S4s 04 ost caly standard

Page 1

Lublin Nr 4 Marzec 2010 r. czasopismo studenckie ISSN 2081-0326 gazeta bezpłatna

Wojna kulturalna

Co w numerze:

Dzień Kobiet Lekcja pierwsza: Nie zapomnieć! Str. 4 i 5.

Fot. Krystian Paździor

Ostatnie dni działalności Chatki Żaka upłynęły pod znakiem konfliktów i zmian osobowych zarządu. Najpierw został zwolniony dyscyplinarnie zastępca kierownika Szymon Pietrasiewicz, w kilka dni potem sam kierownik Arnold Deć podał się do dymisji. – Konflikt merytoryczny między mną a przełożonym przerodził się w konflikt personalny – mówi Szymon Pietrasiewicz. – Mieliśmy różne idee dotyczące projektu teatralnego, zakładającego warsztaty dla studentów. Koszt tego projektu to ponad 80 tys. zł, połowę miała wystawić Chatka Żaka, nie wiem skąd Deć chciał wziąć te pieniądze. To za dużo jak na realia finansowe ACK. Pietrasiewicz został zwolniony dyscyplinarnie 21. lutego. – Nie rozumiem powodów mojego zwolnienia. Dowiedziałem się, że przekroczyłem swoje kompetencje, np. wydając bez upoważnienia klucze studentom. Nie otrzymałem wcześniej żadnych upomnień w tej sprawie – mówi Pietrasiewicz.

W obronie Pietrasiewicza stanęło wiele osób z Lubelskiego świata kultury. – Wystosowaliśmy list protestacyjny przeciwko zwolnieniu Szymona, od tygodnia czekamy na odzew – mówi Piotr Brożek, jeden z inicjatorów akcji. – Podpisałem się pod listem, bo w moim przekonaniu nie powinno dochodzić do takich sytuacji. Tak się nie robi, nie zwalnia się człowieka z dnia na dzień – mówi Rafał „Koza” Koziński, lubelski animator kultury. – Szymon jest człowiekiem pełnym energii, ale również bardzo specyficznym, trudnym w obsłudze. Myślę, że to mogło być przyczyną konfliktu – dodaje. Pod listem podpisało się kilkaset osób. Sprawę tę w następujący sposób komentuje były kierownik Arnold Deć – Szymonowi z czasem zaczęło się wydawać, że to on rządzi w chatce. Należy pamiętać, że to mi zaufano i to mój projekt miał być realizowany. Szanuję jego niezależność i pomysłowość, ale w pracy ciągle był moim podwładnym. Rozmawiałem z nim wiele

razy na temat jego zachowania. Jeśli chodzi zaś o samo zwolnienie, to jest to decyzja rektora UMCS prof. Andrzeja Dąbrowskiego. Kilka dni po tych wydarzeniach, Arnold Deć podał się do dymisji. – Moja rezgynacja nie ma nic wspólnego z Pietrasiewiczem. Odebrano mi moje statutowe przywileje, wynikające z pełnienia funkcji kierownika ACK Chatka Żaka. W związku z tym nie mogłem dalej realizować powierzonego mi zadania – mówi. – Nie było żadnego cofnięcia pełnomocnictw kierownikowi ACK. Po prostu pan Deć nie zapoznał się z przepisami zewnętrznymi w sposób dostateczny i nie wystąpił do rektora z podaniem o ich przyznanie – mówi Katarzyna Mieczkowska-Czerniak, rzecznik prasowy UMCS.

Mariusz Basaj Krystian Paździor

Str. 6.

Rozmowa z Kamilem Durczokiem, redaktorem naczelnym „Faktów” TVN

Nie wierzę politykom! S4S: Pytam pana, jako dziennikarza, obserwatora, ale przede wszystkim, jako obywatela – czy po ponad dwóch latach rządów PO czuje się Pan oszukany? Kamil Durczok: (Śmiech)

Fot. Paweł Polkowski

Legendy polskiej muzyki: Armia, Apteka czy The Bill. Tuż obok nich młode kapele, takie jak Plagyat czy Totalizator. Ostre punkrockowe granie w ACK Chatka Żaka

domość, podejrzewam, taką samą jak politycy Platformy w czasie kampanii, że to jest premia za odsunięcie od władzy PiS-u.

Nie myślę tu o wierze w Irlandię. Może wierzył Pan w normalność? Ja się czuję… rozczarowany. Z potężnie, brzmiących planów reform; od ustrojowych, przez gospodarcze, ekonomiczne podatkowe, zrobiła się polska wersja polityki reaktywnej. Jest bodziec – jest reakcja. Nie ma bodźca – administrujemy. To jest coś, co mnie zdumiewa, dlatego, że premier w listopadowym wywiadzie dla „Polityki”, wykładający swoje kredo rządzenia jako: „Mądre reagowanie na sytuację otoczenia”, przekreśla to wszystko, co Platforma mówiła w kampanii wyborczej. Z drugiej strony nie czuje się jednak rozczarowany ani zawiedziony, dlatego, że ja nie wierzę politykom.

Nie myśli Pan, że po prostu, przeliczyli się ze swoimi umiejętnościami rządzenia? Kiedyś Aleksander Kwaśniewski powiedział o trzech etapach rządzenia w historii każdego rządu. Pierwszy, to kiedy wszystko jest czarnobiałe, a poprzednicy to idioci, więc trzeba dorwać się do władzy i zacząć ją sprawować. Drugi, to gdy okazuje się, że wszystko nie jest tak łatwe, jak to wyglądało w opozycji. Trzeba się ugiąć i zweryfikować zerojedynkowe sądy. Trzeci, gdy wszystkiemu winne są media i opozycja. Myślę, że ekipa Tuska jest na tym drugim etapie. Do trzeciego jeszcze nie przeszła, aczkolwiek głosy narzekania na media, które dochodzą coraz mocniej z klubu PO, świadczą o tym, że ten trzeci etap jest blisko.

Mam pełną świadomość, że mądrze i rozsądnie brzmiące hasła zgłaszane przez PO w kampanii wyborczej, w zasadniczej części były hasłami. W tym sensie nie zdumiewa mnie dzisiaj ich nie realizowanie. Nie otwieram szeroko oczu i nie mówię: „ale mnie załatwili”. Mam jednak świa-

Premier Tusk i Platforma, otrzymali od społeczeństwa wielki kredyt zaufania. Od Okrągłego Stołu, nie było tak pozytywnego zrywu. Czas mija, a to poparcie jest nadal bardzo wysokie. Dlaczego? To Bardzo proste. Bo nadal jest PiS, bo nadal jest Kaczyński. (dok. na str. C)

S4S poleca: Z kuponem poniżej placisz połowę.


B

nr 4 Marzec 2010

Sonda S4S

Pod górę wielkim trudem, ale się udało! Kolejny numer naszego czasopisma jest w Waszych rękach. Przepraszamy za opóźnienie, ale – jak zwykle – na przeszkodzie stanęły nam finanse. Nie ukrywam, że jest nam ciężko, ale dalej walczymy i mamy nadzieję, że przyniesie to efekt i będziemy mogli nadal realizować się w dziennikarstwie. Cała nasza redakcja włączyła się w organizowanie ogólnopolskiej akcji Motoserce, która odbędzie się 10 kwietnia tego roku. Akcja skie-rowana jest do wszystkich, którzy chcą oddać krew. Głównym organizatorem tego przedsięwzięcia jest Kongres Polskich Klubów Motocyklowych, a w naszym mieście klub mo-

Z

tocyklowy Road Runners MC. Zdradzę tylko tyle, że przewidzianych jest mnóstwo atrakcji, w tym koncert zespołu ACID DRINKERS.. Zapraszamy do odwiedzenia strony www.motoserce.pl W kwietniu będzie o tym głośno. Liczę, że ten numer Was zaciekawi i każdy znajdzie coś dla siebie. Z okazji Dnia Kobiet, życzę koleżankom redakcyjnym, studentkom oraz wszystkim paniom, dużo radości na co dzień – oby to święto trwało nie tyko jeden dzień. Pozdrawiam.

Gdzie chciałabyś być zabrana w Dniu Kobiet?

REKLAMA

Pytanie (z tytułu) pół żartem pół serio. Lecz w jakimś sensie odzwierciedla ideę naszej działalności. Co konkretnie oznacza tytułowy skrót? Wojewódzki Klub Techniki i Racjonalizacji (WKTiR) dla przeciętnego Żaka – wróć!!! dla większości studentów nic nie mówiący skrót, a szkoda. W stowarzyszeniu (bo taka jest nasza forma prawna) zajmujemy się szeroko pojętymi szkoleniami. A dlaczego dla Studenta? Doskonale wiemy, że ideałem większości pracodawców jest 25 letni absolwent studiów wyższych, znający przynajmniej dwa języki obce, z kilkuletnim doświadczeniem w branży. Warunki nie do spełnienia, ale..., czemu nie dążyć do przekroczenia tej granicy? Pamiętajmy, że każdy ma prawo, ba! obowiązek decydować o swojej edukacji. Biorąc przykład tak bardzo lubianego Pana Kowalskiego. Czy on wie co będzie chciał robić po studiach? Jestem pewna w 99%, że nie!!! Co więcej, w zawodzie wyuczonym będzie pracować 10-20% absolwentów. WKTiR stara się wyjść naprzeciw potrzebom rynku. Jak? Organizując szereg szkoleń pozwalających zdobyć wiedzę teoretyczną i praktyczną w bardzo szerokim zakresie, np. kurs kierowców wózków jezdniowych, po którym jest możliwość otrzymania zaświadczenia po angielsku (oferta promocyjna dla Studentów). Proponujemy również kursy na urządzenia takie jak: podesty, żurawie przenośnych HDS, suwnice, wciągarki i wciągniki. Przy współpracy z Wyższą Inżynierską Szkołą Bezpieczeństwa i Organizacji Pracy w Radomiu organizujemy studia podyplomowe BEZPIECZEŃSTWO I HIGIENA PRACY. Adresowane one są do absolwentów szkół wyższych, któ-

rzy chcą zdobyć nowe kwalifikacje zawodowe (możliwość pokrycia kosztów przez Urzędy Pracy). Aktualnie na topie jest szkolenie z zakresu AUTOPREZENTACJI, którego głównym celem jest nabycie umiejętności prezentowania siebie jak również kształtowania swojego wizerunku, by inni postrzegali nas w pozytywny sposób. Pomysł na biznes, czyli założenie własnej działalności gospodarczej może okazać się sposobem na uzyskiwanie stałych dochodów. Niestety, własna firma potrzebuje na start zastrzyku gotówki. Przyjdź, a podpowiemy jak uruchomić własny biznes oraz jakie przeszkody pokonać, aby pozyskać fundusze unijne. To jednak nie wszystko. WKTiR jest w stanie zorganizować każdy kurs i szkolenie. Wystarczy tylko podać konkretny temat, utworzyć kilkunastoosobową grupę chętnych ...i gotowe! W obecnych realiach magister, inżynier a nawet mgr inż. przed nazwiskiem nie są wystarczające, aby znaleźć satysfakcjonującą pracę. Wspomniany już wyżej Kowalski, czy studiuje dziennie, wieczorowo czy zaocznie, jak każdy człowiek, ma swoje potrzeby. Nie zawsze je może zaspokoić z kieszonkowego od rodziców lub zamożnej babci. Jaka może być na to recepta? Zainwestuj w siebie!!! Idź do przodu!!! Przyjdź na szkolenia! Niezbędne informacje można uzyskać na stronie internetowej www.wktir.pl oraz w naszej siedzibie przy ul. Szewskiej 4 w Lublinie.

Beata Ostrowska, III rok prawa UMCS „W tym dniu chciałabym odwiedzić Teatr Muzyczny i obejrzeć „Skrzypka na dachu”. Następnie zjeść wyśmienitą kolację przy blasku świec w eleganckiej restauracji z ukochana osobą. Standardowo ale jako romantyczka właśnie o tym marzę.”

Magdalena Kutera, I rok ekonomii UMCS „Dzień Kobiet to okazja by wspólnie z chłopakiem rozerwać się tylko i wyłącznie według mojego planu działania. Trafilibyśmy do centrum handlowego. Tego dni atrakcji zapewne by nie brakowało. Może przy okazji jakieś zakupy na ewentualnych wyprzedażach?”

REDAKTOR NACZELNY: Paweł Polkowski ZASTĘPCA REDAKTORA NACZELNEGO DS.WYDANIA: Emil Pielecki SEKRETARZE REDAKCJI: Magdalena Osypiuk, Krystian Paździor RADA PROGRAMOWA: Paweł Chromcewicz, Piotr Wawrzeński, Tomasz Rakowski DYREKTOR DS. PROMOCJI I ROZWOJU: Michał Gajo DYREKTOR DS. REKLAMY: Krystian Mokijewski, tel. 515 554 931, e-mail: reklama@s4s.org.pl FOTOREPORTER: Maciek Krynica, Krystian Paździor ARTYSTA OD RYSUNKÓW: Paweł Cajgner DZIENNIKARZE: Kamila Więckowska, Paweł Wiater, Aleksandra Chruścik, Michał Chrzanowski, Lila Borhulewicz, Marek Pankiewicz, Bartosz Staszewski, Marzena Kondera, Mariusz Basaj, Grzegorz Myślicki, Karolina Bojarczuk, Bartosz Orłowski, Ewelina Lepionko, Dominika Osypanko, Alena Dubinina, Sandra Michalewska, Anna Mołodowiec, Krzysztof Bociurski, Grzegorz Chmielewski, Kacper Sulowski, Roman Wróbel, Anna Gajda, Magdalena Batóg, Barbara Mazurek, Magdalena Bednarz, Elżbieta Wolska, Ewa Gładzikowska, Michał Mazik, Damian Zakrzewski, Kamila Kruk, Jakub Kwiatkowski, Ewelina Małek, Kamil Lewsko STRONA INTERNETOWA: www.s4s.org.pl WYDAWCA: Agencja Reklamowa ATL Polska, ul. Romera 24/24, 20-487 Lublin, tel. (081) 427 60 18, e-mail: info@atlpolska.com DRUK: Media Regionalne KOLPORTAŻ: MM Lublin SKŁAD I ŁAMANIE: Krystian Paździor

12 marca( piątek), godz. 18. Warsztaty Kultury, ul. Popiełuszki 5 Performance Proces. Projekcja video “Sztuka performance z Serbii” Wstęp wolny

12-28 marca. ACK „Chatka Żaka” Studenckie Konfrontacje Filmowe. Bilet: 15 zł; Karnet: 120 zł 21 marca(niedziela), godz. 17. ACK „Chatka Żaka” Ustawka kabaretowa: Jurki i Słuchajcie Bilety: 20/25 zł Teatr Centralny: 12 marca( piątek), godz. 19. d&a dance action - Daleko od ciała 13 marca( sobota), godz. 19. Lubelski Teatr Tańca – Kosmos 19 marca(piątek), godz. 19. Teatr Maat Projekt - Król Olch – premiera 22-23 marca( poniedziałek-wtorek), godz. 19. Scena Prapremier InVitro "Ostatni taki ojciec" 26-28 marca( piątek-niedziela), godz. 19. neTTheatre i Grupa Coincidentia „Turandot” 29 marca( poniedziałek), godz. 19. Scena Prapremier InVitro: Zły Miejsce wszystkich projekcji: Art Studio ACK "Chatka Żaka" Bilety: 10 pln (studenckie) i 20 pln - do kupienia w kasie Centrum Kultury Rezerwacja biletów: tel.: 081 53 603 21 Wystawy 26 lutego-12 marca. Galeria Biała, ul. Narutowicza 32 Biała Historia 1985-2010. 25 lat Galerii Białej – wystawa. 5-26 marca. Galeria Biała Ilona Oszust: You can dance II ̶ wystawa grafiki. Wstęp na obydwie wystawy wolny. Poezja

Małgorzata Dyś

Gdzie zabrałbyś dziewczyne w Dniu Kobiet? Paweł Nieścierowicz, I rok prawa UMCS „Zabrałbym ją do kina, najprawdopodobniej na „Avatara”. Byłoby miło.”

Redakcja ul.Szewska 4, 20-086 Lublin tel. 507 514 889, e-mail: redakcja@s4s.org.pl NAKŁAD: 25.000 egz.

Teatr i film

14 marca(niedziela), godz. 19. Art. Studio ACK „Chatka Żaka” Olena Leonenko – Jesienin Reż.: Józef Opalski Bilety: 30 i 40 złotych do nabycia w Kasie Centrum Kultury, ul. Narutowicza 32 Rezerwacja biletów: tel.: 081 53 603 21

Paweł Polkowski Redaktor Naczelny

Czy Wiesz Kiedy Trenować i Rozwijać się?

Students4Students poleca:

To miejse czeka na Twoja reklamę!

10-11 marca. Wojewódzki Ośrodek Kultury w Lublinie, ul. Dolna Panny Marii 3 Ogólnopolski Konkurs Recytatorski Poezji i Prozy Ukraińskiej. Polsko-Ukraińskie Spotkania Mistrzów Słowa. Turniej Wojewódzki w Lublinie Warunkiem udziału jest przygotowanie repertuaru z zakresu literatury ukraińskiej w języku polskim lub ukraińskim. Konkurs odbywa się w formie trzech Turniejów: - Turniej Recytatorski (kategorie – młodzież szkół gimnazjalnych, młodzież szkół ponadgimnazjalnych, dorośli) - Turniej Poezji Śpiewanej - Turniej Wywiedzionego ze Słowa 30 marca ( wtorek), godz. 18.30. ACK „Chatka Żaka” IV Poetycki Fight Club Gośćmi będą Anna Maria Goławska, Julia Fiedorczuk, Arkadiusz Rytelewski i Zbigniew Dmitroca. Na dużej scenie wystąpią zespoły Na Tak oraz Budyń i Sprawcy Rzepaku. Prowadzenie Adam Marczuk. Bilet 10 zł Koncerty 11 marca( czwartek), godz. 20. ACK „Chatka Żaka” Scena Muzyczna Ad Hoc prezentuje: Tylko Szybko i Ataknaprawdę. Wstęp wolny.

REKLAMA Zabawa w klubie Klubokawiarnia Archiwum zaprasza na niedzielne imprezy pod hasłem „Akademickie niedziele”. W każdą niedzielę przy rytmach muzycznego mixu wszechczasów integrują się studenci z lubelskich akademików. Dla spragnionych 2 razy open bar w ciągu nocy, konkursy z nagrodami i vouchery do wygrania. Bilety w przedsprzedaży kosztują 3 zł, na bramce 5 zł. Co czwartek imprezy pod hasłem „Archiwalia”! Muzyka z lat 70-90 wzbogacona o współczesne wersje tworzy klimat największej studenckiej imprezy klubowej w mieście. Bilet: 5 zł. W piatki imprezy „2 za 1” – w godz. 20.-22. kupując jedną „piankę” drugą dostajesz gratis”. Na zakończenie tygodnia „Sobotnia rozpusta” – najbardziej grzeszna impreza w mieście. Dla pań open bar w godzinach 21-24, po 24 panie zapłacą połowę ceny. Start o 21, koniec o 5. Bilet: 10 zł Opracowanie: Roman Wróbel


WYWIAD

nr 4 Marzec 2010

C

Dokończenie rozmowy z Kamilem Durczokiem ze str. A

Fakty mocno polityczne Tylko tyle? Nie. Ja mam wrażenie, że Donald Tusk jest całkiem niezłym premierem. Są cechy jego bycia liderem, które mi imponują: spokój, jaki ma w sobie, zwarta, logiczna argumentacja. Nie jestem aż tak cyniczny, żeby zastanawiać się, czy dobre radzenie sobie z kryzysem jest wynikiem ich lenistwa i nic nie robienia, krótko mówiąc: mieli szczęście, bo się obijali i nie zdążyli nic spieprzyć, czy też tego, że widzieli co robić. Nie musze się nad tym zastanawiać, bo mam komfort życia w kraju, który radzi sobie z kryzysem bardzo dobrze. Jeśli mam do niego pretensje, to przede wszystkim o niezrealizowane, duże reformy ustrojowe. Mam na myśli likwidację Senatu, poważną redukcję liczby posłów… Nawet nie dlatego, że Senatu nie znieśli, a Sejmu nie zmniejszyli. Wcale nie sądzę, aby lepsze prawo powstawało w głowach 250 średnio douczonych polityków, niż 460 średnio douczonych polityków. Moim zdaniem nie ma żadnej różnicy. Natomiast, mam pretensję, że zaczynali tę dyskusję, wiedząc, że nic z tego nie wyjdzie. To będzie obciążało premiera, tak, jak będzie obciążała Donalda Tuska sytuacja w służbie zdrowia. Nie można wiecznie tłumaczyć, ze nie można zreformować, bo prezydent wetuje. Podsumowując: myślę, że to premia za PiS, całkiem zręczna metoda na komunikowanie się ze społeczeństwem, policzalna liczba sukcesów… A PR ? Może bez tego nie ma dobrej, skutecznej polityki? To po pierwsze. PR może być czarny, może być biały, taki, albo inny. Jarosław Kaczyński, PR również używał, tylko w innym stopniu. Kolejnymi aferami, kłótniami, przykrywał kolejne afery, które się za nim ciągnęły. To taka metoda gaszenia pożaru benzyną. To też jest polityka, to też jest PR. Wydaje mi się, że to zbyt proste, pisowskie tłumaczenie. Dzisiaj nie ma władzy bez PR-u i nie ma umiejętnego komunikowania się władzy z obywatelem. W tym sensie, co to w ogóle za zarzut? Nie zgadzam się. Czy nie jest tak, że premier jest managerem i to jego decyzja, na jego odpowiedzialność? Oczywiście, że tak. Wynajętym przez ludzi, na pewien czas – klasyczny kontrakt menedżerski. Jak ludzie zechcą, to mu podziękują. Jak pan myśli, czy poseł Janusz Palikot zmienił klasyczne rozumienie słowa „polityk”? Powoli mija mi złość na Palikota, może dlatego, że już przywykłem. Przyzwyczaiłem się też do tego, że ma, albo zagorzałych wrogów, albo zdeklarowanych przeciwników… (śmiech). Podobno w przejęzyczeniach wychodzą ukryte pragnienia. Oczywiście, chodziło mi o zagorzałych fanów, którzy po każdej rozmowie z nim, obrzucają mnie łajnem w mailach, każąc, żebym mu dał spokój. Mam z nim problem, bo ja go w ogóle lubię. Jest to jeden z tych ludzi, których nie lubi tylko PiS. To jest erudyta, oczytany facet, kapitalny gawędziarz, ktoś z kim się łapie szybki kontakt. Ma jednak kilka wad, nad którymi dziennikarz nie może przejść do porządku dziennego. Pierwsza polega na tym, że psuje politykę. Wprowadza do niej obyczaje z kabaretu, groteski, czyli czegoś, co w polityce jest najmniej potrzebne. Uzasadnia to, w równie brawurowy sposób, ale psuje obyczaje. Obniża standardy. Poza tym, mam wrażenie, że jak każdy, kto zaczyna być medialny, rozpoznawany, jest facetem, który bardzo to polubił. Samo w sobie to nie grzech. Każdy z nas, dziennikarzy, to przechodził. Lubiłem jak ludzie na ulicy, reagowali na moje programy, gratulowali… Jednak kiedyś powinno się wyjść z tej choroby popularności. W jednym z wywiadów powiedział mi to wprost. Na zarzut, że tabloidyzuje politykę, odpowiedział: „A wie pan jak bardzo wzrosła moja rozpoznawalność?”. W ten sposób zdradził, że to był cel sam w sobie. Ja rozumiem, ze przez większą rozpoznawalność, polityk może być bardziej skuteczny, ale trzeba

REKLAMA

sobie zadać pytanie – po co się jest w polityce?. Trzeci element, który powoduje, że mam problem z posłem Palikotem, wynika z tego, że wchodził do Sejmu z konkretnymi obietnicami. On zaprzecza, gdy zaczyna się go dokładnie rozliczać, jednak niewiele z nich stało się faktem. Widać, że błaznowanie, ukochał sobie znacznie bardziej, niż solidną harówkę, bez blasku fleszy, w komisji „Przyjazne Państwo”– i to mnie wkurza. Uważam to za wypięcie się na wyborców. Pomimo wszystko, spełnia bardzo pożyteczną rolę. On kapitalnie spuszcza powietrze z PiS-u. Przekłuwa ten balon próżności, z lubością patrząc jak miotają się od ściany do ściany, rzucając obelgami i zarzekając się, że już nigdy, nigdzie z nim nie usiądą – to jest fajne. Strącanie polityków z piedestału jest w ogóle kapitalnym zajęciem. Oni są tak napuszeni, i tak ważni, że to bardzo pożyteczne. Mam więc z Palikotem problem. Z jednej strony go lubię, jednak z drugiej widzę, że robi dużo złego. Kiedyś nazwałem go „Dodą polskiej polityki”. To chyba było za surowe, więc cofam tę „Dodę”. Zostawmy politykę i przejdźmy do kolejnej pana pasji – mediów. Całkiem niedawno zostały przyznane nagrody „Grand Press 2009”. Czy podobnie rozdzieliłby Pan głosy? Być może, ale nie to jest najważniejsze. Ja, bronię tej nagrody przed atakami. W tym roku, one się znów pojawiły, tym razem ze strony Super Expresu. Kij zawsze się znajdzie. Tym razem chodziło o to, że Tomek (Tomasz Lis – przyp. red.) dostaje ją po raz trzeci, w związku z czym, ona przestaje mieć sens, bo kręci się wokół tych samych osób. A to jest jedyna nagroda, którą środowisko przyznaje w całkowicie transparentny, jasny sposób. Widać, kto, na kogo oddał głos, jak te głosy się zsumowały, i kto jest laureatem. Niestety, przestałem czytać „Pressa”. Ta gazeta jest dla mnie wielkim rozczarowaniem. Nie chodzi nawet tylko o to, że chlasta moje środowisko i mnie także – przyzwyczaiłem się do tego. „Press” stał się tytułem… jakby to najdelikatniej ująć, żeby to nie był atak personalny… Dziennikarze, którzy piszą o dziennikarzach, którzy pouczają ich jak powinni pracować, jakie standardy trzymać, sami powinni te standardy prezentować. Rozmawiam często, a raczej rozmawiałem, bo od pewnego czasu nie mam na to ochoty, z dziennikarzami „Pressa”. Brak warsztatu., brak profesjonalizmu, przyjęta teza udowadniana na siłę, nie czyni dla mnie tego pisma głosem środowiska. Gdzie, według pana, przebiega granica dziennikarskiej apolityczności? Bezczelnie i z pewnym zarozumialstwem powiem, że na granicy zdrowego rozsądku. Jeśli, chwilowo, przekracza go ugrupowanie X, to dostaje mu się bardziej, jeżeli Y, to właśnie temu ugrupowaniu. Tak się składa, że od kilku lat, monopol na przekraczanie granicy zdrowego rozsądku, a przy okazji śmieszności, ma jedno ugrupowanie. Nic dziwnego, że ma średnią prasę, i to nawet nie o mnie chodzi. Tak, gdzieś w tym miejscu…ja uważam, że polityka dzieli się na mądrą i głupią, a nie na barwy, takie, czy inne. Wierzę, że mi tak zostanie. Jeśli będę widział, że ktoś wykorzystuje politykę, do tego, do czego ona faktycznie służy – czyli poprawiania ludzkiego losu, to będę mu kibicował bardziej, niż komuś kto stosuje ją do gierek i traktuje jak wielką szachownicę. Pierwsze doświadczenia, jako dziennikarz telewizyjny, zdobywał Pan w TVP. Jak Pan wspomina pracę przy Woronicza? Po odejściu z TVP obiecałem sobie, że albo dobrze, albo wcale. Chcę pamiętać te zdarzenia, te programy, które uważam za wartościowe. Chcę pamiętać ludzi, choć jest to malejąca grupa, wkładali w tę robotę całe swoje serce, pasję, życie. To o czym nie

chcę mówić, objęła szybka amnezja. Widzi pan receptę na problemy telewizji publicznej? Odchudzić? Zlikwidować? Problem z TVP polega na tym, że nikt nie zdefiniował jej misji. Nie chodzi o misję zapisaną w ustawie, ale oto, czym ma być ta firma. Tak, jak w fabryce, właściciel musi powiedzieć, czy produkujemy tanią masówkę, czy towar ekskluzywny. Telewizja publiczna musi się zdecydować. Czy ma być, siłą rzeczy, mającą ograniczony udział w rynku stacją, propagującą wszystko, co najlepsze w dziennikarstwie, czy trochę gorszą, bo państwową kopią TVN-u, Polsatu? Ten model bankrutuje, i to widać. Dopóki, ktoś nie napisze misji, dopóty będzie upadała, tak jak upada. Ja wiedziałbym, co zrobić, ale nie mam z kim o tym rozmawiać. Telewizja publiczna w Polsce, jest w takim kształcie, że bez porozumienia polityków nie da się nic zrobić. Wszystko sprowadza się do tego, że nie ma jasno sprecyzowanego właściciela. Skoro „publiczna”, to my powinniśmy być właścicielami – absurd, nie ma takiego właściciela jak my. Czują się właścicielami politycy, a formalnie jest nim Minister Skarbu. To jest taki bajzel, że nie da się tego uporządkować. Jestem jednak daleki, od odsądzania każdego prezesa od czci i wiary, choć była tam masa przypadkowych ludzi. Kierować firmą, która zatrudnia 6 tysięcy ludzi, i ma 27 związków zawodowych, nie jest łatwo. Dzisiaj jest pan redaktorem naczelnym „Faktów”. Żeby kierować taką grupą indywidualności, trzeba mieć niekwestionowany autorytet. Jak to jest przewodzić ekipie gwiazd? I piękno, i straszno. To wielka frajda móc realizować swoje pomysłu w grupie, gdzie jest tyle indywidualności. To marzenie każdego dziennikarza. Po pierwsze, nie można im przeszkadzać. To są świetni ludzie, fachowcy, którzy wiedza, na czym ten biznes polega. Moim zadaniem jest raczej stworzenie im warunków, aby mogli realizować swoje pomysły. Dowodzenie w stylu wojskowym było dobre raczej na początku, kiedy oni też się uczyli. Teraz byłby to błąd w zarządzaniu. A lubi pan czasami uderzyć w stół? Czysty stół? (śmiech) Tak, oczywiście, jak każdy. Na szczęści nie mam zbyt wielu okazji. To ostateczność, a ja jej nie nadużywam. To, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami, niech zostanie tajemnicą. Niektóre sprawy jednak wychodzą… No, niestety. A wiadomo… Kto? (śmiech) Nie, nie wiadomo. Plotka głosi, że to świetnie wykreowana autopromocja… Drugi telefon, który odebrałem, właśnie tak brzmiał: „Świetnie to wymyśliłeś”. Ani nie świetnie, ani nie wymyśliłem. Myślę, że w mojej zawodowej karierze obyłoby się bez takiej promocji. Tylko ten, kto nic nie robi, nie popełnia błędów. Trzeba się tylko do nich przyznawać. Co pan czuje, siadając o 19 przed kamerą, wiedząc, że patrzy na pana kilka milionów ludzi? Mam poczucie absolutnego szczęścia… Szczęścia, że ich nie widzę. Gdybym zobaczył cztery miliony ludzi, to pewnie nie wydusiłbym słowa ze strachu. Najgorsza jest świadomość, że tam są żywi ludzie. Kamera to cudowne urządzenie. Jest czymś w ro-

Fot. Paweł Polkowski

dzaju filtra i choć mam świadomość, że jest tam mnóstwo ludzi, to pomaga mi się skupić na tym, co mam do przekazania. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł powiedzieć coś bez tremy do 40 tysięcy ludzi zgromadzonych na Stadionie Śląskim, a co dopiero 100 razy tyle? Ja czuje obecność widzów, kocham ich, ale wolę ich nie widzieć. Co może pan jeszcze zrobić jako dziennikarz? W tej chwili zaczynam się przestawiać na zarządzanie mediami, niż na samo dziennikarstwo. Chciałbym się realizować, jako facet, który umożliwia innym osiągnięcie tego stanu, który jest moim udziałem. Mam na myśli stan absolutnego spełnienia w pracy. A może program autorski? Żeby dziś prowadzić program autorski, musiałbym przestać zajmować się tym, czym się zajmuję. Tak jak Tomek Lis, przez cały tydzień musiałbym obserwować sytuację, dobierać gości, robić symulacje tematów i milion innych rzeczy, żeby raz w tygodniu produkować taką petardę, którą ludzie chcieliby oglądać. Zbyt dużą frajdę sprawia mi praca z tą ekipą w „Faktach”, żebym się wystawiał na niepewne i zajmował publicystyką. Co pan radzi młodym dziennikarzom, zaczynającym karierę? Jeśli przez pół roku będą odczuwali stan permanentnego szczęścia, w robocie, w której spędzają czternaście godzin na dobę, bez życia prywatnego, odsuwając na bok imprezy, to są na dobrej drodze do zrobienia dużej kariery w tym zawodzie. Kariera w tym zawodzie, polega na robieniu codziennie czegoś, co daje niesamowitego kopa i wielką radość. To chyba największe szczęście, jakie może spotkać dziennikarza – pracować i realizować się w zawodzie, który każdego dnia przynosi tyle bodźców. Jak ja startowałem, to był ściśle reglamentowany rynek. Wiedziałem, gdzie muszę pójść, żeby pracować, jako dziennikarz. Dziś macie w rękach potężne narzędzia. Macie Internet, w którym możecie robić telewizję, radio, gazetę – „cuda na kiju”. Limituje was jedynie wasza wyobraźnia. To cudowny stan dla dziennikarza. Oczywiście, w pewnym momencie pojawia się problem pieniędzy. Jednak muszę wam powiedzieć, że przychodząc do radia studenckiego – bo tak zaczynałem – też nie myślałem o pieniądzach. Zawsze są jakieś trudności. Ja w czasie studiów pracowałem w hurtowni serków – do dziś nie mogę patrzeć na serki pewnej marki… Dzięki temu mogłem zajmować się tym, co kocham. Słowo do studenta… Jest jedno słowo, które daje przepustkę do szczęśliwego życia. To słowo to „pasja”. Jeśli będziecie mieli pasję w tym, czym się zajmujecie, jeżeli będziecie mieli frajdę i fun, to znaczy, że będziecie spełnionymi ludźmi. Odniesiecie sukces, jakkolwiek by tego słowa nie tłumaczyć…

Rozmawiali Emil Pielecki i Paweł Polkowski


D

STUDIA

nr 4 Marzec 2010

Jesteś kobietą i nie wiesz jak przeżyć swoje święto bez ofiar w ludziach?

Jak zepsuć Dzień Kobiet 8 marca jest dniem wyjątkowym. Nie z powodu meczu i nie dlatego, bo umówiłeś się na browarka, w parku, z dawno (dwa tygodnie) nie widzianym kolegą. Jest to przede wszystkim Dzień Kobiet. Lekcja pierwsza: Nie zapomnieć. Jeśli to ci się uda, to już jest połowa sukcesu. A co zrobić, żeby sukces był pełny? Tradycyjnie Możesz pójść na łatwiznę i zorganizować coś zwyczajnego, nudnego, ale za to pewnego, bo wielokrotnie testowanego przez innych chłopaków. Do takich tradycyjnych atrakcji, serwowanych dziewczynie zaliczamy: wyjście do kina, restauracji, romantyczny spacer i kolację w domu. Jak mawiał klasyk – to oczywista oczywistość. Inna zaś, mniej znana osoba- pan Stefan z ul. Narutowicza, od lat powtarza, że „wszystko można łatwo spieprzyć”. Jeśli odniesiemy te cytaty do Dnia Kobiet, to obaj Panowie będą mieli rację. Żeby jaśniej objaśnić jasność artykułu stworzę postać Maćka – stereotypowego samca, którego cząstka jest w każdym z nas. Maciek, jak na przykładnego faceta przystało, chciał spędzić Dzień Kobiet ze swoja lubą. Wybrał wariant tradycyjny, ażeby zwiększyć prawdopodobieństwo wieczornego seksu, postanowił zapewnić jej nie jedną, a wiele atrakcji. Zabrał swoją ładniejszą połowę do kina. Bilety wcześniej zarezerwował. Wybrał, oczywiście, ostatni rząd, film – „John Rambo”. Oczywiście. Potem planował zabrać dziewczynę do restauracji na romantyczna kolację. McDonald’s jawił mu się jako idealne miejsce na randkę, ba, planował tam się oświadczyć. Obie te atrakcje miał połączyć spacer. Nie ważne, że zapowiadali deszcz. Jakże często w romansach podczas namiętnego pocałunku leje jak z cebra? Nawet polskie „Nigdy w życiu” ma swój udział w propagowaniu deszczu, jako afrodyzjaku. Jeśli nie cierpicie na analfabetyzm funkcjonalny, to zauważyliście, że nasz Maciek zakończył randkę na kinie. Resztę tylko planował. Panna go olała, bo nie miała ochoty oglądać tego, co tygrysy lubią najbardziej – krew, flaki, mózg na ścianie. Dziewczynę zabieramy na film, na który sami w życiu byśmy nie poszli. Jeśli ma w tytule „kochać”, lub „miłość” to istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że ukochana będzie zadowolona. Wybieramy najlepiej te restauracje, do których dostać się możemy tylko dzięki wcześniejszej rezerwacji (tak, nie tylko w kinie składa się rezerwację). Spacer? Tylko w blasku gwiazd i księżyca. A jesz-

REKLAMA

Fot. Krystian Paździor, modelke: Paula Jastrzębska, Paweł Zacharczuk, makijaż: Tomasz Czuba-Kosior

cze lepiej, jeśli w tle będzie Kazimierz (wersja dla głodnych studentów), lub Paryż (wersja dla najedzonych studentów, co jest i tak – uwaga, trudne słowo – oksymoronem.) Oryginalnie Pomóc osobom ceniącym oryginalność jest o tyle trudno, że cokolwiek tutaj nie napiszę z miejsca nie będzie już oryginalne, bo (uwaga reklamodawcy!) jest to gazeta o 25 tys. nakładzie, trafia pod strzechy wszystkich lubelskich uczelni. Ale przykłady podać mogę. Na ich podstawie będziecie zmuszeni ruszyć głową, niczym w sesji, i wykombinować coś swojego. Do oryginalnych atrakcji serwowanych dziewczynie zaliczamy: zrobienie muzycznej składanki, ogłoszenie w S4S (udowodniono naukowo, że ogłaszanie się w S4S działa na ogłoszeniodawcę niczym viagra w połączeniu z Porsche 911, inne gazety powodują impotencję), zastąpienie w domowych obowiązkach.

Krótko mówiąc: zrób to sam. Tym razem będziemy potrzebowali pomocy Klemensa – nonkonformisty, słuchacza zespołów, które zna na świecie łącznie 5 osób, fana bhutańskiego kina, zagorzałego przeciwnika wszystkiego, co jest modne. Klemens ma dziewczynę. Normalną, co kłóci się z jego ego. Aby je uspokoić, daje dziewczynie oryginalne prezenty, chodzi z nią w oryginalne miejsca, je oryginalne… Nie, obiady je normalne. Pomidorówka rządzi. Z okazji Dnia Kobiet nagrał swojej lubej składankę z jej ulubionych piosenek. Zapomniał tylko uprzednio wykasować z płyty zdjęcia swojej byłej. Zaliczył podobną wpadkę jak Chandler z „Friends” Starał się ratować sytuacje bukietem złożonym z tylu kwiatów ile dziewczyna ma lat. Pudło. Ostatnią deską ratunku było ogłoszenie w gazecie: „Kocham Cię Anko Ankowska. Klemens”. Klemensa czeka samotna noc… Nagrywamy składankę wtedy, gdy jesteśmy pewni, że wybrane piosenki spodobają się dziew-

czynie, Sprawdzamy płytę! Przed wymyśleniem oryginalnego prezentu, lub oryginalnego wyjścia np. pozwiedzać więzienie, konieczne jest rozpoznanie. Wypytanie koleżanek (ryzyko zepsucia niespodzianki), pytanie samej dziewczyny okrężną drogą. To się tyczy związków krótkich. Jeśli jesteście ze sobą kawał czasu, to nie masz prawa spalić Dnia Kobiet. Jeśli tak się stanie, to najwyższy czas się poznać. Nie zapomnij o pozostałych kobietach Dzień Kobiet to nie są walentynki. Pamiętaj też o innych ważnych dla Ciebie Kobietach. Babcia i mama są mniej wymagające i w ich wypadku kombinowanie nie jest wskazane. Dla nich sama pamięć to 90% sukcesu. Ładny kwiatek, lub coś słodkiego wypełnią ją w 150%.

Konrad Flis

Cykl urban legends w S4S

Przeklęte piętro UMCS nie jest pozbawiony urban legends. Tuż obok przesądów, że student pierwszego roku musi pamiętać, aby przed pierwszą sesją, pod żadnym pozorem, nie zakładać okładki na indeks, istnieją o wiele ciekawsze opowieści. W 2005 roku, skacząc z 14-nastego piętra, popełnił samobójstwo jeden ze studentów. Zbliżająca się sesja, nadmiar nauki, problemy sercowe- istnieje wiele spekulacji dotyczących motywów, jakimi się kierował. Według personelu uniwersytetu, pań sprzątaczek, nie jest to jedyna tragedia tego typu na UMCS. Rok wcześniej i kilka lat wcześniej, doszło do podobnych zdarzeń – samobójcy skakali również z 14-nastego poziomu. Według niektórych, 14-naste piętro UMCS jest zwyczajnie przeklęte, a są osoby, które twierdzą, że w jednym z okien widziały duchy tragicznie zmarłych studentów. Istnieją również plotki o tym, iż przeklęte nie jest piętro, a sala, z której okna zeskakiwali lotnicy (jak zwykło się potocznie nazywać osoby, które zdecydowały się na samobójczy skok). – Widziałem to, co zostało po wypadku – opowiada Michał, student III roku psychologii na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej. – Straszny widok. Plama krwi, nie mogli jej zmyć przez jakiś dłuższy czas, to zasypali ją piaskiem. Nie wiem, czemu ludzie decydują się na taką śmierć. Smutna sprawa. O ile opowieści o duchach samobójców, przeklętym piętrze, czy pomieszczeniu mogą być urban legends, to jedno jest pewne- sam fakt tragicznej śmierci studentów na uczelni jest przykry. Adrian Zwoliński

Fot. Krystian Paździor

Co to jest urban legends? Każde większe miasto ma swoje opowieści dziwnej treści. W Polsce, największą liczbę nietypowych historii przypisuje się Warszawie. Lublin nie jest gorszy i jak na oryginalne miasto przystało, także może pochwalić się dziwami. Urban legends, czyli miejskie mity, których źródłem jest plotka, wybujała wyobraźnia, albo ekscentryczna osobistość, krążą po lubelskich uniwersytetach, domach, pubach i w bardziej, lub mniej zmienionej formie trafiają do uszu słuchaczy.


STUDIA

Wodne zawody UMCS Nadeszły wyższe temperatury, a wraz z nimi roztopy. Topniejący śnieg sparaliżował już między innymi Bibliotekę Główną UMCS, a kilka dni wcześniej ucierpiały także budynki Wydziału Politologii i „starej” humanistyki. Przyczyną awarii w bibliotece było zalanie instalacji elektrycznej, która dla bezpieczeństwa została odłączona. Skutkiem tego studenci chcący skorzystać z księgozbiorów musieli wypełnić klasyczne rewersy. Przez cały czas dostępna była jedynie czytelnia. – Usterka nie jest groźna. Najważniejsze, że zbiory biblioteki nie ucierpiały – mówi Katarzyna Mieczkowska-Czerniak, rzecznik UMCS. – W sumie cała uczelnia ma ok. 20 tys.m2 dachu – takie uszkodzenia są po prostu nieuniknione – dodaje. Po dwóch dniach osuszania zalanego budynku sytuacja się ustabilizowała. – Wszystko działa. Można swobodnie posługiwać się elektronicznym systemem wypożyczania książek – uspokajał rzecznik. Uff, nie tylko „mole książkowe” odetchnęły z ulgą...

Sandra Michalewska

Jesteś mężczyzną i nie wiesz co zrobić z partnerką w Dzień Kobiet?

Czego pragną kobiety? Kiedy kobiety obchodzą swoje święto, mężczyźni stają przed wyzwaniem stworzenia dla niego niezwykłej oprawy. Traktując ten czas jako sprawdzian kreatywnego myślenia, prześcigają się w coraz to nowszych pomysłach. Choć uważają, że kobieta zmienną jest, to 8 marca, każda wie, czego naprawdę chce. Gdzie i jak swoje święto pragną spędzić same kobiety? – Spacer połączony z jakąś niespodzianką lub kolacja w chińskiej restauracji, którą oboje z moim chłopakiem lubimy, sprawiłyby mi ogromną przyjemność – mówi Marta, studentka. Wśród najczęściej wymienianych propozycji padających bezpośrednio z ust kobiet, oprócz restauracji, są kino, teatr czy też zwykłe, ale za to wspólne zakupy, na które – jak podkreślają – brakuje czasu. Popularnością cieszą się także wycieczki poza miasto, np. do Nałęczowa, Kazimierza Dolnego czy Janowca. Niektóre panie chętnie udałyby się do wesołego miasteczka, na sztuczne lodowisko czy kryty tor kartingowy. – Tak, żeby oderwać się od codzienności – uzasadnia Iwona. Nie brakuje i bardziej szalonych pomysłów. – Bo czemu nie zasmakować prawdziwej adrenaliny, skacząc na bungee lub ze spadochronem? – pyta 21-letnia Ewelina, zapalona aktywistka. Marzycielki preferują „podróże do gwiazd”, a romantyczki kolację ze świecami i odpowiednio dobraną muzyką. Realistki natomiast potrafią zadowolić się wzbogaconą o symboliczne kwiaty, bądź inny miły gest, scenerią własnego mieszkania. – Ponad wszystko jednak ważniejsze jest to, z kim ten dzień się spędza – wyjaśnia Agata, młoda mężatka. – I sam fakt, że nasze święto nie zostało zapomniane – dodaje. Mimo to inwencja twórcza ze strony mężczyzn jest wśród kobiet mile widziana. Panowie: do dzieła!

Karolina Bojarczuk

Fot. Maciej Krynica

Fot. Krystian Paździor, modelke: Paula Jastrzębska, Paweł Zacharczuk, makijaż: Tomasz Czuba-Kosior

Podziel się (z nami) swoją pasją!

Lubelskie ASG – Guardian Angels Guardian Angels to grupa miłośników air softu, czyli zabawy polegającej na organizowaniu walk na broń kulową. Założona w Ostrowie Wielkopolskim w 2007 roku, dwa lata później doczekała się nowego oddziału, który został zawiązany w Lublinie. Uczestnicy – studenci, uczniowie, pracownicy różnych firm – spotykają się w wyznaczonych miejscach na treningach lub tzw. strzelankach. Ich pasją i motywacją do współdziałania w zespole jest fascynacja militariami i wojskowym stylem życia. Mimo, że w Lublinie istnieje ok. 30 tego typu grup, Guardian Angels uważają się za wyjątkowych. Dlaczego? ̶ Ćwiczymy taktykę wojsk polskich – mówi Tomek Sokół, jeden z liderów GA Lublin. –Podczas zajęć panuje wojskowa dyscyplina. Jest zbiórka, krótka musztra i zajęcia z instruktorem. W większości grup panuje pełen luz – spotykamy się, dzielimy i strzelamy. Do taktyki „czarnej”, czyli walki w budynkach grupa ma instruktora – zawodowego żołnierza z jednostki w Braniewie, a do taktyki „zielonej”, czyli w terenie, instruktorem jest Tomek, który ma za sobą służbę wojskową. Do założenia oddziału doszło po tym, jak

E

nr 4 Marzec 2010

bracia – Wojtek i Tomek Sokołowie – spróbowali swoich sił w innych grupach. Obydwaj twierdzą, że było to „odbicie od muru”. Na ogół przyjmowane były tylko osoby z doświadczeniem, a warunkiem był zakup nowego munduru i broni. Grupy bowiem wzorują się na konkretnych jednostkach wojskowych i misjach. To skłoniło ich do założenia własnego oddziału. Dziś składa się z 12 osób, ale liderzy cały czas liczą na więcej, bo stworzy to większe możliwości gier. GA Lublin, nie stosuje wytycznych dla nowych zainteresowanych. Nowo powstała strona internetowa http://samlis.lunarii.org/ga zachęca do kontaktu z GA. Brak akcesoriów nie jest w grupie problemem. ̶ Nie masz broni? Chcesz zobaczyć na początku jak to wygląda? Damy ci, a jak ci się spodoba, to sobie dokupisz i dołączysz do nas – zapewnia Wojtek. Na stronie internetowej poświęconej ASG (Air Soft Guns) informują, że jest to hobby tańsze od paintballa i na początek wystarczy 100 zł. W rozmowie liderzy GA podważają jednak tę informację. – Mundur kosztuje 70 zł, buty 50 – ocenia Wojtek. ̶ Najtańszy karabin będzie plastikowy, który nie będzie miał najlepszych osiągów

i szybko się psuje. Należy brać metalowy. Swój karabin AK-47 kupiłem za 600 zł. Czy ASG to bezpieczna zabawa? Zawodnicy strzelają z realistycznych replik broni, plastikowymi kulkami o wadze 0,21-0,30 g, o średnim zasięgu 50 metrów, w zależności od wartości prędkości wylotowej. – Oczywiście ryzyko uszkodzenia ciała istnieje – mówią. – Dlatego opracowany został kodeks, według którego nie strzela się ze zbyt bliskiej odległości i nie celuje w głowę. Dla osłoniętego ubraniem ciała, kule nie stanowią większego zagrożenia. Niezbędne są jednak ochraniacze na kolana i łokcie oraz wytrzymałe gogle, które przed przystąpieniem do walk poddawane są testom wytrzymałościowym. Liderzy GA snują dużo planów na przyszłość, m.in. chcć wprowadzić stopnie wojskowe i zakupić wojskowy namiot. Przyznają, że uczą się od bardziej doświadczonych kolegów z Ostrowa Wlkp. Zapewniają, że między oddziałami panuje koleżeństwo, tak jak i wewnątrz oddziału lubelskiego. ̶ Jest dużo zabawy! Najpierw strzelamy się, potem robimy ognisko i każdy stara się zachować wojskowy klimat. Jemy konserwy, suchary z pasztetem, herbatniki i pijemy kawę zbożową. Roman Wróbel

Fot. Archiwum GA

Fot. Archiwum GA

Nie będzie drugiego campusu KUL? Teren dawnej jednostki wojskowej na Majdanku przysporzył KUL-owi więcej kłopotów niż powodów do radości. Najpierw był sprzeciw niezadowolonych studentów, a teraz okazuję się, że inwestycje na terenie jednostki zostaną wstrzymane. Wszystko to za sprawą spadkobierców terenów dawnej jednostki, którzy chcą odzyskać utracone grunty. Kłopotliwe tereny KUL przejął pod koniec ubiegłego roku. Wydzierżawił je na dziesięć lat od Wojskowej Agencji Mieszkaniowej. To 30 hektarów gruntu. Znajduje się tam też kilka budynków, w których odbywają się zajęcia dziennikarstwa i komunikacji społecznej, pedagogiki, kulturoznawstwa oraz politologii. Uczy się tam ok. tysiąca studentów. W grudniu KUL zaprosił do byłej jednostki dziennikarzy. Rektor uczelni ks. prof. Stanisław Wilk zapowiedział, że będą starać się o przejęcie terenu na własność. KUL na gruntach powojskowych chce wybudować swój drugi campus. W jego skład miałby wejść kompleks akademików, centrum konferencyjne oraz obiekty sportowe. Niestety, inwestycje na razie stoją w miejscu. Uczelnia złożyła już WAM-owi ofertę zakupu terenu. Sprawa pozostaje jak na razie nierozwiązana. Wojsko jest zainteresowane sprzedażą nieruchomości. Lecz w tej chwili jest to niemożliwe. Powodem są toczące się dwa postępowania sądowe, dotyczące unieważnienia decyzji o przy-musowym wywłaszczeniu terenów, tuż po wojnie. KUL będzie musiał się uzbroić w cierpliwość. Wprawdzie jedno z postępowań, które trwa od siedmiu lat swój finał powinno znaleźć lada moment, gdy sąd wyda wyrok w tej sprawie, ale pozostaje drugie, którego termin zakończenia trudno przewidzieć.

Kamil Lewko


F

KULTURA

nr 4 Marzec 2010

Punks not dead

Integracja w rytmach punka Legendy polskiej muzyki: Armia, Apteka czy The Bill. Tuż obok nich młode kapele, takie jak Plagyat czy Totalizator. Ostre punkrockowe granie w ACK Chatka Żaka zgotowali nam 12 i 13 lutego organizatorzy festiwalu Integrator Muzyczno-Artystyczny. Obok takiej imprezy żaden fan, nie tylko punk rocka, nie powinien przejść obojętnie, ale… – Szczerze mówiąc liczyliśmy, że na imprezę przyjdzie więcej osób. Nie jest najgorzej, ale pozostaje niedosyt – mówi Maciej Motowidło z agencji artystycznej Bessa, organizator koncertu. – Chcieliśmy zrobić coś, aby zgromadzić ludzi w wieku trzydzieści parę lat, dla których nie ma dziś imprez. Osób takich jak ja, wychowanych na Jarocinie, nie interesuje to, co dziś dzieje się w klubach – dodaje. W ciągu dwudniowej imprezy przez Chatkę Żaka przewinęło się około pięciuset fanów punk rocka. – Świetne kapele, grają kawał naprawdę dobrej muzyki, jednak publika trochę zawiodła – mówi 23-letni Dominik. – Wiele osób siedziało podczas koncertu np. The Billa, tylko niewielka grupa bawiła się pod sceną, a było naprawdę sporo wolnego miejsca. W ciągu dwudniowej imprezy można było pobawić się zarówno przy muzyce tych najlepszych, jak i poznać nowe, młode kapele. – Chcieliśmy pokazać równolegle scenę młodą i scenę zespołów znanych. Dzięki temu nie wygląda to tak, że ktoś kogoś supportuje, a ludzie i tak czekają na koncert gwiazdy – mówi Maciej Motowidło. – Planujemy kolejne edycje festiwalu, raczej chcielibyśmy zrobić imprezę w plenerze i wyjść w kierunku innych gatunków muzycznych. Mariusz Basaj

Rozmowa z Dariuszem „Kefirem” Śmietanką, liderem grupy The Bill – o polskim punk rocku, końcu walki z systemem i recepcie na młodość. S4S: Od lat gracie dosyć konsekwentnie. Nie macie czasem ochoty poeksperymentować? Sprawdzić się w innych gatunkach? D. Ś.: Nasza ostatnia płyta jest pewnym eksperymentem. Odchodzimy powoli od idei walki z systemem, bo ileż można. I tak to niewiele zmienia. Niech młodzi się tym zajmują. To, co było dla nas ważne 20 lat temu, dziś może być nieistotne. Cały czas się uczymy, a nasza muzyka dojrzewa razem z nami. Zmieniliśmy trochę styl i w tym kierunku planujemy się rozwijać. Jak dziś wygląda kultura punkrockowa? Odnoszę wrażenie, że przeżywa ciężki okres, powoli umiera. Wiele kapel przerzuca się na inne gatunki muzyczne. Nie ma dziś z czym i o co walczyć? Nie wydaję mi się żeby umierała. Gramy wiele koncertów po całej Polsce, na które przychodzi masa ludzi. Więc jeśli chodzi o słuchaczy, to problemu nie ma. Przekaz ma do kogo docierać. Poza tym ciągle pojawiają się młode kapele, które chcą grać punk rocka. I to zarówno u nas w kraju, jak i na zachodzie. Mówisz, że jesteście zmęczeni walką z systemem. Że nic to nie zmienia. Z czym więc mają walczyć dziś te młode, pojawiające się grupy? Chamstwa, nienawiści i głupoty na świecie nigdy nie zabraknie, a je trzeba zawsze piętnować. Ciekawi mnie jeszcze jedno, jaka jest wasza recepta na młodość? Wcale się nie starzejecie. Nasza recepta? Bez wątpienia miłość. Do naszych najbliższych, do tego, co robimy. Pasja w życiu jest bardzo ważna. Rozmawiał: Mariusz Basaj

Koncert The Bill, fot. Krystian Paździor

Akademickie niedziele Przyjeżdżasz w niedzielę do Lublina i szykuje ci się kolejny nudny wieczór? Koniec weekendu nie musi być nudny. Spędź Akademicką Niedzielę razem z nami, w klubie Archiwum. – Fajnie byłoby zintegrować akademiki, zwłaszcza w niedzielę, kiedy nic specjalnego się nie dzieje – mówi Jan Sidoruk, menedżer klubu Archiwum. – Oczywiście wszyscy inni też są mile widziani – dodaje. Podczas imprezy można pobawić się przy najbardziej znanych kawałkach wszechczasów. – Na pewno zagramy kilka kawałków Boney M., trochę starych utworów w klimatach rock’n’roll. Poza tym, usłyszycie sporo współczesnych, radiowych hitów – mówią DJ’e z formacji Brixxx Brothers. Organizatorzy imprezy przewidują ponadto specjalne atrakcje. Liczne promocje, konkursy z nagrodami, czy open bar, dwa razy w ciągu nocy. - Klimatyczna impreza, wszędzie masa znajomych z akademika – mówi Piotrek, mieszkaniec D.S. Zana. – Myślę, że pojawię się tu jeszcze nie raz. Mariusz Basaj

Fot. Krystian Paździor

Fot. Krystian Paździor

Nie bójmy się Otella! Hitler i pussy zapewniają zabawę

Fot. Emil Zięba

Fikcja miesza się z rzeczywistością. Tak najprościej można określić nową wersję, szekspirowskiego Otella, proponowaną przez lubelską Scenę Prapremier InVitro. W spektaklu „Już się ciebie nie boję, Otello” autor Artur Pałyga i reżyserka Joanna Lewicka, pokazują nam nowe, zupełnie nietradycyjne spojrzenie na Szekspira. Można by się uprzeć, że Szekspir w tym dziele ma niewiele do powiedzenia. Najwięcej do powiedzenia ma zaś tytułowy Otello, grany przez Dariusza Jeża, który, nota bene, nie miał

wcześniej do czynienia z teatrem. Do spektaklu trafił prosto z aresztu śledczego. Dlatego jego Otello przesiąknięty jest przeszłością aktora (dodam, że rola tytułowa była pisana wprost dla aktora). I tak samo jak zagubiony, tęskniący za ukojeniem Otello na ulicach Wenecji, Dariusz jest zagubiony na scenie wśród profesjonalnych aktorów. Bo Dariusz jest Otellem.

Barbara Mazurek

Nie od dziś wiadomo, że reklama jest dźwignią handlu. Wiedzą o tym właściciele dyskotek i klubów. Miesiąc temu Dziennik Wschodni na swojej stronie internetowej umieścił szokującą informację na temat plakatów z wizerunkiem Hitlera promujących dyskotekę w jednym z warszawskich klubów. Plakat nawiązuje do parodii fragmentów filmu „Upadek” w reż. Oliviera Hirschbiegela, słynnego w Internecie dzięki podłożonym polskim dialogom. W zmontowanym filmiku Hitler poszukuje klubu na dobry melanż w rytmie elektro. Sprawą zajęła się prokuratura, która zarzuciła propagowanie symboli nazistowskich. Z niepokojem spoglądam teraz na plakaty zapraszające na zabawę w lubelskich klubach. Hitlera nikt jeszcze tu nie pokazywał, ale ten sam Dziennik Wschodni tydzień wcześniej pisał o kontrowersyjnym zaparkowaniu przyczepy reklamowej z hasłem „I love pussy” na parkingu przed Chatką Żaka. Slogan zapowiadał imprezę w znanym klubie, ze względu na pro-

mocje szczególnie atrakcyjną dla pań. Pomijając kwestię niskiego poziomu reklamy, samo hasło zbulwersowało dużą część studentów i władze UMCS. Reklamie zrzucano, że jest niesmaczna, tania, prymitywna i seksistowska. Chociaż znalazły się też głosy, które dopatrywały się w tłumaczeniu tekstu kociaka, zamiast żeńskiego narządu płciowego w znaczeniu potocznym. Powstaje pytanie, gdzie jest granica przyzwoitości i dobrego smaku? Czy organizatorzy chcą nadal promować dobrą zabawę taneczną, czy okazję do erotycznych uniesień i spożywania alkoholu? Odważnie obnażające się modelki, motywy miłości homoseksualnej, alkoholowe promocje, a nawet imitacja żółtego znaku drogowego z raczkującą postacią trzymającą butelkę w ręku, to inne motywy reklam dyskotek. A to, zważywszy na dominację studentów w życiu kulturalnym miasta, o samej kulturze dobrze nie świadczy. Roman Wróbel


REPORTAŻ W S4S

nr 4 Marzec 2010

G

Każdy zasługuje na szansę

Studencki Kurs Tańca Rozpoczęła się IX edycja Studenckiego Kursu Tańca, czyli autorskiego programu szkoły tańca „iDance”, w zakresie edukacji tanecznej dla Studentów. Organizatorzy postanowili wejść we współpracę ze wszystkimi lubelskimi uczelniami. Inicjatywa cieszy się sporym zainteresowaniem. Pierwsza edycja odbyła się 6 lat temu, w Lubelskiej Hali Sportowej MOSIR i przyciągnęła, rekordową wtedy, liczbę dwustu pięćdziesięciu studentów. Z każdym semestrem przybywa chętnych do rozpoczęcia nauki. Organizatorzy postanowili dać studentom 50% zniżki na dwumiesięczny kurs tańca. Każda osoba posiadająca ważną legitymację studencką zapłaci za miesiąc kursu tylko 35 złotych. Studenci przez dwa miesiące uczą się podstawowych figur w trzech grupach tanecznych: Taniec towarzyski w parach, Latin-Lady-Solo oraz Hip-Hop/Street Dance. Pierwsza z nich to Kurs Tańca Towarzyskiego, w trakcie którego studenci uczą się podstaw 8 tańców (plus co najmniej 2 figury):Tango, Walc angielski i wiedeński, Cha-cha-cha, Salsa, Rumba, Jive oraz Samba. Druga grupa to Latin Lady Solo- skierowana wyłącznie do Pań. Taniec o charakterze latynoamerykańskim. Uczestniczki uczą się takich tańców jak Samba, Cha-cha-cha czy Jive w specjalnie dla nich przygotowanych, bardzo kobiecych układach choreograficznych. Ostatnia, trzecia grupa to Taniec Nowoczesny. Jest to nowość na studenckim kursie tańca. Spośród uczestników tych zajęć trenerzy będą selekcjonować tancerzy do reprezentacji iDance. Szansę mają osoby z doświadczeniem a także szczególnie utalentowane. Wszystkie zajęcia prowadzone są przez profesjonalistów. Trenerzy prowadzący zajęcia to wielokrotnie tytułowani tancerze z kilkunastoletnim doświadczeniem. Organizatorzy, a zarazem właściciele szkoły ”iDance”, w bardzo ambitny sposób podchodzą do nauki tańca. Jeżeli po dwumiesięcznym kursie ktoś nie opanuje podstawowych technik tańca, to trenerzy szkolą taką osobę do skutku – bezpłatnie. Jedynym warunkiem jest sumienne uczęszczanie na wszystkie zajęcia podczas kursu. Spotkań jest osiem. Zajęcia odbywają się raz w tygodniu, w godzinach wieczornych i trwają dziewięćdziesiąt minut. Dodatkowo trenerzy zapewniają studentom zajęcia „practice”, czyli możliwość przyjścia na salę i ćwiczenia nabytych już umiejętności. W sumie trzy razy w tygodniu każdy może udoskonalać swój taneczny warsztat. Po zakończeniu podstawowego kursu szkoła zaprasza na zajęcia w grupach średniozaawansowanych. Organizatorzy wychodzą z założenia, że można nauczyć tańczyć każdego. Jeżeli ktoś uważa inaczej, to chętnie podejmą wyzwanie i postarają się udowodnić, że jest to możliwe. Dodatkowo, szkoła „iDance”, jako jedyna szkoła Tańca w Lublinie, daje kursantom możliwość uczestniczenia w warsztatach tanecznych z finalistami programu You Can Dance czyli z: Roofim, Karolem Niecikowskim, Błażejem Górskim czy Piotrem Gałczyńskim. Akcja cieszy się coraz większym zainteresowaniem. Do ostatniej edycji Studenckiego kursu tańca zgłosiło się ponad 700 osób! Nabór do każdej edycji rozpoczyna się z początkiem każdego semestru akademickiego, czyli dwa razy w roku. Nie należy zwlekać z podjęciem decyzji o zapisaniu się. Grupy nie mogą liczyć więcej niż 28 osób, ponieważ tylko w takich grupach praca jest owocna i komfortowa. Każdy kurs prowadzony jest z wielką, zaraźliwą pasją. Na zajęciach panuje niepowtarzalna atmosfera, która szybko się udziela. Kurs daje nie tylko możliwość nauki tańca pod okiem wykwalifikowanych tancerzy, poprawia także kondycję fizyczną, psychiczną i działa stresobójczo. „iDance” serdecznie zaprasza na Studencki Kurs Tańca. Informacje o naborach dla poszczególnych uczelni dostępne są w siedzibie szkoły iDance przy ul. Piłsudzkiego 11 w Lublinie oraz po numerami telefonów: 503 331 301 oraz 889 818 818.

MOST łączący ludzi Są w Lublinie rejony, określane mianem dzielnic cudów. Taka opinia od dawna panuje o Bronowicach Starych, robotniczej dzielnicy, zamieszkiwanej głównie przez rodziny wysiedlone z innych mieszkań, na skutek zadłużeń w opłatach. Zniszczone, stare kamienice, brudne bramy i podwórka, gdzie spędzają czas młodzi ludzie, nierzadko mający już za sobą pierwsze konflikty z prawem. Dzielnica jest hermetyczna. Mieszkańcy traktują nowych jak intruzów. Czasami o Bronowicach Starych mówi się getto – gdzie żaden przyjezdny nie może czuć się bezpiecznie. Często na osiedlach dochodzi do bójek, kłótni, kradzieży i rozbojów. Właśnie na tym terenie, od października 2003 roku, działa lubelski program pomocy dzieciom i młodzieży z Bronowic Starych – MOST będący pod opieką Centrum Duszpasterstwa Młodzieży w Lublinie. Impulsem do szczególnego zwrócenia uwagi na to miejsce, było wydarzenie z lata 2003 roku, kiedy to do CDM zgłosiły się dwie nastoletnie dziewczyny z Bronowic, poszukujące wsparcia i pomocy w rozwiązaniu ich problemów. Miały za sobą rozbój i potrzebowały pomocy. Szybko zorientowano się, że ta historia, to tylko wierzchołek góry lodowej, jaką są dramatyczne warunki młodzieży na Bronowiczach Starych. Początkowo, chętnych do współpracy poszukiwano wśród studentów kierunków pedagogicznych i psychologicznych. Wkrótce jednak zaczęto przyjmować osoby z innych wydziałów. Dziś charytatywną pomocą niesioną temu obszarowi zajmuje się jeden koordynator i dwudziestu czterech wolontariuszy. Jak można interpretować nazwę MOST? Ma ona znaczenie zarówno symboliczne jak i bezpośrednie. Program ten, to symboliczna ścieżka ku uspołecznieniu, resocjalizacji młodych ludzi, którym nie zostały przekazane wzorce życia w społeczeństwie. – Poza tym wynika z faktu, że najprostszym sposobem dostania się z Bronowic Starych do centrum miasta jest most prowadzący przez Bystrzycę – wyjaśnia Kasia Mazur, koordynatorka programu. – Na początku było mi niezwykle trudno wkręcić się w całą akcję, miałam już doświadczenia z pracy wolontariusza jeszcze z czasów liceum, jednak praca z dziećmi w domu dziecka, a tymi wychowywanymi przez ulicę, znacząco się różni. Planowałam studiować pedagogikę, ale ostatecznie znalazłam się na Politechnice, więc tak na prawdę nie miałam żadnego merytorycznego przygotowania do tego typu pracy. Byłam osobą mało komunikatywną, raczej zamkniętą w sobie, więc trochę bałam się, tak z marszu, przystąpić do jakiś większych działań i integracji z młodymi mieszkańcami Bronowic. Pierwszy dzień to był streetworking – „patrol” po dzielnicy, rozmowa z zaczepianymi dziećmi i młodzieżą, zapoznawanie się i oferowanie im alternatywnych sposobów spędzenia czasu w świetlicy, którą prowadzimy na Skibińskiej 23. Oczywiście na ulicy nie byłam sama. W patrolu uczestniczyła dwójka wolontariuszy, którzy działali już wcześniej w MOŚCIE. Pokazali mi, w jaki sposób mam się zachowywać, rozmawiać z mieszkańcami, jak powoli zdobywać ich zaufanie i nawiązywać dobry kontakt. Nie czułam niepokoju ani lęku. Wiedziałam, że jestem tam z ludźmi, którzy zdążyli już zdobyć zaufanie, znają tych młodych i bardzo swobodnie zachowują się w ich towarzystwie. Alicja Maj, studentka II roku Politologii na UMCS działa w MOŚCIE od niedawna, ale już zdążyła się zaangażować całym sercem. – Na ćwiczeniach dotyczących społeczeństwa obywatelskiego rozmawialiśmy o możliwościach uczestnictwa w organizacjach pożytku publicznego. Prowadząca zajęcia pani magister, zachęcała nas do działania w ramach Centrum Wolontariatu. Poszłam na spotkanie rekrutacyjne wolontariuszy i tam – spośród wielu ofert, jakie nam proponowano – wybrałam właśnie MOST. Zainteresowała mnie tematyka tego programu, bardzo chciałam zacząć zajmować się czymś takim jak pomoc dzieciom z niezamożnych środo-

Fot. Archiwum Regionalnego Centrum Wolontariatu

wisk, robić coś naprawdę konkretnego, nie tylko z potrzeby serca, ale również dla własnej satysfakcji. To byłoby zupełnie nowe doświadczenie, coś bardzo rozwijającego – mówi entuzjastycznie. – Jednym z naszych większych zmartwień jest stan, w jakim znajduje się świetlica. Daleko jej do standardów, jakie są na przykład w świetlicach szkolnych. Brakuje wyposażenia, przydałoby się ją również odświeżyć – twierdzą wolontariuszki. – Pragniemy zagospodarować naszym podopiecznym czas w najciekawszy z możliwych sposobów. Za pisemną zgodą rodziców zabieramy ich na wycieczki po mieście, pokazujemy różne ciekawe miejsca, pragniemy zainteresować je historią Lublina. Organizujemy im imprezy okolicznościowe, takie jak na przykład Andrzejki, które, w tym roku, organizowaliśmy w lubelskiej kawiarni Cabaret Cafe, mikołajkowe paczki, wyjścia do kina czy teatru. W wakacje też nie pozostawiamy dzieci samym sobie – zabieramy je na kolonie i obozy, by wypoczęły i spędziły czas w innym otoczeniu niż wśród kamienic. Wszystko to wiąże się z wydatkami, a fundusze z lubelskiego Urzędu Miasta, który zakończył dotowanie projektu w listopadzie, starczyły ledwie na zaspokojenie części z obecnych potrzeb. Nie obciążamy kosztami rodzin naszych podopiecznych, dlatego staramy się zdobywać dodatkowe środki na zapewnienie dzieciom możliwości ciekawie spędzonego czasu. Próbujemy cyklicznie urządzać kiermasze, pieniężne zbiórki w zaprzyjaźnionych parafiach, w planach mamy również zorganizowanie dwóch koncertów charytatywnych, z których dochód zostanie przekazany na ferie dla dzieci i młodzieży, którymi zajmujemy się w MOŚCIE. Obecnie szukamy miejsca na przeprowadzenia tego przedsięwzięcia, jesteśmy dobrej myśli, mamy nadzieję, że nasz plan wypali. Nie ukrywamy, że chętnie przyjmiemy wszelkiego rodzaju pomoc od osób zainteresowanych tym projektem. – Dzięki uczestnictwu w wolontariacie otworzyłam się na innych ludzi, stałam się bardziej komunikatywna, pewniejsza swoich działań i samej siebie – mówi Kasia. – Wolontariusze są dla siebie nawzajem niesamowitym wsparciem. Ta praca nas integruje, pozwala nawiązać nowe interesujące przyjaźnie. Działanie w MOŚCIE wyrobiło we mnie cierpliwość, zdolności do konstruktywnego planowania działań, kreatywność. Mimo, że wcześniej miewałam chwile zwątpienia i załamania (Kasia miała półroczną przerwę w wolontariacie) to teraz stałam się bardziej zahartowana i zdeterminowana w pracy nad socjalizacją tych młodych

ludzi. To naprawdę wdzięczny materiał i warto poświęcić im swój czas i uwagę. – Dla mnie wolontariat w MOŚCIE jest formą autoterapii – twierdzi Alicja. – Stałam się spokojniejsza, bardziej ważę każde wypowiadane słowo, otwieram się na potrzeby innych, wyrabiam w sobie umiejętność empatii. Teraz inaczej postrzegam swoje własne problemy, jestem do nich o wiele bardziej zdystansowana. W konfrontacji z problemami dzieciaków z Bronowic Starych wydają mi się takie błahe… – dodaje. – Jestem na samym początku pracy, nadal ogromnie wielu rzeczy muszę się nauczyć, wiele muszę doszlifować. Czasami, nie wiem jak zareagować, co powiedzieć, jak przywołać dzieci do porządku. Trzeba im pokazać, że agresja to nie jest sposób na rozwiązywanie konfliktów, na rozładowanie napięć. Praca z nimi i konieczność zachowywania całkowitego spokoju jest trudna, ale nie niemożliwa do zrealizowania. Wolontariusze lubelskiego MOSTU działającego na Bronowiczach Starych są głęboko przekonani, że to, co robią ma ogromny sens. Są pełni chęci, zapału i determinacji do dalszej pracy. – Nadal uczę się integrować z tym środowiskiem, dużo obserwuję, wyciągam wnioski. Staram się brać udział w możliwie jak największej ilości działań – mówi Alicja – Ta praca daje mi ogromnie dużo satysfakcji. Kasia, również bardzo entuzjastycznie podsumowuje skutki, jakie odnoszą ich działania – Widzę, że warto jest wyciągnąć rękę do drugiego człowieka, nawet, jeśli sam pierwszy nie poprosi o pomoc. Jednak, by zachować zdrowy stosunek do naszej pracy i nie rozczarować się boleśnie, kiedy pojawią się przeszkody– musimy nabrać pewnego dystansu do tego, co robimy. Dobrze jest, jeśli przynajmniej niektórym pomożemy i pokażemy, że można żyć inaczej, lepiej. Całego świata i tak się nie zbawi – kwituje.

A co na to Zarząd Transportu Miejskiego? – Jesteśmy otwarci na wszelkie propozycje i sugestie pasażerów dotyczące zmian, które mają na celu polepszenie funkcjonowania komunikacji miejskiej w Lublinie – oświadcza pani Justyna Góźdź, podinspektor ds. marketingu i kontaktów z mediami. – Czekamy wobec tego na oficjalne pismo w kwestii koordynacji rozkładów jazdy, wówczas będziemy mogli odnieść się do problemu i ewentualnych propozycji zmian. – Apel jest prosty: przyłączcie się do naszej akcji. Razem zlikwidujmy niedogodności – mówi Paweł, student politologii KUL. – Wszystkich zainteresowanych i chętnych do włączenia się w akcję prosimy

o kontakt na forum www.lublinforum.com > Lubelska Komunikacja > Nie chcemy takich rozkładów! Bądź na adres e-mail: rozklady@lublinforum.com. – Naprawdę liczy się każdy głos – podkreśla Paweł.

Grzegorz Myśliwski

Fot. Archiwum Regionalnego Centrum Wolontariatu

Nie chcemy takich rozkładów! Użytkownicy Lubelskiego Forum (www.lublinforum .com) wzięli sprawy w swoje ręce i wyszli z inicjatywą rozwiązania problemu źle ułożonych rozkładów jazdy MPK. – Chodzi nam o to, żeby usprawnić życie komunikacyjne miasta i zlikwidować istniejące paradoksy – wyjaśniają. – Idea jest taka, aby wszystkim funkcjonowało się lepiej.

Fot. Krystian Paździor

Mała częstotliwość kursowania niektórych linii autobusowych czy trolejbusowych, a także duże przerwy w grafiku jazdy, to tylko niektóre zarzuty niezadowolonych pasażerów. – Rozkłady są tragiczne. Zróbcie coś z tym, proszę! – ubolewa 21-letnia Joanna, studentka Uniwersytetu Przyrodniczego.

Karolina Bojarczuk ZTM w Lublinie na wniosek pasażerów skoordynował już rozkład jazdy linii 1 i 6. Rozkład jazdy linii 40 również będzie skoordynowany z linią 26 i 44. W obu przypadkach zmiany obowiązują od 15 lutego – nadmienia rzecznik ZTM.


H

SPORT

nr 4 Marzec 2010

Grają w futbol… amerykański

Tytani z Lublina Mają potencjał, ambicje, sportowego ducha walki i profesjonalnego trenera. Na start w lidze, w tym roku, zabrakło pieniędzy i sponsorów. Mimo to, cały czas trenują i szukają nowych zawodników. Tytani Lublin są pierwszą na Lubelszczyźnie, drużyną futbolu amerykańskiego. Pionierzy Klub powstał we wrześniu 2009 roku. – Na pierwszym treningu było nas dwóch, ja i Sergiusz, potem zaczęli dochodzić ludzie, ja wziąłem kilka osób z uczelni – opowiada Zbigniew Wyrzykowski, współzałożyciel i prezes Tytanów, także trener muya-thai. – Potem zaczęliśmy to nagłaśniać i przychodziło coraz więcej osób – dodaje sternik klubu. W listopadzie drużyna przeprowadziła akcję promocyjną. Z pełnym wyposażeniem futbolisty zawodnicy spacerowali po deptaku. Zachęcali do wstąpienia do klubu. Akcja nie przełożyła się jednak na wzrost liczby tytanów. W tym roku klub planował również przystąpienie do rozgrywek ligowych. Warunek: do 15 lutego drużyna musiała wyposażyć 20 zawodników w profesjonalne stroje. Nie udało się. – Potrzebnych nam było 20 kasków, 15 padów, ochraniacze na uda, kolana. Na jednego zawodnika to koszt w granicach 1200 złotych. Kopalnia Węgla Kamiennego w Bogdance przekazała nam 2000 złotych – wylicza Wyrzykowski. Teraz, drużyna musi poczekać rok na start. – Cały czas szukamy sponsorów. Trenujemy ostro, mamy umówione sparingi z drużynami z kraju – mówi prezes klubu. – Firma, która nas zasponsoruje może się dobrze rozreklamować nie tylko na Lubelszczyźnie, ale i w całej Polsce – zapewnia Wyrzykowski. Trener z ojczyzny futbolu Delaine R. Swenson pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. Obecnie jest profesorem prawa na KUL. – Prośbę o trenowanie zawodników wysunęli Zbyszek i Sergiusz Kuczyński. Zgodziłem się od razu – wspomina profesor. Delaine R. Swenson grał w futbol w swojej ojczyźnie. Z profesjonalnych rozgrywek wyeliminowała go kontuzja. – Poprzez ciężkie treningi i przede wszystkim dzięki trenerowi, który jest zawodowcem i ma pojęcie o grze, której był oddany przez prawie 30 lat, mamy duże szanse na sukces – mówi prezes Tytanów Lublin.

Fot. Marcin Środek

Szachy? Dla osób nie znających zasad, gra może wydawać się chaotyczna i niezorganizowana. Wszystko staje się proste i logiczne, gdy zrozumie się reguły gry. Futbol amerykański opiera się przeważnie na taktyce. Na boisku jest 11 zawodników z każdej drużyny, a podstawowym manewrem jest touchdown, czyli przyłożenie piłki w polu przeciwnika. Czy zasady gry są ciężkie do przyswojenia? – Wystarczy obejrzeć kilka meczy w amerykańskiej lidze NFL – śmieje się Marcin, jeden z zawodników Tytanów Lublin. – Nie jest do końca tak, że trzeba nauczyć się grać. Trzeba mieć przygotowanie z innego sportu i dobra kondycję – wyjaśnia Andrzej, ko-

lejny z Tytanów. – Proponuję szachy – dorzuca z uśmiechem Zbyszek. Trener z kolei stawia na ambicję i ciężka pracę. – Ambicje to podstawa. Ciągły trening z kolei sprawi, że będziesz coraz lepszy – tłumaczy Delaine R. Swenson. – Futbol amerykański daje radość z gry, dlatego daje zawodnikom tyle satysfakcji i dobrej zabawy – dodaje trener. Historia w pigułce Od listopada 2004 roku działa Polski Związek Futbolu Amerykańskiego. Stowarzyszenie powstało z inicjatywy dwóch drużyn: Warsaw Eagles i 1.KFA Wielkopolska. W sezonie 2006 rozegrano pierwsze mecze Polskiej Ligi Futbolu

Amerykańskiego. Grały w niej 4 zespoły. Obecnie w pierwszej lidze gra 9 zespołów, a w drugiej 12. Tytani Lublin są pierwszą drużyną na Lubelszczyźnie. – Nie istnieją inne drużyny w naszym województwie. To kwestia problematyczna. W zasadzie to my jesteśmy pionierami i musimy ludziom pokazać z czym „to się je”. Jest grupka zapaleńców, którzy chcą, przychodzą na treningi i ćwiczą – mówi Andrzej. Gdy rozmawialiśmy na dworze był solidny mróz. – Minus 18? To nam nie przeszkoda. To o czymś świadczy – dodaje zawodnik.

Katarzyna Krępska

Gwiazdy zagrają w Lublinie! Nie lada atrakcja czeka niebawem sympatyków koszykówki z naszego regionu. 20 marca w lubelskiej hali Globus odbędzie się Mecz Gwiazd Polskiej Ligi Koszykówki. Impreza wraca do Koziego Grodu po szesnastu latach. Lublin staje się powoli, drugą po Gdyni (ze względu na znakomitą drużynę Asseco Prokom), stolicą polskiej koszykówki. Tegoroczny Mecz Gwiazd PLK będzie już trzecią imprezą koszykarską dużej rangi, która rozegrana zostanie na przestrzeni dwunastu miesięcy. W ubiegłym roku

w Lublinie odbył się finałowy turniej Pucharu Polski mężczyzn oraz mecz o Superpuchar Polski kobiet. Warto też przy tej okazji przypomnieć, że pierwszy Mecz Gwiazd PLK odbył się także w Lublinie w 1994 roku. W marcowej imprezie udział weźmie 24 najlepszych koszykarzy Polskiej Ligi Koszykówki, podzielonych na drużyny Północy i Południa. Pierwsze piątki obydwu zespołów wybiorą kibice podczas sms-owego głosowania. Głosować można do dziewiątego marca. Pozostałych siedmiu zawodników każdej z drużyn wybierze prezes PLK w porozumieniu z trenerami zespołów. A będą nimi szkoleniowcy klubów, które po 22. kolejce ligowej (6-7 marca) zajmować będą najwyższe miejsca w tabeli. Lokalizacja meczu to może nie być jedyny lubelski akcent podczas imprezy. Do występu w Meczu Gwiazd kandydują bowiem dwaj wychowankowie AZS Lublin: Tomasz Kęsicki, grający obecnie w Sportino Inowrocław oraz reprezentujący barwy Stali Stalowa Wola Marek Miszczuk. Można na nich głosować wysyłając smsy pod numer 7113 o treści: pc26 (kod należący do Tomasza Kęsickiego) i pd26 (kod należący do Marka Miszczuka). Szczegóły głosowania oraz pełną listę kandydatów można zobaczyć na oficjalnej stronie Meczu Gwiazd www.meczgwiazd.wp.pl . Jak w NBA, tak i u nas nie zabraknie też konkursu wsadów oraz rzutów za trzy punkty. I tu kolejna niespodzianka! Organizatorzy zaprosili do konkursu „trójek” Tomasza Celeja z pierwszoligowego Startu Olimp Lublin. A bezpośrednio przed spotkaniem zawodowców na parkiet wyjdą przedstawiciele… mediów. Reprezentacja lubelskich dziennikarzy zmierzy się z dziennikarzami reszty kraju. W jednym i drugim meczu emocje gwarantowane.

Bartosz Orłowski Fot. http://i-know-who-wins.com

Fot. Jakub Szabelski

Muay Thai w modzie Popularne dyscypliny sportu Cię nudzą? Szukasz przygody i mocniejszych wrażeń? Dołącz do studentów trenujących boks tajski! Muay Thai, zwany także boksem syjamskim jest sztuką walki pochodzącą z pola bitewnego. Z czasem przerodził się w niezależną dyscyplinę sportu posiadającą własne przepisy i regulaminy. Do Polski zawitał w latach 90-tych i wciąż cieszy się niesłabnącą popularnością. Mało tego – Muay Thai, będący wizytówką Tajlandii na całym świecie, zdobywa coraz większe uznanie wśród lubelskich studentów. W czym tkwi sukces tajskich sztuk walki? – Myślę, że skuteczność i odmienność tej dyscypliny sportu, to cechy, które przyciągają coraz więcej zainteresowanych. Umiejętności, które nabywa się podczas treningów można śmiało wykorzystać w chwili potencjalnego zagrożenia – mówi Maciej Walczykiewicz, licencjonowany trener Muay Thai i K1 prowadzący zajęcia w Centrum Sportowo- Rekreacyjnym Uniwersytetu Przyrodniczego. – A niestety Lublin do bezpiecznych miast nie należy – dodaje. Techniki, wyróżniające współczesny boks tajski, to przede wszystkim: szerokie użycie uderzeń łokciami i kolanami oraz tzw. klincz, czyli walka w zwarciu. Formułą Muay Thai jest full contact, gdzie ciosy zadaje się z pełną siłą w celu jak naj-

szybszego zneutralizowania przeciwnika. Co o fenomenie boksu tajskiego mówią studenci? – Umiejętność samoobrony to jedno. Poza tym trenowanie Muay Thai wywołuje zdziwienie i furorę wśród znajomych. Piłka nożna czy koszykówka nie robią już takiego wrażenia – przyznaje Karol, student inżynierii materiałowej Politechniki Lubelskiej, który swoją przygodę z boksem tajskim rozpoczął 2 lata temu. Twardość, zaangażowanie, samodyscyplina – jeśli posiadasz jakąkolwiek z tych cech nie zwlekaj! Spróbuj swoich sił w tajskich sztukach walki! – zachęcają zwolennicy tej dyscypliny.

Sandra Michalewska

Lista lubelskich ośrodków oferujących treningi w zakresie boksu tajskiego: sekcja Muay Thai w Centrum Sportowo-Rekreacyjnym Uniwersytetu Przyrodniczego (prowadzone są dwie grupy: początkująca i średniozaawansowana) sekcja AZS Politechniki Lubelskiej w ramach Lubelskiego Zrzeszenia Muay Thai klub Genesis Gym przy ul. Nałkowskich 110.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.