Lizbona po raz drugi. Tym razem na trochę dłużej niż 24 godziny. Decyzja o przylocie została podjęta dość szybko i dość spontanicznie powód (wymówka): urodziny Kińca i zbliżające się otwarcie Pierogów, które spowoduje niewątpliwie koniec podróżowania na jakiś czas. 2.2.2017. Z Nowego Jorku wylecieliśmy o 23:40 w środę a na miejscu, w słonecznej Lizbonie, byliśmy o 10 rano dnia następnego. Lot ze wschodniego wybrzeża do Portugalii jest krótszy niż do Los Angeles. Szczególnie, iż wiatr bardzo przyspiesza podróż. (Trudniej z powrotem, który zamiast 5, trwa 8 godzin.) Lizbona jest niewielka, trochę ponad pół miliona mieszkańców w samym mieście. Droga z lotniska Portela do centrum miasta trwa 20 minut. Okolice lotniska przypominają trochę Polskębloki, boiska, garaże itp. Ale im bliżej Starego Miasta, tym piękniej i stromo! Zamieszkaliśmy w hotelu Memmo Alfama, w najstarszej dzielicy miasta (ale w najnowszym tu hotelu). Alfama to wzgórze (jak większość Lizbony) i przepiekne, maleńkie uliczki, z których wiele jest Na tarasie hotelu Memmo Alfama z dzielnicą Alfama nieprzejzdnych, a inne na w tle. Na szczycie, w nieprzejezdne wyglądają, centrum, Klasztor São ale okazuje się, (cudem!) Vicente de Fora.
mieszczą się w nich dwa, mijające się samochody i tramwaje. Ułożenie uliczek, ich stromość i wąskąść jest z resztą powodem, dla którego tramwaje ciągla są tutaj głównym źródłem transportu publicznego—autobusy są po prostu za duże aby zmieścić się na zakrętach i stromych przesmykach między niewielkimi kamienicami i potężnymi kościołami.
4 Na tarasie hotelu Memmo Alfama. 6 Taras hotelu z dzielnicą Alfama i ujściem rzeki Tag w tle.
$ Spotkanie po latach! (Po pół roku, ale wrażenie podobne...)
4 Wejście do restauracji Chapitô à Mesa.
Wymówką do odwiedzenia Lizbony były urodziny Andrzeja.
szczęście, zaraz po wyjściu z hotelu Felipe pojawił się w uliczce, którą szliśmy.
On kupił bilety i wynajął hotel (jak zawsze) ale czekała na niego niespodzianka, planowana przez ponad miesiąc w trudach ukrywania informacji—Felipe przyjechał z Paryża jako nieposdziewany gość urodzinowy.
Natychmiast poszliśmy więc (pod górę, jak zawsze) do restauracji Chapitô à Mesa, na pierwszy w Lizbonie lunch.
Wylądował w Lizbonie 2 godziny przed nami, pojechał do swojego hostelu i czekał na znak. Spotkanie o mały włos by się nie udało bo Andrzej nie chciał poczekać w hotelu wystarczająco długo, ale na
Restauracja w niepozornym budynku posiada niesamowitą, przeszkolną jadalnię, gdzie przy butelce (no dobra, dwóch) zielonego, portugalskiego wina, zjedliśmy gazpacho, talerz lokalnych serów, rybne smażone kulki, a Felipe, który jest od niedawna wegetarianinem, zjadł wielkiego, krwistego hamburgera.
W restauracji Chapitô à Mesa, gdzie jedliśmy lokalne sery, gazpacho, świezy chleb, no i zielone wino.
Jednym z najważniejszych i najbardziej widocznych elementów portugalskiej architektury są ceramiczne płytki azulejos, które widać wszędzie, często pokrywające całe fasady budynków. Nazwa Azulejos nie pochodzi od portugalskiego słowa azul (niebieski), leecz od arabskiego az-zulayj (polerowany kamień).
Technikę zapoczątkował Król Portuglii Manuel I, który przywiózł pomysł z Sewilli, będącej stolicą płytek ceramicznych w 1503 roku. Zaczęto je kłaść wszędzie - wewnątrz i na zewnątrz budynków, w celach ozdobnych, ale również by blokować upał przed przenikaniem do wnętrz budynków.
Po przeciwnej Lizbonie stronie rzeki Tag leży miasteczko Almada, którego główną atrakcją jest 100-metrowa figura Jezusa Króla, budowana przez 10 lat i ukończona w 1969, która de facto, góruje nad Lizboną. Zainspirowana posągiem z Rio de Janeiro, została ona wzniesiona w podzięce Bogu za to, iż Portugalia nie ucierpiała w wyniku II Wojny Światowej. Ale Almada posiada też rzecz dla nas bardziej atrakcyjną niż posąg Jezusa— restaurację Ponto Final. Polecana przez znajomych i przez niektóre przewodniki (biorąc pod uwagę jakość jedzenia i ilość restauracji w Lizbonie, nie trzeba się stamtąd ruszać, żeby jeść po królewsku każdy posiłek w innym miejscu) mieści się na starym wybrzeżu portowym, w okolicznościach, które w Ameryce byłby nie do pomyślenia. Kruszące się, betonowe nadrzeże beż żadnych barierek odgradzających od rzeki byłyby zdecydowanie zbyt ogromnym zagrożeniem i potencjalnym pozwem do sądu. Tutaj jednak zdrowy, europejski rozsądek pozwala siedzieć przy żółtych stoliczkach i rozkoszować się widokiem panoramy Lizbony za rzeką oraz ogromnym mostem “25 Kwietnia”, który konstrukcją i kolorem przypomina bardzo most Golden Gate z San Fransisco. Do Almady pojechaliśmy taksówką prowadzoną przez bardzo zadziwionego kierowcę (“Po co jechać po jedzenie tak
daleko?”) który w czasie 40-minutowej podróży nie przestał gadać ani na chwilę. Dowiedzieliśmy się wszystkiego o nim, o jego rodzinie, o jego córce, o krajach w których mieszkał, o językach których w międzyczasie się nauczył, no i o miasteczku Cascais, z którego pochodzi a którego nazwę powtórzył tyle razy, że nazwa ta wryła się na zawsze w mojej głowie, Nasz wszechwiedzący kierowca dowiózł nas niestety (stety) do złej restauracji, która nie dość, że była zamknięta, to znajdowała się na szczycie skarpy, u podnóża której powinniśmy byli się znajdować. Przespacerowaliśmy się więc miasteczkiem, po czym wsiedliśmy w ogromną, przeszkloną windę, kierowaną przez starszego pana pobierającego opłatę 50 eurocentów, która zabrała nas 100 metrów w dół na stare portowe nabrzeże, gdzie Ponto Final, na szczęście, było otwarte. Serwuje się tutaj bardzo proste, tradycyjne portugalskie jedzenie. Zamówilismy więc sałatkę z ośmiornicy, całą rybę z pieca z ryżem w pomidorach oraz smażone makrele. No i dwie butelki portugalskiego wina. Po kolacji, przespacerowaliśmy się ciemnym, opuszczonym nabrzeżem w stronę promu, skąd popłynęliśmy z powrotem do Lizbony.
Lizbona jest bardzo górzysta a różnica poziomów między niższymi ulicami dzielnicy Baixa a wyższymi okolicami placu Largo do Carmo jest trudna do pokonywania każdego dnia. Aby ułatwić mieszkańcom przemieszczanie się, w 1902 roku otwarto parową windę Santa Justa. Żeliwna budowla, ze wspaniałym tarasem widokowym, od samego po czątku była atrakcją turystyczną, a dziś, jako jedyna zachowana pionowa winda (w odróżnieniu od koleji linowo terenowych) jest jedna z główych atrakcji miasta.
Po opłaceniu biletu kosztującego 8.5 euro, 29-osobową, drewnianą kabiną wjeżdża się 50 metrów w górę, po czym pokonać trzeba jeszcze dwa poziony krętych, żeliwnych schodów aby dostać się na taras widokowy, z którego podziwiać można panoramę Lizbony oraz ruin zakonu Carmo, którego siedziba została w wiekszości zniszczona w czasie trzęsienia ziemii z 1755 roku, a w którym dziś znajduje się muzeum archeologiczne.
Zamek św. Jerzego (Castelo de São Jorge) widać niemal z każdego miejsca starego miasta. Góruje nad Lizboną jak średniowieczna twierdza i zdaje się być niesłychanie wysoko i daleko. Wygląda jak twierdza, bo zbudowany był jako taka przez Maurów w X wieku. Okazało się jednak, że daleko (od naszego hotelu) nie jest, bo dojście pod stromą górę do wrót zajęło nam może 10 minut.
Chrześcijańscy królowie, którzy podbili Lizbonę w 1147 rozbudowali go, a po przeniesieniu stolicy do Lizbony, zamek stał się siedzibą dworu. Stracił na znaczeniu gdy w XVI wieku wybudowano pałac nad Tagiem, a później kilka trzęsień ziemi poczyniło poważne zniszczenia, których nie naprawiono aż do XX wieku, kiedy odnowiony zamek stał się atrakcją turystyczną.
Kińcowa Urodzinowa przegryzka z koktailami na dachu/tarasie restauracji/baru Topo, skąd rozciąga się piekny, jak wszędzie w Lizbonie, widok na stare miasto i Zamek.
3 4 lutego, w Kińcowe urodziny, wróciliśmy po południu do pokoju, gdzie czekało na nas (na Kińca w sensie) czekoladowe ciacho urodzinowe, butelka wina porto i ręcznie wypisana kartka z życzeniami od załogi hotelu! 4 Oficjalna urodzinowa kolacja, odbyła się w restauracji Casa de Pasto.
3 Gotowana biała fasola ze szparagami; oliwki z chlebem i piklowanymi marchewkami; tost z ośmiornicą; krokiety z dorsza; móżdżki z pianą czosnkową; grzyby z patelni a la ostrygi. 4 Risotto z tradycyjnymi portugalskimi krewetkami Mozambique z pomidorami, szafranem i kawiorem.
$$ Caipirinha, czyli koktail z cachaรงa (rum z trzciny cukrowej) z limonkฤ i cukrem. $ Policzki baranie.
Udokumentowana historia Fado sięga lat 20-tych XIX wieku, ale historycy twierdzą, że jest jest ona dużo dłuższa, lecz przekazywana była jedynie w opowieściach i pieśniach. Fado to żewne, smutne i płaczliwe pieśni, śpiewane przez kobiety i mężczyzn, głównie o morzu, miłości, samotności i troskach biedoty. Pochodzący z portowych okolic Lizbony gatunek
muzyczny jest częścią światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Fado usłyszeć można jedynie w Portugalii, głównie w Lizbonie, a szczególnie w dzielnicy Alfama, gdzie mieszkaliśmy. Jest tu niezliczona ilość restauracji, które wypchane po brzegi serwują jedzenie przy akompaniamencie Fado. Nam udało się nawet znaleźć restaurację, gdzie Fado poruszająco śpiewały właścicielki-kelnerki!
3 Śpiewające kelnerki/ właścicielki w restauracji Porta de Alfama.
$$ Słynny mural przedstawiający prostytutkę spiewającą Fado.
$ Fado i płonąca kiełbasa (na barze) w resstauracji Tasca Do Chico w Barrio Alto.
5 Śniadanie w hotelu. W salonie, albo na tarasie, gdzie talerzy nie wolno spuszczać z oka, bo mezy nie śpiąlecz obserwują nieuważnych turystów.
Winko z widokiem na dzielnicę Alfama i rzekę Tag.
54 Time Out Market Lisboa, to kilkanaście restauracji, slepów i barów pod jednym dachem. Można zjeść, na przykład, cały posiłek z puszek!
5 Ciągle nie bardzo wiemy dlaczego panie w restauracji O VELHO EURICO zanosiły się śmiechem kiedy weszliśmy i kiedy próbowaliśmy zrozumieć menu i panujące zasady. Koniec końców, pani kelerka zapytała łamanym angielskim “Ryby czy mięso?” Powiedzieliśmy, że ryby. Po czym dodała, jakby dla formalności: “Wino?” Na to pytanie nie musieliśmy nawet odpowiadać. Dostaliśmy wspaniałą ośmiornicę, dorsza i butlę zielonego wina!
3 W restauracji A Praça, w hipsterskim kompleksie barów, sklepów i galerii LxFactory, gdzie kupiliśmy, między innymi, 40-centymetrowego kaktusa, którego przemyciliśmy do Ameryki!
5 Restauracja Sol e Pesca serwuje wszystko na zimno i z puszek. Przekąska na zdjęciu to kalmary nadziewane papryką w pomidorach i oliwie. 4 Bardzo późna kolacja w Bistro Canto da Vida. Na talerzu Feijão Tropeiro, czyli fasola z kiełbasą i jajkiem.
3 Zakupy w sklepie A Vida Portuguesa, gdzie zakupiliśmy niepoważną ilość puszek z sardynkami i czymkolwiek co da się zapuszkować.
4 Ciekawa, wielopoziomowa księgarnia w LxFactory.
Ostatni posiłek w restauracji PHARMACIA, która mieści się w budynku muzeum zdrowia!