NO
Lato w pełni w nowym singluMichała Szczygła!
Artysta powraca z kolejnym wakacyjnym bangerem zatytułowanym „Adrenalina”.
Michał Szczygieł zdążył przyzwyczaić nas do podkręcania letnich playlist. Pierwszy od roku nowy singiel artysty, „Adrenalina” to kwintesencja tego co kochamy o tej porze roku – relaks, zabawa i poczucie wolności. Możemy wszystko, a świat leży u naszych stóp. Płyniemy na fali, los nam sprzyja, a w żyłach buzuje „Adrenalina”. Michał Szczygieł wspólnie z Liker$ Music, czyli Karolem Serkiem oraz Pawłem Wawrzeńczykiem stworzyli numer z przebojowym beatem i melodyjnym refrenem, który zostaje w głowie od pierwszych chwil. Nowemu singlowi towarzyszy wakacyjny klip, który powstał w świa towej stolicy letnich imprez – Ibi zie. „Adrenalina” buzuje i zmusza do tańca. Sprawdź układ, który stworzyła @mamanaobrotach i nagraj swojego TikToka używa jąc #buzujeadrenalina albo pokaż co daje Ci przypływ adrenaliny! Michał Szczygieł to jeden z najcie kawszych wokalistów młodego pokolenia. Jego domeną jest nie tylko świetny głos, ale również dynamiczne, popowe produk cje z elementami muzyki urban. Artysta zadebiutował w 2018 roku świetnie przyjętym singlem „Nic tu po mnie”, jednak największy rozgłos przyniósł mu wydany w 2020 r utwór „Spontan”, który jak dotąd zyskał status podwójnej platynowej płyty. W czerwcu 2021 ukazał się jego debiutancki album zatytułowany „Tak jak chcę”.
Nowy boks CD i LP dla fanówMarka Knopflera
7 października do sprze daży trafi „The Studio Albums 2009-2018”, boks 6CD lub 9LP (180 g.) zawierający cztery ostatnie albumy stu dyjne Marka Knopflera plus dodatkowe nagrania. Set będzie zawierał „Get Lucky” (2009), „Privateering” (2012), „Tracker” (2015) i jego ostatni album „Down The Road Whe rever” (2018), kolekcję studyj nych stron B i bonusowych utworów oraz dwa wcześ niej niepublikowane utwory – „Back In The Day” i „Precious Voice From Heaven”. Jakość dźwięku była nadzorowana przez Boba Ludwiga w Gateway Mastering, pod czas gdy winyl został wyprodukowany przez Berniego Grundmana. Mark Knopfler, wokalista, autor tekstów, producent muzyczny i kom pozytor, często wymieniany jako jeden z największych gitarzystów wszech czasów, należy do najbardziej utytułowanych muzyków z Wielkiej Brytanii. Po raz pierwszy zyskał rozgłos w latach 80. jako lider Dire Straits („Sultans of Swing”, „Money For Nothing”, „Romeo And Juliet”, „Walk Of Life”). Po ostatniej trasie koncertowej Dire Stra its, w 1992 roku, Mark rozpoczął karierę solową. W następnych latach wydał dziewięć albumów i grał wyprzedane trasy ze swoim zespo łem, zachwycając publiczność, gdziekolwiek się udał.
Słodko-gorzki Ochman. Nowy singiel„Bittersweet” z udziałem Opała
Po sukcesie debiu tanckiego krążka (status złotej płyty, 2 złote single), zdo byciu Wiktora 2021, 2 nominacji do Fry deryków, nomina cji do Bestsellerów Empiku oraz zna komitym przyjęciu na Eurowizji 2022, Ochman powraca z nowym sin glem „Bitter sweet”. Gościnnie w numerze poja wił się raper Opał, a produkcją zajął się niezawodny @atutowy. „Bittersweet” zdecydowanie różni się od wcześniej szych dokonań artysty. Jak na ten muzyczny zwrot zareagują fani Ochmana? Do singla powstał intrygujący klip wyprodukowany przez Distort Media.
Ignacy czeka na znak, czyli o różnychodcieniach zauroczenia
Młody artysta w utworze o miłosnych fascynacjach „Czekam na znak” to letni, odprężający utwór o uczuciach, w których łatwo się zatra cić. Ignacy po raz kolejny pokazuje swoją wyjątkową umiejętność komentowania rzeczywistości w liryczny sposób. Ignacy jest niezwy kle płodnym artystą. Ostatnio mieliśmy okazję wysłuchać jego autor skiej interpretacji hitu Kate Bush „Running up that hill”, a już 4 sierpnia kolejny jego singiel wraz z klipem. Muzyka będzie można usłyszeć na żywo na festiwalu Great September w Łodzi. Sprawdź profil Tik Tok artysty, aby być na bieżąco: Ignacy przygodę z muzyką rozpoczął w wieku 7 lat, kiedy mama zaprowadziła go na pierwsze zajęcia ze śpiewu. Z lekcji na lekcję muzyka przebijała się na pierwszy plan i sta wała się jego najwięk szą pasją, bez której aktualnie nie jest w sta nie wyobrazić sobie życia. Ukończył Szkołę Muzyczną II stopnia w klasie fortepianu, ale jego największą miłością muzyczną jest Jazz. Swój czas wolny spędza głównie przy instrumencie ćwi cząc i komponując, ale znajduje też chwile dla przyjaciół. Jest otwarty na niemal wszyst kie gatunki muzyki –uważa, że pozwalają poszerzać muzyczne horyzonty, ale to jazz jest stylem, od którego wszystko się zaczęło. Na scenie występuje od dziecka jako uczestnik wielu konkursów, festi wali czy warsztatów.
treści
Działamy,
Zamek
Gaudiego
Biologów”
Księżniczka
studenckie
małpa,
Muzeum Marii Konopnickiej
Żarnowcu
Dionizy Piątkowski.
Każdy
swój własny Everest
Biblioteka Merkuriusza
Jesteś bytem scenicznym,
musisz mieć nawet imienia
Nasze skały są magiczne
Wojna. Zwierzęcy punkt widzenia
Polskę
Szaleństwo
Things
Chiński haft
polski kompot
redakcji: Maciej
Działamy, projektujemy, realizujemy
z Wójtem Gminy Komorniki Janem Brodą rozmawia Maja NetterPanie Wójcie, głównym tematem naszej rozmowy miały być inwestycje. Jednak napięta sytuacja międzynarodowa wywołana konfliktem zbrojnym w Ukrainie i spory napływ uchodźców do Polski, zmienił nasze postrzeganie rzeczywistości. Jak to wygląda w gmi nie Komorniki?
Nie sposób o tym dzisiaj nie mówić. Oczekiwania społeczeństwa wobec samo rządu w tej sytuacji są ogromne. W związku z tym mobilizujemy wszystkie siły, by wspierać uchodźców, naszych mieszkań ców i przedsiębiorców, z których wielu przyjęło pod swój dach obywateli Ukra iny, wielu wspiera i organizuje zbiórki oraz transport darów. Jestem wzruszony i zbu dowany ich życzliwością, determinacją
i chęcią niesienia pomocy. Nasi Mieszkańcy kolejny raz okazują niezwykle wrażliwe serca.
Pomagamy uchodźcom, jak możemy, i na ile pozwalają nam nasze możliwości i zasoby. Każdego dnia do naszego urzędu zgłasza się wielu z nich by założyć numer PESEL, a do Ośrodka Pomocy Społecznej w celu złożenia wniosków o świadczenia. W naszej gminie działa magazyn pomocy dla Ukrainy, w którym mogą się oni zaopa trzyć w najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak ubrania, pieluchy czy żywność.
A jak wygląda obecnie życie w gmi nie, czy wszystko kręci się tylko wokół Ukrainy?
Działamy, projektujemy, realizujemy zamierzenia i plany. Życie kulturalne toczy
się normalnie, a czasem z rozmachem. Organizujemy wiele wydarzeń z udzia łem artystów wielkiego formatu.Dużą rolę w kulturze pełni oddane niecałe dwa lata temu Centrum Tradycji i Kultury w Komor nikach, zlokalizowane w najstarszej, histo rycznej części Komornik. Od momentu otwarcia obiekt cieszy się dużym zainte resowaniem, zdobywa też cenne nagrody. Budowla została wyróżniona w konkursie „Modernizacja Roku & Budowa XXI w.” oraz w plebiscycie „Nagroda Architektoniczna Województwa Wielkopolskiego”. Obiekt jest niepowtarzalny, a na żywo robi jeszcze większe wrażenie. To prawdziwa perełka architektoniczna. W Centrum każdy znaj dzie coś dla siebie. Szereg oferowanych atrakcji jest imponujący. Regularnie odby wają się zajęcia z tańca, fotografii, tech nik audiowizualnych, szycia, śpiewu oraz warsztaty z rękodzieła. Organizowane są również projekcje filmowe i koncerty. Na terenie budynku działa też Biblioteka Publiczna Gminy Komorniki. Cieszę się, że udało się wybudować obiekt, który w Komornikach był bardzo potrzebny. Mamy w końcu punkt, który służy miesz kańcom jako centralne miejsce spotkań oferujące bogaty wachlarz usług z dzie dziny kultury, sztuki i rozrywki. Oczywiście w tym wszystkim wplatamy też wątki ukra ińskie, organizujemy spotkania informa cyjne, występy i zachęcamy przybyszów do aktywnego udziału w życiu naszej gminy.
Opodal Centrum Tradycji i Kultury w Komornikach stoi bardzo stary budy nek. Co to za obiekt?
Ma Pani na myśli tzw. „organistówkę”. Ta XIX-wieczna plebania była kiedyś, obok kościoła św. Andrzeja, najokazalszą budowlą w Komornikach
Jest to zabytek niezwykłej wagi dla Komornik, dla Poznania i całej Wielkopol ski, odgrywający bardzo ważną rolę histo ryczną. Toczyło się w nim wiele rozmów
na temat powołania i zasad funkcjonowa nia Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, które potem stało się fundamen tem dla powołania do życia Uniwersytetu Poznańskiego i kolejnych wyższych uczelni.
Ten cenny zabytek architektury i pomnik historii jest dziś w fatalnym sta nie. Zależy nam na uratowaniu go i prze znaczeniu na cele kulturalne i promocyjne, na to jednak trzeba mieć co najmniej 5 milionów zł. Nasze próby sięgnięcia po dofinansowanie Ministerstwa Kultury nie powiodły się. Mimo, iż jest to obiekt wyjąt kowo wartościowy, szanse pozyskania pie niędzy w najbliższym czasie są mało realne. Nie poddajemy się jednak w staraniach,
może uda się to jesienią. Trudno sobie wyobrazić, by instytucje państwowe zajmujące się kulturą nie wyraziły zainteresowania takimi działaniami i nie udzieliły wsparcia. Cho dzi przecież o miejsce historyczne, ważne dla całego regionu.
Mamy już pewne plany na zagospoda rowanie tego obiektu. Chcemy go zaadopto wać na cele kulturalne, stworzenie świetlic do prowadzenia warsztatów, miejsca upamiętniającego tradycję i histo rię tych ziem.
Do organistówki przylega zabytkowy park podworski, też wymagający odnowie nia. Gdyby prace konserwatorskie udało się przeprowadzić, gmina miałaby obiekty podkreślające jej historyczne znaczenie, upamiętniające wpływ na polską kulturę i na rozwój wielkopolskiego szkolnictwa wyższego. W centralnej części Komornik powstałoby miejsce przyciągające gości i turystów, promujące gminę.
A co z inwestycjami?
Ostatnio ruszyła największa inwestycja, o której realizację zabiegałem przez ponad 15 lat, a której brak skutecznie utrudniał
codzienne dojazdy do pracy okolicznym mieszkańcom i firmom. Mam na myśli budowę zintegrowanego węzła transpor towego Grunwaldzka w Plewiskach. Cieszę się, że w końcu udało się dojść do poro zumienia z władzami powiatu, Poznania i PKP. Za nami wiele spotkań i negocja cji, podczas których każda ze stron repre zentowała swój własny interes. Biorąc pod uwagę mnogość ograniczeń i obiekcji, a także prognozowane koszty robót, nie wierzyłem, że to się uda. Tym bardziej się cieszę, że pierwsza łopata została wbita i praca na placu budowy wre. Mieszkańcy Plewisk poczują wkrótce ulgę. Ja też. Pro szę mi wierzyć na słowo – ten projekt kosz tował mnie bardzo dużo zdrowia.
Równolegle z tą inwestycją ruszyły prace na budowie wiaduktu drogowego na ul. Kolejowej w Plewiskach. Obie inwe stycje będą miały kluczowe znaczenie dla komfortu okolicznych mieszkańców oraz podróżnych. Co ciekawe, inwestycja na ul. Grunwaldzkiej będzie pełniła również dodatkową funkcję węzła przesiadkowego. Po wybudowaniu obu inwestycji przejazdy będą się odbywać w sposób bezkolizyjny, kończąc wieloletnią gehennę związaną z oczekiwaniem na otwarcie rogatek, które, w związku z bardzo dużym ruchem na linii kolejowej, zamykane były wyjątkowo często.
Należy się jednak liczyć z tym, że w trakcie wykonywania robót tymcza sowa organizacja transportu samocho dowego zarówno na ul. Kolejowej jak i ul. Grunwaldzkiej będzie wymagała czaso wych zamknięć i objazdów. Jak zawsze w takich sytuacjach będzie to okres komu nikacyjnie trudny. Jednak, co muszę pod kreślić, dostajemy od mieszkańców wiele pozytywnych sygnałów, że są gotowi cier pliwie przeczekać chwilowe utrudnienia. Zgodnie z obecnym harmonogramem obie inwestycje mają się zakończyć w 2023 roku.
Od początku marca do początku lipca 2022 w Centrum Kultury Zamek w Poznaniu oglądać można było wystawę poświęconą słynnemu hiszpańskiemu architek towi – Antoniemu Gaudiemu. Była to największa w Europie prezenta cja dzieł Katalończyka.
Zwiedzający mogli podziwiać wiele eksponatów związanych z życiem i twórczością artysty. Na wystawie znalazły się m. in. plany, makiety, rysunki i rzeźby, ale rów nież meble, elementy architekto niczne, ceramika, fotografie, wideo czy mapping.
Antoni Gaudi uznawany jest za jedną z największych postaci w historii sztuki i architektury. Jego modernistyczne, wręcz rewolu cyjne koncepcje i wyjątkowy zmysł architektoniczny – wzbudzały i nadal wzbudzają – ogromne emo cje. Zdaniem pani Doroty Żaglew skiej z CK Zamek, przewodniczki po wystawie, Gaudi dzisiaj oto czony jest nawet większą czcią niż za życia: Pomysł wystawy zrodził się już kilka lat temu. Jej otwarcie planowaliśmy pierwotnie na rok 2020, ale koronawirus pokrzyżo wał wówczas nasze plany. Nauczeni doświadczeniem pandemicznego zamykania wielu instytucji kultury do samego końca zachowywaliśmy bardzo ostrożny optymizm.
Wydaje się, że Gaudi wyprze dzał swoje czasy. Być może właśnie dlatego wystawa poświęcona jego działalności cieszyła się w Poznaniu tak dużym zainteresowaniem. Eko logia i praktyczność, tak istotne przecież dla współczesnych pozna niaków, były tym, co przyświecało pracy Antoniego. Zdaniem Doroty Żaglewskiej dbał on w swoich pro jektach o najmniejsze detale. Woda na przykład była dla Gaudiego w upalnym mieście elementem oczywistym i koniecznym. Pod chodził do tej kwestii bardzo świa domie. W wielu swoich budowlach stosował takie rozwiązania, jak np. fontanna na werandzie (która schładzała jednocześnie wnętrze domu i ogród) albo wodospad spływający po ścianie budynku –naśladowal naturalne formy. Uwiel
Zamek króla
Gaudiego
biał uwzględniać w swoich projektach, obok wody, cień, cyrkulację powietrza
Zapytaliśmy o to, jak zrodził się pomysł wystawy „ANTONIO GAUDI”... ...był podobny do jednej z naszych poprzednich wystaw – dotyczącej Fridy Kahlo. Chcieliśmy sięgnąć po bardzo znaną postać, kojarzoną nawet przez osoby nieinteresu jące się sztuką. Jednocze śnie naszym zamiarem było dogłębne zbada nie jej sylwetki i zmierzenie się z mitami, w które obro sła. Kuratorka wystawy Charo Sanjuán Gómez zadbała o to, żeby obok pięknych, kolo rowych fasad znalazły się analizy konstrukcyjnej i ściśle architektonicznej strony twórczości Gaudiego.
Ekspozycji towarzyszył szereg róż nych akcji, m. in. wykłady i spotkania dotyczące kultury, sztuki i architektury europejskiej, historycznych źródeł inspi racji Gaudiego oraz kulturowo-urbani stycznego fenomenu Barcelony.
Organizatorami wystawy było Cen trum Kultury ZAMEK w Poznaniu, Mia sto Poznań oraz Aurea Cultura i Art. Honorowy patronat nad wydarzeniem objęła zaś Ambasada Hiszpanii w Pol sce, a także Prezydent Miasta Poznania. Zgodnie z informacjami uzyskanymi od rzeczniczki prasowej CK ZAMEK – pani Anny Szamotuły wystawę obejrzało łącz nie aż 30.000 osób.
„Noc Biologów” z dystansu
Jak powiodła się „Noc Biologów” ser wowana „on-line”?
Beata Messyasz: Pracowaliśmy nad nowym sposobem interakcji z publiczno ścią. W tym roku nasze wydarzenie popro wadziliśmy drogą hybrydową. Było to zupełnie inne doświadczenie kontaktu z uczestnikami eventu, niż zazwyczaj. Cią gle zresztą wypracowujemy nowe pomysły. Nie wpadamy w rutynę.
Czyli pracowaliście Państwo w specy ficznych warunkach. „Noc Biologów” bez kontaktu z uczestnikami traci w jakimś stopniu swój cel. Jak sobie Państwo z tym radziliście?
Beata Messyasz: Dziesiąta edycja odbyła się rzeczywiście całkowicie w trybie online. Natomiast tegoroczna – jedenasta, jak już wspomniałam, w systemie hybrydo wym. Mieliśmy już pewne doświadczenie, zmodyfikowaliśmy więc niektóre rozwiąza nia. Każdy uczestnik mógł np. jakby „prze chodzić” z prowadzącym doświadczenia krok po kroku i wykonywać samodzielnie pewne czynności, ale to oczywiście nie to samo co dotknięcie sprzętu laboratoryj nego czy mikroskopu.
...czy tych różnych... zwierzaków.
Beata Messyasz: Oczywiście! Krę gowce to konieczność.
I pająki! Te wielkie tarantule...
Joanna Ziomek: Podczas tegorocznej edycji „Nocy Biologów” zdobyliśmy wiele nowych doświadczeń. Nasz zespół wzboga cił się o specjalistów z zakresu działania plat formy „Teamsa” czy Facebooka. Pozytywnym aspektem wirtualności „Nocy...” było również rozszerzenie naszego targetu z mieszkań ców Wielkopolski o cały kraj. W wydarze niu on-line brały udział osoby m. in. z Łodzi, Przemyśla i Rzeszowa. Chcę zwrócić uwagę, że specyfika „Nocy Biologów” polega na tym, że nawet w trybie on-line, wszystko odbywa się w czasie rzeczywistym.
...są też pewne działania konkuren cyjne. Każdy stara się zainteresować tych, na których ma nadzieję trafić.
Joanna Ziomek: Nasi odbiorcy mieli bezpośredni kontakt z prowadzącymi. Mogli reagować, zadawać im pytania i dys kutować. Jeśli chodzi zaś o tradycyjną, czyli stacjonarną formę „Nocy”, na zaproszenie odpowiedziało i odwiedziło nasz Wydział 10 szkół (3 podstawowe i 7 liceów). Przygo towaliśmy coś w rodzaju indywidualnego programu dla zgłoszonych uczestników. Wszyscy brali udział w zajęciach w tym samym czasie, ale każda szkoła/grupa miała osobny „grafik”. Wolontariusz-prze wodnik opiekował się grupą podczas pobytu i prowadził ją na poszczególne pokazy. Naszym założeniem było, aby
grupy jak najmniej komunikowały się mię dzy sobą. Były i niespodziewane odwie dziny, uczestników niezorganizowanych, którzy przywykli, że do nas można w ten dzień przyjść bez zaproszenia. Niestety nie mogli wziąć udziału w zajęciach.
Ojej...
Joanna Ziomek: W ramach „nagrody pocieszenia” zaprosiliśmy te pojedyncze osoby do sali, gdzie prezentowane były piękne kolekcje motyli i innych owadów. Po obejrzeniu wystawy dzieci otrzymały od nas drobne upominki i zaproszenia na następy rok. Najbardziej żal było chłopca, który odwiedza nas od 10 lat, a w tym roku niestety nie mógł uczestniczyć w zajęciach bezpośrednio.
No, to już chyba facet?
Joanna Ziomek: Nie, nie... Zaczął chyba jako 3-latek!
Magdalena Krzesłowska: A ja chcia łam nawiązać jeszcze do hybrydowej formy „Nocy...”, która wydaje się bardzo atrakcyjna! (Impreza jest ogólnopolska) Przykładowo, mogłam np. uczestniczyć w niektórych wykładach przygotowanych przez Uni wersytet w Rzeszowie. Co również ważne, moim zdaniem, ludzie z mniejszych miej scowości, którzy nie mogą dojechać do większych ośrodków, mieli możliwość wzięcia udziału w tym wydarzeniu.
Temat tegorocznej edycji brzmiał „Od genu do ekosystemu”. Czy wyczerpaliście Pań stwo temat?
Magdalena Krze słowska: To nie jest temat, który można wyczerpać! O bioróż norodności mówi się wprawdzie coraz więcej, jednak wiele osób wciąż nie wie, o co w tym cho dzi. Bioróżnorodność jest istotna zarówno na poziomie genetycznym, czyli zróżnico wania genetycznego danej populacji, na poziomie gatunkowym, czyli zróżnicowa nia gatunkowego różnych ekosystemów, zbiorowisk i siedlisk przyrodniczych, ale także na poziomie ekosystemów, ich róż norodności. Przykładem bioróżnorod ności na poziomie ekosystemów, nawet silnie zmienionych przez człowieka, jakimi są pola uprawne, może być wprowadzanie licznych zadrzewień śródpolnych , wśród których żyje mnóstwo gatunków pta ków, owadów i gryzoni. Jest to niezbędne dla dobrego funkcjonowania całości i tak już mocno zmienionego środowiska. Cie kawostką może być to, że przestronne zadrzewienia śródpolne, na wzór tych zaobserwowanych w Anglii, wprowadził w Polsce już hrabia Dezy dery Chłapowski.
Generalnie im bar dziej dany ekosystem jest zróżnicowany gene tycznie i gatunkowo, tym bardziej jest sta bilny, odporny na degra dację spowodowaną, m.in. nadmiernym roz mnażaniem się pojedyn czego gatunku, który nie ma naturalnych wrogów. Mogą to być, np. owady, grzyby czy mikroorga nizmy chorobotwórcze, powodujące choroby u roślin, zwierząt a także u ludzi – niejednokrotnie o ciężkim przebiegu. Nadmierny rozwój mikroorganizmów może też prowadzić do epidemii, czy pandemii, takiej jak COVID –19.
Joanna Ziomek: Pojęcie bioróżnorod ności nie jest jeszcze dobrze rozumiane przez ogół społeczeństwa, dlatego chcieli śmy przybliżyć tę tematykę. To Beata była pomysłodawczynią tegorocznego hasła „Nocy Biologów”. Opowiedz proszę...
Beata Messyasz: tytuł przewodni nawiązywał do Rezolucji Parlamentu
europejskiego z 6 czerwca 2021 roku na rzecz bioróżnorodności 2030. Niektóre postępujące bardzo szybko zmiany klima tyczne powodują szybko rozprzestrzenia jące się choroby w obrębie monokultur jednego gatunku. Zmieniają się warunki, które odpowiadały preferencjom poszcze gólnych organizmów. Początkowo ogra niczają one swój zasięg występowania, a później giną zupełnie. To jeden z powo dów zanikania bioróżnorodności. Chcie liśmy uświadomić naszych odbiorców, że cały ekosystem to naczynia połączone. Jeżeli nie zadziałamy odpowiednio wcze śnie, chociażby z redukcją ilości dwutlenku węgla w atmosferze, to nie powstrzymamy ocieplania klimatu. Bioróżnorodność będzie spadać, a odtworzenie jej – w dal szej perspektywie – będzie bardzo trudne.
nięty z sieci element powo duje dalszą jej destrukcję. Naszą rolą jest przekazy wanie wiedzy i wzbudza nie empatii. Te dwa aspekty rozwijają naszą świadomość i jesteśmy bardziej skłonni, aby chronić przyrodę.
Myślę, że metafora sieci jest tu bardzo trafna i obrazowa. Wyobrażam to sobie...
Joanna Ziomek: Naj częściej pokazuję dzieciom sieć pajęczą. Wystarczy zaznaczyć na niej parę punkcików, żeby zauważyć, że cała pajęczyna jest ze sobą połączona. W pozrywaną sieć pająk nie zła pie żadnej muchy. Sieć nie działa.
Głównym założeniem 11. edycji Nocy Bio logów było zwrócenie uwagi na zmniejsza jącą się bioróżnorodność.
Joanna Ziomek: Wszelkie raporty mówią o tym, że jeśli człowiek nie zacznie inaczej patrzeć na swoją działalność, to do 2050 roku wyginie przynajmniej milion gatunków. Można powiedzieć, że wszyst kie gatunki są ze sobą powiązane jedną wielką siecią życia. Jeśli wyrwie się jej frag ment w jednym miejscu, sieć zrywa się natychmiast w innym. Każdy kolejny usu
Magdalena Krzesłowska: Wielu ludzi wie, że na świecie giną tygrysy, niedźwie dzie i lwy. To są takie sztandarowe gatunki. Ale giną również miliony innych gatun ków, np. owady, bakterie, grzyby. O tym nie mówi się już tak powszechnie, a ów pro blem jest co najmniej tak samo poważny. Wprawdzie mamy już współczesne „Arki Noego” czy banki genów, jednak znikoma populacja danego gatunku nie wystarczy, żeby go uratować. Żeby nadać mu charak ter, siłę i stabilność, potrzebna jest przede wszystkim duża liczba osobników; świeża krew, świeże geny. Chciałam wrócić jesz cze do „Nocy Biologów”... Jedna ze studentek naszego wydziału wygłosiła bardzo ciekawy wykład na temat rabunkowego poławiania ptaków śpiewających w kra jach azjatyckich. W części z tych państw panuje tra dycja hodowli takich pta ków w celach komercyjnych. Jest to jeden z przykładów, kiedy różne bezsensowne tradycje/ przyzwyczaje nia owocują dewastacją poszczególnych gatunków zwierząt. Do najbardziej jaskrawych przykładów należy wiara w magiczne właściwości takich przed miotów, jak np. tygrysie kości, zęby, rogi nosorożców itd.
Przypominam sobie, że kupiłam kiedyś wnuczce bajkę o śpiewających ptaszkach i o tym, jak chętnie się je udomawia...
Joanna Ziomek: Udało się człowiekowi wiele gatunków udomowić bez szkodze nia im. Niestety poprzez swoją działalność gospodarczą a także tradycje ludzkość bardzo drapieżnie eksploatuje Naturę. Np. w trakcie migracji ptaków przez Morze
Śródziemne, Saharę, ale też Senegal, Portugalię, Hiszpa nię i Gibraltar są one masowo zabijane. Na Malcie, gdzie tra dycją jest jedzenia ptaków, zabija się je tysiącami. Ludzie strzelają do ptaków drapież nych z łodzi motorowych albo z helikopterów. Na mniej sze ptaki zastawiają pułapki w postaci skrzynek albo sza łasów, gdzie trzymane ranne ptaki krzykiem zwabiają swo ich pobratymców. Maltańczycy zredu kowali do czasów obecnych 50% swoich rodzimych gatunków. Znamy oczywiście przykłady w historii Ziemi, kiedy całe grupy gatunków ginęły w wyniku powolnych ewolucyjnych zmian naszej planety, czy katastrof naturalnych, ale obecnie giną w szybszym tempie, ze względu na silną antropopresją.
Wróćmy do programu „Nocy Biolo gów”...
Beata Messyasz: Prezentowaliśmy całą paletę różnych tematycznie zajęć. Mówiliśmy o nietoperzach, o różno rodności ludzkiego szkieletu, o świecie chrząszczy, o podwodnych roślinach, o róż norodności życia na lodowcach, o kultu rach in-vitro, o biotechnologii... Do wyboru, do koloru!
A czy jakiś wykład był szczególnie interesujący, czy raczej nie zwraca się na to specjalnie uwagi?
Beata Messyasz: Wszystkie wykłady były bardzo interesujące, natomiast oczy wiście niektóre cieszyły się większym powodzeniem. Hybrydowa forma uła twiała udział w wybranych przez siebie zajęciach. Myślę, że nie zrezygnujemy z tej formy, nawet po powrocie do trybu sta cjonarnego. Nasza oferta może być dzięki temu jeszcze bogatsza. Zakładamy, że uczestnicy „Nocy Biologów” będą spra gnieni wejść do budynków akademickich, zobaczyć, dotknąć, czy podziałać troszkę w laboratorium, ale równocześnie pozo stawimy ofertę on-line.
Z moich doświadczeń pamiętam, że właśnie bezpośrednie spotkania –to było coś. Te ptaszniki, te pająki, to wszystko... Mam takie zasłyszane opinie, że z tych pierwszych wydarzeń, które się otworzyły, najciekawsze było, że można coś dotknąć, czyli takie wrażenie bezpo średnie. Czy do tego kiedyś wrócimy?
Joanna Ziomek: W tym roku wró ciliśmy do formy zajęć stacjonarnych. Zarówno nauczyciele akademiccy, stu denci i uczniowie byli spragnieni bezpo średniego kontaktu. Szkoły przysłały nam podziękowania za możliwość bezpośred niego uczestnictwa w „Nocy...”. Uczniowie
byli bardzo zadowoleni, że mogli skorzy stać na miejscu z warsztatów, ćwiczeń i wykładów, zgłębiać tajniki biologicznego świata poprzez samodzielne wykonywanie doświadczeń, posługiwanie się mikrosko pem czy binokularem. Wszyscy z niecierpli wością czekają na odsłonę przyszłorocznej „Nocy Biologów”. Pojawiło się również sporo pytań odnośnie tego, jaki kierunek studiów należy wybrać na Wydziale Biologii, aby zaj mować się badaniami, o których była mowa na poszczególnych zajęciach! Dotknąć, zobaczyć, zapytać specjalistę, który się danym zagadnieniem zajmuje jest dla każ dego pasjonata najcenniejsze.
Magdalena Krzesłowska: W tym roku, nie mogliśmy zaprosić wielu poznaniaków, jak to mamy w zwyczaju. Oczywiście zapro siliśmy uczniów, ale na ogół zapraszaliśmy też po prostu ludzi z miasta; z rodzinami, z dziećmi. W tym roku – ze względu na pan demię i ograniczenia – nie mogliśmy tego zrobić. A szkoda, bo jest to zawsze okazja także dla naszych studentów, doktorantów i profesorów zaprezentowania swoich zain teresowań, zawsze widać z jakim zaangażo waniem i pasją oni to robią.
I to właśnie dobrze, że tak jest, że takie rzeczy są pokazywane, no bo tak jak Pani mówi nie zawsze znajdzie się słuchaczy, a tutaj się znajduje i to bar dzo wielu.
Beata Messyasz: I to co roku.
To chyba bardzo miłe.
Beata Messyasz: Bardzo. Co roku już w listopadzie zaczyna być widoczne zain teresowanie „Nocą Biologów”. Wydaje mi się, że zapracowaliśmy sobie na to prezen towanym przez nas poziomem, ale także chęcią przyjmowania uczestników. W tym roku zorganizowaliśmy także zajęcia dla nauczycieli. Staramy się mówić do coraz większego grona odbiorców. Do dzieci i młodzieży ze szkoły podstawowej, do przedszkolaków, do seniorów.
To się rozmywa troszeczkę z jednej strony, ale jest potrzebne, bo następuje pewna wymiana. Szczególnie ważne są zajęcia dla grupy nauczycieli.
Joanna Ziomek: Tak. Nauczyciele byli bardzo zadowoleni, wypowiadali się bar
dzo pozytywnie. Rodzą się zresztą kolejne pomysły. Mamy prze cież całe laboratorium dydaktyki biologii ze znakomitymi specja listami, którzy zawsz proponują coś intere sującego.
To była taka nowa wartość, którą w tym roku wprowadzili śmy. Zastanawiamy się, kogo jeszcze zaprosić na takie zajęcia w kolejnych edycjach.
Dziennikarzy...
Joanna Ziomek: To może być dobry pomysł, bo naprawdę ich brakuje. Podczas pierwszych edycji gościliśmy mnóstwo dziennikarzy – z prasy, radia i telewi zji. W tej chwili zainteresowanie mediów spadło. Radio Poznań, które jest naszym medialnym patronem, nie odwiedziło nas ani razu. Natomiast lokalna TVP3 zaprasza nas na rozmowy i promuje naszą imprezę. Kiedyś przygotowywaliśmy także spe cjalne programy dla Teleskopu.
A poza tym, krótko mówiąc, jest to atrakcja, jak przychodzi dziennikarz z tym mikrofonem i o coś pyta i rozma wia i robi zdjęcia i kameruje.
Beata Messyasz: Trochę nam tego bra kuje, dlatego każdorazowo próbujemy zainteresować dziennikarzy tematyką Nocy Biologów. Jednak przy dużej liczbie ciekawych tematów do reportażu w tym samym czasie to dziennikarze decydują, w jakim wydarzeniu wezmą udział.
Ale właśnie o to chodzi. Oni się muszą przygotować, trzeba przyjść i przeczytać, czego dotyczyła poprzed nia edycja, wokół czego kręciła się obecna...
Beata Messyasz: Myślę, że dobrym pomysłem jest poszerzenie oferty „Nocy...” o jakieś 1-2 wydarzenia skierowane do dziennikarzy. Spróbujemy rozruszać tę grupę...
Zapytam jeszcze o następną edycję?
Beata Messyasz: Myślę, że czeka nas powrót do bajkowej biologii. Botanika; ziel niki, czary mary, bajkowe przekazy... Temat pozostaje z pewnością otwarty, ale w dniu 26 listopada 2021 roku Senat Rzeczypospo litej Polskiej ustanowił rok 2022 Rokiem Botaniki. W tym roku świętujemy 100lecie powstania Polskiego Towarzystwa Botanicznego i temat przewodni 12 edycji Nocy Biologów, w styczniu 2023r., będzie nawiązywał do osiągnięć wiedzy o rośli nach i ich wpływie na funkcjonowanie środowiska przyrodniczego oraz na egzy stencję człowieka. fot. Wojciech Wysoczański
Księżniczka
WandaJedną z patronek roku 2022 jest Wanda Rutkiewicz, wybitna polska himalaistka, jedna z najwybitniejszych himalaistek świata. Jako trzecia kobieta na świecie i pierwsza Europejka stanęła na Mount Evereście, a jako pierwsza kobieta zdobyła szczyt K2. „Zaliczyła” 8 z 14 ośmiotysięczników. W maju minęło 30 lat od jej śmierci.
Wanda Rutkiewicz kochała góry. Dostarczały jej nie tylko dodatkowej dawki adrenaliny, ale również doznań intelektualnych i estetycznych. Była uza leżniona od wspinaczki. W górach czuła się jak w domu. Oddychała tam pełną piersią i dokonywała niesamowitych rzeczy. Jej fantastyczne sukcesy spor towe budziły podziw zarówno w środo wisku wspinaczy, jak i u zwykłych ludzi. Urzekała wdziękiem, urokiem i niezwy kłym darem opowiadania o górach.
O legendarną polską himalistkę zapytaliśmy Annę Kamińską – autorkę bestsellerowej biografii, pt. Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz.
Dlaczego Polacy powinni o niej pamiętać ...
Stała się ikoną światowego hima laizmu, poprzez wybitne osiągnięcia w górach wysokich. Wywarła ogromny wpływ na historię polskiej wspinaczki.
Wpłynęła niezwykle mocno na histo rię polskiego alpinizmu, organizu jąc choćby historyczną wyprawę na Gasherbrumy (1975), z której Polacy wrócili z ogromnymi sukcesami. Wielu himalaistów w czasie kierowanej przez nią wyprawy zdobyło szczyty 7 i 8-tysięczne, a dwie Polki – jako pierwsze kobiety na świecie – weszły na 8-tysięcznik w zespole kobiecym. Wanda Rutkiewicz, propagując ideę tzw. kobiecego alpinizmu i, zabiega jąc o to, by Polki mogły być wysyłane na wyprawy w góry, „otworzyła” góry dla polskich kobiet. Była człowiekiem dużego formatu i osobą, zmieniającą rzeczywistość wokół sobie. O takich ludziach powinniśmy pamiętać, by ich życie mogło stać się dla nas inspiracją.
Co Panią najbardziej fascynuje w Wandzie Rutkiewicz?
Ambicja, siła przekonywania innych do wszystkich swoich pomy
słów, upór i niegasnąca gotowość do tego, by się rozwijać. To jest coś, co mnie fascynuje, wciąż zaska kuje i imponuje w bohaterce mojej książki. Jej historia, jak wiele innych życiorysów, pokazuje, że to nie nasze zdolności, talent, czy nabyte umie jętności, ale przede wszystkim ambi cja może stać się motorem naszych działań. Była w połowie zbudowana z ambicji – mówili mi himalaiści, któ rzy obserwowali jej niesłabnącą chęć do budowania górskiej kariery. Kiedyś były przeprowadzane badania wydol nościowe na polskich himalaistkach i okazało się, że to wcale nie Wanda Rutkiewicz ma najlepsze wyniki i naj lepiej przygotowany organizm do tego, by chodzić w wysokie góry. Ale to wła śnie ona, przez swoją determinację, upór i ambicję, miała wybitne osią gnięcia. red.
fot. Seweryn Bidziński, Pixabay
Wsłuchanie się w studenckie potrzeby
Z prof. PP Agnieszką Misztal, prorektor do spraw studenckich i kształcenia rozmawia Mariola ZdancewiczProszę się przedstawić...
Nazywam się Agnieszka Misztal. Jestem absolwentką Politechniki Poznań skiej, profesorem uczelni, a od dwóch lat również prorektorem ds. studenckich i kształcenia.
Z czym wiąże się ta funkcja? Z pracą ze studentami, z ich obecnością, z przy chodzeniem po radę czy ze skargami?
Codziennie jest to praca związana ze studentami, może nie bezpośrednio, bo stu denci bywają u mnie dość rzadko, ponie waż jestem od spraw nadzwyczajnych. Prze cież na pierwszym froncie mają prodzie kana, mają opieku nów kierunku, mają nauczycieli akademic kich, do których się kierują ze swoimi bie żącymi sprawami. Ale jeżeli są w jakiejś nad zwyczajnej potrze bie, która wymaga dodatkowej inter wencji, opieki i wspar cia, w tym miejscu ja jestem w relacjach ze studentami. Taka bie żąca sprawa, kiedy nie mam z nimi kontaktu, opiera się na dwóch ścieżkach. Pierwsza to nadzorowanie procesu kształcenia, czyli tych wszystkich elemen tów, których student, a nawet nauczyciel akademicki nie widzą, a które muszą mieć zastosowanie, np. zgodność z przepi sami, z ustawą o szkolnictwie wyższym i nauce. Jest to nadzorowanie programu studiów, rozkładu zajęć i wszystkich for malnych kwestii, których trzeba dopatrzyć, aby kształcenie u nas w ogóle mogło mieć
miejsce i odbywało się na odpowiednim poziomie. Dążymy do tego, aby nasi absol wenci byli pożądani na rynku pracy. Druga ścieżka, czyli sprawy studenckie. Mam tu na myśli przede wszystkim działalność osób zrzeszonych w kołach naukowych,
spektrum aktywności, bo są także grupy, które chodzą po górach, pływają kajakami, a także na przykład koła katolickie. Nasza pomoc polega przede wszystkim na wspar ciu technicznym, organizacyjnym, niekiedy też finansowym, by działalność studencka mogła odbywać się w sposób bezpieczny i sformalizowany.
Wspieracie też państwo studentów mentalnie...?
Jak najbardziej! Bo przecież wyzna czam pewne kierunki działania dziekanatu i zintegrowanego centrum obsługi –nadzoruję też punkt pomocy psycho logicznej, biuro do spraw osób niepełno sprawnych. I są to te elementy strukturalne, które mają zapewnić każdemu studentowi Politechniki Poznań skiej bezpieczny roz wój.
Co z nauczaniem zdalnym?
w organizacjach studenckich. Mamy chór politechniki Volantes Soni, mamy zespół ludowy „Poligrodzianie”, a więc organiza cje, które mają rozwijać działalność kul turalną studentów. Oferujemy szerokie
Dzisiaj staramy się je już wygaszać. Była to absolutna konieczność w 2020 roku. W momencie lockdownu zrobili śmy wszystko, żeby stanowiło ono alter natywę dla naucza nia tradycyjnego. Bo przecież nauczanie techniczne to przede wszystkim nauczanie praktyczne. Musie liśmy zadbać o to, aby student potra fił wykonać zadanie badawcze, warszta towe, doświadczalne, żeby umiał później w praktyce odnaleźć się w rzeczywistości gospodarczej. Teraz z pewnym rozrzewnie niem wracamy do tego, jak w czasie pande mii – za pomocą ekranu, nieraz „stając na
głowie” – musieliśmy pokazać studentom to, co znajduje się w laboratorium. Zostało nagranych wiele filmów i przygotowanych opracowań...
...jako pomoce naukowe...
...i jako pewna rekonstrukcja przebiegu doświadczenia, którego student jednak własnymi rękoma nie mógł wykonać. I to są materiały, które będziemy chcieli spożytko wać w przyszłości. Wiemy jednak, że nawet najlepsze metody multimedialne nie zastą pią obecności studenta w laboratorium.
O to też chciałam spytać. Czy znaleź liście państwo może jakiś własny sposób, żeby naukę zdalną przekazywać w taki sposób, żeby student miał sto procent korzyści? Może jakieś kompromisy?
Nie możemy deklarować, że to, co student uzyska w formie zdalnej jest równoznaczne z tym, co może wynieść z laboratorium. Jeżeli doświadcze nie wymaga własnoręcznego wyko nania, obserwacja nigdy nie będzie własnoręczna...
...tylko „własnooczna”!
[śmiech] Właśnie, jednak pewnych rzeczy trzeba doświadczyć na żywo, np. zajęcia z prądem, z maszynami, zajęcia geodezyjne. Sama obserwacja nie wystar czy, żeby student był pewny swoich umie jętności, a o to przecież chodzi. Zajęcia praktyczne mają przygotować do powtó rzenia tych czynności później – często w warunkach niebezpiecznych. Na pewno zajęcia zdalne nie mogą w pełni zastąpić zajęć stacjonarnych.
Chcielibyśmy, żeby te rozwiązania, które wypracowaliśmy, wzbogacały to, co dzieje się w sali. Część dziekanów myśli o tym, żeby część zajęć, czyli na przy kład wykłady, interpretacje różnych reguł, zajęcia niewymagające dużej interakcji ze studentem, mogły odbywać się w formie zdalnej. Stajemy się dzięki temu bardziej elastyczni. Pozwalamy na to, aby część z tych zajęć była odsłuchana w dowolnej formie i miejscu, oczywiście wraz z weryfi kacją wiedzy na egzaminie, czy też częścio wych sprawdzianach. Natomiast te zajęcia, które mają charakter przede wszystkim praktyczny – ćwiczenia, laboratoria, pro jekty – muszą odbywać się w obecności prawadzącego, tu i teraz. To jest bezcenne, że student ma możliwość obcowania z naszą warsztatową aparaturą. Odebra nie mu tego byłoby niewłaściwe, pójściem na skróty. A my nie chcemy iść na skróty. Dbamy o jakość kształcenia. Chcemy, żeby student popróbował, poćwiczył. Nato miast opracowania instruktażowe, które powstały w czasie pandemii, staną się wartością dodaną do naszych zajęć. Cza
sem student chce powtórzyć ćwiczenie, jeszcze raz mu się przyjrzeć, np. w zwol nionym tempie. Lub też odwrotnie – przy gotować się przed zajęciami, żeby mieć pewne wyobrażenie o przebiegu ćwicze nia. Jest to trudne, ale kształcenie inży nierskie zawsze było wymagające. To nie jest tylko i wyłącznie przekazywanie wie dzy w ławce i jej odtwarzanie, ale przede wszystkim doświadczanie i eksplorowanie.
A jakie są wyzwania pani jako pro rektor ds. studenckich? Przychodzą ze skargami? Przychodzą z żalami, z miłościami? Czy raczej odbywa się to bez oosobowo?
Jest różnie. Rzeczywiście zakres pro blemów, którymi się zajmuję, jest bar dzo szeroki. Nie jestem niestety w stanie podchodzić do każdego z osobna. Skala po prostu na to nie pozwala. Oczywiście wszystkie rozpatruję z największą sta rannością, możliwością obiektywnego i sprawiedliwego podejścia. Czy jest to wyzwanie? Myślę, że doświadczenie, jakie nabyłam jako prodziekan ds. studenckich sprawia, że nie stanowi to dla mnie pro blemu. Jestem pełna nadziei, że sprawy które rozwiązuję, są zgodne z empatyczną polityką Politechniki w stosunku do stu denta.
A jakie wyzwania są dla pani najtrud niejsze?
[zastanowienie] Wsłuchanie się w stu denckie potrzeby. Są pewne kwestie okre ślone procedurami. Pewne rzeczy są więc przewidywalne. Oczywiście każda sytu acja jest inna, ale poszukiwanie rozwiązań przebiega podobnie. Największą dla mnie zagadką jest to, co drzemie w głowach naszych studentów. Jeżeli mamy zajmo wać się wsparciem studenckiej działalno ści organizacyjnej, kulturalnej, naukowej, to jest odpowiedź na ich potrzeby. W skali szesnastu tysięcy studentów, pomysłów i rozwiązań jest bardzo dużo.
Co najmniej szesnaście tysięcy pomysłów...
Tak jest! Inspirowanie działalności stu dentów i pokazywanie, że na Politechnice jest miejsce na wiele różnych aktywności, jest dla mnie największym wyzwaniem.
Większość studentów Politechniki to mężczyźni. Była kiedyś akcja „Dziew czyny na politechniki!”. Były różne dzia łania podejmowane, żeby przyciągnąć kobiety, jednak nie przyniosły znaczą cego efektu. Co jest tego powodem?
Zmiany są jednak zauważalne, ponie waż 10 lat temu na uczelni mieliśmy nie wiele ponad dziesięć procent kobiet. Obecnie jest ich około trzydziestu pro cent. Ale powiem trochę przewrotnie. Nie
chcielibyśmy w sposób sztuczny zabiegać o jakieś równościowe statystyki, że mamy pięćdziesiąt na pięćdziesiąt kobiet i męż czyzn wśród studentów. Jesteśmy uczel nią, która odpowiada na zapotrzebowania rynku i na zainteresowanie naszych kandy datów. Statystyka, o której powiedziałam, jest wiernym odzwierciedleniem staty styk rektutacji, tzn. że przyjęcie na studia odbywa się w odniesieniu do takich kan dydatów, jacy się zgłoszą. Zainteresowanie dziewcząt zwiększa się, ale nie oczekiwa łabym, żeby te kierunki i zawody, które są technicznie trudne, nawet wymaga jące nieraz fizycznego wysiłku, cieszyły się dużym ich zainteresowaniem. Mamy kilka kierunków, które przedstawiają odwrotne proporcje i są mocno sfeminizowane. Mamy kierunki chemiczne, architekto niczne czy zarządzanie, na których przy najmniej połowa studentów to kobiety. Moglibyśmy się zżymać, dlaczego tam nie ma więcej mężczyzn...
Czy zna pani te szesnaście tysięcy studentów?
POLITECHNIKA POZNAŃSKA
Trudno mi odpowiedzieć. Zdarza się, że w campusie studenci krzyczą z daleka „dzień dobry”. Czasami okazuje się, że mie liśmy wcześniej już jakiś kontakt. Często odwiedzam studentów w czasie ich wyda rzeń. Mamy na przykład tydzień integra cyjny dla nowo przyjętych studentów, dla kół naukowych, są też konferencje stu denckie, na których staram się być obecna. Nie wiem, czy każdy student rozpozna mnie na ulicy... wątpię. Ale może to i lepiej. To oznacza, że są skupieni na studiowaniu i nie potrzebują mojej interwencji!
A ja się spodziewałam pod pani drzwiami kolejki studentów z proble mami!
[śmiech] Przy takiej skali studentów, mamy pewną delegację uprawnień. Stu denci wiedzą, że w sprawach określonych zakresem obowiązków prodziekanów, to oni są osobami pierwszego kontaktu. Codziennych porad udzielają też pracow nicy dziekanatów i zintegrowanego cen trum obsługi. Ale moje drzwi i sekretariat zawsze są otwarte!
Z zazdrością czytałam, że rozwiązuje pani sudoku...
…istne dziennikarstwo śledcze! [śmiech] Sudoku to gra, która wygląda tro chę jak krzyżówka. Chodzi o to, żeby „sza chownicę” 9×9 wypełnić w taki sposób, aby w każdym wierszu, w każdej kolum nie i w każdym z dziewięciu pogrubionych kwadratów znalazło się po jednej cyfrze od 1 do 9. Taka zabawa dla mózgu. Spra wia mi to przyjemność. Jest to mój sposób na nudę w samolocie albo na hamaku.
Aleksandra
Co za małpa, proszę pana!
Od maja do lipca 2022 w Muzeum Sztuk Użytkowych w Zamku Królew skim w Poznaniu (oddział Muzeum Narodowego) miała miejsce wystawa duńskich ikon designu Kay’a Bojesena. Co było w niej takiego wyjątkowego? Czym zachwyciła odwiedzających? Jaką prawdę o skandynawskiej mentalności przekazała?
Dział Designu Muzeum Narodo wego w Poznaniu wzbogacił się nie dawno o prace duńskiego projektanta Kay’a Bojesena, które charakteryzują się wszystkim tym, co kojarzymy z dobrym skandynawskim designem – prostą formą, funkcjonalnością, dostosowa niem się do produkcji przemysłowej oraz użyciem naturalnych materiałów z domieszką kolorów i poczucia humoru. Dar ten został przekazany do muzeum przez firmę Rodan – polskiego przedsta wiciela marki Kay Bojesen.
Dlaczego prace tego artysty są tak cenne? Kay Bojesen razem z projektan tami, a jednocześnie kolegami – Arnem Jacobsenem, Finnem Juhlem i Poulem Henningsenem – jest uznawany za czoło wego przedstawiciela duńskiego moder nizmu i ojca współczesnego duńskiego designu. Choć sławę i nieśmiertelność przyniosły mu drewniane figurki, Bojesen
z wykształcenia był złotnikiem. Narastający kryzys gospodarczy oraz przedwojenna reglamentacja metalu, w tym tak cennego srebra, spowodowały, że artysta zaczął poszukiwać nowego, tańszego materiału. Poszukiwania te doprowadziły go do two rzenia drewnianych figurek ludzi i zwierząt.
Zabawki z naturalnego materiału, o geo metrycznej formie, pozbawione zbęd nych dekoracji i pozostawiające pole dla wyobraźni dziecka szybko odniosły duży sukces. Wspaniale wpisywały się w nowoczesne myślenie o roli dzieciń stwa i nowych metodach wychowaw czych.
To właśnie przykłady tych drew nianych figurek można zobaczyć pod czas pokazu „Co za małpa, proszę pana!”. Wśród nich znajdują się słynne małpki, których chwytne dłonie mogą służyć za wieszak, misie inspirowane niedź wiedzicą Ursulą ocaloną w kopenha skim ZOO, a także słowik oraz pasterka i kominiarczyk nawiązujące do baśni Andersena. Uwagę przyciągają również królewscy gwardziści, którzy powstali w 1940 roku z okazji 70. urodzin uwiel bianego przez Duńczyków króla Chry stiana X. Ustawieni przed sklepem artysty jako Królewska Gwardia Hono rowa byli widocznym znakiem ciągło ści i niezawisłości władzy znajdującej się pod okupacją niemiecką Danii.
Po zakończeniu pokazu część prac Kay’a Bojesena trafi na wystawę stałą Muzeum Sztuk Użytkowych w Zamku Kró lewskim w Poznaniu. Zapraszamy!
Fot: Rosendahl Design Group BankPaweł Bukowski – dyrektor muzeum
Muzeum Marii Konopnickiejw Żarnowcu
Sejm Rzeczypospolitej Polskiej postanowił uhonorować Marię Konopnicką –jedną z najwybitniejszych pisarek w historii, realistkę, twórczynię Roty, doce niając jej literacki dorobek oraz wkład w działalność patriotyczną i ustanowił rok 2022 jej rokiem. Warto z tej okazji odwiedzić piękne Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu.
Muzeum tworzy dworek z XVIII w., przebudowany z końcem XIX w. oraz zabytkowy park, które 8 września 1903 r. przekazane zostały Marii Konopnic kiej w darze narodowym z okazji jubile uszu 25-lecia pracy literackiej. W dworku w Żarnowcu poetka prowadziła szeroką działalność pisarską, oświatową i patrio tyczno-społeczną. 15 września 1910 r. pisarka opuściła Żarnowiec i wyjechała do Lwowa, gdzie zmarła 8 października i spoczywa na Cmentarzu Łyczakowskim. W 1957 r., na podstawie aktów darowizny spadkobierców poetki, Ministerstwo Kul tury i Sztuki powołało do życia Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu, które w 1960 r. otwarto dla zwiedzających. W 1991 r. oddano do użytku budynek Lamusa, w którym mieszczą się ekspozy cje, działy merytoryczne, administracja i magazyny zbiorów. Muzeum w Żarnowcu jest największą instytucją muzealną o cha rakterze biograficzno-literackim w Pol sce. W zbiorach są kolekcje artystyczne, literackie i historyczne związane z Marią Konopnicką i jej rodziną oraz polską sztuką i literaturą z przełomu XIX i XX w.
Muzeum
Aktualnie utwory poetki przetłu maczone zostały na ponad 40 języków świata, a jej miejsca pamięci uwiecznione są w wielu miastach Polski, Europy i USA. Funkcjonuje również dużo szkół, instytucji kultury i towarzystw im. Marii Konopnic kiej, których jest obecnie kilkaset w Polsce oraz kilka za granicą. Decyzją Międzyna rodowej Unii Astronomicznej na cześć pisarki jeden z kraterów uderzeniowych na planecie Wenus nazwano Konopnicka. W 2005 r. władze włoskiej stolicy przyznały autorce Roty zaszczytny tytuł „Ambasa dora Kultury Rzymu” − za kultywowanie w swojej twórczości Wiecznego Miasta. Z okazji 180. rocznicy urodzin poetki Sejm RP rok 2022 uchwalił Rokiem Marii Konop nickiej.
Ekspozycje stałe
Dworek
Kolekcja darów jubileuszowych (ofia rowanych Marii Konopnickiej z okazji 25-lecia pracy pisarskiej od różnych insty tucji, towarzystw oraz osób z Europy i USA).
Ekspozycje pomieszczeń mieszkalnych z czasów życia poetki.
Pokój, pracownia i łazienka malarki Marii Dulębianki (uczennicy Jana Matejki i Wojciecha Gersona) oraz publicystki, dzia łaczki społecznej i patriotki – pochowanej na Cmentarzu Obrońców Lwowa.
Lamus (budynek dawnego spichlerza) Maria Konopnicka − poetka, pisarka, tłumaczka i podróżniczka (ekspozycja bio graficzno-literacka poświęcona życiu i wie lokierunkowej twórczości, która obejmuje: poezję, utwory dla dzieci, nowele, krytykę literacką oraz działalność przekładową).
Park zabytkowy
Integralną częścią Muzeum w Żar nowcu jest zabytkowy park o powierzchni ok. 3,6 ha, który posiada dużo walorów przyrodniczo-krajobrazowych i jest atrak cyjnym miejscem dla turystów. W parku można również zwiedzić ścieżkę przyrod niczo-edukacyjną, która zawiera ciekawe zjawiska przyrodnicze.
Zdjęcia: archiwum muzeum
Era Jazzu zapowiada kolekcjoner skie wydawnictwo „Komeda on records” – pierwszą, ważną próbę usystematyzo wania rozleglej twórczości Krzysztofa Komedy-Trzcińskiego. Autorem książki jest Dionizy Piątkow ski, biograf Komedy oraz autor mono grafii „Czas Komedy”. Kompleksowe kompendium obejmuje życie, muzykę i czas Komedy, kompletną dyskografię (oryginalne okładki, składy i kompozycje), prawie trzysta płyt komedowskich oraz fil mografię i bibliografię Komedy. Nagrania, filmy oraz publikacje przedstawiono chro nologicznie uwzględniając (znaną lub domniemaną) datę edycji. „W ostatnich latach ukazało się wiele publikacji o Kome dzie, artysta stał się „modnym” kompozyto rem a dzisiaj dyskografia nagrań Komedy jest imponująca – mówi autor Dionizy Piąt kowski. I to nie tylko poprzez wznawiane i odnajdywane archiwalne nagrania arty sty, ale przede wszystkim poprzez włą czanie kompozycji Komedy do kanonu jazzowych standardów i realizację albu mów przez innych artystów. To rozległa biblioteka nagrań Komedy (jako wykonawcy i jako kompozy tora) pozwoliła uszeregować dyskografię płyt, jakie autor sko nagrał pianista-kompozy tor Krzysztof Komeda-Trzciński oraz ukazać ogrom komedow skich nagrań, jakie powstały w projektach innych artystów”.
Oficjalna, autorska dys kografia Krzysztofa Komedy obejmuje zaledwie kilkanaście płyt, które ukazały się za życia arty sty i które są dokumentem koncertowych prezentacji zespo łów Komedy, zapisem nagrań radiowych oraz zwartymi kon cepcjami kom pozytora lub rejestracją muzyki
Dionizy Piątkowski Komeda on records Era Jazzu 2022
filmowej. W opracowaniu i komentarzach „Komeda on records” ujęto także nagrania i wydawnictwa skrywane dotąd w prywat nych archiwach oraz w studiach nagranio wych i taśmotekach radia. To właśnie te płyty stworzyły sporą dyskografię oko licznościowych wydawnictw oraz kom pilacji. Nieograniczoną jest ogromna płytoteka uwzględniającą wydawnictwa, które powstały z inspiracji muzyką oraz kompozycjami Krzysztofa Komedy-Trzciń skiego. Szczególnie ważny stał się wybór płyt zrealizowanych (i wydanych) w Pol sce oraz nagranych przez polskich arty stów. W kompendium przedstawiono także zestaw ważnych i charakterystycz nych nagrań komedowskich zrealizowa nych przez wybitnych muzyków jazzu i muzyki rozrywkowej. Wydawnictwa uszeregowano według daty edycji, co pozwoliło uchwycić chronologię premier płyt, filmów i książek oraz wiele wznowień i reedycji, wydań „pirackich” czy formalnie nie odnotowanych dotąd publikacji. Infor macje faktograficzne o płytach Dionizy Piątkowski opatrzył autorskim komenta
rzem, który jest tutaj subiektywną opinią entuzjasty i kolekcjonera muzyki Krzysz tofa Komedy. „Na początku lat dziewięćdziesiątych przygotowałem „Czas Komedy” – jedną z pierwszych, zwartych publikacji na temat Krzysztofa Komedy-Trzcińskiego oraz pol skiego jazzu – wyjaśnia Dionizy Piatkow ski. Wdawało mi się wtedy, że tą książką zamykam pewien ważny etap historiogra fii jazzu w Poznaniu a zwłaszcza biograficz nych wątków jednego z najwybitniejszych polskich muzyków jazzowych. W publikacji sprzed ćwierćwiecza znalazły się fotogra fie dokumentujące historię jazzu, jej nie znane epizody”. Polscy muzycy (nie tylko jazzowi) z lubością oraz kreatywnym zaan gażowaniem włączają kompozycje Krzysz tofa Komedy do swoich prezentacji a lista ta jest imponująca. Także w repertuarze muzyków spoza Polski pojawiają się kom pozycje Komedy, ich autorskie interpre tacje a nawet całe projekty komedowskie (od „Zatoczki” australijskiego saksofonisty Adama Simmonsa i „Komeda Project” Dani Perez Trio po nagrania pop-music, rocka i alternatywnej elektroniki). W wiarygod nym portalu dyskograficznym Discogs, hasło „komeda” pojawia się ponad tysiąc trzysta razy a „rosemary’s baby” odnoto wano na płytach ponad trzy i pół tysiąca razy! W popularnej wyszukiwarce Google hasło „komeda” ma prawie 4 miliony linków, a „rosemary’s baby” ponad dwa miliony. Liczby te świadczą nie tylko o ogrom nej popularności polskiego artysty i jego kompozycji, ale wskazują niekończącą się listę nagrań, płyt, interpretacji, pomysłów i projektów związa nych z Komedą.
„Komeda on records” jest limitowanym wydawnictwem kolekcjonerskim. Premiera wydawnictwa odbędzie się podczas jesien nej gali Ery Jazzu.
Każdy ma swój własny Everest
Z posłem Bartłomiejem Wróblewskim rozmawia Mariola ZdancewiczCytuję za Wikipedią: polski poli tyk, nauczyciel akademicki i prawnik specjalizujący się w prawie konstytu cyjnym, doktor nauk prawnych, poseł na Sejm VIII i IX kadencji (od 2015), zdo bywca Korony Ziemi. Które z tych okre śleń lubi pan najbardziej?
Niezależnie od tego, co myślę, więk szość osób w takiej sytuacji interesuje to ostatnie. Od ponad 30 lat chodzę po górach, a przez prawie dwie dekady zdobywałem Koronę Ziemi. Była to dla mnie wielka przygoda, piękne i ważne życiowe doświadczenie. Wędrowałem po wszystkich kontynentach. Wspinaczka i podróże wpłynęły na to, kim jestem. Współkształtowały mój charakter.
Ja też bardzo kocham góry, ale moim największym osiągnięciem jest wejście prawie na Rysy... [śmiech]
Jest takie ładne powiedzenie, że każdy ma swój Everest. Poza tym nie zawsze naj ważniejsze jest wejście na szczyt. Sama wędrówka ma też swój sens.
Wycofał się pan kiedyś z góry przed zdobyciem szczytu?
Dwukrotnie miałem takie doświadcze nie z Mount Everestem.
Przygotowania przez wiele miesięcy, planowanie i organizacja wyjazdu, trening i zbieranie funduszy... Cała wyprawa trwa zwykle dwa miesiące, a atak szczytowy tydzień. A w niemal ostatnim momen cie nastąpiło załamanie pogody. W takiej sytuacji trudno jest się wycofać. Zdecy dowałem się jednak przerwać atak szczy towy i zejść z wysokości ok. 7700 metrów. Była to racjonalna, choć niełatwa decyzja. W tym samym momencie kolega z Nie miec zdecydował się kontynuować wspi naczkę, zaginął w partii szczytowej i zginął. Trzeba pamiętać, że wejście na szczyt nie jest najważniejszą rzeczą w życiu. Kilka lat wcześniej gdy jechałem na wyprawę na najwyższy szczyt Ameryki Północnej Mount McKinley Krzysztof Wielicki powie dział mi: pamiętaj, góry poczekają.
A jednak zdobył pan Mount Everest.
Nie udało mi się w 2012 r., więc poje chałem raz jeszcze w 2013 r. Wspinałem się od strony południowej, od strony Nepalu. Też nie stanąłem na szczycie, tym razem z powodu awarii sprzętu. Nie poddałem się, a w kolejnym roku ruszyłem w Himalaje zgodnie z zasadą, że do trzech razy sztuka. Gdybym nie doprowadził tej sprawy
do końca, miałbym na zawsze poczucie pewnego niespełnienia. Dobrze jest koń czyć rzeczy rozpoczęte. Zdobycie Everestu było szczęśliwym zamknięciem 16 lat przy gody z górami Korony Ziemi.
Jeszcze raz gratuluję! I zazdroszczę. Zmieniamy jednak temat. Otrzymał pan wyróżnienie Lidera Pracy Organicz nej od Towarzystwa im. Hipolita Cegiel skiego z Poznania. Za co?
Za aktywność i pracę organiczną. Jestem Wielkopolaninem i poznaniakiem. Czasami mówię, że z urodzenia i z prze konania. Ideał i tradycja pracy organicz nej są mi bliskie. W tym duchu pracuję na co dzień w aglomeracji poznańskiej, także jako najpierw radny, a dziś już od dobrych kliku lat poseł. W dzisiejszych czasach, gdy tyle jest konkurujących opinii i emocji, ważne wydaje mi się zawsze szu kanie przynajmniej podstawowego poro zumienia, koncentrując się na konkretnych sprawach, problemach. Pomaga to znajdo wać wspólny język nawet z ludźmi, którzy mają inne poglądy i światopoglądy. Staram się również, aby o wielkopolskiej tradycji pracy organicznej pamiętano w sejmie. Przygotowałem kilkanaście uchwał, przyj
mowanych przez parlament przy różnych okazjach, m.in. na stulecie Targów Poznań skich, w sto sześćdziesiątą rocznicę powsta nia Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk czy w sto pięćdziesiątą rocznicę powstania Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. W pewnym okresie przygotowy wałem je na tyle regularnie, że słyszałem nawet od marszałka, że izba zaczyna tra dycje wielko-polskie kultywować bardziej niż polskie [śmiech].
Poznań i Wielkopolska są w skali kraju wyjątkowe także dlatego, że doszło u nas do udanej syntezy polskiej idei roman tycznej i pozytywistycznej. Z jednej strony mieliśmy udane powstania 1806 r. i 1918 r. czy pierwszy pomnik Adama Mickiewicza w Polsce, a z drugiej strony rozwinęliśmy ideę pracy organicznej w sferze społecznej, kulturalnej i gospodarczej. To połączenie pozwoliło Wielkopolanom na utrzymanie polskości. Ta tradycja, choć przytłumiona najpierw komunizmem, a dziś akcyjnością, wciąż jest żywa.
Praca łączy. I każdy człowiek dobrej woli się z tym zgodzi. Gdy staraliśmy się i ostatecznie pozyskaliśmy ponad dwa naście milionów złotych na to, żeby w Swarzędzu powstał Ośrodek Rehabi litacji i Terapii dla Osób Niepełnospraw nych, wszyscy byli za. Jeśli udało się zdobyć pieniądze na modernizację bieżni w klubie sportowym Lipno w Stęsze wie, środki na budowę tuneli w Pobiedzi skach i Kostrzynie, czy na remont „Pestki” w Poznaniu [od PST: Poznański Szybki Tramwaj – przyp. red.], każdy uważa to za pożyteczne działanie. Wspólna praca pomaga odejść od nieracjonalnie ostrego sporu politycznego.
Większość sondaży wykazuje, że sytuacja polityczna nie zmieni się zna cząco po wyborach. Ale jeśli jednak Platforma Obywatelska wygra, Donald Tusk deklaruje wycofanie się z części progra mów socjalnych.
Nie ma wątpliwości, że zmiana władzy oznaczałaby istotne zmiany w polityce rządu, także w odniesieniu do programów społecznych i rodzinnych, które urucho miło Prawo i Sprawiedliwość. Regularnie słyszymy zapowiedzi ograniczenia 500+, usunięcia trzynastej i czternastej emery tury, przywrócenia wyższego wieku eme rytalnego. Później jest wprawdzie dementi, ale to zapowiedzi ograniczenia wydają się bardziej szczere. Większość liberalnej opo zycji w ostatnich latach konsekwentnie kry tykowała te programy jako rozdawnictwo, więc trudno mieć wątpliwości, że będzie chciała je ograniczyć, a na pewno nie będzie rozszerzać.
Jest pan reprezentantem w kura torium Polsko-Niemieckiej Fundacji
na rzecz Nauki. Czym się pan tam zajmuje?
Rolą kuratorium jest wyznaczanie kie runków działania, wskazywanie priory tetów oraz nadzorowanie prac Fundacji. Natomiast celem instytucji jest wspieranie współpracy polsko-niemieckiej w sferze badań naukowych. Nasze relacje są ostat nio znowu trudniejsze, ale Polska i Niemcy pozostają dla siebie ważnymi partnerami gospodarczymi. Wartość obrotów handlo wych między naszymi państwami prze kracza już 150 miliardów euro rocznie. Powinniśmy starać się o to, żeby nasza współpraca w innych obszarach była lep sza. Chociaż uczciwie trzeba przyznać, że nie brak spraw, które nas dzielą. Dziś to przede wszystkim sprawy polityki ener getycznej i przez wiele ostatnich lat bliskiej współpracy Niemiec i Rosji. Inna kwestia to kwestia centralizacji i federalizacji Unii Europejskiej. Są też sprawy nierównego traktowania Polonii w Niemczech czy nie rozliczonych spraw z przeszłości.
Tandem niemiecko-rosyjski trwa od wieków...
To prawda, chociaż wielu środowi skom także w Polsce wydawało się, że nasz świat definitywnie się zmienił. Tymczasem myślenie w Niemczech i w Rosji, żeby roz mawiać ponad głowami Polaków, Ukraiń ców i Bałtów, jest żywe. Po wybuchu wojny na Ukrainie nastąpiło wprawdzie pewne otrzeźwienie, ale widzimy, że powoli wraca myślenie, żeby się z Rosją dogadać. Nawet kosztem Ukrainy i innych narodów śro dowo-wschodniej Europy. To ryzykowna i niebezpieczna tendencja.
Takie instytucje, jak Polsko-Niemiecka Fundacja na rzecz Nauki miały budo wać trwalsze mosty, więzi między Polską i Niemcami...
Dlaczego Niemcy nie zapłaciły nam reparacji wojennych? Dlaczego nie buduje się akurat tego mostu?
Niemcy nie są zainteresowane pła ceniem reparacji, to nie leży w ich naro dowym interesie. Choć niekiedy godzą się na wypłacenie pewnym określo nym grupom poszkodowanych pewnej formy zadośćuczynienia, choć zawsze tylko na zasadzie ex gratia, czyli z ich dobrej woli, a nie jako wynik zobowiąza nia do naprawienia wyrządzonej szkody. Obawiają się precedensu w tej sprawie i masowych roszczeń z całej Europy. Pol skie rządy miały w tej sprawie rozbieżne stanowiska, ale w każdym razie po 1989 r. dominowało przekonanie, że musimy koncentrować się na integracji z NATO i UE, a to oznacza że unikamy zadawania trudnych pytań. Jednak fakt, że Niemcy nie wywiązały się, mimo upływu trzydziestu lat, ze skromnych zobowiązań przyjętych
w polsko-niemieckim traktacie o dobrym sąsiedztwie dotyczących nauki języka polskiego przez Polaków w Niemczech czy zwrotu skonfiskowanego przez rządy nazistowskie mienia Polonii, nawet wśród koncyliacyjnie nastawionej części Pola ków wywołuje irytację i wzmacnia poczu cie, że trzeba powrócić do innych, bardziej zasadniczych kwestii w naszych relacjach. Sprawa reperacji wiąże się z pytaniem, czy należy przejść do porządku dziennego nad wielkimi stratami, jakie Polska ponio sła w II wojnie światowej. Wiele z nich ma swoje konsekwencje do dzisiaj, zarówno w wymiarze osobistym, jak i całego społe czeństwa.
Czy Prawo i Sprawiedliwość będzie robiło więcej w tej sprawie, niż dotych czas?
1 września ma być przedstawiony raport z szacunkiem strat poniesionych przez Polskę w okresie II wojny światowej.
Dlaczego zamyka się kopalnie, mimo że jest w nich dużo węgla, a ma zacząć go brakować i wciąż drożeje?
W ostatnich latach dominowało przekonanie, które wywoływało presję polityczną ze strony UE, że ze względu na zmiany klimatu konieczne jest szybkie odejście od energetyki opartej o paliwa kopalne, a już szczególnie na węglu na rzecz energii odnawialnej. I dlatego w całej Europie zamykano kopalnie, a tam gdzie działają ograniczano inwestycje. Wojna na Ukrainie i zawirowania na ryn kach energii uzmysławiają, że postulowana zmiana oparta jest przynajmniej częściowo na niepewnych podstawach. Powinniśmy rozwijać segment energii odnawialnej, ale ze świadomością jego ograniczeń. Jakkol wiek dobrych relacji nie mielibyśmy z pań stwami sprzedającymi gaz, ropę czy uran, będziemy zawsze uzależnieni od dostaw ców. A węgiel w Polsce jest. Wprawdzie pokłady są głęboko i bez inwestycji trudno będzie utrzymać, a tym bardziej zwiększyć wydobycie. Ale obecna sytuacja jest wia drem zimnej wody na głowy w Polsce i UE, żeby przemyśleć kwestię całkowitej rezy gnacji z węgla. Węgiel daje stabilną pod stawę do zaspokojenia części krajowych potrzeba energetycznych. Korzystanie z niego dopóki nie mamy alternatywnych stabilnych źródeł energii (nie uzależnio nych od wiatru i słońca i bez możliwości ich magazynowania) wydaje się racjonalne. Powinniśmy oczywiście segment ener getyki opartej na węglu uczynić jak naj bardziej ekologicznym, ale na dziś nie powinniśmy zupełnie z niego rezygnować.
Podobno mamy jeszcze wodór... dużo wodoru..
Wodór jest obiecującym rozwiązaniem, ale na przyszłość. Na dziś nie ma możliwo
Każdy ma swój własny Everest
Każdy ma swój własny Everest
ści uczynienia z tego stabilnej podstawy polskiej energetyki.
Dlaczego?
Bo nie ma jeszcze odpowiednich roz wiązań technologicznych. Nie da się w ten sposób zaspokoić potrzeb energetycznych w Polsce.
Podobnie jest z uranem...
Z energetyką jądrową jest inaczej. Dobrze funkcjonuje w wielu państwach. Ale w Polsce nie mamy własnych doświad czeń. Albo musielibyśmy budować trady cyjne elektrownie jądrowe jak we Francji czy USA, choć niektórzy eksperci uwa żają że ich czas mija, albo podjąć ryzyko budowy nowoczesnych, małych reak torów atomowych. To ostat nie wydaje się obiecujące, ale one dopiero „raczkują”. Poza niełatwym, ale strategicznym wyborem są jeszcze dwie trud ności: budowa elektrowni trwa ponad 10 lat, a uran będziemy musieli importować. To ostat nie osłabia bezpieczeń stwo energetyczne państwa, bo uzależnia nas od dostaw ców.
Dlaczego w Poznaniu PiS jest nielubiany? Ja na przy kład po opublikowaniu wy wiadu z dyrektorem Instytutu Pamięci Narodowej straciłam część reklamodawców.
Jedna czwarta poznania ków głosuje na Prawo i Spra wiedliwość. Trudno mówić, że to mało. Ale to co Pani mówi powtarza się w relacjach wielu osób. Wśród części mieszkań ców naszego miasta dochodzi do głębokiej zmiany tożsamo ściowej w duchu współcze snego liberalizmu. Jest coraz więcej niechęci, a bywa wręcz fizycz nej agresji. Często przy tym powołując się na wolność i tolerancję, ale odmawia prawa do wolności przekonań, słowa, wyznania ludziom o poglądach tradycyj nych. Tak jak gdyby z konstytucyjnych wolności korzystać mogły tylko osoby o przekonaniach lewicowo-liberalnych. Osoby i instytucje podkreślające swoją toż samość historyczną, narodową czy religijną budzą w tym środowisku niechęć. Skalę zmiany obrazuje obowiązująca Konsty tucja RP. Została przyjęta zaledwie ćwierć wieku temu przez środowiska lewicy post komunistycznej oraz solidarnościowych liberałów. Dziś rysuje się jako ostoja kon serwatywnych wartości ze swoim odnie sieniami do ochrony życia, małżeństwa, rodziny, suwerenności państwa i prymatu Konstytucji wśród źródeł prawa.
Jakie są pana największe sukcesy w pracy?
Musiałbym podzielić moją pracę na kilka obszarów. Jeśli chodzi o moją działalność naukową, cieszę się, że moja praca dotycząca odpowiedzialności odszkodowawczej państwa ukazuje się teraz w Wielkiej Brytanii. W Sejmie jako inicjator, autor, bądź sprawozdawca bra łem udział w przygotowaniu wielu waż nych ustaw na przykład dotyczących bezpłatnej pomocy prawnej i poradnic twa obywatelskiego, wsparcia dla edu kacji domowej, likwidacji prawnych podstaw lokalnych monopoli gazowych. Przygotowałem także nieuchwalone jesz
cze projekty ustawy o Instytucie Rodziny i Demografii, wsparcia szkół niesamorzą dowych oraz projekt ustawy deregula cyjnej, która wkrótce ma trafić do sejmu. Należałem do osób, które zatrzymały zmiany związane z „Piątką dla zwierząt” –czyli legislacją inspirowaną dobrymi zało żeniami, ale w prezentowanej formie mocno ograniczającą wolność religijną i prawo do prywatności, a także wolność prowadzenia działalności gospodarczej przez rolników i przedsiębiorców.
A w sprawach regionu… ?
Dzielę pracę na kilka obszarów: budowa drogi S11, inwestycje kolejowe w aglomeracji poznańskiej, sprawy poznań skich szpitali oraz ochotniczych straży pożarnych. Jestem przewodniczącym Par lamentarnego Zespołu d/s Budowy Dróg Ekspresowych S6 i S11. Wielkim naszym
sukcesem było pozyskanie 40 milionów złotych, dzięki którym rozpoczęły się prace przygotowawcze na całym 300-kilome trowym wielkopolskim odcinku S11. Jest to najważniejsza inwestycja w Wielkopol sce. Rząd zadeklarował już finansowanie drogi po zakończeniu w 2023 r. wspo mnianych prac projektowych. Angażuję się także w sprawy rozwoju infrastruk tury kolejowej w aglomeracji poznań skiej, od przystosowania towarowej obwodnicy Poznania do ruchu pasażer skiego, przez przywrócenie do ruchu tras kolejowych z Śremu do Czempinia oraz z Międzychodu do Szamotuł, do budowy bezkolizyjnych tuneli i wiaduktów – poza wspomnianymi – w Kobylnicy, Plewiskach, przy ul. Bisku pińskiej w Poznaniu, a także na Golęcinie i Lutyckiej oraz oczekiwanego tunelu na Staro łęce. Zainicjowałem powołanie dwóch zespołów parlamentar nych zajmujących się kluczo wymi szpitalami w Wielkopolsce. Pierwszy wspiera budowę Zinte growanego Szpitala Klinicznego Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, a drugi rozwój Wiel kopolskiego Centrum Onko logii. Regularnie angażuję się w pomoc ochotniczym stra żom pożarnym. W tych ramach udało się skutecznie wesprzeć kilkadziesiąt jednostek z wszyst kich 17 gmin powiatu poznań skiego i Poznania poprzez nowe samochody, sprzęt ratowni czy i medyczny. Sprawy OSP są efektem ciągłych spotkań ze społecznościami miejscowo ści w naszej aglomeracji oraz poznańskich osiedli. Efektem są nie tylko duże inwestycje, ale na przykład wiele prelekcji o górach w szko łach i instytucjach, a także wizyty uczniów szkół podstawowych i średnich w Sej mie i Senacie. W tym roku odwiedzili nas uczniowie z Grunwaldu, a nieco wcześniej młodzieżowe drużyny strażackie z Gminy Rokietnica.
Czy do dzisiaj jest pan najbardziej aktywnym posłem regionu?
Nie mi to oceniać, ale dziękuję za dobre słowo. Kiedyś posłowie Platformy Obywatelskiej z Wielkopolski opowiadali, że Rafał Grupiński (szef wielkopolskiej PO) na wewnętrznych spotkaniach ich formacji mówił, by pracowali z takim samym zaan gażowaniem jak Wróblewski. Czy może być większy komplement? [śmiech] Lubię pracować, działam systematycznie, z roku na rok mam coraz większe doświadczenie, więc jest łatwiej.
Biblioteka Merkuriusza
Prószyński i S-ka poleca...
Ramón LoboDzień, w którym umarł Kapuściński
Roberto Mayo to reporter, który w ciągu swojej kariery dziennikarskiej zwiedził wszystkie najważniejsze fronty świata. Razem z Tobiasem Hope ’em – zawodowo fotografem, a prywatnie przyjacielem – przeżywają przy gody, których nie powstydziłby się sam Indiana Jones. Jako jeden z ostatnich korespondentów wojennych działają cych w starym stylu, Roberto przedsta wia czytelnikowi plejadę Kapuścińskich na wyginięciu, dla których „życie na krawędzi” jest doskonałym opisem codzienności. W inspirowanej praw dziwymi doświadczeniami z placów boju powieści, główni bohaterowie, reprezentanci znikającego pokolenia, stawiają na szali własne życie. Gdy nad stawiają karku i przeżywają miłości, ich życie prywatne rozpada się na kawałki. Ile są gotowi zapłacić za doświadcze nia, którymi będą mogli podzielić się z całym światem?
Beata Sabała-Zielińska TOPR. Tatrzańska przygoda Zosi i Franka
Zosia i Franek po raz pierwszy przyjeżdżają z rodzicami do Zakopanego. Dziewczynka ma dopiero siedem lat, ale wie, czego chce i jak postawić na swoim. Jej starszy o trzy lata brat jest bardziej nieśmiały. Ferie w Tatrach to dla nich wszystkich niezła lekcja. Los chce, że wynajmują pokoje w rodzi nie ratowników TOPR-u. Gospodarz, pan Stanisław Gąsienica, jest już na emeryturze. Jego syn, Jędrzej, aktyw nie działa w Pogotowiu. A wnuk, jede nastoletni Jaś, pójdzie pewnie kiedyś w ich ślady.
Rodzina z Warszawy niewiele wie o górach. Jednak jedenaście dni z ratownikami wiele zmieni. „Miesz czuchy” nauczą się na własnych błędach, jak bezpiecznie zdoby wać Tatry, poznają prawdziwe akcje TOPR-u i historię Pogotowia. Dowie dzą się, co to są lawiny, dlaczego zimą, idąc w góry, warto mieć ze sobą detek tor, sondę i... łopatkę. Jak pracują psy lawinowe. Jak chodzić po górach, żeby się nie męczyć.
W tej książce znajdziecie niewiary godne, zaskakujące, czasami smutne, lecz częściej dobrze kończące się historie, które – uwaga! – zdarzyły się naprawdę. Także te o niedźwiedziach, świstakach, kłusownikach i Janie Krzeptowskim Sabale, który potrafił oczarować swoimi opowieściami nawet wielkich pisarzy.
Książkę wzbogacają zdjęcia, również z akcji ratowniczych, i krótkie filmy o TOPR-ze, do których odsyłają specjalne kody.
Takiej książki o Tatrach, Zakopanem, ratownikach górskich i niesfor nych turystach – dla czytelników od 9 do 100 lat – jeszcze dotąd nie było.
Krzysztof Potaczała Tak blisko, tak daleko
Na pograniczu ukraińsko-polskim życie toczy się wolnym, niespotykanym gdzie indziej ryt mem. Odwiedzając wioski i mia steczka, zaglądając do miejsc niegdyś zasiedlonych, a dziś pochłoniętych przez przyrodę, można odnieść wrażenie, że czas się zatrzymał. Ten mikroświat, przecięty dzisiaj granicznymi dru tami, podzielony na dwa państwa, przed laty funkcjonował jako jeden organizm, nasycony mie szanką języków, smaków i zapa chów. Wszystkie uleciały wraz z wojenną zawieruchą.
To nie jest ckliwa opowieść o bezpowrotnie utraconej kra inie. Autor przemierza opisywany region w poszukiwaniu daw nego i w zrozumieniu obecnego Rozmawia z Ukraińcami i Pola kami, zadaje pytania o przeszłość i teraźniejszość. Przelewa na karty książki relacje wypełnione bólem i niewiarą, rado ścią i nadzieją. Zapuszcza się raz na ukraińską, raz na polską stronę przygranicza, gdzie krok po kroku, z reporterską pre cyzją, odnajduje zapomniane bądź głęboko ukryte – fizycznie i w ludzkiej pamięci.
Wielowątkowy przekaz ukazuje codzienność fragmentu II Rzeczypospolitej, terror sowiecko-niemiecki, wynikłe z niego etniczne dramaty oraz przetasowania terytorialne. Ale jest też w tym reportażu sugestywne „tu i teraz” – XXI wiek w enklawie Karpat, w podzielonych granicą Bieszczadach.
Charles Seife Hawking, Hawking
Kim naprawdę był Stephen Haw king, człowiek, którego prochy spoczy wają dziś w Opactwie Westminsterskim, pomiędzy grobowcami Isaaca Newtona i Karola Darwina? Powszechnie postrze gano go jako uosobienie geniuszu. Przy kuty do wózka inwalidzkiego, niezdolny do wypowiedzenia jednego słowa, Haw king stał się symbolem władzy rozumu nad materią, międzynarodowym cele brytą, który zapisał się w zbiorowej wyobraźni jako najlepszy na świecie fizyk i najbardziej błyskotliwy umysł.
Nie był ani jednym, ani drugim.
W książce Hawking, Hawking Charles Seife pokazuje zupeł nie nowy portret wielkiego fizyka. O tym, że zasłużył na miejsce w panteonie naukowych sław i wywarł wpływ na życie tak wielu ludzi, nie zdecydowały ani jego osiągnięcia – niezależnie od ich znaczenia – ani jego rozdzierająca serce historia życia. Hawking był nadzwyczajnym geniuszem, ponieważ chcieliśmy, żeby nim był. Podzieliśmy jego pragnienie. Hawking, Hawking to dosko nałe demaskatorskie dzieło zrywające warstwy mitu otaczają cego renomowanego fizyka, rzucające światło na prawdziwą naturę sławy i oszałamiający wpływ geniuszu.
Jesteś bytem scenicznym, nie musisz mieć nawet imienia
Z Mirosławem Różalskim – dyrektorem Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej im. Olgi Sławskiej-Lipczyńskiej w Poznaniu rozmawia Mariola Zdancewicz
Co pan uważa za najważniejsze w nauczaniu w szkole artystycznej?
Najważniejsze, a w szkole artystycznej – szczególnie: to nieustanne poszukiwa nie nowych dróg. Taniec, jak każda sztuka, dzieli się na dwie części. Część warszta tową: dążenie do perfekcji, do wypełniania tych wszystkich zasad, którymi rządzi się taniec . Druga część – najciekawsza, czyli to, co tam w duszy i w głowie siedzi, nieza leżnie od tego, czy nogi podnosimy odpo wiednio wysoko. To jest coś czego nie ma każdy człowiek, co daje artystom przywi lej występowania przed publicznością, ale jednocześnie nakłada na nich wielki obo wiązek: bycia wobec widza uczciwym, nie proponowania mu jakiejś lipy, tylko rzetel nego wykonawstwa, jednocześnie dąże nie do tego, żeby również przed widzem otwierać drzwi sztuki. Jeśli to się udaje, a młody człowiek jest jak gąbka – chłonie wszystko, jeśli go nauczymy rzetelnej pracy, kiedy ma już warsztatowe umiejętności to teraz pomyśli o muzyce, o interpreta cji, o tym, czy ma jeszcze coś do przekaza
nia. Na scenie przestajesz być Magdą, Ewą, Jankiem, Barbarą, jesteś bytem scenicznym, nie musisz mieć nawet imienia...
Słowem potęga tańca polega na tym, żeby się nie utożsamiać z sobą na sce nie...
To tylko jeden z bardzo wielu elemen tów bycia na scenie. Trzeba się od sie bie oderwać i skupić się tylko i wyłącznie na tym kim się jest na scenie – postacią, ale też muzyką, np. nutą, akordem, ciszą, melodią, rytmem. Na początku w Jeziorze Łabędzim Odettę i Odylię grały dwie tan cerki. Później, kiedy technika i wydolność fizyczna się poprawiły, obie postaci tań czyła już jedna tancerka. Przeciwstawne dusze, biel i czerń, dosłownie. Odetta jest w białej paczce, a Odylia w czarnej. Dobro i zło. Tancerka musi zatańczyć obie postacie równie perfekcyjnie technicznie i aktorsko, z takim samym zaangażowa niem. Z uczniem jest podobnie. Wycho dzi na scenę i zapomina o sobie. Wszystko zależy od niego. Choreograf może wcześ niej nauczyć, wyćwiczyć, ale na scenie
tancerz jest sam. Najlepiej, jeśli jest tak sprawny technicznie, że głowa nie musi się już tym zajmować i może skupić się już tylko na tym, co najważniejsze – swoim scenicznym bycie. Widz zazwyczaj nie zna się na tym, w którą stronę noga musi być w danej chwili wykręcona, na widza działa przede wszystkim magia, którą daje scena, teatr, światła, muzyka, kostium, żywa orkiestra To wszystko spotyka się w głowie, ciele i duszy tancerza. To ich harmonia powoduje, że widz wychodzi z teatru i czuje, że coś przeżył. To jest wła śnie potęga tańca, teatru, malarstwa , kina, muzyki…, życia.
Co ze swojego doświadczenia uznałby pan za najwspanialsze? Gdzie pan przeżył takie chwile, że wydawało się panu, że pan umarł ze szczęścia?
I tu dotykamy chyba podstawowego obszaru, w którym działa artysta. Nie którzy mówią, że artysta powinien być ciągle niezadowolony. Że celem nie jest efekt końcowy, tylko dążenie. Nieustanne dążenie, dotknięcie czegoś nieznanego.
Coś w tym jest. Bo nawet jak się zrobi fajne przedstawienie, to to już jest prze szłość. A my powinniśmy zawsze patrzeć przed siebie. Nawet jeśli jest miło, są okla ski i uznanie to w tej samej sekundzie staje się to historią. Po każdym sukcesie (a trochę ich było)mówię sobie: OK, dobra robota. I tyle i więcej nic. Bo najbardziej fascynujące jest to, co pobudza artystów, co nie pozwala im zasnąć, to co budzi ich w nocy. Ja – po sobie to wiem, że najlep sze pomysły przychodzą mi do głowy, kiedy idę spać. Nagle przychodzi myśl! Włączam muzykę, zakładam słuchawki (są niezbędne żeby się zamknąć w swoim świecie) i mówię: jeszcze nie idę spać... wtedy pomysły są najwspanialsze... Potra fię siedzieć nad muzyką przez całą noc. Mam nawet taki folder w komputerze: „pomysły”. Wrzucam tam, cokolwiek przyj dzie mi do głowy (czasem kompletne głupoty). Potem to oczywiście weryfikuję, (jak się wyśpię). Bez tego fermentu w gło wie nic się dalej nie wydarzy. To samo powinno być w pedagogice. Wieczne szukanie nowych rozwiązań. Ciąży na nas poważny obowiązek. Mamy młodych ludzi i ich rodziców, którzy nam ufają. Dotknąć ich jest bardzo łatwo, zwłasz cza młodych artystów. Ale jednocześnie musimy mówić im prawdę, niekiedy dla nich bolesną. A co ze szczęściem? Zwy kła codzienna praca i radość, kiedy widzę uśmiechniętych uczniów i wiem, że coś nam się razem dobrze wyszło.
Udało się panu wychować takiego tancerza, o którym powiedziałby pan –jest super?
Oczywiście! Mam na koncie wielu lau reatów konkursów. Dziewczyny na tych zdjęciach [wskazuje na fotografie] zdobyły tytuł ,,Najlepszy Absolwent Szkół Baleto wych w Polsce”, a jedna z nich wygrała też konkurs Eurowizji dla młodych tancerzy. To wielki sukces, jej sylwetka jest na naszym logo. Potem rok pracowała w Poznańskiej Operze, a potem przeniosła się do bardzo dobrego niemieckiego zespołu.
Nie szkoda jej?
Mój lokalny patriotyzm mówi, że szkoda. A z drugiej strony balet zawsze był i jest sztuką międzynarodową. Tancerz odnajdzie się w każdym zespole. Wszę dzie ta sama technologia, język francu ski, angielski. Nawet w Polsce nie ma już zespołu składającego się z samych Pola ków. Muzyk podobnie, odnajdzie się w każ dej orkiestrze.
...ale muzycy mogą być solistami...
...i to jest zasadnicza różnica. Oczywi ście, tancerze mogą tworzyć spektakle na solistę, ale tancerze baletowi w zasa dzie zawsze są częścią zespołu. Najwięk sze zespoły baletowe np. zespół Opery
Paryskiej, The Royal Ballet w Londynie, teatr Mariinski w Petersburgu, czy Bolszoj w Moskwie mają 150 – 200 tancerzy. Wszyscy jednocześnie na scenie?
Nie, nie. To jest niemożliwe. Ale zda rzyło mi się – w 2010 roku – roku obcho dów chopinowskich – być w teatrze Mariinskim w Petersburgu. Chcieliśmy (dyrektorzy polskich szkół baletowych) wystawić wspólnie balet Chopiniana – Syl fidy, balet do muzyki Chopina. Zależało nam, żeby przyjechał ktoś z tego teatru, gdzie ta premiera odbyła się 100 lat temu i przygotował ten balet z uczniami. Umówi łem się na spotkanie z dyrektorem zespołu baletowego. Pojechałem z dyr. Prądzyń skim z Gdańska do Petersburga. Spotkali śmy się, rozmawialiśmy, byliśmy na próbie, a wieczorem na spektaklu. Okazało się, że część zespołu tańczy w spektaklu (70 osób na scenie), druga część następnego dnia jechała do Niemiec, a trzecia część do Stanów. Takie rzeczy mogą dziać się tylko w tych największych zespołach. Pol skim największym zespołem jest balet Opery Narodowej, który ma około 80 tan cerzy. A propos bycia na scenie. Byłem kie dyś z żoną, synem i córką w teatrze Bolszoj w Moskwie. Moi koledzy z roku – tance rze zespołu – załatwili mi bilety. To było 1 stycznia godzina... 12:00! W tym czasie wszyscy odsypiali noc sylwestrową, oprócz tancerzy.
Gdzieś wyczytałam, że Rosja była pana fascynacją.
Ten sentyment to pozostałość po 5-let nich studiach w Moskwie, ale także dlatego, że trudno mówić o sztuce, nie tylko bale towej, bez Rosjan. To tylko w tym zakresie. I dodałbym jeszcze historię. Teraz, zdru zgotany tym co się tam dzieje, łapczywie poszukuję każdej wiadomości, że kolejny tancerz, choreograf, reżyser wyjeżdża z Rosji, nie chcąc mieć nic do czynienia z tym zbrodniczym systemem. Kłamstwa, propaganda i prymitywne manipulacje –to zawsze była zwykła codzienność w Rosji, szczególnie w ostatnich kilkunastu latach. No i przemoc. Właśnie – przemoc. Trzy lata temu tańczyliśmy w Chinach. Przyjęto nas wspaniale, gospodarze byli niezwy kle gościnni. Prowadziliśmy z dyr. Frącko wiak lekcję baletu i tańca współczesnego, wspólną dla naszych i chińskich uczniów. Świetnie się przy tym wszyscy bawili śmy. Kiedy skończyliśmy zapytali nas, czy bijemy uczniów, bo u nich się bije, jak coś jest nie tak.
Zmienia się pana status w szkole. Jak to wpłynie na pana dalsze kontakty ze szkołą? Różne były nadzieje i obawy...
Przez siedem lat byłem dyrektorem artystycznym i 15 lat dyrektorem naczel nym. To wystarczy. Czas na moich młod
szych współpracowników. Są świetnie przygotowani i wiedzą o szkole wszystko. Będę ich wspierał, bo teraz są trudne czasy dla edukacji. Z mojego gabinetu przeno szę się do pokoju nauczycielskiego i jako wielbiciel słodkości będę przynosił torty i ciasta, zarażał moje koleżanki i kolegów entuzjazmem i wszczynał dyskusję o kon dycji edukacji, w której jest za dużo poli tyki i prostackiej ideologii, a za mało wizji i nowoczesnego myślenia o tym, jak przy gotować młodych ludzi do wyzwań, które na nich czekają. Szkoły baletowe też się zmieniają, bo zmienia się sztuka baletowa. Od uczniów wymagamy wszechstronności, kreatywności, umiejętności eksperymento wania, improwizacji, tworzenia choreogra fii. Dzisiaj praca z uczniem nad tzw. wariacją, czyli technicznym występem solowym, jest zupełnie inna niż dawniej. Kiedyś kroków uczył nauczyciel, a dzisiaj uczeń dostaje wskazówkę: zobacz na YouTube wariację tańczoną przez solistkę Royal Ballet, Opery Paryskiej, New York City Ballet. Uczeń uczy się baletowego tekstu, a z nauczycielem pracuje nad interpretacją i szczegółami. Pracuje się szybciej, bo poziom jest wyższy. Dzięki internetowi nauczyciele i uczniowie oglądają wszystko co dzieje się w najlep szych zespołach baletowych. Będę wspie rał szczególnie młodych kolegów i nadal będę robił to co było sensem mojej pracy – będę uczył i wychowywał. Trzy lata temu widziałem w Kioto przed eleganckim hotelem portiera w liberii, który z czarują cym (zawodowym?) uśmiechem otwierał gościom drzwi. Chcę być takim portie rem, który z uśmiechem otwiera uczniom drzwi do świata, wzbudza w nich cieka wość, pasję, pokazuje kierunek. Drogę jed nak muszą znaleźć sami.
Mówił pan o swojej klasie. Ma pan w związku z tym jakieś plany?
Zdecydowanie mam! Rok szkolny zaczynamy 1-ego. To niedobrze bo to czwartek, potem piątek i dwa dni wolne. Balet nie lubi przerw. Ja już mam muzykę dla mojej nowej klasy i przygotowuję cho reografię na wrześniowe występy. Ale uczniowie tańczą już w sierpniu. Realizu jemy projekt polsko-japoński. Uczniowie w sierpniu tańczą w kilku teatrach w Pol sce (30 sierpnia w Poznaniu w Auli Artis), a w listopadzie jadą do Japonii. A 16-tego września już tańczymy na naszym dzie dzińcu, później jeszcze raz i mamy tan cerkę z Paryża, która poprowadzi warsztaty i przygotuje z uczniami choreografię. Wła śnie to – artystyczny i intelektualny fer ment jest sensem działania wszystkich szkół artystycznych.
Zdjęcia: Robert FrąckowiakNasze skały są magiczne
Słyszałem wiele dobrego o Ekocen trum Parku Narodowego Gór Stoło wych w Kudowie-Zdroju. Czego mogę tu doświadczyć?
Każdy park ma w swoją misję wpi saną edukację przyrodniczą i ekologiczną. Jest u nas zespół oddelegowany do takich zadań. Nasz park długie lata nie miał jed nak miejsca dobrej jakości, w którym można by prowadzić edukację na wyso kim poziomie. Pracownicy oczywiście działali prężnie w terenie i odwiedzali szkoły, natomiast brakowało przestrzeni. Funkcjonował jedynie budynek bara kowy, w którym prezentowano kolekcję maskotek i innych gadżetów związanych z żabami (zupełnie nieformalna, ale funk cjonująca jeszcze w pamięci wielu turystów, nazwa: Muzeum Żaby). Udało się pozyskać finansowanie zewnętrzne z Regionalnego Programu Operacyjnego Wojewódz twa Dolnośląskiego, które pozwoliło na budowę nowego obiektu wyposa żonego w nowoczesne formy edukacji. Otrzymaliśmy także dotacje ze środków unijnych w ramach Programu Operacyj nego Infrastruktura i Środowisko, a także ze środków krajowych w ramach wsparcia Narodowego Funduszu Ochrony Środo wiska i Gospodarki Wodnej. Po pierwsze jest to wystawa interaktywna: trzeba coś dotknąć, nacisnąć, powąchać, poru szać, żeby elementy wystawy zaczęły żyć
i współdziałać z odbiorcą. Jest winda, którą można wirtualnie poruszać się w koro nach drzew. Są miejsca, w których można poczuć rożne zapachy. Są specjalne zga dywanki, gdzie próbuje się je rozwiązać nie widząc przedmiotu. Można też zamie nić się w sowę i polecieć w kierunku Szcze lińca, machając skrzydłami.
Robi wrażenie...
Tych działań jest dużo. Chcemy w Ekocentrum tłumaczyć, jak nasze góry powstały. Jest część poświęcona geolo gii, czyli kształtowaniu się niecki śródsu deckiej, później kształtowaniu się osadów, a następnie etap orogenezy alpejskiej, czyli ruchu górotwórczego, który wyniósł cały ten masyw ponad powierzchnię wody. Pre zentujemy także informacje o naszej przy rodzie ożywionej, czyli o łąkach. To tam jest największa bioróżnorodność występująca na obszarze Gór Stołowych. Jest też infor macja na temat kornika, którego nie nazwę może wrogiem, bo jest naturalnym ele mentem przyrody... Ale jest go dużo! To nie jest zresztą jego wina. On po prostu korzy sta z sytuacji. O korniku też mogę powie dzieć dwa słowa...
Chciałem zapytać o ruch turystyczny i związane z nim zagrożenia. Więc skoro jesteśmy przy zagrożeniach, to możemy i o korniku powiedzieć coś ciekawego...
Liczba korników na pewno jest więk sza niż liczba turystów [śmiech]. Zacznijmy od ludzi. Ostatnie lata były dla Gór Stoło wych dość „normalne”, jeśli chodzi o ruch turystyczny: silny w miesiącach ciepłych i niemal zamarły w miesiącach zimnych. Natomiast od 2019 zauważyliśmy ten dencję spadkową jeśli chodzi o skoki turystycznej intensywności. Zaczęliśmy notować wzrost odwiedzin w miesiącach zimowych. Było to związane z dwoma rze
czami: po pierwsze zimy przestały być tak intensywne, a po drugie – od czasu pan demii, kiedy właściwie zamarała turystyka zagraniczna – turyści zaczynali szukać odpoczynku u nas również poza „wysokim sezonem”, czyli poza lipcem, sierpniem i długimi weekendami. Zaczęli przyjeżdżać do nas w innych okresach, np. w okolicy Wszystkich Świętych. Te liczby utrzymują się do dzisiaj. Góry są troszkę dłużej roz deptywane, ogólna liczba turystów wzra sta. W zeszłym roku zanotowaliśmy liczbę turystów (ocenianą, bo nie jesteśmy w sta nie policzyć każdego) na około 1.300.000 turystów. Z tego połowa odwiedziła nas od połowy czerwca do połowy września. Jakie niesie to ze sobą zagrożenia? Pierw sze zagrożenie: brak wiedzy. Często turyści nie wiedzą, gdzie są. Przyjeżdżają, bo usły szeli o Szczelińcu Wielkim i Błędnych Ska łach. Zależy im tylko na tych dwóch obiektach, co powoduje kumulację ludzi w tych miejscach. A to z kolei powoduje rozdeptywanie szlaków, tzn. jeśli jest tro chę więcej osób i próbują się minąć, obcho dzą szerokim łukiem naturalne przeszkody i szlak, który kiedyś był wąską ścieżką pro wadzącą wśród jagodzin, staje się szero kiem duktem – nawet do trzech metrów.
Po drugie: pozostawianie różnego rodzaju śmieci, zaczynając od najprost szego papierka po cukierku, który czę sto wypada z kieszeni lub jest celowo wyrzucany, przez butelki, po „czyszczenie samochodów” przy parkingach. Poza tym lud lokalny potrafi nam podrzucić stare opony i inne części samochodowe. Ale to wynika z niedoskonałości polskiego prawa w zakresie polityki komunalnej. Dodatkowym zagrożeniem, z którego turyści nie zdają sobie sprawy, jest poja wienie się w parku z pupilem. Psy są naj
Z Bartłomiejem Jakubowskim – dyrektorem Parku Narodowego Gór Stołowych rozmawia Maciej Tomaszewski
bardziej groźne dla fauny zamieszkującej Góry Stołowe. Mamy tu np. populację wilka, liczącą ok. 15 sztuk. Turyści poru szający się z psami, o ile robią to w sposób właściwy: prowadzą zwierzę na smyczy i w kagańcu, sprzątają odchody, nie stano wią wielkiego problemu. Niektórzy uwa żają jednak, że w lesie psa można puścić luzem. Tymczasem pies straszy inne zwierzęta – drobne i mniej drobne, np. ptaki, sarny, jelenie, dziki... Niesprzątanie po psie doprowadza natomiast do męcze nia wilka dodatkowymi bodźcami. Pozo stawienie zapachu w postaci moczu, czy odchodów męczy wilka, ponieważ to są dla niego zapachy konkurencyjne (pies i wilk to nie są bardzo odległe od siebie organizmy). Wilk czuje, że na jego teryto rium był inny drapieżnik i rodzi to w nim poddenerwowanie. O ile mogę domnie wywać, bo nie znam akurat takich badań, wilk może się przywyczaic i uznać za nor malne, jeśli turyści z psami poruszają się wyłącznie po szlakach i zapach oraz ślady innych drapieżników występują w stałym miejscu, o tyle niebepieczne są pasożyty, które mogą przynieść do parku nasze zwierzęta, a z którymi wilk nigdy nie miał do czynienia.
I zagrożenie najbardziej poważne w dobie obecnych zmian klimatycznych –niefrasobliwość w zakresie posługiwania się ogniem. Mamy wyznaczone miejsca,
piecznie i potrafią rozpalić ognisko, czę sto nie są w stanie go dogasić. Zaledwie trzy dni temu taka sytuacja miała miejsce na granicy polsko-czeskiej, gdzie na naszej granicy rozpalono ognisko (prawdopodb nie turyści czescy). Dogaszono je jednak w sposób niewłaściwy i – w czasie obecnej suszy (często jest tak, że wilgotność ściółki jest mniejsza niż wilgotność papieru, który mamy w domu) – ogień się rozprzestrzenił. Po polskiej stronie na szczęście nie wyrzą dził większych szkód, ale po stronie cze skiej musiało dojść do interwencji straży pożarnej (w akcji brały udział jednostki czeskie i polskie). Palacze nikotyny też są w stanie narobić podobnych szkód. Chcę zaapelować o rozsądek i zabieranie ze sobą pudełeczka na niedopałki.
Jeśli chodzi o kornika... Góry Stołowe były zagospodarowywane przez człowieka od dawna. Wzmianki o pierwszych osadach pochodzą z XIV wieku. Ludzie zamieszku jący okolicę dzisiejszego Lewina Kłodz kiego korzystali z zasobów Gór Stołowych, pozyskując drewno i kamień. Poszuki wali przy okazji innych dóbr. Wraz z roz wojem osadnictwa lasy były karczowane i przekształcane na użytki zielone (łąki i pastwiska). W tzw. międzyczasie drzewo stany były odnawiane i przebudowywane ludzką ręką w kierunku mniej złożonych struktur. „Normalnie” w naszych okolicach powinien dominować buk, z domieszką
Możemy domniemywać, że nasiona pozy skiwano na nizinach, gdzie dostęp do nich był łatwiejszy. Następnie przesadzano roślinki w warunki górskie. W konsekwen cji doprowadziło to do niskiej odporności powstałych drzewostanów. Przenieśmy się do współczesności. Od 2017 zauwa żamy okres suszy. Deficyt wody jest bar dzo duży. Dodatkowo świerk ma talerzowy system korzeniowy, więc jego podstawo wym źródłem wody jest woda zimowa, pochodząca z opadów śniegu i jego top nienia. Mamy więc obecnie zbitek nieko rzystnych sytuacji. Świerk nie jest do końca związany z górami. Jest go dużo, czyli sta nowi monokulturę. Osiąga właśnie wiek, predystynujący go do rozkładu. Do tego dochodzi susza i kornik drukarz. Szkodnik nie atakuje oczywiście zdrowych i silnych drzew. Zdrowy świerk potrafi się bronić. Mechanizmem obronnym jest produkcja żywicy. Jeśli jednak brakuje wody, brakuje żywicy. Koło się zamyka. Kornik ma szanse atakować drzewa i je zabijać. Próbujemy przebudowywać nasze drzewostany, żeby były właściwe dla obszaru Gór Stołowych i zgodne ze swoim siedliskiem. Aczkolwiek za kilka lat w wielu miejscach po upadłych świerkach w naturalny sposób pojawi się piękny i gęsty młodnik bukowy. I o to wła ściwie chodzi. Upadający świerk w zasa dzie pokazuje nam, w których miejsach powinniśmy prowadzić tę gospodarke i staramy się go słuchać.
Wspomniał pan o akcji gaszenia pożaru razem z Czechami. Jak w ogóle układa się współpraca Parku z naszym południowym sąsiadem?
Nasze skały są magiczne
w których wolno palić ogniska (wskazane w zarządzeniach dyrektora oraz zadaniach ochronnych, zaakceptowanych przez Radę Naukową). Zdarza się, że turyści, którzy uważają, że zachowują się właściwie i bez
jodły, świerka, sosny i innych gatunków liściastych: wiąza, graba, czy jesiona. Przez lata przekształcano jednak tutejsze drze wostany w monokultury świerkowe. Nie wiadomo, skąd pochodziły sadzonki.
Jeżeli chodzi o park, mamy mały dyle mat. Po czeskiej stronie istnieje bowiem obszar chronionego krajobrazu, czyli jed nostka organizacyjna w ramach Czeskiej Agencji Ochrony Przyrody, ale o dużo niż
Nasze skały są magiczne
szej randze niż park narodowy (Czesi mają tę struktruę podobną do naszej). Dlatego nasza współpraca nie jest tak intensywna jak np. w przypadku Kar konoskiego Parku Narodowego. Tam obie jednostki przy granicy mają tę samą rangę, więc łatwiej o współ pracę. My natomiast próbujemy działać wspólnie z różnymi czeskimi partnerami, np. w zakresie monito ringu wilka, przy projektach z agen cją rozwoju regionalnego (już udaje się realizować drugi mikroprojekt z pieniędzy z Europejskiej Wspólnoty Terytorialnej).
Widzimy, że czeskie samo rządy też chcą działać razem z nami. Na pewno polem współpracy będzie coś, co nas czeka, czyli dyskusja na temat wody. Woda zaczyna być poważnym limiterem rozwoju spo łeczno-gospodarczego. I nie mówię tylko o naszym regionie, ale o całym kraju, o ile nie świecie. Teren ziemi kłodzkiej i przyległe obszary czeskie stają się coraz bardziej atrakcyjne turystycznie. Infrastru kura się rozbudowuje. Powstają spekta kularne rzeczy, np. wiszący most, wieże widokowe, single tracki i dużo imprez kulturalnych i sportowych. Oferta jest bogata. Nie jesteśmy jednak wyspą, mimo że kształt parku przypomina trochę Austra lię [śmiech]. Jesteśmy nie tylko częścią tego regionu, ale też magnesem dla turystów. Jest rozporządzenie z 2004, które określa normatyw zużycia wody. Jest tam katego ria związana z hotelarstwem i gastronomią. Ilość wody, jaką przewidziało rozporządze nie, to ok. 150 litrów wody – potrzebne, żeby przygotować jeden obiad dla jednej osoby. Pomnóżmy to przez liczbę wszyst
kich turystów. A mówimy tylko o posiłku! Niestety kiedyś możliwości przyjmowania turystów się skończą. Na tym polu czeka nas ogromna praca – wszystkich oko licznych gmin. Trzeba zacząć rozmawiać o podziemnym zbiorniku, który znajduje się pod Górami Stołowymi. Zbiornik jest transgraniczny. Czesi od wielu lat już czę ściowo z niego korzystają. Polska strona też zaczyna robić coraz więcej odwiertów. Będzie trzeba w końcu usiąść i zastanowić się, jak tą wodą gospodarować. Przypomi namy gąbkę. Jeśli będziemy dobrze nasą czeni wodą, będziemy ją dobrze oddawać w następnych latach.
Susza, pożary, kornik... A co z sytu acją finansową parku?
Na szczęście jest dobra. Oczywiście zawsze może być lepiej, ale kadrowo nie jesteśmy w stanie generować dodat kowych przycho dów. Mamy wpływy zewnętrzne z tytułu turystki. Sprzeda jemy także drewno. Staramy się działać zgodnie z zasadą zapi saną przez Sapkow skiego w „Wiedźminie”, że „mieć milion i nie mieć miliona to razem dwa miliony”.
Więcej czasu spę dza pan w biurze czy w terenie?
Niestety moja praca jest bardziej biurowa, niż tere nowa. Ubolewam. Niestety zawsze jest coś do napisania,
do podpisania, przesłania, ustalenia, spotkania...
...udzielenia wywiadu...
Właśnie! [śmiech] Niemniej jed nak staram się „wyrywać” w teren. Ma pan jakieś ulubione miejsce w parku?
Tak, to Dolina Czerwonej Wody. Zachowały się tam ciemne drzewo stany świerkowe, które uwielbiam! Zawsze kojarzą mi się z Sudetami. Poza tym szmer wody koi nerwy.
Szlaki piesze, rowerowe i wspi naczka. Co powinienem wybrać?
Wszystkiego po troszku. Można wypożyczyć rower i pojeździć nim po łatwiejszych terenach, alterna tywą są wędrówki piesze do miejsc, do których nie dojedzie się jedno śladem. A dla bardziej głodnych adrenaliny polecam wspinaczkę. Góry Stołowe są górami piaskowco wymi, więc korzystamy przede wszystkim z doświadczeń wspinaczy piaskowco wych. U nas wspinaczkę wykonuje się przy pomocy węzłów, nie ma zbyt wielu stałych punktów asekuracyjnych. To zupełnie inny charakter skały i inne metody wspinania, niż np. niższe skały wapienne. Mamy sie dem obszarów wspinaczkowych, o różnej skali trudności. Zarówno początkujący, jak i bardziej zaawansowany wspinacz, który będzie chciał wypróbować się w „piachach ”– ma taką możliwość.
Pewnie nie wszyscy wiedzą, że na terenie parku kręcono wiele scen do „Opowieści z Narnii”.
Nasze skały są rzeczywiście magiczne. Do „Opowieści z Narnii” wykorzysty wano też otwarte plenery (przeniesiono je cyfrowo). Uważny widz z pewnością roz pozna na ekranie pewne miejsca. To zresztą nie jest jedyna produkcja, jaka powstała w Górach Stołowych. Można wymienić takie filmy jak np. „Ostatni świadek”, „Przy jaciel wesołego diabła”, którego wszyscy znamy i lubimy (poza niektórymi pracow nikami parku, którzy panicznie boją się tej postaci), serial „Tajemnica Sagali”, „Krew Boga” – Krzysztofa Konopki, „Republika dzieci” – Jana Jakuba Kolskiego... Zbliża się duża produkcja pt. „Partyzanci”. W naszym parku powstała globalna reklama Huawei oraz lokalna reklama Biedronki. Zdaje mi się, że również Škoda relizowała u nas swój materiał promocyjny. Mogę zdra dzić, że jedna z wiodących firm gamingo wych jest zainteresowana zeskanowaniem naszych skał i włożeniem ich do cyfrowej rzeczywistości. Tytułu niestety ujawnić nie mogę. Poza pieniędzmi chcemy uzy skać od ekipy surowe dane zeskanowania naszego parku w 3D, żeby móc wykorzy stywać je do naszej pracy i badań.
Wojna
Zwierzęcy punkt widzenia
Rozmawiamy w przeddzień kolej nej „ekspedycji ratunkowej” na granicę. Ile dotychczas zwierząt poznańskie zoo ewakuowało z Ukrainy?
Trudno zliczyć. Dotychczas odebra liśmy na granicy 7 transportów, podczas których przyjechało do nas ponad 40 zwierząt (w tym 14 lwów, 8 tygrysów, 2 karakale, 4 niedźwiedzie, 2 wilki, 10 lisów polarnych, 2 borsuki, 1 małpka kapucynka i 1 likaona) a także kilkanaście kotów domowych i psów. Bierzemy udział w ewa kuacji zwierząt z Ukrainy od pierwszych dni wojny. Pierwszy raz na granicy byli śmy już na początku marca: dużą ekipą, w trzy samochody. Zaczęło się od tego, że skontaktował się z nami jeden z azylów dla zwierząt w Belgii, z którym już wcześ niej współpracowaliśmy. Okazało się, że pod Kijowem w miejscowości Chubyn skie także działa azyl dla dzikich zwierząt, prowadzony przez Natalię Popovą. Jesz cze przed wojną rozpoczęła ona działania proceduralne, żeby móc wywieźć swo ich podopiecznych do zachodniej Europy. Rosyjska agresja pokrzyżowała te plany.
A ewakuacja zwierząt była konieczna. Po oblężeniu Kijowa, z powodu proble mów z zaopatrzeniem, groziła im śmierć głodowa. Zapasy dla zwierząt roślinożer nych były łatwiejsze do zrobienia i prze chowywania. Ale drapieżniki odżywiają się wyłącznie mięsem, możliwość zapa sów uzależniona jest od ilości posia danych chłodni i zamrażarek. Dlatego zwierzęta mięsożerne należało ewaku ować w pierwszej kolejności. Organizowa nie transportu w Ukrainie w warunkach wojny i pod ostrzałem jest ogromnie trudne – transporty docierały cudem do polskiej granicy, gdzie dokonywali śmy przeładunku i kilkunastogodzinnej odprawy (przez pierwsze cztery miesiące wojny obowiązywała uproszczona proce dura).
Nasz pierwszy pobyt na granicy trwał pięć dni. Transport ze zwierzętami usiło wał wyjechać z Kijowa i kilka razy musiał zawracać, bo albo trafiał na rosyjskie czołgi, albo drogi były zniszczone w wyniku dzia łań wojennych. Większość zwierząt ewa kuowanych z Ukrainy obecnie znajduje
się w azylach w Hiszpanii, Holandii i Belgii. Część lwów trafiła do RPA w Afryce.
Ile zwierząt wciąż pozostaje w Poznaniu?
Sześć tygrysów, dwie lwice, dwa niedź wiedzie, jeden wilk. Na razie są u nas. Ich dalszy transport do azylów w krajach Europy zachodniej możliwy będzie, gdy stanie się zadość różnym formalnościom w Ukrainie. Uproszczona procedura celna obowiązywała tylko do lipca, obecnie wymagana jest pełna dokumentacja ze strony ukraińskiej.
Jak się pracuje ze zwierzętami ewa kuowanymi z terenu objętego wojną?
Są to często zwierzęta straumatyzo wane, czasem utrzymywane wcześniej w złych warunkach. Po ciężkich doświadcze niach wojny (stres, niedożywienie) i trudach podróży potrzebują czasu, by przyzwyczaić się do nowego otoczenia i nowych opieku nów. Opieka nad nimi to duże wyzwanie dla naszych pracowników.
Zdjęcie: archiwum Ogrodu Zoologicz nego w Poznaniu
Z Małgorzatą Chodyłą – rzeczniczką prasową poznańskiego ogrodu zoologicznego rozmawia Maciej Tomaszewski
W XIX wieku wynaleziono... czas wolny. W drugiej połowie XX wieku poja wiła się na świecie – również w Polsce –nowa grupa społeczna, którą określono mianem młodzieży. Wcześniej bowiem młodzi ludzie nie mieli silnego poczu cia odrębności. Usiłowali jak najszybciej wejść w dorosłe życie. W latach pięćdzie siątych zaczęli stanowić coraz bardziej wyrazistą grupę społeczną.
PRL-owska młodzież potrzebowała wakacji. Konstytucja z 1952 roku głosiła w art. 59, że obywatele Polskiej Rzeczy pospolitej Ludowej mają prawo do wypo
czynku. Rządzący preferowali oczywiście zorganizowane formy. Szczególnie począt kowo odnosili w tym zakresie pewne sukcesy. Stworzono model organizacji wypoczynku obywateli, wzorowany na systemie obowiązującym w ZSRR.W pew nym uproszczeniu można powiedzieć, że monopol na organizację wczasów pra cowniczych miał Fundusz Wczasów Pra cowniczych, na turystykę zagraniczną – przedsiębiorstwo „Orbis”, na turystykę kra jową – Polskie Towarzystwo Turystyczno -Krajoznawcze, zaś na organizowanie wypoczynku dzieci i młodzieży – Mini
Autostopem przez Polskę
sterstwo Oświaty (wspierane przez orga nizacje młodzieżowe) oraz Biuro Turystyki Młodzieżowej „Juventur” i Biuro Podróży i Turystyki „Almatur”.
W ten sposób wakacje zmieniały się w mini-rok-szkolny i stwarzały kolejną okazję do indoktrynacji młodzieży. Nie stety brakowało realnej alternatywy. Dzieci z bogatych rodzin – tzw. „bananowa mło dzież” – miały szanse na ekskluzywne wczasy w którymś z pozostałych krajów socjalistycznych (często Węgry, Bułgaria lub na Krymie) – wyjazd taki był kosztowny; czasami odbywany własnym samochodem.
Autostop, obok papieru toaletowego na sznurku, spodni z teksasu i kar tek na żywność, stał się dla wielu osób jednym z najważniejszych symboli komunistycznej Polski.
Pozostałe rodziny – w ramach dofinanso wywanych przez zakład pracy wczasów pracowniczych – mogły odpocząć w zakła dowych ośrodkach wczasowych. Na zorga nizowanych turnusach specjalny animator kultury (tzw. kaowiec – od „kulturalno -oświatowy) zapewniał integrację i atrakcje kulturalno-rozrywkowe oraz dbał o morale wczasowiczów.
Ostatnim rozwiązaniem – z biegiem lat coraz częściej praktykowanym przez młodzież i stającym się jej PRL-owskim atrybutem – był wyjazd na własną rękę, często pod namiot – z gitarą, składa nym stolikiem i butlą gazową. Kierunek? Bałtyk, Mazury albo Bieszczady. Mło dzież miała potrzebę wyindywidualizo wania się; chciała doświadczać czegoś nieszablonowego i podróżować samo dzielnie. Komunistyczna władza dostrze gła w porę tę potrzebę i postanowiła na nią odpowiedzieć. Jej zabiegi nie były jed nak przeciwdziałaniem wymierzonym w to młodzieńcze zapotrzebowanie, lecz raczej próbą wykorzystania go – na ile to możliwe – do własnych celów.
Doskonałym rozwiązaniem w tej sytuacji okazał się autostop. Konkretnie –w jego oryginalnej polskiej odmianie. Miał stanowić wypadkową chęci kontrolowa nia społeczeństwa przez rządzących oraz turystycznej potrzeby ekspresji. Trudno jednoznacznie wytyczyć granicę pomię dzy oddolną inicjatywą, spontanicznością i faktycznym fenomenem autostopu, a pro cesami polegającymi na odgórnym nim sterowaniu. Właśnie na tym polega specy fika polskiego ruchu. Był konglomeratem tych wszystkich cech . Przez kilkadziesiąt lat funkcjonowania, na skraju drogi stanęło około miliona osób.
Jako swoista postać turystyki – w Pol sce zaczął się na fali popaździernikowej odwilży, latem 57 albo 58 roku, będąc jed nym z symptomów nadejścia ery kultury młodzieżowej. Do tego czasu był w Polsce praktycznie nieznany i uprawiany jedy nie przez nielicznych – i to w jego niedo skonałej formie – czyli tzw. „łebkarstwie” (przemieszczaniu się metodą „na łebka”) –odpłatnych podwózkach – najczęściej nie w celach turystycznych, tylko np. z miejsca zamieszkania do miejsca pracy. Bardzo roz powszechniony był za to autostop w Euro pie Zachodniej i w Stanach Zjednoczonych, gdzie wielu znawców tej tematyki upatruje bezpośredniej inspiracji .
Na polski grunt po raz pierwszy auto stop spróbowano zaszczepić pod koniec lat pięćdziesiątych XX wieku. Można dywago wać, dlaczego tak szybko i łatwo wpisał się w krajobraz Ludowej Polski. Może to pol ska mentalność, może fakt bycia „najwesel szym barakiem w socjalistycznym obozie”,
a może wreszcie fakt, iż w Polsce – najpraw dopodobniej jako jedynym na świecie pań stwie – władza tak aktywnie go wspierała (i dofinansowywała).
Niezależnie jednak od powodów poja wienia się autostopu w PRL, został on bar dzo ciepło przyjęty. W pierwszych latach był traktowany jako sensacja, później już – wg tradycyjnie zbyt nachalnie optymi stycznych komentarzy Polskiej Kroniki Filmowej – jako „nieodłączny element pol skich szos” .
Sam pomysł pojawił się prawdo podobnie jako odpowiedź na zjawisko, które już realnie dostrzeżono. Niektórzy uważają, że to zasługa grupy studentów (m. in. Bogusława Laitl i Tadeusza Sowy), która zatrzymując przygodne samochody, podróżowała latem 1957 roku po Pol sce. Zauważyła to prasa i rok później – ku uciesze władzy – autostop był już w dużej mierze usankcjonowanym sposobem podróżowania wakacyjno-turystycznego. Powstał Komitet Honorowy, potem Komi tet Organizacyjny, ostatecznie przekształ cony w Społeczny Komitet Autostopu (SKA), który nadał ruchowi ramy organi zacyjne. W jego liczny skład weszli przed stawiciele wielu organizacji, m. in. Zarządu Głównego Związku Młodzieży Socjali stycznej, Zarządu Głównego Związku Młodzieży Wiejskiej, Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki, Rady Naczel nej Zrzeszenia Studentów Polskich, Głów nej Kwatery Związku Harcerstwa Polskiego, Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego, Zarządu Głównego Związku Zawodowego Trans
portowców i Drogowców, Ministerstwa Oświaty i Szkolnictwa Wyższego, Radia i Telewizji, redakcji; „Trybuny Ludu”, „Sztan daru Młodych”, „Dookoła Świata”... Do opieki medialnej nad autostopem przyłą czył się także dwutygodnik „Turysta”, uru chamiając „pismo-w-piśmie”, czyli dział dla autostopowiczów „Klakson”.
Bez formalności nic nie mogło się w Polsce udać. Władza bowiem nie mogła pozwolić sobie, by cokolwiek wymknęło się spod jej kontroli. Bez przykrywki orga nizacyjnej autostop zostałby wkrótce zduszony licznymi zakazami, nakazami i urzędniczą niechęcią. W kręgach decy denckich i tak nieoficjalnie mówiono, że nawiedziła Polskę straszliwa zaraza auto stopu. Przyczyniło się to z resztą w dużej mierze do tego, że współcześnie możemy z dość dużą dokładnością śledzić skalę popularności – tak na ogół nieuchwytnego i mało„statystycznego” ruchu.
Skoro jednak autostopowej „zarazy” nie dało się wyplenić, spróbowano ją wykorzystać do własnych celów, a przy najmniej zneutralizować jej obecność. Było to nieuniknione działanie władzy komunistycznej, która obawiała się swo body podróżowania. Niepoddany kontroli autostop wyłamywał się zdecydowanie z takiego modelu i epatował ze wszystkich stron nieznośną swobodą.
Bezpośrednią organizację nowego przedsięwzięcia powierzono więc w 1959 roku PTTK . Towarzystwo posiadało sieć własnych placówek, dzięki czemu można było uniknąć budowania od podstaw nowej struktury dla realizacji tego zada
nia. W autostopowy „projekt” musiało jed nak zaangażować się całe społeczeństwo.
Kierowców zachęcić miały liczne nagrody, których rozlosowanie zaplano wane było po zakończeniu akcji wśród tych z nich, którzy przewiozą najwięk szą liczbę autostopowiczów. Można było wygrać atrakcyjne nagrody (np. zegarki, maszynki elektryczne do golenia, aparaty radiowe i fotograficzne, płaszcze skórzane, lodówki, motocykle, telewizory, a nawet samochody).
Pierwsza państwowa autostopowa akcja rozpoczęła się 29 czerwca 1958 roku o wschodzie słońca (godz. 3:18). Impreza od początku wzbudziła w pol skim społeczeństwie – przede wszystkim wśród młodzieży – bardzo duże zainte resowanie, m. in. dlatego, że pozwalała za niewielkie pieniądze zwiedzać Pol skę. Okazało się, że można rozpocząć wakacyjną podróż w dowolnym miejscu i w dowolnym miejscu ją skończyć, swo bodnie zmieniając trasę, unikając przy tym śmierdzących dworców z nieczyn nymi ubikacjami i przepełnionych, stale opóźnionych pociągów. W pierwszym roku jej istnienia liczba uczestników osią gnęła już 30.000 uczestników. Przez kilka najbliższych lat liczba ta, nie dość, że się
utrzymywała, to jeszcze zostawała wielo krotnie przekraczana o tysiące i dziesiątki tysięcy nowych autostopowiczów (rekord padł w 1960 roku – 85 tys. uczestników). Szacuje się, że w pierwszej dekadzie funk cjonowania autostopu z tej formy wypo czynku korzystało rocznie prawie 40.000 ludzi (tyle bowiem wykupywało ksią żeczki, w tym ok. 300-400 cudzoziemców, w tym m. in. Niemcy, Węgrzy, Czesi, Buł garzy…). W 1960 roku PTTK (obchodzące swoje 10. Urodziny) – jako główny koordy nator akcji – pisało o autostopie: Autosto powicze przejechali w 1960 r. łącznie 86 milionów km co równa się podróży 100 razy na księżyc i z powrotem.
Największymi entuzjastami autostopu, stanowiącymi 80% jego uczestników, oka zali się studenci. Byli grupą społeczną, która miała najodpowiedniejsze warunki życiowe – czas wolny, optymalny wiek i fantazję.
Poza ćwiczeniem charakteru autostop dostarczał PRL-owskiej młodzieży również wielu fizycznych doświadczeń, doznań i wrażeń – od praktycznej nauki rozbi jania namiotu, przez przygotowywanie obiadu na ognisku i spanie w stodole, po –jak można przeczytać we wspomnieniach niektórych autostopowiczów – pierwsze doświadczenia seksualne. Z tym ostat
nim wiąże się dość silnie rozwój ruchu hippisowskiego (przypadający na czas od połowy lat sześćdziesiątych do połowy lat siedemdziesiątych). Hippisi – dzieci kwiaty – promujący tzw. „wolną miłość” w PRL sta nowili istotny odsetek . Autostop stwa rzał zaś wiele okazji do zawarcia nowych, niekoniecznie długotrwałych, znajomo ści. Wspólne podróżowanie na pace cię żarówki, rozmawianie przy ognisku do późnych godzin wieczornych albo spanie na sianie u gospodarza budowało pewien szczególny rodzaj więzi.
Ruch ten tak bardzo wpisał się w pol skie realia, że znalazł swoje odbicie również w komunistycznej popkulturze. Motyw autostopowicza zaczął przewijać się w fil mach, książkach i piosenkach. Ale to już temat na osobny artykuł.
Maciej TomaszewskiFot. str. 28 Źródło: PAP, fot: S. Moroz
Fot. str. 29 Źródło: www.plecakwspomnien.pl, fot: L. Fogiel Fot. str. 30 Źródło: www.plecakwspomnien.pl, fot: L. Fogiel
Autostopem przez Polskę
Szaleństwo Stranger Things
Netflixowy serial Stranger Things od 2016 roku włada sercami milionów widzów na całym świecie. Pandemia opóźniła jednak premierę najnowszego sezonu. Druga jego część, która ukazała się w lipcu 2022, była na ustach Polaków niemal równie często, co wojna i inflacja. Serial osiągnął to, że rozmawiano o nim w tramwajach.
Krytycy filmowi nie są zgodni, co do artystycznej wartości serialu. Nie zmie nia to faktu, że Stranger Things osiągnęło globalny sukces. Jak podaje portal „Filmożercy”, widzo wie spędzili z czwartym sezo nem ponad 1 mld godzin. Rzadko która produkcja może pochwalić się takim przycią ganiem do ekranu. Twórcy kują żelazo, póki gorące. Otwierają się kolejne sklepy z serialowymi gadżetami (bluzy, czapki, figurki...), pio senki wykorzystane w serialu podbijają listy przebojów (utwór Kate Bush, pt. „Run ning Up That Hill” króluje ostatnio na Spotify), a akto rzy uczestniczą w spotkaniach z fanami na całym świecie (np. w Gdyni na Open’er Festival 2019). Na Facebooku działa wiele grup zrzeszających najzagorzalszych wielbicieli serialu, liczących dziesiątki i setki tysięcy członków.
Sam serial wpisuje się w zjawisko kulturowej retro manii, która zbiera ostatnimi czasy coraz większe żniwo. Zdaniem kulturoznawcy –Jakuba Piwońskiego, feno men Stranger Things polega z grubsza na tym, że stanowi kwintesencję tego, za co kochamy kulturę popularną: bierze na warsztat różne kul turowe mity (komiksy, gry komputerowe, filmy, seriale) i przerabia je na atrakcyjną, żywą i urzekającą modłę. Serial zawiera w sobie elementy horroru, sci-fi i krymi nału detektywistycznego. Zbudowany został na klasycznej koncepcji kina przy godowo-familijnego z lat osiemdziesiątych. Można odnaleźć w nim liczne odniesienia do popkulturowych tworów tamtej epoki. Jest to zatem taka podróż sentymentalna,
pocztówka z przeszłości, dająca jednocze śnie wiele emocji płynących z fabuły opar tej na schemacie walki dobra ze złem. Jest i romantycznie i śmiesznie, zabawnie i dra matycznie. Czego chcieć więcej? – pyta retorycznie Jakub Piwoński, publicysta por talu film.org.pl.
W Polsce Stranger Things cieszy się nie mniejszą popularnością, niż na Zachodzie: niewątpliwie Polska jest obszarem, na któ rym serial się sprzedał. Wciąż nie schodzi z listy najpopularniejszych netflixowych produkcji oglądanych przez Polaków –zauważa publicysta. Wprawdzie akcja serialu osadzona jest w realiach amerykań
skich lat osiemdziesiątych (pod względem technicznych detali i klimatu, produkcja jest doskonała), jednak polska publicz ność zaskakująco komfortowo się w nich czuje. Polacy czują łącz ność z Zachodem, lubią globalne myślenie oraz docierające do nas trendy kulturowe. Czujemy także nostalgię do tamtych czasów. Trudno zaklasyfikować Stran ger Things jako arcydzieło. Serial chyba nawet nie pretenduje do tego miana. Jego głównym „zadaniem” jest niesienie rozrywki. Sądząc po emocjach, jakie wywo łuje w społeczeństwie, wywiązuje się z niego wzorowo. Twórcom nie udało się jednak uniknąć pew nych mankamentów. Jednym z nich jest to, że od pierwszego sezonu serial opiera się na powta rzalnej, w większym lub mniej szym stopniu, formule. Z dystansu sprawia to wrażenie, jakby twórcy nie mieli większego pomysłu na tę historię – wytyka Jakub Piwoński, znawca popkultury. – Natomiast jedno trzeba twórcom oddać. W najnowszym sezonie starają się, jak mogą, by przewietrzyć nieco schematy, na których dotychczas bazowali. Widać to także w reali zacji, która – za sprawą świetnych efektów specjalnych – tym razem dosięga szczytów. Poza tym bra cia Duffer [reżyserowie – przyp. red.] kon sekwentnie utrzymują, że zapowiedziany – piąty sezon będzie ostatnim. Najwyraź niej zdają sobie sprawę z tego, że formuła serialu powoli się wyczerpuje.
Oczywistym jest, że Stranger Things na dobre wpisało się we współczesną popkul turę. W przyszłości historycy, badający sztukę pierwszej połowy XXI wieku, praw dopodobnie będą poświęcać mu całe pod rozdziały. fot: materiały prasowe Netflix
Maciej TomaszewskiChiński haft
i polski kompot
Jak to się stało, że do Szreniawy pod Poznaniem trafiła wystawa chiń skiego haftu?
Z taką propozycją do naszego muzeum zwróciła się ambasada Chińskiej Repu bliki Ludowej w Polsce. Wystawa przez rok wędrowała po różnych wielkopol skich muzeach. Trafiła także do nas. Mamy tu ponad czterdzieści różnych haftów oraz kilka malowanych wachlarzy. Wszystkie dzieła pochodzą ze współczesnych chiń skich warsztatów.
Jak dużym zainteresowaniem cieszy się wystawa?
Dotychczas obejrzało ją około tysiąc siedemset osób. Oglądający są zazwyczaj zaskoczeni samym faktem, że w muzeum rolnictwa mogą zapoznać się z takim tema tem jak haft. A po drugie zwiedzających zachwyca kunszt i wykonanie. Niektórzy na pierwszy rzut oka nie dowierzają i muszą się przyjrzeć, żeby stwierdzić, że faktycznie nie oglądają obrazów, lecz hafty.
A czy mieliście Państwo jakichś chiń skich oglądających?
Niestety nie.
Co Panią najbardziej urzeka w tej wystawie?
Oczywiście chwyta mnie za serce este tyka i piękno prezentowanych haftów. Jasne i żywe kolory, ornamentyka, realizm, wrażenie trójwymiarowości. Wszystkie pre zentowane u nas dzieła charakteryzuje sta ranność wzoru, świeżość i czystość barw, bogactwo ściegów, a także kunszt i finezja wykonania. Możemy podziwiać malow nicze scenerie, kwiaty, zwierzęta, a nawet ludzi. W Chinach mówi się podobno, że „kwiaty na haftach pachną, ptaki śpie wają, tygrysy biegają, a ludzie opowia dają historie”. Ale wrażenie robią na mnie
także liczby. Sztuka hafciarska narodziła się w Chinach cztery tysiące lat temu. Jeśli chodzi o ściegi chińskich haftów, są one niezwykle różnorodne. Istnieją aż czter dzieści trzy różne typy ściegów, należące do dziewięciu kategorii.
Dzieła hafciarskie do dzisiaj czę sto służą jako prezenty dla prezydentów i premierów zaprzyjaźnionych państw. O ile wiem, ponad stu chińskich artystów uczestniczyło w różnego rodzaju poka zach hafciarskich poza granicami Chin. Haft pt. „Złota ryba” otrzymał np. złoty medal na Międzynarodowych Targach Poznań skich w 1984 roku.
Duże wrażenie robią na mnie również hafty dwustronne. „Obrazy” po obu stro nach są do siebie podobne, lecz mają też pewne różnice, np. koty po obu stronach mogą mieć oczy różnego koloru.
Nasze zainteresowanie wzbudziła również Państwa wystawa pt. „Ugasić pragnienie, zyskać zdrowie“. Czy to przy padek, że ową wystawę można obejrzeć w Szreniawie właśnie w wakacyjnym sezonie?
Oczywiście, że nie [śmiech]. Specjal nie zaplanowaliśmy wystawę na lato. Wiadomo, że właśnie wtedy najchętniej zaspokaja się pragnienie. W tym roku pogoda wyjątkowo nam sprzyjała. Upały dawały się we znaki wszystkim, również urlopowiczom. Wystawie towarzyszyły degustacje kompotów, soków, kaw zbo żowych, co z pewnością zachęcało do jej odwiedzenia. Można się było napić rów nież wody mineralnej z saturatora.
W części poświęconej wodzie oglą damy różne kany, studnie, pompy, wiadra... Ciekawostką jest, że obecnie 99,7 procent gospodarstw domowych w Polsce posiada
Z Anną Grześkowiak-Przywecką – kierownik Działu Historii Wsi, Rolnictwa i Przemysłu RolnoSpożywczego w Muzeum Narodowym Rolnictwa i Przemysłu Rolno-Spożywczego w Szreniawie rozmawia Merkuriusz
wodę zdatną do picia. Jeszcze kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu często spotykało się ostrzeżenia w stylu: „woda niezdatna do picia” albo „woda zdatna do picia po przegotowaniu”.
Czy na potrzeby wystawy szukali ście Państwo nowych eskopanatów, czy wykorzystaliście wyłączenie te, które posiadacie już w swoich zasobach?
Szukaliśmy! Ponieważ okazało się, że nie mamy tych typowych PRL-owskich szklanek, tzw. musztardówek. Musieliśmy udać się na giełdę i poszperać. Zakupliśmy też kolekcję kompotierek.
Jaki jest główny cel wystawy o piciu?
Uświadamiać, zaciekawiać i eduko wać. Napoje są głównym składnikiem diety odpowiedzialnym za uzupełnienie niedoborów wody w organizmie. Doro sły człowiek mógłby przeżyć bez niej zaledwie kilka dni. Aby procesy życiowe mogły przebiegać prawidłowo niezbędne jest dostarczenie organizmowi co naj mniej 1,5 litra wody dziennie. W jakich formach możemy dostarczać wodę orga nizmowi? Oczywiście w najprostszych, czyli w wodach mineralnych, źródlanych i stołowych, w sokach warzywnych i owo cowych, w kompotach, naparach zioło wych i owocowych, w kawach, herbatach, kakao, w różnych napojach gazowanych i niegazowanych.
Wystawa ukazuje sprzęty i naczy nia używane w przeszłości do przygo towywania oraz konsumpcji napojów. Widzimy jaką radość sprawia odwiedza nie wystawy przez seniorów wraz z wnu kami, czy rodziców z dziećmi. Wystawa budzi wiele wspomnień i staje się często okazją do przekazania własnych doświad czeń młodszemu pokoleniu.
Zacznijmy od remontu, który wła śnie pan rozpoczął.
Remont to duże słowo. Musiałem wymienić kilka urządzeń, które miały już swoje lata: dwie kadzie fermentacyjne o pojemności czternastu tysięcy litrów. Były już na tyle dziurawe, że bałem się o przechowywany w nich zacier. Gdyby taka ilość się rozlała, to nie mielibyśmy czego ratować. Poza tym jest wiele do zro bienia. W tym roku przypada wewnętrzna i zewnętrzna rewizja kotła parowego. Trzeba go wyczyścić z kamienia i popiołu, sprawdzić czy nie ma żadnych wżerów, żadnych ubytków. O dziwo, kocioł działa znakomicie. O dziwo, ponieważ pochodzi z 1934 roku, czyli ma osiemdziesiąt osiem
Gorzelniany
Indiana Jones
Z Grzegorzem Koniecznym – kierownikiem gorzelni w Turwi rozmawia Merkuriuszlat. Niemiecka produkcja marki Piela-Hütte, wszystkie połączenia nitowane. Do Turwi przywieziony został w styczniu 1948 roku. Od urzędu dozoru technicznego wiem, że jest to jedyny w Polsce pracujący kocioł tej firmy. Prawdopodobnie w całej Europie nie ma drugiego takiego czynnego kotła. A więc i na świecie. Nie mogę jednak jesz cze na dzień dzisiejszy stwierdzić tego ze stuprocentową pewnością.
To dobrze czy źle?
Dobrze, bo mamy w Turwi unikat.
A dlaczego nie ma więcej takich kotłów?
Ponieważ sprawność tych kotłów jest bardzo mała. Nie są one ani olejowe, ani gazowe. Wykorzystujemy jedynie siedem
dziesiąt procent produkowanej przez nasz kocioł energii. A na lepszy sprzęt niestety nie mamy pieniędzy.
Wódki pan trochę ma / śmiech?/. Zróbmy przyjęcie i zbiórkę na nowy kocioł!
[śmiech] Tego się nie zrobi. Ale jest inna opcja! Przed gorzelnią stoi maszyna parowa z 1906 roku. Trafiła do nas z gorzelni Gola (jako jeden z naszych pierwszych dużych eksponatów). Mój inżynier od dawna nama wia mnie, żeby ją uruchomić. Znaleźliśmy już nawet firmę, która podjęłaby się prze glądu i remontu. A maszyna od lat pięć dziesiątych stoi i nie pracuje. Natomiast jest na tyle kompletna, że nie potrzebaby wiel kich pieniędzy, żeby przywrócić ją do życia.
Założyłem Stowarzyszenie Przyjaciół Gorzelni Turew. Liczy ono dziewięćdziesię ciu jeden członków. I powtarzamy sobie, że na pierwszym miejscu jesteśmy zakła dem utylizacyjnym, bo coś z tymi pyrami i tak trzeba by było zrobić. Na drugim miej scu jesteśmy muzeum,dopiero na trzecim – gorzelnią. Zwał, jak zwał. Najważniej sze, że praca wre. Obecnie jest nas trzech: palacz, zacierowy i ja, obsługujący apara turę. W tej kampanii, którą zaczęliśmy późno, bo w listopadzie zeszłego roku, przerobili śmy już ponad dwa tysiące ton ziemniaków.
Sprzedajemy spirytus. Cena rzeczywi ście skoczyła, ale nie tak drastycznie, jak można by się spodziewać w warunkach szalejącej obecnie inflacji.
Ile litrów spirytusu z tych dwóch tysięcy ton ziemniaków pan wyprodu kował?
Chodzi o to, żeby ziemniaki miały jak największą zawartość skrobii. Im wię cej skrobii, tym więcej spirytusu. Ziem niaki, które ja przerabiam, zawierają jej w sobie od piętnastu do osiemnastu pro cent. Z kwintala udaje mi się wyproduko wać ok. 9,5-10 litrów, czyli 95-100 litrów z tony. Mówię już po przeliczeniu na stu procentowy spirytus.
W sklepie litr spirytusu rektyfikowa nego kosztuje ponad sto dziesięć zło tych. Ile pan zarabia na litrze?
Trudno uwierzyć, ale aktualnie pięć złotych i pięćdziesiąt groszy.
Lubią państwa odwiedzać różne uty tułowane osobistości. Jutro gorzelnię
odwiedzi wiceminister rolnictwa. Czy takie wizyty wiążą się z jakimiś pieniędzmi, promocją, wsparciem?
Nie. Przyjeżdżają, oglądają, jedzą obiad, wyjeżdżają. Niestety nie przynosi nam to żadnych bez pośrednich korzyści.
Jak pan zdobywa eksponaty do muzeum?
Szukam, załatawiam, kupuję, czasami dostaję. Czasem ktoś dzwoni: „słuchaj, rozbierają taką i taką gorzelnię, przyjedź, może coś zgarniesz”. Z reguły jed nak takie obiekty są już dawno „wysprzątane” przed moim przy jazdem. Wszystko, co da się ukraść, szybko ląduje na złomo wisku. Z wyjątkiem kadzi, ich nie da się łatwo wynieść. Zawsze, gdy jadę do takiej gorzelni, biorę ze sobą latarkę i na początek schodzę do słodowni. Brak prądu, wszystko w trzydziestoletnich paję czynach. Ale przygoda ciekawa. I, jak ma się trochę szczęścia, można znaleźć praw dziwe skarby.
Jest pan bardziej gorzelnikiem czy przewodnikiem muzealnym?
[śmiech] Lubię obie funkcje! Staram się oprowadzać i opowiadać w taki spo sób, żeby gości zainteresować i rozbawić. Nie zdążymy czasem z wycieczką przejść przez parowanie i zacieranie, a już wszy scy płaczą ze śmiechu. A przed nami jesz cze fermentacja i destylacja! [śmiech]
Ciekawi pana historia lokalna?
Bardzo. Ostatnio czytałem np. o pierw szej gorzelni na naszym terenie za czasów Chłapowskiego. Za jego sprawą, po moder nizacji ruszyła w 1837 roku. Oprócz tego przyczynił się do powstania dużej cukro wani, olejarni... Dezydery rzeczywiście bardzo prężnie działał w okolicy. W ogóle był ciekawym człowiekiem. Czytałem, że w wieku osiemdziesięciu lat pojechał konno z Turwi do Poznania!
Produkuje pan również nalewki. Z czego wychodzi najlepsza?
Jedną z najlepszych jest nalewka mira belkowa. Wiśnia i porzeczka są przerekla mowane.