Samotność w małżeństwie
„N
iech mnie Mama uwolni od tej strasznej samotności”3, pisała Lilka do matki, siedząc w ogrodzie, słuchając śpiewu ptaków i tego, jak rośnie trawa, wdychając wonie kwiatów. Tej okropnej pustki, w jaką wpadła w swoim pierwszym małżeństwie, nie zdołało przegnać nawet to, co było tak bliskie jej sercu, czyli przyroda. Natura widziana trochę po nietzscheańsku – piękna, ale jednocześnie okrutna, taka, w której dokonuje się istnienie, która niesie życie i śmierć. Można się w niej odrodzić jako niższa istota bez świadomości. Dopóki jednak jesteśmy tutaj jako ludzie, mamy się przyrodą cieszyć. Obserwować ją, uczyć się od niej, podziwiać, nawet jeżeli niesie zagładę, nawet jeżeli jest tylko mikrokosmosem, miniaturą całego wszechświata, który przecież nieustannie zmierza do końca. Te fascynacje miały również źródło dalekowschodnie, hinduistyczne. Przemijamy, odradzamy się, wszystko trwa w wiecznym kołowrocie, Magdalena Samozwaniec, Zalotnica niebieska, Kraków 1973, s. 68. 3
~ 13 ~
a ludzkie życie to chwila. Poetka będzie pisać więcej na temat okrucieństwa biologii w listach i dziennikach, kiedy sama stanie przed widmem końca. Na razie cierpi w nieudanym, źle dobranym małżeństwie. Czy samotność, na którą nieustannie skarży się w listach do matki, jest naprawdę tak wielkim życiowym nieszczęściem? Czy znając dalsze losy poetki, nie przestrzeglibyśmy jej teraz? Czy uczucie pustki u kobiety, która źle wybrała męża, jest nie do zniesienia w porównaniu do samotności kobiety na obczyźnie, umierającej w potwornych cierpieniach, kobiety, którą Pawlikowska miała się stać? W Anglii wręcz łaknęła tego odosobnienia, chciała się schować przed ludzkim wzrokiem nie tylko za szpitalnym parawanem. Marzyła, żeby ukryć się chociażby w lisiej norze, pragnęła, aby wyniesiono ją do lasu. Mówiła: „Zwierzęta przed śmiercią zaszywają się w najgłębszą leśną gęstwinę. Nam każą umierać w szpitalach na ogólnej sali”4. Wiele lat wcześniej chce przed osamotnierniem uciec, tylko nie ma dokąd. Maria, z charakterystycznie przekrzywioną głową, siedzi przy stole, w filiżance paruje napar z ziół, a ona pisze do matki kolejny, długi list. Władysław Bzowski, mąż Marii, zapewne wyszedł. Może do pracy, a być może do znajomych, których Pawlikowska nie akceptowała i o których wyrażała się z jak najgorszą pogardą. Nie tylko nudziła się w ich towarzystwie, ale również wpadała w złość i irytację. Jak udało jej Antoni Słonimski, Alfabet wspomnień, Warszawa 1975, s. 182. 4
~ 14 ~
się wymóc na mężu możliwość pozostania w domu? Nie wiemy na pewno, ale możemy się domyśleć. Tupaniem nóżką, strojeniem min, obrażaniem się. Zapewne też w towarzystwie nie zachowywała się, jak przystało, więc Bzowski wolał do znajomych chodzić sam, aniżeli znosić jej ostentacyjne milczenie. Pawlikowska miała niewiele wspólnego z żonami innych oficerów, gospodyniami domowymi. One prowadziły dom, wychowywały dzieci, doskonale realizowały się w roli matek i pokornych żon, ona poświęcała się twórczości i ceniła swoją niezależność. Może i Pawlikowska czuła do nich jakąś sympatię, ale nie miała wspólnych tematów, problemów, zainteresowań. Niechęć czy wręcz antypatia była obopólna. Maria raziła je swoimi ekscentrycznymi strojami, poglądami, zachowaniami. Pawlikowska zwykła zdawać szczegółowe relacje matce z przebiegu dnia, z wizyt u przyjaciół męża. Najczęściej uskarżała się w tych opowieściach na nudę i intelektualną pustkę. Wedle słów Marii, goście przychodzący do domu to nie byli ludzie oczytani, z którymi mogłaby toczyć zażarte dyskusje, toteż pożytek z nich, jak sama się wyrażała, był żaden, a z czasem zaczęli wręcz Pawlikowskiej przeszkadzać.
W czym? Przede wszystkim w pisaniu i czytaniu. Inteligentny pożytek, jak wyraziła się Maria, był dla niej najważniejszy. Najbardziej ceniła sobie ludzi, z którymi mogła inteligentnie porozmawiać. Mierziła ją głupota – teraz w kraju, wśród wojskowych oraz ich żon, i potem wśród Polonii na emigracji, gdzie przebywała ze swoim trzecim mężem, również wojskowym. Opisy obu tych środowisk bywają ~ 15 ~
zaskakująco podobne. Dlaczego zatem poetka zdecydowała się, i to dwukrotnie, na mariaż z kimś nie ze swojego środowiska, ale ze świata tak diametralnie innego niż ten, w którym się wychowywała? Czy był to tylko wynik romantyzmu, który kazał widzieć w wojskowym ideał mężczyzny, czy może raczej czysty przypadek? Powody, dla których poetka wyszła za Bzowskiego, są dość prozaiczne. Panna Kossakówna ma niewiele ponad dwadzieścia lat i poważną wadę kręgosłupa. Trwa pierwsza wojna światowa. Atmosfera domu rodzinnego – Kossakówki, chociaż niewątpliwie artystyczna, sprzyjająca rozwojowi talentu, dla młodej kobiety zaczyna być duszna. Nadopiekuńcza matka i ojciec stale ingerujący w życie córek. Może poetka chce się wyrwać z domu, spróbować samodzielnego życia? A może pragnie udowodnić wszystkim, że i ona wyjdzie za mąż mimo fizycznej ułomności? Czy też decydującym impulsem jest strach przed staropanieństwem, który na początku pierwszej wojny światowej, jak zresztą i na początku wielu innych wojen, był powszechną obsesją młodych dziewcząt? Bzowski jest przystojny, elegancki, kulturalny. Wbrew słowom Magdaleny Samozwaniec, siostry poetki, nie ma w sobie nic z koguta. Sprawia dobre wrażenie na rodzicach Lilki, na niej samej zresztą też. Czy była zakochana? Na początku na pewno. Oczarowana urodą i manierami Bzowskiego prawdopodobnie w jasnych barwach wyobrażała sobie wspólne życie. Przeciwieństwa się przyciągają, a dla młodej dziewczyny przystojny i męski wojskowy to przecież wymarzony kandydat na męża. ~ 16 ~
W czasie, gdy młodzi się spotkali, Władysław Bzowski był rotmistrzem, a wcześniej szambelanem cesarskim i adiunktem cesarzowej. Pochodził z nieomal arystokratycznego rodu, był zatem chętnie zapraszany do Kossakówki. W czasie wizyt Maria różnie się zachowywała. Na początku nieco nieśmiało zerkała zza firanki, podziwiała aparycję przyszłego męża. Pogrążona w świecie swoich marzeń dotyczących małżeństwa niechętnie brała udział w spotkaniach. Rodzicom podobał się przyszły zięć. Był kulturalny, pełen ogłady, spokojny i pragmatyczny, wydawał się więc idealnym kandydatem na towarzysza życia Lilki – rozpoetyzowanej, lekkomyślnej panienki, wciąż bujającej w obłokach. Poza tym ona tak bardzo wyrywa się do tego małżeństwa… Z czasem stała się śmielsza, bawiła gościa w ogrodzie rozmową, raczyła podwieczorkami, wysyłała zalotne spojrzenia, tym razem spod firanki swoich rzęs. Nie przeszkadzało jej, że nie mają za bardzo o czym rozmawiać, że Bzowski bardziej dogaduje się z rodzicami niż z nią, że co on usta otworzy, to ona chce mu zaprzeczać. Marzenia wzięły górę, wyobrażenia o przyszłości przysłoniły rzeczywistość, w której psychicznie i mentalnie małżonków dzieliło bardzo wiele, dużo więcej niż tylko literackie zamiłowania. Małżeństwo Marii Kossakówny z Władysławem Bzowskim zostało zawarte 25 września 1915 roku. Początkowo wspólne życie układało się dobrze, z czasem jednak okazało się, że małżonkowie są niedopasowani do siebie charakterologicznie. Winą za rozpad tego związku obarczano przede wszystkim Bzowskiego. Magdalena Samozwaniec przedstawiała go ~ 17 ~
w bardzo niekorzystnym świetle, chociaż jej siostra też nie była bez winy. Bzowski nie oczekiwał od żony rzeczy niemożliwych. Pragnął normalnego domu, a tymczasem po powrocie z pracy zamiast ciepłego obiadu na stole znajdował Marię leżącą w ogrodzie, z uchem przy ziemi, słuchającą, jak trawa rośnie. Chciał, aby dobrze czuła się w kręgu jego znajomych, ona tymczasem ignorowała ich i nazywała bandą nierobów, bywała też po prostu złośliwa. Na przykład pewnego dnia zostawiła swój pamiętnik w takim miejscu, aby mąż z łatwością go znalazł i przeczytał oczerniające go fragmenty. Co więcej, Bzowski oczekiwał tradycyjnego podziału ról na kobiece i męskie, a Marii „nie pociągało (...) gospodarstwo, dom, dzieci. (...) Z dzieckiem kojarzyła się brzydota, cierpienie, chloroform, sale szpitalne i śmierć. (...) Przerażała ją ciąża”5. Władysław chciał mieć dzieci, ona nie. Dlaczego? Przede wszystkim, i był to rys nowej, nadchodzącej epoki, dla Marii urodzenie dziecka byłoby końcem jej wolności. Nie chciała czuć się za nikogo odpowiedzialna, pragnęła zachować niezależność. Pieluchy, zupki, sam wygląd niemowlaka wręcz ją brzydziły, nie budziły żadnych pozytywnych uczuć. Poza tym chodziło też o wyższy porządek. Pragnęłaby rodzić istoty nieśmiertelne, nie chciała sprowadzać na świat takich, które w życiu czeka również ból, choroby, a w końcu śmierć. Sama, mogąc decydować, wybrałaby inne niż ludzkie wcielenie.
5
Elżbieta Hurnikowa, op. cit., s. 203–204.
~ 18 ~
Mam przyjść na świat. Ale strach mnie zbiera. Trwałem dotąd w pustym kręgu zera. W zachwyceniu wieczyście jednakiem... Dziś, gdy koniec zaświatowych ferii, Gdy nałożyć mam brzemię materii, Chcę najlżejszym je wybrać: Być ptakiem. Przez puszystych rodziców dziobany, W ciepłym gnieździe karmiony, kochany, Nie zatęsknię za inną kołyską... Tylko nie chcę być dzieckiem słowiczem! Śpiew słowika Nieziemskie słodycze, Ale gniazdo wije on za nisko. A wróg krąży: Kocur czarnolicy. Jasne oczy z przecinkiem źrenicy Pod pachnącym błyszczą kwiatogronem... Lecz słowiczem raczej niż człowieczem! Smutny człowiek w grozie żyje wiecznej! Weź, naturo, mnie przed nim w obronę. Wkoło domu ludzkiego, W ciemności, Błądzą widma potęgi i złości, Trupie zęby szczerzące I krwawe.
~ 19 ~
Ojciec, matka, zgnębieni niedolą, Nie obronią! Dopuszczą! – Pozwolą! Sami straszną ułatwią rozprawę. Ojciec, matka! Nieczujni i słabi! Jedno strzygę w drzwi otwarte wabi, Drugie miecz jej podziwia Srebrzysty. Więc ja, gwiazda, Spadająca w życie, Chcę się wstrzymać, pozostać w błękicie Na uboczu wśród ptaków i liści....6
A jak było z Bzowskim? Co myślał, proponując małżeństwo? O Kossakówce już wtedy było głośno, o dwóch ekscentrycznych siostrach również. „Mogły sobie pozwolić na więcej niż inne panny konserwatywnego Krakowa, kuzynki ze zgrozą wspominają, że chodziły po ulicy bez kapeluszy i bez guwernantki. Jeździły na rowerze”7. Kobiety w tamtych czasach na rowerze? Zgroza! Może Władysława zafascynowała ta odmienność, bezpośredniość, pewnego rodzaju egzotyka? Można zaryzykować tezę, że Lilka była raczej taką kobietą, do której ucieka się przed nudnym małżeńskim życiem, pewną odskocznią. Którą się podziwia, której towarzystwa się łaknie, utrzymując jednak Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Dobre urodzenie. Agnieszka Baranowska, Daj mi miłość, w: Kraj modernistycznego cierpienia, Warszawa 1981, s. 202. 6 7
~ 20 ~
stosowny dystans. Nie była osobą, której szukali mężczyźni chcący się ustatkować, marzący o normalnym, tradycyjnym domu. W końcu trzeci mąż poetki pisał o niej do swoich rodziców jak o znalezionym egzotycznym kwiecie, którego już nie opuści. Kwiat się wącha, podziwia, obserwuje, cieszy się nim oko, dba o niego, podlewa, chroni przed światem zewnętrznym, ale nie zrywa. Nie można mieć go na własność, wyrwać z naturalnego dla niego środowiska. Może dlatego Stefanowi Jasnorzewskiemu udało się zatrzymać Lilkę przy sobie? Nigdy nie chciał jej na własność, nigdy nie trzymał pod kloszem miłości. Ale co wiele lat wcześniej myślał Bzowski, patrząc na rozpoetyzowaną Lilkę? Czy chciał ją zmienić? A może liczył na to, że małżeństwo ją odmieni? Można przypuszczać, że motywy, z powodu których oświadczył się młodej Kossakównie, należały raczej do porządku socjologiczno-praktycznego, a nie były wynikiem gorącej namiętności. Wejście do rodziny słynnych Kossaków wzmacniało prestiż i stanowiło poważny awans społeczny. Kariera Wojciecha Kossaka, w tamtym okresie sięgająca szczytu i przynosząca bardzo pokaźne dochody, sytuowała całą rodzinę bardzo wysoko w hierarchii społecznej ówczesnego Krakowa. Młodzi poznali się w Kossakówce, kiedy dom ten był bardzo znanym ośrodkiem krakowskiego życia umysłowego i kulturalnego. Popularny wśród inteligencji, przyciągający swoją niezwykłą atmosferą, będącą mieszaniną tradycjonalizmu i artystycznej swobody, stał się legendą już w czasach swojego istnienia. Były to też najlepsze czasy Kossakówki, biorąc pod uwagę przepych i dostatek tam panujący. Co praw~ 21 ~
da, Wojciech Kossak już wtedy zaczynał zaciągać długi na utrzymanie domu i dwóch wymagających córek, ale nikt w rodzinie o tym nie wiedział. Matka poetki była znana z urządzania wystawnych obiadów, rodzina nadal zatrudniała służbę, dla pułkownika Władysława Bzowskiego mariaż ten był więc ze wszech miar korzystny. W końcu przecież małżeństwo to kontrakt pomiędzy dwiema osobami i ich rodzinami. Umowa polegająca na pewnej wymianie, obietnicy spokojnej przyszłości. To tylko biednej Lilce wydawało się, że w tym wszystkim chodzi o miłość... W 1915 roku Kossakówna opuszcza dom rodzinny i przenosi się wraz z mężem najpierw do Weisskirchen, a potem do Mödling. Tam Władysław Bzowski jest wykładowcą w akademii technicznej. Jak się jednak okaże, środowisko tej uczelni było dalekie od artystycznej bohemy Kossakówki, od krakowskich akademii. Młodej żonie czas upływa na pisaniu listów, tęsknym patrzeniu przez okno, coraz częstszych wypadach do Wiednia. Małżeństwo dla Lilki było raczej zabawą w dom. Początkowo bawiło ją urządzanie mieszkania, swojego pokoju, przyjmowanie gości, dbanie o męża, lecz w końcu stało się znużące. Co ja tu robię? – myślała zapewne nieraz, siedząc przy oknie i patrząc na nudny krajobraz. Ani teatru, ani biblioteki. Co więcej, Władysław Bzowski nie rozumiał artystycznych aspiracji małżonki. Czuł się zagrożony, kiedy Lilka otulona nieprawdopodobną liczbą szali i woalek siedziała przy oknie i bazgroliła coś w swoich zeszytach. Czy obiad gotowy? Pranie zrobione? Byłaś na zakupach? Może odwiedzimy baronową? Coraz częściej ~ 22 ~
odpowiadało mu chłodne, wyniosłe milczenie, niechęć, zdawkowe półsłówka. Idź sam. Nie jestem kucharą. Nie miałam czasu. Czy ty słyszałeś kiedyś, jak trawa rośnie? Nie będzie żadnych dzieci. Nie zamierzam przez dziewięć miesięcy znosić tego okropnego, uwłaczającego kobiecie stan. Myślałeś, ile zmarszczek będę miała? Jak będę wyglądać? Nie przetrwam szpitala. Poetka nie była przyzwyczajona do koniecznych kompromisów. Ba, nikt jej nie powiedział, że małżeństwo to jeden wielki kompromis. Trzeba czasem rezygnować z własnych ambicji, dogadywać się. Ona nie była do tego kompletnie przygotowana. We wszystkim jej ustępowano, zawsze chwalono. Przepiórki podtykane pod nos, gdy dom tonie w długach. Lileczko, nie jest ci za zimno? Czy jest ci wygodnie? Czy życzysz sobie nowe pantofelki? Suknie? Wychowana w specyficznej atmosferze Kossakówki, gdzie obie siostry były zawsze w centrum zainteresowania, nie potrafiła dostosować się do nowych warunków, w których jej potrzeby nie były już na pierwszym miejscu, a ciężar prowadzenia domu spadł na jej barki. Nuda, samotność, ale też i bieda. Pawlikowska źle znosiła trudne warunki materialne. Znowu kupiłaś futro? – pytał z wyrzutem Bzowski, otwierając szafę, w której rząd lisich futer i kołnierzy lśnił specyficznym blaskiem. No przecież muszę jakoś wyglądać – z wyrzutem fukała Lilka. – Ty byś chciał, żebym wyglądała jak te wszystkie żony oficerów, pułkowników i innych wojskowych. Bez gustu, polotu i smaku. Przecież ja jestem artystką. Ile czasu Bzowski to znosił? Nie stać nas na kupowanie takich
~ 23 ~
rzeczy co miesiąc – kręcił głową, myśląc, jak zarobić na wygórowane potrzeby żony. To już nie mój problem – Pawlikowska układała usta w charakterystyczny dzióbek. – Tatuś nigdy mi niczego nie wypominał. Tatuś – myślał z przekąsem Bzowski.
Tak zapewne wyglądała niejedna małżeńska kłótnia. A tymczasem nowe futro było jedynym pocieszeniem poetki. To ono właśnie teraz i wiele lat później na emigracji stanowiło o jej dobrym samopoczuciu. Mogę sobie kupić futro, to znaczy że nadal jestem damą. Bez względu na to, gdzie i w jakich warunkach przebywam. Nie tracę swojej tożsamości, nie jestem jak inni. Z listów do matki wynikało, że potrzeby życiowe Lilki były spore i że małżonkowie często borykali się z brakiem pieniędzy. Warunki materialne były prawdopodobnie przeciętne, jednak w porównaniu z zasobnością Kossakówki, dla Marii oznaczały poważny niedostatek. W listach często zwracała się do matki z prośbą o artykuły pierwszej potrzeby lub o towary luksusowe, a nierzadko wręcz o pieniądze, które w miarę możliwości miały być wysłane przez ukochane Mamidełko piorunem. Matka pomagała córce i posyłała jej, co tylko mogła, a Lilkę cieszyły nawet takie drobne upominki, jak domowe konfitury. Poetka jednak „szybko zaczyna uskarżać się na nudę i odosobnienie, choć ratuje się wrodzonym poczuciem humoru, wyniesionym z rodzinnego domu. Po beztroskim życiu w pełnej gości i gwaru Kossakówce ani Mödling, ani Weisskirchen nie przedstawiają dla niej ~ 24 ~
większej atrakcji”8. Gdy monotonnia była już nie do zniesienia, porównywała swoje życie do życia znachora. Najbardziej bolał brak opery i rozrywek kulturalnych, dokuczało oddalenie od znajomych i przyjaciół. Najczęściej to właśnie było przedmiotem skarg. Dni, które miały stanowić najpiękniejszy okres jej życia, wyczekany i upatrywany z utęsknieniem, wlokły się, a każdy ranek przypominał poprzedni. Największą chyba radość przynosiły jej wizyty matki oraz wyjazdy do Kossakówki, a potem wspominanie ich. „Odwiedziny bliskich stanowią najlepsze chwile w obecnym życiu Marii Bzowskiej (…). Maria również odwiedza rodzinny dom w Krakowie, kiedy tylko się da, a po powrocie do Mödling znów wraca do niego myślami”9. Poetka opłakiwała utracony dom rodzinny też na emigracji, nigdy tak naprawdę nie oderwała się od niego psychicznie. Czy świadczyło to o pewnej mentalnej niedojrzałości? Być może, ale trzeba pamiętać, że czasy też wtedy były inne. Więzy rodzinne charakteryzowały się wielką siłą i niełatwo przychodziło je zerwać, zresztą nie było takiej potrzeby. Maria była więc bardzo przywiązana do domu i rodziny, a jednocześnie cechowała się ogromną niezależnością. Chciała stanowić o sobie, nie przyjmowała tradycyjnej roli żony i matki. Miała swoje zainteresowania, pasje oraz zawsze własne, często kontrowersyjne zdanie na każdy temat. To też zapewne gorszyło żony oficerów.
8 9
Elżbieta Hurnikowa, op. cit.., s. 54. Tamże, s. 59–60.
~ 25 ~
Artystka się znalazła – szeptały po kątach. Władzio chodzi głodny, a ta siedzi przy oknie i ciągle coś skrobie. Ubiera się, jakby do cyrku chodziła, nic nie mówi w towarzystwie, tylko się kpiąco uśmiecha. Jak już coś powie, to nikt nie rozumie ni w ząb, a mężczyźni za nią gały wywracają jak za papugą jakąś, jakby nigdy baby nie widzieli.
Tak sobie pewnie rozmawiały owe żonki i matki, a Lilkę wciąż prześladował ich potępiający wzrok. Władysław Bzowski uchodził za świetną partię w towarzystwie i niejedna dama ostrzyła sobie na niego zęby, a tu to dziwne stworzenie popsuło wszystkim szyki. Nie dość, że Bzowski wpadł w jej sidła, to jeszcze nie była obojętna pozostałym mężczyznom. Maria bowiem umiała to, czego inne żony nie potrafiły. Uwielbiała flirtować. Rozdawała czarujące, zachęcające uśmiechy, prowadziła ciekawe konwersacje, uwodziła, kokietowała. Była atrakcyjna, ubierała się inaczej, kolorowo. Kusiła jakąś dziwną, nieodgadnioną tajemnicą dalekich krajów, dyskretnym zapachem kadzidełek, niespotykanym wyrazem oczu, w których błękicie niejeden mężczyzna utonął. Co ona w sobie ma, myśleli, coraz bardziej zapadając się w jej spojrzeniu, już nawet nie słuchając tej przedziwnej, niezrozumiałej mowy… A kobiety to widziały i starały się trzymać poetkę jak najdalej od mężów. Jednak te flirty nie przeganiały samotności, przeciwnie, czyniły ją jeszcze bardziej uciążliwą. Przypominały o dawnym, porzuconym życiu, o roześmianym, rozkochanym Krakowie, tętniącym podskórnym erotyzmem, dyskretnymi miłostkami i niegroźnymi flirta~ 26 ~
mi. W rodzinnym mieście Maria złamała niejedno serce, zachowując przy tym niezmącony spokój. Spacery po Plantach, po Błoniach, wszystko to piękne i romantyczne, ale jeszcze żaden mężczyzna nie okazał się tym jedynym. A skoro brakowało tego jedynego, to było wielu adoratorów, którymi poetka chętnie się otaczała, w których towarzystwie świetnie się bawiła. Nikt nikomu niczego nie obiecywał, ale też nikt nie przekraczał cienkiej, niewidzialnej granicy. Wszystko pozostawało niewinną zabawą, na której schodziło życie, gdzieś w gwarze kawiarni, w szeptach na ganku Kossakówki… Przeważającym uczuciem była samotność, która Lilkę wręcz zjadała, tak dobrze znana, a jednak tak trudna do zaakceptowania, wciąż ta sama. Najgorzej jest wtedy, kiedy pustka staje się powszednia. Kiedy kobieta budzi się i wie, że nie zdarzy się nic nowego. Ci sami ludzie, te same twarze. Żaden Malczewski czy Witkacy, co najwyżej jakiś przystojny major wpadnie na herbatę i karty, ale nie na długo. Może wypuścić się znów do Wiednia – myśli Lilka – ale co tam robić samej. Do nikogo ust otworzyć, ileż można samotnie spacerować po bulwarach. Codzienne wypady po zakupy też nie były atrakcją, ale raczej wielką katorgą. Miała służbę, co jednak nie rozwiązywało gospodarskich problemów. Nie potrafiła poradzić sobie z Niesią, gosposią, nienawidziła chodzić na targ i tam prowadzić dyskusji z rzeźnikami, których tak jak i innych handlarzy, nazywała wręcz złodziejami. To wówczas najczęściej prosiła o radę matkę, która miała być ostatnią deską ratunku przed niechybnym popadnięciem w desperację. Rzeźnicy ~ 27 ~
i wszyscy, którzy wywodzili się z tak zwanego ludu, nie należeli do świata Lilki. Ona musiała mieć wszystko podane. Nigdy nie chodziła z koszem na zakupy, a tutaj nagle trzeba się targować. Ona! Targować? I to jeszcze z kim? Czas uatrakcyjniały poetce wybuchy złości męża, które początkowo ją bawiły. Bzowski był bardzo zazdrosny o jej adoratorów, wpadał często wcześniej z pracy do domu i urządzał karczemne awantury. Miał jej za złe, że tylko siedzi i rozmawia, a obiad nieugotowany, że sprasza mężczyzn do domu w czasie jego nieobecności, że przecież inne żony jakoś potrafią… Z czasem te wybuchy złości przestały Lilkę śmieszyć i coraz częściej myślała o zerwaniu małżeństwa. Na kwiat przecież mogą patrzeć wszyscy, wszyscy mogą go podziwiać, wąchać, oglądać, upajać się jego wonią. Przecież kwiat jest niczyj. Ani na własność, ani na zawsze… Matka starała się jakoś córkę ułagodzić. Tak nie można – zapewne pisała lub mówiła – przecież to twój mąż. Winnaś mu posłuszeństwo. Dba o ciebie, a ty powinnaś o niego. Musisz wzorowo prowadzić dom, spełniać jego zachcianki. Jesteś jego żoną. Nie dziwią takie słowa w ustach Marii z Kisielnickich. Ona wszak prowadziła dom mężowi i była mu posłuszna, nawet kiedy Kossak już w bardzo późnym wieku jeździł do Juraty ze swoimi flamami i utrzymywał różne przyjaciółki. Przecież w małżeństwie nie chodzi o miłość, chociaż ona niewątpliwie Kossaka kochała. Najważniejsze jest, żeby każdy należycie wywiązywał się ze swoich obowiązków. A matka Lilki wywiązywała się perfekcyjnie. Momo, jak nazywano ~ 28 ~
ją w domu, była idealną gospodynią. W rodzinie Kossaków cieszyła się niezwykłym autorytetem: rozsądzała i łagodziła wszelkie spory, była osobą, do której często zwracano się po radę. Wychowana w duchu patriotyczno-narodowym, starała się przekazać córkom wartości wyniesione z własnego domu. Prawdziwy, głęboki patriotyzm, pobożność, religijność. Za fasadą perfekcyjnej pani domu oraz żony przy mężu kryła się kobieta stanowcza i dobrze znająca swoją wartość. Dbała o dobrą edukację dzieci: „Córki Kossaków, jak większość młodych dziewcząt z rodzin o podobnym statusie społecznym i towarzyskim, nie uczęszczały do szkół (…), ale otrzymały edukację domową, kształcone były przez stale zmieniające się guwernantki (…). Na rozwój intelektualny panien niewątpliwie mieli wpływ goście bywający w Kossakówce. (...) Odwiedzał Kossakówkę Henryk Sienkiewicz, bywali tu jeszcze (...) Wincenty Pol, Adam Asnyk, (...) Modrzejewska, Stanisław Witkiewicz. (...) Wojciechowa Kossakowa podejmowała wraz ze swym mężem przyjaciela domu, Jacka Malczewskiego (...)”10. Matka Lilki zatrudniała najlepszych nauczycieli oraz pedagogów, organizując domową edukację na najwyższym poziomie. Umiejętnie rozwijała talenty obu córek, szczególny nacisk kładąc na naukę języków obcych, literatury i filozofii. W dużej mierze to właśnie ona była odpowiedzialna za specyficzną atmosferę panującą w Kossakówce. Z jednej strony była to atmosfera artystycznego domu otwartego, do którego schodzili się wybitni artyści, aby dyskutować o bieżących problemach artystycznych, 10
Elżbieta Hurnikowa, op. cit., s. 25–26.
~ 29 ~
z drugiej zaś tradycyjnego domu mieszczańskiego. Co więcej, doskonale zdawała sobie sprawę, że ewentualne unieważnienie małżeństwa córki jest niezwykle kosztowne i trwa bardzo długo. Powrót do domu oraz zerwanie przez córkę związku napawały matkę obawami ze względu na społeczne konsekwencje. Córka jednak nie chciała powielać wzoru matki. Na początku dwudziestego wieku taki model małżeństwa oraz roli kobiety w domu nie jest już atrakcyjny dla młodej dziewczyny. Lilka pragnie sama stanowić o sobie, nie zamierza oddać się nawet w części służbie rodzinie i mężowi. Nie chce jak matka być całkowicie zależna od męża, marzy by czerpać z życia na równi z nim. Niestety, w małżeństwie z Bzowskim nie zawsze było to możliwe. Poetka nie miała warunków do uprawiania twórczości, skoro to listy stały się pisarską przestrzenią. Jesienne popołudnie. Maria siedzi w ogrodzie pod jabłonią, otulona szalami, bo chociaż jeszcze ciepło, to chłód czuć w powietrzu, powoli wkrada się do ogrodu, zagląda przez okna. Zasiadła tam po śniadaniu. Myśli nad wierszem, może sztuką, ale żaden pomysł nie przychodzi jej do głowy. Wreszcie na coś wpadła, pisze gorączkowo, żeby myśl raz schwytana nie uciekła. Nagle pracę przerywa Bzowski. Co dzisiaj na obiad? – pyta zadowolony, uśmiechnięty. Nie wiem – odpowiada zdenerwowana Maria – przerwałeś mi pracę. Pracę? – pyta zdezorientowany Bzowski. Przecież to nie jest praca, bazgrolenie w ogrodzie pod jabłonią. On to dopiero pracuje i chociaż obiad mu się należy. Nie mówi tego głośno, nie chce kolejnej
~ 30 ~
awantury, poznał już humory żony. Niesia! – krzyczy. – Niesia, chodź tu natychmiast. Niesia przychodzi pokornie. Już widzi, co się święci, pan zdenerwowany, pani nadąsana siedzi w fotelu, jak zwykle wszystko skrupi się na niej. Co dziś na obiad Niesia zrobiła? – pyta Bzowski. Nic – odpowiada cichutko. Jak to nic – pyta nieco zaskoczony Bzowski. Nic, proszę pana – odpowiada rozdygotana służąca. Pani kazała kupić cielęcinę albo przepiórki – mówi łamaną polszczyzną – ale nie było żadnego z tych na ta ta ta... Targu – mechanicznie podpowiada Maria. Targu – poprawia się Niesia. – A pani powiedziała, że nic innego dzisiaj nie zje. Bzowski jest czerwony ze złości. To człowiek haruje cały dzień na te twoje futra, pudry i woalki i nawet obiadu nie ma!!! Dość mam tego, słyszysz, dość!
Być może to była owa sławetna awantura, która skończyła się uderzeniem w twarz Marii, po czym poetka po prostu wyprowadziła się od Bzowskiego. A może jeszcze przeszło bokiem, Niesia ulepiła pierogi i Bzowski poszedł do przyjaciół, aby szukać tam pocieszania. Nowe warunki, w których żyła, Lilka określała jako niewdzięczne. Radością w takiej sytuacji były piękne, długie i pełne miłości listy od matki, nazywanej przez Lilkę Mamidłem. Zresztą nie tylko matka miała swój rodzinny pseudonim i raz była Momem, innym razem właśnie Mamidłem. Lilka najczęściej podpisywała się jako Lilczur. Przekręcanie słów, celowe błędy gramatyczne, operowanie zaskakującymi określeniami miały źródło w zwyczajach rodzinnego domu. Dowcip, ~ 31 ~
którym często operuje Maria Pawlikowska w swoich listach, był przeniesiony z mowy codziennej używanej w Kossakówce. Każdy członek rodziny miał swój pseudonim. Lilka nazywana była Szczurem, i tak często podpisywała się w listach. Oswajała świat, nadając innym specyficzne nazwy, zresztą w magii, w którą być może wierzyła, nadawanie takich imion jest normalne. Oprócz pisania listów poetka prowadziła również w tym czasie pamiętnik. Ten, który zostawiła na stole, aby Bzowski mógł go przeczytać. Może otworzył na tej stronie, gdzie pisała o mężu: „Nienawidzę go i jest mi obojętny. (...) jest on upokorzeniem mego życia przez swój słaby charakter, nędzne samolubstwo i małostkowe jestestwo (...)”11. Małżeństwo to, jak sama pisała, było dla niej męką, jednak dość długo nie przyznawała się do tego matce w listach. Dlaczego wolała pisać o Władysławie jako o królewiczu z bajki, wspaniałym mężu spełniającym wszelkie jej zachcianki, kimś, kto jest wyrozumiały dla niej i dla jej twórczości, podczas gdy było wręcz odwrotnie? Na pewno nie chciała matki martwić. Bała się też przyznawać się do porażki. A może po prostu łudziła się, że wszystko jeszcze się jakoś poukłada. Kolejna małżeńska kłótnia właśnie dobiegła końca. O co tym razem? Czy znowu o nieugotowany obiad, fanaberie Lilki dotyczące strojów, jej narzekania na brak opery, teatru? A może znowu Bzowski odezwał się nie tak jak trzeba, rozkazującym tonem coś rzucił, 11
Agnieszka Baranowska, op. cit., s. 196.
~ 32 ~
coś odburknął, przeklął, krzyknął, że ona tego nie potrafi, tamtego nie umie? Zabrakło herbaty na stole, podanej do obiadu, jedzenie już wystygło, kawa była niedosłodzona? Bzowski, zamiast grzecznie poprosić o napój, zamiast powiedzieć, jak to się w domu u Lilki mówiło: Lileczko podaj mi, proszę, herbaty, rzucił tylko surowo i gromiąco: a herbaty mi nie przyniosłaś?! I już awantura gotowa. Ona na to, że przecież nie jest kuchtą, że można sobie samemu wziąć albo ładnie poprosić, bo ona nie nawykła spełniać niczyich rozkazów ani żądań, że jak on może się tak do niej zwracać, do niej, która jest artystką i poetką, a nie służącą od podawania i przynoszenia… Każde poszło w swoją stronę; Bzowski zasiadł w fotelu z gazetą, Lilka udała się do swego pokoju i zabrała się do odpisywania na list, który przyszedł od matki tuż przed kłótnią. Już chciała wylać wszystkie swoje żale, pretensje, tęsknoty i złorzeczenia, ale w porę się opamiętała. Po co biednemu Momo, i tak już schorowanemu i zmartwionemu, dokładać frasunku – pomyślała. Otarła łzy, których tyle już wsiąkło w poduszkę, i w wesołym tonie zaczęła odpisywać matce, dziękując za list i zapewniając, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Kiedy stało się jasne, że małżeństwo Bzowskich nie ma przed sobą żadnej przyszłości, Maria porzuca dotychczas stosowaną przez siebie technikę i pisze matce wprost o małżeńskich problemach oraz o swoim stosunku do męża. Co prawda, już w niecały rok po ślubie poetka jest całkowicie pewna, że jej małżeństwo nie należy do udanych, jednak jesień ~ 33 ~
1916 roku spędzają jeszcze z mężem. Pisze do matki o jego nieustannym zdenerwowaniu, które przechodzi wręcz we wściekłość. Skarży się, że już brak jej cierpliwości, której zresztą nigdy w rzeczywistości nie miała, i co bardzo ważne, jest znudzona już nie tylko otoczeniem, ale samym małżeństwem. Władzio przestaje być zatem „uroczym świnisuem”, i staje się po prostu domowym tyranem. Tyranem, który krzyczy, prawi morały, zmusza Lilkę do stania się tym, kim nie jest, zabrania jej pisania, krytykuje, sztukę uważając za niewiele znaczącą fanaberię młodej damy, zajęcie mniej ważne od prowadzenia domu i gospodarstwa. Ile w tym było prawdy? Na pewno sporo, ale czy Lilka była bez winy? Z pewnością po częściprzyczyniła się do powstania tego konfliktu, lecz nie zamierzenie. Po prostu zbyt wcześnie wyszła za mąż, idealistycznie i romantycznie traktując małżeństwo. Chciała zwyczaje z rodzinnego domu przenieść do domu męża, co prawie zawsze jest niewykonalne. Dla niej wspólne życie było prostym układem, w którym żona jest bezustannie adorowana, otaczana ciągłą opieką połączoną z niegasnącym podziwem, namiętnością oraz oddaniem. Wiele było w tym młodzieńczej naiwności, echem odbijały się lektury romantyczne i młodopolskie, dawało o sobie znać rozumienie miłości jako czystego, niekończącego się uczucia, niewiele mającego wspólnego z rzeczywistością. Okazało się tymczasem, że pożycie to przede wszystkim obowiązki, pewien społeczny status i narosłe wokół niego, często puste ceremoniały. Bzowski, zsiadając z konia, przestawał być romantycznym, przystojnym i intrygującym woj~ 34 ~
skowym, a stawał się wymagającym panem domu, nieznoszącym sprzeciwu i oczekującym od żony konkretnych zachowań. Poetka na pewno była również winna złego wyboru mężczyzny. Nieprzemyślanego, zbyt pochopnego, powierzchownego. Powrót Władysława Bzowskiego z Wiednia, tak barwnie opisywany przez Lilkę w liście do matki, okazał się końcem małżeństwa. Prawdopodobnie podczas nieobecności męża nieco odzwyczaiła się od przykrych cech jego charakteru i zwyczajów. Teraz, po powrocie zaczęły ją one uwierać ze zdwojoną siłą. Prawione bez sensu morały, nauki, które wygłaszał z wyraźnym poczuciem wyższości. Czuła się bardzo pokrzywdzona i pisała o tym wprost. Zarzuca też matce pozwolenie na wyjście za mąż za tego, jak pisze, „jełopa” i stwierdza z całym przekonaniem, że ani myśli dłużej zostawać w tym domu. Nie będzie robić z siebie ofiary ani też nikt nie zmusi jej do tego, na co nie ma ochoty. Żadnych poświęceń! – krzyczy. Może już napatrzyła się wystarczająco na ofiary składane przez matkę? Żadnych morałów i nauk! Lilka sama wie, co jest dla niej najlepsze, nikt nie będzie jej pouczał. W tym układzie jest skrzywdzona i upokorzona, choć niczemu nie jest winna. Winna jest matka, bo to ona nie tylko pozwoliła wyjść za Bzowskiego, ale nawet namawiała córkę do małżeństwa. Na początku XX wieku był to bardzo śmiały list kobiety na temat wspólnego pożycia. Pokazuje też nieco stosunek Bzowskiego do żony. Niewątpliwie pouczał ją, prawił morały i kazania, chciał ją zmienić, jej postępowanie, a tego ona znieść nie mogła. Nie akceptował jej sposobu bycia. „Z listów do matki pisanych ~ 35 ~
w okresie małżeństwa z Bzowskim zaczyna szybko przebijać nuta złości i rozpaczy, że los ją tak tragicznie pokarał, że się tak oszukała”12. Oszukała się, uwierzyła w ułudę, a teraz jest zła z powodu straconego czasu. Rozpacza, bo to małżeństwo nieudane. Może nie jestem wystarczająco dobra jako kobieta? – myśli czasem, ale szybko te myśli przepędza. To nie ja jestem niewystarczająco dobra. Wszystko przez męża. Między nimi szybko oprócz kłótni dochodzi do rękoczynów. Bzowski pewnego dnia nie wytrzymuje i uderza poetkę w twarz. Tego już było za wiele. Lilka podejmuje natychmiastową decyzję i wraca do domu, gdzie jak zwykle witają ją z otwartymi ramionami. Przypadek Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej jest przykładem ucieczki kobiety z patriarchalnego modelu małżeństwa, do którego nie miała ani predyspozycji charakterologicznych, ani też nie została odpowiednio przygotowana. Wpajane w dzieciństwie i młodości zasady wyznawane w domu rodzinnym, a potem przez nią samą, w końcu atmosfera, w której się wychowała, oraz światopogląd do pewnego stopnia kształtowany przez środowisko – wszystko to raczej oddalało ją niż przybliżało do układu tego typu. Owszem, matka była wielką tradycjonalistką, hołdowała podstawowym wartościom zarówno rodzinnym, jak i religijnym, dom stawiała na pierwszym miejscu, jednak nie można zapominać, że była żoną artysty, a Kossakówka bardzo długo była ośrodkiem życia kulturalnego, umysłowego 12
Tamże, s. 202.
~ 36 ~
i artystycznego. W niekończących się dyskusjach na ganku, w artystycznych dysputach żona Wojciecha nie brała może aktywnego udziału, jednak wtrącała tu i ówdzie słówko, potrafiła celnie podsumować czyjeś wywody. Była dobrym duchem domu i bez wątpienia wszyscy, i goście, i domownicy, bardzo liczyli się z jej zdaniem. Lilka nie była więc w stanie pogodzić się z modelem małżeństwa, który bezwzględnie podporządkowuje wszystko mężczyźnie, kobietę zostawiając na marginesie i obarczając ją domowymi pracami oraz obowiązkami. Nie była ani uległa, ani zgodna, ani też zdolna do kompromisów czy wyrzeczenia się siebie. Chciała realizować się poza domem, a nie w nim, mieć swoją, nienależącą do nikogo innego przestrzeń, niezwiązane z życiem rodzinnym zajęcia. Uciekła zatem czym prędzej, kiedy pętla małżeńskiego życia zaczęła się niebezpiecznie zaciskać i pomału pozbawiać ją tchu. Co będzie z naszą córką – martwi się jak zwykle biedne Momo. Kto ją teraz będzie chciał, rozwódkę, nie jest przecież najmłodsza. Nie ma dzieci, może nie jest w stanie zajść w ciążę albo, co gorsza, nie chce? Kto sfinansuje unieważnienie małżeństwa? W 1916 roku mimo obaw matki Lilka natychmiast po kłótni wraca do rodzinnego domu i podejmuje decyzję o jak najszybszym rozejściu się z mężem. Tym bardziej że w tym samym czasie poznaje Jana Pawlikowskiego – interesującego adepta sztuki, pięknego młodzieńca, który zabiera ją w dalekie górskie podróże, nie tak jak Bzowski – tylko na targ i do znajomych… Pierwsze małżeństwo Marii z Kossaków formalnie trwało dość ~ 37 ~
długo; unieważnienie nastąpiło dopiero w 1919 roku, jednak faktycznie już rok po ślubie Lilka i Władysław rozstali się, a ona odnalazła kolejną, tym razem prawdziwą, a już na pewno romantyczną miłości.