Tytu³ orygina³u DERNIER ÉTÉ À MAYFAIR Wydawca Gra¿yna Smosna Redaktor prowadz¹cy El¿bieta Kobusiñska Redakcja Jerzy Lewiñski Redakcja techniczna Ma³gorzata JuŸwik Korekta Marianna Filipkowska Krystyna Œliwa Copyright © Belfond, un département de Place des Éditeurs, 2011 Tous droits reservés. The Work was first published in the French language by the Proprietor Copyright © for the Polish translation by Magdalena Kamiñska-Maurugeon, 2013 Œwiat Ksi¹¿ki Warszawa 2013 Œwiat Ksi¹¿ki Sp. z o.o. 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2 Ksiêgarnia internetowa: Fabryka.pl Sk³ad Joanna Duchnowska Druk i oprawa Opolgraf Dystrybucja Firma Ksiêgarska Olesiejuk sp. z o.o., sp. k.a. 05-850 O¿arów Mazowiecki, ul. Poznañska 91 email: hurt@olesiejuk.pl, tel. 22 721 30 00 www.olesiejuk.pl ISBN 978-83-7943-086-4 Nr 90087271
To Audrey Lowther (Darlington 1907 – London 2006) In loving memory.
Mojemu stryjecznemu dziadkowi Jeanowi Argaudowi (Lyon 1897 – front nad Marn¹ 1917), ochotnikowi, kapralowi, pilotowi 2 Grupy Lotniczej Dywizjonu 215, poleg³emu za Francjê w zestrzelonym samolocie 28 kwietnia 1917 roku w wieku dziewiêtnastu lat.
Dla J. de N. z wdziêcznoœci¹
To, co od wieków jawi³o nam siê jako bezpieczne, ju¿ takie nie jest. Markiz SALISBURY (1830–1903)
O ile zginê, wiedzcie tylko o mnie, ¿e gdzieœ tam skrawek jest na obcej ziemi, co bêdzie zawsze Angli¹. Rupert BROOKE, ¯o³nierz, prze³. A. Messing, [w] „Kamena” nr 2, paŸdziernik 1937
CZÊŒÆ PIERWSZA
Anglia, Rotherfield Hall, czerwiec 1911 Przeje¿d¿aj¹c przez las, Julian zawsze skrêca³ w prawo na skrzy¿owaniu Hadrian’s Heart. Koñ zbacza³ odruchowo, po czym wyd³u¿a³ krok, gdy nachylenie terenu pozwala³o mu przejœæ w galop. M³ody mê¿czyzna wraca³ do serca posiad³oœci, omijaj¹c drogi wiod¹ce do Traktu Królewskiego, rzymskiego szlaku, który ci¹gn¹³ siê a¿ do Londynu i schodzi³ ku wybrze¿om, sk¹d wyrusza³y statki p³yn¹ce na kontynent. Julian wyprostowa³ siê w strzemionach i pochyli³ nad koñsk¹ szyj¹. Grzywa smaga³a mu twarz. Próbowa³ uspokoiæ wierzchowca. Rozeœmia³ siê. By³ tak dumny ze swoich koni! Ich wytrzyma³oœæ i szlachetnoœæ, nagroda za troskliw¹ opiekê, jak¹ je otacza³, budzi³y powszechny podziw w sezonie polowañ. Julian zwraca³ siê do zwierzêcia g³osem serdecznym, lecz stanowczym, jak do przyjaciela o zbyt wybuja³ym temperamencie, ale p³asko po³o¿one uszy konia i znarowiony pysk zdradza³y sk³onnoœæ do niepos³uszeñstwa. Julian zbyt póŸno dostrzeg³ ga³¹Ÿ i na pró¿no próbowa³ zrobiæ unik, wykrêcaj¹c tu³ów. Witki wych³osta³y mu twarz. Na szczycie wzgórza rumak wybieg³ spoœród drzew na pe³ne s³oñce. Mniej doœwiadczony jeŸdziec poczu³by zapewne instynktowny strach, ¿e rumak poniesie. Ale Julian siê nie ba³. Ufa³ swoim koniom. Potrzebowa³ kilku minut, 9
¿eby uspokoiæ konia, po czym rozluŸni³ palce na uŸdzie i zagwizda³. Z krzaków wyskoczy³y dwa charty i wybieg³y na such¹ trawê. Gdy Julian patrzy³ na ten pagórkowaty krajobraz i el¿bietañski dworek wznosz¹cy siê pomiêdzy lasami i pastwiskami otoczonymi ¿ywop³otem, do g³owy przychodzi³o mu tylko jedno okreœlenie: harmonia. Nic nie zak³óca³o widoku. Rotherfield Hall by³ jak klejnot u³o¿ony w zielonej szkatu³ce. Spatynowane ceg³y z piaskowca odbija³y siê w stawie. W czasie przebudowy w XVIII wieku oczyszczono g³ówn¹ fasadê i powiêkszono renesansowy dworek, nie wynaturzaj¹c go i nie pozbawiaj¹c œmia³ego i spontanicznego charakteru, tej asymetrii tak charakterystycznej dla architektury Anglii. S³awa jego ogrodów wykracza³a daleko poza granice hrabstwa. Na tle delikatnej zieleni krzewów rysowa³y siê wyraŸnie jasne pnie brzóz, liliowe i ró¿owe p³atki klematisów oraz magnolii. Julian z rozbawieniem przeœledzi³ wzrokiem drogê cisowego labiryntu zaprojektowanego przez jego prababciê. Rotherfieldowie osiedli tu czterysta lat temu i g³êboko zapuœcili korzenie. Nikt nie móg³ ich st¹d wyrwaæ. Julian poczu³, jak po plecach przebiega mu dreszcz. „Potêga idzie z ziemi, nigdy o tym nie zapomnij” – wbija³ mu do g³owy dziadek. Taka sentencja niewiele znaczy³a dla m³odszego syna, który – zgodnie z prawem primogenitury – nie dziedziczy³ niczego. Ma³y Julian wyobra¿a³ sobie swoj¹ przysz³oœæ: chcia³ podró¿owaæ, mia³, podobnie jak wielu Brytyjczyków, upodobanie do dalekich wypraw i egzotycznych przygód. Dziadek lubi³ zabieraæ go wraz ze starszym bratem Arthurem na obchód licz¹cych trzydzieœci tysiêcy akrów dóbr ziemskich. Wêdrówka trwa³a kilka dni i wiod³a do ró¿nych hrabstw. Z biegiem lat Julian nauczy³ siê doceniaæ i dostrzegaæ wartoœæ tego, co w dzieciñstwie wydawa³o mu siê takie grzeczne i oswojone. Trwa³oœæ by³a czymœ dobrym. Ta równowaga sta³a siê fundamentem jego istnienia. 10
Rozpi¹³ ko³nierzyk koszuli i podwin¹³ rêkawy. Poczu³, jak promienie s³oñca pieszcz¹ mu twarz i ramiona. Od wielu miesiêcy temperatura stale ros³a. Wygl¹da³o na to, ¿e koronacja Jerzego V odbêdzie siê pod iœcie œródziemnomorskim niebem. Nie czu³o siê nawet najl¿ejszego podmuchu wiatru ani s³onej bryzy wiej¹cej czasem od strony South Downs. Dworek i park majaczy³y w gêstym od upa³u powietrzu. Julian dostrzeg³ w oddali kilka sylwetek. Rotherfield Hall by³ odrêbnym œwiatem, skupiskiem pogmatwanych losów ca³ych rodzin, które pracowa³y na tê posiad³oœæ od wielu pokoleñ. Julian kocha³ swoj¹ ziemiê, ale te¿ obawia³ siê jej, bo wi¹za³y siê z ni¹ liczne obowi¹zki. Nad alej¹ prowadz¹c¹ do dworku wzbi³ siê tuman kurzu. Julian zmru¿y³ oczy. Pomiêdzy dêbami jecha³ szybko samochód. Jego ojciec przerobi³ czêœæ stajni na gara¿ i zatrudni³ francuskiego szofera, jednoczeœnie mechanika. Mimo to automobile stanowi³y w tych okolicach tak rzadki widok, ¿e zawsze budzi³y zainteresowanie. Teraz, w sezonie letnich imprez towarzyskich, wszyscy w³aœciciele ziemscy przebywali w swoich londyñskich rezydencjach. Kto to móg³ byæ? Julian z obaw¹ domyœla³ siê odpowiedzi. Chwyci³ uzdê i zawo³a³ psy. Koñ ruszy³ k³usem, p³osz¹c chmarê b³êkitnych motyli. Lysandra bellargus – pomyœla³ Julian odruchowo. Zosta³o mu to z dzieciñstwa, gdy by³ domoros³ym entomologiem. Gdy dotar³ do dworku, automobilu ju¿ nie by³o. Na ¿wirze pozosta³y tylko œlady kó³, które zagrabia³ ogrodnik. Do Juliana podbieg³ parobek i przej¹³ rumaka. Julian zdecydowanie wszed³ do westybulu z chartami u nogi. Jego dobry humor gdzieœ siê ulotni³. Przemierzy³ salon wielkimi krokami. Orientalne dywany t³umi³y stuk obcasów. Pokojówka ubrana w poranny uniform z wzorzystej bawe³ny spojrza³a na niego sp³oszona. Drzwi saloniku by³y otwarte. Poirytowany, zapyta³ innej s³u¿¹cej, która akurat uk³ada³a bukiet kwiatów, czy nie 11
wie, gdzie jest jego ojciec. Dziewczyna odpar³a, ¿e nie widzia³a go od czasu modlitwy w kaplicy. Ruszy³ w stronê palarni. Tak jak siê spodziewa³, zasta³ tam ojca pochylonego nad sto³em bilardowym. Lord lubi³ graæ o dziwnych porach, to go uspokaja³o. – Czego Manderley tu szuka³? – spyta³ Julian. Lord Rotherfield siê wyprostowa³. Jego jasne oczy unika³y wzroku syna. – Dzieñ dobry, Julianie. Chyba nie widzia³em ciê dziœ rano. Z tonu g³osu Julian wywnioskowa³, ¿e ojciec nie jest w najlepszej formie. Utwierdzi³ siê w tym przekonaniu, gdy zobaczy³, ¿e odk³ada kij bilardowy. Zwykle lord nie przerywa³ partii, nawet gdy gra³ sam. – Dzieñ dobry, tato. Zauwa¿y³em automobil Manderleya z Hadrian’s Heart. Nie rozumiem. Przecie¿ ojciec da³ mi s³owo. – Zaci¹³eœ siê przy goleniu? Julian podniós³ d³oñ do policzka. – To nic takiego. Ga³¹zka. – Samson znów ³obuzuje? – Nie przyszed³em tu rozmawiaæ o Samsonie – zirytowa³ siê Julian. – Dlaczego ojciec lekcewa¿y moje pytanie? Wezwa³ ojciec Manderleya, bo zgodzi³ siê ojciec sprzedaæ ziemiê, chocia¿ da³ s³owo, ¿e tego nie zrobi. O to chodzi, prawda? Niech ojciec bêdzie choæ na tyle szczery, ¿eby mi to wyznaæ! Stali naprzeciw siebie. Elegancki szary redingote ojca z jedwabnymi wy³ogami harmonizowa³ z niedba³ym strojem syna. Obaj byli szczupli i wysocy, mieli szerokie ramiona, proste sylwetki, d³ugie nogi. Ich regularne rysy i pewne spojrzenia nadawa³y im wygl¹d mê¿czyzn nawyk³ych do gry o bogactwo i w³adzê. Lord Rotherfield nie mrugn¹³ nawet okiem, ale surowo wykrzywi³ usta. 12
– Nie lubiê, gdy ktoœ stawia mi wymagania, Julianie. Oczekujê przeprosin. M³odzieniec powstrzyma³ siê, ¿eby nie wznieœæ oczu ku niebu. Ojciec miewa³ denerwuj¹cy nawyk traktowania go jak szczeniaka. – Proszê o wybaczenie, ale mam prawo us³yszeæ wyjaœnienia. Lord Rotherfield wróci³ do saloniku i poleci³ s³u¿¹cej, ¿eby natychmiast przynios³a mu kawê. Dziewczyna uk³oni³a siê i zamknê³a za sob¹ drzwi. – Usi¹dŸ – powiedzia³ do syna. – Krêci mi siê w g³owie, gdy patrzê, jak chodzisz w kó³ko. Przez otwarte okno dolatywa³ szczebiot ptaków i brzêk sekatorów – szczêœliwe dŸwiêki letniej pory. – Zgodzi³em siê sprzedaæ tysi¹c piêæset akrów Michaelowi Manderleyowi, który od roku mêczy mnie w tej sprawie. Trwaj¹ prace nad aktami sprzeda¿y. To prawda, zmieni³em zdanie. Niczego ci nie obiecywa³em. – Ale dawa³ to ojciec do zrozumienia. – Zrozumia³eœ to, co chcia³eœ zrozumieæ, Julianie. Myœla³em, ¿e jesteœ bardziej bystry. – To niedopuszczalne, ¿eby ten cz³owiek sta³ siê w³aœcicielem Whitcombe Place! Nie wiemy nawet, co kryj¹ w sobie te tereny. Eksperci jeszcze siê nie wypowiedzieli. – A co myœlisz tam znaleŸæ? Z³oto? Ropê naftow¹ na paliwo do samochodów twojej ukochanej matki? – odpar³ ojciec z ironi¹. – Manderley wzi¹³ to pod uwagê. Zaproponowa³ mi sumê o dziesiêæ procent wy¿sz¹ od ceny rynkowej. Ty go nie znosisz, bo mówi z akcentem z Yorkshire, zbi³ maj¹tek na wytwórni no¿y w Sheffield i potrzebuje posiad³oœci ziemskiej, ¿eby kupiæ sobie tytu³... Ale przedstawi³ mi ofertê, której nie mog³em odrzuciæ. – Nie znoszê go, bo ma reputacjê gbura w interesach. Ojciec sta³ przy oknie. Gestem, który Julian tak dobrze 13
zna³, przesun¹³ rêk¹ po g³owie, ¿eby przyg³adziæ w³osy. Jego skóra by³a nakrapiana brunatnymi plamami. Julian dostrzeg³, ¿e palce ojca dr¿¹, i poczu³ siê nieswojo. W tej kruchoœci starca by³o coœ nieprzyzwoitego. Czêsto siê zdarza, ¿e boimy siê czegoœ nieuchwytnego, a jednak kontynuujemy atak. – Sprzedaj¹c czêœæ maj¹tku, sprzeniewierzasz siê naszym wartoœciom. Dziadek na pewno przewraca siê w grobie. „Rodzina potrzebuje solidnych fundamentów, ¿eby przetrwaæ. A naszym fundamentem jest ziemia” – wyrecytowa³ sentencjonalnie, po czym doda³ ura¿onym tonem: – A poza tym to jest naprawdê ³adny dom. – Twój dziadek mia³ nostalgiczn¹ naturê. Nie chcia³ przyznaæ, ¿e ta ziemia nie stanowi ju¿ nienaruszalnej posiad³oœci. Dla niego czas siê zatrzyma³ w tysi¹c osiemset osiemdziesi¹tym czwartym roku. Twierdzi³, ¿e rozszerzenie praw wyborczych stanowi pierwszy krok do zniszczenia kraju. Ale œwiat idzie naprzód. Czasem zastanawiam siê, co siê stanie z naszymi rodzinami... – Mówi¹c to, lord Rotherfield myœla³ o cz³owieku, którego uznawa³ za osobistego wroga. By³ nim David Lloyd George, przeciwko któremu prowadzi³ za¿art¹ walkê. Kanclerz skarbu by³ Walijczykiem i b³yskotliwym mówc¹, zdecydowanym wbiæ gwóŸdŸ do trumny patrycjatu, którego nienawidzi³. Przed dwoma laty wymachiwa³ przygotowanym przez siebie bud¿etem przed nosem w³aœcicieli ziemskich: wzrost akcyzy na alkohol, tytoñ, silniki i benzynê, wy¿sze podatki od posiad³oœci ziemskich, rozszerzenie praw spadkowych. „Podatek od mojego trupa!” – krzykn¹³ stary hrabia Rotherfield na wieœæ o ich wprowadzeniu, po czym wyzion¹³ ducha w tym samym dniu co królowa Wiktoria, przez co wnuki i s³u¿ba mogli odnieœæ wra¿enie, ¿e p³acze po nim ca³e Imperium Brytyjskie, czyli jedna czwarta mieszkañców Ziemi. Arystokraci mieli nó¿ na gardle. „Wszystko po to, ¿eby sfinansowaæ zasi³ki dla starców!” – oburzali siê. Po raz pierwszy w historii Izba Lordów odrzuci³a rz¹dowy projekt bud¿etu, 14
wykopuj¹c topór wojenny. Nowe wybory wp³ynê³y na zmianê rozdania. Premier now¹ ustaw¹ stara³ siê zamkn¹æ usta izbie wy¿szej. Zgodnie z projektem tej ustawy lordowie nie mieli prawa odrzuciæ bud¿etu zaakceptowanego przez Izbê Gmin, a ich prawo do weta zosta³o ograniczone w czasie. „To rewolucja! – krzycza³ w Westminsterze ojciec Juliana. – Chc¹ nam odebraæ nasz¹ prastar¹ rolê. I ktoœ œmie jeszcze nas prosiæ, ¿ebyœmy g³osowali na rzecz zbiorowego samobójstwa!”. Pod sufitem wy³o¿onym z³oconymi kasetonami brzmia³y g³osy oburzenia. Lord Rotherfield nie by³ upartym reakcjonist¹. Nale¿a³ do nielicznych konserwatystów, którzy skrytykowali wojnê przeciwko Burom w Afryce Po³udniowej. Kosztowa³o go to utratê kilku przyjació³, którzy odt¹d odwracali siê do niego plecami w Carlton Clubie. Uwa¿a³ jednak, ¿e kasta patrycjuszy ma wiêcej zalet ni¿ wad i ¿e odgrywa nadrzêdn¹ rolê w procesie rozwoju kraju. Julian dobrze zna³ spory polityczne, które rozpala³y Angliê od kilku miesiêcy. Sam by³ cz³onkiem Izby Gmin; to zalecany etap kariery ka¿dego spadkobiercy, który mia³ kiedyœ zasiadaæ wœród lordów. Choæ wybrano go bez trudu, jego wynik nie by³ a¿ tak znakomity jak poprzedników z rodu. Zaufanie do Juliana znalaz³o swój wyraz w liczbie g³osów w urnach, ale po raz pierwszy nie by³o œlepe. Niezale¿nie od tego g³osowanie w Izbie Lordów wywo³ywa³o efekt podobny do trzêsienia ziemi. Do salonu wszed³ majordomus Stevens, a za nim lokaj nios¹cy tacê ze srebrnym dzbankiem do kawy. – Przyby³ pan Johnson. – Kto taki? Ach tak, zapomnia³em. Nie zostawiajcie go samego. Nie mam krzty zaufania do tego szaleñca. Niech Barstow depcze mu po piêtach – rozkaza³. Barstow by³ intendentem. Julian odstawi³ fili¿ankê. Jak zwykle kawa wyda³a mu siê zbyt s³aba. 15
– O kogo chodzi? – Dobrze wiesz, ¿e „Gal” zarz¹dzi³ ca³kowit¹ wycenê posiad³oœci ziemskich. Ale my do tego przywykliœmy, prawda? Wilhelm Zdobywca stworzy³ precedens, wydaj¹c swój Domesday Book*. On tak¿e kaza³ mierzyæ grunt i liczyæ byd³o co do sztuki, ¿eby skalkulowaæ wysokoœæ podatków... Mo¿e powinienem poleciæ, ¿eby Barstow da³ mu spis po ³acinie. – Lord Rotherfield próbowa³ ¿artowaæ, ale by³ poirytowany. Nie podoba³o mu siê, ¿e musia³ siê usprawiedliwiaæ przed synem, bo jeszcze w czasach otrzêsin w szkole z internatem, których wspomnienie pali³o go do dziœ, pó³ wieku póŸniej, nauczy³ siê milczeæ. Milczenie to skuteczna broñ. Przeciwnik nie wie, jak du¿a jego czêœæ wyra¿a pogardê czy obojêtnoœæ. Zreszt¹ najczêœciej prowadzi ono w koñcu do obojêtnoœci. Czy Julian s¹dzi³, ¿e ojciec pozbywa siê czêœci swoich dóbr z radoœci¹? Czy nie wiedzia³, ¿e pragn¹³ mu przekazaæ ca³oœæ rodzinnego dziedzictwa – ziemie, gospodarstwa, z³o¿a wêgla w Yorkshire, londyñskie meble, portfel akcji kolekcji sztuki – i to w mo¿liwie lepszym stanie ni¿ wtedy, gdy sam je otrzyma³? Od trzydziestu lat pragnienie to stanowi³o wyzwanie dla podobnych im rodzin, dla których g³ównym zadaniem by³o zachowanie ³añcucha pokoleñ. ¯ywi myœleli nie tylko o zmar³ych przodkach, lecz równie¿ o potomkach, którzy jeszcze siê nie narodzili. W³aœnie ta kwestia martwi³a jego ma³¿onkê: w wieku dwudziestu oœmiu lat Julian wcale nie kwapi³ siê do o¿enku. – S¹ inne sposoby na znalezienie pieniêdzy – uparcie obstawa³ przy swoim syn. – Zacznijmy od oszczêdnoœci. Bal Victorii bêdzie kosztowa³ maj¹tek. Mo¿na by³o zorganizowaæ mniej wystawn¹ imprezê. Nie powinniœmy ju¿ przywi¹zywaæ takiej wagi do tych towarzyskich wyg³upów. * Domesday Book – napisany po ³acinie kataster gruntowy, stworzony w pod-
bitej Anglii na ¿¹danie Wilhelma Zdobywcy. Ukoñczono go w 1086 roku (przyp. t³um.).
16
– ¯artujesz? – oburzy³ siê ojciec. – Obie twoje siostry maj¹ prawo do tego, by godnie zaistnieæ w towarzystwie. A ty co byœ wola³? Garden party i kanapki z rukwi¹? Vicky wydrapa³aby nam oczy. Nawet Evie by tego nie zrozumia³a – jej bal odby³ siê z wielk¹ pomp¹. – Na niewiele siê to zda³o – mrukn¹³ Julian. – Nie s¹dzi³em, ¿e jesteœ a¿ tak ma³ostkowy – ¿achn¹³ siê lord Rotherfield. – To wielkie szczêœcie, ¿e zachowujemy dawny poziom ¿ycia! Czasami ciê nie rozumiem, Julianie. Sk¹d u ciebie takie dziwaczne pomys³y? Nawet nie próbujê sobie wyobraziæ, co powiedzia³aby twoja matka, gdyby ciê s³ysza³a. – Mama by³aby wœciek³a, gdyby ominê³a j¹ okazja do brylowania. Ojciec zawsze mia³ do niej s³aboœæ. Nie cofnie siê ojciec przed niczym, ¿eby sprawiæ jej przyjemnoœæ. – Julian by³ rozgoryczony. Podniós³ wzrok na portret matki. Venetia, lady Rotherfield, by³a jedn¹ z ulubionych modelek Singera Sargenta, portrecisty uwielbianego przez szlachtê. Jedn¹ z niewielu, któr¹ prosi³, by uczyni³a mu ten zaszczyt i pozowa³a. Wtedy by³a jeszcze m³od¹, niespe³na osiemnastoletni¹ mê¿atk¹. Ubrana w sukniê wieczorow¹, le¿a³a poœród uroczego, zmys³owego rozgardiaszu, wyci¹gniêta na sofie, z jasnymi w³osami w nie³adzie. Czerwony trzewik porzucony na dywanie przywodzi³ na myœl epikurejsk¹ œmia³oœæ Fragonarda. Sargent by³ znany z impertynencji i umiejêtnoœci uzewnêtrzniania ukrytego temperamentu swoich modeli, wtulonych w taftowe i jedwabne draperie. Zreszt¹ niektórzy obawiali siê tej przenikliwoœci. Julian nie w¹tpi³, ¿e przerwy w malowaniu spêdzali radoœnie. Jego matka i artysta mieli zami³owanie do zuchwa³ych czynów. Choæ ojciec broni³ siê przed tym, ulega³ wszelkim jej kaprysom. Czy nigdy nie otrz¹sn¹³ siê z ogromnego zdumienia po tym, jak zgodzi³a siê za niego wyjœæ? By³ dziedzicem rodu œciœniêtego gorsetem powinnoœci, rodu przestrzegaj¹cego tra17
dycji, tymczasem ona wywodzi³a siê z rodu b³yskotliwych, zuchwa³ych i liberalnych patrycjuszy znanych z jêzykowych manieryzmów, oddzia³ywania na innych, nietuzinkowoœci. Nie mo¿na by³o ¿yæ przy niej, nie czuj¹c piêtna jej osobowoœci. Jej domy by³y takie jak ona. Lubi³a pastelowe kolory, osiemnastowieczne meble francuskie, japoñskie bibeloty wysokiej jakoœci. Nie by³o w nich œladu dusznych wiktoriañskich dekoracji, grubych kotar, koronek i miêkko wyœcie³anych siedzeñ – ani w Rotherfield Hall, ani w ich londyñskim domu na Berkeley Square, ani w zamku w stylu palladiañskim, który Venetia odziedziczy³a po rodzicach. Lady Rotherfield królowa³a w gronie przyjació³, których ¿ywe umys³y i wra¿liwoœæ estetyczna przed dwudziestu laty zrewolucjonizowa³y obyczaje socjety. Nale¿a³a do tej garstki kobiet, które panowa³y nad œwiatem dziêki przywilejowi wysokiego urodzenia, urodzie i inteligencji. Ale Julian krytycznie patrzy³ na matkê i jej dwór. Fantazja lady Rotherfield skrywa³a ¿elazn¹ determinacjê. W rzeczywistoœci by³a ona kobiet¹ groŸn¹ i ¿¹dn¹ w³adzy. Lord Rotherfield przygl¹da³ siê posêpnej twarzy syna. Teraz Julian wygl¹da³ bardziej na rozdra¿nionego ni¿ na smutnego. Jego fochy by³y najczêœciej tylko przejœciowymi burzami, ale niepokoi³y Venetiê. Dostrzega³a w nich œlady melancholii, która spowodowa³a tak wiele z³ego w ich rodzinie. Relacje miêdzy Julianem a matk¹ zawsze by³y doœæ napiête. Ró¿nili siê temperamentami. Julian od dziecka traktowa³ j¹ z pewnym dystansem, tymczasem ona oczekiwa³a od mê¿czyzn – w tym równie¿ od swoich synów – bezgranicznego oddania. – Domyœlam siê, ¿e nie bêdê móg³ podaæ ¿adnego mocnego argumentu, który sprawi, ¿e ojciec zmieni zdanie. – Jest ju¿ trochê za póŸno. Za kilka godzin zaczyna siê bal dla Vicky. Pojedziesz ze mn¹ poci¹giem do Londynu? – Ale¿ tata potrafi byæ irytuj¹cy! Od kilku tygodni unika ojciec wszelkich rozmów o Michaelu Manderleyu. Za³o¿ê siê, ¿e jest nawet zaproszony na dzisiejszy wieczór. 18
– Oczywiœcie. – Ja bym siê wstydzi³ przyjmowaæ tego cz³owieka pod swoim dachem! Do sza³u doprowadza mnie myœl, ¿e wykorzysta nas, aby siê wspi¹æ po drabinie spo³ecznej. – Nie jest gorszy ni¿ inni. Trochê konsekwencji, Julianie. Podajesz w w¹tpliwoœæ cywilizowany kodeks postêpowania i nie godzisz siê przyjmowaæ wœród nas skromnych ludzi, którzy dopracowali siê bogactwa. A przecie¿ nale¿y doceniaæ ich zas³ugi. – Nie dostrzegam ¿adnych zas³ug u takiego typa jak on. – Do wszystkiego doszed³ dziêki uporowi i pracy. To zalety godne szacunku. – To cz³owiek ¿¹dny pieniêdzy. Jego jedyn¹ zalet¹ jest umiejêtnoœæ liczenia. W¹tpiê w uczciwoœæ tego osobnika. – S³uchaj¹c ciebie, mam wra¿enie, ¿e chowasz do niego jak¹œ osobist¹ urazê. Julian nie potrafi³by uzasadniæ instynktownej antypatii, jak¹ czu³ do Michaela Manderleya. Spotka³ go kilka razy w Westminsterze. NajwyraŸniej ten mê¿czyzna nawi¹za³ przyjacielskie stosunki z niektórymi parlamentarzystami. Gdyby chocia¿ mia³ nie³adn¹ twarz i przysadzist¹ sylwetkê, której nie potrafi³by zatuszowaæ nawet najlepszy krawiec z Savile Row. Niestety, Manderley mia³ posturê kawalerzysty, którym wcale nie by³. Szczup³y, choæ nikczemnego wzrostu, trzyma³ siê prosto. Jedyne, co mo¿na by³o mu zarzuciæ, to upodobanie do okropnego sygnetu, klejnotu w jak najgorszym guœcie, który w irytuj¹cy sposób obmacywa³, gdy mówi³. Julian uwa¿a³, ¿e jest cz³owiekiem zadufanym w sobie, zbyt sprytnym na to, ¿eby byæ uczciwym, ale zazdroœci³ mu tupetu, który tak kontrastowa³ z jego niepewnoœci¹ siebie. Lord Rotherfield przejrza³ korespondencjê, któr¹ mu przyniesiono, po czym od³o¿y³ koperty. – Nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji – rzuci³ oschle. – Ceny w rolnictwie ci¹gle spadaj¹, czynsze dzier¿awy 19
s¹ coraz ni¿sze, a ziemia traci wartoœæ. Za to cena utrzymania posiad³oœci jest ci¹gle taka sama. Przyt³aczaj¹ nas podatki. Musia³em siê zad³u¿yæ, ¿eby op³aciæ prawa spadkowe po dziadku, to ju¿ szczyt wszystkiego, nie? Tryb ¿ycia naszej rodziny drogo kosztuje. Czasem zazdroszczê takim ludziom jak Manderley, którzy mog¹ zarabiaæ i s¹ wolni od tych wszystkich obci¹¿eñ. Handel ma swoje dobre strony, skoro dziêki niemu mo¿na naprawiæ dach czy urz¹dziæ te przeklête ³azienki, których domagaj¹ siê twoje siostry! W dniu, w którym znajdziesz siê na moim miejscu, zrozumiesz wiêcej. A na razie b¹dŸ tak mi³y i oszczêdŸ mi przykrych uwag. Julian poczu³ nag³y przyp³yw wspó³czucia. Ojciec by³ mê¿czyzn¹ o mi³ym usposobieniu i zawsze darzy³ swoje dzieci uwag¹. Gdy by³y ma³e, wpada³ czêsto do pokoju dziecinnego, gdzie królowa³a nannie Flanders. Wymaga³ pos³uszeñstwa, nie podnosi³ g³osu, ale i nie waha³ siê przed upominaniem swoich synów. Lord Rotherfield nie odrzuca³ ewangelicznej teorii w³aœciwej wychowaniu doby wiktoriañskiej, zgodnie z któr¹ dusza dziecka naznaczona grzechem pierworodnym mo¿e byæ ocalona wy³¹cznie dziêki surowemu traktowaniu. Z biegiem lat Julian nawi¹za³ z nim uprzejm¹ relacjê, jakiej oczekuje siê od dwóch mê¿czyzn z wielkiego œwiata. Gratulowa³ sobie, ¿e znalaz³ równowagê, wypracowuj¹c najdelikatniejszy ze wszystkich modus vivendi – kontakt dziecka z rodzicami. Mimo wszystko poczu³ ulgê, widz¹c, jak twarz ojca znów staje siê spokojna. Julian nie wspomina³ dobrze tych rzadkich okazji, gdy dawa³ siê ponieœæ emocjom. – Proszê ciê zatem, ¿ebyœ okaza³ uprzejmoœæ Michaelowi Manderleyowi dziœ wieczorem. – To bêdzie ponad moje si³y. – To twój obowi¹zek, Julianie – zirytowa³ siê lord. – A nasze obowi¹zki nie zawsze s¹ przyjemne. Przecie¿ wychowaliœmy ciê w tym duchu. – Ach, pad³y wielkie s³owa! – ironizowa³ Julian, wstaj¹c. – 20
Ale czy mogê przy okazji przypomnieæ ci, drogi papo, ¿e rola dziedzica przypad³a mi zaocznie? Spojrza³ przenikliwie na ojca, który po chwili odwróci³ wzrok. To by³a ulubiona broñ Juliana. Przywo³ywanie sceny, która na zawsze wpisa³a siê w pamiêæ ich obu, przysiêgi, jak¹ ojciec wymóg³ na nim pewnego jesiennego dnia, gdy krew Arthura sp³ywa³a na wilgotn¹ œció³kê lasu w Rotherfield Hall. Usatysfakcjonowany tym, ¿e to do niego nale¿a³o ostatnie s³owo, Julian wyszed³ z salonu. Dzieñ zacz¹³ siê Ÿle. Lecz tak naprawdê by³ to dopiero wstêp do dalszych wydarzeñ.
S³u¿¹cy otworzy³ drzwi i Julian us³ysza³ przyt³umione odg³osy orkiestry stroj¹cej instrumenty. Pod³oga zatrzês³a siê gwa³townie, jak gdyby w piwnicy zawali³ siê fragment œciany. W domu na Berkeley Square w Londynie panowa³ wielki ferment. Poza zbli¿aj¹c¹ siê koronacj¹ to chwalebne lato nios³o ze sob¹ znacz¹c¹ liczbê wa¿nych przyjêæ. Publikowany przed ka¿dym sezonem program do³¹czany do „Timesa”, w którym figurowa³y daty i godziny rozmaitych imprez, stawa³ siê niestrawny. Julian westchn¹³. Niczego nie ceni³ tak bardzo jak ciszy. W³o¿y³ frak, który mu podano, podniós³ brodê, ¿eby s³u¿¹cy móg³ sprawdziæ muszkê. Ridley strzepn¹³ z jego ramienia niewidoczny py³ek, po czym obszed³ go dooko³a ze szczotk¹, poluj¹c na zagniecenia i psi¹ sierœæ. W œredniowieczu rycerze z podobn¹ starannoœci¹ stroili siê na turnieje. Próbuj¹c wsun¹æ palec pod sztywny ko³nierzyk, który uciska³ szyjê, Julian pomyœla³, ¿e przyda³aby mu siê kolczuga, by móg³ stawiæ czo³o rozmaitym matkom przygl¹daj¹cym mu siê z myœl¹ o swoich córkach. Powstrzyma³ siê jednak od ¿artów, bo Ridley podchodzi³ do tych ceremonii œmiertelnie powa¿nie i martwi³ siê, gdy Julian zbytnio ironizowa³. Tak jakby zwyczaje socjety zosta³y wprowadzone, ¿eby kierowaæ w odpowiedni sposób ¿yciem panów lub te¿ zadowoliæ ich s³u¿¹cych lubuj¹cych siê w dyscyplinie. 22
– Jest pan gotów – oœwiadczy³ Ridley z usatysfakcjonowan¹ min¹ cz³owieka, który wykona³ œwietn¹ robotê. Julian pomyœla³, ¿e powinien teraz stan¹æ w do³kach startowych, z entuzjazmem godnym niecierpliwego arystokraty czystej krwi. Nie lubi³ sprawiaæ nikomu zawodu, dlatego od lat siê wysila³, ¿eby spe³niæ oczekiwania – czy to nannie Flanders, czy te¿ nauczyciela staro¿ytnej greki, ojca, swoich przyjació³, s³u¿¹cego lub matki. Pewnego dnia jego ma³¿onka równie¿ zajmie swoje miejsce na tej skali wartoœci. Na sam¹ myœl o tym poczu³ zmêczenie. Podziêkowa³ Ridleyowi, wypi³ jednym haustem szklaneczkê whisky i wyszed³ z pokoju, by przetrwaæ ten wieczór. Patrz¹c na niego, nikt by nie zgad³, ¿e chêtnie odda³by kilka miesiêcy ¿ycia, byle tylko ktoœ mu oszczêdzi³ tej mêki. Przez oszklon¹ absydê stanowi¹c¹ czêœæ kopu³y nad schodami dostrzeg³ pr¹¿kowane na czerwono niebo. Porêcz zosta³a ozdobiona ogromn¹ girland¹ z lilii i ró¿. Kryszta³ki ¿yrandoli iskrzy³y siê, figurki z br¹zu b³yszcza³y. Na pierwszym pó³piêtrze sta³y, na planie ³uku, cztery kolumny w stylu joñskim, a w wykuszach mieni³y siê imponuj¹ce wazony z Sèvres. Julian nie zd¹¿y³ nawet dotrzeæ do du¿ego salonu. Victoria wyskoczy³a spoœród efemerycznych ró¿, jak gdyby zastawi³a tu na niego zasadzkê. Jej bia³a suknia ze skromnym dekoltem by³a usiana srebrnymi cekinami, w których odbija³o siê œwiat³o. Julian rzadko widywa³ siostrê ze zwi¹zanymi w³osami. Trzyma³a g³owê wysoko, a jej naga szyja wyda³a mu siê dziwnie delikatna. Jedyn¹ ozdob¹ by³ naszyjnik z pere³ i szmaragdów, otrzymany od babki w prezencie urodzinowym. Kolejne etapy ¿ycia kobiety naznaczone by³y biel¹: ubranko do chrztu, strój na bal debiutantek, suknia œlubna, ca³un... Symbol niewinnoœci od œwitu do zmierzchu niczym pieczêæ œwiadcz¹ca o dobrej marce. Pragnienie niemo¿liwego – pomyœla³ Julian. – Przeœlicznie wygl¹dasz, Vicky. Jesteœ bez w¹tpienia jed23
n¹ z najbardziej czaruj¹cych debiutantek tego sezonu. Gratulujê. Mówi³ szczerze. Jednak siostra skrzywi³a siê, rozdra¿niona. – Zawsze musisz ze mnie kpiæ! Zamiast – jak ka¿da inna dziewczyna, szykuj¹ca siê, by œwiêtowaæ swój triumfalny debiut na rynku panien na wydaniu – czuæ onieœmielenie Victoria gromi³a go wzrokiem. – Evie zniknê³a. Nikt nie wie, gdzie jest. Ma tak¹ reputacjê, ¿e jeœli za chwilê nie przyjdzie, wszyscy zaczn¹ siê domyœlaæ, ¿e znów zdarzy³o siê coœ dziwnego, i jak zwykle bêd¹ mówiæ tylko o jej wybrykach! Dziœ wieczorem jest moje œwiêto. Nie chcê, ¿eby je zepsu³a. Musisz koniecznie j¹ znaleŸæ. B³agam ciê, Julianie! Jak zawsze gdy by³a zdenerwowana, wyrzuca³a z siebie niektóre s³owa wyj¹tkowo gwa³townie. Poczerwienia³a, ³zy nap³ynê³y jej nagle do oczu. Victoria, podobnie jak on, lubi³a porz¹dek. Wszystko musia³o byæ na swoim miejscu. W pokoju przerobionym dla niej na pracowniê wêgle, pêdzelki i sztyfty pasteli zawsze by³y u³o¿one jak pod linijkê. Niestety, istoty ludzkie by³y znacznie trudniejsze do ujarzmienia. – Uspokój siê. Nie mo¿e byæ daleko. Na pewno zasiedzia³a siê u Selfridges. – By³a dziœ rano na jednym z tych przeklêtych zebrañ sufra¿ystek i od tego czasu nikt jej nie widzia³. Mama jeszcze o niczym nie wie. Zaraz zjawi¹ siê tu pierwsi goœcie... Chyba zrobi³a to specjalnie. Nienawidzê jej! – Vicky zaciska³a piêœci. Czy zacznie tupaæ jak wtedy, gdy by³a dzieckiem? Juliana zawsze fascynowa³o, w jaki sposób jego siostry okazuj¹ z³oœæ. Jak gdyby powœci¹gliwoœæ by³a wy³¹cznie cech¹ mê¿czyzn z rodu Rotherfieldów. Vicky czu³a ogromn¹ presjê. Zgodnie z ustalon¹ zasad¹ debiutantka powinna otrzymaæ propozycjê zam¹¿pójœcia w ci¹gu kolejnych szeœciu miesiêcy. W przypadku niepowodzenia zostawa³y jej jeszcze dwa sezony konkurowania, choæ z mniejsz¹ skal¹ wymagañ. Gdyby 24
jednak pora¿ka siê powtórzy³a, wy³¹cznie pobyt w Indiach dawa³by jeszcze szansê na znalezienie jakiegoœ kawalera. PóŸniej czeka³ j¹ ju¿ tylko wstyd i ³atka starej panny. Ale Vicky nie mia³a najmniejszego zamiaru wybieraæ siê w tak dalek¹ podró¿. Nie cierpia³a zarówno wê¿y, jak i zawodowych ¿o³nierzy. Przed bram¹ zatrzyma³ siê zaprzêg, klasnê³y lejce. Stevens podszed³ do drzwi wejœciowych, których oba skrzyd³a otworzy³ w³aœnie lokaj w liberii. Do domu wdar³ siê londyñski zapach tego ob³êdnego lata, w którym da³o siê wyczuæ nutki woni spalin i koñskiego ³ajna. Cienie siê wyd³u¿y³y, ale nie zapalono jeszcze pochodni. By³a to najmilsza pora dnia – upa³ stawa³ siê nareszcie znoœny. By³ to czas na drinka w ciszy spokojnego klubu albo spaceru z psami na wsi. Vicky wygl¹da³a jak zwierzê w pu³apce. – Uspokój siê! Poszukam jej i przyprowadzê tu. IdŸ witaæ goœci. Victoria uciek³a do salonu, do rodziców, a Julian wbieg³ na schody. Za³opota³ jaskó³czy ogon fraka. Na piêtrze wszed³ bez pukania do pokoju Evangeline. Suknie wieczorowe wisia³y na kinkietach, le¿a³y udrapowane na s³omianych krzes³ach, satynowe trzewiki sta³y w nierównym rz¹dku. Ba³agan w dwóch pokojach zajmowanych przez siostrê przyprawia³ Juliana o zawrót g³owy. Pastelowe wnêtrza i delikatne meble, tak lubiane przez matkê, nie mia³y tu racji bytu. Œciany oklejone by³y tapet¹ w egzotyczne kwiaty w jaskrawych kolorach, które podkreœla³y zas³ony barwy mocnego ró¿u. Poduszki piêtrzy³y siê na miêkkiej kanapie, naszyjniki ze sztucznych kamieni szlachetnych zwisa³y z lustra toaletki. By³o tu wszystkiego pe³no, jak na bazarze w Stambule. – Evangeline?! – zawo³a³. Przez otwarte drzwi ujrza³ pokój, w którym królowa³o ³o¿e z baldachimem, pokryte draperi¹ z bia³ego tiulu. Przez uchylone okna s³ychaæ by³o niecierpliwy zgie³k miasta. 25
– Evie?! – To ja, lordzie Bradbourne* – wyj¹ka³a jej pokojówka. – Czy wiesz, gdzie siê podziewa lady Evangeline? Podobno zniknê³a. – Wysz³a dziœ wczeœnie rano, proszê pana. Mia³a byæ z powrotem o czwartej, ¿eby siê przebraæ. Kaza³a mi przygotowaæ kilka sukienek. Dziewczyna mia³a podpuchniête oczy. Nerwowym ruchem g³adzi³a d³ugi, bia³y fartuch. Julianowi by³o ¿al Rose. Pracowa³a dla Evangeline z oddaniem, jakiego oczekiwano od najbli¿szych s³u¿¹cych. By³a jednym z filarów codziennoœci, która wymaga³a od niej sta³ego bycia na posterunku, zw³aszcza w przypadku kobiety ¿yj¹cej w rytmie piêciu lub szeœciu strojów dziennie, zmian dodatków i skomplikowanych fryzur. Ale m³oda Rose przyp³aca³a to chwilami rozpaczy, poniewa¿ Evie zamienia³a j¹ bezwstydnie w mimowoln¹ wspólniczkê swoich wybryków. Chocia¿ powinna siedzieæ w Londynie, maj¹c zakaz samotnego przemieszczania siê bez pokojówki lub zamê¿nej przyjació³ki, Evie robi³a wszystko, ¿eby wystawiæ je do wiatru. Matka post¹pi³aby lepiej, gdyby przyzna³a jej pokojówkê w wieku dojrza³ym, która nie da³aby siê zastraszyæ. – Gdzie ona jest? – Nie wiem, proszê pana. – Na jej policzkach p³onê³y dwie czerwone plamy. Spod koronkowego czepeczka wymkn¹³ siê kosmyk w³osów; odgarnê³a go dr¿¹cymi rêkoma. – Lady Victoria wspomina³a o sufra¿ystkach – naciska³ Julian. – Lady Evangeline mówi³a ci, czy jest gdzieœ jakieœ spotkanie? * Zgodnie ze zwyczajem niektórych arystokratycznych rodzin brytyjskich
spadkobierca u¿ywa tytu³u innego ni¿ tytu³ ojca, a reszta dzieci nosi nazwisko rodowe. Tak wiêc Julian, najstarszy syn hrabiego Rotherfielda, zwanego lordem Rotherfieldem, jest wicehrabi¹ Bradbourne, natomiast jego rodzeñstwo nosi nazwisko Lynsted.
26
– Nie wiem, proszê pana, ale... – Dalej, Rose! Na pewno wiesz, gdzie posz³a dziœ rano. – Lady Ewnageline kaza³a mi obiecaæ, ¿e nikomu nie powiem. – A ja wymagam, ¿ebyœ post¹pi³a inaczej. Straciliœmy ju¿ wystarczaj¹co du¿o czasu. Mo¿e mia³a wypadek. Doskonale wiesz, ¿e te zebrania zwykle koñcz¹ siê zamieszkami. Gazety pisz¹ tylko o tym. – Mój Bo¿e! – krzyknê³a dziewczyna, podnosz¹c rêce do ust. – Nie s¹dzi pan chyba... – S³ucham ciê. Waha³a siê jeszcze przez chwilê, drepcz¹c w miejscu, ale nie wytrzyma³a d³ugo gniewnego spojrzenia Juliana. – Bermondsey – rzuci³a wreszcie, jak gdyby ktoœ wyrywa³ jej z¹b. – Lady Evangeline pojecha³a do Bermondsey? To nie do pomyœlenia! – Obawiam siê, ¿e tak, proszê pana. To jest gdzieœ zapisane. Proszê. – I poda³a mu broszurê namawiaj¹c¹ do udzia³u w spotkaniu na rzecz praw wyborczych dla kobiet. Mia³o siê ono odbyæ w robotniczej dzielnicy o w¹tpliwej reputacji. Rozdra¿nienie Juliana przesz³o w niepokój. Rudery Jacob’s Island nie zmieni³y siê zapewne zbytnio od czasów opisywanych przez Charlesa Dickensa. Dzielnica s³ynê³a z manufaktur spo¿ywczych, fabryk i sk³adów. ¯y³o w niej wielu robotników i dokerów, przeklinaj¹cych swój los. Od ponad roku krajem wstrz¹sa³y groŸne rozruchy spo³eczne. Strajki wybucha³y jak napady gor¹czki. W czerwcu w niektórych portach, takich jak Southampton, sytuacja by³a krytyczna. W Hull palono i pl¹drowano. Jeden z radców miejskich, obecny w Pary¿u podczas rozruchów Komuny, patrzy³ w os³upieniu na rozczochrane, pó³nagie kobiety demoluj¹ce doszczêtnie ulice. Niektórzy napomykali coœ o rewolucji. Ros³y zyski i ceny sz³y w górê, wiêc robotnicy te¿ chcieli korzystaæ z dobrobytu, 27
od którego czuli siê odciêci. Domagali siê podwy¿ek p³ac, ale u Ÿród³a ich roszczeñ le¿a³o poczucie niesprawiedliwoœci. A Julian by³ w stanie œwietnie zrozumieæ tê motywacjê i zrozumieæ jej konsekwencje. Mia³ z³e przeczucia. Nie zwlekaj¹c, za¿¹da³ cylindra i rêkawiczek, po czym zbieg³ po schodach dla s³u¿by, ¿eby unikn¹æ spotkania z pierwszymi goœæmi.
Ona mi tego nigdy nie wybaczy – pomyœla³a Evangeline. Siedz¹c na drewnianej ³awce, obejmowa³a ramionami kolana, uwa¿aj¹c, ¿eby nie opieraæ siê o œcianê. Po raz kolejny upewni³a siê, ¿e w najbli¿szym otoczeniu nie ma karaluchów, choæ by³a przekonana, ¿e roj¹ siê pod listwami przyœciennymi. Przebieg³ j¹ dreszcz obrzydzenia. Nie wiedzia³a dok³adnie, która godzina, lecz pociemnia³y prostok¹t nieba pociêtego kratami w okienku kaza³ jej przypuszczaæ, ¿e dzieñ ma siê ku koñcowi. Vicky na pewno jest wœciek³a. Podczas œniadania podejrzliwie mierzy³a j¹ wzrokiem, przygl¹daj¹c siê jej strojowi i zasypuj¹c pytaniami, co by³o doœæ irytuj¹ce. Najchêtniej zamknê³aby j¹ na ca³y dzieñ w pokoju, ¿eby mieæ pewnoœæ, i¿ pojawi siê w odpowiednim momencie stosownie ubrana od stóp do g³ów. Vicky nienawidzi³a improwizacji. Nie ma ze mn¹, nieszczêsna, ³atwego ¿ycia – pomyœla³a Evie, czuj¹c jednoczeœnie rozbawienie i obawê. Po raz pierwszy w ¿yciu znajdowa³a siê na posterunku policji. Duma, jak¹ czu³a w pierwszych chwilach, gdy bez ceregieli wepchniêto j¹ do celi wraz z towarzyszkami niedoli, po kilku godzinach rozp³ynê³a siê bez œladu. Evie rozpiê³a kilka guzików koszuli, która klei³a jej siê do skóry. Ale nie tylko upa³ jej ci¹¿y³. Choæ nigdy siê do tego nie przyzna³a, Evie mia³a wra¿enie, ¿e przekroczy³a niewidzialn¹ granicê, i po raz 29
pierwszy jej siê wyda³o, ¿e wydarzenia j¹ przeros³y. Przygnêbiona, opar³a czo³o o kolana. Nie tylko Vicky bêdzie siê gniewaæ. Ojciec na pewno da jej burê. Jak przysta³o na prawdziwego pater familias, lord potrafi³ byæ zarówno niezwykle dobry, jak i bardzo surowy. Stara³ siê byæ sprawiedliwy, ale starsza córka wprawia³a go w zak³opotanie. Stawa³a przed nim i wys³uchiwa³a jego pretensji, nie spuszczaj¹c g³owy. Dumna. Zbyt dumna – mówili z³oœliwi. Od zawsze budzi³a w nim bezsilnoœæ, w której rozdra¿nienie miesza³o siê z przykroœci¹. Evie nie lubi³a martwiæ tych, których kocha³a, lecz zachowywa³a siê tak, jakby by³a na to skazana. Ze sprytnego dziecka wyros³a na niesforn¹ m³od¹ kobietê. „Nieodrodna córka swojej matki!” – krzykn¹³ pewnego dnia lord Rotherfield tonem wymówki. Evie sprawia³a mnóstwo k³opotów nannie Flanders i przyprawi³a o siwe w³osy guwernantki z Niemiec i z Francji, które przyby³y tu uczyæ j¹ jêzyków. Po oficjalnej prezentacji na dworze przed dwoma laty da³a siê zauwa¿yæ, lecz nie w sposób, na jaki mieli nadziejê jej rodzice. Choæ jej podobizna pojawi³a siê na ok³adce „Tatlera”, który nada³ jej tytu³ najbardziej wyrazistej debiutantki roku, niektóre wdowy odmawia³y zapraszania jej na przyjêcia. Uwa¿ano, ¿e prowokuje, aby zwróciæ na siebie uwagê, tymczasem ona dzia³a³a bezmyœlnie, pod wp³ywem impulsu. Mia³a o sobie wystarczaj¹co wysokie mniemanie i nie potrzebowa³a skandalu, ¿eby daæ siê poznaæ. Po prostu ucieka³a przed tym co md³e i monotonne. Jednym s³owem – przed tym, co symbolizowa³o nowego króla. Najstarsza córka hrabiego Rotherfielda dziêkowa³a niebiosom, ¿e urodzi³a siê w tak ciekawych czasach. Uwielbia³a przesadê, innowacje, szybkoœæ, radoœæ ¿ycia, jaskrawe kolory Baletów Rosyjskich, kino, ostre potrawy, synkopowe rytmy ragtime’ów, obfitoœæ gazet, twórczoœæ artystyczn¹, intensywnoœæ dzie³ van Gogha i zmys³owoœæ Gaugina, którego os³upiali Anglicy odkryli przed rokiem podczas rewolucyjnej wystawy. 30