PRZY DZIECIĘCYM STOLE
MICHAEL ONDAATJE PRZY DZIECIĘCYM STOLE = DQJLHOVNLHJR SU]HïRĝ\ï Bohdan Maliborski
Tytu³ orygina³u THE CAT S TABLE Wydawca Gra¿yna Smosna Redaktor prowadz¹cy Katarzyna Krawczyk Redakcja Anna Sidorek Halina Ruszkiewicz Korekta Olimpia Sieradzka Agnieszka Trzeszkowska-Bereza Copyright © 2011 Michael Ondaatje All rights reserved Copyright © for the Polish translation by Bohdan Maliborski, 2013 Wszystkie postaci w tej ksi¹¿ce s¹ fikcyjne. Jakiekolwiek podobieñstwo do osób rzeczywistych ¿ywych czy zmar³ych jest ca³kowicie przypadkowe. wiat Ksi¹¿ki Warszawa 2013 wiat Ksi¹¿ki Sp. z o.o. 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2 Ksiêgarnia internetowa: Fabryka.pl £amanie Joanna Duchnowska Druk i oprawa Opolgraf Dystrybucja Firma Ksiêgarska Olesiejuk sp. z o.o., sp. k.a. 05-850 O¿arów Mazowiecki, ul. Poznañska 91 email: hurt@olesiejuk.pl, tel. 22 721 30 00 www.olesiejuk.pl ISBN 978-83-7943-021-5 Nr 90083148
Dla Quintina, Griffina, Kristin i Esty Dla Anthony’ego i Constance
Tak postrzegam Wschód... Widzê go zawsze z niewielkiej ³ódki bez wiate³, bez ruchu, bez d wiêku. Rozmawiali my cichym szeptem, jakby z obawy, ¿e obudzimy ten l¹d... To w³a nie w tamtej chwili otworzy³em nañ swoje m³ode oczy. Natkn¹³em siê na niego po zmaganiach z morzem . Joseph Conrad, M³odo æ
Nie odzywa³ siê. Przez ca³¹ drogê wygl¹da³ przez okno samochodu. Dwoje doros³ych na przednich siedzeniach rozmawia³o ciszonym g³osem. Móg³ s³uchaæ, ale nie chcia³. Przez chwilê, na odcinku drogi, gdzie czasami wylewa³a rzeka, s³ysza³ wodê chlupocz¹c¹ pod ko³ami. Wjechali do Fortu, samochód przemkn¹³ cicho obok poczty i wie¿y zegarowej. Noc¹ w Colombo ruch uliczny prawie zamiera³. Ruszyli Reclamation Road, minêli ko ció³ w. Antoniego i wtedy ostatni raz ujrza³ o wietlone pojedynczymi ¿arówkami kramy z jedzeniem. Znale li siê na rozleg³ej, otwartej przestrzeni portu z rzêdem odleg³ych latarni stoj¹cych wzd³u¿ pirsu. Wysiad³ i stan¹³, grzej¹c siê ciep³em maski samochodu. S³ysza³ ujadanie bezpañskich psów, które koczowa³y na nabrze¿u. Prawie nic nie by³o widaæ oprócz tego, co da³o siê dostrzec w bladym wietle paru gazowych latarni tragarzy ci¹gn¹cych wózki baga¿owe i kilku grupek krewnych pasa¿erów. Wszyscy zmierzali w stronê statku. Mia³ jedena cie lat tamtej nocy, gdy nic nie wiedz¹c o wiecie wdrapa³ siê na pok³ad pierwszego i jedynego statku, jakim przysz³o mu w ¿yciu podró¿owaæ. O wietlony lepiej ni¿ wioska czy miasteczko, wydawa³ siê metropo9
li¹, która dobi³a do nabrze¿a. Szed³ po trapie, wpatrzony w swoje stopy, gdy¿ przed nim nie by³o nic, a¿ w koñcu stan¹³ twarz¹ w twarz z pogr¹¿onym w mroku portem i oceanem. W oddali majaczy³y sylwetki innych statków, na których w³¹czano wiat³a. Sta³ samotnie, próbuj¹c wyczuæ wszystkie zapachy, po czym przebrn¹³ przez wrzawê i cisk do burty od strony l¹du. Widzia³ ¿ó³t¹ po wiatê nad miastem. Mia³ wra¿enie, jakby miêdzy nim a tym, co dzieje siê tam, na l¹dzie, zd¹¿y³ ju¿ wyrosn¹æ mur. Stewardzi wydawali przek¹ski i napoje. Zjad³ kilka kanapek, po czym ruszy³ do kabiny, rozebra³ siê i w lizn¹³ na w¹sk¹ kojê. Dot¹d spa³ pod kocem tylko raz, w Nuwara Eliya. Nie móg³ zasn¹æ. Kabina znajdowa³a siê pod powierzchni¹ wody, wiêc nie by³o w niej iluminatora. Znalaz³ na cianie w³¹cznik. Gdy go wcisn¹³, nagle jego g³owê i poduszkê zala³ strumieñ wiat³a. Nie wróci³ na pok³ad, ¿eby ostatni raz spojrzeæ na brzeg i pomachaæ do krewnych, którzy odwie li go do portu. S³ysza³ piewy i wyobra¿a³ sobie, z pocz¹tku nie pieszne, a pó niej gor¹czkowe, rodzinne po¿egnania w rze kim nocnym powietrzu. Nie wiem nawet teraz czemu wybra³ samotno æ. Mo¿e ci, którzy podwie li go do statku Oronsay, ju¿ odjechali? W filmach ludzie odrywaj¹ siê od siebie z p³aczem, statek oddala siê od l¹du, a podró¿ni wpatruj¹ siê w znikaj¹ce twarze bliskich, dopóki te ca³kowicie siê nie zatr¹. Próbujê sobie wyobraziæ, kim by³ ten ch³opiec na statku. Mo¿e w jego pe³nym napiêcia bezruchu na w¹skiej koi, bezruchu zielonego pasikonika czy wierszczyka, nie ma nawet wiadomo ci samego siebie, jakby przez przypadek i bez jego wiedzy przemycono go w przysz³o æ? * 10
Obudzi³y go odg³osy bieganiny na korytarzu. Ubra³ siê i wyszed³ z kabiny. Co siê dzia³o. Noc wype³nia³y pijackie wrzaski oficjeli. Na pok³adzie B marynarze próbowali z³apaæ portowego nawigatora. Wyprowadziwszy z mozo³em statek z portu (wielu szlaków nale¿a³o unikaæ ze wzglêdu na zatopione wraki i stary falochron), nawigator wypi³ za du¿o, oblewaj¹c swój sukces, a teraz najwyra niej nie zamierza³ opu ciæ pok³adu. Chcia³ zostaæ jeszcze godzinkê albo dwie na statku. Tymczasem Oronsay mia³ wyruszyæ w podró¿ punktualnie o pó³nocy. Holownik ju¿ czeka³. Za³oga próbowa³a zmusiæ nawigatora, by zszed³ po sznurowej drabinie. Istnia³o jednak ryzyko, ¿e spadnie i siê zabije, wiêc marynarze zawinêli go w sieæ i opu cili na pok³ad holownika. Dla niego nie by³ to powód do wstydu, lecz incydent najwyra niej wywo³a³ za¿enowanie przedstawicieli Orient Line, którzy stali w ciekli w bia³ych uniformach na mostku kapitañskim. Gdy holownik wreszcie odbi³ od burty Oronsaya, pasa¿erowie powitali to entuzjastycznymi okrzykami. Pó niej, kiedy znikn¹³ w mroku, s³yszeli ju¿ tylko ryk silnika i pijackie piewy nawigatora.
Wyjazd Co by³o w moim ¿yciu przed tym statkiem? Wycieczka po rzece w wydr¹¿onym z pnia drzewa canoe? Wodowanie statku w porcie w Trincomalee? Na horyzoncie zawsze by³y ³odzie rybaków, ale nigdy nie móg³bym sobie wyobraziæ tak wspania³ego zamku maj¹cego przemierzyæ ocean. Do tej pory moje najdalsze podró¿e to wyprawy samochodem do Nuwara Eliya i na Równinê Hortona albo poci¹giem do Jaffny wsiedli my o siódmej rano i dojechali my na miejsce pó nym popo³udniem. W tê podró¿ zabrali my kanapki z jajkiem, parê thalaguli*, taliê kart i egzemplarz dzieciêcej gazetki Boy s Own . Teraz postanowiono, ¿e pop³ynê do Anglii statkiem i ¿e odbêdê tê podró¿ sam. Nikt nie wspomnia³, ¿e mo¿e to byæ dla mnie do wiadczenie niezwyk³e, ekscytuj¹ce lub niebezpieczne, wiêc nie zareagowa³em rado ci¹ ani lêkiem. Nie uprzedzono mnie, ¿e na statku bêdzie siedem pok³adów, ponad sze æset osób, w tym kapitan, dziewiêciu kucharzy, mechanicy oraz weterynarz, a tak¿e niewielki areszt i baseny z chlorowan¹ wod¹, które przep³yn¹ wraz z nami dwa oceany. Datê wyjazdu zaznaczy³a niedbale w kalendarzu moja ciotka, która powiadomi³a te¿ szko³ê, * S³odkie kulki z sezamem (przypisy pochodz¹ od t³umacza).
12
¿e przestanê do niej uczêszczaæ wraz z koñcem semestru. To, ¿e spêdzê dwadzie cia jeden dni na morzu, komentowano jako fakt bez wiêkszego znaczenia, wiêc zdziwi³em siê, ¿e krewni w ogóle pofatygowali siê ze mn¹ do portu. S¹dzi³em, ¿e pojadê sam autobusem z przesiadk¹ w Borella Junction. Tylko raz próbowano przybli¿yæ mi realia tej podró¿y. Okaza³o siê, ¿e niejaka Flavia Prins, której m¹¿ zna³ mojego wuja, pop³ynie tym samym statkiem, wiêc zaproszono j¹ pewnego popo³udnia na herbatê. Co prawda podró¿owa³a pierwsz¹ klas¹, ale obieca³a, ¿e bêdzie mnie mieæ na oku. Ostro¿nie u cisn¹³em jej d³oñ przyozdobion¹ licznymi pier cionkami i bransoletami, po czym pani Prins powróci³a do rozmowy, któr¹ przerwa³em. Przesiedzia³em tam godzinê, przys³uchuj¹c siê wujom i licz¹c, ile zjedli kanapek z odkrojon¹ skórk¹. W przeddzieñ wyjazdu znalaz³em pusty dzienniczek, o³ówek, temperówkê oraz odrysowan¹ z atlasu mapê wiata i spakowa³em je do ma³ej walizki. Wyszed³em na dwór, po¿egna³em siê z pr¹dnic¹ i wykopa³em czê ci radia, które kiedy rozebra³em, a pó niej nie mog¹c z³o¿yæ go z powrotem zakopa³em na trawniku. Po¿egna³em siê te¿ z Narayanem i Gunepal¹. Kiedy wsiad³em do samochodu, wyja niono mi, ¿e gdy przep³ynê Ocean Indyjski, Morze Arabskie, Morze Czerwone, Kana³ Sueski i Morze ródziemne, pewnego ranka dotrê do nabrze¿a w Anglii, gdzie bêdzie czekaæ moja matka. Nie przej¹³em siê magi¹ ani skal¹ tej podró¿y, lecz jedynie tym szczegó³em sk¹d matka bêdzie wiedzia³a, kiedy przyp³ynê do tego obcego kraju. I czy bêdzie czekaæ.
Us³ysza³em szelest kartki, któr¹ kto wsun¹³ pod drzwi kabiny. Przydzielono mi miejsce w jadalni przy stole numer 76. Druga koja by³a wolna. Ubra³em siê i wyszed³em na zewn¹trz. Nie by³em przyzwyczajony do schodów, wiêc wspi¹³em siê na nie ostro¿nie. W jadalni przy stole numer 76 zasiad³o dziewiêæ osób, w tym dwóch ch³opców mniej wiêcej w moim wieku. Wygl¹da na to, ¿e posadzili nas przy dzieciêcym stole! zawo³a³a panna Lasqueti. W najgorszym miejscu. By³o jasne, ¿e siedzimy najdalej od sto³u kapitana, ustawionego po przeciwnej stronie jadalni. Jeden z ch³opców mia³ na imiê Ramadhin, a drugi Cassius. Pierwszy by³ cichy, a drugi spogl¹da³ pogardliwie. Zignorowali my siê, choæ go rozpozna³em. Chodzili my do tej samej szko³y. Mimo ¿e by³ o rok starszy, sporo o nim s³ysza³em. Cieszy³ siê z³¹ s³aw¹, zosta³ nawet zawieszony na jeden semestr. Wiedzia³em, ¿e minie du¿o czasu, nim zaczniemy rozmawiaæ. Nasz stó³ mia³ jednak tê zaletê, ¿e jak siê zdawa³o siedzia³o przy nim kilkoro interesuj¹cych doros³ych. By³ botanik i w³a ciciel pracowni krawieckiej w Kandy. Ale najciekawszy okaza³ siê pianista, który ju¿ na wstêpie rado nie oznajmi³, ¿e zszed³ na psy . 14
Nazywa³ siê Mazappa. Wieczorami grywa³ z pok³adow¹ orkiestr¹, a popo³udniami udziela³ lekcji fortepianu, w zwi¹zku z czym dosta³ rabat na bilet. Ju¿ po pierwszym posi³ku zacz¹³ zabawiaæ Ramadhina, Cassiusa i mnie opowie ciami ze swojego ¿ycia. To w jego towarzystwie, gdy piewa³ nam niezrozumia³e i nierzadko spro ne piosenki, nasza trójka zaczê³a akceptowaæ siebie nawzajem. Byli my nie miali i nieporadni. ¯aden nie wykona³ wobec pozosta³ych choæby gestu powitania, dopóki Mazappa nie wzi¹³ nas pod swoje skrzyd³a i nie doradzi³, by mieæ oczy i uszy otwarte, gdy¿ w tej podró¿y na pewno wiele siê nauczymy. I tak pod koniec tego pierwszego dnia odkryli my, ¿e mo¿emy zaspokajaæ ciekawo æ razem. Drug¹ godn¹ zainteresowania osob¹ przy naszym stole by³ pan Nevil, emerytowany z³omiarz statków, powracaj¹cy do Anglii po latach spêdzonych w Azji. Garnêli my siê do tego postawnego i ³agodnego mê¿czyzny, gdy¿ dysponowa³ szczegó³ow¹ wiedz¹ na temat konstrukcji okrêtów. Zdemontowa³ wiele znanych jednostek. W przeciwieñstwie do pana Mazappy pan Nevil by³ cz³owiekiem skromnym; opowiada³ o zdarzeniach z przesz³o ci jedynie tym, którzy umieli je z niego wyci¹gn¹æ. Gdyby nie odpowiada³ tak oszczêdnie na grad naszych pytañ, nie wierzyliby my mu ani by nas tak nie zauroczy³. Mia³ dostêp do wszystkich pomieszczeñ na statku, gdy¿ na zlecenie Orient Line bada³ kwestie zwi¹zane z bezpieczeñstwem ¿eglugi. Pan Nevil przedstawi³ nam swoich kolegów z maszynowni i kot³owni, mogli my siê te¿ przygl¹daæ, jak pracuj¹. W maszynowni nie tak jak w pierwszej klasie panowa³ niezno ny ha³as i niezno ny upa³. Dwugodzinny spacer z panem Nevilem po zakamarkach statku u wiadomi³ nam wszelkie zagro¿enia, a tak¿e to, co 15
zagro¿eniem w istocie nie jest. Pan Nevil wyja ni³, ¿e zawieszone w powietrzu szalupy ratunkowe jedynie wydaj¹ siê niebezpieczne, dlatego wraz z Cassiusem i Ramadhinem czêsto siê do nich wdrapywali my i traktowali my je jako doskona³y punkt obserwacyjny, z którego szpiegowali my pasa¿erów. Uwaga panny Lasqueti, ¿e zostali my posadzeni w najgorszym miejscu , najmniej presti¿owym, utwierdzi³a nas w przekonaniu, ¿e pozostajemy niewidzialni dla najwa¿niejszych osób na statku, takich jak g³ówny steward czy kapitan. Nieoczekiwanie dowiedzia³em siê, ¿e moja daleka kuzynka, Emily de Saram, równie¿ p³ynie tym statkiem. Niestety, nie przydzielili jej do naszego sto³u. Przez lata dowiadywa³em siê dziêki niej, co s¹dz¹ o mnie doro li. Opowiada³em Emily o swoich przygodach i s³ucha³em jej komentarzy. Zawsze szczerze mówi³a, co uwa¿a za dobre, a co nie. Jako ¿e by³a starsza ode mnie, polega³em na jej opiniach. Nie mia³em rodzeñstwa, wiêc moimi najbli¿szymi krewnymi byli doro li, zestaw nie¿onatych wujów i powolnych ciotek, po³¹czonych zami³owaniem do plotkowania i statusem spo³ecznym. Mieli my te¿ jednego zamo¿nego krewnego, który bardzo dba³, by zachowaæ dystans do rodziny. Nikt go nie lubi³, za to wszyscy darzyli szacunkiem i bezustannie obgadywali. Cz³onkowie rodziny analizowali tre æ kartek wi¹tecznych, które co roku przysy³a³, komentowali wygl¹d buzi jego dorastaj¹cych dzieci na zdjêciu oraz rozmiary domu widniej¹cego w tle niczym niema przechwa³ka. Wzrasta³em w ród tego typu rodzinnych os¹dów i dopóki nie znikn¹³em krewnym z oczu, kszta³towa³y one moj¹ wiadomo æ. 16
Ale zawsze by³a Emily, moja machang, z któr¹ w dodatku mieszka³em przez lata niemal drzwi w drzwi. Mieli my podobne dzieciñstwo; nasi rodzice ¿yli w³a ciwie osobno i nie mogli my na nich polegaæ. Podejrzewam jednak, ¿e sytuacja rodzinna Emily by³a gorsza od mojej z uwagi na niepewne przedsiêwziêcia biznesowe jej ojca i jego niezmiennie krewki charakter. ¯ona poddawa³a siê woli mê¿a. Ze sk¹pych informacji, jakie przekazywa³a mi Emily, wiedzia³em, ¿e ojciec lubi karaæ. Nawet doro li, którzy ich odwiedzali, nigdy nie czuli siê przy nim bezpiecznie. Jedynie dzieciom zapraszanym na urodzinowe przyjêcia Emily podoba³a siê nieprzewidywalno æ jego zachowañ. Wpada³ na chwilê, ¿eby powiedzieæ co zabawnego, i wrzuca³ nas do basenu. Emily stawa³a siê przy nim spiêta, nawet gdy czule chwyta³ j¹ w ramiona i zaczynali tañczyæ, a jej bose stopy opiera³y siê na jego butach. Czêsto wyje¿d¿a³ w interesach albo zwyczajnie znika³. Nie istnia³a bezpieczna mapa, na której Emily mog³aby polegaæ, i pewnie dlatego wymy li³a sam¹ siebie. By³ w niej wolny duch, dziko æ, któr¹ uwielbia³em, choæ podczas licznych przygód wiele ryzykowa³a. Na szczê cie w koñcu babcia op³aci³a jej szko³ê z internatem na po³udniu Indii i Emily znalaz³a siê z dala od ojca. Têskni³em za ni¹. Kiedy przyjecha³a do domu na wakacje, nie widywa³em jej zbyt czêsto, bo podjê³a tymczasow¹ pracê w Ceylon Telephone. Ka¿dego ranka przyje¿d¿a³ po ni¹ firmowy samochód, a wieczorem odwozi³ j¹ do domu szef, pan Wijebahu. Wyjawi³a mi, ¿e podobno ma trzy j¹dra. Najbardziej zbli¿y³a nas do siebie kolekcja p³yt Emily, wszystkie te ¿ycia i pragnienia zrymowane i ws¹czone w dwu- i trzyminutowe piosenki o s³awnych krykiecistach, heroicznych górnikach, gru liczkach mieszkaj¹cych nad 17
lombardami, poszukiwaczach z³ota i o tym, ¿e skoñczy³y siê ju¿ nawet banany. Emily uwa¿a³a mnie za marzyciela. Przy niej nauczy³em siê tañczyæ. Trzyma³em j¹ w talii, gdy jej uniesione w górê ramiona falowa³y, a pó niej wskakiwali my na sofê, sprawiaj¹c, ¿e przechyla³a siê i przewraca³a pod naszym ciê¿arem. I nagle Emily znów by³a daleko, w szkole, w odleg³ych Indiach. Nie odzywa³a siê, je li nie liczyæ paru listów do matki, w których b³aga³a, ¿eby przes³aæ jej ciasteczka przez konsulat belgijski. Ojciec upar³ siê, ¿eby odczytywaæ je z dum¹ na g³os wszystkim s¹siadom. Nie widzieli my siê od dwóch lat, kiedy Emily trafi³a na pok³ad Oronsaya. Dozna³em szoku, gdy j¹ zobaczy³em, teraz bardziej wyrazist¹, o szczuplejszej twarzy. Dostrzega³em te¿ jej czar, którego wcze niej nie by³em wiadomy. Mia³a ju¿ siedemna cie lat i jak pomy la³em szko³a pozbawi³a j¹ czê ci tej dziko ci, choæ w jej g³osie pozosta³a delikatna ironia, któr¹ tak lubi³em. Kiedy przebiega³em obok po pok³adzie spacerowym, chwyci³a mnie za ramiê i wci¹gnê³a w rozmowê, co sprawi³o, ¿e uros³em w oczach moich dwóch nowych kolegów ze statku. Mimo to czêsto dawa³a mi do zrozumienia, ¿e nie ¿yczy sobie, ¿ebym siê za ni¹ snu³. Mia³a w³asne plany na tê podró¿; na te kilka tygodni wolno ci, nim trafi na dwa lata do Anglii, by dokoñczyæ szkoln¹ edukacjê. Przyja ñ miêdzy cichym Ramadhinem, ¿ywio³owym Cassiusem i mn¹ szybko rozkwita³a, choæ sporo przed sob¹ skrywali my. Tak by³o przynajmniej w moim przypadku. To, co trzyma³em w prawej d³oni, nigdy nie pojawia³o siê w lewej. Nawyk³em do ostro¿no ci. W szko³ach z internatem, do których uczêszczali my, lêk przed kar¹ wykszta³ca³ 18
umiejêtno æ k³amania, wiêc nauczy³em siê zatrzymywaæ dla siebie drobne, acz wa¿ne prawdy. Za to kary, jak siê okaza³o, nie wyrobi³y w nas nawyku ca³kowitej szczero ci ani go na nas nie wymusi³y. Byli my ci¹gle bici za kiepskie wiadectwa oraz najró¿niejsze przewinienia (polegiwanie z symulowan¹ wink¹ przez trzy dni w izolatce, bezustanne plamienie jednej z wanien w szkolnej umywalni poprzez rozcieñczanie w niej atramentu ze zbiorniczków dla starszych kolegów). Naszym najbezwzglêdniejszym katem by³ wicedyrektor szko³y, ojciec Barnabus, wci¹¿ prze laduj¹cy mnie we wspomnieniach swoj¹ ulubion¹ broni¹ d³ug¹ rozszczepion¹ bambusow¹ lask¹. Nigdy nie u¿ywa³ s³ów ani argumentów, tylko gro nie w ród nas kr¹¿y³. Na Oronsayu jednak mo¿na by³o umkn¹æ przed wszystkimi nakazami. Wymy li³em siebie na nowo w tym z pozoru nierealnym wiecie zape³nionym z³omiarzami statków, krawcami, doros³ymi pasa¿erami zataczaj¹cymi siê w ogromnych zwierzêcych maskach i kobietami tañcz¹cymi w rozwianych spódniczkach przy d wiêkach pok³adowej orkiestry, która wraz z panem Mazapp¹ gra³a na estradzie, odziana w identyczne liwkowe kostiumy.
Pó nym
wieczorem, gdy specjalnie zaproszeni go cie pierwszej klasy zd¹¿yli opu ciæ kapitañski stó³, pary tañcz¹ce na parkiecie ju¿ bez masek ledwie siê porusza³y, a stewardzi wynie li porzucone kieliszki i popielniczki i opierali siê o szerokie miot³y, którymi uprz¹tali sznury kolorowych serpentyn, wyprowadzano wiê nia. Zwykle dzia³o siê to przed pó³noc¹. Pok³ad l ni³ w blasku ksiê¿yca, niebo by³o bezchmurne. Wiêzieñ pojawia³ siê w towarzystwie stra¿ników. Jeden prowadzi³ go, skuty z nim ³añcuchem, a drugi szed³ z ty³u z pa³k¹. Nie wiedzieli my, jak¹ zbrodniê pope³ni³ wiêzieñ. Podejrzewali my, ¿e mog³o to byæ morderstwo, bo idea czego bardziej subtelnego, na przyk³ad zabójstwa w afekcie lub zdrady stanu, wtedy jeszcze dla nas nie istnia³a. Sprawia³ wra¿enie silnego, opanowanego i by³ bosy. To Cassius odkry³ nocny obrz¹dek wyprowadzania wiê nia. Czêsto zjawiali my siê tam we trójkê pó nym wieczorem. Stwierdzili my, ¿e wiêzieñ mo¿e rzuciæ siê przez burtê w mroczny ocean wraz z przykutym do siebie stra¿nikiem. My leli my o tym, jak ucieka, skacze i tym sposobem odbiera sobie ¿ycie. Pewnie skojarzenia wi¹za³y siê z tym, ¿e byli my m³odzi i ka¿da wzmianka o ³añcuchu 20
i ograniczeniu wolno ci kojarzy³a siê nam z duszeniem. W naszym wieku nie mogli my tego znie æ. Ledwo znosili my nakaz wk³adania sanda³ów przed pój ciem na posi³ek. Co wieczór, siedz¹c przy stole w jadalni, wyobra¿ali my sobie bosego wiê nia w celi, jedz¹cego odpadki z metalowej tacy.
Poproszono mnie, ¿ebym stosownie siê ubra³, nim wkroczê na wy³o¿one dywanami salony pierwszej klasy, by z³o¿yæ wizytê Flavii Prins. Choæ obieca³a, ¿e bêdzie mnie mia³a na oku podczas podró¿y, prawdê powiedziawszy, widzieli my siê ledwie kilka razy. Teraz zaprosi³a mnie na podwieczorek, sugeruj¹c w li ciku, ¿ebym w³o¿y³ czyst¹ i uprasowan¹ koszulê, a tak¿e buty i skarpetki. Stawi³em siê w barze Weranda punktualnie o czwartej po po³udniu. Przygl¹da³a mi siê jak przez teleskop, nie wiadoma, ¿e potrafiê odczytaæ wyraz jej twarzy. Siedzia³a przy niewielkim stoliku. Podjê³a mozoln¹ próbê nawi¹zania rozmowy, sabotowan¹ przez moje nerwowe monosylaby. Czy podoba mi siê podró¿? Czy pozna³em tu jakiego kolegê? Pozna³em dwóch, odpowiedzia³em. Ch³opca o imieniu Cassius i drugiego o imieniu Ramadhin. Ramadhin... Czy nie pochodzi przypadkiem z tej muzu³mañskiej rodziny s³awnych krykiecistów? Odpar³em, ¿e nie wiem, ale spytam. Mojego Ramadhina w ¿adnym wypadku nie cechowa³a sprawno æ fizyczna. By³ wielbicielem s³odyczy i skondensowanego mleka. Z my l¹ o nim w³o¿y³em ukradkiem do kieszeni kilka ciasteczek, gdy tymczasem pani Prins stara³a siê przyci¹gn¹æ uwagê kelnera. 22
Pozna³am twojego ojca, kiedy by³ jeszcze bardzo m³ody... rzuci³a, po czym zamilk³a. Kiwn¹³em g³ow¹, ale nie powiedzia³a o nim nic wiêcej. Ciociu... zagadn¹³em, nagle uspokojony, ¿e wiem, jak mam siê do niej zwracaæ. S³ysza³a o tym wiê niu? Okaza³o siê, ¿e tak jak ja pragnê³a uciec od b³ahej paplaniny. Przysta³a na rozmowê d³u¿sz¹, ni¿ pocz¹tkowo planowa³a. Napij siê jeszcze herbaty powiedzia³a cicho. Napi³em siê, choæ mi nie smakowa³a. Pani Prins wyzna³a, ¿e s³ysza³a o wiê niu, mimo ¿e mia³a to byæ tajemnica. Bardzo pilnie go strzeg¹. Nie martw siê. ci¹gnêli na pok³ad wysokiej rangi oficera armii brytyjskiej. Od razu pochyli³em siê do przodu. Widujê go wyzna³em che³pliwie jak spaceruje noc¹. Pod stra¿¹. Naprawdê...? spyta³a przeci¹gle, zaskoczona asem, którego wyci¹gn¹³em z rêkawa tak nagle i z tak¹ swobod¹. Podobno zrobi³ co strasznego dorzuci³em. Tak, mówi¹, ¿e zabi³ sêdziego. To by³o co wiêcej ni¿ as. A¿ rozdziawi³em buziê. Angielskiego sêdziego. Wiêcej chyba nie powinnam ci mówiæ doda³a. Wuj, brat matki, który opiekowa³ siê mn¹ w Colombo, te¿ by³ sêdzi¹ ale cejloñskim, nie angielskim. Angielscy sêdziowie nie mogli przewodniczyæ rozprawom na wyspie, wiêc ten pewnie przyjecha³ tu tylko z wizyt¹ albo jako ekspert b¹d doradca... Czê æ tych informacji uzyska³em od Flavii Prins, a resztê posk³ada³em w ca³o æ z pomoc¹ Ramadhina, który odznacza³ siê spokojem i logicznym umys³em. Byæ mo¿e wiêzieñ zabi³ sêdziego, ¿eby ten nie móg³ 23
wspieraæ prokuratury. Chêtnie porozmawia³bym w tamtej chwili z wujkiem z Colombo. W istocie martwi³em siê, ¿e jego ¿ycie te¿ mo¿e byæ zagro¿one. Mówi¹, ¿e zabi³ sêdziego! . To zdanie wci¹¿ d wiêcza³o mi w uszach. Wuj by³ ³agodnym mê¿czyzn¹ przy ko ci. Mieszka³em u niego i jego ¿ony w Boralesgamuwa przez kilka lat, gdy moja matka wyjecha³a do Anglii. Nigdy nie odbyli my d³ugiej, czy nawet krótkiej, intymnej rozmowy. Wuj, choæ bezustannie zajêty pe³nieniem funkcji publicznej, by³ ciep³ym cz³owiekiem i czu³em siê przy nim bezpiecznie. Gdy po powrocie do domu nalewa³ sobie ginu, zawsze pozwala³ mi dolaæ toniku do szklanki. Podpad³em mu tylko raz. Akurat prowadzi³ proces w sprawie sensacyjnego morderstwa, o które oskar¿ono pewnego krykiecistê. Powiedzia³em kolegom, ¿e oskar¿ony jest niewinny, a gdy spytali, sk¹d to wiem, odpar³em, ¿e tak twierdzi wuj. W³a ciwie nie chodzi³o o to, by sk³amaæ, tylko ¿eby podbudowaæ wiarê w mojego sportowego idola. Gdy wuj to us³ysza³, roze mia³ siê dobrodusznie, lecz zdecydowanie przykaza³ mi, bym wiêcej tego nie robi³. Kiedy wróci³em do swoich przyjació³ na pok³ad D, ju¿ po dziesiêciu minutach raczy³em Cassiusa i Ramadhina rewelacjami na temat zbrodni pope³nionej przez wiê nia. Mówi³em im o tym przy basenie i przy stole pingpongowym. Jednak jeszcze tego samego popo³udnia panna Lasqueti, która us³ysza³a strzêpy mojej opowie ci, przypar³a mnie do muru, zasiewaj¹c w¹tpliwo ci co do wersji zdarzeñ przedstawionej przez Flaviê Prins. Mo¿e to zrobi³, a mo¿e nie rzuci³a. Nigdy nie wierz plotkom. Wtedy przysz³o mi do g³owy, ¿e Flavia Prins celowo udramatyzowa³a jego zbrodniê. Widzia³em go, wiêc 24
podsunê³a mi przestêpstwo, które mog³em ogarn¹æ zabójstwo sêdziego. Gdyby brat mojej matki by³ aptekarzem, powiedzia³aby, ¿e zabi³ aptekarza. Tamtego wieczoru dokona³em pierwszego wpisu w moim dzienniczku. W barze Delilah zapanowa³ chaos, gdy jeden z pasa¿erów napad³ przy karcianym stoliku na swoj¹ ¿onê. Podczas rozgrywki kierowej szyderstwo zasz³o za daleko. Nast¹pi³a próba uduszenia, przy czym ucho ¿ony zosta³o przek³ute widelcem. Ruszy³em za g³ównym stewardem, który poprowadzi³ kobietê w¹skim korytarzem do ambulatorium, tamuj¹c jej krew serwetk¹, gdy tymczasem m¹¿ pogna³ do kabiny. Mimo zwi¹zanego z tym incydentem zakazu wychodzenia na pok³ad wymknêli my siê z Ramadhinem i Cassiusem z kabin, wspiêli my po niebezpiecznych, ciemnych schodach i czekali my na pojawienie siê wiê nia. Dochodzi³a pó³noc. Palili my patyki oderwane od trzcinowego krzes³a i siê zaci¹gali my. Chory na astmê Ramadhin nie odnosi³ siê do tego z entuzjazmem, za to Cassius nalega³, ¿eby my do koñca podró¿y wypalili ca³e krzes³o. Po godzinie sta³o siê jasne, ¿e nocny spacer wiê nia siê nie odbêdzie. Wokó³ panowa³ mrok, ale umieli my siê w nim poruszaæ. Po cichu w liznêli my siê do basenu, znów zapalili my patyki i po³o¿yli my siê na wodzie na plecach. Milcz¹c niczym nieboszczycy, wpatrywali my siê w gwiazdy. Mieli my wra¿enie, ¿e p³ywamy w morzu, a nie w obudowanym basenie po rodku oceanu.
Steward poinformowa³ mnie, ¿e mam wspó³pasa¿era, ale druga koja pozostawa³a pusta. A¿ tu nagle, trzeciego wieczoru, gdy wci¹¿ p³ynêli my przez Ocean Indyjski, wiat³a w kabinie raptem rozb³ys³y i do rodka wszed³ mê¿czyzna ze sk³adanym stolikiem do gry w karty pod pach¹. Przedstawi³ siê jako pan Hastie. Obudzi³ mnie i posadzi³ na górnej koi. Znajomi wpadn¹ na partyjkê wyja ni³ pij. Odczeka³em, ¿eby zobaczyæ, co to za jedni. Pó³ godziny pó niej w naszej kabinie czterech mê¿czyzn w skupieniu gra³o w bryd¿a. Ledwie starczy³o im miejsca przy stoliku. Przez wzgl¹d na mnie zachowywali siê cicho, wiêc wkrótce zasn¹³em ukojony ich szeptan¹ licytacj¹. Rankiem znów by³em sam. Sk³adany stolik sta³ oparty o cianê. Czy Hastie w ogóle spa³? By³ zwyk³ym pasa¿erem czy cz³onkiem za³ogi? Okaza³o siê, ¿e odpowiada³ za psiarniê na Oronsayu. Widocznie nie by³a to ciê¿ka praca, gdy¿ przez wiêkszo æ czasu oddawa³ siê lekturze lub wyra nie bez zaciêcia tresowa³ psy na niewielkiej, wydzielonej czê ci pok³adu. W zwi¹zku z tym pod wieczór niezmiennie roznosi³a go energia. Krótko po pó³nocy do³¹czali do niego koledzy. Jeden, pan Invernio, asystowa³ mu 26
w psiarni. Dwaj pozostali pracowali na statku w charakterze radiooperatorów. Codziennie grali w bryd¿a przez dwie godziny, po czym po cichu siê rozchodzili. Rzadko bywa³em z panem Hastiem sam na sam. Zjawia³ siê o pó³nocy i uznaj¹c, ¿e powinienem siê wyspaæ, nieczêsto podejmowa³ próby rozmowy, a po kilku minutach przychodzili jego koledzy. W którym momencie podczas swoich podró¿y na Wschód nabra³ nawyku wk³adania sarongu i zwykle, nawet gdy odwiedzali go znajomi, tylko nim siê przepasywa³. Wyci¹ga³ wtedy cztery kieliszki i arak. Kieliszki i butelka sta³y na pod³odze, bo stolik s³u¿y³ wy³¹cznie do gry. Z wysoko ci górnej koi przygl¹da³em siê rozk³adowi kart. Przypatrywa³em siê rozgrywkom, s³ucha³em szelestu kart i licytacji. Pas... Pik... Pas... Dwa trefle... Pas... Dwa bez atu... Pas... Trzy karo... Pas... Trzy piki... Pas... Cztery karo... Pas... Piêæ karo... Kontra... Rekontra... Pas... Pas... Pas . Rzadko rozmawiali. Pamiêtam, ¿e zwracali siê do siebie po nazwisku panie Tolroy , panie Invernio , panie Hastie , panie Babstock niczym kadeci dziewiêtnastowiecznej akademii marynarki. Po jakim czasie, gdy natyka³em siê na niego wraz z moimi kolegami na pok³adzie, pan Hastie zacz¹³ zachowywaæ siê zupe³nie inaczej. Sta³ siê bardzo pewny siebie i nie zamyka³y mu siê usta. Opowiada³ o swoich wzlotach i upadkach w marynarce handlowej, perypetiach z by³¹ ¿on¹, doskona³¹ amazonk¹, oraz o swoim uwielbieniu dla psów my liwskich, które przedk³ada³ nad inne rasy. Tymczasem o pó³nocy, w pó³mroku kabiny, mówi³ tylko szeptem. Po trzecim wieczorze karcianych rozgrywek uprzejmie wymieni³ jaskraw¹ ¿ó³t¹ ¿arówkê na przygaszon¹ niebiesk¹. Tak wiêc, gdy wkracza³em w królestwo pó³snu, rozlewano drinki, wygrywano robry, pieni¹dze 27
zmienia³y w³a cicieli, a w niebieskawym wietle graj¹cy w karty mê¿czy ni wygl¹dali, jakby siedzieli w akwarium. Skoñczywszy grê, ca³a czwórka wychodzi³a na pok³ad na papierosa. Po pó³godzinie pan Hastie w lizgiwa³ siê po cichu do kabiny i jeszcze trochê czyta³, nim zgasi³ lampkê w swojej koi.
Dla
ch³opca maj¹cego kolegów, z którymi chce siê spotkaæ, sen jest niczym wiêzienie. Niecierpliwi³a nas noc, wstawali my, jeszcze nim promienie witu zalewa³y statek. Nie mogli my siê doczekaæ, kiedy znowu zaczniemy odkrywaæ wszech wiat. Le¿¹c w koi, s³ysza³em, jak Ramadhin delikatnie, w umówiony sposób puka do drzwi. Ten szyfr by³ w³a ciwie bez sensu któ¿ inny móg³ pukaæ o tej porze? Dwa stukniêcia, d³uga przerwa i jeszcze jedno. Gdybym nie wsta³ i nie otworzy³, us³ysza³bym teatralne kaszlniêcia, a gdybym nadal nie reagowa³, do moich uszu dobieg³oby wypowiadane szeptem s³owo Gwarek , które sta³o siê moim przydomkiem. Spotykali my siê z Cassiusem przy schodach i ju¿ po chwili przechadzali my siê boso po pok³adzie pierwszej klasy, który o szóstej rano by³ niczym niestrze¿ony pa³ac. Zjawiali my siê tam, nim jeszcze na horyzoncie rozb³ys³o s³oñce, nawet zanim zapalane na noc, s³abe lampy pok³adowe zd¹¿y³y zamrugaæ i automatycznie zgasn¹æ wraz z nastaniem brzasku. ci¹gali my koszule i z ledwie s³yszalnym pluskiem, niczym igie³ki, nurkowali my w wymalowanym na z³oto basenie. W po wiacie budz¹cego siê dnia cisza by³a podstawowym warunkiem naszego p³ywania. 29
Je li uda³o nam siê przetrwaæ niezauwa¿enie przez godzinê, zyskiwali my szansê pl¹drowania bufetu niadaniowego na pok³adzie s³onecznym . £adowali my wtedy na talerze góry jedzenia i wymykali my siê ze srebrn¹ mis¹ skondensowanego mleka i ³y¿k¹ stercz¹c¹ po rodku tego gêstego przysmaku. Pó niej wdrapywali my siê do wisz¹cej szalupy, w której czuli my siê trochê jak w namiocie, i konsumowali my nasz kradziony posi³ek. Pewnego ranka Cassius przyniós³ znalezionego w barze papierosa Gold Leaf, ¿eby pokazaæ nam, jak siê porz¹dnie pali. Ramadhin grzecznie odmówi³ z uwagi na astmê, której objawy sta³y siê oczywiste dla nas, a tak¿e dla pozosta³ych wspó³biesiadników przy naszym stole. (Bêd¹ oczywiste równie¿ pó niej, kiedy spotkam go w Londynie. Mieli my trzyna cie czy czterna cie lat, kiedy znów na siebie trafili my po tym, jak stracili my siê z oczu, przystosowuj¹c siê do ¿ycia na obczy nie. Wtedy te¿, gdy spotyka³em siê z nim, jego rodzicami i siostr¹ Massoumeh, wci¹¿ ³apa³ wszystkie przeziêbienia i grypy. W Anglii odnowili my nasz¹ przyja ñ, ale byli my ju¿ inni, nie tak beztroscy w obliczu realiów wiata. Pod pewnymi wzglêdami w tamtym czasie bli¿ej mi by³o do jego siostry. Massi zawsze towarzyszy³a nam podczas przepraw przez po³udniowy Londyn na tor kolarski Herne Hill, do kina Ritzy w Brixton, a pó niej do domu towarowego Bon Marché, gdzie z nieznanych powodów biegali my jak opêtani miêdzy pó³kami z jedzeniem i ubraniami. Niekiedy przesiadywa³em popo³udniami z Massi na niewielkiej sofie w ich rodzinnym domu w Mill Hill, a nasze d³onie wêdrowa³y ku sobie i splata³y siê pod kocem, gdy udawali my, ¿e ogl¹damy w telewizji niekoñcz¹ce siê relacje z meczów golfowych. Pewnego razu przysz³a bardzo wcze nie rano do pokoju 30