MAナ、 CZARNA Jakub Sosnowski
1. Mała Czarna włącza w odtwarzaczu przycisk play i zamyka drzwi od mieszkania. Na klatce ostry smród chloru rysuje w nozdrzach mapę ruchu szmaty sprzątaczki. Raz lewo, później długo prosto, raz lewo, z ominięciem donicy kwiatka, długo prosto, obrót o 90, trzymaj się trasy, jedziemy dalej. Pochodzi do windy, która na nią już czeka. Zjeżdża. Kiedy sobie przypomina o książce na drogę jest już na parterze. Postanawia nie wysiadać, wciska trzykrotnie na konsolecie cyfrę 6 i ma 30 sekund na zastanowienie dlaczego teraz dźwig zmierza w górę, a nie w stronę piekła. W tym czasie w odtwarzaczu zaczyna grać Highway to Hell AC/DC.
2. Mówiąc o piekle i mocach nieczystych, Mała Czarna uważa, że opanowały doszczętnie miasto. Mieszkając tu od ćwierć wieku, zbiera dowody na to , iż coś psuje się w jego bebechach, zalewając co noc krwistą żółcią ulice, nadgryzając wątrobę resztek pomnika ku chwale poległych za ojczyznę i powoli przekształcając mieszkańców w zombie. Pewnie byłoby inaczej gdyby nie lokalizacja na mapie. Przecież cały wschód jest przeklęty. Wie o tym. Była wtedy w podstawówce lub liceum, nie pamięta, gdy połączyła w atlasie geograficznym miasta rozpościerające się na linii Suwałki-Rzeszów. Wyszedł napis SATAN. Kilka dni później atlas zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach.
3. Mała Czarna wychodzi z klatki i podchodzi do kiosku po paczkę papierosów. Przypomina sobie, że od wczoraj nie pali, więc zamienia w prośbie zamówienia drugi człon towaru na chusteczek i wszystko już gra. Taką ma nadzieję. Następnie podchodzi do wiaty przystanku i przerzuca piosenki w odtwarzaczu. Podjeżdżają trzy autobusy. Dziś nie ma Black Jacka, myśli Mała Czarna, tylko dwa jadą do centrum, trzeci zaraz ma końcowy. Wsiada do pierwszego i zamiast czytać książkę, od razu chce wymiotować. Choć jeszcze nie ma upałów, czuje jakby to był lipiec. Stara zdezelowana puszka, odrestaurowanym i nazwana świeżym zakupem Komunikacji Miejskiej, trzęsie się wpychając część spalin do środka.
A we wnętrzu bonus, bród, smród płynący od pasażerów, full wypas wiocha typowa dla wschodu Branickich, Puławskich i wszelkiej władzy z tytułami i słomą w butach. Oczywiście tematem u połowy transportowanych jest wczorajszy taniec serialowego pseudoaktora z nikomu nieznaną kobietą koniem, odbębniony w programie typowym dla produkcji polskiej telewizji publicznej oraz komercyjnej. 4. Najpierw Mała Czarna przeciska się przez tłustego okołoczterdziestolatka i kobietę z siatą jabłek, a następnie koło dwóch chłopaków w szerokich spodniach, którzy rysują kamieniami po szybie litery. Dzisiejsza sztuka naprawdę powróciła do swych korzeni, myśli schodząc po trzech zardzewiałych schodkach, czyta forma prymitywizmu, jakby nie patrzeć.
Gdy Mała Czarna znajduje się na chodniku, autobus zamyka drzwi i odjeżdża z pożegnalną chmurą spalin. Wszystko byłoby w porządku, gdyby zaraz po nim przyjechał kolejny, tak jak to widzi się na filmach. Tam centrum miasta żyje, autobusy, tramwaje, metro, samochody osobowe przesuwają się niczym klatki oskarowej animacji, a małe ludziki do wtóru wybijają rytm swoimi tyciutkimi nóżkami, biegnąc ku rozwiązaniu bądź zawikłaniu jeszcze bardziej swoich spraw. Tu też jest centrum, ale następny autobus przyjedzie dopiero za dziesięć minut, a co do ludzi, to tłumów nigdy tu nie było. Właściwie to dostrzega dwanaście osób, w tym dwóch mężczyzn jest tu z konieczności zamontowania nowego szyldu w punkcie sprzedającym kawę.
5. Mała Czarna omija mężczyzn montujących nowy szyld w punkcie sprzedającym kawę i wchodzi do środka. Zapach który dociera do jej nozdrzy, delikatnie łaskocząc je od środka, wywołuje na jej twarzy uśmiech. Nie ma piękniejszego, myśli, no chyba, że roztartego w palcach liścia świeżej mięty. Zamawia kawę i zajmuje miejsce tuż przy oknie. Obok na kanapie siedzi dwóch chłopaków, trzymając się za ręce. Robią to na tyle dyskretnie, że nie dostrzegłaby gdyby nie usiadła na podwyższonym stołku i spojrzała z góry. Nie wiadomo z jakiego powodu w myślach Małej Czarnej rodzą się kosmate wyobrażenia, od tych zawierających czułość dotyku i wibrujących języków, po obraz, w którym jeden z chłopaków przeistacza się w członka Młodzieży
Wszechpolskiej, a drugi w wielkiego murzyna z ogromnym członkiem, rozświetlonym światłem halogenowych żarówek. Jej wizje są chore, wie o tym, zawsze takie były. Jedna wielka nieprzyzwoita reakcja na otaczający ją świat. 6. Kiedy Mała Czarna miała szesnaście lat, spotykała się z dziewiętnastoletnim studentem. Ponieważ wyznawał on zasadę, że wykłady są nieobowiązkowe, większość czasu mogli spędzać u niego na stancji, gdzie albo uprawiali sex, jedli, bądź oglądali po raz setny przereklamowane dzieło jak to banda wypacykowanych chłopów poszła niszczyć pierścień. W przerwach pomiędzy tymi czynnościami ona leżała na łóżku wpatrując jak on gra na konsoli w typowe strzelaniny.
Te wspomnienie z owej dziesięciomiesięcznej namiętności pozostało w niej najbardziej. Często korzystała z niego, wyobrażając sobie jak idzie ulicami miasta, przeładowuje broń i strzela całymi seriami. Pociski przeszywają zmęczone twarze przechodniów, rozbijają witryny wraz z bankomatami. Trzy granaty rozwalają pusty plac przed ratuszem. Walą się plebanie, hipermarkety, budynki dyskotek i ośrodków kultury. Całe miasto pochłania ogień, wyniszczając doszczętnie zarazę oraz lokalne demony. Często na końcu swego scenariusza umieszczała siebie zarzucającą granatnik na ramię i odchodzącą w dal z bezpańskim psem biegnącym u boku.
7. Mała Czarna wychodząc z kawiarni skręca na drugą główną ulicę. Ostatnią w klasyfikacji pod względem miejskiej ważności. Od razu ląduje na szerokim deptaku, na którym znajduje się garstka osób, przemykających przy ścianach budynków, a tuż nieopodal na bokach jeszcze większego kwadratu, nazwanego przez władze placem, siedzi na ławkach para staruszków wpatrując się tępo przed siebie. Po drugim końcu czworoboku jedzie deskorolkarz. Kiedy dojeżdża do końca przekątnej zza rogu wychyla się tłusty i spocony strażnik miejski, który zaczyna za nim biec, krzycząc o zakazie jazdy na deskach. Niedługo nie będzie już nic można robić, przepływają w myślach Małej Czarnej słowa, nawet o ziewnięcie z wszechogarniającej nudy trzeba będzie zapytać.
Zza pleców Małej Czarnej wychyla się brodaty mężczyzna w postrzępionej kurtce, podając jej z uśmiechem ulotkę szepce, proszę. Choć zazwyczaj nic nie bierze od nieznajomych, prawdopodobnie z nawyku wpojonego w dzieciństwie, uśmiech i magiczne słowo robią swoje. Treść ulotki zachęca wzięcia kredytu w jednym z banków, dzięki czemu spełni się wszystkie swoje marzenia, tu potwierdzeniem miała być cycata panienka z plikiem banknotów i uśmiechem tak nieudolnie przerobionym przez grafika, że aż przerażającym
8. Mała Czarna odrzuca za siebie zmiętą ulotkę i rozgląda się wokoło. Gdyby nie wiało pustką i nudą, gdyby nie ta szarość, gdyby nie ta polskość, wschodność, bezruchowość, zacofaność, nicość i wiele innych ości,
stojących na sztorc w gardle. Gdyby nie to, mogłaby przestać udawać, zacząć być tą prawdziwą Małą Czarną. Ze zdenerwowania podchodzi do kiosku i kupuje paczkę papierosów i zapałki.
9. Mała Czarna siada na schodach przed wejściem do parku. Zapala papierosa. W słuchawkach rozbrzmiewa Salute Your Solution The Raconteursów. Po pięciu minutach podchodzi do niej chłopak w zielonej kurtce wojskowej i czapce z daszkiem. Mała Czarna dostaje mały woreczek w zamian za papierek z wizerunkiem Jagiełły. Następnie wstaje i idzie do pobliskiej toalety publicznej.
Mija męską część, skąd dochodzą dwa basowe pojękiwania, otwiera drzwi do damskiej i rzuca złotówkę w żelazny kubek stojący przy sprzątaczce i dozorczyni w jednym. Wybiera środkową kabinę, ciasną, obsraną, z wymalowanym słownikiem wszelkich przekleństw, wyrażeń obscenicznych oraz serią numerów. Stawia na przymkniętej klapie nogę i wyjmuje z kieszeni arkusz bibułki, w który wsypuje zawartość woreczka, zwija ją, po czym obślinia należycie.
10. Mała Czarna siedzi na parkowym wzgórzu i kończy skręta. Przed nią rozpościera się miasto. Wystarczy odrobina czarów i lepiej smakuje, przy najmniej znikła ta wszechobecna gorycz. Wie, że za godzinę wszystko co złe znowu powróci, wplątując się
we włosy, wpełzając do uszu, oczu, nosa. Ze zdwojoną siłą poddusi swoim wschodem i zaprawi polskością. Ale jeszcze nie teraz, nie w tym magicznym czasie. Wie również, że kiedyś wyjedzie stąd na zawsze. Może nie będzie pożaru, psa, granatników. Zamiast nich będzie noc, cisza, spokój, niezauważalność i pociągowy bilet w jedną stronę. Jeszcze nie teraz, ale może już jutro. Wyjedzie stąd na pewno.
Jakub Sosnowski Urodzony w 1981 roku w Białymstoku. Studiował polonistykę oraz kulturoznawstwo w Lublinie (UMCS). Obecnie pracuje jako copywriter i trener. Autor podręczników z zakresu pisania perswazyjnych tekstów oraz komunikacji interpersonalnej, bloger. Publikował w pismach takich jak: Ha!art, Kresy, Twórczość Ludowa, Gazeta Wyborcza, Ritta Baum, Portret, Pro arte, Pro Libris, Tygiel Kultury, Undergrunt, Czas Kultury.
kontakt@kubasosnowski.pl https://www.facebook.com/napisztekst