GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ
CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE
I po świętach...
N
asz miesięcznik nie ukazał się na święta. Uznaliśmy, że wszystkie inne gazety drukują wydania bożonarodzeniowe, więc nie weźmiemy udziału w tym wyścigu – i ukażemy się po świętach. Każdy, kto lubi czytać, miał bez wątpienia pod dostatkiem innej lektury. No i jest po świętach. Godni Świŷnta są normalnie wspaniałe i radosne. Tym razem jednak trudno patrzeć z optymizmem na nadchodzący rok. Śląsk częściowo po I wojnie światowej a w całości po II wyleciał z Europy, trafił na jej wschodnie peryferie. Te peryferie stały się kilkanaście lat temu częścią Europy, a my – wraz z nimi – po kilkudziesięciu latach do niej wróciliśmy. Okazuje się jednak, że wróciliśmy w towarzystwie, które do Europy nie pasuje. Więc z czego się tu pod koniec grudnia 2017 roku cieszyć, jeśli najpewniej znów, jak w 1922 i 1945 przyjdzie nam Europę opuścić. Do tego, o czym piszemy na stronach 4-6, warszawscy politycy znów, brutalnie, pokazali nam, że traktują Śląsk jak podbitą kolonię. Że nasze aspiracje, plany się nie liczą, to oni będą decydować już nie tylko, jakiej narodowości jesteśmy, ale nawet gdzie nasz dom możemy wybudować. A – jak satyrycznie pisze na str. 11 Marcin Melon, może znów, jak po wojnie, każą Ślązakom zmieniać imiona i nazwiska. I na przykład wszyscy będziemy musieli nazywać się Lech Kaczyński… Przypominamy też o tej Europie, której częścią byliśmy. Ba, częścią centralną, bo jedna z największych wojen w historii Europy toczyła się o Śląsk. Polska wówczas kulturowo Europą nie była, była dziwacznym wschodnim naszym (i Europy) sąsiadem. Jak w słynnym Królu Ubu pisał o niej Alfred Jarry: „W Polsce, czyli nigdzie”. Tymczasem my znamy historię tego dziwacznego sąsiada, jakieś Kircholmy, jakieś Chocimie, a większość z nas nigdy nie słyszała o Bitwach pod Małujowicami czy Dobromierzem, chociaż działy się na Śląsku, dotyczyły Śląska i na stulecia zdecydowały o losach Śląska a może i Europy. O tym na stronach 8-10. A poza tym mamy taki zwyczaj, że w ostatnim numerze roku przypominamy teksty, które spośród naszych publikacji w ciągu ostatnich 12 miesięcy wywołały największy odzew czytelniczy – i nie straciły na swojej aktualności. W tym roku czynimy zadość tej tradycji, i kilka takich publikacji znajdziecie. Ci, którzy są z nami od niedawna pewnie przeczytają je z zaciekawieniem, a reszta też – jak wierzymy – chętnie sobie przypomni. Miłej lektury. Szef-Redachtůr PS. I mimo wszystko, szczęśliwego Nowego Roku.
NR 6/7 12 (42) (69)CZERWIEC/LIPIEC grudzień 2017r. 2015r. ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 3,00 ZŁ (8% VAT)
Kijem Ebro nie zawrócisz
Rozpisane przez hiszpańskie władze wybory w Katalonii – po próbie secesji tego kraju z Hiszpanii – rozwiały nadzieje Madrytu. Przedterminowe wybory znów dały zdecydowane zwycięstwo partiom separatystycznym – które teraz mandat ten sprawują jakby z woli Madrytu. I bez wątpienia powtórzą „Katalonia is not Spain”. Katalonia nie jest Hiszpanią!
M
imo, iż wybory odbyły się w dzień roboczy, frekwencja wyniosła 82 procent. A Katalończycy nawet nie będący za secesją, dali premierowi Rajoyowi czerwoną kartkę za to, jak załatwił sprawę trzy miesiące temu – i niemal wcale na jego partię zagłosowali. Teraz – z za-
ledwie trzema posłami - nie ma on już praktycznie żadnego wpływu na parlament Katalonii. Za to naturalnym kandydatem na katalońskiego premiera jest dotychczasowy przewodniczący parlamentu Carles Pulgdemont, ukrywający się w Belgii przed listem gończym Rajoya. I co, więcej, dziś nastroje w Katalonii są o wie-
le bardziej niepodległościowe niż latem, Pulgdemont (ani nikt inny) nie będzie mógł już negocjować po prostu rozszerzenia autonomii. Katalończycy po jesiennych wydarzeniach poczuli, że są traktowani jak naród nie z Hiszpanami sfederowany, lecz przez Hiszpanów podbity – i chcą to jarzmo z siebie zrzucić.
Hiszpański premier Mariano Rajoy popełnił ten sam błąd, jaki setki polityków przed nim i pewnie jeszcze wielu po nim. Uznał, że oczekiwania jakiegoś ludu, narodu, można po prostu zlekceważyć, przeczekać – i zamiast dogadać się z Katalończykami w kwestii poszerzenia autonomii o finansową, potraktował ich z buta. Katalończycy odpowiedzieli żądaniem niepodległości, ale i wtedy mógł negocjować tę autonomię, jak Brytyjczycy ze Szkotami, na skutek czego referendum niepodległościowe Szkotów przegrało. Dokończenie na str. 2
2
grudzień 2017r.
n Carles Pulgdemont – człowiek, który chciał tylko szerszej autonomii dla swojej ojczyzny, Katalonii. Ponieważ jednak Madryt nie chciał rozmawiać, Poigdemont zapewne zostanie bohaterem państwa Katalonia, jako ten, który poprowadził swoją ojczyznę do niepodległości. Dokończenie ze str. 1 Rajoy wolał na ustępstwa nie pójść, referendum ogłosić nielegalnym, polityków katalońskich aresztować i rozpisać w regionie przedterminowe wybory. Separatyści te wybory wygrali i teraz chyba jedyne, czym może ich skusić Madryt, to hiszpańsko-katalońska federacja, na równych prawach. W przeciwnym razie nastroje separatystyczne w regionie tym będą rosły, bo, parafrazując polskie przysłowie „Kijem Ebro (największa rzeka Katalonii – przyp. red) nie zawrócisz”. Można wpływać nieco na jej bieg, ale posłać pod prąd się nie da. Warto, by uzmysłowili to sobie ci wszyscy, którzy nas Ślązaków nazywają sepa-
ratystami, wyzywają od zdrajców Polski i każą z Polski wypieprzać. Choć myśmy do Polski nie przybyli, to Polska otrzymała nasz Kraj w prezencie od Stalina. Na razie separatystami nie jesteśmy – domagamy się jedynie uznania nas za grupę et-
niczną i upominamy się o autonomię. Ale traktowani jak Katalończycy przez Rajoya, możemy też ruszyć ich drogą. I warto tu wspomnieć, że Katalończyków-autochtonów było tam mniej, niż Ślązaków u nas. Kilkadziesiąt lat temu język kataloński rzadziej słyszało się na barcelońskiej ulicy, niż dziś śląski na katowickiej. Ale to przybysze z innych części Hiszpanii w pewnym momencie poczuli, że „bliższa koszula ciału” – i stali się Katalończykami. Języka katalońskiego się nauczyli. Buta warszawskich polityków wobec Śląska może i u nas przynieść takie efekty szybciej, niż im się wydaje. Bo rozpętana kampania budowania polskiej tożsamości, w oparciu o jakichś żołnierzy wyklętych, wśród Ślązaków się nie przyjmie. Nasi dziadkowie nie mieli z tymi wyklętymi nic wspólnego, jeśli już to tyle, że ich wyklinali. A jeśli odrzucimy ją my, to jest duże prawdopodobieństwo, że odrzucą też nasi polscy sąsiedzi, znajomi. PiS bardzo nam w tym pomaga, narzucając choćby placowi przy dworcu imię Le-
Unio – Katalonia sprawdza! Jeśli politykom PiS-u wydaje się, że stanowią jakiś poważny problem dla Unii Europejskiej, to się mylą. Wbrew swoim przekonaniom grają w III europejskiej lidze a Europa bez Polski może obyć się świetnie. Gdyby to Polska, podobnie jak Wielka Brytania, postanowiła z UE wystąpić, pewnie większość Europejczyków odetchnęłaby z ulgą, że oto wichrzyciela już nie ma. Ich prawdziwy problem to dziś Katalonia. Gdy ogłosiła ona secesję, z którą Madryt brutalnie się rozprawił – unijni politycy mówili, że nic im do tego, bo to wewnętrzny problem Hiszpanii. Mówili to po części we własnym interesie, bo niemal każde europejskie państwo ma regiony, które mniej lub głośniej wspominają o niepodległości lub chociaż bardzo szerokiej autonomii. Unia wręcz straszyła Katalonię, że jeśli opuści Hiszpanię, to opuści też UE. Ale problem Katalonii sam się nie rozwiązał – i Hiszpania też nie ma pomysłu na rozwiązanie go. Co więcej, aspiracje połączenia się z częścią hiszpańską, coraz częściej zgłasza też część Katalonii leżąca we Francji. Europa więc musi przemyśleć, czy chce wrócić do swojej dawnej koncepcji Europy Regionów (Europy Stu Flag) czy też woli brnąć w federację państw narodowych, wstrząsanych co rusz albo nacjonalizmami (jak dziś Polska ale też Francja, Węgry, Austria) albo ruchami separatystycznymi (Katalonia to tylko jeden z wielu). I to jest jej problem, a nie to, czy leżąca na jej peryferiach Polska będzie demokratyczna, czy też postanowi zmierzać drogą wytyczoną przez Białoruś. Katalonia sprawdza, czy Unia jest w stanie zmierzyć się z tym problemem. MP
cha i Marii Kaczyńskich. To niemal jak Rajoya potraktowanie Katalończyków – bo tu pokazano nam, że do śląskich bo-
Katalończyków-autochtonów było tam mniej, niż Ślązaków u nas. Kilkadziesiąt lat temu język kataloński rzadziej słyszało się na barcelońskiej ulicy, niż dziś śląski na katowickiej. Ale to przybysze z innych części Hiszpanii w pewnym momencie poczuli, że „bliższa koszula ciału” – i stali się Katalończykami. Języka katalońskiego się nauczyli. Buta warszawskich polityków wobec Śląska może i u nas przynieść takie efekty szybciej, niż im się wydaje
haterów nie mamy żadnego prawa, że patronami ulic czy placów mogą być tylko ich bohaterowie. I nie chodzi już nawet o prawdziwych śląskich bohaterów, o Kożdonia, Latacza, Merika, Kupkę – którzy sto lat temu walczyli o niepodległy Śląsk. Chodzi o tych, którzy nas w sumie polonizowali – jak Ziętek czy Szewczyk – ale polonizowali w stylu innym, niż życzyliby sobie obecni polonizatorzy. Styl tych obecnych może być dla nas już nie do przełknięcia. Adam Moćko
Metropolia śląsko-narciarska
Od początku twierdziliśmy, że „Metropolia” jest hucpą, która nikomu do niczego nie służy, bo metropolii nie da się zadekretować, trzeba ją po prostu stworzyć. Tymczasem najwyraźniej się pomyliliśmy. Metropolia służy narciarzom, a dokładnie transportowi narciarzy. Nawet trochę pasuje, bo szumnie zapowiadali, że ich głównym zadaniem jest transport publiczny.
P
roblem jednak w tym, że ten transport będzie niezbyt publiczny. No bo ilu narciarzy można przewieźć trzema osobowymi samochodami? Tymczasem pierwszym zakupem nowo powołanej metropolii miał być zakup trzech eks-
Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Nie zamówionych materiałów
redakcja nie zwraca.
POLSKA PRESS Sp. z o.o.,
Oddział Poligrafia, Drukarnia Sosnowiec
kluzywnych limuzyn. Wypasionych – w specyfikacji przetargowej czytamy, że wymagane są dwustukonne silniki, automatyczne skrzynie biegów, światła mijania LED/ksenon, felgi aluminiowe 17”-18”, podłokietnik w tylnej kanapie, podgrzewane fotele przednie, tylna kanapa składaną na płasko 40/20/40 lub składana 40/60 z otwieranym podłokietnikiem, skórzana tapicerka, system nawigacji z mapami Europy, przyciemniane szyby tylne. Niby wszystko w porządku, bo co się metropolitalni dostojnicy będą jakąś dacią albo starym oplem wozić… Ale każde z tych aut miało być wyposażone także w … dziurę na narty. To taki otwór pomiędzy tylnymi siedzeniami a
kabiną, w którym można wygodnie ułożyć kilka par nart, aby nie musieć wozić ich na dachu, kiedy jedzie się na stok. Czy więc zarząd metropolii za nasze pieniądze postanowił kupić sobie służbowe limuzyny po to, by jeździć nimi na narty? I uznał to za najpilniejsze zadanie, jakie przed metropolią stoi? Jeśli tak, to na poprawienie transportu publicznego dla osób niższych rangą, niż zarząd tej metropolii, byśmy szybko nie liczyli. Choć kto wie, może swoje żony, dzieci, a może nawet przyjaciół na narty zabiorą? O ile auta uda im się kupić. Bo pierwszy przetarg nie doszedł do skutku – żaden salon samochodowy się nie zgłosił. Czyżby więcej niż my w redakcji wiedzieli o wypłacalności metropolii? AM
Pani Wandziu, niech Mietek siada w furę i przyjeżdża po mnie do Sosnowca. Jadę dzisiaj z koleżanką do Szczyrku, podpisywać umowę Metropolii ŚląskoZagłębiowskiej z Metropolią Skrzyczeńsko-Salmopolską. I niech nart Mietek zabrać nie zapomni…
3
grudzień 2017r.
Pod koniec listopada Grzegorz Franki, główna twarz tworzonej Śląskiej Partii Regionalnej, opuścił jej szeregi, zostając wiceszefem PO w Katowicach. Tej partii, której jak zapewniał kilka miesięcy wcześniej, szeregi opuścił, gdy zdecydował się zakładać ŚPR. Zaraz potem Jerzy Gorzelik, deklarujący dotychczas, że w ŚPR pozostanie na uboczu, postanowił bardzo aktywnie zaangażować się w jej tworzenie
Reset Z JERZYM GORZELIKIEM rozmawia Dariusz Dyrda
- Po odejściu Grzegorza Frankiego ze Śląskiej Partii Regionalnej zapowiedziałeś swoje większe uczestnictwo w tym przedsięwzięciu. Co należy przez to większe zaangażowanie rozumieć? Zamierzasz stanąć (oczywiście o ile Cię wybiorą) na czele partii, czy też przewidujesz jakąś inną rolę. – Deklarowałem kilkakrotnie, że nie będę ubiegał się o stanowisko przewodniczącego Śląskiej Partii Regionalnej. Zakładałem jednak również, że nie będę aspirował do udziału w jej władzach. W obecnej sytuacji, gdy część założycieli odeszło, taka postawa jest nieaktualna. Stojąc z boku stwarzałbym wrażenie, że nie wierzę w powodzenie projektu. Poza tym uważam, że w ŚPR potrzebny jest zasadniczy głos za autonomią. Wprawdzie postulat autonomii wynika wprost z jednego z celów statutowych partii, ale nie wszyscy chcą używać tego pojęcia. Nie będzie problemem, kiedy członkowie ŚPR używać będą różnych słów do opisu rzeczywistości. Problemem byłoby, gdyby z naszego słownika zniknęło słowo autonomia. Zadbam o to, by tak się nie stało - Zarówno Franki, ze swoim zapleczem ze Związku Górnośląskiego, jak i Porwoł z DURŚ swoje odejście z ŚPR uzasadniali arogancją działaczy RAŚ, którzy – jak twierdzili - lekceważyli inne osoby, z drugiej zaś strony, według Porwoła i Frankiego, ci działacze RAŚ nic nie robili, by ŚPR rozpropagować. Trudno zaprzeczyć, że aktywność Frankiego (choćby w internecie) w sprawie ŚPR w ostatnich miesiącach była znacznie wyższa niż Henryka Mercika, więc może jest coś na rzeczy? - Nie można poważnie traktować zarzutów człowieka, który przez pół roku żył w kłamstwie, publicznie deklarując, że opuścił szeregi Platformy Obywatelskiej. Czy można wyobrazić sobie arogancję większą niż oszukiwanie własnych koleżanek i kolegów? Członkowie Związku Górnośląskiego, którzy zdecydowali się opuścić grupę założycieli ŚPR za swoim prezesem, starają się od kilku tygodni znaleźć jakieś wytłumaczenie swego postępowania. Tłumaczyć muszą się oni nie ja czy członkowie RAŚ oraz innych ugrupowań, które pozostały wierne idei ŚPR. To nie my zawiedliśmy. RAŚ jak zwykle wziął na swoje barki lwią część pracy - tak jak przy zbieraniu ponad 140 tysięcy podpisów pod obywatelskim projek-
tem ustawy o uznaniu śląskiej mniejszości etnicznej. Z jej efektami nie biegaliśmy, jak Grzegorz Franki, po redakcjach, bo wszystko ma swój czas. Franki odszedł wtedy, gdy był czas na tworzenie zrębów partii, a nie nagłaśnianie jej. Wtedy, a przecież było to zaledwie kilka tygodni temu, nie było jeszcze czego nagłaśniać. - Teraz jest? - Na nagłaśnianie jeszcze może też nie. Ale wkrótce w mediach będzie nas coraz więcej. W RAŚ mamy prostą zasadę - najpierw robota, potem gadanie. I zamierzamy przenieść ją na grunt partii, którą współtworzymy. Dlatego zaczęliśmy cykl spotkań naszych potencjalnych członków i wyborców z założycielami partii, z naszymi ekspertami. Spotkania te cieszą się zainteresowaniem. Choć znów nie ukrywam, że wśród widowni bardzo wiele twarzy znam z RAŚ. I oni nie próbują każdego włosa rozdzielać na czworo, tylko pytają, co jest do zrobienia. - Równocześnie trwa proces rejestracji sądowej, Śląskiej Partii Regionalnej oraz Ślonzoków Razem. Nie jest tajemnicą, że jej liderzy to byli członkowie kierownictwa RAŚ, z którymi rozstałeś się w niezgo-
li, także moje, nawet poparte doświadczeniem, nie mogą przesądzać o tym, z kim partia prowadzić będzie rozmowy i kogo zaprosi do współpracy. - Dość wymijająca odpowiedź, przyznasz... Tym bardziej, że doskonale wiesz, iż akurat pomysłodawcy Ślonzoków Razem na pewno nie odnoszą się wrogo do aspiracji Ślązaków. - Zatem nie wymijająca. ŚPR oznacza reset w śląskim ruchu i możliwość włączenia się do jego głównego nurtu tych, którzy znaleźli się poza nim, albo w ogóle nie angażowali się politycznie. - Ale zważywszy na postawę założycieli z ZG czy DURS (Józef Porwoł) to ten reset wyszedł średnio. Ci, którzy mieli współtworzyć nagle się wycofali. Oskarżając - mniejsza czy słusznie -działaczy RAŚ o arogancję i pychę. - Wycofali się przedstawiciele dwóch stowarzyszeń, w przypadku jednego nie wszyscy. Pozostali członkowie siedmiu organizacji. Reset nie oznacza równania w dół. Jeżeli ktoś nie jest w stanie sprostać trudowi tworzenia śląskiej reprezentacji politycznej, to z czasem się wykru-
- Założyciele ŚPR jasno wskazali po co tworzą partię. U jej podstaw legła zgoda co do tego, że śląskość ma wymiar polityczny, a zatem, że Ślązacy, czy ci, którzy identyfikują się z Górnym Śląskiem, mają wspólne cele i interesy. Wśród nich jest rozwiązanie, które RAŚ nazywa autonomią i które w świetle definicji politologów tą autonomią jest. Nie każdy musi jednak chcieć tak je nazywać. Partia musi jednak także przedstawić przekonującą wizję poprawy jakości życia mieszkańców regionu w obecnych warunkach lichej samorządności. I ŚPR to właśnie robi. Będzie to partia z solidnym intelektualnym za-
Nie można poważnie traktować zarzutów człowieka, który przez pół roku żył w kłamstwie, publicznie deklarując, że opuścił szeregi Platformy Obywatelskiej. Czy można wyobrazić sobie arogancję większą niż oszukiwanie własnych koleżanek i kolegów? Członkowie Związku Górnośląskiego, którzy zdecydowali się opuścić grupę założycieli ŚPR za swoim prezesem, starają się od kilku tygodni znaleźć jakieś wytłumaczenie swego postępowania dzie. Potrafisz w imię interesów Śląska taktować jak równorzędnego partnera. czy też „z planktonem nie gadasz”? Albo po prostu uważasz, że ci ludzie nie potrafią współpracować i prędzej czy później zaczną siać ferment? - Nie zamierzam wracać do okoliczności rozstania z kilkoma kolegami z RAŚ. W każdym środowisku dochodzi do takich sytuacji. Życie nierzadko boleśnie weryfikuje nasze ambicje i czasem trudno się z tym pogodzić. ŚPR jednak powstała jako projekt otwarty na różne śląskie środowiska, z wyłączeniem tych, które w sposób wrogi odnoszą się do odrębności i aspiracji Górnoślązaków. Sympatie i antypatie poszczególnych założycie-
szy. Nasz projekt wymaga determinacji i konsekwencji. Każdy ma szansę sprawdzić się w tym przedsięwzięciu i zaczyna z czystą kartą. - Tylko że wciąż niewiele wiadomo o jej celach, planach. Partie zazwyczaj gdy powstają, jasno wskazują po co. Tutaj na razie mamy wpadkę wizerunkową, bo jednak tak postrzegam to odejście Frankiego i innych, a za to niewiele konkretów. Wierzysz, że partia o takim przekazie „chwyci”, zyska zaufanie wyborców? Bo wszak jak rozumiem to ona a nie RAŚ ma wziąć udział w wyborach za rok, do sejmiku a może i gminnych, powiatowych samorządów?
pleczem, bogata doświadczeniem, które wnosi obecny w polityce regionalnej RAŚ i silna energią tych, którzy do przedsięwzięcia dołączą. Jednocześnie wolna od bezpośredniego uwikłania w historyczne spory, które pozostaną domeną stowarzyszeń, także mojego. - A nie odnosisz wrażenia, że dziś w polskiej, a może nawet europejskiej polityce sukces odnoszą tylko partie o programie radykalnym i taki intelektualny przekaz nie będzie atrakcyjny dla wyborców? - A czym jest radykalny program? Jeżeli oceniać to po skali proponowanych zmian, to program ŚPR, sygnalizowany już przez statutowe cele, jest radykal-
ny. Jednak w odbiorze społecznym radykalizm to głównie kwestia retoryki, a nie programu. ŚPR z założenia skupić ma ludzi, którzy te same rzeczy nazywają inaczej, ale jednak pozostają zgodni co do meritum. Przekaz partii musi być dostosowany do różnych grup odbiorców. Na pewno musi zawierać konkrety, które przemówią do wyobraźni i dadzą realną nadzieję. Nie zastąpi się ich krzykiem. I nie należy tego robić - to domena partii warszawskich, a od tego sposobu uprawiania polityki powinniśmy się dystansować, jeżeli chcemy pokazać, że jesteśmy inni. - I wierzysz, że taka inność okaże się atrakcyjna? Nie boisz się, że nie tylko nie poszerzycie elektoratu RAŚ-u ale nawet część go stracicie? - Uprawianie polityki zawsze wiąże się z ryzykiem. RAŚ stał się zdecydowanie najbardziej rozpoznawalnym i najbardziej znaczącym górnośląskim ugrupowaniem, bo potrafił zaryzykować. Choćby samodzielny start w wyborach do sejmiku, podczas gdy członkowie innych stowarzyszeń woleli realizować się politycznie w warszawskich partiach. Oczywiście może być tak, że zdrowy rozsądek nie ma dziś szans wobec powszechnego amoku, któremu uległy zwalczające się zaciekle polskie „plemiona”. Przyzwyczailiśmy się jednak w naszym środowisku myśleć nieco dalej niż polscy politycy, których, nie po raz pierwszy, zadanie jakim jest państwo przerasta. Teraz przygotowujemy się do pierwszej próby, jaką są wybory samorządowe. Będzie to sprawdzian nie tylko dla ŚPR, ale dla całej śląskiej społeczności. Czy uda nam się uniknąć wciągnięcia w wir cudzych wojen? Odpowiedź poznamy za około dziesięć miesięcy. - Dziekuję za rozmowę.
4
grudzień 2017r.
Kiedy nowy polski premier Jarosław Morawiecki powiedział 21 grudnia w Katowicach, że „Nie zostawimy Śląska samego sobie” – to zabrzmiało to bardziej jak groźba, niż obietnica. Zwłaszcza, że chwilę później wyszło, że chce tego samego, o co 2 grudnia w Rudzie Śląskiej upomniał się minister Tchórzewski. Który potraktował Śląsk jak podbitą kolonię. Którą można dowolnie eksploatować, nie licząc się z jej mieszkańcami.
Znów przyjdą
wyzyskać kolonię! Na
Akademii Barbórkowej w Rudzie Śląskiej minister energii Krzysztof Tchórzewski przemawiał do samorządowców. Przemawiał tak, że im szczęki z wrażenia opadały. Okazało się bowiem, że nasi śląscy prezydenci miast, burmistrzowie, wójtowie, starostowie, którzy dbają o rozwój swoich miejscowości, działają na… szkodę Polski! Że budując nowoczesny przemysł, osiedla mieszkaniowe, sklepy i stacje benzynowe, budując drogi i kryte pływalnie – zabierają Polsce to, czego Polska (ustami ministra Tchórzewskiego) od nich żąda. W czym rzecz? Minister zaczął od tego, że rząd przekonał Brukselę, iż wydobycie węgla nie spadnie w Polsce do 2050 roku. Po czym płynnie dodał: - Jeśli wydobycie spadnie, to wyjdę na głupka. Nie chcę na to pozwolić. Potrzebuję
Po co budować, jak są Zastanawiające, po co PiS chce budować nowe kopalnie, kiedy jednocześnie likwiduje mające doskonałe pokłady węgla. Jak chociażby KWK Krupiński w Suszcu. Krupiński to kopalnia nowa i nowoczesna, wybudowana pod koniec PRL-u. Miała wydobywać najdroższy, najlepszy węgiel, koksujący antracyt. Czyli taki, o jakim marzy Tchórzewski i Morawiecki Złoża tego antracytu posiada, ale nie sięgnęła po nie. Brakuje raptem 600 metrów przekopu, co w górnictwie jest kawałeczkiem. Wymaga to inwestycji rzędu 300 milionów złotych, co w tej branży jest także kwotą niewielką. Zamiast jednak to zrobić, polski rząd 31 marca zdecydował się kopalnie zamknąć! Na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat Krupiński przyniósł 900 milionów straty. Średnio – 90 milionów rocznie. Z tym, że od dwóch lat pewna firma za współpracę proponuje Krupińskiemu opłatę roczną w wysokości 120 milionów, więc wyższą od strat. Ministerstwo energii nie ma ochoty gadać z tą firmą. Firma ta to prywatny Silesian Coal, ale chce kopać węgiel z drugiej strony, niż ten antracyt, a jedynie do wydobywania go na powierzchnie wykorzystywać infrastrukturę Krupińskiego. A zarazem pan minister Tchórzewski mógłby korzysta ze złóż antracytu. A wówczas Krupiński przynosiłby zyski idące w miliardy. I to tylko jeden przykład. Przykład dowodzący, że rząd PiS nie ma żadnego pomysłu na górnictwo. Bo trudno mówić o rzeczywistym pomyśle, gdy w marcu robi się jedno, a w grudniu mówi coś zupełnie odwrotnego.
Abp WIKTOR SKWORC, metropolita katowicki, podczas mszy barbórkowej odpowiedział ministrowi jasno i stanowczo: Nie jest prawdą, iż społeczność Górnego Śląska poprzez swoje samorządy daje przyzwolenie na blokowanie rozwoju górnictwa; natomiast prawdą jest, że nie wyrażają zgody na eksploatację za wszelką cenę.
giel, ale też lepiej od niego wiemy, z jaką uciążliwością dla otoczenia wiąże się jego wydobycie. Minister w rudzkiej hali mówił: Niefrasobliwość administracji na Śląsku jest dla mnie niezrozumiała. Gminy uchwalają plan zagospodarowania przestrzennego na terenie, gdzie węgiel jest na głębokości 400 metrów pod ziemią. Nie może być tak, że w takich miejscach powstaje normalna zabudowa. Proszę wyciągać wnioski, proszę doko-
o poankrowanych domach, jakich u nas pełno w każdym mieście, w każdej wsi, pod którą kopano węgiel. Pewnie nie wyobraża sobie nawet, jak wygląda dom poskręcany śrubami, żeby się nie rozpadł, bo płytko, 400 metrów pod nim, wydobywano węgiel. Ciekawe, czy pan minister wie, jak się czuje mieszkaniec 10 piętra, gdy nagle żyrandol zaczyna się huśtać, a szklanki lecą z byfyja (przepraszam panie Tchórzewski, z kredensu) i rozbijają się o pod-
Może panu ministrowi nikt nie pokazał zawalonych kwartałów kamienic w bytomskim Karbiu. Może nigdy nie słyszał o poankrowanych domach, jakich u nas pełno w każdym mieście, w każdej wsi, pod którą kopano węgiel. Pewnie nie wyobraża sobie nawet, jak wygląda dom poskręcany śrubami, żeby się nie rozpadł, bo płytko, 400 metrów pod nim, wydobywano węgiel dwa miejsca na dobry węgiel i dobre kopalnie. Dzisiaj nic na Śląsku nie ma. Jako społeczność Śląska na to pozwoliliście. Podniesionym głosem mówił: - Kto na to zezwolił? Jak tak można? Kto jest w tych radach powiatów, w sejmiku wojewódzkim? Starosta bieruńsko-lędziński, Bernard Bednorz, nie kryje zaskoczenia tymi słowami: - Ja jestem z Bojszów, w mojej gminie, podobnie jak w sąsiednich Studzienicach, Pszczynie, Kobiórze, ludzie niedawno jasno dali do zrozumienia, że nie chcą u siebie budowy kopalni. Teraz minister nas ruga za to, że sami chcemy decydować, w jakim otoczeniu będziemy żyć. Ja jestem inżynier górnik, podobnie jak mój zastępca czy burmistrz leżącego w moim powiecie Imielina. My lepiej on pana ministra wiemy, jakim bogactwem jest wę-
nać przeglądu. Trzeba odkręcić sprawę tego, co się dzieje na Śląsku antygórniczego. Nie możecie chować głowy w piasek.
CIEKAWE, CZY ON TO WIE? Według ministra więc mieszkańcy mają być pozbawieni prawa decydowania o swojej ziemi, o swojej miejscowości, regionie. Mają nie powstawać plany zagospodarowania przestrzennego, nic ma się nie budować. Bo on, minister Tchórzewski, potrzebuje mieć dostęp do pokładów węgla. Najlepiej tych leżących płytko pod ziemią. Może panu ministrowi nikt nie pokazał zawalonych kwartałów kamienic w bytomskim Karbiu. Może nigdy nie słyszał
łogę. I nie jest to trzęsienie ziemi w Los Angeles, tylko lekkie tąpnięcie na którejś z naszych kopalń. Ciekawe, czy pan minister wie, że w tymże – wspomnianym wyżej – powiecie bieruńsko-lędzińskim nawet akcje przeciwpowodziowe trudno przewidzieć, bo nigdy nie wiadomo, gdzie tym razem będą tereny zalewowe. Gdyż na skutek zapadania się gruntów nad wyrobiskami, co powódź, to inne obszary są poniżej poziomu rzek. Ciekawe, czy pan minister wie, że na skutek szkód górniczych pękają u nas nie tylko domy ale też wodociągi i kanalizacja, pękają drogi. Rozjeżdżane ponadto przez tysiące TIR-ów wywożących wykopany węgiel do całej Polski. Czy wie, że na te niszczejące drogi nasze samorządy nie dostają więcej pieniędzy, niż w innych
5
grudzień 2017r.
JAN CHWIĘDACZ, burmistrz Imielina, mówi o tym, jak górnictwo traktuje samorządy: - W marcu 2016 roku zostało przez kopalnię zlecone opracowanie Raportu oddziaływania tej inwestycji (planowane wydobycie ze złoża Imielin-północ – przyp. red.) na środowisko. Raport ten opisuje wszystkie sprawy związane z wpływem eksploatacji na środowisko, ludzi, zwierzęta, rośliny. Natomiast wpływ eksploatacji na mieszkańców i budynki w tym raporcie opisany jest bardzo znikomo. W efekcie wydobycia uszkodzony może zostać także Zbiornik Imieliński. Ani autorzy Raportu, ani przedstawiciele kopalni na etapie opracowania raportu nie spotkali się z władzami miasta w celu omówienia spraw związanych z planowaną eksploatacją. Każdy inwestor, który chce coś robić w mieście, przychodzi do urzędu i sprawdza dokumenty planistyczne, pyta nas o opinię, a w tym wypadku nikt z nami nie rozmawiał. Czy w takiej sytuacji można się dziwić, że samorządy boją się górnictwa?
rze się znikąd, bo w jej podstrefie, mimo że włączane są w nią nowe tereny, niezabudowanych działek coraz mniej. Kolejne – potencjalne, a będące w pobliżu – to właśnie takie, pod którymi płytko, może nawet nie 400 metrów, leży węgiel. Czyli te, na których według ministra Tchórzewskiego nie powinno się nic budować. Bo to budowanie jest „niefrasobliwością”. „Nie może być tak, że w takich miejscach powstaje normalna zabudowa” – grzmiał Tchórzewski. Ileż trzeba mieć w sobie kolonijnej pogardy wobec mieszkańców Śląska – by wygłaszać takie zdania, jak minister Tchórzewski. Który przy okazji zrugał wojewodę, że nie uchyla tych planów zagospodarowania przestrzennego. Że pozwala się śląskim gminom rozwijać, zamiast blokować każdą miejscową inicjatywę, bo a nuż warszawska metropolia ze-
n Minister Tchórzewski w Rudzie Śląskiej. Pan z Warszawy przyjechał zrugać krnąbrną kolonię. częściach kraju. Czy wie, że wydobycie węgla „na zawał”, wciąż w Polsce najpopularniejsze, wciąż wywołuje szkody górnicze a państwo – właściciel zdecydowanej większości kopalń – nie kwapi się z ich naprawianiem. I czy wie, że to właśnie dlatego u nas ludzie boją się nowych kopalń jak ognia. Nowych kopalń, ale i nowych ścian na kopalniach już istniejących. Bo dla nas
DAWNA GRUBA BYŁA DOBROCZYŃCĄ Owszem, ci komuniści stosowali wobec Śląska gospodarkę rabunkową. To nasz przemysł miał „odbudować zniszczoną Polskę”, co przecież było eufemizmem, bo przedwojenna Polska była biedna jak mysz kościelna, wsie kryte strzechą i bez elektryczności, miasteczka niewiele lep-
Tak, tak, pan Tchórzewski pewnie, jak w przypadku koncentracyjnych obozów na Zgodzie, w Łambinowicach, odpowie, że ci, co kopali na zawał pod miastami to nie byli Polacy, tylko komuniści. Tyle ze, idąc dalej tym tropem rozumowania, w 1945 roku Śląsk też nie Polacy lecz komuniści dostali! kopalnia to nie tylko węgiel, nie tylko miejsca pracy. Dla nas to także ogromne uciążliwości i zagrożenie. Zwłaszcza w Polsce. Bo Niemcy, kopiąc węgiel pod śląskimi miastami, zostawiali filary ochronne. Polacy nie bardzo się tym przejmowali. Tak, tak, pan Tchórzewski pewnie, jak w przypadku koncentracyjnych obozów na Zgodzie, w Łambinowicach, odpowie, że ci, co kopali na zawał pod miastami to nie byli Polacy, tylko komuniści. Tyle ze, idąc dalej tym tropem rozumowania, w 1945 roku Śląsk też nie Polacy lecz komuniści dostali!
sze. Tę Polskę trzeba było nie odbudować, lecz zbudować zupełnie od nowa – i uczyniono to bezwzględnie wykorzystując nasz hajmat, jeden z najbogatszych wówczas regionów Europy. Budowano coraz to nowe kopalnie, ściągano do nich z całego kraju imigrantów ledwo po podstawówce, naszych śląskich chłopców zniechęcano do nauki – żeby tylko dla grub było dość rąk do pracy. Żeby szedł fedrunek! Żeby śląskie huty odlewały stal! Ala ta komunistyczna kopalnia, będąc uciążliwością, zarazem była i dobroczyńcą. Dbała o swoje otoczenie. Budowała szkoły, stadiony, domy kultury, biblioteki. Budo-
wała drogi i osiedla. Utrzymywała w tych domach kultury instruktorów, hojnie łożyła na kluby sportowe, na festyny. Dyrektor kopalni to za PRL-u był w miasteczku cysorz, który znaczył o wiele więcej, niż naczelnik gminy. Bo to on dzielił kasą. Gdy III RP, zaraz po reformacji ustrojowej, stworzyła holdingi węglowe – skończyło się. Dyrektor kopalni nie bardzo mógł już wspomagać jej otoczenie, bo liczył się tylko wynik ekonomiczny, a każdy kto przychodził ze swoimi szkodami górniczymi, traktowany był jak wyłudzacz. Tak jest i obecnie.
BEZ KOPALŃ SOBIE RADZIMY Dla nas na szczęście kopalnie powoli są zamykane. Baliśmy się, jak region sobie bez nich poradzi, baliśmy się ogromnego bezrobocia i upadających miast, miasteczek. Ale poradziliśmy sobie. Okazało się, że Śląsk potrafi się odnaleźć w nowej rzeczywistości lepiej niż inne regiony kraju. Że nasza dobrze przygotowana kadra techniczna, od robotnika po inżyniera, jest magnesem, który przyciąga tu wiele gałęzi przemysłu z całego świata. Że my już nie potrzebujemy kopalń, za to potrzebujemy gruntów pod nowe osiedla, nowe fabryki. – Czasem budzę się z koszmaru, że przychodzi do mnie inwestor, a ja nie mam mu żadnej działki do zaoferowania – mówi Ewa Stachura-Pordzik, szefowa tyskiej podstrefy Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Ten lęk nie bie-
Bo to nie jest tak, jak mówi, że na Śląsku dzieją się rzeczy antygórnicze. My jesteśmy z górnictwa dumni, stanowi ważną część naszego dziedzictwa i naszej teraźniejszości. Antygórnicze – a przez to i antyśląskie – są wszystkie praktycznie warszawskie rządy, a nie samorządy na Śląsku. To te warszawskie rządy przez dziesięciolecia wmawiają nam, że górnictwo jest nierentowne, choć wpłaty kopalń do budżetu państwa znacznie przewyższały to, co państwo do górnictwa dopłacało. To one odbierały przez dziesięciolecia gminom górniczym kolejne wpływy związane z prowadzeniem wydobycia, tucząc dochodami z górnictwa resztę państwa. A przecież te pieniądze są właśnie potrzebne, aby likwidować związane z tym wydobyciem uciążliwości. Ale o tym minister Tchórzewski nie zająknął się nawet słowem.
Komunistyczna kopalnia, będąc uciążliwością, zarazem była i dobroczyńcą. Dbała o swoje otoczenie. Budowała szkoły, stadiony, domy kultury, biblioteki. Budowała drogi i osiedla. Utrzymywała w tych domach kultury instruktorów, hojnie łożyła na kluby sportowe, na festyny. Dyrektor kopalni to za PRL-u był w miasteczku cysorz, który znaczył o wiele więcej, niż naczelnik gminy. Bo to on dzielił kasą. chce w swej śląskiej kolonii nową kopalnię wybudować. A my mamy czekać – nie bacząc na to nawet, że przez 30 lat żadnej nowej kopalni tu nie budowano. I nie można wykluczyć nawet, że gdy przyjdzie nowy rząd, to plany budowy kopalń znów pójdą do lamusa.
ANTYGÓRNICZY SĄ ONI, NIE MY!
A przecież państwo (czyli rząd) może wrócić do zasady, że każda kopalnia jest samodzielną firmą, I dopisać do swojej „Morawieckiej” oferty dla Śląska, że – powiedzmy – 10 procent wypracowanego przez nią zysku, trafi do kasy gminy, pod którą kopie. Wtedy gminę będzie stać na pokrywanie szkód związanych z eksploatacją węgla. Państwo może uchwalić, że wydobycie na zawał jest zabronione, a ko-
TAKO RZECZE MORAWIECKI Premier MATEUSZ MORAWIECKI mówił 21 grudnia w Katowicach: Tutaj rodził się pierwszy polski przemysł dzięki kopalniom węgla kamiennego, które tutaj tworzyliśmy i energetyka z prawdziwego zdarzenia. Przemysł ulega teraz gwałtownej transformacji, dlatego nie możemy i nie chcemy zostawić woj. śląskiego samego sobie. Pierwsze zdanie jest nieprawdą absolutną. Tu się nie rodził żaden polski przemysł, tu się rodził przemysł pruski. Stał się światową potęgą. Polska przyniosła mu jedynie zniszczenie, upadek. Jeśli więc pierwsze zdanie jest z gruntu fałszywe, to czy można wierzyć drugiemu? Dalej premier mówił o zainwestowaniu w Śląsk 40 miliardów złotych. Z czego 10 w dwie kopalnie. Czyli w zasadzie powtórzył nam to, co wcześniej powiedział minister Tchórzewski!
6 palnia ma zostawiać liczne filary ochronne. Bo dziś na przykład właśnie to wydobycie na zawał i brak filarów ochronnych wywołuje taki lęk w gminach, które budowę nowych kopalń blokują. Gdyby minister Tchórzewski albo premier Morawiecki zaproponowali takie rozwiązania – być może niejedna śląska gmina zechciałaby u siebie nowej kopalni. Jednak przy obecnych rozwiązaniach prawnych i podatkowych gminy górnicze kończą tak jak Bytom. Miasto-widmo. Bo jak świetnie to sformułował abp Wiktor Skworc: My jesteśmy za wydobywaniem u nas węgla. Ale nie za wszelką cenę! Słowa ministra Tchórzewskiego, wypowiedziane w Rudzie Śląskiej, obrazują całą arogancję polskich elit wobec Śląska. Śląska traktowanego jako zaplecze surowcowe, kolonię, którą można eksplo-
grudzień 2017r.
atować do woli, nie dając niż w zamian. Pan minister zapomniał jednak, ze epoka kolonializmu już się skończyła. Przez kilkadziesiąt lat rządzenia Śląskiem zniszczyła Polska to, co było tu najwartościowsze: etos pracy, gospodarność, kultura techniczną. Odbudowujemy je powoli, choć w oparciu o inne już branże gospodarki. Ale nagle przychodzi minister rządu RP, Tchórzewski Krzysztof i mówi, że mamy nic nie budować, bo on potrzebuje tereny pod kopalnie. Oburzony jestem! Oburzony na śląskich samorządowców, że go najzwyczajniej w świecie nie wygwizdali. Powiedział, że jeśli wydobycie spadnie (bo nie zdoła wybudować nowych kopalń) to wyjdzie na głupka. A mnie jest obojętne, czy na niego wyjdzie, czy nie. Na razie, w Rudzie Śląskiej, wyszedł na chama. Dariusz Dyrda
n Poankrowany dom. U nas takich tysiące. Ciekawe, czy minister Tchórzewski o nich słyszał.
Znów, jak sto lat temu Niespełna sto lat temu Ślązacy byli podzieleni, jak chyba nigdy wcześniej i później w ciągu ostatnich 400 lat. Bo wcześniej , owszem, byliśmy podzieleni podczas wojen husyckich w XV wieku, i podczas wojny 30-letniej w XVII wieku. Wtedy na skutek różnic religijnych dochodziło na Śląsku do nienawiści między krewnymi, przyjaciółmi, sąsiadami. Poza tym jednak polityka czy religia ludzi nie dzieliła.
T
eraz dzieli. Ślązaków, podobnie jak wszystkich innych obywateli państwa polskiego. Tym, co teraz w Polsce się dzieje, człowiek choćby średnio rozgarnięty, musi się interesować. Nie tylko interesować,
Pomiędzy broniącymi tych zasad a tymi, którzy wierzą, że chodzi o reorganizację sądownictwa spór jest bardzo gorący. Jeszcze gorętszy między broniącymi demokracji a zwolennikami „rządów silnej ręki”. Spór jest tak gorący, że powoli
nes, teraz powoli stają się normą. Pokłóceni krewni wstają od stołu i odchodzą w dwie różne strony. Wyzywają się od debili (chociaż jeszcze nie kanalii). Ten podział na zwolenników i przeciwników Dobrej Zmiany widać od dawna, ale te-
Tym, co teraz w Polsce się dzieje, człowiek choćby średnio rozgarnięty, musi się interesować. Nie tylko interesować, ale opowiedzieć po jednej ze stron. A to już nie jest spór o taki czy inny podatek, taką czy inną reorganizację państwa. To już spór o to, czy będziemy państwem demokratycznym – a fundamentem demokracji jest trójpodział władzy, z niezależnymi od siebie władzami ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą – czy też ruszymy szybko w stronę państwa totalitarnego ale opowiedzieć po jednej ze stron. A to już nie jest spór o taki czy inny podatek, taką czy inną reorganizację państwa. To już spór o to, czy będziemy państwem demokratycznym – a fundamentem demokracji jest trójpodział władzy, z niezależnymi od siebie władzami ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą – czy też ruszymy szybko w stronę państwa totalitarnego. Z demokracji krocząc w tę stronę rządzący musi zacząć od podporządkowania sobie sądów. Z Trybunałem Konstytucyjnym zrobił to już dawno, teraz sięga po Sąd Najwyższy i wszystkie inne sądy. I paradoksalnie, Ślązacy w koszulkach krytykujących orzeczenie Sądu Najwyższego z 5 grudnia 2013 roku (o likwidacji Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej) dziś stają w obronie… Sądu Najwyższego. Nie bronią tych konkretnych sędziów – bronią zasady, fundamentu demokracji.
NIENAWIŚĆ NARASTA
przeradza się w nienawiść. Bo trudno inaczej niż nienawistnymi określić choćby słowa prezesa PiS-u do posłów opozycji: „Wiem, że boicie się prawdy, ale nie wycierajcie swoich mord zdradzieckich nazwiskiem mojego śp. brata, niszczyliście go, zamordowaliście go, jesteście kanaliami”. A że nienawiść rodzi nienawiść, to w Polsce powoli nawet na spór miejsca nie ma. Jesteś nasz albo jesteś wróg. I basta. Nienawiść tę najlepiej widać na facebooku, najpopularniejszym portalu społecznościowym. Już dawno temu pojawił się apel „Usuń PiS-owca ze znajomych” – wtedy w zasadzie zignorowany. Ale teraz już ignorowany nie jest. Ludzie masowo usuwają ze znajomych wrogów, nawet jeśli z tymi wrogami siedzieli w jednej szkolnej ławce, wspólnie chodzili żeglować, na skata albo na piwo. Teraz obrzucają się inwektywami i w internecie, i w życiu publicznym. Ale to samo widać w firmach, w rodzinach. Dawniej awantury polityczne na imprezach rodzinnych to był margi-
raz nie jest to już zwykły podział, to zapiekłość równie wielka, jak podczas wojen religijnych.
MY TO ZNAMY, Z LAT 1919-22 U nas taka była w 1921 roku, gdy trzeba było wybierać między Polską a Niemca-
na się, że jeden brat dziadka szedł do Freikorpsu, aby Śląsk utrzymać przy ojczyźnie, drugo szedł do Korfantego, by Śląsk połączyć z ojczyzną, a tylko matka i siostra płakała, gdy bracia strzelali do siebie. Nawet po kilkunastu latach bracia nie chcieli się znać, już nigdy nie zamienili słowa. Teraz taka nienawiść jest znów. Marek Nowak, działacz RAŚ a zarazem syn wielokadencyjnej posłanki PiS Marii Nowak i brat PiS-owskiego przewodniczącego chorzowskiej Rady Miasta Jacka Nowaka mówi, że jego rodziny polityka nie skłóci, ale też przyznaje, że w rodzinnych rozmowach tematów politycznych unikają jak ognia. Trzeba jednak zarazem dodać, że pani Maria i pan Jacek na facebooku posługują się językiem zgoła innym od większości zwolenników Dobrej Zmiany, dyskutując, ale bez inwektyw. Więc widać, ze można, ale też widać, że to rzadkość. Jesteśmy skłóceni. I Ślązacy i Polacy. Skłóceni jak nigdy. Poziom agresji jest tak ogromny, że każdego dnia człowiek boi się włączyć telewizor, czy to już nie nastał ten dzień, kiedy polała się krew. Kiedy znów brat zacznie strzelać do brata. W imię miłości ojczyzny. W przypadku Polaków bę-
Spór, choć bez tak ostrych inwektyw, widać też po śląskiej stronie. Jedni Ślązacy (znacznie liczniejsi) manifestują broniąc mechanizmów państwa przed zawłaszczeniem ich przez jedną partię – inni pukają się w czoło, że jak Ślązak może bronić Sądu Najwyższego, tego samego, który wydał skandaliczną decyzję w sprawie Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej. Paweł Polok (kandydat RAŚ na senatora w okręgu rybnicko-mikołowskim w 2011 i 2013 roku) wtedy, 5 grudnia 2013 roku, dowiedziawszy sio o orzeczeniu SN nazwał Polskę bękartem wersalskim. Dziś (22 czerwca) widząc liczne śląskie flagi pod katowickim sądem napisał: „Działacze śląscy broniący Sądu Najwyższego, który ich w sposób popisowy upieprzył. Tego by się nawet Bareja nie wstydził”. Więc Polok za błędy konkretnych kilku sędziów jest gotów poświęcić niezwisłe sądownictwo. Jerzy Gorzelik odpowiada mu: „Od inteligentnego człowieka można by oczekiwać umiejętności rozróżnienia między obroną instytucji a obroną zasady.” To jeszcze nie obraza, ale już delikatne zakwestionowanie inteligencji. Tak nakręca się ta spi-
Pokłóceni krewni wstają od stołu i odchodzą w dwie różne strony. Wyzywają się od debili (chociaż jeszcze nie kanalii). Ten podział na zwolenników i przeciwników Dobrej Zmiany widać od dawna, ale teraz nie jest to już zwykły podział, to zapiekłość równie wielka, jak podczas wojen religijnych mi. Nienawiść, która dzieliła rodziny. Jej echa można odnaleźć w powieści „Hanyska” Heleny Buchner, albo w osadzonej w Katowicach opowieści „Asty Kasztana” Gintera Pierończyka. Ale też w wielu rodzinnych opowieściach. Gdzie wspomi-
dzie to tym dziwniejsze, że będą do siebie strzelać w imię miłości do tej samej ojczyzny. Jedni i drudzy na swoich manifestacjach śpiewają ten sam hymn „Jeszcze Polska nie zginęła”, jedni i drudzy przychodzą na nie z biało-czerwonymi flagami.
rala i na śląskim podwórku. Chociaż śladowo, bo śląskie organizacje jednak masowo opowiadają się za demokracją. Adam Moćko Tekst ukazał się w numerze lipcowym (07) bieżącego roku.
7
grudzień 2017r.
Mądrość a nie dupowatość W ciągu ostatniego ćwierćwiecza utarł się i wszedł do polskiego imaginarium społecznopolitycznego stereotyp „dupowatego Ślązaka.” Frazą tą często – i raczej bezrefleksyjnie – posługują się publicyści piszący o Ślůnsku, w tym i nestor polskiego filmu i polityki, czyli Kazimierz Kutz.
S
tereotyp ten zda się sam z siebie wyjaśniać dlaczego tak niewielu Ślůnzoków jest obecnych w (polskiej) kulturze i polityce, jak i we najwyższych władzach własnego regionu, czyli w województwie śląskim i opolskim. Dość obraźliwe w swym wydźwięku słowo „dupowatość” to synonim
mieckiej dwujęzyczności autonomicznego województwa śląskiego w roku 1926, śląskich urzędników i nauczycieli usunięto z urzędów i szkół, bo śląski jednak okazał się językiem zbyt różnym od polszczyzny, a pisać i nauczać po niemiecku już nie było wolno. Za to w niemieckiej części regionu do pewnego stopnia hołubio-
śmiennych w niemczyźnie, uczyniono wtórnych analfabetów. Za PRL-u Ślązak miał być robotnikiem i w końcu nauczyć się pisać i mówić „poprawnie po polsku”. Nie miał większych szans na zrobienie kariery we własnym hajmacie. Tych nielicznych, którym udało się skończyć polski uniwersytet i zde-
Likwidacja niemczyzny jako języka dnia codziennego, nawet w najmniejszych śląskich miejscowościach, dała impuls do wzmożonego użycia śląszczyzny, którą władze – z pewnym przymrużeniem oka – interpretowały jako język polski. Jednak w efekcie z setek tysięcy Ślůnzokůw piśmiennych w niemczyźnie, uczyniono wtórnych analfabetów. na postrzeganą bierność czy zgodliwość Ślůnzoków względem losu, który zazwyczaj znoszą z pokorą. A polityczne zmiany w XIX i XX stuleciu nie szczędziły im ciosów.
DECYZJE PODEJMOWALI INNI Po utworzeniu niemieckiego państwa narodowego w roku 1871, usunięto język polski jako drugi lub pomocniczy ze szkolnictwa podstawowego oraz z urzędów gminnych i powiatowych. (Był on bliższy ślążczyźnie niż język niemiecki. Polszczyzna ułatwiała Ślązakom w szkole nabycie podstawowej edukacji, a docelowo niemczyzny.) Do tego doszła oficjalna walka nowego państwa z kościołem katolickim w, celu podporządkowania hierarchii rzymskokatolickiej państwu. Od tego momentu Ślůnzok już nie mógł być sobie sobą, katolikiem i dobrym Prusakiem. Musiał stać się „prawdziwym Niemcem”, a najlepiej przejść na luteranizm. Nikt go nie pytał co on sam o tym wszystkim sądzi. Po wielkiej wojnie, także bez udziału Ślązaków w podejmowanych decyzjach, rozdzielono ich region między Czechosłowację, Niemcy i Polskę. Sami Ślązacy w przeważającej mierze chcieli przede wszystkim niepodzielności Wiŷrchnego Ślōnska, czy to jako regionu autonomicznego w Niemczech lub Czechosłowacji, czy też jako niepodległego państwa w
no ślůnszczyznę, bo pozwalała ona osłabiać wpływy polskiego ruchu narodowego w Provinz Oberschlesien.
ZAWSZE GORSZY SORT Po II wojnie światowej Warszawa otrzymała niemal całość Wiyrchnego Ślůnska. Często wbrew ich woli, gros Ślůnzokůw zatrzymano w regionie, lecz jako „autochtonów”, czyli „Polaków drugiego (gorszego) sortu”, żeby posłużyć się frazą z obecnego leksykonu polskiego dyskursu politycznego. Lecz podobnie jak po I wojnie światowej, całość ślůnskij inteligenci z dawnej Provinz Oberschlesien – poważanej za „nieodwracalnie zniemczoną” – wysiedlono na zachód od linii Odry i Nysy. Znowu wszystkie decyzje zapadły ponad głowami samych Ślůnzokůw, również i ta – którą podjęto w sprzeczności z obowiązującym prawem – o zniesieniu autonomii województwa śląskiego. Zaraz potem pozmieniano licznym Ślązakom imiona i nazwiska na „polskobrzmiące” oraz zakazano używania języka niemieckiego, pod reżymem zróżnicowanych kar, od mandatu aż do pobytu w gliwickim obozie dla „przestępców językowych”. Kroki te już w pierwszej powojennej pięciolatce spowodowały likwidację niemczyzny jako języka dnia codziennego, nawet w najmniejszych śląskich miejscowościach. Dało to impuls
cydowali się wstąpić do PZPR, najczęściej „dla bezpieczeństwa” wysyłano do innych regionów Polski. Nieoficjalnie Ślązaków traktowano jako „krypto-Niemców”, a „prawdziwi Polacy” często mówili o nich jako „hanysach” czy nawet „hitlerowcach”. „Prawdziwi Polacy” nie zawierali niemal ze Ślązakami małżeństw, aż do lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku.
„NIEMIECKI” AWANS Wtedy ponad dziesięcioletni kryzys późnego komunizmu uczynił nagle ze Ślązaków atrakcyjnych małżonków, bo
do wzmożonego użycia śląszczyzny, którą władze – z pewnym przymrużeniem oka – interpretowały jako język polski. Jednak w efekcie z setek tysięcy Ślůnzokůw pi-
KAMELEON NIE JEST DUPOWATY. MISTRZEM JEST! W tej sytuacji Ślązakom nie pozostało nic innego, jak przybrać barwy ochronne wobec totalitarnych i autorytarnych reżymów władających ich regionem od końca XIX wieku. Nawet polska demokracja, która nastała po roku 1989, w tym wymiarze pozostaje w swym charakterze silnie autorytarna wobec Ślązaków, ich kultury i języka. A przecież najważniejsze to przetrwać i zapewnić godziwy byt rodzinie. Ślązacy przyswoili sobie cechy kameleona. To tylko pozór bierności – czy jak kto chce – „dupowatości”. W tej sytuacji trzeba niezwykłej zaciętości i wytrwałości, żeby utrzymać się na powierzchni, a przy tym nie wyprzeć się siebie samego, jak i zachować tradycję i tożsamość. Ślůnzok
mieckim i podwójnemu obywatelstwu setki tysięcy Ślůnzokōw korzystało z integracji europejskiej już od roku 1991. „Prawdziwi Polacy” dołączyli do nich prawie półtorej dekady później, gdy Polska została członkiem Unii Europejskiej w roku 2004. Z kolei, w ramach prawa – pomimo bezprawnych nacisków i prześladowań – w roku 2007 Ślązacy doprowadzili do międzynarodowego uznania ślaszczyzny, jako języka w ramach standardu ISO639-3. Rok później otwarli własną śląskogodkową Wikipedię. Po śląsku wydaję się kilkanaście tytułów książkowych każdego roku. A to wszystko bez żadnej pomocy ze strony państwa polskiego, któremu Ślązacy solidnie płacą podatki. W spisie z roku 2011, aż 850 tysięcy osób zadeklarowało przynależność do narodu śląskiego a ponad pół miliona, że na co dzień posługuje się językiem śląskim. Wystawia się sztuki po śląsku, a poza kontrolą państwa, w internecie powstała cała śląskogodkowa cybersfera, w której można pisać, czytać, oglądać, słuchać i nadawać we godce, po ślůnsku. I gdzie tu ta rzekoma ślůnsko „dupowatość”? Niektórzy mogliby zarzucić Ślůnzokom, że powinni bardziej energicznie dochodzić swych praw. Ale wiadomo jak takie „energiczne dochodzenie” może się skończyć. Ślązacy nie pragną przemocy. Pamiętają o trzech śląskich wojnach domowych z lat 1919, 1921 i 1921; wejściu
W międzywojennej Polsce, po zniesieniu oficjalnej polsko-niemieckiej dwujęzyczności autonomicznego województwa śląskiego w roku 1926, śląskich urzędników i nauczycieli usunięto z urzędów i szkół, bo śląski jednak okazał się językiem zbyt różnym od polszczyzny, a pisać i nauczać po niemiecku już nie było wolno. dzięki związkowi z nimi można było się wyrwać z szarej rzeczywistości realnego socjalizmu do „kolorowej zgnilizny kapitalizmu” w RFN. Nastanie demokracji w roku 1989 i otwarcie granic pozwoliło Ślůnzokom wyjeżdżać masowo do RFN oraz oficjalnie określać się jako Niemcy i/lub Ślůnzocy we własnym hajmacie. Warszawa uzna-
Ślązacy nie pragną przemocy. Pamiętają o trzech śląskich wojnach domowych z lat 1919, 1921 i 1921; wejściu Armii Czerwonej i polskich oddziałów do Wiŷrchnego Ślōnska w roku 1945; upokorzeniach polonizacji i germanizacji; oraz ograniczeniach obecnej polskiej demokracji. Przemoc w niczym nie pomaga, tylko niszczy i rodzi jeszcze więcej przemocy unii z Niemcami. Po podziale ich regionu większość śląskiej inteligencji wyjechało do Niemiec. W międzywojennej Polsce, po zniesieniu oficjalnej polsko-nie-
Początkowo nie godzono się na istnienie Niemców w Wiŷrchnym Ślůnsku, a prasa i decydenci określali ich obraźliwym terminem „vokswagendeutschów”. W końcu pogodzono się z ich istnieniem, zwłaszcza, że organizacjom niemieckim nie powiodło się odtworzyć przekazu międzygeneracyjnego języka niemieckiego. Za to gros polskiej klasy politycznej i społeczeństwa polskiego poważa Ślązaków za „zakamuflowaną opcję niemiecką”.
ła istnienie wiyrchnoślōnskich Niemców, ale nie Ślůnzokw. Organizacje tych ostatnich są po dziś dzień tępione i likwidowane, jako „niezgodne z polska racją stanu”.
jest zdany sam na siebie. Nie ma żadnych legalnych organizacji ślůnskich, nie mówiąc już o władzach czy państwie, które by się za nim wstawiły. Półtora wieku pozbawiania Ślązakōw własnej podmiotowości grupowej zmusiło ich do pragmatycznego podejścia do życia. Jeśli nie da się już godnie żyć w hajmacie, to trzeba wyjechać. Ku temu należy zdobyć zawód, nabyć odpowiednie języki, nawiązać konieczne znajomości, zabezpieczyć potrzebne dokumenty, a przed rokiem 1989 – także łapówki dla urzędników i bezpieki, żeby wydano im paszport. Żadną miarą takie grupowe samozaparcie Ślůnzokůw nie jest podobne „dupowatości”. Raczej wygląda na rozsądne i solidnie planowane dostosowanie się do dynamicznie zmieniających się warunków politycznych i ekonomicznych, łącznie z braniem pod uwagę (jako rozwiązania wyżej wymienionych dylematów bytowych) emigracji za granicę tego czy innego państwa. Na przykład, dzięki paszportom nie-
Armii Czerwonej i polskich oddziałów do Wiŷrchnego Ślōnska w roku 1945; upokorzeniach polonizacji i germanizacji; oraz ograniczeniach obecnej polskiej demokracji. Przemoc w niczym nie pomaga, tylko niszczy i rodzi jeszcze więcej przemocy. Lepiej znaleźć własną drogę bez rozlewu krwi, nawet gdy sytuacja zda się być beznadziejna. Cierpliwość i wyrzeczenie się przemocy, lecz bez rezygnacji z własnych ideałów, to esencja ślůnskigo podejścia do życia. „Żołnierze wyklęci”, terroryzm czy partyzantka są obce ślůnskimu etosowi. Dla Ślůnzoka najważniejsze jest trwanie przy swoim bez narażania życia i rodziny. Innymi słowy – obywatelskie nieposłuszeństwo i bierny opór. Ale to przecież nie jest dupowatość! A jak już się nie da u siebie wytrzymać, to zawsze przecież można wyjechać. Pra? Tomasz Kamusella University of St Andrews Tekst ukazał się w numerze kwietniowym (04) bieżącego roku.
8
grudzień 2017r.
Dawno temu w grudniu zmieniły
Małujowice - najważniejs Bitwa pod Małujowicami, bitwa pod Pragą. Trudno wśród Ślązaków, którzy słyszeli o bitwach pod Kircholmem czy Chocimiem znaleźć takich, którzy znają te nazwy. A przecież to właśnie pod Małujowicami i Pragą (a nie pod Kircholmem i Chocimiem) na dobre 300 lat rozstrzygnęły się losy Śląska. Może i świata.
16
grudnia 1740 roku wybuchła I Wojna Śląska. To ona zburzyła porządek istniejący w środkowej Europie od kilkuset lat. I to dzięki niej Prusy weszły do grona światowych mocarstw. Bez Śląska – zwłaszcza gdy stał się przemysłową potęgą – nie zdołałyby tego dokonać. Nie byłoby ani zwycięstwa nad Francją w 1871 roku i koronacji króla Prus na cesarza Niemiec, nie byłoby pewnie też I i II wojny światowej. Bo swoją potęgę Prusy zaczęły budować wła-
n Władze Brzegu organizują inscenizacje bitwy pod Małujewicami. ciaż mozolnie budował potęgę militarną, tworząc bodaj najlepiej wyszkoloną armię świata, nie zaryzykował. Aż nadchodzi 31 maja 1740 roku – król na Prusach Fryderyk Wilhelm I umiera, a 28-letni syn wstępuje na tron. I natychmiast szykuje się do wojny o Śląsk. Pretekstem są trak-
Swoją potęgę Prusy zaczęły budować właśnie wtedy, gdy 16 grudnia wojska króla Fryderyka II (który z czasem zyska przydomek Wielki) przekroczyły śląską granicę, atakując Austrię. śnie wtedy, gdy 16 grudnia wojska króla Fryderyka II (który z czasem zyska przydomek Wielki) przekroczyły śląską granicę, atakując Austrię. O Śląsku myślał już jego dziad Fryderyk I, ale nie odważył się rzucić rękawicy potężnej Austrii. Również ojciec, cho-
taty z lat 30. XVI wieku, w których ostatni żyjący Piast Górnośląski, Hanus II Dobry (zm. 1532) i dolnośląski Fryderykiem II Legnicko-Brzeski (zm. 1547) przekazali swoje państwa Hohenzollernom. Cesarz Habsburg pierwszy z nich częściowo uznał, drugi zlekceważył całkowicie. Te-
CIEKAWOSTKA
Król na Prusach, nie Pruski Gdy elektor brandenburski Fryderyk I w 1701 roku koronuje się na króla, przyjmuje tytuł Króla w Prusach (König in Preussen) a nie królem Prus. Tytuł króla Prus stanowił bowiem część tytulatury królów Polski, gdyż były wówczas Prusy Królewskie (z Gdańskiem)należące do Polski i Prusy Książęce, należące do Hohenzollernów. Królem tych pierwszych pozostał władca Polski, Fryderyk – nie chcąc konfliktu z Polską – przyjął więc tytuł nie kolidujący z polskim. Dopiero po I rozbiorze Polski, gdy Prusy zajęły Prusy Królewskie, Fryderyk Wielki przyjął tytuł König von Preussen, Króla Prus.
raz jednak, po 200 latach, król Fryderyk zgłasza pretensje do Śląska, który zgodnie z tymi spadkami należy się jemu. Zgłasza zbrojnie.
GOTOWY NA WOJNĘ Państwo pruskie to jedne wielkie koszary. Król Fryderyk na swój dwór przeznacza tylko 2% budżetu, a na wojsko aż 80%. Austria jest znacznie bogatsza, ale na armię przeznacza 50%, a na cesarski dwór aż 6% (biorąc pod uwagę wielkość budżetów, aż10 razy więcej niż Berlin). Mimo to armia cesarska jest liczniejsza. Sęk w tym, że pruska to świetnie działający mechanizm. Angielski ambasador w Berlinie pisze do swojego króla: „armia tego kraju jest fantastycznie wyszkolona, a przez to niesamowicie mobilna. Strzeżmy się tego wojska i lepiej bądźmy ich sojusznikiem niż przeciwnikiem”. Rzeczywiście, gdy młody Fryderyk decyduje się na działania, następują one błyskawicznie (oczywiście jak na tamtą epokę). Prawda, że ojciec zostawił mu państwo do wojny naszykowane doskonale. 8 milionów talarów w królewskim skarbcu, 83-tysięczna armia. Dla porównania ówczesna Polska, 6 razy większa i 5 razy ludniejsza (Polska 10 milionów mieszkańców i prawie 800 000 kilometrów kwadratowych, Prusy 2,5 miliona ludzi i mniej niż 150 000 kilometrów kwadratowych) – ma wówczas armię liczącą kilkanaście tysięcy.
Szczęście Fryderykowi sprzyjało jednak od początku. Austria przeżywała akurat potężny kryzys dynastyczny związany z wstąpieniem na tron Marii Teresy, z pominięciem jej kuzynek. Nie tylko monarchii austriackiej, ale całemu cesarstwu niemieckiemu ze stolicą w Wiedniu, groziła wojna domowa. Fryderyk postanowił wygrać ją dla siebie. Zagarnąć Śląsk a następnie zmusić Marię Teresę do paktowania z przekonaniem, że zawsze zdoła poderwać wielu innych niemieckich książąt do walki przeciw niej. Bo niemieccy ksią-
wanie cesarstwa dla siebie zgodzi się na pruską politykę faktów dokonanych.
ZASKOCZONA AUSTRIA 28 października 1740 roku Fryderyk poinformował swojego premiera Heinricha hrabiego von Padewilsa i feldmarszałka Kurta von Schwerina o decyzji ataku na Śląsk. 8 listopada rozpoczęto mobilizację oddziałów a 16 grudnia wojska pruskie przekroczyły granicę. W działa-
Fryderyk nie wykorzystał zaskoczenia, nie zaatakował natychmiast, pozwolił formacjom przeciwnika rozwinąć formacje bojowe. Błąd taki popełnił pierwszy i ostatni raz w życiu. A stary austriacki generał zwietrzył szansę i nacierał coraz odważniej. Oddziały pruskie zaczęły się chwiać, a król Fryderyk opuścił pole walki. Można powiedzieć, że uciekł. Na placu walki został jednak marszałek von Schwerin. żęta elektorzy wcale nie ją – arcyksiężną Austrii – musieli wybrać cesarzem. Mogli wybrać kogokolwiek spośród siebie, albo nawet spoza siebie. Fryderyk wiedział, że mając Śląsk, będzie miał w tych rozgrywkach potężną kartę przetargową. I wierzył, że Maria Teresa w zamian za urato-
niach brały udział dwa korpusy. Jeden ruszył szybkim marszem na Wrocław, drugi obległ twierdzę Głogów. Austria była zaskoczona. Armię miała nawet liczniejszą od pruskiej, ale rozrzuconą od Belgii, przez Wenecję po Węgry. Twierdze śląskie – poza wspomnianym już Głogowem
9
grudzień 2017r.
y się losy Śląska a może i świata
sza bitwa naszej historii także Brzeg, Kłodzko, Nysa – były potężne, ale pozbawione silnych garnizonów i nie przygotowane do oblężenia. Ostatnia wojna toczyła się tu praktycznie sto lat temu (Wojna 30-letnia, 1618-48) i Wiedniowi wydawało się, że to tereny zupełnie bezpieczne. Efekt był taki, że w ciągu sześciu tygodni armia pruska zajęła niemal cały Śląsk, poza twierdzami w Brzegu, Głogowie i Nysie oraz południowymi rubie-
nia, nie zaatakował natychmiast, pozwolił formacjom przeciwnika rozwinąć formacje bojowe. Błąd taki popełnił pierwszy i ostatni raz w życiu. A stary austriacki generał zwietrzył szansę i nacierał coraz odważniej. Oddziały pruskie zaczęły się chwiać, a król Fryderyk opuścił pole walki. Można powiedzieć, że uciekł (jak Piłsudski spod Warszawy w 1920). Na placu walki został jednak marszałek von Schwerin. Podjął decyzję, by wszyst-
Gdy doszło do starcia pod Kesselsdorf (Kutliskami, 15 grudnia 1745) znów armia pruska odniosła zwycięstwo, Maria Teresa zdecydowała się zawrzeć trwały pokój. Fryderyk dostał to co chciał, czyli Śląsk. W zamian – co było jego kartą przetargową od początku – uznał męża Marii Teresy, Franciszka I Luksemburskiego, za cesarza. żami Górnego Śląska (np. Ziemia Cieszyńska). Fryderyk czynił zabiegi, by już na tym etapie w zamian za uznanie Marii Teresy za sukcesorkę monarchii Habsburgów podpisać pokój uznający stan faktyczny, ale 23-letnia wiedeńska władczyni pokazała – nie pierwszy raz zresztą – że jest graczem równie twardym jak on. Nawet gdy w marcu1741 roku skapitulował Głogów. Wówczas już na Śląsk maszerowała austriacka armia pod wodzą Wilhelma hrabiego von Neipperga (ojciec Marii Teresy w 1739 roku skazał tego generała na
kie siły nie związane dotychczas walką skoncentrować w centrum bitwy i uderzyć w środek szyku austriackiego. Rzucił do walki wojsko idealnie wyszkolone. I młody austriacki rekrut widząc idącą na niego, jak na musztrze, w rytm werbli, piechotę, oddającą w regularnych odstępach czasu salwy – ten austriacki rekrut zaczął się cofać a następnie rzucił do ucieczki. Spowodowało to efekt domina, choć przez pewien czas Neipperg wierzył, że zdoła oskrzydlić prące środkiem wojska pruskie. Nie wierzyli w to już jednak jego żołnierze, zmykający w popłochu. Bi-
Pokój trwał ponad 10 lat. A potem zaczęła się III wojna śląska. Nie była ona jednak wojną prusko-austriacką lecz częścią większego, globalnego konfliktu. Tak naprawdę Wojna Siedmioletnia powinna nosić nazwę I Wojny Światowej. Bo działa się głównie w Europie, ale też Ameryce Północnej (w ramach tej wojny walczyły Anglia i Francja), Indiach (Anglia i Holandia), Afryce. więzienie, nowa władczyni go ułaskawiła, więc stary generał za wszelką cenę chciał się odwdzięczyć). Miała odblokować oblężone twierdze, w miarę możliwości oczyścić Śląsk z wojsk pruskich. Fryderyk postanowił rzucić wszystko na jedną kartę i wydać mu decydującą bitwę.
KRÓL SPANIKOWAŁ, ALE PRUSACY WYGRALI 10 kwietnia 1741 roku wojska Neipperga stacjonowały w okolicach wsi Małujowice (Mollwitz) niedaleko Brzegu, na granicy Dolnego i Górnego Śląska. Nie spodziewały się, że główne siły pruskie zdążyły podejść na pozycje bojowe. Ale Fryderyk nie wykorzystał zaskocze-
twa pod Małujowicami mimo początkowych błędów króla Fryderyka zakończyła się fantastycznym zwycięstwem Prusaków. Próba odbicia Śląska przez Austrię zakończyła się klęską.
ALBO BITWY ALBO ŚLĄSK Po bitwie do wojny o austriacką sukcesję po stronie Prus przyłączyła się Francja. Fryderyk osiągnął to, co zamierzał. Jeśli Maria Teresa chce zachować tron, musi zrzec się Śląska. Na razie podpisała rozejm uznając władzę Prus nad Dolnym Śląskiem i biskupim księstwem nyskim i Ziemią Kłodzką. 10 sierpnia, dokładnie cztery miesiące po bitwie pod Małujowi-
n W stulecie Bitwy pod Dobromierzem dokładnie w miejscu, gdzie Fryderyk dokonywał przeglądu swych wojsk, postawiono Wieżę – Mauzoleum Ku Chwale Żołnierza Pruskiego. O dziwo w Polsce ani nie została celowo rozebrana ani po prostu nie popadła w ruinę. cami, wojska pruskie wkraczają do Wrocławia. A gdy minie dwumiesięczny rozejm, wkraczają na Morawy i niemal z marszu zdobywają potężną twierdzę Ołomuniec. Fryderyk daje jasny sygnał – rozejmy mnie nie interesują, albo uznasz Tereso moją władzę nad Śląskiem, albo wojna do upadłego! Wiosną 1742 roku rusza austriacka ofensywa, dowodzona przez księcia Karola Lotaryńskiego, którego brat Franciszek był mężem Marii Teresy (cesarzem został znacznie później) i … księciem cieszyńskim, więc śląskim. Książę Karol był z rodu wielkich wojowników, ale z genami talentów dowódczych po nich nie odziedziczył (to jego pradziad, też książę Lotaryngii, a nie Sobieski, dowodził w roku 1683 pod Wiedniem!). Do starcia wojsk pruskich, dowodzonych osobiście przez króla Fryderyka i austriackich doszło w okolicach Pragi. Jednak nazwa Bitwa pod Pragą zarezerwowana jest dla innego, znacznie większego starcia, w kolejnej, trzeciej wojnie śląskiej, w 1757 roku. Tutaj, choć też pod Pragą, bitwa nazywa się pod Chotusicami. Po obu stronach stało około 30 tysięcy wojska. Bitwa, w której Fryderyk pierwszy raz zastosował szyk skośny (potem słynął z niego w całej Europie) okazała się wielkim pruskim zwycięstwem.
PIERWSZE ZRZECZENIE SIĘ ŚLĄSKA A 28 lipca 1742 roku Maria Teresa musiała podpisać pokój, na mocy którego zrzekała się na rzecz Fryderyka nie tyl-
ko Śląska Dolnego (co pierwotnie Fryderykowi wystarczało), ale nawet większości Górnego, poza Cieszyńskim, Karniowskim i Opawskim (dziś większość w Czechach). Fryderyk odniósł sukces. Wiele sukcesów! Po pierwsze zwiększył o ¼ terytorium swojego państwa i w takim samym stopniu zwiększył jego ludność. Teraz, w oparciu o te nowe nabytki – Śląsk - mógł zwiększyć stan swojej armii do ponad stu tysięcy. Po drugie siłą swojego oręża wbił się przebojem w grupę światowych mocarstw, bo pokonując w wojnie Austrię,
jedno z nich, dowiódł, że w Europie Środkowej pojawiła się nowa potęga. A Maria Teresa załatwiła jeden, ale tylko jeden problem. Bo o prawa do jej tronu upomnieli się książę elektor bawarski, książę elektor saski (zarazem król polski, August III Sas), król Sardynii i królowa Hiszpanii. Państwa te już planowały rozbiór monarchii austriackiej. Właśnie tego się bojąc, Maria Teresa podpisała traktat pokojowy z Fryderykiem. Żeby za cenę Śląska choć tego (najpotężniejszego) wroga zneutralizować. Dokończenie na str. 10
CIEKAWOSTKA
Pruska jazda Polacy lubią się chełpić swoją wspaniałą jazdą. Jednak polski „Przegląd kawaleryjski” w pierwszej połowie lat 20. XX wieku publikuje serię artykułów o kawalerii Fryderyka Wielkiego. Bo ta sprawdzała się na polu walki znacznie lepiej nawet, niż polska husaria. Głównie dlatego, że była świetnie wyszkolona nie tylko w szermierce ale i taktyce, a oficerowie, zgodnie z instrukcją samego króla, mogli w działaniach bojowych nawet rozkazu królewskiego nie wykonać, jeśli uważali go za błędny. Fryderyk – wielki znawca całej historii wojskowości – stworzył więc jazdę, której oficerowie byli gotowi brać na swoje barki ciężar bitwy. Fryderyk pierwszy raz w 1742 roku pod Pragą zastosował styl bitwy, który w historii wojskowości nosi nazwę „Pruski Szyk Skośny”. Istotą było to, że najpierw ciężka jazda uderza na jedno ze skrzydeł wroga, następnie lekka jazda zajmuje te pozycje, a ciężka uderza po raz kolejny, z tej samej strony, rozbijając kolejne formacje przeciwnika. Prusacy – na wzór polski – w ataku kawaleryjskim nie używali broni palnej, uznając, że tę ma lepszą piechota, a jazda ma swoją siłę opierać na szarży i szermierce. Przez kolejne 40 lat pruska armia wygrała Szykiem Skośnym wiele bitew. Dopiero napoleon Bonaparte znalazł skuteczne remedium na tę taktykę.
10
grudzień 2017r.
n XIX-wieczna Akwarela Hansa Wernera Schmidta: „Fryderyk Wielki po bitwie pod Dobromierzem”. Dokończenie ze str. 9 Pozbywszy się go, armia austriacka radziła sobie z tą wielką koalicją (bo przyłączyła się do niej i Francja) dzielnie. Maria Teresa umacniała swoje panowanie. Fryderyk II uznał, że jeśli pokona tych wrogów, jej zaprawiona w bojach armia może upomnieć się o Śląsk. To już nie będą rekruci z Małujałowic, to będą bitni weterani. Nie można dopuścić! W 1744 roku Fryderyk uderzył na Czechy i zajął Pragę. Co prawda musiał się z niej wycofać, ale w Schlacht bei Hohenfriedeberg (bitwie pod Dobromierzem - okolice Wałbrzycha) po raz kolejny pokazał wojenny geniusz. Tam, gdzie Austriacy spodziewali się tylko jego podjazdów, stała główna pruska armia. 4 czerwca, ledwie słońce wzeszło, zaatakowała. Szykiem skośnym, no bo jak! A książę Lotaryński musiał po raz kolejny uznać wyższość strategii pruskiego króla. Bo w bitwie pod Dobromierzem Prusy sprawiły Austrii lanie. Gdy doszło do drugiego starcia, pod Kesselsdorf (Kutliskami, 15 grudnia 1745) znów armia pruska odniosła (szykiem skośnym) zwycięstwo, Maria Teresa zdecydowała się zawrzeć trwały pokój. Fryderyk dostał to co chciał, czyli Śląsk. W zamian – co było jego kartą przetargową od początku – uznał męża Marii Teresy, Franciszka I Luksemburskiego, za cesarza.
DRUGIE ZRZECZENIE SIĘ ŚLĄSKA Pokój trwał ponad 10 lat. A potem zaczęła się III wojna śląska. Nie była ona jednak wojną prusko-austriacką lecz częścią większego, globalnego konfliktu. Tak naprawdę Wojna Siedmioletnia powinna nosić nazwę I Wojny Światowej. Bo działa się głównie w Europie, ale też Ameryce Północnej (w ramach tej wojny walczyły Anglia i Francja), Indiach (Anglia i Holandia), Afryce. W wojnie brały udział dwie wielkie koalicje. Z jednej strony Prusy (już europejskie mocarstwo!) Anglia (światowe mocarstwo) i Hanower, z drugiej Francja (światowe mocarstwo), Rosja (mocarstwo euroazja-
Ale wywołały ją Prusy, które chciały ukarać Saksonię, za jej udział po stronie Austrii w wojnach śląskich (bitwa pod Dobromierzem tak naprawdę nie odbyła się z Austriakami, lecz z Sasami). 29 sierpnia 1756 roku wojska pruskie, pod wodzą samego Fryderyka, uderzyły na Saksonię. Początkowo Fryderyk miał się z pyszna, bo po stronie Saksonii i Austrii opowiedziała się Francja i Rosja, a była to siła tak potężna, że nawet zajęła – w 1760 roku - Berlin.
CUD DOMU BRANDENBURSKIEGO W 1762 roku królestwo pruskie było u skraju rozbiorów! Austria chciała nazad
żę Holsztyna (jego rodowe księstwo) jest wiernym sługą króla Prus! W tym czasie jego Katherina poczuła ruskiego ducha. Stała się głową wewnętrznej opozycji. Obaliła męża, który zmarł, najpewniej zamordowany. Ale nim to się stało, Prusy, odrodzone, wygrały III wojnę śląską. A w międzyczasie Fryderyk, w bitwie pod Lutynią, pokonuje dwukrotnie liczebniejszą armię. Nie tylko wybitny król, wódz też wybitny. Aha, bitwa odbyła się zgodnie z manewrem ukośnym. W 1760 roku pod Pątnowem Prusacy rozbijają trzykrotnie liczniejszą armię. Manewr – ten sam.
OSTATECZNE ZRZECZENIE SIĘ ŚLĄSKA
15 lutego 1763 roku podpisany zostaje pokój w Hubertusburgu (Saksonia), kończący Wojnę Siedmioletnią. Reguluje wiele spraw, na trzech kontynentach. I zakłada, że prawie cały Śląsk ( i Ziemia Kłodzka), poza południowymi rubieżami (o których wyżej) trafia do Prus. Od tego czasu przez 182 lata Prusy panowały nad całym Śląskiem, a przez kolejne 23 (do1945 r,) nad jego zdecydowaną większością. To jest nasza, śląska historia. Ale my znamy opowieści o Batorym pod Pskowem, o Kircholmie, o Żółkiewskim i Sobieskim pod Chocimiem, o powstaniu kościuszkowskim. A o bitwie pod Małujowicami, gdy z Austrii do Prus się dostaliśmy – kto słyszał? Dariusz Dyrda
W 1762 roku królestwo pruskie było u skraju rozbiorów! Fryderyk był pobity na polach bitew i bez szansy manewrów. Ale zdarzył się cud. Na tron rosyjski wstępuje Piotr III. I ogłasza, że jako książę Holsztyna (jego rodowe księstwo) jest wiernym sługą króla Prus! tyckie), Szwecja i Saksonia. Potem do walk włączyły się Hiszpania i Portugali ze swoimi koloniami (więc cała Ameryka Południowa, ale nie tylko) i Holandia (kolonie w Indiach, Afryce i nie tylko). Słowem, wojna światowa.
CIEKAWOSTKA
Pruska Samosierra Każdy absolwent polskiej szkoły słyszał o szarży pod Samosierrą. A kto na Śląsku wie, co to była szarża pod Dobromierzem (Hohenfriedebergiem)? To tam regiment dragonów, dowodzony przez Ottona von Schwerin rozbił 20 austriackich batalionów i zdobył 67 chorągwi. Po bitwie do wodza szarży Fryderyk powiedział:: Schwerin, takiego czynu jak Wasz dzisiejszy nie znajdziemy w całej rzymskiej historii!” Jednak Otto von Schwerin mimo, że odznaczony Pour la Merite (najwyższe niemieckie odznaczenie wojskowe od 1740 do 1918 roku) nigdy nie dostał tytułu arystokratycznego. Fryderyk, asceta, nie znosił jego pijackich libacji. Gdy generał przybył pijany na manewry do Stargardu, król go tak ostro zbeształ, że Schwerin wsadził swój pałasz do pochwy, rzecząc: Huncwotem będzie ten, który go ponownie wyciągnie! i poprosił o zwolnienie ze służby. Zamiast tego dostał bezterminowy urlop. Gdy wybuchła Wojna siedmioletnia Fryderyk nakazał Schwerinowi powrót do pułku. Generał podporządkował się, ale pałasz pozostał w pochwie – Schwerin komenderował wymachując szpicrutą. Na krewnych z rodu Schwerinów posypały się tytuły baronowskie i hrabiowskie, ale sam Otto mimo wspaniałych wyczynów wojennych, ze względu na swe konflikty z Fryderykiem do śmierci pozostał skromnym panem von Schwerin.
Śląsk, , Anglia porty na Bałyku, a Saksonia (w unii z Polską!) Prusy. Fryderyk był pobity na polach bitew i bez szansy manewrów. Rosja, zwycięska w wojnie, miała tego dopilnować. Ale wtedy Fryderykowi trafił się cud. Zwany w historii jako „Cud domu brandenburskiego” Bo właśnie (1762) zmarła nienawidząca Prus caryca Elżbieta. Po jej śmierci na tron rosyjski wstępuje Piotr III. Nowy rosyjski car, wnuk Piotra Wielkiego, ale Niemiec z krwi i przekonań. Poślubił zresztą też niemiecką księżniczkę Zofię von Anhalt-Zerbst, która wbrew swoim imionom z chrztu znana jest jak caryca Katarzyna II. Ta od rozbiorów Polski. Ale na razie Kaśka nie ma wiele do gadania. Zaś Piotr ma swojego idola, Fryderyka Pruskiego. I natychmiast po objęciu tronu kończy wojnę z Prusami, wycofuje wojska spod Berlina. Oddaje Prusom całe ich ziemie, zajęte już przez Rosjan (ogromna część królestwa Prus). Potem podpisuje z Prusami sojusz a kolejne państwa idą jego śladem. Naraz Prusy mają sprzymierzeńców wszędzie a Austria jest odosobniona. Ba, car Rosji, Piotr III ogłasza, że jako ksią-
Wielki Fryderyk Przez 46 lat swojego panowania (1740-1786) Fryderyk Wielki z Prus, będących państwem średniej rangi uczynił prawdziwe mocarstwo. Zarazem inaczej zorganizowanym od całej reszty, w Prusach nie było bowiem magnaterii mającej własne polityczne ambicje. Państwo stanowiło prywatną własność Hohenzollernów. Fryderyk podporządkował sobie kilka księstw niemieckich, jednak prawdziwy wzrost znaczenia Prus następował wraz z dwoma wielkimi nabytkami terytorialnymi. Pierwszy to właśnie odebranie Śląska Austrii, a drugi – przyłączenie do swojego państwa polskich Prus Królewskich z Gdańskiem w ramach I rozbioru Polski. Dwa kolejne rozbiory miały miejsce już po śmierci Fryderyka Wielkiego. Rzadko pamięta się, że Fryderyk był nie tylko wybitnym dowódcą i świetnym politykiem, ale też prawdziwym intelektualistą, który pozostawił po sobie sporą ilość dzieł filozoficznych, historycznych, prozatorskich, poezji a nawet utworów muzycznych. Wyróżniał się intelektualnymi horyzontami na tle władców swojej epoki. Gdy umierał, nie wiedział jeszcze, że niebawem południowa, mniej według niego znacząca, część Śląska stanie się niebawem przemysłową potęgą, najważniejszą perłą w pruskiej koronie, pozwalającą Prusom na dalszą ekspansywną politykę. A tym bardzie nie mógł wiedzieć, że niemal 200 lat po jego koronacji władzę w państwie, które stworzył, przejmie szaleniec i pogrąży cały świat w strasznej wojnie. W wyniku której niemal ¾ państwa Fryderyka Wielkiego przypadnie Polsce. Na ironię zakrawa fakt, że ten szaleniec, Adolf Hitler, za swojego idola uważał właśnie Fryderyka…
11
grudzień 2017r.
Kożdy bydzie Kaczyński. Kożdy!
Jak to downij było... - Starziku, poôsprawiejcie ino ô tym, jak to downij było! - Nale kej downij? Za Wilusia? Za starŷj Polski? Za Niŷmca? - Niŷ, niŷ. Wiycie, na tym Dzikim Zachodzie! Znocie take godki, pra? Frechowny oupa wytuplikuje wtynczos bajtlowi, co ôn nikej niy boł we Hameryce. Ani we dziewiytnostym storoczu, ani za Reagana, ani za Trumpa. Abo koże bajtlowi iś weg, coby můg sie legnonć i poôglondać fusbal. Bajtel poślimto, nale ŷntliś przepōmnii. Prawy ślůnski ōupa napocznie znokwiać jak to ôn proł sie ze Indianerami, chycił Bajtla Wilusia (na kerego wtynczos godali „Billy the Kid”) i wachowoł we Fort Alamo. Zowdy ôblykoł bioły hut i szczyloł do tych, kere ôblykali czorne huty. A ōupa pozorny weźnie bajtla do „Twin Pigs” wele Żorōw, coby som sie to ôbejrzoł na włosne ôczy. Nale co, eli bajtla niy interesujom westerny, ino blank inkszo gyszichta? - Starziku, poôsprawiejcie ino jak to było po sztŷrdziystym piontym, kej sam Poloki a Ruse wlyźli? - Wiŷsz, synek, im sie wtynczos zdowało, co ône wszysko mogōm. Bo i tak prowda pedzieć - to mogli. Wtynczos ta Polska była jejich, a my sam mieli psinco do godki. Nojwiŷncyj sam przījechało tych chadziajōw, kerym tyż kozali sie wykludzić z jejich chaupōw, hań furt, na Kresach, nale nojgorsze były te Poloki we ancugach. Taki przīszoł roz do ujka Alfrŷda i pedzioł mu, co terozki ôn niy bydzie Alfrŷd, ino Władysław. Ciotce Fridzie pedzieli, co ôna terozki bydzie mianować sie
A kiej lagramyncki smok wykludził sie z Krakowa, bo już hań dziewic niŷ boło, to się wkludził do tŷj jamy. I była sumeryjo, aż przīszeł jedŷn szewczyk i smoka ukatrupił. Bestuż tŷn plac mo dziś jego miano. Ino jedni padajom, co szewczykowi boło na miano Wilhelm, a inaksi co Kaczyński…
Frechowność tych, kere przīłażōm do czyjiś chaupy i godajom jak sie mo co mianować, je jednako, egal, eli rozchodzi sie ô Stalinogrōd abo ô plac Kaczyńskigo. I tak
We 45 nojgorsze były te Poloki we ancugach. Taki przīszoł roz do ujka Alfrŷda i pedzioł mu, co terozki ôn niy bydzie Alfrŷd, ino Władysław. Ciotce Fridzie pedzieli, co ôna terozki bydzie mianować sie Czesława, a miŷszkać niŷ bydōm we Katowicach, ino we Stalinogrodzie. Czesława, a miŷszkać niŷ bydōm we Katowicach, ino we Stalinogrodzie. - Co wy godocie, starzīku? Katać idzie być aże takim frechownym? Jak to tak idzie prziś do kogoś do chaupy i godać mu jak sie fto i co mo mianować? - No, idzie, idzie. My sie śmioli z tych pieronōw, bo co nom inkszego ôstało? Nale tak po prowdzie to tamta Polska była ôd nich, to co my mieli zrobić? A pozorny oupa weźnie bajtla i pojadōm do cŷntrum Katowic, pokoże mu plac, na kery ôd iks lot godali plac Wilyma Szewczyka, a kery terozki mianuje sie „Lecha Kaczyńskigo”. Pokoże bajtlowi na ta tabulka i powiy: „Dej sie pozůr, tak to wyglondało po sztŷrdziystym piōntym”.
jak wtynczos psinco mieli my do godki, tak psinco do godki mōmy terozki. Bo ta Polska je ôd nich. Same my im dali ta Polska, skuli tego co tak farorz kozali, abo skuli
Bydom łazić naôbkoło choby kot, kery łazi po chaupie i jeszczo bele kaj, coby pokozać, co to je jego chaupa. Zamiast kocigo jszczanio, kiery tak znakuje teren, wrażujom wszandy swoje dynkmale: jak niŷ ôd Kaczyńskigo, to ôd Karola Wojtyły, polskigo papiŷża. Tak, jakby żodnych inszych papiŷży niŷ boło… Niŷ ma żeś rod placowi Lecha Kaczyńskigo? Dej się pozůr, giździe, coby my z ciebie tyż niy zrobili Lecha Kaczyńskigo! Jak nos znerwujesz, to zrobiemy tak, co twoja baba tyż sie bydzie mianować „Lech Kaczyński”! I twoje bajtle tyż! Dyć to je naszo Polska, mogymy sam robić, co uważomy. Fto wiŷ, możno hned przidzie nom miŷszkać we kraju, kaj kożdy prawy Polok bydzie sie mianowoł Lech Kaczyński i bydzie miŷszkoł na ulicy abo na placu ôd Lecha Kaczyńskigo? Ino się je po-
jakie trzysta metrów ulicom Kaczyńskigo sztyry, a kole takij żůłtyj chaupy skryncicie we lewo, we Kaczyńskigo jedynoście, aż dońdziecie do Placu Kaczyński-
Niŷ ma żeś rod „placowi Lecha Kaczyńskigo”? Dej się pozůr, giździe, coby my z ciebie tyż niy zrobili „Lecha Kaczyńskigo”! Jak nos znerwujesz, to zrobiemy tak, co twoja baba tyż sie bydzie mianować „Lech Kaczyński”! I twoje bajtle tyż! go nůmer trzī. Hań w lewo bydzie ulica Żołnierzy Wyklyntych a jak ze nij skryncicie we ulica Kaczyńskigo nůmer 14, to już zaro po prawyj bydzie ta o kiero pytocie, ulica Kaczyńskigo numer 21.
Pozorny oupa weźnie bajtla i pojadōm do cŷntrum Katowic, pokoże mu plac, na kery ôd iks lot godali plac Wilyma Szewczyka, a kery terozki mianuje sie „Lecha Kaczyńskigo”. Pokoże bajtlowi na ta tabulka i powiy: „Dej sie pozůr, tak to wyglondało po sztŷrdziystym piōntym”. tego, co ôbiecali nōm gibcij pŷnzyjo, abo za gupie piynćset plus. No i po ptokach. W jejich Polsce to ône bydōm nom godać jak sie mianujŷmy a kaj miŷszkōmy.
numeruje, jak we Nowym Jorku. I bydzie 1. Ulica Kaczyńskigo, 2. Ulica Kaczyńskigo i tak dali. Kiej bydziecie komu tuplikować, jak mo iś, bydzie to tak: půdziecie
nazywoł Władysław? A jego baba, Frida, co miała pedzieć? Mogli sie ino śmioć skuli gupij frechowności tych gizdůw i po cichu godać swoje. Bo
Padocie, co żech terozki już pofurgoł na orbita ôkołoziŷmsko? A co miōł pedzieć borok Alfrŷd, keremu ôroz pedzieli, co ôn sie terozki bydzie
tak doprowdy to już downo było po ptokach. - Starziku, poôsprawiejcie ino jak to było, kej Poloki tukej wlyźli po wojnie i godali nom, jak momy żyć? - Wejrzyj sie synek, naôbkoło. Bo tak naprowdy to frechowne ludzie sōm zowdy jednake. Na Dzikim Zachodzie, za PRL-u i terozki. Ino cichtujōm, coby my im dali to, co nasze. A jak już to zachachmyncom, to niy ôddadzom. To co mōmy zrobić? Siedzieć po cichu? - A, katać tam! Możno i ta Polska je ôd nich, nale my som my. Bo fto inkszy by my mieli być? Jo to napisoł: Lech Kaczyński (piŷrwyj: Marcin Melon)
12
grudzień 2017r.
Mit dziwny - ale Każdy naród, każda grupa etniczna, która chce odczuwać swoją tożsamość, odróżniać się od „innych”, musi posiadać własne cechy, właśnie inne od reszty. Ślązacy nie są w tym przypadku wyjątkiem. I są w dość dramatycznej sytuacji – bo strasznie trudno tę inność znaleźć.
B
ywa często tak, że o tej inności decyduje historia. Tak zwany Mit Założycielski. Wielki, zazwyczaj zwycięski (choć i to niekoniecznie) akt militarny. Polacy takich Mitów Założycielskich mają do diabła i trochę. Bo i Grunwald, i Odsiecz Wiedeńska, i powstania narodowe, i kampania wrześniowa, i wreszcie wielki zryw Solidarności. W swojej narracji narodowej mają się do czego odnosić. Inaczej choćby Ukraińcy. Polacy awanturują się, że Ukraina czci UPA, to samo UPA, które na Polakach dokonało rzezi wołyńskiej. Ale Ukraina banderowców czcić musi – bo jeśli się ich wyrzeknie, to co jej pozostanie? Jaką oni poza UPA mają własną historię. Powstanie Chmielnickiego sprzed niemal 400 lat? To trochę mało, zważywszy, że w efekcie tego powstania zmienili tyle, iż przestali być częścią Polski a stali się częścią Rosji. Owszem, teraz rodzi im się nowy Mit, Majdan i wojna w Donbasie, ale zanim on okrzepnie, jeszcze trochę potrwa. Więc zostają im Ban-
derowcy, UPA. Wokół ich pamięci budują swoje poczucie wspólnoty.
NIE MAMY UPA, MAJDANU NIE MAMY Ślązacy żadnego swojego UPA nie mają. W latach 1919-21 walczyli po dwóch różnych stronach barykady, więc jednoczyć się wokół tego faktu nie mogą. A wcześniej? Owszem, można odwołać się do niepodległych państw śląskich w średniowieczu; można do wojny 30-letniej, gdy w 1618 roku wywołaliśmy wraz z Czechami antyhabsburskie powstanie i walczyliśmy w nim dzielnie. Owszem, byłby to nawet dobry odnośnik dla odróżnienia się od Polaków, bo polskie wojska przyszły wtedy Niemcom z pomogą, by nasze powstanie stłumić. Jest tylko jedno „ale”… Taki otóż, że Mit musi być w miarę świeży, by żył jeszcze w zborowej pamięci. Wydarzenia sprzed 400 lat, znane tylko pasjonatom historii, kryterium tego nie spełniają. Zwłaszcza, jeśli się nie ma potężnej maszyny medialnej, która je nagłośni. Gdy nie ma się władzy nad szkolnymi podręcznikami. Bo Polacy – by znów się do nich odwołać – swój najstarszy Mit Założycielski mają sprzed ponad 1000 lat, no ale dzięki mediom i szkole niemal
prawie 200 lat temu powstało państwo i naród belgijski. Otoczeni przez protestantów tutejsi Flamandowie i Waloni uznali, że wspólne wyznawanie religii katolic-
niej, niż wiele sąsiednich ludów. Ba, bodaj dlatego dość licznie w plebiscycie 1921 roku zagłosowali za Polską, bo (podobnie jak Belgowie) sądzili, że ta religij-
Ślązacy żadnego swojego UPA nie mają. W latach 1919-21 walczyli po dwóch różnych stronach barykady, więc jednoczyć się wokół tego faktu nie mogą. A wcześniej? Owszem, można odwołać się do niepodległych państw śląskich w średniowieczu; można do wojny 30-letniej, gdy w 1618 roku wywołaliśmy wraz z Czechami antyhabsburskie powstanie i walczyliśmy w nim dzielnie. Owszem, byłby to nawet dobry odnośnik dla odróżnienia się od Polaków, bo polskie wojska przyszły wtedy Niemcom z pomogą, by nasze powstanie stłumić. Jest tylko jedno „ale”… kiej spaja ich bardziej, niż dzieli zupełnie inny język (jedni mówią po francusku, drudzy językiem niemal identycznym z holenderskim) czy zupełnie inna kultura. To dlatego jedność Belgii od kilku lat trzeszczy – bo kraj się zlaicyzował i religia żadnym spoiwem nie jest. Ale rozpad Belgii nie grozi, bo łączy ich … Bruksela. Leżąca w centrum germańskiej Flamandii stolica jest miastem francuskojęzycznym. Waloni nigdy nie zgodzą się jej wyrzec, podobnie jak Flamandowie nigdy nie od-
na wspólnota z Polakami jest mocniejsza, niż różnice.
JEST ELEMENTEM POLONIZACJI Rychło jednak zorientowali się, że nie jest. Że religia to za mało, by Polakami się poczuć, ale zarazem ta katolicka religia przestała być w państwie ich wyróżnikiem, tym co pozwala zachować własną „inność” Wprost przeciwnie, religia kato-
Często jeszcze można usłyszeć, że Ślązak=katolik, ale zważywszy, że przecież Polak=katolik, więc najprostsze równanie matematyczne powie, że Ślązak=katolik=Polak. Czyli Ślązak jest Polakiem. A przecież się nim nie czuje. Dlatego religia kompletnie nie nadaje się na element śląskiej tożsamości etnicznej. Ba, jest raczej czymś, co poczucie śląskości niszczy każdy wie, że w 966 roku Polska przyjęła chrzest. Ilu Ślązaków wie, że Śląsk wtedy już od dawna był ochrzczony, ilu potrafi choć w przybliżeniu podać kiedy?
RELIGIA NIE ODRÓŻNIA No właśnie, religia. Też może być tożsamościowym spoiwem. To wokół niej
tolik, więc najprostsze równanie matematyczne powie, że Ślązak=katolik=Polak. Czyli Ślązak jest Polakiem. A przecież się nim nie czuje.
dadzą Walonom swojej „odwiecznej” stolicy. Tak więc nie podzielą się, bo ani jedni, a ni drudzy Brukseli się nie wyrzekną. Dawno, dawno temu Ślązaków też spajał katolicyzm. Owszem, było i tu sporo protestantów, ale jednak zdecydowana większość była katolicka. W czasach pruskich – państwa zdominowanego przez protestantów – religia mogła być śląskim spoiwem. Dlatego trzymali się jej moc-
licka stała się, i jest nadal, najpotężniejszym narzędziem polonizowania Ślązaków. Polskie obyczaje świeckie (imieniny choćby) się u nas nie przyjmują, ale religijne (choćby „święcone” w Wielkanoc) przyjęły się w ciągu raptem kilku lat. I dziś, po 60 latach, wydaje się Ślązakom, że to odwieczne i nasze. Owszem, często jeszcze można usłyszeć, że Ślązak=katolik, ale zważywszy, że przecież Polak=ka-
Dlatego religia kompletnie nie nadaje się na element śląskiej tożsamości etnicznej. Ba, jest raczej czymś, co poczucie śląskości niszczy. Zwłaszcza, że i hierarchia katolicka na Śląsku (podobnie jak w całej Polsce) z upodobaniem ubiera Chrystusa i Maryję w szaty biało-czerwone i klei je w jedną całość z polskim nacjonalizmem (w najlepszym razie patriotyzmem). Zresztą nic dziwnego, w okresach rozbiorów Polski to właśnie religia była jednym ze spoiw, które pozwalało Polakom utrzymać tożsamość, pomiędzy protestanckimi Prusami i prawosławną Rosją. Dla nich była spoiwem odróżniającym od nacji dominującej - dla nas w katolickiej Polsce jest czymś, co nas upodabnia, a nie odróżnia.
NIEUDANE POSZUKIWANIA Nie mamy własnych mitów historycznych, nie mamy własnej religii – a przecież coś, co nas wyróżnia od reszty, mieć musimy! Bo jeśli nie mamy nic, to jesteśmy tacy sami, jak ta reszta. Chociaż niemal nikt tego sobie jasno nie uświadamiał, poszukiwania tego, co nas różni, trwały. Gdy powstał Związek Górnośląski, niemal równo z upadkiem PRL-u. postanowił poszukać naszej tożsamości w folklorze i odrębnych zwyczajach, choćby kulinarnych. Jaką jednak tożsamość moż-
13
grudzień 2017r.
e innego nie ma na zbudować wokół krupnioka i Karoliny, która poszła do Gogolina? Cepeliadową, co najwyżej. Więc taką właśnie, cepeliadową, zbudowali. Podobała się ona Polakom, bo z polskością nie kolidowała. RAŚ początkowo szedł nieco podobną drogą. Tyle, że z dumą podnosił śląską pracowitość, różniącą nas (podobno) od Polaków i tym podobne cechy. Złe z założenia. Bo budowało to antytezę. Jeśli Ślązak jest inny od Polaka, bo pracowi-
kontynencie europejskim maszyną parową. Niestety, taka damfuła (jak po naszemu maszynę parową się nazywa) na Mit Założycielski jest jeszcze gorsza od … krupnioka. Bo krupniok przetrwał, a damfuł już nie ma. Nie różnią nas od Polski. A jeśli tak, to nic nas od Polski nie różni. Do tego z damfułą nijak nie mogli się utożsamić Ślązacy z okolic Opola, którzy podobnie jak Polacy, chodzili za pługiem, gdy w Katowicach, Gliwicach, Ryb-
Gdy powstał Związek Górnośląski, niemal równo z upadkiem PRL-u. postanowił poszukać naszej tożsamości w folklorze i odrębnych zwyczajach, choćby kulinarnych. Jaką jednak tożsamość można zbudować wokół krupnioka i Karoliny, która poszła do Gogolina? Cepeliadową, co najwyżej. Więc taką właśnie, cepeliadową, zbudowali ty, to z definicji tej wynika jasno, że Polak jest leniwy. Jeśli różni nas to, że Ślązak jest uczciwy, to Polak z definicji jest złodziejem i oszustem. Taka narracja budowała nie tożsamość inną od polskiej, lecz lepszą od polskiej. Szlachetniejszą jakby. Oczywiste jest, że taka narracja śląskości nie mogła się Polakom podobać. Tym bardziej, że jest fałszywa. Ani nie każdy Ślązak jest uczciwym pracusiem, ani nie każdy Polak jest leniwym oszustem. Gdy jednak stery rządów w RAŚ objął Jerzy Gorzelik, narracja się zmieniła. Gorzelik, historyk sztuki, postawił na narrację ze swojej dziedziny. Nagle naszym Mitem Założycielskim miał być - dymiący kominami hut i warczący kołem wieży wyciągowej gruby – dawny potężny przemysłowy Śląsk, nasze dziedzictwo. Zupełnie inne, od dziedzictwa Polaka, który wtedy, gdy my byliśmy przemysłową potęgą, powolnie kroczył za pługiem.
DAMFUŁA, TRAGEDIA Szczytem tej narracji był lansowany przez RAŚ pomysł, by wystawę w Muzeum Śląskim rozpoczynać pierwszą na
niku dymiły kominy. Owszem, pług mieli Ślązacy nowocześniejszy, z lepszej, śląskiej stali – ale industrialna historia nie jest ich historią. Ba, nawet Tragedia Górnośląska, jaką Polska zgotowała Ślązakom w latach 1945-48 nie do końca się na Mit Założycielski nadaje. Bo Polska wciąż twierdzi,
gdy tej odmienności nie poczują, bo żadnej Tragedii Górnośląskiej, zgotowanej nam przez Polaków, nie uznają. Nie wierzą w nią. Byliśmy więc w sytuacji dramatycznej. Czuliśmy, że jesteśmy inni, ale symbolu tej inności znaleźć nie umieliśmy. Jasnego znaku naszej tożsamości. Wiedzieliśmy, że mówimy inaczej, ale Polacy konsekwentnie odmawiają nam uznania naszej godki za odrębny język. Twierdząc, że to po prostu polska gwara. Tym bardziej nie uznają narodowości śląskiej. Bo niby czemu mieliby uznać, jeśli Ślązacy mówią po polsku i są - jak Polacy – katolikami?
MIT ZRODZONY ODDOLNIE Ale powoli wyrastał Mit Założycielski. Początkowo nikt tego nie zauważał, bo nijak to na Mit nie wyglądało. Początkowo funkcjonował w rodzinnych wspomnieniach, ale te wspomnienia ciekawiły sąsiadów i innych Ślązaków. Coraz więcej zaczęliśmy o tym mówić, coraz więcej pisać, coraz częściej nie wstydzić się tego – jak chcieliby Polacy, lecz wręcz obnosząc z dumą. Mit rósł oddolnie, bez lansowania go. Bo to nareszcie coś, co nas od Polaków zdecydowanie różni. Inność zupełna, inność całkowita. Opa w Wehrmachcie!
Damfuła (jak po naszemu maszynę parową się nazywa) na Mit Założycielski jest jeszcze gorsza od … krupnioka. Bo krupniok przetrwał, a damfuł już nie ma. Nie różnią nas od Polski. A jeśli tak, to nic nas od Polski nie różni że to nie Polacy, a komuniści, że sowieckie pachołki z sowieckiej inspiracji zgotowały nam ten los. Ze razem z resztą Polski popadliśmy po prostu we wschodnią niewolę. Polacy, którzy wypierają wszystkie swoje niecne uczynki, wyparli się i tego tak skutecznie, że pancerza przebić niemal nie sposób. My możemy oczywiście próbować swoją odmienność w oparciu o Tragedię budować, ale oni ni-
Polacy szczycą się, po części słusznie, że walczyli przeciw III Rzeszy z ogromną determinacją, prawie niespotykaną w innych europejskich narodach. Ich dziadkowie i ojcowie bili się z Niemcami nad Bzurą, pod Narwikiem, w Tobruku, bili się z nimi w lasach i w Powstaniu Warszawskim, zdobywali Berlin. Nasi ojcowie i dziadkowie też walczyli w Kampanii Wrześniowej, ale po niemiec-
kiej stronie, też byli pod Tobrukiem, ale w Afrika Korps, służąc w Wehrmachcie walczyli z Polakami pod Narwikiem, bronili Berlina. Wbrew polskim publikacjom o Polakach w armii III Rzeszy, Polaków w
zwie i folskdojczem – ale od tego momentu już wie, ponad wszelką wątpliwość, że my jesteśmy inni. Że nie jesteśmy jednej krwi z nimi. Tym bardziej, jeśli nie posypujemy z powodu tego dziadka głowy po-
Coraz więcej zaczęliśmy o tym mówić, coraz więcej pisać, coraz częściej nie wstydzić się tego – jak chcieliby Polacy, lecz wręcz obnosząc z dumą. Mit rósł oddolnie, bez lansowania go. Bo to nareszcie coś, co nas od Polaków zdecydowanie różni. Inność zupełna, inność całkowita. Opa w Wehrmachcie! niej, w zasadzie nie było. Polaków do armii niemieckiej nie brali – brali za to Kaszubów, Mazurów, Ślązaków. Ich dziedzictwo to Armia Krajowa. Nasze dziedzictwo to Wehrmacht, z którym ta AK walczyła! Lepszego odróżnienia Ślązaka od Polaka znaleźć trudno. A obecna Polska jeszcze tę różnicę podkreśla, czcząc Żołnierzy Wyklętych. Dla nas to postaci zupełnie obce, równie egzotyczne jak chińscy powstańcy przeciw Anglikom.
W NIEMCZECH MUSIAŁBY BYĆ INNY Dziadkowie z Wehrmachtu! Nie mieliby w naszym Micie Założycielskim żadnego znaczenia, gdybyśmy na skutek innych decyzji Stalina trafili w 1945 roku w granice państwa niemieckiego. Tam taki Opa nie byłby niczym niezwykłym, bo przecież tam każdy miał dziadka w armii III Rzeszy. Tam, budując własną odrębną tożsamość, musielibyśmy szukać zupełnie innych naszych cech tożsamościowych. Może byłaby to właśnie religia katolicka, bo Niemcy (poza Bawarczykami i Austriakami) są protestantami. Może byłby to język, bo ile by nie było w godce germanizmów, jest to język oczywiście słowiański, ze słowiańską na wskroś gramatyką. Ale w Polsce nie ma lepszego wyróżnika Ślązaka, niż ojciec/dziadek w Wehrmachcie. To nas odróżnia fundamentalnie. To u Polaka budzi zdumienie, czasem obrzydzenie, czasem zdrajcą nas na-
piołem, lecz mówimy z dumą: A starzik dostoł ajzeneskrojc! Rzecz ciekawa. Ci wszyscy, którzy mówią, że jako Ślązacy są oczywistymi Polakami, dziadków w Wehrmachcie raczej nie miewali. Szczycą się, jak senator Maria Pańczyk-Pozdziej, jak były wicewojewoda Piotr Spyra, że ojciec nosił znaczek „P” w klapie, że dziadek przed Niemcami uciekł do Generalnej Guberni. To jednak koronny dowód, że byli to Ślązacy nietypowi. Taki margines śląskiego społeczeństwa, dziwolągi. Bo typowi z większym lub mniejszym zaangażowaniem, ale jednak służyli III Rzeszy, jako niemieccy obywatele. Nawet jeśli byli to obywatele, w ramach DVL, trzeciej kategorii. Polacy swoją najnowszą historię, swój nowy Mit Założycielski, budują w oparciu o walkę z III Rzeszą. I jakkolwiek III Rzesza była zbrodnicza, jakkolwiek nazizm był najstraszniejszą chyba ideologią w dziejach ludzkości, to nie ma lepszego dowodu na naszą odmienność od Polaków niż ten, że my wtedy walczyliśmy w niemieckich mundurach. Tak naprawdę naszą tożsamość określił nam Dziadek z Wehrmachtu. Nawet jeśli w 1945 roku zmuszono go do podpisania „Deklaracji wierności narodowi polskiemu”. Zresztą ta deklaracja też dowodzi naszej inności od Polaków. Bo nikt normalny nie kazałby Polakowi podpisywać deklaracji wierności Polakom. Dariusz Dyrda Tekst ukazał się w numerze czerwcowym (06) bieżącego roku.
14
grudzień 2017r.
Nojlepszy gĕszynk 35zł
30zł
We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!
45zł
35zł
35zł
A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?
35zł
35zł
35zł
35zł
5zł
30zł
30zł
5zł
Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 535 998 252, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.
* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym. Nie ma tam sklepu!
15
grudzień 2017r.
FIKSUM DYRDUM
P
rzeraża mnie polskie cwaniactwo. To cwaniactwo, rodem z piosenki „Nie masz cwaniaka nad warszawiaka”. Jeden jedyny to chyba na świecie naród, który w piosence potrafi się chełpić tym, że składa się z hochsztaplerów, bo przecież hochsztapler i cwaniak to synonimy. Cwaniak to ktoś, kto nie zawiera umów inaczej, niż z zamiarem oszukania partnera, wyłudzenia nienależnych korzyści. Niestety, nie chodzi tylko o warszawską piosenkę. Przez całą drugą połowę grudnia prawicowo-narodowe elity RP dawały pokaz tego właśnie cwaniactwa. Gdy na informację o uruchomieniu artykuły 7 Unii Europejskiej uśmiechali się z cwaniackim uśmiechem, że żadne sankcje Polsce nie grożą, bo Orban postawi veto, a poza tym to i tak pieniędzy z Unii dostawać będziemy coraz mniej, więc strata niewielka. Co się dało wycyckać, to wycyckaliśmy, więc można spadać – mówią, choć ubierają to w bardziej eleganckie słowa. Nie wiedzą, bo i skąd cwaniaki mają to wiedzieć, że w tym momencie już się ze Wspólnoty wykluczyli. Nie z oficjalnych struktur Unii Europejskiej, bo to pewnie potrwa jeszcze długo, ale ze Wspólnoty już tak. Bo we Wspólnocie, co z samej nazwy wynika, cele i interesy są wspólne, obowiązuje wobec partnerów lojalność i uczciwość. Ktoś, kto ich nie przestrzega, staje się takim krewnym, którego z rodziny wprawdzie wyrzucić
Cwaniaki zza Przemszy się nie da, ale na geburstagi już się nie zaprasza, a jak przyjdzie nieproszony, to się uważnie patrzy, czy czegoś nie zwędzi. Taka rodzinna menda. W śląskich rodzinach o przypadkach takich słyszy się (na szczęście) rzadko, ale im dalej na wschód, tym częściej. Nie ma cwaniaka, nad warszawiaka!
Takie są europejskie standardy. Gdyby rządzący Polską mieli o nich pojęcie, to też, widząc, że im z całą Unią (poza Węgrami) nie po drodze, ogłosiliby w Polsce referendum. Niechby nawet sformułowali je sugerująco, w rodzaju „Czy jesteś za pozostaniem w Unii Europejskiej, wiedząc, że oznacza to zalanie Polski przez
żuazyjnymi, przemysłowymi a największego (poza Hitlerem) zbrodniarza europejskiego ostatnich 250 lat – Napoleona Bonaparte – ma za swojego bohatera. Nawet ci Ślązacy, którzy o historii Europy pojęcie nie mają, zazwyczaj podświadomie czują, że nam coś w tej polskiej mentalności nie gra. I nic dziwne-
Staliśmy się pariasem Europy. Cwaniaki może się i cieszą, no bo wycyckali unijną kasę na ile się da, więc czas spadać do siebie, do nadwiślańskiej mentalności, która do europejskiej Wspólnoty pasuje jak kieszonkowiec na konklawe. Staliśmy się pariasem Europy. Cwaniaki może się i cieszą, no bo wycyckali unijną kasę na ile się da, więc czas spadać do siebie, do nadwiślańskiej mentalności, która do europejskiej Wspólnoty pasuje jak kieszonkowiec na konklawe. Bo we Wspólnocie zasady są proste – i pokazali je Brytyjczycy. Albo szanujemy nasze wspólne cele i do nich dążymy albo dochodzimy do wniosku, ze cele jednak nie są wspólne i grzecznie mówimy sobie „do widzenia”. Do czasu rozstania jednak realizując swoje zobowiązania. Jak właśnie Wielka Brytania, która swoje zobowiązania finansowe wobec Brukseli wciąż realizuje.
azjatyckich i afrykańskich islamskich uchodźców?” Przy takim pytaniu niejeden by się zastanowił. Ja też – bo wcale nie marzę o meczecie w moim miasteczku ani o „uchodźcach” dobierających się do moich córek-blondynek. Tyle, że ja nie wierzę, iż islam zaleje Europę. Zachodnia Europa w ciągu ostatniego tysiąca lat z nie takimi hordami najeźdźców sobie radziła. Polska nic o tym nie wie, bo nigdy, a na pewno przez ostatnie 700 lat, do Zachodniej Europy nie należała. Cywilizacyjnie ukierunkowania była na wschód, na Moskwę i Stambuł, nie żyła prądami intelektualnymi Europy, nie żyła jej rewolucjami bur-
go – bo nasi przodkowie nie żyli przez stulecia w tej wschodniej moskiewsko-warszawskiej mentalności, lecz właśnie w zachodniej Europie. Od XV do XX wieku nie było ważnej zachodnioeuropejskiej wojny, w którą by Śląsk nie był zaangażowany; podobnie jak byliśmy zaangażowani choćby w tę wielką rewolucję przemysłową. Granica europejskiej cywilizacji przez stulecia przebiegała na Wiśle, Przemszy i Brynicy – i ta granica wciąż istnieje. Po tamtej jej stronie „nie masz cwaniaka nad warszawiaka”, po tej stronie… Tu jest pytanie, co po tej stronie. Już prawie sto lat, jak spora część Śląska na
skutek kaprysu historii przypadła Polsce. Ponad 70 lat, jak na skutek kaprysu Stalina dostała Polska resztę Śląska. Od tego czasu wtłacza się w nas tę wschodnią mentalność. I odnosi sukcesy, coraz częściej Ślązak plecie antyeuropejskie farmazony dokładnie tak samo, jak imigrant z Białegostoku albo Kielc. To zresztą też przyczyna, dla której zalewu imigrantów się nie boję. Moja ojczyzna, Śląsk, w ciągu ostatnich stu lat przeżyła taki zalew imigrantami z innego, wschodniego kręgu kulturowego, jak bodaj żaden inny region Europy. A jednak wciąż w tej wschodniej masie istniejemy, wciąż resztki europejskości można w śląskiej duszy znaleźć. Boje się jednak, że jeśli ci wschodni spowodują, iż wylecimy ze Wspólnoty, na kolejnych wiele dziesięcioleci, to mentalnie staniemy się bardziej podobni do mieszkańców Warszawy czy Białorusi, niż Niemców, Holendrów, Belgów. I moje wnuki będą plotły podobne farmazony, może nawet z dumą zaśpiewają „nie ma hochsztaplera nad Oberszlyjziera”. I marzę, marzę, aby Śląsk w tej Europie pozostał. Nawet jeśli Polska ją opuści. Tylko nie potrafię sobie wyobrazić, jak miałoby się to stać. Zwłaszcza, że ta sama Europa mówi Katalonii, a wcześniej mówiła Szkocji, że jeśli opuścicie Hiszpanię (Wielką Brytanię), to automatycznie opuścicie też Unię. Z czego wynika, że i my nie jesteśmy dla Europy jej częścią, lecz częścią Polski. Widać wciąż szanują decyzje Józefa Stalina. Dariusz Dyrda
Otrzymaliśmy polemikę od Gintera Pierończyka, autora świetnych książek o historii Załęża (pierwsza w naszym wydawnictwie). Polemika dotyczy tekstu o Karczmach Piwnych, zamieszczonego w listopadowym numerze ŚC. Wielce szacowny Szefie – redachtorze Ślunskigo Cajtunga Ślunski Cajtung mom rod i durś go czytom!!! Tyle mojej deklaracji po Śląsku, ponieważ autor artykułu „Karczma piwna – wymysł partyjnych towarzyszy” napisał go w języku polskim, więc w takim samym chcę mu odpowiedzieć. Zanim to zrobię napiszę coś o sobie: nazywam się Ginter Pierończyk i jestem emerytem górniczym. Należę do rodziny o stuletniej tradycji górniczej, w której oprócz mnie w górnictwie pracował dziadek, ojciec, bracia, kuzyni i wujkowie. W szczytowym okresie na Kleofasie było nas tylu, że można by było utworzyć z nas drużynę do gry w piłkę nożną. W kopalni Kleofas która „po drodze” nazywała się Gottwald czy Katowice-Kleofas pracowałem przez 33 lata. Pracę zaczynałem w 1968 r. a zakończyłem ją w 1999 r. W tym czasie przeżyłem w górnictwie między innymi czasy propagandy komunistycznej, stan wojenny, powstanie „Solidarności” oraz powolny upadek trzech katowickich kopalń – Gottwaldu, Katowic i Kleofasa. Każdy z tych okresów
n Autor w dybach. Nie za ten tekst. charakteryzował się organizowaniem „swoistych” imprez związanych z corocznym świętem górniczym – Barbórką. W czasach komuny były to spotkania z przodownikami pracy i ich żonami organizowanymi w kopalnianych Domach Kultury względnie wynajętych lokalach restauracyjnych w których serwowano wykwintne dania obficie podlewane wódką. Małżonki były wówczas głównymi hamulcowymi do nadmiernego spożywania napojów wyskokowych. W stanie wojennym nieco przyhamowano podaż wódki wprowadzając w jej miejsce piwo, co na naszej kopalni zapoczątkowało modę na karczmy piwne.
Pierwsza karczma piwna zorganizowana na wzór tych które co roku odbywały się na krakowskiej Akademii Górniczo Hutniczej odbyła się w 1977 r. Zorganizowaliśmy ją własnymi siłami po uprzednim pobycie u źródła czyli na AGH, gdzie pobieraliśmy stosowne nauki. Karczma ta rozpoczynała się uroczystym wprowadzeniem „Wysokiego a w sprawach piwnych nigdy nie omylnego prezydium” przy chóralnym śpiewie pieśni „Zieleni się jodła” po czym lis major odczytał „Regulamin” zawierający wskazówki odnośnie zachowania się gwarków na karczmie oraz paletę kar za jego nieprzestrzeganie. Sala podzielona została na dwie konkurujące
ze sobą ławy – wyższą do której należała starszyzna i niższą w której znajdowali się młodsi adepci sztuki górniczej. Przed rozpoczęciem imprezy wyznaczano funkcyjnych: - kantorów ławy wyższej i niższej - kontrapunktów ławy wyższej i niższej - karbowych do pilnowania porządku oraz głównego piwoleja odpowiadającego za jakość i temperaturę tego szlachetnego trunku. Dla nieprzestrzegających regulaminu lub zakłócających mir pozostałym gwarkom przewidziane były kary: dyby, chłosta dupochlastem lub zasranie piwne. Zabawa przebiegała wśród chóralnych śpiewów pieśni zawartych w specjalnie przygotowanym śpiewniku, rozlicznych konkursów i ciągłego współzawodnictwa pomiędzy ławami. Przez całą imprezę piwo wolno było pić tylko na specjalne zezwolenie prezesa, jedynie na kwadrans przed zakończeniem imprezy ogłaszano rokosz. Tak wyglądały kolejne imprezy organizowane przez dyrekcję kopalni do czasu, aż stały się masową rozrywką załogi. Wówczas karczmy zaczęły organizować związki zawodowe w ilościach, które nieraz przerastały możliwości lokalowe kopalni. Dlatego organizowano je w
różnych przypadkowych miejscach z których największe powodzenie miały świetlice znajdujące się w Pracowniczych Ogródkach Działkowych. Mam nadzieję, że to właśnie te imprezy miał na myśli autor przytoczonego na wstępie artykułu zamieszczonego w Ślunskim Cajtungu z listopada 2017 r. Moje przygody z kopalnią szeroko opisałem w książce „Kleofas w życiorys wpisany” wydanej przez Narodową Oficynę Śląską, tam też znajdą państwo więcej danych na temat górniczych karczm piwnych, okraszonych autentycznymi zdjęciami. Z górniczym Szczęść Boże – Ginter Pierończyk Katowice 1.12.2017r. OD REDAKCJI: W zasadzie jest to nie tyle polemika, co uzupełnienie. Ginter nie kwestionuje prawd zawartych w naszym tekście, że Karczmy to nie jest żadna odwieczna tradycja, lecz impreza wymyślona na krakowskiej AGH. A to, czy na śląskie kopalnie trafiła kilka lat wcześniej, czy kilka lat później – to już kwestia drugorzędna. Zwłaszcza, że jednak na większości kopalń pojawiły się dopiero w latach 80. Dariusz Dyrda
16
grudzień 2017r.
Książka, na którą wielu z naszych Czytelników długo czekało – już jest. Już ją wysyłamy, rozwozimy po Śląsku. Jeśli zgłosicie się do nas, chętnie zorganizujemy u Was wieczór autorski, NA KTÓRYM Gott mit Uns będzie po promocyjnych cenach.
To sie werci poczytać:
„Dante i inksi” Mirosława Syniawy, to antologia wielkich dzieł światowej poezji na język śląski. Tytuł pochodzi od „Boskiej Komedii” Dantego, której fragmenty znajdziemy tam właśnie w godce. Poza tym są jednak wiersze czołowych poetów niemieckich, rosyjskich, francuskich, angielskojęzycznych, a także azjatyckich. Okazuje się, ze w godce brzmi to świetnie! - cena
Ksiůżka ślůnsko – nojlepszy Ksiůżka ślůnsko – nojlepszy gĕszynk podgĕszynk krisbaum! pod krisbaum 23 złote
Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Rychtig Gryfno Godka”? łôsprowki”? „Rychtig Gryfno Godka”? „Pniokowe „Pniokowe łôsprowki”? ”? Eli ni mosz, terozki ”? Eli ni mosz, terozki „Asty kasztana „Asty kasztana festelno kupić je blank tanio. festelno szansa szansa kupić je blank tanio. księgarniach tych książek kosztuje WW księgarniach kompletkomplet tych książek kosztuje średnio około 135 złotych. Uz nas razem z kosztami średnio około 135 złotych. U nas razem kosztami przesyłki wydasz na nie!!!jedynie: !!! przesyłki wydasz na nie jedynie: 110 złotych !!!110 złotych !!! Ale możesz je oczywiście Ale możesz je oczywiście kupić także kupić osobno. także osobno. Koszt –przesyłki – 9 złotych. Koszt przesyłki 9 złotych. Wprzypadku przypadku zamówienia powyżej złotych W zamówienia powyżej 100 złotych – 100 przesyłka gratis. – przesyłka gratis. lub telefonicznie 535 998 252. lub telefonicznie 535 998 252. Można teżwpłacając zamówić wpłacając na konto Można też zamówić na konto 96 2528 1020 2528 0302 0133 9209 96 1020 0000 03020000 0133 9209 - ale prosimy przy podawać zamówieniu podawać - ale prosimy przy zamówieniu numerkontaktowego. telefonu kontaktowego. numer telefonu „Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego
– to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z Instytut Godki. Instytut ŚlůnskijŚlůnskij Godki. naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron formatu A-4. 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53 Cena 60 złotych.
„Komisorz Hanusik we tajnyj służbie ślonskij nacyje” to druga część skrzącego się humorem kryminału z elementami fantasy, rozgrywający się na dzisiejszym Śląsku. Autor, Marcin Melon, jest anglistą, co w
książce widać szkółŚląskiego” - cena 28 zło-Dariusza Jerc „Historia Narodu – to jedyna książka opowiadająca o historii Ś tych naszego własnego punktu widzenia, a nie czeskiego czy niemieckiego. 480 stron forma Cena 60
„Ich książęce wysokości” - to dzieje „Pniokowe Łosprowki” „Rychtig Dariusza Dyr- Eugeniusza „Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyr-Gryfno Godka” Kasztana, Ginter- „OpoPierończyk - „OpoAstyAsty Kasztana, Ginter Pierończyk Kosmały (Ojgena dy języka – to śląjedyny podręcznik językaz Pnioków ślą- – popular– to jedyny podręcznik wieści o Śląsku niewymyślonym” todyauwieści o Śląsku niewymyślonym” to aunego felietonisty Radia Piekary) to kilskiego. W 15 czytankach znajdujemy znajdujemy tentyczna sagaz Załęża. rodziny się W 15 czytankach tentyczna saga rodziny Jak zsięZałęża. Jakskiego. dowcipnych gawęd w takiej kompendium wiedzy kadziesiąt o Górnym Śląsku, kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, w Katowicach śląskim pokoleniom? żyłożyło w Katowicach śląskim pokoleniom? a podnajważkażdą czytankąśląskiej wyjaśnia a pod każdą czytanką wyjaśnia godce,najważkierom dzisio nie godo Historia przeplatana nie tylko zabawnymi Historia przeplatana nie tylko zabawnymi niejsze różnice między śląskim niejsze różnice między językiem śląskim jużjęzykiem żoděn, krom samego Ojgena! 210 anegdotkami,ale też wspomtragicznymi wspomanegdotkami,ale też tragicznymi polskim. Wszystko toformatu uzupełnione a polskim. Wszystko toa uzupełnione stron A-5. nieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych nieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych świetnym isłownikiem śląsko-polskim i 20 złotych. świetnym słownikiem śląsko-polskim Cena zbiorów. stron formatu A-5. zbiorów. 92 stron92 formatu A-5. polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. Cena: 15 złotych. Cena: 15 złotych. Cena 28 złotych. Cena 28 złotych.
Uns” – ostatni Eugeniusza żołnierze „Gott mitŁosprowki” „Pniokowe Mariana Kulika, to wspomnienia Kosmały (Ojgena z Pnioków – popularostatnich Ślązaków, służących w armii IIIto kilnego felietonisty Radia Piekary) Rzeszy. Stare opy spominajom przedwokadziesiąt dowcipnych gawęd w takiej jenno Polska, służba przī dzisio wojsku i to, co godo śląskiej godce, kierom nie się samkrom dzioło, samego kiej przīszłyOjgena! Poloki a 210 już żoděn, Rusy. Fascynująca stron formatu A-5. lektura. Cena: 2920 złotych. Cena złotych.
władców Górnego Śląska - a książ-
„Komisorz Hanusik” autorstwa Marc
Melona laureata miejsca na ślą ka wyszła spod pióra JerzegoII Ciur-
jednoaktówkę z 2013 roku. to pierw
loka, znanego bardziej jako wickomedia kryminalna w ślunskiej god
„Chytrzyjszy jak Sherlock Holmes, bar man Ecik z Masztalskich, ale będąwyzgerny jak James Bond! A wypić por
lompy na placu” cego teżchoćby wybitnym znawcą kultury– taki jest Ac
Hanusik, bohater książki. Cena: 28 złoty
i historii regionu - cena 30 zł