ISSN 2084-1124 Nr 1•2018
KRYTYKA LITERACKA LITERATURA • SZTUKA • FILOZOFIA
W NUMERZE: Witalij Dmitrijew • Arkadiusz Frania • Edward Harentz Andrzej Jaroszyński • Magdalena Lara • Jerzy Lengauer Christian Medard Manteuffel • Marta Pietraszek • Jekatierina Poljanskaja Bruno Schulz • Tatiana Siemionowa • Tomasz Marek Sobieraj
__________________________________________________________________________________ Krytyka Literacka Rok X ISSN 2084-1124 Nr 1 (17•78) 2018
REDAKCJA Tomasz Marek Sobieraj (red. nacz.), Witold Egerth, Janusz Najder, Wioletta Sobieraj ADRES ul. Szkutnicza 1, 93-469 Łódź E-POCZTA editionssurner@gmail.com WYDAWCA Editions Sur Ner * Archiwum i Biblioteka Krytyki Literackiej http://chomikuj.pl/KrytykaLiteracka Czytelnia Krytyki Literackiej online http://issuu.com/krytykaliteracka Strona internetowa http://www.krytykaliteracka.blogspot.com Wydania elektroniczne Krytyki Literackiej są bezpłatne; cena egzemplarza papierowego wynosi 10 zł. Pismo można otrzymać dokonując wpłaty na konto dowolnego hospicjum i wysyłając potwierdzenie na adres e-poczty redakcji.
29 Christian Medard Manteuffel ELSE LASKER-SCHÜLER – POETKA MIŁOŚCI NIEMIECKIEGO EKSPRESJONIZMU 38 KSIĄŻKI: MATEUSZ SKRZYŃSKI PIĘŚĆ, SKOWYT ORAZ GŁODUJĄCE PSY 39 Tomasz Marek Sobieraj OGÓLNA TEORIA JESIENI (fragmenty powieści) 44 Witold Egerth, Tomasz Marek Sobieraj OGÓLNA TEORIA JESIENI Rozmowa o książce i nie tylko 47 Bruno Schulz LIST DO JULIANA TUWIMA 48 XI FESTIWAL FILMÓW POLSKICH „WISŁA”
*
* 1 str. okładki: Giovanni Jacopo Caraglio, Herakles pokonujący boga rzek Acheolusa, miedzioryt, ok. 1526 – 1527 r., The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork SPIS TREŚCI 1 Magdalena Lara DLACZEGO DYKTANDA SĄ TAKIE SKUTECZNE? Dyktando jako narzędzie konstruowania tożsamości narodowej na tle praktyk szkolnych 6 Marta Pietraszek BOHATER TRAGICZNY 13 Andrzej Jaroszyński NEAL ASCHERSON The Death of the Fronsac 16 Arkadiusz Frania JELEŃ, CZYLI O POJEMNOŚCI ESEJU 19 Edward Harentz WIERSZE 21 Jerzy Lengauer EMILIA WALCZAK Po drodze z Tadeuszem Nowakowskim. Spacerownik 24 Jekatierina Poljanskaja ODPRYSKI TĘCZY. WSPÓŁCZESNA POEZJA ROSYJSKA (VII) 24 Tatiana Siemionowa WIERSZE 26 Witalij Dmitrijew WIERSZE
S Ł O W O
N A
W I O S N Ę
(...) laik bowiem od krytyka nie różni się u nas niczym, poza tym tylko, że krytyk pisze krytyki, od czego laik się wstrzymuje, i ma rację. (...) chodzi właśnie o to, aby krytyką zajęli się ludzie mądrzy, a nie jełopy. Tylko nasz krytyk korzysta z praw wyjątkowych. Niedouczone to przeważnie, ledwie opierzone, nie wychowane towarzystwo, rzadko z natury inteligentne, a pcha się na pierwsze miejsce i głos zabiera z powagą niesłychaną. Brak środków jest mu podporą, bo niejasność myśli sprawia, że dużo mówić może tam, gdzie ktoś mający sprecyzowane pojęcia załatwi kwestię w dwóch słowach. Często zdarza się u nas, że fałszywa skromność kryje za sobą otchłań pychy, która uniemożliwia wszelki postęp. Przyczyną wszystkich nieszczęść u nas, nie tylko w sferze literatury, jest intelektualny niedorozwój (...). Zjawisko to występuje jako niedorozwój naszych jednostek wybitnych i jako niski współczynnik średni inteligencji całego społeczeństwa. (...) To wszystko razem stwarza tę zabójczą atmosferę naszej literatury, ten mdły zapaszek zagwazdranego podwórka małego domku prowincjonalnego miasteczka. Stanisław Ignacy Witkiewicz Bez kompromisu
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Magdalena Lara DLACZEGO DYKTANDA SĄ TAKIE SKUTECZNE? Dyktando jako narzędzie konstruowania tożsamości narodowej na tle praktyk szkolnych
J
ęzyk jest uznany jako jeden z najważniejszych nośników tożsamości narodowej oraz element ją podtrzymujący. Powszechnie postrzega się go jako system, który odegrał szczególnie ważną rolę w przypadku kształtowania się państw i budowania tożsamości narodowych. W latach 80. Benedict Anderson sformułował pojęcie „wspólnoty wyobrażonej” czyli narodu1. Jak podkreśla badacz powstanie takiej wspólnoty dokonuje się poprzez kodyfikację języków ojczystych, która nastąpiła wraz z upowszechnieniem prasy drukarskiej. Chodzi tu o kapitalistyczne drukarstwo – nastawione na ekonomię produkcji, sprzedaż i zysk. W Europie przed rozwinięciem się środowiska czytelniczego, podobnie jak w pozostałych częściach świata, istniało ogromne zróżnicowanie między językami mówionymi. Przemysł poligraficzny, dążący przede wszystkim do stworzenia sobie znaczącego rynku, starał się łączyć różnorodne dialekty w ujednolicone systemy językowe bądź podporządkować je innej, istniejącej, „faworyzowanej” strukturze. Szczególną rolę w budowaniu poczucia wspólnoty odegrały szkoły powszechne. Za ich pomocą znormalizowany język narodowy trafiał do szerokiego ogółu społecznego, pozwalając na kształtowanie się „wspólnoty wyobrażonej”, bez względu na warstwę, z której jednostka pochodziła. Bez wątpienia szkoła, jako organ państwowy, stanowi jedną z najważniejszych instytucji rozpowszechniania języka narodowego. Szczególne miejsce zajmuje tu szkoła podstawowa. Jej zadaniem jest wprowadzanie ucznia w świat piśmienności, bez znajomości którego nie miałby szans na realne uczestnictwo w życiu nowoczesnego społeczeństwa. Nie chodzi jednak o przekazanie wyłącznie czysto utylitarnych umiejętności. Placówka szkolna realizuje również ważne cele wychowawcze. Ucząc nie tylko jak i co pisać, ale też po co i w jaki sposób. Przedstawia dziecku szereg wartości, zasad moralnych oraz norm funkcjonowania w strukturze rodzinnej, społecznej i państwowej. Nauka języka narodowego, w przypadku Polski – języka polskiego, bezpośrednio służy wzmacnianiu rodzimych więzi, a więc budowaniu określonej tożsamości i postaw patriotycznych. Postaram się przedstawić jedną z wyjątkowych metod wytwarzania i podtrzymywania tożsamości narodowej – dyktando. Ze względu na połączenie zrytualizowanej, słuchowo-wizualnej formy z sensem zapisywanych treści może być skutecznie wykorzystywana w celach propagowania właściwych postaw patriotycznych. Efektywność tej techniki dostrzegli organizatorzy „Małopolskiego Dyktanda Niepodległościowego. Po polsku o historii”2. Organizowana rokrocznie od czterech lat akcja ma charakter konkursu dla uczniów szkół podstawowych, gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych a jej przygotowaniem zajmuje się Stowarzyszenie Polonistów i Fundacja „Zawsze warto”. Twórcy projektu wykazali się niezwykłą intuicją łącząc elementy nauczania przedmiotu języka polskiego z lekcjami historii. Całości nadali wymiar etyczny – podlega mu zarówno forma jak i treść konkursowych tekstów. Fakt, że taki konkurs powstał i cieszy się coraz większą liczba uczestników utwierdza mnie w przekonaniu, że dyktanda stanowią niezwykle skuteczne narzędzie tożsamościotwórcze. Poniżej przedstawię praktyki, na których bazuje tradycyjne dyktando i którym zawdzięcza ten potencjał. Szkoła Za Michaelem Foucaultem warto spojrzeć na szkoły jak na złożone instytucje dyscyplinarne, które na różnych płaszczyznach stosują środki normalizujące ucznia3. Badacz nazywa zespół tych metod dyscyplinami. Opierają się one przede wszystkim na wytwarzaniu relacji w przestrzeni, rozumianej w jako struktura społeczna oraz ujmowanej w kategoriach czysto fizycznych.
1
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Pierwszą przestrzenią dyscyplinującą w szkole jest jej architektura. Wytycza ona wyizolowane miejsce, celowo oderwane od życia codziennego i przeznaczone wyłącznie do celów dydaktycznych. Wewnętrzny rozkład sal i innych pomieszczeń użytkowych różnił się w zależności od panujących standardów budowlanych. Układ panujący w klasach miał i ma obecnie wyraźnie oddzielone strefy: „nauczycielską”, dominującą i „uczniowską” podporządkowaną. Część przynależna uczniom zostaje poddana bacznemu spojrzeniu wykładowcy, którego zadaniem jest, oprócz edukacji, nadzór nad grupą. Foucault nadmienia, że skuteczną kontrolę można osiągnąć dzięki odpowiedniemu ulokowaniu dzieci – poprzez ustanowienie oślej ławki, sadzenia dzieci grzecznych na przemian z niesfornymi, ich separację. Obszar zajmowany przez nauczyciela obejmuje tablicę (w skomputeryzowanych szkołach również tą interaktywną wraz z komputerem prowadzącego), jej okolicę (służącą egzaminowaniu adepta przed całą klasą, kiedy to spojrzenie nadzorujące posiada również reszta klasy siedząca na swoich miejscach) oraz alejki wzdłuż ławek (aby móc dotrzeć do każdego ucznia). Autor Nadzorować i karać przyrównał architekturę sali szkolnej do tabeli, którą prowadzący buduje sobie z poszczególnych jednostek posegregowanych według umiejętności, zachowania, sympatii i którą może dowolnie formować. Do struktury tabeli Foucault wraca kilkakrotnie opisując sfunkcjonalizowaną strukturę instytucji i jej hierarchiczny charakter. Wspomina o wyspecjalizowaniu się poszczególnych grup w całej szkole i pojedynczych klasach (od przewodniczących, skarbników po dyżurnych). Podział pracy i obowiązków organizuje życie placówki i zapewnia najwydajniejsze jej działanie. Ekonomię czasu zapewniają szczegółowo i kompleksowo opracowywane plany lekcji, obejmujące zrytmizowane interwały nauki i przerw, powtarzane cotygodniowo oraz podział na przedmioty i bloki zajęć. Badacz zwraca uwagę na kolejne kategoryzacje: poszczególne roczniki tworzą serie, które rokrocznie wymieniają się miejscami. Czasem już na najniższych szczeblach nauczania prowadzone są klasy o określonych profilach: od klas integrujących o funkcji wychowawczowyrównawczej po klasy językowe i sportowe. Na etapie edukacji licealnej i technicznej wskazanie kierunku nauczania należy do stałych praktyk. Za kluczowe narzędzie dyscyplinujące Foucault uznaje egzamin, rozumiany jako egzekwowanie wiedzy oraz dokumentację postępów ucznia, łączący w sobie „formowanie wiedzy i sprawowanie władzy”4. Ma on za zadanie postawić jednostkę w polu nadzoru, które ostatecznie decyduje o jej jakości i spełnianiu, bądź nie, określonych norm. Ważną cechą egzaminu, podobnie jak innych narzędzi szkolnej kontroli, stanowi jego cykliczność. Jeszcze do tego roku w polskich szkołach egzaminy odbywały się dokładnie co trzy lata: po trzeciej klasie szkoły podstawowej (test kompetencyjny), po szóstej klasie szkoły podstawowej, po trzeciej klasie gimnazjum oraz po trzech latach liceum5 (matura). Dyktanda – forma Właściwie idealnym przykładem Foucaultowskiego narzędzia dyscyplinowania są dyktanda. Ich forma posiada skomplikowaną strukturę polegającą na zamianie mowy w tekst. Wymaga od ucznia wyjątkowej dyscypliny polegającej nie tylko na poprawnym opanowaniu i późniejszym zastosowaniu zasad pisowni, ale również na dostosowaniu ciała do praktyki pisania we wspólnym rytmie razem z pozostałą grupą. Pisanie odręczne dotyczy zarówno dyspozycji mentalnych i cielesnych składających się na szereg przekazywanych, niewyartykułowanych inaczej wartości. Ze względu na swój cel i formę, dyktanda przypominają ćwiczenia grafomotoryczne dla klas początkowych – opierają się na właściwym zastosowaniu reguł gramatycznych, wyrażonych poprzez wyraźny i staranny zapis, który nie wzbudzi wątpliwości co do intencji autora. Foucault wskazuje, że dyscyplina kumuluje się przede wszystkim w ciele ucznia. To dopiero w relacji z przestrzenią ciało zostaje poddane „tresurze”. Dokonuje się na nim rozbudowanych ćwiczeń, które wypracowują u niego pożądane nawyki i wpisują w nie strukturę hierarchii. Jak pisze autor system nagród i kar również oparty został na ciele – choć odchodzi się od kary fizycznej na rzecz upomnień i uczucia upokorzenia to coraz częściej ucznia się nagradza. Chodzi
2
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
o wytworzenie w jednostce nie strachu, ale pragnienia. Skutkiem zmiany taktyki wobec ciała staje się jego ujarzmienie6 rozumiane jako autocenzura i wewnętrzna kontrola jednostki. Kwestię cielesnego wymiaru praktyk pisania podejmuje między innymi Paul Connerton7. Zauważył, że wiele szkolnych ćwiczeń kaligraficznych nie służy refleksyjnemu przyswojeniu sobie technicznych gestów ułatwiających stawianie liter, ale wiąże się bezpośrednio z Foucaultowskim ujarzmianiem ciała, pojęciami tresury, treningu i musztry. Marta Rakoczy w jednym z artykułów dotyczących cielesności praktyki pisania8 przywołuje rekomendowaną w połowie lat dwudziestych metodę nauki liter, polegającą na wykonywaniu ćwiczeń wedle określonych komend: „siadać, zeszyt przed siebie, zeszyt nachylić, pióro do ręki, pióro zanurzyć” i tempa marszowego 1-2-3-49. Zaletą takiej techniki miało być zapewnienie spokoju w klasie oraz przygotowanie ucznia do życia codziennego – gimnastyki, marszów, pochodów, śpiewów chóralnych i pracy rzemieślniczej10. Współczynnik czasu w kontekście tradycyjnych dyktand wydaje się być szczególnie ważny. Ta forma dydaktyczna odbywa się w ściśle ustalonych ramach czasowych i w określonym rytmie wyznaczonym przez lektora. Poszczególne części usłyszanego tekstu muszą zostać należycie szybko zarejestrowane i czytelnie przeniesione na papier. Oznacza to, że normalizacja liter i zapisu nie dotyczy wyłącznie wykonania prawidłowego znaku graficznego i znajomości zasad gramatycznych, ale wyznacza również prędkość ich notowania. Nie ma tu miejsca na indywidualne tempo, chyba że w ramach jednostki chorobowej. Marta Rakoczy wskazuje na związek nauki pisania pierwszych liter z rytuałem11. W przypadku dyktand można zastosować tę samą wykładnię. Dyktanda zawsze dzieją się według uprzednio przygotowanego scenariusza, mają formę powtarzalną, posiadają odgórnie narzucony takt, ściśle określony porządek, rozpoczęcie i zakończenie. Kojarzą się raczej z formą przymusowego uczestnictwa, rzadziej przybierają formę gry czy konkursu. Bez względu na to udział w nich polega na poddaniu się woli grupy i na szacunku wobec autorytetu nauczyciela, który wyznacza ramy przedsięwzięcia i obowiązujące zasady. Gest pisania wiąże się z wyrazem respektowania pewnych wartości oraz odnalezienia się w strukturze szkoły i klasy. „Aktywność cielesna staje się tu aktywnością moralną”12. Wspólne ćwiczenia i testy, tak jak rytuały, działają na uczniów więziotwórczo nawet jeśli zostają oni później osobno rozliczeni za ich realizację. Oceny działają podobnie, choć na mniejszą skalę wprowadzają w grupie nowe kryterium podziałów. Poprawne posługiwanie się językiem charakteryzuje często przynależność do nobilitowanej kulturowo przez pedagogów grupy. Dyktanda – treść Ze względu na podstawowy cel dyktand, jakim jest sprawdzenie sprawności i poprawności posługiwania się językiem pisanym, często pomija się analizę ich treści. A te nie mają charakteru przypadkowego – teksty dobiera się nie tylko na podstawie ich walorów językoznawczych, ale również ze względu na przesłania, które ze sobą niosą. Sposób ich selekcji przypomina komponowanie podręczników szkolnych. Anna Landau-Czajka badając ewolucję elementarzy w Polsce (stosowanych w latach 1785-2000) stwierdza, że wszystkie z nich, bez wyjątku, przekazują „najmłodszym i najmniej krytycznym czytelnikom treści o wiele bogatsze niż tylko wiedza”. Mają przede wszystkim formować jego umysł, uczucia i wolę13. Co więcej, wskazuje, że to podręcznikom do nauki języka polskiego przyznaje się największy wpływ na kształtowanie postaw społeczno-moralnych14. Mimo to dziś część pogadanek o charakterze moralizatorskim usunięto z książek do języka polskiego włączając je w zakres podręczników do środowiska społecznoprzyrodniczego, tym samym pozostawiając przestrzeń zajęć językowych wyłącznie na kształcenie umiejętności czytania i pisania. Teksty wykorzystywane do nauki zmieniały się w zależności od epoki i pożądanego modelu wychowawczego. W wiekach wcześniejszych aż do lat dwudziestych XX wieku czytanki kończyły się zazwyczaj jednoznacznym morałem. Rzadko występowały w nich postawy niewłaściwie, naganne – a jeśli nawet się pojawiły, zawsze zostały ukarane bądź wiązały się z nieprzyjemnymi
3
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
konsekwencjami. We współczesnych podręcznikach sytuacja się zmienia. Obecnie, jak podkreśla Landau-Czajka, dziecko samo ma ocenić zachowanie bohaterów czytanki, bez wyraźnie postawionej puenty czy pomocnego komentarza odautorskiego15. W podręcznikach szczególnie promuje się pozaksiążkowe zdobywanie wiedzy oraz sprawne poruszanie się w multimedialnym środowisku16. Zresztą sam ich układ graficzny przywodzi na myśl strony internetowe – wiele w nich kolorowych obrazów, różnorodnych czcionek, pokreśleń i odnośników. Dyktanda również przeszły drogę rozwoju pozwalającą dopasować im się do współczesnych realiów – pojawiły się dyktanda drukowane, w których należy wypełnić pojedyncze luki w wyrazach, a wraz z rozwojem internetu wykształciły się takie formy testów wirtualnych, które można samemu tworzyć i rozwiązywać, dzieląc się stworzonymi ćwiczeniami z innymi internautami17. Mimo to tradycyjne dyktanda polegające na wspólnej praktyce zapisywania czytanego tekstu pozostają metodą dominującą w szkołach i strukturach pozaszkolnych właśnie ze względu swój dyscyplinujący i narodowotwórczy charakter. Skuteczność tradycyjnej metody opierającej się na kolektywnej zrytualizowanej pracy polega przede wszystkim na traktowaniu praktyki pisania w kategoriach moralnych. Dyktando wyznacza ramy tego co i jak należy pisać. Na rządzące nim reguły składają się nie tylko zasady gramatyczne i poprawność językowa, ale również złożone kody symboliczne zawarte w tekście i tym samym w pełni odpowiada on systemowi tworzenia się „wspólnot wyobrażonych”. Artykuł stanowi składową badań autorki prowadzonych podczas absolutorium magisterskiego w Instytucie Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim w latach 2016-2017.
Bibliografia Publikacje książkowe: 1 2 3 4
5 6
Aderson B., Wspólnoty wyobrażone. Rozważania o źródłach rozprzestrzenianiu się nacjonalizmu, tłum. Amsterdamski S., wyd. Znak, Kraków 1997, ISBN 83-7006-612-7. Connerton P., Jak społeczeństwa pamiętają, tłum. Napiórkowski M., wyd. Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2012, ISBN 978-83-235-0879-3. Foucault M., Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, tłum. T. Komendant, wyd. ALETHEIA, Warszawa 1998, ISBN 83-87045-21-7. Karpowicz A., Przedmurze nowoczesności: pomiędzy perfomancem a (hiper)tekstem. Podręczniki do nauki historii dla klas IV-VI szkoły podstawowej w perspektywie komunikacyjnej [w:] Almanach antropologiczny. Szkoła/Pismo, t.5, red. Buliński T., Rakoczy M., Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa, 2015, s. 278-314, ISBN 978-83-235-1998-0. Landau-Czajka A. Co Alicja odkrywa po własnej stronie lustra. Życie codzienne, społeczeństwo, władza w podręcznikach dla dzieci najmłodszych 1785-2000, wyd. NERITON, Warszawa 2002, ISBN 83-88973-32-0. Rakoczy M., Pismo – szkolne praktyki wcielania [w:] Almanach antropologiczny. Szkoła/Pismo, t.5, red. Buliński T., Rakoczy M., Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa, 2015, s. 140-154, ISBN 978-83-235-1998-0.
Czasopisma: 1
Rakoczy M., Materia, ciało, wizualność, czyli jak lepiej zrozumieć pisanie, [w:] „Teksty drugie” 4/2015 Performanse piśmienne, wyd. Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 2015, s. 13-32. PL ISSN 0867-0633.
4
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Strony online: 1 2
„Małopolskie Dyktando Niepoległościowe Po polsku o historii” oficjalna strona internetowa, dostępna pod adresem: http://www.dyktando.hostingasp.pl [dostęp: 08.01.2017]. „Ogólnopolski Konkurs Ortograficzny”, oficjalna strona internetowa: http://www.dyktando.info.pl/index.php?go=8, [dostęp: 08.01.2017].
Przypisy 1
2 3
4 5 6
7
8 9 10 11 12 13 14 15 16 17
Anderson proponuje antropologiczną definicję narodu: [Naród] „jest to wyobrażona wspólnota polityczna, wyobrażona jak nieuchronnie ograniczona i suwerenna”. B. Anderson, Wspólnoty wyobrażone. Rozważania o źródłach i rozprzestrzenianiu się nacjonalizmu, wyd. Znak, Kraków 1997, s. 19. Oficjalną stronę internetową „Małopolskiego Dyktanda Niepodległościowego. Po polsku o historii” można zobaczyć pod adresem: http://www.dyktando.hostingasp.pl/, [dostęp:11.08.2017]. „Normalność jako zasada przymusu pojawiła się w edukacji wraz z wprowadzeniem powszechnego kształcenia i założeniem szkół pedagogicznych;”, M. Foucault, Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, tłum. T. Komendant, wyd. ALETHEIA, Warszawa 1998, s. 180. Zdaję sobie sprawę, że badania Foucaulta skupiają się wokół szkolnictwa XVIII i XIX w., w okresie, w którym upatruje on wykształcenie się instytucji dyscyplinarnych. Mimo to uważam, że wiele z jego spostrzeżeń nie traci na aktualności. Wiele z opisanych przez niego strategii dyscyplinarnych przetrwała do dziś, czasem w formie szczątkowej bądź zmodyfikowanej. Jednak sam charakter placówki, opierającej się na systemie władza-wiedza oraz uznającej egzamin za kluczowe narzędzie normalizacji uczniów, pozostaje zasadniczo niezmieniony. W pracy opieram się przede wszystkim na rozważaniach autora umieszczonych w rozdziale trzecim pt. Dyscyplina korzystając ze wspomnianego już wydania z 1998 roku (s. 129-220). Tamże, s. 183. W przypadku techników okres ten wynosił cztery lata a uczniowie zdawali dodatkowo egzaminy techniczne. W szkołach zawodowych nauka trwa od dwóch do trzech lat w zależności od zawodu. ujarzmianie - sposób graficznego zapisu słowa został przejęty z tłumaczenia Tadeusza Komendanta publikacji M. Foucaulta Nadzorować i karać. Narodziny więzienia (wyd. ALETHEIA, Warszawa 2009). Słowo zachowuje w tym wypadku kontekst językowy, jaki ma w oryginalnej wersji (fr. assujetissement). „Pisanie jest nawykowym ćwiczeniem inteligencji i woli, które zazwyczaj wymyka się uwadze wykonującej je osoby za względu na swojskość samej procedury”, „ćwiczenie kaligrafii postrzegane jest jako część treningu uległego ciała”, P. Connerton, Jak społeczeństwa pamiętają, tłum. M. Napiórkowski, Warszawa 2012, s. 153-154. M. Rakoczy, Materia, ciało, wizualność, czyli jak lepiej zrozumieć pisanie, [w:] „Teksty drugie” 4/2015 Performanse piśmienne, wyd. Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 2015, s. 13-32. Tamże, s. 31. Tamże. M. Rakoczy, Pismo – szkolne praktyki wcielania [w:] 5 Almanach antropologiczny Szkoła/Pismo, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2015, s. 148. Tamże, s. 149. A. Landau-Czajka, Co Alicja odkrywa po własnej stronie lustra, wyd. NERITON, Warszawa 2002, s. 6. Tamże, s.14. Tamże, s.16. A. Karpowicz, Przedmurze nowoczesności: między performansem a (hiper)tekstem. Podręczniki do nauki historii dla klas IV-VI szkoły podstawowej w perspektywie komunikacyjnej, (w:) 5 Almanach antropologiczny Szkoła/Pismo, wyd. : WUW, Warszawa 2015, s. 290. Mowa tutaj o portalu takim jak dyktanda.pl czy o „Ogólnopolskim Konkursie Ortograficznym”, którego dwie edycje (2009, 2012) odbyły się przez znany komunikator internetowy Gadu-Gadu. Źródło online: http://www.dyktando.info.pl/index.php?go=8, [dostęp: 08.01.2017].
5
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Marta Pietraszek BOHATER TRAGICZNY Gdy przejrzysz związki, kiedy poznasz nagle, W jaką to przystań nieprzystojną żagle Pełne cię wniosły; nieszczęścia ty głębi Nie znasz, co z dziećmi cię zrówna i zgnębi
M
ijały dni. Na początku miały jeszcze ostre krawędzie, różniły się między sobą pod względem menu, wysokości opadów i ilości wypowiedzianych słów. Różniły się pod względem ilościowym, a nie jakościowym. Potem ból zaczął zacierać między nimi granice, dzień przepostaciawiał się niepostrzeżenie w noc, ta z kolei w dzień kolejny, zostawiając po sobie jedynie silne poczucie obecności snu i obcości rzeczywistości w śnie. Nie było już dat, dni tygodnia, sobotniego sprzątania, niedzielnego obiadu. Nie było już punktów zaczepienia. Była homogeniczna masa, w którą wlały się przypadkiem dwa wymiary, spłaszczając się do jednego bezgranicznego. Czas rozciągał się wiecznie, każda czynność wyczerpywała do cna siły witalne, jakby miała być już nareszcie ostatnią. Spod maskujących ruchów ział szyderczo bezsens. Świadomość, że żadna kolejna akcja już niczego nie zbuduje, że rozsypie się po drodze z drżących rąk na podłogę, że nie będzie mogła już nigdy więcej do niczego doprowadzić rozkazuje zawiesić bezradnie mięśnie w połowie ruchu. Tak wygląda życie bohatera tragicznego w punkcie rozpoznania. Dlaczego pamiętamy jeszcze o Edypie? Może ktoś będzie się upierać, że to korzenie naszej kultury. Ale korzenie mają to do siebie, że karmią młode pędy. Korzenie przebijają się też bezlitośnie na wierzch, drwiąc z misternie układanych płytek chodnikowych i wzdymając gładką powierzchnię asfaltu. Te rdzenie towarzyszą nam równym krokiem w rozwoju, nie dają o sobie zapomnieć, nawet kiedy zaczynamy budować wyżej, zalewać je kolejnymi warstwami naszej kultury. Dlaczego historia Edypa wciąż odgrywa rolę w kształtowaniu naszej mentalności, choć światy nasz i ten, który krąży wokół jego postaci, nie mają już ze sobą prawie nic wspólnego? Nie zamierzam tu zgłębiać interpretacji psychoanalitycznych, te chyba faktycznie wyczerpały już swoją moc eksplanacyjną dla naszych zachowań. Uczymy się, że Edyp był bohaterem tragicznym, co oznacza, że mógłby podjąć dowolną decyzję, mógłby wybrać jedną z nieskończenie wielu alternatyw, a jego historia potoczyłaby się dokładnie tak samo. Co to w zasadzie znaczy? Edyp żył w świecie fatalistycznym, ale nie żył w świecie zdeterminowanym. Załóżmy, że od momentu urodzin Edypa mamy miliardy scenariuszy możliwych do zrealizowania. Rodzice Edypa mogli upewnić się, czy ich syn został faktycznie zabity; pasterz, który podjął się aktu mordu na niemowlęciu, mógł nie okazać serca; para z Kreontu z kolei mogła nie chcieć przyjąć małego Edypa; mogła też lepiej strzec tajemnicy pochodzenia adoptowanego syna. Każdy taki scenariusz jest jedną ścieżką, którą nazwiemy jednym światem możliwym. Z jednej aberracji w historii wynika milion kolejnych, które muszą się urzeczywistnić zgodnie z koniecznością związków przyczynowo-skutkowych. Nawet jeśli którykolwiek z alternatywnych dla aktualnego scenariuszy zostałby faktycznie zrealizowany, to sytuacja finalna Edypa wyglądałaby tak samo. Każda ścieżka zakończy się w identyczny sposób. Nieważne, co będzie się działo po drodze. Przepowiednia musiała się spełnić – oto treść, forma w świecie fatalistycznym nie ma znaczenia. Ostatnie chwile są przesądzone i wydarzą się w każdym świecie możliwym. Czy forma może jednak nie mieć znaczenia? Zdaje się przecież, że jeśli wypowiem tą samą myśl na dwa różne sposoby, zmieniając nacisk, inaczej dobierając słowa, to będą to różne myśli, że ich forma modyfikuje w pewnym sensie ich treść. A jeśli bohater może umrzeć na dwa różne sposoby, powiedzmy z powodu przewlekłej choroby lub zastrzelony, czy to nie ma żadnego znaczenia dla treści jego życia i sposobu jego ewaluacji? Otóż w świecie fatalistycznym nie.
6
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Historia podąża za przepowiednią, za boskim nakazem, choć sposób jej aktualizacji może być różny. Dlatego świat fatalistyczny jest dla nas trudny do pojęcia. Nie oznacza to jednak, że Edyp nie może podejmować żadnych decyzji – wręcz przeciwnie. Jego decyzje nie są niczym zdeterminowane. Kiedy wyrocznia nakazuje złapać mordercę Lajosa w celu wyzwolenia Teb z kleszczy klęsk żywiołowych, Edyp może pozostać obojętny wobec przepowiedni i próbować poprawić stan w królestwie w dowolny inny sposób, który nie zmuszałby go do odkrycia prawdy o własnej historii. Ta jednak musi sie wypełnić. Jako król uważa za stosowne napiętnować mordercę i zarządzić jego poszukiwanie. Wydaje tym samym wyrok na siebie samego. Och, jakże ironicznie brzmią w jego ustach słowa: „Wypędzić trzeba lub mord innym mordem / Okupić, krew ta ściąga na nas burze”1 czy: „Z wami ja wspólnie siły złączonemi / Spłacę dług bogu i dług naszej ziemi”2. Jeśli wiemy jak zakończy się historia, brak świadomości Edypa wywołuje w nas sprzeciw. Jego historia przejmuje nas litością. Jakże naiwne okazują się jego działania, jak beztroskie oddzielanie siebie od sprawcy! Jak twarda i nieprzeoczalna przez moment wydaje się granica między dobrem a złem! Nawet my na zewnątrz historii nie możemy zmienić jej biegu, ostrzegając go przed przyszłością. Edyp jest, w nowoczesnym rozumieniu tego słowa, niewinny, ponieważ nie wie, że postępuje źle. Charakter moralny jego czynów jest określany gdzieś z góry, on może wyłącznie go odkryć. Najbardziej tragiczny jest moment, w którym Edyp orientuje się, że nie istnieje droga ucieczki. Owszem, może wyciągnąć rękę w prawo, może skinąć lub pokręcić głową, pójść prosto lub skręcić, ale ścieżka zawsze zaprowadzi go do tego samego miejsca. Rozdroża są pozorne, wybór jest farsą. Gdy świadomość Edypa rozszerza się o tę wiedzę, jego życie osiąga szczyt bezsensu, a jednocześnie jest to szczyt sensu jego historii – tej zapowiedzianej przez wieszcza. Akcja nie różni się niczym od absolutnej bierności. Edyp myśli, że mógłby bez przeszkód pójść w lewo, tak samo, jak wydaje mu się prawdopodobne, że mógłby nie wpaść na rozwiązanie zagadki sfinksa, mógł przecież zginąć z ręki pasterza jako niemowlę. Ale w zasadzie nie różni się to niczym od leżenia w kałuży własnej tragiczności, pławienia się w nieczystościach samoświadomości. Od tego momentu krwawa historia leci na łeb i na szyję, niepowstrzymana, wymiata wszystko, co staje jej na drodze. Bohater może tylko obserwować jej aktualizowanie się, będąc jednocześnie podmiotem działającym i w pewnym istotnym sensie jedynie obserwatorem własnej historii. A może jednak istnieje różnica między całkowitą biernością i działaniem w tej sytuacji? Dlaczego Edyp nie zatrzymuje się w poszukiwaniu prawdy, kiedy zaczyna podejrzewać, co prawda ta będzie w sobie zawierać i na jakie cierpienie go skaże? Ponieważ woli wiedzieć. Musi poznać swoją tożsamość, aby zginąć lub żyć, będąc kimś konkretnym. Nawet jeśli prawda jest rozdzierającym krzykiem ukochanej, nawet jeśli jest ślepotą i samotnością, lepiej umrzeć wiedząc, niż żyć spokojnie w niewiedzy. Nawet jeśli krzyk ukochanej zlewa się w jedno z krzykiem matki. Jokasta, która nie czuje ciężaru tożsamości woła: „Nieszczęsny, niechbyś nie wiedział kim jesteś”3. Dla Edypa ten wybór nie istnieje, bo w prawdzie jest potęga niszcząca i tworząca. Dopiero wewnątrz waży się jej znaczenie. Uświadommy sobie dobrze, co zadecydowało o fatalizmie historii Edypa. Była to przepowiednia. Historia edypowa nie powtórzy się nigdy dosłownie. Będzie krążyła jak ptak nad rozkładającym się ciałem, będzie czerpała z wątków i motywów. Będziemy wiecznie pamiętać ten moment oświecenia, w którym Edyp już wie, dlatego że on się wiecznie powtarza. Edyp jest korzeniem. To z jego wymęczonego ciała z perforacjami w miejscu gałek ocznych wystrzeliwują nowe pędy, bo to dzięki nim zaczyna widzieć więcej. Także ta historia rozrywa po raz kolejny jego ciało. Nietzsche tłumaczy nam, że Edyp sprzeciwia się naturze, rozwiązuje jej zagadkę. Kiedy odpowiada na pytanie Sfinksa, przekracza dostępne człowiekowi poznanie. Musi on też „złamać najświętszy porządek natury, zabijając własnego ojca i poślubiając własną matkę. Jak się zdaje, mit chce nam podszepnąć wręcz, że mądrość, właśnie dionizyjska mądrość oznacza zgrozę i jest sprzeczna z naturą; że ten, kto dzięki swej wiedzy strąca naturę w otchłanie unicestwienia, musi na własnej skórze zaznać skutków rozprzężenia natury. „Ostrze mądrości zwraca się przeciw mądremu; mądrość jest zbrodnią na naturze”4. Edyp przekracza jej porządek i patrzy wyzywająco,
7
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
wpada w dionizyjską prawdę, a ona zwraca się przeciwko niemu, tak jakby chciała wyrzucić intruza poza swoje granice. Podwaja więc siły i karze tego, który wie zbyt wiele. Tragizm w kulturze tańczy w jakimś morderczym uścisku z toposem mądrości. Mądrość nie jest spokojnym badaniem w laboratoryjnych warunkach tego, co dane. Nie da się jej sprowadzić do spoglądania zamyślonym wzrokiem w przestrzeń znad książki, z perspektywy fotela i stygnącej w międzyczasie herbaty, ani do wpatrywania się z zachwytem w gwiazdy. Mądrość to skok w nieznane, w całkowitą ciemność, oświetlaną wyciągniętą przed siebie latarenką, której płomień drga na wietrze. Z mroku wyłaniają się ślady, fragmenty rzeczy tak wielkich, że marnieje wątłe narzędzie światła. Poznanie to wypłynięcie na otwarty ocean, porzucenie filarów Herkulesa, jak na rycinie na okładce Instauratio magna Francisa Bacona. W wiedzy jest niebezpiecznie. Zresztą za przekroczenie każdej granicy trzeba zapłacić. * Od bohatera tragicznego możemy się też nauczyć, czym jest hybris – grzech pychy, jak nazwało go później chrześcijaństwo. To za ten grzech, jak opowiadał Tomasz Mann w Józefie i jego braciach Józef, syn Jakuba, został wrzucony przez własnych braci do studni i skazany na śmierć. Pycha to wrażenie, że znaczy się więcej, niż się znaczy w rzeczywistości. Józef wierzył, że jest w centrum. To powierzchownie bardzo banalny sąd. Każdy jest w centrum siebie samego, ocenia swoje czyny swoją miarą. To mnie ściśle oblepia tkanka materii; to wokół mnie rozciągają się dzień i noc, przyłapując gdzieś w biegu; to dookoła mnie oplata się czas, łapiąc za ramię po latach; to mnie budzi zbyt wczesny świt; to mój cień rozciąga się i kurczy wedle stałego algorytmu. To dookoła mnie obracają się inne planety i ludzie, do których nigdy nie mogę się przebić. Zawsze pozostaną oni do pewnego stopnia tłem lub – w najlepszym wypadku – przedłużeniem mojego środka, będąc nieredukowalnie swoimi własnymi środkami. Jednak ktoś, kto wierzy, że jest w centrum wszystkich ludzi na Ziemi, że do niego sprowadzają się wszystkie nurty wszechświata, że w niego wpadają i z niego wypływają wszystkie rzeki oraz że Bóg go dokądś prowadzi, a inni ludzie są na tej drodze jedynie środkami do celu, popełnia właśnie grzech hybris. Inni służą tu tylko jako instrumenty, żeby utrzymać na scenie głównego bohatera. Józef wierzył, że czyjąś życiową rolą może być przeprowadzenie go przez pustynię. Czyjeś życie miałoby służyć tylko temu, żeby znalazł się w odpowiednim miejscu, przez tą jedną, krótką jak błysk chwilkę, w tym punkcie o wymiarach człowieka, w klatce o szerokości żeber i długości kręgosłupa. To wszystko. Reszta może być pozostawiona sama sobie, reszta jest bez znaczenia. Więcej: to oznaczałoby, że ktoś może wypełnić swoją rolę życiową w tym jednym momencie, a dalej wieść już pustą egzystencję i czekać na koniec. A my, cóż? Zbyt jesteśmy ślepi, aby dostrzec tego bożego pomazańca, którego przeprowadzamy przez pustynię? Zbyt mało mamy oleju w głowie, aby złapać go za piętę i dać się powlec prosto do nieba? Józef wierzył, że on jest dla Boga, a Bóg jest dla niego. Wszystko pozostałe jest scenografią, wśród której poruszają się dwie postacie. Tylko Józef zna swoją rolę, a pozostali, pochłonięci przez codzienność, nie zdają sobie sprawy ze swojej centralnie planowanej marności. Tylko czyny Józefa miały znaczenie, dlatego nie wahał się strącać swoich braci w przepaść, niemalże nie dostrzegał ich realności. Pozbawił swego brata, Reubena, pierworództwa, opowiadając ojcu o popełnionym przez brata nierządzie. Józef przestrzegał z matematyczną precyzją boskich nakazów, mając za nic innych ludzi. Wierzył, że może ich karać, czyli pośredniczyć w wymierzaniu boskiej sprawiedliwości. Bóg ukarał Józefa za pychę i strącił go do studni, z której się później odrodził, bo chciał mu pokazać, że należy odrzucić myślenie, iż wystarczy rozum, aby usprawiedliwić działanie etyczne. To bardzo niebezpieczny pogląd, który prowadzić może do uznania najgorszych bezeceństw za moralnie dobre, o ile są czymś innym utwierdzone. Ponadto prowadzi on do wywyższenia swojego umysłu nad inne, a także do uznania, że żaden inny umysł nie jest równie godny ogarnięcia prawdy moralnej. Każdy wystarczająco silny umysł w takim układzie pretenduje do bycia tym absolutnym, co prowadzi do niemożliwego do pogodzenia ze sobą pluralizmu. Brak szacunku dla innych rozumów utrudnia zgodę, co do kodeksu etycznego. Nie można pozwolić na ignorancję względem
8
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
czynników zewnętrznych i na uznanie, że do usprawiedliwienia działania wystarczające jest jego rozumowe poparcie. Warto może wspomnieć, że Mann sporo ugrał na motywie ciekawości, rozumianej jako przekraczanie granic ludzkiego poznania. Także Adrian Leverkühn w Doktorze Faustusie rysuje się pod jego ręką jako bohater tragiczny. Mówi on, że ciekawość to uczucie silniejsze niż miłość, że jest ono miłością pozbawioną krowiego ciepła ludzkich tkanek i kontaktu z wyziewami innych. Płaci za to olbrzymią cenę. Tu możemy dostrzec inny, głębszy sens polskiego frazeologizmu: umierać z ciekawości. Umrzeć trzeba nie tylko szukając, a więc z głodu wiedzy, ale też znajdując ją. A mimo wszystko – jawi nam się to bezsprzecznie jako wartość. Kim innym jest bowiem człowiek skaczący w ciemność, i w pysze własnej wielkości zachłystujący się poznaniem, na które można się zdobyć wyłącznie odrzucając bezpieczeństwo posłuszeństwa wobec kolei losów oraz rutyny, jeśli nie geniuszem pchającym całą ludzkość w określonym kierunku i odsłaniającym heroicznym wysiłkiem to, co jest zupełnie obce, czyli obcując z nieskończonością? Nie dajmy się jednak zwieść słowom. Żadna z przytoczonych postaci nie stawia kroku w negację rzeczywistości ze względu na dobro ludzkości ani też z myślą o jej oświecaniu. Robią to wiedzeni wewnętrznym imperatywem, który każe im stawiać siebie na piedestale. Wiedzy rozumianej w tak absolutystyczny, zawłaszczający sposób nie można posiąść przypadkiem ocierając się o ciemność. Żeby przekroczyć granicę, trzeba mieć silne przekonanie, że można to zrobić, a więc że jest się kimś wyjątkowym, kto może sięgnąć dalej. Ideał wiedzy wyrasta zatem na pysze. Pokora wobec praw natury, granie zgodnie z zasadami, którymi rządzi się ten świat, nie pozwoli nigdy odkryć i zasabotować rządzącego nią porządku. Grzech Józefa był literalny. Józef stawał dokładnie na granicy, pokazując gdzie zaczyna się złe, a gdzie kończy dobre postępowanie. A może wszystko było tak jasne, bo Bóg wskazywał palcem i pozwalał odróżnić; bo mówił niezachwianym, donośnym głosem? Oczywiście granice przesuwały się w czasie. Mann zarysował je u zarania chrześcijaństwa. Jego dzieło wykonane jest z dbałością o detal. Wyobraźnia z imponującą precyzją uzupełnia zatarte przez czas szczegóły, domalowuje nieistniejące części, wypełnia gawędę współczesnym mu stylem tak, że zdaje się być najbardziej aktualnym opisem ze wszystkich, jakby religia rodziła się na nowo. To obraz zapośredniczony boskim słowem. * Inaczej szkic hybris wykonuje Dante, strącając Odyseusza do piekieł. Bohater antyczny zostaje włożony w standardy średniowieczne i wedle nich oceniony. Poeta nakłada na moralność filtr racjonalności. Także tu moralność dyktowana jest przez władzę boską (Więc umysł dzierżę w mocnej obręczy / by się cnotą rządził w każdej dobie, / A mając dobro z gwiazd lub nieb wyroku, / By tego dobra nie zajrzał sam w sobie)5. To przejrzysty system kar i nagród, z pełną listą grzechów i cnót. Łatwo być dobrym w świecie dantejskim: przy odrobinie samokrytycyzmu od razu można wyliczyć, w którym kręgu i jaką pokutę będzie się odbywać. Odyseusz, któremu w innym czasie przypisywano cnotę odwagi (andreia), w systemie dantejskim zgrzeszył, ponieważ szturmował granicę między bogiem a człowiekiem. Nic nie wiązało jego stóp do ziemi, unosił się w górę i w górę, niebezpiecznie wysoko, niebezpiecznie dokładnie widząc z wysokości zakamarki ziemi i jej sekrety. Tak bardzo pochłonął go świat, że stał się jego mieszkańcem. Chciał wszystko albo nic, nie wystarczała mu przeciętna oferta: mały kąt i spokojne, kieszonkowe życie. Nie mógł mnie powstrzymać syn mój ulubiony Ni cześć starego ojca, ni miłości Powinność, niegdyś szczęście lubej żony Nie mogły zdusić we mnie ciekawości Zajrzenia w świata roboty misterne, Poznania błędów ludzkich i dzielności (...) 6
9
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Odyseusz, pchany pasją wiedzy, płynął. Musiał płynąć. Sprzeciwił się własnemu losowi, co wedle wierzeń greckich oznaczało zwrócenie się fortuny przeciwko niemu. Owa ciekawość w Boskiej komedii oznacza przekroczenie poznania zapisanego w ludzkich kompetencjach. Największy grzech Odyseusza stanowiło jednakowoż podżeganie współtowarzyszy do odkrywania prawdy nieprzeznaczonej dla nich. Skoro wam jeszcze bodaj jedna chwila W zmysłów czuwaniu przed śmiercią zostaje, Nie żmudźcie duszę wydobyć z ciemnoty, Za słońcem idąc w niemieszkane kraje. Zważcie plemienia waszego przymioty; Nie przeznaczono wam żyć, jak zwierzęta, Lecz poszukiwać i wiedzy i cnoty.7
Odyseusz mówi tu jak człowiek oświecony. Wyszedł z platońskiej jaskini i zaczął wołać: tu jest prawda! To do niej jesteście stworzeni! Nie mylił się, ale i tak został ukarany. Kuszenie Odyseusza sprawiło, że jego załoga zatraciła się zupełnie w poszukiwaniach i zapomniała o obowiązkach. Zatarła w nich poszanowanie wartości rodzinnych, wypaliła cnoty rządzące ich dotychczasowym życiem. Ślepe dążenie doprowadziło podróżników do okolic, do których nigdy nie dotarli ludzie. Z wołania trawionego ogniem Odyseusza emanuje to, co uznawał za cel ludzkiego życia – prawdę. To w niej widział jasność, to z niej miało trysnąć strumieniem światło. Ale kiedy dotarł do końca i spojrzał w czeluść, za którą urywał się jak kartka papieru świat... (...) pękł pod ciosem dziób okrętu nikły Trzykroć go strącał wir pełnego prądu, Czwarty raz fala rufę w pion wyparła; Dziób pornął na dół i z przeznaczeń Sądu Toń się nad nami wieczyście zawarła.8
Czy Odyseusz Dantego wraca do domu? Być może, ale jego koniec, podobnie jak u Sofoklesa, jest nieodwołalnie taki sam. Umiera najpierw symbolicznie, gdy przekracza granice poznania – od tego momentu jego miejsce w piekle jest już wieczyście wyznaczone. Jego los jest już przesądzony, od tej chwili jest skazany na wieczną karę w ósmym kręgu piekielnym. Nawet jeśli historia toczy się dalej tak, jak opisał ją Homer, to Dante wie, w której chwili Odyseusz próbuje podskoczyć tak wysoko, by złapać Bogów – a może właśnie Boga – za nogi i wtedy właśnie zaczyna nieskończenie spadać. Zasada contrapasso zastosowana w ósmej czeluści polega na tym, że poszukujący wiedzy transcendentnej wobec ludzkiego poznania zostają zamknięci na wieczność w trawiącym ich ogniu, a zatem odcięci fizycznie od otaczającego ich świata. Schemat ten opiera się więc na kontraście – wykraczanie zbyt daleko w świat zewnętrzny, odkrywanie tajemnic nie przeznaczonych dla ludzkości, skazuje na całkowitą alienację. Choć tak dobrze opanowanym przez Odyseusza żywiołem była woda, to ostatecznie pokonuje go ogień, teraz i po wieki wieków to on ma nad nim kontrolę. Ogień, inaczej niż w naturze, wygrywa z wodą. Kara ta wyznacza także granice epistemologiczne – okazuje się, że źle ukierunkowane dążenie do odkrycia prawdy karane jest bardzo surowo. Odyseuszowi zabrakło pokory wobec Idei. Jego poszukiwanie odbywało się w płaszczyźnie horyzontalnej a nie wertykalnej. Żył tak, jakby nie widział swej zależności od Boga, a jedynie tę od świata. Kto podąża w tym kierunku, może mieć wrażenie, że świat rozszerza się w nieskończoność, że w każdym załomie kryje jakiś sekret, że już tu za rogiem znajduje się prawda. Wydaje się zatem, że grzesznicy z ósmej czeluści ósmego kręgu pogwałcili boskie prawo pokory. Powinni byli skłonić głowy przed Jego majestatem i ograniczyć swoje pole do zasięgu wzroku. Odyseusz pomylił się myśląc, że zdolności poznawcze człowieka służą do odkrywania tajemnic natury. Dopiero spojrzenie w górę, takie jak to dantejskie, i dostrzeżenie, że dobro pochodzi od gwiazd potrafi pojąć skąd biorą się wartości. Tylko ruch
10
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
wertykalny – ten od piekła do nieba – pozwala przybliżyć się do Boga. Dla Greków – zarówno dla Platona, jak i Odyseusza – prawdziwe poznanie (episteme) stanowiło ideał zarówno cnoty, jak i prawdy. Odyseusz hołdował doxie. W średniowieczu propagowano obraz absolutu, który udziela poznania człowiekowi. Zatem droga w dążeniu do prawdy prowadziła prosto przez religijność do idei boskości, a zatem wyznaczana była na drodze duchowej, natomiast eksplorowanie świata zewnętrznego, które nie miało na celu zrozumienia boskości, uważano za błędne skierowanie dążeń. Należy jednak pamiętać, że problem dociekania natury człowieka i świata jest w wypadku Odyseusza jedynie przyczyną, która doprowadziła go do popełnienia grzechu, plasującego go w ósmej czeluści ósmego kręgu piekielnego, przeznaczonego dla consiglieri fraudolenti. Fałszywi doradcy to w rzeczywistości ludzie, którzy wprowadzają w błąd swoje ofiary, przede wszystkim poprzez użycie sztuk retorycznych i zaszczepiają w nich zgubne intencje. Ich kara polega na tym, że trawi ich boleśnie ogień, spalając ciała tak, jak oni za życia spopielali dobrą wiarę innych ludzi. Jeden ogień łączy zatem dwa grzechy Odyseusza – pychy i zguby, którą niósł na kaganku oświaty. * Ponówmy pytanie: czego uczy nas bohater tragiczny? Czy przekaz, jaki nam daje jest pozytywny czy wręcz odwrotnie? Archetyp ten funkcjonuje w kulturze jako sygnał ostrzegawczy. Jak zauważył w Wilku stepowym Herman Hesse: „Większość ludzi nie chce pływać, dopóki nie nauczy się pływania. Oczywiście, że ludzie nie chcą pływać. Urodzili się przecież dla ziemi, nie dla wody. Oczywiście, że nie chcą myśleć, gdyż stworzeni zostali do życia, a nie do myślenia. Kto myśli, kto z myślenia czyni sprawę najważniejszą, ten wprawdzie może w tej dziedzinie zajść daleko, ale taki człowiek zamienił ziemię na wodę i musi kiedyś utonąć.” 9. Człowiek nie może zamienić się na natury. Jeśli z narzędzia, które – jak młotek czy krzesiwo – ma mu ułatwiać funkcjonowanie, uczyni istotę swojego jestestwa, będzie zgubiony. Bohater tragiczny, który wie, wdziera się siłą w cosmos i zostanie z niego siłą wyrzucony. A zatem dalej tkwi w porządku natury: mimo, że wydziera jej tajemnicę, zapiera się nogami i triumfalnie macha przed nosem odkrytym sekretem, to dalej wisi nad nim konieczność kary narzucanej przez wyższy porządek natury lub Boga. Zaklęty krąg zostaje przerwany tylko na ten krótki moment, w którym bohater przedziera się przez granicę i wyszarpuje ułamek prawdy. Potem znów zamyka się szczelnie, wyrzucając poza swe ciało pyszałka. Wygrana należy zawsze do jednego żywiołu i bohater tragiczny dostrzega to, kiedy doświadcza rozpoznania. Rzadko jednak żałuje tego, na co się porwał, bo to on właśnie pokazuje ślepej naturze jak wielkim, a jednocześnie zagrażającym jej samej, narzędziem nas nie-po-równo obdarowała.
Bibliografia 1 2 3 4 5 7
Dante Alighieri, Boska Komedia, tłum. Edward Porębowicz, Greg, Kraków 2011. Hermann Hesse, Wilk stepowy, tłum. Gabriela Mycielska, Media Rodzina, 2016. Tomasz Mann, Józef i jego bracia, tłum. Edyta Sicińska, Maria Traczewska, Czytelnik, Warszawa 1967. Tomasz Mann, Doktor Faustus. Żywot niemieckiego kompozytora Adriana Leverkűhna, opowiedziany przez jego przyjaciela, tłum. maria Kurecka, Witold Wirpsza W., Czytelnik, Warszawa 1962. Fryderyk Nietzsche, Narodziny tragedii, tłum. Grzegorz Sowiński, Wyd. Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2011. Sofokles, Król Edyp, tłum. Kazimierz Morawski, Buchmann, Warszawa 2011.
11
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Przypisy 1 2 3 4 5 6 7 8 9
Sofokles, Król Edyp, tłum. Kazimierz Morawski, Buchmann, Warszawa 2011. Ibidem. Ibidem. Fryderyk Nietzsche, Narodziny tragedii, Grzegorz Sowiński, Wyd. Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2011, s. 126. Dante Alighieri, Boska Komedia, tłum. Edward Porębowicz, Greg, Kraków 2011. Ibidem. Ibidem. Ibidem. Hermann Hesse, Wilk stepowy, tłum. Gabriela Mycielska, Media Rodzina, 2016.
Max Klinger, Ewokacja, z cyklu Fantazje Brahmsowskie, akwaforta, miedzioryt, akwatinta, mezzotinta, 1894 r., The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork.
12
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Andrzej Jaroszyński NEAL ASCHERSON The Death of the Fronsac
N
eal Ascherson jest wybitnym szkockim historykiem, publicystą i dziennikarzem. Rozgłos zdobył licznymi publikacjami na temat Polski. Należał do grupy znakomitych brytyjskich dziennikarzy i publicystów, którzy informowali światową opinię publiczną o wydarzeniach polskiego Sierpnia, ale także wyjaśniali wyjątkowy fenomen tych zdarzeń. Ascherson towarzyszył życzliwym piórem wydarzeniom, które nastąpiły po obaleniu komunizmu, jednocześnie skierował swoje zainteresowania ku historii basenu Morza Czarnego a ostatnio dziejom Szkocji (Stone Voices. The Search for Scotland, 2002) oraz relacjom szkocko-polskim. Nie jest więc zaskoczeniem, że swoją pierwszą powieść poświęcił swym dwóm wielkim fascynacjom: rodzimej Szkocji i wybranemu, „alternatywnemu” krajowi – Polsce. Ascherson w wywiadzie z 2004 roku dla Radio Praha wspomina: „moje pierwsze zainteresowanie Europą środkową nastąpiło, kiedy byłem chłopcem w Szkocji w czasie II wojny światowej. Nagle zetknąłem się z polskimi żołnierzami armii Andersa. Byłem oszołomiony ich odmiennością: ich językiem, dramatycznym wyglądem i tragicznymi opowieściami. Czułem, że była to alternatywna Europa (…) podręcznik historii Polski opowiadał o tej samej historii Europy, o której uczyłem się szkole, ale w zupełnie odmienny sposób… i pomyślałem wtedy, że tę właśnie historię chciałbym poznać”. Po latach licznych wizyt w Polsce, studiów – łącznie z opanowaniem języka Mickiewicza oraz po opublikowaniu trzech książek o ruchu „Solidarności”, które przyniosły mu powszechne uznanie jako „eksperta od spraw polskich” – Ascherson w roku 2017, w wieku 84. lat, opublikował powieść The Death of the Fronsac. Debiut prozatorski Aschesrona został bardzo przychylnie przyjęty. „To powieść prowokująca do myślenia, pisana z wielkim sercem, która rozświetla czasy i miejsca ukazywane dotąd przez niewielu” – pisała w swojej recenzji Jane Graham. Tytułowy Fronsac to francuski niszczyciel „Maillé-Brézé”, nazwany na cześć admirała Jean Armand de Maillé-Brézé, księcia Fronsac. Okręt zatonął w kwietniu 1940 r., w wyniku eksplozji własnych torped i pożaru w szkockim porcie Greenock. To wydarzenie rozpoczyna akcję powieści i wpływa na losy osób mieszkających w porcie: Mabel Melville, jej syna Johnstone, synowej Helen, ich córki Jackie, a nade wszystko majora Maurycego Szczuckiego – lokatora rodziny, głównej postaci i głównego narratora powieści. Major Szczucki ucieka po kampanii wrześniowej do Francji, a następnie dostaje przydział (jako oficer łącznikowy) do francuskiej marynarki wojennej w Greenock. Zostaje wciągnięty w śledztwo dotyczące zatonięcia „Fronsaca” – jako świadek i następnie jako osoba, która ratuje i ukrywa prawdopodobnego sprawcę wydarzenia. Wątek detektywistyczny stanowi okazję do ukazania różnorodnych postaci: szkockich mieszkańców, Anglika o pochodzeniu żydowskoniemieckim prowadzącego śledztwo, kapitana dowodzącego oddziałem floty francuskiej, niemieckich więźniów wojennych oraz licznych Polaków przebywających wtedy w Szkocji. Zagadka zatonięcia okrętu i niemożność oficjalnego wykrycia sprawcy sugeruje – na planie historycznym – postawę autora, sceptycznie odnoszącego się do jednoznacznych ocen wydarzeń ze względu na możliwość różnorodnych punktów widzenia. Pamiętamy, że podobną metodę zastosował Tom Stoppard w sztuce politycznej Kwadratura koła, mówiącej o okresie „Solidarności”. Równolegle z wątkiem śledztwa, toczą się osobiste losy Szczuckiego. Po nieudanej próbie zostania „cichociemnym”, śmierci narzeczonej z lat młodości oraz braku perspektyw w Wielkiej Brytanii po zakończeniu wojny, major Szczucki wraz ze szkocką żoną wyjeżdża do Polski, gdzie wkrótce zostaje osadzony w więzieniu i skąd udaje mu się wrócić do Szkocji. Tam też kończy swój żywot, po powrocie z wizyty w Polsce, już po upadku komunizmu. Tytuł powieści jest więc symbolem kataklizmu, który bez względu na jego rzeczywiste przyczyny, kładzie cień na niewinnych świadków. Jednocześnie pierwsze słowo tytułu – „śmierć” – sugeruje koniec epoki, być może koniec starej Europy, skoro „ofiarami” wypadku są Szkoci,
13
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Polacy, Niemcy i Francuzi. W utworze, co też znaczące, dialekt szkocki, język francuski i polski towarzyszą językowi angielskiemu. Powieść Aschersona jest więc opowieścią o utracie starej Europy zarówno w wymiarze ogólniejszym, historycznym, ale także indywidualnym. Z drugiej jednakże strony, losy Helen, którą Szczucki zabiera do Polski, a szczególnie jej córki Jackie, ulubienicy Szczuckiego, wskazują na szansę odrodzenia, rozpoczęcie nowego życia – mimo ciążenia zewnętrznych katastrof, na które postaci te nie miały wpływu. Jak trafnie zauważyli brytyjscy recenzenci powieści Fronsac, jej naczelnym tematem jest próba odnalezienia czy wyboru ojczyzny po jej utracie. Ten wątek odróżnia zasadniczo postać polskiego bohatera od jego cudzoziemskich towarzyszy wojennego losu. Dla innych katastrofa wojny oznacza zburzenie dotychczasowego świata, konfrontację z obcymi. Major Szczucki traci zaś swoją małą ojczyznę – Wołyń, i zostaje odrzucony przez powojenną Polskę. Nie jest on jednak typowym żołnierzem z wyboru i emigrantem niepodległościowym. Sceptycznie ocenia postępowania rządu emigracyjnego i polskiej społeczności w Szkocji, odrzuca hasło „Bóg, honor i Ojczyzna” i nie identyfikuje się bezkrytycznie ze zmianami w Polsce po 1989 roku. Bliskie są mu poglądy lewicowe i kosmopolityczne. Z drugiej strony, przyznaje się do „sentymentalnej” potrzeby posiadanie ojczyzny wewnętrznej, osobistej, dla której sprawdzianem jest życie zgodne z poczuciem honoru i godności. Końcowy epizod powieści – opisujący moment rozrzucenia jego prochów u wybrzeży szkockich, wraz z pierścionkiem jego polskiej narzeczonej – sugeruje połączenie tych dwóch wątków: racjonalnego wyboru nowej ojczyzny Szkocji i emocjonalnego związku z utraconą. Jest rzeczą znamienną, że w powieściowym świecie Aschersona rolę pozytywnych bohaterów odgrywają kobiety. Należą tu: nieco wyidealizowana postać Wisi, przedwojennej narzeczonej Maurycego i więźniarki sowieckiego gułagu, Szkotka Mabel i Greczynka Papadakis, będące klasycznymi portretami opiekuńczych matek; Margaret, angielska żona polskiego oficera, a nade wszystko Jackie, która z dziewczynki biorącej na siebie winę za zatonięcia okrętu Fronsac staje się dojrzałą kobietą i wybitnym naukowcem. Świat mężczyzn – poza wyjątkową postacią Tadzia, polskiego niezłomnego oficera – pełen jest postaci dwuznacznych, manipulatorów, zdrajców, oprawców. Wszyscy są ofiarami wojny męsko-męskiej, łącznie oczywiście z samym Maurycym Szczuckim. Uwadze czytelniczej nie umyka różnica między przedstawieniem kontekstu szkockiego i polskiego. Port Greenock, miasteczka, a nade wszystko surowość krajobrazu szkockiego wydają się żyć nie tylko na sposób literacki. Natomiast losy Szczuckiego w Polsce ukazane są głównie na tle historyczny-społecznym. Polska jako rzeczywistość materialna jawi się nieco bezbarwnie i bez emocjonalnego zaangażowania. Jest to obraz bezimienny, umowny, służący ukazaniu dramatycznych i skomplikowanych losów postaci. Może także dlatego Szczucki wybiera Szkocję jako swoją fizyczną ojczyznę. We współczesnej prozie brytyjskiej tematyka polska widziana była głównie oczyma samych Brytyjczyków: m.in. agentów w utworze Tima Sebastiana Cień szpiega, Nika Gowinga The Wire, nauczyciela języka angielskiego w Burning Warm Carla Tighe, Angielki odwiedzającej swoją siostrę w Polsce lat 60. w powieści Franka Tuohy The Ice Saints czy dyplomatów w melodramacie The Visitors Mary McMinnies. Do nielicznych wyjątków należy postać polskiego intelektualisty Stefana Karnowskiego w Polonaise Piers Paula Reada, wzorowana na życiu i twórczości Witolda Gombrowicza, w której prozaik brytyjski prowadzi polemikę z postawą filozoficzną polskiego twórcy. Ascherson natomiast utożsamia się z polskim majorem nie tylko poprzez przyznanie mu roli narratora, ale głównie przez bardzo osobisty stosunek do tej postaci oraz brak jednoznacznych ocen. Należy też przypomnieć o postaci Władysława Malinowskiego z powieści Kraj rodzinny, autorstwa Clare Francis, wydanej w 2005 roku. Jest on rówieśnikiem Szczuckiego, młodym weteranem spod Monte Cassino, który próbuje rozpocząć nowe życie w nieprzyjaznym otoczeniu – na wsi w zachodniej Anglii, po zakończeniu wojny. Wybór polskiego oficera jako głównej postaci i narratora w The Death of the Fronsac można tłumaczyć na kilka sposobów. Pierwsza przyczyną, nasuwającą się ze względów na biografię autora, jest jego znajomość i fascynacja niedawną polską historią. Z kolei, w perspektywie
14
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
literackiej mamy do czynienia z pewnym chwytem, zwanym regułą „apokryfu”, polegającą na przedstawianiu rzeczywistości z perspektywy Obcego i ukazaniu konsekwencji okresu wojny z „polskiego” punktu widzenia. Być może zamysłem autora było również wykorzystanie polskiego przybysza dla wyeksponowania bardziej ogólnych zagadnień, przekraczających granice narodowe i historyczne. Lektura powieści nasuwa nawet sugestię, czy aby Ascherson kreując postać majora Szczuckiego na szkockim tle nie próbował odpowiedzieć na pytanie, kim byłby on sam, gdyby urodził się w polskiej rodzinie, w przededniu katastrofy wojennej. Odpowiedzi na to pytanie nie oczekiwałbym jednak od autora, a tylko pozostawił czytelnikowi do swobodnego rozważenia. Dla czytelnika polskiego dodatkowym walorem książki jest nie tylko kompetentne przedstawienie polskich kontekstów, ale także wplecenie w narrację zapożyczeń z polskiej literatury – jak na przykład opis szalonego planu obrony wybrzeża Szkocji przez polskiego generała, zaczerpnięty z opowiadania Ksawerego Pruszyńskiego. Autor przyznaje także, że korzystał ze wspomnień wojennych polskich emigrantów i że na przykład postać polskiego Żyda intelektualisty, internowanego w polskim obozie w Szkocji, jest wzorowana na Izaaku Deutcherze, który ze względu na swoje otwarcie marksistowskie poglądy przebywał w takim obozie w latach 1940-1942. Ascherson nie nadużywa jednakże wtrąceń z języka polskiego, a wszystkie mają poprawną formę, co nieczęsto zdarza się pisarzom anglojęzycznym. Znamiennym wydaje się być także to, iż najczęściej cytowanym przez autora polskim słowem jest „ojczyzna”. Neal Ascherson, The Death of the Fronsac, Londyn, Apollo, 2017 r.
Luca Cambiaso, Wenus i nimfy opłakujące śmierć Adonisa, drzeworyt, ok. 1560 – 1565 r., The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork.
15
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Arkadiusz Frania JELEŃ, CZYLI O POJEMNOŚCI ESEJU
J
akie rzeczy są godne wiersza? Edward Stachura z premedytacją totalnego liryka wypowiedział we Wszystko jest poezja. Opowieść – rzeka (Czytelnik, Warszawa 1984, s. 5) uroczą definicyjną kołomyję, katarynę: Wszystko jest poezją, każdy jest poetą. Do sformułowania tej oczywistości powoli doprowadziło mnie widziane, słyszane, przebyte, przeczute, przewrażliwione, przeklęte i błogosławione, nad wyraz rzadko tu i tam przeczytane. Wszystko jest poezją, każdy jest poetą.
Zdecydowanie tak, tak, właściwie tak, niby tak, niezupełnie tak, bo jednak ciut spraw wyłazi poza zbiór spraw poetyckich. Gdyby naprawdę miało być tak, jak widzi to Sted, to chyba byłoby nie tak. Ergo: do spraw, które najmniej spełniają rolę przedmiotu dla obróbki przez tekst liryczny zaliczam: 1. księżyc w nowiu, 2. kwiatuszki pachnące na jedwabnej łące, 3. pocałunki mieszające się z zapachem hortensji. To żart, wszak o najpotworniejszych banałach można pisać poruszające wiersze. Wystarczy, o niebiosa!, praca i talent (taka kolejność, ponieważ wysiłek bez zdolności sobie poradzi, odwrotnie nie). Lecz to temat na oddzielne dyskursy, dywagacje. W tym krótkim eseju chciałbym podjąć kwestię białego jelenia, także mydła o tej nazwie. Do kosmetyków z linii nieuczuleniowej mam szczególną słabość. Jestem namiętnym alergikiem ze skłonnością do atopowego zapalenia skóry. Męczy mnie pękająca, łuszcząca się tkanka. Szczelinki, kraterki, które trzeba zasypać sterydami. Z twarzy złażą lniane skórowęże jak płaty tapety. Dla ukojenia rozdrażnień używam mazideł hipoalergicznych. Mydło w kostce lub płynie, balsam po goleniu, krem do twarzy, krem do rąk, balsam do mycia naczyń, szampon do włosów. Wszystko, żeby pozostać po tej stronie rzeki. Dolegliwości potrafią zabić, a właściwie namówić do samobójstwa. Poeta Aleksander Wat ostatecznie auto-skończył żywot pokonany przez wielkie nawracające migreny. Ataki uczuleniowe jeszcze nie wiodą mnie do okna czy pod pętlę, ale nieraz, rozdrapując swędzące plamy, chciałem wyrwać palec, odciąć rękę, wydłubać jątrzące się miejsca jak alkoholik zaszyty esperal, by zdrowo dla siebie pochlać=żyć. Mydło Biały jeleń może stać się przyczyną zmysłowej ekstazy. W książce Adama Ziemianina Okrawki. Opowieść o Isi, o Wojtku Bellonie i o tamtym Krakowie (Wydawnictwo Edukacyjne, Kraków 2017) znalazłem fragment o tytułowej Isi, której „potrzebny był […] do szczęścia okrawek mydła »Biały Jeleń« i szampon pokrzywowy lub brzozowy, kupiony w kiosku Ruchu” (s. 51). Na następnej stronicy dowiaduję się, że bohaterka wspomnianym mydłem, po zasłonięciu okien firanką i kocem, „mogła umyć swe bujne piersi i wzgórek łonowy”. Taki opis przemawia do męskiej krwi i oddechu, w ogóle silnie gada do gruczołów. Motyw jelenia pojawił się też w kodzie wiersza o incipicie *** (Zimny prysznic) częstochowskiego poety Rafała „Jeżyka” Kasprzaka (z tomu Raport, Częstochowskie Zakłady Graficzne, Częstochowa 2007, s. 10): Zimny prysznic orzeźwia ciało ciepła struga pobudza umysł po centymetrze zmywam grzechy dnia rozmyślając o przyszłości w dłoniach rozmięka biały jeleń
16
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
O ile w przypadku Isi Adama Ziemianina aura namiętności jest wyczuwalna wprost, o tyle twórca z Częstochowy wprowadza ją nieco na przekór obrazowi egzystencjalnemu, może nawet nieświadomie i w dodatku niepostrzeżenie dla wielu czytelników: najpierw mamy bowiem prysznicową spowiedź grzesznika, podsumowującego dzień, ale i poniekąd wybiegającego w przyszłość. Gdyby tym kadrem zakończył się liryk, mówilibyśmy o dobrym tekście wyżętym z życia. Dwa ostatnie wersy rozsadzają wstępną analizę: „w dłoniach rozmięka / biały jeleń”. Jeżeli do tego momentu moglibyśmy mieć wątpliwość co do płci „ja”, to już „dotykanie białego jelenia” nie pozostawia wątpliwości, że bohater jest mężczyzną. Taką pewność ukryto w płaszczyźnie znakowej wiersza Rafała „Jeżyka” Kasprzaka. Biały jeleń w pierwszym planie jest mydłem (skoro rozmięka, tworząc w połączeniu z wodą emulsję), ale też, zgodnie ze Słownikiem symboli Władysława Kopalińskiego (Wiedza Powszechna, wyd. IV, Warszawa 1997, s. 125), w kulturze wyobraża m.in. „zasadę męską, potencję płciową, pociąg seksualny, płodność”, czyli uprawnione jest mówienie o ściskaniu przez bohatera fallusa, a także sugestia o zwieńczonym sukcesem geście onanizmu. Od pewnego czasu moją lekturową uwagę zaprząta pisarstwo Zygmunta Haupta, w którym doszperałem się niewielkiego, lecz brzemiennego w wizualizacje motywu jeleniowego. Najpierw jednak chciałbym zamanifestować, że tego pisarza uważam za drugiego, bo pierwszym jest nieodwołalnie Józef Wittlin, wielkiego niedocenionego powojennej literatury polskiej. Pozostawanie na emigracji i zapisy, czarne indeksy nie przysłużyły się recepcji tych autorów w ojczyźnie. Ponad ćwierćwiecze tak zwanej wolnej Polski jeszcze nie nadrobiło zaległości, lecz i tak nie jest najgorzej, choć księgarski dostęp do Zygmunta Haupta nie plasuje się na poziomie zadowolenia, albowiem w chwili pisania tych słów w ofercie księgarń znajduje się tylko jedna pozycja autora Pierścienia z papieru: wznowienie w 2017 roku przez Wydawnictwo Czarne edycji zbioru opowiadań i reportaży Baskijski diabeł, z którego pochodził będzie też cytat w dalszej części mojego tekstu. Nie można przecież mówić o braku zainteresowania Zygmuntem Hauptem, skoro na portalu sprzedażowym Allegro.pl wydanie Z Roksolanii z 2009 roku osiąga cenę 42 złotych (z kosztami przesyłki: 53 złote), emisja publikacyjna Pierścienia z papieru (Wydawnictwo Czarne) z 1997 roku – aż 150 złotych (z najtańszymi kosztami wysyłkowymi czyni to już sumę 161 złotych), czyli tyle, co pierwsze wydanie Baskijskiego diabła uczynione trudem zecerskim Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik” w 2007 roku (koszt wejścia w posiadanie egzemplarza zamknie się kwotą 159 złotych i 50 groszy, bo jednak listonosz czy kurier pobiera opłatę za usługę dostarczenia). Pisarz wzbudza silne zainteresowanie historyków literatury, niech wspomnę tylko książki: Aleksandra Madydy – Zygmunt Haupt. Życie i twórczość literacka i Haupt. Monografia (obie opublikowane odpowiednio w 1997 i 2012 roku nakładem Wydawnictwa Naukowego Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika), a także Doroty Utrackiej Strzaskana mozaika. Studium warsztatu pisarskiego Zygmunta Haupta (2011, Wydawnictwo Adam Marszałek). Zaznaczmy, że w Gorlicach odbyły się dwa Festiwale im. Zygmunta Haupta (2015, 2016). W kwietniu 2017 roku w Domu Pracy Twórczej KUL w Kazimierzu Dolnym miała miejsce konferencja Zygmunt Haupt. Powrót pisarza (organizatorzy: Ośrodek Badań nad Literaturą Religijną KUL, Zakład Literatury Współczesnej UMCS), co dowodzi żywego chłonięcia wartości zakodowanych w spuściźnie pisarza i nadzieję na jego stałą obecność w krytyczno- i historycznoliterackiej dyspucie. Tyle skojarzeń, chciałem bowiem zdać relację, że w HauptowymPokerze w Gorganach wpuszczony na karty literatury jeleń nie jest elementem landszaftu i obiektem uniesień nad czystością natury, lecz obiektem o przymiotach ze wszech miar seksualnych, skoro pojawia się „podbrzusze białe i ociekające od jeleniej spermy”. Obraz przywołany przez autora jest tak sugestywny, że barbarzyństwem byłoby przedzierać go od-moimi wtykami i wtrętami: Kiedy spojrzałem tam, to był jeleń. Pierwszy raz widziałem wtedy w życiu jelenia. Byłem rozczarowany tym, że był tak mały. Wydawało mi się, że powinien być przynajmniej wielkości konia. A ten był wielkości dobrego cielęcia i był niespodziewanie rudy jak wiewiórka. Wyglądał jak wycięty z blachy i jakby ktoś zdjął ze ściany jelenie wieńce i przyprawił tej figurze. Miał lśniący wilgotny nos. I jeszcze jedno: To zaczynała się pora rykowiska i ten samiec, przedzierający się całą noc przez chaszcze leśne i smagany przez leśne krzaki, podniecał się i, jak to mówią, „spuszczał”, i miał całe podbrzusze białe i ociekające od jeleniej spermy.
17
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Więc już tak nas zahamowało na tematy seksualne, że jak się staje wobec zjawiska, że taki jeleń jak z popielniczki albo kandelabru z mieszczańskiego domu, albo z obrazka ze świętym Hubertem, że jak się nam pokaże umazany spermą, to wstrząsa nami jak niesamowitość, jak coś dziejącego się przeciwko naturze, jak obsesja z okresu dojrzewania, która, nierealna i wymyślona, czai się u wezgłowia naszego łóżka bezsennej nocy.
Jako przeciwieństwo nakreślonych kontekstów przywołajmy jeszcze dwa obszary semantyczne. Początek Piosenki Krzysztofa Kamila Baczyńskiego: „Upływa lęku biały jeleń / w motylim pląsie nóg” (cytuję za: Jan Marx, Dwudziestoletni poeci Warszawy, Wydawnictwo Alfa, Warszawa 1994, s. 94) skojarza leśne zwierzę ze strachem, ucieczką, jesienią. Nadmieńmy również, że w tradycji chrześcijańskiej biały jeleń z krzyżem między rogami symbolizuje Chrystusa, który właśnie pod tą postacią objawił się św. Hubertowi, nawracając go na ścieżkę Pana. Było więc o jeleniu, mydle, Haupcie, seksualności i Chrystusie. Czyż esej nie jest jedynym gatunkiem literackim, który może pomieścić tak odmienne i odległe tematy?
Okumura Masanobu, ilustracja do Księgi erotycznej, drzeworyt, tusz, 1736 – 1744 r., The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork.
18
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Edward Harentz WIERSZE *** Van Gogh obciął sobie ucho, nie było mu potrzebne: on już słyszał geniusza. Al-Mahari zobaczył w życiu tak wiele że oczy stały się dla niego zupełnie nieważne. Charents nie ma grobu, dlatego też do tej pory nie umarł. Ja witam się lewą ręką, ponieważ prawą przywitalem się już z Bogiem…
*** Dopóki wymyślam moje drzewo, miłość pości. I zielone są ptaki w moim wierszu…
*** Nad wrzącymi tańczącymi wodami modlitwa – moje oczy, jak miasta-fabryki gdzie słupki nocy odrzucane promiennymi rzęsami wiersza.
ODYSEJA Zjedliśmy wiersz, nad filiżanką kawy wypaliliśmy ciszę, oddaliliśmy się od Śmierci, przeżuliśmy kolory i odcienie, ale wszyscy ciągle spoglądamy na słowo…
19
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
*** Wiem, pewnego razu obudzę się po Ostatniej Wieczerzy, na nogi włożę ślady ojca, popękane, jak maleńkie kieszonki napełnione przeogromną miłością… Czy moje dni potrafią zważyć tę nieznośną lekkość?
*** Ptak niespokojnie krąży wokół klatki: zostawił w niej swoje marzenie o wolności…
*** W ten purpurowy dzień jeszcze pogańskie prababki mojej Muzy milcząco zdecydowały że w dziewięć miesięcy wraz ze śpiewem bażantów powinien urodzić się poeta, ich wnuczek. A ponieważ były pobożne, zdecydowały: z rajskiego drzewa nie upadnie na głowę fizyka ostatnie jabłko starannie ukryte pod spódnicą mojej matki… W sierpniu Osiemdziesiątego Pierwszego Mój ojciec pędził wódkę…
Przeł. Kalina Izabela Zioła
Edward Harentz (ur. w 1981 r.) – ormiański poeta i tłumacz. Ukończył studia na Wydziale Języka Arabskiego i Literatury na Uniwersytecie w Kairze. Autor sześciu książek poetyckich; tłumaczony na jęz. rosyjski, angielski, francuski, chiński, japoński, albański, rumuński, bułgarski, hiszpański, portugalski, grecki, włoski i arabski. Tłumaczy poezję ormiańską na arabski, hebrajski, francuski i rosyjski.
20
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Jerzy Lengauer EMILIA WALCZAK Po drodze z Tadeuszem Nowakowskim. Spacerownik
A
ni w Słowniku poprawnej polszczyzny Szobera z 1971 roku, ani Markowskiego z 2004. nie znajduję słowa „spacerownik”. Nie podpowiada słownik frazeologiczny, wyrazów bliskoznacznych, oczywiście i wyrazów obcych, i ortograficzny, idiomów polskich, także etymologiczno-historyczny. Microsoft Office Word podkreśla na czerwono. Autokorekta robi to, co słowniki, czyli podrzuca „spacerniak”. Być może jestem dość blisko, ale pewności za bardzo nie mam. W głowie kołaczą się raczej powieści literatury przedwojennej, albo dzisiejsze polskie kryminały retro. „Spacerniak”, nie wiadomo dlaczego, brzmi jakoś warszawsko, z kolei „spacerownik” jednak literacko, turystycznie, może i zakopiańsko (jakieś podświadome dziecięce wspominki?). W każdym razie autorka spacerownika po Bydgoszczy jednym z wyrazów tytułu przywraca Bydgoszcz przedwojenną, kulturalną, literacką, postać pisarza Nowakowskiego, i jednocześnie tą przed peerelowską historią przecina problem dyskusji na temat czarno-białych zdjęć w książeczce (mam prawo do użycia tej formy, ponieważ wydanie liczy dokładnie pięćdziesiąt stron razem z okładkami – chyba, że doliczyć skrzydełko z tyłu). Odstępstwa mamy jedynie dwa. Na pierwszej stronie okładki widnieje małe, prostokątne zdjęcie miejskiej tablicy „Skwer Tadeusza Nowakowskiego”, zaś trzecia strona okładki i skrzydełko to mapa Bydgoszczy z kolorowymi odnośnikami na trasie spaceru w formie symboli cyfrowych i literowych do zdjęć zamieszczonych w książce i oczywiście do tekstu. Do Zeszytu 6 podchodziłem z niechęcią. Uważam, że takie informatory nudzą, są niepotrzebne. Z reguły zwiedzam miasta wedle zabytków. Jeśli są tablice informacyjne (bardzo cenię sobie te w kościołach), zatrzymuję się i czytam. Lubię długo się przyglądać, przystawać, obchodzić dookoła, patrzeć z różnych perspektyw. Stać się choć na chwilę mieszkańcem. Jeśli nie ma nigdzie opisów, po prostu chłonę atmosferę, ludzi, cienie, słońce odbijające się od szyb, klomby, opadające tynki, absurdalnie odnowione kamienice, lub zapierającą dech w piersiach pracę konserwatorską… Wystarczy gdzieś tam poczytać o historii, przypomnieć sobie o ważnych postaciach… Jakiś czas temu weszliśmy w pewien doskonały w mojej opinii nurt, zapoczątkowany chyba (ech, czy warto sprawdzać, kto pierwszy wpadł na ten pomysł?) przez Montefiore’a cegłą Jerozolima. Biografia. Dodajmy do tego mnóstwo literatury pięknej, której śladami można poruszać się po Paryżu, czeskiej Pradze (polecam gorąco Lorda Morda Miloša Urbana), nie wspominając autorów włoskich, francuskich szczególnie, hiszpańskich i angielskich, a od niedawna i tureckich. Nasz rodzimy Marek Krajewski oberwał od pewnego znajomego mi wrocławianina za brak rzetelności w opisach ulic i budynków. Joannie Bator chyba się upiekło… Wybierać jest z czego. Umilać sobie podróże literaturą również. Ale Spacerownik Emilii Walczak jakoś mnie ujął. Zastanawiałem się w czym rzecz. I doszedłem. Przede wszystkim nie jest to broszura, których pełno w punktach informacji turystycznych, tudzież urzędach miast i gmin, a potem walających się w wakacyjne dni po chodnikach i trawnikach. Kolorowych, drukowanych na kredowym papierze, jakby zapraszając do podejrzeń, że ktoś z na tych śmieciach musiał zarobić. Następnie, wydawca, czyli Miejskie Centrum Kultury w Bydgoszczy wpisuje się w pewien bardzo ceniony przeze mnie trend, a pewnie niezauważalny ogólnopolsko, kulturowego traktowania rzeczywistości na bazie literatury. Mogę dodać tutaj z przyjemnością Wojewódzką Bibliotekę Publiczną i Centrum Animacji Kultury z Poznania, Związek Literatów na Mazowszu i związane z nim „Ciechanowskie Zeszyty Literackie”, czy w końcu Stowarzyszenie Wspólnota Kulturowa Borussia i Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział Olsztyn. Oczywiście wymieniam jedynie te, z którymi miałem przyjemność współpracować. Jest dla mnie pewnikiem, że takich instytucji, obecnie bardzo po macoszemu traktowanych przez Skarb Państwa, jest w kraju mnóstwo. Tym bardziej należy je cenić, podziwiać i trzymać kciuki za współpracę (dofinansowanie) z samorządem każdego szczebla. Ot, i tyle refleksji na temat tego, dlaczego Emilia Walczak napisała książeczkę ważną, niezbędną wręcz
21
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
i fascynującą. Ona nie nudzi! Ależ się tego bałem! Akurat skończyłem czytać pewien zbiór opowiadań. Pomyślałem, zerknę do Spacerownika. Autorka zapowiedziała mailowo, że dla mnie (mieszkam dość niedaleko Olsztyna) może być interesująca postać osoby urodzonej w Olsztynie, mieszkającej tam około trzech lat po urodzeniu i Honorowym Obywatelu tego miasta. Nie jest. Z tych właśnie względów. Ale, ale. Tadeusz Nowakowski to bohater rozdziału Zeszytu zatytułowanego Próba biografii. Dziesięć stron fascynującej opowieści. Faktów, od których nie można oderwać oczu. Nie będę ich zdradzać. Nie można pozbawiać czytelnika przyjemności. Lecz przede wszystkim (nie mogę nie wspomnieć) – Nowakowski jest autorem kanonicznej (jak pisze Emilia Walczak) powieści i Szopy za jaśminami, która jest pierwszym powojennym polskim literackim świadectwem z obozu koncentracyjnego. Czyż trochę nie przypomina nam się tutaj Primo Levi? W biografii Nowakowskiego przewijają się wielkie nazwiska polskiej literatury i poezji, praca na rzecz wolności od reżimu komunistycznego. Miejsca, miasta, kraje, w których przebywał i był zatrudniony nie dają wątpliwości o wielkości i wyjątkowości pisarza, dziennikarza, felietonisty. Autorka, rzecz jasna, nie poświęca dziesięciu stron wyłącznie na zawodowe życie Tadeusza Nowakowskiego. Ważne jest dla niej pokazanie postaci w całości, jakiejś niepewności będącej skutkiem czasów, ba! Nieszczęścia, szukania mimo wszystko jakiejś formy ulokowania we własnej przestrzeni. Być może polskiej. Być może warmińskiej. Być może ewangelickoaugsburskiej. A teraz dwanaście stron spaceru. Reszta to zdjęcia, króciutkie Na zakończenie, mapka trasy przechadzki i notka o Emilii Walczak (koniecznie do przeczytania!). W Bydgoszczy byłem ze dwa – trzy razy, z tego miałem okazję raz jechać i przejść się przez miasto. Wąskie ulice, którymi biegły linie tramwajowe, pojazdy po nich sunące zagłuszały warkot silników samochodowych i ludzkie głosy. Wszystkie budynki były albo szare, albo we wszystkich odcieniach czerni. Chyba, że spod ciemnego pyłu, nalotu wyzierała czerwona cegła. Mimo, że nie zwracałem specjalnej uwagi na okna, to potem wyobrażałem sobie, iż są tak zakurzone, że nawet przy włączonym wewnątrz świetle nie dało się zobaczyć, co tam się dzieje. I na odwrót. Ludzie w środku pracujący, czy mieszkający nie mieli możliwości zainteresowania się ruchem i zgiełkiem ulicznym. Hmm... Podobny obrazek przypomina mi się z fragmentem warszawskiego Nowego Światu i oknami Pałaców Zamoyskich i Staszica. A ulice, budynki? Dawne Katowice. Gdzieś daleko od dworca, Spodka... Jedynie usiąść na krawężniku, niedopałki rzucać do kratek ściekowych i upajać się cegłą ozdobioną sadzą błyskającą promieniami zachodzącego na pomarańczowo słońca. A co pisze nam Walczak? Urodzona w Łodzi, wykształcona w Poznaniu, zarabiająca w Bydgoszczy.... Ostatnie z tych miast przedstawia, jakby to był Madryt z szerokimi arteriami, odnowionymi kamienicami, muzeami, parkami, pomnikami, historycznymi tablicami, pamiątkami sprzed obu wojen, alejkami i alejami. Co krok literatura, sztuka, teatr, ta kamienica, tamta kamienica... Wręcz perła północy niczym Ryga. Tu klasycyzm, tam eklektyzm, gdzie indziej teren po zamku z połowy czternastego wieku, dekadencka kawiarnia, kościół luterański... A wszędzie ślady po Tadeuszu Nowakowskim, który słowami autorki oprowadza po Bydgoszczy w towarzystwie artystów o nazwiskach znanych z podręczników szkolnych, ale i tych, które należy sobie zanotować. Rozumiem, że Zeszyt 6 przedstawia kolejną postać związaną z Bydgoszczą i dla miasta bardzo znaczącą. Nie powiem, że wzbudza to zainteresowanie poprzednimi wydaniami. Zatem kilka wakacyjnych dni w Bydgoszczy? I nie trzeba się zastanawiać nad doborem lektury. Króciutki dopisek. Emilia Walczak to rocznik 1984. Posługuje się językiem, który dla pokolenia trzydziestolatków i młodszych jest zrozumiały. Tutaj nieco się powstrzymywała, żeby Spacerownik był czytelny i zrozumiały dla wszystkich. Flaneryzm od francuskiego flaneur wybaczamy bez dwóch zdań, tym bardziej, że znamy słynnego miejskiego, literackiego włóczęgę Waltera Benjamina. Zatem nie tyle wybaczamy, ale nawet składamy ukłon Emilii Walczak za przypomnienie owego terminu, który dodaje książce swoistej estymy. Ale do diabła! – co są „skrytki geocachingowe” to może wiedzieć jedynie moja siedemnastoletnia córka. Czego brakuje? Zdaję sobie sprawę z tego, że się czepiam. Mianowicie indeksu użytych w tekście symboli cyfrowych i literowych wiążących tekst ze zdjęciami i mapką. W tekście użyte są ich trzy rodzaje,
22
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
na mapce dwa. Ale czy koniecznie trzeba wpatrywać się w mapkę? Emilia Walczak pisze o wiele bardziej zajmująco i kierunek flanerowania wskazuje bezbłędnie. Emilia Walczak, Po drodze z Tadeuszem Nowakowskim. Spacerownik, seria: Czytanki miejskie, Zeszyt 6, Miejskie Centrum Kultury w Bydgoszczy, 2017 r.
Marcantonio Raimondi, Apollo Belwederski, wg rzeźby ze zbiorów w Watykanie, miedzioryt, ok. 1510 – 1527, The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork.
23
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Jekatierina Poljanskaja ODPRYSKI TĘCZY. WSPÓŁCZESNA POEZJA ROSYJSKA (VII) Witalij Dmitrijew urodził się w 1950 r. w Leningradzie. Ukończył wydział dziennikarstwa na Uniwersytecie Leningradzkim, pracował też w kilku robotniczych zawodach – był murarzem, cieślą, geodetą, alpinistą przemysłowym; objechał prawie całą Rosję. Może dlatego jego wiersze są tak męskie? Na takie pytania nie ma i nie może być odpowiedzi, albo odpowiedź jest w wierszach samych: Jeśli się boisz – nie mów,/ Jeśliś powiedział – się nie bój. W najlepszych swoich wierszach Dmitrijew osiąga iście tragiczne napięcie. Ale, jak powiedział kiedyś Aleksander Kuszner, płakać w naszym wieku jest wstyd. Stąd rozmyślna przyziemność wielu jego wersów. Rezygnacja poety z nowomodnych chwytów wersyfikacyjnych, jego prostota też są nie bez powodu. To wszystko wzbudza zaufanie czytelnika. Rzecz główna – on się nie boi, mówi o wszystkim – о przeszłym i obecnym, mówi wprost i uczciwie, z tą autentyczną siłą, która właśnie jest poezją. Żyje w swoich wierszach prawdziwym życiem, jakkolwiek by nie było ciężkie i gorzkie. I – cieszy się z tego życia. Wiersze – nie środek i nie cel,/ Lecz sposób życia na tym świecie. Innego sposobu Witalij nie zna. A może, innego sposobu nie ma. Tatiana Siemionowa urodzona w Leningradzie, tam też ukończyła Instytut Handlu Radzieckiego, pracowała jako ekonomista. Całe jej życie związane jest z PetersburgiemLeningradem. W jej wierszach dużo jest szczegółów codzienności, wrażeń, wspomnień z dzieciństwa, ujawniających nierozerwalną więź poety i miasta, poety i czasu, poety i świata w ogóle. Nasze zdumiewające miasto jest w tych wierszach zupełnie różne, brzmi raz bardzo kameralnie, raz – z całą swoją uroczystą mocą. Jednak zawsze to żywe, dające się poznać, do bólu rodzinne, bezkresne w swoich warstwach znaczeniowych miasto, które prowadzi ulicami i wspomnieniami przez czas – ku wieczności. Pozorna prostota wierszy Siemionowej jest zwodnicza, jak sam Sankt-Petersburg; za zewnętrzną spokojną godnością kryje się tu wysokie napięcie uczucia i myśli. Przez pryzmat zwykłych, ale tak prawdziwych słów nagle na nowo widzimy życie w całym jego okrucieństwie i miłosierdziu, pięknie i grozie, niewybrednej prostocie i nieskończonej złożoności, – czyli widzimy go takim, jakie jest w rzeczywistości. A przecież na tym polega główne zadanie poezji.
TATIANA SIEMIONOWA
*** Kiedy goście już wyjdą, to zostają Szkło, papierki, butelki się walają, Dobre słowo, na szyi szminki ślady, Trochę żalu. Tak trzeba dla zasady. Byle goście gościli u nas częściej, Nie ginęli za zawsze, jak w odmęcie Ciemnej rzeki z imieniem ciepłym Leta, Wodę zagrab widłami – śladu nie ma.
24
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
*** Próżno płakać, na nic krzyki Trochę żal, że od sąsiadek Co mieszkały w komunałce Nie uczyłam się piec babek, Stały w oknie, tam gdzie niebo… A bakalie – zawsze mało: Rodzynki, orzechy, cykaty. Glazurami ociekały. Żadne kupne, zamawiane, przywoźne, Nie do napatrzenia się takie, – Nie były tak cudnie cudowne, Nie miały dzieciństwa smaku. I w mąki tumanie czarując przy piecu Przypomnieć ten smak próbowałam, Ten przepis odnaleźć, co sprawiał, że w ustach Ich słodycz się rozpływała. I cały ten chłam, gospodarstwo, ten zbiór Pod cukrowymi głowami Było jak cerkwi kopuła w śniegu, I niebo błękitne w ramie…
Do Petersburga Pudrem mgły przypruszony nigdy nie skłonił głowy Przed wieżami-dźwigami Moskwy modnej na nowo. Popraw tylko barokko, strzepnij z siebie rokokko – Trzy stulecia – to długo, żyć spokojnie nie sposób. Tylko arkad koronki i kanałów atłasy, Jesteś darem bezcennym, co w kompanii żył naszej. I galony poznaję, złotą nicią wyszyte, Newski – wstęgą orderu na żakiecie wybity. Prospekt, jesień, Sad Letni, parkan – metal wygięty, Domek Błoka się kiwa do koszuli przypięty…
*** Szczepionka ospy, jak stempelek zła, Pieczęć tyrana, pamięć zeszpecenia, Twarzy z krostami ślad na przedramieniu, To moje pokolenie dobrze zna. A przecież wszyscy tak w postęp wierzyli, W swoją ojczyznę, w proste ideały, Tak szybko wiarę swoją potracili,
25
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Kiedy się rozpadł na części kraj cały. Postanowiono na ospę nie szczepić Dzieci – Więc dżumę trzeba będzie leczyć.
Na wzór Kiplinga Nie wpaść w rozpacz, jak w herezję, Lecz utrzymać się na brzegu. Kochać, wierzyć, mieć nadzieję Na swych losów proste ściegi. Nie jeść nic na cudzych balach W dni, gdy czas Hekaty mija. Szukać rad u Sokratesa, Rad poetów nie omijać. Nie bać się, nie okłamywać, Z wrogiem walczyć, kiedy trzeba. I potrafić zostać sobą, I potrafić śmiać się z siebie. Przeł. Anna Bednarczyk
WITALIJ DMITRIJEW
*** A wiersze, jeśli w nich nie kłamać w imię prawd niskich i fałszywych, mogą być próbą naprawienia, choć czegoś w życiu nieuczciwym. Te wiersze - najprawdziwsze cuda. Niewielu taki cud jest dany. Kto je dyktuje? Skąd się biorą? Nie obojętne ci, kochany? Nawet gdy jesteś pośrednikiem, co ledwie małą cząstkę chłonie, gdzieś jest towarzysz tej dysputy, i przed zagładą cię uchroni.
26
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
*** Najważniejsze – zapasowy odłączyć na czas twój spadochron piersiowy, kiedy główny raz głośno klapnie kopułą i sam w ciszy zawiśniesz. Nawet wiatru nie usłyszysz – lecisz tak, trzy minuty objęty wpół z wiatrem spadasz w dół. Sprawdź raz jeszcze – okrągła jest ziemia, liny sprawdź, jak wędzidła czy strzemię, obracając to w lewo, to w prawo płaski świat. Z góry patrzysz ciekawie, widzisz globus, bez obwódki talerzyk, Szmaragd, szafir bez oprawy tam leżą. Sprawdź – zaprawdę nasz świat cały płynie. Spójrz, chmur cienie tną nieba pustynię, Chmur zastygłych nad głową na niebie. Martwe z żywym. Tak podobne do siebie.
*** Historia nigdy właściwie nie kłamie, i tylko drobne pomija detale. Czasami można sobie rok przypomnieć, lecz miesiąc, dzień, to nierealne wcale. Godzin i minut dnia, co w noc przeminął wrócić nie zdołasz. Nieśmiertelne – chwile. Historia wprawdzie nie kłamie, a jednak zaciera fakty bez żalu i tyle. Epoce braknie twórczego talentu. A jej kreacjom jakości brakuje. Tylko muzyka – żywe ma momenty, prawo by stale się stwarzać od nowa, które ma śmierć – z nią dusza ulatuje. A cała reszta – słowa, słowa, słowa…
*** To wcale nie jest straszna baśń. Czemu się bać i po co zwlekać? Wrzeciono kłuje tylko raz… We śnie na pocałunek czekasz… Spowity bluszczem stary mur… Od życia mnie odgrodził szczelnie Strzelista baszta trwa niezmiennie I z okna widać drogi wzór –
27
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Trakt zakurzony gdzieś tam biegnie. Znój południowy. Boczna trasa – lipcowa sunie autostrada. Już sianokosy. Nie wypada zwlekać. Na łąkach tłuste stada. Włości markiza Karabasa. Niewyszukane sielskie życie. Ten feudalizm, średniowiecze… Księżniczka wiek już trwa w niebycie… Miłością sen jej zakłócicie.
*** I znowu pękła jakaś struna. Zaniepokoić się już czas, gdy strun zerwanych całe rżysko wciąż mnoży się i mnoży w las. a po tym rżysku stopą bosą to już się wcale nie da iść. Muzyka we mnie rozbrzmiewała, chyba zerwała się jej nić. I głuchy czas nastaje dla mnie – i ciche, nie muzyczne dni. A struna śpiewa – brzmi potężnie…, nie zrozumiała, że się tli, już tylko pożegnalną pieśnią. Przeł. Anna Bednarczyk
28
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Christian Medard Manteuffel ELSE LASKER–SCHÜLER – POETKA MIŁOŚCI NIEMIECKIEGO EKSPRESJONIZMU Czym jest to inne w co rzucacie kamieniem? To inne – Czy jest to słona róża, którą mój lud wypłakał w moją krew? Nelly Sachs – Was ist das Andere; tłumaczył Ryszard. Krynicki
8
5 lat temu, 10. maja 1933 roku Niemcy Adolfa Hitlera wykreśliły ze świadomości swojego narodu całą generację pisarzy. W pierwszym rzędzie wyrzucono z księgarń i bibliotek książki autorów pochodzenia żydowskiego, lecz w akcji „przeciw nieniemieckiemu duchowi” zostały przekazane płomieniom książki prawie wszystkich niemieckojęzycznych autorów mających rangę i nazwisko. Płonęły stosy wszędzie, gdzie były uniwersytety i wyższe szkoły. Profesorowie uświęcili to wydarzenie uroczystymi mowami. Studenci wrzucali książki do ognia. W Berlinie płonął stos z 20000 książek. W rytualnym obrzędzie dziewięciu zatwierdzonych przez Goebbelsa sloganów propagandowych wzywających do palenia, wymienieni byli ci, którzy najgwałtowniej nienawidzili narodowych socjalistów. W swojej mowie z okazji palenia książek na Placu Opery w Berlinie mówił Joseph Goebbels o „siłach podczłowieczeństwa“, które zdobyły „teren polityczny“ po pierwszej wojnie światowej i teraz muszą ustąpić „niemieckiemu jestestwu“. To palenie książek było wielkim, symbolicznym obrachunkiem z tymi, którzy już długo przed rokiem 1933 figurowali w żargonie narodowych socjalistów jako „asfaltowi literaci”, „ludzie bez zasad“, „obca narodowo hołota“ i „zdrajcy ojczyzny”. „Literatura Krwi i Ziemi“ przeciwko „literaturze Asfaltu“ – były to podburzające slogany w walce między prawicą i lewicą w Republice Weimarskiej. Wraz z akcją palenia książek przez reżim nacjonalistyczny i następującymi potem płonącymi stosami w całych Niemczech, zwyciężała „Literatura Krwi i Ziemi” . Oskar Maria Graf, którego faszyści chętnie w swoje wyobrażenie literatury integrowali, bronił się żądając: „Spalcie mnie!“ A jakże, lista została uzupełniona. Na liście zakazanych autorów wymienionych było w momencie rozpoczęcia palenia książek 200 nazwisk. Liczba ta wzrastała. Do „szkodliwego i niepożądanego piśmiennictwa“ włączonych zostało w roku 1935 3601 tytułów 524. dzieł zbiorowych. Cicho było w Niemczech długi czas po końcu wojny. Jesienią 1976 roku ukazała się w Republice Federalnej Niemiec w ośmiu odcinkach w magazynie „Stern” książka Jürgena Serke pod tytułem Spaleni poeci (Die verbrannten Dichter) i osiągnęła milionową liczbę czytelników. Także z inicjatywy Jürgena Serke powstało stowarzyszenke literackie Else-Lasker-SchülerGesellschaft e. V. z siedzibą w Wuppertalu, gdzie urodziła się Else. Moja obecność w tym zrzeszeniu literackim nie była przypadkowa. I nie tylko dlatego, że na emigracji w Niemczech dokuczała mi próżnia po burzliwych latach osiemdziesiątych w Kraju, bo już wtedy z pasją studiowałem dzieje modernizmu niemieckiego, tak bardzo poprzez postać Stanisława Przybyszewskiego powiązanego w naturalny sposób z historią literatury polskiej – to właśnie dramat spalonych poetów zbliżył mnie do tego stowarzyszenia, i w konsekwencji sprawił, że zająłem się przekładami wierszy poetki na język polski. W październiku 2003 stowarzyszenie literackie „Else-Lasker-Schüler-Gesellschaft e. V.” zorganizowało we Wrocławiu, gdzie w maju 1933 roku rozegrała się jedna ze scen palenia książek, forum wyjazdowe wraz z wystawą pamiątek po „spalonych” i wypędzonych niemieckojęzycznych poetach. Przybyło wielu wybitnych twórców z Polski i z Niemiec. Przewodniczył Władysław Bartoszewski. Dopiero przy tej okazji małem możliwość poznać osobiście Tadeusza Różewicza, Ryszarda Krynickiego, małżonków Chwinów. Byłem odpowiedzialny za polską wersję tej imprezy
29
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
i głównie na tych materiałach, oraz na materiałach Jürgena Serke oparłem ten cykl; za ich udostępnienie dziękuję przewodniczącemu panu Hajowi Jahn. „Spaleni Poeci” to wybitne postacie niemieckiego modernizmu wywodzący się z obejmującego Europę prądu „Młodej Europy”. 1. JEJ PIERWSZA WIECZNOŚĆ Moja pieśń taneczna Do tańca muzyka dziś ze mnie się niesie Rozrywa mą duszę w kawałków tysiące! Nieszczęście moje bies zabrał i niesie By je wcisnąć w me serce żarzące. Z mych włosów róże jak ptaki fruwają I życie tak ze mnie szumi zewsząd, Tak tańczę od lat tysiąca, przez całą Pierwszą moją wieczność. [Styx]
Jej „pierwsza wieczność” rozpoczęła się w roku 1869 w Elberfeld, na przedmieściu Wuppertalu, gdzie wśród róż kwitnących w ogrodzie drobnego bankiera Aarona Schülera i jego żony Jeanette (z domu Kissing) było słychać odgłosy życia młodoniemieckiej cyganerii. Elisabeth zdradzała zamiłowanie do poezji od dzieciństwa, nawet jeśli tylko jako zmyślenie przyjmiemy – jej własną zresztą informację – że już jako dwuletnie dziecię zdradzała w swym szczebiocie skłonność do rymowania, a mając pięć lat tworzyła swoje pierwsze wiersze. Tak musielibyśmy przyjąć, gdyby jej akt urodzenia nie przeczył dacie 1879 podanej przez nią w drugim wydaniu Utworów zebranych. Niewątpliwy jednak wpływ na ukształtowanie talentu poetyckiego Else miał jej wyjazd do stolicy akurat wtedy, gdy cyganeria berlińska przeżywała swoje apogeum. Wyjechała jako młodziutka żona lekarza, doktora Bertholda Laskera. Już w roku 1902 ukazuje się jej pierwszy zbiór wierszy Styx. Nieśmiertelny Ty, jakże miłość ma dla Ciebie płonie! Ponad kochanie wszelkie i całą nienawiść! Chciałabym tak, jak drogi kamień W promienie duszy mojej cię oprawić. Złóż swe marzenia w moim łonie, Ja murem złotym każę je otoczyć I słodkie greckie wino będę lała na nie, I w różanych olejkach będę je rosić. Och, jak ptak polecę za tobą, Poprzez wichry i przez morskie szkwały, W purpurze moich dni słonecznych, W gwiazdach mych nocy będę Cię szukała. Ty! Ty musisz zebrać wszystkie siły z sobą, Abyśmy poprzez jesienie mogli przeniknąć, Śmierć zielenią na wieczność otoczyć I życiu przywrócić. [Styx]
30
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
To jeszcze nie całkiem poezja ekspresjonistyczna, ale zbiór zauważony został natychmiast przez wpływowych krytyków. Bezpośrednio pod wrażeniem tej pierwszej publikacji książkowej Else Lasker-Schüler, wybitny niemiecki krytyk literacki tamtych czasów, Samuel Lublinski, pisał w swoim piśmie krytycznoliterackim „Die Bilanz der Moderne”: Prawie jak jakaś idealistyczna młodzieńcza natura wyczuwa ona trwożny wybór między szczęśliwością zmysłu a radością duszy i boi się zmysłowości, która objawia jej się jak niepojęty baśniowy zwierz, przed którym ucieka i któremu ulega. To obrasta uczuciem strachu i bezsilności wobec tej nieskończoności do pewnej jedności, i nie zawsze udaje jej się ten wzburzony chaos wprowadzić w formę. Jej szczególną nutę osiąga ona, gdy przez chwilę odsuwa od siebie cały ten strach i jej tęsknotę i spełnienie tej tęsknoty wyraża w nadziemsko delikatnej sennej wizji i ją antycypuje. W takich momentach stworzyła ona kilka wierszy, które w szczególny sposób wzbogacają lirykę modernizmu.
Mimo pochlebnej opinii o jej młodzieńczych wierszach, Else zdaje się jednak być w tym okresie bardziej zainteresowana malarstwem. Nie stworzyła wprawdzie żadnego dzieła, które byłoby choć wspomniane, ale zainteresowanie to doprowadziło do decydujących o jej rozwoju artystycznym kontaktów i przyjaźni z wybitnymi malarzami tamtej epoki, jak Marc i Kokoschka. Jej następny zbiór poezji Der siebente Tag ukazał się trzy lata później (1905), ale zawarte tam wiersze zostały już przyjęte jako utwory ekspresjonistyczne. O, me bolące pożądanie... Marzenie me jest jedną młodą, dziką łąką I umiera od suszy. Jak suknie płonące za dnia... Pola prężą się.
Mam ciebie wabić pieśnią skowronka Czy jak ptak polny przywołać? Tuui! Tuui! Jak te srebrne kłosy Kipią u mych stóp – O, me bolące pożądanie Płacze jak dziecko. [Der siebente Tag]
Co wydarzyło się zatem w życiu młodej poetki w Berlinie przed rokiem 1902? Dużo! W Berlinie trafiła Else do środowiska poetów–trubadurów, gdzie związała się krótkotrwałą, lecz pozostawiającą ślad na całe jej życie przyjaźnią z Peterem Hille. To on nadał jej imię „czarnego łabędzia Izraela“ i zanosił jej pierwsze wiersze do redakcji czasopisma „Die Gesellschaft”. Urodziła też syna, który nie był dzieckiem jej męża. Koniec świata dla Horwatha Waldena (H.W. Wilhelm von Kevlaar dla wspomnienia wielu lat) Jest taki płacz na całym świecie, Jakby nasz drogi Bóg już zmarł, I ciężki cień na ziemię zeszedł, Legł jak grobowy głaz.
31
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Przyjdź, znajdźmy gdzieś kryjówkę wspólną... Życie we wszystkich sercach leży Już jak w trumnach. Chodź, będziemy kochać się objęci – Tęsknota kołata dziś do świata, Która przywiedzie nas do śmierci. [Der siebente Tag]
W liście do Richarda Dehmela (9.11.1903; Briefe cz. I, 10) pisze: „(…) poślubiłam prostego cygana, który dniem i nocą grał w zadymionej kawiarni”. Fantazja Else stworzyła Alkibiadesa de Rouan. Rzeczywistego nazwiska ojca swego dziecka nie zdradziła nigdy. Synowi dała imię swojego najukochańszego brata, Paula. Mieszkała z dzieckiem w piwnicach. Matczyna miłość Else była bezgraniczna. Szczęśliwa matka pisze: „Jest jak lalka! Wszystko jest w nim zachwycające. Jak tato i Paul. Blond. Usteczka i noseczek lalki“. Przy pomocy, która wpierw nadeszła ze strony Petera Hille, potem od Herwartha Waldena, Else troszczyła się o rozwój jego malarskiego talentu – Paul został współpracownikiem czasopisma „Simplicissimus“ (protegował go Franz Marc), brał udział w wystawach malarstwa. Else darzyła syna wielką miłością, pisała wiele o nim w swoich książkach, odnosiła nawet miłosne listy Paula do jego dziewcząt. W latach dwudziestych był on dla Else jedynym obiektem jej wielkiej miłości. Kiedy zachorował na gruźlicę, został przewieziony do sanatorium w Szwajcarii, matka pozostała w Lugano, aby być w pobliżu. Nie było już jednak dla niego ratunku; zmarł w Berlinie w roku 1927. Warto przytoczyć tutaj znów fragment rozprawy Samuela Lublinskiego na temat wierszy Else w czasopiśmie „Ost und West. Illustrierte Monatsschrift für modernes Judentum“ (rocznik I, zeszyt 12 z grudnia 1901 roku, szpalta 931f): W przeciwieństwie do hellenizmu starożydowskie opisy natury w Biblii nie uprzywilejowują jasnych, opływowych i epicznie oderwanych obrazów i alegorii, lecz przeciwnie, wyszukują przestrzenną i nieskończoną naturę kosmiczną: poranki i zmierzchy, wichry i pustynie, toczące się bez końca chmury, sztormy i burze albo też szemrzące zefiry. Dokładnie tak dostrzega i odczuwa Else Lasker-Schüler. W tym dzikim wierszu Moja sztormowa pieśń jest ona płonącym wszechświatem, usychającą ziemią w pełni lata, i pragnie wchłonąć w siebie strumienie, a jej kochanek miałby nadejść jak pieśń sztormowa, jak burza, i powinien z grzmiących mas chmur spuścić na nią roszące strumienie. Jest tak, jakby pustynia i burza przemieliły się ze sobą, jak niegdyś Synaj, a jednocześnie jest to przecież intymna, osobista, modernistyczna pieśń miłosna. 2. TINO, KSIĘŻNICZKA TEB W rzeczywistości jednak Else pojmowała swój żydowski rodowód na własny sposób. Urodziła się w Niemczech, Palestynę znała z opowieści matki i był to dla niej kraj baśniowy, gdzie Palestyńczycy i Hebrajczycy żyli obok siebie jak bracia. Na dodatek geografia w jej wyobrażeniu stała się też abstrakcją. Na temat swojego pochodzenia wypowiadała się, jakby tworzyła coraz to nowy, inny utwór ekspresjonistyczny. Przekręcała fakty, tworzyła na ten temat opowieść, w której nie sposób dostrzec prawdy. „Urodziłam się w Tebach, nawet jeśli przyszłam na świat w Eberfeld w Nadrenii. Do szkoły chodziłam do jedenastego roku życia, stałam się Robinsonem, przez pięć lat żyłam w Kraju Poranka i od tego czasu wegetuję”. Else rozwiodła się z doktorem Laskerem i poślubiła Herwartha Waldena. (To nazwisko jest tworem fantazji poetki, ale Walden żył pod tym nazwiskiem, umarł i jako Herwarth Walden przeszedł do encyklopedii literatury światowej).
32
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Pewien obraz atmosfery panującej w kawiarniach cyganerii berlińskiej, Café des Westens, czy też potem w Romanischen Café, maluje nam sławna aktorka teatralna owych czasów i stała bywalczyni tych kawiarni Tilla Durieux: W Café des Westens, tym stałym miejscu spotkań utalentowanej i nieutalentowanej bohemy, można było obserwować warte zapamiętania obrazy. Mężczyźni z długimi włosami i dziewczyny w osobliwych ubiorach siedzieli tutaj godzinami przy filiżance czarnej kawy. Między nimi widać było rzucającą się w oczy Else Lasker-Schüler. Była ona niezaprzeczalnie wielkim talentem i ilustrowała swoje opowieści i wiersze w niezwykły sposób... Else była mała i wysmukła, z chłopięcą postacią, z krótko podciętymi włosami, co wówczas wpadało w oczy. Jej mąż nosił natomiast długie lokowate włosy. Else, wiecznie zakochana, pisała swoje godne uwagi wiersze, w których wynosiła do boskości aktualnego wybranka i malowała im różę lub gwiazdę na bardzo podobnie narysowanych główkach. „Ty wiesz przecież jak ja pojmuję miłość, gdyby to była chorągiew, byłabym ją zdobyła lub padła”. – pisała Else w liście do Waldena. Miłość była dla Else Lasker-Schüler cudem danym przez samego Boga, „göttliches Wunder der Liebe“. Ale jest to wszak duch samego zjawiska ekspresjonizmu. Jej wiersze, drukowane w czasopismach, jeszcze przed ukazaniem się pierwszego tomu, były wpisywane do miłosnych karnetów i wywoływały rumieniec na twarzach młodych dziewcząt. Następną książką Else Lasker-Schüler była Das Peter-Hille-Buch (1906, Peter Hille zmarł w roku 1904). Księga Petera Hille WIECZÓR pojawia się na mym czole, Nie słyszałem szmeru twego głosu, człowieku, Nie słyszałem szumu twego serca – A serce twe nie jest świata najgłębszą muszlą! O, jakże marzyłem o tym odgłosie z ziemi. Przysłuchuję się dźwiękom twych przyjaciół, Opieram się na trwodze twej i słucham, Ale nie żyje serce twe i zapomniało ziemię. O, jak rozmyślałem o tym dźwięku ziemi... Wieczór odcisnął go chłodem na mym czole. [Ze sceny finałowej sztuki prozą Piotr i ja, partia Piotra]
Była to pierwsza książka, którą pisała prozą, a jej skłonność do mistyfikacji osiągnęła tutaj szczyty. Od tego czasu przeistoczyła się w Tino z Bagdadu. W roku 1907 ukazał się kolejny zbiór prozy o tematyce orientalnej Noce Tino z Bagdadu. W roku 1909 wyszedł drukiem scenariusz teatralny Die Wupper. (Wupper to nazwa rzeki płynącej w Dolinie Wupperu) Sztuka wystawiona została w Berlinie dziesięć lat później. Zbiór wierszy miłosnych Meine Wunder ukazał się w roku 1911. W roku 1912 Else rozwiodła się z Waldenem. Oszukał ją. Nie znalazła już nigdy więcej normalnego domu, żyła w wynajmowanych pokojach. Jednakże, jeszcze tego samego roku, pisze do swego zaufanego przyjaciela, wielkiego malarza, Franza Marca: Ty niebieski jeźdźcu, chciałabym Ci jeszcze prywatnie coś opowiedzieć, ale nie mów tego nikomu więcej, także Mareien nie. Ja się rzeczywiście znów zakochałam. Gdybym była tysiąckroć zakochana, jest dla mnie nowym cudem ta stara natura w tej sprawie – gdy się ktoś inny zakocha. Ty, on miał wczoraj urodziny. Posłałam mu pudło pełne prezentów. On ma na imię Giselher. On jest z Nibelungów. Moje miasto Teby nie jest zbudowane dla niego. Moje miasto Teby jest islamskim kapłanem. Moje miasto Teby jest moim pradziadkiem. Moje miasto Teby czatuje na mnie na każdym kroku. Moje miasto Teby jest obrzydliwcem. Ja wysłałam temu niewiernemu rycerzowi hałaśliwe zabawki, jakby był moim braciszkiem ponieważ on ma czerwone dziecięce serce, ponieważ on jest Barbarem, ponieważ on chciałby mieć własny pokój zabaw: żołnierza
33
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Graala z drewna, czekoladową trąbkę, chorągiew mojego miasta Teby, jeden kubek, srebrną obsadkę do pióra, dwie jedwabne chusteczki, jedną pieczątkę z agatu i wiele, wiele laku do pieczętowania. Napisałam do tego: Kochany Królu Giselher, ja chciałabym, abyś Ty był z kryształu, wtedy chciałabym być Twoją jaszczurką, albo Twoim koralem albo Twoim mięsożernym kwiatem.
Ze wspomnień współczesnego Else Lasker-Schüler pisarza niemieckiego Sigismunda von Radecki: Ona była jednocześnie najbardziej niemiecka i najbardziej żydowska, jak można by to było sobie przedstawić. Trwała namiętnie przy swoim żydostwie, a przecież (albo właśnie dlatego) trwała przy postaci Chrystusa. Przysłała mi kiedyś kwiaty, które zrywała sama na Golgocie. Lubiła rozmawiać o sprawach boskich. Chrystus objawiał jej się często wraz z dwunastoma apostołami. Kiedy indziej zupełnie niekonkretnie i zwęglony jak po wypalonej namiętności. Zarzucała wtedy, że „ci chrześcijanie przekłamali i przesłodzili postać Jezusa”. Niejednokrotnie bywało, że nagle konstatowała i z wielkimi oczyma mówiła: „Jak więc, jeżeli On rzeczywiście był synem Boga...”. Przysięgała, że w kielichach kwiatów widziała aniołów, ale w żadnym wypadku nie chciała wierzyć w połóg w dziewictwie. Nie rozumiała ani jidysz ani hebrajskiego. Jednego razu uczyła mnie hebrajskiej modlitwy i powiedziała: „Słów modlitwy nie potrzeba wcale rozumieć...”.
Po rozwodzie z Waldenem straciła nie tylko człowieka, który ponad dziesięć lat stał przy niej, ale także materialne podstawy życia. Jednakże pozostała wierna miłości w takim pojęciu, w jakim ona ją wyznawała. Gottfried Benn miał 26 lat, gdy zakochał się w roku 1912 w 43 letniej Else LaskerSchüler i opublikował akurat swój pierwszy tomik Morgue. Benn był z wykształcenia lekarzem. Tak rozgorzała następna wielka miłość Else. Znanych jest 17 wierszy, które poświęciła Gottfriedowi Bennowi. To była gorzka miłość, bardzo znaczona bólem – a potem położył na niej swój ponury cień niemiecki faszyzm. 3. SŁONA RÓŻA Na wstępie posłużyłem się fragmentem wiersza Nelly Sachs z przekładu Ryszarda Krynickiego (Zeszyty Literackie, nr 68/1999). Zachowałem też zawartą tam metaforę „słonej róży” do konstrukcji niniejszej opowieści o „poetce miłości niemieckiego ekspresjonizmu”, który kończył się właśnie wtedy, gdy Nelly Sachs rozpoczynała swoje publikacje. Ktoś powiedział, że nie można pisać wierszy po Oświęcimiu. Myślę, że można i trzeba. Ale w brunatnej mgle faszyzmu nie było już miejsca dla ducha Młodych Niemiec. Już w latach dwudziestych mrok wokół poetki zagęścił się. Jednocześnie rośnie jej uznanie w kręgach literackich. W roku 1932 otrzymała Nagrodę Kleista, ale rozjuszyło to jedynie brunatnych podpalaczy, którzy już za rok wrzucać będą jej książki w płomienie. Else Lasker-Schüler została pobita przez nazistów w Berlinie żelazną sztangą i bezpośrednio potem, oszołomiona i zastraszona, dotarła do dworca i uciekła do Szwajcarii. Do Zurychu przybyłam pobita i krwawiąca. (…) Leżałam sześć nocy ukryta nad jeziorem, ponieważ nie było w tym momencie w Zurychu nikogo, kogo znałam przed wojną. Jednak teraz mogłam żyć, naturalnie bardzo skromnie, ponieważ było tam tak wielu emigrantów. [Z listu do Ines Ascher z 22.8.1938]
Upragnionego bezpieczeństwa nie znalazła jednak już nigdy. Obca w codziennym świecie, który jej nie tolerował, nie była też zdolna znosić marności jej czasów. Tęskniła za mityczną przeszłością i biblijną scenerią. Ten paradoks urzeczywistnił się, gdy na końcu swego błądzenia przez świat osiągnęła cel swego wygnania i ucieczki, miejsce jej tęsknoty: Jerozolimę... Tutaj w 1943 r. publikuje swój ostatni zbiór wierszy Mein blaues Klavier. Szczególe poruszenie u miłośników poezji wzbudza wiersz Die Verscheuchte (Odstraszona).
34
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Odstraszona Ten dzień się cały w mgłę owinął, Bezduszne światy spotykają się – Tak nierealne jak w teatrze cieniów. Miłe mi serca już tylko we wspomnieniu... Chłód objął świat i wypłowiały dnie. Pomódlmy się – Pan Bóg pocieszy mnie. Gdzie jest me tchnienie, co opuściło mnie? Jak dziki zwierz bez kraju i bez domu Śnię tego czasu cień – w którym kochałam cię... Dokąd mam iść, gdzie szukać mam schronienia? Nawet zwierzyna dziś do siebie lgnie, A ja, jak polny kwiat, u progów twoich drżę. Niebawem niebo skryły łez strumienie, Ich kielichami gasili poeci pragnienie – I my raczyliśmy się. [Mein blaues Klavier]
Eine Verscheuchte (scheuchen = wypłoszyć) to nie wypędzona (Vertriebene), ani tym bardziej nie zesłana (Verbannte). Pojęcia te, znane dobrze w dziejach ludzkości, są odciskiem szatana na historii końca dwudziestolecia czasów nowożytnych. Ich znaczenie poznało społeczeństwo niemieckie nie mniej od innych narodów. A Else Lasker-Schüler wybrała dla siebie „die Verscheuchte”; odpędzona, raczej wypłoszona, odstraszona. Dlaczego!? Wiersz ten ma za sobą szczególne przejścia tatuowane ciągłymi zmianami w tekście; to szczególna pamiątka frustracji poetki w sytuacji, w jakiej się znalazła. Przedstawiony przeze mnie przekład jest dokonany na podstawie ostatniej wersji tego wiersza. W Niemieckim Archiwum Literackim (Deutsche Literaturarchiv) w Marbach znajduje się manuskrypt tego utworu pod innym zupełnie tytułem – Pieśń emigrantki (Das Lied der Emigrantin) – a jego ostatnia strofa składa się z pełnych trzech wersów, ten ostatni brzmi: „Und alles starb was ich für dich gefühlt” („I zmarło wszystko, co ja dla ciebie czułam.”) Dzieje tego wiersza mówią więcej o rozterce wypędzonej poetki, niż jakikolwiek opis jej stanu duchowego w tym okresie. Ukazał się on po raz pierwszy w roku 1934 w wydawanym przez Klausa Manna czasopiśmie emigracyjnym „Die Sammlung”. Gdy w roku 1935 Heinz Witek skompletował w Karlsbad antologię niemieckiej poezji emigracyjnej Verse der Emigration, która była jednocześnie pierwszym numerem serii: Brunatne Niemcy. Obrazy z trzeciej Rzeszy (Braunes Deutschland. Bilder aus dem dritten Reich) wiersz ten reprezentował Else Lasker-Schüler w tym almanachu. W roku 1938 z okazji trzydziestej rocznicy istnienia Schutzverband deutscher Schriftsteller ukazało się w Paryżu wydanie specjalne czasopisma „Der deutsche Schriftsteller“, w którym obok tego wiersza znalazły się: Herbst, Ich weiß, Mein blaues Klavier i Ergraut kommt seine kleine Welt zurück. 4. stycznia 1934 roku pisze Else Lasker-Schüler list do Klausa Manna z prośbą: „Proszę Pana o skreślenie ostatniego rzędu końcowej strofy – czyli 6. wersu. Ta ostatnia strofa powinna mieć tylko 2 rzędy. Liczę na to, że skreśli Pan ten 3., czyli ten ostatni: I wasze słowa nienawistne odpędzają mnie!”. Rzeczywiście, słów tych nie znajdujemy już w żadnej z kolejnych wersji tego wiersza. Spłoszyła poetkę wymowa własnych słów? Wolała zawiesić swój status odpędzonej, odsuniętej, odepchniętej tylko w metaforze? Wszak określa go wyraz verscheuchte z tekstu wiersza, choć jest on zamknięty w piękną, liryczną metaforą stanu faktycznego. Pozwalam sobie tutaj na te spekulacje, bowiem poetka szamoce się faktycznie w emigracyjnym casusie. Ten wiersz nie ma jeszcze w tym momencie swojego ostatecznego tytułu. To tylko Pieśń emigrantki. Gdy czyta swój wiersz musi
35
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
jak nikt inny słyszeć jego szydercze wyzwisko: VERSCHEUCHTE! Miesiąc później pisze ponownie do Klausa Manna: „Ich möchte das Gedicht: „Die Verscheuchte” nennen. Ja? Und wie ich schrieb die letzte Reihe letzter Vers weg.“. I jeszcze na tym nie koniec! Rana się nie goi! A może poetka polewa ją octem? W spuściźnie poetki w jerozolimskiej Bibliotece Narodowej znajduje się inna jeszcze wersja końcowej strofy: „Doch deine Lippe, der [!] der meinen glich / Ist wie ein Pfeil gespitzt, auf mich gezielt. / So einsam ist die Dichterin wohl ewiglich”, która musiała powstać już po ostatnim liście do Klausa Manna, ponieważ nosi już tytuł: Die Verscheuchte. Centralnym motywem tego wiersza jest obraz „kielicha”, który – rozpatrując jego źródłowe pochodzenie – sam posiada ambiwalentne znaczenie. W Nowym Testamencie picie z tego kielicha jest wyrazem zespolenia: po raz ostatni podczas ostatniej wieczerzy podawał Jezus ten kielich wokół swoim uczniom, aby zagwarantować obecność jego osoby na czas między śmiercią a dokonaniem się Królestwa Bożego. W Starym Testamencie kielich jest obrazem losu i sądu: sąd ostateczny, który Bóg będzie sprawował nad grzesznym ludem, był przez proroków przyrównany do kielicha, z którego każdy będzie musiał wypić. W psalmie 23.5 natomiast pojawia się kielich gaszący pragnienie, kończący troski. Odwołanie się poetki do postaci Chrystusa, podobnie jak do samego przekazu o ostatniej wieczerzy, odpowiadają w pełni jej uznanym wyobrażeniom mieszaniny wyznań religijnych. Tylko z ostrożnością można odpowiedzieć na kwestię znajdującego się tam zaimka „Ty”, który wypowiedziany jest na samym końcu wiersza. Zastanawiające jest, czy Else Lasker-Schüler miała w tutaj w zamyśle Gottfrieda Benna, z którym łączyła ją w okresie lat 1911/12 ścisła i poetycko owocna przyjaźń. Krytycy, badacze spuścizny Else Lasker-Schüler, obchodzą delikatnie kwestię wygnania poetki z Niemiec głównie dlatego, że poetka nie czuje się dobrze w szwajcarskim środowisku emigracyjnym, nie zasymilowała się. A przecież to niemieccy antyfaszyści, zaangażowani politycznie, wrogowie Hitlera, gotowi, jak nasz Krzysztof Baczyński walczyć z bronią w ręku. Else Lasker-Schüler to poetka otwarta na miłość, która natknęła się na brunatny mur za którym uczucia regulowane są przynależnością do określonej, wywyższonej rasy. Else odmówiono tego prawa, pozbawiono ją nawet prawa należenia do tego społeczeństwa, wśród którego urodziła się; zabrano jej obywatelstwo, szedł za tym zakaz publikacji, zbliżał się cień obozu koncentracyjnego, ale poetka nigdy nie potrafiła zmienić strzały swego łuku Amora w strzałę niosącą śmierć tyranowi. W okresie zaostrzonej walki politycznej w Polsce lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, gdy politycznie aktywni intelektualiści Polscy wracali do kraju, inni opuszczali Polskę pozbawieni szans na legalną działalność literacką. Wielu z nich znalazło się w Niemczech, gdzie czuli się jednak obco, a często karmieni jadem nienawiści do narodu niemieckiego czuli się wręcz jak wśród wrogów. Else Lasker-Schüler chce tworzyć i na emigracji, ale tutaj rządzą już surowe prawa poezji walczącej. (Piszę o tym szerzej w eseju To była tylko przygrywka, który można znaleźć w internecie). Jeszcze podczas pobytu w Szwajcarii, poetka kolejny raz zmienia treść ostatniej strofy: „Die Kühne Lippe, die der meinen glich, /Ist wie ein giftiger Pfeil/Auf mich gezielt.//Bald haben Tränen alle Himmel weggespült,/An deren Kelchen ihren Durst gestillt/ Auch du und ich.”; przerabia więc na różne sposoby swój wiersz, aby walczył, ale zamienia go jedynie w otwarty kielich, do którego zbiera gorycz panującej nad nią niepogody. W 1941 władze szwajcarskie przesiedlają ostatecznie poetkę do Palestyny. Gdy Die Verscheuchte ukazuje się w jej ostatnim zbiorze na niespełna dwa lata przed jej śmiercią, w wydanym już w Jerozolimie tomie Mein blaues Klavier, z ostatniej strofy pozostają tylko słowa: „Auch du und ich...”. Jak haust goryczy z przechylonego kielicha, który jednak poetka miłości wypija razem z tym, którego kocha aż do śmierci. Jeszcze tylko w wierszu jest z nim... Me zmęczone serce Spoczywa moje serce Na nocy aksamicie I gwiazdy kładą się na mych powiekach...
36
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Płynę w etiudy srebrnych tonach – I nie ma mnie i jestem znów utysiąckrotniona. I ponad naszą ziemią głoszę: pokój. Końcowy akord mego życia się dokonał – Niepokój w sobie mam – i z woli Boga wołam: Zbawienia psalm – aby go świat powtarzał wokół. [Mein blaues Klavier]
Jürgen Serke w swojej książce Die verbrannten Dichter przytacza następujące wspomnienie sąsiadki Else Lasker-Schüler z ostatniego okresu jej życia w Jerozolimie: To było w styczniu 1945 roku w Jerozolimie. Avital Ben Horn, sąsiadka ElseLasker-Schüler, otrzymała od niej po jakiejś sprzeczce na przeprosiny czerwoną różę. Nie zapomniała tego podarunku do dziś: „Dziwiłam się wówczas, że ta róża trzyma się tak długo. Poetka zachorowała, ten kwiat kwitł i kwitł. Poetka poszła do szpitala, ten kwiat nie wiądł. Zwiądł dopiero w dniu, w którym Else Lasker-Schüler zmarła”.
Félix-Jacques-Antoine Moulin, dagerotyp, 1850 r., The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork.
37
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
MATEUSZ SKRZYŃSKI: PIĘŚĆ, SKOWYT ORAZ GŁODUJĄCE PSY Tom Pięść, Skowyt oraz Głodujące Psy (wyd. Czytaj, 2017 r.) Mateusza Skrzyńskiego stoi w opozycji do współczesnej poezji głównego nurtu, gdzie ta postrzegana jest jako zmaganie się z językiem. Autor wychodzi z innego założenia i stawia poezję na równi z czymś znacznie istotniejszym – zmaganiem się z życiem. Poezja Skrzyńskiego bierze stronę ludzi wyklętych, wydrążonych, z marginesu społeczeństwa, oddając im to, co ludzkie i niezbywalne, gdy inni starają się zepchnąć ich ze swojego widnokręgu. Z pozoru są to wiersze jednowymiarowe, przesączone alkoholem, seksem i pesymistyczną postawą, ale wprawny czytelnik odnajdzie w nich uniwersalne odniesienia do codzienności każdego współczesnego człowieka i w końcu powie: „tak, to moje życie, jak mogłem tego wcześniej nie zauważyć”. Magda Krygier tak pisze o wierszach Skrzyńskiego: „Niektóre historię napisane są w iście filmowy sposób. Kilka linijek i wyobraźnia zaczyna pracować, a w głowie uruchamia się projekcja. Naga kobieta stojąca na balkonie, która czuje, że niewiele jej zostało, ale jeszcze chce zabłysnąć, jeszcze chce poczuć się chciana, nim zabiorą jej resztki godności (wiersz Źródełko wyschło)”. Renata Bogusz widzi to tak: „W kontekście całego tomiku obraz poetycki tego człowieka (wiersz Piekielne Walki), mewy go atakującej i jego wstającego staje się jedyną metaforą, która symbolizuje postawę podmiotu lirycznego. Nawet to, że wszystkie sytuacje liryczne są bardzo osadzone w rzeczywistości, to kino, łóżko, ulica, tynki, pośladki, butelki, nocna zmiana w robocie, pokazują desperacko wąski krąg świata podmiotu lirycznego, (...) osaczenie. Plaża ma być wyzwoleniem, a staje się kolejnym miejscem w którym podmiot liryczny się kuli. Ale w pewnym momencie próbuje wstać. Czyli się wyzwolić”. Nieliczni dostrzegą, że z cierpienia i szaleństwa Skrzyński tka coś, co na pozór wydaje się niemożliwe przy materiale, jaki wykorzystuje – jest to nadzieja, ale czysta i jasna, ponieważ obmyta w chłodnym, racjonalnym smutku.
38
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Tomasz Marek Sobieraj OGÓLNA TEORIA JESIENI (fragmenty powieści)
Babie lato
N
ajbardziej lubił wrzesień. Szczególnie jego ostatnie dni, należące już bezwzględnie do jesieni, całkowicie i niedemokratycznie przez nią zawładnięte, wtulone w jej bujną kobiecość, odurzone bezgraniczną anarchią kolorów. Dni o chłodnych porankach, przesycone niemal erotycznym zapachem przejrzałych owoców, leżących w ogrodach na trawie. Ten czas estetycznej obfitości i dojrzałości ciągnął się zwykle do połowy października, a gdy nie pojawiały się przymrozki i chłodne północno-zachodnie wiatry, trwał do początku listopada, pozwalając mu sycić się walką kolorów z zapachami. Walką, co zawsze stwierdzał z satysfakcją, nigdy nie rozstrzygniętą, bowiem nawet jeśli jedna ze stron wydawała się pokonana, to tylko na chwilę, kilka godzin, by po upozorowanym odwrocie powrócić ze wzmożoną siłą i toczyć niemy bój do ostatniego liścia, do ostatnich unoszących się w powietrzu atomów obezwładniającej woni. Dopiero nadejście atlantyckich niżów, niosących ze sobą kłęby ciemnoszarych chmur i strumienie gniewnych podmuchów, kończyło ten wyrównany i szlachetny pojedynek. Patrzył wtedy ze smutkiem, jak ostatni maruderzy porywani wiatrem z drzew kończyli krótki, barwny żywot heretyków w płomieniach stosów wznoszonych przez ponurych grabarzy i żegnał zapachy rozpływające się w eterycznej nicości, odchodzące dyskretnie i ostatecznie. Zwykle od połowy września, gdy park prawie pustoszał i wakacyjny nastrój był już tylko wspomnieniem utrwalanym w szkolnych wypracowaniach, przychodził codziennie wczesnym popołudniem i siadał na ławce, stojącej tuż przy brzegu stawu, nazywanego stawem Babiego Lata. Nazwa wzięła się od wyjątkowego w tym miejscu natężenia srebrnych nitek, którego nie mogli wytłumaczyć najwięksi specjaliści od przyrodniczego obyczaju, zdumieni niezgodną z ich naukowym poglądem bezczelnością natury, mającej za nic ustalone przez nich porządki i z niezwykłą swobodą podchodzącej do statystycznie ustalonych praw. Oburzenie naukowców udzielało się również łabędziom, stałym lokatorom akwenu, zwykle pyszniącym się swoją urodą, w bezdennym podziwie przyglądającym się swoim odbiciom w zielonej wodzie. Właśnie we wrześniu ptaki stawały się niespokojne, jakby przeczuwały nadejście nieposkromionych hord babiego lata. Nerwowo pływały od chińskiego mostku nad kanałem do drewnianej przystani, wyczekując pajęczej awangardy. I zawsze były zaskoczone, bowiem lotne nitki pojawiały się znienacka, frunęły znad usypiających już łąk za miastem, urządzając nad stawem coś na wzór zgromadzenia wojsk. Wtedy łabędzie, początkowo oniemiałe ze zgorszenia, że ktoś próbuje pozbawić je hegemonii nad skrawkiem wody, usiłowały za pomocą trzepotania skrzydeł i przerażających dźwięków rozgromić błyszczącą w słońcu niespokojną armię. Po kilku dniach udawało im się, albo, jak twierdzą niektórzy znawcy entomologicznej etykiety, babie lato samo opuszczało przestrzeń powietrzną stawu, kierując się nad tereny bardziej sprzyjające niezakłóconej kontemplacji jesieni. Siadywał na jedynej ławce w stylu wiedeńskim, zupełnie nie pasującej do pozostałych elementów parkowej architektury, utrzymanych w stylu chińskim. Zwykle czytał książki, co wydawało się w tych czasach czynnością tajemniczą, niemal metafizyczną – szczególnie gdy dzień był chłodniejszy, wtedy bowiem zakładał na garnitur długi za kolana, wełniany płaszcz, kapelusz, a na ręce cienkie skórzane rękawiczki – wszystko czarne, co podkreślało jego wygląd starego kruka albo kapłana mrocznej sekty wyznającej starodawną wiarę, że istnieją książki mające siłę dynamitu, ale wybuchającego nie raz, a tysiące razy. Czasem przerywał lekturę, wyjmował małą lornetkę i uważnie, niemal w napięciu obserwował spadające z drzew liście, pyszniące się przedśmiertnymi barwami, bezwolnie poddające się bezdusznej grawitacji i delikatnym tchnieniom wiatru. Wtedy wyglądał trochę jak hazardzista oglądający wyścigi koni, który postawił
39
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
wszystko na szlachetną klacz, posiadającą na koncie tyle samo gonitw wygranych, co przegranych. W tych chwilach wydawał się szczęśliwy; mimowolnie przybierał wyraz twarzy, jakby wygrał najwyższą stawkę, niekiedy zaś okazywał niezadowolenie zaciskając usta. Zdarzało się też, że przynosił ze sobą stary aparat fotograficzny i krążył z nim wokół stawu. Podpierał się statywem, wyszukiwał, jak się wydawało, najbardziej funeralnych tonów jesieni i zainspirowanych nimi najniezwyklejszych przepoczwarzeń, rejestrując na kliszy wyłącznie degeneraty i nowotwory, skupiając się na wszelkich niedoskonałościach, jakby chciał z całą mocą zaprzeczyć własnej śmiałej wizji tej pory roku jako najbardziej dojrzałej, bujnej i kobiecej. Przyjście Antychrysta
U
rodził się w lipcu, na początku rozbuchanego banałem i wulgarnością lata, w małym szpitalu z czerwonej cegły, zbudowanym jeszcze w czasach naftowych lamp i chloroformu przez niemieckiego fabrykanta, by służył zastępom szwaczek i ich rodzin. Dzień był upalny. W sali, gdzie przyszedł na świat, mieszały się zapachy szpitala, rozgrzanej ulicy za oknem i pobliskiego parku. Wydaje się to niemożliwe, ale pamiętał ten upiorny czas, najgorsze w życiu kilkadziesiąt minut, gdy zrozpaczony, popychany brutalnymi skrętami macicy przesuwał się przez mokrą czeluść w stronę światła, znajdującego się na końcu śliskiego tunelu. Wystawił ostrożnie głowę i przez zamknięte powieki dostała się do jego oczu i mózgu bolesna jasność, jaka później, w postaci tysięcy przeżytych ranków stanowiła codzienną alegorię narodzin. Po chwili doszedł go zapach pokoju – połączona swobodnie z wonią szpitala radosna, ale bezmyślna mieszanina letnich ingrediencji, stworzonych przez rozrzutną naturę dla konwencjonalnych istnień pozbawionych olfaktologicznej wyobraźni. Poczuł silne szarpnięcie, po nim usłyszał brutalny dźwięk nożyc przecinających pępowinę. Krzyczał, by go nie rozdzielać, by wsadzić go ponownie do bezpiecznej, cichej pieczary, jednak spotkał się z okrutną obojętnością. Unoszony w powietrzu wylądował na wadze, potem, otarty ze śluzu i krwi, zawinięty w biały materiał, znalazł się w pobliżu nabrzmiałej piersi. Jej bliskość przyniosła mu całkowite uspokojenie. Instynktownie sięgnął ustami do sutka i zaczął ssać, zdziwiony, że po chwili pojawił się nieznany dotąd słodki smak, po nim rozkoszne uczucie pełnego nasycenia, niebotyczne rozleniwienie, a na końcu przyjemna senność. To pierwsze, naznaczone kazirodztwem, ale absolutnie doskonałe erotyczne doznanie, ukształtowało jego przyszłe relacje z kobietami. Zawsze, gdy je rozebrał i nasycił wzrok nagością, najpierw chwytał w dłonie ich piersi i ssał namiętnie, przywołując tamto rozkoszne wspomnienie. Całą swoją istotę, wszystkie najgłębsze pokłady woli, ducha i pamięci koncentrował z największą mocą, by precyzyjnie odtworzyć i przeżyć jeszcze raz pierwsze oszołomienie kobiecością, by powtórzyć tę utraconą chwilę, gdy poczuł się bogiem, potężnym jak wezbrana, ciemna rzeka. Nigdy jednak tej chwili nie odnalazł. Piersi, ramiona i uda wszystkich kobiet okazywały się jałowe, dając mu jedynie złudzenie pełnej rozkoszy i nasycenia, pospolite samcze zadowolenie, po którym następowała mdła pustka, skłaniając go do coraz to nowych i zawsze bezpłodnych poszukiwań pełni szczęścia. Odnalezienie idealnej kobiety, w pełni od niego zależnej, oddanej każdą komórką ciała, dającej mu poczucie nieograniczonej władzy i jednocześnie bezpieczeństwa oraz tę trudną do opisania pierwszą zapamiętaną rozkosz, stało się jego idée fixe. Wiedział, że pragnie niemożliwego, jednocześnie go poszukiwał, z zapamiętaniem godnym szaleńca topiąc się w krągłościach, nurzając się w oszałamiających zapachach dziewic i zwykłych prostytutek, heter i megier, w ostateczności nie gardząc nawet feministkami. Nauka sikania
D
zieciństwo to czas najbardziej okrutny. To zwykle bolesny czas mozolnego kształtowania ciała i charakteru oraz tracenia złudzeń, czas koszmarnej bezradności i pełnej zależności, rozlanych niczym bezksiężycowa noc. To bezdenna otchłań, z jaśniejącym dalekim i nikłym światełkiem frywolnej dojrzałości, tej odległej gwiazdy, co do której jednak – jak to bywa z gwiazdami – nie ma
40
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
pewności, że naprawdę istnieje. Nawet szczęśliwe dzieciństwo, w istocie szczęśliwym jest tylko pozornie, jak pozorny i beztroski jest spokój materii, kipiącej nieustającym ruchem atomów. Ten dla wielu najbardziej niewdzięczny, znienawidzony etap życia, zapewne jedynie przez skandaliczne niedopatrzenie losu nie zostawił w jego pamięci wielu wyraźnych wspomnień, poza tym jednym: upalne, letnie popołudnie, jasnoniebieskie niebo z białymi obłokami wykończonymi u dołu dystyngowaną szarą obwódką, rdzawoczerwona droga przecinająca szmaragd traw, mały, drewniany most a przy nim kamień, różowy skandynawski granit, przywleczony kilkanaście tysięcy lat temu przez roztargniony lodowiec; on stoi przy tym plejstoceńskim podrzutku rzucając długi cień, wydaje się sobie wielki niczym ojciec; sika na ten samotny głaz, tak jak rano uczyła go w tym miejscu ciotka; żółtawa strużka rozbryzguje się na miriady migotliwych kropelek, kamień ciemnieje od wilgoci, a jego ogarnia duma; jest dorosły; biegnie do ciotki pochwalić się, że sam nasikał na kamień i że zawsze już będzie sikać tylko tam; ciotka i kuzynki cieszą się razem z nim; w nagrodę dostaje cały talerz granatowych, leśnych jeżyn; zaszywa się z nim w ogrodzie i opowiada psu, staremu Arystofanesowi, jak został mężczyzną; pies słucha, chociaż ma szesnaście lat, tyle co kuzynki, więc wie już wszystko, co należy w życiu wiedzieć; przychodzi mąż ciotki, chudy, przygarbiony, z długimi, przedwcześnie posiwiałymi włosami; to największy demiurg świata; idą we trzech nad rzekę; wujek struga z wierzbowej gałązki fujarkę, uczy go grać i pali papierosy, puszczając kłęby dymu jak prawdziwa lokomotywa, a gdy zabrakło zapałek, za pomocą okularów rozpala ognisko; pieką jabłka nadziane na patyk, śmieją się z Arystofanesa, któremu do łapy przyczepił się rak; przychodzą kuzynki, niosą wiklinowy kosz pełen soczystych gruszek; wujek odchodzi do swoich zajęć, wiatr rozwiewa jego białe długie włosy, gdy idzie w stronę domu; dziewczyny kąpią się nago i wrzucają raki do wiadra; patrzy na ich piersi, małe, z różowymi sutkami; Arystofanes szczeka na wiadro ze skorupiakami, po chwili odchodzi do ważniejszych spraw, o jakich ludzie nie mają pojęcia, żyjąc w błogiej nieświadomości dwunogich istot; dziewczyny rozbierają go i idą razem do wody; nie boi się raków i będzie musiał wyjaśnić psu, że są to stworzenia całkiem niegroźne, jak motyle czy ptaki, mają tylko dziesięć nóg i chrzęszczące chitynowo-wapienne pancerze; fascynują go kasztanowe włosy na łonach kuzynek; gdy tulą go do siebie, odkrywa, że ich piersi są twarde; uśmiechają się, gdy usiłuje złapać ustami ich sutki; chce iść do swojego kamienia, ale one uparcie wskazują mu inny; odkrywa, że można sikać na dowolny kamień, na trawę, na rozżarzone węgielki dogasającego ogniska a nawet prosto do rzeki, co wydaje się najprzyjemniejszą ze wszystkich możliwości. Herezja Platon nie tolerował w swojej szkole żadnego άγεωµέτρητον. Gdyby mnie stać było na założenie szkoły, nie tolerowałbym uczniów, którzy nie zajęliby się poważnie i wytrwale jakąś dziedziną przyrodoznawstwa. Johann Wolfgang Goethe, Podróż włoska
W
wieku czternastu lat, po pierwszym traumatycznym przeżyciu, jakim była śmierć rodziców w wypadku samochodowym, zamieszkał z dziadkami, na drugim końcu miasta, w dużym domu z ogrodem. Od kilku lat zajmował się już naukami przyrodniczymi, ale w tym czasie pojawiły się jego nowe, skrajne zainteresowania, filozofią i teologią. One to, wspierane przez przyrodoznawczą pasję, po paru latach studiów i poważnych lektur zaowocowały odkryciem, że droga do Prawdy jest wieloetapowa, i że wiara w Boga nie kłóci się z wyznawaniem wiary w potęgę nauki. Na początku tej drogi, jak napisał w jednym ze szkolnych wypracowań, znanym dzisiaj jako Traktat o poznaniu rzeczywistości, posługujemy się niedoskonałym narzędziem jakim jest rozum ścisły, analityczny, który, jako nieabstrakcyjny, pozwala interpretować świat tylko jednostronnie, w sposób prymitywny, zadowalający jedynie ludzi o umysłowości inżyniera lub ekonomisty. Drugi etap to rozum rozwinięty, czysta wyobraźnia. W nim pojawiają się pierwsze, jeszcze rozproszone, nieuporządkowane drobiny Prawdy i jednocześnie rodzi się negacja przerażającej wizji mechanistycznego świata, zaludnianego przez wytwory ewolucji. Etap trzeci to olśnienie.
41
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Dostrzega się wtedy doskonałość konstrukcji Wszechrzeczy, a ponura, zimna i pogrążona w rozpaczy Ziemia Ulro, na której żyjemy, okazuje się jedynie celowo niedoskonałym stanem przejściowym, niczym nieregularny złoty samorodek, osiągający formę idealną dopiero w rękach zdolnego jubilera. Z czwartym etapem na drodze do poznania, odpowiednikiem nirwany, wiąże się pewna niedogodność, mianowicie, nie można dojść do jego końca, bowiem wtedy człowiek stałby się równy Bogu. Stworzony jedną myślą przez Najwyższą Istotę na jej intelektualne podobieństwo, mógłby zapragnąć nieśmiertelności, a tę, w Wielkim Planie, Stwórca zarezerwował wyłącznie dla siebie. Jako jej namiastkę, najwytrwalsi wędrowcy otrzymują od Niego życie wieczne w postaci obdarzonej świadomością energii – co wydaje się sprawiedliwe. Ta przyrodniczo-filozoficzna rozprawka, dzisiaj już stanowiąca kanon maturalnych lektur, wtedy spotkała się z chłodnym przyjęciem nauczycieli, należących albo do wyznawców prostackiego materializmu, albo naiwnej religii, i traktujących wszelkie odstępstwo od scholastycznych dogmatów z najwyższą surowością, jako ohydną herezję. On zaś okazał się heretykiem zarówno dla jednych, jak dla drugich, więc doświadczał niechęci całego grona pedagogicznego, którą zaraziła się nawet część jego rówieśników. Skazany demokratycznym wyrokiem szkolnego zgromadzenia ludowego na wewnętrzną banicję, zakończył formalną edukację na niepełnych dziesięciu klasach. Dziadkowie rozgoryczeni systemem oświaty nie zostawiającym miejsca na intelektualną niezależność, zabrali go ze szkoły i rozpoczął indywidualną naukę w domu, przygotowując się do corocznych egzaminów i eksternistycznej matury pod kierunkiem ich przyjaciela, emerytowanego profesora filozofii, człowieka otwartego na wszelkie, szczególnie irracjonalne poglądy, zdeklarowanego liberała i humanistę, zdającego sobie sprawę z tego, że ma do czynienia z nieprzeciętną osobowością. Przez kilka lat czytali klasyków literatury i filozofów, dyskutowali o ich poglądach, snuli rozważania na temat bezdroży humanistyki, rozmawiali o przeobrażeniach kultury powodujących aksjologiczny zamęt, o zaniku intelektualizmu i estetyzmu w sztuce, o współczesnym nieuświadomionym niewolnictwie nowoczesnych społeczeństw i wielu innych kwestiach, które w czasie schyłku cywilizowanego świata wydawały się najważniejsze. Języków uczył się sam, podobnie jak muzyki. Niektóre zagadnienia przyrodnicze i geograficzne omawiał z dziadkiem, botanikiem i podróżnikiem, badaczem kultury plemion południowej Sahary i odkrywcą czternastu gatunków wysokogórskich porostów oraz zapalonym filatelistą, a matematykę i fizykę przerabiał z babcią, od lat z namiętnością zajmującą się przestrzeniami Banacha tudzież innymi, zupełnie oderwanymi od zwykłego życia problemami, zaś w wolnych chwilach oddającą się pasji wypiekania ciast i przygotowywania armii słoików z przetworami na zimę. Zrywanie kwiatów
W
tym barwnym czasie naukowych i filozoficznych dysput, w sierpniu, miesiąc po swoich osiemnastych urodzinach, przeżył inicjację seksualną. Niektórzy zaliczają do niej pierwszą świadomą masturbację, inni pierwsze pieszczoty i pocałunki, jeszcze inni prawdziwy coitus, zwykle z niedoświadczoną równolatką. On wszystko to już dawno miał za sobą – te słodkie doznania, jak choroby wieku dziecięcego lekkie i w zasadzie przyjemne, ale nie pozostawiające większych śladów, szybko ginące w zwiewnej niepamięci. Prawdziwe wtajemniczenie odbyło się za sprawą sąsiadki, pociągająco obfitej czterdziestoletniej rozwódki, którą zastanawiająco często widywał lekko roznegliżowaną, drapieżną, prowokującą, przechodzącą majestatycznym, wyzywającym krokiem przez ogród, by w sposób niemal perwersyjny zrywać kwiaty do wazonu. Tak, zrywała je pięknie, nachylając się najpierw nad nieszczęśnikiem, wąchając go, jednocześnie delikatnie pieszcząc palcami, później dotykała ustami jego płatków, a gdy nasyciła się kształtem i wonią ofiary, kucała przy niej, powoli przesuwając dłonią w dół do nasady łodygi – jej nozdrza rozchylały się wtedy jakby w bezbrzeżnej rozkoszy, nabrzmiewały wargi, przymykała oczy i w tym samym momencie jednym ściśnięciem paznokci wykonywała wyrok. Uwielbiał tę scenę, mimo że przechodziły go ciarki, gdy na nią patrzył, ukryty za firanką w swoim pokoju. Oddałby pół życia, żeby być tym zerwanym kwiatem, by chociaż kilka dni móc dogorywać w wazonie patrząc na nią,
42
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
nago chodzącą po mieszkaniu, by być przez nią dotykanym. Od roku, gdy uświadomił sobie, że ją kocha, stanowiła jedyny temat jego marzeń erotycznych i związanych z nimi czynności. Pewnego dnia, gdzieś na początku sierpnia, dziadkowie wyjechali do znajomych na wieś. Leżał na werandzie zatopiony w lekturze 622 Upadków Bunga, gdy stanęła w wychodzącym na ich ogród oknie, i nachylając się tak, by widział jej dojrzałe, bujne piersi, kiwnęła do niego ręką. Przeszedł go słodki dreszcz i poczuł nadchodzące podniecenie, udał jednak, że niczego nie widzi, obserwując ją kątem oka zza książki. Zaschło mu w gardle. Kiwnęła jeszcze raz, drugą ręką przesuwając po piersiach i pieszcząc palcem sutki, które wyobrażał sobie jak wielkie salaterki z budyniem czekoladowym uwieńczone wisienką w karmelu. Odłożył książkę. Zanim wyszedł, wziął prysznic, polał się obficie jedną z licznych wód kolońskich dziadka i po dziesięciu minutach, w nastroju stanowiącym trudną do okiełznania i niemożliwą do opisania mieszaninę uczuć barbarzyńskiego zdobywcy i pokornego pielgrzyma, pojawił się w jej mieszkaniu – świątyni niepohamowanej, odurzającej pełni kobiecości, mitycznej siedzibie półboskiej istoty. Tomasz Marek Sobieraj, Ogólna teoria jesieni, Editions sur Ner, 2010 r.
Torii Kyonaga, Kąpiące się kobiety, drzeworyt, tusz, ok. 1780 r., kolekcja prywatna.
43
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Witold Egerth, Tomasz Marek Sobieraj OGÓLNA TEORIA JESIENI Rozmowa o książce i nie tylko Witold Egerth Postąpiłeś dosyć ryzykownie wydając Ogólną teorię jesieni w sposób tradycyjny i równocześnie w bezpłatnej postaci elektronicznej. Skąd ten pomysł, by rozdawać e-booka? Tomasz Marek Sobieraj Przyjąłem założenie, że jeśli ktoś pobierze darmową wersję książki i ona mu się spodoba, to zapragnie mieć wersję „prawdziwą”, papierową. Podobnie przecież jest w muzyce – w internecie można pobrać np. pliki muzyczne i, jeśli muzyka się spodoba, kupić płytę. W. E. Trudno jest tę książkę zaklasyfikować – można w niej znaleźć wątki erotyczne, przygodowe, filozoficzne, historyczne. Akcja dzieje się w Kongo, Bośni, Jemenie, Prowansji, Paryżu, Nowym Jorku i... chyba gdzieś w Polsce. Opis często bywa poetycki, ale i bardzo werystyczny. Nadal, jak widzę, z upodobaniem łączysz sprzeczności, czy, jak pisałeś, fizyczności przeciwstawiasz metafizyczność. T. M. S. W dobrej kuchni łączy się przeciwne smaki, by uzyskać ten niepowtarzalny. Podobnie w muzyce kontrast daje doskonałe efekty. Nie inaczej powinno być w dobrej literaturze. Monotonia jest zabójcza dla sztuki. W. E. Budując nastrój w Ogólnej teorii jesieni z jednej strony posługujesz się obrazami realistycznymi, sugestywnymi, precyzyjnymi, z drugiej wprowadzasz zdarzenia nierealne, fantasmagorie, historyczne zmyślenia i czynisz z tej mieszanki poetycką opowieść na miarę Sklepów Cynamonowych. Ile w tej książce jest zatem zmyślenia, a ile twoich życiowych doświadczeń? T. M. S. Mniej więcej tyle, ile w twórczości moich Wielkich Mistrzów: Witkacego i Schulza. Nie żyję w próżni i pisząc przetwarzam życie dopełniając je sztuką. Życie jest inspirujące. Jednak wbrew powszechnemu poglądowi, że bohater książki to literackie alter ego autora albo przynajmniej nosiciel jego metafizycznych niepokojów, nie jest to powieść autobiograficzna, ani nawet powieść w ścisłym słowa tego znaczeniu. Niemniej fakty autobiograficzne pojawiają się w niej, ale to tylko drobne elementy kompozycji, w której główną rolę odgrywają zdarzenia fantastyczne, baśniowe, senne, przeplatane rzeczywistością. W. E. Schulz nazywał to mityzacją rzeczywistości, Witkacy Czystą Formą. Jak ty to nazywasz? T. M. S. Powiedzmy, że termin paralelizm, który stosuję do niektórych swoich fotografii, byłby tutaj właściwy. Chodzi o to, że wyrywając z kontekstu jakieś fragmenty rzeczywistości czy historii i przenosząc w kontekst dla nich nietypowy, uzyskujemy inny ich ogląd. Przypatrujemy się im samym w sobie, albo nadajemy im inne znaczenie poprzez tę dyslokację. Ich byt w zwyczajowym kontekście jest dla nas banalny, często niedostrzegalny, a mnie fascynuje banał wyniesiony do rangi sacrum. Wracając do moich mistrzów: tak, Schulz ograniczył akcję i rozbudował opis wznosząc go do niedoścignionych wyżyn, on wręcz sakralizował rzeczywistość. Stworzył nowy mit. Ja poszedłem inną drogą, bo chyba jestem daleki od sakralizacji i mitu. Można powiedzieć, że tworzę poetyckie wariacje, kompozycje na temat rzeczywistości; unikam jej biernego naśladowania filtrując doświadczenia przez wyobraźnię. Na pewno też nie podążam w stronę Czystej Formy, która zresztą w powieściach Witkacego potraktowana jest z dużą nonszalancją, jako że pisał je dla pieniędzy, z marnym skutkiem zresztą. W. E. Posługujesz się w Ogólnej teorii zupełnie innym językiem niż w swoich wierszach. W prozie jesteś daleki od zwięzłości, w poezji stosujesz niemal ascetyczne frazy. To dosyć niekonwencjonalne podejście. T. M. S. Poezja jest jak fotografia: w jednym, często niewielkim obrazie powinna zawrzeć historię, myśl, impresję, niedopowiedzenie, więc zwięzłość jest koniecznością. Powieść jest jak film, można opowiedzieć więcej. Stąd bardziej bujny język mojej prozy, stąd też opinie, że więcej poezji jest w mojej prozie niż w poezji, i odwrotnie.
44
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
W. E. Martwią cię takie opinie? T. M. S. Nie, bo w ostatecznym rozrachunku liczy się dzieło, nie nomenklatura. Nie obchodzi mnie, jak usiłują mnie klasyfikować. Ważne, żeby czytali, myśleli i mieli to uczucie lekkiego żalu, że to już koniec książki. W. E. No właśnie, spotkałeś się z zarzutem, że nie piszesz opasłych książek? W świecie, gdzie liczy się ilość, nie jakość, jesteś outsiderem. T. M. S. W takim razie Kafka, Schulz, to też outsiderzy. Podobnie jak Nietzsche, Gombrowicz, o poetach nawet nie ma co mówić – popatrz na te cherlawe tomiki. Dlaczego poetom nie każe się pisać grubych ksiąg? Nie mogę traktować tych zarzutów poważnie, bo dowodzą braku elementarnego wykształcenia. Ilość nie przechodzi w jakość, chociaż tak chcieli komuniści, i ten pogląd mocno zaszczepiono w zniewolonych umysłach, tak mocno, że tkwi tam do dzisiaj. O dziele nie świadczy ilość słów, ale ich waga. W. E. I piękno, kompozycja, warsztat twórcy. Rzeczy raczej dziś niezbyt modne. T. M. S. No nie wiem, zależy w jakich kręgach. Zawsze są tacy, którzy wolą fastfudy i papierowe talerzyki, i tacy, którzy jadają wykwintnie, do tego posługując się sztućcami – bo potrafią. To oni, ci jedzący sztućcami mnie interesują. Każdy wybiera taką literaturę, na jaką go stać. Ja piszę dla tych, którzy nie mieli problemów w szkole. W. E. Chyba że z wuefem? T. M. S. Wiadomo: sport i nauka nie idą w parze. Chcę powiedzieć, że mój czytelnik powinien być wykształcony i wolny, niepoprawny politycznie, suwerenny myślowo; nie może rekrutować się spośród tych, których opisał w wierszu Mieszkańcy Julian Tuwim. W. E. Przypomnij, bo pamięć u mnie już nie tak doskonała. T. M. S. „Jak ciasto biorą gazety w palce / I żują, żują na papkę pulchną, / Aż, papierowym wzdęte zakalcem, / Wypchane głowy grubo im puchną.” W. E. Stawiasz zatem na samodzielnego intelektualnie, niezindoktrynowanego przez media czytelnika. To mocno zawęża grupę twoich aktualnych i potencjalnych czytelników dopóty, dopóki nie zainteresują się tobą duże wydawnictwa i – jednak – media. T. M. S. Nie zainteresują się. Media uległy marginalizacji, istnieją same dla siebie, a ich misja kulturalna to kpina. Media tradycyjne są dla bohaterów wspomnianego wiersza Tuwima, czyli bezkrytycznych półgłówków. Prawdziwe życie jest w życiu, i w internecie. Mówi się, że sieć to śmietnik. To prawda, ale nie do końca. W śmietniku nie ma rzeczy cennych, a w sieci są. Podobnie jak w sieci rybackiej. Stosując inne porównanie: można oddzielić ziarno od plew, gdy się umie i ma narzędzia. Zresztą, czy inne media to nie wysypisko? Reklamy w telewizji, radiu i gazetach zajmują tyle samo a może i więcej miejsca, niż treści istotne, a i te „istotne” ograniczają się zwykle do głupot: propagandy, rozrywki na najniższym poziomie, plotek, kłamstw, polityki i sportu. Czasem mam wrażenie, że znaleźć się w mediach to obciach. W. E. A co w takim powiesz o wydawcach, których rolą powinno być promowanie polskiej literatury na dobrym poziomie, szukanie nowych nazwisk, a w istocie sprawiają wrażenie, jakby gardzili elitarnością, jakby zależało im na zniszczeniu wszystkiego w polskiej literaturze, co odbiega od dzisiejszej modnej konwencji antyintelektualizmu i antyestetyzmu? T. M. S. Ewa Bieńczycka napisała kiedyś, że uznani pisarze polscy średniego pokolenia wydają, by nie mógł wydawać nikt inny. Podczas gdy cały świat wydaje mnóstwo książek tylko po to, by w tej masie znalazły się też arcydzieła, to polski rynek wydawniczy nastawiony jest właśnie na to, by zatkać kanał wydawniczy tak, by już żaden utalentowany pisarz nie mógł nic wydać, bo budżet państwowych dotacji zostaje zużyty na nich. I to prawda, nikt nie wyda nawet świetnej książki nieznanego autora, chyba że zadziała jakiś magiczny przypadek, jak było z moim Domem Nadzoru albo znajdzie się możny i ustosunkowany protektor albo – i tu coś, co jest możliwe tylko w tym zrakowaciałym kraju – autor sam zapłaci wydawnictwu za wydanie, reklamę i dystrybucję. (...) Co więcej, nie tylko pisarze średniego pokolenia boją się o swoją pozycję, również młodzi mają strach w oczach, gdy pojawia się ktoś nowy; za wszelką cenę starają się go zdyskredytować, ośmieszyć, szczególnie, gdy jest od nich lepszy – o co nietrudno, biorąc pod uwagę pozorność i mierny poziom edukacji w tym kraju. A jest o co walczyć, stawka jest wysoka – stypendia, dotacje na wydanie książek, zagraniczne wyjazdy na tournée po Instytutach Polskich w kilkunastu krajach,
45
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
płatne spotkania autorskie, tłumaczenia i szereg innych apanaży. Łatwo to sprawdzić, jak sądzę. Do tego dochodzą redaktorzy i recenzenci w wydawnictwach i pismach literackich, którzy sami często są autorami książek – ci panicznie boją się wszelkich nowości, trzęsąc się nad swoją grafomanią i odrzucając wszystko, co nosi chociaż ślad dobrej literatury. W. E. Czyli w zasadzie wszystko po staremu, tylko komitety partii zostały zastąpione innymi środowiskami. T. M. S. Tak, ale nadal decydują ludzie o mentalności terenowych aparatczyków. W. E. I to się pewnie nie zmieni, bo taka jest specyfika tego miejsca. Więc dlatego sam wydałeś Ogólną teorię jesieni w bibliofilskim nakładzie? T. M. S. Tak. Nie jestem pierwszym autorem, który wydaje za swoje pieniądze, bo robili to i Słowacki, i Witkacy, i Schulz, ani nie jestem pierwszym, który drukuje w nakładzie bibliofilskim, bo 666 egzemplarzy to chyba jeszcze nakład biblifilski. Zegadłowicz wydawał nawet kilkanaście, czasem kilkadziesiąt egzemplarzy. Kawafis za życia niczego nie wydał, Pessoa tylko Mensagem... Ja mam jednak potężnego sprzymierzeńca, jakim jest to najbardziej demokratyczne, najwspanialsze i jedyne wolne medium – internet. Dlatego Ogólna teoria jesieni jest do pobrania w postaci e-książki [ m.in. ze strony Krytyki Literackiej]. Każdy może ją przeczytać i ocenić. W ten sposób rozeszło się sporo moich książek poetyckich Gra i Wojna Kwiatów, które ukazały się w niewielkich nakładach, a wielokrotnie więcej czytelników zdobyłem udostępniając je w sieci. Nie muszę na Ogólnej teorii zarobić, bo pracuję naprawdę i dlatego nie wyciągam łapy niczym dziad proszalny po pieniądze podatnika – a taką żebraninę uprawia wielu, i to znanych autorów. Jestem w sytuacji, jak przywoływani przeze mnie często Schulz, Kafka, Witkacy, Gombrowicz i dziesiątki innych, dla których literatura była przyjemnością i koniecznością, ale nie źródłem utrzymania. Co więcej, wydawanie za własne pieniądze i internet dają mi poczucie wolności. Piszę i robię co chcę. Gombrowicz stwierdził kiedyś: „Byłem nikim, więc mogłem sobie pozwolić na wszystko”. Ja jestem w podobnej sytuacji i, paradoksalnie, bardzo mnie to cieszy. (...)
Hokusai, Sen żony rybaka, ilustracja z księgi Młode sosny, drzeworyt, 1814 r., kolekcja prywatna.
46
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
Bruno Schulz LIST DO JULIANA TUWIMA
Szanowny, Drogi Panie! Dziękuję. Nie spodziewałem się tego, ale w głębi duszy postulowałem, żądałem żarliwie Pańskiego rezonansu. Na dnie pasji i zaciekłości tej książki była i ta stara tęsknota. Uciszył ją Pan dziś we mnie, nasycił i napełnił po brzegi. Co za spełnienie! Trochę to przyszło późno – nie z Pańskiej winy. Gdy Pan przed laty przyjechał do Drohobycza, byłem na sali, patrzyłem na Pana mściwie i buntowniczo, pełen ponurej adoracji. Stare dzieje. Pewne wiersze Pańskie doprowadzały mnie wówczas do rozpaczy z bez-radnego podziwu. Bolało – czytać je powtórnie i za każdym razem toczyć pod górę tę ciężką bryłę podziwu, która przed samym szczytem leciała w głąb, nie mogąc utrzymać się na stromej pochyłości zachwytu. Unicestwiały mnie one, a zarazem dawały upojenie, przeczucie nadludzkich triumfalnych sił, którymi kiedyś rozporządzać będzie wyzwolony i szczęśliwy człowiek. Nosiłem w sobie wówczas jakąś legendę o „genialnej epoce”, która kiedyś była rzekomo w moim życiu, nie zlokalizowana w żadnym roku kalendarza, unosząca się ponad chronologią, epoka, w której wszystkie rzeczy oddychały blaskiem bożych kolorów, a całe niebo wchłaniało się jednym westchnieniem, jak haust czystej ultramaryny. Nigdy jej naprawdę nie było. Ale w Pańskich wierszach była ona urzeczywistniona i jaskrawa, jak pawie oko broczące lazurem i urzęsione krzycząco – była, jak rozkrzyczane gniazdo kolibrów… Pan mnie nauczył, że każdy stan duszy, dostatecznie daleko ścigany w głąb, prowadzi poprzez cieśniny i kanały słowa – w mitologię. Nie w zastygłą mitologię ludów i historyj – ale w tę, która pod warstwą nawierzchnią szumi w naszej krwi, plącze się w głębiach filogenezy, rozgałęzia się w metafizyczną noc. W tej mitologicznej głębi ma Pan chyba pakt z Szatanem. Tu wiersze Pańskie stają się transcendentem, od strony rzemiosła zgoła niewymierne, przekraczające miarę rzeczy zrobionych. Dziś mam wielką, triumfalną chwilę. Przełamał się czar – to, co nagromadziłem z zachwytu, wyegzaltowałem w atakach podziwu, dotychczas obce i przeciw mnie zwrócone – potwierdza mnie i przyjmuje. Dzięki. Bruno Schulz Drohobycz, 26 I 1934
47
KRYTYKA LITERACKA
1•2018
XI FESTIWAL FILMÓW POLSKICH „WISŁA” Tegoroczny, XI Festiwal Filmów Polskich „Wisła” od maja do listopada zawita nie tylko w Rosji, ale także w Azerbejdżanie, Tadżykistanie, Uzbekistanie, Kazachstanie, Kirgistanie, Serbii i Chorwacji. Główna moskiewska edycja festiwalu odbędzie się w dniach 17 – 24 maja w kinach „Pięć gwiazd na Pawieleckiej”, „Iluzjon”, a także w nowej sali kinowej Galerii Trietiakowskiej. W Konkursie Filmów Fabularnych 11. „Wisły” znalazły się m.in. obrazy „Najlepszy” Łukasza Palkowskiego, „Pomiędzy słowami” Urszuli Antoniak, „Powidoki” Andrzeja Wajdy czy „Amok” Katarzyny Adamik. Najnowsze polskie produkcje fabularne widzowie zobaczą także w ramach sekcji Panorama Nowego Kina, w tym najnowszy film Juliusza Machulskiego „Volta”, komedię „Gotowi na wszystko. Exterminator” Michała Rogalskiego czy „Szczęście świata” Michała Rosy. Do programu po raz drugi włączymy blok „Polska w dokumencie”. Publiczność będzie miała okazję zapoznać się ze wstrząsającym dokumentem Marcina Borchardta „Beksińscy. Album wideofoniczny”, zrekonstruowanym wyłącznie z prywatnych, nigdy wcześniej niepublikowanych w takiej formie, materiałów z archiwum rodziny wybitnego malarza Zdzisława Beksińskiego. Ostatni, bardzo osobisty wywiad z Wojciechem Młynarskim wzbogacony wypowiedziami jego najbliższych przyjaciół pokażemy w filmie Alicji Albrecht „Młynarski. Piosenka finałowa”. Wydarzeniem specjalnym będzie sekcja „Niepodległa Polska”, poświęcona stuleciu odzyskania niepodległości przez nasz kraj. W jej ramach pokażemy m.in. „Przedwiośnie” Filipa Bajona, „Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł” Antoniego Krauzego i „Miasto 44” Jana Komasy. Wspólnie z Instytutem Polskim w Moskwie zrealizujemy cykl „Teatr na ekranie” w „Elektroteatrze Stanisławskim”, a także blok „Piłka w grze!”, na który, z okazji zbliżającego się Mundialu, zaprosimy wszystkich fanów futbolu. Wychodząc naprzeciw licznym prośbom moskiewskich widzów, po raz pierwszy przypomnimy najlepsze tytuły poprzednich edycji festiwalu w ramach sekcji The best of „Wisła”, w tym „Body / Ciało” Małgorzaty Szumowskiej, „Bogowie” Łukasza Palkowskiego, „Chce się żyć” Macieja Pieprzycy, „Sztuka kochania” Marii Sadowskiej i „Ostatnia rodzina” Jana P. Matuszyńskiego. W tym roku postanowiliśmy zorganizować weekendowe rodzinne poranki na „Wiśle”, na które zaprosimy wszystkie pokolenia widzów. W programie zaproponujemy film przygodowy Marty Karwowskiej „Tarapaty” oraz fantasy dla młodzieży w reżyserii Mariusza Paleja „Za niebieskimi drzwiami”. Tradycyjnie już do współpracy przy festiwalu zaprosiliśmy Szkołę Filmową w Łodzi, Warszawską Szkołę Filmową oraz Studio Munka. Po raz pierwszy zaprezentujemy także najlepsze etiudy studentów Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego. W ramach specjalnego pokazu w Galerii Trietiakowskiej zaprezentujemy dramat science fiction „Photon” w reżyserii zdobywcy Paszportu Polityki 2018 w dziedzinie Sztuk Wizualnych, Normana Leto. Po projekcji widzów zaprosimy na dyskusję, lawirującą między fizyką kwantową a sztuką współczesną. W Trietiakowce będzie również można podziwiać wystawę prac Normana Leto. Więcej na: www.festiwalwisla.pl
48
Hendrick Goltzius, Obrzezanie, miedzioryt, prawdopodobnie ok. 1600 r., The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork.