Krytyka Literacka 07-08/2014

Page 1

ISSN 2084-1124

7 - 8 (57 - 58) LIPIEC – SIERPIEŃ 2014

KRYTYKA LITERACKA LITERATURA SZTUKA FILOZOFIA ESEJE RECENZJE FELIETONY WIERSZE OPOWIADANIA

OD REDAKCJI Stanisław Ignacy Witkiewicz ● Dwusetny numer e-tygodnika „Pisarze.pl” ● Haszyzm: Tryptyk fotograficzny i pytania bez odpowiedzi, czyli orangutan, Dehnel, Koroniewska POETIKON JÓZEFA BARANA – TOMASZ MAREK SOBIERAJ ESEJ Christian Medard Manteuffel SPOTKANY POD BRAMAMI ULRO 10 lat po śmierci Czesława Miłosza FOTOGRAFIA Krzysztof Jurecki PIOTR KOSIŃSKI – WOBEC CZŁOWIEKA RECENZJA Arkadiusz Frania KRZYWE ZWIERCIADŁO ALEKSANDARA ČOTRICIA FELIETON Lech M. Jakób POECTWO ESEJ Krystyna Habrat ROZMYŚLANIA O PRACY PISARZA (część II) POEZJA Damian Dawid Nowak ESEJ Piotr Stanisław Król ZOFIA KOSSAK ESEJ Dariusz Pawlicki WZBOGACONY KRAJOBRAZ FELIETON Jacek Durski PISARZ Z CEGŁĄ SZTUKA Giovanni Bellini MŁODA NAGA KOBIETA Z LUSTREM

Redakcja Tomasz M. Sobieraj, Witold Egerth, Janusz Najder Współpraca Krzysztof Jurecki, Dariusz Pawlicki, Wioletta Sobieraj, Igor Wieczorek Strona internetowa http://krytykaliteracka.blogspot.com/ Kontakt editionssurner@wp.pl Adres ul. Szkutnicza 1, 93-469 Łódź


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

OD REDAKCJI

Słowo na lipiec i sierpień Zamięszanie pojęć w estetyce, które starałem się usunąć dziesięć lat temu, oczywiście bez żadnego skutku (nieuctwo, zła wola, lenistwo, strach i głupota moich „wrogów” była temu przyczyną), doszło, zdaje się, obecnie do szczytu i tym bardziej się rozwija, bo obojętniejące dla tak aż subtelnych (!) rozróżnień społeczeństwo pozbawia naszych rozwydrzonych pisarzy wszelkiej kontroli. Walą, co chcą, żrą się nie wiadomo o co (przeważnie o sprawy osobiste, stanowiska i kariery) przy pomocy środków często wręcz świńskich, napychają byle śmieciem puste, nieszczęsne „nasze” (tzn. publiczności) mózgownice i to się nazywa ożywionym życiem literackim, podnoszącym kulturę narodu, którą niestety już za parę dziesiątków lat nie będziemy mogli się pochwalić nawet przed najbardziej zatumanioną zagranicą – już dziś reprezentują nas za ta granicą jedynie w sposób godny tęgołydkie i długorzutowe „ambasadory” sportowe, co jest właściwie pewnego rodzaju hańbą, a za szczyt i honor się uważa. Witkacy, Dlaczego powieść nie jest dziełem Sztuki Czystej * Dwusetny numer e-tygodnika „Pisarze.pl” Siedemnastego czerwca w gdańskim Ratuszu Staromiejskim odbyła się uroczystość z okazji wydania dwusetnego numeru e-tygodnika „Pisarze.pl”, założonego i prowadzonego przez Bohdana Wrocławskiego. Wśród przybyłych z całej Polski znakomitych gości, w tym redaktorów najważniejszych czasopism literackich, pisarzy, krytyków, nie zabrakło również naszej redakcji, zaprzyjaźnionej z „Pisarzami.pl’ od początku ich istnienia. Poniżej przedstawiamy list, jaki z tej okazji wystosował red. nacz. „Krytyki Literackiej” do Bohdana Wrocławskiego.

Drogi Bohdanie! Dwusetny numer. Dużo to czy mało jest kwestią względną, ale – tu zastosuję błyskotliwą ornitologiczną metaforę – jest oczywiste, że liczba lotów to wartość o znaczeniu daleko mniejszym niż ich wysokość. Idąc dalej tym ornitologicznym, ale jednocześnie jakże uniwersalnym tropem można stwierdzić, że tak samo jak w świecie pierzastej fauny, tak i w literaturze, wśród czasopism,

1


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

i w wielu innych dziedzinach, są ptaki samotne i stadne, latające wysoko i trzymające się blisko ziemi; są także brodzące w błocie, nieloty i inne, w tym zwykły, karmiony gospodarską ręką drób, pozbawiony wdzięku i polotu, więc hałaśliwy i puszący się – chociaż jego przydatności w przemysłowym znoszeniu jaj zanegować nie sposób. Najbardziej jednak cieszą ptaki wolne, a widok szybujących wysoko samotnych drapieżników jest piękniejszy i porusza mocniej niż największe nawet stado gdaczących kur czy taplających się w przyzagrodowym bajorku kaczek. Bohdan, nie byłbym sobą, gdybym otwarcie nie wyraził zdziwienia, że to nie Warszawa, w której się wychowałeś i w której mieszkasz, tylko Gdańsk uhonorował Twój jubileusz – zarówno siedemdziesiątych urodzin, jak i dwusetnego wydania pisma. Faktem jest, że działasz także na rzecz Pomorza, chwała marszałkowi województwa za nagrodę dla Ciebie, ale stolica się nie popisała – cóż, widocznie zajęta jest miejscowymi i nadciągającymi z interioru wróblami oraz drobiem i tkwi w zdumiewającym przekonaniu, że to ptaki szlachetne – oto opłakane skutki niechęci do nauki, albo, jak wolisz, republika gówniarzy. Sprawdza się więc powiedzenie Piłsudskiego, że „Polska jest jak obwarzanek – pusta w środku, najbardziej wartościowa na brzegach”. Niestety, życie nas nauczyło, że są pustki, których nie da się wypełnić. Ale próbować zawsze warto, choćby po to, by nie popełnić grzechu zaniechania. Drogi Bohdanie! Życzę Ci wytrwałości i dalszych wysokich lotów. Bo jeśli nie Ty i nie ja, nie „Pisarze.pl” i nie „Krytyka Literacka”, to kto? – zapytam retorycznie słowami Pisma. Z serdecznościami,

Tomasz Marek Sobieraj

Po uroczystości część najbliższych współpracowników i przyjaciół „Pisarzy.pl” w pojedynkę lub z osobami towarzyszącymi udała się na zaproszenie Redaktora do Kątów Rybackich, gdzie przez kilka dni w domu pracy twórczej „Gościniec” prowadzonym przez zacną familię Wrocławskich delektowano się mistrzowską kuchnią pani Marii (złote ręce całujemy od opuszków po łokcie – dalej nam nie wypada), pięknymi okolicznościami nadbałtyckiej przyrody (plaża, fale, bursztyny, rukwiel, bażyna, kormorany, Haliaeetus albicilla itd.) i intelektualną, acz swobodną atmosferą. Bohdanowi Wrocławskiemu gratulujemy, dziękujemy, i życzymy co najmniej 2 kW (kilowydań) znakomitego tygodnika!

2


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

Haszyzm: Tryptyk fotograficzny i pytania bez odpowiedzi

Powstał człowiek. Czy boskim dał mu życie tchnieniem Twórca lepszego świata, pan nad przyrodzeniem, Czy ziemia od powietrza świeżo oddzielona, Pokrewnych sobie niebios ukryła nasiona. Owidiusz, Przemiany

Niektórzy twierdzą, że człowiek pochodzi od małpy i nie ma duszy. Co prawda redakcja „Krytyki Literackiej” się z tym nie zgadza, bo wie, że nie jest dziełem ewolucyjnego przypadku tylko boskiej interwencji, niemniej od czasu do czasu pojawiają się niezbite dowody, że część populacji homo sapiens wywodzi się od złośliwych wąskoustych ssaków. Stojąc w obliczu naukowych faktów uwidocznionych na tych trzech fotografiach uznajemy roszczenia tzw. światłych i postępowych do swoich przodków i kuzynów, sami jednak pozostajemy niewzruszeni na stanowisku, że nasza geneza jest boska. Przyjmujemy pluralizm, dowolność i wielotorowość, tak jak fizyka uznaje jednocześnie teorię względności, mechanikę klasyczną i kwantową. Dla każdego to, co mu odpowiada. Żadnych dogmatów, bo to już było w poprzednich epokach i się nie sprawdziło. Uważamy jednak, że umieszczenie na tym sugestywnym tryptyku p. Koroniewskiej jest niestosowne a nawet chamskie, to podła manipulacja, bo wyraźnie widać, że ta piękna kobieta również jest dziełem co najmniej apollińskim, i chociaż wykonuje gest tradycyjnie przypisywany małpom, jest to zamierzenie artystyczne, a nie wyraźnie naturalny odruch, jak u osobnika pośrodku, zaopatrzonego w cudownej urody sygnet. Swoją drogą ciekawe, czy sygnet służy do całowania, drapania czy jeno ku ozdobie drapiącej dłoni? No i kto to w ogóle jest?

3


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

POETIKON JÓZEFA BARANA – TOMASZ MAREK SOBIERAJ Jakich wierszy można spodziewać się po pisarzu w równym stopniu zafascynowanym Naturą i filozofią? W nowym, jeszcze nieopublikowanym zbiorze wierszy Tomasza Sobieraja „Dwoje na wzgórzu” człowiek nie jest alfą i omegą – wszystkowiedzącym podmiotem lirycznym. Jest natomiast kontemplującym obserwatorem, przyglądającym się światu z namysłem; bywa w tym jednym z elementów krajobrazu wtopionych w naturę lub przeciwnie – odstających od niej na zasadzie ciała obcego. Wtopiony w krajobraz bywa wówczas, gdy osiąga stan szczęścia, odczuwając jedność ze wszystkim lub gdy spoczywa na wzgórzu pod postacią ludzkiego prochu opatrzonego „wizytówką” na nagrobku: „Hier ruhen unse… Eltern”, a ciałem obcym – gdy wiedziony „okrutną” ciekawością entomologa wyrusza jako chłopiec na podbój owadzich krain. Liryka autora „Dwojga na wzgórzu” nie jest więc antropocentryczna, z człowiekiembogiem, wokół którego krążą inne planety-stworzenia, raczej przyznaje, że jest słabszym od „kropli wody”, że „ja, czas i ten kamień” powstaliśmy z jednego gestu stworzenia, że „krew poległych podnosi żyzność gleby”, bo nie jest się większym od „trawy, owada i ptaka”. Postawa buddyjskiego mnicha-filozofa? Świętofranciszkańska? Myślę, że jedno i drugie. A może należałoby powiedzieć po prostu – DOJRZAŁOŚĆ przyśpieszona chorobą, której nazwa pojawia się w wierszu „Chwila pełnej jasności”. Dojrzałość pozwalająca zobaczyć życie ludzkie we właściwych miarach i proporcjach. Jeśli chodzi o formę tej liryki, są to z jednej strony wiersze zmysłowe, gęste, z bujną frazą, w których autor delektuje się krajobrazami, zmiennymi porami roku, zanurza poetycki świat w żywiołach przyrody. Na drugim biegunie pojawiają się zaś wiersze spokrewnione z poezją zen, czyli dążące do syntezy, ascetyczne, celnie trafiające w samo sedno. W najlepszych, znakomitych wierszach (m.in. „Chłopiec we mgle”, „Stare kobiety…”, „Dwoje na wzgórzu” czy w niektórych miniaturach) formę cechuje przejrzystość i jasność, osiągnięte dzięki doskonalej organizacji materii słownej, organizacji charakterystycznej dla autora, który – dodajmy – jest nie tylko poetą, krytykiem i prozaikiem, ale także artystą fotografikiem mającym na swoim koncie międzynarodowe sukcesy. Zmysł kompozycji stanowi dla niego niezwykle ważny walor wykorzystywany też poetycko. Bardzo podoba mi się klimat niektórych wierszy Sobieraja osiągany dzięki mistrzowskiemu operowaniu obrazem poetyckim. Plastyczność wierszy oraz ich przestrzenność i surowa konkretność nasuwają mi analogie z poezją amerykańską, m.in. z Whitmanem, Sandburgiem, Frostem… Zbiór zawiera 25 wierszy z lat 2010 – 2013. Dużo czy mało? Jak twierdzi znakomity węgierski poeta János Pilinszky: „Nie jest ważne, ile razy ptak uderzył o powietrze skrzydłami, ważne jest, jak wysoko się wzniósł”.

Chłopiec we mgle Wrześniowy poranek. Ptaki śnią jeszcze o łanach zboża i ogrodach pełnych owadów. Obietnica jesiennych dymów wisi w powietrzu, prawie teraz nieruchomym, drżącym tylko niekiedy jak zwierzę odpoczywające po długim biegu. Żaden dźwięk nie przerywa misterium poranka. Mgła sunie znad rzeki, wypełnia dolinę,

4


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

płynie dalej, otula łąki milczącym obłokiem o brązowym smaku wodorostów i dębowych liści. Ścieli się nisko, zakrywa trawy i zioła, ale kępa młodej brzeziny wystaje ponad lotny ocean wody. Słońce już wschodzi, wspina się szybko, traci niewinną barwę malin na rzecz bujnego erotyzmu dojrzałej pomarańczy. Chłopiec idzie, rozcina nogami namiętne jęzory mgły, na palce dłoni nawija strzępy chłodnej waty, z niewidocznych kwiatów późnego lata strąca krople rosy. Spadają czyniąc hałas, który budzi mieszkańców małego świata – jeszcze nie wiedzą, nawet nie mają przeczucia, że słoik w plecaku chłopca stanie się przeznaczeniem kilku z nich, pociągiem do zagłady małych żyjątek zagazowanych eterem i przebitych szpilką w małym Auschwitz dziecięcego pokoju. Okrucieństwo go wiedzie, ciekawość, wola odkrywcy uniwersalnego prawa… Dwoje na wzgórzu Jest to miejsce dosyć osobliwe. Łagodne wzgórze i grupa drzew na nim zwarta niczym rycerze w szyku bojowym. Wokół równina porośnięta trawami. Niebo szaroniebieskie, monumentalne chmury, a wszystko nieruchome, jakby wstrzymane silną ręką. Jest to moment niemal doskonały, rzekłbyś pejzaż idealny, podobny obrazom Constable'a. Może tylko brakuje pierwszego planu. Ale ta drobna niedoskonałość jest tylko pozorna, to genialny artystyczny zabieg, kompozycja bowiem, widziana z drugiej strony, zawiera rzekę, krętą jak Meander, która szeroką doliną przecina mokre łąki i torfowiska. Zatem, gdy do wzgórza podejść od południa, idziesz przez krajobraz z gęstymi chmurami a stopy nikną ci pośród traw, od północy zaś idąc mijasz olchy i łopiany, przechodzisz przez rzekę, trafiasz na brzeg dosyć stromy na nim lisie jamy i gęste zarośla. 5


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

Żadna droga, najskromniejsza ścieżka cię nie poprowadzi; trzeba jednak przyznać, że szlak jest ciekawy, szczególnie wersja północna. Bo gdy na brzegu rzeki staniesz, u stóp wyniosłości, pośród gałęzi splątanych dojrzysz ukryte schody. Prowadzą na szczyt wzgórza, jak na szczyt piramidy zagubionej gdzieś w lasach Jukatanu. Gdy jesteś sam, odczujesz ten lekki niepokój, który zawsze tak przyjemnie w miejscach tajemniczych i nieznanych ściska wnętrzności; jednak ciekawość poprowadzi cię dalej, w górę kamiennych stopni. Zadyszany, staniesz pośród rycerstwa drzew wspomnianego na początku – głównie dęby, buki, jakieś lipy; trochę krzewów; skromne kwiaty wychylają się ku słońcu. Gałęzie trą o siebie, brzmi to jak szczęk broni. Krzyk ptaków rozlegnie się po chwili i trzepot skrzydeł przeraźliwy sprawi, że odczujesz dziwny chłód, nawet jeśli panuje upał. Pójdziesz dalej, szerokim grzbietem, i po kilku krokach ujrzysz grób. Dosyć stary, pokryty mchem i porostami. Na nim słowa i daty wykute w kamieniu, które mówią więcej niż opowieść ślepego starca. „Hier ruhen unse… Eltern. Emilie Patzer geb. Zich * 29.6.1847 † 31.5.1926 Gottlieb Patzer * 8.1.1844 † 16.1.1926 Nach überslandenen Leiden Ruft uns Gott zu ewigen Freuden“. Dwoje na wzgórzu (2) Drzewa ich pamiętają. Istnieli tak po prostu, odruchowo i banalnie, jak trawa, owad, ptak. Nie stworzyli koncertów, powieści ani fresków. Wierzyli, że śmierć jest dobra, gdy wyzwala z cierpienia, a ich drżące dusze nie ulękły się potęgi rozumu. Drzewa szumią. „Warte nur, balde Ruhest du auch“. Zaczekaj. Rychło i ty spoczniesz. Wędrowcze. Zaczekaj.

6


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

Nagła ulewa Nagła ulewa złapała mnie pośród pól. Schroniłem się pod czeremchą stojącą samotnie na wzgórzu. Po chwili śpiew ptaków rozpędził deszcz.

Stare kobiety nie powinny opłakiwać swoich synów Stare kobiety nie powinny opłakiwać swoich synów. Żałoba po dzieciach nie przystoi starym kobietom. One powinny karmić gołębie w parku i czytać dawnych poetów. Wsparte na laskach, w wełnianych płaszczach, powinny wspominać to lato, gdy miały dwadzieścia lat i krótkie sukienki, które barwiły się sokiem z trawy podczas czułych zalotów. Mężczyźni starych kobiet umarli, zostały po nich fotografie i koszule w szafie, pachnące jeszcze tytoniem i wodą Yardleya. Ale synowie, synowie wijący się w bólu i smrodzie gnijącego ciała, podłączeni do kroplówek dawkujących sen, to zbyt wysoka kara, nawet za ciężkie grzechy. Stara kobieta przychodzi codziennie do pokoju, gdzie leży jej syn. Rozpoznanie: Carcinoma pulmonis, z przerzutami, wersja nieoperacyjna. Oboje udają, że to tylko mały zakręt życia, a za nim długa piękna droga. Uśmiechają się, ale nie patrzą sobie w oczy. Podobni do zwierząt w sidłach, nie do końca pewni wyroku losu. Jednak śmierć nie jest potencjalna, za tym zakrętem jest prawdziwa przepaść. Śmierć nadchodzi powoli, delektuje się każdym swoim gestem. Jej kroków nie przytłumi modlitwa ani dźwięk kroplówki (tak, kroplówka w nocnej ciszy brzmi jak okrutny zegar).

7


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

Stara kobieta przynosi domowe przetwory na zimę, szalik zrobiony na drutach (patrz synku, będzie ci pasował do tej zielonej kurtki), jej ręce drżą, gdy podaje mu sok z malin na łyżeczce od herbaty. Mam sucho w gardle. Odwracam głowę. Udaję, że czytam. Potem stara kobieta milczy, szuka lekarza. Nadziei. Daje czekoladę pielęgniarce. Wychodzi. W drzwiach mija się ze śmiercią. Jestem szczęściarzem. Od jakiegoś czasu śmierć mnie unika – jednak znam już jej zapach i dotyk. Przy kolejnej wizycie w szpitalu rozpoznaję, w którym kącie pokoju się ukrywa. Kładę się, podłączają mi kroplówkę. Znowu pękła żyła. Druga spalona. Wbijają igłę w dłoń. Czterdzieści osiem godzin zmysłowego związku z Oxaliplatyną. Piękna nazwa, ale to nie jest dziewczyna. Kolejna stara kobieta przychodzi. Wyjmuje słoik z rosołem (masz synku, musisz coś zjeść, bo będziesz słaby) i opowiada o tym, że spalił jej się czajnik. A śmierć przesuwa się pod ścianą. I znowu mam sucho w gardle. Odwracam głowę i udaję, że czytam.

Widok z Doliny Kościeliskiej na mnie Wspinam się mozolnie. Jestem coraz mniejszy na tle tej wielkiej góry... i ciągle się zmniejszam...

8


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

Chwila pełnej jasności (adenocarcinoma sigmae) A więc dobrze. Pojąłem Twoje argumenty. To była ta chwila pełnej jasności, która musiała się zdarzyć, na którą czekałem. Wiem, żywię się tylko okruchami myśli, moja wiedza jest prowizoryczna a poezja to tylko sen śniony w obecności rozumu – tak zresztą, jak chciał tego Twój inny sługa Tommaso Ceva. Wierzę, że ja, czas i ten kamień jesteśmy z jednego gestu, małego drgnienia dłoni. Jednak – nadal gnębi mnie niespokojne zamyślenie, czy to była ta cena, jaką przyszło mi zapłacić za prawo dotknięcia rąbka Tajemnicy, czy jeszcze czekają gdzieś niezapłacone rachunki? Pozwalasz mi widzieć głębiej, dałeś wewnętrzną swobodę, bym mógł podjąć próbę oddania najskromniejszego istnienia. Więc próbuję dotknąć niewidzialnego, ale boję się, bardzo się boję.

Zastanowienie Lipiec. Południe. Nade mną Smreczyńskie Grzbiety i Tomanowy Wierch. Cisza gęsta jak zastygła lawa. Nieruchome źdźbła trawy. Tylko biedronka wspina się wytrwale po łodydze ostu. Ale i ona ustaje w wysiłku. To chwila spokoju i ładu, moment zastanowienia nad Ideą odciśniętą w materii.

9


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

Kropla wody Siły potężniejsze niż ludzki rozum uczyniły to wszystko. Tego dzieła nie zrozumiemy siedząc w jaskini i spożywając owoce wiedzy zebrane pod drzewami. Jednak, nawet jeśli poznamy prawdę ukrytą w owocach zerwanych, nadal może nas zabić kropla wody.

Będą za nami tęsknić psy Pusty fotel w rogu pokoju, pod lampą, obok stolik, na nim okulary, książki, telefon, parę gazet i pudełko z warcabami. Przed fotelem siedzi pies. Nie chce wejść i usadowić się wygodnie, jak to psy mają w zwyczaju. Patrzy. Czeka. Myśli pewnie, że to jakaś nowa zabawa w znikanie, zachowanie w gruncie rzeczy niegodne poważnego człowieka, kolejny żart, jak wtedy w parku, gdy wszedł na drzewo i rzucał kasztanami. Pies marszczy czoło, przekrzywia głowę, wilgotnym nosem wciąga zapach, lekko porusza ogonem. Kładzie się na dywanie, opiera łeb na przednich łapach, walczy z ciężarem powiek, po chwili zapada w sen; szczeka, biegnie za panem, jest małym szczeniakiem, szarpie się ze ścierką, a potem wpada do tej okropnej kałuży koło starego dębu. No i oczywiście goni kota.

10


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

Po kilku psich snach ze stolika znikają okulary, książki, warcaby. Ołtarz powoli ginie w mroku. Później przychodzi zima. A pies nadal zasiada przed fotelem i czeka.

Perspektywa Niewielki obłok zakrył słońce. A ja dłonią zasłaniam całe niebo. Ziemia to też tylko taka niebieska kulka, gdy ją oglądać z większej odległości.

Fotografia Jest wiele rzeczy niewidocznych na fotografii, zrobionej niedawno tym starym aparatem znalezionym na strychu. Chociażby zapach ciała i smak ust, szelest włosów na poduszce, słońca żar za oknem, parskanie koni, trzask migawki czy kolor ścian tak niezdecydowany, jaki tylko mogą mieć domy na wsi pod Orvieto. Aromat herbaty, dźwięk odstawianej filiżanki. Sen Antiope Corregia nad łóżkiem, obok Zmartwychwstanie Belliniego (oczywiście kopie, niezbyt udane, miejscowego mistrza). Kropla wina na prześcieradle. Napięcie i ekstaza. Nasze oddechy, myśli, wilgoć skóry. Nawet senny śpiew ptaków, i dzwony kościoła w pobliskim Prato. Tylko my wiemy, co naprawdę jest na tej fotografii, i poza jej krawędzią.

11


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

_

fot. Wioletta Sobieraj, 2014

Tomasz Marek Sobieraj [Sozi], ur. 1 lipca 1964 r. w Łodzi. Poeta, autor opowiadań i powieści, krytyk literacki, eseista, fotograf, uprawia także krytykę społeczną i polityczną. Ukończył geografię na Uniwersytecie Łódzkim (magisterium z hydrologii i klimatologii) oraz program GIS na Uniwersytecie w Lizbonie. Do roku 1999 uczył geografii i pracował jako specjalista w Urzędzie Statystycznym. Publikował w pismach kulturalnych i społecznych, m.in.: „Exit”, „Format”, „Twórczość”, „Lamus”, „Odra”, „Pisarze.pl”, „Krytyka Literacka”, „Migotania”, „Akant”, „Fraza”, „Elewator”, „Myśl Polska”, „Szafa”, „Cegła”, „Polis – Miasto Pana Cogito”. Autor 27 indywidualnych wystaw fotograficznych w kraju i za granicą, w tym na prestiżowym SAFOTO w USA (Banal Objects). W roku 2012 stypendysta Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego; w 2013 nominowany do najważniejszej międzynarodowej nagrody fotograficznej Prix Pictet – The Global Award in Photography and Sustainability za cykl Banal Objects. Książki: Gra (poezja, 2008), Wojna Kwiatów (poezja, 2009), Dom Nadzoru (opowiadania, fotografie, 2009), Ogólna teoria jesieni (mikropowieść, 2010), Obiekty banalne – Banal Objects (fotografie, monodram, 2011), Krawiec (poemat dygresyjny, 2012), Za bramami Ziemi Obiecanej – Behind the Gates of the Promised Land (fotografie, 2013). Udział w antologiach: Eroticon – drugi krąg piekła (proza, poezja, fotografia, 2010), Wbrew naturze (opowiadania, 2010). Cykle fotograficzne: Kolosalna morda miasta (1998 – 2002), Pożądam tylko twojego ciała (2003), Krzyki (2006), Enklawa – cztery fotoliryki (2004 – 2006), Masy kompozycyjne (2006), Ulica Krokodyli (2007), Obiekty banalne (2006 – 2010), Za bramami Ziemi Obiecanej (2012). Strony autora: http://sobieraj-zabramami.blogspot.com/, http://sobieraj.art.pl

● ESEJ Christian Medard Manteuffel SPOTKANY POD BRAMAMI ULRO 10 lat po śmierci Czesława Miłosza I Przypuszczam, że jednym z moich motywów w tym teraz literackim przedsięwzięciu jest przekora: a nuż, sięgając do pism nieortodoksyjnych, uda mi się coś powiedzieć o sprawach, które wydają mi się ważne, w języku i intelektualnie zrozumiałym, i dostatecznie obrazowym, żeby zostawił w umyśle ślad i w ten sposób przyczynił się do złamania bram Ulro? Czesław Miłosz, Ziemia Ulro

1 Antyczni Bogowie mieli ludzkie postacie lub byli ludzkimi mutantami. Żyli w sąsiedztwie człowieka, a nawet jeśli byli niewidzialni, ich siedziba była zbudowana na ziemskiej opoce i dla człowieka fizycznie dostępna. Oczywiście niepojęta była ich mądrość, a śmiertelni mędrcy mogli, co najwyżej, na temat ich mądrości filozofować, ale nie zabiegali o dorównanie nieśmiertelnym. Na tym polegała też mądrość tych mędrców. Sami Bogowie zresztą też nie 12


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

byli mędrcami absolutnymi. Mieli swoje przestrzenie o nieprzekraczalnych przez śmiertelnych granicach, określonych ich mądrością. Platon był twórcą pierwszej „trójcy”, oparł na ideałach dobra, piękna i mądrości system państwowy, dyktaturę trójjedni doktryn właściwych Bogom. Była to bodaj ostatnia próba zespolenia nadprzyrodzonej genialności, aby los człowieka poddać mądrości absolutnej istot nadprzyrodzonych. Według tej doktryny zdolność poznawcza człowieka nie dostrzega prawdziwego świata; to jedynie obserwacja cieni, których formy są różne w zależności od położenia światła, które je rzuca. Theôn oudeěs philosopheî oud’ epithymeî sophňs genésthai, ésti gár[1]. Człowiek mógł filozofować, nawet aspirować do tytułu mędrca, ale Bóg, Bogowie już nimi byli; człowiek stworzył ich jako wzór niedościgniony. Bóg Talmudu mieszkał nie na Ziemi, mieszkał w Niebie, w dość nierealnym świecie, a na pewno całkowicie różnym od Ziemi. Jego wielkość polegała na absolutnej władzy nad Ziemią i nad człowiekiem, któremu ją przydzielił. Nierealność miejsca zamieszkania Jahwe powodowała waśnie między człowiekiem a jego Panem. Wiadomo, były sankcje. Pan Bóg żył w Niebie jak w niebie, a człowiek, który w końcu został przez Boga stworzony na Jego wzór i podobieństwo, musiał mieszkać na Ziemi, która na pewno Niebem nie była. Człowiek otrzymał wprawdzie obietnicę zamieszkania w Niebie, ale dopiero po śmierci. Za życia przestrzeń ta nie była dla człowieka osiągalna; inna, druga przestrzeń. Gdy dotkliwe kary nie pomagały musiał zejść zapowiadany już zresztą od dawna wysłannik z Nieba, aby pojąć niewdzięczność i krnąbrność człowieka dla swojego Stwórcy. Przyszedł Syn Boży, Jezus. Niedostatek życia na Ziemi poznał już w momencie swoich narodzin. I tylko, albo z winy Jahwe, który zdecydował się na ten krok zbyt późno, albo też dlatego, że człowiek był na wskroś zdesperowany, krótka obecność Syna Bożego na Ziemi zakończyła się w sposób dość na Ziemi typowy dla tych, którzy próbują tutaj stworzyć niebo. Pozostały w testamencie po Nim niejasne do końca fragmenty nauk o sposobie naprawy tego, co człowiek zdążył zepsuć. Ale znów, czy to z powodu zbytniego odejścia ludzkiego ego od swego niebiańskiego wzorca, czy też z powodu wyłonienia się spośród równych, tych równiejszych, uzurpujących sobie prawo pomazańców, czyli wybranych do przejęcia władzy dusz na Ziemi, czasy od śmierci Jezusa w niczym nie zbliżają Ziemi do Nieba. Wielu sądziło potem, że to Szatan wykorzystał desperację człowieka i przejął rządy nad duszami ludzkimi na Ziemi, gdy został wyrzucony z raju, a więc jeszcze przed przybyciem Jezusa na ten padół łez. Człowiek pozostawiony został sam sobie, mając swobodę działania, jak tylko zapragnie, a – miast wskazówek – cisza, aż do bólu. Poeta powie: „Nie przypuszczałem, że przyjdzie mi żyć w czasach, kiedy Pan Bóg najdotkliwiej upokorzy ludzi, pozwoliwszy im działać tak, jak tego tylko zapragną”. Bóg jest mądrością!.. Nie musi o nią zabiegać! Czy to nie wystarczy, aby człowiek, który w swej duszy posiada więcej pychy aniżeli wody w swoim ciele, starał się tej mądrości dorównać, ba – przewyższyć, a jeśli już mądrość Tego Niewidzialnego okazuje się w żaden sposób nieporównywalna, empirycznie nie pojmowana, to z Jego niewidzialności uczynić tezę dla dowodu Jego nieistnienia? Historia naszej cywilizacji potwierdza to w każdej epoce. 2 Czas dzielący nas od Arystoklesowskiej dyktatury trójjedni do czasu określanego jako czas nowożytny 1800 lat po Chrystusie, to ponad dwa tysiące lat wzlotów i upadków religii i kultur, świętokradczych prób buntu człowieka uzależnionego od burzących to ego id i superegów, obwiniającego swego nadprzyrodzonego stwórcę o niedoskonałość, którą ten go obdarzył. W ten sposób zdesperowana dusza ludzka przenosiła człowieka w drugą przestrzeń. Przypadki te stróże testamentu określali jako antyboskie, heretyckie. Tak doszło do ucieczki Blake’a do

13


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

ułudy zwanej Ulro. Tak oto przedstawia on człowieka z jego ograniczoną zdolnością widzenia świata: (…) I w tej nadobnej przestrzeni Gwieździste Niebiosa Nie sięgają dalej, gną się, zamykają tutaj Ze wszystkich stron wszystkich i dwa bieguny kręcą się w swoich złocistych zaworach. A jeżeli przeniesie swoją siedzibę, jego Niebo też się przeniesie, Gdziekolwiek pójdzie i opłakiwać go będzie sąsiedztwo. Takie są przestrzenie zwane Ziemią, takie są ich rozmiary. Kuli obracającej się w Pustce, jest to ułuda Ulro. Milton, księga pierwsza; tutaj za Czesławem Miłoszem

* Co to jest, co tak boli? Zniewolenie przez moc zwątpienia? Strach przed wypowiedzeniem bluźnierstwa? Herezja jest w nas i boli! Kiedy pojawiła się w nas po raz pierwszy? Czy może: Kiedy uświadomiliśmy sobie jej w nas obecność? Trzydzieści lat temu Czesław Miłosz w swojej pracowni na Niedźwiedzim Szczycie miał wizję Blake’owskj ułudy i postanowił wejść w nią doskonale wiedząc kogo tam spotka. A, mimo że gawędy o tym, co się dzieje w zaświatach, chrześcijaninowi nie przystoją na czystej jeszcze kartce papieru zapisał pierwsze zdania: „Długo odkładałem opowieść o niektórych moich duchowych przygodach, napomykając o nich, ale niechętnie i powściągliwie. Aż spostrzegłem, że jest późno...” Aby o tych spotkaniach w „drugiej przestrzeni” opowiedzieć, Miłosz, jak przyzna się do tego wiele lat później[2] puszcza wolno swoje pióro. Pióro potyka się, błądzi manowcami jak polska historia, omija koralowe ostrowy burzanu. „Zresztą pewne cechy inteligencji polskiej, stanu, do którego sam byłem przypisany, we mnie rezydujące, nie mogły mnie nie hamować od środka, tj. natrafiałem wszędzie na strefy zabronione” – zauważa Miłosz i kluczy dalej. Jest tyle polskiej historii do przeniesienia w tę otwierającą się przed nim przestrzeń ułudy. Jest już bardzo blisko samego Blake’a, ale spotyka Goethe’go i rozmawia z nim poprzez wspomnienia z lat Skamandra i Awangardy. Comédie larmoyante PRL–owskiej rzeczywistości i klatka pawia narodów, i papugi z widokiem na wieżę Eiffla. Pióro biegnie poza linie brulionu i szuka miejsca na marginesie: „...trudno trzymając pióro schodzić poniżej poziomu swojej świadomości, bo w tym przynajmniej chce się zachować dla siebie szacunek”. II Was bleibt aber, stiften die Dichter. Hölderlin, cyt. z Ziemia Ulro, rodz. I

Poeci utrwalają to, co ma przetrwać. Utrwalają, aby przetrwało! Percepcja czasu pojmowana być musi w odniesieniu do wieczności. W innym wierszu Hölderlin sławi Mnemosynę, której starożytni Grecy przypisali troskę o pamięć ludzką. „Lang ist die Zeit es ereignet sich aber Das Wahre...” Hölderlin opisuje paradoks trwania czasu: „Długi jest czas, lecz wydarzy się to prawdziwe”.

14


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

1 Ziemia Ulro to jednak nie książka o Urizenie i jego Ulro. Ulro to ułuda, a Ziemia Ulro to powieść, esej, rozprawa literacka – Miłosz sam nie wie co – może więc poemat prozą o utraconym raju, podobny czasami do dramatycznych opisów Miltona, a czasami docierający do Uczty Platona; choć zapis jest epicki, duch jest poetycki. Kiedy Miłosz rzeczywiście zauważył, że mieszkał w Ulro? Przecież nie dopiero wtedy, gdy stwierdził, że musi się stamtąd wydostać! Najliczniejsze ślady swojej tam obecności pozostawił nam w Trzech zimach jeszcze w roku 1936. Na kartkach, gdzie Miłosz patrząc z wysokości Niedźwiedziego Szczytu widzi roztaczającą się wokół krainę ułudy i jego pióro – rzeczywiście, jakby samo, poza jego kontrolą – pisze: „W roku 1936 ukazał się mój tom wierszy Trzy zimy, a więc tak dawno, w kraju tak nieistniejącym, że bliższa bodaj wydaje się teraz epoka romantyczna. Sądzę dzisiaj, że zwiedziłem niezgorzej, w sobie samym, okropności Ulro. Moim nieszczęściem było zawsze Widmo. Czyli bardzo silne ego, zamykające mnie w państwie Urizena, gdzie za ważne wolno poczytywać tylko to, co ogólne, społeczne, statystyczne itd. Biedna moja Urthona, czyli Wyobraźnia, próbowała mnie wyrwać z więzienia, ale natrafiając wszędzie na zamknięte drzwi, ryła podziemne tunele, aż udawało jej się niekiedy, np. w Trzech zimach, mnie dopaść”. * „Kim byłem i kim jestem teraz, po latach, tutaj na Niedźwiedzim Szczycie, w mojej pracowni nad Pacyfikiem?” Był nikomu nieznanym emigrantem z Polski, jednym z tych, do których świat się przyzwyczaił. Może tego dnia skonstatował jednak, że zna tę Ziemię z autopsji i że chciałby uniknąć losu jej mieszkańców. A przecież jeszcze dwa lata wcześniej we wspomnianym wyżej poemacie Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada zwierzał się: Próbowałem zgadnąć inną ziemię i nie mogłem. Próbowałem zgadnąć inne niebo i nie mogłem

W toku swej opowieści autor otwiera się jednak przed nami, rozgarnia coraz częściej ciężkie warstwy mesjanistycznej filozofii (gdzie sam – jak zaznacza na kartkach książki – źle się czuje) i pozwala nam z ulgą dojrzeć Polaka bez ojczyzny: ...nie jestem filozofem, co zawsze jak najsilniej podkreślam. Walczę o prawo używania swego umysłu poza przyjętymi w Polsce rubrykami, w skutek czego moje pisarskie przedsięwzięcie jest raczej beznadziejne. Jako profesor mogę przynajmniej występować w rubryce tzw. „Intellectual History”.

Był jednak poetą, ale i wykładowcą literatury. Ta osobista refleksja skłoniła go do skonfrontowania nie tylko siebie, ale swoich idoli (także kilku nie swoich) z tym światem ułudy. Cóż bowiem mają począć ludzie, dla których niebo i ziemia jest za mało i nie mogą żyć, jeśli nie oczekują innego nieba i innej ziemi? Dla których ich własne życie, takie jakie jest, pozostaje snem, zasłoną, ciemnym lustrem i nie mogą się pogodzić z tym, iż nigdy nie pojmą czym było naprawdę.

*

15


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

Pierwsza recenzje, słowo wstępne do pierwszego oficjalnego wydania tej książki napisał duchowny katolicki, sąsiad Miłosza już w Paryżu, ks. Józef Sadzik. Kłopotliwa zapewne była dla księdza Sadzika prośba Miłosza o zreferowanie tej, nomen omen, opowieści duszy poety, bowiem, no właśnie: gawędy o tym, co się dzieje w zaświatach, chrześcijaninowi nie przystoją. Toteż podchwytuje on skwapliwie cytowany przez Miłosza pogląd Ericha Hellera dotyczący specyfiki romantyzmu niemieckiego i konkluduje: „Niezmiernie to ważne – Ziemię Ulro można poprawnie odczytać tylko pod jednym warunkiem: że nie straci się z oczu statusu ontologicznego mieszkańca smutnej krainy”. 2 Aby być konsekwentnym w moich dywagacjach nad Ziemią Ulro i traktować tę opowieść Miłosza jako jego widzenie na Niedźwiedzim Szczycie lub przynajmniej peregrynację Miłosza do Blake’owskiej Ziemi Ułudy, to muszę też zwrócić uwagę na to, że bramy Ulro były już wyłamane, że Ulro Blake’a to miasto z zamgloną Tamizą, a Miłosz opisuje nam imperium Ulro ze wschodnią granicą aż na Niewieży. Nie mam najmniejszego zamiaru rozwodzić się nad nacjonalistyczną pikanterią tego aspektu, chociaż takie to teraz modne i można by się komuś przypodobać lub innemu wsadzić zadrę w tyłek, po prostu nie mam wątpliwości, że tam była litewska dusza Miłosza i to nie tylko wtedy, gdy spotyka Gombrowicza czy Mickiewicza, ale także podczas dysput z duchami mędrców Świata Zachodniego. W czasach Miltona, potem Swedenborga, a potem Blake’a Niebo i Piekło, ich plastyczna wizja, była jedyną drogą do pojęcia wiary. Świat nadprzyrodzony pełen cudów i objawień zdawał się przenikać świat realny, a choć był ułudą strach przed władzą szatana miał w psychice człowieka pozycję dominującą. Tak rodził się romantyzm niechętny racjonalizmowi oświecenia. Dla nas, ale i – wydaje się – dla samego Miłosza, najbardziej frapującym poetą uwikłanym w ten świat Ziemi Ulro, jest sam Mickiewicz i przy pewnym aspekcie przedstawienia Mickiewicza przez Miłosza chcę się na chwilę zatrzymać. Dziś dość zwulgaryzowaliśmy w naszych pojęciach o Mickiewiczu jego ignorancję dla mędrca szkiełka i oka. Tak, Mickiewicz był bardzo blisko Blake’owskiego Raju odzyskanego i obcowanie Miłosza z duchem naszego wielkiego romantyka na pustyni Ulro jest jak najbardziej uzasadnione, chciałbym jednak zwrócić uwagę na coś, co różni poetycką wyobraźnię Mickiewicza od Blake’a, a nawet od samego Swedenborga. To coś pozwalam sobie zinterpretować za Dariuszem Tomaszem Lebiodą: Duchy Mickiewicza wyrywają się z przestrzeni powietrznych, nierzeczywistych, ku materii, ale zawsze w sposób heroiczny. Heroizm i tytanizm dla Mickiewicza będzie zawsze łączył się z moralnymi zobowiązaniami człowieka. (...) Mickiewicz wziąłby zatem od Blake’a ową wizyjność i zasadę przeciwieństw, które ten poeta z kolei przyjął od Swedenborga. Ale przecież w utworze Mickiewicza było też coś nowego i świeżego – to tak jakby zasady Blake’a i najbardziej wizyjnego strumienia romantyzmu europejskiego autor Dziadów transplantował na grunt wschodnioeuropejski.[3]

Duchy pustyni Ulro, z którymi dyskutuje Miłosz na kartkach swojej książki, łączy rozpaczliwa, jak na konwencję literatury romantycznej przystało, walka o wyrwanie ich ego spod kontroli szkiełka i oka. Jeżeli Miłosz nazwał Blake’a chrześcijańskim heretykiem, to miano to jest równie słuszne dla całej tej galerii postaci filozofów i artystów, sług „Dobrego Boga” a jednocześnie i „Złego Demiurga”. Niejednokrotnie, jak u Dostojewskiego, jego heretyzm jest nie tylko wątkiem twórczości, ale i obsesyjnym przekonaniem, że Ziemią rządzi diabeł. Taki jest mesjanizm, tak bardzo boski, że aż heretycki. Szczególne cechy ma tutaj mesjanizm polski wynikający zresztą z desperacji narodu pozbawionego ojczyzny. Aż szkoda, że mało w Ziemi Ulro Słowackiego, że wcale Krasickiego czy Norwida. Kosmogonię

16


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

Swedenborga dzisiejszy świat, wyrwany z ułudy Ulro, nazywa schorzeniem umysłowym, a z Blake’a czyni maniaka; Mickiewicza, jeszcze w Paryżu w Collège de France, pomawiano za plecami o opętanie pychą. 3 Jest rok 1999. Wydawnictwo Znak przygotowuje kolejne wydanie dzieł sędziwego poety polskiego. Czesław Miłosz sięga pamięcią do tamtej chwili na Niedźwiedzim Szczycie w pracowni nad Pacyfikiem: Tak więc w latach siedemdziesiątych, kiedy nikt (ani ja) upadku komunizmu nie mógł przewidzieć, zwracałem się ku przyszłości, ta jednak ma to do siebie, że szybko nas dogania i jakiekolwiek przepowiednie są zbędne. Przeniosłem się myślą poza następne sto czy dwieście lat, a tu nie tylko komunistyczny totalizm minął, ale i moja wzmianka o moich prawdopodobnych ustrojach teokratycznych znalazła karykaturalne potwierdzenie w państwach wojującego islamu. Tak czy owak, zaglądanie w przyszłość nie jest istotną treścią książki.

Dzieło polskiego poety żyjącego na obczyźnie rozeszło się po świecie błyskawicznie w językach: angielskim, niemieckim, francuskim i serbsko–chorwackim. Mieszkańcy mówiący tymi językami też już mieszkali w Ulro, choć nie znali nazwy tej krainy, a i dane im było żyć pod rządami rodzimych Urizenów. Miłosz jest tego absolutnie świadomy. Już w rozdziale 9. wskazuje, że jego książka łączy w jedno przeszłość i teraźniejszość, a wymierzona jest właściwie w przyszłość, jeśli nie jego własną, to innych. Sam Miłosz powie, że pierwotnie miała to być kontynuacja Zniewolonego umysłu. Gdybym o Ziemi Ulro pisał wtedy, trzydzieści lat temu, nie miałbym wątpliwości, że jest ta książka adresowana do rodaków poety w dalekiej ojczyźnie, a w postaci Urizena doszukiwałbym się protestu politycznego, który miał być transferowany do świadomości zniewolonych umysłów poprzez tamte burzliwe dzieje religii chrześcijańskiej XVII i XVIII wieku. Tego rodzaju literatura mogła w Polsce A. D. 1977 zasłużyć co najwyżej na zaszeregowanie do tej gorszej, takiej jak literatura myśliwska lub literatura dla młodzieży, a w dodatku politycznie związana z prawicą. O autorze natomiast powiedziano by: „w mistycyzm popadł”. Upłynęło już 60 lat od czasu „Zniewolonego umysłu” i choć oddźwięk na tę polską w swoim rdzeniu pozycję eseistyki politycznej w wolnym świecie przyjęty był z należnym respektem, w Niemczech Zachodnich krytyka literacka wskazywała na zawarte tam analogie do losu części ich społeczeństwa w NRD, w kręgach rodzimej polskiej emigracji przypisywano Miłoszowi sympatie marksistowskie. Ćwierć wieku później poeta przyznaje też bez żenady: „Oczywiście w kołach przejmujących się polityką byłem znany jako autor Zniewolonego Umysłu, mnie jednak problemy komunizmu przestały interesować”. Chcąc napisać ten tekst dzisiaj, zakłóciłem znów spokój mojego starego egzemplarza książki Miłosza z roku 1982. Czytam jakże anachronicznie dziś brzmiące ostrzeżenie komunistycznej cenzury: This copy is to be sold only in Poland and in other COMECON countries. Sale in other countries incl. Yugoslavia is prohibited and will be prosecuted by law. To był rok 1982. Nie wiem już, jak to się stało, że ta książka była przy mnie tyle lat poza krajem. Kilka książek zabrali mi na granicy, wiele zostało zniszczonych przy próbie ich nielegalnego przemytu. Czytam, właściwie przelatuję wzrokiem po znanym mi tak dobrze tekście. A przecież zauważam ciągle coś, na co wcześniej nie zwróciłem uwagi. Jak choćby to: Natrafiłem na to przechodząc ulicą i wydało mi się to jak wyjawione ludzkie przeznaczenie.

17


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

Ale nie miało nazwy i przypomniała mi się inna taka chwila, dla której słów szukałem, aż znalazłem po dwudziestu latach. Zacznę teraz na nowo i dążyć będę na jawie i we śnie, tylko że tym razem, jak myślę, powie stop kończy się czas.

Milkną moje własne rozmyślania nad dziełem wielkiego poety. Jest noc. Także tutaj, gdzie historia tej ziemi zaklęta została w fosylie, docierają do mnie niewybredne epitety zwaśnionych obozów politycznych wolnej Polski, walczące o moją duszę. Co to jest, co tak boli? Próbowałem wychwycić ten moment, gdzie pisząc Ziemię Ulro Miłosz odszedł od pierwotnego zamiaru stworzenia z tej książki dalszego ciągu Zniewolonego umysłu. Nie udało mi się! On nie odszedł od Zniewolonego umysłu! Ziemię Ulro odnalazłem jako impresję poetycką tamtego eseju. Miłosza peregrynacja przez bramy Ulro nie była dla niego ucieczką z tej krainy, a Miłosz tych bram nie rozbijał, zostawił je otwarte. Było już za późno. Mimo rozpaczliwych prób nie znalazł punktu zaczepienia w świecie realnym, który dokonał się tu i teraz z końcem XX wieku wraz z uwolnieniem umysłów na tych ziemiach przez niego niegdyś opuszczonych. Zostawił nam piękną poezję i imię na pomnikach. Umarł jakby przenikając przez otwarte bramy w zamglone Ulro, śpiewając hymn ułudy wraz z duchami wielkich mistyków bliższych mu ponad ten świat, który stał mu się obcy. (...) Nagle zamilknie warsztat demiurga. Nie do wyobrażenia cisza. I forma pojedynczego ziarna wróci w chwale. Sądzony byłem za rozpacz, bo nie mogłem tego zrozumieć.

Gdy odkładam dziś po raz ostatni tę zniszczoną już książkę na półkę, staje się ona dla mnie jedynym miejscem, gdzie znajdę zawsze tego poetę. Miłosz pozostawił bramy Ulro otwarte.

[1] Bogowie nie muszą filozofować ani zabiegać aby mędrcami być, oni nimi są…, Platon, Uczta (Symposion, 203 e). [2] Mam tutaj na myśli wyznanie Czesława Miłosza z roku 1999, gdy wydawnictwo Znak przygotowywało kolejne wydanie jego książki. [3] D. T. Lebioda, Mickiewicz, wyobraźnia i żywioł, str. 138 i 139.

● FOTOGRAFIA Krzysztof Jurecki PIOTR KOSIŃSKI – WOBEC CZŁOWIEKA Twórczość fotograficzna Piotra Kosińskiego (absolwent WSSiP w Łodzi z 2013 roku) nie jest szeroko znana, ponieważ nie jest ona krytyczna, a wprost przeciwnie, afirmatywna wobec religii. Poza tym jest niejednoznaczna w swej formie, która nie pasuje do żadnej popularnej konwencji i wyrasta z przesłania humanistycznego i religijnego, co sytuuje ją od razu na marginesie najnowszych praktyk twórczych, które często z założenia atakują świat religijny czyniąc jednocześnie ze sztuki komunikat wizualny.

18


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

Inspiracje Młodego artystę, jakim jest Kosiński, interesuje zwykły człowiek w dużym mieście pokazany za pomocą portretu jak najbardziej psychologicznego, wnikającego w duszę człowieka. Do jego ważnych inspiracji należy fotografia portretowa Krzysztofa Gierałtowskiego, a także religijne podejście do zwykłego człowieka Zofii Rydet oraz częściowo twórczość Andrzeja Różyckiego i bardziej melancholijny w stosunku do rzeczywistości dokumentalny styl Tomasza M. Sobieraja, który pokazał, że najnowsza Łódź jest miastem zdegradowanym i postapokaliptycznym. Realizacje Piotr Kosiński, świetny portrecista, wypowiada się za pomocą fotografii barwnej i czarnobiałej, która do mnie bardziej przemawia. W tej technice przedstawia ludzi w łódzkim kościele, najczęściej modlących się lub w stanie skupienia. Czasami podkreśla boskie znaczenie światła, które otacza postaci, niejako chroni je. Nie unika też tematów najtrudniejszych, jak śmierć, ale w odróżnieniu od postmodernistów temat ten traktuje odpowiedzialnie. Ulubioną formą stosowaną przez artystę są dyptyki składające się z dwóch form pionowych lub pionowej i poziomej wzajemnie uzupełniających się, często jako przejście od ogółu do szczegółu przedstawionej sytuacji.

Dyptyk z pracy dyplomowej, 2013 r.

Prace te są niczym mininarracja typu filmowego, jak w zestawach fotograficznych Zdzisława Beksińskiego z końca lat 50. Fotografie pokazują określone środowisko religijne osób mu znajomych. Przy portretowaniu wykorzystuje pewien typ przerysowania perspektywicznego, tak istotnego w wielu zdjęciach Gierałtowskiego, ale także Arnolda Newmana. Łódzki fotograf przekonywująco dokumentuje wnętrze kościoła, ludzi patrzących wprost na niego, co jest warte podkreślenia, zaufaniem. W dzisiejszych czasach fotograf często postrzegany jest jako „podglądacz” czy też „złodziej” kradnący wizerunki. Kosiński potrafi ukazać niełatwy, bo 19


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

symboliczny i jednocześnie obarczony znamionami kiczu motyw rąk z różańcem czy symboliczną świecę trzymaną przez wierną. Świadomie ukazuje różne stany psychiczne wiernych, a także niczym wytrawny portrecista rysuje głębokie stany emocjonalne widoczne w twarzach. Fotografowanie znajomych mu osób jest w tym przypadku dużym ułatwieniem, gdyż ułatwia wniknięcie w psychikę portretowanych osób. Reprezentuje bardzo rzadki typ fotografii religijnej. Znam tylko jedno takie odniesienie w postaci dokumentu autorstwa Hiszpanki Susan Girón i jej cyklu Justo Gallego. Faith, passion, destany na temat starego człowieka Gallego (ur. 1925), prawdziwego chrześcijanina, który od kilkudziesięciu lat niedaleko Madrytu sam buduje kościół „dla Boga”.

Modlitwa II, 2014 r.

Inną formę artystyczną, bardziej nieoczywistą i ekspresyjną reprezentował jego dyplom z fotografii z 2013, który składał się z trzynastu dyptyków. Są to prace często przedstawiające drobny gest, grymas czy uśmiech na twarzy skontrastowany z wyobrażeniem postacią tej samej osoby przedstawionej w drugim ujęciu, na tle rozbudowanej scenerii. W pierwszym odruchu poprzez świadome przerysowanie twarzy odbieramy te prace, jako karykaturę czy wręcz krytykę portretowanych. Ale nie jest to zgodne z intencją autora, który starał się uwypuklić maksymalną ekspresję twarzy i napięcie pomiędzy określonymi stanami duchowości lub też potencjalną przemianę człowieka. Dobrze to widać w portrecie mocno pokiereszowanego na twarzy człowieka, którego zupełnie inne oblicze oglądamy w kościele. Nastąpiła przemiana! Czy stało się to za sprawą religii? Czy w wyniku innych zdarzeń; tego do końca nie wiemy. W tym zestawie dwa dyptyki są nieco odmienne. Jeden przedstawiający kalekiego, choć dumnego młodego chłopaka poruszającego się na deskorolce, a drugi rolnika w oborze, sfotografowanego na tle hodowanych przez siebie zwierząt.

20


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

Wobec człowieka, 2014 r.

Piotr Kosiński czasami w ryzykowny sposób stara się pokazać najnowszą religijność. Moim zdaniem w bardzo przekonujący sposób pokazał czym jest autentyczna wiara przy pomocy techniki zbliżonej do filmowej, w fotokastach ciekawie animując zdjęcia i łącząc je z nagranym głosem (http://kosipiotr.wordpress.com/fotokast). Ale forma jego prac wynika także z poczucia lęku i wyobcowania, widocznych w wielu pracach, np. Ostrość widzenia czy Powołaniu o śmiertelnie chorej siostrze zakonnej, która dziękuje za codzienne życie Bogu. Poruszają one nasze uczucia i wiele mówią na tematy ostateczne. Do tej funkcji powołana została sztuka, o czym większość artystów już dawno zapomniała.

Spotkanie w tramwaju Z1, 2014 r.

21


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

Rysowanie mapy fotografii religijnej Twórczość Piotra Kosińskiego należy do kategorii fotografii religijnej posiadającej kilka mocnych punktów w najnowszej fotografii. Z lewej strony sytuuje się działalność artystyczna Andrzeja Różyckiego, który „śmierć” fotografii analogowej i religii interpretuje w prześmiewczy sposób. W centrum jest twórczość Stanisława Wosia (zm. w 2011) badającego pojemność takich symboli, jak krzyż czy kamień. Teraz to pole zajmuje fotografia Tadeusza Żaczka, który od końca lat 80. do chwili obecnej fotografuje tajemniczość i siłę duchową polskiego prawosławia. Po prawej stronie znajduje się twórczość malarsko-fotograficzna Karoliny Aszyk i Zbigniewa Treppy – teoretyka i historyka fotografii, autora kilku poważnych książek, (np. Całun Turyński. Fotografia Niewidzialnego?, 2004). Czym jest fotografia? Obecny status fotografii oddala się od jej różnorodnej artystyczności na rzecz pojęcia archiwum, badania stanu amatorstwa, satyrycznych „fotoikon”, stając się domeną bliższą socjologii niż historii fotografii czy sztuki. Coraz bardziej zaciera się granica między poszukiwaniami humanistycznymi, w tym ontologią obrazu a pop-kulturą, w tym zalewem tzw. fotografii modowej i reklamowej, za pomocą której nie da się opowiedzieć o najważniejszych aspektach życia człowieka. Można je, jak czynił to David LaChapplle zbanalizować lub zwalczać jak Andres Serrano czy Joel-Peter Witkin. Piotr Kosiński poszukuje języka wizualnego adekwatnego do czasów pogardy, za pomocą którego potrafiłby komunikować się z odbiorcami. Potencjalnie wszystkimi, ale przede wszystkim otwartymi na postulaty humanizmu i religijności. Być może prace Kosińskiego otwierają nowy etap w polskiej fotografii religijnej i jednocześnie portretowej – niejednoznacznej i często ekspresjonistycznej w formie. Jest on obecnie najpoważniejszym kontynuatorem idei Zofii Rydet, związanej z ideą „zwykłego człowieka”, ukazanego w kontekście życia, w tym głównie religijnego. ● RECENZJA Arkadiusz Frania KRZYWE ZWIERCIADŁO ALEKSANDARA ČOTRICIA Aleksandar Čotrić to mistrz krótkiej formy prozatorskiej, o czym przekonałem się w trakcie lektury jego celnych warsztatowo Zapisków z posiedzenia, które na rynku polskim ukazały się w 2013 roku za sprawą tłumaczki i popularyzatorki literatury bałkańskiej – Olgi LalićKrowickiej, będącej również inicjatorką poprzedniej polskiej edycji utworów tego serbskiego pisarza – wyboru aforyzmów pt. Czarna księga (2011 r.). Na omawiany zbiór składa się 71 krótkich obrazków literackich nasyconych do głębi i po brzegi groteską oraz absurdem. W krzywym zwierciadle prezentowanych tekstów odbija się życie społeczno-polityczne i obyczajowe współczesnej Serbii; nie oszczędzono też uszczypliwości i złośliwości klasie politycznej, urzędnikom i, jakkolwiek zabrzmi to enigmatycznie, systemowi. Natura karykaturalnych malowanek Aleksandara Čotricia to w równej mierze żywioł mowy (przejawiający się w dialogach, rozmowach, sprawozdaniach z posiedzeń różnych gremiów, wypowiedziach imitujących teksty urzędowe, interpelacje czy 22


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

sprawozdania poselskie), jak i krwisty opis zdarzeń. Już otwierające książkę Posiedzenie Rady Państwa zbudowane jest na najczęściej wykorzystywanym przez autora schemacie, który nazwałbym „zmyłką”: pierwsza część, mimo iż dłuższa, paradoksalnie jest jedynie wprowadzeniem do części drugiej, będącej w istocie czystą zaskakującą puentą. Pisarz kreśli jakąś sytuację za pomocą relacji czy dialogu, by nagle niczym artystyczne „A kuku!” obrócić myśli interpretacyjne czytelnika o 180 stopni, zwodzi na manowce przyzwyczajenia i narastające w czasie odbioru wyobrażenie o utworze czy jego znaczeniu. Posiedzenie Rady Państwa to wypowiedzi ministrów: spraw wewnętrznych, obrony i bezpieczeństwa, ukazujące niemoc struktur państwowych, które pewnie budziłyby przestrach, gdyby nie zakończenie sugerujące, że znajdujemy się w domu wariatów. „Żołnierska” komenda: „Skończyć rozmowę! Czas na kolację. Wracajcie wszyscy do swoich cel, a dyżurni niech posprzątają korytarze i toalety. Po wykonaniu apel i o 22.00 gasimy światła!” (s. 8) rozładowuje śmiechem powstałe napięcie. Zarysowane w utworach przestrzenie (obok domu wariatów) szpitala i tramwaju można bez krygowania się uznać jako alegorie państwa. Teksty wypełniające Zapiski z posiedzenia zasilają, jak już nadmieniłem, dwa zasadnicze bloki tematyczne: świat polityki oraz rodzajowe scenki obyczajowo-społeczne. Ogniwa pierwszego zestawu (utwory z obu baz przemieszane są ze sobą) dotykają takich kwestii, jak: zwycięstwo partii cynicznych, bezprogramowych (Program wyborczy), nadmierne wydatki rządzących na wyimaginowane cele (Most), paradoksalna metoda wyboru ministrów (Po wyborach), podział łupów i obsadzanie stanowisk (W samolocie: „Nie mieli pilota, to wybrali mnie, ponieważ wcześniej prowadziłem traktor”, s. 56), prywatyzacja parlamentu, rządu i policji (Konstytuowanie), przekupywanie prasy i mediów (Wszystkich według listy, Prezydent), wspieranie partii przez stacje telewizyjne (Tajne głosowanie), agresja przerzucających się inwektywami polityków (Atmosfera) (w Czarnej księdze odnajdźmy aforyzm medialny serbskiego pisarza: „Gazetami kiedyś zabijano muchy. A teraz naród”). Osobno chciałbym przywołać trzy obrazki: w Epilogu zwycięstwo ukazano jako katastrofę; w Liderze jesteśmy świadkami rozmowy przywódcy partyjnego z psychiatrą, któremu pacjent powierza swoją depresję z powodu braku prześladowań przez oponentów i przeciwników (polityk czuje się opuszczony, bo nikt się nim nie interesuje); z kolei w Nowym rządzie wyłonione wreszcie po czterech latach debat tytułowe grono jako pierwszą podejmuje decyzję o ogłoszeniu nowych wyborów. Warto wzbogacić nasze pobieżne omówienie jeszcze kilkoma politycznymi aforyzmami Aleksandara Čotricia z Czarnej księgi: „My też wiemy, że to nie jest możliwe, ale u nas jest akurat tak”, „Naród rzadko popełnia błędy. Raz na cztery lata”, „Naród czerpie korzyści z działalności serbskiego parlamentu. Śmiech to zdrowie”. W grupie utworów obyczajowych odnajdziemy pulsujące obrazki – odbicia codzienności czy też napomknienia o sytuacji społecznej. Na przykład Status przynosi kuriozalne stwierdzenie, iż los Serbów we własnym kraju poprawi się dopiero w chwili, gdy uzyskają pozycję mniejszości narodowej pod protektoratem Towarzystwa Narodów Zagrożonych Wyginięciem; natomiast Serbię w Serialu nazwano „bałkańską Kolumbią” (s. 21), skoro w oczach turysty jawi się jako ziemia przeorana latynoską kulturą serialową, co stanowi przeciwwagę dla inicjalnego przekonania: „W encyklopediach i w internecie odnalazłem informacje, że w Serbii mieszkają Serbowie i posługują się językiem serbskim, używają cyrylicy i są wyznania prawosławnego” (s. 19). O praworządności obywateli mają świadczyć przekorne Demonstracje, ich bohater zgłasza bowiem organom ścigania swój nieprawomyślny sen o podburzaniu do wystąpienia przeciw prezydentowi („Mój sen był bardzo niebezpieczny”, s. 62). Należy zaznaczyć również elementy poematu heroikomicznego (cechującego się błahym tematem ubranym w podniosłą formę) w Mocy wiary (wypatrywanie przez pasażerów

23


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

tramwaju linii nr 2 przedstawiono jako oczekiwanie na przyjście Mesjasza) i w Zakupach (obiekt westchnień i gorączkowych pragnień okazuje się filetem z wołowiny). Na żonglowaniu słowami „Tak!” i „Nie!” w Dialogu oparto odtworzenie rozmowy o Kosowie między delegatami z Serbii i Albanii na arenie ONZ. Bohater Strajku na przekór utrudnieniom z uwagi na tytułowe przestoje w mieście, zdobywa niezbędne dokumenty umożliwiające otrzymanie posady i inspirujące do hardej konkluzji: „Wreszcie jestem zatrudniony. Teraz nawet ja mogę strajkować” (s. 14). Aleksandar Čotrić wykpił również zalewanie narodowego słownictwa makaronizmami, zapożyczeniami z obcych języków, głównie angielszczyzny (Terminy obce), brak rodzimych produktów opatrzonych marką Made in Serbia (Doceniajmy krajowe wyroby!). Kwintesencją gorzkiej oceny serbskiego życia są teksty: Spojrzenie (tylko z perspektywy nietoperza, czyli do góry nogami, wszystko w Serbii jest w porządku: ceny spadają, przy władzy są ludzie uczciwi i przyjaźni), Show program (reality show: jak przetrwać w Serbii za średnie wynagrodzenie), a przede wszystkim Optymizm, gdzie szczere i pełne entuzjazmu wyznania młodych o dobrobycie i perspektywach rozwoju nie dotyczą Serbii, lecz Kanady, bowiem w ostatnich akapitach dowiadujemy się, że dziennikarz przeprowadził wywiad wśród osób stojących przed ambasadą, w kolejce po wizę Kraju Klonowego Liścia. Niech i jeszcze zabrzmi cierpki, podszyty smutkiem, aforyzm z Czarnej księgi: „Wszyscy którzy kochają Serbię, są zakochani nieszczęśliwie”. Aleksandar Čotrić, Zapiski z posiedzenia, z języka serbskiego przełożyła Olga Lalić-Krowicka, Krosno 2013.

● FELIETON Lech M. Jakób POECTWO Ukułem ten termin jakiś czas temu, próbując dookreślić zjawisko charakterystyczne dla niedopoetów. Dla niedopoetów – czyli parających się pisaniem wierszy osobników, których jednak poetami wprost nazwać nie można. Pojęcie niedopoety organicznie związane jest z pojęciem poectwa. Gdyż poectwo uprawiane jest przez niedopoetów właśnie. I tylko (a raczej głównie) wśród niedopoetów występuje. Już wyłuszczam bliżej o co chodzi. Z grubsza wiemy czego się trzymać, gdy trafia w nas poezja. Rozpoznajemy ją bez specjalnej wiedzy. Bo wiedza i precyzyjne narzędzia opisu literackich form potrzebne są fachowcom. Tak zwany przeciętny odbiorca polega na intuicji. Zawierza – i słusznie – wrażeniu, emocji. Na ogół guzik go obchodzi technika, warsztat. Obcy mu jest chłodny ogląd. Łaknie przeżycia lub tylko – by tak rzec – duchowego rozkołysania. Jednym słowem, odbiorca, sięgając po poezję, zawiera cichą umowę z dostarczycielem tejże. Umowę, opartą na wierze, iż otrzyma „produkt” dobrej jakości, najlepiej oryginalny. Dzieło, które wedrze się do jego wnętrza, rozsiewając poczucie obcowania z czymś wysokim, a przynajmniej twórczo rzetelnym. Lecz łaknienie obcowania z poezją u większości odbiorców bywa tak silne, że zanika elementarny krytycyzm. I to właśnie jest wodą na młyn poectwa. Raj niedopoetów. Skąd takie spostrzeżenie? Bo przeciętnego odbiorcę łatwo podejść imitacją. A poectwo głównie na imitacji się zasadza.

24


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

szaty.

Poectwo mniej lub bardziej zręcznie autentyczną poezję imituje. Przywdziewa cudze Poectwo – dzięki sztuce mimikry – na pierwszy rzut oka trudne jest do rozpoznania. I stąd jego powodzenie. Nigdy nie wnosi nic oryginalnego. Będzie to definicja nieostra, ale można ją przedstawić następująco: p o e c t w o j e s t m i e l e n i e m w k ó ł k o z a s t a n y c h i d e i, p r z e j ę t y c h f o r m o r a z z d o b y c z y j ę z y k o w y c h. J e s t w i e c z n ą j a z d ą n a j a ł o w y m b i e g u. Gdy się zastanowić, dziwaczne to zjawisko. Bowiem owi imitatorzy, czy też udawacze, określeni tu mianem niedopoetów, do perfekcji opanowali swój fach. Nie można nazwać ich poetami, ale nie są jeszcze (już) grafomanami. Brak im „bożej iskry”, ale posiedli biegłość warsztatową. Mogą tłuc nowe wierszydła z palcem w nosie, a vista, na okrągło. Jak plastikowe doniczki ze sztancy. Słowem poectwo kwitnie lepiej, niźli stokrotki na wiosnę. Niedopoeci mają przynajmniej kilka rozpoznawalnych cech. Widać u nich bufonadę oraz nadzwyczaj dobre samopoczucie, graniczące z pewnym cynizmem. Obca jest im refleksja pogłębiona. Wspierają się wzajemnie. Chętnie łączą się w towarzystwa wzajemnej adoracji, gdzie wysoka samoocena jest normą. Rozmiar tego zjawiska wygląda na coraz bardziej zatrważający. Bo tomików pustych, nijakich, sztancowych – przybywa lawinowo. Księgarskie i biblioteczne półki są nimi wręcz zawalone. Po części wina to łatwości wydawania. Dziś książeczkę, a tym bardziej chudy tomik opublikować to pryszcz. Zwłaszcza własnym sumptem – ignorując recenzenckie sito i choćby elementarną konsultację. Sporą winę w tolerowaniu poectwa ponoszą także wszechwładne media oraz krytycy. Media przez papuzie powielanie i nagłaśnianie dzieł imitatorskich. Zaś krytykom należą się baty za lenistwo w tępieniu tego zjawiska. Lub za ignorancję. Unikam stwierdzenia, że czynią to celowo (?). Dlaczego aż tak się irytuję? Bo rozpanoszone – niczym zaraza – poectwo przyczynia się do erozji kulturowej. Wypacza smak, demoralizuje estetycznie i nieodwracalnie „usypia” lub wręcz pustoszy wyobraźnię niewyrobionej (głównie młodej) części czytelników. A groźne w swej miałkości wzorce nierzadko odciskają się później pieczęcią w mózgach początkujących twórców. Biedaczyna taki, unurzany w potężniejącym poectwie, rychło traci instynkt samodzielnego myślenia. Wreszcie traci własny kręgosłup. Chociaż? Komuś, kto z „iskrą bożą” się urodzi, choroba poectwa raczej nie grozi. Felieton pochodzi z przygotowywanej do druku książki Poradnik grafomana, która wkrótce ukaże się nakładem Wydawnictwa FORMA ●

ESEJ Krystyna Habrat ROZMYŚLANIA O PRACY PISARZA (część II) Skąd więc bierze się wspomniany wcześniej przymus pisania? Najprościej spytać o to samych pisarzy. Zdążyłam się zorientować, że nie takie to proste. Nie każdy nawet potrafi sam określić, skąd mu się to wzięło, jak się zaczęło? Ogólnie można powiedzieć, że ludzie lubią wyrażać na piśmie swe myśli. Już w dzieciństwie muszą zapisać gdzieś na płocie, że „Kaśka jest głupia” albo „Wojtek bez portek”. Ten drugi napis, głęboko wyryty, tkwił latami na bramie mojego bloku i mama Wojtusia, bardzo szanowana pani, zamartwiała się, że przecież Wojtuś ma spodnie. Ale Maćkowi, który 25


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

to wyrył, a obaj mogli mieć wówczas z 10 lat, chodziło raczej o uwiecznienie prostej rymowanki. Widocznie, bardzo go zachwyciła, bo sama, jeszcze od nich młodsza, widziałam, z jakim trudem rył scyzorykiem na bramie swe literki. Kto wie, może ujawnił tak jakieś skłonności do poezji, ale kopanie piłki bardziej go wciągnęło. Taki wzorzec miał zaraz na pobliskim boisku, a poetów się u nas (w Stalowej Woli) rzadko widywało. Natomiast informacja o Kaśce świadczy o tym, że ludzie od młodych lat lubią opowiadać. O innych i o sobie. Jedni wygadają się głośno i na tym kończą, a niektórzy, bardziej milczący i skryci, wolą to sobie przedstawić na papierze. Szczególnie, gdy nie wszystko chcieliby zawierzyć innym. Swoje tajemne sprawy wkładają w wymyślane przez siebie postacie, potem pracują, żeby to było jakoś ładnie przedstawione. Czasem muszą zawierzyć białej kartce swój zachwyt nad pięknem przyrody w dzień majowy, albo zatrzymać tak pierwsze drżenie zakochanego serca, a zrobić to najlepiej w formie wiersza. I tak najczęściej już w liceum rodzą się poetki, bo dziewczętom przychodzi to wcześniej, potem poeci i prozaicy. Większości takie potrzeby twórcze mijają, ale niektórym zostaje na dłużej. A więc ta potrzeba zwierzania się, w takiej lub innej formie, jest bardzo powszechna. Najlepiej oddam tu głos Janowi Parandowskiemu, który te zagadnienia przedstawia w słynnej Alchemii słowa i tam pisze: Pisarz ma nie tylko udział w powszechnej potrzebie zwierzeń, ale znacznie ją rozszerza, mając ten szczególny przywilej, że przez samą twórczość może się uwolnić od najgłębszych cierpień, od najbardziej dręczących myśli. Przyzwyczaiłem się (mówi Goethe) zmieniać w obrazy, poematy, wszystko, co mnie raduje, smuci, dręczy, wszystkie moje dzieła są fragmentem jednej, wielkiej spowiedzi. (cyt. jw.) Pisarz nie musi uciekać się do formy wyznań, pamiętników, aby mówić o sobie, czyni to za pośrednictwem postaci fikcyjnej, nieraz tak do niego z pozoru niepodobnej, że może zwieść... nawet badacza, znającego wszystkie sekrety biografii autora. Trzeba było nie lada przenikliwości, by jak Gonzaque Truc dowieść, że tragedie Racine’a są szeregiem aktów wielkiej tragedii jego życia wewnętrznego. (cyt. jw.)

Natomiast Edward Dekker został pisarzem z pobudek społeczno-politycznych. Przez kilka lat zabiegał w parlamencie holenderskim o sprawiedliwość dla Jawajczyków... Ale na próżno. Zaczął więc o tym pisać demaskatorską powieść o Holendrach na wyspie Jawie Max Havelaer, albo handlarze kawy. Następną swą książkę Listy miłości, napisał ze wstrząsająca siłą. Tę siłę dawała mu szalona wiara w słuszne sprawy. (cyt. .jw.)

Również twórczość Orzechowskiego wynikła z jego pasji społecznej. A jeszcze inni? Duc de Saint-Simon, słynny ze swych pamiętników, jest wybornym przykładem szukania władzy i sprawiedliwości w słowie. Wracając z dworu, rozgoryczony i wściekły, na wielkich arkuszach, niby król sądził ministrów i ambasadorów, odsłaniał niskie motywy ich czynów, intrygi dworskie, zapowiadał klęski, upadki możnych, mścił się i nagradzał. Odłożywszy pióro znów wracał do swej podrzędnej roli, by cierpliwie i z uśmiechem znosić pychę Ludwika XIV, zuchwałość (...) i podłość. (cyt. jw.)

sztuki.

Sztuka może więc dać to, czego brakuje w życiu. Pisał o tym Michał Sobeski w Filozofii Z tęsknoty za uroczymi sielankami miłosnymi, których mu własne życie poskąpiło, wyczarował Wateau swą rozkoszną wyspę miłości Cyterę. Z tęsknoty za bohaterstwem, za hartowną mocą i druzgocącą wielkością wysnuł Nietsche – nadczłowieka Zaratustrę.

26


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

Tak więc kierunek twórczości może być wyznaczony przez rodzaj niezaspokojonych potrzeb społecznych, politycznych, emocjonalnych, przez jego przeżycia i zgryzoty, ale też i czynniki tkwiące w osobowości twórcy. Artystę, szczególnie słowa, wyróżniają większe zdolności, głębsze zainteresowania i niezwykła spostrzegawczość, a przede wszystkim nieustanna skłonność do wykorzystywania własnych przeżyć i robienia z nich zobiektywizowanego użytku. Warto w tym miejscu przytoczyć fragmenty powieści Briana Moore’a pt. Odpowiedź z otchłani. Bohater – pisarz o wzrastającej sławie – wkrótce po wydaniu bestsellera uczestniczy w pogrzebie swej matki. Do jej śmierci przyczyniła się również jego obojętność, bo pogrążony w pisaniu pozostawił staruszkę samej sobie. Niewątpliwie kochał ą, ale na jej pogrzebie zachowuje się jak obserwator, bo stara się jak najwięcej zaobserwować i zapamiętać. Zapamiętaj to – powiedział ukryty we mnie obcy człowiek zmechanizowany ostatni zjazd.(...) I zapamiętaj ten dźwięk. Kiedyś to opiszesz.

zapamiętaj

ten

Zasypywali już dół (...) grudy ziemi hałaśliwie spadały na wieko trumny, (...) Ksiądz zamknął książkę. Zapamiętaj to. I zaraz przypomniały mu się słowa przyjaciela: Będzie stał przy łóżku własnej żony i śledził skurcze jej twarzy, żeby lepiej zapamiętać mękę konania. Bo on nie umie się temu oprzeć. Jest nieludzki, jest pisarzem. Nie czuje, umie tylko notować.

I dalej: Zmieniłem się tak, że sam siebie nie mogłem już poznać. Zgubiłem i poświęciłem siebie.

W tym ostatnim zdaniu, które jest zarazem ostatnim zdaniem powieści, autor nie dopowiada, że bohater zgubił i poświęcił siebie na rzecz pisania. Podobne refleksje włożył w usta swemu bohaterowi zaraz na początku Śniegów Kilimandżaro Ernest Hemingway. Powalony gangreną pisarz, alter ego autora, mówi do żony, że chyba tej nocy umrze, ale obserwuje uważnie sępy, krążące nad obozem, myśląc, że ich obraz wykorzysta kiedyś w jakimś opowiadaniu. Niejeden autor powie więcej ustami stworzonej przez siebie postaci literackiej niżby chciał wyznać wprost od siebie. Czytelnikowi pozostawia ocenę, ile w tym jego samego. Dociekanie tego nie jest może aż tak istotne, ale, jak w powyższych przykładach, można się z tego dowiedzieć czegoś więcej o poglądach pisarza, a w tym przypadku o problemach jego pracy twórczej. Tak więc, rozpatrując genezę pomysłu twórczego, należy sięgać daleko wstecz w życie twórcy, aby odnaleźć potrzeby, które ukierunkowują jego zainteresowania i prowadzą do określonego dzieła. Później pomysł może rodzić się stopniowo pod wpływem nowych przeżyć i przemyśleń albo nagle, na skutek bodźca, padającego na przygotowany grunt. Ale o tym w następnym odcinku.

27


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

POEZJA Damian Dawid Nowak Puste świątynie pełne ludzi Wznosisz głowę bo mówisz, że widziałeś Jezusa na krzyżu. Ja widziałem smutne figury, puste świątynie pełne ludzi, marsze niepokoju i żar. Spalone usta zawsze pragną wody, Ty nosisz tarcze utkaną z odpustowych proporczyków, na oknie Matka Boska Pogodynka, chiński różaniec. Na co to? Ja nie mam tarczy, (mówisz: nie znasz m o r a l n o ś c i) mam Boga w sobie (bez imion) a nawet bardziej w innych.

***

dedykowane Naszym

I Czerwiec mnie dusi, a lipiec jest gorszy. Mówią: to minie. II Kłamali. Wrzesień od stóp do głów ubrany w purpurę wziął mnie za rękę. III Irak.

28


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

IV Mija dziewiąty miesiąc z sześciu, które tu miałem spędzić. V Dom. VI Wciąż pamiętam wrogie spojrzenia zza muru, piasek w ustach i nienawiść. VII Złość i koszmary, fałd skóry i ból w kolanie przypominają mi, że tam byłem.

*** Nie płacę rachunków już trzeci miesiąc z rzędu, patrzę na płytki w łazience widzę w nich ludzkie twarze przerywa mi Piąta Symfonia, to telefon z gazowni, niemal tak, jakby ktoś się o mnie martwił.

Cukiernia Mam dziś ochotę na kajmak Ty białą, lekką bezą malujesz uśmiech na mojej twarzy. Uwielbiam Cię pomiędzy ladami, gdy sprawdzasz na co padnie wybór - Twoja sukienka w kwiaty.

29


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

Coraz mniej mam wolnych weekendów, coraz mniej mam czasu by chodzić z Tobą do cukierni.

Spotkania po latach Z pewną dozą dystansu, którą zbudowały lata i kilometry, otwieramy tą samą podłą wódkę, którą otwieraliśmy drżącymi dłońmi, gdy lat było szesnaście i tak pięknie pusto w głowach. Z pewną dozą dystansu, wznosimy kieliszki i pijemy sekrety: kobiet, pieniędzy, rodzin i krwi, życzymy końca całego naszego bólu, przynajmniej raz. Z pewną dozą dystansu, środkowy palec wyciągamy zgodnie w kierunku świata, bo jest kurestwem, które nigdy nie znało nas, tak jak my siebie poznaliśmy ileś lat temu, nie wiem już ile. Dystans pochodzi z szalonych modlitw o jutro, takie jak kiedyś przy wódce sobie wyśniliśmy. _

Damian Dawid Nowak – ur. w 1989 r. w Tarnowskich Górach poeta, autor opowiadań, artykułów o tematyce kulturalnej, recenzji; studiował Philosophy of Cognition, Moral and Value na Uniwersytecie Warszawskim. Pracuje i mieszka w Warszawie; wielbiciel dobrej literatury i jedzenia. Założyciel portalu Good Place Warsaw. W 2014 roku zadebiutował tomikiem Nieistotne.

30


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

ESEJ Piotr Stanisław Król ZOFIA KOSSAK Zanim przystąpiłem do napisania tego tekstu sięgnąłem do jednej z półek mojej domowej biblioteki i wyjąłem trylogię znakomitej powieściopisarki wydaną przez PAX w roku 1956, dwa lata po moich narodzinach. Krzyżowcy, Król trędowaty i Bez oręża – cierpliwie czekały w rodzinnym zaczytaniu także i na mnie. Kiedy miałem kilkanaście lat, zawładnęli moim życiem m.in. sienkiewiczowscy bohaterowie: Wołodyjowski, Zagłoba, Skrzetuski wraz z całą masą innych; stryjek Tadeusz podsunął mi wtedy pod nos książki Zofii Kossak mówiąc: – Czas już na wyprawę krzyżową z tą niezwykłą autorką. Ona już od nas odeszła, my z nią pozostańmy, zasługuje na to. Latem 1968 roku, kilka miesięcy po jej śmierci, nie przeczytałem tych książek, ja je po prostu połknąłem. Wracałem do nich wielokrotnie, a niektóre ich fragmenty były dla mnie niczym kossakowskie, niezwykłe obrazy, w tym wielkie zwycięstwo i tragiczna klęska bohaterskiego, dotkniętego trądem, króla jerozolimskiego Baldwina IV. Sposób prezentacji tych wydarzeń historycznych jest niezwykle barwny, wypełniony obrazowym, wręcz malarskim przekazem. Zofia Kossak była nie tylko powieściopisarką, miała talent artystyczny przekazany jej z pewnością przez dziadka, Juliusza Kossaka. Poznałem sporo jej książek, ale o niej samej nie wiedziałem wówczas nic. PAX wydawał jej dzieła na ogół bez notek biograficznych; na wspomnianych wyżej ani słowa kim jest, a jak dotarło do mnie sporo lat później, w PRL na początku lat pięćdziesiątych, jej twórczość objęta była całkowitą cenzurą. Podziękowanie więc dla PAX-u, że jej książki zaczął wydawać. W połowie lat 80. ub. wieku dotarła do moich rąk, wydana w tzw. drugim obiegu, jej książka Pożoga. Drobniutki, lekko rozmazany druk na kiepskim, poszarzałym papierze, z jakiejś skrytej w piwnicy lub na strychu maszyny drukarskiej, otworzył mi oczy nie tylko na dramat jej lat młodości na Wołyniu podczas bolszewickiej rewolucji, ale także zza dotychczasowej zasłony niewiedzy ujrzałem niezwykłą kobietę, której rycerskość, mocny charakter połączony z wrażliwością i delikatnością wzbudziły we mnie wielki podziw. Teraz wiem już o niej dużo, choć z pewnością nie wszystko. Ale to, co jest mi wiadome o jej życiu, oddaniu drugiemu człowiekowi nie tylko piórem, ale i czynem, skłania mnie do oddanie powieściopisarce głębokiego pokłonu. Pozwolę sobie teraz w skrócie przybliżyć czytelnikom, co o Zofii Kossak mi wiadomo. Warto odświeżać pamięć i wiedzę o tej znakomitej postaci literatury polskiej; pamięć ta, przykro to mówić, w dzisiejszym zalewie kulturowym powoli się zaciera. W tym roku mija 125 rocznica urodzin Zofii Kossak... – Nie, za rok! – powie ktoś. Fakt, że jeszcze w wielu wcześniejszych informatorach, publikacjach, biografiach podaje się 1890. Jednak analiza dokumentów udowodniła, że przyszła na świat 10 sierpnia 1889 roku. Rocznica skłania tym bardziej do jej upamiętnienia, jeśli nie jako Patronki roku 2014. (już za późno na taką decyzję komisjo sejmowa...), to do różnorodnych inicjatyw w środowiskach kulturalnych w Polsce i poza nią (przez wiele lat była przymusową emigrantką, ale o tym poniżej). Przyszła na świat w Kośminie nad Wieprzem, dzieciństwo i młodość spędzała na Lubelszczyźnie. Córka Tadeusza Kossaka i Anny Kisielnickiej. Siostrą stryjeczną Zofii była znana satyryczka, Magdalena Samozwaniec oraz poetka, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. Jej dziadkiem, jak już wspomniałem, był Juliusz Kossak, a wujkiem brat bliźniak ojca, Wojciech Kossak, znani i wielce uznani malarze. Zgodnie z tradycją rodzinną podjęła studia, kierunek malarstwo, w Szkole Sztuk Pięknych w Warszawie (1912-13), a następnie rysunek w Ecole des Bcaux Arts w Genewie (1913-14). W 1915 roku wyszła za mąż za Stefana Szczuckiego, zamieszkali w Nowosielicy na Wołyniu. W kolejnych latach urodziła dwóch synów: Juliusza (1916) i Tadeusza (1917).

31


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

Twórczość literacka nie zagościła jeszcze w jej życiu. Ale rok, w którym przyszedł na świat jej drugi syn, był początkiem wielkiego, dziejowego dramatu, który stał się kilka lat później inspiracją do napisania debiutanckiej książki pt. Pożoga (1922). Wartością tego dzieła historycznego jest nie tylko świetne pióro, ale przede wszystkim autentyzm oparty na osobistych przeżyciach oraz przebijający się z kolejnych opisów wydarzeń na Wołyniu w latach 1917-1919 porażający dramat ludzi przerzuconych z „idylli do żałoby”. Wieloletnia przyjaźń sąsiedzka przeradza się w nienawiść, rozbój, bezlitosne okrucieństwo, mord... Młoda Zofia z dwojgiem małych dzieci i mężem przeżywają ogromny dramat. „To był Żywioł, Żywioł nieodparty i nieubłagany, który powstał z szumem groźnym fali, a runąwszy, miał zalać wszystko i zagładzić" (cyt. z książki).

W literackim światku krytyków i pisarzy nie brakuje „szpilek i kąśliwych uwag”. Zofia Kossak-Szczucka (używała już wówczas podwójnego nazwiska) nie była rodowitą Wołynianką, a Jarosław Iwaszkiewicz w artykule pt. „Niewiasty kresowe” w „Wiadomościach Literackich” w 1926 roku zarzucił jej: „niedostateczne wrośnięcie w ziemię kresową”. Trzydziestodwuletni wówczas współzałożyciel grupy Skamander „kąsnął” niewiele lat starszą od niego debiutantkę literacką... pochodzeniem. Nie z Kresów, to niedostateczność i niekompetencja w opisie tego miejsca na Ziemi. Błąd. Krew, pot i łzy powodują wrośnięcie w nią człowieka, czasami już na wieki... Pożoga jest nie tylko wiernym, dokumentalnym opisem tamtejszych wydarzeń na Wołyniu, to także poruszający, sentymentalny, pełen wrażliwości i głębokich uczuć do bliźniego kobiety-matki, polskiej ziemianki z pięknym, rycerskim charakterem. Ten wielki egzamin człowieczeństwa Zofia Kossak-Szczucka ujmuje w przejmujących słowach: „Kto pozostał uczciwy, dał dowód, że jest uczciwym do głębi; kto nie został podłym, wykazał, że żadna podłość już się go nie czepi (...). Więc z ludzkich rzeczy Odwaga i Dobroć, oto jedyne przymioty mające wartość na tym świecie. (...) dwie cnoty-siostry, cnoty stare i rycerskie, cnoty dziedziczki rasy i kultury, cnoty chrześcijanki – cnoty wystarczające za całą mądrość życiową w chwilach największych przewrotów." Przechodząc przez piekielny ogień próby w tamtym miejscu i czasie, dała świadectwo, że jest jedną z nich. Symbol ziemiaństwa polskiego, biały ogier, porąbany szablami przez „krwawych żołdaków”, jest przejmująco opisany w końcowych słowach Pożogi: „Stanął koń wolny i ze swojej ziemi na pohańbienie iść nie chciał (...). Padł na granicy swego gniazda niby skrwawiony płat śniegu, niby krzyk protestu duszy zwierzęcej przeciw okrucieństwom ludzkim, niby żywy symbol ostatków kultury i piękna wdeptanych w krwawe błoto plugawie obmierzłym obcasem".

32


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

„Rozdarta książka”, znak wyniszczenia i upadku wielowiekowej kultury kresowej, w debiucie literackim stała się zaczynem i otwarciem nowej drogi w jej życiu. Utrwalać na kartach książek przede wszystkim historię, tę dzisiejszą i tę sprzed wieków, nie pozwolić jej odejść w cień zapomnienia. Szczęśliwie udało się jej rodzinie wyjść cało z „rewolucyjnej pożogi”. Wróciła do niepodległej już Polski. W 1923 r., po śmierci męża we Lwowie, zamieszkała z synami u rodziców we wsi Górki Wielkie na Śląsku Cieszyńskim. W 1925 wyszła za mąż za Zygmunta Szatkowskiego, oficera WP. W roku 1926 na świat przyszedł jej trzeci syn, Witold Szatkowski, a dwa lata później córka, Anna Szatkowska. W okresie dwudziestolecia międzywojennego ukazało się wiele jej książek, tłumaczonych na liczne języki obce. W 1924 roku powieść Beatum scelus zapoczątkowała prozę historyczną. Temat dziejów Śląska, z którym bardzo mocno się związała, znaleźć można w powieściach takich jak Legnickie pole (1930), czy zbiorze opowiadań: Nieznany kraj (1932). Pisała też dla dzieci i młodzieży, jej Kłopoty Kacperka góreckiego skrzata (1924) znalazły szerokie grono czytelników w wielu krajach. Największą popularnością cieszyli się Krzyżowcy (1936), pierwsza część wspomnianej już wcześniej trylogii (kolejne: Król trędowaty oraz Bez oręża ukazały się w roku 1937). Wśród licznych nagród i wyróżnień w tamtym okresie, w 1936 roku otrzymała bardzo ceniony Złoty Wawrzyn Akademicki Polskiej Akademii Literatury. W roku 1939 wyjechała do Warszawy i rozpoczęła aktywną działalność konspiracyjną oraz charytatywną. Jej rycerski, niezłomny charakter, pełne oddanie się drugiemu człowiekowi docenili także Żydzi, którzy zarzucali jej antysemityzm w związku z jej zdecydowanymi wypowiedziami w sprawie stosunku wielu z nich do Polski, Polaków. Broniła dobrego imienia swojego narodu, stanęła w obronie bestialsko niszczonego przez Niemców narodu żydowskiego. We wrześniu 1942 roku wraz z Wandą Krahelską, córką Aleksandra, uczestnika powstania styczniowego i zesłańca, członkinią Organizacji Bojowej PPS, utworzyła Tymczasowy Komitet Pomocy Żydom, przekształcony później w Radę Pomocy Żydom „Żegota”. W 1985 została pośmiertnie odznaczona medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata przez Izraelski Instytut Pamięci Narodowej Yad Vashem w Jerozolimie. „Antysemitka, która ratowała Żydów” – tak o niej mówią dzisiaj niektóre media. Pozostawiam to bez komentarza, a tego typu „kąśliwości” medialne odstawiam do kąta. Szkoda tracić na nie czas. Otrzymując Wielki Krzyż Zasługi została przyjęta do Rycerskiego i Szpitalnego Zakonu św. Łazarza z Jerozolimy. Rycerska kobieta, całym swym sercem oddana bliźniemu w pełni zasłużyła na ten i powyższy honorowy tytuł. Zofia Kossak była współredaktorką pierwszego pisma podziemnego „Polska Żyje”, w 1941 roku utworzyła wraz z przyjaciółmi Front Odrodzenia Polski, stając na jego czele. We wrześniu 1943 roku została aresztowana przez gestapo i 5 października 1943 wywieziona do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, w którym kilka miesięcy wcześniej zginął jej drugi syn, Tadeusz Szczucki. W 1944 roku, po zidentyfikowaniu jej prawdziwego nazwiska, została przewieziona do Warszawy, na Pawiak i skazana na śmierć. W lipcu, tuż przed powstaniem warszawskim, dzięki staraniom władz podziemia została uwolniona. W powstaniu brała czynny udział mając już 55 lat! Niezwykła kobieta, powtarzam po raz kolejny. Po powstaniu, przebywając w Częstochowie, opisała swój pobyt w niemieckim obozie koncentracyjnym w książce Z otchłani. W 1945 roku wyjechała z Polski na tzw. przymusową emigrację, najpierw do Londynu, a następnie do Kornwalii, gdzie wspólnie z mężem gospodarowali na farmie Troswell. To był czas ich ciężkiej fizycznej pracy i dużych problemów finansowych. Pisząc w 1956 roku, planowaną już w latach trzydziestych, książkę Dziedzictwo,

33


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

napisała w liście do Jana Dobraczyńskiego m.in.: „zaplanowałam przedstawić na tle dziejów mojej rodziny (ze mną włącznie) przemiany, jakie zaszły w Polsce na przestrzeni stu lat, od r. 1850 do 1956”. Nie było to łatwe wówczas wyzwanie; w kolejnym liście do Dobraczyńskiego napisała: „Praca nad nową książką mimo ciężkich zajęć gospodarczych (Mój mąż i ja siedzimy we dwoje na czterdziestoakrowym gospodarstwie z kupą inwentarza – krowy, cielęta, owce, kury, koty, gołębie, ogród. Nie mamy nikogo do pomocy, pracujemy po szesnaście godzin...)”. A w kolejnym liście do niego, z dnia 14 marca 1956 roku: „Ja od paru miesięcy wróciłam do pisania i dłubię w wolnych chwilach obszerną wspominkarską rzecz, całkowicie autentyczną. Pierwszy tom (przewiduję ich 3 – 4) wyjdzie w końcu tego roku, jeśli Bóg da skończyć”. Bóg najwyraźniej był bardzo przychylny ciężko zapracowanej kobiecie z literackim zacięciem. Dzięki wsparciu przez Radio Wolna Europa i Jana Nowaka Jeziorańskiego oraz umowie z londyńskim wydawnictwem Tern Book, pierwszy tom ukazał się w 1956 roku. Kolejne dwa tomy pisała już po powrocie do Polski w 1957 roku (cz. II – 1964; cz. 3 napisana wspólnie z mężem, Zygmuntem Szatkowskim – 1967). W Polsce, podczas jej pobytu na emigracji, w 1951 roku, jej utwory objęte zostały całkowitą cenzurą i wycofane z bibliotek. Wróciła do ojczyzny, do swoich ukochanych Górek Wielkich, po 12. latach, w 1957 roku. Wydawnictwo PAX nieco wcześniej, po odwilży październikowej w PRL, zaczęło wydawać jej książki (trylogia, 1956). Pierwszy tom Dziedzictwa ukazał się w Polsce w 1961 r. Była osobą niezłomną, walczącą do końca o prawdę i sprawiedliwość. W 1964 roku dołączyła obok m.in.: Marii Dąbrowskiej, Stanisława Dygata, Aleksandra Gieysztora, Pawła Hertza, Pawła Jasienicy, Stefana Kisielewskiego, Tadeusza Kotarbińskiego, Jana Parandowskiego, Artura Sandauera, Władysława Tatarkiewicza, Melchiora Wańkowicza, do sygnatariuszy tzw. Listu 34, napisanego przez Antoniego Słonimskiego do władz PRL-u w proteście przeciwko cenzurze, w obronie swobody wypowiedzi. Współautorem akcji zbierania podpisów pod listem był Jan Józef Lipski. Zmarła 9 kwietnia 1968 roku w Bielsku-Białej, spoczęła na cmentarzu parafialnym w Górkach Wielkich obok ojca, Tadeusza Kossaka i pierworodnego syna, Juliusza Szczuckiego, który zmarł w wieku dziesięciu lat, w roku 1926. Na koniec przytaczam fragment wypowiedzi z wywiadu z osobą znającą powieściopisarkę o wiele lepiej niż każdy z nas, jej córką, Anną Szatkowską, także pisarką, mieszkającą w Szwajcarii, założycielką Fundacji im. Zofii Kossak („Dziennik Zachodni”, listopad 2008 rok): „Ważne dziś i na przyszłość pozostają zarówno jej postać, jak i jej dorobek literacki. Zofia Kossak była bezkompromisową, jeżeli chodzi o nią samą, a pełną wyrozumienia i życzliwości wobec osób spotkanych na swej drodze, zarówno najbliższych, jak i obcych. Świadoma, głęboka i gorąca wiara, oparta na Ewangelii, była jej przewodnikiem w życiu prywatnym i publicznym, czemu też dawała wyraz w swoich książkach. Jako człowiek pozostanie przykładem wiernego, konsekwentnego stosowania się do swoich przekonań. Na nich opierały się jej światopogląd, patriotyzm, poczucie obowiązku i odpowiedzialności za otrzymany talent”. W Górkach Wielkich otwarto w dniu 2 stycznia 1973 roku Muzeum Zofii KossakSzatkowskiej, powołane do życia jako Oddział Muzeum w Cieszynie. Będąc na Śląsku Cieszyńskim zajrzyjmy tam i wspomnijmy tę niezwykłą kobietę, z rycerskim, niezłomnym charakterem. Takich niewiast potrzebowaliśmy wczoraj, potrzebujemy i dziś, będą bardzo potrzebne kolejnym pokoleniom w naszej Ojczyźnie.

34


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

ESEJ Dariusz Pawlicki WZBOGACONY KRAJOBRAZ (...) dla pisarza mikrokosmos jest ważniejszy niż makrokosmos, bo ułatwia uchwycenie praw świata na materiale konkretnym – a prawa te wszędzie są w istocie takie same.

Stefan Kisielewski, Dzienniki Niniejszy tekst jest próbą opisania, ale pod szczególnym kątem, pewnego, bardzo niewielkiego fragmentu Ziemi. Niewielkiego, gdyż obejmującego zaledwie około 100 kilometrów kwadratowych. W którymkolwiek jego punkcie się stanie, widać pagórki, lasy, zagajniki, jeziora, bagna, nieliczne zabudowania. Są to cechy najbardziej charakterystyczne dla tamtejszego pejzażu. Jego uzupełnienie stanowi pewien element... Nie jest jednak w stanie zauważyć go przybysz; także ten niezwykle spostrzegawczy. A i tubylcy nie są z nim zaznajomieni do końca. Choćby dlatego, że ten składnik nie należy do sfery materialnej. Co sprawia m. in., że nie jest ogólnie dostępny. Zresztą każdy krajobraz, każda kraina zawiera taki element, bardzo indywidualny, charakterystyczny tylko dla siebie. A jest nim przypisany do niej... zestaw opowieści. Z tym, że w niniejszym szkicu zamierzam wspomnieć przekazy ustne odnoszące się do konkretnych miejsc, punktów. *

Widok z cmentarza w Magdalenowie na dawny klasztor kamedułów w Wigrach

Na terenie cmentarza w Magdalenowie, otoczonego kamiennym murem tak starym jak on sam, wzniesiono w 1680 r. drewniany kościół pod wezwaniem Marii Magdaleny (drugie imię patronki świątyni stało się źródłem nazwy wsi). Był to pierwszy w okolicach jeziora Wigry kościół parafialny. Pierwszy parafialny, ale nie pierwszy w ogóle, gdyż przybyli w 1668 r. do

35


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

Wigier kameduli adaptowali na kościół, jak i na inne obiekty klasztorne, zastane budynki drewniane. Z powodu usytuowania w obrębie klasztoru, ze świątyni mogli korzystać wyłącznie zakonnicy. Stąd pojawiła się konieczność ufundowania drugiej, dostępnej dla osób świeckich. I w odległości zaledwie 3 kilometrów od kościoła klasztornego powstała świątynia w Magdalenowie. Gdy w 1800 r. władze pruskie dokonały kasacji klasztoru kamedułów w Wigrach, w tym samym roku utworzono biskupstwo wigierskie. Zaś dotychczasowy kościół klasztorny (w latach 1694–1745 wzniesiono murowany) zaczął pełnić funkcję katedry. Ale nie długo. Albowiem w 1823 r. biskupstwo zostało przeniesione do pobliskich Sejn. Zaś katedra stała się kościołem parafialnym, gdyż Wigry spadły do rangi siedziby parafii. Tym samym straciła rację bytu świątynia w Magdalenowie. W rezultacie czego, w latach 40. XIX w., została sprzedana Michałowi Habermanowi. A ten, uzyskany z rozbiórki materiał zużytkował do zbudowania szkoły w swoich włościach w Smolanach. Stojąc przed wejściem na wspomniany cmentarz, widzę kompleks poklasztorny w całej okazałości. Nie dostrzegam jednak, stojącej w Wigrach, murowanej kolumny; zbyt jest bowiem oddalona. A wiąże się z nią opowieść o pewnym kamedule, który podobno został w jej wnętrzu zamurowany żywcem. Miała być to kara za związek z kobietą. Niektóre historie, jak te wspomniane powyżej, są, że tak napiszę, ogólnie dostępne. Jest o nich mowa, chociażby, w przewodnikach turystycznych. Lecz jeśli ma to miejsce, to w formie skrótowej. Dlatego, że pojemność takiego przewodnika, i to nie tylko podręcznego, jest ograniczona. Jak również z tego powodu, że ograniczeniom podlega także czas, jaki turysta może/chce poświęcić na zwiedzenie obiektu związanego z opowieściami, zdarzeniami. Zawsze jednak, jeśli zainteresują go one, po powrocie do zacisza domowego, może je rozwinąć, pogłębić. Zdecydowana większość opowieści związanych z konkretnymi miejscami, nie doczekała się jednak formy pisanej. Pozostały one w takiej postaci, w jakiej funkcjonowały przez prawie całe dzieje ludzkości – przekazywane z ust do uszu. Niestety, ich żywot trwa jedynie tak długo, jak długo pojawiają się ludzie chcący je opowiadać, jak i ich słuchać. Z tym zaś w czasach współczesnych jest problem – pragnących mówić jest znacznie więcej, niż tych, którzy gotowi są słuchać. Do tego nad obiema tymi grupami przeważają liczebnie, i to zdecydowanie, ci, którzy chcą oglądać bądź czytać. * Pod koniec lat 90. XX w. znalazłem się nad nieznanym mi wcześniej, bardzo małym, bezimiennym jeziorem, leżącym pomiędzy jeziorem Pomorze a rezerwatem Tobolinek. Powodem mojej tam obecności były obficie występujące w tym miejscu borowiki. Gdy nastąpiła przerwa w prawdziwkobraniu (bardzo owocnym), podszedłem z moim wujkiem na brzeg jeziorka otoczonego okazałymi sosnami i świerkami. I właśnie wtedy dowiedziałem się, że ten niewielki akwen leśny, o niezmiennie gładkiej toni, związany jest z moim Prapradziadkiem. A jeżeli z nim, to, jakby nie było, także ze mną. Otóż ów mój antenat był uczestnikiem powstania styczniowego (wcześniej tego nie wiedziałem). W we wrześniu 1863 r. oddział, do którego należał, został rozbity przez wojska rosyjskie w bitwie pod Strzelcowizną w północnej części Puszczy Augustowskiej. Kilku rozbitków z tego oddziału, w tym mój Prapradziadek, zbudowało solidny szałas nad wspomnianym małym jeziorem. I spędziło w owym miejscu kilka lat żywiąc się głównie rybami i dziczyzną. Aż doczekali się częściowej amnestii wobec uczestników powstania, ogłoszonej przez władze carskie. Karą poniesioną przez prapradziadka za uczestnictwo w narodowym zrywie, była jednak utrata niedużego

36


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

majątku w Zusienku (zachodnia część obecnego pow. suwalskiego). Obecność starych drzew, bezpośrednich następców tych, które rosły nad tym jeziorem w latach 60. XIX w., jak też odległość tego miejsca od najbliższych siedzib ludzkich, sprzyjały przeniesieniu się oczami wyobraźni jakieś sto trzydzieści lat wstecz. Pokrowsk, przysiółek Karolina, związany jest ze zdarzeniem, do którego doszło w pewną styczniową, mroźną noc 1944 r. A konkretnie rozegrało się ono przy niewielkim wzniesieniu, na którym stała wówczas szkoła, i na łąkach ciągnących się w stronę Bobrowego Bagna. Wtedy to mój Dziadek wybiegł z budynku szkoły, którą otaczali niemieccy żandarmi. Tamta noc do ciemnych, niestety, nie należała. Strzelano do niego wielokrotnie. A on biegł. Poły kożucha, którego nie zdążył zapiąć, zwielokrotniły jego sylwetkę.

Pozostałości po szkole podstawowej w Pokrowsku

O świcie, na skraju Bobrowego Bagna, Babcia znalazła dziadkowe wierzchnie okrycie. Zobaczyła w nim kilka dziur. Ale śladów krwi nie było. Niezapięty kożuch najprawdopodobniej ocalił memu Dziadkowi życie. Przykładem opowieści, którą pamięta jeszcze kilka osób (gdy ich zabraknie, znajdzie się ona w jakby zaświatach opowieści, niedostępna dla zwykłych śmiertelników) jest przygoda jaka przydarzyła się przed wielu laty Jerzemu Milewskiemu. Zmierzał przez las ku Pogorzelcowi, w którym mieszkał. Dochodził do miejscu, które nazywane jest Krzyżówkami, gdy usłyszał przed sobą jakiś męski głos. Ze względu na odległość, nie był w stanie rozróżnić słów. Będąc człowiekiem odważnym podążał nadal tym samym krokiem. Lecz gdy ponownie rozległ się ów głos, przystanął. I wtedy usłyszał wyraźnie: – Ja diabeł, ty diabeł, i my – dwa diabły! Brzmienie głosu nie wskazywało, że mężczyzna jest nietrzeźwy. Mieszkaniec Pogorzelca zwolnił kroku. A zaczął iść bardzo wolno, gdy już z bardzo bliska usłyszał ponownie: – Ja diabeł, ty diabeł, i my – dwa diabły. Znalazł się na Krzyżówkach. Najpierw zobaczył leżący na poboczu rower. A tuż obok, opartego o pień drzewa, jakiegoś mężczyznę. Ten zaś, ujrzawszy go, powtórzył: – Ja diabeł, ty diabeł, i my – dwa diabły. 37


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

Mój Dziadek (wówczas młody mężczyzna) wracał późno, w zimową noc z Pokrowska. Dochodził właśnie do niewielkiego parafialnego cmentarza, gdy nagle przystanął. Wydało mu się bowiem, że dostrzegł na nim jakiś ruch. Noc była ciemna, więc zaczął się wpatrywać. Niczego jednak nie dostrzegł. Za to po dłuższej chwili rozległo się skrzypienie furtki cmentarnej. A na drogę poczęła powoli wkraczać pochylona postać dźwigająca na plecach jakieś drągi, kije. Minęło jeszcze nieco czasu nim Dziadek zorientował się, że są to... krzyże (rzecz jasna drewniane, gdyż przeszło 70 lat temu, a i jeszcze wiele lat później, tylko takie stały na tym cmentarzu). Owa postać, nie sposób było stwierdzić czy to mężczyzna, czy kobieta, przeszła powoli przez drogę i zaczęła ścieżką oddalać się od cmentarza. Powodowany ciekawością, ale i oburzeniem na niecny postępek tajemniczej osoby, Dziadek ruszył za nią w pewnym oddaleniu. Nie uszedł daleko. Ten ktoś doszedł do stojącej z dala od innych zabudowań, niewielkiej chaty zamieszkałej przez Chałę. Krzyże rzucił pod ganek i wszedł do środka. Wtedy właśnie wyjaśniła się sprawa znikających od pewnego czasu krzyży na mogiłach. Najpierw został ogołocony z nich zaniedbany cmentarz jednowierców[1] (były na nim także nagrobki kamienne). A potem zaczęły one znikać z, położonych w jego pobliżu, cmentarzy staroobrzędowców[2] i katolików. Kobieta nazywana Chałą (nikt już nie pamięta jak brzmiały jej imię i nazwisko)... paliła nimi zimą w piecu. Wtedy gdy to czyniła, była bardzo starą, schorowaną kobietą (jej cechą charakterystyczną było wielkie wole), pozbawioną oparcia w rodzinie. Za to, co uczyniła nie poniosła (wszystko na to wskazuje) żadnych konsekwencji. A od kiedy stało się to wiadome, zimowe noce przesypiała na piecu w różnych domach. I na początku lat 50. XX w. na jednym z nich zakończyła życie. Do opowieści, które szczęśliwie przetrwały w ludzkiej pamięci (tylko na jak długo?), należy i ta, która wspomina o trzech oficerach francuskich z okresu wojen napoleońskich. Ich ciała spoczęły w miejscu, gdzie w II połowie XIX w. założono cmentarz jedinowierców. Zastanawia mnie, dlaczego w tej historii wspomniani są tylko oficerowie. Czyżby rzeczywiście w jakimś starciu z wojskami rosyjskimi zginęli tylko oni? A może z jakichś powodów w owej opowieści nie zachowało się wspomnienie o zwykłych żołnierzach, ich podkomendnych, którzy wówczas także ponieśli śmierć? Bez względu jednak na to, jak rzecz się miała, najprawdopodobniej do zdarzenie doszło zimą 1812 r. Wtedy to bowiem, także przez te tereny odbywał się, raczej chaotyczny, odwrót wojsk, które jeśli jeszcze nazywano Wielką Armią, to z przyzwyczajenia. Pisząc te słowa pomyślałem, że może owi oficerowie byli rozbitkami z oddziału, który przestał istnieć. Potem zaś trzymali się razem, brnąc przez śniegi w kierunku odległej Francji.

Dawny cmentarz jedinowierców w Pokrowsku 38


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

Z jeziorem Karolinek, niewielkim akwenem (ok. 8 ha powierzchni), związana jest z kolei opowieść o dzwonie, który został wrzucony w jego toń. A jest to zbiornik, którego dno pokrywa gruba warstwa mułu. Dzwon został w ten sposób potraktowany przez ostatniego popa parafii prawosławnej w Pokrowsku. Do tego zdarzenia doszło w 1915 r., gdy z tego terenu wycofywały się oddziały rosyjskie ustępujące przed napierającymi wojskami niemieckimi. Opowieść opowieścią, ale żaden dzwon nie został wydobyty z jeziora Karolinek; przynajmniej jak na razie. W lesie rozciągającym się pomiędzy jeziorem Pogorzelec a bagnem, na zboczu niewielkiego wzniesienia, stoi nieduży krzyż; upamiętnia miejsce śmierci młodego partyzanta. Latem 1942 lub 1943 r. odwiedził on swoją rodzinę w Pogorzelcu. Niedługo potem do wsi przybyło kilkunastu żandarmów niemieckich. Partyzant ukrył się w stodole na terenie rodzinnej posesji. Przez szpary pomiędzy deskami widział, jak żandarmi wkraczają do sąsiedniego obejścia i zaczynają przeszukiwać zabudowania. Był pewien, że ich pojawienie się we wsi, ma związek z nim, że go szukają (tymczasem powodem był nielegalny ubój trzody chlewnej). Nie wytrzymał nerwowo. Wybiegł ze stodoły, przeskoczył przez płot, przebiegł przez drogę i niewielkie pole. Od zbawczego lasu dzielił go jedynie wąski pas bagna. I wtedy dostrzegli go Niemcy. Kilku z nich wybiegło na drogę. Zaczęli strzelać do uciekiniera, gdy ten znajdował się już na bagnie; został trafiony kilkakrotnie. Owo bagno oddzielające wieś Pogorzelec od lasu, to miejsce śmierci Ciapka, niedużego psa o biało–czarnym umaszczeniu. Podążył tam posłusznie za swoim panem (czuł, co zaraz nastąpi?). I został tam przez niego zabity siekierą. Był już bowiem... za stary na pilnowanie obejścia. Zaskowyczał raz jeden. * Miały też miejsce zdarzenia, nie sposób podać ile ich było (nawet w przybliżeniu), które nie zostały przez nikogo opowiedziane. Nie był bowiem ich świadkiem choćby jeden człowiek A mnóstwo spośród nich dotyczyło zwierząt. Owe historie z całą pewnością są gdzieś zapisane. Może nawet zostały w jakiś przedziwny sposób sfilmowane. Na razie trwa jednak na ich temat, swoista, zmowa milczenia. Tak jak np. na temat śmierci młodego zająca zabitego przez myszołowa nieopodal Brzozowego Mostku. Pozostały po nim tylko kości i fragmenty skóry rozrzucone w lesie. Podobnie jak po bobrze – kilkadziesiąt kości leżących w jeziorze Pogorzelec, blisko zachodniego brzegu. Issac Bashevis Singer w powieści Szosza na powyższy temat pisze nst.: (...) Musi być jakieś miejsce, gdzie wszystko jest zachowane, zapisane aż do najdrobniejszego szczegółu. Powiedzmy, że mucha wpadła w sieć pająka i pająk ją wyssał. Jest to fakt wszechświata i taki fakt nie może być zapomniany. Gdyby taki fakt został zapomniany, powstałaby skaza na świecie.

Otóż to. Są też historie, które pozostają nieopowiedzianymi, gdyż ci, którzy byli czynnie w nie zaangażowani, nie mieli już okazji do podzielenia się nimi z kimkolwiek. Tak jak miało to miejsce w przypadku pijanego mężczyzny, który kilka lat temu zamarzł między Krasnem a Pogorzelcem. Jego skulone, zesztywniałe ciało znaleziono w przydrożnym rowie. A pamięć ludzka przechowała (tylko) sam fakt, jak też imię i nazwisko ofiary – Stefan Świacki. Są też, może unoszą się w powietrzu historie, które zostały zapomniane przez ludzi. 39


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

Zabrakło osoby chętnej do opowiedzenia jakiegoś wydarzenia, albo kogoś chętnego do zaznajomienia się z nią. Dlatego np. nie jest znane obecnie zdarzenie, które dało asumpt do ustawienia kapliczki murowanej w Jeziorkach, przy gościńcu. A jakieś zdarzenie musi być z tym miejscem związane. Gdyby było inaczej, nie zostałoby ono w taki sposób wyróżnione. * Zapisując te wyszczególnione opowieści przedłużam ich trwanie. Nawet wtedy, kiedy nie zostaną wydrukowane w jakimś szacownym czasopiśmie, np. literackim. Zapisuję je, gdy któraś przypomni mi o sobie. Zwłaszcza kiedy spojrzę (najczęściej oczami wyobraźni) na jakiś konkretny element pejzażu wpisanego w owe 100 km kwadratowych. Rzadziej natrafiam na nie, przeczesując moją pamięć w ich poszukiwaniu. Wtedy zaś przyporządkowuję do konkretnych miejsc (ze względu na tematykę niniejszego szkicu, pomijam te, które trudno związać z jakimś punktem w terenie; także takie, które w mojej pamięci przetrwały bez jakichkolwiek odniesień do konkretnych miejsc). Tak jak np. opowieść o wielkich zbiorowych mogiłach, w których chowano, niedługo po zakończeniu I wojny światowej, ciała mieszkańców okolicznych wsi. Ale nie wszystkie – tylko ofiar grypy[3]. Dopiero po pół godzinie owe nieoznaczone mogiły umiejscowiłem, patrząc na mapę, na dużym półwyspie, od zachodu wrzynającym się w jezioro Głuche. Niektóre historie kiedyś usłyszane, a pozornie zapomniane, powracają jakby z niepamięci. Tak jak zdarzenie, o którym dawno temu opowiedział mi mój Dziadek. Miało ono miejsce w 1919 bądź 1920 r., podczas walk litewsko–polskich. Jako młody chłopiec obserwował ze sporej odległości przemarsz kilkuset piechurów i kilkudziesięciu kawalerzystów litewskich. Widział jak wynurzają się z lasu, za leśniczówką w Pogorzelcu. Kierowali się prawdopodobnie ku Sejnom. * Może być jednak i tak, że pewne punkty w krajobrazie sprowokują do... wymyślenia jakichś historii z nimi związanych. Tak jak miało to miejsce, w moim przypadku, odnośnie wzniesienia nad jeziorem Pogorzelec. Okoliczni mieszkańcy nazywają je, tak po prostu, Górą. Zachodnim stokiem prawie sięga do samego jeziora. Z trzech zaś pozostałych stron otoczone jest bagnami. Z całą pewnością kilka wieków temu, wraz z przylegającym do niej niewielkim terenem, stanowiło wyspę. A na niej, z racji niewątpliwych walorów obronnych, znajdował się gród z podgrodziem. Ich mieszkańcami byli Jaćwingowie, pobratymcy Prusów i Litwinów (nikt inny nie wchodzi w grę). I zamieszkiwali je przynajmniej do końca XIII w. Wtedy to Krzyżacy, a może (ostatnio często o tym się wspomina) Rusini wspomagani przez Litwinów i Mazowszan, zdobywając gród za grodem, podbili Jaćwież. * Krajobraz ma to do siebie, że zmienia się. Zmiany, które w nim następują, polegają m. in. na pojawianiu się nowych punktów, jak też na znikaniu dotąd istniejących. Tak jak w 1986 r. przestała istnieć molenna czyli świątynia staroobrzędowców w Pogorzelcu. Rozebrano ją, a wszystkie elementy przewieziono do odległych o 6 kilometrów Gib. Tam zaś złożono je. Z tym, że to, co powstało, po konsekracji stało się kościołem rzymskokatolickim. W ten sposób, w konkretnym miejscu przestał istnieć konkretny obiekt, z którym związanych było, przynajmniej, kilka opowieści. Ów związek trwa jeszcze w odniesieniu do pustego placu, jaki

40


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

pozostał w Pogorzelcu po molennie, jak też, otaczających go, kilkunastu starych modrzewi i klonów tudzież wielkich kamieni polnych pochodzących z fundamentów. Nie ma go jednak między owymi opowieściami odnoszącymi się do zdarzeń minionych, a kościołem gibiańskim. A to za sprawą nowego miejsca, otoczenia, jak i nowej funkcji, którą zaczęła pełnić dawna świątynia staroobrzędowców. Pamiętana jest, na przykład, powiązana z molenną historia rodziny Pustków mieszkającej na wprost świątyni, a obecnie pustej parceli po niej, po drugiej stronie drogi. Gdy po 1953 r. przestały odbywać się w niej nabożeństwa (wspólnota staroobrzędowców stała się bowiem bardzo nieliczna), Pustko senior popełnił świętokradztwo – wyniósł z molenny część przedmiotów liturgicznych, a także kilka mebli. Podobno nastawnik[4] dowiedziawszy się o tym, przeklął owego Pustkę. Z tym, że klątwa miała dotyczyć nie tylko sprawcy, ale także jego potomków. I coś w tym musiało być, skoro od tamtej pory miało miejsce w tej rodzinie tak wiele nagłych, nienaturalnych zgonów; poczynając od samego świętokradcy. Przykładem tego, że żywot opowieści może dobiec kresu ze względu na unicestwienie miejsca, z którym one są związane, może być Barania Góra. Jeszcze stosunkowo niedawno, to wzniesienie istniało bardzo blisko zachodniego brzegu jeziora Karolinek. Ale odkąd z jego zbocza zaczęto pozyskiwać żwir, poczęło powoli znikać. A po kilku dziesięcioleciach pozostały z niej resztki. Tak, że ludzie, którzy znają jeszcze tę nazwę, i wiedzą z czym ona się łączy, mówią: tam, gdzie kiedyś była Barania Góra. A związane są z nią, chociażby, historie miłosne. Było to bowiem miejsce wielu randek. Ale na owej górze, po zakończeniu na tym terenie działań wojennych w sierpniu 1944 r., chłopcy rozbrajali niewypały. Swoistą pamiątką po tym, było kilku tutejszych inwalidów, np. Chrulski, który stracił nogę. *

Kilka sosen polnych

Ale są też i takie elementy krajobrazu, z którymi nie jest obecnie związana choćby jedna opowieść. I to mimo tego, że przykuwają uwagę. Jednym z nich jest m.in. grupa sosen rosnących na niewielkim wyniesieniu, przy drodze polnej wiodącej od jeziora Pogorzelec ku środkowi wsi Jeziorki. Nie przypominają one absolutnie swych wysokich i smukłych siostrzyc rosnących w pobliskim lesie. Oprócz tego stwierdzenia dotyczącego estetyki można jedynie dodać, że w epoce przedtraktorowej było to miejsce, gdzie podczas przerw w letnich pracach 41


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

polowych, można było odpocząć w cieniu. Ale brakuje informacji o związanym z nim jakimś zdarzeniu. Szczególnie takim, które zabarwione byłoby pewną dramaturgią. A próby wymyślenia jakiejś opowieści nie dają spodziewanego efektu. I to pomimo tego, że na grupę tych drzew spoglądam często. Niekiedy obok niej przechodzę. Lecz mając na uwadze liczbę pokoleń ludzkich (także zwierzęcych) zamieszkujących ten fragment Ziemi, można z bardzo dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że niewiele jest miejsc, z którymi nie byłaby związana, choćby, jedna opowieść. To, że najczęściej ich nie znamy, wynika tylko z zawodności lub wybiórczości pamięci. A w najnowszych czasach – z braku ich „zapamiętywaczy” bądź „zapisywaczy”. Owe opowieści są jak warstwy ziemi – najgłębiej, w jakichś zakamarkach Pamięci spoczywają najstarsze. Niewykluczone, że czekają na swoich odkrywców, swoistych archeologów. [1] Jedinowiercy – odłam staroobrzędowców popowców, który przyjął duchownych prawosławnych. W połowie XIX w. podporządkowali się Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Zachowali jednak staroobrzędowe odrębności religijne; patrz (poniżej) – staroobrzędowcy. [2] Staroobrzędowcy (zwani także raskolnikami, a niewłaściwie – starowiercami, bądź starowierami) – przeciwnicy zmian wprowadzonych w prawosławiu, w 1660 r., przez Patriarchę Moskwy Nikona. Wkrótce ruch uległ podziałowi na popowców (uznawali ideę kapłaństwa i hierarchii kościelnej) i bezpopowców (odrzucali jakąkolwiek strukturę kościelną i kapłaństwo sakramentalne). W następnych latach oba odłamy zaczęły podlegać dalszym podziałom. Poddawani okrutnym prześladowaniom na terenie państwa moskiewskiego, staroobrzędowcy częściowo wyemigrowali. Osiedlili się m. in. w Wielkim Księstwie Litewskim. [3] Był to odprysk pandemii zwanej grypą hiszpanką, która w latach 1918–19 pochłonęła na całym świecie, według różnych danych, od 50 do 100 milionów ofiar. [4] nastawnik – u staroobrzędowców bezpopowców osoba, która prowadzi nabożeństwa i przewodzi życiu religijnemu wspólnoty; wybierany jest przez członków danej gminy spośród osób o nienagannej postawie moralnej, znających zasady religijne, umiejących czytać w języku staro–cerkiewno–słowiańskim.

● FELIETON Jacek Durski PISARZ Z CEGŁĄ Nie potrafimy napisać nic Nowego. Od Gombrowicza nic. Piszemy albo dla smaku, godząc się na zastany obraz literatury, i w tym obrazie, w tej ramie zalegamy. Niepotrzebnie zadowoleni. Albo, gorzej, piszemy dla statusu, żeby być przez moment, zaistnieć w mediach. Biegamy za sponsorami, chodzimy za wydawcami. Obchodzimy „lecia” biegania, chodzenia. Tak to wygląda, patrząc z poddasza pracowni. A jak z chodnika? Przed witryną zapisaną sprejem „Tu był empik. Jedyny w Sosnowcu. Przestałam czytać. Teraz będę pisać. Była czytelniczka”. No jak? Po tym wyznaniu przyszły inne myśli: o życiu książek naszych. I tak „funkcjonują”. Niektóre w trzech „przestrzeniach”! Medialnej – ilość wejść na antenę i ilość wizerunków w gazetach przekłada się na liczbę sprzedanych egzemplarzy. Odwrócona kolejność „zaistnień”. Druga przestrzeń – to pisma literackie. Dobra przestrzeń. Ale nie ma pieniędzy dla dobrej. Padają ogólnopolskie periodyki. Jedne z wdziękiem, inne bez, podcięte przez panów marszałków. Te, które jeszcze zostały, muszą się liczyć z „władcami” pieniędzy. Naszych pieniędzy. Nowa forma cenzury, uzależnienia od zmieniających się co kilka lat klimatów, od urzędów czerwonych i czarnych. Właściwie tylko pisma literackie internetowe, bez papierowej szaty są teraz do końca niezależne. Tam rzeczywiście decydują naczelni. Trzecia przestrzeń książki – to przestrzeń uniwersytecka. Tutaj, w budynkach nauki,

42


Krytyka Literacka 7 - 8 (57 - 58) 2014

niezła książka, nawet zupełnie nienagłośniona w TVP ma szanse. W wąskim gronie mądrych ludzi – ma. Tylko że ta przestrzeń nie przystaje do tego wszystkiego, co przed murem, co w kraju. Wprawdzie pracownicy uniwersyteccy często piszą do pisma literackich, recenzje i omówienia, ale w mediach nie mają głosu, chyba że należą do osobistości „medialnych”. Krótko mówiąc, te trzy przestrzenie rzadko współistnieją ze sobą. A najczęściej o sobie nie wiedzą. To jedna z przyczyn nie-rynku. Inną przestrzenią tego „nie”, zabrzmi to groteskowo, jest duża ilość wydawnictw. Niestety, przeważnie produkują miał. Hałda książek, zamiast wzbogacać różnorodnością zasypuje czytelnika zerem artystycznym trudno czytelnikowi w tej mnogości zer, w średniej krajowej znaleźć coś nieprzeciętnego. Stąd media wyrocznią. Naszym jednak największym nieszczęściem, a co za tym idzie nie-rynku, jest to, że coraz więcej poetów i prozaików staje się krytykami. Publikuje Iksiński swój wiersz, a równocześnie ocenia wiersze innych. Przykrawa konkurentów. „Urabia” rynek dla siebie. To jest po prostu nieprzyzwoite. Niektórzy Iksińscy zaprzyjaźniają się i piszą o swoich tekstach. Tak miło nawzajem. W ten sposób tworzy się, nie tworzy, to słowo nie pasuje do manipulacji „robi się” Centrala, a kto nie jest w Centrali, pożyje tylko w tak zwanych niszach. Pisanie artystyczne i krytykowanie równocześnie, to nie tylko społeczne krętu-wętu, ale również pozbawianie się przez pisarzy pierwiastka czystej walki, ryzyka, tak potrzebnego w działaniach twórczych. To unicestwienie Osobowości. Poeta, jeśli nie nazywa się Miłosz, Zagajewski…, zauważa, że w oczach zwykłych Polaków jest postacią „żadną”. Daleko mu do hydraulika, wysoko. Więc prędko zostaje krytykiem! Bliżej mu zaraz do kaloryfera. Sporo tez prozaików zabezpiecza się tak na starość. Chce być trochę szanowana w szpitalu, na marach. Są krytykami zawczasu. Zamiast pisać Swoje, od środka, wchodzić w siebie, w kosmos, najgłębiej jak można, jak umysł pozwoli, aby porozumiewać się z innymi ludźmi, w tej krótkiej Chwili, na tej małej Kulce, to nie tylko trwonią te możliwość dla „ustawienia się”, ale co gorsza przeszkadzają innym. Znowu odwrotność – zamiast Sztuki nie-sztuka. Z której równie nie-rynek. Na szczęście mamy niewielkie grono prawdziwych krytyków, którzy nie piszą powieści. Zajmują się tylko krytyką. Aż! To oni – Czapliński, Nowacki, Uniłowski… powinni wypracować reguły dla rynku literackiego. To oni właśnie powinni być doradcami w mediach, stworzyć Zespół Doradczy – uczciwych i kompetentnych. Niech zrobią Plac dla Sztuki, rynek dla Czytelników. I dla pisarzy.

● DLA AUTORÓW Kończymy z praktyką poprawiania tekstów i zastanawiania się, o co właściwie autorowi chodzi, i po co w ogóle pisze. Podnosimy poprzeczkę. Nadsyłane teksty powinny być poprawne pod względem językowym oraz sformatowane zgodnie z obowiązującymi zasadami. Prosimy również o stosowanie polskich znaków diakrytycznych i właściwych znaków typograficznych. Teksty niepoprawne i nieudolne będą odrzucane. „Krytyka Literacka” zastrzega sobie prawo do redakcji, adiustacji i korekty wybranych tekstów.

43


Giovanni Bellini Giovane donna nuda allo specchio olej na płótnie, 1515 r. Kunsthistorisches Museum, Wiedeń


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.