ISSN 2084-1124
10 (60) PAŹDZIERNIK 2014
KRYTYKA LITERACKA LITERATURA SZTUKA FILOZOFIA ESEJE RECENZJE FELIETONY WIERSZE OPOWIADANIA
OD REDAKCJI Stefan Żeromski ● Jubileusz „Krytyki Literackiej” ● Dariusz Pawlicki Zauważenia ROZMOWA Wacław Krupiński, Józef Baran LISTY Z MROŻKIEM [Józef Baran, Sławomir Mrożek, Scenopis od wieczności] RECENZJA Aleksandra Jastrzębska PLANTACJE MACIERZYŃSTWA [Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie] POGRANICZA Marek Różycki jr. STEFAN ŻEROMSKI – w 150 rocznicę urodzin ESEJ Dariusz Pawlicki O PEWNYCH JABŁKACH I JABŁONIACH ESEJ Krystyna Habrat ROZMYŚLANIA O PRACY PISARZA (część IV) POEZJA Jan Stanisław Kiczor FELIETON Lech M. Jakób GRAFOMANIA RECENZJA Dariusz Szuirad Zajączkowski O SAMOTNOŚCI [Krystyna Habrat, Krzyk o północy] RECENZJA Zbigniew Kresowaty NA TRANSCENDENTNEJ HUŚTAWCE [Edyta Kulczak, Kołysze się w tobie huśtawka] RECENZJA Jacek Durski JAWNA I UKRYTA [Feliks Netz, Dysharmonia caelestis] FELIETON Waldemar Łysiak UKRAINA – PRAWDY NIE DA SIĘ UKRYĆ SZTUKA Bruno Schulz SPOTKANIE
Redakcja Tomasz M. Sobieraj, Witold Egerth, Janusz Najder Współpraca Krzysztof Jurecki, Dariusz Pawlicki, Marek Różycki jr., Wioletta Sobieraj, Igor Wieczorek Strona internetowa http://krytykaliteracka.blogspot.com/ Kontakt editionssurner@wp.pl Adres ul. Szkutnicza 1, 93-469 Łódź
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
OD REDAKCJI
Słowo na październik Polska nie dlatego powstała, żeby w niej stara nędza, jak za czasu najeźdźców, nadaremnie krwawe łzy lała. Polska nie dlatego powstała, żeby dygnitarz cywilny lub wojskowy, pędząc w automobilu, obryzgiwał dziadów i żebraków, wtulonych w każde załamanie muru stolicy państwa. Polska nie dlatego powstała, żeby w jej granicach miała swe rozpostarcie burżuazyjna fabryka paskarstw, szwindlów i oszustw. Stefan Żeromski, Początek świata pracy * Jubileusz „Krytyki Literackiej” 5 lat działalności, 60 numerów elektronicznych i 3 papierowe (półroczniki) jedynego niezależnego pisma kulturalnego w Polsce. Z tej okazji od kilku dni do redakcji napływają gratulacje, życzenia i podarki z całego świata. Na zdjęciu: Redaktor z przecudnej urody hurysą, darem króla Arabii Saudyjskiej Abd Allaha ibn Abda al-Aziza Al Su’uda. W dołączonym do hurysy liście monarcha podkreślił, że „KL” jest niedościgłym wzorem intelektualnej suwerenności, ostoją zdrowego rozsądku i klasycznych wartości oraz oazą piękna na sparszywiałym horyzoncie literackim dekadenckiego Zachodu. Podobne i identyczne słowa dołączali przywódcy wielu państw, intelektualiści, wybitni artyści, a nawet sklerotyczny komitet noblowski, który widocznie nażarł się większej dawki wyciągu z miłorzębu i doznał chwilowego olśnienia. Wszystkim dziękujemy i obiecujemy, że będziemy się trzymać wyznaczonej marszruty, zgodnie ze słowami Fryderyka Nietzschego: „Tak – nie – droga prosta – cel”.
1
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
Nowe książki Dariusz Pawlicki, Zauważenia Ostatnia książka Pawlickiego, konsekwentna kontynuacja poprzedniej*, jest opowiadaniem o umiejętności obserwowania i rozumienia świata. Jest też niespieszną podróżą w czas przeszły, połączoną z przywracaniem powoli blaknących barw jego obrazu. Przeznaczona jest dla ludzi cichych i wrażliwych, a tych coraz mniej na tym „najpiękniejszym ze światów” [Leszek Antoni Nowak – fragment szkicu Zauważenie, Zauważenia zamieszczonego w „Gazecie Kulturalnej”, nr 7/2014]. * Chwile, Miejsca, Nastroje, Miniatura, Kraków 2012.
Wydawnictwo Miniatura, Kraków, 2014.
2
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
ROZMOWA Wacław Krupiński, Józef Baran LISTY Z MROŻKIEM [Józef Baran, Sławomir Mrożek, Scenopis od wieczności]
Wacław Krupiński: Z Archiwum Sławomira Mrożka znajdującego się w Fundacji Jana Michalskiego w Montricher w Szwajcarii otrzymałeś na początku roku kserokopie swoich 50 listów do autora Tanga i...? Józef Baran: …I ucieszyłem się a także poczułem dumę, że pisarz, parokrotnie zmieniający miejsca pobytu (Francja, Meksyk, Kraków, Nicea) wciąż te listy przechowywał, zatem nie były mu obojętne, podobnie jak ich autor. To niesamowite mając 66 lat zaglądać do studni czasu i widzieć swoje myśli i uczucia sprzed 30, 40 lat. Byłem wtedy młodym, wchodzącym w życie i poezję człowiekiem. Pracowałem jako nauczyciel w Skawinie, gdy… W. K.: …Gdy nadszedł list od samego Sławomira Mrożka, który pierwszy napisał do Ciebie z Paryża przeczytawszy Twój debiutancki tomik z WL Nasze najszczersze rozmowy. J. B.: Tak. Wydawało mi się, że to list z nieba… Bo jak inaczej nazwać fakt, że moje wiersze wzruszyły i poruszyły europejskiej sławy pisarza. W tym pierwszym liście (niestety zagubionym przeze mnie) tłumaczył się z siebie, Mrożka – „na wypadek, gdyby Pan mnie nie znał”. Do dziś nie wiem, jak mój tomik dotarł do jego rąk… W. K.: W pierwszych listach jeszcze zwracacie się do siebie per Pan, później Ty do Niego „Drogi Mistrzu”, on do Ciebie „Drogi Ziomku”, wszak obaj urodziliście się w tym samym Borzęcinie’ w końcu Ty, młodszy o 17 lat, zaproponowałeś formę „ty”... J. B.: Dla mnie samego jest tajemnicą jak to się stało, że pisarz dał się porwać mojej młodzieńczej euforii i wciągnąć w kilkuletnią listowną dyskusję, poświęcając tyle czasu na pisanie nieraz bardzo długich listów do młodego wówczas poety? Faktycznie w trzecim czy czwartym liście zaproponowałem przejście na ty, na co on przystał, choć nie był człowiekiem skłonnym do fraternizowania się… W. K.: Aż wreszcie spotkaliście się osobiście, pierwszy raz w Krakowie... J. B.: Tak, ale „dopiero” i „na szczęście” po pięciu latach korespondowania. To brzmi paradoksalnie, ale tak jest… bo potem po spotkaniach „na żywo” – j korespondencja jakby straciła na dynamice. Dziś mogę żałować, że tak parłem do wyjazdu do Paryża – co wtedy nie było łatwe w związku z żelazną kurtyną. Spotkanie na żywo „nie wypaliły” tak jak to sobie wyobrażał – nie wiadomo dlaczego – młody poeta. Nie mnie zresztą pierwszemu i nie mnie ostatniemu… Pamiętam i 60. urodziny Mrożka w Borzęcinie w 1990 – wielka feta i on z kamienną twarzą, z którą odbierał wszelkie wyrazy hołdu, w tym żartobliwą laurkę wygłoszoną przez prof. Błońskiego. Mało kontaktowy rozczarował borzęcinian; jedynie na granicy wsi, gdzie witano go chlebem i solą zanucił; „Chłopoki, cyście mnie nie poznali…”, dając dowód, że jednak pochodzi stąd. Mimo że jednak byliśmy ludźmi z różnych generacji i o tak różnych doświadczeniach, czytający Scenopis od wieczności twierdzą, że z korespondencji emanuje niesłychana bliskość duchowa.
3
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
W. K.: W Paryżu, o czym piszesz we wstępie do książki, postawiłeś mu wino... I co, nie pomogło to konwersacji? J. B.: Jego była narzeczona, z którą mnie poznał – zdradziła, że „Sławek jest najzabawniejszy i najbardziej błyskotliwy – taki jak w sztukach – gdy sobie podpije”. Widocznie „podpiliśmy” sobie za mało, bo nie potrafiłem go „odpancerzyć”… Podczas paryskich spotkań przekonałem się, że ten wspaniały korespondent jest najtrudniejszym rozmówcą świata. Pamiętam, jak pochwaliłem się, że jadę na festiwal poetów z całego świata w Macedonii, na co on dociekał: „Iluż tych poetów będzie?”. – Chyba ze stu – wyjaśniłem. A on: „Stu poetów i wszyscy poeci, poeta obok poety i kaaażdy poeta!?” – ironizował…. Lubił podcinać rozmowie skrzydła W. K.: Za to Cię uskrzydlał w listach i, nazwijmy rzecz po imieniu – wówczas, w latach 70. dowartościowywał... J. B.: Dowartościowywał a może raczej… doceniał jako poetę, co wydaje mi się – mówiąc nieskromnie – że dobrze o nim po latach świadczy. Przecież od docenienia wierszy zaczęła się wymiana listów. Z każdym z nich dialog stawał się coraz bardziej równorzędny i intensywny. Listy Mrożka są znakomite i nie zdezaktualizowały się. Mają wartość ponadczasową, ba, wyprzedzają czas,. Np., gdy krytycznie ocenia Zachód, pisząc o triumfie infantylnej popkultury, relatywizacji i rozpadzie wszelkich wartości czy o pierwszych jaskółkach postmodernizmu – to tak jakby pisał o naszej polskiej rzeczywistości w trzydzieści lat później. Kapitalne są rozważania i refleksje Sławka dotyczące jego stosunku do religii, wyznania dotyczące naszego prowincjonalnego wychodzenia – jak on to napisał – „spod podłogi, spod szafy” – ostre sądy na temat literatury, sztuki, przenikliwe dywagacje o sensie i bezsensie życia, kobietach, Polsce i Polakach. Ale i moje listy z czasem stają się – jak to dziś widzę – coraz lepsze literacko, niekiedy zadziorne i polemiczne wobec Mistrza… Nie są to w żadnym wypadku listy konwencjonalne czy okolicznościowe, lecz częściej – przynajmniej jeśli chodzi o Mrożka – rozprawki filozoficzne, eseiki, aforyzmy, cięte riposty mające zawsze charakter bardzo osobistych, autobiograficznych zwierzeń. W. K.: Co kazało mu przez parę lat intensywnie wymieniać się z Tobą listami, a przecież miał i innych korespondentów – Błońskiego, Lema, Skalmowskiego, Tarna?... J. B.: Z perspektywy lat sądzę, – o czym wspominam we wstępie – że dostrzegłszy w „ziomku” literacki talent, a jednocześnie mając świadomość swych cech introwertyka i trochę liryka (zapamiętałość w analizowaniu własnych stanów psychicznych, skłonność do skrótów myślowych, precyzji, ale i do metaforycznego ujmowania rzeczywistości) – znalazł we mnie lustrzane odbicie tej części osobowości, którą starannie maskował i nieczęsto mógł ujawniać w spotkaniach z innymi, widzącymi w nim głównie satyryka i humorystę. Może byłem w jego oczach też jakąś alternatywną wersją jego losu? Nie sposób nie wspomnieć też o specyficznej sytuacji pisarza emigranta odczuwającego mocniej swoje osamotnienie. W. K.: Po latach i Ty ujawniłeś swój talent prozaika, czego wyrazem Twoje trzy wydane w wyd. Zysk i S–ka tomy dzienników Koncert dla nosorożca, Przystanek marzenie, Spadając, patrzeć gwiazdy... To niejako ciąg dalszy tej wymiany listów z autorem Tanga... J. B.: Tak przynajmniej sądzi profesor Wojciech Ligęza, który pisze w posłowiu, że kształtujący się w listach do Mrożka styl refleksji i autorefleksji wykorzystałem później w dziennikowych zapiskach.
4
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
W. K.: A nie boisz się zarzutu, że publikując te listy, interesujące ponad wszelką wątpliwość tak dla fanów Mrożka, jak i Twoich, trochę grzejesz się w jego sławie? J. B.: Co ja poradzę, że Sławomir Mrożek wybrał sobie właśnie mnie, żebym się ogrzewał – jak to mówisz – w jego sławie? Widocznie miał jakieś poważne powody… A odpowiadając Ci na to pytanie poważnie… Sława Mrożka i jego kunszt były dla mnie jako partnera korespondencyjnego nie lada wyzwaniem, któremu chyba jednak sprostałem, skoro Sławomir dał się wciągnąć w tę grę. Niektóre z listów leżały czterdzieści lat w szufladzie. Czas miał czas, żeby zweryfikować ich wartość. Niektóre – myślę szczególnie o listach Mrożka, bo do swoich nie mam takiego dystansu – są „cymesikami” literackimi i intelektualnymi. Dlaczego więc miałem je trzymać pod korcem? Poza tym niech się młodzi uczą jak to się drzewiej listy pisało. Bo przecież dziś to już jakby zapomniana sztuka zapomniana… Wiem na pewno jedno, że tak wymagający partner korespondencyjny już nigdy potem w życiu mi się nie zdarzył. Bardzo ostry w sądach krytyk średniego pokolenia Tomasz M. Sobieraj twierdzi w internetowej „Krytyce literackiej”, że powstała z tego dialogu perełka epistolografii, ważne wydarzenie literackie. A Wojciech Ligęza, w końcu znamienity fachowiec od literatury, dodał w posłowiu, że „korespondencja dwu różnych osobowości kwestionujących utarte sądy i opinie jest fascynująca”. Od siebie dodam, że książka ma swoje uzasadnienie topograficzne: obaj urodziliśmy się w Borzęcinie i ten fakt nadaje jej dodatkowego smaczku i dramaturgii. W. K.: Borzęcin. Poezja i Proza Józefa Barana to inna Twoja książka, która właśnie ukazała się w tych dniach… J. B.: Jest to przepięknie, wręcz luksusowo wydany prawie 300–stronicowy album poetycko– prozatorski z 45 zdjęciami Jakuba Ciećkiewicza. Został wydany z funduszy Unii Europejskiej i dzięki przychylności władz gminy Borzęcin. Zawiera wybór moich utworów z czterdziestu paru lat twórczości – dotyczących kraju lat dziecinnych, albo napisanych w Borzęcinie, gdzie mam letni domek. Nigdy nie myślałem, że moje wiersze trafią „pod strzechy”. A tak się właśnie stało. Książkę promowała tydzień temu w Borzęcinie – przed 200–osobową rodzimą mi publicznością – Anna Dymna, wraz z laureatem Festiwalu Piosenki Aktorskiej Jakubem Pawlakiem oraz profesorem Bolesławem Faronem. W promocjach „Borzęcina” – w Brzesku, w Radłowie i na zamku w Dębnie – wezmą udział te z inni znakomici krakowscy aktorzy i piosenkarze… A wracając do Mrożka…. Już po złożeniu wyboru do wydawnictwa wyczytałem w II tomie jego dzienników, że scenariusz filmowy pt. Amor miał się pierwotnie nazywać Borzęcin, ale w trakcie pisania dramaturg zdecydował się go zmienić. Zadziwiająca zbieżność…
5
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
RECENZJA Aleksandra Jastrzębska PLANTACJE MACIERZYŃSTWA [Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie] 1.
O! zwalcież mi Łazienki królewskie w Warszawie, Bezduszne, zimnym rylcem drapane marmury, Pokruszcie na kawałki gipsowe figury A Ceres kłosonośną utopcie mi w stawie. [Jan Lechoń, Herostrates]
Dlaczego skamandrycki Herostrates nawołuje, by utopić Ceres w stawie? Cóż mu zawiniła antyczna bogini, opiekunka ziemi i urodzajów? Sens tego wersu wyjaśnia się dopiero w kontekście Nocy listopadowej Stanisława Wyspiańskiego, gdzie mit o Demeter i Korze zostaje powiązany z powstaniem listopadowym – służy usprawiedliwieniu klęski zrywu narodowego, a zarazem przynosi nadzieję na odrodzenie i przyszłe zwycięstwo. Poetycki zamach Jana Lechonia nie jest wymierzony ani w mitologię, ani w wykreowany przez Wyspiańskiego symbol, ale w określony – martyrologiczno-romantyczny – rodzaj dyskursu o Polsce, grecka bogini zaś staje się jego metonimią. Buntowniczy nakaz poety potrzebuje więc kontekstu, by nabrać znaczenia i odpowiednio wybrzmieć: ostatecznie okazuje się, że nie o Ceres tu chodzi. Ale to właśnie jej chciałabym poświęcić trochę uwagi. 2.
DEMETER Cóż będzie, córo, z mymi dniami? Cóż będzie z długą ciemną nocą dla mnie, gdy cale światłem ninie oczy twe dla mnie nie migocą i jeden dzień za drugim spłynie, i noc za nocą spadnie, a ciebie przy mnie nie będzie – ? [Stanisław Wyspiański, Noc listopadowa]
W najbardziej macierzyńskim z greckich mitów – o Demeter i Korze – we wszystkich znanych jego wersjach, głos zabiera tylko jedna strona – matka. To ona poszukuje córki, a poznawszy prawdę o jej porwaniu przez Hadesa, rozpacza i swoim gniewem sprowadza na ziemię klęskę, czym wymusza na bogach brzemienny w skutki kompromis: dwie trzecie roku Kora ma spędzać z Demeter na ziemi, jedną trzecią z mężem w podziemiach. O uczuciach Kory nie ma nic w mitologii, choć się milcząco zakłada, że także dla córki oderwanie od matki jest nieszczęściem, że razem z nią przeżywa ona zimową rozpacz rozstania i wiosenną radość ponownego spotkania. W dramacie Wyspiańskiego sytuacja wygląda nieco inaczej. Głos zabierają obydwie boginie, a ich relacja nie jest bezkonfliktowa. Otóż Kora początkowo zapewnia matkę, że cierpi z powodu rozstania, a szczęśliwe są dla niej tylko letnie miesiące; żali się, że przykra jest jej ślubna koszula i małżeńskie łoże – lecz jej rumieniec wydaje się temu przeczyć. W końcu przyznaje, że jest „mocno zakochana” i że zejście w podziemia sprawia jej radość. „Ja, matko, będę tam szczęśliwą” – mówi Kora. Zbulwersowana i pełna pretensji Demeter odpowiada: Opuszczasz mnie, mnie twoją mać – do serca podszedł chłód; już idziesz, biegniesz, spieszysz…
6
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
Marnieją moje letnie chudoby; o bezlitosna, ty się cieszysz, a mnie ostawiasz groby.
[Stanisław Wyspiański, Noc listopadowa]
Nad kim się żali opuszczona bogini? Nad losem córki czy swoim? Co jest dla niej ważniejsze: szczęście córki czy jej własna samotność? 3.
Siedzę u matki na bagnach, chrup chrup chrupię sucharki i popijam wodą, cóż, jestem tylko małym ssakiem. Nazywam się Kora. (…) Moja obecność jest jakoby plastrem czy tabletką, kto odmówi ofierze, kto odmówi Matce, która zresztą nie jest ciekawa kim jestem. Korusią. Usią, jej córusią. (…) [Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie, s. 20]
Bożena Keff w Utworze o Matce i Ojczyźnie eleuzyński mit uczyniła prefiguracją swojej relacji z matką. W tym cyklu poetyckich fragmentów zostały ze sobą zderzone dwa głosy: dorosłej córki, która walczy o własną tożsamość i autonomię, oraz matki, która pragnie mieć córkę wciąż przy sobie i sprawować nad nią całkowitą kontrolę. Matka nazywana jest tu Meter (od Demeter), a córka Korą, Korusią, Usią. Oczywiście mit spełnia tu odmienne funkcje niż w Nocy listopadowej – zostaje wykorzystany do opisania konkretnej więzi rodzinnej, a przy tym ulega daleko idącej dekonstrukcji. Ale w jednym i drugim wypadku służy usprawiedliwieniu: jak spowodowane rozpaczą bogini po odejściu córki zamieranie przyrody tłumaczyło klęskę powstania, tak mitologiczny archetyp Matki uzasadnia zawłaszczające zachowanie się Meter. Z rozproszonych po Utworze… wzmianek można odtworzyć fragmenty biografii bohaterek. Meter to Żydówka urodzona we Lwowie, skąd uciekła wraz z nadejściem frontu, pozostawiając w mieście całą rodzinę. Po powrocie nikogo z bliskich nie znalazła – wszyscy zostali zamordowali. Ukrywała się, znosząc głód i choroby, uciekała przez nalotami. Ocalała. Po wojnie urodziła córkę. Córka żyje w cieniu wojennych wspomnień Matki. Meter wciąż powraca do przeszłości, „szarpie swoją historię”, „przenosi swoją duszę zajadle utęsknioną do tego głodu wybuchów i śmierci”. A przy tym uwzniośla siebie i zamordowanych członków rodziny; zdaje się czerpać siłę i poczucie własnej wartości z tragiczności swoich dziejów. Doświadczenia córki, w porównaniu z tym, co przeżyła rodzicielka, wydają się miałkie, bezwartościowe. Usia staje się nosicielką postpamięci, w znaczeniu, jakie temu pojęciu nadała Marianne Hirsch – jej pamięć jest ukształtowana przez tragiczne wydarzenia, w których nie mogła brać udziału, gdyż rozegrały przed jej narodzeniem[1]. Matka przenosi na córkę swoją nieprzepracowaną traumę, czyniąc z niej świadka drugiego stopnia – ofiarę, która doświadcza traumatycznych losów swojej rodziny za pośrednictwem opowieści. 4.
Gdyby twoje życie było równie tragiczne jak moje Mogłabym czasem z tobą porozmawiać jak z kimś Kto ma legitymację istnienia Lecz ty nie znasz tych cierpień, wolna od tych krzywd, od esencji życia Więc słuchaj, nastaw się, mój cwelu. [Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie, s. 58]
7
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
Matka, włączając córkę w swoją historię, jednocześnie ją z niej wyklucza. Córka, pozbawiona bezpośredniego doświadczenia cierpień i krzywd doznanych przez matkę, nie może uczestniczyć w jej opowieści na równych prawach. Matka odmawia jej również poczucia związku z przodkami: „Co ci herosi, dziecko, / mieli z tobą wspólnego? – pyta – Ta historia mnie się przydarzyła. (…) Ty z Niczym nie masz Niczego Wspólnego”. Córka może jedynie być i słuchać. Nie może – musi, gdyż matka wymaga do niej ciągłej obecności, uwagi i właśnie słuchania. W tej relacji nie ma miejsca na dialog, córka jest jedynie „Uchem”, „kabiną akustyczną”, „piątą ścianą”. „Jesteś powołana być świadkiem” – mówi Meter. – „I nie ma dla ciebie innych powołań”. A przecież córka chce mieć własne życie, pragnie budować własną tożsamość i własną historię niezależnie od rozpamiętującej swoją przeszłość matki. Wszelkie przejawy niezależności są jednak przez Meter pacyfikowane wyrzutami o niewdzięczność i brak zrozumienia dla cierpień ofiary. „Ty jesteś jak Adolf Hitler – nie waha się powiedzieć – który także / Zamienił moje życie w stepy samotności”. Pretensje matki chwilami przypominają lament Demeter z Nocy listopadowej: Ty zdrajczyni! Ty zbawicielko ty Moja! Czemu mnie opuszczasz w tej dolinie Padlinie. Zamiast trwać tu przy mnie I słuchać jak we mnie burczy flak, przelewa się moje życie wewnętrzne Z nieszczęścia w nieszczęście, którego jesteś powołana być świadkiem Korusiu srusiu! [Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie, s. 25]
Taka postawa paraliżuje otwarte działania córki, jej sprzeciw i próby usamodzielnienia przybierają więc formy pośrednie, konspiracyjne i polegają przede wszystkim na budowaniu własnej narracji, konkurencyjnej do narracji matki, opartej na buńczucznym zawołaniu: „Ja czytam co innego, co innego oglądam, czego innego słucham!”. To „co innego” jest tu kluczowe – jest podstawą wyboru elementów, z których córka tworzy opowieść o samej sobie. 5.
Nastał czas niepokoju w chatach niewolników. Spiskują i szepczą. Napędzani hormonami dojrzewania buntują się i robić plany chcą na własną rękę! Niejaki Nat Turner podburza i szczuje. Niewolnicy, mówi, są jak sieroty, u ludzi i u bogów, więc co wam zależy? Znaczycie tyle co dobry kawałek ciała, mięsa, którym jesteście, więc co wam zależy? W nocy z chat wypadają z pochodniami, z nożami, sznurami, rżną palą mordują gwałcą; krzyczą, że także są ludźmi! TAKŻE SĄ LUDŹMI, koniec tej niewoli! [Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie, s. 55]
W 1831 roku (gdy w Polsce trwało powstanie listopadowe) w Wirginii miał miejsce inny zryw wyzwoleńczy: bunt czarnoskórych niewolników pod wodzą Nata Turnera. Po spacyfikowaniu powstania jego przywódca zdołał uciec i przez dwa miesiące ukrywał się w bagnach. Później został schwytany i (notabene w listopadzie) zabity. Ten to historyczny kontekst uruchamia Keff, nakładając historię buntu niewolników na opowieść o buntującej się córce. W Utworze… córka nazywa matkę plantatorką, która „ma uprawy CIERPIENIA oraz MACIERZYŃSTWA”, siebie zaś porównuje do niewolników na bagnach Missisipi, żyjących nędznie i linczowanych za byle co, za to, „że nie śmieli zadzwonić / Pięć razy w tygodniu, żeby nie wysłuchać paszczy”. Projektując sytuację niewolników na swoją relację z matką („Jestem zniewolonym ludem, ciemnym, płaczącym w poduszkę”), córka szuka wspólników w cierpieniu wśród innych
8
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
uciskanych. Wybór tego właśnie historycznego kontekstu usprawiedliwia jej buntownicze działania i nadaje im słuszność. Matka zostaje tu utożsamiona z białym panem w jego najgorszej odsłonie: wyzyskiwaczem nieszanującym godności drugiego człowieka, zmuszającym córkę-niewolnika do różnych zachowań wbrew jej woli, ograniczającym wolność i karzącym za każde przewinienie. Podobnie jak biali nierozumiejący wolnościowych dążeń niewolników, matka okazuje zdziwienie rebelią córki: „A co do tej pory było złego w Niewoli? (…) Czy cię nie karmiłam?/ Nie przyodziewałam?”. Jeszcze dosadniejszy obraz relacji z matką Keff buduje, sięgając do rytuałów azteckich. Aztekowie wierzyli, że ofiary z ludzi uchronią ich przed końcem świata, zapewnią przychylność bogów i powodzenie. Boga deszczu Tlaloka obłaskawiali ofiarami z dzieci, by wybłagać obfite plony. Córka widzi siebie jako ofiarę składaną bogini-matce żądnej krwi. Ofiarę konieczną, ale dobrowolną – sama wchodzi na ołtarz i wyrywa sobie serce, wykrzykując: „udław się egotyczna ślepa kretynko/ gwałcicielko pizdo!”. Równie mocno działa na wyobraźnię inne porównanie, wykorzystujące popularny film Obcy. Ósmy pasażer Nostromo. W tej analogii córka jest Ripley, a matka Obcym, „wampiryczną przyssawką”, która wtargnęła w życie rodziny córki. To jedne z wielu kontekstów, które Keff wprowadza do Utworu… Pojawia się tu i Don Giovanni Mozarta, i Imagine Johna Lenona, Pianista Romana Polańskiego i Nosferatu Wernera Herzoga, a nawet Frodo z Władcy pierścieni i Lara Croft; przywołane zostaje pisarstwo Elfriede Jelinek, ale są również aluzje do Pana Tadeusza i parafrazy Psalmu 137 („Nad brzegami babilońskiej pustki siedziałam”). Wśród tych niezwykle zróżnicowanych i nieoczywistych kontekstów nawiązanie do mitu o Demeter i Korze wydaje się najbardziej „na miejscu”, najbardziej stosowne. W większości te cudze teksty i głosy są wymierzone w matkę, są bronią, jaką posługuje się córka przeciwko matczynemu zawładnięciu jej tożsamością. Bunt córki nie jest jednak tylko prostym konfliktem pokoleń. Meter jest ocaloną z Holokaustu, świadkiem i ofiarą najtragiczniejszego wydarzenia w XX-wiecznej historii ludzkości. Hiperboliczne i groteskowe ukazanie matki jako plantatorki, krwiopijczego boga azteckiego czy wampirycznego Obcego jest więc zamachem na podwójne sacrum: sacrum Matki i sacrum Zagłady. 6. Mamo, gdzie jesteś? Dlaczego nie ma cię tutaj? (…) (…) wolałaś (…) umrzeć, niż żyć ze mną. Potrzebowałem ciebie. Miałem takie samo prawo do śmierci co ty. Siebie pozbawiłaś życia, a mnie mojego miejsca przy tobie, gdziekolwiek byś poszła. I oszukiwałaś mnie jak ostatnia zdzira, pamiętasz? Powiedziałaś: „Mama wróci do ciebie za parę dni”. Od razu wiedziałem, że kłamiesz. Przejrzałem cię. Wiesz, że to prawda, więc nie bądź taka cholernie anielska… Pewnie już teraz jesteś kostką mydła. (…) Ty głupia, sentymentalna pizdo. (…) [wiersz Andrzeja Czajkowskiego, w: Krzysztof Warlikowski, (A)pollonia]
Zacytowane słowa to fragment wiersza żydowskiego kompozytora Andrzeja Czajkowskiego, którego matka zginęła w Treblince. Wiersz ten został wykorzystany przez Krzysztofa
9
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
Warlikowskiego w (A)pollonii, spektaklu teatralnym, w którym greckie mity o ofiarowaniu Ifigenii oraz poświęceniu Alcestis zostały połączone z historią Apolonii Machczyńskiej, Polki zgładzonej przez Niemców za ratowanie Żydów. W jednej z końcowych scen przedstawienia syn Apolonii, odbierając w jej imieniu medal Sprawiedliwych wśród narodów świata, odczytuje powyższy wiersz, w którym matka za to, że poświęciła swoje życie dla innych, zamiast ocalić je dla syna, zostaje nazwana „sentymentalną pizdą”. Ta brutalnie wyrażona pretensja jest równie dosadna jak wyzwiska Usi, która w Utworze… gniewnie wykrzykuje: „Pierdol się, hieno!”, „gwałcicielko pizdo!”. Czy tak można do matki? Czy tak można do ofiary Shoah? To ostatnie pytanie dotyka problemu stosowności mówienia, pisania i tworzenia sztuki o Holokauście. Dominick LaCapra, historyk zajmujący się badaniami nad pamięcią i traumą, zauważa, że we współczesnej kulturze można dostrzec skłonność do „uwznioślania traumy”, do czynienia z niej swego rodzaju sacrum. LaCapra przestrzega przed taką sakralizacją, widzi w tym bowiem zjawisko blokujące proces przepracowania traumy[2]. Przemysław Czapliński ujmuje problem nieco inaczej: według niego skonwencjonalizowane i społecznie dopuszczalne sposoby mówienia o Zagładzie doprowadziły do utraty Zagłady, do tego, że Zagłada w społecznej komunikacji „przekształca się w rytualne repetycje stosownych przedstawień”. Odnowienie mówienia o Holokauście – twierdzi Czapliński – odbywa się za cenę profanacji. Naruszenie sacrum Zagłady, do którego coraz częściej dochodzi w artystycznych realizacjach drugiego pokolenia świadków, jest konieczne dla odnowienia dyskursu społecznego o Holokauście. „Sztuka profanującego zderzenia (jednostkowej niestosowności) – jak nazywa ją badacz – nie prowadzi do desakralizacji Zagłady, lecz do ponownego jej odzyskania”. „Bez naruszania reguł stosowności (…) ekspresja Zagłady zmieniłaby się z języka martwych w język martwy”[3]. W Utworze… Meter uwzniośla swoje doświadczenie cierpienia, umacnia przeżytą tramę przez rytualne powtarzanie, w którym uczestniczy już nie tylko ona sama, ale i córka. Formułując w dosadny sposób swój bunt wobec matki i odmawiając empatycznego uczestnictwa w jej przeszłości, Keff atakuje świętość Zagłady, ale tym samym ratuje siebie, jako ofiarę drugiego stopnia, naznaczoną postpamięcią, przed nieustanną i wyniszczającą repetycją traumy. Formą, jaką przybiera jej literacki sprzeciw, są właśnie nieadekwatne, degradujące konteksty, obraźliwe porównania, wulgarne wyzwiska, które jednak nie są wymierzone w samą Zagładę, lecz w nakaz zachowania stosowności reprezentacji Shoah. Wydaje się jednak, że przez wprowadzenie chociażby kontekstu niewolnictwa autorka idzie o krok dalej. 7.
Jedni żydzi Polskę opluwają, inni dają im za to noble i ordery. Jak Miłoszowi, temu niby to poecie, który tak wielbił pederastów i żydków, jak i tej Szymborskiej! * Żydzi pedały! I Żydówy lesby, i feministki żydzianki! [Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie, s. 77]
Niezwykle mocno ugruntowane jest przekonanie, że Holokaust to wydarzenie niemające precedensów i niemogące się powtórzyć; ogromu śmierci i cierpienia, którego doświadczyli Żydzi, nie da się z niczym porównać, a każda próba takiego porównania będzie deprecjonowaniem, obrazą Zagłady. W Utworze… narracje związane z historią czarnych niewolników i Azteków są rzutowane na relacje córki z matką, jednak konteksty te, będąc w tak bliskim sąsiedztwie z tematyką Holokaustu, promieniują również na nią. Zarówno
10
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
sześćdziesiąt milionów ofiar niewolnictwa, jak podaje Toni Morrison[4], jak i bezwzględne zniszczenie cywilizacji Azteków przez Hiszpan to przykłady ludobójstwa równie okrutnego jak eksterminacja Żydów, a przede wszystkim wynikającego z tych samych pobudek: poczucia rasowej wyższości, odmówienia Innemu człowieczeństwa. Wprowadzając do utworu, w którym tak istotnym wątkiem jest problem Zagłady, właśnie te, a nie inne wydarzenia z dziejów ludzkości, Keff dokonuje – nie wprost, ale właśnie przez samo zestawienie kontekstów – uniwersalizacji doświadczenia, jakim jest zagłada określonej grupy etnicznej. Rewersem tej uniwersalizacji jest to, co się dzieje współcześnie w dyskursie antysemickim. W kończącej książkę Keff Pieśni z przychodni lekarskiej z podtytułem (rozpoznaj słowa z domowego śpiewnika) żyd to każdy Inny. Chór wykrzykuje: „Żydzi – Żydy! I Niemcy też żydzi! I Ruskie żydoskie! (…) Żydzi pedały! I Żydówy lesby, i feministki żydzianki!”. Przesiąknięta antysemityzmem i mową nienawiści Pieśń… również jest prolongatą traumy, ale jej „niestosowność” nie ma na celu odnowienia sposobów mówienia o Zagładzie, wprost przeciwnie – prowadzi do umacniania czynników, które do niej doprowadziły. Dziś jednak o żydostwie nie decyduje już rasa, ale jakakolwiek inność: narodowa, seksualna, poglądowa. Ofiarami stają się wszyscy, którzy z jakichś powodów zostają wykluczeni z dominującej większości. Każda forma opresji, dyskryminacji, marginalizacji, nieposzanowania inności – zdaje się mówić Keff – jest równie niebezpieczna i nieprzewidywalna w skutkach. Tym samym autorka umieszcza tematykę Holokaustu w kontekście wszystkich dyskryminowanych mniejszości: od narodowych po seksualne. 8.
Matka jest ludzką istotą, chcę przez to powiedzieć – to człowiek, to więcej niż płeć, wiek i kolor skóry – ktoś więcej, i nie ma zgody na taką redukcję, by matki były niewinne jako ofiary ojca Patriarchiusza. [Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie, s. 65]
W feministycznej interpretacji mitu porwanie Kory obrazuje siłową interwencją tego, co męskie, w kobiecy układ świata, a ustępstwo bogini płodności jest usankcjonowaniem patriarchalnego porządku. Odtąd matki stają się podporządkowane mężczyznom i przez to „są puste i zimne”, „nie szanują swojej płci/ A zarazem i córek”. Matki jako „ofiary Patriarchiusza” swoimi ofiarami czynią własne dzieci. Keff nie zgadza się na zrzucenie całej odpowiedzialności za postępowanie matek na mężczyzn. Matka, mówi autorka, to przede wszystkim człowiek, a źródłem jej niszczącej postawy jest to, że się zasklepia w roli matki, w córce zaś chce widzieć tylko córkę, a nie człowieka. Usia przez cały proces swojej emancypacji marzy, by matka traktowała ją po ludzku, by mogły porozmawiać jak ludzie. Po wielu nieudanych próbach córka, mająca już siwe włosy, czyli po osiągnięciu pewnej dojrzałości, znajduje wreszcie płaszczyznę porozumienia z Meter i wtedy to ona jako pierwsza wreszcie dostrzega w matce człowieka. Jest to moment przemiany: A Usia powiada: Jakem Persefona, zgadzam się z Tobą, Hekate, I muszę powiedzieć, że człowiekiem jesteś przyzwoitym [Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie, s. 61]
Dzięki spojrzeniu ma Matkę jako na człowieka Kora przeistacza się w Persefonę, panią we własnym wnętrzu, niezależną od matki, a Meter zostaje Hekate, skąd już tylko krok do siostrzeństwa (według niektórych wersji mitu Hekate była siostrą Kory). Warunkiem uzyskania nowej tożsamości – jak pokazuje Keff – jest wydobycie drugiego z roli, jaka mu została narzucona lub jaką sam przyjął, i zobaczenie w nim człowieka. W ostatecznym 11
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
rozrachunku Utwór… staje się bowiem manifestem – podważonego przez wydarzenia drugiej wojny światowej – humanizmu. W Herostratesie Jan Lechoń wzywał, by wiosną wiosnę, nie Polskę zobaczyć. Prawie sto lat później, przyglądając się i przysłuchując swojej ojczyźnie, Bożena Keff –herostratejskim zamachem na świętości i mity – wzywa do czegoś innego: by w matce nie matkę, córce nie córkę, ofierze nie ofiarę, Żydzie nie Żyda, Innym nie Innego, lecz człowieka zobaczyć. Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie, Korporacja ha!art, Kraków 2008.
● POGRANICZA Marek Różycki jr. STEFAN ŻEROMSKI – w 150 rocznicę urodzin Człowiek jest stworzony do szczęścia; cierpienie trzeba zwalczać i niszczyć jak tyfus i ospę. Człowiek, który utożsamił się z prawdą, musi czuć radość, rozkosz wtedy nawet, gdy został pobity. Stefan Żeromski
Stefan Żeromski (ur. 14 października 1864r. w Strawczynie, zm. 20 listopada 1925 r. w Warszawie) – polski prozaik, publicysta, dramaturg, nazwany „Sumieniem Polskiej Literatury”. Spośród pisarzy Młodej Polski był bodaj najbardziej wyczulony na problematykę społeczną. Pierwszy prezes Polskiego PEN Clubu oraz współzałożyciel (1920) i pierwszy prezes Związku Zawodowego Literatów Polskich. Posługiwał się pseudonimami Maurycy Zych, Józef Katerla i Stefan Iksmoreż. W moim domu rodzinnym wciąż słyszałem: „Och, Żeromski!”, „Ach, Żeromski!...” – bowiem był to ukochany pisarz mego Ojca. Drugie nazwisko – tym razem poety – które zapamiętałem od najwcześniejszych lat życia brzmiało: Konstanty Ildefons Gałczyński… Pamiętam, jak Ojciec oprowadzał mnie po Zakopanem „śladami Żeromskiego”, którego Twórczości – rzecz oczywista – jeszcze nie znałem. Dowiedziałem się tylko, że był to Ktoś Wielki, Ważny, Sprawiedliwy w Osądach i powinienem studiować z uwagą Jego Twórczość, by towarzyszyła mi w dorosłym już życiu. Uprzedzając niejako fakty – wspomnę teraz właśnie – że po roku 1904 sytuacja finansowa (ach, te pieniądze, pieniądze…) Stefana Żeromskiego ustabilizowała się na tyle, że mógł się poświęcić wyłącznie pracy literackiej, która dała mu utrzymanie. Po klęsce rewolucji 1905 spędził 3 lata w Paryżu. Po powrocie osiedlił się w 1912 w Zakopanem. W 1918 był organizatorem polskiej władzy państwowej na Podhalu jako prezydent tak zwanej Republiki Zakopiańskiej. Po uzyskaniu niepodległości w 1919 przeniósł się do Warszawy, gdzie w uznaniu wybitnych zasług ofiarowano mu mieszkanie na Zamku Królewskim. Wyrosłem w przekonaniu, że Stefanowi Żeromskiemu stała się wielka krzywda, bowiem przegrał „rywalizację” o Nagrodę Nobla z Władysławem St. Reymontem. Kapituła tej Nagrody – co sugerował mi później także prof. Artur Sandauer oraz „mój” pisarz, poeta, Przyjaciel Tadeusz Nowak – chyba bała się gloryfikacji pisarza, który „flirtował” z socjalizmem i był niezwykle wrażliwy na niedolę, ubóstwo, rozwarstwienie społeczne, bezdomność, głód, odrzucenie i zmarginalizowanie milionów, kosztem wielkich przywilejów i bogactw wszelakich – jeno dla wybranych. 12
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
Wcale nie na marginesie – nie zapominajmy, że nasz ukochany Marszałek Józef Piłsudski miał swe „korzenie ideowe” w Polskiej Partii Socjalistycznej… Powstrzymam się od dalszych dywagacji, by pokrótce przedstawić już chronologicznie życiorys, także twórcze dokonania Stefana Żeromskiego, korzystając rzecz jasna z najbardziej wiarygodnych przekazów i zapisów źródłowych Mu współczesnych, zweryfikowanych przez wybitnych historyków literatury polskiej. Nasz Wybitny Pisarz pochodził ze zubożałej rodziny szlacheckiej herbu Jelita. Wychował się w Ciekotach w Górach Świętokrzyskich. Jego ojciec Wincenty Żeromski wspierał Polaków walczących w powstaniu styczniowym. Jeszcze przed powstaniem utracił majątek i, aby utrzymać rodzinę, został dzierżawcą folwarków. Żeromski osierocony był we wczesnej młodości, bowiem matkę stracił w 1879, a ojca w 1883 roku. Mało tego, w czasie powstania styczniowego w bitwie pod Czarncą zginął Gustaw Saski (1846–1863), brat cioteczny Stefana Żeromskiego. W roku 1873 dziewięcioletni Stefan trafił na rok do szkoły początkowej w Psarach. W 1874 roku rozpoczął naukę w Męskim Gimnazjum Rządowym w Kielcach. Z tego okresu pochodzą Jego pierwsze próby literackie – wiersze, dramaty, przekłady z literatury rosyjskiej. Zadebiutował w 1882 w numerze 27. „Tygodnika Mód i Powieści” przekładem wiersza Lermontowa i w „Przyjacielu Dzieci” wierszem „Piosenka rolnika”. Trudności finansowe i początki – jakże groźnej wówczas i… ponownie, obecnie!!! w III RP – gruźlicy spowodowały, że gimnazjum ukończył w 1886 roku bez uzyskania matury. W tym samym roku rozpoczął studia w Instytucie Weterynarii w Warszawie (uczelnia nie wymagała matury). Tam zetknął się z ruchem socjalistycznym, działał między innymi w tajnej akcji oświatowej wśród rzemieślników i robotników. W 1889 zmuszony został zarzucić studia z powodów finansowych i zaczął pracować jako guwerner w domach ziemiańskich m.in. w Łysowie (obecnie gmina Przesmyki koło Siedlec), oraz Nałęczowie. Straciwszy wcześnie oboje rodziców, utrzymywał się sam. Pracował także jako korepetytor i opiekun młodszych chłopców na stancjach. Doświadczenia życiowe wyniesione z gimnazjum, w większości bolesne i trudne, a także szkoły, wychowania i jego wpływu na umysłowość i osobowość będą motywami często powracającymi w Jego twórczości. Od 1889 Jego utwory ukazywały się na łamach „Tygodnika Powszechnego”, „Głosu”, „Nowej Reformy”. W 1892 przebywał krótko w Zurychu, Wiedniu, Pradze i Krakowie. Jesienią tego roku ożenił się z Oktawią z Radziwiłłowiczów Rodkiewiczową, którą poznał w Nałęczowie. Również w tym samym roku wyjechał z żoną i jej córeczką z pierwszego małżeństwa do Szwajcarii, gdzie objął posadę zastępcy bibliotekarza w Muzeum Narodowym Polskim w Rapperswilu. Tam powstawały m.in. Syzyfowe prace. W Szwajcarii zetknął się między innymi z Gabrielem Narutowiczem, Edwardem Abramowskim. W latach 1895 i 1898 ukazały się zbiory opowiadań Żeromskiego. Po powrocie do kraju w 1897 pracował jako pomocnik bibliotekarza w Bibliotece Ordynacji Zamojskiej w Warszawie aż do 1904. W roku powrotu ze Szwajcarii ukazały się Syzyfowe prace. W 1899 Żeromskiemu urodził się syn Adam. W roku następnym Żeromski wydał Ludzi bezdomnych. Ludzie bezdomni (1900). Powieść, która obok Wesela Stanisława Wyspiańskiego okazała się wielkim wydarzeniem literackim początku wieku. Jest to powieść idei, poruszająca podstawowe problemy społeczne Polski przełomu wieków. Dokładna, naturalistyczna obserwacja współistnieje w powieści z elementami poetyki symbolizmu, realizm sąsiaduje
13
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
z partiami o charakterze lirycznym i nastrojowym, problematyka społeczna z zagadnieniami egzystencjalnymi oraz psychologicznymi. Oprócz wątku głównego, na który składają się losy głównego bohatera, doktora Tomasza Judyma, występuje w niej kilka wątków pobocznych: dzieje brata Tomasza, Wiktora Judyma i jego rodzimy, losy Joasi Podborskiej, a także wątek Natalii Okrzeńskiej i Adama Karbowskiego. Judym jest lekarzem pochodzącym z prostej rodziny. Jest rozdarty pomiędzy różnymi środowiskami: z jednej strony przedstawiciele inteligencji, wykształceni, bogaci, obcujący z kulturą, z drugiej robotnicy, ludzie szalenie ubodzy, żyjący w trudnych warunkach materialnych, wręcz – w nędzy. Doktor Judym jawi się jako osoba o różnych tożsamościach społecznych; jedno środowisko już opuścił, do drugiego jeszcze w pełni nie należy. Jest też postacią rozdartą wewnętrznie, pełną wahań, wątpliwości, dylematów, nieustannie pytającą siebie „kim jestem…?”. Także emocjonalnie waha się między idealną, duchową miłością do Joasi a zmysłowym pożądaniem, które budzi w nim Natalia. Najistotniejszym problemem jest jednak dla niego sam wybór drogi życiowej, który przybiera postać dylematu: szczęście osobiste bądź całkowite poświęcenie dla innych. Powieść ukazuje człowieka niezwykle wrażliwego, cierpiącego z powodu cudzej nędzy i krzywdy. Kończący ją obraz rozdartej sosny jest ekwiwalentem duchowej i emocjonalnej sytuacji bohatera. Powieść odznacza się dość luźną konstrukcją, składa się z szeregu swobodnie powiązanych ze sobą scen, którym spójność nadaje osoba Judyma. Jest to powieść okrutne prawdziwa, nie szczędząca czytelnikowi obrazów nędzy. Z tej racji, a także z powodu naturalistycznych skłonności przejawiających się w opowiadaniach, Żeromski często bywał atakowany jako… „sadomasochista”. Tak, jak w czasach nam obecnych – Ci, którzy starają się pomóc wyzyskiwanej, upodlonej, zmarginalizowanej wielkiej części naszego Narodu – wyzywani są od „populistów”…! Zagadnienia etyczne dominują w jego utworach nad estetycznymi, przeciwnie niż u większości twórców epoki. Jego powieści w znacznym stopniu ukształtowały etos współczesnej polskiej inteligencji. Jego wielki szacunek dla elity intelektualnej, a jednocześnie kult poświęcenia w imię głoszonych ideałów i oddanie służbie społecznej noszą w sobie cechy zarówno pozytywistycznych programów pracy u podstaw, jak i romantycznego posłannictwa. Na Jego pisarstwo duży wpływ wywarł naturalizm, znajdujący wyraz zwłaszcza w brutalizacji ukazanej rzeczywistości, w sugestywnych opisach śmierci, rozkładu, choroby, cierpienia. Żeromski nie stronił jednak także od stosowania symboli. * W 1904 ukazała się powieść Popioły, której sukces wydawniczy pozwolił przenieść się rodzinie Żeromskiego prawie na rok do Zakopanego, o czym już wspomniałem we wstępie. Dopiero od 1904 mógł poświęcić się pracy pisarskiej. Od 1905 roku – od chwili wybuchu rewolucji 1905 roku w Królestwie Polskim – działał w organizacjach demokratycznych i socjalistycznych; zbliżył się wówczas do Polskiej Partii Socjalistycznej. Ruchowi rewolucyjnemu z lat 1905 – 1907 poświęcił kilka swoich prac, m.in. opowiadania: Sen o szpadzie, Nagi bruk i Nokturn, oraz dramat Róża. Żeromski był inicjatorem założenia Uniwersytetu Ludowego, organizował kursy dokształcające dla uczniów szkoły rzemieślniczej, w jego domu prowadzono ochronkę i tajną szkołę. W 1909 wyjechał z rodziną do Paryża, gdzie mieszkał trzy lata. Po powrocie do kraju osiedlił się w Zakopanem. W 1913 założył nową rodzinę z malarką Anną Zawadzką. Owocem tego związku była córka Monika. Po wybuchu I wojny światowej zgłosił się do Legionów Polskich, jednak nigdy nie brał udziału w walkach. Wrócił do Zakopanego i działał w pracach Naczelnego Komitetu Zakopiańskiego. Był prezydentem Rzeczypospolitej Zakopiańskiej,
14
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
o czym już wspomniałem we wstępie – stanowiącym pewną „klamrę” tego miniszkicu postaci Wybitnego Pisarza. 31 lipca 1918 roku zmarł jego dziewiętnastoletni syn Adam. Żeromski zadedykował mu tekst publicystyczny o tematyce społeczno–politycznej pt. Początek świata pracy. W wolnej Polsce Żeromski zamieszkał w Warszawie, gdzie intensywnie uczestniczył w życiu literackim. Brał również udział w akcji przedplebiscytowej w regionie Powiśla celem przyłączenia tych terenów do Polski, między innymi w Iławie, Suszu, Prabutach, Kwidzynie, Sztumie, Grudziądzu i wielu innych miejscowościach Warmii, Mazur i powiatów nadwiślańskich (Powiśla). Był inicjatorem powstania projektu Akademii Literatury, Straży Piśmiennictwa Polskiego, a w 1925 został założycielem i pierwszym prezesem polskiego oddziału PEN Clubu. W latach dwudziestych osiedlił się w Konstancinie–Jeziornie pod Warszawą w willi Świt, a później mieszkał na Zamku Królewskim w Warszawie. W 1922 ukazała się powieść Wiatr od morza, za którą otrzymał państwową nagrodę literacką, a w 1924 – powieść Przedwiośnie.
Przedwiośnie (1924). Najbardziej znaczący utwór Żeromskiego, próbujący rozstrzygnąć problem kluczowy dla postępowej inteligencji po roku 1918, kiedy Polska wyłoniła się jako państwo niepodległe i entuzjazm dla osiągniętego celu nie mógł zakryć przykrej rzeczywistości. Dawne niesprawiedliwości wciąż istniały, a spadek w postaci zacofania był tak wielki, że niektórym intelektualistom zdawało się, iż powolna demokratyczna ewolucja nie może być czymś właściwym wobec ogromnych Potrzeb Narodu. Może potrzeba zmian rewolucyjnych...?! Bohater utworu, Cezary Baryka, wkracza w dorosłe życie, uczestniczy w ważnych dla świata i Polski wydarzeniach, rozwija się duchowo i intelektualnie. Beztroskie, przebiegające w cieplarnianych warunkach dzieciństwo w Baku (Azerbejdżan) rychło przerywa wybuch wojny, a potem rewolucji. Cezary zbliża się do komunistów, po śmierci matki zostaje sam, 15
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
przypadkiem odnajduje zaginionego ojca i razem wyruszają do Polski, choć ojciec ginie po drodze. W Warszawie wstępuje na uniwersytet, bierze udział w wojnie przeciw bolszewikom, nawiązuje flirt z Karoliną Szarłatowiczówną i romans z Laurą Kościeniecką, który kończy się skandalem. Po powrocie do Warszawy podejmuje studia medyczne. Zakończenie powieści nie pozwala na jednoznaczną konkluzję co do wyboru ideowego Baryki, pozostawia też otwartym pytanie o dalszy los (byt) Polski, o drogę jej rozwoju. Bohater przyłącza się do manifestacji zmierzającej w stronę Belwederu, idzie jednak osobno, obok tłumu. Powieść zajmuje się poszukiwaniem przez Cezarego Barykę rozwiązania zarówno moralnego, jak i politycznego. Odpycha go fanatyzm i destrukcyjny duch polskich komunistów, ale nie jest całkiem przekonany do perspektyw roztaczanych przed nim przez starego liberała, Gajowca, który często jest porte–parole samego Żeromskiego. Jest to powieść społeczna. Indywidualne losy Cezarego służące ukazaniu dylematów całego społeczeństwa, są biografią bardzo polską, choć sam bohater do polskości dopiero dochodzi, uczy się jej, wybiera ją. Bardzo ważnym aspektem myśli Żeromskiego jest utopia wyrażona w Nadziejach graniczących wręcz z Marzeniami... W utworze reprezentuje ją wizja szklanych domów, łącząca romantyczny kult wielkich jednostek z pozytywistyczną wiarą w naukę, kult techniki, postępu. W powieści odnaleźć można wiele elementów znamiennych dla poetyki wcześniejszych utworów pisarza, m.in. naturalistyczne opisy ubogich dzielnic miejskich, życia chłopów, wątki erotyczne, elementy humoru. Tytuł ma charakter symboliczny, odnosi się i nawiązuje do początku, do rodzenia się czegoś Nowego, do Nadziei na to, co jest piękne, ale jakże kruche zarazem – Sprawiedliwości Społecznej oraz... do odzyskania niepodległości przez Polskę. Skąd my to znamy...? Stefan Żeromski zmarł 20 listopada 1925 r. Został pochowany na cmentarzu ewangelickoreformowanym w Warszawie (F/4/24). W 1928 otwarto w Nałęczowie muzeum poświęcone pisarzowi. * Konkluzja zamiast podsumowania: Stefan Żeromski w swoich dziełach bardzo często poruszał problematykę społeczną. W centrum jego zainteresowań znalazł się temat ubóstwa, bezrobocia, bezdomności, katastrofalne położenie warstwy robotniczej i chłopstwa. Obserwacje tych grup zbliżyły go do poglądów socjalistycznych – w czasie rewolucji 1905 roku sprzyjał Polskiej Partii Socjalistycznej; ciągłą inspiracją była dla niego myśl Edwarda Abramowskiego, teoretyka i praktyka spółdzielczości, oraz teoria syndykalistyczna Georges'a Sorela (cenił sobie jego dzieło Réflexions sur la Violence) i Édouarda Dufour (Le syndicalisme et la prochaine révolution), czemu dał wyraz w społeczno-politycznej pracy pt. Początek świata pracy, powstałej u zarania II RP, w 1918 r., gdzie pisał: Polska nie dlatego powstała, żeby w niej stara nędza, jak za czasu najeźdźców, nadaremnie krwawe łzy lała. Polska nie dlatego powstała, żeby dygnitarz cywilny lub wojskowy, pędząc w automobilu, obryzgiwał dziadów i żebraków, wtulonych w każde załamanie muru stolicy państwa. Polska nie dlatego powstała, żeby w jej granicach miała swe rozpostarcie burżuazyjna fabryka paskarstw, szwindlów i oszustw. Polska odrodziła się z krwi i pracy męczenników po to, żeby na miejscu, gdzie stała ciemnica niewoli, rozpostarło się najjaśniejsze pracowisko postępu.
Ważniejsze dzieła Stefana Żeromskiego: Doktor Piotr, Duma o hetmanie, Dzieje grzechu, Echa leśne, Firlykowe Wzgórze, Ludzie bezdomni, Na probostwie w Wyszkowie, Nawracanie Judasza, O żołnierzu tułaczu, Popioły, Przedwiośnie, Puszcza Jodłowa,
16
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
Rozdziobią nas kruki, wrony, Róża, Sen o szpadzie, Siłaczka, Sułkowski, Syzyfowe prace, Uciekła mi przepióreczka, Uroda życia, Walka z szatanem, Wiatr od morza, Wierna rzeka, Zapomnienie, Zmierzch. PS Odwiedziłem wiele księgarń z pytaniem: „Czy mogę nabyć «drogą kupna»… – jakąkolwiek książkę Stefana Żeromskiego?” W odpowiedzi oglądałem wytrzeszcz oczu „bukinistów”… Następnie wymieniałem takie nazwiska, jak Gałczyński, Asnyk, Reymont, Kaden Bandrowski, Dąbrowska, Nałkowska, Morcinek a także – Nowak, Kawalec, Różewicz… Patrzono na mnie jak na idiotę i odsyłano do bibliotek… Tak właśnie wygląda „polityka kulturalna” w III RP…, identycznie jak prorodzinna, socjalna, zdrowotna itd….!!! A Dyzmowie nadal u władz wszelakich…!!! Dlaczego tak jest w III RP?! Bowiem zgodnie ze społecznym przyzwoleniem: Nie kultura, tylko władza – wszelkie braki wynagradza…! Podstawowa bibliografia: Czesław Miłosz, Historia Literatury Polskiej. Jan Sten, Stefan Żeromski, w: Pisarze polscy: wrażenia literackie. Stanisław Adamczewski, Sztuka pisarska Żeromskiego. ●
ESEJ Dariusz Pawlicki O PEWNYCH JABŁKACH I JABŁONIACH Jedynie to, co lokalne, jest uniwersalne, na nim budowana jest wszelka sztuka John Dewey
Na parapecie kuchennym stoi zielony czajniczek, w którym parzy się herbata Darjeeling. Obok niego leży jabłko odmiany szara reneta. Ten gatunek herbaty to, według mnie, numer 1 wśród herbat czarnych (tylko takie piję). Natomiast owa reneta, obok złotej renety, jest najbardziej cenionym przeze mnie jabłkiem. Ten ranking w przypadku Darjeelingu, tak wygląda od 12 lat. A jeśli chodzi o renety, rok od kiedy zajmują one pierwsze miejsce, choćby przybliżony, ginie w mrokach mojej pamięci. Mimo, że jak wskazuje tytuł, szkic ten jest poświęcony jabłkom i jabłoniom, wspomniałem jednak o herbacie, bo coś musi być początkiem. Lecz nie może nim być wzmianka o jabłkach. Dlaczego? Bo jabłka za sprawą swego kształtu symbolizują m.in. wieczność nie mającą początku ani końca. *
17
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
Maria Ziółkowska w Gawędach o drzewach, mając na uwadze ziemie polskie, wspomina: „Jeszcze pod koniec XIX wieku jadano winniczki vel windyczki, aporty lub daporty, (...), bursztynówki, szczecinki, balsamki, jestonki, cyganki, wanatki, wierzbówki, maryjki, pierzgnięta, kalwile, pepingi, papierówki, ananasówki, renety”. Spośród nich, do naszych czasów, w sadach ostały się jedynie trzy ostatnie odmiany. Pozostałe przeszły do pomologicznej przeszłości, powiększając listę odmian jabłoni, których nazwy występują jedynie na stronach fachowych książek, a do przyjrzenia się żywym egzemplarzom najczęściej brakuje już okazji. Wykaz odmian uprawianych w Polsce we wspomnianym okresie jest więc niezwykle skromny (wpływ na to miał przede wszystkim klimat). Tym bardziej prezentuje się on niepokaźnie, gdy uwzględni się, że w połowie XVII w. uprawiano na świecie około 200 odmian jabłoni. Natomiast w 1831 r. odnotowano ich już ok. 1400. W II połowie XIX w. nastąpiło zdecydowane zintensyfikowanie prac sadowniczych mających na celu uzyskanie kolejnych odmian. W ich rezultacie liczba ta wzrosła obecnie do mniej więcej 10 000 (przy ok. 20 szlachetnych gatunkach jabłoni). Do obecności jabłoni, wszelkich odmian, w Polsce czy też w całej Europie jesteśmy przyzwyczajeni. Traktujemy je jako najzupełniej normalny składnik krajobrazu, jak również stały składnik diety. Mieliśmy na to, jako społeczeństwa, setki lat. Ale już np. w USA pojawienie się jabłoni, to sprawa stosunkowo nagła i oczywiście niedawna. Związana przy tym, w znacznym stopniu, z jednym człowiekiem – Johnem Chapmanem (1774-1845). Bo to on, będąc pionierem szkółkarstwa amerykańskiego, wprowadził uprawę jabłoni na rozległy Środkowy Zachód Stanów Zjednoczonych. Znalazło to wyraz w przydomku, jaki nadali mu jego rodacy, i pod jakim był i jest znany – Johnny Appleseed*. Pod tym charakterystycznym mianem, jako ten, który rozpowszechnił uprawę jabłoni w swojej ojczyźnie, funkcjonuje jako ważna postać amerykańskiego folkloru. Niewątpliwie więc jego dokonania zostały docenione i, w swoisty sposób, także nagrodzone. * Renety lubię za ich smak: jeśli chodzi o szarą – winno-kwaskowaty, w przypadku złotej w grę wchodzi też nieco słodyczy. Zwracają one uwagę także swym wyglądem: ich okrągłość jest bardzo nieregularna, zróżnicowane pod względem wielkości i kształtu. Pewnie klienci bardziej by się nimi interesowali, gdyby stały się, jak za dotknięciem różdżki pomologicznej, słodkie. A przynajmniej słodko-winne. Ale na szczęście są takie, jakie były od początku. Trudno jednak stwierdzić, kiedy zaczęła się ich historia. Pewne jednak jest to, że renety znane były w połowie XVI wieku, i że wyhodowano je we Francji. Mam do nich słabość także dlatego, że są to odmiany stare.
Reneta szara
18
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
Wspomnianym wyglądem różnią się zdecydowanie od sprzedawanych w wielkich sklepach samoobsługowych jabłek takich np. odmian jak Golden Delicious czy Royal Gala. Te bowiem zawsze wyglądają jakby wyszły spod sztancy, tak są do siebie podobne. Bardzo długo pozostają twarde i równie długo nie pojawiają się na nich ślady będące wynikiem przechowywania czy transportowania. A jabłka tych odmian mogą być przewożone na znaczne odległości. Z renetami jest zupełnie inaczej. Do transportu po prostu nie nadają się. Sprzedawane są więc wyłącznie na rynku lokalnym. Hodowane zaś – na niewielką skalę. Odwiedzając hale targowe bądź targowiska, na których sprzedaje się owoce i warzywa, można przekonać się, że renety (szare i złote) są rzadkością. To, że dla zdecydowanej większości ludzi nie są atrakcyjne, sprawiło, iż nie wyhodowano niskopiennych jabłoni tych odmian. Dlatego renety pozostały okazałymi drzewami; okazałymi jak na jabłonie. Ich wysokość dochodzi bowiem do 12 metrów. Do tego są wyjątkowo odporne. I to zarówno na choroby, jak i szkodniki. A w przypadku jabłoni jest ich bardzo wiele. To dlatego renety dożywają 200 lat (maksymalny wiek dla jabłoni). Gdy tymczasem większość odmian – jedynie 50. Renety z racji swego wspomnianego wieku i wysokości, są często drzewami pochyłymi, rosochatymi, z licznymi śladami jakie pozostawiły gwałtowne wiatry. Ich pnie pokrywają też porosty nadające im wygląd bardziej sędziwych, niż są w rzeczywistości. * Ze Słownika symboli Władysława Kopalińskiego na temat jabłka można m.in. dowiedzieć się, że jest ono „symbolem wieczności; całości; Ziemi; gwiazdy; życia, zdrowia, odmłodzenia, wiecznej młodości, nieśmiertelności; dziecka, wiosny; jesieni, śmierci; wieszczby, mądrości, wiedzy, wtajemniczenia; obecności boskiej; odkupienia; grzechu; władzy królewskiej; miłości, pokusy, uciech seksualnych, radości doczesnych, płodności; niebezpieczeństwa, niezgody, oszukaństwa; jedności; grawitacji”. Wymienione powyżej nieocenione źródło podaje również, że „w Biblii, z wyjątkiem kilku miejsc, w których nie wiadomo, o jakich jabłkach mowa, wspomina się tylko o jabłkach granatu [greckie melon i łacińskie malum oznaczają nie tylko «jabłko», ale wszelki większy owoc, co można było jeszcze uściślić przez dodanie nazwy własnej np. malum citreum – cytryna]. Natomiast w historii kuszenia Ewy przez węża (Gen. 3, 1-6) nie ma w ogóle mowy o jabłku, lecz tylko o «owocu drzewa, które jest w środku raju» (...). Jabłko w roli owocu zakazanego zaczęło występować stosunkowo późno; wtedy stało się symbolem wiadomości złego i dobrego, całokształtu wyobrażeń o tym, co dobre i złe, czyli systemu ocen i norm moralnych, dzięki któremu, zdaniem Jahwe (w relacji węża), ludzie staną się jako bogowie. Jabłko jest emblematem wiedzy i wtajemniczenia”, jednym z insygniów władzy królewskiej. Stanowi również przedmiot symbolizujący Ziemię „i (zaspokojenie) pragnień ziemskich (doczesnych), a jego kolor, zapach i słodycz – pokusy tego świata”. W tradycji celtyckiej jabłko było owocem magii, objawienia i wiedzy, traktowano je też jako samoodradzające się, czarodziejskie pożywienie. Dla Celtów galijskich jabłoń była drzewem świętym, na równi z dębem. * Jedzenie szarej czy złotej renety, każdorazowo jest dla mnie przyjemnością. Wpływ na to, z jednej strony, ma ów kwaśno-winny smak (w przypadku złotej wzbogacony o odrobinę słodkości); z drugiej zaś, dająca o sobie znać suma przyjemnych myśli związanych ze spożywaniem tych konkretnych jabłek na przestrzeni bardzo wielu lat. Ta suma zresztą powiększa się; przypomina przysłowiową kulę śnieżną sunącą po zboczu, i stającą się większą,
19
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
coraz większą. Zaprzestania jedzenia renet nie biorę pod uwagę. Jest to bowiem czynność należąca do drobnych, ale jakże istotnych przyjemności. Drobnych, gdyż nie trwa długo. Skonsumowanie dwóch zajmuje wprawdzie dwa razy więcej czasu, ale osłabia tę przyjemność. Powoduje, że nie jest ona tak wyrazista. A umiar, i w tym przypadku, jest jak najbardziej wskazany. * Ang. apple – jabłko, seed – nasiono. ●
ESEJ Krystyna Habrat ROZMYŚLANIA O PRACY PISARZA (część IV) NATCHNIENIE, IMPROWIZACJA, INTUICJA, DAIMONION Te wielkie słowa w tytule brzmią nadzwyczaj uroczyście. W naszych czasach, podszytych cynizmem i nieufnością, trącą nieco myszką. Może dlatego podświadomie zwlekałam z pisaniem tego rozdziału, choć mam go tylko przepisać z notatek, ale powód był też inny. W wakacje wpadło mi w ręce kilka pozycji o obecnym życiu literackim w Polsce i roli opiniotwórczego areopagu z Obór, SPATiF-u, kawiarni Czytelnika oraz samej Warszawy. Niby każdy adept pióra co nieco wie o znaczeniu naszego Parnasu dla wybicia się, ale nie każdy marzy, aby wchodzić w te wysokie progi. Szczególnie, gdy mieszka daleko od stolicy. A tu podobno bez tego ani rusz. Dla odmiany sięgnęłam do książki Jerzego Krzysztonia Poczta Literacka, powstałej z jego felietonów radiowych. Tu autor podkreśla jak wysoko ceni poetów z Bożej łaski, którzy dla własnej przyjemności piszą wiersze, by oddać swój zachwyt dla urody świata. Niejeden zapracowany w polu rolnik zaduma się na widok dzwoniących pod niebem skowronków i, rozrzewniony pięknem Bożego świata, musi to potem opisać, ująć w poetycką formę. Wielu z tych skromnych ludzi, piszących do szuflady, zna smak natchnienia czy innych uroków pracy twórczej i traktuje je z wielką powagą. I tu odczułam pewien zgrzyt. Wydało mi się, że w wielkim świecie, ktoś na widok naiwnego poety z prowincji, niosącego na dłoni serce w postaci kartek zapisanych własnymi wierszami, mógłby się ironicznie skrzywić. Wypłoszyć wenę. Może dlatego niejeden przeflancowany z prowincji do metropolii, skuszony pochwałami, kończy czasem źle... Krzysztoń poetów z Bożej łaski poważał, chwalił i rekompensował im twórczy zapał poprzez odczytywanie ich wierszy na antenie – lecz czy zachęcał, by aspirowali do świata publikowanych książek, gdzie wielkopańska krytyka mogłaby spłoszyć to, co w twórczości najpiękniejsze? Nikt przecież nie zaprosi takiego do stolika, gdzie popija się „ambrozję” dla pobudzenia weny twórczej i feruje wyroki... Miałby taki antyszambrować w wielkim świecie po próżnicy? Może jeszcze ugodzony ironicznym: grafoman? Ale tekst, ten mój naiwny i wzniosły o pracy twórczej, już napisany, a oparty na wyznaniach tych, co na jakiś tam Olimp się wspięli, więc przekażę go dalej, by nie marniał w szufladzie. A zatem... Analizując genezę pomysłów literackich nasuwa się spostrzeżenie, iż jedne rodzą się długo, narastają czasem całymi latami, a inne powstają nagle, jak błyskawica i towarzyszą im ogromne emocje.
20
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
Oto ktoś, wszedłszy do pustego pokoju, na widok krzeseł zebranych wokół stołu, został po prostu rażony fascynującym tematem. Ktoś inny, otwierając drzwiczki od pieca, z którego miał zamiar wygarnąć popiół, zobaczył nagle tokującego głuszca, a w następnej sekundzie oddychał powietrzem swej leśnej powieści. (Jan Parandowski, Alchemia słowa) Pomysł, tak samo, jak błyskawica powstaje w świadomości ludzkiej, nasyconej myślami, uczuciami i notatkami pamięci. Gromadzi się to powoli, opieszale, aż dochodzi do takiego stopnia napięcia, które wymaga koniecznego wyładowania, wtedy to sprężony i jeszcze trochę chaotyczny element rodzi błyskawicę – pomysł. Do powstania pomysłu, tak samo, jak do powstania błyskawicy, wystarczy czasem znikomy impuls. Może to będzie jakieś przypadkowe spotkanie, słowo, które zapadło w duszę, sen, odległy głos, odblask słoneczny w kropli wody, czy gwizdek parostatku. (K. Paustowski, Czas wielkich oczekiwań)
Jak powstał pomysł opowieści Murat opisuje Lew Tołstoj w swym, całe życie prowadzonym Dzienniku: Idę wczoraj po zaoranym, czarnoziemnym ugorze. Gdzie okiem sięgnąć – nic prócz czarnej ziemi – ani jednej zielonej trawki. I nagle na skraju pełnej kurzu, szerokiej drogi krzak „tatarina”, krzak rzepu, trzy pędy: jeden złamany i zwisa blady, przybrudzony kwiat; drugi złamany i opryskany błotem, czarny, łodyga pęknięta i zabłocona; trzeci pęd sterczy w bok, także czarny od kurzu, ale jeszcze żywy i w środku się czerwieni. Przypomniał mi Hadżi-Murata. Mam ochotę go opisać. Broni życia do ostatniego tchnienia, sam jeden w polu jednak je jako tako obronił.
Wszystkie pomysły rodzące się nagle z towarzyszeniem niezwykłego napięcia emocjonalnego możemy określić jako przychodzące w natchnieniu. Jednak natchnienie nie wyklucza ani długotrwałej pracy, ani wysiłku umysłowego. Bywa tylko nagłym olśnieniem, tak u pisarza, jak i w pracy uczonego czy wynalazcy, kiedy w niby nieoczekiwanej sytuacji powstaje pomysł utworu, odkrycie naukowe, wynalazek. Podsumowując: natchnienie cechuje nagłość, silne emocje i wyjątkowa jasność, szybkość oraz płodność myśli. Natchnienie bywa utożsamiane z improwizacją. Sytuacja obu jest podobna, jednak termin natchnienie odnosimy zwykle do sytuacji emocjonalnej towarzyszącej aktowi twórczemu, a improwizacją określamy sam – szczególnego rodzaju – proces twórczy. Pisać w natchnieniu oznacza dyspozycję do: • żywego przyjmowania wrażeń, lotność myśli (Puszkin); • wzmożonej pracy, bardzo efektownej (Czajkowski); • żywej percepcji rzeczywistości i pełni myśli (Paustowski). Natchnienie cechuje: • największe podniecenie emocjonalne, optymistyczne rozgorączkowanie (Czernik); • duchowy wzlot, świeżość uczuć, barwa poetycka (Paustowski); • podniecenie zbliżone do szaleństwa (Rousseau); • szaleństwo (Czajkowski); • osobliwe podniecenie, szczęście tworzenia (Z.Pietrasiński); • zniknięcie udręczeń, momentów spekulacji, zastanowień (Czernik). A jak o nagłych pomysłach, rozwiązaniach opowiadają przedstawiciele nauk ścisłych? Gauss, słynny matematyk, mówił: „Wynik mam już dawno, tylko nie wiem jak do niego dojdę.” „Od dwóch tygodni – wyznaje Poincare – wiem, że nie może istnieć Żadna funkcja analogiczna z funkcjami, które później nazwałem fuchsowskimi. (...) co dnia siadałem do
21
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
biurka, przepędzałem przy nim godzinę lub dwie, próbowałem wielkiej ilości kombinacji i nie dochodziłem do żadnych wyników. Pewnego wieczora napiłem się, wbrew mym nawyknieniom, czarnej kawy i nie mogłem zasnąć; myśli rodziły się rojami; czułem, że jak gdyby obijają się jedne o drugie, aż dwie zahaczyły się o siebie i utworzyły trwałą kombinację. Rano pozostawało tylko zredagowanie wyników”. I dalej: „(...) w chwili, kiedy stawiałem nogę na stopniu (przy wsiadaniu do autobusu) przyszło mi do głowy – chociaż nic w moich poprzedzających myślach nie zdawało się być do tego przygotowaniem, że przekształcenia, których użyłem dla definicji funkcji fuchsowskich, są identyczne z przekształceniami geometrii nieeuklidesowej”. I wracając do poetów: Goethe opowiada we wstępie do Der ewige Juge, że …około północy wyskoczył z lóżka, jak szalony, a pierś mu rozsadzało pragnienie opiewania tej enigmatycznej postaci (...) zapewne latami nosił w sobie ton ballady, zanim mu się objawiła wierszem.
U Mickiewicza (wg Pigonia – „Życie Literackie” nr 48) …pomysł dzieła powstaje z nagła, w jednym, krótkim spięciu, w stanie uniesienia wewnętrznego, w porywie jakiejś ekstazy. (...) Akt twórczy bywał u Mickiewicza poprzedzony przez zjawiska świetlne – poeta dostrzegał wtedy gwiazdeczkę (...). Wypadek krańcowy, gdy moment inspiracji w najwyższej ekstazie wyładowuje się w twórczości nieledwie automatycznej.
A w muzyce kompozytor Piotr Czajkowski wyznał: Na próżno bym się starał wyrazić słowami to poczucie niezmiernej szczęśliwości, które ogarnia mnie, gdy się pojawia myśl główna i zaczyna się rozrastać i przybierać określone formy. Zapomina się o wszystkim, człowieka ogarnia jak gdyby szaleństwo. Wszystko wewnątrz tętni i drży, ledwo można nadążyć, ażeby coś naszkicować, jedna myśl goni drugą.
Turgieniew nazwał natchnienie …zbliżaniem się do Boga – olśnieniem człowieka myślą i uczuciem (...). „Przychodzą chwile, kiedy się czuje pragnienie pisania; jeszcze się nie wie dokładnie co, ale się czuje, że będzie się pisało. Ten właśnie nastrój poeci nazywają „zbliżaniem się do Boga. Chwile te stanowią jedyną rozkosz dla artysty”. (K. Paustowski, Złota róża)
Natchnienie wg Tołstoja polega na tym, że …nagle się widzi co można zrobić. Im potężniejsze natchnienie, tym więcej trzeba żmudnej pracy, aby rzecz wykonać. (K. Paustowski, Złota róża)
W „Okolicy poetów” S. Czernik opowiada: W ciągu dwudziestoletniego doświadczenia miałem tylko dwa takie szczęśliwe momenty, o których z pełną świadomością mogę mówić, że były nacechowane natchnieniem. Wiersze wówczas napisane wyszły jakby spod ręki medium bez żadnych udręczeń, momentów spekulacji, zastanowień – i w czasie najkrótszym (...). Wiem tylko, że był to stan największego podniecenia, rozgorączkowania optymistycznego. Wiersz napisał się sam… Natchnienie u mnie to szczególnie pomyślny moment dyspozycji, wypracowanej pośrednio przez poprzednie przemyślenia i doświadczenia.
Starożytni pisarze uważali, iż największe dzieła rodzą się w niezwykle silnym napięciu emocjonalnym, które nazywali wzruszeniem wieszczym, czyli daimonionem. Nagła i silna emocja towarzysząca temu miała być zwiastunem, że myśl ową, pomysł, narzuca bóstwo.
22
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
Nawet etymologicznie słowo natchnienie oznacza: nadać komuś tchnienie, przekazać je z ust do ust. Dlatego Grecy uważali je za myśl od bogów. Słowacki w latach mistycyzmu głosił otwarcie, że pisze za podszeptem aniołów. To samo twierdził Swedenborg o swojej mistycznej kosmografii, to samo William Blake, gdy mówił, ze jest sekretarzem wiekuistych Potęg, które mu dyktują jego poematy. (J.Parandowski, Alchemia słowa)
● POEZJA Jan Stanisław Kiczor Moje pożegnanie „…życie bez końca jest byciem bez sensu światłem bez cienia echem bez głosu” (Ostatnia rozmowa – T.Różewicz)
Dobrześ wybrał, mój Mistrzu, ten kawałek nieba Który nawet przez chmury umie słońcem pieścić, Gdzie wiersze się budują z ciszy tkwiącej w drzewach, A co boskie, co ludzkie, szuka własnych treści. Poza ciałem i słowem jest ogrom wspaniały To czego się boimy, lecz nie chcemy mówić, Samotność zbudowana z prawd dawno zwietrzałych I światło które ciemność ceni i hołubi. Na cóż Ci rozumienie gwiazd, planet, wszechświata, Meandrów filozofii opasłe tomiska? Wszechświat się dziś już cały z twoją duszą zbratał Strofy po karkonoskich spływają urwiskach. I słychać głos poety, gdy coś go uwiera: Życie sens ma dlatego, że trzeba umierać.
Nastrój (urodzinowy pod siedemdziesiątkę) Posadzony świerk wyrósł prosto i wysoko, Minął dach bez wysiłku i zagląda w przestrzeń, Pod nim ścian i tarasów złożony wielokąt, A najniżej, w traw gęstwie, skaczą polne świerszcze.
23
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
Dziś wpisała się we mnie nostalgia, samotność, Upływ czasu zapukał, wszedł, choć nieproszony, Jakiś chłód mnie owionął, więc zamykam okno, I z własnym „rozmemłaniem” buduję kompromis. Świerk szyszkami obrzuca, sroka głupio skrzeczy, Gołąb się przypałętał, o parapet stuka, A we mnie, jak wrzód, rośnie zbuntowanie, sprzeciw I boli czas szukania i czas niedoszukań. Wszystko składnie wokoło się dzieję, gdzieś pędzi, Tylko we mnie coś zgrzyta i musi pomendzić.
Nadzieja Każdej nadziei potrzebna jest wiara, Że sen nas w inne zabiera wymiary Że zmysły wiedzą, czego my nie wiemy, A mądrość mieszka wśród borów prastarych Lub pośród głazów milczących – więc niemych. I tylko trzeba rozpoznać uważnie Kwiat skryty w trawie, próchniejące drzewo, Powój, co pnie się w górę coraz raźniej Na przekór własnym i innych – potrzebom. Pośrodku złudzeń stajemy bezradni, Wszelkie omamy stroimy w dosłowność, W byt racjonalny. Więc nie ma w nas wiary. Poubierani w mądrość gołosłowną Nie dostrzegamy rozbawionych Charyt. Wszystko co ważne, gdzieś z boku się toczy, Według prawideł wciąż nierozpoznanych My ślepcy, błądząc, każdy w swojej nocy, W swojej niewierze, wciąż na coś czekamy.
Mimochodem Drzwi otwierają się na każdą stronę, Południe czasem przemyka przez okna, Na ścianach wiszą teksty starych nowenn, Firana błyszczy jak znoszony ornat.
24
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
Sens w tym odnajdziesz ( choć jest to bez sensu), Bo najważniejsze (i może się zdarzyć), Że szukał będziesz różnych precedensów, By do właściwych zwracać się ołtarzy. To tak na poczet wszystkich naszych szaleństw, Z niewiary w wiarę, lecz częściej - odwrotnie, Bo może dzisiaj Boga nie ma wcale, Lecz jutro, kto wie? Może gdzieś go dotkniesz. Lecz zważ, byś czasem, przez chełpliwość własną, Imaginacji nie pomylił z Bogiem. Drzwi wciąż otwarte mogą się zatrzasnąć I sam zostaniesz, zaplątany w trwogę.
Tryptyk dla Aldony „…Czuję jak spływa w tobie zmęczenie trwa bezsenność i ćma przy oknie…” (Aldona Borowicz – Cienie na rozwietrze)
I. Jest w tym sens gdzieś ukryty, gdy dzień obejmuje, Czy to imaginacją, czy zmęczeniem chwili I przytula w zgorzkniałość stawianych cenzurek, Za drogę, którą wiedzie nieznany labirynt. Między pianiem koguta a granicą zmierzchów Myśl zagłusza harmider „targowych” alei, Ktoś się uparł codzienność poukładać z przeszkód A cały ciąg wydarzeń na slajdy podzielić. Później noc w nas wstępuje czernią dziennych lęków, W rozbudzonych obsesjach rozbrzmiewa nowenną; Śnisz swój sąd ostateczny z oglądanych fresków, Zagłębiając niespiesznie w koślawą bezsenność. Każda burza się w inną burzę przepoczwarza,, Upadek przypomina, że jest czas się podnieść; Czasem trzeba przy obcych poklęczeć ołtarzach, Lub tylko w ludzką stronę uśmiechnąć łagodnie.
25
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
II. Czasem trzeba przy obcych poklęczeć ołtarzach, Lub tylko w ludzką stronę uśmiechnąć łagodnie, Zagubić się w Ravela, Scarlattiego frazach Czy na górskiej przełęczy wsłuchać w wiatru powiew. Przysiadł obok nieznany i wyciągnął rękę Odwzajemnij, daj szanse temu co kulało, Zawsze trzeba nadziei zostawić choć strzępek I w niedoskonałości znaleźć doskonałość. Może trzeba gdzieś, w kwietnie, zanurzyć niedosyt, Białe skały i noce badać długim sierpniem? Wyschła rzeka, mahonia gubi kroplę rosy W woskowanej zieleni szukając upięknień. Nie można wciąż porzucać, lepiej wziąć ze sobą; Te rzeki, zagajniki czy własną niepamięć, Nie uciekniesz przed sobą w kuszący zabobon. Spójrz, twój cień się zatrzymał. Podaje ci ramię III. Nie uciekniesz przed sobą w kuszący zabobon. Spójrz, twój cień się zatrzymał. Podaje ci ramię. Ty tylko tę skrywaną żarliwość wydobądź I przywróć uschłej trawie jej zieloną pamięć. Nie wytrawisz wspomnienia najsilniejszym ługiem, Bez względu jakie na nim zebrały się cienie, I nie ma strony jednej i brak strony drugiej I wszystko jest rozgwarem i wszystko milczeniem. Lecz brzdąka gdzieś gitara, trwa pieśń niecichnąca W której strach tylko marną staje się niewiarą I można utkać woal na którego końcach, Deszcz moczył będzie liście białym nenufarom. To wszystko. Ktoś się potknął, ktoś kierunek zmylił Zawrócił po ból własny którego nie czujesz, Coś jest imaginacją, coś zmęczeniem chwili; Jest w tym sens gdzieś ukryty. I dzień go znajduje.
26
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
_
Jan Stanisław Kiczor, ur. 15 maja 1947 r. w Pawłowie w woj. Świętokrzyskim. Studiował chemię na Politechnice Warszawskiej. Debiutował w 2011 r. „Wierszami tygodnia” w etygodniku literacko-artystycznym „Pisarze.pl” z którym nadal współpracuje; publikuje również w dwumiesięczniku „POEZJA dzisiaj”, kwartalniku „Tygiel”, w prasie lokalnej i antologiach poetyckich oraz na forum literackim „Ogród ciszy”, którego jest współtwórcą. Wydał cztery tomiki poetyckie: Sny i przebudzenia, Chichot na rozstajach, Wyciąg z życiorysu, Od Sasa do lasa i inne faramuszki; W przygotowaniu Scalam się i rozpadam. ● FELIETON Lech M. Jakób GRAFOMANIA Potocznie mówi się o grafomanie: pismak, gryzmoła, wierszorób, rymokleta, epigon. Z ostatnim określeniem jednak uważajmy, gdyż epigon w dosłownym znaczeniu to naśladowca; ktoś wzorujący się na tym, co zaistniało wcześniej. Czyli nie każdego epigona z miejsca okrzyknąć można grafomanem (choć tenże posiada wiele cech epigońskich). Chyba najzwięźlejszą definicję grafomanii znajdziemy w poczciwym Słowniku terminów literackich Stanisława Sierotwińskiego: „Mania pisania pomimo braku talentu”. Inne słowniki rozwijają znaczenie lub przesuwają akcenty. Na przykład w Słowniku terminów literackich pod redakcją Janusza Sławińskiego przeczytamy o grafomanii między innymi: „chorobliwa potrzeba pisania utworów literackich bez względu na poziom osiągniętych rezultatów. Popularna nazwa wytworów tej potrzeby, a także wszelkich utworów znajdujących się poniżej standardów uznanych w danym czasie i środowisku za obowiązujące”. Ważne dopełnienie opisu zjawiska niesie jeszcze przedwojenny słownik Pisownia prawidłowa i wyrazy obce (Wydawnictwo Gutenberg Fergo i Ska, Kraków 1933) Józefa i Halszki Wiśniowskich, gdzie o grafomanie przeczytamy: „piszący bez talentu, a mający duże wyobrażenie o sobie”. Mający duże wyobrażenie o sobie. To bardzo istotny rys w dopełnieniu obrazu grafomana – producenta grafomańskich dzieł. Grafoman ma silnie rozwinięte ego i nie dopuszcza do siebie krytyki. Więcej, każdą – nawet drobną – uwagę postrzega jak zamach stanu. Swoimi płodami się zachwyca, uważając je za wytwór godny jedynie pochwał i powszechnego aplauzu. To kolejny wyróżnik: przemożna potrzeba aprobaty publiczności. Grafoman aprobaty łaknie, a czasami ją wręcz wymusza. Dopiero wtedy czuje się spełniony, gdy znajdą się chętni
27
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
do noszenia go na rękach. Gdy wieńczą laurami jego skroń. A ledwie spłodzi jedno dzieło, natychmiast produkuje następne. Nie oglądając się na to, że nowy twór (podobnie jak i poprzednie) jest tylko zbiorem kiepsko uporządkowanych słów. Przy czym nie jest tak, by wszyscy grafomani produkowali teksty bez świadomości tego, że są słabe, wtórne i nijakie. Istnieje pośród nich spora grupa o tym wiedząca (lub tylko przeczuwająca). Dla świadomego swej miałkości grafomana jest to osobisty dramat. Rodzą się dodatkowe frustracje i urazy. Może z tych powodów autentycznie cierpieć. Tym bardziej gdy zrozumie, że pewnego poziomu nigdy nie przeskoczy, a rejony dzieł wysokich są i zawsze będą nieosiągalne. Ilustracją rodzącej się frustracji u grafomana może być list nadesłany do redakcji „Latarni Morskiej”. Przedtem pięć albo sześć razy odrzucałem jego ofertę druku rozmaitych opowiadań. Powód był zawsze ten sam: mizeria artystyczna tekstów. W końcu napisał otwarcie: „(...) Wiem, że coś jest nie tak z moimi opowiadaniami. Gryzie mnie to. Ale ja naprawdę się staram! (...) I muszę drukować, bo bardzo chcę wydać książkę”. U grafomana lokowanie ambicji w literaturze nie ma charakteru irracjonalnego. Pędzony jest konkretnym marzeniem. I nigdy nie przyjmie do wiadomości, że – skoro literacki talent mu nie dopisał – mógłby swoje ambicje zawiesić na innym kołku. Na swój sposób frapujące w tym wszystkim jest również i to, że u grafomanów warsztat (czego nauczyć się praktycznie każdy może) bywa poprawny, a produkowane przez nich teksty niosą pozór utworów przyzwoitych. Powiem teraz coś, co przypuszczalnie ściągnie gromy. Trudno. Przyzwyczaiłem się. Stanę w obronie grafomanów. O czym już wiemy, grafomania – jako zjawisko – jest w środowiskach literackich znakowana pieczęcią „be!” i tępiona. Zwalcza się ją rozmaitymi sposobami, bo psuje prawdziwym pisarzom krew, a przeciętnym czytelnikom miesza w głowach. Jest wiecznym utrapieniem. Lecz to jedna strona medalu. Przyjrzyjmy się drugiej. A na drugiej stronie widnieje napis: „Nie tępić! Organizmy pożyteczne!” Bo organizmy zwane przez nas pasożytami spełniają w przyrodzie określone funkcje i też mają prawo do istnienia. A grafomani są jak koprofagi, roztocza i grzyby – żywiące się materią innych, często wyższych organizmów. Może się to nam nie podobać, ale pracowicie „neutralizują” i utylizują wszystko, co umrzeć wcześniej lub później musi. Nawet wielkie, oryginalne dzieła. Czyli co? Trudna zgoda na koegzystencję... Felieton pochodzi z przygotowywanej do druku książki Poradnik grafomana, która wkrótce ukaże się nakładem Wydawnictwa FORMA.
28
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
RECENZJA Dariusz Szuirad Zajączkowski O SAMOTNOŚCI [Krystyna Habrat, Krzyk o północy] Krzyk o północy nie wróży niczego dobrego – to w końcu godzina duchów. Ale także niczym niezmącony czas, w którym można zajrzeć w głąb siebie. Jeżeli zrobi się to szczerze, bez hipokryzji i codziennych masek, odkryta rzeczywistość może przerazić. W książce Krystyny Habrat mieszkańcy piętnastopiętrowego bloku w dużym mieście słyszą w środku nocy krzyki i łomotanie w ściany. Powtarzające się zdarzenia dominują w sąsiedzkich rozmowach, prowadzonych dorywczo w korytarzu, przed szybem windy, miejscu, w którym spotykają się większą grupą. Subtelnie skrojone dialogi nie pozostawiają złudzeń – to praktycznie jedyny łączący ich temat. Sprzeczne, subiektywne relacje mieszkańców nie pozwalają też jednoznacznie ustalić skąd dochodzą nocne hałasy. Właściwie należałoby uznać, że to budynek krzyczy. Krzyczy otchłanią klatek schodowych, kominami, pęczniejącym od emocji betonem ścian, z których, wydawać by się mogło, zaraz trysną spękane żyły zbrojeń. Autorka przenika przez te ściany, czai się w korytarzach i cichcem wyrasta w samotnych pokojach bohaterów. To wyjątkowo subtelna, cicha i, wbrew pozorom, oszczędna w słowa obserwatorka. Wystarczą dwie, trzy scenki, niczym błyski kamery, by naświetlić poszczególne postaci, mieszkańców, których losy splatają się zupełnie bezwiednie, choć tak naturalnie, tak życiowo, tak, jak bywa na każdym osiedlu, wsi, społeczności. Ale nie są to pełne studium. Krystyna Habrat jedynie paroma okrężnymi zdaniami nakreśla charakterystykę wybranej osoby i pozwala czytelnikowi zobaczyć ją oczyma kilku mieszkańców bloku. Sama raczej nie wyraża opinii, stoi z boku. Następnie po mistrzowsku podsuwa tak spreparowany obraz, kotwiczy go w naszej świadomości i po chwili, dopowiadając sobie resztę, mamy już wyrobione zdanie na temat konkretnego bohatera. I tu pojawia się jeden z mocniejszych przekazów, wynikających z życiowych obserwacji Autorki. Gdy już ustawimy bohatera w wyświechtanych, płytkich, uznanych przez społeczeństwo, jedynie słusznych szeregach, gdy zaszufladkujemy go zgodnie z panującymi trendami, wtedy Krystyna Habrat podstępnie burzy wcześniej wykreowany obraz danego bohatera… A może burzy jedynie to, co czytelnik sam stworzył w swym pracującym bezrefleksyjnie, wręcz stereotypowo ukierunkowanym umyśle? Autorka oczami innych sąsiadów nagle odwraca dotychczasowy wizerunek i pokazuje zupełnie inne oblicze danej postaci. A my, czytelnicy, pozostajemy pełni zdumienia i wstydu, jak szybko i przede wszystkim niewłaściwie i niesprawiedliwie oceniliśmy daną osobę. To straszne jak łatwo i bezkrytycznie przyjmujemy czyjś osąd, jak łatwo dajemy się zmanipulowani niesprawdzoną opinią, plotką, cichcem rzuconą sugestią. Może czas inaczej spojrzeć nie tylko na współmieszkańców i sąsiadów? Człowiek jest istotą bardziej skomplikowaną niż sobie to uświadamiamy. To taka zdolna bestia, co gra w życiu wiele ról i czasem już bezwiednie chowa się za kolejną maską, gubiąc się w ich mnogości, zapominając, która jest prawdziwa, rzeczywista. Krystyna Habrat pokazuje jednak, że nakładanie kolejnych masek nie wynika z wyrachowania, przynajmniej w większości przypadków. To raczej świat i otoczenie zmusza do chowania się, do otorbiania mirażami, by za wszelką cenę osłonić swoje wrażliwe ja. W rezultacie ludzie wciąż pozostają samotni. Krzyk o północy to książka o samotności w tłumie z braku umiejętności porozumienia się, najczęściej z obawy przed zranieniem – zwykle kolejnym. Bohaterowie podejmują próby zbliżenia do upatrzonych sąsiadów, podświadomie czując, że są to osoby im życzliwe i podobnie wyobcowane, poszukujące przyjaznej duszy. I kiedy do zbliżenia pozostaje
29
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
jeden uśmiech, jedno ciepłe słowo, gest cały plan rozsypuje się jak dziecięca gra. Do głosu dochodzi obawa, że może się narzucamy, że może jesteśmy śmieszni z naszymi oczekiwaniami. To wszystko, często podsycane poczuciem niższości, a przede wszystkim niewłaściwą, pochopną interpretacją wyciągniętej, równie osamotnionej ręki, sprawia, że następuje gwałtowne wycofanie, paniczna wręcz, nieskoordynowana zmiana masek, czasem nieadekwatnych do sytuacji, co tylko kilka chwil później pogłębia i tak już ogromną frustrację. I wtedy przychodzi północ. Sen z powiek wymiata grzęznąca w gardle gula samotności a przed oczami przesuwają się utracone, niedostrzeżone szanse, zasuszone marzenia i zagubiony gdzieś w drodze sens istnienia…. Wtedy… wtedy bez masek, ściskamy odtrącone, niespełnione ja i nie bacząc na okoliczności, w przestrzeń nocy wyrzucamy mentalny lub fizyczny krzyk rozpaczy, zawodu, goryczy, a o ściany łomoczą bezsilne werble uderzeń. Tym mocniejsze, im większa nadzieja, że ból przesłoni prawdę. Krzyk o Północy nie jest bynajmniej debiutem Krystyny Habrat i nie kończy się aż tak tragicznie, jak to nakreśliłem. Dotyka i innych problemów współczesnego, prostego człowieka, który zderza się z codziennością, taką normalną, niewydumaną polską rzeczywistością. Wybitni, uznani (kolejne schematy) krytycy zapewne nie zauważą nawet tej książki. Nie stanie też ona w szranki o nagrodę Nobla, ale oddaje, choć w specyficzny sposób, życie takim, jakim jest. I to jest wystarczającym powodem, by zatrzymać się nad nią, a potem w nocy spojrzeć w głąb siebie. Szczęśliwi, którzy o północy nie krzyczą. Ale czy tacy w ogóle istnieją? Przecież to tylko kwestia czasu… Krystyna Habrat, Krzyk o północy, wydawnictwo Miniatura, Kraków 2014. Tekst ukazał się w „Rzeczpospolitej Trzebnickiej” w wydaniu lipcowym z 2014 roku. ●
RECENZJA Zbigniew Kresowaty NA TRANSCENDENTNEJ HUŚTAWCE [Edyta Kulczak, Kołysze się w tobie huśtawka] Wydaje się bezsprzecznym fakt, że tomik wierszy pt. Kołysze się w tobie huśtawka Edyty Kulczak, wydany w 2014 r. w poznańskim wydawnictwie Kontekst, jest bardzo interesującą i oryginalną publikacją. Poetka znalazła pomysł, w którego semantyce wdziewa strój szamanki. Tomik ten dotarł do mnie jak koszyk pełen transparentnych zaczarowanych winogron i oliwek pachnących miodnym latem i ciepłym słońcem jesieni, wprost spod nieba greckich sadów... A jest tak, że kiedy smakujemy takie winogrona, odruchowo spoglądamy na sploty owego koszyka, sploty ażurowe gwiazd i ścieżek ocalających zawartość koszyka. Poetka i krytyczka, która ma już za sobą udany debiut, w którym przecież pokazała odwagę głosząc, że „Anioły nie są zawsze białe” – są przecież podobne do ludzi, w których zawsze kryje się „dwa w jednym”, wyczekują za naszymi sennymi plecami z opuszczonymi skrzydłami jako obstawa... Poetka daje nam obecnie do rąk tomik, w którym odkrywamy dziki kosmos, twierdzących i świecących wróżb, kierowany do zwykłego człowieka, niedostrzegalnych gołym okiem. Poetka proponuje jedyną w swoim rodzaju „huśtawkę” pomiędzy Psyche a delicznością, wczuwa się
30
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
w rolę szamanki, odnajduje ją każdego ranka, widzi jak jej rękami rozkłada ona karty, gra jej ciałem jeszcze rozkołysanym erotyką snu. Transcendencja tych wierszy nie idzie w demoniczność. To kwintesencja oryginału kobiecości, jest ona zawsze tajemna; piękność czai się w sadzy rzęs, za gałkami oczu, czekającą łzą, kiedy niesie się muzyką pomiędzy rozwianymi włosami powiewającymi za horyzonty... Tomik wierszy otwiera wiersz „bez tytułu”: „Szamanka jest/ jak lekko oswojony/ pies// przez uchyloną furtkę/ wymyka się chyłkiem/ do swoich// odwraca się po drodze/parę razy przystając// patrzy na dom” Jakby już nigdy nie miała wrócić. Istota, której nie umiesz zatrzymać dotykiem, więzami, opieką, wymyka się przez uchyloną furtkę, parę razy oglądając się na dom. Znaczenie psa jest tutaj szczególne – to oswojona dusza, szukająca po nocy w snach – mówi Jung – to dotyczy także męskiej strony… A „oswojony pies” może czasem ugryźć z spoufaloną rękę, może to być pieszczotliwą zaczepką. Poetka sugeruje nam co nas czeka w dalszej części tomiku wierszy – To powód do pewnego rodzaju poszukiwania dzikiej rozkoszy... Po wejściu w materię tego zbioru wierszy można domniemać, że poetyka Edyty Kulczak wciąż wędruje, podróżuje w inne miejsca, szuka innego czasu, wyczekuje, choć wie, że czekanie wypełni się jedynie samym miejscem i czasem tego czekania, co u niej jako samotniczki nie pójdzie na marne. Tym faktem dowartościuje miejsce jedynie dla tej wyobcowanej chwili? W wierszu pt. „z podróży” mówi: „(…)lubię czekać na ciebie nawet gdy wiem/ że nigdy nie przyjdziesz lubię układać/ niewysłane listy pisać chcę wracać/ tamta jesień w lesie była bardziej nasza…” Ujawnione medium poetki podróżuje do wnętrz przeciwnych obrazów – luster… do marzeń… Szamanka chroni się gdzieś daleko, choć emanuje bliskością. Poetka odbywa odosobnione wyprawy, obmyśla beztrosko, czasem knuje, kąpie się w słodkim słowie „wolność”. Wiersz pt. „wyprawa”: „(…)pośród morenowych wzgórz/ które pachną prawie tak samo/ jak morelowe i tak samo brzmią//mniej słodko może”. Wiersze w tej książce – owszem! – są nasycone erotyką i pewnego rodzaju grą nie tylko z sobą samą, ale z podmiotem błądzącym w tle. Kiedy zagłębiłem się w dalsze strony, bo wciągają za krawat przez otwarte drzwi, dostrzegłem imponującą transcendentną, jak nadmieniłem, osobliwą grę – Nie jest to czysta erotyka przeżywana na wskroś łóżkowo, ale erozja wewnętrzna idąca w kuszenie. To raczej senne niepokojące jawy, choć czuwa przy szamance pies oswojony, rodzaju męskiego i nie uchodzi nocą. To korytarze odprowadzające nas w szczęśliwsze wolne życie i byty-niedosyty, do których chce się namiętnie wracać. Wiersz pt. „Przy tobie”: „Śnił mi się zaskroniec/ chciałam go pogłaskać i przytulić/ a potem jadłam jabłka/ na pokładzie statku// zdziwiłam się/ nie lubię jabłek”. Czar wszelkich podróży towarzyszy nam zawsze. Oprócz tego, że kształcą, odkrywają nam nowe smaki, głaszcząc podniebienia, jakbyśmy się udawali w zaświaty wehikułem rozkoszy… I powie poetka dalej, że „mój demon ma dwie ręce/ nogi i usta miękko wilgotne… To ciąg pełen dzikiego bytu, który mieści się w każdym z nas z osobna – „palcami dotyka krwi” dopowie poetka. Wydaje się, że powracamy do miejsc jeszcze przed urodzeniem, kiedy wyczekiwaliśmy niemo w rozkosznym bólu na narodziny. Te dygresje można oczywiście mnożyć metafizycznie, a nawet trzeba, żeby zrozumieć sensy metafor. A wiersze Edyty Kulczak kuszą skutecznie. Otóż pewnego rodzaju filozofia psychodeliczna i metafizyczna wszczepiona w semantykę każdego tekstu powraca uparcie niedosmakiem i poszukuje jeszcze i jeszcze i… być może to imaginacje wchodzenia w zawartość słowa, które może czarować i powalać oraz zniewalać, które jest tutaj zawsze furtą uchyloną na drogę w rejony co rusz ciekawsze… Takich skojarzeń poetka poszukuje także w znakach i symbolach sacrum zawartych w biblijnych postaciach i zapisach, wydaje się jako szamanka dociera wszędzie tam, gdzie czuje odwieczny zapach ran. Wiersz pt. „Ikona” jest znakomitym przykładem tego, jest wędrowaniem w czasie wieczności, być może tyczy się to podmiotu całego rodu, ale najbardziej męskiego: „Gdybym
31
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
na krzyżu przypięta/ wisiała przez lata/ rozmyślałabym o tym co dobre/ bo nie sposób tak długo pamiętać o bólu// nikt by patrząc na twarz smutna/ i przymknięte oczy nie uwierzył/ że myślę nie o ranach a o miłości// o tamtym co przed chwilą/trzymał moje ręce w swoich dłoniach/ i włożył mi pod niebieskie ramiona/ skrzydła gdy inni patrzyli w chmury…” To kwintesencja kilku postaci biblijnych Nowego Testamentu: zwykłej matki, Weronki czy kochającej Magdaleny, to cierpienie radosne, bo idzie za wielką miłością za oblicza i wizje, które miotają się pomiędzy wnętrzem a zewnętrznością widoczną gołym okiem, bywa niedostrzegalne w czasie tutejszym, ale jest obecne zawsze w historii. Szamanka „bryluje pawim okiem”? – a może anielskim tłem – ale na pewno nie chce czegoś wygrać dla siebie, ale chce uzmysłowić nam jak daleko sięgają znaki i symbole w podświadomość. A powie odważnie np. w wierszu „ćma”: „moja ambicja sięga wyżej w korowodzie ewolucji/ w ogniu płonęły też czarownice”. Wydaje się, że jest to dalszy ciąg „rozważań… na skalę wieczności przy stole” – to tytuł wiersza niezwykle pojemnego o prehistorii i ewolucji… ptaka, o ewolucji jego śpiewu czyli mowy – ptak przecież mówi; łabędź to czy czapla? Pyta Ktoś z łodzi. Rolą naszego życia, w bytowaniu natury ludzkiej, jest poszukiwanie zaczynu, swego początku, dociekanie i budowanie piramid namiętności, by pozwolić im na ziszczanie się, przyglądanie się sobie, obserwację i podglądanie... Mówi poetka dalej „zera i jedynki mogą opisać wszystko”. Jak widzimy, schowana w niej szamanka, kobieta wyjątkowa bardzo współczesna i inteligentna, z dużym zasobem wyobraźni i intuicji „chodzi po powierzchni świata od wewnątrz”. To tak jakby układała się do wyjątkowych zdjęć – aktów, w taki sposób, żeby nie być zauważona gołym okiem, i tak żeby nie spłoszyć traw i nie zburzyć oceanów, które płyną pod palcami rąk i stóp. Ciągnie ją tam, gdzieś śpiew świerszczy, czasem na cmentarz w chmarę brzęczących komarów na smyczku dusz. To ona pokieruje palcem dziecka, który odruchem za DNA ściera datę urodzenia i śmierci z jakiejś płyty nagrobnej. A przecież jest teraz sama dzieckiem czasu, które bardzo wiele rozumie, milczy – a jak już wydaje głos to płaczem – dlatego, że nie zna swego kaprysu, ale prawdę – zapisu w sobie. To wiersze nietuzinkowe, jedyne w swoim rodzaju, urzekające, wciągające intuicyjnie w szał gry o to prawdziwe czasem zakamuflowane niebanalne życie. Poetka buduje powroty do pra-natury, wciąga nas w „dzikość pierwotnych lasów”, prezentuje niezwykle szeroką pojęciowość, ćwiczy wyobraźnię, z której snuje wzór „pierwszego pragnienia człowieka”. Te wiersze jak perełki toczą się jedna za drugą, zerwane jakby ze sznura szamanki, jakby z szyi tańczącej bogini. Droga poszukiwania czaru jest tutaj ciekawa i mimo, że to świat iście prawie czarowny, nie dostrzega się zmory, obłędu i zwidów oraz mar. To prezentacja gracji i skali odniesień na stosie stłumionego miasta i otoczenia współczesności. To wyalienowanie się w przestrzeń szczęśliwą, po przez rzeczy zastane, ale nie cyber doczesne. Te szamankę można sobie wyobrazić jako normalną kobietę w aptece, pachnącą słodkimi ziołami z rozwianą grzywką i spojrzeniem Nefretete, bez okularów, o smukłych nogach, odrzucającą włosy za siebie. Ale jest to kobieta, która „gotuje kapuśniak (i) rozmyśla jak go przechytrzyć”. Taka kobiecość jest rzeczywiście jak kosmos rozgwieżdżona smakami i układami… Wiersze Edyty Kulczak na pewno podszyte są erotyką i podskórną tajemnicą, a jednocześnie spokojem i ciekawością, bo kierują one nas w rejony, które, wydaje się, już dawno pozostawiliśmy za sobą, głównie w myślach głębokich, zakopanych pragnieniach... Pokazują one, że można być odmieńcem niezauważalnym – można żyć tajemnicą i nie trzeba jej rozwiązywać, tylko trwać, nie odsłaniać się, ponieważ można zostać nagim duchowo bez reszty nic nie mając dla siebie. Tomik ten skłania do podróży w siebie, do dotyku duchowego, do szukania siebie w dwójnasób. Jest w tych wierszach także muzyka i śpiew, jest jakby przygotowana naturalna łza pod powieką oka, pod rzęsą z sadzy, na później, na wyjątkowe spotkanie… W wierszach tych widzę przede wszystkim nietuzinkową grę, nie jest to gra w motylka, czy kwiatek, albo
32
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
„kotka i myszkę”. To teksty bardzo dobrze zbudowane, wspaniale zazębiające się frazy i ciekawe metafory. Widzę w nich widoki i powidoki szerokie i dalekie wiodące dalej, tam gdzie jak z obrazu (na okładce tomiku) artysty plastyka Andrzeja Hamery odlatuje się w przestrzenie zupełnie wolne, ale na wyważonych po przez obecność mężczyzny i kobiety skrzydłach, są to odloty tylko w siebie. Bardzo zachęcam do kołysanki na huśtawce Edyty Kulczak – tam miejsce jest zawsze wolne. Edyta Kulczak, Kołysze się w tobie huśtawka, Wydawnictwo Kontekst, Poznań, 2014.
●
RECENZJA Jacek Durski JAWNA I UKRYTA [Feliks Netz, Dysharmonia caelestis] W Dysharmonii caelestis Feliksa Netza pulsują dwie książki. A może nawet trzy? Pierwsza jawna – to osiem opowiadań o Katowicach, o Górnym i Dolnym Śląsku, z różnych okresów pamięci. To tylko opowiadania (aż!) dziejące się w tych miejscach. Dom ostatni, nazywanie obrazów, trudnych, w tym śmierci matki, trochę dialogów śląskich, dużo przenośni. Dom pierwszy, piękny widok, (napisany pięknie) od strony śmietnika; Co w familoku? wędruje w miasto Stalinogród, w Katowice. Drobiazgi opisane jak u Prousta. Potem dwa listy, tak naprawdę to korespondencja Netza z Netzem. W niej postacie jakże mi bliskie z lat szkolnych. Stalin i Philipe. Para aktorów, straszny amator z miłym zawodowcem... W ostatnim opowiadaniu Wyjście z Kotliny Dinozaurów rzeczywistość i metafizyka podana w odpowiednich proporcjach. Wyważona w każdym fragmencie. Kunszt wielki. Górny Śląsk, wizje w tramwaju, Kreml. Chaos opanowany. Zamyka całość. I jeszcze cudne Post criptum, wzruszające, wypolerowane jak marmur. Najlepszy akapit książki. Tu żal Autora ogromny, rozczarowanie do obecnej Ojczyzny, do siebie, do nas wszystkich „coś nam nie wyszło”, albo „trochę wyszło”. Za mało. Na koniec książki głosy o wcześniejszej powieści Feliksa Netza Urodzony w święto zmarłych wydanej w 1995 roku. Wówczas, na pewno, najlepszej prozy o Górnym Śląsku. Znakomite głosy krytyków literackich. Między innymi Drzewuckiego, Kisiela, Kornhausera, Mielhorskiego, Nowackiego, Orskiego, Uniłowskiego, Zadury. Ale tu, niestety, błąd plastyka. Strona tytułowa Urodzonego w święto zmarłych włożona w Dysharmonię caelestis fatalnie psuje układ graficzny książki. Rozumiem reklamę. Można było jednak reklamować mądrzej, na przykład akcent tej strony podać w wielkości znaczka pocztowego przy każdym głosie. Efekt byłby taki sam, nawet silniejszy, a całość by była podana elegancko. Szkolna wiedza dla wydawców. Jeśli decydujemy się na wprowadzenie wyjątkowo dobrych grafik, jak miedzioryty Tadeusza Siary, to wszystko w wydaniu musi być graficznie dopracowane. A teraz druga książka Dysharmonii caelestis – ta ukryta – książka w książce – powieść! Osuwają się Katowice, odchodzi Górny Śląsk, Dolny Śląsk. Na ich miejscach mogłoby stanąć inne miasto, inna Polska. Pielęgnowana w duszy Autora. To właśnie Dysharmonia caelestis, to scena śmierci matki. Do niej prowadzę słowa w tej książce i z niej. Boleść i nadzieja. W samym środku książki – ukrytej – tajemnicza Brama. Nie ta z okładki książki. Ta na okładce jest jawna, z rzeczywistego świata. Do niej mógłby się odnosić tytuł: Dysharmonia terrestris. Przez nią wchodzimy w sprawy ziemskie. Natomiast przez Tajemniczą Bramę, Bramę środka, może skromniej Drzwi tajemne – Matka, matka, z matki wkraczamy Tam.
33
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
W swojej ostatniej książce Netz – nie tylko prozaik, ale również poeta, eseista, tłumacz – podjął próbę „uchwycenia” siebie. Zastawił na siebie aż osiem pułapek-opowiadań. Każda jest też pisana inną konwencją artystyczną. Można smakować. „Dysharmonia” odnosi się także do struktury, kompozycji – niezgoda, sprzeczność. Ale i różnorodność. Tutaj, ciekawe niezmiernie jest spojrzenie Netza jako znawcy filmu, (krytyka filmowego). Jakby operator filmował z kilku kamer, z różnych stanowisk, raz ostrzej pokazując plan pierwszy, kiedy indziej drugi. Z tym, że obiektem nie jest tylko rzeczywistość fizyczna, ale również metafizyczna. Jest to próba dochodzenia do czegoś, o czym jeszcze nie wiemy, czego nie znamy, ale mamy bardzo silne uczucie, że To istnieje, że jest warte aby pokazać innym. Netz zadał sobie wiele trudu aby uchwycić siebie w „życiu.” A równocześnie w „bycie”. Jest to wysiłek zrozumienia sensu, powołania jego, jednostki do życia na Ziemi, w kraju, w mieście, na ulicy, w domu. W planie boskim. Czy Bóg planuje nasze życie, czy tylko nas powołuje?, (to moje pytanie). Czy Bóg nas zmusza abyśmy sięgali wyżej, głębiej, czy mamy sami decydować o kreacji?, (też moje). Netz aby zrozumieć siebie w Świecie, najpierw rozrzuca fragmenty opisywanych bytów i zdarzeń, a później usiłuje je złożyć, uporządkować. Nie wiem, czy chce to robić sam, czy też z czytelnikami. Ale zakładam, że dobry pisarz, to dobry człowiek, chce się dzielić. Zauważyłem, że każda dobra książka ma w sobie naszą książkę. Szukamy jej czytając. Jeśli znajdziemy, to jesteśmy zachwyceni dziełem, literaturą. Jeśli nie, to książka nawet bardzo dobra znika w nas z czasem. Dysharmonia caelestis ma w sobie aż trzy książki. Dwie Autora i moją, czytelnika. Lecz czy krytyk może być sprawiedliwy, chociaż trochę, kiedy pisze o dobrej książce? Czy jego „Ja” nie żąda czegoś, co on sam przeżył, albo nie przeżył, lecz chciałby? I co ma większy sens, pisanie o kiepskich książkach, aby ostrzec czytelnika „nie bierz tego do ręki”? Czy też pisanie tylko o dobrych jak Dysharmonia caelestis wiedząc, o niemożliwości zobaczenia Autora bez swojego laserunku? Moim zdaniem Netz napisał swoją najlepszą książkę (chociaż esej-opowiadanie Cierpienia młodego Ż., też przedni), gęstą od prozy i od poezji. Obraz rosnący od środka. Katowice-Netz. On – Feliks Netz, nieważne, czy w Katowicach. Dysharmonia caelestis Feliks Netz. Wydawnictwo naukowe „Śląsk” Katowice 2004.
● FELIETON Waldemar Łysiak UKRAINA – PRAWDY NIE DA SIĘ UKRYĆ GWNO Artykuł o zrewoltowanym kijowskim Majdanie, o Krymie, o banderowcach i o stosunkach polsko-ukraińskich, który opublikowałem na łamach „Do Rzeczy” 15 września, bezzwłocznie wzbudził furię Salonu i jego psiarni internetowej. Główną robotę frontową odwaliła tu „Gazeta Wyborcza”. Na jej portalu ukazał się duży tekst niejakiego T. Piątka pt. „Łysiak, Targowica, «Do Rzeczy»”, flekujący redaktora Pawła Lisickiego, jego tygodnik i Waldemara Łysiaka przede wszystkim. Autor tekstu, siebie nazywający pisarzem i publicystą, mnie nazwał pogardliwie „pisarzem” i „publicystą”, a później każdym akapitem sprawiał wrażenie, jakby ciężko pracował, by wrócić na drzewo, co jest zresztą charakterystyczne dla większości żurnalistów „GW”.
34
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
O takich właśnie ludziach Kornel Makuszyński rzekł: „Syczał, gdy mówił, lub chcąc dobyć grzmotu/Sączył z gardzieli złą ślinę bełkotu” (1924). Nie miałem bladego pojęcia kto zacz ten GW-Piątek, więc spytałem paru ludzi znających dziennikarskie środowisko, i dowiedziałem się, że to kolejny w stajni Michnika wałach, którego twórczość można określić jako „samogwałt ze szczególnym okrucieństwem”. Wszystkie te sądy o GW-Piątku brzmiały niczym zjadliwy wierszyk Puszkina o wrednym dziennikarzu (tłum. Julian Tuwim): I otóż pismak głupi, nudny, ciemny, W zawiści wije się i śliną wokół parska, Co może, pcha do szmaty swej nikczemnej: Bzdurne nowiny albo bzdury stare. Tfu! zbrzydła mi łojówka dziennikarska! Jak ten cuchnący zgasić mam ogarek? Doradź mi! — Cóż, po prostu pluń, to zgaśnie”. „Szmata nikczemna” wciąż nie gaśnie (aczkolwiek jej nakład regularnie spada), mimo iż tylu pracujących w niej swego czasu dziennikarzy ujawniło po odejściu jak brudny jest tam redakcyjny warsztat (exem- plum Roman Graczyk: „Nie mogłem się pogodzić z tą narastającą manipulacją faktami. To już nie było dziennikarstwo…”). Stąd dowcipy a propos: „Jadą windą facet, mądra blondynka i przyzwoity dziennikarz «GW». Na podłodze leży wielkonominałowy banknot. Kto pierwszy zauważy i weźmie sobie banknot?… Facet. Reszta to postacie fikcyjne”. Ich fikcyjny boss „Adaś”, o którym już 22 lata temu napisałem, że byłby świetnym szefem orwellowskiego Ministerstwa Prawdy, rzucił teraz na odcinek zwalczania „Do Rzeczy” swego kolejnego „cyngla”, GW-Piątka, a ten walnął z grubej rury pierwszym zdaniem swego blekotu kontestującego mój artykuł o Ukraińcach: „Prawicowy i rzekomo patriotyczny tygodnik „Do Rzeczy” nieraz już miał skandaliczne okładki i publikował skandaliczne teksty. Dzisiaj jednak przekroczył granice skandalu, wkroczył na terytorium zdrady”. I tak dalej — bla, bla, bla. Łysiak to rasista, faszysta, renegat, prawica to Targowica, bo „łasi się do Moskwy”, a naród cierpi przez to („straszna jest kondycja narodu, w którym za wzorcowych patriotów robią zdrajcy”), et cetera — bla, bla, bla. Tego samego dnia (poniedziałek, 15 września) miłośnicy „GW” wsparli GW-Piątka licznymi wpisami/komentarzami internetowymi, dzięki którym dowiedziałem się, że jestem kanalią charakterologiczną oraz rusofilem politycznym. Byłem tym lekko zdumiony, bo zarzucać prorosyjskość komuś, kto ma na koncie liczne teksty antyrosyjskie (m.in. artykuł pt. „Carewstwo” w „Do Rzeczy” 6/2013 i powieść o Putinie „Lider” 2008), to tak, jak zarzucać papieżowi satanizm. Głupki, które to robią, lansują swą tępotę jako cnotę, a Łysiak nie jest pierwszym, którego to spotkało (ksiądz lsakowicz-Zaleski, myślący o Ukraińcach to samo co ja, krzyczał już okładkowo: „Nie jestem ruskim agentem!”). Z tych internetowych „hejtów” przebijało paskudne lewactwo, komuchowstwo, salonowstwo i frustracja znerwicowanych psycholi, którzy wylewając obelżywie swoje kompleksy na Łysiaka zaznawali ukojeń. Ci biedni ludzie bez wykształcenia i oczytania (co zdradzały ich wpisy), bez erudycji tudzież kultury osobistej, atakowali manierą, jaką celnie wyłożył Damian Kubiak: „Kiedy nie możesz zarzucić przeciwnikowi nic konkretnego, to przypisz mu negatywne cechy, których nie posiada, a potem możesz się nad nim pastwić do woli” (2013). Uprawiając to regularnie, zyskują wprawę, i bez trudu potrafią — jak równie celnie zdiagnozował Wojciech Grzelak — „wygłaszać oświadczenia, które przeczą prawdzie, są nonsensowne oraz absurdalne w stopniu tak bezdyskusyjnym i oczywistym, że ta jawna bezczelność po prostu obezwładnia” (2014). Mój zięć, Paweł Kublik, westchnął: „Jak niewiele trzeba, by zdetonować wściekłość i nienawiść.
35
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
Wystarczy powiedzieć prawdę”. Nazajutrz (wtorek, 16 września) internet przyniósł kontrofensywę antySalonu. Niezliczone wpisy karcące GW-Piątka; z braku miejsca cytuję ledwie kilka: „Piękna agitka, panie autorze. Tylko że Łysiakowi sięga pan do pięt” (zal49); „Jezus Maria, znowu obrażono uczucia religijne pismaka wybiórczej, znowu zdrada, spisssek, ruscy agenci, Targowica. Gościu, startujesz tym tekstem do tytułu Mazgaja Roku?” (yost89); „Piątek i jego ból dupy. Jest na to maść” (wrcr); „Piątek, ty to masz zryty beret. No chyba, że to co piszesz to dowcip” (fieldsł); „Red. Piątek sprawia wrażenie półgłówka” (pesymista^); „Piątek, przeczytaj sobie swoje ostatnie zdanie: «Dlatego, że straszna jest kondycja narodu, w którym za wzorcowych patriotów robią zdrajcy», a potem spójrz kogo Michnik stawia na piedestale i robi z nich ludzi honoru! Jaruzelski, Kiszczak, Kuroń, Miller. Jak można być tak plugawym? Kogo ty chcesz pouczać?” (myfly); W mediach jest masa proukraińskiej propagandy, czas z tym skończyć, zdystansować się do państwa bandytów i złodziei, podobnie jak i do jego sąsiada” (esmeras); „Lewicowy i rzekomo obiektywny dziennik « Gazeta Wyborcza » nieraz już miał jednostronne oblicze i publikował skandalicznie zakłamane teksty. Dzisiaj jednak przekroczył granice stronniczości i wkroczył na terytorium debilizmu. Na terytorium zakładu dla zupełnie obłąkanych” (grzerysz); „Szanuję pana Piątka, ale ten tekst to same półprawdy albo po prostu kłamstwa (…) Ja też nie lubię prawicy, ale tego typu bezpodstawne oskarżenia kompromitują autora. Chodzi o uczciwość i prawdę” (wiemaczytel–niczkagazety); „Łysiak pisał prawdę o Putinie na długo zanim przełożono wajchę w «GW». Cale to wasze zakłamane środowisko czekające na kolejne ruchy Michnika jest nic nie warte” (noone 13); ,,Co was tak rozwścieczyło? Kilka słów prawdy, które napisał Łysiak?” (beOwulf). Liczne wpisy zapewniały, że „większość narodu myśli jak Łysiak”. Mój telefon wprost się przegrzewał od podziękowań płynących z całego kraju, a także z USA, Kanady, Australii i zachodniej Europy, a później napływać zaczęła lawina dziękczynnych listów. Takich jak zdanie Józefa Dudkiewicza wyrażone o mnie na łamach polonijnego amerykańskiego tygodnika „Gwiazda Polarna” (Wisconsin): ,,W polskiej tradycji uważa się, że jeżeli naród nie może mówić własnym głosem, Bóg zsyła mu pisarza. On mówi w imieniu narodu”. Rzecz jasna — nie całego narodu. Prócz GW-hejterów i wszelakich salonowców, skrytykowała mnie również (choć bez wyzwisk) rozmaita „prawica” (TV Republika i Bronisław Wildstein osobiście, etc.), uważająca, że polską racją stanu jest wspieranie Ukraińców i przymykanie oka na ich nienawiść wobec Polski większą niż antypolskie resentymenty Rosjan. Nie byłem zaskoczony — pisząc swój tekst wiedziałem, że uderzam w osobliwą proukraińską koalicję Salonu i antySalonu, politpoprawnie tolerancyjną (głuchą i ślepą) wobec banderowskiego zwyrodnialstwa.
Komentarz Klubu Inteligencji Polskiej: Trzeba mieć odwagę i trzeźwość spojrzenia, by w czasie zalewu jednostronnej proukraińskiej propagandy, zarówno tej pisanej, jak i głoszonej w telewizji, odsłaniać tajemnice tego tematu. Prawda wcale nie jest ukryta, wiedzą o niej miliony naszych rodaków, ale z niezrozumiałych względów odwracają od niej głowę; wpatrzeni i wsłuchani w propagandowe brednie, usiłują za wszelką cenę o niej zapomnieć i wpisać się do grona poprawnych. Niestety, tej gorzkiej prawdy, nie uda się zamaskować i przykryć wyszukanymi odmianami kłamstwa. Stąd wolne od oficjalnych medialno–rządowych prawd, spojrzenie p. Waldemara Łysiaka jest interesujące i powinno być dostępne dla szerszego grona naszych członków i sympatyków.
36
Krytyka Literacka 10 (60) 2014
Dzisiaj prawda jest niestety ukryta między wierszami i to, co głoszą gotowi na wszystko rodzimi „dziennikarze” nie ma nic wspólnego z tym, co rozgrywa się za naszą wschodnią granicą. ● DLA AUTORÓW Kończymy z praktyką poprawiania tekstów i zastanawiania się, o co właściwie autorowi chodzi, i po co w ogóle pisze. Podnosimy poprzeczkę. Nadsyłane teksty powinny być poprawne pod względem językowym oraz sformatowane zgodnie z obowiązującymi zasadami. Prosimy również o stosowanie polskich znaków diakrytycznych i właściwych znaków typograficznych. Teksty niepoprawne i nieudolne będą odrzucane. „Krytyka Literacka” zastrzega sobie prawo do redakcji, adiustacji i korekty wybranych tekstów.
37
Bruno Schulz Spotkanie. Żydowski młodzieniec i dwie kobiety w zaułku miejskim olej na tekturze, 1920 r. Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza, Warszawa