Ślunski Cajtung 11/2016

Page 1

GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ

CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE

Momy geburstag

M

omy we Cajtungu gĕburstag. Zaczli my go wydować genau 5 lot do zadku. Darmowy numer „0” ukozoł sie we listopadzie 2011 roku, a piŷrszy płatny – we grudniu. Tuż piŷrszy roz tŷn koncek, kierym się gazeta napoczyno, napisoł fto inszy, jak Dariusz Dyrda. A to skirz tego, co trzeja sam zapowiedzieć srogi wywiad ś nim. Momy go na zajtach 7-10, a nasz szef Osprawio hań o Cajtungu, Ślůnsku, RAŚ-u a swojij przīgodzie ze ślůnskościom. Ni můg przeca zachwolać tego som, pra? Momy też wiela ŏ tym, co zdarzīło sie 11 listopada. U nos, kaj we Katowicach boło godnij fan ślůskich a polskich, a we Warszawie, kaj fana ślůnskoniŷślůnsko spolili. Mogecie czytać ŏ tym na zajtach 2, a 4-6. Som to wożne teksty, pokazujom jak dzisio Ślůnsk widzi Polsko. O ŏbieckach do Slůnskach ani się niŷ werci godać. Przeca żodno gruba za PiS-u niŷ miała być zawiŷrano. Terozki sie zaś pado, co zawiŷrać bydom. Ja, toć, mo być gelt do tych zawiŷrancych grubůw – ale co z jejch kontrahentami, ze cołkimi zidlungami, kiere z gruby żyjom? O tym napiszŷmy niŷskoro. Tera zaś, niŷ ino ŏ tym, co sie wydarzīło 11 listopada, ale tyż ŏ tym, co sie ůwdy niŷ wŷdarziło. Niŷprowdom je, co polsko państwowość po zaborach odrodziła sie 11 listopada 1918. Stoło sie to dwa roki przudzij, i niŷ we żodnŷj Warszawie inoś we gůrnoślůnskij Pszczynie. To sam cysorze Niŷmiec a Austrii ogłosili we1916 roku restytucja państwa polskigo. Toć, co bez Ślůnska, bo przeca ůwdy żodyn ani se niŷ forsztelowoł, co Slůnsk mogę być tajlom Polski! No i koncek kultury. Marian Makula wdycki chcioł mieć Gůrnoślůnski Tyjater. On już funguje – ŏ czym piszymy na zajcie 15. Tuż proszymy piŷknie do lektury – a czakomy tyż na powinszowania skuli gĕburstagu. Chowcie sie! Adam Moćko

NR 6/7 11 (42) (56)CZERWIEC/LIPIEC listopad 2016r. 2015r. ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 2,00 ZŁ (8% VAT)

Może zacznijmy świętować własną niepodległość. Na przykład 25 listopada

Śląsk był suwerenny! Ze swojej historii należy być dumnym. Naszą z upodobaniem się fałszuje, powtarzając, że nigdy nie było niepodległości Śląska. Może więc zacznijmy świętować dzień, który jednoznacznie dowodzi, że niepodległy Śląsk – a nawet dwa – istniał jak najbardziej.

Za

dowód niepodległości uważa się zazwyczaj uznanie jej na arenie międzynarodowej. Uznanie, przez inne państwa, że takie rzeczywiście istnieje. A jeśli tak, to 25 listopada świetnie nadaje się na Dzień Śląskiej Niepodległości. Bo dokładnie tego dnia, 814 lat temu, papież Innocenty III zatwierdził granice państwowe między Księstwem Śląskim (późniejszym Dolnym Śląskiem), a Księstwem Opolsko-Raciborskim (Górnym Śląskiem). Polscy historycy – a za nimi dziennikarze i tysiące internetowych trolli – opowiadają, że Polska wówczas była rozbita dzielnicowo, ale wciąż istniała. I miała księcia zwierzchniego-seniora, który zasiadał na krakowskim tronie. Ale to nieprawda. Jeśli rzeczywiście Władysław Laskonogi, książę senior, który w 1202 roku władał Krakowem i Wielkopolską, miałby władzę sprawczą nad śląskimi książętami, to on – a nie papież – roz-

strzygałby ich spór graniczny. I granicę zatwierdzał. Bo papież zajmował się jedynie sporami między suwerennymi władcami. Nie wtrącał się na przykład w spory między książętami Rzeszy, bo te rozstrzygał cesarz niemiecki. Tutaj natomiast mamy bullę papieską – jednoznaczny dowód, że obydwa księstwa śląskie były całkowicie niepodległe, suwerenne. A jeśli tak, to nie mogły być jednocześnie częścią polskiego państwa-widma, ze stolicą seniora w Krakowie. Zresztą tę niepodległość księstw piastowskich potwierdza też wcześniejsza bulla papieska, z 1178 roku. Niepodległość więc mieliśmy. Niedługo, bo traciliśmy ją powoli po klęsce w bitwie z Tatarami pod Legnicą. Nie była to, jak chcą polscy historycy, bitwa polsko-tatarska, lecz śląsko-tatarska. A osłabły Śląsk coraz bardziej trafiał pod obce wpływy, ale nie polskie lecz czeskie. Niemniej – 25 listopada 1202 roku niepodległość państw śląskich potwier-

n Granice niepodległych państw śląskich w 1202 roku. Ilustracja pochodzi z książki Dariusza Jerczyńskiego „Historia Narodu Śląskiego”. dził papież, najwyższy autorytet ówczesnego świata. Czy nie jest to dobry dzień, by wywiesić żółto-modre fany. By śląskie ulice (czytaj tekst niżej), przemianować

z 27 stycznia na 25 listopada? I by nie dać sobie wmawiać, że państwa śląskiego nigdy nie było? Dariusz Dyrda

Tako dekomunizacjo? Szkoda godać! D

ekomunzacyjny zakon, kiery na pozim przījon polski Sejm, nakozoł miastom pomiŷniać miana ulic a inszych placůw, kiere som ŏd komuny, ŏd PRL-u. Mieli my nadzieja, co bydzie to ŏkazjo, iżby ślůnskim sztatom dać trocha ślůnskich mian. Siemianowice pokazujom jednako, co możne my się witli. Niŷ wszyjscy u nos majom ta ustawa ze aprila radzi. Wele nij majom się stracić baji sztreki a place Jorga Ziętka, kiery przeca tela do naszŷj Ziŷmi zrobioł. Moge tyż jego dŷnkmale. Ale prowda pedzieć, mocka tych patronůw, jak baji Janek Krasicki, to boły faroński gizdy, a Henryk Rutkowski, kiery mioł swoja ulica we Siemianowicach, boł to ŏbyczny warszawski kryminalista a mordyrz. Tela, co komunista.

Tuż forsztelowali my se, iże przy tym miŷnianiu ŏroz we ślůnskich sztatach znońdom sie rīchtig ślůnski ulice. Naszych piastowskich princůw (baji Henryka Bro-

dziadego abo Hanusza Dobrego), a tych, kierzy we XIX storoczu zrychtowali zabrany Ślůnsk, perła światowŷj gospodarki (Donnersmarcki, Reden, Godulla a inaksi). Ą ślůnskich noblistůw i inkszych

wynojdlorzy (momy jejch wierza godnij, jak Polsko). We Siemianowicach, na sesje Rady Miasta pokozali 24 listopada, iże psinco. Ja, rīchtig wyciepali 14 komunistůw, nale kogo wziŷni na jejch plac? Hanka Sawicko pomiŷniali na Londyńsko, Leona K r u c z k o w-

skiego na Władysława Andersa, som tyż cesty Ignacego Krasickiego a Wacława Potockigo, Mikołaja Reja abo Dolna, Teatralna (we mieście, kaj tyjatru ni ma!), Bohaterów Wester-

platte. O Ślůnsku przepomnieli, a kiejby niŷ jedno miano – Fitznerów – szłoby pedzieć, iże przepomnieli też o geszichcie Siemianowic. Te Fitznery to boły genau siemianowicki fabrykanty. A to je w ponkt. Ale tŷn Potocki, Krasicki, Rej, Anders – co ŏni do Ślůnska, do Siemianowic zrobili? Momy u sia za tela srogich postaci, cudzych brać niŷ muszymy. Wszyjskie gminy majom czas do kwietnia 2017, coby ulice zdekomunizować. Tuż my sie pytomy ślůnskich rajcůw, ślůnski ŏrganizacje, kiere w miastach fungujom, a każdego Ślůnzoka, kiery hań miyszko – robicie co, aby we waszych sztatach boły genau ślůnski ulice? Kiere by ŏsprowiały ŏ naszyj geszichcie. Joanna Noras


2

listopad 2016r.

Taaako kyjza

Cichy protest 11 listopada Kiedy w Warszawie odbywał się Marsz Niepodległości, także w Katowicach obchodzono to święto. RAŚ wykorzystał okazję do cichego protestu. Pod pomnikiem Piłsudskiego w Katowicach zaroiło się od żółto-niebieskich flag. Było ich więcej, niż biało-czerwonych. Może dlatego nikt tu nie wpadł na pomysł, by taką flagę – jak w Warszawie – spalić.

K K

olejna, po browarze żywieckim, znacząca firma rozpoczęła kampanię promocyjną, posługując się na naszym terenie językiem śląskim. Tym razem jest to Hochland, który do zakupu swoich serów namawia nas właśnie po naszemu. Oni wiedzą, że to u nas zwiększy sprzedaż. Powoli więc dzieje się tak, że państwo polskie wprawdzie języka dostrzec nie chce, ale dostrzegają go ci, którzy robią gyszeft. Mowa śląska jest w smartfonach, na reklamach, coraz częściej w przestrzeni publicznej. Żyje. I im dłużej Polska będzie to negować, tym na większą śmieszność będzie się narażać. A swoją drogą dziwne to, że moc reklamy w języku ojczystym Ślązaków umieją dostrzec firmy spoza Śląska (Hochland ma siedzibę pod Poznaniem, piwo Zywiec oczywiście w Żywcu) – a lekceważą ją te śląskie. I tak Kompania Piwowarska woli reklamować Tyskie jakimiś głupkowatymi austro-wgierskimi wojokami, do tego wmawiając nam, że Tychy były pod jakimś zaborem, a dla odmiany konkurent Hochlandu, także tyski Sertop, ma nam do zaoferowania jedynie hasło „niebiański smak”. Cóż więc się dziwić, że Ślązacy w tej sytuacji, zamiast wybierać marki produkowane u nas, coraz częściej wybierać będą piwo Żywiec czy sery Hochland. Bo tamci przynajmniej pokazują, że chcą dotrzeć do nas po naszemu. Browar Tyski, Sertop i inne firmy działające na Śląsku okazują nam jedynie pogardę.

atowickie obchody święta zaczęły się w katedrze Chrystusa Króla. Kiedy oficjalne delegacje uczestniczyły w mszy, działacze i sympatycy Ruchu Autonomii Śląska powoli gromadzili się pod pomnikiem. Było widać konsternację służb mundurowych, ale kto obywatelom polskim zabroni zbierać się w miejscu uroczystości. Zresztą szybko sprawa się uspokoiła, gdy Dariusz Krajan z RAŚ-u zapewnił dowodzącego organizacją imprezy oficera, że nikt nie ma zamiaru uroczystości zakłócać, a my staniemy sobie dokładnie tam, gdzie on nam wskaże. Tak, aby nie przeszkadzać oficjalnym delegacjom, które chcą składać kwiaty, oraz licznej asyście wojskowej. RAŚ nie miał bowiem rzeczywiście zamiaru imprezy zakłócać. Chciał tylko przypomnieć, że Ślązacy są – i rozwinąć kilka transparentów, mówiących o tym, że niepodległe państwo polskie nie chce uznać największej w państwie mniejszości etnicznych. „Wolna Polska nie dla Ślązaków?”, „Żądamy uznania śląskiej mniejszości etnicznej”, „Komu marzy się

redakcja nie zwraca.

POLSKA PRESS Sp. z o.o.,

Oddział Poligrafia, Drukarnia Sosnowiec

łych katowiczan, więc pewnie większość z nich nie zauważyła nawet, jakie napisy się tam znajdują. Po apelu smoleńskim ludzie się rozeszli tak szybko, że nawet odwrócić się z transparentami nie było szans. Inne śląskie organizacje w tym cichym proteście nie uczestniczyły. Pyjter Langer, lider Ślonskiej Ferajny tłumaczy: - Niy chodza na niŷ moje festy. Niyrod blikom, kiej polskie nacjonalisty robiom chaja, kiej my idymy we Marszu Autonomie. Bez tuż nic po mie na Świę-

cie Niepodległości. Uwdy, 11 listopada 1918 roku cołki Ślůnsk boł przī Niymcach i jeszcze poralot mioł hań ŏstać. Katowice tyż. Tuż co we nich idzie fajrować 11 listopada? Chyba inoś koniec I wojny światowŷj, kiero genau tego dnia boła fertig. To spomino cołko Ojropa, ale we Polsce skuli 11 listopada, ŏ tym niŷ godajom. A jo tego dnia rod spominom tych wszyjskich Ślůnzokůw, kierzy we rokach 1914-18 potracili życie we okopach I wojny światowŷj. Im, a ino im mogą 11 listopada ŏddać zoca. (DD)

Z INTERNECU Śląsk bez Ślązaków?” to tylko niektóre z nich. Gdy cała kolumna marszowa, koło 13.00, przybyła z katedry pod pomnik, transparenty te już na nią czekały. Kolumna zresztą była nad wyraz skromna. Trochę oficjeli, wojsko, policja, nieco innych służb mundurowych, mażoretki, orkiestra; natomiast zwykłych mieszkańców jak na lekarstwo. A biało-czerwonych flag niesionych przez nich było raptem kilka, najwyżej kil-

Wojewoda śląski Jarosław Wieczorek wygłosił pogadankę o odwiecznej polskości Śląska, a potem odbył się Apel Smoleński. W tym czasie śląskie transparenty i flagi w ciszy powiewały w pobliżu wojewody. Jeśli w jakikolwiek sposób zakłócały mu uroczystość, to tylko swoją obecnością. Pewien drobny błąd organizacyjny spowodował, że transparenty były obrócone przodem do pomnika i stojących pod nim żołnierzy, a tyłem do przyby-

(fb, dyskusja na profilu Ruchu Autonomii Śląska) Andrzej Kozłowski: Wypierdalajcie z Polski jak wam się nie podoba granicę są otwarte! Bo jak ktoś nie szanuje świąt państwowych i je lekceważy a od flagi biało-czerwone jest ważniejsza żółto-niebieska to sorry. Większość ludzi mieszkająca na Śląskie chce Śląska takim jakim jest. A wy z RAŚ wypierdalać! Adam Lutostański: Dziękujemy PO za wyhodowanie V kolumny. Żenada. Czas się zająć na powaznie zdrajcami folksdojczami ślązakowcami. Grzegorz Skornia: My niechcymy wos u nos. wy nos nielubicie, my wos tyż. TO JO SIE PYTOM NA JAKO CHOLERA ZESCIE TUKEJ PRZYLEŻLI.... ABO WOS TU PRZYWIEŹLI. NO POCO? NIEROZUMIA. TO WY SIE ZACHOWUJECIE JAK HITLEROWCY, PROBUJCIE OCZYSCIS NASZO SLŌNSKO ZIEMI ZE NOS. RDZYNNYCH MIESZKAŃCÔW.

Po jakiemu mówi Ziemkiewicz?

ISSN 2084-2384

Nie zamówionych materiałów

kanaście. Widać dla zwykłych katowiczan święto to nie jest szczególnie ważne. A katowiccy narodowcy pojechali do Warszawy.

Biało-czerwonych flag niesionych przez katowiczan było raptem kilka, najwyżej kilkanaście. Widać dla zwykłych mieszkańców święto to nie jest szczególnie ważne. A katowiccy narodowcy pojechali do Warszawy

Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską

Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda

n Kiedy stojący dokładnie naprzeciw nas pluton przeładował karabiny do salwy honorowej, była chwila irracjonalnej obawy, czy na pewno tylko honorowej…

J

eden z naczelnych antyślązaków III RP, redaktor Rafał Ziemkiewicz, został użyty do reklamowania telewizji Republika na Górnym Śląsku. Przy czym twórcą tej reklamy wydaje się chyba, że mówi on po śląsku. Tymczasem Ziemkiewicz, z typowo góralskim zaśpiewem,

kompletnie bez śladów śląskiej wymowy, zawiadamia nas: „Łod terozki telewizje Republika możesz oglądać na Ślonsku. Jak odbierosz telewizjo nazimno, to poszperej w ustawieniach i poszukej se blank nowy program. Rafał Ziemkiewicz, zapraszom”. Ups! My wiemy, że pan Ziemkiewicz i TVP Republika nie cierpią „ślązakowców”, ale może jednak mogli zwrócić się do naszej redakcji, to stowarzyszenia Pro Loquela Silesiana albo kogokolwiek, kto zna ślůnsko godka, aby Ziemkiewiczowi te parę zdań napisał. Może by mu powie-

dzieli, że nie „łod terozki” tylko „terozki” a „nazimno” to można u nas piwo wypić albo galert zjeść, a nie oglądać telewizję. „Nazimno” to jakaś mowa Podhala, po śląsku takiego słowa nie ma, a nawet gdyby użyć polonizmu, to brzmiałby on „naziymno” a nie „nazimno”. „Poszperej” to już jakieś kopletne dziwactwo, po śląsku można posznupać. No i u nas się „prosi” a nie „zaproszo”. No i raczej „eli” a nie „jak”. Przy takim śląskim to nawet Bercik ze „Świętej Wojny” mówi poprawnie! To, co robi na ekranie Ziemkiewicz jest raczej obrażaniem godki (oczywiście przy

poinformowaniu, że to „gwara śląska”, inaczej bowiem żaden śląski słuchacz nie wpadłby, że to po naszemu ma być). Dodatkowego obciachu dodaje sprawie fakt, że klip ten stworzono przy współpracy TVS Silesia. Nie mogli więc poprosić o pomoc choćby współpracującego z nią Marka Szołtyska. W klipie Rafał Ziemkiewicz zostaje pokazany w kasku na tle kopalni. I nic dziwnego, że przy takich kampaniach reklamowych TV Republika ma 0,1% rynku telewizyjnego. Ślązaków do oglądania jej takimi klipami przekonać będzie ciężko.


3

listopad 2016r.

Nojlepszy gĕszynk pod krisbaum!

35zł

30zł

We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!

45zł

35zł

35zł

A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?

35zł

35zł

35zł

35zł

5zł

30zł

30zł

5zł

Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 535 998 252, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.

* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym. Nie ma tam sklepu!


4

listopad 2016r.

Nic się nie stało, to tylko flaga RAŚ – uważa policja

Co spalili narodowcy? Marsz Niepodległości w Warszawie. Grupka narodowców dopada niebiesko-żółtą flagę Ukrainy, która gdzieś tam nad głowami łopocze. Z okrzykami, że „je…ć Banderę, j…ać UPA” pali ją. Wywołuje to oczywistą i natychmiastową reakcję władz Ukrainy, gdyż zgodnie z polskim prawem jest to przestępstwo. Atmosfera robi się napięta, pachnie międzynarodowym skandalem.

n Flagi Indonezji i Monako. Czy jeśli śląscy działacze spalą taką flagę, to w odczuciu będzie to obraza Indonezji (Monako), czy też antypolskie, separatystyczne działanie?

n Polscy narodowcy palą flagi. Kiedy zaczną – jak hitlerowcy – palić książki a potem ludzi?

I

wtedy, znienacka, do akcji wkracza policja. Na jej profilu czytamy (raczej czytaliśmy, bo wpis został usunięty), że czyn był nieładny, ale problemu nie ma, bo to nie żadna flaga Ukrainy, tylko RAŚ-u. A spalenie symboliki jakiegoś stowarzyszenia nie jest w żaden sposób czynem karalnym, nie wywoła też międzynarodowych reperkusji. Za to w Ruchu Autonomii Śląska zapanowała konsternacja. Nikt w nim nie wie, aby RAŚ miał jakąś flagę. Owszem, ma sztandar. A ten, istniejący – jak to sztandar - w jednym egzemplarzu, na imprezy polskich narodowców noszony nie jest. Więc nie mógł być tam spalony. Jest za to flaga górnośląska, przypominająca jako żywo ukraińską, tyle że do góry nogami. Ta z Kijowa i Lwowa jest niebiesko-żółta, a nasza żółto-niebieska. Zresztą najprawdopodobniej ich pochodzi od naszej, a trafiła tam za sprawą księcia Władysława Opolskiego, wielkorządcy Rusi. Wie to każdy Ślązak, który zna choć trochę historię swojego kraju i jego heraldykę.

KOLORY RAŚ-U WSZECHOBECNE?

I tu pojawia się problem – polska policja nie rozróżnia flag regionów Rzeczypospolitej, od flag działających w niej organizacji. Miesza je dowolnie, jak jej akurat wygod-

dzę niemal absolutną! Bo kolorystyka ta to fundament heraldyki województwa śląskiego i opolskiego oraz niemal wszystkich górnośląskich gmin. Od Katowic,

Na Górnym Śląsku niewiele jest miejscowości, które nie mają herbu w żółto-niebieskiej kolorystyce. Jeśli gmina ma flagę, to też zazwyczaj w tych kolorach. Je-

To RAŚ przez lata działania przywrócił Śląskowi jego tożsamość i jego kolorystykę, symbolikę. To RAŚ przypomniał nam, że Śląsk ma własne farby, żółto a modro. I zrobił to na tyle skutecznie, że dziś nawet wrogowie narodowości śląskiej, wrogowie autonomii, jeśli chcą zamanifestować, że są z Górnego Śląska, sięgają po żółto-modro fana nie. Tym razem im wyszło, że żółto-modry to nie kolory Górnego Śląska, tylko RAŚ-u. Z czego chyba należałoby wnosić, że według policji RAŚ ma na Śląsku wła-

Gliwic i Opola, przez mniejsze Tychy, jeszcze mniejszy Cieszyn, aż po zupełnie niewielkie Krapkowice, Bieruń, Toszek, Wisłę czy Trzyniec w Republice Czeskiej.

śli więc policja warszawska uważa, te kolory są symbolem RAŚ, to zapewne mniema też, że u nas wszędzie RAŚ rządzi samowładnie i niepodzielnie.

n Flaga Tychów, herby Chorzowa, Opola, Bielska-Białej, Trzyńca (w republice czeskiej), Bierunia. Nawet jeśli nie ma w nich orła (Tychy, Bieruń), to na Górnym Śląsku kolorystyka herbu jest prawie zawsze żółto-niebieska

Pisanie jednak o fladze żółto-niebieskiej jako o fladze RAŚ ma taki sam sens, jak pisanie o biało-czerwonej jako fladze PiS-u. Bo faktycznie, z żółto-niebieską najczęściej chodzą RAŚ-owcy, ale z biało-czerwoną zwolennicy PiS-u. Obie flagi symbolizują jednak po prostu pewną tożsamość. Biało-czerwona polską, żółto-niebieska śląską.

SPALILI FLAGĘ UKRAINY Jeśli nawet narodowcy spalili flagę żółto-niebieską a nie niebiesko-żółtą, to była to flaga Górnego Śląska, a nie RAŚ-u. Flaga jednego z regionów Rzeczypospolitej. Niemniej, niezależnie jaką flagę mieli, oni spalili flagę Ukrainy! Bo w ich przekonaniu była to flaga Ukrainy! Dawali temu wyraźnie wyraz, krzycząc „„je…ć Banderę, j…ać UPA”. Dla nich te dwa kolory, żółty i niebieski, z Ukrainą się kojarzą i swoją nienawiść wobec Ukrainy chcieli wyrazić paląc tę flagę. Tak samo, jak ktoś, kto we Francji wziąłby flagę Monako (czerwono-biała) i krzycząc „j…ać Polskę” podpaliłby ją. Nikt, żadna policja, żaden


5

listopad 2016r.

Cieszyn przypomina sobie górnośląskie dziedzictwo

To nasza flaga n Policja uznała, że jeśli spalono flagę śląską, to sprawy nie ma. Jest „czyn nieładny”. prokurator nie twierdziłby, że była to flaga Monako, tylko polska. Okrzyk jednoznacznie na to wskazuje. Bo, nawet gdyby to nie była flaga, gdyby to były sczepione na szybko dwa kawałki płótna, biały i czerwony, też byłyby flagą Polski, bo ją miałyby symbolizować, bo o nią by palącym chodziło. Nawet jeśli rzeczywiście spalono flagę śląską! Najpewniej rzeczywiście tak było, że polscy narodowcy z Górnego Śląska przybyli na marsz z flagami biało-czerwonymi i żółto-niebieskimi. Żeby zamanifestować, że są Polakami, polskimi nacjonalistami ze Śląska. A jacyś nie-śląscy narodowcy skojarzyli kolory te z Ukrainą, wyrwali i podpalili, wznosząc antyukraińskie hasła. I zrobiła się chaja.

JEDNOZNACZNY SYMBOL GÓRNEGO ŚLĄSKA Poza wszystkim jest to ogromny sukces śląskich organizacji, w pierwszej kolejności Ruchu Autonomii Śląska! Jeszcze piętnaście lat temu niemal nikt, także na Śląsku, nie kojarzył żółto-niebieskich barw. Po 1945

lacy ze Śląska, podkreślający, że są ze Śląska. I zgnojono ich śląskość, nawet jeśli to polska śląskość. A policja z Warszawy ma do powiedzenia, że to tylko „czyn nieładny”.

CZEKAMY NA PROKURATURĘ Tym sposobem Polska – słowami swojej policji – powiedziała, nie po raz pierwszy, że tożsamość górnoślaską ma w dupie. Że jego istnienia nie uznaje. Że owszem, istnieje województwo śląskie i województwo opolskie, ale żadnego Górnego Śląska, regionu Polski, nie ma. Czekamy teraz, co powie prokuratura warszawska, która w sprawie spalenia flagi podjęła śledztwo. Śledczy mają ustalić, czy spalono flagę Śląska czy Ukrainy. Przypomnijmy, za spalenie śląskiej nie ma żadnych sankcji, spalenie ukraińskiej to przestępstwo. W naszym przekonaniu nieważne, jako którą ją przyniesiono, palono flagę Ukrainy. Narodowcy twierdzą, że to było nieporozumienie ale chodziło o flagę śląską. W

Żyjemy w kraju, w którym „obraza uczuć religijnych” nawet garstki ludzi jest przestępstwem. Ale obraza tożsamości, nawet miliona ludzi, to tylko, cytując policję „czyn nieładny” roku udało się je Polsce skutecznie wymazać ze śląskiej świadomości. Zapomnieliśmy ich. Niby były w herbach prawie każdego miasta, niby nawet w symbolice województw, ale kojarzyliśmy je w takim stopniu, jak mieszkaniec Pomorza kojarzy symbolikę województwa pomorskiego. Czyli prawie zerowym. To RAŚ przez lata działania przywrócił Śląskowi jego tożsamość i jego kolorystykę, symbolikę. To RAŚ przypomniał nam, że Śląsk ma własne farby, żółto a modro. I zrobił to na tyle skutecznie, że dziś nawet wrogowie narodowości śląskiej, wrogowie autonomii, jeśli chcą zamanifestować, że są z Górnego Śląska, sięgają po żółto-modro fana. To jest wręcz symboliczne rozbudzenie Śląska. Żółto-modry zaistniał w świadomości, nawet tych, którzy Śląsk utożsamiają tylko z regionem Polski. Wracając jednak do sprawy. Policja postanowiła zamieść sprawę pod dywan. Uznać, ze ta fanofojera to nic ważnego, bo nie spalono flagi innego państwa, tylko symbol tożsamości… milionów ludzi. Tak, milionów. Bo jak okazuje się, nie tylko autonomistów, nie tylko narodowości śląskiej, ale po prostu mieszkańców Górnego Śląska. Wszak ci polscy narodowcy, którzy szli w Marszu Niepodległości, to nie byli autonomiści ani narodowość śląska - to byli Po-

oświadczeniu Zarządu Ruchu Narodowego Regionu Śląskiego, na Marszu Niepodległości śląska ekipa Młodzież Wszechpolskiej „była widocznie oflagowana w barwy narodowe i regionalne”. Szef Ruchu Narodowego, poseł Robert Winnicki (wybrany z listy Kukiz’15) uważa, że była to flaga… Śląska Opolskiego! „Zbezczeszczenie symbolu narodowego jakiekolwiek kraju czy regionu jest czynem zasługującym na potępienie, dlatego czynimy to w sposób zdecydowany i stanowczy. W tej sytuacji nie są najważniejsze dywagacje czy sprawa dotyczy flagi ukraińskiej czy górnośląskiej. Liczy się fakt, który miał miejsce w dniu wielkiego święta narodowego Polaków. Oczekujemy, iż sprawcy tego aktu zostaną wykryci i ukarani” – wypowiedziała się Rada Górnośląska, skupiająca kilkanaście śląskich organizacji. Niestety, żyjemy jednak w kraju, w którym „obraza uczuć religijnych” nawet garstki ludzi jest przestępstwem. Ale obraza tożsamości, nawet miliona ludzi, to tylko, cytując policję „czyn nieładny”. Więc najwyraźniej nas, Ślązaków, można w Polsce obrażać do woli. A władza tylko się ucieszy, że obrażono Ślązaków, a nie Ukraińców. Więc nie ma sprawy. Magda Pilorz

Chociaż intencje pomysłodawców przedsięwzięcia są zgoła inne – to jednak ich działania przypominają, że Cieszyn i okolice są Górnym Śląskiem. A tak zwany Śląsk Cieszyński – po prostu jego częścią. Zarazem ostatnią, którą władali górnośląscy książęta piastowskiego rodu.

I właśnie do tego księstwa odwołują się aktywiści fundacji Volens. Chcą oni księstwo cieszyńskie – po obu stronach granicy państwowej – rozpropagować jako produkt turystyczny, jako miejsce powszechnie rozpoznawalne. Uda im się, albo i nie, ale zaczynają w sposób, który nas bardzo cieszy. Od promowania flagi księstwa cieszyńskiego. Ostatniej jego flagi, z połowy XVII wieku. A kto kiedykolwiek widział jakąkolwiek górnośląską flagę – ten nie będzie miał żadnych wątpliwości, że to po prostu nieco inna jej wersja. Że to dokładnie ta sama, górnośląska symbolika, którą widzimy w Opolu i Katowicach. Zresztą jaka niby inna miałaby być?

ONA JEST SEPARATYSTYCZNA! Flaga ta załopotała na Wieży Piastowskiej w polskim Cieszynie, na Muzeum Śląska Cieszyńskiego i Cieszyńskim Ośrodku Kultury Dom Narodowy. Flagi przekazano burmistrzom Cieszyna Czeskiego i polskiego oraz różnym instytucjom, po obu stronach granicznej Olzy. I od razu podniósł się tam raban, że to antypolskie, separatystyczne działanie. Co działaczy fundacji Volens zdumiało. – Nie interesuje nas autonomia, nie znamy nawet żadnych działaczy RAŚ-u. Tym bardziej zresztą nie interesuje nas separatyzm – mówi działacz fundacji, Mariusz Chybiorz, kompletnie nie rozumiejąc, o co w tych zarzutach chodzi. Gdyby znał działaczy RAŚ-u, to by rozumiał! Bo przecież organizacja ta

n Flaga księstwa cieszyńskiego powiewa na cieszyńskiej wieży piastowskiej też nie ma żadnych planów separatystycznych, wprost przeciwnie, stoi twardo na gruncie polskiego ustawodawstwa, to wszak Polska 96 lat temu nadała województwu śląskiemu (jak najbardziej z Cieszynem) autonomię. I RAŚ po prostu chce ponownie takiego statusu dla swojego województwa. Nic więcej. Pan Chybiorz po prostu nie wie – bo się z tym

n Flaga powiatu cieszyńskiego jest niemal identyczna… Więc co nowego w ich promocji?

Jeśli ktoś chce promować dawne księstwo cieszyńskie jako region polski – to w zasadzie on wzbudza animozje. Bo fałszuje historię! Księstwo to nigdy nie leżało w Polsce, lecz w koronie czeskiej i monarchii Habsburgów, w cesarstwie niemieckim. Ale nie w Polsce jeszcze nie zetknął, że w Polsce każdy, kto promuje górnośląską symbolikę, górnośląską tożsamość, jest z definicji „separatystą”, wzbudzającym antypolskie nastroje.

JUREK CIURLOK (fb): Martwi mnie kontynuacja podziału, który tak na prawdę nie pojawił się w momencie gdy Mieszko Cieszyński stworzył księstwo cieszyńskie ze swojej części księstwa opolsko - raciborskiego, ani wtedy, gdy Maria Teresa i Fryderyk podzielili się Śląskiem, ani gdy Polska i Czechosłowacja podzieliły się Śląskiem, lecz powstał całkiem niedawno, gdy Gierek podzielił kraj na 49 województw. Jestem za zasypywaniem wewnątrz śląskich podziałów a nie za ich pogłębianiem. I za budowaniem przyszłości na mocnym, historycznym fundamencie. Cieszynioki w ramach historycznego Górnego Śląska zawsze mieli swoją specyfikę, dbali o nią i chwała im za to. Lecz nie odcinali się od wspólnych korzeni. A teraz taki ton się pojawia aż nadto często. Gdy się bywało w starej Izbie Regionalnej w Koniakowie, to jej opiekun, Pan Legierski mówił o Koniakowianach jako o Ślązakach - „My sōm ślōnski gorole” (w znaczeniu górale, żeby nie było wątpliwości). Żaden mieszkaniec Ustronia i Wisły nie miał wątpliwości co do tego, że żyje w górnośląskiej miejscowości i posiada górnośląską tożsamość. A dziś???

TO TAM NARODZIŁA NARODOWOŚĆ ŚLĄSKA I AUTONOMIA Chybiorz twierdzi, że dla niego ta śląskość Ziemi Cieszyńskiej i polskość stanowią jedno. Z takim nastawieniem jednak trudno będzie mu promować rzeczywiście swój region. Bowiem jego połowa leży poza granicami Polski, w Republice Czeskiej, i tam śląskość w żadnym razie nie oznacza polskości. Jeśli ktoś chce promować dawne księstwo cieszyńskie jako region polski – to w zasadzie on wzbudza animozje. Bo fałszuje historię! Księstwo to nigdy nie leżało w Polsce, lecz w koronie czeskiej i monarchii Habsburgów, w cesarstwie niemieckim. Ale nie w Polsce. Księstwo cieszyńskie ma wspólną historię z całym Śląskiem, z Czechami, ale z Polską nie! Dokończenie na str. 6


6

listopad 2016r.

Briftiger przīsmyczył

Dokończenie ze str. 5 Co ciekawe, działacze fundacji Volens znają historię, wiedzą, jak ważną rolę w strukturach czeskiego Śląska odgrywali książęta cieszyńscy. Dziwi więc ich odcinanie się od reszty Górnego Śląska; dziwi, gdy Chybiorz mówi: „Tworząc flagę dajemy odpór rosnącym w siłę inicjatywom autonomicznym, chcącym wpisać nasz region do swojej narracji”. Bo tego regionu nikt w narrację tę wpisać nie chce. On w niej po prostu jest. Statut autonomicznego województwa śląskiego wyraźnie określał, z jakich części będzie się ono składać. Na pierwszym miejscu wymieniono Śląsk Cieszyński! Sejmowym sprawozdawcą statusu autonomii był Józef Buzek ze Śląska Cieszyńskiego! Jeśli więc ktoś chce powrotu autonomii, to nie może o tych ziemiach zapominać. Jeśli ktoś chce autonomii dla Górnego Śląska, to nie może zapominać o jego cieszyńskiej części. Oczywiście tej, która leży w republice polskiej a nie czeskiej. A jeśli ktoś chce promować historię Śląska Cieszyńskiego – panie Chybiorz – to nie może zapominać, że to właśnie tu, a nie w Chorzowie, Rybniku czy Opolu, narodziło się pojęcie narodowości śląskiej. Że to tu jej organizacja – Śląska Partia Ludowa – miała sto lat temu potężne struktury. A jej lider, Józef Kożdoń, przez cały okres międzywojenny wybierany był burmistrzem czeskiego Cieszyna, zaś narodowość śląska wygrywała wybory samorządowe po obu stronach granicy.

ROZBUDZI GÓRNOŚLĄSKĄ TOŻSAMOŚĆ? Nie da się bez tego opowiadać o tożsamości Śląska Cieszyńskiego, i może właśnie dlatego polscy nacjonaliści już podnoszą raban przeciw tej fladze. Może po prostu wiedzą, że tak, jak w aglomeracji katowickiej czy Rybniku, zapomniana przez kilkadziesiąt lat narodowość śląska wybuchła nagle dziesięć lat temu – tak samo za sprawą promowania żółtego orła na niebieskim tle, może wydarzyć się to w Cieszynie. W obu – polskim i czeskim – Cieszynach. Chociaż wagi tej flagi nie należy przeceniać. Wszak niemal identyczna jest flaga powiatu cieszyńskiego, orzeł ten występuje w herbach miasta po obu stronach granicy. Mimo to w Cieszynie czy Wiśle można usłyszeć, że to Galicja, czyli Małopolska. Jeśli pan Chybiorz i jego koledzy nie zrozumieją, że promować własną historię mogą tylko jako historię Górnego Śląska – to inicjatywa Chybiorza będzie po prostu chybiona. Oni sobie dali narzucić polską narrację, że Górny Śląsk to tereny kopalnianych szybów i dymiących kominów hut, a jeśli gdzieś kopalń i hut nie ma, to już jest jakiś inny region. Mówiąc o własnych tradycjach tkwią mentalnie w retoryce PRL-u. Też w końcu tradycja, tyle że ani tak dawna, ani własna, ani szczególnie chlubna. Adam Moćko

My, gnidy i kanalie Piszecie w tej Waszej Gazecie w Cajtungu Nr 10/55/październik 2016, iż: „… gdyby Cajtung przestał się ukazywać, będzie to znaczyło, że nasza redakcja zawarli” (…) a kto by chciał takie „zafajdane gnidy” „zawierać”!?! Musiał by wpierw na głowę upaść i walnąć w kant to może by to zrobił. Nawet „wariatkowa” dla Was szkoda, ale nie można to tak zostawić, gdy w tym Cajtungu piszecie, iż …„ w dzisiejszej Polsce tyle się w sprawach narodowościowych dzieje. Niestety nic na dobre. Polacy zawsze gnębili swoje mniejszości narodowe. Za rzeź wołyńską … za rzeź wołyńską obwiniają …Ukraińców. Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę”… „to właśnie … powinno być mottem do filmu Wołyń. … przez … 100 lat traktuje Polska nas tak, jak traktowała wcześniej Ukraińców. Modlę się, żeby nigdy nie skończyło się to tak, jak na Wołyniu”/

OD REDAKCJI: Takich i podobnych listów, nie podpisanych, dostajemy całkiem sporo. I są one dla nas właśnie dowodem, jak dalece Polacy nic o Śląsku nie wiedzą. A raczej – jak mylne mają o nim wyobrażenie. Jakoś nie przyjdzie im do głowy, że właśnie ci mieszkańcy familoków, żyjący tam „w głodzie i biedzie” podczas plebiscytu 1921 roku masowo zagłosowali przeciw Polsce a za Niemcami. Że za polską głosowała generalnie wieś, ale ci, których „codziennością było bezrobocie i wodzionka” wybierali wówczas Niemcy. A prawdziwego głodu i bezrobocia doznali dopiero w międzywojennej Polsce. Jakoś nie przyjdzie temu panu do głowy, że w naszych familokach na początku XX wieku była i bieżąca woda i kanalizacja, o czym na jego zabużańskich Kresach nawet nie marzono. Sam zresztą pisze, czym były te jego Kresy: „Co Wy popaprańcy wiecie o Wołyniu, a o Azji w

Jaką trzeba być „kanalią” aby tak nikczemnie o tym pisać i takie chore z nienawiści wnioski o tym wyciągać. Co Wy popaprańcy wiecie o Wołyniu, a o Azji w ogóle!? Wystarczyło tylko pod Stalingradem gdy Wam rzyć przemarzła to waliliście w gacie przed każdym napotkanym „Iwanem” ze strachu. Bo tam Was głównie „pogonił” Hitler bo swoich – Niemców i Austryjaków było mu „szkoda” którzy w tym czasie „zabawiali się z Francuzeczkami w Paryżu i pili z nimi szampana” a Was Rus powlókł na Syberię, bo tam Was Hitler „porzucił” uważając za nic niewarte „mięso armatnie”. (…) Tak Was tam kochają i widzą, za to zapewne, że pod koniec wojny „porzuciliście ich” na froncie i przechodziliście na stronę aliantów. Nawet pod Monte Cassino przechodziliście na stronę naszych „na kolanach” zapewniając o swojej polsko-

ogóle!?”. Przyznaje otóż, że jego hajmat leżał kulturowo w Azji. Dla nas akurat to żadna nowość. Zamiast tłumaczyć mu własnymi słowami ówczesną różnicę między Śląskiem a jego Kresami, zacytuję mu wybitną polską pisarkę, Zofię Dąbrowską (Pamiętniki 1950-54): „Ziemie odzyskane dostaliśmy wzorowo i po mistrzowsku zagospodarowane przez Niemców. Jeszcze i dziś wszystko, co tam jest, resztka niemieckiej cywilizacji, tchnie ładem, zamożnością, szczęśliwością ludzi, których nawet podły system hitlerowski nie zdołał uczynić zdeprawowanymi nędzarzami. Żeby zjednać sobie autochtonów tych ziem, winniśmy byli przyjść tam nie z wrzaskiem o końcu nędzy kapitalistycznej, ale z jeszcze lepszą kulturą i cywilizacją, z jeszcze wyższą organizacją życia, z jeszcze większą szansą na zamożność. A my? Cośmy przynieśli tym ziemiom? Rosyjski brud i smród, polskie

Historia według onetu

Z

okazji 11 listopada portal onet.pl uraczył nas taką oto grafiką, z pytaniem, czy wiesz w jakim zaborze był Twój region. Dla paru milionów ludzi w Polsce odpowiedź na to pytanie może być nie lada zgryzem. Oczywiście dla Ślązaków, bo nasze ziemie nigdy pod żadnym zaborem nie leżały. Kiedy dokonywano rozbiorów Polski (koniec XVIII wieku), Śląsku już od prawie 600 lat do Polski nie należał. Nie mógł więc być pod zaborem. Ale my, to jeszcze drobiazg. Taki Szczecin na przykład. Przed 1945 rokiem nigdy, przenigdy w Polsce nie był. Jakim więc cudem mógł w ramach rozbiorów Polski trafić pod jakikolwiek zabór. Prawdziwym jednak rozbiorowym cudem są według tej mapy północno-środkowe tereny obecnej Polski. To dawne Prusy Wschodnie (a wcześniej państwo krzyżackie) – dokładnie to miejsce, gdzie narodziło się państwo pruskie. Tak więc według onetu Prusy były pod zaborem … pruskim. Pytanie tylko, skąd oni w tym Onecie biorą autorów tworzących takie historyczne quizy? Z zawodówki samochodowej czy też z najgorszego gimnazjum w Warszawie? Tak na marginesie, nawet w sprawie Warszawy mapa jest myląca. Bo od roku 1815 leżała wprawdzie w zaborze rosyjskim, ale wcześniej w pruskim. (DD)

ści i strzelaliście do swoich jeszcze tak niedawnych „kameraden”.(…) Lejecie łzy krokodyle o bytomskiej Mater Doloroza, pisząc, iż… „mało kto w Polsce słyszał o wspaniałych ludziach, którzy tu spoczywają. O tych, którzy nie biegali z karabinem po lasach, ale budowali swoje majątki… którzy rozwijali przemysł”. Piszecie, iż również szpitale i przytułki, tylko że nie dla Was Ślązaków, których codziennością było bezrobocie, wodzionka i familoki, w których po kilkanaścioro gnieździło się w jednej izbie, w nędzy, chorobie i głodzie i stąd trzy powstania i nagły przypływ polskości, ale gdy nastał Hitler i Wam się polepszyło bo potrzebowali „frajerów” do Wehrmachtu od zaraz przestaliście być Polakami. Zabużanin

bezprzykładne szabrownictwo, zaniedbanie, zdziczenie ogrodów, odłogi, ogonki, biedę, a teraz niemal głód. Boleję nad tym, że to aż tak źle poszło! Taka szansa. Tyle rzeczy naprawdę do wygrania i tak już nie przegrane, ale przesrane!”. Tyle Dąbrowska. Może to panu wytłumaczy, dlaczego pokolenia śląskich autochtonów z nostalgią wspominają tamte familoki? Przypisują nam za to listy takie niezwykłą waleczność. Przecież ten pan ni mniej, ni więcej, tylko uważa, że rdzenni Niemcy balowali w Paryżu, a z potężną armią sowiecką przez cztery lata walczyli Ślązacy. I to nie wszyscy, bo przecież inni byli pod Monte Cassino, przechodząc na polską stronę. Niestety, panie Zabużanin, muszę rozwiać tę pańską wizję. Mój stryj czy niedaleki sąsiad akurat w Paryżu balowali z Francuzeczkami (nie wiem, czy pili szampana) służąc tam w niemieckiej armii okupacyjnej, a w oko-

pach Ostfrontu masowo ginęli młodzi chłopcy z Hamburga, Wiednia, Lubeki, Monachium. W każdej niemieckiej jednostce wojskowej byli żołnierze ze wszystkich krańców Rzeszy, a nie w jednej same Ślonzoki, zaś w innej Austriacy albo Sasi czy Alzatczycy. I wie pan, bardzo nieliczni Ślązacy przechodzili też na stronę polską – częściej chyba, dostawszy się do alianckiej niewoli byli do wojska polskiego wcielani. I to nie z miłości do Niemiec czy Hitlera – po prostu jeśli ktoś przetrwał kilka lat na froncie i udało mu się przeżyć, to nie po to, aby zmienić mundur i znów się bić za nieswoją sprawę. Pisze ten Pan (i wielu innych), że nasze teksty są chore z nienawiści. Czytelnikom pozostawiamy osąd, kto na tę przypadłość rzeczywiście cierpi. Dariusz Dyrda PS. Swoją drogą fascynuje mnie, jakie pobudki kierowały tym Panem, gdy sięgam po „Ślůnski Cajtung”.


7

listopad 2016r.

„Ślůnski Cajtung” ukazał się po raz pierwszy listopadzie 2011 roku. Numer „zerowy” był bezpłatny, od następnego, z grudnia 2011 roku, jesteśmy już w kioskach. Piąte urodziny to chyba dobry moment, by dokładnie przepytać jego twórcę, redaktora naczelnego, właściciela i głównego dziennikarza miesięcznika w jednej osobie, alfę i omegę „Cajtunga”.

Moja pasja, a może i powołanie Rozmowa z DARIUSZEM DYRDĄ, redaktorem naczelnym, właścicielem i twórcą Ślůnskigo Cajtunga - Cajtung istnieje od pięciu lat. Senator Maria Pańczyk-Pozdziej twierdzi, że ktoś pana finansuje z zewnątrz. Kto? - Poza sporadycznymi reklamodawcami Cajtung ma tylko jednego sponsora. Naszych czytelników. Te kilka tysięcy ludzi, którzy każdego miesiąca kupują miesięcznik. Kokosów na tym nie ma, ale wystarcza na druk i jakieś drobne honoraria. Nie mam sekretarek ani nawet biura, bo redakcja jest u mnie w domu, więc nawet zostaje niewielki zysk. A pani Pańczyk i jej podobni, nawykli do życia z pieniędzy podatników, nawet nie przypuszczają, że można tanio, z pasji, robić czasopismo. W pale im się to nie mieści, więc szukają tajemnych źródeł finansowania. Jak nie Angeli Merkel , to Putina. Pieniądz nie śmierdzi, jak Angela albo Putin zechcą dać, to wezmę. Ale jakoś nie chcą…

To był poziom żenujący, ale nagle stała się priorytetem, Jurek Gorzelik nawet chciał zlikwidować „Jaskółkę”, żeby cała para szła w tę „NGŚ”. Byłem wtedy członkiem Rady Naczelnej RAŚ, jakoś „Jaskółkę” obroniłem. Jednocześnie jednak startowałem jako kandydat RAŚ na senatora. I ramach swojej kampanii wyda-

Gdybym w 2006 roku nie wstąpił do RAŚ-u, to pewnie nie byłbym tak blisko śląskich spraw, nie wsiąknąłbym w nie na całego łem jednorazowy – jak wówczas myślałem –„Ślůnski Cajtung”. W trakcie kampanii doszło do sytuacji skandalicznej. RAŚ popierał w Katowicach Kutza, a Kutz poparł moją rywalkę, Elżbietę Bieńkowską z PO, zaś szefostwo RAŚ się na moją kampanię wypięło. Przegrałem z Bieńkowską nieznacznie. Zespół „Jaskółki” chciał to po wyborach, opisać i nagle okazało się, że my już jej nie robimy, że mamy oddać gazetę w inne ręce. Oddaliśmy, ale zapadła wtedy decyzja, że zaczynamy wydawać „Cajtung” jako miesięcznik.

- Więc po co dobry dziennikarz, zamiast zarabiać na swoim talencie, bawi się w niszowe czasopismo? - W pytaniu jest odpowiedź. Bo mnie to cieszy. Pięć lat temu pojawiło się wyzwanie. Pomyślałem: to ja wam pokażę, jak robić śląską gazetę. No i robię! - Może pan to rozwinąć? - Czemu nie! W roku 2010 i 2011 byłem redaktorem naczelnym bezpłatnego miesięcznika RAŚ-u, „Jaskółka Śląska”. Robiłem ją „za friko”, dla idei, ale nagle RAŚ znalazł znacznie większe pieniądze, żeby finansować płatną „Nową Gazetę Śląską”.

jeszcze kilka innych tygodników lokalnych. Próbowałem kiedyś robić miejską gazetę Katowic, przez dość długi czas wydawałem miejski tygodnik w Tychach. Czasem kończyło się faktycznie klapą finansową, czasem przynosiło zysk. Znałem więc świetnie wszystkie za i przeciw. Uznałem jednak, że już czas

n Kandydując do senatu takim plakatem w gazetach podkreślałem, że nie jestem „opcja niemiecka”.

- Nie bał się pan ryzyka finansowego? Wydawanie własnego miesięcznika to jednak kilka tysięcy złotych kosztów co miesiąc. Jeśli się na rynku nie przyjmie, można zostać ze sporymi długami… - Dla mnie to nic nowego. Pierwszą własną gazetę zacząłem wydawać bodaj w 1998 roku. Potem było

na prawdziwie śląską rynkową gazetę. Była też – nie ukrywam – kwestia podrażnionej ambicji. Chciałem pokazać szefostwu RAŚ, że gazeta, którą ja zrobię będzie się sprzedawać, a ta dyletancka „Nowa Gazeta Śląska” szybko zniknie z rynku. Tak się też stało. - A więc jednak u przyczyn powstania Cajtunga leży RAŚ! - O, bez wątpienia. Ja wprawdzie od nastolatka wiedziałem, może bardziej czułem niż wiedziałem, że Ślązacy nie są tak do końca Polakami, a w mojej rodzinie kultywowano wspomnienia przedwojennej autonomii. Ale gdybym w 2006 roku nie wstąpił do RAŚ-u, to pewnie nie byłbym tak blisko śląskich spraw, nie wsiąknąłbym w nie na całego. - Od nastolatka? Pan był nastolatkiem za Gierka, w stanie wojennym…


8

listopad 2016r.

w Dzienniku Zachodnim o powstańcu z Chełmu Śląskiego, nazwiskiem Wadas, który powtarzał jej „my by se za ta Polska dali ręce poucinać”. Moja wieś leży dość blisko tego Chełmu, a jednak ja takich powstańców nie spotkałem. Ci, których znałem ja, opowiadali, ze do udziału w powstaniach namówili ich agitatorzy, którzy obiecywali autonomię i straszyli, że pod Niemcami na Śląsku będzie straszna bieda, bo Niemcy mają do zapłacenia ogromne kontrybucje wojenne. Opowiadali tez, że zaraz po wojnie tyski ksiądz prałat Kapica i książę pszczyński bardzo przekonywali za państwem śląskim i ta idea cieszyła się sporym poparciem. Dopiero gdy upadła, za namową tego samego księdza Kapicy duża część ludności opowiedziała się za Polską. Oczywiście, gdy w latach 70. przychodzili do nas na akademie szkolne, z okazji rocznicy powstań, mówili zupełnie inaczej. Różne Pańczyczki i Semki znają chyba tylko te ich oficjalne wypowiedzi.

n W różnych dyskusjach o śląskiej tożsamości, śląskiej literaturze, śląskim języku, Dariusz Dyrda mówi z pasją i swadą. - A co to ma do rzeczy? Słyszę wprawdzie czasem, że w śląskich rodzinach ukrywano ich prawdziwą historię, ale ja tego nie rozumiem. Może dlatego, że wychowałem się na ślą-

jak ŏn boł w tŷj wsi szefŷm NSDAP; –I nic mu za to niŷ zrobili? – Swoje po wojnie ŏdsiedzioł…” Ba, gdy już byłem nieco starszy, przyjaciel ojca, redaktor naczelny tyskiego „Echa” Jan

W PRL-u mało Ślązaków studiowało nie dlatego, że nam zabraniano. Po prostu u nas nachalnie propagowano kult fizycznej roboty. Ślązak mioł iść na gruba i już. Wykształcenie było u nas w pogardzie. skiej wsi, a nie w dużym mieście. I w mojej wsi, tyskich Paprocanach, o każdym koledze wiedziałem, czy ojciec, dziadek, był w Wehrmachcie, czy Luftwaffe, czy w Kriegsmarine. Mój ojciec opowiadał nam o służbie w Wehrmachcie na Bałkanach, a stryj o ostrfroncie, gdzie był dwa razy ciężko ranny. Ojciec mojego bliskiego kolegi o walkach na pustyni w Afrikakorps, gdzie służył u Rommla. Ba, wiedziałem nawet że stary Bryś był w SS. Pamiętam też taką śmieszną historyjkę. Mój stryj, który lubił popić, zawsze jak szedł przez wieś chycony, stawał pod domem jednego z rolników, i wołał: „Heil Hitler!”. Więc go kiedyś pytam: - „Ujek, a co zrobisz, eli ŏn zadzwoni na milicjo?; – Ja… I co ŏn im powiy?, – No, że mu ryczysz heil Hitler pod ŏknŷm!, - A komu mom ryczeć,

- Pan mówi o wydarzeniach sprzed prawie 100 lat. Opowiadali to panu ich uczestnicy? - Oczywiście, że tak. Przecież czterdzieści lat temu, gdy na imprezach rodzinnych czy siedząc z ojcem w piwiarni, przysłuchiwałem się rozmowom mężczyzn, uczestnicy tamtych wydarzeń licznie żyli, mieli po siedemdziesiąt lat. - Mając dwanaście lat siedział pan z ojcem w piwiarni??? - Nie było w tym nic niezwykłego. Nieraz szło się z tatą, on brał sobie piwo, synowi malc, czyli ciemne, praktycznie bezalkoholowe, za to słodkie i się człowiek przysłuchiwał rozmowom. Większość moich kolegów te rozmowy nudziły, ale ja zawsze miałem w sobie historyczną pasję, a żywa historia, opowiadana przez jej uczestników jest najciekawsza. Gdy w 1978 roku trafiłem do liceum, i zacząłem poznawać oficjalną historię Śląska, te pierdoły o wieży spado-

Wyżgoł, w połowie lat 80., opowiadał mi ze łzami w oczach o piekle Łambinowic, przez które przeszedł. Opowieść o polskim obozie koncentracyjnym dla Ślązaków wywołała wtedy u mnie straszny szok. - To wszystko by raczej wskazywało na tożsamość niemiecką, a nie śląską. - Wcale nie. Jedynie na zupełnie odrębną od Polaków historię. Z drugiej strony wiedziałem przecież kto był we wsi powstańcem śląskim. Zresztą powstańcami byli też mój dziadek i jego bracia. Dziadek zginał jeszcze w 1929 roku, ale ci inni opowiadali. Opowiadali przede wszystkim o tym, jak się na tej Polsce zawiedli. Jak ich oszukała. Wspomniana na początku wywiadu Maria Pańczyk pisała

n Przy pracy

chronowej i inne, to wiedziałem, iż to fałsz. Moi licealni koledzy burzyli się, że milczy się o Katyniu, a ja, że o historii Śląska. - Nie było wolno o niej mówić! - Tere fere. Mój ojciec był już wtedy znanym artystą. Więc kiedyś w liceum zaproszono go na spotkanie z uczniami. Na pytanie, jak to się stało, że wybrał sztukę, zaczął od tego, że

machcie. – Ojciec cię za takie oszczerstwa do sądu odda. Z mojego taty robić hitlerowca! Jak śmiesz! - No i co, oddał? - Nie, bo na następnym meczu spotkaliśmy się. Podchodzę więc i pytam: „Panie Henryku, to kaj wyście to za Niŷmca byli?” a on do mnie: „No właśnie, co to za bzdury pan wygaduje”. No to wyjąłem z aktówki zdjęcie, trzech roześmianych żołnierzy pod

Ja od dziecka dużo czytałem, Sienkiewicza znałem niemal na pamięć, „Pana Tadeusza” też. Ale był w tym dla mnie jakiś pierwiastek obcości. Aż – miałem wtedy 11 lat – trafił w moje ręce „Cholonek”. Przeczytałem jednym tchem, bo to była wreszcie powieść o moim świecie. O świecie, który czułem i rozumiałem, tożsamym z sagami rodzinnymi moimi i sąsiadów. wszystko zaczęło się, gdy był w Wehrmachcie. I nagle zaczął opowiadać o swojej służbie w armii III Rzeszy. - Nauczycielka nie zaprotestowała? - Przecież o ile wiem, jej tata także służył w tej armii. Kiedy więc stale słucham, że to przemilczano, ukrywano, to się zastanawiam, czy ja żyłem na jakimś innym Śląsku? Bo ja znam tylko jeden przypadek przemilczania, zresztą bardzo zabawny. - To znaczy? - Mieszkał w Tychach znany dziennikarz sportowy, zastępca redaktora naczelnego „Sportu”. Blisko kolegowałem się z jego zięciem, więc niejako z automatu także z córką. I kiedyś na meczu hokejowym – relacjonowałem je jako student dziennikarstwa dla redakcji „Tempa” – mówię: - Wiesz Asiu, gdy twój tata był w Wehrmachcie… Co ty za bzdury powiadasz, mój tata był na robotach w Niemczech! Parsknąłem śmiechem: Aśka, był w Wehr-

wieżą Eiffla i mówię: „Panie Henryku, to są żołnierze pierwszego pułku 311 dywizji Wehrmachtu. Ten z lewej to mój onkel Hajnel. A ten w środku to niby kto?”. Zrobił się cały czerwony i wymamrotał tylko: „Asiu, ja ci to w domu wytłumaczę”. Dwa lata później jego dzieci wyjechały do Rajchu „na niemieckie pochodzenie”. - Pan jednak nie deklaruje niemieckiego pochodzenia. Ani polskiego. Jednoznacznie określa się jako Ślązak. - Podobnie jak kilkaset tysięcy innych osób. Oczywiście jest to kwestia wyboru tożsamości, panieńskie nazwisko mamy, Wysocka, nie wskazuje przecież na śląskość. I rzeczywiście, dziadek Wysocki, który zmarł ponad 80 lat temu, był gorolem z Altrajchu. Moja mama wychowała się już jednak na Śląsku w latach 30. I 40., gdy przybyszy tu niemal nie było, i wsiąkła w śląskość zupełnie. Niemniej, mając też polskie korzenie, będąc ze strony ojca wnukiem powstańca śląskie-


9

listopad 2016r.

n Ta sorońska koszulka ma być promowaniem kultury śląskiej? Horror. go, mógłbym przyjąć tę polską tożsamość. Mógłbym, gdyby nie to, że jest mi ona zupełnie obca. Ja od dziecka dużo czytałem, Sienkiewicza znałem niemal na pamięć, „Pana Tadeusza” też. Ale był w tym dla mnie jakiś

wówki siedzieli sobie na ławce z piwem, pod blokami, w których dostali z gruby zakładowe mieszkania, i pytali mnie z rozbawieniem: „- Darek, a ty się durś uczysz, ja? – Ja! – Te, aleś ty je gupi!” Wykształcenie było u

Kiedy opisujemy w „Cajtungu” fakty z historii Śląska, to mało nas obchodzi, czy się to spodoba człowiekowi w Lublinie albo Sosnowcu czy Koninie pierwiastek obcości. Aż – miałem wtedy 11 lat – trafił w moje ręce „Cholonek”. Przeczytałem jednym tchem, bo to była wreszcie powieść o moim świecie. O świecie, który czułem i rozumiałem, tożsamym z sagami rodzinnymi moimi i sąsiadów. - „Cholonek” to świat śląskiego lumpenproletariatu! - Nie wychowałem się wśród hrabiów. Owszem, otoczenie ojca to byli intelektualiści, ale była też przecież wieś, w której jednak najwięcej było górników i prostych rolników. A PRL sprowadził Ślązaków – uważam, że świadomie – właśnie do roli lumpenproletariatu. Wypędził naszą rodzimą inteligencję, a ta, która przybyła, była dla nas obca. - Mówi pan, że PRL sprowadził Ślązaków do roli lumpenproletariatu. Jak? - W PRL-u mało Ślązaków studiowało nie dlatego, że nam zabraniano. Po prostu u nas nachalnie propagowano kult fizycznej roboty. Ślązak mioł iść na gruba i już. Matka, której bodaj czterech synów poszło na kopalnię, dostawała wysokie odznaczenie państwowe. Matka, której czterech synów zostało na przykład lekarzami, nie dostawała nic. W efekcie, gdy jako student wracałem z uczelni, moi koledzy z podsta-

nas w pogardzie. Dopiero w ostatnich latach to się zmienia. W Polsce często mają nas za prymitywnych soroni, ale też nie oszukujmy się, tych soroni jest tu mnóstwo. Dowodzą tego choćby koszulki, wypuszczone przez ślonskidizajn.pl, z napisem „Prosto z gruby dupia, a niy z tyjatru”. Do tego czytam, na przykład w Dzienniku Zachodnim, że ten ślonskidizajn promuje naszą kulturę. Horror. - Pan ją promuje? - Staram się. Kulturę, tożsamość, historię. Przecież po to wydaję „Cajtung”, wydałem – nie boję się użyć tego słowa – monumentalną „Historię Narodu Śląskiego” Darka Jerczyńskiego, napisałem pierwszy podręcznik mowy śląskiej „Rīchtig gryfno godka”. Piszę sztuki po śląsku. Byłem dość cenionym dziennikarzem i mogłem pisywać gdzie indziej, o czymś innym. Ale w RAŚ-u moja śląskość stała się moją pasją, a może nawet poczułem, że moim posłannictwem. Dziś coraz częściej nie zgadzam się z szefostwem Ruchu Autonomii Śląska, ale pasja pozostała. - Ale przecież pisuje pan także gdzie indziej. I prawdę powiedziawszy, Ślązakom, często bardzo bogobojnym, może się nie podobać, że naczelny „Ślůnskigo Cajtunga” zaczął ostatnio pi-

sywać do antyklerykalnych „Faktów i Mitów”! - Pierwszy duży tekst, jaki tam napisałem, w numerze z 11 listopada, opowiadał o śląskiej tożsamości, śląskiej kulturze. O tym, że Polska nie rozumie Śląska, bo nie zna jego historii. Jeśli łamy udostępni mi na tę tematykę „Nasz Dziennik” ojca Rydzyka, albo proPiS-owskie „W Sieci” to też chętnie napiszę! Tak się jednak składa, że one są antyśląskie. „Fakty i Mity” nie są, a ja sam raczej nie planuję pisywać w nich tekstów antyklerykalnych. Już raczej humorystyczne tekściki pokazujące ignorancję rządzących w Polsce. Bo napisałem na przykład artykulik o tym, że w Kielcach jest ulica księdza Mikołaja Kopernika, choć Kopernik księdzem nie był. Albo o tym, że senatorowie PiS nie znają polskiej historii, bo patronem roku 2017 ogłosili Tadeusza Kościuszkę, który był właśnie zagorzałym antyklerykałem, któremu dziś po drodze byłoby z KOD- em a nie PiS-em. Albo o tym, że mieszkaniec Myszkowa ogłosił się ostatnio… królem Polski. Piszę o tym zresztą także w bieżącym numerze „Cajtunga”. Zresztą „Fakty i Mity” pod nowym kierownictwem bardzo się zmieniły i w moim odczuciu zmierzają w kierunku porządnego tygodnika opinii. Poza tym uważam jednak, że ta ogromna bogobojność Ślązaków to trochę taki mit, jak nasz etos pracy. - Według pana Ślązacy nie mają etosu pracy??? - Nie mają! O tym etosie lubią opowiadać mieszkańcy wszystkich wielkich dawnych okręgów przemysłowych. Liverpoolu, Zagłębia Ruhry, Łodzi nawet. I Śląska. A wziął się zwyczajnie z krwiożerczego kapitalizmu XIX wieku. Albo zapieprzasz, na kopalni, hucie, zakładach włókienniczych po 12 godzin na dobę, albo raus za bramę, inni już czekają. Robotnik był bydlęciem roboczym, który fabryczny gwizdek rano budził i wzywał do roboty. Ten straszny zapieprz, nazwany potem etosem pracy, był wymuszony. W tym czasie chłop na wsi miał sporo pracy na wiosnę i w żniwa, ale poza tym robił niewiele, le-

szukają, nie dbają. Każde przemysłowe miasto, gdy umiera przemysł, staje się menelskie. Ale menel jest przecież zaprzeczeniem etosu pracy! - Ale religijność Ślązaków to też mit? - Nie jest wcale większa, niż w innych regionach Polski, zwłaszcza wschodniej. Jest głębsza, bardziej przemyślana, ale to dlatego, że u nas kościół katolicki musiał przez stulecia rywalizować z protestantyzmem. No i 400 lat temu – o czym mało kto pamięta – Ślązacy byli w swojej masie protestantami. Dopiero gdy wywołaliśmy, razem z Czechami, w 1618 roku powstanie przeciw cesarzowi niemieckiemu, a powstanie zostało stłumione, cesarz przeprowadził ostrą rekatolicyzację Śląska. Potem

Ten straszny zapieprz, nazwany potem etosem pracy, był wymuszony. Każde przemysłowe miasto, gdy umiera przemysł, staje się menelskie. Ale menel jest przecież zaprzeczeniem etosu pracy! kościół był ostoją śląskości i nawet jeśli krzewił polskość, czynił to delikatniej, niż władze państwowe. Naszą odmienność świetnie rozumieli i czuli kolejni katowiccy biskupi: Adamski, Bednorz, Zimoń. Dopiero arcybiskup Wiktor Skworc zaczął nam intensywnie wmawiać, że jesteśmy Polakami. Chociaż chyba też się już zorientował, że nie tędy droga. Z drugiej strony są też oczywiście duchowni, biskupi, jak opolski Andrzej Czaja, emerytowani gliwiccy Kusz czy Wieczorek, którzy świetnie nasze aspiracje rozumieją, i mniej lub bardziej otwarcie, popierają. Wracając jednak do religijności, uważam, że wśród Ślązaków jest taki sam odsetek ateistów czy agnostyków, jak wśród mieszkańców innych dużych ośrodków miejskich. Na wsiach natomiast zawsze przywiązanie do religii jest silniejsze. Ale też mamy efekt, że na tych wsiach ludzie deklarujący narodowość śląską głosują na antyśląski PiS, bo tak im farorz doradził…

Ja jestem za autonomią Śląska, a nie autonomią czegokolwiek. Dla mnie marzenie o autonomii Śląska oznacza, że nareszcie skończy się wspólny niby-region z Altrajchem i Częstochową! żał na przypiecku, opowiadał bajdy i śpiewał „Oj Dana Dana”. Dlatego obyczaje wiejskie są bogate, a robotniczych nie ma. Bo robotnik albo harował, albo spał, bawić nie miał się kiedy. Gdyby jednak etos pracy naprawdę istniał, to byśmy go widzieli i dziś. A spójrzcie, jak szybko zdegenerowało się pokolenie, w Bytomiu, Świętochłowicach i innych miastach, gdy nagle gruby i huty pozamykano. Dzielnice przedtem robotnicze, stały się chacharskie. Gdyby mieli etos, szukaliby sobie jakiegokolwiek pożytecznego zajęcia. Dbaliby o swoje obejścia. A nie

- Och, całe mnóstwo. Najpierw te nieszczęsne Krakowice. Jako radni wojewódzcy poparli zacieśnianie stosunków z Krakowem, w ramach „regionu Polska Południowa”. Oznacza to automatycznie rozluźnianie więzów z opolską częścią Górnego Śląska, która trafiła do „Regionu Polska Zachodnia”. Ja rozumiem, że ówczesna wicepremier Elżbieta Bieńkowska, która tę bzdurę wymyśliła , nie zna takich regionów jak Śląsk, Mazowsze, Małopolska, Wielkopolska, Polesie, lecz „Polska Zachodnia”, „Polska Południowa”, „Polska Centralna” i tak dalej. Ale RAŚ powinien te regiony znać i domagać się budowania większych niż województwo makroregionów właśnie o te regiony historyczne, a nie popierać – ze szkodą dla wspólnej śląskiej tożsamości –

- Wróćmy do RAŚ-u… - Znowu? - Tak, znowu, bo to jednak w kontekście pięciolecia „Cajtunga” ważne. Początkowo była to gazeta jednoznacznie pro-RAŚ-owa, a ostatnio często można w niej znaleźć krytykę RAŚ-u. - Nie moja wina, że obecne szefostwo RAŚ-u prowadzi często działania, które uważam za nieakceptowalne dla mnie, śląskiego autonomisty. - Na przykład?

te „Krakowice”. Poza tym propagowanie idei autonomii dla całego obecnego województwa śląskiego, z Sosnowcem, Żywcem a nawet Częstochową. Otóż ja jestem za autonomią Śląska, a nie autonomią czegokolwiek. Dla mnie marzenie o autonomii Śląska oznacza, że nareszcie skończy się wspólny niby-region z Altrajchem i Częstochową! - Ale kontrargument brzmi, że aglomeracja zrosła się już w jeden organizm i trudno go rozdzielać. - Nie zgadzam się z tym. Przecież każdy Hanys wie, że sam som „My” a hań som „ŏni”. A ten wspólny organizm… W Niemczech takim wspólnym organizmem jest Mannheim i Ludwigshafen. Dwa duże miasta po dwóch stronach Renu, połączone kilkoma mostami. Gospodarczo funkcjonują jako całość, ale leżą w dwóch różnych landach, bo to po prostu historycznie i kulturowo dwa różne regiony. Podobnie u nas. Czarę goryczy przelała jednak u mnie ubiegłoroczna sprawa z województwem częstochowskim. - To znaczy? - Pojawił się tam pomysł odłączenia się od śląskiego i stworzenia własnego województwa. Dla mnie było oczywiste, że śląscy autonomiści powinni wspierać go ze wszystkich sił. Po pierwsze dlatego, ze jeśli odejdą, to nasze śląskie województwo będzie bardziej śląskie. Po drugie z przyczyn ideowych. Jeśli domagamy się autonomii dla nas, to przecież nie możemy blokować innych, którzy też chcą iść na swoje. Tymczasem radni RAŚ w sejmiku, a zarazem najważniejsze postaci tej organizacji – Jurek Gorzelik czy Heniek Mercik - głosowali za utrzymaniem województwa w obecnym kształcie. Jak dla mnie przestali myśleć kategoriami Śląska, a zaczę-


10 li kategoriami obecnego województwa śląskiego. Przypominają mi coraz bardziej PSL, który za bycie w koalicji i za stołki, był w stanie iść na bardzo wiele ustępstw. - Mocno powiedziane. Nie boi się pan, że za takie słowa usuną pana z RAŚ-u? - Nie boję się, bo liczę się z usunięciem od wielu miesięcy. I prawdę powiedziawszy jest mi to obojętne. Nie będę się od takiej decyzji odwoływał do sądu koleżeńskiego. Ja jestem, i już pewnie do końca życia pozostanę, śląskim autonomistą, ale do bycia nim legitymacja RAŚ-u nie jest mi potrzebna. Zresztą, powiem nieskromnie, moja pozycja na śląskiej scenie jest, dzięki „Cajtungowi”, znacznie mocniejsza, niż gdybym był nawet

listopad 2016r.

co zrobił RAŚ? Udzielił maksymalnego poparcia Twardochowi, twierdząc, że miał prawo do takiego wkurzenia, a za to Pawła zmuszono do wystąpienia z RAŚ-u i potępiono. Kiedy Gorzelik mówi, że „Dać Polsce Śląsk to jak dać małpie zegarek. I jak należało się spodziewać, małpa zegarek zepsuła” – to jest w porządku, a kiedy Dyrda mówi, że w 1939 roku Ślązacy mieli powyżej uszu Polski i cieszyli się z powrotu Niemców, to niepotrzebnie drażni Polaków. Jednym jak widać wolno, innym nie. Co ciekawsze, sam Jurek Gorzelik wypowiedział się w tej sprawie o wiele oględniej, i wówczas wśród jego pretorian zapanowała konsternacja, no bo szef wydał werdykt inny niż ich. Zamilkli. Ale ten wywiad miał być o „Cajtungu” czy o RAŚ-u?

Nie jest istotne, czy będziemy skonsolidowani, ani czy będziemy się Polakom podobać. Nie musimy być skonsolidowani, musimy być wyraziście śląscy. Wtedy i tylko wtedy Polacy uwierzą, że my naprawdę stanowimy odrębną grupę etniczną, narodowość. I wówczas jest szansa, że fakt ten zaakceptują, chociaż wcale im się nie będzie to podobać. wiceprzewodniczącym RAŚ-u. Dziesięć tysięcy ideowych Ślązaków czyta co miesiąc moją gazetę, dając mi setki dowodów uznania. - To czemu sam pan z RAŚ-u nie wystąpi? - Z tej samej przyczyny z której do niego wstąpiłem. Bo jestem śląskim autonomistą, a ta organizacja – niezależnie od błędów jakie robi – nazywa się Ruch Autonomii Śląska. - Wielu działaczy RAŚ dla odmiany uważa, że to właśnie pan szkodzi śląskiej sprawie. Choćby takimi tekstami, jak „U nas witali radośnie” z sierpniowego Cajtunga, gdzie opisywano, jak to Ślązacy w 1939 roku entuzjastycznie witali wkraczający Wehrmacht. Twierdzą, że szkodzi pan tym wizerunkowi Ślązaków w Polsce. - Kiedy opisujemy w „Cajtungu” fakty z historii Śląska, to mało nas obchodzi, czy się to spodoba człowiekowi w Lublinie albo Sosnowcu czy Koninie. To po pierwsze. Po drugie jednak dla tych działaczy ważniejsze od tego, co mówi, jest ważniejsze, kto mówi. - Chyba nie do końca rozumiem… - Wyjaśnię na przykładzie. W grudniu 2013 roku Sąd Najwyższy uznał, że Stowarzyszenie Osób Narodowości Śląskiej nie może istnieć. Znany śląski pisarz Szczepan Twardoch (nie należący do RAŚ-u) skomentował to na facebooku słowami: „Pierdol się Polsko!”. Mniej znany działacz RAŚ-u, dziennikarz i szołmen Paweł Polok z Rybnika nazwał na tym samym facebooku Polskę „bękartem”. I

- A da się o śląskich aspiracjach mówić w oderwaniu od RAŚ-u? Tymczasem „Cajtung” jest głosem tych śląskich aspiracji! - To prawda, dlatego stale ubolewam, że obecny RAŚ oddala się od swoich pierwotnych założeń. Zarazem tracąc na poparciu. Przypomina mi w tym Platformę Obywatelską, swojego sejmikowego koalicjanta. Ale jest nie tylko RAŚ, istnieje bogactwo śląskich organizacji, i myślę, że RAŚ albo nauczy się z nimi naprawdę współpracować, albo będzie tracił na znaczeniu. Pokazały to świetnie wybory parlamentarne sprzed roku. Do sejmu wystartował komitet „Zjednoczeni dla Śląska” współtworzony przez RAŚ, zaś do senatu w dwóch okręgach komitet „Ślonzoki Razem”, któremu RAŚ nie udzielił poparcia. No i okazało się, że „Zjednoczeni dla Śląska” dostali wynik kompromitujący, znacznie poniżej 5%, a „„Ślonzoki Razem” ponad 20%. Okazało się, że na śląskiej scenie może być dla RAŚ-u alternatywa. - Ale po co? I tak stanowimy już dziś na Śląsku mniejszość. Jeśli jeszcze nie będziemy skonsolidowani, to tym bardziej nikt nie będzie się z nami liczył! - Tak, znam to. I nie zgadzam się. Nie jest istotne, czy będziemy skonsolidowani, ani czy będziemy się Polakom podobać. Ważne jest, żebyśmy umieli przekonać do naszej odrębności. I dlatego „U nas witali radośnie” było ważnym i dobrym tekstem, bo Polak nagle poczuł, że my jednak się Polakami nie czujemy. Mógł wprawdzie pomyśleć – jeśli o tekście tylko słyszał, a nie czytał go - że czujemy się Niemcami albo nawet hitlerowca-

n „Rychtig gryfno godka” napisałem w 2008 roku. Do dziś jest to jedyny podręcznik mowy śląskiej. mi, ale to i tak lepsze, niż wmawianie im, że Ślązacy są Polakami, którzy zawsze marzyli o połączeniu się z macierzą. Nie musimy być skonsolidowani, musimy być wyraziście śląscy. Wtedy i tylko wtedy Polacy uwierzą, że my naprawdę stanowimy odrębną grupę etniczną, narodowość. I wówczas jest szansa, że fakt ten zaakceptują, chociaż wcale im się nie będzie to podobać. - Nie boi się pan, że obecna, PiS-owska władza w jakiś sposób zmuszą pana do zaprzestania wydawania Cajtunga? - Z tym też się liczę. Mamy do czynienia z nacjonalistycznymi rządami o autorytarnych zapędach. Przecież jeśli doradca prezydenta RP, Aleksander Nalaskowski, mówi, że tacy jak ja powinni za zdradę Polski trafiać do więzienia, to trudno się nie bać. Ślązacy są generalnie ludem pokornym i posłusznym władzy, we mnie jednak ten polski gen dziadka Wysockiego gdzieś siedzi, bo nie umiem być po-

korny ani posłuszny, gdy się nie zgadzam. Oczywiście mogą mi zamknąć gazetę, mogą nawet zamknąć mnie i

patrzeć jak dorastają. Chcę je uczyć kochać Śląsk i mówić po śląsku. Bo dla mnie prawdziwym Ślązakiem jest

Bo dla mnie prawdziwym Ślązakiem jest nie ten, kierego opy poradziły godać po ślůnsku, ino tŷn, kierego dziecka poradzom. wielu innych, ale takie działania jeszcze bardziej rozbudzą śląskie aspiracje. Lubię przy takich okazjach przypominać przypadek irlandzki. Tam idea niezależności od Anglii cieszyła się praktycznie zerowym poparciem, dopóki angielskie władze nie zaczęły brutalnie represjonować – do rozstrzelania włącznie – garstki irlandzkich działaczy patriotycznych. Stało się to w 1916 roku i od tego momentu Irlandczycy zaczęli masowo popierać niepodległość. - Chce pan zostać męczennikiem za śląską sprawę??? - Ja mam jeszcze małe dzieci, chcę

nie ten, kierego opy poradziły godać po ślůnsku, ino tŷn, kierego dziecka poradzom. Tak więc mam inne plany, niż zostać męczennikiem. Ale wiem, w jakim miejscu jestem ja, śląski działacz i dziennikarz Dariusz Dyrda, wiem też w jakim miejscu jest dziś Polska, więc nie wykluczam żadnej ewentualności. - Dziękujemy. Czego życzyć na 5-lecie Cajtunga? - Jak to czego? Wywiadu z okazji 10-lecia! Rozmawiali: Joanna Noras, Adam Moćko


11

listopad 2016r.

Nie 11 lecz 5 listopada Polska uzyskała państwowość. W Pszczynie

Przemilczana rocznica

Świętując 11 listopada – dzień, w którym w historii Polski nie wydarzyło się nic szczególnego – Polacy nie zauważyli, że właśnie minęło równe 100 lat od rzeczywistej restytucji państwowości polskiej. Co dziwniejsze, przeoczyły – a przynajmniej przemilczały - to także władze Pszczyny. A to właśnie w tym górnośląskim mieście 5 listopada 1916 roku oficjalnie i urzędowo ogłoszono odrodzenie się państwa polskiego.

N

ie był to przypadek. Pszczyna, siedziba potężnego magnackiego rodu von Hochberg, stała się we 1915 roku Kwaterą Główną armii niemieckiej. Rezydował tu sam cesarz Wilhelm II (książę pszczyński był jego adiutantem), marszałek von Hindenburg i generał Ludendorff. Tutaj też spotykali się sojusznicy, cesarze Niemiec i Austro-Węgier. W 1916 roku całe tereny polskie znajdowały się w rękach sojuszniczych armii niemieckiej i austro-węgierskiej. Wiele wskazywało na to, że sojusznicy ci wojnę wygrają, zaczynali się więc zastanawiać, jak zbudować powojenny ład. I co uczynić z ziemiami polskimi (oraz ukraińskimi na przykład), które zdobyli na Rosji. Z drugiej stronie bardzo krwawa wojna wciąż trwała i warto było dość liczny naród polski mieć po swojej stronie. Choćby po to, by zbudować polską armię, walczącą przy niemieckim boku. Ale walczącą z przekonaniem, jak przy Napoleonie Bonaparte. Pomysł ten wyszedł od generała Ericha Ludendorffa i został zaakceptowany przez obu cesarzy. Dlatego też sojusznicy zdecydowali, że warto odbudować państwo polskie. Oczywiście nie na terenach śląskich (na to by nikt nawet w żartach nie wpadł),

ani nawet nie na terenach zaboru niemieckiego i austriackiego. Odrodzone królestwo polskie miało powstać na obszarze zaboru rosyjskiego. I o ile jego zachodnia granica była dość jasno określo-

ko adiutant, ale i przyjaciel od młodych lat cesarza Wilhelma (z czasów, gdy ten był jeszcze następcą tronu). Nie bez znaczenia był także fakt, iż książę rozumiał język polski. No i dalekie, bo dale-

Na Hochberga z Pszczyny stawiał jednoznacznie cesarz niemiecki, jednak austriacki konsekwentnie obstawał przy kandydaturze żywieckiego arcyksięcia von Habsburg, z bocznej linii swojego własnego rodu. Być może właśnie ten spór powodował, że przez dwa lata, aż do jesieni 1918 roku, nie doszło do koronacji króla Polski. na – o tyle wschodnia pozostawała sprawą otwartą. Może aż po Smoleńsk…

KSIĄŻĘ PSZCZYŃSKI MIAŁ BYĆ KRÓLEM Akt 5 listopada wydano w Pszczynie, bo to było centrum funkcjonowania państwa niemieckiego jesienią 1916 roku. Ale chyba nie tylko dlatego. Wiele wskazuje na to, ze królem polskim miał zostać właśnie książę pszczyński – nie tyl-

n Jan Henryk XV voh Hochberg, książę na Pszczynie. To jego upatrzył sobie cesarz Wilhelm II na przyszłego króla Polski. Po I wojnie światowej czynił zabiegi dyplomatyczne, by utworzyć republikę górnośląską, której zapewne zamierzał być premierem.

kie, ale miał jednak piastowskie korzenie. Poprzez żoną skoligacony był również z brytyjską rodziną królewską. W każdym razie na von Hochberga stawiał jednoznacznie cesarz niemiecki, jednak austriacki konsekwentnie obstawał przy kandydaturze żywieckiego arcyksięcia von Habsburg, z bocznej linii swojego własnego rodu. Być może właśnie ten spór powodował, że przez dwa lata, aż do jesieni 1918 roku nie doszło do koronacji króla Polski, a władzę w Polsce sprawowała Rada Regencyjna (Regent to osoba sprawująca funkcje królewskie podczas bezkrólewia). Tak, sprawowała władzę! Bo Akt 5 listopada nie był zwykłym kawałkiem papieru, który miał zapewnić państwom centralnym kanonenfuter, polskiego rekruta. Za ogłoszoną 5 listopada w Pszczynie proklamacją królestwa polskiego poszły bardzo szybko konkretne działania. Ale zanim o nich. Akt 5 listopada był dokumentem rangi niezwykłej. W XVIII wieku wszyscy trzej zaborcy zgodnie stwierdzili, że nazwa Królestwo Polskie nigdy się już nie pojawi, ze byt ten wymazano na zawsze. W 1815 roku najpotężniejsze po upadku Napoleona państwo świata – Rosja – złamało jednak tę umowę, tworząc królestwo polskie, którego monarchą został rosyjski car. I przez kolejne sto lat, mimo ograniczania autonomii Polski w ramach imperium Romanowów, carowie nosili także polską koronę. Akt 5 listopada diametralnie to zmieniał. Pozostali zaborcy także odeszli od ustaleń z 1795 roku – i postanowili pro-

n Cesarz Niemiec Wilhelm II i Austrii Franciszek Józef postanowili odrodzić państwo polskie. Akt 5 listopada był jednym z ostatnich dokumentów, które podpisał Franz Josef. Zmarł 21 listopada.


12

listopad 2016r.

klamować własne królestwo polskie. Nagle był car Mikołaj, noszący tytuł króla Polski, ale nie władający królestwem, oraz nowo proklamowane – pod auspicjami obu cesarzy niemieckich - króle-

wa polska zyskała międzynarodowy rozgłos. W grudni 1916 roku niepodległość Polski uznały Włochy, miesiąc później za niepodległością Polski wypowiedział się prezydent USA.

7 października 1918 roku ogłosiła niepodległość Polski, zaś 12 października przejęła od Niemiec i Austro-Węgier władzę zwierzchnią nad wojskiem na terenach zaboru rosyjskiego. Państwo polskie w październiku 1918 roku było faktem, więc niby jakim cudem mogło powstać kilka tygodni później, 11 listopada? stwo polskie, rzeczywiście posiadające terytoria polskie. Zachowanie Niemiec i Austro-Węgier wywołało oburzenie nie tylko w Rosji, ale też w Anglii i Francji.

5 LISTOPADA SPRAWA POLSKA UZYSKAŁA ŚWIATOWY ROZGŁOS Rosja odpowiedziała też własnymi dokumentami. Już 10 dni później (15listopada) carski rząd zapowiedział stworzenie Polski ze wszystkich etnicznych polskich ziem, pozostającej z Rosją jedynie w unii personalnej, to znaczy wspólnego monarchy (a więc w takiej, jaką dziś mają Kanada, Australia i Wielka Brytania!). To właśnie na skutek Aktu 5 listopada, a nie amerykańskich wojaży Paderewskiego, czy wojaków Piłsudskiego, spra-

Jednak bardzo dużo zaczęło się też dziać w samej Polsce. Powołana Aktem 5 listopada Tymczasowa Rada Stanu zaczęła funkcjonować już 14 stycznia 1917 roku. Dwa dni później podporządkowuje

ministra wojny. Zresztą sam był zdumiony Aktem 5 listopada, wszak w odbudowę suwerennej Polski nie wierzył, niewiele wcześniej pisząc: „Politycznym celem wojny, który sobie od początku stawiałem, było i jest dotąd zlanie się Galicji i Królestwa w składzie monarchji Austro-Węgierskiej. Nie sądziłem i nie sądzę, że można było w tej wojnie uzyskać lepsze warunki życia dla Polski”. 3 lipca 1917 roku Tymczasowa Rada Stanu uchwaliła projekt tymczasowej organizacji polskich naczelnych władz państwowych, a w dniu 25 lipca, powołała Radę Regencyjną, czyli coś na kształt kieszonkowego parlamentu. Zasiadali w niej prymas królestwa polskiego Aleksander Kakowski (ostatni taki prymas, jego następcy byli już prymasami Polski), arystokrata Zdzisław książę Lubomirski i (też arystokrata) Józef hrabia Ostrowski. 3 stycznia 1918 roku Rada wydała dekret „o tymczasowej organizacji Władz Naczelnych w Królestwie Polskiem”i de

Polska nie musiała 11 listopada 1918 roku powstawać, bo już od kilku miesięcy państwo działało. Działało powołane aktem 5 listopada, wydanym w Pszczynie, na Górnym Śląsku. I tak naprawdę ten dzień jest początkiem odradzania się po zaborach państwa polskiego. się jej Polska Organizacja Wojskowa. A Józef Piłsudski wszedł jak najbardziej w skład Rady, będąc w nim kimś na kształt

facto w tym samym momencie zaczęła polski aparat państwowy tworzyć. Jeszcze wcześniej, w listopadzie 1917 roku,

powołała też pierwszy rząd polski z premierem Janem Kocharzewskim. Państwo polskie powstawało, chociaż Piłsudski siedział w niemieckim internowaniu.

RADA REGENCYJNA OGŁOSIŁA NIEPODLEGŁOŚĆ POLSKI 13 lutego 1918 Rada Regencyjna wbrew woli Niemiec i Austro-Węgier

prosił przybyłego dzień wcześniej do Warszawy Józefa Piłsudskiego i powierzył mu tekę ministra wojny. 14 listopada Rada Regencyjna przekazała mu swoją władzę. Piłsudski zjawił się w Warszawie 10 listopada, wypuszczony z niemieckiego internowania i przywieziony przez nich do Polski. I Niemcy bowiem, i sama Rada Regencyjna, zda-

Akt 5 listopada nie był zwykłym kawałkiem papieru, który miał zapewnić państwom centralnym kanonenfuter, polskiego rekruta. Za ogłoszoną 5 listopada w Pszczynie proklamacją królestwa polskiego poszły bardzo szybko konkretne działania. ogłosiła, że będzie „czerpać prawo sprawowania zwierzchniej władzy państwowej opierając się na woli Narodu, wierząc, że Naród pragnie posiadać symbol swej niepodległości i około tego symbolu stanąć zamierza”. A 7 października 1918 roku ogłosiła niepodległość Polski, zaś 12 października przejęła od Niemiec i Austro-Węgier władzę zwierzchnią nad wojskiem na terenach zaboru rosyjskiego. Państwo polskie w październiku 1918 roku było faktem, więc niby jakim cudem mogło powstać kilka tygodni później, 11 listopada? Bo 11 listopada nie wydarzyło się w Polsce nic. Nic poza śniadaniem. Na które członek Rady, Józef Ostrowski za-

wali sobie sprawę, że w objętej rewolucyjnym wrzeniem Europie, gdzie monarchie upadają jedna po drugiej, nie ma mowy o powołaniu królestwa polskiego, że Polska musi powstać jako republika. W Niemczech była rewolucja komunistyczna, w Rosji rewolucja komunistyczna już w zasadzie wygrała, więc jeśli miała nie wybuchnąć też w Polsce, to na czele władz nie mogło stać dwóch arystokratów i arcybiskup. Na czele polskich władz musiał stanąć ktoś popularny, ale zarazem do zaakceptowania przez lewicujący lud. Kimś takim był właśnie świetnie znany z działalności w Polskie Partii Socjalistycznej – Józef Piłsudski. To dlatego

Król Polski w Pszczynie obiad zjadł. Wypędzi Żydów, nada autonomię

W

Pszczynie 5 listopada 2016 roku, w setną rocznicę Aktu 5 listopada, który nadał Polsce państwowość – nie działo się nic. No może prawie nic. Zjawił się tutaj bowiem świętować król Polski! I nie chodzi oczywiście o Jezusa Chrystusa, który został koronowany dwa tygodnie później, lecz o Wojciecha Edwarda I Leszczyńskiego, który monarchą został wcześniej, bo 16 lipca. A królew-

w żaden sposób spowinowacony z tamtym królem. Magnacki ród Leszczyńskich wymarł bezpotomnie w roku 1766. Ale Sejmowi Walnemu (hmmm), który wybrał pana Wojtka na króla, to nie przeszkadzało.

POGADANKA Z RESTAURACJI Tak, tak – bo jest i Sejm Walny, i Rada Królewska i cały dwór. I

Gdzie o Akcie 5 listopada mówił dużo i nawet z sensem. I to jest prawdziwy problem tej okrągłej rocznicy. Że jedynym – poza naszą redakcją – kto ją w Polsce potraktował z szacunkiem, jest postać tak niepoważna, jak król z Myszkowa. Że tylko on i my zjawiliśmy się tego dnia w Pszczynie. Poza tym miasteczko było senne, jak to w sobotni dzień. Nawet turystów było, jak na pszczyński rynek, mało.

„Dajemy czas Żydom, by do 29 października A.D. 2016, tj. do Święta Chrystusa Króla opuścili dobrowolnie stanowiska publiczne w III RP oraz stanowiska kościelne na Ziemiach Korony Polskiej, jako księża, biskupi i kardynałowie idąc na dobrowolne emerytury oraz w stan spoczynku. (…) W odpowiednim czasie zostaną oni wydaleni bez żadnych praw do czci i uposażeń.” ska rezydencja znajduje się w województwie śląskim – w podczęstochowskim Myszkowie. Leszczyński swoje pretensje do tronu polskiego opiera o nazwisko. Bo, jak przekonuje, Stanisław Leszczyński był ostatnim, suwerennie wybranym przez Polaków, królem. Więc jest jego naturalnym sukcesorem. Z tym, że myszkowski Leszczyński nie jest

właśnie część tego dworu przybyła 5 listopada do Pszczyny, by świętować tu odrodzenie królestwa polskiego w 1916 roku. Zjawili się Stefan Kramarski, wicemarszałek Wielki Koronny oraz Małgorzata Piszczek z Rybnika, członkini tejże Rady. W pszczyńskiej restauracji Frykówka świętowali akt 5 listopada, a król przez internet wygłosił pogadankę do poddanych.

DAM WAM AUTONOMIĘ Król wiedział gdzie jest – i wyraził gotowość nadania Śląskowi autonomii. Bo jak zauważył, miał ją nie tylko w „masońskiej II Rzeczypospolitej”, ale i w koronie czeskiej, oraz monarchii Habsburgów. Problem jedynie taki, że jest pewnie gotów nadać

autonomię także: Litwie, Ukrainie, Białorusi, Estonii, Łotwie, a nawet francuskiej Lotaryngii. Tak, tak, Wojciech I uważa się za władcę sporego kawałka Europy, a nie tylko Polski w obecnych granicach. W zasadzie wszystkiego, co kiedykolwiek, choć na chwilę było Polską lub (Lotaryngia) należało do rodu Leszczyńskich. Zanim się to wydarzy, król musi się oficjalnie koronować. Wierzy, że już niebawem dokona tego emerytowany arcybiskup Karagandy (Kazachstan) Jan Lenga, zamieszkujący aktualnie w domu księży-emerytów w Licheniu. Obu panów łączy jedno, wszędzie widzą masonerię. To dlatego król postanowił uczynić Lengę prymasem Polski, a wszystkich obecnych arcybiskupów– masonów, katowickiego Wiktora Skworca też, przepędzić w trzy diabły, likwidując episkopat Polski.

ŻYDZI RAUS Zresztą wydał już edykt, iż wszystkich masonów i Żydów z Polski wypędzi. W edykcie z 26 września 2016 czytamy: „Dajemy czas Żydom, by do 29 październi-

n Wojciech I (pierwszy z lewej) ze swoim dworem w pszczyńskiej restauracji Frykówka. To stąd zaraz wygłosi pogadankę do poddanych. ka A.D. 2016, tj. do Święta Chrystusa Króla opuścili dobrowolnie stanowiska publiczne w III RP oraz stanowiska kościelne na Ziemiach Korony Polskiej, jako księża, biskupi i kardynałowie idąc na dobrowolne emerytury oraz w stan spoczynku. (…) W odpowiednim czasie w przyszłości zostaną oni wydaleni z Ziem Korony Królestwa Polskiego, bez żadnych praw do czci i uposażeń.” Król ubolewa, że Żydzi nie posłuchali majestatu, 29 października minął, a oni wciąż urzędują. Król szuka sojuszników dla swoich monarchistycznych działań. Chętnym okiem spogląda na Ruch Autonomii Śląska. Dla monarchy z Myszkowa byłby to

sprzymierzeniec potężny. Niestety – dla niego – Jerzy Gorzelik nie widzi szans na taką współpracę, gdyż, jak wyjaśnia, z przekonań jest republikaninem nie monarchistą, a ponadto, ani z Polski, ani ze Śląska nie chce wypędzać Żydów. Niebawem więc zapewne dowiemy się od króla, że RAŚ to także ruch żydowsko-masoński. A i naszą redakcję opanowali Żydzi i masoni. Gdyby nie te rasistowskie ciągoty, można by Wojciecha Leszczyńskiego traktować jako gościa pozytywnie zakręconego. A tak, jedynie smutek, że nikt poważniejszy nie zjawił się w Pszczynie 5 listopada… Dariusz Dyrda


13

listopad 2016r.

n Pałac w Pszczynie. To tu w latach 1915-1916 była niemiecka kwatera główna i tu narodził się Akt 5 listopada. wią długo i bałamutnie. Że to symboliczna data, bo Piłsudski przyjechał do Warszawy. Czyli co, 11 listopada Polacy świętują przyjazd pociągu z Berlina? Oczywiście 11 listopada 1918 roku to data niezwykle ważna. Ale nie tyle w historii Polski, co całego świata. Tego bowiem dnia skończyła się I wojna światowa a zwycięzcy zasiedli do stołu negocjować przyszły kształt europejskich granic. Nawet gdyby nie było Rady Regencyjnej i Piłsudskiego, Polska i tak by powstała (podobnie jak powstały Czechosłowacja, Litwa, Łotwa, Estonia, chociaż ani Piłsudskiego, ani żadnych Legionów nie miały)- bo konferencja obradowała zgodnie z 14

11 listopada nie jest żadną datą odrodzenia Polski. Data ta w procesie powstawania państwa polskiego nie miała większego znaczenia. Ot, powołanie jednego z ministrów. Ale Polska nie musiała 11 listopada 1918 roku powstawać, bo już od kilku miesięcy państwo działało. Działało powołane aktem 5 listopada, wydanym w Pszczynie, na Górnym Śląsku. I tak naprawdę ten dzień jest początkiem odradzania się po zaborach państwa polskiego. Dlaczego więc jest niedostrzegany? Przyczyna jest chyba tylko jedna. Do pol-

zaborów powstała, bo tak zdecydowali cesarze Niemiec i Austrii, politycy w Berlinie i Wiedniu. Do tradycji tej bardziej pasuje udawanie, że to Piłsudski dokonał czegoś ważnego 11 listopada. A on wtedy jedynie u Ostrowskiego zjadł śniadanie. Dariusz Dyrda

n Akt 5 listopada był newsem dnia w całej monarchii habsburskiej i niemieckiej. Niemcy i Rada Regencyjna postawili właśnie na niego! I przekazali mu rządy w funkcjonującym od kilku miesięcy państwie polskim. Tak więc 11 listopada nie jest żadną datą odrodzenia Polski. Data ta w procesie powstawania państwa polskiego nie miała większego znaczenia. Ot, powołanie jednego z ministrów.

11 LISTOPADA TO TYLKO KULT JEDNOSTKI Jednak kiedy Piłsudski zmarł (w 1935 roku) jego polityczny obóz rozpoczął bu-

dowanie kultu jednostki swojego naczelnika. Nie jako osoby, która w 1926 roku zbrojnym zamachem stanu odebrała władzę demokratycznie wybranemu rządowi – lecz jako zbawcy ojczyzny, temu, kto odzyskał dla niej niepodległość. I dla tych potrzeb ogłosili w 1937 roku dzień 11 listopada Świętem Niepodległości. A po upadku komuny – w 1989 roku – przywrócono je bezrefleksyjnie, bo to święto przedwojenne, więc na pewno lepsze od komunistycznych. Tylko nie przypadkiem, prawie nikt nie potrafi powiedzieć, jak to się 11 listopada ta Polska odrodziła. A ci, którzy próbują to wyjaśnić, mó-

Piłsudski w odbudowę suwerennej Polski nie wierzył, pisząc: „Politycznym celem wojny, który sobie od początku stawiałem, było i jest dotąd zlanie się Galicji i Królestwa w składzie monarchii Austro-Węgierskiej. Nie sądziłem i nie sądzę, że można było w tej wojnie uzyskać lepsze warunki życia dla Polski” punktami prezydenta USA Woodrow Wilsona, które zakładały prawo narodów do samostanowienia.

skiej narracji historycznej, narracji powstań i zrywów niepodległościowych nijak nie pasuje fakt, że Polska po latach

n Książę –regent Zdzisław Lubomirski. To on – a nie Piłsudski – już od 1917 roku tworzył zręby państwowości polskiej.


14

listopad 2016r.

Marzenie się ziściło, Makula ma Teatr Górnośląski

Sam je naszo kultura Marian Makula marzył o tym od lat. Gdy prawie dwie dekady temu ten artysta kabaretowy przełożył „Zemstę” Fredry na śląski, i zaczął ją wystawiać po domach kultury, zaświtała mu myśl, by znaleźć stałe miejsce dla swojej trupy teatralnej. Zwłaszcza, że po „Pomście” przyszły kolejne świetne inscenizacje.

W

ciągu tych dwudziestu lat stał się Makula człowiekiem-instytucją. „Zolyty”, „Głos się zrywo” i wiele innych, w których był autorem libretta, reżyserem, aktorem, ale i producentem powodowały, że każdy człowiek obeznany nieco z kulturą na Górnym Śląsku, znał to nazwisko. A w jego przedstawieniach grywało coraz więcej profesjonalnych aktorów. Muzkę tworzyła sama Katarzyna Gaertner. Niektórym wprawdzie nie podobało się, że Makula „trywializuje” wielkie dzieła polskiej i światowej literatury czy operetki, nadając swoim spektaklom nieco rubaszny, czasem nieco prostacki, styl. „Źle się bawisz, Marian” – pisał w felietonie śp. Michał Smolorz. Ale przecież taki właśnie jest górnośląski humor. Humor przemysłowej klasy robotniczej. A Makula dla niej tworzy. I powoduje, że ludzie, którzy czasem nigdy nie byli w teatrze, a tym bardziej w operze, przychodzą na te przedstawienia. Bo to jest sztuka, która im w duszy gra.

KOLĘDOWANIE BEZ EFEKTÓW Od końca XX wieku w zasadzie regularnie grywa przy pełnych salach. A mimo to kolędowanie w sprawie teatru na wskroś śląskiego nie przynosiło efektów: - Byłem u kilku prezydentów górnośląskich miast, gdy Jurek Gorzelik był wicemarszałkiem województwa, odpowiedzialnym za kulturę, rozmawiałem kilka razy i z nim, ale wszystko grochem o ścianę. Spotykałem się z obojętnością i niezrozumieniem, że jednak czym innym jest teatr objazdowy, a czym innym taki, który ma stałą swoją scenę i do którego widz się przyzwyczaja – opowiada Makula. Sam jest z Rudy Śląskiej, więc najchętniej ulokowałby teatr tam. Ale choć prezydentem miasta był Andrzej Stania, wieloletni prezes Związku Górnośląskiego, jakoś nie widział potrzeby takiej placówki. Gdzie indziej podobnie. Ostatecznie jednak znalazł przystań oraz wsparcie. Wsparcie nowego prezydenta Bytomia, ale przede wszystkim też prywatnego biznesmena z tego miasta. Który w dawnym Domu Kultury huty Florian prowadzi swoją restaurację. Budynek w roku 1992 przejął od huty za długi. Była to wówczas ruina. Po remoncie otwarł na parterze restaurację. A na piętrze – jak to w domach kultury – znajduje się odremontowana sala teatralna.

– Kiedy czytam w gazetach, że to mój teatr, za każdym razem się zżymam. Bo teatr jest przedsięwzięciem społecznym, który bez dużej pomocy Roberta Jońcy z restauracji „Belford” i prezydenta Bytomia Damiana Bartyli nie miałby szans zaistnieć.

TEATR NAD RESTAURACJĄ - Jakiś czas temu, gdy restauracja zaczęła działać, zjawił się u mnie Marian Makula, że chętnie wystawiałby u mnie swoje sztuki, zapaliłem się do pomysłu. I od tego czasu współpracujemy. Zaowocowało tym, że mam w budynku nie tylko restaurację ale i prawdziwy teatr – z entuzjazmem mówi Jońca. Rzeczywiście, Teatr Górnośląski jest przedsięwzięciem, które powołano na podstawie porozumienia trzech podmiotów. Jednym z nich jest rzeczywiście Agencja Artystyczna Makula, ale dwa pozostałe to Restauracja „Belford” oraz Stowarzyszenie Wykonawców Animatorów a Twórców Górnego Śląska SWAT. Cho-

Pracę nad dostosowaniem sali (i zebraniem na to funduszy, przez SWAT) trwały kilka miesięcy, ale ostatecznie 8 października, w sobotę, Teatr Górnośląski w Łagiewnikach otwarł swoje podwoje dla widowni. Działanie zainaugurowano oczywiście „Pomstą”. – To moje sztandarowe przedstawienie, do tej pory, z nie malejącym zainteresowaniem, zagraliśmy je ponad 200 razy. Zastanawiałem się wprawdzie, czy nie rozpocząć działalności jakąś prapremierą, ale uznałem, że „Pomsta” we własnej siedzibie Teatru będzie lepsza. A do tego, co tu ukrywać, podczas prac remontowych i organizacyjnych, na przygotowanie premiery, napisanie tekstu, muzyki, stworzenie scenografii, zwyczajnie brakło czasu – wyjaśnia Marian Makula.

GÓRNOŚLĄSKI CZY AUTORSKI? Teatr ma w planach wystawianie sztuk we własnej siedzibie przynajmniej raz w miesiącu. – Bo oczywiście nie rezygnujemy z tego, co robimy od prawie dwudzie-

kolędowanie w sprawie teatru na wskroś śląskiego nie przynosiło efektów: - Byłem u kilku prezydentów górnośląskich miast, gdy Jurek Gorzelik był wicemarszałkiem województwa, odpowiedzialnym za kulturę, rozmawiałem kilka razy i z nim, ale wszystko grochem o ścianę. Spotykałem się z obojętnością i niezrozumieniem ciaż tu trzeba koniecznie dodać, że prezesem stowarzyszenia SWAT jest właśnie Makula. - Prezesem i pomysłodawcą – wyjaśnia on sam: - SWAT nie powstał po to, by pomóc mi stworzyć teatr, ale raczej jako platforma wymiany doświadczeń i wzajemnego wspierania się tych, którzy tworzą po śląsku. Był wśród nas do niedawna nieodżałowany Jorguś Cnota. I w zasadzie wszyscy w SWAT-cie zgadzaliśmy się, że przydałby się teatr taki prawdziwie śląski. Że owszem, i Teatr Wyspiańskiego i Teatr Korez sięgają coraz obficiej po teksty o Śląsku i po śląsku, ale jednak na zmianę z innym repertuarem. A tak, jak istnieją teatry muzyczne, czy komediowe, warto było też na Śląsku mieć Teatr Górnośląski. Owszem, znalazłem w zespole SWAT-a wsparcie, ale podobnie jak każdy z nich może liczyć na moje przy własnych przedsięwzięciach – wyjaśnia Makula.

stu lat, czyli przedstawień wyjazdowych. To jednak główne źródło dochodów naszego teatru – tłumaczy Makula. Trzeba natomiast poczekać, czy będzie to autentyczny Teatr Górnośląski czy też autorski teatr Mariana Makuli. Czy będzie wystawiał też inne przedstawienia czy tylko jego? On sam zapowiada wprawdzie współpracę z Teatrem Korez, i chce u siebie wystawić „Cholonka” czy „Piątą Stronę Świata” i „Polterabend” Teatru Śląskiego, ale to przedstawienia świetnie znane, które odniosły już sukces, a teraz chodzi jedynie na wystawienie ich na bytomskiej scenie. Czy jednak scena ta sięgnie też po innych śląskich autorów, choćby tych, którzy na konkursy Gazety Wyborczej napisali świetne jednoaktówki? Odpowiedź na to pytanie poznamy dopiero z czasem, ale Makula zapewnia, że chce repertuar mieć różnorodny. Z drugiej strony pewnym ograni-

czeniem jest fakt, iż jego aktorzy związani są także z innymi scenami, więc na bytomskiej dużej ilości premier nie da się przygotowywać. – Ale będziemy zapraszać też inne zespoły z ich przedstawieniami – zapewnia Makula. Teatr już działa. Podczas jego otwarcia prezydent Bytomia, Damian Bartyla, nie krył wzruszenia: - Miasto boryka się z wieloma problemami, o których głośno w całej Polsce. Ale ja dziś bardzo się cieszę, że do tego budynku, który kiedyś był Domem Kultury, po latach wróciła sztuka, wróciła placówka kultury. I to taka, o której wierzę, że też będzie głośno, ale zawsze w bardzo pozytywnym kontek-

ście – mówił na otwarciu teatru. Swoją drogą, trochę to zabawne, że placówka ta powstała akurat w mieście, gdzie śląskich autochtonów jest stosunkowo mało, jest za to (podobnie jak Gliwice), bardzo „lwowskie”. Mamy w Bytomiu Górnośląski Teatr. Teraz tylko musimy swoim chodzeniem tam udowodnić, że nie tylko Marianowi Makuli, ale nam wszystkim był on potrzebny. Bo sam je naszo kultura. – Liczę na widzów, wpływy z biletów będą jednak podstawową pozycją w naszym budżecie – wyjaśnia Marian, alfa i omega tego teatru. Joanna Noras

FRAGMENTY LISTU INTENCYJNEGO TEATRU GÓRNOŚLĄSKIEGO Roztomiłe a przezocne Ślonzoki: Pnioki, krzoki a ptoki Bydom tacy dobrzy i pomogom jak ino umiom w realiizacyji ślonskigo gyszeftu pod mianym Tyjater Górnoślonski. Celem Teatru jest promowanie śląskiej kultury, śląskich wykonawców i śląskich twórców. Teatr w założeniu ma być animatorem, producentem, promotorem i organizatorem śląskich spektakli zarówno w użyczonej siedzibie w Bytomiu, jak również w terenie. Egidę nad teatrem sprawować ma Stowarzyszenie SWAT. Stowarzyszenie SWAT to organizacja non profit której celem nadrzędnym jest promocja śląskiej kultury, śląskiej godki i śląskich korzeni. Na dzień dzisiejszy SWAT zrzesza prawie 40 członków w tym takie osoby jak Lech Majewski: światowej sławy reżyser filmowy i teatralny, Eugeniusz Kluczniok: śląski reżyser filmowy, twórca kilku fabularnych filmów o śląsku, Gerard Trefon: właściciel kolekcji Barwy Śląska, Piotr Mankiewicz: właściciel Muzeum Chleba w Radzionkowie czy Johan Bross: właściciel galerii Wilson w Katowicach. Agencja Artystyczna Makula działająca od lat dziewięćdziesiątych na polskim głównie jednak śląskim rynku artystycznym, ma w swoim dorobku grubo ponad tysiąc imprez różnego formatu w tym kilkadziesiąt swoich produkcji. Agencja której jestem właścicielem ma pełnić rolę organizatora i administratora Teatru. Agencja na dzień dzisiejszy jest producentem i posiada licencję musicalu Pomsta na kanwie Zemsty A Fredry z librettem M Makuli i muzyką K Gaertner oraz wodewilu Zolyty na kanwie Ożenku M. Gogola. Liczymy również na współpracę z Teatrem „Korez” przy wystawianiu sztuki „Cholonek”, jak również na współpracę z Teatrem im Wyspiańskiego i sztukę „Polterabend” jak również inne sląskie sztuki wystawiane sporadycznie przez śląskie teatry. Restauracja Belford to stary , okazały budynek mieszczący kilka sporych pomieszczeń jak: zaplecze kuchenne i salę konsumpcyjną na parterze a na piętrze salę bankietowa na ponad 200 miejsc z małą sceną i 2 garderobami. Wykonawcami sztuk będą artyści współpracujący z Agencją Artystyczną Makula . Są to doświadczeni aktorzy zatrudnieni głównie w Teatrze Rozrywki w Chorzowie, jak i innych placówkach teatralnych. Artyści będą wynagradzani procentowo z zysku za dany spektakl.


15

listopad 2016r.

FIKSUM DYRDUM

W

ydarzyło mi się to w ostatnią sobotę listopada. Na targu w miasteczku, którego prawie 40% mieszkańców deklaruje narodowość śląską. I każdy powie tu, że po śląsku goda, to on poradzi, toć. Podchodzę do sztandu piekorza: - Mocie trzīto żymła? Ależ oczywiście, trzī żymły, ja? Niŷ trzī żymły, ino trzīto żymła! Ale panie, trzī to trzī a żymła to żymła. O co panu się rozchodzi…

Trzito się traci randomowo? ły przedować. Dziepŷro na szóstym baba wejrzała na mie i pado: a we tytce kilowŷj abo půł kilo? Bo mom tako a tako… Wracając do domu rozważałem opowieści tych wszystkich, jak to mowa śląska ma się dobrze, a na ulicach naszych miast powszechnie ją słychać. Bo wbrew temu ona zanika, cichcem i powoli. Każdy jeszcze godo „trzī”, „żymła” i „trzīć”,

Mamy do czynienia z procesem zupełnie innym – mowa śląska wypierana jest przez polszczyznę. Nawet ci, którzy godce pszajom, niezauważenie dla samych siebie zastępują słowa i formy gramatyczne mowy ojczystej – polskimi. A im bardziej te polskie do śląskich są podobne, tym proces ten następuje łatwiej Poszedłem dalej. Bo ja na Śląsku tam, gdzie nie umieją mnie po śląsku obsłużyć, nie kupuję. Kolejny sztand: - Mocie trzīto żymła? Pewnie, momy żymły. Małe czy duże? Ani małe, ani duże, ino trzīto! – tuplikuja polekku, ale frela robi sie frechowno: - Chcesz pan te żymły, abo niŷ, bo nie mam czasu! Niŷ chcą żymłůw. Ida dali. Trzeci, szworty sztand. Dali chcom mi trzī żym-

ale ŏroz ta żymła niŷ je trzīto. Ona nagle staje się tarta. „Tarto” żymła, czyli jakaś taka w procesie trzīcio spolonizowana, że trzīciem się zaczyna, ale tarciem kończy… Istnieją oczywiście zwolennicy teorii, że to zupełnie normalne, bo język jest żywy, i formy gramatyczne oraz słownictwo się zmieniają. Prawda to, ale pod warunkiem, że dzieje się to w ramach tego

właśnie języka. Tymczasem tu mamy do czynienia z procesem zupełnie innym – mowa śląska wypierana jest przez polszczyznę. Nawet ci, którzy godce pszajom, niezauważenie dla samych siebie zastępują słowa i formy gramatyczne mowy ojczystej – polskimi. A im bardziej te polskie do śląskich są podobne, tym proces ten następuje łatwiej, tym bardziej niepostrzeżenie. Lata współistnienia z niemczyzną tego zagrożenia nie niosły. Są to języki tak odmienne gramatycznie, że nie da się niepostrzeżenie, w zasadzie niechcąco, w ciągu kilkunastu lat przejść z jednego, na drugi. Abo sie godo słowiańskom ślůnskom godkom, albo germańskim niemieckim. Ile by słów niemieckich godka do siebie nie wchłonęła, to musiała przerabiać je na słowiańską modłę, musiała rzeczowniki, liczebniki i przymiotniki odmieniać przez słowiańskie przypadki, a czasowniki według słowiańskiej deklinacji. Za niemiecką die Grubbe, gdy już się ślůnskom grubom stała, musiała pójść słowiańska odmiana na grubie, na gruba, kole gruby, musiał pojawić się słowiański grubiorz i tak dalej. Polski natomiast przyjmujemy jak leci, bez nanoszenia na niego śląskiego piętna. Wpasowuje się w naszą mowę bez problemu. Dlatego nie zauważamy, gdy wypiera nasze formy – ale też dlatego język

śląski pod jego wpływem się nie zmienia, lecz zanika po prostu. Staje się niechlujną formą polszczyzny. W najlepszym razie polską gwarą. Tak, zgadzam się z Ma-

są kuul, dają tam dobre lancze” (autentyczne, słyszałem u warszawskiego słoika pracującego na stanowisku „riserczera”) – z językiem angielskim.

Lata współistnienia z niemczyzną tego zagrożenia nie niosły. Są to języki tak odmienne gramatycznie, że nie da się niepostrzeżenie, w zasadzie niechcąco, w ciągu kilkunastu lat przejść z jednego, na drugi. Abo sie godo słowiańskom ślůnskom godkom, albo germańskim niemieckim. Ile by słów niemieckich godka do siebie nie wchłonęła, to musiała przerabiać je na słowiańską modłę rią Pańczyk, że to, co słychać na jej konkursie „Po naszemu, po śląsku” to żaden język śląski, tylko gwara. Z języka nie zostało tam już prawie nic. Stąd wniosek prosty. Jeśli ktoś rīchtig pszaje godce, tuż winiyn se jom spomnieć, coby poradzić godać tak, jak oma a starzīk. A eli mo żymła tarto a niŷ trzīto, tuż niŷch niŷ fanzoli, co poradzi godać we ślůnskij godce. Ktoś taki zna już tylko niektóre śląskie słowa. Ale tyle to ma wspólnego z mową śląską, ile mowa kogoś, kto opowiada, że „randomowe iwenty

Aż nie wiem, co mnie bardziej wkurza. „Tarto żymła” po śląsku, czy „randomowe lancze na iwentach” po polsku. Jednak jedno i drugie dowodzi, że ich autorzy zapomnieli mowy swoich przodków. Albo uważają ją za zbyt mało cool czyli ańfachowo… Dariusz Dyrda PS. Kto rzadko ma do czynienia z językiem warszawskich „elyt”, ten słowa randomowy może nie znać. Obecnie tylko „prostak” mówi tam „przypadkowy” lub „losowy”. Elyty mówią: randomowy..

PISZE CÓRKA NACZELNEGO

Z

ogromną dozą ciekawości – a i zażenowania – czytam to, co polskie media mają do powiedzenia na temat Donalda Trumpa. Bo chociaż jestem w USA zaledwie parę miesięcy, to już widzę, jak bardzo Polacy nie rozumieją odmiennej kultury politycznej USA. Zauważyłam nawet, że antytrumpowym demonstracjom poświęca się w Polsce więcej chyba miejsca, niż w telewizji nowojorskiej. Tutaj, poza nielicznymi grupkami, wszyscy wiedzą, że demokracja dokonała wyboru. Wie to jednak przede wszystkim sam Donald Trump. On – inaczej niż zwycięzcy wyborów w Polsce – widzi, że wygrał wprawdzie, ale na jego rywalkę głosowało niemal tyle samo osób, co na niego. Nie toczy więc dumnie oczami i nie głosi z emfazą, że suweren, czyli naród, wybrał mnie, a przegrani się nie liczą, i teraz będzie nimi pomiatał. Wprost przeciwnie, w pierwszej kolejności wybrał się na spotkanie z Barackiem Obamą, do którego odnosił się już po wygranych wyborach z ogromnym szacunkiem, a nawet zadeklarował, że przemyśli jeszcze raz wszystko to, co wcześniej u Obamy krytykował, bo ten sprawił na nim wrażenie bardzo mądrego, godnego szacunku człowieka. Trump głosi dziś postawę „vidi, vici, gloria victis”

Trump, vidi, vici, gloria victis czyli „zobaczyłem, zwyciężyłem, chwała pokonanym”. Jakże to inna postawa, niż przejmowanie władzy prezydenckiej czy premierowskiej w Polsce, które widziałem w kraju rok wcześniej. Tam kampania „Polska w ruinie” się po wyborach nie zakończyła, lecz zwalanie wszystkiego na poprzedni-

obrażam sobie nijak, żeby słynący z ciętego języka prezydent Trump nazwał prawie połowę narodu amerykańskiego „gorszym sortem”. Oni dla odmiany nie umieją sobie wyobrazić tego, co dzieje się na Śląsku. Kiedy tłumaczę, że mój ojciec walczy o uznanie własnej narodowości, którą deklaruje

- Przecież mówisz, że nie chcą się oderwać. - No, nie chcą, ale Polska się boi. - Ale, hmmm, no tak, Polska… - tu robią dokładnie taką minę, jak mój ojciec, kiery rozmawia o swojej szurniętej koleżance, i uznają rozmowę za skończoną. Polska jawi im się bowiem

W Polsce ci, którzy właśnie oddali władzę po przegranych wyborach, to według zwycięzców złodzieje, szumowiny i zdrajcy. A niemal połowa, która na nich głosowała, to „gorszy sort”. Nie wyobrażam sobie nijak, żeby słynący z ciętego języka prezydent Trump nazwał prawie połowę narodu amerykańskiego „gorszym sortem” ków trwa w najlepsze. W USA widzi się, że republikanie i demokraci to patrioci, którzy mają po prostu inną wizję rozwoju państwa. Obie formacje to zgodnie przyznają, nawet jeśli w kampanii wyborczej bywa ostro. W Polsce ci, którzy właśnie oddali władzę po przegranych wyborach, to według zwycięzców złodzieje, szumowiny i zdrajcy. A niemal połowa, która na nich głosowała, to „gorszy sort”. Nie wy-

on i milion innych ludzi, słyszę życzliwe pytanie: - I chcą własnego państwa, chcą się od Polski oderwać? – Nie, chcą tylko, by państwo uznawało, że czują się Ślązakami a nie Polakami. I pozwoliło im stworzyć organizację narodowości śląskiej. – To w czym problem? - Polska mówi, że ich nie ma, bo się boi ich separatyzmu.

w tym momencie jak Bóg. To po prostu nie jest na ludzki rozum. Zresztą moje koleżanki (Dunka, Austriaczka i, bo ja wiem, RPAczka chyba?) wypytują mnie z rozbawieniem na piwie, kto teraz jest głową mojego państwa, król Jezus czy prezydent. A może oni się jakoś władzą dzielą. One mają ubaw a mnie nie do śmiechu, bo w końcu także ze mnie się śmieją.

Czasami jednak bardzo zatęsknię za domem. Za ojcem, mamą, dziadkiem, babcią, rodzeństwem. Wtedy jednak odpalam sobie polskie portale internetowe, czytam o tym, czym żyje Polska. I już po kilku minutach cieszę się, że jestem tu, a nie tam. Nie rozumiem tylko tych, którzy zamiast się pakować, tam tkwią. Poza oczywiście ludźmi tam zakręconymi jak Dyrda-ojciec, któremu gdyby dali do wyboru żyć we własnym zamku nad Loarą, albo w chatynce kole jakij gruby wele Katowic, wybrałby tę chatynkę, bo sam se idzie poŏsprawiać tak, jak przůdzij nasze ŏpy ŏsprawiały. Dlatego rozumiem, że z Polski nie wyjedzie mój tata, ani prezes Kaczyński czy minister Macierewicz. On pszaje swojimu ślůnskimu hajmatowi, ci dwaj kochają Ziemię umęczoną pod Krzyżem, w której tkwią szlachetne szlachetne szczątki żołnierzy wyklętych. Ale ludzie, którzy chcą po prostu cieszyć się życiem a nie tylko umartwiać. Co wy tam jeszcze robicie? Aha, nie łudźcie się, że Trump zniesie dla Polaków wizy. No bo „hmmm, no tak, Polska”. Zosia Dyrda


16

listopad 2016r.

Cuże sie dziwać, iże warszawsko Legia we dwuszpilu ze „Prusami” (bo to po łacinie znaczy Borrusia) Dortmundt straciła 14 goli? Dyć na tresiku majom znaczek „L”. A to przece znaczy, co ŏni sie dziepiŷro uczom!

Szpas ministra? Zaś my som Niŷmce...

P

olska budowała autostrady nie dla Polaków, a dla Niemców i Rosjan – pedzioł niedawno wiceminister infrastruktury Jerzy Szmit (PiS). Tuż zaś sie pokozało, iże my som chyba Niŷmce. Bo autostrada A-4 to przecież najważniejsza arteria komunikacyjna Górnego Śląska, pozwalająca nie tylko szybko przejechać z jednego miasta aglomeracji do drugiego, ale w 45 minut zajechać z Opola do Katowic. Więc jeśli ta autostrada służy Niemcom albo Rosjanom to… Rusami niŷ som my na pewno. Ostały inoś Niŷmce.

To sie werci poczytać:

Ksiůżka ślůnsko – nojlepszy gĕszynk pod krisbaum! Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Rychtig Gryfno Godka”? „Pniokowe łôsprowki”? „Asty kasztana ”? Eli ni mosz, terozki festelno szansa kupić je blank tanio. W księgarniach komplet tych książek kosztuje średnio około 135 złotych. U nas razem z kosztami przesyłki wydasz na nie jedynie: !!! 110 złotych !!! Ale możesz je oczywiście kupić także osobno. Koszt przesyłki – 9 złotych. W przypadku zamówienia powyżej 100 złotych – przesyłka gratis. lub telefonicznie 535 998 252. Można też zamówić wpłacając na konto 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 - ale prosimy przy zamówieniu podawać numer telefonu kontaktowego.

Instytut Ślůnskij Godki. 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53

Asty Kasztana, Ginter Pierończyk - „Opowieści o Śląsku niewymyślonym” to autentyczna saga rodziny z Załęża. Jak się żyło w Katowicach śląskim pokoleniom? Historia przeplatana nie tylko zabawnymi anegdotkami,ale też tragicznymi wspomnieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych zbiorów. 92 stron formatu A-5. Cena: 15 złotych.

„Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyrdy – to jedyny podręcznik języka śląskiego. W 15 czytankach znajdujemy kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, a pod każdą czytanką wyjaśnia najważniejsze różnice między językiem śląskim a polskim. Wszystko to uzupełnione świetnym słownikiem śląsko-polskim i polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. Cena 28 złotych.

„Pniokowe Łosprowki” Eugeniusza Kosmały (Ojgena z Pnioków – popularnego felietonisty Radia Piekary) to kilkadziesiąt dowcipnych gawęd w takiej śląskiej godce, kierom dzisio nie godo już żoděn, krom samego Ojgena! 210 stron formatu A-5. Cena 20 złotych.

„Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego – to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron formatu A-4. Cena 60 złotych.

„Komisorz Hanusik” autorstwa Marcina Melona laureata II miejsca na śląską jednoaktówkę z 2013 roku. to pierwsza komedia kryminalna w ślunskiej godce. „Chytrzyjszy jak Sherlock Holmes, bardzij wyzgerny jak James Bond! A wypić poradzi choćby lompy na placu” – taki jest Achim Hanusik, bohater książki. Cena: 28 złotych.

„Dante i inksi” Mirosława Syniawy, to antologia wielkich dzieł światowej poezji na język śląski. Tytuł pochodzi od „Boskiej Komedii” Dantego, której fragmenty znajdziemy tam właśnie w godce. Poza tym są jednak wiersze czołowych poetów niemieckich, rosyjskich, francuskich, angielskojęzycznych, a także azjatyckich. Okazuje się, ze w godce brzmi to świetnie! - cena 23 złote

„Komisorz Hanusik we tajnyj służbie ślonskij nacyje” to druga część skrzącego się humorem kryminału z elementami fantasy, rozgrywający się na dzisiejszym Śląsku. Autor, Marcin Melon, jest anglistą, co w książce widać szkół - cena 28 złotych

„Ich książęce wysokości” - to dzieje władców Górnego Śląska - a książka wyszła spod pióra Jerzego Ciurloka, znanego bardziej jako wicman Ecik z Masztalskich, ale będącego też wybitnym znawcą kultury i historii regionu - cena 30 zł


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.