Oliwia Ziębińska Gwiazdozbiór W każdej komórce ciała poranna kawa wita się ze starymi znajomymi. Na balkonie znajduję męskie majty i stanik na dwa balony. Starsze małżeństwo z trzeciego piętra. Podejrzewam ich o świadomą perwersję uprawianą moim kosztem. Rzucam stanik na balkon piętro niżej i spoglądam przed siebie. Chcę tu zostać i się gapić, ale naprawdę nie ma na co. Poprawiam okulary, przypominam sobie, że drażni mnie, że zawsze są brudne. * Wyjście z domu jest wyborem, kiedy nie ma się pracy, przymusem, gdy się ją ma. Ja szedłem na rozmowę o pracę, więc byłem pośrodku. Poszedłem, bo potrzebowałem pieniędzy i to był ten mój przymus. Potrzebowałem pieniędzy, a pieniądze potrzebowały mnie, żebym je wydawał na wyimaginowane potrzeby. To wszystko mieści się w gwiazdozbiorze WIELKIEJ GŁUPOTY, która wisi nad nami jak przeznaczenie. Ubrałem się ładnie, co było wynikiem tresowania mnie od szczeniaka. Zapaliłem papierosa i od razu pomyślałem o tym miejscu, które za chwilę ktoś mi pokaże i pozwoli tam jarać. Piwnica ze szczurami gdzie, jako wróg społeczeństwa, będę mógł się oddawać moim strasznym rytuałom. Razem z podobnymi sobie, będziemy stali ściśnięci jak sardyny, w konserwie bez drzwi, okien, nadziei. Sam na sam z dymem, z którym będziemy puszczać samych siebie. Musiało być po 8 rano, bo jak co dzień, punktualnie baba z dołu włączyła TRWAM na całą pydę. Tutejsza wiara jest bardzo głośna. * Witam… – tu się przedstawiam. Magdalena Cośtam podaje mi dłoń. Zgina ją, jakbym miał złożyć na niej pocałunek. Księżniczka spóźniona, z zezem ukrytym pod makijażem i w trzewikach z HaeMu. Kopciuszek zgubił bucika w reklamie Mentosa i zapierdala do karocy, która nie daj boże zmieni się w dynię i nie będzie miała czym na chatę wrócić, a przecież komórka jej wysiadła i nie ma hajsu na taksę. Ściskam tę dłoń. Księżniczka Magdalena bierze w dłoń berło, bo dzwoni i nie przepraszając mnie, bo to już nie te czasy – rozpoczyna rozmowę na temat wydarzeń poprzedniej nocy. Czy ja tak długo spałem? Gdzie byłem, kiedy to wszystko się działo? – No tak, wiesz, i mówię ci, że jak mi się ta dynia zrobiła to normalnie… wiesz, nie? Nie wiedziałam co i jak, i już prawie że myślałam... ale jednak się opanowałam i w końcu jakoś to było, wiesz? A Marcin był tak pijany, że zapomniał pinu i z tą Eweliną się całował, a ona się obudziła i się okazało, że na ziarnku Sim karty leżała. Papatki sratki. – Chodźmy do sali obok – mówi i wstaje, bo nie raczyła tego zrobić witając się.
Widzę w końcu jej nogi. Wystrugane z jeansu i długie pod sam sufit. Przypomina mi się Kayah reklamująca mleko. Ona też była wielka, ale odstawiła mleko i jej poszło w pięty. Wydała potem płytę, przy której chciałem wrócić do łona matki, by nigdy więcej niczego nie słuchać. Płyta była wynikiem jej pięcioletnich przemyśleń. Magdalena prowadzi mnie do sali pełnej komputerów. Wszyscy rozmawiają ze sobą na czacie, chociaż siedzą obok siebie. – To będzie twoja nowa praca – mówi Magdalena, przeżuwając gumę i poprawiając włosy, które podążając za modą, czynią niemożliwym widzenie świata – Tu będziesz siedział i udawał, że ci się podoba i że ci dobrze płacą, a tu na czacie będziesz obgadywał szefa i swoich kolegów, a tam będą obgadywać ciebie. Tu se będziesz robił kawę raz na dzień albo dwa, a tu w obsranym gołębniku będziesz palił zakazane papierosy i wydychał poczucie wolności, od którego dostaniesz raka i umrzesz, bo leku na raka nie wynaleziono. Od razu wziąłem tę robotę. * Latałem sputnikiem do gwiazdozbioru WIELKIEJ GŁUPOTY regularnie. Nie chorowałem, nie miałem po co brać wolnego. Leciałem tam i udawałem, a potem szedłem do domu, nie zastając tam nic. Czasem ogarniała mnie euforia i chciałem wysadzić siebie wraz ze wszystkimi, którzy jak ja brnęli ruchomymi schodami przez breję i smród ku niepojętym kresom WIELKIEJ GLUPOTY. Okryci szalami, czapkami i tępymi minami dawaliśmy się wieźć na rzeź naszych marzeń. Jeśli przesadzam, to dlatego, że to wszystko było już od dawna grubą przesadą. Jeśli przesadzam, to nie wiem, czy robię to osobiście, czy narodowo... * Spałem, a miejsce tego świata zajął inny świat, w którym byłem zbędny, do którego byłem NIEPRZYSTOSOWANY. * Byłem moderatorem, uśmiechałem się emotikonami. Byłem smutny, gdy Steczkowskiej podwinęła się nóżka, albo gdy Górniak niefortunnie dobrała garderobę. Byłem w euforii, kiedy Doda komentowała wydarzenia w kraju. Wszystkich celebrytów podejrzewałem o zdradę. Beształem jednych, lizałem drugich. Miałem ze dwadzieścia różnych nicków, za którymi ukryty, toczyłem ożywione dyskusje. Pochłonięty kłótnią z samym sobą, nie zauważałem, kiedy Agata 13 albo Karolinka 15, wchodziły na czata i coś tam pisały. Siedzi sobie Agatka czy Karolinka, w takim samym biurze jak moje, dłubie w nosie, ma owłosioną dupę, spoconą twarz, a potem nazywa się Agatką13 i wypisuje swoje zdanie WSZĘDZIE na temat WSZYSTKIEGO. Wszędzie w obrębie WIELKIEJ GŁUPOTY. I nikt już nie wie czy ktoś wyraża swoją opinię czy tylko udaje, tak jak ja udawałem trzydziestoma awatarami, że coś mnie obchodzi. Ale nie to jest istotne. Najważniejsze, że teraz każdy MUSI powiedzieć swoje zdanie. Musi przecież brać CZYNNY udział, w życiu publicznym, a jedyne życie publiczne na miarę naszych, ludzkich możliwości, toczy się tu – W WIELKIEJ GŁUPOCIE.
* Bywałem tak zajęty rozmową ze sobą, że nie zauważałem, czy to pisałem ja, czy ktoś inny i czy ktoś inny to być może też ja. Zarabiałem sporo, ponieważ moderowałem z domu w weekendy. Wszystko mi było jedno i tak naprawdę nie chodziło mi o pieniądze, o nic mi nie chodziło. * Obok mnie siadała Krystyna, która na dzień dobry wysyłała mi linka do swojego niepojętego mózgu, na którego brak mogła, lecz nie narzekała. Raz mi odbiło i zaprosiłem ją na obiad. Dostałem potem wysypki na całym ciele, a krost było tyle, ile pierdów naopowiadała mi Krystyna. Że w ogóle jest za, ale przeciw. Że Polska powinna się otworzyć i dobrze, że już to robi, bo są HaeMy i Zary, ale z drugiej strony to co my zrobimy, jak zaczną do nas przyjeżdżać na przykład Murzyni. Miała taką koleżankę, co w Hiszpanii mieszka i się w Senegalczyku zakochała. On nie był taki jak z Polski. Romantyczny był i mówił jej, jakie ma piękne oczy, a potem się ochajtali i on, jak się... no jak seks uprawiali, to on się potem od razu mył. Dla niego ona była NIECZYSTA. No Murzyn się mył po białej! No kto to widział. Ale ona na to nie pójdzie. Jak jeździ z koleżankami do Egiptu, to się nie łapie na ładne oczy miejscowych. Opala się, chodzi na zakupy, czasem na dyskotekę, ale wtedy tańczy całą noc z jednym, żeby się inni odczepili, a potem go spuszcza. Taka jest sprytna ta Krystyna. Dziwię się, że się na tym obiedzie nie popłakałem. * Chwalono mnie za to moje moderowanie, bo pod każdą głupotą toczyła się ożywiona dyskusja, w której 15 osób miało inne zdanie i każde było mną. Byłem wszechpolakiem, beształem Żydów, Murzynów i gejów. Byłem katolikiem, bałem się Żydów, Murzynów i gejów. Byłem Żydem, Murzynem i gejem. Byłem nastolatką, która kocha wokalistę zespołu. Byłem lowelasem i wypisywałem sprośności na temat cycków Kożuchowskiej, a potem ten wpis usuwał administrator, który siedział dwa biurka przede mną i chyba nigdy nie widziałem go z przodu. Może w ogóle miał tylko plecy i tył głowy, jak ja miałem tylko trzydzieści nicków i żaden nie był mną. Usuwał moje wpisy i zamiast krzyknąć do mnie, lub powiedzieć mi na przerwie na kawę, żebym przestał wpisywać „chuja” i „kurwę” w komentarze, pisał tylko do mnie na czacie – «usunąłem „cycki”» albo «usunąłem „jebać papieża . Byłem studentem, który beszta wszechpolaka i z pogardą odnosi się do portalu, chociaż sam na niego wchodzi. Byłem sarkastą i wyzywałem wszystkich wyżej wymienionych. Byłem wrzodem na własnej dupie i ręką, która ten wrzód drapie. ”». Okropnie się tam nudziłem, nie mogłem uwierzyć, że tą nudę produkuje się już na masową skalę. Gdzie byłem, kiedy ktoś wymazywał gumką tamten świat? Czułęm się zły i zmęczony, a co najważniejsze – udręczony WIELKĄ GŁUPOTĄ, nie wiem czy narodową, czy osobistą. *
Wprosiłem się na imprezę własnej porażki w dniu, w którym poprosiłem grafika o pomalowanie mi biurka w fotoszopie. Tego dnia przestałem na chwilę być swoim własnym wrogiem i dla odmiany obróciłem innych przeciw sobie. Wylałem kawę na nowy, z HaeMu, żakiet Krystyny. Zbeształem wszystkie od siedmiu boleści celebrytki na portalu. Pół dnia miałem przerwę na papierosa. Taka to była moja od biedy w tym biednym bez duszy kraju, anarchia. * Brak jak bochen chleba z grubą skórką, jak kożuch na mleku, brak jak klepanie po plecach. Przeciwieństwem pokoju nie jest wojna, ale niepokój. Leżałem na wznak pośród swoich myśli. Chaos, w którym mieści się świat nie jest domeną tylko tego świata, ale każdego świata, który w tym chaosie zakosztował. Leżałem na wznak pośród myśli. Miałem dobre początki i spektakularne końce, środka jakoś nie udało się wypełniać. Rzuciłem kolejną pracę, leżałem w trawie. Nie zrobiłem tego, by się chwalić i udawać twardziela, zrobiłem to, by nie musieć już z nikim rozmawiać, chociaż tak bardzo potrzebowałem zwykłej ludzkiej rozmowy, zwykłej ludzkiej bratniej duszy. Myślałem o tym, jakie to wszystko okropne – kłamstwa, które sobie sprzedajemy. To polerowanie siebie, stawianie się za wzór, pretensje do innych, że nie są tacy jak my. Jak kropla wody nieskazitelni. Jakie to wszystko okropne. Okropne i okropnie obłudne. Zamiast żyć, należałoby rzygać. * Klęczałem w trawie. Chciałem się w niej ukryć, ale skoszona. Miałem uszy wypchane babim latem, a w gardle suchy posmak komarów. Przyszły dwa psy i zaczęły szczekać. Żebym sobie gdzie indziej usiadł. Najlepiej nie siadał w ogóle, tylko pochodził po ulicach, żeby wyglądało, że coś się dzieje w mieście. Żebym wszedł do autobusu i pomagał w symulacji tłumu. Żebym wszedł do sklepu i kupił sobie coś niepotrzebnego, na przykład spodnie, a potem w nich niepotrzebnie chodził. Na trawie zakaz siedzenia. Trawa specjalnie z Holandii sprowadzona i na holenderskiej trawie polskie dupsko ma zakaz siedzenia. To jest mój dom, powiedziałem. Tu jest nasz DOM. Zamieszkujemy tą trawę w gwiazdozbiorze WIELKIEJ GŁUPOTY. Po niej chodzimy, ale na niej siadać nie możemy. Trawa z Holandii sprowadzona, nieprzysiadalna, żeby było ładnie i duszno. Na matce ziemi, na każdym jej skrawku mogę usiąść, bo ona mi pozwala, a wam nic do tego. I tak gadałem, a oni skonfundowani tym, że z mojego siedzenia nic nie wynika, bo dobry obywatel to obywatel mrówka, w ruchu, budownicza, poprosili o wyjście z tej sceny, bo się dłuży i publiczność ziewa. Ja i moje dupsko wstaliśmy, przeprosiliśmy holenderską trawę za najście i postanowiliśmy resztę życia odbyć w nieustannej wędrówce, by nikomu nie przyszło do głowy, że ja i moja dupa toczymy żywot bezproduktywny. * Szedłem, miałem dwa światy – ten mój i ten swój. Szedłem i gdyby przeciąć świat na pół i położyć go na półmisku jak połówkę melona, to po lewej byłby widelec, niebo, budynki, samochody, ludzie, ja, chodnik, ziemia, kanalizacja, rury, szczury, krety, dżdżownice, górnicy, węgiel, skorupa ziemska, płaszcz ziemski, jądro, znowu płaszcz, znowu skorupa, piasek, morskie potwory, ryby, koralowce,
fale, statek na ich grzbiecie, który właśnie po linii prostej wzdłuż ziemi, wzdłuż mnie płynie.Po drugiej stronie melona, ludzie na statku, niebo, nóż. Dokoła czarny jak smoła wszechświat, który gdyby nie gwiazdy, byłby czystym w ciemności, niewidomym bezkresem. * Od mostu przez park, aż po dworzec stała kolejka. Ci, co jeszcze nie wyjechali, w niej stali i ja też chciałem stanąć z nimi. Mieli kanapki z chrzanem, słoiczki z bigosem i iPady. W dłoniach chorągiewki z napisem – „ Nie jest Polakiem, kto nie wyjechał do Londynu.” * Czas płata mi figle, a świat nie chce się bawić w piaskownicy. W międzyczasie wszyscy dorośli, zabrali zabawki i udają, że ich życie ma sens, bo są zajęci. Nabieram piachu w wiaderko i stawiam blokowiska. W każdym bloku pięć klatek, w każdej klatce dealer, stare dziady, spasione jamniki, zepsute windy, śmierdzące zsypy i zakapior. Niewygodny i podły świat. I nie mam na myśli Madre Tierra, ale okupację, jaka się toczy na jej powierzchni. Jestem persona non grata nie w jakimś konkretnym miejscu, ale wszędzie, bo wszędzie czegoś nie mogę robić i najlepiej jakby mnie nie było, ale skoro już tu jestem, to przynajmniej muszę się modni obciąć. Tu nikt nie docieka, nie wnika w rzeczy, tu wszyscy na łyżwach po powierzchni jeżdżą, rysują mózg płytkim gównem, poukładanym równiutko jak pierdolone słoiki w piwnicy. W środku konfitury na czarną godzinę. Jak już będzie koniec świata, to wszyscy będą umorusani czarną porzeczką i malinami. * Teraz jest jesień. Drzewa wyglądają, jakby korzeniami w górę porosły. Kolory, kluczem na niebie, odlatują do ciepłych krajów. Wszystko zapada w stan przejściowy przed tąpniecio-jebnięciem. I jeszcze Święto Zmarłych. Akurat to święto, akurat jesienią. To nie jest przypadek, to pasuje. Tu wszystko jest tak ulepione, żeby w odpowiednich momentach robiło się smutno i smutniej. Patetyczny romantyzm w połączeniu z nostalgią, już nawet nie wiadomo za czym. Każdy tkwi w oczekiwaniu na to, co go udupi. To może wydarzyć się w każdej chwili. Ta czujność jest w powietrzu. Żeby tylko nie dać się zaskoczyć, jakby zaskoczenie było jedynie czymś złym. Jakby na dobro w ogóle przestano liczyć. Czas się tu zapętlił. Najstarsze starowinki nie siedzą przy kominkach oblepione wnuczętami. Ślęczą przy Rydzyku jak wierny pies, bo nikt inny już do nich nie mówi. Pamięć coraz bardziej traci na znaczeniu. Czas się zapętlił. Górnicy giną w kopalni Wujek, zima zaskakuje drogowców, co roku te same daty mają ten sam scenariusz. Konkurs Szopenowski wygrywa Japończyk, żeby przypomnieć, jak fajnie jest być Polakiem. Nikt nie chce przyjąć do wiadomości, że nie da się więcej upchnąć w przeszłości niż to, co już tam jest. Nic więcej ponad to, co się wydarzyło. * Dzwonię do Boga. Ciągle zajęte. Słucham melodyjki, ale w końcu rezygnuję. Nie jestem pewien, czy jestem marudny z natury, czy z obowiązku. Czy robię to osobiście, czy narodowo. Zostawiłem optymizm daleko za sobą i zapierdalam w tej cholernej sztafecie. Nic złego nie może mnie
zaskoczyć, bo jestem czujny, zwarty i zestresowany. Nie wiem, czy robię to osobiście, czy narodowo… * Ci ludzie. Ciągle towarzyszą. Przechodzą, podchodzą, idą, wracają. Mógłbyś pomyśleć, że się na ciebie uwzięli, że wyłażą tylko wtedy, kiedy ty też chodzisz. Potykasz się o nich, nadziewasz na pal zimnych spojrzeń, ty też grasz w tę grę – też się gapisz, bo patrzeć już nie potrafisz, ty też oceniasz, chociaż sam nie chcesz być ocenianym. Łazisz ciągle komuś przed nosem, denerwujesz, drażnisz. Musi na ciebie patrzeć i ciebie słuchać, chociaż sam chciałby mieć spokój i ciszę, przede wszystkim ciszę. Ludzie tak nieznośnie, tak nieustannie hałasują. Ludzie hałasują, bo się nudzą. Wciąż wydają dźwięki. Czym popadnie, zwłaszcza sobą. Gdyby tak wszyscy na moment zamknęli gęby. * Patologia, brzydkie twarze i wrogie spojrzenia. Z nich powinien być uszyty obrus z Cepelii. To jest antyświat w świecie ich zadufanego w sobie, a tak naprawdę niepewnego siebie, „JA”. Era smileya z emotikonu, w której nie ma miejsca dla starych ludzi, ale ci starzy ludzie tak silni ci, którzy nie umarli, kiedy się umierało – teraz stali się nieśmiertelni. * Ciasnota się rozsiadła i siedzi z grubym dupskiem. Próbuję sobie utorować miejsce. Najpierw grzecznie, ale to tylko obraca się przeciw mnie, więc łokciami. Co w tramwaju usiądę, to ktoś mnie przegania, że za młody jestem. W kinie tańszy bilet próbuję kupić, to już za stary. Jak mi się czasem uda usiąść ze swoją ciszą, to zaraz ktoś mi tam robi hałas. Zapchana każda mysia nora, każde pęknięcie w chodniku pełne kiepów. Nie ma miejsca. Tylko to ostatnio przychodzi mi do głowy. Nie ma miejsca na moje miejsce. Zbuduję sobie pustelnię, wbuduję w nią leżak. Zacznę wierzyć w Boga. Kolektywnie, inaczej tu się nie wierzy, inaczej pomylone gary, nie liczy się. Po co komu narzekanie, skoro między nami dobrze jest? Celem naszym kręcenie się w kółko do usranej śmierci. Była taka zabawa w przedszkolu, za dużo dzieci, za mało krzeseł. Tak się bawimy. * Trawienie swej bezradności. Przed lustrem człowiek nabiera pewności, że samotność jest całkiem znośna. Mam twarz jak ziemia po deszczu. Moja misja to przyszłość, którą muszę wypchać jak ustrzelone zwierzę. Nie podoba mi się ten fragment rzeczywistości, w którym się muszę zmieścić. Skazany na wieczne widzi i wieczne mi się. Mógłbym umrzeć, ale się boję, a na reinkarnację mnie nie stać, bo nie płacę ZUS-u. Ilu z nas żyje w stanie utajonego samobójstwa? Zazdroszczę budynkom, tym z graffiti i muralami. Ktoś przychodzi i je upiększa. Mógłby tak przyjść i upiększyć mnie. *
W oczarowaniu się zaniedbuję. Czasu nie mam, a może samozaparcia. Finezja ma wolne, a ja do niej nie dzwonię. Omijam samochody, zerkam na ludzi. Lenistwo mnie toczy, z życia nie chce mi się korzystać. Zrobię to jutro.