Ślunski Cajtung 09/2013

Page 1

Gazeta NIe tYLKo dLa tYch KtÓrzY deKLarUJĄ NarodowoŚĆ ŚLĄsKĄ

czasoPIsMo GÓrNoŚLĄsKIe

Nr 9 (22) wrzesIeŃ 2013 IssN 2084-2384 Nr INdeKsU 280305 ceNa 1,50 zŁ (8% Vat)

Bohaterstwo, to wojna! którego nie było M Kiej wrzesiěń,

omy wrzesiěń. A kiej wrzesiěń, to zaś ta wojna ze 1939 roku. Pīěrszy szpil do chaje, co Ślůnzoki som do Polokůw podejrzane. Bo kiej ôni sie z Niěmcami prali, tuż my jejch witali, jak swoich. A eli niě witali, to było za jedno, Polska abo Niěmcy. Inoś familie powstańcůw – a i to poniěkiere – Niěmcůw sie boły. Za pora lot sie to pomieniało i niějedna familio, kiero potraciła syna na wojnie, we niemieckim wafěnroku, inaczěj na to blikała. Nale fto se miarkuje, iże Ślůnzoki som Polokami, těn nikěj nie pojmie, czamu we 1939 roku niě widzieli my w Niěmcach wroga. A o ślůnskim wrześniu piszěmy na zajtach 5-8. Na těj 8 ôsprawio o nim polski historyk ze PiS-u, tuż na pewno niě je to „zakamuflowano opcjo nimiecko”. We tym numerze poważno tematyka momy těż na zajtach 10 i 11. Na 10 piszěmy ô tym, jak dzisio normalne, ôbyczne Poloki (a niě polski polityki) filujom na naszo idějo autonomie. A zaś na 11 – o tym jak autonomisty widzom swoja dalszo aktywność. I czy RAŚ narychtuje program gospodarczy! Zaś na zajcie 4 nauczyciel-regionalista ôsprawio ô tym, iże ślůnsko edukacjo regionalno je we interesie Polski. Inoś fto go posłucho? Eli miasto tego we szkołach mo być „edukacjo patriotyczno” – ô kiěryj na zajcie 9. A na stronie 2 groźna rzecz – Krakowice są coraz bliżej i to one stanowią chyba dziś największe zagrożenie dla idei autonomii i śląskiej tożsamości. To chyba kolejny planowy polski krok, aby tę tożsamość rozmyć. Nie udało się wrzucając nas do jednego województwa z Częstochową i Sosnowcem, nie udało się dzieląc sztucznie Górny Śląsk na pół, między województwo śląskie i opolskie – to teraz kolejna próba: wspólny region z Krakowem. Jak zareagują Ślązacy? Zapraszam do lektury! szef-redachtůr!

Nic nie potwierdza legendy o obronie wieży spadochronowej przez harcerzy. Od kilku lat głośno jest o tym, że to tylko legenda, taka sama jak ta o Popielu, że go myszy zjadły. Zwolennicy legendy mówią, że harcerskiej obrony jednak wykluczyć nie można. A można wykluczyć, że myszy zjadły Popiela?

M

imo to w Kruszwicy nikt nie przeprowadza inscenizacji jedzenia Popiela, a w Katowicach każdego roku urządza się obronę wieży. Odgrywa sceny, jak z tego obrazu. Można by to uznać za zabawę, gdyby nie fakt, że uczestniczą w tym najważniejsi Polacy, łącznie z prezydentem RP. Przekonując, że to prawda, nie mit. A my o tym, co naprawdę zdarzyło się na wieży i wokół niej, piszemy na stronach 6-7.

Z

jednej strony warszawiacy POPIERAJĄ postulaty Katalończyków, którzy chcą własnego,

niepodległego państwa. Katalończyków, którzy jeszcze nie tak dawno byli uważani niemal przez wszystkich

po prostu za Hiszpanów, a własne państwo mieli po raz ostatni w średniowieczu. Autonomię utraciła w XVIII wieku, a ponownie zaczęła się o nią upominać na początku XX wieku. Obecnie ją ma, ale chce niepodległości Z drugiej strony warszawiacy ZWALCZAJĄ postulaty Ślązaków, którzy chcą jedynie autonomii w ramach państwa polskiego. Ślązacy, podobnie jak Katalończycy jeszcze niedawno byli uważani za Polaków (choć przez Niemców za Niemców), a własne państwo mieli po raz ostatni w średniowieczu. Autonomię utracili w XVII wieku, a ponownie zaczęli się o nią upominać na początku XX wieku. Uzyskali ją w 1920 roku, ale komunistyczne polskie władze zlikwidowały ją w 1945. Warszawa im tego prawa odmawia nadal. Jak widać warszawiacy są za wolnością wszystkich. Poza wolnością tych, których sami uciskają. MP PS. Grafika nie pochodzi od nas. W Internecie zamieściło ją bardzo wielu zwolenników śląskiej sprawy. Nie udało nam się ustalić, kto jest jej twórcą.

Rzecz zdumiewająca – im bardziej nakręca się nagonka na śląskich autonomistów, tym lepiej o nas w Polsce myślą. Im bardziej straszą śląskim separatyzmem prezydent Komorowski, prezes Kaczyński, arcybiskup Skworc, lider śląskiego SLD Balt, dziennikarze Semik czy Semka – tym bardziej przeciętny Polak myśli o nas ciepło. I coraz mniej wierzy politykom – str. 10

Chocia kiej se pomiarkujemy, iże tako opłata eksploatacyjno Bytomia, kiery się wali, je doliczano do dochodu miasta, a na tej podstawie rachowany podatek janosikowy, to nie wieda, śmioć sie abo płakać. – str. 2

Z państwem polskim lat 1922-39 niespecjalnie się utożsamiali, więc i mieli poczucia utraconej ojczyzny, które było dramatem Polaków. Bo tamci Ślązacy w swojej masie po prostu Polakami się nie czuli. Więc przykładanie do nich polskiej miarki, mija się z celem. Ten, kto – jak prezydent Bronisław Komorowski - nie chce tego zrozumieć, ten nie chce też zrozumieć Ślązaków! – str. 5


2

wrzesIeŃ 2013 r.

Jak nie dżuma, to cholera – czyli grożą nam Krakowice

Na Śląsk byłaby nagonka, dla warszawy zmienią prawo

rzĄd rYchtUJe haja o „janosikowe” Pora dni nazod pokozało sie, że wjewůdztwo mazowiecki niě zapłaci swojij tajli podatku Janosikowego. Niě do i już. Mo dać 55 milionůw, ale mazowiecki marszałek pedzioł, co tego geltu ni mo, może dać 123 tauzěny. 123 tauzěny miast 55 milionůw, to je ino 1 złotek za kożde 450, kere som winni!

J

uż widzěmy, co by to było, kiej by tako informacjo poszła ze Katowic. Zaro by polityki a media zaczěni nagrować: „To pierwszy krok w kierunku oderwania Śląska od Polski”; „Rozwiązać samorząd wojewódzki i ustanowić kuratelę premiera”; „Zakamuflowana opcja niemiecka coraz zuchwalsza!” i tak dali. A premier i minister finansůw chned by ogłosili, że sami se weznom. Bo przeca każdego kwartału skarb państwa posuwo do miast gelt. Tuż by minister finansůw pedzioł: nic niě szkodzi, zrobiěmy kompensata. My som winni gelt wom, wy nom. Tuż my tyż niě poślěmy wom 55 milionůw, kiere skarb państwa je wom winiěn – i bydymy kwit! Jeszcze by nom wziěni, wierza, sztrafôdsetki. A kiej swoje powinności ôsmoliła Warszawa? Nic. Abo i gorzěj jak nic! Ŏroz premier Donald Tusk pado, co podatek „janosikowy” je zły, i do 2015 roku půdzie raus! I pado tela, co miasto niěgo bydzie subwencja na konkretne zadania… To bydzie znaczyć tela, co ôd wszyjskich bydom brać, a dować po uważaniu. Tym, kierzy majom we sejmie srogi lobby. Tuż Ślůnskowi niě. Za to Warszawie – ja. Juże dzisio kiej Warszawa pado, iże płaci srogi „janosikowe” – to je lekim cygaństwěm. Skirz tego, co prowda, płaci, inoś baji taki metro (abo Stadion Narodowy) buduje Piotr SPyra, wicewojewoda śląski - w swoim profilu na facebooku - o projekcie Pyjtra Langera (piszemy o nim obok): Połączenie motywu nazistowskiego plakatu z quasi śląskim orłem jest przejawem skrajnej głupoty albo neonazistowskich poglądów i nienawiści do Polski. To już nie tylko przekroczenie granicy dobrego smaku. - Idzie sie wadzić, czy ten plakat je nazistowski, czy niě je. Ale jak panoczek wicewojewoda wymedykowali, co ten orzeł je

Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: poczta@naszogodka.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Druk: Promedia, Opole Nie zamówionych materiałów redakcja nie zwraca.

ze dotacji ôd skarbu państwa do miasta. Tuż dali „cały kraj buduje swoją stolicę”. A ta stolica jeszcze nagrowo, co niě do 55 milionůw kiere je winno. Co to je „janosikowe”? To je taki podatek, kiery bogate gminy (wojewůdztwa, powiaty) płacom na biědne. Panstwo biere bogatszym miastom, coby pomogać biědniejszym. Jak Janosik, skirz tego zamianowano to „janosikowym”. Płaci to kupa ślůnskich gmin. I trza pedzieć, co u nos we niekierych gminach je to lagramencki złodziejstwo!

Już widzěmy, co by to było, kiej by tako informacjo poszła ze Katowic. Zaro by polityki a media zaczěni nagrować: „To pierwszy krok w kierunku oderwania Śląska od Polski”; „Rozwiązać samorząd wojewódzki i ustanowić kuratelę premiera”; „Zakamuflowana opcja niemiecka coraz zuchwalsza!” i tak dali. Idzie o opłata eksploatacyjno ôd kopalń. Fto choć roz widzioł poankrowane chałpy, pozapadane sztrasy, fto widzioł bytomski Karb – těn wiě, że ta opłata je na nic innego, jak retowanie miasta, kiere fedrująco gruba rujnuje. A tego geltu je mało, jak na festelne gůrnicze szkody. Nale minister finans€w to smoli – ślůnskie miasta geltem ze opłaty eksploataycjněj tyż muszom sie dzielić z biědniejszymi. Chocia kiej se pomiarkujemy, iże tako opłata eksploatacyjno Bytomia, kiery się wali, je doliczano do dochodu miasta, a na tej podstawie rachowany podatek janosikowy, to nie wieda, śmioć sie abo płakać.

śląsko-małopolski miszůng

P

„Krakowice” o których pisaliśmy już kilkukrotnie, zagrażają nam coraz bardziej. Plan połączenia w jeden organizm aglomeracji śląskiej i Krakowa zaaprobował ostatnio rząd. Zapowiada on poparcie dla integracji dwóch miast, Katowic i Krakowa. Podobnie jak prezydent Bronisław Komorowski, wróg śląskiej tożsamości.

rzypomnijmy, że cztery miesiące temu, podczas wspólnej sesji samorządów śląskiego i małopolskiego, zagłosowali za tym także radni RAŚ. Dla nas było to niezrozumiałe, bo jest oczywiste, że takie „Krakowice” to dalsze rozmywanie Górnego Śląska, dalsze zamazywanie jego granic. Uważaliśmy, że Katowice powinny dążyć do integracji z Opolem, historyczną stolicą Górnego Śląska, a nie Krakowem. Jerzy Gorzelik, lider RAŚ, przekonywał wówczas, że chodzi o współpracę naukową, kulturalną, a w dziedzinach tych Kraków jest wiele poważniejszym partnerem, niż Opole. Nie uznawał tej współpracy za zagrożenie dla śląskiej tożsamości. Teraz – gdy rząd mówi wyraźnie, że chodzi o integrację dwóch miejskich terenów – zapewne zmieni zdanie. Bo mówi się wyraźnie o jednym wielkim mieście. O metropolii liczącej ponad 4 miliony ludzi, więc równorzędnym partnerze dla Berlina, Wiednia, Rzymu. A mieście znacznie większym od Warszawy.

Po co nam Kraków Pytanie tylko, po co nam w takiej inicjatywie Kraków? Aglomeracja katowicka, połączona z rybnicką (Rybnik, Żory, Jastrzębie, Wodzisław) także liczy 3 miliony mieszkańców. Z Ostrawą i Opolem – 4 miliony. I byłaby to aglomeracja na wskroś górnośląska. Trzeba powiedzieć wprost – my sobie jako znaczący europejski ośrodek bez Krakowa poradzimy. Kraków bez nas – nie. Bez ślą-

skiego zaplecza będzie się marginalizował. Dlatego w Krakowie tak zaciekle o tę ideę walczą. Wiedzą, że we wspólnej metropolii to on będzie ściągał pieniądze na kulturę, na promocję. Że ta metropolia nie będzie wspólna, tylko tak naprawdę ich, krakowska. Dziennikarz Gazety Wyborczej (a więc bliskiej rządzącej PO) , Bartłomiej Kuraś pisze o tym pomyśle: „Krakowicom zaplecze intelektualne da Kraków. Katowice dadzą

„Krakowicom zaplecze intelektualne da Kraków. Katowice dadzą przemysł”. I już wiemy, jak ta współpraca ma wyglądać. My znów mamy być do roboty, oni do bycia panami, „zapleczem intelektualnym” przemysł”. I już wiemy, jak ta współpraca ma wyglądać. My znów mamy być do roboty, oni do bycia panami, „zapleczem intelektualnym”. To układ kolonia-metropolia, a nie partnerstwo. Najwyraźniej według rządzących mamy stać się kolonią nie tylko Warszawy, ale dodatkowo Krakowa!

Istnieją lepsze rozwiązania Minister Elżbieta Bieńkowska, wielki orędownik tego rozwiązania, wyjaśnia, dlaczego ten projekt dostaje wsparcie rządu: „Takie inicjatywy premiuje Unia Europejska, łatwiej będzie sięgać po unijne środki”. Tyle, że to nieprawda. Unia Europejska wyraźnie zapowiada premiowanie regionów w ich historycznych granicach. Tak więc region w którym złączono by cały Górny Śląsk – z Katowicami, Opolem, Ostrawą – byłby lepiej

homo sapiens pedzioł tak

„quasi-śląski”??? Blank rychtyczny piastowski orzeł, tela co przepołowiony, jako symbol, że we 1922 tak potrajlowano Wiěrchni Ślůnsk. Ten adler był godłem tajli Wiěrchnigo Ślůnska bez kupa czasu. I wicewojewoda Spyra, kery je historykiem wiedzom o tym. Inoś widno wele niego eli to je inakszy oreł, niźli těn, kiery wisi na jego amcie, to już niě je ślůnski. A to zaś znaczy, co wszytki fany, kiere nosi RAŚ, SONŚ a drugi organizacje, niě som wele Spyry ślůnski. Nale jak niě ślůnski, to jaki??? Jan DziaDul, publicysta „Dziennika Zachodniego” i „Polityki” (na swoim blogu): Przypomnę, że w skali całego kraju spis wyłonił taki narodowościowy pejzaż śląskości: Ślązakami – w różnych konfiguracjach – poczuło się ok. 847 tys. polskich obywateli (z których ponad 36 tys. żyje poza

Śląskiem i Opolszczyzną). (…) Poza Śląskiem najwięcej deklaracji narodowościowych złożono w Warszawie – ponad 3 tys., a w Krakowie i Wrocławiu – po ponad 2 tys. Miěszko redachtůr Dziadul na Ślůnsku chneda cołki życie i jeszcze niě wiě, że „Opolszczyzna” to je Ślůnsk! Niě pomyśli, że jeśli to niě Ślůnsk, tuż skond sie hań wziěny te Ślůnzoki o kierych pisze! A pisze tyż przeca dali: „Poza Śląskiem najwięcej deklaracji narodowościowych złożono w (…) Wrocławiu – po ponad 2 tys. Jerombol, „poz Śląskiem we Wrocławiu”! Tuż ani tego redachtůr Dziadul niě wiedzom, co Wrocław je stolicom cołkigo Ślůnska! Panoczku Dziadul, popytajcie sie kamratůw, jak sie mianuje fusbalklub we Wrocławiu abo fusbalstadion. Możne ůwdy dotre do wos, co Wrocław je Ślůnskiěm jak nojbarżyj! norbert raSch, prezes Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców z Opola, w imieniu swojej organizacji: "Pragniemy

widziany w Brukseli, niż to małopolskie dziwadło. Być może jeszcze lepiej cały Śląsk, także z Wrocławiem. Poza tym Unia w swoich dyrektywach informuje, że region powinien mieć od 3 do 8 milionów mieszkańców. Górny Śląsk i Małopolska mają razem więcej. Co jednak najgorsze, taki krakowsko-katowicki mariaż na długie lata blokuje możliwość powołania jednego górnośląskiego województwa. To po prostu dalsze rozmywanie Śląska.

wyrazić nasze poparcie dla publicznej dyskusji zainicjowanej przez pana Dietera Przewdzinga, burmistrza Zdzieszowic, a dotyczącej „autonomii dla Śląska". Herr Rasch, wy mocie alzheimera abo co? Nie słyszeliście nikej o Ruchu Autonomii Śląska? Dieter Przewdzing godo o autonomii ôd dwůch miesiěncy, a RAŚ - 22 lata. Tuż jak wom to wyszło, co publiczno dyskusja o autonomii zainicjował burmistrz Zdzieszowic? Bo wele nos ôn inoś těj idei udzielił poparcio. Chyba, że wy uznowocie inoś dyskusja miěndzy ślůnskimi Niěmcami, jak Przewdzing i wy. A co se zaś tam godajom taki Ślůnzoki, jak Gorzelik, Roczniok, Dyrda, Kutz, Plura – to wele wos żodno dyskusjo inoś taki tam fanzolěnie… bartłomieJ Kuraś, dziennikarz Gazety Wyborczej z Krakowa (17 września w

Działacze śląskich organizacji od początku byli krytyczni wobec pomysłu Metropolii Silesia, gdzie w jednym organizmie miejskim znalazłyby się Katowice, Gliwice i Sosnowiec, a zabrakło miejsca dla Mikołowa czy Knurowa. Uważali, że to tylko nieudolna proteza górnośląskiej autonomii, do tego bez większości górnośląskich ziem. Teraz mamy projekt jeszcze gorszy, w jednym mieście z Katowicami, Zabrzem, Chorzowem, ma być nie tylko Sosnowiec, ale nawet Kraków! Takie miasto grzebie szanse na śląską autonomię, a cały nasz region będzie się stawał przedmieściami wielkiego Krakowa. O ile projekt Metropolia Silesia jest dla Śląska dżumą, o tyle Krakowice są cholerą. Zagrożenie jest poważne. Trudno jednak sobie wyobrazić, by projekt przeprowadzono wbrew woli mieszkańców. Więc jeszcze nie wszystko stracone. (dd) GW): Krakowicom zaplecze intelektualne da Kraków. Katowice dadzą przemysł. Choć moim zdaniem - niestety - pełna integracja Krakowiaków i Ślązaków będzie trudna. Bo to dwa różne społeczeństwa o różnych doświadczeniach historycznych - tu Galicja, a tam zabór pruski. Część Ślązaków ma dążenia autonomiczne, czego nie ma w Małopolsce. Panie Kuraś, z wos je taki zaplecze intelektualne, jak z kozij rzici rajzěntasza. Inacěj byście wiedzieli, że u nos żodnego pruskigo zaboru nie było. Ślůnscy Piastowie sami słożyli hołd nimieckimu cěsorzowi, woleli być jego wasalami jak polskiego krůla. To roz. A dwa, zabory wziěny sie z rozbiorów Polski, w końce XVIII storoczo. Ślůnsk ůwdy juże 600 lot był poza Polskom, to jak můg trefić pod zabory? Zabôr pruski to Poznań abo Gdańsk, ale niě Ślůnsk. Tuż eli cołki Kraków je takie zaplecze intelektualne jak wy, ni ma sie co dziwać, iże Austrioki stolica Galicje przeniesły do Lwowa.


3

wrzesIeŃ 2013 r.

wiela idzie asić sie bublem?

8 września ze wielgim larmem sztartła - po siedmiu latach przerwy - luftbanka we chorzowskim parku. „Elka”. Wszyjscy jom chwilom, a my niě poradzěmy sie nadziwać, co je do chwolěniu we marnotrawstwie? Co je louz?

„Elka” kosztowała 33 miliony złotych. Jest znacznie szybsza od tej starej, czym chwalą się władze parku. Trasę liczącą dwa kilometry pokonuje w 5 minut, stara prawie 15. Tylko czym tu się chwalić? Krótki czas przejazdu kolejką jest ważny dla narciarzy, bo im chodzi o zjeżdżanie na nartach w dół, a kolejka jest tylko środkiem transportu na górę. W parku – inaczej! Jeśli ktoś w siada do kolejki, to traktuje to jako rozrywkę, jako powietrzny spacer, okazję do podziwiania widoków. Chce się nimi delektować, a nie pędzić. Tak więc ten, kto kupił taki szybki silnik, zwyczajnie zapłacił za niepotrzebne

urządzenie. To tak, jakby do elektrycznych melexów w parku montować silniki bolidów

przeanalizował ceny biletów na inne kolejki, i wychodzi mu, że ta jest tania. Te inne, to Gubałówka, Kasprowy Wierch i tym podobne. Znów albo udaje, albo nie rozumie, że porównuje orła z kurą. Tamte ciągną ludzi pod górę, ta po prostym. Tamte wiozą narciarzy, a to z założenia dość drogie hobby, raczej dla zamożnych. Ta ma być atrakcją dla wszystkich. Dwa zupełnie inne przedsięwzięcia, więc co tu porównywać. Można za to porównać cenę starej (zamkniętej 7 lat temu) i obecnej Elki. Wtedy przejazd kosztował 3,5 zł, teraz złotych 15. Co jeszcze w Polsce w ciągu 7 lat zdrożało czterokrotnie? Chyba nic! I dla kogo jest ta Elka? Czteroosobowa rodzina musi za przejażdżkę zapłacić 60 złotych. Dostanie za to nie widokowy spacerek, tylko ekspresową podróż nad parkiem. Ile rodzin się na to skusi? Raczej niewiele. Tym bardziej, że sezon się kończy. Bo kto to wymyślił, żeby spacerową kolejkę uruchomić 8 września, na koniec sezonu letniego, a nie w czerwcu, na jego początku? Nam zaś najbardziej wstyd, że jedna z gondole tej luftbany będą nosić imiona ślą-

haja o Langera Pyjter Langer to chop, kierego zno kożdy, fto angażuje sie w działania za autonomiom, ślůnskom godkom, abo ślůnskom nacyjom. Zawdy, kiej je akcja, Marsz, Pikieta – je hań i Langer, ze żůłto-modrom fanom, megafonem. Ś nim jego karlus a kamraty.

P

rzůdzij był aktywistom RAŚ-a, nale uznoł, iże ten manszaft je za fest ugodowy, i zrychtowoł włosny – „Ślůnsko Ferajna”. „Ferajna” fest kamraci ze posłem Markiem Plurom, rychtuje roztomaite ślůnskie akcje. A som Langer zawdy pado, co ôn som je Ślůnzok blank pronimiecki, a nojlepsze czasy Ślůnska to te, kiej był n we Niěmcach.

Krótki czas przejazdu kolejką jest ważny dla narciarzy, bo im chodzi o zjeżdżanie na nartach w dół, a kolejka jest tylko środkiem transportu na górę. W parku – inaczej! Jeśli ktoś w siada do kolejki, to traktuje to jako rozrywkę, jako powietrzny spacer, okazję do podziwiania widoków. Chce się nimi delektować, a nie pędzić formuły 1. A taki silnik odpowiednio kosztuje. Tak więc kupiono drogi, niepotrzebny silnik. Podobnych pytań jest więcej. Arkadiusz Godlewski, dyrektor Parku chwali się, że

zaś grajom Pomsta

skich noblistów, pisarzy, czy Konstantego Wolnego, pierwszego marszałka Sejmu Śląskiego. Bo taki bubel, jak ta Elka nie powinien nosić tak zacnych imion. Dejcie pozůr! Fto nie widzioł jeszcze „Pomsty”, kiero juże je klasykom ślůnskigo teatru, może se jom ôbejrzeć terozki. Ta komedio Mariana Makule podle „Zemsty” A. Fredry bydom grać: - We Miejskim Domu Kultury w Szopienicach-Giszowcu, Katowice, - 22 września, o 18:00 - We Miejskim Domu Kultury w Łaziskach Górnych, 25 września, o 19:00 - We tyskim Teatrze Małym 2 października, o18:00

Pyjter niě przepomino jěnzyka we gěmbie. Kiej we 2009 roku, na Marszu Autonomie, jakiś prawicowy redachtůr pokozoł na ślůnskigo orła i zapytał „co to za wrona?”, ůwdy Langer wartko ôdpedzioł: „na pewno lepszo, jak těn bioły papagaj na szerwonym tle!”. – Jo ni mom nic przeciw państwowěmu godłu, ale kiej polski nacjonalista ubliżo symbolom, kierym jo pszaja, to niěch som poczuje, jak to je!” – tuplikowoł razěm Langer. Jakoś tak ze końcem sierpnia na swoim profilu na facebooku wciep Langer grafika, na kierěj je nimiecki wojok we hełmie, a za nim ślůnski adler. Podpisoł to „Es lebe freies Oberschlesien” (Niěch żyje wolny

Ślůnsk). No i zaczěna siě chaja, ô kieryj pisały tyż roztomaite cajtůngi. Zamianowano Langera faszystom, nazistom, hitlerowcěm. – Zestawienie hitlerowskiego żołnierza ze Ślązakami to nieporozumienie. Ja nie chcę być kojarzony z nazistami – napisoł jeděn ze internautůw. Nawet jego kamrat, poseł Plura, się dziwoł: - Pyjter je wielgi ślůnski patriota, nale niě poradza wyrozumieć, ô co mu terozki poszło? III Rzesza mo dać Ślůnskowi wolność? Wicewojewoda Piotr Spyra, przeciwnik ślůnskij sprawy, ze těj saměj partie (PO) czako, iże Plura půdzie dali: - Nie wyobrażam sobie, że po takim żałosnym wybryku, ktoś przyzwoity będzie jeszcze współpracował ze ślonskom ferajnom i jej liderem. Dotyczy to również moich partyjnych kolegów – pado. Som Langer nie poradził sie nadziwać chaji: - Co je louz? Taki hełmy noszom chilijskie wojoki, nosili je powstańce warszawski, a Niěmcy już za I wojny światowěj. Tuż czamu zaro hitlerowiec? To roz. Dwa, że nasze fatry, opy były we Wehrmachcie. Tuż ôni we 1945 roku rýchtig bronili Ślůnska, swojigo hajmatu, przed Sowieckom armiom. Nale ěntlich przýdowo: Niě był to szpil do propagowanio faszyzmu. Nale chciołech prowokować, coby pokozać problem, kiery je durś zamiatany pod tepich. Chciołech chaje, fermentu. Skirz tego, co tak nojlekcyj pokazywać problemy Ślůnzokůw o inakszěj, niźli polsko, tożsamości. I marginalizowanie jejch bez polski sztat. My momy prawo do inakszych, jak polskie symboli, do inakszej wrażliwości. Wyboczcie wy, kierzyście we fotomontażu widzieli propagowani faszyzmu; niě ô to mie szło.

chcesz lepij godać JUż w sPrzedażY!!! po ślůnsku? wznowienie kultowej książki!

U nas promocyjna cena!

historia narodu śląskiego (autor Dariusz Jerczyński) , wydanie iii, poszerzone, 476 stron formatu a-4 – już w sprzedaży od 1 lutego. cena 60 złotych. Historia Narodu Śląskiego – to jedyna książka, która prezentuje dzieje naszego hajmatu ze śląskiego (a nie polskiego, niemieckiego, czeskiego czy jeszcze innego) punktu widzenia. Trzecie wydanie w porównaniu z poprzednimi zostało bardzo poszerzone, mniej więcej o połowę. Jesteś Ślůnzokiem? Ta ksiůnżka musisz mieć! Historię Narodu Śląskiego można kupić, wpłacając 60 złotych (+ 8 zł koszty przesyłki) na konto: 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 (Instytut Godki Ślunskij Dariusz Dyrda). W przypadku zamówienia 2 i więcej egzemplarzy – przesyłka gratis. Czas realizacji zamówienia do 14 dni. Książkę można zamówić telefonicznie, pod numerem 0-501-411-994 lub na przez pocztę internetową poczta@naszogodka.pl.

„Rýchtig Gryfno Godka” – jedyny podręcznik mowy śląskiej w promocyjnej cenie. „Rýchtig Gryfno Godka” to 15 czytanek po śląsku i polsku, a po każdej czytance omówione różnice pomiędzy gramatyką śląską a polską. Zaś czytanki opowiadają to, co Ślązak o swojej ojczyźnie wiedzieć powinien: o naszej historii, o granicach Górnego Śląska, o śląskich noblistach, o śląskich zwyczajach. Książka zaopatrzona jest również w bogaty słownik polsko-śląski i śląsko-polski. „Rýchtig Gryfno Godka” ” promuje prostą i intuicyjną śląską pisownię opartą o 90-letnią tradycję! „Rýchtig Gryfno Godka”! można kupić, wpłacając 25 złotych (+ 8 zł koszty przesyłki) na konto: 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 (Instytut Godki Ślunskij Dariusz Dyrda). W przypadku zamówienia 2 i więcej egzemplarzy – przesyłka gratis. Czas realizacji zamówienia do 14 dni. Książkę można zamówić telefonicznie, pod numerem 0-501-411994 lub na przez pocztę internetową poczta@naszogodka.pl


4

wrzesIeŃ 2013 r.

regionalista

nie pasuje do systemu Rozmowa z Marcinem Melonem, nauczycielem, przewodniczącym Stowarzyszenia na rzecz edukacji regionalnej Silesia Schola

niczego dobrego oczekiwać. Ta partia boi się różnorodności, jak diabeł wody święconej. A mówienie o śląskiej historii i kulturze to zawsze mówienie o różnorodności. Ta wielokulturowość to nasz wielki atut, nie możemy z niego rezygnować tylko dlatego, że pewien procent wyborców PiS obawia się wielokulturowości.

- Kto to właściwie jest nauczyciel-regionalista? - To taki dziwny rodzaj nauczyciela, który nie pasuje trochę do naszego systemu oświaty. Mniej interesuje go pisanie sprawozdań, zdobywanie kolejnych certyfi-

wienie o zorganizowanych konkursach dla garstki ochotników. Ci młodzi ludzie nie wiedzą gdzie mieszkają i nie będą czuli więzi z tym miejscem. Pewnie wielu wyemigruje i będziemy mieli problem. Badania potwierdzają, że uczniowie o

To, że śląski uczeń pozna historię swojego regionu, nie oznacza, że będzie chciał wywoływać powstanie antypolskie. katów i robienie dziesiątek ruchów pozornych. To człowiek, który wierzy w to, że jego misją jest wychowanie młodych mieszkańców Śląska na obywateli tego Śląska, którzy znają swój region i umieją godnie go reprezentować. Robi to, choć nie może obecnie liczyć na wsparcie władz oświatowych, a często nawet na wsparcie dyrekcji swojej szkoły czy władz swojej gminy. Niestety, te władze to często starsze osoby, które dawno już straciły wiarę, że system można zmienić, więc koncentrują się wyłącznie na działalności ograniczonej murami własnej szkoły. A szkoda, bo często robią tam wartościowe rzeczy, którymi warto chwalić się publicznie.

- Z wiedzą młodych Ślązaków o Śląsku jest aż tak źle? - Jest źle. Większość uczniów nie wie prawie nic, nie zmienia tego faktu mó-

tożsamości śląskiej są mniej skłonni do wyjazdów. Dlatego nie rozumiem władz, które wciąż lekceważą nauczanie o regionie.

- Liczysz na pojawienie się jakiejś nowej partii? - Wydaje mi się oczywiste, że ci wszyscy racjonalni, nowocześnie myślący mieszkańcy Polski powinni mieć jakąś reprezentację w Warszawie, która pozwoliłaby dopasować prawo do rzeczywistości. Przecież nie jest tak, że każdy Polak boi się nauczania o Śląsku. Nie każdy myśli, że jeśli uczeń dowie się jaka była prawdziwa historia jego miasta i regionu, to wywoła od razu antypolskie powstania, wkroczy tu armia niemiecka i stanie się szereg innych cudów. Takie myślenie to przejaw obłędu. - A jak z edukacją regionalną w innych regionach Polski?

kalnego patriotyzmu, jeśli Ślązak chce uczyć o historii Śląska, to od razu jakiś nawiedzony nacjonalista zaczyna podejrzewać, że pewnie tak naprawdę chodzi o oderwanie się od Polski i przeniesienie

rodziców na treści nauczania i funkcjonowanie szkoły. Mają prawo sprawdzać jak realizowana jest edukacja regionalna w szkole ich dziecka, zwracać się do dyrekcji z pytaniami i wnioskować o wpro-

Młodzi ludzie nie wiedzą gdzie mieszkają i nie będą czuli więzi z tym miejscem. Pewnie wielu wyemigruje i będziemy mieli problem. Badania potwierdzają, że uczniowie o tożsamości śląskiej są mniej skłonni do wyjazdów. Dlatego nie rozumiem władz, które wciąż lekceważą nauczanie o regionie. za pomocą czarnej magii całego regionu do RFN, a wszystko za pieniądze Eriki Steinbach.

- A jak to wygląda na Dolnym Śląsku? Tam rdzennych Ślązaków nie ma. - Była za to obawa przed rewizją granic, starano się zapomnieć, że te region przez kilkaset lat należał do Niemiec. Nawet tam jednak ludzie chyba już zrozumieli, że edukacja regionalna jest niezbędna chociażby do rozwoju turystyki regionalnej. Bieżący rok władze województwa dolnośląskiego okrzyknęły rokiem regionalnej

wadzenie takich zajęć. Przypomnę też, że według obowiązującego prawa oświatowego, szkoła może zwrócić się do władz gminy o przyznanie pieniędzy na organizację dodatkowych lekcji, na przykład wiedzy o Śląsku. Takie zajęcia zostały już wprowadzone w kilku śląskich gminach.

- Pozostaje zatem liczyć na hojność naszych samorządowców? - Myślę, że docelowo niezbędne będzie jednak wprowadzenie rozwiązań kompleksowych. Sądzę, że czas najwyższy roz-

- Czego nauczyciele-regionaliści mogą oczekiwać w nowym roku szkolnym? - Pytasz konkretnie, więc konkretnie odpowiem: niczego dobrego. Ogólnie Śląsk traktowany jest w Polsce marginalnie, zatem równie marginalnie traktowane jest nauczanie o Śląsku.

- Co by się musiało zmienić? - Najpierw sytuacja polityczna. Odnoszę wrażenie, że żadna z głównych polskich partii nie ma ochoty robić czegokolwiek dla Ślązaków. Platforma Obywatelska miała tyle czasu na wprowadzenie zmian, a nie zrobiła nic, z wyjątkiem ruchów pozornych. Ze strony PiS też nie możemy

Weź uDział W ProJeKcie

Stowarzyszenie Silesia Schola i Stowarzyszenie Inicjatywa zapraszają nauczycieli, zajmujących się nauczaniem o Śląsku (i nie tylko) do udziału w projekcie „W regionie o regionie”. W jego ramach nauczyciele wezmą udział w szkoleniu, które zwiększy ich praktyczne umiejętności interesującego i skutecznego nauczania o regionie, będą też uczestniczyć w tworzeniu platformy edukacyjnej poświęconej edukacji regionalnej oraz filmów dydaktycznych, które będą mogły zostać wykorzystane podczas zajęć z młodzieżą. Formularz zgłoszeniowy oraz więcej informacji na temat szkolenia znaleźć można na stronie internetowej www.oregionie.pl. Projekt finansowany jest ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego, udział w nim jest całkowicie darmowy, zaś organizator zwraca koszty dojazdu.

Są miejsca, gdzie o lekcjach regionalizmu się pamięta. Na przykład kalendarz Żorskiego Centrum Regionalnego jest nimi szczelnie wypełniony. - Oczywiście, że powinna być, bo bez niej nie ma mowy o wykształceniu w młodym człowieku poczucia zakorzenienia. Ale my mamy trudniej, bo to my byliśmy prawie zawsze poza granicami tego państwa, my różnimy się najbardziej od reszty kraju. Historia Wielkopolski czy Małopolski to jednak w ogromnej części historia państwa polskiego. Tymczasem w naszej historii więcej jest Czech czy Niemiec niż tej Polski. Mam zresztą wrażenie, że u nas wszystko jest trudniejsze niż gdzie indziej. Czegokolwiek się domagamy, zawsze części Polaków wydaje się to podejrzane. Jeśli Krakusi chcą uczyć o historii Małopolski, to jest to przejaw lo-

turystyki edukacyjnej. A tymczasem na Górnym Śląsku większość uczniów nie jest w stanie nawet wskazać granic swojego regionu! Nie mówiąc o tym, że 90 procent nie zna jego historii ani żadnego reprezentanta. Nic nie wskazuje, by pan marszałek Sekuła miał w najbliższym czasie ochotę zająć się tym tematem, choć chciałbym się mylić. - Co rodzic-Ślązak może zrobić, by jego dziecko zamiast o Smoku Wawelskim i Złotej Kaczce uczyło się o Utopcach i Połednicach? - Coraz więcej. W szkolnictwie wyraźnie dostrzegalny jest trend zwiększający wpływ

począć poważną debatę o zmianach w systemie oświaty, które umożliwiłyby nauczanie o regionie. Można na przykład pójść w kierunku modelu hiszpańskiego, gdzie władze każdego regionu ustalają pewien procent treści podstawy programowej. Warto zastanowić się jak taka edukacja regionalna powinna funkcjonować w kontekście ujednoliconych egzaminów ogólnopolskich. Jest przed nami wiele pracy, tymczasem zajmujemy się tym, czy świadomy Ślązak będzie gorszym Polakiem i czy lepiej ograniczyć śląskość w szkołach wyłącznie do folklorystycznych zespołów pieśni i tańca. To musi frustrować. rozMawIaŁa JoaNNa Noras


5

wrzesIeŃ 2013 r.

zrozumienie tamtych wydarzeń na Śląsku jest wykluczone dla kogoś, kto uważa Ślązaków za Polaków

1939 - nasz kawałek historii

1 września, wydarzeniem które rozegrało się na Górnym Śląsku, w gliwickiej radiostacji, rozpoczęła się II wojna światowa. Miejsce nie było chyba przypadkowe. To tutaj w roku 1922 nastąpiła ostatnia korekta granic w Europie po poprzedniej wojnie. Niemcy, mimo że wygrały plebiscyt na Śląsku, musiały oddać najbogatszą część regionu Polsce. Wymusiła to Francja, podpierając się argumentem doskonałej akcji dywersyjnej, zwanej III Powstaniem Śląskim.

D

la Niemiec było to upokorzenie – i triumfalne wkroczenie na Śląsk było dla nich takim samym rozrachunkiem z traktatem wersalskim, jak wcześniejsza remilitaryzacja Nadrenii (1936) i przyłączenie Austrii (1938). Teraz upozorowanie polskiej napaści na radiostację gliwicką miało dowieść, że Polska nadal zachowuje się na Śląsku wobec Niemiec agresywnie.

powstańcůw, kierych harestowali, kiej ino wleźli do Tychůw. Opapa, kiej ino to ôboczył, padali: - To niě som Niěmcy! Niěmcy by nikogo bez sondu nie zabili, to je cywilizowano nacyjo. A ci to jakiś barbarzyński beskurcyje! I juzaś opapa niě poradzili się doczkać, fto spiere III Rzesza, skirz tego, co to niě był taki nimiecki Rajch, jako opapa spominali i na jaki 17 lot czakali!

czekaliśmy na państwo wilhelmów

dla nas nie byli okupantem

Prowokacja gliwicka była pierwszym sygnałem, że III Rzesza nie będzie takim państwem, na jakie czekali Niemcy i proniemieccy Ślązacy w Katowicach, Mikołowie, Rybniku, Piekarach. Że nie będzie to państwo prawa Wilhelmów, tylko brutalny totalitaryzm. Znam to z własnych rodzinnych opowieści. Můj opapa witoł Wehrmacht w Tychach, z bańkom, kielniom i kiszkom. Spragnionym wojokom loł ta kiszka, a kiej się wnuki dziwały: - Opapa, przeca to Niěmcy, wrogi Polski, naszěj ôjczyzny – tuż im staroszek padali: - Dej pokůj,

Większość Ślązaków we wrześniu 1939 roku witała Niemców życzliwie, lub obojętnie. Nie widzieli w nich okupanta. Ślązacy nie doświadczyli od Niemców w swojej historii nic złego, żyli z nimi zawsze zgodnie, żenili się, w plebiscycie 1921 roku wybrali Niemcy. Więc czemu się mieli Niemców bać? A ci, którzy marzyli o niepodległym państwie śląskim, traktowali Niemców i Polaków jednakowo, jako narody które do tej niepodległości nie chcą dopuścić. Dziś można pytać ze zdumieniem: „jak można było witać radośnie hitlerowców?

Dziś można pytać ze zdumieniem: „jak można było witać radośnie hitlerowców? To ludobójcy!”. Pamiętajmy jednak, że wtedy, we wrześniu 1939 roku nikt o obozach zagłady nie słyszał, a totalitarna III Rzesza niespecjalnie systemem państwowym różniła się od frankistowskiej Hiszpanii, faszystowskich Włoch czy sanacyjnej Polski. Wtedy generalnie była moda na państwa faszystowskie bądź faszyzujące. Nie znano zbrodniczej III Rzeszy, znano, jak mój opapa, prawe państwo Wilhelma II. Tęskniono za takim! skończyło sie to polski chacharstwo, zaś bydzie u nos ordnung, naroście zaś bydzie jak noleży! Nale trwało to wszystkigo pora dni. Hitlerowcy kole tyskij poczty zamordowali

To ludobójcy!”. Pamiętajmy jednak, że wtedy, we wrześniu 1939 roku nikt o obozach zagłady nie słyszał, a totalitarna III Rzesza niespecjalnie systemem państwowym różniła się od frankistowskiej Hisz-

Ale dla niektórych przyjście Niemców oznacza krwawe represje

Katowiczanie witają wkraczający Wehrmacht panii, faszystowskich Włoch czy sanacyjnej Polski. Wtedy generalnie była moda na państwa faszystowskie bądź faszyzujące. Nie znano zbrodniczej III Rzeszy, znano, jak mój opapa, prawe państwo Wilhelma II. Tęskniono za takim!

zbrodnie? oczywiście, że były Niemniej był też wrogi Niemcom element propolski – i na nim III Rzesza rozpoczęła represję. Obraz ludności Katowic, witającej Niemców kwiatami, będzie pełny dopiero, gdy uzupełnimy go tym drugim zdjęciem, Ślązaków prowadzonych na rozstrzelanie. III Rzesza od razu, we wrześniu 1939 roku, pokazała nam swoje zbrodnicze oblicze. Mowa oczywiście o tej części Śląska, która do 1939 roku była

w Polsce. Bo mieszkańcy części z Gliwicami i Opolem poznali hitlerowską doktrynę już wcześniej. Przy czym pamiętać należy, że zbrodni dopuszczała się nie tylko strona niemiecka. Owszem, było ich więcej, choćby dlatego, że Niemcy zwyciężyli. Choćby dlatego, że zbrodnia była oficjalnie wpisana w system III Rzeszy. Ale na początku września 1939 roku także Polacy dopuszczali się na Śląsku zabijania Niemców bez sądu. Na przykład profesor Alfred Sulik w swojej monografii Mysłowic (tom II) opisuje, jak to wojsko aresztowało szesnastu członków Freikorpsu, podejrzanych o

założyć mundur zwycięzców! A niejeden chłopak, zwłaszcza po czerwcu 1940 roku marzył, kiedy w końcu powołają go do wojska. Bo cóż dla takiego chłopaka ze śląskiej wsi, miasteczka mogło być przyjemniejsze, niż służba w niezwyciężonej armii zdobywców Europy, służba w dopiero co podbitych Paryżu, Brukseli, Pradze a niechby i Warszawie. Tak, dla Ślązaków z niedawnej polskiej części regionu, okres pomiędzy wrześniem 1939 roku a rokiem 1942 był na pewno

Niejeden chłopak, zwłaszcza po czerwcu 1940 roku marzył, kiedy w końcu powołają go do wojska. Bo cóż dla takiego chłopaka ze śląskiej wsi, miasteczka mogło być przyjemniejsze, niż służba w niezwyciężonej armii zdobywców Europy, służba w dopiero co podbitych Paryżu, Brukseli, Pradze a niechby i Warszawie. akcję dywersyjną w Michałkowicach. Przekazano ich powstańcom śląskim, celem odeskortowania do więzienia w Sosnowcu. Powstańcy jednak zamiast tego – zastrzelili ich w mysłowickim Parku Zamkowym. Tak więc srogość była po obu stronach, a codzienne normalne życie wróciło na Śląsku już po kilku tygodniach. Skończyło się bezrobocie, sporej części Ślązaków podniosła się stopa życiowa, dzieci wróciły do szkół, gdzie portret Piłsudskiego zastąpił portret Hitlera. Śląsk włączono do Niemiec, Ślązaków uznano za Niemców (perypetie z volkslistą miały się dopiero zacząć), więc z punktu widzenia mieszkańców tych ziem nie działo się nic złego.

lepszy, niż choćby Wielki Kryzys, lata 1930-35, gdy masowo nie było pracy, a państwo polskie zaczynało coraz bardziej rugować śląskość. Represje zaś III Rzeszy spotykały Żydów, spotykały polskich urzędników, którzy w latach 1922-39 zjechali na Śląsk – ale rdzennej ludności krzywda się nie działa. A ponieważ z państwem polskim lat 1922-39 niespecjalnie się utożsamiali, więc i mieli poczucia utraconej ojczyzny, które było dramatem Polaków. Bo tamci Ślązacy w swojej masie po prostu Poakami się nie czuli. Więc przykładanie do nich polskiej miarki, mija się z celem. Ten, kto – jak prezydent Bronisław Komorowski - nie chce tego zrozumieć, ten nie chce też zrozumieć Ślązaków! darIUsz dYrda


6

wrzesIeŃ 2013 r.

czy harcerstwo służy do propagowania cygaństwa? Każdego roku, z początkiem września katowiccy harcerze przeprowadzają inscenizację o nazwie „Obrona wieży spadochronowej”. Trudno nawet się im dziwić, wszak katowicki hufiec ZHP nazywa się imieniem Bohaterów Wieży Spadochronowej.

durś o tej wieży. wiela idzie… „Ptaki Ptakom” – legenda nabrała rozpędu. Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, które ją wydało, rekomendowało powieść: „Książka stanowi swoisty dokument bohater-

że żadnej harcerskiej obrony wieży nie było. I wtedy, w 1947 roku wszyscy o tym wiedzieli. Dopiero później zaczęto wierzyć, że to historia prawdziwa.

Powieść mało znanego pisarza nie przebiła się do masowego odbiorcy. Dopiero gdy dwadzieścia lat później, wziął ją na warsztat Wilhelm Szewczyk i stworzył własną „Ptaki Ptakom” – legenda nabrała rozpędu. Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, które ją wydało, rekomendowało powieść: „Książka stanowi swoisty dokument bohaterstwa i ofiarności ludu śląskiego w walce z hitlerowskim najeźdźcą. Ukryj”. Chociaż mamy do czynienia z fikcją, pada tu już słowo „dokument”. stwa i ofiarności ludu śląskiego w walce z hitlerowskim najeźdźcą. ”. Chociaż mamy do czynienia z fikcją, pada tu już słowo „dokument”. Mit zaczyna udawać fakty.

dowodów nawet nie szukano

I

Legenda wieży zaczęła się od książki Gołby nscenizacja wzorowana jest na obrazach z dawnego filmu „Ptaki ptakom”. Niemcy nacierają a dzielni polscy harcerze bronią się pod wieżą i na wieży. W końcu Niemcy punkt oporu zdobywają a nieletnich obrońców bestialsko mordują, zrzucając z tej wieży. Bardzo sienkiewiczowskie, bardzo polsko-patriotyczne. Tak bardzo, że w roku 2011 na obchodach inscenizacji pojawił się nawet prezydent RP Bronisław Komorowski. Jest tylko jeden problem: nic nie wskazuje na to, by ta historia była prawdziwa. Nie ma żadnych dowodów, że harcerze bronili się na wieży, więc tym bardziej nie ma dowodów, że zostali z niej zrzuceni. Katowicki hufiec harcerski ma więc może imię czegoś, czego nie było.

W 1976 roku w oparciu o tę powieść nakręcono film pod takim samym tytułem. Śląskie (a może nie tylko śląskie) szkoły szły na niego obowiązkowo do kin. Do mniejszych szkół przyjeżdżało kino objazdowe. Literacka wersja wydarzeń stawała się znana wszystkim. I tak mit wieży stał się powszechny. Na tyle powszechny, że zaczęto mylić go z rzeczywistością. Rzecz jest charakterystyczna. Powieść Gołby ukazała się w 1947 roku, zaledwie 8 lat po rzekomych wydarzeniach. Mimo tego jednak nie udało się ustalić ani jednego nazwiska obrońców wieży. Nie udało się ustalić, z jakiej harcerskiej jednostki byli. Ba, nie ma nawet dowodów, że próboano ich wtedy szukać. Istnieje tylko jedna logiczna odpowiedź na pytanie „dlaczego”? Ano dlatego,

Owszem, historycy, po zbadaniu dokumentów polskich i niemieckich, zgadzają się, że ktoś tej wieży bronił. Bronił jej krótko – i nic nie wskazuje na zorganizowaną walkę. Może pojedynczy powstaniec albo nawet harcerz? Może jakiś rozgoryczony polski żołnierz? A może dwóch pijaczków, którzy komuś ukradli karabin? Tego nie dowiemy się już nigdy. Ale można być pewnym, że gdyby bił się tu jakiś zorganizowany oddział harcerski, to byśmy znali nazwiska uczestników, znali chorągiew, z której byli. Tak jak znamy choćby nazwiska powstańców warszawskich, często wiemy który gdzie i kiedy padł – mimo że ich były tysiące. Bo zawsze ktoś przeżył. A jeśli nawet nie on sam, to jego bliscy, którzy wiedzieli, że tam walczył. Tymczasem w przypadku tych harcerzy z wieży nic: ani rodziców, których dzieci zginęły w tej walce, ani kolegów z harcerstwa, ani jakiegokolwiek śladu. Owszem, ktoś tam podobno widział trupy harcerzy pod wieżą. Ale nawet jeśli jakieś były, czy to dowód, że oni tej wierzy bronili?

a co nas dowody obchodzą? tak było i już!

Nie przeszkadza to jednak katowickiemu hufcowi ZHP twierdzić, że te wydarzenia mogły tak wyglądać. Jak twierdzi podharcmistrz Agnieszka Witosz, zastępca komendanta hufca: - Nie jesteśmy pewni, że było dokładnie tak, więc nie używamy pojęcia rekonstrukcja, lecz inscenizacja. Ale taki przebieg zdarzeń jest prawdopodobny, wiele poszlak wskazuje jednak na to, że wieży bronili katowiccy harcerze. Tylko wśród tych poszlak nie ma jednej podstawowej: jedno, choćby jedno nazwisko obrońcy! Bez niego trzeba rzecz uznać za bajkę. To tylko mit. Bajka taka sama, jak o Popielu, co go myszy zjadły i o Wandzie, co nie chciała Niemca. Mimo tego jednak w obronę komunistycznego mitu zaangażował

a o tym, że to mit bez potwierdzenia, było wtedy już głośno. Jednak w dalszej części wypowiedzi sam wyjaśnił. Mówił bowiem, że odwoływanie się do tych tradycji jest szczególnie ważne w chwili, gdy niektórzy poddają w wątpliwość polski patriotyzm Ślązaków. „A są też tacy, którzy gdzieś tracą swoją świadomość pomiędzy Oberschlesien a Górnym Śląskiem.”

Przecież to dowód… braku polskości

No i wszystko jasne. Nieważne, że to tylko mit, z rodzaju tych o Popielu. Ważne, że ten mit potwierdzać ma polski patriotyzm Ślązaków. Mówić „nie” tym, którzy tracą świadomość pomiędzy Oberschlesien a Górnym Śląskiem. I w imię tych idei prezydent państwa godzi się na fałszowanie historii, chociaż nie na te słowa, twierdząc, że to przecież tylko inna ocena faktów, że to poli-

Dwa lata temu prezydent Polski, Bronisław Komorowski mówił: „- Wszyscy pamiętają tę dramatyczną próbę oporu już po przełamaniu frontu polskiego i odejściu oddziałów polskich. To tu, w Katowicach pod wieżą spadochronową, Ślązacy i polscy patrioci ze Śląska bronili Śląska i Polski.” Można się dziwić, po co on ośmiesza swój autorytet angażując go w tak wątpliwe historie. Zaświadczając nim, że ta bajka, to prawda najprawdziwsza!

Gołba – początek legendy

Cała ta historia to literacka legenda, pochodzącą z powieści Kazimierza Gołby „Wieża Spadochronowa. Harcerze śląscy we wrześniu 1939” wydanej w 1947 roku. To właśnie tam stworzył mit obrony wieży. Komunistom musiał on bardzo przypaść do gustu, było tam wszystko, czego szukali w literaturze. Powieść miała z ich punktu widzenia same atuty. Bo pokazywała polskość ludu śląskiego. I pokazywała też bestialstwo Niemców. A zarazem heroicznej walki przeciw hitlerowcom nie prowadzili znienawidzeni przedwojenni panowie, sanacyjni oficerowie, tylko niewinna śląska młodzież. Jednak powieść mało znanego pisarza nie przebiła się do masowego odbiorcy. Dopiero gdy dwadzieścia lat później, wziął ją na warsztat Wilhelm Szewczyk i stworzył własną

A po rzekomym dokumencie, przyszła kolej na film…

O tej powieści, choć fikcyjna, użyto już słowa „dokument”

się i prezydent Bronisław Komorowski, i kuria arcybiskupia w Katowicach. I inni. Można by się zdziwić, po co oni ośmieszają swój autorytet angażując go w tak wątpliwe historie. Zaświadczając nim, że to prawda najprawdziwsza! Dwa lata temu prezydent Polski, Bronisław Komorowski mówił: - Wszyscy pamiętają tę dramatyczną próbę oporu już po przełamaniu frontu polskiego i odejściu oddziałów polskich. To tu, w Katowicach pod wieżą spadochronową, Ślązacy i polscy patrioci ze Śląska bronili Śląska i Polski. Po co to mówił? Przecież jako historyk bez wątpienia umie odróżniać fakty od legend,

tyka historyczna. Jeśli robi to prezydent, to cóż się dziwić, że robią to rokrocznie katowiccy harcerze? I tylko zdumiewa logika prezydenta. Bo przecież gdyby ta obrona naprawdę miała miejsce – byłaby raczej koronnym dowodem… braku polskiego patriotyzmu Ślązaków. Tylko dzieci chciały bronić Śląska przed Niemcami, dorośli ich witali radośnie. Jak widzimy na fotografiach z 4 września – dorośli mieszkańcy Katowic witają wkraczające wojska niemieckie owacyjnie. Pewnie, że nie wszyscy mieszkańcy, ale na pewno sporo, znacznie więcej niż w Pradze, Paryżu, o Warszawie nie wspominając. Tak nie wy-


7

wrzesIeŃ 2013 r. wkraczających do miasta oddziałów Wehrmachtu i niemieckich mieszkańców Katowic, witających żołnierzy kwiatami. Tymczasem w tamtych tygodniach nic nie było proste ani oczywiste, a przynależność narodowa wcale nie oznaczała konkretnej strony barykady. I z całą pewnością – są na to dokumenty – polskie podziemie przystąpiło do konspiracji praktycznie natychmiast po wybuchu wojny.” Inscenizacja w wykonaniu katowickich harcerzy gląda witanie wkraczającego okupanta. - Kiedy patrzyłem na te zdjęcia, przypomniał mi się … Pan Tadeusz. Mamy tam opis radości Polaków na Litwie, gdy wkraczają wojska Księstwa Warszawskiego. Tu też widzę ten entuzjazm… - mówi Jan Wyżgoł, wieloletni redaktor naczelny tyskiego „Echa”, od 20 lat na emeryturze. Gdyby więc harcerze bronili Wieży, wyszłoby na to, że dorośli witają Niemców kwiatami, a jedynie dzieci, wychowane w nacjonalistycznej szkole, podpuszczone przez nauczycieli, idą strzelać do witanych przez rodziców kwiatami wojsk. I to tych dzieci jest garstka, bo przecież nie był to masowy opór. Jeśli w liczącej kilkaset tysięcy ludzi aglomeracji strzela do nadchodzących wojsk niemieckich kilkudziesięciu nawet harcerzy – to cz są oni dowodem polskiego patriotyzmu Ślązaków? A skąd, są raczej dowodem, że prawie nikomu ci nowi panowie nie przeszkadzają. A wielu czekało na nich z utęsknieniem.

Posłać dzieci przeciw armii? wstyd!

Obroną wieży – prawdziwą lub fikcyjną – mogą się szczycić tylko Polacy! Każdy inny naród wstydziłby się, że regularne wojsko

miast się uczyć. Ta legenda wpisuje się po prostu w taką retorykę – i dzięki niej dzisiejsi katowiccy harcerze mogą czuć się równie ważni, jak warszawscy spadkobiercy batalionu Zośka. Oni też walczyli i ginęli za ojczyznę. I nie pozwolą przekonać się, że to tylko bajka.

Realia filmu Kutza były znacznie prawdziwsze. Rzeczywiście tuż po wkroczeniu Niemców w Katowicach zaczął tworzyć się polski ruch oporu. Rychło jednak rozpada się, a jego członkowie masowo trafiają na Gestapo. Śledztwo AK oraz późniejsze, także IPN, wskazują jednoznacznie, że wsypuje

Można zrozumieć, że Polacy na Śląsku chcą przypominać początek II Wojny Światowej. Poprzez inscenizację, rekonstrukcję. Tylko trudno zrozumieć, dlaczego wybierają do tego wydarzenie fikcyjne, w najlepszym razie wątpliwe – a do tego bez historycznego znaczenia. Mogąc niewielkim wysiłkiem organizacyjnym rekonstruować wydarzenie, o którym uczą się w podręcznikach historii na całym świecie.

K

I fakty: niemieckie stanowisko dowodzenia w parku Kościuszki Co ciekawsze, istnieje znacznie lepszy epizod dowodzący, że wcale nie wszyscy cieszyli się z nadejścia III Rzeszy. Opowiada o nim również film, chyba lepszy – bo i przez lepszego filmowca zrobiony – niż „Ptaki Ptakom”. To „Na straży swej stać będę” Kazimierza Kutza. Sam Kutz tak mówił o tym filmie:

I tylko zdumiewa logika prezydenta Komorowskiego. Bo przecież gdyby ta obrona naprawdę miała miejsce – byłaby raczej koronnym dowodem… braku polskiego patriotyzmu Ślązaków. Tylko dzieci chciały bronić Śląska przed Niemcami, dorośli ich witali radośnie zwiewało ile sił w nogach, miejscowi czekali na rozwój wypadków, a tylko gromadka dzieci chwyciła za broń. To tak, jakby Niemcy szczycili się, że do obrony miast przed Armią Czerwoną posyłano dzieci z Hitlerjugend. Niemcy się tego wstydzą, nie chwalą. No ale Polacy lubią się chwalić dziećmi idącymi na barykady i ginącymi na nich, za-

Kutz opowiedział historię prawdziwą. choć trochę

zamiast wieży - radiostacja?

Wiedziałem, że poruszam trudny temat, nieobecny wówczas nie tylko w polskiej kinematografii, ale i w polskiej świadomości historycznej. Przez długie lata PRL pokutowało przekonanie, że w pierwszych dniach II wojny nie było na Śląsku jakiegokolwiek zbrojnego antyniemieckiego oporu. Ba, kliszą powszechnie powielaną był obraz triumfalnie

Wieża katowicka w 1938 roku i jej dzisiejsza rekonstrukcja

ich jedna z pierwszych aktywnych działaczek tego ruchu oporu, Helena Mathea, łączniczka. Początkowo nikt jej nie podejrzewa, bo to dziewczyna z powstańczej rodziny, bratanica propolskiego księdza, ale z czasem dowody mają być coraz mocniejsze. Mathea, czyli „Krwawa Julka” albo „Matyjanka”, miała nie tylko polskich konspiratorów wsypywać, ale nawet osobiście katować podczas przesłuchań. W każdym razie podziemna Polska wydała na nią wyrok, tyle, że dziewczyna znikła. Zjawiła się w Katowicach po wojnie, chcąc się oczyścić z zarzutów, ale gdy zorientowała się, że nie ma na to szans, znikła ponownie na lata. W roku 2006 Matyjankę, mającą już lat 86, odnalazł podobno w Anglii dziennikarz Gazety Wyborczej. Nadal twierdziła, że jest niewinna.

Kutz trochę niewygodny

Gdy Kutz w 1983 roku kręcił „Na straży swej stać będę” nie wiedział oczywiście, że Matyjanka żyje. Ale stworzył przejmujący obraz konspiratora i zakochanej w nim łączniczki. On odrzuca jej zaloty i zaczynają się aresztowania. Postanawia ją śledzić i znajduje w łóżku z niemieckim oficerem. Jego zabija, ją nie. To też literacka, filmowa fikcja. Ale oparta o prawdziwe losy śląskich Polaków, o prawdziwą postać Krwawej Julki. Dlaczego więc tego elementu nie wybrać, aby pokazywać, że przecież także tu po klęsce wrześniowej tworzono struktury podziemnej Polski? Może dlatego, że jednak po dobrym początku potem już polskie podziemie było tu bardzo, bardzo słabe. A może z obawy, że Kutz, deklarujący dziś narodowość śląską, na jednych czy drugich obchodach powie coś, co nie pasuje do polityki historycznej prezydenta Komorowskiego. No i bezbożnik Kutz powie na pewno coś, co będzie nie w smak arcybiskupowi. Więc zamiast tego lepiej mamić mitem wieży. W którą ciągle ktoś jeszcze wierzy. Chociaż głównie wierzą harcerze. Bo młodym ludziom nie przyjdzie do głowy, że ktoś im opowiada bajki udając, że to historyczna prawda. darIUsz dYrda

ażda wojna ma swój początek, swoją bezpośrednią przyczynę. Dla przykładu przyczyną I wojny światowej było zabicie austriackiego arcyksięcia Ferdynanda. A przyczyną II wojny światowej prowokacja gliwicka. W każdym zaś razie miała ona posłużyć za dowód, że to Polska jest agresorem. Hitler wierzył, że pozwoli to Anglii i Francji nie wykonać zobowiązań sojuszniczych, oczywistych, gdy to Polska zostanie napadnięta. Przypomnijmy, 31 sierpnia 1939 roku, około godziny 20.00 do budynku radiostacji wdarł się siedmioosobowy oddział, dowodzony przez sturmbannführera (majora) SS Alfreda Naujocksa. Napastnicy byli ucharak-

ców lecz więźniów obozów koncentracyjnych – za to przebranych w wojskowe polskie mundury. Miało to dowodzić, że to regularne wojsko polskie zaatakowało na terenie Niemiec. A sama prowokacja gliwicka była rankiem 1 września 1939 niemieckim „newsem dnia”, wyjaśniającym dlaczego III Rzesza rozpoczęła działania wojenne.

No i jakże prawdziwe dziś będą słowa: „Uwaga, tu Gliwice. Radiostacja znajduje się w rękach polskich…”. Chodzi chyba jednak o jeden mały szkopuł. Taka rekonstrukcja pokazywałaby wprawdzie podłość III Rzeszy, ale nie pokazałaby bohaterstwa śląskich Polaków. A inscenizatorom chyba na nim zależy bardziej, niż na historycznej prawdzie. teryzowani na powstańców śląskich i odczytali przez mikrofon odezwę „Uwaga, tu Gliwice. Radiostacja znajduje się w rękach polskich…” . Więcej przeczytać nie byli w stanie, bo akcja została spartaczona, studio radiowe było gdzie indziej, na miejscu znajdował się tylko mikrofon burzowy, dający sygnał zaledwie na kilka kilometrów (podczas gdy normalnie zasięg tej radiostacji wynosił kilka tysięcy!). Dla lepszego upozorowania napadu zamordowano tu Franciszka Honioka, powstańca śląskiego, którego napastnicy wcześniej porwali, przywieźli ze sobą odurzonego, z oryginalnymi dokumentami. jako dowód, że napadu naprawdę dopuścili się powstańcy. Zastrzelili go w radiostacji, wskazując oto załoga zabiła jednego z polskich napastników. Jednocześnie prowokacji, mających dowodzić, że agresorem jest Polska, przeprowadzono na Śląsku jeszcze kilka. Na przykład w Hochlinden (Stodoły, dziś dzielnica Rybnika) i w Pitschen (Byczyna k. Kluczborka, napad na leśniczówkę). Tam nie zamordowano autentycznych powstań-

Czyż nie lepiej zamiast wygłupiać się pod katowicką wieżą – rekonstruować tamte, gliwickie wydarzenia. Przypominając światu za każdym razem, że to Niemcy byli agresorem? Taka rekonstrukcja odbijałaby się echem szerszym i poważniejszym, niż opowiadanie bajek w katowickim Parku Kościuszki. Przy okazji reklamując samą radiostację. A jest co pokazać, bo jej mierzący 111 metrów maszt to najwyższy budynek z drewna, jaki kiedykolwiek powstał! Konstrukcja z modrzewia, skręcona tysiącami mosiężnych śrub, stoi już prawie 80 lat! To kolejna ciekawostka, którą można by pokazać przy okazji tej rekonstrukcji. No i jakże prawdziwe dziś będą słowa: „Uwaga, tu Gliwice. Radiostacja znajduje się w rękach polskich…”. Chodzi chyba jednak o jeden mały szkopuł. Taka rekonstrukcja pokazywałaby wprawdzie podłość III Rzeszy, ale nie pokazałaby bohaterstwa śląskich Polaków. A inscenizatorom chyba na nim zależy bardziej, niż na historycznej prawdzie. (MP)


8

wrzesIeŃ 2013 r.

Legenda wieży spadochronowej nie jest kwestią poglądów. To nie jest tak, że Ślązacy ją negują, a Polacy twierdzą, że obrona była. Aby to udowodnić prezentujemy wywiad z polskim ekspertem śląskiego września, autorem książki „Śląsk 1939”, historykiem Damianem Fierlą. Członkiem PiS i tyskim radnym tej partii. Wiele rzeczy, które mówi w tym wywiadzie może nie podobać się tym, którzy lubią gloryfikować Niemców. Są jednak chyba historyczną prawdą. A prawdę, nawet trudną, należy prezentować. My, inaczej niż prezydent Bronisław Komorowski, wolimy prawdę, nawet niewygodną, „polityki historycznej”. A wreszcie te wstydliwe zbrodnie nie obciążają Ślązaków. Bo, jak w jednym z (nieopublikowanych listów napisał nam stary czytelnik: „Jo był bajtel,, ale pamientom, co ôjcom a opie było za jedno fto wygro, Polska czy Niěmce. Bo jedni i drugi byli na Ślůnsku inoś zaborcami, a my chcieli republiki ślůnskij.” Chocia opa nie poradził sie nadziwać, bo czakoł na cywilizacjo wyższo ôd polskij, a wartko pokozało sie, co III Rzesza takom niě je”. I wreszcie musimy uderzyć się w piersi: ten Walenty Fojkis, o którym opowiada Fierla był Ślązakiem, Hanysem z krwi i kości, posłem na Sejm Śląski. A do tego ma nawet w Katowicach swoją ulicę!

Niemcy mordowali, Polacy zabijali

Rozmowa z daMIaNeM - We wrześniu 1939 roku na Śląsku rozstrzeliwały bez sądu obie strony, prawda? - To są sytuacje nieporównywalne - ze zbrodnią mamy do czynienia tylko po stronie niemieckiej.

- A to niby czemu? - Niemcy mordowali ludność cywilną, zdarzały się także przypadki wziętych do niewoli żołnierzy

fIerLĄ, historykiem, autorem książki „Śląsk 1939,” działaczem PiS,

- Żadne grupy polskich dywersantów nie działały na terenie Bytomia, zatem pytanie to śmiało można zaliczyć do historical fiction. Jednak Powstańcza Samoobrona mogła rozstrzelać siemianowickich freikorpserów. Chociaż dodam tu, że polscy żołnierze chcieli wziąć ich do niewoli. Dowódca Oddziałów Powstańczej Samoobrony, Walenty Fojkis zażądał rozstrzelania ich, twierdząc, że to nie są żołnierze

Powstańcza Samoobrona mogła rozstrzelać siemianowickich freikorpserów. Chociaż dodam tu, że polscy żołnierze chcieli wziąć ich do niewoli. Dowódca Oddziałów Powstańczej Samoobrony, Walenty Fojkis zażądał rozstrzelania ich, twierdząc, że to nie są żołnierze tylko bandyci. Prawo, nawet jeśli bezwzględne, było po stronie żądań powstańca. polskich. Potwierdza to wiele udokumentowanych sytuacji. Choć nie ma wśród nich akurat żadnych dokumentów dotyczących harcerzy na wieży spadochronowej. Polacy nie mordowali!

- Sam pan przecież napisał w swojej książce, że powstańcy śląscy zastrzelili bez sądu Niemców… - Owszem, w Siemianowicach, kilkunastu członków Freikorpsu. Z prawnego punktu widzenia wyglądało to zupełnie inaczej. Oddziały Powstańczej Samoobrony działały zgodnie z prawem międzynarodowym i prawem wojennym. Były legalnie istniejącą na terytorium państwa polskiego organizacją, powołaną do obrony granic, ludności i mienia. Zaś Freikorps funkcjonował nielegalnie na terenie Polski, zajmował się działalności dywersyjną, jego członkowie nie nosili mundurów. Można więc powiedzieć, że była to organizacja nie tylko nielegalna, ale terrorystyczna. Jej członkowie złapani na działalności dywersyjnej i, można bez wahania powiedzieć, terrorystycznej, z bronią w ręku, w cywilnych ubraniach, za linią frontu - byli likwidowani zgodnie z prawem wojennym. Do niewoli bierze się żołnierzy, nie terrorystów!

tylko bandyci. Prawo, nawet jeśli bezwzględne, było po stronie żądań powstańca.

- Pisze pan w swojej książce też o wieży spadochronowej. No, to jak to wygląda z punktu widzenia polskiego historyka, który jednak dobrze zapoznał się ze sprawą. Bronili jej harcerze, czy nie? - Do dzisiaj nie ustalono, kto strzelał w kierunku oddziałów niemieckich wkraczających do Katowic. Mówi się o żołnierzach polskich, o powstańcach śląskich, o harcerzach, a nawet o kolejarzach. Jedynym udowodnionym faktem jest to, że oddano w kierunku Niemców serię z karabinu maszynowego, zresztą bardzo niecelną.

- Jedną serię? - Wiadomo o jednej. Niemcy odpowiedzieli ogniem artyleryjskim. Kto zginął i czy w ogóle zginął na Wieży Spadochronowej, pozostaje do dziś niewyjaśnione.

- Czyli gdy dwa lata później Niemcy łapali w Katowicach polskiego dywersanta, to też mogli w myśl prawa strzelić mu bez sądu w łeb? -Trzeba pamiętać, że Niemcy byli okupantami, a społeczność międzynarodowa nie uznała rozbioru Polski przez III Rzeszę i ZSRR. Nawet Włosi, gdzie do połowy 1940 roku normalnie działała przecież polska ambasada. Dlatego w myśl prawa międzynarodowego było to terytorium okupowane, a na terytorium okupowanym legalna władza jest jednak po stronie napadniętego, a nie okupanta. Tak więc w myśl prawa międzynarodowego Niemcy nie mogli tu stanowić żadnych swoich praw.

- Ale owszem, gdyby złapali go w Bytomiu, który od dawna należał do Niemiec, to mogli by zgodnie z prawem zastrzelić bez żadnych ceregieli?

Damian Fierla podczas rekonstrukcji bitwy wyrskiej

- Więc jakaś wielogodzinna obrona to jednak mit? - Nic na nią nie wskazuje. Pewna jest ta jedna seria.

- Rokrocznie harcerze pod tą wieżą przedstawiają inscenizację heroicznej jej obrony przez swoich poprzedników sprzed kilkudziesięciu lat. Więc co pan myśli o inscenizacji wydarzeń, których nie było? Pytam jako historyka, ale i jako osobę, która regularnie uczestniczy w rekonstrukcji różnych bitew. - Jestem przeciwny inscenizacjom, szczególnie jeżeli mają przedstawiać nieprawdę lub zdarzenia nie mające potwierdzenia w faktach historycznych. Uważam, że współcześni harcerze wybierając Wieżę Spadochronową, traktują tę sytuację jako symbol patriotyzmu młodzieży, a nie ścisłe przedstawienie wydarzeń września 1939 roku. Jestem natomiast rzeczywiście entuzjastą rekonstrukcji historycznych. Między inscenizacją a rekonstrukcją jest duża różnica. Od lat biorę udział w rekonstrukcjach bitew kampanii wrześniowej, nad Bzurą, pod Mławą, Tomaszowem Mazowieckim a ostatnio pod Wyrami. Jest to wspaniała lekcja historii dla młodego pokolenia. Rekonstrukcje te jednakże zgodne są z faktami. Dba się o detale. - Co by pan więc powiedział, gdyby zamiast inscenizacji pod wieżą robić u nas rekonstrukcję

spojrzeć na sprawę w wielu aspektach, Chociażby takim, że od 1922 Górny Śląsk był podzielony sztuczną granicą, tak sztuczną, że jadący tramwaj przecinał ją kilkakrotnie. Rodziny żyły po dwóch jej stronach. Być może niektórzy Ślązacy reagowali na wkraczający Wehrmacht inaczej niż mieszkańcy

Jestem przeciwny inscenizacjom, szczególnie jeżeli mają przedstawiać nieprawdę lub zdarzenia nie mające potwierdzenia w faktach historycznych. Jestem natomiast rzeczywiście entuzjastą rekonstrukcji historycznych. Między inscenizacją a rekonstrukcją jest duża różnica Rekonstrukcje te jednakże zgodne są z faktami.

tego, co wieczorem przed wybuchem wojny wydarzyło się w radiostacji gliwickiej? - Rekonstrukcja prowokacji gliwickiej??? … No wie pani… To przecież fantastyczny pomysł! Że też nikt na to jeszcze nie wpadł! Przecież mówimy o jednym z bardziej znanych na świecie wydarzeń historycznych związanych z wybuchem II wojny światowej. Akcja „Himmler” odbiła się głośnym echem w całej Europie i omawiana była szczegółowo podczas Procesu Norymberskiego. Rekonstrukcja akcji tajnych służb III Rzeszy w przededniu wojny byłaby ciekawostką nawet dla obcokrajowców. Ktokolwiek słyszał coś więcej o II Wojnie Światowej, słyszał również o radiostacji w Gliwicach.

- Wróćmy do wydarzeń z 1939 roku na Śląsku. Jak Ślązacy według pana witali Niemców? Wrogo, przyjaźnie? - Jakaś część mieszkańców regionu cieszyła się lub też była neutralnie nastawiona. Ale musimy

Poznania, Warszawy czy Krakowa. Z drugiej jednak strony musimy pamiętać, że każdy przeżywał to w odmienny sposób. Czasami w sposób, który zdumiewa.

- Na przykład? - W Rybniku i Żorach część miejscowej ludności niemieckiej bardzo wrogo odnosiła się do wkraczającego Wehrmachtu. Zdarzały się przypadki wręcz otwartej wrogości. Wychowani w „kajzerowskich” Niemczech nie byli zachwyceni obyczajami III Rzeszy, oburzało ich agresywne zachowania wojska wobec Polaków. Niektórych oburzało pogwałcenie traktatów międzynarodowych. W Rybniku doszło do spoliczkowania niemieckiego oficera idącego na czele wkraczających do miasta oddziałów Wehrmachtu przez młodą Niemkę, która przy okazji nie oszczędziła słów pogardy swemu rodakowi. Uznano ją za chorą psychicznie. rozMawIaŁa JoaNNa Noras


9

wrzesIeŃ 2013 r.

A

może odwrotnie? „Gdzie kończy się Śląsk, a zaczyna Zagłębie”? No właśnie. Chociaż hanysy i gorole mieszkający w Zagłębiu i na Śląsku wiedzą dokładnie gdzie zaczyna się terytorium wroga, to do nie dawna nie można było powiedzieć tego o reszcie Polski (nonen omen również o gorolach). Kiedy sprawa Katarzyny W., matki zamordowanej Madzi waliła po oczach z telewizorów, tabletów, laptopów i gazet, ja zachodziłam w głowę, jak to jest możliwe, że dziennikarze mylą te dwa elementarne pojęcia. Mogliśmy się dowiedzieć, że „ w Sosnowcu na Śląsku trwają czynności zabezpieczające”, albo „Katarzyna W. mieszkała z rodziną na Śląsku, w Sosnowcu”. Minęło jednak kilka miesięcy i można zaryzykować stwierdzenie, że coś się zmieniło. W sprawie Katarzyny W. nie usłyszymy już wiązanki słów „w Sosnowcu, na Śląsku”. To samo tyczy się Tour de Pologne. Kiedy kolarze zawitali na Śląsku (marnymi owacjami przywitali ich działacze Ruchu Autonomii Śląska, gdyż ślunskich fan było bardzo mało i topiły się w tłumie flag kibicowskich), gazety obwieściły, iż „dziś peleton Tour de

sprostowanie

W poprzednim numerze (8/2013) przytrafiły nam się dwa lapsusy. Na str. 1 napisaliśmy, że Jerzy Ciurlok jest rzecznikiem prasowym RAŚ. W rzeczywistości jest rzecznikiem prasowym Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej. Na

B

ez tela lot trzýmoł żech jom za mondro baba. Widzano! A ôroz widza: wylazło ś nij to polski jęczeństwo! Chodzi o profesor Irenę Lipowicz, Rzecznika Praw Obywatelskich, niegdyś, przez 10 lat, świetną posłankę z Katowic. Ma na koncie kupę świetnych inicjatyw. Naraz jednak wyskakuje z … Programem Edukacji Patriotycznej. Zależy nam na tym, by każdy uczeń miał szansę osobiście odwiedzić jedno z 54 miejsc kaźni Polaków, które rozsiane są po całej Polsce – mówi pani rzecznik, a chodzi jej o uczniów podstawówek. I już wiemy, na czym ma polegać „edukacja patriotyczna”. Nie na tym, że dobry patriota płaci uczciwie podatki; nie na tym, że nie wyjeżdża pracować za granicę, tylko stara się budować dobrobyt w ojczyźnie; nie na tym też, żeby patriota znał sukcesy swojego narodu. Wyedukowany patriota ma zaliczać miejsca kaźni Polaków – więc może od razu tak, jak kiedyś turyści zaliczali beskidzkie szczyty. Można by zbierać punkty za kolejne

taKo Pado LYJo

PIsaNe za BrYNIcĄ

Gdzie kończy się zagłębie, L a zaczyna Śląsk

Pologne wjechał na Górny Śląsk”. Czemu zawdzięczamy to zjawisko? Po pierwsze są to działania Ruchu Autonomii Śląska, który dzieli kulę ziemską na dwie kategorie : Górny Śląsk oraz reszta świata. Nie bez znaczenia jest też sterta internetowych żartów, memów, komiksów, które wprost lub w sposób lekko pokrętny, informują nas, nie tylko o przebiegu granic,

dbały o to, by na granicy z Katowicami i Mysłowicami stanęły tablice „Zagłębie Dąbrowskie wita”. Jest to wspaniała inicjatywa, której oficjalnie zazdroszczą Ślązacy. Z drugiej strony złośliwi cały czas pytają, czy owe tablice są powitaniem, czy ostrzeżeniem. I dla nich mam już gotową odpowiedź: za ostrzeżenie był traktowany znak drogowy umiejscowiony przy wjeź-

Władze Sosnowca zadbały o to, by na granicy z Katowicami i Mysłowicami stanęły tablice „Zagłębie Dąbrowskie wita” ale również o tym, że Śląsk i Zagłębie to nie to samo. Nawiasem mówiąc, „co dobrego może spotkać hanysa w centrum Sosnowca? Autobus do Katowic”. Bardzo duże znaczenie, mają zagłębiowskie witacze. Witacze, czyli znaki z jednej strony informujące o wjeździe do jakiegoś regionu czy miejscowości, z drugiej-witające podróżnych. Władze Sosnowca za-

dzie do Katowic z Sosnowca, z sygnaturą…. „inne niebezpieczeństwo”. Przygraniczni Ślązacy zawsze mieli niezły ubaw z tego znaku. Nie bez powodu! Polskie prawo ruchu drogowego mówi, że za znakiem „inne niebezpieczeństwo” umieszczane są tabliczki informujące nie tylko o koleinach czy uskokach nawierzchni , ale również o… granicy państwa. Przypadek?

stronie 10, w tekście „Komedia z Muzeum Trwa” w poniższym akapicie, na początku miało być słowo Abłamowicz, a nie Jodliński: „Jodliński od czasu do czasu swoimi działaniami szokuje opinię publiczną. Tak było, gdy pewien kolekcjoner zjawiłsię w muzeum z eksponatami, które legalnie kupował na aukcjach. A dyrektor nasłał na niego policję. Nato-

miast zaledwie kilka tygodni temu oddał na makulaturę książki naukowca, który nieco wcześniej rozstał się z Muzeum.”. Chodziło bowiem o Dominika Abłamowicza (nowego dyrektora Muzeum Śląskiego) a nie Leszka Jodlińskiego Wszystkich czytelników a w szczególności Leszka Jodlińskiego serdecznie przepraszamy!

tor do „tyjater cauber Krainy”

atoś znodli my z mojom tydziěń na to, coby pojechać na wander. Chcieli my polecieć kasik fligrym, aby cosik nowego ôbejrzeć. Jo i moja kobiěta radzi gaftomy na cuda natury i te kere zbajstlowali kejsik ludzie. W końcu jednako niě obejrzeli my piramid, ani Golgoty, a trefiěli my hań, kaj grasuje Riibecal, o kierym padajom tyż Liczyrzepa. Postać, kiero zno kożdy ślůnski a nimiecki bajtel. Po prowdzie niě znodli my szacůw Walonůw kerzi tam zbajstlowali swoje suwerynne Ksiěnstwo. Pieruchy skowali je i postawiěli „całber (zaczarowanego) wachtyrza”. Szrajbuja naturalnie o Dolnym Ślůnsku, kaj niě do się być niě oczarowanym. Dziepiěro kiej żech sam przýjechoł, zwiedziołech sie, że tego Liczyrzepy wymyśloł, ślůnski pisorz, bracik ôd noblisty Gerharda Hauptmanna. Těmu ôd Riibeceala było zaś na miano Karol. Do kupy ôba majom muzeum w Jelenij Gůrze, abo jak u nas piěrwěj godali, Hisrszbergu. Hań tyż – we krainie Hauptmanůw skarbow niě skowanych je ful. Niě mierzło sie nom ani kwilka, těla je hań do ôbejrzynio szlosůw, pałacůw i inkszych interesantnych budowli a lanszaftow. Idzie pedzieć, co cołka ta Kraina to taki „Tyjat-

Mianuje sie „Nasz Teatr”. Na dniach niě grajom hań „Tkaczy” (za kierych Gerard Hauptmann dostoł Nobla) czy „Króla Lira” ale we cołkym prywatnym tějatrze familie Kuta forszelowane som take sztuki, kere nie potrzebujom dotacyji ani subwencyji ôd nikogo - i jeszcze zarobiajom rum Całber Land”. No i je hań tyż taki rýchtig całber tyjater. Mianuje sie „Nasz Teatr”. Na dniach niě grajom hań „Tkaczy” (za kierych Gerard Hauptmann dostoł Nobla) czy „Króla Lira” ale we cołkym prywatnym tějatrze familie Kuta forszelowane som take sztuki, kere nie potrzebujom dotacyji

Jęczeństwo polskie

miejsca kaźni. Do brązowej odznaki trzeba zaliczyć dwa, do srebrnej cztery, a kto odwiedzi aż 10 – dostanie złotą odznakę męczeństwa czy może raczej jęczeństwa polskiego. Na odznakę diamentową trzeba będzie odwiedzić coś za granicą: Katyń, Miednoje, Ostaszków albo chociaż jakąś wieś

szemu będzie w nim ten nacjonalizm budowało! Z drugiej strony – co ja się jej czepiam? Sam od kilku lat chadzam w Marszach na Zgodę, upamiętniających Ślązaków, którzy zostali zakatowani przez sowieckich i polskich oprawców w 1945 roku. Jest jednak

Sam od kilku lat chadzam w Marszach na Zgodę, upamiętniających Ślązaków, którzy zostali zakatowani przez sowieckich i polskich oprawców w 1945 roku. Jest jednak pewna różnica – chadzam jako człowiek dorosły, o skrystalizowanym światopoglądzie. Nie ciągnę tu swoich małych dzieci, nie opowiadam jak polski kapitan Morel skakał po głowach Ślązaczek i mordował je, za co z czasem państwo polskie awansowało go do stopnia pułkownika wymordowaną w ramach Rzezi Wołyńskiej. Pani profesor wprawdzie wymyśliła, że taki program ma zapobiegać ksenofobii i nacjonalizmom. Tylko niby jak opowiadanie o złowrogich Niemcach i Rusach ma oduczać młodego Polaka nacjonalizmu. Po na-

pewna różnica – chadzam jako człowiek dorosły, o skrystalizowanym światopoglądzie. Nie ciągnę tu swoich małych dzieci, nie opowiadam jak polski kapitan Morel skakał po głowach Ślązaczek i mordował je, za co z czasem państwo polskie awan-

ani subwencyji ôd nikogo - i jeszcze zarobiajom tela, co kiej Kuty majom chynć, to mogom dopłacić baji do „Hamleta”, eli im zamiarujom pokozać, iże poradzom zagrać kożdo rola na nojwyszym poziomie. Ŏbadwa, chop a baba, som aktorami po wrocławskij Wyższěj Szkole Aktorskij, a zaś ôn, Tadek, poradzi tyż piěknie godać po ślůnsku, skirz tego, co je karlus ze Tychůw. Wartko my się tyż zgodali, co momy spůlnego kamrata – Dyrdy. Ten pieron zno wszyjstkich, abo jak? Nale jo chcioł godać o jejch tyjatrze, a niě kamratach. Gěszichta těj familie je dowoděm, co do sie do robić hołchkultur, bez blikanio na ekstra geld ôd Amów, od wojewody, marszałka, burgemaistra. Co rychtyczno kultura poradzi na sia zarobić. Tyjater poradzi żyć ze biletůw, kere przedo! Eli kejsik ftoś ôde mie bydzie chcioł geld na „kultura”, na to co idzie zbajstlować z zyzkym, to go pśla do Tadka Kuty na szkolěnie - za kere som bydzie musioł zabulić. I niě godom o teorie, som ech hań bilety kupowoł. A sztuki były fajniste. Piěrwszy roz w życiu bołech we szwortek w tyjatrze - i we pionek poszołech hań na inkszo gyszichta, tak żech mioł rod jejch

sowało go do stopnia pułkownika i nadało mu wysokie odznaczenia. Wiem, że w moich dzieciach mogłoby wywołać to nienawiść do Polaków, nacjonalizm, ksenofobię. Do takich prawd trzeba dorosnąć, emocjonalnie zwłaszcza. Więc co, jeśli jacyś rodzice stwierdzą, że ich dziecko jest jeszcze zbyt delikatne? Tylko czy patriotyzm polega na hołubieniu męczeństwa? Czy takie jęczenie nad męczeństwem, czyli jęczeństwo, jest cokolwiek warte? Czy bez tego patriotyzmu nie ma? Bo jeśli tak to faktycznie, narodowość śląska nie ma szans w oczach Polaków na uznanie, dopóki nie dorobimy się sporej gromady własnych męczenników. Jakby co, ja się nie piszę! Mój patriotyzm polega na życiu dla Śląska a nie umieraniu za Śląsk. Ja wolę już tak jak jest, niż Śląsk mający autonomię, ale za to z setkami zbiorowych mogił. Na które jakaś śląska Lipowicz przyprowadzi przedszkolaki! Pani profesor Lipowicz pewnie chętnie, wraz z prezydentem Komorowskim, obejrzy

repertuar! Aha, i dobrze,żech sie we szworek z Tadkiem Kutom skamracić, skirz tego co na piontek biletůw niě stykło – a jo dostoł je już po znajomości. Dlo mie ta „Tyjater Całber Kraina” była szokěm. LYJo swaczYNa (KatoLIK rzYMsKI, NIě PoLsKI)

fIKsUM dYrdUM inscenizację obrony wieży spadochronowej. Bo to takie polskie, patriotyczne, jak oni bronili zagrożonej ojczyzny i życie za nią oddali. Polacy zresztą w ogóle mają jakąś obsesję tej zagrożonej ojczyzny. Od wojny minęło prawie 70 lat, nikt nie zamierza na kraj napaść, a mimo to Polacy zachowują się, jakby zabory skończyły się w ubiegłym tygodniu a w przyszłym znów im groziły. Kiedy o tym pomyśle Lipowiczowej czytałem, to po raz kolejny, nawet nie wiem już który, znalazłem dowód, że nie jestem Polakiem. Bo to kompletnie nie moja bajka. Nie rozumiem tego polskiego jęczeństwa i jest mi kompletnie kulturowo obce, podobnie jak polski sarmatyzm, który wspominał poseł Plura. Jeśli więc polski patriotyzm polega na jęczeńskim szlaku, to mimo najszczerszych chęci, Polakiem, polskim patriotą być nie potrafię. Ja tego zwyczajnie nie kupuję. Tuż wyboczom pani Lipowicz, ale możne moglibyście zwolnić z tych lekcyj bajtli, kierych ôjce we spisie wpisali narodowość ślůnsko? Choćbyście mieli posuwać nasze bajtle na lekcyje etyki, kiej inaksze pojadom do Katynia! darIUsz dYrda


10

wrzesIeŃ 2013 r.

Partie się boją Politycy, media, nawet Kościół – robią wiele, by zohydzić Polakom śląskie dążenia. ale im się nie udaje!

Minęły wakacje. Okres ten nasza redakcja poświęciła, by – jak to w wakacje, czyli dużo podróżując – wysondować, co też o dążeniach Ślązaków myśli naród polski. Jak zapatruje się na kwestie autonomii, narodowości śląskiej, języka śląskiego. Nie co o tym myślą polscy politycy, polscy dziennikarze, ale przeciętny Kowalski z Krakowa, Augustynowicz z Białegostoku, Nowak z Poznania. Rozmawialiśmy z setkami ludzi. I można powiedzieć jedno: jest dobrze! czemu chcecie rozbioru Polski?

- Rozumiem wasze postulaty. Nie czujecie się Polakami. Ale czemu chcecie rozbioru Polski? Przecież w każdym kraju żyją mniejszości, to czemu akurat wy nie możecie być mniejszością w Polsce? Tylko domagacie się tej autonomii. Przecież jest oczywiste, że my Polacy nie zgodzimy

nem. I jak to z umowami bywa, jej zmiana wymaga zgody obu stron.

tak nam mówią politycy Gdy o tym opowiadaliśmy, niektórzy machali rękami ze zniecierpliwieniem. – To kłamstwo, wam chodzi o oderwanie Śląska od Polski. Przecież ga-

Niektórzy tylko dodają, że w konstytucjach regionalnych musi być wyraźny zapis, że oddziały ogólnopolskich firm rozliczają się podatkowo na szczeblu regionu a nie państwa. Bo w przeciwnym razie i tak wszystkie koncerny, banki, sieci handlowe będą płaciły podatki w Warszawie, a nie tam, gdzie wytwarzają dochód, nie tam, gdzie mają fabryki. Oczywiście zgodziliśmy się chętnie. się, żeby oderwać Śląsk od Polski! – powiedziała nam na mazurskiej przystani studentka z Krakowa. Ale podobnie wypowiadało się wiele innych osób. Przekonani, że Ruch Autonomii Śląska i zaprzyjaźnione z nim organizacje mają zamiar albo utworzyć państwo śląskie, albo też przyłączyć Śląsk do Niemiec. Patrzyli ze zdumieniem na demonstrowaną im mapę, że Górny Śląsk ma do granicy z Niemcami 200 kilometrów. O jakim więc przyłączeniu mowa? Gdy słyszeli, że w śląskich organizacjach nie ma takich zamiarów, że chcemy jedynie autonomicznego województwa, podobnego jak niemieckie landy, gdzie podatki zostają w regionie a tylko niewielka część idzie do Warszawy , kiwali głowami ze zrozumieniem. – Zgadzam się z tym. Ale czemu nie używacie terminu samorządność? Wszyscy by was popierali! – mówił nam Krzysztof Cupieła, drobny przedsiębiorca z Wielkopolski. – A wy zamiast tego o tej autonomii, której ludzie się boją – dodawał młody ksiądz, prowadzący nad Dunajcem obóz oazowy. Więc tłumaczyliśmy dalej, ze po pierwsze autonomia nie oznacza oderwania od państwa, bo to jet separacja. Autonomia to dość duża niezależność, ale w ramach państwa. Samorządność zaś w Polsce kojarzy się z bezsilnością samorządów. I wreszcie samorządność parlament może uchwalić we wtorek a uchylić we czwartek, a autonomia jest umową między centralą a regio-

zety wyraźnie o tym piszą. Przecież mówi o tym prezes Kaczyński (zwolennicy SLD powołują się na innych polityków, zwolennicy PO na prezydenta Komorowskiego, a wielu ludzi na swoich… duszpasterzy, którzy straszą śląskim separatyzmem). Ale ci nie wierzący nam, to nieliczni. Na szczęście mamy czasy lap-topów i tabletów. Wyjmowaliśmy je więc, aby pokazać, że w statucie RAŚ widnieje jak byk zapis, iż ruch ten nie ma na celu zmian granic Rzeczypospolitej. Pokazywaliśmy w Internecie wypowiedzi na ten temat. Czołowych działaczy RAŚ, SONŚ. Nasi rozmówcy byli coraz bardziej zdezorientowani. – To dlaczego media tak kłamią na wasz temat? – pytał zwolennik samorządności, pan Cupieła. A Karolina Mielewska, którą spotkaliśmy na plaży w Międzyzdrojach dodaje: - Jeśli to kłamstwa, to przecież oszczerców należy podać do sądu! Nie tłumaczyliśmy już pani Karolinie, że w sądach nie jest tak prosto, gdyż na przykład liderowi SLD Grzegorzowi Napieralskiemu udowodniliśmy mówienie nieprawdy, ale sąd uznał, że w trosce o Polskę może formułować on takie wątpliwości. Trudno przecież na plaży wdawać się w zawiłości procesu sądowego – chyba że jest to proces mamy Madzi z Sosnowca. Ważniejsze dla nas było to, że prawie 70 procent rozmówców poznawszy ideę autonomii Śląska, przyznawało nam rację.

Macie się z nami dzielić! Ci, którzy nie przyznawali, pochodzili zazwyczaj znad wschodniej granicy. Nie podobał im się pomysł pozostawiania podatków w regionie. Czemu nawet trudno się dziwić – przecież zabrane nam pieniądze, idą do nich. Wtedy jednak podnosiliśmy argument, że chociażby minister Radek Sikorski mówił, iż zdegradowany Śląsk jest kulą u nogi polskiej gospodarki. Że o wiele łatwiej byłoby ją zrestrukturyzować, gdyby w Polsce nie było Śląska. Podobnych głosów o tym, że u nas jest tylko kupa złomu i trzeba nas utrzymywać – pełno można znaleźć w Internecie. Więc my deklarujemy, że weźmiemy to wszystko na własny garnuszek. Tylko pozwólcie nam samym gospodarzyć, a jedynie część naszych dochodów odprowadzać do budżetu państwa – mówiliśmy. Ten argument przekonywał niemal wszystkich. Za wyjątkiem dziewczyny z Rzeszowa, która stwierdziła krótko: - Sranie w banie! Mam w Katowicach siostrę, ożeniła się z Hanysem. Zarobki są u was dwa razy wyższe niż u nas, z pracą nie ma specjalnie problemu. Wasz region jest bogaty i musi pomagać takim, jak mój. Na tym polega bycie w jednym państwie! Jakoś nie było sensu tłumaczyć, że bycie w jednej rodzinie też nie polega na tym, żeby do końca życia utrzymywać kuzynkę, której się specjalnie pracować nie chce. Tym bardziej, że pani ta była raczej wyjątkiem. Niemal wszystkim, spośród setek naszym rozmówców, podobał się pomysł aby regiony same u siebie ściągały podatki – i same za nie organizowały u siebie służbę zdrowia, oświatę, same odpowiadały za budowę infrastruktury, komunikacji, po prostu całego życia.

Polakom się to podoba - Tak jest po drugiej stronie granicy. I każdy wie, że działa to dużo lepiej niż u nas – stwierdziła pani Katarzyna Letniewska z Ziemi Lubuskiej, miesz-

kająca kilkanaście kilometrów od granicy z Niemcami. Jej i wielu innym podobał się pomysł, że dzięki takiemu rozwiązaniu Warszawa przestanie za pieniądze całego kraju budować u siebie różne „Stadiony Narodowe”, tylko każdy region będzie się gospodarował własnymi pieniędzmi. Możemy więc powiedzieć stanowczo, po przebadaniu grupy co najmniej 300 zwykłych Polaków z całego kraju, że jeśli wyjaśnić im, na czym polega zasada autonomii, to przynajmniej 60 % popiera ją. I chce jej nie tylko dla Śląska, ale także dla swojego regionu. Niektórzy tylko, jak pan Cupieła z Wielkopolski dodają, że w konstytucjach regionalnych musi być wyraźny zapis, że oddziały ogólnopolskich firm rozliczają się podatkowo na szczeblu regionu a nie państwa. Bo w przeciwnym razie i tak wszystkie koncerny, banki, sieci handlowe będą płaciły podatki w Warszawie, a nie tam, gdzie wytwarzają dochód, nie tam, gdzie mają fabryki. Oczywiście zgodziliśmy się z panem Cupiełą chętnie. Pytano nas też często, po co w takim razie politycy polscy tak kłamią w sprawie autonomii, strasząc, że to próba oderwania Śląska od Polski. Jednak wielu pytających samo znaj-

tawało się za zasługi dla warszawskiego wodza!

Nie wierzą politykom Jak widać, niektórym Polakom nie trzeba tego tłumaczyć. A warszawiakom dla odmiany nie ma sensu, bo oni wiedzą, że na „całym świecie stolica skupia u siebie największe firmy, i w stolicy są najważniejsze państwowe inwestycje”. Widać dla niektórych „cały świat” ogranicza się do Rosji, Białorusi, Ukrainy i Polski. Rzecz zdumiewająca – im bardziej nakręca się nagonka na śląskich autonomistów, tym lepiej o nas w Polsce myślą. Im bardziej straszą śląskim separatyzmem prezydent Komorowski, prezes Kaczyński, arcybiskup Skworc, lider śląskiego SLD Balt, dziennikarze Semik czy Semka – tym bardziej przeciętny Polak myśli o nas ciepło. I coraz mniej wierzy politykom. A może to wcale nie jest takie zdumiewające. Bo przecież na tej samej zasadzie, im więcej ci sami ludzie mówią o afgańskich terrorystach i dzielnych polskich żołnierzach na misji pokojowej – tym więcej ludzi uważa, że Afgańczycy tylko bronią

Gdyby regiony miały autonomię, to administracja centralna, do obsadzenia przez premiera, byłaby niewielka. W regionach zaś dużo do powiedzenia miałyby takie organizacje, jak wasz RAŚ. I one by się nie zgadzały, aby prezesami powiatowych, wojewódzkich spółek zostawało się za zasługi dla warszawskiego wodza! dywało sobie odpowiedź. Jak Dominika Leśniak z kujawskiej wsi, studiująca we Wrocławiu: - To przecież proste. Dziś rządzą duże partie, jak PO, PiS, SLD. Ich liderzy dzielą stołkami, od ministerialnych po dyrektora wodociągów w pobliskim mi Inowrocławiu. Jak podpadniesz Tuskowi czy Kaczyńskiemu, to z karierą w administracji możesz się pożegnać. A gdyby regiony miały autonomię, to administracja centralna, do obsadzenia przez premiera, byłaby niewielka. W regionach zaś dużo do powiedzenia miałyby takie organizacje, jak wasz RAŚ. I one by się nie zgadzały, aby prezesami powiatowych, wojewódzkich spółek zos-

swojej ojczyzny, a polskie wojska są tam zwykłymi okupantami. Może po prostu ludzie są mądrzejsi, niż się to politykom wydaje. I nie kupują każdego kitu, który im polityk próbuje wcisnąć? To pozwala wierzyć, że cokolwiek nie będą mówić polscy politycy – naród polski coraz przychylniejszym okiem będzie patrzył na ideę śląskiej autonomii. I pewnego dnia politycy będą nam ją musieli dać – aby nie narazić się swoim wyborcom w Krakowie, Poznaniu, Gdańsku czy Wrocławiu. O Katowicach oczywiście nie wspominając. adaM MoĆKo (wsPÓŁPraca: caŁY zesPÓŁ)

Za miesiąc: część druga, poświęcona tym, jak Polacy postrzegają narodowość śląską i nasze dążenia do uznania godki za język.


11

wrzesIeŃ 2013 r.

czy regionalistom potrzeba programu gospodarczego – czy też bardziej on zaszkodzi, niż pomoże

PartIa reGIoNaLNa? aNI MIeJsce, aNI czas Od kilku miesięcy nasilają się głosy o potrzebie powołania na Śląsku partii regionalnej. Nasilają – bo były one zawsze. Z tym, że raczej mówiono o ogólnopolskiej partii regionów, która będzie przeciwwagą dla centralistycznych partii, zasiadających obecnie w polskim parlamencie. Partia Regionów miała z założenia dążyć do decentralizacji czyli do przekazania jak największej ilości uprawnień (i pieniędzy) z centrali do regionów.

S

ęk jednak w tym, że szanse na zaistnienie takiej partii w chwili obecnej są tylko na Górnym Śląsku. Bo tylko tu jest silne dążenie do autonomii, tylko tu istnieje organizacja (RAŚ), która głośno dopomina się o decentralizację państwa. W innych regionach, nawet jeśli odzywają się takie głosy, to nie idzie za tym zbudowanie silnej organizacji, zdolnej do tworzenia struktur partyjnych. Tak więc sprawa partii regionów zmarła śmiercią naturalną. Za to ostatnio coraz głośniej o partii regionalnej na Górnym Śląsku. Pytanie tylko, czy jest to fakt rzeczywisty, czy tylko medialny?

Partia dla nikogo Medialny, gdyż do pomysłu tego z upodobaniem wracają dziennikarz „Polityki” a zarazem felietonista „Dziennika Zachodniego” Jan Dziadul oraz publicystka tegoż DZ – Agata Pustułka. Oboje postawili tezę, że formuła RAŚ się wyczerpuje, i że zastąpić go może partia regionalna, która … nie będzie się odwoływać do autonomii i odrębności etnicznej Ślązaków. Trudno powiedzieć, jaki miałaby w takim przypadku program mieć ta

partia. Przecież kwestie tożsamości i potrzeba autonomii jest właśnie tym, co odróżnia Śląsk od reszty kraju. Jan Dziadul sugeruje, że partia taka miałaby większe szanse, gdyby zrezygnowała z tej tożsamościowej retoryki. Tylko nie wyjaśnia, kto wtedy chciałby do niej należeć. Bo do RAŚu należą ci, którym odpowiada retoryka tożsamościowa i którzy chcą, aby Śląsk miał autonomię taką, jak przed wojną. Wszystko inne członków RAŚ dzieli. Jedni są gorliwymi katolikami, inni ateistami. Jedni są zwolennikami gospodarki liberalnej, inni państwa opiekuńczego. Są w RAŚ osoby należące do Polskiego Stronnictwa Ludowego, do Ruchu Palikota, do innych partii zapewne też (wykluczając zapewne PiS). Łączy ich tylko jeden cel – autonomia dla Górnego Śląska, w jego historycznych granicach. Jeśli zrezygnują z tego celu, nie będzie ich łączyć nic. A jeśli ich samych, to tym bardziej wyborców RAŚ. Jak zauważył w dyskusji na temat śląskiej partii regionalnej jeden z internautów: „Miki (gość) • 16.05.12, 19:20:11: A jaka to ma być partia? Chrześcijańska czy antyklerykalna, narodowa czy internacjonalna? Będzie dbała tylko o Górny Śląsk czy o Dolny też? Jaki będzie stosunek od in vitro i do zaostrzenia kodeksu karnego? Czy

będzie wspierała dolną czy górną Odrę?”

Pokażcie program gospodarczy Ten cytat jest odpowiedzią na pytanie, dla kogo byłaby śląska partia regionalna pozbawiona elementów programu RAŚ. Dla nikogo. Ale diag-

droga jest lepsza. I wtedy pewnie różni członkowie RAŚ staną po różnych stronach tej gospodarczej barykady. Tak, jak po 1989 roku rozpadła się Solidarność. Gdyby miała ona stworzyć w latach 80. program gospodarczy, to do podziałów w niej doszłoby już wtedy. W RAŚ-u ten pogląd do niedawna wydawał się obowiązujący. Ostatnio jednak coś się zmienia, skoro Jerzy Gorzelik w wywiadzie dla Dziennika Zachodniego, 12 września mówi: „RAŚ dotąd mówił głównie o tym, że decyzje kluczowe dla naszej gospodarki powinny zapadać w regionie. Uprawnienia samorządu wojewódzkiego są dziś w tym zakresie bardzo ograniczone. Skoro jednak partie ogólnopolskie nie prezentują takiego programu (gospodarczego – przyp. red.) dla Górnego Śląska i województwa

Należy się więc spodziewać, że w niedługim czasie RAŚ zaprezentuje program gospodarczy. Ciekawe, w jakim kierunku pójdzie. I czy przyciągnie nowych zwolenników, czy też zrazi wielu starych. noza internauty stanowi również nie lada wyzwanie dla samego Ruchu Autonomii Śląska. Dziś, gdy spór o sytuację w Polsce coraz częściej dotyczy gospodarki, RAŚ także bywa stale pytany o gospodarczy program. Na ostatnim kongresie RAŚ postulat potrzeby takiego programu zgłaszała szefowa organizacji w Świętochłowicach, Monika Kassner. Wśród głównych oponentów był i pozostaje nadal członek zarządu Leon Swaczyna: My mamy za cel wywalczyć to, by decyzje dotyczące kierunków gospodarczych Śląska zapadały w sejmie śląskim a nie polskim. A kiedy już do tego dojdzie, to wówczas śląskie partie będą się między sobą spierać, jaka

śląskiego, będziemy musieli je wyręczyć. I choć pracujemy też nad odrodzeniem śląskiej kultury, odbudowaniem więzi społecznych, stać nas również na poddanie pod publiczną dyskusję całościowej wizji przyszłości regionu.” Trzy dni wcześniej, w rozmowie z tą samą gazetą, ekspert śląskiej sceny politycznej, znany z sympatii dla RAŚ dr Tomasz Słupik z Uniwersytetu Śląskiego też stwierdził: - Z pewnością powstanie np. Górnośląskiej Partii Regionalnej ożywiłoby scenę polityczną i stworzyło nową jakość w relacjach z województwem. RAŚ musi przedstawić poważny program gospodarczy i ekonomiczny. Udowodni tym, że ma

zaplecze, a poza tym żadna organizacja, która chce być poważnym graczem nie może nie mieć takiego solidnego programu gospodarczego w takim województwie jak nasze.

Na programie zyskają czy stracą? Należy się więc spodziewać, że w niedługim czasie RAŚ zaprezentuje program gospodarczy. Ciekawe, w jakim kierunku pójdzie. I czy przyciągnie nowych zwolenników, czy też zrazi wielu starych. Chociaż przewaga RAŚ nad istniejącymi partiami politycznymi jest zdecydowania: zaprzysięgli zwolennicy autonomii czy uznania narodowości śląskiej nie mają dokąd pójść. Poza RAŚ poparcie dla tych idei zapowiada tylko Ruch Palikota – a oddanie głosu na tę partię jest wykluczone dla wielu Ślązaków. Z drugiej strony trudno wyobrazić sobie, by ktoś uważający się za narodowość śląską – zagłosował na PiS. Wszak partia Kaczyńskiego na sto sposobów oświadcza, że dla niej takie fanaberie, jak narodowość śląska czy autonomia są nie do przyjęcia. PO? Obiecywała, choćby uznanie języka, decentralizację, a przez 6 lat rządów nie zrobiła w tej sprawie nic? SLD ustami dawnego lidera ogólnopolskiego Napieralskiego i obecnego śląskiego Balta autonomii i narodowości śląskiej mówi stanowczo „nie”. Tak więc wyborca RAŚ nie ma dokąd odejść. Tyle, że jeśli program gospodarczy mu się nie spodoba – może zamiast zagłosować na RAŚ w dniu wyborów zostać w domu. Czy Ruch Autonomii Śląska poradzi sobie z tym wyzwaniem? adaM MoĆKo

Program? albo stolica, albo autonomia Program gospodarczy dla Śląska? Nie oszukujmy się, musi zawierać jeden kluczowy punkt. Taki, który spowoduje, że region będzie atrakcyjny dla potencjalnych mieszkańców i inwestorów. Przy czym – żeby było jasne – to jest bezwzględna rywalizacja. Albo my, albo oni. Jeśli atrakcyjni będziemy my, to inwestorzy (i mieszkańcy) przyjdą do nas. A jeśli wybiorą nas, to nie wybiorą Krakowa, Wrocławia, Poznania, Łodzi. Tak naprawdę być atrakcyjnym oznacza bowiem być atrak-

R

cyjniejszym od sąsiada. Odebrać jemu korzystne oferty.

egion Śląski, a dokładnie Górnośląski ma wszystkie atuty, żeby być bardzo atrakcyjnym. Kilka milionów ludzi mieszkających między Ostrawą, Bielskiem Białą, Katowicami a Opolem – to potężny rynek pracowniczy i taki sam rynek zbytu. Tutejsi pracownicy wciąż jeszcze mają coś z dawnego śląskiego etosu. Jak na tę część Europy mamy przyzwoitą infrastrukturę, której symbolem może być jedyne w Polsce skrzyżowanie autostrad. Taki region, jeśli pozwolić mu działać, będzie ściągał do siebie inwestycje. Ale jeśli będzie to robił,

to kosztem sąsiadów. Choćby Krakowa czy Wrocławia. W odróżnieniu od naszego regionu, politycy stamtąd odgrywają znaczącą rolę i w PO, i w PiS. I to oni blokują inicjatywy, które pozwoliłyby Śląskowi wyzwolić swoje naturalne atuty. Dla nich silny konkurent pod bokiem jest zagrożeniem, więc próbują go zneutralizować. Kraków ostatnio wybrał dodatkową metodę, tworząc rzekomo wspólny region („Krakowice”), ale ze stolicą pod Wawelem. Elity polityczne Wrocławia, Krakowa (Poznania) wiedzą, że Unia Europejskie stawia na regiony mające od 3 do 8 milionów mieszkańców. Górny Śląsk wpisuje się w to idealnie, a „Krako-

wice” są za duże. Mimo to Kraków lansuje tę koncepcję, bo wie, że to dla niego być albo nie być. Wrocław robi wszystko, co się da, żeby pokazać, że to on jest atrakcyjniejszy. I na razie robi to świetnie. Atrakcyjność budują choćby wielkie imprezy. Ostatnia w Polsce to Euro 2012. We Wrocławiu było, u nas nie. W roku 2016 Wrocław będzie Europejską Stolicą Kultury. Wygrał rywalizację z Katowicami, bo te miały jakąś idiotyczną ofertę „Miasta Ogrodów”, a Wrocław postawił na historyczną różnorodność Śląska. I tym zauroczył komisję, która dokonywała wyborów. Wrocław rozwija się na potęgę, przywraca dawną urodę swojemu dwor-

cowi, odnawia starówkę – a Katowice w tym czasie od 10 lat nie potrafią stworzyć sensownej koncepcji rynku. Program Gospodarczy Górnego Śląska musi spowodować, że region jest atrakcyjny. Ale tego się nie da zrobić bez silnego lobby w stolicy. Bo tam zapadają decyzję, powodujące atrakcyjność regionu. Dlatego Ruch Autonomii Śląska, jak dobrego programu by nie stworzył, nie ma szansy go realizować. Bez własnej silnej reprezentacji w sejmie się po prostu nie da tego robić. No, chyba że decyzje na ten temat będą zapadały nie w Warszawie, lecz w Katowicach. Ale właśnie taka sytuacja nazywa się autonomią. (AM)


12

Cajtung do bajtli

historia Śląska,

Po dwumiesięcznej przerwie wracamy do opowieści o historii Śląska. Wracamy do niej tuż po tym, gdy pobity Napoleon Bonaparte ląduje na Elbie. A Prusy, jeden z głównych reżyserów pobicia Bonapartego, zaczynają aspirować do grona światowych mocarstw. Rychło okaże się, że swoją potęgę będą budować w dużej mierze dzięki Górnemu Śląskowi. Wróćmy jednak jeszcze na moment do schyłku epoki napoleońskiej, kiedy to na wrocławskim uniwersytecie rozpada się organizacja studencka Silesia. Dotychczas skupia studentów niezależnie od poczucia narodowego. Teraz wielkopolscy Polacy tworzą własną, sprzyjającą Napoleonowi. I ciekawa rzecz, powołane przez nich Związek Młodzieży Polskiej „Zet”, oraz narodowo-polskie Towarzystwo Akademików Górnoślązaków działają spokojnie aż do samego końca XIX wieku, nie nękane przez władze uczelni czy państwowe. Zaś studenckie organizacje niemieckie zostają zdelegalizowane w 1924 roku! Dlaczego? Nasuwa się tylko jedna logiczna odpowiedź. Wbrew temu, co

nam wmawiano przez lata, Prusom zależało chyba na… polonizacji Śląska. Oni polskości się nie bali, będąc przekonani, że państwo polskie znikło na zawsze. Oni bali się sentymentów proczeskich, bo Czechy leżały w potężnej monarchii austriackiej, a Śląsk, który przez pięć wieków był częścią korony czeskiej, mógł zechcieć połączyć się z tą czeską macierzą. Stokroć więc lepiej, by Ślązacy poczuli się Polakami, niż mieli się czuć Czechami! Przez kolejne kilkadziesiąt lat widać, jak Niemcy wspierają polskich działaczy narodowych na Śląsku. A już na pewno im nie przeszkadzają. Zmienia się to dopiero powoli po 1866 roku, gdy Prusy pobiją Austrię – a tym bardziej po 1871, gdy zjednoczą Niemcy. Austria przestaje być groźna, więc i Czechy też. Od tego – ale dopiero od tego – momentu Niemcom nie podoba się polska agitacja na Śląsku. Wróćmy jednak do roku 1815. Liczne państewka niemieckie, nie chcąc powtórzyć bezbronności, jak przydarzyła się im podczas podboju Napoleona, zdecydowały się stworzyć jakąś unię. I tak powstał Związek Nie-

miecki, obejmujący wszystkie dawne ziemie cesarstwa niemieckiego. W tym cały Śląsk, także ta jego część, uważana dziś za Małopolskę, jak księstwa oświęcimskie i zatorskie. Ale tak naprawdę leżały już one po polskiej stronie Wisły, administracyjnie włączone do Galicji. I zaczynały się szybko polonizować. Pozostając też biedne, podczas gdy dla ziem po drugiej stronie Wisły zaczynał się złoty wiek węgla i stali. Wynalazek przemysłowego wytopu cynku, którego Ruberg dokonał gdzieś w okolicy Tychów lub Mysłowic oraz użycie do tego procesu węgla kamiennego spowodowały, że na całym tym obszarze, od Gliwic po Mysłowice, kopalnie i huty zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu. Wraz z nimi fortuny przemysłowych magnatów. Takich jak choćby Karola Goduli, syna leśniczego, który w roku 1812 namówił swojego pracodawcę do budowy huty w Rudzie, w której dostał część udziałów, a w 1848 umierał jako właściciel kolosalnej

wrzesIeŃ 2013 r.

tajla XIII

fortuny, którą zapisał… córce swojej służącej. Która niewiele później otrzymała tytuł hrabiowski. Tak u nas spełnił się sen o Kopciuszku. No i oprócz przemysłu pojawiła się nazwa, którą wiejska ludność określała ten teren przez kolejne 150 lat. Nie była to Metropolia Silesia ani nawet Górnośląski Okręg Przemysłowy, tylko Huty. Gdy ktoś z pszczyńskiej czy tarnogórskiej wsi wybierał się do Chorzowa, Mysłowic, Bytomia, Gliwic, to mówił: jada na Huty! Tak więc to jest najstarsza nazwa dla tej aglomeracji szybko powstających miast. Bardzo szybko. Śląski przemysł co trzy lata podwaja swoją produkcję. Od czasu, gdy w 1790 roku Goethe ogląda tu pierwszą na kontynencie maszynę parową – wiele się zmienia. W sąsiednich regionach jeszcze mało znane – tutaj huczą już praktycznie w każdej fabryczce. Region rozwija się dynamicznie. Nie ma tu takich wstrząsów, jak polskie powstanie listopadowe (1830-31), nie

Maszyna parowa

Karol Godula

ma tarć narodowościowych. Wszyscy żyjący na Śląsku: Ślązacy, Niemcy, Polacy, Czesi, Żydzi – żyją ze sobą w przykładnej zgodzie. Bunty mają dopiero nadejść. I to związane z brutalnym kapitalistycznym wyzyskiem, a nie narodowościowe. Chociaż wśród rdzennej ludności pewną popularność zdobywał panslawizm – ruch propagujący zjednoczenie wszystkich ziem słowiańskich (wspierany przez Rosję). Związki z narodem czeskim słabły, z polskim jeszcze się nie pojawiły – na razie wydawało się, że naród śląski ma dwa człony, ten mówiący po niemiecku, i drugi mówiący po słowiańsku. Ale swoją agitację zaczynali tu też prowadzić Polacy. Podobnie zresztą jak na Łużycach (tu i na Śląsku austriackim ścierając się z agitatorami czeskimi), Prusach (wśród Kaszubów). Na Śląsku ułatwieniem dla nich był język konfesyjny. Prusy po zdobyciu Śląska zastąpiły w kościołach język czeski – polskim. Teraz polskojęzyczni księża, najczęściej z Wielkopolski, stali się polskimi agitatorami. Ich zadanie było tym bardziej łatwe, że śląscy Niemcy byli zazwyczaj protestantami. Łatwiej więc było wskazywać na pokrewieństwo kulturowe z Polakami-katolikami. Ale walka o dusze miała się niebawem zacząć. Nadchodziła Wiosna Ludów.

wojna je lagraměncko!

We wrześniu 1939 roku na Ślůnsku zaczěna sie wojna, w kierěj proł sie cołki świat. Chneda wszyjski młode Ślůzoki wojowały we nimieckich wafenrokach, we Wehrmachcie. Nojprzůd we kasarniach uczyli sie wojować, a razěm szli na front. Hań szczělali do jejch ze pistoulůw, rebulikůw, gěwerůw, szturmgěwerůw, kanonůw, tankůw, fligrůw. Tuż niě jeděn ślůnski ojok potracił hań życie, a zaś wasze opy i starki potracili hań swojich tatinkůw. Żyjom jeszcze ôstatni ślůnski wojoki ze Wehrmachta. Ŏstatnie, skirz tego co te wojoki majom dzisio niě měnij, jak 86 lot.

Czołg (tank)

Pistolet (pistoula)

Armata (kanona)

Koszary (kasarnia) Samolot (Fliger)

Karabin (giwera) Żołnierz (wojok)

Pistolet maszynowy (szturmgywera)


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.