GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ
CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE
Wybory, ale nie tylko Teroźny numer Cajtunga niy je trocha inakszy. Po piýrsze skirz tego, co rajn ni ma ani jednego tekstu po ślůnsku. Czamu? A skirz tego, co za trzī tydnie wybory, tuż trzeja nom dotrić tyż do tych ludziůw, kiere po ślůnsku niý poradzom. Coby welowali na RAŚ, jedyny widzany komitet, kiery bez żodnych „ale” je za ślůnskimi postulatami. 16 listopada zdecydujemy o tym, jaki przez kolejne cztery lata będzie Górny Śląsk. Obie jego części, ta w woj. śląskim i ta w opolskim. Ten numer jest nietypowy także dlatego, ze po raz pierwszy w numerze ukazującym się tuż przed 1 listopada nie piszemy o śląskich nekropoliach. Poświęciliśmy im jednak mnóstwo miejsca rok temu – więc teraz jedynie prosimy: kiedy już zapalicie znicze na grobach bliskich, pomyślcie też, czy w pobliżu nie ma jakichś miejsc śląskiej martyrologii. Lub takich, gdzie leżą ludzie, który oddali życie za Śląsk – nieważne, czy w mundurze polskim, czy niemieckim, czy innym. Także im należy się kyrczka (świeczka) i krótki rzykani. To przeca po nich erbli my umiłowani tŷj Ziŷmi! Poza tym jest tu dużo dużych tekstów. Ale też poruszają bardzo ważne tematy. Najważniejszym, i najsmutniejszym, jest oczywiście ten, ze katowicka Kuria Metropolitalna wytoczyła śląskiej tożsamości jawną wojnę. To bolesny cios dla Ślůnzokůw-katolikůw, ale trzeba znaleźć rozwiązanie takiego stanu rzeczy. My je proponujemy. Nie mniej ważne jest to, że w Sejmie odbyło się pierwsze czytanie projektu ustawy o języku śląskim i śląskiej mniejszości etnicznej. Sejm RP debatował o naszym temacie po raz pierwszy w powojennej historii, więc chociaż ostateczny los projektu jest nieznany – poczyniliśmy ogromny krok naprzód. Może stąd taka nerwowa reakcja „Gościa Niedzielnego”? O ataku „Gościa Niedzielnego” piszemy także na str. 11 Na stronach 4-5 Darek Jerczyński rozprawia się z mitem, jakoby autonomia była drogą do oderwania się Ślaska od Polski, a obok niezwykle ciekawa rozmowa z pomysłodawcą powołania Kolei Śląskich. Nie można wykluczyć po przeczytaniu jej, że spółkę „położono” celowo, żeby pokazać, jak to jest, gdy Hanysy dostają kawałek autonomii. Bo nie ma co ukrywać, gdyby funkcjonowała świetnie, byłaby kolejnym po Śląskiej Kasie Chorych dowodem, ze sami umiemy lepiej, niż Warszawa. A na stronie 10 wracam do Marii Pańczyk-Pozdziej i do bzdur, które Pańczyczka plecie, że nie można godki skodyfikować, bo ma dialekty. Tekst jest długi, ale mam nadzieję, że nie zanudzi. Szef-redachtůr
NR 10 (35) PAŹDZIERNIK 2014 ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 1,50 ZŁ (8% VAT)
Katowicka kuria metropolitalna przypuszcza frontalny atak na śląskosć
Czas odwołać się DO FRANCISZKA Ojcze Święty, a nie mógłbyś ogłosić encykliki, że narodowość śląska jest dziełem szatana?
KOLAŻ
Atak kościoła arcybiskupa Wiktora Skworca na śląskość przybiera na sile. Podstawowym jego orężem jest „Gość Niedzielny”, zależny od katowickiej kurii metropolitalnej. W numerze z 19 października mieliśmy do czynienia z wyjątkowo brutalnym i kłamliwym tekstem o Ruchu Autonomii Śląska i narodowości śląskiej. Katolicy, którzy się do tej narodowości poczuwają, są oburzeni; lider RAŚ Jerzy Gorzelik napisał polemikę, która ukazała się w okrojonej wersji. Jednak tego typu ataki zdarzają się regularnie w katolickim miesięczniku z Katowic. Chyba czas najwyższy odwołać się do autorytetu papieża Franciszka!
Po
co? Żeby uświadomił katowickiego hierarchę, iż ma zajmować się głoszeniem Słowa Bożego, a nie Słowa Polskiego. Żeby uświadomił go, że szata duchownego zobowiązuje do równego traktowania każdego wiernego, niezależnie od tego, do jakiej narodowości się poczuwa. Może czas, żeby tak, jak zebraliśmy 140 000 podpisów pod projektem ustawy, zebrać tyle samo, a może
więcej pod petycją do Ojca Świętego. Bo wątpliwe, żeby Franciszek, wytaczające nowe kierunki w Kościele Katolickim był zadowolony, że pod płaszczykiem ewangelizację prowadzi się agitację narodową. Że tygodnik „Gość Niedzielny”, mieniący się katolickim, zajmuje się szczuciem jednych (polskich) katolików na innych (tych, którzy odważają się popierać ideę autonomii i uznają za członków narodowości
śląskiej). Może Franciszek przypomni katowickiemu purpuratowi, że słowo „katolicki” oznacza powszechny, a nie polski. Ale żeby to zrobił, musi mieć wiedzę o problemie setek tysięcy katolików na Górnym Śląsku. Ślązacy nie są skorzy do rewolt, do buntów. Działają w duchu prawa, szacunku dla przełożonych. Ale jeśli jednego dnia masowo odwrócą się od Kościoła Katolickiego, by przyjąć inne
wyznanie chrześcijańskie, na przykład ewangelickie. Niespełna 400 lat temu niemal wszyscy mieszkańcy Śląska byli ewangelikami, w XVII wieku ich potomkowie masowo przeszli na katolicyzm. Więc teoretycznie zmiana może nastąpić ponownie, zwłaszcza jeśli polski Kościół Katolicki będzie traktował lud śląski lekceważąco i obelżywie, odmawiając mu – jak w diecezji katowickiej – prawa do samookreślenia. Dobrze, by Ojciec Święty Franciszek zdawał sobie sprawę z tego zagrożenia. Więc powtórzę: może czas na zbiorowy apel do Franciszka? I mniejsza z tym, jakie w Kościele panują zasady w kwestii pisania takich petycji. Papież Frnaciszek wielokrotnie udowodnił, że niewiele robi sobie z zasad i konwenansów. Adam Moćko czytaj też str. 8 i 11
Mieszkańcy Katowic, Tychów, Mysłowic, powiatu bieruńsko-lędzińskiego i pszczyńskiego mogą się postarać, aby nasza redakcja miała swojego człowieka w samorządzie województwa. Izabela Dyrda kandyduje z listy RAŚ, na 5 miejscu, do Sejmiku Wojewódzkiego.
2
WRZESIEŃ 2014r.
SONŚ nie zgadza się na propozycje sądu
Nadal działa W
brew prasowym doniesieniom, o likwidacji przez Sąd Najwyższy w grudniu ubiegłego roku Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej – organizacja ta nadal legalnie działa. W sobotę, 25 października, odbyła swoje Walne Zebranie. Zdecydowano na nim, by wbrew zaleceniom sądu – nie rezygnować w nazwie ze słów „narodowość śląska”. Przypomnijmy pokrótce. Gdy sąd rejonowy w Opolu, w grudniu 2011 roku, zarejestrował SONŚ, tamtejsza prokuratura zaskarżyła tę decyzję do sądu okręgowego. Ten podtrzymał rejestrację, a prokuratorzy poskarżyli się do Sądu Najwyższego. I ten najwyższy organ sądowniczy Polski, na posiedzeniu 5 grudnia uznał, że takie stowarzyszenie działać nie może. Uzasadnienie Sądu Najwyższego było – trzeba to tak określić – kompromitacją polskiego wymiaru sprawiedliwości! Sąd na przykład twierdził w nim, że autonomia Śląska stanowi zagrożenie dla państwa. Nawet jeśli by rzeczywiście stanowiła – to w statucie SONŚ, który sąd badał, o autonomii nie ma ani słowa. Poza tym Sąd Najwyższy zgodził się z prokuraturą, że nazwa stowarzyszenia wprowadza błąd, bo narodowości śląskiej nie ma w spisie polskich mniejszości narodowych, co oznacza w rozumieniu sędziów, że taka narodowość nie istnieje.
WYKREŚLIĆ RZECZ NAJWAŻNIEJSZĄ? Najwybitniejsi polscy sędziowie zapomnieli, że w polskim prawie tylko raz jest zdefiniowane pojęcie narodowości. W ustawie o Spisie Powszechnym zapisano – znów w skrócie – że jest to subiektywne odczucie człowieka. Zgodnie z tym zapisem może być nawet narodowość norasińska, jeśli ja, Joanna Noras, bym się do takiej poczuwała. Sąd nie zauważył, że słowa naród i narodowość w myśl prawa nie znaczą tego samego. Wreszcie Sąd Najwyższy stwierdził, że zarejestrowanie stowarzyszenia stwarza wrażenie, że panstwo polskie uznało istnienie narodu śląskiego. Skąd sąd to wie? Z wpisów w Internecie! To ci dopiero źródło prawniczej wiedzy o świecie – wpisy internautów! I nawet nie wiadomo, które wpisy, bo na żadne się nie powołał. Niemniej sądy niższej instancji są zobligowane do wykładni Sądu Najwyższego, więc przystąpiły do procedury wykreślania SONS z rejestru stowarzyszeń. To nie jest jednak „tak hop!”. Ostatecznie,
Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: poczta@naszogodka.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Druk: Promedia, Opole Nie zamówionych materiałów redakcja nie zwraca.
po niemal roku od kuriozalnej decyzji warszawskich sędziów, opolski sąd zwrócił się do SONŚ-u o dokonanie zmian w statucie. Oprócz innych – jeszcze bardziej dziwacznych – była przede wszystkim ta, aby wykreślić i ze statutu, i z nazwy słowa „Narodowość Śląska”. Czyli tak naprawdę pozbawić stowarzyszenia sensu jego istnienia.
STANOWCZA ODPOWIEDŹ: NIE Walne zebranie SONŚ, które odbyło się 25 października, miało odnieść się do tej sugestii sądu. Na Sali było 20 delegatów. Na pytanie, czy „narodowość śląską” ze statutu wykreślić, wszyscy zagłosowali „przeciw”. Również propozycję, by może złagodzić to brzmienie, na przykład na „Stowarzyszenie osób deklarujących w spisach powszechnych narodowość śląską” – odpowiedziano negatywnie. – Taką drogą poszedł Związek Ludności Narodowości Śląskiej”, który od kilkunastu lat bezskutecznie zabiega o rejestrację. Mimo tego też im odmówiono. Poza tym my deklarujemy narodowość śląską na co dzień, a nie tylko podczas spisów powszechnych – argumentował prezes SONŚ Piotr Długosz. Adwokat reprezentujący SONŚ, a zarazem jego członek, mecenas Józef Fox podkreślił, że pomiędzy orzeczeniem Sądu Najwyższego a 25 października zaistniał nowy fakt. Ukazał się Rocznik Statystyczny, oficjalny dokument państwa polskiego, podający, ze w Polsce ponad 800 000 ludzi zadeklarowało narodowość śląską. – Główny Urząd Statystyczny to nie jest prywatna firma, tylko instytucja państwa polskiego. Spis przeprowadzono w oparciu o sejmową ustawę. Ten spis wśród narodowości zaproponował respondentom śląską, a wśród języków też śląski. Co istotne, oprócz języków, którymi się posługujemy, były w spisie też wymienione gwary. Śląski widniał wśród języków! Sądy nie mogą lekceważyć oficjalnych dokumentów polskich, powstałych w oparciu o ustawy, czyli najwyższe akty prawne Rzeczypospolitej – argumentował.
CZEKANIE NA CIĄG DALSZY Obecny na spotkaniu euro poseł Marek Plura, także członek SONŚ, podkreślał, że starania o uznanie narodowości będzie długa, ale ustępstwa nie mają większego sensu. – To jest próba rozmycia naszych postulatów. Dzisiaj w Sejmie znajduje się, już po pierwszym czytaniu, projekt ustawy o dopisanie Ślązaków do mniejszości etnicznych, godki do języków regionalnych. Rezygnacja przez SONŚ z kluczowych słów statutu, iż jesteśmy narodowości śląskiej, mogłaby nam bardzo zaszkodzić, być użyta przez naszych przeciwników w debacie sejmowej, ze sami uznaliśmy, iż taką mniejszością nie jesteśmy. Ostatecznie walne zebranie dokonało kilku, ale mniej istotnych zmian w statucie, także sugerowanych przez sądy. Teraz z tym poprawionym statutem ponownie uda się o jego zarejestrowanie. Co będzie dalej, czas pokaże. A może Sejm wyprzedzi sądy i uzna śląską mniejszość etniczną. Wówczas wszystkie argumenty Sądu Najwyższego upadną. Joanna Noras
W Świętochłowicach otwarto Muzeum Powstań Śląskich. Z Warszawy nie przyjechał nikt
Znacznie lepiej od oczekiwań
Plakat propagandowy z muzeum. Widać, że Polacy woleli w kampanii plebiscytowej grać argumentami ekonomicznymi, niż narodowymi.
Kiedy trwały przygotowania do otwarcia Muzeum Powstań Śląskich w Świętochłowicach, baliśmy się, że będzie tak, jak zawsze dotychczas. Że znowu zafunduje nam się bajkę o tym, jak to lud śląski tęskniący za śląską macierzą powstał, aby zrzucić jarzmo niemieckiego zaborcy.
Na
szczęście tego nie ma. W otwartym 17 października Muzeum wprawdzie promuje polski punkt widzenia lat 1919-22 (w końcu jest to Muzeum Powstań Śląskich a nie Wojny Domowej) – ale już bez tej nachalnej propagandy. Już opowiada o tym, że znaczną część tak zwanych powstańców byli to przerzuceni przez granicę polscy żołnierze. Czyli Polska zrobiła dokładnie to samo, za co dziś tak krytykuje putinowską Rosję. Jest o tym, że przyjaciel z bronią ginął walcząc przeciw przyjacielowi, a czasem – jak w muzealnej opowieści Franciszka Pieczki – polscy żołnierze zabijają Niemca, przyjaciela polskiego powstańca. Ten poruszający motyw wojny domowej w tym muzeum widać. Dlatego trzeba mu postawić duży plus. Widać też, czym agitowano do głosowania za Polską. Odwoływano się przede wszystkim do innych, niż narodowe argumentów. Uwagę przykuwa choćby plakat, który prezentujemy. Otóż polskim orężem propagandowym było to, że Niemcy mają do zapłacenia potężne odszkodowania wojenne, wyno-
szące 730 miliardów marek. A obok tego apel (po polsku i niemiecku!): „jeśli nie chcesz jak bydlę pracować na spłatę długów niemieckich, głosuj za Polską!”. Tak więc Polska używała bardziej argumentów ekonomicznych, niż narodowych. Warto o tym pamiętać, kiedy słyszy się o polskości ludu śląskiego. Duży plus oczywiście za sam styl prezentacji. To już nie nudne gabloty, jakie znamy ze starych muzeów. Tutaj mamy do czynienia ze stylem, znanym z Muzeum Powstania Warszawskiego czy Muzeum Żydów Polskich. Dzieje się, a wartka akcja porywa zwiedzających. O ile w muzeach starego typu dzieci chodzą znudzone, o tyle tu z wypiekami na twarzy. Miejsce naprawdę nadaje się na rodzinną wycieczkę, do której serdecznie zachęcamy. Chociaż także tu nastąpił typo-
wo polski zgrzyt. Jest nim tablica na budynku. Ma on bowiem dość niechlubną historię. Podczas wojny był siedzibą policji niemieckiej, po wojnie polskiej milicji i policji. Na tablicy mamy zapis, że tu Niemcy mordowali podczas wojny Polaków. Ale brakuje drugiej, że Polacy katowali tu Ślązaków. A przecież to także część historii tego budynku. – Ten budynek przesiąknięty jest krwią. Ojca mojego kolegi zakatowali tu hitlerowcy, ale mojego wujka Polacy też skatowali tak, że trzy dni po wyjściu zmarł –mówił nam pan Konrad Kostyra z Rudy Śląskiej, który zwiedzał Muzeum. Na uroczystość otwarcia nie pofatygował się żaden z warszawskich oficjeli, na czele z ministrem kultury. Ale może to i lepiej, bo pewnie znowu zechcieliby nas uraczyć pogadanką o powrocie do macierzy. Dariusz Dyrda
Obecne Muzeum Powstań Śląskich to jedna z perełek śląskiej architektury, jak wszystko, co zaprojektowali Zillmanowie. Neogotycki budynek powstał w 1907 roku i należał do rodu Donnersmarcków. Potem był tu urząd gminy a podczas wojny była tu siedziba Schutzpolizei (tzw. szupo), zaś po II wojnie światowej milicji, a potem policji. Spłonął w noc sylwestrową 1999/2000. Jego „remont” to budowa praktycznie od nowa. Kosztował 9,3 milina, z czego prawie 8 dała Unia Europejska. Chociaż w dniu otwarcia nikt z Warszawy się nie pofatygował, na kilka dni przed otwarciem placówkę odwiedziła Joanna Kluzik-Rostkowska, minister edukacji. Dziołcha z Katowic, świetnie znająca śląskie realia. Nie kryła zachwytu: - Ekspozycja na szóstkę! Wierzę, że to miejsce przypomni Ślązakom ich historię, a przybyszom z Polski pozwoli choć trochę zrozumieć wyjątkową historię Górnego Śląska, zupełnie inną od tej, której uczą podręczniki historii Polski. Bo, niestety, w naszym nauczaniu historii Śląsk jest nieobecny. Dlatego reszta Polski tak niewiele z niego rozumie.
3
WRZESIEŃ 2014r.
Gadał Ślązak do obrazu czyli pustki na sali
Godzina Ś - 16:14, dnia 9 października
Trzy miesiące ciężkiej pracy, zaangażowania setek wolontariuszy, którzy dzień w dzień, bez względu na pogodę, w największych miastach na Górnym Śląski zbierali podpisy pod projektem zmiany ustawy o mniejszościach narodowych zakończyły się sukcesem. 18 lipca do Sejmu trafiło 140 254 podpisów, a 9 października odbyło się pierwsze czytanie.
D
okładnie o godzinie 16:14 prof. Zbigniew Kadłubek, przedstawiciel komitetu inicjatywy, wielki orędownik śląskiej tożsamości rozpoczął swoją przemowę. Dzisiaj jest dzień, w którym milczenie zostaje przerwane. Nie wypada bowiem, żebym przed Państwem milczał. Mówię bowiem ustami 140 tysięcy obywateli Rzeczpospolitej Polskiej, którzy złożyli swój podpis pod obywatelskim projektem nowelizacji ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym - zaczął swoje uzasadnienie prof. Kadłubek. Raptem tylko 20 z 460 posłów słuchało uzasadnienia. A Kadłubek mówił mądrze, rzeczowo, ale i emocjonalnie: - Uznanie Ślązaków za mniejszość to uprawianie demokracji, która już nie jest tylko piękną ideą, lecz mądrą praktyką i sposobem współistnienia. Chodzi o ludzi, którzy pragną żyć jako lojalni obywatele polskiego państwa, co poświadczali niejednokrotnie aż do przelania krwi.
Po raz kolejny Ślązacy zostali postawieni w sytuacji przysłowiowego dziada, który gadał do obrazu. Ten stan rzeczy dobitnie świadczy o braku poszanowania dla śląskich problemów przez posłów z Warszawy. Czasu aby przyjść na pierwsze czytanie nie znaleźli także niektórzy posłowie z regionu! - Odrębność jest wyrazem respektu. Nie można być kimś innym niż się jest, nie można jej traktować jak problem – mówił w sejmie Kadłubek. Niestety po raz kolejny posłowie Prawa i Sprawiedliwości udowodnili, że nie szanują śląskiej toż-
Wojny Światowej, twierdząc, że nie można się nimi posługiwać bo wtedy nie istniała Polska. Czy wobec tego, zdaniem posła, nie istnieli też Ślązacy? Dla pochodzącego ze Śląska posła SLD Zbyszka Zaborowskiego nowelizacja ustawy to zbyt wiele. - Czy koniecznie trzeba wpisywać grupę etniczną śląską do ustawy? – pytał retorycznie. Jego zdaniem Ślązakom w zupełności wystarczy uznanie godki śląskiej za język regionalny. Czesław Sobierajski z PiS zalecał prof. Kadłubkowi lekturę Walentego Roździeńskiego, zapomniał jednak, że od
Zdając sobie sprawę z konsekwencji jakie przed wyborami niosłoby za sobą odrzucenie projektu w pierwszym czytaniu posłowie, zgodni jak nigdy dotąd, zdecydowali o przekazaniu ustawy do dalszych prac w komisjach. Siedzący wygodnie w sejmowych fotelach posłowie mają nadzieję, że tym samym oddalili zagrożenie jasnego opowiedzenia się w tej sprawie samości. – Śląskość to polskość. Jest to ta polskość, do której Ślązacy przyznawali się w plebiscytach, za którą przelewali krew w Powstaniach Śląskich, która nierozłącznie była związana z ziemią polską przez cały ciąg wieków naszej historii – mówił pochodzący z lubuskiego Marek Ast, który boi się, że uznanie Ślązaków za mniejszość spowoduje masowy wysyp kolejnych wniosków. Nie popisał się także zrozumieniem śląskich spraw, pochodzący z Katowic, poseł Jan Rzymełka z Platformy Obywatelskiej, który oburzył się na podane w uzasadnieniu statystki pochodzące z okresu II
tego czasu wyszło sporo nowych lektur, zaś Józefa Hrynkiewicz obawiała się wniosku o uznanie Warmiaków za mniejszość etniczną. Oczywiście pewnie by mogli ale chyba w Niemczech gdzie obecnie funkcjonują, bo dziś na Warmii spotkać rdzennego Warmiaka jest chyba trudniej, niż niedźwiedzia.
ZATRZYMAĆ ODPŁYW PIENIĘDZY ZE ŚLĄSKA Pustka na sali plenarnej i znikome zainteresowanie śląskimi sprawami jeszcze dobitniej prze-
Strusia taktyka Wszystkie polskie partie parlamentarne opowiedziały się po pierwszym czytaniu projektu w Sejmie – za przesłaniem go do komisji. Przy czym tylko przedstawiciel PiS nie krył, że jego partia na żaden język śląski i śląską grupę etniczną się nie zgodzi.
– Śląskość to polskość – wyjaśnił z sejmowej mównicy linię swojej partii poseł Marek Ast z Prawa i Sprawiedliwości. Tak więc PiS chce, żeby projekt wrócił z komisji z negatywną opinią. I
bec wcześniejszego poselskiego projektu dopisania do ustawy języka śląskiego. Wtedy PO kluczyła jak mogła, żeby sprawę rozmydlić i przeczekać, a wreszcie z końcem kadencji wyrzucić do kosza na śmieci. Teraz przeczekać się nie da, bo obywatelski projekt ustawy przechodzi na następną kadencję. Ale PO pewnie postara się, aby właśnie się wlekło – aby nie tylko przed wyborami samorządowymi, ale też parlamentarnymi za rok, mogła udawać przed Ślązakami, ze jest trochę „za”, a polskich nacjonalistów poparciem śląskiego postulatu nie drażnić.
– Śląskość to polskość – wyjaśnił z sejmowej mównicy linię swojej partii poseł Marek Ast z Prawa i Sprawiedliwości. Według partii Jarosława Kaczyńskiego na żadną śląską grupę etniczną i śląski język regionalny zgody nie będzie. Linia PiS wyklucza, by Ślązacy sami mogli określać, kim są. PiS wie lepiej – jesteśmy Polakami i koniec! tyle. Według partii Jarosława Kaczyńskiego na żadną śląską grupę etniczną i śląski język regionalny zgody nie będzie. Linia PiS wyklucza, by Ślązacy sami mogli określać, kim są. PiS wie lepiej – jesteśmy Polakami i koniec! Pozostałe partie, na czele z PO, zastosowały raczej strusią taktykę schowania głowy w piasek. Przynajmniej do wyborów samorządowych. Platforma Obywatelska nie chce powiedzieć „nie” przed wyborami, ale po wyborach zastosuje zasadę, jak wo-
Sprzymierzeńców łatwiej znajdujemy w mniejszych partiach. Przede wszystkim w SLD. Poseł Zbyszek Zaborowski ostrożniej mówił, że nad grupą etniczną trzeba się jeszcze zastanowić, ale śląski język regionalny popiera. Jednak jeszcze dalej poszedł poseł Piotr Chmielowski, który reprezentując stanowisko lewicy powiedział: - „Zmiany w ustawie są ważne, bo chodzi o zachowanie, zapisanie, skatalogowanie języka śląskiego, który podobnie jak inne języki etnicz-
ne jest narażony na wymieranie. To samo dotyczy zachowania historii, kultury i śląskich zwyczajów”. Poseł Piotr Chmielowski zresztą zaangażowany był w akcję zbierania 100 000 podpisów pod projektem ustawy. Poseł PO, Marek Krząkała, też deklarował poparcie: „- Ten projekt wymaga dopracowania. Jestem za tym, aby uznać Ślązaków jako mniejszość etniczną oraz szanuję wolę osób, które podpisały się pod projektem. Problem tkwi jedynie w uznaniu języka śląskiego - posiada on 16 dialektów przez co jest bardzo różnorodny i nie da się go ujednolicić”. Tutaj jednak od razu widać starą sztuczkę, a’la Pańczyczka. Wmawianie otóż, że godki nie można uznać za język, bo posiada dialekty. Jeśli tak, to tym bardziej za język nie można by uznać polszczyzny, mającej dialektów i gwar znacznie więcej, niż szesnaście. Ale sprawę uznania god-
kłada się w finansowaniu kultury na Śląsku. Województwo śląskie otrzymuje prawie 40-krotnie mniej pieniędzy niż województwo mazowieckie. To oznacza, że w sferze kultury na każdego mieszkańca województwa śląskiego rząd przeznacza raptem 3 złote, a w opolskim tylko 1 złoty. To mniej niż bilet na autobus! W Warszawie kwota ta wynosi 85 złotych. [patrz infografika] Jak długo jeszcze będziemy pozwalać na tak znaczny odpływ pieniędzy z Górnego Śląska, który fundują nam posłowie partii ogólnopolskich? Ten stan rzeczy ma właśnie zmienić nowelizacja ustawy o mniejszościach i uznanie Ślązaków za mniejszość etniczną. Co roku rząd przeznacza około 14 milionów złotych na dotacje celowe, konkursy i granty dla mniejszości narodowych i etnicznych. Uzyskanie takiego statusu przez Ślązaków oznaczałoby finansowe wsparcie śląskich instytucji kulturalnych, artystów i twórców, pomoc w wydawaniu książek i periodyków pisanych o Śląsku i po śląsku, pieniądze na ochronę miejsc związanych ze śląską kulturą i historią oraz wielu innych inicjatyw i projektów. - Polskę stać na uznanie Ślązaków za mniejszość etniczną - mówił w Sejmie Kadłubek. Bez wątpienia. Ale czy na ten gest stać polskich parlamentarzystów? Pierwsze czytanie nie zamknęło ostatecznie sprawy. Zdając sobie sprawę z konsekwencji jakie przed wyborami niosłoby za sobą odrzucenie projektu w pierwszym czytaniu posłowie, zgodni jak nigdy dotąd, zdecydowali o przekazaniu ustawy do dalszych prac w komisjach. Siedzący wygodnie w sejmowych fotelach posłowie mają nadzieję, że tym samym oddalili zagrożenie jasnego opowiedzenia się w tej sprawie. Zapomnieli jednak, że w pracach komisji będą brali udział przedstawiciele wnioskodawcy, członkowie Ruchu Autonomii Śląska, którzy nie pozwolą o sprawie zapomnieć. Jacek Tomaszewski Pełnomocnik Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej Kandydat RAŚ do Rady Miasta Katowice
ki za język i śmiesznych argumentów „przeciw” szerzej omawiamy na stronach 10-11. Natomiast sama retoryka posła Krząkały pokazuje chyba, jaką taktykę będzie stosowała Platforma Obywatelska. Czyli coś w rodzaju: Jesteśmy za, ale trzeba w tym projekcie wiele poprawić. A poprawiać będziemy długo, bardzo długo… Postawę tę zresztą świetnie określił Jerzy Gorzelik: “ - Stosunek PO do spraw śląskich
wcześniej: “- To nie jest temat łatwy, niestety również dzięki działaniom Ruchu Autonomii Śląska, który przyczynił się do nieufności wobec działań Ślązaków”. Panu posłowi niestety coś się pomyliło. Nieufność społeczeństwa wywołują nie działania RAŚ, ale to, co o tych działaniach piszą polscy publicyści (jak Semka, Semik czy Dziedzina z „Gościa Niedzielnego) oraz politycy. Nie tylko ci, spod znaku PiS, ale
Szef PO na Śląsku, poseł Tomasz Tomczykiewicz mówi: - To nie jest temat łatwy, niestety również dzięki działaniom Ruchu Autonomii Śląska, który przyczynił się do nieufności wobec działań Ślązaków”. Panu posłowi niestety coś się pomyliło. Nieufność społeczeństwa wywołują nie działania RAŚ, ale to, co o tych działaniach piszą polscy publicyści oraz politycy. To oni pokazują Polakom fałszywy obraz RAŚ-u, i to ten fałszywy, a nie prawdziwy wizerunek wzbudza nieufność. można by określić tak, że chciałaby zjeść ciastko i mieć ciastko – z jednej strony mieć głosy i poparcie Ślązaków, ale z drugiej strony nie wywiązać się z żadnej obietnicy i nie zrealizować żadnego ich postulatu”. Szef PO na Śląsku, poseł Tomasz Tomczykiewicz zauważył już dwa dni
Ustawa określa, czym jest mniejszość narodowa a czym etniczna. Narodowa to grupa obywateli polskich, mniej liczna od pozostałej części ludności Polski, w sposób istotny odróżniająca się od pozostałych obywateli językiem, kulturą lub tradycją, dążąca do zachowania swojego języka, kultury i tradycji, mająca świadomość własnej historycznej wspólnoty narodowej i ukierunkowana na jej wyrażanie i ochronę, której przodkowie zamieszkiwali obecne terytorium Polski od co najmniej 100 lat i która utożsamia się z narodem zorganizowanym we własnym państwie. Mniejszość etniczna spełnia te same kryte-
także Platformy Obywatelskiej, jak senator Maria Pańczyk-Pozdziej czy marszałek województwa Mirosław Sekuła oraz wicewojewoda Piotr Spyra. To oni pokazują Polakom fałszywy obraz RAŚ-u, i to ten fałszywy, a nie prawdziwy wizerunek wzbudza nieufność. Dariusz Dyrda
ria, ale nie utożsamia się z narodem zorganizowanym we własnym państwie. Ponieważ Ślązacy własnego państwa poza granicami Polski nie mają, mogą jedynie liczyć na status mniejszości etnicznej. Ustawa wymienia dziewięć mniejszości narodowych: białoruską, czeską, litewską, niemiecką, ormiańską, rosyjską, słowacką, ukraińską i żydowską oraz cztery mniejszości etniczne: karaimską (w spisie powszechnym zadeklarowało ją raptem 346 osób), łemkowską, romską i tatarską. Jak widać 346 Karaimów może liczyć na większy szacunek państwa polskiego, niż 900 000 Ślązaków).
4
PAŹDZIERNIK 2014r.
Przykłady z innych państw pokazują, że nadanie autonomii nie zwiększa tendencji separatystycznych, tylko zmniejsza
Autonomia to nie krok do secesji
Wszystkie znaczące polskie partie polityczne głoszą, że przywrócenie Górnemu Śląskowi autonomii lub przyznanie etnicznym Ślązakom praw mniejszości etnicznej, czyli autonomii kulturowej, zaowocowałoby w przyszłości dążeniami do secesji, terrorem lub nawet wojną domową. Podają przy tym przykłady Krymu, Donbasu, Kosova, Kraju Basków, Szkocji i Katalonii. DARIUSZ JERCZYŃSKI
P
rzyjrzyjmy się więc, czy naprawdę autonomia skutkuje dążeniami do secesji, czy wręcz odwrotnie. Autonomiczne z natury są części składowe państw federacyjnych. Najszerszą autonomią w Europie cieszą się kantony Szwajcarii, ale mimo tak szerokiej autonomii politycznej i autonomii kulturowej wszystkich czterech grup językowych, żaden separatyzm w Szwajcarii nie występuje. Nie ma go również w federacyjnej Austrii, chociaż w Karyntii jest liczna mniejszość słoweń-
koalicji z ogólnoniemiecką CDU i nie mająca najmniejszej ochoty na secesję. Fryzowie i Serbołużyczanie, którzy cieszą się w Niemczech prawami mniejszości, czyli autonomią kulturową, chcieliby również terytorialnej, czyli własnych krajów związkowych, ale nie mają zamiaru odłączać swych historycznych krain od Niemiec i tworzyć własnych państw. W USA działa Partia Niepodległości Alaski, a jej lider był długoletnim gubernatorem tego stanu, a jednak Alaska ciągle jest częścią tego państwa i nikomu nie przyszło do głowy, by ograniczać jej autonomię. Również wszystkie kanadyjskie prowincje cieszą się szeroką autonomię, a silne tendencje separatystyczne są we frankofońskim Quebecu. Władze kanadyjskie nie tylko nie uderzyły w autonomię tej prowincji, ale nawet nie sprzeciwiały się referendom niepodległościowym w 1980 i 1995, które secesjoniści przegrali. Autonomię Korsyki - zaproponowaną przez władze Francji - storpedowały same partie korsykańskie, obawiając się … spadku dążeń separatystycznych wśród Korsykan. Z powyższych przykładów widać, że autonomia wcale nie przekłada się na dążenia do secesji, a wręcz przeciwnie, nawet te istniejące, historycznie uwarunkowane dążenia hamuje.
CZYM NAS STRASZĄ POLITYCY Spróbujmy to prześledzić na przykładach, których używają polscy politycy. Krym jest tutaj przykładem szczególnym, nijak mającym się do sytuacji w innych historycznych krainach Europy. Został podarowany Ukrainie nieco ponad pół wieku temu przez Nikitę Chruszczowa, który sam pochodził z
Krym został podarowany Ukrainie nieco ponad pół wieku temu przez Nikitę Chruszczowa, który sam pochodził z Ukrainy. Co jednak ważne – wówczas Ukraina i Rosja były częścią jednego państwa ZSRR- wówczas nie zmieniało granic państwowych, więc przekładając na polskie realia, było to coś w rodzaju przeniesienia z jednego województwa do drugiego. Coś takiego, jak włączenie Częstochowy do województwa Śląskiego. Czy Częstochowa stała się od tego Śląskiem? ska, a Tyrolczycy, jak wszyscy górale, mają pewne poczucie odrębności. W Niemczech wszystkie kraje związkowe mają nie tylko szeroką autonomię, ale nawet konstytucyjnie zagwarantowane prawo do secesji. Tymczasem nie korzysta z niego nawet Bawaria, gdzie symboliczny i werbalny separatyzm jest dosyć widoczny. Gdy przychodzi do wyborów, Bayern Partei, która chciałaby z tego prawa skorzystać ma poparcie na granicy błędu statystycznego, a najwięcej głosów otrzymuje bawarska CSU, będąca w trwałej
Ukrainy. Co jednak ważne – wówczas Ukraina i Rosja były częścią jednego państwa ZSRR- wówczas nie zmieniało granic państwowych, więc przekładając na polskie realia, było to coś w rodzaju przeniesienia z jednego województwa do drugiego. Coś takiego, jak włączenie Częstochowy do województwa Śląskiego. Czy Częstochowa stała się od tego Śląskiem? W granicach niepodległej Ukrainy autonomiczny Krym stanowił ewenement, bo był to jedyny region, gdzie dominująca część ludności deklaro-
wała narodowość rosyjską, a nie ukraińską. Nawet, gdyby Krym autonomiczny nie był, scenariusz byłby więc podobny, a finał identyczny. Warto również zauważyć, że przedrosyjscy mieszkańcy Krymu - Tatarzy, korzystający nie tylko z autonomii terytorial-
Kosowa w 2008. Gdyby Serbowie zostawili kosowską autonomię w spokoju, Kosowo do dziś byłoby autonomicznym regionem Serbii. Dojrzałe demokracje postępują dokładnie odwrotnie np. Amerykanie nie dławili separatyzmu Hawajczyków,
Władająca Katalonią prawicowa koalicja partii a także Socjalistyczna Partia Katalonii postulowały jedynie poszerzenie autonomii. Gdy jednak Kortezy (hiszpański sejm) okroiły nowy statut autonomiczny stosunki między Madrytem a Barceloną zaogniły się. W efekcie wytworzyła się koalicja czterech partii niepodległościowych, a władze Katalonii ogłosiły referendum niepodległościowe, które miało się odbyć się 9 listopada 2014. Ostatecznie jednak zostało zamienione w nieformalne konsultacje społeczne, bowiem władze hiszpańskie ogłosiły, że użyją siły, żeby do referendum nie dopuścić. W efekcie nastroje niepodległościowe wśród Katalończyków sięgnęły zenitu. nej, ale również kulturowej, do końca pozostali lojalnymi obywatelami Ukrainy, w części bojkotując referendum, w części głosując przeciwko przyłączeniu do Rosji. Ale większość mieszkańców półwyspu z Ukrainą nie utożsamiała się nigdy.
UKRAIŃSKIE I SERBSKI BŁĄD W Donbasie czy Ługańsku sytuacja jest odmienna. Tam większość – podobnie jak na Krymie - stanowi ludność rosyjskojęzyczna, ale połowa z niej to do niedawna zdeklarowani Ukraińcy. Gdy rosyjska mniejszość po płaszczykiem doniecko-ługańskiego separatyzmu rozpoczęła pro-rosyjską irredentę, władze ukraińskie popełniły kardynalny błąd. Zamiast zaproponować Donbasowi “marchewkę” w postaci jakiejś formy autonomii, która usatysfakcjonowałaby większość mieszkańców, zastosowały metodę “kija”, ogłaszając, że ukraiński będzie jedynym językiem urzędowym. Zraziły w ten sposób do siebie przychylną sobie część ludności rosyjskojęzycznej i z pewnością spowodowały, że znaczna część dawnych rosyjskojęzycznych Ukraińców, przeistoczyła się w zdeklarowanych Rosjan. Za ten błąd Ukraińcy płacą wojną domową i nie wiadomo, czy nie zapłacą utratą Donbasu. Kosowo to przykład sztandarowy. W czasach jugosłowiańskich cieszyło się szeroką autonomią w ramach Serbii (podobnie jak Vojvodina), ale po upadku komunizmu w ramach serbskiego szownizmu Slobodan Miloszević postanowił w 1989 autonomię terytorialną obu regionów ograniczyć niemal do zera, w 1995 uderzył również w autonomię kulturową, rugując albański z Uniwersytetu w Prisztinie, co spowodowało zbrojne wystąpienie kosowskich Albańczyków, obustronne czystki etniczne, interwencję NATO i ostatecznie proklamację niepodległości
nie ograniczyli autonomii terytorialnej stanu Hawaje, ale wręcz przeciwnie, przyznali im jeszcze autonomię kulturową, nadając w 1978 językowi hawajskiemu (używanemu przez zaledwie 2,2% mieszkańców, a ojczystego dla ... 0,2%) status równoprawnego z angielskim języka urzędowego w całym stanie. Nadali taki status językowi naprawdę marginalnemu! Ale w prawdziwej demokracji mniejszość też ma prawa.
HISZPANIA – MÓWIENIE „GWARĄ” ZABRONIONE Regiony Hiszpanii to również przykład przeczący argumentacji polskich polityków. Ugrupowania terrorystyczne baskijska ETA i katalońska Terra Lliure, dążące do oderwania siłą od Hiszpanii i utworzenia własnych państw , powstały tam, gdy państwo
W 2008 władze Hiszpanii maksymalnie poszerzyły autonomię Kraju Basków, pozostawiając sobie tylko politykę zagraniczną i obronną. W efekcie spadło poparcie dla secesji, a ETA ograniczyła aktywność, by w 2011 ogłosić ostateczne zakończenie walki zbrojnej. Jej katalońska odpowiedniczka Terra Lliure uległa samorozwiązaniu już w 1995.
ANGLICY MĄDRZEJSI OD HISZPANÓW W Katalonii przez długie lata jedyną dużą partią, opowiadającą się za niepodległością była Lewica Republikańska Katalonii, natomiast władająca regionem prawicowa koalicja partii katalońskich Konwergencja i Unia, a także Socjalistyczna Partia Katalonii postulowały jedynie poszerzenie autonomii. Gdy jednak Kortezy (hiszpański sejm) okroiły nowy statut autonomiczny, uchwalony przez Parlament Katalonii i przyjęty w referendum w 2006, poszerzający - na wzór baskijski - uprawnienia autonomiczne władz katalońskich, stosunki między Madrytem a Barceloną zaogniły się. W efekcie wytworzyła się koalicja czterech partii niepodległościowych, a władze Katalonii ogłosiły referendum niepodległościowe, które miało się odbyć się 9 listopada 2014. Ostatecznie jednak zostało zamienione w nieformalne konsultacje społeczne, bowiem władze hiszpańskie ogłosiły, że użyją siły, żeby do referendum nie dopuścić. W efekcie nastroje niepodległościowe wśród Katalończyków (a za takich uważa się nawet znaczna część ludności napływowej wywodzącej się z całej
Dziś, gdy Ślązacy są świadomi swojej historii i analogii ze Szkocją, czy Katalonią, odradzają się śląskie elity, rozwija się śląska tożsamość, proces ten jest nie do powstrzymania. Tym bardziej, że - jak nie bez złośliwości zauważają zapiekli śląscy Polacy - ta śląska odrębność, podobnie jak szkocka, czy katalońska udziela się również po części potomkom ludności napływowej. hiszpańskie było scentralizowane po rządami dyktatury gen. Franco i o autonomii nikt nie śnił, a języki baskijski, kataloński i galisyjski miały status gwar (skąd my to znamy!) , których publiczne używanie było zabronione. Po śmierci gen. Franco i przywróceniu demokracji, w 1979 władze hiszpańskie nadały autonomię terytorialną wszystkim regionom, a nie tylko tym dążącym do secesji, nie zmieniając unitarnego charakteru państwa. Poza tym Baskom, Katalończykom i Galisyjczykom przyznały również autonomię kulturową. W tym momencie baskijska ETA straciła poparcie, a w siłę urosła Baskijska Partii Narodowa, dążąca do niepodległości metodami zgodnymi z prawem.
Hiszpanii i spoza Hiszpanii) sięgnęły zenitu. W manifestacjach niepodległościowych bierze udział 1,5-2 mln ludzi, zarówno Barcelona, jak również mniejsze miasta i miasteczka toną w katalońskich flagach z dodanym symbolem niepodległości (trójkąt z gwiazdą). Takie flagi wiszą nad domami prywatnymi, na balkonach bloków, na plażach, a nawet nad obiektami zabytkowymi. Moim zdaniem wskutek krótkowzroczności i post-frankistowskiego myślenia Madrytu, secesja Katalonii jest już tylko kwestią czasu. Zupełnie odwrotnie zachowały się władze brytyjskie, które bez oporów zgodziły się na referendum w kwestii niepodległości Szkocji, przekonując Szkotów do głosowania za pozo-
5
PAŹDZIERNIK 2014r. staniem w Zjednoczonym Królestwie. Gdy w sondażach zwolennicy secesji osiągnęli 51%, brytyjski premier D.avid Cameron sięgnął po “marchewkę” i zaproponował poszerzenie autonomii. Efekt 55% mieszkańców zagłosowało za pozostaniem Szkocji w Wielkiej Brytanii, z czego - wg sondaży - co czwarty zmienił zdanie pod wpływem oferty premiera. Nietrudno policzyć, że gdyby nie oferta poszerzenia autonomii, Szkocja byłaby już niepodległym państwem.
U NAS TEŻ AUTONOMIĘ ODEBRANO Śląsk miał od XIV do XVII w. szeroką autonomię w ramach Korony Czeskiej, posiadając własny Sejm, który prowadził nawet odrębną od czeskiej elekcję czeskiego monarchy, później był autonomicznym krajem koronnym monarchii Habsburgów. W międzywojniu istniało autonomiczne województwo śląskie w Polsce, a po drugiej stronie granicy Ślązacy zrezygnowali z autonomii kraju związkowego w ramach całych Niemiec, w zamian za poszerzenie autonomii Prowincji Górnośląskiej w ramach samych Prus. Śląskie autonomie nigdy nie prowadziły do secesji. Nawet w XVII w., gdy wybuchło na Śląsku antyhabsburskie powstanie, Ślązacy - mający własny rząd i własną armię - nie odrywali się od Korony Czeskiej, tylko razem z Czechami walczyli przeciw niemieckiemu cesarzowi i dokonali elekcji nowego króla. Do niepodległości Ślązacy dążyli jedynie po I wojnie światowej, gdy śląskie ziemie były pod międzynarodowym protektoratem i ważyła się ich przynależność państwowa. PRL brutalnie w 1945 roku autonomię nam odebrał – a w efekcie tendencje pro(zachodnio)niemieckie były wśród większości Ślązaków standardem. Po 1989 poza środowiskiem zdeklarowanych śląskich Niemców, zostały zastąpione przez tendencje autonomistyczne i separatystyczne. Dziś, gdy Ślązacy są świadomi swojej historii i analogii ze Szkocją, czy Katalonią, odradzają się śląskie elity, rozwija się śląska tożsamość, proces ten jest nie do powstrzymania. Tym bardziej, że - jak nie bez złośliwości zauważają zapiekli śląscy Polacy - ta śląska odrębność, podobnie jak szkocka, czy katalońska udziela się również po części potomkom ludności napływowej. Pytanie brzmi tylko, czy polskie władze się obudzą i zastosują “marchewkę” w postaci przywrócenia autonomii terytorialnej i nadania kulturowej (w postaci uznania Ślązaków za mniejszość etniczną), czy nadal będą stosować metodę “kija”, która z czasem zaowocuje coraz większym radykalizmem wśród Ślązaków. I tak naprawdę nie wiem czym straszą polscy politycy, bo nawet gdyby dziś na historycznym terytorium Górnego Śląska ogłoszono referendum niepodległościowe (co jest mrzonką), takie jak w Szkocji, to minimum 85% mieszkańców opowiedziałoby się przeciwko niepodległości Górnego Śląska. Autor napisał wiele książek o śląskich dziejach, m.in.”Historiię Narodu Śląskiego”. Kandyduje z listy RAŚ w wyborach do Sejmiku Śląskiego (okręg nr 2: Katowice, Mysłowice, Tychy, powiaty: bieruńsko-lędziński i pszczyński).
W grudniu 2012 roku wystartowało, szumnie zapowiadane przejęcie komunikacji kolejowej w naszym województwie przez spółkę Koleje Śląskie. Zapowiedział tę zmianę ówczesny marszałek Adam Matusiewicz z Platformy Obywatelskiej. Miała to być nasza, regionalna odpowiedź na bardzo kosztowne i nieefektywne ogólnopolskie koleje regionalne, obsługiwane przez Przewozy Regionalne. Start nowego rozkładu jazdy kolei 9 grudnia 2012 roku, okrzyknięto wielkim sukcesem. Jednakże następnego już dnia doszło do katastrofy rozkładowej. Pociągi nie przyjeżdżały wcale, albo niezgodnie z rozkładem. Pasażerowie byli wście-
kli, kolejarze się buntowali. Wielki start spółki należącej do samorządu województwa, okazał się wielką klapą. Marszałek Matusiewicz zapłacił za to stanowiskiem. Wszyscy zdumieni i zaskoczeni fiaskiem przedsięwzięcia, zastanawiali się, jak mogło do tego dojść. Dziś już wiemy. Żadnego zaskoczenia nie było dla władz samorządowych w województwie. Na przełomie lutego i marca 2012 roku, czyli na dziewięć miesięcy przed uruchomieniem Kolei Śląskich, w urzędzie marszałkowskim powstała analiza, że dokładnie tak się stanie!
Tajemnica falstartu kolejowej spółki Rozmowa z JANUSZEM POGODĄ, analitykiem i specjalistą od transportu publicznego oraz pozyskiwania środków unijnych.
− Już w pierwszym kwartale 2012, a więc ponad pół roku przed niefortunnym przejęciem kolejowej komunikacji w regionie przez Koleje Śląskie, przewidział pan w swojej analizie ryzyko falstartu tego przedsięwzięcia. Jak doszło do powstania tego raportu? − Pracowałem wówczas w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Śląskiego, jako kierownik referatu transportu kolejowego w Wydziale Publicznego Transportu Zbiorowego (TZ). Od razu, po zapoznaniu się z założeniami Kolei Śląskich, zgłaszałem ustnie i pisemnie, w postaci notatek służbowych, pani Monice Warmuz, Dyrektorowi ówczesnego wydziału, iż spółka nie ma taboru, niezbędnego do przejęcia połączeń kolejowych na terenie naszego województwa oraz planu jego zakupu. Działania przedstawicieli zarządu Kolei Śląskich świadczyły o braku pomysłu na realizację tak ważnego zadania. Z analizy dostępnych mi danych, otrzymywanych od zarządu Kolei Śląskich, wynikało, że spółka nie zamierza minimalizować kosztów eksploatacyjnych poprzez zapewnienie jednorodnego, taniego w utrzymaniu taboru. Wszystkie plany zarządu spółki skierowano na pozyskanie czegokolwiek ze środków publicznych. − Tylko ten tabor budził pana niepokój? − Z jednej strony jego brak a z drugiej rozległe plany zarządu spółki nie rokowały powodzenia przejęcia znaczącej liczby połączeń kolejowych w województwie. Organizator publicznego transportu zbiorowego, czyli samorząd województwa, musi planować rozwój transportu, pamiętając o racjonalnym wydatkowaniu powierzonych mu środków. W praktyce tego nie było. − Pana przełożeni reagowali na te uwagi? − Oczywiście. Bezpośredni przełożony, dyrektor wydziału TZ, zabronił mi kontaktu z ówczesnym Marszałkiem Województwa oraz sporządzania notatek w przedmiotowej sprawie. − Zabroniono panu sporządzania notatek? Gdzie w tych działaniach logika?
w urzędzie marszałkowskim. Na czas pracy w spółce przebywałem na urlopie bezpłatnym.
− Nie tylko to. W marcu 2012 roku, po raz trzeci z rzędu otrzymałem wysoką ocenę okresową za bardzo dobre wyniki w pracy. W dalszej kolejności, otrzymałem propozycję nie do odrzucenia. Pracę w spółce. Uznano, że moja wiedza i kompetencje przydadzą się w Kolejach Śląskich. Na mocy porozumienia między zarządem spółki a jej właścicielem, zatrudniono mnie w Kolejach Śląskich na stanowisku dyrektora ds. integracji komunikacji i projektów unijnych. − To był awans? − Komórka organizacyjna spółki, którą kierowałem, została wyłączona z podejmowania decyzji związanych z uruchomieniem połączeń kolejowych i pracy zespołu realizującego zadania przejęcia całego przewozu pasażerów w województwie, na przełomie 2012 i 2013 roku. W obliczu przewidywanej przeze mnie katastrofy rozkładowej w grudniu 2012 roku, a także strat finansowych spółki, zdecydowano o zaniechaniu realizacji planów inwestycyjnych w tabor kolejowy. W rezultacie tej decyzji, wróciłem do pracy
Audyt finansowo-prawny działalności Kolei Śląskich w 2012 roku, (przeprowadzony przez Zespół Doradców Gospodarczych TOR) nie obejmował analizy wątku ryzyka przejęcia transportu pasażerów w województwie przez Koleje Śląskie. Utajnienie wyników kontroli w Kolejach Śląskich, przeprowadzonej wiosną 2012 roku przez przedstawiciela urzędu marszałkowskiego i odrzucenie analizy przygotowanej przez Janusza Pogodę, wzbudza kontrowersje i wątpliwości. Przypomnijmy, że m.in. Inteko, spółka powołana przez Koleje Śląskie za 11 miesięcy 2013 roku, wykazała stratę netto 36 milionów złotych. Co stało się z tymi pieniędzmi?
− Jakie następstwa spowodował pański powrót do pracy w urzędzie? − Atmosfera była bardzo napięta. Tuż przed odejściem do pracy w Kolejach Śląskich, pani Monika Warmuz, mój bezpośredni przełożony, odmówiła mi możliwości poznania wyników kontroli, przeprowadzonej przez nią wiosną 2012 roku. Utajniono je! Po powrocie ponownie zainteresował mnie ten temat. Byłem ciekaw, co stało się z moją analizą, która dokładnie przepowiedziała wydarzenia, jakie miały miejsce po wprowadzeniu nowego rozkładu jazdy w grudniu 2012 roku. Mój komputer służbowy nie posiadał dokumentacji oraz treści listów poczty elektronicznej, wytworzonej przeze mnie w latach 2009-2012. Wszystko zostało usunięte! Otrzymałem również wypowiedzenie umowy o pracę. Jako przyczynę podano reorganizację i likwidację stanowiska kierownika referatu. To był tylko pretekst do pozbycia się mojej osoby z urzędu. − I co dalej? − Ze mną czy z raportami, które trafiły do szuflady? − Z raportami. − Próbowałem sprawą zainteresować czasopisma branżowe. Każdy, kto się zapoznał ze szczegółami sprawy, uważał, że powinienem udać się z tą wiedzą do prokuratury. O moich notatkach i analizach nawet nie wspomniano. W rezultacie zainteresowałem tym tematem właściwe organa ścigania i złożyłem w tej sprawie zeznania w związku z prowadzonym przez Prokuraturę Okręgową w Katowicach śledztwem w sprawie niegospodarności w spółce Koleje Śląskie. Rozmawiał: Dariusz Dyrda Janusz Pogoda jest absolwentem Wydziału Prawa i Administracji na Uniwersytecie Śląskim oraz Menadżerskich Studiów Podyplomowych w Wyższej Szkole Bankowej w Poznaniu. Specjalista w dziedzinie transportu publicznego oraz pozyskiwania środków unijnych. Z Ruchu Autonomii Śląska kandyduje do Rady Miasta Katowice. Jego okręg wyborczy obejmuje Dąbrówkę Małą, Szopienice-Burowiec, Janów-Nikiszowiec oraz Giszowiec.
6
PAŹDZIERNIK 2014r.
Sfinansowano przez KW Ruch Autonomii Śląska
Wybierz RAŚ a dobrze!
Izabela DYRDA Kandydatka na piątkę - 5 miejsce na liście do sejmiku Kandyduję do sejmiku z okręgu katowickiego (Katowice, Tychy, Mysłowice, powiaty pszczyński i bieruńsko-lędziński)
Do mnie dzieci mówią, do swojego ojca godajom
Godka - coś, o co trzeba walczyć IZABELA DYRDA
P
okochałam śląską godkę. Bo jak było nie pokochać, jeśli moja 17-letnia córka mnie oznajmia „dzisiaj przyjdę wieczorem”, ale do ojca zwraca się z tym samym zdaniem, które brzmi wtedy” „dzisiaj przida po ćmoku”. Kiedy mój 8-letni syn pakując się na tre-
matyki i słowa, Jednak dziś jest czterojęzyczna. W przypadku moich dzieci języki są tylko dwa. I także one początkowo potrafiły mówiąc po polsku użyć słowa „ino” czy „kaj”. Jednak szybko z tego wyrosły, i kiedy mówią po polsku, to po polsku, ale gdy po śląsku… No właśnie, gdy po śląsku to często nie umieją się wysłowić. Widać, że zazdroszczą tacie i dziadkowi ogromnego zasobu słownictwa i swobody rozmawiania w tej mowie. Niedawno Gucio (jego
Wśród dzieci i młodzieży rośnie moda na godanie po śląsku. Nie mają się jednak gdzie nauczyć i w efekcie zamiast godki mamy jakiś spaskudzony polski ning mnie pyta, gdzie ma koszulkę i spodenki, ale już taty pyta, kaj mo tresik i galotki. Nawet nie zdają sobie chyba sprawy, że zależnie od tego, z którym rodzicem rozmawiają, zmieniają język, jakim mówią. Takie sytuacje zdarzają się, gdy oboje rodzice są z innych krajów, gdzie z każdym domownikiem rozmawia się w innym języku. Znam dziewczynkę, córkę tyskich emigrantów w RPA, która z rodzicami rozmawia po polsku, w szkole po angielsku, z koleżankami w aafrikans, a ze służącą w suahili. Nigdy żadnego z nich się nie uczyła. Po prostu wszystkie rosły w jej głowie, równo z tym jak rosła ona sama. Podobno kiedy była w wieku przedszkolnym dało się jej wypowiedzi zrozumieć tylko znając wszystkie te języki, bo Magda tworzyła zdania mieszając wszystkie gra-
dziadkowi zdrobniano imię po śląsku Gustlik a gdy był mały to Gutul) zapytał mnie, dlaczego w szkole nie może się uczyć śląskiego tak, jak angielskiego.
ŻEBY BYĆ SKUTECZNYM TRZEBA ZNAĆ PRAWO No właśnie, dlaczego? Jeden z komitetów wyborczych do sejmiku wojewódzkiego jako główny swój cel stawia właśnie wprowadzenie godki do szkół i urzędów. Nie jest to Ruch Autonomii Śląska, lecz Komitet Wyborczy Wyborców „Mniejszości na Śląsku”. Komitet ten nie chce przyjąć do wiadomości, że śląski sejmik wojewódzki ma na to taki sam wpływ, jak na ogłoszenie niepodległości Katalonii. Że tak naprawdę szeroko drzwi szkół dla godki otworzy dopiero uznanie jej za język
regionalny. Tym bardziej drzwi urzędów. Owszem, także dziś jest możliwe uczenie jej, jeśli tak zdecydują samorządy. Ale nie wojewódzki, tylko gminny (w przypadku szkoły podstawowej i gimnazjum), oraz powiatowy, w przypadku szkoły średniej. Miasta na prawach powiatu, jak Katowice, Tychy, Chorzów, pełnią obie te role. Tak więc gminy, powiaty i duże miasta mogą wprowadzić własną decyzją dodatkową, nieobowiązkowe zajęcia z godki i wiedzy regionalnej – ale muszą za to zapłacić z własnych pieniędzy, nie z subwencji oświatowej, jaką dostają od państwa. Jakie miasto, jaka gmina, jaki powiat jest tak bogaty, by zapłacić dodatkowe tysiące godzin nieobowiązkowych lekcji? Wywołało by to zresztą oburzenie tych wszystkich, którzy uczeniem godki nie są zainteresowani – bo przecież także ich podatki szły by na ten cel. Tak więc niestety, musiałam mojemu synowi powiedzieć, nie wdając się w meandry, że jak na razie prawo nie pozwala na uczenie godki w szkole. Zmartwił się.
NIE UCZONA – WULGARYZUJE SIĘ Ja też się zmartwiłam. Ojciec Gucia pisze popularne sztuki po śląsku, wydaje Cajtung, a syn ma często problem ze zrozumieniem pisanych przez ojca tekstów. Owszem, on może zawsze taty zapytać, co to słowo znaczy – ale co mają zrobić inne dzieci? A przecież wśród dzieci i młodzie-
ży rośnie moda na godanie po śląsku. Nie mają się jednak gdzie nauczyć i w efekcie zamiast godki mamy jakiś spaskudzony polski. Niedawno słyszałam śląskiego rapera, który porównując język polski i podobno swoją mowę śpiewał „wy puszczacie bąki, my pierdzymy”. To dowodzi, jak bardzo nie zna on języka, którym chciałby się posługiwać. Bo przecież „pierdzieć” to słowo polskie, a śląskim odpowiednikiem jest „purtać” (i jakże się w godce nie zakochać? Przecież czasownik purtać nie ma w sobie wulgarności pierdzenia). Ten raper nie jest jednak wyjątkiem. Przecież jego pokoleniu wydaje
nizuje godkę. Dziś ktoś, piszący po śląsku tak, jak Ligoń, byłby niezrozumiały przez wielu Ślązaków. Bo kto z nich wie, że kasarnia to koszary, lazaret to szpital. To może śmieszne, ale dziś ta książka polonizatora godki sprzed kilkudziesięciu lat jest chyba najmniej podobną do polszczyzny książką po śląsku. Laureaci konkursu Marii Pańczyk „Po naszemu” nie używają nawet połowy tych śląskich słów. Piszę to jako osoba w godce nie wychowana. Ale jako ktoś, kto ma w rodzinie pełno Ślązaków. I wie, jak godka jest dla nich ważna. Kandyduję do sejmiku wojewódzkiego, który nie ma
Sejmik nie ma prawie żadnych uprawnień dla ratowania godki. Bo ma jedno, może naciskać na rząd i parlament: my, sejmik, reprezentacja mieszkańców województwa domagamy się uznania godki za język. To skandal, że kiedy liczne powiatowe i miejskie samorządy poparły rezolucję do Sejmu o uznanie godki, nie zrobił tego sejmik województwa. się, że „jo to pierdola” to ta po śląsku – chociaż całkiem niedawno Pierdola to było po prostu śląskie nazwisko. Bez żadnego językowego znaczenia. To jednoznacznie wskazuje, że mowa Ślązaków nie podlegająca ochronie, będzie stawała się coraz bardziej prostacka i wulgarna. I dziwi mnie, że nie ma takiej świadomości choćby Maria Pańczyk-Pozdziej, która podobno tak godce pszaje. Że jedynie urzędowy status pozwoli jej wracać do swojej pierwotnej, pięknej formy. Niedawno czytałam Bery i Bojki Śląskie Stanisław Ligonia. W okresie międzywojennym wielu Ślązaków zarzucało mu, że polo-
prawie żadnych uprawnień dla jej ratowania. Bo ma jedno, może naciskać na rząd i parlament: my, sejmik, reprezentacja mieszkańców województwa domagamy się uznania godki za język. To skandal, że kiedy liczne powiatowe i miejskie samorządy poparły rezolucję do sejmu o uznanie godki, nie zrobił tego sejmik województwa. Kandyduję także po to by pokazać, że nie tylko rdzenni Ślązacy popierają śląskie postulaty. Ja jestem Polką, która jedynie trafiła do śląskiej rodziny. I kiedy poznałam ich światopogląd, popieram śląskie postulaty z całego serca.
7
PAŹDZIERNIK 2014r.
Tomasz Jakubiec – przy tym nazwisku warto postawić krzyżyk
Katowice potrzebują świeżych pomysłów - Dużo jeżdżę po Europie. Nie jako turysta, tylko jako asystent europosła Marka Plury. Spotykamy się z burmistrzami, merami, prezydentami miast. Oni chwalą się zastosowanymi u siebie rozwiązaniami. A ja zawsze myślę: czemu nie robi się tak w Katowicach? – mówi „jedynka” Ruchu Autonomii Śląska do rady miasta z okręgu północno-wschodniego, obejmującego między innymi Załęże, Dąb, Osiedle Tysiąclecia i Witosa. Tomasz Jakubiec zna tu każdy kąt. Z bólem patrzy na zaniedbane stare dzielnice, Dąb, Załęską Hałdę, Załęże. Ale też na oba wielkie osiedla. - Nasze społeczeństwo się starzeje. Jeśli już dziś nie zaczniemy przystosowywać tych dzielnic dla potrzeb osób starszych, niepełnosprawnych, niedołężnych, to za kilkanaście lat okaże się, że także oni będę z miasta uciekać. W Europie widać likwidację wszelkich barier architektonicznych, wysokich krawężników, schodów w przychodniach. A u nas? – mówi Jakubiec, który sam jest osobą niepełnosprawną, więc jest na te tematy bardzo wyczulony. Ale myśli nie tylko o ludziach starszych, także o młodych. Wszak sam lat 32, i mieszka na os. Witosa z żoną Magdą i 2-letnią córeczką Igusią, strasznie więc przeżył śmierć małżeństwa telewizyjnych dziennikarzy z dzieckiem w tym samym wieku, pod gruzami zawalonej kamienicy, przy Sokolskiej. – To prawdziwa tragedia! Jeśli nie ma się powtarzać, musimy zadbać o stare katowickie kamienice, których na Załężu i Dębie jest pełno. Może nie każdy sobie tu uświadamia, ale dziś temat Górnego Śląska pojawia się w Polsce głównie w związku z tragicznymi śmieciami, jak nie górników, to walących się kamienic. To dowodzi, jak nasz region został zaniedbany, zrujnowany. Jeśli tego procesu nie zatrzymamy, to ludzie będą stąd uciekać! Najważniejsze miasto aglomeracji, Katowice, musi wypracować długofalową koncepcję unowocześnienia swojej substancji mieszkaniowej – wyjaśnia. W przeciwnym razie to starzejące się miasto czeka demograficzna zapaść. - Żeby młodzi ludzie chcieli tu mieszkać, muszą mieć tanie i bezpieczne mieszkania, w pobliżu żłobki, przedszkola, szkoły, przychodnie. I pracę. Bez tego będą uciekać, do Anglii, Irlandii, Holandii. Ilu zostanie tylko dlatego, że uważają Śląsk za swoją ojczyznę, jak ja? Tomasz Jakubiec jest szefem katowickich struktur Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej. – Nie ma się co oszukiwać, państwo polskie pompuje pieniądze w Warszawę, Kraków, Wrocław, nie w Katowice. Jesteśmy traktowani jak peryferia. Ale przykłady z całej Europy dowodzą, że o regiony, w których jest silna mniejszość etniczna się dba. Regiony autonomiczne umieją dbać same o siebie. Dlatego jako katowicki radny będę wykorzystywał każdą
nadarzającą się okazję, aby upominać się o śląskie sprawy. A pracując w biurze jednym ego europosła przyznającego się do narodowości śląskiej, będę miał ku temu więcej możliwości, niż jakikolwiek inny radny. - Ludzie potrzebują też możliwości realizowania swoich pasji. Nie każdy młody człowiek zadowala się spędzaniem wieczorów na Mariackiej. Ja jestem kibicem GKS-u, wędkuję (a zarazem szefuję Górnośląskiemu Teamowi Karpiowemu). Jako kibic chcę bezpiecznie zabrać swoje dziecko na stadion, jako wędkarz chcę mieć gdzie łowić. Ale inni lubią jeździć na łyżwach, pójść na niedrogie przedstawienie teatralne, wreszcie mieć gdzie pospacerować, pojeździć na rowerze. Miasto jest od tego, żeby zaspokajać takie potrzeby! Aby o było wykonalne musi mieć szeroką ofertę rozrywek, ale też sprawną sieć komunikacji, od Dębu po Podlesie, od Szopienic po Załęże. Tomasz Jakubiec to społecznik. Jest radnym jednostki rady dzielnicy na swoim terenie. Współpracuje z okolicznymi parafiami oraz organizacjami pozarządowymi wspierając osoby niepełnosprawne, seniorów, dzieci, a także ubogie rodziny. - Bieda często wynika z niepełnosprawności. Ja sam jestem niepełnosprawnym asystentem bardzo niepełnosprawnego europosła, który robi dla Śląska więcej, niż dziesięciu zdrowych polityków razem wziętych. Więc wiem
aż nadto dobrze, że niepełnosprawni potrafią pracować. Będę walczyło to, aby w instytucjach miejskich zatrudniano ich w jak największym zakresie. To korzyść także dla miasta, które nie będzie płacić kar za zbyt niski poziom zatrudnienia niepełnosprawnych. Podobne programy Tomasz skutecznie wdrażał w innych miastach jako Przewodniczący Śląskiej Wojewódzkiej Rady Polskiej Organizacji Pracodawców Osób Niepełnosprawnych. Tomasz jako typowy synek z śląskiej, górniczej rodziny utożsamia się ze śląskimi wartościami. Licznymi działaniami wspiera promocję śląskiej tożsamości. Jego zdaniem katowickie szkoły to idealne, niestety niewykorzystane w pełni miejsce przekazywania regionalnych wartości i tradycji. Jako radny rady miasta Katowice zamierza zadbać o promocję śląskich tradycji w tym mieście. Uważa, że powinny być one jego wizytówką. - Kandyduję do rady Miasta Katowice, ponieważ to moja mała ojczyzna. Jestem młodym tatą, ale mam tu swoich starszych rodziców, rozumiem ich potrzeby, dlatego chcę, aby nasze osiedla były miejscem przyjaznym dla wszystkich, aby dobre warunki do życia mieli tu i młodzi i starsi – jak w rodzinie… Katowice pięknieją. Miasto dba o nasze place i ulice, jednak to my sami musimy zadbać o nasze życie społeczne. Najpierw ludzie, potem fontanny!”
R
E
K
L
Sfinansowano przez KW Nowa Prawica Janusza Korwin-Mikke
A
M
A
8
PAŹDZIERNIK 2014r.
Dziedzina arcybiskupa Skworca Arcybiskup Wiktor Skworc wcale nie kryje, ze przybył z Podkarpacia na Śląsk z zamiarem polonizowania Ślązaków. „Mieszkamy na Śląsku, jesteśmy Polakami” to tylko jeden z jego słynnych cytatów, które skierował do śląskich wiernych. Ślązakom uznających się za narodowość śląską metropolita kojarzy się bardziej z misją polonizacji, niż misją niesienia słowa bożego.
J
akże to inny katowicki biskup, niż jego poprzednicy: Stanisław Adamski, Herbert Bednorz, Damian Zimoń. Wszyscy oni unikali jak ognia wdawania się w spory narodowościowe, rozumiejąc, że Kościół Powszechny ma nieść nauki Jezusa Chrystusa, a nie zajmować się wynaradawianiem owieczek. Jeszcze wcześniej, gdy kurii w Katowicach nie było, a podlegała ona biskupstwu wrocławskiemu, biskup Adolf Bertram (późniejszy kardynał) w okresie śląskiej wojny domowej (1919-22) stanowczo zabraniał księżom agitowania wiernych, do jakiej narodowości należą. Uważał, że nie to jest rolą sług Chrystusa. Także dziś, myśląc w podobny sposób, bez polskiej agitacji narodowej potrafią obejść się biskup gliwicki Jan Kopiec (przed nim Jan Wieczorek) czy opolski Andrzej Czaja (a tym bardziej jego poprzednik abp Alfons Nossol). Wszyscy oni są rdzennymi Slązakami, więc rozumieją złożoność naszych narodowych spraw.
zgoda. Ale to jeszcze nie oznacza, że katolicki hierarcha ma narzucać swoim owieczkom narodowość. Jego postawa to wręcz zaprzeczenie chrześcijaństwa! Jezus Chrystus wychowany w religii narodowej, żydowskiej, mojżeszowej, zerwał właśnie te narodowe okowy, czyniąc swój Kościół powszechnym, ponad narodami. To jasne przesłanie dla wszystkich jego uczniów. Tymczasem katowicki arcybiskup narzuca swoim diecezjanom jednoznaczne: „„Mieszkamy na Śląsku, jesteśmy Polakami””. A to tylko jeden z wielu cytatów.
GOŚĆ? RACZEJ AGRESOR Jednak znacznie mocniejsze uderzenia pochodzą od „Gościa Niedzielnego”, tygodnika ściśle związanego z katowicką kurią. Dla wielu Ślązaków-katolików tygodnik mający w nazwie słowo Gość, jest raczej agresorem. Pisujący tam redaktor Jacek Dziedzina co rusz atakuje śląskie organizacje. Jednak publikacja obszernego artykułu z 19 października przekroczyła granice tolerancji nawet głęboko wierzących katolików, utożsamiających się z narodowością śląską. A można chyba śmiało założyć, ze na niemal 900 tysięcy polskich obywateli, którzy deklarowali s spisie powszechnym narodowość śląską – przynajmniej 2/3 to katolicy. Ich wszystkich Gość Niedzielny głęboko piórem redaktora Dziedziny uraził. A przede wszystkim setkom tysięcy czytelników w Polsce przedstawił kompletnie zafałszowany obraz śląskich aspiracji. Tekst „Bajka o Śląsku” sugeruje ni mniej, ni więcej, tylko że narodowość śląską i język śląski wymyślił RAŚ! W tekście długim na trzy strony gazety wypowiadają się na ten temat liczne osoby – najróżniejsze, jednak poza związanymi z Ruchem Autonomii Śląska. A wartość merytoryczna tekstu? Wystarczy jeden przykład, o powołaniu RAŚ- w 1990 roku: „Wśród czołowych działaczy RAŚ znajdowali się niedawni prominenci PZPR-owscy. Z czasem okazało się, że niektórzy
Postawa abp Skworca to wręcz zaprzeczenie chrześcijaństwa! Jezus Chrystus wychowany w religii narodowej, żydowskiej, mojżeszowej, zerwał właśnie te narodowe okowy, czyniąc swój Kościół powszechnym, ponad narodami. To jasne przesłanie dla wszystkich jego uczniów. Tymczasem katowicki arcybiskup narzuca swoim diecezjanom jednoznaczne: „Mieszkamy na Śląsku, jesteśmy Polakami”. A to tylko jeden z wielu cytatów. Co najdziwniejsze, Skworc też jest Hanysem, ale zwalcza śląskość z gorliwością neofity. Dla niego jedyna dopuszczalna śląskość jest po prostu polskością. Trudno powiedzieć, czy tak ukształtował go wieloletni pobyt w kresowym Tarnowie, czy też tak bardzo zaprzeczenie innej śląskości niż polska, wyniósł z domu. Bo rzeczywiście wywodzi się z rodziny, która po plebiscycie i podziale Śląska na część niemiecką i polską, przeniosła się z tej pierwszej na drugą. Dowodzi to silnego przywiązania do polskości –
z nich byli w SB”. Gdyby pan Dziedzina wysilił się choć na odrobinę prawdy, to w tym katolickim przecież tygodniku napisałby, że zebranie założycielskie RA S w 1990 roku odbyło się na … plebanii. A jednym z jego spiritus movens był ksiądz Hneryk Jośko.
RAŚ POWSTAŁ NA PLEBANII, KOŚCIÓŁ GO WSPIERAŁ Zaś posłem na sejm RP, wybranym z listy RAŚ, w czasach gdy do Sejmu nie obowiązywał jesz-
cze ogólnopolski próg wyborczy 5% był… Kazimierz Świtoń, który będąc posłem RAŚ-u zasłynął jako obrońca krzyży na oświęcimskim żwirowisko. Wcześniej znany działacz antykomunistycznej opozycji, później kandydował do parlamentu z partii Lecha Kaczyńskiego. Czy pan Dziedzina twierdzi, że Świtoń był oficerem SB, czy też że człowiek ten, skazany w 2000 roku prawomocnym wyrokiem, za znieważanie innych narodów (Niemców i Żydów), jest proniemiecki i antypolski? Jego drogi z RAŚ-em szybko się rozstały, bo Ruch Autonomii Śląska nie toleruje w swoich szeregach ekstremistów, ani antypolskich, ani antyniemieckich. Jednak redaktor Dziedzina zauważając, że byłym członkom RAŚ zdarzał się
nie było: Belgowie, Hiszpanie oraz wspomniani wcześniej Ukraińcy, Austriacy, Białorusini. Dlaczegóż więc Ślązacy nie mogli by się wybić na świadomy swej odrębności naród? Jakoś nie zauważyłem księże arcybiskupie i redaktorze Dziedzina w Piśmie Świętym żadnej wzmianki, która byłaby powstawaniu nowych narodów przeciwna.
TU NIE BYŁOO ŻADNEGO NARODU Redaktor Dziedzina twierdząc, że Ślązacy sobie naród wymyślili, jakoś płynnie przechodzi nad tym, kim byli wcześniej, sugerując między wierszami, że jeśli nie byli Ślązakami, to na pewno Polakami. Tylko z czego miałoby to wy-
Niechęć do Polski? Nie było jej, a jeśli się rodzi, to na skutek takich tekstów, jak pana Dziedziny, takich wypowiedzi, jak abp. Wiktora Skworca, oraz pogardy dla naszych postulatów, jakie państwo wciąż nam okazuje. Jak mamy kochać i szanować państwo, które nie chce uznać naszego prawa do samookreślenia. antypolski ekstremizm, nie zauważa, że innym zdarza się polski nacjonalizm. Nie od rzeczy będzie tu dodać, że Świtoń swój mandat posła jako kandydat RAŚ zdobył dzięki szerokiemu poparciu Kościoła. Bo w okresie „przedskwrocowym” nie zwalczał on Ruchu Autonomii Śląska. Nie zwalczał też narodowości śląskiej, o której dziś Dziedzina pisze, że RAŚ ją wymyślił. Że wcześniej jej nie było, a w XIX wieku nawet Niemcy twierdzili, że tutejsza ludność mówi językiem polskim. Ba, przypomina, że pierwszą monografię, poświęconą polskim gwarom, oparto o „kilkanaście wiosek na Opolszczyźnie”.
NARODY POWSTAJĄ, NARODY ZNIKAJĄ Najpierw o wymyślonej narodowości. Można by zapytać przewrotnie: a nawet jeśli narodowości śląskiej wcześniej nie było, to co? Jeszcze 80 lat temu nie istniał naród austriacki, każdy mieszkaniec Wiednia czy Linzu czuł się Niemcem, a nie żadnym Austriakiem. Trzy wieki wcześniej nie było Holendrów, byli Niemcy. Trzysta lat temu nie istniał naród ukraiński czy białoruski. To, że jedne narody powstają a inne znikają z mapy świata jest naturalnym procesem społecznym. Wystarczy sięgnąć do Biblii, książki która powinna być ważna dla katolickiego arcybiskupa Skworca i publicysty Dziedziny. Gdzież są dzisiaj opisywane w niej narody: Filistyni (ze swoim ogromnym wojownikiem Goliatem), gdzież jest naród Kaananu, gdzie wreszcie – już mniej biblijni - Fenicjanie, gdzież Sarmaci, na pochodzenie od których tak chętnie powoływała się polska szlachta? Nie ma. Europa jest za to pełna narodów, których 500 lat temu (że o 2000 nie wspomnimy)
nikać? Poczucie narodowe w środkowej Europie zaczęło kształtować się w okresie rewolucji burżuazyjnej, pomiędzy XVII a XIX wiekiem. Śląsk wtedy już do Polski od dawna nie należał. Jak więc Ślązacy mieli czuć się Polakami? Po prostu nie mieli żadnego poczucia narodowego. Polacy wyczuli swóją szansę i w połowie XIX wieku zaczęli tutaj mocną polską agitację. Tylko – dokładnie w tym samym momencie, w 1849 roku Jan Gajda wydał swój manifest o powołanie „Ligi Szląskiej”. Moment ten powszechnie uważa się, za począ-
skich Habsburgów było potężnym rywalem, który może zechcieć odzyskać Śląsk.
ARGUMENTY NAJCIĘŻSZE, NAJBARDZIEJ NIEPRAWDZIWE I wreszcie trzy ostatnie argumenty pana Dziedziny: że RAŚ jest proniemiecki oraz jawnie antypolski. Nie jest to ruch proniemiecki, ale my mamy świadomość, że 500 (a nawet 700, zależy jak liczyć) lat naszej historii jest ściśle związana z niemiecką kulturą. Nie chcemy się tego dziedzictwa wyrzekać. Jeśli obecni władcy Śląska chcą je zatrzeć, będziemy go bronić. Tak samo, jak bronilibyśmy polskiego dziedzictwa na Śląsku, gdyby nagle przypadł on komuś innemu. Pisze pan Dziedzina, że my fałszujemy historię Śląska, bo piszemy ją na modłę niemiecką. Pisze z oburzeniem, że RAŚ „dopuszcza się wywołujących oburzenie interpretacji, jak nazywanie powstań śląskich „bratobójczą walką” a nie zrywem Ślązaków przeciw Polsce”. Panie redaktorze, a nie przyszło panu na myśl, że my (jak ja) jesteśmy wnukami powstańców śląskich i lepiej od pana wiemy, o co walczyli nasi dziadkowie? Nie zauważa pan, że nawet wielokrotnie cytowany przez pana prof. Woźniczka, przeciwnik RAŚ, także twierdzi, że tamten okres można nazwać wojną domową. I że w tym „zrywie” Ślązacy walczyli po obu stronach barykady, a dziś na Śląsku mieszkają potomkowie i tych, którzy walczyli po polskiej, i tych po niemieckiej stronie? Pewnie panu przyszło, ale taka prawdziwa historia potwier-
A nawet jeśli narodowości śląskiej wcześniej nie było, to co? Jeszcze 80 lat temu nie istniał naród austriacki, każdy mieszkaniec Wiednia czy Linzu czuł się Niemcem, a nie żadnym Austriakiem. Trzy wieki wcześniej nie było Holendrów, byli Niemcy. Trzysta lat temu nie istniał naród ukraiński czy białoruski. To, że jedne narody powstają a inne znikają z mapy świata jest naturalnym procesem społecznym. tek śląskiego ruchu narodowego. Od tego momentu Polacy i Ślązacy biją się o śląskie dusze, o poczucie narodowe. Bój ten trwa do dziś, a po I wojnie światowej poczucie śląskiej odrębności narodowej było bardzo silne. Zaś język? To, że w XIX wieku nie tylko Polacy, ale i Niemcy uważali, że godka jest po prostu polską mową… Nic w tym dziwnego, powszechnie wtedy uważano, że tylko narody mające własne państwa posiadają też swoje języki. Śląski był wtedy bardzo podobny do czeskiego – jednak państwo pruskie zdecydowanie wolało uważać, że to dialekt polski a nie czeski. Z przyczyny prostej: Czesi stali lojalnie przy monarchii austro-węgierskiej. Jeśli Ślązacy naraz poczują się Czechami, mogą pojawić się austriackie resentymenty. Tak więc władcom Berlina było wtedy wręcz na rękę, że Ślązacy czują się Polakami – bo w XIX wieku odrodzenie się Polski było nierealną mrzonką, a państwo wiedeń-
dzałaby jedynie, że nasze aspiracje mają głębokie uzasadnienie. A niechęć do Polski? Nie było jej, a jeśli się rodzi, to na skutek takich tekstów, jak pana Dziedziny, takich wypowiedzi, jak abp. Wiktora Skworca, oraz pogardy dla naszych postulatów, jakie państwo wciąż nam okazuje. Jak mamy kochać i szanować państwo, które nie chce uznać naszego prawa do samookreślenia. Które wierzy w wiele bajek, ale w naszą „Bajkę o Śląsku” uwierzyć nie chce. I tylko na sam koniec „Bajki o Śląsku” strzelił sobie redaktor Dziedzina w kolano. Cytując Marka Szołtyska: „RAŚ sprzedaje Ślązakom marzenia: że jeszcze my, Ślązacy, pokażemy tym Poloom, i wtedy będzie fajnie”. Panie redaktorze, arcybiskupie Skorc, jeśli rzeczywiście marzeniem Ślązaków jest „pokozanie Polokom” – to czyż trzeba jeszcze jakiegoś dowodu, że się Polokami nie czują? Że nimi nie są i być nie chcą? Dariusz Dyrda
9
PAŹDZIERNIK 2014r.
PROMOCJA
PISANE ZA BRYNICĄ
Blank galantny karlus O
statnio, przeglądając strony internetowe i gazety raz za razem trafiam na postać pewnego mężczyzny. Widywałam go już wcześniej. Ciut znam prywatnie. Czasami, oglądam jego wystąpienia i tak sobie myślę, ze całkiem galantny synek z tego karlusa. I dość mądrze prawi.
– kibolski. Mimo to, kiedy przemawia, czaruje odbiorców i kamery. Jak sobie tak patrzę na tego śląskiego przywódcę, to marzę o tym, żeby Ruch Autonomii Zagłębia umocnił się na tyle, by być zauważalnym głosem mieszkańców, którzy nie chcą metropolii Silesia, a metropolię Zagłębie. Którzy nie mieszkają na Śląsku, ale w Zagłębiu . Żeby ta margi-
Kto by po nim dzierżył obowiązki przywódcy Ślązaków? Bo przecież chyba nie żaden z jego „pretorian” ani jego wrogów po „śląskiej stronie”; medialnej osobowości i czarującej charyzmy nie da się nauczyć. A przynajmniej nie jest to łatwe i szybkie. Pewne cechy i umiejętności człowiek wysysa z mlekiem matki. No więc, gdyby Jerzy Gorzelik kiedyś został posłem lub senatorem, lub co gorsza, mówiąc młodzieżowym slangiem, „wyciągnął kopyta”, co by się stało z Ruchem Autonomii Śląska? Prawi zazwyczaj o RAŚ-u i autonomii. Dobrze ubrany, używa kwiecistych słów, które razem łączą się, w coś niespotykanego w dzisiejszym świecie polityki: w ładne zdania mające logiczny sens. A przy tym nie zanudza odbiorców. Intelektualista. Elegancki zawodnik. Urodzony przywódca. Z drugiej strony; nie zawsze sprawiedliwy. Czasami antypolski. Czasami
nalna organizacja przebiła się do opinii publicznej. Ona też powinna mieć takiego lidera. Wtedy byłyby już dwa głosy, RAŚ-u i RAZ-u. A potem do pięknego śpiewu samorządnych autonomistów, dołączyłyby kolejne. Z Wielkopolski. Z Małopolski. Z Mazur. Z Pomorza. Tak powstałaby partia regionów. Wtedy można by galantnego karlusa wysłać na posła lub senatora do Warszawy, żeby upominał
się o sprawy ważne dla Górnego Śląska. Tylko, czy ktoś taki pasowałby na Wiejską? I kto by po nim dzierżył obowiązki przywódcy Ślązaków? Bo przecież chyba nie żaden z jego „pretorian” ani jego wrogów po „śląskiej stronie”; medialnej osobowości i czarującej charyzmy nie da się nauczyć. A przynajmniej nie jest to łatwe i szybkie. Pewne cechy i umiejętności człowiek wysysa z mlekiem matki. No więc, gdyby Jerzy Gorzelik kiedyś został posłem lub senatorem, lub co gorsza, mówiąc młodzieżowym slangiem, „wyciągnął kopyta”, co by się stało z Ruchem Autonomii Śląska? Kurde. A może kiedyś zastąpię go ja? Chyba idę przed lustro z korkiem od wina i przemówieniem Luthera Kinga. * „I had a dream”. Jak to będzie po śląsku? Chyba: Roz żech boł na śniku… Zdezorientowana przyszła erudytka (wciąż gorolica!) Paula Zawadzka *Ćwiczenie z korkiem od wina, polega na mówieniu przy jednoczesnym zaciskaniu zębów na korku. W ten sposób przyszli aktorzy, w szkołach teatralnych, ćwiczą dykcję.
FIKSUM DYRDUM
Ocyganiona martyrologia N
agle, gdy idą wybory, wszyscy przypominają sobie o martyrologii Ślązaków w latach 194548. Może nie wszyscy, ale wielu. W moim powiecie, bieruńsko-lędzińskim, nagle odsłon9ięto obelisk upamiętniający ich tragiczny los. Opowiada o tragedii Ślązaków, wywiezionych do Rosji. Jakoś ani słowa o tym, że także władze
li się, że to Polacy do spółki z Rosjanami zgotowali Ślązakom taki los. Udział Polaków chętnie zresztą przemilczają także osoby wyższe rangą, jak marszałek województwa Sekuła, wicewojewoda Spyra, arcybiskup Wiktor Skworc. Jeśli już im się zwróci uwagę, że przecież wartownicy na Zgodzie nosili na czapkach nie czerwoną gwiazdę, tylko białe-
Zdecydujcie się więc wy, którzy mówicie, że za mordowanie Ślązaków nie odpowiada państwo polskie, bo bierutowskie polskim nie było. Jeśli nie było – to i dekret o likwidacji autonomii jest nieważny. Jeśli zaś likwidacja autonomii była prawem państwa polskiego – to i oprawcy ze Zgody byli polskimi żołnierzami. Albo – albo. polskie już w styczniu 1945 roku otwarły dla nas obozy koncentracyjne, jak ten na świętochłowickiej Zgodzie. I nawet – operując bieruńskim przykładem – trudno się temu dziwić. Centralna postać tych obchodów, przewodniczący rady powiatu Józef Berger, to nauczyciel historii i dyrektor liceum, który w całej swojej zawodowej karierze jakoś o tych faktach nie mówił, operując raczej „powrotem Śląska do macierzy”. Przez trzy lata nie poddał pod obrady rady powiatu projektu rezolucji w spawie poparcia dla języka śląskiego, mimo że sąsiednie samorządy ją poparły. Ale teraz, gdy Tragedia Górnośląska staje się głośna, a Ślązacy oczekują odkłamania swojej historii, tacy jak on postanowili się w ten nurt włączyć. Tyle że odkłamując… poprzez kolejne zakłamanie. Przy poświęceniu obelisku ofiar bieruńskich, i rzeczony Berger, i głoszący homilię ksiądz ani słowem nie zająknę-
go orzełka, to odpowiedzą zgodnie, że to i tak byli zależni od sowietów komuniści, że tamto państwo polskie - nie było w istocie wcale polskie. Trochę w tym racji, tylko pamiętają o tym tylko wówczas, kiedy im wygodnie. A gdy niewygodnie, zapominają. Bo przecież jeśli tamto państwo polskie wcale polskim nie było, to dlaczego wszyscy ci panowie uznają bez zastrzeżeń dekret Krajowej Rady Narodowej z tegoż samego stycznia 1945 roku. Dekretem tym, podpisanym przez Bieruta, odebrano Śląskowi autonomię. Niepodległa Polska po 1989 roku wiele dekretów Bieruta unieważniła - tego nie. I jakoś nie słyszę głosów ani Sekuły, ani Spyry, ani Skworca, że oto moskiewski pachołek narzucił Śląskowi moskiewskie prawo, więc należy przywrócić stan wcześniejszy. W 1945 roku Polska funkcjonowała – przynajmniej teoretycznie – w oparciu o konstytucję przedwojenną. I przed-
wojenne prawa. Dekret Bieruta o zniesieniu autonomii był z nimi niezgodny. To kolejny powód, by uznać go po prostu za nielegalny, i jako taki uchylić. Ale on wciąż obowiązuje! Zdecydujcie się więc wy, którzy mówicie, że za mordowanie Ślązaków nie odpowiada państwo polskie, bo bierutowskie polskim nie było. Jeśli nie było – to i dekret o likwidacji autonomii jest nieważny. Jeśli zaś likwidacja autonomii była prawem funkcjonującego wówczas państwa polskiego – to i oprawcy ze Zgody byli polskimi żołnierzami. Albo –albo. Za klika tygodni zacznie się w obu górnośląskich województwach „Rok Tragedii Górnośląskiej” uchwalony przez oba sejmiki wojewódzkie. Widzimy już jednak, że ta martyrologia Ślązaków ma przez oficjalne czynniki zostać wykastrowana, ograniczona tylko do wywózek do Rosji. A zamordowani, maltretowani na miejscu, przez aparat państwa polskiego się nie liczą. I pomyśleć, że ludzie którzy tak zakłamują po raz kolejny historię swojego regionu, mają zarazem pretensje do Rosjan, za mataczenie w kwestii Katynia. Takie postaci, jak Berger, istnieją w każdym śląskim powiecie i mieście sekundują Skworcowi, Spyrze, Sekule. Wypinając pierś do orderów za upamiętnianie Ślązaków, zarazem kluczą, aby prawdy do końca nie powiedzieć. A mnie to boli bardziej, niż sprawa Katynia. Bo Katyń mojej rodziny i jej sąsiadów nie dotyczył – a represje polskie w 1945 roku jak najbardziej. Dariusz Dyrda
Muzeum prawdy, polityczny test
K
iedy wszyscy wokół piszą o wyborach ja postanowiłem, że o wyborach ani słowa. Tym bardziej, że ostatnio dzieje się wiele ważnych wydarzeń pozawyborczych. Przede wszystkim jest mi żal. Przyjechałem do Sejmu na pierwsze czytanie obywatelskiego projektu, który do ustawy o mniejszościach narodowych ma dopisać śląską grupę etniczną i śląski język regionalny. Ja z Brukseli, prosto z parlamentu europejskiego umiałem przejechać ponad 1 400 km i znaleźć czas, żeby choć wysłuchać debaty na ten, tak ważny dla nas
etnicznej oraz języka – pozwoli się poczuć w Polsce jak w domu. To polityczny test, na ile polskie elity rozumieją Śląsk. Kilka dni później spotkała mnie natomiast radość. Wybierając się na otwarcie Muzeum Powstań Śląskich w Świętochłowicach miałem trochę obaw, że znów pokażą mi czarno-biały obraz o wielkim zrywie odwiecznie śląskich Polaków, marzących o powrocie do Macierzy oraz o złych, wrednych Niemcach, którzy tych Polaków ciemiężyli. Jestem dumny z tego, że mój starzīk walczył w Powstaniach Śląskich – i ani on, ani ja nigdy tego,
Nie liczę specjalnie na PiS, dla którego śląskość to polskość i kropka. Ale liczę na moją Platformę. Liczę, że partia ta zrozumie, iż odrzucając ten dokument, odrzuci zarazem od polskości milion obywateli państwa. Obywateli, którzy w Rzeczypospolitej Polskiej chcą od dawna chcą znaleźć matkę, a ciągle traktuje ich (nas – Ślązaków) jak macocha. Wierzę, że moja partia zrozumie, iż nieuznanie śląskiej grupy etnicznej od polskości nas odepchnie Ślązaków temat. Nie będąc już posłem do parlamentu polskiego nie mogłem zabrać głosu, mimo, iż jestem autorem tego projektu. Teraz wszystko w rekach posłów! Ale kaj sům te rynce? Posłowie ze Śląska, którzy pewnie nawet w tym czasie byli w Warszawie, jakoś nielicznie pofatygowali się na debatę. Koleżanki i koledzy z PO nie wypadli jeszcze najgorzej w liczbie kilkunastu, ale Ślůnzoków ze inkszych partii porachowoł’ech na jednyj rance. To je gańba! Żal mi też posła Rzymełki, który wszedł do Sejmu na zwolnione przeze mnie miejsce, a przy okazji tego czytania powtórzył banialuki, że język śląski nie nadaje się do kodyfikacji, bo ma dialekty. Janie drogi – kaj my to som? Przecież język polski też ma gwary i dialekty – czy więc uważasz, że popełniono błąd kodyfikując polszczyznę? Posła Rzymełkę mam za człowieka uczciwego, dlatego apeluję: Janie „nie bierz bułkę przez bibułkę”, tylko powiedz swoim wyborcom uczciwie, że nie jesteś przeciwnikiem śląskiego języka regionalnego – i koniec. Mam ogromną nadzieję, że polska klasa polityczna zrozumie znaczenie tego projektu ustawy. Nie popełni błędu. Nie liczę specjalnie na PiS, dla którego śląskość to polskość i kropka. Ale liczę na moją Platformę. Liczę, że partia ta zrozumie, iż odrzucając ten dokument, odrzuci zarazem od polskości milion obywateli państwa. Obywateli, którzy w Rzeczypospolitej Polskiej chcą od dawna chcą znaleźć matkę, a ciągle traktuje ich (nas – Ślązaków) jak macocha. Wierzę, że moja partia zrozumie, iż nieuznanie śląskiej grupy etnicznej od polskości nas odepchnie, a uznanie odrębności
że nasz Ślůnsk przypadł Polsce nie żałowaliśmy. Ale te powstania były jednak wojną domową, w której brat stawał przeciw bratu. Bałem się, że tego w nowym Muzeum nie znajdę. Jednak znalazłem. Padają tam fundamentalne pytania zadawane przez Ślůnzoka z filmu: Co to jest ta Polska? Śląsk jest jeden, dlaczego więc zabiega o niego Polska i Niemcy, czy może być podzielony? To Muzeum opowiada prawdę o powstaniach śląskich, o czasie plebiscytu. Prawdę każdej ze stron. Cieszę się, że go mamy. Szkoda tylko, że na otwarcie Muzeum nie przyjechał nikt z Warszawy, żeby od nas dowiedzieć się przy tej okazji, co to znaczy być Ślązakiem. I szkoda, że nie było Muzeum Powstań podczas debaty o Muzeum Śląskim. Ci, którym nie podobał się Goethe otwierający ekspozycję wciąż pytali: A gdzie powstańcy? Dziś można by im odpowiedzieć: przecież mają opodal własne muzeum, tylko im poświęcone. Więc może jednak to Śląskie otwórzmy czymś bardziej radosnym, niż wojna domowa. Temat wciąż jest otwarty, bo przecież Muzeum Śląskie otwiera swoją ekspozycję dopiero w przyszłym roku. A ja wciąż wierzę, że będzie to muzeum opowiadające o wspaniałej historii naszego regionu. O tym, że był światową potęgą gospodarczą i naukową, że w średniowieczu istniało krótko niepodległe państwo śląskie. A opowiadając o tym nie będziemy wartościować tych, którzy akurat władają i władali Śląskiem na lepszych i gorszych tylko z tej racji, do jakiego narodu należą. Marek Plura Poseł ku Parlamŷntowi Europejskimu
10
PAŹDZIERNIK 2014r.
Senator sama wymyśla argumenty, które następnie sama zwalcza
Pańczyczki bzdury o godce
Miesiąc temu pisaliśmy o kłamstwach senator Marii Pańczyk-Pozdziej na temat naszej gazety, redaktora naczelnego Dariusza Dyrdy oraz śląskich organizacji. Tym razem zajmiemy się tym wszystkim, co Maria Pańczyk-Pozdziej opowiada o mowie Ślązaków. Poniżej esej Dariusza Dyrdy, który obala wszystkie argumenty Pańczyczki, jak niby uznanie za język miałoby szkodzić godce. DARIUSZ DYRDA
„Po naszemu, czyli po śląsku” to pomysł Marii Pańczyk-Pozdziej na ratowanie godki. Może 20 lat temu miał on nawet sens, ale dziś? Dziś podczas tej gali, nawet gdy występują laureaci, ciężko usłyszeć chociaż trzy zdania bez polonizmów, które w mowie Ślązaków jeszcze 30 lat temu nie występowały. Nawet sojusznik Pańczyczki, prof. Jan Miodek, przyznał trzy lata temu w Dzienniku Zachodnim: „Konkurs Marii Pańczyk Po naszymu, czyli po śląsku to jest skansen. Gwara zanika”.
tego spolszczenia jest sytuacja, która zdarzyła mi się latem w okolicach Wodzisławia. Młodzi Ślązacy (Ślązacy, rdzenni!) pytali mnie, dlaczego mam na aucie naklejkę „dej pozůr – bajtel we aucie” a nie „uważej – bajtel we aucie”. Bo według nich „dej pozůr” jest po czesku, a po śląsku „uważej”. Z drugiej zaś strony, domorośli propagatorzy godki tworzą jakieś quasi-śląskie potworki w rodzaju „wkludzyniŏ ślōnskij symboliki (ślōnskŏ fana a ślōnski wapyn) wele polskij we amtach ôfyn a samoreskirunkuwygo ferwaltōnga na Wiyrchnym Ślōnsku” (z postulatów MARSZU GŌRNOŚLŌNSKIJ IDENTYFIKACYJE, Mysłowice 2013). Ci pierwsi, którzy godkę celowo lub podświadomie kastrują, są hołubieni przez Marię Pańczyk. Ci drudzy, z braku jakichkolwiek ram językowych, radośnie tworzą swoje potworki.
SŁOWO GWARA JEST OBRAŹLIWE Maria Pańczyk przyznając, że nie interesuje się prawnym statusem śląszczyzny , jednocześnie działa na rzecz wykoślawiania mowy naszych przodków w obu tych kierunkach. Jej działania są tyko pozorne, w zasadzie jest to brak działań, który po dwudziestu latach aktywności tej pani Jan Miodek podsumował krótko: „Gwara zanika”. Gwara! I Pańczyczka i Miodek używają tego terminu. Boją się nawet słowa „dialekt”, wobec gwar nadrzędnego. Co w przypadku Pańczykowej jest kuriozalne, bo twierdzi ona, że gwara śląska dzieli się przecież na wiele dialektów. I to już jakaś komedia, bo to dialekt może dzielić się na gwary, a nie gwara na dialekty. O ile jeszcze można dyskutować, czy mowa śląska jest tylko dialektem (chociaż nie do
Jeśli Maria Pańczyk uważa, że nie można skodyfikować godki, bo to zaszkodzi jej odmianom, to powinna być przeciwnikiem kodyfikowania języka polskiego, który posiada znacznie więcej gwar i dialektów. Zanika, to prawda. Z jednej strony błyskawicznie się polonizuje i traci swoje bogactwo słów oraz gramatykę, i zamiast na przykład zdania „Wezna cie halać na klin” słyszę śpiewkę „wezna cie na kolana i przitula”. Miarą
różnorodności gwar, więc godki skodyfikować nie można… Opierając się na takim rozumowaniu nie można przecież skodyfikować żadnego języka. Polskiego (angielskiego, niemieckiego, włoskiego) też nie. Bo każdy z nich posiada gwary, dialekty. Jeśli Maria Pańczyk uważa, że nie można skodyfikować godki, bo to zaszkodzi jej odmianom, to powinna być przeciwnikiem kodyfikowania języka polskiego, który posiada znacznie więcej gwar i dialektów. Więc jak to, bycie gwarami języka polskiego im nie grozi, a bycie gwarami języka śląskiego – grozi? W tym nie ma za grosz logiki. I każdy, kto tę bzdurę powtarza, jest równie nielogiczny jak Maria Pańczyk-Pozdziej. Zwłaszcza, że według niej także te wszystkie śląskie dialekty są gwarami języka polskiego. Cytując znów dr. Piotra Jaroszewicza: „Oczywiście, Maria Pańczyk usłyszy inną gwarę w cieszyńskiej wsi, inną na przedmieściach Opola, inną na jednym z katowickich blokowisk. Te różnice wcale jednak nie oznaczają, że język śląski to czysta fikcja i że istnieją tylko śląskie gwary. Przecież gdyby Maria Pańczyk pojechała do podpoznańskiej wsi, potem do małego miasteczka na Podlasiu, a ostatecznie wybrała się w okolice Zakopanego, to za każdym razem także usłyszałaby inną mowę. Czy to znaczy, że tak naprawdę języka polskiego nie ma, a istnieją tylko polskie gwary? Oczywiście że nie!”
końca wiadomo, czy języka polskiego, czy czeskiego), o tyle nazywanie jej gwarą jest po prostu obraźliwe. To państwo polskie, przez niemal sto lat dążąc do zdeprecjonowania godki, używało terminu „gwa-
DR HENRYK JAROSZEWICZ:
W przekonaniu Marii Pańczyk, opinia Rady Języka Polskiego stwierdzająca, iż mowa Ślązaków to dialekt, zwalnia ją samą z konieczności dowodzenia słuszności swoich poglądów. W związku z oskarżeniami o polityczne manipulacje kwestią języka śląskiego nasuwa się jeszcze jedno pytanie. Jak długo zwolennicy śląskiego języka regionalnego będą musieli przysięgać, że nie są niecnymi indywiduami, chytrze skrywającymi swoje rzeczywiste plany? Że nie są narzędziem w rękach przebiegłych politycznych awanturników? Że nie są elementem antypaństwowym, który pod przykrywką troski o język śląski czyha na suwerenność i integralność państwa polskiego? Jak długo będą się musieli zaklinać, że chodzi im tylko o język Ślązaków i o nic więcej? Dyskusja z kimś, kto stosuje taką strategię dialogu jak Maria Pańczyk jest wyjątkowo trudna. Jak już w innym miejscu pisałem, nie jest łatwo o rzeczową dyskusję, kiedy jedna ze stron dialogu sięga po racjonalne, naukowe i trzeźworozsądkowe argumenty, a druga po argumenty odwołujące się do emocji lub irracjonalnych lęków.
ra”, zrównując ją z mową kilku wsi na Polesiu albo wręcz slangiem warszawskich złodziei (gwara złodziejska, gwara więzienna), więzienną grypserą, czy nowomową komputerowców albo bankowców. Dlatego też dr Henryk Jaroszewicz, z Uniwersytetu Wrocławskiego, oceniając dotychczasowe działania Pańczyczki, pisze jednoznacznie: „Jeżeli cel ma zostać osiągnięty, a mowa Ślązaków ma przetrwać, konieczna jest zmiana stosowanych metod. Moim zdaniem wystarczy sięgnąć po skuteczny, opisany w wielu pracach naukowych i wielokrotnie sprawdzony w praktyce sposób ratowania słabnących żywiołów językowych. Polega on oczywiście na podniesieniu określonej mowy do rangi języka, rozpoczęciu jej kodyfikacji, ostatecznie objęciu tegoż kodu językowego prawną ochroną oraz wprowadzenie do istotnych sfer życia społecznego (szkoły, urzędy itp.). Taką drogę wybrali Kaszubi, Rusini Karpaccy, dziesiątki innych narodów i grup etnicznych na całym świecie. Dlaczego Maria Pańczyk nie chce pozwolić Ślązakom na skorzystanie z tej ostatecznej metody ratowania własnej mowy? Trudno znaleźć racjonalną odpowiedź na to pytanie.”
NIE ROZMAWIAJMY O ARGUMENTACH Kiedy czyta się lub słucha wynurzeń Marii Pańczyk-Pozdziej na temat języka śląskiego, widać wyraź-
nie, że unika ona rzeczowej dyskusji na argumenty. Odpowiadania na postulaty zwolenników języka śląskiego. Zamiast tego jak mantrę powtarza kilka sloganów, które z gruntu są nieprawdziwe. Próby dyskusji o tych sloganach zbywa zaś obrażaniem lub ignorowaniem przeciwników. Jakie to slogany? Po pierwsze – nie ma jednego języka śląskiego. Więc ktoś, kto zechce go skodyfikować, stworzy jakieś śląskie esperanto. Tezę tę powtarza co chwilę ze sceny jakiś laureat konkursu „Po naszemu czyli po śląsku”. Kłamstwem jest jednak często wygłaszane zdanie pani Marii Pańczyk, że żaden z uczestników tego konkursu nie uznaje godki za język. Owszem, wielu uznaje, jak choćby młodzieżowa Ślązaczka Roku (z 2004) Justyna Nikodem, pierwsza prezes Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej. - Joch dwa razy sztartowoł... i dlo Pańczykowyj moja godka bóła .. „za bardzo śląska”! – wyjaśnia Eugeniusz Kosmała, (popularny Ojgen z Pnioków - felietonista Radia Piekary). Widać pani senator nie akceptuje godki, której Polacy nie rozumieją. Wracając jednak do tezy o „śląskim esperanto”, które rzekomo zaszkodzi
PRAWO NIE CHRONI GWAR Kodyfikacja godki nie służy niszczeniu śląskich gwar. Służy ich ratowaniu! Służy ratowaniu tego, co dla nich wspólne. Oczywiście, ze – podobnie jak wszędzie na świecie – kodyfikację opiera się głównie na najpopularniejszym dialekcie. W przypadku mowy śląskiej jest to dialekt okręgu wielkoprzemysłowego (katowicki i rybnicki różnią się minimalnie) – ale nie oznacza to chęci narzucenia tej skodyfikowanej śląszczyzny innym. W Opolu dali mogom se przeca rzondzić po swojimu, we Cieszynie a Ostrawie godać we swoim dialekcie. Ale zarazem dzięki kodyfikacji, mieszkaniecv każdego regionu będzie mógł wzbogacać swoja godka o rdzennie śląskie słowa i formy gramatyczne, a nie polskie czy angielskie. Celem kodyfikacji nie jest zniszczenie ich i wyrugowanie, zastąpienie jakimś esperantem, tylko ustaleniem norm wspólnych dla niemal wszystkich. Nie chodzi o „stworzenie języka śląskiego”, tylko o stworzenie jego ustandaryzowanej, skodyfikowanej, literackiej postaci. Taka literacka postać godki będzie wciąż znacznie bliższa mowie domowej każdego Ślązaka,
Gwara według najpopularniejszej encyklopedii, czyli wikipedii to: terytorialna odmiana języka, mowa ludności (zwłaszcza wiejskiej), wyodrębniona z języka ogólnego i gwar sąsiadujących poprzez odrębności fonetyczne i leksykalne. Podrzędna w stosunku do dialektu. Czasem wyodrębnia się również podrzędne w stosunku do dialektu zespoły gwarowe.
11
PAŹDZIERNIK 2014r. niż literacka polszczyzna. To w niej odnajdzie słowa i formy gramatyczne, które pamięta z dzieciństwa, których używa starka i opa. Ale istnienie tej formy literackiej w niczym nie przeszkodzi istnieniu mniejszych, śląskich gwar. Tak jak istnienie literackiego języka polskiego nie niszczy samo z siebie istnienia gwary podhalańskiej na przykład. Ale brak skodyfikowanego i uznanego języka śląskiego powoduje, że godka ginie! Może sobie Maria Pańczyk powtarzać ile chce razy o „śląskim esperanto” i tym, ze „w kożdej wsi godka je trocha inakszo” i to te liczne gwary trzeba chronić. Bajdurzy pani wicemarszałek senatu, że „zamiast wymyślać język śląski” lepiej wydawać środki publiczne na słowniki gwar, edukację regionalną. Ba, nawet ich uczyć w szkole. Prawda jest jednak inna. Wicemarszałek senatu powinien wiedzieć, że wydawać publiczne pieniądze można tylko na to, na co przewiduje prawo. Zgodnie zaś z polskim prawem czyli dwiema ustawami regulującymi
NIE BO NIE Pańczyczka mówi, że języka śląskiego nie ma, bo nie ma – a ostatecznym dowodem, wręcz dogmatem, jest dla niej stanowisko Rady Języka Polskiego. To żaden argument, to erystyczna sztuczka. Bo wprawdzie to gremium sławnych polonistów tak się rzeczywiście wypowiedziało, z drugiej jednak strony według Rozporządzeniu Ministra Administracji i Cyfryzacji z 14 lutego 2012 r. w sprawie państwowego rejestru nazw geograficznych wymienia się m.in. język polski, czeski, litewski, białoruski, niemiecki oraz śląski!. Według spisu powszechnego językiem śląskim posługuje się kilkaset tysięcy ludzi. A Międzynarodowa Organizacja Normalizacyjna ISO, przydzieliła językowi śląskiemu normą ISO 639-3 odrębny kod SZL. Stanowisko zaś Rady Języka Polskiego? Tak samo do 2005 roku wypowiadała się o mowie Kaszubów. Że to po prostu polska gwara. Gdy jednak Sejm w 2005 roku uznał tę „gwarę” za język regionalny,
Wicemarszałek senatu powinien wiedzieć, że wydawać publiczne pieniądze można tylko na to, na co przewiduje prawo. Zgodnie zaś z polskim prawem czyli dwiema ustawami regulującymi te kwestie – ustawą o języku polskim z 1999 roku raz ustawie o mniejszościach narodowych i języku regionalnym (2005 r.) ochronie podlega jedynie język polski oraz języki regionalne i języki mniejszości narodowych. Bez dopisania godki do ich listy nie ma mowy o nauczaniu w szkołach naszej mowy. W szkołach, albo urzędach, miejsce jest tylko dla języków, nie gwar. Na ochronę gwar pieniędzy nie ma! te kwestie – ustawą o języku polskim z 1999 roku raz ustawie o mniejszościach narodowych i języku regionalnym (2005 r.) ochronie podlega jedynie język polski oraz języki regionalne i języki mniejszości narodowych. Bez dopisania godki do ich listy nie ma mowy o nauczaniu w szkołach naszej mowy. W szkołach, albo urzędach, miejsce jest tylko dla języków, nie gwar. Na ochronę gwar pieniędzy nie ma! Tak więc Pańczykowa opowiadając, że w szkołach powinno się uczyć miejscowej gwary, a nie skodyfikowanej mowy, po prostu opowiada bzdury. Nie ma prawnie takiej możliwości. Za to każde śląskie dziecko, ucząc się tej wersji skodyfikowanej, bez trudu dopasuje ją do mowy swojej wsi. Różnice są bowiem maleńkie, znacznie mniejsze, niż próbuje to demonizować Maria Pańczyk.
naraz ci wybitni poloniści, na czele z Miodkiem zaczęli udowadniać, że kaszubski jest językiem. Przecząc temu, co jeszcze rok wcześniej sami głosili. Wreszcie Rada Języka Polskiego nie ma w składzie specjalistów od różnic między językiem a gwarą. O tym jednak piszemy w sąsiedniej ramce, w wypowiedzi dr. Jaroszewicza. Tak więc nie dajcie się nabierać na bajki, że ktoś chce tworzyć „śląskie esperanto” a Pańczyczka chce bronić bogactwa śląskich gwar. To bogactwo można ochronić jedynie nadając godce status języka, a droga, którą proponuje Maria Pańczyk-Pozdziej może zaprowadzić naszą mowę jedynie na cmentarz języków martwych. Nawet jeśli pani senator czyni to pompatycznie, pogrzeb godce szykuje godny, poprzez konkurs „Po naszemu, czyli po śląsku”.
Pierwszy z erystycznych wybiegów Marii Pańczyk dość prosto można obalić. Nie chciałbym w żadnym wypadku umniejszać dorobku naukowego, ani tym bardziej kwestionować wiedzy osób zasiadających w Radzie Języka Polskiego. W większości członkowie tej rady to najwybitniejsi polscy językoznawcy, naukowcy i specjaliści z zakresu wielu gałęzi filologii, którym wiedzy i naukowych dokonań można jedynie zazdrościć. Jasne jest jednak to, że ze względu na przeszkody formalne (ograniczona liczebność Rady), nie można włączyć do Rady Języka Polskiego specjalistów ze wszystkich dziedzin językoznawstwa. Tym samym trudno wśród jej członków odnaleźć badaczy specjalizujących się w socjolingwistyce, ekologii językowej, czy też problematyce standaryzacji języków. Nie trzeba chyba też przekonywać, że swobodne poruszanie się w tych obszarach językoznawstwa byłoby bardzo cenne przy podejmowaniu wszelakich decyzji dotyczących aktualnego statusu mowy Ślązaków. Można też żałować, że w skład Rady Języka Polskiego nie wchodzą tacy badacze jak: profesor Jolanta Tambor, autorka kapitalnej, socjolingwistycznej monografii pt. Mowa Górnoślązaków oraz ich świadomość etniczna i narodowa, profesor Bogusław Wyderka, redaktor monumentalnego, wielotomowego Słownika gwar śląskich, czy w końcu profesor Władysław Lubaś, ojciec polskiej socjolingwistyki, który już w latach 70-tych ubiegłego wieku zainicjował badania nad językiem potocznym Ślązaków. Warto nadmienić, że wspomniana trójka badaczy to oczywiście zwolennicy podniesienia śląszczyzny do rangi języka regionalnego. Biorąc wszystko to pod uwagę, trudno mi tak bezwarunkowo i bezrefleksyjnie – jak czyni to Maria Pańczyk – zaakceptować lapidarne orzeczenie Rady Języka Polskiego, wydane w sprawie śląszczyzny. A przy tym całkowicie zignorować dokonania naukowe i opinie najwybitniejszych, w moim przekonaniu, polskich socjolingwistów i znawców mowy śląskiej.
Rzykani za Dziedziny
„Gośc Niedzielny” jest tygodnikiem, jak głosi nagłówek katolickim. Jego wpływy są więc szerokie, tym bardziej, że jest to najpopularniejszy tygodnik w Polsce. W ogromnym więc stopniu kształtuje lub współkształtuje, z innymi katolickimi środkami komunikacji społecznej opinie katolików. Jest ważny, opiniotwórczy, i z tego powodu go czytam.
Gdybym miał scharakteryzować moje odczucia dotyczące „dialogu” społecznego na łamach GN , związanego ze sprawami Śląska, określił bym to w ten sposób – ten dialog przeraża mnie. Na ogół nie jest to bowiem dialog, lecz seria monologów – i nie są one oparte na faktach, a raczej fakty mieszają się nieprawdami. Jak każdy naukowiec wiem, że z nieprawdziwych przesłanek prawie niemożliwe jest wyciągniecie prawidłowych wniosków – więc i wnioski redaktora Dziedziny są pokraczne i pokrętne. Cóż tak pokracznego jest w tekstach red. Jacka Dziedziny, autora takich tekstów, jak „Otwarta opcja niemiecka”, „Polityk na ambonie” czy „Bajka o Śląsku”. Przyznaję, że dla mnie, Ślązaka, skrajne opinie redaktora Dziedziny są kompletnie niezrozumiałe, a szczególnie te, zawarte w ostatnim tekście, to jest „Bajka o Śląsku” (nr 42 z tego roku). W ni to felietonie, ni to artykule redaktor Dziedzina najpierw przypisuje Ślązakom poglądy, których nie mają – a następnie ich (nas) za te poglądy krytykuje. Kpina z ludzkich uczuć u tego publicysty jest przerażająca. Lektura jego tekstów składa do zadania szeregu pytań redakcji „Gościa Niedzielnego”. Pytanie moim zdaniem najważniejsze: Dlaczego „Gościowi Niedzielnemu” zależy na opinii tygodnika
uczestniczącego w swarach politycznych, opowiadającego się w tym przypadku za jedną tylko opcją narodowościową, na terenie, który zgodnie ze spisem powszechnym, zamieszkuje druga, bardzo liczna opcja? Kościół Łaciński (Rzymsko-Katolicki) pretenduje do miana kościoła powszechnego. A więc z założenia obcego wszystkim tendencjom narodowym, szczególnie zaś nacjonalistycznym. Jest to – a właściwie powinien być – Kościół Chrystusowy, głoszący Ewangelię. Nacjonalizm, obojętnie jaki – niemiecki, polski czy śląski – z tej perspektywy staje się bolesną przypadłością. Jeśli katolicyzm polski pozwala na publikowanie w swoich czasopismach takich tekstów, jak red. Dziedziny, to trzeba powiedzieć wprost, że cierpi na tę przypadłość. Dlaczego (i po c?) taki natrętny dydaktyzm, udowadniający, że Śląska nigdy nie było? Śląsk od tysiąca lat istniał jako prowincja różnych państw z nim obecnie sąsiadujących, oraz państw już nie istniejących. Istniał też – prawda, że krótko, w średniowieczu – jako suwerenne, w pełni niepodległe państwo. Epizodyczna jedynie przed XX wekiem bywała jego przynależność do państwa polskiego, Wysoce wątpliwe po I wojnie światowej były prawa do Śląska. Dlatego też Ustawa Konstytucyjna z 15 lipca 1920 roku stanowi, że „Województwo Śląskie będzie obejmowało wszystkie ziemie śląskie przyznane Polsce”. Nigdzie nie pada tam twierdzenie, ze tworzy się województwo z polskich ziem na Śląsku. Kolejne pytanie: skąd Jackowi Dziedzinie wzięła się teza, że nie istnieją Śląska godka i Ślůnzoki, jako odrębna grupa etniczna? Najprostsze (by nie powiedzieć prostackie) wyjaśnienie, jakiego użył, brzmi: stworzył je RAŚ. Słowa sprawcze RAŚ-u, według red. Dziedziny, przywołały do bytu Sląsk, śląską godkę, Ślązaków przekonanych
o swej odrębności od Polaków. Można by odnieść wrażenie, że Polska stworzyła RAŚ, a RAŚ stworzył Śląsk – po czym Polska przestraszyła się swojego tworu. Dlaczego redaktora Dziedzinę drażnią przypominki niemieckich historycznych osiągnięć na Ziemi Śląskiej? Jeśli uświadomimy sobie, jak nowoczesną i bogatą krainą była w okresie od XVIII do XX wieku prowincja śląska w państwie pruskim, to oczywistym jest, że region taki musiał być też silny nauką, kulturą, sztuką. Od właściwej percepcji tych zjawisk może przybyłego na Śląsk Polaka dzielić tylko zawiść, że Niemcy osiągnęli tu tak wiele, a my tak mało. Przy czym pamiętać należy, że tamte osiągnięcia to nie tylko pruskie sukcesy, partycypowała w nich społeczność międzynarodowa; Niemcy, Żydzi, Polacy, Czesi a nie brakło też przedstawicieli znacznie dalszych nacji, jak Szkot John Baildon. Ówcześni pruscy administratorzy i bogactwa naturalne stworzyły jedynie warunki dla rozwoju krainy i jej mieszkańców. Taki rozkwit, którego Polska nie zdołała kontynuować, najwyraźniej budzi zawiść. Skwitowanie tego pogardliwymi słowami Dziedziny „Bismarck przyjacielem” uwłacza naszej pięknej historii. Moja osobista refleksja nad dziedziną pana Dziedziny: bardzo panu współczuję, uczynił pan sobie w głowie intelektualny śmietnik. Byda za wos panoczku Dziedzina rzykoł, cobyście ten hasiok poschroniali! Sławomir Sokół Katowice, Ślůnsk, 24.10.2014 r. PS. Dedykuję Panu jednocześnie wzmiankę o głoszeniu kazań w języku śląskim i dialekcie żagańskim. Zapis o głoszeniu Słowa Bożego w języku śląskim pochodzi z kronik Augustianów Żagańskich, z lat 13921422 (str. 231 oryginału). Jak rozumiem według Pana już wtedy w tych okolicach działał RAŚ?
Dr. A. Sławomir Sokół jest pracownikiem naukowym Uniwersytetu Opolskiego. Urodzony na południowej części Górnego Śląska (w Ustroniu), pracujący przez całe lata w Katowicach i Opolu zna w zasadzie cały Górny Śląsk. Można by napisać, że zajmując się naukowo systematyką świata roślin i grzybów z zawodowym zainteresowaniem przygląda się, w jaki sposób przedstawicieli gatunku homo sapiens mieszkających na Śląsku klasyfikuje red. Dziedzina.
Wyborczy RAŚ w liczbach R uch Autonomii Śląska jeszcze nigdy nie zgłosił tak licznej grupy kandydatów na radnych do różnych szczebli samorządu. Wystawi na przykład kandydatów na prezydentów aż sześciu górnośląskich miast. (Chorzów, Katowice, Mysłowice, Ruda Śląska, Rybnik, Świętochłowice). Największe zainteresowanie budzi oczywiście kandydat na prezydenta Katowic Aleksandra Uszoka. Ponadto zgłoszono kandydata na burmistrza Krapkowic, wójtów gmin Cisek, Godów, Lyski. Zgłoszono też ogółem 126 kandydatów do sejmików województwa śląskiego i opolskiego, oraz 205 kandydatów do rad
powiatów (RAŚ będzie ubiegał się o mandaty w powiatach bieruńsko-lędzińskim, gliwickim, tarnogórskim raciborskim i wodzisławskim w województwie śląskim oraz krapkowickim, opolskim i strzeleckim w województwie opolskim. Wystawiono też 433 kandydatów do rad miast Bytom, Chorzów, Katowice, Mysłowice, Ruda Śląska Jastrzębie-Zdrój, Rybnik, Świętochłowice, Zabrze i gmin Cisek i Krapkowice (obie woj., opolskie) oraz Godów, Lyskim Świerklany, Tworóg. Lider RAŚ Jerzy Gorzelik będzie ubiegał się o reelekcję do sejmiku wojewódzkiego w okręgu katowickim.
12 R
PAŹDZIERNIK 2014r. E
K
L
A
M
Planujesz ze swojom reklamom trefić genau do Ślůnzokůw? Tuż dej jom sam, we Cajtůngu. Ślůnski muster: bierŷmy niŷdrogo, efekt murowany Chcesz wiedzieć więcej? Dzwoń 507-694-768
Poszukujemy agentów reklamowych. Wysokie prowizje! Od stycznia nowy cennik prenumeraty Cajtunga Podwyższenie cen związane jest ze zmianami cennika Poczty Polskiej, wprowadzonymi kilka miesięcy temu. Cena gazety w prenumeracie jest niezmienna, zmienia się tylko cena przesyłki. Miesięczny koszt prenumeraty: Przesyłki polecone: Do siedmiu egzemplarzy gazety nadanej w jednej przesyłce: 1,2 zł za jeden egzemplarz gazety, plus 7 zł za przesyłkę. Od siedmiu do czterdziestu egzemplarzy gazety nadanej w jednej przesyłce: 1,2 zł za jeden egzemplarz gazety plus 10 zł za przesyłkę. Przesyłki zwykłe: Do siedmiu egzemplarzy gazety nadanej w jednej przesyłce: 1,2 zł za jeden egzemplarz gazety plus 3 zł za przesyłkę. UWAGA!!! Wysoce prawdopodobne jest, że w roku 2015 przejdziemy na cykl tygodnika. Wówczas opłacona prenumerata roczna w rzeczywistości opłaci tylko dwanaście numerów tygodnika, czyli ok. 3 miesięcy.
Ślůnskie ksiůnżki w hurcie tanij! Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Rychtig Gryfno Godka”? „Pniokowe łôsprowki”? „Kamasutra po śląsku”? Eli ni mosz, terozki festelno szansa kupić je blank tanio. W księgarniach komplet tych książek kosztuje średnio około 135 złotych. U nas razem z kosztami przesyłki wydasz na nie jedynie: !!! 110 złotych !!! Ale możesz je oczywiście kupić także osobno. Koszt przesyłki – 9 złotych. W przypadku zamówienia powyżej 100 złotych – przesyłka gratis. Zamawiać można internetowo na poczta@naszogodka.pl lub telefonicznie 507-694-768. Można też zamówić wpłacając na konto 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 - ale prosimy przy zamówieniu podawać numer telefonu kontaktowego.
Instytut Ślůnskij Godki. 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53 *
Asty Kasztana, Ginter Pierończyk - „Opowieści o Śląsku niewymyślonym” to autentyczna saga rodziny z Załęża. Jak się żyło w Katowicach śląskim pokoleniom? Historia przeplatana nie tylko zabawnymi anegdotkami,ale też tragicznymi wspomnieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych zbiorów. 92 stron formatu A-5. Cena: 15 złotych.
„Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyrdy – to jedyny podręcznik języka śląskiego. W 15 czytankach znajdujemy kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, a pod każdą czytanką wyjaśnia najważniejsze różnice między językiem śląskim a polskim. Wszystko to uzupełnione świetnym słownikiem śląsko-polskim i polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. Cena 28 złotych.
* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym.
„Pniokowe Łosprowki” Eugeniusza Kosmały (Ojgena z Pnioków – popularnego felietonisty Radia Piekary) to kilkadziesiąt dowcipnych gawęd w takiej śląskiej godce, kierom dzisio nie godo już żoděn, krom samego Ojgena! 210 stron formatu A-5. Cena 20 złotych.
„Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego – to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron formatu A-4. Cena 60 złotych.
„Kamasutra po śląsku” Richarda Handtucha – do wierszowane, świetnie ilustrowane, fest sprośne, „nasze nojlepsze sztelongi”. 66 stron formatu A-6. Cena 10 złotych.
„Komisorz Hanusik” autorstwa Marcina Melona laureata II miejsca na śląską jednoaktówkę z 2013 roku. to pierwsza komedia kryminalna w ślunskiej godce. „Chytrzyjszy jak Sherlock Holmes, bardzij wyzgerny jak James Bond! A wypić poradzi choćby lompy na placu” – taki jest Achim Hanusik, bohater książki. Cena: 28 złotych.
A