GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ
CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE
Wybory, wybory
T
en numer Cajtunga zdominowany został przez wybory. Ale trudno się dziwić, przecież raz na cztery lata – a teraz już pięć – wybieramy tych, którzy rządzić będą naszymi miastami, gminami, powiatami. Ale też tych, którzy będą decydować o województwie śląskim. Przez ostanie osiem lat przyzwyczailiśmy się, że w jego władzach są przedstawiciele Ruchu Autonomii Śląska. Ale tym razem RAŚ nie startuje. Za to, owszem, są aż dwie śląskie partie, w których prym wiodą byli i obecni działacze Ruchu Autonomii Śląska. Akcenty rozkładają inaczej, ale obu na śląskości zależy. Więc na stronach 3 i 4 piszemy o tym, co je różni i co oznacza dla śląskości to, że zamiast iść razem, idą osobno. W naszym odczuciu to wcale nie zły, lecz dobry prognostyk na przyszłość. Ale piszemy nie tylko o tym. Bo na stronach 6-7 pokazujemy, jak bardzo traktuje się nas niczym kolonię. Śląski oddział najważniejszej dla rolników instytucji przenoszony jest właśnie z Mikołowa do Częstochowy. Mimo, że wcześniejsze ministerialne analizy – stworzone już pod rządami PiS-u – wskazywały, że Mikołów jest znacznie lepszy. Ale co to kogo w Warszawie obchodzi, jeden warszawski polityk decyduje, gdzie ma leżeć ta instytucja. Na stronach 8-9 opowiadamy, jak Sobieski przez Śląsk pod Wiedeń wędrował – i jak w Polsce tę wędrówkę się fałszuje. A jeszcze dalej, na stronach12-13 najbardziej chyba znany autor książek dla dzieci, Waldek Cichoń, tłumaczy, co to znaczy, że włącza mu się „śląski tryb”. Ciut dalej opowieść o tym, że Jan Paweł II nie był Ślązakiem tylko dlatego, że dwaj śląscy książęta w XV wieku żyli ponad stan. Choć w przypadku księcia „Zycie ponad stan” brzmi dość dziwnie. No i wreszcie felietony. Oprócz, jak zawsze, mojego, zaproponowaliśmy je tym razem szefom partii Ślonzoki Razem i śląskiej Partii Regionalnej. Taka promocja swoich. Jeden znalazł się na stronie 15, felietonowej, drugi jednak musiał trafić na str. 2. I to tyle. Aha, zapomniałbym dodać, od tego numeru nasza sieć kolportażu się rozszerza. Oprócz punktów Ruchu i Kolportera, trafiamy też do sieci Garmnda. Czyli będziemy na przykład w salonikach prasowych InMedio. Szef-redachtůr.
NR 6/7 8 (77) 2018r. 2015r. ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 3,00 ZŁ (8% VAT) (42)wrzesień CZERWIEC/LIPIEC
21 października wybieramy sejmik woj. Śląskiego
Pamiętaj: TO SĄ NASI
To są ich Dej pozůr! Nie głosuj na obcych, weluj za swojimi!!!
2
wrzesień 2018r.
Czas regionalistów
Od
wyborów samorządowych dzieli nas już mniej niż miesiąc, a kampania wyborcza wchodzi powoli w najbardziej intensywny czas. Festiwal politycznych obietnic już się zaczął, co nie powinno nas dziwić, gdyż charakteryzuje to każdą wyborczą kampanię. Z naszego, śląskiego punktu widzenia, istotniejsze jest to, że po-
Niestety wielu z naszych sąsiadów i znajomych ciągle nabiera się na te ładne, ale puste słowa. Miesiąc po wyborach znów będziemy traktowani jak warszawska kolonia. Nie ma czasu by pokazywać tzw. żółte kartki czy dawać komuś „ostatnią szansę”. Kontynuując sportową terminologię, powinniśmy pokazać czerwoną kartę warszawskim partiom i wyrzucić ich z regionalnego boiska. Co w zamian? Dla mnie odpowiedź jest jasna: partia regionalna. Musimy w tych wyborach postawić na regionalistów, tylko oni są gwarantem realnej zmiany i zajęciem się naszymi problemami. Dlaczego? Po pierwsze działacze regionalnej partii nie są zainteresowani karierą w warszawskim Sejmie czy Europarlamencie. Dla nich celem jest gmina, powiat czy regionalny Sejmik. Nie uciekną po roku, jak mają w zwyczaju członkowie partii ogólnopolskich, przy okazji kolejnych wyborów. Po drugie, nasi kandydaci to osoby z doświadczeniem politycznym, społecznym czy zawodowym. Od lat działamy na
Witaczowy skandal Kilka razy pisaliśmy w Cajtungu o tym, że Altrajch może mieć na swoich granicach „witacze”: Zagłębie Dąbrowskie Wita, - a u nas jakoś nikt podobnych nie potrzebuje. Nie kwapią się do nich samorządy. A jednak stanęły. Ale stały rapem półtora dnia. Bo tym czasie zostały zamalowane słowami: Jebać Hanysów.
Regionaliści nie mają „szefów” w Warszawie, nie muszą słuchać się żadnych prezesów z ulicy Wiejskiej czy Nowogrodzkiej w tym mieście. Po piąte regionaliści mają program, który mogą realizować od pierwszego dnia po wyborach. Znamy nasze problemy, nie potrzebujemy „planów dla Śląska” pisanych w Warszawie. litycy partii warszawskich, chcąc zdobyć głosy na Śląsku rozpoczynają odmieniać słowo Śląsk przez wszystkie przypadki. I tak nagle wszyscy zaczynają interesować się śląskimi sprawami, mówią ile to dla Śląska zrobili, a jeszcze więcej zrobią, jak tylko śląski wyborca zagłosuje na nich, a nie tych drugich. Nagle co drugi warszawski polityk ogólnopolskich partii deklaruje działanie na rzecz języka śląskiego, ba! nawet nauczy się kilku śląskich słów, by „zabłysnąć” na wiecu wyborczym. Dodatkowo będą próbować wmówić nam, że tylko głos oddany na nich ma sens, wpisując samorządowe wybory w wojnę „polsko – polską”, do której powinniśmy zachować nasz śląski dystans.
Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Nie zamówionych materiałów
redakcja nie zwraca.
POLSKA PRESS Sp. z o.o.,
Oddział Poligrafia, Drukarnia Sosnowiec
rzecz Ślązaków i Śląska. Po trzecie znamy naszą śląską ojczyznę, szanujemy historię i kulturę, by bez kompleksów spoglądać w przyszłość. Po czwarte regionaliści nie mają „szefów” w Warszawie, nie muszą słuchać się żadnych prezesów z ulicy Wiejskiej czy Nowogrodzkiej w tym mieście. Po piąte regionaliści mają program, który mogą realizować od pierwszego dnia po wyborach. Znamy nasze problemy, nie potrzebujemy „planów dla Śląska” pisanych w Warszawie. Jednak tylko ugrupowanie, które prezentuje otwartą formułę, ma szansę stać się znaczącym graczem na śląskiej scenie politycznej. Nie możemy ulec pokusie rozstrzygania, kto ma prawo działać w śląskim interesie. Według mnie w śląskim ruchu regionalnym jest miejsce dla każdego, kto szanuje nasze dziedzictwo, czuje związek ze Śląskiem i chce poświecić swoje talenty na rzecz Górnego Śląska. Jeśli osiągniemy sukces w najbliższych wyborach, pomoże on pokazać, że warto wspierać regionalistów i przyciągnie do śląskiego ruchu nowe osoby. Podsumowując uważam, że regionaliści mogą i powinni zająć dominujące miejsce w regionalnym sejmiku, a także w radach naszych gmin, miast i powiatów. Mam nadzieję, ze stanie się to już 21 października. Głos oddany na regionalną partię to głos dla Śląska. Do zobaczenia przy wyborczych urnach! Marek Nowara Autor jest przewodniczącym zarządu Śląskiej Partii Regionalnej, radnym Miasta Katowice
n Gorzelik przy robocie.
W
itacze pojawiły się w Siemianowicach 20 września. Wymagało to długich zabiegów tutejszych działaczy RAŚ, którzy z wnioskami w tej sprawie zwracali się do rady miasta. Zwracali uwagę, że po drugiej stronie granicy regionów, w Sosnowcu, takie na granicy ze Śląskiem stoją. Więc zaproponowali własne. Nawet bez nazwy Górny Śląsk, tylko z naszym herbem, żółto-modrym Adlerem i zaproszeniem do ponownej wizyty. W końcu rada miasta wyraziła zgodę i witacze stanęły. Dwa. Jeden na granicy Siemianowic i Wojkowic, drugi na granicy z Czeladzią. Ten drugi stał raptem półtora dnia. W nocy z 21 na 22 września został zamalowany wulgarnym, a przy tym szowinistycznym napisem. - Pozazdrościliśmy Zagłębiakom, że oni mają swoje. Tylko ich stoją i nikt ich nie niszczy. A nasze, eh, szkoda gadać… Nigdy wcześniej w Siemianowicach nie spotkałem się z takim aktem szo-
winizmu! Co innego RAŚ, bo jako jego działacze się do ataków przyzwyczailiśmy. Do nazywania nas separatystami, zdrajcami. Ale przecież ten witacz to tylko zaproszenie do ponownego odwiedzenia naszej Ziemi - mówi Radosław Marczyński, szef Ruchu Autonomii Śląska w tym mieście. Chamskie zamalowanie witacza wywołało szok i oburzenie.Natychmiast jednak Jerzy Gorzelik, przewodniczący RAś-u rzucił hasło, by przywrócić go do pierwotnego stanu. Sam dał przykład, z rozpuszczalnikiem i szmatą zabrał się ostro do roboty. Wraz z nim kilku kolegów. Po krótkim czasie odzyskały one swój pierwotny wygląd. Trudno jednak ustawić przy nich wartę przez całą dobę, nikt też nie zamontuje tam monitoringu. Ale sam akt wandalizmu pozostaje faktem – wręcz symbolem nienawiści do wszystkiego, co śląskie. MP
n Pojawił się witacz, tak wyglądał po dwóch dniach.
n Witacz Zagłębia, na granicy ze Śląskiem. Ich nikt nie niszczy.
3
wrzesień 2018r.
Słowo na wybory - od redaktora naczelnego
To
już ostatni numer Cajtunga przed wyborami samorządowymi. Następny ukaże się tuż po nich – i będziemy w nim analizować, co wybory te znaczą dla nas. Będziemy analizować, jak w nowych realiach w województwie opolskim odnajdzie się mniejszość niemiecka, która jakże często, bardziej jest śląską, niż niemiecką. Ale jeszcze bardziej będziemy analizować to, co stanie się 21 październiku w województwie śląskim. Gdzie Ślązacy z dwóch list partyjnych idą pod stricte śląskimi szyldami. A są i inne takie szyldy, jak choćby w niewielkiej gminie Bojszowy koło Tychów – komitet „Pierońskie Hanysy”. Nie wyobrażam sobie, by ktoś, kto przyznaje się do śląskiej tożsamości, w wyborach do sejmiku zagłosował na inną listę, niż Ślonzoki Razem lub Śląska Partia Regionalna. Nie chcę wskazywać którą, bo w sytuacji jestem cokolwiek niezręcznej, choć z własnego wyboru. Czytelnicy Cajtunga doskonale wiedzą, że poglądami bliżej mi do Ślonzoków Razem, dlate-
go też jestem współzałożycielem tej partii i członkiem jej władz. A jednak kandyduję z listy ŚPR – czyniąc to zresztą za wiedzą i zgodą mojej partii.
słowice, powiat pszczyński, mikołowski i bieruńsko-lędziński właśnie. W ciągu miesiąca zamierzam zacząć rozszerzać zasięg, początkowo na po-
Na liście Ślonzoków Razem, w okręgu katowickim, jest moja żona, Karolina. Nie tylko żona, ale i najbliższy współpracownik w redagowania naszego miesięcznika. Osoba śląskości bardzo oddana, o dużej wiedzy merytorycznej. Głosować na nią, to jak głosować na mnie Mnie bowiem znacznie bardziej interesuje Rada Powiatu (bieruńsko-lędzińskiego), niż Sejmik. Lepiej znam jej zakres działań, poza tym pracę w niej będę w stanie pogodzić z moją nową funkcją. 1 września zostałem bowiem redaktorem naczelnym tygodnika „Echo”, ukazującego się na Tychy, My-
łudniowe dzielnice Katowic i Rudy Śląskiej. Bo tygodnik ten, bardzo na wyrost, ma od lat w podtytule „Górnośląski Tygodnik Regionalny”. Moją ambicją jest uczynienie z niego i rzeczywiście regionalnego, i rzeczywiście górnośląskiego. Tego charakteru już nabiera, więc każdego, kto mieszka na
Dla Śląska, dla Cajtunga, dla dzieci Rozmowa z KAROLINĄ DYRDĄ, kandydatką Ślonzoków Razem do sejmiku - Jak to jest, gdy w jednym małżeństwie jedna osoba kandyduje z ŚPR a druga ze Ślonzoków Razem? Kłócicie się o to? - A niby o co, jeśli ten, kto kandyduje z ŚPR – czyli mój mąż Darek – zarazem jest członkiem ścisłych władz Ślonzoków Razem. Ale on uznał, że jego nowe zawodowe obowiązki są nie do pogodzenia z zasiadaniem w sejmiku, ale do pogodzenia z byciem radnym powiatowym, więc wybrał kandydowanie do powiatu. A że było za mało czasu, by tworzyć do powiatu listę Ślonzoków Razem, to przyjął zaproponowane mu przez Śląską Partię Regionalną pierwsze miejsce na ich liście do powiatu bieruńsko-lędzińskiego. Wszystko jedno, która z tych partii, jako radny chce walczyć o podtrzymywanie i rozwijanie śląskiej tożsamości, promowanie śląskiego języka i historii, edukację regionalną. Obie mają to w programie. - A pani zajęła jego miejsce na liście do sejmiku? - „Zajęła” to nie jest dobre słowo. Moja rodzina pochodzi z katowickiej Ligoty, ja sama od kilku lat mieszkam w Lędzinach, też okręg katowicki, ale większość życia spędziłam w Bielsku, i na liście Ślonzoków Razem pierwotnie miałam być tam. Bo przecież nie będę na tej samej liście co mąż, trzy miejsca pod nim. Ale gdy Darek wybrał powiat, powiedziałam, że jednak wolałabym kandydować w okręgu katowickim. Bo teraz to jest moje miejsce na świecie, moje życie toczy się między Lędzinami, Tychami i Mysłowicami. I oczywiście Ślůnskim Cajtungiem. - Przecież redaguje go mąż, a nie pani… - Ano tak, ale ja oprócz bycia żoną i matką, jestem też w Cajtungu sekretarką, korektorką, księgową, działem kontaktów z czytelnikami, zdarza mi się też być rysowniczką i autorką tekstów. Nie moż-
na być żoną Dariusza Dyrdy i nie żyć śląskimi sprawami. Nie żyć sprawami Cajtunga. Wsiąkłam w tę śląskość na całego, chociaż nigdy nie wstąpiłam ani do RAŚ-u, ani do ŚPR, ani do Ślonzoków Razem. I chcę angażować się dla Śląska, choć jeśli uda mi się dostać do sejmiku, oprócz tych
go kuleje fizjoterapia, rehabilitacja – a stają się one coraz ważniejsze, bo społeczeństwo mamy coraz starsze, u coraz większej ilości dzieci pojawiają się wady postawy, choroby w rodzaju autyzmu i inne. Samorząd wojewódzki powinien na te potrzeby reagować, ale tam jest pełno inżynierów, politologów, historyków sztuki i tym podobnych, zaś ludzi z taką wiedzą brakuje. Nie mam jakiegoś strasznego parcia na bycia radną, ale jeśli nią będę, skoncentruję się także na tym. Bo to cholernie ważne dla ludzi chorych, dla seniorów, dla mam niepełnosprawnych dzieci. I kiedy widzę takie nieszczęśliwe dziecko, nie interesuje mnie, czy ono jest ślůnskie, czy tez może mały gorolik, czy ono mówi, czy godo. To samo gdy widzę osobę po udarze mózgu, której nikt prawidłowo nie rehabilituje, a samorząd ma w tej materii duże możliwości. Będę walczyła, by je uruchamiać. - A jakąś kampanię do sejmiku pani robi?
Moja rodzina pochodzi z katowickiej Ligoty, ja sama od kilku mieszkam w Lędzinach, też okręg katowicki, ale większość życia spędziłam w Bielsku, i na liście Ślonzoków Razem pierwotnie miałam być tam. Bo przecież nie będę na tej samej liście co mąż, trzy miejsca pod nim. Ale gdy Darek wybrał powiat, powiedziałam, że jednak wolałabym kandydować w okręgu katowickim ważnych spraw jak język śląski czy edukacja regionalna, będę zajmowała się też innymi. - Jakimi? - Mam wykształcenie medyczne, jestem magistrem fizjoterapii. Znam problemy naszej służby zdrowia, wiem dlacze-
- Kiedy? Jak ja będę robiła kampanię, to mój kochany mąż zapomni wysłać zlecenie druku Cajtunga do drukarni albo zlecenie jego kolportażu w Ruchu, Kolporterze – i on gazetę napisze, ale gazeta się nie ukaże. Myślę, że czytelnicy by mi tego nie wybaczyli. Rozmawiał Adam Moćko
tym terenie, gorąco namawiam do czytania „Echa”. Spodoba wam się! Wracając jednak do wyborów – chciałem do Rady Powiatu, a szefostwo Ślonzoków Razem zdecydowało, że całą energię poświęca wyborom sejmikowym. W tej sytuacji przyjąłem ofertę ŚPR, by do powiatu kandydować z jej listy. Jeśli jednak chcecie, by Cajtung miał swojego człowieka w Sejmiku, to nic prostszego. Na liście Ślonzoków Razem, w okręgu katowickim, jest moja żona, Karolina. Nie tylko żona, ale i najbliższy współpracownik w redagowania naszego miesięcznika. Osoba śląskości bardzo oddana, o dużej wiedzy merytorycznej. Gdybym nie wierzył w jej kwalifikacje, odradzałbym jej ten start w wyborach. Głosować na nią, to jak głosować na mnie. Jeśli jednak wybierzecie innego kandydata, nie szkodzi. Byle był ze śląskiej listy. Bo tylko jej kandydaci (choć też nie wiem, czy wszyscy) gwarantują nam walkę o śląską tożsamość. Dariusz Dyrda
Zbigniew Kadłubek nowym dyrektorem Biblioteki Śląskiej
Nareszcie Śląska nie tylko z nazwy W przedostatnim tygodniu września rozstrzygnięto konkurs na nowego dyrektora Biblioteki Śląskiej. Z dotychczasowym, prof. Janem Malickim, rozwiązano umowę po 26 latach, na skutek wielu niejasności i nieprawidłowości finansowych w te instytucji kultury. Niemniej profesora Malickiego, wraz z prof. Zbigniewem Kadłubkiem i dr. hab. Jolantą Gwioździk, bibliotekoznawcą, dopuszczono do II etapu konkursu. Ostatecznie wybór padł na profesora Zbigniewa Kadłubka. Co nas w Cajtungu cieszy szczególnie, bo często się pojawiał na naszych łamach, także jako felietonista. Marszałek województwa nie przedłużył umowy z prof. Malickim, gdyż biblioteka pod jego kierownictwem nie umiała się utrzymać w ramach posiadanego budżetu, mimo, że dyrektor wprowadzał drastyczne oszczędności, kazał wyłączać klimatyzację, siedzieć pracownikom przy słabym oświetleniu. Mimo tego placówka przyniosła za ostatni rok niemal dwa miliony straty, a ogółem za jego dyrektorowania ponad 50 milionów. Do tego z jej kasy zapomogowo-pożyczkowej tajemniczo zniknęło 615 tys. zł. Do prokuratury w Katowicach skierowano zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez księgową.
ŚLĄSKĄ RZĄDZI ŚLŮNZOK Rozpisano więc konkurs na dyrektora. I wygrał go właśnie dr hab. Zbigniew Kadłubek, profesor Uniwersytetu Śląskiego, naukowiec wybitny, filolog klasyczny, literaturoznawca, pisarz, poeta, a przede wszystkim wielki śląski patriota. To on w imieniu 140 000 podpisanych osób był sejmowym sprawozdawcą ustawy o języku śląskim i na-
rodowości śląskiej. To on pierwszy przełożył na godka dzieła starożytnych Greków. To on… można by tak długo. Mało jest działań na ślůnskij niwie, w których by Zbyszek nie uczestniczył. Nie wyszedł mu tyko flirt z polityką, ale też popełnił błąd, dając się namówić do kandydowania z listy Zjednoczeni dla Śląska do sejmu. Bo Zbyszek jest za mądry do polityki, zbyt abstrakcyjny. Jego światem jest filozofia, antyczna tragedia i śląska kultura – a nie brudna polityka. Jest dla niej nie tylko za mądry, także zbyt szlachetny i zbyt prawy.
ZA NAZWĄ PÓJDĄ FAKTY? Za to kierowanie najważniejszą na Śląsku biblioteką, zarazem jedną z najważniejszych placówek kultury województwa – to wyzwanie wprost wymarzone, dla człowieka tej miary. Może nareszcie pod jego kierownictwem biblioteka ta stanie się Śląska nie tylko z nazwy. Może śląską kulturę, śląską literaturę będzie skutecznie promować. Biblioteka ma ogromny księgozbiór, wielkie sale i czytelnie, ale śląskości w niej nie ma. Może teraz będzie? Nacjonalistyczny portal wpolityce.pl obawia się tego, z czego my się cieszymy, pisząc: „Wojewódzka samorządowa jednostka kultury jaką jest Biblioteka Śląska została oddana w ręce separatystów nienawidzących wszystkiego, co polskie. Trudno o bardziej fatalną decyzję koalicji PO – RAŚ”. Zbyszek ani polskości nie nienawidzi – bo pojęcie to zna tylko z teorii, ani nie jest separatystą. A że tożsamość ma śląską? Gdzie jest to zapisane, że tylko osoba o polsko-nacjonalistycznych poglądach może kierować biblioteką, która Śląsk ma w nazwie? MP
4
wrzesień 2018r.
Ambicji osobistych, animozji, nie wolno lekceważyć
Plany są dwa
Wbrew opiniom wielu obserwatorów partia Ślonzoki Razem bez problemu zarejestrowała listy do sejmiku województwa śląskiego. Listy całkiem mocne, jest na nich przynajmniej kilka rozpoznawalnych nazwisk. Listy do sejmiku zarejestrowała też Śląska Partia Regionalna, a liderem listy w Katowicach jest najbardziej rozpoznawalny z regionalistów – Jerzy Gorzelik. W opinii wielu ludzi start tych dwóch partii – zamiast jednej – to dowód, że Ślązacy nie potrafią działać wspólnie, a rozbici przegrają. Dla mnie natomiast jest to dowód, czegoś zupełnie odwrotnego: śląski ruch rośnie w siłę!
J
eszcze kilkanaście lat temu sam start regionalnego stowarzyszenia (RAŚ) w tych wyborach wywoływał sensację. Nikomu nie przychodziło do głowy, ze rywalizować z ogólnopolskimi partiami mogą próbować jacyś regionaliści, autonomiści. Początki nie były łatwe, ani w roku 2002, ani w 2006 do sejmiku nie udało się dostać. Przełom nastąpił w roku 2010, gdy RAŚ wprowadził trzech radnych. W 2014 było już czterech. A w latach 2011 i 2015 dwóch autonomistów (w 2011 Dariusz Dyrda, w 2015 Leon Swaczyna) było blisko zdobycia senackiego mandatu.
CZAS SZUKAĆ NOWEJ FORMUŁY Coraz więcej ludzi zdawało sobie sprawę, że formuła politycznego działania stowarzyszeń (przede wszystkim RAŚ) się wyczerpała. Że konieczna jest
śląska partia. Która co prawda raczej nigdy nie wywalczy miejsc w sejmie – bo na przeszkodzie stoi 5-procentowy próg wyborczy w skali całego państwa – ale może być znaczącym graczem w naszym hajmacie. Mówiono o tym od lat, aż tu nagle, wiosną tego roku, zarejestrowano aż dwie takie partie jednocześnie. I nieistotny jest tu spór, która była zarejestrowana kilka dni wcześniej, a która kilka dni później. Ważne, że postulat śląskiej partii, wybrzmiewający od lat, nagle się zmaterializował od razu podwójnie. Jeśli w ogóle szukać jakiejś winy w braku zjednoczenia, to tylko na pierwszym etapie działania; jeszcze przed samą rejestracją oraz zaraz po niej. Ale tak naprawdę były to mrzonki, bo u podstaw rozbicia leżały nie ambicje osobiste, lecz raczej osobista niechęć. Ślonzoków Razem założyli ludzie, których na przestrzeni lat – z takich czy innych przyczyn – Jerzy Gorzelik pozbył się z RAŚ-u, uważając, że są mało przydatni w działalności organizacyjnej. Niektó-
Do nazwy tej przekonał mnie rok 2015, gdy Leon Swaczyna, nie będący postacią szczególnie publiczną, bez żadnej większej kampanii, właśnie pod szyldem Ślonzoki Razem dostał do sejmi-
LEPSZA NAZWA W tej sytuacji trudno wyobrazić sobie, by byli chętni do współpracy z drugą partią, którą – nawet jeśli z tylnego siedzenia – w znacznej mierze kierował właśnie Gorzelik. Zwłaszcza, że ŚPR wcale ręki do zgody nie wyciągała. Wprost przeciwnie, okazywała ostentacyjne lekceważenie. Można je zrozumieć, ŚPR, która swoje struktury oparła głównie na RAŚ-u, natychmiast utworzyła koła terenowe, powiatowe, miejskie – podczas gdy Ślonzoki Razem mają to wszystko dopiero przed sobą. Jeśli w ogóle tego dokonają. Mają za to – w moim odczuciu – bardziej wyrazisty program i lepszą nazwę. To dlatego ja sam popieram Ślonzoków Razem. Na nich oddam swój głos.
WALKA O ŻELAZNY ELEKTORAT
Ślonzoki Razem. Nie tylko za sprawą większych kadr i doświadczonego w poprzednich wyborach sztabu RAŚ-u, ale też faktem, że poza sejmikiem wystawiają także kandydatów
Jeśli w ogóle szukać jakiejś winy w braku zjednoczenia, to tylko na pierwszym etapie działania; jeszcze przed samą rejestracją oraz zaraz po niej. Ale tak naprawdę były to mrzonki, bo u podstaw rozbicia leżały nie ambicje osobiste, lecz raczej osobista niechęć. Ślonzoków Razem założyli ludzie, których na przestrzeni lat – z takich czy innych przyczyn – Jerzy Gorzelik pozbył się z RAŚ-u. Niektórych z nich zdarzało mu się nazwać „pożytecznymi idiotami” ku w okręgu rudzko-chorzowskim 27%. Uważam, że przynajmniej ¾ z tego za sam szyld. Szyld wcale nie rozpoznawalny, jak nazwy wielkich ogólnopolskich partii, ale taki po prostu swój, chwytający za śląskie serce. Nasz, hajmatowy.
Wiele więc osób z nazwą obu partii spotka się po raz pierwszy dopiero na karcie do głosowania. A tam Ślonzoki Razem brzmią bardziej swojsko niż Śląska Partia Regionalna. Tym bardziej, że na karcie będzie tylko skrót: ŚPR rych z nich zdarzało mu się nazwać „pożytecznymi idiotami”. Podczas gdy oni sami uważają, że ich wizja walki o śląskość w przestrzeni publicznej jest lepsza, niż gorzelikowa. Nie godząc się, by największa śląska organizacja (RAŚ) usunęła ich poza nawias śląskiej działalności – założyli partię.
szowy (powiat bieruńsko-lędziński) nosi nazwę Pierońskie Hanysy.
To ważne, bo nie ma się co oszukiwać, obie partie nie zaistniały w świadomości powszechnej i jeszcze długo potrwa, zanim zaistnieją. Obie wprawdzie prowadzą już kampanię wyborczą, zarówno w internecie, jak i w przestrzeni publicznej, ale baner Ślonzoków Razem wypatrzeć gdziekolwiek naprawdę trudno, a ilość materiałów ŚPR – choć większa – także nie przebije się raczej, przez ogromną ilość plakatów, banerów, billboardów partii ogólnopolskich i największych komitetów lokalnych, wystawiających swoich kandydatów na prezydentów śląskich miast, ich radnych, radnych powiatowych. Wiele więc osób z nazwą obu partii spotka się po raz pierwszy dopiero na karcie do głosowania. A tam Ślonzoki Razem brzmią bardziej swojsko niż Śląska Partia Regionalna. Tym bardziej, że na karcie będzie tylko skrót: ŚPR. Przynajmniej dla tych wszystkich, którzy deklarują narodowość śląską, są przywiązani do idei autonomii (lub wręcz marzą o państwie śląskim) – czyli dla tych, którzy za fundamentalne uważają trwanie przy śląskiej tożsamości, pierwsza nazwa będzie swoja, druga - nijaka. Na tej samej zasadzie komitet wyborczy do niewielkiej gminy Boj-
Ślonzoki Razem nie ukrywają, że właśnie dzięki tej nazwie próbują sięgnąć po ten „żelazny” śląski elektorat. I chcą być jego polityczną reprezentacją. ŚPR ma koncepcję inną. Chce poza ten dawny, RAŚ-owski, elektorat wyjść, poszerzyć go o tych wszystkich, którzy niekoniecznie popierają ideę autonomii, ale uważają, że województwem (i miastami, powiatami) powinni rządzić ludzie nie mający swoich politycznych mocodawców w Warszawie. Ludzie, którym Jarosław Kaczyński, Grzegorz Schetyna czy inny Włodzimierz Czarzasty nie mogą mówić, jak mają w śląskich sprawach głosować, z kim współpracować a z kim nie. Problemem dla ŚPR-u jest jednak, na ile ta koncepcja zniechęci elektorat „żelazny”, który może przepłynąć właśnie do Ślonzoków Razem. Zresztą ŚPR zachowuje się nieco niekonsekwentnie, bo próbując poszerzać elektorat także o ludzi nie będących rdzennymi Ślůnzokami – zarazem pro-
do rad miast (choćby Katowice, Chorzów, Ruda Śląska) czy powiatów. Wystawiają kandydatów na prezydentów miast, i to kandydatów tak różnych, jak w Katowicach Ilona Kanclerz, flirtująca wcześniej z wieloma ogólnopolskimi partiami, niechętna idei autonomii i współpracy z mniejszością niemiecką – i w Chorzowie Rafał Adamus, dla odmiany przed laty z mniejszością niemiecką związany, ale później przez kilkanaście lat jeden z najważniejszych działaczy Ruchu Autonomii Śląska. Kiedy ich kampania wyborcza nałoży się na sejmikową, przekaz partii zostanie znacznie wzmocniony. Dla odmiany tylko jeden działacz Ślonzoków Razem (wiceprzewodniczący Jerzy Bogacki) startuje na prezydenta miasta – Chorzowa. A i to z własnego komitetu, bez szyldu swojej partii. Efektu wzmocnienia kampanii więc nie będzie. Pozycja wyjściowa ŚPR też była znacznie mocniejsza, to wszak formacja
ŚPR zachowuje się nieco niekonsekwentnie, bo próbując poszerzać elektorat także o ludzi nie będących rdzennymi Ślůnzokami – zarazem prowadzi swoją kampanię po śląsku. Główne hasło wyborcze „Nojlepszŏ bo nasza” raczej nie zachęci do głosowania przybyszy na Śląsk. wadzi swoją kampanię po śląsku. Główne hasło wyborcze „Nojlepszŏ bo nasza” raczej nie zachęci do głosowania przybyszy na Śląsk. Można odnieść wrażenie, że liderzy ŚPR zorientowali się, iż zarzucając sieć bardzo szeroko, mogą jednak stracić to, czego wcześniej byli pewni. I teraz ten błąd na szybko naprawiają. ŚPR przed wyborami uzyska rozpoznawalność na pewno większą, niż
ma aktualnie radnych w sejmiku, którzy teraz są liderami list w swoich okręgach. Jej działacze częściej goszczą w mediach (Dziennik Zachodni, Gazeta Wyborcza i inne) – ale tak naprawdę dopiero 21 października, w dzień wyborów, zweryfikuje kto lepiej wykorzystał swoje atuty. A kto postawił na koncepcję chybioną. Ale o tym już na następnej stronie. Adam Moćko
5
wrzesień 2018r.
Dwie śląskie partie biją się o sejmik
Rozbijanie czy rozwijanie
Można usłyszeć głosy, że dwie śląskie partie do sejmiku województwa śląskiego to rozbijanie elektoratu, w wyniku czego może się okazać, że Ślązacy nie będą mieli w wojewódzkim samorządzie żadnej reprezentacji. Zdanie to jest prawdziwe, tylko że bezsensowne. Bo jeśli ktoś głosi poglądy z którymi się nie zgadzam, zamierza działać w kierunku, który mi nie odpowiada – to czy się dostanie, czy nie, żadna to dla mnie różnica. Moją reprezentacją nie jest tak, czy inaczej.
J
eśli więc mamy dwie partie, których program istotnie się różni – i reprezentują oni wyborców o różnych poglądach, trudno mówić o rozbijaniu elektoratu. Ja udział w wyborach ŚPR i Ślonzoków Razem postrzegam raczej jako zwracanie się do innego
dzie nie bliską, ale najbliższą ze startujących. Ale może oddaliby głos na PiS (bo najbardziej katolicki) albo na inne formacje. A może wcale nie poszliby na wybory. W drugą stronę działa to podobnie – gdyby nie było ŚPR, część jej wybor-
ku nie był wcale radykalny – a jeśli nie zaczną poważnie traktować i realizować śląskich postulatów, to mogą się spodziewać nurtów politycznych coraz bardziej radykalnych, aż po znaczne poparcie śląskiego elektoratu dla śląskich separatystów. Darek Jerczyński – startują-
Zacznijmy od wariantu, że wchodzą tylko Ślonzoki Razem. To scenariusz wręcz świetny – bo gdy polscy politycy zobaczą i usłyszą tę retorykę, to przekonają się, że RAŚ w sejmiku nie był wcale radykalny – a jeśli nie zaczną poważnie traktować i realizować śląskich postulatów, to mogą się spodziewać nurtów politycznych coraz bardziej radykalnych, aż po znaczne poparcie śląskiego elektoratu dla śląskich separatystów elektoratu. Bo gdyby posiadanie wspólnego pochodzenia miało wystarczać, by być jednym elektoratem, to Polakom nie potrzebne do niczego byłyby PiS, PO, PSL, SLD, Nowoczesna i tak dalej. Wystarczyłaby jedna Partia Wszystkich Polaków. A czy ktoś czyni wyrzuty Platformie Obywatelskiej, że startując w wyborach rozbija elektorat PiS-u??? Podobnie jak dla mnie Partia Razem nie rozbija elektoratu SLD, bo niby obie lewicowe, ale zupełnie inną lewicowość reprezentują. SLD to lewica światopoglądowa a Partia Razem socjalna. Ona jeśli już komuś elektorat odbiera, to PiS-owi ten socjalny.
ŚLONZOKI – DLA RADYKALNYCH ŚLŮNZOKÓW! Tak jest i w tym przypadku. Owszem, gdyby nie było Ślonzoków Razem, z ich radykalnymi postulatami, głównie uznania języka i narodowości śląskie, z lek-
ców zapewne oddałaby głosy na Ślonzoków Razem, ale część nie, uznając, że są zbyt radykalni. Dlatego udział obu tych partii w wyborach jest korzystny, bo po części biją się o ten sam elektorat, ale po części sięgają po inny – i dzięki temu na dwie partie śląskie zostanie oddanych więcej głosów, niż oddano by gdyby startowała tylko jedna z nich.
CZTERY WARIANTY Oczywiście, rozbicie tego częściowo wspólnego elektoratu może spowodować, że ani jedna, ani druga nie uzyska dość głosów, by dostać się do sejmiku. Ale to tylko jeden z czterech możliwych wariantów. Trzy pozostałe to: a) obie wchodzą do sejmiku, b) wchodzi tylko ŚPR, c) wchodzą tylko Ślonzoki Razem. Każdy z tych wariantów ma swoje… plusy!
cy do sejmiku z listy Ślonzoków Razem – wszak kilka dni temu zaczął sondować szanse założenia Ślonskij Nacyjnyj Partie (czy jakoś tak), z jednoznacznym postu-
Zacznijmy od końca, czyli wariantu, że wchodzą tylko Ślonzoki Razem. To scenariusz wręcz świetny – bo gdy polscy politycy zobaczą i usłyszą tę retorykę, to przekonają się, że RAŚ w sejmi-
ma – a nie zdołał znaleźć innej formuły dla siebie jako polityka, który wszedł w okres politycznej dorosłości. Na jego zapleczu nie ma zaś nikogo, kto by do jego formatu dorastał, kto miałby choć część jego charyzmy. Jeśli do sejmiku nie wejdzie ani ŚPR ani Ślonzoki Razem, będzie to oznaczało, ze epoka Gorzelika się skończyła - i jeśli śląscy regionaliści chcą wrócić do polityki na szczeblu wojewódzkim, muszą przebudować całą swoją formułę działania. Będzie to oznaczało potrzebę zwołania „Śląskiego Okrągłego Stołu”, z dwoma śląskimi partiami jako graczami równorzędnymi, z innymi stowarzyszeniami. I wspólnego zastanowienia się, co w latach 20102018 wspólnie spieprzyliśmy. Ale czasem dobrze zrobić krok w tył, przemyśleć marszrutę, by potem tym szybciej ruszyć do przodu. Przez najbliższe pięć (tak, pięć, kadencja samorządów uległa wydłużeniu) lat i tak nic znaczącego dla śląskości w
Gdyby do sejmiku weszły ŚPR i Ślonzoki Razem – byłoby jeszcze lepiej. Nagle by się okazało, że Jerzy Gorzelik, to z polskiego punktu widzenia „dobry Ślązak”, bo nagle obok niego zjawia się w sejmiku powiedzmy Lyjo Swaczyna - o postulatach znacznie ostrzejszych. Jak chociażby brakiem zgody na obecność Sosnowca czy Częstochowy w województwie śląskim latem separatyzmu. Od lat twierdzi on, że autonomię dostają tylko te regiony, które zaczynają się domagać niepodległości. Wejście więc do sejmiku tylko Ślonzoków Razem byłoby dla Polski czytelnym sygnałem, że traktowani po kolonialnemu Ślązacy zaczynają się radykalizować, więc tak „ugodowe” organiza-
Wariant, że nie wejdą ani jedni, ani drudzy. Wcale dla śląskiej sprawy nie taki zły! Popularność Ruchu Autonomii Śląska rosła najszybciej, zanim się do sejmiku dostał. Od tego momentu zaczęła, prawdę powiedziawszy, spadać. Złożyło się na to kilka czynników, ale za najważniejszy chyba uważać należy kryzys przywództwa ko wyczuwalną niechęcią do Polski – to może część tych, którzy zagłosują na nich, oddałaby głos na Śląską Partię Regionalną, jako najmniejsze zło na scenie politycznej, jako partię im wpraw-
gle by się okazało, że Jerzy Gorzelik, to z polskiego punktu widzenia „dobry Ślązak”, bo nagle obok niego zjawia się w sejmiku powiedzmy Lyjo Swaczyna (albo moja żona Karolina, kandydująca ze Ślonzoków Razem w okręgu katowickim) - o postulatach znacznie ostrzejszych. Jak chociażby brakiem zgody na obecność Sosnowca czy Częstochowy w województwie śląskim. Jestem przekonany, że gdyby obie partie znalazły się w sejmiku, zaczęłyby szybko (mimo osobistych animozji, o których na poprzedniej stronie) szybko współpracować. Bo one cele mają zbliżone, tylko inny pomysł, jak do tych celów dążyć. Wariant z wejściem tylko ŚPR? Dość prawdopodobny, bo jak piszemy na poprzedniej stronie, mają mocniejsze struktury od Ślonzoków Razem, więcej pieniędzy na kampanię, nieco bardziej rozpoznawalne nazwiska. Jeśli się tak wydarzy, to potwierdzi się głoszona przez większość ich działaczy teza, że (przynajmniej na chwilę obecną) są oni
cje jak RAŚ tracą poparcie, nie na rzecz partii polskich, lecz na rzecz bardziej radykalnych organizacji śląskich. Gdyby do sejmiku weszły ŚPR i Ślonzoki Razem – byłoby jeszcze lepiej. Na-
jedyną realną reprezentacją Ślůnzoków. Może to oznaczać zupełną marginalizację partii Ślonzoki Razem, o ile nie zdoła ona w ciągu kilku lat zbudować rzeczywistych struktur w terenie.
CZAS NA PRZEMYŚLENIE No i wreszcie wariant, że nie wejdą ani jedni, ani drudzy. Wcale dla śląskiej sprawy nie taki zły! Popularność Ruchu Autonomii Śląska rosła najszybciej, zanim się do sejmiku dostał. Od tego momentu zaczęła, prawdę powiedziawszy, spadać. Złożyło się na to kilka czynników, ale za najważniejszy chyba uważać należy kryzys przywództwa. Jerzy Gorzelik, świetny mówca, tuż po studiach, z łatwością znajdował wspólny język z osobami o kilka lat młodszymi, i w RAŚ-u było mnóstwo studentów. Jerzy Gorzelik pod czterdziestkę już tej łatwości kontaktów z dwudziestolatkami nie
sejmiku nie uzyskamy, podobnie jak nie uzyskaliśmy nic w latach 2010-2018. Żadnej naprawdę ważnej dla nas sprawy nie posunęliśmy ani o krok do przodu. Jeśli pięć lat poza sejmikiem jest nam potrzebne, by znaleźć nowy impet, taki jak mieliśmy dziesięć la temu – to warto taką ofiarę ponieść. Czasem potrzebne jest catharsis, oczyszczenie. Przemyślenie. Może spektakularna porażka obu partii stanie się jego początkiem? Tak więc istnieje tylko jedna ewentualność, która byłaby dla nas – Ślůnzoków – groźna. Taka, w której obie śląskie partie razem wzięte wezmą do sejmiku mniej głosów, niż cztery lata temu dostał sam RAŚ. Bo to by znaczyło, że Ślůnzokom przestało na śląskości zależeć. Jeśli wezmą choć ciut więcej – nawet gdyby nie dało to ani jednego miejsca w sejmiku - to dobrze, że są dwie, nie jedna. Gdyż to mocniejszy fundament na przyszłość! Dariusz Dyrda
6
wrzesień 2018r.
Zostaliśmy potraktowani jak podbita kolonia. Podbita przez Częstochowę
Bauer jak zbity pies
PiS znowu pokazał gdzie ma Śląsk. A może nawet nie PiS – może to po prostu państwo polskie pokazało, że może nami pomiatać jak chce, bo kto by się z hanysowską kolonią wewnętrzną liczył. I zakpili z nas w żywe oczy. W tym przypadku bardziej niż każdym innym – bo o ile wśród mieszkańców regionu autochtoni stanowią już mniejszość, to między rolnikami trudno znaleźć takiego, który choć w połowie nie jest rdzennym Ślązakiem. Wszystkim im pokazano właśnie środkowy palec!
P
oszło o Krajowy Ośrodek Wspierania Rolnictwa – instytucję, która od 1 stycznia 2018 roku zastąpiła Agencję Nieruchomości Rolnych (ANR) i po części Agencję Rynku Rolnego (ARR). Oprócz centrali utworzono delegatury w każdym województwie. U nas jej siedziba znalazła się w Mikołowie, co było logiczne, bo mieści się tu wiele innych instytucji z rolnictwem związanych. Ale Mikołów – chociaż rywalem i wtedy była Częstochowa - wybrano nie tylko dlatego.
MINISTERSTWO MYŚLAŁO LOGICZNIE Wystarczy spojrzeć na mapę, by zobaczyć, że Mikołów leży niemal w środku województwa, który oddział KOWR-u ma obsługiwać, a Częstochowa niemal na
n Za ten budynek KOWR nie musiał płacić ani grosza czynszu. samych jego krańcach. Do tego Mikołów ma idealną sieć komunikacji. Wprawdzie poseł PiS-u Szymon Giżyński mówił rok temu w sejmie: „Zupełnie nie rozumiem tej decyzji. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby w województwie śląskim funkcjonowały dwa równorzędne oddziały terenowe” – ale ministerstwo decyzję precyzyjnie wyjaśniało, pisząc: „Mikołów znajduje się w samym centrum województwa, co pozwala na optymalizację dojazdu do siedziby rolnikom zarówno z części południowej województwa (Cieszyn, Racibórz, Żywiec, Wodzisław Śląski, Jastrzębie Zdrój), jak i z części północnej (Zawiercie, Częstochowa, Lubliniec, Myszków). Mikołów graniczy z Katowicami, gdzie znajdują się siedziby władz wojewódzkich oraz urzędów właściwych dla całego województwa śląskiego. Miasto jest bardzo dobrze skomunikowane z ca-
Rok temu ministerstwo pisało o wyborze mikołowskiej lokalizacji: „Wybór siedziby oddziału terenowego Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa w województwie śląskim nastąpił po dokładnej analizie czynników, które powinny o tym decydować. Za wyborem Mikołowa jako siedziby OT KOWR w województwie śląskim przemawiały względy finansowe, kadrowe, centralne położenie w regionie oraz możliwość wykorzystania istniejącej bazy lokalowej stanowiącej własność Skarbu Państwa. Ponadto znaczenie ma bezpośrednie sąsiedztwo Mikołowa ze stolicą województwa śląskiego – Katowicami”. Każdy z tych czynników był następnie szeroko omówiony. Dziś ministerstwo mówi: „Proponowana zmiana usprawni dostępność usług świadczonych dla mieszkańców województwa śląskiego, z uwagi na korzystniejsze położenie infrastrukturalne – szeroka dostępność do środków komunikacji masowej, bliskość różnych urzędów publicznych”. O jakimś sensownym rozwinięciu mowy nie ma.
łym województwem zarówno pod względem transportu drogowego (drogi krajowe S1, 81, autostrady A1, A4), jak i kolejowego. Siedziba SZGZ ANR w Mikołowie znajduje się około 150 metrów od dworca PKP i dworca autobusowego”.
czeń ponad 1500m2. Należąca do skarbu państwa, więc nikomu za ulokowanie tu biur nie trzeba będzie płacić czynszu. Tymczasem same te zobowiązania jej poprzedniczkę, umiejscowioną w Katowicach, kosztowały ponad pół miliona rocz-
dował sobie własną siedzibę. Resort rolnictwa planował więc budynek (kosztuje dwa miliony) kupić – i wsadzić tam, mieszczącą się też w Mikołowie, ale w lokalach wynajmowanych - Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnic-
Mikołów leży niemal w środku województwa, który oddział KOWR-u ma obsługiwać, a Częstochowa niemal na samych jego krańcach. Do tego Mikołów ma idealną sieć komunikacji. Wprawdzie poseł PiS-u Szymon Giżyński mówił rok temu w sejmie: „Zupełnie nie rozumiem tej decyzji. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby w województwie śląskim funkcjonowały dwa równorzędne oddziały terenowe” – ale ministerstwo decyzję precyzyjnie wyjaśniało, pisząc: „Mikołów znajduje się w samym centrum województwa, co pozwala na optymalizację dojazdu do siedziby rolnikom Częstochowa, co wie każdy podróżujący czasem autem w tamtą stronę, ma za to wieczne korki na niewydolnej „Gierkówce”, która drogą ekspresową jest tylko z nazwy – bo co to za droga ekspresowa, jeśli co trzy kilometry są światła? Poza tym żadne porządne drogi do jasnogórskiego miasta prowadzą.
JAWNA NIEGOSPODARNOŚĆ Ale to nie wszystko. W Mikołowie stała potężna kamienica o metrażu pomiesz-
nie. W Częstochowie skarb państwa żadnego takiego budynku nie posiada. „„Ponoszenie kosztów wynajmu w sytuacji, gdy KOWR będzie dysponować własnym budynkiem w Mikołowie byłoby jawną niegospodarnością”. – pisało rok temu ministerstwo rolnictwa. Trudno się nie zgodzić. Wypada tylko dodać, że koło tej nieruchomości jest duży bezpłatny parking na 200 aut, ona ma własny na kilkanaście. I przylega bezpośrednio do innej kamienicy, w której obecnie jest bank ING. Ale tylko do końca tego roku, bo wybu-
twa. Rolnik załatwiałby w jednym miejscu i dzierżawę ziemi od KOWR-u i dopłaty do upraw na tej ziemi, czym zajmuje się Agencja. Budynek po nie jest wręcz do takich dopłat idealny, bo przecież dysponuje dużą bankową salą obsługi klientów. Tylko wytrzeć podłogi, posadzić nowych urzędników i można natychmiast ruszać do pracy. W ciągu ostatniego roku KOWR w remonty i adaptacje swojej mikołowskiej siedziby wsadził milion złotych. Teraz okazuje się, że na próżno, bo nagle – dwa miesiące temu – wiceministrem rolnictwa
7
wrzesień 2018r.
został poseł Szymon Giżyński z Częstochowy, ten sam, który rok wcześniej nie rozumiał, dlaczego KOWR trafia do Mikołowa. Giżyński to jeden z ludzi owładniętych ideą powołania województwa częstochowskiego, nazywanego też jasnogórskim. My jesteśmy jak najbardziej za, bo nam Częstochowa jest w śląskim potrzebna, jak landrynka w kuflu piwa. Ale pod warunkiem, że nie będzie próbowała zachachmęcić nam Lublińca i innych śląskich ziem. Problem jednak w tym, ze nawet nie-śląskie, jak Myszków czy Zawiercie, nie chcą o województwie częstochowskim słyszeć. Podobnie jak miejscowości, które Częstochowa chciałaby zabrać obecnemu województwo łódzkiemu albo mazowieckiemu. Jednak poseł, a teraz już wiceminister jeśli nie może powołać u siebie na wsi województwa, to choć próbuje to lokować wszystko co się da. KOWR podlega jemu, więc się da.
„Proponowana zmiana usprawni dostępność usług świadczonych dla mieszkańców województwa śląskiego, z uwagi na korzystniejsze położenie infrastrukturalne – szeroka dostępność do środków komunikacji masowej, bliskość różnych urzędów publicznych”. Nie robimy sobie jaj, przecież nie jest Prima Aprilis, oni naprawdę to napisali. Napisali, że Mikołów, leżący tuż obok skrzyżowania dwóch autostrad, przy samej „Wiślance”, dziesięć kilometrów od „Gierkówki” – ma gorsze położenie infrastrukturalne od Częstochowy! Napisali, że częstochowska „bliskość urzędów publicznych” jest lepsza, niż miko-
żej z Częstochowy, niż z Mikołowa. Trzeba mieć tupet! Całą spraw wiceminister Szymon Giżyński załatwił w … tydzień. Pierwsze pisma (te międzyresortowe) pojawiły się w ostatniej dekadzie sierpnia, a już 1 września gotowe było rozporządzenie ministra o przenosinach KOWR-u do Częstochowy. Cała przeprowadzka ma się skończyć do 31 grudnia 2018 roku. Choć na razie nie bardzo wiadomo dokąd, bo resort rolnictwa nie ma w Częstochowie stosownych lokali. Giżyński, w kwestii lokali, wybrał jednak „jawną niegospodarność”. Nieważne, czy gospodarnie, ważne, że w Częstochowie!
Rok temu poseł SZYMON GIŻYŃSKI (PiS) mówił w sejmie: - Ten subregion częstochowski, czyli północne województwo śląskie, to 45% użytków rolnych całego województwa i otrzymuje 44% dopłat bezpośrednich. Tak jak powiedziałem, KRUS, Agencja Restrukturyzacji Rolnictwa, są na szczeblu regionalnym zlokalizowane w Częstochowie. Racjonalną i funkcjonalną koniecznością jest, aby nowy rolniczy kolos szczebla wojewódzkiego znalazł się w Częstochowie. Po roku ministerialna analiza przygotowana pod kierownictwem wiceministra Szymona Giżyńskiego zawiadamia nas, że część północna województwa posiada 54% powierzchni użytków rolnych województwa. Ciekawe skąd mu nagle te 9% przybyło? Może tylko cyferki się z 45 na 54 przestawiły?
MACIE SWÓJ PIS Rolnicy są wkurzeni. Trudno im się dziwić. Rolnik z Pszczyny, Rybnika, Bierunia docierał do Mikołowa w pół godziny i za kolejną
TERAZ RZĄDZĘ JA! I zabrał się za to błyskawicznie, natychmiast jak tym ministrem został. W zeszłym roku o zdanie na temat siedziby zapytano rolników. Odpowiedź była jasna: 13 rad powiatowych Śląskiej Izby Rolniczej wypo-
wiedziało się za Mikołowem, 4 za Częstochową a jedna (zawierciańska) nie wyraziła opinii. Oczywiste było, że zdecydowana większość rolników w naszym województwie jest za Mikołowem. Więc Giżyński ich o zdanie nie pyta, bo wyjaśnia, że to zbyteczne bo chodzi tylko o „zmiana organizacji wewnętrznej Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa”. Przeprowadza tylko błyskawiczne konsultacje międzyresortowe, dając na odpowiedź kilka dni i pisząc, że brak odpowiedzi będzie uznawał za akceptację przenosin KOWR-u z Mikołowa do Częstochowy. Gdy lokowano go w Mikołowie, przeprowadzono precyzyjną analizę zalet i wad obu lokalizacji. Wskazywała ona jednoznacznie, ze Mikołów jest lepszy. Teraz też mamy „analizę” (cudzysłów jak najbardziej wskazany), której najważniejsza część brzmi:
godzinę pracował już na swoim polu. Teraz wyjazd tam – a ma w KOWR-ze sporo spraw do załatwienia – to dla niego cała dniówka. O rolniku z Żywca czy spod Cieszyna nawet wspominać nie warto. Nawet rolnik z Tarnowskich Gór, leżących znacznie dalej na północ, jest ,dzięki autostradzie A-4 w Mikołowie, znacznie szybciej, niż w Częstochowie.
n Pierwsza strona tygodnika „Echo” ukazującego się m.in. na powiat mikołowski i sąsiednie. Nic dodać, nic ująć. ły władze regionalne – a nie warszawski rząd, do podobnego absurdu nigdy by nie doszło. Bo regionalny, katowicki sejm, nawet obsadzony partyjnymi nominatami nie
No, ale PiS uważa, że autonomia to diabelski wymysł. I nawet ma w tym swoją logikę, bo faktycznie w autonomii PiS-owski partyjny kacyk na takie rzeczy nie
W Mikołowie stała potężna kamienica o metrażu pomieszczeń ponad 1500m2. Należąca do skarbu państwa, więc nikomu za ulokowanie tu biur nie trzeba będzie płacić czynszu. W Częstochowie skarb państwa żadnego takiego budynku nie posiada. „Ponoszenie kosztów wynajmu w sytuacji, gdy KOWR będzie dysponować własnym budynkiem w Mikołowie byłoby jawną niegospodarnością”. – pisało rok temu ministerstwo rolnictwa Nawet rolnik z Altrajchu, dzięki autostradzie A-4 i „Wiślance” jest tam szybciej, niż pod Jasną Górą. Chociaż ministerstwo uważa, że „Proponowana zmiana usprawni dostępność usług”. Ciekawe komu?
AUTONOMIA CHŁOPIE, AUTONOMIA…
łowska, o której to samo ministerstwo rok wcześniej słusznie zauważało: „znaczenie ma bezpośrednie sąsiedztwo Mikołowa ze stolicą województwa śląskiego – Katowicami”. Ale według posła Giżyńskiego do ważnych w naszym województwie urzędów publicznych jest bli-
Przypadek KOWR-u dobitnie może niejednemu rolnikowi uzmysłowi, po co regionowi autonomia. Bo w zarządzanym centralnie państwie jeden kacyk (i to wcale nie najwyższego, bo zaledwie wiceministerialnego, szczebla) w imię swoich ambicji może przenieść siedzibę urzędu z miejsca logicznego, do miejsca idiotycznego. Gdyby decyzje w takich sprawach podejmowa-
ugiąłby się. Po prostu ci, którzy uchwaliliby przenosiny KOWR-u z Mikołowa do Częstochowy, karierę mieliby skończoną. Nie dostaliby ani jednego głosu na wsi, a i w miastach pewnie niewiele.
mógłby sobie pozwalać. Choć i tak mamy nadzieję, że PiS na śląskiej wsi zapłaci za to już w nadchodzących wyborach samorządowych. Dariusz Dyrda
KOWR to nie tylko obsługa rolników. Ośrodek zajmuje się też promocją rolnictwa, rynkami zbytu, giełdami rolnicze. Prowadzi akcje „Owoce i warzywa w szkole” czy „Mleko w szkole”. Na górze województwa dedykowane są one mniej więcej 300 tysiącom ludzi, na dole jakimś czterem milionom. Programy „Mleko w szkole” i „Owoce i warzywa w szkole” są realizowane w ponad w 83% w powiatach znajdujących się na południu województwa śląskiego. Podobne proporcje dotyczą rolników. Ilość wniosków o dopłaty do materiału siewnego i sadzeniowego w 81,34% złożone były przez rolników zamieszkujących południową i centralną część województwa śląskiego. KOWR w Mikołowie obsługiwał sprzedaż i dzierżawę 23.637,3 ha, delegatura w Częstochowie 10.184,7 ha. Stosunek procentowy zasobów Mikołowa i Częstochowy: powierzchnia 69% (Mikołów) do 31% (Częstochowa).
8
wrzesień 2018r.
335 lat temu polskie wojsko szło przez Śląsk nie jako najeźdźca lecz sojusznik
Bajka o Sobieskim Rzadko się w historii Śląska zdarzało, by polskie wojsko zjawiało się tu nie jako łupieżca, nie jako najeźdźca – ale jako sojusznik. Było to wtedy, gdy Sobieski maszerował na Wiedeń. W polskich szkołach uczą, że dowodził tam wielką, zwycięską bitwą, która zmieniła losy Europy. Bo Polacy tak już mają, że jak wygrają jakąś bitwę, to głoszą, że ocalili świat. Tymczasem bitwa ta ani losów Europy nie zmieniła, ani Sobieski nią nie dowodził. Ani nawet udział wojsk polskich nie był tak znaczący, jak się to u nas przedstawia.
Ruszył na pomoc Wiedniowi nawet ku swojemu własnemu zaskoczeniu. Bo i w Polsce, i w Wiedniu przypuszczano raczej, że wielka armia wezyra Kara Mustafy uderzy na Kraków. W ramach sojuszu wojska niemieckie – pewnie również sformowane na Śląsku - przyszłyby wówczas na pomoc Polsce. Kara Mustafa jednak zaskoczył so-
kwidacja Korony Czeskiej, więc także i autonomii, którą w jej ramach Śląsk posiadał. A może nawet niepodległości, bo Śląsk do 1618 połączony był z Czechami tylko unią personalną, jak dziś Wielka Brytania z Australią. Czy ktoś normalny twierdzi, że Australia jest częścią Wielkiej Brytanii? Różnica była taka, że brytyjska królowa nie musi jechać do Australii aby objąć władzę, a czeski król po koronacji musiał przybyć do Wrocławia, by zaprzysiąc na śląskie przywileje. To wszystko skończyło się klęską w wojnie zwanej trzydziestoletnią. Pamiętni tych wydarzeń Ślązacy niby Sobieskiego witali – ale na wszelki wypadek wywozili na północ (do Opola a nawet Wrocławia), z dala od polskich wojsk, swoje kosztowności, pieniądze. No i żony, córki – na gwałt narażone. Nie bezpodstawnie, bo choć sojusznicy – Sobieski kilkukrotnie kazał wieszać swoich żołnierzy za gwałty na ludności cywilnej.
n Uczestnicy tarnogórskich Gwarków. Szlachta śląska się „z polska” nie ubierała. To mistyfikacja! szym są Gwarki Tarnogórskie, coroczny festyn, którego centralnym elementem jest przemarsz parady otwieranej właśnie przez króla i jego wojsko. W festynie regularnie dopuszczają się kłamstwa historycznego, bo śląska szlachta i mieszczaństwo witają go w polskich strojach. Dobrze, że nie w strojach Indian! Bo śląska szlachta i śląskie mieszczaństwo nosiło się po europejsku, nie polsku. Mógł się wprawdzie zdarzyć pojedynczy noszący żupan czy kontusz, wszak to teren nadgraniczny, ale zdecydowana większość wyglądała jak szlachcic niemiecki czy francuski. No ale przebranie śląskich szlachciców za Po-
bywca. A taka petycja byłaby zdradą, karaną śmiercią. - Pochmara to był intelektualny hochsztapler, który w archiwach wcale nie bywał. On historii Mysłowic nie spisywał, tylko wymyślał. I to oczywiście tak, by wychodziło, że to odwieczna polska macierz mówi prof. dr hab. Alfred Sulik, autor mysłowickiej monografii.
KONIEC Z PODATKAMI Dalej król udał się do Tarnowskich Gór, stamtąd do Raciborza a dalej już na Mo-
Władysław Pochmara barwnie opisał wkroczenie polskiego króla a nawet petycję, jaką złożyło mysłowickie mieszczaństwo na jego ręce, by miasto przyłączyć do Polski. - Pochmara to był intelektualny hochsztapler, który w archiwach wcale nie bywał. On historii Mysłowic nie spisywał, tylko wymyślał. juszników i pomaszerował na Wiedeń. Rozbijając po drodze znacznie mniejszą armię cesarską. Obległ miasto, a cesarz słał do Sobieskiego listy o pilną odsiecz. Ale przecież nie tylko do niego, także do licznych niemieckich książąt, którzy też szykowali armie. Jak choćby władcy Bawarii czy Saksonii. No i wreszcie wojska gromadzono też na licznych ziemiach, należących do cesarza. W tym u nas.
MAŁA MISTYFIKACJA Wojsko Sobieskiego maszerowało na Wiedeń przez nasze okolice, co bywa przypominane na wiele sposobów. Najsłynniej-
WOJSKO POLSKIE SZŁO PRZEZ BIELSKO, CIESZYN, PSZCZYNĘ, MIKOŁÓW
laków ma sugerować, że czuli się Polakami. Taka drobna mistyfikacja.
WIELKA MISTYFIKACJA No ale przecież Sobieski był nie tylko w Tarnowskich Górach. Granicę naszego hajmatu, a więc i swojego państwa, przekroczył na Przemszy w Mysłowicach. W 1962 roku w książce „Z dziejów Mysłowic” Władysław Pochmara barwnie opisał to wkroczenie polskiego króla a nawet petycję, jaką złożyło mysłowickie mieszczaństwo na jego ręce, by miasto przyłączyć do Polski. Informacja dość zaskakująca, bo przecież wkraczał jako sojusznik, a nie zdo-
rawy. Witano go wszędzie owacyjnie – to fakt, ale przecież przejazd króla z licznym wojskiem, które nie zamierza palić, grabić, mordować, był w czasach bez telewizji, internetu, nie lada wydarzeniem. Poza tym wszyscy czekali zwycięstwa pod Wiedniem jak wybawienia. Bo cesarz nałożył na wszystkie swoje włości ogromne podatki wojenne. Koniec wojny oznaczał koniec podatków! To głównie dlatego Ślązacy cieszyli się widząc polskie wojska. Bo przecież ani swojego cesarza nie lubili, ani za Polakami nie przepadali. Zbyt dobrze jeszcze w pamięci mieli wspólne grabieże, jakie te dwie armie wyrządzały nam nieco ponad 60 lat wcześniej, na początku Wojny XXX-letniej. Kiedy to
wraz z Czechami, Łużyczanami i Morawianami wznieciliśmy antycesarskie powstanie, a Polacy przyszli mu z pomocą, dopuszczając się na Śląsku niebywałych okrucieństw. Gdy śląska armia oblegała Wiedeń (tak, tak!), polscy lisowczycy mordowali u nas całe wsie, palili miasteczka, a ich burmistrzów rozrywali końmi. Jeszcze w XIX wieku straszono u nas niegrzeczne dzieci tym polskim wojskiem.
NIE MIELI ZA CO LUBIĆ CESARZA I POLAKÓW Wojna XXX-letnia przyniosła Śląskowi największe zniszczenia w historii, hekatombę potężniejszą nawet niż ta Tragedii Górnośląskiej. Śmierć poniosła ponad połowa ludności. A jej efektem była praktyczna li-
On sam szedł trasą opisaną wyżej, ale jego oddziały także dwoma innymi. Najszybciej, już 11 sierpnia, z Krakowa wyruszył 7-tysieczny korpus jazdy pod dowództwem hetmana Mikołaja Sieniawskiego. Szedł on przez Wadowice-Bielsko-Cieszyn. Czyli przez tereny najszczególniej przez Lisowczyków doświadczone. Tu powitania były o wiele skromniejsze. Zresztą hetman to nie król. Środkiem szedł korpus generała Eliasza Łąckiego, w którym maszerowała między innymi cała polska piechota. Jego część szła przez Pszczynę i Żory, większa przez Bieruń i Mikołów. Wszystkie polskie wojska kierowały się na Racibórz, skąd dalej szły już razem. By stoczyć bitwę, o której w następnym tekście.
n Lisowczyk pędzla Rembrandta. Dla Ślązaków ten polski żołnierz był uosobieniem diabła.
9
wrzesień 2018r.
Polacy uważają, że zwyciężył Sobieski. Świat – że Karol Lotaryński
Kto rzeczywiście wygrał bitwę? Spór o to, kto dowodził odsieczą wiedeńską rozgorzał już dzień po niej –i trwa do dziś. A raczej spór o to, która wersja się przyjmie, bo jednak znacznie więcej wskazuje na wodza Karola Lotaryńskiego, a na wojska decydujące o zwycięstwie… niemiecką piechotę. Wcale nie szarżę polskiej kawalerii.
B
ez wątpienia Jan III Sobieski miał w sojuszniczej armii tytuł wodza naczelnego. Ale nie mogło być inaczej – w czasach feudalnych jeśli w jakiejś armii był tylko jeden koronowany, wodzem musiał być on. Tymczasem austriacki feldmarszałek Karol Lotaryński, choć z cesarzem blisko spokrewniony, był tylko księciem. Nie do pomyślenia było, by król księciu podlegał.
NIEMCÓW BYŁO WIĘCEJ Po drugie, wojska które przyprowadził książę Karol były znacznie od polskich liczniejsze. Liczyły ponad 50 tysięcy żołnierzy, podczas gdy polskie najwyżej połowę z tego. W polskich było wprawdzie znacznie więcej jazdy, ale w końcu XVII wieku coraz częściej o zwycięstwie decydowała nie ona, lecz mająca coraz lepszą broń palną piechota – i artyleria. I właśnie w ocenie większości historyków wojskowości (oczywiście nie polskich) to one, a nie szarża kawalerii, zdecydowały o losach tej bitwy. Wracając jednak do kwestii wodza naczelnego – wiadomo, że był nim Sobieski, ale wiadomo też, że jego rozkazy wymagały kontrasygnaty księcia Karola. Choć niezależnie od tego, z głosem polskiego króla się na pewno bardzo liczono. Był wodzem równie
niącego się Wiednia – ale które także były świetnym miejscem na szarżę dwudziestu tysięcy jazdy, która miała nastąpić drugiego dnia bitwy. Nie wiadomo, co planowali, jeśli niemiecka piechota nie zdoła przełamać tureckich janczarów. Ale 12 września piechota ruszyła do natarcia. Bój był dość zacięty, ale mimo liczebnej przewagi wroga, teren zdobywano szybciej, niż się spodziewano. Dlatego Sobieski jeszcze tego samego dnia, około godziny 18.00, stojąc z całą jazdą (w tym także niemiecką) na podwiedeńskim wzgórzu Kahlenberg,
twa, która miała trwać dwa dni, skończyła się teraz w kwadrans. Armia turecka nie została wprawdzie doszczętnie rozbita, ale wezyr Kara Mustafa cofający się do Budapesztu, i tak wracał tylko po śmierć. Bo za nieudaną kampanię został z rozkazu sułtana uduszony jedwabnym sznurem. W dawnej Turcji taka kara śmierci zastrzeżona tylko dla wysokich dostojników. Wracając jednak do bitwy, historycy wojskowości – poza polskimi – są raczej zgodni, że w momencie kawaleryjskiego uderzenia, inicjatywa była już po stronie niemiec-
12 września piechota ruszyła do natarcia. Bój był dość zacięty, ale mimo liczebnej przewagi wroga, teren zdobywano szybciej, niż się spodziewano. Dlatego Sobieski jeszcze tego samego dnia, około godziny 18.00, stojąc z całą jazdą (w tym także niemiecką) na podwiedeńskim wzgórzu Kahlenberg, skąd obserwuje bitwę, podejmuje decyzję: Turcy są tam, gdzie chcę ich mieć. Uderzam! wsławionym, jak Lotaryńczyk. Do tego on swoje zwycięstwa odnosił właśnie nad Turkami, podczas gdy tamten walczył głównie z Francuzami. Sobieski był wybitnym dowódcą jazdy, Lotaryńczyk do perfekcji opanował współdziałanie piechoty i artylerii.
BITWA STARANNIE ZAPLANOWANA Plan bitwy – o której sądzili, że będzie trwała dwa dni – opracowali wspólnie. Był prosty: pierwszego dnia od rana niemiecka piechota (i artyleria) zaatakuje stacjonujące pod miastem wojska tureckie i będzie starać się zepchnąć je na rozległe błonia, gdzie znajdą się w zasięgu również artylerii bro-
skąd obserwuje bitwę, podejmuje decyzję: Turcy są tam, gdzie chcę ich mieć. Uderzam! Tego rozkazu nie musiał chyba z Lotaryńskim konsultować. Niemiecki książę widział, że polski król o dowodzenia kawaleryjskimi szarżami wie znacznie więcej, niż on. I że moment wybierze optymalnie!
KROPKA NAD I Ruszająca ze wzgórza jazda najpierw w mig rozproszyła Tatarów, potem przełamała spahisów (jazda turecka), by następnie uderzyć na janczarów, których z ich okopów i transzei już wyparła na rozległe łąki niemiecka piechota. Szarża była tak zabójcza, że bi-
Najstarszy z synów zwycięzcy spod Wiednia, księcia Karola V Lotaryńskiego - Leopold Lotaryński – w ostatnich latach życia, oprócz księstwa lotaryńskiego, władał także księstwem cieszyńskim, a więc należał do grona władców górnośląskich.
Francja była żywotnie zainteresowana osłabieniem, pokonaniem, upokorzeniem Habsburgów, ale nie oddaniem im choćby jednej wsi Świętego Cesarstwa Rzymskiego (Narodu Niemieckiego). Raczej sama chciała nad nim roztoczyć swoje wpływy, co zresztą powoli, ale sukcesywnie robiła. Na przeszkodzie w tym stali zaś wiedeńscy (i włoscy) Habsburgowie. Może by Turcja dostała jakieś rekompensaty na Węgrzech, może w Polsce, ale na pewno nie na ziemiach leżących w granicach cesarstwa. Tak więc Sobieski pod Wiedniem rzeczywiście ratował Polskę, ale nijak nie ratował Europy.
DLATEGO WIEDEŃ NIE CHCE JANA III
To także dlatego wiedeńczycy nie zgadzają się na pomnik Jana III Sobieskiego na wzgórzu Kahlenberg. Po prostu nie wypada postawić pomnik jemu, a nie postawić księciu Lotaryńskiemu. Przewodniczący Parlamentu Kraju Związkowego Wiednia Ernst Woller w swoim oświadczeniu, napisał krótko: „„Niezbędnym warunkiem wybudowania pomnika Jana III Sobieskiego w Wiedniu jest otrzymanie pozytywnej opinii Rady ds. Wznoszenia Obiektów i Monumentów Upamiętniających, która została powołana do życia przez Wiedeń w 2017 roku. Rada wydała jednak negatywną opinię na temat przedstawionego projektu”. To dla nich załatwia sprawę – Sobieski jest w Wiedniu wystarczająco upamiętniony. Poza tym – o czym już taktownie wiedeńczycy zmilczeli - pomnik krakowskiego rzeźbiarza prof. Czesława Dźwigaja jest po prostu paskudny, niczym wizje kogoś z delirium tremens. Jakiś dziwaczny potwór z przodem zwierza konio-podobnego, na którym siedzi jeździec i tyłem, jakby mu właśnie w zadku wybuchł granat. Podobno mają to być husarskie skrzydła. Ale ten artysta już tak ma. Gdy w Krakowie postawił swój pomnik księdza Piotra Skargi, po mieście natychmiast rozniosła się anegdota, że Skarga odezwał się do niego: „Czesiek, ty już nie Dźwigaj takich zleceń, bo będą same Skargi”. W Krakowie spór o to, czy rzeźba miasto szpeci czy może jednak zdobi, trwa od ponad dekady. Wiedeńczycy nie chcą mieć takich dylematów.
kiej piechoty. Że już przeważała ją na swoją korzyść. Co prawda dopóki się nie wygra, zawsze może się zdarzyć coś nieprzewidzianego – ale polska szarża była raczej efektownym postawieniem kropki nad i, niż rzeczywiście momentem przełamującym. A potem Polacy zdobyli obóz wezyra, o którym rozentuzjazmowany, bardziej niż samą bitwą, Sobieski pisał do swej Marysieńki, że były tam „bogactwa nieprzebrane”.
EUROPIE NIC NIE GROZIŁO W ocenie historyków bitwa nie miała aż tak wielkiego znaczenia dla losów Europy, jak się jej u nas przypisuje. To znaczy, owszem, jej losy na pewno potoczyłyby się inaczej, ale też z pewnością nie zalałby jej islam. Najpotężniejszym państwem na kontynencie, po reformach kardynała Richelieu, była bowiem Francja. Sojuszniczka Turcji.
Pomnik krakowskiego rzeźbiarza prof. Czesława Dźwigaja jest po prostu paskudny, niczym wizje kogoś z delirium tremens. Jakiś dziwaczny potwór z przodem zwierza konio-podobnego, na którym siedzi jeździec i tyłem, jakby mu właśnie w zadku wybuchł granat. Podobno mają to być husarskie skrzydła. Teksty o bitwie wiedeńskiej opracował Dariusz Dyrda
10
wrzesień 2018r.
Materiał wyborczy sfinansowany przez KW Ślonzoki Razem
Chcesz welować za Ślůnskiŷm? Je ino jedna richtig ślůnsko lista: „Ślonzoki Razem”. Poczytej, na co idỳmy do Sejmiku woj. śląskiego.
ŚLONZOKI RAZEM - MANIFEST PROGRAMOWY (tekst oryginalny, we ślůnskij godce)
Teroźny Ślonsk je krajŷm, we kierym jego autochtony som coroz barżyj gorszym zortŷm obywateli. Ani we jego polskij, ani we czeskij tajle niŷ majom nos w zocy. Ślonskij kultury, samomianowanio, gyszichty. A tym barżyj blank inakszego ȏd polskigo mustra regiyrowanio a administrowanio. Partio Ślonzoki Razem je ȏdpowiedziom na ta sytuacyjo! Partia Ślonzoki Razem włazi do polityki skirz tego, coby na kożdym jej poziomie mieć starość o te, fundamentalne do nos, gyszefty: 1. Samomianowani 2. Gyszichta a kultura 3. Ślonsko godka (kiero jedni mianujom włosnom godkom, a insi ino dialektym) 4. Edukacjo regionalno 5. Województwo richtig ślonski. 1. Juże godnij, jak 20 lot Ślonzoki majom starość o uznanie nos jako grupa etniczno, nacyjo, etniczno myńszość. Bez te roki zrychtowali my pora organizacyj ślonskij nacyje, narychtowali zmiany we polskich zakonach, sebrali pode tymi projektami 140 000 unterszriftow. Psinco to dało! Tera czas, coby ze postulatami tymi iś do polityki. I godać wyraźnie: bydymy społupracować ze kożdym, fto pomoże nom ta sprawa ciś do przodku. Ze tym, fto we tym pomogoł nom niŷ bydzie, we inszych geszeftach tyż społupracować niŷ bydymy. 2. Gyszichta. Dali my sie Polokom spodobać, co naszo gyszichta je jednako ze polskom. Ślůnzokom a Polokom trzeja durś spominać, co to niỳ je prowda. Od XII do XX storoczo niy mieli my ze Polskom nic spulnego krom wojỳn, kiere my ze Polskom wiedli. Bez 800 lot naszo kultura rodziła się, a rozwijała blank inakszyj jak Polsko. Baji tako autonomio – niỳ je prowdom, co chcymy autonomie skirz tego, co mieli my jom za Staryj Polski, we rokach 1922-1939. Chcymy jom skuli tego, co chneda cołko nasza geszichta, to geszichta Ślonska autonomicznego, we państwie czeskim, rakuskim. Od XV do XVIII storoczo mieli my autonomio ze Sejmym Ślonskim. Wziyni nom ja dziepiyro Prusoki. Nacyjo, kiero przepomni swojij geszichty, traci tyż włosne samomianowani. Bestuż naszo partyjo idzie do polityki, coby můc społudecydować o standardach polityki historycznŷj na Wiỳrchnim Ślonsku. 3. Godka – jednom ze nojważniejszych tajli samomianowanio je godka. Kiej przepomnisz swoji godki, przepomnisz tyż, kim eś je! Som my piỳrszom politycznom ogranizacjom na Ślonsku, kiero niỳ ino godo o chroniyniu godki – ale tyż sama rychtuje we nij swoji dokumenty, kiero we ni rajcuje. Skuli tego, co my som jedynom partiom ślonskom a niy polskom na Ślonsku! Deklarujỳmy, co wdycki we polityce bydymy godać po ślůnsku! Coby pokozać, iże to niỳ je, jakby nom chcieli wciś, godka domowo, godka prywatno – ino rychtyczno godka autochtonów Wierchnigo Ślonska. My się jij niy wyrzekomy, my jom richtig momy we zocy. Pszajemy jij. I jak ze geszichtom – idymy do polityki, coby naszyj godce nadać we regionie tako ranga, jako sam winna mieć. Kiej we Warszawie ȏboczom, co sam we
amtach rychtuje się po ślonsku dokumenty, co sam godka odżywo – uwdy bydom, yntliś, musieli jom uznać! 4. Wszyjsko to wymago edukacje regionalnỳj. Coby śląskie bajtle wiedziały – jak to pedziała polsko poetka – „skąd nasz ród”. Nale naszo wizja edukacje regionalnỳj to niỳ je jedna abo dwie lekcje we tydniu. My chcymy takigo mustra, co o regionie godo się na kożdyj lekcje. Na biologie, matematyce, fizyce, chemie. Zawdy idzie choby spomnieć, co chop, kiery wynod taki abo inakszy dinks, boł samstond. Uwdy bajtle ȏboczom, jaki srogi je nasz udział we europejskij cywilizacje. Poranoście Ślonzoków, kierzy nafasowali Prymio Nobla – to ino maluśki koncek tego naszego udziału. Niy trzeja ani godać, co dzisio Ślůzoki ni majom nic do godki we materie edukacje regionalnyj – i tyż skuli tego idymy do polityki! 5. Teroźne województwo ślonski je takie ino ze miana! 52% jego terytorium to niỳ je żodyn Ślůnsk, ino Małopolska. Ze wtoryj zajty – ni ma we nim Opolo, stolicy Wiyrchnigo Ślonska.Ni ma cołkij zachodnij tajle, kiero tera je we województwie opolskim. Do nos ni ma województwa ślůnskigo bez Opolo, a ze Sosnowcem, Częstochową, Żywcem. Bydymy korzystać ze kożdyj okazje, coby spomogać tych, kierzy niỳ som Ślonskiỳm, a bydom chcieli iś od nos weg. Bydymy korzystać tyż ze kożdyj przileżytości, coby sebrać do kupy wszyjski gůrnoślůnski ziỳmie. To pionte ze przikazań naszyj partie. My niy chcymy osprawiać, co nasz program to innowacyjność, godnij geltu do Ślůnska a inaksze fizymatynta. Kożdy przeca chce być innowacyjny, a mieć godnij geltu do sia, a do swojigo hajmatu! I kożdo tako inicjatywa wdycki poprymy. My godomy jednako, co je do nos nojważniejsze. Do nos, niỳ mieszkańców województwa śląskiego ino Ślonzokow. Autochtonów, kierzy bez storocza zbudowali ta bogato kraina a tera muszom paczeć, jak ona ze kożdym rokiỳm je coroz barżyj biỳdnom prowincjom. Kiej ta tendyncjo juże bydzie się zwyrtać, uwdy upomnymy się tyż o autonomio. Ale dziepiyro uwdy, kiej kożdy, fto sam przijedzie, ȏboczy, co sam na sztrekach je inszo godka, co sam sie mo inszych bohaterůw, co sam Polok poczuje się choć trocha, choby pojechoł za grenica. Ino uwdy Polok spokopi, czamu trzeja nom autonomio dać. Dugo cesta przed nami. Ale erbli my trocha ze rostomaitych kultur. Zacytowali my sam już polsko poetka, tuż na koniec ze inakszy, a tyż bliskij nom, kultury. Niymce padajom: „Langsam aber sicher!”. I tak tỳż po tỳj ceście ku ślonskimu rozbudzyniu, půdymy. Sto rokůw nazod cesta ta wskozali nom wielgi ślonski patrioty, kierzy chcieli suwerennego ślonskigo państwa: Kożdoń,. Latacz a inaksi. My dzisio ȏ secesje od Polski niỳ myślymy, bo przeca Poloków je sam u nos już godnij jak nos. Tera Ślonsk to tyż hajmat tych Przybycinów ze cołkij Polski. I my som ich radzi – jednako eli mo to być spulny hajmat, oni muszom uwożać tyż nos. A bydom uwożać, eli Ślonzoki, sam u sia, bydom welować na partie ślůnski a niy polski. Bo ino richtig śląsko partia poradzi mieć starość o ślonski gyszefty.
Na dzisio je ino jedna tako partio: Ślonzoki Razem.
Pamiyntej ô tym 21 października!
11
wrzesień 2018r.
Materiał wyborczy sfinansowany przez KW Ślonzoki Razem
Chcesz głosować dla Śląska? Jest tylko jedna, prawdziwie śląska lista: „Ślonzoki Razem”. Poczytaj, po co kandydaujemy do sejmiku województwa śląskiego.
ŚLONZOKI RAZEM - MANIFEST PROGRAMOWY (tłumaczenie na język polski):
Współczesny Śląsk jest krainą, w której jej autochtoni są coraz bardziej obywatelami gorszej kategorii. Ani po polskiej ani po czeskiej stronie granicy nie szanuje się nas. Naszej kultury, tożsamości, historii. A także naszegom jakże od odmiennego od polskiego, stylu rządzenia i administrowania Partia Ślonzoki Razem jest odpowiedzią na tę sytuację. Partia Ślonzoki Razem wchodzi do polityki po to, by na każdym je poziomie dbać o najbardziej fundamentalne dla nas sprawy: 1, Tożsamość i samookreślenie 2. Historia i kultura 3.Mowa śląska (którą jedni uważają za samodzielny język a inny tylko za dialekt) 4. Edukacja regionalna 1. Już od ponad 20 lat czynimy starania o uznanie nas za grupę etniczną, narodowość, mniejszość etniczną. Przez lata te stworzyliśmy kilka organizacji narodowości śląskiej, przygotowaliśmy zmiany w polskim prawie, zebraliśmy pod tymi projektami ponad 140 000 podpisów. Daremnie! Więc nastał czas, by samodzielnie iść z tymi postulatami do polityki. Mówiąc wyraźnie: jesteśmy gotowi współpracować z każdym kto będzie nas w tych działaniach wspierał. Z tymi, którzy takiej współpracy nie podejmą, my nie będziemy współpracować w innych dziedzinach. 2. Historia. Pozwoliliśmy Polakom na wepchnięcie nam historii Polski jako naszej. Ślązakom i Polakom trzeba ciągle przypominać, że to nieprawda. Od XII do XX wieku nie mieliśmy z Polską nic wspólnego, poza wojnami, które z nią toczyliśmy. W ciągu 800 lat nasza kultura powstała i rozwijała się zupełnie inaczej niż polska. Na przykład ta autonomia – nie jest prawdą, że chcemy autonomii dlatego, iż mieliśmy ją w międzywojennej Polsce, w latach 1922-39. Chcemy jej dlatego, że stanowi nieodłączną część większości naszej historii. Nasza historia to historia autonomicznego Śląska w państwie czeskim czy austriackim. Autonomię odebrali nam dopiero Prusacy. Naród, który zapomina swojej historii, traci też własną tożsamość. Dlatego nasza partia idzie do polityki, bo to właśnie tam decyduje się o standardach polityki historycznej na Górnym Śląsku. 3.Godka – jednym z najważniejszych elementów samoidentyfikacji jest język. Jeśli zapomni się swojego języka, zapomni się też, kim się jest. Jesteśmy pierwszą polityczną organizacją na Śląsku, która nie tylko mówi o chronieniu godki, ale też sama w niej przygotowuje swoje dokumenty; która po śląsku obraduje. Dlatego, że my jesteśmy partią śląską, a nie polską partią na Śląsku. Deklarujemy, że naszym językiem w polityce będzie śląsko godka. Żeby udowodnić, że nie jest to, jak chcą nam wmówić, język domowy, mowa prywatna – tylko autentyczna mowa autochtonów Górnego Śląska. My się jej nie wyrzekamy, my ją naprawdę szanujemy i kochamy! I podobnie jak z historią, idziemy do polityki, aby w regionie nadać jej taką rangę, jaką powinna tu mieć. Gdy Warszawa przekona się, że tutaj w urzędach dokumenty powstają po śląsku, że godka tu odżywa – wówczas będą w końcu musieli ją uznać.
4. Realizacja tych celów wymaga edukacji regionalnej. By śląskie dzieci wiedziały jak to powiedziała polska poetka – skąd nasz ród. Jednak nasza wizja edukacji regionalnej nie polega na jednej czy dwóch lekcjach tematycznych w tygodniu. My rozumiemy ją jako kompleksowy system obejmujący także lekcje innych przedmiotów, jak biologia, matematyka, fizyka, chemia. Na każdej z nich można choćby wspomnieć, że taki czy inny wynalazca był Ślązakiem. Wtedy każdy będzie wiedział od dziecka, jak ogromny jest nasz udział w rozwoju cywilizacji europejskiej. Kilkunastu Ślązaków – laureatów Nagrody Nobla – to tylko niewielki wycinek tego naszego wkładu. Oczywistym jest, że aby mieć wpływ na edukację regionalną, trzeba istnieć w polityce. Także dlatego do niej idziemy. 5. Obecne województwo śląskie - jest takie tylko z nazwy. Aż 52% jego terytorium zajmują ziemie nie śląskie, lecz małopolskie. Z drugiej strony – nie ma w nim Opola, stolicy Górnego Śląska. Nie ma całej zachodniej części, leżącej obecnie w województwie opolskim. My nie uznajemy województwa śląskiego bez Opola, ale z Sosnowcem, Częstochową, Żywcem. Będziemy korzystać z każdej okazji, by wesprzeć działania mieszkańców tych ziem, które nie są częścią Śląska, a będą chcieli nasze województwo opuścić. Podobnie jak będziemy wciąż dokładać starań by w jednym województwie zebrać wszystkie górnośląskie ziemie. To piąte z przykazań naszej partii. Nie chcemy tworzyć programów o tym, że jesteśmy innowacyjni albo że chcemy, aby więcej wypracowanych tu pieniędzy zostawało na Śląsku. To ględzenie pozbawione treści – bo przecież każdy chce być innowacyjny i mieć więcej pieniędzy dla siebie i swego regionu, swojej ojczyzny. Każdą inicjatywę, rzeczywiście idącą tym kierunku, poprzemy. Jednak mówimy, co jest dla nas najważniejsze. Dla nas, Ślązaków, a nie mieszkańców województwa śląskiego! Autochtonów, którzy na przestrzeni stuleci zbudowali bogactwo tej krainy, a teraz muszą patrzeć, jak z każdym rokiem staje się coraz bardziej ubogą prowincją. Kiedy tę tendencję uda się już odwrócić, wtedy upomnimy się też o autonomię. Ale dopiero wówczas, gdy każdy, kto tu przyjedzie, przekona się, że tu na ulicach mówi się innym językiem, że tu czci się innych bohaterów. Gdy przyjeżdżający tu Polak, poczuje się choć trochę jak za granicą. Wówczas zrozumie, że my po prostu na autonomię zasługujemy. Długa droga przed nami! Ale my wzięliśmy wiele wartościowych cech z różnych kultur. Zacytowaliśmy już polską poetkę, więc teraz zacytujemy przysłowie z innej, a też bliskiej nam kultury. Niemieckiej. Brzmi ono „Langsam aber sicher”. Powoli ale dokładnie. I tak właśnie będziemy drogą w kierunku śląskiego rozbudzenia. Sto lat temu drogę tę wskazali nam wielcy śląscy patrioci, domagający się wówczas suwerennego śląskiego państwa: Kożdoń, Latacz i inni. My dziś o secesji z Polski nie myślimy, bo przecież dziś Polaków jest tu już więcej, jak nas. Dzisiejszy Śląsk to także ich ojczyzna, nawet jeśli nazywają go małą ojczyzną. I my ich szanujemy, ale jeśli to ma być nasza wspólna ojczyzna, oni muszą także szanować nas. A będą szanować wówczas, gdy Ślązacy będą głosować na ślśskie, a nie polskie partie. Bo tylko prawdziwie śląska partia będzie dbać o fundamentalne dla Ślązaka sprawy.
Jak na razie taka partia jest tylko jedna: Ślonzoki Razem.
Pamiętaj o tym 21 października!
12
wrzesień 2018r.
Jego książki sprzedają się w nakładach zbliżonych do tych Szczepana Twardocha. Jest jednak znacznie mniej znany - bo pisze dla dzieci. Ale seria książek o kocie Cukierku cieszy się wśród nich taką poczytnością, jak przed laty Przygody Mikołajka - są też szkolną lekturą, mają liczne fan-kluby. Waldemar Cichoń pisze jednak także o Śląsku i po śląsku. Dwie wspaniałe książki „Zdarziło się na Ślonsku” i „Tam, kaj sie rodzom djamynty” - są opowieściami o wielkich naszych postaciach i wydarzeniach. Dla dzieci, ale i dorosły sporo się dowie. Każda historyjka opisana jest po naszymy i po po polsku. Ostatnio udzielił wywiadu tygodnikowi „Echo”. Za zgodą redakcji przedrukowujemy spore fragmenty, bo wiele mówią o śląskie psychice, o naszym codziennym funkcjonowaniu.
Czasem włącza mi się „śląski tryb” Rozmowa z WALDEMAREM
CICHONIEM, tyskim pisarzem, autorem książek dla dzieci
- Niedługo premiera Twojej najnowszej książki. Zadowolony? - Zdenerwowany. I przestraszony. Jak zawsze przed premierą.
- A Ty co na to? - Zgadnij. - „Tryb śląski”? - Tak jest. Tylko, że mojej Żonie się nie odmawia.
- Trema? Z Twoim dorobkiem? - Trema jest zawsze, a dorobek, jaki by nie był, nie ma żadnego znaczenia. Wiadomo: im dalej w las, tym więcej drzew. Moja Żona - a równocześnie najlepszy przyjaciel od 25 lat i wydawca moich książek od lat kilku - śmieje się zawsze, że przed premierą przechodzę automatycznie w „tryb śląski”.
- Jasne… Ślązaczka? - Poniekąd. Z Dolnego Śląska. Ale ma dożywotni tytuł honorowej Górnoślązaczki. - Zatem… - Tak długo wierciła dziurę w brzuchu, że w końcu postanowiłem spróbować. Po dwóch latach poszukiwań udało się znaleźć zainteresowane wydawnictwo. „Cukierku, Ty łobuzie!” rynek przyjął z umiarkowanym entuzjazmem, książka została wydrukowana w dość niskim nakładzie 2,5 tysiąca egzemplarzy i rozeszła się w kilka tygodni, potrzebny był dodruk, potem kolejny i jeszcze jeden… Dziś, po tych wszystkich latach tych dodruków było już kilkanaście, łączna liczba sprzedanych egzemplarzy wszystkich części - bo, jak wspominałem, książek w serii jest osiem - dobija do 300 tysięcy (…)
- To znaczy? - Taki stereotypowy zestaw postaw i zachowań, typowych dla rodowitego Ślązaka, czasami pomagających w życiu, a czasami wręcz przeciwnie... W tym konkretnym przypadku łażę i się zamartwiam: spodoba się czy nie, mówiąc po śląsku: „Jesderkusie, bydzie łone eli niy bydzie?”. Nic nie poradzę, jestem prostym synkiem ze Żwakowa… kiedyś wsi pod Tychami, dziś Tychów dzielnicy, gdzie co i rusz wyrastają „ekskluzywne apartamenty”. - Bez kokieterii, proszę! Napisałeś i wydałeś 12 książek dla dzieci, z których część ma status bestsellera, bo sprzedały się w łącznym nakładzie prawie 250 tysięcy egzemplarzy, a jedna trafiła nawet na listę lektur MEN. Niezłe osiągnięcie, jak na prostego synka ze Żwakowa. - A pierwsza książka? Skąd się wzięła? - W życiu nie sądziłem, że będę pisał książki, choć właśnie przez całe życie o tym skrycie marzyłem, ale wiadomo, zawsze włączał mi się „śląski tryb”… - Czym objawiający się tym razem? - Niewiarą w siebie i tą śląską, excuzes le mot, „dupowatością”, o której wspomina Kazimierz Kutz. „A kto to wyda, to się nie uda, siedź w kącie, a znajdą cię”. Nawet nie próbowałem, choć ponoć każdy z nas nosi w sobie książkę. Ja swoją nosiłem w sobie od dawna. I tak bym ją nosił po dziś dzień, gdyby nie przypadek. Pewnego dnia okazało się, że mój pierworodny syn Marcel, dziecko wychowane w domu peł-
- Sukces. - Jak na polskie warunki, owszem.
Na początku miały być tylko po śląsku, jednak Darek Wanat, ilustrator, z którym współpracuję od lat, jest beznadziejnie gorolskim gorolem z Łodzi i niy poradzi po naszymu. Musiałem więc te historie przetłumaczyć na literacką polszczyznę. Jak już to było zrobione, pomyślałem, że po pierwsze, trochę tego szkoda, po drugie dwujęzyczność pozwoli nie zamykać tych historii w śląskim grajdołku i ograniczać odbiorców do grona tych, którzy znają śląszczyznę nym książek, obcujące z literaturą i czytaniem od samego początku - bo oboje z Żoną jesteśmy książkowymi molami i dom jest dosłownie zawalony książkami - nie chce czytać i nie da się go do polubienia tego czytania zmusić ani prośbą, ani groźbą. Trzeba więc było sposobem. - Jakim?
Po kolejnej awanturze z Marcelem, który zamiast czytać książkę siedział, jak to dzisiaj mówią „na tablecie”, zacząłem pisać opowiadania, których bohaterami był Marcel i jego kot Cukierek. Zwierzak trafił do nas kilka miesięcy wcześniej i dał nam zdrowo popalić…(…) Pomyślałem, że to dobry materiał na krótkie, śmieszne opowiadania z pozytywnym przesłaniem i
bez natrętnego moralizatorstwa, ot, tak dla wywołania uśmiechu i dobrej zabawy. No to siadłem i je napisałem. Do szuflady, a właściwie do czytania, bo to co napisałem wydrukowałem na zwykłej domowej drukarce i co wieczór czytałem synowi przed snem. Raz nie mogłem, więc zastąpiła mnie Żona. Wychodzi z pokoju Marcela i mówi: „dobre to jest, trzeba to wydać”.
- Przyznajesz się bez uruchamiania „śląskiego trybu”? - Nauczyłem się przyjmować pochwały, jeśli oczywiście na nie zasłużyłem, i nie zaprzeczać obłudnie. Nie było łatwo. - A jak to było z tą lekturą szkolną? - Jak Boga kocham, nie mam zielonego pojęcia. Pewnego dnia zadzwoniła do nas koleżanka Żony i mówi: „Zośka (moja Żona ma na imię Joanna, ale wszyscy mówią do niej Zośka) ten wasz Cukierek jest na liście propozycji lektur do nowej podstawy programowej”. Sprawdziliśmy i rzeczywiście był. Szok i niedowierzanie. Ja oczywiście „śląski tryb”, bo to dopiero propozycja, na pewno nic z tego nie będzie, a Zośka - „zobaczysz, uda się”. No i się udało. - Jak się to załatwia? - Ha, robisz to samo, co wszyscy! W Polsce nie da się przecież osiągnąć nic
13
wrzesień 2018r.
własnymi umiejętnościami czy ciężką pracą, wszystko się „załatwia”, prawda? Z początku walczyłem z tym stereotypem, ale od jakiegoś czasu z wrodzonej przekory świadomie go utrwalam. Gdy mnie ktoś pyta, jak to załatwiłem, wydymam lekceważąco wargi i mówię, cedząc słowa: „no przecież wiadomo, KTO JESZCZE W TYM KRAJU LUBI KOTY”. W zależności od tego, po której stronie międzyplemiennego sporu pomiędzy polskimi odpowiednikami Tutsich i Hutu stoi pytający, wywołuję albo euforię, albo przerażenie. Sprawia mi to niesłychaną radość. - Oprócz książki o Cukierku, jesteś też m.in. autorem dwóch książek o historii Górnego Śląska - „Zdarziło sie na Ślonsku” oraz „Tam, kaj rodzom się djamynty”… - Długo szukałem książek dla dzieci traktujących o historii naszego regionu, bo chciałem przekazać moim synom trochę wiedzy o dziejach ich hajmatu. Wszystkie, które znalazłem, były skażone czymś, co określam mianem „paradygmatu krupnioka”: my Hanysy, som my fajni, fedrujemy, a po szychcie jemy żur, gromy w szkata, dziwiymy sie na szpil fuzbalu - ja akurat piłki nożnej nie cierpię, całe życie kibicuję hokejowi - i idymy do gospody na piwo, gdzie przy okazji pośpiewamy sobie pseudobawarskie piosenki. Koszmar. Tymczasem nasza spuścizna historyczna i kulturowa jest przebogata, pełna niesamowitych historii i postaci „wartych pieśni”, jak określił to jeden z moich Mistrzów, Zbigniew Herbert. W obydwu książkach opowiadam historie wielkich Ślązaków - wynalazców, sportowców, naukowców, odkrywców - przykurzonych i pokrytych patyną czasu i niewiedzy; ludzi, którzy dokonali niesamowitych rzeczy, a są w Polsce i na Śląsku praktycznie nieznani. Na początku miały być tylko po śląsku, jednak Darek Wanat, ilustrator, z którym współpracuję od lat, jest beznadziejnie gorolskim gorolem z Łodzi i niy poradzi po naszymu. Musiałem więc te historie przetłumaczyć na literacką polszczyznę. Jak już to było zrobione, pomyślałem, że po pierwsze, trochę tego szkoda, po drugie dwujęzyczność pozwoli nie zamykać tych historii w śląskim grajdołku i ograniczać odbiorców do grona tych, którzy znają śląszczyznę. Trawestując klasyka: „niechaj narodowie wżdy postronni znają, że Ślązacy nie gęsie i swoich bohaterów mają”. - Będzie trzecia część? - Kiedyś na pewno, bo całość została pomyślana jako tryptyk. Na razie zbieram materiały i fundusze. Pomysłów i chęci nie brakuje, trochę gorzej z finansowaniem. Wydanie książki kosztuje krocie, czas zwrotu zainwestowanych środków jest długi, a moje książki o Śląsku nie cieszą się taką popularnością, jak te o Cukierku… Mimo wszystko chcę je pisać i wydawać, traktując to jako spłatę zobowiązań wobec regionu i kultury, które mnie ukształtowały. - Chyba właśnie włączył Ci się „śląski tryb”… - Nie tak łatwo go wyłączyć. Ale on ma też swoje dobre strony. - Dziękuję za rozmowę. Rozmawiał: Adam Moćko
Czy Jan Paweł II mógł być Ślązakiem? To zaskakujące pytanie zadałem sobie pewnego pięknego dnia podczas wycieczki do Wadowic. To miasto, leżące w województwie małopolskim jest miejscem urodzenia Karola Wojtyły, czyli późniejszego papieża Jana Pawła II. Po zwiedzeniu domu, w którym się urodził i kościoła, gdzie został ochrzczony, trafiłem do jakiegoś sklepu, w którym sprzedawano pamiątki. Wśród nich były flagi z herbem Wadowic. I to właśnie ten herb zmusił mnie do refleksji, czy Jan Paweł II mógł być Ślązakiem.
H
erb jest dwudzielny w słup czyli ma dwie płaszczyzny pionowe. Na prawej widniała biała wieża na czerwonym tle, ale ta druga strona mnie zdziwiła. Dumnie rozpo-
też stracił. Tak było z księstwem siewierskim, tak też było z ziemiami na wschód od rzeki Białej i początków Wisły. Miasta Oświęcim i Zator w średniowieczu należały najpierw do księstwa opolsko- raciborskiego (od ok. 1178), a następnie do księstwa cieszyńskiego. Państwo to wydało wielu ciekawych i wybitnych władców, ale z biegiem czasu dzielili swoje ziemie między synów. I oto około 1315 roku wydzieli się wzdłuż rzeki Białej księstwo oświęcimskie. Należał do tego księstwa zarówno Zator, jak i wspomniane Wadowice, stanowiąc ważniejszy ośrodek w powstałym księstwie. Jako ciekawostkę należy dodać, że wraz z innymi książętami górnośląskimi, w roku 1327, także władca oświęcimski Jan I Scholastyk złożył hołd lenny kró-
sza) V oraz wobec braku potomstwa tegoż ostatniego i - zapewne – wobec, nazwijmy to, nierozważnej polityki finansowej, książę zdecydował się sprzedać swoje księstwo królowi polskiemu Janowi Olbrachtowi w roku 1494 za 80 000 złotych florenów. Jednocześnie zapewnił sobie rentę dożywotnią w wysokości 200 grzywien, zachowując też tytuł książęcy. Jako ciekawostkę należy dodać, że pozycja księcia była dosyć wysoka, bo mimo, że był tylko „historycznym” czyli tytularnym księciem, to jeszcze składał hołd lenny następcom Jan Olbrachta - Aleksandrowi i Zygmuntowi Staremu. Ale praktycznie księstwo należało już do Polski. Książe Jan V zginął w zdumiewających okolicznościach. W 1513 roku do-
Oba księstwa utworzyły w I Rzeczypospolitej Powiat Śląski. To w tym powiecie znalazły się papieskie Wadowice. Gdyby książęta zatorski i oświęcimski byli bardziej rozważni i mieliby potomstwo - kto wie; pewnie Karol Wojtyła urodziłby się na Śląsku… ścierała skrzydło połówka złotego orła, na błękitnym polu tarczy. Takie same orły widnieją przecież w herbach wielu górnośląskich miast - i Opola i Bytomia i Gliwic i Bielska. Nawet Cieszyna i Pszczyny. Są wszędzie tam, gdzie rządzili książęta piastowscy z linii górnośląskiej. I to oni pieczętowali się złotym orłem na błękitnym polu tarczy. Stąd używali często flagi żółto- błękitnej, wyglądającej jak odwrócona flaga obecnej Ukrainy. A książęta zakładając miasta na prawie niemieckim, często nadawali w herbach tych miast połówki swojego orła. A czasami (jak Cieszyn) całego, który jest elementem większej kombinacji. Skąd więc w herbie małopolskich Wadowic górnośląski herb? I nie tylko - wszak Oświęcim - też małopolskie miasto, także takiego orła posiada.
TERAZ TO NIE ŚLĄSK. ALE NIE ZAWSZE TAK BYŁO Dziś jesteśmy przyzwyczajeni, ze wschodnią granicą Górnego Śląska stanowią rzeki Brynica, Przemsza, Wisła i Biała. Wszystko, co jest na wschód od tych rzek to Małopolska. I tak jest od dobrych kilku stuleci – mniej więcej od XV wieku. Ale nie zawsze tak było. Niektóre tereny Górny Śląsk zyskał, ale niektóre
lowi czeskiemu Janowi Luksemburskiemu. Odtąd Oświęcim był częścią Królestwa Czeskiego, chociaż władcy cieszyli się dosyć daleką swoboda polityczną. W 1445 roku doszło do podziału księstwa. Wtedy po śmierci księcia Kazimierza I, tron oświęcimski przejęli jego synowie Wacław I, Przemysław i Jan IV, którzy wspólnie rządzili. Ostatecznie w 1445 roku zdecydowano się księstwo podzielić i wyłączono z niego Zator oraz Toszek. Wacław I został pierwszym księciem zatorskim (wylosował swoją dzielnicę). Prowadził dosyć skomplikowaną politykę wobec Polski. Kilka wypraw wojennych rycerstwa polskiego na Zator i Oświęcim było wynikiem nieprzestrzegania przez Wacława ustaleń z królem polskim. Jednak w 1456 roku Wacław złożył hołd lenny Kazimierzowi Jagiellończykowi, co się nie bardzo podobało władcy czeskiemu, który jednak ten akt księcia zatorskiego uznał, kilka lat później, w 1462 na zjeździe w Głogowie.
SPRZEDALI POLSKIEMU KRÓLOWI Książęta zatorscy rządzili księstwem jeszcze kilkadziesiąt lat. Wobec bezpotomnej śmierci braci księcia Jana (Janu-
szło do konfliktu z polskim szlachcicem Wawrzyńcem Myszkowskim ze Spytkowa. Doszło do awantury o wodę, którą ten ostatni zakupił i jej od księcia nie
otrzymał. Gdy przypadkowo się spotkali, polski szlachcic zaatakował mieczem księcia i go zabił… Tak zakończyła swe istnienie zatorska linia Piastów. Z powodu wody i nieuczciwości… A księstwo oświęcimskie? Zostało sprzedane w 1454 roku królowi polskiemu Kazimierzowi Jagiellończykowi. Nieco później, w 1564 roku Oświęcim został włączony do Królestwa Polskiego. Oba księstwa utworzyły w I Rzeczypospolitej Powiat Śląski. To w tym powiecie znalazły się papieskie Wadowice. Gdyby książęta zatorski i oświęcimski byli bardziej rozważni i mieliby potomstwo - kto wie; pewnie Karol Wojtyła urodziłby się na Śląsku… A ślad po księstwie zatorskim i oświęcimskim pozostał widoczny do 1918 roku, gdyż Galicja oficjalną nazwę miała Królestwo Galicji i Lodomerii wraz z Wielkim Księstwem Krakowskim i Księstwem Oświęcimskim i Zatorskim. Do dzisiaj oglądamy herby miast w Małopolsce z górnośląskimi orłami. Ale też niektórzy etnografowie zwracają uwagę, że ślady związków Zatora i Oświęcimia ze Śląskiem pozostały w niektórych tradycjach, elementach mowy oraz strojów. Przypominają te z okolic Pszczyny… Tomasz Wrona
Reklama
Echo to prawdziwie górnośląski tygodnik. Redaktorem naczelnym jest też Dariusz Dyrda. To gwarantuje śląskość.
W każdą środę w Tychach, Mysłowicach, powiecie bieruńsko-lędzińskim, mikołowskim i pszczyńskim a od połowy października także w południowych dzielnicach Katowic. To się werci czytać.
14
wrzesień 2018r.
Nojlepszy gĕszynk 35zł
30zł
We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!
45zł
35zł
35zł
A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?
35zł
35zł
35zł
35zł
5zł
30zł
30zł
5zł
Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 501 411 994, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.
* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym. Nie ma tam sklepu!
15
wrzesień 2018r.
FIKSUM DYRDUM
P
olska polityka jako żywo przypomina mi grę w szkata. Co dziwne, bo Polacy w grę tę nie grywają – a jednak w swoim życiu politycznym kierują się jej zasadami. Przede wszystkim kolejność figur. Bo tylko w szkacie – i polskiej polityce – zwykły dupek bywa ważniejszy od prawdziwego asa. Jeśli zaś ten dupek jest związany z krzyżem – jest to dupek absolutnie pierwszorzędny. Wprawdzie w śląskich kartach nie ma on krzyża, lecz żołądź – ale w nazwie jednak jest to dupek krojc, czyli krzyż. Polacy mają dla niego o wiele więcej nazw, najpopularniejsza karciana nosi nazwę trefl, ale gdzieś tam musiał ichni wyglądać tak, jak nasz, skoro w języku pozostał „dupek żołędny”. Niby to określenie pogardliwe, w odróżnieniu od naszego dupka krojc – ale to właśnie w polskiej polityce zwykłe dupki żołędne potężnymi dupkami krojc bywają. Ale to wcale nie wszystkie analogie ze szkatem. W szkacie dobrze jest zagrać tak, żeby wylicytować wzięcie jak najwięcej – a potem wylicytowany kontrakt ugrać. Zresztą o wartości tego kontraktu też decyduje, ile dupków bierze w tym udział. Co ciekawe, ważne jest aby ilość dupków, poczynając od tego najwyższego, krojcowego, była jak najwyższa, albo jak najniższa. Przeciętna liczba dupków
Dupki w grze się nie liczy – bo taka jest u każdego. Za to jeśli uda się coś wartościowego ugrać, mając u siebie wszystkie dupki, lub nie mając ich wcale – nagroda jest wysoka, a podziw prawdziwy. Powiedzcie sami, czy nie tak samo jest w polskiej polityce? Jednak i to nie koniec. W szkacie mamy jeszcze nulowera i rewolucję – grę wysoko cenioną, jeśli zadekla-
ma u siebie ile dupków. Dupek staje się wtedy mało ważny. Obserwując od kilku lat polską scenę polityczną, gdzie wciąż wygrywają specjaliści od nulowerów – dostrzegam jej kolejne podobieństwo do szkata. Szkata, czyli gry dla tych, którzy grywają w inne karciane – zupełnie niezrozumiałej. Znajomość brydża, kanasty, tysiąca choćby czy sześć-
odnoszę wrażenie, że to właśnie jak ze szkatem i brydżem. Gry od siebie tak odległe, że gracze o podobnej sytuacji myślą w zupełnie inny sposób. A polscy politycy za granicą myślą, że są kartami najwyższej wartości, jeden nawet potężnym dupkiem krojcowym, podczas gdy ich zagraniczni rozmówcy widzą tylko dupka, kartę bez większej wartości.
W szkacie ważne jest, aby ilość dupków, poczynając od tego najwyższego, krojcowego, była jak najwyższa, albo jak najniższa. Przeciętna liczba dupków się nie liczy – bo taka jest u każdego. Za to jeśli uda się coś wartościowego ugrać, mając u siebie wszystkie dupki, lub nie mając ich wcale – nagroda jest wysoka, a podziw prawdziwy. Powiedzcie sami, czy nie tak samo jest w polskiej polityce? rujemy, że oddamy wszystko przeciwnikom, czyli opozycji i tego dokonamy. Jeśli dostaniemy do tego kontrę, przyłożymy rekontrę i tak dalej – mamy już do czynienia z opozycją totalną. Co ciekawe, w nulowerze i rewolucji bez znaczenia jest, kto
dziesiąt sześć, staje się tu zupełnie nieprzydatna, bo szkat rządzi się zupełnie inną logiką, a te dupki i nulowery są tylko odmienności tej przykładami. Gdy patrzę, jak polscy premier, prezydent, ministrowie poruszają się na światowych salonach –
Gdyby sięgnąć jeszcze głębiej do śląskich kart – można przypomnieć sobie i nasz hazardowy odpowiednik światowego pokera, czyli chlusta. Tam mamy jeszcze jedną kartę, która we wszystkich innych grach jest pogardzana, a w chluście stanowi od-
powiednik jokera. Dziesiątka krzyż, albo po naszymy cita krojc. We wszystkich grach, poza chlustem, raczej karciany chwast. Czyż więc nie byłoby dobrze, aby to właśnie ona stała się symbolem śląskiej polityki? Polacy niech sobie myślą, że naszym symbolem jest strzał w dziesiątkę, a my będziemy wiedzieć, że nie, że to karta, którą można zastąpić każdą inną. Z którą o wiele łatwiej mieć chlusta, czyli karcianą koalicję. I wierzę, że w nadchodzących wyborach nasi przedstawiciele – mniejsza z tym, czy z ŚPR czy Ślonzoków Razem – będą taką właśnie citą krojc. Pamiętajmy jednak o zasadach tej gry! Najmocniejszy jest wprawdzie chlust złożony z trzech dupków, ale zaraz za nim idzie chlust złożony z dwóch dupków i city krojc. Takie dwa dupki z citą są mocniejsze od choćby trzech asów! Przy czym pamiętajmy też koniecznie: dwie damy i cita krojc to nie jest żaden chlust, tylko karta do luftu. Dlatego koalicję śląskich partii z feministkami stanowczo odradzam. Dariusz Dyrda
TAKO PADO LYJO
M
inęło już trochę czasu i Bytomką sporo wody spłynęło od czasu, jak zacząłem orać ugór zwany tożsamością ślůnskom. Na początku było zachwycony ideami jakie głosił Ruch Autonomii Śląska – dla których porzuciłem szeregi Korwina, choć ograniczanie jakichkolwiek wolności nadal budzi mój sprzeciw – bo powrót do autonomii wydawał mi się sprawą dla nas absolutnie najważniejszą. Gdyż bez niej będziemy ciągle jedynie warszawską kolonią, taką Katangą w środku Europy. Ale z biegiem lat coraz wyraźniej widziałem, że domaganie się autonomii jest działalnością jałową – bo ile byśmy za nią nie krzyczeli, nie zbliżamy się do niej ani o krok. Słynne hasło Autonomia 2020, chociaż byłem wówczas członkiem zarządu RAŚ-u, budziło u mnie pusty śmiech. Bo niby wytyczono jakąś drogę do tej autonomii w roku 2020, ale była ona równie realistyczna, jak wyprawa na księżyc po schodach. Coraz wyraźniej widziałem, że potrzebujemy czegoś innego! Bo ostrza tych RAŚ-owskich pomysłów się tępiły i skręcały coraz bardziej w kierunku Śląska Wymyślonego, jak to nazywał
Prawda nas wyzwoli świętej pamięci dr Michał Smolorz. Śląska nie takiego, jaki jest, ale jaki sobie właśnie wymyślamy. Osobiście wolę ten prawdziwy i prawdę o Ślůn-
członkiem zarządu) stawałem się w RAŚ autsajderem. Persona non grata. W końcu zostałem z tej organizacji „wyciśnięty”, nie ja zresztą pierw-
ry – uważam za zwycięstwo. Za sukces nas wszystkich. To praca realna a nie fantazjowanie o autonomii, dla której obecnie klimatu nie ma.
Słynne hasło Autonomia 2020, chociaż byłem wówczas członkiem zarządu RAŚ-u, budziło u mnie pusty śmiech. Bo niby wytyczono jakąś drogę do tej autonomii w roku 2020, ale była ona równie realistyczna, jak wyprawa na księżyc po schodach sku. Tę prawdę dziś najczęściej bolesną, ale gdy spojrzymy w przyszłość, napawającą nas tysiącami powodów do dumy. Dumy nie z jakichś wojenek, bitew wygranych, chopów lotajoncych z gyweremi po lasach – tylko ze wspaniałej cywilizacji, którą nasi przodkowie przez wieku zbudowali. Wiedziałem, że musimy znaleźć inną formułę, aby na drogę śląskiej świetności powrócić. Im bardziej przeciwstawiałem się mrzonkom i dreptaniu w miejscu – tym bardziej (mimo, że wciąż byłem
szy, nie ostatni. Co przyjąłem z rozżaleniem, bo poświęciłem tej organizacji kilkanaście lat życia, ale i z ulgą, że mogę się przestać zajmować działalnością jałową, a zająć konkretną. Za konkretną od dłuższego już czasu coraz bardziej uważałem walkę o tożsamość Ślązaków, o to, co erbli my – albo, pisząc po polsku, odziedziczyliśmy – po Staroszkach. Tak w sferze materialnej, jak i duchowej. Każde uratowane od zapomnienia słowo, pamięć o wybitnym Ślůnzoku czy nie istniejącej już perełce nasze architektu-
Klimat będzie, gdy poczucie śląskiej tożsamości stanie się powszechne, gdy godka wróci na nasze ulice, a Polak… poczuje się tu choć trochę jak w obcym kraju. Wtedy i tylko wtedy możemy się skutecznie upomnieć o autonomię. Bardzo szybko okazało się, że grupa myślących podobnie jest całkiem pokaźna. Więc sprawa nie jest skazana na porażkę. Razem pokazujemy, gdzie w sposób jawny próbuje się nas przerobić na „echt Poloków”, dążąc do całkowitej asymilacji. Wbrew po-
zorom udaje się nam pozyskać wsparcie u nauczycieli, dziennikarzy, którzy zgodnie ze swym powołaniem nie chcą kłamstw i półprawd, wolą trzymać się zawołania „Tylko prawda jest ciekawa” lub po chrześcijańsku PRAWDA Cię Wyzwoli. Za pewną parodię uznaję programy w Polskim Radiu, gdzie pod hasłem „Tylko prawda jest ciekawa” uprawia się propagandową politykę historyczną, a nie opowiada o prawdzie. Efekty naszej pracy już widać. Gdyby jeszcze udało się do współpracy zachęcić więcej samorządów, sprawa posuwałaby się do przodu znacznie szybciej. Ale czy jest na to szansa – wszyscy damy odpowiedź 21 października, zakreślając krzyżyk przy odpowiedniej liście, nazwisku. Tego dnia każdy z nas może się opowiedzieć za prawdziwym Śląskiem śląskim albo – według jego woli – Śląskiem polskim, od Częstochowy po Żywiec. Leon Swaczyna (autor jest przewodniczącym partii Ślonzoki Razem)
16
wrzesień 2018r.
Książka, na którą wielu z naszych Czytelników długo czekało – już jest. Już ją wysyłamy, rozwozimy po Śląsku. Jeśli zgłosicie się do nas, chętnie zorganizujemy u Was wieczór autorski, NA KTÓRYM Gott mit Uns będzie po promocyjnych cenach.
To sie werci poczytać:
„Dante i inksi” Mirosława Syniawy, to antologia wielkich dzieł światowej poezji na język śląski. Tytuł pochodzi od „Boskiej Komedii” Dantego, której fragmenty znajdziemy tam właśnie w godce. Poza tym są jednak wiersze czołowych poetów niemieckich, rosyjskich, francuskich, angielskojęzycznych, a także azjatyckich. Okazuje się, ze w godce brzmi to świetnie! - cena
Ksiůżka ślůnsko – nojlepszy Ksiůżka ślůnsko – nojlepszy gĕszynk podgĕszynk krisbaum! pod krisbaum 23 złote
Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Rychtig Gryfno Godka”? łôsprowki”? „Rychtig Gryfno Godka”? „Pniokowe „Pniokowe łôsprowki”? ”? Eli ni mosz, terozki ”? Eli ni mosz, terozki „Asty kasztana „Asty kasztana festelno kupić je blank tanio. festelno szansa szansa kupić je blank tanio. księgarniach tych książek kosztuje WW księgarniach kompletkomplet tych książek kosztuje średnio około 135 złotych. Uz nas razem z kosztami średnio około 135 złotych. U nas razem kosztami przesyłki wydasz na nie!!!jedynie: !!! przesyłki wydasz na nie jedynie: 110 złotych !!!110 złotych !!! Ale możesz je oczywiście Ale możesz je oczywiście kupić także kupić osobno. także osobno. Koszt –przesyłki – 9 złotych. Koszt przesyłki 9 złotych. Wprzypadku przypadku zamówienia powyżej złotych W zamówienia powyżej 100 złotych – 100 przesyłka gratis. – przesyłka gratis. zamówienie e-mailem (megapres@interia.pl) lub telefonicznie 535 998 252. lubMożna telefonicznie: 411 994. też 501 zamówić wpłacając na konto Można też zamówić wpłacając na konto 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 - ale prosimy przy zamówieniu podawać - ale prosimy przy zamówieniu podawać numer telefonu kontaktowego. numer telefonu kontaktowego.
„Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego
– to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z Instytut Godki. Instytut ŚlůnskijŚlůnskij Godki. naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron formatu A-4. 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53 Cena 60 złotych.
„Komisorz Hanusik we tajnyj służbie ślonskij nacyje” to druga część skrzącego się humorem kryminału z elementami fantasy, rozgrywający się na dzisiejszym Śląsku. Autor, Marcin Melon, jest anglistą, co w
książce widać szkółŚląskiego” - cena 28 zło-Dariusza Jerc „Historia Narodu – to jedyna książka opowiadająca o historii Ś tych naszego własnego punktu widzenia, a nie czeskiego czy niemieckiego. 480 stron forma Cena 60
„Ich książęce wysokości” - to dzieje „Pniokowe Łosprowki” „Rychtig Dariusza Dyr- Eugeniusza „Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyr-Gryfno Godka” Kasztana, Ginter- „OpoPierończyk - „OpoAstyAsty Kasztana, Ginter Pierończyk Kosmały (Ojgena dy języka – to śląjedyny podręcznik językaz Pnioków ślą- – popular– to jedyny podręcznik wieści o Śląsku niewymyślonym” todyauwieści o Śląsku niewymyślonym” to aunego felietonisty Radia Piekary) to kilskiego. W 15 czytankach znajdujemy znajdujemy tentyczna sagaz Załęża. rodziny się W 15 czytankach tentyczna saga rodziny Jak zsięZałęża. Jakskiego. dowcipnych gawęd w takiej kompendium wiedzy kadziesiąt o Górnym Śląsku, kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, w Katowicach śląskim pokoleniom? żyłożyło w Katowicach śląskim pokoleniom? a podnajważkażdą czytankąśląskiej wyjaśnia a pod każdą czytanką wyjaśnia godce,najważkierom dzisio nie godo Historia przeplatana nie tylko zabawnymi Historia przeplatana nie tylko zabawnymi niejsze różnice między śląskim niejsze różnice między językiem śląskim jużjęzykiem żoděn, krom samego Ojgena! 210 anegdotkami,ale też wspomtragicznymi wspomanegdotkami,ale też tragicznymi polskim. Wszystko toformatu uzupełnione a polskim. Wszystko toa uzupełnione stron A-5. nieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych nieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych świetnym isłownikiem śląsko-polskim i 20 złotych. świetnym słownikiem śląsko-polskim Cena zbiorów. stron formatu A-5. zbiorów. 92 stron92 formatu A-5. polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. Cena: 15 złotych. Cena: 15 złotych. Cena 28 złotych. Cena 28 złotych.
Uns” – ostatni Eugeniusza żołnierze „Gott mitŁosprowki” „Pniokowe Mariana Kulika, to wspomnienia Kosmały (Ojgena z Pnioków – popularostatnich Ślązaków, służących w armii IIIto kilnego felietonisty Radia Piekary) Rzeszy. Stare opy spominajom przedwokadziesiąt dowcipnych gawęd w takiej jenno Polska, służba przī dzisio wojsku i to, co godo śląskiej godce, kierom nie się samkrom dzioło, samego kiej przīszłyOjgena! Poloki a 210 już żoděn, Rusy. Fascynująca stron formatu A-5. lektura. Cena: 2920 złotych. Cena złotych.
władców Górnego Śląska - a książ-
„Komisorz Hanusik” autorstwa Marc
Melona laureata miejsca na ślą ka wyszła spod pióra JerzegoII Ciur-
jednoaktówkę z 2013 roku. to pierw
loka, znanego bardziej jako wickomedia kryminalna w ślunskiej god
„Chytrzyjszy jak Sherlock Holmes, bar man Ecik z Masztalskich, ale będąwyzgerny jak James Bond! A wypić por
lompy na placu” cego teżchoćby wybitnym znawcą kultury– taki jest Ac
Hanusik, bohater książki. Cena: 28 złoty
i historii regionu - cena 30 zł