Leniwa niedziela. Smak pestek jabłek - Katharina Hagena

Page 1

pestek jablek


W serii: Leslie Daniels W łóżku z Nabokovem Vanessa Greene Klub Porcelanowej Filiżanki Anka Kowalska Pestka Alina Krzywiec Długa zima w N. Caroline Leavitt Szczęście w twoich oczach Karolina Monkiewicz-Święcicka Taniec z przeszłością Jojo Moyes Zanim się pojawiłeś

W przygotowaniu: Mia March Klub Filmowy Meryl Streep Aleksandra Domańska Ulica Pogodna


KATHARINA HAGENA

pestek jablek Z niemieckiego przełożyła Aldona Zaniewska


Tytu³ orygina³u DER GESCHMACK VON APFELKERNEN Wydawca Gra¿yna Smosna Redaktor prowadz¹cy El¿bieta Kobusiñska Redakcja Ewa Borowiecka Korekta El¿bieta Jaroszuk Irena Kulczycka

First published in the German language as Der Geschmack von Apfelkernen by Katharina Hagena © 2008, 2009 by Verlag Kiepenheuer & Witsch GmbH & Co. KG. Cologne/Germany All rights reserved Copyright © for the Polish translation by Aldona Zaniewska 2014 Œwiat Ksi¹¿ki Warszawa 2014 Œwiat Ksi¹¿ki Sp. z o.o. 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2 Ksiêgarnia internetowa: Fabryka.pl £amanie Joanna Duchnowska Druk i oprawa Interdruk Dystrybucja Firma Ksiêgarska Olesiejuk sp. z o.o., sp. k.a. 05-850 O¿arów Mazowiecki, ul. Poznañska 91 email: hurt@olesiejuk.pl, tel. 22 721 30 00 www.olesiejuk.pl ISBN 978-83-7943-425-1 Nr 90089798


Christofowi



La mémoire ne nous servirait à rien si elle fût rigoureusement fidèle. Pamiêæ zda³aby siê nam na nic, gdyby by³a nieub³aganie wierna. Paul Valéry



ROZDZIA£

I

Ciotka Anna umar³a w wieku szesnastu lat na zapalenie p³uc, którego nie mo¿na by³o wyleczyæ, bo mia³a z³amane serce, a ponadto nie odkryto jeszcze penicyliny. Jej œmieræ nast¹pi³a pewnego póŸnego lipcowego popo³udnia. I gdy m³odsza siostra Anny, Bertha, pobieg³a potem z p³aczem do ogrodu, zobaczy³a, ¿e wraz z ostatnim szeleszcz¹cym oddechem Anny wszystkie czerwone porzeczki pobiela³y. Ogród by³ du¿y, mnóstwo starych krzaków porzeczek ugina³o siê pod ciê¿arem owoców. Trzeba je by³o zebraæ ju¿ dawno, ale gdy Anna zachorowa³a, nikt nie myœla³ o porzeczkach. Moja babka czêsto mi o tym opowiada³a, bo to w³aœnie ona wtedy odkry³a te porzeczki pobiela³e z ¿alu. Od tego czasu w ogrodzie mojej babki by³y ju¿ tylko czarne i bia³e porzeczki, a ka¿da kolejna próba zasadzenia krzaku o czerwonych owocach chybia³a – na jego ga³êziach pojawia³y siê tylko bia³e gronka. Ale nikomu to nie przeszkadza³o, bia³e by³y prawie tak s³odkie jak czerwone i przy wyciskaniu soku nie rujnowa³y nikomu fartucha, a gotowa galaretka lœni³a blado i tajemniczo przezroczyœcie. „Konserwowe ³zy” – nazywa³a j¹ moja babka. A na piwnicznych rega³ach wci¹¿ jeszcze sta³y ró¿nej wielkoœci s³oiki z galaretk¹ porzeczkow¹ z lata 1981 roku, wyj¹tkowo obfitego we ³zy, ostatniego lata w ¿y9


ciu Rosmarie. Moja matka w poszukiwaniu marynowanych ogórków znalaz³a kiedyœ s³oik z 1945 roku z pierwszymi powojennymi ³zami. Podarowa³a go miejscowemu Stowarzyszeniu M³ynarzy, a gdy zapyta³am, dlaczego, na mi³oœæ bosk¹, daje cudown¹ galaretkê babci jakiemuœ regionalnemu muzeum, powiedzia³a, ¿e te ³zy by³y zbyt gorzkie. Moja babka, Bertha Lünschen, z domu Deelwater, umar³a kilka dziesi¹tków lat po ciotce Annie, ale ju¿ od dawna nie wiedzia³a, kim by³a jej siostra, jak sama siê nazywa ani czy jest zima, czy lato. Zapomnia³a, co pocz¹æ z butem, we³nian¹ nitk¹ albo ³y¿k¹. Z tak¹ sam¹ nerwow¹ ³atwoœci¹, z jak¹ odgarnia³a swoje krótkie siwe loki z karku, zmiata³a na kupkê niewidzialne okruszki na stole. Odg³os twardej, suchej skóry jej d³oni na drewnianym kuchennym blacie przypominam sobie wyraŸniej ni¿ rysy jej twarzy. Równie¿ to, ¿e jej ozdobione pierœcionkami palce zawsze mocno zaciska³y siê wokó³ tych niewidzialnych okruchów, jak gdyby próbowa³y pochwyciæ przesuwaj¹ce siê w jej umyœle cienie, ale byæ mo¿e Bertha stara³a siê tylko nie nakruszyæ na pod³ogê albo chcia³a nakarmiæ wróble, które wczesnym latem tak lubi³y piaskowe k¹piele w ogrodzie, a przy tym zawsze wygrzebywa³y rzodkiewki. Potem stó³ w domu opieki by³ ze sztucznego tworzywa, a d³oñ babki zamar³a. Zanim Bertha ca³kiem straci³a pamiêæ, uwzglêdni³a nas w swoim testamencie. Moja matka, Christa, odziedziczy³a ziemiê, ciotka Inga papiery wartoœciowe, ciotka Harriet pieni¹dze. Ja, ostatnia potomkini, dziedziczy³am dom. Bi¿uteriê i meble, bieliznê i srebra mia³y podzieliæ miêdzy siebie matka i ciotki. Testament Berthy by³ przejrzysty jak deszczówka i równie powa¿ny. Papiery wartoœciowe nie mia³y zbyt du¿ej wartoœci, na poroœniêtej traw¹ ziemi pó³nocnoniemieckiej równiny oprócz krów nikt nie chcia³ mieszkaæ, pieniêdzy by³o niewiele, a dom stary. 10


* Bertha musia³a pamiêtaæ, ¿e bardzo kiedyœ kocha³am ten dom. Jej ostatni¹ wolê pozna³yœmy jednak dopiero po pogrzebie. Podró¿owa³am sama. To by³a d³uga i pod wieloma wzglêdami k³opotliwa wyprawa: jecha³am z Fryburga i musia³am przemierzyæ wzd³u¿ ca³y kraj, zanim z prawie pustego liniowego autobusu, który podskakuj¹c na wybojach, wióz³ mnie z jakiegoœ upiornego ma³omiasteczkowego dworca przez niewielkie miejscowoœci, wysiad³am w koñcu na pó³nocy, we wsi Bootshaven na przystanku naprzeciwko domu babki. By³am znu¿ona podró¿¹, ¿a³ob¹ i poczuciem winy, które odczuwa siê zawsze, gdy umiera ktoœ, kogo siê kocha³o, ale nie zna³o dobrze. Przyjecha³a równie¿ ciotka Harriet, tylko teraz mia³a na imiê Mohani. Ale ani nie nosi³a pomarañczowych szat, ani nie ogoli³a g³owy. Jedynie naszyjnik z drewnianych korali z wizerunkiem guru wskazywa³ na jej nowy, oœwiecony stan. Z krótkimi rudymi w³osami, farbowanymi henn¹, i w sportowych butach Reeboka wygl¹da³a inaczej ni¿ reszta czarnych postaci, które zbiera³y siê w ma³ych grupach przed kaplic¹. Cieszy³am siê ze spotkania z ciotk¹, chocia¿ z zak³opotaniem i niepokojem myœla³am o tym, ¿e ostatnio widzia³am j¹ trzynaœcie lat temu. Wtedy, gdy musieliœmy pochowaæ Rosmarie, jej córkê. Ten niepokój by³ moim dobrym znajomym, w koñcu za ka¿dym razem, gdy patrzy³am na swoj¹ twarz w lustrze, myœla³am o Rosmarie. Jej pogrzeb by³ nie do zniesienia, prawdopodobnie w ogóle nie do zniesienia jest sytuacja, kiedy trzeba grzebaæ piêtnastoletnie dziewczyny. Zemdla³am wiêc wtedy, jak mi póŸniej opowiadano. Przypominam sobie jeszcze tylko, ¿e bia³e lilie na trumnie mia³y ciep³y, wilgotno-s³odkawy zapach, który zatyka³ mi nos i powodowa³, ¿e w tchawicy ros³y pêcherzyki 11


powietrza. Zabrak³o mi tchu. Potem wessa³a mnie wiruj¹ca bia³a dziura. Obudzi³am siê w szpitalu. Padaj¹c, rozbi³am sobie czo³o o krawê¿nik i trzeba by³o zszyæ ranê. Nad nasad¹ nosa pozosta³a blada blizna. To by³o moje pierwsze omdlenie, póŸniej czêsto zdarza³o mi siê traciæ przytomnoœæ. To u nas rodzinne. Ciotka Harriet po œmierci córki odst¹pi³a od wiary. Przy³¹czy³a siê do Bhagwana*. „Biedaczka – mówiono w krêgu znajomych. – Posz³a do sekty”, przy czym s³owo „sekta” wypowiadano, œciszaj¹c g³os, jakby z obawy, ¿e sekta ich pods³ucha i pochwyci, ogoli czaszki, a potem wyœle na deptaki tego œwiata i ka¿e z dzieciêc¹ radoœci¹ graæ na cymba³ach jak ubezw³asnowolnionym wariatom z Lotu nad kuku³czym gniazdem. Ale ciotka Harriet nie wygl¹da³a tak, jakby na pogrzebie Berthy chcia³a rozpakowaæ cymba³y. Gdy mnie dostrzeg³a, przytuli³a do siebie i poca³owa³a. Wiele razy ca³owa³a bliznê na moim czole, ale nic nie powiedzia³a i popchnê³a mnie dalej, w kierunku mojej matki, która sta³a obok niej. Matka wygl¹da³a, jak gdyby przep³aka³a ostatnie trzy dni. Na jej widok serce skurczy³o mi siê w pomarszczon¹ grudkê. To okropna chwila, kiedy trzeba pochowaæ w³asn¹ matkê – pomyœla³am, gdy siê od niej odsuwa³am. Ojciec sta³ obok i podtrzymywa³ j¹. By³ o wiele drobniejszy ni¿ wtedy, kiedy go widzia³am ostatnio, i mia³ na twarzy zmarszczki, których jeszcze nie zna³am. Trochê z boku sta³a ciotka Inga, która mimo czerwonych oczu swoim wygl¹dem zapiera³a dech. Jej piêkne usta wygiê³y siê w dó³, co u niej nie wygl¹da³o p³aczliwie, lecz dumnie. I chocia¿ jej sukienka by³a skromna i zapiêta pod szyjê, nie sprawia³a wra¿enia * Osho (1931–1990), w³aœc. Rajneesh Chandra Mohan Jain, znany tak¿e

jako Bhagwan Shree Rajneesh; hinduski guru, mistrz duchowy i nauczyciel. (Wszystkie przypisy pochodz¹ od t³umaczki).

12


¿a³obnej, tylko ma³ej czarnej. Ciotka podesz³a i chwyci³a mnie za rêce. Drgnê³am, bo przeszy³ mnie lekki impuls elektryczny p³yn¹cy z jej lewej d³oni. Na prawym rêku nosi³a bursztynow¹ bransoletkê. D³onie ciotki Ingi by³y twarde, ciep³e i suche. W to s³oneczne czerwcowe popo³udnie przygl¹da³am siê innym ludziom, wielu kobietom o siwych lokach i w grubych okularach, z czarnymi torebkami. To by³y kole¿anki z towarzystwa Berthy. By³y d³ugoletni burmistrz, za nim oczywiœcie Carsten Lexow, dawny nauczyciel mojej matki, kilka szkolnych kole¿anek oraz powinowate ciotek i matki. Sta³o tam tak¿e trzech wysokich mê¿czyzn, którzy powa¿nie i niezdarnie ustawili siê jeden obok drugiego i natychmiast mo¿na by³o w nich rozpoznaæ dawnych wielbicieli ciotki Ingi, bo ledwie wa¿yli siê otwarcie spojrzeæ na ni¹, ale te¿ nie spuszczali z niej oka. Przyszli pañstwo Koop, s¹siedzi, i jeszcze kilka osób, których nie potrafi³am przyporz¹dkowaæ do ¿adnej grupy – mo¿e ktoœ z domu opieki albo z zak³adu pogrzebowego, a mo¿e z dawnej kancelarii dziadka. PóŸniej wszyscy poszli do lokalu obok cmentarza na maœlane ciasto dro¿d¿owe i kawê. Jak zwykle po pogrzebie, ¿a³obnicy zaczêli natychmiast rozmawiaæ, najpierw cicho, potem coraz g³oœniej. Nawet matka i Harriet gor¹czkowo ze sob¹ dyskutowa³y. Trzej wielbiciele stanêli na szeroko rozstawionych nogach wokó³ ciotki Ingi i wyprostowali plecy. Ciotka wydawa³a siê spodziewaæ od nich ho³dów, ale jednoczeœnie przyjmowa³a je z ³agodn¹ ironi¹. Kole¿anki z towarzystwa babki siedzia³y razem w zamkniêtym krêgu. Do ich warg przyklei³y siê okruchy cukru i p³atki migda³owe. Jad³y tak, jak mówi³y: powoli, g³oœno i bez przerwy. Wraz z dwiema kelnerkami mój ojciec i pan Lexow przynosili z kuchni srebrne tace z górami kwadratowych kawa³ków maœlanego ciasta i stawiali na sto³ach jeden dzbanek kawy po drugim. Starsze panie troszkê ¿ar13


towa³y z tymi dwoma uwa¿nymi „m³odymi” mê¿czyznami, próbowa³y pozyskaæ ich do swego towarzystwa. I podczas gdy mój ojciec z szacunkiem, ale z nimi flirtowa³, pan Lexow uœmiechn¹³ siê lêkliwie i uciek³ do innych stolików. Przecie¿ musia³ tu nadal mieszkaæ. Kiedy wyszliœmy z lokalu, wci¹¿ jeszcze by³o ciep³o. Pan Lexow zacisn¹³ metalowe pierœcienie wokó³ nogawek swych spodni i wsiad³ na czarny rower, który sta³ oparty o œcianê domu. Na moment podniós³ rêkê, po czym odjecha³ w stronê cmentarza. Rodzice i ciotki stali przed drzwiami i patrzyli w wieczorne s³oñce. Ojciec odchrz¹kn¹³. – Ci mê¿czyŸni z kancelarii, widzia³yœcie ich... Bertha sporz¹dzi³a testament – powiedzia³. Zatem byli to prawnicy. Ojciec, nie skoñczywszy wypowiedzi, otworzy³ usta i z powrotem je zamkn¹³. Trzy kobiety wci¹¿ patrzy³y w czerwone s³oñce i nic nie mówi³y. – Czekaj¹ w domu – doda³ ojciec. Gdy umar³a Rosmarie, te¿ by³o lato, ale nocami z ³¹k nadpe³za³ ju¿ zapach jesieni. Szybko siê wtedy marz³o, jeœli siê le¿a³o na ziemi. Myœla³am o babce, która le¿a³a teraz pod ziemi¹, o tej wilgotnej czarnej dziurze, w której siê znalaz³a. Torfowa ziemia, czarna i t³usta, a pod ni¹ piach. Kopczyk usypany obok jej grobu wysycha³ w s³oñcu, a piasek siê wci¹¿ oddziela³, osypywa³ powoli, kojarzy³ mi siê z pewn¹ jajecznic¹. – To ja – narzeka³a pewnego razu Bertha. – To moja g³owa. Wskaza³a g³ow¹ jajecznicê stoj¹c¹ na kuchennym stole i szybko podnios³a siê z krzes³a. Biodrem str¹ci³a przy tym ze sto³u klepsydrê. Cienka drewniana oprawa pêk³a, szk³o siê st³uk³o i rozprys³o. By³am dzieckiem, a choroba babki nie sta³a siê jeszcze tak zaawansowana, by mo¿na by³o 14


wyraŸnie j¹ zauwa¿yæ. Przyklêk³am i rozgarnia³am palcem wskazuj¹cym bia³y piasek na czarno-bia³ej kamiennej pod³odze. Piasek by³ drobny i po³yskiwa³ w œwietle kuchennej lampy. Babka sta³a obok. Westchnê³a i zapyta³a, jak mog³am st³uc tê piêkn¹ klepsydrê. Gdy powiedzia³am, ¿e ona to zrobi³a, zaczê³a krêciæ g³ow¹. Potem zmiot³a okruchy i wyrzuci³a je do wiadra na popió³. Ciotka Harriet wziê³a mnie pod rêkê. Drgnê³am. – Mo¿emy? – zapyta³a. – Tak, oczywiœcie. Spróbowa³am siê uwolniæ z jej ³agodnego uœcisku. Natychmiast puœci³a moje ramiê. Poczu³am jej spojrzenie rzucone z boku. Szliœmy do domu piechot¹. Bootshaven to ma³a wioska. Ludzie powa¿nie kiwali g³owami, gdy przechodziliœmy obok. Kilka razy zatrzymywa³y nas starsze panie i podawa³y rêkê nam, ale nie mojemu ojcu. Nie zna³am ¿adnej z nich, ale wydawa³o siê, ¿e one wszystkie znaj¹ mnie i wprawdzie mówi³y cicho – z szacunku dla naszej ¿a³oby – ale jednak z ledwie skrywanym triumfem, ¿e któraœ zauwa¿y³a, i¿ wygl¹dam jak de lüttje. Christel. Chwilê potrwa³o, zanim pojê³am, ¿e de lüttje – ta ma³a – odnosi siê do mojej matki. Dom widaæ by³o ju¿ z daleka. Dzikie wino k³êbi³o siê na fasadzie, a okna na górze wygl¹da³y jak czworok¹tne zag³êbienia w ciemnozielonej gêstwinie. Obydwie stare lipy przy wjeŸdzie siêga³y a¿ po dach. Gdy dotknê³am bocznej œciany domu, poczu³am, ¿e chropawe czerwone ceg³y s¹ ciep³e. Podmuch wiatru poruszy³ wino, lipy siê ko³ysa³y, dom p³ytko oddycha³. * 15


U stóp schodów, które prowadzi³y do drzwi wejœciowych, stali prawnicy. Jeden, gdy zobaczy³, ¿e nadchodzimy, wyrzuci³ papierosa. Potem pospiesznie siê schyli³ i podniós³ niedopa³ek. Gdy weszliœmy na szerokie stopnie, opuœci³ g³owê, wiedzia³, ¿e widzieliœmy jego gest, szyja mu poczerwienia³a i w skupieniu zacz¹³ grzebaæ w swojej aktówce. Dwaj pozostali mê¿czyŸni patrzyli na ciotkê Ingê. Obydwaj byli m³odsi od niej, ale natychmiast zaczêli j¹ adorowaæ. Jeden z nich wyci¹gn¹³ z aktówki klucz i spojrza³ na nas pytaj¹co. Matka wziê³a klucz i w³o¿y³a do zamka. Gdy zabrzmia³ dŸwiêk mosiê¿nego dzwonka przy górnym zawiasie drzwi, wszystkie trzy siostry mia³y na twarzy ten sam pó³uœmiech. – PrzejdŸmy do gabinetu – powiedzia³a ciotka Inga i ruszy³a przodem. Zapach korytarza oszo³omi³ mnie – wci¹¿ jeszcze pachnia³o jab³kami i star¹ ceg³¹; rzeŸbiony kufer posa¿ny mojej prababki Käthe sta³ przy œcianie. Po jego lewej i prawej stronie ustawiono dêbowe krzes³a z herbem rodzinnym – sercem przeciêtym pi³¹. Obcasy matki i ciotki Ingi stuka³y, piasek skrzypia³ pod skórzanymi podeszwami, tylko ciotka Harriet sz³a za siostrami powoli i bezg³oœnie w swoich sportowych reebokach. Gabinet dziadka by³ posprz¹tany. Moi rodzice i jeden z prawników, ten m³ody, od papierosa, ustawili cztery krzes³a, trzy po jednej stronie pokoju i jedno po drugiej. Biurko Hinnerka, ciê¿kie i nieporuszone ca³ym tym zamieszaniem, sta³o przy œcianie miêdzy dwoma oknami, wychodz¹cymi na podjazd z lipami. Œwiat³o za³amywa³o siê na liœciach lip i plamami rozœwietla³o pomieszczenie. Kurz tañczy³ w smugach œwiat³a. By³o tu ch³odno. Ciotki i matka usiad³y na trzech ciemnych krzes³ach, jeden z prawników zaj¹³ miejsce przy biurku Hinnerka. Ojciec i ja staliœmy za trzema siostrami, dwaj pozostali prawnicy tkwili po naszej 16


prawej stronie, przy œcianie. Nogi i oparcia krzese³ by³y tak wysokie i proste, ¿e siedz¹ce na nich osoby natychmiast przyjmowa³y pozycjê pod k¹tem prostym: stopy i podudzia, uda i plecy, przedramiona i ramiona, szyje i ³opatki, brody i szyje. Siostry wygl¹da³y jak egipskie pos¹gi w komorze grobowej. I chocia¿ niespokojne œwiat³o nas oœlepia³o, nie nagrza³o pokoju. Mê¿czyzna zajmuj¹cy krzes³o Hinnerka, to nie by³ ten od papierosa, majstrowa³ przy zamkach swojej aktówki. Wygl¹da³o to jak znak dla dwóch pozosta³ych, którzy odchrz¹knêli i powa¿nie spojrzeli na tego pierwszego, najwyraŸniej szefa. Ten przedstawi³ siê jako partner wczeœniejszego partnera Heinricha Lünschena, mojego dziadka. Testament Berthy zosta³ odczytany i objaœniony. Ojca ustanowiono jego wykonawc¹. Tylko jeden jedyny p³ynny ruch przeszed³ przez cia³a sióstr, gdy us³ysza³y, ¿e to ja mam odziedziczyæ dom. Opad³am na jakiœ sto³ek i patrzy³am na partnera partnera. Gdy ten od papierosa odwróci³ siê, spuœci³am wzrok i wpatrywa³am siê w kartki z pieœniami z uroczystoœci ¿a³obnej, które wci¹¿ jeszcze trzyma³am w d³oni. Na kciuku odcisnê³y mi siê nuty chora³u O G³owo pe³na krwi i ran z Pasji wg œw. Mateusza. Widzia³am przed sob¹ drukarki atramentowe, g³owy pe³ne krwi i ran, w³osy jak strumienie czerwonego atramentu, dziury w g³owach, luki w pamiêci Berthy, piasek z klepsydry. Z piasku, jeœli tylko by³ dostatecznie gor¹cy, robiono szk³o. Dotknê³am palcami swojej blizny, nie, ¿aden piasek siê jeszcze nie wysypywa³, tylko z mojej aksamitnej spódnicy uniós³ siê kurz, gdy znów zacisnê³am d³oñ i za³o¿y³am nogê na nogê. Obserwowa³am ma³e oczko w rajstopach, które lecia³o od mojego kolana i gubi³o siê w czarnym aksamicie sukienki. Poczu³am spojrzenie Harriet i podnios³am wzrok. Jej oczy by³y pe³ne wspó³czucia, nienawidzi³a tego domu. Przez pamiêæ rozmarynu. Kto to powiedzia³? Nikt nie pamiêta³. Im d³u¿sze 17


i szersze by³y oczka lec¹ce w pamiêci Berthy, tym wiêksze okruchy wspomnieñ przez nie przelatywa³y. Im bardziej jej siê wszystko miesza³o, tym bardziej szalone by³y we³niane robótki, które dzierga³a i które wskutek ci¹g³ego gubienia oczek, przerabiania ich razem albo nabierania nowych przy brzegu ros³y i kurczy³y siê w ró¿nych kierunkach, rozwarstwia³y i filcowa³y, mo¿na je by³o spruæ ze wszystkich stron. Moja matka zebra³a te robótki w Bootshaven i zabra³a do domu. Przechowywa³a je w kartonie w szafie na ubrania w sypialni. Trafi³am na nie przypadkiem i rozk³ada³am na ³ó¿ku rodziców jedn¹ dziergan¹ rzeŸbê po drugiej, z mieszanin¹ przera¿enia i uciechy. Wtedy przysz³a matka. Nie mieszka³am ju¿ z rodzicami, a Bertha by³a w domu opieki. Przez chwilê ogl¹da³yœmy to we³niane monstrum. – W koñcu musia³a gdzieœ konserwowaæ ka¿d¹ swoj¹ ³zê – powiedzia³a matka jakby na usprawiedliwienie. Potem zapakowa³a wszystko z powrotem do szafy. Nigdy wiêcej nie rozmawia³yœmy o robótkach Berthy. Wszyscy wyszli gêsiego z gabinetu, przeszli korytarzem do drzwi wejœciowych, dzwonek odezwa³ siê blaszanym dŸwiêkiem. Mê¿czyŸni podali nam rêce i poszli sobie, a my usiedliœmy na zewnêtrznych schodach. Prawie ka¿da z ich ¿ó³tobia³ych kamiennych p³yt mia³a jakieœ pêkniêcie, ale nie w poprzek, tylko wzd³u¿. P³askie kawa³ki pêka³y i odpryskiwa³y, le¿a³y teraz luzem i mo¿na je by³o zdj¹æ jak pokrywki. Kiedyœ nie by³o ich tak du¿o, mo¿e szeœæ czy siedem, u¿ywa³yœmy ich jako skrytek, gdzie chowa³yœmy piórka, kwiatki i listy. Wtedy pisa³am listy, wierzy³am jeszcze w to, co pisane, drukowane i czytane. Potem przesta³am wierzyæ. By³am bibliotekark¹ w bibliotece uniwersyteckiej we Fryburgu, pracowa³am z ksi¹¿kami, kupowa³am ksi¹¿ki, czasami nawet sobie jak¹œ wypo¿ycza³am. Ale czytaæ? Nie. Kiedyœ tak, 18


owszem, czyta³am bez przerwy, w ³ó¿ku, przy jedzeniu, na rowerze. Ale skoñczy³am z tym. Czytanie by³o tym samym, co zbieranie, a zbieranie by³o tym samym, co przechowywanie, przechowywanie zaœ by³o tym samym, co przypominanie sobie, a przypominaæ sobie znaczy³o tyle, co nie wiedzieæ dok³adnie, a nie wiedzieæ dok³adnie znaczy³o tyle, co zapomnieæ, zapomnieæ z kolei by³o tym samym, co upaœæ, a te upadki musia³y siê skoñczyæ. To by³o jakieœ uzasadnienie. Lubi³am pracê bibliotekarki. Z tych samych powodów, z których ju¿ nie czyta³am. Najpierw studiowa³am germanistykê, ale przy pisaniu prac seminaryjnych zauwa¿y³am, ¿e wszystko, co robi³am po zestawieniu bibliografii, wydawa³o mi siê bez znaczenia. Katalogi, indeksy rzeczowe, spisy literatury, skorowidze mia³y w³asne subtelne piêkno, które przy powierzchownym czytaniu by³o równie nieuchwytne jak sens hermetycznego wiersza. Kiedy po omacku zbli¿a³am siê powoli od jakiegoœ ogólnego kompendium wiedzy z jego wieloma pogiêtymi od u¿ywania stronami poprzez wiele innych ksi¹¿ek do wysoce specjalistycznej monografii, której przede mn¹ jeszcze nikt oprócz jakiegoœ bibliotekarza nie wzi¹³ do rêki, wywo³ywa³o to we mnie poczucie satysfakcji, z którym to, co odczuwa³am w stosunku do tekstu w³asnej pracy, nigdy nie mog³o siê równaæ. Ponadto to, co zapisane, by³o równie¿ tym, czego nie trzeba by³o zapamiêtaæ, a zatem tym, co da³o siê spokojnie zapomnieæ, poniewa¿ ju¿ przecie¿ by³o wiadomo, gdzie to zosta³o zapisane. I w ten oto sposób znów nabiera³a mocy zasada, która dotyczy³a czytania. W swojej pracy najbardziej lubi³am tropienie zapomnianych ksi¹¿ek, ksi¹¿ek, które sta³y na swoim miejscu ju¿ od setek lat, prawdopodobnie jeszcze nigdy nieczytane, z grub¹ warstw¹ kurzu na górze, a które przecie¿ prze¿y³y milio19


ny swoich nieczytelników. Odnalaz³am siedem lub osiem takich ksi¹¿ek i nieregularnie je odwiedza³am, ale nigdy ich nie dotknê³am. Czasami je tylko obw¹chiwa³am. Jak wiêkszoœæ bibliotecznych ksi¹¿ek, Ÿle pachnia³y, w przeciwieñstwie do tych œwie¿o wydrukowanych. Najgorzej pachnia³a ksi¹¿ka o staroegipskich fryzach na murach, by³a ju¿ ca³kiem poczernia³a i paskudna. Babkê odwiedzi³am w domu opieki jeden jedyny raz. Siedzia³a w swoim pokoju, ba³a siê mnie i narobi³a w majtki. Przysz³a pielêgniarka i zmieni³a jej pieluchê. Na po¿egnanie poca³owa³am Berthê w policzek. By³ ch³odny, a na swoich wargach poczu³am siateczkê zmarszczek, które miêkko uk³ada³y siê na jej skórze. Kiedy czeka³am na schodach, wodz¹c palcem po rysach w kamiennych p³ytach, matka siedzia³a dwa schodki wy¿ej i mówi³a do mnie. Mówi³a cicho i nie koñczy³a zdañ, wydawa³o siê wiêc, ¿e dŸwiêk jej g³osu jeszcze przez jakiœ czas unosi siê w powietrzu. Rozdra¿niona, zadawa³am sobie pytanie, dlaczego od niedawna wci¹¿ to robi. Dopiero gdy po³o¿y³a mi na kolanach du¿y mosiê¿ny klucz, który ze swoim wygiêtym piórem wygl¹da³ jak sceniczny rekwizyt do bo¿onarodzeniowej bajki, zauwa¿y³am w koñcu, co siê tu dzia³o. Chodzi³o o dom, chodzi³o o córki Berthy, tutaj na rozpadaj¹cych siê schodach, o jej nie¿yj¹c¹ siostrê, która urodzi³a siê w tym domu, o mnie i o Rosmarie, która w tym domu umar³a. I chodzi³o o m³odego adwokata od papierosa. Ma³o brakowa³o, bym go nie rozpozna³a, ale to by³ bez w¹tpienia m³odszy brat Miry Ohmstedt, naszej najlepszej przyjació³ki. Najlepszej przyjació³ki Rosmarie i mojej.


ROZDZIA£

II

Rodzice, ciotki i ja przenocowaliœmy w trzech pokojach goœcinnych w miejscowej karczmie. – Jedziemy z powrotem na dó³, do Badenii – oznajmi³a matka nastêpnego ranka. Powtarza³a to raz za razem, jak gdyby musia³a sama siebie upewniæ. Jej siostry wzdycha³y. Brzmia³o to tak, jakby mówi³a, ¿e teraz zje¿d¿a na dó³ do szczêœcia. I prawdopodobnie tak te¿ by³o. Ciotka Inga pozwoli³a im podwieŸæ siê a¿ do Bremy. Szybko j¹ objê³am i znów kopn¹³ mnie pr¹d. – Tak wczeœnie rano? – zapyta³am zdziwiona. – Dziœ bêdzie gor¹co – powiedzia³a przepraszaj¹co. Skrzy¿owa³a przed sob¹ rêce, a jej d³onie d³ugim szybkim ruchem przeci¹gnê³y od ramion a¿ do nadgarstków, potem wyprostowa³a palce i otrz¹snê³a je. Lekko zatrzeszcza³o, gdy z opuszków spada³y iskry. Rosmarie uwielbia³a deszcze iskier ciotki Ingi. – Pozwól jeszcze raz spaœæ deszczowi gwiazd – prosi³a, zw³aszcza gdy sta³yœmy w ciemnoœciach w ogrodzie. Potem z nabo¿eñstwem przygl¹da³yœmy siê, jak na u³amek sekundy na d³oniach ciotki zapalaj¹ siê drobniutkie punkciki. – Czy to boli? – pyta³yœmy, a ona krêci³a g³ow¹. 21


Nie wierzy³am jej. Drga³a, gdy opiera³a siê o samochód, otwiera³a drzwi szafy, zapala³a œwiat³o czy w³¹cza³a telewizor. Zdarza³o siê, ¿e upuszcza³a rzeczy. Czasem przychodzi³am do kuchni, a ciotka Inga w kucki zbiera³a zmiotk¹ skorupy. Kiedy j¹ pyta³am, co siê sta³o, mówi³a: – Ach, to tylko g³upi wypadek, jestem taka niezrêczna. Kiedy nie mog³a unikn¹æ podania ludziom rêki, usprawiedliwia³a siê, poniewa¿ czêsto krzyczeli przestraszeni. Rosmarie nazywa³a j¹ Iskrz¹cym Palcem. Dla wszystkich by³o oczywiste, ¿e podziwia ciotkê Ingê. – Mamo, dlaczego ty tak nie potrafisz? – zapyta³a kiedyœ ciotkê Harriet. – I ja te¿ nie? Ciotka Harriet popatrzy³a na ni¹ i odpowiedzia³a, ¿e ciotka Inga nie potrafi inaczej przekazaæ na zewn¹trz swojego wewnêtrznego napiêcia, a Rosmarie nieustannie siê roz³adowuje, dlatego u niej nigdy nie mog³oby dojœæ do takich wy³adowañ i ¿e Rosmarie powinna siê z tego cieszyæ. Ciotka Harriet zawsze mia³a duchowe nastawienie do ¿ycia. Przesz³a ju¿ kilkoma œcie¿kami do swego wnêtrza i z powrotem, zanim zosta³a Mohani i zaczê³a nosiæ ten drewniany naszyjnik. Gdy umar³a jej córka, tak wyjaœnia³a to sobie moja matka, Harriet szuka³a dla siebie ojca i sama znów zosta³a córk¹. Chcia³a wtedy czegoœ sta³ego. Czegoœ, co powstrzyma j¹ od upadku i jednoczeœnie pomo¿e jej zapomnieæ. Nigdy nie zadowoli³am siê tym wyjaœnieniem. Ciotka Harriet kocha³a dramaty, nie melodramaty. Byæ mo¿e by³a zwariowana, ale nigdy wulgarna. Byæ mo¿e czu³a siê zwi¹zana z nie¿yj¹cym Osho. To, ¿e zmar³y mo¿e byæ tak ¿ywy, musia³o dzia³aæ na ni¹ koj¹co, bo ¿ywy Bhagwan nigdy nie robi³ na niej takiego wra¿enia i œmia³a siê ze zdjêæ przedstawiaj¹cych go przed jego licznymi wielkimi samochodami. *

22


Gdy matka, ojciec i ciotka Inga odjechali, w karczmie wypi³yœmy z ciotk¹ Harriet herbatkê miêtow¹. Nasze milczenie by³o nostalgiczne i swobodne. – Pójdziesz teraz do domu? – zapyta³a w koñcu ciotka. Wsta³a i chwyci³a swoj¹ skórzan¹ torbê podró¿n¹, która sta³a obok naszego stolika. Spojrza³am w oczy uœmiechniêtemu Osho w drewnianej ramce jej naszyjnika i skinê³am g³ow¹. Odkiwn¹³ mi. Ja równie¿ wsta³am. Ciotka przytuli³a mnie tak mocno, ¿e a¿ zabola³o. Nie powiedzia³am nic i patrzy³am nad jej ramieniem na pust¹ salê gospody. Zapach kawy i potu, który wczoraj ciep³o otula³ ¿a³obników, wci¹¿ jeszcze wisia³ pod nisk¹ bia³¹ powa³¹. Ciotka poca³owa³a mnie w czo³o i wysz³a. Jej sportowe buty popiskiwa³y na nawoskowanych deskach. Na ulicy obejrza³a siê i pomacha³a mi. Podnios³am rêkê. Stanê³a na przystanku autobusowym i odwróci³a siê do mnie plecami. Jej ramiona by³y trochê pochylone do przodu, a krótkie rude w³osy na karku opada³y na ko³nierz czarnej bluzki. Przestraszy³am siê. Dopiero od ty³u zauwa¿y³am, ¿e ciotka jest nieszczêœliwa. Pospiesznie odesz³am od okna i z powrotem usiad³am przy stole. Nie chcia³am jej upokorzyæ. Gdy ryk nadje¿d¿aj¹cego autobusu zatrz¹s³ szybami, podnios³am wzrok i rzuci³am jeszcze jedno spojrzenie na ciotkê Harriet, która patrzy³a têpo w zag³ówek siedzenia przed sob¹. Znów posz³am piechot¹ do domu. Torba mi nie ci¹¿y³a, by³a w niej czarna aksamitna spódnica. Mia³am na sobie krótk¹ czarn¹ sukienkê bez rêkawów i czarne sanda³y na grubych klinowatych obcasach, w których mo¿na d³ugo chodziæ po wyasfaltowanych chodnikach albo przynosiæ ksi¹¿ki z rega³ów, nie ³ami¹c sobie nóg. Niewiele siê dzia³o tego sobotniego poranka. Przed sklepem Edeka siedzia³o kilkoro m³odych ludzi na skuterach i jad³o lody. Dziewczyny ci¹gle 23


potrz¹sa³y œwie¿o umytymi w³osami. Wygl¹da³o to niesamowicie, jak gdyby ich szyje by³y zbyt s³abe, ¿eby utrzymaæ g³owy, i obawia³am siê, ¿e te g³owy nagle mog¹ opaœæ do ty³u albo na bok. Musia³am siê gapiæ na tê grupê, bo wszyscy zamilkli i patrzyli na mnie. Chocia¿ by³o mi nieprzyjemnie, poczu³am jednak ulgê, ¿e g³owy dziewczyn przesta³y siê ko³ysaæ, pozosta³y na szyjach i nie zatrzyma³y pod dziwnymi k¹tami na ich ramionach czy mostkach. G³ówna ulica zakrêca³a ostrym ³ukiem w lewo, szutrowa droga na ³¹ki wiod³a dalej prosto obok stacji benzynowej BP i dwóch domów. Zamierza³am napompowaæ sobie potem dêtki jednego z rowerów i pojechaæ t¹ drog¹ a¿ do œluzy. Albo nad jezioro. Dzisiaj mia³o byæ ciep³o, jak mówi³a ciotka Inga. Sz³am praw¹ stron¹ ulicy. Po lewej mo¿na by³o zobaczyæ ju¿ tylko wielki m³yn za topolami, œwie¿o pomalowany i by³o mi przykro, ¿e jest tak niecnie kolorowy. W koñcu nikt przecie¿ nie wpad³by na pomys³, by panie z towarzystwa mojej babki zmusiæ do noszenia po³yskliwych legginsów. Gospodarstwo Berthy, które mia³o byæ teraz moim domem, le¿a³o prawie naprzeciwko m³yna. Stanê³am przed wjazdem. Ocynkowana brama by³a zamkniêta i ni¿sza, ni¿ j¹ pamiêta³am, mniej wiêcej do wysokoœci bioder, b³yskawicznie wiêc podkurczy³am nogi i przeskoczy³am nad ni¹. W œwietle poranka dom by³ ciemn¹, zniszczon¹ ruder¹ z szerokim, niedbale wybrukowanym podjazdem. Lipy tonê³y w cieniu. Po drodze do schodów zobaczy³am, ¿e ogród od frontu zarós³ niezapominajkami. Niebieskie kwiatuszki w³aœnie przekwita³y i wiêd³y, niektóre zblak³y, inne zbr¹zowia³y. G¹szcz przekwit³ych niezapominajek. Pochyli³am siê nad nimi i zerwa³am jeden kwiatek. W ogóle nie by³ niebieski. By³ szary i fioletowy, i bia³y, i ró¿owy, i czarny. Kto w³aœciwie dba³ o ten ogród, gdy Bertha przebywa³a 24


w domu opieki? Kto dba³ o dom? Chcia³am o to zapytaæ brata Miry. W wejœciu znów uderzy³ mnie zapach jab³ek i zimnych cegie³. Postawi³am torbê na kufrze i przesz³am przez korytarz. Wczoraj dotarliœmy tylko do gabinetu. Nie zagl¹da³am do pokoi, tylko otworzy³am drzwi na koñcu korytarza. Po prawej stronie strome schody wiod³y na górê, na wprost sz³o siê dwoma schodkami w dó³, a potem na prawo do ³azienki, przez której sufit pewnego wieczoru wpad³ mój dziadek, akurat gdy matka mnie k¹pa³a. Chcia³ nas trochê postraszyæ i dlatego skaka³ po drewnianej pod³odze. Deski musia³y byæ zmursza³e, a dziadek by³ ros³ym, ciê¿kim cz³owiekiem. Z³ama³ sobie rêkê, a nam nie wolno by³o nikomu zdradziæ, jak to siê sta³o. Okaza³o siê, ¿e drzwi do sieni s¹ zamkniête. Klucz wisia³ na œcianie obok, a do niego przyczepiono ma³y drewniany klocek. Nie ruszy³am go. Wesz³am na górê, do pokoi, gdzie kiedyœ spa³yœmy i bawi³yœmy siê. Trzeci schodek od do³u trzeszcza³ jeszcze bardziej ni¿ kiedyœ, ale ca³y dom chyba sta³ siê cichszy. A jak by³o na górze z dwoma ostatnimi stopniami? Tak, te te¿ wci¹¿ skrzypia³y, do³¹czy³ nawet do nich jeszcze i trzeci. Balustrada równie¿ zaskrzypia³a, gdy tylko jej dotknê³am. Na górze powietrze by³o ciê¿kie i nieœwie¿e, ciep³e jak we³niane koce, które le¿a³y tam w kufrach. Otworzy³am okna w du¿ym przechodnim pokoju, potem wszystkie czworo drzwi do pokoi, obydwie pary drzwi pokoju przechodniego, który nale¿a³ do mojej matki, i dwanaœcie okien w piêciu sypialniach. Nie dotyka³am tylko uchylnego okna w dachu nad schodami. By³o grubo oplecione pajêczyn¹. Setki paj¹ków przez lata uplot³o tu swoje sieci, teraz sfilcowane i stare, w których oprócz zasuszonych much wisia³y byæ mo¿e równie¿ zw³oki ich dawnych mieszkañców. Wszystkie te pajêczyny tworzy³y razem miêkk¹ bia³¹ materiê, mleczny 25


filtr s³oneczny, prostok¹tny i matowy. Pomyœla³am o siateczce zmarszczek na policzkach Berthy. Mia³a tak du¿e oczka, ¿e wydawa³o siê, i¿ od ty³u przez skórê przeziera dzienne œwiat³o. Bertha na staroœæ sta³a siê przezroczysta, a jej dom siê uszczelni³. – Jedno i drugie dziwaczne – powiedzia³am g³oœno do okna w dachu, a pajêcza tkanina zafalowa³a od mojego oddechu. Tu, na górze, sta³y potê¿ne stare szafy na ubrania, tu siê bawi³yœmy, Rosmarie, Mira i ja. Mira by³a kole¿ank¹ z s¹siedztwa, ciut starsz¹ od Rosmarie i dwa lata starsz¹ ode mnie. Wszyscy byli zdania, ¿e jest bardzo spokojn¹ dziewczynk¹, ale my tak nie uwa¿a³yœmy. Wprawdzie nie mówi³a wiele, ale emanowa³a niepokojem, gdziekolwiek siê znalaz³a. Nie wierzê, ¿e wynika³o to tylko z czarnych ubrañ, które zawsze nosi³a. To by³o wówczas powszechne. Niepokój czai³ siê raczej w jej pod³u¿nych br¹zowych oczach, w których zawsze miêdzy doln¹ powiek¹ a têczówk¹ widoczny by³ bia³y pasek. Przez czarn¹ kreskê, któr¹ malowa³a na dolnej powiece, jej oczy wygl¹da³y, jak przez pomy³kê osadzone odwrotnie, gór¹ do do³u. Górna powieka ciê¿ko opada³a prawie do Ÿrenicy. To nadawa³o jej spojrzeniu nieco przyczajony, a jednoczeœnie zmys³owo-ociê¿a³y wygl¹d. Mira by³a bardzo ³adna. Z ma³ymi, pomalowanymi na ciemnoczerwono ustami, ufarbowanym na czarno paziem, tymi oczami i kreskami na powiekach wygl¹da³a jak uzale¿niona od morfiny diwa z niemych filmów. Mia³a szesnaœcie lat, kiedy widzia³am j¹ ostatni raz. Rosmarie kilka dni póŸniej te¿ skoñczy³aby szesnaœcie lat, ja mia³am czternaœcie. Mira nie tylko nosi³a siê na czarno, jad³a te¿ wy³¹cznie to, co czarne. W ogrodzie Berthy zbiera³a je¿yny, czarne porzeczki i tylko ca³kiem ciemne wiœnie. Kiedy we trzy 26


urz¹dza³yœmy sobie piknik, musia³yœmy zawsze zapakowaæ gorzk¹ czekoladê albo kanapki z kaszank¹. Mira czyta³a te¿ jedynie te ksi¹¿ki, które przedtem ob³o¿y³a w czarny papier, s³ucha³a czarnej muzyki i my³a siê czarnym myd³em, które kaza³a sobie przysy³aæ ciotce z Anglii. Na zajêciach z plastyki broni³a siê przed malowaniem akwarelami, tylko rysowa³a piórkiem i tuszem albo wêglem, ale robi³a to lepiej ni¿ wszyscy inni, a poniewa¿ nauczycielka plastyki mia³a do niej s³aboœæ, pozwala³a na to. – Nie doœæ, ¿e musimy malowaæ na bia³ym papierze, to jeszcze kolorowo! – mówi³a pogardliwie Mira, ale lubi³a rysowaæ na bia³ym papierze, nie da³o siê ukryæ. – Chodzisz te¿ na czarne msze? – zapyta³a kiedyœ ciotka Harriet. – Nic mi nie daj¹ – spokojnie odpowiedzia³a Mira i spojrza³a na ciotkê spod czarnych powiek. – Wprawdzie chyba wszystko tam te¿ jest czarne, ale nieapetyczne i g³oœne. W koñcu chyba oni przecie¿ nie nale¿¹ do CDU* – dorzuci³a z lekkim uœmiechem. Ciotka siê rozeœmia³a i podsunê³a jej pude³ko z czekoladkami After Eight. Mira skinê³a g³ow¹ i wziê³a spiczastymi palcami czarn¹ papierow¹ torebkê z czekoladk¹. Mira mia³a jednak pewn¹ namiêtnoœæ. Jedyn¹ nie czarn¹. By³a kolorowa, niesta³a i migotliwa – Rosmarie. Co sta³o siê z Mir¹ po œmierci Rosmarie, nie wiedzia³a nawet ciotka Harriet. Wiadomo by³o tylko, ¿e nie mieszka³a ju¿ we wsi. Klêcza³am na jednym z posa¿nych kufrów, opieraj¹c siê przedramionami o parapet. Na zewn¹trz dr¿a³y listki p³acz¹cej wierzby. Wiatr – prawie o nim zapomnia³am w letnim fryburskim upale i za ch³odnymi betonowymi murami biblioteki uniwersyteckiej. Wiatr by³ wrogiem ksi¹¿ek. * Unia Chrzeœcijañsko-Demokratyczna, niemiecka partia chadecka, barwy:

czarna i pomarañczowa.

27


W specjalnej czytelni starych i rzadkich woluminów nie wolno by³o otwieraæ okien. Nigdy. Wyobrazi³am sobie, co wiatr móg³by zrobiæ z luŸnymi kartkami maj¹cego mniej wiêcej trzysta siedemdziesi¹t lat manuskryptu Jakoba Boehmego De signatura rerum, i omal od razu nie zamknê³am okien. Tu na górze by³o mnóstwo ksi¹¿ek. Sta³y w ka¿dym pokoju, a w du¿ym pomieszczeniu, z którego drzwi prowadzi³y do pozosta³ych pokoi na piêtrze, znajdowa³ siê sk³ad tego, czego nie wolno by³o wynieœæ do piwnicy: wszystkich tekstyliów i w³aœnie ksi¹¿ek. Wychyli³am siê z okna i patrzy³am, jak ró¿a pnie siê po daszku nad drzwiami wejœciowymi i opada z balustrady schodów przez ma³y murek tu¿ przy stopniach. Zesz³am z kufra na pod³ogê, bola³y mnie kolana. Utykaj¹c, przesz³am wzd³u¿ rega³ów na ksi¹¿ki. Komentarze prawnicze, których papier by³ nieforemnie spêcznia³y, prawie zgniata³y w¹t³¹ ksi¹¿kê Beniaminek i wojna œwiatowa. Pogiêty grzbiet nosi³ tytu³ pisany gotykiem. Przypomnia³am sobie, ¿e w œrodku wpisane by³o dzieciêcym pismem Sütterlina nazwisko mojej babki. Dzie³a zebrane Wilhelma Buscha przyjacielsko opiera³y siê na autobiografii Arthura Schnitzlera. Tu Odyseja, tam Faust. Kant przytuli³ siê do Chamissa, listy Fryderyka Wielkiego sta³y grzbiet w grzbiet z ksi¹¿k¹ Pucki – m³oda pani domu. Próbowa³am wyœledziæ, czy te ksi¹¿ki zosta³y ustawione obok siebie przypadkowo, czy te¿ panowa³ w tym jakiœ porz¹dek. Mo¿e ustawiono je wed³ug jakiegoœ kodu, który musia³am rozszyfrowaæ. W ka¿dym razie nie uporz¹dkowano ich wed³ug wielkoœci. Kolejnoœæ alfabetyczn¹ czy chronologiczn¹ mo¿na by³o te¿ wykluczyæ, podobnie jak ustawienie wed³ug wydawnictw, krajów pochodzenia, autorów czy tematyki. Czyli system przypadkowy. Jeœli przypadek ma jakiœ system, nie jest ju¿ przypadkowy, a jeœli nawet jest nie do unikniêcia, to przynajmniej mo¿na siê z nim liczyæ. Wszystko inne to by³y wypadki. Przes³anie grzbietów ksi¹¿ek pozo28


sta³o dla mnie niezrozumia³e, ale postanowi³am o nim nie zapominaæ. Z biegiem czasu coœ wpadnie mi do g³owy, tego by³am pewna. Która w ogóle godzina? Nie mia³am zegarka na rêkê, polega³am na zegarach w aptekach, na stacjach benzynowych i w sklepach jubilerskich, na zegarach dworcowych i budzikach moich krewnych. W domu by³o wiele wspania³ych zegarów, ale ¿aden nie chodzi³. Niepokoi³a mnie myœl, ¿e zosta³am bez zegarka. Jak d³ugo gapi³am siê na te ksi¹¿ki? Czy po³udnie ju¿ minê³o? Pajêczyny w oknie w dachu prawdopodobnie sta³y siê jeszcze grubsze w czasie, który spêdzi³am tu, na górze. Spojrza³am na migotliwy prostok¹t i próbowa³am siê uspokoiæ, myœl¹c w d³u¿szych kategoriach czasowych. Jeszcze nie zapad³a noc, wczoraj by³ pogrzeb, dziœ sobota, jutro bêdzie niedziela, na pojutrze wziê³am sobie wolne, a potem i ja pojadê na dó³ do Badenii. Ale nie dzia³a³o. Rzuci³am rega³owi na ksi¹¿ki ostatnie spojrzenie, zamknê³am okna w pokojach i zesz³am po schodach, które równie¿ – gdy ju¿ dotar³am na dó³ – jeszcze przez jakiœ czas trzeszcza³y. Chwyci³am swoj¹ torbê podró¿n¹ i sta³am niezdecydowana w zimnym korytarzu. Po tak d³ugim czasie i prawdopodobnie pierwszy raz sama w tym domu czu³am siê jak podczas jakiejœ inwentaryzacji. Co tutaj jeszcze by³o, czego nie by³o, a co tylko zapomnia³am. Co rzeczywiœcie siê zmieni³o, a co teraz odbiera³am inaczej. Przez szyby drzwi wejœciowych widzia³am ró¿e, s³oñce w wierzbie i ³¹kê. Gdzie mam siê ulokowaæ? Lepiej na górze, parterowe pokoje nale¿a³y jeszcze do babki, nawet jeœli przez ostatnie piêæ lat do nich nie wchodzi³a. W domu opieki by³a prawie trzynaœcie lat, ale ciotki czêsto przywozi³y j¹ do domu na popo³udnia. Jednak kiedyœ nie chcia³a, a póŸniej ju¿ nie umia³a wsi¹œæ do samochodu, chodziæ, mówiæ. Otworzy³am drzwi do sypialni 29


Berthy. Mieœci³a siê obok gabinetu, a jej okna równie¿ wychodzi³y na podwórko z lipami. ¯aluzje by³y opuszczone. Miêdzy oknami sta³a toaletka. Usiad³am na sto³ku i patrzy³am w du¿e potrójne lustro, które wygl¹da³o jak otwarta ksiêga. Moje d³onie chwyci³y boczne skrzyd³a i przyci¹gnê³y trochê do œrodka. Jak kiedyœ, ogl¹da³am niezliczone obrazy swojej twarzy w odbijaj¹cych siê wzajemnie bocznych taflach. Moja blizna b³yszcza³a bia³o. Widzia³am siebie odbit¹ tak wiele razy, ¿e ju¿ sama nie wiedzia³am, gdzie naprawdê jestem. Odnalaz³am siê dopiero wówczas, gdy ca³kiem z³o¿y³am jedno skrzyd³o. Jeszcze raz posz³am na górê i szeroko otworzy³am okna. Tu, na górze, sta³y wszystkie szafy na ubrania z niegdyœ wspania³ymi szatami z delikatnych, zmêczonych materia³ów, z których wszystkie ju¿ w dzieciñstwie nosi³am. Sta³y tam stare skrzynie wype³nione uprasowan¹ bielizn¹, koszulami nocnymi i obrusami z monogramem mojej prababki, ciotki Anny i Berthy, poszewki i przeœcierad³a, we³niane koce, puchowe ko³dry, szyde³kowe kapy, koronkowe serwety, a¿urowe hafty i d³ugie pasy przezroczystych bia³ych firanek. Proste belki tkwi³y w suficie, otwarte drzwi skrzypia³y. I nagle coœ we mnie pêk³o, i musia³am siê rozp³akaæ, bo wszystko by³o takie straszne, a jednoczeœnie takie piêkne. Ale te¿ nierzadko zdarza³o mi siê p³akaæ. Postawi³am torbê w dawnym pokoju mojej matki, tym przechodnim. Z bocznej kieszeni wy³owi³am portmonetkê i szybko zbieg³am schodami na dó³. Gdy siê bieg³o, tylko przez moment trzeszcza³y. Chwyci³am klucz, który powiesi³am na haku obok drzwi, otworzy³am je, dzwonek zabrzêcza³, potem zamknê³am za sob¹. I znów schodami w dó³, jeden wdech z zapachem ró¿ dla p³uc, krótkie spojrzenie na taras, kiedyœ by³ tu ogród zimowy, szybko, szybko przez ró¿an¹ pergolê, furtkê, i ju¿ by³am na zewn¹trz. Na stacji benzynowej zaraz za rogiem musia³o byæ przecie¿ coœ do 30


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.