Ślunski Cajtung 09/2019

Page 1

GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ

CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE

NR 6/7 9/2019r. (89) (42) CZERWIEC/LIPIEC 2015r. ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 3,00 ZŁ (8% VAT)

a k i n r e i z d ź a p 13 ! ć ś o k s ą l ś a n j u s o gł

Weluj ino za ślůnskimi kandydatami. Trefisz jejch na zajtach 4-5!


2

nr 9/2019 r.

Przede wszystkim – wybory!

A

bsolutnie najważniejszy tekst numeru jest o wyborach. To one zdecydują, ile w Sejmie i Senacie kadencji lat 2019-23 znajdzie się posłów upominających się o śląskie sprawy. I nie ma znaczenia, że większość ugrupowań opozycji popiera choćby nasze postulaty w sprawie języka. Oni poprą, gdy sprawa pod obrady trafi, ale żaden poseł z Koszalina czy Rzeszowa nie będzie za tym chodził. To muszą załatwić Nasi, więc musi ich tam być jak najwięcej. I wybrać ich to nasze zadanie. Po raz pierwszy po 1989 roku na listach naprawdę jest dużo ludzi, którym śląskość leży na sercu. Ale ich musi ktoś wybrać, Dlatego naszym obowiązkiem jest iść na wybory. A redakcyjną ściągę o tych, na których Ślůnzok powinien głosować znajdziesz na stronach 4-5. Poza tym w numerze duży tekst o tym, jak 2 października Polska zajmowała kawałek Górnego Śląska zwany w Polsce Zaolziem. I o tym, jak podstępnie o niego walczyła, ramię w ramię z Hitlerem. To smutna historia, i dla Polski i dla Śląska. Przy okazji jednak trzeba przypominać, że polskie roszczenia do tego regionu były niczym nie poparte. /że w sporze tym moralną rację mieli Czesi. Oprócz tego odżywa sprawa województwa częstochowskiego. Jesteśmy za, ale pod warunkiem, że nie zechcą do niego przyłączać terenów górnośląskich, powiatów lublinieckiego i oleskiego. A takie zagrożenie istnieje. Dlatego trzeba się mobilizować w proteście. Protestować trzeba także przeciw nowej ustawie – a raczej projektowi – w sprawie górnictwa. Nie może być tak, że warszawski minister w swoim gabinecie decyduje, gdzie kopalnia ma powstać, a my nie mamy nic do gadania. Bo to jest zwyczajny kolonializm! I nie jedyne to prawo, które pokazuje, że Warszawa rzeczywiście traktuje nasz hajmat jak kolonię. Z tematów lżejszych – niezwykła Trójwieś. Te trzy górnośląskie wsi nie należały przez kilkaset lat do żadnego państwa. Można więc zaryzykować tezę, że po prostu osobne państwo, na granicy z Polską, stanowiły. To historia więcej, niż ciekawa.To historia niezwykła, chyba jedyna taka w Europie. Ale przede wszystkim nasza redakcja zaprasza serdecznie na wybory. Nie pozwólmy, żeby polscy nacjonaliści wybrali naszych posłów! Szef-redachtůr

Premierze, przyjedź też do Szopieszowca i Wilhelłęża

P

remier Mateusz Morawiecki w ostatnią sobotę sierpnia, na konferencji PiS-u w Opolu, opowiadał o służbie zdrowia w Katowicach. Między innymi o szpitalu w dzielnicy miasta, … Ligacicach. Nie wiadomo, o co mu szło, może o Ligotę, może o Bogucice. Tak czy inaczej, jak na kandydata do Sejmu z Katowic, nieźle. My nie wymagamy, by każdy Polak znał dzielnice Katowic, to tylko warszawiakom się wydaje, że każdy musi wie-

dzieć, gdzie jest Muranów, gdzie Wola, Ochota, Mokotów czy Praga. Nam wystarczy, że Warszawa to miasto w kongresówce, nad Wisłą, w którym urzędują centralne polskie władze. Ale jeśli polski premier nie zna nazw dzielnic Katowic, to niech ich nie wymyśla. Naprawdę wystarczy, że powie: w Katowicach! Ale ponieważ sama nazwa Ligacice – będące zapewne zbitką nazw dwóch dzielnic - nam się podoba, podpowia-

damy premierowi jeszcze kilka: Szopieszowiec (zbitka Szopienic i Nikiszowca) ,Wilhelłęże (Wilhelmina i Załęże), Bogurcki (Bogucice i Murcki). Pan premier jeszcze przez kilka dni kampanię w Katowicach będzie prowadził, więc może zdąży je wymienić, zdobywając wdzięczność katowiczan. Przy okazji - premierowi Mateuszowi Morawieckiemu składamy kondolencje z powodu śmierci ojca. DD

Mówił Twardoch do Rady Szczepan Twardoch w ostatnią niedzielę września został wyróżniony tytułem Ambasadora Polszczyzny. Nagrodę tę przyznaje Rada Języka Polskiego. Jednak przemówienie, które odbierając nagrodę Twardoch wygłosił, na pewno się jej nie spodobało. Mówiąc kolokwialnie, pojechał po nich, jak po burej suce.

A

utor między innymi Dracha, Króla, Morfiny większą część swojego przemówienia poświęcił językowi nie polskiemu, a śląskiemu. Mówił: Zaskoczony tym „ambasadorowaniem” jestem raczej dlatego, iż Rada Języka Polskiego w 2011 roku wypowiedziała się bardzo niechętnie wobec uznania statusu języka śląskiego jako języka regionalnego, a więc w sprawie bardzo mi drogiej, w której jako piszący po polsku Ślązak po wielokroć wypowiadałem się publicznie, a w której ówczesny głos Rady przesądził, jak mi się wydaje, o tym, że mimo wielu prób, nasz język do dziś nie otrzymał statusu analogicznego do statusu np. języka kaszubskiego, w efekcie nie jest nauczany w naszych szkołach, w efekcie zaś karleje i umiera. W 2011 roku przedstawiciele Rady argumentowali na przykład, że uznanie śląszczyzny za język regionalny kryje w sobie niebezpieczeństwo, że również Podhalanie upomną się o swój język, krytykowali państwo polskie za to, że podpisało Europejską Kartę Języków Mniejszościowych i Regio-

nalnych, przez co, zdaniem przedstawiciela rady, torowało drogę do rozpadu dialektalnego języka. Rada Języka Polskie orzekła wtedy, że możemy sobie pisać i mówić w tym języku, jeśli nam się tak podoba, ale naukowe argumenty bronią polskiemu państwu uznać język śląski za język regional-

ny, bo ten jest zaledwie gwarą. Od tego czasu projekt ustanowienia śląskiego językiem regionalnym, co dałoby nam możliwość i środki na nauczanie go w szkołach, znajdował się w sejmie wiele razy i tak samo wiele razy go utrącano, za co moim zdaniem moralną odpowiedzialność Rada Języka Polskiego ponosi. Max Weinreich powiedział w 1945 roku, że język to dialekt, który ma armię i flotę. Powiedział to podobno w jidysz, którego przecież również długo nie uznawano w wielu kręgach, również żydowskich, za pełnoprawny język, pogardliwie określając szwargotem albo żargonem. Wspominam o tym, aby podkreślić, że dystynkcja między językiem a dialektem jest dystynkcją polityczną, nie zaś naukową i nie sposób o niej rozstrzygać w sposób, w jaki można rozstrzygać o prawach fizyki. Dziś nikt nie kwestionuje już statusu kaszubskiego jako osobnego języka, podczas kiedy jeszcze trzydzieści lat temu bardzo wielu polskich i wyłącznie polskich - językoznawców życzyło sobie widzieć ten język jako zaledwie polszczyzny dialekt.

Skoro więc dziś Rada Języka Polskiego decyduje się uczynić Ambasadorem Polszczyzny w piśmie właśnie mnie, to pozostaje mi to poczytać jako dowód na to, że opinie członków rady na temat naszego języka zmieniły się w sposób zasadniczy, z czego cieszę się nawet bardziej, niż z tego zaszczytnego wyróżnienia i za co bardzo Państwu dziękuję. Polskie państwo w ciągu stu lat swojej obecności na Górnym Śląsku uczyniło bardzo wiele aby naszą tożsamość i język zwalczać i umniejszać, nie jest to jednak coś, czego nie dałoby się naprawić. W tej właśnie sprawie bardzo liczę na Państwa, członków i członkiń Rady Języka Polskiego, głos. Śląski jest językiem, po śląsku nie tylko godomy, ale też tłumaczymy na śląski programy komputerowe, wydajemy po śląsku książki, na przykład moje powieści, które pięknie na śląski przekłada Grzegorz Kulik, prowadzący też teraz prace nad śląskim słownikiem i gramatyką. Nie robimy tego dla hecy, albo jakbyśmy powiedzieli po śląsku, do szpasu, robimy to z miłości do tego języka. AMO

REKLAMA

Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Nie zamówionych materiałów

redakcja nie zwraca.

POLSKA PRESS Sp. z o.o.,

Oddział Poligrafia, Drukarnia Sosnowiec

Do kupienia na terenie Tychów, południowych dzielnic Katowic, Mysłowic, powiatów pszczyńskiego, mikołowskiego i bieruńsko-lędzińskiego.


3

nr 9/2019 r.

Częstochowskie zakusy na ziemie górnośląskie

Wraca sprawa województwa Politycy Prawa i Sprawiedliwości z okolic Częstochowy znów od miesiąca głośno zapowiadają, że po wygranych wyborach przez ich formację, wróci też sprawa województwa częstochowskiego, i w kadencji 2019-23 zostanie ono powołane.

M

ożna by się tylko cieszyć, że Częstochowa, która nijak nie jest Śląskiem, opuści województwo śląskie – i przestanie się o niej bajdurzyć, jako o „naszym regionie”. Można by się cieszyć, gdyby nie fakt, że Ziemia Częstochowska jest na województwo za mała, więc pomysłodawcy tego województwa muszą szukać jego dodatkowych kawałków. Szukać w województwach sąsiednich, a więc w łódzkim, świętokrzyskim oraz dwóch górnośląskich czyli śląskim i opolskim. Sięgając oczywiście w pierwszej kolejności po te tereny, które do 1998 roku w województwie częstochowskim leżały, czyli w naszym przypadku górnośląskie powiaty oleski (woj. opolskie) i lubliniecki (woj. śląskie).

CO ZECHCĄ NAM ZABRAĆ? Główny orędownik województwa, poseł PiS-u (a zarazem wiceminister rolnictwa i ostatni wojewoda częstochowski) Szymon Giżyński tym razem jest ostrożniejszy, niż kilka lat temu, unika jak ognia podawania terenów, które do nowego województwa miałyby zostać włączone. Przekonuje jednak, że sama sprawa jego powołania jest już przesądzona, ”klepnięta” przez Jarosława Kaczyńskiego. Jednak sam fakt, że nie ujawnia, jakie ziemie mają w skład tego województwa wejść, musi niepokoić. Na pewno niepokoi w Oleśnie (i Opolu) i w powiecie lublinieckim. W lublinieckim w ostatnią środę września Rada Miejska Lublińca jednogłośnie przyjęła uchwałę stanowczo sprzeciwiającą się przyłączenia miasta do województwa częstochowskiego. Podobnego zdania jest burmistrz miasta, Edward Maniura, który podkreśla, że zna plany włączenia jego powiatu do województwa częstochowskiego. Trzeba jednak dodać, że także poseł PiS-u z tego terenu Andrzej Gawron wyraźnie stwierdza: - Ziemia lubliniecka należy do Śląska i tak pozostanie, dopóki będę posłem. To moja deklaracja i zobowiązanie. Już na początku bieżącej kadencji, 14 stycznia 2016 roku, z mównicy sejmowej przedstawiłem w tej sprawie jasne i jednoznaczne stanowisko. Potwierdza, że stanowisko to wyraził wtedy w imieniu własnym, ale też terenowych struktur Prawa i Sprawiedliwości oraz w imieniu mieszkańców powiatu lublinieckiego. Radni i burmistrz Maniura uważają, że ryzyko trafienia do województwa częstochowskiego zmniejszy się, jeśli część powiatu (zwłaszcza ta zagrożona) trafi do Metropolii Górnośląsko-Zagłębiowskiej. Dlatego cieszą się, że 4 lutego bieżącego roku Sejmik Województwa Śląskiego pozytywnie zaopiniował włączenie do metropolii

gmin Ciasna, Herby, Lubliniec i Woźniki. – To kolejny krok w kierunku wzmocnienia przynależności Ziemi Lublinieckiej do Śląska – mówił poseł Gawron, co cieszy, ale i trochę bawi, bo Ziemia Lubliniecka Górnym Śląskiem po prostu jest i byłaby nim nawet gdy do województwa częstochowskiego trafiła.

PRAWO DO SAMOSTANOWIENIA Burmistrz Maniura komentował słowa Giżyńskiego („jedynka” PiS-u w Częstochowie) o powołaniu województwa: – Nie możemy odbierać nikomu prawa do samostanowienia ale też nikt nie ma prawa odbierać takiego prawa nam. A radni przypominali, że już w lutym 2016 roku rada powiatu poprzedniej kadencji podjęła uchwałę w sprawie wyrażenia sprzeciwu wobec próby wyłączenia Gminy Lubliniec ze struktur administracyjnych województwa śląskiego i włączenia gminy w ewentualnie tworzone województwo częstochowskie. „Stanowisko mieszkańców w historycznych plebiscytach i głosowaniach zawsze jednoznacznie przemawiało za przynależnością Lublińca do Ziemi Śląskiej – czytamy w uzasadnieniu. Poseł Giżyński w Częstochowie mówi jednak, że „Przywrócenie województwa

n Województwo częstochowskie zlikwidowane w roku 1999. Tereny na zielono to obecnie woj. śląskie, na brązowo opolskie, na czerwono łódzkie a na beżowo świętokrzyskie. tak jest województwem mającym poniżej miliona mieszkańców, o bardzo niskich dochodach i często pojawiają się postulaty, by je zlikwidować, przyłączając część dolnośląską do województwa dolnośląskiego a część górnośląską do śląskiego. Każde więc, nawet najdrobniej-

TWÓRZCIE, ALE BEZ ŚLĄSKA Kiedy spojrzeć na mapę byłego województwa częstochowskiego (chciałoby się zapewne odrodzić w podobnych granicach), widać tam raptem trzynaście górnośląskich gmin:

Opolskie i tak jest województwem mającym poniżej miliona mieszkańców, o bardzo niskich dochodach i często pojawiają się postulaty, by je zlikwidować, przyłączając część dolnośląską do województwa dolnośląskiego a część górnośląską do śląskiego. Każde więc, nawet najdrobniejsze, zmniejszenie tego województwa jeszcze je osłabia i likwidację czyni bardziej zasadną. Chociaż akurat część województwa opolskiego, a dokładniej powiatu oleskiego, o którą Częstochowa może się zasadnie upomnieć, czyli okolice Praszki, nie jest Śląskiem lecz Ziemią Wieluńską częstochowskiego na mapę administracyjną Polski w przyszłej kadencji parlamentu jest immanentną częścią programu PiS oraz zobowiązaniem i komunikatem politycznym tej formacji”. Na uwagi dziennikarzy, że w programie PiS-u niczego takiego nie ma odpowiada, że… nie ma w wersji pisanej. Czy to oznacza, że PiS ma jeszcze jakiś inny, nie pisany program. Być może, bo pozytywnie o powołaniu województwa wypowiada się też marszałek senatu Stanisław Karczewski. I wszystko byłoby fajnie, gdyby obaj panowie jasno zadeklarowali, że nie zamierzają do niego włączać ziem górnośląskich.

STRACH WOJEWÓDZTWA OPOLSKIEGO Czego jeszcze bardziej, niż w Lublińcu, obawiają się w Opolu. Bo opolskie i

sze, zmniejszenie tego województwa jeszcze je osłabia i likwidację czyni bardziej zasadną. Chociaż akurat część województwa opolskiego, a dokładniej powiatu oleskiego, o którą Częstochowa może się zasadnie upomnieć, czyli okolice Praszki, nie jest Śląskiem lecz Ziemią Wieluńską i nigdy od średniowiecza do 1999 roku w granicach Śląska nie leżały, w okresie międzywojennym należąc do województwa łódzkiego, po wojnie też, a w latach 1975-98 właśnie do częstochowskiego. To jedyne nieśląskie ziemie w województwie opolskim i w zasadzie powinny przypaść Częstochowie, podobnie jak cała Ziemia Wieluńska, z miastem tym historycznie związana. Sam Wieluń leży obecnie na południowych krańcach województwa łódzkiego, także w sferze zainteresowań Częstochowy.

Radłów, Gorzów Śląski, Olesno i Dobrodzień (obecnie wszystkie w woj. opolskim) oraz wszystkie osiem gmin leżących w powiecie lublinieckim (woj. śląskie). Pozostałe tereny obecnych woj. śląskiego i opolskiego, które przedtem były w województwie częstochowskim – rzeczywiście najlepiej, jakby tam wró-

ciły. I nie tylko one, bo na przykład znacznie lepiej, niż w śląskim, pasowałoby tam choćby Zawiercie, kulturowo związane bardziej z Częstochową, niż Śląskiem. Zresztą Zawiercie jest 23 pod względem wielkości miastem woj. śląskiego, Myszków na 30, Radomsko jest na 8. miejscu w województwie łódzkim, zaś Wieluń na 13. W województwie częstochowskim to one, wraz z jego stolicą, stanowiłyby pięć największych miast województwa, a więc byłyby i w "pierwszej piątce" przy podziale funduszy unijnych i innych środków dystrybuowanych przez marszałka województwa. Dla tych miast województwo częstochowskie byłoby dobrym interesem. Gdyby więc województwo częstochowskie chciało uznać historyczną granicę między Śląskiem a Małopolską na Liswarcie, jesteśmy w Cajtungu jego gorącymi zwolennikami. Zresztą od dawna, krytykowaliśmy przecież kilka lat temu (gdy pomysł reaktywacji woj. częstochowskiego pojawił się po raz pierwszy) uchwałę sejmiku o integralności województwa śląskiego. To był pierwszy raz, gdy drogi naszego miesięcznika i RAŚ-u (stojącego na straży tej integralności) wyraźnie się rozeszły. Dariusz Dyrda

TO TYLKO ŚCIEMA Łukasz Kot, wiceprzewodniczący Rady Miasta Częstochowy twierdzi, że temat województwa PiS odgrzewa tylko celem dostania lepszego wyniku wyborczego w Częstochowie i okolicy: - Sprawa województwa to niestety kolejna wyborcza ściema PiS. Postanowiłem sprawdzić, jak działa Parlamentarny Zespół ds. utworzenia województwa częstochowskiego, bo taki twór powstał kilka lat temu. Otóż zespół nie działa. Zebrał się tylko raz, ponad trzy lata temu. Tymczasem zgodnie z regulaminem, który sami powołujący ów twór parlamentarzyści sobie ułożyli, zespół powinien zbierać się nie rzadziej niż raz na kwartał. Czyli to jakaś wydmuszka!


4

nr 9/2019 r.

Do wyborów można już odliczać godziny

Na ostatniej prostej n Aleksandra Jelonek

n Leon Swaczyna

n Monika Rosa

n Leszek Jodliński

n Łukasz Giertler

13 października wybory do polskiego parlamentu. Osoby dla których bliska jest śląska tożsamość można znaleźć chyba na listach wszystkich komitetów – poza Prawem i Sprawiedliwością czy Konfederacją, bo dla tychformacji śląska tożsamość to zakamuflowana opcja niemiecka. A wobec Niemców jedyne PiS-u oczekiwania to odszkodowania za II wojnę światową. Pominiemy więc PiS, ale poza nim postaramy się przedstawić Wam ściągę, na kogo – jeśli chce się popierać śląskość – warto głosować. DO SENATU: PO PIERWSZE SWACZYNA Zaczniemy od senatu. I od okręgu 74 (obszar miast na prawach powiatu: Chorzów, Piekary Śląskie, Ruda Śląska, Siemianowice Śląskie, Świętochłowice) bo tam wśród czterech kandydatów aż dwóch teoretycznie śląskich. Jeden to działacz RAŚ-u i ŚPR-u Henryk Mercik, będący kandydatem Koalicji Obywatelskiej, a drugi to Leon SWACZYNA, lider partii Ślonzoki Razem, kandydujący pod jej szyldem. Mercik to jednak Ślązak, lubujący się w „naszym wspólnym regionie z Sosnowcem i Częstochową” , a Swaczyna jest na wskroś śląski. Obaj zadanie mają jednak trudne, bo w okręgu tym kandydatów do senatu jest aż czworo, oprócz nich także Grażyna Tobiszowska (PiS) i były prezydent Świętochłowic Dawid Kostempski, startujący z własnego komitetu. Ponieważ wszyscy trzej panowie lokują się jednak w opozycji, to największe szanse ma jedyna w tym gronie kobieta. W okręgu nr 80, obejmującym samo miasto Katowice, kandydata śląskiego w

zasadzie nie ma, choć jeden nosi bardzo śląskie nazwisko Korfanty i jest krewnym Wojciecha, ale to kandydat PiS-u, więc śląskość jest mu dla zasady obca, a drugim jest Marek Plura, o którym jeszcze niedawno napisalibyśmy, że jak najbardziej warto na niego głosować. Ostatnie jednak jego wypowiedzi, w których Ślonzoków Razem miesza z błotem, nazywają ich partią nacjonalistyczną – spowodowały naszą zmianę w ocenie Plury. Najwyraźniej Platforma Obywatelska jest dla niego czymś ważniejszym niż Śląsk. Naszym czytelnikom z Katowic, którzy chcą rzeczywiście zagłosować na Ślonzoka do senatu, rekomendujemy pobranie przed wyborami z urzędu miasta zaświadczenia, że chcą głosować poza miejscem zamieszkania (jak to zrobić – piszemy w ramce obok tekstu), wybrania się do Chorzowa albo Siemianowic i tam oddanie głosu na Leona Swaczynę. Do sejmu w Chorzowie (Siemianowicach) itd. listy są identyczne jak w Katowicach, więc na posła mogą głosować tak, jak u siebie. Identyczna sytuacja jest w okręgu 75 (Tychy, Mysłowice, powiat bieruńsko-lędziński) gdzie kandyduje Gabriela Moraw-

W województwie opolskim są trzy okręgi wyborcze do senatu i w zasadzie śląskich kandydatów tam nie ma, chyba, że za takiego uznać Rafała Bartka, działacza mniejszości niemieckiej, który kandyduje w okręgu 52 (Opole i powiat opolski). Trzeba jednak pamiętać, że ma on bardzo negatywny stosunek do języka śląskiego i narodowości śląskiej. Zaś w okręgu 53 (powiaty głubczycki, kędzierzyńsko-kozielski, krapkowicki, oleski, strzelecki) też kandydat mniejszości niemieckiej, o którym jednak nie wiemy nic – lekarz Roman Kolek. Województwo opolskie całe stanowi jeden (21) okręg wyborczy. PSL nie zaprosiło tu Ślonzoków Razem do koalicji, podobnie jak ŚPR-u nie zaprosiła Platforma Obywatelska. Tak więc prośląskich kandydatów można tu chyba jedynie poszukać na liście mniejszości niemieckiej. Lista ta jest zresztą ciekawa pod jednym względem. O ile na każdej innej kilka, lub nawet kilkanaście osób mieszka w Opolu, to na tej… ani jedna! To też dowód, że w historycznej stolicy Śląska nie ma prawie śląskich autochtonów. AM

NA POŁUDNIU NA HELISA

ska-Stanecka, działaczka Wiosny (z komitetu SLD) i Czesław Ryszka z PiS-u. Mieszkańców tych miejscowości – choć mają nieco dalej – namawiamy by postąpili tak samo jak katowiczanie. W okręgu nr 80 (obszary powiatów: gliwicki, tarnogórski oraz Gliwice) kandyduje prezydent Gliwic Zygmunt Frankie-

W okręgu 71 (Bytom i Zabrze) kandydują Halina Bieda z KO i Andrzej Misiołek z PiS-u. Mieszkańców tego okręgu namawiamy, by postąpili podobnie jak Katowiczanie. Pobrali zaświadczenia o głosowaniu poza miejscem zamieszkania i pojechali do Rudy (daleko nie mają) zagłosować na Swaczynę.

W okręgu 72 (raciborski, wodzisławski oraz miast na prawach powiatu: Jastrzębie-Zdrój, Żory) kandydata śląskiego nie ma, bo do senatu startują tu jedynie Marek Migalski z KO i Ewa Gawęda z PiS-u. Można

wicz (Koalicja Obywatelska) oraz kandydat PiS-u Krystian Probierz. Żaden z nich nie jest śląski, ale namawiamy, by głosować na Frankiewicza, bo to główny w Polsce bojownik o samorządność, a od prawdziwej samorządności do autonomii już niedaleko.

Wtedy jednak muszą się zastanowić, na kogo oddadzą głos do Sejmu, bo u nich lista jest inna, niż w Katowicach. Z drugiej strony – w sejmowym okręgu katowickim jest znacznie więcej śląskich kandydatów, niż w gliwicko-zabrzańsko-bytomskim.

jednak pobrać zaświadczenie i pojechać do pobliskiego okręgu 73, (powiaty mikołowski i rybnicki oraz Rybnik), aby zagłosować na Pawła HELISA z komitetu Ślonzoki Razem. Jego rywalami są Wojciech Piecha z PiS-u oraz Grzegorz Wolnik z KO. W okręgu 78 obejmującym powia-


5

nr 9/2019 r. ty bielski i pszczyński oraz Bielsko-Białą kandydatów śląskich nie ma, a jechać zagłosować w innym daleko (chociaż z powiatu pszczyńskiego zagłosować na Helisa w Gostyni wcale nie tak daleko) – więc doradzać nie będziemy. Tym, którzy wybiorą się jednak do Wyr przypominamy, że znajdą tam inne listy także do sejmu. Jeszcze gorzej mają mieszkańcy powiatu lublinieckiego, bo przyklejono go w ramach okręgu do gorolskich powiatów myszkowskiego, kłobuckiego i częstochowskiego. A jechać do Piekar zagłosować na Swaczynę – jednak kawał drogi.

SEJM - W OKRĘGU KATOWICKIM ZATRZĘSIENIE W wyborach do sejmu, zwłaszcza w okręgu 31 (Chorzów, Katowice, Mysłowice, Piekary Śląskie, Ruda Śląska, Siemianowice Śląskie, Świętochłowice, Tychy oraz powiat bieruńsko-lędziński ) prawdziwie śląskich kandydatów zatrzęsienie, zwłaszcza na liście Polskiego Stronnictwa Ludowego. Tutaj to wręcz bardziej Śląskie Stronnictwo Ludowe, nie tylko dlatego, że listę otwiera członkini Ślonzoków Razem - Aleksandra JELONEK. Bo za nią kolejni członkowie partii Ślonzoki Razem: KRZYSIŃSKI Kamil (miejsce 5), Andrzej SOJKA (miejsce 7), Jerzy Mercik (miejsce 8), Małgorzata HANDERMANDER-LEWICKA (miejsce 11), Gabriela RYCHTER-BOGACKA (miejsce 12), Dionizy KOLANKO (miejsce 13), Jacek MATUSIEWICZ (miejsce 21). Na liście PSL-u jest ośmiu członków Ślonzoków Razem i tylko pięciu PSL-u! Przy okazji to pstry-

czek w nos dla tych, którzy twierdzą, że Ślonzoki Razem to partyjka kanapowa. Trzeba jeszcze dodać, że druga na tej liście Jolanta MILAS też ma jednoznacznie śląskie poglądy, ale jest bezpartyjna.Tak więc tym razem w śląskim interesie jest, by PSL w tym okręgu mandat zdobył. Głosami zwolenników ludowców go nie wywalczy, bo ich tu praktycznie nie ma, ale głosami Ślůnzoków jak najbardziej jest to możliwe.

LEWICA TEŻ MA Listę PiS-u z przyczyn oczywistych pomijamy, ta ludzi nastawionych prośląsko nie ma. Za to na liście SLD na przedostatnim (22) miejscu jeden z najbardziej znanych działaczy RAŚ-u, wieloletni sekretarz tej organizacji Michał BUCHTA. Trzeba jednak dodać, że otwierający listę lewicy Maciej KONIECZNY jest z partii Razem, a ta, podobnie jak Wiosna, ma w swoich dokumentach programowych wpisane uznanie języka śląskiego. Próżno szukać śląskości na listach Konfederacji, zresztą to lista polskich narodowców, Lepiej jest na liście nr 5 (w tym okręgu zarejestrowano tylko tyle) czyli Koalicji Obywatelskiej. Przede wszystkim na miejscu czwartym znajdziemy tu Monikę ROSĘ, najbardziej aktywną w mijającej kadencji posłankę zabiegającą o język śląski. Na miejscu 9 Marta Bainka, członkini Śląskiej Partii Regionalnej, do której przyznaje się jednak także mniejszość niemiecka. Listę zamyka (miejsce 24) Krzysztof SZULC, także z ŚPR i RAŚ-u. Z tej trójki

realne szanse na mandat ma Monika Rosa, więc namawiamy by ci, którzy wybiorą listę Koalicji, zagłosowali na nią.

W POZOSTAŁYCH OKRĘGACH – GORZEJ W okręgu 29 (Bytom, Gliwice, Zabrze oraz powiaty gliwicki, i tarnogórski) członkowie Ślonzoków Razem też, ale na znacznie odleglejszych miejscach. Krystyna POCHEĆ na dziesiątce, Krzysztof JONIEC na 17 i Joanna KRUPA na 18. Gdyby ktoś z nich zdobyłby mandat, byłby to cud. Ale w okręgu tym my i tak namawiamy, by w okręgu tym krzyżyk postawić przy Leszku JODLIŃSKIM, ostatnim na liście Koalicji Obywatelskiej. Jodliński nie należy do żadnej partii politycznej, ale chętnie przyznaje się do niego i RAŚ, i ŚPR, i Mniejszość Niemiecka, szanują go też działacze Ślonzoków Razem. Przypomnijmy, że to ten człowiek, który wyleciał z funkcji dyrektora Muzeum Śląskiego, bo chciał w nim pokazywać prawdziwą historię Śląska. Obecnie jest dyrektorem Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu. O liście SLD w tym okręgu szkoda mówić, jeśli otwiera ją spadochroniarka z Warszawy a za nią jest spadochroniarz z Częstochowy… W okręgu 30, „rybnickim” (Jastrzębie-Zdrój, Rybnik, Żory, powiaty mikołowski, raciborski, rybnicki, wodzisławski) na liście PSL-u kandydatka Ślonzoków Razem Wiesława HULIM na miejscu drugim, więc też z szansami na mandat, o ile pokona bezpartyjnego lidera listy. Popierani przez Ślonzoków Razem są też Hen-

JAK ZAGŁOSOWAĆ POZA MIEJSCEM ZAMIESZKANIA? Do 11 października (piątek przed wyborami) trzeba pobrać zaświadczenie o prawie do głosowania w innym miejscu. Wniosek o takie zaświadczenie należy złożyć – osobiście, telefonicznie lub mailowo – w urzędzie gminy, w której jest się na stałe wpisany do rejestru wyborców (prawie na pewno tam, gdzie jesteśmy zameldowani). To jednorazowe zaświadczenie można odebrać osobiście lub przez upoważnioną osobę.

ryk POSTAWKA (miejsce 7), Jacek SZYMURA (miejsce 8), Artur OLEKSIŃSKI (miejsce 11), Stanisław RDUCH (14). Na liście lewicy na miejscu 1 Maciej KOPIEC, dyrektor biura eurodeputowanego Łukasza Kohuta, więc w sposób oczywisty osoba w śląskość zaangażowana. Na liście KO kandydatów kojarzonych ze śląskością znaleźć trudno, chociaż przynajmniej kilka osób popiera uznanie języka śląskiego, ale w tym kierunku nie działa. W okręgu 27, częściowo śląskim, bo obejmującym część powiaty: bielski, cieszyński, pszczyński, żywiecki oraz Biel-

sko-Biała znów kandydaci Ślonzoków Razem, ale na miejscach odległych: Justyna SOSNOWSKA na 18 i Brygida BRZOSKA-KRAWCZYK, więc na mandaty nie mają co liczyć. Zresztą są chyba przysługą dla koalicjanta w kwestii parytetu płci, bo obie panie mieszkają w Zabrzu. Za to na liście Koalicji Obywatelskiej, ale na miejscu dość odległym, bo 9. działacz Śląskiej Partii Regionalnej Łukasz Giertler. Tak więc i w tym okręgu można oddać głos na kogoś richtig ślůnskiego, ale raczej bez nadziei, że posłem zostanie. Adam Mocko

Układ list pokazuje, że o ile PSL potraktowało Ślůnzoków jak poważnego partnera i koalicjanta, to Koalicja Obywatelska jako piąte koło u wozu, dając miejsca praktycznie bez szans na poselski mandat. To wręcz czytelny przekaz, że macie nam nabić trochę głosów, a potem spadać. Bo trudno patrzeć na to inaczej, że jedyne miejsce dające jakiekolwiek szanse to ostatnie w okręgu gliwickim dla Leszka Jodlińskiego. Ale PO zawsze tak traktowała swoich śląskich partnerów, więc co się dziwić. Tymczasem katowicka lista PSL-u to praktycznie lista Ślonzoków Razem! A trzeba też pamiętać, że PSL ma w swoich dokumentach programowych zapisaną decentralizację państwa. Jest więc naszym naturalnym sojusznikiem, nie tylko wyborczym ale także strategicznym. DD

REKLAMA

JOLANTA MILAS - absolwyntka Akadymije Ekůnůmicznyj we Katowicach i SGH we Warszawje, bezpartyjno, zwolynńiczka programu ód profesora Roberta Gwiazdowskiego. Mo swůj gyszeft, chopa i dwůch synkůw. Godo po ślůnsku, polsku, francusku, rusku i angelsku. Moi przodkowie i rodzina byli po wszystkich stronach tego co działo się na Śląsku i dlatego jestem częścią naszej historii i czuję się częścią naszej śląskiej ziemi. Moja Babcia i Mama były więzione w obozie na Zgodzie.

Od wielu lat prowadząca własną Agencję Doradztwa Personalnego. Wcześniej specjalista w eksporcie polskich wyrobów hutniczych na cały świat. Producent programów telewizyjnych. Popierają mnie: Robert Gwiazdowski – profesor prawa, adwokat, Grzegorz Długi – Ślązak, adwokat, poseł na sejm,

Materiał finansowany przez komitet wyborczy PSL

Urodziłam i wychowałam się na Śląsku i Śląskiem całkowicie przesiąkłam. Rozumiem jego kulturę i problemy. Z drugiej strony, dzięki karierze zawodowej, poznałam zasady działania światowych przedsiębiorstw i mediów. Tę wiedzę i doświadczenie wykorzystam w Warszawie dla Śląska. Proszę o Twój głos!


6

nr 9/2019 r.

Polacy od kilkudziesięciu lat przeinaczają fakty związane z polsko-czeską granicą

Jak to z Zaolziem było

Opowiadają nam, że Czesi podstępnie ukradli w 1920 roku „odwiecznie polskie” Zaolzie, więc w 1938 roku nastąpił akt sprawiedliwości dziejowej i Polska ziemie te odzyskała. Jeśli Polacy czegoś się przy okazji wstydzą, to jedynie faktu, że rozbioru Czechosłowacji dokonała Polska ręka w rękę z Hitlerem. Warto więc przypomnieć, jak było naprawdę z tą „kradzieżą” czeską, czyje przez stulecia było tzw. Zaolzie i skąd się tam w 1918 roku – bo zakończeniu I wojny światowej - wzięli Polacy, którzy potem zaczęli krzyczeć, że to ziemie polskie. Okazja jest wyśmienita, bo 2 października mamy rocznicę wkroczenia wojsk polskich na Zaolzie.

N

ajpierw jednak trochę historii znacznie wcześniejszej. To „Zaolzie” od wielu stuleci jest Śląskiem, a od wieku XIII Górnym Śląskiem. Pomiędzy X a XII wiekiem bywał raz czeski, a raz polski. W XIII wieku podobnie jak cały Śląsk, ostatecznie od Polski odpadło, a sto lat później Górny Śląsk podzielił się na księstwo opolsko-raciborskie, zwane nadal Górnym Śląskiem, oraz księstwo cieszyńskie, zwane odtąd coraz częściej Śląskiem Cieszyńskim. Oba były częścią korony czeskiej, w ramach wielkiej monarchii austriackiej, ale cały Śląsk aż do XVII wieku utrzymywał spójność, wszystkie śląskie państewka uczestniczyły w Sejmach Śląskich, miały wspólnego śląskiego starostę generalnego. W XVI wieku wymarli cieszyńscy Piastowie a w XVIII wieku Prusy zdobyły na Austrii ogromną większość Śląska.

n Marszałek Edward Śmigły-Rydz odbiera defiladę Wojska Polskiego po zajęciu Zaolzia 2 października 1938 Ale nie cały – bo właśnie Księstwo Cieszyńskie pozostało w austriackich granicach i odtąd jego losy toczyły się inaczej, niż reszty Śląska. Ten stan trwał do roku 1918, gdy imperium austro-węgierskie zaczęło się gwałtownie rozpadać, za to powstały państwa polskie i czechosłowackie (Polskie proklamowano 11, a czeskie 14 listopada). Ale na Ślaku Cieszyńskim lokalne rządy polskie i czeskie powstały kilka tygodni wcześniej. I oba państwa natychmiast zgłosiły pretensje do tych ziem.

CHCIELI PAŃSTWA ŚLASKIEGO Obydwóm ich żądania utrudniał jednak fakt, że zdecydowana większość mieszkańców regionu ani o Polsce, ani o Czechach słyszeć nie chciała. Żądanie niepodległej republiki śląskiej były tu nawet mocniejsze niż na pruskim Górnym Śląsku - być może dlatego, że o ile na nim

NAPAD NA CZESKĄ RUŚ Zaraz po zajęciu Zaolzia Polska zaczęła namawiać Węgrów, by ci zajęli czechosłowacką Ruś Zakarpacką, dzięki czemu będą mieli wspólną z Polską granicę. Za polską radą mieli to zrobić podobnie jak Polacy na Zaolziu, czyli najpierw przerzucić kilkuset dywersantów, którzy będą szerzyli terror – ale Węgrzy mordować Czechów nie chcieli a czeska policja i żandarmeria radziła sobie z nimi bez większych problemów. W związku z powyższym swoich dywersantów, zaprawionych na Zaolziu, użyczyła im Polska. O ile jednak na Zaolziu mogli udawać miejscowych Polaków, o tyle na Rusi Zakarpackiej udawanie przez nich miejscowych Węgrów było niemożliwe. Dlatego polska operacja „Łom” zakończyła się tam raczej bez sukcesów. Dopiero wiosną 1939 roku, gdy Niemcy zupełnie likwidowali Czechosłowację, za ich zgodą Węgry włączyły ją do swojego państwa.

ścierały się różne koncepcje i było wielu liderów, o tyle na Śląsku Cieszyńskim rząd dusz sprawował Józef Kożdoń, lider Śląskiej Partii Ludowej i przywódca żądań niepodległościowych. Natychmiast stał się wrogiem i strony polskiej i czeskiej, chociaż Czesi chcieli roz-

ską nic wspólnego. Że poza niewielkimi jego, leżącymi na samym wschodzie regionu, jak Czechowice czy Jabłonków (paradoksalnie trafił do Czech) – ludność autochtoniczna polskiej tożsamości nie miała wcale. Znacznie więcej było jej w miastach przemysłowego zagłębia karwińsko-

LINIA DEMARKACYJNA – NIE GRANICA Na czas do ostatecznych rozstrzygnięć na spornym terenie ustalono linię demarkacyjną. Podpisano ugodę, w której czytamy (w wersji polskiej):

Polska, przy okazji plebiscytu 1920 roku na Górnym Śląsku, lubi pokazywać, że wprawdzie Niemcy go wygrali, ale na wsiach, czyli tam, gdzie mieszkała ludność autochtoniczna a nie migranci, głosowano za Polską. No więc jeśli zastosować te same kryteria wobec Śląska Cieszyńskiego – liczne wybory pokazują, że ludność autochtoniczna nie chciała mieć z Polską nic wspólnego mawiać, bo przecież ich historyczne doświadczenia to federacja Czech ze Śląskiem a nie Śląsk w czeskich granicach. Więc nie wykluczali i teraz takiego rozwiązania. Polacy natomiast zaczęli stosować terror, wspierany przez dopiero co odrodzone państwo polskie. Warto zresztą pamiętać, że Czesi początkowo mieli znacznie większe aspiracje, ich roszczenia terytorialne sięgały aż pod Katowice i Rybnik, dotyczyły na przykład całej Ziemi Pszczyńskiej (pod Mysłowice). Polska, przy okazji plebiscytu 1920 roku na Górnym Śląsku, lubi pokazywać, że wprawdzie Niemcy go wygrali, ale na wsiach, czyli tam, gdzie mieszkała ludność autochtoniczna a nie migranci, głosowano za Polską. No więc jeśli zastosować te same kryteria wobec Śląska Cieszyńskiego – liczne wybory pokazują, że ludność autochtoniczna nie chciała mieć z Pol-

-ostrawskiego, ale bo tam przez cały XIX wiek masowo napływali gastarbajterzy z Małopolski. I to dopiero oni przynieśli na Śląsk Cieszyński polskość. Ale stanowili na nim mniejszość. Nie tylko na południe od Olzy, ale także na północ, w Skoczowie, Wiśle, o Bielsku nie wspominając. Opowieściom o polskiej większości na Zaolziu zdecydowanie przeczą kolejne spisy powszechne. Ponieważ oba państwa zgłaszały pretensje do Śląska Cieszyńskiego, sprawę musiano rozstrzygnąć na konferencji pokojowej w Wersalu. Pojawili się tam i śląscy przedstawiciele, ale – podobnie jak w przypadku pruskiego Górnego Śląska – mocarstwa ten wariant ( głównie za sprawą Francji) odrzuciły, mimo iż Kożdoń podnosił, że jest to pogwałcenie orędzia prezydenta USA Wilsona o prawie narodów do samostanowienia.

„Ugoda niniejsza ma charakter przejściowy i w niczem nie przesądza ostatecznego rozgraniczenia terytorialnego, które pozostawia się w całości rozstrzygnięciu przez czynniki powołane, tj. przez Rząd polski w Warszawie i Rząd czeski w Pradze”. Kiedy jednak Polacy na swojej (tymczasowo!) części ogłosili pobór do wojska – Czesi protestowali, że to złamanie ugody. Tym bardziej gdy naczelnik państwa Piłsudski na 26 stycznia 1919 roku ogłosił wybory do sejmu, także na Śląsku Cieszyńskim. Bo rzeczywiście, jak można przeprowadzać pobór do wojska i wybory do parlamentu na terytorium, które nie jest częścią własnego państwa?!? Czesi zwrócili się do Ententy, aby na sporny teren przysłała wojska rozjemcze, aż do czasu ustalenia ostatecznej granicy. Ponieważ jednak nic ta-


7

nr 9/2019 r.

POWTARZANIE NIEPRAWDY

n Czescy żołnierze w Cieszynie, 1919 rok. kiego się nie zdarzyło armia czeska na trzy dni przed planowanymi wyborami do sejmu wkroczyła, żeby je powstrzymać. W dniach 28-30 stycznia doszło do – zwycięskiej dla Czechów –bitwy pod Skoczowem. Podczas Wojny Siedmio-

co później miało to miejsce na pruskim Górnym Śląsku. Wtedy warszawski rząd zaproponował, aby na całym Śląsku Cieszyńskim, podobnie jak na pruskim Górnym Śląsku czy Warmii i Mazurach przeprowadzić plebi-

Kiedy jednak Polacy na swojej (tymczasowo!) części ogłosili pobór do wojska – Czesi protestowali, że to złamanie ugody. Tym bardziej gdy naczelnik państwa Piłsudski na 26 stycznia 1919 roku ogłosił wybory do sejmu, także na Śląsku Cieszyńskim. Bo rzeczywiście, jak można przeprowadzać pobór do wojska i wybory do parlamentu na terytorium, które nie jest częścią własnego państwa?!? Czesi zwrócili się do Ententy, aby na sporny teren przysłała wojska rozjemcze, aż do czasu ustalenia ostatecznej granicy. Ponieważ jednak nic takiego się nie zdarzyło armia czeska na trzy dni przed planowanymi wyborami do sejmu wkroczyła, żeby je powstrzymać. Podczas Wojny Siedmiodniowej Czesi zajęli sporą część po polskiej stronie linii demarkacyjnej, jednak stale wysyłali do Paryża prośby o przysłanie na cały sporny teren wojsk rozjemczych dniowej Czesi zajęli sporą część po polskiej stronie linii demarkacyjnej, jednak stale wysyłali do Paryża prośby o przysłanie na cały sporny teren wojsk rozjemczych i wycofanie z całego Śląska Cieszyńskiego do czasu ustalenia granicy zarówno polskich i czeskich wojsk jak i administracji. Podobnie, jak nie-

scyt, który zdecyduje o przynależności tych ziem. Czesi na propozycję przystali więcej, niż ochoczo, więc zgodziły się też zachodnie mocarstwa. Równo w rok po bitwie skoczowskiej przybyła tu międzysojusznicza komisja, a zaraz potem wojska francuskie i włoskie, które miały nadzorować uczciwe przeprowadzenie referendum.

WIEDZĄ LEPIEJ OD HALINY Polscy dziennikarze lubią wypytywać mieszkańców Zaolzia o ich narodowość. Tak było i z Halinką Mlynkovą, gdy stała się popularna. Ta odpytywana w telewizji najpierw unikała odpowiedzi, by wreszcie oświadczyć: „Jestem Ślązaczką”. I taką właśnie ma tożsamość, mimo że jest córką byłego prezesa Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego). W polskiej Wikipedii czytamy oczywiście: Halina Mlynkova-Wronka (czes. Halina Mlynková) , polska piosenkarka i autorka tekstów pochodząca z Zaolzia, wokalistka zespołu Brathanki w latach 1998–2003

MIEJSCOWI POLACY WIEDZIELI, ŻE PLEBISCYT PRZEGRAJĄ Tylko polscy działacze na Śląsku Cieszyńskim byli przerażeni! Oni w odróżnieniu od warszawskich polityków doskonale wiedzieli, że polska większość na Śląsku Cieszyńskim to tylko propagandowa bajka, wynikła z faktu, że w spisach powszechnych dialekt śląski zaliczono do języka polskiego a nie (na przykład) cze-

„Wbrew oczywistym faktom na przykład czasopismo Uważam Rze potrafiło pisać: Jednym z utrwalonych wśród sporej części Polaków fałszywych mitów historycznych jest twierdzenie o rzekomo haniebnym udziale państwa polskiego w tzw. rozbiorze Czechosłowacji w 1938 roku. Nic bardziej błędnego. Polska w niesławnej konferencji monachijskiej udziału nie brała. Natomiast w ramach jej ustaleń znalazły się m.in. zapowiedzi rozwiązania roszczeń terytorialnych Polski i Węgier wobec Czechosłowacji. Rząd w Warszawie nie zgodził się na pośrednictwo ówczesnych mocarstw (w tym III Rzeszy i faszystowskich Włoch) w kwestii rozwiązania sporu o Zaolzie. Sporu, który – dodajmy – zapoczątkowany został NIESPROWOKOWANĄ (podkreślenie moje – D.D.) przez Polaków agresją wojsk czeskich na Śląsk Cieszyński w 1919 roku. (…) premier rządu polskiego Władysław Grabski przystał na zawieszenie plebiscytu na Śląsku Cieszyńskim oraz rozstrzygnięcie przez zachodnie mocarstwa sprawy przyszłości Zaolzia”. Cały tekst nosi znamienny tytuł: Jak Czesi zrabowali Zaolzie. Tymczasem akcja czeska została przez Polskę jak najbardziej sprowokowana (na spornym terenie pobór do wojska oraz zamiar przeprowadzenia wyborów do sejmu), a Polska nie przystała na zawieszenie plebiscytu, tylko się o to zwróciła. To jednak kolosalna różnica.

wietami (więc nie chce gmatwać się w kolejne konflikty graniczne). Rada Ambasadorów (organ Ententy, który rozwiązywał w Europie kwestie sporne) 28 lipca 1920 roku podzieliła region wzdłuż linii Olzy. I tak to wygląda owa „kradzież” przez Czechy Zaolzia.

łącznie o spisy, które ludzi mówiących po śląsku klasyfikowały jako Polaków. Chociaż sam Kożdoń, mówiący literacką polszczyzną, stale podkreślał, że nie jest Polakiem tylko „Ślązak jestem, po polsku mówiący”. Zresztą równie swobodnie posługiwał się językami czeskim i niemieckim,

n Wojsko polskie wkracza w 1938 roku na czeski Śląsk. skiego czy też jako odrębny język śląski. Ale ci, których w spisach tych zaliczono do Polaków, ani z Polską, ani z polskością nie chcą mieć nic wspólnego. Na obszarach, gdzie nawet 80% wpisano jako posługujących się polskim – poparcie dla polskości było znikome. Zwłaszcza kiedy Kożdoń i cała Śląska Partia Ludowa ogłosili, że jeśli nie może powstać państwo górnośląskie, to oni opowiadają się w plebiscycie za Czechosłowacją. Miejscowy polscy działacze zrozumieli, że mimo terroru, który tu prowadzili, Polska przegra plebiscyt bardzo wysoko i trafią do niej co najwyżej skrawki regionu, zapewne Czechowice i okolice Jabłonkowa graniczące z Ziemią Żywiecką. Zaczęli więc bombardować Warszawę postulatami, by plebiscyt odwołać i o ustalenie granicy zwrócić się do mocarstw zachodnich. Warszawski rząd przystał na te płynące z terenu propozycje i nagle zwrócił się do mocarstw, by plebiscyt odwołać, motywując to faktem, że właśnie toczy wojnę z so-

A co na ten temat przeczytamy w polskich źródłach? Na przykład ””Etniczne kryterium podziału nie zostało zaakceptowane przez rząd w Pradze, który przedstawiał pretensje historyczne wobec terenów zamieszkałych przez Polaków”. Gdyby tak było, to czemu Polska miałaby się tak bać wyniku referendum na rzekomo etnicznie polskich ziemiach? Albo „Zaolzie, zamieszkane w większości przez Polaków, zostało wcielone do Czechosłowacji.” Tylko owa rzekoma większość polska istniała tylko w propagandzie i opierała się wy-

a jeszcze przed wojną domagał się, by w szkołach na całym Śląsku Cieszyńskim nauczano właśnie niemieckiego i polskiego, jako języków na tym pograniczu kulturowym po prostu w życiu przydatnych.

MIĘDZYWOJENNE KŁAMSTWO Niemniej już kilka lat po tych wydarzeniach Polska znów zaczęła propagować, że Zaolzie to tereny etnicznie polskie, które Czechosłowacja Polsce ukradła. To z

BIELSKO W SZLACHECKIEJ RZECZYPOSPOLITEJ??? Na regionalnej internetowej platformie edukacyjnej Eduś – którą tak, jako swoim sukcesem, chwali się RAŚ czytamy m.in.: „Bielsko w II połowie XVIII wieku stało się znanym ośrodkiem składowym sukna w Rzeczypospolitej.” Tym sposobem uczniom wmawia się, że to miasto graniczne Śląska leżało nie na nim, lecz w Polsce! To nie jest żadna edukacja tylko szerzenie nieprawd.


8

nr 9/2019 r.

n Józef Kożdoń, przywódca narodowości śląskiej na Śląsku Cieszyńskim. tego powodu prze cały okres międzywojenny stosunki między Warszawą a Pragę były bardzo napięte. A Polacy czekali okazji, by te rzekomo etnicznie polskie ziemie odzyskać. Stosunków na pewno nie poprawiał fakt, iż polski minister spraw zagra-

ważną dzielnicę miasta do wielkiego rozkwitu. Swoją szansę Polska poczuła, gdy roszczenie terytorialne (o Sudety, zamieszkane głównie przez mniejszość niemiecką – stanowiła tam 85% ludności) wysunęła III Rzesza. Był to zresztą okres, kiedy relacje między hitlerowską III Rzeszą, a piłsudczykowską II RP były przyjazne. Hitler zażądał od państw zachodnich (Anglii, Francji i Włoch) zgody na zajęcie części państwa czechosłowackiego - a ich przywódcy zgodzili się przyjechać do Monachium, by sprawę przedyskutować. Konferencja monachijska trwała przez ostatnie dwa dni września 1938 – i pod nieobecność Czechosłowacji, której nie zaproszono – uznała niemieckie roszczenia. Polski zresztą też nie zaproszono. Ale w Monachium Hitler grał też polską kartą, pokazując, że nie tylko Niemcy uważają, iż Czechosłowacja istnieje na nie czeskich terenach, bo na przykład na polskim Zaolziu. Dla podparcia niemieckiej tezy rząd polski w trakcie konferencji wysłał do Pragi ultimatum

POLACY WKRACZAJĄ DO CIESZYNA Czesi, widząc, że stoją na przegranych pozycjach ustąpili przed polskim ultimatum i 2 października wojsko polskie triumfalnie przekroczyło most na Olzie. Wiktor Nowak, być może ostatni żyjący żołnierz 73 pułku piechoty, który 2październikawkroczył na Zaolzie, tak wspominał kilka lat temu tamte wydarzenia: „Był wyraźny zakaz poruszania się pojedynczo czy wchodzenia do szynków z dala od kwater wojskowych, bo mogło to grozić napadem czy pobiciem, albo czymś groźniejszym. Poza propagandzistami, malującymi w gazetach sielankowy obraz przyłączonych do macierzy ziem, nikt nie miał wątpliwości, że było to posunięcie szkodliwe i nie przynoszące chwały. Miejscowa ludność, poza nielicznymi polskimi działaczami, widziała w nas agresorów a nie wyzwolicieli”. Gdzieniegdzie witano wkraczające wojsko polskie kwiatami. W Polsce pokazuje się chętnie te zdjęcia, choć bez wątpienia

polska większość na Śląsku Cieszyńskim to tylko propagandowa bajka, wynikła z faktu, że w spisach powszechnych dialekt śląski zaliczono do języka polskiego a nie (na przykład) czeskiego czy też jako odrębny język śląski. Ale ci, których w spisach tych zaliczono do Polaków, ani z Polską, ani z polskością nie chcą mieć nic wspólnego. Na obszarach, gdzie nawet 80% wpisano jako posługujących się polskim – poparcie dla polskości było znikome nicznych Józef Beck nazywał wschodniego sąsiada państwem sezonowym. A na Zaolziu, gdzie rzekomo było 70% Ślązaków wszystkie wybory wyraźnie wygrywał wyraźnie już antypolski Kożdoń, przez cały okres międzywojenny sprawujący godność burmistrza Czeskiego Cieszyna, doprowadzając tę poprzednio mało

z żądaniem natychmiastowego oddania Zaolzia, a już kilka dni wcześniej zaczął przerzucanie przez granicę licznych dywersantów, napadających na czeskie instytucje i udających miejscowych, zaolziańskich, powstańców. Metoda wypróbowana kilkanaście lat wcześniej na pruskim Górnym Śląsku teraz miała zadziałać i tutaj.

radość wykazywała mniejszość mieszkańców. No, ale to witano wojsko polskie dokonujące rozbioru sąsiedniego państwa – więc takie kwiaty są w polskiej historiografii uzasadnione. Gdy natomiast z kwiatami wita się obce wojska wkraczające do Polski – wtedy takie kwiaty są zdradą. Nawet pisanie o nich jest zdradą.

Wraz z wojskiem zjawia się w Cieszynie wojewoda śląski Michał Grażyński, by w imieniu państwa polskiego przejąć ten teren, gdyż Zaolzie zostało wcielone do województwa śląskiego. Ponieważ niekwestionowanym liderem lokalnej ludności był Kożdoń, Warszawa porozumiała się z nim, że to on, legalny burmistrz Czeskiego Cieszyna przekaże Polakom symbolicznie klucze do miasta. Jednak ustalony protokół złamał Grażyński, który odtrącił klucze i kwiaty mówiąc: „My Polacy lubimy sytuacje jasne i cenimy charaktery określone. Dlatego odnosimy się z szacunkiem do Czechów i Niemców, ale nie możemy tolerować żadnych typów pośrednich. Nie mogę przyjąć od panów ani kwiatów ani kluczy – przyjmę je z rąk innych ludzi.” Miejscowa ludność słuchała tych słów w grobowej atmosferze. Oto jej przywódca, burmistrz od czterech kadencji, szanowany jak nikt w mieście, zostaje potraktowany pogardliwie przez nowego polskiego pana. Teraz już nie mają wątpliwości: nowego okupanta. Cieszą się nieliczni Polacy, reszta milczy. Większe owacje niż wojsko polskie spotka Wehrmacht, który wkroczy tu niecały rok później.

KILKA POLSKICH MIESIĘCY

SŁOWO – NACJONALISTYCZNY POTWOREK „Zaolzie” jest słowem obrzydliwym i jak tam można usłyszeć, używane jest tylko przez polskich nacjonalistów. Jak napisał jeden z uczestników internetowej dyskusji: „Zaolzie” to głupia nazwa, pochodzi z Warszawy, gdzie w latach 20. spłodzono ten termin, nie mając zielonego pojęcia o regionie”. Nazwę usankcjonowano w 1938 roku, gdy Polska zaanektowała czeski Śląsk i nazwała go Śląskiem Zaolziańskim. W rzeczywistości czeski Śląsk składa się z dwóch części, oddzielonych od siebie kawałkiem Moraw. Na południu mamy Śląsk Cieszyński, na zachodzie Śląsk Opawski, ze stolicą właśnie w Opawie.

Inna sprawa, że Kożdoń kilku wcześniejszych i kilku późniejszych dni nie marnował. Jeszcze we wrześniu 1938 przypominał przedstawicielom mocarstw o obietnicy przeprowadzenia na Śląsku Cieszyńskim plebiscytu. Prosił o zrobienie tego teraz i uznania woli mieszkańców. Nieco później proponował stworzenia Protektoratu Śląska Cieszyńskiego, na wzór Protektoratu Czech i Moraw. Do Polski zaolziańscy Ślązacy nie chcieli! Ale klamka już zapadła. Zresztą na krótko, bo Polska okupacja Zaolzia trwała mniej, niż rok. Bo gdy wiosną 1939 roku Niemcy zupełnie likwidowali Czechosłowację, tworząc Protektora Czech i Moraw oraz wasalną Słowację – wiedzieli już, że następnym celem będzie Polska, a Śląsk Cieszyński, podobnie jak cała reszta Górne-

go Śląska, zostanie wcielony bezpośrednio do Rzeszy. Tam jednak, na Śląsku Cieszyńskim, III Rzesza początkowo uznawała narodowość śląską (w spisie powszechnym, by poznać stan faktyczny). I spis powszechny potwierdził, że ludzi o śląskiej tożsamości narodowej mieszka tu zdecydowanie najwięcej, o 1/3 więcej niż Polaków, o połowę więcej niż Czechów, a najmniejsza (choć też liczna) grupa to Niemcy. To jednak nie przeszkadza Polakom bajdurzyć, że Zaolzie w większości zamieszkiwali Polacy. Tak, jeśli zaliczyć do Polaków tych, którzy sami się za Polaków nie uważali!

PO WOJNIE ŚWIAT UZNAŁ PRAWA CZESKIE, NIE POLSKIE A w 1945 roku zwycięskie mocarstwa nie mają żadnej wątpliwości: ten teren należy się Czechosłowacji, Polska nie ma do niego praw żadnych, historycznych ani innych. Do Polski w całej nowożytnej historii należał przez niecały rok. Od rozbioru Czechosłowacji w 1938 do likwidacji Polski w 1939 roku. Warto o tym przypominać tym, którzy mówią o „odwiecznie polskim Zaolziu” a nawet sugerują, że trafiło do Austrii (więc i Czech) w ramach zaborów. Tereny te w koronie czeskiej były od średniowiecza do 1938 roku! „Zaolzie” trafiło po II wojnie światowej do państwa czeskiego i jest w nim do dziś. Co nie zmienia faktu, że zaraz po wojnie w katowickim sztabie wojskowym opracowano plan porwania z Cieszyna Kożdonia i postawienia przed polskim sądem, za rzekomą kolaborację z III Rzeszą. Co ciekawe, Czechy, których był obywatelem, tej kolaboracji się nie dopatrzyli. Ba, więcej, w procesie sądowym udowodnił, że nie kolaborował, a nawet że przed obozami koncentracyjnymi uratował wielu Polaków, także tego, który na fali polskiego terroru w1919 roku go pobił! Kilka lat po wojnie zmarł spokojnie w śląskim mieście leżącym w republice czeskiej - Opawie. Tam też znajduje się jego grób, na którym czasem świeczkę zapali jakiś śląski patriota. Dariusz Dyrda


9

nr 9/2019 r.

Imielin i okolice - najmniejsze niepodległe państwo środkowej Europy

Trójwieś nad Przemszą Przyjęło się mówić, że granica pomiędzy Śląskiem a Małopolską była najtrwalszą granicą państwową środkowej Europy, która niezmieniona przetrwała niemal 500 lat, najpierw pomiędzy koroną czeską a Polską, potem między Austrią a Polską, następnie miedzy Prusami a Polską a na koniec między Prusami (Niemcami), a Rosją. To prawda, ale niezupełnie – bo nie dotyczy trzech wsi. Które przez długi czas… nie należały do żadnego państwa. Dopiero w latach 30. XVIII wieku Habsburgowie, czyli legalni władcy Śląska zaczęli dopytywać o status państwowy tych miejscowości. Zanim jednak biskupi krakowscy odpowiedzieli, na Śląsk wkroczyła armia pruska i podbiła większość regionu.

POD RZĄDAMI BISKUPÓW

n Dokładna mapa Kosztów z zaznaczonymi domami von Wredego z połowy XVIII wieku.

I

mielin, Chełm i Kosztowy to miejscowości, położone nad Przemszą, po jej śląskiej stronie. Dziś Imielin to miasto, Chełm gmina, a Kosztowy to dzielnica Mysłowic, ale pomimo dzisiejszych różnych statusów mają bardzo ciekawą, wspólną przeszłość, która wzbudza niedowierzanie, a czasem spory. Wszystkie trzy miejscowości powstały prawdopodobnie na fali osadnictwa w tej części Śląska w XIV wieku. O Chełmie Wielkim (bo tak przez długi czas go nazywano) pierwsza wzmianka pochodzi z roku 1368, o Imielinie z 1386 , a o Kosztowach z 1391. Musimy pamiętać, że nazwy miejscowości się zmieniały. Najtrwalsza była Chełmu, który od początku taką nazwę nosił. Imielin w Średniowieczu zapisano Gyemyelenie (od XVII wieku pisano już Imielin), a Kosztowy Cosschuthow, a do XIX Koszytowy. Tak przynajmniej podają dokumenty. Oczywiście pierwsze nazwy były podane w formie zlatynizowanej.

REKOMPENSATA ZA NAPAD O ile historia całego Śląska jest niesamowicie ciekawa, to uważam, że historia nadprzemszańskiej trójwsi może uchodzić za jeszcze ciekawszą. Wszystko zaczęło się w 1390 roku, gdy właściciel wspomnianych miejscowości najechał i spa-

lił wsie należące do biskupstwa krakowskiego. W tamtym czasie biskupem był Jan Radlica. Wsie położone były po wschodniej stronie Przemszy, w rejonie zamku Lipowiec. A sprawca najazdu to Jan II Żelazny, książę opawsko- raciborski, o którym pisałem na łamach „Echa” jakiś czas temu. Biskup krakowski się wściekł i żądał (co nie dziwi) odszkodowań za zniszczenia. A ponieważ książę do takich skory nie był, biskup zwrócił się do zwierzchnika księcia, króla Czech, Wacława IV Luksemburga. Ten nakazał wydzielić z dóbr księcia trzy wsie i oddać je biskupowi jako odszkodowanie. W ten sposób w Ziemi Pszczyńskiej (in districtu nostro plesnesis, jak głosi dokument) wyznaczono Imielin, Chełm oraz Kosztowy i w 1391 roku przekazano je na własność biskupom krakowskim. Wręcz zdumiewający jest zapis w dokumentach (z 23 sierpnia 1391 roku wydany w Raciborzu i 4 września w Krakowie), że książę oddaje te miejscowości wraz z prawami książęcymi. Zrzekał się zatem całkowicie władzy nad tymi ziemiami. Biskup Jan Radlica stał się pierwszym panem tych wsi, chociaż niedługo potem zmarł.

NIE LEŻAŁY W ŻADNYM PAŃSTWIE I tu zaczyna się problem, bo jak określić przynależność państwową dóbr, któ-

re z biegiem czasu zaczęto nazywać imielińskimi? Na mapach Śląska są zaznaczone jako te, które są poza Śląskiem. W dokumentach biskupich w Krakowie są opisane jako „ekstra regnum”, czyli poza królestwem. Oczywiście polskim. W 1440 roku powstało niedaleko stąd księstwo siewierskie, należące też do biskupów krakowskich. Na tej podstawie w

Spośród ciekawych wydarzeń, które miały miejsce pod rządami biskupów krakowskich, warto wymienić fakt, że po 1480 roku Kosztowy zniknęły z powierzchni ziemi. Prawdopodobnie spustoszyła je zaraza, która także spowodowała wymarcie populacji sąsiednich Krasów. Kosztowy zostały odbudowane przy dużym udziale rodziny Palków, którzy zresztą w tej miejscowości pojawili się po raz pierwszy na Górnym Śląsku. W początkach wieku XVII zamieszkali w przysiółku Biały Brzeg nad Przemszą, a następnie zaczęto przed 1668 roku zakładać od nowa wieś Kosztowy. Sami Palkowie byli z Jelenia (dziś dzielnica Jaworzna), a podania głoszą, że pierwsi osadnicy spod Częstochowy. Podania są o tyle wiarygodne, że niemal pod Częstochowę ciągnęło się biskupie księstwo siewierskie. Warto wspomnieć, że w 1551 roku zbudowano niewielki kościółek w Chełmie, który z biegiem czasu był sukcesywnie rozbudowywany i w oparciu o niego utworzono odrębną parafią. Rozbudowa trwała przez kilkaset lat, ale stale robiono to w jednym stylu i dziś trudno rozpoznać, co w jakim czasie było budowane.

Może jest to niesamowite, ale uważam, że od 1391 roku te trzy miejscowości nie należały do żadnego państwa. Chyba, że uznać, że te trzy wsie stanowiły niepodległe państwo biskupa krakowskiego. XX wieku próbowano nasze trzy wsie jakoś z nimi połączyć. Co ciekawe, napisano w latach 90. potężną księgę o tym księstwie, ale badacze nie znaleźli żadnego dokumentu, który by wskazywał jednoznacznie, żeby do tego księstwa Imielin, Chełm i Kosztowy należały. A wiemy, że księstwo siewierskie było lennem królów polskich, zatem był częścią Rzeczypospolitej. Może jest to niesamowite, ale uważam, że od 1391 roku te trzy miejscowości nie należały do żadnego państwa. Chyba, że uznać, że te trzy wsie stanowiły niepodległe państwo biskupa krakowskiego.

Jednak, gdy wejdziemy do tego kościoła, zajrzyjmy do prawej nawy bocznej - tam zobaczymy najstarsze tablice. Bo to najstarsza część. Trzeba też przypomnieć, że w Imielinie został zbudowany dwór i folwark, w którym chłopi biskupi odrabiali pańszczyznę. Wszystkie te zabudowania stały w rejonie dzisiejszego imielińskiego kościoła, a sam dwór zbudowano na miejscu, w którym stoi obecnie probostwo. Resztki dworu rozebrano w I połowie XX wieku, właśnie po to by zbudować wspomnianą plebanię. Ciekawe, że układ drogowy w tym rejonie zachował się tak, jak istniał przez

wieki. Droga szerokim łukiem omijała folwark i dwór (a dziś kościół). Podobnie zresztą mamy w Dziećkowicach. Jako ciekawostkę warto dodać, że w I połowie XVIII wieku Imielin upodobał sobie jeden z biskupów krakowskich. Dlatego kazał rozbudować dwór i zbudować tam kaplicę. Zamieszkał też w tym nowym, okazałym dworze. Poza różnymi dolami i niedolami, warto przypomnieć, że trzy nadprzemszańskie wsie należały przez wieki do klucza gospodarczego lipowieckiego. Do dziś dumnie w Wygiełzowie stoją ruiny biskupiego zamku na górze. To właśnie centrum owego klucza - zamek Lipowiec. Tu chłopi z trójwsi przychodzili trzymać straże. W końcu ktoś musiał zamku strzec.

GAMROT OD GAMRATA Biskupi krakowscy dbali o rozwój swoich wsi. Zakładali karczmy, organizowali gospodarstwa. Znamy z XVII i XVIII wieku nazwiska chłopów i karczmarzy. Biskupi szczególną uwagę zwracali na gospodarkę rybami. Stąd zakładano w dobrach imielińskich wiele stawów, z których część przetrwała do dziś, a po niektórych pozostały nazwy miejscowe. Przykładem może być duży staw utworzony przez biskupa Piotra Gamrata (był biskupem krakowskim w latach 1538-1545, od 1541 roku był też prymasem Polski jako arcybiskup gnieźnieński). To po tym wielkim stawie został przysiółek w Chełmie o nazwie Gamrot. To także pamiątka po biskupie. W XVI wieku kazali także zbudować most na rzece Przemszy w Chełmie. Za przejazd po moście słudzy biskupa pobierali stosowne opłaty. Zresztą, most na Przemszy w tej miejscowości stoi do dziś, chociaż ten z całą pewnością nie pamięta czasów biskupów krakowskich. Warto też napisać o mieszkańcu Kosztów, Franciszku Palce, który w latach 40. XVIII wieku zajmował się szmuglowaniem bydła z Polski na Śląsk i został na tym procederze przyłapany i osądzony w Tarnowskich Górach. Każda władza pilnowała, by otrzymywać stosowne dochody z handlu zagranicznego.

PRUSKIE STARANIA Królowie pruscy czuli się spadkobiercami książąt śląskich. Zajmując Śląsk, uważali, że wszystkie tereny im się należą. Dlatego zaczęli dążyć do przejęcia nadprzemszańskiej trójwsi. Król Fryderyk II Wielki zażądał od biskupa krakowskie-


10

nr 9/2019 r. wolnego wójta z Chełmu. Wszyscy złożyli przysięgę wierności królowi pruskiemu. Potwierdzili też dane słowo swoimi podpisami. Ponieważ byli niepiśmienni to po prostu postawili krzyżyki. Miałem ten akt w rękach. Prusy włączyły te tereny do swojej prowincji Nowy Śląsk, obejmującej głównie byłe księstwo siewierskie. I wydawać by się mogło, że nastąpił koniec przedziwnych i zawiłych historii związanych z naprzemszańskimi wsiami, ale…

NAPOLEON ZNÓW NAMIESZAŁ

n Mapa Johanna Matthiasa z 1756 ukazująca eksterytorialność dóbr imielińskich. go Jana Aleksandra Lipskiego hołdu lennego z tego terenu. Do tej pory biskupi z dóbr imielińskich hołdu lennego nie składali, ani Habsburgom ani królom polskim. Nic dziwnego, że nie zamierzali też tego robić wobec królów pruskich. Gdy biskup odmówił, podjęto decyzję, by wojska królewskie wkroczyły do Imielina, Chełmu i Kosztów. Było to w 1754 roku. Po jakimś czasie się stąd wycofały, ale już w czasie I

zapisali słowa, które znajdowały się we wcześniejszych biskupich lustracjach, że są to wsie położone „ekstra regnum”. Czyli „poza królestwem”. Nie mam wątpliwości, że skarb państwa traktował te ziemie jako własność położoną poza państwem polskim. Od tego czasu mieszkańcy opisywanych wsi podlegali sądowi grodzkiemu w Krakowie. Więc w jakim państwie wtedy trójwieś leżała? Ot, zagadka…

W 1807 roku Prusy zostały pokonane przez demona wojny i najgorszego z wrogów całej Europy, Napoleona Bonapartego. Ten odnowił księstwo siewierskie i podarował je swojemu marszałkowi Jeanowi Lannesowi za zasługi w czasie bitew pod Jeną, Auerstadt i Frydlandem. Księstwo było częścią Księstwa Warszawskiego. Wkrótce marszałek zaczął starania, by Imielin, Kosztowy i Chełm znalazły się w ramach jego władztwa. W październiku 1807 roku zbrojnie zajął wspomniane wsie. Tym sposobem dobra imielińskie znalazły się pod panowaniem Francuzów. Był to krótki epizod, gdyż marszałek Lannes wkrótce zginął. Jednak w 1809 roku do wsi nadprzemszańskich wkroczyły wojska Księstwa Warszawskiego, wcielając je do tego państwa bezpośrednio. Przy okazji aresztowano kilku pruskich żołnierzy. To z kolei spowodowało pojawienie się armii pruskiej na granicy dóbr imielińskich i ich blokadę. Wojsko pruskie otrzymało rozkaz, by w razie sprzyjającej sytuacji zająć trzy sporne wsie. Nie zrobiły tego, gdyż w rejonie było wiele wojska polskiego. Dopiero klęska Napoleona w Rosji w roku 1812 spowodowały spore zmiany. 24 kwietnia 1813 roku wojska pruskie zajęły Imielin, Chełm oraz Kosztowy i wcielono je do powiatu pszczyńskiego. Stały się własnością królów pruskich. Jednak król Fryderyk Wilhelm III podjął też kroki dyplomatyczne, by uznano tą anek-

27 lipca 1789 roku Sejm Wielki uchwalił ustawę, że wszystkie dobra Biskupstwa Krakowskiego przechodzą na rzecz Skarbu Państwa. Wśród nich także Imielin, Chełm i Kosztowy. W rzeczonych wsiach pojawili się królewscy lustratorzy, którzy dokładnie spisali, co w dawnych wsiach biskupich się znajduje. I ci także zapisali słowa, które znajdowały się we wcześniejszych biskupich lustracjach, że są to wsie położone „ekstra regnum”. Czyli „poza królestwem”. rozbioru Polski, w 1772 roku, znowu sytuacja się powtórzyła. Jednak mieszkańcy wsi stale odmawiali realizacji zarządzeń władz pruskich. W 1789 roku Prusy znowu się wycofały z nadprzemszańskich wsi. Przyczyną było zbliżenie polityczne Rzeczypospolitej z Prusami. Jednak biskup krakowski nie cieszył się długo zwrotem dóbr imielińskich. 27 lipca 1789 roku Sejm Wielki uchwalił ustawę, że wszystkie dobra Biskupstwa Krakowskiego przechodzą na rzecz Skarbu Państwa. Wśród nich także Imielin, Chełm i Kosztowy. W rzeczonych wsiach pojawili się królewscy lustratorzy, którzy dokładnie spisali, co w dawnych wsiach biskupich się znajduje. I ci także

Już w czasie powstania kościuszkowskiego, w 1794 roku, dobra imielińskie zostały znowu zajęte przez wojska pruskie. Prusy dążyły do oparcia granicy na Przemszy m.in. uważając za legalne swoje pretensje do dawnych biskupich wsi. W relacjach Prus z Rosją i Austrią wymagało to nieco więcej dyplomatycznych zabiegów, gdyż pierwsze dokumenty między tymi państwami w sprawie granicy na Przemszy podpisano w 1796 roku, a ostateczne porozumienia w roku następnym. Dzięki temu w roku 1797 zorganizowano uroczystość podpisania homagium (przysięgi wierności) w kościele w Chełmie. Zgromadzono tam sołtysów dawnych wsi biskupich, przedstawicieli chłopów i

sję na forum międzynarodowym. Kongres wiedeński był dobrym miejscem na takie debaty, jednak nie dogadano problemu trzech wsi i granicy na Przemszy aż do 1817 roku. W listopadzie tego roku podpisano w Berlinie prusko- rosyjską konwencję graniczną, którą ratyfikowano 18 lutego 1818 roku. Dopiero od tego momentu Imielin, Chełm i Kosztowy zaczęły dzielić historię pozostałej części powiatu pszczyńskiego oraz – szerzej – Górnego Śląska. Tomasz Wrona Powyższy tekst jest przedrukiem z tygodnika „Echo”.

Kożdy wiy, iże Poloki mieli swojigo papiyża – świĕntego Jana Pawła II. Nale mało fto wiy, iże Ślůnzoki tyż. Nasz papiyż mianowoł sia Pius X, a tyż ŏstoł świĕntym.

P

rowda wom pedzieć, to pora lot nazod we Ŏpolu boła konferencyjo polskich a italskich profesorów, kierzy padali, co Ślůnzokiŷm niŷ boł, co to ino pogwarki. Inoś kiej poczytocie ta historyko, sami mogecie se pedzieć, pogwarki abo rīchrig prowda. Przudzij, nim ŏstoł Piusŷm X, mianowoł sia Giuseppe Sarto a boł ze biŷdnyj włoskij familie. Skirz tego, co fest rod sie uczoł, kiej mioł 12 lot dostoł stypendium i můg iś za ksiŷndza. I tako boła cołko cesta jego żywobycio. Boł kapolonkiŷm, farorzŷm, a kiej mioł lot 48 ŏstoł biskupŷm, zaś 58 – kardynałŷm. Kiej pomer papiŷż Lyjo III, kardynały na konklawe wybrali

dzij pisali się Krawietz). I we ŏnyj familie wdycki padali, iże dwiesta lot nazod jejch kuzyn, Johann, kiery wojowoł przeciw cŷsorza Napoleona, ŏstoł we Italie. Tam przemianowoł sia na Sarto – bo sarto po italsku znaczy krawiec, a zaś swoje miano Johann pomiŷnioł na jego italsko wersjo: Giovanni. I tŷn Giovanni Sarto boł fotrŷm ŏd Piusa X. Italoki a ŏpolski profesory padajom, co to pogwarki. Ino sie zdo, co kiej by posłać hań niŷ historykůw a detektywůw, ŏroz przīszli by ku tymu, iże niŷ pogwarki, a prowda. Niy rozchodzi sie ino ŏ bery ze wsi Boguszyce, kaj mieszkali Krawce. I ta

Kole Toszka żyje familio Krawiec (przudzij pisali się Krawietz). I we ŏnyj familie wdycki padali, iże dwiesta lot nazod jejch kuzyn, Johann, kiery wojowoł przeciw cŷsorza Napoleona, ŏstoł we Italie. Tam przemianowoł sia na Sarto – bo sarto po italsku znaczy krawiec, a zaś swoje miano Johann pomiŷnioł na jego italsko wersjo: Giovanni. I tŷn Giovanni Sarto boł fotrŷm ŏd Piusa X. ŏnego. I boł to fest dobry papiŷż. Dyć mało kiery ś nich ŏstaje świŷntym, a ŏnego kanonizowali we 1954 roku, 40 lot po śmierci. No piŷknie – spytocie – ino kaj sam Hanys? Tuż trzeja wom wiedzieć, iże kole Toszka żyje familio Krawiec (przu-

Krawce miały mocka papiůrůw, kiere przichodziły ku nim ze Watykanu. Ostatni prziszły niyskorzy po tym, jak Pius X pomer. Te papiůry za II wojny światowŷj sie straciły, ale przeca przed niom kupa ludziůw widziało, iże we 1914 roku, kiej pomer Pius X, biŷdny bauer Alojz Krawietz ze Boguszyc na-


11

nr 9/2019 r.

Ślůnski papiyż tyż boł kozać, kiery boł richtig fatrym papiyża. Tuż we dokumŷntach niŷ trefi się nic. Ale blank wiadomo, co żodne italskie Sarty ů Piusa X na indywidualnych audiŷncjach niŷ bywały. A chopka ze

krewniokiym ślůnskich Krawietzůw, abo niy boł. We Italie żyjom prawnuki ŏd jego bracikůw, kole Strzelec durś żyjom Krawietze. Styknie im zrobić badania genetyczne, i zaro się pokoże,

Dzisio żodno przeca sztuka dokozać, boł Pius X krewniokiym ślůnskich Krawietzůw, abo niy boł. We Italie żyjom prawnuki ŏd jego bracikůw, kole Strzelec durś żyjom Krawietze. Styknie im zrobić badania genetyczne, i zaro się pokoże, som Krawietze krewniokami Sartów, abo niy som

lie i familie Krawietz we Boguszycach. To jeale fest interesantne, bo i we włoskij i we ślůnskij parafie potraciły się REKLAMA

Sfinansowane przez Komitet Wyborczy Ślonzoki Razem

fasowoł z Watykana brif, kiery erklerowoł sprawy majontkowe. A zaś jego siestra, Marynia, prosto chopka z Boguszyc, aże trzī razy boła na ponci we Romie, a kożdy roz na indywidualnych audiŷncjach u Piusa X. Uwdy to boła drogo rajza. Skond Marynia miała na to gelt? No i na co papiŷż mioł się trefiać ze ŏbcom, prostom babom ze Ślůnska. Dyć to ni ma cweku. No chyba ino skuli tego, coby jom pytać: ŏsprawiej, co hań u naszych familie! Bo przeca telefonůw ůwdy niŷ boło, tuż ginglać ku nim miŷ můg. No i jeszcze ksiondz Moczygiemba, ŏ kierym mocka ludziůw słyszało, bo to ŏn wywiůd Ślůnzokůw do Teksasu. Kapelonek tŷn boł tyż ze tyj familie, onego mamulka boła z doma Krawiec, a boła tyż siestrom Johanna, tego wojoka, kiery przemianiowoł sia – wele powiarki - na Sarto. Inoś powiarka powiarkom, a kiej Leopold Moczygiemba przījyżdżoł do Italie, to miyszkoł – o czym pisoł we brifach - u swojigo krewnioka, kanonika we mieście Mantua. A kanonikiŷm, razŷm zaś biskupŷm we Mantui boł niŷ fto inakszy, jak Giuseppe Sarto, niŷskorzy Pius X. Jakigo inakszego krewnego – ku tymu szumnego, bo kanonika - můg mieć kapelonek ze biydnyj ślůnskij familie we italskij Mantui? No i poblikejcie se na knipsy Italokůw: czorne kudły, ciŷmno gymba, czorne ślŷpia. A razŷm pofilujcie na ŏbrozki Giuseppe Sarto, papiŷża Piusa X. Blondyn, jasno karnacjo, modre ŏczy. Tuż na kogo ŏn boł podany, na Ślůnzoka abo Italoka? A i ze facy podany boł na ludzi ze Boguszyc, kierych idzie uwidzieć na starych fotografiach. Trzeja jeszcze pedzieć, co bez rostomaite wojny potraciły sie i ksiŷngi parafialne ze zapisami familie Sarto we Ita-

genau te roki we kronikach, kaj je napisane kiej rodził sie Johann Krawietz i Giovanni Sarto. Skirz tego niy idzie do-

Boguszyc - ja. Co żodyn italski kuzyn u kanonika Sarto niŷ miŷszkoł. A Moczygiemba ze Boguszyc ja. Tuż sami mogecie se pedzieć, czy to ino powiarka. Szumny ślůnski biskup Józef Gawlina zaro po II wojnie mioł starość dońść ku prowdzie, jak to ze Piusym X boło, żyli jeszcze uwdy ludzie, kierzy go znali, ale Watykan zawar przed nim (biskupym!) swoji archiwa. Ale tak prowd pedzieć, dzisio żodno przeca sztuka dokozać, boł Pius X

som Krawietze krewniokami Sartów, abo niy som. Inoś Watykan niy chce dać zwoli na taki badania, a idzie sie wetnonć, co pokozałyby ŏne, iże Pius X, a Krawce ze Boguszyc to krewnioki! A kiej już posztaunujecie, ůwdy mogecie jak jo się asić, co Ślůnzoki miały swoigo papiŷża sto lot przůdzij, jak Poloki. I to niŷ bele jakigo, bo to piŷrszy ŏd 400 lot papiŷż, kiery ŏstoł świŷntym! Dariusz Dyrda


12

nr 9/2019 r.

Imielin – po 13 października chyba bez szans

Specustawa jak stanu wojennego K

iedy minister energii Krzysztof Tchórzewski krzyczał na barbórkowej akademii w 2017 roku na śląskich samorządowców: „Chcę mieć co najmniej dwa miejsca na dobry węgiel i na dobre kopalnie. I będziemy je budować. Tylko dajcie mi miejsce, bo dzisiaj na Śląsku go nie ma; to trzeba odkręcić” – to z tym „odkręcaniem” miał na myśli fakt, że śląskie gminy przyjmując plany zagospodarowania przestrzennego wykluczają górnictwo, gdyż ono degraduje okolicę, nie dają w zasadzie miejscowości nic w zamian. Ale gminy, jak Imielin czy Rybnik niezmiennie kopalń nie chcą, więc posłowie PiS-u wnieśli projekt „specustawy” dającej ministerstwu wyłączność w podejmowaniu decyzji. Lokalna społeczność nie będzie już miała nic do gadania. Ustawa ma zostać przegłosowana zaraz po wyborach. Nic więc dziwnego, że śląscy samorządowcy (oraz niektórzy parlamentarzyści), na przykład prezydent Gliwic Zygmunt

n Demonstracja 14 września w Imielinie.

SAMORZĄD NIE MA NIC DO GADANIA 14 września w Imielinie odbyła się manifestacja przeciw budowie w mieście kopalni. Jakiekolwiek metody prawne jej powstrzymania przestaną istnieć. Bo mini-

łeczeństwa w ochronie środowiska oraz o ocenach oddziaływania na środowisko” tymczasem ustawa ta po prostu udział społeczeństwa likwiduje. Zresztą likwiduje też uprawnienia samorządu. Po pierwsze dlatego, że w jej myśl samorząd przestaje być gospodarzem na

W jej myśl samorząd przestaje być gospodarzem na swoim terenie. Może sobie planować rozwój miasta, może tworzyć plany zagospodarowania przestrzennego, ale gdy przyjdzie firma wydobywcza, powie ”tu chcemy kopać węgiel” – i uzyska przychylność ministra, wszystkie te gminne plany przestają być ważne, miasto ma swoją koncepcję rozwoju dopasować do kopalni i już. Przypomina to PRL Frankiewicz projekt ten nazywają projekt stanem wojennym w samorządzie. Bo jeśli projekt ustawy przejdzie, to społeczność lokalna zostanie całkowicie pozbawiona wpływu na to, czy na jej terenie kopalnia powstanie, czy nie.

ster środowiska jednoosobowo będzie decydował o budowie kopalni, a samorządy będą mogły wyraża swoją opinię, ale nie będzie to opinia wiążąca dla ministra. Projekt ustawy, mająca długą nazwę, wprowadza w błąd, bo mamy tam: „O udziale spo-

STRAJKUJĄ, NIE ROZUMIEJĄ

gla, i wie to nie tylko Bytom, ale też Mysłowice, Ruda Śląska, Lędziny i wiele innych gmin. Teraz szkód górniczych boi się Imielin czy Rybnik, bo w tych dwóch miejscach mają powstać nowe kopalnie. Mamy prawo nowych kopalń nie chcieć, i jakoś nie przekonuje, że, według posłów PiS-u projekt ustawy powstał z myślą o złożach węgla brunatnego, a nie kamiennego. Bo minister także w sprawie Imielina (czy rybnickiego Paruszowca) może po nią sięgnąć, stwierdzić że tworzy obszar specjalnego przeznaczenia, jeśli uzna, że znajdują się tam złoża węgla (kamiennego lub brunatnego) o strategicznym znaczeniu – i nikogo o zda-

nie nie pytając, wydać zgodę na wydobycie. Traktując Śląsk jako warszawską kolonię. Gminy w ciągu roku będą musiały dostosować swoje dokumenty planistyczne do decyzji ministra o wyznaczeniu strefy. Jeśli tego nie zrobią, decyzję zastępczą wyda za nie wojewoda. Tak więc mamy w Polsce pierwszą ustawę, która jeśli przejdzie - znosi prawo lokalne. To w Warszawie będą decydować, co jest dobre dla mieszkańców śląskich miast i miasteczek. -To kolejny projekt, który daje ministrowi środowiska nadzwyczajne kompetencje do niszczenia środowiska – mówi posłanka PO Gabiela Lenartowicz. Podkreśla, że ustawa stosuje nierówność podmiotów wobec prawa, bo o ponowne rozpatrzenie decyzji może wystąpić tylko firma górnicza, ale już nie samorząd czy mieszkańcy. Okazuje się więc, że minister Tchórzewski mówiąc o dobrych miejscach na kopalnie, nie pytał o nie nas. On je sobie sam wybierze, czy nam się to podoba, czy nie. Nie należę do tych, którzy chcą za wszelką cenę likwidować kopalnie, ale też uważam, że jeśli chce się budować nowe, powinno się dać miejscowej ludności gwarancje, że na tym nie straci. PiS=owski projekt ustawy pokazuje, że z tą ludnością nie zamierza się liczyć. Wątpi ktoś jeszcze, że traktują nas jak kolonię? Dariusz Dyrda

swoim terenie. Może sobie planować rozwój miasta, może tworzyć plany zagospodarowania przestrzennego, ale gdy przyjdzie firma wydobywcza, powie ”tu chcemy kopać węgiel” – i uzyska przychylność ministra, wszystkie te gminne plany przestają być ważne, miasto ma swoją koncepcję rozwoju dopasować do kopalni i już. Przypomina to PRL, i to wczesny, bierutowski. Interes i wola społeczności lokalnej przestaje się liczyć.

ICH ZYSKI, NASZE SZKODY Po drugie – my na Śląsku dobrze wiemy, jak wygląda okolica przy kopalni wę-

n Dramatyczna klepsydra, że miasto umiera.

MIESZKAŃCY UBEZWŁASNOWOLNIENI n Szkolny strajk klimatyczny w Tychach. W przedostatni piątek września młodzież w wielu miastach, także śląskich, wzięła udział w szkolnym strajku klimatycznym. Dobrze, bo klimat się zmienia, a winę na pewno w jakimś stopniu (nie będziemy tu rozważać w jakim) ponosi za to człowiek. Góry śmieci, gazy cieplarniane, smog – na pewno mają na to wpływ. Problem jednak w tym, że ta młodzież znalazła sobie jednego wroga, węgiel kamienny. Nie patrzy na rury wydechowe samochodów, nie patrzy, że produkcja ich, coraz to nowszych, smartfonów, tabletów, komputerów – to ogromne obciążenie dla przyrody, bo tworzenie dla nich baterii to powoduje ogromne zanieczyszczenia. Uparła się atakować węgiel – nie zastanawiając się nawet, że istnieją metody spalania go bardzo zanieczyszczające oraz niemal czyste. Oni są nie za ochroną klimatu, tylko za zamykaniem kopalń. To nie jest jedno i to samo! DD

14 września w Imielinie odbył się protest mieszkańców przeciw budowie tu kopalni, która ma wydobywać złoże Imielin-Północ. Miasto walczy z górnictwem od kilku lat, że kopalni tu nie chce. Walczy używając wszystkim prawem przewidzianych środków. Ale jeśli nowa ustawa stanie się prawem, tych środków już nie będzie – decyzję arbitralnie wyda minister środowiska. Dla Imielina decyzja ta oznacza upadek miasteczka. Miasteczka wyjątkowego, bo nie ma na całym Śląsku drugiego miejsca, gdzie przypada tyle firm na tysiąc mieszkańców. O Imielokach można powiedzieć, że gen przedsiębiorczości wyssali z mlekiem matki. W miasteczku jest mnóstwo małych firm i domów jednorodzinnych. Wszystkie one zostały wybudowane na lekkich fundamentach, bo plany zagospodarowania przestrzennego zakładały, że nigdy nie będzie pod nim wydobycia. Teraz zapewne okaże się, że będzie jak najbardziej, i to dość płytko, metodą na zawał, a więc szkody górnicze są więcej niż pewne. Ale to nie wszystko, przez Imielin idą stare, jeszcze z PRL-u potężne rurociągi gazu i wody pitnej. Co będzie, jeśli w wyniku szkód górniczej zaczną pękać. I co będzie, jeśli Zbiornik Imieliński, będący źródłem tej wody pitnej dla całej katowickiej aglomeracji, nagle wycieknie do wyrobisk? A jest tam jeszcze ogromne podwodne jezioro, ważny rezerwuar wody pitnej. Także on jest zagrożony. Władze Imielina we wszystkich instancjach podnoszą te problemy, ale nawet bez tej specustawy przegrywają. Teraz jednak odbiera się i im, i mieszkańcom szansę na jakąkolwiek obronę. Obronę przed degradacją tego wzorcowego wręcz miasteczka. Podobnie sytuacja ma się z rybnickim Paruszowcem, gdzie też nikt kopalni nie chce. Jeśli więc wbrew woli mieszkańców mają u nas powstawać kopalnie – to czymże my jesteśmy, je sli nie kolonią? Dariusz Dyrda


13

nr 9/2019 r.

FIKSUM DYRDUM

W

pierwszej chwili chciałem dać temu felietonowi tytuł: Witamy w III Rzeszy. Ale nie, bo tam jednak wszystko działało jak w szwajcarskim zegarku, a drakońskie prawa były tylko do tego dodatkiem. Więc witamy w ZSRR. O co chodzi? Ano o to, co zdradzili ostatnio politycy PiS-u w sprawie swoich powyborczych pomysłów, a co dotyczy artystów i dziennikarzy. Wiecie kto to jest artysta, zawodowy artysta? Pewnie wam, się wydaje, że to malarz, który drogo sprzedaje swoje obrazy; pisarz, którego powieści ludzie chcą kupować i czytać, popularny aktor filmowy czy teatralny, a przede wszystkim muzyk, na którego koncerty walą tłumy. A tu nic z tych rzeczy. To osoba, której PiS wyda certyfikat, że tym artystą jest. Nie masz certyfikatu, więc nie wolno ci występować, oferować swoich obrazów, wydawać swoich powieści. Że bzdura? Ależ wcale nie. Tak było za PRL-u, w którym na przykład Czesław Niemen nie miał statusu zawodowego artysty, bo go czegoś komisja weryfikująca artystów nie lubiła, więc mógł sobie występować, ale w zasadzie tylko na pomniejszych scenach i za stawki znacznie niższe, niż ci zawodowi. Ale że PRL powoli się rozłaził, to Niemena puszczały radio i telewizja, większości „zawodowych” nie, ale znów płacąc mu mniej, niż zawodowym. O tym, czyje powieści wydawać, też decydowała komisja, a nie wolny rynek. A fantastyczny Himilsbach nie był zawodowym aktorem tylko amatorem, pracującym za stawki jak statyści. Model zaimportowany z ZSRR działał wprawdzie z przymrużeniem oka, bo jednak mógł Niemen grać i śpiewać, a Himilsbach tylko

Witamy w ZSRR grać (na szczęście nie śpiewał) – ale takie skutki powodują absurdy, które bardzo podobają się ministrowi Glińskiemu. I zamierza nam je zafundować. A ja mam obawy, że zaraz potem statusu zawodowego artysty nie dostaną Janda, Gajos, Stuhr i wielu innych aktorów, którzy grali w różnych Klerach i innych filmach nieprawomyślnych. Tego, że żaden

taniem pozostaje, kto i na jakich zasadach ten samorząd powoła. Teoretycznie samorząd powinien wybrać się sam, ale co, jeśli w ustawie znajdzie się na przykład zapis, że większość stanowić w nim muszą dziennikarze mediów publicznych, czyli TVP i Polskiego Radia? A dziennikarze mediów z kapitałem zagranicznym wcale nie mogą do niego kandydować. I tym sposobem to

cji, ale potem uszczelnią i to. Likwidując mi Ślůnski Cajtung, bo nikt, kto w nim pisze, statusu dziennikarza miał nie będzie. Owszem, jak napisałem wyżej, sama idea jest słuszna, bo nie wiem, czy jest dziś drugi zawód, do którego wejść dziś tak łatwo, jak do dziennikarstwa; może kasjerka w supermarkecie. Od osoby noszącej dziś wizytówkę „dziennikarz” nie wyma-

Ja jednak PiS-u o plany rzetelnego naprawienia zawodu dziennikarza (i artysty też) nie podejrzewam. Chodzi im zwyczajnie o wprowadzenie - tylnymi drzwiami – cenzury. I to cenzury wyjątkowo perfidnej, bo już nie dzieło będzie cenzurowane, a jego twórca. Ustali się odgórnie, kto ma prawo pisać (grać w filmach, śpiewać piosenki, malować obrazy) – a kto tego prawa nie ma muzyk heavymetalowy czy Doda niedostaną statusu zawodowego artysty – jestem w zasadzie pewny. Podobnie jak tego, że status ten bez problemu uzyskają nieletni muzycy z Arki Noego. Ale to jakby problem artystów nie mój, bo mając na koncie raptem jedną wydaną powieść za pisarza, a więc i artystę, się nie uważam. Ale drugi pomysł dotyczy dziennikarzy. PiS wymyślił, że też wymagają weryfikacji, pod kątem rzetelności. I ja się teoretycznie z tym zgadzam. Diabeł jednak tkwi w szczegółach, a według PiS-u dziennikarzy ma weryfikować samorząd zawodowy. Py-

dziennikarze Dobrej Zmiany będą decydować, kto ma, a kto niema prawa mianować się pismakiem. Mam graniczące z pewnością przekonanie, że chociaż napisałem w życiu dziesiątki tysięcy reportaży, artykułów, felietonów i tak dalej, publikowanych w wielu tytułach prasy ogólnopolskiej, regionalnej, lokalnej – uznają oni, że dziennikarz ze mnie jak z kozij rzici rajzyntasza, więc zawodu tego wykonywać nie mogę. Początkowo jakoś sobie poradzę, bo ich ustawa będzie fuszerką, jak wszystko co zmajstrują, więc będę na przykład pracował jako Płatny Pisacz Listów do Redak-

ga się zdania jakichkolwiek egzaminów, znajomości prawa prasowego i prawa autorskiego i w zasadzie każdy może sobie taką wizytówkę, a nawet legitymację, wydrukować (może dlatego od wielu lat ich nie mam). Mamy zupełnych amatorów, tzw. dziennikarzy obywatelskich, a słyszał ktoś o obywatelskim lekarzu albo obywatelskim architekcie? W stanie wojennym sprawę wyregulowano dobrze. Dziennikarzem według Prawa Prasowego mógł być ten, kto posiada wykształcenie dziennikarskie i zatrudniony jest w redakcji na umowie o pracę (tak,

o pracę a nie jakiejś śmieciówce!). Tylko te przepisy są niedzisiejsze, bo Cajtung na przykład stanowi moją własność, a przecież nie mogę zatrudnić sam siebie. Ale zamiast majstrować coś zupełnie nowego, rzetelny ustawodawca zastanawiałby się, jak poprawić, dopasować do XXI wieku tamtą ustawę, a nie wymyślał jakieś nowe prawo, w którym decydować o uprawnieniach mają jacyś komisarze ludowi. Ja jednak PiS-u o plany rzetelnego naprawienia zawodu dziennikarza (i artysty też) nie podejrzewam. Chodzi im zwyczajnie o wprowadzenie - tylnymi drzwiami – cenzury. I to cenzury wyjątkowo perfidnej, bo już nie dzieło będzie cenzurowane, a jego twórca. Ustali się odgórnie, kto ma prawo pisać (grać w filmach, śpiewać piosenki, malować obrazy) – a kto tego prawa nie ma. I ten co nie ma prawa, niech sobie szuka innej roboty. Tym sposobem Przewodnia Siła Narodu przejmie władzę nad wszystkimi mediami, teatrami, wydawnictwami. Jak w ZSRR, jak w III Rzeszy. Jak w Polsce za Bieruta. Wolność słowa jest fundamentem wolności jako takiej, ostoją demokracji. PiS już nie kryje, że zamierza wolność słowa ograniczyć. Potem już pójdzie z górki, aż do namawiania dzieci, by denuncjowały własnych rodziców. O tym, czy taka Polska nas czeka, decydujemy 13 października. Dlatego proszę Was, 13 października idźcie głosować. Bo każdy głos się liczy. Dariusz Dyrda

PISZE CÓRKA NACZELNEGO

P

ójdę 13 października głosować. Albo i nie pójdę, bo mieszkam teraz w Liverpoolu a głosować chyba musiałabym w ambasadzie w Londynie. Ale i tak bym pojechała, gdyby wybory nie pokazywały, że cała Polska jest tylko warszawską kolonią. Bo dlaczego niby wszyscy obywatele polscy za granicą maja głosować zawsze na listę warszawską? Ja rozumiem, że niewygodnie mieć w ambasadzie czterdzieści list do głosowania, ze wszystkich okręgów. Ale czemu zawsze lista warszawska? Czy nie mogliby tego losować, raz lista warszawska, innym razem kielecka albo szczecińska. Byłoby uczciwie i demokratycznie. A nie tylko warszawska i warszawska. A co, jeśli ja chcę głosować na kandydata partii Ślonzoki Razem. Nie na jakiegoś PSL-owca, chłopa, Witosa takiego, który w tej Warszawie sieje i orze, tylko na Ślonzoków, którzy w moim okręgu na liście PSL się znajdują. I na nich, a nie na PSL chcę zagłosować? Dla mnie zawsze ta lista warszawska za granicą jest dowodem, że polskie elity polityczne cały kraj traktują jako nieważną warszawską prowincję. Dobrze, że nie ma za granicą wyborów samorządowych, a wszyscy polscy obywatele, ja tyszanka, jakiś Miecio z

Głosować za granicą Białegostoku na zmywaku w USA i pani Krysia z Nowego Sącza, opiekująca się holenderską staruszką, moglibyśmy głosować tylko na prezydenta Warszawy oraz radnych dzielnicy Mokotów. To dopiero

Z drugiej strony jestem jednak zdania, że imigranci nie powinni mieć prawa głosowania. Że powinno ono przysługiwać tylko, jak się to mądrze mówi, polskim rezydentom podatkowym. Płacisz w Polsce

pana Pścigłowicza mieszkającego w nowojorskim Jackowie, który w Polsce był ostatni raz w XX wieku, ale chce jej wybierać prezydenta, premiera, posłów. Płacisz tu podatki, wybieraj, nie płacisz, paszoł won!

Imigranci nie powinni mieć prawa głosowania. Że powinno ono przysługiwać tylko, jak się to mądrze mówi, polskim rezydentom podatkowym. Płacisz w Polsce podatki, masz prawo głodu. Płacisz podatki gdzie indziej, nic ci do tego kogo sobie Polacy do rządzenia ich podatków wybierają. Bo dlaczego ktoś, kto z Polską nie ma nic wspólnego poza tym, że się w niej urodził – ma decydować, kto nią będzie rządził mielibyśmy wybory… A w zasadzie to po co wybory w całej Polsce, zróbcie je sobie tylko w Warszawie i wystarczy. Aha, zapomniałam, ta wersja odpada, bo wtedy nie wygrałby PiS, w Warszawie niezbyt silny. Ale dzięki liście warszawskiej za granicą (głównie w USA) jakoś PiS sobie równoważy.

podatki, masz prawo głodu. Płacisz podatki gdzie indziej, nic ci do tego kogo sobie Polacy do rządzenia ich podatków wybierają. Bo dlaczego ktoś, kto z Polską nie ma nic wspólnego poza tym, że się w niej urodził – ma decydować, kto nią będzie rządził. Te rządy będą decydować o życiu ludzi mieszkających w Polsce, a nie jakiegoś

Jak już jestem przy USA, rozbawiła mnie radość prezydenta Dudy, że nareszcie będziemy mogli jeździć do Ameryki bez wiz. Też mi cymes… Do tego sprawa ryzykowna, bo ja jadąc tam wizę miałam, więc wiedziałam, że żaden urzędnik migracyjny zatrzymać mnie na lotnisku i odesłać do Polski nie może. W przypad-

ku „bezwizowców” jest inaczej – urzędnik, kiedy jesteśmy tam na miejscu może w każdej chwili prawa do wjazdu nam odmówić. Od tej decyzji nie ma żadnego odwołania. Poza tym wizy Amerykanie dla Polaków znoszą, bo już w zasadzie nikomu ich nie odmawiają, gdyż Polacy przestali do USA jeździć do roboty. Kto chce pracować na Zachodzie, wybiera Anglię, Niemcy, Holandię, Norwegię, bo pieniądze lepsze, kraje – zwyczajnie – bardziej cywilizowane, ubezpieczenie społeczne i tak dalej. Dziś więc z Polski do USA jeździ się turystycznie lub w interesach. Znoszą też Amerykanie wizy, bo kto ma wizę, powiedzmy na 5 lat, ten za nią zapłacił raz 600 złotych i już. A jak je zniosą, to trzeba będzie dać za każdym wjeżdżaniu do USA. Nie nam więc robią dobrze, tylko pilnują swojego geszeftu, a pan prezydent RP się cieszy, jakby było z czego. No, ale głupiemu ludowi może się nawet wydaje, że coś dla nich załatwił. Zofia Dyrda


14

nr 9/2019 r.

Nojlepszy gĕszynk 35zł

30zł

We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!

45zł

35zł

35zł

A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?

35zł

35zł

35zł

35zł

5zł

30zł

30zł

5zł

Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 501 411 994, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.

* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym. Nie ma tam sklepu!


15

nr 9/2019 r.

Wyjaśnić Polakowi, czym jest Hajmat, to jak wyjaśnić Papuasowi, czym jest bigos. Można próbować, ale po co? I tak nie zrozumie. Bo żeby zrozumieć smak trzeba poczuć; opowiedzieć się nie da ani Papuasowi smaku bigosu, ani Polakowi istoty Hajmatu. Tak jak Papuasowi nic nie powie, że bigos to z grubsza rzecz biorąc uduszona razem kapusta i mięso – plus przyprawy – tak Polak nie pojmie, że Hajmat to ojczyzna ważniejsza od Ojczyzny.

W

illi i Egon jeszcze w 1940 wstąpili do SS. Nie nosili nazwiska po Pieczce, tylko po swoim prawdziwym ojcu, Streicher. Mieczysław, Mietek, też chciał wstąpić, ale albo Niemcom przeszkadzało jego imię, albo to, że ojciec Pieczka był Polak, czy też uważał się za Polaka, co zresztą na jedno wychodzi - i go nie przyjęli. Zginął dość szybko, jako zwykły frajter w Wehrmachcie. Głupio zginął, bo ani na osfroncie, ani nawet w Afryce, tylko przy zajmowaniu Danii, chociaż Duńczycy się prawie nie bronili. Ale bronili się akurat tyle, żeby zabić gefrajtra Mieczysława Pieczkę z Kobiera, powiat Pless. Jak Mietek zginął, poszedłem do Pieczynej, czy mi nie sprzeda jego kolekcji znaczków, bo zbierał jak ja, i miał więcej, bo był starszy i dłużej zbierał. Ale mnie wyrzuciła. O Pieczkach przypomniałem sobie w marcu 1945 roku. Bo dołączyliśmy do jakiś niedobitków z innych jednostek SS. Przedtem się działo, oj działo. Kiedy nasz Dirlewanger został po raz dwunasty rannyprzeniesiono go w stan spoczynku. Zjawił się nowy dowódca naszej teraz już dywizji, SS-Brigadeführer Fritz Schmedes. Kanalia był jeszcze gorsza od Dirlewangera. Co tu się długo rozwodzić, jednego dnia, gdy próbował bić nas po pyskach, a byliśmy wypici, nagle ktoś mu oddał. W mordę z całej siły. Schmedes zatoczył się na kolejnego, a ten mu z kopa. I zaczęliśmy kopać naszego nowego wodza. To znaczy ja nie. Miałem ochotę, ale się bałem. I kopali go tak długo, aż przestał dawa oznaki życia. Wtedy dostał jeszcze parę razy kolbą w łeb. I tak nasza dywizja została bez dowódcy. Ale po prawdzie mało kogo to interesowało, i tak wszyscy wiedzieliśmy, że trzeba wiać. Można się dostać do niewoli nawet jako SS-man, ale nie jako żołnierz Dirlewangera. Na pewno wszystkich nas uznają za zbrodniarzy.

HAJMAT odc. 9

ale nikt nas nie słuchał. Więc podjął po chwili: - No ja, tyś był bajtel we szterdziestym, ale momy szterdziesty pionty. I przegrano wojna. Ale co z nami dali bydzie? A ty po jakiymu żeś je w SS? Zwykłych śląskich bajtli brali do Wehrmachtu! - Jo je SS Dirlewanger! - O scheisse! Dirlewanger!?! To ty mosz dopiero przesrane synek. Was gemacht du, że cie do Dirlewangra wziyni? -Przeca wiysz, kłusownictwo. - Was ist das kłusownictwo? Niy znom takigo polskigo słowa. - Wilderei. - Ah, so. Aber ja, ganze deine familie sind wilderern. I za toś trefił do Dirlewangra? - Naobkoło., Bez koncentracionlager. Dachau. - Downoś je na froncie? - Ode warszawskij rebelie. Hań sie zaczon mój front. - O jerombol! To ty mosz barżyj nasrane, jak choby jo. Bo jo w SS piynć lot, ale z Rusami sie proł, Francuzami, Serbami. A ty ze Polokami, u Dirlewangra. I chcesz do Kobiera wrócić. Dyć cie Poloki zaszlachtujom na amyn. Ale jo wrócić niy chca. Byda sie do końca proł, za Fuehrera i Reich. Za Reich poszeł do piochu mój fater, jo tyż póda! Jo je SS, a SS je wierne tymu, co przisiyngało. Wejrzoł na mie: - Aleś ty je SS z musu. Ty se rób, co chcesz. Ino jak sie chcesz

DZIENNIK BAŁTYCKI, NR 33 Z DNIA 28 LUTEGO 1945 ROKU Zbrodnicza jednostka SS Dirlewangen, odpowiedzialna między innymi za rzeź walczącej bohatersko Warszawy, została rozbita na granicy Śląska i Czech, przez bohaterskie oddziały Armii Czerwonej, dowodzone przez marszałka ZSRR Iwana Koniewa. Los samego Dirlewangera nie jest znany, ale Polska zawiadomiła wszystkich sojuszników, że poszukuje go jako zbrodniarza wojennego. Rozbitki z jego dywizji zasilają bandyckie oddziały Werwolfu, który na odwiecznie polskim Śląsku próbuje siać terror wśród ludności cywilnej. Poszedłem wraz tuzinem innych żołnierzy z mojej kompanii na zachód i po kilku godzinach marszu dotarłem do jakiejś jednostki SS. Patrzę, a tam ranny Truppführer ma jakąś znaną mi gębę. Jasne, to przecież Egon Streicher, pasierb Pieczki, przyrodni brat Władka. Siadłem obok, podałem manierkę z wódką. Napił się. Zagadałem prowokacyjnie po polsku: - Egon, wrócymy jeszcze do Kobiera, czy zgnijemy w tej Austrii? Poderwało go: - Was? Wie? Was? - Dej pokůj, lepi zacznij se polski spominać. To nos może zratować. A mie niy poznołeś, ale mie przeca znosz. Richat Saternus, twůj somsiod. - Richat? Dyć Richat je bajtel! - Zorientował się, że mówi po polsku, rozejrzał,

poddać to se choć pomiyniej abtajlung. Bo dirlewangerowcom bydom fest niyradzi. Miał rację. I ucieszył mnie, ze chce zginąć. Bo ja wciąż myślałem o Bernadce. Bernadka Szafron to była najładniejsza dziewczyna w mojej klasie. Po szkole zaczęła pracować w tartaku. Chciałem z nią zolycić (jak jest po polsku zolycić???) ale nagle we wsi na urlop, w pięknym mundurze SS zjawił się Egon Streicher, paradował, paradował, i 16-letnia Bernadka poszła z nim na siano w stodole Szafronów. Potem Egon jeszcze dwa razy przyjeżdżał a ona z nim na to siano chodziła. A ja. Co mogłem ja? Też miałem lat 16, szedłem do naszej obórki, żeby nikt mnie nie podejrzał, spuszczałem gacie, i choć w obórce śmierdziało kozą i królikami, brałem go

w rękę i wyobrażałem sobie, że to ze mną na sianie jest Bernadka. Jak przyjechałem na jedyny urlop, też w mundurze SS już, to zajrzałem do Szafronów. Mundur miałem ten sam, ale nie byłem Egon. Więc znów została mi obórka. - Chcesz zginonć? A Bernadka? – zagadnąłem pozornie niedbale Egona. - Bernadka? Wiesz, jak Pieczka ruchał matkę, a potem jak Mellich ruchał matkę, to cała wieś słyszała. Bo matka umiała pokazać, że jej dobrze, że chce jeszcze. A Bernadka nogi rozkładała, ale leżała jak kłoda. Takie samo ruchanie, jak w burdelu. Może nawet gorsze, Takich Bernadek, to pełny świat. Niech sobie ją bierze, kto chce. No to ja chcę – pomyślałem! I od tej chwili zastanawiałem się, jakby tu spowodować, żeby Egon nie dożył końca wojny. Żeby mu jednak nie przyszło do głowy wrócić do Kobióra i Bernadki. Nie. Nie chciałem go zabić. Jak Kurta. Kurt to Kurt. Ale Egon żołnierzem był normalnym. Bił się przez cztery lata, i nawet żal mi było, jak opowiadał, że dawniej dowodził czołgiem. Panterą, ale czołgów już teraz, w marcu 45, nie ma, więc bije się na piechotę. Ale bije się wiernie, jak na SS-mana przystało.

*** Nie zabiłem Egona. Ale mogłem, kiedy sowieci uderzyli, osłonić go ogniem MG42, przy którym akurat leżałem. Mogłem, ale sowieci uderzali z lewa i z prawa. A ja obróciłem lufę nie tam, gdzie był Egon. Ci z lewej zdążyli się, dzięki mojemu ogniowi, cofnąć. Ci z prawej nie zdążyli. Egon też. Ale czy jestem winien jego śmierci? Lufę miałem tylko jedną, ci z prawej chcieli żyć. Egon nie chciał, chciał zginąć za Reich. Ale tam nie sam Egon był, było ich ze sześciu. Wszyscy zginęli. Ale jakbym odwrócił lufę w drugą stronę, zginęliby ci z prawej. Też ze sześciu. To przecież Egona nie zabiłem, po prostu musiałem wybrać. Bernadce, jak wróciłem, opowiedziałem, że byłem przy nim, gdy zginął. Nie skłamałem. Byłem tam, widziałem jak pada przebity bagnetem. Przytuliłem. Zacząłem pocieszać, całować. Egon się mylił, albo ruchać nie umiał. Bo Bernadka może nie krzyczała, ale jęczała głośno, jakby żałobliwie czasem. Moja najdroższa żona. Zmarła mi, a tak chciała wyjechać do Niemiec. Może Niemcy by ją wyleczyli. Przeczytałem to, co napisałem dziś. Chwilami jest chyba wulgarne, sorońskie.

Myślałem, że dobrze znam język polski. Ale jednak nie znam na tyle, żeby to napisać nie wulgarnie. Jak poeta. Nie jestem poetą. Nawet to ostatnie zdanie nie zmieniło mojej oceny. Wujek Richat był wulgarny. Czy ja bym kiedyś powiedział, że rucham Weronikę? Albo że Weronika wtedy jęczy, czasem krzyczy. Owszem, jak jęczy, jestem z siebie dumny, ale powiem najwyżej, że jest nam z sobą bardzo dobrze. Że się naprawdę kochamy. Z drugiej strony, do cholery, gdyby kiedyś Weronika dała się wyruchać komuś innemu, zbiłbym jak psa. Jego. A ją? Nie wiem… Weronika Kiedyś, z nudów chyba, wzięła „pamiętnik kupca” – i natychmiast zorientowała się, że to żaden przedwojenny kupiec. Niby jak się miała nie zorientować. Zaczęła mnie naciskać skąd to mam. Początkowo kluczyłem, ale chyba niezbyt dobrze, bo mi nie wierzyła. W końcu, ze wstydem, przyznałem się, że to brat mojego pradziadka. Bo przecież kiedy dojdzie we wspomnieniach do tego Kobióra, do Paprocan, to mi nie uwierzy, że gdzieś to przypadkowo kupiłem. Więc powiedziałem, ze wstydem, że brat pradziadka. - Twój wujek znaczy… - ni to spytała, ni stwierdziła. Oburzenia w niej nie zauważyłem, raczej zaciekawienie. I uparła się, że chce czytać pamiętniki wujka Richata. Czytamy je razem, rozmawiamy o nim. O nich, bo jest tam przecież sporo postaci. I to przez nią zacząłem mówić wujek Richat. Bo ja o nim mówiłem ten ss-man. Jak o obcym, bo jest mi obcy, co z tego, że to samo nazwisko nosimy, że był bratem pradziadka. Ale Weronika zaczęła o nim: wujek. Niezwykłą historię życia miał ten twój wujek – powiedziała. Nie był złym człowiekiem – powiedziała. Ja jej, że był w SS, a ona mi, że brat jej babci był żołnierzem wyklętym, ale żydów zabijał, choć nie musiał. Więc był gorszym człowiekiem, niż wujek Richat. Oburzyłem się, że jak może porównywać polskiego bohatera z SS-manem. A ona do mnie, że ludzi porównuje, nie mundury. I że z tego, co o obydwóch wie, Richat był lepszy. Że był chyba prawym człowiekiem, i szkoda, że już nie żyje, bo chętnie by go poznała. Czy wiem, gdzie jest jego grób, bo by mu świeczkę – jak pojedziemy na Śląsk - poszła zapalić. Bo może nikt mu nie zapala. Wstałem i poszedłem spać, bo o czym jeszcze miałem gadać. Moja ukochana zwariowała na punkcie SS-mana. Stał się dla niej częścią mnie. Jak to powiedziała: Kochanie, każdego z nas ukształtowała jego rodzina. Wujek Richat to część twojej rodziny.

*** Przyjechaliśmy do Tychów, do Paprocan w zasadzie, kilka dni później. Weronika miała swój placek. Obrzuciła dziadka promiennym spojrzeniem. I wypaliła, że aż mnie zatkało: Opa, mom do wos kołocz z posypkom. Mom nadzieja, że bydziecie mu radzi. Bardzo po polsku to powiedziała. Niby zdanie śląskie, ale każde słowo brzmiało po polsku. Sztucznie. Ale dziadek Erwin uśmiechnął się radośnie: - Toć dziołcha, co byda rod. Zaro narychtuja kafyju, siednymy se a bydymy ȏsprawiać. Tyś już je naszo! Potem przylazła Justyna. Wycałowały się z Weroniką, a dziadek zaczął do niej mówić Werka. Jak do jakiejś wsiury. Werka. A Weronika łykała tę Werkę z uśmiechem, do dziadka zaczęła mówić opa. Co to do cholery jest??? Werka, tfu, Weronika pytała o historię naszej rodziny. O ujka Richata najmniej, bo uznała, że wie o nim więcej, niż oni. Sama o nim opowiadała. Ale o resztę. O tych wszystkich ujków, którzy, gdy przyszedł ich wiek, zakładali mundur Wehrmachtu i szli się bić, za sprawę nie swoją, ale jednak swoją, bo teraz Niemcami byli, a Niemcy toczyli wojnę. Pytała o Hitlerjugend i BDM. Dziadek sam wiedział niewiele, za młody był. Wiedział tyle, co z rodzinnych przekazów. A co się w rodzinie mówiło? Ano, mówiło się, że znacznie starszy brat zginął w Afrika Korps,a znowu wujek Kulesza (nie mam pojęcia kim był wujek Kulesza i czemu był moim wujkiem) był strzelcem pokładowym na niemieckim bombowcu, który zrzucał bomby na Londyn. Aż Anglicy jednego dnia nie zrzucili do morza bombowca z wujkiem Kuleszą. Pies mu mordę lizał. Mówiło się o jakimś tam wujku, że był na ostfroncie, a o innym, że okupował Francję. Pamiętam te opowieści przy rodzinnym stole, w urodziny, gdy miałem lat 7, albo i 10. Ale potem najstarsi umarli i przestało się o tym mówić. Nowi najstarsi opowiadali o czasach Gomułki, Gierku, stanie wojennym. Nudne to było, bo nie opowiadali swoich przeżyć, swoich z tym związanych nie mieli. Tyle, że półki w sklepach puste. A ci starzy najstarsi to opowiadali o tym, gdzie byli i co robili ich ojcowie. Za młody jestem, by pamiętać jeszcze tych starszych najstarszych, którzy sami na wojnie walczyli. Ale może i dobrze, bo moi starsi najstarsi nie bili się za Polskę, tylko za tę cholerną III Rzeszę. Nawet jeśli w nią nie wierzyli. Ale jaka różnica zabitemu przez niemieckiego żołnierza, czy ten żołnierz w sprawę wierzy, czy nie. Ale trochę byłem z nich dumny. Głupio mi, ale byłem. Weronika tym bardziej. Gdy słuchała, jak moi przodkowie bili sowietów, Rusów cholernych, jak pod Moskwę podeszli, pod Petersburg, wtedy Leningrad, i prawie że je zdobyli, to oboje byliśmy z nich dumni. Niedużo brakło, a by sowietów nie było! Nie byłoby sowieckiego zniewolenia Polski. Cdn. Dariusz Dyrda


16

nr 9/2019 r.

Książka, na którą wielu z naszych Czytelników długo czekało – już jest. Już ją wysyłamy, rozwozimy po Śląsku. Jeśli zgłosicie się do nas, chętnie zorganizujemy u Was wieczór autorski, NA KTÓRYM Gott mit Uns będzie po promocyjnych cenach.

To sie werci poczytać: Opowieści o śląskiej historii (wcale nie dla dzieci) Jana Lubosa, to kilkanaście gawęd o naszych dziejach, od średniowiecza po czasy współczesne. Oparta o mało znane dokumenty i doskonałą ich analizę. Dzięki niej można lepiej zrozumieć śląskie dzieje, ale i Śląsk dzisiejszy. 124 strony, format A-5, cena 20 zł.

Ksiůnżka ślůnsko – nojlepszy gĕszynk pod krisbaum! Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Richtig Gryfno Godka”? „Gott mit Uns”? „Asty Kasztana”? Eli ni mosz, terozki festelno szansa kupić je blank tanio. W księgarni komplet tych książek kosztuje średnio około 155 zł. U nas – razem z kosztami wysyłki – wydasz na nie jedynie !!! 120 złotych!!! Ale możesz je oczywiście kupić także osobno. Koszt przesyłki – 9 złotych. W przypadku zamówienia powyżej 100 zł – przesyłka gratis. Można zamówić internetowo: megapres@interia.pl lub telefonicznie: 501-411-994. Można też zamówić, wpłacając należność na konto: 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Prosimy przy zamówieniu podawać numer telefonu kontaktowego. Instytut Ślůnskij Godki 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53

„Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego – to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron, format A-4, cena 60 zł.

„Asty Kasztana, Ginter Pierończyk – „opowieści o ląsku niewymyślonym”, to autentyczna saga rodziny z katowickiego Załęża. Jak się żyło w Katowicach śląskim pokoleniom? Historia przeplatana nie tylko zabawnymi anegdotami , ale też tragicznymi wspomnieniami i pięknami zdjęciami z prywatnych zbiorów. 92 strony, formak A-5. Cena 15 zł.

„Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyrdy – to jedyny podręcznik języka śląskiego. W 15 czytankach znajdziemy kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, a pod każdą czytanką autor wyjaśnia najważniejsze różnice między śląskim a polskim. Wszystko to uzupełnione świetnym słownikiem polsko-śląskim i śląsko-polskim. 236 stron, format A-5. Cena 29 zł.

„Gott mit Uns - ostatni żołnierze” Mariana Kulika. To wspomnienia ostatnich Ślązaków, służących w armii III Rzeszy. Stare opy spominajom przedwojenno Polska, służba przy wojsko i to, co sie sam dzioło, kiej przīszły Poloki a Rusy. Fascynująca lektura. 240 stron, format A-5, Cena 29 zł.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.