GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ
CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE
NR 6/7 8/2019r. (88) (42) CZERWIEC/LIPIEC 2015r. ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 3,00 ZŁ (8% VAT)
Już za kila dni będziemy słuchać bajek o obronie wieży spadochronowej w 1939 roku. Więc może dowiemy się też, że premier Mateusz Morawiecki nie tylko mając trzynaście lat zwalczał komunę, nie tylko negocjował polski traktat akcesyjny do UE, ale też uratował się na spadochronie, jako jedyny bohaterski obrońca wieży, aby wylądować w Katowicach teraz, jako jedynka w wyborach parlamentarnych. Brzmi absurdalnie? Pewnie, ale nas już nic nie zdziwi.
2
nr 8/2019 r.
Historia a niy ino
N
igdy jeszcze w jednym numerze Cajtunga nie było tyle historii, ile tym razem. Ale nie da się inaczej, jeśli w połowie sierpnia zafundowano nam tyle głupstw na temat tzw. I powstania śląskiego, że trzeba się było do tematu jeszcze raz odnieść. No i oprócz setnej rocznicy tego powstania mamy też 80 rocznicę wybuchu II wojny światowej. Nudne byłoby ponowne przypominanie, że wielu Ślązaków witało Wehrmacht radośnie, nudne byłoby ponowne pisanie o wymyślonej przez Polaków obronie wieży spadochronowej, więc staramy się Śląsk’39 pokazać trochę inaczej. Mam nadzieję, że ciekawie. Ale najważniejszy tekst historyczny opowiada o jednym z najwybitniejszych władców w dziejach, który na tron zasiadł 500 lat temu, w 1519roku. Władał ogromnym imperium, był pierwszym władcą w którego państwie nigdy nie zachodziło słońce, a częścią tego imperium był też Śląsk. O Karolu V mało kto w Polsce słyszał, bo i cesarz niewiele się swoim wschodnim sąsiadem interesował. Z okazji 500 rocznicy w dziesiątkach europejskich miast są konferencje, sympozja, uroczystości poświęcone jego panowaniu. Na Śląsku raczej nikt ich nie zorganizuje, więc chociaż my pokrótce postać Karola V przybliżamy. No i jakoś tam nawiązujemy do historii powojennej, gdyż Sąd Najwyższy orzekł, że nie istniały po II wojnie światowej polskie obozy komunistyczne. Sąd żadnej instancji nie zadał sobie trudu, żeby - choćby jako świadka – przesłuchać człowieka (Marka Łuszczynę), który książkę pod tytułem „Mała Zbrodnia. Polskie obozy komunistyczne” napisał. Trudno więc orzec, by zbadał sprawę dogłębnie. Nie zbadał, więc wydał wyrok absurdalny. A może wiedział, że absurdalny, ale wydał go na polityczne zamówienie? Poza tym pierwszy raz w dziejach Cajtunga wspomnienie pośmiertne. Ale Łucja Staniczek na nie zasługuje. No i nie zapomnieliśmy, że nadchodzą wybory. Wprawdzie przed nimi ukaże się jeszcze jeden numer, ale już teraz pokazujemy tych, którzy zasługują na głosy ludzi poczuwających się do narodowości śląskiej. Felieton tym razem wyjątkowo tylko jeden, ale za to ciekawy wywiad z Darkiem Jerczyńskim. Który inicjuje powołanie partii narodu śląskiego. Ktoś powie, że momy już dwie ślůnski partyje, to na pierona nom jeszcze jedna, ale właśnie na to pytanie Darek w wywiadzie obszernie odpowiada. Można w zasadzie powiedzieć, że to Darka felieton, tyle że podzielony moimi pytaniami. Tuż czytejcie! Szef-redachtůr
Twardoch: Dajcie spokój naszej historii, o której nic nie wiecie Szczepan Twardoch, wybitny śląski prozaik tworzący po polsku, napisał na facebooku 15 sierpnia, w dniu katowickiej defilady: Nacjonalistyczny, polski cyrk, który się dziś odbywa w Katowicach za sprawą spadochronowego kandydata na posła przypomniał mi, że premier Morawiecki sfotografował się jakiś czas temu z dziećmi przebranymi za powstańców.
N
iby nic takiego, zapomniałbym zaraz o tym obrazku dobrotliwego ekonoma i dziateczek w kostiumach, gdyby nie to, że miały owe dziatki nieszczęsne reprezentować powstańców nie warszawskich, lecz śląskich, którzy, należąc do mojego historycznego dziedzictwa, obchodzą mnie o wiele bardziej niż warszawskie pomniki dzieci z pistoletami maszynowymi, które owszem mam za haniebne, ale to nie moja hańba, nie moje dziedzictwo, nie moja sprawa. Przychylam się do opinii, że powstania śląskie w niemałym wymiarze były jednak rzeczywiście naszymi, śląskimi powstaniami, naszą małą, zdezorientowaną i wykolejoną rewolucją, wpisującą się w przetaczające się przez cale Niemcy w latach 19181921 społeczne niepokoje, nie tylko, chociaż oczywiście również polsko-niemiecką wojną o Śląsk. Ale dzieci w powstańczych mundurach? Śląscy rodzice swoje dzieci do powstań i na wojny ochoczo wysyłali tylko w polskiej i niemieckiej propagandzie. Kto ma jakiekolwiek pojęcie o śląskim stosunku do wielkiej polityki ten wie, jak fundamentalnie nieprawdziwa, skłamana, chociaż artystycznie piękna jest kutzowska scena z wyprawianiem się do powstania dorosłych już braci Basistów. Dwunastoletnich Ślązaków z Volkssturmu, odznaczonych Krzyżem Żelaznych za niszczenie sowieckich czołgów w 1945 też nie uważamy – pozwolę sobie jednak tutaj na tę liczbę mnogą – za bohaterów i wzór do na-
śladowania, tylko za tragiczne ofiary historii, podobnie myślelibyśmy o dzieciach walczących w naszych powstaniach, jeśli takie były. Przebierajcie sobie dzieciaki za powstańców u siebie w Warszawie, wasza sprawa. Stawiajcie te haniebne pomniki, samych siebie tym zatruwacie, wasza rzecz. Dajcie jednak spokój naszej historii, naszym powstaniom, o których nic nie wiecie, których nie rozumiecie i które tak naprawdę wyjąwszy kampanię wyborczą wcale was nie obchodzą. Macie swoje wielkie spory, wielkie sarmackie narracje, które nas nie obejmują. Nie, nie zakładam, że ktokolwiek z was mnie posłucha. Chcę jednak to powiedzieć. Zaś co do śląskich przebierańców, występujących wtedy i uczestniczących w nacjonalistycznym cyrku dziś u boku gardzących nami, naszym językiem, naszą historią prezydentów i premierów – jakoś wstyd mi za was. Potrafię doskonale zrozumieć Ślązaków głosujących na PiS, bo dla wielu ludzi z oczywistych klasowych względów i transfery społeczne i praca na kopalni są ważniejsze niż kwestie etnicznych tożsamości, nad którymi można sobie pomyśleć, jak się ma już nakarmione dzieci. Ale nie trzeba przy okazji kurwić tych smutnych resztek, które składają się na naszą kaleką, nierozwiniętą, ginącą tożsamość. Nie trzeba tego brać w pakiecie. Nawet jeśli nie wiemy kim jesteśmy, to jednak moglibyśmy pamiętać kim nie jesteśmy. Przypomniałem sobie jeszcze, iż jest taki zwyczaj, że aby uprawomocnić opinię doda-
je się uwagę o tym, jakich to przodków się w powstaniu takim czy innym miało. No więc przynajmniej dwóch z moich czterech pradziadków w powstaniach wzięło udział. Jeden z nich do końca życia pozostał oddany idei polskiego Śląska i w konsekwencji zapłacił za to życiem, zamordowany w 1940
roku w Mauthausen. Drugi swojego powstańczego zaangażowania – według słów jego syna – bardzo żałował, bo bardzo się do Polski zniechęcił. Tylko – co z tego? Czy cokolwiek z ich zasług lub win z tym związanych spływa na mnie, albo nadaje więcej sensu temu co mam do powiedzenia? Nie sądzę.
REKLAMA
Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Nie zamówionych materiałów
redakcja nie zwraca.
POLSKA PRESS Sp. z o.o.,
Oddział Poligrafia, Drukarnia Sosnowiec
Do kupienia na terenie Tychów, południowych dzielnic Katowic, Mysłowic, powiatów pszczyńskiego, mikołowskiego i bieruńsko-lędzińskiego.
3
nr 8/2019 r.
Na kogo może welować richtig Ślůnzok?
n Aleksandra Jelonek
n Leon Swaczyna
n Monika Rosa
n Marek Plura
Znamy kandydatów Tak naprawdę coraz więcej wiemy o kandydatach w nadchodzących wyborach. Coraz więcej, bo chociaż niemal wszystkie komitety ogłosiły swoje listy do sejmu i swoich kandydatów na senatorów, to teoretycznie wciąż coś się na tych listach może zmienić, kandydaci do senatu mogą nie zdążyć zebrać podpisów. A zdarzało się to nawet kandydatom PiS-u (np. w roku 2011 w okręgu tysko-mysłowickim). Niemniej już czas, by przyjrzeć się tym kandydatom pod kątem śląskości.
J
edna rzecz jest ważna, przed wyborami do europarlamentu pierwsza ogólnopolska partia, Wiosna, jednocześnie opowiedziała się za potrzebą uznania języka śląskiego, a jedynkę na Śląsku oddała regionaliście, działaczowi śląskich organizacji, Łukaszowi Kohutowi. Teraz przed wyborami parlamentarnymi kolejna ogólnopolska partia, PSL, też poszła tym tropem. Też ogłosiła, ustami swojego prezesa, że język śląski jest dla niej ważny. To spora różnica choćby z PO, bo tam o języku śląskim mówią posłowie ze Śląska (też nie wszyscy), ale już nie lider partii.
JEDYNKA DLA ŚLONZOKÓW! No i PSL, oddał w okręgu katowickim „jedynkę” na liście działaczce partii Ślonzoki Razem, Aleksandrze Jelonek (w wyborach samorządowych była jedynką do sejmiku Ślonzoków Razem). To jednak ogromna różnica z Platformą, która na swoich listach działaczom ŚPR-u i RAŚ-u oddaje miejsca dziewiąte i ewentualnie ostatnie. Akurat tyle, żeby trochę głosów w śląskich regionalistów przynieśli, ale mandatów nie zdoby-
li. Chociaż niewielkie szanse w okręgu gliwickim mają Leszek Jodliński a w katowickim Ilona Kanclerz (oboje na miejscu ostatnim), osoby w miarę rozpoznawalne. O ile oczywiście z własnej kieszeni sfinansują w miarę porządne kampanie, bo ani na sztab zaangażowanych ludzi z RAŚ-u i ŚPR-u liczyć nie mogą, ani na pieniądze PO czy tych śląskich organizacji. Jeśli wywalczą mandaty, to tylko osobistą determinacją i osobistymi pieniędzmi.
SWACZYNA KONTRA MERCIK I na tym w zasadzie można by skończyć rozważania o warunkach, na jakich do Koalicji Obywatelskiej weszły Śląska Partia Regionalna i RAŚ, gdyby nie Henryk Mercik, kandydat tejże koalicji na senatora w okrę-
dy śląski elektorat zagłosuje na kogo innego, a działacze PO w Rudzie Śląskiej, Chorzowie, Siemianowicach – tą nominacją są grubo zniesmaczeni. Może się więc okazać, że Mercik zniechęci część elektoratu PO, żadnego w zamian nie przynosząc. I to jest szansa tego drugiego, Leona Swaczyny. Swaczyna w odróżnieniu od Mercika doskonale wie, że nikt za niego kampanii nie zrobi, nikt mu jej nie sfinansuje. Wiedział to także cztery lata temu, gdy zebrał głosów minimalnie mniej od kandydatów PO i PiS-u. Pod szyldem Ślonzoki Razem zdobył doskonały wynik, a teraz przy mizerii kandydata PO może go jeszcze poprawić. Chociaż rzecz nie jest łatwa, bo żeby mandat senatora zdobyć, trzeba jeszcze pokonać kandydatkę PiS-u, Dorotę Tobiszowską. Gdyby Swaczyna miał poparcie całej opozycji oraz swoich Ślonzoków, zapewne by z Tobiszowską
na dziewiątych miejscach KO szkoda pisać. Jednak także wśród polityków partii ogólnopolskich jest kilka osób, którym śląskość leży na sercu. Przede wszystkim kandydat Koalicji Obywatelskiej na senatora w Katowicach, Marek Plura, tytan na inwalidzkim wózku. Bojownik o uznanie języka śląskiego w polskim parlamencie i poza nim. Nie dostał się ponownie do parlamentu europejskiego, więc zmierzy się w stolicy województwa śląskiego z kandydatem PiS-u. Jego szanse są na pewno nie mniejsze, niż 50%, powinien wygrać. W okręgu katowickim do sejmu (obejmującym też Rudę Śląską, Tychy, Mysłowice, Chorzów i kilka ościennych pomniejszych miejscowości) na miejscu czwartym listy Koalicji Obywatelskiej o mandat będzie walczyć posłanka Monika Rosa , która w kadencji 2015-2019, gdy Plura był w Brukseli, przejęła w polskim sejmie po nim pałeczkę
PSL oddał w okręgu katowickim „jedynkę” na liście działaczce partii Ślonzoki Razem, Aleksandrze Jelonek (w wyborach samorządowych była jedynką do sejmiku Ślonzoków Razem). To jednak ogromna różnica z Platformą, która na swoich listach działaczom ŚPR-u i RAŚ-u oddaje miejsca dziewiąte i ewentualnie ostatnie. Akurat tyle, żeby trochę głosów w śląskich regionalistów przynieśli, ale mandatów nie zdobyli. gu rudzko-chorzowskim. Mercik, który w imieniu tych organizacji negocjował warunki – wynegocjował coś w miarę sensownego jedynie dla siebie. To zresztą trochę dziwne, że człowiek, który po jesiennych wyborach utracił funkcje w ścisłym kierownictwie obu tych organizacji – nagle wysuwany jest przez nie na senatora. Z Mercikiem jest dokładnie tak samo, jak z Jodlińskim czy Iloną Kanclerz. Szanse ma, ale musi sam w kampanii harować i wyłożyć własne, niemałe pieniądze. Zawsze, gdy kandydował jako jedynka RAŚ-u (a ostatnio ŚPR-u) do sejmiku, pracowało na jego sukces wielu działaczy RAŚ-u, z kasy organizacji finansowano jego kampanię. Teraz jednak działacze są zniechęceni (sam Mercik przez wielu z nich nie lubiany), a kasa świeci pustkami. Jeśli PO myślała, że biorąc Mercika dołoży do swoich głosów głosy regionalistów, to może się srodze zawieść. Twar-
wygrał. PO jednak wystawiając Mercika być może właśnie kandydatce PiS-u ten mandat podarowała. Bo to raczej Mercik będzie rozbijał głosy Swaczyny, niż Swaczyna Mercika. PO stawiając na tego ostatniego pokazała, że w śląskich środowiskach nie ma żadnego rozeznania. Ponadto do senatu z szyldem Ślonzoki Razem startują jeszcze w okręgu gliwickim Witold Berus, a w rybnickim Paweł Helis. O ile zdołają zebrać podpisy i zarejestrować swoje kandydatury. Mają jednak znacznie mniejsze szanse na mandat niż Swaczyna.
DWIE ŚLĄSKIE POSTACI NA LISTACH PO I to w zasadzie wszystko, co można napisać o działaczach śląskich organizacji, którzy ubiegają się – w ramach koalicyjnych umów - o parlamentarne mandaty, bo o tych
walki o język śląski. Reprezentowała nas doskonale, i każdy Ślůnzok będzie miał prawdziwy zgryz, czy postawić krzyżyk przy nim, czy przy Aleksandrze Jelonek ze Ślonzoków Razem (na liście PSL). W pozostałych śląskich okręgach na listach Koalicji Obywatelskiej trudno znaleźć rozpoznawanego polityka, który by się w sprawę śląskiej tożsamości angażował. Bo Danuta Pietraszewska postanowiła już nie kandydować.
LEWICA? SPADOCHRONIARZE! Na liście lewicy taką osobę można znaleźć ewentualnie na „jedynce” w okręgu rybnickim. To Maciej Kopiec, dyrektor biura eurodeputowanego Łukasza Kohuta, który dał się poznać jako wielki orędownik uznania języka śląskiego. W pozostałych śląskich okręgach jedynkami lewicy są… „spadochro-
niarze” z Warszawy. To gorzej niż w PiS-ie, gdzie listę otwiera w okręgu katowickim też „spadochroniarz”, ale jednak premier, Mateusz Morawiecki. Na listach Lewicy są spadochroniarze praktycznie anonimowi. Jedynie w okręgu bielskim (obejmującym Pszczynę) jest miejscowy Przemysław Koperski, ale on ze śląskością niewiele ma wspólnego, choć Bystra, z której pochodzi, nominalnie Śląskiem jest.
PIS? WROGOWIE ŚLĄSKOŚCI Na listach PiS-u… Jeszcze trzy miesiące temu napisalibyśmy, że w śląskich sprawach, przynajmniej w kwestii uznania języka, można chyba liczyć na Marię Nowak. Ale gdy tylko objęła mandat po Grzegorzu Tobiszowskim (wybranym do europarlamentu), natychmiast, jak cały klub PiS-u zagłosowała w Sejmie za odrzuceniem projektu ustawy o śląskim języku regionalnym, już w pierwszym czytaniu. W tej sytuacji trzeba powiedzieć wprost, że cały PiS jest jawnie wrogi śląskości. I że każdy, kto na PiS głosuje, tej śląskości się automatycznie wyrzeka. Cieszyć się jedynie można, że Krzysztof Sitarski - który, dawno temu nawet śląskość deklarujący, gdy został posłem Kukiz’15, nagle stał się jej zajadłym wrogiem – przeszedł niedawno do PiS-u, mając nadzieję na mandat, ale nie umieszczono go na listach do Sejmu. Podobnie jak Grzegorza Janika, posła PiS-u czterech kadencji z Rybnika, który najbardziej znany jest z opowiadania, jak to Jarosław Kaczyński lubi, gdy Janik godo po ślůnsku. Ale chyba już nie lubi, bo Janika na liście nie ma. To o województwie śląskim. W województwie opolskim o śląskie głosy będzie bić się przede wszystkim mniejszość niemiecka. Trudno jednak powiedzieć, czy o śląskie, czy jednak tylko o niemieckie, bo wiele działań tej mniejszości z ostatniego okresu pokazuje, że dąży ona raczej do osłabienia śląskości, tak aby Ślązak miał tylko jeden wybór: niemieckość lub polskość. O pomniejszych komitetach, które raczej mandatów nie zdobędą, szkoda nawet pisać. Zwłaszcza, że i tam na znaczących miejscach zwolenników śląskości brak . Adam Mocko
4
nr 8/2019 r.
Polska albo Niemcy – wybór mniejszego zła
Marzenie o niepodległym Miesiąc temu pisaliśmy o tym, że wybuch tzw. I powstania śląskiego w Mysłowicach to zwykłe cygaństwo, a samo to powstanie było kompletnie dyletancką akcją militarną. Ale po tych wszystkich opowieściach o tym, jak to bohaterscy powstańcy poderwali się do walki, by zrzucić germańskie okowy i wraz z całym górnośląskim ludem – tęskniącym za polską macierzą – się z nią połączyć, uznaliśmy, że do tematu trzeba jeszcze wrócić. Zastanowić się, w świetle znanych faktów, za czym rzeczywiście ten śląski lud tęsknił. Śląskie media w dniach obchodów (ok. 14-17 sierpnia) o tym milczały, za to – o dziwo – ogólnopolskie, na przykład Tygodnik Powszechny, potrafiły zamieścić bardzo rzetelne publikacje.
M
ówiące o tym, że fenomenu tzw. powstań śląskich nie da się zrozumieć bez tego, co przez poprzednie kilkanaście miesięcy się tu działo. A nie działo się dobrze. Przede wszystkim jeszcze podczas wojny zaczęły się problemy aprowizacyjne i głód, które po wojnie się jeszcze nasiliły. Pisaliśmy miesiąc temu (a i dwa miesiące temu też), że szokiem dla obywateli państwa niemieckiego było nie to nawet, że przegrywa wojnę, bo wojny na Śląsku nie odczuwano, obcych żołnierzy widziano tu ostatni raz podczas wojen napoleońskich. Szokiem było to, że Niemcy, lubiące się pokazywać jako najlepiej zorganizowane państwo świata, nagle okazuje się tak słabe, tak nieudolne, tak nie umiejące sobie poradzić ze swoimi problemami. Dr hab. Piotr Greiner, dyrektor Archiwum Państwowego w Katowicach, w „Historii Górnego Śląska” pisze: „Wydaje się, że na załamanie się wśród Górnoślązaków »niemieckiego mitu« nie miały takiego wpływu niepowodzenia na frontach, jak załamanie się gospodarcze Rzeszy Niemieckiej u schyłku Wielkiej Wojny. Obalone zostało powszechne przekonanie o sprawności i potędze tego państwa”. Piewcy wspaniałego okresu pruskiego, gdy Górny Śląsk był krainą niezwykle bogatą, a Ślązakom żyło się wyśmienicie, sporo przesadzają. Owszem, żyli na znacznie wyższej stopie, niż polski proletariusz czy chłop, ale na niższej, niż taki sam górnik czy hutnik w Zagłębiu Ruhry, gdzie – chociaż w granicach tego samego państwa – płace były znacznie wyższe. Z tego powodu wielu Ślązaków emigrowało tam, a w śląskich kopalniach i hutach zastępowali ich pracownicy zza Przemszy i Wisły, dla których górnośląskie płace były wciąż oszałamiająco wysokie. Sytuacja podobna do obecnej: Polacy za lepszymi zarobkami emigrują do Anglii czy Holandii, a do Polski – z tej samej przyczyny - przyjeżdżający Ukraińcy. Ale właśnie ta cywilizacyjna wyższość się kończyła. Na półkach nie było towarów, wypłat nie było na czas, ciągle strajki, stan oblężenia, protesty i demonstracje robotnicze. Państwo niemieckie, wydawało się, upada. I widzieli to wszyscy. Zniechęcenie wobec państwa niemieckiego było powszechne.
UCIEC Z NIEMIEC, ZOSTAĆ NA ŚLĄSKU Zniechęcenie to objęło nie tylko Ślązaków słowiańskojęzycznych, ale także tych, których językiem ojczystym był niemiecki. Co wcale nie oznacza, że chcieli oni do Polski. Na Śląsku panowała powszechna wiara, że tak, jak właśnie, po setkach lat nieistnienia, odradzają się państwa polskie, litewskie czy czeskie, że powstają nigdy wcześniej nie istniejące, jak Łotwa czy Estonia albo dążąca do niepodległości Ukraina, tak samo może powstać państwo górnośląskie, obejmujące zarówno tereny dotychczas pruskie, jak i austriackie.
Dotyczyło to również tych, którzy do niedawna byli wielkimi niemieckimi patriotami. Jak książę pszczyński Hans Heinrich XV, przyjaciel i adiutant ostatniego niemieckiego cesarza, Wilhelma II. Ten magnat zdaje sobie sprawę, że Niemcy są zrujnowane a przyjdzie im płacić ogromne kontrybucje wojenne. Ta spłata spadnie oczywiście na barki takich jak on, jak Donnersmarckowie, jak Schaffgotschowie, jak koncern Giesche. Chyba, że… Chyba, że ich posiadłości znajdą się poza Niemcami, w Republice Górnośląskiej. Ale tak myślą nie tylko przemysłowcy, tak myślą też mieszczanie, robotnicy, rzemieślnicy, chłopi. I tak myśli śląska inteligencja. W austriackiej części regionu na czele zwolenników powołanie republiki górnośląskiej stanie Józef Kożdoń, w części pruskiej liderów jest znacznie więcej. Na apel Carla Ulitzki, lidera Katolickiej Partii Ludowej Górnego Śląska, zjawiają się 9 grudnia 1918 roku, w Kandrzinie (obecnie Kędzierzyn) niemal wszyscy znaczący regionalni politycy: przedstawiciele niemieckich konserwatystów (DNVP), socjaldemokratów (SPD), liberałów (DDP), katolickich centrowców oraz polskich „katolikowców” Napieralskiego. Nie zjawili się jedynie przedstawiciele ewidentnie pro-
Francja chciała maksymalnie osłabić Niemcy, więc, by cały górnośląski przemysł przekazać Polsce i Czechom, potencjalnym sprzymierzeńcom na wschodzie. Anglii pasował podział Śląska, osłabiający Niemcy, ale nie na tyle, by zostały one zdominowane przez Francję. No i były w stanie płacić kontrybucje wojenne. Zaczęły się więc o Śląsk walki dyplomatyczne i polityczne. Oraz przygotowania do walk militarnych.
n To nie tzw. powstańcy zadecydowali o losach Śląska, tylko w Wersalu ci czterej ludzi. od prawej: prezydent USA Thomas Woodrow Wilson, premier Francji Georges Clemenceau, premier Włoch Wittorio Orlando, premier Anglii David Lloyd George. sze: „Projekt górnośląskich niepodległościowców – zakładający neutralne państwo, na wzór Belgii lub Szwajcarii – opierał się na dwóch tezach: że Górny Śląsk jest jednym organizmem (i nie może być podzielony) oraz że Górnoślązacy to naród (odrębny od polskiego i niemieckiego). O ile pierwsza była zasadna, o tyle druga mocno naciągana. Choć przecież nie trzeba mieć narodu, by otrzymać państwo. Od 1913 r. do dziś liczba państw w Europie mniej więcej się podwoiła. W wielu przypadkach to nie naród tworzył państwo, lecz państwo tworzy-
gli swobodnie rozwijać się pod międzynarodowym protektoratem”. Jednak gdy USA zaczęły się z polityki europejskiej wycofywać, więcej do powiedzenia od Brytyjczyków mieli Francuzi. A w ich interesie było, by jak największa część Górnego Śląska trafiła do rolniczej Polski, bardzo wzmacniając jej gospodarczy i przemysłowy potencjał. Przedstawiciele USA, Włoch i Anglii początkowo zaakceptowali, by na całym Górnym Śląsku, czyli części pruskiej i austriackiej, w planowanym referendum oprócz opcji Polska i
Na Śląsku panowała powszechna wiara, że tak, jak właśnie, po setkach lat nieistnienia, odradzają się państwa polskie, litewskie czy czeskie, że powstają nigdy wcześniej nie istniejące, jak Łotwa czy Estonia albo dążąca do niepodległości Ukraina, tak samo może powstać państwo górnośląskie, obejmujące zarówno tereny dotychczas pruskie, jak i austriackie polskiego obozu Korfantego oraz komuniści i socjaldemokraci, liczący na wybuch komunistycznej rewolucji. A jeszcze wcześniej 27 listopada 1918 w Rybniku, bracia Tomasz (ksiądz) i Jan (doktor geologii, nauczyciel) oraz adwokat utworzyli tajny Oberschlesische Komitet, domagający się samodzielności politycznej oraz neutralności dla Górnego Śląska. Ich broszura „Oberschlesien – ein Selbständiger Freistaat” („Górny Śląsk – samoistne wolne państwo) głosiła, by mieszkańcy regionu sami kreowali przyszłość kraju. Głosili zarazem, że dla Polski stanie się on „dostarczycielem podatków”, a rządzić tu będą urzędnicy z dawnego Królestwa Polskiego i Galicji. Historia przyznała im rację. Poglądy te padły na podatny grunt. Popierają go choćby bardzo szanowany tyski duchowny Jan Kapica, wspomniani przemysłowcy, ale przede wszystkim masa zwykłych ludzi. W organizacjach kierowanych przez Kożdonia i Latacza (Śląska Partia Ludowa i Związek Górnoślązaków) jest ponad pół miliona członków, znacznie więcej, niż w proniemieckich, propolskich i proczeskich razem wziętych. Zbigniew Rokita w „Tygodniku Powszechnym” pi-
ło bądź w ogromnej mierze kształtowało naród. Tak było z Białorusinami, Bośniakami czy Mołdawianami – i tak mogło stać się z Górnoślązakami.”
KONFERENCJA ROZWIEWA NADZIEJE Śląska delegacja udała się na konferencję pokojową do Paryża, bo to tam rozstrzygały się losy europejskich państw, to tam przywódcy czterech zwycięskich mocarstw kreślili europejskie granicy. Delegacja ta spotkała się z umiarkowaną życzliwością prezydenta USA Woodrowa Wilsona i dużą życzliwością Brytyjczyków. Przy czym życzliwość brytyjska nie była bezinteresowna. Prof. Andrzej Chwalba mówi „Tygodnikowi Powszechnemu”: Brytyjski premier chciał, aby było to terytorium mandatowe pod kuratelą Ligi Narodów. Tak samo przejmowano kolonie: nie bezpośrednio, lecz przez Ligę Narodów. Górny Śląsk miałby stać się czymś na kształt Mezopotamii czy Palestyny. Alianci oświadczyliby, że ze względu na toczące się konflikty i brak świadomości narodowej Ślązaków ci ostatni będą mo-
Niemcy (w części pruskiej) oraz Polska i Czechy (w dawnej części austriackiej) znalazła się też trzecia: niepodległy Śląsk. Jednak Francja stawia weto. Ślązacy mają wybierać między już istniejącymi państwami! A kiedy swoje weto przeforsowała. Chyba żaden inny region Europy nie był przedmiotem tak zażartych sporów w Wersalu wielkich mocarstw, jak właśnie Górny Śląsk. Bo po pierwsze przez wieki żywa tu była nie tylko kultura śląska, ale też morawska i czeska, ponadto niemiecka, w XIX wieku pod wpływem imigrantów i duchowieństwa zyskiwała na znaczeniu polska – więc każde z tych państw chciało jak najwięcej Śląska urwać. Oczywiście głównie z powodu jego potencjału przemysłowego. Wtedy bogactwo przemysłowe okazało się Ślązaków przekleństwem. Gdyby nie ono, może pozwolono by na państwo górnośląskie. A tak? Dla Niemiec potencjał przemysłowy miał być ważnym elementem odbudowy zrujnowanej wojną gospodarki. Polska, bez śląskiego przemysłu pozostawała praktycznie krajem rolniczym, Czechy bez okręgu przemysłowego karwińsko-ostrawskiego też byłyby znacznie słabsze.
NADCHODZI WOJNA DOMOWA Te ostatnie, gdy było już wiadomo, że będzie plebiscyt. Marzenia o państwie śląskim prysły 28 czerwca 1919 r., kiedy decyzja zwycięskich mocarstw przekreśliła szanse na niepodległość. Jeśli postulaty separatystów odrzucały już teraz Paryż, Londyn, Waszyngton i Rzym, a także Berlin i Warszawa, to nie mieli już gdzie szukać poparcia. I to dopiero po 28 czerwca 1919 roku książę von Hochberg czy Carl Ulitzka opowiedzą się jednoznacznie po stronie niemieckiej, prałat Jan Kapica po przeciwnej, zostanie zastępcą przewodniczącego Polskiego Komitetu Plebiscytowego na powiat pszczyński a Józef Kożdoń, musząc wybierać między Polską a Czechami, stawia na Czechy. Na dawnym Śląsku Austriackim ostatecznie do plebiscytu nie dochodzi. Mimo, że Kożdoń i Czesi do niego prą, pewnie zwycięstwa, Polska zwraca się do komisji międzynarodowej, by wytyczyła granice. Ta na wniosek Polski wytycza, a potem Polska przez wiele lat będzie narzekać, że Czesi zabrali jej Zaolzie. Gdyby do plebiscytu doszło, zapewne także Bielsko-Biała, cały Cieszyn, Wisła, Skoczów – znalazłyby się po stronie czeskiej. Na dawnym Śląsku Pruskim wiadomo, że plebiscyt będzie. Orientację polską lub niemiecką muszą wybrać nie tylko liderzy dotychczasowego ruchu niepodległościowego, ale także setki tysięcy zwolenników niepodległego Śląska. Gdy mówi się o tzw. powstaniach śląskich; o decyzjach, którymi kierowali się ci, którzy złapali za broń, by przyłączyć Śląsk do Polski oraz ci, którzy łapali za broń, by utrzymać go przy Niemczech, trzeba wiedzieć, że jeszcze trzy miesiące wcześniej stali oni po jednej stronie barykady: państwo górnośląskie. Teraz po prostu musieli dokonać drugiego wyboru, najczęściej postrzeganego jako wybór mniejszego zła. To także dlatego było wiele takich osób, które w latach 1919-21 przechodziły z obozu polskiego do niemieckiego oraz niemieckiego do polskiego. Jak poprzedzający wybuch I powstania podrozdział swojej najnowszej książki „Powstania Śląskie 1919-1920-1921” nazwał profesor Ryszard Kaczmarek: „Wszyscy czują się przegrani”. Dariusz Dyrda
5
nr 8/2019 r.
Z żółtym orłem u Dudy Prezydent RP zaprosił mnie na defiladę (trybuna C). Oczywiście nie jako redaktora Cajtunga, lecz tyskiego tygodnika „Echo”. Po defiladzie zaproszony też byłem na bankiecik w Promnicach, uroczym pałacyku, wybudowanym przez książąt von Hochberg. wokacja. I czy mimo imiennego zaproszenia na bankiet, nie zostanę z niego na przykład wyproszony. Różnych reakcji się na tę koszulkę spodziewałem, ale nie takiej, jaka nastąpiła. Gdy podszedłem do bramki, gdzie sprawdzano zaproszenia i obmacywano mniej znanych gości, czy broni nie wnoszą, pani spojrzała na zaproszenie i mnie przepuściła, a obmacujący ochroniarz zapytał po angielsku, co mam w kieszeni spodni. Odpowiedziałem mu, że cigarettes, bo przecież tyle w języku Szekspira jeszcze potrafię, ale zdumiony byłem, że taki to już wielki świat, ochroniarze prezydenta do gości mówią po angielsku. Ale sły-
Chełstowskim (bo znamy się od lat wielu, kiedy Kuba nie był jeszcze panem marszałkiem, tylko w osiedlowym klubie paletki do ping-ponga dzieciom wydawał), sądziłem, że chociaż on coś powie o moim prowokacyjnym stroju „śląskiego separatysty”. Ale nie, zbył go milczeniem, rozmawialiśmy chwilę o czymś innym. Tylko drogi Kubo, czy to nie w klapie Twojej marynarki powinien znajdować się aby bardzo podobny orzeł? Wszak herb województwa, którego marszałkiem jesteś. Po co województwo ma herby, flagi, jeśli wcale ich nie używa. Dlaczego podczas defilady flagi śląskie nie powiewały wraz z polskimi nad Ka-
Słuchając go, stojącego na schodach zameczku w Promnicach zastanawiałem się, czy wie, że jego właściciel, Hans Heinrich XV von Hochberg wspierał finansowo tych, którzy z powstańcami walczyli. I że w związku z tym ów bankiet w tym miejscu ma dodatkowy, symboliczny wymiar.
POJEDLI I DO DOM Ponieważ głodny nie byłem, nie na wyżerkę tam przyjechałem (zresztą u prezydenta RP spodziewałem się lepszej kuchni, niż na bankietach okolicznych burmistrzów i starostów, okazuje się, ze jest na
Chwilę później zwróciła się do mnie jeszcze jedna osoba z obsługi, również po angielsku. Do innych mówiła po polsku. I wtedy zrozumiałem, oni patrząc na mojego żółtego orła na niebieskim tle biorą mnie za jakiegoś zagranicznego dyplomatę! Godła nie znają, nie wiedzą, skąd jestem, może nawet z San Escobar.
n Ani flag śląskich, ani unijnych, tylko biało-czerwona
Na
defiladę nie poszedłem. Ojciec – były żołnierz Wehrmachtu – wychował mnie w duchu pacyfizmu, przekonując, że wszystkie defilady, wojskowe marsze i pieśni to objaw militaryzmu, a militaryzm prędzej czy później prowadzi do wojny. Znam wprawdzie łacińskie przysłowie: Si vis pacem, para bellum (chcesz pokoju, szykuj się do wojny), ale Polsce wojna z nikim nie grozi, straszeniem Putinem to zwykłe bajki, więc do wojny z kim nie mamy się po co szykować. Nie poszedłem na defiladę także dlatego, że raz w życiu widziałem z bliska prawdziwą, 9 maja 1985 roku w Moskwie, i nie chciałem sobie psuć wspomnień tamtych wrażeń defilady potężnej, dziesiątków tysięcy żołnierzy, tysiąca czołgów, setek potężnych rakiet na potężnych transporterach – marionetkową defiladą dwóch czy trzech tysięcy żołnierzy w asyście kilkudziesięciu czołgów. Poza tym defilada związana z Świętem Wojska Polskiego, uchwalonym na okoliczność Bitwy Warszawskiej, powinna odbywać się w Warszawie. Przeniesienie jej do Katowic, rzekomo w związku z 100 rocznicą tzw. I powstania śląskiego –kompletnie mnie nie przekonuje. Pisałem miesiąc temu, że uważam ją po prostu za element kampanii wyborczej Mateusza Morawieckiego, finansowany z pieniędzy podatników. Miałem więc wiele powodów, aby na defiladę się nie udać. Co ciekawe, był na trybunie podobno bardzo znany śląski działacz, któ-
ry wcześniej o defiladzie tej pisał, że papierowe państwo pręży muskuły.
CO INNEGO BANKIET? Na defiladę nie poszedłem, ale na bankiet do Promnic tak. Zwyczajnie, wiedziony ciekawością, jak też wygląda takie spotkanie u prezydenta RP. Bo bywałem na bankietach wydawanych przez duże firmy, ważne organizacje, prezydentów miast – ale bankiet prezydenta RP, głowy państwa, to przecież zupełnie inna jakość. Pierwszy raz na taką uroczystość miałem zaproszenie – i grzech byłoby nie skorzystać. Nawet jeśli Andrzej Duda niekoniecznie jest „moim” prezydentem. Byłem też ciekaw, co na bankiecie tym prezydent powie do zgromadzonych o powstaniach śląskich. Bo już wcześniej, tego i poprzedniego dnia, dowiedziałem się od niego i premiera Mateusza Morawieckiego tylu głupstw na ich temat, że ciekawiło mnie, jaką kolejną sensację usłyszę.
ŻÓŁTY ORZEŁ NA PIERSI Nie ukrywam też, że najbardziej jednak ciekaw byłem, czy zjawienie się tam w niebieskim polo z żółtym orłem na piersi, postrzeganym często przez ludzi z okolicy PiS-u jako symbol „śląskich separatystów” – nie zostanie poczytane jako pro-
szę, że nie, że do innych normalnie, po warszawsku gada. Oczywiście do tych polskich, bo sporo tam było cudzoziemców, głównie w wojskowych mundurach najróżniejszych armii świata, a jeden niemal dokładnie w takim, jak Wiktor Zborowski w „Złocie Dezerterów”.
AMBASADOR Z SAN ESCOBAR Chwilę później zwróciła się do mnie jeszcze jedna osoba z obsługi, również po angielsku. Do innych mówiła po polsku. I wtedy zrozumiałem, oni patrząc na mojego żółtego orła na niebieskim tle biorą mnie za jakiegoś zagranicznego dyplomatę! Godła nie znają, nie wiedzą, skąd jestem, może nawet z San Escobar, ale jak ichni dyplomata, to trzeba do niego po angielsku gadać. Przez chwilę bawiła mnie ta sytuacja, próbowałem wczuć się w rolę dyplomaty. Ale tylko przez chwilę, bo naraz zrobiło mi się smutno, że oto jesteśmy na Górnym Śląsku, świętujemy podobno setną rocznicę górnośląskich wydarzeń, a nikt nie rozpoznaje górnośląskiego godła. No, z tym nikt to przesadzam, spojrzał na mnie i moją koszulkę nieco zdziwiony europoseł Tobiszowski, może zastanawiając się, skąd się tu wziąłem, niemal oburzona spojrzała na moją polówkę zajadając obiad posłanka Barbara Dziuk z Tarnowskich Gór, jeszcze paru innych miejscowych polityków PiS-u zerkało na mnie zdumionych, ale nie reagując nijak.
towicami? Nawet jeśli nie w formie używanej przez śląskie organizacje, tylko w tej oficjalnej wersji województwa śląskiego? Wstydzicie się własnej symboliki czy jak. Nie zdumiało mnie natomiast, że pan prezydent Andrzej Dziuba przemawiał w Promnicach otoczony, niczym pretorianami, szpalerem polskich flag. Między którymi nie było ani jednej unijnej, co pewnie liczni tu oficerowie państw unijnych zauważyli. Nawet jeśli nie znali stosunku prezydenta RP do Unii Europejskiej, to teraz już znają. I nie tylko, że jest na Śląsku śląskimi symbolami nie chce podkreślić, tego, że jest w UE unijną flagą też nie. O przemówieniu nie wspomnę, powtórzył o powstaniach śląskich te wszystkie polskie mity, które oni klepią non stop, o bohaterstwie, umiłowaniu polskiej macierzy i chęci połączenia się z nią, wszyscy to przecież znamy.
odwrót, przynajmniej na oko, bo zjadłem tylko dwa oscypki z grilla), więc dość szybko towarzystwo opuściłem. Tym bardziej, że znam to miejsce. Droga do Promnic tak wąska, że dwa auta mają się biedę minąć, potem wjazd (w lewo, bez świateł) na Gierkówkę, na której, jak to w dzień wolny, ruch bardzo duży, a jeszcze moje auto stoi pod Promnicami na parkingu na samym końcu, więc jak wszyscy ruszą, to się stamtąd przez bite dwie godziny nie wydostanę. I dopiero na tej wąskiej drodze z Promnic znów poczułem, że jestem na Śląsku. Bo kierujący ruchem policjant widząc moje blachy, a i polówkę chyba też, zagadnął: - Długo to hań jeszcze zetrwo? - Wszyjscy już pojodłali, tuż wierza, iże niyskoro bydom się brać. - Aaaa, jak pojedli to ja! Dariusz Dyrda
WSTYDZICIE SIĘ ŚLĄSKA? Kiedy podszedłem się przywitać z marszałkiem województwa, Jakubem
n Było kilkudziesięciu generałów i niemal cała „śmietanka” PiS-u, choć bez Jarosława Kaczyńskiego.
6
nr 8/2019 r.
Co my na Śląsku wiemy o naszym największym władcy?
500 lat, a u nas cisza W całej niemal Europie, od południowo-hiszpańskiej Sevilli po rumuńskie Kluż Napoka; od południowowłoskiego Neapolu po holenderski Amsterdam, odbywają się właśnie konferencje i sympozja jemu poświęcone. Tylko u nas, na Śląsku, chociaż też stanowiliśmy część jego imperium, część ważną, niezauważony przechodzi jakoś fakt, że właśnie mija 500 lat od czasu, gdy Karol V objął tron świętego cesarstwa rzymskiego.
NAGLE TRON HISZPAŃSKI Gdy się Karol rodzi, wiele wskazuje na to, że będzie co najwyżej księciem Burgundii i Niderlandów. Władcą w Europie II-ligowym. Jednak gdy umiera (bezpotomnie) dwoje starszych rodzeństwa jego matki, nagle to ona staje się główną pretendentką do kastylijskiej korony, a choć jej ojciec (był tylko mężem królowej Kastylii, sam królem Aragonii) nie chce tronu oddać, i walczy o niego zaciekle przez kilkanaście lat, więżąc psychicznie chorą (ojciec Karola zdążył już umrzeć) – to w roku 1516, po śmierci Joanny i jej ojca, regent, kardynał Cisneros wzywa 16-letniego Karola, by objął zjednoczony już teraz tron Królestwa Kastylii i królestwa Aragonii. Datę tę uznaje się za początek Hiszpanii. Tak więc Karol staje się pierwszym władcą zjednoczonej Hiszpanii, awansując z automatu na jednego z najpotężniejszych europejskich władców. Jest też pierwszym Habsburgiem na hiszpańskim tronie. Kastylij-
W
PRL-owskim podręczniku napisane było, że władca ten, król Hiszpanii, zasłynął o sobie powiedzeniem, że w jego państwie słońce nie zachodzi nigdy. Ale w tyskim liceum nie nauczono mnie, że to państwo, w którym słońce nie zachodzi, to nie tylko Hiszpania i Ameryka Południowa oraz Filipiny, ale także te Tychy. Tego dowiedziałem się znacznie później. A konferencje odbywają się dlatego, że był Karol władcą wybitnym. Nie dzięki wojnom, jak Aleksander Macedoński, jak Juliusz Cezar, jak Napoleon Bonaparte – bo toczył ich wprawdzie wiele, ale ze zmiennym szczęściem, i raczej nie on w bitwach dowodził, lecz marszałkowie i generałowie. A jednak to za jego rządów imperium Habsburgów stało się największą potęgą świata, obejmującym pół Europy i sporą część Ameryki Południowej i Północnej (oraz nieliczne kolonie rozsiane po świecie). To za jego czasów bliska urzeczywistnienia była idea zjednoczonej Europy, oczywiście pod cesarskim berłem. Wydaje się, że on sam w tę zjednoczoną Europę wierzył. Po jego śmierci nasz kontynent ruszył w kierunku państw narodowych.
CZŁOWIEK WIELU NARODOWOŚCI… Może miał taką ideę, bo nie da się określić, jakiej narodowości był Karol. Każdy oczywiście powie, że jeśli Habsburg, to był Niemcem. Tylko, jego słynne powiedzenie, że „Mówię po hiszpańsku do Boga, po włosku do kobiet, po francusku do mężczyzn, a po niemiecku do mojego konia” wskazuje raczej, że był obywatelem Europy. Pierwszym obywatelem Europy. A niemieckość cenił niezbyt wysoko. Trudno zresztą, żeby było inaczej. Był wprawdzie Habsburgiem, ale po babce Francuzem z rodu burgundzkich Burbonów (za kilkadziesiąt lat zostaną królami Francji), a po matce Hiszpanem. Jego rodzice,
Mądry. Cesarza wybierali elektorzy czyli kilku potężnych książąt cesarstwa, świeckich i duchownych. W tym momencie byli to: wspomniany Fryderyk Mądry, margrabia brandenburski Joachim I Nestor, król Czech Ludwik II Jagiellończyk, palatyn reński Ludwik V Wittelsbach oraz trzech arcybiskupów: Trewiru, Moguncji i Kolonii. Warto dodać, że w tym gronie było aż dwóch Hohenzollernów: margrabia brandenburski i arcybiskup Moguncji. Jednak czasy, gdy ród ten zacznie rywalizować z Habsburgami nadejdą dopiero za ponad 200 lat. Król francuski próbuje przekupić elektorów, ale jest bez szans, bo po stronie Karola opowiada się Jakob Fugger, najbogatszy przedsiębiorca Europy (i jeden z najbogatszych ludzi w historii świata) i na „przekonanie” elektorów pożycza Karolowi 852 000 guldenów (ponad trzy tony złota!). W efekcie siedmiu elektorów 23 czerwca 1519 roku ogłasza Karola cesarzem rzymskim. Na króla niemieckiego koronuje się rok później, a cesarską koronę na jego głowę papież założy dopiero w roku 1530. Będzie za-
W PRL-owskim podręczniku napisane było, że władca ten, król Hiszpanii, zasłynął o sobie powiedzeniem, że w jego państwie słońce nie zachodzi nigdy. Ale w tyskim liceum nie nauczono mnie, że to państwo, w którym słońce nie zachodzi, to nie tylko Hiszpania i Ameryka Południowa oraz Filipiny, ale także te Tychy. Tego dowiedziałem się znacznie później.
n Portret Karola V z psem, obraz Jacoba Seiseneggera. choć z najpotężniejszych rodów (on - syn cesarza, ona – córka króla Kastylii) raczej nie mieli szans na żadne wielkie trony. W zasadzie wszystko wskazywało na to, że Filip i Joanna (zwana Szaloną, zapewne cierpiała na schizofrenię) będą władać jedynie Burgundią, którą Filip odziedziczył po matce. Z korony habsburskiej wydzielono dla niego pobliskie Niderlandy. I to tutaj przyszedł na świat w1500 roku ich pierworodny syn Karol.
… I DUCHA DWÓCH EPOK Młodość i dzieciństwo Karola dzieją się w Niderlandach, Burgundii i Paryżu, o którym powie zresztą, że Paryż nie jest miastem, jest całym światem. Najbardziej czuje się chyba Francuzem, co nie przeszkodzi mu niemal całe życie prowadzić wojny z Francją. Ale też Burgundia i Niderlandy kształtują jego niezwykłą osobowość. Burgundia początku XVI wieku jest jeszcze mentalnie w średniowieczu, tam nastoletni Karol chłonie w siebie etos rycerski i do końca życia będzie bardziej czuł się rycerzem, niż cesa-
rzem. Najlepszy da temu przykład, gdy podczas kolejnej wojny z Francją proponuje jej królowi, by zamiast toczyć zaciekłe bitwy, oblężenia – rozstrzygnęli sprawę pomiędzy sobą, w rycerskim pojedynku. Zresztą to będzie cechowało przez kilkadziesiąt lat jego relacje z francuskim królem Franciszkiem Walezjuszem. O ile Karol dotrzymuje – po rycersku - umów, nawet tych ustnych, przypieczętowanych uściśnięciem ręki, o tyle Franciszek wielokrotnie zrywał będzie uroczyście zawarte traktaty. O ile Burgundia wpoiła w Karola średniowieczne zasady rycerskie, o tyle Niderlandy na początku XVI stulecia były już zupełnie renesansowe, inny duch w nich panował, inne obyczaje. Tu już czuć oddech nowej epoki, epoki nauki, epoki odkryć geograficznych. To dlatego 18-letni Karol da się namówić Ferdynandowi Magellanowi, i sfinansuje wyprawę dookoła świata, wyprawę odkrywczą, nie łupieżczą, jak wszystkie inne do Nowego Świata. Nie zmienia to oczywiście faktu, że przez wiele lat jego skarbiec będzie zasilany złotem Majów, Azteków, Inków, Tolteków, zwożonych przez hiszpańskie galeony.
skie Kortezy nie od razu chciały go uznać, zjednał je obietnicą nauczenia się hiszpańskiego. Obietnicę wykonał na tyle solennie, że później ten bardzo religijny monarcha powie: do Boga mówię po hiszpańsku. Chociaż był Karol na półwyspie pirenejskim władcą nietypowym. Dotychczas królowie Kastylii i Aragonii przebywali w swoich państwach cały czas, Karol będzie rządził za pośrednictwem regenta, zjawiając się w Hiszpanii – zwłaszcza w pierwszym okresie panowania - rzadko. Traktował ją głównie jako zaplecze finansowe swoich ambitnych planów. Hiszpanom się to nie podobało, już w 1520 roku bunt osadził na tronie jego szaloną matkę, ale wojska Karola pokonały buntowników, a Joanna została ponownie uwięziona.
CESARSKI TRON Ale w tym 1520 roku pozycja Karola była już zupełnie inna. Bo w roku 1519 umiera jego dziadek, cesarz Maksymilian i to Karol dziedziczy rodowe ziemie Habsburgów czyli Austrię, stając się z automatu kandydatem na cesarza. Ma jednak poważnych kontrkandydatów: król Francji Franciszek I, król Anglii Henryk VIII i elektor saski Fryderyk III
razem ostatnim cesarzem rzymskim, który dokonał oficjalnej koronacji. Jego następcy przez niemal 300 lat, do momentu likwidacji cesarstwa w 1806 roku, będą się zadowalać wyborem przez elektorów. Karol, jak większość Habsburgów, był gorliwym katolikiem i starał się zapobiec rozwojowi reformacji, która właśnie się pojawiła, spotyka się na początku swojego panowania nawet z Marcinem Lutrem. Bezskutecznie, prawie 40 lat jego cesarskiej władzy upłynie pod znakiem wojen religijnych i wojen z Francją. Jednak, co istotne, Karol w wojnach religijnych nigdy nie posunie się do takich okrucieństw, jak jego potomkowie w I połowie XVII wieku, a tuż przed śmiercią zawiera w 1555 roku Pokój Augsburski, wprowadzający zasadę Cuius regio, eius religio (czyja władza, tego religia) akceptującą istnienie księstw protestanckich i na ponad 60 lat zatrzymującą wojny protestanckie w cesarstwie. We Francji rzezie protestantów odbyły się kilkanaście lat później.
WOJNY Z FRANCJĄ Być może Karolowi w rozprawieniu się z protestantami przeszkodziły jednak woj-
7
nr 8/2019 r.
n Europejska część imperium Habsburgów w momencie abydkacji Karola V. ny z Francją, z którą toczył wojnę o hegemonię w Europie, zwłaszcza o wpływy w północnych Włoszech oraz dzisiejszym Beneluxie, a osią walk najczęściej był Me-
W tym momencie ogromne imperium Karola się rozpada. Filip i jego potomkowie będą rządzili przeżywającą swój złoty wiek Hiszpanią i Portugalią, a linia Ferdynanda cesarstwem.
snym pogrzebie. Dlatego zorganizował jego próbę generalną, podczas której leżał na katafalku zawinięty w całun, otoczony mnichami trzymającymi czarne świece. Modlił się razem ze wszystkimi za spokój swojej duszy. Po uroczystości zjadł obiad na świeżym powietrzu i podczas niego dostał chyba udaru słonecznego, w efekcie którego chwilę potem zmarł, z hiszpańskim okrzykiem Hay Jesus (Jest Jezus!). Tak odszedł największy imperator renesansowej Europy, cesarz rzymski, który władał tak rozległymi terenami, jak nigdy żaden przed nim i żaden po nim. Władce także Śląska, chociaż w jego oficjalnej tytulaturze Śląska nie było. Dlaczego? To kwestia jeszcze średniowiecznych zasad zależności lennej. Śląsk był częścią korony czeskiej, będącej z kolei częścią cesarstwa. Tak więc tytuł najwyższego księcia śląskiego nosił nie cesarz, lecz król Czech
Ogromnie żałował, że nie może wziąć udziału we własnym pogrzebie. Dlatego zorganizował jego próbę generalną, podczas której leżał na katafalku zawinięty w całun, otoczony mnichami trzymającymi czarne świece. Modlił się razem ze wszystkimi za spokój swojej duszy. Po uroczystości zjadł obiad na świeżym powietrzu i podczas niego dostał chyba udaru słonecznego, w efekcie którego chwilę potem zmarł, z hiszpańskim okrzykiem Hay Jesus (Jest Jezus!). Tak odszedł największy imperator renesansowej Europy, cesarz rzymski, który władał tak rozległymi terenami, jak nigdy żaden przed nim i żaden po nim. diolan. Początkowo w starciach tych inicjatywa była po stronie francuskiego króla Franciszka, jednak z czasem coraz większą przewagę uzyskiwał cesarz Karol. Jednym z przełomowych momentów był rok 1526. Nieco wcześniej król francuski zerwał dopiero co zawarty traktat, i zawarł Ligę Świętą z papieżem oraz kilkoma innymi włoskimi państwami. Wojska Karola rozgromił ich wojska, złupiły Rzym. W 1529 roku zawarto kolejny pokój, ale w 1535 roku wojna wybuchła znów i trwała trzy lata. Ale gdy w 1541 roku Turcja zaatakowała państwo cesarza, Francja ponownie natychmiast pokój złamała i zmusiła Karola do walki na dwa fronty. Mimo to nie poniósł w niej porażki. Zresztą wcześniej sojusze francusko-tureckie też bywały, w trakcie jednego z nich, w 1529 roku sułtan Sulejman Wspaniały obległ Wiedeń. Polakom wydaje się, że Wiedeń oblegany był raz, i to Polacy go uratowali. Ale to bzdura, Wiedeń Habsburgów oblegany był wielokrotnie, w tym raz nawet przez armię śląską.
ABDYKACJA I ROZPAD IMPERIUM Ostatnią wojnę z Francją (już króla Henryka II Walezego, bo Franciszek w międzyczasie zmarł), wybuchła w roku1552. Ale brak wroga Franciszka chyba zabrał Karolowi zapał do tej wojny, bo w jej trakcie w roku1556 abdykuje na rzecz swojego syna Filipa. Inna sprawa, że jest już bardzo schorowany. I że coraz bardziej widzi, iż jego idea, zbudowania scentralizowanego cesarstwa, oddala się coraz bardziej. Nawet Filip przejmie tylko dziedziczne ziemie ojca, głównie półwysep pirenejski, elektorzy na cesarza wybierają brata Karola – arcyksięcia Ferdynanda, od dawna już króla Niemiec, Czech i Węgier.
A sam Karol? Ostanie dwa lata życia spędził w klasztorze w Hiszpanii, rozkoszując się rybami, które uwielbiał. Pochłaniał olbrzymie ilości marynowanych anchois, kotletów z węgorza, placków z sardynek i najnormalniejszych w świecie filetów rybnych.
PRÓBA POGRZEBU I POGRZEB Miał też swoje dziwactwa. Ogromnie żałował, że nie może wziąć udziału we wła-
J
(w tym przypadku jego brat). A chociaż Śląsk nigdy nie znajdował się w centrum jego zainteresowania, to jednak za jego rządów przeżył też wielki rozkwit. Czy to nie smutne, że w śląskich szkołach uczy się o Jagiellonach, Wazach, Poniatowskim, którzy ze Śląskiem mieli bardzo niewiele albo wręcz nic, a ani słowa tam nie ma o tym wielkim cesarzu, w którego cesarstwie nasza śląska ojczyzna leżała? Dariusz Dyrd
n Pomnik Karola V w Madrycie.
Wybrany cesarzem za nasze pieniądze
eden z najbogatszych ludzi wszechczasów, Jakob Fugger w roku 1519 udzielił Karolowi V kredytu wartości trzech ton tony złota na przekupienie elektorów, żeby ten został przez nich wybrany Świętym Cesarzem Rzymskim. Przy obecnie niskich cenach złota byłaby to kwota 500 milionów złotych. Kredytu Karol V nigdy nie spłacił. Źródłem bogactwa Jacoba Fuggera przede wszystkim były kopalnie miedzi i handel tym metalem. W 1495 Jocob Fugger założył spółkę Ungarischer Handel z Janem Thurzo ze słynnego szlacheckiego węgierskiego, ale wówczas już także krakowskiego rodu bankowców, duchownych i polityków. Thurzo był burmistrzem Krakowa, ojcem między innymi biskupów wrocławskiego i ołomunieckiego, którzy koronowali dwóch polskich królów. Był też fachowcem od metali, ich wydobycia i przeróbki, konstruktorem maszyn górniczych i ekspertem odwadniania kopalń, co było niezwykle ważne dla dla Jocoba Fuggera, dlatego na wspólnika wybrał właśnie Thurzona. Thurzo i Fugger zmonopolizowali niemal na całym świecie wydobycie i wytop miedzi. Tak więc Jan Thurzo (1437-1508), właściciel kopalń złota, srebra i miedzi na Spiszu, Morawach, Na Węgrzech, w Górach Harcu ale też w Górach Złotych na Dolnym Śląsku, wspólnie z Fuggerem sfinansował wybór cesarza. Jan (syn Jana I oraz Aleksy) w 1517 roku nabył pszczyńskie państwo stanowe, jednak dość szybko sprzedał je Promnitzom. Piotr Thurzo dal początek rodowi von Henckel Donnersmark – najbogatszym górnośląskim magnatom. Aleksander Lubina
n Nagrobek syna Jana Thurzona, również Jana, biskupa, w wrocławskiej katedrze.
8
nr 8/2019 r.
Prowadziła zajęcia z edukacji regionalnej, gdy obecni jej propagatorzy nosili pieluchy
Odeszła Łucja Staniczek B
yła działaczką organizacji, którą rzadko na naszych łamach chwalimy. Zazwyczaj Cajtungowi daleko było do Związku Górnośląskiego, którego była działaczką „od zawsze”. A jednak wraz ze śmiercią Łucji Staniczek śląskość wiele straciła, bo była pani Łucja taką echt Ślůnzoczkom. O wiele bardziej śląską, niż niejeden „wielki” działacz RAŚ, lubiący powtarzać, że dać Polsce Śląsk, to jak dać małpie zegarek. Łucja Staniczek nigdy antypolskością nie epatowała. Zresztą na pewno jej nie czuła, twierdząc, że nieważne, jakiej kto jest narodowości, tylko jakim jest człowiekiem. Chyba nawet zarazem czuła się Ślązaczką i Polką, chociaż na pewno Ślązaczką w pierwszej kolejności, w jej sercu śląskość grała z mocą orkiestry symfonicznej.
Co jednak znacznie ważniejsze, Ona tę śląskość propagowała, także wtedy, gdy była jeszcze podobno zakazana, a na pewno niemodna. Urodzono w 1947 roku w Tychach, z richtig starotyskiej rodziny, tu skończyła podstawówkę (zaliczając przy okazji, w miarę rozrastania się miasta, aż cztery szkoły), w Pszczynie liceum, a polonistykę na Uniwersytecie Śląskim. I wróciła uczyć do tyskich szkół, gdzie niemal od początku tę śląską edukacje regionalną propagowała. Jej uczniowie na pewno nie byli szykanowani za godanie po ślůnsku, sama przecież wcześniej naśmiewanie się z jej śląskiej godki odczuła. Uczyła polskiego, ale obok godki, a nie zamiast niej. Ale zarazem, jeszcze w PRL-u, potrafiła mówiąc o romantyzmie wspomnieć o śląskim poecie Eichendorffie, potrafiła w lekcje wplatać elementy historii Śląska, jego wielokulturowości. Kiedy trzy lata temu głośno było o wystawie Silesius, oczy kamer zwracały się głównie ku Markowi Plurze, jej pomysłodawcy. A rzeczywista jej twórczyni i kurator tej wystawy, właśnie pani Łucja, stała z boku skromnie, jednak wyjaśniając: - Myślę, że dzisiaj będziemy mieli okazję przypomnieć sobie znanych Ślą-
zaków, ponieważ Śląsk jest otwarty. Nie chcę być banalna i przypominać, że Śląsk nazywano szmaragdem Europy, czyli minerałem takim który im z większej ilości pierwiastków się składa tym jego wartość jest większa. I być może wartość Śląska polega na tym, że składa się z różnych wyznań, kultur, języków, a przede wszystkim ludzi. Jest to Wojciech Kilar, który określił się jako Ślązak urodzony w Lwowie. Jest Szkot John Baildon, który urodził się daleko poza Śląskiem, a wybrał to miejsce do pracy, tu zrobił karierę. Są też tacy, którzy się tutaj urodzili i działali. Każda z tych postaci, jak tylko chce się określić jako Ślązak ma do tego prawa. Nasze zdumienie budzą nobliści. Na peryferiach wielkiego państwa, zawsze na prowincji urodziło się 12 noblistów Jest to nasz szczególny powód do dumy. Żeby wszystkich pokazać trzeba byłoby wynająć Spodek i zrobić ogromną wystawę. Nie robiła wokół siebie szumu, jak Maria Pańczyk, ale zorganizowała niezliczone konkursy mowy śląskiej, początkowo, jak wszyscy, nazywając ją gwarą, ale ostatnio też coraz częściej językiem. Zorganizowała wiele wystaw o Śląsku, napisała o nim wiele refe-
ratów, a jej doktorat, „Herosi i chachary: portret Górnoślązaka w literaturze i publicystyce dwudziestolecia międzywojennego”, to wciąż bardzo ważna pozycja w poznawania śląskiej historii i tradycji. Generalnie wyznawała starą śląską zasadę (może to ją Kutz nazywał dupowatością?), że siedź cicho, a jak coś osiągniesz, to sami cie znońdom. Osiągnęła bardzo wiele, a dla budowania śląskiej edukacji regionalnej być może najwięcej ze wszystkich, być może najważniejsze jest jej dzieło, Bractwo Oświatowe Związku Górnośląskiego, które współtworzyła i którym przez lata kierowała. To tam odbywały się pierwsze dyskusje o potrzebie tej edukacji, tam tworzono pierwsze zręby programów. We wszystkie przedsięwzięcia tej edukacji (nie tylko te Związku Górnośląskiego) była bardzo zaangażowana. Przez ostatnie kilka lat była też wiceprezesem Związku Górnośląskiego. Organizacja ta jest często postrzegana jako „Korfanciorze”, koncesjonowani polscy Ślązacy. Ale pani Łucja klasyczną korfanciorką nie była, potrafiła mówić o przemocy powstańców śląskich, biorących mężczyzn do powstań pod przy-
musem, z lufą przyłożoną do głowy; potrafiła mówić o ogromie krzywd, które po II wojnie światowej Polska wyrządziła Ślązakom. Potrafiła, ale nie lubiła, bo jak wyjaśniała, po co rozgrzebywać stare rany. Zawsze szukała porozumienia i zgody. Przez wiele lat ja sam postrzegałem ją jako „korfanciorkę” i w związku z tym nie bardzo lubiłem, nie bardzo ceniłem. Jednak od roku 2016, od wystawy Silesius, byłem pod coraz większym wrażeniem jej metody budowania tożsamości Ślązaków, bez konfrontowania jej z jakąkolwiek inną tożsamością, bez agresji, bez zwarcia, lecz po prostu obok tych innych. Gdy ją ostatnio widziałem, wiosną tego roku, chciałem jej o tym powiedzieć, ale zanim skończyłem rozmawiać z szefem Związku Górnośląskiego, jego zastępczyni się kaś straciła. Nie zdążyłem jej tego powiedzieć. I już nigdy nie powiem. Właśnie straciła się już na zawsze… Wraz z jej śmiercią śląskość straciła bardzo wiele. Zresztą, wspomnienie pośmiertne w Cajtungu znalazło się po raz pierwszy, a nasz miesięcznik istnieje od ośmiu lat. To też o czymś świadczy. Dariusz Dyrda
Podziwejcie się nad poczywaniem
I tym się RAŚ chwali??? Ruch Autonomii Śląska wielokrotnie chwalił się, że to jego staraniami powstała internetowa platforma cyfrowa EDUŚ, będąca podstawowym narzędziem edukacji regionalnej. Że to jest sukces RAŚ-u. No więc Rafał Rzepka, działacz Demokratycznej Unii Regionalistów Śląskich (DURŚ), zajmującej się głównie właśnie tą edukacją regionalną, śląską edukacją regionalną na platformie tej znalazł takie oto cudeńko:
zaczęło funkcjonować jak Wikipedia, znana z precyzji i fachowości, szczególnie w tematach śląskich? Rafał Rzepka: Wyjaśniając, w 1270 roku Śląsk nie był polski, tylko zupełnie niezależny, rozbity na wiele samodzielnych księstw. Owe zdanie nie jest "po polsku" tylko jeśli już to po staro... czesku, śląsku bądź polsku, ponieważ wszystkie te trzy języki były wtedy do siebie podobne. A Boguchwał był osiadłym na Śląsku Czechem, który za swoją żonę miał lokalną Ślązaczkę. Z uwagi na podobieństwo językowe bariera między Czechami a Ślązakami w tamtym okresie praktycznie nie istniała. Jerzy Ciurlok dodaje: - No i Boguchwał nie był młynarzem.
POLACY ZDANIA NIE ROZUMIEJĄ, ŚLĄZAK DZIŚ POWIE TAK SAMO
S
komentował to Rzepka: Rzygać się chce. Działaj oddolnie, podczas gdy banda śląskich, politycznych klakierów za publiczny hajs wali takiego bubla. Jerzy Ciurlok, wybitny znawca historii Śląska dodał: Zaśmiałem się, choć powinienem siarczyście zakląć,
bo błąd na błędzie - włącznie z "nosówką", której zapis pojawił się dopiero w XVI wieku. Też dzięki Ślązakowi - Hieronimowi Wietorowi z Lubomierza, który, jako krakowski drukarz, wprowadził zapis "nosówek" do polszczyzny. Czy ktoś ma jakiś merytoryczny nadzór nad tym "Edusiem", czy to
Dariusz Jerczyński, autor Historii Narodu Śląskiego, niezupełnie zgadza się z Rzepką: Bariera językowa istniała, skoro polscy historycy transferują i tłumaczą to zdanie z "polskiego" na polski zupełnie błędnie. Pobrusa to pobrusa i na północnym Śląsku dokładnie tak to brzmi do dziś (a nie pobruszę), a znaczy potrę, a nie pomielę (co wiedzą też Czesi u których brzmi to pobrousem). Poziwej to dziś u nas podziwej (samo "z" zostało u nas w zbonek, zwonić), po czesku podivej, czyli popatrz, pooglą-
daj, od dziwać (cz. divat), czyli patrzeć, oglądać, które w polskim nie występuje (występuje dziwić, stąd Polacy śmieją się z czeskiego divaka - widza od divat, bo kojarzą z polskim dziwakiem od dziwić), a nie żadne poczywaj, bo odpocznij to po śląsku dychnij sie. Zdanie jest ewidentnie po śląsku, ze względu na podobieństwa leksykalne jest zro-
ski powstał na bazie języka małopolskiego z okolic Kielc, z silnymi dodatkami języka wielkopolskiego, więc one zostały jego dialektami.
NIE EDUKACJA, LECZ PROPAGANDA Jerczyński dodaje: RAŚ/ŚPR nie przestaje mnie szokować swoją nacjonalistyczną polskością. Jeśli na współtworzonej i reklamowanej przez nich platformie edukacyjnej EDUŚ znajdują się takie rzeczy,to znaczy, że jest ona
ną satysfakcją chciałbym przedstawić nowy, mający formę strony internetowej, Podręcznik Edukacji Regionalnej – Eduś. Jednocześnie pragnę zachęcić do korzystania z tej doskonale przygotowanej pomocy dydaktycznej już od roku szkolnego 2016/2017”. Teraz tenże Mercik, mający takie „kwiatki” za doskonałą pomoc dydaktyczną, zamierza być śląskim senatorem. A działacze RAŚ-u podkreślają, że obecnie EDUŚ podlega już marszałkowi PiS-owskiemu, więc mogą tam być wprowadzane różne zmiany.
Polscy historycy transferują i tłumaczą to zdanie z "polskiego" na polski zupełnie błędnie. Pobrusa to pobrusa i na północnym Śląsku dokładnie tak to brzmi do dziś (a nie pobruszę), a znaczy potrę, a nie pomielę. Poziwej to dziś u nas podziwej, po czesku podivej, czyli popatrz, pooglądaj, od dziwać (cz. divat), czyli patrzeć, oglądać, które w polskim nie występuje, a nie żadne poczywaj zumiałe dla Czecha, a niezrozumiałe dla Polaka. W samej Księdze Henrykowskiej napisano, że jest to polsku. Tyle, że wówczas nie klasyfikowano języków wg pokrewieństwa lingwistycznego tylko wg granic konfesyjnych. Zdanie to w Głubczycach i w Opawie brzmiało by identycznie, ale tam zostało by nazwane językiem morawskim. Natomiast zupełnie inaczej brzmiące języki słowiańskie na Śląsku, Pomorzu, Mazowszu, w Poznaniu i Krakowie nazywano językiem polskim, bo to była polska prowincja kościelna. Język pol-
narzędziem polskiej nacjonalistycznej propagandy. Czy my o taką edukację regionalną walczymy? Czy to mamy uznać za sukces ośmiu lat współrządów RAŚ w sejmiku wojewódzkim? Jerzy Gorzelik, to już lepiej mogliście w tym sejmiku nic nie robić, niż wymyślić wbijanie dzieciom do głowy nacjonalistycznej propagandy, jako edukacji regionalnej. Warto tu zacytować Heryka Mercika, ówczesnego wicemarszałka województwa, z RAŚ-u, który owego EDUŚ-a tak oceniał: "z ogrom-
Także do tego odnosi się Jerczyński: Ja od dawna mówię, że gdyby PiS był mądry, to by tę edukację regionalną wprowadził do wszystkich szkół, napompowawszy ją najpierw odwieczną tęsknotą Ślązaków za polską macierzą, właśnie takim „staropolskim” zdaniem, Ślązakami masowo dezerterującymi z Wehrmachtu by walczyć w wojsku polskim i tym podobnymi farmazonami. A RAŚ nawet nie mógłby protestować, bo przecież PiS realizuje ich postulat o edukacji regionalnej. Joanna Noras
9
nr 8/2019 r.
Polskie obozy koncentracyjne w latach 1945-48. Sąd ich nie uznaje
Wstyd, wymiarze sprawiedliwości!
Na początku sierpnia organizacja Reduta Dobrego Imienia poinformowała, że wygrała w Sądzie Najwyższym sprawę z tygodnikiem Newsweek o słowa „polskie obozy koncentracyjne”. Wcześniej Reduta wygrała w niższych instancjach, ale tygodnik wniósł skargę kasacyjną, którą właśnie Sąd Najwyższy oddalił. Podzielając opinię tejże Reduty, że nie było żadnych polskich obozów, tylko komunistyczne.
n Książka Marka Łuszczyny. Dlaczego Reduta Dobrego Imienia nie pozwała jej autora i wydawcy (ZNAK)?
O
dchodząc na chwilę od sprawy samych obozów, proces wydaje się absurdalny. Reduta pozwała tygodnik, i jego dziennikarkę, Paulę Szewczyk o… obszerną recenzję książki Marka Łuszczyny „Polskie obozy koncentracyjne” (pisaliśmy o niej kilka razy). Łuszczyna w swojej książce obszernie wyjaśnia, dlaczego na okładce skreślone jest słowo „komunistyczne”, a pozostawia słowo „polskie”. Kilka faktów, o których sądy, co przerażające nawet ten Najwyższy, nie mają chyba wiedzy, jest kluczowych. Otóż państwo polskie, uznawany w świecie podmiot prawa międzynarodowego, którego obecna Polska jest prawna spadkobierczynią, w latach 1945-48 – czyli w tych o które chodzi – nazywała się Rzeczypospolita Polska, dokładnie tak, jak obecne. Dopiero później komuniści zmienili nazwę na Polska Rzeczpospolita Ludowa (co zresztą niewiele zmienia). Po drugie w latach 1945-46, a o nie głównie chodzi, państwo to wcale nie było
komunistyczne. Rządy były koalicyjne, zasiadali w nich choćby „londyńscy” PSL-owcy z wicepremierem Stanisławem Mikołajczykiem na czele. Obozu choćby w Łambinowicach wcale nie powołało, jak to sugeruje owa Reduta, Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego lecz starostwo powiatowe w Niemodlinie. W jego władzach też zasiadali nie sami komuniści. Zarządzali nim, owszem, funkcjonariusze MBP, ale nawet jeśli to byli komuniści, to… polscy komuniści! Fakt bycia komunistami wcale nie zaprzeczał temu, że byli funkcjonariuszami państwa polskiego. To wszystko doskonale wie Marek Łuszczyna i pewnie w sądach umiałby bronić swoich racji. Dlatego cwana Reduta nie wniosła aktu oskarżenia przeciw niemu, tylko przeciw gazecie i dziennikarce, którzy pojęcie o sprawie mają powierzchowne. Ale to i tak nie koniec. Wie on także, że czystki etniczne, których w latach 1945-48 nie były w żaden sposób inspirowane przez sowietów, nie ma nawet śladu dokumentu, by „starszy brat” czystki takie sugerował. Dokonywano ich nie w imię – jak chce Reduta Dobrego Imienia – pozbywania się ludzi niewygodnych dla systemu komunistycznego, lecz w imię jednolitego narodowościowo państwa polskiego. Cel tych polskich „komunistów” był dokładnie taki sam, jak obecnych narodowców: złamiemy, zniszczymy a może i zabijemy każdego, kto ośmiela się w Polsce deklarować narodowość inną, niż polska. Ale Marka Łuszczyny, autora książki, o którą w zasadzie był sądowy spór, w żadnej instancji nawet nie wezwano jako świadka! Zapewne biegłym został historyk albo dziennikarz, który „nie utrudniał”. Źle się dzieje w państwie, w którym spory o prawdę historyczną rozstrzygane są nie na naukowych konferencjach, lecz w sali sądowej. Zanim zaczęto ścigać za „kłamstwo oświęcimskie”, najpierw powstały dziesiąt-
Do wyroku odniósł się też zarząd Ruchu Autonomii Śląska. Oto jego oświadczenie: Polskie obozy koncentracyjne istniały! Orzeczenie Sądu Najwyższego, nakazujące redakcji “Newsweeka” sprostowanie rzekomo fałszywej informacji o funkcjonowaniu od 1945 roku polskich obozów koncentracyjnych, wyczerpuje procedurę przed wymiarem sprawiedliwości Rzeczypospolitej. Oznacza też wyniesienie historycznego kłamstwa do rangi prawa, co nie może pozostać bez reakcji nie tylko śląskich środowisk, ale wszystkich, którym drogie są prawda i wolność słowa. Po raz kolejny – podobnie jak w sprawie Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej, któremu odmówiono rejestracji – Sąd Najwyższy wystąpił w uwłaczającej powadze tej instytucji roli pacynki polskiego nacjonalizmu. Do redakcji “Newsweeka” apelujemy, by nie ulegała presji przebranego w sędziowską togę
W latach 1945-46, a o nie głównie chodzi, państwo to wcale nie było komunistyczne. Rządy były koalicyjne, zasiadali w nich choćby „londyńscy” PSL-owcy z wicepremierem Stanisławem Mikołajczykiem na czele. Obozu choćby w Łambinowicach wcale nie powołało, jak to sugeruje owa Reduta, Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego lecz starostwo powiatowe w Niemodlinie. W jego władzach też zasiadali nie sami komuniści ki publikacji jednoznacznie dowodzących, że był Auschwitz niemieckim, hitlerowskim, obozem zagłady. Tutaj mamy sytuację odmienną. Nie tylko publicysta Łuszczyna, ale także badacze, również z Instytutu Pamięci Narodowej, potwierdzają, że na przykład Zgoda była obozem polskim i zarazem obozem koncentracyjnym. Czy tych badaczy przesłuchał sąd, czy zasięgnął ich opinii. Czy też sąd uznał, że polskich obozów koncentracyjnych nie było, bo w pale sędziów się nie mieści, żeby były. Wcześniej (w 2013 roku) Sąd Najwyższy orzekł, że nie ma narodowości śląskiej, opierając się między innymi na opiniach internautów, a ignorując ponad 800 000 ludzi, którzy taką deklarację w spisie powszechnym złożyli. Źle się dzieje w państwie, którego najwyższy organ sądowniczy nie zajmuje się prawem lecz uprawia propagandę historyczną. O sądach niższej instancji nie wspominając. Jak dla mnie Sąd Najwyższy może również orzec, że nie było: a) Amerykanów na księżycu b) Klęski pod Cecorą c) Biwy pod Lenino d) Czesława Miłosza e) prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego Bo jeśli mógł orzec, że po wojnie nie było polskich obozów koncentracyjnych, to takie orzeczenia będą dla niego pestką. A ja i tak swoje wiem. Dariusz Dyrda
łgarstwa i by upominała się o prawo do prawdy przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka. Mieszkańców Górnego Śląska i innych regionów Rzeczypospolitej wzywamy do udziału w przyszłorocznych obchodach 75. rocznicy Tragedii Górnośląskiej. Stańmy solidarnie wobec ofensywy opartej na kłamstwie polityki historycznej i prób tuszowania polskich zbrodni – Ślązacy, śląscy Niemcy, przedstawiciele innych mniejszości i Polacy, którzy honor pojmują jako szacunek dla prawdy i godności człowieka. Stwórzmy wspólnotę wspartą na fundamencie tych wartości, stając w miejscach, gdzie funkcjonariusze Polski Ludowej zadawali cierpienie niewinnym ludziom, którzy nie pasowali do wizji jednolitego narodowo społeczeństwa. Upomnieć się o niezatrutą toksyną prymitywnego nacjonalizmu pamięć – to właściwy sposób uczczenia ofiar represji. Za Zarząd Ruchu Autonomii Śląska Jerzy Gorzelik
Oj, doigracie wy się, doigracie P remier Mateusz Morawiecki udzielił w drugiej połowie sierpnia wywiadu niemieckiemu koncernowi medialnemu Funke Mediengruppe. I temat, którym dotychczas PiS grał raczej na użytek wewnętrzny, podgrzewając antyniemieckie fobie Polaków, poruszył także w nim. Wyskoczył z reparacjami za II wojnę światową, mówiąc o „należnych rekompensatę za okrucieństwa drugiej wojny światowej” i dodając, że "Dokładnie ustalimy sumę, której będziemy się domagać". Na informację, że Polska reparacje otrzymała, także w formie terytorialnej, i zrzekła się później kilkukrotnie jakichkolwiek roszczeń, odpowiedział, że układ Polska-NRD z 1953 roku go nie interesuje, bo zawarły go dwa państwa bloku sowieckiego, a późniejsze też podważył.
mieckie, jak Prusy Wschodnie czy Śląsk? A z drugiej strony przesunięcie na zachód granic Białorusi i Ukrainy?” To już wręcz ukryta sugestia, że jeśli Polska odrzuca porządek poczdamski, to zachodnia granica Polski, też z tego porządku wynikająca, również może przestać obowiązywać. A przypomnijmy, po II wojnie światowej, poza kilkoma niewielkimi skrawkami terytoriów, jedynie Polska zyskała byłe ziemie niemieckie, i to ponad ¼ terytorium Niemiec! Wbrew różnym polskim pleciugom w Niemczech nigdy nie istniały poważne środowiska domagające się rewizji tych granic – ale jeśli Polska sama podważa traktaty, z których granice te wynikają, to… PiS chyba nie rozumie, że rozpoczyna z Niemcami zimną wojnę. Wojnę, której Polska tak samo nie ma szans wygrać, jak nie
PiS chyba nie rozumie, że rozpoczyna z Niemcami zimną wojnę. Wojnę, której Polska tak samo nie ma szans wygrać, jak nie miała w 1939 roku. Tym bardziej, że wtedy podobno zawiedli sojusznicy, a teraz ci sojusznicy są zarazem sojusznikami Niemiec, zaś z drugim wielkim sąsiadem, Rosją, Polska ma stosunki może nawet gorsze, niż w1939 roku Do wywiadu odniosły się dość licznie niemieckie media, najmocniej zaś głos zabrał raczej wyważony Die Welt, pisząc, że „Stawiając coraz to większe żądania, które zapewne wkrótce przekroczą miliard euro, PiS podsyca antyniemieckie uprzedzenia” i zadając pytanie: „Jeżeli kilkakrotnie powtórzona rezygnacja polskich rządów z reparacji nie obowiązuje, to jakie uzasadnienie ma dziś przesunięcie polskich granic w kierunku zachodnim na tereny, które przez wieki były nie-
miała w 1939 roku. Tym bardziej, że wtedy podobno zawiedli sojusznicy, a teraz ci sojusznicy są zarazem sojusznikami Niemiec, zaś z drugim wielkim sąsiadem, Rosją, Polska ma stosunki może nawet gorsze, niż w1939 roku. Można stawiać orzechy przeciw czołgom Leopard, że Polska nawet grosza reparacji nie dostanie. Ale trzeba też pamiętać, że kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Adam Moćko
Miesiąc temu napisaliśmy, że rozważamy w redakcji powołanie Fundacji Ślůnskij Godki. Która będzie wspierać teksty i książki napisane w dobrej, autentycznej godce. Ale aby to miało sens, na konto fundacji musi wpływać miesięcznie nie mniej niż 2-3 tysiące złotych. Dlatego zapytaliśmy czytelników, czy widząc sens takiej fundacji, czy są gotowi na jej konto przekazywać miesięcznie kwotę od 5 do 20 złotych. Jeśli takich osób będzie więcej niż 50, powołanie fundacji ma sens. Odzew był całkiem spory, na redakcyjne telefon i maila otrzymaliśmy sporo zapewnień o wspieraniu fundacji. Dlatego obecnie przygotowujemy dokumenty do jej zarejestrowania i mamy nadzieję, że zacznie działać nie później, niż 1 stycznia 2020 roku. A na głosy (bądź deklaracje wpłaty) wszystkich, którzy chcą w tej sprawie zabrać głos, w tym także podpowiedzi, czym fundacja powinna się zajmować w pierwszej kolejności,czekamy pod nr.tel. 501-411-994 i e-mailem megapres@interia.pl.
10
nr 8/2019 r.
Zanim na polski Śląsk wkroczył Wehrmacht, wiele się tu działo
Tuż przed wybuchem wojny Rok i dwa lata temu nasz miesięcznik przypominał w sierpniowym numerze, że u nas – na polskim Górnym Śląsku - we wrześniu 1939 roku w wielu miejscowościach witano wkraczający Wehrmacht radośnie. Trudno zresztą, żeby było inaczej, jeśli w 1921 w plebiscycie 85% mieszkańców Katowic opowiedziało się za Niemcami. Więc po 18 latach ludzie ci się cieszyli, że trafili do państwa, w którym być chcieli.
n Tak Katowice witały wojsko, które Śląsk zdobyło.
T
rudno jednak o tym pisać co rok, więc tym razem, z okazji 80 rocznicy agresji Niemiec na Polskę temat nieco inny – przygotowania do wojny Polaków i Niemców na Górnym Śląsku. Ale nie to, o czym opowiadają polskie media, nie działania regularnych niemieckich i polskich formacji wojskowych, nie zmyślona obrona wieży spadochronowej, tylko… kolejna odsłona śląskiej wojny domowej. Kolejna, po latach 1919, 1920, 1921. Henryk Sienkiewicz, kończył swoją powieść – o zupełnie innych wydarzeniach Ogniem i Mieczem słowami: „Nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą”. Bo rzeczywiście, lata 1919-21 spowodowały, że nierzadko dawni przyjaźni sąsiedzi stawali się zaciekłymi wrogami, że nierzadko rodziny dzieliły się murem wrogości, na tych, co za Niemcami i tych co za Polską, na germanożerców i polakożerców. Międzywojenna Polska nie znalazła sposobu, by ten mur z lat 1919-21 jakoś zburzyć, wprost przeciwnie, mimo upływu lat wydawało się, że jest on coraz mocniejszy. Zaś gdy w latach 30. Polska pogrążała się w gospodarczym chaosie, a Niemcy rosły w siłę, potrzeba rewanżu u tych, którzy w 1922 roku wbrew swej woli trafili do Polski, coraz bardziej przybierała na sile. Dotyczyło to zwłaszcza tych, którzy w walkach 1919-21 brali bezpośredni udział.
POLSKA WIEDZIAŁA, CO MYŚLĄ O NIEJ ŚLĄZACY Polska zdawała sobie z tych nastrojów doskonale sprawę. Widać to chociażby po ilości wojska polskiego, które tu stacjonowało. Mimo, że autonomiczne województwo śląskie było maleńkie, zajmowało 1% powierzchni Rzeczypospolitej, stacjonowało tu całkiem sporo wojska. Przede wszystkim 23 Górnośląska Dywizja Piechoty ( 16 200 żołnierzy) której poszczególne oddziały były rozmieszczone w okolicach Tarnowskich Gór, Katowic, Chorzowa, Rybniku, Hajduk, a także – poza województwem śląskim – w Szczakowej i Będzinie. Ponadto w Cieszynie i Bielsku stacjonowały jednostki 21 Dywizji Górskiej . Obrona polska miała być także oparta o cały system fortyfikacji w postaci bunkrów i schronów. A uzupełniać ją miała spora liczba paramilitarnych formacji ochotniczych: Straż Obywatelska (ochotnicza milicja), Oddziały Przysposobienia Wojskowego, ZHP, Polska Organizacja Wojskowa, Związek Strzelecki oraz Oddziały Młodzieży Powstańczej, Ochotnicze Oddziały Powstańcze, Związek Powstańców Śląskich. Zwłaszcza te ostatnie cechowała nie tyle wrogość, co nienawiść do Niemców. To wywodzący się z nich Walenty Fojkis rozstrzeliwał bez sądu wziętych do niewoli freikorpsów, wbrew protestom polskich oficerów. Wszystkie te organizacje
posiadały własne, lepiej lub gorzej zaopatrzone magazyny z bronią. We wszystkich tych organizacjach działało około 30.000 osób. Tuż przed samą wojną niektórzy działacze tych organizacji wprowadzali w regionie, wraz z aktywistami niemieckimi, chaos, zapowiadając nadchodzące rozrachunki.
NIEMCY: TYMCZASOWA GRANICA Niemcy po podziale Górnego Śląska, w przeciwieństwie do Polski, nie musieli tworzyć organizacji czy stowarzyszeń paramilitarnych o charakterze patriotycznym, w celu umacnianiu swojej władzy w regionie, bo była tu ciągłość władzy państwowej, a poza nielicznymi enklawami, zdecydowanie przeważał żywioł proniemiecki. Poglądy te wzmacniało też postępujące rozwarstwienie między rozwojem gospodarczym w Niemczech a podupadaniem śląskiego przemysłu w Polsce. Panowało dość powszechne przekonanie, że podział regionu na niemiecki i polski jest tymczasowy. Dlatego też ani Republika Weimarska, ani później narodowosocjalistyczna III Rzesza nie budowały tu ( w odróżnieni od choćby Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego - Festungsfront im Oder-Warthe Bogen) jakichś poważniejszych umocnień na granicy z Polską, najwyraźniej wychodząc z tego samego założenia tymczasowości granicy.
Niemcy także tworzyli jednak organizacje paramilitarne, jednak złożone niemal wyłącznie (poza niektórymi dowódcami) z obywateli polskich, szkolonych na niemieckim Śląsku. Opierały się wyłącznie na ochotnikach, zwerbowanych albo w autonomicznym województwie śląskim, albo na Śląsku niemieckim, gdzie wielu z nich trafiło w poszukiwaniu pracy. Ta demonizowana V kolumna nie zdołała jednak zrealizować celów, które przed nią stawiano. A cel w zasadzie był jeden – przejęcie centrów komunikacyjnych i infrastruktury przemysłowej regionu, aby wycofujący się Polacy nie zdołali jej zniszczyć. Co ciekawe, niemieccy sztabowcy obawiali się tego niszczenia nie przez wojsko polskie, lecz przez oddziały byłych powstańców śląskich, wściekłych, że przemysł ten ma znów trafić w niemieckie ręce.. Kiedy decyzja o wojnie zapadła, stworzenie takich formacji zlecono Abwehrze, która wydelegowała na Górny Śląsk kilku oficerów. Jednym z nich był Ernst Ebbinghaus, który po przyjeździe na Górny Śląsk działał bardzo aktywnie, a trzeba przyznać, że sytuacja gospodarcza w autonomicznym województwie śląskim mu sprzyjała: trwałe, 20-procentowe bezrobocie, realny spadek płac, brak perspektyw dla młodzieży kończącej szkołę powszechną (stąd masowe biedaszyby) tworzyło atmosferę zniechęcenia do RP, tym bardziej, że po drugiej stronie granicy pracy było aż w nadmiarze.
CHĘTNI MILE WIDZIANI Mieszkańcy autonomicznego województwa ruszali więc w poszukiwaniu pracy tam - według różnych szacunków po niemieckiej stronie pracowało około 30.000 autochtonów. Część z nich miała przepustki umożliwiające codzienny dojazd do robot , a część mieszkała na stałe. To wśród nich Ebbinghaus i jego koledzy szukali (oczywiście w atmosferze konspiracji) chętnych kandydatów do Freikorpsu. Ochotników po przeszkoleniu wyposażano w pojedyncze elementy wyposażenia wojskowego, (ale nie kompletne mundurowanie), potem przychodziła kolei na uzbrojenie, najczęściej w broń czeską. Następnie byli grupowani w pododdziały około 150 osobowe, dowodzone przez byłych podoficerów (też zazwyczaj obywateli polskich). Członkowie Freikorpsu nie posiadali żadnych dokumentów czy legitymacji potwierdzających członkostwo, jedy-
nym znakiem rozpoznawczym były opaski z hakenkrojcem, zakładane w trakcie ataku . Siłą tej formacji byłą determinacja do działania, doskonała znajomość terenu, języka oraz stosunków nastrojów społecznych panujących na ternie Autonomicznego Województwa Śląskiego. Przez Freikorps Górnośląski przewinęło się około 3000 mieszkańców Autonomicznego Województwa Śląskiego. I ruszali do walki. Jak pisze Damian Fierla, autor książki Śląsk 1939: począwszy od 22 sierpnia pogranicze w rejonie Nowego Bytomia (obecnie dzielnica Rudy Śląskiej) ostrzeliwały oddziały freikorpsu i bojówki SA. 23 sierpnia Niemcy zaatakowali Makoszowy, a 24 sierpnia dywersanci niemieccy zajęli na kilka godzin polski Urząd Celny w Gierałtowicach i zaatakowali posterunek Straży Granicznej w Krywałdzie. Do pierwszych większych działań dywersyjnych na Śląsku doszło nocą 25 sierpnia. Okazało się jednak, że freikorpsy są kiepsko wyszkolone, przegrywają w starciach nie tylko z wojskiem polskim, ale nawet byłymi powstańcami i polskimi organizacjami paramilitarnymi. Być może właśnie dlatego III Rzesza zrezygnowała z ich akcji na większą skalę. Niemniej władze polityczne i wojskowe II RP doskonale zdawały sobie sprawę z kiepskich nastrojów wśród autochtonów, wyrażające swój stosunek do państwa, w którym przyszło im żyć, popularnym wtedy na Górnym Śląsku powiedzeniem "my sie już tak najedli tyj Polski, że nom tera smakuje jak wczorajszo niyomaszczono wodzionka ". Zdawano sobie sprawę, że ludność cywilna może w momencie niemieckiej agresji wywołać coś na kształt antypolskiego powstania (a więc odwrotności sytuacji z okresu tzw. powstań śląskich), dlatego pojawiały się różne pomysły, jak stan ten zneutralizować.
JAGMIN: ŚLĄZAKÓW ROZŚRODKOWAĆ Najdalej idący pomysł wysunął w 1937 roku dowódca 23 Górnośląskiej Dywizji Piechoty płk .dypl Jan Jagmin –Sadowski, który zaproponował na krótko przed ewentualną wojną "rozśrodkowanie ludności" woj. śląskiego czyli de facto deportację, która spotkała się z aprobatą części kierownictwa II RP. Według tych planów przewidywano ewakuować około 220.000 (!) cywilów, zakładają, że operacja się rozpocznie w okresie mobilizacji alarmowej. Opracowano kolejność tej ewakuacji - w pierw-
11
nr 8/2019 r.
szym rzędzie miały być wywożone dzieci (bez rodziców). Można się tylko domyślać, jaki mógł być los tych nieszczęśliwych malców, transportowanych bez rodziców gdzieś na kresy, w wojennym bałaganie. Po dzieciach „rozśrodkowani” mieli być górnośląscy Niemcy (których liczebność szacowano na ponad 100.000), Żydzi oraz osoby podejrzane o działalność antypaństwową, a kimś takim mógł być każdy. kogo wskazali byli powstańcy czy członkowie innej organizacji patriotycznej. Do przeprowadzenia tej operacji przewidziano około 2000 wagonów. Na szczęście dla mieszkańców Autonomicznego Województwa Śląskiego ogólny bezład organizacyjny i zwykły bałagan , który zapanował zanim jeszcze wybuchła wojna, uchronił sporą część ludności autochtonicznej od tragedii wywózek. Jagmin Sadowski. który w międzyczasie awansował na generała, zdawał sobie sprawę, że województwo autonomiczne jest słabo, także infrastrukturalnie, administracyjnie połączone z Polską. Na krótko przed wojną monitował swoich warszawskich zwierzchników: "te dwa obszary, Autonomiczne Woj, Śląskie i Zagłębie Dąbrowskie stanowią od czasów zaborów rejony z sobą nie związane w żaden sposób - infrastrukturalny; brak jest wszelkich połączeń, za Brynicą i Przemszą trudno było o kontynuacje śląskich mediów komunikacyjnych”. Władze obu województw (Zagłębie leżało wówczas w kieleckim) według tego raportu nie współpracują ze sobą należycie i utrudnienia w wojskowym przygotowaniu tych obszarów do wojny są tak wielkie, że gen. „Jagmin-Sadowski proponuje nawet połączenie administracyjne Zagłębia z woj śląskim, która ta propozycja nie została jednak podjęta".
UCIECZKA POLSKICH PANÓW
Gdy wojna ma wybuchnąć, polscy panowie Śląska wpadają w przerażenie. Tak okres ten wspominał, najbardziej znany przedwojenny działacz polski na niemieckim Górnym Śląsku, socjalista Arka Bożek, po wojnie wicewojewoda śląsko-dąbrowski: ”byli ludzie, których ogarnęła panika i strach ucieczki. Są to sami asekuranci, ludzie małego ducha, ci którzy jeszcze wczoraj z taką wyższością uczyli autochtonów patriotyzmu i trwania, to oni wieją jak szczury z tonącego okrętu. Wóz z meblami po wozie pełnym wszelakiego dobytku, samochód ciężarowy po samochodzie toczył się ku Mysłowicom ( ta pielgrzymka odjeżdżała w kierunku Zagłębia skąd przybyła jako kierownicy do zarządzania G. Śląskiem). Ich sztuczna odwaga, napęczniała własną ważnością prysła jak bańka mydlana od podmuchu słów lecących od Berlina. Wtedy Górnoślązacy obserwujący ten tchórzliwy korowód, rozgoryczeni niewłaściwą postawą tej zgniłej części społeczeństwa polskiego, nie mogli sobie odmówić przyjemności, żeby nie wypowiedzieć kilka dosadnych słów:. Patrzcie się jak uciekają . Jak nas zostawiają! Z walizeczką na G. Śląsk przyjechali, a uciekają z wyładowanymi do granic wytrzymałości autami ciężarowymi, kiedy wojsko pieszo drepce, jak za Napoleona ." Bo rzeczywiście, było wiadomo, że wojna się zbliża. Niemcy planowali zaatakować 26 sierpnia, ale nagłe gwarancje francusko-brytyjskie wstrzymały atak i III Rzesza, ostatecznym ultimatum, postanowiła Polsce dać szansę załatwienia sprawy jednak bez wojny. Ale rozkazy w tej sprawie nie do wszystkich freikorpsów dotarły. Nie dotarły choćby do tych na samym południu.
GÓRSKI FALSTART
n Wojsko, które miało Śląska bronić Formacja Freikorpsu dowodzona przez majora Abwehry por. Alberta Hoerznera, mająca w dzień poprzedzający wojnę zająć Przełęcz Jabłonkowską, a właściwie nadgraniczną stację polską Mosty, a następnie opanować tunel kolejowy na przełęczy, i utrzymać go do czasu nadejścia wojsk regularnych, zabezpieczając go przed wysadzeniem przez stronę polską – informacji tej nie dostała. Grupa ruszyła z Ćadcy i 26 sierpnia przed świtem opanowała bez walki polską stację kolejową w Mostach, między Jabłonkowem a tunelem w przełęczy Jabłonkowskiej. Do opanowania tunelu jednak nie doszło, gdyż bojownicy nie zorientowali się że telefonista z centrali zawiadomił jednostkę wojskową skąd wyruszył sil-
ny patrol, z którym freikops podjął walkę ogniową, jednak po czasie się zorientował o przesunięciu wybuchu wojny i zaprzestał walki, wycofując się w kilku kierunkach, dla zmylenia przeciwnika. Jeszcze tego samego dnia przedstawiciele niemieccy złożyli przeprosiny na ręce gen, Kustronia, odcinając się oczywiście od działania „samowolnych cywili”. . Tunel przez wojsko polskie został wysadzony 1 września 1939, ale nie zatrzymało to ofensywy niemieckiej, mającej awaryjny plan ataku. . Natomiast w okręgu wielkoprzemysłowym w tych dniach trwał już wielki ruch. W kierunku niemieckim wyjeżdżali działacze organizacji mniejszościowych, obawiając się aresztowań bądź deportacji na
W 1935 powstało kolejne 13 schronów, wyposażonych w kopuły pancerne. Ogółem zamierzano zbudować na 16-kilometrowym odcinku 107 ciężkich schronów bojowych, tzw. Panzerwerke, najpotężniejsze (standard A) miały stropy o grubości 3,5 m i pancerze o grubości 600 mm. Artyleria ciężka miała posiadać donośność 20 000 m dla armaty 105 mm i 15 500 m dla haubicy 149,1 mm. Schrony miały być połączone podziemną tzw. Główną Drogą Ruchu. Gdyby inwestycję ukończono, byłaby to najpotężniejsza i najnowocześniejsza linia umocniona świata. Jednak wiosną 1938 na rozkaz Hitlera budowę fortyfikacji wstrzymano. Od 1943 w podziemnej jej powstała fabryka montująca silniki lotnicze. W styczniu 1945
Międzyrzecki Rejon Umocniony, MRU (niem. Ostwall albo Festungsfront im Oder-Warthe Bogen (FFOWB lub OWB) - co przetłumaczyć można jako: Umocniony Łuk Odry i Warty lub Front Ufortyfikowany Łuku Odry-Warty) to system umocnień wzdłuż polskiej granicy, stworzony przez Niemców w latach 1934–1938. Dowodzący jednoznacznie, że do 1938 roku Niemcy nie planowali wojny agresywnej przeciw Polsce, jeśli już to raczej spodziewali się, że sami zostaną zaatakowani. Międzyrzecki Rejon Umocniony to jedne z największych podziemi fortyfikacyjnych świata. Podziemia odcinka centralnego MRU są obecnie rezerwatem nietoperzy, w którym zimuje ponad 30 tys.
osobników należących do 12 gatunków nietoperzy. Łączną długość podziemnych korytarzy szacuje się na około 32–35 km. Wbrew zakazowi traktatu wersalskiego Niemcy w 1927 roku rozpoczęli - w tajemnicy przed aliantami przygotowania do umocnienia swojej wschodniej granicy. Pierwsze prace w terenie rozpoczęły się w 1934 roku. W latach 1934-1935 wzniesiono pierwsze, lekkie umocnienia, składające się z 12 schronów dla karabinów maszynowych i armat przeciwpancernych. Na szeroką skalę zaczęto też prace hydrotechniczne – budowę jazów, zapór i mostów zwodzonych. Ogółem do 1938 roku zbudowano ich 22.
wschód, a w drugą stronę wschodnią wiali polscy urzędnicy i co bardziej przewidujący wcześniejsi tzw. powstańcy czy działacze państwowi . Za nimi zaraz pociągnie sam Grażyński (Kurzydło, Borelowski), który dużo wcześniej wyekspediował w dalekie strony swoją rodzinę, a sam wyjedzie 2 września wraz z grupą wojskowej ochrony na wchód, by przyjąć w nowym rządzie nowe utworzone stanowisko ministra informacji i propagandy . Wcześniej rozkazał dzieciom z ZHP i innych organizacji patriotycznych bronić Śląska do ostatniego naboju. Takie "bohaterskie zachowanie" pozbawiły wielu autochtonów i tak letniej miłości do kresowej ojczyzny . Dariusz Dyrda, Marian Kulik
umocnienia były obsadzone przez bardzo nieliczne załogi. Wojska radzieckie przełamały ją w dniach 29-31 stycznia. Jednak te trzy wystarczyły Niemcom, by solidnie przygotować obronę na Odrze. Po wojnie fortyfikacje zajmowały przejściowo wojska radzieckie i polskie. Wiele obiektów wysadzono dla pozyskania materiału, przede wszystkim cennej stali pancernej. Reszty dopełnili szabrownicy. Dziś MRU stanowi miejsce chętnie odwiedzane przez turystów, Zwiedzanie możliwe jest przez cały rok tylko z przewodnikiem, lecz w okresie zimowania nietoperzy (od listopada do marca), a gromadzi się ich tu około 30 000, dostępny jest tylko obiekt Pz.W. 717 z korytarzem.
12
nr 8/2019 r.
Czas na partię echt Ślonzoków Rozmowa z DARIUSZEM JERCZYŃSKIM - Darek, coraz głośniej postulujesz konieczność powołania prawdziwie śląskiej partii, mówisz o Partyji od ślonskij nacyje, bo chodzi ci o partię narodowości śląskiej. Ślonzoki Razem i Śląska Partia Regionalna to za mało? - ŚPR w ogóle nie jest partią Ślązaków, nawet nie partią śląska, tylko województwa śląskiego. Kiedy jeden z jej liderów, obecny kandydat na senatora, Henryk Mercik, mówi o naszym wspólnym regionie, od Częstochowy po Żywiec, to ja odpowiadam „do widzenia”. Oni określają siebie regionalistami. A ja mogę przytaczać dziesiątki przykładów z Europy, że tam, gdzie istnieją ruchy regionalistyczne, ale bez odwołania się do odrębnej narodowości, są one absolutnym marginesem i z czasem zamierają. Taką właśnie drogą od lat idzie RAŚ, a obecnie ŚPR, więc też zamierają, poparcie dla nich słabnie. A Ślonzoki Razem? Gdy partia powstawała, gorąco jej sekundowałem, sądząc, że stanie się śląskim ruchem narodowym. Niestety, chociaż bardzo akcentowała kwestię narodowości śląskiej i historycznych granic, to również postawiła na ponadnarodowy regionalizm. Ponadto tam nie ma charyzmatycznego lidera, oraz, co ważniejsze, nie ma długofalowego programu działania. - A to długofalowe działanie ma polegać na? - Powtarzam to od lat. My niby czujemy, że jesteśmy Ślonzoki, ale gdy czytam w internecie, że „Ślonzok je robotny, w niedziela idzie do kościoła i jy rolada z kluskami” to mi ręce opadają. Bo Ślonzok wcale nie
- Trudno zaprzeczyć, że RAŚ promuje historię Śląska. To przecież z jego inicjatywy powstała Industriada, Szlak Zabytków Techniki, to on wręcza nagrody Tacyta propagatorom i badaczom śląskiej historii, propaguje też język śląski. - Opieranie tożsamości na industrializacji to strzał we własną stopę. Przecież to właśnie w okresie pruskiej industrializacji tożsamość śląska była spychana na margines z jednej strony przez państwową tożsamość pruską, z drugiej przez identyfikację z językami konfesyjnymi polskim i niemieckim. Natomiast dziś utrwala stereotyp Górnego Śląska, jako uprzemysłowionej Polski, a nie krainy historycznej z własną tożsamością. Na industrializacji można budować tożsamość górniczą od Morawskiej Ostrawy po Sosnowiec, Dąbrowę Górniczą i Brzeszcze z bonusem w postaci podlubelskiej Łęcznej, a nie tożsamość śląską. My nie mamy propagować historii Śląska, jako takiej, tylko przede wszystkim historię Ślązaków! - A nie jest to jedno i to samo? - Nie jest! Te środowiska z uporem powtarzają, że Śląsk nie był pod żadnym zaborem. A to nieprawda, był, i to pod kilkoma. Im chodzi o to, że nie był pod zaborem rozumianym po polsku, jako część Polski, bo rzeczywiście, nie był. Zabory Polski to efekt jej rozbiorów pod koniec XVIII wieku, a Śląsk przestał być częścią wspólnego z Polską organizmu państwowego pod koniec XII wieku, więc 600 lat wcześniej. Natomiast pod zaborem owszem był i nadal
dy już bardziej niemieckim. W 1945 roku znów nikt Ślązaków o ich oczekiwania państwowe nie zapytał, więc można powiedzieć, że obecnie jesteśmy pod zaborem polskim. To jest w największym skrócie historia Ślązaków, i ma się to nijak do historii gospodarczej regionu, do jego wspaniałego rozwoju cywilizacyjnego i technologicznego w XIX wieku. Owszem, Śląsk się wtedy wspaniale rozwijał, ale to nie był nasz śląski Śląsk, tylko niemiecki. Gloryfikując niemieckie osiągniecia poprzez tę Industriadę choćby, nijak nie budujemy śląskiej tożsamości. - Ale przecież historia Ślązaków ściśle się wiąże z tymi osiągnięciami! - Tak, ale dam ci za przykład Polaków, którzy jeśli cokolwiek umieją robić dobrze, to właśnie budować poczucie narodowej wspólnoty. Warszawa najbardziej rozwinęła się w drugiej połowie XIX wieku, kiedy jej prezydentem był Rosjanin, carski generał Sokrates Starynkiewicz. Wtedy powstały tam uczelnie, teatry, sławne warszawskie filtry wodne, kanalizacja, tramwaje konne – słowem stała się europejską stolicą z prawdziwego zdarzenia. Bo Starynkiewicz był wybitnym, może wręcz genialnym, administratorem. I pokaż mi o nim choćby wzmiankę z polskich podręcznikach historii, w samej Warszawie jego imię nosi niewielka uliczka. Warszawiak więcej niż o nim wie o Staszicu, który zdziałał niewiele, czy o Łukasiewiczu, który zbudował lampę naftową, i to niewiele przed tym, gdy Edison opatentował żarówkę elektryczną. A dlaczego? A dlatego, że Staszic i Łukasiewicz byli Pola-
Wspólną tożsamość narody budują w zasadzie w oparciu o dwa elementy: wspólną, odrębną od sąsiadów historię i język. My mamy jedno i drugie: śląską historię, zupełnie inną od historii Polski, inną od historii Czechów czy Niemców, oraz język, który cokolwiek by różne Miodki nie mówiły, jest językiem odrębnym od polszczyzny. I jeśli chcemy budować silną śląską tożsamość, to musimy promować te dwa elementy: naszą historię i nasz język. musi być robotny, może być leniem, wcale nie musi chodzić do kościoła, bo jest ateistą, a w niedzielę może jeść sushi albo spaghetti z łososiem i szpinakiem – i wcale przez to nie być gorszym Ślonzokiem. Dla mnie bycie Ślonzokiym to posiadanie tożsamości narodowej, odrębnej od Polaków, Niemców, Czechów i wszystkich innych narodów. Własne tradycje, w tym kulinarne czy religijne, czy mity, choćby o tej pracowitości, mogą to wzmacniać, ale nic ponadto. Wspólną tożsamość narody budują w zasadzie w oparciu o dwa elementy: wspólną, odrębną od sąsiadów historię i język. My mamy jedno i drugie: śląską historię, zupełnie inną od historii Polski, inną od historii Czechów czy Niemców, oraz język, który cokolwiek by różne Miodki nie mówiły, jest językiem odrębnym od polszczyzny. I jeśli chcemy budować silną śląską tożsamość, to musimy promować te dwa elementy: naszą historię i nasz język.
jest. Nasze własne państwo, w unii personalnej z Czechami, jako równorzędny człon Korony Czeskiej, mieliśmy do XVII wieku, kiedy utraciliśmy tę suwerenność po przegranym antyhabsburskim powstaniu, rozpoczynającym ogólnoeuropejską wojnę XXX-letnią. Paradoksalnie tym, którzy włączyli się do tej wojny później, czyli Szwajcarom i Holendrom dała ona niepodległość, a ci, którzy pierwsi stawili opór absolutyzmowi Habsburgów, czyli Czesi i Ślązacy wolność utracili. Od 1627 gdy Habsburgowie uznali Śląsk za swój kraj dziedziczny, byliśmy faktycznie pod zaborem austriackim, bo Korona Czeska nadal istniała już tylko na papierze, aż do momentu, gdy w połowie XVIII wieku Prusy odebrały Śląsk Austrii – i trafiliśmy pod zabór pruski. Po I wojnie światowej zlekceważono niepodległościowe oczekiwania Ślązaków i w 1922 roku część naszej ojczyzny trafiła pod zabór polski, a reszta pozostała pod zaborem pruskim, czy wte-
kami, a Starynkiewicz był Rosjaninem. Gdyby był Polakiem, miałby w Warszawie wielki pomnik, a ulicę i szkołę swojego imienia w każdym mieście. Ale że był Rosjaninem, to w historii Polski nie ma go wcale, a w historii Warszawy są o nim wzmianki. Nie pasuje do budowania polskiej tożsamości. A teraz RAŚ, który potrafi nas epatować choćby nadburmistrzem Bytomia Georgem Brüningiem, nieco od Starynkiewicza młodszym, który podobnie jak Starynkiewicz zarządzał miastem przez kilka dziesięcioleci i zrobił dla Bytomia tyle, ile Starynkiewicz dla Warszawy. Uczynił z niego perłę w niemieckiej koronie. To prawda, ale Brüning nie był Ślązakiem, przyjechał do Bytomia z głębi Niemiec, więc legendę Brüninga może sobie budować mniejszość niemiecka na Śląsku, bo on jest wkładem Niemców w rozwój naszego regionu. Niemców, nie Ślonzoków, więc do budowania śląskiej tożsamości nijak się nie nadaje. Podobnie, jak nie nadaje się do
tego Wojciech Korfanty, który działał wbrew śląskim aspiracjom, który miał szanse ogłosić powstanie republiki górnośląskiej, ale wolał wywołać polskie powstanie na Śląsku. Dla Polaków Korfanty może być bohaterem, ale ze śląskiego punktu widzenia był i jest zdrajcą. - Więc co i kogo powinniśmy w naszej historii wynosić na piedestał? - Takich postaci jest całe mnóstwo. Poczynając od średniowiecznych śląskich Piastów, którzy rządzili niepodległymi państwami na czele z Henrykiem Brodatym, który zjednoczył Śląsk i otoczył go buforem ochronnym w postaci podbitych ziem polskich i niemieckich. Potem mamy kolejnych Piastów śląskich, którzy w 1440 odmówili królowi Polski podporządkowania Księstwa Śląskiego zwierzchności Królestwa Polskiego i bez niczyjej pomocy stawili skutecznie zbrojny opór całej polsko-litewskiej potędze Jagiellonów. Wreszcie mamy powstańców śląskich, ale tych z jedynego prawdziwego śląskiego powstania, w 1618 roku, kiedy to śląska armia powstańcza z Janem Jerzym II księciem Karniowa, panem Bytomia, Tarnowskich Gór i Bogumina na czele, obległa Wiedeń. Przede wszystkim jednak tych polityków, którzy po I wojnie światowej dążyli do odzyskania przez Śląsk lub przynajmniej jego część niepodległości. Józef Kożdoń, Ewald Latacz, książę pszczyński Jan Henryk XV, światowej sławy ekonomista Edward August Schroeder i wielu innych. To są śląscy bohaterowie! - Ale ich wizja nie została zrealizowana, przegrali, więc za co ich czcić?
- Znowu powołam się na Polaków. Kościuszko przegrał, książę Poniatowski przegrał, powstańcy listopadowi, styczniowi, warszawscy – wszyscy oni przegrali, a mimo wszyscy są polskimi bohaterami narodowymi. Czemu? Bo walczyli o polską sprawę! Tak samo Kożdoń, czy Latacz. Walczyli o niepodległy Śląsk, więc zasługują na miano śląskich bohaterów. Ponadto Kożdoń - jako burmistrz Czeskiego Cieszyna jest niemniej zasłużony, jak Brüning dla Bytomia, czy Starynkiewicz dla Warszawy. Co ważniejsze oprócz historii Śląska i Polski prześledziłem też wszystkie chyba europejskie ruchy autonomiczne i separatystyczne. I zapewniam cię, że regionaliści – jeśli już mamy pozostawać przy tym słowie – odnoszą sukcesy tylko tam, gdzie podnoszą odrębność narodową, a przegrywają wszędzie tam, gdzie jej nie podnoszą. Idealny jest tu przykład Katalonii. Gdy narodowy ruch kataloński się odradzał, to po katalońsku mówiło niewielu, a w Katalonii zdecydowanie dominowała tożsamość hiszpańska. Po kilkudziesięciu latach kreowania własnej tożsamości dominuje identyfikacja z narodem katalońskim. Częstokroć wnuki Hiszpanów, którzy się tam sprowadzili mówią po katalońsku i są zagorzałymi zwolennikami niepodległości Katalonii. Katalońskie filie partie ogólnohiszpańskich mogą być tylko opozycją, bo zwyciężają partie narodowo-katalońskie chadeckie, liberalne i lewicowe. W wyborach w Katalonii rywalizują, ale tworzą wspólny rząd i w kontaktach z Madrytem mówią jednym głosem. Bo Madryt to Hiszpania, a oni są z Katalonii, nie Hiszpanii, nawet jeśli ta Katalonia formalnie jest częścią państwa hiszpańskiego. Jeśli więc mamy wzorce, które się sprawdziły, to dlaczego,
13
nr 8/2019 r.
pod kierownictwem Jurka Gorzelika mamy iść w kierunku, który on lansuje. ale który się nigdzie nie sprawdził. W ślepą uliczkę. Dlatego uważam, że niezbędne jest powołanie partii narodu śląskiego, która nas w tym prawidłowym kierunku poprowadzi. - Jeśli tak dobrze wiesz, co należy zrobić, to czemu tej partii nie powołasz, czemu nie staniesz na jej czele? Może po prostu nikt poza tobą tak nie myśli? - Doskonale wiesz, że gdy na facebooku założyłem grupę „Partyjo ôd Ślōnskij Nacyje - Partia Narodu Śląskiego” to początkowo niemal nic si tam nie działo, ale ostatnio grupa się bardzo ożywiła, i jest chęć zakładania partii. Natomiast ja na pewno nie stanę na jej czele. Nie mam talentów organizatora, nie mam charyzmatycznej osobowości, nie jestem dobrym mówcą. Prawdę powiedziawszy - jako lidera takiej partii widziałbym Ciebie. Ale jeśli partia powstanie, to i lider się znajdzie. Ciężej będzie znaleźć ludzi do roboty. Ja sam natomiast widzę się w roli teoretyka tej partii, osoby, która będzie pilnować, by działała ona w tym kierunku o którym mówię, a nie stała się kolejną zakamuflowaną opcją niemiecką czy zakamuflowaną opcją polską.
- Jednak przykład choćby Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej pokazuje, że polskie sądy nie zarejestrują partii ze słowami naród śląski w nazwie czy nawet w oficjalnych dokumentach. - I wcale tam paść nie muszą. Sąd bada tylko statut, jego zgodność z pra-
- Kiedy powstanie partia, zaraz zapytają o jej program. Propagowanie historii i języka, nawet narodu, to trochę mało. To dobre dla stowarzyszenia, nie partii. - Też tak myślę. I wiem, że taka partia musi mieć co najmniej dwa skrzydła. Jedno chadeckie, bo wielu Ślonzoków wciąż przywiązanych jest do z wartości wypływających
- Wierzę, że w tym roku. Ale nie ma pośpiechu, przecież w wyborach 13 października uczestniczyć już nie będzie, a do następnych jakichkolwiek wyborów na Śląsku są cztery lata. I jeśli w tych samorządowych 2023 roku mamy odnieść jakikolwiek sukces, to przez te cztery lata te niemal 900 000 osób, które w spisie powszechnym zadekla-
Jeśli więc mamy wzorce, które się sprawdziły, to dlaczego, pod kierownictwem Jurka Gorzelika mamy iść w kierunku, który on lansuje. ale który się nigdzie nie sprawdził. W ślepą uliczkę. Dlatego uważam, że niezbędne jest powołanie partii narodu śląskiego, która nas w tym prawidłowym kierunku poprowadzi. wem. Jeśli więc partia będzie nosiła nazwę Ślonski Faterland czy Echt Ślonzoki, a w statucie nie będzie odniesienia do narodu śląskiego, sąd ją zarejestruje. A jaką potem będziemy prowadzili politykę, to już nasza sprawa. Jeśli nie będziemy propagowali faszyzmu ani komunizmu, a przecież nie będziemy, to nie będzie podstaw do rozwiązania dlatego, że propagujemy naród śląski.
z religii chrześcijańskiej, drugie socjalne, lewicowe, bo jednak zdecydowana większość Ślonzoków to pracownicy najemni i sprawy socjalne są dla nich ważne. Dlatego musimy być po części partią ludzi pracy najemnej. Jak są skrzydła, to musi być też jakieś umiarkowane centrum. Ale nad tym można się zastanawiać, kiedy partia już powstanie. - A kiedy powstanie?
rowały narodowość śląską muszą się dowiedzieć, że jest Partyjo od ślonskij nacyje, partia narodu śląskiego. Zauważ, że cały elektorat RAŚ-u, a potem łączny ŚPR i Ślonzoków Razem to około 100 000 ludzi, więc niemal dziesięć razy mniej, niż osób deklarujących narodowość śląską. Dlaczego? Ja uważam, że Ślonzoki na nich nie głosują, bo ci wyborcy w spisie powszechnym zadeklarowali narodowość śląską a nie ponadnarodowy ślą-
ski regionalizm. Przy czym Ślonzoki Razem, chociaż bez struktur organizacyjnych, bez pieniędzy, dostali w wyborach samorządowych lepszy wynik, od znacznie lepiej zorganizowanej ŚPR, bo jakoś tam do śląskości się jednak odwoływali, choćby swoją nazwą, a nie do mdłych i nie budzących emocji decentralizacji i regionalizmu województwa śląskiego. Wierzę, że na partię która odwoła się jednoznacznie do śląskiej tożsamości narodowej – zagłosuje w wyborach samorządowych znacznie więcej osób, niż to 100 000, a gdy się tę tożsamość dobrze rozpropaguje, to będzie tendencja rosnąca. A wtedy i w wyborach parlamentarnych 2023 roku duże, ogólnopolskie partie zechcą nas mieć na swoich listach, jak obecnie PSL zaprosił na nie Ślonzoków Razem, a PO znalazła jednak miejsce dla działaczy ŚPR. Tylko jeśli nasz wynik będzie znacznie lepszy, to i oni potraktują nas poważniej, niż dziś PSL i PO, a co najważniejsze poważnie potraktują nasze postulaty uznania języka, ale przede wszystkim narodowości śląskiej. Uznania, bo czy się to komuś podoba, czy nie, naród śląski istnieje. I najwyższy czas, by miał swoją polityczną reprezentację. W tej kwestii zmarnowaliśmy ostatnie 30 lat. Rozmawiał Dariusz Dyrda
FIKSUM DYRDUM
N
ie wiem, czy Trump Donald, pełniący urząd prezydenta USA, przeczyta list byłych polskich ambasadorów, ale wiem, że przeczytać go powinien, choćby we fligrze, którym będzie leciał do Warszawy na obchody wybuchu II wojny światowej. Z którym to zresztą wybuchem wszystko się nie zgadza. Po pierwsze, jakby dokładnie policzyć, to była wojna światowa nie druga, lecz trzecia, bo pierwszą była Wojna Siedmioletnia (1755-63) w której uczestniczyły niemal wszystkie ówczesne światowe mocarstwa, a która toczyła się na trzech kontynentach, zaś o losach Śląska zdecydowała kampania prowadzona w… Kanadzie. Częścią bowiem tej wielkiej wojny światowej była, toczona w tych samych latach, III wojna śląska. Nie pasuje też data wybuchu II wojny światowej czyli 1 września. Bo sam przymiotnik „światowa” wskazuje, że wojna ta ma charakter globalny. Czyli, na logikę, musi ją toczyć przynajmniej kilka państw, na przynajmniej dwóch kontynentach. Według wikipedii to wręcz „konflikt zbrojny, w którym uczestniczy większość państw świata”. No więc jak do tej definicji ma się lokalna wojenka polsko-niemiecka, która tego 1 września wybuchła? Nijak, a o wybuchu światowej możemy mówić dwa dni później, 3 września, kiedy wojnę Niemcom wypowiedziały Anglia i Francja, wraz ze swoimi, rozsianymi po wszystkich kontynentach, koloniami. I nieważne, że przez jakiś po wypowiedzeniu wojny szczególnego zapału do wojowania nie przejawiały. Zresztą nawet gdyby chciały, nie bardzo miały jak. Kampania francuska 1940 roku, czyli 9 miesięcy po polskim wrześniu, pokazała, że Francja i Anglia nie są gotowe do wojny obronnej przeciw Niemcom. Jeśli wiosną 1940 roku nie zdążyły się przygotować do obronnej, to tym bardziej latem 1939 nie były w stanie rozpocząć wojny ofensywnej. Wcale więc Polski nie zdradzili, wtedy, 3 września, zrobili do-
I co Ty Donald na to? kładnie tyle, ile mogli – czyli wypowiedzieli Niemcom wojnę. Obchody 80 rocznicy jej wybuchu są skandalem samym w sobie. 1 września 1939 roku Polskę napadły Niemcy, i za piękny gest pokazania, ze to już tylko historia, uznać trzeba zaproszenie przez Polskę na te obchody kanclerz Niemiec, Angelę Merkel. Ale jak w tym kontekście nazwać nie zaprosze-
No ale przy okazji tych ze wszech miar dziwacznych obchodów przylatuje do Polski prezydent USA. I na ten przylot 21 byłych polskich ambasadorów wystosowało do niego list otwarty, w którym piszą: „„Panie Prezydencie, przybywa Pan do kraju, który nie jest praworządny. Pana mocny głos wzywający do tolerancji i wzajemnego poszanowania, a także przestrzegania po-
zagranicznej: „Polska osamotniona, otoczona nieprzyjaciółmi, skonfliktowana z sąsiadami i zdana – jak przed II wojną światową – wyłącznie na odległe geograficznie sojusze, to prosta droga do kolejnej katastrofy. W tym kontekście rola »konia trojańskiego«, kraju dryfującego na obrzeża wspólnoty wolności i demokracji, dokąd spycha Polskę obecny rząd, jest dla nas i dla na-
Obchody 80 rocznicy jej wybuchu są skandalem samym w sobie. 1 września 1939 roku Polskę napadły Niemcy, i za piękny gest pokazania, ze to już tylko historia, uznać trzeba zaproszenie przez Polskę na te obchody kanclerz Niemiec, Angelę Merkel. Ale jak w tym kontekście nazwać nie zaproszenie prezydenta Rosji, czyli państwa będącego najważniejszym elementem antyhitlerowskiej koalicji? „Klucz zaproszeń na obchody historycznej rocznicy nie był historyczny. Zaproszenia mają charakter współczesny – tłumaczył w marcu rzecznik prezydenta. Obchody historycznej rocznicy bez historycznego klucza, to tak jak obchodzenie rocznicy ślubu z kumplami, ale bez żony, bo chwilowo jesteśmy pokłóceni. nie prezydenta Rosji, czyli państwa będącego najważniejszym elementem antyhitlerowskiej koalicji? „Klucz zaproszeń na obchody historycznej rocznicy nie był historyczny. Zaproszenia mają charakter współczesny – tłumaczył w marcu rzecznik prezydenta. Obchody historycznej rocznicy bez historycznego klucza, to tak jak obchodzenie rocznicy ślubu z kumplami, ale bez żony, bo chwilowo jesteśmy pokłóceni. Na 70 rocznicy wybuchu wojny Putin w Warszawie był, no ale wtedy rusofobia nie była tak nakręcona.
stanowień konstytucji i innych praw, może mieć znaczenie historyczne” i dodają „„Nie znamy kraju, w którym waga i poszanowanie (…) Konstytucji są tak strzeżone, jak w Stanach Zjednoczonych. Tymczasem w Polsce od kilku lat narasta proces łamania i naginania naszej Konstytucji. Rozmontowywany jest trójpodział władzy, niszczone niezawisłe sądownictwo”. Chociaż list jest wobec USA niemal wiernopoddańczy to przywołując też kontekst II wojny światowej, porównują do obecnej polskiej polityki
szych sojuszników, w tym także USA, destrukcyjna”. Warto zauważyć, że to list nie polityków opozycyjnych ,lecz zawodowych polskich dyplomatów, ludzi, którzy wiedzą jak się politykę zagraniczną robi. Ludzi, którzy wiedzą, że dyplomata nie powinien krytykować swojego państwa, ale zarazem ich niepokój jest tak duży, że jednak postanowili to zrobić. I sekundował bym im z całego serca, tylko w moim przekonaniu Polska jest krajem niepraworządnym dawniej, niż
władzę w nim zdobył PiS. Przynajmniej od 5 grudnia 2013 roku, gdy Sąd Najwyższy orzekł, że Stowarzyszenie Osób Narodowości Śląskiej należy rozwiązać, bo narodowość – według sędziów - śląska nie istnieje. Sędziowie ci nie uwzględnili dowodów, rzeczy wszak w sądzie kluczowej, takich jak prawie 900 000 śląskich deklaracji narodowych w spisie powszechnym, cz y liczne na przestrzeni dziejów dokumenty potwierdzające istnienie nie tylko narodowości, ale nawet narodu śląskiego. A to spora różnica, bo naród to obiektywnie istniejąca wspólnota, a narodowość to tylko subiektywne odczucie jednostki. Czy państwo, które zabrania mi posiadania subiektywnych odczuć – jest państwem praworządnym? Panie prezydencie Trump, , przybywa Pan do kraju, który nie jest praworządny. Pana mocny głos wzywający do tolerancji i wzajemnego poszanowania, a także przestrzegania postanowień konstytucji i innych praw, może mieć znaczenie historyczne – ja się pod tymi słowami 21 ambasadorów podpisuje oboma rękami. Ale rozumiem te słowa inaczej, niż ci ambasadorowie. Też chciałbym, by prezydent USA dał w Warszawie wyraźny sygnał, że prawa, także prawa mniejszości, muszą być przestrzegane. Wy zaś najwyraźniej, panowie i panie ambasadorowie, jesteście za przestrzeganiem tylko tych praw, które wam pasują. Aha, a jeśli kogoś z Was dziwi, że się tytułem felietonu tak z prezydentem USA poufalę, to wyjaśniam, że w państwie tym po imieniu zwraca się do prezydenta wielu wyborców. To symbol, że jest najważniejszym z nich, ale nie jest ponad nimi. Dariusz Dyrda
14
nr 8/2019 r.
Nojlepszy gĕszynk 35zł
30zł
We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!
45zł
35zł
35zł
A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?
35zł
35zł
35zł
35zł
5zł
30zł
30zł
5zł
Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 501 411 994, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.
* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym. Nie ma tam sklepu!
15
nr 8/2019 r.
Wyjaśnić Polakowi, czym jest Hajmat, to jak wyjaśnić Papuasowi, czym jest bigos. Można próbować, ale po co? I tak nie zrozumie. Bo żeby zrozumieć smak trzeba poczuć; opowiedzieć się nie da ani Papuasowi smaku bigosu, ani Polakowi istoty Hajmatu. Tak jak Papuasowi nic nie powie, że bigos to z grubsza rzecz biorąc uduszona razem kapusta i mięso – plus przyprawy – tak Polak nie pojmie, że Hajmat to ojczyzna ważniejsza od Ojczyzny.
O
szkole mogłem zapomnieć. Niemców niewiele interesowało, kogo Polacy przyjęli do gimnazjum. A nawet jakby interesowało, to przecież nie umiałem po niemiecku. Więc dostałem przydział do szkoły zawodowej i do warsztatów w Mikołowie, gdzie uczyłem się za szlosera. Ślusarza znaczy. No i uczyłem się niemieckiego. A do gimnazjum poszli ci, co się nawet źle uczyli, ale u nich w domu zawsze mówiło się po niemiecku. Aha, nauczyciel z tej szkoły, co go znałem, wielki polski patriota, pan Strządała, teraz nagle nazywał się Stschondalla i nosił mundur SA. W takim samym mundurze, tylko z wyższym stopniem, chodził Kischka. Przed wojną polski urzędnik w Pszczynie i też wielki patriota. Ale o Kischce już pisałem, bo wpłynął on na całe moje życie, skurwysyn taki. Stschondalla nikomu świństwa nie robił, poza jednym takim, co mu załatwił Auschwitz. No ale tamten podobno przed wojną przyprawiał Stschondalli, wtedy jeszcze Strządale, rogi. A sam Stschondalla zginął na ostfroncie. Chyba pod Stalingradem, ale pewny nie jestem. I tak jego żona została bez męża i bez kochanka. Zanim trafiłem do Dachau, w Pszczynie bywałem prawie co tydzień, bo tam był mój Gefolgschaft w Hitlerjugend. Nie wiem, jak Gefolgschaft przetłumaczyć na polski. Ale coś jakby wojskowa kompania, między 150 a 200 chłopców. Różne mieliśmy tam szkolenia, ale najczęściej była to bijatyka, bo graliśmy w manewry, w których chodziło o zdobycie flagi wroga. Wszystkie chwyty były dozwolone poza okaleczeniem a tym bardziej zabiciem przeciwnika. Ale kopnąć w jaja albo walnąć pięścią w nos było w porządku. Bo niemiecki chłopiec miał być twardy. Nie powiem, podobała mi się ta gra. A najbardziej mi się podobało, jak dwa razy rozwaliłem nos synowi Kischki, Johannowi. Przed wojną był Januszem. A raz kopnąłem go w kolano tak, że utykał dwa tygodnie. Johann skarżył się ojcu, ale co mi mogli zrobić? Ja jedynie wykonywałem przecież polecenia Gefolgschaftsführera. A jak waliłem Kischkę w nos, to wołałem Sieg heil! Patrząc na płonącą Warszawę tęskniłem za cichą i spokojną Pszczyną, z pięknym pałacem, pięknym rynkiem. Ta Warszawa pewnie też była niebrzydka, zanim ci buntownicy nie wzniecili powstania. Teraz dymiła i śmierdziała jak kocioł, w którym warzą asfalt. A w zasadzie gorzej, bo przez dym pożarów coraz bardziej przebijał smród rozkładających się trupów. Pewnie to z jego powodu, a nie żeby dodać nam odwagi, codziennie po walce dostawaliśmy sporą porcję wódki. Kiedyś, jak już wszyscy byliśmy nieźle wstawieni, zjawił się w naszym batalionie sam von dem Bach. Obergruppefuehrer Erich von dem Bach, jeden z najważniejszych ludzi w całym SS, teraz dowodzący stłumieniem warszawskiego buntu. Nie wiem o co poszło, ale nagle zaczął strasznie się drzeć na naszego Dirlewangera, który stał wyprężony jak struna, a von dem Bach wrzeszczał, że Dirlewanger jest aschloch, idiout und dumm. Znaczy dupa, idiota i głupek. To chyba jasne, że idiota jest głupkiem… Mildner, ten spod Opola, powiedział do mnie po polsku: Ale go opieprza! Dobrze tak
HAJMAT odc. 8
staremu kutasowi! Głośno powiedział, choć po polsku, bo był wypity, a von dem Bach spojrzał na niego i się roześmiał. I wrzasnął na Dirlewangera: Du alter Schwanz! Czyli ty stary kutasie. Kto by pomyślał, że wielki gruppenfuehrer SS rozumie po polsku. Wiele lat później, kiedy kuzyn Bernard Motscho (Moćko) przyjechał do mnie na byzuch z Niemiec, tych lepszych, RFN, dowiedziałem się, że von den Bach tak naprawdę to kaszubski szlachcic o nazwisku Zalewski, a nazwisko mamy to Szymańska. Kiedy wstąpił do SS, dodał do swego nazwiska Bach, a w 1940 usunął Zalewski i zostało samo Bach. Faktycznie, przecież w 1939 roku szefem SS na Śląsku został Erich von dem Bach-Zalewski. W 44 nawet nie skojarzyłem, że to ten sam facet, tylko Zalewski się straciło. Więc jeśli, jak twierdzą Polacy, Kaszubi są Polakami, to von den Bach był Polakiem. Udającym Niemca. Ale żaden z niego, Kaszuba – Polak. Tak jak i z nas Ślązaków. Jak trafimy do Niemiec to udajemy Niemców, ale w sercu i tak jesteśmy tylko Ślązakami. Kiedy trafimy do Polski, to udajemy Polaków, ale w sercu i tak jesteśmy tylko Ślązakami. Tylko szuje zaprzedadzą się i staną się naprawdę Niemcami albo Polakami!
*** Zatkało mnie. Zatkało, naprawdę. Brat mojego pradziadka napisał, że jestem szują, bo jestem Polakiem. Jak on śmie, bydlak z SS, który tłumił powstanie warszawskie, mówić mi, kim jestem??? Z drugiej strony… Z drugiej strony, jeśli mój krewny tłumił to powstanie, a nie w nim walczył, to ja na pewno Polakiem jestem? Zamyśliłem się. Ale tylko na chwilę. Bo nie będzie mi hitlerowski zbrodniarz mówił kim jestem. Jestem Polakiem! Co on dale pisze? Zerknąłem na następny akapit: Śląsk to nasz hajmat! Przypadał już różnym, ale my wiemy, kim jesteśmy. I tego ani volkslista, ani polska Deklaracja Wierności Narodowi nie zmieni. Mogę nawet podpisać, jak mnie zmuszą, że Chińczykiem jestem. Ale ani ze mnie Polak, ani Niemiec, ani Chińczyk. Ślązak jestem i tyle! Cholera, dziadek powiedział, że powstańcy mieli Polskę w rzici, tylko autonomia się liczyła. A jeśli naprawdę tak mieli, to co z tego? Nawet jeśli moi przodkowie Polakami się nie czuli, to czuję się ja! Bo Polacy to najwspanialszy naród na świecie. Nikt ich nigdy nie złamał. A ci Ślązacy? Co zrobili, żeby udowodnić swoją odrębność? Wywołali jakieś powstanie? Walczyli? Gówno, tylko za Polską, albo za Niemcami. Taki naród niewolników. Ja nie jestem niewolnikiem! Dla mnie bohaterami są ci, którzy walczyli!
Hajmat! Tak, to jest to słowo, którego nie umiałem sobie przypomnieć. Tylko to ojcowizna czy ojczyzna? Kiedy tata mówił do mamy, że nie opuści hajmatu, myślałem że chodzi o ojcowiznę. Ale jeśli Śląsk to nasz hajmat, to chyba jednak o ojczyznę. Ale to sensu nie ma żadnego, nie ma i nigdy nie było takiego państwa jak Śląsk. Więc Śląsk ojczyzną być nie może! Kompletnie się tym Hanysom we łbach pomieszało. Dobrze, że się stamtąd wyrwałem, bo może i mnie zrobiliby takie pranie mózgu. Ale to wesele źle widzę. Chyba, że zrobimy takie skromniutkie, tylko absolutnie najbliżsi i świadkowie. Jak nie będzie z jednej strony wujka Mietka a z drugiej choćby dziadka Erwina, to reszta się pewnie nie pokłóci. Ale jak nie zaprosić dziadka i Mietka. Mietek obrazi się śmiertelnie a dziadek też mi pewnie nie wybaczy, że nie był na ślubie najstarszego wnuka. Nie, lepiej z nim i Justyną pogadać, żeby dali sobie na weselu z tym hajmatem i autonomią spokój. Potem rodziny mogą się nawet nie spotykać. Bo i po co?
ROZDZIAŁ XII - Jak myślisz, czy oni będą mieli radzi placek z kruszonką? - Co takiego? - No, na weekend jedziemy do Tychów, chciała bym im pokazać, że żenisz się z dobrą gospodynią. Placek z kruszonką bym na drogę zrobiła. Truskawek akurat zatrzęsienie, to z kruszonką i truskawkami. - Myślę, że będzie im smakował. - Czyli będą mieli go radzi! - Weronika, przestań tak gadać! - Czemu? To takie fajne. Jo mom rada twój placek dziołcha… Urocze! - Okropne. Ale nikt ci tak na pewno nie powie. - Czemu, mówiłeś, że będzie im smakował. - Owszem, ale oni nigdy nie powiedzą na to placek. Po śląsku placek to może być ziemniaczany, ewentualnie powiedzą placek na racucha. - A na placek z kruszonką? - Kołocz z posypkom. - Aha, jo mom rada twój kołacz z posypkom… - Nie kołacz tylko kołocz. - OK, czyż co nie cudowne? Wyjadę z Warszawy z plackiem z kruszonką, a do Tychów przywiozę kołocz z posypkom, - Prawie jak z kołem na moście cudów… - Co? - Nic, na Przemszy jest most. Po jednej stronie Sosnowiec, czyli Zagłębie, po drugiej Mysłowice, czyli Śląsk. No i Ślązacy zawsze
się śmiali, że wjeżdżają na ten most na kole a zjeżdżają na rowerze. - Jak, na kole? Na jednym kole? - Nie na jednym, koło to po śląsku rower. - No a jak jest po śląsku koło? - Kołko. - Fajne! Kurcze, jaka ta mowa jest fajna. Muszę to ogarnąć. - Po co? - Bo urocze. - Co jest uroczego w tej prostackiej gwarze? Jeszcze niedawno śmiałaś się, kiedy mi się jakieś słowo wyrwało. Wiesz, ile mnie wysiłku kosztowało, żeby się poprawnie nauczyć po polsku?!? - Słyszałam twoją siostrę. Ze mną rozmawia poprawnie po polsku, do ojca i dziadka mówi po śląsku. Co za problem mówić w dwóch językach i w obu dobrze? - Jakich językach? Śląski to tylko gwara! Polska gwara. - Oj, dobra. Więc co za problem mówić dobrze w swojej gwarze i w języku literackim? - Ale po co w tej gwarze mówić, jak się zna literacki? - Bo jest urocza. Jo mom jom rada, tra la la…
***
Naszym sąsiadem w dzieciństwie był Pieczka. Pieczka nigdy nie chciał był Pietschke, odrzucił volkslistę. Dziwne to, bo on jedyny w Kobiórze miał żonę Niemkę, spod Opola, ze wsi Nieder Ellguth, koło Groß Strehlitz. Dziś wiem, że Groß Strehlitz to Strzelce Opolskie, ale nie wiem, co to za wieś po polsku Nieder Ellguth. Ale po co mi ta wiedza, jak pewnie nigdy tam nie będę, ani nikogo poza Pieczynom stamtąd nie spotkam. Pieczka ożenił się z nią dawno przed wojną, bo była wdową po jego najbliższym frontowym przyjacielu z poprzedniej wojny. Tamten zginął na froncie, a Pieczka zaopiekował się wdową i jej dwoma dziećmi. Sam, w ramach opieki, zrobił jej jeszcze czworo. Jak kamrat zginął, pojechał odwiedzić wdowę, zawieźć pamiątki po mężu. I wsiąkł we wdowę na amen, a ona w niego. I zaraz po wojnie się pobrali, zamieszkali w Kobiórze. Zaraz potem podobno się awanturowali, bo ona była echt Deutsch, a on przystał do tych wichrzycieli, buntowników, którzy potem wywołali te polskie powstania. I Pieczka też został powstańcem. Potem żona, kiedy już ich znałem, bo się urodziłem i urosłem, nigdy nie mówiła o nim inaczej dumm wasserpoler, a po śląsku mówiła polski paciulok. On narzekał, że ma żonę szwabkę, Ale żyli zgodnie, i pewnie by jej więcej dzieci zrobił, tylko przy kolejnej ciąży coś poszło nie tak, i już więcej dzieci mieć
nie mogła. Ruchał Pieczka, ruchał, ale ruchał nadaremnie. Oczywiście poza przyjemnością, bardziej może nawet jej, niż jego. Bo jedno z moich pierwszych wspomnień to jęki z ich chałupy, kiedy późnym wieczorem ojciec brał drajserkę i wychodził do lasu. Wychodziłem z nim przed chałpa, i słyszałem te jęki od Pieczków. Pytałem ojca, co to za jęki, a on mi, ze śmiechem, że jak urosnę, to mi wyjaśni. Ale wcześniej wyjaśnili mi starsi koledzy, bo cała wieś wiedziała, że Pieczyno ruchana drze się na całe gardło. Śląskie, kobiórskie baby mówiły, że taka to i niemiecka natura. Że się Pieczyno powstrzymać nie umie, a to przecież wstyd, żeby cała wieś wiedziała, kiedy Pieczki się ruchają. Inni też się ruchają, a nikt nie wie kiedy. Tylko jak Pieczki, słyszą wszyscy. Kiedy przyszli Niemcy, okazało się, że w całej wsi tylko ich dzieci umią po niemiecku, bo tak do nich matka mówiła. Dorośli umieli prawie wszyscy, ale z młodych tylko oni. Za to mieli takie nie niemieckie imiona. To znaczy dwaj najstarsi, synowie jeszcze tego kamrata Pieczki, mieli niemieckie, Willi i Egon. Ale jego własne dzieci, na złość Niemcom i chyba własnej żonie, nazwał Mirosława, Mieczysław, Władysław i Wanda. Bo śmiał się, że Wanda nie chciała Niemca. Ze szkoły wiedziałem, czemu nie chciała, bo w polskiej szkole o tym uczyli. Że Wanda wolała się utopić, niż za Niemca wyjść. Dziwne, Pieczka chciał Niemkę, ale jak jej dziecko zrobił, dał mu Wanda. Władysława, Władek, był moim kolegą z klasy. I nigdy się nie wyzdradził, że szprecha po niemiecku. Dopiero jak przyszli Niemcy. Głupi Pieczka chyba się z nimi bił, bo zniknął koło 29 sierpnia a zjawił się w chałpie jakieś dwa tygodnie później, jakby nigdy nic. No ale byli najbardziej niemiecką rodziną we wsi, wszyscy szprechają, to tam Niemcy nie dopytywali, gdzie był Pieczka, jak go nie było. Ale Pieczka, na złość Niemcom, obnosił się polską godką. Albo raczej tym, co myślał, że jest polską godką. Bo wołał na przykład na głos, żeby cała wieś słyszała że nie po niemiecku, najmłodszą córkę: Wandziu, Wandziu, pódź śniodać, momy żymły z leberwyusztym a tomatkom. Albo syna wołał: Mieciu,Mieciu, przinieś mi wartko szraubcyjer, szlos sie zlajerowoł, niy idzie curik. Jak Pieczka nie podpisał volkslisty, to Niemcy mieli problem. Co zrobić z familią? Ojciec Polak, ale reszta rodziny najbardziej niemiecka z niemieckich we wsi. Wreszcie Niemcy, naród praktyczny, wymyślili. Pieczka dostał nakaz pracy na kopalni w Wyrach. I nie minęły dwa miesiące, a zginął w wypadku na dole. Różnie ludzie o tym wypadku mówili, ale mówić sobie mogli. Pieczyno była już stara, miała lat chyba czterdzieści pięć, ale niedługo wydała się za takiego weterana też z I wojny, Mellicha z Gorlitz, któremu Polacy przestrzelili nogi i kulał. Był nowym urzędnikiem w Mikołowie, tam poznał Pieczyno i się z nią ożenił. I znów Pieczyno jęczała po nocach, ale dziecek tym bardziej nie było, bo raz, że była bezpłodna od dawna, a dwa, że był stara. Cdn. Dariusz Dyrda
16
nr 8/2019 r.
Książka, na którą wielu z naszych Czytelników długo czekało – już jest. Już ją wysyłamy, rozwozimy po Śląsku. Jeśli zgłosicie się do nas, chętnie zorganizujemy u Was wieczór autorski, NA KTÓRYM Gott mit Uns będzie po promocyjnych cenach.
To sie werci poczytać:
„Dante i inksi” Mirosława Syniawy, to antologia wielkich dzieł światowej poezji na język śląski. Tytuł pochodzi od „Boskiej Komedii” Dantego, której fragmenty znajdziemy tam właśnie w godce. Poza tym są jednak wiersze czołowych poetów niemieckich, rosyjskich, francuskich, angielskojęzycznych, a także azjatyckich. Okazuje się, ze w godce brzmi to świetnie! - cena
Ksiůnżka ślůnsko – nojlepszy gĕszynk pod krisbaum!
23 złote
Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Richtig Gryfno Godka”? „Gott mit Uns”? „Asty Kasztana”? Eli ni mosz, terozki festelno szansa kupić je blank tanio. W księgarni komplet tych książek kosztuje średnio około 155 zł. U nas – razem z kosztami wysyłki – wydasz na nie jedynie !!! 120 złotych!!! Ale możesz je oczywiście kupić także osobno. Koszt przesyłki – 9 złotych. W przypadku zamówienia powyżej 100 zł – przesyłka gratis. Można zamówić internetowo: megapres@interia.pl lub telefonicznie: 501-411-994. Można też zamówić, wpłacając należność na konto: 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Prosimy przy zamówieniu podawać numer telefonu kontaktowego. Instytut Ślůnskij Godki 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53
„Komisorz Hanusik we tajnyj służbie ślonskij nacyje” to druga część skrzącego się humorem kryminału z elementami fantasy, rozgrywający się na dzisiejszym Śląsku. Autor, Marcin Melon, jest anglistą, co w książce widać szkół - cena 28 złotych
„Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego – to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron, format A-4, cena 60 zł.
„Asty Kasztana, Ginter Pierończyk – „opowieści o ląsku niewymyślonym”, to autentyczna saga rodziny z katowickiego Załęża. Jak się żyło w Katowicach śląskim pokoleniom? Historia przeplatana nie tylko zabawnymi anegdotami , ale też tragicznymi wspomnieniami i pięknami zdjęciami z prywatnych zbiorów. 92 strony, formak A-5. Cena 15 zł.
„Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyrdy – to jedyny podręcznik języka śląskiego. W 15 czytankach znajdziemy kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, a pod każdą czytanką autor wyjaśnia najważniejsze różnice między śląskim a polskim. Wszystko to uzupełnione świetnym słownikiem polsko-śląskim i śląsko-polskim. 236 stron, format A-5. Cena 29 zł.
„Gott mit Uns - ostatni żołnierze” Mariana Kulika. To wspomnienia ostatnich Ślązaków, służących w armii III Rzeszy. Stare opy spominajom przedwojenno Polska, służba przy wojsko i to, co sie sam dzioło, kiej przīszły Poloki a Rusy. Fascynująca lektura. 240 stron, format A-5, Cena 29 zł.
„Ich książęce wysokości” - to dzieje władców Górnego Śląska - a książka wyszła spod pióra Jerzego Ciurloka, znanego bardziej jako wicman Ecik z Masztalskich, ale będącego też wybitnym znawcą kultury i historii regionu - cena 30 zł