Gazeta NIe tYLKO DLa tYch KtÓrzY DeKLarUJĄ NarODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ
czaSOPISMO GÓrNOŚLĄSKIe
P
Dysonans
ora dni nazod brołech udział we konferencje „Dysonans poznawczy” TADx Rava Riwer. Godnij jak sto młodych ludziůw – studentůw a nie ino – słuchało, jak ôsprawiom, czamu Poloki nie miarkujom, co je louz ze Ślůnskiěm. Zaczonech hań po ślůnsku, ale wartko ech przeszeł na polski, coby mogli pokapować, ô czym genau ôsprawiom. Bo przecież dopóki mówiłem po śląsku, nic nie rozumieli. A opowiadałem im o tym, że Polacy najpierw sfałszowali historię Śląska, wmówili sobie że jesteśmy Polakami, a Polska naszą macierzą (brrr, okropne słowo, prawie jak mać), że naszo godka to język polski – a kiedy już dopuścili się tej ogromnej mistyfikacji, to się dziwią, że im Ślązacy do tego nie pasują, że nie potrafą nas w te macierzowe ramy wtłoczyć, bo co rusz z nich wyskakujemy. Nawet to moje mówienie po śląsku. Pytali: jak to jest, ze przed panem po śląsku mówiła dziewczyna i ją rozumieliśmy a pana nie? Więc wyjaśniałem, że ją rozumieli, bo ona wcale nie mówiła po śląsku, tylko po polsku z pojedynczymi śląskimi słowami. No ale o tym Paula pisze w swoim felietonie na stronie 9, więc nie będę się powtarzał. Ale za to muszę powiedzieć, że także w tym numerze kilka razy wyskakujemy z tych polskich ram. Zaczynamy zaraz na drugiej stronie, gdzie piszemy o 75 rocznicy polskiej aneksji tak zwanego „Zaolzia”. Polskie media – w tym także Gazeta Wyborcza, o czym piszemy na stronie 3 – twierdzą, że Zaolzie to rdzennie polskie tereny. A my odpowiadamy: jeśli Zaolzie jest rdzennie polskie, to Madagaskar i Tajlandia też są rdzennie polskie! To tereny rdzennie śląskie, które znacznie dłużej leżały w Czechach, niż Polsce. Jeśli więc już rozpatrywać ich rdzenność w kategoriach polski-czeski, to Zaolzie jest jednak rdzennie czeskie! Na rozkładówce (strona 6-7) przy okazji niemieckiego filmu dokumentalnego piszemy o Ślązakach w Wehrmachcie. To także coś, co w polskich głowach nie chce się pomieścić – ale dla mnie jest oczywiste, że mój ojciec służył w armii niemieckiej a moje zdziwienie wywołuje Ślązak, który wtedy służył w polskiej. No i wreszcie na stronie 10 piszemy o tym, że nasza odmienność razi tylko tych, którzy na co dzień żyją z bajdurzenia o polskim patriotyzmie, polskiej racji stanu. Czyli tzw. klasę polityczną. Oraz mieszkańców zacofanych wschodnich wsi i miasteczek. Ci Polacy, którzy już nieco świata widzieli, którzy kilka książek przeczytali, na naszą odmienność patrzą życzliwie. Szef-reDachtůr
Nr 10 (23) PaŹDzIerNIK 2013 ISSN 2084-2384 Nr INDeKSU 280305 ceNa 1,50 zŁ (8% Vat)
Pominŷli...
O podziale Śląska Cieszyńskiego miał zdecydować plebiscyt. Obie strony jednak się do niego nie paliły – być może obawiając się właśnie siły śląskich organizacji separatystycznych. Dlatego o granicy na Olzie zdecydowali zachodni alianci. I tak wyglądała ona do 1938 roku. Jednak Polska, która wyrwała już Niemcom kawałek Górnego Śląska nigdy nie kryła, że ma ochotę na dalsze jego części. Na niemiecką liczyć nie mogła, było to państwo zbyt potężne. Ale „Zaolzie” należące do słabszych militarnie od Polski Czechów wciąż nęciło. Czytaj str. 2
W Europie już dawno zauważono, że największe zakłady przemysłowe, najwspanialsze osiedla robotnicze, jak Nikiszowiec, nie ustępują jako zabytki królewskim zamkom czy średniowiecznym katedrom. Są nowsze, ale przez to wcale nie gorsze. Wie to cała Europa. Tylko w Polsce nadal uważa się, że zabytki to Wawel, Sukiennice, Barbakan, Jasna Góra, Wilanów i Malbork. A reszta się nie liczy. Czytaj str. 3
Chocioż juże piyrwy bůwała niŷroz ô tym godka, to tak po prowdzie żodyn sie niŷ ôpoważůł, coby zrobić piyrszy krok. Aże do teroski, kej to Krakůw sie sztrabnůł i pedzioł, iże za piŷńć rokůw żodyn tam niŷ bydzie polić we piecach wůnglym. Ukwoła hańkejszych rajcůw mo wlyź za piŷńć lot, eli niŷ uzno inakszy Syjmik Małopolskij Rějŷncji. Jednako juże teroski poszła fama a festelno swada ô to, eli mogymy polić Czytaj str. 4 wůnglŷm, eli zaś niŷ.
P
We ślůnskij godce je gryfne słowo, festelnie gryfne: pominonć! U nos idzie, toć, pedzieć, co ftoś umrzīł (abo „je umarty”), abo ôdszeł, abo inacŷj – blank jak po polsku. Nale u nos, kiej ôsprowio się ô kimś, fto boł nom bliski, ale już go ni ma, padomy: pominoł.
ominoł. Jego czas sie skończył, już go nima, tak, jak mijo wszyjsko. W polskim „odszedł” tej głębi nie ma. Ale też w kwestii wielu pojęć emocjonalnych słowa śląskie są mocniejsze, głębsze. To dowód, że nasza mowa nadaje się nie tylko do sprawianiu wicůw. Ŏ pomijaniu spominomy, bo przeca chneda „Wszyjskich Świěntych” a „Zaduszki”. Dwa dni, kiej spominomy naszych bliskich, kierzy pomineli. I wielgich Ślůnzokůw. A my we tym numerze spominomy Ślůnsk, kiery jeszcze je, ale polekku pomijo. Tuż spominomy Ślůnzokůw, kierzy byli we Wehrmachcie. Jeszcze trocha jejch żyje, ale jeszcze pora lot i pominom wszyjscy. Na razie jednako winszujemy im sto lot, a zaś Wos proszymy – zapolcie tyż 1 abo 2 listopada kyrczki hań, kaj leżom Ślůnzoki. Ślůnzoki zamordowane za Tragedie Górnośląskiej, ale tŷż ci, kierych rozstrzelali, powiesili Niŷmce
(abo zabili Poloki). Niě przěpomnijcie ô tych, kierzy tela zrobili do naszej Ziemi, a ni majom ani swojego grobu – jak baji wielgi ślůnski wynajdlorz Jan Christian Ruberg, dzienki kieremu na Ślůnsku zaczěny powstować gruby a huty – a kiery leży we grobie bez miana, na hołdu nowskim smŷntorzu. Nale we kożdym ślůnskim mieście idzie trefić kogoś, fto we swoji roki boł widzany, a terozki ani grobu ni ma. Spomnijcie go, a zapolcie mu kyrczki. A my we redakcje postanowili, co zapolymy świŷczki we 10 starych ślůnskich werkach, hutach, grubach, kiere tyż pomijajom, roslatujom sie. To bydom kyrczki niŷ do murůw, inoś do tych wszyjskich, kierzy bez srogi roki hań robili. Eli fto zaś chce szluknonć 1 abo 2 listopada trocha ślůnskij historie, to proszěmy go piěknie na smentorz Mater Dolorosa we Bytoniu abo směntorz hutniczy we Glajwicach. Hań treficie groby wilegich Ślůnzokůw.
Arcybiskup Skworc w swojej homilii mówił: „W bydlęcych wagonach tysiące Górnoślązaków – bez względu na swoją świadomość narodową, pochodzenie, zawód, pozycję społeczną – jechało tygodniami w nieznane, na wschód, do przymusowej pracy. Dla większości była to podróż w jednym kierunku, a stacją końcową – śmierć na obczyźnie w bezimiennym grobie. Ślązacy dopełniali w ten sposób wojennego losu tych Polaków, którzy od pamiętnego dnia 17 września 1939 roku byli mordowani lub deportowani na wschód jako element obcy narodowo i klasowo.” Tak więc według Skworca ci niewolnicy to byli … Polacy. Zgoła to dziwne, bo Rosjanie deportowali ich jako NieCzytaj str. 6 mców.
Najmłodsi żołnierze Wehrmachtu mają teraz po 86 lat! Jeszcze dziesięć lat temu żyło ich mnóstwo, teraz trudno znaleźć kilkunastu sprawnych intelektualnie i na tyle zdrowych, by wziąć udział w programie. A przecież to ciekawe wiedzieć, jak potoczyły się losy tych ludzi. Chodziło o znalezienie takich, którzy są jeszcze sprawni intelektualnie, w miarę wyraźnie mówią, słyszą… Znalazłam ich, ale to na tyle wiekowi ludzie, że niektórzy zmarli, zanim się spotkaliśmy. Ale rozmowa była trudna nie tylko z powodu wieku. Dla niektórych z nich są to przeżycia wstydliwe, o których do dziś nie chcą opowiadać. Czytaj str. 7
2
PaŹDzIerNIK 2013 r.
75 rocznica niemiecko-polskiego rozbioru czechosłowacji
Polski epizod za Olzą
W październiku mija 75 lat od momentu, gdy Polska napadła na Czechosłowację, odbierając jej część Górnego Śląska, zwaną w Polsce Zaolziem. 2 października 1938 roku wojska polskie przekroczyły most graniczny w Cieszynie, zajmując południową część dawnego księstwa Cieszyńskiego. Polska wraz z hitlerowską III Rzeszą dokonywała właśnie rozbioru Czechosłowacji, likwidując to państwo. Niemcy przejęli władzę nad 99% państwa czeskiego, Polska zaledwie nad skrawkiem. Uwiarygodniła jednak tym agresję Hitlera, który udowadniał, że nie tylko on pozostaje w sporze z Pragą. Państwo polskie zaczęło być uważane w Europie za awanturnika podobnego do III Rzeszy.
Co
więcej, Czesi, chcąc ocalić swoje państwo, próbowali się dogadać z Polską, i dobrowolnie odstąpić „Zaolzie” w zamian za brak poparcia dla działań hitlerowskich. Wysyłali takie sygnały do Warszawy, jednak bezskutecznie. Mało tego – na prośbę Czechów także Sowieci przypomnieli Polsce, że w razie polskiego ataku na Czechosłowację ZSRR będzie mógł (zgodnie z art. 2 paktu). wypowiedzieć pakt o nieagresji z 1932 r. Polska jednak wolała do spółki z Hitlerem postawić Czechom ultimatum. Czeskie władze chcąc nie chcąc – zgodziły się. Tym sposobem w 1938 roku Czechosłowacja do 1945 roku zniknęła z mapy. Rok później jej los podzieliła Polska.
Spór od 1918 roku Oba te państwa od końca I wojny światowej walczyły dyplomatycznie i politycznie o Górny Śląsk. Polska chciała zagarnąć jak największą część licząc od wschodu, Czesi jak najwięcej licząc od południa. Jednak w jednej sprawie oba państwa działały bardzo zgodnie – zwalczając aspiracje Ślązaków do powołania własnego państwa. A było to ważne zwłaszcza na Śląsku Cieszyńskim. To właśnie tam bardzo aktywnie działała Śląska Partia Ludowa, nawołująca do jego powstania. I co więcej, ciesząca się ogromnym poparciem społecznym, czego dowodzą wybory do samorządów w całym okresie międzywojennym, gdzie działacze narodowości śląskiej uzyskują lepsze wyniki niż mniejszość polska. Teresa Semik, dziennikarka Dziennika Zachodniego: „Ktoś, kto odwiedził Katowice w czasie wojny, mógł odnieść wrażenie, że to niemieckie miasto. Nie tylko ze względu na jego zewnętrzny wystrój, niemieckie nazwy ulic. Już 4 września 1939 roku
Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: poczta@naszogodka.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Druk: Promedia, Opole Nie zamówionych materiałów redakcja nie zwraca.
Na zdjęciu pierwszym wojsko polskie wkracza w 1938 roku do Czeskiego Cieszyna, na zdjęciu 2 wojsko niemieckie wkracza w 1939 do Katowic. Po reakcji mieszkańców widać, kto był traktowany jak najeźdźca a kto jak oczekiwany gospodarz. Może to dziwić tych, którzy według polskich źródeł wiedzą, że teren ten zamieszkiwali w 70 % Polacy. Problem tkwi jednak w tym, że nie byli to, jak sami o sobie mówili „Nie Polacy, lecz Ślązacy po polsku mówiący”. Deklaracje takie składał między innymi Józef Kożdoń, w okresie międzywojennym burmistrz czeskiego Cieszyna, lider narodowości śląskiej.
Polska, czechy a może państwo śląskie Kożdoń w latach 1918-21 głosił postulat powołania państwa górnośląskiego. I to przeciw temu postulatowi aktywnie działali Czesi i Polacy, dopuszczając się zresztą licznych aktów terroru na śląskich działaczach Śląska Cieszyńskiego. Jednocześnie obie strony próbowały prowadzić politykę faktów dokonanych. Na przykład Polacy, na terenach zajętych - zgodnie z
porozumieniem między państwami - tymczasowo, zaczęli przeprowadzać wybory do Sejmu. Dla Czechów był to jasny sygnał, że Polska porozumień nie zamierza respektować. O podziale Śląska Cieszyńskiego miał zdecydować plebiscyt. Obie strony jednak się do niego nie paliły – być może obawiając się właśnie siły śląskich organizacji separatystycznych. Dlatego o granicy na Olzie zdecydowali zachodni alianci. I tak wyglądała ona do 1938 roku. Jednak Polska, która wyrwała już Niemcom kawałek Górnego Śląska nigdy nie kryła, że ma ochotę na dalsze jego części. Na niemiecką liczyć nie mogła, było to państwo zbyt potężne. Ale „Zaolzie” należące do słabszych militarnie od Polski Czechów wciąż nęciło. „Zaolzie”, z bogatym zagłębiem przemysłowym, a zamieszkałe dość licznie przez emigrantów z Małopolski. Częściowo także przez Ślązaków, którzy wybrali polską orientację narodową (jak rodzina Je-
rzego Buzka). Gdy więc w roku 1938 wydarzyła się okazja, by przy współudziale hitlerowców zabrać Czechom „Zaolzie” – z okazji tej skwapliwie skorzystano.
Kożdoń szukał rozwiązania Śląscy działacze próbowali do końca szukać innego rozwiązania. Jeszcze we wrześniu 1938 przypominali przedstawicielom mocarstw o obietnicy przeprowadzenia na Śląsku Cieszyńskim plebiscytu. Prosili o zrobienie tego teraz i uznania woli mieszkańców. Oraz ewentualne stworzenia Protektoratu Śląska Cieszyńskiego, na wzór Protektoratu Czech i Moraw. Do Polski nie chcieli! Ale klamka już zapadła. Ponieważ niekwestionowanym liderem lokalnej ludności był Kożdoń, Warszawa porozumiała się z nim, że to on, legalny burmistrz Czeskiego Cieszyna przekaże Polakom symbolicznie klucze do miasta.
homo sapiens pedzioł tak
władze okupacyjne zaczęły tworzyć niemiecką administrację." Redaktor Semik wielokrotnie wypisywała rzeczy horrendalne, ale tym razem przeszła sama siebie. Następnym razem już chyba napisze, że „ktoś, kto w 1938 roku przyjechałby do Monachium, mógłby uznać, że to niemieckie miasto”. Bo przecież Katowice były niemieckim miastem – tak samo jak Monachium. To Niemcy to miasto stworzyli, wybudowali! To Niemcy stworzyli jego koncepcję, to w Niemczech w ciągu zaledwie 50 lat miasto to z wsi stało się wiodącym ośrodkiem przemysłowym regionu. Podczas plebiscytu w 1921 roku aż 85% ludności opowiedziało się za Nie-
mcami a tylko niecałe 15% za Polską. Te relacje najlepiej dowodzą, czy było to miasto polskie czy niemieckie. Niemniej jednak po III Powstaniu Śląskim przypadło ono Polsce. Było w Polsce jednak zaledwie 17 lat. Na zdjęciach z 4 września 1939 roku widać, że mieszkańcy Katowic entuzjastycznie witają wkraczający Wehrmacht. Może nie wszyscy, ale jednak wielu uważało najwyraźniej, że to jest niemieckie miasto. Tak więc dziwić się, że po wkroczeniu Niemców Katowice wyglądały na miasto niemieckie – to dowód ogromnego… nieuctwa chyba. No bo czego? W tej sytuacji można nawet zastanawiać się, czy w przypadku Katowic
można mówić o niemieckiej okupacji. A jednak można – bo okupacja oprócz znaczenia potocznego ma też naukowe, prawnicze. Jeśli jakieś terytorium zostało zajęte przez inne państwo, a nie podpisano potem żadnego pokoju ani aneksji nie uznała społeczność międzynarodowa – to prawnie jest okupacja. Ale termin ten w Katowicach znaczył coś zupełnie innego, niż w Generalnej Guberni. U nas nie było łapanek, Szarych Szeregów, lokali „nur für deutsch”. Bo to po prostu były Niemcy. Po prowdzie redachtůrka inoś powtůrzyła to, co wymiarkowali se we Muzeum, że Katowice były pode okupacjom. A przeca to tak, jakby pedzieć, że Lwów we 1920 roku trefił pod
Jednak ustalony protokół złamał wojewoda Michał Grażyński, który odtrącił klucze i kwiaty mówiąc: „My Polacy lubimy sytuacje jasne i cenimy charaktery określone. Dlatego odnosimy się z szacunkiem do Czechów i Niemców ale nie możemy tolerować żadnych typów pośrednich. Nie mogę przyjąć od panów ani kwiatów ani kluczy – przyjmę je z rąk innych ludzi.” Miejscowa ludność słuchała tych słów w grobowej atmosferze. Oto jej przywódca, burmistrz od czterech kadencji, szanowany jak nikt w mieście, zostaje potraktowany pogardliwie przez nowego pana. Teraz już nie mają wątpliwości: nowego okupanta. Cieszą się nieliczni Polacy, reszta milczy. Większe owacje niż wojsko polskie spotka Wehrmacht, który wkroczy tu niecały rok później.
to nie są polskie ziemie A w 1945 roku zwycięskie mocarstwa nie mają żadnej wątpliwości: ten teren należy się Czechosłowacji, Polska nie ma do niego praw żadnych, historycznych ani innych. Do Polski w całej nowożytnej historii należał przez niecały rok. Od rozbioru Czechosłowacji w 1938 do likwidacji Polski w 1939 roku. „Zaolzie” trafiło do państwa czeskiego i jest w nim do dziś. Co nie zmienia faktu, że w katowickim sztabie wojskowym opracowano plan porwania z Cieszyna Kożdonia i postawienia przed polskim sądem, za rzekomą kolaborację z III Rzeszą. Co ciekawe, Czesi, których był obywatelem, tej kolaboracji się nie dopatrzyli. Kilka lat później zmarł spokojnie w śląskim mieście leżącym w republice czeskiej Opawie. polsko okupacjo. Poloki padały co Lwów je jech – skirz tego, co było to miasto bez storocza polski, rozwijała sie hań polsko kultura, były polski szkoły, żyli hań polscy naukowcy. Blank polski miasto, pra!? I genau taki same mieli prawa Niemce do Katowic: skirz tego, co było to miasto bez storocza niemieck, rozwijała sie hań nimiecko kultura, były nimiecki szule, żyli hań nimieccy naukowcy! Katowice do 1922 roku, bez storocza były nimiecki – a 17 lot Polski to za mało, coby we 1939 roku pedzieć, iże Katowice trefiły pod nimiecko okupacjo! Nom sie zdo, co miasta pogranicza nikej niě ttrefiajom pod kupacjo, ino trefiajom do inszego państwa. Jak czeski Cieszyn, kiery we 1938 roku ôroz stoł się polski a zarozki razěm nimiecki. Przeca niě trefił pod polsko okupacjo a za rok pod nimiecko!
3
PaŹDzIerNIK 2013 r.
tak w praktyce wygląda nasze partnerstwo z Krakowem
Śląskie zabytki niech upadają
No i mamy pierwsze próbki działania „Krakowic”. Już wiemy, jak w praktyce będzie wyglądać współpraca Krakowa z aglomeracją katowicką. Kiedy Krakowowi z nami po drodze, to opowiada o partnerstwie. Ale gdy poczuje, że możemy sięgnąć po część pieniędzy, którymi budżet państwa obdziela hojnie to miasto, nagle Kraków o wspólnych działaniach zapomina.
Z
wolennicy tej koncepcji wierzyli, że dzięki niej lepiej chronione będą nie tylko zabytki Krakowa, ale i zabytki przemysłowe naszej aglomeracji. Tymczasem Kraków właśnie zaproponował utworzenie Narodowego Funduszu Rewaloryzacji Miast Historycznych. Na spotkanie zaproszono przedstawicieli najważniejszych polskich miast: Warszawy, Poznania, Gdańska, Lublina, Wrocławia. Afront w historii niespotykany, w naradzie reprezentantów czołowych polskich miast brakło Katowic. Albo jakiegokolwiek przedstawiciela naszego województwa. Ale też trudno się dziwić, bo cała zabawa polegała na ograbieniu nas z kasy.
Inne zabytki nic nie warte Oto bowiem przedstawiciele tych miast uznali, że nikomu innemu tak jak im nie należą się pieniądze na ratowanie zabytków. Że tylko ich zabytki są cenne.
A inne? Czort z nimi! I mniejsza z tym, że w Niemczech czy Anglii zakłady przemysłowe z XIX wieku i początku XX wpisane są na listę dziedzictwa UNESCO, tak jak Wawel. Górnośląskie zabytki nie są od tamtych gorsze, często są lepsze. Na przykład Elektrociepłownia Szombierki, wielki spadek po rodzie von Schaffgotsch, która postawiła ją zaraz po I Wojnie Światowej. Albo szopienickie huty, które właśnie zupełnie się rozpadają. Albo wiele innych. W Europie już dawno zauważono, że największe
EC Szombierki, na tle słynnej dzielnicy Karb. To jedna z najpiękniejszych fabryk świata. Podobne firmy w Zachodniej Europie otoczone są taką opieką, jak królewskie zamki. Ta właśnie zaczyna podupadać.
W Europie już dawno zauważono, że największe zakłady przemysłowe, najwspanialsze osiedla robotnicze, jak Nikiszowiec, nie ustępują jako zabytki królewskim zamkom czy średniowiecznym katedrom. Są nowsze, ale przez to wcale nie gorsze. Wie to cała Europa. Tylko w Polsce nadal uważa się, że zabytki to Wawel, Sukiennice, Barbakan, Jasna Góra, Wilanów i Malbork. A reszta się nie liczy. zakłady przemysłowe, najwspanialsze osiedla robotnicze, jak Nikiszowiec, nie ustępują jako zabytki
królewskim zamkom czy średniowiecznym katedrom. Są nowsze, ale przez to wcale nie gorsze. Wie to cała Europa. Tylko w Polsce nadal uważa się, że zabytki to Wawel, Sukiennice, Barbakan, Jasna Góra, Wilanów i Malbork. A reszta się nie liczy. Od pewnego czasu trwały starania organizacji z całej Polski, aby ukrócić uprzywilejowaną pozycję Krakowa, który na zabytki dostawał zdecydowanie najwięcej. Kraków czując, że to może się udać, wymyślił Fundusz Miast Historycznych. Przedstawiciele kilku miast uchwalili, że taki Fundusz powinien stanowić przynajmniej 200 milionów rocznie. Z czego Kraków od razu zarezerwował dla siebie 40. Czyli tyle, ile dostawał dotychczas. My nie dostajemy na nasze zabytki praktycznie nic.
zlekceważeni także przez stolicę Śląska Klasztor w Trzebnicy, opodal Wrocławia. Dowód potęgi niepodległego państwa śląskich Piastów. Mało który średniowieczny władca ufundował tak ogromny klasztor jak Henryk Brodaty.
O dziwo inne miasta dały się na sztuczkę nabrać. Najbardziej żal, zrobił to też przedstawiciel Wrocławia. Zgodził się, że zabytki tych kilku miast są więcej
warte, niż zabytki całej Polski. W przypadku Wrocławia jest to strzał we własną stopę – bo cały Śląsk, ale zwłaszcza Dolny, pełen jest zabytków historycznych wielkiej klasy. Tuż obok Wrocławia leży monumentalne opactwo w Trzebnicy. Nieco dalej, w wałbrzyskim Książu – równie imponująca rezydencja von Hochbergów, tych samych, którzy drugi pałac mieli w Pszczynie i byli właścicielami tyskiego browaru oraz hut i kopalń w Murckach, na Wesołej, na całym obszarze między Katowicami a Bielskiem. Na Dolnym Śląsku leży ponad 2 tysiące zabytkowych obiektów – zazwyczaj znacznie większej wartości niż dworki szlachty polskiej. Nawet w bogatej jak na Polskę Wielkopolsce – zabytków jest mniej niż 900. Obiekty śląskie są też wyjątkowo zrujnowane, bo Polska przez lata uznawała je za „germański ślad na prastarej polskiej ziemi” i celowo doprowadzała do ich upadku. Wrocław jako stolica całego Śląska powinien myśleć o wszystkich tych zabytkach – a nie tylko o swoich. Prawda, że ma równie wspaniałe (a może wspanialsze) jak Kraków. Ale Kraków jest jeden, a Wrocław ze wszystkich stron, ku nam aż po Cieszyn, pełno ma zabytków wysokiej klasy. Poczynając od średniowiecznych, aż po te przemysłowe, z XX wieku. Dlatego żal, że właśnie Kraków, z którym od pół roku mamy wspólną strategię – oraz stolica Śląska, Wrocław, wymyśliły knif, dzięki któremu próbują odebrać reszcie Śląska pieniądze na nasze zabytki. MaGDa PILOrz
Quiz bez poprawnej odpowiedzi
W ostatnim czasie nasiliła się propaganda przypominająca najświetniejsze czasy gomułkowskich „odwiecznych polskich piastowskich ziem”, „powrotu Śląska do macierzy” i tym podobnych historycznych kłamstw udających, że Śląsk przez stulecia miał coś wspólnego z Polską.
Na
stronie 5 piszemy, jak agitację tę prowadzi metropolita katowicki abp Wiktor Skworc. Ale nie tylko
on. Otóż na przykład 4 października internetowe wydanie Gazety Wyborczej. Cotygodniowy quiz a w nim pytanie: Zaolzie to rdzennie polskie ziemie znajdujące się teraz w granicach a) Litwy; b) Białorusi; c) Ukrainy; d) Czech. Ciekawe, jak by zareagowali w Wyborczej, gdyby ukraińska gazeta zamieściła quiz: Przemyśl to rdzennie ukraińskie miasto, które dziś znajduje się w granicach: a) Rumunii, b) Białorusi, c) Rosji, d) Polski. Albo gdyby Czesi zamieścili takie pytanie: Śląsk to rdzennie czeskie ziemie, których
dziś większość znajduje się a) w Niemczech, b) w Polsce, c) w Austrii, d) na Słowacji. Oba te quizy są co najmniej tak samo prawdziwe, jak quiz Wyborczej. Ba, o wiele bardziej prawdziwe. Przemyśl do Ukrainy należał mniej więcej tak długo, jak Śląsk Cieszyński (Zaolzie) do Polski. Śląsk leżał znacznie dłużej w granicach Czech, niż Zaolzie w Polsce. Po I wojnie światowej Czesi zgłaszali pretensje do sporej części Górnego Śląska (z Rybnikiem. Raciborzem, Nysą, Pszczyną, aż pod Katowice). Niemniej nikt w Czechach nie wpada na pomysł, aby podobnie
podsycać wrogość do sąsiada, wmawiając, że posiada „rdzenne nasze ziemie”. Ale przede wszystkim – Górny Śląsk, którego częścią jest „Zaolzie” nigdy, od XII wieku aż po XX wiek, nie leżał w Polsce. Przez ponad 700 lat. Jak więc oni tam wymyślili, że to rdzennie polskie ziemie? Prawdą jest, że na przełomie XIX i XX wieku sporo osób deklarowało tam polską narodowość, ale mnóstwo z nich to gastarbeiterzy z Małopolski, którzy przywędrowali tu za chlebem do karwińskich kopalń i hut. Druga połowa – jak familia Buzków – poczuła się
w tym okresie Polakami pod wpływem działalności polskich księży. Polska po I wojnie światowej wiedząc o tym starała się wyrwać dla siebie jak najwięcej Śląska Cieszyńskiego. Resztę (Zaolzie) zaanektowała podczas dokonanego do spółki z Hitlerem rozbioru Czechosłowacji. Ale żeby na tej podstawie także dziś twierdzić, że to „Rdzennie polskie ziemie”? Skandal! Jedyna poprawna odpowiedź w tym quizie brzmi więc: Zaolzie to nie są rdzennie polskie ziemie. To część Górnego Śląska. A leży ono w Czechach.
4
PaŹDzIerNIK 2013 r.
rząd ma projekt... ekologicznego zamykania kopalń
Węgiel jest dobry i tani Rząd premiera Donald Tusk nagle, jak Filip z Konopi wyskoczył z informacją, że rząd przygotowuje przepisy, w myśl których od 2020 roku w domowych kotłowniach nie będzie można palić węglem. Uzupełnił to zapewnieniami, że dla górnictwa nie jest to żadne ryzyko, bo i tak większość węgla sprzedaje do elektrowni i elektrociepłowni. A mieszkańcy też nic nie stracą, bo wprawdzie przejdą na droższy gaz albo olej opałowy czy energię elektryczną – ale państwo wyrówna im różnicę w cenie.
D
eklaracje te wywołały zdumienie na Śląsku. Po pierwsze z lęku o losy kopalń. Wprawdzie nie każdy zna liczby, ale intuicyjnie czujemy, że to zagrożenia dla kopalń. I dobrze czujemy, bo domowe kotłownie spalają w ciągu sezonu 12 milionów ton. To wydobycie czterech kopalń. Czyli bez tego rynku zbytu cztery kopalnie będą do zamknięcia! Dla regionu to ogromy cios. Według rządu
to …żadne ryzyko. A dla nas oznacza to likwidację kilkunastu tysięcy miejsc pracy na Śląsku, likwidację kilkuset firm funkcjonujących wokół górnictwa.
takie są liczby To wyrównanie różnicy w cenie brzmi zabawnie. Ogrzanie węglem niewielkiego domu, około 100 metrów, czyli takiego, jakich pełno na śląskich
wsiach i przedmieściach Zabrza, Bytomia, Rudy, Katowic - to około 3-4 ton. Czyli poniżej 2000 złotych. Podobnie kosztuje grzanie drewnem, ale wymaga stałej obecności kogoś, kto dokłada do pieca. A nośniki wspominane przez prąd są o wiele droższe. Gaz wychodzi około 3000 złotych, olej ponad 4000, a prąd nawet 6000. I wszystko to w sytuacji, gdy w domowych kotłowniach pali się starymi
czym polymy terozki, a czym bydymy polić za pora lot?
haja o wongiel Ôstatnio coroz wiyncy godki je ô tym, jaki to wůngel je zły a niýdobry dlo noszego ôtoczynio. Jako je tak rýchich prowda?
C
hocioż juże piyrwy bůwała niŷroz ô tym godka, to tak po prowdzie żodyn sie niŷ ôpoważůł, coby zrobić piyrszy krok. Aże do teroski, kej to Krakůw sie sztrabnůł i pedzioł, iże za piŷńć rokůw żodyn tam niŷ bydzie polić
wszyskich bydzie, kej bydymy grzoć we haupach gazŷm, sztrůmŷm abo mazotŷm. Inksi zaś tuplikujům, iże muszymy tako zrobić podle UE, kero to mo wkludzić za dwa lata nowo dyrektywa, co bydzie godać gŷnau ô polyniu we piecu wůnglym. Sům tyż i Ci, co godajům, iże je to blank ainfach idyjo. Dejmy na to Jerzy Markowski, teroski juże eks wiceminister gospodarki, handlu a przemysłu niŷ poradzi spokopić, czamu Polska sama chce sztopować branża a sztam-gyszefta, kere
Czysty luft je festelnie wożny, ale trza tyż sie spomiarkować, iże sům inksze knify na to. Choby te ô kerych spůminajům hańkejszy rajca Zdzisław Filip, kerzi tyż sům grubiorzym: „Dziś na rynku są piece i węgiel, które nie emitują tak znacznych ilości siarki i pyłów. Takie rozwiązania są rozsądne.” we piecach wůnglym. Ukwoła hańkejszych rajcůw mo wlyź za piŷńć lot, eli niŷ uzno inakszy Syjmik Małopolskij Rějŷncji. Jednako juże teroski poszła fama a festelno swada ô to, eli mogymy polić wůnglŷm, eli zaś niŷ. Toć swoje pedzieć musiała i Warszawa, kaj to som premier Donald Tusk pedzieli, iże we 2020 můmy przeciepnůć sie juże blank na te alternatiw zdrzůdua energji. Podle niŷkerych politykerůw lepsze do
sům tak fest ważne do Polskij gospodarki. A przī tymu i godka p. Tuska, u kerych dało sie juże słyszeć: "węgiel jest naważniejszy".
Som na to inaksze knify Nawet we samym Krakowie je durś haja ô to. Bo chocioż szpecjal ukwoła
juże poszła do Sŷjmika, to durś je ôsprawianie eli je to dobre, eli niŷ. Niŷkere politykery juże padali, iże niŷ bydům welować za ukwołum. Podle jejch czysty luft je festelnie wożny, ale trza tyż sie spomiarkować, iże sům inksze knify na to. Choby te ô kerych spůminajům hańkejszy rajca Zdzisław Filip, kerzi tyż sům grubiorzym: „Dziś na rynku są piece i węgiel, które nie emitują tak znacznych ilości siarki i pyłów. Takie rozwiązania są rozsądne.” A jako dobrze godajům Beata Szydło, smog je nojpiyrwy ze polŷnio harmozi a ze smůndu, kery robiům auta, niě zaś ôde wonglo. Tak godka jednako ŷnoś jeszcze barzi nerwuje tych, co chcům, coby zakozać polynio wůnglŷm. Dejmy na to Andrzej Guła ze Krakowskigo Alarmu Smogowego medytyrujům, co je ważniyjsze: zdrowie miŷnszkańcůw eli interesy sztam-gyszeftůw?
Dramat do gospodarki Roz tak, roz tak, a jako to juże ôd downa sie godo, kej niŷ wiadůmo ô co idzie, tuż idzie ô gelt. Bo co jak co, ale te sam sům niý małe. Styknie pedzieć, iże kożdorocznie grubske gýszefty sprzedo-
oponami, przepalonym olejem samochodowym, plastikami i czym się tylko da – żeby tylko zaoszczędzić węgiel! Bo nie każdego na te trzy tony stać. Co jednak najważniejsze, opowieści o dopłacaniu w skali państwa to mrzonki. W Polsce węglem pali nie mniej, niż 3 miliony gospodarstw domowych. Dopłacenie do jednego średnio tysiąca złotych rocznie – to 3 miliardy. Skąd to znaleźć w dziurawym budżecie
państwa? Bez wątpienia szybko okaże się, że dopłaty są, ale dla najuboższych, albo ilość papierków jest taka, że niemal nikt przez to nie przebrnie. W efekcie zostaniemy bez dopłat.
a kartki na węgiel? - I jo mom wierzyć, że jak se wymienia wongiel na gaz, to mi rząd do
5
PaŹDzIerNIK 2013 r.
Wiktor Skworc postanowił zrobić Polaków nawet z martwych Niemców i Ślązaków
różnica? A jak nie do, to co, ôd mrozu mom wykitować? – pyta pan Damian Pitrzyk z Rudy Śląskiej. I zwraca uwagę, że wielu górników utrzymuje deputaty węglowe, kartki na węgiel. Co z nimi, gdy wejdzie zakaz palenia? Przepadną? – Tym, co robiom w bankach podczas prywatyzacji dowali
Nie przenoście nam Krakowa na halembę - Nasz kotły są znacznie bardziej długowieczne – dowiadujemy się u czołowego ich producenta, firmy Klimosz z Żor. Tak więc kto zwróci pie-
Nie każdy zna liczby, ale intuicyjnie czujemy, że to zagrożenia dla kopalń. I dobrze czujemy, bo domowe kotłownie spalają w ciągu sezonu 12 milionów ton. To wydobycie czterech kopalń. Czyli bez tego rynku zbytu cztery kopalnie będą do zamknięcia! Dla regionu to ogromy cios. Według rządu to …żadne ryzyko. akcje banku, warte ruby gelt. Tak samo choćby górnikom miedzi. A nom nawet deputat weznom? Ponadto program rządowy powinien mieć jakąś logikę, jakąś ciągłość. Tymczasem od lat obowiązują u nas programy likwidacji niskiej emisji poprzez wprowadzanie… nowoczesnych pieców węglowych. Wiele górnośląskich gmin zadłużyło się w funduszach ochrony środowiska, wprowadzając program likwidacji niskiej emisji. Najważniejszą jego częścią były wymiany starych pieców węglowych na nowoczesne, z podajnikami, na węgiel ekologiczny, o znacznie lepszych parametrach spalania. Dokładali do tego także właściciele domów. Gdzieniegdzie piece takie zamontowano nawet w tym roku. Teraz się okazuje, że za siedem lat mają być do wyrzucenia.
niądze tym, którzy kupili piece choćby w Klimoszu. Kupili, bo chcieli być proekologiczni. Teraz rząd chce ich za to ukarać. Dlaczego? Bo Kraków nie radzi sobie ze swoim smogiem. Tam nie ma pieców proekologicznych. To najbardziej zadymione miasto Polski nie inwestowało w swoją ochronę ekologiczną, w takie programy, jakie miały nawet małe śląskie gminy. Kiedy takie rozwiązanie wymyślił Kraków, rząd go podchwycił. Ale niekoniecznie to, co dobre dla Krakowa, musi być też dobre dla nas. Więc może niech lepiej będzie to lokalne prawo małopolskie. Bo nie wszystko, co dobre dla Wawelu, musi się też sprawdzać na Helembie. I może wreszcie śląscy posłowie zabiorą głos w sprawie swojego regionu? DarIUSz DYrDa
wajům wele 15 mln tůn wůnglo, ze czego wele 80% trefio do noszych haupůw. I tera zmiarkujcie sie, co nogle to sie traci. Gruby niý bydům miały kaj a kůmu tego wůnglo przedać, tuż plajtnům, a ludzie co tam robili bydům mieć rýchtich ciynżko snolyź robota.
sko-Biała a Bytůń. I co by sam niŷ pedzieć, to „Dychomy, dychomy, bo dychać muszymy, bo jak przestanymy to wykorkujymy”, jako to śpiŷwoł jedyn szwarny synek. Beztůż trza robić tak, coby ”dychać pełnymi pucami”, a nům to īno na zdrowie wyłaziůło.
Gruby niý bydům miały kaj a kůmu tego wůnglo przedać, tuż plajtnům, a ludzie co tam robili bydům mieć rýchtich ciynżko snolyź robota. Potyn do tego trza dorachować tych, co majům swoje fýrmy ze wůnglym słůnaczůne, dejmy na to: transport, postrzedni handel a inksze. Podle informacyj Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla we Polsce je wele 10 tazu. takich gyszeftůw, kere do kupy ôbracajům wele 9 mld zł na rok. Potyn do tego trza dorachować tych, co majům swoje fýrmy ze wůnglym słůnaczůne, dejmy na to: transport, postrzedni handel a inksze. Podle informacyj Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla we Polsce je wele 10 tazu. takich gyszeftůw, kere do kupy ôbracajům wele 9 mld zł na rok. Po prowdzie to trza ôd razu pedzieć, iże kupa s nich poradzi snojś robota kaj indzi, ale jako rýchtich bydzie, tego żodyn niý spomiarkuje.
trocha forsztelůnku! Je tyż wtůro zajta. Prowdům je, kej godo sie jako můmy sam corny luft. Kej sie wejrzi na raporta WHO, to ze piyrszych 10 sztadůw we cołki Polsce ze nojbarzi spaskudzůnym luftym je aże 6 noszych: Rybnik, Zobrze, Katowice, Gliwice, Biel-
A sztreka ku temu wcale niŷ musi być tak blank ôbsztrabowano, jako to teroski wyglůndo ze godki niŷkerych. Styknie trocha forsztelůnku a pomedytyrować. Idzie przeca uzdać ô ekstra projektach na przełażyni na alternatiw zdrzůdua energji. Nadbytnio zoboczyć trza na to, co juże sie dzieje, dejmy na to we Zobrzu, kaj to we Instytucie Chemicznej Przeróbki Węgla robi sie piece, kere bezmaś bezemisyjnie bydům spolać wůngel. Nojwożniyjszo jednako je edykacyjo a wytuplikowaniý ludziům, iże niŷ werci sie polić we piecu roztomajtymi harmoziami, bo to łůne nojbarzi paskůdzům nosz luft, a bezto i trujům nos a nosze bajtle. Tuż wszysko půdzie zrobić, nale trza to akuratnie ôbmedytyrować a zrobić ze forsztelůnkŷm, coby we przīszłości niŷ mieć s tego utropy, a īno profita. MIchaŁ BaraNIOK
Jak polski biskup
na Ukrainie historię fałszuje W ostatnich dniach września bardzo dostojna śląska delegacja odwiedziła Donieck – miasto partnerskie Katowic. Partnerskie dlatego, że jest stolicą ukraińskiego zagłębia węglowego Donbasu. Fedrują tam liczne kopalnie. A w tych kopalniach kilkadziesiąt lat temu niewolniczo pracowali Ślązacy. I z tej przyczyny Donieck odwiedzili marszałek województwa Mirosław Sekuła, wicewojewoda Piotr Spyra, arcybiskup Wiktor Skworc. Można by się cieszyć z ich aktu, gdyby nie jeden szkopuł.
D
wa lata temu otóż działacze RAŚ zgłosili pomysł, aby Tragedię Górnośląską upamiętnić tablicami w katowickiej archikatedrze i gdzieś w Zagłębiu Donbasu, gdzie wywieziono dziesiątki tysięcy śląskich górników. Tablice miały mówić, o tragedii ludu górnośląskiego, przeżywaną w latach 1945-48. Ale wojewoda śląski Zygmunt Łukaszczyk i nowy arcybiskup Wiktor Skworc uznali, że takie tablice będą niebezpiecznym orężem w rękach RAŚ, który może przy okazji zechcieć mówić o narodowości śląskiej. Więc chociaż projekt RAŚ złożono już w kurii, wojewoda z arcybiskupem porozumieli się za plecami pomysłodawców i powiesili w katedrze inną tablicę – tym razem jednoznacznie sugerującą, że Tragedia Górnośląska odnosi się do wywózek Ślązaków do ZSRR.
tragedia Górnośląska jest pojęciem znacznie szerszym - A przecież to nieprawda. Pod terminem tym rozumiemy ogół represji, które spotkały Ślązaków po II wojnie światowej, po wkroczeniu „wyzwolicieli”. Między innymi polskie obozy koncentracyjne dla Ślązaków. Wojewoda i arcybiskup próbują ukryć to, co ze Ślązakami robili Polacy, a całą Tragedię przypisać sowietom – wyjaśnia Piotr Długosz, działacz RAŚ i przewodniczący Związku Osób Narodowości Śląskiej. O sprawie tablicy w katedrze pisaliśmy niemal rok temu. Teraz okazało się, że podobny zabieg zastosowano także w Zagłębiu Donieckim. Także tam umieszczając tablice zapominano o żyjących jeszcze ofiarach Tragedii. A arcybiskup Skworc w swojej homilii mówił: „W bydlęcych wagonach tysiące Górnoślązaków – bez względu na swoją świadomość narodową, pochodzenie, zawód, pozycję społeczną – jechało tygodniami w nieznane, na wschód, do przymusowej pracy. Dla większości była to podróż w jednym kierunku, a stacją końcową – śmierć na obczyźnie w bezimiennym grobie. Ślązacy dopełniali w ten sposób wo-
to wręcz… ludność „która się identyfikowała z polską ojczyzną”.
Bardziej agitator niż biskup
jennego losu tych Polaków, którzy od pamiętnego dnia 17 września 1939 roku byli mordowani lub deportowani na wschód jako element obcy narodowo i klasowo.”
Niemcy – ale Polacy Tak więc według Skworca ci niewolnicy to byli … Polacy. Zgoła to dziwne, bo Rosjanie deportowali ich jako Niemców, których – w myśl porozumień jałtańskich – mieli prawo używać jako niewolniczej siły roboczej. Przywiezionych ze Śląska górników osadzano tu w obozach dla Niemców, nie dla Polaków. Można więc deportowanych uznać albo za Niemców, albo za Ślązaków. Ale jakim prawem za Polaków? To już jawne nadużycie, wręcz kłamstwo.
Od czasu, gdy Wiktor Skworc, z końcem 2011 roku, został arcybiskupem metropolitą katowickim stale zdarza mu się mylić rolę duszpasterza z rolą polonizatora. Obecne polonizowanie Tragedii Górnośląskiej to tylko kolejny przykład takich działań. Próbuje „podpiąć” śląską tragedię pod represje, które spotkały Polaków od ZSRS poczynając od 17 września 1939 roku. Ale Tragedia Górnośląska to nie Katyń, nie Miednoje, nie Ostaszków. Tamte działania wymierzone były w Polaków, natomiast Tragedia Górnośląska była działaniami mającymi na celu spolonizowanie śląska, wypędzenie stąd, zniszczenie, zastraszenie tych, którzy Polakami się nie czuli. Wiktor Skworc to wie. I dlatego próbuje odebrać RAŚ-owi kartę Tragedii Górnośląskiej. Bo on chce z niej robić narzędzie polonizowania Ślązaków. Tylko po co tak się starać, jeśli obecny śląski abp uważa, że „wszyscy jesteśmy Polakami”! A może wie, ze kłamie, że jedynie realizuje „politykę historyczną” wobec Ślązaków. - Mie je gańba i rzykom za arcybiskupa. Ŏn mo głosić Słowo Boże a niě nawracać mie na polskość. Jo je katolik rzymski, nie polski – mówi Leon Swaczyna, członek zarządu RAŚ, który oburza się na to, co
Według Skworca ci niewolnicy to byli … Polacy. Zgoła to dziwne, bo Rosjanie deportowali ich jako Niemców, których – w myśl porozumień jałtańskich – mieli prawo używać jako niewolniczej siły roboczej. Przywiezionych ze Śląska górników osadzano tu w obozach dla Niemców, nie dla Polaków. Można więc deportowanych uznać albo za Niemców, albo za Ślązaków. Ale jakim prawem za Polaków? To już jawne nadużycie, wręcz kłamstwo. Oczywiście wśród kilkudziesięciu tysięcy wywiezionych Ślązaków byli też zapewne tacy, którzy czuli się Polakami. Ale ilu ich było? Zapewne nie więcej, niż śląskich Niemców, którzy byli wyznania protestanckiego. Tymczasem honorując tablice na Ukrainie - śląski marszałek Sekuła i wicewojewoda Spyra zapomnieli o napisie w języku niemieckim. Zapomnieli nawet o duchownym Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, wystarczył im katolicki hierarcha, który wykorzystał okazję, aby opowiadać o polskości Ślązaków. To zresztą cecha która łączy go z Sekułą. A nie do pomyślenia za czasów abp. Damiana Zimonia, który przy takich okazjach zawsze pojawiał się z biskupem protestanckim. W swojej homilii Wiktor Skworc mówił o wywózkach: „To właśnie przez to „oczyszczanie” mocno ucierpiała na Górnym Śląsku polska świadomość narodowa, bo przecież wywożono ludność autochtoniczną, która się identyfikowała z polską ojczyzną i śląska ojcowizną”. Tak więc nagle okazuje się, że ci wywożeni Niemcy
próbuje w sprawach śląskich głosić Skworc. W każdym razie próbuje – także za pośrednictwem Klubu Inteligencji Katolickiej – ogłosić rok 2014 Rokiem Pamięci Ofiar Tragedii Górnośląskiej. To też pokazuje niecne zamiary, bo przecież aż się prosi, żeby takim rokiem był 2015! Okrągła, 70. rocznica tych zbrodni, a nie 69. No ale wtedy będzie po wyborach samorządowych i może znów kulturą w urzędzie marszałkowskim będzie zarządzał ktoś z RAŚ. Jak wtedy, gdy sejmik uznał obchody tej Tragedii jako regionalne święto. Wówczas nie da się udawać, że chodzi tylko o sowieckie represje, a o polskie nie. Tragedia Górnośląska zaczęła się z końcem stycznia 1945 roku, gdy „wyzwolono” Śląsk. Dlatego my w styczniowym numerze obszerniej przypomnimy, na czym ta Tragedia polegała. Chociaż ksiądz arcybiskup zapewne będzie miał własną wizję tych wydarzeń. Podobnie jak inny arcybiskup, Michalik, ma własną wersję przyczyn pedofilii. JOaNNa NOraS (WSPÓŁPraca DD)
6
PaŹDzIerNIK 2013 r.
1 listopad to dzień zadumy. rok temu z tej okazji pisaliśmy o sławnych śląskich cmentarzach, o naszych nekropoliach. tym razem o Śląsku dymiących kominów, szybów kopalnianych, stale płonących hutniczych pieców, których żar było widać nawet – jak w chorzowie – z centrum miasta. tym razem o Śląsku niemiecko-polskiego pogranicza, gdzie byliśmy tylko pionkami w grze
Ślůnsk opůw,
Wehrmacht to był standard Z WIOLettĄ
- Pani Wiolu, skąd pomysł na taki właśnie film? - To proste, jest ostatnia chwila, by go zrobić. Najmłodsi żołnierze Wehrmachtu mają teraz po 86 lat! Jeszcze dziesięć lat temu żyło ich mnóstwo, teraz trudno znaleźć kilkunastu sprawnych intelektualnie i na tyle zdrowych, by wziąć udział w programie. A przecież to ciekawe wiedzieć, jak potoczyły się losy tych ludzi.
- Rzeczywiście, najmłodsi żołnierze Wehrmachtu zbliżają się do dziewięćdziesiątki… Pewnie trudno z tak wiekowymi ludźmi rozmawiać.
WeISS, która kręci film o Ślązakach w Wehrmachcie rozmawia Dariusz Dyrda Polsce nie kryli. I świetnie o tym opowiadają.
- Proszę mi jednak powiedzieć, co jest ciekawego w losach śląskich wermachtowców. Przecież toczyły się tak samo jak wszystkich innych żołnierzy Wehrmachtu. Udział w przegranej wojnie. Może nieco częściej niż u rdzennych Niemców dezercja. Ale to tyle… - Tak, ale pan mówi o samym okresie w niemieckim mundurze. A mnie ciekawi, jak ten mundur wpłynął na ich dalsze życie w Polsce. W komunistycznej Polsce. Mnie ciekawiło, co czuli, gdy ten mundur
stali Niemcami a dziś czują się tylko i wyłącznie Ślązakami. Ten Wehrmacht wpłynął nierzadko na całą ich drogę życiową. Na karierę zawodową, ale i na sposób myślenia o wojnie, o patriotyzmie, o ojczyźnie. Człowiek gdy na wojnie walczy w przegrywającej armii, do tego za nie swoją sprawę, bardzo szybko intelektualnie, emocjonalnie dojrzewa.
stosunek komunistycznej Polski do tych spraw. Ona znała śląskie realia chyba lepiej, niż Polska obecna. Bo w żaden sposób nie prześladowała tych, którzy
Mnie ciekawiło, co czuli, gdy ten mundur zakładali. Bo przecież byli wśród nich tacy, którzy czuli się Niemcami, ale byli też tacy, którzy uważali się za Polaków. Albo wyłącznie Ślązakami. Ten Wehrmacht wpłynął nierzadko na całą ich drogę życiową. Na karierę zawodową, ale i na sposób myślenia o wojnie, o patriotyzmie, o ojczyźnie. Człowiek gdy na wojnie walczy w przegrywającej armii, do tego za nie swoją sprawę, bardzo szybko intelektualnie, emocjonalnie dojrzewa.
służyli w Wehrmachcie, przyjęli volkslistę. Owszem, surowo karano za przynależność do SS, do NSDAP, ale służbę w Wehrmachcie traktowano jako dziejową konieczność. Znów przykład pana ojca, który mimo niemieckiego munduru jeszcze w latach 40. zaczął w Polsce studiować. A takich jak on było przecież wielu.
Wioletta Weiss i Alojzy Lysko, autor czterotomowej sagi o Ślązakach w Wehrmachcie „Duchy Wojny”. - Chodziło o znalezienie takich, którzy są jeszcze sprawni intelektualnie, w miarę wyraźnie mówią, słyszą… Znalazłam ich, ale to na tyle wiekowi ludzie, że niektórzy zmarli, zanim się spotkaliśmy. Ale rozmowa była trudna nie tylko z powodu wieku. Dla niektórych z nich są to przeżycia wstydliwe, o których do dziś nie chcą opowiadać. To zwłaszcza ci, którzy czują się Polakami. Inni przez dziesięciolecia w Polsce nauczyli się o tym milczeć. Nie mówili o swojej tajemnicy ani dzieciom, ani wnukom. Nawet dziś, 70 lat po wojnie i 24 po upadku komuny trudno im przełamać ten wewnętrzny nakaz milczenia. Oczywiście są i tacy jak pana ojciec, którzy nigdy się z tym Wehrmachtem w
zakładali. Bo przecież byli wśród nich tacy, którzy czuli się Niemcami, ale byli też tacy, którzy uważali się za Polaków. Albo – jak pański ojciec – którzy w 1939
roku czuli się Polakami, w czasie wojny zakochali się w kulturze niemieckiej i
We wrześniu i na początku października kręcono u nas film o Ślązakach – byłych żołnierzach Wehrmachtu. Opowiadali oni o swoich wojennych i powojennych losach. Film kręcony jest na zamówienie jednej z niemieckich stacji telewizyjnych. Jego autorką jest Wioletta Weiss. Wioletta Weiss to dziennikarka i reżyserka niemieckiej stacji Berlin-Brandenburg (RBB), specjalizująca się w filmach dokumentalnych z najnowszej historii. Jej znane filmy dokumentalne to „Dzień w którym mnie rozstrzelano” czy „Cudotwórca ze Świebodzina”. We wrześniu i na początku października kręciła materiał do filmu dokumentalnego o Ślązakach w Wehrmachcie.
- Co panią u nich zdumiało? - Wie pan, ten film to także trochę moje rozliczenie z rodzinną historią. Bo
ja też jestem z takiej rodziny, z tym, że żyjącej na pograniczu Śląska a w zasadzie to nawet już ciut za nim, na ziemi częstochowskiej. Nasza rodzina, przyjmując volkslistę stała się wyrzutkiem okolicznego społeczeństwa. Ja przez długie lata sądziłam, że to był standard, że to dotknęło wszystkich żołnierzy Wehrmachtu z przedwojennej Polski i ich rodzin. Dopiero niedawno zorientowałam się, że na samym Śląsku wyglądało to inaczej. Że u was wyjątkiem był brak volkslisty a przyjęcie jej było standardem. Zdumiał mnie też
jego i Kulika. Ich wiedza na ten temat jest ogromna, na pewno większa, niż pokaże to film. Ale film to zupełnie inny środek wyrazu niż tekst – obejrzy
Jestem z ziemi częstochowskiej. Nasza rodzina, przyjmując volkslistę stała się wyrzutkiem okolicznego społeczeństwa. Dopiero niedawno zorientowałam się, że na samym Śląsku wyglądało to inaczej. Że u was wyjątkiem był brak volkslisty a przyjęcie jej było standardem. Zdumiał mnie też stosunek komunistycznej Polski do tych spraw. Ona znała śląskie realia chyba lepiej, niż Polska obecna. Bo w żaden sposób nie prześladowała tych, którzy służyli w Wehrmachcie
- Na Śląsku jest już dość obszerna literatura na ten temat. Od strony naukowej pisze o tym prof. Ryszard Kaczmarek, przejmującą powieść inspirowaną losami własnego ojca napisał Alojzy Lysko, wspomnienia byłych niemieckich żołnierzy w „Jaskółce Śląskiej”, bezpłatnej gazetce RAŚ, publikuje co miesiąc Józef Kulik. To tylko pierwsze przykłady z brzegu. Czy więc pani film może wnieść coś nowego. - Rozmawiałam z profesorem Kaczmarkiem, z panem Lyską, czytałam i
go wielu ludzi, którzy nigdy nie sięgną po książkę czy artykuł na ten temat. No i ekspresja ruchomego obrazu jest bez porównania większa, niż napisanego tekstu.
- Kiedy film będzie gotowy? - Pewnie na przełomie roku. Mam z nim jeszcze trochę roboty. Aż wstyd się przyznać, ale niemiecka technika trochę nawaliła i w Berlinie okazało się, że kamera nie nakręciła jednego z wywiadów. Muszę więc przyjechać jeszcze raz. Ale bardzo mnie to cieszy, bo to niezwykli ludzie i niezwykły temat.
- Myśli pani, że ten film będzie do obejrzenia w Polsce? - Nie mogę tego zagwarantować, ale sądzę, że tak. Nasza stacja współpracuje z TVP Wrocław, więc może dzięki temu film pokaże też Telewizja Polska.
7
PaŹDzIerNIK 2013 r.
kiery pomijo
światowych mocarstw, które raz dawały nas Polsce, innym razem Niemcom – a my za każdym razem mieliśmy się utożsamiać z nowym panem. Dziś oczywiście świat jest inny i tamten musiał odejść. ale odszedł też przecież świat rycerzy, a ich twierdze wciąż stoją. Dlatego też nie powinniśmy pozwolić, żeby nasz Ślůnsk odszedł, pominął, Uratujmy go, wiela sie do! Dlo naszych bajtli!
Umierające huty, kopalnie...
Industrialne Cmentarzyska – taką nazwę nosi wystawa fotograficzna, którą w ciągu ostatnich dwóch lat można było obejrzeć w kilku śląskich miastach. Autor zdjęć Krzysztof Wyszko jest robotnikiem, nie zawodowym fotografikiem, ale może dlatego tym lepiej dostrzega surowe piękno przemysłowego Śląska, który przemija.
W
Trzy lata temu, gdy z Huty Uthemanna pozostawały tylko fragmenty, niczym z greckiego Akropolu, podnosił się krzyk, że trzeba je ratować. Teraz już nawet tego nie ma, został tylko wasserturm, czyli wieża ciśnień.
ierzymy, że cenne zabytki przemysłowej architektury uda się zachować, że każdy za 100 lat będzie mógł zobaczyć, jak w początkach ery przemysłowej wyglądała huta, gruba, papiernia, elektrociepłownia. Ale to będą wyjątki,
nie dające nawet przedsmaku tego, jak wyglądał Śląsk jeszcze 30 lat temu, gdy wszystkie – lub prawie wszystkie - te fabryki pracowały. Dzisiaj jedne już zniknęły, inne martwe i rozkładające się, straszą swoimi betonowymi kośćmi, sta-
KrzySzTof WySzKo (autor zdjęć) : Swoją wędrówkę po terenach poprzemysłowych zacząłem w 2007r. Wybrałem się wtedy do Gliwic, by zobaczyć co zostało z gliwickiej huty. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy chodząc po terenie tak dobrze prosperującego niegdyś zakładu, mijałem gruzowisko i sterty porozwalanych cegieł. W niektórych miejscach natrafiłem na szczątkowe ślady dawnej robotniczej egzystencji. W takich miejscach nie słychać już stukotu młotów, jeżdżących suwnic, pracujących maszyn, nie słychać tez odgłosów robotników. Pomieszczenia i hale są wypełnione pustką i ciszą, którą od czasu do czasu zamąci spadająca kropla wody, szum wdzierającego się między zabudowania wiatru lub miejscowe osuwanie cegieł. Niektóre budynki stanowią schronienie dla ptactwa, które zauważając obecność człowieka, głośno wyrażają swoje zaniepokojenie. Potem fotografowałem kolejne obiekty, które stopniowo znikają z naszego krajobrazu będąc częściowo wyburzane, lub pozostawione bez opieki z cichym przyzwoleniem na samozniszczenie. A szkoda! Mające ponad sto lat budynki industrialne, stanowią ciekawą wartość architektoniczną i historyczną. Unikalne przemysłowe budynki, wraz z zastosowanymi w nich urządzeniami i technologiami są rozkradane i niszczone.
lowymi żyłami, ceglaną czerwoną rozpadającą się skórą. Te obiekty już umarły, i teraz jedynie ze smutkiem możemy spoglądać na ich kikuty. Aby zrobić niektóre ze swoich zdjęć, Wyszko ścigał się z buldożerami, które przyjechały je zburzyć. Więc tych miejsc już nie ma. Inne wyglądają dziś jeszcze gorzej, niż 2, 3, 4 lata temu, gdy zdjęcia te robił. Straszą nie tylko rozpadem, ale i ciszą. Ciszą miejsc, gdzie kiedyś było gwarno, gdzie budowano potęgę gospodarczą Śląska, Niemiec, Europy.
Dwie Wieże - symbol miasta
Klasycznym przykładem odchodzącego Śląska są świętochłowickie Dwie Wieże, o uratowanie których walczą liczne śląskie organizacje, jak choćby Ruch Autonomii Śląska czy Genius Loci. - Te dwie wieże to historia przemysłowego Śląska w pigułce. A nasze miasto jest uosobieniem tego przemysłowego Śląska, powstało jako osiedla robotnicze hut i kopalń. Pozwolić w „Świonach” zniszczyć dwie wieże, to tak, jak pozwolić w Krakowie zniszczyć Wawel – mówi Alan Zych z Genius Loci. Ale także świętochłowicka szefowa RAŚ Monika Kassner podkreśla, że dla jej koła organizacji kwestia dwóch wież jest priorytetowa. I cieszy się, że dzięki ich determinacji wieże, które miały być do rozbiórki, zostaną jednak uratowane. - Ja wiem, że nie można uratować każdej zabytkowej kopalni, każdej huty, każdej tramwajowej zajezdni. Ale musimy uratować choć tyle, żeby zachować charakter śląskich miast. Inaczej Śląsk naszych dziadów po prostu odejdzie. Wyrzekając się go, wyrzeklibyśmy się naszego dziedzictwa – tłumaczy. * * * Tuż kiej 1 listopada przīdŷmy na kerhofy, smŷntorze a stanŷmy nad grobami naszych starzīkůw, bydymy im polić kyrczki, ůwdy spomnijcie tyż te place, kaj opa łaził do roboty. Skirz tego, co te place pominęły tak samo jak som starzīk. A przeca ślůnski arbajciorz pszoł swoimu werkowi tak samo, jak swoji familie!
Chop kiery te knipsy zrychtowoł, je taki som. Niŷ treficie na fotografiach artystycznŷj wizje, inoś sago prowda ô teroźnŷj kondycje tych placůw. Ŏn niě fanzoli „ja tak to widzę”, ôn inoś przŷszeł do tego werku, coby zrychtować swoja robota, knipsnonś fotka a iś dali. Ŏn przýszeł spomnieć nom o tym, co pominęły, tak samo, jak nasze opy.
W National Geographic
Śląsk, który przemija stale gości na różnych łamach. Nawet na łamach polskiej edycji niezwykle prestiżowego National Geographic, gdzie w 2009 roku pojawił się artykuł "Cześć pracy. Krótka historia śląskiej doli". Zdjęcia wykonał wówczas światowej sławy fotograf Tomasz Tomaszewski, stały współpracownik polskiej edycji National Geographic, zaś autorem tekstu był Dariusz Kortko, szef śląskiego oddziału Gazety Wyborczej. Zdjęcia były piękne, ale…
Ale Kortko nie rozumie naszego regionu, czemu wielokrotnie daje wyraz w swoich tekstach. Nie rozumie, że umiera nie tylko architektura, ani nawet styl życia. Nie dostrzegł tego, że wraz z zamykaniem kopalń i hut gwałtownie zanika śląska filozofia życia, jakże inna od polskiej. Filozofia poukładanego życia, według zegarka, gdzie dbanie o byt najbliższych jest ważniejsze, niż jakieś patriotyczne wzloty. Kortko pokazał Śląsk ciekawostkowo, a nie głęboko. No ale lepszy rydz, niż nic.
8
PaŹDzIerNIK 2013 r.
Zapomnieliśmy o 110 rocznicy, więc nadrabiamy sprawę rok później. Otóż w październiku 1802roku urodził się August Kiss, jeden z najwybitniejszych artystów romantyzmu. Urodził się we wsi Paprocany, dziś będącej południową dzielnicą Tychów.
Za
życia był bodaj najwyżej cenionym rzeźbiarzem Europy – ale nigdy nie zapomniał rodzinnych stronach. Sporą darowiznę przekazał paprocańskiej szkole, do której uczęszczał, obdarował też Mikołów. Tworzył głównie w Niemczech, zmarł w wieku 63 lat w Berlinie.
august Kiss. Syn hutnika wybitnym rzeźbiarzem
wystarczy wspomnieć Pomnik Fryderyka Wilhelma III na Królewcu, czy wrocławski pomnik Fryderyka Wielkiego (niezachowane niestety), by dojrzeć ogrom i piękno.
Kiss nie zapomniał o Śląsku, nie zapomnijmy i my
Nagrobek brata w Gliwicach
Nie na gruba Za sprawą jego ojca (również Augusta Kissa) na Śląsku znacznie rozwinął się przemysł. Był cenionym zarządcą huty, założył kilka kopalń na Śląsku, współuczestniczył w pracach nad metodą produkcji cynku, później nazywaną śląską metodą. Ojciec nie przypuszczał, że najmłodszy z dziesięciorga jego dzieci nie pójdzie w ślady ojca i braci, nie będzie pracował ani na grubie ani w przemyśle w ogóle, lecz zostanie … rzeźbiarzem. Artystą wybitnym, znanym i podziwianym w całej Europie.
Św. Jerzy, najbardziej znana po Amazonce z berlińskich rzeźb Kissa.
Młodość i twórczość
Młodzieńcze lata Kiss spędził w Tychach i w Mikołowie. Pierwszych szlifów nabierał w Królewskiej Hucie Żelaza w Gliwicach, a następnie od 1820 r. pogłębiał swoje umiejętności w odlewni metali kolorowych w Brzegu. Swoje dzieła odlewał w cynku, żelazie i brązie. Studia rozpoczął 2 lata później w Berlinie, w Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych. Był uczniem znanego rzeźbiarza Christiana Raucha, długoletnia współpraca zaowocowała podobieństwem między dziełami mistrza i ucznia. Poza wszakże jednym wyjątkiem… Kiedy bowiem Kiss stworzył niezwykle dynamiczną rzeźbę, która po dziś dzień stoi w centrum Berlina, świat podzielił się. Jedni byli zachwyceni niezwykłą ekspresją „Amazonki na koniu w walce z panterą”, inni ganili, jednak szalę
przeważyła nagroda na Światowej Wystawie w Paryżu.
W Berlinie być i Kissa nie widzieć Kiedy więc jesteśmy w Berlinie warto zobaczyć choćby „Amazonkę” i porównać z innymi, statycznymi monumentami władców i koni. Całe piękno twórczości Kissa wyraża się właśnie w tej różnicy między dynamiką i statyką, między nowym i starym światem i między tym co artysta chce pokazać, a co – mu wypada. Znawcy twierdzą, że właśnie ta rzeźba, dzień w dzień fotografowana przez turystów, najbardziej odzwierciedla artystyczną wizję pokazania świata Augusta Kissa, ale przez trendy epoki i odebrane wykształcenie, wiele jego rzeźb to statyczne pomniki i monumenty.
Warto wspomnieć także o dziele „Święty Jerzy w walce ze smokiem”, znajdującej się nad Szprewą w Berlinie jak i również o wielu rzeźbach i pomnikach nagrobnych, które do teraz można spotkać na berlińskich cmentarzach. Ale nie tylko berlińskich – jego dłuta były również pomniki nagrobne starszych braci, jeden z nich na cmentarzu hutniczym w Gliwicach. Niestety, został zniszczony, ale my prezentujemy jego archiwalne zdjęcie. Ale dzieła Kissa stały nie tylko w Berlinie i na Śląsku. Nie gorsze jednak i nie brzydsze,
Artysta wspomógł finansowo szkołę powszechną w Paprocanach. Tak samo było z kościołem ewangelickim św. Jana w Mikołowie; uważa się był jego fundatorem, jemu przypisuje się wykonanie odlewu głowy Chrystusa Pana nad głównym wejściem oraz reliefy na ambonie, chrzcielnicę i krzyż. Robił to wszystko, chociaż większość życia spędził w Berlinie. I my nie bądźmy obojętni; pamiętajmy o jego dziełach, twórczości i o tym, że Berlin to nie tylko Brama Brandenburska. To również, a może przede wszystkim, nasz, śląski rzeźbiarz August Kiss. Dziś na Śląsku jest niemal zapomniany, częściej wspomina się chorzowskiego Theodora Kalidego. Kalide, niemal rówieśnik Kissa nie był jednak rzeźbiarzem tej klasy – różnica między tymi rzeźbiarzami romantyzmu jest mniej więcej taka, jak między polskimi poetami romantyzmu: Mickiewiczem i Norwidem. Obaj wielcy, ale to jednak nie to samo.. W Polsce Kiss przedstawiany jako rzeźbiarz niemiecki, a w Niemczech jako górnośląski, doczekał się tablicy pamiątkowej w Tychach-Paprocanach. A to tylko dlatego, że nasz redaktor naczelny był w Tychach radnym w latach 2002-2006 i przekonał radę miasta, żeby w 200 rocznicę urodzin uhonorować wybitnego syna tej ziemi. PaULa zaWaDzKa
Theodor Kalide był niemal rówieśnikiem Kissa. Również rzeźbiarzem ze Śląska. Także jemu ufundowano tablicę. Tablica ta wiele mówi o stosunku Polski to historii tej ziemi. Tablica jest bowiem po polsku, angielsku i rosyjsku. Tylko po niemiecku, w języku Kalidego, jej nie ma!
* Briftīger przīsmyczył * W Paprocanach Kissa upamiętniono
Kraków nienawidzi Śląska
Gdy czytam, że mamy tworzyć jeden wspólny region z Krakowem, to jestem pełna najczarniejszych obaw. W ostatnich dniach potwierdza je prof. Franciszek Ziejka, przewodniczący Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Krakowa, który na antenie radia Kraków powiedział 8 października, porównując zabytki Krakowa i Wrocławia: "Kraków to dawna stolica (...), ma zabytki polskie, od średniowiecza tutaj, a nie są to zabytki budowane przez innych, tak jak tu bezustannie powraca Dolny Śląsk". I już wiemy, jak postrzega nas Kraków. Oni to Polska, a Śląsk (Dolny, ale przecież i Górny,
bo historię do 1945 mamy wspólną) to teren „innych”, których zabytki są niewiele warte. Po postawie profesora Ziejki widzimy, jak Krakusy postrzegają nasze dziedzictwo kulturalne, cywilizacyjne. Jako obce, niewarte pielęgnacji. A jeśli nie są jej warte budowle wzniesione przez śląskich Piastów, to pewnie tym bardziej przez Donnersmacków, Schafgotschów, Giesche i innych śląskich magnatów. Nasze piękne zabytkowe huty, kopalnie, osiedla jak Nikiszowiec. Czy pan Gorzelik, tak troszczący się o zabytki przemysłowe tego nie widzi? Czy nie widzi, że Krakusy zawsze Śląskiem gardziły i zawsze będą traktować nas jako robotnicze zaplecze dla ich „cywylyzacji”?
A tak na marginesie, profesor Ziejka jakoś przeoczył, że Wit Stwosz – rzeźbiarz ołtarza, którym się szczyci Kraków – to czysty Niemiec, a Kazimierz, najpiękniejszą z dzielnic miasta, wybudowali Żydzi. Czy to też „zabytki polskie”? Ale to jego sprawa. A ja się pytam, dlaczego najbogatszy region w Polsce, Śląsk, mający najwięcej zabytków i do tego najbardziej zniszczone, ma utrzymywać zabytki jakiegoś Krakowa? Dziś żyjemy w państwie centralistycznym, a doi nas Warszawa. Ci, którzy wymyślili wspólny region śląsko-małopolski chcą, aby do dojenia Śląska podpiął się jeszcze Kraków. MONIKa SzeWczYK (e-MaIL DO WIaDOMOŚcI reDaKcJI)
W sprawie Krakowic
„(…) Skoro Kraków zadba o naszą, tzw. stronę intelektualną, naukową to należałoby radykalnie ograniczyć ilość studentów w naszych uczelniach, co w końcu doprowadziłoby do ich upadku i pozamykania. Dalej, ta rzesza „uczonych” z Krakowa grozi nam tym, że nie tylko będziemy tych darmozjadów utrzymywać, ale co najgorsze oni, owi „uczeni”, ale tylko z nazwy i z reklamy (samoreklamy) będą nam przeszkadzać w czymkolwiek, co byśmy chcieli samodzielnie zrobić.” StefaN LeBOch (aDreS DO WIaDOMOŚcI reDaKcJI)
9
PaŹDzIerNIK 2013 r.
N
astał czas wyboru pomiędzy tym co dobre i tym co łatwe. Nastał czas rozłamu, albowiem dotarło do mnie ostatnio Drogi Czytelniku, że jest niestety coraz więcej stron internetowych, publikacji i artykułów, które próbują Ślązaka ogłupić! Pod hasłem promowania „śląskiej gwary”, wciskają one czytelnikowi ochłapy w postaci pojedynczych śląskich słów lub co gorsza, w postaci zdań w języku polskim z pojedynczymi śląskimi wstawkami. I twierdzą, że tak właśnie wygląda mowa Ślązaków!
Nie dej sie robić w c...! Naucz się języka !
alfabetem, który najzwyczajniej w świecie nie nadaje się do zapisywania śląskich samogłosek. To tak samo, jakby polskim alfabetem zapisywać dźwięki mowy Anglika. Informując, iż jest to gwara, robi ludziom pranie mózgu i wypacza słowa, które kiedyś znali z dzieciństwa, ale już zdążyli je sobie spolszczyć i maksymalnie uprościć. Tym
„Gwara śląska”, to coś niekompletnego, to takie „Kali jeść, Kali pić”, to promowanie lingwistycznego nieuctwa i bazowanie na najprostszym ludzkim zachowaniu, czyli na lenistwie. Niczego nieświadomym, Bogu ducha winnym odbiorcom wciska się kit w formie banalnych, pseudośląskich zdań, zapisanych polskim alfabetem, który najzwyczajniej w świecie nie nadaje się do zapisywania śląskich samogłosek Otóż, informuję, że nie ma żadnej gwary. Ludzie, którzy promują „gwarę”, wyrządzają ogromną szkodę Ślązakom, dążeniom do uznania narodowości i języka, gdyż wielkie różnice w języku (nie w gwarze) świadczą o większej odrębności narodowej. Każdy Polak machnie ręką na odrębny od polskiego „język” kiedy usłyszy, lub co gorsza przeczyta np. „Na placu idzie sie siednyć z kamratkami i poklachać.”(portal gryfnie.com). Powie, że są to polskie litery i gwarowo wypowiadana polskie słowa i że to, to na pewno nie jest język śląski. I cóż, gorol będzie miał rację! Przekonanie innych obywateli do tego, iż Śląsk jest na tyle odrębny, że należy mu się autonomia, wymaga wykazania wszelkich odrębności. A najbardziej odrębny jest właśnie język i zamachu stanu na idei autonomicznego Śląska dokonują ludzie, którzy promują pojedyncze, pseudośląskie wstawki w polskich zdaniach, prowadząc internetowe portale, audycje radiowe i telewizyjne, publikując w czymś co nazywają „gwarą”. „Gwara śląska”, to coś niekompletnego, to takie „Kali jeść, Kali pić”, to promowanie lingwistycznego nieuctwa i bazowanie na najprostszym ludzkim zachowaniu, (a właściwie na niezachowaniu), czyli na lenistwie. Niczego nieświadomym, Bogu ducha winnym odbiorcom wciska się kit w formie banalnych, pseudośląskich zdań, zapisanych polskim
N
awet najbardziej zaciekły esbek nie wyrządził by tyle złego polskiemu Kościołowi, ile w pierwszej połowie października arcybiskup Michalik. Przewodniczący konferencji episkopatu swoimi aroganckimi, prymitywnymi, sorońskimi wypowiedziami na temat pedofilii księży wzburzył nie tylko antyklerykałów, ale także miliony katolików. Cały naród oburzony jest na Michalika tak, jak 30 lat temu bywał oburzony na Urbana. My na Śląsku, a może inaczej – my Ślązacy - mamy inną odsłonę soroństwa arcybiskupa. Nie Michalika, lecz naszego własnego – Wiktora Skworca. I też nie pierwszą. Otóż ksiądz arcybiskup, nie uznający w swojej archidiecezji innej narodowości niż polska, podjął karkołomną próbę kradzieży… Tragedii Górnośląskiej.
taKO PaDO LYJO
PISaNe za BrYNIcĄ
samym zatracają się różnice między etniczną Polską, a Śląskiem, a to znaczy pokrótce tyle Drogi Czytelniku, że jeżeli i Ty, będziesz szerzył ideę śląskiej gwary, łudząco podobnej do języka polskiego, to możesz już teraz pożegnać się z marzeniem o autonomii. Ja bowiem jestem przekonana, że droga do autonomii wiedzie przez uznanie języka i narodu śląskiego. Bez odrębnego narodu nikt regionowi autonomii nie da – no bo niby z jakiej racji? W Europie wszędzie autonomie wynikają z odmienności etnicznych a nie z czyichś zachciewajek. Jest jeszcze drugi obóz, który twierdzi, że istnieje język śląski, a nie żadna gwara. Istnieją ludzie, na czele z naszym naczelnym Dyrdą, którzy prawidłowo posługują się językiem śląskim, wydali podręczniki języka śląskiego, ludzie, którzy ciągle wykazują dwie rzeczy: 1. Język śląski istnieje, jest on językiem odrębnym i tylko momentami podobnym do języka polskiego. 2. Jest językiem na tyle trudnym, że wiele osób nic nie rozumie z prawdziwej wypowiedzi w języku śląskim. Jako przykład wystarczy ostatnia konferencja zorganizowana przez TedxRawaRiver, gdzie naczelny Dyrda miał pogadankę o różnicach między Polakami a Ślązakami. Kilka pierwszych zdań powiedział w języku
śląskim. Kiedy zapytał polskich słuchaczy, ile zrozumieli, ci pokręcili głowami, że nic. I tak właśnie ma to wyglądać! Profesjonalne pokazywanie odrębności, czyli fundamentów autonomii. Dla kontrastu na tej samej konferencji szefowa portalu „gryfnie.com” też „godała po ślonsku”. I gorole rozumiały wszystko. To obrazuje różnicę w „gwarze” kogoś, kto wie piąte przez dziesiąte - i języku tego, kto po śląsku rychtig poradzi. Dyrda na konferencji mówił o tym, dlaczego Polacy nie rozumieją śląska. A dziewczyna? Zachwalała swój portal. Opowiadała o koszulkach, gadżetach, które można u niej kupić. I tak to niestety jest, ogłupianie odbiorcy trwa. Dziewczyna zamiast mówić o śląskości, zrobiła sobie prywatną reklamę, pokazała kompletny brak ogłady konferencyjnej i jeszcze większy brak profesjonalizmu. To tak jakby na wykładzie, mój profesor, zamiast mówić o prawie, ciągle powtarzał: „ Napisałem ostatnio nowy podręcznik akademicki i komentarz do kodeksu. Kupcie, nie ma lepszego”. A Dyrda mówił profesjonalnie i ani słóweczkiem nie wspomniał o gazecie, na której łamach mam zaszczyt publikować i w imieniu której apeluję: nauczcie się języka śląskiego i omijajcie szerokim łukiem miejsca, w których używa się „gwary śląskiej”; dziwacznej i niepotrzebnej próżni między polskim a śląskim, która omamia i powoli wysysa energię, ze wspólnego i największego marzenia, jakim jest autonomia. PaULa zaWaDzKa P.S. Apelując do wszystkich, którzy w swoich publikacjach używają „gwary”, przypominam, że kiedy się nie zna języka śląskiego, to lepiej niż „gwarą” pisać jednak po polsku. Tak jak ja. PS 2. Zaczynom sie, tak na fest, uczyć godki. Nie ino ausdruków, ale tyż gramatyki, składni. Odznaka Górnośląska nr 1 (przyznana przez SONŚ) należy już do mnie. A niedługo opadną wam szczęki, kiedy usłyszycie, jak frela z Altrajchu poradzi godać po ślůnsku. O!
J
Polski nobel tyż boł ślůnski!
uzaś przyznano noblowske prěmie we roztomajtych kategoriach. Łońskigo tydnia (to je na poczontku października – przyp. red.) we telewizyji pełno boło rostomajtych mianůw ludzi ftore dostali „Nobla”. Mało fto wiŷ, co porunostu Ślůnzokow tyż kejsik erbło take prajsy. Prowda pedzieć, nawet Ślůnzoki małowiela ô tych „noblokach” majom pojŷncie. Nie byda sam spominoł wszyjskich Ślůnzokůw, kierzy premio ta nafasowali. Ŏstana inoś przī literackij. A to skirz tego, co jeden Ślůnzok jom nafasowoł – a zaś skuli jego bracika Nobla nafasowoł polski Reymont!
sier zu sein!“ co po wiěrchio ślůnsku by było tak:"Mom w zocy, co moga mianować sie Ślůnzokiěm!” Carl tego już padać niŷ mog, bo ůwdy juże pominoł. Dzisio we ślůnskich szulach o bracikach nie uczom. A przeca Gerhart za swoich „Tkoczy” nafasowoł Nobla, zaś kiejby niě Karl, nie nafasowałby go Władysław Reymony. Czamu? To je przeca ôczywiste, co komitet noblowski po polsku nie poradził. I kiej by Carl Hauptmann niě przełożył „Chłopów” na nimiecko godka, to by tej powieści niŷ znali, tuż by i nobla niě dali polskimu pisorzowi.
To je przeca ôczywiste, co komitet noblowski po polsku nie poradził. I kiej by Carl Hauptmann niě przełożył „Chłopów” na nimiecko godka, to by tej powieści niŷ znali, tuż by i nobla niě dali polskimu pisorzowi. Pisza ô Hauptmannach! We łońskim numerze pisołech ô nich też, przŷ okazje mojij wizyty we Jelenij Górze a teatrze Tadka Kuty. Spomniołech hań, co co dwůch gŷnialnych bracikůw we Schreiberhau (Szklarska Poręba) ze wiochy huciorzy szkła zbajstowali tako Mekka artystůw pisorzy ,malorzy i inkszych kunsztmanow, kole kieryj Zakopane se ani czempnonć niě może. We Zakopanem siedzieli Witkacy, Boy a jejch kamraty, o kierych mało fto poza Polskom słyszoł. We Schreiberhau zaś tacy, kierych mieli w zoce we cołkim welcie. Ftoś powiŷ, co to byli Germańcy. I tukej się witnie!. Toć, tacy těż sam przījěżdzali, ale same Hauptmanny to byli Ślůnzoki, Szlyjziery a tela! A skond jo to mogą wiedzieć? A stąd co ôba pisali niŷ ino po niŷmiecku ale tyż po ślůnsku (prowda w niderszlyjzyn, ale zawdy!) i niŷ boło jejch gańba ale mieli to w zocy! Kej Adolf Hitler wprowadzoł gŷzec „Ein Volk ein Reich ein Fuehrer”, to Gerhart mu padali: "Ich bin stolz ein Schle-
Przeca niŷ je tajŷmnicom co ôn zrobioł literacko redakcja w jěnzyku niŷmieckim „Chłopów”, w kerym komisyjo noblowsko ich czytała! Niŷkerzy co tych „Chłopów” czytali we oryginale a po niŷmiecku godajom, co w jŷnzyku Goethego a Eichendorffa ta powieść zyskuje. Chocia jo jakoś niŷ widza těj Jagny, kiero do Antka Boryny pado: „kommst du hier, aber schnell!”. Hauptmanny a jejch robota to przŷkład pozytywnego wpływu kultury ślůnskiej na polsko. I inoś mi żol, skirz tego co latoś bołech z byzuchym we Szklarskiej Porębie i padom, co dziś ta wiocha zaś je na poziomie takim, jakim była zanim tam braciki Hauptmany sie przykludzyli. LYJO SWaczYNa We tym numerze jo, rzymski (a nie polski) katolik, nie pisza ani słowa ô wynokwianiu abp. Wiktora Skworca. Nale bez ôstatnie dwa tydnie arcybiskupy (a nojbarżyj Michalik) narobili tela ôstudy, co aże się myśleć ô tym niě chce, a co dzipiěro pisać. A tyż terozki kożdy ô arcybiskupie pisze, tuże jo nie musza.
fIKSUM DYrDUM Przypomnijmy – w 1945 roku na Śląsk wkroczyły wojska sowieckie i polskie. Zaczęły się wielkie represje. Dla Ślązaków powstawały obozy koncentracyjne. Jedne
Od dobrych dziesięciu lat RAŚ przypomina te wydarzenia. To za sprawą Ruchu Autonomii Śląska termin „Tragedia Górnośląska” przebił się do świadomości ogółu. Choć środowiska
tablicę poświęconą Tragedii na Ukrainie. Rzecz zresztą bez precedensu – wojewoda jadąc tam czcić ofiary Tragedii zabrał arcybiskupa, ale nie zabrał ani jednego z żyjących
Rzecz bez precedensu – wojewoda jadąc na Ukrainę czcić ofiary Tragedii zabrał arcybiskupa, ale nie zabrał ani jednego z żyjących jej uczestników. Wojewoda i arcybiskup olali ofiary tych represji, uznali, że oni sam są dla Tragedii Górnośląskiej ważniejsi! zarządzane przez Rosjan, inne przez Polaków. Mnóstwo ludzi pakowano do bydlęcych wagonów i wywożono na Zachód, aby tam, w sowieckich fabrykach, a zwłaszcza w ich grubach, robili jak niewolnicy na socjalistyczne państwo robotników i chłopów. Przypomnijmy, że z rdzennej Polski ludzi nie wywożono. Tylko ze Śląska. Bo oni dla sowieckiego zdobywcy byli już germanami.
polsko-prawicowe bajdurzą coś, że „tragedia górnośląska” to lata 1939-48. Ale nikt ich poważnie nie traktuje. Nawet abp Wiktor Skworc. Ostatnio jednak realizując politykę historyczną a la prezydent Komorowski postanowił kompletnie zafałszować to, czym Tragedia Górnośląska była. Zaczął udawać, że chodzi o komunistyczne represje na narodzie polskim! W tym duchu plótł choćby święcąc
jej uczestników. Wojewoda i arcybiskup olali ofiary tych represji, uznali, że oni sam są dla Tragedii Górnośląskiej ważniejsi! Arcybiskup Skworc udając, że była to tragedia Polaków, daje bez pysk naszej śląskiej pamięci, naszemu poczuciu tożsamości, naszemu poczuciu przyzwoitości. I stara się stworzyć na wskroś fałszywą legendą, równie cygańską jak tą z Wieżą Spadochronową (którą zresztą też wspiera).
Tylko – chyba abp nie zauważył, że w ostatnich dniach w całej Polsce coś pękło. „Arcybiskup” - to słowo przestało brzmieć szlachetnie, dumnie, mądrze. Abp Michalik spowodował, że katolik wstydzi się za arcybiskupa. I dotyczy to też śląskiego katolika. Może więc warto podczas nadchodzących kolęd okazać delikatne obywatelskie a raczej parafialne nieposłuszeństwo. I podczas wizyty duszpasterskiej powiedzieć księdzu spokojnie, ale stanowczo: ja jestem narodowości śląskiej. Jeśli ksiądz arcybiskup zamierza datki wiernych przeznaczać na przymusową polonizację, na fałszowanie historii mojej narodowości, to ksiądz wybaczy – ale ja datku dać nie mogę. Arcybiskupi polscy kochają pieniądze bodaj tak, jak papież Franciszek kocha Chrystusa. Więc może ten argument do abp. Skworca przemówi najlepiej. DarIUSz DYrDa
10
PaŹDzIerNIK 2013 r.
co Pacy sądzą o narodowości śląskiej i języku śląskim? Minęły wakacje. Okres ten nasza redakcja poświęciła, by – jak to w wakacje, czyli dużo podróżując – wysondować, co też o dążeniach Ślązaków myśli naród polski. Jak zapatruje się na kwestie autonomii, narodowości śląskiej, języka śląskiego. Nie co o tym myślą polscy politycy, polscy dziennikarze, ale przeciętny Kowalski z Krakowa, Augustynowicz z Białegostoku, Nowak z Poznania. Rozmawialiśmy z setkami ludzi. Miesiąc temu opowiedzieliśmy Wam, jak widzą oni nasze dążenia do autonomii. Teraz część druga – jak widzą nasze pragnienie, by państwo uznało za odrębne nasz język i naszą narodowość.
G
dyby słuchać tylko tego, co mówią polscy politycy, prezydent Bronisław Komorowski, lider PiS Jarosław Kaczyński, czy poseł Balt z Częstochowy (czyli przewodniczący SLD w województwie śląskim) to można by uznać, że Polacy ani słyszeć nie chcą o tych śląskich aspiracjach. Gdyby uwierzyć, że politycy rzeczywiście reprezentują naród, to nasze idee byłyby bez szans – bo przecież dla nich naszo godka to polska gwara i już a żadnego śląskiego narodu nie ma. Jest co najwyżej zakamuflowana opcja niemiecka.
rozumiem was, więc mówicie po polsku! Ale naród myśli inaczej. Owszem, w kwestii języka sprawa jest złożona. – Jaki język śląski? Swój język może mają Kaszubi, bo ich nie rozumiem. Ale wy? Przecież oglądam kabarety po śląsku, oglądam „Świętą Wojnę”, widziałam filmy Kutza i wszystko rozumiem. Więc jak można mówić, że to nie jest po polsku? – stanowczo protestowała pani Dominika Ku-
Jesteście fajni
ratek, prowadząca pensjonat w Międzyzdrojach. Kiedy jednak powiedzieliśmy jej, że to nie jest śląski, tylko polski z pojedynczymi śląskimi słowami, to poprosiła o próbkę śląskiego.
Dziewczyna jednak przyznaje, że tamte państwa ochraniają dialekty, tymczasem w Polsce są one niszczone. Tylko status języka daje ochronę prawną. Wreszcie Polacy dość długo byli wobec godki po-
Państwo polskie panie dziejku powinno się cieszyć, że wy się chcecie uznawać za naród śląski, a nie za Niemców albo Czechów. Bo mniejszość czeska albo niemiecka to pretekst, żeby obce państwo chciało się wtrącać w nasze sprawy wewnętrzne, a mniejszość śląska? Zmieniła zdanie, kiedy usłyszała, jak nasz redakto naczelny zaczął jej tłumaczyć: - Eli fto mo rychtyczno starość, coby wymiarkować, a razem zaś wytuplikować inakszym, czamu Poloki nie poradzom pokapować Wiěrchnigo Ślůnska, ůwdy těn ftoś musi se pedzieć, co Ślůnsk mo ôde Polski wszyjsko inaksze – godka, geszichta, kultura, zwyki. Tuż nojprzud trza przŷkwolić tej inakszości. - Nic z tego nie rozumiem! – stwierdziła krótko i dodała: Ale przecież wasza gadka podobno różni się niemieckimi słowami, a to nie brzmi po niemiecku. Kiedy i to jej spokojnie tłumaczyliśmy, w końcu stwierdziła: nie rozumiem was tak samo jak Kaszubów! Jeśli więc ich dialekt zasługuje na nazwę odrębnego języka, to wasz też!
Brałem was za czechów W tych samych Międzyzdrojach spotkaliśmy też bardzo leciwego krakusa, pana Jarosława Kochańczyka. Zagadanięty o język śląski uśmiechnął się od ucha do ucha: Ja panie dziejku zaraz po wojnie studiowałem na Uniwersytecie Jagiellońskim. Miałem tam dwóch kolegów ze Śląska. Jeden był spod Pszczyny, drugi z Tarnowskich Gór. Panie, jak oni między sobą gadali, tośmy tego słuchali z rozdziawionymi gębami. Koleżanka, która słyszała ich pierwszy raz, zapytała: to są Czesi? Panie dziejku, nikomu z nas ten język nie kojarzył się z niemieckim, tylko z czeskim! Potem u Ernesta, tego z Tarnowskich Gór, bywałem w domu. Jego pokolenie wychowane w przedwojennej polskiej szkole rozumiałem. Ale starszych piąte przez dziesiąte. Mniej jak Słowaków. Pewnie, że to odrębny język! Tylko czy aby nie martwy. Bo wie pan, bywam czasem w Katowicach i w Gliwicach. I takiej gadki jak tamta się już nie słyszy. Zaczęła zanikać gdzieś w latach siedemdziesiątych. Dominika Leśniak, Kujawianka studiująca we Wrocławiu, ma pewne wątpliwości: - Ale czemu przeszkadza wam uznawanie tego za polski dialekt? Przecież dialekty niemieckie czy angielskie bardzo różnią się od siebie, a mimo to ci, którzy ich używają, nie chcą aby uznać je za odrębne języki. Nie ma przecież języka bawarskiego ani yorkszyrskiego, chociaż angielski z hrabstwa Yorkshire jest dla większości Brytyjczyków (o Amerykanach już nie wspominając) niezrozumiały. Ale to nadal angielski.
gardliwi, abyśmy chcieli aby nadal ją z językiem polskim utożsamiać. - To fakt, że nic na siłę. Wy sami powinniście mieć prawo zdecydowania, czy to odrębny język, czy polski dialekt. Jeśli czujecie się Polakami, to polski dialekt, jeśli nie czujecie się, to raczej odrębny język.
tytka nie robi języka Krzysztof Cupieła z Wielkopolski śmieje się: dialektem polskim z germanizmami to mówię ja. U mnie też jest tytka, taszka i wiele innych. Ale 90 procent jest zrozumiałe dla każdego Polaka. A przecież jak się pojedzie do takiej Rudy Śląskiej to się ludzi nie rozumie ni w ząb. Mój kuzyn się żenił w Rudzie, z rdzenną Ślązaczką, i byłem na weselu. Jak gadali do mnie, to rozumiałem, ale jak między sobą, to nie. A górale zakopiańscy mieszkają znacznie dalej, jednak spokojnie ich rozumiem, chyba że używają terminologii związanej z wypasem owiec albo robieniem sera, wtedy nie. Ale ja bym pewnie po polsku też tej terminologii nie zrozumiał! Więc oni dla mnie mówią polską gwarą, a wy odrębnym językiem. - Fajny ten wasz język. Szkoda, żeby zaginął. Może wpisanie go do ustawy jako języka go ochroni – mówili war-
niby na Górnym Śląsku, ale nikt tam po śląsku nie mówi. Ale doskonale wiem, że warszawscy studenci są godce życzliwi. A nauczyciele akademiccy tym bardziej!
Młodym się podoba, biednym nie Jest to zresztą tendencja wyraźnie zauważalna. Młodzi ludzie, dobrze wykształceni, jeżdżący po świecie – przyglądają się naszym aspiracją z życzliwością. Wrodzy są zazwyczaj ci, którzy pracują fizycznie, zarabiają kiepsko, są pod dużym wpływem Kościoła i ideologii nacjonalistycznej. – Kiedy w Kaliszu przed spotkaniem z Macierewiczem zapytałem o język i narodowość śląską, przybyli chcieli mnie pobić. Krzyczeli „niemiecka agentura”, „folksdojcz”. „precz do Niemiec, zdrajco”. O dziwo, gdy o to samo zapytałem w kaliskiej knajpce, wywołałem raczej życzliwość. Chociaż i tam dwóch podpitych młodych ludzi w dresach stało się agresywnymi. Ale bardziej ich interesowało, czy jestem kibicem Ruchu Chorzów. Gdy powiedziałem, że nie, uspokoili się – mówi Karol Krupka, nasz wakacyjny praktykant. - Jesteście fajni i mówicie fajnym językiem. Rząd powinien wam to uznać za odrębne, a nie narzucać siłą, co macie czuć i myśleć! – mówi Krzysztof Cupieła.
Jesteście zwyczajnie inni Odnosi się także z sympatią do narodowości śląskiej: - Na tym weselu w Rudzie nie tylko język był inny, ale i obyczaje. Wy po prostu jesteście inny. Weselsi, bardziej otwarci. Mniej wojowniczy, ale
Pamiętam, jak dwa lata temu czytałam ze zdumieniem, że prawie milion ludzi w Polsce deklaruje narodowość śląską. A mnie zawsze uczyli, że Ślązacy są Polakami, że przelewali krew, aby połączyć się z polską macierzą. Pomyślałam sobie wówczas: oho, kolejna ściema ze szkolnych programów. Bo przecież milion ludzi na Śląsku nie mógł zwariować, Widać myśleli tak zawsze, tylko nam o tym nie mówiono szawscy studenci nad mazurskim ogniskiem. I notowali sobie słowa, żeby potem błysnąć. Córka naszego redaktora naczelnego, Ewa Dyrda, studiuje na Uniwersytecie Muzycznym w Warszawie. O dziwo, sporo tam Ślązaków. I ich terminologia wzbudza spore zainteresowanie: - Oczywiście, że ja tak nie mówię, ale kiedy moi koledzy dowiedzieli się, że dla mojego ojca pianino to klawier, a perkusja to szlagcojg, to byli zachwyceni. I pytali o nazwy kolejnych instrumentów. Nie czuli wrogości wobec tych niemieckich nazw. I bardzo chcą, żeby mówić przy nich po śląsku. A to nie jest takie łatwe, bo ja od 13 roku życia mieszkam w internatach i akademikach. Wprawdzie przez sześć lat w Bielsku,
chyba też tchórzliwsi. Człowiek między wami czuje się jak wśród cudzoziemców. Więc ja bym was za narodowość uznał. Tylko co, jeśli wtedy zaczniecie się domagać państwa? Gdy mu się wyjaśni, że przecież to bzdura, bo na Górnym Śląsku mieszka dziś więcej Polaków niż Ślązaków, więc nawet gdyby ci zechcieli, to większość się nie zgodzi, kiwnął głową: - Fakt. No to co komu narodowość śląska przeszkadza? Pan Jarosław Kochańczyk też kiwa głową: - Mówiłem już panu, że wtedy, w latach 50. bardziej nam pasowaliście na Czechów, niż Polaków? No, to dokładnie tak panie dziejku było! Potem jak jeszcze zrozumiałem, że wy kochacie Niemców,
że ojcowie moich kolegów masowo walczyli w armii niemieckiej, a połowa ich wyjechało do Niemiec, pomyślałem sobie, co z nich za Polacy? Państwo polskie panie dziejku powinno się cieszyć, że wy się chcecie uznawać za naród śląski, a nie za Niemców albo Czechów. Bo mniejszość czeska albo niemiecka to pretekst, żeby obce państwo chciało się wtrącać w nasze sprawy wewnętrzne, a mniejszość śląska? Zawsze, panie dziejku, będzie tylko mniejszością, która musi przy większości wiernie stać. Tak, jak przez cały XIX wiek i początek XX krakowscy Polacy przy austriackim cesarzu. Moja babcia śpiewała mu szczerze: Przy Tobie, Najjaśniejszy Panie stoimy i stać chcemy! Bo to on, panie dziejku, był gwarantem polskich swobód. Tak samo Polacy będą gwarantami swobód mniejszości śląskiej. To czego się tu bać?
Milion ludzi zwariował? Niemożliwe! Dziwna rzecz, ale poza polskimi nacjonalistami naród śląski nikomu nie przeszkadza. Jego wrogów jest najwięcej na Śląsku a nie w innych regionach kraju. To tutaj są ludzie opluwający nas, nazywający pogardliwie szlyjzierami czy ślązakowcami. Poza granicami regionu budzimy raczej pozytywne zaciekawienie, niż wrogość. - Pamiętam, jak dwa lata temu czytałam ze zdumieniem, że prawie milion ludzi w Polsce deklaruje narodowość śląską. A mnie zawsze uczyli, że Ślązacy są Polakami, że przelewali krew, aby połączyć się z polską macierzą. Pomyślałam sobie wówczas: oho, kolejna ściema ze szkolnych programów. Bo przecież milion ludzi na Śląsku nie mógł zwariować, Widać myśleli tak zawsze, tylko nam o tym nie mówiono – opowiada Kinga Smrekowska z Lublina i dodaje: - Od tego czasu poznałam kilka osób deklarujących się jako narodowość śląska. Fajni, ciepl, sympatyczni i wcale wobec Polski nie wrodzy. Chociaż fakt, że patrzycie na Polaków trochę z góry. No ale my też patrzymy z góry na Ruskich, Litwinów, Czechów, Białorusinów. Widać tak już jest. Dużo też rozmawiałam z wujkiem, który 40 lat temu pojechał na śląską kopalnię do roboty. Początkowo się Ślązaków trochę bał, ale potem się przekonał, że jak się uczciwie pracuje, to nie ma lepszego kompana od Ślązaka. Po waszemu kamrata, tak?
Polak na siłę? Nie chcę! A Krzysztof Cupieła podsumowuje: Ja jestem Polakiem i jestem z tego dumny. Ale jest mi wstyd, gdy ktoś nie czuje się Polakiem, a mu wmawiają na siłę, że jest. Bo ja chcę, żeby Polakami byli tylko ci, którzy jak ja, są z tego dumni. A jeśli ktoś nie chce być Polakiem, to pozwólmy czuć mu się kim chce! To nas rusyfikowali i germanizowali, więc mi wstyd, że teraz my próbujemy polonizować innych. Oczywiście można spotkać się też z opiniami, że my jesteśmy Polakami, którym RAŚ namieszał w głowach. Ale takie poglądy wygłaszają albo nieuki, albo emerytowani historycy, wychowani na PRLowskich podręcznikach historii. aDaM MOĆKO
11
PaŹDzIerNIK 2013 r.
czamu ta liga je polsko a niŷ ślůnsko-małopolsko
Łysy ze Sosnowca…
H
„To wszystko przez tego łysego z Sosnowca”; „Łysy z Sosnowca won” – takie i tym podobne epitety znaleźć można na nielicznych, ale istniejących wciąż forach internetowych. „Łysy z Sosnowca” to obecny prezes Polskiego Związku Hokeja na Lodzie, dr Piotr Hałasik.
ałasik to drugi już z rzędu sternik polskiego hokeja z tytułem naukowym doktora. Drugi zamożny, doświadczony menadżer. I drugi o którym kibice są zgodni, że zapowiadał się dobrze, ale pcha ukochaną dyscyplinę ku coraz szybszej ruinie. Pierwszy, Zdzisław Ingielewicz, jako prezes oświęcimskiej firmy Dwory stworzył finansowe podwaliny potęgi Unii Oświęcim – klubu, który 15-10 lat temu był w stanie rywalizować z europejską czołówką. Trzeba tu dodać, że dzisiejszy mistrz Polski z europejską czołówką przegrywałby zapewne 10 bramkami. Ale Ingielewicz nie miał pomysłów na przywrócenie hokejowi rangi sprzed choćby 30 lat, gdy była to w Polsce gra zespołowa nr 2, zaraz po fusbalu. Co zresztą było logiczne, bo taką właśnie ma rangę u wszystkich naszych sąsiadów: Niemców, Czechów, Słowaków, Ukraińców, Białorusinów, Rosjan, Szwedów (przez morze). Jedyna Litwa jest może wyjątkiem. I jednak Czechy, Słowacja i Szwecja, gdzie hokej jest ważniejszy od piłki nożnej. Tymczasem w Polsce hokej to ubogi krewny siatkówki czy koszykówki.
miesięcy gry pieniędzy do końca października. A zapowiadany sponsor ani się nie odezwie.
Obiecał ale nie odchodzi Zawodnicy zapowiedzieli, ze odejdą – i pewnie odejdą. Prezes też zapowiedział, ze odejdzie, jeśli nie znajdzie sponsora. Pierwszy raz zapowiedział to, gdy obejmował funkcję. Drugi raz niedawno, gdy okazało się, ze pieniądze od sponsora brytyjskiego nie wpływają. Rzekomej umowy też nie pokazał, choć zapowiada, ze odda ją do sądu. Zamiast dymisji podaje jednak kolejne powody, dla których jej nie składa. Chociaż biedna hokejowa federacja, obciążona chociażby wysokimi kontraktami dwóch trenerów światowego formatu, jest w tak złej sytuacji jak nigdy dotychczas. Na początku października z udziału w zarządzie PZHL zrezygnowało dwóch działaczy śląskich klubów, którzy niedawno pomogli Hałasikowi objąć ster rządów w PZHL. Pod rządami Piotra Hałasika, menadżera z Sosnowca dogorywa polski, co znaczy głównie śląski hokej. Bo gra się w niego tak naprawdę tylko u nas i południowej Małopolsce (na południe od Krakowa, głównie w górach i na pogórzu, w Sanoku, Nowym Targu, Krynicy, Oświęcimiu).
Działacz z altrajchu Zmianę zapowiadał Piotr Hałasik, który mniej więcej trzy lata temu zaangażował się w sosnowiecki klub hokejowy „Zagłębie”. W Sosnowcu nazwisko to jest dobrze znane, nie tylko jako polityka (kandydował bez powodzenia jako przedstawiciel lewicy na senatora), ale głównie działacza sportowego. To właśnie on odbudował potęgę siatkarskiego Płomienia, który sięgał po europejskie trofea, a potem, już pod zmienioną nazwą Polska Energia Sosnowiec nadal liczył się na europejskiej siatkarskiej mapie. Współtworzył zawodową Polską Ligę Siatkówki. Kilka lat temu Hałasik jednak uznał, że na siatkówkę miejsca już w Sosnowcu nie ma – bo jeśli odradzają się w mieście piłka i hokej, to w Sosnowcu wygrają z siatką. Dlatego po kilku latach został działaczem hokejowym. A nieco później, przy poparciu wszystkich śląskich klubów oraz Mariusza Czerkawskiego – został prezesem Polskiego Związku Hokeja na Lodzie. Od razu zapowiedział, że albo w ciągu roku znajdzie sponsora strategicznego dla dyscypliny, albo honorowo odejdzie ze stanowiska. Kibicom się to podobało.
Wielkie nazwiska i wielkie marzenia Podobało się jeszcze bardziej, gdy Hałasik ogłosił nazwiska nowych szkoleniowców reprezentacji Polski. Wiaczesław Bykow i Igor Zacharkin to najwyższa światowa półka hokejowych trenerów. Duet ten na trenerskiej ławce poprowadził dwukrotnie Rosję do mistrzostwa świata, w samej Rosji zdobyli też mistrzostwo klubowe. I naraz taki duet decyduje się na prowadzenie ho-
Po co nam warszawski PzhL?
kejowej prowincji, czyli reprezentacji Polski. „Hałasik jesteś wielki!” piały z zachwytu internetowe fora. Nikomu nawet nie przeszkadzało tak bardzo, że już pod jego rządami upadły dwa zasłużone polskie kluby – w tym także ten z Sosnowca. A prezes hokejowej centrali nie miał żadnego pomysłu, jak je ratować. Zamiast tego snuł mocarstwowe plany. W Gdańsku gdzie hokej przestawał właśnie istnieć – on widział klub najmocniejszej europejskiej ligi - międzynarodowej, choć głównie rosyjskiej KHL. Ale na planach się skończyło, bo KHL postanowiła przyjąć klub włoski, ale o polskim słyszeć nie chciała.
tylko Wiěrchni Ślůnsk i Małopolska Zresztą wraz z upadkiem klubu z Torunia (a przedtem Gdańska) Polska Liga Hokeja ograniczyła swoje działanie do dwóch regionów: Górnego Śląska i Małopolski. Ale siedziba władz federacji nadal pozostaje w Warszawie, z której na najbliższy ligowy mecz jest 300 kilometrów. Czyż trzeba lepszego dowodu polskiego centralizmu – tym razem w wykonaniu sosnowieckiego biznesmena. Hałasik nie zapominał skąd jest. Gdy pomysł z KHL w Gdańsku nie wypalił, wymyślił nagle budowanie potężnego centralnego klubu w …
Sosnowcu. Wspierali go w tym Bykow i Zacharkin, którzy wszystkich czołowych reprezentantów chcieli mieć w jednym klubie. I tak, przy zaangażowaniu federacji namawiano zawodników, by przechodzili z macierzystych śląskich klubów do Sosnowca, do klubo-reprezentacji. Jej trenerem miał być ten sam Zacharkin, utrzymywany ze składek wszystkich klubów.
reprezentacja Polski w… polskiej lidze Dopóki ten klub miał grać w lidze austriackiej (też dość mocna) – pomysł miał jeszcze sens. Ogrywaliby się z mocnymi rywalami. Ale nikt go tam nie chciał, więc ostatecznie zdecydowano, że będzie grał w lidze polskiej. I nagle doszło do absurdalnej sytuacji, że ligowe kluby mają utrzymywać swojego rywala, który do tego zabiera im najlepszych graczy. - Szykujemy się do odzyskania mistrzostwa Polski, a tu nagle dowiadujemy się, ze co najmniej dwóch naszych zawodników ma wzmocnić rywala do walki o ten tytuł. Bo tak sobie życzy prezes PZHL i trener kadry narodowej – mówił wiosną Krzysztof Majkowski, wówczas jeszcze zawodnik a obecnie asystent trenera w GKS Tychy. Do tego prezes próbował klubom nagle narzucić spółkę Polska Liga Hokeja, nie mającą żadnych pieniędzy ani innego pomysłu na ich uzyskanie,
niż znowu haracz ściągnięty od klubów. Aby móc dopłacać do ligowego rywala!
Sponsor niezwykle tajemniczy Prezes Hałasik zapowiadał wprawdzie, ze ową klubo-reprezentację będzie utrzymywał prywatny inwestor zza wschodniej granicy. Problem tylko w tym, że tego sponsora nikt nie widział. Tym bardziej jak jeszcze bardziej tajemniczego, tym razem z Wysp Brytyjskich, który miał objąć tytularny patronat nad całym polskim hokejem. Pieniądze od niego miały według prezesa Hałasika, wpłynąć w czerwcu, potem w sierpniu, potem 1 października, potem 15. Prezes gwarantował to tajemniczymi umowami, które ma w szufladzie swojego biurka. Jednak kolejne terminy mijały a pieniądze nie wpływają. Podobnie jak na klubo-reprezentację. Nie mając zaplecza finansowego ostatecznie przeniosła się z Sosnowca do Krynicy, gdzie miał być dla niej lepszy klimat. Rzeczywiście trener Zacharkin stworzył tam mocny zespół – KTH Krynica demoluje rywali w polskiej lidze. A raczej demolowała, bo lada dzień zapewnie przestanie grać. Dwóch pierwszych reprezentantów wróciło do poprzednich klubów: Tychów i Sanoka, inni zapowiadają odejście, jeśli nie dostaną należnych im za kilka
A my nie umiemy zrozumieć, dlaczego ci śląscy i małopolscy działacze nie umieją na dzień dobry zdecydować, że siedzibą PZHL nie jest Warszawa, tylko na przykład Katowice albo Kraków, czyli miasta wojewódzkie, w których od lat są mocne ośrodki hokejowe. Czy naprawdę nawet w takiej sprawie musimy ulegać warszawsko-sosnowieckiemu centralizmowi? Czy naprawdę dwa południowe województwa nie mogą się dogadać o prowadzeniu wspólnych rozgrywek z Czechami czy Słowakami – czyli krajami, gdzie hokej jest potęgą? Oni wspólnej ligi z PZHL nie zrobią, bo gdyby przypadkiem w Gdańsku odbudowano drużynę, mieliby strasznie daleko na mecze. Ale do Jastrzębia, Tychów, Bytomia? Przecież z Trzyńca i Ostrawy, gdzie są czołowe czeskie kluby - to rzut beretem! Czy więc śląscy działacze, zamiast szukać następcy Hałasika nie powinni wybrać się do Pragi i tam zgłosić akces do wspólnych rozgrywek? Bo przecież tylko tak można odbudować pozycję, jaką miał u nas hokej przed laty. Hokej – sport którym pasjonują się nasi sąsiedzi z tej samej strefy kulturowej: Niemcy, Czesi, Austriacy, Szwajcarzy. Zamiast tego my dziś musimy z kongresówką pasjonować się sportami, które nie wyrosły z naszej kultury jak żużel czy siatkówka. To dyscypliny siłą do nas importowane, więc nic dziwnego, że nie mamy tu silnych klubów tych sportów. Patrzymy na to, bo nam to telewizja puszcza, ale ślůnskie chopcy stanowili zawsze o sile polskiego hokeja, nie siatkówki! Może na następnego prezesa PZHL śląscy działacze wybiorą kogoś, kto to rozumie…
10
PaŹDzIerNIK 2013 r.
historia Śląska,
Rok 1844 n Śląsku był fatalny. Region dotknął potężny nieurodzaj, którego skutkiem był głód. Głód tak wielki, że ludzie jedli żołędzie, korę z drzew, padlinę. Za głodem przyszła więc także zaraza, tyfus i cholera. Zbierała przerażające żniwo - w powiatach rybnickim czy pszczyńskim zmarła połowa mieszkańców. W takich sytuacjach wybuchają rewolucje. Wiosna Ludów w wielu europejskich krajach (chociażby na Węgrzech) miała podłoże narodowe, czasem wolnościowe – ale na Śląsku zdecydowanie społeczne. Przemysł był jeszcze bardzo krwiożerczy, to wszak okres najbardziej brutalnego kapitalizmu. Dzień pracy robotników wynosił po 14 godzin, 7 dni w tygodniu. Płace były głodowe. Czasy, gdy 300 lat wcześniej śląski książę z dynastii Piastów, Hanusz Dobry, ogłosił swój przywilej dla górników, według którego praca mogła trwać nie dłużej
niż 10 godzin i istniała gwarantowana płaca minimalna – odeszły w niepamięć. A względny dobrobyt śląskich robotników, wywalczony licznymi strajkami, ale przede wszystkim reformami w państwie Wilhelmów, miał dopiero nadejść. W połowie XIX wieku stosunki społeczne znamy tu takie, jakie w swoich dziełach opisali dwaj nobliści Gerhart Hauptmann („Die Waber” – „Szewcy”) oraz Władysław Reymont („Ziemia Obiecana”). Nie pisali wprawdzie o Górnym Śląsku, tylko o Dolnym (Hauptmann) i leżącej wówczas w Rosji Łodzi (Reymont) – ale sytuacja klasy robotniczej w początkach kapitalizmu była w całej Europie podobna. Dopiero później w zamożnych, nowoczesnych krajach poprawiała się, osiągając w Anglii, Westfalii czy na Śląsku względny dobrobyt (czyli brak głodu!) – podczas gdy w zacofanych (np. Łódź) trwała tak aż do II wojny światowej.
tajla XIV
Wracając do roku 1848 – głód i bieda spowodowały pojawienie się barykad. Pierwsza stanęła 16 marca w Wrocławiu, a nadprezydent Prowincji Śląskiej uciekł z miasta. Do rozruchów doszło także na Górnym Śląsku. A Berlin szybko otrząsnął się z zaskoczenia i wysłał przeciw buntownikom wojsko. Ale efektem wystąpień oprócz aresztowań i robót publicznych – które częściowo uspokoiły bezrobotnych – było też ogłoszenie przez cesarza wyborów powszechnych. Prusy wyruszyły w kierunku prawdziwie demokratycznego państwa! Takiego, za jakim tęskniły nasze stare, urodzone w XIX wieku, opy. Wybory były dwustopniowe. 1 maja 1848 roku wszyscy dorośli obywatele królestwa wybierali elektorów. 8 maja elektorzy ci wybierali posłów. Wśród posłów znaleźli się także górnośląscy chłopi oraz bytomski proboszcz ks. Józef Szafranek (Joseph Schaffraneck). Pochodzący z Koźla duchowny
jeszcze w seminarium figurował jako „Germanus” (Niemiec), a polskiego uczył się, gdyż na Śląsku był to język konfesyjny. Pisaliśmy już o tym, że zabrawszy Austrii Śląsk, Prusacy zastąpili w kościołach język czeski – polskim. W ten sposób wpływając na polonizację wielu Ślązaków. Gdy tylko pruskie Zgromadzenie Narodowe zaczęło obrady - bytomski poseł, Szafranek złożył petycję w imieniu mieszkańców Bytomia, Tarnowskich Gór, Mysłowic oraz okolicznych wsi i osiedli górniczych. Była to iście rewolucyjna lista, bo domagała się monarchii konstytucyjnej i wolności słowa czy stowarzyszeń, ale też na przykład zwiększenia podatku za wyszynk wódki. Lista postulatów była długa i pokazywała, jak śląscy posłowie widzą działanie państwa. Oj, przydałoby się to dzisiejszym polskim posłom. Jednak wrzenie rewolucyjne wciąż trwało. Szafranek mówił w Berlinie to, czego dzień wcześniej domagali się mieszkańcy Bytomia, wówczas największego miasta okręgu przemysłowego. Trzeba tu wspomnieć, że
domagano się uznania języka polskiego. Ale, uwaga! Nigdzie nie pada słowo, że Ślązacy są Polakami a jedynie, „pięćset tysięcy po polsku mówiących Ślązaków”. Rzecz jest oczywista – mowa śląska nie miała swojej wersji pisanej, literatury. Jedynym słowem pisanym po śląsku, jakie znali Ślązacy, były książeczki do nabożeństwa. Nic więc dziwnego, że znany z tych książeczek język uznawali za ten słowiański, w którym należy pisać. Ale od tego, do czucia się Polakiem, bardzo daleko. Jak daleko, dowodzi fakt, że po wystąpieniach księdza Szafranka na wiecach, zebrani często wznosili okrzyk: „Niech Żyje Narodowość Śląska.” Niemal natychmiast pojawiły się jednak też organizacje promujące polskość. Ale o tym już za miesiąc.
Sprostowanie: W poprzednim numerze chochlik drukarski podmienił nam zdjęcia! Na zdjęciu podpisanym Karol Godula w rzeczywistości widniał hrabia Schafgotsch. Za pomyłkę serdecznie przepraszamy.
Ślůnskie ksiůnżki w hurcie tanij! Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Rychtig Gryfno Godka”? „Pniokowe łôsprowki”? „Kamasutra po śląsku”? Eli ni mosz, terozki festelno szansa kupić je blank tanio. W księgarniach komplet tych książek kosztuje średnio około 135 złotych. U nas razem z kosztami przesyłki wydasz na nie jedynie: !!! 110 złotych !!! Ale możesz je oczywiście kupić także osobno.
„historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego – to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron formatu A-4. Cena 60 złotych.
„rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyrdy – to jedyny podręcznik języka śląskiego. W 15 czytankach znajdujemy kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, a pod każdą czytanką wyjaśnia najważniejsze różnice między językiem śląskim a polskim. Wszystko to uzupełnione świetnym słownikiem śląsko-polskim i polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. Cena 28 złotych.
„Pniokowe Łosprowki” Eugeniusza Kosmały (Ojgena z Pnioków – popularnego felietonisty Radia Piekary) to kilkadziesiąt dowcipnych gawęd w takiej śląskiej godce, kierom dzisio nie godo już żoděn, krom samego Ojgena! 210 stron formatu A-5. Cena 20 złotych.
„Kamasutra po śląsku” Richarda Handtucha – do wierszowane, świetnie ilustrowane, fest sprośne, „nasze nojlepsze sztelongi”. 66 stron formatu A-6. Cena 10 złotych.
Koszt przesyłki – 9 złotych. W przypadku zamówienia powyżej 100 złotych – przesyłka gratis. Zamawiać można internetowo na poczta@naszogodka.pl lub telefonicznie 501-411-994. Można też zamówić wpłacając na konto 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 - ale prosimy przy zamówieniu podawać numer telefonu kontaktowego.
Instytut Ślůnskij Godki. 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53