ISSN 2084-1124
12 (62) GRUDZIEŃ 2014
KRYTYKA LITERACKA LITERATURA SZTUKA FILOZOFIA ESEJE RECENZJE FELIETONY WIERSZE OPOWIADANIA
OD REDAKCJI Stanisław Ignacy Witkiewicz ● Nagroda Bednarczyków – nominacje ● Koncert literacko-muzyczny: Józef Baran, Jerzy Trela, Jakub Pawlak, Kinga Sworniowska ● MiędzynarodowyKonkurs Egminy.eu POETIKON JÓZEFA BARANA – MARIA GIBAŁA ESEJ Grzegorz Gniady RANKO RISOJEVIĆ – na pograniczu kultur ESEJ Krystyna Habrat ROZMYŚLANIA O PRACY PISARZA (część V) POEZJA Sylwester Gołąb RECENZJA Alicja Kubiak POCIĄG DO EMIGRACJI [Zbigniew Masternak, Nędzole] PROZA Zbigniew Masternak DANIE, KTÓRE ŁĄCZY LUDZI [fragmenty książki Nędzole] ESEJ Piotr Stanisław Król RZEKA WIEDZY Z ULICZNYCH ZAUŁKÓW Pamięci Marka Nowakowskiego ESEJ Marek Różycki jr. SIERGIEJ JESIENIN – Mistrz Tajemnicy Słowa ROZMOWA Niels Hav, Sander de Vaan POEZJA NIE JEST DLA MIĘCZAKÓW POEZJA Niels Hav ESEJ Joanna Turek NA MARGINESIE KRAWCA TOMASZA MARKA SOBIERAJA ESEJ Marek Trojanowski JACEK DEHNEL – TYTAN Z PLASTIKU SZTUKA Caravaggio NARODZINY PAŃSKIE (ze św. Franciszkiem i św. Wawrzyńcem /Laurentym)
Redakcja Tomasz M. Sobieraj, Witold Egerth, Janusz Najder Współpraca Krzysztof Jurecki, Alicja Kubiak, Dariusz Pawlicki, Marek Różycki jr. Wioletta Sobieraj, Igor Wieczorek Strona internetowa http://krytykaliteracka.blogspot.com/ Kontakt editionssurner@wp.pl Adres ul. Szkutnicza 1, 93-469 Łódź
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
OD REDAKCJI
Słowo na grudzień Czemu krytycy bronią się rękami i nogami przeciwko precyzji myśli, jest dla mnie tajemnicą niedocieczoną – chyba żeby łatwą i nieprzyjemną dla nich teorią tego dziwnego faktu wypadałoby się zadowolić. Witkacy, O stosunku wykształcenia literackiego i filozoficznego artystycznego krytyka
Nagroda Bednarczyków – nominacje Z przyjemnością informujemy, że jeden z ulubionych przez „Krytykę Literacką” poetów, Łukasz Nicpan, został nominowany do nagrody im. Krystyny i Czesława Bednarczyków, przyznawanej w tym roku po raz pierwszy. Utwory Łukasza Nicpana i jego nominowaną książkę przedstawiliśmy w kilku numerach „Krytyki Literackiej” w 2013 r. jako jedyni, co stwierdzamy z pewną satysfakcją, ale i smutkiem, jednak bez zdziwienia, bo niczego dobrego po pisemkach z polskiego grajdoła spodziewać się nie można; milczenie jest ich szczeniacką metodą na unicestwienie wszystkiego, co wartościowe. Jesteśmy przekonani, że żadna nominowana osoba nie zasługuje na tę nagrodę tak jak promowany przez nas poeta, dlatego, mimo że znamy życie i smutne realia okołokonkursowe, spodziewamy się uczciwego werdyktu Kapituły, i przy tej okazji naszego małego święta, które jednocześnie stanie się świętem mądrej, bezpretensjonalnej poezji, zasługującej, jako gatunek w Polsce reliktowy, na szczególną opiekę. Nagroda ufundowana została przez zmarłą w 2011 r. współzałożycielkę londyńskiej Oficyny Poetów i Malarzy Krystynę Bednarczykową, która przekazała Uniwersytetowi Jagiellońskiemu archiwum wydawnictwa oraz środki finansowe stanowiące fundusz nagrody. Kapituła konkursu na posiedzeniu 25 listopada nominowała cztery tomiki poetyckie wydane w 2013 roku: Tadeusza Dąbrowskiego Pomiędzy Małgorzaty Lebdy Granica lasu Krzysztofa Lisowskiego Poematy i wiersze do czytania na głos Łukasza Nicpana Do czytającej list Uroczystość ogłoszenia zwycięzcy konkursu odbędzie się 15 grudnia 2014 r. o godz. 18:00 w Sali Baltazara Fontany (Kamienica pod Gruszką, ul. Szczepańska 1) w Krakowie.
1
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
2
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
3
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
POETIKON JÓZEFA BARANA – MARIA GIBAŁA Szczerość, uczuciowość, liryzm – nawet, gdy ubrane w formę bez zarzutu nie są obecnie w wysokiej poetyckiej cenie. Powiedzmy sobie bez ogródek – w poetyckiej cenie bywają: prężenie muskułów (jaki to ja silny jestem), pokazywanie w wierszach języka albo wypinanie w stronę czytelnika tylnej części ciała, czyli prowokacja dla prowokacji, a także nakładanie różnych masek, żeby tylko nie pokazać prawdziwej twarzy. Wiersze autorki z Przemyśla Marii Gibały wyróżniają się na tle przeciętnej produkcji poetyckiej w naszym kraju naturalnością i trochę bezbronną szczerością. Jest to liryka konfesyjna – tak określa się ją w języku polonistycznym – czyli rodzaj spowiedzi na ucho, czasami bardzo przejmującej i dramatycznej jak choćby w cyklu wierszy poetki „Trzy światy” poświęconym choremu bratu. Mnie te teksty podobają się, bo są inne. Wydają się w naszym cynicznym świecie – gdzie rządzi marketing i bezczelna autoreklama – czymś tak czystym, że aż wydawałoby się naiwnym a przez to odważnym, bo kto to widział, żeby się tak odsłaniać! Jest to liryka skromna, pozbawiona ambicji awangardowych, próbująca najprostszymi środkami poetyckimi przemówić do wyobraźni i wrażliwości odbiorcy. Że dziś się już tak nie pisze? No właśnie! Dlaczego dziś się tak nie pisze? Wiersze Marii Gibały wyróżniają się czystością brzmienia i tym, że są wiarygodne. Bez owej wiarygodności, bez przeżycia wpisanego w lirykę, popisy warsztatowe bywają zwykle pustą ekwilibrystyką. I może właśnie dlatego, że dziś się już tak nie pisze – włączam autorkę, choć wydała zaledwie jeden tomik, do mojego „Poetikonu”.
język jak chleb nie znam innego języka ponad ten którego mnie nauczono białe jest białe czarne jest czarne nie rozumiem wielu słów którymi karmią mnie zewsząd a może to ja mówię w języku znanym sobie i nielicznym mój język jest prosty przekazała mi go mama nie ma w nim nienawiści co najwyżej złość i bunt to prawda że zbyt często nadużywam słów wołających do Boga ale to przecież On jest najpierwszym nauczycielem języka którym mówię
4
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
ostatni lot już tylko jedno skrzydło okna wzbija się do lotu jak stary ptak ostatnim spojrzeniem wzdycha ku niebu milczący świadek przeszłości jeszcze chwila i skończy się opowieść o świetności sprzed lat jeszcze ostatnie spojrzenia a potem koniec z wielu końców na gruzach fundamentu i stosie ściennych desek odejdzie w zapomnienie
z matematyczną dokładnością jestem matematycznym ułomkiem nie mylić z ułamkiem nigdy nie byłam orłem raczej piórem a właściwie małą cząstką natury tej piękniejszej – kobietą dzielę tydzień na dni rok na miesiące niestety tracę poczucie czasu wędrując z głową w chmurach kroję jabłka na połowy i ćwiartki łamię czekolady na kostki moja matematyka zaczyna się rano gdy liczę stokrotki w ogrodzie a kończy się liczeniem baranków przed snem gwiazd nie sposób zliczyć kiedy błyszczą zachwycam się i raduję – nazajutrz będzie pogodny dzień rozpoznaję biedronki siedmiokropki szukam wciąż czterolistnej koniczyny liczę brzozy złote klonowe liście rozmieniam się na drobne objętością ramion mierzę szczęście jedna druga pola powierzchni mojego serca należy do niego reszta zarezerwowana jest dla innych wiem że czas mija bezpowrotnie nawet wtedy gdy
5
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
wyczerpie się bateria w zegarku lub pęknie sprężyna czasu odmawiam dziesiątki różańca oto cała moja matematyczna filozofia
Frücz stary w zniszczonym czarnym fraku bez nóg lata jego świetności już dawno minęły nigdy nie znalazłby się u mnie gdyby nie ciocia Stefania która uciekając w czasie wojny z miasta dała go na przechowanie do domu moich dziadków zginęła biedna podczas nalotu na pociąg w Gajach Wyżnych na nim uczyła się grać w dzieciństwie moja mama potem grały myszy zalęgły się korniki dopadła wilgoć pożółkły białe klawisze rdza zżarła wnętrze… i cóż że stary i niepotrzebny odpoczywa teraz jak w domu spokojnej starości wygrywając dla mnie najcenniejsze melodie z przed lat fortepian marki Frücz
TRZY ŚWIATY (cykl wierszy) I kiedy był chłopcem wspinał się na drzewa rzucał scyzorykiem do celu strzelał z procy z karbidu na Wielkanoc bawił się z kolegami jeździł na rowerze zrywał czereśnie na zarobek wyprowadzał krowę na pastwisko robił zakupy pomagał ojcu w warsztacie stolarskim i w polu wrażliwy spokojny z sercem na dłoni skromny i zamknięty kiedy dojrzewał nie zdążył na pociąg
6
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
wszystko wokół biegło za szybko został na peronie zawalił się świat II wyjechałam na zimowisko… chciał zrobić krzywdę naszej mamie zabrali go w kaftanie zamknęli odtąd stał się lekomanem z przymusu III nie chce jeść ani pić długie dni stają się coraz dłuższe osłabiają schizofreniczne myśli wyniszczają umysł świat nie do ogarnięcia po długich namowach policja zabiera go do szpitala na szczęście bez związania IV mimo że młodsza stałam się odpowiedzialna za niego przecież byłam odpowiedzialna ale nie aż tak czułam się podle jakbym zabrała mu jakąś cząstkę wydarła własne – ja ubezwłasnowolniłam brata V po wielu latach jakieś stałe lokum dom z wieloma lokatorami współlokatorami pokoju szafa łóżko nakastlik cały dobytek dorosłego mężczyzny skazanego na samotność wśród ludzi o odejściu taty powiedziałam mu po roku od odejścia mamy mija półtora a ja nie umiem mu tego powiedzieć omijam temat na pytania o nią znów wymyślam kłamstwa wychodzą mi coraz trudniej
7
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
VI kiedyś ważył pewnie ze sto kilo poruszał się z trudem i niechęcią wyszczuplał przypomina coraz bardziej naszego ojca przerzedziły mu się włosy nałogowo pali papierosy nie mogę go odwiedzić i nie mieć ich przy sobie bo czeka na mnie papierosy i mamę wciąż o nią pyta to dziwne że w swoim świecie w pamięci ma miejsce na dom krewnych znajomych sąsiadów okolicę a ja czasem nie mogę pomieścić wczorajszego dnia VII list Stasiu braciszku tylko ty mi pozostałeś nie mam innych krewnych jesteśmy sami wybacz mi to że nie piszę nie dzwonię wolę odwiedziny u ciebie wybacz że tak trudno jest rozmawiać opowiadać o moim świecie może niepotrzebnie lękam się prawdy o mamie może ty zniesiesz to lepiej niż ja nie musiałeś przeprowadzać jej na drugą stronę spotyka się teraz z dziadkami i naszą maleńką siostrą w twoim świecie ona nadal żyje jedynie nie możesz serdecznie jej przywitać przytulić odwiedza cię kiedy tylko zechcesz nasza mama jest z nami
8
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
REQUIEM (fragmenty) I. Sen przyśniło mi się małe dziecko w śnieżnej bieli w ogromie wezbranego błota i brudnej wody wiedziałam że wydarzy się coś niedobrego II. Schody ciemność pułapka dla słabości i starości piętro półpiętro osiem schodów niewiele do pokonania zbyt wiele by nie ucierpieć upadku pusty dom godziny długie jak wieczność w bólu i cierpieniu III. Diagnoza jeszcze ciemno świt dopiero za jakiś czas korytarz długi i pusty kolejne badania niepokój coraz większy pada diagnoza fraktura collumna vertebralis V. Rozmowy – moja kochana – całą noc myślałam o tobie – moja mamuniu… – uśmiechnij się do mnie uniosłam jej lewą rękę do mojego policzka wtuliłam twarz w delikatną słabą dłoń głaskała mnie lekko… – wytrzyj mi oczy – masuj ręce i paluszki – chce mi się pić
9
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
– muszę już iść – przyjdę po pracy – jak najszybciej – czekam na ciebie…
VII. Pora na… spojrzałyśmy na siebie… szybki zastrzyk pyralginy do kroplówki na obniżenie temperatury nagle… jej czułe dobre oczy przestały patrzeć moje utonęły w łzach widziałam za szybą słabe ciało które nie potrafiło już walczyć na monitorze cyfry uderzeń serca zmieniały się jak oszalałe 20, 45, 93, 5… ucisk serca, tlen minuty długie… nagle czarny monitor ! bezsilność tuliłam jej ciepłą twarz i stygnące palce nie mogąc uwierzyć przed chwilą witałyśmy się a może to było pożegnanie… żadna pora nie jest dobra na umieranie !
VIII. Sumienie zagłuszam wyrzuty sumienia że czas spędzony wspólnie zbyt krótki tyle jeszcze nie zrobionych rzeczy nie wypowiedzianych słów nie wysłuchanych nie zapisanych czy zrobiłam wszystko co mogłam? nie umiem pogodzić się z jej odejściem dlaczego mnie zostawiłaś ?
10
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
Maria Gibała jest wiceprezeską Robotniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury w Przemyślu, przewodniczy też klubowej Radzie Artystycznej. Pracuje fizycznie na zmiany na wydziale powierzchniowej obróbki w zakładzie elektromechaniki. Fotografuje i pisze wiersze. Ma w dorobku wiele wystaw fotograficznych o różnej tematyce m.in. Chasydzi i kirkuty, nekropolie, Cmentarz Przemyski i Łyczakowski, przyroda i otaczający świat… Od kwietnia 2011 r. redaguje rubrykę „Przystań Poetycka” w miesięczniku „Nasz Przemyśl”, której jest pomysłodawczynią. Wydała tomik poezji Klimaty (2013.). W swoim dorobku ma nagrody i wyróżnienia w konkursach poetyckich i fotograficznych. ●
ESEJ Grzegorz Gniady RANKO RISOJEVIĆ – na pograniczu kultur W tym roku minęła setna rocznica zabójstwa arcyksięcia Franciszka Ferdynanda Habsburga, który 28 czerwca 1914 w Sarajewie został zamordowany wraz ze swoją małżonką Zofią von Chotek przez serbskiego nacjonalistę Gawriło Principa. To doskonała okazja by zainteresować się twórcami z krajów byłej Jugosławii. Jeden z nich – Ranko Risojević to postać niezwykła. Historyk matematyki, poeta, pisarz, dziennikarz, krytyk literacki, i tłumacz. Urodził się 8 sierpnia 1943 roku w miasteczku Kostajnica w północno–zachodniej części Bośni i Hercegowiny. Ukończył matematykę i fizykę na Wydziale Matematyczno–Przyrodniczym w Sarajewie. Przez około dziesięć lat pracował jako nauczyciel matematyki w szkole średniej, następnie jako tłumacz w wydawnictwie ,Glas w Banja Luce. Był redaktorem edycji „Univerzitetska biblioteka” i „Osvjetljenja”. W tym samym czasie pracował w redakcji czasopisma „Putevi”, a następnie jako dyrektor Galerii Sztuk Pięknych w Banja Luce. W latach 1999–2011 był dyrektorem Biblioteki Narodowej i Uniwersyteckiej Republiki Serbskiej w Banja Luce. Ranko Risojević jest autorem 40 książek, w tym 14 zbiorów poezji i 5 powieści, a także kilkunastu audycji radiowych dla dzieci i dorosłych. W tym roku w Polsce odbywa się promocja jego książki Bośniacki kat, która zebrała bardzo dobre recenzje, była nominowana do najważniejszych nagród literackich i wzbudziła zainteresowanie zagranicznych wydawców. Jirži Kudela, były ambasador Czech w Bośni i Hercegowinie podczas promocji powieści w przekładzie na język czeski w Pradze powiedział: „Dzięki powieści ,,Bośniacki kat'' pod koniec swej kadencji miałem okazję poznać Bośnię i Hercegowinę lepiej niż podczas całej służby. Poczułem nagle wyraźnie wszystkie te komplikacje historyczne i wypadki dzięki opowieści o urzędniku austriackim sprawującym niewdzięczną funkcję kata państwowego. Poprzez ukazanie losów postaci autor w sposób niezwykle wiarygodny i ciekawy nakreślił obraz czasów oraz portrety ludzi obecnych w punkcie zapalnym, na ziemiach, które przeszły do historii z powodu słynnego zamachu, wskutek splotu okoliczności. Jednak aby to zrozumieć należy przeczytać powieść, oddającą w sposób mistrzowski całą złożoność pamięci i obciążeń historycznych i ludzkich”. Z kolei Marko Paovica, krytyk literacki z Wiednia pisze: „Chociaż w ostatnich latach rzadziej czytam poezję niż prozę, zupełnie niezależnie od tego, nie pamiętam już kiedy miałem w rękach powieść równie wciągającą. Zdarzało mi się to oczywiście wielokrotnie, jednak w tej chwili przypominam sobie ledwie podobne, lub prawie podobne przygody studenckie: pierwszą z Tonio Krögerem, a drugą z Bojaźnią i drżeniem. Chorobą na śmierć Kierkegaarda (…) Wciąż pozostaje dla mnie zagadką, dlaczego właściwie proza ta absorbuje tak bardzo uwagę czytelnika, skoro praktycznie brak w niej wydarzeń fabularnych, a podstawą akcji jest, co prawda dość niszowa, lecz jednak historia biograficzna. Być może wyjaśnienie tkwi w mistrzowskiej konstrukcji opowieści, specyficznej strukturze jednostek narracyjnych
11
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
z wbudowaniem sprężyny dynamicznej w postaci multiperspektywy, tudzież polifonii głosów narracyjnych. A może to dlatego, że temat jest w istocie znacznie szerszy i przynajmniej dla mnie, bardziej relewantny niż podstawowa linia narracji. Postać Seifrieda została ukazana fenomenalnie, maksymalnie obszernie, jednakowoż z podkreśleniem silnego wpływu paradoksów losu i charakterów ludzkich, co jest zresztą źródłem najsilniejszych oddziaływań w przeplataniu się w tańcu Erosa i Tanatosa”. Ranko Pavlović, redaktor pierwszego wydania powieści Bośniacki kat twierdzi z kolei: „Akcja tej specyficznej kroniki bośniackiej z końca dziewiętnastego i początku dwudziestego wieku rozpoczyna się w momencie, gdy kat państwowy, Alois Seifried wraz z wojskami austro–węgierskimi przybywa do Sarajewa, przepędzając otomańskie bestie w fezach. Koniec zaś następuje, kiedy te same wojska, niczym smok zamieniony w jaszczurkę, po zakończeniu I wojny światowej, z nosami na kwintę wracają do podbitego Wiednia. Pośród wielu odnóg dynamicznej fabuły uwaga pisarza i czytelnika koncentruje się na wydarzeniach poprzedzających wypadki z czasów okupacji austriackiej, aby wskutek dziwnych impulsów, niby przypadkiem sięgnąć czasów po zakończeniu II wojny światowej. Obok głównego bohatera, państwowego kata, ukazanego z kilku perspektyw, w powieści, która w swych refleksjach tylko pozornie obrazuje konflikt Wschodu z Zachodem na niestabilnych terenach Półwyspu Bałkańskiego, widoczna jest obfitość wykorzystanych nie bez powodu materiałów dokumentalnych. Spotkamy zatem na kartach powieści mnóstwo postaci historycznych, odmalowanych przekonująco, choć za każdym razem tylko za pośrednictwem czynów obrazujących ich indywidualne cechy charakteru”. Tyle na temat wydania oryginalnego powieści Ranko Risojevicia. Nieco więcej konkretów serwuje zapowiedź polskiego wydawcy, który odsłania nieco śmielej rąbka tajemnicy zdradzając nam szczegóły planu fabularnego. Na stronie wydawnictwa Nokturn znajdziemy notkę treści: „Akcja książki Bośniacki kat dzieje się w XIX wieku. W roku 1886 na mocy rozkazu Franciszka Józefa, cesarza Austro–Węgier, do Sarajewa przybywa Alois Seyfried, mający pełnić tam funkcję państwowego kata. Od tego momentu staje się on postacią powszechnie rozpoznawaną wśród mieszkańców miasta, którzy nie darzą nowego obywatela wielką sympatią. Powiernikami jego spraw i rozterek stają się z czasem doktor Kretchmar, były turecki kat Mustafa, kobiety lekkich obyczajów, a także jego ukochana cytra, której dźwięki koją jego duszę i przenoszą go w rodzinne strony. Bośniacki kat to wyśmienicie napisana historia człowieka, który jako urzędnik państwowy zawsze pozostawał wierny ideałom cesarstwa, lecz jednocześnie miał swoje prywatne życie, które nierzadko toczyło się w podejrzanych sarajewskich kręgach, rządzonych przez bandytów, To jednak także piękny przewodnik po Sarajewie oraz Bośni i Hercegowinie drugiej połowy XIX i początku XX wieku, ukazujący w subtelny i wyważony sposób zderzenie dwóch światów: nieokiełznanego orientu i uporządkowanej Europy. W 2004 roku książka Bośniacki kat otrzymała nominację do najważniejszej serbskiej nagrody literackiej NIN, zaś w 2005 roku została wyróżniona prestiżową nagrodą imienia Branko Ćopicia przyznawaną corocznie przez Serbską Akademię Nauk i Umiejętności”. * Bośnia i Hercegowina była zawsze kulturowym tyglem. Ta górska kraina od stuleci była pionkiem w rozgrywce mocarstw i przechodziła z rąk do rąk. Bośniacy – Słowianie którzy po podboju tureckim w XV wieku przyjęli Islam – zawsze byli tolerancyjni i otwarci. W XIX wieku chłonęli wszystkie europejskie idee i nowinki techniczne, a jednocześnie zachowali orientalny styl bycia. Europejski surdut i turecki fez na głowie to kwintesencja duszy Bośniaka tamtej epoki. W istocie wspólnota muzułmańska na Bałkanach służyła jako pomost między
12
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
Wschodem i Zachodem. Po zakończeniu I Wojny Światowej Bośnia została częścią Królestwa Jugosławii. Jugosłowiański rząd nie dbał o tę górzystą krainę. Mimo tego Bośniacy bardzo dzielnie walczyli z hitlerowskimi okupantami, którzy podbili Jugosławię w 1941 roku. Po 1945 roku komunistyczny przywódca Jugosławii Josip Broz Tito oświadczył, że Jugosławia będzie od tej pory państwem federacyjnym, w którym zostaną zagwarantowane prawa narodów Serbii, Chorwacji, Słowenii, Macedonii, Czarnogóry oraz Bośni i Hercegowiny (w domyśle jednak głównie Serbów i Chorwatów, ponieważ nikt wtedy nie traktował Bośniaków jako odrębnego narodu). Bośniacy czuli się obywatelami drugiej kategorii. Tego nastawienia nie zmieniła nawet zimowa olimpiada w Sarajewie w 1984 roku, która w komunistycznej propagandzie została uznana za ogromny sukces. Wybuch wojny domowej w Jugosławii w 1991 roku uzmysłowił Europie, że istnieje naród bośniacki. Początkowo europejscy przywódcy nie wiedzieli jak zareagować. Przez trzy lata tolerowali oblężenie Sarajewa oraz serbskie i chorwackie zbrodnie wobec Bośniaków. Dopiero w 1995 roku NATO zainterweniowało zdecydowanie, bombardując serbskie pozycje. Układ w Dayton z 14 grudnia 1995 roku przypieczętował podział Bośni i Hercegowiny na trzy części: serbską, chorwacką, i bośniacką. U bośniackich muzułmanów religia triumfalnie powróciła na scenę publiczną. Przywódcy Bośni zaczęli manipulować uczuciami religijnymi narodu, wzbudzając zdecydowaną niechęć liberalnej części bośniackiego społeczeństwa. Jasmila Žbanić – uznana w świecie reżyserka bośniacka, oskarża polityków o nadużywanie religii w celu pogłębienia podziałów między ludźmi aby przez to utrzymać się przy władzy. Powiedziała: „bardzo długo pracowano nad budowaniem obrazu Bośniaka– ofiary. Teraz, gdy Bośnia jest niepodległym krajem, wykorzystuje się religię jako element identyfikacji, ponieważ politycy nie mają innego pomysłu na konsolidację społeczeństwa. Mimo że od czasu zakończenia wojny w byłej Jugosławii minęło 19 lat, Bośniacy podzielają przekonanie, że Europa odrzuciła ich w chwili, gdy jej najbardziej potrzebowali. Twierdzą, że Zachód lekceważy Bośniaków. Są szczególnie rozgoryczeni ostatnią decyzją Komisji Europejskiej zezwalającą na ruch bezwizowy dla Serbii, ale nie dla Bośni i Hercegowiny. * Ranko Risojević zawsze był twórcą uniwersalnym i stał ponad wszelkimi podziałami. Bałkańskie nacjonalizmy go przerażają. Pewnie dlatego jest zafascynowany XIX–wieczną Bośnią, w której panowała tak wielka tolerancja. Bardzo dużą sympatią darzy też Cesarstwo Habsburgów, które jako jedno z niewielu imperiów szanowało prawa wchodzących w jego skład narodów do zachowania swojej kultury. Według Ranko Risojevicia XIX wiek był ostatnim stuleciem, gdzie lojalność, honor i poczucie obowiązku wobec kraju nie były li tylko pustym słowem. Moja przyjaciółka, tłumaczka literatury bałkańskiej Agnieszka Żuchowska–Arendt i szef Wydawnictwa Nokturn Marcin Staszewski, rozpoczęli właśnie promocję polskiego wydania powieści Bośniacki kat. Zaplanowano spotkania promocyjne w Lublinie, Brzegu, Mławie, Skawinie, Prudniku, Opinogórze, a także w Bieruniu i w Oświęcimiu. Oprócz tradycyjnych wieczorków autor będzie się spotykał również z młodzieżą szkół ponadgimnazjalnych. Twórczość Ranko Risojevicia cieszy się dużym uznaniem wśród czytelników, jak i krytyków. Niedawno po raz kolejny został nagrodzony, tym razem statuetką „Złota Sowa”, przyznawaną autorowi najlepszej niepublikowanej dotychczas powieści. Risojević jako twórca jest przykładem, że literatura może stać ponad wszelkimi podziałami i wykraczać poza granice kraju, w którym jest tworzona. W swych zainteresowaniach literackich bardzo wysoko ceni sobie również polskich poetów, szczególnie Czesława Miłosza, który inspiruje go nieprzerwanie od wielu lat, czego dał wyraz pisząc wiersz
13
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
„List Oskara Miłosza do krewnego Czesława na prowincji”. List Oskara Miłosza do krewnego Czesława na prowincji Miałem klucz, w dzieciństwie, zielony klucz łąk, lasów róg, co otwiera głosy – nosiłem go na sznurze na szyi, wkładałem do ust, pod język, bliżej serca – otwierał tajemnice. Zagubił mi się po drodze, połamał w jakimś zapchanym pociągu, pomiędzy Wschodem i Zachodem, w melancholii szerokich bulwarów, wołania donikąd, gdzie zamieszkałem. Próbowałem inne, otwierały cudze wspomnienia, obce obrazy. Włóczyłem się po asfalcie zdany na pastwę tłumu; serce nabrzmiało – gdzie w tym polu, ulistnionym lesie, w kępie pierwiosnków skrywa się kluczyk otwierający wszystkie nazwy czaszki i róże zapomnianych języków i historii? Miałem maleńką harfę, fortepian pod pachą, pośród śliw, grusz kuksańców i wapna gaszonego – pobielone domy ledwie mnie pamiętają woda przecieka przez palce, liście więdną w zielniku Przekł. Agnieszka Żuchowska–Arendt
14
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
ESEJ Krystyna Habrat ROZMYŚLANIA O PRACY PISARZA (część V) CZYNNIKI SPRZYJAJĄCE NATCHNIENIU I PRACY TWÓRCZEJ „Według mego własnego doświadczenia – mówi Helmholtz (cyt. Błachowski, Fragmenty Psychologii) pomysły nie przychodziły nigdy, kiedy mózg był zmęczony. I nigdy przy biurku. Moje zagadnienie musiałem zawsze wpierw tak przewertować na wszystkie strony, że mogłem spojrzeć w myśli na wszelkie jego odmiany i komplikacje i nie pisząc, przebiegać je swobodnie. Zazwyczaj nie można dopiąć tego bez dłuższej pracy. Później, kiedy przeminęło pochodzące stąd zmęczenie, musiała nadejść godzina zupełnej fizycznej świeżości i spokojnej równowagi ducha, zanim przyszły dobre pomysły. Często rzeczywiście (...) były one obecne rano przy budzeniu się, co też kiedyś zanotował Gauss. Szczególnie chętnie (...) zjawiały się one przy powolnym chodzeniu po lesistych górach w słoneczną pogodę. Najmniejsze ilości napojów alkoholowych zdawały się je płoszyć”. Natomiast Schiller mógł pisać tylko po wypiciu szampana – pół butelki. Do tego podczas pisania trzymał nogi w miednicy z zimną wodą. Rodinowi również pomagały różne gatunki alkoholi, wywołujące odpowiednio różne nastroje, a Mickiewicz improwizował najchętniej podczas słuchania melodii „Laura i Filon”. Opisuje to Mieczysław Jastrun w książce biograficznej pt. Mickiewicz: Słowacki wstał (...). Stojący pod drzwiami rozmawiali szeptem: jest blady, jakby wszystka krew z niego uciekła. Podobno wszyscy wielcy poeci, gdy mówią wiersze są bladzi, proroctwa ich dzięki temu wydają się bardziej wiarygodne, choć w istocie nie znaczą nic (...). Szczepanowski uderzył w struny lekko, jakby od niechcenia, by z każdą sekundą wzmacniać ton. Dźwięki ucichły i zanim słuchacze zdążyli ochłonąć, podniósł się Mickiewicz. Nie, nie podniósł się – mówił później Zan – zerwał się, jak dawny templariusz, jak archanioł wreszcie. Twarz jego zbladła i przemieniła się rzeczywiście. Co mówił? Nikt nie wiedział i nie wie. Ale całe to zgromadzenie podniecone winem i grą gitary, całe to zgromadzenie wygnańców oczekujących wciąż czegoś – cudu, objawienia – nie chciało wcale rozumieć słów improwizatora. Nie mogło zresztą. Słowa wiersza mówionego szybko, gwałtownie, zaledwie pojawiały się, już nikły, zmiażdżone nagłym obrotem zdania, przesłonięte twarzą, która naprawdę promieniała wzruszeniem.
Jan Parandowski w Alchemii słowa opowiada, że Hoffman tworzył w pokoju obitym czarną tapetą i zależnie od nastroju zakładał na lampę zielony to znów niebieski abażur. Twórczości Słowackiego najbardziej sprzyjała jesień, a Schillerowi – wiosna. Pliniusz Młodszy nabierał sił, gdy patrzył na morze. Marcel Proust kazał obić pokój, w którym pisał, korkiem, by nie zakłócały mu pracy żadne hałasy. Balzak pisał nocami, a wypijał przy tym dla pokrzepienia wiele filiżanek mocnej kawy. To ponoć nadwerężyło jego zdrowie. Ale dla niego pisanie było ważniejsze. Iluż mniej znanych twórców poświęca się podobnie? Może każdy? Sylvia Plath w listach do matki pisała o radach, jakich jej udziela mąż, Ted Hughes, też jak ona poeta. Podkreślała jego dobroczynny wpływ, bo nie oczekuje od niej natychmiastowych publikacji ani sukcesów. Doradza, by po prostu pisała i dużo czytała „nie tylko powieści i wiersze, ale również książki o sztuce ludowej, o krabach, meteorytach, gdyż to właśnie daje pożywkę wyobraźni”. Sylvia Plath w okresach zastoju twórczego żyła intensywnie, dużo czytała i gromadziła wrażenia. Słynny uczony – twórca teorii stresu, Hans Seyle, opracował specjalne metody dla pobudzania aktywności twórczej. Stosował je sam i zalecał je swym pracownikom naukowym. Opublikował to w książce Od marzenia do odkrycia naukowego. Książka ta ukazała się również w Polsce w latach sześćdziesiątych, a jej fragmenty publikował wcześniej „Radar” – niegdysiejszy miesięcznik dla studentów, poświęcający wiele miejsca omawianiu
15
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
pracy twórczej. Według Seylego następujące czynniki mają decydujący wpływ na twórczość: 1. Entuzjazm i wytrwałość a/ koncentrowanie się na jednym celu b/ odporność na niepowodzenie i znudzenie c/ odporność na sukces d/ odwaga e/ wiara f/ zdrowie i energia 2. Oryginalność a/ niezależność myśli b/ niezależność od uprzedzeń c/ wyobraźnia d/ intuicja 3. Inteligencja 4. Etyka 5. Kontakt z przyrodą 6. Kontakt z ludźmi Powyższe punkty nie wymagają szerszego omawiania. Najwyżej 1.c, dotyczący odporności na sukces. Jednak każdy twórca potrafi sobie przypomnieć, ile zamieszania a nawet szkód wywołało czasem zbytnie zaufanie we własne siły po osiągnięciu sukcesu i spoczęciu na laurach. A co do punktu 1.e: „wiara”, to bezskutecznie szukam w notatkach czy odnosi się to do wiary w siebie, czy ma znaczenie szersze, a nie chciałabym na razie niczego w teorii wielkiego uczonego zmieniać. Niech więc każdy odpowie na to sobie sam. Oczywiście, wiara w siebie ma w twórczości kolosalne znaczenie. Uskrzydla. Emituje nowe pomysły. Niejednemu daje po prostu poczucie, że naprawdę jest pisarzem i może pisać. Byle tylko nie przesadzić – patrz punkt: c. Iluż jednak początkujących wypytuje innych, prawdziwych twórców, wysyła próbki swej pisaniny do różnych poczt literackich, by dowiedzieć się, czy mają jakiś talent i mogą dalej pisać, czy też dać sobie z tym spokój. Odpowiedzi zwykle bywają oględnie. Ale jak już kogoś pochwalą, to... O tym też opowiem kiedyś więcej. Wracajmy do uczonego od stresu i warunków pracy twórczej. Seyle, zgodnie ze swą teorią zapobiegania szkodliwemu stresowi stosował też ściśle przemyślany reżim dnia, aby pracować w godzinach najkorzystniejszej kondycji intelektualnej. Do tego odpowiednio wypoczywał i wykonywał specjalne ćwiczenia gimnastyczne oraz zabiegi higieniczne poprawiające samopoczucie. Miało to usuwać zmęczenie i podtrzymywać dobry stan zdrowia. Preferował kąpiele słoneczne, treningi na rowerowym statywie i spacery. Ale co najważniejsze, Seyle bardzo dbał o przyjemną i życzliwą atmosferę w domu i pracy. Wykorzystywał też twórczo okres bezpośrednio przed zaśnięciem i po przebudzeniu, kiedy to umysł na pograniczu snu i jawy ma wzmożoną skłonność do rodzenia ciekawych pomysłów. Unikał natomiast sytuacji wywołujących zmęczenie lub nudę. Nie mogąc ich zupełnie wyeliminować, odcinał się od nich poprzez zagłębianie się we własne przemyślenia. Jakie znaczenie ma dla twórczości dobry nastrój, pogoda ducha, radość a szczególnie beztroska zabawa, opowiem następnym razem. Zanim to nastąpi, zdradzę, że więcej rozważań na temat pracy twórczej, pisania,
16
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
rodzenia się pomysłów, talentu, grafomanii, powołania, potrzebie tworzenia czy natchnienia, można przeczytać w powieści mojego autorstwa, opowiadającej właśnie o pisaniu powieści, pt. Klatka Guliwera. Jest jeszcze dostępna w wydawnictwie My Book. Książka zawiera dwie powieści, a jej pełny tytuł to: Podręcznik czarownicy. Klatka Guliwera. ● POEZJA Sylwester Gołąb el espresso małe espresso kojarzy mi się z małym (ale naprawdę małym) esesmanem kierownik pizzerii – małe espresso jestem czwartym z kolei który tak o nim myśli małe espresso – naprawdę małe czyściutki obrusik ma dosyć krzywe nogi lecz donosi wszystko na czas zgodnie z czasem naginając kilka zasad poza nim och od niedawna posiadam kilka adresów nieformalnych kilku nadawców odbiorców oponentów nie jestem przecież pariasem matiasem śledziem naturalnie po zmroku boję się mew w porcie statek z czterystoma Włochami dziewczęta o nordyckich rysach poznają kulturalnych mężczyzn z południa a póki co rachunek sumienia koniec zmiany małe espresso czarna kawa to nie jest wiersz rasistowski zupełny zmrok 21.07.14
17
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
Istniało Kiedyś istniała szansa by móc wszystko jeszcze odrzucić – odwrócić To były czasy kiedy się zwyczajnie czekało Pociąg ciepły czysty nadjeżdżający pełen nadziei Przecież musiało wydarzyć się coś dobrego Tylko taki był sens w nieustannym czekaniu w przemieszczaniu się w zasypianiu w budzeniu Robaczki świętojańskie z dobroci serca oświetlały polne drogi Deszcz padał na twoją chwałę zamiecie zdawały się mówić jesteśmy piękne I ta euforia gdy na korytarzu pociągu relacji Kraków – Jelenia Góra mężczyzna krzyczy z zachwytu Wałbrzych fabryczny! I po chwili czuć Wałbrzych fabryczny gdyż mało było wówczas kłamstw których nie mogło się zdemaskować Dostrzegało się – ponieważ istniały rzeczy które należało dostrzegać istotne niebanalne czyste delikatne i prawdziwe
Odpływy zamiast pisać rozpuścić się rozpuścić się od środka pojąć wszystkie zasady między kwietniem a majem zaprzeczyć wszystkim regułom w drugiej połowie roku popołudnia istnieją połączone nierozerwalnie z nami odkąd przyjechałaś muszę się z tobą nimi dzielić pomimo tego ciepłym morzem płynę woda pochłania niebo niebo oddaje gwiazdy wśród stworzeń morskich unosi się cisza wiem to w jakimś sensie egzystuję z nimi – z nią woda cichego oceanu pochłania niebo niebo oddaje gwiazdy powłoka zasiadła w fotelu wychodzi z tobą na zakupy rozmawia słucha ja przez cieśninę Lema wypływam na pełne niebo
18
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
Sylwester Gołąb, ur. w 1980 roku w Kamiennej Górze na Dolnym Śląsku, mieszka w Stavanger w Norwegii. Absolwent Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie, pedagog, animator kultury. Swoje wiersze publikował w czasopismach: „Migotania”, „Kozirynek”, „LiteRacje”, „Latarnia Morska” oraz w lokalnych pismach kulturalnych. ● RECENZJA Alicja Kubiak POCIĄG DO EMIGRACJI [Zbigniew Masternak, Nędzole] „Słowo pisane każdy może uprawiać z lepszym lub gorszym skutkiem dla czytelnika, jednak nie każdy posiada dar zauważania pewnych ulotnych sygnałów, które tworzą wartościową historię, godną przekazania potomnym.” Tym zdaniem zakończyłam moje poprzednie rozważania na temat twórczości Zbigniewa Masternaka w „Krytyce Literackiej” nr 6/2014. Słowa te stanowią niejako łącznik dla kontynuacji moich refleksji, po lekturze następnej książki, wydanej w roku bieżącym. Dlatego pozwolę sobie przedłużyć przytoczone wyżej zdanie dla zachowania ciągłości przemyśleń. * Słowo pisane każdy może uprawiać z lepszym lub gorszym skutkiem dla czytelnika, jednak nie każdy posiada dar zauważania pewnych ulotnych sygnałów, które tworzą wartościową historię, godną przekazania potomnym, zwłaszcza, gdy autor kontynuując swoje obserwacje, opisuje w kolejnych opowiadaniach tragiczną sytuację swojego pokolenia. Nędzole to kolejny tom opowiadań z cyklu Księstwo. Tym razem poruszony został problem emigracji. Po 2004 roku Polacy ruszyli na podbój Zachodu marząc swój wielki sen o dobrobycie. Nikt nie przypuszczał, że na obczyźnie czeka rozczarowanie, nierzadko głód, brak pracy i dachu nad głową. Nielicznym udało się, wielu spotkało zniewolenie lub praca w ciężkich warunkach, często poniżej posiadanych kwalifikacji. Rola narratora i jednocześnie bohatera powieści przypadła młodemu mężczyźnie, którego los gna przez różne przygody. Jest to człowiek spragniony wrażeń, otwarty na ludzi i świat, pełen akceptacji na zmiany i różnorodność kulturową. Nie obawia się konfliktów, potrafi je łagodzić lub w razie konieczności zakończyć bójką i wyjść cało z opresji. W podróży towarzyszy mu dziewczyna, której sny są niejako zapowiedzią zbliżających się nowych przygód. Postacie są wyraziste, permanentne, autentyczne. Mamy również do czynienia z łotrami, bandytami, postaciami obojętnymi na losy bohaterów lub służącymi pomocą i dobrą radą. To osoby z krwi i kości, każdy z własnym sposobem na życie. Narrator i jego dziewczyna 19
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
mają imiona, inni jakieś ksywy: Bumer, Zima, Lemur, Dżony, Dudek, Ajmsorry. Ważnym problemem poruszanym w opowiadaniu są stereotypy. Gdziekolwiek się ruszyć, zasypują człowieka określenia: leniwy, cwany, złodziej, naiwniak. Podczas pracy w składzie skór, gdzie wśród Francuzów i Polaków, spotkać można Bośniaka, Macedończyka, Serba, Szkota, Irlandczyka, Tunezyjczyka i Murzyna, bohater rozmyśla nad swoją trudną sytuacją, nie użalając się przy tym na ciężką pracę (wykazał się bystrością i polotem błyskawicznie opanowując tajniki dzielenia skór), lecz nad dyskryminacją i przejaskrawionymi stereotypami: Dla Polaczka każdy we Francji to wróg. Każdy może wbić ci nóż w plecy, mówiąc szefowi, że jesteś leniwy (…) Polaczek zawsze myśli, że robi na akord. Przez to narasta w nim frustracja (…) Rzuca więc Polaczek grackę na polu, każe pierdolić się szefowi i klnąc już nie pod nosem, lecz na cały głos, wyrzuca z siebie lawinę nienawiści – dyskryminacja, niesprawiedliwość, poniżenie, brak szacunku dla cudzej pracy! Potem ten sam Polaczek wraca do kraju. Idzie na budowę za czterokrotnie mniejsze pieniądze i tam spotyka się z megaposzanowaniem i dobrocią płynącą od wciąż najeżanych współpracowników i szefa – chuja.
Następne stereotypy poruszane w Nędzolach podczas kradzieży aparatu fotograficznego parze niemieckich emerytów to złodziej i cwaniak. Autor na tym nie poprzestaje, starając się zmienić negatywny portret rodaków i ukazać zaradność oraz poszukiwanie pozytywnych wzorców wśród idoli literackich – Mały Książę, Goethe. To w nich odnajduje remedium na największego wroga – biedę. Jednocześnie krytykuje bierną postawę znanych polskich emigrantów z epok przeszłych: Czyż byłbym prawdziwym głosem pokolenia, gdybym nie wziął udziału w takim przedsięwzięciu? To jakby zagrzewać do walki powstańczej, a potem w niej nie uczestniczyć – jak Mickiewicz. Kpić z narodowowyzwoleńczych bojów, samemu siedząc za oceanem, jak Gombrowicz. Albo krytykować system komunistyczny, będąc od niego daleko – przykład Miłosza. Przywdziałem dziadowskie szaty jak król Kazimierz Wielki, żeby sprawdzić, jak żyje polski lud.
W powieści napotykamy fragment – wspomnienie, opisujące podróż koleją z Kielc do Wrocławia, w którym bohater dokonuje rozrachunku z życiem. Swoje osiągnięcia, jak wydanie książki, nakręcenie filmu, nazywa klęskami, przez które wszystko stracił. Sąsiedzi i włodarz wsi, w której mieszkał, odsunęli się od niego, nawet uprzykrzali życie, czepiając się drobiazgów i nasyłając policję. Kiedy wydawało się, że pisarz postanowi ostatecznie porzucić literaturę i film, by pozostać handlowcem, menedżerem piłkarskim lub trenerem, wyciąga notes i długopis, by notować myśli, spostrzeżenia. Długopis przestaje pisać, ołówek złamany i wtem pojawia się w przedziale nieznajomy mężczyzna, głuchoniemy sprzedawca długopisów. To znak, by nie porzucać pisania, lecz trwać dalej w swoim przekleństwie, choćby nawet za cenę skazania na banicję z Gór Świętokrzyskich i życia tułacza z paszportem nędznika w kieszeni. Twórczość Masternaka zasługuje, by zauważona została przez krytyków. Teksty poruszają niewygodne problemy transformacji w Polsce, ukazują zakątki i ludzi zapomnianych przez system, zagubionych i opuszczonych, pozostawionych samym sobie. W efekcie problem sięga poza granice kraju, stajemy się plagą krajów Zachodniej Europy, dokąd zmierza masa ludzi biednych, głodnych, zawiedzionych obietnicami o cudzie i stoma milionami złotych dla każdego. To obrazy dzisiejszych czasów, szalonego pędu, nie wiedzieć za czym. Książki Zbigniewa Masternaka mówią przede wszystkim o twardym życiu, a mimo to są pełne ciepła i sympatii dla głównych bohaterów. Kolejne opowiadania przedstawiają postaci, mające rzeczywiste problemy życia codziennego, nie epatują zbędnym użalaniem się nad swoją trudną sytuacją, lecz raczej poszukiwaniem pozytywnej strony i rozwiązaniem problemu. Czytelnik jest prowadzony przez świat transformacji gospodarczo – kulturowej, ulegający globalizacji, wrogi odmienności seksualnej, wyznaniowej i indywidualizmowi,
20
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
zamknięty na przeszłość, starość, biedę, niezaradność. Liczy się siła mięśni i majątkowy stan posiadania, intelekt może okazać się słabością. Przedstawiony też został problem przemocy w związku partnerskim, ukazujący przyzwolenie na użycie siły przez muzułmanina wobec nieposłuszeństwa kobiety. Drążąc głębiej temat, przemoc w związkach pojawia się we wszystkich kulturach świata, będąc problemem ponad jakąkolwiek doktryną religijną. Dzieło Zbigniewa Masternaka to polska powieść o dzisiejszych czasach z elementami brutalnej rzeczywistości. Zbigniew Masternak, Nędzole, Zysk i S–ka, Poznań, 2014.
● PROZA Zbigniew Masternak DANIE, KTÓRE ŁĄCZY LUDZI [fragmenty książki Nędzole] Marina i Samir przyszli z butelką szampana. Przyjrzałem się Arabowi ze zdziwieniem. Skądś go znałem. Popatrzyłem na jego przetrącony nos i już wiedziałem — to jego uderzyłem z główki pod katedrą! To on chciał mnie zabić! Zasiedliśmy przy stole jakby nigdy nic. Obiecałem sobie, że nie powiem o tym Renacie, bo mogłaby się wystraszyć. Miałem tylko nadzieję, że Samir mnie nie rozpozna. Byłem pewien, że się nie zaprzyjaźnimy. Jedliśmy fondue, maczając bagietki w serowo–winnej masie. To danie było popularne zwłaszcza w okolicy Chamonix. Samir zauważył moją maszynę do pisania. Wyjaśniłem, że jestem pisarzem. — O czym piszesz? — zapytał, zajadając smakowite danie. Nie dziwiło mnie, że łączyło ono ludzi podczas jego spożywania. — O moim dzieciństwie… — odpowiedziałem coraz bieglejszą francuszczyzną. Cały czas nosiłem przy sobie rozmówki i przypominałem sobie to, co umiałem już w liceum. — Po co to komu potrzebne? Lepiej napisz o tym, co się dzieje we Francji. O sytuacji, w jakiej znajdują się tutejsi emigranci, zwłaszcza arabscy… — w głosie Samira pobrzmiewała zapalczywość. Miał czas na rozmyślania — był bezrobotny, żył z zasiłku. — Znów zaczynasz? — Marina popatrzyła na swego chłopaka z wyrzutem. — To o innych nacjach także wspomnij. I o sytuacji kobiet… — Pewnie coś napiszę… — uśmiechnąłem się, bo nie chciałem, żeby nasza impreza przekształciła się w rozprawę z wszelkimi niesprawiedliwościami tego świata. Byłem w radosnym nastroju — znajdowałem się w doskonałym dla mężczyzny wieku, miałem śliczną, młodą, zakochaną we mnie dziewczynę, realizowałem swoje pasje literackie i filmowe, podróżowałem. — Niebieskookim blondynom jak ty jest we Francji łatwiej — Samir stracił humor. — Ale kiedy jesteś muzułmaninem, obowiązujące w tym kraju trzy zasady — równość, wolność i braterstwo — przestają się do ciebie odnosić — mówił, a ja uświadomiłem sobie, że już to gdzieś słyszałem. — Jak sprawy nadal będą szły tak źle, to ten brak tożsamości, potęgowany resentymentami białych, postchrześcijańskich Europejczyków, rozedrze tkankę jednej z najstarszych europejskich demokracji — ciągnął niby docent socjologii. Przez parę lat studiował nauki społeczne na miejscowym uniwersytecie, ale studiów nie dokończył. — To stąd się bierze ten arabski fanatyzm? — przyjrzałem mu się uważnie.
21
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
— Zbyt rygorystyczne przestrzeganie nakazów Koranu… — ciągnął. — Wiele złego wynika z przekonania Arabów o tym, że są najlepszymi ludźmi, jacy zostali stworzeni. To dlatego okazują pogardę innym nacjom. Francuscy emigranci islamscy są przeważnie młodzi, bezrobotni, niewykształceni. No i wyobcowani, bo nie czują się obywatelami ani we Francji, ani w krajach, z których przybyli ich rodzice. — Ponadto wabią ich narkotyki, przestępstwa, czy polityczno–religijny ekstremizm… — wtrąciła Marina. Czy zastanawiała się, jakby wyglądał jej chłopak, gdyby wsiadł na wielbłąda i gnał przez piaski Sahary jak jego tuarescy przodkowie? — Od czasu, kiedy Arabowie górowali nad Europejczykami pod względem kulturalnym, ekonomicznym i technicznym, minęło prawie osiemset lat. Nie zauważyłeś, że od tamtej pory wiele się zmieniło? — zapytałem, bo zaczynał mnie już drażnić. — Marina, co słychać w pracy? — Ciężka robota… — Marina pokręciła głową, jakby nie miała ochoty rozmawiać. Za to ponownie odezwał się Samir: — Masz rację — spojrzał na mnie. — Społeczeństwa arabskie nie nadążają z rozwojem za resztą świata. Od paruset lat żaden Arab nie wynalazł niczego wartościowego. Nawet ropy nie można byłoby wydobywać, gdyby nie zachodnia technika i fachowcy. — Wydaje mi się, że przekonanie o własnej wyższości nie jest wyróżnikiem jedynie kultury arabskiej — starałem się rozmawiać spokojnie, nie chciałem zaogniać sytuacji z Samirem. W końcu był naszym sąsiadem. — Prawda, tyle że w kulturze arabskiej ma to jedno zasadnicze źródło zasilania — religię. To zostało obwieszczone w tekście świętym. Moi współwyznawcy nie mogą uwierzyć, że doszło do schyłku arabskiej cywilizacji. — Wielu Arabów pracuje w Europie jako cenieni inżynierowie, lekarze, naukowcy — w rodzimych krajach nie mieliby szans na rozwój… — rzuciłem. — Tak! Młodzi Arabowie opuszczają swoje państwa i te stają się jeszcze bardziej zacofane! — A sytuacja kobiet? — wtrąciła Marina. — Mężczyźni stoją nad kobietami, bo niby to Bóg dał wyższość jednym nad drugimi. Arabowie mogą bezkarnie bić swoje kobiety — spojrzała z wyrzutem na Samira — nawet za podejrzenie niewierności bądź nieposłuszeństwa. Tuareg spuścił wzrok. Z jednej strony mania wielkości, z drugiej świadomość, jak bardzo jest zacofana własna cywilizacja. Jako Polak doskonale go rozumiałem. I coraz bardziej nie lubiłem. — W następstwie tego występuje chęć karania winnych za własne niepowodzenia… — wtrąciłem. — Ale z powodu takiej postawy ucierpią wszyscy Arabowie — głównie imigranci — żachnąłem się. — W chwili, kiedy skończy się ropa, islam stanie się archaiczną enklawą… Pan Wiktor Gdy wszedłem do jego pokoju, od razu w oczy rzucił mi się wielki ryngraf z Matką Boską Częstochowską. Obok — olbrzymi kilim z mapą Polski z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Były też dwie skrzyżowane na ścianie szable. Pan Wiktor siedział przy swoim biurku i coś pisał. Obok stał „chodzik”, dzięki któremu poruszał się po swoim pokoju. W kącie — wózek do przemieszczania się po całym domu starców. Przywitałem się. — Siadaj, chłopcze… — dziadek podniósł na mnie oczy znad biurka. — Opowiedz mi coś o sobie. — Co tu opowiadać… — nie byłem zadowolony ze swych dotychczasowych osiągnięć. — No, na przykład jak się tutaj znalazłeś? — mówił cicho, ale wyraźnie, z niejakim dostojeństwem. — Jesteś Polakiem, prawda?
22
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
— To chyba ciekawsze, jak pan się tutaj znalazł? — próbowałem trzymać dystans, bo nie byłem pewien, czego mogę się po nim spodziewać. — Co robiłeś w Polsce? — Pisałem książkę. O sobie… — dodałem cicho. — O! To już coś! Ja męczę się ze swoją autobiografią i nic mi nie wychodzi. A mam już wydawcę, w Polsce. Nadstawiłem uszu. — Może ja bym mógł pomóc? Coś przepiszę, poprawię… — Zaczniemy od czegoś prostszego. Przynieś mi gorącej herbaty… — Staruszek uśmiechnął się dobrotliwie znad papierów rozłożonych na biurku, a potem wskazał wzrokiem na swój kubek z orłem w koronie. Wziąłem kubek i wyszedłem na korytarz. Akurat zadzwoniła Renata. Urządziła sobie poobiednią drzemkę. — Najpierw śnił mi się twój ojciec — ciągnęła podekscytowana — mówił, że powinieneś wracać do Polski. Niebawem otrzymasz dużo pieniędzy, za które zbudujesz pałac w Górach Świętokrzyskich. — Skąd możesz wiedzieć, że to był mój ojciec, przecież nigdy go nie poznałaś, nie widziałaś go nawet na zdjęciu — żachnąłem się. — A może to był jakiś diabeł? — obróciłem wszystko w żart, chociaż od dziecka przywiązywałem do snów wielką wagę. — Tak się przedstawił, był podobny do ciebie, tylko dużo starszy… — tłumaczyła Renia. — A potem śniło mi się, że urodziłam rudego pieska… — Porozmawiamy o tym, jak wrócę z pracy. Kocham cię… — rozłączyłem się. Renia, wbrew temu co mówiła, musiała bardzo tęsknić za domem. Za rodzicami, za Dinozaurem. Czy miałem prawo tak bardzo zmienić jej życie? Poszedłem do kuchni, gdzie zastałem głównego kucharza — Artura. Krzątał się przy garnkach z zupą. — Pan Wiktor? — podchwycił z przesadną życzliwością, gdy zacząłem go wypytywać o swego podopiecznego. — O, to czarujący starszy człowiek, naprawdę. Zostałeś jego opiekunem? — Tak. Zrób mu herbatę. — Musisz się koło niego zakręcić. Zerknąłem na niego z zaciekawieniem. — Podobno śpi na pieniądzach. — A co się stało z jego poprzednim opiekunem? Chciałbym go wypytać o parę spraw. Artur odwrócił wzrok i jakby z trudem powstrzymał śmiech. — Już tutaj nie pracuje. No, herbata gotowa, możesz mu zanieść. Kiedy wziąłem od niego kubek, Artur przytrzymał mnie i napluł do herbaty. A gdy zauważył moje zdziwienie, rzucił: — Kiedyś zrozumiesz. Idź już. Nędzole W oczekiwaniu na rozprawę siedziałem na korytarzu w Sądzie Okręgowym w Orleanie, czytając „Nędzników” w oryginale, których kupiłem parę miesięcy wcześniej. Oczami wyobraźni widziałem się już skazanego, jak bohater Hugo. Na swoje rozprawy czekali także inni „nędznicy”, też Polacy. Byli oskarżeni o przewinienia, za które w Polsce dostaliby najwyżej drobny mandat albo nawet upomnienie. Podsłuchiwałem — podobno nie ma nic lepszego dla pisarza, jak dobry słuch.
23
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
— Mieszkam tu już rok — powiedział niewysoki przedwcześnie wyłysiały blondyn. — Mam nadzieję, że przede mną już tylko kilka miesięcy i wreszcie upragniony powrót do kochanej ojczyzny. — Kochanej… — żachnął się inny, czterdziestoletni rudzielec. — Nigdy tam nie wrócę. Chyba że mnie stąd wypierdolą. — Co z tego, że tam bida, bezrobocie, bezhołowie… — rozmarzył się blondyn. — Z głodu nie umrę, ale chociaż będę miał jakieś wypady weekendowe, jakieś wspomnienia. A tu nic! Nuda! Nic się nie dzieje! Postawiono mi zarzut zanieczyszczenia moczem parkingu miejskiego. — Pewnie należysz do tych kolesi, którzy zapierdalają po dwanaście godzin dziennie, siedem dni w tygodniu i na oczach mają dwa banknociki — autorytatywnie stwierdził chudy szatyn. — Ja tu jestem pół roku i prawie nie ma weekendu, żebym nie jechał czegoś zwiedzić! Wczoraj na przykład byłem w Breście. Za tydzień jadę z dziewczyną do Avignionu. Da się? Da się! — A ja żyję w Orleanie od dwóch lat — wtrąciła się kobieta pod trzydziestkę, która rozwinęła zbyt dużą prędkość na ulicy, bo się spieszyła, jadąc z jednej roboty do drugiej. — Pochodzę z Krakowa, więc przenosiny z miasta kultury do miasta, gdzie kultura i sztuka ledwo znajdują swoje miejsce nie było łatwe, ale powoli się przyzwyczajam. Najgorsze są dzielnice marginesów społecznych, które tutaj zajmują prawie pół przestrzeni. Duża przestępczość. Brud. Bałagan. Chuligańskie grupki. Ale nie wszędzie. Są miejsca, które da się lubić. Chciałabym kiedyś zobaczyć to miasto odrodzone, bo ma duży potencjał… Łysawy blondyn oburzył się na słowa trzydziestoletniej okularnicy: — Z tym, że margines społeczny zajmuje połowę miasta, to gruba przesada! Chyba nigdy nie zwracałaś uwagi, jaki margines zamieszkuje w Krakowie! — Właśnie! — poparł go drugi z mężczyzn. — Jak ci się nie podoba, to przeprowadź się do Nowej Huty! Miasto może jest troszkę zdegenerowane i są rodziny patologiczne, bo jak piętnastolatki mają dzieciaki i nie umieją ich wychować, to tak to wychodzi. Nie chciało mi się dłużej słuchać tych narzekań. Znów byliśmy w Polsce. Znów te dyskusje jak u mnie na wsi pod jedynym sklepem. Nawet się ucieszyłem, że wreszcie rozpoczęła się moja rozprawa. Według funkcjonariusza żandarmerii miesiąc temu wszedłem na teren parkingu w Orleanie około 14 po południu i wsadziłem szkło do kontenera na recykling, a następnie odlałem się za tym kontenerem. — Co ma pan do powiedzenia na swoją obronę? — zapytała znużonym głosem pani sędzia. — Chciało mi się lać — odpowiedziałem, zastanawiając się nad tym, co by było, gdybym się jednak przemógł i zdołał skończyć prawo? Może nie stałbym tutaj jako oskarżony biedny robol z Polski. Nie ma co się łudzić, karty były rozdane już przed egzaminami. Pracowałbym w Tesco w Lublinie jako ochroniarz, jak kilku moich kolegów, którzy dojechali do końca studiów, ale nie mieli koneksji. No, może byłby to Carrefour, w Orleanie. Tego dnia nie poszedłem od razu do pracy, tylko na chwilę wróciłem do domu. Starałem się robić notatki w swoim notesie — o wydarzeniach ostatnich dni. Nie mogłem się skupić — raz po raz nerwowo zerkałem na zegarek. Noc robiła się coraz późniejsza. Myślałem o tym, jak długo w Polsce próbowałem wydać swoją pierwszą powieść, ale odbijałem się od wydawców. Nie miałem pleców, rekomendacji, nikomu nie chciało się czytać moich rękopisów. A jedyny literat, który gotów był mi pomóc, podczas pierwszego spotkania próbował łapać mnie za jaja. Jak mu dałem w ryja, to wierzgnął kopytami jak dzik w błocie. Renata wreszcie wróciła. — Martwiłem się o ciebie. — Musiałam czekać na taksówkę, bo nie mogłam się dodzwonić do ich centrali.
24
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
— Wiesz, miałem dzisiaj ciężki dzień… Dali mi grzywnę w sądzie… No i pan Wiktor… — Jutro mi opowiesz. Padam z nóg… — przytuliła się do mnie. — Pachniesz dymem papierosowym… — Dlatego muszę go z siebie zmyć. — Jutro trzeba zapłacić czynsz. Brakuje mi 300 euro. Nie wiem, skąd je zdobyć… — Ja jeszcze nie mam… — odrzekła, kierując się do łazienki. Kręciłem się w łóżku, nasłuchując odgłosów wody lecącej z prysznica. Nie doczekałem, aż Renia wróci, zasnąłem. Do pracy wymknąłem się wcześnie rano. Kiedy wszedłem do pokoju Wiktora, ten siedział naburmuszony na swoim łóżku. — Jedziemy na spacer? — zapytałem. — Na spacer? Najpierw musimy poważnie porozmawiać… Zrobiłem zdziwioną minę. — O czym? — Ukradłeś mi 300 euro! — wrzasnął. — Słucham? — pomyślałem o tym, że bardzo by mi się przydało. Szkoda, że wcześniej na to nie wpadłem. — Cholerny Polaczek! — To samo mogę powiedzieć o panu! — Oddasz czy nie? — Nie wziąłem, to nie oddam! Wiktor wybrał numer telefonu i zadzwonił do pani Liliany. — Tu Malewicz. Proszę do mnie natychmiast przyjść! — rozłączył się, patrząc na mnie. W pomieszczeniu zapadła pełna nerwowego napięcia cisza. Po chwili rozległo się stukotanie obcasów na korytarzu i do pokoju weszła dyrektor Liliana. — Co się stało? — Ten młody człowiek to złodziej! — To bzdura! Nic mu nie ukradłem! — Sam się okradłem? — To Przemek! Widziałem niedawno, jak grzebał w pana rzeczach! — Wie pan, jaki jest Przemek… To się chyba już wcześniej zdarzało… — dyrektorka próbowała załagodzić sytuację. — To dobre dziecko, tylko trochę zagubione. — To dziecko kradnie… — wściekłem się i wybiegłem na korytarz. Pani Liliana wyszła za mną. — Proszę się uspokoić, wierzę w pana uczciwość. — Przynajmniej pani. — Wszyscy wiedzą, że młodszy syn go okrada. Proszę wracać do pracy. Wolny dzień W osiedlowym sklepiku kupiłem mleko, bekon, chleb i jajka. Skończyły się nam zapasy z hipermarketu. W sklepie, mimo śniadaniowej pory, zebrało się kilku okolicznych mieszkańców, których twarze znałem z widzenia — w końcu mieszkałem tu od paru miesięcy. Niekiedy czułem się niemal jak u siebie na wsi. Tak samo było w Lublinie, gdzie zadomowiłem się w dzielnicy Węglin. Tak stało się też we Wrocławiu na Ołtaszynie i na Psim Polu. To były wcześniej wioski, które zostały wchłonięte przez rozwijające się metropolie. Ludzie z peryferii
25
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
zawsze mnie ciekawili — może dlatego, że ci starsi mówili jeszcze często po wiejsku. Nie znosiłem za to mieszkania w starych kamienicach w centrum miast. Zapłaciłem za zakupy prawie dwa razy więcej niż w markecie — obiecałem sobie, że już nigdy tutaj nie przyjdę. Miałem dzisiaj wolny dzień — pani Liliana pozwoliła mi wreszcie odpocząć od niańczenia staruszków. Na podwórku zaczepił mnie nasz gospodarz, który był grabarzem. Przyszedł po czynsz. Był wyjątkowo podekscytowany. — Pan zdaje się, go znał, to także Polak. Przypadek tego Henryka jest dowodem na to, że jeśli jest zbrodnia, to musi być też kara — stwierdził pan L’Eclerc. — O tak, Bóg ma swoje sposoby na bezbożników! Słyszałem w cukierni, że miesiąc temu Heniek Kwiatek włamał się do kościoła na przedmieściach Orleanu. Wybił witraż i zdemolował tabernakulum. — Ale wtedy stał się cud! — podkreślił pan L’Eclerc. — Nieszczęśnik zrozumiał, jaką zbrodnię popełnił! Tak, drogi panie, takie rzeczy się zdarzają! W końcu Bóg jest wszechmocny! Świętokradca chwycił za telefon i o swym występku powiadomił policję. Posiedział miesiąc w areszcie, ale to była za mała kara! Wczoraj w nocy zabił córeczkę, potem żonę, a w końcu się powiesił! Podobno dopiero co ściągnął ich do Francji. — Bzdury! — Nie mogłem uwierzyć w jego słowa! Henryk? To było nie do wiary! Miałem już dość tego starego świętoszka. Myślał, że z powodu swojej pracy przy kościele posiada prawo do osądzania innych. Rasista i dewot. Coraz częściej obiecywaliśmy sobie z Renią, że się stąd wyniesiemy. — Bzdury!? Nic pan nie wie? Na jakim świecie pan żyje? — gospodarz wziął kasę i poszedł. Wszedłem do domu i włączyłem lokalną kablówkę. Przygotowując śniadanie, rozmyślałem o Henryku. Jak stracił pracę jako kierowca tira, popadł w ciężką depresję. Z tego, co słyszałem, brał kilka rodzajów leków, które mu nie pomagały. I jeszcze pił. — Dosięgła go kara za to, co zrobił — powiedziała jedna z kobiet w programie w kablówce. Więc taki był ten francuski katolicyzm? Podszyty fanatyzmem i pogaństwem. Czy podobny do polskiego? Moje życie we Francji stawało się coraz bardziej miałkie. Cały dzień siedziałem w domu przed telewizorem. Oglądałem wiadomości i piłem piwo. Miałem tak spędzić resztę swojej młodości? Wiedziałem, że tak — niestety — wygląda życie większości moich rodaków. Ciężka harówka od rana do nocy, a w wolnych chwilach oglądanie telewizji i popijawy. A gdzie życie pełne artyzmu, spełnionych marzeń, wiekopomnych dzieł? Po programie o Henryku w kablówce było dużo o zamieszkach, których ogniska dopalały się w całej Francji. – Wydarzenia, które obserwujemy we Francji w ostatnim czasie to coś więcej niż zwykłe walki uliczne…Tysiące samochodów spalono, setki biur i sklepów zdemolowano — ciągnęła dziennikarka lokalnej telewizji. Nadstawiłem uszu — coś niedobrego działo się w kraju nad Sekwaną. — Bunt francuskich osiedli jest skutkiem ostrych napięć, jakie narosły wewnątrz francuskiego społeczeństwa. Francja weszła w epokę głębokiej społecznej niestabilności. Rządzący tym krajem będą musieli stawić czoła nie tylko pogarszającym się warunkom życia, ale także represjom wobec wszystkich tych, którzy zechcą się aktywnie sprzeciwić temu porządkowi… — ulizany socjolog patrzył w obiektyw kamery. Trywializacja, zwiotczenie. Ani chybi — jeszcze trochę i się dorobię opony piwnej na brzuchu. Zacznę łysieć i poczerwienieje mi twarz. Może sobie jeszcze jakiś kolczyk w uchu zafunduję?
26
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
Wysłuchałem do końca analizy socjologa. — Władza zrezygnowała z programów socjalnych, zlikwidowała resztki bezpieczeństwa społecznego, pozostawiając najbiedniejszych na łasce rynku, a teraz oferuje tylko represje i jeszcze domaga się identyfikacji z „francuskimi wartościami”. A potem znów było o Henryku: — Kryzys społeczny we Francji zbiera krwawe żniwo. Na przedmieściach Orleanu wzorowy dotąd mąż i ojciec zabił całą rodzinę. Niczym robot strzelił do córeczki, a potem zamordował ukochaną żonę… — ekscytował się dziennikarz, a ja kręciłem głową z niedowierzaniem. Heniek na pewno nie był wzorowym mężem, zdradzał swoją żonę, gdzie i z kim się tylko dało, ale swe dziecko kochał. — Następnie się powiesił. Desperat popełnił tę koszmarną zbrodnię, bo nie mógł się pogodzić z utratą pracy. To brzmi potwornie, ale mężczyzna uznał, że śmierć jest lepsza dla jego rodziny niż nędza. Henryk nie prosił nikogo o pomoc. Napisał list pożegnalny i przefaksował go redakcji lokalnej sieci kablowej. „Śmierć jest jedynym ratunkiem, bo nie wiem, jak mamy dalej żyć” — tak brzmiało zakończenie tego listu. — Jestem policjantem od piętnastu lat — tłumaczył funkcjonariusz o posiwiałych skroniach — ale czegoś takiego nie widziałem nigdy. To był przerażający widok. W sypialni na podłodze leżały w kałuży krwi dwa ciała. Mężczyzna powiesił się w kuchni. Czy mogłem coś z tym zrobić jako pisarz? Dojadłem kiepskie parówki, które już prawie całkiem wystygły. ● ESEJ Piotr Stanisław Król RZEKA WIEDZY Z ULICZNYCH ZAUŁKÓW Pamięci Marka Nowakowskiego Po raz pierwszy spotkałem go na jednej ze staromiejskich, wąskich uliczek w Warszawie będąc kilkuletnim brzdącem. Długie, siwe włosy, broda okalająca opuchniętą twarz z sinofioletowymi plamami „odciśniętymi” przez codzienne spijanie taniego alkoholu, w tym często... denaturatu z trupią czaszką na nalepce flaszki. Szary, brudny płaszcz zawiązany w pasie sznurkiem i potężne, ziewające naderwanymi podeszwami buciory, z których wystawały postrzępione szmaty zamiast skarpet. Siedział na schodkach kamieniczki przytrzymując jedną ręką swoje cenne narzędzie codziennej pracy, do połowy wypełniony m.in. szkłem, papierzyskami, parciany worek, a w drugiej pomiętą książkę z oderwaną okładką. – Ciekawy osobnik, mógł ją wrzucić do worka z makulaturą... – powiedziała cicho moja mama, pocierając nos, bo „zapach śmieciowy” bił od niego niczym bomba gazowa – ...ale to najwyraźniej jakiś kloszard inteligent – dokończyła po chwili zastanowienia i pociągnęła mnie energicznie za rękę w kierunku naszego domu. Obejrzałem się i zobaczyłem jak zerknął znad książki w naszą stronę lekko mrużąc oczy spod krzaczastych brwi. Wargi wykrzywiły mu się w coś w rodzaju uśmiechu, tak to odebrałem. Kilka dni później wkroczył na nasze podwórko przy Rynku Nowego Miasta i posapując usiadł na ławce przy piaskownicy. Ciekawe... pachniał niczym dziadek leśny. Najwyraźniej odczytał moje myśli z zaskoczonej miny i powiedział: – „Rano odbyłem spowiedź spływową w Wiśle i wszelkie plugastwa z zewnątrz i z wewnątrz siebie spłukałem w siną dal, nacierając się – starorzymskim zwyczajem – korą drzewa, a i zielskiem wonnym też”. Po chwili, rozbawieni polecieliśmy na jego prośbę do domów po flaszki i makulaturę. Od tego dnia stał się naszym podwórkowym gościem
27
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
i swoistym... nauczycielem. W latach 60. ub.w. nie było sieci internetowej, media mocno ograniczone propagandą, książki często ocenzurowane, a więc dla nas – dzieciarni i młodzieży – swoistą szkołą życia był „uliczny pejzaż”. Po wyjściu z budy i ciśnięciu tornistra w kąt chłonęliśmy kolejne lekcje, czasami bardzo dramatyczne. Do dziś pamiętam siedzącego na ławce mężczyznę w zniszczonej panterce, nie mogłem zlokalizować jego nóg! Gdzież one są, w dziurze w ławce, czy jak? Nagle zsunął się z niej i stanął przede mną; był mojego wzrostu, siedmio, ośmioletniego chłopca, po czym ominął mnie i ruszył przed siebie na... rękach. Stukot przymocowanych do bioder deseczek odbijał się echem w mojej głowie przez dłuższy czas. Zapytałem kloszarda, Zygę – taką miał ksywę (jego imienia i nazwiska nigdy nie poznaliśmy) – o tego człowieka. I usłyszeliśmy opowieść o bohaterach II wojny światowej, a on do nich należał. – Wiem, pokłoń się mu następnym razem, jak go spotkasz – powiedział i ruszył w swój kolejny, codzienny szlak staromiejski. Nie brakowało również humorystycznych, przezabawnych sytuacji. Był dokarmiany przez nasze mamy, ciotki, babcie. Na ogół, jak jedna wyskoczyła z miską zupy do siedzącego Zygi, „spóźnione” kobiety czekały z poczęstunkiem na inną okazję. Któregoś dnia z trzech klatek schodowych wybiegły trzy na raz, żadna się nie cofnęła. Podbiegły do Zygi i podsunęły mu pod nos trzy michy wraz z pajdami pieczywa. Obserwowaliśmy z oddali tę sytuację zadając sobie pytanie, którą zupę skonsumuje. A on najspokojniej w świecie zjadł wszystkie trzy potężne porcje, zagryzając w sumie chyba całym bochenkiem chleba! Kiedy został sam, podbiegliśmy do niego i zapytaliśmy, jak dał sobie z tym radę. Pogładził się po masywnym brzuchu rozluźniając wcześniej sznurek okalający jego płaszcz i zapytał: – Czy ja wyglądam na Parysa? – Nie czekając na odpowiedź kompletnie zdezorientowanych dziesięcio–, jedenastolatków, powiedział: – Zapytały mnie te wasze boginki, która zupa najsmaczniejsza jest! Wojny trojańskiej, to znaczy... podwórkowej nie miałem zamiaru wszczynać. Zjadłem ze smakiem pomidorkę, fasolówę i grzybową i rzekłem tutejszej Herze oraz Afrodycie i Atenie: wszystkie są mniam... palce lizać, niech Zeus się schowa z tym swoim kombinatorstwem! Osłupieliśmy, a on wstał zarzucając pełny wór na plecy ruszył wydając z siebie tak potężne beknięcie, że gołębie wydziobujące okruchy wpadły w panikę i odfrunęły w popłochu. Ryknęliśmy śmiechem i... zaprzyjaźniliśmy się wcześniej niż zaplanował pedagog w budzie z Homerem. Dzięki Zydze i zupom naszych boginek. W marcu 1968 roku, mając trzynaście lat, pobiegłem któregoś dnia z kumplem na Krakowskie Przedmieście pod Uniwersytet Warszawski. Demonstrując przeciwko zdjęciu Dziadów ze sceny teatralnej miałem w myślach Zygę; to był nasz szlachetny Dziad, także zdjęty ze sceny... społecznej. Mówiono, że jest on emigrantem wewnętrznym; może to jakiś profesor, arystokrata, który „olał system bolszewicki”? – zażartował jeden z facetów z podwórka. Gonieni przez golędzinowców z pałami w łapach dobiegliśmy do pomnika Adama Mickiewicza i w tłumie ludzi ujrzałem stojącego przy nim... Zygę. Nasz Dziad, nasz kochany warszawski Dziad kiwnął głową i nagle zniknął w tumulcie pałowanych ludzi. Nie byłem pewien, czy on tam był, czy w mojej rozgrzanej emocjami głowie. Ostatnie nasze spotkanie, ostatnia lekcja. Początek lat siedemdziesiątych ub.w. Nasza piątka szesnasto-, siedemnastolatków popalając „klubasy” szuka korkociągu do bełta. Zapomniałem wziąć ze sobą scyzoryka z tym przydatnym narzędziem, który zawsze nosiłem w swojej kurtce dżinsowej. Wróciliśmy z meczu Polonii i suszyło nam gardło od dopingu. Zza rogu domu przy Mostowej wynurzył się, niczym szary duch, nasz Zyga. Podszedł i zapytał, jakiż to mamy problem z tą flaszką. – Korkociągu nie macie? Niepotrzebny... – Wziął bełta
28
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
i pedagogicznym tonem powiedział: – Uważnie obserwujcie ten proces. – Podszedł do trawnika, przykucnął przez dłuższą chwilę głaszcząc go pieszczotliwie lewą dłonią. Uniósł butelkę i trzy razy energicznie uderzył dnem w ziemię, po czym wstał i lekko puknął pięścią w denko, korek efektownie wystrzelił. Z podziwem zaklaskaliśmy kibicowskim rytmem i zaprosiliśmy do wypicia wina. Był mocno spragniony, wypił duszkiem całą flaszkę. Podliczyliśmy naszą kasę, brakowało do kolejnej „siary” dwa złote. Zyga wyjął z worka kilka pustych butelek i dał na wymianę w sklepie. Kwadrans później Robcio przybiegł z bełtem, wskoczył radośnie na trawnik i walnął butelką w ziemię. Brzęknęło, a w jego dłoni została tylko szyjka flaszki. Zdumiony patrzył to na nią to na nas i w końcu coś mu zaświtało w głowie. – Cholera jasna, kamień... nie wymacałem gleby, pardon! Spojrzeliśmy na Zygę, który zarzucił worek na plecy i powiedział na odchodne: – Festina lente, chłopaki. Przed wami długa droga, śpieszcie się powoli. Powodzenia! – Odwrócił się i zaczął z trudem wspinać się stromą ulicą Mostową w stronę Barbakanu. Człowiek z marginesu społecznego, staromiejski kloszard, śmieciarz, pijaczyna... Czy miał odejść w niepamięć? Mógłby, ale nie pozwoliłem na to. Był swoistym diamentem w miejskim zaułku odrzuconych, niezwykłym, Szlachetnym Dziadem. Po latach stał się cennym bohaterem mojego opowiadania pt. Zyga Nadwiślański w książce Tętno miasta. * Podczas jednego ze spotkań autorskich, na początku 2010 roku, miałem przyjemność rozmawiać o tym i o wielu innych bohaterach warszawskich zaułków i rewirów z Markiem Nowakowskim. O tym jak warto jest zachować ich w pamięci, zatrzymać na kartach czas. „Najwarszawściejszy pisarz”, jak kapitalnie określił go prof. Andrzej Makowiecki – robił to wspaniale, po mistrzowsku. W maju tego roku Marek odszedł od nas, został pochowany na Powązkach Wojskowych w Alei Zasłużonych. Jarosław Marek Rymkiewicz wówczas powiedział: „Ceniłem jego obywatelskie męstwo, niezłomny patriotyzm, i ceniłem jego pisarstwo, konkretność i dokładność, taką realistyczną dokładność jego opowiadań. Był jednym z największych prozaików mojego pokolenia, pewnie największym. I był największym pisarzem Solidarności, tej z roku 1980. Pozostanie po nim wielkie świadectwo życia polskiego w drugiej połowie XX w”. Wspominając na początku tego tekstu epizody z własnego dzieciństwa i młodzieńczych lat w towarzystwie Szlachetnego Dziada, Zygi, spoglądam na leżącą na moim biurku ostatnią książkę Marka Nowakowskiego Dziennik podróży w przeszłość (Wyd. Iskry, 2014). Przeczytałem ją w czerwcu i poznałem niezwykłe, zaskakujące „zaułki życia” pisarza, zanim sięgnął po pióro i co go do tego skłoniło. Może inaczej, zmusiło. Człowiek wydawał mi się otchłanią bez dna. Pokłady ludzkiej psychiki odkrywały się jak niewyczerpana kopalnia. Dobro i zło w nieustającym pojedynku. Ciemność i jasność na przemian. Nade wszystko przyciągali ludzie trudni do rozpoznania, szczelnie opancerzeni, czujni wobec innych. Jakie sekrety skrywają? Co ich męczy, gryzie? Z doświadczeń w zakazanych rewirach zdobyłem bogatą wiedzę” (s. 89).
Marek Nowakowski zdobywał zaufanie najbardziej skrytych ludzi, z najciemniejszych rewirów miasta: melin, szemranych knajp, pod budkami z piwem, a nawet w celi więzienia, do którego trafił jako nieletni (rozdział „Mues”, s. 36-59). Będąc przesłuchiwanym zdał szczególny egzamin z lekcji przywódcy szajki, M. (tak Marek Nowakowski określa go w książce). Poszedł dzielnie w zaparte do samego końca procesu, pamiętając jego słowa: „kapuś to najpaskudniejsze stworzenie na ziemi. Z szamba wyłazi. Pełznie niby robal. Nie ma nic paskudniejszego od kapusia. (...) Wspólnik jest jak brat 29
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
i jeden za drugiego idzie w ogień” (s. 48). Dola Babana, współtowarzysza w celi, też była swoistą lekcją, jak traktuje się za kratami, a także i poza nimi zdrajców, donosicieli, kapusiów. Oczywiście życie często jest zawiłe i „babany” w niektórych „rewirach” są honorowani, przypina im się w klapę blachy zasłużonych. Pytanie – dla kogo...? W swoich licznych opowiadaniach Marek Nowakowski perfekcyjnie odkrywał także tego typu zaułki życia różnych społeczności. Charakterystyczny jest w jego twórczości dystans do otaczającego go świata, jego słowa są niczym fotografie utrwalające miejsca, ludzi, zdarzenia, pozostawiając czytelnikom własne zdanie, refleksje, zrozumienie najprzeróżniejszych, czasami bardzo powikłanych ścieżek życia. Książkę Dziennik podróży w przeszłość polecam każdemu do przeczytania. Kończy ją krótkie, przejmujące Postscriptum, jakby przeczuwał koniec swojej drogi życia, twórczości, kontaktów z ukochaną Warszawą i niezliczonymi zaułkami losów jej mieszkańców. Tak sobie myślę, Marku, tam po drugiej, lepszej stronie, może spotkasz Zygę, Szlachetnego Dziada ze staromiejskiego pejzażu. Powiedz mu, że nie pozwoliłem mu odejść w niepamięć. Dobrze, mój Mistrzu słowa? ● ESEJ Marek Różycki jr. SIERGIEJ JESIENIN – Mistrz Tajemnicy Słowa Żegnaj przyjacielu, do widzenia, (...) W życiu ludzkim – śmierć to rzecz nienowa A i życie samo – nic nowego... Twórczość Siergieja Jesienina – największego poety rosyjskiego XX wieku – inspirowana folklorem, sztuką sakralną, łączy wątki rosyjskiej tradycji ludowej z mitologią Greków; przede wszystkim zaś – nacechowana jest przeogromną wrażliwością, wręcz empatią. Pisząc, czerpał pełnymi garściami z własnej wrażliwości, czułości, „rzewności”, właściwej mu nostalgii, ukazując piękne cechy swojej na wskroś rosyjskiej „trogatielnoj” Duszy – „duszoszczypatielnoj”… Jesienin odsłania nam tajniki swoich przemyśleń z niespotykaną u innych twórców szczerością, prawie dziecinną ufnością, nie pozwalając odbiorcy na dystans. Poetą był niezwykłym – hipnotyzował swoimi poetyckimi pieśniami. Jego osoba intrygowała, z uwagi na ciekawe życie wagabundy–trubadura: wojaże po Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych oraz niezliczone wydania poezji i oryginalne w swej formie wystąpienia publiczne. To wszystko sprawiło, że stał się on jasno świecącą gwiazdą na początku XX wieku. Urodził się 21 września 1895 roku w Konstantinowie koło Riazania w rodzinie kupieckiej. Porzuconego przez rodziców przyszłego poetę wychowywali dziadkowie. Tworzył od dziewiątego roku życia, choć jak sam twierdził, świadomie – od szesnastego. Z tego to czasu wiersze opublikowano później w debiutanckim tomie Radunica (1916). W 1912 wyjechał do Moskwy, gdzie pracował jako korektor w drukarni. Przez półtora roku studiował eksternistycznie na Uniwersytecie Moskiewskim. Debiutował w 1914 r., porzuciwszy uniwersytet i pracę. Zupełnie przypadkowo popadł w niełaskę u rodziny carskiej, odmawiając napisania hymnu pochwalnego na cześć i chwałę panującego cara – satrapy. Za tę niesubordynację trafił na zesłanie, gdzie przebywał do 1916 r.
30
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
Fakt ten sprawił, że późniejsza nowa, czerwcowa władza przyjęła go przychylnie, on zaś w owym okresie w pełni popierał głoszone przez nią idee. Dla Jego twórczości bardzo ważny był jednak „okres petersburski”, który wzbogacił jego twórczość. W Petersburgu bowiem, dokąd wyjechał w 1915 roku, poznał grono tamtejszych poetów: Błoka, Gorodeckiego, Biełego i Klujewa. Szczególnie Aleksander Błok pomagał wypromować Jesienina w początkach jego kariery. W 1916 został wcielony do armii, ale wkrótce po Rewolucji Październikowej 1917 roku Rosja wycofała się z działań wojennych. Jesienin początkowo poparł rewolucję, tłumacząc ją jako zwycięstwo tradycji chłopskiej i patriarchalnej utopii, ale wkrótce stracił złudzenia i nawet krytykował bolszewików w swej twórczości. W 1919 wraz z Marienhofem i Szerszeniewiczem ogłosił manifest imażynizmu, który głosił m.in. obrazowość i intuicyjność w Sztuce, poszukiwanie samoistnego obrazu oraz Tajemnicy Słowa.
Jesienin wielokrotnie się zakochiwał, przeważnie na krótko; był pięciokrotnie żonaty w swoim trzydziestoletnim życiu, bowiem wszystkie związki – legalizował. Przez całe swoje życie poszukiwał a k c e p t a c j i , której zabrakło uu w dzieciństwie i wczesnej młodości – poszukiwał stabilności, do końca czując się odtrąconym. Nie mając szczęśliwego dzieciństwa, nie mógł w życiu dorosłym nie wchodzić w kolizję z uczuciami. Nie posiadł był umiejętności utrzymania związku, co przełożyło się na jego życie osobiste a nawet – chorobę. Jego pierwsze małżeństwo miało miejsce w 1913 roku i z tego małżeństwa urodził się syn Jurij. Po raz drugi ożenił się w 1917 i z tego małżeństwa pozostały dzieci: Tatiana i Konstantyn. Pod koniec 1921 na przyjęciu u przyjaciela, malarza Gieorgija Jakułowa, poznał amerykańską tancerkę Isadorę Duncan, z którą się ożenił w maju następnego roku. Wspólnie odbyli podróż po Europie i do Stanów Zjednoczonych, jednak pogłębiająca się choroba alkoholowa poety i napady szału powodowały, że często niszczył on wyposażenie pokoi hotelowych i robił awantury w restauracjach. Ich małżeństwo również trwało bardzo krótko i w maju 1923 roku Jesienin wrócił do Moskwy, gdzie ponoć miał wziąć czwarty ślub, chociaż nigdy nie rozwiódł się z Duncan. Ostatnie dwa lata jego życia obfitowały w pijackie zachowania, ale także w najbardziej znane utwory literackie. Wiosną 1925 roku poznał Sofię Tołstoj (wnuczkę Lwa Tołstoja),
31
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
z którą się ożenił. Kilka miesięcy później w związku z silną depresją skierowano go na leczenie psychiatryczne, jednak został zwolniony ze szpitala tuż przed świętami. W nocy z 27 na 28 grudnia popełnił samobójstwo. Wiele też wskazywało na to, że do śmierci Poety – być może – przyczynili się funkcjonariusze OGPU (Zjednoczony Państwowy Zarząd Polityczny). Krótkie i burzliwe życie Jesienina przełożyło się na jego znakomitą lirykę, która posiada najpiękniejsze cechy: umiłowanie ojczyzny, wsi, przyrody. Jego utwory, to jego d z i e c i , które chronił i być może to powodowało, że tak źle znosił krytykę. Nieprzeciętna melodyka wersów i wyrazistość detalu powodowały wrażenie, iż on po prostu swoją poezję śpiewał... Był poetą poszukującym, ale nie tylko nowych inspiracji czy środków wyrazu; poszukiwał od zawsze Miłości, pamiętając o bolesnym odrzuceniu przez rodziców, co wpłynęło na całe jego życie, a także wywołało stany depresyjne, lękowe – słowem: chorobę afektywną. Osobowość człowieka kształtuje się w jego dzieciństwie, które u Jesienina pozbawione było poczucia bezpieczeństwa, szczęścia, beztroskiej radości, nacechowane zaś było momentami smutku, załamania, izolacji, odtrącenia i – co za tym idzie – niewiary w siebie, we własne siły, wywołało stan poczucia mniejszej wartości… Pozostawiło to głęboką rysę na psychice poety, której to skazy, do końca swojego krótkiego życia nie zdołał zmazać. Pretensjonalny w życiu – bezpośredni w sztuce. Poeta wrażliwiec, ale i chłopak – łobuz, któremu ostatni wiersz własną krwią przyszło zapisać. Miał osobowość bardzo skomplikowaną, nietuzinkowy sposób odczuwania i postrzegania świata. Zawsze interesowały go bezpośrednie relacje, bliskość z drugim człowiekiem, przyrodą, co pokazywał w swoich utworach z ogromnym sensualizmem, piękną prostotą. Z wielką wnikliwością oddawał przeżycia i nastroje chłopstwa rosyjskiego na drodze od starej do nowej rzeczywistości, co też z pewnością zdecydowało o głębokim dramatyzmie jego poezji. Liryka Jesienina zawiera najpiękniejsze cechy: umiłowanie wsi, przyrody, ojczyzny; ludowość; subtelny liryzm; melodyjność wiersza. Pięknie pisał o miłości do matki, która go porzuciła, umiłowanej kobiety, wzruszając, ale też i raniąc… Był Mistrzem Słowa, pięknym mężczyzną o duszy chłopca, ciekawym świata i życia. W czułych wersach, pełnych empatii, pokazywał błękitną Ruś – stale obecną gdzieś tam pośród prostych ludzi, gdzie „matka zaczyniła kołacz dla syna”. Przełamywał ową empatię rewolucyjną dynamiką buntu, co również trafiało do odbiorcy. Był twórcą niepospolitym, charyzmatycznym, o wielkim sercu, które nie zawsze trafiało na właściwych ludzi, we właściwy czas i miejsce. Nie ominęła Jesienina i megalomania, bowiem nie zawsze potrafił poradzić sobie z krytyką, zaś fatum wpisane miał w swój życiorys. Obcując z cyganerią Moskwy i Petersburga, gdzie najjaśniej świeciła gwiazda jego talentu – przywykł do uznania, co nie do końca przełożyło się korzystnie na jego życie osobiste. Najzwyczajniej w świecie nie był przystosowany do życia w owym trudnym, niestabilnym historycznie i społecznie okresie. To także komplikowało Jego poszukiwania artystyczne, zmieniało stosowane środki ekspresji, wręcz utrudniało jego pracę. Nie od razu zdołał się zorientować w siłach napędowych i sprzecznościach, które przyniosła rewolucja, a przecież powitał ją „chłopskim pokłonem”. Bacznie obserwował i szukał odpowiedzi na pytanie: co daje rewolucja ludowi? Temat chłopstwa nabrał w jego utworach wymiaru historycznego i moralnego. Wrażliwy, zdezorientowany – wówczas właśnie najbardziej ulega wpływom bohemy. W obliczu dokonujących się zdarzeń jego liryka ujawnia naprzemian cechy smutku, załamania, rozpaczy, by nagle przychylić się ku radości, nadziei, a nawet brawurze. Głębokie umiłowanie ojczyzny spowodowało zrewidowanie Jego stosunku do nowej rzeczywistości, a także do zasadniczych reorientacji poszukiwań twórczych. Z czasem w jego wierszach coraz częściej pojawiały się wątki katastrofizmu, wyobcowania współczesnego człowieka, żalu za
32
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
dawną Rosją. Coraz silniejsze były też motywy anarchicznego buntu i pesymizmu. Sergiusz Jesienin był niewątpliwie poetą wszechstronnym, o łkającej duszy, ogromnej wrażliwości i ciekawości świata. Od zawsze szukał b l i s k o ś c i c z ł o w i e k a . Na wskroś rosyjski, szczery, subtelny, o nieprzeciętnej charyzmie, enfant terrible nowego ustroju. Poeta – legenda.
Psi syn Młodość moja znów się rozszumiała Jak kwitnący wiosną wonny sad. Psa wiernego dzisiaj wspominałem Przyjaciela moich młodych lat. Młodość moja dawno przeszumiała Jak podgniły klon, wrośnięty w mur. Ta dziewczyna miała suknię białą, A ten pies – był postillon d’amour. Ona była sercu memu bliska, Była pieśnią co w duszy mej gra. Lecz nie znała treści moich listów Przesyłanych pod obrożą psa. Nigdy listów moich nie czytała Ta wyśniona, ta moja jedyna. Czemuż często w rozmarzeniu stała. Nad potokiem, gdzie rosła kalina? Ja cierpiałem, chciałem odpowiedzi, Lecz na próżno… ruszyłem więc w świat. Dziś – poeta – wróciłem odwiedzić Miłe strony, młodości mej ślad. Stary pies już dawno okulały… Czas przepływa jak woda przez młyn… Wita mnie szczekaniem oszalałym Nie on sam, lecz jego młody syn. Boże drogi, jakaż wspomnień siła, Znów jak dawniej ból przenika mnie Chwila ta jakoś mnie odmłodziła I znów listy pisać mi się chce. Tak jak dawniej marzenia swe snuję… No, nie szczekaj…,no już spokój daj... Chcesz, mój psie? – ja cię dziś pocałuję Za zbudzony w moim sercu maj.
33
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
Pocałuję, pogłaszczę w podzięce I przytulę do serca, mój piesku. Wiesz? Kochałem tę w białej sukience. Teraz kocham już inną… w niebieskiej. Przeł. Marek Różycki jr. ● ROZMOWA Niels Hav, Sander de Vaan POEZJA NIE JEST DLA MIĘCZAKÓW Sander de Vaan: Jak postrzegasz swoje miejsce we współczesnej duńskiej poezji? Niels Hav: Urodziłem się na zachodnim wybrzeżu, daleko od stolicy, w której dzisiaj mieszkam. Jestem więc w niej przybyszem jak arabscy, pakistańscy czy tureccy imigranci mieszkający w moim sąsiedztwie. Kiedy byłem dzieckiem, mówiłem wiejskim dialektem. Oczywiście należę do duńskiego krajobrazu literackiego, ale nigdy nie czułem przynależności do jakiejkolwiek generacji czy nurtu w duńskiej poezji. Przybyłem z zupełnie innymi doświadczeniami, niż mieli poeci z miasta. Pamiętam radość, jaką odczułem, kiedy pierwszy raz przeczytałem wiersze, np. Teda Hughesa czy Seamusa Heaneya. Oni poruszali się w szerszych przestrzeniach niż miejskie getto i pisali o doświadczeniach, przeżyciach związanych z naturą, zwierzętami, które były mi bliskie, rozpoznawalne. Dzisiaj jestem już miejskim gołębiem i w Kopenhadze czuję się jak w domu, ale być może ciągle też jestem rodzajem outsidera, który nadal czuje związki z innymi, nazwijmy to, kontekstami. S. de V.: W wierszu „Moje fantastyczne pióro” piszesz, że „Poezja nie jest dla mięczaków”. Czy to stwierdzenie odzwierciedla twój stosunek do poezji? N. H.: To dobre pytanie, wielopoziomowe. Poezja jest oczywiście dla każdego, ale tutaj mówię konkretnie o zawodzie, rzemiośle, codziennej praktyce pisania poezji. To wymaga odwagi i wytrwałości, gotowości do wyrzeczenia się prywatnych lirycznych skłonności i nieokiełznanej emocjonalności, które zawsze topią, unieważniają poezję. Charakterystyką dobrych poetów są wszystkie złe wiersze, których nie napisali. Chodzi mi o to, że poezja zawiera nie tylko element muzyki, zabawy. Czas mija, żyjemy i umieramy. Świat stoi w ogniu, niszczony przez politykę, bomby, ideologie i religie. To są tematy, o których mówią dorośli, i istotą sztuki oraz wyzwaniem dla niej jest włączyć się do tej rozmowy, dowiedzieć się i zrozumieć, co się dzieje, i, jeśli to możliwe, nazywać rzeczy po imieniu, mówić wprost. Więc tak, poezja – jako zawód – nie jest dla mięczaków. Musisz spojrzeć rzeczywistości, Bogu prosto w oczy. Ale pierwszą powinnością poezji jest intymna rozmowa z pojedynczym czytelnikiem o najgłębszych tajemnicach istnienia. S. de V.: Który z poetów według ciebie jest bliski „zrozumienia” rzeczywistości, jej istoty? Mógłbyś któregoś zacytować?
34
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
N. H.: Jest wielu wielkich poetów, ale zaledwie kilku napisało w sumie może garść doskonałych wierszy, tych głębokich, sięgających istoty bytu, mówiących o sprawach fundamentalnych. Niestety w naszej kulturze istnieje tendencja do zamykania poezji w swoistym getcie. Poetą, który naprawdę poważnie mówił o sprawach najważniejszych i kładł nacisk na miejsce, rolę poezji w tej kwestii, był Czesław Miłosz. W roku 2011 obchodzono setną rocznicę jego urodzin, nie tylko w Polsce, ale na kilku kontynentach. Jego twórczość głęboko porusza problemy, które są ciągle aktualne. Jednak gdybym miał zacytować tutaj jakiegoś poetę, byłby to chiński poeta Li Bai (701-762 n.e.), mówiący w jednym z wierszy o znaczeniu poezji – nikt dzisiaj nie powiedziałby tego lepiej: Doskonałe wiersze są jedynymi budowlami, które pozostaną. Gdzie są teraz te dumne pałace, wznoszące się tu kiedyś? Gdy jest we mnie siła, moje pióro wstrząsa pięcioma świętymi górami. Cóż mnie zatem obchodzą ludzkie pragnienia? Chwała, potęga, bogactwa, zaszczyty – czym one są wobec tworzenia poezji? Prędzej rzeka popłynie do źródeł, niż przed nimi uklęknę. S. de V.: Mógłbyś opowiedzieć o powstaniu wiersza „Wizyta mojego ojca”, z tymi świetnymi wersami: „Na magnetycznej tablicy wisi siedemnaście rachunków. / Wyrzuć je, / mówi, one i tak wrócą!”? N. H.: Mój ojciec był kościelnym, opiekował się też wiejskim cmentarzem. Ekonomia nie była jego pasją, więc portfel często był pusty. Kiedy przyjeżdżał listonosz, matka pokazywała rachunki i pytała, co ma z nimi zrobić. „Wyrzuć je – mówił – i tak wrócą”. Ojciec umarł wiele lat temu, ale gdy czuję się osamotniony, przychodzi do mnie z wizytą i rozmawiamy. Podobnie jak rolnictwo, poezja nie jest najbardziej dochodowym zajęciem, rzadko zdarzają się tu prawdziwe pieniądze – ale za to daje pewien rodzaj życiowej równowagi. W pieniądzach nie ma wiele poezji. Wiersz jest tworem osobistym, jednak jeśli ma zainteresować kogokolwiek poza poetą, musi w jakimś stopniu być symboliczny, uniwersalny. Kiedy piszę wiersz o swoim ojcu, musi być tak celny, żeby poruszył czytającego, by ten mógł odczuć go jako swój utwór i być z własnym ojcem. Nie oblepiam, nie obarczam czytelnika moimi osobistymi uczuciami i refleksjami, co skłaniałoby go do traktowania wiersza jedynie jako historii o mnie. Wiersz musi być tak pomyślany i skonstruowany, aby czytający poczuł bliskość, by słowa, zawarte w nim uczucia stały się jego słowami i uczuciami. Ostatecznie moje doświadczenia są zupełnie nieistotne; napisałem wiersz i dałem go czytelnikowi. Mój ojciec nigdy nie miał paszportu, ale ten wiersz był czytany przed widownią w Chinach i Dubaju, i wygląda na to, że jest zrozumiały. Każdy ma ojca. S. de V.: Jak zazwyczaj zaczynasz wiersz? Od słowa, frazy, obrazu, czegoś innego? N. H.: Poezja to często daremne, bezowocne zajęcie. Jestem pewien, że wielu poetów zna to
35
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
uczucie. Moja żona jest koncertującą pianistką, każdego ranka siada przy fortepianie, a ja idę do biura. Często nic się nie dzieje. Jestem ja, są słowa, i nic z tego nie wynika. Ale niekiedy przychodzi dobry dzień, i cały ten mój mętlik i zamieszanie owocują wierszem. Codzienna praktyka twórcza i praca nad tekstem czasami elektryzują i sprawiają, że słowa iskrzą. Piszę powoli albo w zrywach, często zostawiam to, co napisałem, na jakiś czas zanim opublikuję. Leży wtedy i dojrzewa. Po jakimś czasie patrzę na tekst i nagle zdaję sobie sprawę z tego, że to jest to – że to wiersz. Dzieje się tak, ponieważ napisany tekst skrywa niespodzianki, nawet dla mnie, więc cały ten proces jest czymś w rodzaju misterium. Nowy wiersz jest darem, może pojawić się nagle, na ulicy, w korku, w czasie zwykłych codziennych zajęć; to mała epifania. Ale dobry wiersz zdarza się rzadziej niż martwy borsuk na autostradzie czy UFO. S. de V.: Takie urokliwe, pełne prawdy wersy, jak: „Ci nowozakochani całują opuszki swoich palców, / dobrze o tym wiem.”, są wynikiem obserwacji. Czy poszukujesz inspiracji wokół siebie? N. H.: Całowanie jest bardzo interesującym tematem, dzięki, że go przywołałeś. Kochamy się, całujemy. W tej dziedzinie większość z nas to jednocześnie widzowie i uczestnicy. Nie wiem, czy zbadałem temat bardziej gruntownie niż inni, ale zauważyłem, że nowozakochani kochają wszystko, co wiąże się z tą drugą osobą. Sposób, w jaki ona mówi, jej kurtka, jej pióro, jej torba. Jej śmiech, jej nadgarstki, biodra, ale także jej szczotka do włosów, jej książki. I muzyka, jej rower. Sposób, w jaki ona je, jej paznokcie. Sklep, w którym robi zakupy, i ulica, przy której mieszka. To ONA! Wracając do twojego pytania: nie mogę powiedzieć, że rozglądam się w poszukiwaniu inspiracji. Przez większość czasu zwyczajnie żyję i jestem zajęty codziennymi sprawami. Inspiracja przychodzi niespodziewanie. Ale piszę też opowiadania, a w przypadku prozy pojawiają się szczegóły wymagające sprawdzenia w rzeczywistości. S. de V.: Świetnie mówisz po angielsku. Potrafiłbyś napisać wiersz w tym języku, czy też poezja jest w stu procentach związana z językiem ojczystym? N. H.: Może nie w stu procentach, jednak niestety nie jestem aż tak dobry w angielskim. Piszę niemal wyłącznie po duńsku, i to z silnymi wpływami dialektu, którym mówiłem w dzieciństwie. Niewiele wierszy napisałem po angielsku. Jestem ograniczony do języka ojczystego i alfabetu łacińskiego. Nawet jeśli mówię po angielsku, ciągle jestem odizolowany od połowy świata. Ile jest na świecie alfabetów? Nikt nie wie na pewno, ale tylko chiński, indyjski, bengalski i inne azjatyckie są używane przez ponad jedną trzecią ludności świata. I do tego jeszcze alfabet arabski używany przez ponad miliard ludzi. Wielu arabskich czy chińskich pisarzy ma tę przewagę nad swoimi kolegami z Europy, że posługuje się dwoma alfabetami. Chciałbym, żeby moja ignorancja nie była tak wielka, jak jest. Jestem więc zależny od tłumaczy. Na angielski są to Per Brask, Patrick Friesen, Martin Aitken i jeszcze paru innych. Mam szczęście, bo w Holandii tłumaczy mnie Jan Baptist, który jest biegły w języku duńskim i doskonale wyczuwa wszelkie niuanse; tłumaczył duńskich klasyków, takich jak np. Andersen, Leonora Christina czy J. P. Jacobsen, więc to przywilej być w takim towarzystwie. Jan wykonuje skromnie, po cichu bardzo ważną pracę, robi swoje i nie oczekuje z tego powodu owacji. S. de V.: Jakie są twoje poetyckie plany na najbliższą przyszłość? N. H.: Zawsze mam wiele planów, ale spadają na ziemię niczym papierowe samolociki… jak
36
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
każdy pisarz jestem przesądny, nie mam odwagi rozprawiać o rzeczach nienapisanych, ale zawsze pracuję czy to nad nowym wierszem, czy opowiadaniem. Chciałbym napisać coś większego, coś, co oddałoby wielkość i piękno wszechświata, w podziękowaniu za możność chodzenia po ziemi. Ta ambicja nieustannie koliduje z brakiem odpowiednich umiejętności i z przytłaczającą nieraz rzeczywistością. Przykładem moich odczuć w tej kwestii niech będzie ten nowy wiersz. Coś się zdarzyło Chcemy zostawić ślady ze słów. Ale język to nie jest nasz prywatny wynalazek. Kochać, być porzuconym; odnaleźć zegar odliczający sekundy wewnątrz ciała. Ból w światłości, furia, bezkresny żal. Język zna to wszystko. Więc co jest moje? Możliwe jest własnym doznaniom przypisać słowa, które nie są jedynie konwencją? Dodać coś od siebie? Coś się zdarzyło, coś ważnego, jeszcze nie umiem wyjaśnić co. Twierdzenia się unieważniają. Muszę pogodzić się z moim zakłopotaniem – i posłuchać słów mnożących się wszędzie.
Wywiad i wiersze w tłumaczeniu Tomasza M. Sobieraja
37
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
POEZJA Niels Hav Wizyta mojego ojca Wpada do mnie mój zmarły ojciec. Siada na krześle, które po nim odziedziczyłem i mówi Jak tam, Niels. Jest opalony i silny, jego włosy lśnią jak czarny lakier. Za życia przy pomocy lewara i taczek dźwigał płyty nagrobne innych ludzi, a ja mu asystowałem. Dzisiaj bez niczyjej pomocy podniósł własną. Co u ciebie słychać? Opowiadam o swoich planach, niezrealizowanych zamiarach. Na magnetycznej tablicy wisi siedemnaście rachunków. Wyrzuć je – radzi – i tak wrócą! Uśmiecha się. Zawsze dużo od siebie wymagałem, nocami nie mogłem spać, głowiłem się jak tu być porządnym człowiekiem. To ważna rzecz. Proponuję mu papierosa, ale już nie pali. Słońce zapala dachy i kominy, na ulicy hałasują śmieciarze, krzyczą coś do siebie. Ojciec wstaje i podchodzi do okna. Mają co robić. Tak powinno być. Weź się do roboty! Przeł. Jarek Augustyniak i Elżbieta Wójcik–Leese
Moje fantastyczne pióro Najchętniej piszę używanym długopisem znalezionym na ulicy, albo reklamówką, chętnie elektryka, stacji benzynowej czy banku. Nie dlatego, że są tanie, ale wyobrażam sobie, że taki przyrząd zjednoczy moje pisanie z przemysłem, potem robotników, biurami dyrekcji i całą mistyką bytu.
38
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
Kiedyś pisałem kwieciste wiersze wiecznym piórem – czysta liryka czystej pustki – ale dziś chcę mieć gówno na papierze, łzy i smarki. Poezja nie jest dla mięczaków! Wiersz ma być tak samo uczciwy jak indeks akcji – mieszanka realiów z regularnym blefem. W ilu sprawach jesteśmy stopniowo ponad to? W niezbyt wielu. Dlatego śledzę procenty z obligacji i poważne papiery. Giełda papierów wartościowych należy do rzeczywistości – tak jak i wiersze. I dlatego jestem taki zadowolony z tego długopisu z banku, który znalazłem pewnej atramentowo czarnej nocy pod zamkniętym kioskiem. Pachnie lekko psią uryną i pisze fantastycznie. Przeł. Lena Preis
Dobry wiersz Dobry wiersz zdarza się rzadziej niż zdechły borsuk na drodze albo UFO, powiedziałem mu gdy wjeżdżaliśmy na prom w Puttgarden. Już ostatni. W kawiarni podzieliliśmy się wytartym egzemplarzem Faktu, splamionego daniem dnia: czerwoną kapustą i schabowym. To właśnie poezja, stwierdził wskazując palcem na gazetę. Wracaliśmy do domu z nieudanego weekendu w Berlinie. Kupiłem 6 puszek piwa i paczkę papierosów na drogę. Na północ od Rødby najpierw ujrzałem UFO w oddali, a potem zdechłego borsuka na autostradzie. Musiałem więc napisać ten wiersz. Przeł. Paweł Kaźmierczak
39
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
Kiedy oślepnę Miłość oślepia i każdego dnia kiedy ten ślepy mimochodem przychodzi i drepcze ze swoją laską, zupełnie zamiera ruch na jezdni na jedną czwartą sekundy, podczas gdy aniołowie Boga unoszą się do góry i na dół – a okulista zamyka swoją klinikę. Miłość oślepia– ale seks jest niewinny: mój wzrok nie ma żadnych wad, mogę zobaczyć wszystko. To dlatego moje miłosne wiersze są takie nieudane. Z zamkniętymi oczami szepczę do telefonu, a na zewnątrz stacji stoi ten ślepiec niczym święty ewangelista i nuci w deszczu – upośledzony miłością. Ci nowozakochani całują koniuszki palców, dobrze o tym wiem. Przeł. Leonarda Petersen
Pokaż mi swoje piersi Kiedy jestem głodny, myślę o twoich piersiach – których nigdy nie widziałem – i twoim ulotnym rosyjskim spojrzeniu, podczas gdy ty ulegle i niespokojnie rozglądasz się po pokoju, jak jedna z tych trzech melancholicznych sióstr u Czechowa, które cały czas piją herbatę podczas rozmowy o wyjeździe do Moskwy. Och, zatańczmy razem dzisiaj w moskiewskim klubie nocnym. Życie stało się takie skomplikowane. A ty, na dodatek, grasz na pianinie i mieszkasz z widokiem na cmentarz, gdzie zimowe słońce przez całe popołudnie zatrzymuje się i rozmyśla pomiędzy grobami.
40
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
Och, zatańczmy razem dzisiaj w moskiewskim klubie nocnym. Kiedy jestem głodny, myślę o twoich piersiach, twoich rosyjskich ustach, żółtym świetle w twojej kuchni – której nigdy nie widziałem – i o twoich nadgarstkach, kiedy kroisz chleb i jesz go powoli, stojąc, patrząc na cmentarz, i nieobecna duchem słuchasz symfonii Rachmaninowa. Och, zatańczmy razem dzisiaj w moskiewskim klubie nocnym. Lecz wahać się to strata czasu: chcę zobaczyć twoje piersi! Czechow pił szampana na łożu śmierci a Rachmaninow umarł w USA; ta czarna dziura czeka na nas wszystkich. Więc przyjdź, tak jak stoisz, jedźmy do Moskwy! Och! Chcę zatańczyć dzisiaj z tobą w klubie nocnym w Moskwie. Przeł. Tomasz Marek Sobieraj
Złapać jaszczurkę w ciemności Podczas ludobójstwa spacerowaliśmy sobie o niczym nie wiedząc wzdłuż jezior. Mówiłaś o Szymanowskim. Ja studiowałem gawrona, który dziobał w psim gównie. Każdy siedzi we własnym, otoczony twardą skorupą niewiedzy, chroniącą nasze przesądy. Holiści wierzą, że motyl w Himalajach swoim łopotaniem skrzydła może wpłynąć na klimat Antarktydy. Może to i prawda.
41
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
Lecz tam, gdzie pojawiają się czołgi tam ciało i krew kapią z drzew. Tam nie ma pocieszenia. Szukać prawdy to tak, jak złapać jaszczurkę w ciemności. Winogrona są z południa Afryki, ryż z Pakistanu, migdały są uprawiane w Iranie. A my popieramy idee o otwartych granicach dla warzyw i owoców. Jakikolwiek więc nastąpi zwrot, czy to w tą, czy w tamtą stronę, oglądając się za siebie widzimy dupsko – przez ramię. Zmarłych pogrzebano głęboko w środku gazety, możemy zatem niezauważeni usiąść na ławce na peryferiach raju i marzyć o motylach. Przeł. Leonarda Petersen
Epigram Możesz spędzić całe życie w towarzystwie słów i nigdy nie znaleźć tego właściwego. Zupełnie jak ta nieszczęsna ryba zawinięta w węgierską gazetę: po pierwsze jest martwa, a po drugie nie rozumie węgierskiego. Przeł. Elżbieta Wójcik-Leese
Kobiety w Kopenhadze Znowu zakochałem się pięciokrotnie, w pięciu różnych kobietach, podczas jazdy autobusem nr 40 z ulicy Njalsgade na Østerbro. Jak można mieć kontrolę nad swoim życiem w takich warunkach? Jedna z nich była w futrze, druga w czerwonych kaloszach.
42
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
Pierwsza czytała popołudniówkę, druga Heideggera – ulice płynęły deszczem. Na bulwarze Amager wsiadła przemoczona królewna. Euforyczna i porywcza, przed nią mógłbym paść na kolana. Ale ona wyskoczyła przy Polititorvet i zastąpiły ją dwie królowe z płonącymi szalami, rozmawiały wrzaskliwie całą drogę po pakistańsku aż do Szpitala Miejskiego, a autobus wrzał poezją. Były siostrami, jednakowo pięknymi, dlatego zgubiłem serce dla obu i planowałem natychmiast nowe życie w wiosce blisko Rawalpindi, gdzie dzieci rosną w zapachu hibiskusa, a ich desperackie matki śpiewają żałośnie w zapadającym zmierzchu nad bezkresnymi pakistańskimi stepami. Ale one mnie nie widziały! A ta w futrze płakała zasłonięta rękawiczką. Wysiadając na ulicy Farimaksgade dziewczyna czytająca Heideggera zamknęła nagle książkę i spojrzała na mnie wprost szyderczym wzrokiem, jakby od razu zauważyła pana Nijakiego we własnej, nędznej osobie. I wtedy pękło mi serce po raz piąty, kiedy wstała i wysiadła razem z innymi. Życie jest tak brutalne! Pojechałem dalej dwa przystanki, zanim się poddałem. I tak zawsze się kończy: stoisz sam przy krawężniku, zaciągasz się papierosem, podniecony i z lekka nieszczęśliwy. Przeł. Lena Preis
Miłość Wielkie słowo. Chyba przeszło mi przez gardło? Kochać, co to właściwie znaczy? Z czasem większość rozmienia wielką miłość na drobne. Kocham cię. I przerywasz połączenie. Kocham cię. I rzucasz we mnie moją książką. Kocham cię. Świat eksploduje!
43
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
Nieświadomie tęsknimy za sobą, jak słonie. Bez dzieci nie ma szczęścia – powiedział Schumann. Klara urodziła mu siedmioro jako lekarstwo na melancholię. Nie wystarczyło! Zwariował, popełniał samobójstwo, aż umarł w zamkniętym zakładzie. Ona grała na pianinie. I to się nazywa miłość. Przeł. Lena Preis
W obronie poetów Co mamy robić z poetami? Wzbudzają litość, żałośni w czarnych szatach przemarznięci od wewnętrznych lodowatych sztormów. Poezja jest jak straszna dżuma, zarażeni nią chodzą w koło i jęczą, ich skargi zatruwają atmosferę jak wyciek z mentalnej elektrowni atomowej. To po prostu psychiczne. Poezja jest tyranem; nie daje spać w nocy i niszczy związki małżeńskie, wygania ludzi z domów zimą na pustkowie i siedzą tam udręczeni w nausznikach i szalikach. Czysta tortura. Poezja jest jak plaga, gorsza niż syfilis – okrutne utrapienie. Ale pomyśl o poetach, im jest dopiero ciężko, znoś to z nimi! Są histeryczni jak podwójnie ciężarne, zgrzytają w nocy zębami, jedzą ziemię i trawę. Stoją godzinami na wietrze cierpiący od nieuchwyconych metafor. Zwykły dzień jest dla nich świętem. Och, miej litość nad poetami, są głusi i ślepi, Pomóż im, kiedy kręcą się po ulicach z ukrytym upośledzeniem: mają przepełnioną
44
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
pamięć. Czasem któryś zatrzymuje się i nasłuchuje dalekiego sygnału karetki. Traktuj go z życzliwością. Poeci są jak nienormalne dzieci wygnane z domu przez rodzinę. Módl się za nich. Są nieszczęśliwi od urodzenia – ich matki płakały nad nimi, szukały pomocy lekarskiej i prawnej, aż w końcu zrezygnowały ratując swój własny spokój. Och, płacz nad poetami! Dla nich nie ma ratunku. Porażeni liryką są jak potajemnie trędowaci uwięzieni we własnej fantazji – w okropnym getcie, pełnym demonów i złośliwych upiorów. Jeśli jakiegoś letniego dnia zobaczysz poetę biedaka wychodzącego z bramy chwiejnym krokiem – bladego jak trup i oszpeconego spekulacjami, podejdź i pomóż mu! Zawiąż mu sznurówki, zabierz do parku, posadź na ławce w słońcu. Zaśpiewaj piosenkę, kup loda, opowiedź bajkę; Jemu jest tak ciężko. Jest całkiem wykończony przez poezję. Przeł. Lena Preis
Cisza Mowa jest srebrem a milczenie strachem: żyjemy i umieramy z zaciśniętymi zębami, rzeczy niewypowiedziane zostają w niebycie. On stoi u szczytu domu i rozmyśla jak wariat, gdy światło zmienia się z porami roku. Nagle wraca jednak po swą myśliwską strzelbę. Jej sucha skóra pęka, od teraz
45
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
ma ochotę tylko oglądać Koło fortuny i zagapić się na śmierć. Całą zimę kraczą kruki. Milczący parkuje samochód na skraju lasu; cisza. Przeł. Paweł Kaźmierczak Obłudniku Ktoś, kto twierdzi, lub w to spokojnie wierzy, że jest medium Allaha, Boga lub Buddy, jest, jeśli to możliwe, jeszcze gorszym obłudnikiem niż ja, który żąda akcji w wieczności; tylko dlatego, że ja znam cenę jednej sztuki na pieluchy. Przeł. Leonarda Petersen Dusza tańczy w swojej kołysce Jeżeli to jest prawda, że dusza rodzi się stara, i przez życie staje się coraz młodsza, to ty i ja jesteśmy zarówno starsi i młodsi od siebie. Takie połączenie jest niebezpieczne. Bądźmy szczerzy: każdego dnia żyjemy razem z Przeznaczeniem, tak samo jak ludzie żyjący w delcie, przez którą przetaczają się fale. Oni są spoufaleni z Księżycem; mieszkamy na nim. Serce bije swobodnie, dusza tańczy w swojej kołysce. Przeł. Tomasz Marek Sobieraj
46
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
Café Puszkin Teraz żyjemy jak w rosyjskiej powieści pisanej wierszem przez Puszkina. Zmieniamy uliczną sygnalizację, ale jesteśmy ubodzy i śpimy w jednym łóżku pod górą z ciuchów, gdy trzeszczy mróz. Teraz Moskwa, znowu Moskwa, gdzie brniemy z trudem. Wszystko jest kłamstwem, tak jak w rzeczywistości. Fantazjujesz o kradzieży karabinu maszynowego śpiącemu żołnierzowi, ale żołnierze nie śpią przez całą noc, jak i ty. Tańczysz do rana w Café Puszkin, podczas gdy ja sterczę w ubikacji i palę rosyjskie papierosy. Coś jeszcze? Teraz nazywają cię Natalia, i mówisz jak ktoś, kto jest stuknięty, stuknięty, stuknięty. A Puszkin został faktycznie zamordowany przez jej kochanka. Przeł. Tomasz Marek Sobieraj
Muchy Jeż idzie spać, kiedy nadchodzi zima. Muchy są mądrzejsze, Zdychają. Przeł. Leonarda Petersen
47
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
Otucha Czyż nie jest budująca myśl że za parę dekad my i cała ta popieprzona epoka, ze swoimi cynicznymi prezydentami, wyświechtanymi frazesami, ckliwymi programami w telewizji, durnymi dziennikarzami i całym tym kupotalistycznym radosnym chórem przeminie? Na zawsze! My znikniemy. Oni znikną. Ja zniknę. Ty znikniesz. Wszystko zniknie. Hura! Przeł. Tomasz Marek Sobieraj _
Niels Hav, ur. 7 listopada 1949 r. pisarz i poeta duński; autor kilkunastu książek, w tym zbiorów opowiadań, nowel i wierszy. Publikuje m.in. w „The Literary Review”, „Ecotone”, „Exile”, „The Los Angeles Review”, „PRISM International”, „Sulaimaniya” i „Krytyce Literackiej”. Jego twórczość, nagrodzona przez Duński Instytut Sztuki, była tłumaczona m.in. na angielski, serbski, arabski, kurdyjski, włoski, portugalski, macedoński, hebrajski, turecki, hiszpański, niderlandzki, chiński i polski.
48
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
ESEJ Joanna Turek NA MARGINESIE KRAWCA TOMASZA MARKA SOBIERAJA „Dlaczegoście tak miękcy, tak mięknący i ulegający? Dlaczego (...) w waszym spojrzeniu tak mało losu? A skoro nie chcecie być losem, skoro nie chcecie być nieubłagani: jakże moglibyście kiedyś wraz ze mną – zwyciężać? (...) jakże moglibyście kiedyś wraz ze mną – tworzyć? Wszelki twórca jest bowiem twardy. I błogością musi się wam zdawać, że swą dłoń odciskacie na tysiącleciach jak w wosku – błogością, że na woli tysiącleci piszecie jak na spiżu – twardsi nad spiż, szlachetniejsi nad spiż. Jedynie najszlachetniejsze jest całkowicie twarde”. Fryderyk Nietzsche, Zmierzch bożyszcz, czyli jak filozofuje się młotem „To przecież ważne, jak się zaczyna prawdziwe życie. Można je zacząć w cierpieniu, radości, udręce lub ekstazie, szaro albo kolorowo, i w dowolnej postaci. To kwestia wiary, reżyserii i, poniekąd, smaku. Więc warto przynajmniej spróbować zostać twórcą samego siebie”. Tomasz Marek Sobieraj, Krawiec Co to znaczy być artystą? Autor w Krawcu przewrotnie odpowiada: być artystą to być „Trochę poetą i filozofem, człowiekiem w istocie samotnym”, który został skazany na taki los z racji posiadanego talentu i przemożnej potrzeby tworzenia, lecz w przeciwieństwie do garstki nadwornych artystów, okrzykniętych geniuszami przez krytyków i uwielbianych przez rzesze odbiorców, zderza się z obojętnością i niezrozumieniem. Jedynie nieliczni spośród tych, którzy konsekwentnie podążają wyboistą drogą sztuki, są doceniani i zauważani przez współczesnych. Otrzymują laur sławy, cieszą się uwielbieniem i zyskują uznanie, spadają na nich liczne zaszczyty, przyznawane są im nagrody i wyróżnienia. Reszcie przypada gorzki los samotnego wędrowcy, niekiedy wyklętego przez społeczeństwo banity, naznaczonego piętnem skandalisty, który śpiewa sobie i muzom. Wielu umrze w zapomnieniu i dopiero potomni, którzy przystaną nad ich zapomnianym grobem, wsłuchają się w pozostawione przez nich słowa i zachwycą zaklętą w nich melodią, wzniosą im w przyszłości wspaniały pomnik, czyniąc tym samym nieśmiertelnym i samego twórcę, i jego dzieło. Kim zatem jest artysta? Czy jest on tylko upadłym rzemieślnikiem, który niczym tytułowy Krawiec zajmuje się już nie kreacją, krojeniem i szyciem ubrań na miarę, lecz przede wszystkim re-kreacją, przeróbką gotowych strojów, zgodnie z aktualną modą? Czy też jest on dumnym i namaszczonym przez muzy wybrańcem, równym bogom demiurgiem, który miota słowem niczym Zeus gromami i wskazuje drogę szukającym sensu i trawionym przez egzystencjalny niepokój, który gardzi pochłoniętymi walką o przetrwanie i goniącymi za ulotną sławą, który spogląda śmiało losowi w twarz i rzuca wyzwanie bożkom tłumu – żądzy bogactwa i popularności? „To przecież ważne, jak się zaczyna prawdziwe życie” – pisze autor Krawca. Tym samym wypowiada na głos trawiące jego bohatera pragnienie, żeby porzucić swój warsztat i podążyć śladem wielkich demiurgów, „przynajmniej spróbować zostać twórcą samego siebie”. W tych słowach pobrzmiewa duch egzystencjalizmu i nietzscheańska wola mocy – chęć przekraczania własnych ograniczeń i zmagania się z losem oraz odwaga podążania drogą, która prowadzi ku pełniejszemu byciu sobą, ku świadomemu człowieczeństwu, uwolnionemu od podporządkowania się czemukolwiek i komukolwiek. Nawet najszlachetniejszej idei – Miłości do drugiego człowieka lub Boga, czy absolutnemu Dobru – samemu Bogu, będącemu uosobieniem Dobra. Ślepe przywiązanie do idei prowadzi
49
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
często na manowce człowieczeństwa, a postawa podporządkowania się i uległości zawsze oznacza rezygnację z wolności i woli samostanowienia. Niewolnik, tracąc podmiotowość, staje się bezwolną gliną w rękach innych ludzi lub Losu. To bezmyślny naśladowca, epigon i zręczny kuglarz, bawiący się słowem, a nie rzeźbiarz, wykuwający w pocie czoła niezniszczalne dzieła sztuki, które zdolne są przetrwać wieki. Każdy twórca powinien więc odpowiedzieć sobie na pytania, które postawił kiedyś Nietzsche, a które nurtują także Krawca: „Czy jesteś autentyczny? czyś tylko aktorem?”, „Czy chcesz iść razem z innymi? czy iść na przedzie? czy iść dla – siebie samego?...” Za wolą mocy nie kryje się zatem jedynie przekonanie o własnej wyjątkowości, zabarwione pogardą dla innych, lecz przede wszystkim odwaga bycia sobą i amor fati – akceptacja własnego losu, jakikolwiek by nie był. „Artysta tragiczny n i e j e s t pesymistą – zauważa Nietzsche – mówi „tak” wszystkiemu, co problematyczne i straszliwe (...)”. W stwierdzeniu Krawca „zostałem artystą” nie odnajdziemy dumy z powodu bycia wybrańcem muz ani radości z podążania własną drogą. Pobrzmiewa w nim za to fatalizm i narastające poczucie osamotnienia. W pewnym momencie Krawiec wyznaje, że otacza go „coraz większa pustka, przechodząca prawie niepostrzeżenie w stan bezdennej osobności”. Fatalizm ten podsycany jest przez niepewność i wewnętrzny niepokój oraz niemożność odnalezienia się w społeczeństwie, które nie potrzebuje już krawców-artystów – niezależnych dyktatorów mody, lecz zadowala się uniformami – seryjnymi ubraniami szytymi masowo w fabrykach i noszonymi przez jeden sezon. Tak opisuje czasy, w których przyszło żyć Krawcowi, Dziewczyna (jedna z ostatnich klientek i alter ego bohatera): „Nastał koniec sztuki czystej i głębokiej myśli – jesteśmy świadkami zagłady. To widać nawet w poezji, która przecież winna być ostoją logiki, refleksji i estetyzmu, a jest tylko bełkotem”. Krawiec jest człowiekiem sfrustrowanym i rozgoryczonym – uprawia anachroniczny zawód, a wymyślane przez niego kreacje nie są już nikomu potrzebne. Ponieważ nie potrafi niczego innego robić, nie jest mu łatwo pogodzić się z losem, który przypadł mu w udziale (odziedziczył zakład krawiecki po ojcu – artyście). Nie tylko artysta skazany jest na nieustanne miotanie się między wiarą i zwątpieniem, między snem o wieczności a nicością, między marzeniem o wielkości a brutalną rzeczywistością, między tym w końcu co metafizyczne i duchowe a fizjologiczne i cielesne. To rozdarcie właściwe jest każdemu człowiekowi, gdyż człowiek nie jest, lecz dopiero staje się i zawsze jest niejako w drodze ku sobie. Sztuka również jest terenem ścierania się odmiennych i skonfliktowanych ze sobą żywiołów – materii oraz idei, tego, co estetyczne, oryginalne i innowacyjne oraz tego, co anestetyczne i wtórne, co jest tylko bezmyślnym powtórzeniem lub nieudolnym naśladownictwem. Autor poematu Krawiec jest świadomy przepaści, która dzieli wyobraźnię i twórczą myśl od opornej na kształtowanie materii, oraz rozdźwięku istniejącego między potrzebą tworzenia rzeczy oryginalnych, unikalnych i pięknych a koniecznością podporządkowania się panującym modom, stylom czy gustom odbiorców. Jego gorzkie przemyślenia na temat sztuki i artysty znalazły odzwierciedlenie w Krawcu. Dzieło to przypomina kunsztowną, wysadzaną szlachetnymi kamieniami pozytywkę, z której nieoczekiwanie zamiast miłej dla ucha melodii zaczynają wydobywać się zgrzyty i nieprzyjemne dźwięki. Język najpierw wznosi się na wyżyny artyzmu, olśniewając czytelnika wyobraźnią i uwodząc erudycją, by potem otrzeć się o mowę potoczną i zanurzyć w rynsztoku. Poemat szokuje wówczas obscenicznością, wtrącanymi wulgaryzmami i wplatanym w wypowiedzi mizoginizmem. Te fałszywe tony i rażący dysonans, wkradający się ukradkiem do dzieła i sprawiający, że pojawiają się w nim stylistyczne pęknięcia (oznaka rozchwiania i wypaczenia formy), to rezultat naśladowania stylu uprawianego przez artystów, którzy – w przeciwieństwie do tytułowego Krawca – odnieśli sukces i zdobyli poklask krytyki, chociaż „nie mają wiedzy, ducha i nie myślą”. Drwiąc
50
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
z rzekomego artyzmu utworów uznawanych za wybitne, których miałkość obnaża i wyśmiewa, stwierdzając: „Sterta banałów, zbiór kilkudziesięciu słów, monosylab i stęknięć”, autor miesza to co szlachetne, w tym piękno wyszukanego języka, mieniącego się od barwnych epitetów i zaskakujących metafor, z tym co prymitywne, obsceniczne i wulgarne. Z rozmysłem tworzy „Tak, żeby cham zrozumiał, a inteligent nie pogardził". Z premedytacją konstruuje zatem dzieło zdolne – przynajmniej w zamyśle – zadowolić wszystkich odbiorców. Kulminacyjnym punktem Krawca, będącym nawiązaniem do romantycznej improwizacji, a jednocześnie karykaturą aktu kreacji, jest bluźnierczy akt pro-kreacji zdegradowanej już nie do tego, co fizjologiczne i zwierzęce, lecz do tego, co mechaniczne. Kreacja przeobraża się tym samym w pełni kontrolowany i zautomatyzowany proces wytwarzania dzieła sztuki przez twórcęmaszynę, a jej produktem jest parafuturystyczny bełkot: „raz. raz. raz. po tysiąckroć raz. .uderzałem. jak pneumatyczny młot przy buDowie. czegoś wielkiego”. Banalna treść i pseudointelektualna papka są tutaj wtłaczane do formy, która jest imitacją awangardowego dzieła sztuki. Tworzenie zostaje w ten sposób nie tylko pozbawione boskiego pierwiastka, jakim jest natchnienie (wyobraźnia), i tym samym odarte z tego, co sakralne i boskie, ale także wyzute z tego, co ludzkie (uczucia) i zwierzęce (instynkt). W pewnym momencie wypowiedź, ulegając dalszej erozji, przestaje być nośnikiem myśli i zamienia się w worek na językowe odpady – na śmieci zakłócające komunikację i czyniące ją nieczytelną bądź wręcz niemożliwą. Zdanie będące ciągiem zestawionych przypadkowo ze sobą znaków „ ! @ # $ % ^ & * () _+{}:”<> ” jest pozbawione jakiegokolwiek sensu, chociaż paradoksalnie każdy z symboli coś przecież znaczy. Tytułowego Krawca dręczy ciągły niepokój. Bohater poematu zdaje się nieustannie pytać samego siebie: Czy ja jestem wielkim artystą? Czy miernikiem artyzmu mogą być popularność i sława? A jeśli nie one, to co nim jest? Ten niepokój trawił wielu twórców i ta niepewność dręczyła wielu artystów – zwłaszcza tych samotnych i niezrozumianych za życia, odrzucanych przez współczesnych. Potwierdzenia ostatecznie szuka Krawiec u swoich duchowych i intelektualnych mistrzów (ludzi pióra i myślicieli) oraz wrażliwych na słowo odbiorców (Dziewczyna), a nie pośród obojętnego i anonimowego tłumu, który głuchy jest na melodię jego słów i ślepy na ich blask, więc nie podejmuje z nim dialogu, bo nie jest w stanie podjąć wyzwania rzuconego przez twórcę z powodu ignorancji lub intelektualnego lenistwa. Krawiec opiera się tym samym pokusie, by podążyć za duchem epoki, pójść na skróty, uderzyć w miłe dla tłumu tony i – zdradzając swoje ideały oraz porzucając wizję sztuki, której był do tej pory wierny – zostać „Nowym Wieszczem. Największym Poetą Współczesności, Źródłem Nowego Języka, Wielkim Zwrotnicowym Literatury, Mątblankiem Słowa, Natchnionym Ojcem Poezji”. Nie jest łatwo być artystą niezrozumianym, ignorowanym przez współczesnych bądź odrzucanym, ale dla tych, którzy są wierni sobie i swojemu powołaniu nie ma innej drogi ku wiecznej sławie i nieśmiertelności jak konsekwentne dążenie do celu obraną przez siebie drogą – nawet jeśli będzie to zarośnięty trawą i omijany przez wszystkich szlak. „Wszelki twórca jest bowiem twardy” – mówi ustami Zaratustry Nietzsche. I musi być twardy, jeśli chce tworzyć trwałe, ponadczasowe dzieła – dzieła, które będą trwalsze od tych odlanych ze spiżu. Jedynie nieliczni zwyciężą i zdobędą laur nieprzemijającej sławy. Zwyciężą ci, którzy będą mieli odwagę zmierzyć się ze swoim losem, udźwigną go, będą nieubłagani, bezkompromisowi i wytrwali w dążeniu do wyznaczonego celu. W sztuce nie ma bowiem miejsca na fałsz i kompromisy. Dzieła produkowane seryjnie, schlebiające zmiennym modom i gustom tłumu stają się lekkostrawną rozrywką – „fascynującym bełkotem”, tanią błyskotką, której czar szybko przemija – i niewiele mają wspólnego z żywą sztuką. Przypominają zręczne sztuczki kuglarzy, a nie prawdziwą sztukę, która ma twardość i przejrzystość diamentu, odbija w sobie wartości, oślepia Prawdą, Dobrem i Szlachetnością, potrafi tchnąć życie nawet w martwą
51
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
materię (Galatea Pigmaliona). Jedynie takiej sztuki nie skruszy ząb czasu i taka sztuka przetrwa wieki, gdyż „tak jak na początku świata, światło zabiło ciemność, tak myśl jasna zniszczy pustkę i pozór” – mówi Krawiec. Co to znaczy być artystą w dzisiejszych czasach – w epoce łatwości dzielenia się słowem i swobody wypowiedzi, w epoce rozprzestrzeniania się słów z prędkością bliską światłu? Czy wszyscy niezrozumiani za życia artyści skazani są na samotność, a unoszący się na fali popularności na schlebianie gustom odbiorców? Jak odróżnić żywą mowę od bełkotu? Jak odróżnić mędrca od pozera, a prawdziwą sztukę od kuglarstwa? I czym mierzyć artyzm? Ilością pochlebnych recenzji i wydanych publikacji? Czy też błyskiem słowa, konstrukcją formy, jasnością i głębią myśli? Te pytania stawia przed czytelnikiem autor poematu Krawiec, ale są to pytania retoryczne. Wszak w sztuce – parafrazując słowa Cypriana Kamila Norwida z Promethidiona – zawsze „idzie o formę, to jest Piękno. (...) o treść, to jest o Dobro i o światłość obu: Prawdę”. Jedynie taka sztuka może zastanowić, skłonić do refleksji, zachwycić, a w przyszłości obudzić żywy odzew u odbiorcy. To, czy sztuka będzie wytrwale stać na straży uniwersalnych wartości, bawić i dostarczać lekkostrawnej rozrywki, czy też zaciągnie się do służby ideologii, zależy przede wszystkim od artysty i jego osobistych wyborów. I rację ma Nietzsche, pisząc: „Jedynie najszlachetniejsze jest całkowicie twarde”. Dlatego należy zawsze „Wdawać się jedynie w sytuacje, w których nie można mieć pozornej cnoty, w których raczej, jak linoskoczek, albo człowiek spada, albo stoi – albo uchodzi…” O tym powinien pamiętać każdy twórca, dręczony wątpliwościami, który marzy o dostaniu się na najwyższy szczyt sławy i pozostaniu w żywej pamięci przyszłych pokoleń. Innej, łatwiejszej drogi nie ma. Autor Krawca stara się nią podążać, bo – jak mówi ustami swojego bohatera – warto „zostać twórcą samego siebie” i żyć prawdziwym życiem, „warto przynajmniej spróbować”, ryzykując przy tym, że „W najgorszym razie, wyjdzie brak ducha, talentu, nieznajomość rzemiosła (...), czyli i tak rzeczy w sztuce wszechobecne”. Życie mamy jedno i tylko od nas zależy, jak je przeżyjemy – idąc z podniesionym czołem, gardząc przelotną sławą, czy na klęczkach, żebrząc o zaszczyty. Jedynie taka niewzruszona i heroiczna postawa pozwala z ufnością spojrzeć w przyszłość i z nadzieją powtórzyć za Słowackim: „Przyszłość moja! I moje będzie za grobem zwycięstwo!” Tekst ukazał się w numerze 6/2012 miesięcznika „Twórczość”.
52
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
ESEJ Marek Trojanowski JACEK DEHNEL – TYTAN Z PLASTIKU Był rok 1980. Naród, który na ustach czuł jeszcze metaliczny posmak papieskiego pierścienia szykował się do odnowy duchowej i do odnowy tej ziemi – polskiej ziemi. Czujne oko władzy dostrzegło ów zamiar i władza także postanowiła się przygotować na odebranie kolejnego porodu idei w historii. Zmobilizowano ZOMO, wojsko i MO. Rozdano dodatkowe komplety uzbrojenia. Na resortowych wtryskarkach wyprodukowano odpowiedni zapas gumowych pałek. A generał w zaciszu swego gabinetu pisał przemówienie do narodu. Na słowa: „Obywatelki i obywatele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej! Zwracam się dziś do Was jako żołnierz…” naród będzie musiał poczekać jeszcze rok. Ale rok 1980 obfitował także w wydarzenia niezwykłe, przy których wyczyny solidarnościowców tęskniących za ciepłymi posadkami w zarządach związków zawodowych blakną. Otóż w tym roku urodził się słynny bramkarz Artur Boruc, który pełnię swego talentu ujawni w 2009 r., w eliminacyjnym meczu z Irlandią Północną. Dwa miesiące później tego samego roku przyszła na świat Anna Mucha. Kto nie zna Anny Muchy – kobiety, która słynie z tego, że w tydzień czasu jest w stanie zgubić 14 kilogramów tłuszczu z okolic brzucha i bioderek? A jej mimikę – w szczególności sposób mrugania prawym okiem, który przeszedł do kanonu warsztatu aktorskiego. Podobno sztuki puszczania oczka na tzw. „Muchę” uczą w rosyjskiej szkole baletu, pekińskiej operze oraz w Hollywood. Sześć dni po tym jak odtwórczyni roli Madzi w serialu „M jak Miłość” ujrzała pierwszy promień sztucznego oświetlenia na sali porodowej, pani Dehnel powiła synka, różowego bobaska, któremu dano na imię Jacek. Jacek Dehnel urodził się 1 maja 1980 r. Oprócz tego, że był to dzień wolny od pracy, to także był to dzień szczególny, skoro niespełna tydzień po narodzinach literata biskupi zebrani na Konferencji Episkopatu Polski ostrzegli przed „niepokojącymi zjawiskami negatywnymi w życiu społecznym, kulturalnym, gospodarczym, i politycznym”. Jakie to zjawiska mieli na myśli włodarze kościoła rzymskokatolickiego w Polsce? Dziś możemy się domyślić i podziwiać zdolności profetyczne episkopatu wspieranego mocami pozaziemskimi. Jacek Dehnel, jak można przeczytać w licznych biogramach jest: polskim gejem, poetą, tłumaczem, prozaikiem i malarzem. Interesuje się rysunkiem. W wolnej chwili zasiądzie u boku pana dyrektora Zachęty, to wystąpi w TVP (nie mylić z TVN Turbo). „Jego wiersze były tłumaczone m.in. na baskijski, francuski, gaelic, łotewski, słowacki, słoweński”. Sam zaś zabłysnął jako Laureat Nagrody Kościelskich (2005) i Paszportu Polityki (2006). Jest też znany z tego, że niektórych nagród jak Angelus (2007) i Nike (2009) nie dostał, chociaż było blisko. Sam o sobie mówi: żelu nie używam, we fraku chodzę wyłącznie do opery (i z pewnością nie noszę do niego melonika), zwrotu „kurwa mać” nie stosuję. [Jacek Dehnel 2007-06-03 13:16:35] *
O poecie Jacku Dehnelu świat usłyszał od innego poety – Czesława Miłosza. Ów utytułowany przyjaciel Iwaszkiewicza natychmiast dostrzegł potencjał w dorastającym młodzieńcu. Przeczytawszy (albo i nie) Żywoty równoległe (wyd. 2004) napisał: Pojawienie się nowego i niewątpliwie prawdziwego poety jest zawsze rzeczą radosną (…). Poetyka jego wierszy jest mi bliska i nie ukrywam, że ona to skłoniła mnie do tego pochlebnego sądu.
Niestety, nie dane było mu się zbliżyć oraz zaznać pełni smaku poetyki „nowego i niewątpliwie prawdziwego poety”, bowiem tuż po lekturze debiutu młodzieńca Czesław
53
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
Miłosz umarł. Jedni mówią, że ze starości. Inni milczą. Namaszczonemu Krzyżmem Czesława, młodemu poecie z dnia na dzień zrobiło się jakby lżej, jakby łatwiej. Ale nie wszyscy jednak podzielali wiarę Miłosza w potencjał drzemiący w Jacku Dehnelu. Oprócz przebrzydłych zawistników łasych na trofea, które przypadły w udziale utalentowanemu młodzieńcowi, uwagi krytyczne zgłosił też wybitny znawca literatury polskiej i światowej, ekspert w dziedzinie poezji i kosmicznych znaków von Daenikena, krytyk, prozaik i poeta – Jakub Winiarski. W recenzji Żywotów równoległych Winiarski napisał: Cóż, mnie, człowieka innej epoki zdecydowanie mniej przekonały utwory Jacka Dehnela i skromniejszy jest mój zachwyt, a w istocie: zachwytu we mnie generalnie brak. Mnie wiersze Dehnela kojarzą się ze stylistycznymi wprawkami, zręczne to i bez błędów, ale – paradoks taki dostrzegam – wierszem jest tu nie każdy wiersz. Nie przekonuje mnie sprytny zabieg antydatowania utworów, mający uwiarygodnić ich językowy anachronizm i stylizację, nie bawią mnie koncepty quasi-klasycystyczne w dedykacjach („Niegdyś niesłusznie dedykowane pannie…”) i tylko dandysowska aura tej liryki wydaje mi się poruszająca, bo śmieszna.
Jacek nie zraził się słowami krytyki. Nie miał zresztą ku temu powodów, gdyż błogosławieństwo Czesława Miłosza otworzyło mu drzwi salonów literackich. Rok po debiucie młodzieniec odbierze nagrodę Kościelskich. Później Paszport Polityki za rok 2006 w kategorii „literatura”. Do szczęścia brakuje jeszcze Nike, Angelusa i oczywiście Nobla. Zastanawiające jednak jest to, co się stało z wybitnym krytykiem – Jakubem Winiarskim. Otóż wystarczyło kilka miesięcy, by krytyk zrozumiał krytykowanego poetę – uświadomił sobie, w którym momencie popełnił błąd. W recenzji kolejnego tomiku Dehnela: Wyprawy na południe (wyd. 2005) Winiarski napisał: …już Dehnela lepiej rozumiem, już mnie nie rozbawia tak bardzo jego emploi, uważam, że emploi nieważne, bo Dehnel ma talent bardzo duży i że ciekawsza jest jego wersja klasycyzmu od wielu, jakie pojawiły się na polskiej scenie poetyckiej w ciągu ostatnich przynajmniej dziesięciu lat. Ale taka samokrytyka nie zadowoliła Winiarskiego. Obcując z dziełami Jacka Dehnela długo, często i namiętnie w 2006 r. Jakub w recenzji zbioru pt. Wiersze 1999-2004 (wyd. 2006) wyznał: Poezja Jacka Dehnela – a przynajmniej wiersze do tej pory przez niego napisane – najmocniej chyba stawia pytanie o czas. Ale nie w sensie jego łatwego do zaobserwowania „przemijania”, lecz w jego tajemnym stosunku do kultury i sztuki, której najdoskonalsze wytwory przejawiają się jak gdyby w przestrzeni, gdzie władza czasu nie sięga, lub sięga słabiej, ze znacznie stępionym ostrzem. Zdaniami tym – poza wszystkimi dalszymi ich implikacjami – chciałbym dziś zasygnalizować zmianę swojego nastawienia do poezji Dehnela, z którą pierwsze moje zetknięcie, jak dziś to widzę, nie było bardzo fortunne.
W niespełna dwa lata „stylistyczne wprawki” zmieniły się w dzieła filozoficzne, w których mędrzec rozstrzyga istotę sekundy, minuty i godziny zadając pytania o sens czasu i przemijania. Dokonał się cud pierwszy – Nawrócenie Krytyka. Cudem drugim była przemiana dandysa w filozofa. Jacek Dehnel bardzo dobrze odnalazł się w tej roli. Jako filozof – miłośnik mądrości wszelkiej – zna się na wszystkim, wszystko umie i w ogóle jest taką intelektualną złotą rączką. I tak:
54
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
Jacka stosunek do polityki Jest rok 2006. Władzę w Polsce przejęli bracia Kaczyńscy. Roman Giertych jako minister edukacji zarządza na poziomie szkół podstawowych, w gimnazjach i w szkołach średnich obowiązkową uniformizację. Przy okazji – w trosce o dobro duchowe narodu – zabrał się za „oczyszczanie” kanonu lektur z elementów antypolskich. Wylatuje m.in. Gombrowicz. Jacek Dehnel nie pozostał obojętny na takie niszczenie dziedzictwa kulturowego. Pogrążył się w filozoficznej zadumie, przemyślał wszystko raz, przemyślał drugi raz. Następnie zebrał się w sobie i jednym tchem wyrzucił ze swojego filozoficznego wnętrza następującą myśl: …to, co robi polski minister edukacji jest, moim zdaniem, żenujące. Minister Łybacka była żenująca, minister Wiatr był żenujący. Ale Giertych i Orzechowski to już spełnienie najgorszego koszmaru, to nieuctwo jakiego nawet Ochab chyba nie reprezentował. [Jacek Dehnel 2007-06-03 14:31:51]
Prawda, że to głęboka myśl? A wszystkim, którzy zgłosiliby pretensje do takiej oceny relacji kultura – kolejni ministrowie rządów zaczynając od roku 2004, Dehnel odpowiada: …ja, jako obywatel kraju, który opłaca tych patafianów, mam święte prawo krytykować ich, kiedy w sposób oczywisty kompromitują siebie i Polskę, udowadniając zupełny brak kompetencji. [Jacek Dehnel 2007-06-04 20:36:59]
Tworząc podwaliny nowej koncepcji myśli politycznej, w której kluczową rolę odgrywać będzie kategoria: „żenujące”, „żenująca” i „żenujący” oraz pojecie „najgorszego koszmaru” i „patafiana” Jacek Dehnel objawił się jako doskonały teoretyk polityki dorównujący Clausewitzowi, co zapewne nie zostanie przeoczone przez biografów. Traduttore traditore Unikalny talent Dehnela ujawnia się szczególnie w jego roli jako tłumacza. I tak, w lipcu 2009 r. na portalu nieszuflada.pl publikuje tekst Carla Sandburga pt. „A Coin, Bronzes”. Translatorski kunszt Jacka Dehnela objawia się nie tylko w dziele, ale i w polemice z argumentami krytycznych czytelników. Oto dowód. Pierwsze wersy oryginału Dehnel przetłumaczył następująco: Wasze zachodnie głowy tutaj, odlane w metalu, Dwaj, którzy razem się zacierają, Wspólnicy we mgle. [Jacek Dehnel 2009-03-16 00:43:08]
Jedna z krytycznych czytelniczek zwróciła uwagę na osobliwość wspólników zacierających się we mgle. Przeczytawszy oryginał (Your western heads here cast on money, / You are the two that fade away together / Partners in the mist), poszperawszy trochę w głowie, trochę w słownikach Ewa Poniecka – bo o niej mowa – zwróciła utalentowanemu tłumaczowi uwagę, że: Pan chyba nie rozumie wiersza „Moneta”, nie można tłumaczyć tak mechanicznie jak Pan to robi, lecz należy poznać kontekst i sens słów. Tłumaczy Pan początek: Wasze zachodnie głowy tutaj, odlane w metalu,
55
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
Dwaj, którzy razem się zacierają, Wspólnicy we mgle. toż to brednia buffo i jakaś nieudolna kalka! Po pierwsze monety się bije (tutaj cast) a nie odlewa, odlewa się dzwony, czy armaty lub pomniki, monety się bije. I jest to w języku polskim związek frazeologiczny „bić monetę”, który też doskonale oddaje proces technologiczny, polecam na Żelaznej przed Mennicą Polską obejrzeć wystawioną prasę… do bicia, nie do odlewania. a dalej w tłumaczeniu zagubiony jest Pan jak dziecko we mgle: Dwaj, którzy razem się zacierają, Wspólnicy we mgle. czy Pan w ogóle orientuje się o czym mówi wiersz w oryginale, do czego się odwołuje??? Można pomyśleć, że pisze Pan, ni w pięć ni w dziewięć, o jakichś bimbrownikach pędzących samogon na zacierze gdzieś w leśnej mgle koło Limanowej… Panie Jacku, bardzo lubię Pańską prozę, ale do poezji to Pan głowy nie ma i poza powielaniem schematycznych form jak pantum, pokazuje Pan, nie po raz pierwszy, że poezji Pan nie czuje. [Ewa Poniecka 2009-03-16 14:02:00]
Nasz bohater nie zdał się zbić z pantałyku. Nie takie zarzuty odparł, nie takie uwagi przeżył. Z wrodzoną sobie finezją i taktem odpowiedział: Fajnie, że Pani mnie posyła do mennicy (mam niedaleko), ale wystarczy do słownika – gdyby Sandburg chciał napisać „minted”, to by tak napisał. Nasze bicie” monety to właśnie „to mint”. ‘Cast” to „odlewać” właśnie. Proszę nie poprawiać autora, autor wiedział, co pisał. [Jacek Dehnel 2009-03-16 21:32:06]
Ewa Poniecka to nie Jakub Winiarski. Zresztą kobiety są złym materiałem na dobrych konwertytów. Pokazując, że w jej żyłach zamiast delikatnej, wycackanej krwi menstruacyjnej płynie stężony kwas siarkowy odpisała: Kompromituje się Pan :) Pan nie zna angielskiego, już któryś kolejny raz pisze Pan „Good-by” to „Żegnajcie”. GOOD BYE – Panie Dehnel, or welcome to the dictionary. A „where” (gdzie) myli się Panu z „when” (kiedy) „My, którzy nadchodzimy, kiedy was już nie ma,” (…) twierdzi Pan ze „cast” to odlewać, nie rozumie Pan postawowych zwrotów, skąd Pan wziął prerie w liczbie mnogiej? I nade wszystko arcynieudolne „Dwaj którzy się razem zacierają” pomijam błędy z kolejnych wierszy, poziom żenujący:(obawiam się że byłby Pan bez szans na rozszerzonej maturze z angielskiego. Bez satysfakcji stwierdzam po tym, co Pan tutaj opublikował, że się Pan ośmiesza porywając się na tłumaczenia poezji amerykańskiej. Panie Jacku, wygląda na to, że nie zna Pan ani języka ani kultury amerykańskiej. Nie uważam się za znawczynię, chociaż będąc tam 4 razy, przejechałam ją wzdłuż i wszerz, Pan jednak jest – Pan wybaczy – ignorantem idącym w zaparte, jak młokos. ps. Wracając do „cast”, może Pan sobie „odlewać” nawet „w metalu”, ale będą Pana polewać. Może zacznie Pan uczyć Amerykanów angielskiego i wytłumaczy im to słówko. Ten prosty wiersz Pana przerasta, od początku do końca Pan bredzi i nawet do głowy Panu nie przychodzi, że słowo „cast” dotyczy wizerunku „western heads” który może być przedstawiony (cast!) na banknocie lub monecie, jak głowy prezydentów, Statua Wolności, Indianin czy inne. Pan odlewa z metalu monety magicznym słówkiem „cast” w dehnelowym rozumieniu. Pozostaje tylko powiedzieć Panu w dehnelowym angielskim „good-by”, czyli Dehnylu żygnaj;). [Ewa Poniecka 2009-03-17 00:14:42]
Jacek, mianowany 2006 r. przez Winiarskiego na filozofa, ma tę rzadką przypadłość, że 56
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
nie myli się nigdy (z akcentem na „nigdy”). Wybadawszy po tonie wypowiedzi, że Ewa Poniecka nie da się łatwo przekonać do jego wersji angielszczyzny, że jest ona tego rodzaju kobietą, której definicje zapisano w słowniku pod literką W jak Walkiria, postanowił użyć argumentu terminalnego, który ostatecznie przechyliłby szalę zwycięstwa w tej jakże zaciętej polemice na jego stronę. Stawka jest niebagatelna. Nie chodzi tu o „odlewanie” czy „bicie” monet, nie chodzi tu też o poezję, literaturę i jakość przekładów literackich, ale o prestiż. Jeżeli chodzi o kwestie prestiżu i honoru Jacek Dehnel działa szybko i bezkompromisowo – niczym legendarna brzytwa Okchama (sic!). Odpisał: P. Poniecka: Jasne, że nie znam angielskiego. Dlatego właśnie kończyłem klasę dwujęzyczną z wykładowym angielskim, pisałem z angielskiego maturę, a magisterium – z translatoryki na przykładzie Larkina. [Jacek Dehnel 2009-03-16 23:52:32]
I wszystko jasne. Inny rodzaj uzdolnień translacyjnych Jacek objawił przy okazji pracy nad przekładem wierszy łotewskiego poety Karlisa Verdinsa (Karlis Verdins, Niosłem ci kanapeczkę, wyd. 2009). O tym, że Jacek jest dobry z angielskiego, bo zdawał z tego języka maturę o tym wiemy z jego rozmowy z Ewą Poniecką. Ale czy Jacek Dehnel miał ocenę celującą z łotewskiego? Podobne pytania nurtowały innych miłośników poezji: Tłumaczył Pan z łotewskiego? To jestem pod wrażeniem, bo ja wiem tylko, że „nams” to dom, „iela” to ulica, „kalns” to wzgórze, „parstavnieciba” to przedstawicielstwo, a „filiale” to filia, oddział. Wiem, bo dwa lata tem zakładałem w Rydze przedstawicielstwo spółki, w której pracuję, a rok temu musiałem je przekształcać w oddział:-) [ Maciek Froński 2009-06-07 22:48:07]
Jacek Dehnel odpowiedział: Nie znam łotewskiego. [Jacek Dehnel 2009-06-07 23:51:46]
Zatem jak powstało polskie tłumaczenie wierszy łotewskiego poety Verdinsa? Przetłumaczyć instrukcję obsługi pralki można przy użyciu słownika. Do tego nie trzeba specjalnej wiedzy filologicznej. Ale tłumaczenie poezji to inna sprawa. Czyżby kolejny cud? Wszystkich zainteresowanych tłumacz Dehnel odsyła do „Od tłumacza”, w którym wszystko wyjaśnia. Ale jak to w życiu bywa znaleźli się tacy – nazwijmy ich „konserwatystami” – którym rewolucyjna metodologia przekładu się nie spodobała. Pierwszym był Andrzej Tchórzewski – poeta i tłumacz, który występując pod pseudonimem „lusia gremplarka” napisał: …byli już tacy, którzy tłumaczyli z gruzińskiego nie znając nawet liter gruzińskiego alfabetu lub z nieistniejących języków takich jak mołdawski (rumuński używany w Mołdawii) czy tadżycki (perski z Tadżykistanu). Tłumaczenie z „rybek” (przekładów filologicznych) kojarzy się z socrealizmem i ociera o hochsztaplerkę. Zapewne „lansowanie” (głównie siebie), bo żeby coś zasadnie promować z jakiejś literatury trzeba znać tę literaturę i wiedzieć, co wybrany przez nas autor znaczy w tej literaturze. W przeciwnym razie jest to zwyczajna dezinformacja. W przypadku współpracy z „nejtiwem” są jeszcze problemy psycholingwistyczne i pytanie o zakres kompetencji językowych „współpracownika” (kłania się „późny” Chomsky). Naturalnie, końcowy rezultat może być zupełnie znośny, zwłaszcza dla osób wierzących w cuda. Weryfikowalność takich przekładów jest bliska zeru. Sprawę ratuje cmokierstwo lub snobizm. [lusia gremplarka 2009-06-08 22:42:39]
Inny tłumacz i poeta – Roman Kaźmierski – podzielił pogląd Tchórzewskiego:
57
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
Nie akceptuję tzw. rybek, jako sposobu na tłumaczenie z innego języka. Po ponad 25 latach pobytu i znajomości języka szwedzkiego w jego wszelkich wariantach (co było nieodzowne w moim zawodzie), mam coraz więcej wątpliwości, niepewności itp. niż w początkowych latach życia tutaj. (…) Przez szacunek dla Autorów obcojęzycznych, przez szacunek dla ich języka, przez pokorę wobec nieprzetłumaczalności poezji w ogóle – znając i język i literaturę szwedzką, przekładam bardzo rzadko, z wielkimi oporami i poczuciem niepowodzenia. Życzę, oczywiście, powodzenia temu tomowi łotewskich wierszy. Pozdrawiam – Roman Kaźmierski [Roman Kaźmierski/nrml 2009-08-06 21:58:55]
99,99% populacji tego świata przyznałoby rację Kaźmierskiemu i Tchórzewskiemu. Zresztą chłopaki wiedzą, o czym piszą. Pierwszy od lat przekłada z języka szwedzkiego, drugi tłumaczy poezję anglosaską, francuską, gruzińską i hiszpańską. Ale pozostała jedna setna populacji uważa owo przekonanie, że: „tłumaczy się teksty z języka, który się zna” w epoce komputerowych programów tłumaczących, słowników elektronicznych, translatorów google’a jest zwykłym anachronizmem. Trzeba przecież iść z duchem czasu! Wydaje się, że i Jacek Dehnel należy także i do tej mniejszości. Przypuszczenie owo potwierdza jego odpowiedź starszemu koledze: Pański argument sugerował nie wprost, że należy mieć za sobą ćwierć wieku obcowania z językiem, żeby przekładać – oczywiście muszę się zgodzić z tym, że wieloletnie obcowanie z językiem wielce pomaga tłumaczowi. I biję się w piersi, że nie obcowałem przez ćwierć wieku z łotewskim, ale podałem usprawiedliwienie: nie jestem w wieku emerytalnym, ba, nie mam nawet 40-tki i – z uwagi na to, że nie urodziłem się Łotyszem – nie miałem okazji obcować z łotewskim przez tyle lat. Ale równocześnie można podać szereg przykładów na słynne tłumaczenia, które zrobili poeci nie znający języka oryginału, lub znający ten język krótko i pobieżnie. [ Jacek Dehnel 2009-08-08 11:50:32]
Teoria przekładu tekstu literackiego Jacka Dehnela to nauka w sobie. Wszystkich zainteresowanych tą rewolucyjną metodologią zachęcam do lektury „Od tłumacza” w Karlis Verdins, Niosłem ci kanapeczkę. Książeczkę można kupić na Allegro od SuperSprzedawcy o nicku KoliberGdansk za jedyne 19,99 zł. Niecałe dwie dychy za dzieło rewolucyjne? To prawdziwa okazja. Oprócz tłumaczeń z (dosłownie) obcych Jackowi Dehnelowi języków, nasz bohater robi karierę w TVP. Telewizja Polska Od września 2006 do czerwca 2009 Jacek występował jako jeden z prowadzących w programie kulturalno-rozrywkowym Łossskot. Nie mówił zbyt wiele, ale był i to się liczy. O programie i swojej w nim roli Dehnel pisze: Program „Łossskot” jest programem, w którym o sztuce wypowiada się trzech dyletantów –użytkowników (i zarazem twórców) kultury, a nie ekspertów. Taka jest formuła tego programu. [Jacek Dehnel 2007-06-04 20:36:59]
Telewizja publiczna realizowała misję i program ten początkowo emitowany był o przyzwoitej porze. Nie trzeba było polewać się zimną wodą, by doczekać. Trójka prowadzących: muzyk Tymon Tymański, dziennikarz Maciej Chmiel i poeta Jacek Dehnel odwalali kawał dobrej, kulturalnej roboty. Poprawka. Dobrą robotę odwalał Tymon Tymański, który sposobem ekspresji oraz artystyczną energią przytłoczył kolegów. Doszło do tego, że Jackowi pozostało się tylko uśmiechać przed kamerą. Ludzie to zauważyli. Niektórym zrobiło się przykro. Inni zaś odnieśli wrażenie, że ekscentrycznie ubrany młodzieniec, z czarną
58
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
laseczką w dłoni jest elementem wystroju wnętrza studia nagrań. Pojawiły się więc głosy: „Jacku! Dlaczego? Powiedz, dlaczego to robisz?!” A ten, nigdy obojętny na głosy swoich fanów, odpowiedział: …pracuję tam dla pieniędzy, bo np. do komfortu pracy potrzebuję własnego mieszkania bez współlokatorów (choćby najmilszych) i martwienia się, czy znajdę kogoś do wolnego pokoju od września, potrzebuję książek, płyt i od czasu do czasu wyjazdu w jakieś miłe miejsce. A dzięki Łossskotowi mam to dzięki stosunkowo interesującej (rozmowy o kulturze) pracy na względnie rozsądnych warunkach. [Jacek Dehnel 2008-10-03 17:28:4]
Zaś wszystkim tym, którym się nie podoba jego telewizyjne wcielenie radzi: Jeżeli jakość Łossskotu jest dla Pana za nisko, to przecież nikt Pana nie zmusza do oglądania tego programu. Ja nie oglądam, ba, nawet telewizora nie mam – i żyję. [ Jacek Dehnel 2008-10-11 23:55:38]
Czy to nie dziwi, że współtwórca programu nie ogląda swojego dzieła? Wkrótce, kiedy okazało się, że oglądalność Łossskotu porównywalna jest do oglądalności reklamy pianki do golenia emitowanej o wpół do szóstej rano, pojawiły się plotki o tym, że ów program kulturalno-rozrywkowy może zniknąć z anteny. Czy Jacek się zmartwił? Nie chodzi o pieniądze, ale o kulturę, która bez Łossskotu byłaby przecież uboższa. Jaka była jego reakcja, kiedy w lipcu 2009 r., w Gazecie Wyborczej ukazał się tekst pod tytułem: „Program kulturalny w TVP nie potrzebny”? Dehnel odpowiada: …wieści o likwidacji „Łossskotu” chodzą od dwóch lat mniej więcej :) A ja na szczęście przynajmniej od roku jestem w komfortowej sytuacji „będzie, to będzie, nie będzie, to nie będzie”. Oba rozwiązania mnie satysfakcjonują, co jest bardzo wygodne. [Jacek Dehnel 2009-08-02 08:56:36]
Kolejnym pracodawcom Jacka Dehnela życzymy tak utalentowanego pracownika, który nade wszystko ceni sobie „komfortowe sytuacje”. Jego podejście „będzie, to będzie, nie będzie, to nie będzie” nie jest może tak rewolucyjne jak tłumaczenie poezji z dosłownie obcych języków, ale jakże modne i popularne. Na zakończenie Za sto lat każdy historyk literatury, który podejmie się próby analizy fenomenu Jacka Dehnela, będzie musiał odpowiedzieć na pytanie: „czy on był zawsze taki?”. Otóż, co może wydać się niebywałe (chociaż kategoria „niebywałe” nie ma jeżeli chodzi o Jacka Dehnela zastosowania), już dziś z łatwością można znaleźć odpowiedź. Otóż: on zawsze taki był. Był najlepszy w przedszkolu, podstawówce, liceum i na studiach. Hola, hola! – ktoś mógłby przerwać opowieść i zadać pytanie: „A gdzie matura?” Tym ciekawskim odpowiada jak zwykle nasz filozof, poeta, prozaik, tłumacz, malarz: Maturę z rozszerzonego angielskiego, dziękuję, zdałem w 1999 roku na 6. [Jacek Dehnel 2009-03-16 23:52:32]
Później były studia. Studencka asceza, życie wolne od imprez, z dala od studentek, które w okolicy 2.–3. roku zrobią wszystko, by złapać męża, opłaciło się:
59
Krytyka Literacka 12 (62) 2014
Nie musiałem płacić za warunki i powtarzanie, bo zdałem wszystkie egzaminy. [ Jacek Dehnel 2008-12-08 23:09:34]
W pocie czoła, rezygnując z przyjemności tego świata, żyjąc życiem pełnym wyrzeczeń nasz bohater otarł się o absolut. I nie chodzi tu o gatunek wódki, ale o szczególny rodzaj wiedzy, która stała się wyczuciem a wyczucie wiedzą w dodatku w skórkowej oprawie z nadrukiem PWN. Jacek Dehnel objawia światu swoją najgłębszą tajemnicę: Tak się składa, że moje wyczucie i moja wiedza są zgodne ze słownikiem. [Jacek Dehnel 2008-11-13 16:43:08]
I cóż, na zakończenie chciałoby się dodać: „Zatem na kolana chamy!” *(Wszystkie cytaty – wypowiedzi Jacka Dehnela i innych bohaterów felietonu pochodzą z portalu nieszuflada).
DLA AUTORÓW Kończymy z praktyką poprawiania tekstów i zastanawiania się, o co właściwie autorowi chodzi, i po co w ogóle pisze. Podnosimy poprzeczkę. Nadsyłane teksty powinny być poprawne pod względem językowym oraz sformatowane zgodnie z obowiązującymi zasadami. Prosimy również o stosowanie polskich znaków diakrytycznych i właściwych znaków typograficznych. Teksty niepoprawne i nieudolne będą odrzucane. „Krytyka Literacka” zastrzega sobie prawo do redakcji, adiustacji i korekty wybranych tekstów.
60
Michelangelo Merisi da Caravaggio Narodziny Pańskie (ze św. Franciszkiem i św. Wawrzyńcem/Laurentym) olej na płótnie, 1609? W 1969 r. obraz skradziony z kaplicy św. Wawrzyńca w Palermo, Sycylia