GAZeTA nie TylKO DlA Tych KTÓrZy DeKlAruJĄ nArODOWOŚĆ ŚlĄSKĄ
cZSOPiSMO GÓrnOŚlĄSKie
Teeela kultury
T
eeeela kultury jeszcze we naszym Cajtůngu nie było! Godnij, jak połowa gazety o roztomaitych kulturalnych rzeczach. Bo nojprzůd na rozkładówce, stronach 6-7 piszěmy o filmie. „Miłość w Mieście Ogrodów” chneda wszyjscy majom radzi – a zaś my padomy, iże je to srogo balakwastra a tyż skandal. Pokozało sie, co casting do tego „ślůnskigo” filmu zrychtowali we … Warszawie. A dali je jeszcze gorżyj. Tuż czytejcie! Je film, je tyż muzyka. Dziepiěro co, metalkapela Oberschlesien mało, a by wygrała show Must be the Music, we Polsacie. O’roz cołkij Polsce spodobało sie (dejcie pozůr) Oberschlesien. Tuż pokozujemy wom, fto to som te chopcy ze Piekor. I winszujemy Oberschlesien kariery baji takij , jako miało Myslovitz. Czytejcie o’ nich na zajcie 5. A zaś na som koniec momy těż aże dwie strony o ksiůnżkach. No ale „Historia Narodu Śląskiego” Darka Jerczyńskigo to był pieronowy wydawniczy hit – a zaś chneda bydzie trzeci, szěrsze wydani. Piszěmy tuż o těj ksiůnżce, godomy ze autorem. A wom padom: eli ksiůnżka smoże trefić przed Dzieciontkiem do księgarń – tuż lepszego gěszynku pod krisbaum niě znońdziecie! „Historia Narodu Śląskiego” na zajcie 8. Chneda bydzie tyż inszo ksiůnżka historyczno: Śląsk 1939. Napisoł jom PiS-owiec, a na wiela sie zdo, pokazuje o’na rychtycznie, jak sam we wrześniu 39 było. Coby ino autora za to ze PiSu nie fronkli! No i je tyż ksiůnżka Ojgena ze Pniokůw „Pniokowe O’sprowki”. Těn Ojgen som niě wie, czy godo ślůnskim dialektem czy włosnom ślůnskom godkom, pado co je Polok, nale to je egal – bo prowda je tako, co dzisio chneda juże nikt tako jak Ojgěn godać po ślůnsku nie poradzi. Hań treficie ale rychtyczno godka! To mocie na zajcie 10. A zaś kiej my som przý godce, to jo tuplikuja, czamu niě mom rod Rady Języka Śląskiego z kierom, wele mie, bydzie inoś gańba a utropa. Napisza těj Radzie po polsku, skirz tego co mi sie zdo, iże hań mało fto po ślůnsku bydzie poradził: Możecie się nazwać nawet Radą Wszystkich Języków Świata. Ale sposób w jaki jesteście powoływani spowoduje, że będziecie co najwyżej towarzystwem wzajemnej adoracji. Które nie mając autorytetów wśród Ślązaków, spróbuje wykorzystać warszawskie pieniądze i warszawskich urzędników, do narzucenia Ślązakom swojej nieudolnej wersji śląszczyzny. Gańba mi za wos! – a pisza o tym na zajcie 4. Mom nadzieja, co wom sie numer spodobo! DAriuSZ DyrDA
nr 11 liSTOPAD 2012
nr inDeKSu 280305
OberSchleSien - metalowy zawrót głowy
Jeszcze w lipcu Oberschlesien nie wzbudzał większego zainteresowania. choć fantastyczny niski, ale dźwięczny głos Michała, opowiadający o przemysłowym Śląsku przy hardrockowych dźwiękach przeszywał duszę. Jesienią podczas kolejnych etapów Must be The Music - muzycznego show Polsatu – licz-
ba ich fanów stale rosła. i chociaż minimalnie przegrali finał, to wszyscy, tysiące telewidzów, jurorzy, krytycy muzyczni uznali, że oto pojawiło się na polskiej scenie muzycznej kolejne interesujące zjawisko. Oberschlesien! czytaj str. 5
Som napisy po ślůnsku
Miesionc nazod pisali my, co Ruch Autonomii Ślůnska na opolskij tajli regionu bydzie stawioł tabule, na kierych som miana miejscowości po naszěmu. Piěrsze miały być Wiekszyce (po polsku Większyce) i Czyszki (po polsku Cisek). No i doczkali my sie, we Wiekszycach (kole Koźlo) tako tabula juże je! Stoi na prywatnym placu i je to trzecio tabula ze mianem těj wsi, kole polskich Większyc i nimieckij Wiegschütz.
T
abula stoi na placu sołtysa Krystiana Pogodzika, kiery tyż som jom wyrychtował, a inoś gelt na materiały doł RAŚ . - My godomy Wiekszyce, nie WiĘkszyce i taki miano tyż winno we wsi być – pado. A tabula trza było postawić na prywatnym placu, skirz tego co ustawa o měńszosciach nacjonalnych a i etnicznych, niě pozwalo u drogi stawiać tabul we godce. Wojciech Glensk, ze SONŚ-a pado: My som radzi, iże u nos, na opolskij tajli
cenA 1,50 ZŁ (8% VAT)
być może jeszcze przed świętami bożego narodzenia, a na pewno na początku przyszłego roku trafi do księgarń trzecie, poprawione wydanie sławnej książki Dariusza Jerczyńskiego. „historia narodu Śląskiego (Prawdziwe dzieje ziem śląskich od średniowiecza do progu trzeciego tysiąclecia)” to książka nieomal kultowa. Jedyna opowiadająca historię regionu z punktu widzenia śląskiego patrioty czytaj str. 8 Autorzy „Miłości w mieście ogrodów” dużo mówią o śląskim regionalizmie. Ale casting na główną rolę w swoim filmie przeprowadzili w … Warszawie. i do roli śląskiej baletnicy wybrali warszawiankę. Do tego nie mającą nic wspólnego z baletem! czytaj strony 6-7. Zabieganie o śląski „język regionalny” to błąd, ślepa uliczka! Trzeba dążyć do uznania narodowości śląskiej. Wówczas język, i to normalny a nie żadna „regionalna” proteza też zostanie uznany z automatu. A przyjąć język regionalny oznacza przyznać, że jest się Polakami . czytaj str. 4
!!! Dejcie pozůr !!!
Wiěrchnigo Ślůnska swoi tabule mo meńszość nimiecko. Nale przeca spis powszechny pokozoł, co nos, Ślůnzkůw je sam godnij jak Niěmcůw! I mo recht, we województwie opolskim sto tauzenůw ludziůw zadeklarowało nacyjo ślůnsko. Przeciw tym tabulom som polityki PiS i Solidarnej Polski. Jedni i drudzy padajom
to samo: - „Nie ma narodowości śląskiej ani języka śląskiego.” PiS i Solidarno Polska twierdzą, że będą społeczne protesty. Jednak jak na razie zamiast nich są tylko kolejne sygnały od osób, które takie tablice chcą postawić na swoich posesjach przy drogach.
Grudniowy numer naszego Cajtůnga bydzie gibcij, kole 15 grudnia. A to skirz tego, co rychtujěmy go specjalnie na piěrszy, Nadzwyczajny Zjazd Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej. A zaś I zjazd SONŚ bydzie 15 grudnia we Rudzie Ślůnskij – Nowym Bytomiu, we kinie Patria. Ślůnzoki, kiere się hań trefiom, bydom debatować nade pomienianiem poniekierych zapisůw we statucie těj ferajny. Tuż niě przepomnijcie – nowy numer Ślůnskigo Cajtung juże kole 15 grudnia!
2 Skarga do rzecznika
R
ada Górnośląska podjęła decyzję zwrócenie się do Rzecznika Praw Obywatelskich, by zbadał, czy nieuznanie Ślązaków za mniejszość etniczną jest zgodne z Konstytucją. Mimo, iż w spisie powszechnym 800 tysięcy ludzi zadeklarowało narodowość śląską, państwo polskie odmawia uznania tej grupy etnicznej. W Sejmie nie podjęto nawet poważnej próby dyskusji nad zmianą ustawy o mniejszościach narodowych i języku regionalnym. W przekonaniu organizacji skupionych w Radzie, takie działanie jest sprzeczne z konstytucją RP. Dlatego i3 grudnia do Warszawy, do Rzecznika Praw Obywatelskich wybiera się delegacja Rady. – Bo przecież to kuriozalna sytuacja, gdy kolejny spis pokazuje, że jesteśmy największą mniejszością w Polsce, ale zarazem państwo tej mniejszości nie uznaje, udaje, że jej nie ma – mówi Piotr Długosz, przewodniczący Rady. Rada zarazem zachęca Ślązaków do demonstrowania swej odrębności. Chociażby przez umieszczanie śląskich nazw miejscowości na tablicach znajdujących się jednak na terenach prywatnych, czy używanie mowy śląskiej w sklepowych etykietach, kartach dań itd. - Przecież częściowo robi się to od dawna. Mamy w sklepach „krupnioki”, „żymloki” a w kartach dań „rolada z modrom kapustom”, „wodzionka” albo „panczkraut”. Cóż więc szkodzi, aby właściciel sklepu z ubraniami powiesił kartkę „ancug – 400 złotych” a sportowego „szlyjzuchy – 399 zł”? Żeby w karcie napojów w kawiarni była nie herbata a „tyj”? To najlepsza demonstracja, że Ślązacy chcą uznania swojej godki – przekonuje Lyjo Swaczyna, członek zarządu RAŚ. RAŚ jest członkiem Rady Górnośląskiej.
na start - Kadłubek
Z
nocie ksiůnżka „Listy z Rzymu”? Kiej niě, tuż niedobrze, skirz tego, co eli fto pado, co po ślůnsku niě idzie o’sprowiać o sprawach abstrakcyjnych, o pszoniu, religie, filozofie – ůwdy trza mu wartko pokozać „Listy z Rzymu”. Zbigniew Kadłubek kiej je pisoł, był jeszcze dochtorem, terozki juże je profesorem Ślůnskigo Uniwerzyteta, a te „Listy” to o’nego tomik esejůw. Festelnie idzie nimi zbogacić włosno ślůnsko godka! I ta ksiůnżka je piěrszom, kiero Stowarzyszenie Osób Narodowości Śląskiej wydo we serie „Canon Silesiae - Ślōnskŏ Bibliŏtyka”. SONŚ chce tom seriom pokozać najważniejsze do ślůnskij kultury ksiůnżki. Razěm poproszom Komisjo Ekspertůw, coby wytypowała drugi ksiůnżki do těj serie.
Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską Gazeta prywatna, wydawca Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: poczta@naszogodka.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Druk: Promedia, Opole Nie zamówionych materiałów redakcja nie zwraca.
liSTOPAD 2012 r.
100 lat temu za swoje dramaty dostał nobla. Ale nikt na Śląsku ich nie wystawia
Jubileusz haptmanna
W roku 2012 żaden (!) teatr na Śląsku nie wystawił sztuk Gerharda Haptmanna. To skandal, zważywszy, że pisarz ten urodził się dokładnie sto pięćdziesiąt lat temu - 15 listopada 1862 r. – w Szczawnie Zdroju (praktycznie dzielnica Wałbrzycha), niemal całe życie mieszkał na Śląsku a w roku 1912, czyli sto lat temu, dostał Literacką Nagrodę Nobla.
P
odwójny jubileusz noblisty nie spowodował, aby jego sztukę wystawił choć jeden z teatrów znajdujących się w trzech śląskich województwach. Wszystkie placówki, opłacane wszak z naszych podatków, zlekceważyły śląskiego noblistę. Sam Hauptmann, chociaż z bogatej rodziny, pisał o problemach biedy. O tym mów też jego najsłynniejszy dramat, „Tkacze”. Ale
wcześniej było „Przed wchodem słońca”, sztuka bardzo nowatorska, z potocznym, czasem wręcz ordynarnym językiem, pijaństwem, usiłowaniami kazirodztwa. Hauptmann w purytańskich Prusach wywołał skandal i z dnia na dzień stał się znanym pisarzem. A przeciwko wystawianiu jego sztuk protestował sam cesarz Wilhelm II. Ale to było państwo demokratyczne, cesarz nie mógł niczego zakazać, a jego protest dał efekt odwrotny od zamierzonego, na sztukę waliły tłumy. W 1912 roku dostał literackiego „Nobla”, a w uzasadnieniu podkreślano wybitne wartości humanistyczne jego dzieł. Zmarł wkrótce potem, gdy w 1945 roku musiał opuścić Śląsk. Zbliżał się już jednak do dziewięćdziesiątki. W okresie międzywojennym jego sztuki przełożono na język polski. Ale jak wspomnieliśmy, żaden teatr na Śląsku nawet w roku jubileuszu nie wystawia śląskiego noblisty.
Krupniok
Terozki kożdy polski masorz może se naciść do flaka bele jakich krup, ku těmu roztomaitych abfalůw – a zamianować se to „krupniok”.
N
ale juże razěm bydzie ze tym szlus, skirz tego co masorze ze Wiěrchnigo Ślůnska, tajlůw katowickij a o’polskij wyrychtowali społu przepis na krupnioka i terozki majom storani, coby wpisać go na lista regionalnych kustůw Unii Europejskij, kaj je już ślůnski kołocz (abo tyż góralski oscypek). Kiej juże krupniok bydzie regionalnym europejskim kustěm, ůwdy masorze
ka! To bydzie inoś ślůnski miano! - Festelniech rod – pado Andrzej Stania, prezes cechu ślůnskich masorzy, a tuplikuje: - Te-
ze Sosnowca a b o Oświęcimia bydom mogli se robić roztomaite „kaszanki” abo „kiszki” – nale n i ě krupnio-
R
Jaki festy
ada Wiěrchnioślůnsko przýszła ku těmu, coby narychtować a promować taki rychtig nasze festy. Niě je jeszcze inoś pedziane, kiere to bydom dni, a zaś propozycji je kupa. My we redakcji kiarkujěmy, iże noilepszym ślůnskim Świnom bydzie 5 lipca – dziěń legendarnego krztu Ślůnska. Zdo się, iże św. Cyryl a Metody ochrzcili Ślůnsk jakie sto lot gibcij jak chrzest Polski, kasik kole 870 roka. Drugo fajnisto data je těż we lipcu a genau 15. Skirz tego co 15 lipca 1920 roka polski Sejm doł województwu ślůnskimu autonomio. Těn fest bydzie zawsze spominoł, iże my chcemy inoś t, co Polsko nom juże roz dała, a zaś za Bieruta wziena! A zaś religijnym festem Ślůnska może być 16 październik, dziěń św. Jadwigi, patronki cołkigo Ślůnska a ku těmu żony Henryka Brodatego, kiery był ksiěnciem niepodległego państwa ślůnskigo! Niěradzi za to momy iděja, coby za ślůnski świěnto uznać o’statnio niedziela stycznia - Dzień Ofiar Tragedii Górnośląskiej. Festowanie martyrologie a niě rodości, to je polski zwyk, kierěmu inaksze nacje niě poradzom sie nadziwać. Przeca jak żałość, to niě fest! Nieradzi tyż momy oferty, coby za nasz ślůnski fest uznać baji Dziěń Ślůnski Godki (Miěndzynarodowy Dziěń Mowy Ojczysty – 21 luty) abo Dziěń Ślůnzoka (Miěndzynacyjny Dziěń Ludności Tubylczy - 9 siěrpnia), skirz tego, co przeca mogymy mieć włosne świěnta a niě kalki ze miěndzynacyjnych). A wy jak miarkujecie? Propozycje możecie podować na poczta@naszogodka.pl. Poślěmy je dali do Pyjtra Długosza, prezesa Rady Wiěrchnioślůnskij.
Poradzisz pisać? napisz sztuka! K W
ubiegłym roku w katowickim Teatrz Korez odbyła się pierwsza edycja konkursu na jednoaktówkę po śląsku. Napłynęło 37 prac, spora część na wysokim poziomie. Tak powstaje na szybko śląska literatura piękna. A w tym roku mamy kolejną edycję konkursu. Może więc warto spróbować? Czasu wprawdzie zostało mało, bo do ostatniego listopada, ale zwycięzca ubiegłorocznej edycji, i nie tylko on spośród nagro-
dzonych, wyznał, że usiadł do sztuki w ostatnim dniu. Więc jest czas, aby spróbować. Organizatorami konkursu są Gazeta Wyborcza, teatr Korez Ingmar Villqist i agencja Imago Public Relations. Jednoaktówki można wysłać na adres jednoaktowka@imagopr.pl. Na stronie internetowej Imago i Gazety Wyborczej poznać też można regulamin konkursu.
rudzki trefy
ino Patria we Rudzie Ślůnskij stowo sie poleku „centrum ślůnskij cywilizacje”. Genau hań bydzie przeca I Zjazd Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej. A ku těmu we těj „Patrie” ferajna In-nI ryctuje Tań ” Blank blisketrefy ze ślonskom godkom” ze rechtorai a gimnazjalistami. Sztajgrěm o’de tych imprez je Maria Makula. Godnij o’ tym na www.in-ni.pl.
homo sapiens pedzioł tak Sławomir Kłosowski, poseł PiS z Opolszczyzny (na spotkaniu w auli Uniwersytetu Opolskiego) o nielojalności śląskich organizacji wobec Polski: „Próba nazwania szkoły w Oleśnie imieniem niemieckiego noblisty, który wymyślił gaz bojowy przy jednoczesnym nie zgodzeniu się na nazwę "imienia Jadwigi Królowej Polski"; Żądanie zmiany nazwy ulicy, na której się znajduje siedziba MN, a to ul. Konopnickiej , która jak wiadomo jest autorką słów "Roty".; Postawienie tablicy nie tylko z niemiecką nazwą miejscowości, ale i śląską. Niebawem zabraknie miejsca na polskie tablice. Diabli wiedzą, co pan poseł ma do noblisty, poza tym, że był \Niemcem. No ale jeśli ci Niemcy mu tak wadzą, to może powinien wiedzieć, że ta Jadwiga Królowa Polski też była jak najbardziej Niemką. I jak moż-
na chcieć nazywać szkołę imieniem tej niemieckiej Jadwigi, jeśli w „Rocie” Konopnickiej słyszymy „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz!”. Czy pan poseł naprawdę uważa, że w ramach dobrosąsiedzkich stosunków z Niemcami, mniejszość niemiecka powinna znajdować się przy ulicy kobiety, która napisała tekst: „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”? To przecież tak, jakby Jarosławowi Kaczyńskiemu kazać ubrać koszulkę z napisem „Tyś na Wawel jest zbyt wąski. Spieprzaj dziadu na Powązki!”. No a te napisy z nazwą miejscowości to już jaja kompletne. Te ze śląską nazwą znajdują się na terenie prywatnym i postawione są za prywatne pieniądze. Czy posłowie z PiS chcą już za nas decydować, co wolno nam mieć na swoim ogródku. Może z jabłek będzie można sadzić tylko antonówki, na cześć Macierewicza?
Arkadiusz Szymański, sekretarz PiS i radny w Opolu, o pojawieniu się tablic ze śląskimi nazwami miejscowości pytał: „Czy w takim razie ja mogę sobie postawić w ogródku na przykład logo NSDAP?”. Panie sekretarzu, może pan nie wie, ale śląskość, w odróżnieniu od faszyzmu, nie jest
w Polsce zakazana. Faszyzm jest, ale jeśli tak bardzo bliskie są panu idee NSDAP, to
oczywiście niech pan tę tablicę stawia. Nic panu nie zrobią, bez obaw, bo polski narodowiec propagujący na Śląsku Trzecią Rzeszę (z jej granicami) na pewno zostanie uznany za niepoczytalnego. Ale zapewne i niegroźnego, więc skończy się na przepisaniu panu lekarstw psychotropowych. A po nich dopiero będzie pan miał pomysły!
Rafał Ziemkiewicz, publicysta „Uważam Rze”, niegdyś zdolny pisarz: Ruch Autonomii Śląska (..) w swym statucie ma doprowadzenie do federalizacji państwa polskiego. Jak najbardziej godzi to w Konstytucję, która kształt ustrojowy Polski jasno określa i nie dopuszcza nad nim dyskusji.
Powieści Rafała Ziemkiewicza działy się w świecie fantastyki, i jego publicystyka też powinna tam pozostać. Bo tylko tak się nie ośmiesza. Prawdą jest bowiem (choć też nie do końca), że autonomia jest sprzeczna z konstytucją, ale skąd ten pan wymyślił, że konstytucja nie dopuszcza dyskusji nad swoimi zapisami? Niemal każda partia polityczna ma w swoim programie rzeczy, które wymagają zmiany konstytucji! Chociażby immunitet
poselski, o którym też jest tam mowa. Nic jednak nie zabrania agitowania za zmianą prawa. Karalne jest jedynie łamanie prawa, które istnieje. Dokładnie tak, jak z kodeksem drogowym. Nie pozwala on jeździć poza autostradami powyżej 110 na godzinę, ale każdemu wolno głosić, że to przepis debilny i należy go zmienić. Nawet jeśli w świecie fantastyki, w którym żyje Ziemkiewicz, jest inaczej.
3
liSTOPAD 2012 r.
Awantura trwa chodzi nie tylko muzeum. chodzi o sprawy dla śląskiej tożsamości fundamentalne
Awantura o Muzeum Śląskie trwa już prawie pół roku, i najwyraźniej do końca daleko. Po jednej debacie marszałek województwa Adam Matusiewicz zarządził kolejne. Mimo, że przecież wizję tego muzeum opracowali wybitni śląscy profesorowie. A mimo to Muzeum wyrasta na sprawę ważniejszą niż śląska służba zdrowia, niż koleje, oświata, drogi. I to nie jest przypadek. Chodzi tak naprawdę o sprawę dla Śląska fundamentalną.
To
przecież nie jest awantura o jakąś tam wystawę w muzeum. Muzeum jest tylko katalizatorem tej dyskusji. Dyskusji, która toczy się dziś o tożsamość Górnego Śląska. O to, czy żyjemy na Wiěrchnim Ślůnsku, czy na Górnym Śląsku? Dyskusja o tym, czy Śląsk jest przede wszystkim śląski czy przede wszystkim polski. Stąd w tej dyskusji tyle histerii tych, którym ta polskość Śląska usuwa się spod nóg…
Obywatele drugiej kategorii Można zrozumieć aż za dobrze histerię Kresowiaków, Lwowiaków. Oni pielęgnują w sobie pamięć tamtej, kresowej ojczyzny, ale – poza najstarszymi –już jej nie pamiętają. Jedyną ojczyzną, którą znają jest Górny Śląsk. I chcą, żeby był taki jak Lwów. A my im tą wystawą mówimy, że nie jest i nie był. Że Kresy są tam, za Bugiem i Sanem – a zaś sam je Oberschlesien! Więc oni boją się, że w Oberschlesien będą obywatelami drugiej kategorii. A każdy Ślązak powinien rozumieć ich strach – bo przecież przez tyle lat to my, Ślązacy, byliśmy tutaj obywatelami drugiej kategorii. Uczyliśmy się w szkołach o powstaniu Chmielnickiego, ślubach lwowskich Jana Kazimierza, o Piłsudskim i cmentarzu Orląt Lwowskich. W śląskich szkołach uczyliśmy się lwowskiej historii, naszą mieliśmy się nie interesować. Więc cóż dziwnego, że gdy nastała demokracja, powiedzieliśmy: wystarczy! Teraz na Śląsku czas opowiedzieć historię Śląska. Ale jeśli to się stanie, to za kilkadziesiąt lat dzieci na Śląsku powiedzą: a co nas ten cały Lwów obchodzi? I ten, kto nie zechce
być Ślązakiem, a wciąż będzie Kresowiakiem, faktycznie sam ulokuje się na pozycji obywatela drugiej kategorii.
historia Śląska, nie polskiego Śląska Awantura nie jest o to, że w jakimś Muzeum pojawi się jakaś wystawa. Awantura jest o to, że naraz – być może po raz pierwszy w dziejach – historię Śląska chcą opwiadać nie ci, którzy Śląskiem władają, lecz sami Ślązacy. Że ta historia nie jest pisana ani pod dyktando Berlina (jak miało to miejsce z muzeum bytomskim do 1945 roku), ani pod dyktando Warszawy (jak miało to miejsce w Katowicach w latach 1922-39 a od 1945 na całym Śląsku). Ta wystawa nie ma opowiadać o powrocie Śląska do żadnej macierzy (polskiej, niemieckiej, czeskiej - niepotrzebne skreślić). Ta wystawa ma opowiedzieć historię Śląska po prostu. Nie polskiego Śląska, ale Śląska, takiego regionu na mapie. Regionu, który teraz jest polski, ale kiedyś był niemiecki, jeszcze wcześniej czeski, jeszcze wcześniej posiadał własne państwo, a przedtem był polski, czeski, polski, czeski, polski, czeski,
wielkomorawski. Historia Śląska to nie historia Polski – dopóki ktoś nie zrozumie tego prostego faktu, nie zrozumie, o co chodzi z tą wystawą. Ale ci, którzy przez całe życie byli uczeni inaczej, zrozumieć tego nie chcą. Nie rozumieją tego dyskutanci, w rodzaju pana Bogdana Kasprowicza (pochodzącego z Kresów) który opowiadając o historii Śląska w Dzienniku Zachodnim wspomina takie rzeczy, jak: „współpraca arcybiskupów lwowskich z Miarką, Ligoniami, Bonczykiem i w ogóle środowiskiem polskim w XIX wieku, wsparcie dla plebiscytu i powstań śląskich (kadeci lwowscy z Karolem Chodkiewiczem, czy bytomski grób Władysława Targalskiego - Obrońcy Lwowa 1918, Zadwórza 1920, powstańca śląskiego 1921)”. On chciałby to widzieć w Muzeum.
Agresor to nie powstaniec Bo pan Bogdan i jemu podobni nie chcą zrozumieć, że ten leżący w bytomskim grobie Władysław Targielski był może obrońcą Lwowa, ale nie był żadnym powstańcem śląskim! Powstańcem jest ten, kto porywa za broń, aby na swoim terenie wal-
czyć z ciemiężcą. A ten, który przekracza granicę, aby wmieszać się w cudzą wojnę domową, cudze powstanie, nie jest żadnym powstańcem, tylko wichrzycielem! Agresorem! Oni nie chcą zrozumieć, że dla nas fakt, iż inni (Lwowiacy, sosnowiczanie, Szwedzi, Francuzi i inni) wtrącali się zbrojnie w naszą historię, wcale nas nie cieszy. To zawsze były akty imperializmu wobec Śląska, a nie żadne śląskie powstania. Powstańcami byli ci, i tylko ci, którzy w śląskich miastach chwycili za broń. Ale od razu trzeba dodać, że po drugiej stronie też byli tacy, którzy chwycili za broń, żeby walczyć o utrzymanie jedności ziem śląskich. O nich – jednych i drugich - opowiadać możemy, ale dla nas nie ma powodu, aby wspominać tych, którzy przybywali z głębi Polski, czy z głębi Niemiec, by wtrącać się w domową wojnę śląską. Podobnie jak w Hiszpanii nie czci się międzynarodowej brygady komunistycznej, która brała udział w tamtejszej wojnie domowej. Tę brygadę postrzega się jako agresję światowego komunizmu, a nie jako hiszpańskich bojowników, powstańców!
Ślązacy nie mieli zaborów ani okupacji
Przeciwnicy tej wystawy nie chcą zrozumieć, że Śląsk nie był od żadnymi zaborami. Nasi przodkowie poszli w XIII wieku pod czeskie i niemieckie władanie z własnej woli i trwali tam do XX wieku. A w 1939 roku nie zaczęła się żadna okupacja Śląska. Śląsk do państwa niemieckiego należał przez 600 lat, jego niewielki kawałek w 1922 roku trafił do Polski. Więc gdy nagle, w 1939 roku przyłączono go znów do reszty niemieckiego Śląska, to owszem była to agresja, napaść, ale na Polskę, a Śląsk (w zasadzie jego kawałek) po prostu znów, jak wiele razy w historii, przeszedł z rąk do rąk. Kolejna taka zmiana nastąpiła w 1945 roku. Z punktu widzenia Śląska nie ma okresów bardziej lub mniej sprawiedliwych. Są po prostu polski, czeski, niemiecki… Obecnie jest polski i pytaniem pozostaje jedynie, jak Polska chce Śląskiem i Ślązakami władać. Jak krajem i ludem zdobytym, czy jak braterskim. Ta wystawa by pokazała, że Polacy nareszcie zgodzili się, aby Ślązacy opowiedzieli, jak sami widzą swoją historię. Wydawało się, że Platforma Obywatelska, oddając kulturę w województwie w ręce lidera RAŚ, Jerzego Gorzelika, taką właś-
4
liSTOPAD 2012 r.
nie sprzedam swojej narodowości za garść srebrników!
DAriuSZ DyrDA Po ostatnim numerze „Ślůnskiego Cajtunga” oraz po felietonie Michała Smolorza „Cadykowie śląskiej godki” (Dziennik Zachodni, 9 listopad 2012) – do naszej redakcji dotarło sporo listów, których adresatami była redakcja i ja osobiście. Jeszcze więcej odebrałem telefonów. A wszystkie one dotyczyły tego samego: dlaczego nie chcę Rady Języka Śląskiego. Nie pozostaje mi więc nic innego, niż odpowiedzieć na to pytanie na łamach. A odpowiedź jest prosta: Zwyczajnie, strata czasu. I już tłumaczę dlaczego.
Po
części wyjaśniła to już w poprzednim numerze moja redakcyjna koleżanka Joanna Noras, pisząc: „Kiedy więc pada wniosek o powołanie ciała o nazwie Rada Języka Śląskiego, to trzeba sobie powiedzieć wprost: żadnych mniej lub bardziej przemądrzałych teoretyków. Jedynie ci, którzy potrafią mówić i pisać w mowie śląskiej, ci, którzy tworzą w niej dzieła literackie. Jak Roman Gatys, zwycięzca konkursu na jednoaktówkę po śląsku, jak Leszek Sobieraj, który w tym konkursie wziął drugą nagrodę. Jak Mark Szołtysek, autor licznych książek po śląsku i o Śląsku, jak Dariusz Dyrda, autor jedynego podręcznika mowy śląskiej i granej przy pełnych widowniach komedii po śląsku „Marika”. Jak Bernard Kurzawa, autor pierwszego filmu animowanego po śląsku, jak Alojzy Lysko”. Tyle cytat, w którym pada też moje nazwisko. A ja się z tym cytatem zgadzam, Rada Języka Śląskiego musi się składać z ludzi, którzy kojarzeni są ze śląską godką. Ja do tego spisu nazwisk dołożyłbym jeszcze Marię Pańczyk i Jurka Ciurloka na przykład; Bronisława Wątrobę, autora śląskich fraszek, czy Mariana Makulę. Tymczasem zaplanowana Rada ma się składać z osób, których ogół Ślązaków nie kojarzy z niczym, a już na pewno nie z godką. Taka „Rada” na pewno nie będzie miała u Ślązaków autorytetu. A bez autorytetu będzie kolejnym kanapowym bytem. Takim samym, jak istniejąca samozwańcza komisja kodyfikacyjna języka śląskiego. Ma rację Michał Smolorz, kiedy pisze, że dziś są cztery ośrodki (czterech cadyków) ślůnskiej godki. Jest to Maria Pańczyk, Marek Szołtysek, środowisko tejże Komisji Kodyfikacyjnej oraz ja .
czworo cadyków, w tym jeden grupowy Cadykiem jest Maria Pańczyk – bo jej konkurs „Po naszemu czyli po śląsku”
To ja - cadyk śląskiej godki
otwarł godce drzwi na salony. Więc chociaż ona do dziś uznaje godkę za polski dialekt, zasługi dla jej rozbudzenia na zawsze ma ogromne. Marek Szołtysek napisał sporo uroczych książek o Śląsku i po śląsku – i po naszemu konferansjeruje na imprezach, pisze w Dzienniku Zachodnim (drugim piszącym po śląsku autorem jest tam Marian Makula). Ja? Jestem jak na razie autorem jedynego podręcznika mowy śląskiej „Rychtig gryfno godka”, wydawcą i redaktorem naczelnym „Ślůnskiego Cajtůnga”, autorem kilku komedii napisanych w godce. Każde z naszej trójki wiele dla ślůnskij godki zrobiło, choć Pańczykowa uznaje ją za polską gwarę, ja za język narodu śląskiego, a Szołtysek jest gdzieś pośrodku. A ta Komisja co zrobiła? Oddajmy głos Smolorzowi: „klub stowarzyszeń skupionych wokół pani prof. Jolanty Tambor, który miał ambicje stworzyć naukowe podstawy godki i promować ją w parlamencie. Organizował konferencje, wizytował Sejm i wydawało się, że zrodzi się z tego poważne dzieło o naukowych podstawach. Niestety, po wydaniu "Ślabikorza" impet tej grupy osłabł i owoców dalszej pracy nie widać..”
Jaka Komisja, taka rada? Komisja obiecywała nam, że już, że lada dzień a przeforsuje w Sejmie język regionalny. Ale obiecanki cacanki, dziś jesteśmy od tego dalej, niż trzy lata temu, bo ta komisja zrobiła wszystko, by posłów tematyką zanudzić. „Ślabikorz” wydali, bo dostali na niego ministerialną dotację, za próbę kodyfikacji gramatyki śląskiej nawet się nie zabrali. Do tego szefowa komisji, Jolanta Tambor stanowczo zaprzecza istnienia narodowości śląskiej. Rada Języka Śląskiego ma powstać pod dyktando tej Komisji. Mam więc prawo przypuszczać, że będzie to ciało tak samo nieudolne, jak ta Komisja. Ale to jeszcze pół biedy. Fundamentalną kwestią jest, jakiego języka śląskiego ma być ta Rada? Jak to jakiego? – zapytasz czytelniku, nie rozumiejąc. Więc już wyjaśniam. Istnieją języki jako takie, które można dla uproszczenia nazwać językami narodowymi. Jak polski, niemiecki, czeski, angielski, słowacki, serbski, bośniacki, albo nawet cygański. Są narody, które mówią takimi językami, swoimi językami. Ale w polskim prawie, w ustawie sejmu RP istnieje też pojęcie „języka regionalnego.”
nie chcę regionalnego! W myśl Europejskiej karty języków posługuje się nim mniejszościowa grupa obywateli, nie będących migrantami, a język regionalny nie jest dialektem języka większości. Na pierwszy rzut oka wszystko pasuje do godki. No bo język mniejszości – się zgadza, nie dialekt polskiego – się zgadza. A migrantami na Śląsk to jest
cała reszta, ale akurat nie Hanysy, My som u sia! Ale uznanie śląskiego za język regionalny to pułapka! W Polsce dziś językiem regionalnym jest kaszubski. Ale Kaszubi, podobnie jak Ślązacy, nie są przez państwo polskie postrzegani jako osobna narodowość. Są w myśl prawa Polakami! Tak więc dziś naród polski jest dwujęzyczny. Większa część Polaków posługuje się polskim, mniejsza kaszubskim. Jeśli do kaszubskiego jako język regionalny dołączy śląski – Polacy będą mówić trzema językami: większość polskim, mniejszość kaszubskim i śląskim. Ale ta mniejszość, mówiąca językami regionalnymi, to wciąż będą Polacy! Dlatego mi wcale nie zależy, żeby polski parlament uznał godka za język regionalny! Ja chcę, żeby uznano godkę za język śląski, którym mówi naród śląski. Ja chcę, żeby uznano narodowość śląską. A kiedy już naród śląski stanie się w Polsce faktem prawnym – to nikt poza samymi Ślązakami nie będzie miał prawa decydować, jakim językiem mówimy. Nie chcę więc należeć do Rady, która będzie nadal łasić się do Sejmu o uznanie języka regionalnego. A ta Rada, z Jolantą Tambor, na pewno nie postąpi inaczej, gdyż jak wspomniałem, pani profesor Tambor o żadnym narodzie śląskim słyszeć nawet nie chce. Wyraźnie podkreśla, że Ślązacy są Polakami.
Jo godkom nie handluja Komisja Kodyfikacyjna swoją nieudolną polityką żonglowania argumentami językoznawczymi a nie politycznymi nie zwojowała w sprawie języka regionalnego przez trzy lata nic. A ja dziś mówię: i całe szczęście! Bo gdybyśmy zgodzili się na język regionalny, to byśmy przyznali, że jesteśmy Polakami (języki osobnych narodów nie są językami regionalnymi!). Gdybyśmy najpierw postarali się o język regionalny a potem zażądali uznania nas za mniejszość narodową lub etniczną, to wyszlibyśmy na zwyczajnych oszustów, którzy nie dotrzymują słowa. Dlatego wolę od razu dopominać się u państwa polskiego o uznanie nas za grupę narodową
lub etniczną, a nie o język regionalny. Bo gdy uzna się nas za mniejszość, to już bez łaski – naszo godka z automatu stanie się językiem mniejszościowym, i będą jej przysługiwały takie same prawa, jak językowi niemieckiemu na opolszczyźnie. „Tamborowcy” mówią, że uznanie godki za język regionalny będzie oznaczać, że na ochronę godki pójdą z budżetu państwa spore pieniądze. Rząd ocenia, że będzie to nawet pół miliarda. Ino… Jo smola te půł miliarda! Do mie to som judaszowe srebrniki, za kierem momy sie wyrzec uznanio nos za ślůnsko nacyjo. Nie wyrzeknę się za srebrniki narodowości śląskiej!
co jest dobre – dotacji nie potrzebuje Ja moją „Rychtig Gryfno Godka” wydałem bez dotacji, nie potrzebuję ich też
na wydawanie „Cajtůnga”. Podobnie, jak nie potrzebuje dotacji choćby Marek Szołtysek. Bo Ślązacy chcą to czytać, są gotowi za to zapłacić. „Tamborowcy” z Komisji Kodyfikacyjnej nie umieją wydawać książek bez dotacji. Chcą za to przy pomocy warszawskich pieniędzy narzucić innym swoją wersję śląskiej godki. Inaczej nie mają raczej na to szans – bo ich wersję zapisu źle się czyta, jest pogmatwana a do tego nie powstają w niej żadne ciekawe teksty. A ci, którzy po śląsku umieją pisać ciekawie, jakoś do „tamborowców” przystać nie chcą. Nikt bowiem nie chce zamienić lepszej pisowni na gorszą. To uznanie „ślabikorzowej” transkrypcji jest jakby założeniem wyjściowym Rady Języka Śląskiego. Dlatego z całym szacunkiem, ale na mnie w tej Radzie proszę nie liczyć.
Michał Smolorz: Cadykowie śląskiej godki (fragmenty) (…) Dziś podobną sytuację mamy na rynku śląskiej godki, na którym ulokowało się kilku mędrców, z których każdy uważa się za naczelnego rabina śląskości. (…) Ba, za cadyka nawet ! Granica podziału wcale nie przebiega wzdłuż linii oddzielającej Marię Pańczyk od reszty świata, pani senator jest tylko jedną z wielu stron sporu o śląską koszerność.Co najwyżej wyróżnia się tym, że wraz ze swym sanhedrynem pragnie utrzymać śląskość w PRL-owskich ryzach ludowości, ubierać w cepeliowskie kubraczki i hodować w rezerwacie aż do naturalnej i nieuniknionej śmierci. Na przeciwległym biegunie jest klub stowarzyszeń skupionych wokół pani prof. Jolanty Tambor, który miał ambicje stworzyć naukowe podstawy godki i promować ją w parlamencie. Organizował konferencje, wizytował Sejm i wydawało się, że zrodzi się z tego poważne dzieło o naukowych podstawach. Niestety, po wydaniu "Ślabikorza" impet tej grupy osłabł i owoców dalszej pracy nie widać. (…) Autorytetu ani jednej, ani drugiej grupy nie uznaje nieprzejednany cadyk Dariusz Dyrda, redaktor Ślůnskigo Cajtůnga. Jak głosi anegdota, Dyrda poszedł raz na spotkanie uczonych", z którego wyszedł z hukiem i z mocnym postanowieniem, że nigdy tam nie wróci ponieważ stwierdził, że komisja do spraw śląskiej godki nie mówi po śląsku, tylko po polsku. Opracował więc własną pisownię, słownictwo i reguły gramatyczne śląskiego języka, który promuje w swojej gazecie i uznaje za jedynie słuszne (…) No i (…) Marek Szołtysek, który też nie uznaje autorytetu ani tamborowców, ani dyrdowców, ani żadnego innego. To zrozumiałe, ponieważ jego dzieło - jak sam skromnie przyznaje - jest prekursorskie, najlepsze, najgłębiej przemyślane, najlepiej przyswajalne i jako jedyne odpowiada potrzebom odradzającej się śląskości. (Dziennik Zachodni, 9 listopad 2012)
Pod tekstem Smolorza, na internetowej stronie DZ zamieściłem swoją wypowiedź, którą można przeczytać i tu. Internauci oceniali ją. 132 się ze mną zgodziło, a 11 było przeciwnych. To też mnie utwierdza w przekonaniu, że mam rację! Dariusz Dyrda (gość), 10.11.12, 00:42:00 Różnie mnie już nazywano, ale cadykiem jeszcze nigdy Wyśmienite, ubawiłem się do łez. Dobrze czasem poczytać, jak widzą nas inni, i to tacy, których sami szanujemy.Z jednym tylko panie Michale się pomyliłeś. Ja mój podręcznik języka śląskiego i moją transkrypcję opracowałem wcześniej, nim „tamborowcy” usiedli do swojej pracy. I nie widzę najmniejszego powodu, żeby lepszą transkrypcję zmieniać na gorszą - bo tę gorszą opracowały trzy kanapowe stowarzyszenia z jedną polską profesorką. Jestem natomiast gotów rozmawiać o kompromisie, ale jak to cadyk, będę o nim rozmawiał z cadykami, a nie z gojam (nie mylić z gejami). Wierzę w Radę Języka Śląskiego, ale jeśli w niej zasiądą „cadycy” – czyli wspomniani ty Szołtysek, Makula (ale też choćby Smolorz, Eugenusz Kosmała, który właśnie dziś wydał swoją książkę „Pniokowe Łosprowki” i inni autorzy tekstów po śląsku. Z ludźmi, którzy śląskiej godki nie znają rozmawiać o niej nie zamierzam. Eli we těj Radzie bydom takie teoretyki, zaś fronkna tym i wyleza trzaskajonc dźwiěrzami. O’ godce mogą godać ze tymi, kierzy rychtycznie poradzom.Ale za felieton serdecznie dziękuję zacny Michale. Taki głos od czasu do czasu jest bardzo potrzebny. A moja wypowiedź, bez zacietrzewienia, dowodzi, że się jednak trochę od Polaków różnimy, czyż nie?
5
liSTOPAD 2012 r.
OberSchleSien - metalowy zawrót głowy
Jeszcze w lipcu, gdy na Dniu Górnośląskim zapowiedziano zespół Oberschlesien, nie wywołało to większego zainteresowania. Ot, kolejna kapela śpiewająca po śląsku, ta akurat z Piekar. Gdy jednak zabrzmiał wokal, sporo osób zaczęło słuchać, bo fantastyczny niski, ale dźwięczny głos Michała, opowiadający o przemysłowym Śląsku przy hard-rockowych dźwiękach przeszywał duszę.
J
esienią okazało się, że przezywał duszę nie tylko uczestników Marszu Autonomii. Podczas kolejnych etapów Must be The Music - muzycznego show Polsatu – liczba ich fanów stale rosła. I chociaż minimalnie przegrali finał, to wszyscy, tysiące telewidzów, jurorzy, krytycy muzyczni uznali, że oto pojawiło się na polskiej scenie muzycznej
kolejne interesujące zjawisko. Oberschlesien. Kapela, która nie śpiewa hajmatów, chociaż śpiewa po śląsku. - Chociaż żeby nie było nieporozumień, nie jesteśmy przeciwnikami hajmatów, w całej Polsce nam zazdroszczą własnej regionalnej muzyki biesiadnej – mówi Micha „Mody” Stawiński, wokalista. Wokalista, którego głos budzi fascynację, a który zaczął śpiewać w kapeli przypadkiem. - Od jakiegoś czasu chciałem stworzyć kapelę metalową ze śląskim tekstem, ale brakowało mi najważniejszego, wokalisty – opowiada Marcel Róźanka, lider i pomysłodawca
Oberschlesien – Szukałem wokala wszędzie, a Michał przez cały ten czas był moim kumplem. Aż jednego dnia wszedłem do jego biura i usłyszałem jak swoim niskim głosem rozmawia z klientem przez telefon. Aż mnie ciarki przeszły i już wiedziałem, że to jest to! Przetarcie nastąpiło w X-factorze. Tam jednak jeszcze chyba za bardzo szokowali tym śląskim tekstem. - Jurorzy, Kuba Wojewódzki i Tatiana Okupnik nas komplementowali, ale do przełamania jeszcze nie doszło. Dopiero w Must Be the Music – mówi Marcel Różanka. I zapowiada pójście za ciosem. Niebawem płyta, liczne koncerty.
- Mamy już dziś sporo zaproszeń, zapytań, ale nie rzucamy się tak od razu na szeroką wodę, koncert to musi być nie tylko muzyka, nie tylko tekst, ale też show. Obecnie pracujemy nad tym show, żeby nikt z naszego koncertu nie wyszedł zawiedziony. Na sukces w muzyce pracuję dziewięć lat, mogę popracować jeszcze trochę.
Fragment tytułowego utworu "Richter" (zainspirowanego wierszem Jarosława Englera z tomiku poezji śląskiej pod tytułem "Gołąb w rynnie"): zaś pchajom te fury przez Richter czorni nieogoleni resztki wongla z upadłej kopalni resztki ziemi co karmiła dzieci resztki Ślůska z napisem tu też powstanie: MC DONALDS ### Kaj stary stoi szyb Kaj o’jcůw stoi dom Kaj rychtig woni chlěb Tam jo swůj hajmat mom W telewizji będzie na pewno można zobaczyć ich na Sylwestrze Polsatu. Wcześniej w Zabrzu, w Domu Muzyki i Tańca. - Ale plany koncertowe najlepiej sprawdzać na naszej stronie internetowej – mówi Marcel. Zresztą ta strona internetowa też pokazuje, jacy są śląscy. Nie zaczęli, jak polskie kapele, od lansu, od własnej witryny. Ćwiczyli, ćwiczyli, ćwiczyli, a w sieci ich nie było. Dopiero, gdy w Must Be the Music stawali się popularni, i zaczęto informacji o nich szukać w Internecie, uznali, że taka strona jest potrzebna. Dlatego powstała, ale dopiero jako odpowiedź na zapotrzebowanie, a nie jako forma lansu. Po prostu ślůnskie chopy do roboty. Tela, co jejch robotom je muzyka! ADAM MOĆKO
Oberschlesien to: Michał MODY Stawiński (wokal), Bronek BRONIX Lewandowski (gitara), Tomek VYSNAFCA Dyrda (gitara), Mateusz TERMIT Buhl (programowanie i instrumenty klawiszowe), Wojtek JAŚ Jasielski (bas), Marcel MARSCHAL Różanka (perkusja), Marcin MET Woroniuk (instrumenty klawiszowe).
Oberschlesien to naszo tożsamość Godka ze Marcelem „Marschalem” Różankom, liderem kapeli Oberschlesien tekstach je cołko kupa poloinizmůw. Michał śpiěwo „kopalnia” a niě „gruba”, fury „pchajom”a nie „cisnom”, som „fusbalorze” a niě „fusbaloki”. I tak dali, i tak dali. Idzie pedzieć, co to je taki pomieszani ślůnskigo ze polskim. - No i co?
- Chneda, a byście wygrali widzany show Polsatu „Must be The Music” i ze prowincjonalnego lanszaftu staliście sie kapelom, kierěj słucho cołko Polska. Idzie pedzieć, co we eden dzeń o’staliście ambasadorami ślůnskij kultury! - Mom tego świadomość. Moi kamraty tyż. I zdo mi sie, co domy se rady, co żoděn Ślůnzok niě bydzie skuli noc czuł gańby! Nasza muzyka strzymie ta průba.
- Niě kożdy rod mo metal! - No ja, toć. Juże po finale Must be The Music podeszła ku mie na ulicy tako starszo baba, kiero szła ze kościoła i pado: „panie Marcelu, jo mom swoji lata, myślałach, iże wszystkich już przeżyła, iże wiěm, co mi się podobo, a co niě. I na pewno wiedziałach, co niě podobo mi sie ten heavymetal. Ale kiej żech wos słuchała, to mie aże chyciło za serce, b przeca wy grocie i śpiewacie genau to, co jo czuja. Waszo twardo muzyka je jak těn nasz twardy, metalowy Ślůnsk. O naszym życiu opowiada niě ino to, co těn karlus śpiěwo, ale i to, co wy grocie…” Tego by lepij żoděn ślůnski krytyk muzyczny niě pedzioł. Bo to je genau to.
- Idzie o to, co heavy-metal idealnie pasuje do Ślůnska? - Ja! Dejcie pozůr na wielgo nimiecko kapela metalowo Rammstein? Bez cołki lata zdowało sie, iże nimiecko godka blank niě nadowo sie do muzyki. Przeca o’statnio gwiazda, kiero śpiěwała po nimiecku, to była Marlena Dietrich. A o’roz Rammstein pokozoł, iże twardy nimiecki jes ku Metalowi jeszcze lepszy, jak angielski. I me-
talowy Rammstein podbił cołki świat. A jo padom, iże naszo ślůnsko godka je do Metalu jeszcze lepszo, jak nimiecki.
- Czamu to? - Skirz tego, co u nos tyż je ta twardość, kiero we nimieckij godce, ale ku těmu momy też, zegodek polskij a czeskij, těn delikatny słowiański zaśpiew, ta mientkość wymowy, kierěj nimieckij godce nie styko. Bez tuż wszystkim, nie inoś Ślůnzokom, podobo sie tak fest nasza muzyka. Momy kamratůw we cołkij Polsce, kierzy grajom Metal. I o’ni nom zowiszczom, że momy tako godka. Godka, kiero je choby stworzono do Metalu. - A zdowało sie, co do muzyki biesiadnej, „hajmatůw”…
- Do nich przeca tyż, ślůnski „hajtamy” som ale fajne, tak samo, jak wice po ślůnsku. Bo powiem tak, i to powiem to kożdemu, kiery wstydzi sie ślůnskij godki: polski język ani nie może sie równać z ekspresją, którą niesie nasza, górnośląska mowa! U nas jest mnóstwo słów o ogromnym ładunku emocjonalnym, zawartym w samym dźwięku. Śmiesznych, ale i gorzkich. To dlatego godka sprawdza się w różnych wyrazach artystycznych.
- O, po polsku też potrafi pan mówić? - Podobnie jak pan. Myślę, że w przypadku nas obu mówienie po śląsku to wybór, a nie konieczność.
- I dlatego przejdźmy na śląski. Moga bez problemu pokozać, iże we waszych
- Jak co? Śpiěwocie po ślůnsku, abo po polsku? - Hmmm, idzie, toć, być ślůnskim purystom i godać tak, jak godały omy. Oma możne ani niě wiedziała, co to je „kopalnia”, co to je „pchać”. Ale godka je żywo i sie mienio. My som juże szworte pokoleni we Polsce, tuż ni ma się co dziwać, iże coroz wiěncyj słów je polskich. Iże czasěm godomy „gruba” a za chwila zaś „kopalnia”. Godki nie wolno zawrić do skansenu, a Michał śpiěwo tak, jak sie terozki u nos godo. Toć, jo je rod, kiej ludzie zaczynajom używać słowa, kierego juże przepomnieli, a o’roz zaś je słysza. Kiej spominomy se nasze ślůnski słowa. Ale to niě może być na siła, to musi sie dzioć naturalnie. Jak ze polskim słowem „ogarnąć”. Pora lot to staropolski słowo mało kiery młody człowiek znoł, a terozki go aże nadużywo.
- Dziś ślůnsko godka, ślůnsko nacyja to je polityka. Kiej promujecie godka, to eście stali sie tajlom ěj ślůnskij polityki, bardami ślůnskij nacyje… - Ja? Nos polityka nie interesuje… - Sama nazwa Oberschlesien to dzisio na Ślůnsku deklaracja polityczno. Deklaracja, że nie Polska, inoś Ślůnsk.
- To niě je polityka, ino tożsamość. Bez 600 lot nasz region był we Niěmcach i mioł miano Oberschlesien. To je naszo historia, nasze dziedzictwo. Te gruby, huty, werki, sztrasbanki, cugi i banhofy. Autobany, bormaszynki, tyj i byfyj. To je naszo godka, a nasz hajmat to Oberschlesien!
- Szło by pedzieć po ślůnsku: Wierchni Ślůnsk. Abo Gůrny Ślůnsk! - Szło by! I zarozki kożdy by pytoł, czy my som ze RAŚ-a, bo to RAŚ na wszystkich banerach, plakatach mo Gůrny Ślůnsk, Wiěrchni Ślůnsk. A my som muzyki, nos polityka nie interesuje. A ku temu miano do kapeli „Oberschlesien” je lepsze jak Gůrny Ślůnsk. I brzmienie lepsze, i raficznie to lepij wyglondo. Ku temu to je taki wartki test do Polokůw, kierzy godajom, co słuchają naszej muzyki. Eli poradzi pedzieć Ołberszlyjziěn, tuż rychtig nos słucho, a eli niě poradzi, to inoś tak pedzioł…
- Tak na koniec: jako ten ambasador ślůnskiej kultury mocie jakieś ambicje? - Toć. Chcemy pedzieć wszystkim ludziom, iże to, skond som, kształtuje to, kim som. Kaszeb mo być Kaszebem, Warszawiok mo być warszawiakiem a Ślůnzok – Ślůnzokiěm. Momy roztomaite kultury i każdy winien sie asić swojom, chocia cudze mieć we zocy, szanować. Momy XXI wiek, nie ma wojen, my juże swoje wycierpieli, ale przetrwali my gnojenie naszěj kultury, a terozki chcemy, coby jij sie dziwoł cołki świat, coby sie cołkimu światu podobała. GODOŁ DAriuSZ DyrDA
6
liSTOPAD 2012 r.
„Miłość w mieście ogrodów” – czyli zmasakrowany bytomski regionalizm
Śląsko dziołcha ze… Warszawy
„Miłość w mieście ogrodów” to film, który otrzymał dofinansowanie Śląskiego Funduszu Filmowego w kwocie 600 tysięcy złotych i zamierza ubiegać się o dofinansowanie Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Jest to film Adama Sikory, odpowiadającego za zdjęcia choćby do świetnej „Damy Kamieliowej”, czy jeszcze lepszego „Wojaczka”. Ale tam był operatorem, nie reżyserem.
J
est to film również Ingmara Villqista (Jarosława Świerszcza) założyciela Teatru Kriket, dramatopisarza; jego popularna ostatnio na deskach teatralnych produkcja „ Miłość w Königshütte” zbiera bardzo dobre recenzje. Ale umówmy się, nie tyle za fabułę, co za politykę. Bo to pierwszy dramat opisujący stosunki polsko-śląskie z śląskiej perspektywy. Nawiązująca nazwą „Miłość w mieście ogrodów” to więc film od którego Hanys może spodziewać się więcej, aniżeli od większości polskich gniotów ostatnich lat, tym bardziej, że główną rolę gra m.in. Andrzej Chyra, towarzyszą mu zaś Grażyna Szapołowska i Maja Ostaszewska. Jest to film, który zgodnie z wymaganiami Śląskiego Funduszu Filmowego jest związany z regionem tematycznie, gdyż akcja rozgrywa się w przyszłości, w śląskiej, rozwiniętej metropolii. Ba, w metropolii bogatej jak Szanghaj, więc zapewne jest to niepodległa śląska republika lub region autonomiczny. A mimo to dla nas ten film, to jakaś totalna tragedia. Dlaczego?
Jak w „czarnym łabędziu” Fabuła filmu jest następująca: szanowany architekt w średnim wieku zakochuje się w młodziutkiej baletnicy. Pierwsze co
Dawniej tak nie bywało Śląski Instytut Filmowy dysponował na rok 2012 kwotą półtora miliona złotych. Tak więc prawię połowę tej sumy przeznaczono na Miłość w Mieście Ogrodów, resztę dostało do podziału siedem innych filmów a 22 zostały odrzucone. Między nimi choćby film Kidawy-Błońskiego, tego od „Skazanego na bluesa”. Czy naprawdę nie ma bardziej śląskich, regionalnych filmów niż ten z warszawską obsadą? Kutz, gdy kręcił swoje śląskie filmy, też sięgał po gwiazdy polskiego kina (Jan Englert, Olgierd Łukasiewicz), czy jedynego śląskiego gwiazdora Franciszka Pieczkę, ale obok nich pierwszoplanowe role zagrali też śląscy aktorzy, jak choćby Jerzy Cnota czy Bernard Krawczyk. To tymi rolami zaistnieli w świadomości polskich kinomanów. Podobnie obydwa Kidawy, Janusz i Kidawa-Błoński. Janusz Kidawa w „Grzesznym Żywocie Franciszka Buły” ma wprawdzie Szapołowską, ma znanego już w Polsce Cnotę, ale poza tym w ważnych rolach są tu, praktycznie nieznani wówczas Lucjan Czerny, Joanna Bartel, Andrzej „Toluś” Skupiński. Kidawa-Błoński w „Skazanym na bluesa” ma wprawdzie Zamachowskiego, Dymną, ale też gdzie się da, obsadza Ślązaków. Ani żaden z nich, ani tym bardziej Kutz nie lansował w swoich śląskich filmach nieznanych warszawiaków. No ale on zmienił nazwisko tylko z Kuc na Kutz. A nawet nie tyle zmienił, co podobno wrócił do pierwotnej pisowni. Nic więc dziwnego, że ktoś, kto woli się nazywać Ingmar Villqist – chociaż urodził się jako Jarosław Świerszcz – ma za ciasno na Śląsku. Może gdyby te śląskie baletnice zmieniły nazwiska z Ptok na Birdell albo z Nowok na Newquist – to może wtedy… DAriuSZ DyrDA
rzuca mi się w oczy, to fakt, że jest to zwyczajnie oklepane! Drugie to ta baletnica. Jest niewiele osób, które ostatnimi czasy nie widziały oscarowego filmu z Natalie Portman w roli głównej „ Czarny Łabędź”. W rzeczy samej, film zasługuje na absolutnie wszystkie oklaski, pokazuje rywalizację w branży baletowej, chorobliwe ambicje bohaterki filmu Niny, która, jak tłumaczy „ chce być doskonała”. Produkcja uzmysławia, jak wiele można poświęcić dla swojej pasji i jak ciężko pracuje się na sukces. Pokazuje relację, toksyczną zresztą między Niną, a starszym od niej „Mistrzem”, reżyserem „Jeziora Łabędziego”. Najważniejsze jest to, że Natalie Portman właśnie, również zdała sobie sprawę z powagi sytuacji i z tego, że zagranie baletnicy, wymaga nadludzkiego wysiłku. Tak samo jak wysiłku wymagają role boksera, pływaczki czy łyżwiarki. Bo nie jest tak, że dobry aktor musi mieć ładną buzię, a fizyczną pracę „odwali za niego” dubler. Portman przez rok po kilka godzin dziennie trenowała balet, stała na czubkach palców, biegała. Stawała się baletnicą. Może nie primabaleriną, ale w podrzędnym balecie może i mogłaby wystąpić na żywo.
Kto? Oczywiście baletnica ze Śląska Kiedy ogłoszono casting do filmu, wydawało się więc pewne, że do głównej roli wybiorą baletnicę. Treść ogłoszenia o naborze brzmiała zresztą tak: „Producent filmu "MIŁOŚĆ W MIEŚCIE OGRODÓW" poszukuje pięknej 19-24 latki, która tań-
Jedna z wielu absolwentek bytomskiej szkoły baletowej. Czy to na przykład nie mogła być ona? Foto pochodzi ze strony internetrowej Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej w Bytomiu.
Bo ten film dofinansowała już regionalna instytucja kultury, ma dofinansować marszałek województwa. Powiedzmy
z tego regionu! Bo przecież film, który opłaca śląski podatnik, powinien promować śląskich artystów. Owszem, do kina
wprost: to jest film z naszych śląskich podatków! A przecież można chyba przyjąć w ciemno, że walory regionalizmu to nie tylko akcja w określonym miejscu, (na Śląsku), ale również to, że promuje się wizerunek danego regionu i że odtwórcy są
muszą przyciągnąć znane twarze, ale to załatwiają już Chyra, Szapołowska, Ostaszewska. Owa młoda baletnica to nowa twarz, więc moralną powinnością wobec tych, co dają kasę, było obsadzić w tej roli Ślązaczkę.
Więc twórcy filmu wiedzieli, że ta aktorka musi mieć balet we krwi. Można było spodziewać się, że główną rolę dostanie baletnica. A że akcja filmu toczy się w Bytomiu, zaczyna w bytomskiej operze, to najlepiej gdyby to była baletnica wywodząca się ze bytomskiej szkoły baletowej lub związana z bytomską operą. Zwyciężczyni konkursu nigdy w balecie nie tańczyła. Za to jest z Warszawy!
czy lub w przeszłości tańczyła w balecie do jednej z głównych ról w/w filmie. Osoba ta niekoniecznie musi być studentem szkoły aktorskiej.” Poniżej zaś: „musisz tańczyć lub tańczyłaś, lub miałaś coś wspólnego z tańcem klasycznym”. Więc twórcy filmu wiedzieli, że ta aktorka musi mieć balet we krwi. Można było spodziewać się, że główną rolę dostanie baletnica. A że akcja filmu toczy się w Bytomiu, zaczyna w bytomskiej operze, to najlepiej gdyby to była baletnica wywodząca się ze bytomskiej szkoły baletowej lub związana z bytomską operą. A najlepiej jedno i drugie.
Ruch Autonomii Śląska zapałał świętym oburzeniem miesiąc temu, gdy spółka Koleje Regionalne konferencję prasową o sytuacji na śląskich kolejach zorganizowała w Katowicach a nie Warszawie. Ciekawe dlaczego RAŚ nie oburzył się tak samo, gdy casting do filmu o Śląsku, i z pieniędzy śląskich podatników, zrobiono w Warszawie? Może także z tej przyczyny nie zgłosiło się kilka zdolnych i pięknych śląskich baletnic?
7
liSTOPAD 2012 r.
Już wycykani?
Na początku listopada na portalu www.portalfilmowy.pl czytaliśmy o „Miłości w mieście ogrodów”: "...Akcja film toczyć się będzie w przyszłości na terenie Śląska, który odłączył się od Polski i stał samodzielnym państwem…” Ale teraz takiego zapisu próżno tam już szukać. Teraz jest: "... Akcja film toczyć się będzie na terenie Śląska, który dzięki dochodom z przemysłu wydobywczego rozwinął się gospodarczo i określany jest Szanghajem Europy..." . Ciekawe, kto się przestraszył tego, co napisano? Autorzy filmu czy portal filmowy.pl?
stety, odważne sceny erotyczne mają zastąpić pomysł na dobrą fabułę? Owszem, jest wiele wybitnych filmów z ostrymi scenami erotycznymi (poczynając na „Ostatnim Tangu w Paryżu”, poprzez „Gorzkie Gody” Polańskiego) ale jeszcze więcej filmów naprawdę dobrych bez seksu się obywa. Czyżby jednak bez gołego cycka nie mógł się obyć śląski regionalizm w wykonaniu duetu Adama Sikory, Ingmara Villqista (Jarosława Świerszcza)?
Zmierzła fabuła Nina też ma relację ze starszym mężczyzną. Natalie Portman nie jest z wykształcenia baleriną, z tego też powodu przygotowania do roli trwały ponad rok. Mimo to, nowojorskie środowiska baletowe były oburzone, że w filmie nie doceniono dublerki Portman, która wykonała za aktorkę figur baletowych. Ponoć fachowe oko zauważało, które figury są wykonane przez Portman, a które przez dublerkę. Przy tak wielkim wysiłku Portman, aż strach pomyśleć, co na temat roli w „Miłości w mieście ogrodów” powiedzą nauczyciele szkół baletowych w Polsce.
Otwarłby jej niewątpliwie wiele furtek. A do tego zatrudniając balerinę, można by wywołać u nas renesans tańca klasycznego! Wreszcie rzecz dzieje się na bogatym (autonomicznym?) Śląsku, więc może bohaterka powinna umieć mówić ze śląskim akcentem? Wśród bytomskich baletnic urodziwych dziewczyn ze śląskim akcentem jest niemało.
Michalina Olszańska – cudowne dziecko swoich rodziców
Ale nie! Do filmu wybrano Michalinę Olszańską. Z Jej strony internetowej – michalina-olszanska.pl -dowiemy się, że dziewczyna ta, której urody odmówić nie można, jest niezwykle utalentowaną: - pisarką - pierwsza książka- napisana w wieku 13 lat! Generalnie gigantyczny dorobek literacki, najsłynniejsza książka „ Dziecko gwiazd Atlantyda” , na okładce sama młodziuśka autorka ubrana chyba w prześcieradło!
- rysowniczką – strona w przygotowaniu, - skrzypaczką – no i to jest chyba najbliższe Jej naturze, absolwentka Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej w Warszawie. - Nadto studiowała w szkole aktorskiej. Tylko o balecie ani słowa. Nic. Ba, nawet nie kliknęła „lubię to” zakładki „balet” na fejsbuku, gdzie promuje się jak może. Ona zresztą nawet nie miała prawa
masom tym dostępna”. Wprawdzie rodzice z tą „arystokracją” to pojechali po bandzie, ale prawdą jest, że zajęć tam sporo i pogodzić szkoły muzycznej ze szkołą baletową się nie da. Podobnie jak łyżwiarstwa figurowego z uprawianiem boksu.
zajmować się baletem, ponieważ ciężko pracowała w szkole muzycznej. Szkoła ta jak twierdzą jej rodzice jest „ arystokratyczna – jednak przeznaczona dla mas i
mieście ogrodów” chyba, nie będzie pokazywał miejscowych, śląskich stosunków, sposobu bycia mieszkańców. Nie wiem, czy jest w nim miejsce na język śląski, czy Andrzej Chyra zdąży się go nauczyć? No bo nasza zapracowana panna Michalina może nie mieć czasu. Bo przecież trzeba dodać, że ta nasza główna bohaterka jest z Warszawy. Najwyraźniej idea śląskości w wykonaniu Śląskiego Funduszu Filmowego (oraz być może marszałka województwa) opiera się na tym, żeby dać zarobić Warszawce. Chyra, Szapołowska – prawdą jest, że w Katowicach trudno znaleźć aktorów o takiej samej kinowej pozycji. Ale sama treść ogłoszenia wskazuje, że kandydatka do roli, to nie jest żadna gwiazda, to jest baletnica ( baletnica!), która ma szansę stać się gwiazdą, dzięki temu filmowi. No i widać chodzi o to, żeby dać szanse warszawiance! A ślůnskie dziołchy niech se grajom we teatrach amatorskich!
Pogwałcenie idei Zmasakrowano ideę regionalizmu! Zmasakrowano, ponieważ film „Miłość w
Najwyraźniej idea śląskości w wykonaniu Śląskiego Funduszu Filmowego (oraz być może marszałka województwa) opiera się na tym, żeby dać zarobić Warszawce.
Ingmar Villqist stał się ulubieńcem Ślązaków dzięki dramatowi „Miłość w Königshütte”. Bo w nim, pierwszy raz do polskiej sztuce, na początku bieżącego roku pokazano Tragedię Górnośląską, pokazano jak brutalna dla nas była Polska. Fabuła, romansowa zresztą, mniej była istotna, ta sztuka była manifestem śląskości. Może więc Villqist uznał, że na tym patencie pojedzie. Tym razem za magnes dla Ślązaków ma wystarczyć jednak fakt, że rzecz dzieje się w przyszłej śląskiej autonomii (republice?) a fabuła może być oklepana, aktorka nieudana, komu zaś nie wystarczy autonomia, może wystarczą nagie sceny z panną Olszańską.
Króluje erotyka A może rzecz jest o wiele bardziej prozaiczna. W ogłoszeniu zaznaczono też, że dziewczyna będzie musiała zagrać w odważnych scenach erotycznych. Może
chodzi o to, że żadna szanująca się baletnica, a już na pewno śląska baletnica, nie odpowiedziałaby na ogłoszenie o naborze o treści wskazującej na seks-sceny. I nie chodzi o to, że sceny te są „niewłaściwe”, „złe”, „niemoralne”. Po prostu balet jest sztuką elegancką, wytworną, oddziałującą na wyobraźnię, gdzie na goły cycek i goły tyłek, tym bardziej obmacywany, zwyczajnie miejsca nie ma. Wracając znów do bokserskich porównań, baletnica w łóżkowych scenach to jak bokser w gejowskich ciuchach, z torebką i w makijażu. Hańba to żadna, ale w swojej branży jest skończony. Dlatego być może żadna ambitna baletnica, zwyczajnie nie chciałaby szargać sobie klasycznego wykształcenia scenami erotycznymi. Może właśnie tym sposobem Panna Olszańska dostała tę rolę? Może żadna balerina się nie zgłosiła? A może nie-
Ostatnią już chyba kwestią, jest to, iż romans starszego mężczyzny z młodszą dziewczyną jest po prostu oklepany. To już było! Zaczynając od „Lolity” Nabokova, chyba kwintesencji różnicy wieku w związku, cofając się do „ Listów Abelarda do Heloizy”, przeskakując do „ American Beauty” - cóż; to się przejadło. Czyż nie można w artystycznej oprawie zrobić czegoś normalnego, z roladą w tle i jakąś kopalnią, i baletem owszem, ale stricte bytomskim. Albo, coś jak „Cholonek”. Dajcie „Cholonka”! Dajcie cokolwiek, ale nie romansidło. To nie pasuje tutaj, zostawcie to warszawce. No tylko, że akurat ściągnęliście ją niemal całą, zamiast promować śląskie talenty. I język. I kulturę. Jeśli śląski regionalizm na tym ma polegać, to na cholerę Ślązakom własna godka i własny narodowość? Tym, którzy akceptują to, co dzieje się wokół „Miłości w Mieście Ogrodów” najwyraźniej wystarcza bycie prowincją Warszawy. PAulA ZAWADZKA (WSPÓŁPrAcA DD, MP)
A może ja?
Apeluję do producentów filmu, i w ogóle chciałabym się zapromować publiczności, ponieważ grałam w teatrze amatorskim, a więc jestem prawie aktorką, w wieku szesnastu lat również wydrukowano moją twórczość w antologii poezji, więc jestem prawie pisarką, studiuję prawo, a więc jestem prawie i sędzią i adwokatem, lubię sobie ściany pomalować, a więc i malarzem i murarzem, no i kucharzem , bo gotować też lubię, a i wnerwić potrafię, a więc prawdziwa kobieta ze mnie. Na balet też chodziłam. Na face buku mam zdjęcie z prawie odsłoniętym biustem, więc do sceny erotycznej też się mogę nadać. Przepraszam, za tą małą prywatę, ale trzęsie mnie ze złości, że ludzie „od wszystkiego” dostają role trudne i wymagające, chyba nie mając o tematyce większego pojęcia, a za przeproszeniem „ w konia” robi się pozostałe uczestniczki castingu, ba! Całą publiczność! Czyżby producenci, reżyserzy, nie wiedzieli, że jeśli coś jest do wszystkiego, to jest do niczego? Pytaniem pozostaje o co chodzi z „miastem ogrodów” w tytule ? „Miasto ogrodów” to przecież hasło promocyjne Katowic, a akcja toczyć się ma w „śląskiej metropolii”, główną bohaterkę zaś poznajemy w Operze w Bytomiu. Na miejscu prezydenta Katowic, Piotra Uszoka zdenerwowałabym się – no chyba, że on też wspiera (finansowo) ten film, żeby tylko nazwę Miasto Ogrodów promować? Reasumując wszystko co napisałam, film chyba nie będzie taki zły; pomijając fabułę, główną aktorkę, praktycznie brak regionalizmu , wątpliwą jakość tańca klasycznego i języka śląskiego, a może nawet całkowite pominięcie tych elementów, no cóż reasumując to wszystko, może faktycznie za bardzo się czepiam? Może sceny łóżkowe będą naprawdę super? PAulA ZAWADZKA
8
liSTOPAD 2012 r.
niebawem pojawi się trzecie wydanie kultowej książki Dariusza Jerczyńskiego Być może jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia, a na pewno na początku przyszłego roku trafi do księgarń trzecie, poprawione wydanie sławnej książki Dariusza Jerczyńskiego.
„Historia Narodu Śląskiego (Prawdziwe dzieje ziem śląskich od średniowiecza do progu trzeciego tysiąclecia)” Dariusza Jerczyńskiego to książka nieomal kultowa. Dziś mamy na rynku już kilka pozycji książkowych, opisujących mniej więcej rzetelnie historię Śląska, ale wtedy, gdy Jerczyński wydał swoją, było to absolutne novum. A i dziś jest to jedyna książka historyczna, opisująca dzieje naszego regionu ze śląskiego – a nie polskiego czy niemieckiego – punktu widzenia.
„historia narodu Śląskiego”
Jest to pozycja, którą każdy wykształcony i świadomy swojej odrębności cywilizacyjnej Ślązak powinien znać. Bo książka Jerczyńskiego odpowiada w sposób wyczerpujący na pytanie, skąd my, Ślązacy, się wzięliśmy.
Sporo zmian
Z Dariuszem Jerczyńskim rozmawia Magdalena Pilorz
- Dlaczego zamiast zwykłego dodruku książki, która zniknęła z rynku, mamy do czynienia z kolejnym wydaniem, o zmienionej treści? - III wydanie znacznie różni się od poprzedniego, a tym bardziej od pierwszego, ze względu na to, że przez sześć lat od poprzedniego wydania znacznie pogłębiłem swoją wiedzę, co oczywiście przelałem na
Trzecie wydanie, które ukaże się na przełomie 2012/2013 różni się od obu poprzednich. Jest po prostu większe, obszerniejsze, a autor nie ukrywa, że poprawił też błędy, które znalazły się w po-
Prowokacyjnie brzmiący dla Polaków jest tytuł. Ale też autor przez całe kilkaset stron dziejów Śląska udowadnia, że narodowość śląska to nie jest wymysł ostatnich lat, dziesięcioleci ani nawet stulecia – że już w średniowieczu Ślązacy nie czuli związków z państwem polskim, a przez wieki kształtowała się niezależna narodowość śląska. To dlatego przywołuje liczne historyczne cytaty, jak chociażby ten pochodzący od najbardziej znanego polskiego kronikarza: „Żaden naród sąsiadujący z Królestwem Polskim nie jest bardziej zawistny i wrogi Polakom od Ślązaków” (Jan Długosz – XV w.)
papier. W międzyczasie wydałem obszerną biografię Józefa Kożdonia - najbardziej znaczącego polityka śląskiej opcji narodowej, więc najistotniejsze informacje tam zawarte znalazły się również w III wydaniu Historii Narodu Śląskiego.
- Tylko o Kożdonia i jego czasy chodzi?
Książka, która budziła kontrowersje W maju 2004 opolski historyk Dariusz Ratajczak zawiadomił prokuraturę, że książka Dariusza Jerczyńskiego "Historia Narodu Śląskiego" narusza obowiązujące prawo i domagał się ścigania autora. Chodziło głównie o zawarte na okładce hasło "Niech żyje niepodległy Śląsk", co według Ratajczaka wyczerpywało znamiona przestępstwa nawoływania do naruszenia integralności terytorium państwa polskiego. Jednakże katowicka prokuratura po przeprowadzonych czynnościach śledczych umorzyła postępowanie, nie doszukując się znamion przestępstwa.
„Żaden naród sąsiadujący z Królestwem Polskim nie jest bardziej zawistny i wrogi Polakom od Ślązaków” (Jan Długosz – kronikarz polski, XV w.)
Dariusz Jerczyński nie jest zawodowy historykiem –jest samoukiem. Jednak wielu wybitnych profesorów historii z szacunkiem odnosi się do jego książki, a liczne przypisy dowodzą, jak ogromny materiał zebrał, zanim wziął się za pisanie. Dlatego też także dziś jest to pozycja, którą każdy wykształcony i świadomy swojej odrębności cywilizacyjnej Ślązak po-
winien znać. Bo książka Jerczyńskiego odpowiada w sposób wyczerpujący na pytanie, skąd my, Ślązacy, się wzięliśmy. „Historii Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego od przynajmniej roku nie można nigdzie kupić, nawet na aukcjach internetowych jest absolutną rzadkością. Niemniej jednak książka, która niebawem pojawi się w księgarniach nie jest zwykłym dodrukiem.
przednich. Ma też ono być wydane w ładniejszej graficznie formie, niż wydanie pierwsze z 2003 roku czy drugie, z 2006.
- Nie, skądże. Także w innych kwestiach dotarłem do nowych materiałów, w międzyczasie ukazało się wiele nowych opracowań, które uzupełniły bazę bibliograficzną. Niektóre rzeczy skorygowałem, bo opisując ponad 1000 lat historii, autor zawsze narażony jest na popełnianie drobnych błędów. Nie mam się za nieomylnego, więc kiedy ktoś wytyka mi błąd, sprawdzam swoją wiedzę jeszcze raz. Czasami przyznaję rację i wówczas błąd koryguję, innym razem, a jest to jednak znacznie częstsze, okazuje się, że to ja swoją wiedzę czerpię ze źródeł, a moi przeciwnicy z różnych książek propagandowych, czy to polskich czy niemieckich. Bo pragnę podkreślić, że ja w znacznym stopniu opieram się właśnie na źródłach. Kiedy piszę o stuleciu na przełomie XIX i XX w. – dla mnie najbardziej interesującym, więc najbardziej rozbudowanym w mojej pracy, staram się jak najwięcej informacji uzyskać bezpośrednio z archiwalnej prasy i zachowanych dokumentów, a jak najmniej w oparciu o dumania różnych historyków.
mapkami - obecnymi w dwóch poprzednich wydaniach - dodałem również wiele innych ilustracji, których oczekiwali czytelnicy. Ponieważ historia toczy się na naszych oczach, dodałem również informacje dotyczące lat 2006-2012.
inflację, więc myślę, że w księgarniach będzie kosztować około 60 złotych. Za naukową pozycję formatu A-4, liczącą niemal 500 stron, nie wydaje się to ceną wygórowaną. Sam chciałbym kupować za tyle wartościowe pozycje historyczne!
- Czy to dlatego książka aż roi się od przypisów, które czytelnikowi czasem wręcz utrudniają czytanie? - To prawda, że niemal podwoiłem liczbę przypisów, potwierdzających, że moje informacje nie biorą się z powietrza. Nie mam tytułu profesorskiego, nie jestem nawet magistrem historii, więc wiele osób patrzy na moją wiedzę bardzo podejrzliwie. Te przypisy są dowodem wiarygodności, bo każdy może sięgnąć do podanych przeze mnie źródeł i sprawdzić, czy piszę prawdę, czy nie. Zresztą bogactwo zawartych przeze mnie informacji powoduje, że po książkę tę bardzo chętnie sięgają zawodowi historycy. A dla nich źródło jest niezbędne.
- Są jeszcze jakieś dodatkowe różnice w porównaniu z wydaniami z roku 2003 i 2006? - Owszem, książka jest o wiele bogatsza w ilustracje. Poza moimi autorskimi
- Więc książka jest też chyba większa? Z tego wynika też zapewne, że będzie droższa… - Zdecydowanie jest większa! Od pierwszego wydania ponad dwukrotnie, od drugiego mniej więcej o jedną trzecią. Zaś cena nie zależy ode mnie, więc trudno się wypowiadać za wydawcę, ale rzeczywiście książka jest znacznie obszerniejsza, mamy
- Informacja dla tych, którzy będą książki szukać w księgarniach: czy okładka będzie taka sama? - Na pewno nie, gdyż zmieniam wydawcę. Myślę, że będzie bogatsza graficznie, ale na pewno zachowa też dwa elementy rozpoznawcze: żółto-modrą kolorystykę i kontur Górnego Śląska. Więc poznać ją będzie łatwo.
Recenzują historycy Prof. dr hab. Joanna Roztropowicz (Uniwersytet Opolski, Instytut Historii): książka ta jak sam tytuł sugeruje, prezentuje całkowicie nowe, niespotykane dotąd potraktowanie historii tego regionu: o ile do tej pory Śląsk był rozpatrywany przez Polaków i Niemców z ich punktu widzenia, to mamy tu po raz pierwszy historię przedstawioną z punktu widzenia Ślązaków, a teren przedstawiony jako odrębny kraj. Dr hab. Tomasz Kamusella (School of History, University of St Andrews, Szkocja, Wielka Brytania): Bez sięgnięcia po monografię Dariusza Jerczyńskiego nie sposób wyjaśnić skąd się wzięli Ślązacy, jak to możliwe, że nadal istnieją, i co stanowi o ich odrębności kulturowej, językowej, tożsamościowej, politycznej, konfesjonalnej czy historycznej. Czytelnik znajdzie odpowiedź na te pytania i inne w tomie Historia Narodu Śląskiego. A tym bardziej cenna to monografia, bowiem wyjaśnienia tych kwestii na próżno szukać w innych historiach (Górnego) Śląska. Prof. dr hab. Jerzy Tomaszewski ( Uniwersytet Warszawski, Instytut Historyczny ): Autor tej książki jest patriotą śląskim, obrońcą tradycji śląskiego ludu, a w konsekwencji krytykiem rozmaitych aspektów polityki sąsiednich państw – Austrii, Czech, Niemiec i Polski. Spojrzenie jego różni się pod niejednym względem od tradycyjnych ujęć (zwłaszcza w podręcznikach) na historię, zwłaszcza XIX i XX wieku, gdy śląskie dzieje były szczególnie dramatyczne. (…) Z niejednym sądem zawartym w tej książce trudno się będzie zgodzić tym bardziej, że Autor nie skrywa swych sympatii oraz antypatii, z głębokim przekonaniem broni tezy o narodowej odrębności ludu śląskiego. Z pewnością zasługuje na poważną polemikę, a podstawową jej zaletą jest to, że skłania do krytycznego zastanowienia się nad historią Polski oraz nad jej współczesnością.
O tym, czy i gdzie można kupić książkę w tym roku, będzie można dowiedzieć się w grudniowym numerze naszego czasopisma, który ukaże się ok.15 grudnia. Można także zadzwonić po 10 grudnia na nr telefonu 0-501-411-994.
9
liSTOPAD 2012 r.
PROZA MAKULI
PISANE ZA BRYNICĄ
PeŁnA Pisza kulturka jak słysza
O
statnio na Śląsku dudni kultura, właściwie większość tego wydania ma podłoże kulturalne, i dobrze, bo nawet piszący do urokliwej, ślunskiej gazetki muszą się czasem „odchamić”. Zapraszam więc na krótki przegląd kulturalnych hitów i kitów Górnego Śląska, a poprowadzę Was ja, naczelna gorolica tego rejonu. Brawo Oberschlesien ! Drugie miejsce w ogólnopolskim show muzycznym „ Must be the music” jest dla Ślązaków
muzyka przypadła do gustu wielu gorolom. To drugie też jest bardzo prawdopodobne, gdyż wystarczy włączyć pierwszy lepszy program muzyczny w telewizorze, aby ujrzeć gołe cycki, prawie gołe tyłki i nic więcej. Oczywiście, rzecz nie tyczy się kanału MTV. Chodzą plotki, że ktoś kiedyś widział tam jakiś teledysk, ale to informacja pokroju tej, że UFO wylądowało na Ziemi. Tak czy siak, większość wokalistów pseudo-artystów sprzedaje się w gazetach. Opo-
pierwszym miejscem. Niesamowita rzecz! Zastanawia mnie najbardziej jak rozłożyły się głosy – to znaczy, czy zagłosował cały Górny Śląsk, czy może też
wiadają o trudnym dzieciństwie, jeszcze trudniejszym show-biznesie, jak być seksi-mamą, uczą parkować w miejscach dla inwalidów i tego typu bzdety. Czasem
Brawo Oberschlesien ! Drugie miejsce w ogólnopolskim show muzycznym „ Must be the music” jest dla Ślązaków pierwszym miejscem. Niesamowita rzecz! Zastanawia mnie najbardziej jak rozłożyły się głosy – to znaczy, czy zagłosował cały Górny Śląsk, czy może też muzyka przypadła do gustu wielu gorolom. To drugie też jest bardzo prawdopodobne, gdyż wystarczy włączyć pierwszy lepszy program muzyczny w telewizorze, aby ujrzeć gołe cycki, prawie gołe tyłki i nic więcej.
P
olacy nie są tacy głupi! Widząc, jakie bzdury w podręcznikach historii wypisują rodzimi profesorowie, za najwybitniejszego polskiego historyka uznali… Walijczyka Normana Daviesa. Bo to on, a nie żaden Polak, napisał najlepszą książkę o historii Polski – „Boże Igrzysko”. Ale jest też autorem wielu wybitnych dzieł o historii Europy, jak chociażby „Zaginione królestwa” czy „Europa” właśnie. Zresztą w tej ostatniej na diagramie językowym naszego kontynentu śląski występuje na równi z polskim, słowackim czy kaszubskim. Najwyraźniej Norman Davies, historyczny guru wykształconych Polaków, nie ma wątpliwości, że istnieje język śląski. A co ze śląskim narodem? I ideami autonomii? Okazuje się, że najbardziej szanowany w Polsce historyk ma zdanie niemal zbieżne z naszym. Opowiadał o tym Dziennikowi Zachodniemu, gdzie pytany o naród śląski odpowiedział: „Narody ani nie są wieczne, ani nie rodzą się, a wszystko bardzo często jest tworzone przez historię. Polacy nie istnieją od stworzenia świata, a z drugiej strony - Ślązacy też nagle się nie narodzili. Swoją drogą, takie ekstremalne,
coś zaśpiewają, aktorzyny czasem zagrają w jakimś serialu, ale tak naprawdę ich życie upływa na szwędaniu się po bankietach dla „elyt”, W tym kontekście, nic dziwnego, że nawet gorole docenią autentyzm i pokorę zespołu Oberschlesien. Ja też doceniam i chociaż czasy, kiedy paradowałam w glanach po koncertach ( jak to mówił mój tata) szarpidrutów bezpowrotnie minęły, to polecam i zachęcam do posłuchania. Co innego, zmasakrowany film, ponoć o Śląsku i ponoć na Śląsku, ponoć film dobry – „ Miłość w Mieście Ogrodów”. Panu Vilqistowi proponuję zastanowić się nad tym, czy jeśli spektakl „Miłość w Koenigshutte” odniósł sukces między innymi dlatego, że akcja toczy się na Śląsku, to czy już zawsze tak będzie. Moim zdaniem „Miłość w Mieście Ogrodów” nie poniesie klęski tylko dlatego, że występują tam Chyra, Ostaszewska i Szapołowska. Z innych kulturalnych kwestii na Śląsku, zapraszam do teatru Korez na „Cholonka”. Z tym, że w listopadzie nie ma już na co liczyć. Zawsze, jak tylko próbuję się wcisnąć na ten spektakl poraża mnie informacja „brak wolnych miejsc”, co samo w sobie jest recenzją i zachętą. Reasumując wszystko, chciałabym zauważyć, że jeśli idzie o kulturę, nie jest tak źle w naszym regionie. Autonomistom i sympatykom polecam więc i wybranie się na koncert zespołu Oberschlesien i do Korezu na „Cholonka”. Natomiast „Miłość w Mieście Ogrodów”… Cóż… Niech sobie warszawiacy oglądają.
A
rtykel Michała Smolorza w Dzienniku Zachodnim ło ślonskich cadykach rozchajcowol sie dyskurs na tymat ślonski godki. Szkryflo hań Michał swoje uwagi i spostrzeżynia i piyntnuje nieprzejednane stanowiska ślonskich autorytetow w sprawie pisowni . Z grubsza idzie podsumować te wywody „Kożdy sobie rzepka skrobie”. W tym wszystkim niy brakło i mie , co mie raduje bo kożdy autor lubi być na świeczniku a tym bardzi jak sie pisze ło nim dobre rzeczy, ale nawet mi bez myśl niy przyszlo żeby polymizowac ze Smolorzym, ale zadzwonioł do mie naczelny Cajtůnga i prosiol żebych odnios sie do tego felietonu, bo somie tym felietonie my oba. O Dyrdzie szkryflo „(…) opracował więc własną pisownię, słownictwo i reguły gramatyczne śląskiego języka, który promuje w swojej gazecie i uznaje za jedynie słuszne.” A dali” Przygarnął nawet Mariana Makulę, niezrównanego barda, śląskiego Wernyhorę, autora piosenek i przekładów literackiej klasyki na godkę. Makula też przejawiał inklinacje do bycia samodzielnym cadykiem, ale chyba już mu przeszło, dostał u Dyrdy swój kącik, uznał jego autorytet i pod jego skrzydłami tworzy swoje bery i bojki." Życzynie szefa winno być dlo mie polecyniem bez toż sie odnosza do tego fragmyntu i niy ino. Brołech kedyś udział w spotkaniach na tymat kodyfikacji jynzyka i doszoł żech do wniosku, że jes to syzyfowo robota, bo jak by nie pisac tych liter, te o kipnione czy kryskowane, i z ptoszkiem czy z kołkym i tak sie znondzie ftoś
co bydzie uważol inaczy. Tym tyż sposobym Ślonzoki sami se szkodzom dajonc argumynt przeciwnikom ślonski godki i ślonskigo pisanio. Moje stanowisko łod poczontku jest take, żeby pisać polskimi literami oma, a czytać jak fto godo. Ślůnzok z Rudy przeczyto oma a spod Opola ołma a gorol te o przeczyto jak nazwa superfetu „ oma”, kery kedyś serwowoł nom przemysł spozywczy. Jak by ftoś chciol podyskutowac czamu tak a niy inaczy to odsyłom go do starego wica jak to angliki piszom Churchill a czytajom Czerczil i tyn kery niy zno angielskigo przeczyto jak pisze Churchill a tyn fto zno przeczyto jak sie godo Czerczil. Podobnie jest z francuskim kaj sie pisze De Gaulle a czyto Degol. Chociaz u nos jest to bardzi skomplikowane, bo piszom dajmy na to bułka, a czytajom żymla.Na koniec chciołech poinformować mojigo kamrata Michała Smolorza, że owszym mom swoje zdanie na tymat pisanio, patrzcie wyży ale nigdy żech na nikim niy wymuszoł żeby tak pisoł jak jo , bo po pierwsze z gramatyki żech jest niydouczony i czynsto w tym szkryflaniu strzylom felery, a po drugie za autorytet sie niy uważom, ino robia to czego mie doma i w szkole nauczyli. Po trzecie uznom za autorytety w ty dziedzinie tych kerzy ujednolicom wreszcie zapis, a niy tych co ino godajom a nie umiom sie dogodac i wtedy sie postarom nauczyć tych kipniyńć czy ptoszkow abo kołek. Na teroz ci co mie drukują, niych drukujom jak uważają. byle niy przeinaczom mojich intyncyji. MArAn MAKulA
FIKSUM DYRDUM
Davies nie napisze. A szkoda! niemal rasowe pojęcia, że oto pewne terytorium zamieszkuje jeden naród, który jest zupełnie odrębny od swoich sąsiadów, są fikcją i to fikcją dosyć złośliwą”. Davies powiedział więc Polakom rzecz pozornie oczywistą, ale jednak nie dla każdego. Że narody nie są wieczne, jedne zni-
wyraźniej według niego wówczas w Europie żyły narody bawarski, saski, śląski. Norman Davies podkreśla, że to, jak będą rozwijać się nastroje śląskich autonomistów zależy w dużym stopniu od warszawskich polityków. To oni zdecydują, czy będziemy chcieli być w Polsce, czy też
kają, inne powstają. Wykształcają się nowe. Z drugiej strony ci Ślązacy tacy nowi nie są, jeśli w 2004 roku, pisząc książkę o historii Wrocławia („Mikrokosmos. Portret Miasta środkowoeuropejskiego”) Davies napisał, że w 1348 roku powstał Uniwersytet w Pradze, którego „misją było kształcenie ‘czterech narodów’: Czechów, Ślązaków, Bawarczyków i Sasów” . Naj-
może pojawią się tendencje separatystyczne. Mówi Davies dla „DZ”: Nie ma dystansu wobec dążeń Ślązaków w Warszawie, rząd bagatelizuje je lub odczytuje jako groźne, nie mając świadomości, że taka postawa - tam, na Śląsku - skutkuje wyłącznie zaostrzeniem kursu. (…). Kiedyś generał Franco nie tylko potępiał dążenia Katalończyków, ale wręcz brutalnie
Davies powiedział więc Polakom rzecz pozornie oczywistą, ale jednak nie dla każdego. Że narody nie są wieczne, jedne znikają, inne powstają. Wykształcają się nowe.
je zwalczał. Można powiedzieć, że dziś ten kraj ponosi tego konsekwencje. Rada dla polskiego rządu jest prosta i banalna - działać mądrze wobec Śląska, bo później kolejne władze RP będą zbierać owoce nieroztropności swoich poprzedników. Dla porównania podaje brytyjskiego premiera Camerona, który zgadza się na referendum w sprawie separacji Szkocji. Według Camerona (i Daviesa) to jedyna szansa, żeby Szkoci pozostali w państwie brytyjskim. Bo z własnej woli, a nie zmuszeni przez Anglików. Dla wybitnego historyka jest oczywiste, że nie można nikomu narzucać, kim jest i kim się ma czuć. Jest oczywiste, że w XXI wieku nie wolno rządzić jakimś regionem wbrew woli mieszkańców tego regionu. No ale Davies jest Brytyjczykiem, wychowanym w kraju, gdzie świetnie koegzystują cztery narody: angielski, irlandzki, szkocki i walijski. Dla niego to normalka, że takie państwo nie musi się rozpadać, że te narody nie muszą być sobie wrogie. Dla niego Irlandczyk nie jest „zakamuflowaną opcją amerykańską” a Walijczyk „zakamuflowaną
opcją francuską”. No ale Brytyjczycy nie żyją w poczuciu oblężenia przez sąsiednie narody – oni wiedzą, że wiek XX był wiekiem wojen, a XXI jest wiekiem pokoju. Norman Davies, mając 73 lata, stanowczo odmawia napisania historii Śląska. Mówi, że jest już zbyt stary. A jakaż to straszna szkoda – historia naszego regionu napisana przez tak bystrego analityka dziejów byłaby pasjonująca. I ciekawe też, co zrobiliby polscy historycy, gdyby Davies zaczął używać o średniowieczu pojęć „Państwo Śląskie”, albo o działaniach Kożdonia, Reginków, Ulitzki i i innych: „śląski zryw narodowy”. Czy wtedy i tego walijskiego historyka, doktora honoris causa trzech polskich uniwersytetów, honorowego obywatela Warszawy, Krakowa, Wrocławia i Lublina, kawalera Orderu Orła Białego – pani redaktor Teresa Semik z „DZ” nazwała by „RAŚolem” a Jarosław Kaczyński „zakamuflowaną opcją niemiecką”? A może nawet okazałoby się, że to Norman Davies rozpylił mgłę nad lotniskiem… DAriuSZ DyrDA
10
liSTOPAD 2012 r.
WOJnA
ODDZielAM 1939
według Fierli
Niebawem w księgarniach pojawi się książka opisująca obszernie wojnę 1939 roku na Śląsku. Jej autor jest działaczem PiS-u, ale co ciekawe, książka nie prezentuje typowego dla tej formacji poglądu na historię Śląska. Nie jest może w pełni obiektywna, widać tam przechył w kierunku polskim, ale zarazem autor wyraźnie unika wartościowania.
N
ie opisuje bohaterskich Polaków i zbrodniczych Niemców – opisuje, może nawet zbyt beznamiętnie, działania wojsk polskich i niemieckich, oraz zachowanie ludności cywilnej. Pokazując zbrodnie niemieckie – nie ukrywa też zbrodni polskich. Pisząc o szykowaniu się do walki przez powstańców śląskich czy harcerzy – nie zapomina zarazem o tych Ślązakach, którzy tylko czekali na zjawienie się forpoczty Wehrmachtu, żeby w oknach powiesić fana z hakenkrojcem. Fierla nie ukrywa, że Ślązacy witali wkraczający do Katowic Wehrmacht kwiatami, choć nie ukrywa też, że inni katowiczanie witali Niemców ogniem karabinów. Autor stara się pokazać różne oblicza krótkotrwałej wojny na Śląsku we wrześniu 1939. Stara się ją pokazać rzetelnie. To niby u historyka powinność, jednak z drugiej strony zważywszy na to, jak jego partia patrzy na historię Śląska, należy autorowi pogratulować nie tylko rzetelności ale i odwagi. Fierla nie ukrywa, że także wojsko polskie dopuszczało się zabójstw. Czytamy na przykład o starciu w Michałkowicach: „W końcu zmuszeni ogniem granatów ręcznych Niemcy poddają się. Większość spośród około 300 członków Freikorpsu została zabita, ranna lub wzięta do niewoli. Ginie dowódca dywersantów SA–Obersturmbannführer Wilhelm Pissarski. Według relacji świadków zginęło 65 Niemców - 49 w walce, 16 rozstrzelano.” W innym miejscu czytamy: „Z jednej strony mamy do czynienia z niemal obsesją dowództwa polskiego, widzącego w każdym Ślązaku niemieckiego dywersanta, która doprowadzała do egzekucji na cywilach za posiadanie przy sobie aparatu fotograficznego, z drugiej – zwierzęcą nienawiść Niemców do wszystkiego, co na Śląsku miało jakikolwiek związek z Polską. Marginalizowano fakt poczucia odrębności kulturowej i etnicznej części Ślązaków, nieutożsamiających się ani z państwem polskim ani z państwem czeskim, ani z państwem niemieckim. Ukrywano dowo-
dy świadczące o wyraźnie proniemieckiej orientacji niektórych miejscowości, niezależnie od składu etnicznego. W niektórych miastach, na przykład w Chorzowie, granica podziału na orientację polską i niemiecka przebiegała dokładnie wzdłuż dzielnic miasta. Królewska Huta była w większości proniemiecka, a Stary Chorzów zdecydowanie propolski. Podobna sytuacja miała miejsce również we wschodniej części województwa śląskiego. I tak zdecydowanie propolskie Lędziny i Imielin sąsiadowały ze skrajnie proniemieckimi Hołdunowem i Gacią. Zdecydowanie proniemieckie sympatie występowały również w północnej części województwa. W Lublińcu i Koszęcinie, mimo że większość mieszkańców była „polskojęzyczna” i stanowiła 75% populacji, to 60% zdecydowanie opowiadało się za przyłączeniem tych terenów do Niemiec podczas plebiscytu. Dokładna analiza stosunków społecznych i zachowań ludności Górnego Śląska zarówno w latach okupacji niemieckiej, jak i w pierwszych latach po zakończeniu wojny, czeka jeszcze na opracowanie. Pierwsze lata po zakończeniu wojny były dla Ślązaków szczególnie bolesne. Władze komunistyczne traktowały wszystkich autochtonów jak wrogów Polski.” Charakterystyczne jest to ujęcie w cudzysłów słowa „polskojęzyczna”. Autor widać ma wątpliwości, czy mówiący po śląsku są na pewno polskojęzyczni. Z drugiej strony na pewno razić może ta okupacja niemiecka Górnego Śląska. Bo w przypadku Gliwic, Opola, Kędzierzyna itd., które w Niemczech leżały nieprzerwanie od XVI wieku do 1945 roku, o niemieckiej okupacji w latach 1939-45 trudno mówić, prawda? Takich kwiatków w książce jest więcej, niemniej w stosunku do tego, czym faszerowali nas dotychczas polscy historycy, to i tak duży postęp. Na ile można ocenić po fragmentach, „Śląsk 1939” to książka, która będzie wartościową pozycją. A w księgarniach ma pojawić się niebawem.
fakty od legend Rozmowa z Damianem Fierlą
- Nie boi się pan awantury we własnym środowisku, kiedy ta książka się już pojawi? - Dlaczego?
- No, przyznaje pan, że nie wszyscy Ślązacy smucili się upadkiem Polski, że jednak wielu z nich opowiadało się po niemieckiej stronie. A co gorsza, przyznaje pan nawet, że bardzo częsta była postawa obojętności, bo Ślązacy nie utożsamiali się ani z Polską, ani z Niemcami. Tak więc pośrednio potwierdza pan istnienie narodowości śląskiej, a to w PiS-ie herezja! - Nie żywię takich obaw. Żadna racjonalna partia polityczna, a ja twierdzę, że należę do racjonalnej, nie kwestionuje historycznych faktów. A historycznym faktem jest, że część oddziałów powstańczych rozstrzeliwały członków Freikorpsu, prawdą jest, że sporo katowiczan wyległo na ulice witać Wehrmacht, i czynili to życzliwie, machając na powitanie, a nie, jak choćby Francuzi w Paryżu, w milczeniu. Prawdą jest, że podobnie, gościnnie, witano Niemców w innych śląskich miejscowościach. Podobnie jak prawdą jest, że inni Ślązacy bohatersko z Niemcami walczyli. Polskim patriotom mogą się takie postawy nie podobać, ale to nie zmienia faktu, że te postawy miały miejsce.
- A ta neutralność części to jednak dowód na istnienie narodu śląskiego? - Jestem historykiem, nie etnografem, nie socjologiem, więc nie czuję się władny powiedzieć, czy naród śląski jest faktem społecznym, czy tylko medialnym. Ale jako historyk muszę przyznać, że owszem, nie tylko w 1939 roku, ale od połowy XIX wieku mamy do czynienia z deklaracjami istnienia narodowości śląskiej. Natomiast nie wiem, na ile te osoby obojętne na polskość i niemieckość w 1939 roku miały wykształconą jakąkolwiek świadomość narodową. Być może po prostu nie utożsamiały się z żadnym narodem i chodziło im tylko o przetrwanie. Ale to taka dygresja na marginesie, bo ja się tą tematyką nie zajmuję. Moja książka ma właśnie na celu oddzielenie faktów od mitów. Należy jednak dodać, że procentowo więcej Ślązaków wzięło udział w powstaniach śląskich po stronie polskiej niż warszawiaków
w powstaniu warszawskim. To też daje do myślenia.
- No a Wieżą Spadochronowa, które polskie środowiska patriotyczne wciąż czczą. Była ta obrona, czy jej nie było? - No właśnie, mamy do czynienia z tajemnicą wieży. Na pytanie natomiast, czy ta obrona miała miejsce, muszę odpowiedzieć: nie wiem. Nawet jeśli miała, to nie potwierdzają tego żadne wiarygodne źródła historyczne. Mówi się o harcerzach broniących wieży, o kolejarzach, o powstańcach, a nawet o niemieckiej prowokacji.
- I naprawdę nie obawia się pan oburzenia własnego środowiska? - Od lat biorę udział w rekonstrukcji bitew historycznych z kampanii wrześniowej na Śląsku. Ci, którzy się w to bawią ze mną, umieją patrzeć na historię z właściwym dystansem, potrafi to wielu historyków. Może szerzej: światłych ludzi. Ale w każdym środowisku oprócz światłych są fanatycy, i dla takiego wszystko, co nie jest idealnie zgodne z jego wizją, będzie kłamstwem. Na pewno w niektórych środowiskach znajdą się ludzie, którzy powiedzą, że moja książka jest za mało patriotyczna, a zaś w środowisku RAŚ ludzie, którzy powiedzą, że jest zbyt polska. A ja po prostu wiem, że jest rzetelna historycznie i że nie wstydzę się jej jako historyk. Bo chociaż zajmuję się też polityką, to staram się polityki z historią nie mieszać. rOZMAWiAŁA MAGDAlenA PilOrZ
Damian Fierla (ur. 1964) jest aktywistą PiS. Był szefem tej partii w Tychach i powiecie bieruńsko-lędzińskim, obecnie jest radnym Prawa i Sprawiedliwości w Tychach. Jest też historykiem, naucza historii w tyskich szkołach. Pisze także książki historyczne, na razie ukazała się Woja Burska (2002), Rosja 1917-21 (2004) oraz Powstanie Bokserów (2007). Jednak obecna książka jest czymś zupełnie nowym, bo opisuje dzieje regionu na którym autor mieszka, a którego historia, także najnowsza, rozpala gorące emocje. Górny Śląsk.
Ksiůnżka Ojgena juże je
Dwa numery nazod zapowiadali my ksiůnżka Egeniusza Komały – Ojgěna ze Pniokůw – „Pniokowe Łosprowki”. Terozki ksiůnżka juże je!
I
trza pedzieć, co kożdy, fto se myśli, iże poradzi godać po ślůnsku, winien se fundnonć ta ksiůnżka. Eli poradzicie bez dykcjonarza wymiarkować, co Ojgěn pisze, eli używocie formůw gramatycznych, kiere hań som, to rychtig godocie po ślůnsku. Eli niě – tuż wom sie inoś zdowo.
Bo Ojgěn jak mało fto poradzi godać rychtycznom ślůnskom godkom. Rychtycznom, a niě takom polskom, ze ślůnskimi ausdrukami, kiere promujom środowska „ślabikorzowe”. Co zaś nojśmiěszniejsze, som autor nie poradzi sie zdecydować, godajom Ślůnzoki włosnom godkom, abo polskim dialektem. Kiej pisze a o’sprawio, to roz godo o „języku śląskim”, inakszy roz o „gwarze”. Nale za jedno, Ojgenowi nie wadzi to, coby rychtycznie godać a pisać po ślůnsku. Chocia nie uznowo tyż żodnego szkryftu
krom własnego, i pisze chneda po polsku, mo inoś jedna inakszo o’de polskij godki litera – „ô”. Ojgěn nie trzymie tyż Ślůnzokůw za o’sobno nacyjo – pado, co je Polok, chocia nie koże kożdemu czuć sie Polokiěm. Eugeniusz Kosmała godo po nimiecku, choby chowoł sie we Berlinie a nie zaś w chorzowskich Pniokach – nale je to tai rzodki Hanys, kiery Niemcůw mo nierod. Za pierona niě je to „zakamuflowano opcjo nimiecko”. Nale tak abo inacýj, o’de Kosmały, jak
o’de mało kogo, idzie poznać stary ślůnski zwyki, ślůnsko kultura, ślůnski humor, a tyż przypomniane ślůnski słowa. Bez tuż, chocia poglondy autora mogom wos niěroz zeszterować, ta ksiůnżka werci sie mieć a przeczytać.
Piokowe Łosprowki idzie kupić we naszěj redakcje. Styknie wysłać nom 28 złotych (20 na ksiůnżka a 8 na przesyłka) na konto 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209
11
liSTOPAD 2012 r.
Śląski sport
Hokej, niegdyś najpopularniejszy po futbolu sport drużynowy w Polsce, upada. Prawie wszystkie kluby – a zostało ich raptem kilkanaście – ledwo wiążą koniec z końcem. Tymczasem na świecie dzieje się dokładnie na odwrót, hokej popularnością bije na łeb siatkówkę, koszykówkę, że o żużlu już nie wspomnimy.
Na
Śląsku hokej trzyma się jeszcze jako tako. I stoi przed nim bolesne pytanie, czy trwać w polskim marazmie, czy też poszukać szczęścia na zewnątrz. Największy problem tkwi w tym, że tego pytania nikt głośno w śląskich klubach nawet nie zadaje. Pięćdziesiąt lat temu w Polsce były dobrze ponad sto klubów hokejowych. A wśród tych mocnych znajdowały się ekipy z Bydgoszczy, Szczecina, Łodzi, Poznania. Legia Warszawa to najbardziej utytułowany polski klub, obok Podhala Nowy Targ. Dziś ta Legia ledwo zipie, po pozostałych nie ma śladu.
Zostały tylko resztki Dziś ekstraklasa polskiego hokeja to siedem zespołów. Jej zaplecze, I liga, też siedem. W obu nie można wręcz wyobrazić sobie rozgrywek bez drużyn z Górnego Śląska. A jeśli uwzględnić te leżące tuż za naszymi granicami, to polski hokej po prostu przestałby istnieć. Bo w ekstraklasie poza trzema klubami ze Śląska jest też drużyna z Oświęcimia i Sosnowca. Gdyby śląskie kluby chciały odejść z polskiej ligi, oni musieliby pójść za nami. Bo w Polsce po prostu nie mieliby z kim grać. Ekstraklasa czyli „Polska Liga Hokeja” równie dobrze mogłaby się nazywać „Śląsko-Małopolska Liga Hokeja”. Jeszcze dwa miesiące temu znajdował się w niej klub z Torunia, ale z początkiem jesieni ogłosił upadłość i wycofał się z rozgrywek. Tak więc na najwyższym szczeblu rozgrywek są trzy drużyny śląskie: z Katowic, Tychów i Jastrzębia oraz cztery małopolskie: z Krakowa, Sanoka, Oświęcimia i Sosnowca. No ale bez wątpienia sosnowiczanom i oświęcimianom bliżej d Katowic i Tychów, niż do Sanoka.
najlepsi w Polsce Wśród potęg krajowej ligi od dziesięciu lat znajduje się GKS Tychy, który praktycznie rokrocznie (poza sezonem 2011/12) zdobywał medale mistrzostw Polski, w tym także złoty. W tym sezonie także potwierdza, choć nieco nieśmiało, aspirację do mistrzostwa. Oprócz Tychów na krajową potęgę wyrasta Jastrzębie, które przez ostatnie sezony regularnie melduje się w półfinałowej czwórce, walczącej o mistrzostwo, Jak na razie zajmowało czwarte miejsca, ale może w tym roku uda mu się zdobyć medal? W każdym razie widać rysującą się stawkę półfinalistów, będących zdecydowanie mocniejszych od pozostałych
Na zdjęciu: mecz Jastrzębie – Oświęcim. Dziś polski hokej to tylko Górny Śląsk i Małopolska.
trzech rywali, a w niej Jastrzębie jest. Jastrzębie obficie czerpie z czeskiego sąsiedztwa – tutejsze drużyny dziecięce grają w czeskiej, znacznie lepszej lidze. No ale też do Czech jedzie się z Jastrzębia kilkanaście minut. Trzecia ekstraklasowa ekipa to GKS Katowice, który po kilku latach wrócił właśnie do ekstraklasy. I postawił na zupełnie nową jakość. W polskim hokeju może grać otóż sześciu cudzoziemców. Wszystkie polskie drużyny te sześć miejsc zapełniają (poza nielicznymi wyjątkami) zawodnikami czeskimi i słowackimi. W Katowicach Słowaka ani Czecha nie ma – tutaj sześć miejsc dla zawodników zagranicznych zajmują Kanadyjczycy i Amerykanie. I trzeba przyznać, że ich styl uczynił polską ligę znacznie bardziej widowiskową. A inne drużyny ruszają w te ślady – kanadyjski obrońca pojawił się już w GKS Tychy. Stawkę ligowych siłaczy od kilku sezonów uzupełnia Cracovia, a w ciągu ostatnich trzech lat z mapy Polski praktycznie znikły kluby z północy. Jeszcze pięć lat temu Stoczniowiec Gdańsk i Toruń włączały się w walkę o medale. W międzyczasie oba zaliczyły kompletny upadek i dziś hokej na północy Polski jest w zgliszczach. Jako się więc rzekło, poza Śląskiem i Małopolską dziś hokeja na najwyższym krajowym poziomie nie ma.
Podarte rękawice, posztopowane getry W I lidze jest niemal tak samo. Choć tu górnośląska dominacja jest jeszcze wyraźniejsza. Trzy ekipy - z katowickiego Janowa, Bytomia i Opola - rywalizują ze stawkę, złożoną z drużyn rozrzuconych po całej Polsce. W stawce jest też Legia, której działacze ogromnym wysiłkiem finansowym znów zdołali zgłosić klub do rozgrywek. Bo w bogatej Warszawie i bogatej Legii uzbieranie miliona rocznie na hokej graniczy z cudem. O ubóstwie hokeja świadczy też to, że w I lidze gra drugi najbardziej utytułowany klub, Podhale Nowy Targ, jeszcze dwa sezony temu mistrz Polski. Spadł, gdyż w kasie pojawiło się dno. Zawodnicy opuścili tonący okręt – i dzisiejszy Sanok swoją supremację w lidze zawdzięcza wychowankom Podhala, grając bardzo zbliżonym składem do tego, który w roku 2011 zdobył w nowotarskich barwach mistrzostwo Polski. W lidze jest jeszcze Krynica (w XXI wieku także miała na koncie srebrny medal MP, i ona spadła niżej z powodów finansowych) i Gdańsk, który po rocznej przerwie z hokejem zdołał jakoś w tym roku zmontować I-ligową, półprofesjonalną drużynę. Zresztą także Naprzód Janów i Polonia Bytom grają pó-
łamatorsko, bo na profesjonalny klub ich nie stać. Podarte rękawice, posztopowane getry, jeden kij na dwóch graczy – to normalne obrazki w polskim hokeju.
w niemal każdym śląskim miasteczku, ba w niejednej wsi. Wiejska Fortuna Wyry grała wszak w ekstraklasie, a tylko w jej tyskim powiecie były jeszcze Elektro Łaziska, Górnik Murcki (też
Teoretycznie jest jeszcze wielkopolska II liga. Ale ponieważ to zupełni amatorzy, trzeba powiedzieć, że cały wyczynowy polski hokej to te czternaście klubów grających w PLH i I lidze. Aż sześć z nich ma swoje tafle na Górnym Śląsku, więc można powiedzieć wprost, że dziś hokej jest w naszym kraju po prostu śląskim sportem. Że łatwiej sobie wyobrazić ligę śląską, niż polską bez śląskich drużyn.
ekstraklasa), Wesoła, Lędziny, Kobiór nawet. Siedem klubów było w samych Katowicach! Tak więc u nas hokej był popularny już wtedy, gdy w Europie rzadko kto się nim interesował.
Można powiedzieć wprost, że dziś hokej jest w naszym kraju po prostu śląskim sportem. Że łatwiej sobie wyobrazić ligę śląską, niż polską bez śląskich drużyn.
Po co im polska liga I wręcz trudno zrozumieć, po co śląskie drużyny wciąż w tej polskiej lidze grają! Bo w hokeju widać, jak w żadnej innej grze zespołowej, jak ligi przekraczają granice. Zresztą w tym sporcie ma to tradycje „od zawsze”, wszak najlepsza liga na świecie jest kanadyjsko-amerykańska. Ale nie tylko ona, bo z tą najlepszą pod nieobecność HNL, czyli rosyjską KHL, jest podobnie. Jest wprawdzie rosyjska, ale grają w niej drużyny czeska i słowacka, ukraińska, białoruska, łotewska. Możliwość gry w KHL rozważa czołowa drużyna węgierska a nawet szwedzka, chociaż jeszcze niedawno to ta liga była uważana za drugą najmocniejszą na świecie. Granice śmiało przekracza także liga austriacka, w której znajdziemy drużyny węgierskie, słowackie, słoweńskie. Można wręcz powiedzieć, że jest to liga monarchii austrowęgierskiej. Do XVIII wieku w tym państwie ze stolicą w Wiedniu był też cały Śląsk. Więc dlaczego nie wybrać się tam wzorem tych Węgrów czy Słoweńców, zamiast tkwić w marazmie polskiego hokeja. Hokej to sport, który od dwudziestu lat szturmem podbija Europę. Pod koniec minionego stulecia równie popularny jak futbol a może i popularniejszy był tylko w Czechach, Szwecji, Słowacji i Finlandii. I na Śląsku! – bo zmagania polskich hokeistów na Mistrzostwach Świata w 1987 roku albo na Olimpiadzie w 1988 oglądało u nas w telewizji tyle samo ludzi, co mecze piłkarskie Polaków na mundialu. W latach sześćdziesiątych hokejowy klub był
W świecie popularniejszy od siatkówki, zużla
Za to dziś, gdy pasjonują się nim już nawet południowcy, gdy na mecze ligi szwajcarskiej chodzi po dziesięć tysięcy ludzi, w Polsce mało
kto potrafi wymienić jedno nazwisko polskiego hokeisty. Tylko na Śląsku (i w górach) sport ten wzbudza jeszcze dość powszechne zainteresowanie. Może więc czas najwyższy rozstać się z polską niemrawą ligą i poszukać sobie miejsca w innych? Może najwyższy czas aby GKS Tychy, Jastrzębie i GKS Katowice zapukały do drzwi ligi czeskiej? Na mecze do Ostrawy czy Trzyńca jest znacznie bliżej niż do Sanoka; ba, nawet do Pragi jest bliżej, niż do Gdańska. I mogliby ci śląscy hokeiści grywać z mocnymi rywalami, a nie takimi, którzy już kilka miesięcy nie dostają wypłaty i klub zaraz ogłosi upadłość. Utrzymać się w czeskiej lidze to większy splendor niż tytuł mistrza Polski. Poważne ligi coraz bardziej szukają nowych klubów, bo wiedzą, że tylko liczni telewidzowie przyciągają reklamodawców, a to przekłada się na finanse, więc i poziom ligi. Wiedzą też, że jedna śląska drużyna w ich mocnej lidze, a kilkaset tysięcy telewidzów z Polski, głównie zaś Hanysów, będzie przed każdym spotkaniem zasiadać przed telewizorami. Na rosyjską KHL i tak jesteśmy za słabi, choćby dlatego, że żadna nasza hala (no może poza Spodkiem) nie spełnia minimalnych wymogów stawianych ich obiektom. Tam dziesięć tysięcy miejsc na hali hokejowej jest standardem. Ale już w Czechach Tychy ze swoim stadionem zimowym mogłyby spokojnie grać. Hokej w Polsce upada. Odchodzą od niego sponsorzy, nawet tytuł mistrza Polski nie gwarantuje pozyskania takowego. Jeśli śląski hokej nie ma podzielić losu nowotarskiego, gdańskiego, toruńskiego – to czas najwyższy, panowie prezesi klubów, udać się na negocjacje do Pragi. A tam też coraz częściej myślą o otworzeniu ligi na sąsiednie kraje. Jak Austriacy czy Rosjanie. Pytanie tylko, czy śląskim prezesom klubów starczy odwagi, by powiedzieć: polskiej lidze już dziękujemy! ADAM MOĆKO PS. W najbliższym czasie opublikujemy wywiad z prezesem Polskiego Związku Hokeja na Lodzie, katowickim biznesmenem Piotrem Hałasikiem.
Hitem polskiego hokeja jest grający w tym sezonie w Sanoku Wojtek Wolski, urodzony w Zabrzu Kanadyjczyk, gwiazdeczka najlepszej ligi świata, kanadyjsko-amerykańskiej NHL. W lidze tej trwa lockaut (rodzaj strajku) i wielu zawodników rozjechało się po mocnych ligach: rosyjskiej, szwedzkiej, szwajcarskiej, czeskiej, niemieckiej, fińskiej, austriackiej. Wolski, który zawsze marzył o zagraniu w Polsce, skorzystał z lokautu, by zrealizować to marzenie. Pieniądze mają dla niego drugorzędne znaczenie, gra za stawki porównywalne z najlepszymi polskimi zawodnikami – można więc odnieść wrażenie, że skorzystał z pierwszej oferty, jaką z Polski dostał. Gdyby dostał śląską, na pewno wybrałby taką – bo mógłby mieszkać na miejscu, w swoim Zabrzu, gdzie jest cała rodzina. Ale żadne śląski klub mu oferty nie złożył. Dopiero gdy Wolski był po słowie z Sanokiem, Mariusz Czerkawski zaczął go namawiać do gry w Tychach. Ale szanujący się człowiek w takim momencie decyzji nie zmienia. Inna – a dziwna – sprawa jest taka, że w polskiej lidze Wolski miał być supergwiazdą, a po kilku meczach trzeba stwierdzić, że wcale nie błyszczy. Poza Wolskim gra w Polsce jeszcze kilku zawodników światowego formatu, ale z XX wieku. Tyski Roman Simicek czy Richard Kral z Jastrzębia są bowiem po czterdziestce i dorabiają u nas jedynie do sportowej emerytury.
12
Cajtung do bajtli
poprzednim odcinek skończyliśmy Bitwą pod legnicą. To jedno z najważniejszych wydarzeń w historii śląska. Być może najważniejsze! Bo tego dnia, w przegranej bitwie z Tatarami tak naprawdę zakończył się byt jedynego w dziejach niepodległego państwa śląskiego. wraz ze śmiercią jego władcy, księcia henryka pobożnego , i pogromem jego armii, zakończyła się na śląsku wspaniała epoka. Sąsiedni władcy rzucili się rozdrapać to, co obaj henrykowie, Brodaty i pobożny, przez lata włączyli do swojego państwa: kraków, poznań oraz tereny niemieckie niemal pod Berlin. w bitwie pod legnicą niepodległe, silne państwo śląskie upadło. wprawdzie nowy władca, syn pobożnego, Bolesław rogatka, próbował utrzymać jedność państwa ojca, ale nadaremno. niebawem, pod naciskiem sąsiadów, monarchię henryków zaczęto dzielić na coraz mniejsze księstwa dzielnicowe. Bardzo szybko na śląsku było aż kilkanaście piastowskich księstw. wtedy też, w roku 1270 w „księdze henrykowskiej” zapisano pierwsze zdanie
liSTOPAD 2012 r.
historia Śląska, tajla iV
w języku zachodniosłowiańskim: „day ut ia pobrusa a ti poziwai”. polacy utrzymują, że to po polsku (chociaż żaden polak tego nie rozumie), a tłumaczą je na „daj, niech ja pomielę, a ty odpocznij” (czesi uważają, że jest to zdanie po czesku). Tymczasem dzisiejszemu ślązakowi zdania tego tłumaczyć wcale nie trzeba. „dej, dyć jo pobrusza a ty pożywej” rozumie każdy, kto zno ślůnsko godka. no i nie wolno zapominać, że to zdanie powiedział czech do ślązaczki. no ale mniejsza z bruszeniem i jedzeniem, wracajmy do księstw śląskich. pod koniec XIII wieku książę wrocławski henryk probus, wnuk henryka pobożnego, podjął ostatnią próbę zjednoczenia śląska. w tym celu ożenił się z górnośląską księżniczką opolską, ale zarazem czuł że jest zbyt słaby na samodzielną politykę, złożył więc w wiedniu hołd cesarzowi niemieckiemu, podobnie zresztą jak książę opolski. henryk probus najwyraźniej próbował odbudować monarchię śląską pod protektoratem niemieckiego cesarza. I od tego momentu, aż do 1945 roku, śląsk będzie leżał w niemieckiej strefie wpływów, szybko stając się częścią cesarstwa niemieckiego. Także wtedy, gdy był w czechach! ponieważ od średniowiecza aż do 1804 roku także czechy były częścią cesarstwa niemieckiego. przez krótki czas Nagrobek Henryka Pobożnego w Legnickim Polu
praga była nawet tego cesarstwa stolicą. A kiedy cesarstwo niemieckie w 1804 roku przestało na kilkadziesiąt lat istnieć, śląsk był już częścią królestwa prus. Ale na razie probusowi odbudowa państwa idzie dobrze, zdobywa nawet ponownie kraków. Tuż przed śmiercią w walce o to miasto pokonał wojska innego piastowskiego księcia, władysława łokietka i zaczął starania o królewską koronę (na pewno nie polską!) – ale zamiast tego zmarł. Albo z wycieńczenia chorobą, albo – jak chce jan długosz – otruty przez ślązaków, którym nie podobało się ścisłe wiązanie śląska z polską! w testamencie probus swoje ziemie śląskie zapisał księciu głogowskiemu, a swoje ziemie polskie – księciu wielkopolskiemu. czyż to nie dowód, że wyraźnie rozgraniczał śląsk od polski? Tak jednak czy inaczej, nie zdołał zjednoczyć śląska a kolejni władcy tutejszych księstewek musieli już składać hołdy cesarzowi. nie wszyscy jednocześnie, ale na początku XIV wieku po kolei śląscy władcy składają hołd niemieckiemu władcy, co ma ich zabezpieczać przed apetytami rosnącego w siłę władcy krakowa – łokietkiem. nie chcą należeć do królestwa polskiego! w 1327 roku hołd królowi czech składają wszyscy książęta górnośląscy w lutym 1327 roku władcy górnośląscy – opolski, niemodliński, kozielski, raciborski, cieszyński i oświęcimski, strzelecki, toszecki i bytomski. niepodlegli zostali tylko nieliczni książęta na dolnym śląsku: świdnicki, jaworski i głogowski. Ale w roku 1337 wszyscy oni uznają już zwierzchność czech. w takiej sytuacji w roku 1338/1339 zawarto w Trenczynie czesko-polski traktat, w myśl którego polski król kazimierz (wielki) zrzekł się roszczeń terytorialnych polski do śląska „po wsze czasy”. kazimierz i tak śląska nie posiadał, i nie miał
rozbicie dzielnicowe śląska w XIII wieku. Źródło: wikipedia.
szans na zdobycie go, bo śląscy piastowie nie chcieli mieć z polską nic wspólnego. natomiast władca czech w rewanżu zrzekł się pretensji do polskiej korony. A cztery lata później kazimierz wielki potwierdza, że traktuje te zobowiązania bardzo serio. gdy henryk Żelazny, książę głogowa i Żagania odmawia złożenie hołdu królowi czech – polski władca uderza na niepokornego księcia! co więcej, jak zauważa dariusz jerczyński, polski kronikarz jan długosz już w XV wieku pisze o kazimierzu wielkim tak: „pomknął potem z wojskiem do księstwa Żagańskiego i zamek wraz z miastem ścinawa, które się po polsku zowie cieniawa [...] zdobył i z ziemią zrównał”. wynika z tego przecież, że dla długosza mowa śląska (ścinawa) i polska (cieniawa) były dwoma odrębnymi językami. A czeski władca w 1344 roku ogłosił się najwyższym księciem śląska. I tak śląsk stał się częścią korony czeskiej, a pośrednio też cesarstwa niemieckiego. wszelkie, nawet bardzo słabe, kontakty z państwowością polską, zostały na stulecia zerwane. A za miesiąc o tym, jak to się stało, ze ukraina nosi śląskie barwy a śląski książę chciał zostać zamiast jagiełły polskim królem.
Godomy po ślůnsku. Ancug a nie ino! huT klAjd
hemdA
myckA
mAnTel
Bryle
hołzynTregle cwITer TreS
TASIA SzAkIeT weSTA gAloTy
SzczewIkI krykA
BInder ABo ślIpS
fuzekle ABo zokI
mASzkA