GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ
CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE
Zauważani!
M
usimy się pochwalić. Nasz miesięcznik, przez lata niedostrzegany przez polskie elity – nie licząc sytuacji, kiedy dla prawicowców bywamy szwarccharakterami – ostatnio zaczyna być znany w całej Polsce. A to za sprawą najpopularniejszego tygodnika, „Angora”, która w ostatnim okresie regularnie przedrukowuje nasze teksty. Dzięki temu śląski punkt widzenia na historię, ale i na dzień dzisiejszy, zaczyna być znany w całej Polsce. A „Cajtung” staje się czasopismem opiniotwórczym także poza naszym regionem. Natomiast ci, którzy w tym numerze będą szukali informacji o wynikach wyborów w Niemczech, katalońskiej awanturze czy rocznicy polskiej napaści na Śląsk Cieszyński (tzw. Zaolzie) – rozczarują się. Wybory w Rajchu niewiele nas interesują; Katalończykom kibicujemy, ale sprawa zamordystycznej polityki Madrytu, w stylu dyktatora Franco jest nagłośniona wystarczająco; a Zaolzie… Pisaliśmy o nim obszernie rok temu, od tego czasu nic się specjalnie w ocenie polskiej polityki 1938 roku nie zmieniło. Polska wraz z III Rzeszą dokonała rozbioru Czechosłowacji, przy czym Niemcom przypadło jabłko a Polsce ogryzek. Piszemy za to o ogromnym translatorskim dziele, bo burmistrz Radzionkowa przełożył na śląski Nowy Testament (str. 6-7). Niestety, owemu ambitnemu dziełu nie podołał, nawet jeśli on sam uważa inaczej. Piszemy o odszkodowaniach, które od Niemiec chciałaby dostać Polska – i czym się to dla Polski może skończyć (str. 8-11). Piszemy i o tym (str. 4-5), że miasta śląskie się wyludniają, co oznacza, że niby-metropolia się nie rozwija, lecz zwija. A jej szef ma na to receptę – wspólny bilet. Najwyraźniej wierzy, że raka można uleczyć plastrem. Żeby jednak nie było tylko pesymistycznie, mamy nareszcie Stadion Śląski! Lekkoatletyczny, więc dobrze mu znaleźć patrona. My stawiamy na Janusza Sidło albo Jerzego Chromika. No i przybywa imprez promujących śląskość. Piszemy o nich na stronie 2. Tuż czytejcie! Szef-redachůr
NR 6/7 9 (66) 2017r. 2015r. ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 3,00 ZŁ (8% VAT) (42)wrzesień CZERWIEC/LIPIEC
Tobor, ty mie niy przekłodej po klynczonczku, ty mie przekłodej dobrze!
Krakowska legenda mówi, że gdy pobożny Jan Styka współpracownik Matejki - malował Chrystusa, ten nagle z obrazu przemówił do Styki. Powiedział: Ty mnie Styka nie maluj na kolanach, ty mnie maluj dobrze! Szkoda, że w Radzionkowie nie doszło do podobnego objawienia. Czytaj str 6-7.
2
wrzesień 2017r.
W Korezie o Śląsku po śląsku
C
hocia wszyscy padajom, co po ślůnsku trzeja godać, to kiej się trefiom ślůnskie ŏrganizacje – jak baji we sobota 23 września we Kamieniu Śląskim, kaj jednać sie na zaproszŷnie Związku Górnośląskiego zjechały rostomaite ślůnskie środowiska – durś godo się po polsku. Inaczyj bydzie 17 października we Taetrze Korez, kaj bydzie konferencjo „ô Ślůnsku po ślůnsku”. Konferencyjo zaczyno sie o piontŷj po połedniu a zetrwo do ůsmyj. Nojprzůd wszyjskich prziwitajom Marcin Melon a Grzegorz Chudy, kierzy cołko impreza poprowadzom. Dali bydom dwa wykłady, profesor Prof. Maria Lasatowicz ze Uniwersytetu Opolskigo „Wyspy językowe na przykładzie niemieckich wysp językowych na Śląsku” a profesora Leszka Dronga (Uniwersytet Śląski): „Języki mniejsze w Irlandii a sprawa śląska - kilka uwag o pochopnych analogiach”. - Niektórych może zmylić, nazwa konferencji, z której mogą wywnioskować, że profesorowie będą mówić po śląsku. Nie, będzie po polsku. Bo w nazwie „po śląsku” znaczy nie tylko w mowie śląskiej, ale też zgodnie ze śląską kulturą, śląskimi zwyczajami, śląską cywilizacją. Bo przecież gdy powiemy, że ktoś pracuje rīchtig po śląsku, nie będzie oznaczało, że pracuje w języku śląskim, tylko że pracuje po śląsku, czyli solidnie – mówi pomysłodawca konferencji, Aleksander Lubina z Karasola. Druga część to „Przykłady Dobrych Praktyk” czyli pokazanie, co różne organizacje, instytucje, firmy robią dla śląskości. Swoje działania zaprezentują między innymi DURŚ (czytelnikom Cajtunga raczej przedstawiać nie trzeba), Karasol, X LO z Katowic, Sołectwo Kleszczów, Kurort Qultury Zabrze, Kawiarnia Imbryk Bielsko-Biała i inni. W trzeciej części odbędzie się dyskusja uczestników, a o podsumowanie całości konferencji został poproszony nasz redaktor naczelny, Dariusz Dyrda. Po części oficjalnej teatr z Wilamowic zaprasza na swój spektakl „Uf jer wełt”. Jest to jedyna płatna część imprezy, a koszt jest raczej symboliczny i wynosi 5 złotych.
Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Nie zamówionych materiałów
redakcja nie zwraca.
POLSKA PRESS Sp. z o.o.,
Oddział Poligrafia, Drukarnia Sosnowiec
Zrównajmy prawa mniejszości w Europie
W
każdym państwie Unii Europejskiej prawodawstwo dotyczące mniejszości etnicznych i narodowych są inne. Pojawił się obywatelski projekt, aby je ujednolicić. Aby pod obrady Parlamentu Europejskiego złożyć odpowiedni wniosek, trzeba w skali UE zebrać milion podpisów. W inicjatywę tę zorganizowało się kilka śląskich organizacji. - Ślązacy na dzień dzisiejszy nie są wprawdzie uważani za mniejszość, więc my na tym bezpośrednio nie zyskamy, ale warto pokazać wszystkim innym mniejszościom, że jesteśmy z nimi solidarni. A kiedy wreszcie i my za mniejszość etniczną zostaniemy uznani, automatycznie będziemy korzystać też z tego europejskiego prawa. Dlatego nasza organizacja zdecydowała się włączyć w zbieranie podpisów – mówi Leon Swaczyna, współtwórca partii Ślonzoki Razem. Partia przechodzi ostatni etap rejestracji, sąd zażądał dwóch drobnych, technicznych zmian w statucie. Oprócz Ślonzoków Razem w naszym regionie w inicjatywę tę angażuje się też na pewno mniejszość niemiecka. Zakłada ona, że minimum podpisów, które powinny być zebrane na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej to 50 tysięcy. Swaczyna uważa, że to mało, że dobrze byłoby wysłać sto tysięcy. - W Polsce mamy kilkanaście zarejestrowanych mniejszości oraz tę największą, śląską, nie zarejestrowaną. Wszystkim im powinno zależeć. Trudno ocze-
kiwać nie wiadomo ilu podpisów po Karaimach, których chyba nawet nie ma stu, ale dla tych większych zebranie po kilka tysięcy nie powinno stanowić problemu. Podobnie jak po trzydzieści tysięcy dla Niemców
mieckim jako językiem nauczania nie ma wcale. Na Litwie też należącej do UE ze sporymi problemami boryka się mniejszość polska. - Problem w tym, że realizacja Konwencji ramowej opiera się wyłącznie na
W Europie funkcjonuje i przez wiele krajów została ratyfikowana Konwencja ramowa o ochronie praw mniejszości oraz Europejska karta języków regionalnych i mniejszościowych, ale sytuacja w praktyce jest bardzo różnorodna. Problem w tym, że realizacja Konwencji ramowej opiera się wyłącznie na dobrej woli państw, które je ratyfikowały, a one często realizują tylko minimum praw czy Kaszubów a pięćdziesiąt tysięcy dla nas, Ślązaków. Mam oczywiście świadomość, że my będziemy zbierać w tych samych środowiskach, co Niemcy – wyjaśnia. Bernard Gaida z MN przypomina, że w Europie funkcjonuje i przez wiele krajów została ratyfikowana Konwencja ramowa o ochronie praw mniejszości oraz Europejska karta języków regionalnych i mniejszościowych, ale sytuacja w praktyce jest bardzo różnorodna. Na przykład w Rumunii system szkolnictwa dla mniejszości (węgierskiej i niemieckiej) funkcjonuje doskonale, od przedszkola po uniwersytety, to dla odmiany w Polsce szkoły mniejszościowe z nie-
dobrej woli państw, które je ratyfikowały, a one często realizują tylko minimum praw. Bo całe prawo mniejszości narodowych pozostało jedynie w kompetencjach samych państw członkowskich UE – dodał Bernard Gaida. Celem inicjatywy zbierania podpisów jest zapewnienie lepszej ochrony mniejszościom. Chodzi o to, by wszystkie mniejszości w całej Unii mogły korzystać z tych samych standardów. Jeśli uda się zebrać milion podpisów (pochodzących z nie mniej, niż siedmiu krajów) Komisja Europejska będzie musiała pochylić się nad tą inicjatywą. MP
Niemcy pomagają w odszkodowaniach W ielokrotnie pisaliśmy w Cajtungu o tym, że po II wojnie światowej Ślązacy i Niemcy byli pracownikami przymusowymi (choćby przy odgruzowywaniu Warszawy, w kopalniach i wielu innych miejscach). W ubiegłym roku niemiecki parlament (Bundestag) zabezpieczył w budżecie 50 milionów euro na odszkodowania dla tych osób. W ich uzyska-
niu pomaga Towarzystwo Dobroczynne Niemców na Śląsku (TDNS). Bo odszkodowanie to mogą uzyskać także byli robotnicy przymusowi mieszkający w Polsce, obecnie polscy obywatele. Dotyczą one okresu 1944-56, i także osób, które zostały przymusowo wywiezione choćby do ZSRR. Aby zaś się o odszkodowania starać, trzeba spełnić kilka warunków. Po pierwsze trzeba przedsta-
wić dowody, że pomiędzy rokiem 1939 a 1956 wykonywało się pracę przymusową, ze względu na swoją niemiecką narodowość. Tak więc pieniądze te przysługują każdemu, kogo w okresie tym zaliczono do niemieckiej grupy narodowościowej i kto później podlegał za to szykanom, polegającym na przymusowej pracy (bez wynagrodzenia). Drugim warunkiem jest złożenie odpowiedniego
formularza do Federalnego Urzędu Administracyjnego nie później niż do końca bieżącego roku. Wnioski mogą też składać spadkobiercy osób przymusowo pracujących, zmarłych jednak nie wcześniej, niż 27 listopada 2015 roku. Z prośbą o pomoc przy wypełnieniu wniosku można zwrócić się także do Towarzystwa Dobroczynnego Niemców na Śląsku pod numerem 77 454 55 25.
Czytosz? Przīdź na Kakauszale K
akauszale to niewielkie targi książki, które organizuje Miejska Biblioteka Publiczna w Rudzie Śląskiej. Zdarzają się wprawdzie wyjątki, ale zasadniczą wystawiają się tam autorzy wydający książki śląskie (to znaczy po śląsku i o Śląsku). Oprócz wydawców na miejscu będą także autorzy, jak chociażby nasz red. nacz. Dariusz Dyrda, Marian Kulik (autor Gott mit Uns), Dariusz Jerczyński (autor m.in. Historii Narodu Śląskiego), czy zapewne wszystkim świetnie znani Jerzy Ciurlok, Marek, Szołtysek, Remigiusz Rączka i inni. Będzie można z nimi porozmawiać albo uzyskać do książki autograf.
n Ubiegłoroczne Kakauszale Kakauszale, reklamowane jako Fest Literacki, odbywa się w dniach 4 i 5 październi-
ka. Pierwszego dnia o piątej po południu odbędzie się Biesiada Literacka, podczas których
wręcza się nagrodę rudzkiej biblioteki, czyli „Tabulkę”. Biesiadę Literacką uzupełni wy-
stęp muzyczny Marka Makarona Motyki. Drugiego dnia mamy już klasyczne Targi Książki, w których weźmie udział ogółem 12 wydawnictw. Z wydających po śląsku zabraknie bodaj tylko Narodowej Oficyny Śląskiej Andrzeja Rocznioka, natomiast nasza firma, wydająca nie tylko Ślůnski Cajtung, ale też śląskie książki, będzie tam jak najbardziej. Oczywiście, zgodnie z nazwą imprezy, na miejscu będzie można też skosztować tradycyjnej kakauszale. 5 października (czwartek) fest odbywa się od 10.00 do 18.00. Uroczystość odbywa się w filii MBP w Rudzie Śląskiej (Halemba) przy ul. 1 Maja 32. AM
3
wrzesień 2017r.
Na stronach 6-7 piszemy o „przekładzie” na śląski Nowego Testamentu. I o błędach w tym przekładzie. Tutaj jednak tytułem wprowadzenia garść rozważań Pawła Poloka na temat obecnej „śląszczyzny”. Pawła do napisania tego tekstu zainspirował właściciel „Ponaszymu.pl-śląskie biuro językowe”, który za tłumaczenie na śląski bierze od klientów pieniądze, przy czym po śląsku nie bardzo potrafi. Dość powiedzieć, że dla niego na boisku piłkarskim „eka” to… poprzeczka. Choć każdy, kto nie jest „młody” doskonale wie, że poprzeczka to lata, a eka jest albo rogiem boiska albo „okienkiem”, spojeniem poprzeczki ze słupkiem. Albo – jak to eka – każdym innym rogiem. Bo ważne jest, żeby godać. Godać jak sie poradzi, ale godać. Ale jeśli sie poradzi bele jak, to brać gelt za tłumaczenia na śląski jest po prostu frechownie. I słowo to nie znaczy (podpowiedź dla „Ponaszymu.pl-śląskie biuro językowe”) ani „mądrze”, ani „miło” - tylko „bezczelnie”. Nie jest jednak frechownie wytykać błędy, tak jak poniżej robi to Paweł Polok.
Jestech farosz czyli młodzi mówią po śląsku
N
faroszu, jestech obalono. Je żeś obalono, boś wino obaliła!
Mszalne 14%
ie dalej jak parę tygodni temu miałem okazję słyszeć przypadkiem rozmowę młodej kobiety z Jej koleżanką, której oznajmiła: nikaj nie ida, jestech padnięto. Pomijam już ewidentny polonizm, jakim jest „padnięto”, ale słowo „jestech” będące językowym potworkiem uświadomiło mi, jak fatalny jest poziom godki wśród młodych. Dla jasności: za młodych uważam także tych, którzy dobiegają abrahama (miło, nieprawdaż?), nie tylko dwudziestolatków. O pięćdziesięciolatkach jeszcze wspomnę, na razie kilka zdań o tych przed trzydziestką. Nie jest tajemnicą, że ogólnie pojęta idea „śląskości” znajduje najwięcej chyba zwolenników w grupie 18-35 lat. To oni masowo zasilają marsze autonomii, tworzą reklamy po naszymu i są zwolennikami uznania narodowości śląskiej. I nie wstydzą się godki. A chyba - szczerze mówiąc - powinni, bo w ich ustach język ten brzmi nierzadko karykaturalnie. I tak słyszymy „jestech” zamiast je żech, „umia” zamiast poradza czy motór zamiast motorcykel. „Rodzice kupili kredyns” zamiast... no właśnie? Kto wie jak to pedzieć po naszymu? Mało kto, bo też mało kto miał okazję słuchać na co dzień ludzi, którzy naprawdę godali. Ci ludzie bowiem w sposób naturalny wymarli. I nawet moje starki (roczniki 1923 i 1931) godały godką mocno spolonizowaną, choć oczywiście o niebo lepszą, niż fundują nam dzisiejsze babcie. Jestem natomiast w tej komfortowej sytuacji, że starzika (rocznik 1914) pamiętam dobrze. Jego godka (została
GODKA STARKI… Z CZASÓW STANU WOJENNEGO I tu dochodzimy do sedna. Młodzi godki nie znają, bo opierają się w najlepszym wypadku na swoich dziadkach i babciach (rzadko na starzīkach i starkach), a często na swoich rodzicach. I wszelkie błędy, na które wskazuje się im uwagę, kwitują niezmiennym „a u nos sie tak godało! Tata tak godali”. Pytam zatem, ile lat ma ów tata? 40? 50? 60? A ile dziadek? 60? 70? Jeśli urodził się po roku 1945, to może raczej opowia-
stem jednym z orędowników dopuszczenia słowa „żurek” na określenie biołego żuru. Tu mała dygresja historyczna:
A JEDNAK ŻUREK ŚLĄSKI W drugiej połowie XIX wieku Ślązacy stawali się coraz bogatsi. Przyczyny tego stanu rzeczy są zapewne P.T. Czytelnikom znane. W każdym razie na Ziemi Rybnickiej i Wodzisławskiej (a więc terenach w dużej mierze rolniczych) stało się niemal regułą, że większość gospo-
Młodzi godki nie znają, bo opierają się w najlepszym wypadku na swoich dziadkach i babciach (rzadko na starzīkach i starkach), a często na swoich rodzicach. I wszelkie błędy, na które wskazuje się im uwagę, kwitują niezmiennym „a u nos sie tak godało! Tata tak godali”. Pytam zatem, ile lat ma ów tata? 40? 50? 60? A ile dziadek? 60? 70? Jeśli urodził się po roku 1945, to może raczej opowiadać, jak godkę upodlić i spolonizować, niż oznajmiać ex cathedra jak prawidłowo godać uwieczniona na kasetach video; Bogu dzięki!) była inna. Lepsza. Urodził się bowiem i wychował w rodzinie, która nie była zachwycona Polską, która zawitała do Rybnika i okolic po roku 1922. Jego język polonizacji nie ulegał.
dać, jak godkę upodlić i spolonizować, niż oznajmiać ex cathedra jak prawidłowo godać. Chcę być dobrze zrozumiany. Nie jestem językowym hiperpurystą i wiem, że każdy język żyje i się zmienia. Je-
darstw cieszyła się kilkoma krowami czy owcami. Było więc do dyspozycji kilkadziesiąt litrów mleka dziennie. Co bardziej rzutkie gospodynie przygotowywały więc dzieciom inną wersję żuru - tzw. bioły żur, czyli gotowany na kwaśnym
mleku lub maślonce i maśle. A że był to ukłon w stronę dzieci - nazwano go zdrobniale: żurek.
go dnia: bezmała mosz za tela roboty? O tempora, o mores! Bezmała oznacza prawie, a nie podobno! Bez-mała, czyli mało brakuje, by coś osiągnąć. Starka majom bezmała 90 lot. Czyli ma prawie 90 lat, a nie podobno 90 lat. Kto przyjmuje to do wiadomości? Bezmała żodyn. Z kolei pewien znany górnośląski historyk przekonywał mnie, że „po naszymu pisze się farosz”. Na moją ripostę, że idąc tym tropem należy mówić „ida pogodać z faroszem” niemal się obraził. Natomiast prawdziwe szczyty niewiedzy prezentują autorzy „słowników”, którzy niemal jak wyrocznia delfijska oznajmiają, iż pisze się „pszaja” i „pszociel”. Dlaczego? Bo tak. Tymczasem we wszyskich językach słowiańskich (a takim jest godka; już nie mam siły po raz setny wyjaśniać, dlaczego) po głosce P należy stosować R lub RZ i ich warianty, a nie S lub SZ i ich warianty. Jest od tego kilka wyjątków, ale o tym innym razem. Odpowiedź na pytanie o taki stan rzeczy jest łatwa i zawiera się w jednym słowie: mazurzenie. Czym jest mazurzenie? Krótko mówiąc jest to wymawianie głosek Ż, CZ, SZ jak
Pewien znany górnośląski historyk przekonywał mnie, że „po naszymu pisze się farosz”. Na moją ripostę, że idąc tym tropem należy mówić „ida pogodać z faroszem” niemal się obraził Wiem, że żurek u hiperpurystów wywołuje drgawki, ale to akurat muszą przyjąć do wiadomości. Co najwyżej, jeśli gdzieś w Polsce podadzą im żurek śląski gotowany na wodzie albo rosole (wywarze z wędzonki) a nie maślonce, mogą się upierać, że nie zapłacą, bo nie to zamawiali.
NIE CHCĄ SIĘ UCZYĆ, CHOĆ PONOĆ PRZAJOM! U mnie natomiast drgawki wywołuje niewiedza Ślązaków na temat własnej mowy. Pardon: nie tyle niewiedza, bo do niej każdy ma prawo, ale niechęć do zmiany tego stanu rzeczy - zgodnie ze starożytną maksymą, iż rzeczą ludzką jest błądzić, a rzeczą głupców trwać w błędzie. I tak słyszę niemal każde-
Z, C, S. Na Śląsku spotykane jest m.in. w okolicach Miasteczka Śląskiego, o którym sami mieszkańcy mówią nierzadko: Miastecko. I tak Ślązak mazurzący powie: boze zamiast boże i rycka zamiast ryczka. Ale nigdy nie powie gzib, tylko zawsze grzib, ani nie powie psaja zamiast przaja! Mazurzeniu ulega bowiem głoska SZ, a nie RZ. Amen. Skądinąd w „Janosiku” zbójnik mówiący ksok zamiast krzok ma tatą samą wiedzę o języku górali, jak ci autorzy słowników o Śląsku. Czy argumenty, które przytaczam wystarczą, by dwudziestokilkulatkowie przestali mienić się wybitnymi znawcami godki a zamiast tego zaczęli się dokształcać? Odpowiem ich słowami: nie jestech pewien. A po naszŷmu: ni ma żech zicher. Paweł Polok
4
wrzesień 2017r.
Biletów do nieba nie ma
Rozwijanie zwijanego
Nowy szef tak zwanej Metropolii Silesia (a naprawdę meteropolii, za przeproszeniem, górnośląsko-zagłębiowskiej), Kazimierz Karolczak zaraz po wyborze zapowiedział, że pierwszym zadaniem dla metropolii jest wspólny bilet. Tak, jakby prezydenci tych miast, miasteczek i gmin nie mogli i bez metropolii sprawy załatwić. I tak, jakby ta metropolia, jeśli rzeczywiście ma zaistnieć, nie miała na głowie spraw o niebo poważniejszych.
A
by coś było metropolią, nie tylko z nazwy, ale rzeczywistą, musi stanowić centrum cywilizacyjne, gospodarcze, kulturowe dla znacznie większego obszaru. Dziś ta rzekoma metropolia dla niczego centrum nie jest – i jeśli pan Karolczak nie wymyśli czegoś znacznie mądrzejszego, niż wspólny bilet – nigdy nie będzie. Bo i niby dla kogo? Cała Opolszczyzna nie tylko część dolnośląska, ale i górnośląska też wyraźnie się od niej odcina, swoją metropolię postrzegając w Opolu, i dalej we Wrocławiu. Na południu okręg rybnicki, z miastami porównywalnej wielkości, stanowi sam dla siebie pewną metropolitalną całość, z Rybnikiem, Żorami, Wodzisławiem, Jastrzębiem i (po trosze) Raciborzem. Ich ta katowicka metropolia ani ziębi, ani parzy. Częstochowa? Żart chyba. Wyraźnie mówi, że z górnośląskim okręgiem przemysłowym nie chce mieć nic wspólnego a we wspólnym województwie czuje się uwięziona. Bielsko-Biała? Przy obecnym
układzie absolutnie nie uzna, że Katowice są dla niego metropolią, samo stara się nią być dla tak zwanego Podbeskidzia, od małopolskiego Żywca po śląski Cieszyn. I prawdę powiedziawszy wychodzi mu to lepiej, niż wspólny bilet niby-metropolii. A wszystko na wschodzie, nie tylko Trzebinia, Chrzanów, Olkusz, Oświęcim, ale nawet Jaworzno, coraz bardziej ciążą ku rzeczywistej małopolskiej metropolii, Krakowowi. Bo Kraków w słowa metropolia nie ma, ale funkcję taką dla całej Małopolski pełni. A dla kogo „metropolią” będzie ten dziwaczny twór? Dla Ornontowic, Lublińca, Zawiercia i Pszczyny? Otóż nie. Metropolia, jeśli ma nią być naprawdę, a nie z nazwy, musi swoim cywilizacyjnym zasięgiem oddziaływać na setki kilometrów. Musi być magnesem, który przyciąga wszystkich żądnych lepszego życia, kariery, przygody. Magnesem cywilizacyjnej wyższości wobec odległych nawet peryferii. Tylko taka metropolia ma sens. Bo istotą metropolii jest to, że się rozwija, a nie zwija.
MIASTA OPUSTOSZEJĄ, WIĘC METROPOLIA TEŻ A ta się zwija! Według analiz Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania Polskiej Akademii Nauk do roku
n Tak naprawdę premier Szydło i wojewoda Wieczorek ogłaszając powołanie metropolii zrobili nas w bambuko. Tylko jeszcze mało kto zdaje sobie z tego sprawę. ludzi, a w ciągu nieco ponad 30 lat mający się wyludnić do 86 tysięcy. Połowę ludności mają też stracić Świętochłowice, zrównując się ludnością z obecnym Bieruniem. I tak dalej, i tak dalej. Tylko te cztery miasta (Zabrze, Bytom, Świętochłowice, Siemianowice) mają stracić 230 000 mieszkańców. To niemal tak, jakby się wyludniły niemal całe Katowice.
tego poziomu za jakieś 10-15 lat. I będzie szlus! I to, panie Karolczak, jest rzeczywiste wyzwanie, a nie jakiś tam wspólny bilet! Bilet na autobus nie jest biletem do metropolitalnego nieba. Metropolia – jak wspomniałem wyżej – musi być magnesem. Zostawmy już metropolie światowe, jak Nowy Jork, Hong-Kong, Londyn. Ale niechby ta Warszawa,
Aby coś było metropolią, nie tylko z nazwy, ale rzeczywistą, musi stanowić centrum cywilizacyjne, gospodarcze, kulturowe dla znacznie większego obszaru. Dziś ta rzekoma metropolia dla niczego centrum nie jest – i jeśli pan Karolczak nie wymyśli czegoś znacznie mądrzejszego, niż wspólny bilet – nigdy nie będzie 2050 podupadnie wiele polskich miast. Sęk w tym, że w ścisłej czołówce są właśnie miasta tej niby-metropolii. Miejsce pierwsze zajmuje Zabrze, które do roku 2050 ma stracić ponad połowę mieszkańców (obecnie ponad 170 000, w 2050 raptem 85 000) i stać się miastem na miarę obecnych… Siemianowic. Siemianowicom zresztą prognoza wróży niewiele lepiej, bo z 70 tysięcy mają mieć wszystkiego 40. Zaraz za Zabrzem zaś plasuje się Bytom, dziś też mający 170 000
Kraków zagrożeniem Metropolie muszą mieć duży obszar, na który oddziałują. Dlatego nasza w sposób oczywisty musi rywalizować z Krakowem, bo są zbyt blisko siebie. Kraków, który wciąż stanowi ośrodek intelektualny, na chwilę obecną naszą metropolię marginalizuje. Tak naprawdę dla niej być albo nie być, jest wygranie z Krakowem, bo na dwie metropolie tak blisko siebie miejsca nie ma. Dla nas „Krakowice” są szaleństwem, bo albo nam uda się zmarginalizować stolicę Małopolski, albo ona zmarginalizuje nas. I to już nie chodzi nawet o śląską tożsamość. My po prostu jesteśmy za blisko Krakowa. I albo my staniemy się jego zadupiem, albo on naszym. Na razie władze naszego województwa – niestety razem z radnymi RAŚ-u – zachowują się jak „agenci wpływu” Krakowa. Jemu, a nie naszej aglomeracji, dają fory. Co Kraków skrupulatnie wykorzystuje.
Ustawa nakazuje, by metropolia liczyła nie mniej, niż półtora miliona mieszkańców. Jeśli więc naukowcy z PAN-u w swoich analizach nie rąbnęli się na potęgę, to ta „śląsko-zagłębiowska” spadnie poniżej
która wsysa „słoiki” za całej Polski. Jak Kraków dla Małopolski, Wrocław dla Polski zachodniej. Ale żeby stać się taką metropolią, trzeba mieć pomysł na siebie. A pomysłem na pewno nie są miejsca pra-
cy i niskie bezrobocie. Bo wprost przeciwnie, światowe koncerny szukają miejsc dla swoich fabryk tam, gdzie bezrobocie jest, a gdzie go nie ma. Szukają tam, gdzie ciągną żądni kariery ludzie. Do nas, na dziś, nikt nie ciągnie. Czasy, gdy Polacy szukali lepszego jutra na Śląsku skończyły się wraz z PRL-em. W XXI wieku trzeba znaleźć inny magnes.
TRZEBA BYĆ ATRAKCYJNYM. CZYLI INNYM! Niekoniecznie dla Polaków zresztą. Bo dane statystyczne znów mówią wyraźnie: to naród wymierający. Powoli, ale jednak. Polaków ubywa i ubywać będzie. Uwzględniając emigrację (do Anglii, Holandii, Niemiec, Szwecji itd.) w państwie tym ubywa ludzi szybciej, niż to demografowie zauważają. I dziś w Europie wygra tylko ten, kto wymyśli, jak te trendy demograficzne dla siebie wykorzystać. Jak sięgnąć poza ludzi w własnego kraju.
Szefuńcio Miarą hucpy tej niby-metropolii jest nazwa jej szefa. Media piszą właśnie „szef”, bo przecież trudno pisać „Przewodniczący zarządu Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropoli”. Brzmi to bardziej podobnie do przewodniczącego zarządu koła gołębiorzy, niż do kogoś, kto rządzi metropolią. Ale bo i taka jest jego rola. Nie jest prezydentem (bo prezydenci miast pozostali), nie jest metropolitą (to słowo zastrzeżone jest w polszczyźnie dla arcybiskupów i kardynałów), nie jest nawet prezesem. Nie można nazwać go marszałkiem, bo marszałkowie są w województwach, no i w wojsku, choć polskim marszałka nie ma, bo niby kto? Misiewicz chyba… Karolczak jest przewodniczącym zarządu. Jak to, żeby rangi nie ośmieszać, przetłumaczyć na języki obce? Jak faceta, żeby rangi nie obniżać, przestawiać po polsku? Niestety, dziś zostaje tylko „szef”. Gdyby miał rzeczywiste uprawnienia, można by, dawnym wzorem, nazwać go nadburmistrzem. Można by użyć, znanego od Moskwy po Paryż (dwie prawdziwe metropolie) słowa „mer”. Ale nie można, bo trudno nadburmistrzem albo merem nazwać
n Kazimierz Karolczak, nowy szef „metropolii”. Metropolii tak śmiesznej, że ten szef nie ma nawet żadnej nazwy, ani prezydent, ani prezes, ani mer, ani nadburmistrz ani nic. kogoś, w czyjej gestii jest, a i to nie do końca, wspólny bilet. Taki ktoś to faktycznie przewodniczący zarządu, tyle że spółki komunikacyjnej, a nie żadnej metropolii. I kimś takim pan Karolczak w istocie nie tylko jest, ale i chce być.
5
wrzesień 2017r.
Nie, nie, wcale nie myślę o imigrantach islamskich, czy ich zwał uchodźcami czy imigracją ekonomiczną. Są tam wartościowe jednostki (nasze pogotowie już dziś by chyba nie działało bez arabskich lekarzy! Tyle, że wykształconych na śląskiej akademii medycznej.) ale to nie jest dobry kierunek. Prawda jest brutalna – gdzie pojawiają się wyznawcy islamu, tam od razu są też islamscy terroryści. Bo owszem, nie każdy mahometanin
jedyna rzecz, której zresztą z każdym rokiem jest u nas mniej. Zwija się, podobnie jak miasta. Tym czymś jest śląskość. Kulturowa inność od wszystkiego, co wokół. Inność języka, inność kulinarna, inna historia i inne obyczaje. To i tylko to może nas w Europie wyróżnić, a w sztuce promocji (podobno metropolia poza wspólnym biletem ma się jeszcze głównie promocją zajmować) panuje niepisana zasada; wyróżnij się lub giń.
n Logo Metropolii Silesia z racji ostatecznie przyjętej nazwy jest już nieaktualne. Nowe jest jakie jest. Tylko jakoś głupio się komuś przyznać, że się mieszka w gzmetropolii… polia, to tylko tak jak Barcelona albo Monachium. Które też są kulturowo i etnicznie zupełnie inne od stolicy. W których
Ustawa nakazuje, by metropolia liczyła nie mniej, niż półtora miliona mieszkańców. Jeśli więc naukowcy z PAN-u w swoich analizach nie rąbnęli się na potęgę, to ta „śląsko-zagłębiowska” spadnie poniżej tego poziomu za jakieś 10-15 lat. I będzie szlus! I to, panie Karolczak, jest rzeczywiste wyzwanie, a nie jakiś tam wspólny bilet! jest terrorystą – ale gdzie są skupiska mahometan, tam terroryści znajdują zaplecze dla swojego działania. Gdzie zaś beżo-
Zglajszachtowanie na warszawski wzór, nic naszej aglomeracji dać nie może. Podobni do niej nie będziemy atrakcyjni: bo
żyje lud o zupełnie innej świadomości i tożsamości etnicznej, posługujący się nie tylko w domu, ale na ulicy i w urzędach
ność i wręcz kulturową odrębność – warszawskie rządy będą traktować poważnie, a nie z przymrużeniem oka. I tylko taką, w której działają (znów jak w Bawarii czy Katalonii) silne regionalne partie. Słuchając tych, którzy obecnie „metropolię” tworzą, widać wyraźnie, że na taką
mi pustych kamienic, witrynami sklepów „do wynajęcia”, których nikt nie chce, a może i porastającymi mchem fabrykami. Bo dziś władze śląskich miast jeszcze się chwalą, że u nas nie ma bezrobocia. Że w takich Tychach spadło poniżej 3 procent. Ale to nie jest powód do rado-
Nawet jeśli sami Ślązakami nie są, nawet jeśli śląskość im nie w smak – to szefowie metropolii powinni zrozumieć, że tylko promowanie śląskości potrafi tę metropolię uczynić rzeczywistą stolicą, przynajmniej Górnego Śląska od Olesna, Nysy i Jesenika, po Karwinę i Cieszyn. Tylko taka metropolia potrafi zaciekawić wizję ich nie stać. Ale to na co ich stać, na czym zamierzają się skupić, może skutkować tylko jednym. Tym, że zgodnie z przewidywaniem PAN-owskich demografów nowy twór nie będzie się rozwijał lecz zwijał. Co przecież już obserwuje-
ści, bo wskazuje jedynie, że chociaż praca u nas jest, nikt tu nie chce przyjechać. I nie, panie szefie Karolczak, nie dlatego, że tu nie ma wspólnego biletu. Na pewno nie dlatego. Po prostu taka z nas metropolia, jak z kozij rzici rajzyntasza!
Dziś władze śląskich miast jeszcze się chwalą, że u nas nie ma bezrobocia. Że w takich Tychach spadło poniżej 3 procent. Ale to nie jest powód do radości, bo wskazuje jedynie, że chociaż praca u nas jest, nikt tu nie chce przyjechać. I nie, panie szefie Karolczak, nie dlatego, że tu nie ma wspólnego biletu. Na pewno nie dlatego.
n Każdego roku koło 15 lipca ulicami Katowic maszeruje kilkutysięczna, pokojowa żółto-niebieska manifestacja. To ten żółty i niebieski stanowią potencjalną siłę metropolii, to one odróżniają ją od Warszawy czy Krakowa. Ale to, co mogłoby być metropolii siłą, jej władze, nawet w nazwie, starają się ukryć. wych mahometan nie ma – tam i islamski terroryzm nie ma prawa bytu, bo nie ma zaplecza. Ale atrakcyjna metropolia musi być nie tylko atrakcyjna dla chłopaka z Zawier-
to tam są wszystkie ważne państwowe instytucje, także kulturalne, tam znajdują się siedziby niemal wszystkich polskich korporacji czy banków, tam jest stolica – a stolica każdego państwa jest magnesem
samym w sobie. Kopiując Warszawę marginalizujemy się sami.
ATRAKCYJNE SĄ STOLICE ETNICZNYCH, KULTUROWYCH REGIONÓW Jeśli mamy zaistnieć jako znana metro-
Bo metropolia musi być niepowtarzalna. Musi mieć charakter. A wy robicie wszystko, by niepowtarzalność i charakter Śląska zniszczyć. Dariusz Dyrda
Przykładem metropolii, która nie miała na siebie pomysłu jest Detroit w USA. 50 lat temu zbliżało się do dwóch milionów mieszkańców, było więc większe, niż nasza „metropolia”. Obecnie mieszka tu nieco powyżej 650 tysięcy mieszkańców, a ogromna ilość budynków, i prywatnych, i użyteczności publicznej, jest w ruinie. Miasto jest też amerykańską stolicą przestępczości. A jeszcze 50 lat temu było amerykańską stolicą… polskości, bo niemal co czwarty
mieszkaniec miał polskie korzenie, a języka polskiego uczył się każdy, kto pracował w fabrykach General Motors czy Chryslera. Bo nim posługiwała się większość załogi. Jak widać nie wystarczyło to, by miasto się rozwijało. Przyczyn upadku Detroit jest wiele, ale każdy ekspert przyznaje, że kluczowym był brak pomysłu na dalszy rozwój miasta. Chociaż komunikacja działała tam bez zarzutu. Czyli wypisz wymaluj nasza metropolia.
innym językiem. I to powinien zrozumieć pan szef Karolczak oraz cała reszta władzy tej „metropolii”. Nawet jeśli sami Ślązakami nie są, nawet jeśli śląskość im nie w smak – to szefowie metropolii powinni
Ale atrakcyjna metropolia musi być nie tylko atrakcyjna dla chłopaka z Zawiercia i dziewczyny ze Skoczowa czy Kielc. Ona musi być atrakcyjna dla Ukraińca, Czecha, Niemca i Łotysza. Jej muszą być ciekawi Duńczyk, Kanadyjczyk i Hiszpan. Ona musi mieć coś, co odróżnia. Coś, co powoduje, że świat jest jej ciekawy. Czy aglomeracja katowicka może mieć coś takiego? Tym czymś jest śląskość cia i dziewczyny ze Skoczowa czy Kielc. Ona musi być atrakcyjna dla Ukraińca, Czecha, Niemca i Łotysza. Jej muszą być ciekawi Duńczyk, Kanadyjczyk i Hiszpan. Ona musi mieć coś, co odróżnia. Coś, co powoduje, że świat jest jej ciekawy. Czy aglomeracja katowicka może mieć coś takiego? Może, ale jest to tylko jedna,
my. Że za lat 30 w tej „metropolii” będzie żyło, nie jak dziś, 1800 000 ludzi, lecz poniżej miliona. I będzie mniejsza nie tylko do Warszawy, ale też Krakowa, Wrocławia… Że będzie straszyła zabitymi okna-
zrozumieć, że tylko promowanie śląskości potrafi tę metropolię uczynić rzeczywistą stolicą, przynajmniej Górnego Śląska od Olesna, Nysy i Jesenika, po Karwinę i Cieszyn. Tylko taka metropolia potrafi zaciekawić miliony Niemców, o bardziej czy mniej śląskich korzeniach; tylko taką – demonstrującą swoją odmien-
6
wrzesień 2017r.
Godka serca abo godka ŏstudy
Biblijny ańfach
Burgmajster Radzionkowa, Gabriel Tobor, zrychtowoł przekłod Nowego Testamyntu na ślůnsko godka. Ino pieron wiŷ, czy bydzie to rychtyczny jego wkłod w naszo kultura, czy inoś kupa gańby. Skirz tego, co przekłodać biblijo to niŷ je sznita s tustym. To je fest ciŷnżko a fest ważno robota. Tego niŷ idzie zrychtować bele jak. A my momy taki anong, co gŷnau tako z ŏnom biblijom bydzie.
n Szata graficzna jak na biblię przystało, dostojna. To co w środku jednak „po ślonsku” nazwane jest na wyrost. Szkoda, że burmistrz Tobor nie dał swojego dzieła do poprawek językowych znawcom języka. Potrwałoby może dłużej, ale mielibyśmy książkę nie tylko ważną z przyczyn religijnych ale też jako kanon śląskiej mowy.
P
rzede wszystkim każdy, kto zajmuje się przekładaniem tekstu literackiego (a biblia bez wątpienia do takich należy) wie, że przekładać należy tylko
Z internecu: NIE TYLKO Z GREKI TŁUMACZY SIĘ BIBLIĘ Svetomir (gość) 07.09.17, 09:04:09 Przez setki lat katolicy tłumaczyli Biblie nie z języków oryginalnych, ale z łacińskiej Wulgaty. Teraz co prawda przekłady naukowe i liturgiczne robi się z oryginałów, ale literackie nadal można by robić z Wulgaty. Innymi przekładami na język polski, czeski, czy łużycki można sie jedynie posiłkować jako wskazówką. I to koniecznie kilkoma różnymi a nie jednym. Gdybym ja zabrał się za takie dzieło, tłumaczyłbym z Wulgaty, a posiłkowałbym się polskimi Bibliami Wujka i Gdańską, czeską Kralicką i łużycką Jakubicy.
i wyłącznie z oryginału. Tymczasem z przekładem Tobora jest inaczej. Przyznaje on, że tłumaczył z polskojęzycznej biblii ks. Jakuba Wujka, który też nie tłumaczył ze starogreckiego oryginału, lecz z łaciny. Sam Chrystus i jego uczniowie mówili po aramejsku, więc mamy tłumaczenie, z aramejskiego na grecki, z greckiego na łacinę, z łaciny na polski, z polskiego na śląski. Kto pamięta zabawę „głuchy telefon”, ten wie, jakie są efekty takiego przekładania. To dlatego w Kościele Katolickim przyjęte jest tłumaczenie z łacińskiej Vulgaty. Bo łaci-
na, jako język martwy, pozostaje niezmienna.
WUJEK NIE JEST DOBRY Owszem, Wujek co prawda tłumacząc na polski z łaciny podobno posiłkował się też tekstem greckim. Po Wujku jeszcze byli poprawiacze jego tekstu, i Wujkowy oryginał różnił się od tego, co w roku 1599 ukazało się drukiem. Kto czytał jakikolwiek polski tekst z tego okresu, choćby Jana Kochanowskiego, wie, jak dalece tamten polski różnił się
od współczesnego. I żeby naprawdę zrozumieć jego niuanse, trzeba znać staropolszczyznę. Ale – ba! – Wujek uważał, że język końca XVI wieku zaśmiecony jest neologizmami, więc odrzucał „sprośności słów nowości, terminy starym chrześcijanom niesłychane, które nowowiernicy wznoszą, aby z kościołem katolickim zgoła nic spólnego niemieli”. Tak więc jego tekst nawet dla swojej epoki typowy nie jest. Po II wojnie światowej dokonano tłumaczenia Biblii Tysiąclecia, iż w opinii władz kościelnych tekst Wujka jest niezrozumiały i przeinaczany. Burmistrz
7
wrzesień 2017r.
Tobor, nie będąc nie tylko znawcą języka staropolskiego, ale nawet polonistą, podjął się tłumaczenia z Wujka. Jak sam wyjaśnia, żeby utrzymać języka starożytność i powagę, której w Biblii Tysiąclecia nie ma. Choć oczywiście, Wujek, tłumaczący z łaciny, sam już wiele przeinaczył. Powszechne zaś powiedzenie śród zawodowych tłumaczy brzmi, że przekład jest jak kobieta. Piękny nie jest wierny,
pach po myni wjyncy pjyndziesiyńciu. I zrobjyli tak i posadziyli wszyskich. A Łon wzion te pjyńć chlebow i dwje ryby, wejrzoł we niebo i pobogosławjoł je, i połomoł i dowoł uczniom, coby dowali ludziom. Jedli i najedli sie wszyscy, i pozbjyrali co łostało, dwanoście koszykow konskow.” „Dzień począł się chylić ku wieczorowi. Wtedy przystąpiło do Niego Dwunastu, mówiąc: «Odpraw tłum; niech idą
nego na podobny (który do tego często jest uważany za gwarę tego pierwszego) rodzi u tłumacza, czasem podświadomą, pokusę, że jeśli jakiegoś słowa nie znam, to użyję tego z oryginału i będzie OK. Sęk jednak w tym, że nie będzie! Że cała ta biblia to tylko stylizowany na śląszczyznę język polski! Bo i gramatyka nie jest śląska. Przecież po śląsku Dwunastu przīszłoby nie „do niego” tylko „ku niŷmu”.
Tobor podjął się zadanie niesłychanie trudnego. Tłumaczyć z języka podobnego na podobny (który do tego często jest uważany za gwarę tego pierwszego) rodzi u tłumacza, czasem podświadomą, pokusę, że jeśli jakiegoś słowa nie znam, to użyję tego z oryginału i będzie OK. Sęk jednak w tym, że nie będzie! Że cała ta biblia to tylko stylizowany na śląszczyznę język polski! Bo i gramatyka nie jest śląska. Przecież po śląsku Dwunastu przīszłoby nie „do niego” tylko „ku niŷmu”. wierny nie jest piękny. Ten na pewno nie jest wierny, bo przy „głuchym telefonie” być nie może. Cztery razy z języka na język musi powodować zniekształcenia.
POLSKI NASUWA SIĘ AUTOMATYCZNIE Pozostaje więc pytanie, czy jest piękny. To znaczy, czy na pewno po śląsku. I tutaj znowu, niejako automatycznie, musi nasunąć się odpowiedź, że nie jest. Z przyczyny, którą pominąć jest bardzo trudno. Językiem konfesyjnym (tzn. używanym w kościele) dla wszystkich w zasadzie mieszkających obecnie w hajmacie Ślązaków – jest polski. Ślůnzok, prowda pedzieć, godo, co rzyko. Ale tak rīchtig, to ŏn niŷ rzyko, ino się modli. Bo przeca rzyko po polsku. Cołki żywobyci, kiej sucho biblije ze kazatelnicy, tu sucho jij po polsku. Pado „ponbůczek”, ale kiej ŏ nim sztaunuje, tuż sztaunuje po polsku. Bo nikej niŷ wibildowali go inacŷj. Bestuż fest ciŷnżko je ŏroz pociepać mu ta polsko godka i przyńść na ślůnsko. I sznu-
do okolicznych wsi i zagród, gdzie mogliby się zatrzymać i znaleźć żywność, bo jesteśmy tu na pustkowiu». 13 Lecz On rzekł do nich: «Wy dajcie im jeść!» Oni zaś powiedzieli: «Mamy tylko pięć chlebów i dwie ryby; chyba że pójdziemy i zakupimy żywności dla wszystkich tych ludzi». 14 Było bowiem mężczyzn około pięciu tysięcy. Wtedy rzekł do swych uczniów: «Każcie im rozsiąść się gromadami, mniej więcej po pięćdziesięciu». 15 Uczynili tak i porozsadzali wszystkich. 16 A On wziął te pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo i odmówiwszy nad nimi błogosławieństwo, połamał i dawał uczniom, by podawali tłumowi. 17Jedli i nasycili się wszyscy, a zebrano jeszcze z tego, co im zostało, dwanaście koszów ułomków”.
BLIŻSZE BERCIKOWI NIŻ MOWIE ŚLĄSKIEJ Pisze Tambor „dwunostu”. Tak ni ma, ani u niego w Radzionkowie, ani nikaj. Wdycki je „dwanostu”. Do tego w polskiej biblii tych dwunastu jest z dużej litery, bo to nie chodzi o dowol-
Czytamy dalej: A było koło pjyńciu tysiyncy chopa”. Wyboczom, burgemajster Tobor, ale „koło” to je u nos taki wercojg, na kierym jak sie pŷndaluje to się jedzie. A chopa to moge być „kole” abo „wele” piyńciu tysiyncy (tauzŷnůw). „Mniej więcej” to polski idiom, a idiomów się nie tłumaczy, więc „myni wiyncy”jest polonizmem brutalnym. Wasza oma, burgemajster, pedziałaby „kaś tak ze pidziesiont (abo fufcich)” a niŷ „myni wiyncy”. No a fertiś momy „dowoł uczniom”. Niŷ gorszcie sie radzionkowski burgemajstrze, ale po ślůnsku żodnego „ucznia” ni ma. Je szkolorz. We szkole. Kiej fto pobiyro nauka u majstra a niŷ we szule, tuż je czelodnik. I bestuż apostoły niŷ boły żodnymi „uczniami” (ni ma takigo ślůnskigo słowa!) ino czelodnikami. A ŷntliś „najedli sie”… Wyście to, panoczku burgemajster słyszeli o starego Ślůnzoka chocia roz??? Niŷ! Bo u nos czowiek wdycki „pojodłoł” a „najod sie” to wierza we Sosnowcu. Więc co nam burmistrz Radzionkowa zafundował? Jakąś kpinę z godki, na wzór Bercika ze Świętej Wojny albo Kabaretu Młodych Panów, ale na pewno
Czytamy dalej: A było koło pjyńciu tysiyncy chopa”. Wyboczom, burgemajster Tobor, ale „koło” to je u nos taki wercojg, na kierym jak sie pŷndaluje to się jedzie. A chopa to moge być „kole” abo „wele” piyńciu tysiyncy (tauzŷnůw) pać, jak to rīchtig by po ślůnsku boło. Polskie – a nie śląskie – słowa same cisną się na usta. A jak je u Tambora? Ot, pierwsza z brzegu próbka tekstu Tamborowego i Biblii Tysiąclecia (Ewangelia wg. św. Łukasza, 9, 12-17) “Juz sie zacynało poleku ćmić i prziszło do Niego dwunostu i godali: Łodprow ludzi, niych se idom do tutejszych mjastecek i wsi, kaj znojdom gospoda i cosik do jodła, bo sam tukej, my som na pustyni. Ale łon pedzioł do nich: Wy dejcie jym jeś. Łoni łodpedzieli: Momy ino pjyć pecynkow chleba i dwje ryby, chyba, że pódymy i nakupjymy jodła dlo wszyskich tych ludzi. A było koło pjyńciu tysiyncy chopa. I pedzioł do swojich uczniow: Kozcie jym siednonć we ku-
nych dwunastu ludzi lecz o tych Dwunastu, o jego uczniów. Tambor, za Wujkiem, tej różnicy nie zauważa. Dalej, pustkowie to nie jest pustynia! Oni nie byli na pustyni, czyli miejscu suchym, bez roślinności, tylko na pustkowiu, w miejscu bezludnym, odludziu. Przudzij u nos padali na to „bieszczad” (stąd zresztą nazwa bezludnych gór, Bieszczady), szło by napisać „kaj ani chałpy, ani gospody”, ale na pewno nie pustynia. Tych pięć tysięcy chłopa apostołowie „posadzili”… Fto z wos zno ślůnski słowo „posadzić”? To je polsko a niŷ ślůnsko godka! No i na koniec ten „koszyk”… Padali „kobiołka”, padali „korb”, ale fto u nos znoł polski koszyk? Tobor podjął się zadanie niesłychanie trudnego. Tłumaczyć z języka podob-
nie Biblię po śląsku. Bo biblia to dzieło poważne i kto ją przekłada byle jak, to dla znawcy języka jest niepoważny, a dla chrześcijanina dopuszcza chyba się świętokradztwa. Pan Gabriel Tobor jest może dobrym burmistrzem (nie śledzimy działań każdego burgemajstra na Śląsku – przyp. red.) ale na pewno nie ma kwalifikacji tłumacza na godka. Zaś fakt, że na tym ańfachowym tłumaczeniu najważniejszej książki świata próbuje jeszcze zarobić, wywołuje u nas niesmak.
FONETYCZNIE PO POLSKU I akurat obojętne nam jest, że nie sięgnął po żaden z śląskich alfabetów,
zapisując swoje dzieło, jak sam twierdzi „fonetycznie”. Przy czym dla niego „fonetycznie” oznacza fonetyką polską.
polszczyzna na nią stylizowana. Tłumaczenie z polskiego tekstu na tekst śląsko-polski tyle samo ma jednak
Więc co nam burmistrz Radzionkowa zafundował? Jakąś kpinę z godki, na wzór Bercika ze Świętej Wojny albo Kabaretu Młodych Panów, ale na pewno nie Biblię po śląsku. Bo biblia to dzieło poważne i kto ją przekłada byle jak, to dla znawcy języka jest niepoważny, a dla chrześcijanina dopuszcza chyba się świętokradztwa Bo przecież inaczej jest fonetycznie po czesku, inaczej po angielsku, inaczej po niemiecku. On wybrał fonetykę polską – bo i ta biblia wcale po śląsku nie jest, tylko po polsku z pojedynczymi śląskimi wtrąceniami. To nie mowa śląska, lecz
wspólnego z Biblią, co tłumaczenie wegetarianowi jak smakuje mięso… Duch święty chyba jednak burmistrza Tobora przy tej pracy nie oświecił. Szkoda. Adam Moćko (współpraca DD)
Próbki Kadłubka Fragmenty biblii na język śląski próbował też wcześniej przekładać nasz felietonista, Zbigniew Kadłubek. Jako profesor filologii klasycznej ma tę przewagę nad burmistrzem Radzionkowa, że biegle gra język starogrecki i właśnie z niego dokonywał przekładu. Oto fragment tej pracy. W naszym przekonaniu znacznie lepszej, niż wersja Tobora. 1, 4 Był roz Hanek, kery krzcił na barzołach i ôsprowjoł wszyjskim ô krzcie blank inkszego myślynio – skuli ōdpuszczynio grzychōw. 1, 5 Kożdy we Judeji szoł ku nimu i wszyjscy mjyszkańcy Jyruzalym, a ôn ich tōnkoł we wodzie Jordanu, i [ôni] wyznowali swoji grzychy. 1, 6 Hanek mjoł ôblycze ze wosōw kameli i posek ze skōry wele bjodrow, a jod yno[D1] szarańczo i mjōd ôd dzikich pszczołōw. 1, 7 I padoł roz tak ludziōm: „Przidzie po mje chop mocniyjszy ôdy mje, a jo żech ni ma wert Mu ani szczewikōw zawjōnzać. 1,8 Jo żech wos tonkoł yno we wodzie, a Ôn wos zatonko we Duchu Śwjyntym. 1, 9 W ônych dniach prziciōngnōł z Galileje tyż Jyzus z Nazaretu i jak kożdy ôstoł zatōnkany przez Hanka we Jordanie. 1, 10 Ôroz, jak wyłaził ze wody, zoboczył niybo ôtworzōne i Ducha, co ślecioł na Niygo nogle choby jakiś briw. 1, 11 A głos z niyba godoł: „Ty żeś je mōj Synek, kerymu przaja nojbarżi, we Tobje mōm wszyjsko”. 1, 12 I zaro tyn Duch [co ślecioł na Niygo choby briw jakiś] wykludził Go fōrt na pustynia. 1, 13 Na tyj pustyni bōł bez sztyrdziści dni i kusił Go djoboł, łaził mjyndzy dzikimi zwjyrzami, a anioły wszysko Mu podowały. 1, 14 Doszoł do Galileji, jak Hanek już boł zawrzity we wjynziyniu, i godoł naokoło wszyjskim Ywangelio Bożo, 1, 15 i godoł tyż tak: „Je już niyskoro, Krōlestwo Boże przidzie hnet. Zmjyniejcie sie i wjyrzcie w Ywangeljo!”. 1, 16 Szoł wele Jyziora Galilejskigo i ôboczył Simōna i Andryjasa, brata Simōnowego, kerzi zaciepywali [sieć do wody], bo ôni byli rybokami. 1, 17 Jyzus im pedzioł: „Pōćcie sy mnōm, a jo zrobja z wos rybokōw ludzi”. 1, 18 Zaro pociepli te sieci na ziymia i s Nim szli dali. 1, 19 Za chwila zoboczył Jakuba, tego od Zybedeusza, i Hanka, ôd niego brata, jak siedzieli we łôdce i naprowjali sieć. 1, 20 Zaro tyż ich zawołoł ku sia. A oni ôstawili siedzieć ôjca Zybedeusza we łôdce s inkszymi chopami – i poszli za Jyzusym. 1, 21 I wleźli do Kafarnaum. 1, 22 Poczōn [Jyzus] zaro w szabat nouczać we synagodze. Fest sie dziwowali ludzie skuli Jego nouk, bo godoł choby tyn, kery mo moc, a niy choby uczyni we Piśmje. 1, 23 Gynau boł we synagodze człowjek jakiś, co mjoł niyczystego ducha, kery [w nim] ryknōł 1, 24 i padoł: „Co my bydymy mjeć z Tobōm, Jyzusie Nazaryński? Prziszoł-żeś nos wyciepać? Wjymy, fto żeś Ty je: Śwjynty Boży!”. 1, 25 A Jyzus sie znerwowoł i przikozoł im [tym duchom]: „Być cicho i wylyź s niygo!” 1, 26 Poczōns nim [niyczystym człowjekym] i wyloz s niego z wjelkim rykym [niyczysty duch]. 1, 27 Wszyjscy sie dziwowali, do sia godali: „Co tyż nōm jeszcze przidzie? Nowo nouka razym z nowōm siłōm. Niyczystym duchōm coś kozuje – a ône zaro usuchnōm,”. 1, 28 Szła godka o Jyzusie ôd tego momyntu wszyndzi – o na cało galilejsko strōna. *** Fragmenty Pisma Świętego Nowego Testamentu próbował też przekładać Marek Szołtysek. Tłumacząc wprawdzie z polszczyzny podkreślał jednak, że posiłkował się też tekstem starogreckim. Co jednak chyba ważniejsze, Szołtysek sięgał też bo biblię po czesku. Słusznie zauważając, że śląski z czeskim ma wiele wspólnego i czasem fraza czeska, czeskie słowo bliższe są śląskiemu, niż polskie. Jak wspominał: „Inspirowałem się czeską Biblią Kralicką z 1613 r., gdzie znalazłem np. słowo „hned”. Przypomniało mi się, że kiedyś na Śląsku też mówiło się „hned”, czyli szybko, wnet”. Nam co prawda wydaje się, że na Śląsku wciąż mówi się „hned”, ale właśnie ten przykład pokazuje, że często wystarczy sięgnąć po tekst czeski, aby przypomnieć sobie śląskie słowo. Stąd wniosek prosty: Gabriel Tobor nie przetłumaczył biblię na język śląski, lecz na współczesną gwarę śląską języka polskiego. Jeśli komuś to wystarcza, może ją sobie niebawem kupić. Jeśli jednak ktoś – jak my – uważa, że biblia to książka zbyt poważna, by przełożyć ją byle jak, ten poczeka, aż pokaże się porządne tłumaczenie. DD
8
wrzesień 2017r.
Reparacje - gra 11 września Biuro Analiz Sejmowych odpowiedziało na pytanie posła Arkadiusza Mularczyka. Owszem – można najkrócej streścić analizę – Polsce ma podstawy prawne wystąpić o reparacje wojenne. Bo w prawie, jak to w prawie, zawsze można znaleźć artykuł, akt, umowę, traktat, na który można się powołać, dochodząc swoich roszczeń. Problem tylko w tym, czy Polska rzeczywiście chce tych odszkodowań, czy też prowadzi zupełnie inną grę.
B
iuro Analiz Sejmowych napisało: „W związku z tym zasadne jest twierdzenie, że Rzeczypospolitej Polskiej przysługują wobec Republiki Fe-
Północny Szlezwik, do Danii
Gdańsk
Pomorze Zachodnie
Prusy Wschodnie
Kujawy Wielkopolska
Malmedy, do Belgii
Wschodni Górny Śląsk, do Polski
Śląsk Kraik Hulczyński AlzacjaLotaryngia, do Francji
ła się bezwarunkowo. To znaczy zdała się na kompletną łaskę i niełaskę zwycięzców. A zwycięzcy wyraźnie określili w 1945 i 1946 roku wysokość odszkodowań, w tym także dla Polski.
Takie umowy negocjuje się długo w zaciszu dyplomatycznych gabinetów a dopiero na koniec, kiedy wszystko jest dogadane, informuje opinię publiczną. Ich zawieranie służy coraz lepszemu pojednaniu narodów, więc prowadzenie tych negocjacji, kiedy stosunki są napięte, jest raczej wykluczone. A rząd PiS-u w ciągu ostatniego roku zrobił wszystko co mógł, żeby sobie relacje z Niemcami zepsuć deralnej Niemiec roszczenia odszkodowawcze, a twierdzenie, że roszczenia te wygasły lub uległy przedawnieniu jest nieuzasadnione”, tłumacząc dalej, że zgodnie z czwartą konwencją haską(1907) państwo prowadzące wojną jest zobowiązane do zapłaty za wszystkie zniszczenia dokonane przez jego armię. I że zbrodnie wojenne nie są w prawie międzynarodowym przedawniane. Wszystko to prawda. Tylko prawdą jest również, że III Rzesza podda-
Memel – Kłajpeda, do Litwy
Zaś w roku 1953 roku zwycięzcy, w tym także Polska, zrzekli się dalszego pobierania tych odszkodowań. Biuro Analiz Sejmowych podnosi, że Polska zrobiła to nielegalnie, bo taką decyzję podjął rząd a nie – zgodnie z konstytucją z 1952 roku – Rada Państwa. Ale prawnicy Sejmu jakby zapomnieli, że nawet jeśli polski rząd złamał polskie prawo, to jest to wyłącznie problem polski, a nie niemiecki. Niemcy (ani żadne inne państwo) nie mieli i nie obowiązku badać, kto
TERYTORIA UTRACONE PRZEZ NIEMCY W LATACH 1918-45
w imieniu Polski ma prawo podejmować zobowiązania międzynarodowe. Oczywiście bzdurnych teorii (choćby ministra Antoniego Macierewicza), że tamte zobowiązania są nieważne, bo Polska nie była wtedy niepodległym państwem, nie można traktować poważnie. Dzisiejsza Polska jest prawnym następcą PRL-u i wszystkie zobowiązania tamtego państwa są dla nas wiążące, nawet jeśli byliśmy zależni od ZSRR. Zwłaszcza, że była to zależność nieformalna, a formalnie Polska była niezależna i niepodległa jak najbardziej.
STRATY PAŃSTWA, KTÓREGO NIE BYŁO Tak więc Polska może oczywiście z żądaniami roszczeń wobec Niemiec wystąpić. Ba, Biuro Analiz Sejmowych nawet wyliczyło ich wysokość 258 milionów przedwojennych złotych. Ba, co do jednego podało ilość żyjących w 1946 roku obywateli polskich poszkodowanych w wyniku terroru III Rzeszy. Naliczyli się 10 milionów, 84 tysiące, 585 osób. Prawdziwie niemiecki ordnung… I wygłup, bo w tym momencie Niemcy mogą powiedzieć: Ja??? To pokażcie ich nazwiska i wyjaśnijcie w jaki sposób
terytoria utracone Traktatem Wersalskim (1919)
terytoria utracone na rzecz Polski (1945)
Wolne Miasto Gdańsk
terytoria utracone na rzecz ZSRR (1945)
każdy z tych 10 084 585 Polaków został pokrzywdzony! Badanie tego zajmie czas przynajmniej trzem pokoleniom prawników. Ale prawdziwie zabawnie brzmi fragment „Straty w majątku trwałym szacowano na 62 mld przedwojennych zł, co stanowiło 3,5 - krotną wartość strat państwa polskiego z okresu pierwszej wojny światowej (17,8 mld przedwojennych zł)”. Otóż według tego dokumentu w I wojnie światowej straty poniosło… państwo
nosić strat. W efekcie I wojny światowej państwo polskie jedynie zyskało. Zyskało terytorium i wszystko inne, co przejęło po Niemczech, Rosji i Austro-Węgrzech. Akapit o stratach państwa polskiego w wyniku I wojny światowej ośmiesza całą analizę. Analiza podkreśla ponadto, że Niemcy w wielu umowach zobowiązywały się wobec różnych państw do wypłacenia odszkodowań - a z Polską nigdy takich umów nie zawarły. To też prawda, tylko nic z tego nie wy-
Polska pod rządami PiS-u nie zgodzi się jednak nigdy na przekazanie wielu państwowych uprawnień (nazywanych zacieśnianiem Unii) do wspólnego europejskiego rządu. A to oznacza rozstawanie się z Unią. I mniejsza z tym, czy Polska sama z niej wystąpi, czy też w tej na nowo uformowanej Unii po prostu zabraknie dla niej miejsca. Efekt finalny będzie taki sam, znajdziemy się poza europejskimi strukturami. nieistniejące! Bo może Biura Analiz Sejmowych nie nauczono, ale w okresie I wojny światowej państwa polskiego od kilkudziesięciu lat nie było. A jeśli nie było, to nie mogło po-
nika. Bo umowy mają to do siebie, że obie strony muszą chcieć ją zawrzeć. Widać tamte państwa lepiej o swoje interesy zabiegały. Ale żadne, i nigdy, nie robiło tego tak, jak Polska teraz,
9
wrzesień 2017r.
na wyjście z Unii Fragment uchwały polskiego rządu z 23 sierpnia 1953 roku: Biorąc pod uwagę, że Niemcy zadośćuczyniły już w znacznym stopniu swoim zobowiązaniom z tytułu odszkodowań, i że poprawa sytuacji gospodarczej Niemiec leży w interesie ich pokojowego rozwoju, rząd PRL (.) powziął decyzję o zrzeczeniu się z dniem 1 stycznia 1954 r. spłaty odszkodowań na rzecz Polski”.
n Konferencja w Poczdamie, to ci ludzie zdecydowali o wysokości i sposobie wypłacania reparacji. Polsce przypadło 15% odszkodowań pozyskanych z sowieckiej strefy okupacyjnej (późniejsze NRD). Siedzą od lewej premier Wielkiej Brytanii Clement Attlee, prezydent USA Harry Truman i dyktator ZSRR Józef Stalin (fot. U.S. National Archives/Wikimedia Commons/public domain) nagle rozpoczynając awanturę. Takie umowy negocjuje się długo w zaciszu dyplomatycznych gabinetów a dopiero na koniec, kiedy wszystko jest dogadane, informuje opinię publiczną. Ich zawieranie służy coraz lepszemu pojednaniu narodów, więc prowadzenie tych negocjacji, kiedy stosunki są napięte, jest raczej wykluczone. A rząd PiS-u w ciągu ostatniego roku zrobił wszystko co mógł, żeby sobie relacje z Niemcami zepsuć. Przykład wyboru nazywania Tuska podczas kandydowania na szefa Rady Europy kandydatem niemieckim, to tylko jeden z wielu.
ZNIENAWIDZIĆ NIEMCÓW Ale tak naprawdę o to właśnie chodzi, a nie o żadne reparacje. Chodzi o szczucie Polaków na zachodniego sąsiada, o spowodowanie, by nienawiść Jana Kowalskiego wobec Helmuta Schmidta była równie mocna, jak zaraz po II wojnie światowej. I obserwując choćby portale internetowe nietrudno stwierdzić, że PiS cel ten osiąga. Tyle pomyj na Niemców co obecnie, w internecie nie było nigdy. I to jest cel rozpętania tej akcji. Polskie władze co prawda głośno obwieszczają, że są przywiązane do Unii Europejskiej, że chcą ją reformować, aby była coraz doskonalsza. Sęk jed-
nak w tym, że chcą ją „reformować” w zupełnie innym kierunku, niż niemal wszyscy inni członkowie Unii. A zgodnie z zasadą Boya-Żeleńskiego, że w tym cały ambaras, aby dwoje chciało na raz – jeśli niemal wszyscy chcą iść inną drogą, niż Polska, to drogi prędzej czy później (raczej prędzej) się rozejdą. Ta wspólna droga, na którą Polska się nie godzi, to tak najkrócej zacieśnianie więzów wewnątrz Unii. Powolne odchodzenie od związku państw na rzecz jednego europejskiego państwa. I oddawanie mu coraz większej ilości uprawnień, może na przykład powołanie wspólnej armii, zamiast armii narodowych, na przykład prowadzenie wspólnej polityki zagranicznej. Dokończenie na str. 10
Rozbudzają niemiecki rewanżyzm PiS
-owi udaje się powoli dokonać rzeczy absolutnie niezwykłej! Po I wojnie światowej Niemcy czuli się zbyt surowo potraktowani, zwłaszcza stratami terytorialnymi. Żądania rewanżu pojawiły się niemal natychmiast po wojnie, a kilkanaście lat później Adolf Hitler właśnie na tych hasłach doszedł do władzy. Poczucie krzywdy – nieważny czy słuszne – leżało o źródeł wybuchu II wojny światowej. Dlatego po 1945 roku w Niemczech nigdy nie pozwolono dojść do głosu duchowi rewanżyzmu – który z założenia skierowany byłby zresztą tylko przeciw Polsce, bo tylko Polska zyskała w 1945 roku terytorialnie. Kolejne pokolenia Niemców wychowywane były w duchu pacyfizmu i winy za okrucieństwo II wojny światowej. Żaden poważny niemiecki polityk nigdy nie zakwestionował trwałości nowej, wschodniej granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. Co więcej, w poczuciu tej winy Niemcy były głównym ambasadorem wprowadzenia Polski do NATO i Unii Europejskiej. Tak, jak udało im się zabliźnić mentalnie rany po I wojnie światowej, gdy stracili sporo na rzecz Francji, i dziś narody te można nazwać zaprzyjaźnionymi, tak dążyli też, do ułożenia podobnych relacji z Polakami. Zapomnienia krzywd, które Polakom wyrządzili i zapomnienia, że stracili na rzecz Polski 1/5 swojego terytorium. A biorąc uwagę też straty po I wojnie światowej aż jedną trzecią. Przez ponad 70 lat Niemcy bezwzględnie szanowali ten poczdamski ład, uznając, że za wszystkie straty sami sobie są winni. Ale oto Polska ogłasza, że tamten poczdamski ład jest nieważny, że tamta Polska nie była Polską, więc jej zobo-
wiązania są nieważne. W tym momencie w Niemczech pojawia się więc coraz częściej pytanie: no jeśli tak, to granice na wschodzie też są nieważne. Jeśli Polska po 72 latach chce wracać do rozmów o reparacjach wojennych, to może wróćmy też do rozmów o granicach. Bo albo szanujemy powojenny ład i uznajemy go za niewzruszony, albo wracamy do roku 1945! Mapa pokazuje, jakie ziemie Niemcy stracili po I wojnie światowej (na niebiesko) oraz w 1945 roku (na zielo-
ka Prus – na żółto – na rzecz ZSRR) tylko na rzecz Polski. To były jednak tereny rdzennie niemieckie, które w większości nigdy w historii do Polski nie należały. Stanowią polski łup wojenny. Jeśli Polska chce się z nami liczyć za drugą wojnę światową – mówi dziś wielu Niemców, w tym także autorytety – to także te tereny musimy wliczyć do rachunku! Bo to nasze straty! Tak, tak, Polacy odpowiedzą, że na wschodzie stracili i tak więcej, niż zyskali na zachodzie. No ale to już nie
Przez ponad 70 lat Niemcy bezwzględnie szanowali ten poczdamski ład, uznając, że za wszystkie straty sami sobie są winni. Ale oto Polska ogłasza, że tamten poczdamski ład jest nieważny, że tamta Polska nie była Polską, więc jej zobowiązania są nieważne. W tym momencie w Niemczech pojawia się więc coraz częściej pytanie: no jeśli tak, to granice na wschodzie też są nieważne no). Nietrudno zauważyć, że już w 1918 roku najwięcej ziem niemieckich zyskała Polska, choć coś tam kapnęło też Francji, Belgii i Danii. Ponieważ chodziło o tereny rdzennie polskie, rozbiorowe, sprawa była jednak oczywista. Niemców o wiele bardziej bolała utrata (na rzecz Francji) Alzacji i Lotaryngii oraz kawałka Górnego Śląska na rzecz Polski i Czechosłowacji (Kraik Hulczyński). Jednak po II wojnie światowej – co świetnie widać na mapie – Niemcy stracili terytoria (nie licząc kawał-
jest sprawa niemiecka, więc cóż Niemców obchodzić to może? Bo co to za argument: Helmutowi, który mnie pobił, za karę ukradłem auto, no ale nie można mieć do mnie pretensji, bo przecież Iwan ukradł mi jeszcze większe! PiS rozbudza w Niemcach nastroje, których nie odczuwali od 75 lat. Nastroje bojowe. A położenie Polski jest wciąż takie samo, jak przez ostatni tysiąc lat, jak w 1939 roku. Między Niemcami a Rosją… DD
10 Dokończenie ze str. 9 Czyli tworzenie czegoś na wzór USA, gdzie każdy stan ma ogromną autonomię, ale jednak sprawy bezpieczeństwa pozostają w rękach jednego centralnego rządu. I ten rząd pilnuje, aby każdy z stanów, landów (zwał, jak zwał) przestrzegał prawa.
NOWE STANY ZJEDNOCZONE – BEZ POLSKI Pomysł powołania takiej federacji nie jest nowy. Pierwszy zgłosił go jeszcze w XVI wieku król czeski (a
wrzesień 2017r.
nienawiści do tych Niemców. I temu przede wszystkim służy rozpętywana histeria z reparacjami wojennymi. Polacy mają czuć się znów (jak w 1945 roku) potwornie przez Niemców sponiewierani a ponadto brakiem odszkodowań – oszukani. Wtedy nawet poprą zerwanie stosunków dyplomatycznych z Republiką Federalną, więc cóż dopiero wystąpienie z organizacji, w której RFN gra pierwsze skrzypce. Ktoś może zapytać: a co, jeśli Niemcy odszkodowania jednak zdecydują się zapłacić? Nie zrobią tego. Nie tylko z przyczyn finansowych. Po prostu
Pierwszy etap to było pokazywanie, że Unią Europejską kręcą Niemcy, że to oni o wszystkim tam decydują. Teraz przychodzi czas na etap drugi, czyli rozbudzenie w Polakach nienawiści do tych Niemców. I temu przede wszystkim służy rozpętywana histeria z reparacjami wojennymi więc także śląski) Jerzy z Podiebradów. A nazwy Stany Zjednoczone Europy jako pierwszy użył Victor Hugo na Międzynarodowym Kongresie Pokojowym (kończącym Wiosnę Ludów) w 1849 roku. Idea odradzała się po wielkich zawieruchach I i II wojny światowej. W 1946 roku Winston Churchill powiedział: „Musimy zbudować rodzaj Stanów Zjednoczonych Europy. Tylko w ten sposób setki milionów ludzi będzie w stanie odzyskać proste radości i nadzieje, które czynią życie wartym przeżycia”. I właśnie teraz, paradoksalnie bez ojczyzny Churchilla, która zdecydowała się na Brexit, idea dojrzewa do realizacji. Polska pod rządami PiS-u nie zgodzi się jednak nigdy na przekazanie wielu państwowych uprawnień (nazywanych zacieśnianiem Unii) do wspólnego europejskiego rządu. A to oznacza rozstawanie się z Unią. I mniejsza z tym, czy Polska sama z niej wystąpi, czy też w
WARSZAWA - mias Jeśli Niemcy mają zapłacić Polsce reparacje wojenne, to na logikę za to, co Polacy wybudowali w latach 1918-39. Bo za to, co powstało w latach 1795-1918 reparacje, jeśli już z moralnej strony patrząc, należą się tym, którzy Polską wówczas władali. Czyli właśnie Niemcom, Austrii i Prusom. No więc zastanówmy się, co zbudowała Polska. I za co odszkodowań chce najwięcej. Oczywiście – za zburzoną Warszawę. A jeśli tak, to co w tej Warszawie było polskie… FAKTORIA HANDLOWA
sytuacja ta stworzyłaby niebezpieczny światowy precedens. Gdyby nagle Polska, ponad 70 lat po zawarciu traktatów powojennych, wywalczyła takie odszkodowania, wówczas niemal każdy mógłby zażądać odszkodowań od każdego. Na przykład Wielka Brytania od USA, za utratę pod koniec XVIII wieku swoich ogromnych północnoamerykańskich kolonii. Za wojny napoleońskie od Francji niemal wszyscy (zresztą od Polski też, bo przecież polskie wojska walczyły u boku Napoleona). I tak dalej, i tak dalej. Natomiast jeśli Polska zgłosi roszczenia, to niejako z automatu podważy powojenny ład. A to oznacza także podważenie przez Polskę swoich powojennych granic. Stanowiących przecież dla Polski rekompensatę od Niemiec za wojenne straty. Bo Polska nie miała żadnych historycznych praw do Śląska, żeby o zachodnim Pomorzu czy Prusach Wschodnich nie wspo-
Polska nie miała żadnych historycznych praw do Śląska, żeby o zachodnim Pomorzu czy Prusach Wschodnich nie wspominać. To nawet nie są „prastare piastowskie ziemie”. To wyłącznie wojenny polski łup tej na nowo uformowanej Unii po prostu zabraknie dla niej miejsca. Efekt finalny będzie taki sam, znajdziemy się poza europejskimi strukturami. Co będzie dalej, czy Polska zdoła funkcjonować samodzielnie, czy też – jak uważa wielu ekspertów – wpadnie w orbitę wpływów Rosji, jest kwestią późniejszą, którą na dziś Dobra Zmiana zdaje się nie zaprzątać sobie głowy. Zanim jednak do rozbratu z Unią dojdzie – musi ją obywatelom skutecznie obrzydzić. Tak, by cieszyli się, iż rząd PiS-u kraj z tej federacji wyprowadza. Pierwszy etap to było pokazywanie, że Unią Europejską kręcą Niemcy, że to oni o wszystkim tam decydują. Teraz przychodzi czas na etap drugi, czyli rozbudzenie w Polakach
Może lepiej, żeby
minać. To nawet nie są „prastare piastowskie ziemie”. To wyłącznie wojenny polski łup. A warto pamiętać, że po II wojnie światowej zdobycze terytorialne na Niemcach otrzymała w zasadzie tylko Polska. Jeszcze Rosji przypadł malutki Okręg Kaliningradzki – i to tyle. Zachodnia granica Niemiec po wojnie nie uległa żadnej zmianie, podobnie jak północna czy południowa. Jedyne państwo, które zyskało niemieckie terytoria (i to bardzo duże, 1/5 obszaru Niemiec) na II wojnie światowej – dziś domaga się jeszcze odszkodowań wojennych. To swoiste kuriozum, a Niemcy to kuriozum widzą bardziej, niż ktokolwiek inny. Dariusz Dyrda
n Krzyżacy przynieśli na Mazowsze najnowocześniejsze zdobycze ówczesnej nauki i techniki. Oraz kontakty handlowe z całym światem.
M
oże zabrzmieć to obrazoburczo, świętokradczo, ale istnienie swojej stolicy Polacy zawdzięczają najbardziej krzyżakom. Polacy wciąż o krzyżakach myślą Sienkiewiczem, ale prawda jest taka, że Konrad Mazowiecki nie tylko dla walki z Prusami ich sprowadził. Polski książę wiedział, że rycerze w białych płaszczach przyniosą nad mazurskie jeziora najwyższą znaną wówczas w świecie cywilizację. Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny zespoił w sobie najwyższe osiągniecia techniki islamu (który wówczas górował w nauce nad chrześcijaństwem) oraz zachodniej Europy. Wystarczy obejrzeć Malbork, porównać go z polskimi zameczkami z XIII-XIV wieku, łącznie z Wawelem, by zauważyć wyż-
szość inżynierską zakonnych braci. A przecież to nie tylko Malbork, to oni przynieśli na wschodnie rubieże ówczesnej Europy nowoczesne budownictwo, meta-
Dlatego w ich państwie natychmiast na potęgę wyrastało miasto handlowe – Toruń. Gdy zbobyli Gdańsk, to i on. Ale oba one potrzebowały bardziej na wschód, najlepiej w pobliżu ujścia Bugu do Wisły – porządnej faktorii handlowej. Takiej spółki-córki. Żeby zaś się zyskami z miejscowymi nie dzielić, najlepiej faktorię założyć tam, gdzie nie ma żadnej (handlowej) osady. Mazowsze miało własne miasta handlowe, Płock choćby. Ale wtedy interesy przejęliby kupcy płoccy. Dlatego Krzyżacy wybrali na faktorię puste miejsce w zakolu Wisły. I tak powstała Warszawa. Osada, która dzięki interesom z Toruniem i Gdańskiem, ale też całą Polską i Rusią rozwijała się szybko. Leżała oczywiście w piastowskim księstwie mazowieckim (nie w Polsce!), a nie państwie krzyżackim. Ale o znaczeniu jakie Krzyżacy mieli w jej powstaniu świadczy fakt, że książę Siemowit w 1313 roku poczuwał się w obowiązku zawiadomić Krzyżaków (i kupców toruńskich), iż wyraził mieszczanom krakowskim i sandomierskim zgodę na prowadzenie interesów w Warszawie. Nie trwało to jednak długo, bo kupcy z Polski nie wytrzymali konkurencji i rychło się z Warszawy wynieśli. Toruńska (krzyżacka) faktoria zaś rozrastała się coraz szybciej, stawała się wiodącym miastem Mazowsza. W 1413 roku to tu, do krzyżackiej faktorii, przeniosła się stolica księstwa mazowieckiego. Widać po Grunwaldzie mazowieccy Piastowie nie bali się już usadowić swojego dworu w na wskroś niemieckim mieście.
ZAPYZIAŁA STOLICA
Mazowsze miało własne miasta handlowe, Płock choćby. Ale wtedy interesy przejęliby kupcy płoccy. Dlatego Krzyżacy wybrali na faktorię puste miejsce w zakolu Wisły. I tak powstała Warszawa. Osada, która dzięki interesom z Toruniem i Gdańskiem, ale też całą Polską i Rusią rozwijała się szybko lurgię, rolnictwo. I handel z całym znanym wówczas światem.
Sto lat później w ciągu roku w podejrzanych okolicznościach umierają obaj
11
wrzesień 2017r.
Polska nie liczyła, ile jej się należy. Może kiepsko na tym wyjść
sto krzyżackie, miasto rosyjskie
n Na zdjęciu lewym typowy dom przedwojennego polskiego chłopa, na zdjęciu prawym typowy wiejski dom, na „Ziemiach odzyskanych”. Różnica mówi wszystko o tym, jak potężnie gospodarczo zyskała w 1945 roku Polska. A przecież to nic innego, niż łup wojenny. mazowieccy Piastowie. Jedna z hipotez mówi, że otruć kazała ich królowa Bona, żeby Mazowsze włączyć do Polski. Rzeczywiście, w 1526 roku Mazowsze staje się polską prowincją, a Warszawa… przestaje się rozwijać. I nawet niewiele jej pomaga, że pół wieku później przeniesiono to z Krakowa stolicę Polski. Powstaje trochę dworów magnackich, zamek królewski, ale przy takim Paryżu choćby, czy Rzymie, to pipidówa. Gdy pod koniec XVIII wieku Paryż zbliża się do miliona mieszkańców, Warszawa nie ma nawet 50 000.
CARSKI GENERAŁ BUDUJE METROPOLIĘ Rok później z nadania carskiego namiestnika prezydentem Warszawy został generał-major Sokrates Starynkiewicz, rosyjski oficer, który nigdy nie odczuwał potrzeby nauczyć się po polsku. I to on z prowincjonalnego miasta uczynił europejską stolicę! To z jego inicjatywy powstała choćby słynna stacja filtrów Lindeya która przez kolejne ponad sto lat zaopatrywała miasto w czystą wodę. To dzięki niemu w mieście po-
Przedwojenna Polska to kryte strzechą chałupy z żerdką do załatwiania potrzeb nad gnojokiem. To utraciła w wyniku wojny Polska. A co zyskała? Zamiast tych chałup z glinianą polepą zamiast podłogi, wspaniałe niemieckie miasteczka i wsie, gdzie nie było polep leczy dylówka, gdzie wodociąg i kanalizacja były normą a dach był z dachówki a nie ze słomy. I nawet nie chodzi o liczbę ludności. Znaczące miasta Europy mają już wówczas brukowane ulice, mają kanalizację. W Warszawie karety mają po sześć koni, bo tylko taki zaprzęg potrafi ciągnąć w gnoju zamiast ulic. A dwa laufry stojące z tyłu karety nie są żadną paradną elegancją, oni mają ten powóz z jaśnie panem w środku popychać, gdy się w gnoju zakopie… Taka Warszawa trafiła się zaborcom. Do roku 1807 Prusom, od 1815 Rosji. I dopóki królestwo polskie cieszyło się sporą niezależnością (do 1832 roku związane było z Rosją jedynie unią personalną, to znaczy miało wspólnego władcę i nic ponadto! O żadnym zaborze nie było mowy) – nadal rozwój szedł nie bardzo. A w zasadzie aż do roku 1874, gdy zniesiono resztki autonomii tego królestwa, przemianowując je na Kraj Przywiślański.
wstała kanalizacja, szalety miejskie, a ulice stały się brukowane, co wyeliminowało wszechobecny smród i epidemie. To za jego prezydentury po mieście zaczęły regularnie kursować tramwaje po oświetlonych latarniami ulicach. A ludność miasta podwajała się co dwadzieścia lat. Gdy w 1902 roku umarł, na cmentarz (prawosławny, nie Powązki), odprowadzało go sto tysięcy ludzi, co trzeci dorosły mieszkaniec Warszawy. Bo oni wiedzieli, co rosyjskiemu generał-majorowi zawdzięczają. Dziś ten, który zbudował nowoczesne miasto ma w nim raptem dwustumetrową mało znaczącą uliczkę swojego imienia. Dla porównania Stefan Starzyński, prezydent sanacyjny, który dla miasta zrobił niewiele, ma liczącą ponad kilometr dwupasmówkę. I tak dalej, i tak dalej. Działania Starynkiewicza dały impuls do rozwoju mia-
sta, rozwoju tak szybkiego, że mało znaczące miasto imperium rosyjskiego, gdy Starynkiewicz odchodził na emeryturę, ustępowało już wielkością tylko Petersburgowi i Moskwie. Warszawiacy świetnie wiedzieli, co zawdzięczają Starynkiewi Wracając jednak do Warszawy rosyjskiej. W 1918 roku zbliżała się do miliona mieszkańców. Przez 21 lat międzywojennej Polski urosła niewiele, a pięknych gmachów, kamienic, też przybyło niewiele. Warszawa, którą w 1944 roku zniszczyli Niemcy, niewiele różniła się od tej, którą w 1918 pozostawili Rosjanie. Komu więc odszkodowanie za nią? Polsce, czy może raczej Rosji? W której Warszawa stała się trzecim miastem imperium, po Moskwie i Petersburgu? A po wojnie? Po wojnie odbudowywało ją 10 000 niemieckich więźniów, osadzonych do 1948 roku w mieszczących się na terenie miasta obozach koncentracyjnych. Odbudowywało z cegły, którą zwożono z całkiem niedawno jeszcze niemieckich miast, Wrocławia, Raciborza i innych. Na jej odbudowę pracował przemysł śląski, będący polską zdobyczą wojenną na Niemcach…
odzyskane dostaliśmy wzorowo i po mistrzowsku zagospodarowane przez Niemców. Jeszcze i dziś wszystko, co tam jest, resztka niemieckiej cywilizacji, tchnie ładem, zamożnością, szczęśliwością ludzi, których nawet podły system hitlerowski nie zdołał uczynić zdeprawowanymi nędzarzami.(…) A my? Cośmy przynieśli tym ziemiom? Rosyjski brud i smród, polskie bezprzykładne szabrownictwo, zaniedbanie, zdziczenie ogrodów, odłogi, ogonki, biedę, a teraz niemal głód. Boleję nad tym, że to aż tak źle poszło! Taka szansa. Tyle rzeczy naprawdę do wygrania i tak już nie przegrane, ale przesrane!”
Dlatego jeśli Polska chce się z Niemcami liczyć na odszkodowania, to musi się spodziewać, że rachunek wyjdzie dla niej bardzo niekorzystnie. Może się okazać, że zamiast kasę dostać, trzeba oddać. Bo Niemcy też mogą policzyć ile stracili, A jeśli mamy się cofać nie wiadomo ile z liczeniem wstecz, to mogą zacząć liczyć też Rosjanie, Austriacy. Oj, dopiero się porobi… I chociaż PiS kartą odszkodowań wojennych gra głównie na użytek wewnętrzny, co będzie, jeśli państwa te potraktują sprawę poważnie? Dariusz Dyrda
KURNA CHATA Z GLINIANĄ POLEPĄ Ale Warszawa to tylko przykład. Można by się zastanowić, jaki był wkład Polski w rozwój Łodzi, Poznania czy przedwojennego polskiego Górnego Śląska. Bez wątpienia polskim osiągnieciem była Gdynia, niektóre inwestycje Staropolskiego Okręgu Przemysłowego, szybko rosnący przemysł w okolicach Konina, Koła, Turka. Poza tym jednak przedwojenna Polska to kryte strzechą chałupy z żerdką do załatwiania potrzeb nad gnojokiem. To utraciła w wyniku wojny Polska. A co zyskała? Zamiast tych chałup z glinianą polepą zamiast podłogi, wspaniałe niemieckie miasteczka i wsie, gdzie nie było polep leczy dylówka, gdzie wodociąg i kanalizacja były normą a dach był z dachówki a nie ze słomy. Jak notowała Maria Dąbrowska, czołowa polska pisarka XX wieku: „Ziemie
n Generał Starynkiewicz. To on z prowincjonalnej dziury zrobił europejską metropolię. Gdy w 1902 roku umarł, na cmentarz odprowadzało go sto tysięcy ludzi. Bo oni wiedzieli, co rosyjskiemu generał-majorowi zawdzięczają.
12
wrzesień 2017r.
Hajnel Brodziok a świŷnto Hyjdla Niyskorzyj pedziała, co ôna bydzie pić ino woda, kej inkszych na wino niy stykać. Wtynczos znerwowoł sie niŷ ino jeji chop i kapelonek, nale som Ponbůczek, kery szafnoł cud i w jeji szolce woda sama pomiŷniała sie we wino (pamiŷntom tako szkolno wycieczka, kej frelki po szesnoście lot wiyszały mi nudle, co ône niŷ wiedzōm skond sie znodło te wino w jejich flaszcze po wodzie mineralnyj, nale wiedzōm ô precedynsie z trzīnostego storoczo). Tych wicōw/anegdot ô Hyjdli je godnij jak ô inkszych świŷntych, beztůż zdo mi sie, co to je nojlepszo kandydatka na richtiś ikona naszŷj gŷszichty, kero musi znać kożdy mody Ślůnzok i Ślůnzoczka.
HAJNEL – PRINC NIŶPODLEGŁEGO ŚLŮNSKA Nale durś godomy ô babie, a ô jeji chopie psinco. A Hajnel Brodziaty to bōł jedyn z nojwiynkszych władcůw naszego Hajmatu. Pora lot do zadku, na kerymś Marszu Autonomii, Pyjter Langer (fto boł choby roz na Marszu, tyn zno Pyjtn Hajnel Brodziaty wele Jana Matejki. Matejko trzīmoł go za polskigo princa, chocia som Hajnel uważoł sie wdycki ino za ślůnskigo.
Na
co komu tela świŷntych? Polok bydzie wom godać: coby do nich rzykać. Im wiyncyj jejch majom, tym wiyncyj rzykajom, nale psinco z tego nojczynścij wyniko. U takich choby Irlandczykůw je inakszyj. Na swojigo patrona, świŷntego Patryka godajōm „Paddy”, choby do kamrata, kerego prawie trefili w szynku, a zamiast rzykać, wolom sie napić piwa. I tak po prowdzie to cołki świot słepie te piwo z nimi, a z Polokami żodŷn niŷ rzyko do ich świŷntych. Nom je wierza bliżyj do Irlandczykůw, jak do Polokůw. Weźcie takigo świŷntego Antonika. Kej cosik sie Wom straci, to dyć niŷ lecicie ŏroz na policjo, abo do dochtora („Eli to niy bydzie tyn ôszkliwy Niymiec, kery sie mianuje Alzheimer?”), ani włosnŷj baby sie niy pytocie („Zaś żeś cosik, pieronie, stracił, to beztůż, co mosz taki bajzel!”), ino rzykocie do świŷntego Antonika, a ôn Wom to znojdzie. Roz gibcij, roz niŷskorzyj, a roz … wcale. No i je ta naszo patronka, świŷnto Jadwiga (Hyjdla, Hedwiś, rostomaicie padajom). Idzie ku nij iś po polsku (siedymnostego października ôblykomy ancug, binder, szczewiki wyglancowane i drałujymy do kościoła), abo po naszymu. Jo ciyngiym godōm na nia świynto Hyjdla, i zdo mi sie, co ôna by sie ô to niy pogorszyła. Dyć to bōł richtiś wigyjc z baby, chocioż jeji żywobycie niŷ roz było ciŷnżke. Za bajtla wziynli jōm ôd ôjca z Bajerůw i kozali wykludzić sie na ta maszketno Silesia, do miasta Pressela a starego chopa, kerymu było Hajnel. Mogła zawrzić sie u siebie we zomku, rzykać i ślimtać, nale niŷ: ôna pokozała, co je richtiś Ślůnzoczka.
fest mocny. Jak kożdy srogi polityk, Hajnel dowoł niŷ ino pozůr na to, co sie prawie u niego wyrobio, nale tyż poradził ŏboczyć to, co sie dziepiŷro bydzie dzioć. (Kery polski polityk dzisio to poradzi? Jo padom: żodyn.) Beztůż skludzoł sam na Ślůnsk niŷmieckich ôsadnikōw i hajerůw, kere wyciongali złoto ze ziymi, zreformowoł gerichty.
ŚLŮNSK ÔD KRAKOWA PO BERLIN Z polskimi hercogami roz sia dogodoł, a roz powadził, nale ŷntliś przīszło ku tymu, co Ślůnsk Hajnela Brodziatego siŷngoł ôd Krakowa aże do Brandenburgie. Niŷ jedyn by ůwdy pedzioł, co hned nasz Hajmat przīdzie za nojwiynkszo potynga śtrzedniowiecznŷj Ojropy. Możno by tak było, jakby niŷ te gizdy, kere nos najechały ôd Wschodu. (Toć, że niŷ godōm ô Polokach ani nawet ô Rusach! Skōnd Wom tyż to gowy prziszło?!) Eli sie rozchodzi ô świynto Hyjdla i wice, to spomnioł mi sie jeszcze jedyn. Ksionże i ksiŷnżno miŷli cuzamyn siedym bajtli. Aże roz Hyjdla wziynła i pado do swojigo
Aże roz Hyjdla wziynła i pado do swojigo chopa, co ôd tyj pory niŷ bydzie wiyncyj bajtli, bo niŷ bydzie juże seksu, ino bydom ciyngiym rzykać. Umicie sie forsztelować jak tyn borok Hajnel nojprzůd sie wylynkoł, a wtynczos, kej pomiarkowoł, co to możno bydzie tyż wic, napoczon sie chichrać? Ino że prawie to niŷ boł wic. Tak to je, jak sie mo świynto baba w doma… ra) koncek sie rozfechtowoł i napoczon znokwiać, co my sam na Ślůnsku mōmy jedna z nojstarszych i nojwiynkszych cywilizacyj świata. Trocha żech sie wylynkoł, że keryś z egipskich bogůw sie znerwuje i piźnie pieronym we Pyjtra, bo dyć katać tam Ślůnskowi do starożytnego Egipta. Nale prowda je tyż tako, co downo tymu, za hercoga Hajnela Brodatego, tyn nasz Hajmat boł dużo wiynkszy a
chopa, co ôd tyj pory niŷ bydzie wiyncyj bajtli, bo niŷ bydzie juże seksu, ino bydom ciyngiym rzykać. Umicie sie forsztelować jak tyn borok Hajnel nojprzůd sie wylynkoł, a wtynczos, kej pomiarkowoł, co to możno bydzie tyż wic, napoczon sie chichrać? Ino że prawie to niŷ boł wic. Tak to je, jak sie mo świynto baba w doma… Marcin Melon
KSIŶNŻNO PO BOSOKU Kej ôboczyła jako biŷda majom inksze ludzie, kerych niy stykać ani na szczewiki, pedziała, co ôna bydzie tyż po bosoku lotać. Jeji chop, ksionże Ślůnska (ô jego ôjcu, Bolesławie Wysokim, jużech Wom ôsprawioł tukej, pra?) znerwowoł sie trocha: dyć to gańba, coby ksiŷnżno lotała po bosoku. Som przegodać jij niy poradził, to polecioł do kapelonka, kery nakozoł Hyjdli nosić te szczewiki. No to, dobro chrześcijanka (inkszych na świyntych niy bierom), napoczła je nosić… na karku.
n Sytuacjo ze szczewikami. Kapelonek, Hajnel a Hyjdla. Ilustracjo ze ksiůnżki Waldemara Cichonia „Zdarziło sie na Ślonsku” a nakrykloł Dariusz Wanat.
1 października momy ôficjalne ôtwarcie Stadionu Ślůnskigo. Czakami my ino pora lot, bo przeca mioł być już fertiś na Euro 2012. No ale razŷm boły haje ze dachŷm,kierego powiesić niŷ poradzili, ze zicami, a insze. Jednako ŷnliś stadion je. Ino niŷ bydzie sam już wielgich fusbalowych szpilůw, jak baji tŷn z Rusoma, keij Cieślik szafnoł dwa tory. Skirz tego, co to je tera stadion lekij atletyki.
A
le to możne lepi… Po Euro 2012 je we Polsce pora szumnych fusbalowych stadionów. A polski manszaft za jedno gro sztyjc ino na warszawskim. Tuż eli by mioł nasz durś stoć pusty, lepi co bydzie to jedna ze nojlepszych lekoatletycznych aren Ojropy. Mogymy sam rychtować choby lekkoatletyczne weltszpile! A przeca wdycki padajom, co lekoatletyka je krůlowom szporta (chocia tyż kożdy wiŷ, co krůlŷm je fusbal). Przī okazje wraco dyskusyjo o to, czyjim mianŷm mo być stadion. Przůdzij boły dwie opcje: Jedni padali, co ino Gerada Cieślika, wtůrzy co to przeca Ernest Willimowski boł jednym z nojlepszych fusbalorzy we cołkij światowŷj geszichcie tego sporta. A skirz tego, co grołi w manszafcie polskim i we reprezentacje Niŷmiec, to je niŷ ino symbolŷm wielgigo fusbala, ale tyż wielokulturowego Ślůnska. Tela co kożdy wiedzioł, iż we Polscefest ciynżko bydzie zamianować stadion Wilimowskim, kiery przeca groł w manszafcie III Rzeszy. Ale tera ta dyskusjo ni mo cweku, bo przeca stadion lekkoatletyczny niy bydzie miołza patrona fusbalorza! Nom się jednako zdo, co zamianować stadion byłoby gryfnie, a na zicher som dwa chopy, kiere poradzom być patronŷm jednŷj ze nojlepszych lekkoatletycznych arŷn we welcie. Som to dwa hyrskie ślůnski lekkoatlety, Janusz Sidło a Jerzy Chromik. Bestuż proszymy marszałka województwa: zrychtujcie sam memoriał Sidły a Chromika. Bo my wiŷmy, co już niŷskoro bydzie sam memoriał Janusza Kusocińskiego. Ino tak po prowdzie, co mo Kusociński, kiery możne ani nikej na Ślůnsku niŷ boł, do Stadionu Ślůnskigo. Zaś sam bydymy rychtować memoriały Warszawiokůw? Adam Moćko
13
wrzesień 2017r.
Czakali my ino pora lot…
Stadion je fertiś O stadionie pedzieli:
ADAM KSZCZOT (aktulany wicemistrz świata na 800 m): Ten stadion może stać się Mekką polskich lekkoatletów. Wielu kolegów zrobi wielkie oczy, jak przyjedzie tutaj za rok na Memoriał Kusocińskiego. Na Stadionie Śląskim spokojnie mogą odbywać się największe imprezyBardzo chciałbym wystartować tu w mistrzostwach Europy w 2022 roku TOMASZ MAJEWSKI (dwukrotny mistrz olimpijski, wicemistrz świata i mistrz Europy w pchnięciu kulą): - To pierwszy obiekt światowej klasy, jaki mamy w Polsce i który pozwoli nam organizować w Polsce duże światowe imprezy LUCYNA LANGER-KAŁEK (Ślązaczka, medalistka olimpijska i mistrzostw Europy, trenerka LA): Przez lata lekka atletyka była u nas traktowana po macoszemu, trenowaliśmy byle gdzie i w byle jakich warunkach. Jestem dumna, że pierwszy nowoczesny obiekt lekkoatletyczny w Polsce jest właśnie na Ślą-
sku, nawet jeśli stało się to trochę przypadkiem. Prawdę powiedziawszy bez Śląskiego nawet trudno było wskazać przyzwoity obiekt lekkoatletyczny. Jako tako prezentuje się jedynie stadion w Bydgoszczy, ale to i tak zupełnie inna liga niż nowy Śląski. HENRYK OLSZEWSKI, prezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki: Ten stadion to historia polskiego sportu. Chcemy organizować tutaj największe wydarzenia lekkoatletyczne. Już w przyszłym roku Chorzów będzie gospodarzem Memoriału Janusza Kusocińskiego, a w 2019 roku mistrzostw Polski. Mając stadion lekkoatletyczny tej klasy chcemy obiegać się o duże międzynarodowe imprezy. Na początek myślimy o organizacji tutaj mistrzostw Europy. HENRYK KULA, prezes Śląskiego Związku Piłki Nożnej: Jednak i futbol całkiem stąd nie zniknie. Będą tu mecze ME do lat 19. Jednocześnie czynimy starania, by 14 listopada na Stadionie Śląskim mecz towarzyski rozegrała reprezentacja Polski Adama Nawałki – stwierdził.
Dwaj godni bycia patronem Dwóch Ślązaków należało do najwybitniejszych lekkoatletów nie tylko w polskiej historii. Obaj bili rekordy świata, obaj obsypani byli medalami, stanowiąc najsilniejsze elementy słynnego poslkeigo wunderteamu lat 60. Obaj są godni funkcji patrona Stadionu Śląskiego.
J
eden to Jerzy Chromik, który po raz pierwszy trafił na usta wszystkich Polaków, gdy pokonał najsłynniejszego długodystansowca swoich czasów, Emila Zatopka. Kazimierz Kutz, szkolny kolega Chromika, tak wspomina: - Spotkałem go i pytam, Jorguś, co to wyrobiosz, ze samym Zatopkiem eś wygroł!?!, a ŏn do mie: - dyć nic niŷ znokwiom, jo inoś lotom… Urodzony w 1931 roku w Kosztowach (dziś dzielnica Mysłowic) Chromik żelazną kondycję biegacza wyrabiał biegając codziennie kilka kilometrów do i z mysłowickiego liceum do domu. Chociaż marzył o karierze piłkarskiej, trener lekkoatletów Górnika Zabrze Jan Vorreiter powiedział kiedyś do niego po meczu: - Wiysz synek, z ciebie fusbalorza chyba niŷ bydzie. Za to w biegach możesz być rychtig majstrŷm. Chromik doł wiara Vorreiterowi. I faktycznie, był majstrŷm. Mistrzostwo Europy (3000 m z przeszkodami) zdobył w 1958 roku, ale przecież nie było to zaskoczeniem, bo w roku 1955 dwukrotnie pobił rekord świata na tym dystansie (trzeci raz właśnie w 1958). Nie wiodło mu się jedynie na olimpiadach, bo w 1956 roku, gdy był faworytem, za-
D n Pierwszy Krzyszkowiak, drugi Chromik. Przez kilka lat w biegu na 3000 m z przeszkodami i na 5000 liczyli się na świecie tylko ci dwaj, odbierając sobie na zmianę rekord świata. truł się czymś przed biegiem finałowym i kibice nie poznawali biegającego lekko jak sarenka Chromika, bo tym razem biegł ciężko tracąc dystans do rywali. Na a podczas olimpiady 1960 roku był już u schyłku kariery, pracując jako sztygar na Wujku. Bo Chromik, rīchtiś slůnski synek, traktował sport tylko jako rozrywkę, a życie brał na poważnie, równocześnie z karierą sportową kończąc – bez taryfy ulgowej – górnictwo na gliwickiej politechnice. 56-letni sztygar umiera nagle w 1987 roku. A z kronikarskiego obowiązku wypada dodać, że oprócz rekordów świata na
3000 metrów, wielokrotnie poprawiał też rekordy Polski na 5000 i 10 000 metrów (ogółem rekord Polski na dystansach od 1500 do 10 000 m pobił 22 razy). 12 razy zdobywał tytuł mistrza Polski. Ten dorobek byłby pewnie znacznie bogatszy, gdyby nie był – tak się dziwnie złożyło – niemal rówieśnikiem drugiego wybitnego polskiego średnio- i długodystansowca, Zdzisława Krzyszkowiaka. Na światowych arenach rywalizowali głównie między sobą. Krzyszkowiak jest patronem stadionu lekkoatletycznego w Bydgoszczy. Więc czyż Chromik nie mógłby mieć lepszego w Chorzowie?
rugi to Reinhold Sidło (bo Januszem stał się dopiero wtedy, gdy Ślązakom przymusowo zmieniano imiona na polskie) był synkiem z Szopienic. I jednym z najbardziej pechowych lekkoatletów w historii. No bo jak inaczej nazwać sytuację, gdy ktoś przez trzy lata wygrywa absolutnie wszystko, bo w tej imprezie najważniejszej, na olimpiadzie, utracić złoty medal w ostatnim rzucie. I to na rzecz zawodnika, któremu Sidło do tego rzutu pożyczył swojego oszczepu… Przez magazyn Track & Field News uznany został najlepszym lekkoatletą w historii, gdyż przez 20 (!!!) kolejnych sezonów należał do dziesiątki najlepszych oszczepników świata. Urodzony w 1933 roku Sidło do czołówki wdarł się jak burza. Mając lat 17 nie rzucał oszczepem jeszcze 60 metrów, rok później już niemal 70, a mając lat 20 pobił – jako pierwszy obywatel polski – rekord Europy, przekraczając 80 metrów. Od tego momentu, przez trzy lata, do olimpiady w Melbeurne 1953-56 nie przegrał żadnego pojedynku z zagranicznym rywalem. Podczas samych igrzysk stało się coś niezwykłego. Sidło, faworyt, ak-
n Janusz Sidło, Wielki mistrz ale pechowy zawodnik tualny rekordzista świata, pewnie zmierzał po złoto, przzez nikogo nie zagrożony. Był tak rozluźniony, że jednemu z nich, Norwegowi Egilowi Danielsenowi zaproponował rzut swoim oszczepem. I… - W tamtych czasach używaliśmy drewnianych oszczepów, ale Janusz miał oszczep stalowy, szwedzkiej produkcji. Gdy nadeszła moja kolej, spytał czy chcę spróbować rzucić jego oszczepem wspominał po latach Danielsen - Niemal w tym samym czasie podszedł do mnie Francuz, Michel Macquet, który nie zakwalifikował się do finału. Poczęstował mnie bardzo mocną kawą. To było dla mnie coś nowego, bo ja
kawy nigdy nie piłem. Serce biło jak szalone (..) Nigdy nie przypuszczałem, że jestem w stanie rzucić na odległość 85,71! Nieomal oszalałem z radości, a Sidło pierwszy przybiegł z gratulacjami. Norweg nigdy wcześniej i nigdy później nie zbliżył się do tego wyniku. A Sidle zostało srebro. I uznanie dla jego fair play. Ale miał przecież dopiero 23 lata i liczył jeszcze na olimpijskie złoto. W 1960 roku wszystko na to wskazywało. Eliminacje wygrał rzutem na 85,14. Dałoby to pewny złoty medal. Jednak na samym początku turnieju finałowego oszczep jednego z rywali minął jego głowę niemal o włos. Sidłę tak to przeraziło, rozkojarzyło, że nie zdołał ani razu przekroczył 80 metrów, czyli odległości dla niego normalnie niewielkiej. Na kolejnych olimpiadach też nie miał farta, i choć uczestniczył aż w czterech, smaku złota nie zaznał. Chociaż w 1969 roku zbliżając się do czterdziestki sięgnął jeszcze po brąz mistrzostw Europy. Janusz (Reinhold) Sidło zmarł w 1993 roku.
14
wrzesień 2017r.
Nojlepszy gĕszynk 35zł
30zł
We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!
45zł
35zł
35zł
A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?
35zł
35zł
35zł
35zł
5zł
30zł
30zł
5zł
Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 535 998 252, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.
* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym. Nie ma tam sklepu!
15
wrzesień 2017r.
FIKSUM DYRDUM
Narodowa metropolia Brzeszcze W
arszawa dała aglomeracji górnośląskiej metropolię. Ah, oh, westchnęli ci, którzy wierzą w takie warszawskie geszynki. Zaraz potem Warszawa odebrała nam kilka miliardów na rozwój kolei, żeby przypadkiem ta metropolia nie pomyślała sobie, że naprawdę jest jakąś metropolią. Teraz nagle okazuje się, że metropolia jest 30 kilometrów dalej,w rodzinnym miasteczku premier Szydło, w Brześciach! Na razie pociąg intercity „Chopin” relacji Warszawa-Wiedeń jeździ przez Katowice. Ale w grudniu się to zmieni. Ominie on tę nową „metropolię”, jadąc przez Kraków. Zatrzyma się także w Brzesz-
że przecież to wy, i nikt inny, dostaliście od państwa specjalne przywileje, metropolię. Tylko to tak, jakby bardzo bogaty wujek obdzielił swoich krewnych. Jednemu dał swój bank, drugiemu swoją rafinerię, trzeciemu swój pałac i wspaniałą kolekcję dzieł sztuki, wartą miliony a czwartemu, imieniem Silesius, powiedział: a dla ciebie mam coś ekstra. Możesz od dzisiaj używać przysługującego mi tytułu Metropolity. A głupi siostrzeniec się cieszył, chociaż inni dostali konkrety, a on tylko ten bezwartościowy przydomek. Bo kaj my to som? Kiej chcemy lecieć fligrŷm, muszymy jechać na flugport do Altrajchu (Pyrzowice) abo Małopolski (Balice), kiej zaś chcymy kaj dali jechać cugiŷm, to muszymy pojechać do … Brzeszcz. Tela dobrze,co autoban niŷ szło puścić tak, coby nasz hajmat ŏmijały. Kiejby sie dało, wierza tak by je zrychtowali. Katalończyki, kiej się kapli, jak jejch Madryt robi za bozna, majom starość zrychtować referendum, iże idom ŏd Szpanie weg. Jo niŷ wiŷm, udo im sia, abo niŷ. Ale mom w pierońskij zocy katalońskich burgemajstrůw, kierzy, chocia Madryt straszy ich aresztym, jednako sia do referendum rychtujom. Jak ŏni blank inaksze ŏd burgemajstrůw ślůnskich, kiere bojom sie aby pedzieć, co sam je Ślůnsk a niŷ jako „Pol-
Czy możliwe jest, aby PKP Intercity „Mazovia” mógł kursować ze Lwowa do Berlina, a na Mazowszu, owszem, się przekulać, ale tylko przez Radom, Opoczno, Tomaszów Mazowiecki i Koluszki, z daleka omijając Warszawę. Wyobrażacie to sobie? Bo ja przypuszczam, że wątpię czach. Oczywiście nie ma to podobno nic wspólnego ze znaną Brzeszczanką z Broszką, to tylko przypadek, bo jak wyjaśniają w PKP, chodzi tylko o oszczędność, „Chopin” ma po prostu stać się częścią składu IC Silesia, kursującego na linii Kraków - Wiedeń/ Praga/Budapeszt. Ups, znaczy Silesia też dość starannie omija Silesię. Chociaż oczywiście nie zupełnie, bo staje i w Czechowicach-Dziedzicach, i w Zebrzydowicach i w Bohuminie. Gdzieś tam więc po Śląsku się kula, trzymając się jednak z daleka od śląskiej „metropolii”. Ciekawe, czy możliwe jest, aby PKP Intercity „Mazovia” mógł kursować ze Lwowa do Berlina, a na Mazowszu, owszem, się przekulać, ale tylko przez Radom, Opoczno, Tomaszów Mazowiecki i Koluszki, z daleka omijając Warszawę. Wyobrażacie to sobie? Bo ja przypuszczam, że wątpię. Ja dostrzegam ciągłe marginalizowanie Śląska, a cała ta „metropolia” to tylko hucpa, żeby powtarzać,
ska Południowo”. I pewnie ani niy poradzom sie nadziwać, co burgemajstry kataloński padajom, co som kataloński, a niŷ „hiszpańsko północno-wschodnie”. Kibicuję Katalonii. Kibicuję dlatego, że mimo madryckiego terroryzmu pokazuje, iż państwo jest dla ludzi, a nie ludzie dla państwa. Oby kiedyś i u nas prezydenci miast i lud to zrozumiał. U nas, na Śląsku. Bo w Warszawie nie zrozumie nijak. Dla nich państwo (Polska) to coś za co warto umierać. Dla mnie, Ślązaka, państwo (wszystko jedno jakie) ma dbać o to, by mi się żyło bezpiecznie. Bo państwo jest mi potrzebne tylko po to. Do niczego więcej! Do kochania to ja mam familię, a nie ojczyznę i naród. Ślůnskowi przaja, ale za Ślůnsk wdycki umiŷrały ino ŏstatni gupieloki. Jak zresztą za każdą ojczyznę. Dlatego gdyby pewnego dnia Rosja i Niemcy postanowiły podzielić Polskę na linii Wisły, to ogłaszam: Nie będę umierał za Brzeszcze! Dariusz Dyrda
KADŁUBEK GOŚCINNY
Silesian Posttraumatic Stress Disorder
R
ozmawiam z psychiatrą, doktorem H. Już dwie godziny w kawiarni Lilly na rybnickim rynku przekonuje mnie, że Śląski Zespół Stresu Posttraumatycznego (Silesian Posttraumatic Stress Disorder), jest dobrze zbadaną i rozpoznaną jednostką chorobową i występuje na szeroką skalę w części województwa śląskiego i opolskiego. I jest prawdziwą przyczyną wszystkich śląskich porażek. Dlaczego się o tym nie mówi? – pyta mnie zaskoczony i podirytowany. Sam nie wiem – odpowiadam. Bo o takich epidemiach w ogóle ciężko mówić – a na Śląsku jest to prawie niemożliwe? Zresztą dyskusja rozpoczęła się od mojej myśli, którą zresztą myślę niechętnie, że Górnoślązacy nie zasługują na Górny Śląsk. Ta piękna kraina nie jest dla nich. Naprawdę tak uważam. Supremacją pruską czy polską uzasadniane są dzisiejsze opóźnienia i bezwład regionu. Ale to przecież Ślązacy nie wywiązali się ze swoich śląskich obowiązków. Nie są nadal ludźmi odpowiedzialnymi za swój kawałek ziemi pod słońcem. Śląska deprywacja, śląskie niespełnienie… To bzdety. Owszem, nikt nie zaprzeczy, wiele całkowicie przypadkowych sytuacji historycznych przełożyło się na usztywnienie i zacofanie systemu społecznego na Górnym Śląsku. Pasywność Ślązaków w kwestiach społecznych, obywatelskich, emancypacyjnych nie jest jakimś Boskim wyrokiem, lecz skutkiem wieloletniego dyskryminowania Górnoślązaków. Oczywiście, zgadzamy się z taką konstatacją. Ale nie można wciąż indolencji oraz inercji śląskiej tłumaczyć faktem, że Ślązacy byli i są dyskryminowani. Co zrobili, żeby przerwać dyskryminację? Machali flagami żółto-niebieskimi? Urządzali pochody i marsze? Kaj my to sōm? I teraz wtrąca się doktor H. „Nie chciałbym być źle zrozumiany. Różnego typu dyskryminacje śląskości – występujące w różnych okresach z różnym nasileniem – są tylko przyczyną śląskich traum, skutkiem natomiast jest Śląski Zespół Stresu Posttraumatycznego. Dlatego Ślązaków trzeba leczyć, a nie strofować i besztać, jak ty to robisz. Śląski pacjent potrzebuje troski i dużo serca. Ale także czasu. Nie obejdzie się tej choroby, nie unieważni się jej następstw – tworząc jakieś kolejne nieudane projekty. Będą nieudane dopóty, dopóki nie rozpoczniemy terapii. Naprawianie szkód spowodowanych przez plebiscyt, powstania śląskie, podział Górnego Śląska, uczestniczenie Górnoślązaków w wojnie po nazistowskiej stronie, wywózki do Rosji pod II wojnie światowej, spolegliwość wobec komunizmu, bezrozum-
ne wyznaczenie granic województw i tak dalej, musi koniecznie polegać na zaakceptowaniu tych wszystkich spraw. Na zlikwidowaniu dwoistości: wprawdzie to się przydarzyło, ale nadal jesteśmy fajni, rozumują Ślązacy. Ale to błąd! Nie! Ślązacy nie są fajni, Są straumtyzowani, agresywni, schizofreniczni”. No, tak, masz rację… – przerwałem doktorowi H. Ale jak ozdrowieją śląscy pacjenci? Kiedy dojdzie do tego, że stworzą zdrową wspólnotę, która potrafi zawalczyć o siebie? Mądrze zadbać o swoje interesy? Wtedy doktor H powiedział: „Najpierw Ślązacy muszą się postarać o przywrócenie jedności w swoich umysłach. Każdy Ślązak, jako pacjent, powinien sobie uświadomić chorobę, na którą cierpi, i to cierpi dziedzicznie. Inaczej Ślązacy dalej będą się kochać w iluzjach i okłamywać na wielką śląską skalę. Będą tylko pozornie racjonalni. Katastrofalna kondycja śląskości dzisiaj to ostry atak psychozy. Górny Śląsk jest przede wszystkim źródłem cierpień i nie mówię tego jako freudysta”. „Panie doktorze – zapytałem, bo nie wszystko było dla mnie jasne – to w takim razie ten wielki dom obłąkanych, jakim jest Górny Śląsk, powinien się stawać coraz bardziej zakładem zamkniętym? Powinien się terapeutycznie izolować? Ślązacy powinni się wzajemnie przekonywać, że śląskość, jako rodzaj choroby, to dobra sprawa? Że śląska tożsamość to tylko Śląski Zespół Stresu Posttraumatycznego?” Doktor H. już się śpieszył. Już stojąc i zakładając marynarkę rzucił: „Nie. Górnoślązak musi stworzyć siebie, wykraczając daleko poza to, co górnośląskie. To pierwszy ruch w kierunku zdrowia śląskiego pacjenta. Być może nawet już później nie trzeba będzie stosować żadnej terapii, być może to wystarczy. Ale musi wykroczyć poza siebie, musi się odsłonić. To nie boli”. Doktor H. pożegnał się i wyszedł z rybnickiej kawiarni. Zostałem sam z tymi myślami o śląskiej chorobie, śląskiej terapii i śląskim bólu. Sam zresztą bardzo chory na tę śląską chorobę. Dużo muszą wycierpieć Ślązacy, snuję już samotnie tę refleksję. Pełno jest śląskiego bólu. Trzeba pomóc śląskiemu pacjentowi, musimy sobie pomóc – ból uśmierzyć lub usunąć. I to czym prędzej, bo życia jest mało. Śląsk się musi rozchmurzyć – uśmiechnąć do świata i nowych idei. Przestać żuć swoją historyczną krzywdę. Bo rację ma Sándor Márai, nagle przypomniały mi się jego słowa, że „nie wystarczy żyć bez bólu: do życia konieczna jest także radość”. Zbigniew Kadłubek
Szramkowe gruszki
L
udzi było za tela, poleku zicnōńć se nie szło, bo stołkōw nie stykało. Dlo kożdego co tam prziszoł, jo myśla, Ślōnsk boł nojważniyjszy. Gōdki szykownie napōczon arcybiskup Nossol, a dali... Kożdy gōdoł dugo, a pedzioł małowiela: pięknymi, okrągłymi zdaniami, śliczną, uniwersytecką wręcz polszczyzną... Richtig gańba. Aby prof. Rostropowicz pedzieli coś mōndrego: trza prziwachować naszo ślōsko tożsamość, naszo historia a kultura. Na ja, trza. Leko pedzieć, yno kaj to je, kej Ślůnzoki, na Ślůnsku, o Ślōnsku godajom po polsku. Beztuż Ślůnsk sie traci. Traci sie na naszych ôczach. Beztuż
Po konferyncyji we Kamiyniu Ślōnskim nasze bajtle terozki lotajōm, a szkryflajōm na murach roztomajte kotwice, abo „warszawa 44 - pamiętamy”. Sōm to jeszcze ślōnskie bajtle? Dziepiŷro Peter Langer spōmnioł coby gōdać po naszymu. Prōwda. Kożdy sam winiŷn gōdać. Lepij, gorżij, jak poradzi, nale gōdać. Zaś Ilona Kanclerz a Janusz Wita mōndrze pedzieli, coby isto zaglōndać na przīszłość, a wiŷncyj ku tymu robić. Prof. Rostropowicz spōmnieli jeszcze jedno: gŷburstag Zwionzku Gōrnoslůnskigo. A jo zaś se spōmnioł, co
25 lot nazod na Ślōnsku poleku żōdyn ani drzistnońć nie můg, kej Zwionzek nie przizwolił. A terōzki? Ôstały se szykowne ślůnskie ôblyczki, kołocz, a małowiela co wiyncyj. Kaj ta moc sie straciła? Jo myśla, co skuli tej szramkowej gruszy, o kerej i arcybiskup Nossol, i inksi gōdali. Pora lot nazod taki jedŷn pedziōł, co Ślůnzoki to tako skryto opcja niymiycko. Fest niŷ czerstwe mioł informacje, fest ludzi pogorszył, nale kajś tam miōł recht. Niŷmiecki szkolŷni, niŷmiecki uniwerzītet, historio, kultura.
Po prōwdzie nic niŷherskigo, nale ůwdy Ślůnzok ustowōł być Ślůnzokiym, stowoł sia Niŷmcym. Terōzki momy polski szkoły, polski uniwerzītety, polsko historia, kultura. Juzaś Ślōnzoki przestowajōm być Ślōnzokami, stowajom sia Polokami. Roz na ta strona te gruszki leciały, terōzki lecōm na drugo, a u nas nic nie zostowo. Zwionzek na to przīzwolił. Niy wachowōł, coby polityk nie przepomniōł, co je Ślůnzokiŷm. Terōzki gōdo sie o Ślōnskij Partii Regiōnalnej. 160 lot tymu Jan Gajda juź o tym myślōł. „Załōżmy Liga Ślůn-
sko, coby pōrała sie czysto ślōnskimi sprawami ...” Czysto ślůnskimi i dycko ślůnskimi. Prōwda, trza wachować u sia swojigo. To je najzōcniyjsze. Nale trza tyż już dzisioj głosym o tym gōdać: te gruszki, co na cudze śleciały, niŷ sōm już nasze, ślůnski. Niŷ chcymy ich, niŷ bydymy za nimi welōwać. Kożdo partia mo takich „ślůnzokōw”, co przepōmnieli, co sōm Ślůnzokami, poleku nima takich, coby werciło na nich welować. Niŷch we Warszawie wiedzōm, co cudzy niŷwiela wert sam u nos. Jan Lubos
16
wrzesień 2017r.
Książka, na którą wielu z naszych Czytelników długo czekało – już jest. Już ją wysyłamy, rozwozimy po Śląsku. Jeśli zgłosicie się do nas, chętnie zorganizujemy u Was wieczór autorski, NA KTÓRYM Gott mit Uns będzie po promocyjnych cenach.
To sie werci poczytać:
„Dante i inksi” Mirosława Syniawy, to antologia wielkich dzieł światowej poezji na język śląski. Tytuł pochodzi od „Boskiej Komedii” Dantego, której fragmenty znajdziemy tam właśnie w godce. Poza tym są jednak wiersze czołowych poetów niemieckich, rosyjskich, francuskich, angielskojęzycznych, a także azjatyckich. Okazuje się, ze w godce brzmi to świetnie! - cena
Ksiůżka ślůnsko – nojlepszy Ksiůżka ślůnsko – nojlepszy gĕszynk podgĕszynk krisbaum! pod krisbaum 23 złote
Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Rychtig Gryfno Godka”? łôsprowki”? „Rychtig Gryfno Godka”? „Pniokowe „Pniokowe łôsprowki”? ”? Eli ni mosz, terozki ”? Eli ni mosz, terozki „Asty kasztana „Asty kasztana festelno kupić je blank tanio. festelno szansa szansa kupić je blank tanio. księgarniach tych książek kosztuje WW księgarniach kompletkomplet tych książek kosztuje średnio około 135 złotych. Uz nas razem z kosztami średnio około 135 złotych. U nas razem kosztami przesyłki wydasz na nie!!!jedynie: !!! przesyłki wydasz na nie jedynie: 110 złotych !!!110 złotych !!! Ale możesz je oczywiście Ale możesz je oczywiście kupić także kupić osobno. także osobno. Koszt –przesyłki – 9 złotych. Koszt przesyłki 9 złotych. Wprzypadku przypadku zamówienia powyżej złotych W zamówienia powyżej 100 złotych – 100 przesyłka gratis. – przesyłka gratis. lub telefonicznie 535 998 252. lub telefonicznie 535 998 252. Można teżwpłacając zamówić wpłacając na konto Można też zamówić na konto 96 2528 1020 2528 0302 0133 9209 96 1020 0000 03020000 0133 9209 - ale prosimy przy podawać zamówieniu podawać - ale prosimy przy zamówieniu numerkontaktowego. telefonu kontaktowego. numer telefonu „Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego
– to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z Instytut Godki. Instytut ŚlůnskijŚlůnskij Godki. naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron formatu A-4. 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53 Cena 60 złotych.
„Komisorz Hanusik we tajnyj służbie ślonskij nacyje” to druga część skrzącego się humorem kryminału z elementami fantasy, rozgrywający się na dzisiejszym Śląsku. Autor, Marcin Melon, jest anglistą, co w
książce widać szkółŚląskiego” - cena 28 zło-Dariusza Jerc „Historia Narodu – to jedyna książka opowiadająca o historii Ś tych naszego własnego punktu widzenia, a nie czeskiego czy niemieckiego. 480 stron forma Cena 60
„Ich książęce wysokości” - to dzieje „Pniokowe Łosprowki” „Rychtig Dariusza Dyr- Eugeniusza „Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyr-Gryfno Godka” Kasztana, Ginter- „OpoPierończyk - „OpoAstyAsty Kasztana, Ginter Pierończyk Kosmały (Ojgena dy języka – to śląjedyny podręcznik językaz Pnioków ślą- – popular– to jedyny podręcznik wieści o Śląsku niewymyślonym” todyauwieści o Śląsku niewymyślonym” to aunego felietonisty Radia Piekary) to kilskiego. W 15 czytankach znajdujemy znajdujemy tentyczna sagaz Załęża. rodziny się W 15 czytankach tentyczna saga rodziny Jak zsięZałęża. Jakskiego. dowcipnych gawęd w takiej kompendium wiedzy kadziesiąt o Górnym Śląsku, kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, w Katowicach śląskim pokoleniom? żyłożyło w Katowicach śląskim pokoleniom? a podnajważkażdą czytankąśląskiej wyjaśnia a pod każdą czytanką wyjaśnia godce,najważkierom dzisio nie godo Historia przeplatana nie tylko zabawnymi Historia przeplatana nie tylko zabawnymi niejsze różnice między śląskim niejsze różnice między językiem śląskim jużjęzykiem żoděn, krom samego Ojgena! 210 anegdotkami,ale też wspomtragicznymi wspomanegdotkami,ale też tragicznymi polskim. Wszystko toformatu uzupełnione a polskim. Wszystko toa uzupełnione stron A-5. nieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych nieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych świetnym isłownikiem śląsko-polskim i 20 złotych. świetnym słownikiem śląsko-polskim Cena zbiorów. stron formatu A-5. zbiorów. 92 stron92 formatu A-5. polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. Cena: 15 złotych. Cena: 15 złotych. Cena 28 złotych. Cena 28 złotych.
Uns” – ostatni Eugeniusza żołnierze „Gott mitŁosprowki” „Pniokowe Mariana Kulika, to wspomnienia Kosmały (Ojgena z Pnioków – popularostatnich Ślązaków, służących w armii IIIto kilnego felietonisty Radia Piekary) Rzeszy. Stare opy spominajom przedwokadziesiąt dowcipnych gawęd w takiej jenno Polska, służba przī dzisio wojsku i to, co godo śląskiej godce, kierom nie się samkrom dzioło, samego kiej przīszłyOjgena! Poloki a 210 już żoděn, Rusy. Fascynująca stron formatu A-5. lektura. Cena: 2920 złotych. Cena złotych.
władców Górnego Śląska - a książ-
„Komisorz Hanusik” autorstwa Marc
Melona laureata miejsca na ślą ka wyszła spod pióra JerzegoII Ciur-
jednoaktówkę z 2013 roku. to pierw
loka, znanego bardziej jako wickomedia kryminalna w ślunskiej god
„Chytrzyjszy jak Sherlock Holmes, bar man Ecik z Masztalskich, ale będąwyzgerny jak James Bond! A wypić por
lompy na placu” cego teżchoćby wybitnym znawcą kultury– taki jest Ac
Hanusik, bohater książki. Cena: 28 złoty
i historii regionu - cena 30 zł