Ślunski Cajtung 08/2018

Page 1

GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ

CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE

Historia, przyroda

W

poprzednim numerze Cajtunga była polityka, polityka, polityka. I styknie! Tera ni ma jij wcale! Momy za to kupa historie i trocha przīrody. PrzIrody, bo je wele nos. I miynio sie, je coroz mynij ślůnsko a coroz barżyj światowo. „Gorole raus” pado chopek na ȏbrozku. Ale niŷ rozchodzi mu się ȏ goroli z Kielec abo Warszawy. Rozchodzi mu sie o szpetnego ślimoka ze Hiszpanie, ȏszkliwego żółwia ze Ameryki a papagajůw, kiere cisnom się do naszych lasůw, kaj niỳskoro weznom plac sujkom, dziamblom a inakszym naszym ptokom. Takim, a ino takim, gorolom, Cajtung tyż pado raus! Poczytocie o tym na zajcie 13 a 14. Zaś na przodku mocie historio, abo jak inksi padajom, geszichta. Niŷ szło ȏ ni zapomnieć, po przeca we siŷrpniu momy rocznice wojny domowyj, kiere Poloki mianujom „Powstania Śląskie”, a zaś 1 września zaczła sie wojna, skirz kieryj na pora lot cołki Ślůnsk boł w Niỳmcach. To trza spominać. Jednako nojważniejszy tekst numera je niŷ ȏ tym, co sie dzioło na Ślůnsku, ino ȏ tym, co sie w 1920 roku dzioło kole Warszawy. Poloko pobiły bolszewikůw. Radzi ȏsprawiajom, co zretowali niŷ ino sia, ale tyż Ojropa. Co je psinco prowda, bo kiej by bolszewiki sprały Polokůw a poszły dali, to Niỳmce pod jakoimś Breslau abo Danzig rozbiliby bolszewicko armio do imyntu! Ino ůwdy Ślůnsk na zicher by do Polski niŷ przīszoł. Bestuż wele nos ta bitwa do Ojropy znoczŷnio niŷ miała żodnego, ale do Ślůnska – jak nojbarży. O tym poczytocie na zajtach 7-10. A zaś na zajtach 3-6 momy II wojna światowo. Toć, jak rok, abo dwa roki nazod piszŷmy, co mocka Ślůnzokůw witała Wehrmacht radośnie. Klarujŷmy czamu. Ale tyż profesor Sulik tuplikuje, jak sie ślůnsko gospodarka miała we II RP. To tyż ȏbjaśnio, czamu we 1939 nasze opy mieli Poski za tela. Bo jak padajom marksisty „byt kształtuje świadomość”. A byt na Ślůnsku nimieckim a polskim boł blank inakszy. I to tela. Czytejcie! Za miesiąc będzie znów sporo polityki, ale bo kampania wyborcza do samorządów pójdzie pełną parą. Pokożymy, fto je richtig ślůski a fto ino ślůnskoś udowo. Ale, eli wom się spodobo, przīroda już we Cajtungu ȏstanie. Bo my hajmat momy radzi. A hajmat to nŷ ino godka, niŷ ino werki. Hajmat to tyż nasze ptoszki, nasze gemizy, nasze krzoczki. Szef-redachtůr

NR 6/7 7 (76) 2018r. 2015r. ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 3,00 ZŁ (8% VAT) (42)sierpień CZERWIEC/LIPIEC

Gorole raus!


2

sierpień 2018r.

Tak się wygrywa plebiscyty (w Dzienniku Zachodnim)

P

lebiscyt DZ na osobowość roku w powiecie cieszyńskim wygrała dyrektorka Cieszyńskiego Ośrodka Kultury Monika Sikora-Monkiewicz. Wypadałoby gratulować, gdyby nie fakt, że sama na siebie wysyłała głosy. A płaciliśmy za to my wszyscy. Ile płaciliśmy? Za każdy sms na panią dyrektor szło z naszych podatków 2,46 grosza. Sms-ów wysłano 700. Ze służbowych (dwóch) telefonów jej, oraz z innych, też służbowych, pracowników podległej jej placówki. Pani Monika wygrała plebiscyt, ale sprawa się rypła, bo internauci wypatrzyli, w jaki sposób się to stało. I zamiast splendorów, zrobił się obciach. Zdarza się, nawet na Śląsku. Ale to, co zdarzyło się potem, nawet do standardów kongresówki nie pasuje. Pani dyrektor obwieściła, że żadne prawo nie zostało złamane. A ona może z tytułu Osobowości Roku zrezygnować. I niech sobie go weźmie pani Jolanta Dygoś, organizatorka festiwalu „Kino na granicy”, która w tym plebiscycie była druga. Natomiast szef pani Moniki, burmistrz miasta Ryszard Macura, oświadczył, ze wszystko jest OK, bo pieniądze urzędnicy zwrócą, więc instytucja kultury na straty finansowe nie została narażona. A poza tym pani Monika Sikora-Monkiewicz jest bardzo dobrym dyrektorem i basta. Wyobraźmy sobie sytuację, że ukradniemy komuś rower. Przyłapani na tym oddamy go właścicielowi. Czy i wtedy pan burmistrz Cieszyna uzna, że wszystko jest w najlepszym porządku, bo rower został przecież zwrócony i o niczyjej winie nie można mówić? Bo dla nas te przypadki niewiele się różnią. AM

Co wybuchło w sierpniu Pierwsze wybuchło 16 sierpnia, Drugie - 19 sierpnia. Odpowiednio 1919 i 1920 roku. Pytania tylko, co wybuchło. W Polsce zwykło się uważać, że Powstania Śląskie. Jeśli jednak jedni Ślązacy poderwali się do walki przeciw innym Ślązakom, to czy można mówić o powstaniach śląskich, czy też jednak trzeba o śląskiej wojnie domowej?

P

olacy twierdzą, że to lud śląski bardzo chciał do Polski. Ba, twierdzą tak nawet Ślązacy, jak ostatnio posłanka PO, Ewa Kołodziej. I wielu innych. Liczby jednak przeczą tej tezie. I to nie tylko Plebiscyt roku 1921, gdzie większość Ślązaków opowiedziała się za pozostaniem w Niemczech. Świadczy o tym przede wszystkim bardzo mała ilość ludzi, w „powstania” te po stronie polskiej zaangażowanych. I większa chyba liczba zaangażowanych po stronie niemieckiej. Pierwsze „Powstanie” zresztą chyba wcale nie było propolskie, a raczej było próbą wywołania rewolucji komunistycznej czy socjalistycznej. Takiej samej, jak wybuchały wówczas w innych niemieckich okręgach przemysłowych. Za ”komunistyczną ruchawkę” uznał je zresztą sam Wojciech Korfanty, i się stanowczo od niego odcinał. Tam, gdzie wybuchło, w Mysłowicach, w pierwszej chwili kierowali nim działacze komunistyczni i socjalistyczni, co świetnie wspomnieniowo w swojej książce „Czarny Ogród” opisuje Mał-

gorzata Szajnert. Dopiero potem władzę nad nim przechwycili działacze Polskiej Organizacji Wojskowej i spróbowali nadać mu charakter polskiego zrywu narodowego. Drugie wybuchło jedynie w celu zastąpienia policji niemieckiej – mieszaną polsko-niemiecką, aby Plebiscyt komu ma przypaść Śląsk, przeprowadzono w bardziej sprawiedliwej atmosferze. Tak się też stało, referendum było uczciwe i sprawiedliwe – a gdy wyraźnie wygrali go Niemcy, wybuchło

Trzecie Powstanie, sprzeciwiające się … wynikom demokratycznego plebiscytu. W to ”spontaniczne powstanie” jawnie zaangażowało się już wojsko polskie i liczni ochotnicy z całej Polski, nie można więc – będąc uczciwym - mówić o powstaniu śląskim, lecz raczej polskiej agresji na Śląsk, wspieranej przez część miejscowej ludności. Która przyniosła rzeczywiście Polsce spory sukces. Polacy, jak każdego roku, 19 i 20 sierpnia składali kwiaty pod pomnikami powstań-

Reklama

Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Nie zamówionych materiałów

redakcja nie zwraca.

POLSKA PRESS Sp. z o.o.,

Oddział Poligrafia, Drukarnia Sosnowiec

Partia Ślozoki Razem rychtuje sie do wyborůw do Sejmiku Województwa Śląskiego. Kożdy, fto chce jom finansowo wesprzeć, może wpłacać na Konto Komitetu Wyborczego Ślonzoki Razem!

Numer konta: 04 1600 1462 1876 2421 6000 0003 Dejcie pozůr. Wpłacać może ino osoba fizyczno (żodno firma abo instytucja) z indywidualnego konta bankowego (nie przelewem pocztowym!). Osoba wpłacająca musi mieć obywatelstwo polskie oraz adres zameldowania w Polsce. W tytule wpłaty musi być również podany PESEL wpłacającego. Wpłaty nie spełniające tych kryteriów zostaną – zgodnie z polskim prawem – odesłane wpłacającemu na jego koszt lub przejdą na skarb państwa.

ców śląskich. I wciąż powtarzali te swoje bajki o tęsknocie ludu śląskiego za polską macierzą. Jest oczywiste, że Polacy czczą te wydarzenia, wszak to dzięki nim w 1922 roku część Śląska przypadła Polsce. Był to jej sukces, militarny i dyplomatyczny. Ale czy ten sukces byłby mniejszy, gdyby przyznali, że nie zdecydował żaden spontaniczny zryw ludu śląskiego, lecz starannie zaplanowana przez warszawskich polityków i sztabowców akcja? MP

Taki cufal, chopcy woboczcie

Ł

ońskigo miesionca w Caitungu zrobili my srogi feler. We tekście o hymnie ślůnskim z dwůch chopůw zrobili my jednego. Grzegorz Kulik je przekłodoczym światowŷj literatury na godka ślůnsko, zaś autorem hymnu, kierymu som my fest radzi, niŷ je ȏn, ino młody ślůski poeta Karol Gwóźdż, kierego miana w tekście ani niŷ boło. Oba karlusy,a tyż kożdy, fto to czytoł, wyboczcie. Trefił nom sie feler, ale jak padajom, felerów niŷ robi ino tŷn, fto nic niŷ robi. Tuż spomnymy jeszcze roz, autorŷm fest fajnego teksta, kiery poradziłby być hymnŷm Ślůnska niŷ je żodyn Grzegorz Kulik, ino Karol Gwóźdź.


3

sierpień 2018r.

1 września 1939. Witaliśmy Niemców, nie III Rzeszę Pisaliśmy o tym rok temu i dwa lata temu. Obydwa razy wywołaliśmy ogólnopolską awanturę. Gdy opisywaliśmy historyczne wydarzenie, zarzucano nam nawet propagowanie faszyzmu. Nie propagowaliśmy go ani wtedy, ani teraz, ale ponieważ zbliża się 1 września, rocznica napaści Niemiec na Polskę, musimy znów (choćby po to, by pokazać, że nie daliśmy się zaszczuć!) przypomnieć: u nas witano radośnie! Na polskiej części Górnego Śląska znaczna część mieszkańców owacyjnie witała wkraczający Wehrmacht. I trudno się naszym przodkom dziwić.

G

dy rok i dwa lata temu zamieszczaliśmy tekst, że Ślązacy witali Wehrmacht radośnie, różni mądrzy historycy komentowali to, że „nie wszyscy”, że „niektórzy”. Zarzucając nam w związku z tym kłamstwo. Z drugiej strony ci sami ludzie , te same media pisząc o Powstaniu Warszawskim mówią, że „warszawiacy witali zryw radośnie”, Choć znów, nie wszyscy, znów niektórzy. Bo byli i tacy, którzy witali z przerażeniem. Więc jak to jest? Kiedy my witamy armię radośnie, to muszą wszyscy, albo jest to kłamstwo, ale kiedy oni się cieszą, to już ci, co są przeciw, się nie liczą? A może – za czym optujemy my – liczą się ci, którzy pokazali radość, a ci, co nie przyszli – czort wie, czego chcieli. Najpewniej było im wszystko jedno. Podobnie jak dziś, bo i dziś mamy pełno społecznych manifestacji. Ci, co są całym sercem przeciw PiS, manifestują pod sądami. Ci co są pełnym sercem za PiS-em idą na spotkania z prezydentem Dudą. A reszta, zwyczajnie, mo to w rzici.

n Mieszkańcy Katowic witają wkraczający Wehrmacht.

D

ziś patrzymy na III Rzeszę z perspektywy tego, co o niej wiemy teraz. Z perspektywy ogromnych zbrodni, ludobójstwa na przemysłową skalę, wojny totalnej i brutalne traktowanie podbitych narodów, w szczególności Polaków, Białorusinów i Ukraińców. Ale we wrześniu 1939 roku nikt tak na III Rzeszę w Europie nie patrzył. Była wówczas normalnym europejskim państwem. Można by zaryzykować tezę, że bardziej normalnym, niż Polska dziś.

POLSKA I NIEMCY – USTRÓJ ZBLIŻONY Bo w1939 roku III Rzesza nie była wprawdzie demokratyczna, przestały się tam odbywać wybory, opozycja lądowała w obozach koncentracyjnych albo była mordowana, wprowadzono już pierwsze ustawy antyżydowskie – ale przecież nie był to żaden ewenement. Niedemokratyczne rządy były też wtedy w kilku innych europejskich państwach, choćby w także faszystowskich Hiszpanii czy Włoszech albo na Węgrzech. Także tam opozycja trafiała do więzień albo była mordowana. Także te państwa zgłaszały coraz ostrzej pretensje terytorialne wobec sąsiadów.

N

Nie inaczej było zresztą w Polsce. Na dalszych stronach mamy o tym, jak reżim Piłsudskiego niszczył generałów, którzy uratowali Polskę przed zalewem bolszewików. W Polsce przedwojennej też był obóz koncentracyjny dla wrogów politycznych (Bereza Kartuska) i więzienia dla nich (Brześć). Jed-

sze płace, po prostu Zachód! Ta sama relacja, którą znają ci, którzy dziś zastanawiają się, czy nie pojechać za chlebem do Anglii, Holandii. Ale z jedną różnicą. Jeszcze kilkanaście lat wcześniej cały Śląsk był w Niemczech! W 1922 roku, mimo wyniku plebiscytu, gdzie

państwem prawa, bo takim państwem to cesarstwo było. Czytali oczywiście gazety (w odróżnieniu od polskich mas nie tylko byli piśmienni, ale biegle czytali w dwóch językach!). Wiedzieli, że III Rzesza nie jest państwem demokratycznym, lecz totalitarnym. Ale wiedzieli, że piłsudczykowska Polska jest taka sama. Więc wszystko jedno. A – dla Polaków to ciągle niepojęte – nie czuli się ani Polakami, ani Niemcami. Byli ludem pogranicza, zawieszonym między tymi dwoma większymi na-

III Rzesza kwitła, a II RP pozostawała w kompletnym kryzysie. Po polskiej stronie śląskiej granicy była bieda i bezrobocie – po niemieckiej stronie był brak rąk do pracy, znacznie wyższe płace, po prostu Zachód! Ta sama relacja, którą znają ci, którzy dziś zastanawiają się, czy nie pojechać za chlebem do Anglii, Holandii ni wrogowie polityczni zdołali udać się na emigrację, innych gnojono w więzieniach. Mniejszości narodowe prześladowano. II Rzeczpospolita niczym specjalnie ustrojowo nie różniła się w 1939 roku od III Rzeszy.

POLSKA I NIEMCY – GOSPODARCZA PRZEPAŚĆ Różniły się za to gospodarczo. III Rzesza kwitła, a II RP pozostawała w kompletnym kryzysie. Po polskiej stronie śląskiej granicy była bieda i bezrobocie – po niemieckiej stronie był brak rąk do pracy, znacznie wyż-

iektórzy mówią, że we 1 wrześniu 1939 roku można się było spodziewać zbrodni III Rzeszy. Ci dyletanci obrażają elitę polskiego intelektu, profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, bo oni 6 listopada 1939 roku (po dwóch miesiącach rządów III Rzeszy) przybyli na hitlerowców zaproszenie. Oni także liczyli, że z państwem Hitlera da się normalnie rozmawiać, a ich uniwersytet będzie działał. Aresztowano ich i część zginęła w obozach koncentracyjnych. Więc jeśli elita polskich patriotów nie widziała w III Rzeszy zbrodniczego systemu, to jak wtedy mieli go dostrzec prości górnicy z Katowic, Mysłowic, Chorzowa? Ich zresztą, inaczej niż profesorów z UJ, nikt nie represjonował.

większość opowiedziała się za pozostaniem w państwie niemieckim – najbogatszą część Śląska oddano Polsce. Teraz, raptem po kilkunastu latach, nie była już bogatszą, lecz biedniejszą. Ludzie z utęsknieniem patrzyli na niemiecką stronę granicy. Nie tylko ci, którzy w 1921 roku głosowali za Niemcami, ale i wielu z tych, którzy wtedy wybrali Polskę.

OSZUKANI PRZEZ POLSKĘ Bo Polska ich oszukała. Obiecała autonomię, ale rychło okazało się, że to tylko fasada, a wszystkim rządzi warszawski reżim piłsudczyków. Demokracja, jak w całej Polsce stała się fikcją. Fikcją też stały się prawa mniejszości i śląskich autochtonów. Usuwano ich z urzędów, zastępując Polakami z Wielkopolski i Małopolski. Polska potraktowała Śląsk jak podbitą kolonię. Nawet wielu tzw. powstańców śląskich zaczęło tęsknić za cesarstwem niemieckim, które pamiętali. Za

cjami. Niemcy wyglądali atrakcyjniej. Choć Polacy zapowiadali, że gdy wojna wybuchnie, pomaszerują na Berlin.

WRACAJĄ NIEMCY Ale gdy przyszło do wojny, polski mit prysł. Nagle się okazało, że to tylko mitomania, a Niemcy wkraczają na Śląsk, z którego Polska w popłochu ucieka. Reszcie było egal, kto ma Śląsk, byle żyło się dobrze. Tu polskich patriotów było niewielu, niemieckich w sumie tyle samo. Polski broni tylko garstka fanatyków i (o wstydzie!) dzieci. Ci, którzy jeszcze się wahali, w tym momencie dokonali wyboru: witajcie Niemcy! Ci, którzy się nie wahali, bo za Niemcami byli zawsze, witali tym radośniej. To był wybór Ślązaków, bo ci przybysze z Wielkopolski i Małopolski, którzy się panoszyli od kilkunastu lat, zwiewali, gdzie pieprz rośnie. Witaliśmy Niemców radośnie! Wróciło państwo bogate! I – jak wierzyli - prawe!

Dlatego wielu naszych przodków przeżyło szok, gdy okazało się, że ci „nowi” Niemcy mają listy proskrypcyjne w oparciu o które rozstrzeliwują (albo wieszają) polskich aktywistów. Bez sądu! Ślązakom nie mieściło się w głowie, by tak mogło postępować prawe (jak wierzyli) państwo niemieckie. Ale ono już nastało. Zbrodnie zabolały. Ale jak nie dotknęły najbliższego członka rodziny, to zapominało się szybko, bo nagle była robota, kończyła się polska bieda, a przyjęcie narodowości niemieckiej (a czemu nie?) czyniło z dnia na dzień z człowieka członka europejskiego „narodu panów”. To, że za to przyjdzie płacić krwią na frontach – znów okazało się dopiero dwa, trzy lata później.

WYBÓR WYŻSZEJ CYWILIZACJI Nasi przodkowie w 1939 roku wybrali racjonalnie! Nie jesteśmy Polakami, choć chcieli nam to wmówić – nie jesteśmy też Niemcami. Ale przy Niemcach jest lepiej, to będziemy Niemcami! Dlatego nasi przodkowie w ogromnej większości zadeklarowali narodowość niemiecką. Tak, przywitaliśmy Niemców radośnie. Nie dlatego, że jesteśmy Niemcami, bo mało która górnośląska rodzina czuła się nimi. Nasi dziadowie przywitali ich radośnie, bo pamiętali Niemcy dobrze, a Polska była dla nich państwem niespełnionych obietnic. Do tego Niemcy pokazali się mocniejsi. Normalny człowieku, z kim wolisz trzymać? Z oszustem, który ci dużo obiecał, a niczego nie dotrzymał, czy z tym, kto obiecywał niewiele, ale gwarantuje dobrobyt? Nasi przodkowie we wrześniu1939 roku wybrali Niemców. Nie wybrali Auschwitz, zbrodni, ludobójstwa – bo nie z tym się wtedy III Rzesza kojarzyła. Wybrali cywilizacyjną normalność. Dlatego witali Niemców radośnie.


4

sierpień 2018r.

Bum, bum, bum

- Polacy bronili Śląska Za parę dni znów usłyszymy o bohaterskiej obronie Śląska przez Polaków w 1939 roku. Bajki w rodzaju „obrony wieży spadochronowej” przeplotą się z prawdami o Bitwie Wyrskiej. Bo ta potyczka, z braku innych, urosła niemal do rangi wojny obronnej Polski na Śląsku.

P

rawda jest taka, że wojska polskie zwiewały z naszego hajmatu ile sił w nogach. I wcale nie wynikało to z tchórzostwa, bo Polakom w tej wojnie obronnej odwagi odmówić nie można. Po prostu generałowie, w odróżnieniu od marszałka Rydza-Śmigłego (który sam zwiał) byli realistami. Wiedzieli, że w regionie, gdzie spora część ludności czeka armii niemieckiej z utęsknieniem, oporu nie powinni jej stawiać. Wiedzieli, że zostaną okrą-

n W Wyrach (między Mikołowem, Tychami a Pszczyną) już od 14 lat rekonstruuje się „bitwę wyrską”. W rekonstrukcji bierze udział ok. 200 ludzi, autentyczne pojazdy bojowe z 1939 roku oraz … tysiące widzów. Polacy wciąż bitwę wygrywają… Nie wiadomo tylko, dlaczego rekonstrukcję tę przeprowadza się w maju a nie wrześniu. wstańcach, co wielką armię zatrzymają. Oni się cofali, nie nawołując ludności cywilnej do bezsensownej obrony.

cyjnej „Śląsk” Jan Jagmin-Sadowski i inni) zdawali sobie sprawę z dysproporcji sił, z fatalnego położenia okręgu przemy-

W swe plany generałowie nie wtajemniczali byłych powstańców śląskich a tym bardziej dzieci, wychowanych w nacjonalistycznej polskiej szkole i jeszcze bardziej nacjonalistycznym harcerstwie. Ci aż do 2 września 1939 roku wierzyli, że wojsko polskie będzie bohatersko się biło, nie odda ani guzika i pomaszeruje na Berlin. Że Polacy sprawią Niemcom bum, bum, bum – jak w 1920 roku bolszewikom pod Warszawą żeni. Liczyli, że cofną się i zatrzymają Niemców gdzieś na linii Wisły-Sanu i tam wycofywali wojska. Polscy generałowie - trzeba im oddać prawdę – nie myśleli o uzbrojeniu dzieci, o rzuceniu ich do walki. O jakichś po-

G

GENERAŁOWIE DZIECIOM NIE POWIEDZIELI Polscy generałowie (d-ca armii Kraków Antoni Szylling, d-ca grupy opera-

Generał polskiej porażki

enerał Bernard Mond, dowódca 6 Dywizji Piechoty, która broniła „korytarza pszczyńskiego” był wojskowym dyletantem. Choć na rautach wykrzykiwał, że jego dywizja pobije „trzy germańskie”, w rzeczywistości nie miał pojęcia o dowodzeniu przeciw wojskom pancernym. Rzucał swoją piechotę na otwarty teren, gdzie niemieckie jednostki pancerne po prostu ją rozjeżdżały. Jego dywizja miała 70 rusznic przeciwpancernych, bardzo skutecznej broni przeciw każdemu niemieckiemu czołgowi, które Polakom udało się stworzyć i wyprodukować w tajemnicy przed Niemcami. On jednak, by chronić tajemnicę posiadania takiej broni, zakazał ich użycia.

słowego (Niemcy mogli atakować od zachodu i południa) oraz z nastrojów społecznych, gdyż ogromna rzesza mieszkańców regionu nie kryła sympatii do Niemiec, a wielu organizowało się w paramilitarny Freikorps. Dlatego dla polskich generałów kluczowe było wyprowadzenie w jak najlepszym stanie swoich oddziałów z tego terenu i podjęcie walki z Niemcami gdzieś dalej na wschód, choćby w okolicach Krakowa. Owszem, przez pewien czas polscy sztabowcy zakładali, że uda im się ustabilizować front na Górnym Śląsku, ale błyskawiczne oskrzydlanie od południa i północy zmusiło generałów do decyzji o wycofaniu, by nie zostać okrążonym.

W plany te nie wtajemniczali oczywiście byłych powstańców śląskich a tym bardziej dzieci, wychowanych w nacjonalistycz-

nej polskiej szkole i jeszcze bardziej nacjonalistycznym harcerstwie. Ci aż do 2 września 1939 roku wierzyli, że wojsko polskie będzie

Słowacki sojusznik Niemiec

n Po kampanii wrześniowej wielu słowackich żołnierzy było odznaczonych za waleczność.

P

rzy okazji kampanii wrześniowej rzadko pamięta się, że oprócz Niemiec (i od 17 września sowietów) Polskę zaatakowało jeszcze jedno państwo: Słowacja. Dokonało tego bez wypowiedzenia wojny już 1 września, o 5.00 rano, prakycznie równocześnie z Niemcami. W zasadzie można by powiedzieć, że to rewanż za udział Polski w rozbiorze Czechosłowacji w 1938 roku, za zabór czeskiej i słowackiej części Górnego Śląska (zwanej przez Polaków Zaolziem). Wojska słowackie zaatakowały głównie na Spiszu i Orawie, zajęły Zakopane. Ostatecznie przypadło im 77 000 km2 i ok. 35 000 ludności. Słowacy stracili 18 zabitych, wzięli do niewoli ok. 1400 polskich jeńców. Po zakończonej kampanii w Popradzie wojska słowackie odbyły defiladę zwycięstwa.


5

sierpień 2018r.

bohatersko się biło, nie odda ani guzika i pomaszeruje na Berlin. Wierzyli, że gdy wojna wybuchnie, to Polacy sprawią Niemcom bum, bum, bum – jak w 1920 roku bolszewikom pod Warszawą.

CYWILE ZASKOCZENI Bardziej realistyczni z nich zdawali sobie sprawę z dysproporcji sił, ale wierzyli w to, że na Niemcy uderzą Anglia i Francja a na katowickim lotnisku Muchowiec wylądują francuskie oddziały z komandosami. Większość ludności cywilnej wiedząc, że wojna nadchodzi, czekała na nią z niepokojem, ale z przekonaniem, że Niemcy zajmą polski Śląsk błyskawicznie. Mieli przecież rodziny po drugiej stronie granicy i widzieli dysproporcję gospodarczą i militarną obu państw. Bardzo wielu czekało na tę chwilę, bo na polskim Śląsku była bieda i bezrobocie, a na niemieckim praca była dla wszystkich a płace znacznie wyższe niż w Polsce. Wszyscy oni byli jednak po równo zszokowani faktem, że wojsko polskie w zasadzie w ogóle nie podjęło próby obrony Śląska. Poza pojedynczymi epizodami, jak „bitwa wyrska”, jak potyczka 6 Dywizji Piechoty pod Pszczyną czy starcie kawalerzystów pod Świerklańcem – wycofywało się.

Polska Wikipedia o obronie Śląska

G

dy w wikipedię wrzucimy hasło „Obrona Śląska 1939”, znajdziemy taki choćby fragment: „Zajęcie Śląska przez Niemców” 5 września o świcie 10 psk atakowały oddziały 2 DPanc i 3 DGór, oddano Myślenice, gdzie oddziały trzech niemieckich dywizji atakowały 12 pp. Pękła obrona podtatrzańskiego skrzydła odsadzona przez 10BKZmot i 1 Bgór. Niemcy pchali swoje oddziały na Tarnów, gdzie znajdowały się tyły Armii „Kraków” i Armii „Karpaty”. Armia ta miała nie tylko zabezpieczać skrzydło Armii „Kraków”, ale też przejąć obronę na Dunajcu i osłaniać przejścia przez Wisłę od Dunajca do Sandomierza[3]. Dywizje 22 KA parły na Tarnów, by opanować przeprawy na Dunajcu i Białej. 24 DP obejmująca obronę Dunajca była niekompletna (bez artylerii), 11 DP wyładowywała transporty w Rzeszowie. 6 września 24 DP była w walce. Niemiecka 4 DLek próbowała ją osaczyć na Dunajcu. Dywizja atak jednak odbiła. Oddziały Armii „Kraków” kierujące się ku Dunajcowi i Nidzie miały jak najszybciej dojść do przepraw, aby dalej maszerować na wschód. Wielkie jednostki Armii „Kraków” miały przekroczyć Dunajec i Nidę 7 i w nocy 7/8 września[3]. Największymi bitwami w obronie Śląska były: bitwa pszczyńska, obrona Cieszyna i bitwa pod Węgierską Górką. W walkach uczestniczyli powstańcy śląscy i harcerze, z których większość po zajęciu Śląska Niemcy rozstrzelali” Ot, mamy zajmowanie „Śląska”: Myślenice, Tarnów, Dunajec, Rzeszów i Węgierską Gorkę, pod którą stoczono… bitwę w obronie Śląska. Szkoda tylko, ze ta Węgierska Górka leży już 10 km na wschód od naszego hajmatu, o pozostałych miejscowościach nawet nie wspominając. W kwestii dwóch pozostałych „najważniejszych” bitew w obronie Śląska, obrona Cieszyna zakończyła się już 1 września a ”bitwa pszczyńska” 2 września.

ne źródła nie potwierdzają, by ta harcerska obrona miała miejsce. Owszem, gdzieniegdzie za broń łapali powstańcy. Dowodził nimi Emanuel Tomanek,

li praktycznie natomiast. Zazwyczaj rozstrzeliwano ich na miejscu. Ci dawni powstańcy, którzy w 1939 roku nie zaangażowali się w obronę Polski, czę-

Morderstwa, jakich na wziętych do niewoli freikorpsach dopuszczał się Walenty Fojkis, naczelnik gminy Michałkowice i były powstaniec. Teoretycznie postępował zgodnie z prawem, bo cywilom ujętym na terytorium przeciwnika nie przysługują prawa kombatanckie i można ich zastrzelić bez sądu. Niemcy dokładnie tak samo postępowali zresztą z ujętymi z bronią Polakami, którzy nie stanowili regularnego wojska. Bo obowiązywały ich te same konwencje. Ich jednak ocenia się jako zbrodniarzy, a Fojkisa w Polsce jako bohatera. A cofanie zmieniało się powoli w paniczną ucieczkę.

Z MOTYKĄ NA SŁOŃCE Jednak dawni powstańcy i harcerze podjęli próby samodzielnej walki z nadchodzącymi oddziałami niemieckimi. Ich wynik był oczywisty i z góry przesądzony, zryw ten był czynem szaleńczym, a większość z nich zapłaciło za to życiem. Za ich działalność płacili też inni, jak chociażby za morderstwa, jakich na wziętych do niewoli freikorpsach dopuszczał się Walenty Fojkis, naczelnik gminy Michałkowice i były powstaniec. Teoretycznie postępował zgodnie z prawem, bo cywilom ujętym na terytorium przeciwnika nie przysługują prawa kombatanckie i można ich zastrzelić bez sądu. Ale takie zachowania Fojkisa wywoływało konsternację nawet u towarzyszących mu polskich oficerów, tym bardziej, że ci freikorpsi byli podobno Fojkisa znajomymi, z którymi miał na pieńku już od czasów wojny domowej 1919-21. Dziś Fojkis ma swoje ulice w Katowicach, Siemianowicach Śląskich, Rudzie Śląskiej… Niemcy dokładnie tak samo postępowali zresztą z ujętymi z bronią Polakami, którzy nie stanowili regularnego wojska. Bo obowiązywały ich te same konwencje. Ich jednak ocenia się jako zbrodniarzy, a Fojkisa w Polsce jako bohatera. Działania wojenne cywilów miały jednak charakter incydentalny, wbrew choćby legendzie o wielogodzinnej obronie katowickiej wieży spadochronowej przez harcerzy. Żad-

komendant Związku Powstańców Śląskich. O ile w starciach z freikorpsami bywali zwycięzcy, to w walkach z regularną armią ulega-

sto przez III Rzeszę nie byli wcale represjonowani. Dariusz Dyrda

Schrony bojowe

n Schron polski na granicy Chorzowa i Bytomia. W latach 30-tych Polska na granicy górnośląskich polskich i niemieckich miast zbudowała sieć umocnień, betonowych schronów, mających w kluczowych miejscach utrudnić atak wojsk niemieckich. Nie zbudowano jednak dla większości z nich planowanych pancernych wież artyleryjskich, więc wyposażone były tylko w karabiny maszynowe, co znacznie zmniejszało ich wartość bojową. Schrony te powstały na północ od Tarnowskich Gór, w Chorzowie, Rudzie Śląskiej, Piekarach, Dąbrówce Wielkiej i kilku innych miejscach. Ale Niemcy na Śląsku zastosowali na mniejszą skalę manewr, który rok później pozwolił im błyskawicznie pokonać Francję. Nie zaatakowali fortyfikacji, a po prostu je obeszli od południa i północy, zmuszając wojska polskie do natychmiastowego odwrotu. To dlatego do Chorzowa czy Rudy nie weszli już 1 września, lecz 2-3 dni później.

Skończyło się technologicznym zacofaniem

Z prof. dr. hab. ALFREDEM SULIKIEM rozmawia Dariusz Dyrda - Panie profesorze, czy siedemnastoletni (1922-1939) okres przynależności sporej części Górnego Śląska do Polski był dla naszej gospodarki korzystny. - Nie. Ale to trzeba wyjaśnić. Funkcjonowanie tej gospodarki w państwie polskim, mimo jak pan wspomniał, zaledwie siedemnastu lat, dzieli się na kilka okresów, wyraźnie różniących się dynamiką procesów gospodarczych. Do tego nie sposób nie uwzględnić, co śląski przemysł dał Polsce. - No właśnie, często się u nas mówi, że gdyby nie ten przemysł, Polska byłaby państwem bardzo zacofanym, biednym, a dzięki nam miała się lepiej. Zarazem eksploatując Śląsk jak podbitą kolonię… - Po kolei, nie wszystko naraz. Prawdą jest, że Polska walczyła o Śląsk tak zaciekle, gdyż bez niego byłaby krajem czysto rolniczym, a dzięki niemu stała się przemysłowo-rolniczym. Przed przejęciem Śląska wartość całego przemysłu w Polsce szacowano na niespełna 100 milionów ówczesnych złotych, w 1922 roku, wraz przyłączeniem części Śląska do Polski, wartość tego przemysłu wzrosła do 275 milionów. A przecież województwo śląskie stanowiło zaledwie 1% terytorium państwa. Ale na tym maleńkim skrawku były 53 kopalnie węgla kamiennego, 12 kopalń rud cynku i ołowiu i 7 kopalń rudy żelaza. Były 22 wielkie piece i 12 hut cynku, mnóstwo innych zakładów wokół górniczych, jak koksownie, wokół hutniczych jak walcownie, stalownie, prażalnie blendy cynkowej i wiele innych. Ale przecież wokół tego przemysłu ciężkiego rozwijał się także dynamicznie przemysł przetwórczy, a na nieco wcześniej włączonym do Polski Śląsku Cieszyńskim – także włókienniczy. Polsce przypadł mniejszy kawałek Górnego Śląska, ale to na tym kawałku wydobywano 100% śląskiej rudy żelaza tu było 100% produkcji cynku, 100% produkcji ołowiu i srebra. Polska część miała wynoszący około 70% udział w śląskim hutnictwie i 75% udziału w śląskim górnictwie. A zapasy węgla, szacowane wówczas na 170 miliardów ton, stwarzały Polsce perspektywy stania się jego czołowym eksporterem w Europie. - Trafiło się Polsce złote jajo! - Tak, ale musi pan wiedzieć, że nie wszyscy w Polsce byli z tego zadowoleni. - Co takiego? - W rodzącej się Polsce jedną z najsilniejszych sił politycznych był ruch chłopski. A ludowcy byli przemysłowi niechętni, uważali, że podstawą polskiej gospodarki powinno być rolnictwo. Podobnie uważała spora część narodowców, endeków. Wie pan, nieco wcześniej, gdy europejskie kraje dokonywała wielkich odkryć geograficznych, budowały ogromne floty handlowe i wojenne, zdo-

Prof. dr hab. Alfred Sulik jest chyba najwybitniejszym znawcą gospodarczej historii Śląska. Rodowity Ślązak z Mysłowic, był między innymi prorektorem Akademii Ekonomicznej w Katowicach, jest autorem wielu prac na temat śląskiej historii i gospodarki. Jego opracowanie na temat przemysłu zbrojeniowego III Rzeszy na Śląsku jest cytowane w pracach naukowych i popularnonaukowych na całym świecie.

bywały kolonie na wszystkich kontynentach, polski szlachcic zwykł mawiać „nie wie Polak, co morze, kiedy orze”. Mentalność Polaków była bardzo mocno osadzona w rolnictwie i przemysł był dla tej mentalności czymś obcym. Dlatego też przemysłowy Śląsk te grupy polskiego społeczeństwa postrzegały jako obcy kulturowo element w sielskim polskim pejzażu. Dla endeków nie bez znaczenia też było, że przyłączenie Śląska wiąże się z znacznym wzrostem ilościowym mniejszości niemieckiej, a oni chcieli Polski jednolitej narodowościowo, zresztą narodowcy podobne hasła głoszą i dziś. Wreszcie byli polscy przemysłowcy, słabi kapitałowo i organizacyjnie, którzy bali się rywalizacji z potężnym przemysłem śląskim. Nie było więc tak, że wszyscy Polscy strasznie się cieszyli, że Śląsk, a raczej jego skrawek, trafił do Polski. Ale oczywiście, że cieszyli się ekonomiści, ministrowie skarbu i finansów, bo oni zdawali sobie sprawę, jak bardzo polska gospodarka dzięki Śląskowi urosła. No i cieszyli się politycy z nurtu socjalistycznego, jak Piłsudski, czy chadeckiego, jak Korfanty, o szerszych horyzontach niż ludowcy czy narodowcy. A przeciętnemu Polakowi na prowincji było to obojętne. On wiedział tyle, że gdzieś tam na zachodzie leży jakiś Śląsk, który teraz nagle trafił – nie bardzo wiadomo czemu - do Polski. Tak tytułem dygresji: dziś często słyszy się o odwiecznie polskim Śląsku. Gdyby sto lat temu przeciętnemu Polakowi powiedzieć, że Śląsk jest odwiecznie polski, on przecierałby oczy ze zdumienia. Dla niego odwiecznie polski był Kraków i Warszawa, Poznań, Lwów i Wilno, Gdańsk nawet, ale nie Śląsk! dokończenie na str. 6


6 Dokończenie ze str. 5 - Wróćmy jednak do śląskiego przemysłu. Mówi pan, że w ciągu 17 lat II Rzeczypospolitej przechodził kilka różnych okresów. - Owszem. Jako pierwszy przyjęło się uważać lata 1922-25, czyli włączenie go do gospodarki polskiej. To wcale nie był łatwy proces, bo nagle trafił do zupełnie innego porządku prawnego, w którym dodatkowo regulacji dotyczących funkcjonowania przemysłu było niewiele. Po części dlatego, że rolnicza Polska ich nie potrzebowała, a po części dlatego, że to państwo przecież dopiero się rodziło i musiało uporządkować regulacje prawne trzech różnych zaborów. To trwa. Ale dla samego okresu przejściowego ważne było, że nagle potężne śląskie koncerny zostały rozdzielone granicą. Takich, które trafiły w całości do Polski, jak choćby zakłady książąt von Pless, albo pozostały w całości w Niemczech – było niewiele.

sierpień 2018r.

głębiu Ruhry i innych miejscach. Polska natomiast z wydobywanym węglem nie bardzo miała co robić. Wiejska Polska paliła drewnem, nie węglem, a że kraj nie był zelektryfikowany, to i elektrowni w nim specjalnie nie było. Zresztą nadwyżkę śląskiej energii elektrycznej też sprzedawaliśmy do Niemiec, bo przecież tam byli jej tradycyjni odbiorcy. Tak więc w latach 1922-25 śląski przemysł szedł pełną parą, nadal pracując na rynek niemiecki. Jednak umowa o bezcłowym eksporcie w 1925 roku się skończyła, Niemcy mający już nowe kopalnie, nałożyły cła, Polska odpowiedziała swoimi cłami na wyroby niemieckie i zaczęła się wojna celna, wyniszczająca dla śląskiej gospodarki po obu stronach granicy. - A do tego momentu śląski przemysł nie miał innych poważnych problemów? - Ależ miał, całe mnóstwo. Przede wszystkim galopująca inflacja, która powodowała upadek wielu firm. W okresie tym

Mentalność Polaków była bardzo mocno osadzona w rolnictwie i przemysł był dla tej mentalności czymś obcym. Dlatego też przemysłowy Śląsk te grupy polskiego społeczeństwa postrzegały jako obcy kulturowo element w sielskim polskim pejzażu. Na przykład koncern Bellestrema, który miał siedzibę w niemieckich Gliwicach, nagle w Polsce miał trzy kopalnie, elektrownię, koksownię i fabrykę kotłów parowych. Koncern Schaffgottschów – też z Gliwic – w Polsce miał trzy kopalnie. Koncern Gieschego z siedzibą w niemieckim Wrocławiu miała w Polsce kilka hut cynku i ołowiu, walcownię, fabrykę porcelany, dwie kopalnie oraz na dodatek praktycznie cały Nikisz, Giszowiec, Szopienice. Mniejszych i większych koncernów w takiej sytuacji było około dwudziestu. Wszystkie one musiały na szybko tworzyć spółki-córki, do zarządzania majątkiem w Polsce. A Polacy bardzo mocno naciskali, by do tych nowych spółek dopuszczano akcjonariuszy francuskich. Stosunkowo najprostsza sytuacja była z majątkiem górniczo-hutniczym należącym bezpośrednio do państwa pruskiego, który z automatu stał się majątkiem skarbu polskiego. Było to kilka kopalń, koksownia, pola górnicze rud ołowiu i srebra. Polska niemal natychmiast majątek ten wydzierżawiła spółkom z przeważającym kapitałem francuskim, przede wszystkim Skarboferme i Termoferme. W spółkach tych dochodziło zresztą później do nadużyć finansowych i podatkowych, na które państwo polskie przymykało oko. Wobec firm kapitału niemieckiego było w takich sytuacjach bezlitosne, ale do tego dojdziemy omawiając późniejsze okresy działania śląskiego przemysłu w Polsce. - A ten pierwszy okres, lat 1922-25, był dla śląskiego przemysłu dobry, czy zły? - A wie pan, że niezły. Wynikało to z podpisanej w 1922 roku umowy z Niemcami, o bezcłowym eksporcie węgla i wyrobów hutniczych. Na trzy lata. Obu stronom ta umowa była potrzebna. Polska zyskała 53 kopalnie węgla, ale Niemcy je straciły, ich gospodarka zaś tego węgla po prostu potrzebowała. W okresie przejściowym, bo Niemcy natychmiast przystąpili do budowy nowych kopalń na swojej części Górnego Śląska, w Za-

ilość zakładów przemysłowych zmniejszyła się o ponad 20% a zatrudnienie spadło o prawie 40%. - I pan mówi, ze okres w którym upadła co piąta firma oraz pojawiło się masowe bezrobocie, był dla śląskiego przemysłu niezły??? - W porównaniu z tym, co działo się potem, to tak. - No więc co było potem? - Mechanizmy, o których teraz powiem, zaczęły obowiązywać już w zasadzie w 1922 roku, ale do 1926, czyli przejęcia władzy przez sanację, były jakby uśpione. Polska miała plan wywłaszczenia niemieckiego kapitału. Przewidywano, że za odszkodowaniem, ale Polski na wypłacanie tych odszkodowań stać nie było. Więc w latach późniejszych polski aparat fiskalny zaczął tych niemieckich przedsiębiorców nękać. W efekcie takich działań na przykład ogromny przemysłowy majątek książąt pszczyńskich przeszedł de facto na skarb państwa polskiego. Już nieco wcześniej reforma finansów publicznych ministra Grabskiego, tak wychwalana w polskich podręcznikach historii, oparta była o ogromną daninę od przemysłu, bardzo progresywne podatki. To spowodowało choćby utratę płynności finansowej potężnego koncernu Giesche, który w perspektywie musiał dopuścić do udziałów kapitał amerykański. W momencie przejęcia zarządu firmy przez Amerykanów, nękanie przez polski aparat fiskalny skończyło się natychmiast. Oczywiście przemysłowcy niemieccy, widząc, jak są w Polsce traktowani, starali się swój majątek z tego państwa wyprowadzać, a co za tym idzie, dopuszczali się licznych manipulacji finansowych na szkodę państwa polskiego. Był to więc mechanizm samonapędzający się. Ponieważ jednak żaden inny kapitał, francuski, belgijski czy amerykański nie był w stanie

zastąpić niemieckiego, firmy po polskiej stronie granicy powoli podupadały. - A co się stało po wygaśnięciu tej umowy o bezcłowe eksport węgla do Niemiec? Kto śląski węgiel kupował? - Tu możemy mówić o dużym farcie. W 1926 roku w Anglii wybuchł wielomiesięczny strajk górników. Tradycyjnym importerem brytyjskiego węgla była Skandynawia i Kraje Bałtyckie. Teraz ten rynek otwarł się dla węgla śląskiego. Prawdą jest, że Polska się do ewentualności eksportu węgla drogą morską przygotowywała, wybudowała centralną magistralę kolejową ze Śląska do Gdyni, no i sam port w Gdyni. Dzięki temu śląski węgiel mógł popłynąć statkami na drugą stronę Bałtyku. Ale to węgiel. Natomiast na skutek braku zamówień z Niemiec na choćby blachy cynkowe, unieruchomiono kilka walcowni. - A w tym czasie na niemieckim Śląsku? - Przystąpiono na dużą skalę do rozbudowy różnych gałęzi przemysłu, by uniezależnić się od dostaw z Polski. Po dojściu do władzy Hitlera procesy te jeszcze przyspieszyły, zaczęto u nas lokować przemysł zbrojeniowy, bo przecież wygodnie mieć go obok hutniczego. No i powstawały potężne zakłady chemiczne, jak choćby ten w Koźlu, będący bodaj pierwszą na świecie wytwórnią syntetycznej benzyny. - Ale wróćmy do lat dwudziestych. - Ich końcówka to chyba najlepszy okres dla śląskiego przemysłu w Polsce. Od połowy 1926 roku pojawiła się pomyślna koniunktura w całej światowej gospodarce. Liczba zakładów przemysłowych znów rosła a nie spadała, zatrudnienie wzrosło o niemal 20%, czyli osiągnęło stan z 1921 roku, była wielka koniunktura w budownictwie. Śląsk Cieszyński na dużą skalę eksportował wyroby włókiennicze, także do tak wówczas egzotycznych rynków zbytu jak Afryka czy Ameryka Południowa. Koks eksportowaliśmy do 26 krajów. W Chorzowie produkowano ponad połowę krajowego zapotrzebowania na azot, w Knurowie i Łaziskach Górnych powstały potężne wytwórnie amoniaku. Polskie rolnictwo było teraz oparte o śląskie nawozy. To znaczy rolnictwo Wielkopolski i Pomorza, bo na wschodzie głównym, jeśli nie jedynym, nawozem był nadal obornik. W Łaziskach wybudowano też od podstaw największą wówczas w Polsce elektrownię. - Czyli i w Polsce był możliwy dynamiczny rozwój śląskiego przemysłu? - Owszem, bo Polska jeszcze wtedy nie stawiała na rozbudowę Centralnego Okręgu Przemysłowego. U nas był kapitał, byli fachowcy, były złoża surowców naturalnych. Zarazem jednak zaczął się okres brutalnej polonizacji przemysłu, której orędownikiem był wojewoda Michał Grażyński. - Kapitał nie ma narodowości! - Kapitał nie, ale ludzie nim zarządzający – jak najbardziej. Grażyński stawiał firmom, niemieckim ale francuskim też, wymóg włączania do zarządów i rad nadzorczych Polaków. Na podstawie ustawy o cudzoziemcach i rozporządzenia prezydenta RP o ochronie rynku pracy z 1926 i 1927 roku drastycznie ograniczono dopływ do przemysłu obcokrajowców, zaczęto ich też usuwać za działalność polityczną. Polonizacja była prowadzona na tak szeroką skalę, że nabrała rozgłosu międzynarodowego. Z jednej strony były naciski na Niemców, by rezygnowali ze stano-

wisk w gospodarce Górnego Śląska, z drugiej, dla kapitału zagranicznego inny, niż niemiecki, stosowano cały system ulg, zwolnień podatkowych i celnych. To zaczęła być gospodarka ręcznie sterowana, a nikomu, kto żył w PRL-u nie trzeba tłumaczyć, że ręczne sterowanie gospodarką jej nie służy. - A potem nastał wielki kryzys gospodarczy lat 1929-34. - Tak, przy czym tyle trwał na świecie, w Polsce w zasadzie nie skończył się on aż do II wojny światowej. Kryzys, klasycznie w dawnym kapitalizmie, wziął się z nadprodukcji towarów przemysłowych, na które nie było odbiorców. Dla śląskiego przemysłu w Polsce był to czas dramatyczny. W latach 1929-34 liczba czynnych kopalń spadła z 50 do bodaj 41. Ale w innych też zmniejszono zatrudnienie, w efekcie niemal połowa górników, ponad 40 000 znalazło się na bruku. Pojawiły się masowo biedaszyby, już do 1939 roku nieodłączny krajobraz górniczego Śląska. W prawie 2,5 tysiąca szybików pracowało 12 tysięcy ludzi, wydobywając rocznie niemal 100 000 ton węgla. Podobna sytuacja była w koksownictwie, hutnictwie – przy czym tu nie można było tworzyć małych warsztacików na wzór biedaszybów. Kryzys to też spadek cen na surowce naturalne, ołów na przykład na światowych rynkach staniał o 75%, co spowodowało zmniejszenie o 80% jego śląskiej produkcji. Zupełnie zaniechano wydobywania srebra. Zubożenie społeczeństwa i zmniejszenie produkcji we wszystkich w zasadzie branżach spowodowało zmniejszenie produkcji energii elektrycznej niemal o połowę. Kolejni ludzie na bruk. A w budownictwie pracę straciło dwóch na trzech dotychczas zatrudnionych. Poziom życia mieszkańców zaczął gwałtownie spadać, witryny dobrze prosperujących do niedawna sklepów coraz częściej zabijano deskami. A dra-

towa w zasadzie zatrzymała te plany piłsudczyków, więc nie wiadomo, co by im z nich wyszło. - No i zbliżamy się do II wojny światowej. -- I czas najwyższy, bo zanudzę czytelników Cajtunga na śmierć! Po 1934 roku sytuacja ulegała powolnej, ale słowo powolnej jest tu kluczowe, poprawie. Na przykład wydobycie węgla rosło, ale w 1939 roku wynosiło zaledwie 83% wydobycia z 1929 roku. A trzeba pamiętać, że do wydobycia w 1939 roku zaliczono też to z tak zwanego Zaolzia, zagarniętego przez Polskę w roku 1938. Okres kryzysu spowodował też brak inwestycji w przemysł, w efekcie czego pod koniec lat 30. śląskie hutnictwo było już tak wyeksploatowane i przestarzałe, że, cytując wojewodę Grażyńskiego „osiągnęło kres swoich zdolności produkcyjnych”. Dla odmiany śląskie elektrownie wybudowane w czasach prosperity, nie wykorzystywały swoich mocy produkcyjnych. Poważne inwestycje w śląskim przemyśle w tym okresie można policzyć na palcach. Śląski przemysł stawał się zacofany technologicznie. Jeśli ktoś uważa, że to dopiero czasy PRL-u, to się myli, proces ten miał miejsce w II RP. Jestem nawet gotów postawić tezę, że PRL w dużym stopniu te zacofania technologiczne nadgonił. Zresztą III Rzesza trochę też. - No właśnie, a jak ten przemysł wyglądał w drugiej połowie lat 30. na niemieckiej części Śląska? - Ten temat nie stanowił tak poważnego przedmiotu moich badań, jak po stronie polskiej, ale różnica była kolosalna. Niemcy dzięki programowi zbrojeń (ale nie tylko) szybko wyszły z kryzysu, a Górny Śląsk był jednym z dwóch-trzech najważniejszych niemieckich ośrodków inwestycyjnych. W polskich Katowicach czy Mysłowicach było

W latach 1929-34 liczba czynnych kopalń spadła z 50 do bodaj 41. Ale w innych też zmniejszono zatrudnienie, w efekcie niemal połowa górników, ponad 40 000 znalazło się na bruku. Pojawiły się masowo biedaszyby, już do 1939 roku nieodłączny krajobraz górniczego Śląska. W prawie 2,5 tysiąca szybików pracowało 12 tysięcy ludzi, wydobywając rocznie niemal 100 000 ton węgla. matyczna sytuacja firm, w większości wciąż niemieckich, ułatwiała dalszą ich polonizację. Można powiedzieć, że w dobie kryzysu państwo polskie z premedytacją dobijało niektóre z tych firm. Klasycznym przykładem może być tu Huta Pokój SA, dotychczas prywatna, w której nagle kapitał państwowy stał się głównym akcjonariuszem. Z powodu fikcyjnego zadłużenia w 1934 roku roztoczono przymusowy zarząd państwowy nad majątkiem księcia pszczyńskiego. - Autonomia przed tym nie broniła? - Chyba żart. Dla sanacji autonomia była martwą literą prawa, z której nic sobie nie robili. Zresztą rola śląskiego przemysłu w Polsce słabła nie tylko dlatego, że on sam z powodu kryzysu słabł. Polska stawiała na inne ośrodki, zaraz potem zaczęła budować Centralny Okręg Przemysłowy, na terenie od Radomia po Zamość i Rzeszów. II wojna świa-

ogromne bezrobocie, w niemieckich Gliwicach czy Bytomiu nie było go wcale. Zarobki były znacznie wyższe, niż po polskiej stronie granicy. O roli śląskiego przemysłu najlepiej mówią słowa ministra III Rzeszy Alberta Speera z przełomu stycznia i lutego 1945 roku, który w raporcie do Hitlera napisał, że w momencie utraty Śląska, Niemcy tracą możliwość prowadzenia wojny, bo nie będą w stanie uzupełniać broni, amunicji, paliwa. - Wróćmy jeszcze do 1939 roku. Polska w 1922 roku borykała się z gospodarczym zespoleniem Śląska z resztą kraju. A jak poradzili sobie z tym Niemcy w 1939? - Znacznie lepiej. Trzeba jednak pamiętać, że im było łatwiej, bo oni nie obejmowali czegoś sobie nieznanego, lecz wracali po 17 latach nieobecności, a połowa kapitału przemysłowego na Śląsku wciąż była rękach niemieckich. Ale to temat na inną rozmowę.


7

sierpień 2018r.

Zapyta ktoś, co Bitwa Warszawska ma wspólnego ze Śląskiem? Przecież nawet najmniejszy kawałek naszego hajmatu w Polsce wtedy nie leżał, choć polskie wojska stacjonowały na kawałku Śląska Cieszyńskiego. A jednak bój pod Warszawą miał dla Śląska pierwszorzędne znaczenie. Gdyby tamta bitwa skończyła się inaczej – nasze losy też by się zupełnie inaczej potoczyły.

Bitwa 1920 W Polsce bitwa ta obległa taką ilością mitów, że kłamstwa uważa się za prawdę, tchórzy za bohaterów, a o prawdziwych polskich bohaterach, zamordowanych kilka lat później, Polscy niemal zapomnieli. W Polsce bajdurzy się, że bitwa ta zdecydowała o losach świata. To bzdura zupełna, ale na pewno zdecydowała o losach Polski i Śląska. Dlatego warto ją przy okazji rocznicy przypomnieć. A rocznica jest jak najbardziej, bo rozegrała się ona pomiędzy 13 a 25 sierpnia 1920 roku. Nazywana bywa Cudem nad Wisłą, ale żadnego cudu tam nie było. Jeśli nawet był, to za narzędzie boskiej opatrzności trzeba by uznać Józefa Stalina. Oraz generała, który w tej bitwie udowodnił geniusz wojenny. Nie był to absolutnie Józef Piłsudski. Ten genialny polski generał nazywał się Tadeusz Rozwadowski. Wygrał dla Polaków największą i chyba najważniejszą bitwę w ich dziejach.

BOLSZEWICY NIE NAPADLI Zanim przejdziemy do decydującej bitwy, najpierw parę słów o samej wojnie. Polacy najczęściej wyobrażają sobie, że to bolszewicy napadli na Polskę. Tymczasem nic bardziej mylnego. Żeby to zrozumieć, trzeba wiedzieć, że ogromne terytoria Europy Wschodniej, od Estonii aż po Morze Czarne w momencie zakończenia I wojny światowej wciąż były pod kontrolą armii niemieckiej. Kiedy alianci zażądali, by je stamtąd wycofywać, stawały się one ziemią niczyją, po którą wiele państw istniejących lub tylko teoretycznych, wyciągało ręce. Wśród chętnych była Polska, byli Bolszewicy, ale byli też ro-

n Konarmia (I Armia Konna) Siemiona Budionnego. Gdyby zamiast stać na Ukrainie poszła pod Warszawę, żaden cud by jej nie obronił.

WÓDZ PRAWDZIWY

n Generał Tadeusz Rozwadowski.

Generał Tadeusz Jordan (to przydomek rodowy a nie drugie imię) Rozwadowski wywodził się z rodziny na wskroś wojskowej i przywiązanej do walk Polski o niepodległość. Jego przodek Maciej Rozwadowski walczył w 1683 roku pod Wiedniem, pradziad Kazimierz był generałem w Powstaniu Kościuszkowskim, dziad Wiktor za Powstanie Listopadowe otrzymał Virtuti Militari, ojciec Tomisław był dowódcą jazdy w Powstaniu Styczniowym. Rozwadowscy byli średniozamożną szlachtą posiadającą wsie na Ukrainie i Ziemi Lubelskiej.

Tadeusz, urodzony w roku 1866, uczył się w lwowskim gimnazjum a po nim rozpoczął karierę wojskową, najpierw w Szkole Kadetów w Hranicach (Morawy) a następnie w Wojskowej Akademii Technicznej w Wiedniu, którą ukończył jako najlepszy na roku. W lalach 1891-1894 student Szkoły Wojennej w Wiedniu, do której kierowano oficerów przeznaczonych do przyszłych wysokich stopni dowódczych. Po jej zakończeniu pnie się po szczeblach sztabowej kariery. Jako 30-latek zostaje austro-węgierskim attaché wojskowym w królestwie Rumunii. Miał ogromny wkład w modernizację jej zacofanej armii. Zaprzyjaźnił się z królem i następcą tronu, któ-

rym imponowała jego szeroka wiedza, nie tylko wojskowa.

SZTABOWIEC, STRATEG, WYNALAZCA Z Rumunii został wysłany do Grecji, jako austriacki obserwator wojny grecko-tureckiej. Patrzył z bliska, jak pod Larissą klęskę ponosi liczna i dobrze uzbrojona, ale źle dowodzona armia grecka. Zdarzenie to wpłynęło na rozwój jego poglądów na temat prowadzenia wojen i bitew. Rozwadowski doszedł do wniosku, że kluczowy jest element zaskoczenia. W 1905 został awansowany do stopnia podpułkownika a szef szta-

bu generalnego Austrii hr. Beck w przyznanym dyplomie określił go wówczas jako „pierwszy pośród wszystkich”. Przed polskim oficerem otwierały się najwyższe austriackie godności wojskowe. I ze sztabów przechodzi do bezpośredniego dowodzenia. Najpierw jest dowódcą pułku artylerii, potem brygady. W 1913 roku, już jako generał, nawiązuje (jako jedyny z wyższych austro-węgierskich oficerów narodowości polskiej) związki ze Związkiem Strzeleckim. Jego wiedza jest dla przyszłych Legionów nieoceniona. Jako oficer artylerii okazuje się też zdolnym wynalazcą modernizującą tę broń. Udoskonalił artyleryj-

skie przyrządy celownicze, ale stworzył też nowy rodzaj pocisku, granato-szrapnel, wyśmienity do niszczenia artylerii przeciwnika. W I Wojnie Światowej używały go wojska niemieckie i austriackie. Sam Rozwadowski, gdy wybucha ta wojna, trafia natychmiast na front, oczywiście jako dowódca artylerii. W bitwie pod Gorlicami (2-5 maj 1915) dowodził artylerią i robił to tak, że w odróżnieniu od zachodu, gdzie wojna przybrała charakter pozycyjnej – tu Niemcy i Węgrzy przełamali rosyjski front i weszli daleko na ich tyły. Rozwadowski jako pierwszy w tej wojnie zastosował manewr, znany jako „ruchoma zasłona ognio-


8

sierpień 2018r.

Fragment uzasadnienia Piłsudskiego, dlaczego rezygnuje z funkcji Naczelnika Państwa i Wodza Naczelnego (złożone na ręce premiera Witosa): Sądzę, że jestem odpowiedzialny zarówno za sławę i siłę Polski w dobie poprzedniej, jak i za bezsiłę oraz upokorzenie teraźniejsze. Przynajmniej do tej odpowiedzialności się poczuwam zawsze i dlatego naturalną konsekwencją dla mnie jest podanie się do dymisji

syjscy Biali, byli Ukraińcy, byli Łotysze, Litwini i inni. W tyglu tym niełatwo było się połapać. Gdy każdy próbował jak najwięcej zachapać dla siebie, to do starć Polaków z Bolszewikami dochodziło już w 1918 roku. Ale o otwartej wojnie trudno mówić. Zresztą Czerwoni mają wtedy o wiele większe zmartwienia niż Polska – od południa rozwija się ofensywa Białych, rosyjskich wojsk kontrrewolucyjnych. I szła na Moskwę. Rządzący już wtedy w Polsce Józef Piłsudski wolałby się dogadać z Białymi i wspólnie z nimi bić. Czerwonych. Ale spra-

tym nie myśleli, a ich ofensywa na Moskwę zdawała się potwierdzać, że niebawem położą kres państwu Bolszewików. Taka sytuacja, wygodna dla Polski, która powolutku posuwała swe wojska na wschód, trwała do jesieni 1919 roku. Wtedy to Bolszewicy między Orłem a Tułą pokonali Białych w dużej bitwie a potem już stale parli ich na południe, spychali do ostatniej ich ostoi, na Krym. Polityka uników Piłsudskiego przyniosła pierwszy fatalny efekt. Z bitymi nie miał żadnych umów, więc bez sensu było przyjść im z pomocą. Bijący natomiast – Bolszewicy – mimo hojnej oferty, nie uzy-

Gdy każdy próbował jak najwięcej zachapać dla siebie, to do starć Polaków z Bolszewikami dochodziło już w 1918 roku. Ale o otwartej wojnie trudno mówić. Zresztą Czerwoni mają wtedy o wiele większe zmartwienia niż Polska – od południa rozwija się ofensywa Białych, rosyjskich wojsk kontrrewolucyjnych. I szła na Moskwę wa nie była łatwa. Bo Bolszewicy proponują Polsce granice w zasadzie zgodne z przedrozbiorowymi, prawie po Smoleńsk, z całą Białorusią, Litwą, sporą częścią Ukrainy. O takich granicach w Polsce mało kto nawet wtedy marzył. Dla odmiany Biali mają do zaoferowania Polsce granice na Bugu, niemal identyczne z obecnymi. Bez Lwowa i Wilna. Ale na zawarcie sojuszu z Białymi naciska Anglia i Francja, a ich poparcie jest Polsce bardzo potrzebne przy ustalaniu ostatecznej – zachodniej granicy - z Niemcami i Czechosłowacją. Ani Bolszewicy, ani Biali nie chcą słyszeć o koncepcji powstania osobnego państwa ukraińskiego, którą wspierał Piłsudski, widząc w niepodległej Ukrainie potencjalnego sojusznika Polski. Dziś historycy polscy zwykli uważać, że ofertę Czerwonych odrzucono, bo byli oni niewiarygodni i zawartych umów zapewne by nie dotrzymali. Czy dotrzymaliby, czy nie – nie wiadomo, ale Piłsudskim kierowały raczej inne przesłanki, on po prostu nie sądził, że Czerwoni zdołają przetrwać. Wolał więc paktować z Białymi, wciąż wierząc, że w końcu terytorialnie ustąpią. Ale Biali ani o

skali pozytywnej odpowiedzi Polski, więc formalnie byli z nią w stanie wojny. I szybko szli na Ukrainę, wobec której Piłsudski miał zupełnie inne plany.

PIŁSUDSKI ZACZEPIA BOLSZEWIKÓW Wydawało się, że naczelnik Polski ma jeszcze wtedy asy w rękawie. On sam myślał, że takim asem jest wyprawa kijowska. Bo nie czekając na ostatecznie rozbicie Białych rusza tam, by w (teoretycznej wtedy) stolicy Ukrainy ogłosić powstanie tego państwa. Wraz z nim idą, całkiem nieliczni, ukraińscy wojownicy pod wodzą atamana Petlury. Żołnierzy w tej ukraińskiej „armii” nie ma nawet 5000. Kijów zdobywają w maju 1920 roku łatwo, bo Bolszewicy nie zgromadzili tam żadnych większych sił. Ogłaszają powstanie państwa ukraińskiego, ale Czerwoni – którzy już wiedzą, że Biali się nie liczą – potraktowali to jako rzucenie rękawicy. Lenin 5 maja, gdy wojska polskie dopiero szturmują Kijów, mówi do czerwonoarmistów: Towarzysze! Wiecie, że polscy obszarnicy i kapitaliści,

wa”, polegający na tym, że ogień artyleryjski postępował tuż przed atakującą piechotą. Kilka lat później stosował go też z równym powodzeniem w Bitwie Warszawskiej, a w II wojnie światowej była to taktyka obowiązująca we wszystkich armiach. Za swoje dowodzenie otrzymuje Order Marii Teresy, najwyższe odznaczenie austro-węgierskie.

W POLSKIEJ ARMII

n Jeszcze jako pułkownik armii austriackiej.

Jednocześnie jednak zaczyna popadać w konflikty z naczelnym dowództwem. Za sposób traktowania Polaków i Ukraińców. 1 lutego 1916

n Polska piechota w tyralierze podczas natarcia. podżegani przez Ententę, narzucili nam nową wojnę. (…) Proponowaliśmy Polsce pokój na warunkach nietykalności jej granic, mimo że granice te sięgały o wiele dalej, niż tereny zamieszkałe przez ludność rdzennie polską. Godziliśmy się na wszystkie ustępstwa i niech każdy z was pamięta o tym na froncie (…)Teraz mówimy: towarzysze, potrafiliśmy dać odprawę straszniejszemu wrogowi, potrafiliśmy pokonać własnych obszarników i kapitalistów – pokonamy również obszarników i kapitalistów polskich! Ledwie kilka dni potem, 14 maja 1920 roku na Białorusi rusza bolszewicka ofensywa. Nieco później na Ukrainie. Wojska polskie (i ukraińskie) muszą zwiewać z Kijowa i od tego momentu przez trzy miesiące ciągle będą się cofać na zachód. Widać, jak na dłoni, że as w talii Piłsudskiego nie był żadnym asem. Tylko zwykłym dupkiem. Teraz Czerwoni prą na Warszawę. A choć armia polska toczy udane potyczki, to jednak wciąż się cofa. Plan Bolszewików jest idealny, nie dający Polsce żadnych szans. Bo Polska ma około 100 000 żołnierzy, tymczasem ich ponad 100 000 ma uderzyć na Warszawę od Białorusi a drugie tyle od południa, od Ukrainy. Piłsudski zaczyna panikować. On wie, że dla polskiej wsi nie jest żadnym wodzem, że ona za wodzą ma Wincentego Witosa. Więc natychmiast proponuje mu tekę premiera a Witos wydaje patetyczną odezwę do wsi. Efekt jest – chłopi masowo garną się do wojska, bronić ojczyzny. Ojczyzny jaką obiecał im Witos, ojczyzny uwłaszczenia chłopów na pańskiej ziemi, ojczyzny bez obszarników. Armia polska rośnie w siłę.

ROZWADOWSKI ZNAJDUJE SZANSĘ Ale to wciąż siła za mała. Bolszewicy zaleją Warszawę. Jest ich za dużo i idą - zwy-

roku zostaje – w stopniu generała dywizji - przeniesiony na emeryturę. W jego aktach personalnych czytamy „1 II 1916-go spensjonowany za obronę ludności i całej dzielnicy galicyjskiej”. Jako były oficer Austro-Węgier trafia w 1918 roku do polskiej niewoli, ale niemal natychmiast zostaje powołany do wojska polskiego. Co jest oczywiste, bo z Radą Regencyjną Królestwa Polskiego współpracuje od samego początku jej istnienia, czyli 1916 roku, teraz więc (25 października 1918 roku) zostaje szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Schemat organizacji wojska polskiego jego pióra obowiązuje już 4 listopada, tak więc gdy tydzień póź-

cięzcy – za ciosem. Francuski generał Maxime Weygand proponuje więc wyniszczającą bitwę pozycyjną, jak te z I Wojny Światowej. Ale w Polsce szefem sztabu generalnego jest Tadeusz Rozwadowski, wcześniej uważany za jednego z kilku najlepszych strategów Austro-Węgier. On nie jest fanem wojen pozycyjnych, on kocha wojny manewrowe – i w takiej wojnie upatruje sukcesu. Tylko nie umie znaleźć dziury w całym, czyli w bolszewickim planie ataku na Warszawę. Miejsca na sensowny manewr po prostu nie ma, kleszcze się zamykają. Ale Bóg czuwa i zsyła swojego anioła… Józefa Stalina. Bo ten lekceważy rozkazy, każące mu iść przez Lublin na Warszawę.

mają obrócone w innym kierunku, amunicję na furach, oficerowie piją albo śpią. Jeśli na nich uderzyć z boku, będą do zorganizowanej walki niezdolni. Rozwadowski patrzy na długie bolszewickie linie marszowe, od Podlasia po Warszawę i podejmuje decyzję: rozbijemy ich ciosem z boku w pył! Na spotkaniu polskiego dowództwa 6 sierpnia Rozwadowski przedstawia rozkaz 8538/III. Mówiący niby o tym planie, ale ostrożnie, że jak się nie uda, przejdzie się do pozycyjnej obrony Warszawy. Piłsudski go akceptuje. Ale nagle, gdy bitwa się zbliża, szef sztabu generalnego Tadeusz Rozwadowski wydaje inną dyrektywę, znaną jako rozkaz 10 000. Nie pyta już Piłsudskiego (któ-

14 maja 1920 roku na Białorusi rusza bolszewicka ofensywa. Nieco później na Ukrainie. Wojska polskie (i ukraińskie) muszą zwiewać z Kijowa i od tego momentu przez trzy miesiące ciągle będą się cofać na zachód. Widać, jak na dłoni, że as w talii Piłsudskiego nie był żadnym asem. Tylko zwykłym dupkiem. Teraz Czerwoni prą na Warszawę Woli oblegać Lwów, by zdobyć sławę zdobywcy tego miasta. A Rozwadowski znajduje swoją wymarzoną dziurę w całym. Armie idące od Białorusi nie mają zabezpieczonego południowego skrzydła. Manewru oskrzydlającego Rozwadowski nie wymyślił. Już ponad 2000 lat wcześniej bił nim Rzymian kartagiński wódz Hannibal. Uczyli o nim każdego oficera – ale tylko nieliczni umieli wykorzystać go w praktyce. Rozwadowski umiał. Recz polega na tym, że gdy jakaś armia maszeruje, to ci z przodu w każdej chwili gotowi są do walki. Ale ci dalej nie. Oni dopiero idą na front. Armaty

niej w Warszawie zjawia się Józef Piłsudski, przychodzi „na gotowe”. 15 listopada Rozwadowski ustąpił ze stanowiska szefa sztabu generalnego na skutek sporu z Piłsudskim o sposób tworzenia polskiej armii. Rozwadowski nie krył, że ma Piłsudskiego za wojskowego dyletanta. Jednak już dwa dni później, z powodu dramatycznych walk z Ukraińcami o Kijów, Piłsudski mianuje go Naczelnym Dowódcą Wojsk Polskich w Galicji Wschodniej. Wsławił się tam między innymi nie dopuszczeniem do pogromów na Żydach, zamieszek na tle religijnym oraz – szerzej – niedopuszczaniem do porachunków polskiej i ukraiń-

rego zresztą ma za wojskowego dyletanta) o zdanie. Rzuca wszystkie karty na stół. Sowieci nie mając osłoniętego południowego skrzydła, idą na swoją zgubę. I my to wykorzystamy! Plan odbiera samemu Piłsudskiemu część jednostek, którymi dowodzi, i oddaje je pod dowództwo Sikorskiego. Ale nie tylko dlatego Piłsudski protestuje, dla niego plan jest zbyt odważny. Jednak już nie ma nic do gadania, rozkaz został rozesłany. On jedynie, jak każdy z wyższych dowódców, podpisał, że przyjął do wiadomości. To, kto podpisał rozkaz 10 000 i to, kto przyjął do wia-

skiej ludności cywilnej. Słynna polska obrona Lwowa w 1918-1919 roku („Orlęta Lwowskie”) odbywała się pod jego dowództwem. Naczelne Dowództwo w Warszawie telegramem z 7 marca nakazywało przebić się przez oblężenie i wycofać do Przemyśla. Tadeusz Rozwadowski odpowiada: „Powziąłem niezłomną decyzję raczej zginąć z załogą niż w myśl rozkazu Naczelnego Dowództwa opuścić Lwów”. Rozwadowski Lwów obronił, ale już tam otrzymał nowy rozkaz, że zostaje szefem polskiej misji wojskowej w Paryżu. To znów zesłanie. Gdy opuszczał Lwów, ludność i wojsko zgotowali mu owacyjne pożegnanie. Pamięć o

nim była tym mocniejsza, że utworzył z własnej kieszeni fundusz dla wdów i sierot po obrońcach Lwowa.

RATUJ OJCZYZNĘ! Jako szef misji wojskowej się nie lenił, prowadził liczne akcje dyplomatyczne. Ale ponieważ sowieci biją wojsko polskie i prą na Warszawę, Piłsudski przełamuje własne animozje i 22 lipca 1920 roku wzywa go, by objął funkcję szefa Sztabu Generalnego. To dowodzi, że wiedział, kto jest najlepszym polskim sztabowcem, kto – być może jako jedyny – potrafi opracować plan


9

sierpień 2018r.

domości jednoznacznie wskazuje, że autorem Cudu nad Wisłą nie był żaden Piłsudski - tylko Tadeusz Rozwadowski. Laik powie, że generał zagrał va banque, znawca strategii wie, że grał niemal na pewniaka.

TCHÓRZLIWA UCIECZKA MARSZAŁKA Piłsudski nie był znawcą strategii. Rozwadowski miał rację – Piłsudski był wojskowym dyletantem. Więc rozkaz 10 000 przeraził go tak dalece, że jedzie do premiera Witosa i składa na jego ręce dymisję. Z funkcji Naczelnika Państwa i Wodza Naczelnego. W chwili próby poddaje się zupełnie. I znika. Dokąd, nie wiadomo. Najczęściej uważa się, że uciekł do swojej kochanki (późniejszej żony) Aleksandry Szczerbińskiej. Zjawia się nazad dopiero parę dni później, gdy manewr Rozwadowskiego rozwala bolszewicką armię. Wtedy Piłsudski wraca jako… zwycięski wódz. Ma na to – o dziwo – szanse! Bo Witos nie upublicznił jego tchórzliwego zrzeczenia się wszystkich funkcji w państwie. Bo Rozwadowski – legalista do szpiku kości – nigdy nie zanegował roli wodza naczelnego. Uważał, że w chwili grozy nie wolno mówić, że ten wódz doznał załamania nerwowego i uciekł. Więc teraz „wódz” wraca i stroszy się w piórka zwycięzcy. Wielcy polscy patrioci Witos i Rozwadowski milczą – dla nich jest ważne, że wróg odparty, że teraz polskie wojska prą na wschód.

CUD NA SZYBKO WYMYŚLONY Piłsudskiemu w to graj! Tchórz, który uciekł z pola bitwy, teraz udaje zbawcę ojczyzny. A ci, którzy wiedzą, jak było – mil-

n Na filmie „Bitwa Warszawska 1920” było tak. Ale prawda historyczna jest zupełnie inna, ksiądz Skorupka w żadnym natarciu z krzyżem nie szedł. niezbędna w takich chwilach Matka Boska i sługa boży, ksiądz Ignacy Skorupka. Ksiądz Skorupka miał taki sam wpływ na przebieg bitwy, jak pan Zenek z Pcimia, kibicujący Polakom, na wynik meczu Polska-Senegal. Owszem, ksiądz Skorupka był bardzo odważny, owszem, szedł w pierwszej linii, ale nie zginął prowadząc natarcia z krzyżem wzniesionym. Zginął od przypadkowej kuli, gdy udzielał umierającemu żołnierzowi ostatniego namaszczenia. Zginął od kuli ekrazytowej, czyli nie takiej, która ma zabić, tylko takiej, która w chwili wybuchu ma wytworzyć obłok dymu, wskazujący artyle-

Ksiądz Skorupka miał taki sam wpływ na przebieg bitwy, jak pan Zenek z Pcimia, kibicujący Polakom, na wynik meczu Polska-Senegal. Owszem, ksiądz Skorupka był bardzo odważny, owszem, szedł w pierwszej linii, ale nie zginął prowadząc natarcia z krzyżem wzniesionym. Zginął od przypadkowej kuli, gdy udzielał umierającemu żołnierzowi ostatniego namaszczenia czą. W efekcie pojawia się … komedia. Prawica nie chce uznać zasług Piłsudskiego (a faktów nie zna), więc wymyśla, że to nie była żadna genialnie zaplanowana bitwa, tylko cud. Cud nad Wisłą. Zaraz pojawia się więc udanej operacji, która uchroni Polskę przed klęską. I rzeczywiście, niemal od następnego dnia zaczyna przegrupowywać cofające się dotychczas w panice polskie wojska. Co więcej – lojalnie broni Piłsudskiego przed tymi wszystkimi, którzy zarzucają mu nieudolność. Oraz od razu zmienił koncepcję prowadzenia wojny, odchodząc od tworzenia linii frontu na rzecz wojny manewrowej. Cechowała go też niezachwiana wiara w zwycięstwo, którą zarażał niedawnych pesymistów. No a zaraz potem przeprowadził właśnie Bitwę Warszawską. Piłsudski tuż przed nią złożył dymisję ze

rii miejsce strzelania. W chwili śmierci więc jego głowę otoczył nawet obłok, ale obłok ekrazytowy, nie boski. Polacy obchodzą Święto Wojska 15 sierpnia. A tego dnia w 1920 roku nie wydarzy-

wszystkich urzędów (w tym wodza naczelnego), co oznaczało, ze szef sztabu (Rozwadowski) automatycznie stał się naczelnym wodzem. Więc

ło się nic ważnego. Ofensywa, wymyślona przez Rozwadowskiego, zaczęła się dzień później, 16 sierpnia. Ale15 jest święto maryjne, prawica uznała to za cud, więc kilka lat po bitwie zaproponowała tę datę. Piłsudski na to przystał, bo wolał Cud, niż – nie daj Boże – dociekania, jaką naprawdę odegrał wtedy rolę...

ZAMORDOWANI… I to tyle. Poza jednym. Sowiecki dowódca Bitwy Warszawskiej Michaił Tuchaczewski zaraz po niej mówił, że za niesubordynację, która doprowadziła do klęski, Stalin powinien stanąć przed sądem wojennym i plutonem egzekucyjnym. Kilkanaście lat później, pewnie głównie za te słowa, Tuchaczewski z rozkazu Stalina umiera. Znacznie wcześniej Rozwadowski umiera z rozkazu Piłsudskiego. W 1926 roku po zamachu majowym marszałek obala w Polsce demokrację i wprowadza system totalitarny. Niemal natychmiast zostaje – pod bezsensownymi, kryminalnymi zarzutami – aresztowany zwycięzca Bitwy Warszawskiej. Dwa lata później umiera, najpewniej otruty w celi. Teraz już nikt nie powie, że nie wygrał Piłsudski. Tym bardziej, że inny ważny świadek wydarzeń, generał Zagórski, wypuszczony w 1927 roku z więzienia (uwięziony wraz z Rozwadowskim) – znika kilkanaście godzin później. Nie można po-

Zaraz potem w Polsce zaczęto się kłócić, kto był jego autorem. Endecja wskazywała francuskiego generała Weyganda i gen. Józefa Hallera. Pił-

wiedzieć, że zamordowany, bo zwłok nigdy nie znaleziono. Od 1926 roku Piłsudczycy uczą nas – wbrew historycznej prawdzie – że to ich mar-

Dla Śląska – kluczowa Bitwa Warszawska była kluczowa dla przyszłości naszego hajmatu. Polska ją wygrała, pokazała że potrafi być antysowieckim buforem. Stała się w tym momencie dla Anglii i Francji niemal takim sojusznikiem, jak wcześniej była Rosja. Trzeba było o nią dbać i ją pieścić. Trzeba było dać jej to wszystko (Śląsk), czego potrzebowała, by stać się naprawdę silnym państwem tej części Europy. Ważnym sojusznikiem. Ale wyobraźmy sobie sytuację, że Stalin nie popełnia błędu, że Warszawa pada a wojska polskie są rozbite. Kto wtedy umie zatrzymać bolszewików? Tylko Niemcy! Gdyby Warszawa padła, zachodni Alianci natychmiast musieliby zmienić swoją politykę wobec Niemiec, zamiast je rozbrajać, musieliby natychmiast dozbroić. Ale dozbrojone Niemcy, które mają się bić „za Europę” zapewne postawiłyby warunki. Warunki nienaruszalności ich wschodnich granic! Z Wielkopolską, a już Śląskiem na pewno. Polacy mogą bajdurzyć, że gdyby Warszawa padła, Europa byłaby otwarta dla Bolszewików. Ale to zwykła megalomania. Niemcy w ciągu kilku miesięcy byliby w stanie odtworzyć milionową armię weteranów I wojny światowej. A jeśli Bolszewików pod Warszawą było w stanie pokonać 100 000 rekrutów, to pod Wrocławiem albo Gdańskiem milionowa armia doświadczonych żołnierzy sprawiłaby im po prostu rzeź! I na nic tu bajki, że Niemcy też były ogarnięte rewolucyjnym wrzeniem. Gdyby Anglia i Francja pozwoliły im powrotnie wprowadzić militaryzm, wrzenie skończyłoby się w kilka dni. Niemcy, które przez kilka lat walczyli jak równy z równym z koalicją Francji, Anglii, USA i Rosji, pobiliby bolszewików w 1920 roku z łatwością. Ale znów byliby potęgą. Może musieliby uznać straty terytorialne na rzecz Francji, ale nigdy na wschodzie. A wtedy może i do II Wojny Światowej by nie doszło, bo bez poczucia krzywdy po Traktacie Wersalskim (utrata Śląska, Wielkopolski, Gdańska itd.) Hitler nie miałby szansy dojść tam do władzy. I także dlatego Bitwa Warszawska miała wpływ na losy Śląska. Gdyby Polska ją przegrała, potoczyłyby się pewnie zupełnie inaczej. Inna sprawa, czy lepiej, czy gorzej. DD

sunków z Francją, dla podtrzymania prestiżu marszałka Piłsudskiego jako głowy państwa, gdy ten stroił się w częściowo niezasłużone wawrzyny”.

Jako być może pierwszy dowódca na świecie, opracowuje koncepcję zagonów pancernych (czołgi współdziałające z jazdą i oddziałami zmotoryzowanymi) współpracujących z lotnictwem. Czyli dokładnie takiego prowadzenia walk, jakie Niemcom 15 lat później przynosiły błyskawiczne zwycięstwa Blitzkriegu. wina za ewentualną klęskę spadłaby na Rozwadowskiego, a nie marszałka. Ale Rozwadowski odniósł druzgocące zwycięstwo.

sudczycy całą zasługę przypisywali swojemu wodzowi. A Rozwadowski… milczał. Bo jak wyznał później: „dla dobra Polski, dla dobra sto-

szałek, który stchórzył i uciekł z pola walki, wygrał tę bitwę. Daliśmy sobie wmówić tę narrację. Może jednak czas ją wyprostować? Dariusz Dyrda

Zaraz po bitwie Piłsudski nazad zostaje naczelnym wodzem a Rozwadowski, świadek jego załamania psychicznego) staje na czele południowego fron-

tu, gdzie odnosi serię błyskotliwych zwycięstw. Jeszcze raz uratował wojsko polskie w Bitwie Niemeńskiej, gdzie na skutek błędów Piłsudskiego wojskom polskim groziło okrążenie. Rozwadowski dalekim – nieuzgodnionym z wodzem naczelnym - rajdem części swoich wojsk likwiduje to zagrożenie.

W OBRONIE LEGALNYCH WŁADZ W 1921 roku Piłsudski tego wybitnego sztabowca i artylerzystę robi… Generalnym Inspektorem Jazdy, czyli rodzaju wojsk, w jakich nigdy nie służył. Mimo to generał i z tej roli wywiązuje się znakomicie, w

1924 roku reorganizując polską kawalerię. Zarazem jednak, jako być może pierwszy dowódca na świecie, opracowuje koncepcję zagonów pancernych (czołgi współdziałające z jazdą i oddziałami zmotoryzowanymi) współpracujących z lotnictwem. Czyli dokładnie takiego prowadzenia walk, jakie Niemcom 15 lat później przynosiły błyskawiczne zwycięstwa Blitzkriegu. Plany te odrzucono z przyczyn ekonomicznych, ale i odmiennej koncepcji prowadzenia wojny, jaką lansowali piłsudczycy. Jako przeciwnik upolityczniania armii był ostro zwalczany przez Piłsudskiego. Nic więc dziwnego, że gdy ten w maju 1926 roku postanowił zama-


10

sierpień 2018r.

Daty warszawskie - śląskie daty To

nie przypadek, że tak zwane drugie postanie śląskie wybuchło w trakcie Bitwy Warszawskiej. Bitwa ta miała ogromny wpływ na to, co działo się u nas w sierpniu 1920 roku. 17 sierpnia gruchnęła wieść, że Bolszewicy zdobyli Warszawę. Od razu wywołało to ogromną demonstrację komunistów i socjaldemokratów, którzy pod hasłami neutralności Górnego Śląska przeszli pod siedzibę tu-

tejszego oddziału Międzysojuszniczej Komisji. Prowokatorzy podburzyli zebranych do ataku, a wojsko francuskie odpowiedziało ogniem. Zginęło 10 demonstrantów. Wzburzony tłum plądrował polskie sklepy, polskie redakcje, zaatakował katowicką siedzibę Polskiego Komisariatu Plebiscytowego. W nieznanych okolicznościach wywleczono też z domu i zlinczowano znanego lekarza i polskiego działacza Andrzeja Mielęckiego. Za-

mieszki w Katowicach trwały ponad dobę, aż do momentu sprowadzenia do Katowic silnego kontyngentu wojsk francuskich. Tak sytuację przedstawiają źródła niemieckie i „Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego. W Polsce przywykło się pisać, że za akcją stały niemieckie bojówki i że także one zabiły Mielęckiego. Trudno jednoznacznie wyrokować, która wersja jest bliższa prawdy – ale między 12 a 20 sierpnia takie demonstracje komunistyczne miały miejsce w całej niemal Europie, od Pragi po Gdańsk, ze szczególnym nasileniem na terenach niemieckich. Robotnicy (między innymi czescy) celowo blokowali pociągi, wiozące walczącym Polakom dostawy broni i amunicji.

PODBUDOWANI WARSZAWSKIM ZWYCIĘSTWEM Sytuacja zmienia się diametralnie dwa dni później, gdy już wiadomo, że Polacy odparli Sowietów, rozbili ich i teraz wojska polskie prą na wschód. Państwo polskie okazuje się silniejsze, niż wielu sądzi-

W Katowicach stoi pomnik Józefa Piłsudskiego. W wielu innych miastach są projekty ich stawiania, w prawie każdym jest ulica Piłsudskiego, zazwyczaj jedna z najważniejszych. Bo w Polsce przetrwał stworzony przez piłsudczyków kult tej jednostki. Kult nie mający nic wspólnego z rzeczywistymi zasługami. W 1918 roku Polski nie stworzył, bo gdy przybył do Warszawy, polski rząd już działał, polskie państwo i wojsko było zorganizowane. W 1920 roku nie obronił Polski przed bolszewikami. Gdy zbliżali się do Warszawy, w panice złożył wszystkie urzędy i uciekł. Wrócił, gdy wojska polskie przeszły już do kontrofensywy. W 1926 roku przeprowadził krwawy zamach stanu (ok. 400 zabitych) w wyniku którego obalił legalny rząd i wprowadził totalitarną dyktaturę. De facto zlikwidował autonomię Śląska, represjonował też inne mniejszości narodowe i etniczne. Nie ma w Europie drugiego narodu, który czciłby krwawego dyktatora. Jedynie Polacy wciąż pokazują, że bliższy im jest watażka, zamordysta, niż rzeczywiści bohaterowie ich ojczyzny. Jeden z tych rzeczywistych bohaterów, generał Tadeusz Rozwadowski ma w całej Polsce raptem kilka ulic, żadnego pomnika, żadnej chyba szkoły. Bo jego właśnie piłsudczycy 90 lat temu skazali na zapomnienie. A w Polsce wciąż obowiązuje nie prawdziwa historia, lecz ta napisana przez nich.

chem zbrojnym obalić legalne władze, Rozwadowski staje po stronie rządu i prezydenta. Obejmuje dowództwo obrony Warszawy, i choć ma trzy razy mniej wojsk niż buntownicy (on – 1700, oni - 4300) podejmuje walkę z zamiarem bezwzględnego rozprawienia się z zamachowcami. Piłsudski stał się dla niego po prostu watażką-buntownikiem, warchołem. Sytuacja była trudna, ale od Poznania powoli zbliżały się wojska wierne rządowi. Rozwadowski był przekonany, że do ich przybycia zdoła utrzymać centralne urzędy w stolicy a potem przy ich pomocy podejmie kontrofensywę. Ale prezydent RP Stanisław Wojciechowski

15 maja podał się do dymisji, nakazując przed tym zaprzestanie walk. Uważał on, że lepsze to, niż wojna domowa. Rozwadowski – legalista – podporządkował się, podobnie jak inni dowódcy. Jedynym, który ostro protestował był (wówczas jeszcze pułkownik), Władysław Anders. Ale wojska wierne rządowi (pod dowództwem gen. Hallera) wciąż były gotowe do walki. W tej sytuacji 22 maja 1926 roku marszałek Józef Piłsudski wydał rozkaz dla wojska, w którym przyznał rację obu walczącym stronom i zapowiedział nie wyciąganie konsekwencji wobec swoich wrogów. I obietnicy dochował, ale nie wobec wszystkich.

n Śląski herb Kęt przed rokiem 1998. I obecny, już nie śląski. ria obudziła nadzieje propolskich mieszkańców Śląska. Powstanie trwało raptem pięć dni i w początkowym okresie odniosło liczne sukcesy. Opanowali niemal wszystkie gminy wokół Katowic, niemal cały powiat pszczyński, sporą część powiatu rybnickiego. Nie zaatakowano większych miast, gdzie stacjonowały jednostki wojsk alianckich. Za wyjątkiem

Już wiadomo, że Polacy odparli Sowietów, rozbili ich i teraz wojska polskie prą na wschód. Państwo polskie okazuje się silniejsze, niż wielu sądziło. Skutki na Górnym Śląsku są natychmiastowe. W nocy z 19 na 20 sierpnia wybucha tzw. II Powstanie Śląskie ło. Skutki na Górnym Śląsku są natychmiastowe. W nocy z 19 na 20 sierpnia wybucha tzw. II Powstanie Śląskie. Wezwał do niego Wojciech Korfanty i Polska Organizacja Wojskowa Górnego Śląska. Moment zrywu związany był z sytuacją na froncie polsko-bolszewickim, ale samą akcję zbrojną POW szykowało od dawna, nie był to więc nijak zryw spontaniczny. Z jednym w zasadzie żądaniem, zastąpienia niemieckiej policji bezpieczeństwa (Sicherheitspolizei, w skrócie Sipo) mieszaną niemiecko-polską Komisją-Plebiscytową. Zważywszy na bierność policji w trakcie zamieszek 17 sierpnia żądanie to trzeba uznać za w pełni zasadne. No a warszawska wikto-

UWIĘZIONY I OTRUTY Bo czterech generałów (w tym Rozwadowskiego) aresztowano i pod wątpliwymi zarzutami kryminalnymi, osadzono w więzieniu, w bardzo ciężkich warunkach. Jednego z nich, Włodzimierza Zagórskiego, w 1927 roku zwolniono, ale zaraz potem zniknął, najprawdopodobniej zamordowany przez Piłsudczyków. A Rozwadowski? Najpewniej w więzieniu został otruty, gdy ściany jego celi wymalowano farbą wymieszaną z arszenikiem (12 lat później tak samo Piłsudczycy zabili zapewne Korfantego).

Bytomia, alei ten na żądanie Francuzów i Anglików natychmiast opuścili.

OSIĄGNIĘTY CEL POWSTAŃCÓW Decyzja aliantów była błyskawiczna – 24 sierpnia zdecydowali o rozwiązaniu Sipo i powołaniu policji polsko-niemieckiej, składającej się po połowie z przedstawicieli obu stron. Alianci nakazali również rozwiązanie Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska, która powstanie wywołała. POW tylko pozornie wykonała to zalecenie, przekształcając się w Centralę Wychowania Fizycznego.

W październiku 1926 roku wprawdzie sąd wojskowy uwolnił go od zarzutów, ale z więzienia go nie wypuszczono, przetrzymywany był, decyzją posłusznej Piłsudskiemu prokuratury wojskowej, z powodu „interesów wojska pierwszorzędnej wagi”. 18 maja 1927 roku zostaje wreszcie zwolniony, ale ten pełen życiowej energii rok wcześniej 60-latek, teraz jest tylko schorowanym wrakiem człowieka, z trudem poruszającym się o własnych siłach. Ma silne bóle brzucha, połączone z torsjami i krwawieniem jelit – cechy charakterystyczne przy zatruciu arszenikiem. 18 października 1928 roku umiera. Władze zabroniły sekcji zwłok. Jednak leka-

Zwycięstwo polskie pod Warszawą miało duży wpływ na nastroje części Górnoślązaków. Pokazało, że Polska nie jest państwem sezonowym, że umie obronić swoją niepodległość.

NA CIESZYŃSKIM Z PODKULONYM OGONEM Nieco inna sytuacja była na południowej części regionu, gdzie o kształt granic zabiegali Polacy i Czesi. Polacy wiedząc, że nie mają tu najmniejszych szans na wygranie plebiscytu w sytuacji, gdy wojska sowieckie nadciągały pod Warszawę, poprosili aliantów o rezygnację z tego plebiscytu i arbitralny podział dawnego Śląska Austriackiego. Rada Ambasadorów ustaliła tę granicę na rzece Olzie, w sposób i tak bardzo korzystny dla Polski, gdyż jest niemal pewne, że w razie plebiscytu Czechom przypadłoby nie tylko tzw. Zaolzie, ale i Bielsko, Skoczów, Ustroń, Wisła, cały Cieszyn. Polsce przypadłyby tylko skrawki. Niemniej i w tym przypadku polska propaganda lubi opowiadać, jak to została skrzywdzona tracąc tzw. Zaolzie. I jakoś nikt w Polsce nie chce przyjmować do wiadomości, że w przeprowadzonych niebawem wyborach samorządowych na tym terenie organizacje polskie przegrywały je z kretesem. Dostając znacznie gorsze wyniki, niż Śląska Partia Ludowa, która początkowo opowiadała się za niepodległym Śląskiem, ale gdy wariant ten upadł, poparła przyłączenie całego austriackiego Śląska do Polski. Adam Moćko

rze na podstawie samej obdukcji byli pewni, że mają do czynienia z otruciem. Sekcję zwłok chciano przeprowadzić po1989 roku (ślady trucizny dalej można by znaleźć), ale okazało się, że grób generała jest … pusty.

ZAPOMNIANY Za Bitwę Warszawską w 2010 roku prezydent RP Bronisław Komorowski nadał pośmiertnie księdzu Ignacemu Skorupce Order Orła Białego. Skorupka na losy tej bitwy nie wpłynął nijak, natomiast jej rzeczywisty zwycięzca, jak niemal zawsze, został zapomniany. Nie ma więc Orła Białego, ale żaden inny pol-

ski wódz XX wieku nie zebrał (poza polskim Virtuti Militari) tylu odznaczeń innych, niż polskie. Otrzymał wysokie odznaczenia aż od siedmiu państw (Austro-Węgry – w zasadzie wszystkie wysokie odznaczenia bojowe), Niemcy (Krzyż Żelazny), Czechosłowacja (Order Lwa Białego – najwyższe odznaczenie dla cudzoziemców), Estonia (Krzyż Wolności), kilka orderów królestwa SHS (przekształconego później w Jugosławię) oraz najwyższe odznaczenia Włoch i Rumunii. Bo wszyscy oni widzieli w Tadeuszu Rozwadowskim wybitnego wodza. Zapomina o nim tylko Polska, którą w 1920 roku uratował przed bolszewikami. DD


11

sierpień 2018r.

Skurczony Śląsk Dla żadnego naszego czytelnika tajemnicą nie jest, że barwy górnośląskie są żółtoniebieskie, a naszym herbem jest żółty (złoty) orzeł na niebieskim tle. Dlatego te barwy znajdują się w herbach wielu górnośląskich gmin i flagach obu górnośląskich województw. Ale dlaczego w herbach Wadowic, Żywca, Oświęcimia? Przecież to Małopolska!

A

jednak nie ma żadnych wątpliwości. Heraldyka tych miejscowości jest na wskroś górnośląska. Jeszcze ciekawsza jest heraldyka powiatu oświęcimskiego, która nawiązuje od orła nie górnośląskiego lecz dolnośląskiego czy raczej ogólnośląskiego. Mamy tam czarnego orła, podobnego do tego, jaki widnieje w herbie Wrocławia albo godle Republiki Czeskiej. Oprócz Wadowic, Żywca, Oświęcimia górnośląski złoty orzeł pojawia się także w herbach sąsiednich miast i miasteczek, jak

Państwa te stały się częścią Polski w XVI wieku, ale nie zostały podbite, lecz po prostu królowie Polski je od tutejszych Piastów kupili. Tworząc w nich, na terenie województwa krakowskiego, powiat śląski, który przetrwał aż do III rozbioru Polski. Tak więc można stwierdzić, że nieprawdą jest, że przedrozbiorowa Polska nie miała ani kawałka Śląska. Miała, do Polski należały śląskie Oświęcim, Zator, Żywiec, Wadowice, Kęty. Potem stały się (w Austro-Węgrzech) częścią polskiej Galicji. Efekt jest taki, że Polska wprawdzie spore kawałki Śląska miała od stuleci – ale dziś tereny te Śląskiem nie są, ich mieszkańcy Ślązakami się nie czują. Jeśli ktoś mówi, że pod wpływem polskiej kultury, nie broniąc się przed nią – możemy pozostać Ślązaka-

mia Lubuska”, choć nawet nie wiedzą, skąd słowo „Lubuska” się bierze. Dziwią się, że od miasteczka Lubusz (niem. Lebus) leżącego dziś w Niemczech. Rzeczywiście, Lebus jest historyczną stolicą Ziemi Lubuskiej, tyle że Zielona Góra nigdy do niej nie należała. Zawsze była Śląskiem. Teraz już nawet na polskiej Wikipedii nie znajdujemy informacji, że Zielona Góra jest (przynajmniej historycznie) częścią Śląska, choć owszem, znajdziemy, że nigdy przed 1945 rokiem, nie należała do Ziemi Lubuskiej. n Śląski herb Kęt przed rokiem 1998. I obecny, już nie śląski. wał, gdzie jest Śląsk, jego kawałków do Saksonii albo Brandenburgii nie włączał. Nie robią tego również Czesi, w ich granicach ad-

Miasto Kęty w 1998 roku zmieniło swój herb, zastępując żółtego orła w niebieskim polu – orłem białym w polu czerwonym. Zatarto tam, z premedytacją, ostatni ślad śląskości mi, zachować swoją mowę, swoją tożsamość, to właśnie te tereny są dowodem, że nie możemy. Tam tożsamość śląska zanikła zupełnie. Ślady po niej zostały tylko w tej heraldyce. A i tam są zacierane, bo na przykład miasto Kęty w 1998 roku zmieniło swój herb, zastępując żółtego orła w niebieskim polu – orłem białym w polu czerwonym. Zatarto tam, z premedytacją, ostatni ślad śląskości. Przykład ten pokazuje, że jeśli Śląsk jest w Polsce, to się zapada, kurczy. We wszystkich innych państwach, do których leżał

ministracyjnych Śląsk jest wyraźnie wyodrębniony.

ODRYWANE POWOLI TERAZ W Polsce sprawa wcale nie skończyła się na byłych księstwach Oświęcimskim i Zatorskim. Proces ten widzimy także dziś. Na południu, w pobliżu tego księstwa Zatorskiego, neguje się już śląskość Bielska i okolic, nazywając je jakimś Podbeskidziem. Które-

Nieprawdą jest, że przedrozbiorowa Polska nie miała ani kawałka Śląska. Miała, do Polski należały śląskie Oświęcim, Zator, Żywiec, Wadowice, Kęty. Potem stały się (w Austro-Węgrzech) częścią polskiej Galicji. Efekt jest taki, że Polska wprawdzie spore kawałki Śląska miała od stuleci – ale dziś tereny te Śląskiem nie są, ich mieszkańcy Ślązakami się nie czują. choćby czy Brzeszcze. Czyżby więc teoria, że po orłach tych możemy rozpoznać, czy jesteśmy na Górnym Śląsku, czy nie jesteśmy – się nie sprawdzała?

wcześniej, jego granice były administracyjnie szanowane. W Niemczech mógł postępować proces germanizacji, ale nikt nie nego-

mu bliżej do Małopolski, niż Śląska. Dalej na zachód mamy odwieczny Górny Śląsk a dokładniej tę jego część, która nazywana jest

Śląskiem Cieszyńskim. Ale i tam coraz częściej można usłyszeć, nawet od miejscowej inteligencji, że to nie Śląsk, tylko Galicja, więc Małopolska. Nawet leżące poza Polską tereny tego Śląska Cieszyńskiego nie są dla Polaków Śląskiem, tylko jakimś Zaolziem. Podobny proces dzieje się w samym środku Śląska, gdzie między Dolnym a Górnym, panoszy się jakaś „Opolszczyzna” sklejona po połowie z ziem górnośląskich i dolnośląskich z małym małopolskim dodatkiem.

O tym, co jest, lub kiedyś było, Górnym Śląskiem, wciąż świadczą herby miast. Nie zmienia to jednak faktu, że Śląsk jest w Polsce coraz mniejszy. I jest to po części celowa polityka państwa polskiego. Ale po części tego, że śląskość dla imigrantów z innych części Polski nie wydaje się atrakcyjna. Jeśli atrakcyjna się nie stanie, to nasz region będzie się kurczył dalej. Najpierw odpadną okolice Lublińca, gdzie już w cza-

Śląsk jest w Polsce coraz mniejszy. I jest to po części celowa polityka państwa śląskiego. Ale po części tego, że śląskość dla imigrantów z innych części Polski nie wydaje się atrakcyjna. Jeśli atrakcyjna się nie stanie, to nasz region będzie się kurczył dalej. Także tu powoli słowo Śląsk odchodzi w zapomnienie. Owszem, powoli, ale i w okolicach Oświęcimia nie trwało to szybko. Jeszcze w połowie XX wieku spotykano tam ludzi o górnośląskiej tożsamości; dziś 40-letni niektórzy mieszkańcy Libiąża, Oświęcimia, Zatora wspominają, że dziadkowie mówili, iż są Ślązakami. Oni sami ze Śląskiem związku nie czują już żadnego. Podobnie, choć szybciej, stało się na północnych krańcach Śląska (Dolnego). Szybciej, bo tam po 1945 roku nie zostali niemal żadni autochtoni. Dlatego dziś mieszkańcy Zielonej Góry stanowczo protestują, że ich miasto leży na Śląsku. Dla nich to jakaś „Zie-

ODERWANE, SPOLONIZOWANE Niezupełnie, z obserwacji tej wynika raczej, że Śląsk się … kurczy. Bo kilkaset lat temu nikt nie miał wątpliwości, że Oświęcim, Zator, Wadowice i cała reszta tych terenów, to Górny Śląsk. Stanowiły część księstwa górnośląskiego, a po jego rozpadzie na mniejsze – księstwa cieszyńskiego. Jednak śląscy Piastowie dzielili między synów swe państewka na coraz mniejsze, i tak na początku XIV wieku z księstwa cieszyńskiego wyłoniło się oświęcimskie, a niewiele później z oświęcimskiego – jeszcze zatorskie.

NIE BRONIĄC TOŻSAMOŚCI, NIE BRONIMY GRANIC

n Herby miast dawnych księstw oświęcimskiego i zatorskiego. Tylko ich symbolika przypomina, że kiedyś był to Śląsk.

sach, gdy leżał w województwie częstochowskim nawet Ślązacy zastanawiali się, czy naprawdę są Ślązakami, czy tylko im się tak wydaje. Potem odpadnie południe, od Bielska po Jastrzębie, gdzie tożsamości śląskiej też jest mało. Potem „opolszczyzna”. I za kilkadziesiąt lat dowiemy się, że Górny Śląsk to teren od Gliwic po Mysłowice, od Tarnowskich Gór po Rybnik, Mikołów, Pszczynę. I tyle. Czy możemy temu przeciwdziałać? Możemy, ale samo mówienie, że „my som Ślůnzoki” to za mało. Ci z Oświęcimia też tak sto lat temu mówili. I dziś ich nie ma. Joanna Noras


12

sierpień 2018r.

Przyroda powiela schemat – przybysze lepiej przystosowani

Gorole innych gatunków

Jeśli ktoś uważa, że w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat na Śląsku pojawili się tylko imigranci z Polski, ten jest w grubym błędzie. Nieprawdopodobnie rozpanoszyli się u nas przybysze z Hiszpanii, ale nie brakuje też tych z Bałkanów czy z dalekiej Azji. Nie wiemy jednak, czy można nazwać ich gorolami. Bo słowo to jest zarezerwowane chyba tylko dla ludzi.

T

ymczasem przybyciny, które na równi z gorolami zalały Śląsk, ludźmi nie są nijak. A w zagorzałych Ślůnzokach wywołują bardziej negatywne emocje, niż jakikolwiek gorol. Zwłaszcza wśród tych, którzy mają swoje ogrody, działki. Zwłaszcza jeden z nich, ten hiszpański. Nazywa się ślinik luzytański. Pojawił się u nas mniej więcej 20 lat temu, ale popularny stał się lat temu 10. Dotarł najprawdopodobniej z hiszpańskimi sadzonkami albo owocami i warzywami, ale nasz klimat mu się spodobał i zaczął rozmnażać się na potęgę. Dziś stanowi zmorę każdego ogrodu. Próbujemy z nim walczyć na różne sposoby: jedni preparatami chemicznymi, inni zbierając i niszcząc, jeszcze inni topiąc w piwie, którego jest wielkim miłośnikiem – ale tak naprawdę wszystkie te metody okazują się mało skuteczne i każdego dnia na trawnikach i grządkach widzimy dziesiątki tych obrzydliwych pomarańczowych ślimaków. Które żywią się wszystkim od trawy, przez warzywa, po psią karmę i wszelkie zwierzęce szczątki. Potrafią zaatakować też ptasie pisklęta w gnieździe. W ostateczności, gdy innego pokarmu nie ma, atakują i zjadają najsłabszego spośród siebie. Ponieważ ślimak ten ma u nas bardzo niewiele wrogów naturalnych (w sumie tylko jeże) rozmnaża się błyskawicznie. Co więcej jednak – tej ilości ślimaków jeże nie są w stanie zjeść nijak, więc rozmnażają się także szybko, dotychczas trzymane przez nie przez stulecia pod kontrolą dwa podobne: pomrów olbrzymi i pomrów czarniawy, oba sięgające 20 cm. Też przywleczone z Europy Południowej, ale kilkaset lat temu. Zanim pojawił się ich poma-

go przyzwyczajają i pewnym momencie uważają, za normalne swoje otoczenie. Jak gołębia albo wiewiórkę. Atak się kończy, papuga staje się ”u siebie”. Na razie nie mamy pojęcia, jak papugi wpłyną na nasz ekosystem. Ale ponieważ są zmyślniejsze od większości naszych ptaków (może za wyjątkiem srok) to trzeba się spodziewać i w tej dziedzinie małego trzęsienia ziemi.

AMERYKAŃSKIE DRAPIEŻNIKI

n Rzadko który gorol jest tak uciążliwym przybyszem, jak ten ślimak. rańczowy kuzyn, widywaliśmy je na swoich ogrodach raz-dwa razy do roku. Teraz tego czarnego i tego w cętki widujemy rzadziej niż tego pomarańczowego, ale też znacznie częściej. Inwazja goroli-mięczaków stanowi dla nas ogromny problem. I mała to pociecha, że dla naszych sąsiadów z Wielkopolski i Małopolski też.

ŻÓŁW WYPIERA MIEJSCOWEGO Ale to nie obrzydliwy pomarańczowy ślimak jest uważany za jeden z najgroźniejszych gatunków inwazyjnych. Jest nim dla odmiany uroczy żółw, którego wielu z nas kilka-kilkanaście lat temu kupiło, bo hodować sobie w domowym akwarium. Żółwik był maleńki, miał dwa-trzy centymetry i urocze, czerwone policzki. Ale rósł w tym akwarium coraz większy, był coraz bardziej drapieżny i w końcu, gdy przekroczył centymetrów 20 i potrzebował akwarium ogromnego, niejeden właściciel po prostu wypuścił go do najbliższego zbiornika wodnego. Stawku, strumyka, jeziorka. A żółw rósł sobie tam dalej. Potrafi osiągnąć nawet 30 centymetrów. Ile ich wypuszczono do naszych wód, nie wie nikt. Ale na pewno sporo, jeśli tylko w latach 1994-1997 sprowadzono do Polski z USA prawie pół miliona tych gadów. Dostępny – i tani - był w każdym sklepie zoologicznym u nas aż do 2012 roku, choć Unia Europejska zakazała importu go na swój teren już w roku 1998. Można więc chyba śmiało przyjąć, że do Polski sprowadzono nie mniej, niż milion tych gadów. Zakładając, że przeżył tylko co trzeci, a wypuszczono na wolność też tylko co trzeciego z tych, które przeżyły – i tak do naszych wód trafiło ponad 100 000 tych żółwi Zakładając na okrągło, że na Górnym Śląsku mieszka 10% populacji Polski, a żółwie kupowaliśmy równie chętnie jak inni, do naszych wód trafiło ich około 10 000. A to wystarczająco dużo, by w okresie godowym samiec spotkał samicę…

Bo zima im niegroźna. Pochodzą z Ameryki Północnej, gdzie klimat jest podobny do naszego. Umieją (jak nasz żółw błotny) na dnie jeziora zakopać się w mule i przeczekać do wiosny. A wiosną zacząć gody. Na naszym terenie zoolodzy znajdowali już ich gniazda z jajami. A dorosłych osobników całkiem sporo. Widziano je wygrzewające się w stawkach w lesie paprocańskim, widziano i w stawkach w okolicach zalewu goczałkowickiego. Łowiono je na wędkę na Ziemi Opolskiej. Za to nikt chyba nie widział od dawna żółwia błotnego. Bo masowa obecność czerwonolicego skazuje nasz rdzenny gatunek na wymarcie. Błotny jest po prostu mniejszy, słabszy i mniej wszechstronny od amerykańskiego rywala. Musi przegrać. Amerykański umie rzeczy, które naszemu się nawet nie śniły. Umie choćby wybierać jaja z gniazd ptaków wodnych czym także je skazuje na wymarcie. W małym zbiorniku wyłapie cały narybek, bo jest łowcą znacznie lepszym od błotnego. I już niedługo wędkarz, zamiast na haczyku mieć

n Amerykańskiego żółwia spotkać coraz łatwiej.

rybę, będzie wyciągał ku swojemu zdumieniu żółwia. To się już (na razie rzadko) zdarza. A przybrzeżne ptaki wyginą.

PAPUGA ŚLĄSKA Jak na razie problem z gadami nie przekłada się na ptaki. Na razie, bo coraz częściej widać gniazdujące … papugi. W Nysie aleksandretty obrożne wyprowadziły w tym roku z gniazda (a w zasadzie dziupli) młode. Nasze mrozy umieją też bez problemu przetrwać rozella czerwonolica i inne gatunki rozelli. Wszak hodowcy zazwyczaj cały rok trzymają je w zewnętrznych wolierach. A w licznych parkach Europy (choćby Wiedniu) gniazdują coraz częściej, odwiedzając w zimie karmniki. Jeśli potrafią zadomowić się w parkach Nysy, to potrafią też w Katowicach, Opolu, Rybniku. Początkowo nasze ptaki(zwłaszcza wróble) widząc dziwnego kolorowego ptaka, atakują go ile wlezie. Ale okazuje się, że szybko się do nie-

Takie, jakie już wywołują norka amerykańska i szop pracz. Oba drapieżniki znamy z amerykańskich filmów, gdzie są to zazwyczaj sympatyczne zwierzątka. Ale od czasu, gdy zadomowiły się u nas, okazuje się, że wcale nie takie sympatyczne. A kto chodząc po lesie ma oczy otwarte, spotyka je coraz częściej. Norka amerykańska wyparła już ze środowiska naszą własną norkę. Rzecz ciekawa, bo europejskie ssaki (niedźwiedzie, lisy, jelenie, żubr i bizon, bóbr europejski i amerykański) są zazwyczaj większe od amerykańskich. W przypadku norki jest inaczej. Tamtejsza jest i większa i bardziej wszechstronna od naszej. Niestety, teraz ona staje się naszą. Podobnie jak szop pracz. On też, podobnie jak ta norka, trafił do naszej przyrody głównie poprzez ucieczki z hodowli zwierząt futerkowych. I on też wszechstronnością metod łowieckich przewyższa wszystkie nasze nieduże drapieżniki. To nie przypadek. W Ameryce Północnej gatunków drapieżników jest znacznie więcej, niż w Europie. Aby więc przetrwać, musiały stać się o wiele bardziej wszechstronne w polowaniu. A ich ofiary, ptaki, małe ssaki, musiały wykształcić znacznie więcej mechanizmów obronnych, aby przetrwać. Nasze ich nie mają. I dla szopa i dla norki są łatwą zdobyczą. Nasze rodzime gatunki nie umieją z nimi rywalizować.


13

sierpień 2018r.

Australijscy goście Ludzie potrafią płatać okrutne figle przyrodzie. W1788 tęskniący za mięsem królików angielscy osadnicy wypuścili kilkadziesiąt ich sztuk w Australii. Króliki nie mające tam naturalnych wrogów zaczęły się tak masowo rozwijać, że zjadały trawę hodowanym owcom. Osadnicy postanowili więc skończyć z królikami i sprowadzili z Europy lisy. I dopiero w tym momencie zaczęła się katastrofa australijskiej fauny. Bo okazało się, że królik ucieka przed lisem szybciej, niż małe miejscowe kangury, więc lisy zamiast ograniczyć populację królików, polowały na kangury. W ciągu raptem 30 lat ludzka ingerencja spowodowała, że kilkanaście gatunków kangurów wyginęło. To wskazuje jak niby drobne majstrowanie przy dobrze działającym systemie potrafi wywołać opłakane skutki. I znów, nie dotyczy to tylko zwierząt.

ZWIERZĘTA JAK LUDZIE To jednak trochę, jak z Hanysem i Gorolem. My byliśmy przez stulecia nauczeni, że ciężka, solidna praca zostanie doceniona, nagrodzona. Cały nasz mechanizm walki o swoje miejsce w społeczeństwie oparty jest o to. Oni byli nauczeni, że sku-

da. Jak tego pomarańczowego ślimaka, albo norki amerykańskiej. Nasze własne, śląskie gatunki są z nimi bez szans. Czy to jednak oznacza, że i my w starciu z inwazją innej kultury już przegraliśmy? Nie wiem. Jeśli patrzeć, na świat zwierząt, to tak. Ale przecież od zwierząt jednak się trochę różnimy… Dariusz Dyrda

Przybysz ze wschodu

N

Marek, dej se już z piwem pokůj!

pozycję, my się tego dopiero uczymy. I to powoli, bo ta bezwzględna walka (trochę) nas brzydzi. Ale w świecie zwierząt takich oporów moralnych nie ma. Słabszy musi przegrać. My - ludzie - nie mamy do czynienia z gatunkiem inwazyjnym. My mamy do czynienia z kulturą inwazyjną. Usadowiła się u nas na dobre, wypchnąć się już nie

n W Nysie żyjące na wolności papugi doczekały się potomstwa. teczne może być też donosicielstwo, lizusostwo, koniunkturalizm. Gdy do nas przyszli, przynieśli te swoje metody walki o społeczny awans. I okazało się przez ostatnie 90 lat, że potrafią skutecznie nas wypychać, jak norka amerykańska norkę europejską, jak żółw czerwonolicy żółwia błotnego. Oni są przez dziesięciolecia wychowani w bezwzględnej walce o

Głuptaki w Sejmie i Kościele

ie wszystko złe w przyrodzie przychodzi z zachodu i południa. Ze wschodu (jak u ludzi) też. Przykładem tego jest jenot. Akurat nie zawleczony przez ludzi, poszerza granice swojego zasięgu sam. Jeszcze niedawno (raptem sto lat temu) ten dziwny pies żył w Azji. Ale od czasu, gdy przekroczył Ural, szybko przesuwa się na zachód. Dziś już w wielu śląskich lasach bywa częstszy od lisa. Też jest bardziej wszechstronny. Bo umie polować jak lis – i ograbiać kurniki, jak lis – ale gdy karmy zwierzęcej zabraknie, umie przestawić się na pokarm roślinny. Lis tego nie umie. Dziś jenot w naszych lasach przegrywa rywalizację tylko z amerykańskim szopem praczem, do którego – mimo że spokrewnieni bardzo daleko – jest dość podobny. Jenot to kolejny „gorol” w naszej przyrodzie. Która staje się równie mało śląska, jak śląskie miasta.

Polska popada w głupotę totalną. Nieuctwo rzekomych elit – jeśli za takie uważać posłów i księży – jest większe, niż w średniowieczu. Co więcej, elity te swoim nieuctwem się popisują.

K

siądz nazywa się Daniel Wachowiak i swą posługę pełni w Poznaniu. Gdy odbyła się tam Parada Równości, ksiądz nie krył swego oburzenia. Do tego ma prawo, bo przecież w wielu ludziach bliźni o orientacji homoseksualnej budzą niechęć lub wręcz obrzydzenie. Nic nam do tego. Ale gdy ksiądz zaczyna bajdurzyć, że tęcza na marszach LGBT jest znakiem szatana, bo ma tylko sześć kolorów, podczas gdy prawdziwa - „boska” – aż siedem, to ”Ślůnski Cajtung” wręcz musi zaprotestować. Bo twierdzenie to godzi w pamięć jednego z największych śląskich uczonych, a zarazem… też księdza. To, czego ksiądz Wachowiak nie wie w XXI wieku, ksiądz Witelo odkrył już w wieku XIII. Witelo, jeden z pierwszych uczonych średniowiecza, którzy obserwowanych zjawisk nie

przypisywali siłom boskim, lecz starali się je wyjaśnić rozumem, zajął się akurat optyką. Zajmował się zjawiskiem mgły, tęczy i tym podobnymi. Stwierdził, że to jak je odbieramy, wynika z naszego postrzegania, ale wyjaśnił też ich prawdziwą przyczynę.

NA FIZYKĘ NIE CHODZIŁ W przypadku tęczy jest to oczywiście rozszczepienie światła białego – o czym chyba każdy (poza księdzem Wachowiakiem) uczył się na fizyce. Światło białe w kropelkach wody nie rozszczepia się ani na sześć szatańskich kolorów, ani na siedem boskich – tylko na pełne spektrum barw, od niewidzialnego dla ludzkiego oka nadfioletu, po (również niewidoczną) podczerwień. Poza tym mamy tam setki kolorów widocznych. A w zasadzie tylko trzy, żółty, czerwony i niebieski – wszystkie pozostałe to ich mieszanka. Jak na palecie malarza. Jednak kilka z nich wydaje nam się najmocniejszych, bo nie jesteśmy w stanie gołym okiem zauważyć, że odcieni zieleni jest tam całe mnóstwo, podobnie jak odcieni żółci czy fioletu. Zależnie od sprawności naszego wzroku dostrzeżemy obserwując tęczę w naturze od trzech-czterech do kilkunastu barw. Najczęściej sześć, siedem. Rysując więc tęczę symbolicznie, przyjęło się najczęściej używać właśnie barw siedmiu: czerwony (na zewnątrz łuku), pomarańczowy, żółty, zielony, niebieski, indygo i fioletowy (wewnątrz łuku). Ale nie jest to boski zwyczaj, ani nawet zwy-

czaj zupełnie powszechny. U wielu dawnych mistrzów malarskich widzimy tęcze sześcio- a nawet pięciokolorowe. I nikt w tamtych czasach inkwizycji nie zarzucił im, że malują szatańskie znaki. Wstyd więc tym większy, że ksiądz polski – a więc narodu przypisującego sobie Witelona, potrafi czyjś graficzny symbol tęczy uznać za znak szatana. Na podstawie ilości kolorów, które na tej tęczy się znajdują.

BEZBRODY CZY BEZ MÓZGU? Równą głupotą popisał się właściciel kilku browarów, poseł Kukiz’15 Marek Jakubiak, Ogłosił on (w wywiadzie dla dziennika „Rzeczpospolita”) że wąsy nosi, ale brody zapuszczać nie zamierza nigdy, bo „Mi się o wszystko zgrywa. Widzę tu duży wpływ muzułmanizmu. Tam jest propaganda noszenia brody jako atrybutu męskości.” To nam wychodzi, że wielu spośród najwybitniejszych Polaków propagowało… „muzułmanizm”. Zarówno znany nam z hymnu hetman Stefan Czarniecki, jak i wieszcze narodowy Adam Mickiewicz, albo hetman Karol Chodkiewicz, który pobił islamskich Turków. Ba, wcale nie polskość chyba, lecz islam propagowali według pana Jakubiaka na Śląsku choćby Karol Miarka, Juliusz i Stanisław Ligoniowie, Paweł Stalmach. Bo wszyscy oni nosili srogie brodziska. Zresztą brodę taką ma na większości renesansowych obrazów i chrześcijański Bóg Ojciec. Czy i on propagował islam??? AM

n Stefan Czarniecki, Karol Miarka i Adam Mickiewicz. Wszyscy mają brodziska. Przywódcy arabscy nie mają…


14

sierpień 2018r.

Nojlepszy gĕszynk 35zł

30zł

We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!

45zł

35zł

35zł

A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?

35zł

35zł

35zł

35zł

5zł

30zł

30zł

5zł

Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 535 998 252, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.

* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym. Nie ma tam sklepu!


15

sierpień 2018r.

FIKSUM DYRDUM

N

ie mogłem być na pogrzebie aktora Bernarda Krawczyka. Nie mogłem, choć bardzo chciałem. I nie, żebym był jakimś jego bliskim znajomym, zamieniłem z nim w życiu może dziesięć zdań. Ale był mistrz Bernard jedną z ikon dawnej śląskości. Ikon które nieuchronnie odchodzą właśnie na cmentarze. Iluż ich jeszcze zostało, tych, którzy pamiętają Śląsk przedwojenny i wojenny - i którzy umieją się swoimi przemyśleniami na ten temat dzielić? Kazimierz Kutz, mój ojciec, abp Alfons Nossol, prof. Alfred Sulik, który był zresztą szkolnym przyjacielem Bernarda Krawczyka (a z którym wywiad zamieszczamy na str. 5-6) – i tak na szybko specjalnie nikt więcej do głowy mi nie przychodzi. I prawdę powiedziawszy, jest mi zupełnie obojętne, czy Krawczyk za swoją narodowość uważał śląską czy polską. Jest mi zupełnie obojętne, czy godkę uważał za język czy za polską gwarę. Zrobił i dla śląskości i dla godki tysiąc razy więcej, niż ci, którzy na forach internetowych domagają się przywrócenia autonomii i uznania naszego języka. Z tymi, którzy na forach internetowych wrzeszczą „gorole raus” Go nie porównuję, bo oni śląskości szkodzą, a On jej służył. Podobnie jak służył Melpomenie, muzie teatru. W latach 90-tych, gdy godka po czasach PRL-u dopiero wychodziła z ukrycia, służył jej na wiele sposobów, choćby w programach TVP Katowice „Sobota w Bytkowie”. Wprawdzie pomysłodawczyni tej „Soboty” i „sobotnia” serialowa partnerka Krawczyka, senator Maria Pańczyk-Poździej, później uparła się godce szkodzić, odmawiając jej prawa do kodyfikacji, odmawiając jej prawa do statusu języka regionalnego (wciąż bajdurząc o gwarze) ale Krawczyk nawet jeśli myślał podobnie – a nie wiem czy myślał – nigdy jej w tym procederze nie wspierał. Za to wielokrotnie

Aktor śląski, nie polski!

Przewijał się w wielu filmach, ale przewijał się jest właśnie właściwym słowem. Gdzieś na chwilę, gdzieś na drugim planie. Tylko wtedy, gdy potrzebny był aktor charakterystyczny. Charakterystyczny, bo umiejący godać po śląsku. Innych reżyserzy szukali w Warszawie. A tam Krawczyk bywał rzadko. ze sceny mówił śląszczyzną tak piękną, jakiej nie uświadczysz na internetowych forach, na kierych ponoć sie po ślůnsku godo. Jakiej nie uświadczysz nawet na rzekomo śląskich portalach internetowych (zajta.eu, wachtyrz.eu a inaksze). Krawczyk nie zbierał podpisów pod projektem uznania godki za język – ale Krawczyk po ślůnsku godoł. I dusza mioł ślůnsku. Możne tera ta dusza ȏsprawio do szpasu aniołom ȏ tym, jak Ponbůczek lepił ludzi nad Przemszom i eli mu sie jaki udoł, kłod go

sam, a eli mu sie niŷ udoł, ciepoł go za rzyka, do Altrajchu. Abo ȏsprawio im, czamu Ślůnzoki godajom direkt takom godkom, jak Ponbůczek. A anioły się lachajom ze tyj godki i proszom Go, coby ȏsprowioł dali… Biŷda za to bydom mieli reżyserzy, kiej bydom szukać starzīka, kiery poradzi zagrać Ślůnzoka. Dwa lata nazod umar Jorguś Cnota, tera Krawczyk, ȏstoł już ino Franciszek Pieczka. Ale Pieczka, jak Kutz, wykludził sie samstond do Warszawy już tela lot nazod, co i godki niŷ pamiŷnto. Tuż fto tera

we polskim kinie bydzie poradził pedzieć co po ślůnsku??? Bernard Krawczyk też miał wiele ofert z teatrów w całej Polsce, ale On Śląska opuszczać nawet na krótko nie chciał. Jak jo. Bo sam je nasz hajmat. I w tym hajmacie cieszył nas do końca swym aktorskim śląskim kunsztem, grając w na wskroś śląskich „Piątej stronie świata” i „Czarnym ogrodzie”. I jako prawdziwie pokorny Ślązak umarł latem, gdy teatry mają przerwy – by reżyserom dać czas na znalezienie zastępcy do jego ról. Nie będzie to łatwe.

Pewnie gdyby jak Pieczka, jak Jolanta Fraszyńska i wielu innych wyniósł się do Warszawy czy innego wielkiego teatralnego ośrodka, zawodowo osiągnąłby więcej. Bo przecież szczyt swojej kariery filmowej osiągnął nieco po trzydziestce, u równie młodego Kutza, w „Soli Ziemi Czarnej” i ”Perle w Koronie”. Grał tam role nie główne, ale znaczące. Potem przewijał się jeszcze w wielu filmach, ale przewijał się jest właśnie właściwym słowem. Gdzieś na chwilę, gdzieś na drugim planie. Tylko wtedy, gdy potrzebny był aktor charakterystyczny. Charakterystyczny, bo umiejący godać po śląsku. Innych reżyserzy szukali w Warszawie. A tam Krawczyk bywał rzadko… Chociaż gdy na teatralnych deskach grał Fredrę albo Czechowa, w jego wymowie nawet śladu śląskich głosek nie było. Umiał, jak bardzo niewielu z nas, przełączać się z języka na język idealnie. A może kariery filmowej nie zrobił, bo jego twarz była zbyt poczciwa? Bo taki też był Bernard Krawczyk. Poczciwy i uśmiechający się do ludzi. Uśmiechający się szczerze. Dlatego żałuję, że nie byłem na jego pogrzebie. Bo to był taki echt Ślůnzok. Franciszek Pieczka jako aktor może osiągnął więcej, ale gdy w jego notce biograficznej widzę „polski aktor” to się zgadzam. Gdy w notce biograficznej Bernarda Krawczyka czytam „polski aktor” to się nie zgadzam. To był aktor śląski! Dariusz Dyrda PS. Przez trzydzieści lat dziennikarskiego życia napisałem może ze dwa teksty-epitafia. Nie lubię tej formy czytać, a tym bardziej pisać. A jednak poczułem potrzebę, by napisać właśnie taki felieton.

PISZE CÓRKA NACZELNEGO

W

spółczuję Karolinie! Karolina to obecna żona mojego ojca. A współczuję jej, bo premier ogłosił datę wyborów samorządowych. Na 21 października. A to oznacza, że do 21 października Karolina będzie miała cały dom na głowie, bo jak jest kampania wyborcza, to jej mąż (a mój tatuś) nie nadaje się do życia. Ciągle do niego dzwonią, albo on do kogoś dzwoni, ciągle leci na jakieś spotkanie, ciągle redaguje jakieś gazetki wyborcze albo inne ulotki – a zajęty jest tym tak, jakby sam kandydował jednocześnie na prezydenta Katowic, Wrocławia i Warszawy. Oraz na wójta Bojszów na dokładkę. Ojciec Dyrda na samą myśl o zbliżających się wyborach wpada w taką gorączkę, jak ja, kiedy zbliża się termin wycieczki do Meksyku albo na Florydę. Nie wiem dla kogo ojciec będzie biegał i knuł w tych wyborach. Cztery i osiem lat temu robił to dla RAŚ-u, ale RAŚ jest rozleciany na dwie partie: Ślonzoki Razem i Śląska Partia Regionalna. Wiem, że ojciec będzie w jakimś tam, większym lub mniejszym, stopniu prowadził kampanię tej pierwszej, ale jak go znam – a znam – to żałuje, iż doszło

Brakuje ikon, idoli brakuje do tego rozbicia. Bo choć w ostatnich latach z Jerzym Gorzelikiem się częściej nie zgadzał, niż zgadzał – to jednak Śląskowi i idei autonomii oddany jest całym sercem. Nie wiem, czy nie bardziej (tak, tatusiu!) niż rodzinie.

Walii bije, a nie dla Wielkiej Brytanii. Albo taki Sean Connery, dziś wprawdzie dziadunio, ale przed laty być może najprzystojniejszy aktor w historii kina. Ciągle podkreśla, że jest narodowości szkockiej, a na ważne imprezy

je, a na pewno nią nie afiszuje. Żeby chociaż Kamil Durczok (ale w czasach swojej świetności, nie teraz). Żeby chociaż Artur Rojek. Żeby chociaż piłkarz Arkadiusz Milik a jeszcze lepiej piłkarz Miroslav Klose. Ale nie,

Nikt, naprawdę nikt znany się do śląskości nie przyznaje, a na pewno nią nie afiszuje. Żeby chociaż Kamil Durczok (ale w czasach swojej świetności, nie teraz). Żeby chociaż Artur Rojek. Żeby chociaż piłkarz Arkadiusz Milik a jeszcze lepiej piłkarz Miroslav Klose. Ale nie, żadna z osób, która dla milionów jest (lub była) ikoną, deklaracji „Jestem Ślązakiem i nikim więcej” nie złożyła. I pewnie mu z tym ciężko, bo on wie, że śląskość, jeśli nie zjawią się przyznający się do niej idole, umiejący porwać młodych ludzi - po prostu obumrze. Tu, gdzie obecnie mieszkam, w Wielkiej Brytanii, nikt nie powie, że Catherina Zeta-Jones jest Brytyjką. Ona z dumą podkreśla, że jest Walijką. Obywatelstwo może mieć brytyjskie, ale jej serce dla

lubi ubrać się w kilt. Czyli tę męską spódniczkę w kratę – największy symbol Szkocji. Albo taki Richard Gere (jeśli nie Connery był najprzystojniejszym aktorem, to może on?). Sam urodził się wprawdzie już w USA, ale stale twierdzi, że jest Irlandczykiem. A na Śląsku? Zero czyli nul! Nikt, naprawdę nikt znany się do śląskości nie przyzna-

żadna z osób, która dla milionów jest (lub była) ikoną, deklaracji „Jestem Ślązakiem i nikim więcej” nie złożyła. Owszem, jest pisarz Szczepan Twardoch. Pisarz wyśmienity, ale kto dziś czyta książki. Założę się, że więcej ludzi kojarzy nazwisko i gębę podrzędnej aktoreczki z serialu „Korona Królów” niż najwybitniejszego pisarza.

Owszem, jest dziadunio Kutz, który na starość przypomniał sobie, że jest narodowości śląskiej (wcześniej jego filmy wszak przepełnione były polskim patriotyzmem). Ale ponieważ przypomniał sobie na starość - jest dla mnie niewiarygodny. Poza tym, co to za idol reżyser? Jedyny reżyser, który jest (był?) ikoną i idolem to Woody Allen, ale on w swoich filmach grał też pierwszoplanowe role. Twardoch i Kutz żadnymi idolami, żadnymi ikonami nie są, tłumów za swoją ideą nie porwą. A jeśli śląskość nie będzie miała takich ikon, takich idoli, z którymi młodzi chcą się utożsamiać, to i ze śląskością utożsamiać się nie będą. Bo po co się utożsamiać z czymś, co nie jest atrakcyjne? Ja to wiem, i mój ojciec to wie. Wolę go nie pytać, ale ciekawa jestem, jak często zastanawia się, czy nie jest aby rycerzem przegranej sprawy. A jeśli często się nad tym zastanawia, to przy nadchodzących wyborach żal mi go chyba jeszcze bardziej, niż Karoliny. Zofia Dyrda


16

sierpień 2018r.

Książka, na którą wielu z naszych Czytelników długo czekało – już jest. Już ją wysyłamy, rozwozimy po Śląsku. Jeśli zgłosicie się do nas, chętnie zorganizujemy u Was wieczór autorski, NA KTÓRYM Gott mit Uns będzie po promocyjnych cenach.

To sie werci poczytać:

„Dante i inksi” Mirosława Syniawy, to antologia wielkich dzieł światowej poezji na język śląski. Tytuł pochodzi od „Boskiej Komedii” Dantego, której fragmenty znajdziemy tam właśnie w godce. Poza tym są jednak wiersze czołowych poetów niemieckich, rosyjskich, francuskich, angielskojęzycznych, a także azjatyckich. Okazuje się, ze w godce brzmi to świetnie! - cena

Ksiůżka ślůnsko – nojlepszy Ksiůżka ślůnsko – nojlepszy gĕszynk podgĕszynk krisbaum! pod krisbaum 23 złote

Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Rychtig Gryfno Godka”? łôsprowki”? „Rychtig Gryfno Godka”? „Pniokowe „Pniokowe łôsprowki”? ”? Eli ni mosz, terozki ”? Eli ni mosz, terozki „Asty kasztana „Asty kasztana festelno kupić je blank tanio. festelno szansa szansa kupić je blank tanio. księgarniach tych książek kosztuje WW księgarniach kompletkomplet tych książek kosztuje średnio około 135 złotych. Uz nas razem z kosztami średnio około 135 złotych. U nas razem kosztami przesyłki wydasz na nie!!!jedynie: !!! przesyłki wydasz na nie jedynie: 110 złotych !!!110 złotych !!! Ale możesz je oczywiście Ale możesz je oczywiście kupić także kupić osobno. także osobno. Koszt –przesyłki – 9 złotych. Koszt przesyłki 9 złotych. Wprzypadku przypadku zamówienia powyżej złotych W zamówienia powyżej 100 złotych – 100 przesyłka gratis. – przesyłka gratis. zamówienie e-mailem (megapres@interia.pl) lub telefonicznie 535 998 252. lubMożna telefonicznie: 998 252. też 535 zamówić wpłacając na konto Można też zamówić wpłacając na konto 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 - ale prosimy przy zamówieniu podawać - ale prosimy przy zamówieniu podawać numer telefonu kontaktowego. numer telefonu kontaktowego.

„Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego

– to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z Instytut Godki. Instytut ŚlůnskijŚlůnskij Godki. naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron formatu A-4. 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53 Cena 60 złotych.

„Komisorz Hanusik we tajnyj służbie ślonskij nacyje” to druga część skrzącego się humorem kryminału z elementami fantasy, rozgrywający się na dzisiejszym Śląsku. Autor, Marcin Melon, jest anglistą, co w

książce widać szkółŚląskiego” - cena 28 zło-Dariusza Jerc „Historia Narodu – to jedyna książka opowiadająca o historii Ś tych naszego własnego punktu widzenia, a nie czeskiego czy niemieckiego. 480 stron forma Cena 60

„Ich książęce wysokości” - to dzieje „Pniokowe Łosprowki” „Rychtig Dariusza Dyr- Eugeniusza „Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyr-Gryfno Godka” Kasztana, Ginter- „OpoPierończyk - „OpoAstyAsty Kasztana, Ginter Pierończyk Kosmały (Ojgena dy języka – to śląjedyny podręcznik językaz Pnioków ślą- – popular– to jedyny podręcznik wieści o Śląsku niewymyślonym” todyauwieści o Śląsku niewymyślonym” to aunego felietonisty Radia Piekary) to kilskiego. W 15 czytankach znajdujemy znajdujemy tentyczna sagaz Załęża. rodziny się W 15 czytankach tentyczna saga rodziny Jak zsięZałęża. Jakskiego. dowcipnych gawęd w takiej kompendium wiedzy kadziesiąt o Górnym Śląsku, kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, w Katowicach śląskim pokoleniom? żyłożyło w Katowicach śląskim pokoleniom? a podnajważkażdą czytankąśląskiej wyjaśnia a pod każdą czytanką wyjaśnia godce,najważkierom dzisio nie godo Historia przeplatana nie tylko zabawnymi Historia przeplatana nie tylko zabawnymi niejsze różnice między śląskim niejsze różnice między językiem śląskim jużjęzykiem żoděn, krom samego Ojgena! 210 anegdotkami,ale też wspomtragicznymi wspomanegdotkami,ale też tragicznymi polskim. Wszystko toformatu uzupełnione a polskim. Wszystko toa uzupełnione stron A-5. nieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych nieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych świetnym isłownikiem śląsko-polskim i 20 złotych. świetnym słownikiem śląsko-polskim Cena zbiorów. stron formatu A-5. zbiorów. 92 stron92 formatu A-5. polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. Cena: 15 złotych. Cena: 15 złotych. Cena 28 złotych. Cena 28 złotych.

Uns” – ostatni Eugeniusza żołnierze „Gott mitŁosprowki” „Pniokowe Mariana Kulika, to wspomnienia Kosmały (Ojgena z Pnioków – popularostatnich Ślązaków, służących w armii IIIto kilnego felietonisty Radia Piekary) Rzeszy. Stare opy spominajom przedwokadziesiąt dowcipnych gawęd w takiej jenno Polska, służba przī dzisio wojsku i to, co godo śląskiej godce, kierom nie się samkrom dzioło, samego kiej przīszłyOjgena! Poloki a 210 już żoděn, Rusy. Fascynująca stron formatu A-5. lektura. Cena: 2920 złotych. Cena złotych.

władców Górnego Śląska - a książ-

„Komisorz Hanusik” autorstwa Marc

Melona laureata miejsca na ślą ka wyszła spod pióra JerzegoII Ciur-

jednoaktówkę z 2013 roku. to pierw

loka, znanego bardziej jako wickomedia kryminalna w ślunskiej god

„Chytrzyjszy jak Sherlock Holmes, bar man Ecik z Masztalskich, ale będąwyzgerny jak James Bond! A wypić por

lompy na placu” cego teżchoćby wybitnym znawcą kultury– taki jest Ac

Hanusik, bohater książki. Cena: 28 złoty

i historii regionu - cena 30 zł


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.