GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ
CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE
Sporo się działo
T
ym numerem zamykamy tematykę wyborczą, której było u nas sporo od kilku miesięcy. Chociaż żadna śląska organizacja nie zdołała wprowadzić do parlamentu swoich przedstawicieli, możemy je chyba uznać za udane. Choć nie może tego chyba zrobić Śląska Partia Regionalna/RAŚ, która znów poniosła spektakularną klęskę. Inna sprawa, że powinna już do nich przywyknąć. Może czas zmienić szefostwo na jakieś bardziej rozgarnięte? O wyborach piszemy na stronach 4-5 i w moim felietonie na stronie 13. A na stronie 12 o problemach mniejszości niemieckiej, za którą na różne sposoby próbuje zabrać się PiS. Tekst nosi tytuł „Jakoś Was nie żałuję” – bo śląscy Niemcy mają szanse poczuć, jak czują się nieuznawani Ślązacy, którym ich liderzy też tego uznania odmawiają. Na stronach 6-7 natomiast nasza ocena Wojciecha Korfantego, oraz to, jak patrzymy na odsłonięcie jego pomnika w Warszawie, a raczej na śląską delegację, która się tam dokonała. To była tandetna cepeliada, skansen, ku uciesze warszawiaków, ale ku naszemu wstydowi. Oni tam nawet na pomniku zamazali, że to polityk śląski, a śląska „pielgrzymka” ubrała się w stroje regionalne, jakby z tym śląskim folklorem Korfanty w jakikolwiek sposób się utożsamiał. On nas sprzedał, a oni mu kadzą… Na stronie 10 autor książki „Śląsk zbuntowany” obala powszechny mit, że Ślązacy nigdy nie byli lewicowi. Wbrew niemu w I połowie XX wieku należeliśmy do najbardziej socjalistycznych a nawet komunistycznych regionów świata. Książka naprawdę warta jest przeczytania. No i wreszcie strona11, a tam Rok Zaprzańca, czyli przypomnienie, że rok temu wbrew woli mieszkańców regionu, niejaki Wojciech Kałuża oddał władzę nad województwem śląskim PiS-owi. Grzebiąc zarazem tym szanse na popularyzowanie naszej godki. Tekst jest bardzo zaangażowany, bo napisał go działacz polityczny a nie dziennikarz. Niemniej jednak na pewno przeczytać go warto. A poza tym zapraszamy do lektury kolejnego odcinka Hajmatu. Na przełomie roku 2019 i 2020 powieść ukaże się w formie książkowej. Szef-redachtůr Bieżący numer choć niby październikowy ukazał się w listopadzie. Wynika to jednak z przepisów podatkowych. Od 1 listopada zmieniła się stawka VAT na nasz miesięcznik, więc wszystkie egzemplarze ze starą stawką musiały być wycofane ze sprzedaży 31 października. Gdybyśmy więc wydali go w poniedziałek 28 paździenika,w sprzedaży byłby raptem cztery dni.
NR 6/7 10/2019r. (90) (42) CZERWIEC/LIPIEC 2015r. ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 3,00 ZŁ (5% VAT)
Śląscy aborygeni wyprawili się oddać hołd Warszawie
Cepeliada w Warszawie
W ostatni piątek października, w samo południe, w Warszawie miało miejsce odsłonięcie pomnika Wojciecha Korfantego. Na szczęście wbrew obawom i deklaracjom niektórych osób z naszego regionu, nie zapłaciliśmy za niego my, lecz Warszawa. Za to śląska delegacja, niczym jacyś aborygeni, pojechała bić pokłony warszawskim panom. str 6
2
nr 10/2019 r.
Miuosh pedzioł co wiedzioł...
W
iycie, fto to je Miuosh? To taki raper, richtig mianuje sie Miłosz Borycki a je ze Rybnika. I tyn Miuosh (Miłosz) poősprawioł, co myśli o ślůnskij godce. Pado tak: Jestem wielkim zwolennikiem stosowania gwary śląskiej, ale w odpowiednim czasie. Stosowanie jej na wyrost, na lewo i prawo, byłoby dla mnie czymś nie do końca naturalnym. Staram się do tego podchodzić z wielkim szacunkiem. Gdzie panie Miuosh jest odpowiednie miejsce i czas aby mówić po śląsku??? A gdzie jest nieodpowiednie? To jakaś mowa wstydliwa, że nie można nią mówić wszędzie i zawsze? Wy tak ino w haźlu godocie abo we szynku? A jednak przyznaje ten muzykant, że: - Codziennie spotykam się z gwarą. Czasem jesteśmy na drugim końcu Polski. Często wtedy ktoś usłyszy akcent oraz sposób, w jaki mówimy i od razu mówi, że musimy być ze Śląska. Dzieje się tak, mimo że nie mówimy gwarą. Dla mnie to
jest bardzo fajne, że nawet w normalnej komunikacji nie da się zapomnieć o swojej tożsamości i skąd się pochodzi. Z tego wynika panie Miuosh, że ani po śląsku, ani po polsku najwyraźniej nie umiecie. Bo kto umie, u tego śląskiej wymowy nie słychać. I nie akcentu lecz wymowy. Bo akcent śląski, identycznie jak polski, jest na przedostatnią sylabę. Natomiast my inaczej wymawiamy niektóre spółgłoski, w naszej mowie występują takie, których nie ma w polskiej. Także niektóre spółgłoski (na przykład r), wielu z nas wymawia inaczej. A poza tym to zdanie: „nawet w normalnej komunikacji nie da się zapomnieć o swojej tożsamości i skąd się pochodzi”. Czy wele ciebie synek godanie po ślůnsku to komunikacja niynormalno??? Miuosh tyn pedzioł tyż o Szczepanie Twardochu, o jego powieściach przełożonych na godka: „Z tego, co wiem, to te książki tłumaczone są w dość specyficzny sposób na gwarę klasyczną. To tylko dodaje naturalności jego literackim próbom”. No i wiemy wszystko.Jeśli ten Miuosh przekład Twardocha mianuje gwarą klasyczną,to znaczy, że po prostu mowy śląskiej zupełnie nie zna, że jego znajomość ogranicza się zapewne do „ja, gylynder, tomata, fest”. Rzeczywiście, znając jakikolwiek język w takim stopniu nie da się w nim rozmawiać. Ale czy to już powód, by swoim bełkotem na ten temat go obrażać? DD
„Górny Śląsk - stąd nasz ród!” – naucza nas redaktor Semka
Tak to idzie godać o wszyjskim a niczym
F
to chcioł trefić na fest szpasowny kabaret, szpasowny tym barżyj, co udowoł ŏpowożne sympozjum – tyn winiyn pojechać 26 a 28 października na XVIII Sympozjum Tarnogórskie. Mianowało się to „Górny Śląsk - stąd nasz ród” a ŏ tym naszym Górnym Śląsku ŏsprowiały taki Ślůnzoki jak Piotr Semka, feciaty redachtůr ze Warszawy, kiery ŏ Ślůnsku niy wiy chneda nic, ale wdycki rod na jego tytam godo, a ku tymu doradca Prezydenta RP Agnieszka Lenartowicz-Łysik. Inni „wybitni” uczeni, którzy brali w imprezie udział to choćby Hanna Karp, związana z wyższą uczelnią Radia Maryja, Wbrew nazwie sympozjum, tych, którzy mogą o sobie powiedzieć „Górny Śląsk - stąd nasz ród!” – czyli Ślązaków, praktycznie nie zaproszono. Ową komiczną imprezę firmował urząd miasta w Tarnowskich Górach, było nie było jednak śląskich. Dyskutanci rozmawiali choćby o Ruchu Autonomii Śląska, ale do owych rozmów przedstawiciel tej organizacji nie był im do niczego potrzebny. Rozmawiali o śląskiej tożsamości, ale osoba poczuwająca się do niej też potrzebna im nie była. Nawet by może i przeszkadzała. Bo jeszcze mogłaby podawać fakty niewygodne dla pana Semki i jego kolegów. Żenujące jest to, że władze Tarnowskich Gór tak zachwalają to wydarzenie: „Sympozjum Tarnogórskie, to cykliczne spotkanie tarnogórzan z wy-
n Tak tesympozjum (podpisy) widzi RAŚ bitnymi postaciami świata nauki, publicystyki w celu wymiany myśli na temat wartości kształtujących nasz światopogląd. Obecność nowoczesnej myśli społecznej w naszym mieście jest ważnym etapem rozwoju intelektualnego każdego człowieka. Dyskurs intelektualny, wsparty etosem wartości chrześcijańskich, jest co roku puentowany wydawnictwem, zbierającym wygłaszane referaty oraz dodatkowe artykuły komentujące naszą kondycję intelektualną”. Otóż nie, ani wybitnych postaci świata nauki i publicystyki tam nie było, a jedynie politruki jednej linii, ani wymiany myśli nie było - bo tam wszyscy jedną myśl reprezentowali. Nowoczesna myśl społeczna to tam może i była, ale nowoczesna100 lat temu. A nazywanie tego dyskursem intelektualnym zakrawa już o hucpę. Zresztą dyskursu inte-
lektualnego nie można wspierać żadnym etosem, bo gdzie pojawia się obowiązujący etos, tam o intelekcie trzeba zapomnieć. Podobnie jak o jakiejkolwiek kondycji intelektualnej u tych, którzy kabaret ten pod przykrywką sympozjum urządzili. Można zrozumieć, że władze Tarnowski Gór sympatyzują z PiS-em. Ale to jeszcze nie oznacza, że sympozjum musi być na żenującym poziomie, i że na sympozjum o haśle przewodnim "Górny Śląsk - stąd nasz ród!" nie można zaprosić ludzi, którzy mają poważny dorobek naukowy czy publicystyczny, a ich ród jest rzeczywiście stąd. Jak dr Adam Dziurok z IPN-u, jak prof. Ryszard Kaczmarek, jak prof. Zbigniew Kadłubek, jak Szczepan Twardoch, jak Jerzy Ciurlok. Jeśli się już redaktora naczelnego naszego Cajtunga czy Jerzego Gorzelika naprawdę nie chce. AMO
Ubuntu trocha po ślůnsku P ortal wachtyrz.pl poinformowoł, co 18 października prymiera miała nowo wersyjo komputerowego systymu ôperacyjnego Ubuntu po ślůnsku. Je to darmowy systym ôperacyjny kiery stoi na linuksie. We pakecie ze systymym kludzi się nom ślůnsko tastatura we ślabikorzowym mustrze a ôprogramowa-
nie we ślōnskij wersyji, chocia niy wszystkie programy som we ślůnskij godce. Prowda pedzieć, do tyj godki też idzie mieć kupa uwag, cosik za fest je podano na polsko. Zaro widać, co autor, eli niy wiedzioł, jak co po ślůnsku zamianować, mianowoł po polsku. Ubuntu to nojbarży popularny linuksowy systym ôperacyj-
ny na kōmputry we cołkim świecie. Zrychtowała a rozwijo go ôd 2004 roku brytyjsko firma Canonical. Używajom go szule we poniykierych krajach Ojropy, francusko policjo, amty w Monachium. Eli fto chce poblikać na ta ślůnsko wersyjo, musi dać pozůr, coby ściągać wersyjo 19.10. MP
REKLAMA
Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską
ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Nakad: 6500 egz. Nie zamówionych materiałów
redakcja nie zwraca.
POLSKA PRESS Sp. z o.o.,
Oddział Poligrafia, Drukarnia Sosnowiec
Do kupienia na terenie Tychów, południowych dzielnic Katowic, Mysłowic, powiatów pszczyńskiego, mikołowskiego i bieruńsko-lędzińskiego.
3
nr 10/2019 r.
Wygłup prokuratury czy jednak IPN-u?
Rekonstruktorów się przyczepili Pszczyńska prokuratura sprawdza, czy na czerwcowych obchodach 100-lecia powstań śląskich nie doszło do propagowania faszystowskiego ustroju państwa. Chodzi o grupę rekonstruktorów odtwarzających działania oddziału śląskiego Selbstschutzu (Samoobrony). Bo rekonstruktorzy ci posługiwali się flagą wojenną Cesarstwa Niemieckiego.
O
d kiedy to jednak Cesarstwo Niemieckie było w myśl polskiego prawa ustrojem totalitarnym? Takie ustroje są w nim dwa, komunizm i faszyzm. Faszyzm w Niemczech był, i owszem, ale narodził się kilka lat po likwidacji cesarstwa niemieckiego, a władzę nad państwem niemieckim faszyści zdobyli piętnaście lat po upadku tego cesarstwa. Jakim więc cudem flaga cesarstwa może być symbolem ustroju totalitarnego?
była swastyka. Oni jednak nie zaczerpnęli jej od faszystów, oni sięgnęli to ten starożytny symbol z faszystami równolegle i niezależnie od nich.
BO CHODZILI PO MIEŚCIE…
INSTYTUT PAMIĘCI CZY NIEUCTWA? Sprawą zajmuje się Prokuratura Rejonowa Katowice-Wschód. Bo ta akurat jednostka została wyznaczona w regionie do badania tzw. przestępstw z nienawiści. W zasadzie trudno nawet ją obwiniać. Jeśli wpłynie zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, prokuratura musi przeprowadzić czynności sprawdzające. Inna sprawa, że te czynności powinny trwać kilka minut, do momentu ustalenia, że chodzi o flagę państwa, które nijak jako ustrój totalitarny nie jest określone. Gorzej, że zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa wniósł nie jakiś głupek wioskowy, a Andrzej Sznajder, dyrektor katowickiego Instytutu Pamięci Narodowej. Facet kierujący instytucją zatrudniającą wielu dobrych, zawodowych historyków a nawet własnych prokuratorów, więc chyba umiejącą ustalić, czy flaga cesarstwa jest symbolem ustroju totalitarnego, czy nie. Sznajder próbuje swoją postawę motywować tym, że rekonstruktorzy mieli na sobie umundurowanie niemieckiej formacji, która wsławiła się wyjątkowym okrucieństwem podczas walk o Górę Św. Anny w III powstaniu. Nawet jeśli to prawda, to co z tego, jeśli rekonstrukcja dotyczy walk w tym właśnie okresie, to mieli mieć na sobie mundury polskiej piechoty łanowej z XVII wieku, czy jak? Rekonstrukcja bitew, panie dyrektorze
Rekonstrukcja bitew, panie dyrektorze Sznajder, polega na tym, żeby jak najwierniej odtworzyć realia tamtych wydarzeń, mundury, uzbrojenie, flagi też. Pan – dyrektor IPN-u – tego nie wie? Sznajder, polega na tym, żeby jak najwierniej odtworzyć realia tamtych wydarzeń, mundury, uzbrojenie, flagi też. Pan - dyrektor IPN-u – tego nie wie?
BO KTOŚ PRZYWŁASZCZYŁ… Dla odmiany Anna Łukasik z prokuratury rejonowej, która sprawą się zajmuje twier-
dzi, że flaga wojenna cesarstwa niemieckiego aktualnie została przywłaszczona przez organizacje neonazistowskie. Może to i prawda, ale w związku z tym jakiej flagi mają używać rekonstruktorzy? Aktualnej flagi Bundesrepubliki czy jak? Przecież w rekonstrukcjach zdarzeń z II wojny światowej pojawiają się także ludzie w mundurach SS, z hakenkrojcami, a nikt tam nie wpadnie na pomysł, by oskarżać ich o propagowanie faszyzmu.
I czy rekonstruktorzy ponoszą jakąkolwiek odpowiedzialność, iż jakaś faszystowska grupa przywłaszcza sobie symbole cesarstwa niemieckiego? Niech pani prokurator ściga tę grupę, a nie ludzi, którzy używają tych symboli zgodnie z historyczną prawdą? To tak, jakby ludzi noszących w rekonstrukcjach mundury przedwojennych polskich Podhalańczyków ścigać za propagowanie faszyzmu, bo na ich mundurach też
Redaktory Newsweeka so tok tympi! „Tu nie so ludzia aż tok tympi” – tak rzekomo po śląsku mieszkańcy Śląska oceniali zapowiedzi wyborcze premiera Mateusza Morawieckiego. W każdym razie tak właśnie brzmiał ogromny tytuł Newsweeka z 8 października. Po jakiemu to jest? Bo na pewno nie po śląsku! Czy redaktorka Newsweeka zanotowała (nagrała) to, co ludzie mówili, czy też po prostu doszła do wniosku, ze jeśli mocno wykoślawi polszczyznę, to już będzie mowa śląska jak
ta lala??? Co gorsza, słowa te wsadziła w usta Romka Kubicy, działacza RAŚ i radnego z Rudy Śląskiej, który po śląsku mówi całkiem dobrze. Szczególny ten przypadek pokazuje stosunek Polaków do naszej mowy. Bo jeśli tak postrzegają ją dziennikarze Newsweeka, podobno jednego z najlepszych polskich tygodników, to czego spodziewać się po reszcie? Chyba, że to w Newsweeku so tak tympi? Autorka tekstu, Aleksandra Pawlicka, błysnęła na samym jego
początku mądrością, że „Mówi się, że kto wygrywa na Śląsku, ten wygrywa wybory. To region, w którym do zdobycia jest 55 mandatów”. Nie pani Aleksandro, tyle jest do zdobycia w województwie śląskim, nie na Śląsku. A Dąbrowa Górnicza, o której w kontekście
tego Śląska pisze, wcale na nim nie leży. Wyście paniczko richtig „so aż tok tympi”, coby tego niy poradzić zmiarkować? Redachtorze naczelny, panoczku Lis, nafasujcie se kogo, fto choć trocha Ślůnsk rozumi, bo tak, to se ino gańba robicie. DD
Wobec grupy rekonstrukcyjnej z Pszczyny pada i zarzut, że wyszła poza rekonstrukcję, bo w trakcie całych uroczystości 16 czerwca szwendała się w tych mundurach i z tą flagą po mieście. Zarzut równie absurdalny jak wszystkie pozostałe. Rekonstruktorzy potwierdzają, że w uroczystościach brali udział jako publiczność. Ale cóż w tym dziwnego, przecież te mundury, to kostiumy, w których podczas tych uroczystości występowali. Występowali w kilku punktach, trudno więc, by stale się przebierali. Ubrani byli w to, czego organizatorzy uroczystości od nich oczekiwali. W tych mundurach byli na mszy, w nich, jak wszyscy inni, brali udział w przemarszu na Rynek. Tam oficjalne uroczystości oglądali jako publiczność. Prokuratura musi sprawdzić każde zawiadomienie, to oczywiste. Ale jeśli w przypadku sprawy oczywistej, która powinna być umorzona po kilku minutach, przeprowadza się przesłuchania wielu osób, to efekt może być tylko jeden – ostudzenie zapału rekonstruktorów, zniechęcenie ich do tej pasji. W efekcie wszystkie rekonstrukcje będą wyglądały tak, że „słuszna strona” (czyli zasadniczo wojsko polskie) będzie się biła z nikim, będzie strzelała w pustą przestrzeń, bo kto zechce ubrać się w niemieckie czy sowieckie mundury mając świadomość, że może za to być ciągany po prokuratorach. Dlatego do prokuratury apelujemy o rozsądek. Do dyrektora Sznajdera o rozsądek nie apelujemy. Szkoda czasu. Joanna Noras
REKLAMA
Wszyskim, kierzy 13 października welowali za mnom do Synatu, a za kandydatami Ślonzokůw Razem do Syjmu – fest mianym swoim a naszyj partyje dziynkuja. Latoś niy smogli my jeszcze mandatůw parlamyntarnych nafasować, ale cuzamyn my pokozali, co je nos mocka, i co werci sie iś po tyj ślůskij ceście. Bydźcie wdycki z nami, tako, jak wdycki som ze naszym Hajmatym! Lyjo Swaczyna Lider Ślonzokůw Razem
4
nr 10/2019 r.
Gorzelikowcy znów spieprzyli w wyborach wszystko, co można było spieprzyć
Wyborcza śląska kompromitacja
Cztery lata temu otoczenie Jerzego Gorzelika zmajstrowało listę do sejmu pod nazwą Zjednoczeni dla Śląska. Aby ominąć 5% próg wyborczy w skali całej Polski zarejestrowali go (przy pomocy Mniejszości Niemieckiej) jako komitet mniejszości narodowej, bo ich ten próg nie dotyczy. Niewiele to dało – Zjednoczeni dla Śląska uzyskali wynik na granicy błędu statystycznego. Ale tym razem było jeszcze gorzej!
C
hociaż mogło a nawet powinno być lepiej. Po latach strzelania fochów, że start do Sejmu z ogólnopolskich list nie interesuje śląskich regionalistów, tym razem otrzymali oni propozycję wystartowania wraz z Koalicją Obywatelską. Dokładnie rzecz biorąc dostało je Śląskie Porozumienie Wyborcze, dziwaczny nieco twór teoretycznie czterech, a w praktyce dwóch organizacji. Z jednej strony są to bowiem dwie mniejszości niemieckie, które na co dzień niby niezbyt blisko ze sobą współpracują, ale w wyborach zawsze się jednoczą. Pozostałe dwie organizacje to RAŚ i Śląska Partia Regionalna, których kierownictwo ( i członkowie) pokrywają się w ogromnym stopniu, więc to raczej po prostu dwie odsłony tej samej grupy ludzi.
PRZESTRASZENI, BO PSL BIERZE ŚLONZOKÓW
Chociaż KO zaprosiła ich na listy nieco nerwowo, dopiero wtedy, gdy partia Ślonzoki Razem podpisała porozumienie z PSL-em, że startuje z ich list wyborczych. Co więcej, w zasadzie niemal natychmiast ogłosiła, że PSL oddaje im w okręgu katowickim jedynkę na liście. To rzecz w polskiej polityce zupełnie nowa. Działacze RAŚ-u kandydowali już z ogólnopolskich partii, także w PSL-u (w 2007 roku nawet negocjowano wspólny start PSL-RAŚ, do którego ostatecznie jednak nie doszło), ale nigdy z jedynek! PSL pokazał, że partnera tego traktuje bardzo poważnie.
Mercik czyli przepis na przegraną
S
tarcie z udziałem kandydatów do senatu Ślonzoków Razem i ŚPR miało miejsce w okręgu rudzko-chorzowskim. Ponieważ startował tam jeszcze Dawid Kostempski, to głosy opozycji antyPiSowskiej podzieliły się na trzech kandydatów i senacki mandat zdobyła Dorota Tobiszowska z PiS-u. Najbliżej jej był Henryk Mercik (KO-Pakt Senacki), który gdyby nie obaj rywale (Leon Swaczyna – Ślonzoki Razem i Dawid Kostempski z własnego komitetu) – raczej by ją pokonał. Dlatego osoby związane z ŚPR rozpoczęły wobec Swaczyny i Kostempskiego hejt, że w imię własnych ambicji utorowali drogę PiS-owi.
MERCIK TO DOBRO WSPÓLNE??? Tak to ujął choćby Jerzy Ciurlok: „Wygrał PiS. Drugi wynik miał kandydat z KO. Już zapewne wiecie o kim myślę. No i z tego dodawania wychodzi mi, że to ci dwaj pozostali kandydaci są źródłem sukcesu wyborczego swoich przeciwników (przeciwniczki). A właściwie nie przeciwników, bo są ich rzeczywistymi sprzymierzeńcami i współautorami sukcesu. Może zostaną hojnie wynagrodzeni? W każdym razie to piękna opowieść z mora-
n Henryk Mercik
n Jeon Swaczyna
Wynika z tego, że Ciurlok polityki nie rozumie. Pół biedy, bo Jurek jest świetnym dziennikarzem, wybitnym znawcą historii Śląska, bardzo dobrym satyrykiem, ale akurat ani uczestniczeniem w życiu politycznym, ani jego komentowaniem nigdy się na szczęście nie zajmował. Gorzej jednak, gdy bzdury te powtarzają ludzie uważający siebie za polityków.
ZAROZUMIAŁA PO, AROGANCKA ŚPR Bo akcję z kilkoma kandydatami do senatu spartolili nie Swaczyna i nie Kostempski, lecz Koalicja Obywatelska. Która uroiła sobie, że jeśli zawrze pakt senacki z
Mandat senacki dla Mercika to w oczach Swaczyny nie żadne ”dobro wspólne; dobro wyższego rzędu” – tylko dowód, że nielojalność popłaca. Dobro wyższego rzędu to w oczach Swaczyny (który ma Mercika za kanalię i krętacza), polega na tym, by tegoż Mercika definitywnie z życia publicznego wyautować łem o przerostach ambicji, prywacie i nieoglądaniu się na dobro wspólne; dobro wyższego rzędu - nie chcę używać ostrzejszych określeń, choć cisną mi się one do głowy. Nie mam wątpliwości, że ci współautorzy sukcesu PiS tego morału nie pojmą tak, jak niewiele pojmowali też dotąd. Ale zapewne ambicji jeszcze długo im nie zabraknie by jeszcze nieraz zaszkodzić Śląskowi i jego mieszkańcom w wielu innych sprawach. Tak, jak robili to dotąd. Być może jednak ich potencjalni wyborcy właściwie odczytają morał z tej lekcji i pokażą im ich miejsce; miejsce za drzwiami śląskiej samorządności.”
PSL-em i SLD, to kandydat tego paktu będzie się mierzył w rywalizacji jeden na jednego z kandydatem PiS-u. Zapomnieli, że w wyborach senackich może zarejestrować się każdy, kto zbierze niewielką w sumie liczbę 2000 podpisów. Dalej uroiła sobie, że jeśli już wskaże swojego kandydata, to ci inni powinni zrezygnować w imię „celów wyższych” (tzn. walki z PiS-em). I z tymi urojeniami w głowie – w ramach zawartego porozumienia z RAŚ/ŚPR - jako swojego kandydata do senatu namaściła Henryka Mercika. Nie pytając choćby Leona Swaczyny (Ślonzoki Razem), jak się w tej sytuacji
zachowa. A powinni, bo Swaczyna o zamiarze kandydowania do senatu mówił od ponad roku. Mimo tego gdy zawierali Śląskie Porozumienie Wyborcze (RAŚ, ŚPR, mniejszość niemiecka) ostentacyjnie zlekceważyli Ślonzoków Razem (Swaczyna jest liderem) nie zapraszając ich do rozmów. Gdy negocjowali z KO miejsce dla Mercika do senatu (dano mu miejsce, które miał obiecane Kostempski) – nie zapytano Swaczyny o zdanie. O możliwość dogadania się, by kandydat był tylko jeden. Tak naprawdę nie dali Leonowi Swaczynie żadnych szans, by wycofał się na rzecz wspólnego kandydata.
MERCIK NIE DO PRZYJĘCIA Gdy już sobie wszystko ustalili, wysłali do Swaczyny negocjatorów, którzy mieli namówić go, by ustąpił. Tak po prostu, żeby nie wygrał kandydat PiS-u. Tylko tak się składa, że Swaczyna nie jest wprawdzie sympatykiem PiS-u, ale Mercika nie cierpi bardziej, niż Kaczyńskiego. Gdyby Koalicja Obywatelska przyszła do Swaczyny z pytaniem, czy istnieje możliwość by wycofał się z wyborów, odpowiedziałby, że tak, pod warunkiem, że wspólnym kandydatem będzie osoba, którą jest w stanie zaakceptować. Taką osobą był być może Kostempski, był szef Związku Górnośląskiego (i działacz PO) Grzegorz Franki – ale na pewno nie był nią Mercik. Używając terminologii Jurka Ciurloka, mandat senacki dla Mercika to w oczach Swaczyny nie żadne ”dobro wspólne; dobro wyższego rzędu” – tylko dowód, że nielojalność popłaca. Dobro wyższego rzędu to w oczach Swaczyny (który ma Mercika za kanalię i krętacza), polega na tym, by tegoż Mercika definitywnie z życia publicznego wyautować. Zarzucanie więc Swaczynie, że nie umiał poświęcić swych osobistych ambicji dla dobra wyższego rzędu jest śmieszne – bo on w imię tegoż dobra, tak jak je rozumie, właśnie w tych wyborach wystartował. I politycy, z PO, z ŚPR-u, powinni to przewidzieć. Powinni zaproponować trzecie rozwiązanie, czyli do senatu zupełnie ktoś inny. A Mercik, zamiast panny Bainki, mógł kandydować do sejmu. Ale panowie z PO i ŚPR zamiast ze Swaczyną rozmawiać, to go lekceważyli. Oddając tym sposobem mandat senacki w ręce PiS-u. I to jest drogi Jurku opowieść z morałem o Henryku Merciku, o jego przerostach ambicji, prywacie i nie oglądaniu się na dobro wspólne; dobro wyższego rzędu – przez co mandat przypadł pani Tobiszowskiej. Dariusz Dyrda
Koalicja Obywatelska wtedy się chyba przestraszyła. Wie przecież doskonale, że w śląskich okręgach poparcie dla regionalnych organizacji przekracza w wyborach wyraźnie 5%, czasem zbliżając się do 10 - więc jest się o co bić. A jeśli w wyborach wystartuje tylko jedna śląska organizacja, Ślonzoki Razem, na listach PSL-u, wówczas to PSL może zgarnąć te śląskie głosy. Dlatego KO nagle zapragnęła doprosić do koalicji ŚPR i RA, szerzej zaś to Śląskie Porozumienie Wyborcze.
MIEJSCA KIEPSKIE, KANDYDACI JESZCZE GORSI O ile jednak PSL pokazał, że traktuje partnera poważnie, dając mu jedynkę, o tyle KO pokazała, że traktuje go jedynie jako kanonenfuter, dając miejsca bardzo odległe, zasadniczo w każdym okręgu dziewiąte, plus ewentualnie coś na samym końcu listy. Miejsca w zasadzie nie biorące mandatów poselskich. Takie zapchajdziury. Teoretycznie. Bo jeśli na tej samej liście KO w okręgu katowickim Michał Gramatyka na miejscu siódmym potrafił zrobić czwarty wynik listy i zostać posłem, to dlaczego kandydat ŚPR z miejsca dziewiątego nie mógłby dostać wyniku piątego i też zostać posłem (KO w okręgu tym wywalczyła pięć mandatów)? Ano otóż dlatego, że miejsce jest ważne, ale jeszcze ważniejszy jest sam kandydat. I to pokazuje, jak gorzelikowcy spieprzyli swoją wyborczą szansę. Dlaczego? Bo wspomniany Gramatyka, który z miejsca siódmego zrobił czwarty wynik listy – to były wicemarszałek województwa, były wiceprezydent Tychów i przewodniczący Rady Miasta Tychy. Zrobił dużą kampanię wyborczą. Samymi Tychami nazbierał tyle głosów, że niemal mu na mandat starczyło. Resztę dozbierał w pozostałej części okręgu katowickiego. Ogółem zebrał niemal 9500 głosów. A kogo Śląska Partia Regionalna wystawia na tej samej liście dwa miejsca za nim? Marta Bainka ma lat 25, osiągnieć w życiu publicznym zero. W ubiegłorocznej kampanii sejmikowej dostała wynik słaby. Kampania była praktycznie niewidoczna (sam zauważyłem raptem jeden jej baner) więc na jaki wynik mogła liczyć? Tylko na żelazny elektorat ŚPR i trochę znajomych z Bierunia, gdzie mieszka. Efekt? Poniżej1000 głosów, dziesięć razy mniej niż wspomniany Gramatyka, siedem razy mniej, niż znajdujący się za nią kandydat na miejscu 10. Drugi kandydat ŚPR, Krzysztof Szulc, ostatni na liście, dostał dokładnie 1000 głosów. Tak więc kandydaci ŚPR dostali 13 i 14 wynik listy. Razem zebrali mniej niż 2000 głosów na liście, która dostała ich 175 tysięcy. Raptem 1% głosów oddanych la listę, mniej niż pół procenta wszystkich głosów oddanych w tym okręgu wyborczym. Bez żadnego wpływu na wynik wyborów. Pokazali Platformie Obywatelskiej, że są koalicjantem zupełnie bezwartościowym!
GORZELIK WYPĘDZIŁ LIDERÓW Dlaczego tak się stało? Ano dlatego, że ŚPR nie wystawił żadnych osobistości, żad-
5
nr 10/2019 r.
Koalicja Obywatelska wzięła śląskich regionalistów spod znaku Gorzelika na listy i teraz już wie, że wzięła ich niepotrzebnie, bo ich obecność na tych listach nic nie daje. Jeśli jeszcze mieli wątpliwości, ile politycznie warta jest ŚPR – to teraz już nie mają. Nie jest nic warta! wprawdzie też nie zdobyli, popełnili w kampanii wiele błędów, ale i tak pokazali, że są dla PSL-u wartościowym partnerem, koalicjantem. Weźmy dla porównania ten sam okręg katowicki. PSL zdobył w nim 20512 głosów. (Zabrakło ciut do 5%). Ale wśród tych 20512 głosów oddanych na listę PSL ponad połowę zdobyli kandydaci Ślonzoków Razem. Dokładnie: 10 399 głosów. To dla
nych postaci znanych. A dlaczego nie wystawił? Bo ich nie ma! Jerzy Gorzelik w ciągu niemal dwudziestu lat kierowania RAŚ-em usunął bądź zmusił do odejścia z tej organizacji wszystkich, którzy mieli choć odrobinę talentów lidera, którzy umieli budować własną popularność. I teoretycznie mogliby zagrozić pozycji Gorzelika. W efekcie RAŚ/ ŚPR ma tylko jednego rozpoznawalnego lidera. A ten jeden nie kandydował – trudno powiedzieć czemu, ale raczej PO nielojalnego Gorzelika, który przed wyborami samorządowymi mówił, że nie wyklucza koalicji z PiS-em, nie chciała mieć na listach. A poza nim wszyscy związani z Śląskim Porozumieniem Wyborczym to tak zwane nołnejmy, osoby kompletnie anonimowe. No, może z wyjątkiem Henryka Mercika, też do niedawna wicemarszałka województwa, ale o nim w ramce obok. Tak więc RAŚ okazał się dla PO koalicjantem bez wartości, bo bez nazwisk i bez pieniędzy na kampanię. I dotyczy to w zasadzie wszystkich okręgów, w których na listach KO wystawił swoich kandydatów. Może poza okręgiem gliwickim. Tam na ostatnim miejscu listy znalazł się, reprezentujący RAŚ/ŚPR Leszek Jodliński, postać dość znana w śląskich środowiskach, bo to ten dyrektor Muzeum Śląskiego, którego w roku 2012 odwołano za to, że chciał w tym muzeum pokazać prawdziwą historię Śląska. Jodliński mógłby może powalczyć o mandat, gdyby RAŚ zdołał dla niego wynegocjować miejsce w pierwszej piątce listy (KO wzięła tutaj cztery mandaty spośród dziewięciu w okręgu). Ale nie zdołał, Jodliński na 18 miejscu zamykał listę. Jak na tak odległe miejsce dostał głosów dość dużo (1496 – jedenasty wynik listy), ale z miejsca tego też był tylko dostarczycielem głosów, a nie osobą realnie walczącą o poselski mandat. Koalicja Obywatelska wzięła śląskich regionalistów spod znaku Gorzelika na listy i teraz już wie, że wzięła ich niepotrzebnie, bo ich obecność na tych listach nic nie daje. Jeśli jeszcze mieli wątpliwości, ile politycznie warta jest ŚPR – to teraz już nie mają. Nie jest nic warta! A opowieści z kręgów ŚPR-u, że dzięki tym wyborom wspomniana Bainka i inne nołnejmy zyskały doświadczenie, nauczyły się czegoś – brzmią śmiesznie. Zbie-
rać doświadczenie to można w wyborach do rady dzielnicy, niechby do rady gminy, ale nie w wyborach do Sejmu. Tam powinno się wystawiać ludzi z dorobkiem, z osiągnieciami, a nie Martę Bainkę. Z kandydatur, które ŚPR wystawił, przeciętny śląski wyborca może wysnuć tylko jeden wniosek: lepszych widać nie mają!
ŚLONZOKI – W PORÓWNANIU Z ŚPR PRAWDZIWI ZAWODOWCY Zupełnie inaczej w tych wyborach wypadli Ślonzoki Razem. Mandatów sejmowych
kampanię nie zaangażowały – ważne że wymagana ilość kobiet została zachowana. PSL przez kilka kolejnych wyborów uzyskiwał w okręgach wielkomiejskich Górnego Śląska poparcie śladowe. Tym razem albo próg 5% przekroczył (okręg rybnicki i gliwicki) albo niewiele brakło (katowicki). Ludowcy znaleźli dla siebie nową formułę, w której nie są już partią wsi, lecz partią konserwatywną, ale zarazem demokratyczną,
n Marta Bainka – kompletnie nieznana kandydatka ŚPR do sejmu. Skończyło tak, jak się skończyć musiało. kę śliwek, lecz wytargowali dla siebie jedną jedynkę. Z drugiej jednak strony na tej jedynce, podobnie jak ŚPR/RAŚ mieli nołnejma, bo Aleksandra Jelonek też jest posta-
Zupełnie inaczej w tych wyborach wypadli Ślonzoki Razem. Mandatów sejmowych wprawdzie też nie zdobyli, popełnili w kampanii wiele błędów, ale i tak pokazali, że są dla PSL-u wartościowym partnerem, koalicjantem. Wśród 20512 głosów oddanych na listę PSL ponad połowę zdobyli kandydaci Ślonzoków Razem. Dokładnie: 10 399 głosów. To dla PSL-u czytelny sygnał, że w okręgach śląskich warto konsekwentnie stawiać na tego koalicjanta PSL-u czytelny sygnał, że w okręgach śląskich warto konsekwentnie stawiać na tego koalicjanta. Nie tylko zresztą dlatego. To koalicjant bardzo przydatny, aktywny. Gdy w okręgu bielsko-bialskim miał PSL problem z parytetem płci, Ślonzoki Razem natychmiast na listy zaproponowały dwie panie. To nic, że mieszkają poza okręgiem; to nic, że się w
więc światopoglądowo alternatywą dla PiS-u,. Poparcie dla nich może rosnąć, co jeśli koalicja PSL-Ślonzoki Razem utrzyma się na dłużej, oznacza, że ta śląska partia w następnych wyborach może zacząć swoich kandydatów do sejmu wprowadzać. Ślonzoki Razem okazali się jednak przede wszystkim politycznie o wiele bardziej dojrzali od ŚPR/RAŚ. Nie sprzedali się za czap-
cią zupełnie anonimową. Do tego nie stać ją na kampanię z rozmachem i ograniczała ją w zasadzie do facebooka. Prawdę powiedziawszy osoba na jedynce była jedynym słabym punktem politycznego rozwiązania, jakie udało się wytargować Ślonzokom Razem. W przypadku formacji RAŚ/ŚPR trudno wskazać jakikolwiek mocny punkt. Adam Moćko
Kto winien? Ślonzoki! - to jest już nudne P o ubiegłorocznych wyborach samorządowych ludzie związani z RAŚ-em i ŚPR-em za swoją klęskę obwiniali Ślonzoków Razem, tak jakby te Ślonzoki gdziekolwiek obiecywały, że będą ŚPR-owi pomagać. Obwiniać politycznego rywala o to, że się przerżnęło ze szczętem wybory, jest dowodem braku inteligencji – ale tak to właśnie wyglądało wtedy. I dokładnie tak samo wygląda teraz, jeśli posłuchać wypowiedzi działaczy RAŚ i ŚPR czy ich wpisów w internecie. Znów wszystkich ich klęsk winni są… Ślonzoki Razem.
PSEUDOKOALICJANT Nie umieją przyznać, że sami sobie wszystko przegrali. Przede wszystkim zawierając koalicję do Sejmu, która nie dawała im najmniejszych szans walki o sejmowe mandaty. Zostali pachołkami PO zupełnie za darmo. Liczyli, że zrekompensują to sobie senatem, gdyż koalicjant w okręgu rudzko-chorzowskim oddał im miejsce do senatu dla Henryka Mercika. Zapomnieli tylko, że jeśli Mercik ma się zmierzyć tylko z rywalką z PiS-u, to muszą spowodować, by nie znalazł się trzeci kandydat. Tymczasem znalazł się nie tylko trzeci, ale i czwarty. Jeden z nich ze Ślonzoków Razem, więc znów winę za klęskę „środowisk śląskich” ponoszą w ich przekonaniu … oczywiście, Ślonzoki Razem. Jeszcze raz oddając głos Jerzemu Ciurlokowi, przedstawicielowi tego kierunku myślenia, który tak zwraca się do Ślonzoków Razem: „Jesteście politycznymi dyletantami o przerostach ambicjonalnych i dowodzicie tego na każdym kroku: 1. Brakiem jakichkolwiek osiągnięć w czym-
kolwiek, co wiąże się ze Śląskiem i z polityką. 2. Skrajnym szkodnictwem tam, gdzie inni coś potrafią uzyskać. Mnie nie interesuje, kto, na czyją rzecz i z czego by zrezygnował; kto co pierwszy i dlaczego zarejestrował. Mnie interesuje co kto potrafi i jakie są skutki - w sumie zawsze
że przynajmniej takim samym szkodnikiem jest Mercik. Jeśli natomiast chodzi o zdolności organizacyjne, to jeśli tych trzech panów umie zneutralizowac cały rzekomo śląski ruch, to trzeba im powierzyć kierowanie sprawami organizacyjnymi tego ruchu. Jeśli oni są dyletantami, to jak
Gdzie ci inni, rzekomo tacy świetni, potrafią coś uzyskać? Bo od czasu, gdy ze swoich władz pozbyli się tych panów „pozbawionych pragmatyzmu, wiedzy i inteligencji” – maszerują od klęski do klęski przewidywalne. W polityce niezbędny jest pragmatyzm, wiedza i inteligencja. Albo mocne wsparcie. Ślązacy mogą liczyć przede wszystkim na te pierwsze walory. Zatem wyrywność osób pozbawionych tych cech jest w dwójnasób szkodliwa. Chyba, że o to właśnie chodzi; o szkodzenie”.
I KTO TU JEST DYLETANTEM BEZ WIEDZY I INTELIGENCJI? Jurku drogi, gdyby było tak, jak piszesz, to tych kilku (dokładnie trzech!) starszych panów, bo tylu było w kampanię Ślonzoków Razem zaangażowanych, nie umiałoby zaszkodzić licznym formacjom ludzi, którzy rzekomo potrafią coś uzyskać. Przecież to – według Ciebie "ci, którzy potrafią coś uzyskać" roztrwonili śląski potencjał. Ja się z tobą mogę zgodzić, że Lyjo Swaczyna jest szkodnikiem, pod warunkiem, że zgodzimy się również,
nazwać ludzi, których tych trzech panów - według Ciebie pozbawionych pragmatyzmu, wiedzy i inteligencji – pozbawiło wszelkich wyborczych nadziei do Senatu, a do Sejmu wręcz ośmieszyło, zdobywając dla listy swojego koalicjanta pięć razy więcej głosów. Więc powiedz mi, proszę Jurku, gdzie ci inni, rzekomo tacy świetni, potrafią coś uzyskać? Bo od czasu, gdy ze swoich władz pozbyli się tych panów „pozbawionych pragmatyzmu, wiedzy i inteligencji” – maszerują od klęski do klęski… To Gorzelik z Mercikiem, Jurku, stworzyli Ślonzoków Razem, usuwając lub wypychając z RAŚ-u liderów tej partii: Swaczynę, Rocznioka, Bogackiego. Pozbywając się ich, bo podobno „pozbawieni pragmatyzmu, wiedzy i inteligencji”, słowem organizacyjnie bezwartościowi. No więc właśnie pokazują Gorzelikowi swoją wartość. Dariusz Dyrda
6
nr 10/2019 r.
Śląscy aborygeni wyprawili się oddać hołd Warszawie
Tam on ma sens
P
omnik Korfantego w Warszawie powinien stać od dawna, to więcej niż oczywiste. Polityk ten sprawił, że jeden z najbogatszych regionów Europy, wbrew logice, wbrew historii, wbrew woli jego mieszkańców - trafił do Polski. Z tego kraju skrajnie zacofanego, o wysokim analfabetyzmie, czyniąc nie rolniczy lecz rolniczo-przemysłowy. Być może żaden inny polski polityk w XX wieku nie przysłużył się Polsce, jak Korfanty. Być może, gdyby nie ten pierwszy krok w 1921 roku, to w 1945 roku Śląsk wcale do Polski nie trafiłby. Być może – a nawet wysoce prawdopodobne - gdyby Korfanty za-
W ostatni piątek października, w samo południe, w Warszawie miało miejsce odsłonięcie pomnika Wojciecha Korfantego. Na szczęście wbrew obawom i deklaracjom niektórych osób z naszego regionu, nie zapłaciliśmy za niego my, lecz Warszawa. Za to śląska delegacja, niczym jacyś aborygeni, pojechała bić pokłony warszawskim panom. bo Śląsk od Polski odpadł 600 lat przed rozbiorami, a w XIV wieku Polska pretensji do niego zrzekła się po wsze czasy. Początkowo nawet wielu Polaków słuchało zaskoczonych roszczeń wobec Śląska, potem jednak i oni uwierzyli, że lud śląski do Polski chce… To wszystko polska zasługa Korfantego. Polska, nie śląska, bo w interesie Polski, nie Śląska działał. Dla samego Śląska przynależność do Polski – abstrahując nawet od dążeń mieszkańców – nie była wcale najlepszym interesem. Dla Polski pozyskanie Śląska było wręcz bezcenne. I dlatego Korfanty, który Polsce ten Śląsk podarował niemal na tacy, zasługuje w War-
od wrogiego do obojętnego. Tak więc korfanciorze, kolejne ich pokolenia, przetrwali cały okres komuny i zaraz po jej upadku założyli Związek Górnośląski. Organizację korfanciorską na wskroś, zresztą bardzo wyraźnie się do tej spuścizny przyznającą. Tym Związek Górnośląski różnił się od RAŚ-u, który powstał niemal w tym samym momencie. RAŚ domagał się, by Polska oddała Śląskowi to, co mu w 1920 roku zagwarantowała, ZG był wobec polskości wiernopoddańczy. I nawet to można zrozumieć. Jednak hucpa, którą 25 października urządzili w Warszawie członkowie Związku Górnośląskiego
Na pomniku Korfantego miał być pierwotnie napis „Polityk śląski”. Ostatecznie zniknął, i choć nie zgadzam się z motywacją (podobno zapis ten go „zawężał”) to zgadzam się, iż dobrze, ze zniknął. Bo Korfanty nie był politykiem śląskim. Był polskim politykiem ze Śląska. Ślązacy niewiele go interesowali, a nasza kultura wcale. chował się wtedy inaczej, żylibyśmy dziś w Republice Górnośląskiej. Mającej z Polską granicę na Białej, Wiśle, Przemszy, Brynicy, Liswarcie. Korfanty mógł wybrać taki wariant, namawiali go do tego zachodni politycy, oczekiwał tego śląski lud – on jednak wybrał ryzykowną, narażoną przeciwnościami drogę Śląska ku Polsce. Nie wiem, co nim kierowało. Można uważać (jak Dariusz Jerczyński na sąsiedniej stronie), że wyrachowanie. Można też wierzyć, że po prostu polski patriotyzm, który się w nim w czasach szkolnych i studenckich rozbudził. A może jedno i drugie. Tak jednak czy inaczej – Korfanty dał Polsce Śląsk.
NIE DOCENIANY PRZEZ POLSKĘ Polacy jego roli nie doceniają. Nie doceniają, zwiedzeni własną propagandą, że lud śląski nic, tylko marzył o połączeniu z Polską. Że Korfanty tylko ten lud, który o Polsce marzył, ku niej poprowadził. A przecież to nieprawda. Oczywiście, że byli na Śląsku po I wojnie światowej tacy, którzy chcieli do Polski, ale stanowili zdecydowaną mniejszość. I Korfanty to wiedział, zdając sobie jednak sprawę w rozdźwięku między mocarstwami, które tę wojnę wygrały, postanowił śląską kartę rozegrać w polskim interesie. I zrobił to doskonale, mimo, iż w 1918 roku, gdy I wojna światowa dobiegła końca, w niemieckim parlamencie wygłosił płomienne przemówienie, że Polska nie chce ani piędzi ziemi niemieckiej, a jedynie ziemie polskie, które do Niemiec trafiły w wyniku rozbiorów. Tak więc o Śląsku wtedy nie mówił,
szawie na pomnik ogromny. Na ulice, place w każdym polskim mieście. W Gdyni, którą dzięki śląskim pieniądzom zbudowano i na Rzeszowszczyźnie, gdzie za śląskie pieniądze budowano Centralny Okręg Przemysłowy. Rozwój, którego Polska doświadczyła w latach 1922-39, bez Śląska trwałby lat co najmniej 50. To nie Eugeniusz Kwiatkowski, nie Grabski, nie inni byli autorami (nielicznych) sukcesów gospodarczych międzywojennej Polski. Za wszystkim tym stał sukces Korfantego, czyli przyłączenie do Polski jej najbardziej uprzemysłowionego kawałka. Nie dziwię się więc, że Polacy nareszcie postanowili postawić mu pomnik, nawet jeśli nie do końca zdają sprawę, co dla nich zrobił. Dziwię się komedii, którą przy tej okazji odstawili Ślązacy.
KORFANCIORZE TRWALI PRZEZ 100 LAT Owszem, powtarzam, wiem, że w 1919 roku byli na Śląsku ludzie, którzy chcieli przyłączyć swój hajmat do Polski. Nie wiem, czy było ich 10 procent, czy 20, czy 30, ale wiem, ze byli. I to oni, po przyłączeniu Śląska do Polski bywali nazywani korfanciorzami, Choć też nie wszyscy, bo ten propolski obóz po roku 1926 podzielił się na korfanciorzy i zwolenników sanacji. Po wojnie ci prosanacyjni nie mieli lekko, natomiast korfanciorze byli w cenie. PRL, mimo że Korfanty był chadekiem, nie zwalczał jego mitu, bo jednak to korfanciorze byli tymi Ślązakami, którzy z Polską niezmiennie się utożsamiali, podczas gdy inni do Polski mieli stosunek bardzo różnorodny,
wykracza także poza te granice. To już dzicy aborygeni, którzy postanowili podlizać się swoim warszawskim panom!
KORFANTY ŚLĄSKOŚCI NIE SZANOWAŁ! Dlaczego tak twierdzę? Bo Korfanty nigdy śląskości nie szanował. Nie zrobił nic dla podtrzymania śląskiej mowy czy śląskiego folkloru. Gardził nimi chyba. Nikt go chyba po 1922 roku nie słyszał mówiącego po śląsku, nikt go chyba nie widział w śląskim stroju ludowym. Korfanty nie był jak przywódcy Podhalan, którzy w tych strojach się w okresie międzywojennym pokazywali, on się od śląskości dystansował. Był polski,
cił na Śląsk, i przystroił się w piórka obrońców Ślązaków i autonomii – bo wiedział, że tylko tu są wciąż wierni mu korfanciorze, ze tylko tu ma jakieś zaplecze. Że tylko tu może próbować walczyć politycznie z sanacją. Też zresztą nic mu z tego nie wyszło – sanacja najpierw go z Polski wypędziła a potem osadziła w więzieniu, by na koniec (zapewne) otruć. Na pomniku Korfantego miał być pierwotnie napis „Polityk śląski”. Ostatecznie zniknął, i choć nie zgadzam się z motywacją (podobno zapis ten go „zawężał”) to zgadzam się, iż dobrze, ze zniknął. Bo Korfanty nie był politykiem śląskim. Był polskim politykiem ze Śląska. Ślązacy niewiele go interesowali, a nasza kultura wcale.
CEPELIADA Z REZERWATU I dlatego uważam, że tych kilkuset Ślązaków, którzy pojechali na odsłonięcie jego pomnika w strojach ludowych, po prostu byli cepelią, tandetną cepelią. Pojechali w nich czcić człowieka, który tymi stro-
Skansen dzikich, którzy nie mają żadnej wizji siebie, a jedynie noszą te same co sto lat temu paciorki, które zabrali ze swojego rezerwatu do Warszawy, by pokazać, że w rezerwacie kultywują to, co było ich wartością, zanim zostali w nim przez Polskę zamknięci. I stali tak naprzeciw siebie, oni jak aborygeni z rezerwatu i on, oparty o cokół, niczym lekko zawiany gość w barze, który patrzy na tych aborygenów z rozbawieniem. Cepelia podobała się za to warszawiakom, bo który pan nie cieszy się widząc, że zamknięty w skansenie lud jest z tej roli zadowolony… Nie mam za złe członkom Związku Górnośląskiego, że na otwarcie tego pomnika pojechali. Jest dla nich Korfanty postacią ważną, ich ikoną, to pojechali się cieszyć, że i w Warszawie go doceniono. Rozumiem. Tylko po co ta ludowość, ta cepelia? Owszem, lubię i szanuję śląskie stroje ludowe. Tam, gdzie mają one sens, gdzie pokazuje się, że nasza śląska tradycja jest dla nas ważna. Na konkursach mowy śląskiej, na dożynkach, na Marszu Autonomii. Na odsłonięciu pomnika polityka, który się z tymi wartościami nie utożsamiał miałyby śląskie
Szanuję śląskie stroje ludowe. Tam, gdzie mają one sens, gdzie pokazuje się, że nasza śląska tradycja jest dla nas ważna. Na konkursach mowy śląskiej, na dożynkach, na Marszu Autonomii. Na odsłonięciu pomnika polityka, który się z tymi wartościami nie utożsamiał miałyby śląskie stroje sens – ale u ludzi, protestujących przeciwko temu pomnikowi i samemu Korfantemu, który Śląsk zaprzedał Warszawie nie śląski. Ba, dawał do zrozumienia, że na urzędnicze stanowiska na Śląsk trzeba sprowadzić ludzi z Polski, a Ślązacy- do łopaty się nadają. Dopiero gdy po 1926 roku zrozumiał, że w Warszawie nikim ważnym już nie będzie, że premierem ani prezydentem Polski, czy nawet ministrem już nie zostanie, wró-
jami zapewne gardził. Żeby cepeliadę jeszcze wzmocnić, zabrali ze sobą orkiestrę górniczą. Wystąpili dokładnie tak, jakim prymitywny Polak chciałby Ślązaków widzieć. Zamiast pokazać Polakom mądrym, jacy jesteśmy naprawdę. Ośmieszyli Śląsk i Ślązaków. Po pokazali nas w tej Warszawie – ku uciesze polskich polityków – jako skansen.
stroje sens – ale u ludzi, protestujących przeciwko temu pomnikowi i samemu Korfantemu, który Śląsk zaprzedał Warszawie. Wtedy śląskie stroje byłyby manifestacją. Ale na uroczystości ku czci Korfantego były tylko paradą prymitywnych dzikusów w europejskiej stolicy… Dariusz Dyrda
7
nr 10/2019 r.
Mity o Korfantym Rozmowa z DARIUSZEM JERCZYŃSKIM, autorem Historii Narodu Śląskiego
dowe i zostali zastąpienie nacjonalistycznym, pseudo-inteligenckim buractwem z Małopolski. W piórka autonomisty ustroił się Korfanty dopiero w 1926, gdy jego sny, że stanie się polskim politykiem nr 1 pękły jak bańka mydlana.
- Podobno Korfanty, ochrzczony jako Adalbert a nie Wojciech, Polakiem poczuł się dopiero pod wpływem niemieckich nauczycieli, którzy tak bardzo polskość obrzydzali, że aż się tą polskością zainteresował, a jak zainteresował, to w nią wsiąkł. - To jeden z wielu mitów o Korfantym. Polaka z niego zrobili nie Niemcy, tylko ks. Aleksander Skowroński, urodzony w Siemianowicach potomek goroli z kongresówki, polski nacjonalista (taki ówczesny Międlar) i na nieszczęście opiekun siemianowickiej młodzieży gimnazjalnej. Niemcy zrobili tylko błąd, że zafundowali Korfantemu stypendium gimnazjalne. Gdyby skończył edukację na szkole ludowej, Górny Śląsk ominęło by wiele nieszczęść. - Tyle się słyszy o germanizacji, a ty mówisz, że w niemieckiej szkole końca XIX wieku mógł działać polski nacjonalistyczny agitator… - To co w polskiej propagandzie, w polskiej historiozofii nazywa się germanizacją, było po prostu dążeniem, żeby obywatele poznali język urzędowy państwa, w granicach którego żyją. Podobnie jak zaraz po 1922 roku zaczęto, i robi się to do dziś, uczyć śląskie dzieci po polsku. To nie jest polonizacja, z polonizacją mamy do czynienia, gdy zwalcza się ich mowę ojczystą, śląską. Gdy fałszuje się na polską modłę historię Śląska, bajdurzy, że byliśmy pod jakimiś zaborami. Ci propagandziści od rzekomej germanizacji mówią przecież nawet o germanizacji w granicach Austro-Węgier, gdzie można było swobodnie funkcjonować, nie znając słowa po niemiecku. Naturalne natomiast było, że inteligencja i ludność miejska język urzędowy znały. Nie było więc żadnej germanizacji, w tym znaczeniu, jak w polskich podręcznikach historii, natomiast polonizacja była i krytykowali ją nawet polscy konserwatyści z Poznania i Krakowa. Bo dla nich Ślązacy nie byli żadnymi Polakami! - Wielu ludzi uważa, że Korfanty był z Wielkopolski, a na Śląsk się tylko przykludził, jak choćby Andrzej Mielęcki, polski aktywista z Katowic, który jednak spro-
wadził się tu z kongresówki, spod Piotrkowa. - Z Korfantym było inaczej, był Ślązakiem od wielu pokoleń, choć z rodziny o korzeniach bodaj włoskich, zwącej się Corfanti, która w XVI wieku przybyła na Śląsk. Kojarzymy go z Wielkopolską, bo gdy wybrany pierwszy raz w wyborach na Śląsku nie dotrzymał wyborczych obietnic, na kolejnym wiecu wyborczym w Pawłowie omal go nie zlinczowano. Od tego czasu kandydował do Reichstagu z Wielkopolski, z okręgu śródzko-śremskiego, a żonę odesłał do Poznania zanim wywołał rzeź na Górnym Śląsku. W międzywojniu zakupił m.in. majątek ziemski w Wielkopolsce za pieniądze, których dorobił się na sprzedaniu Ślązaków. - Co by jednak nie mówić, wywalczył dla Śląska autonomię… Wywalczył autonomię? Dobry żart. On tę autonomię dał jako kiełbasę plebiscytową w kontrze do podniesienia przez Niemcy Rejencji Opolskiej do rangi Prowincji Górnośląskiej. Niemcy dały gwarancję w kwestii referendum na temat wyłączenia Prowincji Górnośląskiej z Prus i podniesienie do rangi kraju związkowego, takiego jak choćby Bawaria. Polską odpowiedzią była właśnie obietnica autonomii. Niektórzy traktowali ją poważnie, w sejmie RP padały nawet głosy, że jeśli daje się Śląskowi autonomię a gdy już trafi do Polski, to się ją odbierze – to Polska się politycznie sprostytuuje. Ale to nie był głos Korfantego. Już w 1923, licząc na przeprowadzkę na warszawskie salony, powiedział, że "autonomię wrzuci się do garnka i ugotuje jak kurę". Pokazał tym sposobem środkowy palec wszystkim Ślązakom, którzy mówili po śląsku, ale polskiego nie znali, bo zdobyli wykształcenie w państwie niemieckim, a więc w języku niemieckim, znosząc wbrew duchowi Statutu Organicznego równouprawnienie języka niemieckiego (statut organiczny mówił, że Sejm Śląski ustali zakres tego równouprawnienia, a nie że pachołki Warszawy ją zlikwidują), wskutek czego Ślązacy stracili posady urzę-
- W twoich ustach Korfanty nie jest wybitną postacią. - Z punktu widzenia Ślązaka jest postacią obrzydliwą, sprzedawczykiem. Ale z polskiego punktu widzenia też dość dwuznaczną. Ze wszystkiego, co robił, musiał mieć duże pieniądze. Gdy był szefem polskiego komisariatu plebiscytowego, przyznał sobie ogromne honorarium, 12 tys. marek (szeregowy pracownik komisariatu 1,2 tys. marek). Nawet gdy walczył o „połączenie Śląska z macierzą” kasa była dla niego najważniejsza. I dla tej kasy, dla apanaży, postanowił przyłączyć swoją ojczyznę do Polski. Okłamując rodaków, jak to w Polsce będzie im dobrze. Za polityczne zasługi domagał się – i dostał - posady w radach nadzorczych kilku górnośląskich przedsiębiorstw. Z kolosalnym wynagrodzeniem. W ciągu kilkunastu lat ten syn skromnego górnika z Siemianowic dorobił się na polityce ogromnych pieniędzy. Był na nie pazerny, więc nie wykluczam, że sanacja posadziła go do więzienia za prawdziwe, a nie sfingowane przestępstwa podatkowe. Choć oczywiście było to sanacji na rękę, bo Korfanty był jej politycznym wrogiem. - A jednak był na Śląsku uwielbiany… - Przez kogo był, przez tego był. Murem stała za nim część dawnych powstańców śląskich i ich rodzin. Sporo tych, którzy w plebiscycie głosowało za Polską. Jednak większość głosowała za Niemcami i dla nich Korfanty był zwykłym zdrajcą. A i wśród tych, którzy głosowali w 1921 roku za Polską, wielu było rozczarowanych. Oni winą za to, że trafili do biednego, zacofanego państwa, też obarczali Korfantego. Na jego pogrzebie w 1939 roku było około 5 000 ludzi. Dla porównania w Warszawie na pogrzebie carskiego generała, Rosjanina, Sokratesa Starynkiewicza zjawiło się 100 000. Bo widzieli w nim nie zaborcę, okupanta, ale świetnego prezydenta swojego miasta. Kilka lat przed śmiercią Korfantego, w 1932 liczący dziesiątki tysięcy ludzi w kondukcie żegnał byłego burmistrza Bytomia, Georga Brüninga. Brüning czy Starynkiewicz to byli politycy rzeczywiście uwielbiani. A zaledwie pięć tysięcy na pogrzebie Korfantego jest miarą jego rzekomego uwielbiania przez Ślązaków. Rozmawiał Adam Moćko Rozmowa ta ukazała się pierwszy raz na łamach Cajtunga w numerze 4/2019. Jednak przy okazji odsłonięcia pomnik Korfantego dobrze ją przypomnieć.
Richtig ślůnski Sylwester ze Marianem Makolom! K
to jak kto, ale Marian Makula imprezy w prawdziwie śląskim klimacie umie organizować. Tym razem wraz z Teatrem Górnośląskim zaprasza nas na Sylwestra do Świętochłowic. To tam, w pięknych pomieszczeniach Centrum Kultury Śląskiej (ul. Krauzego 1). Całość poprowadzi dwóch wodzirejów (Marian Makula oraz Krzysztof Wierzchowski) , oprawę muzyczną zapewnia5-osobowy Makula Band oraz DJ, który będzie grał przeboje z lat 80. I 90. Ponadto w programie specjalny koncert sylwestrowy „Hity z Fryncity” w wykonaniu Ferajny Makuli. Usłyszycie największe śląskie szlagry i parodie polskich przebojów. A dla koneserów możliwość zrobienia sobie zdjęcia w śląskim stroju oraz pokaz ślůnskigo ŏbleczynio w wykonaniu Mariana Makuli. Jadłospis przygotuje Wiolinowa Gospoda. A że to Sylwester ślůnski – nie może zabraknąć rolady, modrej kapusty i klusek choć będą też wyroby ze świniobicia (preswuszt, leberwuszt ainsze wuszty i prawdziwy galert a nie jakieś tymbaliki).Na konieckrupniok w zilbrze i – opcjonalnie – żyniaty żur abo flajszzupa. Na Nowy Rok będą toasty z bąbelkami i wierszowane winszowania na wesoło. Skulitego, co kożdy lubi inszy trunek, gorzoła trzeba przitaszczyć samymu.
***
Miejsce imprezy – Centrum Kultury Śląskiej – posiada piękny kompleks balowy, składający się z sali głównej, dwóch sal bocznych, sali tylnej i sceny z dużym ekranem.
***
Czymu sie werci prziś na tego Sylwestra? Je fest dużo miejsca do tańcowanio, dobro akustyka, moc iberaszungów (niespodzianek),dobrzy wykonawcy, oryginalna dekoracjai prezentacje filmowe na telebimie, kustne richtig ślůnski jodło.
***
Weźcie tyż ze sobom trocha klepoków, bo na Sylwestrze bydzie szło kupić ślůnski ksionżki (także te reklamowane w Cajtungu) oraz rostomaite ślůnski gadżety (tresiki, abcybildry,fany a inaksze).
***
Proszymy pary, ale singli tyż!!! Cena370 zł od pary i 185zł od singla. Geld idzie wpłacić (izarezerwować plac) na konto Agnecji Makula: 45 1050 1331 1000 0022 3802 2798 podając imię, nazwisko oraz dane kontaktowe (telefon i e-mail). Tuż widzymy sie31 grudnia o 9 na wieczór!
8
nr 10/2019 r.
Niy poradzi spokopić, co żodyn jij już niy che
Pańczyczka zaś ubliżo Ślůnzokom Jest dumna, że udało jej się zablokować uznanie języka śląskiego. Tak przynajmniej wynika z wywiadu, który19 października ukazał się w Dzienniku Zachodnim. Maria Pańczyk=Pozdziej, przez kilkanaście dni jeszcze senator udzieliła go Teresie Semik, też słynącej z antyśląskości.
P
ańczyczka w wywiadzie żali się, iż „po czternastu latach bycia senatorem RP już nie kandyduję w wyborach, dowiedziałam się z gazety. Nikt ze mną nie rozmawiał”. Spróbuję jej wytłumaczyć, że dla PO stała się na Śląsku po prostu zbędnym balastem. Szkodliwym!
NIEGDYŚ AWANGARDA Gdy w 1989 roku ustrój w Polsce się zmienił, Maria Pańczyk była jedną z pierwszych osób, które zrozumiały, że Ślązacy tęsknią za nobilitacją swojej god-
kres dni ma być największym śląskości osiągnieciem, że nic więcej śląskości się już nie wydarzy. Bo jak mi powiedziała w wywiadzie, udzielonym w 1998 roku, zapytana o ewoluowanie godki: godka jest zakonserwowaną staropolszczyzną, ona nie ewoluuje, bo jej ewolucja doprowadziła do literackiej polszczyzny!
POTEM ZACZĘŁA DRAŻNIĆ Wizja Pańczyczki i wchodzących w dorosłość nowych pokoleń Ślązaków jednak bardzo zaczęły się różnić. Bardzo szyb-
TAKO RZECZY PAŃCZYCZKA (W WYWIADZIE Z SEMIK): Językoznawcy powinni ustalić naukowe zasady zapisu gwar śląskich zgodnie z polską ortografią. A dlaczego niby zgodnie z polską ortografią? W języku śląskim występują przynajmniej cztery samogłoski, których nie ma w polszczyźnie, więc po polsku nie ma ich jak zapisać. A jeśli pojawiają się inne od polskich litery – to dla zasady o polskiej ortografii nie ma mowy.
ki, że nie chcą się jej już wstydzić, że chcą być z niej dumni. I ona nam to dała: konkurs Po Naszymu czy Sobota w Bytkowie. Wtedy Maria Pańczyk była prawdziwym śląskim bohaterem. Można powiedzieć, że wykludziła godkę z familoka na salony, że
ko wielu z nas zaproponowana przez nią krupniokowo-folklorowa śląskość przestała wystarczać. Bajdurzenie jej i Miodka o zachowanej polszczyźnie Reya i Kochanowskiego raczej nam ubliżały niż nas nobilitowały. Skansenowe podejście do na-
Nie chce zrozumieć Pańczyczka, że liderzy PO nie „Pozwolili tworzyć tożsamość śląską w oderwaniu od polskości” tylko po prostu zauważyli rzecz oczywistą, że tożsamość śląska istnieje w oderwaniu od polskości, jako wobec niej równoległa, a nie jej podległa. godka przestała dzięki niej być wstydliwa. Tylko – to było trzydzieści lat temu! Wtedy, gdy ustrój się zmieniał, dla nas działalność Pańczyczki była światełkiem w tunelu, dawała nadzieję, że możemy być Ślůnzokami dumnymi ze swoje tożsamości. Ale … jej wystarczyło to światełko, dalej tunelem iść nie zamierzała, wymyśliła sobie, że ten jej konkurs już chyba po
szego języka drażniły. Podobnie jak drażniło – i wciąż drażni – jej ciągłe epatowanie rzekomą polskością Ślązaków. Opowiada o tym w każdym wywiadzie, pisze o tym w każdym swoim tekście. Ja już na pamięć znam tę historię opowiedzianą tym razem także Semikowej – że jej ojciec dostał stypendium Polskiego Komisariatu Plebiscytowe-
go, pod warunkiem, że będzie nauczał na polskim Śląsku i o tym, że nie przyjął volkslisty. Chwali się Pańczyczka swoim ojcem: „W czasie okupacji nosił emaliowany znaczek: „P”, bo przyznawał się, że jest Polakiem, co na Śląsku było dużą odwagą”. To nie była żadna odwaga – po prostu bardzo niewielu do polskości się poczuwało, więc niby dlaczego mieliby być oznakowani jako Polacy. Jej rodzina była. Tylko, to właśnie pokazuje, jak jej rodzina była nietypowa – bo jednak niemal wszyscy Ślązacy na polskim Śląsku tę volkslistę przyjmowali. Pańczyczka nie była więc z typowje śląskiej rodziny, ona była z tych rzadkich polskich Ślązaków (albo śląskich Polaków). Dla niej śląskość była chyba jakąś skazą na jej polskości – skazą, którą można było zmyć jedynie ciągle tę polskość podkreślając. Ma prawo do takiego postrzegania swojej śląskości. Każdy ma prawo postrzegać swoją śląskość jak chce. Ograniczenie umysłowe Marii Pańczyk polega jednak na tym, że nie chciała. I nadal nie chce, dostrzec, że postawa ta nie jest dominująca. Że taka postawa, jak jej, jest marginalna. Może i kiedyś wielu czuło się Polakami, ale gdy nastała na Śląsku Polska, sami Polacy z sentymentu do niej skutecznie nas wyleczyli.
NIE RUSZYŁ Z RESZTĄ Gdy Ślązacy ruszyli tym tunelem, w którym trzydzieści lat temu zapaliła Pańczyczka światełko, ona pozostała przy wejściu, dziwiąc się, że ktoś chce iść dalej. Teraz w wywiadzie mówi Semikowej, o liderach PO: „mam o to do nich pretensje. Pozwolili tworzyć tożsamość śląską w oderwaniu od polskości. Jedyne, z czym wychodzili przed szereg, to język śląski.
TAKO RZECZY PAŃCZYCZKA (W WYWIADZIE Z SEMIK): Na Śląsku niektórych uwiera nawet słowo: „Macierz”. Zawsze w takiej dyskusji za przykład stawiam mój dom rodzinny - ojca, który nigdy nie chodził do polskiej szkoły, bo urodził się na Opolszczyźnie, ale potem skończył polskie seminarium nauczycielskie w Poznańskiem. Jego edukację opłacał Komitet Plebiscytowy, a jedynym warunkiem otrzymania stypendium była dożywotnia praca na polskim Śląsku. Ojciec został kierownikiem polskiej szkoły. W czasie okupacji nosił emaliowany znaczek: „P”, bo przyznawał się, że jest Polakiem, co na Śląsku było dużą odwagą Osoba ojca Marii Pańczyk-Pozdziej może być co najwyżej przykładem, ze takie postawy istniały, a nie „dobrym przykładem”. I taka postawanie dowodzi niczego poza tym, że była wśród Ślązaków w zdecydowanej mniejszości. Polskość zawsze przez wielu Ślązaków była postrzegana co najmniej nieufnie. I nie są przez to ani lepsi ani gorsi od ojca pani Pańczyk. Po prostu mają inną tożsamość.
Jakby nie było ważniejszych spraw w regionie. Każda nowa kadencja zaczynała się od obietnic, że coś w tej sprawie zrobią, a przecież Ślązacy w ogóle nie tego oczekują. Co najwyżej nieliczni”.
noległa, a nie jej podległa. Że można, jak ona, czuć się Ślązakiem-Polakiem, można Ślązakiem-Niemcem, Ślązakiem-Czechem, ale spis powszechny pokazał, że właśnie najczęstsza, najpopularniejsza jest
Tak się niefortunnie złożyło, że niezbyt lotny umysłowo, a zarazem nacjonalistycznie polski prezydent RP Bronisław Komorowski właśnie Pańczyczkę uczynił swoją wyrocznią w śląskich sprawach. Było więc wiadomo, że nawet jeśli przez sejm ustawę o języku śląskim się przepchnie – to on ją, za namową Pańczyczki, zawetuje. Dla Komorowskiego była Pańczyczka doradcą w śląskich sprawach idealnym, bo mówiła dokładnie to, co on chciał o Śląsku usłyszeć. Nie chce zrozumieć Pańczyczka, że liderzy PO nie „Pozwolili tworzyć tożsamość śląską w oderwaniu od polskości” tylko po prostu zauważyli rzecz oczywistą, że tożsamość śląska istnieje w oderwaniu od polskości, jako wobec niej rów-
TAKO RZECZY PAŃCZYCZKA (W WYWIADZIE Z SEMIK): Gdzie są ci nauczyciele śląskiego? Chciałam ich zaprosić do konkursu „Po naszymu dla VIP-ów”, ale nie ma chętnych. Może i chciałam, ale nie zaprosiłam. Przynajmniej ci, których znamy my, w Cajtungu, nic o takim zaproszeniu nie wiedzą.
ta tożsamość śląska oderwana od polskości i wszystkich innych sąsiadów. Nikt jej nie tworzy, ona po prostu jest, istnieje od dobrych stu lat. A nawet wcześniej, to raczej polskość na nią w międzyczasie propagandą wtłoczono. No i to zdanie o języku śląskim: „przecież Ślązacy w ogóle nie tego oczekują. Co najwyżej nieliczni”. Pańczyczko, pod obywatelskim projektem uznania godki za język podpisało się 140 000 ludzi! Gdybyśmy akcję prowadzili dłużej, z jeszcze większym zaangażowaniem, pewnie pod-
wrześniowej” nr 10/2019 r.
TAKO RZECZY PAŃCZYCZKA (W WYWIADZIE Z SEMIK): Semik: Niedawno w czasie dyskusji: „Kiedy umrze śląsko godka” znany pisarz śląski Alojzy Lysko forsował pogląd, żeby promować przy przyjęciu do pracy tych, którzy godają po śląsku. To dobry pomysł? Pańczyk: Jak wtedy tę śląskość należałoby mierzyć? Kto lepiej powie: „Ja, jo nojlepiej robia, nojlepiej rzykom i nojbarzyj przaja swoji babie”? Nie traktowałabym Ślązaków jako kogoś nadzwyczajnego. Tak samo dobrze mówią o sobie górale czy Kaszubi. Ot, i nie zrozumiała baba pytania! Pytanie nie było o śląskość, o to czy Ślązak jest lepszym czy gorszymod innych człowiekiem, a jedynie o to, co myśli o uznaniu za dodatkowy atut, przy przyjmowaniu do pracy na Śląsku, znajomości języka autochtonów. Niemal wszędzie na świecie jest to premiowane. U nas coraz częściej też.
pisałoby się trzy razy tyle. Tylko po co, jeśli prawo nakazuje, by pod obywatelskim projektem ustawy zebrać sto tysięcy. Gdyby wymagało pół miliona – zebralibyśmy pół miliona! Ale i tak nic by to nie dało, bo właśnie przez takich jak ona godka po raz kolejny w parlamencie przepadła. Z czego zresztą jest dumna, uznaje to za swój sukces. Dokładnie tak, „Przeszkadzałam mojej partii w zadekretowaniu ję-
NIE CHCE SŁUCHAĆ ŚLĄZAKÓW I ŁŻE Mówi Pańczyczka w wywiadzie dla Semikowej, że „nauczyłam się słuchać innych jako dziennikarka”. Ale o nieprawda, wcale się nie nauczyła. Jako dziennikarka miała czas antenowy tylko dla tych Ślązaków, którzy o miłości do Polski mówili, podobnie jak tylko dla ta-
Rok a dwa lata nazod najważniejszym těmatym wrześniowego Cajtunga była polski mity o wrześniu’39 na polskij tajli Wiěchnigo Ślůnska. We 2012 pisali my ô legendzie „obrony wieży spadochronowej”, kierýj niý boło, ale żyje we poslkij świadomości, a polski harcerze „rekonstruują” ta bojka. Łońskigo roku pisali my zaś ô tym – ze bogatom dokumentacjom fotograficznom – co mieszkańcy Katowic witali Wehrmacht niý jako ôkupantůw, inoś wyzwolicieli. Jako armia, go, honorariów autorskich – z których jakiero nazod, po 17 rokach przerwy, zaś do kupy poskładałagazetą WiěrchnidochoŚlůnsk. sno wynika, że jest Cajtung Poniekierzy padali, co pokazujŷmy dową i żadnych inoś tajemniczych sponsorów nimiecko prowda ô ônych rokach, a udowomy, propolskichsprawHanysůw nie potrzebuje. Ale po co corzetelnie wcale sam niý było. Niýprowda – pisali dzać, jeśli można opluć! To dlatego my tyż ô nich. Nale mało – bez mótuż we tym numerze tekst ô „Matejance” – kiewię o niej: swołocz! ro ôbwinio się, co to ôna zadenuncjoJest Pańczyczka – piszę to zkiero pełnym wała polsko konspiracjo, juże we 1939 roku we Katowicach przekonaniem – wrześniu osobą intelektualnie ogra-sie rodziła. Przī těmu momy starość dokoniczoną. Utwierdza mnie Julka” w tym prze-a zać, co „Piękna była niěwinno, inoś jom szpetnie ôszkolowano. Baba, konaniu jej często powtarzane twierdzekieryj dzisio godnij, jak 90 lot, cołki żynie, że języka śląskiego nie można kodycie mieszkała we Anglie, ale boła sie przījechać do hajmatu, walczyć o sprafikować, bo przecież to zniszczy bogacwiedliwy rozsondek. Piszymy ô tym na zajtach 7-8. się od siebie i – two jego gwar, różniących A zaś trocha barżyj ze przodku piszyco oczywiste – różniących się też od tego my o festelnie ważnyj rzeczy – idom wydo samorzondu. chcěmy,ona coby skodyfikowanegoboryjęzyka. Nie Elichce Ślůnsk był rychtig ślůnski – trzeja nom zrozumieć, że twierdzenie takie dotyczy welować na tych, kierzy pszajom ślůnskij godce, ślůnskij nacyje, kierzy radzi wszystkich języków, polskiego także, bo majom autonomio. Fto to je, a czamu wszystkie one mają liczne gwary. dialekty, wszyjscy ôni niý idom społu – czytejcie na zajtach 4 a 5. literacką. A na 3 (i konskuI szwora oprócz tego mają wersję isttýj) piszýmy ô Pańczyczce – kiero je gańnienie tej wersji bom literackiej nijak gwar nie a balakwastrom polskigo parlamenŎ jij „gwarowych” teoriach zaś zubaża, pozwalataryzmu. za to językowi trwać i się bydymy pisać na wtůry miesionc. rozwijać. PozwalaAnglio tworzyć w nim literadała Polsce srogo lekcjo deSwoimi działanioma okozaturę, pisać sztukimokracje. teatralne, a nawet teksty ła, co to je prawo do samostanowienia – i pozwoliła Szkotom samym wybrać, czy chcom swojigo państwa, czy autonomie we Wielgij Brytanie. Tak działają demokraty, a niý na ruski muster, coby ze Warszawy decydować, co bydzie dobre do Ślůnska. Kończymy zaś tekstěm ô tym, co idea „Metropolii Silesia” coroz barżyj sie traci. I cołki szczýnście, skirz tego, co niý służy żodnýmu, krom poru partyjnych aktywistůw a jejch kamratůw. Lepij mieć pora rychtycznych metropoliůw, katowicko, gliwicko, a kole nich – po somsiedzku – altrajchersko, niźli jedna sztuczno. A tera juże proszěmy do lektury. Szef-redachtůr.
Wszystkie demokratyczne partie zrozumiały to, czego Pańczyczka zrozumieć nie chce. Wszystkie (KO, Lewica, PSL) wysoko na swoich listach umieściły osoby, deklarujące walkę o język śląski, często (Wiosna, Razem) uznanie go wpisując w swój program polityczny. Czyli na dziś, w roku 2019 wszystkie one, także Platforma Obywatelska, której senatorem przez 14 lat była Pańczyczka, deklarują wolę uznania języka – deklarują więc to, co ona gorliwie zwalcza, zresztą ramię w ramię z PiS-em. Antyśląska Pańczyk-Pozdziej nie pasuje po prostu do partii, która postanowiła się na śląskość otworzyć zyka śląskiego, co uważam za swój sukces” – powiedziała Teresie Semik. Rzeczywiście, przeszkadzała skutecznie. Tak się niefortunnie złożyło, że niezbyt lotny umysłowo, a zarazem nacjonalistycznie polski prezydent RP Bronisław Komorowski właśnie Pańczyczkę uczynił swoją wyrocznią w śląskich sprawach. Było więc wiadomo, że nawet jeśli przez
kich jest miejsce w konkursie Po Naszemu. Nie uprawiała dziennikarstwa, uprawiała propagandę! Ale i to można by zrozumieć, bo każdy dziennikarz woli pokazywać tych, z którymi mu po drodze. Jednak i jako polityk i jako dziennikarz posuwała się też do oszczerstw, do kłamstw, by śląski ruch zdyskredytować. Tak było choćby z
TAKO RZECZY PAŃCZYCZKA (W WYWIADZIE Z SEMIK): Tak w ogóle nie byłam, nie jestem i nie będę nigdy osobą wojującą, radykalną i to z pewnością dla każdej partii jest zaletą. Uważam, że rozmowa, dialog, umiejętność zawierania rozważnych kompromisów daje w polityce lepsze rezultaty aniżeli stawianie swoich racji na ostrzu noża. I tak już przy tych swoich nawykach pozostanę. Chyba żart. Senator Maria Pańczyk-Pozdziej uchodziła, i wywiadzie przyznaje, ze słusznie, za jednego z najbardziej zagorzałych, radykalnych wrogów śląskich aspiracji. Za osobę zupełnie zamkniętą na dialog w tej sprawie, niezdolną do zawarcia kompromisu. To dlatego przecież zabrakło dla niej miejsca w tegorocznych wyborach senackich.
sejm ustawę o języku śląskim się przepchnie – to on ją, za namową Pańczyczki, zawetuje. Dla Komorowskiego była Pańczyczka doradcą w śląskich sprawach idealnym, bo mówiła dokładnie to, co on chciał o Śląsku usłyszeć. A gdy do władzy doszedł PiS, poczuła się jak w ryba w wodzie, bo ich patrzenie na śląskość jest identyczne jak jej.
jej słynnym powiedzeniem, że uczestnicy Marszu Autonomii mają za to płacone. Tak było i ze słowami na temat naszego tygodnika, że ktoś (w domyśle Niemcy) musi go finansować, bo przecież sam nie jest się w stanie utrzymać. Dziennikarka prawdziwa zapytałaby o to nas, a wtedy pokazalibyśmy wpływy ze sprzedaży oraz koszty druku, składu komputerowe-
LESZEK JODLIŃSKI (dyrektor Muzeum Śląskiego, usunięty z powodu projektu wystawy, która miała pokazać prawdziwą historię regionu): o Marii Pańczyk-Pozdziej: To osoba, która bezpardonowo zaatakowała i niszczyła projekt wystawy stałej w Muzeum Śląskim. To niech wystarczy za komentarz na temat dokonań.
BARTŁOMIEJ ŚWIDEREK (działacz RAŚ-u): Pani Senator przyciągała w latach 90 przed telewizory całe rzesze Ślązaków, niedowierzających, że po naszymu idzie godać niy ino w dôma. Miała swój udział w dowartościowaniu godki, zgubiła ją jednak pycha i przekonanie o własnej nieomylności. Ten wywiad tylko potwierdza jej upadek.
naukowe, wydawać gazety, tworzyć programy telewizyjne. Tyle, że tego wszystkiego ona nie chce - chce, by szczytowym osiągnięciem godki był jej konkurs „Po naszymu”. Tylko nawet ten konkurs pokazuje, jak godka szybko się wyradza, jak szybko znika. Trzydzieści lat temu wielu spośród tych, którzy tam występowali, Polak nie był w stanie zrozumieć. Jak dziś pamiętam taki dialog, między uczestnikiem a jurorami: - Proszę pana, ajak jest po śląsku teściowa? - Szwigermuter! - Nie proszę pana, świekra! -Pani, kiej by jo do moji szwigermuter pedzioł świekro, to by mi hadrom bez pysk gichła… Dziś takich dialogów już tam nie ma. I – na szczęście – nie ma już Pańczyczki w senacie. Ona nie chce zrozumieć dlaczego, więc zgodnie z zapowiedzią na początku tekstu – pora jej wyjaśnić.
DEMOKRACJA NIE ODMAWIA PRAW Otóż wszystkie polskie demokratyczne partie, w ciągu kilkunastu lat naszych starań o uznanie języka zrozumiały, że wpisanie języka śląskiego do ustawy nie jest decyzją językoznawczą, lecz polityczną. I że o tym, czy coś jest językiem, czy nie jest, powinna decydować wola jego użytkowników, a nie profesorów, którzy go nawet nie znają. Także nie Pańczyczki, która w wywiadzie z Semikową o gwarę przyznaje się, że po śląsku nie potrafi, mówiąc: „Sama też jej dobrze nie znam”. Wszystkie demokratyczne partie zrozumiały to, czego Pańczyczka zro-
Pańczyczka kłam 9
To kompromitacja polskiego parlamentu. Wicemarszałek Senatu RP, związana z rządzącą do licznych kłamstw, celem poniżenia śląskich organizacji i naszej gazety. Nie można jej sk nie, bo ukrywa się za senatorskim immunitetem. Jeśli pani Maria Pańczyk-Pozdziej uważa dę, to pewnie będzie gotowa bronić jej w sądzie i dobrowolnie złoży swój immunitet. Jesteś pewni, że tego nie zrobi. W takim przypadku będzie można o niej powiedzieć po prostu: tc
C
hodzi o tekst, który pani
Mamy sytuację kuriozalną, gdy osoba, mająca reprezentować
TAKO RZECZY PAŃCZYCZKA WYWIADZIE Z SEMIK): senator opublikowała w (W majestat państwa, bajdurzy co jej ślina na język przyniosła, piątkowym (a więc najbarbo tak jij pedziała jedna baba. A inakszo baba pedziała jeszNie mamy na Górnym Śląsku elit, choćby partyjnych, a te, które są na politycznym dziej poczytnym) Dziencze coś innego. Tak można argumentować swoje plotki sieniku Zachodnimmyślą z dniaprzede 29 sierpdząc owsobie.” kolejce u fryzjerki, ale nie będąc wicemarszałkiem seświeczniku, wszystkim nia pod tytułem „Ślązacy, obudźcie natu. Senator powinien albo podać rzeczywiste źródło swoich Dr Henryk Jaroszewicz: Na Śląsku są elity. Gdyby ichTym nie bardziej, było, nieżebyłoby tłumaczesię”. Kilka dni później tekst pojawił rewelacji, albo milczeć. są to kłamstwa. się na internetowej stronie DZ. niateżNowego Testamentu, nie byłoby biura tłumaczeń ponaszymu.pl, nie byłoby siedTekst ten aż roi się od kłamstw i poPisze otóż Maria Pańczyk-PoNajbardziej absurdalne jest miu - bodajże - antologii jednoaktówek podotyczące śląsku, nie byłoby zdziej: SilesiaProgress, byłomówień. Pod adresem Ruchu Auto„Zapytałam nie starszą panią stwierdzenie, zbierania nomii Śląska, naszego miesięcznika w Chełmie Śl., odlaczego złożypodpisów pod projektem by DURSia, wierszy Syniawy, gryfne.pl i wielu innychustawy rzeczy. Takie elity są wiele baroraz moim, Dariusza Dyrdy. ła swój podpis na podsuniętej jej o śląskiej mniejszości etnicznej. dziej wartościowe od politycznych. I o wiele trwalsze.
zumieć nie chce. Wszystkie (KO, Lewica, PSL) wysoko na swoich listach umieściły osoby, deklarujące walkę o język śląski, często (Wiosna, Razem)
może być miejsca w śląskim okręgu do senatu, chyba że z nadania PiS-u. Antyśląska Pańczyk-Pozdziej nie pasuje po prostu do partii, która postanowi-
TAKO RZECZY PAŃCZYCZKA (W WYWIADZIE Z SEMIK): Na koniec ostatniej kadencji byłam już jedynym senatorem PO z województwa śląskiego. A jeszcze kilka lat temu senatorów PO z tego regionu było trzynastu. No i wszystko jasne! Dla Marii Pańczyk-Pozdziej województwo śląskie to jeden wspólny region! Ciekawe, jak się ten region nazywa, bo chyba nie Górny Śląsk? Problem polega na tym, że dla tej pani naszym wspólnym regionem są tereny od Żywca, przez Rybnik, Chorzów, Siemianowice aż po Sosnowiec i Częstochowę, ale za to bez Opola. I to o niej, jako o Ślązaczce, mówi wszystko.
uznanie go wpisując w swój program polityczny. Czyli na dziś, w roku 2019 wszystkie one, także Platforma Obywatelska, której senatorem przez 14 lat była Pańczyczka, deklarują wolę uznania języka – deklarują więc to, co ona gorliwie zwalcza, zresztą ramię w ramię z PiS-em. Dla takiej osoby nie
ła się na śląskość otworzyć. Ona pasuje tylko do nacjonalistycznego polskiego skansenu. Nie dlatego, że zbliża się do osiemdziesiątki. Dlatego, że będąc senatorem ze Śląska działała wbrew śląskim aspiracjom. Dariusz Dyrda
26 października odbył się w Radiu Katowice konkurs „Po naszymu dla VIP-ów”, poprzedzający „Po naszymu czyli po śląsku”, którego kolejna edycja odbędzie się 1 grudnia. Pańczyczka zaprosiła do niego naukowców, polityków, księży, dziennikarzy. Na szczęście nie wszyscy się zjawili. Nie przybył choćby prof. Zbigniew Kadłubek, który w Sejmie był sprawozdawcą obywatelskiego projektu uznania godki za język regionalny. I dobrze, że nie przybył. Bo jak by to wyglądało, gdy sprawozdawca języka śląskiego bierze udział w imprezie, której przesłaniem jest negowanie języka śląskiego? Tym bardziej nie rozumiemy, że zjawił się dopiero co wybrany senator z Katowic Marek Plura, dodający, że od dawna chciał wziąć udział w tym konkursie. Ten sam Plura, który przez lata w parlamencie niestrudzenie walczył o uznanie języka śląskiego. To jak to Marku z Tobą w końcu jest? Kiedy jesteś prawdziwy, szczery? Wtedy, gdy namawiasz nas, byśmy zbierali podpisy za uznaniem języka śląskiego, czy wtedy, gdy idziesz do Pańczyczki na konkurs „śląskiej gwary”??? Czy też wszystko ci jedno, byle tylko się pokazać i byle nazwiska nie przekręcali?
kartce, li, że ja stąd wy za ucze nomii d Mam gdy oso majesta ślina n jij pedz baba pe Tak mo je plotk zjerki, a kiem s albo p swoich Tym stwa. B szach spotkał że RAŚ w nich składek praktyk zawodo szawie, łeczny. A ju ustawy jawne k podpisy bali pod wać. Bo dzie za tym w kańcy mała, w ją. Wię pańczyk straszył Śląskim ktoś inn pani jes i jej opo Ruch cił się ju nie, czy mówien są jakie udział w będzie żyć. Bo jest war wowy p jąc się innych?
Ma
10
nr 10/2019 r.
Wbrew mitom Śląsk był lewicowy Rozmowa z DARIUSZEM ZALEGĄ, autorem książki Śląsk zbuntowany
- Z książki „Śląsk zbuntowany” wyłania się region bardzo lewicowy, jak zresztą chyba wszystkie wielkoprzemysłowe. Kłóci się to z mitem Ślązaków o tym, że tu nigdy lewicy nie było, że zaimportowano ją z Altrajchu. Więc jak było naprawdę? - To jeden z tych słynnych mitów, który dość łatwo obalić. Prawdziwe czerwone zagłębie to nie to za Brynicą, ale to na czeskim Śląsku, między Karwiną i Ostrawą, gdzie już przed wielka wojną socjaldemokraci dostawali do 80% głosów. I co warte podkreślenia: obojętnie jakim językiem mówili. Okres międzywojenny to bardzo silna pozycja komunistów na czeskim Śląsku oraz w przemysłowych miastach i osiedlach niemieckiego Śląska (do 50% głosów w wyborach). Paradoksem wydaje się, dlaczego nieco później na tym tle odstawał polski Śląsk - to ciekawy temat do badań, jak władze wykorzystywały polski nacjonalizm, czy regionalny, no i zwykłe bicie po mordach przeciwników przez bojówkarzy np. ze Związku Powstańców Śląskich. - Czyli to polskie narodowe i nacjonalistyczne organizacje po 1922 roku tępiły na polskim Śląsku ruch lewicowy? - Jasne. I to nie tylko komunistów. Przecież kiedyś do redakcji Gazety Robotniczej, związanej z PPS, wdarło się dwóch sanacyjnych oficerów i chciało pobić Henryka Sławika, znanego później z ratowania Żydów. Działacze Związku Byłych Powstańców byli wprost wykorzystywani przez władze do rozbijania wieców opozycji, nie tylko lewicowej zresztą. Ostatnio znalazłem w archiwum informację o tym, jak byli powstańcy zaatakowali, bodajże w Bogucicach, niemieckich socjaldemokratów wracających z antyhitlerowskiej imprezy. Zresztą kolejnym paradoksem jest to, że z dru-
li już tylko "uniwersytet życia". Warto też podkreślić, że okres blisko 10 lat życia w czasach wojny, czy odniesione rany (niektórzy kilkakrotne), mocno podkopały ich życie. Po tym wszystkim chcieli już chyba przede wszystkim spokoju, jakiejś małej stabilizacji. Nie wiem, czy podobał im się PRL, ale pamiętali ją przedwojenną, autorytarną i biedną Polskę, więc mieli porównanie. - Tytuł książki Śląsk Zbuntowany mówi właśnie o Śląsku lewicowym. Dla tych, którzy znają ten mit o prawicowym, bogobojnym, książka może być zaskoczeniem? - Na pewno Śląsk Zbuntowany będzie pewnym szokiem, bo burzy budowaną od dekad wizję naszego regionu. Przy czym podkreślam, że sama książka to nie "podręcznik historii", tylko historia w tle losów "zbuntowanych Ślązaków". Którzy nieraz dostali od życia po rzyci... A oczywiście podobnych historii, wygrzebanych z archiwów, mam więcej, jak choćby o antyklerykalnej operze... robotniczej w Hindenburgu. Tak więc szykuję już kolejną książkę na ten temat. n Dariusz Zalega – Ślązak, dziennikarz, doktorant w Instytucie Historii Uniwersytetu Śląskiego, reżyser filmów dokumentalnych, organizator wydarzeń kulturalnych. Pasjonat historii Śląska, ruchu robotniczego i czeskich piw. Prowadzi fanpage Zbuntowany Śląsk. Autor książki "Śląsk zbuntowany", która w ostatnich dniach pojawiła się w dobrych księgarniach. - Więc skąd się wziął ten mit, że u nas nie było lewicy? Może po prostu po 1945 roku jej niebyło, bo część zniszczyła sanacja, resztę wymordowali naziści? A i PPR też tych ideowo według niej niepewnych przedwojennych śląskich lewicowców sadzała do więzień... - To wszystko racja: przypomnijmy że spośród dwóch komunistycznych posłów w Sejmie Śląskim jeden padł ofiarą Hitlera (Wieczorek), a drugi Stalina (Komander). Przede wszystkim jednak PRL szukając legitymizacji na Śląsku odwo-
Prawdziwe czerwone zagłębie to nie to za Brynicą, ale to na czeskim Śląsku, między Karwiną i Ostrawą, gdzie już przed wielka wojną socjaldemokraci dostawali do 80% głosów. I co warte podkreślenia: obojętnie jakim językiem mówili. Okres międzywojenny to bardzo silna pozycja komunistów na czeskim Śląsku oraz w przemysłowych miastach i osiedlach niemieckiego Śląska (do 50% głosów w wyborach). giej strony same władze podkreślały regionalizm, ale oczywiście o zdecydowanym propolskim charakterze. Bo władza umiała wykorzystać dominację niemiecką w przemyśle i rozbudzone nastroje regionalne. Wykorzystać gorycz, że „smutki i troski Śląska mało kogo w Polsce szczerze interesują, mało kogo żywiej zajmują”, jak skarżył się jeden z liderów powstańczego związku.
ływał się do wszystkich powstańczych i sanacyjnych mitów, a tu lewica komunistyczna niezbyt pasowała, bo też nie wykazywała się jakimś narodowym zaangażowaniem. Zwróćmy uwagę, że tylko raz - i to na początku lat 50., wydano u nas książkę Hansa Marchwitzy "Moja młodość", chyba najlepszą książkę o życiu na Śląsku na początku XX wieku. Tyle, że na kilkuset stronach o "konfliktach
narodowych" i "budzeniu polskości" było ino kilka linijek. No więc chociaż Marchwitza był komunistą ze Śląska, to zarazem Niemcem, więc nie pasował do oficjalnej linii. - A czy ta lewicowość przekładała się jakoś na kwestie narodowe. Na przykład że więcej komunistów było wśród Niemców czy Żydów a mniej wśród Polaków? - Na czeskim Śląsku polskojęzyczni Ślązacy stanowili 80% partii komunistycznej. Na niemieckiej części musiało być podobnie - choć oczywiście używanie polskiego języka nie oznaczało identyfikacji narodowej. Myślę, że po polskiej stronie granicy, wiele osób działających na radykalnej lewicy nie miało jakichś zdecydowanych identyfikacji narodowych. Ciekawa dla tych naszych historii pogranicza jest postać Zygmunta Glucksmanna - adwokata z żydowskimi korzeniami, który w okresie międzywojennym był jednym z czołowych działaczy niemieckich socjaldemokratów na polskim Śląsku. Przytoczę tż pewną anegdotę: Bieniek, jeden z liderów przedwojennego, bielskiego Związku Zawodowego Robotników i Robotnic Przemysłu Włókienniczego był przepytywany przez historyka już w PRL o narodowość jego kolegów w zarządzie oddziału związku w 1932 roku. Bieniek miał przed sobą zdjęcie, na którym poznawał wszystkie osoby. Pytanie o narodowość mocno go jednak zdziwiło i odpowiedział: „Myśmy się tym nie zajmowali. O to nikt nie pytał”. - Zmieniając nieco temat, w swojej książce sporo miejsca poświęcasz Ślązakom w hiszpańskiej wojnie domowej...
- Bo to po prostu ciekawa i zapomniana historia. Prawie dwustu Ślązaków, głównie górników, wyjechało walczyć w obronie republiki hiszpańskiej przeciwko buntowi gen. Franco. Kierowało nimi poczu-
- Mało komu ze środowisk politycznych się ta książka spodoba. Nawet dla obecnej lewicy może być niewygodna, bo nie pokazuje polskości Śląska, tęsknoty Ślązaków za macierzą. - To nie jest książka, która coś ma oceniać. Ja pokazuję fakty, wspomnienia, świat, taki jakim go postrzegali moi bo-
Prawie dwustu Ślązaków, głównie górników, wyjechało walczyć w obronie republiki hiszpańskiej przeciwko buntowi gen. Franco. Kierowało nimi poczucie konieczności walki z faszyzmem ("broniąc Madrytu, walczymy o Berlin"), choć zapewne dodatkowym bodźcem była chęć ucieczki od świata kryzysu (co dotyczyło zwłaszcza tych, którzy wyjechali bezpośrednio z polskiego Śląska). cie konieczności walki z faszyzmem ("broniąc Madrytu, walczymy o Berlin"), choć zapewne dodatkowym bodźcem była chęć ucieczki od świata kryzysu (co dotyczyło zwłaszcza tych, którzy wyjechali bezpośrednio z polskiego Śląska). Spośród tych, którzy przeżyli, po 1945 r. jedyne kariery zrobili niemieccy Ślązacy w NRD, jak wspomniany Marchwitza, kompozytor Schmidt ze Sławięcic, czy Vinzent Porombka, którego życie stykłoby na scenariusz serialu Netfliksa. - A w Polsce? Nie przeżyli, czy też, jako komuniści z zachodu byli podejrzani? - Skończyli na niskich stanowiskach partyjnych czy w więziennictwie, albo przemyśle. To jednak byli ludzie, którzy po niemieckiej szkole ludowej skończy-
haterowie. Bo wielu po prostu było rozgoryczonych tą nową Polską - mieli poczucie, że nie o to walczyli, a w tym gronie byli i powstańcy śląscy. W ogóle fascynujący jest temat jak sobie wyobrażali Polskę ci, którzy o nią walczyli. Socjolog Józef Chałasiński w głośnej pracy Antagonizm polsko-niemiecki w osadzie fabrycznej „Kopalnia” na Górnym Śląsku z 1935 roku notował opinie ówczesnych górników: „I to bolesność je, że ten Rząd polski oddał tę Polskę do dyspozycji kapitalistom. Walczyliśmy o tę Polskę, a teraz tej Polski nie mamy. […] Ten polski robotnik był tu uciemiężony za Niemca i tak samo teraz”. Myślę, że tak o historii Śląska, jak i Polski warto już pisać inaczej - i "Zbuntowany Śląsk" jest moim małym wkładem do tego dzieła. Rozmawiał Dariusz Dyrda
11
nr 10/2019 r.
Język śląski miał rozkwitać. Ale trafił na Kałużę
Rok zaprzańca n Człowiek, któremu autor tekstu ręki nie poda.
T
akich jak Kałuża jest wszędzie wielu, w Żorach także byli. Od zawsze w polityce, z wyćwiczonego od lat nawyku, właściwie bez konkretnych celów - celem jest samo bycie w niej. Za młodu noszą za kimś (w tym wypadku za kimś z PO) teczki, co niektórym krzywi kręgosłupy. A więc Wojciech Kałuża był od zawsze w krajobrazie politycznym Żor. Nie wzbudzał wielkiego zaufania (bo był politykiem), ale ludzie go lubili.
MIAŁ BYĆ NOWOCZESNY Spotkałem go wiele lat później. W lecie 2015 r. na Śląsku tworzyły się struktury Nowoczesnej. Stałem wówczas na bramce Międzynarodowego Centrum Kongresowego, gdzie odbywał się regionalny kongres świeżo założonej partii. Gdy go zobaczyłem, odczułem wtedy dyskomfort, coś w rodzaju niepokoju, bo .Nowoczesna składać się miała z osób, których dotychczas w polityce nie było. I zdecydowana większość z nas była politycznie dziewicza, za to z dorobkiem w innych sferach. Kałuża z miejsca stał się liderem .Nowoczesnej w Żorach. Nie mogło być inaczej nie miał konkurencji, w politykę angażuje się przecież promil obywateli. A w takich małych miastach jak Żory jeszcze mniej. Próbowałem nawiązać z nim współpracę na rzecz języka śląskiego. Po spotkaniu miałem mieszane odczucia - z jednej strony to miły i jowialny człowiek, z drugiej strony uderzające były jego deficyty intelektual-
To już rok. Rok temu Wojciech Kałużą zdradził ideały, dając województwo śląskie temu, komu w wyborach nie dali go mieszkańcy. Przy okazji, wbrew obietnicom, bardzo szkodząc śląskiej godce. konwencji Koalicji Obywatelskiej w Katowicach Wojciech Kałuża został ogłoszony kandydatem na prezydenta Żor. Wygłosił jedno z najbardziej żenujących przemówień, jakie słyszałem. Mówił, wtrącając śląskie zwroty, że nie sra ze strachu przed PiS-em. Na twarzach obecnych na sali było widać zażenowanie. Przed Kałużą była pewna porażka - potykał się w wyborach z urzędującym od kilku kadencji prezydentem Żor Waldemarem Sochą już w 2014 r. W międzyczasie Nowoczesnej udało się wynegocjować całkiem korzystne miejsca na listach Koalicji Obywatelskiej. W okręgu rybnickim partia ma dostać "jedynkę", zawsze tutaj biorącą. Kałuża połasił się na ten prawie pewny mandat, wiedząc, że w wyborach prezydenckich nie ma szans. Kałuża nie prowadzi jednak zbyt aktywnej kampanii, jedynym wartym odnotowania jej elementem jest spot wyborczy (usunięty razem z całym kontem na faceboku zaraz po wolcie Kałuży). Żorski samorządowiec oprowadza w nim widzów po swoim świecie. Opowiada o wartościach, które przyświecają mu w życiu. Spot jest też częściowo po śląsku.
SPRZEDAŁ TAKŻE ŚLĄSKĄ GODKĘ Prawdziwy test wartości przychodzi niedługo później. Kałuża wybrany zostaje do Sejmiku z list Koalicji Obywatelskiej. Ta, razem z SLD i PSL ma zawiązać koalicję w województwie na następną kadencję. Dzień
n Marcin Musiał (z lewej) i Monika Rosa promująswoją akcję Szafnymy to. sowym marszałkiem województwa Wojciechem Saługą na realizację naszego programu na rzecz śląskiej kultury. Po raz pierwszy język śląski miał dostać instytucjonalne wsparcie, program zakładał m.in. powołanie Instytutu Śląskiej Mowy i Kultury. Kałuża, który udawał przyjaciela godki, stał się w jednym momencie jej największym wrogiem. W zarządzie województwa, którego on jest wicemarszałkiem, temat godki przepadł zupełnie.
Byliśmy umówieni z dotychczasowym marszałkiem województwa Wojciechem Saługą na realizację naszego programu na rzecz śląskiej kultury. Po raz pierwszy język śląski miał dostać instytucjonalne wsparcie, program zakładał m.in. powołanie Instytutu Śląskiej Mowy i Kultury. Kałuża, który udawał przyjaciela godki, stał się w jednym momencie jej największym wrogiem. W zarządzie województwa, którego on jest wicemarszałkiem, temat godki przepadł zupełnie ne. W polityce był od ponad dekady, ale nie rozróżniał podstawowych pojęć tzw. polityki językowej - gwary czy języka regionalnego. Niby sprzyjał sprawie, ale ciepło wypowiadał się o senator Marii Pańczyk-Poździej, dla której kiedyś pracował, a która jednocześnie była największą wroginią uznania śląskiej godki za język regionalny. Zaniechałem więc chęci współpracy z nim - wiedziałem, że ze względu na umysłowe ograniczenie nie będzie w stanie wnieść swojego wkładu w mój i Moniki Rosy projekt #SzafnymyTo, promujący ideę uznania języka śląskiego za język regionalny. Zbliżały się wybory samorządowe. Na
przed pierwszym posiedzeniem nowo wybranego sejmiku przewijam fejsa. Red. Przemysław Jedlecki, dziennikarz zajmujący się polityką w katowickiej „Gazecie Wyborczej", wrzuca krótki post o treści: „Bagno zaczyna się od kałuży". Zaczynam domyślać się, o co może chodzić. Staram się odegnać myśli. Oglądam film, piję wino. Następnego dnia rano jadę autobusem po pracy. Włączam internet w komórce. Wyskakuje mi mnóstwo powiadomień. Wszystko już jasne - Wojciech Kałuża się sprzedał. Do oczu napływają mi łzy. Kałuża zniszczył moje marzenia. Razem z posłanką Moniką Rosą byliśmy umówieni z dotychcza-
Rok temu wydawało mi się, że moje marzenia poszły wniwecz. Oczywiście tak nie będzie - przez Kałużę stracimy kilka lat (ważnych, bo godka wymiera!), ale język śląski doczeka się w końcu wsparcia ze strony województwa - powstanie m.in. Instytut Śląskiej Mowy i Kultury.
RĘKI MU NIE PODAM Kałuża jest w centrum uwagi. Cała Polska patrzy na jego łajdactwo. Sam też muszę znaleźć ujście mojej frustracji - razem ze znajomymi z KOD-u organizujemy w Żorach ma-
nifestację, która ma skłonić go do zrzeczenia się mandatu. W chłodne listopadowe popołudnie na żorski rynek przychodzi kilkaset osób. Udaje nam się zorganizować największą manifestację po 1989 roku w tym mieście. Trudno jednak znaleźć osoby z Żor, które miałyby się wypowiadać. Ludzie są oburzeni, a jednocześnie przesiąknięci małomiasteczkowym konformizmem. Ostatecznie na scenie występuję dwójka żorzan - ja, który od dekady nie mieszkam w tym mieście i Maria Szymczyk. Głos zabiera też Małgorzata Lech, która była nauczycielką Kałuży. Tłum jest rozemocjonowany. Jako prowadzący muszę uważać, by nie przekroczyć cienkiej granicy między ostrą krytyką, a nienawiścią. W swoim przemówieniu odnoszę się do historii Żor. To miasto znane jej z pożarów - w lokalnej świadomości ugruntowała się legenda o łakomej córce burmistrza, która chcąc upiec sobie zająca, podpaliła całe miasto. A kilkaset lat później Żory znowu płoną, ale tym razem ze wstydu. Podpalił je swoim łajdactwem Kałuża, przez co wpisał się w historię miasta haniebnymi zgłoskami.
ALE CZY TAK NAPRAWDĘ BĘDZIE? CZY KAŁUŻĘ DOTKNIE INFAMIA? CZY ZWYCIĘŻY WSPOMINANY JUŻ WYŻEJ KONFORMIZM?
n Książka Musiała i Rosy. Kałuża dosyć śmiało poczyna sobie jako wicemarszałek. Jedynie comiesięczne protesty aktywistów KOD-u na trybunie sejmiku śląskiego przypominają o jego zdradzie. Wtedy czuje się skrępowany, nie odwraca głowy w stronę galerii. Rozdaje dyplomy i ordery. Jeszcze nie słyszałem o tym, żeby ktoś ich z jego rąk nie przyjął. A niektórzy wręcz chwalą się znajomością z nim - na fanpage jednej z cukierni w naszym województwie widzimy informację o tym, że wicemarszałek Kałuża odwiedził ten lokal z rodziną. Marcin Musiał
MARCIN MUSIAŁ (ur. 1988) – humanista zaangażowany, Ślązak, literaturoznawca, bloger „tylko burak nie czyta”, autor projektu ustawy o śląskim języku regionalnym i dwóch samorządowych programów dla śląskiej kultury. Współautor (razem z Moniką Rosą) książki |Kiedy umrze ślonsko godka". Pochodzi z Żor, mieszka w Katowicach.
12
nr 10/2019 r.
Mniejszość niemiecka ma się starać, by Bundesrepublika uznała mniejszość polską!!!
Jakoś Was nie żałuję J
akoś mi ich nie żal. Jakoś mi Was nie żal, moi liczni przyjaciele i znajomi z mniejszości niemieckiej. Wasi liderzy, zasiadający w Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych zawsze stanowczo sprzeciwiali się uznaniu narodowości śląskiej i języka śląskiego. Idąc rękę w rękę z polskimi nacjonalistami. No to teraz ci polscy nacjonaliści, marzący o państwie jednolitym etnicznie, coraz ostrzej biorą się za Was. My, Ślůnzoki, od wielu lat radzimy sobie bez dotacji państwowych. No to ciekawe, jak Wam pójdzie… Bo budżet państwa każdego roku zmniejsza kwotę dofinansowań dla mniejszości narodowych. Na przyszły rok ma to być mniej o kolejne półtora miliona. Z 16 milionów na 14,5. Rafał Bartek z mniejszości niemieckiej województwa opolskiego rozdziera szaty, że przy coraz mniejszych dotacjach coraz trudniej utrzymać własny język czy tożsamość. Ten sam Rafał Bartek wielokrotnie dawał do zrozumienia, że uznanie mniejszości śląskiej, więc i pieniądze na utrzymanie jej tożsamości są zbędne.
POCZUJCIE, JAK TO JEST A tak naprawdę państwo polskie może w tej sprawie postępować jak chce. Wprawdzie podpisało szereg konwencji w zakresie ustawodawstwa mniejszościowego (jak choćby Konwencja Ramowa o ochronie mniejszości narodowych czy Europejska Karta Języków Regionalnych lub Mniejszościowych) – ale dokumenty te nijak nie precyzują, ile państwo musi na te działania przeznaczać. Da
100 milionów – świetnie, da 50 tysięcy, też nie ma się czego doczepić. O kwotach, które mniejszości dostawały dotychczas Rafał Bartek mówi: - Od wielu lat nie są adekwatne do potrzeb mniejszości. No to teraz będzie mniej. I mniejszość niemiecka ubolewa, że nie ma pieniędzy na swoich 60 grup artystycznych. Ślązacy nie mogą marzyć o środkach na choćby jedną. Bartek ubolewa, że organizacje mniejszości nie mają wsparcia ze strony państwowych instytucji kultury.
stwierdził, że mniejszość niemiecka w Polsce powinna mieć takie same prawa, jak mniejszość polska w Niemczech. Czyli – w podtekście – nie powinna mieć żadnych praw, bo Niemcy mniejszości polskiej nie uznają. - Dzisiaj w głębokim interesie mniejszości niemieckiej jest to, by mniejszość polska w Niemczech mogła liczyć na takie same prawa, na jakie może liczyć mniejszość niemiecka – mówił, dając popis nieznajomości tematu. Bo Polska i Niemcy w sprawie mniejszo-
100, ale 500 i więcej. Natomiast na terenach obecnych Niemiec polskich autochtonów nie ma. Owszem, byli przed wojną, gdy w Niemczech leżała spora część Górnego Śląska. I wtedy Niemcy mniejszość polską uznawali. Teraz, gdy Polscy w Niemczech są albo imigrantami albo potomkami stosunkowo niedawnych imigrantów, nie ma żadnych podstaw (także w myśl polskiego prawa) by ich za mniejszość narodową uznać. Jednak dla wiceministra Szynkowskiego
Nie mam powodu, by moim znajomym z mniejszości niemieckiej współczuć, że krzywda im się dzieje. Bo przecież trudno komuś współczuć, że będzie miał i tak lepiej niż ja. Ale jedna rzecz w zachowaniu władz polskich niepokoi naprawdę Ślązacy też. Przy czym dla nas to jest sytuacja normalna, do której przywykliśmy. Gdy chcemy ją zmienić, tacy jak Rafał Bartek stanowczo się sprzeciwiają. Dla Niemców ma być, ale dla Ślůnzoków nie! Gdy chodzi o prawa Ślůnzoków Polacy i Niemcy, podobnie jak w roku 1919, grają ramię w ramię. Nie mam więc powodu, by moim znajomym z mniejszości niemieckiej współczuć, że krzywda im się dzieje. Bo przecież trudno komuś współczuć, że będzie miał i tak lepiej niż ja. Ale jedna rzecz w zachowaniu władz polskich niepokoi naprawdę.
SZCZUCIE NIEMCÓW NA… NIEMCY Otóż z początkiem października wiceminister spraw zagranicznych Szymon Szynkowski podczas konferencji prasowej w Opolu
ści narodowych mają przepisy niemal identyczne. I w świetle tych identycznych przepisów Niemcy w Polsce mniejszością narodową są, a Polacy w Niemczech – nie są.
OBRAŻENI NA WŁASNE PRAWO Dlaczego? To proste. W obu państwach jest przyjęte, że mniejszością narodową jest naród inny od większościowego, który zarazem – co ważne – jest na danym terytorium autochtoniczny, zamieszkuje tu od wielu pokoleń. Polskie prawo definiuje, że nie mniej, niż od stu lat. Dlatego mniejszością narodową w Polsce są Niemcy czy Ukraińcy, a nie są na przykład Wietnamczycy. Nie są ludnością autochtoniczną, lecz imigrantami. Niemcy w Polsce, dokładnie rzecz biorąc na Śląsku, są autochtonami. Osiadłymi tu od lat nie
nie ma to znaczenia. W Opolu kontynuował: - Ze względu na głęboką nierównowagę oczekujemy istotnych kroków w zakresie jej zmniejszenia wobec Polaków w Niemczech. Wówczas jesteśmy na to bardzo otwarci, możemy również zastanawiać się, w jakim stopniu jest możliwa realizacja niektórych oczekiwań zgłaszanych przez mniejszość niemiecką. Ale dzisiaj ten ruch, ten gest, zdecydowany - nie symboliczny - musi zostać wykonany po stronie niemieckiej.
SYMETRIA WBREW KONSTYTUCJI Takie słowa muszą szokować jeszcze z jednej przyczyny. Pan wiceminister zapowiedział zasadę symetrii w odniesieniu do mniejszości narodowych. „Jak wy traktujecie naszą, tak my będziemy traktować waszą” –
brzmiał de facto jego przekaz. Już obawiałbym się na miejscu mniejszości litewskiej czy białoruskiej, jeśli ta zasada i wobec nich zostanie zastosowana. Co jednak najważniejsze, zasada wzajemności (symetrii) jest sprzeczna z konstytucją RP. Bo uzależnia politykę państwa polskiego wobec własnych obywateli (!) od… od polityki innego państwa. W praktyce mogłoby to oznaczać dyskryminację obywateli polskich ze względu na narodowość. A już za skandal uznać trzeba sugestię, że to mniejszość niemiecka w Polsce, w swoim dobrze pojętym interesie ma zabiegać o uznanie – wbrew prawu – mniejszości polskiej w Niemczech. Żądanie takie stawia Niemców - obywateli RP w sytuacji dwuznacznej. A uznanie przez Niemcy mniejszości polskiej jest raczej wykluczone. Dla Niemców byłby to niebezpieczny precedens. W odróżnieniu od Polski to prawdziwy tygiel narodowościowy. Pełen Turków, Rosjan, Arabów i diabli wiedzą, kogo jeszcze. Jednak mniejszościami narodowymi są tam tylko (podobnie jak w Polsce) te autochtoniczne. Jest ich cztery: duńska, serbołużycka, fryzyjska oraz niemieccy Romowie. To populacje, które żyją tu od stuleci. Co ciekawe, inaczej niż w Polsce, status mniejszości narodowych mają Fryzowie i Serbowie Łużyccy. Inaczej, bo w Polsce żeby zostać mniejszością narodową, trzeba też utożsamiać się z własnym państwem poza jego granicami. Dlatego też mniejszościami narodowymi w Polsce są Niemcy, Ukraińcy czy Litwini, a nie są choćby Tatarzy, bo państwo tatarskie nie istnieje. Są mniejszością etniczną – i na taki właśnie status w najlepszym razie mogą liczyć w Polsce Ślązacy. W Niemczech mogliby być mniejszością narodową, jak Serbowie Łużyccy czy Fryzowie. Tak czy inaczej, dla mniejszości, niemieckiej, ale zapewne też innych, nastają ciężkie czasy. A jednak im nie współczuję. Bo może dzięki temu to oni będą w stanie zrozumieć, jak w Polsce żyje się Ślůnzokom. Dariusz Dyrda
Gdyby to od Polaków zależało, narodowość polska by nie istniała
Wedle uznania
P
rawodawstwo w dziedzinie mniejszości narodowych obowiązujące w Polsce jest co najmniej dziwne, zważywszy na historię Polski. Bo polskie prawo istnienie narodu wiąże wprost z istnieniem jego państwa narodowego. W przeciwnym razie można być co najwyżej grupą etniczną. Gdyby zastosować owe prawo do historii Polski, to praktycznie przez cały XIX wiek, aż do 1918 roku, naród polski nie istniał! Bo nie miał swojego państwa. A przecież w Polsce jako oczywiste uznaje się, że naród (polski) – przynajmniej czasowo – może istnieć bez państwa. Nawet ostatni czas, gdy Polacy masowo solidaryzują się z Kurdami, pokazuje, że tak jest. A jednak, w myśl polskiego prawa, Kurdów by za naród nie uznano! Bo państwo kurdyjskie
nie istniało praktycznie nigdy. Kurdowie w myśl polskiego prawa mogliby być co najwyżej grupą etniczną, nie narodem! Kto więc mówi, czy pisze, że Turcy masakrują naród kurdyjski, kwestionuje sens prawa, które Polacy stworzyli dla naro-
wiący, że mniejszość „w sposób istotny odróżnia się od pozostałych obywateli językiem, kulturą lub tradycją”. „W sposób istotny” to pojęcie wyjątkowo nieprecyzyjne, pozostawiające możliwość arbitralnych decyzji. O ile w przypadku mniejszości
Nawet tak poważny tygodnik jak Newsweek potrafi napisać, że mniejszość polska w Niemczech nie jest uznawana, gdyż: „Chodzi o rozporządzenie niemieckiej Rady Ministrów z 27 lutego 1940 r. na rzecz Obrony III Rzeszy, które nakazywało rozwiązanie wszelkich organizacji polskiej mniejszości narodowej w Rzeszy oraz konfiskatę ich mienia” – cytując kompletną nieprawdę, rozpowszechnianą przez adwokata Stefana Hamburę, który reprezentuje polskie organizacje w Niemczech. Nie uznawanie mniejszości polskiej w Niemczech wynika jednak z powojennych traktatów międzynarodowych, tych samych, w oparciu o które Polska nie uznaje za mniejszości imigrantów, choćby wietnamskich.
skiego czy tym bardziej choćby słowackiego, to, czy różni się w sposób istotny, czy nieistotny, jest kwestią… uznaniową. Osoba dobrze znająca ję-
może i wobec nich Polska zastosowałaby manewr, identyczny, jak wobec Ślązaków, że nie mówią oni żadnym własnymi językami, lecz gwarami ję-
W myśl polskiego prawa, Kurdów by za naród nie uznano! Bo państwo kurdyjskie nie istniało praktycznie nigdy. Kurdowie w myśl polskiego prawa mogliby być co najwyżej grupą etniczną, nie narodem! Kto więc mówi, czy pisze, że Turcy masakrują naród kurdyjski, kwestionuje sens prawa, które Polacy stworzyli dla narodów żyjących na terytorium państwa polskiego! dów żyjących na terytorium państwa polskiego! Polska ustawa z 2005 roku definiuje, co stanowi o odrębności mniejszości etnicznej czy narodowej. Najważniejszy jest chyba fragment mó-
narodowych jak niemiecka język jest o tyle od polskiego inny, że Polacy go zupełnie nie rozumieją, więc muszą uznać, że różni się od polskiego w sposób istotny, o tyle już w przypadku języka białoruskiego, ukraiń-
zyk polski, w tym staropolską literaturę, każdego z nich w miarę dobrze rozumie. Tym bardziej dotyczy to tradycji czy kultury. Gdyby więc państwa słowackie czy ukraińskie nie istniały,
zyka polskiego i tak naprawdę stanowią szczep narodu polskiego. Trzeba tu dodać, że w okresie międzywojennym w Polsce wobec Ukraińców i Białorusinów próbowano takich manewrów.
Bo prawo polskie nie precyzuje, kto o tej istotnej różnicy ma decydować. Czy sami członkowie tej grupy, czy też większość obywateli państwa spoza tej grupy (Polacy). W efekcie państwo przyjęło, że decyzję podejmują urzędnicy i parlament. Oraz sąd. I to one decydują czy jakaś grupa „w sposób istotny odróżnia się od pozostałych obywateli językiem, kulturą lub tradycją” – czy też nie. Decydują jakże często nie znając języka tej grupy, jej historii ani kultury. Wiedzę o niej opierając o prymitywne kabarety. To dlatego Polacy mogą nam dowolnie odmawiać uznania nas za mniejszość etniczną. Bo „w sposób istotny” nie mają żadnych powodów, by postąpić inaczej. Dariusz Dyrda
13
nr 10/2019 r.
FIKSUM DYRDUM
K
iej ech poznoł wyniki welunku do polskigo sejma, byłech fest rod. Dali żech je. Bo widza, co za pora lot ślůnsko godka bydzie uznano. Idzie ku tymu! Tak, wiem, bezwzględną większość w Sejmie ma PiS, a po nich Ślůnzoki niczego dobrego spodziewać się nie mogą. Jesteśmy dla tej partii zakamuflowaną opcją niemiecką i dużym natężeniem patologii, gorszym, a może nawet najgorszym sortem, który polskości się wypiera, co powoduje, że nasi dziadkowie, którzy o polskość walczyli, za polskość krew przelewali, w grobach się przewracają. Tak jakoś to PiS-owi leci, więc prędzej Macierewicz przyzna, że w Smoleńsku była zwykła katastrofa, niż partia jego język śląski uzna. A jednak skład nowego Sejmu napawa mnie optymizmem. Bo oto na pięć formacji politycznych, które do niego trafiły, aż trzy deklarują jednoznacznie poparcie dla śląskiej godki. Na razie jeszcze w Sejmie tym znaczą niewiele, ale są wyraźnie na fali wznoszącej, więc wierzę, że w roku 2023 będą miały wiele w nim do powiedzenia. Myślę tu choćby o lewicy. Wiele lat temu zapytałem prominentnego jej polityka, dlaczego w 2005 roku, za ich rządów, dopisano do ustawy o mniejszościach narodowych język kaszubski, a śląskiego nie. Polityk ten śląskie realia zna świetnie, więc wiedział o czym mówię. Odpowiedział mi, że Kaszubi po prostu do niego przyszli, więc sprawę załatwili, a śląscy liderzy (w domyśle RAŚ) nie przyszli, bo się komuchami brzydzili. Więc nie załatwili. Dodawał, że ci śląscy liderzy wierzyli chyba, że jeśli wybory wygra prawica, to z nią to załatwią. Ale jak widać nie załatwili, bo prawica jest polsko-nacjonali-
Je nadzieja do godki! styczna, i na żadne fanaberie w rodzaju języka śląskiego się nie godzi. Wprawdzie i SLD miało takie nacjonalistyczne ciągoty, zwłaszcza za szefowania mu Grzegorza Napieralskiego, który coś tam w radiu bełkotał, że chcemy Śląsk od Polski oderwać, ale już im przeszło, Napieralskiego dawno pogonili, a dwie pozostałe partie bloku lewicowego, Wiosna i Razem, poparcie dla języka śląskiego mają wprost
Jest też PSL. Partia ta przez lata traciła poparcie, ocierając się o próg wyborczy. Bo trzymała się kurczowo wsi, skąd PiS skutecznie ją wypiera. Bo jak walczyć o tradycyjnie PSL-owski, konserwatywny elektorat jeśli w kampanii do europarlamentu stoi się obok Schetyny i Czarzastego, głoszących peany na cześć LGTB. Aż żal było wtedy na Kosiniaka-Kamysza, robiącego dobrą minę do złej gry, patrzeć. Kosiniak jednak zrozumiał, że
Śląsku jest chyba zadowolony, na przyszłość rokuje on poselskimi mandatami, więc raczej się z tej umowy nie wycofa. No i jest PO. Tak, tak, wiem, że przez osiem lat swoich rządów nic dla języka śląskiego nie zrobiła, choć niektórzy jej politycy nam to obiecywali. Ale to byli niektórzy, a w ostatnim glosowaniu nad językiem śląskim praktycznie cała PO była za. Poza tym w klubie tym nie ma już takich wrogów języka ślą-
Wiele lat temu zapytałem prominentnego jej polityka, dlaczego w 2005 roku, za ich rządów, dopisano do ustawy o mniejszościach narodowych język kaszubski, a śląskiego nie. Polityk ten śląskie realia zna świetnie, więc wiedział o czym mówię. Odpowiedział mi, że Kaszubi po prostu do niego przyszli, więc sprawę załatwili, a śląscy liderzy (w domyśle RAŚ) nie przyszli, bo się komuchami brzydzili. Więc nie załatwili. wpisane w swoje założenia programowe. Oni działają w imieniu wszystkich mniejszości, więc tej śląskiej też. Tak więc lewica jest naszym sprzymierzeńcem najważniejszym, nawet jeśli część Ślůnzoków się jej brzydzi, bo podobno nigdy jej na Śląsku nie było, co zresztą wywiad w tym numerze, z Dariuszem Zalegą, obala zupełnie. A ja jestem przekonany, że w następnej kadencji Sejmu lewica znacznie zwiększy swój stan posiadania. Że będzie tak silna, jak w innych europejskich krajach.
musi poszukać tego konserwatywnego elektoratu także poza wsią, w wyborach sejmowych poszedł już samodzielnie, uzyskując także w miastach (po raz pierwszy od niepamiętnych czasów) dobry wynik. Bo pokazał się jako partia konserwatywna, ale demokratyczna, więc naturalny rywal dla PiS-u. Dobry wynik – tym bardziej po raz pierwszy od dawna - dostał także w miastach górnośląskich, gdzie zresztą szedł w koalicji ze Ślonzokami Razem. I ramach tej koalicji podpisał poparcie dla języka śląskiego. Z wyniku na
skiego jak Maria Pańczyk, nie ma PO-wskiego a antyśląskiego prezydenta Bronisława Komorowskiego, są za to osoby w rodzaju Moniki Rosy, która stała się pierwszą ambasadorką naszej godki. Sama Koalicja Obywatelska pomiędzy rokiem 2015 a 2019 bardzo się zmieniła i jestem przekonany, że teraz stanie za językiem śląskim. Jestem też przekonany, że w roku 2023 te trzy formacje (lewica, PSL, KO) uzyskają więcej, niż połowę sejmowych mandatów i to one stworzą rząd. Wtedy i język śląski uzna-
ją. Nie wykluczam zresztą, że rząd utworzą znacznie wcześniej, bo PiS-owi udało się jakoś propagandę sukcesu i rozdawnictwa doczołgać do wyborów, ale teraz powoli się przyznaje, że stan państw jest zły, że opowieści o tym, że po raz pierwszy budżet nie będzie miał deficytu, to były bajki dla głupich dzieci – więc nie wykluczam, że część ich polityków (w pierwszej kolejności chyba ci od Gowina) zacznie rozglądać się za szalupą ratunkową w PSL-u albo PO. I nawet Konfederacja PiS-owi nie pomoże, ba, z przyjemnością wbije mu nóż w plecy, żeby zająć na politycznej scenie jego miejsce partii nacjonalistycznej i skrajnie konserwatywnej. Choć dziś tego jeszcze nie widać, sądzę, że PiS w roku 2023 skończy jak AWS w 2001, jak SLD w 2005. Czas obecny to już łabędzi śpiew Kaczora. Co mnie szczerze cieszy, bo jestem Europejczykiem, a PiS jest antyeuropejski, bo jestem Ślązakiem, a PiS jest antyśląski. Zaś tych, którzy deklarując narodowość śląską głosują zarazem na polsko-nacjonalistyczne PiS lub Konfederację, uważam za ludzi niespełna rozumu, a przynajmniej z rozdwojeniem osobowości. To tak, jakby Żyd na NSDAP głosował! Liczę więc, że lepsze – ustawowo – czasy dla godki nadchodzą. Tylko czy my jesteśmy na nie gotowi? Sam nie wiem, bo wprawdzie znam dużo ludzi deklarujących, że „jo umia godać po ślonsku”, ale takich, kierzy richtig po naszymu godać poradzom, to zno tela, co na palcyskach poradza to zrachować. Dariusz Dyrda
PISZE CÓRKA NACZELNEGO
P
oczątkowo bawiła mnie dyskusja na śląskich forach internetowych na temat Olgi Tokarczuk. Zupełnie inna niż na polskich, bo tam nie tyle dyskutowano, ile kłócono się, czy Tokarczuk wielką pisarką jest, czy też to szmata, morda zdradziecka, miana Polki niegodna, bo imię Polski szkaluje, pisząc choćby o polskim antysemityzmie. Tak jakby, poza wszystkim, istniał jakiś związek między polskością a byciem wielkim pisarzem, jakby wielkim pisarzem można było zostać tylko, chwaląc naród polski. Gdyby tak było, to żaden poza polskim naród wielkich pisarzy nie miałby, bo ci inni jakoś się Polską niewiele zajmują. Sama nie mam zdania, czy Tokarczuk wielką pisarką jest, bo przyznam się, jak minister Gliński, że nigdy jej powieści nie czytałam, choć należy ona do grona bardzo niewielu znaczących polskich pisarzy, po których twórczość nie sięgnęłam. Na swoje usprawiedliwienie mam jednak to, że w odróżnieniu od pana Glińskiego nie jestem ministrem od (polskiej) kultury, a po drugie od trzech lat, w zasadzie od matury i wyjazdu do USA, czytuję niemal wyłącznie pisarzy angielskojęzycznych. Ale ma Tokarczuk Nobla, to postaram się nadrobić. Jak przyjadę do Polski to sobie ze dwie jej powieści kupię, bo jednak jakoś
Kim jest Olga tak głupio czytać polską noblistkę w angielskim przekładzie. Wracając jednak do śląskich dyskusji internetowych, tu rozmowy są zupełnie inne. Nie kwestionuje tam nikt chyba pisarskiej wielkości Tokarczukowej. Przyjmowana jest jako coś oczywistego, myślę nawet, że także przez tych Ślązaków, którzy nigdy jej nie czytali. Ślązakom, wychowanym w szacunku dla instytucji, do głowy chyba nawet nie przychodzi, że Komitet Noblowski mógłby przyznać tę Nagrodę komuś, kto jest jej niewarty. Dostała pani Olga Nobla, więc zasługuje na niego i fertig. Śląskie dyskusje internetowe kręcą się wokół tego, czy można ją nazwać pisarką (a więc i noblistką) śląską, czy nazwać jej tak nie można. Poza sporem pozostaje, że w zasadzie całe życie ze Śląskiem jest związana, urodziła się na jego północnych krańcach, a potem mieszkając w Warszawie, uważała, iście po śląsku, że to miasto szorstkie i nieprzyjazne, i przy pierwszej okazji zwiała z niej, do Wałbrzycha, do Kotliny Kłodzkiej, choć – jako pisarka iście światowa – lubi tworzyć w Anglii w Holandii, i pewnie w innych krajach też.
Owa antywarszawskość lokuje Olgę Tokarczuk blisko śląskości, ale nie odpowiada jeszcze na pytanie, czy to pisarka śląska. Jedni dyskutanci twierdzili, że oczywiście tak, bo przecież jest ze Śląska, a inni, że nic to nie znaczy, bo bycie ze Śląska nie oznacza jeszcze bycia śląskim, podobnie jak mieszkanie w stajni nie oznacza, że jest się koniem. I żeby uznać panią Olgę za pisarkę śląską, trzeba by poznać jej jednoznaczną deklarację, że się ze Śląskiem i przynajmniej jego kulturą utożsamia. Jakoś nikt takiego jej cytatu wskazać nie potrafił. Ci pierwsi opowiadali wprawdzie przytomnie, że przecież nie znamy też poglądów na śląskość tych kilkunastu śląskich noblistów, do których się przyznajemy, różnych Alderów, Blochów, Geppert-Mayerów, ale ci drudzy odpowiadali, że trudno, ich już nie na szansy o to zapytać, a Tokarczukową jest, więc za śląską ją uznają dopiero, gdy taką śląską deklarację złoży. Początkowo dyskusja ta mnie bawiła, jako spór jakby o nic, bo czy ktoś się zastanawia, czytając Hemingwaya choćby, o to, z jaką narodowością on się utożsamiał? Wielki pisarz to wielki pisarz i basta! Potem jednak
zrozumiałam, że spór jest poważny, że – jakby to mądrze powiedział mój ojciec – to spór o imponderabilia. O to, czy można być Ślązakiem (a więc i śląskim noblistą) do śląskości się nie poczuwając. Czy można być choćby Polakiem, więzi z polskością nie czując? Rosjaninem, za nic Rosję mając. Spór zasadza się jeszcze głębiej o to, czy można mieć kilka tożsamości narodowych, kulturowych. Czy można być choćby jednocześnie Ślązakiem i Polakiem. Biorący udział w tych dyskusjach członkowie mniejszości niemieckiej podnosili, że oni przecież są Niemcami-Ślązakami, ale spotykali się z ripostą, że jeśli czują się Niemcami, to nie są żadnymi Ślązakami, tylko Niemcami ze Śląska. A ci, którzy czują się Polakami, nie są żadnymi Ślązakami, tylko Polakami ze Śląska. Bo – twierdzą – nie można mieć więcej niż jednej tożsamości narodowej, podobnie jak nie można mieć więcej, niż jednej matki. Można mieć oprócz matki także macochę, nawet nie złą, a bardzo kochaną, ale jednak matka to matka, a macocha to macocha. Lepiej ode mnie wyjaśniłaby to chyba moja starsza, przyrodnia siostra,
która przecież i ojca, i ojczyma szczerze kocha. Oni obaj ją też. I tu pada pytanie, o tożsamość pani Olgi Tokarczuk. Polskości raczej się nie wyprze, nawet jeśli z lekka się nią brzydzi, ale czy przyznaje się też do śląskości? Czy śląska kultura jest dla niej czymś bliskim, czy czuje w sobie i jej dziedzictwo? Jeśli tak, to w ocenie tych drugich, jest pisarką śląską. Jeśli nie, to jest pisarką polską mieszkającą na Śląsku, a nie śląską. Przy okazji tych rozważań nad Tokarczukową, pomyślałam też, kim ja jestem. I uzmysłowiłam sobie, że od dawna podświadomie odpowiadam na to pytanie, mówiąc nie kim jestem, a skąd jestem. Ze Śląska, region w środkowej Europie, obecnie w większości należący do Polski. Stąd w świat wyfrunęłam, tu są moje, także kulturowe, tożsamościowe korzenie. Ale ja ptak jestem wędrowny, a ptaki jak wiadomo korzeni nie miewają. Więc unikam odpowiedzi na pytania, czy jestem Polką czy Ślązaczką czy jeszcze kimś innym. Owszem, mogę powiedzieć, że mój ojciec jest Ślązakiem, moja mama jest Polką, a ja Zosia jestem. I wystarczy. Myślę, że tak samo wystarczy Jej. Na pytanie kim jest wystarczy chyba: Jestem Olga Tokarczuk, pisarka. Określa mnie moja twórczość, a nie adres szpitala, w którym na świat przyszłam. Zofia Dyrda
14
nr 10/2019 r.
Nojlepszy gĕszynk 35zł
30zł
We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!
45zł
35zł
35zł
A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?
35zł
35zł
35zł
35zł
5zł
30zł
30zł
5zł
Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 501 411 994, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.
* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym. Nie ma tam sklepu!
15
nr 10/2019 r.
Wyjaśnić Polakowi, czym jest Hajmat, to jak wyjaśnić Papuasowi, czym jest bigos. Można próbować, ale po co? I tak nie zrozumie. Bo żeby zrozumieć smak trzeba poczuć; opowiedzieć się nie da ani Papuasowi smaku bigosu, ani Polakowi istoty Hajmatu. Tak jak Papuasowi nic nie powie, że bigos to z grubsza rzecz biorąc uduszona razem kapusta i mięso – plus przyprawy – tak Polak nie pojmie, że Hajmat to ojczyzna ważniejsza od Ojczyzny. ROZDZIAŁ XIV
Usnąłem. Kiedy usypiałem, byłem jeszcze bitne SS, jak się budziłem, byliśmy już jeńcy. Ruscy ogarnęli nas, wyczerpanych, we śnie. Budzili kopniakami. Dobrze, że w ostatniej chwili przypomniałem sobie, jak się nazywam. Hubert Hachulla! Znalazłem go przedwczoraj. Umierał, ranny z ran krwawiących. Postrzelany cały. I zanim umarł, powiedział: O kurwa! Po polsku powiedział, chociaż podoficer SS. To sięgnąłem po dokumenty. I aż zaniemówiłem: synek z Paprocon, ino rok ȏde mie starszy. Nie to zaniemówiłem, że starszy. tylko że z Paprocan. Wieś koło mojej. Nie znałem Hachuły tam żadnego, ale wieś znałem. Na samym początku, jak się z lasu wyjedzie, mieszkają Szkudły (Schkudllo), a nad ich chałpom bocianie gniazdo. Dwie albo trzy chałpy dalej swoją kuźnię ma Niemiec. Nazwisko, nie narodowość. Zresztą narodowość też, bo spotkałem kowala Niemca, na dworcu w Kattowitz, jak ja jechałem na jedyną przepustkę do domu a on z przepustki wracał. Nie był wtedy kowal Niemiec, tylko freiter Niemietz. Dalej było gospodarstwo wodne księcia, nad stawem. Zarządzał nim Nieszporek. Nie, nie Nieszporek. Zarmutek? Też nie. No, zapomniałem. Potem były dwa domy moich jakiś krewnych. Nie wiem jakich, ale krewnych. Szkudłów i Wygrabków. Byli bardzo polscy, ale ojciec do nich zachodził. Pieczka też, bo byli bardzo polscy. Podobno też byli krewni, choć ojciec z Pieczką nie byli. Wyżej był jeszcze jeden kowal, Noras chyba, a potem kościół. Nowiutki, za Polski się Paprocany kościoła dorobiły. A dalej mieszkali Czardybon (Tschardybon) i Bortel (Bortel), dwóch wielkich rolników. Ale Kimś, to był Czardybon. Za Polski dostał medal od Mościckiego, za najlepsze gospodarstwo w Polsce. Za Niemca dostał drugi, od Gebbelsa, za najlepsze niemieckie gospodarstwo na Śląsku. Takie kwintale z hektara, jak miał Czardybon, to żaden rolnik nie miał. To go nagradzali. I tylko jednego syna wzięli mu do Wehrmachtu. Zginął broniąc festung Breslau, miesiąc po tym, jak Paprocany trafiły już do Polski. Bortel chyba Czardybonowi zazdrościł. Hektarów miał tyle samo a przed wojną był bardzo antypolski. Jak w 1921 był plebiscyt, to Bortel do każdego domu we wsi zaniósł antypolską ulotkę. Albo ulotka nie przekonała, albo Bortel źle rozniósł - ku jego rozpaczy wieś gremialnie zagłosowała za Polską. We freikrorpsach chciał się z Polską bić, ale nie mógł, bo akurat była robota w polu. Potem chciał sprzedać gospodarstwo w tej części Śląska, która przypadła Polsce, i kupić w niemieckiej. Jeździł w tej sprawie do Żernicy, Pilchowic. Niedaleko, wszystkiego 30 kilometrów. Ale okazało się, że tam ziemia pięć razy droższa niż w Polsce. Za 10 hektarów i wspaniałe gospodarstwo kupi tam raptem dwa hektary dziadowizny. To zacisnął zęby i został w Polsce. Bortel! Wszyscy o nim gadali. W Kobiórze, w Piosku, w Bojszowach, w Bieruniu. Bo Bortel kupił traktor. Traktory ma tylko książę, a nagle Bortel też ma. I ora nim swoje pole, jak książę. Przed wojną Bortel to był
HAJMAT odc. 10
rolnik! Nie było nad niego rolnika. Nawet traktor miał. Ale był antypolski, jawnie antypolski cały czas, to może by Czardybon medalu nie dostał, bo traktora nie miał, ale był propolski. I dostał medal za wzorowe gospodarstwo w RP. Na złość Bortlowi. I zaraz potem, za pomoc rządową, Czardybon też miał traktor. Francuski. A Bortle niemieckiego forda. Nagle po paprocańskich polach jeździły dwa traktory. Ale miałem opowiedzieć o wsi. Wyżej od Czardybona był rolnik Pośpiech, potem sklep, potem jeszcze jeden Czardybon i koniec wsi. Tyle o Paprocanach wiedziałem, na tyle je znałem, bo przecież jestem z Kobióra, nie Paprocan. Ale kto z tych. co przesłuchiwać mnie będą, znać będzie Paprocany lepiej niż ja? Przypuszczam, że wykluczone. Więc jestem Hubert Hachulla. Rok starszy, niż jestem, ale co to jest rok, jak my w rok przeżywamy tyle, co inni przez sto lat. Bo co przeżył choćby taki Bortel? Jak przyszli Niemcy, zaraz wstąpił do NSDAP. Czardybona też chciał wciągnąć. Bo wtedy, jako szef terenowej struktury, miałby nad nim władzę, ale Czardybon odpowiedział, że jego jedyną ojczyzną jest ziemia, którą uprawia. I tylko Tschardybonem się stał. A jego brat zginął na u-boocie, gdzieś u norweskich wybrzeży. Syn, pisałem, zginął bombardując Londyn. Aha, miał Czardybon jeszcze jednego brata. Nie poszedł na wojnę, bo pracował na kopalni. Górników nie brali, węgiel był potrzebny. No to brat robił na kopalni w Murckach. I tam zginął w wypadku, w 1943. Czterech tego dnia śląskich górników zginęło. Poza nimi zginęli też podobno jacyś ruscy jeńcy. Ale kto by tam ruskie trupy liczył? Teraz nagle Jestem Hubert Hachulla aus Paprotzan, żołnierz grenadierów pancernych SS. Lepsze, niż SS Dirlewangen. Muszę to zapamiętać, żeby nawet zerwany ze snu, wyrecytować. Hubert Hachulla, po polsku Hachuła chyba się musieli nazywać.
***
Dość tego czytania, bo rękopisy jednak czyta się źle. Tym gorzej, gdy Bartek koło mnie od dawna chrapie. A ja chciałabym poznać wieś Paprocany. W Polsce, a przecież jak czytam, wcale nie polską. Ciekawe, czy rodzina Bortel jeszcze tam mieszka? I po jakiemu mówi. Ale w sumie bardziej tkwiły mi te fragmenty o dupczeniu. Wulgarne, ale ileż w nich namiętności. Prawdziwej. Bartek mówi, że mnie kocha, bardzo kocha. Ale ja nigdy pod nim nie jęczałam, o krzyczeniu nawet nie wspominając. Czasem może raz jęknęłam, westchnęłam, ale żeby krzyczeć? On coś robi nie tak, czy ja jestem oziębła? Nie, na pewno nie jestem, to w tej jego miłości namiętności jest za mało. Choćby dziś. Wsadził mi ręce między nogi, po-
gmerał może minutę, potem na mnie wlazł, zrobił swoje, jak zawsze za szybko, i poszedł spać. A mnie zostawił z lekturą o tej prymitywnej namiętności. Wulgarnej. Ale podczas czytania zrobiło mi się chyba bardziej wilgotno, niż kiedy gmerał. Ten pamiętnik był jak narkotyk. Nasze rodzinne historie były podniosłe, ale nudne. Ten był wróg, a ten był nasz polski. Więc z wrogami walczymy, a naszych kochamy. Jak w westernie. A tu jest inaczej. Tu nie ma, Polak, Niemiec, tu jest namiętność, nienawiść, miłość – i nie wynika z narodowości, tylko z człowieka wynika. Tu nie ma Polaka ani Niemca, jest Bortel i jest Czardybon, jest Pieczka i jest Mellich. Czardybon i Bortel nie rywalizują na narodowości, tylko jakim który jest rolnikiem. Owszem, jedno państwo premiuje jednego, drugie drugiego, ale to nie oni się premiują, tylko narody, które akurat Śląskiem władają. A oni orzą, sieją. Jest Pieczka i jest Mellich, i obaj dupczą tą samą swoją żonę, tylko w innym czasie jest ich żoną. A ona krzyczy z rozkoszy pod obydwoma, nieważne, czy ten, który akurat jest nad nią, Polakiem się czuje, czy Niemcem. Namiętność nie ma narodowości. A u mnie, do jasnej cholery, ma! Poznałam Bartka na patriotycznej manifie. Jakby nie manifa, jakby nie żołnierzy wyklęci, to bym go nie poznała. To z kim ja uprawiałam seks godzinę temu, z Bartkiem czy z żołnierzami wyklętymi? Chciałabym o to zapytać ujka Richata, pewnie by wiedział. Ale on nie żyje, to zapytam opy Erwina. Tylko jak mu zadać to pytanie? Jak dyskretnie zapytać, o to, co mnie nurtuje: kto tak naprawdę mnie dupczy? Czym albo kim jest Bartek? Jest Bartkiem, czy Polakiem jest? Bo ja chcę, żeby mnie dupczył – wiem, to wulgarne – Bartek, a nie Polak. Bo Polaków jest, płci męskiej, kilkanaście milionów. Mam się nadstawiać każdemu, bo Polak??? Spojrzałam na śpiącego Bartka. Nie, na pewno nie dlatego, że Polak, tylko że Bartek. To mógłby być nawet murzyn, tylko żeby mnie kochał. Prawdziwie. Był mój. Tylko gdybym powiedziała, że to mój murzyn, to pewnie byłby już rasizm. Przytuliłam się do Bartka. I usypiając miałam dziwne uczucie. Że to wujek Richat, który zdjął mundur SS i obejmuje mnie, jak Bernadkę Szafron. I ten mundur SS mnie nie zraził, poczułam chęć do niego. Straszne, dla mojej babci ten mundur był symbolem diabła. Dla całego mojego wychowania był. A dla mnie już teraz nie był. Dla mnie był mundurem ujka Richata, mundurem Hachuły, mundurem Egona Streichera. Normalnych chłopców, którym w tym mundurze przyszło się bić. Tak, jak moim krewnym, z Batalionów Chłopskich, przyszło się bić bez mundurów.
Ci w mundurach SS bili się lepiej. Zgasiłam lampkę, odłożyłam książkę. Zawsze robię to w tej kolejności, choć wiem, że sensowniej byłoby na odwrót. Przytuliłam się do Bartka. Czy go zdradziłam wyobrażając sobie, że ja jestem Bernadką a on SS-manem. Nieważne, którym z tych dwóch.
***
Rano. Czy my wstaliśmy rano? W Warszawie bylibyśmy na nogach o siódmej. Bo czas lecieć do roboty. A tu, w tych Paprocanach wstaliśmy przed dziesiątą. Weronika i tak wyglądała na nie wyspaną, może czytała jeszcze te pamiętniki. Na cholerę jej to pokazałem. Jak wyszedłem z naszego pokoju, dziadek się krzątał po kuchni. – Werka jeszcze śpi? Rychtuja wom jajówa. Tako richtig jajówa, jajca od kur, szpek ze wyndzoka, a niy to jodło ze fabryki. Rod bych wiedzieć, czy mojij jajówie bydzie tak rada, jak jo jij kołoczowi. Czy tako jajówa kiej we tyj waszyj Polsce jadła? - Dziadku, znaczy opa, tu też jest Polska! – odpowiedziałem, wcale nie zaczepnie, choć powinienem. - Ja, ja, Polsko. Polska je hań, za Wisłom, za Przemszom, we Sosnowcu. Oświęcimu. A sam je Ślonsk. Niy gańba ci, co ta twojo polsko Werka poradzi to zmiarkować lepi, jak ty? Nie chciałem się kłócić. Bo byłaby to kłótnia, nie dyskusja. Dyskusja jest wtedy, gdy jest szansa drugą stronę przekonać do swoich racji. A jeśli dziadka Erwina nie przekonali do Polski ani komuniści, ani prawie trzydzieści lat wolnej ojczyzny – to nie przekonam go też ja. No a przecież on nie przekona mnie, bo jak kogoś przy zdrowych zmysłach, można przekonać, że Tychy i Paprocany to nie Polska? - Terytorium państwa polskigo, ale niy Polsko – odezwał się dziadek, jakby w myślach moich czytał. I po chwili zastanowienia dodał: - Kiej już wszystkich Ślonzoków przeflancują, jak cia, uwdy bydzie Polsko, gibcij niy. Ale niy bydzie to tak wartko, podwiela momy taki młodze frele jak Justyna!
***
Weronika wyszła z naszego pokoju, rozczochrana jeszcze trochę, choć z włosami spiętymi gumką. W leginsach, w koszulce. Przeciągnęła się, pociągnęła nosem. - Jak pięknie pachnie jajecznicą. Opa, jak po śląsku powiesz, że pięknie pachnie jajecznicą? - Ale sam gryfnie wonio jajuwom! – odpowiedział dziadek z promiennym uśmiechem. - Ale sam gryfnie wonio jajuwom! – powtórzyła rozmarzona Werka (ftu, Weronika przecież. Jeszcze w Warszawie powiem Werka przy znajomych i dopiero będzie obciach!). Nagle spojrzała na dziadka. – Ale czemu sam? Sam opa będzie jadł? Mnie nie poczęstuje? – ostatnie zdanie powiedziała filuternie. Dziadek się roześmiał.
- Niy byda jod som, do wszyjskich ech narychtowoł. Dwaiścia dwa jajca ech wczaskoł. A sam po naszymu to tela, co po polsku tutaj. Kiej powiym, co miyszkom som, to bydzie znoczyło, że we chałpie je ino jo. A kiej powiym sam, to że miyszkom genau tukej. Czyli tutaj. - Aha, jo soma przijechała sam, do opy! roześmiała się Werka, a ja na to soma parsknąłem też śmiechem. -No niy, chop je som, ale bab, jak po polsku, je sama. To niy je aż tak proste, jak ci się zdowo – wyjaśniał dziadek, wyłączając ogień pod jajecznicą i rozkładając talerze. Cztery. Dla mnie, dla siebie, dla Werki i Justyny i dla ojca to pięć. A są cztery. - Kto nie będzie jadł? – zapytałem. - Wszyscy bydom. Wszyscy, kierzy som. Bo twoja siostra pojechała do Katowic. Dzisio je niedzielo, 14 lipca. - No to co? -Dzisio o dwanostyj je Marsz Autonomie. Wdycki je ôn we niedzila nojbligszo 15 lipca, bo tego dnia, we 1920 roku Polsko nadała Ślunskowi autonomio. Ale niyskoro jom zrabowała, a komunisty wziyni na amyn. Tuż wdycki we niedziela kole15 lipca jom spominomy i dopominomy sie, coby Poloki ôddali to, co ôbiecali. - Więc to przedwojenne państwo polskie nadało Śląskowi tę autonomię, o którą się tak upominacie? – zdziwła się Weronika. - No ja. Po prowdzie to boła kupa szpasu, bo Polsko nadała autonomio terenom, kierych ni miała. - Jak to? - No bo mioł u nos być plebiscyt, kaj chcymy być, w Niymcach abo we Polsce. Nojgodnik lůnzoków chciało, prowda pedzieć, pństwa ślonskigo, ale kiej już światowe mocarstwa pedziay, że niy bydzie s tego nic, to Niymce a Polsko zaczli się licytować, u kogo bydzie nom lepij. I coby nos nakłonić do welowanio za Polskom, nadali nom ta autonomio. - Nakłonić do czego? - Welowanio, po polsku głosowania. I mocka ludzi namówili, bo mie się zdo, co kiejby niy boło tyj autonomie, to za Polskom welowołby mało fto. Jak moja familio. Welowali niy za Polskom, ino za tom autonomiom. - I co było dalej? - Jedyn polski polityk, miana niy poradzą se spomnieć, padoł we polskim sejmie, co eli nom Polsko autonomio dała ino skuli tego welowanio, a dali nom weźnie, bydzie zwykłom prostytutkom. No i pokozało sie, co Polsko takom motykom richtig je. Bo juże za sanacje autonomio to boła fikcja, wojewoda Grażyński Ślonzoków represjonowoł, a komunisty we 1945 roku autonomio blank zniyśli. Tuż sie ô ta autonomio dopominomy. - Przecież państwo polskie mogło dowolnie zmienić na swoim terenie prawo. Na tym polega suwerenność – odezwałem się, mocno już wzburzony słowami dziadka. - Psinco. W ustawie autonomicznyj boł zapis, co polski sejm może jom zmiynić ino podwiela zgodzi sie tyż na to sejm ślonski. A tyn na zniesienie autonomie niej zwoli niy doł. CDN Dariusz Dyrda
16
nr 10/2019 r.
Książka, na którą wielu z naszych Czytelników długo czekało – już jest. Już ją wysyłamy, rozwozimy po Śląsku. Jeśli zgłosicie się do nas, chętnie zorganizujemy u Was wieczór autorski, NA KTÓRYM Gott mit Uns będzie po promocyjnych cenach.
To sie werci poczytać: Opowieści o śląskiej historii (wcale nie dla dzieci) Jana Lubosa, to kilkanaście gawęd o naszych dziejach, od średniowiecza po czasy współczesne. Oparta o mało znane dokumenty i doskonałą ich analizę. Dzięki niej można lepiej zrozumieć śląskie dzieje, ale i Śląsk dzisiejszy. 124 strony, format A-5, cena 20 zł.
Ksiůnżka ślůnsko – nojlepszy gĕszynk pod krisbaum! Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Richtig Gryfno Godka”? „Gott mit Uns”? „Asty Kasztana”? Eli ni mosz, terozki festelno szansa kupić je blank tanio. W księgarni komplet tych książek kosztuje średnio około 155 zł. U nas – razem z kosztami wysyłki – wydasz na nie jedynie !!! 120 złotych!!! Ale możesz je oczywiście kupić także osobno. Koszt przesyłki – 9 złotych. W przypadku zamówienia powyżej 100 zł – przesyłka gratis. Można zamówić internetowo: megapres@interia.pl lub telefonicznie: 501-411-994. Można też zamówić, wpłacając należność na konto: 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Prosimy przy zamówieniu podawać numer telefonu kontaktowego. Instytut Ślůnskij Godki 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53
„Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego – to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron, format A-4, cena 60 zł.
„Asty Kasztana, Ginter Pierończyk – „opowieści o ląsku niewymyślonym”, to autentyczna saga rodziny z katowickiego Załęża. Jak się żyło w Katowicach śląskim pokoleniom? Historia przeplatana nie tylko zabawnymi anegdotami , ale też tragicznymi wspomnieniami i pięknami zdjęciami z prywatnych zbiorów. 92 strony, formak A-5. Cena 15 zł.
„Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyrdy – to jedyny podręcznik języka śląskiego. W 15 czytankach znajdziemy kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, a pod każdą czytanką autor wyjaśnia najważniejsze różnice między śląskim a polskim. Wszystko to uzupełnione świetnym słownikiem polsko-śląskim i śląsko-polskim. 236 stron, format A-5. Cena 29 zł.
„Gott mit Uns - ostatni żołnierze” Mariana Kulika. To wspomnienia ostatnich Ślązaków, służących w armii III Rzeszy. Stare opy spominajom przedwojenno Polska, służba przy wojsko i to, co sie sam dzioło, kiej przīszły Poloki a Rusy. Fascynująca lektura. 240 stron, format A-5, Cena 29 zł.