Ślunski Cajtung 12/2019

Page 1

GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ

CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE

NR 6/7 12/2019r. (92) (42) CZERWIEC/LIPIEC 2015r. ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 3,00 ZŁ (5% VAT)

Winszujymy Wom Na Wilijo siŷmiyniotki, moczki a makówek (a nie barszczu i kutii) Zabranego Dzieciontka ze zocnymi gyszynkami (a nie Mikołaja albo Aniołka z pięknymi prezentami) Fajnistych, familijnych Godůw (a nie ciepłych rodzinnych świąt Bożego Narodzenia) A na 2020 rok, coby Wom sie darzìło (a nie pasma sukcesów) Patrzcie hań jako!

REDAKCJO


2

nr 12/2019 r.

Nie było dobrze, ale dramatycznie też nie To nie był dobry rok dla Śląskości. Tak po prawdzie nie pamiętam już, kiedy był dobry, ale poczynając od 5 grudnia 2013 roku, gdy Sąd Najwyższy nakazał zlikwidować Stowarzyszenie Osób Narodowości Śląskiej, bo takiej narodowości nie ma – na pewno dobrego roku już nie było. Wszystkie nasze inicjatywy dotyczące języka śląskiego czy narodowości przepadały, nasze organizacje przegrywały w wyborach, a władze coraz bardziej dokręcały nam śrubę. I dwie jaskółki, czyli uchwalenie rocznic Tragedii Górnośląskiej przez sejmiki województw śląskiego i opolskiego – tego nie zmienią. Mówiąc najprościej i brutalnie – Polacy coraz bardziej pokazują Ślůnzokom środkowy palec. Z drugiej jednak strony od kilku lat mamy eksplozję śląskiej kultury. Bez wsparcia państwa polskiego, tylko taką oddolną. Kilka lat temu miałem maleńką półeczkę z dobrymi książkami o Śląsku czy po śląsku. Teraz powoli jest to już jeden biblioteczny regał, a nowych tytułów wciąż przybywa. Wśród sztuk po śląsku, chociaż o konkursie na Jednoaktówki wypowiadamy się w numerze bardzo krytycznie – też co roku znajdą się jedna, dwie perełki. Niektórzy samorządowcy, nie czekając na państwo, wprowadzają do szkół na własną rękę edukację regionalną. W całej zaś Polsce widać, że coraz więcej ludzi rozumie, że stanowimy odrębną narodowość – cokolwiek by na ten temat nie miał do powiedzenia Sąd Najwyższy i rządząca obecnie partia. Widzą też, że nie jesteśmy żadną zakamuflowaną opcją niemiecką, a zarazem są nam po prostu życzliwi. Kwestia, co my sami z tym zrobimy. Nadchodzącego testu – czyli obchodów 75 rocznicy Tragedii Górnośląskiej – nie zdaliśmy, zanim do niego przystąpimy. Plany były wielkie, ale niektórzy nasi liderzy dali inicjatywę zagarnąć PiS-owi, i teraz zamiast Tra-

Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską

ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Nakad: 6500 egz. Nie zamówionych materiałów

redakcja nie zwraca.

POLSKA PRESS Sp. z o.o.,

Oddział Poligrafia, Drukarnia Sosnowiec

gedii naszej będą jakieś obchody tragedii polskiej na Śląsku, pod butem sowieckiego sołdata. O tym też piszemy na dalszych stronach. W smutnym tekście o Wiliji zaś pokazujemy, jak ludzie chcący udawać znawców śląskości plotą o naszych zwyczajach androny nieprawdopodobne. Z jednej strony jest więc w kulturze dobrze, ale w całej reszcie kiepsko. Smutny wizerunek dopełnia kompletny rozkład śląskich organizacji. My dziś nie jesteśmy gotowi skutecznie upominać się nie tylko o autonomię, ale by państwo polskie nas zauważało. Przechodząc do samego numeru 12/2019. Naszą tradycją jest, że ten ostatni w roku w mniej więcej połowie składa się z najlepszych (naszym zdaniem) tekstów, które na przestrzeni tego roku się w Cajtungu ukazały. Nie inaczej jest i tym razem, strony od 7 do 17 to nasze publikacje z numerów od styczniowego do sierpniowego. Mamy nadzieję, że okażą się ciekawe nie tylko dla tych, którzy po Cajtung sięgają okazjonalnie, i zetkną się z nimi po raz pierwszy, ale także, że ci, którzy już je przeczytali, z przyjemnością zrobią to raz jeszcze. A teraz już wraz z całym zespłem zapraszamy do lektury i do zobaczenia w 2020. Pieron wiy, jak bydzie, ale na razie jeszcze ani redachtorůw, ani samego Cajtunga niŷ zawiŷrajom. Szef-redachtůr REKLAMA

Mapka prawdę ci powie

Jeśli przyjrzeć się dowolnym zwyczajom, językowi, czemukolwiek to okazuje się za każdym razem, że Śląsk od reszty Polski zupełnie różni. Należy do całkowicie innego kręgu kulturowego. Kolejny dowód to chociażby mapka z internetowej strony „popularne”, pokazująca, kto gdzie w Polsce pod choinkę przynosi prezenty.

I

widać na tej mapce wyraźnie, że inni ich nosiciele (aniołek, Mikołaj, gwiazdor, dziadek mróz) - pojawiają się w różnych regionach Polski, choć i na tej podstawie widać granice zaborów. W zaborze pruskim nosi go Gwiazdor, który jest oczywistym odpowiednikiem niemieckiego Weihnachtsmanna. I ta mapka pokazuje też, że my nie byliśmy pod żadnym pruskim zaborem, że nasza kultura najbliższa jest czeskiej, bo także u Czechów prezenty pod choinkę przynosi Dzieciontko, a dokładnie Ježíšek albo Jezulatko. To nasza wspólna tradycja, zupełnie inna od pruskiej czy tym bardziej polskiej. Ale cała Godni Świŷnta dowodzą, jak dalece się kulturowo od Polski różnimy. I chociaż ogromna ilość polskich imigrantów na Śląsk rozmywa trochę te różnice, przyjęliśmy na przykład jako swój, jesz-

cze kilkadziesiąt lat zupełnie nieznany u nas zwyczaj wielkanocnej święconki – to jednak równie często ci przybysze

przyswajają nasze zwyczaje. I może właśnie dzięki nim i dzięki popularyzacji języka śląskiego wszyscy tu uzmysło-

wią sobie, że Śląsk wprawdzie leży w granicach państwa polskiego, ale etnicznie polski nie jest. JN


3

nr 12/2019 r.

Myślał, myślał i wymyślił… Instytut Myśli

Instytut Myśli Polskiej… Warto się najpierw zastanowić nad znaczeniem tych słów. Co to znaczy Myśl Polska? Albo – powiedzmy – myśl włoska, myśl rosyjska? Czy w ogóle istnieją? Owszem, kiedy powiemy „polska myśl techniczna”, to wyobrażamy sobie wynalazki polskich konstruktorów, gdy powiemy polska myśl medyczna, to myślimy o polski wkład w rozwój medycyny. Ale sama myśl polska, bez żadnego przymiotnika, czym by miała niby być?

D

opóki myśli ją polski myśliciel, nieważne czy będzie to Roman Dmowski, czy Tadeusz Kotarbiński, czy Jan Hartman albo Joanna Senyszyn – to nie jest żadna myśl polska, tylko myśl Dmowskiego, Kotarbińskiego, Hartmana, Senyszynowej. Jeśli coś z tego przebije się do głównych nurtów światowej filozofii, socjologii, ekonomii czy psychologii, to staje się wtedy własnością, dorobkiem intelektualnym całej ludzkości, a nie dorobkiem myśli powiedzmy gdańskiej (z tą okolicą Senyszyn związana jest od urodzenia siedemdziesiąt lat temu do dziś) czy polskiej. Historię myślenia nie przyporządkowuje się narodom, tylko nurtom, i stąd mamy myśl chrześcijańską, myśl socjalistyczną, myśl liberalną, myśl nacjonalistyczną – ale nie myśl polską, litewską, australijską.

PRZEMYŚLANE? DOBRE SOBIE Ten przydługi wstęp był potrzebny, żeby pokazać, że powołany przez sejmik w połowie grudnia Instytut Myśli Polskiej w Katowicach jest idiotyzmem samym w sobie. Jest instytutem niczego, chociaż powołanie go pan marszałek Jakub Chełstowski zachwalał mówiąc, że „To pokazuje, że działamy w sposób bardzo merytoryczny i przemyślany”. Proszę wybaczyć panie marszałku – ale nie, to dowodzi, że działacie w sposób kompletnie bezmyślny, a sam pomysł jest równie merytoryczny, jak obgryzanie przez szczeniaka miotły. Choć w działaniu tym jest pewna myśl, może niezbyt merytoryczna, może niezbyt mądra, ale na swój sposób chytra. Otóż w Instytut Myśli Polskiej (im. Wojciecha Korfantego) został przekształcony Regionalny Instytut Kultury w Katowicach. Nowa na-

Nawet kluski będą Myśli Polskiej? zwa sensu nie ma żadnego, ale za to zniknie dawna, z nienawistnym chyba dla PiS-u słowem Regionalny. Bo oni nienawidzą regionalizmów, cała Polska ma być z jednej sztancy, od Białegostoku po Cieszyn, od strzelistych szczytów Tatr po sine fale Bałtyku. Regionalizm, jakakolwiek odrębność kulturowa, to bez wątpienia jakaś zakamuflowana opcja (niemiecka, litewska, ukraińska, rosyjska, czeska), coś co zwalczać należy zaciekle i wytrwale. I dlatego nie zdziwmy się, jeśli pewnego dnia znikną w Polsce kluski śląskie a pojawią się kluski myśli polskiej, znikną kołduny litewskie, a pojawią się kołduny polskości, zniknie barszcz ukraiński, a zastąpi go barszcz Maryji, królowej Polski. Bo nie do przyjęcia jest, by w Polsce inne grupy etniczne niż Polacy mogły mieć coś swojego. Trzeba to zniszczyć, zniweczyć, wykorzenić – Tak Nam Dopomóż Bóg!!!

RIG COŚ ROBIŁ, A RMP? Regionalny Instytut Kultury powstał w 2016 roku z połączenia Regionalnego Ośrodka Kultury w Katowicach oraz Śląskiego Centrum Dziedzictwa Kulturowego (też w Katowicach) a zajmował się między innymi dokumentowaniem śląskiej kultury, propagowaniem jej oraz popularyzacją historii regionu, ochroną mowy śląskiej (chociażby poprzez konkurs na bajkę po śląsku), prowadził projekt Mapa Obrzędowa Górnego Śląska, opisujący doroczne zwyczaje, wydawał też stojący na bardzo wysokim poziomie merytorycznym kwartalnik Fabryka Silesia, o tematyce społeczno-historyczno-kulturalnej. To działania konkretne. Ale – o zgrozo – pokazujący, że Śląsk jest jednak inny, niż reszta Polski, że nawet ci, którzy ani o autonomii, języku czy narodowości śląskiej słyszeć nie chcą, nawet oni tę odrębność dostrzegają. I na takie „antypolskie” działania PiS rządzący województwem ma pieniądze dawać? Czas z tym skończyć! Zamiast tych rozbijackich działań powstanie Instytut Myśli Polskiej, a w takim razie nic, co choć trochę pachnie niepolskością, na żadne wsparcie liczyć nie może. Zapomnijcie, że jakiś regionalizm będziemy wspierać. Że co, że Kałuża, gdy do nas przechodził, mówił, że będzie promował śląskość. No proszę ja was, wierzy ktoś w słowa Kałuży? Więc co zaś konkretnie będzie robił Instytut Myśli Polskiej? Gdyby tam był choć dopisek, że Myśli Politycznej, można by zgadywać, że będzie się zajmował propagowaniem wielkich polskich myślicieli politycznych, od Andrzeja Frycza-Modrzewskiego z XVI wieku, poprzez Romana Dmowskiego, Józefa

Piłsudskiego aż po… choćby Lecha Kaczyńskiego, choć ten po sobie jakichś wielkopomnych dzieł nie zostawił. Chyba, że przyjęto z założenia, iż Myśl Polska, to myśl PiS-u. I Instytut będzie promował PiS-owski światopogląd. Cwany zabieg. Bo już nikt nie powie, że oni wydają publiczne pieniądze, żeby propagować swoją ideologię. Bo przecież nie swoją ideologię, tylko Myśl Polską. Imieniem Wojciecha Korfantego. A że Korfanty, przy licznych jego wadach, prymitywnym polskim nacjonalizmem się jednak brzydził, to się dyskretnie przemilczy. Imieniem Korfantego brzmi na Śląsku dobrze, jakiś tam cień regionalizmu zawiera, choć koniunktu-

będzie zajmować się promowaniem "myśli związanej z powstaniami śląskimi w regionie” oraz promowania postaci samego Korfantego. Działanie co najmniej ryzykowne, bo przede wszystkim ciekaw jestem tej myśli związanej z powstaniami śląskimi. Cała polska myśl w ty zakresie dotyczyła tego, by po pierwsze przekonać Ślązaków, że Niemcy ich wyzyskiwali a Polacy nie będą (w praktyce okazało się, że wyzysk polski był większy, ni z niemiecki) a po drugie, jak skutecznie udawać, że polska interwencja zbrojna na Śląsku nie jest żadną zewnętrzną agresją, lecz spontanicznym zrywem ludu śląskiego. Innej ja-

milionera, ale i tak trafił do więzienia pod zarzutem - jak Al Capone - oszustw podatkowych. Tak więc Instytut ma badać działalność człowieka chciwego, lubującego się w terrorze i krwawych rozwiązaniach, być może zlecającego morderstwa. Wojciech Korfanty został przez Sejm RP uznany za jednego z ojców odrodzonej niepodległości, więc może lepiej w jego życiorysie, dla dobra wizerunku tej niepodległości, za bardzo nie grzebać? Zwłaszcza, że i wielkiej myśli się u niego nie doszukamy. Wprawdzie przez wiele lat wydawał na Śląsku własne czasopismo Polonia, gdzie sporo publikował, ale wła-

Co zaś konkretnie będzie robił Instytut Myśli Polskiej? Gdyby tam był choć dopisek, że Myśli Politycznej, można by zgadywać, że będzie się zajmował propagowaniem wielkich polskich myślicieli politycznych, od Andrzeja Frycza-Modrzewskiego z XVI wieku, poprzez Romana Dmowskiego, Józefa Piłsudskiego aż po… choćby Lecha Kaczyńskiego, choć ten po sobie jakichś wielkopomnych dzieł nie zostawił. Chyba, że przyjęto z założenia, iż Myśl Polska, to myśl PiS-u. I Instytut będzie promował PiS-owski światopogląd. Cwany zabieg. Bo już nikt nie powie, że oni wydają publiczne pieniądze, żeby propagować swoją ideologię. Bo przecież nie swoją ideologię, tylko Myśl Polską. Imieniem Wojciecha Korfantego. A że Korfanty, przy licznych jego wadach, prymitywnym polskim nacjonalizmem się jednak brzydził, to się dyskretnie przemilczy. ralista Korfanty ubierał się w regionalne szaty, gdy mu było wygodnie, a gdy mu wygodnie nie było, okazywał Ślązakom wręcz wzgardę. Co też się dyskretnie przemilczy, tak, jak w imię polskiej racji stanu przemilcza się od ponad 80 lat.

KORFANTY? LEPIEJ NIE SZPERAJCIE… Gdy Chełstowski – na której ten ogłaszał powstanie Instytutu Myśli Polskiej im. Wojciecha Korfantego - stał Zygmunt Woźniczko, trochę na wyrost profesorem zwany, bo jest tylko doktorem habilitowanym, chyba pomysłodawca tego przedsięwzięcia. Twierdzi on, że Instytut przede wszystkim będzie zajmował się postacią Korfantego. Rzeczony Woźniczkozapewne zamierza w instytucie tym dostać lukratywną posadę dyrektora, chociaż w porównaniu choćby z profesorem Ryszardem Kaczmarkiem jego dorobek na temat epoki Korfantego na Śląsku jest znikomy. W instytucie ma być specjalna pracownia, która – jak zapewnia Chełstowski –

kiejś myśli polskiej związanej z powstaniami trudno się doszukać, ale przecież niemożliwe, by PiS chciał akurat tę prawdziwą przypominać. A promowanie Korfantego. Panowie, lepiej zostańcie przy ogólnikach. Bo każdy, kto czytał jakąś dobrą biografię tego polityka (najlepszą bodaj napisał 10 lat temu nieżyjący już dr. Jan F. Lewandowski) wie, że im się mu bliżej przyglądać, tym postać ta traci na blasku, a pojawia się polityk cyniczny i chciwy, który wszystko co robił – robił dla osobistych, najczęściej materialnych korzyści. Tak było w roku 1920, gdy był zwolennikiem autonomii Śląska, co dawało Polsce szanse na przyzwoity wynik w plebiscycie. Gdy przeniósł się do Warszawy, stał się autonomii przeciwnikiem; głosił też, że do strajkujących robotników należy strzelać. Gdy po przewrocie majowym piłsudczycy zupełnie pozbawili go wpływów, i ograniczali autonomię Śląska – znów stał się jej wielkim obrońcą. W międzyczasie za zorganizowanie powstań śląskich dostał rady nadzorcze w najbogatszych śląskich firmach, co uczyniło zeń

śnie z tych publikacji wynika jego koniunkturalizm. Gdy w Warszawie był ważny, Śląskiem zajmował się niewiele, gdy w Warszawie stracił znaczenie, nagle na Śląsku stał się w „Polonii” wyraźnie proniemiecki, chcąc u tej części mieszkańców regionu zyskać poparcie. Jego dorobek intelektualny nie jest jednak na miarę Romana Dmowskiego czy choćby Józefa Piłsudskiego, nie pozostawił po sobie Korfanty żadnej spójnej wizji państwa, polityki zagranicznej, koncepcji cywilizacyjnej Polski. Ot, polityczny konformista. Ale może właśnie dlatego marszałek Chełstowski i wicemarszałek Kałuża wybrali go na patrona powołanej przez siebie instytucji. Szkoda tylko, że kosztem likwidacji RIG-u, który robił dla Śląska naprawdę wiele dobrego. Myśl Korfantego, poza sprawnym populizmem, była równie miałka, jak ich myśl. Wybrali więc sobie patrona swojej miary. Tylko chyba wciąż tak jak on Matki-Polski doić nie umieją. Ale może coś wymyślą. W końcu powołali Instytut Myśli. Adam Moćko


4

nr 12/2019 r.

Eli „eksperty” robiom taki felery, cůż sie dziwać inszym ludziom

Jednoaktówki ślůnskij gańby

We połowinie grudnia boł już dziewiąty finał konkursu Jednoaktówki po śląsku. Wdycki je hań tak, cona ta przileżytość dowano je ksiůnżka ze sztukami łońskigo roku, kiere nafasowały prymie. Tak boło i tera. Ksiůnżka, tak jak i sztuka, kiero nafasowała I plac, mianuje sie Krauzy. Ogranizatory padają, co to som jednoaktówki po ślasku – ale ślůnsko godka ciynżko hań trefić. Nawet jij srogi tuzy robiom taki felery, co ino sie za łeb chycić…

A

nna Kandziora, kiero nafasowała hań dolszo premio, tak „po śląsku” zaczyno swoja sztuka: „ONA: Niy rzykom za umarłych. To znaczy tak ogólnie za wszystkich to ja, ale za tych moich ukochanych niy. Niy dlatego, że niy wierza, niy umia, niy. Mie się wydaje, że takie rzykanie za tych, co umarli, kierych my kochali mocno, grzebie ich w ziymi jeszcze głębiej, zasypuje ich kolejnymi warstwami czornyj ziemi i zimna”. I tak przez całą sztukę! Jak idzie czymuś takimu dać prymio we konkursie na sztuka po ślůnsku. Kaj sam je ślůnsko godka? Czy styknie użyć słowa rzykać miasto modlić się – coby tyn polski tekst zamianować ślůnskim? „Mie się wydaje” (się!!!) – to mo być po ślůnsku? Niy „mie sie zdowo”, niy „wele mie” – ino mie się wydaje??? Jako wom niy gańba, jurory tego konkursu, miast sztuka ta odciepać, z adnotacjom „to nie jest po śląsku” – jeszcze jij prymio dować???

Nie zamierzam tu oceniać poziomu artystycznego, literackiego nagrodzonych prac. Nie będę się rozwodził na temat tego, na ile ich autorzy są dobrymi dramaturgami. Jestem przekonany, że jurorzy konkursu, jak choćby znany reżyser teatralny Robert Talarczyk, znany reżyser i aktor teatralny Mirosław Neinert czy też dość znany dramatopisarz Ingmar Villqist (właść Jarosław Świerszcz) – naprawdę się na tym znają. Pominę więc tę warstwę artystyczną, a skupie się tylko na tym, że sztuki te są podobno po śląsku. Pierwszą próbkę już pokazałem. Ale niestety, cała reszta jest tylko niewiele lepsza. Kiej ino żech otwar sztuka Krauzy (napisoł to Łukasz Buszman), kiero nafasowała piyrszo prymio, zaro trefił żech na fraza: „mie się już nie chciało tam w kółko jeździć i w tych korkach stać”. Zocne jurory! Wom sie richtig zdowo, co to bydzie po ślůnsku? Skirz tego, co piyrsze słowo je „mie” a niy „mnie”? I takij ślůnskij godce daliście piyrszo prymio? Ubliżocie tyj godce, tela ino poradzą wom pedzieć. Tak richtig pedzieć, wiym kaj je utropa. Jurory prowda pedzieć, to Ślunzoki (możne niy wszyjski, bo jurora Piotra Zaczkowskiego niy znom), ale niy używocze ślůnskij godki. Oni byli we nij chowani, znali jom za bajtla na placu, poradzom jom rozumieć, inoś w nij niy godajom, jejch godkom je polsko. Tuż kiej czytajom tekst, we kierym polski słowa som, to im te polski słoa niy zgrzipiom we uszach jak zaruściało kara. Żodyn ani niy pomyśli, czy taki słowo je richtig we godce. Czy tako forma gramatyczno we godce je. Czyto, rozumi co je lous, znaczy sie tekst je dobry. Ja, ja, jo wiym, niyleko napisać po ślůnsku baji tako myśl (tyż ze tych Krauzůw): „Łodkond my zaczęli zamykanie nierentownych korporacji, to się skończyło eldorado. Część z ludzi dostała rekompensaty, ale wiadomo, że nie każdy wyda dobrze te piyniondze. Łoni nie rozumieją, że tego Unia wymaga, muszymy robić redukcja zatrudnienia w korporacjach, bo takie usługi są tańsze nawet w Australii” (to niy je szpas, to je koncek teksta tyj nojlepszyj sztuki…), ale czy skuli tego, co autor mo biyda napisać to po ślůnsku, my już muszymy uznować za ślůnski tako polsko godka? A ku tymu, niychby napisoł to chocia tak: Jak ino my napoczli zawiyrać kroporacje, kiere niy poradzom na sia zarobić, ze eldorado boł szlus. Poniykierzy dostali rekompensaty, ale dyć kożdy wiy, co niy kożdy tyn gelt dobrze udo. Łoni niy poradzom spokopić, co tak chce Unia, muszy-

my wyciepować ludzi ze roboty we Korporacjach, skirz tego, co we baji Australie poradzom robić to tonij”. Tuż prosza, niy godejcie mi, co po ślůnsku tego napisać niy szło… To, co panoczek Buszman niy poradzi, niy znaczy, co niy idzie! A eli panoczek Buszman niy poradzi po ślůnsku, to jak wy – jurory – śmiycie dować mu prymio (ku tymu: piyrszo) we konkursie na ślůnsko sztuka??? Wyobrażacie sobie w Bowym Jorku konkurs na jednoaktówkę po polsku, w której wygrałaby sztuka z takimi zdaniami: „I wtedy ja, with my wife, poszliśmy do cinemy, a film był naprawdę wonderfull, tylko on się bad finished”? Nie wyobrażacie sobie, prawda? Chociaż przecież każdy amerykański polonus zdanie to zrozumie. Ale mimo to nie jest ono po polsku, więc nikt by mu nagrody nie dał. No więc zapewniam was, że nagrodzone przez was sztuki pana Buszmana czy pani Kandziory mają tyle wspólnego ze ślůnskom godkom, co to zdanie z językiem polskim!

Ale co tam pan Buszman, co tam pani Kandziora. Marcin Melon (autor świetnych powieści o Komisorzu Hanusiku) czy Krystian Gałuszka to tuzy ślůnskij godki. Ekszperty cołkom gymbom. To ód nich ludzie winni sie bildować we godce. No i co czytom we jejch sztukach? Marcin!!! Ty tak na zicher, a niy ino do szpasu piszesz, co na pytanie co my som jedyn do drugigo ślůnski chop ódpowiy: „No, myśla, że rodzina”. Richtig Marcin, Richtig? A możne niy rodzina ino familio? I niy myśla ino sztaunuja, ab omie się zdo… Abo to: „A jo możno posprzon-

tom”. Posprzontom Marcin, niy poschroniom? Powiym ci Marcin, u inszych autorůw o tym tekście pedziołbych co je idealny, ale u cia i te dwa felery to za dużo! Ale wiysz Marcin, lachołech sie przi tyj twojij sztuce fest. A Gałuszka… „Kaj jo miała óczy, żech za cia wyszła”. Richtig panoczku Gałuszka, Richtig? A może tak jo sie za cia wydała a niy jo za cia wyszła, pra? Ja, ja teksty wasz a Marcina som po ślůnsku dwie ligi wyżyj, niż inaksze (no możne jeszcze Grzegorza Sztolera je richtig po ślůnsku, chocia tyż z felerami) ale czamu wy teki feler, panie Krystianie robicie? Jo poradza to se wyerkloerować ino tak, co pisaliście wartko, byle jak, a razym eście niy przeczytali po leku, czy aby hań wszyjsko je po ślůnsku. Ino dejcie pozór, te teksty bydom do niekierych mustrym ślůnskij godki, tuż kożdy feler w nich fest boli. Inaksze sztuki? We ksiůnżce je ich 10. Te, o kierych niy napisołech som jynzykowo lepsze jak Kandziora abo Buszman, ale daleko im do Melona, daleko im do Gałuszki. Bestuż jo mogą pedzieć, co w tyj ksiůnżce sztuki po ślůnsku som trzi: Sztolera, Melona, Gałuszki. Wszyjskie insze barżyj podane som na polsko godka jak na ślůnsko. Juror Waldemar Szymczyk pisze w swoim wstępie do książki o konkursie na jednoaktówki: „Jednocześnie, zdaniem wielu specjalistów sprzyja budowaniu lokalnej tożsamości, popularyzuje i rozwija język ślaski”. Nie wiem, jakich specjalistów ma na myśli, ale jeśli wziąć do ręki książkę sprzed siedmiu lat, ze sztukami z pierwszej edycji, z 2011 roku, to tamte sztuki, Romana Gatysa, Leszka Sobieraja (czy nie chwaląc się moja) są dla tych z „Krauzůw” nieosiągalnymi Himalajami ślůnskij godki. Tn konkurs nie rozwija języka śląskiego, szanowny jurorze, on co najwyżej doskonale dokumentuje, jak ten język się zwija. Jak wystarczy umieć ciepnonć w po slij godce od czasu do czasu śląskim ausdrukiem, by być nagradzanym w konkursach literackich po śląsku. Dariusz Dyrda

Dość zdumiewającą informację znalazłem na końcu książki: Korekta: Grażyna Kwiek. Uwaga: W pisowni staraliśmy się zachować język i styl autorów”. Starali się nie ingerować, czyli jednak ingerowali! Niesłychane! Nieprawdopodobne! Wyobrażacie sobie konkurs malarski, gdzie przedstawiciele organizatora przyjdą z paletami i pędzlami, i tu domalują factowi wąsy, tam „poprawią” kolor nieba, ówdzie kubistycznie dwa razy mazną przez środek. Ale ogłoszą, że starali się zachować styl obrazu? Ja też sobie nie wyobrażam, ale oni przyznają się, że majstrowali przy nagrodznych przez siebie pracach! I tylko teraz nie wiem, czy te felery, o których piszę, to rzeczywiście dzieło autorów czy też radosna twórczość pani Grażyny Kwiek i reszty jurorów.


5

nr 12/2019 r.

Wilijo tudzież kompromitacjo Łukasz Tudzierz to znany śląski bloger, produkujący się także w Dzienniku Zachodnim. Taki dość jeszcze młody, Ślązak nowoczesny, który całkiem ciekawie i rozsądnie pisze o śląskiej tożsamości etnicznej, o języku śląskim i o tym, dlaczego Ślązacy nie są Polakami. Brawo Łukaszu!

N

iestety, w połowie grudnia Łukasz postanowił nam też opisać śląską wigilię. A dokładnie opublikował w internecie, na swojej stronie tuudi.net tekst „Śląskie tradycyjne potrawy wigilijne”. I natychmiast posypały się na niego słuszne gromy. Sabina Joanna Ścigala skomentowała jego wynurzenia jednym słowem: „borocek”, Ryszard Kajda był ostrzejszy: „Fto to napisoł!? Gorol jakiś?”, Barbara Pabis zaś zapytała: „Panie Łukaszu..A pan jest pewny że rodzina że Śląska pochodzi”. Trudno się im dziwić, jeśli Łukasz Tudzierz, uchodzący - choćby w tym Dzienniku Zachodnim – za śląski autorytet, tak oto nam śląską tradycyjną (!!!) wigilię prezentuje: Poznaj śląskie tradycyjne potrawy wigilijne: * 1. Kompot z suszu * 2. Makówki * 3. Moczka * 4. Zupa z głów ryb + grzanki * 5. Panczkraut / ciapkapusta * 6. Kartofle * 7. Modro kapusta * 8. Kapusta z grzybami * 9. Karp smażony * 10. Sum w sosie miodowo-musztardowym * 11. Łosoś w kurkumie i kminie rzymskim * 12. Pieczarki smażone Przyznaje wprawdzie Łukasz w tekście, że owe faszerowane smażone pieczarki jada się tylko u niego w domu i nigdzie więcej ich na śląskim wigilijnym stole nie spotkał – zarazem jednak umieścił je przecież na liście śląskich tradycyjnych potraw wigilijnych. Ale nawet gdyby pominąć pieczarki… Już pierwsza pozycja zdumiewa: kompot z suszu. Słusznie zauważają licznie pomstujący pod jego postem internauci, że u nas nie było kompotu z suszu, tylko z suszonych śliwek. Niektórzy dodawali nieco suszonych jabłek czy gruszek. Ale to tyle. A tradycyjny śląski kompot z suszu gotuje się, według naszego „eksperta” z następujących składników: suszone śliwki, jabłka, gruszki, morele, kandyzowany ananas i papaja, rodzynki, żurawina, figi oraz daktyle. Dobrze, że choć tych śliwek nie pominął. A te następne potrawy… Kto ze Ślůnzokůw mo na wilijnym stole panczkraut abo modro kapusta??? Panczkaraut je richtig ślůnski, nojlepszy do golonka, ale na wilijo??? Pisze jednak Łukasz, że… „panczkraut spożywa się nie tylko podczas wieczerzy wigilijnej!!!”. Nie Łukaszu, spożywa się go często, ale akurat na wiliji u żadnego Ślůnzoka poza tobą o nim nie słyszałem. Tak samo modro kapusta. Ku kaczce ja, ku roladzie, ale ku kaprowi? Jednak według Tudierza „modrej kapusty nie może zabraknąć także na śląskim wigilijnym stole”. Dla odmiany nie zna Łukasz Tudzierz naprawdę tradycyjnej na Śląsku wigilijnej kapusty z grochem, którą niektórzy (zaznaczając, że to dlatego, iż grochu

n Tak według Łukasza Tudierza wygląda śląska wigilia. Foto: tuudi.net nie lubią) zastępują kapustą z grzybami. Tę zastępczą, z grzybami, Łukasz jako tradycyjną śląską chociaż zna. Dobijają zaś dwie ryby: Sum w sosie miodowo-musztardowym i Łosoś w kurkumie i kminie rzymskim. Nie mam nic przeciw tym potrawom, pewnie są smaczne, ale żeby nazwać je tradycyjnymi śląskimi wigilijnymi? Łukasz, ty się nie ograniczaj, dopisz jeszcze do tej listy tradycyjnie śląskie tagliatelle z łososiem, szpinakiem i fetą oraz równie tradycyjnie śląskie wigilijne sushi! Będzie jeszcze dziwaczniej, a Ty się i tak już bardziej nie skompromitujesz. Pisze wprawdzie Łukasz, że ten sum i łosoś to jego propozycje dla tych, którzy nie lubią karpia, a za to podchodzą im nowe i niekonwencjonalne smaki. I wszystko byłoby OK, gdyby nie ten nagłówek, że to śląskie tradycyjne potrawy wigilijne. Ten zaś dziwaczny wigilijny jadłospis nazywa Łukasz w swoim tekście „lekkim odstępstwem od zwyczajów”. Przyznaje Łukasz, że w jego rodzinie nie ma zwyczaju przygotowywania siemieniotki, i nie dziwię mu się, bo w wielu śląskich rodzinach już nie ma. Ale dobrze, że chociaż ją zauważa, zapominając jednak, że na równi z zupą z głów karpia popularna jest u nas grzybowa oraz fasolówka. Nie wie też chyba, że w wielu śląskich domach nadal podaje się przed daniem głównym rybę na zimno, heringi vel harynki (czyli śledzie). Nic mi do tego, co na wigilię jedzą w domu Tudzierzów. Mam znajomych w okolicach Rybnika, którzy jedzą białą kiełbasę, bo choć Ślůnzokowi z Katowic uwierzyć w to trudno, to tam waiswuszt jest tradycyjną potrawą wigilijną. Jak ktoś chce, może zjeść i rola-

dy, nawet będąc katolikiem, bo Kościół zniósł kilkanaście lat temu wigilijny post. Ale, na Boga, Łukaszu, nie nazywaj tego śląskimi tradycjami. Owszem tradycją jest, o czym piszesz, czytanie biblii przed rozpoczęciem wiliji. Ale znowu pudłujesz pisząc, że „Chyba w każdym śląskim i polskim domu przed rozpoczęciem posiłku wigilijnego czyta się fragment Ewangelii wg. św. Łukasza”. To raczej projekcja twoich marzeń i wyobrażeń, niż rzeczywistość. Ilość Ślązaków-ateistów nie odbiega od Polaków-ateistów, a według światowych badań Polscy są najszybciej obecnie laicyzującym się narodem świata. Muszę więc zmartwić cię Łukaszu, ale znam całą masę Ślązaków którzy nie tylko biblii nie czytają, ale nawet jej nie posiadają. A wigilię traktują nie jako wydarzenie religijne, lecz po prostu kultywowany dawny zwyczaj, coś jak topienie Marzanny. A już zupełnie Tudzierz odjechał pisząc, że „Jednym z bardziej interesujących zwyczajów, który obecny jest na Śląsku od niedawna, jest czytanie przed wieczerzą wigilijną Pisma Świętego po śląsku”. Owszem, on tłumaczenie Gabriela Tobora, skądinąd bardzo nieudolne, propaguje, ale to jeszcze nie powód,

żeby czytanie go uznawać za zwyczaj, bo ten toborowy nowy testament ma chyba w domu mniej Ślązaków, niż terenówkę BMW w garażu. Znów mógł pójść Łukasz na całość i napisać, że śląskim zwyczajem jest pojechanie 24 grudnia rano w Beskidy na narty (znam sporo Ślůnzoków, którzy tak robią), albo chodzenie na „pasterkę” do pubu, bo też znam całkiem sporo młodych Ślůnzoków, którzy wybierają ze znajomymi taki sposób spędzenia wigilijnego wieczoru. Zresztą sprawdźcie sami, niemal wszystkie puby i kluby 24 grudnia około 21.00 otwierają swoje podwoje, a o północy są tam tłumy. Ale czy to wystarczy, by zachowanie takie nazwać śląskim zwyczajem, śląską tradycją? Szkoda mi, że Łukasz się tak skompromitował. Że pod jego opisem wiliji, człowieka prawdziwie Śląsk kochającego, jest mnóstwo takich komentarzy: „Myśla że to prowokator że Sosnowca”, „Bo to chyba obcy farbowany Ślązak”. „Te Panie Łukasz niy rób gańby z tom listom”, „A tyn Śląsk to chyba w sosnowcu”. No ale kiedy wypisuje się takie głupoty, będąc znanym i rzekomo znającym Śląsk blogerem… Dariusz Dyrda

TAK TEKST TUDZIERZA O WILIJI WIDZĄ INTERNAUCI: - mógł jeszcze wciepać tam rolada, golonka na piwie :/ jprd - no ja jeszcze wuszta z rożna, bo w tradycyjnyj wilji nie może tego zabraknąć - Do panszkrautu nich się upiece żeberka a przełomie się wusztym a niy łopłatkym. - Te Panie Łukasz niy rób gańby z tom listom -Panczkraut je na beztydziyn - A tyn Śląsk to chyba w Sosnowcu


6

nr 12/2019 r.

Miały być wielkie obchody – będzie wielki wstyd

Antyśląska rocznica Tragedii?

Za miesiąc – w styczniu 2020 roku – mamy okrągłą, 75 rocznicę Tragedii Górnośląskiej. Z tego powodu już od wakacji przedstawiciele praktycznie wszystkich śląskich organizacji zakopali topory wojenne i zaczęli się spotykać, aby wspólnie pracować nad programem obchodów. Plany były bardzo ambitne, konferencje naukowe, wydawnictwa, koncerty, msze, marsze. Słowem, miały to być obchody, które przebiją się nie tylko śląskiej, ale i ogólnopolskiej opinii publicznej; opowiedzą jej, co państwo polskie, razem z sowietami, urządziło Górnemu Śląskowi. Jak straszne spotkały nas represje. Że to, co Polaków albo Białorusinów spotkało podczas niemieckiej okupacji, my w przyspieszonej wersji przeżywaliśmy od stycznia 1945 roku do roku mniej więcej 1947.

T

ragedia Górnośląska – co w tym przekazie miało brzmieć bardzo wyraźnie – nie była działaniem sowietów ani nawet działaniem komunistów. To była przede wszystkim polska akcja nacjonalistyczna wymierzona w tych, którzy zamieszkują tereny trafiające po wojnie do Polski, a nie czujących się Polakami.

SOWIECKIE – WYMIERZONE W NIEMCÓW Oczywiście, sowieci w Tragedii też uczestniczyli, a ich działania, w świetle porozumień jałtańskich, były w części legalne. Wielka Trójka (USA, ZSRR, Wielka Brytania) umówiły się bowiem, że celem odbudowania u siebie zniszczeń wojennych, mogą sobie z narodu niemieckiego wedle potrzeb brać niewolników do pracy u siebie. Tak więc wywózki do ZSRR były usankcjonowane umowami zwycięzców, a trudno wymagać od sowietów, by zastanawiali się, który obywatel Niemiec jest rzeczywiście germaninem, a który słowianinem, który jedynie przez pewien czas deklarował przynależność do narodu niemieckiego. Trudno, by każdego spośród dziesiątek tysięcy wywożonych górników czy hutników prześwietlali, czy tak naprawdę ma sympatie niemieckie, czy polskie, czy jeszcze inne. Jest obywatelem Rzeszy? Jest – więc Niemiec, do wagonu z nim i niech kopie węgiel w Donbasie. Ta sama zasada dotyczyła śląskich fabryk w całości demontowanych i wywożonych na wschód. Także tę kwestię regulowała umowa Wielkiej Trójki, i także to robili wszyscy zwycięzcy alianci, choć sowieci na największą skalę. A grabili głównie na Śląsku – no bo przecież tu, a nie choćby w Prusach Wschodnich, był wielki nowoczesny przemysł. Nie tylko kopalnie i huty, ale też instalacje syntetycznej benzyny, zakłady chemiczne czy zbrojeniowe. Wszystko to jechało do ZSRR. Poza międzynarodowymi umowami było bestialstwo, którego sowieckie wojsko dopuszczało się na Śląsku. To nie była część planu, ale było na to przyzwolenie. Sowiecka propaganda oficjalnie popierała mściwość na Niemcach. Gdy ich wojska przekraczały granicę, natrafiały na tablicę „Wot ona, priokliataja Giermania” (To ona, przeklęta Germania), co oznaczało, że można tu robić co się chce. Zalecano wręcz sołdatom, by upokarzano gwałtami butne Niemki, a wielki sowiecki pisarz Ilia Erenburg głosił, że dzień, w którym nie zabijesz Niemca, jest dniem straconym. I znów, trudno oczekiwać od prostego sołdata, Uzbeka, Kaza-

cha, Azera, żeby wnikał, czy w tej wsi, leżącej już za niemiecką granicą, mieszkają Niemcy, czy nie-Niemcy. Dlatego po niemieckiej przedwojennej stronie granicy represje były znacznie większe, niż po polskiej. Co nie oznacza, że po polskiej nie było, bo przecież sowieci wiedzieli (co dziś Polska neguje), że tutaj praktycznie cała ludność zadeklarowała narodowość niemiecką. A jak zadeklarowali że są Niemcami, to dla nas są Niemcami! Sowieci nie bawili się w narodowościowe niuanse na Śląsku.

POLSKIE – WYMIERZONE W ŚLĄZAKÓW To była sowiecka część Tragedii Górnośląskiej. Oprócz niej była też część polska. Nie, nie komunistyczna lecz polska. Nie inspirowana z Kremla, bo – jak wspomniałem wyżej – sowietów nie interesowała śląska złożoność narodowościowa. Oni zresztą,

nych. Polskę mają zamieszkiwać Polacy i nikt więcej! Tak więc, rękę w rękę z sowietami (i z porozumieniami jałtańskimi) prowadzili akcję wysiedlania za Odrę Niemców. Część z nich zanim trafiła do transportów, przechodziła przez obozy rzekomo przesiedleńcze, a w rzeczywistości koncentracyjne. W tym choćby celu (głównie dla Niemców z okolic Bielska) ponownie uruchomiono obóz Auschwitz. Ale była też druga część Ślązaków, których polscy komuniści, zresztą nie tylko oni, bo przecież rządy były wtedy koalicyjne, także z politykami „londyńskimi” (przede wszystkim PSL Mikołajczyka) – wcale z Polski wypuszczać nie chcieli. Byli tu potrzebni, by pracować w śląskim przemyśle, i dzięki niemu budować Polskę. Polskę wcześniej zacofaną, przed wojną w dużej mierze niepiśmienną, bez elektryczności. Polska potrzebowała nie tylko Śląska, ale też Ślązaków.

gano jedynie żarliwego polskiego patriotyzmu. To oni wskazywali, kogo trzeba narodowościowo, tożsamościowo złamać. Więc nie – nie był to terror komunistyczny, to był polski terror. Oczywiście, na komunistyczny się nakładał, bo komuniści jednocześnie w całej Polsce (więc na Śląsku też) zwalczali swoich wrogów ideowych, rozprawiali się krwawo z antykomunistyczną partyzantką – ale to na Śląsku, poza częścią górską, beskidzką – było zjawisko całkowicie marginalne. Tutaj terror był narodowy, a nie ideowy.

OBCHODY, ALE JAKIE? I o tym w założeniu miały opowiadać obchody 75 rocznicy Tragedii Górnośląskiej. Tak widzieli to ci wszyscy, którzy zaczęli się spotykać latem na zaproszenie Dietmara Brehmera. Oczywiście rozkładano różnie akcenty. Działacze mniejszości niemiec-

Polska potrzebowała nie tylko Śląska, ale też Ślązaków. Ale Ślązaków przerażonych! Ślązaków, którzy nawet nie ośmielą się pisnąć, że nie są, nie czują się Polakami. Ślązaków mających żebrać, by ich do narodu polskiego zaliczono i modlących się o to, by ich do niego zaliczono. To stąd, a nie z jakiejś komunistycznej doktryny, wynikły polskie represje wobec Ślązaków, to dlatego osadzano nas w polskich obozach koncentracyjnych, to dlatego kazano podpisywać służalczą (i ważną tylko na czas określony) deklarację wierności narodowi polskiemu. żyjący w państwie wielu narodów, nie przywiązywali do kwestii narodowej większego znaczenia; masz być lojalnym obywatelem państwa, a twoja narodowa tożsamość niewiele nas obchodzi. Zaś – przynajmniej w teorii – mniejszości narodowe w ZSRR cieszyły się autonomią. Przecież nawet na czele tego państwa nie stał Rosjanin, lecz Gruzin. Tak więc komunistyczna doktryna nijak nie zakładała represji na Ślązakach, którzy Polakami się nie czują. Ich to nie interesowało wcale! Jednak „polscy komuniści” nie byli komunistami typowymi. Oni owszem, mieli komunistyczną doktrynę gospodarczą, społeczną, jednak (wbrew powszechnemu gdzie indziej komunistycznemu internacjonalizmowi) wizję narodowościową budowanego przez siebie państwa polskiego zaczerpnęli od … przedwojennej narodowej demokracji. Głosili zasadę państwa jednolitego etnicznie, bez żadnych mniejszości narodowych, bez żadnych mniejszości etnicz-

Ale Ślązaków przerażonych! Ślązaków, którzy nawet nie ośmielą się pisnąć, że nie są, nie czują się Polakami. Ślązaków mających żebrać, by ich do narodu polskiego zaliczono i modlących się o to, by ich do niego zaliczono. To stąd, a nie z jakiejś komunistycznej doktryny, wynikły polskie represje wobec Ślązaków, to dlatego osadzano nas w polskich obozach koncentracyjnych, to dlatego kazano podpisywać służalczą (i ważną tylko na czas określony) deklarację wierności narodowi polskiemu. Proszę zauważyć różnicę: Niemcy przyznając volkslistę, do narodu niemieckiego zaliczali; Polacy kazali tę deklarację podpisywać, ale nie obiecywali, nie dawali nic w zamian. Nie było dla nas metody kija i marchewki, był tylko kij. Owszem, nowi polscy na Śląsku panowie potrzebowali miejscowych współpracowników. Werbowali ich głównie spośród dawnych powstańców śląskich, i nie pytano ich o stosunek do komunizmu, a wyma-

kiej podkreślali, że była to przede wszystkim Tragedia śląskich Niemców, a innych, którzy podczas niej ucierpieli – spotkało to dlatego, że wzięto ich za Niemców. Na drugim biegunie byli ci, którzy chcieli pokazać Tragedię narodu śląskiego, jego hekatombę za to, że nie czuje się Polakami (co wcale nie musiało oznaczać, że czuli się Niemcami). Mimo wszystko jakiś tam w sumie wspólny konsensus znajdowano. Problem był tylko w pieniądzach. Obchody, konferencje, koncerty – kosztują, a społeczny komitet nie bardzo wiedział, skąd wziąć kasę. Jednocześnie działał w Radzionkowie drugi komitet, pod kierownictwem niejakiego Joachima Kozioła, emerytowanego profesora Politechniki Śląskiej, a zarazem prezesa Stowarzyszenia Pamięci Tragedii Śląskiej 1945 roku. Ten w zasadzie nacisk kładł od początku na sowieckie wywózki, jakby pomijając ogrom represji, który na miejscu spotkał tysiące śląskich rodzin. Poza tym profesor Joachim Kozioł wyzna-

je dość dziwną wizję tych obchodów – według niego chodzi o to, by oddawać hołd ofiarom i się modlić za ich dusze, a nie propagować tę straszną historyczną prawdę. Do tego jest przeciwnikiem jakiegokolwiek konfliktowania, więc o represjach w imię polskiego państwa jednolitego etnicznie lepiej milczeć. Zresztą tylko w takim przypadku można liczyć na wsparcie finansowe urzędu marszałkowskiego i udział w obchodach abp. Wiktora Skworca. A bez Skworca obchody dla Kozioła się nie liczą. Początkowo wydawało się, że jest szansa, by oba komitety działały razem – ale z czasem rozdźwięk między nimi był coraz większy. A gdy rzeczywiście komitet „koziołowy” zaczął bardzo ściśle współpracować z arcybiskupem, a zwłaszcza z pozostającym we władzy PiS-u urzędem marszałkowskim, który w większości obchody ma finansować - nie było już żadnych wątpliwości, że w obchodach finansowanych nie padnie słowo o polskich obozach koncentracyjnych, o jakimkolwiek polskim terrorze. To będzie narracja o złych sowietach i komunistach, oraz biednym polskim narodzie na Śląsku, który ci bolszewicy i komuniści represjonowali. To będzie narracja prawdziwa tylko w części, a częściowa prawda, półprawda jest kłamstwem! Nic więc dziwnego, że wielu śląskich działaczy nie chce mieć z takimi obchodami nic wspólnego. Innych specjalnie nie przygotowano, więc wychodzi na to, że po hucznych zapowiedziach, jedynymi prawdziwymi, centralnymi obchodami Tragedii Górnośląskiej będzie – jak co roku - to, co dotyczy obozu na Zgodzie, przede wszystkim Marsz na Zgodę. Chociaż mamy też sporo obchodów lokalnych (w Chorzowie, w Gliwicach, w Miechowicach). W tym wszystkim zdumiewa najbardziej zachowanie partii Ślonzoki Razem. Ta, która tak dopomina się historycznej śląskiej prawdy, znalazła się w obozie „koziołowców” – i wraz z marszałkiem województwa Jakubem Chełstowskim będzie celebrować sowieckie zbrodnie na „Polakach” na Śląsku, wywózki „Polaków” ze śląskich fabryk do ZSRR i tak dalej. Tłumaczenie, że tam jest szansa na poważne obchody, bo tam są pieniądze, jakoś nie przekonuje – bo podczas obchodów ważniejsze jest, czy opowiadają one prawdę, niż jak bogato je urządzono… Zamiast wielkich obchodów, będzie wielki wstyd. Bo jedni nie zorganizują praktycznie niczego, a drudzy zafundują nam historię skrajnie, na polską modłę, zmanipulowaną. Joanna Noras


7

nr 12/2019 r.

Tegoroczne obchody Tragedii Górnośląskiej na Zgodzie symbolem niezgody między śląskimi organizacjami

Zgoda bez zgody Po raz pierwszy od lat śląscy działacze nie poszli zgodnie w Marszu na Zgodę – przypominającym o tym, że natychmiast po zdobyciu Śląska państwo polskie ze swoimi sowieckimi sojusznikami zaczęło ogromne represje wobec rdzennej ludności. Tym razem 26 stycznia odbyły się dwie uroczystości niezależnie od siebie.

Tę pierwszą, Marsz na Zgodę od lat organizuje Ruch Autonomii Śląska. Tę drugą – o dwie godziny wcześniejszą – pod bramą obozu na Zgodzie, przygotowało kilka innych organizacji, w tym partia Ślonzoki Razem, Fundacja Silesia i inne. Nie chcąc już uczestniczyć w obchodach firmowanych przez RAŚ. Dlaczego? - Dwa lata temu byłem jak zawsze na Marszu na Zgodę. I wiele osób – w tym członkini zarządu, odpowiedzialna za tę uroczystość – dawało mi do zrozumienia, ze już w RAŚ-u nie jestem, więc nie mam na tej imprezie nic do szukania. Wobec innych działaczy partii Ślonzoki Razem też zachowywali się wrogo. Ja szanuję fakt, że obchody te firmuje RAŚ, więc jeśli nas sobie na swojej imprezie nie życzą, postępujemy zgodnie z ich sugestią, i się na niej nie zjawimy. Ale od wielu lat składam pod koniec

n W Marszu na Zgodę tym razem wzięło udział zaledwie ok. 100 osób. stycznia wieniec na Zgodzie, więc robię to i w tym roku. Tyle, że nieco wcześniej, by nie zakłócać moją niepożądaną osobą imprezy RAŚ-u – mówił, w samo południe, pod bramą Zgody Leon Swaczyna, lider Ślonzoków Razem. I podkreśla, że w wypowiedzi tej nie ma żadnej złośliwości. Że on po prostu podczas tych obchodów nie chce zaogniać sporów między Ślonzokami Razem, a ŚPR. Bo chociaż organizatorem jest niby RAŚ

a nie ŚPR, to przecież ścisłe kierownictwo obu tych organizacji jest niemal identyczne. Co jednak ciekawe, na obchodach, na które zaprosili Ślonzoki Razem, zjawiła się też wiceprzewodnicząca ŚPR Ilona Kanclerz i inny członek władz tej partii, Piotr Snaczke. Na zaproszenie Ślonzoków przybył też prezes Związku Górnośląskiego Grzegorz Franki, przedstawiciele mniejszości niemieckiej z posłem

n W uroczystości Ślonzoków Razem brali też udział członkowie władz Śląskiej Partii Regionalnej, szef Związku Górnośląskiego, działacze mniejszości niemieckiej i przedstawiciele innych organizacji.

Ryszardem Gallą, była posłanka PiS-u Maria Nowak ze swym synem Jackiem, chorzowskim radnym tej partii (jego brat jest aktywnym działaczem organizacji śląskich) oraz wiele innych osób. Czyżby to znaczyło, że w ich odczuciu właśnie Ślonzoki Razem powoli jednoczą śląskie środowiska.

NADZIEJA NA POROZUMIENIE - Ja wierzę, że po kongresie ŚPR, na którym oni przemyślą swoje zachowania, będziemy współpracować. Wierzę, że także RAŚ zreflektuje się, że od kilku lat zmierza w bardzo złym kierunku. Na RAŚ-u zależy mi bardziej, bo poświęciłem mu bardzo dużą część mojego życia – dodaje Swaczyna. Jak na razie spora to ufność, zważywszy, że Henryk Mercik, aktualny przewodniczący Rady Politycznej Śląskiej Partii Regionalne, nie przestaje w mediach atakować Ślonzoków Razem. Decyzja tej partii o nie uczestniczeniu we wspólnych obchodach wynika zapewne także z tych wypowiedzi Mercika. Śląscy wyborcy – jak wynika z obserwacji internetowych dyskusji – są w tej sprawie podzieleni. Jedni rozumieją stanowisko kierownictwa Ślonzoków Razem; inni twierdzą, że mimo wszystkich spo-

rów w takich dniach powinno się pokazywać, że Ślůnzoki są jednością, że pewne wartości, choćby pamięć o Zgodzie, mają wspólne. Swaczyna się w tym po części zgadza: - Długo czekaliśmy na gest dobrej woli, na zaproszenie, choćby nieformalne, na Marsz. Zamiast tego jednak w internecie czytałem wypowiedzi aktualnych działaczy RAŚ-u, że pewnie znów spróbujemy się podpiąć pod nieswoją imprezę. To nie zaproszenie, lecz wyproszenie. Powtórzę jeszcze raz, szanuję, że to Ruch Autonomii Śląska jest organizatorem tego Marszu, i jeśli jestem na nim persona non grata, to nie pchałem się na siłę. Zorganizowaliśmy własne obchody Tragedii. I to chyba nawet lepiej, bo im więcej niezależnych od siebie akcji, tym wiedza o tych wydarzeniach przebije się bardziej. Sporo w tym racji, bo Marsz na Zgodę RAŚ-u jest jeden. A przecież miejsc związanych z Tragedią wiele. Dobrze więc, że podczas różnych inicjatyw kwiaty pojawiają się 26 i 27stycznia w różnych miejscach. Jak chociażby w murckowskim lesie, gdzie członkowie koła Związku Górnośląskiego wraz z konsul generalną Węgier Adrienne Körmendy, szefem ZG Grzegorzem Franki i posłem do PE MarkiemPlurą przypomnieli, że tutaj, po wkroczeniu Armii Czerwonej, wymordowano żołnierzy węgierskich. Dokończenie na str. 4


8

nr 12/2019 r.

n Spora grupa Ślůnzoków oddała też hołd ofiarom polskiego obozu koncentracyjnego w Mysłowicach

n Marek Plura i Grzegorz Franki nie zapomnieli też o zamordowanych w Murckach przez armię sowiecką żołnierzach węgierskich

Zresztą Plura i Franki byli tego dnia bardzo aktywni. Zjawili się także na Zgodzie oraz w Mysłowicach, gdzie upamiętniali tutejsze ofiary zbrodni, uwięzione w niewiele mniej od Zgody złowrogim obozie Rosengarten. O tym obozie krótko przeczytać można także na stronach 8-9, we wspomnie-

i Gliwickiej oraz w Chorzowie obok Tesco, gdzie mieściła się katownia UB dla Ślązaków. Około 14.15 Marsz dotarł pod bramę obozu na Zgodzie, gdzie uczestnicy też złożyli kwiaty. Tym razem nie przewidziano prelekcji, ale chyba słusznie, bo każdy uczestnik Marszu już kilka razy słu-

Nie, jak jeszcze niedawno, polityk wspólnego regionu z Sosnowcem i Częstochową, tylko śląski patriota, o swoją ojczyznę się upominający. Zresztą także w internecie Gorzelik wraca do swojej dawnej retoryki. Zorientował się chyba, że formuła bezideowego, beznarodowego re-

ło 100 osób. Kilka lat temu, podczas siarczystych mrozów, bywało nawet trzy razy więcej. Zgodnie z harmonogramem, obie uroczystości pod bramą obozu się nie spotkały. Choć na przykład panowie z Mniejszości Niemieckiej wzięli udział w obu. Jakby

chał opowieści historyków z IPN o obozie na Zgodzie. Okolicznościowe przemówienie na Zgodzie Jerzego Gorzelika mogło się podobać każdemu, także tym, którzy w ostatnim czasie byli wobec niego bardzo krytyczni. Bo to był „dawny” Gorzelik.

gionalizmu, którą lansował przez ostatnie półtora roku, prowadziła jego organizację na manowce. Tylko czy wracając do dawnej retoryki, zdoła odbudować dawną popularność? Bo że ona spadła, było widać także podczas Marszu na Zgodę. Szło w nim oko-

pokazując, że chcą mieć dobre relacje i ze Ślonzokami Razem i z ŚPR-em. A to, że obchody obu śląskich partii przebiegały niezależnie od siebie, było nawet lepsze - zważywszy, na wciąż konfrontacyjny charakter obu organizacji. Adam Moćko

Obchody Tragedii zaproponowane przez Ślonzoków Razem kończyły się w niedzielę 27 stycznia, prelekcją filmu „Paciorki Jednego Różańca” Kazimierza Kutza. Bo jak wyjaśnia Jerzy Bogacki, wiceprzewodniczący partii: - Dla nas ta Tragedia nie skończyła się jakąś kon-

Dwa lata temu byłem jak zawsze na Marszu na Zgodę. I wiele osób – w tym członkini zarządu, odpowiedzialna za tę uroczystość – dawało mi do zrozumienia, ze już w RAŚ-u nie jestem, więc nie mam na tej imprezie nic do szukania. Wobec innych działaczy partii Ślonzoki Razem też zachowywali się wrogo. Ja szanuję fakt, że obchody te firmuje RAŚ, więc jeśli nas sobie na swojej imprezie nie życzą, postępujemy zgodnie z ich sugestią, i się na niej nie zjawimy. Ale od wielu lat składam pod koniec stycznia wieniec na Zgodzie, więc zrobię to i w tym roku. Tyle, że nieco wcześniej, by nie zakłócać moją niepożądaną osobą imprezy RAŚ-u – mówi Leon Swaczyna, lider Ślonzoków Razem niach więźnia Zgody (jego ojciec dla odmiany zamknięty był właśnie w Mysłowicach).

OBCHODY ŚLONZOKÓW Tak więc kilka śląskich organizacji – na czele ze Ślonzokami Razem – przygotowało własne obchody. Co dla tej partii charakterystyczne, ich program był po śląsku. Bo to język, w którym przygotowuje swoje dokumenty. Na polski jest tylko każdorazowo tłumaczenie. Z informacji o obchodach Ślonzoków Razem dowiadywaliśmy się, że 26 stycznia dokładnie o 12.00 boł tref u wrůt lagra Zgoda/Eintrachthűtte Świentochlowice. Po nim zaś prelekcjo a dyskurs: „Eli Tragedyjo w 1945 roku boła erbym haje 1919-21?. Dzień później, w niedzielę, o 11.00 w kościele św. Jadwigi w Chorzowie odprawiono mszę za ofiary tragedii, zaś potem zapalono świeczki przy chorzowskim ZUS-ie, gdzie była siedziba UB.

kretną datą w 1946 czy 1948 roku, lecz trwała ciągle, bo wciąż byliśmy u siebie jak w rezerwacie, decyzje za nas podejmowani inni, realizując degradację naszej kultury. Ten film właśnie opowiada o takiej brutalnej ingerencji w śląskie życie. W tym kontekście można zresztą chyba mówić, że Tragedia Górnośląska wciąż trwa.

OBCHODY RAŚ-U Natomiast RAŚ i jego zwolennicy Tragedię obchodzili tradycyjnie, Marszem na Zgodę, który jak zawsze, od kilkunastu lat, wyruszył w samo południe 26 stycznia, i przemierzył tę samą trasę, którą do obozu na Zgodzie w 1945 roku pędzono kilka tysięcy katowiczan. Wyruszył z Placu Wolności, szedł katowicką ulicą Gliwicką, potem Katowicką w Chorzowie i Świętochłowicach. Hołd ofiarom Tragedii złożył na trasie na rogu ulic Dąbrówki

Bo wyborach samorządowych Ślonzoki Razem odbyły swój kongres, wybrali władze na kolejne cztery lata. Władze te chcą rozmawiać o współpracy z ŚPR, ale nie kryją, że czekają na kongres Śląskiej Partii Regionalnej. Bo także tam wybrane zostaną nowe władze, więc jaki ma sens rozmowa z tymi, których kadencja się kończy. Sęk jednak w tym, że ŚPR stale swój kongres przekłada. Najpierw miał być w styczniu, potem w lutym, teraz mówi się o marcu. Wynika to chyba z faktu, że trwa tam ostra walka frakcyjna, liczenie „szabel” na kongres, przeciąganie delegatów na jedną stronę. Bo to zdecyduje, która frakcja przejmie władzę nad tą partią. Jedna frakcja jest oczywiście związana z dotychczasowym kierownictwem, z Jerzym Gorzelikiem, formalnie liderem ŚPR Markiem Nowarą, Henrykiem Mercikiem. Druga frakcja skła-

da się z osób, które tamtych obarczają winą za fatalną kampanię wyborczą oraz – będący jej skutkiem – równie fatalny wynik wyborczy ŚPR. Ci drudzy składają się w dużej części z działaczy, którzy przed wyborami dążyli do porozumienia ze Ślonzokami Razem. Wtedy zostali przez ekipę Jerzego Gorzelika zlekceważeni, teraz domagają się zmian w kierownictwie ŚPR i przejęcia władzy nad nią tych, którzy chcą ze Ślonzokami Razem porozumienia. Część z nich zapowiada, ze jeśli stery w ich partii pozostaną w dotychczasowych rękach, to przechodzą do Ślonzoków Razem. Istnieje więc szansa, ze po kongresie ŚPR obie śląskie partie zaczną współpracować. Pytaniem pozostaje, jak w takiej nowej układance odnalazłby się RAŚ? Także on w ciągu kilku najbliższych miesięcy powinien mieć swój – odbywający się raz na cztery lata – kongres. AM


9

nr 12/2019 r.

Nie tylko Morel, nie tylko Gęborski - katami Ślązaków byli Polacy

Zbrodnie polskie, nie komunistyczne

Dwa lata temu znany warszawski dziennikarz Marek Łuszczyna wydał książkę „Mała Zbrodnia”. Okładka tytułowa mówi wyraźnie, że te obozy koncentracyjne lat 40. nie były komunistyczne, nie były obozami pracy lecz polskimi obozami koncentracyjnymi. Dla na Ślůnzoków to niby żadne odkrycie, ale Łuszczyna to pierwszy znany polski reportażysta, który nie bał się powiedzieć głośno, wykrzyczeć: tak, to były polskie obozy koncentracyjne! A chociaż książka opowiada o obozach Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w całej Polsce, to jednak najwięcej miejsca poświęca tym ulokowanym na Śląsku i przeciw nam wymierzonym.

n Obóz koncentracyjny Zgoda w Świętochłowicach. Symbol losu, jaki Polacy zgotowali Ślązakom.

Z

brodnie nowej komunistycznej władzy na Śląsku miały bowiem zasadniczo inny wymiar, niż te w Warszawie, Łodzi czy Krakowie. Tam do obozów, więzień trafiali wrogowie tej władzy – ci Polacy którzy nie godzili się na komunistyczne rządy. U nas zbrodnie nie były wymierzone przeciw jednostkom, lecz przeciw narodowi. Polska narodowa demokracja w okresie międzywojennym lansowała teorię państwa jednolitego narodowo – i w ramach tej koncepcji wynaradawiano, jak mogła, wszystkie uznawane i nieuznawane narodowości. Ukraińców, Białorusinów, Ślązaków. Powojenni komuniści, choć ideowo od endeków dalecy, do idei państwa jednonarodowego też byli przywiązani.

OBYWATELE GORSZEJ KATEGORII To, jak państwo polskie po 1922 potraktowało naszą rodzimą inteligencję, można już uznać za pierwszy akord Tragedii Górnośląskiej. Masowo zwalniano z pracy śląskich urzędników, gdyż nie władali biegle językiem polskim. A jak mogli władać –

w regionie, który od 700 lat nic wspólnego z Polską nie miał? Szkoły kończyli niemieckie, pracowali jako urzędnicy w państwie niemieckojęzycznym, a w domu mó-

teligencja, świetnie przygotowana do pracy urzędniczej, poszła na bruk. Zastąpiona przybyszami z Małopolski i Wielkopolski, którzy wprawdzie o procedu-

Okres międzywojenny to celowa degradacja Ślůnzoków, nawet nasz niby-obrońca Wojciech Korfanty twierdził, że nadajemy się zasadniczo do łopaty. Lata 1939-45, powrót Niemiec, to kolejne zawirowanie. Nagle, w myśl doktryny, my – Ślązacy, jeszcze niedawno uznawani urzędowo za Polaków, choć gorszej kategorii, staliśmy się Niemcami gorszej kategorii. Także ci z przedwojennej części niemieckiej też byli wciąż „wasserpolnisch”, choć młode pokolenie mówiło znacznie lepiej po niemiecku, niż to z części polskiej wili wprawdzie językiem słowiańskim, ale ślůnsko godka była wtedy od polskiego dość odległa, bliższa w sumie czeskiemu, niż polszczyźnie. Dziś używamy jedynie jej resztek. Tak więc cała ta śląska in-

rach urzędniczych pojęcie mieli znikome, ale za to – w odróżnieniu od Ślązaków – po polsku pisali bez błędów. Dotyczy to oczywiście tej części Górnego Śląska, która w 1922 przypadła Polsce.

Okres międzywojenny to celowa degradacja Ślůnzoków, nawet nasz niby-obrońca Wojciech Korfanty twierdził, że nadajemy się zasadniczo do łopaty. Lata 1939-45, powrót Niemiec, to kolejne zawirowanie. Nagle, w myśl doktryny, my – Ślązacy, jeszcze niedawno uznawani urzędowo za Polaków, choć gorszej kategorii, staliśmy się Niemcami gorszej kategorii. Także ci z przedwojennej części niemieckiej też byli wciąż „wasserpolnisch”, choć młode pokolenie mówiło znacznie lepiej po niemiecku, niż to z części polskiej. Ale narodowo wciąż podejrzani, stąd nawet wśród Ślązaków z części niemieckiej stosunkowo mało oficerów Wehrmachtu. Ślůnzok zasadniczo, jeśli nie był z bardzo proniemieckie rodziny, mógł osiągnąć najwyżej stopień podoficerski. W 1945 roku znów zmiana. Na Śląsk wkraczają wojska sowieckie i polskie. Już wiadomo, że cały Górny Śląsk, i zdecydowana większość Dolnego, trafi do Polski. Więc Polska od razu zaczyna tu zaprowadzać swoje porządki. Zaczyna się Tragedia Górnośląska. Dokończenie na str. 6


10

n Salomon Morel, najbardziej kojarzona z represjami twarz. Jego żydowskie pochodzenie ma być rzekomo dowodem, że zbrodnie nie były polskie.

POLSKIE CZY KOMUNISTYCZNE? I tak naprawdę spór już nie o to, czy i w jakiej skali te represje były. Tylko czyje były. Polskie czy komunistyczne. Narracja „polskich patriotów” – nieważne, czy spod znaku PiS, czy byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego – jest prosta. Mówi ona tak: PRL to nie było państwo polskie, tylko komunistyczne, pachołki Moskwy, to z Moskwy wychodziły dyrektywy, które oni tylko realizowali, przy pomocy sowieckich bagnetów i nielicznych polskich komunistów. Środowiska nacjonalistyczne dodadzą, że ci polscy komuniści wcale nie byli polscy, że to wszystko Żydzi. Więc według tej narracji - Polacy nie ponoszą żadnej winy za represje wobec Ślązaków. Tylko komuniści. Ja się zgadzam, że Polacy jako naród żadnej winy nie ponoszą. Bo Polacy to pan Zenek z Białegostoku, pani Zosia ze Lwowa, pan Eustachy z Warszawy i pani Leokadia z Krakowa. Polacy! I nie mamy żadnej wiedzy, jaki ci zwykli Polacy mieli stosunek do śląskości. Do tych represji. Ale to, co u nas nastało w 1945 roku – podobnie zresztą jak u pana Zenka i Eustachego, pań Zosi i Leokadii

nr 12/2019 r.

Tak samo, jak zwykli Niemcy, Herr Erwin z Hannoveru, Frau Gertruda z Berlina, Herr Herman z Monachium i Frau Erna z Wiednia nie ponoszą żadnej winy za niemieckie obozy zagłady. Ich też nikt o zdanie nie pytał. W Polsce zwykło się mówić, że różnica jest zasadnicza, bo Niemcy sami, z własnej woli, oddali władzę hitlerowcom. Ale to nieprawda, NSDAP nigdy żadnych wyborów nie wygrała tak, by z woli narodu przejąć władzę nad państwem, Jak choćby obecnie PiS w Polsce. Naziści władzę zdobyli szantażem wobec mniejszych prawicowych ugrupować w Reichstagu, a potem rządzili już przy pomocy nadzwyczajnych dekretów i także swoich niedawnych sojuszników wsadzali do obozów koncentracyjnych. I do marca 1933 roku, do upadku III Rzeszy, żadne demokratyczne wybory w Niemczech się nie odbyły – więc nie ma żadnych podstaw do twierdzenia, że Niemcy oddali dobrowolnie władzę nad swoim państwem hitlerowcom. Można postawić tezę inną – że naród niemiecki był przez NSDAP sterroryzowany. Choć również ciągle indoktrynowany, co w młodszym pokoleniu, wychowanym w hitlerowskiej szkole, wywoływało już fanatyczny hitleryzm. Podobnie wyglądała w Rosji władza zdobyta przez bolszewików. Też w żadnych wyborach ich nie wybrano, też nie naród rosyjski oddał im władzę. Po prostu wprowadzili terror i indoktrynację, której efektem było mnóstwo młodych fanatycznych hitlerowców. Kto śledzi dziś, jak polska szkoła i media wychowuje fanatycznych miłośników „żołnierzy wyklętych”, ten wie, jak wiele potrafi zdziałać propaganda, oddziałując na młode umysły.

POLAKÓW SOWIECI WYZWOLILI I podobną sytuację mieliśmy w Polsce w 1945 roku. Bzdurą jest, że naród polski jak jeden mąż nie chciał komunistów. Po pierwsze to komuniści wyzwolili Polskę z hitlerowskiej okupacji. To oni przynieśli Polakom wolność od nazistów. Nasze, śląskie wspomnienia są inne. My byliśmy obywatelami Rzeszy, Niemcami (nawet jeśli nieco gorszej kategorii) i dla

skich rządów, mordująca swoich wrogów, ale nie stosująca odpowiedzialności zbiorowej – była dla Polaków wybawieniem. I duża część polskiego narodu tak ją postrzegała. Żadna propaganda nie zmieni faktu, że młodzi mężczyźni o wiele chętniej garnęli się do ludowego Wojska Polskiego, niż do „żołnierzy wyklętych”. Zwłaszcza z najbiedniejszych warstw społecznych, z rodzin analfabetów z polskiej wsi. Bo oni wierzyli –

nas lata 1939-45 nie były złe. Jeśli chodzi o stopę życiową i stabilizację – były lepsze niż przedwojenna Polska. Dla Polaków jednak niemiecka okupacja to pacyfikacje wsi, masowe rozstrzeliwania, masowe deportacje z terenów, które miały być „oczyszczone” dla niemieckiego Lebensraum. I żadnej namiastki nawet polskiej administracji. Okupacja wyjątkowo brutalna, jakiej ten naród nigdy wcześniej nie zaznał. W tym zestawieniu Armia Czerwona, wkraczająca wraz z namiastką pol-

wym Edwarda Gierka był Janiurek, były Fallschirmjäger, czyli komandos III Rzeszy. Inny Ślązak, Jan Mitręga, był u niego wicepremierem. Przed nim ministrem górnictwa był też Nieszporek, a Jerzy Ziętek – Hanys przecież – rządził województwem śląskim przez 30 lat. Na szczyty polskiej sztuki filmowej za komuny wzniósł się Kutz. Takich nazwisk śląskich są setki i przeczą one tezie, że my byliśmy tylko do prostej, fizycznej roboty.

Spór jest nie o to, czy i w jakiej skali te represje były. Tylko czyje były. Polskie czy komunistyczne. Narracja „polskich patriotów” – nieważne, czy spod znaku PiS, czy byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego – jest prosta. Mówi ona tak: PRL to nie było państwo polskie, tylko komunistyczne, pachołki Moskwy, to z Moskwy wychodziły dyrektywy, które oni tylko realizowali, przy pomocy sowieckich bagnetów i nielicznych polskich komunistów. Środowiska nacjonalistyczne dodadzą, że ci polscy komuniści wcale nie byli polscy, że to wszystko Żydzi naprawdę wierzyli - że ta nowa komunistyczna Polska da im awans cywilizacyjny. To chichot historii, że dziś prawnuki tych, którzy wtedy zgłaszali się do ludowego Wojska Polskiego, oddają hołd nie swoim pradziadkom, leczy tym, którzy do ich pradziadków strzelali zza winkla, czyli tym wyklętym.

AWANS CYWILIZACYNY Bo dla Polaków komunizm był początkowo awansem cywilizacyjnym. Kraj o analfabetyzmie sięgającym 50%, bez elektryczności, bez asfaltowych dróg, w ciągu 20 lat ich rządów dokonał rzadko w historii ludzkości spotykanego skoku. Kto pamięta te „wulce”, hotele robotnicze, do których zwożono z Polski ludzi nie wiedzących, co to muszla klozetowa, co to kran - temu opowiadać nie trzeba. Oni tu u nas zetknęli się ze zdobyczami cywilizacji. Ale – z drugiej strony – te zdobycze docierały też do ich wsi, ich miasteczek. Oni to widzieli. Tak, wbrew obowiązującej dziś narracji, ogromna rzesza Polaków za ko-

Armia Czerwona, wkraczająca wraz z namiastką polskich rządów, mordująca swoich wrogów, ale nie stosująca odpowiedzialności zbiorowej – była dla Polaków wybawieniem. I duża część polskiego narodu tak ją postrzegała. Żadna propaganda nie zmieni faktu, że młodzi mężczyźni o wiele chętniej garnęli się do ludowego Wojska Polskiego, niż do „żołnierzy wyklętych”. Zwłaszcza z najbiedniejszych warstw społecznych, z rodzin analfabetów z polskiej wsi. Bo oni wierzyli – naprawdę wierzyli - że ta nowa komunistyczna Polska da im awans cywilizacyjny – nie było anonimowym państwem komunistycznym. Było państwem polskim – i początkowo nawet nie komunistycznym, bo przez pierwsze dwa lata w rządzie byli też emigracyjni londyńscy politycy. I także oni akceptowali represje wobec mniejszości etnicznych, narodowych. Także oni akceptowali zakładanie obozów koncentracyjnych dla Ślązaków. Koncentracyjnych – nie żadnych innych. Bo przy ich powoływaniu właśnie terminu „obóz koncentracyjny” używano.

sów Bułgarii. Ale czyż dziś nie jest tak samo, czy zawsze nie było tam samo? Przecież nawet obecny marszałek województwa śląskiego wstąpił do PiS-u dopiero, gdy partia ta zdobyła władzę w Polsce. Wcześniej działał jedynie w lokalnym tyskim stowarzyszeniu, z którego zostawał radnym, a które nie miało problemu, by w 2001 roku ramię w ramię z SLD, obalić w mieście prawicowe rządy. Czyż to postawa nie iden-

munistami długo stała murem! Nic dziwnego, w okresie międzywojennym Polska w stosunku do Węgier czy Czechosłowacji była krajem zacofanym. W epoce Gierka poziom życia Polaka był już wyższy, niż tamtych. Przecież w szczytowym momencie PZPR liczyła trzy miliony członków! Odejmując dzieci, co piątego dorosłego Polaka. W każdej rodzinie był członek partii, czasem kilku. Owszem, niektórzy wstępowali z oportunizmu, dla wygody, dal talonu na „malucha” i wcza-

tyczna, jak tych, którzy wstępowali do PZPR – bo tylko będąc członkiem partii, ambitny człowiek mógł realizować się zawodowo… ,

ŚLĄZACY ZGODZILI SIĘ NA PODRZĘDNĄ ROLĘ My, Ślązacy, chełpimy się, że nas w PZPR było mało. Po pierwsze, nie wiem czy to prawda, nikt nie ma takich statystyk. Po drugie, nawet jeśli prawda (co jest wysoko prawdopodobne), wynika to z faktu, że… nie byliśmy ambitni. Polakom udała się intelektualna masakra Ślązaków! Wmówili nam, zaraz na początku komuny, a potem do jej końca podtrzymywali, kult fizycznej roboty. Hanys miał harować, jak jego ojciec i dziadek, na grubie, skończyć zawodówkę i wystarczy. Do roboty. Gdy każdy małopolski chłop marzył, że syn skończy studia i będzie inżynierem, śląski górnik gardził wykształceniem dla syna: mo iś do roboty i tela. A do wstępowania w szeregi PZPR naciskano inżynierów, nie hajerów. Tych przyjmowano, ale bez nacisków. To dlatego wśród Ślązaków było mało członków partii, ale i inteligencji mało. Daliśmy się Polakom podejść jak dzieci. Zrobiliśmy dokładnie to, czego od nas oczekiwali. Dla Niemców, potrzebujących żołnierza, byliśmy kannonenfuter, mięso armatnie. Dla Polaków, którzy wciąż widzieli w nas element narodowościowo niepewny, staliśmy się węglowy futer, mięso kopalniane, prosty śląski lud bez ambicji, za to do łopaty. Najłatwiejszy do wynarodowienia.

Ale to ci, którzy nie dali się uwieść propagandzie, że zawodówka wystarczy, i masz iść do roboty. To ci synowie śląskich robotników, którzy wbrew propagandzie, w czasach stalinizmu poszli na studia, chociaż łatwo im tam nie było. Bo wypominano im przeszłość, jak dwóm dziennikarzom, których świetnie pamiętam. Obaj byli redaktorami naczelnymi tyskiego Echa, któremu teraz i ja szefuję. Pierwszy Henryk Hermasz (potem także zastępca redaktora naczelnego dziennika „Sport”) – był żołnierzem Wehrmachtu. Drugi, zbyt młody, by do Wehrmachtu trafić, Jan Wyżgoł, był działaczem Hitlerjugend w Tarnowskich Górach, a po wojnie, jako nastolatek, więźniem polskiego obozu koncentracyjnego w Łambinowicach. Ale obaj byli ambitni, więc w PRL-u skończyli studia, jeśli trzeba było, wstąpili do PZPR. Bo nie chcieli być do łopaty. I to tacy – zwłaszcza Wyżgoł – dbali o podtrzymanie śląskich tradycji, a tylko w zaufaniu, przy gorzole z najbliższymi kamratami, godali: przeca jo niy je żodyn Polok, jo je Ślůnzok!

KŁAMLIWY MIT Bo nieprawdą jest, że Ślązak w Polsce nie mógł awansować, że co najwyżej sztygar i to rzadko. To taki powtarzany ślaski mit – kompletnie nieprawdziwy. Przeczy mu wiele karier. Szkolny kolega mojego ojca, Hanys, Mieczysław (pierwotnie Rudolf) Hess był w PRL-u rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Imię musiał zmienić, ale po prawdzie Rudolf Hess brzmiało po epoce hitleryzmu wyjątkowo źle. Inny – prorektorem wrocławskiej Akademii Rolniczej. Rzecznikiem praso-

n Generał Aleksander Zawadzki, postać niejednoznaczna. Przedwojenny polski komunista z Alltrajchu. Prawdziwy ideowiec, za swoje poglądy większość życia w II RP spędził w więzieniu. Po wojnie z jednej strony to on realizował plan represji wobec Ślązaków, z drugiej jednak tysiące z nas uratował przed wywózkami do ZSRR.


11

nr 12/2019 r.

czerwonej Żukow w 1938 roku uratował przed rozstrzelaniem, widząc w nim wybitny talent oficerski. Sowieccy komuniści nie zajmowali się sprawami narodowościowymi. Nie mogli więc zalecić tego polskim komunistom. Czystki etniczne – na Ślązakach, Mazurach, Łemkach – były ich własnym, a nie sowieckim pomysłem. Ruscy im tego nie kazali, ani nawet nie zalecili!

Dziś nie otwiera się już dla nas obozów koncentracyjnych. Ale w sferze ideologicznej niewiele się zmieniło. Polacy nadal nie chcą zaakceptować faktu, że nie każdy, kto na terenach obecnie polskich mieszka z dziada pradziada – nie jest Polakiem. Bo na tych terenach nie Polacy byli ludnością autochtoniczną. Sporą część przez ostatnie 70 lat spolonizowali, ale nie wszystkich. I

Tragedia Górnośląska nie skończyła się ani w roku 1948, ani w 1956, ani w 1989. Ona trwa. Trwać będzie tak długo, jak długo Polacy nie uznają języka śląskiego i narodowości śląskiej. Polacy, nie komuniści. Bo represje wobec nas były na tle narodowościowym a nie ideologicznym

n Ślązacy wypędzeni ze swych domów. Jan Wyżgoł, przypadek szczególny. Ofiara Tragedii Górnośląskiej. Po wojnie zapędzony do polskiego obozu koncentracyjnego. Skazany na margines życia. Ale literacko zdolny, więc z wyrachowania napisał kilka wierszy czczących Stalina. I dzięki nim los się odwrócił, nagle mógł studiować, i przez kilkadziesiąt lat, wierny PRL-owi, propagować jednak godka i śląskie zwyczaje. Propagować w tygodniku drukowanym

TRAGEDIA, KTÓRA TRWA Tragedia Górnośląska nie skończyła się ani w roku 1948, ani w 1956, ani w 1989. Ona trwa. Trwać będzie tak długo, jak długo Polacy nie uznają języka śląskiego i narodowości śląskiej. Polacy, nie komuniści. Bo represje wobec nas były na tle narodowościowym a nie ideologicznym.

munistycznych odeszli dalej, niż bardzo daleko.

KOMUNIŚCI NIEKOMUNISTYCZNI Bo komunizm, nawet sowiecki, zakładał internacjonalizm. Nieważne, jakiej jesteś narodowości, ważne czy jesteś dobrym bolszewikiem. I oni się do tego stosowali. Wszak sam Stalin był Gruzinem,

Polakom udała się intelektualna masakra Ślązaków! Wmówili nam, zaraz na początku komuny, a potem do jej końca podtrzymywali, kult fizycznej roboty. Hanys miał harować, jak jego ojciec i dziadek, na grubie, skończyć zawodówkę i wystarczy. Do roboty. Gdy każdy małopolski chłop marzył, że syn skończy studia i będzie inżynierem, śląski górnik gardził wykształceniem dla syna: mo iś do roboty i tela. A do wstępowania w szeregi PZPR naciskano inżynierów, nie hajerów. Tych przyjmowano, ale bez nacisków. To dlatego wśród Ślązaków było mało członków partii, ale i inteligencji mało. Daliśmy się Polakom podejść jak dzieci. Zrobiliśmy dokładnie to, czego od nas oczekiwali w nakładzie 70 000 egzemplarzy. Dzięki drobnemu oportunizmowi robił dla śląskości znacznie więcej, niż ten, który „nikej się niy przedoł”, ale też pozwalał, by jego dzieci spokojnie polonizowano. Bo co mioł do godki!?! Nie znałbym jego życiorysu, gdybym kiedyś, jako student, nie natrafił na ten tomik wierszy chwalących Stalina. Wyżgoł był przyjacielem mojego ojca, więc go zapytałem o te wiersze. Wtedy się rozpłakał i opowiedział mi dramatyczną historię swojego życia. To wtedy, od niego, w połowie lat 80. dowiedziałem się o Łambinowicach i innych polskich obozach koncentracyjnych. Opowiadał mi o nich z łzami w oczach nie tylko dlatego, że były to przeżycia traumatyczne. Także dlatego, że wypuszczając go, poinformowano, podobnie jak innych, żeby nigdy nawet nie ważył się pisnąć, co go tu spotkało, bo dopiero popamięta… I chyba ja byłem pierwszą osobą, której ten okres swojego życia opowiedział.

Bo odpowiedzialność za nią ponosi państwo polskie, a nie państwo komunistyczne. Państwo to przez cały okres PRL-u funkcjonowało jako podmiot prawa międzynarodowego polski, nie komunistyczny. Dzisiejsza Polska jest jego prawnym następcą, podobnie jak Niemcy są prawnym następcą III Rzeszy, a Rosja – prawnym następcą ZSRR. Tamte państwa się tej prawnej ciągłości nie wypierają. Polska, formalnie też nie, bo nie może, ale w swojej politycznej narracji tak. Twierdząc, że tamta Polska nie była polska, lecz komunistyczna. Mniejsza już nawet o to, że ci, którzy katowali i zabijali Ślązaków w obozach koncentracyjnych po II wojnie światowej, mieli na czapkach polskie orzełki, a nie czerwone gwiazdy. Mniejsza już nawet o to, że rozmawiali ze sobą po polsku, a nie po rosyjsku. Chodzi o to, że państwo to stworzyli wprawdzie komuniści, ale to byli POLSCY komuniści. Którzy w sprawach narodowościowych od ideałów ko-

nie Rosjaninem. Podobnie jak jeden z innych czołowych budowniczych państwa bolszewików – Sergo Ordżonikidze. Ten, który na początku uratował państwo bol-

Dlatego zbrodnie, których się dopuszczono na Ślązakach nie były komunistyczne, tylko polskie. W doktrynie komunistycznej mógł sobie istnieć naród śląski, żyjący w ramach Polski. W polskiej doktrynie narodowej, nawet jeśli w komunistycznym wydaniu, istnieć nie mógł. Ta doktryna, nieformalna, zakładała, że w Polsce żyją wyłącznie Polacy. To dlatego przeprowadzono wielką akcję „Wisła” rozrzucając Łemków i wszystkie inne nacje pokrewne Ukraińcom po całej Polsce, by zniszczyć ich spójność. To dlatego wypędzono z Polski Mazurów. I to dlatego zaszczuto Kaszubów i Ślązaków. Nas w ramach Tragedii Górnośląskiej.

BUDOWALI PAŃSTWO NARODOWE To nie było zalecone przez sowietów. Nie ma żadnego ich dokumentu, który choćby sugerowałby takie rozwiązanie. To była samodzielna akcja polskich władz. Nawet jeśli komunistycznych (co jest nieprawdą, bo współrządził „londyński” PSL) to jednak polskich. Ja potrafię zrozumieć chęć odwetu na Niemcach. Niemcach, którzy przez pięć lat znęcali się nad narodem polskim. Ja potrafię zrozumieć Żyda, Salomona Morela, komendanta Zgody, który za to, co Niemcy wyrządzili jego pobratymcom, mścił się krwawo i bestialsko. Ale to nie Morel stworzył okrutny system represji wobec Ślązaków, i nie inny komendant, Gęborski z Łambinowic. Oni byli tylko pionkami w realizacji planu. Planu, który miał prosty przekaz: nawet jeśli nie czujesz się Polakiem, to nie śmiesz

ci, którzy spolonizować się nie dali, nie są już represjonowani. A może raczej: nie są teraz represjonowani.

MOWA NIENAWIŚCI TRWA W ciągu ostatnich dni, na skutek morderstwa w Gdańsku, sporo mówi się i pisze o mowie nienawiści. A przecież jej adresatami jesteśmy stale. Hasła w rodzaju: „Folksdojcze, zdrajcy ojczyzny:, „Jak się nie czujesz Polakiem, to wypier… do Niemiec” – są w internecie na porządku dziennym. Poseł w polskim sejmie powiedzieć potrafił do nas: „Korfanty kazałby do was strzelać”. Mowa nienawiści wobec Ślązaków, którzy Polakami być nie chcą, wybrzmiewa bardzo mocno. I tej mowy wobec nas wszyscy ci, którzy obudzili się po morderstwie w Gdańsku, jakoś zauważyć nie chcą. Żeby jednak być do końca szczerym, trzeba też dodać, że w drugą stronę ta mowa w internecie też jest. Pod polskim adresem też pada sporo obraźliwych słów ze strony Ślązaków. To również naganne, ale to forma obrony nieuznawanych, lekceważonych. Tych, którym każe się „wypier…” z własnej ojczyzny, bo się Polakami nie czują. Tak więc można powiedzieć, że Tragedia Górnośląska wciąż trwa. Przybrała tylko inny charakter. Ale lud, któremu nie uznaje się tożsamości, którą odczuwa – może prawdziwie twierdzić, że jest represjonowany. Ten nacisk jest chyba obecnie nawet większy, niż w okresie międzywojennym. Bo międzywojenna Polska miała kilka dużych mniejszości etnicznych: Ukraińców i Białorusi-

Sowieccy komuniści nie zajmowali się sprawami narodowościowymi. Nie mogli więc zalecić tego polskim komunistom. Czystki etniczne – na Ślązakach, Mazurach, Łemkach – były ich własnym, a nie sowieckim pomysłem. Ruscy im tego nie kazali, ani nawet nie zalecili! Dlatego zbrodnie, których się dopuszczono na Ślązakach nie były komunistyczne, tylko polskie. W doktrynie komunistycznej mógł sobie istnieć naród śląski, żyjący w ramach Polski. W polskiej doktrynie narodowej, nawet jeśli w komunistycznym wydaniu, istnieć nie mógł. Ta doktryna, nieformalna, zakładała, że w Polsce żyją wyłącznie Polacy szewików przed upadkiem – Feliks Dzierżyński – był Polakiem. Podobnie jak najwybitniejszy po Żukowie sowiecki marszałek II wojny światowej – Konstanty Rokossowski. Którego w ramach czystki w armii

o tym pisnąć. Jeśli piśniesz, zatłuczemy cię na śmierć, a główkę twego dziecka zgnieciemy buciorem. Na pytanie kim jesteś, masz odpowiadać bez zastanowienia: Polak!

nów (ani jednych ani drugich przedwojenna :Polska nie uznawała), Litwinów, Żydów. Po wojnie do polonizowania zostaliśmy im tylko my. Dariusz Dyrda


12

nr 12/2019 r.

Sowieci wcale nie zdobyli Górnego Ślaska 27-28 stycznia. Bronił się do maja

Oddać Śląsk to oddać Niemcy! Ostatnie dni stycznia 1945 roku to? Ci, co trochę znają historię wiedzą: zdobycie (wyzwolenie?) Górnego Śląska przez Armię Czerwoną. Tymczasem wcale nieprawda! Nie Górny Śląsk, tylko katowicki okręg przemysłowy. Bo niektóre górnośląskie miejscowości broniły się aż do samego końca wojny. I to nie w oblężeniu – to na nich zatrzymała się linia frontu. A w kwietniu walki były bardzo zacięte. To, że katowicki okręg niespecjalnie ucierpiał w walkach, wcale nie oznacza, że dotyczy to całego naszego hajmatu. Front wiele miast obrócił w gruzy.

A

lbert Speer, minister uzbrojenia III Rzeszy, mówił, że utrata Górnego Śląska będzie oznaczała dla Niemiec niemożność dalszego prowadzenia wojny. Bo to tutaj jest przemysł na jej potrzeby pracujący. A jednak Niemcy oddali go praktycznie bez walki. Czemu? Bo nie oddali. Oddali tylko jedno z trzech górnośląskich zagłębi górniczo-hutniczych. Dwóch pozostałych bronili zaciekle! Okręg katowicko-gliwicki trafił w sowieckie łapy w efekcie genialnego planu Iwana Koniewa, pod nazwą Złote Wrota. Plan był genialny, ale i prosty, przebić się w okolicach Częstochowy na tyły i zacząć okrążać okręg od północnego zachodu. To nie przypadek, że sowieci wcześniej zajęli dalej leżące na zachód Gliwice, a później Katowice. Dali Niemcom jasno do zrozumienia, że znajdziecie się w kotle. A po Stalingradzie ( i kilku innych bitwach) Niemcy wiedzieli, że z wielkiego sowieckiego kotła wyrwać się już nie umieją. Zarazem sowieci nie atakowali na południu, pozwalając się armii niemieckiej wycofać właśnie przez Złote Wrota. Ale wycofać, zanim kocioł się zamknie. Niemcy chyba spanikowali. Bo to, co się przez kolejne tygodnie działo na południu wskazuje, że zamknięcie kotła wcale nie było takie łatwe. Ale owszem, zostawili aglomerację katowicko-gliwicką praktycznie bez obrony (poza słabymi jednostkami) i przez „złote wrota” zaczęli się wycofywać na południe. Nie, wcale nie rozbici, co udowodnili w

n Raciborza oprócz wojska bronił też licznie Volksturm. lutym, marcu, kwietniu a nawet na początku maja. Poświęcili okręg katowicko-gliwicki, bo to tylko część górnośląskiego przemysłu. Były jeszcze dwie części, rybnicka i ostrawsko-karwińska. I tych postanowili bronić. Dopóki mają ten przemysł, mogą walczyć!

BRONIĆ RESZTY ŚLĄSKIEGO PRZEMYSŁU! Dla Niemców stworzenie nowej linii obrony było kluczowe i musieli mieć czas, na jej stworzenie. Dlatego były dwie. Pierwsza „chwilowa” na linii Katowice-Pszczyna-

ny nie mogli zaatakować zagłębia ostrawsko-karwińskiego, gdyż front zatrzymał się raptem kilka kilometrów za Bielskiem, gdzie ma górzystym terenie, w Jaworzu, dobrze rozstawiona niemiecka artyleria pancerna skutecznie rozbijała sowieckie ataki. I miało tak być do kwietnia. Sowieci szybo zrozumieli, że tędy na Ostrawę nie pójdą. Po zdobyciu Bielska sowiecka ofensywa na Górnym Śląsku załamała się zupełnie. Wprawdzie już 26 stycznia sowieci z marszu próbowali Rybnik zdobyć, ale niemiecka 8 dywizja pancerna odparła atak 3 gwardyjskiej armii pancernej, zadając jej duże

nośląskim odcinku nie udało się przełamać tej linii drugiej obrony. Podobnie ciężko szło im na północnym odcinku. Dopiero 20 marca zdobyli pierwszy ważny punk niemieckiego oporu - Koźle. Punkt strategiczny, bo wokół Koźla znajdowało się kilka się niemieckich fabryk syntetycznej benzyny. Od lata 1944 rok bombardowanych przez aliantów, ale wciąż utrzymujących produkcję. Teraz utrata tego terenu przez Niemców oznaczała, że ich czołgi staną z braku paliwa. Podobnie jak nieliczne już samoloty. Słowa ministra uzbrojenia III Rzeszy, Alberta Speera, że wraz z utratą Górnego

Albert Speer, minister uzbrojenia III Rzeszy, mówił, że utrata Górnego Śląska będzie oznaczała dla Niemiec niemożność dalszego prowadzenia wojny. Bo to tutaj jest przemysł na jej potrzeby pracujący. A jednak Niemcy oddali go praktycznie bez walki. Czemu? Bo nie oddali. Oddali tylko jedno z trzech górnośląskich zagłębi górniczo-hutniczych. Dwóch pozostałych bronili zaciekle! -Bielsko, która miała wytrzymać do trzech tygodni, i druga, na czas zbudowania której potrzebowali te dwa tygodnie. Na linii Mikołów – Żory – Suszec – Cieszyn. Miała na miesiące zatrzymać sowiecką nawałę, chroniąc przemysłowy okręg rybnicki i karwiński. Była też równie ważna północno-zachodnia od Gliwic, ale o niej osobno. Linia Katowice – Pszczyna – Bielsko padła szybko, już 10 lutego sowieci zdobyli Pszczynę, a dwa dni później Niemcy utracili także Bielsko, ale … i już. Od tej stro-

straty. Podobnie było w dniach następnych. Front ustabilizował się na przedmieściach miasta. Było jasne, że od północy zaatakować rybnicki okręg przemysłowy będzie ciężko. Od strony Pszczyny, Mikołowa – nie było nic lepiej.

POTĘŻNA LINIA OBRONY Od 28 stycznia do połowy marca sowietom, mimo ataków, niemal nigdzie na gór-

Śląska Niemcy utracą możliwość prowadzenia wojny, stawały się faktem. Dowództwo niemieckie zdawało sobie ponadto sprawę, że zajęcie Górnego Śląska otworzy sowietom drogę na Czechy i dalej Wiedeń. Poza tym na południe od Katowic przebiegała niemiecka droga ewakuacji, a na wschodzie posiadali jeszcze całkiem sporo terenów. Na przykład Żywiec padł dopiero 4 kwietnia. Sowieci zaś za wszelką cenę chcieli zamknąć w okrążeniu jak najwięcej oddziałów walczącej tu niemieckich 17 Armii.

Ale szybko zrozumieli, że o okrążeniu nie ma mowy. Bo Niemcy wciąż kontrolują całe Czechy, prawie cały Górny Śląsk. Żeby to zamknąć od zachodu, musieliby szybko zdobyć za plecami obrońców dwieście kilometrów w linii prostej. A w codziennych walkach widać, że zajęcie trzech kilometrów w ciągu dnia tu mogli uważać za sukces.

MIASTA OBRACANE W PERZYNĘ Dlatego zmienili koncepcję. Należy ten obszar zdobywać frontalnymi atakami. Najpierw okręg rybnicki. Zadanie opanowania tego terenu otrzymał IV Front Ukraiński generała Pietrowa. Dlatego też wraz z rozkazem decydującego natarcia na Żory (7 marca) po ich zdobyciu 8 armia generała Kiriła Moskalenki otrzymała rozkaz zdobycia z marszu Wodzisławia oraz Opawy, a 60 armia gen Pawła Kuroczkina – zdobycia Rybnika i Raciborza. W czwartym dniu operacji zdobyta miała zostać Ostrawa. 10 marca sowieckie wojska rozpoczęły od Warszowic i Pawłowic, Pniówka natarcie. Ale utknęli po ledwo dwóch kilometrach. Kilka dni później sowieci zajęli wieś pod Żorami – Kleszczówkę, i po ewakuowaniu ludności cywilnej do Woszczyc, Suszca, Mościsk, ustawili tu ciężką artylerię, która od tego momentu stale raziła miasto, wspomagana nalotami bombowców. Oddziały krasnoarmiejsców były kilkakrotnie liczniejsze, ale w większości byli to wojskowi dyletanci, tymczasem niemiecka 68 dywizja piechoty broniąca miasta, należała do najbardziej bojowo doświadczonych w armii III Rzeszy. A dowodzący nią gen. Paul


13

nr 12/2019 r.

n Tak wyglądały zdobyte przez Sowietów Żory Scheuerpflug należał do lepszych niemieckich dowódców. Sowieci widząc, że obrona jest świetnie zorganizowana, postanowili po prostu zasypać ją i miasto nawałą ognia. Dopiero 24 marca, po kilkugodzinnym przygotowaniu artyleryjskim i jednoczesnym ataku od strony Pszczyny i Mikołowa-Orzesza, sowieci zdobyli Żory. O zaciętości walk o miasto, trwających od 30 stycznia do 24 marca świadczy fakt, że w ich trakcie zniszczeni uległo 80% zabudowy miejskiej. Ale też zdobycie tego miasta otwierało drogę na okręg rybnicki i ostrawski. Przy czym w myśl sowieckich planów Ostrawę od momentu rozpoczęcia tej operacji, mieli zdobyć w 4 dni. Zajęło im to dni 51.

ki okręg węglowy. Mimo to dowodzący ofensywą generał Pietrow stracił stanowisko dowódcy Frontu. Plany były znacznie ambitniejsze niż to, co osiągnięto.

BRONIĆ OSTRAWY JAK BERLINA! Tego samego dnia, co Żory, padło też praktycznie Zagłebie Ruhry (o nikłej już, na skutek ciągłych bombardowań, trwających od 1943 roku, zdolności produkcyjnej) –więc zagłębie karwińsko-ostrawskie było ostatnim znaczącym ośrodkiem przemysłowym Niemiec. Jak miał do swoich żołnierzy powiedzieć niemiecki generał Georg Kosmalla, do-

31 marca padł Racibórz (zdobywcy go spalili) – więc otwarła się też droga na Ostrawę od północnego zachodu. Ale tuż za Raciborzem sowiecki atak znów się załamał. Kilka razy nawet odrzucono sowietów już ze zdobytych terenów. Jednak potężne ataki w tej okolicy trwają, 24 kwietnia, po prawie miesiącu zaciekłych walk, pada leżąca rzut beretem od Raciborza, Opawa. 25 marca przeszedł do historii Żor pod nazwą Krwawa Niedziela Palmowa. Miasto wciąż się paliło, na jego obrzeżach trwały walki, zdobywcy na ludności cywilnej dopuszczali się masowych gwałtów i rabunków. Jednak od północy, od strony Knurowa i Gliwic, Niemcy mieli silne pozycje obronne, ale gdy padły leżące na południowy wschód od Rybnika Żory, droga do miasta stanęła otworem, i zostało ono zajęte przez armię sowiecką zaledwie dwa dni później, 26 marca. Tego samego dnia padł też Wodzisław, ale po ciężkich walkach, podobnie jak w Żorach, zniszczeni uległo 80% zabudowy. W rękach sowieckich był już praktycznie cały rybnic-

wódca 344 dywizji Wehrmachtu: jeśli oddamy Bramę Morawską, oddamy Niemcy. Oczywiste było, że atak nastąpi od strony Wodzisławia, przez Bramę Morawską, a nie od strony Bielska, przez góry, gdzie front zatrzymał się ledwie kilka kilometrów za tym miastem. Rzeczywiście, tamtędy sowieci nie atakowali. Atakowali przez Bramę. A operacja morawsko-ostrawska to jedna z największych bitew końca II wojny światowej. Ostrawa, to w połowie górnośląskie miasto było ostatnim ważnym ośrodkiem przemysłowym w niemieckich rękach. Ale też świetnie przygotowanym do obrony. Kto wie, czy nie lepiej, niż Berlin!

Od Odry w Chałupkach (obecnie polsko-czeska granica) do Ostrawy jest raptem 10 kilometrów, ale mijają kolejne tygodnie, a sowieci, mimo sforsowania rzeki, nie posuwają się naprzód. Walczy tu nie tylko Wehrmacht, ale też kilka dywizji SS, a te zawsze biły się z wielką determinacją. I tu armia czerwona znów utknęła, nie umiejąc sforsować Odry, będącej kawałek za Wodzisławiem, w okolicy Chałupek, niewielką jeszcze przecież rzeką. Udało się to dopiero 2 kwietnia.

GDY PADŁA OPAWA… Ale 31 marca padł Racibórz (zdobywcy go spalili) – więc otwarła się też droga na Ostrawę od północnego zachodu. Ale tuż za Raciborzem sowiecki atak znów się załamał. Kilka razy nawet odrzucono sowietów już ze zdobytych terenów. Jednak potężne ataki w tej okolicy trwają, 24 kwietnia, po prawie miesiącu zaciekłych walk, pada leżąca rzut beretem od Raciborza, Opawa, jedna ze starych górnośląskich stolic. Również ona legła w gruzach, ale co ważniejsze, w tym momencie przemysł ostrawsko-karwiński przestał mieć dla Niemców znaczenie, bo to właśnie przez Opawę wiodła ostatnia trasa kolejowa w głąb Rzeszy, zresztą podobnie jak jedyna przyzwoita, szeroka droga. Po upadku Opawy niemieckich zapasów nic już nie uzupełni! Jednocześnie również od południa nacierały oddziały sowieckiej 1 Armii Gwardii, by obejść Ostrawę od strony Karwiny i Frysztatu. Ostatecznie wojska sowieckie przedarły się na przedmieścia Ostrawy 29 kwietnia, a dzień później przeprowadziły frontalny – i zakończony sukcesem jeszcze tego samego dnia – szturm na miasto.

OSTATNIE PUNKTY OPORU Jak wspomniałem, front od strony Bielska ustabilizował się znacznie wcześniej. Ale po upadku Ostrawy, cały okręg cieszyński stał się odizolowanym punktem niemieckiego oporu. Padł ona dopiero 5 maja, trzy dni przed końcem wojny! Gdy od kilku dni nie żył już Adolf Hitler, gdy cały Berlin był w sowieckich rękach! Natomiast na północy Górnego Śląska front ustabilizował się już pod koniec marca

n A tak Rynek w Wodzisławiu.

n I Rynek Prudnika. aż do końca wojny, 8 maja, na linii Biała Nyska – Głuchołazy. Miejscowość ta pozostała w niemieckich rękach do końca wojny, Wehrmacht opuścił ją dopiero dzień po kapitulacji III Rzeszy, i tego samego dnia zjawiła się tu administracja polska. Stojące tu wojska niemieckie nie miały zresztą dla sowietów większego znaczenia. Bez paliwa, bez amunicji, nie mogły iść na odsiecz Berlinowi, nie mogły robić nic innego, niż biernie czekać na kapitulację III Rzeszy. Także dlatego front się tu zatrzymał – walki po prostu nie miały sensu. Tak więc, wbrew mniemaniu, że sowieci zdobyli Górny Śląsk łatwo, krwawe walki na nim trwały aż do końca wojny. Miasta aglomeracji katowickiej nie zostały walkami zniszczone, ale wszystko na południe i zachód od nich – tak.

WYZWOLENIE CZY NOWA OKUPACJA?

Pytaniem, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi jest to, czy został on wyzwolony, czy też dostał się pod drugą okupację. Wyzwolone mogły być, zgodnie z prawem międzynarodowym Katowice, ale już nie Gliwice, czy Racibórz, Opole – będące przecież przed wojną niemieckimi miastami. One zostały zdobyte, a gdyby ktoś wątpił, to sowieci potraktowali je jak zdobyte miasta niemieckie. Ale pytanie, wyzwolone czy zdobyte dotyczy całej Polski, choć Górnego Śląska najbardziej. Bo choćby w takim Bielsku przed wojną mieszkało 70% Niemców i miasto wiwatowało, gdy w 1939 roku wkraczał Wehrmacht, a w 1945 wyglądało na wyludnione. Zresztą w dużej mierze było wyludnione – od ostatniej dekady stycznia ogromna część ludności Górnego Śląska emigrowała w głąb Niemiec. Dotyczy to nie tylko Bielska, ale też Cieszyna (polskiego i czeskiego), Rybnika, Raciborza i innych. Dariusz Dyrda


14

nr 12/2019 r.

Uznanie języka nie jest nam do niczego potrzebne

Mało fto godka zno Niektórzy rozdzierają szaty, że znów nie uznano języka śląskiego. A tak naprawdę nie ma się czym martwić. Ma się on tak dobrze, jak nigdy w III RP a także w PRL-u. Wtedy wprawdzie mówiło nim znacznie więcej ludzi, mówiło poprawnie – co dziś jest rzadkością – ale były to jedynie rozmowy prywatne, a jeśli już wystąpienia publiczne, to jedynie dowcipy Masztalskich. - Bardzo chcieliśmy pokazać język śląski, ale ponieważ można było tylko tak, to się zdecydowaliśmy. Zyskaliśmy ogromną popularność, a Polakom godka się spodobała. Ale to były inne czasy, dziś istnieje możliwość publikowania po śląsku, czytania po śląsku i powinniśmy z tej możliwości jak najszerzej korzystać. Z drugiej strony w świadomości Polaków naszo godka pozostała jako język dowcipu, kabaretu i taką akceptują najbardziej. Choć trochę ich rozumiem, bo godka rzeczywiście dla wiców, humoru, kabaretu, komedii jest wyjątkowo wdzięcznym tworzywem – mówi Jerzy Ciurlok, „Ecik” z kabaretu Masztalscy, zarazem wybitny znawca historii i kultury śląskiej.

DZIWACZNE ŚLĄSZCZYZNY Dziś mamy całą plejadę autorów piszących lepiej lub gorzej po śląsku. Większość lepiej. Poza tym, że po śląsku, często jest to bardzo dobrej jakości literatura, Godka pojawia się w gospodarce, w handlu, coraz więcej firm przyciąga nas śląskimi szyldami, śląskimi nazwami towarów. W internecie, na por-

nōw echt mocka cza pedziec ze gut ,stygo jygo 50 tauzenōw to kaś moze 30-40% slonskigo-regional. elektorata. To zo wi zo nŏm daje mask.50 tauzenōw sztymōw”. Mniejsza o literówki, bo te podczas pisania w internecie są normą, ale nietrudno zauważyć, że śląski z pierwszych przykładów i śląski z ostatniego to dwa inne języki! Pierwsze są w zasadzie polszczyzną, ostatni to przypadek, gdy osoba nie umiejąc znaleźć śląskiego słowa, zastępuje go niemieckim. I jest to wybór świadomy, bo autor tych słów posługuje się również swobodnie językiem polskim. Woli jednak godkę germanizować, niż polonizować. Uważając, że tak lepiej chroni ją przez zalewem polszczyzny.

POLONIZOWANA NA POTĘGĘ Bo rzeczywiście, tak jak na przestrzeni XIX i początku XX wieku do śląszczyzny masowo przenikały słowa niemieckie, tak po 1945 nastąpił zalew słów polskich. A nawet, w odróżnieniu od gramatyki niemieckiej, zupełnie jednak innej, także polskich form gramatycznych, podobnych, bo też sło-

ludzie używania godki nie czują, to po co, dla kogo ją ratować?

JĘZYK BEZ NARODU NIE PRZETRWA Ale mały język przetrwa tylko tam, gdzie jest symbolem odrębności, gdzie ściśle wiąże się z dumą narodową. Dlatego przetrwał w Katalonii, bo to on jest dowodem, że Katalończycy nie są, nie chcą być Hiszpanami. Ale widać to i u nas. Ci, którzy twierdzą, że są Ślązakami-Polakami, też niby twierdzą, że kochają „gwarę”, ale ta „gwara” przez nich używana jest o wiele bardziej spolonizowana, niż mowa tych, którzy deklarują narodowość śląską. Bo ci drudzy chcą, by Polacy ich języka nie rozumieli. Nawet nie robią tego świadomie, ów brak zrozumienia stanowi dla nich dowód, że „jo ni ma żech Polok!”. Stąd ogromne kontrowersje wzbudza Grzegorz Kulik, który wykonał pracę tytaniczną, usystematyzował „korpus języka śląskiego”, od tekstów z XVI wieku po współczesne. Ale Kulik nie zwraca uwagi, czy słowo którego używa jest tożsame z polskim, czy nie. Jeśli jest w śląskich tekstach, znaczy że jest śląskie.

Tak jak na przestrzeni XIX i początku XX wieku do śląszczyzny masowo przenikały słowa niemieckie, tak po 1945 nastąpił zalew słów polskich. A nawet, w odróżnieniu od gramatyki niemieckiej, zupełnie jednak innej, także polskich form gramatycznych, podobnych, bo też słowiańskich. Dlatego dziś niebezpieczeństwo roztopienia się godki w języku polskim jest ogromne. talu społecznościowym facebook dyskusje i wypowiedzi po śląsku są już normą, choć czasami jest to śląski dziwaczny, Na przykład taki: „Nikt wywieszanio flag nie zabronio i można ją powiesić wszyndzie i o każdej porze i z innego kraju też” (to jest przecież po polsku, tylko w miejsce „a” wsadzono „o”). Podobnie to: „wątpia, że mioł coś złego na myśli, ale ni moga sie za niego wypowiedzieć. Zdo mi sie jednak, że wysyloł wszystkim coby nas było mocka” i wiele innych. Gdzie indziej dla odmiany znajdujemy mnóstwo słów niemieckich, które nigdy w śląszczyźnie nie występowały, na przykład w tej analizie wyborczej: „Marek dostoł iber 30 tauzenōw sztymōw podug mnie mało ,blak mało,za mało,Łukasz prawei 50 tauze-

wiańskich. Dlatego dziś niebezpieczeństwo roztopienia się godki w języku polskim jest ogromne. W swoim sejmowym wystąpieniu na ryzyko zniknięcia języka śląskiego wskazywała Monika Rosa, także wiele innych osób podkreśla, że jest to język zagrożony, i bez instytucjonalnego wsparcia nie przetrwa. Choćby bez nauczania go w szkołach. Trochę w tym prawdy jest. Z drugiej strony – jeśli ludzie czują potrzebę mówienia, pisania w jakimś języku, to on będzie trwał, na przekór rządom, dyktaturom, politykom. Pokazuje to świetnie przykład języka katalońskiego, za posługiwanie się którym za czasów dyktatury Franco, szło się do więzienia, a dziś na ulicach Barcelony znacznie częściej słyszy się kataloński, niż hiszpański. A jeśli

W Polsce status języka regionalnego ma kaszubski. Kaszubi na jego ochronę co roku otrzymują ok. 80 mln złotych. W Unii Europejskiej językami regionalnymi - poza kaszubskim – są - dolnosaksoński, dolnołużycki i górnołużycki (Niemcy) - Gaelicki i szkocki (Wielka Brytania) - szampański, oksytański, alzacki, bretoński (Francja)

Stąd książki Kulika (choćby przekład „Dracha” Szczepana Twardocha) są zrozumiałe dla Polaka, choć dziwić go może gramatyka, jednak od polskiej nieco odmienna.

JERCZYŃSKI: JAK NAJBARDZIEJ INNY OD POLSKIEGO Inną drogą idzie Dariusz Jerczyński, którego podstawową zasadą jest: śląski od polskiego ma się różnić jak najbardziej. Jeśli więc istnieją dla śląskie synonimy, jeden podobny do polskiego a drugi nie, zawsze użyje tego niepodobnego. Stąd choćby nigdy nie napisze oko, zawsze ślyp. A gdzie słowa odmiennego od polskiego nie ma (lub on go nie zna) gotów jest wymyślić, byle tylko było inaczej niż w polskim. Jednocześnie często dosłownie tłumaczy polskie teksty, stąd jego przetłumaczenie „toczył wojny” jako „kuloł chaje” przeszło już do kanonu żartów ze śląszczyzny Jerczyńskiego. Jerczyński, w odróżnieniu od Kulika, nie ma zaufania do starych tekstów, twierdzi, że ich autorzy starali się pisać nie po śląsku, lecz polsku, że z badaczami też starali się

OTO LISTA POSŁÓW Z GÓRNEGO ŚLĄSKA, KTÓRZY ZAGŁOSOWALI

PRZECIW UZNANIU GODKI ZA JĘZYK REGIONALNY: Okręg wyborczy nr 21 (Opole): Czochara Katarzyna (PiS), Duda Antoni (PiS), Naszkiewicz Jerzy (PiS), Grabowski Paweł (Kukiz15) Okręg wyborczy nr 27 (Bielsko-Biała): Matuszny Kazimierz (PiS), Puda Grzegorz (PiS), Szwed Stanisław (PiS), Pięta Stanisław (PiS), Jachnik Jerzy (Kukiz15) Okręg wyborczy nr 29 (Gliwice): Dziuk Barbara (PiS), Gonciarz Jarosław (PiS), Pyzik Piotr, Szarama Wojciech (PiS) Okręg wyborczy nr 30 (Rybnik): Dutkiewicz Katarzyna (PiS), Glenc Teresa (PiS), Janik Grzegorz (PiS), Matusiak Grzegorz (PiS), Sobierajski Czesław (PiS), Sitarski Krzysztof (niez.) Okręg wyborczy nr 31 (Katowice): Borys-Szopa Bożena (PiS), Nowak Maria (PiS), Polaczek Jerzy (PiS), Sośnierz Andrzej (PiS), Wójcik Michał (PiS)

mówić językiem, który uważali za elegantszy, czyli polskim, skutkiem czego „korpus” jest ocyganiony – więc woli się opierać o własną pamięć, o to, „jak u nos piyrwyj godali”. Gdzieś pośrodku jest człowiek obecnie chyba najlepiej ze wszystkich śląskim władający, Eugeniusz Kosmała, znany czytelnikom jego książek i słuchaczom felietonów jako Ojgen z Pnioków. Ojgen, znacznie starszy od Jerczyńskiego, a od Kulika o dobre dwa pokolenia, pamięta jeszcze język Chorzowa z okresu tuż powojennego, ale zarazem, gdy przeszedł przed laty na emeryturę (był inżynierem hutnikiem) poświęcił się badaniom nad śląską godką. Jednakże, w odróżnieniu od Kulika, potrafi stare teksty filtrować przez swoją pamięć. I u niego polonizmów jest naprawdę niewiele, ale sztuczności – jak u Jerczyyńskiego – nie ma wcale.

LIGOŃ – WTEDY POLONIZOWAŁ, DZIŚ ŚLĄSKI IDEALNY Skalę problemu pokazują przedwojenne „Bery i bojki” Ligonia. Gdy je napisał, zarzucano mu często, że polonizuje. Dziś, po 80 latach, jest to śląszczyzna niemal bez polonizmów, bo przecież te, których używał Ligoń są dziś w normalnym użyciu, a za to u niego mamy nie koszary tylko kasarnia, nie szpital tylko lazaret – i wiele innych. Problem polega na tym, że dziś zagrożeniem nie jest godki zniknięcie – a jej powolne rozpuszczanie się w polszczyźnie. Pokazały to powyższe przykłady z internetu; to już nie jest śląski, to polszczyzna ze śląską wymową. I żaden to argument, że „dzisiej tak się godo”. Bo ci, kierzy tak godajom, iny se miarkują, co godajom po ślůnsku, a tak richtig pedzieć, godajom już po polsku, tela co byle jak. Ani to godka do porzondku, ani poprawny język polski. Taki rzeczywiście język

prostaków, którzy ani po polsku, ani po żadnemu innemu nie umieją. Nic dziwnego, że ten bełkot kabaretów wywołuje salwy śmiechu polskiej widowni.

PSZAJESZ GODCE? SIE JIJ UCZ! Jeśli nie będziemy się uczyli mówić poprawnie po śląsku (a uczyć jest się z czego, bo jak wspomniałem, książek napisanych poprawnym śląskim jest już sporo), to język rzeczywiście zaginie. Mają trochę racji ci, którzy mówią, że rozwiązaniem byłoby nauczanie go w szkołach. Tylko, to i tak będzie przedmiot nieobowiązkowy, ocena z niego na nic nie rzutuje, więc niezmiennie, uczył będzie się i tak tylko ten, kto chce. A kto chce, szkoły nie potrzebuje. Zwłaszcza, że ja nie wierzę, że istnieją nauczyciele śląskiego. Owszem, jest grupka pasjonatów, którzy rzeczywiście go znają. Skupieni w DURŚ. Skupieni w Pro Loquela Silesiana. Oni mogą uczyć w kilku, kilkunastu szkołach województwa. Ale skąd wziąć nauczycieli do kilkuset? Przecież takich nauczycieli nikt nie kształci, a jak wspomniałem, ludzi poniżej 60 roku życia, którzy mają porządną znajomość śląskiego, jest garstka. Więc co z tego, że sejm uchwaliłby śląski język regionalny, jeśli tak naprawdę nic za tym nie poszłoby? To najpierw my sami musimy pokochać nasz język, nauczyć się go. Tak, jak zrobili to mieszkańcy malutkich Wilamowic, na granicy Śląska i Małopolski, którzy swój, zapomniany już w zasadzie język, wydobyli z zapomnienia. Jeśli i my to uczynimy, wtedy nieważne, czy Polska go uzna, czy nie – rozkwitnie. Jeśli tego nie uczynimy, to nasz język obumrze, po prostu dlatego, że jest nikomu niepotrzebny. Dariusz Dyrda


15

nr 12/2019 r.

Najechani przez polskich jeźdźców Apokalipsy

Jedyne prawdziwie śląskie powstanie

Coraz głośniej o powstaniach śląskich, a to bębnienie nimi trwać będzie przynajmniej do połowy sierpnia, kiedy to mamy 100 rocznicę wybuchu tzw. I Powstania Śląskiego. Nie można się godzić na to, bo obchodzić i czcić wojnę domową. Naszą śląską, a nie polską, wojnę domową – ale tak naprawdę niewiele w tej sprawie możemy zrobić. Możemy natomiast przypomnieć, że kiedyś, dawno temu, wybuchło prawdziwie śląskie powstanie. Działania wojenne zaczęły się właśnie w czerwcu.

n Bethlen Gabor, książę Siedmiogrodu, był też krótko (1622-26) władcą Górnego Śląska.

A

w powstaniu tym rzuciliśmy rękawicę najpotężniejszemu monarsze ówczesnej Europy, cesarzowi rzymskiemu, zwanemu potocznie niemieckim. W 1618 roku z naszymi braćmi Czechami wypowiedzieliśmy mu posłuszeństwo i wywołaliśmy powstanie. Szło nam tak dobrze, że oblegliśmy nawet cesarską stolicę, Wiedeń. Ale wtedy z pomocą niemieckiemu cesarzowi przyszedł polski król. Zaczęło się 23 maja 1618 roku. Tego dnia czescy dostojnicy wyrzucili z zamku na praskich Hradczanach namiestników cesarza. Dlaczego? Tutaj trzeba wyjaśnić parę faktów i obalić parę mitów. Pierwszy mit to ten, że Śląsk był zawsze katolicki. Otóż nie był. Na początku XVII wieku, podobnie jak Czesi, nasi przodkowie w zdecydowanej większości byli protestantami. Drugi mit to taki, że Śląsk należał wtedy do królestwa czeskiego. Nieprawda, nie należał, był niepodległym państwem, z Czechami połączonym jedynie osobą wspólnego władcy.

NIEPODLEGŁY JAK AUSTRALIA Od XIV wieku niemal wszystkie śląskie księstwa, w większości wciąż w posiadaniu Piastów, ale też na przykład bocznej linii czeskich Przemyślidów (na przykład księstwo opawskie) należały do korony czeskiej, to znaczy składały hołd królowi Czech. Ale król Czech, składał hołd cesarzowi rzymskiemu (potocznie zwanemu niemieckim), a cała

korona czeska, w tym i Śląsk leżała w granicach rzymskiego (niemieckiego) cesarstwa. W koronie czeskiej panował okropny bałagan ustrojowy. Były tu księstwa dynastyczne, należące do władców z wielkich dynastii (jak Piastowie czy Przemyślidzi), były też wolne państwa stanowe, w zasadzie niczym się nie różniące, ale powstałe na skutek przejęcia całego lub części księstwa dziedzicznego przez osobę spoza dynastii panujących. Ich władcy mieli tytuł niższy, i niżej stali w arystokratycznej hierarchii, niż książęta z rodów panujących, ale uprawnienia praktycznie te same. . Były też państwa stanowe mniejsze (status minores) a wreszcie dobra zakonne o różnym statusie, wolne miasta i dobra kościelne, jak chociażby biskupie księstwo nyskie czy należące do biskupa krakowskiego. księstwo siewierskie. Mało kto w Polsce wie, ale księstwo siewierskie formalnie leżało w cesarstwie niemieckim, nie królestwie polskim, wiec biskupi krakowscy, aż do 1790 roku, konsekwentnie używali tytułu księcia Rzeszy! Bałagan ten uporządkował pod koniec XIV wieku król Karol IV Luksemburczyk, przekształcając swoje królestwo w Koronę Czeską, będącą federacją królestwa Czech, księstwa śląskiego oraz dwóch margrabstw: Moraw i Łużyc. W księstwie śląskim najwyższą władzą był nie król, lecz Sejm Śląski. Edykty królewskie nabierały mocy prawnej dopiero, gdy ten sejm je zatwierdził. Króla reprezentował starosta generalny Śląska, wybierany wyłącznie spośród śląskich książąt – ale objęcie przez niego urzędu też wymagało zgody Sejmu Śląskiego. Zdarzało się, że sejm kandydaturę króla odrzucał, wtedy wskazywał on następną osobę. A król czeski, żeby objąć we władanie księstwo śląskie, musiał zjawić się we Wrocławiu, i złożyć przysięgę na śląskie prawa. Jak można w tej sytuacji twierdzić, że Śląsk nie był niepodległym państwem, lecz należał do Czech? To tak samo, jakby dziś powiedzieć, że Kanada, czy Australia nie są niepodległymi państwami! Bo przecież głową i Kanady i Australii jest królowa brytyjska. No jest, ale Australią ma konstytucję, parlament, sąd najwyższy, generalnego gubernatora reprezentującego królową, premiera, rząd, siły zbrojne, dyplomację, wywiad i kontrwywiad. Własną monetę i własny sys-

n Defenestracja Praska. tem fiskalny. Własną pocztę. Wielka Brytania nie ma nad Australią żadnej władzy. Podobnie Śląsk. Pomiędzy XIV a XVIII wiekiem miał: własną konstytucję (tak, najstarszą na świecie, z XVI wieku), sejm, sąd ziemski (jakby sąd najwyższy) Miał starostę generalnego reprezentującego króla (odpowiednik australijskiego gubernatora), kanclerza (odpowiednik premiera) i kancelarię (rząd), miał własne siły zbrojne, dyplomację, wywiad i kontrwywiad. Własną monetę i własny system fiskalny. Oraz własną pocztę. Różnica jest jedna – król (królowa) brytyjski zostaje automatycznie głową Australii i Kanady. A – jak już napisano powyżej – czeski król nie zostawał automatycznie władcą Śląska. Musiał się pofatygować do śląskiej stolicy, Wrocławia. Wychodzi więc na to, że Śląsk XVI wieku był bardziej niepodległy, niż dziś Australia czy Kanada. I panowały w nim ogromne swobody religijne. Do tego stopnia, że chociaż – o czym też było już wyżej – godność starosty generalnego mógł objąć tylko śląski książę, to jednak na początku XVII wieku z grona tego wykluczono biskupów wrocławskich. Bo starosta-biskup nie gwarantował przestrzegania tych swobód. Starostą generalnym mógł być tylko książę świecki.

NIE CHCEMY TEGO KRÓLA! Ale nastał rok 1617. Za namową cesarza czeski sejm nowym królem wybrał jego kuzyna, Ferdynanda I Habsburga, jak się szybko okazało arcyksięcia o poglądach ultrakatolickich, przeciwnika swobód religijnych. Ten od razu zabrał się za prześladowanie innowierców. To właśnie dlatego Czesi wyrzucili przez okno namiestników cesarza. Było oczywiste, że oznacza to wojnę.

Ślązacy natychmiast opowiedzieli się po stronie Czechów. Powołano wodza śląskiej armii, zaczęto ją gromadzić, a powstańcy, wsparci przez księcia Siedmiogrodu Bethlena Gabora, który też chciał zrzucić zależność od cesarza, postanowili nie czekać na wroga u siebie, lecz zaatakować Wiedeń. Jednocześnie rozpoczęto akcję dyplomatyczną, na dworach niemieckich protestanckich książąt oraz w Turcji, pozostającej od dawna w złych stosunkach z Austrią. Cesarz też podjął akcję dyplomatyczną, tyle że w Polsce, której królem był wówczas – równie ultrakatolicki – Zygmunt III Waza. Polski sejm nie zgodził się na udział w wojnie. W tej sytuacji jednak Zygmunt zezwolił cesarzowi na werbowanie w Polsce najemników, tzw. lisowczyków i zapewnił, że na Czechy i Śląsk uderzą też prywatne armie polskich magnatów.

LISOWCZYCY NIE DALI NAM ZDOBYĆ WIEDNIA Magnaci jednak nie uderzyli, bo dyplomacja w Turcji okazała się skuteczna. Gdy tylko lisowczycy napadli na Siedmiogród, Turcja uznała, że to wypowiedzenie przez Polskę wojny (Siedmiogród był lennem tureckim) – więc wojska magnackie wraz z koronnymi wyruszyły przeciw Turkom. Poniosły jednak klęskę pod Cecorą. Jednak Lisowczycy plądrowali już Siedmiogród, więc książę Bethlen Gabor zaprzestał oblegania Wiednia, by wyruszyć bronić własnej ojczyzny. W tej sytuacji, osłabieni jego odejściem, powstańcy śląscy i czescy także zwinęli oblężenie Wiednia i wycofali się do ojczyzny, przechodząc do defensywy. Zresztą także celem obrony przed lisowczykami, którzy zdążyli już napaść na oba kraje.

Lisowczycy byli niezwykłą formacją wojskową. Można by nawet zaryzykować tezę, że nie wojskową, tylko bandycką. Pozbawiona taborów, złożona jedynie z jeźdźców, przemieszczała się w sposób dla XVII wojen niespotykanie szybki. Chyba tylko Tatarzy byli w stanie dorównać im tempa. Lisowczyków werbowano wśród niezbyt zamożnej szlachty polskiej, ot tyle, żeby stać go było na wierzchowca (lepiej dwa, drugi to luzak) i uzbrojenie. Co więcej, lisowczyncy nie pobierali w zasadzie żołdu – utrzymywali się z tego, co udało im się złupić na terenach, gdzie prowadzą walki. A prowadzili walki w sposób w zasadzie łupieżczy, nie tyle staczając bitwy, co wprowadzając terror.

BIAŁA GÓRA ZMIENIA W CZECHACH WSZYSTKO Wielkie czeskie powstanie zakończyło się w zasadzie 8 listopada 1620 roku bitwą pod Białą Górą. Czesi i ich śląscy sojusznicy nie byli skazani na porażkę, ale zmarnowali moment, w którym należało uderzyć, czekając, aż cesarska armia się uformuje. Po bitwie nastały straszne represje, spora część szlachty i inteligencji musiała z Czech emigrować, część zginęła w samej bitwie. Cesarski trybunał skazał na śmierć ponad 600 osób, głównie przedstawicieli czeskiej elity; konfiskowano ich majątki, przekazując je rodom katolickim z Austrii, Hiszpanii i Włoch. Czechy utraciły też niepodległość, do tej pory to czeski sejm wybierał monarchę (choć spośród Habsburgów), teraz stały się dziedziczną posiadłością Habsburgów austriackich. No i utraciły (!!!) 80% swojej ludności, która z 4 milionów spadła do 800 tysięcy. Nawet język czeski praktycznie zaniknął, zastąpiony w miastach przez niemiecki. Przestały ukazywać się jakiekolwiek doku-


16

nr 12/2019 r.

lickie, to przecież jednoznacznie wskazywał też, które katolickie nie są. Gdy go czescy powstańcy w końcu dupadli, śmierć miał rzeczywiście męczeńską. Niemniej w czeskiej historii postrzega się Jana Sarkandra jako ludobójcę. Czyż więc można się dziwić, że kanonizacja go wywołała u nich wzburzenie?

OSAMOTNIENI

n Lisowczyk pędzla Rembrandta. menty po czesku, w efekcie czego język ten w drugiej połowie XIX wieku trzeba było rekonstruować w oparciu o ludowe gwary spod Pragi. Biała Góra to przełom w historii Czech. Od tej bitwy Czesi już praktycznie nigdy nie toczyli wojen, unikali walk. Uważając, że kto nie walczy, ten nie ponosi strat. To dlatego średniowieczna Praga zachwyca, a Warszawa została zniszczona w 1944 roku. Dla każdego Czecha jest oczywiste, że powstańcy warszawscy, podrywając się do walki, dokonali zbrodni na własnym narodzie, na swoim mieście. Biała Góra zmieniła czeską mentalność, czyniąc z nich pragmatyków, zwolenników przeczekania problemów, okupacji. Gdy raz, w 1968 roku, spróbowali postąpić inaczej, znów przekonali się, że metoda na przeczekanie jest najlepsza.

LISOWCZYCY ŚLĄSK PUSTOSZĄ Po bitwie pod Białą Górą wojska śląskie, które nie zostały tam rozbite, wróciły do ojczyzny i … jej nie poznały. Lisowczycy dopuścili się tu nieprawdopodobnych spustoszeń. Nawet jak na warunki XVII wieku, było to wojsko wyjątkowo bestialskie. Nie mając taborów, aprowizacji, żywność zabierali przemocą w miejscach, gdzie akurat wypadł im nocleg. Zresztą mieszkańcom tych miejscowości żywność ta nie była już do niczego potrzebna, bo jeszcze przed rozpoczęciem rabunku byli mordowani. Za wyjątkiem dziewczyn i młodych kobiet, które mordowane były rano, po nocy, podczas której były wielokrotnie gwałcone. Przed opuszczeniem wsi czy miasteczka lisowczycy puszczali go z dymem. Następny nocleg – identyczna sytuacja. Hrabia Maurycy Dzieduszycki tak opisywał ich sposób prowadzenia wojny: „Któż opisze, ilu niewinnych z głodu umarło, ile uczciwych pań i dziewic gwałt i znieważenie poniosło, ile z nich wykradzeniem uniesiono, ile ludzi wszelkiego wieku i płci najokrutniejszymi sposobami męczono? Wielu powrozami na głowę zarzuconymi i ściśnionymi, wielu pałkami i kijami dręczeni, inni obcęgami szarpani, inni świdrami w gardło i inne miejsca wpychanymi katowani, inni na pal i haki wbijani. Że nawet niewiasty i dziewice sprośnymi gwałtami na śmierć przyprawione, a ciężarnym ogniem płód wypędzony; inni wreszcie tak duchowni jak i świeccy, tak starzy, jak i młodzi, tak szlachta jak

i gmin pospolity po domach i drogach najokrutniej dręczeni i rozdzierani” –i jest to opis z Austrii, której byli Lisowczycy sojusznikami! Więc jak zachowywali się na wrogim Śląsku!?! Zresztą wiemy jak, burmistrzowie śląskich miast rozrywano końmi na rynku.

Po bitwie pod Białą Górą Śląsk w walce z cesarzem był niemal osamotniony, dopiero nieco później do wojny XXX-letniej, którą śląsko-czeskie powstanie rozpoczęło, zaczęły przyłączać się kolejne europejskie państwa. Ślązacy rozumiejąc, że sami cesarzowi rady nie dadzą, podpisali więc tzw. Akord Drezdeński. Stany śląskie uznały króla Ferdynanda, w zasadzie tak jak Czechy utraciły swoją niepodległość, zapłaciły cesarzowi kontrybucję wysokości 300 tys. guldenów, a cesarz ogłosił amnestię i ograniczył represje wobec protestantów. Przy czym amnestia nie objęła na przykład głównodowodzącego śląskiej armii, księcia Jana Jerzego Hohenzollerna, który został skazany na banicję. Również magnacki górnośląski ród Kochickich – bardzo w sprawę powstania zaangażowany - musiał ratować

mi chroniła się ona w Saksonii, Polsce, na Węgrzech. Jej miejsce zastępowała lojalna wobec cesarza szlachta niemiecka.

STRASZNIE WYNISZCZONY KRAJ Jednak Akord Drezdeński skończył wojnę XXX-letnia na Śląsku tylko na chwilę. Choć wojska śląskie już w niej udziału nie brały, przez Śląsk, do 1648 roku maszerowały wojska szwedzkie, duńskie, pruskie, hanowerskie, cesarskie i wiele innych. Bo wojna miała dwa główne teatry działań: brandenbursko-pomorski i austriacko-węgiersko-siedmiogrodzki. Najkrótsza droga z jednego do drugiego wiodła przez Śląsk. A każda maszerująca tędy armia kradła, mordowała, gwałciła, paliła. Na Śląsku rozegrały się też dwie wielkie bitwy wojny XXX-letniej. W 1633 roku wojska cesarskie (z walczącą już po ich stronie kawalerią śląską) pokonały pod Ścinawą wojska szwedzko-saskie. W bitwie wzięło udział około 70 000 żołnierzy. Rok później pod Legnicą Saksonia wzięła srogi odwet. W historii niemieckiej Schlacht von Liegnitz dotyczy właśnie tej bitwy, a nie stoczonej przez Henryka Pobożnego z Tatarami. Po wojsnie Śląsk był wyniszczony strasznie, choć nie aż tak, jak Czechy. Na przy-

Jak można w tej sytuacji twierdzić, że Śląsk nie był niepodległym państwem, lecz należał do Czech? To tak samo, jakby dziś powiedzieć, że Kanada, czy Australia nie są niepodległymi państwami! Bo przecież głową i Kanady i Australii jest królowa brytyjska. Różnica jest jedna – król (królowa) brytyjski zostaje automatycznie głową Australii i Kanady. A – jak już napisano powyżej – czeski król nie zostawał automatycznie władcą Śląska. Musiał się pofatygować do śląskiej stolicy, Wrocławia. Wychodzi więc na to, że Śląsk XVI wieku był bardziej niepodległy, niż dziś Australia czy Kanada. Ale gdy wojska śląskie wróciły na Śląsk, lisowczycy nie grabili już i palili bezbronnego kraju. W kwietniu 1620 roku po pościgu w okolicach Głubczyc i Karniowa dragoni śląscy dogonili duży ich oddział i przy pomocy okolicznego chłopstwa wybili niemal wszystkich –zbiegło nie więcej niż 300. 27 złapanych bandytów - wszyscy herbowa szlachta polska – powieszono na rynku we Wrocławiu.

się ucieczką, dobra im odebrano, a jeden z Kochcickich został wbrew akordowi drezdeńskiemu stracony. Zresztą efektem wojny XXX-letniej jest znaczna redukcja śląskiej szlachty o słowiańskich nazwiskach, przed represjami cesarski-

kład Jelenią Górę, mającą przed wojną kilka tysięcy mieszkańców, w roku jej zakończenia zamieszkiwało… 6 rodzin. Lwówek Śląski w roku 1618 liczył 6000 mieszkańców, w 1648 żyło tu 40 osób. Ludność Śląska spadła o połowę, z półtora miliona do ok. 800 00. Choć

SARKANDER – SZPIEG LISOWCZYKÓW Lisowczycy mieli współpracowników wśród katolickiego duchowieństwa. Najsłynniejszego z nich, Jana Sarkandra, Jan Paweł II w 1995 roku kanonizował. W Czechach wywołało to ogromne oburzenie. Bo kim był Sakrander? Ten ksiądz z pogranicza Moraw i Śląska gdy tylko wybuchła wojna XXX-letnia udał się do Polski, do Krakowa. Wrócił do ojczyzny w tym samym czasie, gdy zjawili się tu lisowczycy. Był oczywistym polskim szpiegiem. I jako szpieg wskazywał lisowczykom… No właśnie, tu jest różnica między opiniami polskimi a czeskimi. Czesi twierdzą, że Sarkander wskazywał miejscowości protestanckie, które lisowczycy mordowali. Polski kościół twierdzi, że wskazywał miejscowości katolickie, by lisowczycy je oszczędzili. Ale gdy się zastanowić, wychodzi na jedno i to samo – bo jeśli wskazywał, które są kato-

n Wojna XXX-letnia, wojska plądrujące farmę – obraz z epoki.

i tak można powiedzieć, że mieliśmy szczęście, ludność Czech spadła z 4 milionów do też 800 tysięcy. O 80%. Dla porównania, podczas ludobójczej II wojny światowej, na żadnym terenie populacja nie zmniejszyła się bardziej, niż o 30%. A w śląskich rodzinach jeszcze przez kolejnych 200 lat straszono niegrzeczne dzieci „polskimi wojokami” – chodziło oczywiście o lisowczyków. Nasza śląska ojczyzna przez ponad 150 lat lizała rany po tej wojnie, po wojnie która rozpoczęła się jedynym prawdziwym powstaniem śląskim. W wyniku tej wojny Śląsk, przedtem jeden z najbogatszych regionów Europy, bardzo podupadł. Kolejne przyspieszenie cywilizacyjne przyniosła mu dopiero industrializacja, która – już w państwie pruskim –zaczęła się na przełomie XVIII i XIX wieku. Choć miał Śląsk nieco większe (dzięki Akordowi Drezdeńskiemu) prawa niż Czechy, mogły tu powstać trzy świątynie protestanckie, choć tylko z nietrwałego budulca. Dlatego do dziś zachwycają dwa Kościoły Pokoju (w Świdnicy i Jaworze), największe w Europie budowle z drewna. Trzeci spłonął. Pokój westfalski (1648), kończący wojnę XXX-letnią spowodował także, iż dotychczasowa federacja korony czeskiej stała się fikcją, martwą literą prawa, z którego cesarz robił sobie niewiele – choć formalnie przetrwała aż do zdobycia Śląska przez Prusy. W Polsce, jeśli o wojnie XXX-letniej się wspomina, to zdawkowo, chociaż dotyczyła ona połowy obecnego terytorium Polski – bo nie tylko Śląska, ale praktycznie całego Pomorza i dawnych Prus. Mówi się o niej w Polsce w kontekście wojny religijnej, chociaż katolicka Francja była w sojuszu z kilkoma protestanckimi państwami, walcząc przeciw katolickim Austrii i Hiszpanii. W Polsce o wojnie tej mówi się mało, bo była to tak naprawdę I Wojna Europejska, obejmująca swoim zasięgiem niemal cały kontynent. Ale Polska pozostawała już wtedy poza europejskim nurtem spraw, koncentrując się na swoich wschodnich granicach, na sporach i wojnach z Rosją, z Turcją. Europa niewiele obchodziła Polskę, Polska niewiele obchodziła Europę. A Śląsk był w Europie, nie w Polsce. Dariusz Dyrda


17

nr 12/2019 r.

Panteon Górnośląski Światło ze Śląska – tak ma nazywać się miejsce, które powstanie w podziemiach katowickiej archikatedry Chrystusa Króla. List intencyjny w tej sprawie podpisali arcybiskup Wiktor Skworc, wicepremier Piotr Gliński, marszałek województwa Jakub Chełstowski oraz prezydent Katowic Marcin Krupa. Problem w tym, że gdy się wsłuchać w ich słowa, chodzi o coś zupełnie innego. O panteon polskości na Śląsku.

C

hoćby dlatego, że jak sami mówią, to jeden z elementów obchodów setnej rocznicy powrotu części Górnego Śląska do Polski.

ULUBIONA FRAZA: TRUDNA HISTORIA

– Panteon Górnośląski ma być miejscem opowiadającym o trudnej, ale i pięknej historii Śląska. To szczególnie istotne w perspektywie obchodów stulecia Powstań Śląskich i powrotu tych ziem do macierzy. Jesteśmy winni wybitnym Ślązakom nie tylko

Panteon manipulacji ści do Polski w 1922 roku. Przecież to tylko jeden z epizodów w śląskiej historii, i to nawet niezbyt ważny. Tak naprawdę zdecydował o losach zaledwie kawałka Śląska, i to wszystkiego na 17 lat. Bo potem to o przynależności Śląska do Polski zdecydował Józef Stalin a nie te powstania. Celebrowanie tych powstań brać może się tylko stąd, że Polacy zasadniczo powstania kochają. Być może dziś narodem są tak skłóconym pełnym wzajemnej nienawiści, że nie mają przeciw komu powstania wywołać. No i wreszcie - czy my naprawdę tworząc śląski panteon musimy szczycić się nie naszymi sukcesami, ale wojną domową? Największe moje obawy wzbudza jednak zdanie: „Jesteśmy winni wybitnym Ślązakom nie tylko wdzięczność za ich wkład w rozwój regionu i kraju”. Bo z niego wynika chyba, że panteon będzie tylko dla tych Ślązaków, którzy na rzecz Polski działali. Że wybitni śląscy uczeni, jak Maria Geppert-Meyer; wybitni artyści, jak Franz Waxman; wybitni sportowcy, jak Ernest Wilimowski; wybitni przemysłowcy, jak Guido von Donnersmarck – nie zostaną w nim uwzględnieni. Za to pewnie znajdzie się jakiś „wybitny” śląski żołnierzy wyklęty. Albo inny jakiś wybitny, którego cała wybitność polega na tym, że go hitlerowcy rozstrzelali albo komuniści zakatowali.

OPOWIEDZIEĆ POLSCE NIEPRAWDĘ Gdybyśmy jeszcze mieli wątpliwości, rozwiewa je arcybiskup Skworc, mówiąc, że Śląsk pozostaje dla reszty Polski ziemią nieznaną, dlatego: „To miejsce będzie opowia-

kolory czeskiej, z której do Prus trafił. Nikt na świecie nie postrzegał w 1918 roku Górnego Śląska jako polskich ziem.

CEL? FAŁSZOWANIE HISTORII

LUX ZAPOMNIANY, POMINIĘTY Kolosalnie zakpili więc z tego Światła ze Śląska, po łacinie Lux ex Silesia. Pierwszy raz użyto go w XIII wieku, w stosunku do dominikanina Jacka Odrowąża, jednak termin był w użyciu przez kolejnych kilka stuleci, bo ze Śląska na całą Europę promieniowało światło nauki i sztuki. Ze Śląska, który z

Wybitni śląscy uczeni, jak Maria Geppert-Meyer; wybitni artyści, jak Franz Waxman; wybitni sportowcy, jak Ernest Wilimowski; wybitni przemysłowcy, jak Guido von Donnersmarck – nie zostaną w nim uwzględnieni. Za to pewnie znajdzie się jakiś „wybitny” śląski żołnierzy wyklęty. Albo inny jakiś wybitny, którego cała wybitność polega na tym, że go hitlerowcy rozstrzelali albo komuniści zakatowali. wdzięczność za ich wkład w rozwój regionu i kraju, ale także pamięć. To ich życiorysy są najlepszą lekcją historii dla młodego pokolenia – mówi marszałek Jakub Chełstowski. Co oni przede wszystkim mają z tą trudną historią Śląska? W czym nasza jest trudniejsza od historii Bawarii, Czech, Alzacji? Trudną historię to miała Polska, kraj zacofany na rubieżach Europy, ale nie Śląsk, który przez stulecia promieniował na tę Europę nauką, sztuką, gospodarką! Wyniszczających wojen było u nas przez stulecia stosunkowo niewiele, okresów wspaniałego rozkwitu za to dużo. Trudne panie marszałku, to jest najwyżej udowadnianie, że Polska jest dla Śląska macierzą. Wtedy zamiast opowiadać o historii Śląska, trzeba się rzeczywiście wokół niej wić.

POWSTANIA? NIEWIELE ZNACZĄCY EPIZOD No i to ciągłe łączenie historii Śląska z powstaniami śląskimi oraz przyłączeniem czę-

dać o historii tej ziemi przez życiorysy jego mieszkańców: powstańców, społeczników, samorządowców, ofiar totalitaryzmów, artystów, naukowców, duchowieństwa i o dobru jakie wnieśli w odbudowę i rozwój Polski. Podziemia katowickiej archikatedry są jednym z symboli odradzania się państwowości polskiej na Śląsku, dlatego stanowią idealne miejsce, by o tych trudnych losach opowiadać”. Powtarza więc, że chodzi o tych, którzy mają swój wkład w odbudowę i rozwój Polski. Reszta ich nie interesuje. O samorządowców, ofiary totalitaryzmów, powstańców. No to faktycznie, ani Goeppert-Meyer, ani Waxman, ani Wilimowski, ani von Donnersmarck się nie łapią. Arcybiskupie kochany – toż opowiadając taką historię Śląska, dopiero uczynisz ją dla Polaków nieznaną. Bo nie dowiedzą się o niej niczego, co czyniło Śląsk naprawdę regionem w Europie wyjątkowym. Zamiast pokazać Lux ex Silesia, Ty chcesz pokazać polską prowincję, kolonię Warszawy!

Polską nic wspólnego nie miał. Naraz okazuje się, że Lux ex Silesia, światło ze Śląska to ci, którzy symbolizują odradzanie się na Śląsku polskiej państwowości. Więc nie chodzi

która jest immanentnie związana z Polską”. Zdanie to byłoby prawdziwe, gdyby dodał, że dotyczy to tylko ostatnich 100 lat śląskiej historii. Wtedy faktycznie i heroiczna, i trudna, i nawet immanentnie z Polską związana. Gliński powiedział jednak także prawdę: „Jest to ważny, pierwszy krok, o którym warto głośno mówić, bo warto głośno mówić o pięknym polskim Śląsku, o ludziach, którzy go tworzą i tworzyli przez ostatnie sto lat. To jest cel powołania tej instytucji: oddać hołd ludziom kształtującym polski Górny Śląsk”. Tu już nie ma udawania, że chodzi o panteon górnośląski, tylko o panteon polskości Górnego Śląska.

KRUPA… PRZYRŻNĄŁ PRZYGŁUPA Prezydent Katowic Marcin Krupa powtarzając, jak oni wszyscy, że historia Śląska nie była prosta, dodał, że panteon pozwoli pokazać, że dążenie Ślązaków do Polski była bardzo mocne i silne. Przypomniał także Wojciecha Korfantego, który 25 października 1918 r. w niemieckim parlamencie za-

Rozbawił mnie w całym tym kontekście komentarz portalu www.infokatowice. pl: „Nadrzędnym celem powstania Górnośląskiego Panteonu jest rzetelny przekaz historyczny, obejmujący ważne osoby z historii regionu”. Otóż właśnie nie – nadrzędnym celem przedsięwzięcia jest fałszowanie historii regionu a przynajmniej jej przemilczanie, przynajmniej w tych okresach, gdy z Polską nie miał wiele wspólnego. Czyli niemal całej jego historii. Dla was, dla Skworca, Glińskiego, Krupy, Chełstowskiego, Śląsk w roku 1919 pojawił się nagle, jak jakaś wyspa, która wynurzyła się z oceanu, a co najśmieszniejsze, na wyspie tej żyli już jacyś ludzie, pracowały jakieś nowoczesne fabryki, artyści tworzyli wspaniałe dzieła, naukowcy wynalazki. Tylko wszystko, co stworzyli przed rokiem 1919, jeszcze pod wodą, jest obrośnięte niemiłym wam, niepolskim szlamem. Więc o tym cicho sza. Wrocław już umiał się tej narracji wyzbyć, teraz szczyci się tą wielowiekową, wcale nie polską historią – nasi włodarze wciąż w niej głęboko tkwią, a wicepremier Gliński pewnie o historii regionu szczególnego pojęcia nawet nie ma. Wrocław ma jednak lepiej, tam żadnych powstańców śląskich ani Armii Krajowej i „wyklętych” nie było, żadnej polskości do 1945 roku nie było, więc mając ich z głowy, mogą się odwoływać rzeczywiście do postaci wybitnych. Rodzą się oczywiście i inne pytania. Jak w tej ekspozycji w katolickiej archikatedrze pokaże się śląskich ewangelików czy ludzi wyznania mojżeszowego. Przecież także oni w znacznym stopniu budowali górnośląską tożsamość. Czy wśród tych społeczników znajdzie się miejsce choćby dla „mateczki” Ewy von Thiele, która gdyby była katoliczką, za swą działalność dobroczynną – z którą tylko siostra Teresa z Kalkuty może się równać pewnie dawno zostałaby świętą, ale wybrała religię ewangelicką? O samym kształcie nowej katowickiej instytucji kultury wiadomo na razie niewie-

Dla dla Skworca, Glińskiego, Krupy, Chełstowskiego, Śląsk w roku 1919 pojawił się nagle, jak jakaś wyspa, która wynurzyła się z oceanu, a co najśmieszniejsze, na wyspie tej żyli już jacyś ludzie, pracowały jakieś nowoczesne fabryki, artyści tworzyli wspaniałe dzieła, naukowcy wynalazki. Tylko wszystko, co stworzyli przed rokiem 1919, jeszcze pod wodą, jest obrośnięte niemiłym wam, niepolskim szlamem. Więc o tym cicho sza. o żaden panteon górnośląski, o żadne Lux ex Silesia, tylko ciąg dalszy polskiej propagandy, wymazującej z historii Śląska, wszystko, co nie polskie. Zresztą dał temu wyraz wicepremier Gliński mówiąc: „„Panteon Górnośląski będzie się odwoływał to tej pięknej, a jednocześnie heroicznej i trudnej historii Górnego Śląska,

żądał, przyłączenia do Polski wszystkich polskich ziem zaboru pruskiego. Prezydent Katowic tylko udaje czy naprawdę nie wie,, że jego miasto nie było w żadnym zaborze pruskim? Bo zabory to pojęcie ściśle związane z rozbiorami Polski, a Górny Śląsk już 600 lat przed tymi rozbiorami przestał do Polski należeć, stając się potem na lat kilkaset częścią

le. Raptem tyle, że będzie podzielona na trzy części: wprowadzającą, ekspozycyjną i sakralną. Sama wystawa będzie czteroczęściowa: kulturalną, społeczeństwo, bohaterowie (???) i ludzie kościoła. Prace budowlane mają się zakończyć jesienią 2012 roku, a całość ma kosztować 40 milionów. Dariusz Dyrda


18

nr 12/2019 r.

Wyjaśnić Polakowi, czym jest Hajmat, to jak wyjaśnić Papuasowi, czym jest bigos. Można próbować, ale po co? I tak nie zrozumie. Bo żeby zrozumieć smak trzeba poczuć; opowiedzieć się nie da ani Papuasowi smaku bigosu, ani Polakowi istoty Hajmatu. Tak jak Papuasowi nic nie powie, że bigos to z grubsza rzecz biorąc uduszona razem kapusta i mięso – plus przyprawy – tak Polak nie pojmie, że Hajmat to ojczyzna ważniejsza od Ojczyzny. Weronika powiedziała, że ma ochotę na loda, to poszliśmy do tej budki. Trzeba im przyznać, że o tak dobre lody, jak w niej, to w Warszawie trudno. Nawet te od Grycana się nie umywają. Zagadaliśmy i okazało się, że ich producentem jest jeden z liderów Ruchu Autonomii Śląska. I naprawdę robi je tylko z naturalnych składników. Świeże jajka, śmietana, cukier, owoce i nic więcej. Akurat! Plac zaczął się wyludniać, ale i trudno się dziwić, bo wokół tylko beton, a słońca praży niemiłosiernie. Na scenie gra jakaś ludowa kapela. Przy niektórych stolikach jeszcze siedzą i piją piwo, ale nikt nie jest napruty. Przy jednym ze stolików siedzi moja siostra z jakimiś ludźmi. I dziadek. Podchodzę powiedzieć, że się zbieramy. Słyszę, ze do kobiety przy stoliku zwracają się pani profesor. Potem Justyna – już w aucie – tłumaczy mi, że to najwybitniejsza w Polsce specjalistka od hiszpańskiej i włoskiej polityki. - A co taka naukowiec robi na waszej manifie? – zdumiałem się. - Wiesz braciszku, na tej manifie naukowców było przynajmniej dwudziestu. A ludzi z doktoratem trzy razy tyle. To nie prymitywne środowisko kibolskie, jak ci twoi narodowcy. Weronika powiedziała, że to chyba prawda, bo przecież rozmawiają o poezji, kupują książki i praktycznie nie słyszała wulgaryzmów. Bardzo kulturalne towarzystwo – powiedziała. A mnie zaciekawiło co innego. Na tym placu dalej był pomnik Piłsudskiego, ale bliżej jakiś taki poszarpany facet z brązu. Zapytałem Weroniki, co za jeden. - No przecież Korfanty – odpowiedziała.

ROZDZIAŁ XVI Pieczka był korfanciok. Zresztą Korfancioków było w Kobierze więcej. Tak samo Malcharek, też był w tych polskich powstaniach. I przed wojną biedował, bo go Poloki wyciepali z roboty, choć za Niemca był w Pszczynie urzędnikiem. Ale potem wyleciał, bo trzeba było zrobić miejsce dla jakiegoś gorola ze Lwowa. A Malcharkowi powiedzieli, ze nie może być urzędnikiem, bo nie umie poprawnie pisać po polsku. Ojciec się śmiał, że jak ma umieć, jeśli szkoły kończył niemieckie, a potem był niemieckim urzędnikiem. Ale dziadek mówił, że Malcharek jest głupi, bo miał przystać do tych powstańców od wojewody Grażyńskiego, a nie od Korfantego. Bo Grażyński o swoich powstańców dbał a korfancioków gnoił jak mógł. I Malcharek, który za Niemca był urzędnikiem, ale bił się, by przyłączyć Pszczynę i Kobier do Polski – w tej Polsce musiał jeździć furą i sprzedawać ludziom w mieście kartofle albo węgiel. Po ten węgiel jeździł na kopalnię do Czechowic albo do Wyr. Zaglądał do nas często, bo miał też klientów na dziczyznę. Lepszych polskich państwa, tych polskich urzędników, co się zjechali z Galicji i obsiedli nasz Śląsk jak muchy. Z jednej strony nienawidził ich, bo przez nich stracił swoją urzędniczą robotę, z drugiej strony to dzięki nim mógł jakoś pod-

HAJMAT odc. 12

czas wielkiego kryzysu wyżywić swoją rodzinę. Kiedy do nas przyjeżdżał, jeszcze przed wojną, ojciec kpił, że tak mu ta Polska odpłaciła. A jeszcze lepiej Korfantemu, który tych polskich rebelii był wodzem, a teraz siedzi w polskim więzieniu. Dzieckiem byłem, ale dużo pamiętam, bo się ojciec z Malcharkiem i Pieczką ciągle o tego Korfantego kłócili. Ojciec mówił, że Korfanty był dureń, bo mógł się sprzymierzyć z naszym księciem, który chciał stworzyć niepodległe państwo śląskie. Za Korfantym było dużo ludzi, jakby poparł to państwo śląskie, to by powstało. Ale on marzył o byciu polskim premierem, prezydentem. I podarował Polsce Śląsk, a ona mu tak podziękowała. A śląską autonomię Grażyński ma za nic i nią pomiata. Tyle ci polscy powstańcy wywojowali. Ojciec nie mówił powstańcy, mówił rebelianty. Dziadek mówił: ciule!

*** Ale Malcharek i Pieczka się kłócili, że skąd mogli wiedzieć, że Piłsudski wprowadzi w Polsce dyktaturę. Jak nawet Korfanty nie wiedział. Bo jakby nie ta dyktatura, to autonomii by nam Polacy dotrzymywali. I mielibyśmy lepiej, jak w Niemcach. Bo przecież nigdy Niemcami nie byliśmy. Niemcy też nami pomiatali, choć chyba nie tak, jak ci Polacy ze wschodu. Byliśmy dla nich wasserpolnisch. Ale na to dziadek, że jednak u Niemców wasserpolnisch Malcharek mógł być urzędnikiem na banie, a w Polsce przesiadł się z bany na fura. Taki cywilizacyjny awans po polsku. Tak dziadek powiedział: cywilizacyjny awans po polsku. Musiał to gdzieś przeczytać albo usłyszeć, bo mój starzik był po swojemu mądry, ale takich mądrych słów nie używał. Jak jakiś polityk albo redaktor, a nie chłop, co ma chałpę w Kobierze pod lasem. Ale potem widziałem, że o Korfantego kłócił się cały Śląsk. Dla jednych wielki śląski patriota, dla innych wielki śląski zdrajca. Nawet Malcharek potem coraz częściej zgadzał się, że zdrajca. Ale że zdradził Śląsk zaślepiony, a nie z wyrachowania. Malcharek bardzo mi pomógł. Ale to było potem. Za Niemca dostał volkslistę cztery i zamiatał rynek w Pszczynie. Wychodziło na to, że za każdej zmiany państwowości w naszej społeczności Malcharek staczał się niżej. I jeszcze dwóch synów na wojnie stracił. Jeden zginął pod sam koniec wojny, gdzieś na Węgrzech a młodszy wcześniej, w Afryce, u Rommla. Tylko Erwin, najstarszy, przeżył, choć cudem, bo się w Stalingradzie dostał do sowieckiej niewoli. Wrócił parę lat

po wojnie, ale kiedy to nie wiem, bo wtedy siedziałem w więzieniu. Na razie jednak siedziałem z rękami na głowie, bo pospaliśmy się na amen, nawet wartownik usnął i na tym śnie ogarnęli nas sowieci. Obudzili kopniakami a Latoschka zastrzelili, bo się nie do końca zorientował, co je louz, i próbował chwycić za karabin. Nie wrócił już do swojego Sagan, co się teraz Żagań nazywa. Skopali nas i pognali. Za druty. Wehrmachtowców tam było niewielu, prawie sami SS-mani i trochę ludzi w mundurach gestapo, sicherheits i orpo. Sowieci nas chyba od siebie nie odróżniali. I chyba nie wiedzieli co z nami zrobić. Zabić czy zostawić przy życiu. To my tym bardziej nie wiedzieliśmy, co z nami będzie. Choć niektórzy wyglądali, że im wszystko jedno. Mi nie było. Chciałem do Bernadki. I przecież jak mnie brali do Dachau, to obiecałem ojcu, że wrócę. Na pewno nie znaczyło to przyjazdu na dwudniowy urlop w mundurze SS. Po trzech, może czterech tygodniach sowieci ogłosili nam, że III Rzesza upadła, Berlin zdobyty a Hitler, Himmler, Goebbels i inni zbrodniarze nie żyją. Tak powiedzieli: zbrodniarze! Wielu z nas było zaszokowanych. Jak można o Führerze albo o Reichsführerze Himmlerze, ich idolach powiedzieć Verbrecher?!? Verbrecher to mógł nawet dla nich być Dirlewanger, ale Führer? I nie żyje? To co dalej??? Jakiś sturmscharführer powiedział, że teraz życie nie ma już sensu. Sturmscharführer to po polsku chyba starszy sierżant będzie. Nie wiedziałem wtedy, czy życie ma wtedy sens, ale wiedziałem, że życie zaraz się skończy bo umrę z głodu. Przez te kilka tygodni już nawet trawę na tym placu za drutami, gdzie nas trzymali, zeżarliśmy. Jeść dawali tyle, że nawet racje w Dachau wydawały mi się ucztą. I przypominała mi się ta noga kurczaka, co mnie ominęła wtedy, bo mnie akurat prosto z lagru wzięli do SS. Teraz gdyby ktoś mi dał taką nogę, życie miałoby sens.

*** Przez te trzy-cztery miesiące, kiedy nas tam trzymali, zmarł może co trzeci z nas. Ale też niektórzy na wieść o śmierci Hitlera popadli w totalną apatię i nawet gdyby taką nogę kury dostali, to byłaby im obojętna. Zresztą jak się zrobiło lato, to w dzień bardziej dolegał brak wody, niż jedzenia. Pić też dawali mało, a przecież cały czas byliśmy na otwartym powietrzu, bez żadnego dachu. Ale jednego dnia zaczęli nas segregować. Kto skąd. Nas z Polski oddzielali. Naj-

bardziej dziwili się na przykład tacy z Breslau, Wrocławia, że oni też są z Polski. Ci z Danzig, Gdańska mniej, ale też. Ja, Hubert Hachulla ze wsi Paprocany nie dziwiłem się wcale. Przecież to i przed wojną była Polska. Jak już nas podzielili, to się zjawiło wojsko polskie. I każdego z nas przepytywali, co i jak. Zwłaszcza tych, co umieli po polsku. Pytali i bili po pysku, na zmianę. I o volkslistę pytali. To mówię, że trójka. A oni mi, że z trójką do SS nie brali. To pokazuję numer z obozu i mówię, że z takim tatuażem tym bardziej, a jednak mam na sobie mundur SS. I zaczęli pytać jak to. To powiedziałem prawie prawdę. To znaczy nie powiedziałem, że jestem Saternus i że byłem u Dilewangera, ale resztę prawdę. Że byłem kłusownik, za to trafiłem do lagru, ale SS szukało po lagrach takich jak ja, co się pewnie w lesie czują, żeby zwalczać w nim partyzantów. I mi dali wybór. Albo SS, albo do gazu. Wybrałem SS, i zaraz bym zdezerterował ale wiedziałem, że jak zdezerteruję, to do obozu trafi cała moja familia. - To strzelałeś do polskich partyzantów?i pięścią w pysk. - Niy do polskich. Do słowackich. A dali to już partyzantów nie było, ino armia sowiecka i z niom ech się bił. I w pysk. Potem mi powiedzieli, że pojadę do Polski. Tym z przedwojennego niemieckiego Górnego Śląska czasem dawali wybór, jak poradzili po polsku, to jest po śląsku, czy chcą zostać w Niemczech, czy jechać do Polski, Tym z Gdańska, z Wrocławia, ze Szczecina wyboru nie dawali. Do domu już nie wrócą. Mi też nie dawali. Wracam. Tam mnie państwo polskie osądzi. Źle to zabrzmiało, osądzi. Coś mi mówiło, że ten sąd będzie jeszcze gorszy, niż ten nad dreiserką, który skończył się wyrokiem Dachau.

*** Przez parę dni myślałem, że się rozmyślą. Ale nie, wsadzili nas do pociągu i pojechaliśmy do Polski. Jechaliśmy przez Czechy, a potem zobaczyłem tablicę Zebrzydowice. Klamka zapadła. Przyjechaliśmy do Katowic. Tam wypędzono mnie i jeszcze z dwustu z pociągu. Prawie wszyscy w mundurach Wehrmachtu, tylko ja i jeszcze dwóch w SS. Głodny byłem strasznie, ten pociąg jechał trzy dni, a nic nam jeść nie dali. Za to jak wysiedliśmy, pluto na nas, rzucano w nas kamieniami. Bo tu już pełno Polaków, a my w niemieckich mundurach, choć bez pagonów, bez orła, pasa. Ale najbardziej pluto na nas, w mundurach SS. Myślałem, nawet, że jak się od reszty oddzielę, to mnie zaraz zatłuką. Ale nie zatłu-

kli, bo oddzielili mnie, i tego drugiego w mundurze SS, od reszty. Polska żandarmeria oddzieliła. Ale jak nas szarpali, rozpiąłem bluzę i dałem ją z siebie zedrzeć. W zasadzie sam zdarłem, ale tak, że wyglądało, jakby zrobili mi to polscy cywile. Bo już miałem swój plan. Byłem tylko w tresiku i wojskowych spodniach. I tak mnie ci żandarmi prowadzą. Nagle pytają gdzie bluza. A ja im, że przecież widzieli, jak mi ją cywile zdarli. Aha! – powiedział i wpakowali nas do auta. Jechaliśmy mniej niż pół godziny. Jak dojechaliśmy, to aż mi się nogi ugięły, bo ja przecież dobrze znam ten widok. Drut kolczasty, wartownia, baraki. Obóz koncentracyjny. Zaś lager??? O mało się nie rozpłakałem.

*** Na wartowni do mnie: dokumenty. To mówię, że miałem w bluzie, a żandarm widział, jak mi ją na dworcu w Katowicach zdarli. Imię i nazwisko? Richard, to je, Ryszard Saternus z Kobiyra. Byłeś w SS? Byłech. W której dywizji? Rostomaicie, bo nos durś prali, to człowieka przenosili do tyj, kero była nobliżyj. Nawet mnie nie zbito, tylko posłano do baraków. A ja cały w skowronkach, bo już nie byłem Hubert Hachulla tylko nazad Richard Saternus. Nawet nie Richard a Ryszard, bo tak mi w papierach napisali. Jak na chrzcie i jak w polskiej szkole przed wojną. Ryszard. Rysiek. Nie pamiętam, by ktokolwiek poza polskim nauczycielem ze szkoły mówił do mnie Rysiek. Lager w Świętochłowicach… Nie powinienem o nim pisać, bo zanim mnie wypuścili, to kazali podpisać oświadczenie, że o tym, co tu się działo nie pisnę ani słowa. Albo się nazad za mnie UB weźmie. I się nie dziwię, że kazali podpisać – wachmani z Dachau, to przy tych byli niewiniątka. Widziałem na własne oczy, jak zabijali niemowlęta waląc główką o główkę. Widziałem na własne oczy, jak człowiekowi dla zabawy zmiażdżyli jądra dziadkiem do orzechów. I widziałem, jak podpalili barak pełen ludzi. I jak kazali stać po szyję w gnojówce, na głowy rzucali im drzwi a innemu więźniowi kazali po tej desce skakać. Jak spadł, to trafiał między tych na dole. Straszne się tu rzeczy działy, ale też komendant obozu, Morel się nazywał, Salomon Morel, po tym jak codziennie rano kazał nam śpiewać po polsku, „kiedy ranne stają zorze”, wrzeszczał na nas, że nam ścierwom pokaże, że Auschwitz to było sanatorium w porównaniu z tym, co on dla nas zgotował, bo my, hitlerowskie ścierwa na nic lepszego nie zasłużyliśmy, a jakby to od niego zależało, to wszystkich Niemców posłałby do piachu. I teraz polscy patrioci, jak on, pokażą nam, na co zasługują Niemcy. Straszna to była świnia, ten Morel. Jeszcze większa świnia, niż Kurt, choć nie wiem, czy dziewczynki gwałcił. Ale wiem, że inni strażnicy brali sobie czasem do swojego kasyna kilka dziewczyn. Nie wszystkie wychodziły stamtąd żywe. Cdn. Dariusz Dyrda


19

nr 12/2019 r.

FIKSUM DYRDUM

M

oże już w którymś świątecznym felietonie w ciągu dziewięciu lat istnienia o tym Cajtunga pisałem - ale nie szkodzi, najwyżej napiszę jeszcze raz. Mnie Telewizja Polska (jeszcze PRL-owska, nie PiS-owa) uświadomiła, że nie jestem Polakiem. Było to w Wigilię 1988, zapewne koło 15.00, bo było jeszcze jasno, ale mama już nakrywała do stołu. A w tym czasie spikerka – nie pamiętam już która, ale raczej nie Torbicka – obwieściła z telewizora pompatycznym głosem: żaden Polak nie wyobraża sobie wigilii bez barszczu. Mom wos! Kiej Polok niy poradzi se forsztelować wilije bez barszczu, tuż jo na zicher Polokiŷm niy je. Bo jo se wilije ze barszczym niy poradza forsztelować. Może być pilc-zupa, może rybno, siymiyniotka, fasolůwka, może ino moczka na słodko, ale barszcz jeś na wilijo??? Dyć se spominom, jak rok przudzij můj brat przìjechoł ze wilije ód swoich szwigrůw, ze Bochni, a my sie z fatrym lachali: Te, Adam, a tyś tam na wilijo jod barszcz, ja? Ón ino wejrzoł markotnie i pado: mama, dej grzìbowyj… Tak więc spikerka ta utwierdziła mnie, wówczas studenta, jedynie w tym, co intuicyjnie jakoś przeczuwałem od dawna, choć moja oma mówiła to przecież wprost: My niy som Polokami! I nie chodzi tu tylko o głupi barszcz, ten barszcz stanowi jedynie symbol, jedynie dowód ostateczny. Że nasza śląska kultura nic z polską wspólnego nie ma. Że funkcjonujemy w innym niż Polacy kręgu cywilizacyjnym. A polski krąg cywilizacyjny jest hermetyczny, żadnych inności nie uznaje. „Żaden Polak nie wyobraża sobie wigilii bez barszczu” – w tym zdaniu nie ma wariantowości, nie ma

Poradzicie se forsztelować? tolerancji (choćby dla uczulonych na ćwikłę), tu przekaz jest jasny: Nie będzie bezbarszcz pluł nam w twarz! Jeśli barszczu nie jesz, wynocha z polskiej wspólnoty narodowej. Opuściłem ją więc, przyznam, że bez większego żalu tę wspólnotę opuściłem. Bo przecież od licealnych czasów czułem, że do niej nie pasuję. Nie kręciły mnie

ki w grudniu 1981 roku, gdy było wiadomo, że zostaną siłą stłumione. Zresztą nie przypadkiem i wśród zabitych na Wujku i wśród liderów strajków na innych kopalniach, Ślůnzoka trudno znaleźć. Bo to było właśnie to polskie szarżowanie z szablą na czołgi, dla mnie Hanysa niepojęte. Słowem, im byłem starszy, tym bardziej czułem, ze polskość mi nie pasuje, jak źle

to poprzednie też nie zasługiwało. Mnie do końca życia utkwiła w głowie data 5 grudnia, bo 5 grudnia 2013 roku Sąd Najwyższy ogłosił, że narodowość śląska nie istnieje. A nie istnieje, bo się panom i paniom sędziom – jakich by dowodów na istnienie jej nie pokazać – w pale nie mieści, by istniała. Dlatego mam dziś mieszane uczucia, gdy się opowiadam za obroną sądów przed

Polski krąg cywilizacyjny jest hermetyczny, żadnych inności nie uznaje. „Żaden Polak nie wyobraża sobie wigilii bez barszczu” – w tym zdaniu nie ma wariantowości, nie ma tolerancji (choćby dla uczulonych na ćwikłę), tu przekaz jest jasny: Nie będzie bezbarszcz pluł nam w twarz! Jeśli barszczu nie jesz, wynocha z polskiej wspólnoty narodowej. Opuściłem ją więc, przyznam, że bez większego żalu tę wspólnotę opuściłem. zgoła kresowe historie (choć Sienkiewicza czytać lubiłem, bo to zgrabnie skrojona proza) i znacznie bliższy niż żołnierz Armii Krajowej był mi żołnierz Afrika Korps. Nie pasjonowała mnie husaria, którą miałem za formację wojskową zbyt drogą jak na jej bojową wartość, a podziwiałem reformy państwowe Fryderyka Wielkiego. Nigdy jakoś ta polska szabla z ryngrafem na stepach rozległych mnie nie pociągały – moim światem była kultura zachodnia, kultura logiki i pracy, a nie napinania muskułów przeciw silniejszemu. Może tu komuś podpadnę, ale tak samo za zupełnie nie-śląskie uważałem straj-

skrojony garnitur. Spikerka w 1988 roku tylko mnie, właśnie kończącemu studia, postawiła kropkę nad i. Tak, nie jem na Wigilię barszczu, tak, nie jestem Polakiem! Tak, nie cierpię PiS-u, bo to właśnie ci krawcy, którzy z uporem maniaka chcą mi szyć garnitury na nie moją, śląską miarę. Ja, Ślazak, chcę żyć w państwie, które mogę szanować. Najlepiej, aby było to państwo śląskie, ale jeśli o takim mogę tylko pomarzyć, to niech sobie tu będzie polskie, niemieckie, czeskie, chińskie nawet – byle na ten szacunek zasługiwało. PiS-owskie nie zasługuje, choć (żeby mnie zaraz nie zwyzywano od zwolenników PO),

politycznymi zakusami. Ale boję się, że w państwie PiS-owskim za samo deklarowanie narodowości śląskiej mogą mnie zaczął prześladować. No bo przecież Polska dla Polaków! Wojska Obrony Terytorialnej pewnie się do tego palą, bo bóg, honor, ojczyzna. A bóg ich się pewnie ucieszy, jak w imię honoru spuszczą łomot komuś, kto nie utożsamia się z tą ojczyzną. Cóż jednak pocznę, że ja mam swoją, inną, śląską ojczyznę? Nie gorszą, niż polska, nie lepszą od polskiej, po prostu inną. I wiem, że jeśli ta ojczyzna ma przetrwać, to my nie możemy na Wilijo jeść barszczu, nie możemy przebrać się w te polskie an-

cugi, tylko przy swoim trwać. Jak ci Szkoci, któryc od Anglika od razu odróżnisz, po ich kiecce kiltem zwanej. Wie taki Szkot doskonale, że jego kilt średniowieczny jest w XXI wieku przeżytkiem, ale wie też, że to element jego tożsamości. Jeśli się tej tożsamości kawałek po kawałku wyrzeknie, choćby od kiltu zaczynając, gdy zapomni swojego języka, to już niczym od Anglika różnił się nie będzie. Dlatego o każdy kawałek własnej tożsamości, własnej odrębności dba, jakby to o niepodległość chodziło. I my musimy tak samo! Trwać przy naszych zwyczajach, przy naszej godce. Spominać se jom, bilidować się wy nij. A to je coroz trudnij. Je taki Adrian (niych jego miano bydzie przepomniane), kiero rod robi za szpeca ód naszyj godki. Pora dni nazod wciep do interneca filmiki, ze swojimi propozycjami powinszowań na Gody po ślůnsku. Chneda wszyjski napoczynajom sie tak samo: „Nojlepsze życzynia”… Jerombool, po ślůnsku to idzie życzać gelt, ale niy życzać (abo życzyć) na Goody abo gyburstag. We noszyj godce sie winszuje niy życzo/życzy! Wuż jo Wom winszują, coby żodnymu z Wos sie barszcz na Wiliji niy trefił. Cobyście pod krisbaumym mieli wdycki gryfne ślůnski Gody i cobyście wdycki spominali: Żaden Polak nie wyobraża sobie Wigilii bez barszczu. Kiej Wy, jak jo, tyż se niy poradzicie forsztelować Wilije ze barszczym, tuż (zaś jak jo) Polokoma żeście niy som! Dariusz Dyrda

PISZE CÓRKA NACZELNEGO

J

estem ekspertem politycznym! Nie, żebym się nim czuła, ale najwyraźniej inni mnie za takiego uważają. Kiedy ktoś w Anglii usłyszy, że jestem z Polski od razu pyta, o co temu „Kasinsky’emu” z tym wsadzaniem sędziów do więzień chodzi. Kiedy przyjadę z Anglii na parę dni do Polski, znajomi i krewni wypytują mnie, jak Anglicy wyobrażają sobie Brexit, czy naprawdę wierzą, że będzie to dla nich dobre, i czy po Brexicie nie będę musiała do Polski wracać. A mnie w Liverpoolu bardziej interesuje knajpka, w której zaczynali Beatlesi, Brexit zaś mi prawdę powiedziawszy zwisa, bo jak mawia ojciec – mając pewnie rację - ja jestem powsinoga, nosi mną po świecie jak Żydem po pustym sklepie, i po prawdzie ani w Anglii, ani na Śląsku nie zamierzam siedzieć po kres dni swoich. Tyle jest pięknych lądów do odkrycia. Może na czas jakiś osiądę w Nowej Zelandii, może w Brazylii, może na norweskich fiordach. Pracy się nie boję, wszędzie ją znajdę, a mam coś w sobie z tych Biegunów, którzy stali się tytułem powieści Olgi Tokarczuk. Trzeba biec, ciągle biec, żeby złe nas nie dopadło. Na razie jestem trochę osiadła, bo muszę w Liverpo-

Czekając na Dzieciontko olu studia skończyć, ale potem, komu w drogę temu czas. Dla ojca mego Dariusza najważniejszym miejscem na świecie jest Śląsk, jest tego świata pępkiem i może nawet wie-

mu, z musztardą, cebulą a nawet wędzonką też, ale wy wiecie, jaki to problem dostać tu kiszonego ogórka?!? Albo kiszoną kapustę, bo ja roladę lubię właśnie z kiszoną białą zasmażaną, a nie z modrą. I tak,

niały. Za wyjątkiem Anglii – w tym przypadku lepiej, by państwo istniało, a przestała istnieć jego kuchnia. Świat na tym nie straci, a Anglicy mogą tylko zyskać. Wszak powszechnie się mówi (a Francu-

Dla mnie śląskość się zawiera w kuchni śląskiej, tak jak amerykańskość w tym steku a japońskość w sushi, zaś włoskość w spaghetti i pizzy. Narody i państwa mogą dla mnie nie istnieć, byle ich kuchnie istniały. Za wyjątkiem Anglii – w tym przypadku lepiej, by państwo istniało, a przestała istnieć jego kuchnia. Świat na tym nie straci, a Anglicy mogą tylko zyskać rzy, że to tu, w miejscu hołdy w Murckach miał miejsce prawybuch, wielki Bing Bang, i to z tych Murcek wszechświat rozlał się na wszystkie strony. Albo z Radzionkowa. Ale dla mnie mój świat jest tam, gdzie mi dobrze, i wcale to dla mnie wyrzekania się śląskości nie oznacza. Chociaż ile się to trzeba nakombinować, w takiej Anglii czy USA, żeby sobie zwykłą roladę zrobić. Z wołowiną nie ma proble-

tej kulinarnej śląskości mi brakuje, bo ja nowe smaki lubię, zakochałam się choćby w sushi czy amerykańskim steku, ale to jeszcze nie znaczy, że chcę się dla niego wyrzec rolady czy karminadla. Dla mnie śląskość się zawiera w kuchni śląskiej, tak jak amerykańskość w tym steku a japońskość w sushi, zaś włoskość w spaghetti i pizzy. Narody i państwa mogą dla mnie nie istnieć, byle ich kuchnie ist-

zi najbardziej), że Anglicy po to kolejne kraje podbijali, żeby poza swoją ojczyzną znaleźć nareszcie coś smacznego do jedzenia. Na ile Anglię przez ostatnie dwa lata zdążyłam poznać, to opinia ta jest jak najbardziej prawdziwa. Święta, Gody, Christmas, bardzo się zunifikowały i na ulicy nie wyglądają wcale inaczej w Polsce, na Śląsku, w Anglii czy w Nowym Jorku. A mnie to boli. Patrzę na przy-

kład na zdjęcia z tyskiego jarmarku, gdzie na samym środku, koło choinki, stoją sanie z reniferem. Oszustwo – chcę krzyczeć. Kłamstwo – chcę wołać. Od dzieciństwa wiem, ze w Tychach gyszynków nie przynosi pod choinkę żaden święty Mikołaj, bo on już był 6 grudnia, tylko Dzieciontko. Mnie przynosiło Dzieciontko i teraz nie wiem sama, czy ten podstępny i większy, więc zapewne silniejszy Mikołaj je przegnał, by zająć jego miejsce, czy też prezenty dalej nosi Dzieciontko, a tylko ludzie zindoktrynowani przez amerykańskie filmy uwierzyli, że ten czerwony pampoń, pokrzykujący Ho-ho-ho-ho, jakby sobie właśnie duży palec u nogi złamał. Wiem już na pewno, że gyszynków pod choinkę nie kładą rodzice, bo w Anglii ich ze mną nie ma, a ja zawsze 24 grudnia wieczorem coś pod nim znajduję! I jedno mogę tacie obiecać. Gdziekolwiek na naszej planecie nie zamieszkam, jeśli będę miała dzieci, prezenty przynosiło im będzie pod krisbaum Dzieciontko! A z Mikołajem to co najwyżej mogę iść w Pasterkę na drinka. Jak znam życie, to wbrew opowieściom o jego hojności, powie, że dopiero co z Polski przyleciał, roboty sobie jeszcze nie znalazł - więc będę musiała mu tego drinka postawić. Zosia Dyrda


20

nr 12/2019 r.

Książka, na którą wielu z naszych Czytelników długo czekało – już jest. Już ją wysyłamy, rozwozimy po Śląsku. Jeśli zgłosicie się do nas, chętnie zorganizujemy u Was wieczór autorski, NA KTÓRYM Gott mit Uns będzie po promocyjnych cenach.

To sie werci poczytać: Opowieści o śląskiej historii (wcale nie dla dzieci) Jana Lubosa, to kilkanaście gawęd o naszych dziejach, od średniowiecza po czasy współczesne. Oparta o mało znane dokumenty i doskonałą ich analizę. Dzięki niej można lepiej zrozumieć śląskie dzieje, ale i Śląsk dzisiejszy. 124 strony, format A-5, cena 20 zł.

Ksiůnżka ślůnsko – nojlepszy gĕszynk pod krisbaum! Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Richtig Gryfno Godka”? „Gott mit Uns”? „Asty Kasztana”? Eli ni mosz, terozki festelno szansa kupić je blank tanio. W księgarni komplet tych książek kosztuje średnio około 155 zł. U nas – razem z kosztami wysyłki – wydasz na nie jedynie !!! 120 złotych!!! Ale możesz je oczywiście kupić także osobno. Koszt przesyłki – 9 złotych. W przypadku zamówienia powyżej 100 zł – przesyłka gratis. Można zamówić internetowo: megapres@interia.pl lub telefonicznie: 501-411-994. Można też zamówić, wpłacając należność na konto: 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Prosimy przy zamówieniu podawać numer telefonu kontaktowego. Instytut Ślůnskij Godki 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53

„Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego – to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron, format A-4, cena 60 zł.

„Asty Kasztana, Ginter Pierończyk – „opowieści o ląsku niewymyślonym”, to autentyczna saga rodziny z katowickiego Załęża. Jak się żyło w Katowicach śląskim pokoleniom? Historia przeplatana nie tylko zabawnymi anegdotami , ale też tragicznymi wspomnieniami i pięknami zdjęciami z prywatnych zbiorów. 92 strony, formak A-5. Cena 15 zł.

„Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyrdy – to jedyny podręcznik języka śląskiego. W 15 czytankach znajdziemy kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, a pod każdą czytanką autor wyjaśnia najważniejsze różnice między śląskim a polskim. Wszystko to uzupełnione świetnym słownikiem polsko-śląskim i śląsko-polskim. 236 stron, format A-5. Cena 29 zł.

„Gott mit Uns - ostatni żołnierze” Mariana Kulika. To wspomnienia ostatnich Ślązaków, służących w armii III Rzeszy. Stare opy spominajom przedwojenno Polska, służba przy wojsko i to, co sie sam dzioło, kiej przīszły Poloki a Rusy. Fascynująca lektura. 240 stron, format A-5, Cena 29 zł.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.