1 – Co za bezczelnoœæ – mruknê³a pod nosem kobieta w œrednim wieku i wyjê³a z kieszeni ma³y komputerek. Jej ciemnoniebieski mundur by³ opiêty na biodrach, a twarz nawet najbardziej przychylne kole¿anki musia³yby nazwaæ wybrykiem natury. Z niechêci¹ wystuka³a numer rejestracyjny SUV-a w kolorze orzechowym, zaparkowanego zaraz za znakiem zakazu postoju. Odczeka³a kilka sekund, potem oderwa³a wydruk i wsunê³a pod wycieraczkê. Beatrice ju¿ z daleka zobaczy³a policjantkê. Przyœpieszy³a kroku. Jej czó³enka stuka³y o asfalt jak kastaniety, po³y jedwabnego p³aszcza w kolorze oliwki rozwiewa³y siê na wietrze. By³a spóŸniona. W³aœciwie zawsze by³a spóŸniona. Jakiœ przechodzieñ obejrza³ siê za ni¹. Nawet tutaj, na najelegantszym bulwarze stolicy, wzbudza³a zainteresowanie. Taka jasnow³osa, taka szczup³a, tak perfekcyjnie wystylizowana, zupe³nie jakby w³aœnie wysz³a z sesji do „Vogue’a”. Co najmniej do „Vogue’a”. Okej, okej, jeden mandat w jedn¹ czy w drug¹ nie robi ró¿nicy, pomyœla³a Beatrice. Niech im bêdzie. Wsiad³a do wozu i w³¹czy³a silnik, nie zaszczycaj¹c policjantki ani jednym spojrzeniem. Nie spodziewa³a siê jed7
nak, ¿e tamta bêdzie taka zawziêta. W zdumiewaj¹cym tempie okr¹¿y³a samochód i zastuka³a w okno. Beatrice opuœci³a szybê. – Tak? – spyta³a znudzonym g³osem. Uderzy³a w ni¹ fala czystej nienawiœci. Nienawiœci do kobiety, która ma drogi samochód, godne pozazdroszczenia wymiary modelki i bud¿et na ciuchy przypuszczalnie wielokrotnie przekraczaj¹cy miesiêczny czynsz za mieszkanie p³acony przez zwyk³ych ludzi. I która w dodatku zaparkowa³a za znakiem zakazu. Ale zosta³a przy³apana – przynajmniej tyle! – Mia³o siê pecha! – rzuci³a policjantka z jadowitym uœmiechem. Beatrice przybra³a swój najbardziej ujmuj¹cy wyraz twarzy i powiedzia³a: – Niech pani spojrzy w lustro, to bêdzie pani wiedzia³a, która z nas mia³a pecha. Podnios³a szybê i ruszy³a pe³nym gazem. Œpieszy³a siê na wa¿ne spotkanie. W³aœciwie ca³y czas mia³a wa¿ne spotkania. To dzisiejsze jednak by³o szczególne. Przejecha³a skrzy¿owanie na czerwonym, które nazywa³a zwykle „ciemno¿ó³tym”. Naciskaj¹c klakson, wyprzedzi³a wielk¹ czarn¹ limuzynê z przyciemnionymi szybami. – Wypasiona fura, ale jeŸdziæ to siê jeŸdzi w zwolnionym tempie – mruknê³a pod nosem, wstukuj¹c adres do nawigacji. Seestrasse w Kahndorf w Brandenburgii. Ten hotel musi le¿eæ gdzieœ na koñcu œwiata. Dobrze jest. Przyda jej siê chwila wytchnienia.
*** – Jeszcze jedziemy czy ju¿ stoimy? Katharina siedzia³a na tylnym siedzeniu limuzyny 8
z otwartym laptopem na kolanach i s³a³a kierowcy lodowate spojrzenia. Kierowca jednak w najmniejszym stopniu siê tym nie przejmowa³. Jak w transie prowadzi³ opancerzon¹ czarn¹ limuzynê, rozmawiaj¹c jednoczeœnie przez telefon ze swoj¹ dziewczyn¹. G³os mia³ œciszony do szeptu, ale Katharina i tak s³ysza³a ka¿de s³owo. – Skarbuniu, nic z tego, sprawy s³u¿bowe – grucha³ do telefonu. – Nie, nie, dziœ wieczorem nie da rady. Jutro tak. Po po³udniu. Ugotujesz coœ pysznego? Bêdziesz mia³a czarn¹ bieliznê? Co takiego? Masa¿ o l e j k i e m? Wow, wow, wow! Po prostu obrzydliwe, pomyœla³a Katharina. I taki buc jak na ironiê pracuje w ministerstwie do spraw rodziny. Nie do wytrzymania facet. Ale który facet jest do wytrzymania? – Nie s¹dzi pan, ¿e czas ju¿ zerwaæ z tym zacofanym podejœciem do kobiet? – spyta³a ostro. – Chwileczkê, z³otko, tak, tak, poczekaj na linii – powiedzia³ kierowca i odwróci³ siê w stronê Kathariny, co omal nie skoñczy³o siê kolizj¹ z motocyklist¹. – Tak, proszê pani? Coœ pani mówi³a? Takich facetów trzeba zsy³aæ do pracy w schroniskach dla kobiet. Trzy razy dziennie pucowanie kibli i wys³uchiwanie opowieœci ofiar przemocy domowej. Mo¿e to by go wyleczy³o, pomyœla³a Katharina. – ¯adnych prywatnych rozmów w czasie pracy! – naskoczy³a na kierowcê. – Inaczej skoñczy pan z powrotem na portierni. – Jak pani sobie ¿yczy – odpar³ kierowca, wzruszaj¹c ramionami, i pó³g³osem zamrucza³ do s³uchawki: – Gor¹cy z ciebie króliczek, s³odziutka, ale muszê ju¿ koñczyæ, bo znowu siê czepia. 9
Przy najbli¿szej okazji wywalê na zbity pysk, postanowi³a Katharina. Za grosz szacunku. W koñcu nale¿a³a do politycznej elity kraju. W ciemnym pr¹¿kowanym kostiumie i w³osach upiêtych w ciasny kok by³a uosobieniem œwiadomej siebie kobiety sukcesu. Niestety, ten macho z epoki kamienia ³upanego nie raczy³ tego zauwa¿yæ. Jazda zdawa³a siê nie mieæ koñca. Katharina rozmawia³a przez telefon. Katharina sprawdza³a maile. Katharina wysy³a³a esemesy do kole¿anek i kolegów z partii. Zwyk³a praca z komórk¹. Ludzie polityki tak dzisiaj robi¹. Minê³a wiecznoœæ, zanim limuzyna skrêci³a wreszcie na wyboist¹ poln¹ drogê. Katharina od³o¿y³a komórkê i zamknê³a laptopa. Po prawej stronie zobaczy³a jezioro, po lewej parking. Na œrodku drogi sta³ ma³y kompaktowy samochodzik. Kierowca obtr¹bi³ go, ale nie doczeka³ siê ¿adnej reakcji. Kln¹c pod nosem, wycofa³ limuzynê i omin¹³ zawalidrogê, by skrêciæ na stromy podjazd. Na szczycie wzniesienia sta³ ró¿owy pa³acyk. Z kolumnami, blankami i wie¿yczkami. Zupe³nie jak domek Barbie w rozmiarze XXL. – Trafiliœmy! – rozpromieni³ siê kierowca. – Pa³acowy pensjonat „Piêkny Widok”. Odprowadziæ pani¹? – Dziêkujê bardzo. W dwudziestym pierwszym wieku kobiety umiej¹ trochê wiêcej ni¿ gotowaæ, nosiæ wyuzdan¹ bieliznê i masowaæ olejkiem – wycedzi³a Katharina przez zaciœniête zêby. – Potrafi¹ na przyk³ad samodzielnie iœæ na imprezê. Kierowca nawet nie mrugn¹³ okiem.
***
10
Evi od d³u¿szej chwili siedzia³a w swoim ma³ym czerwonym aucie ze zgaszonym silnikiem. Nie mia³a ochoty wysiadaæ. Nawet natarczywy klakson z ty³u nie potrafi³ jej wyrwaæ z apatii. Jeœli mia³a byæ szczera, czu³a strach przed tym spotkaniem. W gruncie rzeczy ca³e jej ¿ycie by³o straszne. Ale potwierdzi³a, ¿e bêdzie, wiêc pruskie wychowanie, które odebra³a, zabrania³o jej teraz stchórzyæ. Odchyli³a lusterko, ¿eby siê przejrzeæ. Zahukana kobiecina. Ko³tuñska mamuœka. Jeden wielki œmiech. Fryzura – brak, sukienka – worek, buty – w sam raz na górskie wêdrówki. Dlaczego nie zauwa¿y³a tego wszystkiego w domu? Dlaczego dopiero teraz dotar³o do niej, ¿e jest kompletnie nieodpowiednio ubrana, ¿e musi koniecznie iœæ do fryzjera i w ogóle jest w takim nastroju, ¿e najbardziej to chcia³aby rzuciæ siê na ³ó¿ko i przep³akaæ ca³¹ noc? Nie mówi¹c ju¿ o obfitej tkance t³uszczowej, która nadawa³a jej urok salcesonu. Kremami antycellulitowymi, które mia³a w ³azience, z powodzeniem da³oby siê wyg³adziæ Wielki Kanion. A u niej jakoœ nie chcia³y dzia³aæ. Wyjê³a papierow¹ chusteczkê ze sfatygowanej torebki i star³a szminkê z ust. Nie mia³o to sensu. Nawet kredka od Chanel nie mog³a ukryæ, ¿e k¹ciki ust ma opuszczone, a oczy szkl¹ siê ³zami. Zmuszaj¹ca do p³aczu k³ótnia ma³¿eñska to by³ prezent po¿egnalny, który dosta³a od mê¿a na drogê. W³aœciwie to nawet mi³e z jego strony. W koñcu po tak d³ugim czasie okaza³ przynajmniej jakieœ zainteresowanie. Spojrza³a na zegarek. Wpó³ do ósmej. Od siódmej pewnie w hotelu zabawa na ca³ego. S¹dz¹c po liczbie samochodów na parkingu, musia³o przyjechaæ mnóstwo ludzi. Serce bi³o jej jak oszala³e. Dlaczego nie wyrzuci³a 11
tego cholernego listu, nawet do niego nie zagl¹daj¹c? Dlaczego przeczyta³a to zaproszenie i z wrodzonej obowi¹zkowoœci potwierdzi³a swój udzia³? Z ty³u nadjecha³ orzechowego koloru SUV i wymin¹³ j¹ niemal na styk, sypi¹c piaskiem na przedni¹ szybê. Evi ustawi³a wsteczne lusterko z powrotem we w³aœciwej pozycji. Czu³a siê skoñczona. A najstraszniejsze w tym wszystkim by³o to, ¿e ka¿dy to po niej widzia³. Zna³a ju¿ te wspó³czuj¹ce spojrzenia, jakimi j¹ omiatano, kiedy pojawia³a siê na ró¿nych spotkaniach. Jeœli w ogóle siê pojawia³a, bo ju¿ dawno odzwyczai³a siê od chodzenia na jakiekolwiek imprezy. Tak naprawdê dobrze czu³a siê tylko w swojej kuchni. Styl rustykalny, wczesne lata dziewiêædziesi¹te – bardziej staromodnie ju¿ byæ nie mog³o. Ale ona kocha³a tê swoj¹ kuchniê. Têsknie wybiega³a myœl¹ do szarlotki, któr¹ upiek³a po po³udniu. Dla dzieci. Dzieci, które rzadko pojawia³y siê w domu, bo przyjaciele byli dla nich bardziej atrakcyjni ni¿ wiecznie struta matka. Zaraz wysi¹dzie. Jeszcze tylko parê minut. Wyprostowa³a siê sztywno i otar³a ³zê z policzka.
2 – Drogie uczennice, drodzy uczniowie! Ehm, drodzy absolwenci! – Rozleg³ siê pisk. Bardzo g³oœny pisk. Siwow³osy pan z ³upie¿em na ko³nierzu garnituru z przejêciem majstrowa³ przy mikrofonie. – W imieniu ca³ego kierownictwa szko³y witam pañstwa serdecznie z oka... – piiiiiiiiiiiiiii – ...¹tej rocznicy waszej... – w spoconych d³oniach obraca³ kartkê – ...matury! Dumny ze swego oratorskiego osi¹gniêcia, uniós³ rêce niby jakaœ depresyjna gwiazda rocka, zbieraj¹c aplauz bêd¹cy mieszanin¹ braw, œmiechów i gwizdów. Przed sob¹ mia³ oko³o stu dam i d¿entelmenów, którzy ¿adn¹ miar¹ nie zas³ugiwali na to miano. – Striiiiiptiiiiiz! – zapiszcza³a jakaœ kobieta. – Pornooooo! – zarycza³ jakiœ mê¿czyzna. Atmosfera ju¿ teraz bardziej przypomina³a wieczór kawalerski ni¿ szkolny jubileusz. Krêc¹c z dezaprobat¹ g³ow¹, dyrektor Hans-Walter Meier patrzy³ na swoich by³ych uczniów. Stali st³oczeni w odœwiêtnie udekorowanej sali bankietowej ze sztukateriami na œcianach, pod którymi ustawiono obite ró¿owym at³asem krzes³a. Gwar narasta³. To by³ b³¹d, ¿e od razu na pocz¹tku zaserwowano szampana, nie 13
ulega³o w¹tpliwoœci. Dyrektor patrzy³ na t³um, szukaj¹c twarzy, które by pamiêta³. A, tak. Jest Evi Diepholt, przem¹drza³a wzorowa uczennica. I Beatrice Kramer, ma³a zdzira. Uœwiadomi³ sobie, ¿e ma najokropniejszy zawód œwiata. Dyrektor Meier odchrz¹kn¹³. Czy to przypadkiem nie by³ najbardziej krn¹brny rocznik? Przypomnia³ sobie konfiskowane w ubikacji skrêty z haszyszem. Alkoholowe ekscesy na wycieczkach klasowych. Obmacuj¹ce siê w pó³mroku pary, kiedy na biologii puszczano film oœwiatowy. Nieokie³znana banda. I tacy zostali. – Proszê o spokój! – zawo³a³ ³ami¹cym siê g³osem. – Bardzo proszê o u-wa-piiiiiiiiiiiiiiiiiip. Wymyœli³ sobie ca³kiem zgrabn¹ mówkê, tak¹ z cytatami z Goethego, upiêkszon¹ wspomnieniami i udawanym sentymentalizmem. Teraz wszystko wskazywa³o na to, ¿e mo¿e j¹ sobie darowaæ. – Niniejszym, yyyy, og³aszam... bufet za... otwarty! – wyrzêzi³ w akcie rozpaczy. Zerwa³y siê frenetyczne oklaski. Kelnerzy uwijali siê po sali, roznosz¹c kolejne szampany, podczas gdy t³um goœci przemieszcza³ siê w stronê bufetu. W powietrzu rozchodzi³ siê ju¿ intensywny zapach pieczeniowego sosu. Dyrektor Hans-Walter Meier by³ wegetarianinem. Sapi¹c, zszed³ ze sceny, na której zespó³ muzyczny w³aœnie rozstawia³ instrumenty. – Dobra robota – powiedzia³ zmursza³y starszy pan w tweedowym garniturze, klepi¹c go po za³upie¿onym ramieniu. By³ nauczycielem ³aciny tamtego rocznika i nie kry³ zadowolenia, ¿e to nie on musi odgrywaæ niewdziêczn¹ rolê mistrza ceremonii. – Szkoda tylko, ¿e nikt nie potrafi tu doceniæ pañskiego wyst¹pienia. Có¿, homo homini lupus, cz³owiek cz³owiekowi wilkiem. 14
– Obrzydliwa t³uszcza – burkn¹³ Meier. – Nic dobrego z nich nie wyros³o, od razu widaæ. Zebrani przy bufecie byli ca³kowicie odmiennego zdania. Przy wtórze radosnych okrzyków mê¿czyŸni, którzy nie znosili siê nawzajem, bêd¹c nastolatkami, padali sobie w objêcia. Wszyscy przechwalali siê na ca³e gard³o, jakie odnieœli w ¿yciu sukcesy. – Heja, Sven, fajnie ciê widzieæ. Gram na gie³dzie. Pierwsz¹ bañkê zarobi³em, jak mia³em dwadzieœcia lat. A ty? – Jestem dermatologiem. Nudna robota, gruba kasa. – S³abizna. Chyba s³ysza³eœ o reformie s³u¿by zdrowia? – Spoko, luz. A ty chyba s³ysza³eœ o kryzysie finansowym? Damska czêœæ zgromadzenia na pocz¹tku taksowa³a siê nawzajem w milczeniu. Tu wspó³zawodnictwo odbywa³o siê na froncie mody i urody. W u³amku sekundy skanowano stan zmarszczek, obwód talii i styl. Konkurencja by³a równie zabójcza jak na castingu. By³y kobietami. Mia³y po czterdzieœci lat. I ka¿da, która w ci¹gu ostatnich lat nie zainwestowa³a w swój wizerunek grubej kasy, mnóstwa potu i samodyscypliny, przepada³a z kretesem. Ale oczywiœcie ka¿da bez wyj¹tku wydawa³a siê sobie o niebo lepiej zakonserwowana od pozosta³ych. Ka¿da. Poza Evi. Evi z przera¿eniem patrzy³a na oratorsk¹ klêskê dyrektora. Jak oni mogli byæ tacy wstrêtni? Nie potrafi³a tego poj¹æ. Dobre wychowanie nigdy nie pozwoli³oby jej gwizdami przepêdziæ ze sceny nauczyciela. Po prostu zawsze by³a i nadal pozosta³a panienk¹ z dobrego domu. Teraz sta³a na uboczu, obracaj¹c w palcach kieliszek z szampanem. Nawet nie zamoczy³a ust. 15
Bez specjalnej radoœci patrzy³a na salê: bogate aran¿acje z kwiatów, papierowe girlandy, wielkie srebrne „25” nad scen¹. No, najwa¿niejsze, ¿e jakoœ tu dotar³a. Pó³ godzinki i wychodzê, postanowi³a. Nie mia³a tu czego szukaæ. Jej ponure myœli przerwa³ czyjœ przeraŸliwy wrzask: – Eviii! Oh, my god, to naprawdê ty? Wzdrygnê³a siê. Z niebotycznym zdumieniem patrzy³a w twarz nieznajomej o mocno rozjaœnionych w³osach u³o¿onych w puszystego boba i z³otawo po³yskuj¹cej opaleniŸnie, która pokrywa³a nienaturalnie g³adk¹ twarz. Zarówno pochodz¹ca z markowej kolekcji sukienka z zielonego jedwabiu, jak i droga bi¿uteria oraz chmura wyszukanych perfum nie pozostawia³y cienia w¹tpliwoœci, ¿e to jakiœ znamienity hotelowy goœæ zab³¹dzi³ do tego piek³a. Pytanie tylko: sk¹d ta kobieta zna jej imiê? – Sweetheart, naprawdê mnie nie poznajesz? Helllo! Be-a-trice! Trio Fatal! No?... No? Z mroków dawno zapomnianych czasów wy³oni³o siê blade wspomnienie. Trio Fatal. Najbardziej zwariowana babska paczka w ca³ej szkole. Katarzyna Wielka, Bella Beatrice i Evi Forever. Tak siê nazwa³y. To by³o milion lat temu. Naprawdê mia³a przed sob¹ Beatrice? – Come on, walniemy sobie drinka – powiedzia³a olœniewaj¹ca istota. – Przyda mi siê. Trzy razy siê zgubi³am, bo moja nawigacja nie mog³a znaleŸæ tej zapyzia³ej bocznej dró¿ki. Postaæ, któr¹ Evi mia³a przed sob¹, z wolna zaczê³a nabieraæ znajomych konturów. Beatrice. Dziewczyna o rudych w³osach. Ekstrawagancka „turbopuszczalska”, jak pogardliwie przezywali j¹ ch³opcy, bo krêci³a ze wszystkimi jak pierwsza lepsza z przedmieœcia i z ¿ad16
nym nie zadawa³a siê wiêcej ni¿ raz. Ekstrawagancka zosta³a niew¹tpliwie nadal. Tylko blond w³osy i zrobiona na g³adko twarz by³y nowe. – Och, Beatrice, mi³o ciê widzieæ – powiedzia³a Evi bez entuzjazmu. Nigdy w ¿yciu nie czu³a siê bardziej niepozorna i gruba ni¿ teraz, przy tej œwiatowej kobiecie. – No i? Co porabiasz? – spyta³a Beatrice. Przesunê³a spojrzeniem po jej byle jakiej fryzurze, skromnej szarej sukience i zatrzyma³a je na topornych butach. Evi z miejsca zmala³a o trzy centymetry. Sprawa by³a oczywista – Beatrice wygra³a na samym starcie. Ale okazaæ tchórzostwo wrogowi to najgorsze, co mo¿na zrobiæ, powtarza³ jej zawsze ojciec. Nie traciæ kontenansu! Przyj¹æ postawê! – wpaja³ córce. Powstrzymuj¹c ³zy, Evi odruchowo siê wyprostowa³a. No, dalej, uœmiech. O, proszê. Jednak mo¿na. – Wygra³am los na loterii! – zaczê³a promiennie. – Cudowny m¹¿, dwójka udanych dzieci, czegó¿ chcieæ wiêcej? Mieszkamy w Grunewaldzie, dok³adnie to, o czym zawsze marzy³am. No wiesz, bia³a willa z wiktoriañskimi kolumnami i z ogrodem, w którym hodujê ró¿e. Beatrice zmarszczy³a czo³o, co z powodu regularnego wstrzykiwania botoksu objawi³o siê jedynie uniesieniem brwi na milimetr. Rzeczywiœcie, Evi zawsze mówi³a o takim domu. I o rodzinie, któr¹ chcia³a za³o¿yæ w przysz³oœci. G³upia sprawa, ale jakoœ nie wygl¹da³a na kogoœ, komu spe³ni³y siê marzenia. – To bardzo siê cieszê – powiedzia³a uprzejmie. – A co u ciebie? – zainteresowa³a siê Evi. Tak w koñcu wypada³o. Czu³a, ¿e zaczyna siê pociæ. Nieporadnie wygrzeba³a z torebki chusteczkê i osuszy³a twarz. Beatrice ruszy³a do akcji: 17