05/06 (68/69) lipiec-sierpień 2009
CD GRATIS: psychedelic culture 2
PIOTR KUREK
8,90 pln (w tym 7% VAT)
ROY AYERS
DJ MEHDI
INDEKS 379891
APHEX TWIN kwaśna mina
CASIOTONE
PLANET FUNK
włoski dla początkujących?
BUSY P
CHRIS CUNNINGHAM
gwiazda
lipiec-sierpień 2009
THE MOLE HUDSON MOHAWKE
GENTLEMAN
SA-RA
05/06 (68/69)
8,90 pln (w tym 7% VAT)
SORRY, GHETTOBLASTER
horrordyski
AC/DC, AMY WINEHOUSE, DEPECHE MODE, U2, PINK FLOYD, LINKIN PARK, MARYLIN MASON, METALLICA,
NIRVANA, QUEEN, THE POLICE - CHCESZ... POCZYTAĆ O GWIAZDACH? WEJDŹ NA POSITIVO.PL
SPIS TREŚCI
06
klub roku
Prywatnie czujemy duży sentyment do czarnych płyt i nadal je kupujemy. Nawet nie po to, żeby je grać, ale po prostu, żeby mieć kawałek historii, kolejną płytę w kolekcji.
*------
12
<---------------
WYBIERAMY MISTRZA
piotr kurek
SPUŚCIZNA MISTRZÓW
16
dj mehdi
SELECTOROWE ROZMOWY
18
busy p
44
psyfesty
TRANSOWE PLENERY
48
nasza płyta
PSYCHEDELIC CULTURE 2
74
laifquest
NOVIKA FIKA roy ayers
NIEDOCENIANA LEGENDA
28
aphex twin
CHODŹ DO TATUŚKA the mole
KANADYJSKA ELEKTRONIKA
32
<--------
22 24
sorry, ghettoblaster
TRZECIE URODZINY
SELECTOROWYCH ROZMÓW CIĄG DALSZY
20
42
chris cunningham
PIĘKNE KOSZMARY casiotone
PSYCHO-SYNTH
26
36
planet funk
WŁOSZCZYZNA hudson mohawke
DUBSTEP NUDZI
40
sa-ra
DYREKTORZY KREATYWNI WYDAWCA Media Advertising Sp. Z o.o. ul. Locci 30, 02-928 Warszawa
REKLAMA Ilona Kaczmarska ilona@laif.pl tel. 022 852 26 54
DYREKTOR GENERALNA Anna Rozwadowska
OKŁADKA FOTO: SONY MUSIC
REDAKTOR NACZELNY Przemek Karolak przemek@laif.pl
DRUK Zakłady Graficzne „Taurus”
PROJEKT GRAFICZNY PRZYGOTOWANIE I SKŁAD Positivo Consulting
ADRES REDAKCJI ul. Locci 30, 02-928 Warszawa tel. 022 852 17 31, fax. 022 899 29 45
Pseudonim, pod którym dziś jest znany (faktycznie jeden z wielu, jakimi się posługiwał), rzekomo powstał z połączenia nazwy producenta sprzętu muzycznego i słowa ”twin“ (bliźniak) dla upamiętnienia starszego, zmarłego w trakcie porodu brata, również Richarda. WSPÓŁPRACOWNICY Norbert „Bert” Borzym, Jarek „dRWAL” Drążek, Paweł „r33lc4sh” Hadrian, Marcin „Harper” Hubert, Łukasz Iwasiński, Filip Kalinowski, Angelika Kucińska, Łukasz Lubiatowski, Piotr Nowicki, Tomek Rawski, Sebastian Rerak, Jacek Skolimowski („Dziennik”), Maciek „Maceo” Wyrobek
Redakcja nie odpowiada za treść reklam, nie zwraca materiałów niezamówionych i zastrzega sobie prawo do skracania i redagowania tekstów. Rozpowszechnianie materiałów redakcyjnych bez zgody Wydawcy jest zabronione.
*
*
W
PS Odszedł człowiek, który był ikoną muzyki rozrywkowej. Wielki artysta, który niepodzielnie władał masową wyobraźnią. I niech tak zostanie...
PISZCIE: przemek@laIF.PL
edytorial
*
iadomość, że wszystkie duże krakowskie imprezy współfinansowane przez miasto mogą zostać odwołane, lekko mnie zmroziła. Dziura budżetowa, oszczędności, ważniejsze wydatki, bla bla bla. Mam już dość tłumaczenia wszystkich bzdurnych decyzji światowym załamaniem gospodarczym. Bezapelacyjnie słowem, które święci tryumfy w ostatnich miesiącach, jest „kryzys” – odmieniane przez wszystkie przypadki na tysiące sposobów stało się swoistym wytrychem. Sorry, ale mamy kryzys. Na szczęście krakowscy decydenci poszli po rozum do głowy i zarówno Sacrum Profanum, jak i Unsound odbędą się bez zakłóceń. Słów kilka o naszej okładce. Gentelman jest jednym z najpopularniejszych wykonawców muzyki reggae w Polsce – paradoks, bo w mediach nie istnieje. Postanowiliśmy zatem przewrotnie darować mu naszą okładkę, ale tekst sobie darowaliśmy – kto nie zna, ten sam znajdzie, kto zacz. A jak nie, to przynajmniej będzie mógł go poznać podczas krakowskiego Coke Live Music Festival. A skoro ciągle przy Krakowie jesteśmy to wypada wspomnieć o ciekawym wydarzeniu Sacrum Profanum, choćby ze względu na gwiazdę tegorocznej edycji.Wpływ Aphex Twina na współczesną muzykę elektroniczną (ale nie tylko) jest nie do przecenienia. Człowiek schowany za swoimi wizjami i pomysłami, niezabiegający o medialny poklask, wycofany i zamknięty w sobie stał się niewyczerpanym źródłem inspiracji dla przynajmniej co drugiego artysty. To on wprowadził udziwnioną, trudną elektronikę do mainstreamu. Nie bez znaczenia dla sukcesu (w tym kontekście zapomnijmy o przymiotniku „komercyjnego”) twórczości Apheksa były obrazkowe wizje towarzyszące jego teledyskom i krótkim produkcjom, które współtworzył Chris Cunningham. Dlatego postanowiliśmy przybliżyć wam postać tego ekscentrycznego mistrza niepokojących form, zwłaszcza że również i on będzie jedną z gwiazd krakowskiego festiwalu Sacrum Profanum. A skoro mowa o plenerowych imprezach, to ciągle polecamy wam eventy, na które warto się wybrać. Selector i Open’er za nami. Na tym pierwszym udało nam się porozmawiać z prawie wszystkimi artystami (w tym numerze wywiady z Busym P i Mehdim), na tym drugim swoje też ugraliśmy. A tu za chwilę jeszcze Boogie Brain w Szczecinie, Audioriver w Płocku, a na koniec wakacji Tauron Nowa Muzyka w Katowicach (relacji spodziewajcie się w kolejnym numerze). A przecież w kolejce czekają wspomniane Sacrum Profanum, Unsound, ale i stołeczny Free Form Festival, który w tym roku będzie obchodził 5. urodziny. Uff, pracowite lato i jesień na nas czekają:) Kiedy w zeszłym roku decydowaliśmy się na dołączenie do listopadowego numeru płyty psytrance’owej, nie myśleliśmy, że spotka się z takim odzewem. Dlatego nad pytaniem: czy chcemy powtórki, nie zastanawialiśmy się ani przez chwilę. Druga odsłona „Psychedelic Culture” staje się właśnie waszym udziałem. Bawcie się i wypoczywajcie – my też robimy sobie krótkie wakacje. Widzimy się we wrześniu.
KLUB ROKU
GDZIE DWÓCH POLAKÓW, TAM TRZY OPINIE. GDYBYŚMY NA PODSTAWIE ROZMÓW Z NASZYMI ZNAJOMYMI MIELI WSKAZAĆ
NAJLEPSZY KLUB W NASZYM KRAJU,
TO UWIERZCIE,
ŻE OKAZAŁOBY SIĘ, IŻ TAKICH MAMY PRZYNAJMNIEJ KILKANAŚCIE. DLATEGO UZNALIŚMY, ŻE CZAS NAJWYŻSZY ZROBIĆ PORZĄDEK I WYBRAĆ IMPREZOWEGO KRÓLA,
MISTRZAMI,
MISTRZA NAD
SZEFA WSZYSTKICH SZEFÓW I GURU GURAMI. ALE, ŻEBY NIE BYŁO TAK
ŁATWO I ŻEBY REDAKTORZY LAIFA NIE ULEGALI WŁASNYM OBJAWIENIOM, WZGLĘDNIE DŁUGOLETNIM PRZYZWYCZAJENIOM, EWENTUALNIE POTENCJALNYM NACISKOM, POSTANOWILIŚMY ODWOŁAĆ SIĘ DO
INSTANCJI WYŻSZEJ, CZYLI DO WAS,
DRODZY CZYTELNICY
– TO WY WSKAŻECIE,
WYTYPUJECIE I NAMAŚCICIE NAJLEPSZE POLSKIE KLUBY – MY JE WAM TYLKO PRZYBLIŻYMY,
A ZNOWU WY W WIELKIM FINALE WYBIERZECIE TEGO NAJLEPSZEGO Z NAJLEPSZYCH. I TAK, PRZEZ CAŁE WAKACJE CZEKAMY NA WASZE GŁOSY. WYSTARCZY, ŻE WYŚLECIE NAM E-MAILA NA ADRES:
KONKURSY@LAIF.PL,
WPISUJĄC W TYTULE:
WASZĄ ULUBIONĄ TRÓJKĘ IMPREZOWNI.
KLUB ROKU, I NAPISZECIE NAM
CI, KTÓRZY POKUSZĄ SIĘ O KRÓTKI OPIS MIEJSCA
ALBO MEGAIMPREZY W DANEJ MIEJSCÓWCE, MOGĄ LICZYĆ NA PUBLIKACJĘ RECENZJI I GIFTY – NASZA
BURAKA SOM SISTEMA, THE GOSSIP, DJ VADIMA, PEACHES, WHITEST BOY ALIVE, TIGI I JUNIOR BOYS. PISZCIE,
SZAFA PĘKA W SZWACH, PÓŁKI UGINAJĄ SIĘ OD PŁYT GŁOSUJCIE I
KONIECZNIE DODAJCIE WASZ ADRES KORESPONDENCYJNY.
WE WRZEŚNIOWYM NUMERZE PODAMY WASZE TYPY I ZACZNIEMY PREZENTACJĘ WYBRANYCH KLUBÓW!
*
*
informer
*
WIELKIE OCZEKIWANIA JUŻ MYŚLELIŚMY, ŻE „15 AGAIN” DUETU CASSIUS TO SZCZYT
MOŻLIWOŚCI, ŻE PANOWIE NIE SĄ W STANIE ZEBRAĆ SIĘ DO
KUPY I NAGRAĆ KOLEJNEJ PŁYTY. A TU PROSZĘ, NIESPODZIANKA. BOOM BASS I PHILIPPE ZDAR
PODOBNO W POCIE CZOŁA PRACUJĄ NAD NOWYM KRĄŻKIEM. WIDAĆ NA
INNYCH PŁYTACH (TIGA, PHONIX) SWOJE ZROBILI I PRZYSZEDŁ CZAS NA WŁASNE PRODUKCJE.
CHODZĄ SŁUCHY, ŻE ALBUM UKAŻE SIĘ JESIENIĄ – SPOKOJNIE
W POŁOWIE LIPCA POJAWIĄ SIĘ DWA SINGLOWE ZWIASTUNY, POD JAKŻE ZNAMIENNYMI TYTUŁAMI: „YOUTH, SPEED, TROUBLE, CIGARETTES” I „ALMOST CUT MY HAIR”.
W
Boys are back in town ielkimi krokami zbliża się premiera najnowszego krążka legendarnej formacji białych nawijających chudzielców straight from NYC – Beastie Boys. Krążek zatytułowany będzie „Hot Sauce Committee Pt.1” i w sklepach pojawi się w połowie września. Wśród zaproszonych gości będą Nas i Santigold. Kto ma patronat nad tym albumem, no kto? Więcej info we wrześniowym numerze LAIFa. A tymczasem śmigajcie do salonów muzycznych, bo tam wciąż do nabycia reedycje najważniejszych płyt Boysów.
8
*
*
informer
*
KONKURS
MAMY DLA WAS BILETY NA FESTIWALE AUDIORIVER W PŁOCKU I TAURON NOWA MUZYKA W KATOWICACH. I TAK, W TEMACIE E-MAILA WPISZCIE, KTÓRY EVENT WAM BARDZIEJ PASUJE, A W TREŚCI ODPOWIEDZCIE NA PYTANIE: CO TO SĄ FRYKADELKI? BILETAMI (NA KAŻDY FESTIWAL) NAGRODZIMY PIERWSZE PIĘĆ OSÓB, KTÓRE UDZIELĄ POPRAWNEJ ODPOWIEDZI. DO DZIEŁA! AHA, I NAJWAŻNIEJSZE: E-MAILE BEZ ADRESU KORESPONDENCYJNEGO NIE BĘDĄ BRANE POD UWAGĘ. GOOD LUCK.
GDZIE PARYŻ, GDZIE HILTON? Ubóstwiamy artystów, którzy prócz grania uwielbiają chlapać na lewo i prawo. Nabijaliśmy się z geopolitycznej wizji świata Sister Bliss, z aspiracji politycznych Dizzee’ego Rascala i ekoświadomości Rogera Sancheza, a tu ostatnio mamy nowy obiekt retorycznych uniesień. Wprawdzie wspominaliśmy już o nim w poprzednim numerze, kiedy to jechał po ekipie Ed Banger i próbował przekonywać, że swoją kolejną płytę nagra w dubstepowym klimacie, ale przygrzał znowu. Otóż w skrócie, tyranozaurus francuskiego house’u Laurent Garnier przyznał, że „Paryż jest pusty”, bo imprezy ma do bani, a skoro o stolicy Francji, to wypadałoby również wspomnieć coś o Paris Hilton – skojarzenie aż samo się przecież narzuca. Zatem delfin francuskiego brzmienia zapytuje retorycznie: „Kto to do %$#@! nędzy jest Paris Hilton? Osobiście uważam, że ona jest jednym wielkim pieprzonym żartem” – i kolejny przeskok myślowy, bo skoro o pannicy Hilton, co to ją ostatnio z Cristiano Ronaldo widziano, to trzeba dodać coś o piłkarzach. I tak: „Kiedyś zostałem poproszony przez Thierry’ego Henry’ego o zagranie na jego przyjęciu, ale odmówiłem. Nigdy nie gram dla pieniędzy, ale z miłości do muzyki, tak więc nie, nie i jeszcze raz nie. Propozycji grania podczas imprez towarzyszących festiwalowi w Cannes też nie przyjąłem”. Normalnie człowiek ideał! A ta sprawność w łączeniu faktów jest doprawdy powalająca.
POJEDŹ NA COKE LIVE MUSIC FESTIVAL I BAW SIĘ DOBRZE TEGO LATA! Na portalu Coke.pl po wpisaniu kodu z promocyjnej butelki, codziennie przez całe lato możesz wygrać skuter Vespa i cztery czteroosobowe pakiety na krakowski festiwal. W sumie Coca-Cola rozda 400 pakietów, które umożliwią wejście na Coke Live Music Festiwal 1600 osobom oraz 100 skuterów, każdy o wartości 10 600 pln. Jeśli więc nie masz jeszcze biletu na CLMF w kieszeni, a chciałbyś się bawić w Krakowie w sierpniu, sprawdź ten link: www.coke.pl/lato/. Każdy pakiet wyjazdowy na CLMF obejmuje także pole namiotowe oraz ubezpieczenie NNW. Dodatkowo, zwycięzca otrzymuje też 2 dwuosobowe namioty, kupony żywnościowe do wykorzystania na terenie festiwalu i 200 pln kieszonkowego, więc jest o co walczyć. Kody można też wymienić na nagrody rzeczowe dostępne na Coke.pl. Wśród nich są gadżety, które możesz zabrać ze sobą w sierpniu do Krakowa, m.in. torba z kultowym już logo Coca-Cola, w którą możesz wrzucić najpotrzebniejsze drobiazgi, które przydadzą się podczas festiwalowego szaleństwa. Baw się dobrze! Dobry humor przy gwiazdorskiej obsadzie muzycznej gwarantowany. Pamiętaj, że w tym roku CLMF to aż 3 dni z przyjaciółmi i muzyką :) PRODUKTY OBJĘTE PROMOCJĄ: * 0.5 L - Coca-Cola, Coca-Cola Zero, Coca-Cola Light, Fanta Orange, Fanta Lemonic, Sprite * 0.2 L / papierowa etykieta Coca-Cola, Coca-Cola Zero, Fanta Orange, Sprite
9
*
PIONA Z BERTEM
*
informer
SHIT ROBOT – SIMPLE THINGS (WORK IT OUT) (DFA)
To nawiązujące do klasyki chicagowskiego house nagranie Irlandczyka Marcusa Lambkina to najnowsza propozycja nowojorskiej wytwórni DFA . Proste, ale genialne i wciągające od pierwszego do ostatniego bitu (posłuchajcie historii, którą opowiada tu „gówniany robot”!). Polecam też remiks Norwega Todda Terje. Mój numer 1 w tym miesiącu. CHEW LIPS – SALT AIR (TWO DOOR CINEMA DUI REMIX/JUPITER REMIX) (KITSUNÉ) Zawsze wolałem melodyjne Kitsuné niż hałaśliwy Ed Banger. Moi ulubieni paryżanie nie próżnują i w wojnie o prymat na francuskim rynku to oni są górą. Tym razem w szranki wystawili londyńskie trio Chew Lips z całkiem niezłym nagraniem „Salt Air”. Jednak to nie synthpopowy orginał wywołuje moją największą ekscytację, a dwa remiksy – Two Door Cinema i Jupitera. Każdy jest inny i równie udany. Koniecznie sprawdźcie! REVEREND & THE MAKERS – SILENCE IS TALKING (ALEX METRIC REMIX) (WALL OF SOUND) Wiatr wieje w żagle Aleksa. Jego popularność rośnie z dnia na dzień - zasłużenie, bo to bardzo utalentowany producent. Jego potencjał dostrzegli szefowie BBC Radio1 i tym samym Anglik dołączył do słynnego radiowego teamu. Metric nie osiadł jednak na laurach – właśnie kończy debiutancki album, a w międzyczasie remiksuje. Jak zawsze udanie – co słychać w remiksie dla powracającego na scenę Reverend & The Makers.
*
MASTER SHORTIE – DEAD END (DON DIABLO KNOWS YOU LIKE IT HARD REMIX) (SELLOUT
SESSIONS) Autor tego remiksu nie reprezentuje sceny... cygańskiej. Nie nagrywa też trance’u, choć pochodzi z Holandii. I mimo „dziwnego” pseudonimu z ciemną stroną mocy też nie ma nic wspólnego. O Don Diablo mogę też powiedzieć, że to jeden z moich ulubionych producentów. Holender wie, jak powinien brzmieć potężny bas i nie zapomina przy tym, że groove też jest równie ważny. A ten remiks, najlepsza próbka jego umiejętności, po prostu wgniata w ziemię. Dla wielbicieli basu i nie tylko. SIMIAN MOBILE DISCO – AUDACITY OF HUGE (NAUM GABO REMIX) (WICHITA) Dawno temu SMD bardzo mnie rozczarował. Ich nudny miks z serii Fabriclive na długo schłodził moją sympatię. Na szczęście, duet obudził się z minimalowego letargu i nagrał kilka świetnych utworów. Ostatni, „Audacity Of Huge”, zapowiada ich najnowszy album, który ukaże się w sierpniu. Obok przebojowego oryginału polecam disco-techowy remiks Nauma Gabo. Huge. RADIO EURO DJ Pasmo – każdy czwartek od 20.00 do 22.00 Kluboteka – każda sobota od 21.00 do północy
LAPOŃSKIE NOCE
Goście z 34 krajów świata, w tym prawie 70 osób z Polski spotkało się w Laponii podczas tegorocznych obchodów Finlandia Midnight Sun. W podbiegunowym Rovaniemi aktorzy, przedstawiciele świata mediów oraz inni przyjaciele Finlandia Vodka korzystali z dobrodziejstw fińskiej przyrody, ciesząc się lokalnymi smakołykami w rytmie porywającej muzyki. Ceremonia Północnego Słońca rozpoczęła się spływem łódkami w dół rzeki Ounasjoki aż do Poroppirtti. Na przybywających czekał szaman, scena muzyczna, specjalnie przechowywany na tę okazję śnieg i inne atrakcje. Wśród gości z Polski znaleźli się zwycięzcy szóstej edycji Finlandia Midnight Sun. Osoby te wygrały zaproszenie do Laponii podczas imprez odbywających się przez cały maj, w 11 miastach naszego kraju. Ciepłe słońce górowało nad zgromadzonymi przez całą noc. Kulminacyjnym momentem wydarzenia była chwila, gdy słońce rozpoczęło ponowną wspinaczkę po nieboskłonie, zaledwie dotknąwszy horyzontu. W tym samym momencie rozpalono ogromne ognisko, za pomocą którego szaman odganiał złe duchy, zsyłając miłość i szczęście na uczestników imprezy. Niech ta magiczna atmosfera i wam się udzieli.
10
*
W KOŃCU RADOŚĆ I MUZYKA PRZEZ 3 DNI! CZWARTA ODSŁONA IMPREZY, KTÓRA Z JEDNODNIOWEGO EVENTU ROZROSŁA SIĘ DO TRZECH BITYCH DNI. NAJLEPSI POPOWI ARTYŚCI OSTATNICH LAT, POTĘŻNA DAWKA MUZYKI I MNÓSTWO WRAŻEŃ. TRZY SCENY, PONAD TRZYDZIESTU WYKONAWCÓW. KRAKÓW WITA! Listę gwiazd Coke Live Music Festival w tym roku otwiera ikona współczesnego rapu, jeden z najpopularniejszych artystów z kręgów hip-hopu, który sprzedał ponad 21 milionów płyt na całym świecie, a takie przeboje jak: „In Da Club”, „Candy Shop”, „Window Shoper” czy „Ayo Technology” wyniosły go na sam szczyt. Panie i Panowie: 50 Cent we własnej osobie! Kolejna festiwalowa gwiazda - amerykańska grupa rockowa pochodząca z Las Vegas w Nevadzie, czyli The Killers to ukłon w stronę fanów gitarowego grania. Od kilku lat zespół znajduje się w czołówce najlepszych grup rockowych na świecie. Ich ostatnia płyta sprzedała się w ciągu czterech miesięcy w trzech milionach egzemplarzy, są wielokrotnymi zdobywcami NME Awards, BRIT Awards i wielu innych nagród, takich jak choćby UK Festival Awards za najlepsze występy na żywo. Z pewnością niepokorne dziecko brytyjskiego hip-hopu - Mike Skinner aka The Streets jak zwykle da z siebie wszystko. Tłum rozbuja
słonecznymi rytmami jeden z najbardziej rozpoznawanych na świecie, a także najpopularniejszy w Polsce wykonawca muzyki reggae – Gentleman. Nie zawiedzie również na pewno występujący w sobotę autor kultowych już hitów, takich jak: „Oh Carolina”, „Boombastic”, „It Wasn’t Me” czy „Angel” – gwarant przedniej zabawy Shaggy! Trzeciego dnia festiwalu wystąpi też norweski duet Madcon porównywany do Black Eyed Peas, OutKast czy Gnarls Barkley oraz NAS - książe brooklyńskiego hip-hopu. W Krakowie będzie także można zobaczyć debiutantów: laureatów programu Coke Live Fresh Noise 2009 – grupę We Call It Sound. Pokonali oni ponad 400 formacji, które wzięły udział w programie Coke Live Fresh Noise w tym roku. Koniecznie pojedźcie na Coke Live Music Festival. Warto.
DATA: 20–22 SIERPNIA 2009 R. MIEJSCE: LOTNISKO – MUZEUM LOTNICTWA, KRAKÓW
50 CENT
THE STREETS
Bilety na Coke Live Music Festival można nabyć na stronie organizatora www.alterart.pl oraz w sieciach Ticketpro i Eventim w cenie: 200 pln – karnet bez pola namiotowego, 220 pln – karnet z polem namiotowym, 100 pln – bilet jednodniowy.
N
GENTLEMA
THE KILLER S
SHAGGY MADCON
11
*
*
informer
*
PIOTR KUREK POLACY NIE GĘSI I SWOJĄ MUZYKĘ MAJĄ. CORAZ CZĘŚCIEJ MOŻEMY SIĘ O TYM PRZEKONAĆ, GDY RODZIMI PRODUCENCI ZYSKUJĄ CORAZ WIĘKSZY ROZGŁOS POZA GRANICAMI NASZEGO KRAJU. JEDNYM Z TAKICH AMBASADORÓW POLSKIEJ ELEKTRONIKI JEST BEZ WĄTPIENIA PIOTR KUREK.
Z
Piotrkiem znamy się jeszcze z czasów ogólniaka. Miałem okazję przyglądać się rozwojowi jego kariery od samych jej początków, czyli od czasów, gdy grał na bębnach w hardcore’owej kapeli. Pobierał też lekcje gry na pianinie. Jego przygoda z muzyką elektroniczną rozpoczęła się, gdy wraz z Desperem założył projekt Ślepcy. Duet dorobił się poważnej dyskografii, stając się pupilem najbardziej ekstrawaganckich wydawców ze światka breakcore’u i pogiętej elektroniki. Jako pierwszy dokonaniami Ślepców zainteresował się Joel Amaretto, właściciel berlińskiej tłoczni Kool.Pop, powstałej po odejściu jej szefa ze spółki z Alekiem Empire’em, która nazywała się Digital Hardcore Recordings. Trafić od razu pod skrzydła takiej persony to nie lada zaszczyt w dość hermetycznym breakcore’owym światku drugiej połowy lat 90. Debiut zespołu odbił się nie lada echem wśród ekstremalnej gawiedzi i tak spodobał się panu o ksywie DJ Scud, że postanowił wydać jego kolejną płytę nakładem swojego Ambush Records. Ślepcy ze swoimi symfonicznymi nawałnicami beatów nie do końca pasowali do profilu wytwórni, która znana była bardziej jako pionierska w mutowaniu plebejskiego jungle’u do postaci raggacore’u
12
niż postindustrialnych eksperymentów klasy średniej. Potem była długa cisza, aż w końcu Ślepcy trafili pod skrzydła Jasona Forresta i jego tłoczni Cock Rock Disco, której nakładem ukazał się ich ostatni long „We Are The Newest Battle Models”. Kurek równolegle do działalności w Ślepcach wciąż poszukiwał własnej drogi. Kolekcjonował stare instrumenty i archaiczny sprzęt studyjny oraz gonił za technologicznymi nowinkami i gadżetami. Duże wrażenie zrobił jego popis na cieszyńskim festiwalu Nowa Muzyka, gdzie podczas live-actu Ślepców wykorzystywał kontrolery znane z konsoli Wii do kierowania aparaturą generującą dźwięki niczym dyrygent orkiestrą. Przełomem było nawiązanie przez niego współpracy z Lubelskim Teatrem Tańca, na potrzeby którego rozpoczął komponowanie autorskiej muzyki do nowych projektów grupy. Co ciekawe, odgrywa ją na żywo podczas każdego spektaklu. Największym, jak dotąd, osiągnięciem Kurka jest jego najnowsza solowa płyta „Lectures”, która ukazała się nakładem portugalskiej tłoczni Cronica. Nagrania znajdujące się na tym longu bazują na materiale pierwotnie stworzonym na potrzeby obchodów 50-lecia Studia Eksperymentalnego Polskiego Ra-
dia, które odbyły się w warszawskim Zamku Ujazdowskim pod nazwą „Zakrzywienia Igły”. Piotrek trafił na tę imprezę trochę tylnymi drzwiami. Podczas swojej korespondencji z synem nieżyjącego pioniera brytyjskiej elektroniki – Corneliusa Cardewa – okazało się, że w Warszawie właśnie podczas tej imprezy zaplanowany jest dzień poświęcony twórczości Brytyjczyka. Cardew junior skontaktował Piotra z organizatorami festiwalu. Ponieważ warunkiem koniecznym było zagranie utworów nieżyjącego kompozytora, Kurek postanowił podejść do zadania od trochę innej strony. Chciał stworzyć własne utwory na bazie opublikowanych nagrań. Dzięki znajomości z synem kompozytora udało się ten pomysł zrealizować w wyjątkowy sposób. Piotr otrzymał od rodziny Cardewa niepublikowane nagrania prób, szkice i serie oksfordzkich wykładów pioniera muzyki elektroakustycznej. W ten sposób zdobył materię, którą mógł uformować na swój własny sposób, i jednocześnie wystąpił na festiwalu poświęconym twórczości kompozytora. „Lectures” to właśnie ten materiał przekształcony w album, o którym możecie też przeczytać w dziale z recenzjami. Tekst Paweł „reelek” Hadrian
awtin ichieauH R Ulrich Schn ss
The Whip Telefon Tel Aviv Zoot Woman Moderat (Modeselektor + Apparat + PfadďŹ nderei) DJ Hell Muzyka | Kino | Teatr
James Holden Chase & Status ft. MC Rage Crazy P Daniel Bell Caspa & Rusko feat. MC Rod Azlan Alix Perez & Commix feat. MC Stamina Joakim & The Disco Gui Boratto Dirtyphonics Radio Slave Ewan Pearson Seba & Paradox live feat. Robert Manos Raz Ohara And The Odd Orchestra Joris Voorn MyMy Silent Witness Efdemin Shed Mistabishi The Mole Dub FX
www.audioriver.pl
*
NA
FEST
BOOGIE BRAIN Kiedy: 17-18 lipca Gdzie: Szczecin Za ile: 40-70 PLN
Kto: Sabbia & J. Mazurkiewicz (live), Eastwest Rockers, Robert Owens, Inner City Dwellers, Jazzanova, Roy Ayers Scratch Perverts, Robert Busha feat. Eva Navrot, Tymański Yass Ensemble,DJ Storm & MC Rage, Coki & Sgt Pokes Prosumer & Murat Tepeli feat. Elif Bicer
OFF FESTIVAL
Kiedy: 6-9 sierpnia Gdzie: Mysłowice, Słupna Park Za ile: bilet jednodniowy – 65 PLN, karnet dwudniowy – 95-105 PLN Kto: The National, Maria Peszek, Rolo Tomassi, Kumka Olik, Skinny Patrini, Gaba Kulka, Muzyka Końca Lata, Cool Kids Of Death, Komety, High Places, Woody Alien, Health, Spiritualized, The Pains Of Being Pure At Heart, George Dorn Screams, Micachu And The Shapes, Monotonix, Von Zeit, The Car Is On Fire, Armia, Grupa KOT, Crystal Stilts, Ben Butler & Mousepad, Dictaphone, Miłość, Ólafur Arnalds, Ballady i Romanse, El Perro Del Mar, Fucked Up, The Thermals, Lech Janerka, Loco Star, BiFF, Muariolanza, Wavves, Mahjongg, Errors, These New Puritans, The Complainer & The Complainers, ParisTetris, Pawilon, The Week That Was, The Field, Pustki, Disasteradio, Iowa Super Soccer, Mark Kozelek (Red House Painters), Crystal Antlers, Jeremy Jay, Frightened Rabbit, Andy, Karl Blau, Lucky Dragons, Final Fantasy, Brenda Lee DVD i Siupa, Casiotone For The Painfully Alone, Tiny Vipers
14
*
AUDIORIVER
Kiedy: 7-9 sierpnia Gdzie: Płock Za ile: 70-100 PLN
Kto: Richie Hawtin, DJ Hell, The Whip (live), Chase & Status feat. MC Rage, Telefon Tel Aviv (live), Moderat (live), James Holden, Crazy P (live), Joakim & The Disco, Daniel Bell (live), Caspa & Rusko feat. MC Rod Azlan, Alix Perez & Commix feat. Stamina MC, Ulrich Schnauss (live), Gui Boratto (live), The Mole (live), Dirtyphonics (live), Radio Slave, Ewan Pearson, Seba & Paradox (live) feat. Robert Manos, Joris Voorn, MyMy (live), Efdemin, Mistabishi, Zoot Woman
TAURON NOWA MUZYKA
Kiedy: 28-30 sierpnia Gdzie: Katowice, tereny byłej kopalnii „Katowice” Za ile: bilety jednodniowe – 60-70 PLN, karnet trzydniowy – 105-125 PLN Kto: Flying Lotus, Dan Le Sac vs. Scroobius Pip, Tim Exile, Speech Debelle, Fever Ray, Ebony Bones, Hudson Mohawke, Jon Hopkins, Onra, Pivot, Mum, Planningtorock, Dan Deacon Ensemble
15
*
*
dj mehdi
*
SZCZERZE SIĘ NIENAWIDZĘ Na finiszu drugiego dnia Selectora publiczność wzięli w krzyżowy ogień dwaj francuscy desantowcy, Busy P i DJ Mehdi. Ostrzał zza decków wiązankami melodii tanecznych trwał do późnych godzin nocnych, ale wymieniający się na stanowisku ogniowym Galowie znaleźli dość czasu, by poddać się przesłuchaniu. Oto więc przed wami rozmowa z DJ Mehdim.
16
J
* ESTEŚ JEDNYM Z ARTYSTÓW ODPOWIEDZIALNYCH ZA SUKCES ED BANGER...
Kto? Ja?
NIE BĄDŹ TAKI SKROMNY. WYTWÓRNIA OKAZUJE CI DUŻE WSPARCIE?
Ależ skąd, żadnego wsparcia! Busy P umniejsza moją osobę. Nic dla mnie nigdy nie zrobił, a relacje z nim są po prostu koszmarne. Każdy z wykonawców w Ed Banger powie ci to samo. Nienawidzę tego labelu! Praca z nim to jakiś koszmar, nie poleciłbym jej najgorszemu wrogowi. A TERAZ BEZ JAJ, MARKA ED BANGER MUSI ROBIĆ WRAŻENIE?
Chyba tak (śmiech). Bez wsparcia Busy’ego byłbym nikim. No, może przesadzam (śmiech). W każdym razie zawdzięczam mu bardzo wiele. JESTEŚ ZWIĄZANY Z HIP-HOPEM.
Moją pierwszą muzyczną fascynacją był właśnie hip-hop i to jego nadal słucham najwięcej. Gdy mowa o innych wykonawcach z naszej ekipy, trzeba podkreślić, że każdy ma inne inspiracje i pochodzenie, ale myślę, że wszystkie one składają się na ciekawą mieszankę. Ja, Feadz i Busy P słuchamy hip-hopu, podczas gdy inni artyści wolą rock czy pop. To dobrze, bo te zainteresowania owocują interesującym tyglem pomysłów i rozpoznawalnym brzmieniem każdego z nas.
a on z kolei kolaborował z chłopakami z Cassiusa. Gdy Cassius odniósł wielki sukces na scenie tanecznej, zainteresowałem się takimi rytmami. Poczułem się ośmielony, by samemu spróbować sił z podobnym repertuarem. Ziomkom z Cassiusa przypisuję zasługę zajawienia mnie electro. Choć oczywiście Pedro i Daft Punk również mieli w tym udział. PODZIELASZ TĄ KONFRONTACYJNĄ POSTAWĘ KOJARZONĄ Z NIEKTÓRYMI TUZAMI FRANCUSKIEGO ELECTRO?
Masz na myśli walkę z innymi artystami? Bardzo często bije się z SebastiAnem... NO NIE, CHODZIŁO MI O PEWNĄ BEZKOMPROMISOWOŚĆ.
To na pewno jest jednym ze znaków rozpoznawczych tej sceny, aczkolwiek niekoniecznie powiedziałbym, że ja to podzielam. A może jednak...? No tak, może jednak (śmiech). DZIŚ WYMIENIAŁEŚ SIĘ MIEJSCEM PRZY DECKACH Z BUSYM. CZĘSTO WYSTĘPUJESZ RAZEM ZE SWOIMI ZIOMKAMI Z ED BANGER?
Bardzo często. Najczęściej gram razem z Busym P, Justice i SebastiAnem. Zawsze jestem w lepszej formie, gdy towarzyszą mi przyjaciele. To dlatego, że szczerze się nienawidzę (śmiech).
JAK ZAANGAŻOWAŁEŚ SIĘ W SCENĘ ELECTRO?
W POLSCE PANUJE PRZEKONANIE, ŻE FRANCJA JEST TAKIM AKCELERATOREM MUZYKI – MIEJSCEM, GDZIE NON STOP COŚ SIĘ DZIEJE I SKĄD NA CAŁY ŚWIAT EMITOWANE SĄ FLUIDY.
Generalnie poprzez spotkania i wymianę pomysłów z innymi ludźmi. Ważnym wydarzeniem było dla mnie spotkanie Pedra oraz chłopaków z Daft Punk i Cassiusa. Pod koniec lat 90. francuska scena taneczna była naprawdę prężna. Nie stała w opozycji do hip-hopu, a wręcz przeciwnie – często czerpała z niego. Niektórzy ludzie zajmujący się elektroniką udzielali się wcześniej w hiphopowych składach lub produkowali nagrania raperom. Tak nawiązywała się współpraca między dwoma środowiskami. Ja sam produkowałem muzykę dla MC Solaara,
Nie jest to dalekie od prawdy. Wolę wypowiadać się tylko w imieniu moim i kolegów z Ed Banger i dlatego muszę przyznać, że Francja nie była pierwszym krajem, w którym okazano nam zainteresowanie. Dopiero po jakichś trzech latach, gdy cieszyliśmy się już pewną popularnością w Anglii i USA, zwrócono uwagę na to, co robimy. Nie wiem, dlaczego tak się stało, może to kwestia panujących wówczas trendów, a wtedy popularne były u nas techno i minimal. W każdym razie środowisko klubowe we Francji było oporne na nowinki.
Ostatnio to się jednak zmieniło i odnosimy na własnym podwórku podobne sukcesy, co w innych miejscach w Europie. Nie wiem tylko, czy sama scena jest istotnie tak prężna. Myślę, że Berlin i Londyn są bardziej do przodu w stosunku do Paryża. Paryż jest w porządku – lubię w nim przebywać, to jest moje miasto i nie chcę się z niego wyprowadzać, ale daleki jestem od myślenia, że to najciekawsze miejsce w kategorii klubowego życia. A MASZ JAKIEŚ ULUBIONE MIEJSCE?
Tak, Warszawę, Kraków i Katowice (śmiech). OK, żartuję, to mój pierwszy raz w Polsce i nie znam jeszcze tutejszej sceny. Myślę, że miejsce nie jest tak istotne, jak okoliczności. Nie ma złych miejsc do grania, są tylko dobre i złe imprezy, dobrzy i źli didżeje, dobre i złe dni. A teraz mamy bardzo, bardzo dobrą noc... CZY PRZEWIDUJESZ JAKIEŚ NAGRANIA W TYM ROKU?
W tym roku nie, ale w przyszłym na pewno. Teraz jestem zbyt zajęty występami na żywo, a żeby coś nagrać, potrzebuję czasu. Plany nagraniowe mam więc dopiero na 2010 rok. GDY POWIEDZIAŁEM MOJEJ KOLEŻANCE, ŻE PRZEPROWADZĘ Z TOBĄ WYWIAD, W OCZACH POJAWIŁY JEJ SIĘ ISKRY. CZY BYCIE POPULARNYM WŚRÓD PAŃ JEST POMOCNE W TWOJEJ KARIERZE?
Było pomocne, dopóki się nie ożeniłem (śmiech). Generalnie lepiej jest cieszyć się popularnością wśród pań niż nie mieć takiej okazji. Ja muszę podobać się profesjonalnie, bo jestem modelem. Udzielam się jako didżej i producent, ale moim zawodem jest praca modela. Może pewnego dnia zostanę także aktorem? NO TO CZEKAM, AŻ SIĘ POJAWISZ NA WIELKIM EKRANIE.
Miej oczy szeroko otwarte. Wcześniej jednak mam zamiar wystąpić w reklamie kąpielówek Speedo (śmiech). Tekst Sebastian Rerak Foto Ed Banger
17
*
*
busy p
*
REANIMATOR
DOBREJ ZABAWY
CZEKAJĄC NA FESTIWALOWYM ZAPLECZU NA POJAWIENIE SIĘ MONSIEURA PEDRA WINTERA ALIAS BUSY P, POWAŻNIE ZASTANAWIAŁEM SIĘ, CZY WŁODARZ IMPERIUM ED BANGER NIE BĘDZIE ABY GWIAZDORZYŁ I PEDZIOWAŁ. W KOŃCU SUKCES MÓGŁ DOKUMENTNIE ZAWIRUSOWAĆ MU BANK DANYCH POD ROZCZOCHRANĄ KOPUŁĄ. NIC Z TYCH RZECZY, MES AMIS! TOWARZYSZ WINTER OKAZAŁ SIĘ SYMPATYCZNY W STOPNIU PRZEKRACZAJĄCYM WSZELKIE UNIJNE NORMY. WIĘCEJ TAKICH LUDZI W PRZEMYŚLE, A GORYCZ DZIENNIKARSKIEGO TRUDU STANIE SIĘ ZUPEŁNIE ZNOŚNA. MUSISZ BYĆ ZAWIEDZIONY ROZSTANIEM Z JUSTICE.
dla nas, a teraz pracujemy wspólnie nad nowym przedsięwzięciem.
Rozstaniem?
MOŻESZ ZDRADZIĆ, CO TO ZA PRZEDSIĘWZIĘCIE?
TO JUSTICE NIE PODPISAŁO KONTRAKTU Z ELEKTRĄ?
Och nie, nie, to wszystko wielkie nieporozumienie! Justice podpisało umowę z Elektrą, ale to tylko taki niewinny biznesowy deal na dystrybucję płyt w USA. Media przeinaczyły trochę tę informację, przez co w Internecie zawrzało. Zacząłem nawet dostawać e-maile: „Trzymaj się, Pedro, jesteśmy z tobą! Justice to chuje”. NIEKTÓRZY ZACZĘLI JUŻ UBOLEWAĆ NAD „SPRZEDANIEM SIĘ” ZESPOŁU.
Justice się nie sprzedało. Chłopaki nie opuszczają Ed Banger, są nawet zakłopotani całą sytuacją. Mnie nie obchodzi aspekt biznesowy wydawania płyt i już to odróżnia Ed Banger od innych labeli. Wiadomo, że muszę dbać o dystrybucję, promocję itp., ale robię to z konieczności. Justice nadal nagrywa
18
Chłopaki zabierają się do produkcji dwóch albumów: pewnego zespołu rockowego oraz pewnej szwedzkiej wokalistki. Więcej zdradzić nie mogę. W okolicach września –października Justice powinno też zacząć pracę nad nowym albumem. Bardzo chciałbym, by płyta ukazała się jeszcze w tym roku. Pośpiech nie jest jednak wskazany. Czasu mamy mnóstwo, nic nas nie goni. PRZED LATY PRACOWAŁEŚ JAKO MENEDŻER DAFT PUNK. CZY WCZEŚNIEJ ZAJMOWAŁEŚ SIĘ MUZYKĄ W JAKIŚ SPOSÓB?
Zupełnie nie. Gdy zostałem menedżerem Daft Punk, miałem raptem dwadzieścia lat. Studiowałem prawo, ale rzuciłem je w cholerę. Nie miałem pojęcia o pracy menedżera, co było na swój sposób dobre. Jako zupełna tabula rasa uczyłem się wszystkiego od podstaw.
CO WOBEC TEGO SPRAWIŁO, ŻE SAM ZACZĄŁEŚ TWORZYĆ MUZYKĘ?
Naturalny odruch. Moja przygoda z Daft Punk trwała dwanaście lat – szmat czasu, w trakcie którego poznałem wielu ludzi, sporo się dowiedziałem, zarobiłem jakieś pieniądze. W pewnym momencie chciałem zrobić coś własnego. Tak powstało Ed Banger, które teraz rozpoczyna drugi rozdział istnienia. Liczę, że po nim nastąpi trzeci, a potem jeszcze kolejne. NIGDY NIE ŻAŁUJESZ, ŻE PRZEZ NADMIAR ZAJĘĆ ZWIĄZANYCH Z LABELEM ZANIEDBUJESZ NIECO SOLOWĄ KARIERĘ?
Nie, absolutnie! Staram się realizować w każdym ze swoich wcieleń: właściciela wytwórni, didżeja, producenta. Wszystko to cieszy mnie jednakowo. Z pomocą nowoczesnych technologii jestem w stanie dzielić obowiązki bez przeszkód. I nie czuję się przy tym wyjątkowy, bo widzę, że dzisiejsze dzieciaki same zaczynają działać. Prowadzą blogi, uczą się, podchwytują didżejski fach i wkrótce zaczną robić własne bity. One zajmą niebawem nasze miejsce, to kwestia czasu. Ja także trafiłem po prostu we właściwy moment. SĄDZISZ, ŻE MŁODZI DOSTALI BODZIEC DO DZIAŁANIA ZE STRONY SCENY ELECTRO?
Oczywiście! Czasy zmieniają się bardzo szybko, a młodzież dostaje zewsząd mnóstwo bodźców, nie tylko z muzyki elektronicznej. Świat pędzi do przodu, a każdy następny rok okazuje się bardziej szalony od poprzedniego. Musimy docenić to, co mamy teraz, i zrobić z tego jakiś pożytek. Taki właśnie cel przyświeca Ed Banger. Przy okazji oczywiście chcemy też dobrze się zabawić, zwłaszcza że przemysł muzyczny jest tak poważny, że aż nudny. Wielkim osiągnięciem mojej wytwórni była reanimacja dobrej zabawy. POZYSKAŁEŚ DO WYTWÓRNI BARDZO RÓŻNYCH WYKONAWCÓW. CZY TO MOŻLIWE, ŻE W PRZYSZŁOŚCI POSZERZYSZ JESZCZE JEJ STYLISTYCZNE RAMY?
Zdecydowanie tak! Ludzie generalnie postrzegają Ed Banger jako label elektroniczny, ale działamy dopiero od sześciu lat, więc jeste-
* śmy wciąż młodą wytwórnią. Pracuję jednak także z hiphopowymi producentami, np. Mr. Flashem czy DJ Mehdim, który wywodzi się z tej sceny, ale dziś wieczorem zagra house. Jeśli pewnego dnia odkryję jakiś fajny band rockowy, to z przyjemnością podpiszę z nim kontrakt, czemu nie? PRZY WSZYSTKICH TYCH RÓŻNICACH JEST CHYBA JEDNAK COŚ, CO ŁĄCZY TWOICH ARTYSTÓW?
I to jest arcydobre pytanie! Cała rzecz w tym, że każdy z nich jest inny, a jednak łączą ich wspólne cechy. Różnorodność i jedność to przymioty, jakie trzymają nas razem. Wydaję nagrania bodaj dziesięciu artystom, z których każdy reprezentuje inną kulturę, a jednak jednoczy ich chęć stworzenia czegoś wspólnie. PODZIELACIE CHYBA TAKŻE SZCZEGÓLNY STOSUNEK DO ROLI WYKONAWCY?
Nie da się ukryć. Jeszcze paręnaście lat temu, w czasach popularności Daft Punk, Cassius czy Motorbass, na francuskiej scenie dominowało przekonanie, że najważniejsza jest muzyka, a artysta skazany był na pozostanie w cieniu. Nacisk kładziono na dźwięki, wizualizacje były bardzo konceptualne, a np. chłopaki z Daft Punk skrywali twarze za hełmami. Dzisiaj didżejów otacza splendor gwiazd rocka. Plakaty Justice wiszą nad łóżkami młodych dziewczyn. Jeśli dzieciaki widzą na imprezie, że ktoś swoim zachowaniem daje im do zrozumienia, iż gra specjalnie dla nich, to bardziej cieszą się muzyką. TY CZUJESZ SIĘ DOBRZE W ROLI „GWIAZDY ROCKA”?
Tak, choć nadal uważam za osobliwe prośby o wspólne zdjęcia. Prawdziwe sławy istnieją tylko w MTV. Nikt tak naprawdę ich nie zna, są jedynie „ludźmi z telewizji”. Dzieciaki znają mnie i moich artystów, wiedzą, czym się zajmujemy, więc łączy nas przyjacielska relacja. Nie mamy żadnych postrzelonych groupies. Nasza postawa jest naturalna, a nie przewidziana planem marketingowym. Dlatego też nie mam oporów mówić o niej wprost. Nie siadam przy stole z innymi muzykami i nie ustalam, jak mają się ubierać czy co mają mówić w wywiadach. CZY WOBEC TEGO PODTRZYMUJESZ Z ED BANGER ZWIĄZKI Z FRANCUSKĄ
KULTURĄ MIEJSKĄ, TĄ AUTENTYCZNĄ, NIESPĘTANĄ KOMERCJALIZMEM?
Jak najbardziej. Wszystkie wizualizacje realizuje dla nas So Me – artysta, który wcześniej zajmował się graffiti. Nadal interesuję się całą tą „urban culture” i związanym z nią stylem życia. A CO AKTUALNIE SPRAWIA, ŻE – ZGODNIE ZE SWOIM PSEUDONIMEM – JESTEŚ ZAJĘTY?
Lot do waszego uroczego kraju zajął mi dzisiaj sześć godzin (śmiech). Szykuję kilka premier płytowych, m.in. debiut Uffie, który powinien być gotowy na Gwiazdkę. WRESZCIE! MYŚLAŁEM, ŻE ONA NIGDY NIE NAGRA LONGA.
Wiem, wiem, ale co poradzisz z dziewczynami, zwłaszcza z takimi młódkami? Poza tym płytę wyda także SebastiAn, nie ty, ale nasz SebastiAn (śmiech). Jego album wyjdzie na Halloween i wszystkich zaskoczy. DJ Mehdi przygotowuje zbiór remiksów, Mr Oizo ma w planach jakieś dwunastocalówki, a ja wypuszczę coś nowego we wrześniu. Poza tym w lecie odwiedzimy kilka festiwali w całej Europie. NIE MOGĘ W TYM WYWIADZIE POMINĄĆ JEDNEJ FRAPUJĄCEJ KWESTII. W INTERNECIE MOŻNA ZNALEŹĆ ZDJĘCIE, NA KTÓRYM WIDAĆ, JAK
CHŁOPAKI Z JUSTICE ŚCIĄGAJĄ CI SPODNIE. CZY TO AKURATNY OBRAZ RELACJI PANUJĄCYCH W ED BANGER?
Tak, to szczera prawda. Ilekroć chłopaki zrobią coś nie po mojej myśli, ja ściągam spodnie, a oni muszą ponieść karę. Tak się to załatwia w Ed Banger! Niestety wspomniane zdjęcie zostało wystawione na publiczny widok i trochę jest mi wstyd, ale pal licho, niech wszyscy wiedzą, kto tu rządzi. Dzieciaki wariujące na punkcie Justice powinny pamiętać, że ci goście padają przede mną na klęczki. MOŻE POWINIENEŚ BYŁ TRZYMAĆ TĘ FOTKĘ W TAJEMNICY I W RAZIE CZEGO UJAWNIĆ ŚWIATU, GDY JUSTICE FAKTYCZNIE DA SIĘ SKUSIĆ WIĘKSZEJ WYTWÓRNI?
(Konspiracyjnym tonem) Otóż to, szantaż. Póki co moje metody sprawdzają się w działaniu i każdy jest szczęśliwy. Chłopaki sprzedali czterysta tysięcy płyt, więc muszą się cieszyć z życia. TY, JAK SĄDZĘ, JESTEŚ ZADOWOLONY?
Tak, wiodę szczęśliwe życie i staram się nim dzielić z innymi. Idę spać z uśmiechem na ustach, a rano wstaję i idę do swojego biura z wielką przyjemnością. Szczęście trzeba umieć doceniać.
Tekst Sebastian Rerak Foto Ed Banger
19
*
*
R
roy ayers
*
oy Ayers to bez dwóch zdań jedna z tych postaci, bez których dzisiejsza muzyka wyglądałaby zupełnie inaczej, a o których większość ludzi nigdy nie słyszała. Ayers jest drugim po Jamesie Brownie najczęściej samplowanym muzykiem, a fragmenty jego utworów możemy znaleźć w nagraniach m.in. A Tribe Called Quest czy Mary J. Blige. Nawet sama Erykah Badu podparła się jego „The American Promise” w swoim kawałku o tym samym tytule. Żeby było mało, można chyba śmiało powiedzieć, że nie byłoby Jamiroquai ani w ogóle całego tego acid-jazzu, gdyby nie dokonania Roya Ayersa. No ale wróćmy do początku... Urodził się w 1940 roku w Los Angeles w dzielnicy, która teraz nosi nazwę South Central i ma renomę podobną do nowojorskiego Brooklynu. Natomiast w czasach kiedy Ayers dorastał, była centrum czarnej muzyki w Mieście Aniołów. W zasadzie to jest nim nadal, choć teraz jest raczej stolicą gangsterskiego rapu z Zachodniego Wybrzeża, a nie Mekką jazzmanów. Nie bez znaczenia jest też fakt, że jego rodzice byli muzykami i to oni zaszczepili pięcioletniemu Ayersowi swoją pasję. Pierwszym instrumentem, jaki dostał, były cymbałki i może właśnie dlatego jego głównym i ulubionym instrumentem jest wibrafon. Osiągnął w nim mistrzostwo i już w latach 60. okrzyknięty został jednym z wirtuozów w tej dziedzinie. W latach 80. poddał się rewolucji technologicznej i od tamtego czasu coraz częściej sięga po elektroniczną wersję swojego ulubionego instrumentu, z której potrafi wygenerować naprawdę niespodziewane dźwięki. Jego muzyka to wybuchowa mieszanka jazzu, soulu, funky i r&b (z naciskiem na „mieszanka”). Motoryczna, pełna energii, ale też liryczna i romantyczna. Nic dziwnego, że w środowisku okołohiphopowym doczekał się miana postaci kultowej. Dwa największe przeboje artysty: „Everybody Loves The Sunshine” i „Running Away” są tego najlepszym przykładem. Eklektyczny styl Ayersa doprowadził go również do współpracy z nigeryjskim pio-
20
wodzirej
Jazzowy
W tym roku szczeciński Boogie Brain obrał kurs na klimaty okołojazzowe. Na letnie balowanie kierunek wydaje się w sam raz, zwłaszcza że wystąpi człowiek, od którego zaczął się acid-jazz. nierem afrobeatu Felą Kutim, z którym nagrał album „Music Of Many Colours”. Echa tej współpracy wciąż odbijają się w jego koncertowych wyczynach, które są pełnym energii show tworzonym przez naprawdę sporą grupę muzyków. Ayers podczas koncertów to nie tylko świetny solista, lecz także prawdziwy
wodzirej, który doskonale potrafi nawiązać kontakt z publicznością. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że szczeciński występ artysty będzie równie żywiołowy. Tekst Paweł „reelcash” Hadrian Foto Mat. promo
*
* * he Mole, * * zyli Colin e la Plante, utor wydanego rzed rokiem lbumu ”As High s The Sky“ agości tego ata w Polsce wukrotnie podczas estiwalu Era owe Horyzonty e Wrocławiu 23 lipca) crazy p the mole
Kanadyjski
22
desant
*
The Mole, czyli Colin de la Plante, autor wydanego przed rokiem albumu ”As High As The Sky“ zagości tego lata w Polsce dwukrotnie - podczas
festiwalu Era Nowe Horyzonty we Wrocławiu (23 lipca) i na Audioriver w Płocku (8 sierpnia).
A
rtysta rezydujący obecnie w Berlinie tworzy od dobrych 10 lat. Wydawał EP-ki w Musique Risquee i Wagon Repair, znany jest także ze współpracy z Mathew Johnsonem oraz Cobblestone Jazz. Pochodzi z zachodniego wybrzeża kraju klonowego liścia, swoją karierę rozpoczynał w Vancouver. „Gdy startowałem, sceny muzyczne dwóch największych kanadyjskich miast bardzo się różniły – wspomina Colin. – Montreal miał ugruntowaną pozycję, ale to Vancouver było bardziej otwarte na nowości”. The Mole to ulubieniec uczestników festiwalu Mutek – pojawia się tam co roku i zawsze może liczyć na entuzjastyczne przyjęcie. Nic dziwnego, skoro zdarza się Colinowi grać z pięciu gramofonów. „Zeszłoroczna edycja była chyba najlepsza – wszystko było świetnie zorganizowane”. Colin zagrał dwukrotnie – w sobotnie popołudnie w parku, a wieczorem w niedzielę z kumplami z Cobblestone Jazz jako Modern Deep Left Quartet. „W Polsce zagram tak, jak występuję już od jakiegoś czasu. Mam zwykle dwa gramofony, choć wykorzystuję właściwie jeden, bo drugi potrzebny mi jest do wgrywania sampli. Do robienia loopów używam efektu gitarowego pod stopą. Na wyposażeniu mam też delay, sampler i efekt Eventide, którym przestrajam dźwięki oraz przemiksowuję wszystko przy użyciu filtrów. Staram się ciągle coś zmieniać w swoim setupie. Chodzi o to, żeby granie mnie kręciło, bo wtedy łatwiej przychodzi mi improwizowanie”. Colin obiecuje, że zagra kilka utworów z albumu „As High As The Sky” i w podobnym klimacie będą utrzymane jego sety z samplami i żywymi bębnami. Podczas festiwalu Era Nowe Horyzonty prócz Colina zagra silna
reprezentacja technicznej Kanady, a w niej: Mike Shannon, Jeff Milligan, Deadbeat i Cobblestone Jazz. Czy zatem nie będzie okazji, by zaimprowizować jakiś wspólny projekt? „To dobre pytanie, nie rozmawiałem o tym jeszcze z nikim. To niecodzienna sytuacja dla każdego z nas, więc kto wie”. The Mole współpracował już z Shannonem, grając eksperymentalny deepowy staff podczas festiwalu Mutek 2002 i, jak utrzymuje, podobne sety zdarza mu się grać teraz w Club De Visionaire w Berlinie, gdzie występuje co środę. Prawdziwym wyzwaniem dla artysty było jednak nagranie solowego albumu. „Długi czas nie mogłem się przekonać do wejścia do studia. To zabawne, bo teraz nie mogę doczekać się pracy nad kolejną produkcją. Ostatnio pomagałem Cobblestone Jazz przy nagraniu nowego albumu, który wyjdzie po wakacjach, pracuję też nad nowym longiem Modern Deep Left Quartet. To będzie muza totalnie psychodeliczna i improwizowana, są momenty bez bitu, a także takie w tempie 140 bpm. Gdy słucham tego teraz, jestem w szoku, bo nie poznaję tych fragmentów”. Wraz z Danuelem Tate’em z Cobblestone Jazz założył ostatnio projekt, którego nagrania ukażą się sumptem oficyny Internasjonal Thomasa Prinza. „Zrobiliśmy z Thomasem materiał, który w tej chwili miksujemy. Numery powstały przy użyciu wielu żywych instrumentów – Thomas zresztą gra w nich na basie i perkusji – i są bliskie disco. Natomiast w projekcie, który robię z Danuelem, wykorzystujemy nawet smyczki, a całość przypomina oldschoolowe disco. Co usłyszymy we Wrocławiu i w Płocku? Warto się o tym przekonać osobiście. Tekst Piotr Nowicki
Foto Mat. promo
23
*
*
D
emonstracyjny i skrajny melodramat w nazwie usprawiedliwia wyłącznie specyficzny humor. Casiotone For The Painfully Alone to poniekąd projekt przypadek, zarejestrowany na prośby i potrzeby nadwrażliwej koleżanki. Chronologicznie: najpierw prosty keyboard w leasingu od młodszego brata, potem dziesiątki instrumentalnych szkiców, które pocieszały ego nadwerężone grą w paru regularnych, zorganizowanych zespołach, jeszcze później niejaka Kelly i kaseta opatrzona wiadomym hasłem – ponoć idealnym dla zestawu ponurych piosenek. Żart był zbyt wyrafinowany dla wątłej emocjonalnie przyjaciółki, i ta tydzień później pod takim hasłem zabukowała pierwszy solowy koncert Ashwortha. „Cieszę się w sumie, że nie musiałem sam wybierać nazwy, że ktoś zrobił to za mnie, mimo że ta jest efektem gigantycznego nieporozumienia. Ale nazwy zespołów jako takie są głupie i żenujące, niezależnie od okoliczności. Więc nic nie stoi na przeszkodzie, żebym sam działał pod nazwą za długą i rymowaną, którą w dodatku wszyscy ciągle przekręcają”. Zwróćmy honor gorliwej Kelly – nazwa sugestywnie oddaje charakter twórczości adresowanej do fanów melanżu nerdowskiej elektroniki i introwertycznych tekstów. Przewrotna prowokacja? Też. Nazwa nazwą, ale mentalne zaplecze Casiotone For The Painfully Alone to już bowiem sprawa śmiertelnie poważna. Niedyplomowany filmoznawca porzucił studia, by profesjonalnie zająć się muzyką, ale nawet po zmianie branży pozostał wierny ortodoksyjnej ascezie ulubionej Dogmy 95. Narzucił sobie radykalne reguły gry. „Tylko Casio. Tylko białe klawisze. Każda piosenka w tonacji C. Każda piosenka tak zwarta i krótka, jak tylko to możliwe. Każda piosenka zaczyna się, gdy startuje śpiew i kończy, gdy śpiew się kończy. Każda pieprzona piosenka ma być depresyjna, wesołkowate numery są absolutnie zabronione. Ma być ekonomicznie i użytkowo, a jednocześnie surowo i nieprofesjonalnie”. Według dogmatycznego katechizmu stworzył trzy pierwsze płyty Casiotone – kon-
24
casiotone
*
ONE MAN CASIO SHOW Człowiek z zasadami.
I syntezatorem. Fanki piszą listy. Tylko czy można ufać komuś, kto już samym szyldem uprawia zaawansowany emo bezwstyd? Będzie się bronił Owen Ashworth, znany jako Casiotone For The Painfully Alone, wystąpi na tegorocznym Off Festivalu. ceptualną trylogię. Na pierwszej – kolejne piosenki przybierały formy wiadomości zostawionych na automatycznej sekretarce. Druga była płytą drogi (metaforycznie, wiecie), przemieszczania, zawieszenia. Trzecia – mierzyła się z popkulturą i medialną kreacją. Wszystkie – pierwsze trzy i kolejne dwie – Ashworth poszatkował błyskotliwymi aluzjami, cytatami, odniesieniami do faktów prywatnych i publicznych. Fani The Smiths nie wybaczyli „The Boy That Never Goes Out”. „Zostałem zgnębiony na forum Morrisseya. Fani The Smiths to najbardziej agresywni, szaleni ludzie na świecie”. Przy okazji niedawnej premiery „Vs. Children”, nowego, rodzinnego (bo tematyka niezobowiązująco familijna) albumu, cudem nie odnotował ataków ze strony fanatycznych wielbicieli Davida Bowiego. A trawestuje linijkę z „Heroes”, słuchajcie uważnie. Ale potęga muzyki angażującej to nie tylko anonimowe bluzgi. „Kilka lat temu dostałem e-mail od dziewczyny, której Casiotone puszczał chłopak. Gdy ją rzucił, napisała mi: Nie mogę dłużej słuchać twojej muzyki, ale uważam, że jesteś świetny, więc chciałam się pożegnać. Doskonale ją rozumiem, sam nie słucham płyt, które kojarzą mi się z niedobrym czasem w moim życiu i przywołują nieprzyjemne wspomnienia. Ale przy całym współczuciu dla tej dziewczyny uważam, że to strasznie cool dostać taką wiadomość”. Cool w tym konkretnym przypadku jest też igranie z modną młodzieżą. „Na studiach, na zajęciach z historii muzyki miałem dziwnego
kolesia. Nosił wielką fryzurę i do szkoły przychodził zawsze w prochowcu. Luke, ludzie mówili, że to świr. Gdy na wykładzie o grupach dziewczęcych i Philu Spectorze prowadzący powiedział coś o The Shangri-Las, ja i Luke jednocześnie klasnęliśmy w dłonie. Po zajęciach gadaliśmy jak dwóch typowych geeków. Wreszcie Luke rzucił: Właśnie założyłem zespół, sprawdź nas, nazywamy się The Rapture”. Ashworth otwierał kilka wczesnych koncertów The Rapture, ale za każdym razem Luke Jenne, lider, musiał interweniować, by dancepunkowe dzieciaki chciały słuchać prymitywnego synth emo. Choć Ashworth dwa albumy temu porzucił dawne zasady i poszerzył brzmienie Casiotone o dodatkowe instrumenty, fenomen występów na żywo wciąż sprowadza się bowiem do autystycznego one man casio show. „Od początku byłem przekonany, że moje koncerty nie będą się podobać. Chciałem, żeby były trudne i nieprzyswajalne. Chciałem czuć się niekomfortowo, bo gdy mi na scenie jest niewygodnie, wtedy wszystkim poza nią jest dużo łatwiej. Nie było w tym żadnej pozy, żadnej sztuczności”. Brak masowego poparcia potraktował jako ikoniczne, wielokrotnie przeżute przez kulturę masową niezrozumienie i dziś opowiada, że Casiotone For The Painfully Alone to muzyka dla elitarnej grupy wybranych. „Na każdym koncercie znajdzie się paru dzieciaków, którzy szczerze łapią, o co w tym wszystkim chodzi. To są moi ludzie”. Ilu wybrańców naliczy w Mysłowicach? Tekst Angelika Kucińska
Foto Mat. promo
*
��� ��������
� � � � � � ��
� � � �� ��
� � �� �����
www.RADIOKAMPUS.waw.pl
25
*
*
hudson mohawke
*
”Osiemdziesiąt procent nagrań dubstepowych jest niewarte zapamiętania“
- przekonuje niepozorny chłopak z Glasgow, który wygląda, jakby dopiero niedawno zaczął się golić. ”To dobra muzyka klubowa, ale w większości wpadła w ten sam kanał, co kiedyś drum'n'bass - każdy stara się zrobić coś bardziej zbasowanego niż jego poprzednik. W końcu wszystko to obróci się w komedię, aż wreszcie wybuchnie od wewnątrz“.
Z
amachnięcie się na najmodniejszy dziś klubowy trend nie uszłoby pewnie płazem nikomu, ale Hudson Mohawke, bo o nim mowa, może sobie na to pozwolić. Zwłaszcza że ma 100% racji. Zapamiętajcie jego ksywę, bo podobno to on ma tu teraz rozdawać karty. Naprawdę nazywa się Ross Birchard i jest jednym z producentów, którzy mają wskazywać nowe kierunki rozwoju poszukującej elektroniki. Za jego funfli uchodzą takie oryginały, jak: Flying Lotus, edIT, SamiYam czy przede wszystkim sąsiad z Glasgow – Rustie. Wspólnie z tym ostatnim Hudson współtworzy kolektyw LuckyMe odpowiedzialny za największy przełom na szkockiej scenie od niepamiętnych czasów. Chłopak naprawdę zamieszał, choć w zasadzie nawet nie rozkręcił się na dobre. Na długo nim Ross stał się Hudsonem, zajmował się już muzyką w kreatywny sposób. Jego ojciec, radiowy didżej, wyrozumiale pozwalał latorośli bawić się kolekcją płyt, ta zaś w najlepsze puszczała w ruch winyle z klasycznym soulem i r&b. Sprzedawca w miejscowym sklepie muzycznym był ponoć nieźle zdziwiony, gdy dzieciak ledwie sięgający do lady zaczął zgłaszać się u niego po nagrania. „Radziłem sobie nieźle w szkole, ale to granie muzyki zaprzątało mnie przede wszystkim – wspominał po latach Birchard. – Nie zadawałem się z in-
26
CHŁODNY DRESZCZ NA GRZBIECIE nymi dzieciakami, nie oglądałem telewizji, a Internet nie był wtedy jeszcze znany, więc każdego wieczora można mnie było zastać w domu stojącego przy gramofonach”. Nauka nie poszła w las i małolat nabrał wprawy w didżejingu do tego stopnia, że w wieku czternastu lat został najmłodszym finalistą brytyjskiej edycji zawodów Disco Mix Club. W tym czasie zainteresowania Rossa, występującego pod pseudo DJ Itchy, skupiały się na brzmieniach jungle, rave i hardcore, którymi raczył się z mikstejpów podrzucanych mu przez kuzyna. Prawdziwy przełom nastąpił jednak za sprawą kolejnego podarunku od rodziców, tym razem konsoli PlayStation. Za jej pomocą chłopak zaczął bowiem tworzyć własną muzykę. Utwory, jakie komponował w domowym zaciszu, zdradzały zalążki autentycznego nowatorstwa. Do starych fascynacji tanecznymi dźwiękami doszły brzmienia rocka progresywnego, psychodelia, frikolstwo w duchu Kid 606, nagrania J Dilli, którego Ross uznaje za swojego patrona, oraz cała paleta bitpopowych soundów niczym z gier komputerowych. Takie inspiracje dało się wyłowić już na amatorskich nagrywkach, które zapewniły Szkotowi pierwsze kontakty z niezależnymi wydawcami. Jeszcze dwa lata temu, gdy Ubiquity Records wydało EP-kę Hudsona „Choices”, chłopak był nadal zupełną enigmą. „Niewiele wiado-
mo o tym człowieku ze Szkocji, który para się bionicznymi bitami pod ksywą Hudson Mohawke – pisała w materiałach promocyjnych wytwórnia. – Dźwięki rodem z Atari i zabójcze linie basu wyrwą dziury w waszych subwooferach i zatrzęsą ścianami miejscowej dyskoteki”. Kiedy płyta trafiała na talerze miejscowych didżejów, Mohawke był już członkiem wspomnianego na wstępie kolektywu LuckyMe – nieformalnej grupy zrzeszającej młodych twórców wychowanych na hip-hopie, rave’ie i garażowych technikach produkcji. Inicjatorami jej powstania byli Birchard oraz Dominic Flannigan alias Dom Sum, którzy w miejscowej wegańskiej restauracji zaczęli organizować imprezy przy dźwiękach undergroundowego hip-hopu. Wokół tych wieczorków zaczęło kręcić się wielu ludzi tworzących wkrótce zwartą ekipę, m.in. Mr Copy i Rustie. „Wszyscy jesteśmy przyjaciółmi – mówił o załodze LuckyMe. – Najważniejsza jest różnorodność, a ta scena nie jest skupiona wokół jednego określonego brzmienia. Podstawą jest dla nas instrumentalny hip-hop, ale na tym kończą się podobieństwa”. Własne tracki i miksy orbitujące po internetowym śmietniku zwróciły na Hudsona uwagę Warp Records. Pierwszą szeroko dostępną próbką możliwości stała się EP-ka „Polyfolk Dance” wydana w styczniu tego roku. Ci, którzy znają Bircharda z bardziej wykręconych produkcji,
”Osiemdziesiąt procent nagrań dubstepowych jest niewarte
pamiętania“ - przekonuje niepozorny chłopak z Glasgow, który wygląda
za
mogą poczuć się zaskoczeni dość przystępnym brzmieniem płytki. Sam twórca nie kryje jednak, że lubi muzykę z list przebojów i nie boi się komercyjnych brzmień. „Szczerze mówiąc, wolę muzykę mainstreamową – przyznaje. – Całymi latami słuchałem podziemnego hip-hopu i widzę, że nie rozwinął się on tak, jak powinien był. Oczywiście ogromna większość głównego nurtu jest słaba, ale trafiają się także rzeczy popychające muzykę do przodu w większym stopniu niż tak zwany underground”. Hud Mo pracuje już nad pełnowymiarowym albumem, który – według zapowiedzi – ma być nawet bardziej chwytliwy, z większą gamą melodii i gościnnym udziałem wokalistów.
„To płyta czysto popowa – przekonuje producent. – Tworzę mnóstwo różnych nagrań, więc chcę ukazać je w szerszym kontekście. Znajdą się na albumie utwory popowe z wokalistami, trochę bitów, nieco klubowego materiału. Prawdziwy miks, ale poświęcam mu możliwie wiele czasu, by upewnić się, że będzie także spójny”. Dziennikarz „Guardiana” spekulował niedawno, że Hud może zostać producentem kolejnych nagrań Radiohead albo nową gwiazdą electro-popu w rodzaju Maksa Tundry. Równie dobrze za jakiś czas Birchard może uchodzić za postać na miarę Aphex Twina czy Squarepushera, tudzież przepaść
”To dobra muzyka klubowa, ale
, jakby dopiero niedawno zaczął się golić.
*
równie szybko, jak się pojawił. Druga z opcji wydaje się jednak najmniej prawdopodobna, bo chłopak ma dobrze poukładane w głowie i wie, czego chce. „Nigdy nie starałem się tworzyć czysto klubowych rzeczy – zapewnia. – Łatwo jest zrobić coś, co wywołuje reakcję publiki, ważniejsze jest jednak, bym sam czuł satysfakcję, siedząc w ciemności ze słuchawkami na uszach. Chcę zajmować się muzyką emocjonalną, więc w większym stopniu niż na basie koncentruję się na melodiach. Wiem, że to dość czerstwe, co powiem, ale pragnę komponować melodie wzbudzające chłodny dreszcz na grzbiecie”. Tekst Sebastian Rerak Foto Sonic
27
* POWAŻNIE CZY NIEPOWAŻNIE?
TAŃCZYĆ INTELIGENTNIE
U swego zarania twórczość Aphex Twina z muzyką współczesną niewiele miała wspólnego – sam autor odcinał się od wszelkich kierunków, szkół i mód, podkreślając swą zupełnie osobną pozycję. Jednak jego muzyka nie wzięła się przecież znikąd. Zapewne wielu doszukałoby się w niej także „poważnych” tropów. Wszak w pewnych wymiarach, w niekoniecznie uświadomiony sposób, odwoływała do elektroakustyki Shaeffera, Xenakisa czy też spuścizny minimalistów. Tak czy owak, bardziej trafnym, bliższym odniesieniem – jak w przypadku dokonań wszystkich istotnych postaci IDM – jest schyłek ery brytyjskiego acid techno i house’u. Po wypaleniu się rave’owej gorączki elektroniczni eksperymentatorzy wyrośli w kulturze klubowej, ale poszukujący od niej wytchnienia, nieczuli na brzmienie gitar i niechętni wobec towarzyszącego mu etosu zaczęli penetrować nowe środki i formy wyrazu. Tak właśnie narodziło się IDM (intelligent dance music – kategoria nigdy niedookreślona, używana niemal do każdej elektronicznej twórczości nieprzeznaczonej jednoznacznie na parkiet), którego manifestem była wydana w 1993 roku przez Warp (główny przyczółek
28
aphex twin
*
sur realizm
KWAŚNY
Czym jest współczesna muzyka poważna? Gdzie znajdują się jej granice? Z jednej strony kluczowi artyści eksperymentalnej, acz niepoważnej, elektroniki czerpią z odkryć i rozwiązań akademików, łącząc je z podejściem czysto intuicyjnym. Z drugiej – zinstytucjonalizowany świat muzyki współczesnej inspiruje się dokonaniami wyposażonych w laptopy, wolnych od szkolnych ograniczeń i sztywnych systemów domorosłych twórców. Nic dziwnego, że obecność szeroko pojętego techno na szacownych festiwalach obok muzyki Reicha czy Stockhausena nie jest dziś niczym nadzwyczajnym. Być może każda dziedzina muzyki niepoważnej na pewnym etapie rozwoju szuka nobilitacji, dobijając się do sal filharmonii, co niestety często kończy się grzęźnięciem w pretensjonalność. Czy dla Aphex Twina zmiana statusu – z manifestacyjnie gardzącego wszelkimi zasadami i tradycją undergroundowego amatora-zapaleńca na uczestnika nobliwych imprez poświęconych muzyce współczesnej – nie wróży przypadkiem artystycznego zmierzchu? Czy ten znany z niesforności i radykalnego krytycyzmu wizjoner będzie w stanie podjąć to wyzwanie w twórczy sposób? Być może krakowski festiwal pomoże odpowiedzieć na te pytania.
*
NA FESTIWALU SACRUM-PROFANUM WYSTĘPOWAŁY M.IN.: LONDON SINFONIETTA, SCHÖNBERG ENSEMBLE CZY SINFONIA VARSOVIA; GRANO MUZYKĘ IVESA, REICHA, CAGE'A I STOCKHAUSENA. W TYM ROKU GWIAZDĄ IMPREZY BĘDZIE APHEX TWIN. CZOŁOWY PRZEDSTAWICIEL POST-TECHNO W GRONIE AKADEMICKICH KLASYKÓW! - TAKI PROGRAM ZMUSZA DO REFLEKSJI ZARÓWNO NAD KANONEM MUZYKI POWAŻNEJ, JAK I STATUSEM MAJĄCEJ SWE ŹRÓDŁA W UNDERGROUDZIEDZIE ELEKTRONICZNEJ AWANGARDY.
*******
*
29
tej estetyki) składanka „Artificial Intelligence”. Aphex Twin należał do najbardziej wyrazistych postaci tego nurtu, choć sam przedstawiał się jako muzyczny outsider, nieszukający identyfikacji z żadnymi modnymi trendami, pielęgnujący aurę odmieńca. „Nie słuchałem żadnej muzyki, zanim sam nie zacząłem tworzyć własnej. Nawet teraz czasami żałuję, że kupowałem inne płyty” – mówił. Oczywiście trudno traktować takie oświadczenie dosłownie, niemniej daje ono wyobrażenie o swoiście izolacjonistycznej postawie artysty. Tak czy owak, kontynuując wątek źródeł jego ekspresji, oprócz wspomnianej tradycji kwaśnego wyspiarskiego techno i house’u, należałoby wspomnieć zarówno o ambientowych poszukiwaniach Briana Eno, jak i psychodelicznym postindustrialu – jakkolwiek sam autor z taką genezą zapewne by się nie zgodził, co najwyżej skwitował ją sarkastycznym komentarzem. TAJEMNICZY BLIŹNIAK Aphex Twin przyszedł na świat jako Richard D. James w 1971 roku w irlandzkim mieście Limerick. Dzieciństwo spędził w Kornwalii. Zarówno elektroniką (którą to w późniejszym okresie przez chwilę studiował), jak i muzyką interesował się od dzieciństwa. W wieku 13 lat zaczął konstruować syntezatory i najróżniejsze generatory dźwięku według własnych pomysłów i tworzyć pierwsze dźwiękowe realizacje. Szczegóły jego biografii owiane są tajemnicą – sam skąpo dozował informacje na temat swego życia, nierzadko przedstawiał je w aurze nierealności. Pseudonim, pod którym dziś jest znany (faktycznie jeden z wielu, jakimi się posługiwał), rzekomo powstał z połączenia nazwy producenta sprzętu muzycznego i słowa „twin” (bliźniak) – dla upamiętnienia starszego, zmarłego w trakcie porodu brata, również Richarda. Co prawda pewne źródła wskazują inne rodowody aliasu, ale mniejsza o to – niewykluczone, że wszystkie one są jedynie celowo dezorientującymi, wymyślonymi przez artystę historiami. W 1991 roku Aphex wraz z Grantem Wilsonem-Claridge’em założył oficynę Rephlex, która szybko wyrosła na czołową instytucję IDM, choć sami twórcy postulowali termin braindance. (Dziś w jej katalogu znajdziemy albumy m.in.: Cyloba, Ceephax Acid Crew, Drexciyi, Bogdana Raczyńskiego, Bochum Welt, DMX Crew, u-ziq, Luke’a Viberta, Squarepushera, The Bug). POSTAĆ KULTOWA Pierwszymi autorskimi produkcjami Richar-
30
da, które trafiły do szerszego grona słuchaczy (za pośrednictwem radia Kiss.Fm), były EP-ki „Anologue Babblebath 1 i 2” z lat 1991–92. Ale dopiero wypełniona osadzonymi na miarowym pulsie, onirycznymi, psychoaktywnymi pejzażami płyta „Selecte Ambient Works 98–92” zwróciła na niego oczy branży. Album został świetnie przyjęty, trafił w dobry czas – podatny grunt dla tech-ambientowych poszukiwań stworzył sukces „Adventures Beyond The Ultraworld” The Orb. Dzięki temu Aphex Twin podpisał kontrakt z Warpem (trafił na wspomnianą składankę „Artificial Intelligence”). Druga część „Selected Ambient Works” przyniosła muzykę bardziej eksperymentalną. Kolejne wydawnictwa, wypuszczane w najróżniejszych formatach, wypełniały coraz bardziej ekstrawaganckie dźwiękowe fantazje, zupełnie wymykające się tech-ambientowej etykietce. W końcu na dużych płytach – „I Care Because You Do” (1995) i „Richard D James Album” (1996) – w pełnym rozkwicie ujawniły się typowe dla jego dojrzałego stylu elementy – metaliczne, brudne brzmienia zwichrowanego electro i kwaśnego techno, rozpędzone breaki i drille zderzone z błogimi syntetycznymi pasażami, niekiedy aranżacyjny rozmach. Krąg (często fanatycznych) wyznawców Richarda się rozrastał. Druga połowa dekady przyniosła zresztą zaskakujący (zważywszy na nieprzystępność tej muzyki) rynkowy sukces IDM. Gwiazdy Warpa – obok Apheksa, Autechre czy Squarepushera – stały się bohaterami nie tylko hermetycznego kręgu elektronicznych freaków, lecz także szerzej rozumianej alternatywnej sceny; na ich wpływ powoływali się twórcy emotroniki, postrocka, a nawet artyści związani z typowo gitarową estetyką. Richard wyrósł na postać prawdziwie kultową. Już nie tylko najgorętsze nazwiska alternatywy ustawiały się w kolejce po remiksy, ale z prośbą o wykorzystanie muzyki dobijali się twórcy reklam. COME TO DADDY Prawdopodobnie Aphex Twin nie stałby się tak znaną popkulturową marką, gdyby nie umiejętność kreacji kompleksowej artystycznej wizji i zintegrowanego zarządzania swym wizerunkiem. Jego kluczową składową były wyśmienite, tworzone przez Chrisa Cunnighama teledyski. Obrazki do „Come To Daddy” (1997) i „Windowlickera” (1999) znał zapewne każdy posiadacz jakiegokolwiek muzycznego kanału na przełomie wieków. Kwaśny surrealizm, czarna groteska, kulturowa transgresja – oba klipy w sugestywny i efektowny sposób oddały te, tak typowe dla poetyki Apheksa, elementy.
*********
*
Ilustrowały zresztą jedne z najbardziej nośnych kawałków artysty – pierwszy: cyber-punkowo-drill’n’bassowy sztos, drugi: zakręcony połamany, quasi-electro-acid-funk. Richard nie dał się jednak obłaskawić przez popkulturę. Ochoczo zwodził fanów, ogłaszał, że kończy wydawać muzykę, igrał z rynowymi mechanizmami. Na kolejnego longa kazał czekać do 2001 roku. Podwójny „Drukqs” jawi się jako swoista summa jego doświadczeń. Od eterycznych miniaturek po nurotyczne, wściekle poplątane breaki; od krystalicznych wybrzmień po szorstki noise. Tchnący odhumanizowanym laboratoryjnym chłodem, a jednocześnie organicznym żywiołem – jakby rozmywający granice między ściśle zaprojektowanym matematycznym algorytmem a nieuchwytną emocją. Nawet jeśli brak na nim olśnień czy uderzającego nowatorstwa, album ten pozostaje doskonałym świadectwem kapryśnej wyobraźni autora. CENNA MARKA
Dziś Aphex Twin to cenna marka nie tylko na rynku popkulturowym, lecz także w polu szeroko pojętej sztuki współczesnej (o czym najlepiej świadczy obecność na Sacrum-Profanum). Artysta jednak wciąż dba o podtrzymanie wizerunku ekscentryka i skrajnego indywidualisty. Nie brak w jego działalności oznak przerostu ego, ale zarazem własny status traktuje z nonszalancją i ironicznym dystansem – vide tytuł wydanej w 2003 roku kompilacji remiksów, „26 Mixes For Cash”. Niestety muzyczne przedsięwzięcia Apheksa z ostatnich lat rozczarowują, a przynajmniej pozostawiają niedosyt. W 2005 roku uraczył wygłodniałych fanów 11 (sic!) EP-kami z serii „Analord”, mocno polaryzując oceny, po czym wybrał z nich swoiste „the best of ” i wydał na płycie „Chosen Lords”. W zasadzie nie pokazał nic poza lepszymi lub gorszymi reminiscencjami z (często dość odległej) przeszłości. Pogoń za nowinkami, tak typowa dla elektronicznej sceny, znacząco zdezaktualizowała apheksowy język i chyba nikt nie spodziewa się już po nim oszałamiającej kreatywności. Nie zmienia to faktu, że jest on jednym z podstawowych punktów odniesienia dla wszystkich, którzy na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat pojawili się na post-technowej scenie. Niewątpliwie występ Aphex Twina będzie wydarzeniem – zwłaszcza że być może usłyszymy materiał z zapowiadanej jeszcze na ten rok nowej płyty! Tekst Łukasz Iwasiński Foto Sonic
*
31
NO MORE TALK NO MORE TALK
*
32
*
chris cunningham
*
Chris Cunningham jest
aktywnym, nieustannie zmieniającym formy wyrazu twórcą, którego jeszcze nikomu nie udało się zamknąć w żadnych nieszczególnie
ramach. W towarzystwie rozszalałej wyobraźni i przerażonej ekipy filmowej co rusz znajduje sposoby, by zabawiać się w zakamarkach show-biznesu. COME TO DADDY
ALL IS FULL OF LOVE
Urodzony w leżącym nad Tamizą Reading nastoletni Chris pewnego dnia zboczył z wybranej przez rodziców drogi „rozwoju”. Bardziej niż posada w centrum ogrodniczym fascynował go epizod serialu science fiction, który widział, będąc dzieckiem. W jednym z odcinków „Bionic Man” pojawiły się kobiety-roboty, które wywróciły życie małego Chrisa do góry nogami. Własnoręcznie rzeźbione i rysowane cybernetyczne wizje, namiętnie kolekcjonowane magazyny softporno i paranoiczne skłonności złożyły się na wybór celu wędrówki. Przypadek sprawił, że w Pinewood Studios, do którego wybrał się Cunningham, jeden ze swoich niskobudżetowych horrorów kręcił mistrz makabry – Clive Baker. Dla młodego Brytyjczyka znalazło się miejsce w ekipie zajmującej się efektami specjalnymi, na planie zarówno tego filmu, jak i kilku następnych niszowych produkcji. Rysunki Chrisa publikowane w komiksowym magazynie „2000AD”, jak też jego cybernetyczne projekty do „Obcego 3” i „Sędziego Dredda” zwróciły uwagę samego Stanleya Kubricka. Wybitny reżyser zaangażował przyszłego twórcę wideoklipów do prac przy swoim kolejnym futurystycznym projekcie – „A.I. Sztuczna inteligencja”. Niestety produkcję przerwała śmierć autora „Mechanicznej pomarańczy”, a film dokończył, bez angażowania młodego Brytyjczyka, Steven Spielberg.
Gdy trwały prace nad „A.I.”, Cunningham codziennie znajdował odrobinę czasu na zgłębianie swojej nowej pasji. Godziny spędzane do tej pory przed fantastycznymi serialami zaczęło pochłaniać słuchanie coraz to bardziej wciągającej muzyki elektronicznej, do tego LSD zapewniało więcej wrażeń niż pornograficzne pisemka pokroju „Razzle”. Chris – jak sam zaznacza w wywiadach – dorósł, a dowodem jego pełnoletniości stało się pierwsze autorskie dzieło – teledysk do utworu „Secondo Bad Vibel” grupy Autechre. Cybernetyczny, drobiazgowo oddany, futurystyczny robot poruszał się w takt każdego zgrzytu i trzasku autorstwa sheffieldzkiego duetu, a kariera Cunninghama nabierała tempa wraz z tłokami i obwodami maszyny. W 1997 roku, z ogłuszającym wrzaskiem, na ekranach telewizorów pojawił się pewnego wieczoru jeden z najbardziej niepokojących teledysków w historii. Chris od jakiegoś już czasu zasłuchiwał się w kompozycjach Aphex Twina, więc klipem do utworu „Come To Daddy” nie mógł zawieść swojego idola. Ciarki na plecach widzów na całym świecie mogą świadczyć o jego powodzeniu. Kolejnymi na to dowodami są propozycje, jakimi artyści zasypali wschodzącą gwiazdę audiowizualnego uniwersum. Pływający w powietrzu Portishead, gotycka Madonna i połamany Leftfield to niektóre z propozycji, które Cunningham przyjął, zre-
Chris Cunningham
*
jest nieszczególnie aktywnym, nieustannie zmieniającym formy wyrazu twórcą, którego jeszcze nikomu nie udało się zamknąć w żadnych ramach. W towarzystwie rozszalałej wyobraźni i przerażonej ekipy filmowej co rusz znajduje sposoby, by zabawiać się w zakamarkach show-biznesu.
33
Chris Cunningham *
jest nieszczególnie aktywnym, nieustannie zmieniającym formy wyrazu twórcą, którego jeszcze nikomu nie udało się zamknąć w żadnych ramach. W towarzystwie rozszalałej wyobraźni i przerażonej ekipy filmowej co rusz znajduje sposoby, by zabawiać się w zakamarkach show-biznesu. alizował i których przede wszystkim dziś się nie wstydzi. „Come On My Selector” Squarepushera wyrósł z miłości do azjatyckich animacji, a „Windowlicker” Aphex Twina – z fascynacji hiphopową stylistyką. To jednak rozerotyzowany, zrobotyzowany klip do utworu Björk swoją mlecznobiałą paletą barwną i ludzkim ciepłem odnalezionym w metalowym chłodzie przykuł uwagę całego świata. Chris powrócił do ulubionych tematów swych młodzieńczych lat, jednocześnie zdobywając uznanie artystycznego światka i filmowej krytyki. FROZEN Giganci pokroju PlayStation, Levisa czy Nissana, gwarantując całkowitą swobodę artystyczną, zabiegali o reklamy, a Cunningham łączył komercyjne zlecenia z pracą nad swoimi muzealnymi instalacjami. „Każdy klip, który robiłem w tym czasie, miał być tym ostatnim” – w jednym z wywiadów wspominał reżyser, pomstując na kopiujących jego pomysły i nierozumiejących wystawianych w galeriach prac, takich jak „flex” czy „Monkey Drummer”. W końcu w 2001 roku zamilkł... Ponad cztery lata minęły, kiedy przez rynek
34
medialny przemknęły kolejne dwie produkcje autora „Come To Daddy”. Jak zwykle w przypadku jego twórczości praca wideo „Rubber Johnny” i teledysk dla zespołu Horrors „Sheena Is A Parasite” nie należały do lekkich, łatwych i przyjemnych, a pośród widzów wzbudziły sporo kontrowersji. Kilka minut z życia trzymanego pod kluczem, wodogłowego Johnny’ego (parafrazą opisu którego jest pierwszy akapit tego tekstu) to „jak kreskówka Looney Tunes dla pokolenia wychowanego na ekranowej przemocy i rave’ach” – pisał „Telegrach”. Natomiast klip nakręcony do debiutanckiego singla brytyjskiej gitarowej grupy z wodewilu przeradza się w najprawdziwszy horror. Mimo kolejnych pochwał, nagród i wyrazów uznania zniechęcony zaniechanymi z różnych powodów pełnometrażowymi projektami („Neuromancer” według Williama Gibsona i „RanXerox” oparty na komiksie Tamburiniego i Liberatore) Cunningham znów odciął się od świata, zgłębiając tajniki muzycznej produkcji i cyfrowego montażu.
opowiadania o filmach, których nigdy nie nakręcę” i skupia się na razie na swoim nie tak dawno odkrytym sonicznym obliczu. Dwa utwory przygotowane na płytę The Horrors są, jak sam mówi, jedynie wstępem do jego w pełni autorskich kompozycji. Część z nich można usłyszeć w zagranym po raz pierwszy w Japonii, audiowizualnym live-accie, w którym Cunningham mając do dyspozycji soundsystem i trzy ekrany, oprowadza widzów po mrocznym, chorym świecie swojej fantazji. Uniwersum, w którym zarówno ponętne dziewczyny, jak i psocące dzieciaki mają twarze Richarda D. Jamesa, roboty splatają się w miłosnych uściskach, a psy walą... konia*.
* Jeśli jesteście pewni, że chcecie zobaczyć jeden z ulubionych materiałów filmowych Brytyjczyka, wpiszcie w YouTube’ową przeglądarkę „dog wanking” lub „horny dog”. Tytuł, jak też wszystkie śródtytuły pochodzą od nazw utworów, do których Chris Cunningham nakręcił klipy.
BACK WITH THE KILLER AGAIN Na pytanie o przyszłe plany brytyjski reżyser odpowiada zwykle: „Mam już dość
Tekst Filip Kalinowski Foto Mat. promo
www.pieksa.pl www.myspace.com/piekarnia JuĹź w nastÄ&#x2122;pnym numerze obszerny material o Klubie Piekarnia!!!
*
*
planet funk
*
Włoska robota
W kraju nad Wisłą kruczoczarny ragazzo z gitarą i fiatem mirafiori od zawsze zdobywał poklask. Wasi starzy odpowiedzą jednym tchem: Adriano Celentano, Drupi, Al Bano i Romina Power. Jeśli dorastaliście w latach 80., kojarzycie na pewno italo disco, młodsi wspomną Erosa Ramazzotti, a wyPINdrzone kobietki w różnym wieku Laurę Pausini. Czyli? Śpiewne refreny, dźwięczny język i poczucie mniej lub bardziej akceptowanego obciachu. Makaron na uszy.
W
tym towarzystwie kwartet Planet Funk wygląda jak obcy z innej planety. Twórczość tego zespołu wywindowała włoską muzykę na inny poziom, stając się także nowym wzorcem dla wszystkich, którym marzyło się połączenie energii muzyki tanecznej z rockiem i muzyką pop. Mija właśnie równe dziesięć lat od czasu zawiązania się tego kolektywu, a wydanie albumu „Greatest Hits” to pretekst, by przypomnieć story tego kwartetu.
36
SŁOŃCE, IBIZA I PIERWSZA PŁYTA Popularność zdobyli hitem „Chase The Sun”, który wydany bez wielkiej pompy przez ich własną wytwórnię Bustin’ Loose stał się undergroundowym hitem wspieranym mocno przez Pete’a Tonga. Uwodząca eterycznym wokalem Auli Coco z Laponii, temat grany gitarą unisono i organiczne brzmienie zespołu oraz rodzaj celtyckiego, egzotycznego,
duchowego przekazu, jaki, według założyciela grupy Sergio Della Monica, niesie kompozycja – zwróciły uwagę najpierw publiki szalejącej na Ibizie, później reszty świata na nikomu nieznaną włoską formację. Grube ryby, pokroju Danny Tenaglii i Deep Dish, z miejsca włączyły ten utwór do swoich setów. Kompozycja doczekała się wkrótce wielu remiksów, z których Della Monica najbardziej ceni ten popełniony przez Adama Freelanda. Jednak zanim ukazał się pierwszy album, minęły dwa lata – strasznie długo, mając na względzie prawidła marketingu muzycznego. Czy nie lepiej było pójść za ciosem i wydać album szybciej? „Chcieliśmy wyrazić pewien rodzaj emocji, a ponieważ wiele zmieniło się w muzyce, musieliśmy na to zareagować i skoncentrować się na właściwym przekazie” – tłumaczył przed laty Sergio Della Monica. Przez ten czas krystalizowały się wizja i właściwe brzmienie zespołu. „Większość muzyki jest napędzana marketingiem. Nie chcieliśmy być częścią tego wszystkiego, woleliśmy w spokoju wejść do studia i nagrać własną historię”. Debiutancki album „Non Zero Sumness” ukazał się w 2002 roku. Zaopatrzony w hity „Chase The Sun”, „Who Said”, „The Switch”, „Inside All The People” (wydany rok wcześniej), uzupełniony tak zgrabnymi melodyjkami, jak „Paraffin”, był właściwie koncept albumem. „Zawsze wyobrażałem go sobie jako podróż przez noc, zaczynającą się od wschodu słońca na Ibizie, na przykład na zewnątrz Café Del Mar, jak w filmie Martina Scorsese After Hours, gdy jednej nocy poznaje się różnych ludzi i trafia w różne miejsca. Dla nas w tym albumie jest ogień i sfera ducha, czarne i białe, ying i yang”. Płyta oficjalnie miała swoją światową premierę rok później, gdy ekipa z Planet Funk podpisała licencyjny układ z Sony Music. Wraz z tym wydawnictwem ukazały się też wyżej wspomniane przeboje w wersjach maxi singlowych, uzupełnionych remiksami. Krążek był kompletny, dobrze zrobiony i mógł zaskoczyć tych, którzy oczekiwali słodkiego głosu wokalistki (którą stała się, zamiast Aurelii Sally, Doherty). Głównym wymiataczem okazał się Dan Black, którego Sergio poznał słuchając EP-ki formacji The Servants. Wijący się na scenie i strojący miny w teledyskach, przytomny frontman-kameleon potrafił symulować kontestującą automatykę Johna Lydona (fantastyczne partie w „Who Said”), przytulić nonszalancką manierę Simona Le Bon z Duran Duran („Inside All The People” i „The Switch”) i wyrazić sie-
* bie. Dzięki takiej wolcie stylistycznej, a także wspomnianej już starannej produkcji album okazał się artystycznym sukcesem i namieszał w głowach nie tylko fanom, lecz także krytykom, którzy piali z zachwytu, definiując rozmaicie brzmienie bandu („spotkanie Genesis i Armanda Van Heldena”). Nie było w tym zbytniej przesady, bo włoski kolektyw przyznaje się do fascynacji Pink Floyd, King Crimson, The Police, The Clash, Brianem Eno, Underworld, Leftfield, Cocteau Twins, New Order, Depeche Mode, Public Image Limited, Talking Heads i Velvet Underground. To, co zaskakiwało i zdumiewało nie tylko na pierwszej płycie, to sposób, w jaki „planetarny kolektyw” przetwarzał te fascynacje i inkorporował do własnej muzyki, sprytnie żonglując zapożyczeniami i zderzając je w najbardziej zaskakujący sposób. NEAPOL KREUJE STAJLA Mieszanka stylów to pewnie także pochodna faktu, że Planet Funk wywodzi się z Neapolu – zwanego europejskim Kingstone – jednego z najbardziej zróżnicowanych kulturowo i kosmopolitycznych miast we Włoszech. Stamtąd pochodzi trzon zespołu: Sergio Della Monica, Alessandro Sommelli (oficjalnie niewymieniany jako członek bandu) i Domenico „GG” Canu – trójka producentów, znanych przed laty jako Souled Out! Trio pracowało razem jako remikserzy utworów innych wykonawców oraz wydawcy oficyny Bustin’ Loose. W 1999 roku, jak głosi fama po Winter Music Conference, dołączyli do nich kolesie
z Florencji: Alex Neri i Marco Baroni. Pierwszy z nich to ciekawa postać włoskiej sceny klubowej. Kontynuuje właściwie tradycje rodzinne, bo jego ojciec był znanym didżejem w latach 70. i właścicielem bardzo poważanego dla muzyki dyskotekowej klubu na północy Włoch. Alex skumplował się z Marco i zaczęli razem grać jako duo Kamasutra oraz rejestrować własne numery w studiu nagraniowym, które zbudowali niedaleko Florencji. Duo z Wenecji wniosło do bandu szyld. Planet Funk nazywały się projekty sygnowane przez Aleksa Neri, które łączyły w sobie funkowy bas, różne odcienie disco i house’owe rytmy. Co wniosła ekipa z Neapolu? Przede wszystkim doświadczenie producenckie Sergio Della Moniki, który większość życia spędził w Londynie, gdzie przez lata 90. pisał piosenki, rejestrował nagrania, aranżował i podglądał inne grupy. Tuż przed startem projektu Planet Funk maczał palce w nagraniach do ścieżki dźwiękowej z filmu „The Beach” i produkował nagrania pod różnymi pseudonimami z ekipą Bustin’ Loose. Przyznaje, że jednym z największych show, jakie oglądał i które zmieniło jego sposób słyszenia i rozumienia muzy, był wieczór z Soul II Soul w 1992 roku. „Energia tej nocy zmieniła poważnie na kilka lat sposób produkowania muzyki na Wyspach, wszystko zaczęło się kręcić wokół tempa 90 BPM” – wspominał po latach. Ten „live feel” Sergio odtworzy 10 lat później w brzmieniu Planet Funk, poszerzając koncertowy skład do dziewięciu osób, uzupełniając to wizualiami i staranną produkcją. Występy w rodzinnym Neapolu, takie jak latem 2003 roku, gdy słuchało ich
prawie milion ludzi, pojawienie się na satelickim Live Aid w Rzymie, trasa koncertowa po Australii, stadiony i małe kluby – to wszystko pracowało na markę zespołu. TRUDNE ŻYCIE PO DEBIUCIE Jako że kwartet pochodzi z południa, więc montowanie kolejnych nagrań wraz z przerwami na sjestę zabrało panom trochę czasu. Niby były naciski ze strony wytwórni płytowych i fanów, ale grupa pracowała w spokoju. „W naszym życiu nic się nie zmieniło. No może tylko to, że Diesel przysłał mi paczkę ciuchów” – skomentował wówczas Della Monica. Dodał też, że nie będą się powtarzać i mają gdzieś trendy, show-business i całą resztę. I faktycznie prawie zniknęli. Prawie, bo wydany w 2006 roku tylko przez włoski oddział EMI „Illogical Consequence” znów przyniósł potencjalne przeboje („Everyday”, „Stop Me” czy „Come Alive”), ale nie został wydany poza granicami Włoch. Próba podbicia rynku brytyjskiego nastąpiła rok później, gdy „Stop Me” stał się pierwszym singlem wydanym... jako dzwonek do telefonów komórkowych. Premierze singla towarzyszyły kampania reklamowa, mnóstwo PR-owego hałasu, ale mimo to akcja nie zaskoczyła. Szkoda, bo „Stop Me” to niezły numer, a cała płyta warta jest przesłuchania. Stylistycznie stanowiła kontynuację i rozwinięcie pomysłów z pierwszego albumu, choć wydaje się bardziej nastrojowa, pozbawiona zadziorności – brzmienie jest soczyste, a produkcja staranniejsza. Więcej na niej progresywnych wycieczek i odwołań do ambitnego popu lat
37
* gitarowego grania imputowały, że dotychczasowe brzmienie Planet Funk jest trochę staroświeckie? Że może należałoby bardziej gitarowo, radioheadowo czy jakoś tak? Stąd konfuzja, czy bić brawo za odwagę, że nie nagrali kolejnej wariacji na temat pierwszych dwóch płyt, czy też szydzić z prób podążania za modą, do czego przecież miało nigdy nie dojść? Odpowiedź leży w muzyce. Album brzmi teraz lepiej niż wtedy. Owszem, wokalista nie najlepszy, ale pod względem kompozycji mucha nie siada, a melancholijne, sentymentalne powroty do lat 70.–80. w niektórych utworach to przecież patent, który znów stał się modny. Może jednak wizjonerzy? Czemu nie. Odpowiedzi szukajcie na przekrojowym „Greatest Hits”, którego wydanie może oznaczać, że: a) kapela zamyka pewien etap, b) trzeba wywiązać się z kontraktu z firmą płytową, c) dwie poprzednie odpowiedzi plus finał w postaci zawieszenia działalności. Do hitów lub potencjalnych przebojów z poprzednich płyt dostajemy jeszcze w tym zestawie zgrabny „Lemonade” z klawiszową progresją akordów, jak w „Bittersweet Symphony” brzmiący jak odrzut bądź kontynuacja linii obranej na „Illogical Consequence”. Śpiewa Black, a jakże, choć trochę zachowawczo. Dla „planeciarzy” ważne, że na playlisty wskoczył zgrabny remix zmontowany przez Benny Benassiego. „Too Much TV” brzmi jak wyjęty ze „Static”. I jeszcze ciekawostka – utwór „One Step Closer” to instrumentalny „Where Is The Max” z albumu „Non Zero Sumness”. Kawałek powstał przy współpracy Jima Kerra z formacji Simple Minds i pierwotnie trafił również na jeden z krążków tej grupy.
80. pokroju Tears For Fears. Rolę wokalisty przejął John „Quiwer” Graham, niezły producent i didżej. „Planeciarze” znów zaskoczyli skojarzeniami – „The End” przypomina punkowe numery z lat 70., a charakterystyczny sampel – zagrywkę bębnów, słyszałem to dobre kilkanaście lat wcześniej w „Wild Thing” Tony’ego Loca. KONIEC FUNKU W MUZIE? Zanim odbiorcy przetrawili ten album, dostali „Static”. I to już rok później! Czyżby włoscy weterani przestraszyli się niepowodzenia oraz upływającego czasu i postano-
38
wili przestawić się na coś bardziej trendy? Hmm... być może. Płyta zaskoczyła fanów – była... statyczna. Zabrakło charyzmatycznego wokalisty i quasi-funkowego drive’u, brzmienie stało się prostsze i mniej epickie. „Swallow” przypominać może... nowoczesną wersję Czerwonych Gitar, „In The Begining” to bardziej alternatywno-eksperymentalny pop niż taneczno-funkowe granie, numer tytułowy przypomina w refrenie elektroniczną kopię... Jane’s Addiction (głównie ze względu na wokalistę Luke Allena), a w „It’s Your Time” można doszukiwać się inspiracji The Cure. Czyżby sukcesy nowych kapel oraz renesans brytolskiego, alternatywnego,
Czy zbiór przebojów, zatytułowany po prostu „Planet Funk”, wieści koniec zespołu czy tylko zamyka dziesięciolatkę? Nie wiadomo. Pozostają zespołem-enigmą, formacją niespełnionych nadziei, ale i jednym z najlepszych składów tworzących oryginalną hybrydę muzyki funk, rocka, house, trance, ekipą doskonałych producentów, którzy wiedzą, jak w przemyślny sposób skompilować pomysły z przeszłości, składając je w nowe brzmienie. Osłuchany odbiorca próbuje podświadomie dopasować tę planetarno-funkową muzyczną rzeczywistość do czegoś, co wydaje mu się znajome, co w sumie przekłada się na przyjemne skojarzenia w stylu „piosenki, którą już gdzieś słyszałem”. Tekst Piotr Nowicki Foto Mat. promo
sa-ra
*
Swój kreatywny triumwirat zawarli w 1997 roku. Każdy miał już wtedy na koncie indywidualne doświadczenia w show-biznesie. Ich mentorami byli m.in.: Ice-T, Dr Dre i Jam Master Jay. Gdy tylko się spotkali, postanowili połączyć siły, by stworzyć dźwięki, które będą różnić się od wszystkich innych. Sami przyznają, że chcieli namieszać ludziom w głowach, łącząc ze sobą elementy, których nikt do tej pory nie odważył się połączyć. Plan powiódł się znakomicie. Wydane na różowym winylu przez niewielką oficynę Babygrande „Glorious” zdobyło szerokie uznanie właściwie wszędzie, zaś klasę zespołu potwierdzał singiel „Ubiquity” z kawałkami „Death Of A Star” i „Double Dutch”. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że Sa-Ra od początku mieli bardzo wyrazisty image. Z jednej strony stworzyli wokół siebie kosmiczną otoczkę (nazwa nawiązująca do legendarnego mistyka Sun Ra, teoria trzech mistrzów, którzy zebrali się, aby zmienić
świat), z drugiej zaś – obwiesili się designerskimi ciuchami. W wywiadach nie grzeszą skromnością, a wręcz przeciwnie, gdy tylko zaczęli ich udzielać, natychmiast zadeklarowali, że są stworzeni do bycia wielkimi. Takie zachowanie może niektórych fanów zniechęcić, na szczęście muzyka broni się sama... Choć czy zawsze? No właśnie. Przez długi czas miałem wrażenie, że Creative Partners grają ze słuchaczami na zwłokę. Przecież od dawna wiadomo, że mają aż zanadto kawałków w zanadrzu, wszak zaczynali jako producenci beatów dla innych artystów (wśród usatysfakcjonowanych klientów są m.in.: Jurassic 5, Pharoahe Monch, Jill Scott, Erykah Badu i Common). Sęk w tym, że nie da się kupić samego beatu Sa-Ra bez członków Sa-Ra. Jak sami mówią, tworzą przede wszystkim piosenki, w których wykonywane przez nich samych linie wokalne są kluczowe dla brzmienia całości. To bardzo mądre podejście, dzięki któremu zostali rozpoznani szybciej niż inni produ-
KOSMICZNA HIPISERKA *------------------->
*------------------------------
Pierwszego kontaktu z ich muzyką nigdy nie zapomnę. To był rok 2004. W jednym z warszawskich klubów grał King Britt. Stałem obok didżejki w towarzystwie Benjiego B, który też akurat gościł tego
wieczoru w stolicy. Rozmawialiśmy o muzyce, gdy nagle King odpalił ”Glorious". Natychmiast oniemiałem. Głęboko osadzony beat (boom-clap) i jeszcze głębszy sub-bas, wibrujące plamy analogowego syntezatora, no i te wokale... Na pierwszym planie falset przypominający Curtisa Mayfielda na kwasie; pod spodem drugi, o wiele niższy, przesterowany głos na delayu, a wszystko to rozłożone szeroko w stereo. 40
-->>
N
ie przypominało to absolutnie niczego, co do tej pory słyszałem. Może miałem luźne skojarzenie z Parliament Funkadelic, jednak ta muzyka brzmiała o wiele bardziej nowocześnie, zupełnie jakby docierała z przyszłości... „Co to, do cholery jest?!” – w końcu krzyknąłem Benjiemu do ucha. „Jak to co? To Sa-Ra” – odparł. Kawałek nazywał się „Glorious” i dosłownie wywrócił moje życie do góry nogami. Jakież było moje zdziwienie, kiedy przypomniałem sobie, że półtora roku wcześniej wyszliśmy z kolegą z ich koncertu na North Sea Jazz Festival... No cóż, nie da się ukryć, że muzyka Sa-Ra Creative Partners nie do końca sprawdza się na żywo. Taz Arnold, Om’Maas Keith i Shafiq Huseyn to mistrzowie kreacji tworzący magię w swoim studiu ochrzczonym wiele mówiącą nazwą Cosmic Dust. Nikt nie wie, jak to robią, ale od momentu kiedy ci trzej, pochodzący z L.A., Nowego Jorku i Cleveland, panowie postanowili działać razem, świat stanął przed nimi otworem.
*
*------------------------>*----------------
*
--
* --->
---*------------------***--------*----------------------cenci, którzy najczęściej pozostają w cieniu. Sa-Ra z pewnością w cieniu pozostać nie zamierzali. Kreatywni partnerzy nigdy nie pracowali na zamówienie. Od początku mieli własną wizję, z której inni artyści mogli, ale nie musieli skorzystać. Często okazywało się, że nasi bohaterowie najlepiej radzą sobie z własnym materiałem, więc nie ma sensu wszystkiego sprzedawać. Wieść niesie, że Pharoahe Monch chciał nagrać „Glorious”, z kolei Bilal kupił „Hollywood”, choć do dziś i tak wszyscy kojarzą ten numer z Sa-Ra. Potęgę brzmienia kolektywu znakomicie definiuje kultowy „Dark Matter & Pornography Mixtape”, na którym słychać, jak bardzo panowie zdominowali twórczość takich artystów, jak: 50 Cent, Heavy D, N.E.R.D., Black Eyed Peas, Roots Manuva, PPP czy nawet Medeski, Martin & Wood. Być może właśnie dlatego, że tak wiele czasu poświęcili na lansowanie się poprzez produkcje innych, członkowie Sa-Ra nie do końca potrafili się skupić na własnej karierze. Tak się przynajmniej wydawało, bo jeśli spojrzymy na ich autorskie wydawnictwa, łatwo odnieść wrażenie, że panowie mocno się rozdrabniali. W okresie trzech lat pomiędzy singlowym a albumowym debiutem wydali kilka beatów z odrzutu w Japonii, nagrali ziejący nudą podwójny minialbum dla Ubiquity (w rzeczywistości zawierał tylko trzy numery), pojawił się też sampler rzekomego long playa dla powstałej pod skrzydłami BMG nowej wytwórni Kanye Westa. Obawiałem się wtedy komercjalizacji brzmienia Sa-Ra; zupełnie niepotrzebnie, bo Sony szybko zwinęło wytwórnię i płyta nigdy się nie ukazała. Za to Taz Arnold miał okazję pobrylować z Kanye i Commonem na czerwonych dywanach, a nawet pojawił się u boku tego pierwszego w jednym z odcinków „South Park”. Lans na całego. Kiedy w końcu w 2007 roku Babygrande wydało pierwszy oficjalny album SRCP, członkowie zespołu od razu zarzekli się, że to właściwie nie album, tylko kompilacja wcześniejszych produkcji i jedynie zapowiedź tego, co ma nastąpić. Ale i tak było nieźle. Choć „Hollywood Recordings” chwilami brakowało spójności, to utwory z gościnnym udziałem m.in.: Badu, Moncha, J Dilli, Taliba Kweli, Bilala czy Capone’n’Noreaga z pewnością robiły wrażenie. Ale prawdziwą perłą, która zdradzała olbrzymi potencjał drzemią-
cy w grupie, była zamykająca płytę nowa wersja utworu „Hollywood”, na której Sa-Ra osiągnęli wyższy stopień wtajemniczenia. Potem znów nastąpiła cisza, która trwała kolejne dwa lata. Niektórzy zdążyli już pogrzebać Sa-Ra. Scenariuszy było wiele. A to plotkowano, że zespół się rozpadł, to znów wróżono mu karierę popową i tym samym utratę niezależności. Jednak w 2009 roku Sa-Ra Creative Partners powstali niczym feniks z popiołów. Drugi album, zatytułowany „Nuclear Evolution, The Age Of Love”, ukazuje się właśnie nakładem wciąż bardzo szanowanej w undergroundzie oficyny Ubiquity i naprawdę powala na kolana. Okazuje się, że styl Sa-Ra wciąż ewoluuje, a ich głowy wręcz kipią od nowych pomysłów! Najwyraźniej panowie nie próżnowali przez ostatnie lata, bowiem jednocześnie ukończyli też drugi materiał, który podobno ma wydać Motown, a wśród zaproszonych na płytę gości znaleźli się Herbie Hancock i Me’Shell NDegeocello.
Żarty się skończyły i wygląda na to, że dopiero teraz Shafiq, Taz i Om’Mas naprawdę utrą nosa niedowiarkom. Lada chwila ukaże się jeszcze nowy album Erykah Badu, w którego nagraniu panowie również maczali palce. Niewielu artystów jest w stanie nadążyć za kosmiczną wizją Sa-Ra Creative Partners, choć naśladowców przecież nie brakuje. Osobiście nie boję się, że moi ulubieńcy podzielą los The Neptunes, których formuła dość szybko niestety się wyczerpała. Sa-Ra to kopalnia pomysłów, która z łatwością wyrabia trzysta procent normy, zostawiając konkurencję daleko w tyle. Po „Nuclear Evolution” nie mam już żadnych wątpliwości co do kreatywności naszych „partnerów”, co więcej, jestem przekonany, że ich muzyka przetrwa wszystkie kosmiczne mody i przejdzie do kanonu dwudziestego pierwszego wieku. Tekst Maciek „Maceo” Wyrobek Foto Ubiquity Records
41
*
*
sorry, ghettoblaster
*
3/4 NAETATU
--------------->>
*------------------------>*-----------------
Sorry, Ghettoblaster - cykl imprez, które cieszą się w stolicy niemalejącą popularnością - właśnie obchodzi swoje 3. urodziny.
Doskonały pretekst do rozmowy ze sprawcami tego zamieszania, czyli z Sektą i Kosakotem.
R
ÓWNO DWA LATA TEMU ROZMAWIALIŚMY O WASZYM PROJEKCIE. CO SIĘ OD TAMTEGO CZASU ZMIENIŁO?
Sekta: Dosyć dużo. Od czasu ostatniej rozmowy powstało coś na kształt młodej sceny, dla której, jak nam się wydaje, przetarliśmy szlaki. Sorry, Ghettoblaster rozwinęło się i od czasu ostatniego wywiadu mamy dosyć długą listę świetnych artystów, których mieliśmy przyjemność gościć w ramach naszego cyklu. Według obiegowych opinii dorobiliśmy się też miana głównej warszawskiej imprezy tanecznej dla ludzi zainteresowanych nowymi brzmieniami (śmiech). Kosakot: To z rzeczy przyjemnych. Poza tym mamy też dużo więcej pracy niż kiedyś. Ludzie nie do końca zdają sobie sprawę, ile trzeba się napracować, żeby zorganizować balangę na profesjonalnym poziomie. To praktycznie pełny etat. No, może 3/4 etatu. A JAK Z PUBLICZNOŚCIĄ? DALEJ TO CI SAMI LUDZIE CZY MOŻE POJAWIŁ SIĘ MŁODY NARYBEK?
S: Publiczność jest względnie młoda, ponieważ jesteśmy dosyć popularni, może modni, w przedziale wiekowym od 19 do 25 lat. Natomiast nie jest to cały obrazek. Nasza
42
-------------->
selekcja muzyczna różni się od innych imprez, z którymi jesteśmy łączeni, może powiedziałbym, że jest pogłębiona. Każda osoba, która gustuje w dobrej muzyce klubowej, może znaleźć tutaj coś dla siebie. K: Długo byliśmy postrzegani jako balanga prezentująca brzmienia electro, co mija się z prawdą. Od początku istnienia naszego cyklu mieliśmy jeden pomysł, któremu pozostaliśmy wierni – grać eklektyczną muzykę taneczną, bez oglądania się na podziałki. CO Z WOJAŻAMI? MAM WRAŻENIE, ŻE NIECHĘTNIE RUSZACIE SIĘ POZA STOLICĘ.
S: Ja studiuję przez większość roku w Londynie, więc sprowadzenie mnie do Polski na imprezę po prostu kosztuje. To po pierwsze. Po drugie, każda impreza jest dla nas ważna i świadomie ograniczamy sobie liczbę balang, na których gramy, tylko do tych, w które na serio wierzymy. Żeby nie popaść w rutynę, nie znudzić się sobą, jak też nie znudzić się ludziom. K: Prawda jest też taka, że jesteśmy trochę rozpieszczeni przez Sorry, na który ludzie reagują tak dobrze, że jak potem gdzieś wyjeżdżamy, często jesteśmy rozczarowani – nawet jeśli organizatorzy mówią nam, że było fajnie.
ALE BYLIŚCIE NIEDAWNO W LILLE. POWIEDZCIE COŚ WIĘCEJ NA TEN TEMAT.
K: Organizatorzy festiwalu przeczytali z nami wywiad w francuskim magazynie „VoxPop” i poprosili nas o zmontowanie ekipy, która zaprezentuje młodą warszawską scenę. Razem z nami polecieli więc chłopcy z Rotofobia, Maxmillian Skiba oraz dziewczyny z Elbis Rever. S: Naprawdę miłym zaskoczeniem było to, jak przyjęła nas publiczność. Francuska młodzież skandująca „Polska” to na pewno niecodzienne doświadczenie. Impreza była naprawdę dobrze zorganizowana, klub bardzo przyjemny. Cala hala na 2000 osób była tylko i wyłącznie o Warszawie, od muzyki po wizualizacje. T: To był nasz najfajniejszy występ zagraniczny do tej pory. W zeszłym roku graliśmy jeszcze m.in. w Londynie i Nottingham, gdzie był super line-up (Carl Craig i Simian Mobile Disco), ale już nie tak fajna atmosfera. PODCZAS OSTATNIEGO WYWIADU DOŚĆ SKRYCIE WSPOMINALIŚCIE O WASZYCH PRODUKCJACH. MOŻE TERAZ POWIECIE COŚ WIĘCEJ?
S: W zeszłym roku moje utwory trafiły na kilka najważniejszych blogów muzycznych, m.in. Fluokids i Discobelle.net. Zrobiłem
*
----*------------------***--------*-------------------------->
niedawno remix do singla Blatta & Inesha feat. Congorock „Step Off ”. Właściwie nie jest to utwór, a prędzej DJ tool. Chciałem osiągnąć coś w pobliżu włoskiego mocnego brzmienia, ale w środku zrobiłem okołominutowy cytat z dubstepu. Z rzeczy bardziej melodyjnych robiłem niedawno remix dla zespołu Cubic Zirconia. T: W ciągu roku obydwaj nie mamy niestety za dużo czasu na zajmowanie się muzyką. Plan jest taki, żeby latem siedzieć trochę w studiu, zobaczymy co z tego wyjdzie. A CO SĄDZICIE O BLOGOWYM ŚWIATKU MUZYCZNYM?
S: O czym? T: Blogi miały swój wielki moment dwa lata temu, kiedy przyczyniły się do ukształtowania obecnej sceny. W tej chwili nie są już tak ekscytujące – po prostu są, ale ich rola twórcza zdecydowanie się zmniejszyła. DWA LATA TEMU MÓWILIŚCIE O ŚMIERCI CEDEKA I SENTYMENCIE DO WINYLA. CZY KANAŁY DYSTRYBUCJI MUZYKI ZMIENIŁY SIĘ PRZEZ TEN CZAS? JAK TO MOŻE WYGLĄDAĆ W PRZYSZŁOŚCI?
S: It’s all about mp3’s. Obaj wydajemy chyba sporo pieniędzy na beatporcie. Dostajemy też
promosy mp3 z wytwórni. Prywatnie czujemy duży sentyment do czarnych płyt i nadal je kupujemy. Nawet nie po to, żeby je grać, ale po prostu, żeby mieć kawałek historii, kolejną płytę w kolekcji. Dla wielu osób, które są didżejami, od roku czy dwóch winyl nie oznacza prawdopodobnie tyle, ile dla nas. Obaj gramy od paru dobrych lat i wyrastaliśmy w czasach, kiedy grało się praktycznie tylko i wyłącznie z płyt i posiadanie realnego wydawnictwa zawsze będzie dla nas pewnym symbolem. T: Świat empetrójki ma swoje góry i doły. Największą zaletą jest dostępność muzyki, największą wadą – jej totalna depersonalizacja. Stosunek emocjonalny, który można mieć do pliku, nazwałbym ograniczonym. Strasznie szkoda mi ludzi, którzy nigdy nie dowiedzieli się, jak fajnie było polować na płyty w sklepach muzycznych. MIMO ŻE WASZ KOLEKTYW PRZETARŁ SZLAKI INNYM MŁODYM WYKONAWCOM, TO WCIĄŻ JESTEŚCIE TRAKTOWANI PRZEZ „STARĄ GWARDIĘ” Z DYSTANSEM. Z CZEGO TO WYNIKA?
S: Dobre pytanie, ale chyba bardziej do „starej gwardii” niż do nas. My na pewno, zwłaszcza kiedy zaczynaliśmy, czuliśmy, że robimy coś nowego. I to było widać i słychać. Począwszy od muzyki, przez koncept imprezy, grafikę, na
ubraniach skończywszy. Niektórym to może nie pasowało do końca, bo nie byli pewni tych zmian, nie rozumieli może widoku imprezy, na której jest zupełnie nowa fala ludzi, inaczej ubranych niż dotychczas. Może teraz to się już zmieniło. Nas nigdy nie obchodził podział na starą czy młodą gwardię. Jeżeli gdzieś jest odrębność, to pewnie muzyczna, ale to nie oznacza nic więcej poza tym, że po prostu każdy gra, co lubi. T: Było różnie, a teraz już jest OK. Wiele osób nie lubiło naszej balangi trochę z założenia, ale z czasem chyba się przekonały. CO Z WASZYM LABELEM. JAKIEŚ KONKRETY?
S: W związku z kiepską sytuacją na rynku finansowym trudno teraz jest rozpoczynać cokolwiek, co miałoby pochłaniać dodatkowe pieniądze, bo przecież wytwórnie na siebie nie zarabiają. Mamy jakieś plany, ale chwilowo nie ma o czym rozmawiać. CZEGO WAM ŻYCZYĆ?
S: Spełnienia marzeń. Póki co idzie nieźle. K: Tanich biletów lotniczych, działającego sprzętu i niekacowej wódki. Tekst LAIF Kru Foto Jan Dudzik
43
*
Okres wakacyjny * * dla fanów psychedelic trance to czas, kiedy większość wolnych chwil spędza się Okres wakacyjny dla fanów na imprezach psychedelic trance to czas, kiedy plenerowych. większość wolnych chwil spędza się Odpowiednie na imprezach plenerowych. połączenie Odpowiednie połączenie miejsca, miejsca, dekoracji, ludzi dekoracji, ludzi i muzyki sprawia, przez kilka iże muzyki dni można poczuć sprawia, się jak na innej planecie. A sama kilka że przez muzyka psychedelic trance, dni można poczuć niezależnie od pory dnia, dopiero się jak na innej pod gołym niebem ukazuje swoją planecie. A sama prawdziwą moc. muzyka psychedelic trance, niezależnie od pory dnia, dopiero pod gołym niebem ukazuje swoją psyfesty
PSYFESTY
44
*
O
pen airy w Europie rozpoczynają się na przełomie kwietnia i maja – choć zdarzają się też imprezy w marcu, i to niekoniecznie w ciepłych regionach naszego kontynentu. Plenery możemy podzielić na kilka grup: małe – organizowane przez grupki zapaleńców (zazwyczaj grają na nich lokalni didżeje i ich goście); średnie – trzon stanowią rodzimi didżeje/producenci (uzupełnieniem są mniej lub bardziej znani goście z zagranicy); duże – organizowane z wielkim rozmachem, grają na nich najbardziej znani artyści sceny psytrance/psy progressive/chill out. Oczywiście nie każda impreza pod gołym niebem może zostać sklasyfikowana w ten sposób.
N
ajwiększe wrażenie robią duże festiwale. To olbrzymie przedsięwzięcia i pomimo że chwilami ma się wrażenie, iż gdzieś zanika magiczna otoczka związana z psychedelic trance, to co roku zjeżdżają się na nie tysiące osób z całego świata. Do festiwalowej Ligi Mistrzów można zaliczyć: Boom Festival w Portugalii, Ozora Festival na Węgrzech, Full Moon Festival, Antaris Project i VuuV w Niemczech oraz Universo Paralello w Brazylii, The Gathering w Japonii i niebędący stricte psytransowym festiwalem Burning Man w Stanach Zjednoczonych. Wszystkie te imprezy są zorganizowane niemalże idealnie: nagłośnienie, dekoracje, skład artystów oraz dodatkowe atrakcje są na najwyższym poziomie. Warto jeszcze wspomnieć o dwóch nieistniejących już festiwalach, ale pozostających w pamięci fanów. Pierwszy z nich to Samotraki Dance Festival, który w latach 2001–2003 odbywał się na greckiej wyspie o tej samej nazwie. Drugi to Voov Festival, który był organizowany przez szefa Spirit Zone – Antaro. Festiwal ten charakteryzował się tym, że ludzie którzy na niego przybywali, nie mieli zielonego pojęcia, kto na nim zagra. Od dwóch lat Antaro nie jest już odpowiedzialny za VooVa, a jego nazwa zmieniła się na VuuV Festival.
Ś
rednie open airy łączą zazwyczaj wszystko to, co dobre w dużych i małych festiwalach. Mamy więc piękne miejscówki i artystów z górnej półki. Jest ich oczywiście mniej, ale mają wówczas status tzw. gwiazd. Średnie open airy nie ustępują dekoracyjnie dużym festiwalom. Czasami jest nawet lepiej – mniejszy teren pozwala
na dokładne zagospodarowanie każdego centymetra na ziemi i w powietrzu. Dzięki temu, wchodząc na main floor, ma się wrażenie przebywania w innym świecie. Na tego typu plenerach nie brak chill outu, chai shopu, a od czasu do czasu pojawi się też ktoś z jakimś kramikiem. Na średnich open airach frekwencja waha się od 500 do 1000 osób.
J
ednak najlepiej jako imprezy plenerowe sprawdzają się małe open airy. I to nie tylko zdaniem fanów, lecz także artystów, którzy w wywiadach podkreślają, że uwielbiają grać na tego typu imprezach. Oprawa małych imprez także jest „bajeczna”, choć czasami samo miejsce festiwalu jest tak piękne, że nie trzeba dodawać dekoracji. Frekwencja waha się od 200 do 300 osób.
D
la fanów psychedelic trance poza muzyką liczy się także lokalizacja. Nierzadko imprezy organizowane są w trudno dostępnych dla ludzi miejscach, a przez to bardziej urokliwych: górskie polanki, wąwozy, ruiny zamków, plaże, pustynie i lasy – to tylko nieliczne przykłady. O wielu „magicznych” miejscówkach trudno znaleźć jakąkolwiek informację, nawet w Internecie – a wszystko po to, by na imprezie pojawiły się tylko wybrane osoby, a wówczas można mieć pewność, że natura nie ucierpi. Oczywiście imprezy, na które mogą przyjechać wszyscy, również odbywają się w urokliwych miejscach. Jedno z nich to szczyt góry Chvatimech w okolicach Brezna na Słowacji. Na wysokości 880 m n.p.m. od kilku lat odbywa się Chvatimech OpenAir. Eventy organizowane są również w czasie wyjątkowych wydarzeń, takich jak np. zaćmienie słońca.
N
ieodzownym elementem każdej imprezy psytrance są dekoracje. Nie brakuje ich także na imprezach pod gołym niebem. Kolektywy dekorujące mają olbrzymie pole do popisu. Nie są ograniczone wielkością i wysokością ścian, jak to się dzieje w klubach. Poza tradycyjnymi backdropami można spotkać się z olbrzymimi figurami 2D i 3D, a jako elementy podtrzymujące często wykorzystywane są drzewa i skały. Wśród kolektywów dekorujących na uwagę zasługują brytyjskie Tribe Of Frog i The Pixel Addicts oraz węgierski Trixx. Jednym
45
*
Okres wakacyjny dla fanów psychedelic trance to czas, kiedy większość wolnych chwil spędza się na imprezach plenerowych. Odpowiednie połączenie miejsca, dekoracji, ludzi i muzyki sprawia, że przez kilka dni można poczuć się jak na innej planecie. A sama muzyka psychedelic trance, niezależnie od pory dnia, dopiero pod gołym niebem ukazuje swoją
46
z najciekawszych festiwali pod względem dekoracji jest niemiecki Antaris Project, który będzie w tym roku obchodził swoje piętnastolecie. Co roku na środku main flooru staje olbrzymiej wielkości trójwymiarowa instalacja. Osoby odpowiedzialne za dekoracje prześcigają się w pomysłach, tak by ludzie, którzy przybyli na miejsce imprezy, poczuli się „jak w bajce”.
I
mprezy plenerowe to nie tylko muzyka, dekoracje i piękne miejscówki. To także „życie festiwalowe”, którego podstawą są ludzie przyjeżdżający z całego świata. W rozmaitych kramikach i chai shopach można kupić posiłki, napoje, płyty i ciuchy. W tych miejscach toczy się odrębne życie, czasami niemające nic wspólnego z pozostałą częścią imprezy. Są to miejsca magiczne i spora liczba osób pojawia się na festiwalach właśnie dla tego typu atrakcji. Jeśli nie zostaniemy „zaspokojeni” muzycznie na scenie głównej lub w chill oucie, możemy się wybrać do kina lub teatru festiwalowego oraz skorzystać z różnego rodzaju kursów (joga, masaże) i wykładów. Jeśli nie chcemy poszerzać swojej wiedzy, możemy udać się do stref rozrywki, takich jak np. labirynt w polu kukurydzy na festiwalu Ozora. Festiwalem, na którym dzieje się prawdopodobnie najwięcej, jest portugalski Boom Festival. Miejsce, w którym się odbywa, przemienia się w 30-tysięczne miasteczko! Z teatrem, kinem, galerią, biblioteką, kuchnią i oczyszczalnią ścieków. Organizatorzy tego festiwalu kładą duży nacisk na ekologię – na każdym kroku można zobaczyć baterie słoneczne i kosze do segregacji śmieci. Rodzice pojawiający się na festiwalach z dziećmi mają do dyspozycji bezpieczne place zabaw. Nie można zapomnieć także o życiu, jakie toczy się na polu namiotowym.
P
*
aństwem, w którym odbywa się największa liczba festów w klimatach psytrance są bez wątpienia Niemcy. Zresztą autostrada A24 z Berlina do Hamburga nazywana jest transową autostradą – w jej okolicach co roku odbywa się dużo imprez plenerowych. Sporo się dzieje także u naszych południowych sąsiadów Słowaków. Warto tutaj wspomnieć o Mystika OpenAir odbywającym się w malowniczej miejscowości Blatnica koło Martina oraz Chvatimech OpenAir. Przybywa również psychodelicznych plenerów za wschodnimi granicami naszego kraju – już teraz Litwa i Ukraina mogą pochwalić się dobrymi imprezami średniej wielkości. Coraz częściej open airy organizowane są także w krajach byłej Jugosławii.
J
ak Polska wypada na tym tle? Niestety słabo. Dużego festiwalu z prawdziwego zdarzenia nie mamy i pewnie długo mieć nie będziemy. Do historii przeszedł już organizowany w latach 2002–2006 festiwal Moondalla. Na szczęście znajdują się grupki osób, które organizują jedno-dwudniowe plenery na coraz wyższym poziomie. Należy tutaj wymienić ekipę Jagodzianych, która co roku 2 maja organizuje open air w Gdańsku, oraz ludzi odpowiedzialnych za Małpi Gaj odbywający się w miejscowości Ulkowy (ok. 10 km od Tczewa).
F
estiwalom psychedelic trance towarzyszy czarodziejski klimat. Uśmiechnięci ludzie z całego świata (tańczący niezależnie od tego, czy świeci słońce, czy pada deszcz), bliskość natury, różnorodność kolorów i przede wszystkim cudowna muzyka. Jedyne pytanie, jakie przychodzi na myśl po zakończeniu imprezy, to gdzie wybrać się w przyszłym roku? Tekst i foto: Wojtek Drabek aka Styropian
47
* *
nasza płyta
*
Pamiętam, jak byłem młodszy, jakiś czas po upadku
aktualnie słucha. Nie ma żadnego konkretnego stylu.
„Techno Party” i „Plastica”, kupowałem LAIF, co tu
Każdy numer w radiu to sezonowy hit, wylansowany przez
dużo ukrywać – przede wszystkim dla płyt z muzą.
koncerny muzyczne. Słuchacze dostają muzykę na tacy.
Dlatego, jako niestrudzeni piewcy psytrance’owej
W każdej stacji radiowej gra się to samo, co sprawia
kultury w naszym kraju, rok temu postanowiliśmy
wrażenie, że nie ma innej muzyki. Chcemy to zmienić.
spróbować skontaktować się z redakcją w celu nawiązania
Pokazać, że istnieje coś innego, i tym samym zdobyć
współpracy. Kilkakrotnie pisałem, że mamy możliwość
słuchaczy podzielających naszą pasję do psytrance’u.
skompilowania płyty, że zrobimy to za friko – tylko
I nie chodzi nam o komercjalizowanie tej muzyki.
dla promocji muzyki i naszych imprez. W końcu udało
Organizujemy małe imprezy dla znajomych i większe, na
się i uważam to za wielki sukces. Jakość przeszła
które ściągamy gwiazdy z zagranicy. Generalnie cały
najśmielsze oczekiwania, a materiał już następnego dnia
czas chodzi o FUN. Sami tak samo chętnie bawimy się na
po ukazaniu się w salonach sprzedaży trafił do sieci
imprezach i słuchamy muzyki w domach. Ale jeżeli dalej
i przebiegł cały świat. Podobno nawet na brazylijskich
będziemy siedzieć w podziemiach, to nikt nie będzie
forach recenzje były bardzo pochlebne. Niestety po
chciał organizować imprez, nie będziemy mieli w Polsce
ukazaniu się kompilacji, na forum najbardziej związanym
genialnych wykonawców, a cała scena runie tak samo, jak
z muzyką psytrance w Polsce, pojawiło się kilka niezbyt
w sąsiednich krajach. Nie odwracajmy się od działania.
przychylnych opinii. Mianowicie, że robimy komercję
Trzeba wspierać się – dla dobra wspólnej sprawy!
i łatwy hajs. Nie docierały żadne tłumaczenia. W tym
Wojciech Wyszomirski aka DJ Salvi
miejscu chciałbym rozwiać wszelkie wątpliwości. Każdy, kto obserwuje polską scenę muzyczną, wie, czego się
c
Wielkie dzięki za trud i ciężką pracę dla osób, które uczestniczyły w przygotowaniu płyty. Materiał został zmiksowany i zmasterowany przez dwóch najlepszych na świecie speców od dźwięków psychedelic – Michała Dąbrowskiego (Space Element) P³yta zosta³a przygotowana we wspo³pracy z portalem Psytrance.pl
i Przemka Ziółkowskiego (aka Magnatec) w świetnie Nasze imprezy na stronie
przygotowanym do masteringu muzyki elektronicznej Studiu Sound and Vision.
48
Mixing i mastering wykonano w studio SOUND AND VISION przez Micha³a D¹browskiego i Przemys³awa Zió³kowskiego Podziêkowania dla Redakcji Magazynu LAIF za niezast¹pion¹ pomoc w promowaniu muzyki Psytrance w Polsce
****** SZTOS ***** BUJA **** WCIĄGA *** DAJE RADĘ ** NIE RUSZA * MĘCZY
RECENZJE
MOBY, WAIT FOR ME
Jedyny słuszny natural blues... Angelika Kucińska
DANIEL MERRIWEATHER, LOVE AND WAR To on w niezwykle przekonywający sposób wył ”staaaaap mi“ na płycie Marka Ronsona...
Rawski
ŁĄKI ŁAN ŁĄKI ŁANDA
Jest w tych piosenkach elektryczny wręcz wypierd, przebojowy potencjał i niczym nie skrępowana radocha... Sebastian Rerak
COOL KIDS OF DEATH AFTERPARTY 2
*
AMPERSAND ELECTRO
***
Podobno „Afterparty” CKOD sprzedawał się kiepsko, więc artyści postanowili wydać płytę z remiksami – takie stwierdzenie padło na łamach pewnego dziennika. Czy to prawda, czy nie – do słuchania „Afterparty 2” zabrałem się z dużym entuzjazmem. Zwłaszcza że znalazłem tu remiksy kolegów po fachu, a nie wiedziałem, że są producentami (co za niespodzianka...). Po odsłuchu entuzjazm niestety opadł. Płyta jest przeciętna. Owszem, znajdziemy tu kilka świetnych nagrań, kilka kolejnych to jednak duże nieporozumienie, które obnaża brak pomysłu na remiks (aranżację) i niedobory warsztatowe (miks czy mastering). Kilka tracków zasługuje na uwagę. Zwycięsko z pojedynku z doskonałymi oryginałami (lubię CKOD, tak na marginesie) wyszło młode i bardzo obiecujące trio Kamp! w disco-punkowej wersji „Mężczyzna bez amunicji”. W ślady Feliksa da Housecata z jego najlepszych czasów poszli Goodboy Khris i Nygga Dick z Dick4Dick i nagrali disco-electroclashowy remiks „TV Panika”. Nieźle poradzili sobie popularni na scenie blogowej Supra1, czyli FLWNKZ z Krakowa. Na warsztat wzięli „Nagle zapomnieć wszystko” i „Śmierć turystom” i pozmieniali według ostatnio modnych trendów. Zrobiło się basowo, dubstepowo, fidgetowo, bassline’owo, a nawet old school rejwowo. Kilka innych remiksów także zasługuje na uwagę, jeszcze inne boleśnie ranią mój narząd słuchu natężeniem hałasu. Tych fajnych i niefajnych jest pół na pół, więc ocenę oprę na matematyce.
-------------------------------->
Animal
For Ya!!
Kitsune
DFA
*****
James Murphy, szef wytwórni DFA, ma nosa do wyszukiwania utalentowanych artystów. Jego kolejna muzyczna propozycja to długogrający krążek Simona Jamesa, znanego pod artystycznym pseudonimem Woolfy. Chłopak nie jest jednak nowicjuszem, nagrywa od 2002 roku, z powodzeniem współtworzył projekt Projections, a serca muzycznego undergroundu zjednał sobie singlem „Oh Missy!”. Solowy debiut Woolfy’ego, zatytułowany „If You Know What’s Good For Ya!!”, zawiera 12 nagrań w różnych gatunkach. Trzeba przyznać, że to wszechstronny producent – nieobcy mu disco-punk („Oh Missy”, „That Lady”). Doskonale czuje się też w stylistyce nu disco („Loa The Disco”), potrafi również zaśpiewać jak Ian Curtis z Joy Division („Sonic Monday”). A kiedy zmęczy się pulsującym groove’em, głównym składnikiem większości jego produkcji – sięga po gitarę i zasuwa „indie ballady”. Na płycie, zgodnie z dewizą „coś dla duszy i coś dla ciała”, znalazły się dwa taneczne remiksy w wykonaniu Carlosa Hernándeza i Lee Douglasa. Ta muzyczna różnorodność jest walorem tego albumu – przy każdym kolejnym odsłuchu płyta Woolfy’ego zaskakuje mnie coraz bardziej.
50
****i pół
-------------------------->
dirty electro
indie
Zaczęło o się od sprzeczki w kolejce do klubu. Zanim dali sobie po ryjach, znaleźli wspólne muzyczne zainteresowania. Jeden z nich nosił koszulkę z napisem Devo, traf chciał, że i ten drugi był fanem tej popularnej w latach 80. formacji. David i Russel polubili się i zaczęli razem muzykować. A że mieli talent i pomysł, więc szybko trafili w odpowiednie miejsce – w objęcia modnej francuskiej wytwórni Kitsuné. Wydali płytę, której nie kupiłem, bo zawierała wszystkie, doskonale mi znane single (album „Down & Out In Paris & London”). I dlatego z dużą niecierpliwością oczekiwałem na kolejny krążek. Spodziewałem się dobrej płyty i nie zawiodłem się – AutoKratz są w doskonałej formie, a najlepszym dowodem jest ta płyta. David i Russel wiedzą, że melodia, nawet ta przepuszczona przez tysiące efektów typu glitch, jest ważna. I z tej wiedzy robią doskonały użytek – nagrania są bardzo przebo-
jowe. Dominuje brudne electro, nie brak odniesień do synth popu, disco czy rocka. Znajdziemy tu nie tylko singlowe „Stay The Same” czy „Always More”, lecz także równie udane: „The Idiots Are Winning”, „Can’t Stand Without” czy „Can’t Get Enough”. Młócą, a owszem, ale z umiarem. Bardzo udany krążek.
----
----------------------------------------Woolfy AutoKratz If You Know What's Good
---- ----*
Little Boots
Hands 679
indie/pop
***
A miało być tak świetnie. Tego właśnie oczekiwałem i... zawiodłem się. Smaku narobiły mi świetne „Stuck On Repeat” i „Meddle”, i niezły „New In Town”. Aż przyszedł czas na gorzką pigułkę – densowe „Remedy”. Ten utwór niestety przekracza granice akceptacji – po prostu jest zbyt popowy. Podobnie jest z większością nagrań na debiucie Victorii Hesketh. Duża w tym zasługa producenta Grega Kurstina (współpracował m.in. z Britney Spears), który nadał cukierkowego szlifu twórczości Little Boots. Doskonale na tym mdławym tle wypada finałowy „No Brakes” – nagranie, które dowodzi, że młodej Angielce nie brakuje talentu. Szkoda jedynie, że na „dzień dobry” powiało plastikiem. Krzyżyka na niej nie położę i poczekam na następny krążek. Znowu z nadzieją, że będzie świetnie.
Wielbiciel kotów, piłkarz amator, badacz starożytnego Rzymu i namiętny czytelnik książek Arturo Pereza-Reverte. Didżej, radiowiec, promotor i producent. Współtworzy: Boogie Mafię, Electricity i Defucted.Prowadzi klubową audycję w radiu Euro.
BERT
1 DJ Woody vs The Body Snatchers Passenger
hip-hop/breakbeat/bassline i pół
****
-------------------------------
Mixtape Vol.
Pierwszy z serii mikstejpów firmy Passenger – znakomitej wytwórni prowadzonej przez członków formacji Aquasky i celującej w różnych odmianach zbasowanej muzyki klubowej. Egzekutorem „jedynki” jest Brytyjczyk DJ Woody, jeden z najwybitniejszych turntablistów na świecie, który całkiem niedawno opiewał uroki stolicy naszego kraju w ramach akcji „Zakochaj się w Warszawie”. Tutaj zabrał się do opiewania i przearanżowywania twórczości crunkowo-breakbeatowej formacji The Body Snatchers (Baobinga oraz 30 Hz), wzbogacając całość o ekskluzywne beaty grupy Aquasky oraz freestyle’owe rymy dostarczone przez takich raperów, jak: Goldmouf, Sirplus, Frilla czy Lex One. Woody nie epatuje swoimi umiejętnościami, skupia się raczej na zabawie muzyką, ale gdy już scratchuje, czyni to fenomenalnie. Świetna rozrywka oraz wymowny dowód na zacieranie się granic pomiędzy hip-hopem a takimi zbasowanymi gatunkami, jak: breakbeat, bassline house czy dubstep.
Naomi Shelton And The Gospel Queens What Have You Done, My Brother? Daptone Records gospel-soul
***** Amerykańska wytwórnia Daptone Records, najwybitniejsza i najbardziej utytułowana oficyna kultywująca soulowe i funkowe brzmienia sprzed 40 lat (jej czołowa instrumentalna grupa The Dap-Kings użyczała swego talentu Amy Winehouse), triumfuje po raz kolejny. „What Have You Done...” to autentyczna, sięgająca niebios i podnosząca na duchu muzyka gospel, tyle że podszyta knajpianym, zadymionym bluesem i zaserwowana w soulowy sposób. To, co raduje tu najbardziej, to rewelacyjne wokalne partie ponad 60-letniej Naomi Shelton (i jej śpiewających pełną piersią czarnoskórych koleżanek), która po ponad trzech dekadach obecności na scenie dopiero dziś debiutuje długogrającym albumem. Gdyby ten sam materiał ukazał się w latach 60., pewnie dziś uchodziłby za kanon czarnej muzyki. Do sklepu marsz.
------------------------------>
V/A Passenger
*
Stonephace Stonephace Tru Thoughts
space jazz-hop i pół
****
Sun-Ra, Fela Kuti, Soft Machine, Pharoah Sanders, Zappa, Boards Of Canada, Madlib, Jay Dee – oto „myspace’owa” lista inspiracji grupy Stonephace, nowego bardzo interesującego projektu działającego w barwach firmy Tru Thoughts i założonego przez weterana brytyjskiej sceny jazzu Larry’ego Stabbinsa. Na płycie wspomagają go Adrian Utley i Jim Barr z Portishead, a nieco swojsko robi się za sprawą obecności Krzysztofa Oktalskiego odpowiedzialnego za beaty, bo beaty, i to te hiphopowe, na „Stonephace” się pojawiają. Nie brakuje tu również funkowego czy afro-beatowego groove’u, jednak to jazz, szczególnie ten natchniony spod znaku Pharoah Sandersa, dominuje na albumie. Mimo odniesień do tradycji całość brzmi nowocześnie i przypadnie do gustu nie tylko tym, co z synkopą są za pan brat. Muzyka zagrana jest z nerwem, radością i bez mizdrzenia się do słuchacza. Bardzo dobry krążek.
------------------------------------------------------*
TODDLA T SKANKY SKANKY 1965 RECORDS BASSLINE DANCEHALL
****i pół
Gdy się ma dwadzieścia kilka lat i dorasta w mieście stali, „bleep” techno, electro-popowego Human League (Sheffield) oraz kocha się muzykę hip-hop i dancehall, wówczas tworzy się takie właśnie nagrania. Wsparte na potężnych, ciężkich i industrialnych rytmach, pomiędzy którymi przeciska się, tudzież – niczym z hutniczego pieca – wylewa się rozgrzany, potężny i rozsadzający głośniki bas – atrybut współczesnej klubowej sceny z Wielkiej Brytanii. Użyczając swe beaty Roots Manuvie i remiksując m.in. Róisín Murphy, Hot Chip, Ladyhawke, Little Boots czy Tricky’ego, Toddla T w błyskawicznym tempie wyrósł na jednego z najbardziej ekscytujących i utalentowanych brytyjskich producentów, co potwierdza świetnym debiutanckim albumem „Skanky Skanky”. Dancehall w wydaniu Toma Bella, bo tak brzmi prawdziwe nazwisko naszego bohatera, jedną nogą stoi na jamajskiej ziemi, za to pełnymi garściami czerpie również z wyspiarskiej muzyki grime’u, jungle’u, garage’u i bassline house’u, a dzięki obecności wokalnych gości (Roots Manuva, Mr Versatile, Serocee, Tinchy Stryder, Benjamin Zephaniah) przybiera postać przebojowych, porywających piosenek. I choć nie wszystkie nagrania zachwycają, z płyty bije świeżość, młodzieńcza energia i witalność, której naprawdę trudno się oprzeć. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że tym, czym dla brytyjskiego rocka jest grupa Arctic Monkeys, tym dla tamtejszego klubowego hedonizmu jest twórczość Toddli T. Zresztą popatrzcie na okładkę. W majowym LAIF-ie Rico Tubbs dostał od chochlika 5 zamiast 4 gwiazdek!
HARPER
Boogie Mafioso, członek kolektywu Beats Friendly oraz Euro-radiowiec. Za deckami Zwierzak, a poza tym funkowy romantyk na tropie perfekcyjnego (stutonowego) beatu i groove’u. Podobno trochę wie.
51
SPIRAL TRAX PROGRESSIVE TRANCE
*****
Tej premiery nie wolno przegapić. Zaczynający w czasach świetności Eye Q i Svena Vätha Sebastian Krugger, odpowiedzialny za klasyczne goatransowe projekty Tarsis i Digital Sun, długo związany z wytwórnią-legendą Spirit Zone, starał się zawsze wyprzedzić trans swoich czasów. Z projektem SBK wystartował na początku nowego wieku i do tej pory wydał cztery albumy, z czego wyjątkowo udany był poprzedni, „Borderline” (2004). Pięć lat przerwy między nimi wypełnił współpracą z Markiem O’Toolem i Oliverem Kleinem, a także zagrał setkę setów didżejskich. Nowy krążek to mocna pozycja dla wielbicieli wkręcającego, progresywnego, podlanego psychodelią i EBM transu z niemieckim akcentem. Krugger nie skręca w neotrans czy techno, nie leci w klimatyczny psy-prog, jest sobą, tworząc kompozycje z charakterystyczną dla niego energią i oryginalnością. W warstwie produkcyjnej słychać, że to album współczesny, a twórca nie unika szorstkich, krótkich brzmień, osadzając je jednak w przestrzeni, którą czuje najlepiej. Pierwsze przesłuchanie krążka wypadło słabo, ale z każdym kolejnym odkrywam coś innego, wciągającego. Raz jest to rytm, innym razem – przejścia akordów, jeszcze innym – stosowane efekty czy zabiegi produkcyjne. W zupełną konsternację wpędza mnie „Polizisten” wyrwany jakby z niemieckiej sceny elektro-industrialnej. Natomiast „Honey Bastard” to prawdziwy miód na uszy, które nie boją się disco, dubu, transu i el-muzyki w jednym.
52
--------------------------------------------------*
SBK DAWNY DARKO
---------------------------------
*
Hideo Kobayashi Zero APT. International deep house
****
Japońscy twórcy techno często mają jedną wspólną „przypadłość” – są muzycznie wyedukowani. Klasycznie wykształcony Hideo zaczynał od fortepianu, by z klasyki przejść na „mniej melodyjną” muzykę elektroniczną, a w 1995 roku zainteresować się „techno”. Inspirując się brzmieniami z zachodniego wybrzeża USA, zaczął produkować tec-house, skręcając finalnie w stronę deep house’u i klimatycznego progressive’u. Po stercie EP-ek przyszedł czas na album z nowymi produkcjami. 11 numerów bardzo swobodnie łączy deepowy house z bardziej technicznymi rytmami i progresywnymi aranżacjami. Brzmienie dalekie jest od wszechobecnego minimalu, a utwory brzmią dość klasycznie, co nie jest wadą. Znajdą się tu także trzy piosenki – przeciętna „Listen To Your Voice”, przebojowa „Rockstar” i soulfulowa „You Changed The Way”.
*-------------------------------------------------------------->
Fitalic Shanghai
Road
Tribal Vision
progressive trance
****
Rok 2006 wstrząsnął powietrzem, gdy czeska wytwórnia Tribal Vision, odpowiedzialna za sukcesy wydawnicze m.in. Vibrasphere, wydała „Atomic Atmosphere” młodego Holendra Robina Fittera. Z jednej strony jego produkcje zdecydowanie odcinały się od tiëstowo-buurenowskiego banału, a z drugiej – były pozbawione elitarnego „klimaciarstwa” psytransu. To, co wyprodukował, wniosło nową jakość na scenę progresywną, a muzyka była pomostem między dwoma odmiennymi transowymi subkulturami. Nowy album niestety już tak przełomowy nie jest – to kontynuacja tego, co było na debiucie. Na szczęście kontynuacja wyborna – jeśli zestawicie ze sobą dwa ostatnie mroczne filmy o Batmanie, to będziecie wiedzieć, co mam na myśli. Robin oszczędza melodie, urzeka wielopłaszczyznowymi akordami i przede wszystkim groove’em. Warstwa rytmiczna kipi funkowymi wibracjami, oczywiście w transowych realiach.
*---------------------------------------------------------------
Indepth Zero Sum
Spiral Trax psy-techno
***
To, że Izrael jest potęgą muzyczną, powtarzam nie od dziś. Kolejnym przykładem jest album 25-latka Shahara Melameda. Jak to w większości przypadków, ten izraelski producent ma transowe korzenie, ale jego trzeci w karierze pełny album z transem w klasycznej formie ma niewiele wspólnego. Choć płytę wydała niemiecka kultowa, psytransowa oficyna Spiral Trax z ponad 10-letnią tradycją (Atmos, wczesny Vibrasphere, Human Blue), to stylistycznie dźwięki kojarzą się z minimalem. Oczywiście jest w tej hybrydzie progressive czy neotrance i na takich imprezach ta muzyka powinna być prezentowana. 10 kawałków ma bardzo podobne fundamenty rytmiczne oparte na modnej obecnie trójkowej kwantyzacji, a to przy takim zestawie nieco nuży. Mało urozmaicona jest też strona brzmieniowa, skupiona na wizgach, buczeniu, drapnięciach i punktowaniu. Każdy utwór z osobna jest niezły, bo każdy z nich jest ekstremalnym klubowym kilerem. Jednak przebaczam – do izraelskiej „anty” full-onowej sceny mam słabość. W majowym LAIF-ie Criss Cargo dostał od chochlika 5 zamiast 3 gwiazdek!
DRWAL
Niedoszły romantyk, naginacz prawdy i gubernator własnego przewodu pokarmowego. Zamiłowania do majsterkowania nauczony od gnomów. Dzięki premii od charyzmy stał się bardem-gramofonistą. Z LAIFem od zarania dziejów.
V/A A BUGGED OUT MIX BY
*
HOT CHIP NEW STATE
HOUSE/MINIMAL
****
--
Kolektyw z Hot Chip popełnił przed dwoma laty kompilację dla !K7. Teraz wracają z dwupłytowym zestawem nadającym się na dwie różne imprezki. CD „Bugged Out” startuje raźno i z bitem, dość oszczędnym, ale nie sterylnie minimalnym. Dominuje na nim nowoczesność i szeroka rozpiętość stylistyczna, choć wspólnym mianownikiem jest tu z lekka eksperymentalny minimal. Producenci to legia kojarzonych z niemieckim obozem lub wręcz okołoberlińskich wykonawców, począwszy od Extrawelt przez Philipa Sherburne’a, Floriana Meindla, Johna Tejadę, pojechane wizje Dominika Eulberga i Gabriela Anandy, po bardzo sugestywne obrazy Kollektiv Turmstrasse, długi kawałek Maksa Coopera na koniec, a w międzyczasie sentymentalny odpał, czyli Mory Kante i remix „Yeke Yeke”. Brzmieniowo jest to bliskie Kompaktowi, ale mimo oszczędności formy nie ma wpadania w sztampowy minimalizm i doceniam to, że kolektyw nieźle się napracował przy układaniu miksu. Jak każdy dobry składak muza wciąga w trans, każe skupić na sobie uwagę. Drugi cedek to urocza staroć „Rum & Coca Cola” The Andrews Sisters, trochę calypso, a po dawce klimatów techniczno bitowych mamy powrót do osiemdziesiątek: The Doobie Brothers, Fleetwood Mac, Hall&Oates (dowiecie się, z kogo zżynał Simply Red), czyli popowo i odlotowo, lajtowo i kompletnie oldskulowo. W sumie bardzo fajnie!
<-------------------<---------<-<-<---------< Railyard Recordings deep tech-house i pół
****
Sean pochodzi z Nowego Jorku i mimo że w jego bio stoi, iż dłubie muzykę od wielu lat, to dopiero jego pierwszy, autorski album. Zawiera muzykę niezwykle wyważoną i spokojną. Jak na nowoczesny deep-tech-house przystało jest w niej wiele przestrzeni, tempo nie jest zbyt zróżnicowane, a plamy klawiszy budują nastrój. Do tego delikatnie zaznaczone figury syntezatorów, trochę efektów, w sumie kosmiczny, medytacyjny lub, jak kto woli, podwodny tech-house z elementami... trance’u. Ale spoko – „tiëstowania” i „arminologii” tutaj nie znajdziecie. Album jest dwupłytowy, drugi krążek to miks przygotowany przez producenta i – choć utwory te same – brzmi jakby ciekawiej, choć może to zależeć od waszego nastroju. Na wieczory polecam miks, szczególnie gdy koło 20. minuty wpadamy w trójkąt bermudzki – ambientową plamę, z pulsowaniem przypominającym dalekie światła w nocy. Podobny zabieg producent powtarza kilkanaście minut później, serwując mnogość pejzaży delikatnie cieniowanych klawiszami.
------------------------------------------------------>
Will Saul Aus Music... Aus Music
All night long
minimal/dub/disco/deep-house
*****
Oto propozycja kompilacji na wakacje nr 1 – składak wytwórni Aus Music zmontowany przez Willa Saula, współzałożyciela labelu odpowiedzialnego za dobór artystów i repertuaru. Luzacką atmosferę wprowadza beztroski, alternatywny pop, czyli Sideshow „Television”, po nim eks-kompostowicz Roland Appel – taneczny galop z gitarką, i składak się pięknie rozkręca. Głębokie bity i senne pejzaże (Sian), poetyckie analog-disco (Shur-I-Kan), skręt w stronę onirycznego dubstepu (Brooks), fenomenalny minimal dub-techniczny kosmos, niczym spadek po Chain Reaction (Appleblim&Ramadanman), klimatyczny minimal-disco-dub (MyMy) i laboratoryjny minimal, czyli żaby na jeziorze (Lee Jones). Superfajosko, jak mawiał Tytus, a to dopiero pierwsza płyta. Druga – to imprezowy miks Willa Saula oparty na produkcjach i remiksach wydanych w Aus Music. Płyta brzmi z początku deep-house’owo i leniwie, ale po kilku utworach nabiera kolorów i zawarte na niej disco przyjmuje bardziej egzotyczny, tajemniczy („The Secret” Lee Jonesa) i chwilami eksperymentalny posmak. Ciekawa muza, wyróżniająca się brzmieniem i wciągająca klimatem. Dla fanów inteligentnego disco i pobocznych – jak znalazł.
----------------------------------------------------------------------------->
Sean Palm Days On End
----<-<-<---------<-----<-
Mirko Loko Seventynine Cadenza techno
***** Luciano ma nosa. Pozwolił Mirko wydać od razu cały album, bez zabawy w EP-ki, i była to dobra decyzja. Szwajcarski producent nie jest kompletnym nowicjuszem, bo wydawał już w Wagon Repair i Planet E, ale linię programową Cadenzy wyznaczają głównie EP-ki. A tu proszę – album, i to jaki!!! Po przesłuchaniu płyty żałuję, że Mirko nie zmiksował jej w ciąg utworów, bo ciekawy brzmieniowo materiał stałby się bardziej zwartą opowieścią. Gdy wsłuchuję się w głębokie pomruki basu, przetworzone przez reverb partie werbla i bzykoszumów w pierwszym numerze, całość zakrawa na IDM, ale „Around The Angel” to już techno, monotonne, statyczne, z koncentracją energii w minimalnej formie, której erupcja zaskakuje... egzotycznym wokalem i z lekka latynoskimi inklinacjami. „Astral Vacuum” to impresja kreślona klawiszami i klimatem odysei kosmicznej, a gdy po pewnym czasie wkracza bit („Blue Book”), urozmaicają go świsty spadających satelitów wykradzione z radia i rozmowy prowadzone przez CB. Ta intergalaktyczna podróż w czwartym wymiarze trwa również przez kolejne kompozycje, ale kończy się w „Takhtok” przejściem w inną rzeczywistość, gdy ponad bitem pojawiają się przedszkolny sampel oraz motywy bułgarskiego folkloru – brzmi to przedziwnie, ale zderzenie tych pomysłów ma sens. Po wyprawie w ambientowy abstrakt „Altrove” dostajemy na finał radosny motyw syntezatorów ponad beatem, jakby zza chmur wyszło słońce. Tym optymistycznym akcentem kończy się udany debiut. Debiut roku? Czas pokaże.
PIOTR NOWICKI Niezależny krytyk i dziennikarz muzyczny. Rzecznik prasowy dwóch edycji festiwalu Creamfields. Faworyzuje niemieckie produkcje, toleruje drum’n’bass,nie lubi hip-hopu (z małymi wyjątkami).
53
*
Sa-Ra Creative Partners NUCLEAR EVOLUTION, THE AGE OF LOVE UBIQUITY COSMIC SOUL
******
Jeśli „Hollywood Recordings”, debiutancki krążek Sa-Ra sprzed dwóch lat, być może nieco na wyrost oceniłem na łamach LAIF-a na szóstkę, to tym razem sześciostopniowa skala wydaje się za mała w odniesieniu do nowego dzieła Creative Partners. O ile poprzednia płyta była chwilami niespójna i za mocno flirtowała z rapem, o tyle nowy album przerósł moje oczekiwanie wobec kosmicznych hipsterów z L.A. „Nuclear Evolution, The Age Of Love” utrze nosa wszystkim niedowiarkom, którzy wątpili w muzyczny potencjał Sa-Ra i zarzucali grupie zbyt nachalną autopromocję. Panowie dojrzewają na naszych oczach i pokazują, na co ich stać naprawdę. Siedemnaście kawałków, składających się na zasadniczą część albumu, to powalająca dawka muzycznej erudycji i wyobraźni, niczym nieskrępowanego eklektyzmu z zachowaniem wyrazistego stylu, którego zwyczajnie nie da się podrobić, pomimo że wielu już tego próbowało. Taz Arnold, Om’Mas Keith i Shafiq Huseyn po raz kolejny wymykają się klasyfikacjom i tworzą własny świat, pełen nastrojów i emocji. Potrafią być zmysłowi i romantyczni, ale nie stronią też od ulicznych historii o dziwkach, policji i narkotykach. Miejski klimat w zadziwiający sposób wchodzi w melanż z psychodelią i gwiezdnym pyłem i osiąga formę, w ramach której wszystko jest już możliwe. Szkoda czasu na opisywanie szczegółów, bo patenty rytmiczne i aranżacyjne na „Nuclear Evolution” to ocean pomysłów, który każdy powinien przepłynąć, tak żeby go poczuć na własnej skórze. Pomijając fascynującą, choć czasami niezwykle prostą i oszczędną produkcję, sam pokochałem ten album, przede wszystkim ze względu na piękne piosenki przesiąknięte seksem, astralno-halucynogennymi wizjami, hiphopową zadziornością, ale też cudowną melancholią. Takie kawałki, jak „Melody N’Mynor”, „He Say She Say”, „Love Czars”, „Gemini’s Rising”, „The Bone Song”, „Love Today”, „Can I Get You Hi” czy zamykająca płytę suita jazzowa „Cosmic Ball” (z towarzyszeniem Gary Bartz Quartet), sprawiają, że momenty zamieniają się w magię i czuć, że dzieje się coś pięknego i ważnego. Czarna muzyka po raz kolejny wydała na świat wyjątkowy owoc. Po Sly & The Family Stone, Parliament Funkadelic, Shuggie Otisie, artyście znanym jako Prince, D’Angelo, Eryce Badu, Outkast i N.E.R.D. w naszej galaktyce wylądowali kolejni wizjonerzy, którzy nie boją się przekraczać ustalonych granic gatunkowych. A to dopiero początek, bo wygląda na to, że Sa-Ra zamierzają pozostać tu na dłużej...
<-----------------------------------------------------Truth & Soul
deep funk soul
*****
Nowojorska scena deep funkowa rezygnuje ze zbędnych solówek i ozdobników na rzecz dostojnych hipnotycznych groove’ów, które przywołują klimat soundtracków do filmów blaxploitation. Po instrumentalnych albumach Budos Band, Menahan Street Band i El Michael’s Affair przyszedł czas na renesans piosenkarza debiutującego w latach 70. niskonakładowymi singlami, które znali wtedy tylko najwięksi fanatycy gatunku. Lee Fields był tak łudząco podobny do Jamesa Browna, że zyskał nawet przydomek „Little J.B.”. Być może z tego powodu nigdy nie zdobył większej popularności, przynajmniej do czasu, gdy pod koniec lat 90. jego stare płyty odkryło nowe pokolenie diggerów. Materiał nagrany z młodymi muzykami również zawdzięcza wiele Brownowi, ale raczej temu z okresu „Black Ceasar” niż „Sex Machine”. Mamy tu więc przede wszystkim nastrojowe ballady o miłości, ale też i bardziej mroczne kawałki, w których Lee opowiada o problemach tego świata i trudach życia codziennego. I to właśnie takie numery, jak „Money Is King” czy tytułowy „My World” robią największe wrażenie. Ale i bardziej romantyczne kawałki w rodzaju „Do You Love Me”, „My World Is Empty Without You” czy „Ladies” urzekają swoim nastrojem. O wiele mniej cukierkowe niż ostatnie dokonania Raphaela Saadiqa piosenki pana Fieldsa są zdecydowanie bardziej rasowe i prawdziwe. Surowe piękno tego albumu wydaje się ponadczasowe. Pomimo że styl wywodzi się z innej epoki, „My World” jest płytą równie aktualną, jak byłaby wtedy, gdyby została wydana czterdzieści lat temu. Ta muzyka broni się doskonale nawet w XXI wieku, bijąc na głowę nowoczesne produkcje r&b, którym brakuje klasy, jaką posiadł stary wychowanek Jamesa Browna. Może i kiedyś go naśladował, ale dziś to sam Lee Fields jest godnym wzorem do naśladowania. Duży szacunek dla tego pana.
<----------------------------------------------------------------
Lee Fields & The Expressions My World
Julien Dyne Pins And Digits From The Crate/ Rhythmethod
electronic soul i pół
***
Nowa Zelandia coraz częściej kojarzy mi się z ciekawymi dźwiękami. Sukces Fat Freddy’s Drop skierował moją uwagę na muzyczną scenę Wellington, a tam, jak się okazuje, dzieje się całkiem sporo. W 2002 roku na Red Bull Music Academy (RBMA) w Londynie poznałem perkusistę grupy Trinity Roots, Ricky’ego Goocha, który współpracował z Recloosem, a niedawno udanie zadebiutował solo pod pseudonimem Eru Dangerspiel. Dwa lata później na RBMA w Rzymie pojawił się kolejny młody drummer i producent z Kiwilandu, który zaczynał w zespole Opensouls, ale nagrywał też m.in. z Fat Freddy’s. O ile jednak Joe Dukie i spółka stracili gdzieś po drodze swoją świeżość, o tyle tacy ludzie, jak Julien Dyne czy Electric Wire Hustle w niezwykle świeży sposób nauczyli się łączyć hip-hop i elektronikę z soulem i nieodłącznymi dęciakami, które są znakiem szczególnym nowozelandzkiego grania. „Pins And Digits” to soczysta i dojrzała produkcja, na której programowane beaty znakomicie korespondują z żywymi instrumentami. Utwory „Layer” i „Stained Glass Fres Frozen” brzmią tak, jak mogliby brzmieć Fat Freddy’s Drop, gdyby tylko poszli z duchem czasu, czyli klimatycznie i piekielnie funky. Nie gorzej wypadają instrumentalne kawałki, w których duch J Dilli miesza się z korzennym afrobeatem. Julien Dyne to kolejny talent, który może sprawić, że o muzyce z Nowej Zelandii będzie się mówić z wypiekami na twarzy, tak jak do niedawna zachwycano się sceną skandynawską i japońską. W razie czego nie mówcie, że was nie ostrzegałem.
MACEO 54
Didżej, koneser, współtwórca kolektywu Niewinni Czarodzieje. Fascynują go różne gatunki - od jazzu, funku i soulu po hip-hop, broken beat i techno. Nigdy nie ogranicza się w poszukiwaniu tego, co naprawdę wartościowe.
*****
<----------------------------------------------------------------
RONSON MUSIC
Good things comes to those who wait. Wie o tym najlepiej australijski wokalista Daniel Merriweather. Jego pierwszy album... No cóż, jego pierwszy album nie został wydany, ale może to i lepiej, bo takiego „debiutu” jak „Love And War” można mu tylko pozazdrościć. Jeżeli zastanawiacie się, kim do cholery jest Merriweather, przybliżam jego sylwetkę. To on w niezwykle przekonywający sposób wył „staaaaap mi” na płycie Marka Ronsona. Nie minęło zbyt wiele czasu, a oto otrzymujemy wynik współpracy z Englishmanem In New York, który porzucając hip-hop, wziął się do ratowania popu. Ronson wraz z Amy Winehouse naprowadzili słuchaczy i producentów na retro dźwięki, ale niestety nie mogą kontynuować współpracy, bo Amy od palenia ronsonów woli coś mocniejszego. Zatem póki pomysł świeży, Daniel i Mark eksplorują wątek współczesnego soulu i robią to ze znakomitym skutkiem. Wszystkie piosenki wyśpiewywane są jasnym wokalem „z duszą”. Płyta jest przebojowa, brzmi rasowo i ma melodie, które już teraz doprowadziły ją na drugie miejsce sprzedaży w Wielkiej Brytanii. Znajdzie się tu coś dla fanów popu („Water And A Flame” z Adele), miłośników ronsonizmów („Impossible”), hip-hopu („Change”, tu gościnnie Wale), bluesa („Cigarettes”), a jeżeli tęsknicie za starym dobrym Lennym Kravitzem śpiewającym na bosaka przy fortepianie ustawionym w niemal pustym lofcie, to posłuchajcie „For Your Money”. Jakbyście się nie domyślili – to płyta o miłości.
RAWSKI
paris texas
****
A teraz coś dla tych, którzy wierzą w hasło „one day we’re going to live in Paris”. Le Prince Miiaou to projekt muzyczny, za którym stoi Maud-Elisa Mandeau – wokalistka, kompozytorka, gitarzystka, programistka – obsługująca chyba każdy instrument, który wpadnie jej w ręce. Maud-Elisa tworzy muzykę bardzo emocjonalną, rozhisteryzowaną, z dużym zasobem dziewczyńskości. Rzeczą, która najbardziej intryguje w tej EP-ce, jest oczywiście jej nastrój – coś, czego nie można sprecyzować, coś, co kojarzy się z Paryżem (konkretnie z „Dwoma dniami w Paryżu”), jego atmosferą, no i oczywiście frencz rokendrolem – kamienice, jeansy, skutery, kafejki, skórzane kurtki i rozlewane wino. Charlotte Gainsbourg spotyka Ladyhawke, a wszystko to w wersji niskobudżetowej. Kicz, ale intryguje, zupełnie jak język francuski, który niby powinienem znać, a i tak nic nie rozumiem. Coś do puszczania przed wyjściem do Jadłodajni Filozoficznej.
Dead Prez & Green Lantern –Invasion Pulse Of The People Music Group bigger than hip-hop?
****
Czas na powrót rapujących raperów! Tak, wiem co napisałem – Dead Prez pochodzą jeszcze z czasów, kiedy raperzy mieli teksty. Oczywiście jedni byli bardziej wnikliwi, ostrzy, dowcipniejsi, a inni mieli dobre zamiary i własne zdanie, tyle że wyrażane dosyć prostymi słowami. Martwi Prezydenci bliżej byli tej drugiej grupy – zawsze opowiadali o ludzkich sprawach, a do tego byli „trochę” rozgoryczeni losem „swoich ludzi”. No cóż, właściwie nic u nich się nie zmieniło, ani tematyka, ani umiejętności, a do tego produkcja Green Lanterna też specjalnie nic nowego nie dodaje. Czasem pojawiają się cykacze („Don’t Hate My Grind”), czasem bojowe bity („Runnin’ Wild”), czasem bardziej nowoczesne wycieczki („NYPD”), a czasem eksperymenty („Afrika Hot!”), ale raczej nic, co jest bigger than hip-hop.
<-------------------
RCA/SONY MUSIC
Believe France
<-------------------
Daniel Merriweather LOVE AND WAR
Le Prince Miiaou Safety First EP
*
Ancient Astronauts We Are To Answer ESL deutsche downtempo i pół
***
Nazwa formacji świetnie odpowiada konceptowi płyty. Tylko w starej dobrej Europie nadal podniecamy się raperami z lat 90. i downtempo. W produkcji jakościowej, choć trochę nudnej muzyki łączącej oba światy, od dawna przodują nasi sąsiedzi zza Odry. Skubańcy robią bity jak sprzed dobrych dziesięciu lat, do tego zapraszają The Pharcyde, Raashana Ahmada, Tippa Irie oraz Azeema & Zepha. A jeszcze do pulsującego basu dołożyli wokal Bajki. Sprawdzone patenty, a jednak działają. Producentom płyty – Kabanjakowi i Dogu – bardziej wierzyłem, gdy robili swoje funkowe produkcje dla Switchstance Recordings. „We Are To Answer” to przyjemna płyta, ale bardziej obawiam się, że słuchając jej, na pomysł powrotu mogą wpaść przeróżni klasycy chilloutu, a tego bym już nie zniósł.
Didżej i producent, członek kolektywu Beats Friendly. Obecnie utanecznia utwory innych swoimi remiksami. Możecie usłyszeć go na falach Radio Euro. Zastanawia się czy chce zostać nowym Gillesem Petersonem...
55
*****
„Lectures” to najnowsze wydawnictwo w katalogu mieszczącej się w portugalskim Porto oficyny Cronica. Jego autorem jest mieszkający w Warszawie Piotr Kurek. Postać znana już na scenie pokręconej elektroniki, choćby z breakcore’owego duetu Ślepcy. Jego solowe poczynania to jednak zupełnie inna bajka. Materiał, który znalazł się na tej płycie, pierwotnie skomponowany został w 2007 roku na potrzeby obchodów 50-lecia Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia. Bazuje on na nigdy wcześniej niepublikowanych nagraniach, szkicach i wykładach Corneliusa Cardewa, który swoją muzyczną karierę rozpoczynał w roli asystenta Stockhausena. Piotr Kurek ponownie przetworzył wcześniej przygotowany do gry na żywo materiał i zaprezentował nam kawałek solidnej awangardy. Te dziesięć utworów, które tworzą „Lectures”, to niemal jednolita całość zbudowana na bazie jazzujących akustycznych brzmień subtelnie okraszonych elektroniką i fragmentami wykładów Corneliusa Cardewa. Te ostatnie są już w zasadzie jedynym namacalnym łącznikiem pomiędzy twórczością Kurka a dokonaniami brytyjskiego kompozytora. Niepodważalnym atutem tej płyty jest jej klarowne i dopracowane brzmienie, bez którego dość luźna forma kompozycji mogłaby przerodzić się w nieznośną kakofonię.
V/A Mediterranean Corsario Digital dubstep
*****
Kolejna pozycja w katalogu hiszpańskiego labelu Corsario Digital to krótka kompilacja, której motywem przewodnim są śródziemnomorskie klimaty. Dokładniej rzecz ujmując Północnej Afryki i Bliskiego Wschodu. Trzy różne projekty: 23Hz + Numaestro, Relocate i Migrant oraz cztery utwory, odpowiednio „Nemesis”, „Subterraneans” i dwa remiksy tych pierwszych autorstwa Migranta: „Turk Song” oraz „Seven Pillars”. Wszystkie kawałki z „Mediterranean Vibes I” to perfekcyjnie wyprodukowany dubstep napędzany północnoafrykańskimi bębnami i tureckimi wokalizami. Muzyka, która porusza ciało na równi z umysłem. Mimo całej użytej elektroniki jest to raczej soundtrack do przygód średniowiecznego Maura niż rajdu Paryż-Dakar. To uczucie jest jeszcze bardziej spotęgowane w upalne letnie dni, gdy żar leje się z nieba, a bas snuje po podłodze.
---------------------------------------------------------------<
Dark Knight My Bitch/Mutant It's Funky
Funk
UK funky
****i pół UK funky to zjawisko, które wedle przewidywań pismaków pretenduje do miana „the next big thing”. Niestety większość nagrań tego gatunku, jakie dane mi było słyszeć, ma dwie zasadnicze wady: słodkie do bólu wokale i jeszcze słodsze melodyjki. Generalnie króluje klimat „wszyscy jedziemy na Ibizę”. Dark Knight jest jednym z tych producentów, dzięki którym wciąż staram się być w miarę na bieżąco ze zjawiskiem zwanym brytyjskim funky house’em. „My Bitch” łączy w sobie typowy dla tego gatunku karnawałowy, post-garage’owy rytm, brudny, grime’owy bas i typowe dla muzyki londyńskich dresiarzy, lekko tandetne smyczki. Kobiece wokalizy dozowane są bardzo oszczędnie i na szczęście nie dominują nad tym całkiem przyjemnym, typowo parkietowym kawałkiem. Strona B tej dwunastki, „Mutant Funk”, to już raczej jazzujący Kode 9 niż typowe funky, choć jego charakter jest wciąż mocno imprezowy. Zdecydowanie ciekawa propozycja dla tych wszystkich, którym dubstep wydaje się zbyt monotonny, a grime zbyt agresywny.
-----------------------------*
Cooly G NARST/LOVE DUB HYPERDUB
Vibes I
------
muzyka elektroakustyczna
--------------------------------------------------------------------------------------->
Cronica
<----------
Piotr Kurek Lectures
----------
*
UK FUNKY
****
No i doczekaliśmy się oficjalnego potwierdzenia, że Kode9 to stary hausiarz. Nakładem należącej do niego oficyny Hyperdub ukazał się właśnie debiutancki singiel uroczej niewiasty o pseudonimie Cooly G. Laska znana jest w kręgach londyńskich funkowców przede wszystkim jako świetny didżej i zdolny producent, choć nie doczekała się do tej pory żadnego własnego wydawnictwa. Kode9, jak widać, postanowił zmienić ten stan rzeczy. Oba kawałki, jak na UK funky, są dość niestandardowe, a sama autorka mówi, że to deep house tribal dubstep vibe. Trudno się z nią nie zgodzić. Tak „Narst”, jak obie zamieszczone wersje „Love Dub” mają w sobie w zasadzie wszystko, co powinien mieć dobry dubstep, ale nim nie są. Podobnie w drugą stronę – na house to wszystko jest za bardzo połamane i bas jakiś taki zbyt potężny. Miłym zaskoczeniem okazały się też możliwości wokalne Cooly G, którymi ze smakiem doprawiła obie wersje „Love Dub”.
REELCASH 56
Człowiek o wielu mózgach - producent, promotor, a nawet didżej. Fan połamanych rytmów i głębokiego basu. Współzałożyciel Redekonstrukcje Sound System. W wolnych chwilach podróżuje i wypada z samolotu ze spadochronem.
Lindstrom/Prins Thomas
*
II
Eskimo neo-kraut-balearic
****i pół
MONOLITHS & DIMENSIONS SOUTHERN LORD DRONE-METAL
*****
Niewiele trzeba było, by jeszcze niedawno wyśmiewani lub ignorowani death/black metalowcy na stałe (?) zagościli na łamach prasy avant/indie/mainstreamowej. Wystarczyło inne rozłożenie akcentów, bardziej gustowna ikonografia, parę bystrych wywiadów i to, co w Sunn O))) z metalu zostało: growling (Attila z Mayheym ryczy po węgiersku!), gotycki sztafaż i niskie riffy – u innych wykpiwane – przestały przeszkadzać. Okazuje się, że w skrytości ducha „wszyscy kiedyś byli metalowcami”. Płyty O’Malleya i Andersona to jednak nie tylko źródło (auto)refleksji, jak wiele zależy od odbiorczego nastawienia i otwartości na konwencję, lecz także – przede wszystkim – mocne estetyczne doświadczenia. Koncept to jedno, na początku jednak zawsze jest dźwięk, w przypadku Sunn O))) ten najbardziej pierwotny – dron. Długi, ciągły, szorstki, do bólu intensywny. Amerykanie zwolnili metalowe riffy, jakby próbowali zatrzymać czas, otwierając gatunek w stronę medytacyjnego ambientu i muzycznej awangardy. Słychać tu nie tylko echa Sabbathów, St. Vitus czy Burzum, lecz także Coil, Arvo Parta czy Oval. Sunn O))), na nowym krążku wspierani dęciakami i smyczkami, brzmią symfonicznie, ale wciąż ciężko – drony wzbierają gniewnie jak mroczne morze przed sztormem, groźne jęki dialogują apokaliptycznym chórem, podniosłe trąby ucisza posępny dzwon, a i tak ostateczne słowo ma zawsze kolejny srogi gitarowy grzmot.
-------------------------------*
----------------------------------------------------------------------------------->
Sunn O)))
Zamiłowanie Skandynawów do balearic tłumaczyłbym nie tęsknotą za śródziemnomorskim słońcem, ale za wysoką kulturą muzyczną. Po prostu obcykani w popowo-tanecznym uniwersum producenci odkryli niewyeksploatowaną, luźno definiowaną estetykę, która pozwala pogodzić upodobanie do ładnych melodii i tanecznych beatów. Rytmy zwolnionego house’u, leniwie akcentowane przez bongosy i gitarki na delayach, błogo relaksują, a piano-melodyjki czy kilka akordów zagranych na „pudle” szkicują rozczulające wakacyjne pejzażyki. Czasem zdaje się, że brakuje tylko wokalu Shauna Rydera, by przenieść się do 1989 roku, choć przy hedonistach z klubu Amnesia Norwegowie to melancholicy. Od ekstatycznego soul-funku wolą chyba kosmiczne tripy krautrockowców. I to nie rozwibrowanych – ukochanych przez Rydera – Can, a raczej Ash Ra Tempel czy może nawet wczesnych Floydów. Walor medytacyjny zapewniają tu nie dubowe pogłosy, lecz progowe klawisze. Szczęśliwie współczesny beat i atrakcyjne melodyczne motywy trzymają te kompozycje w ryzach i trudno się oprzeć nieco pastiszowemu urokowi tych nagrań.
Martyn Great Lenghts 3024
dubstep-techno
*****i pół Po produkcjach Skull Disco Martyn jako kolejny odnajduje swoje miejsce na „ziemi niczyjej”, między dubstepem a techno/house’em. Choć Holender współpracował z jednym z bossów SD – Appleblimem, jego produkcje mają znacząco inną energię niż nagrania Brytyjczyków. Nie ciągnie go w stronę postindustrialnej zgrzytliwości, lecz godzi on odmienne tradycje, odnajdując ich wspólne rave’owe źródła. Kawałki Martyna brzmią dość filigranowo i nawet w motorycznych fragmentach na 4/4 unika on mocnej dominanty w postaci walącej stopy. Składa beaty raczej wedle szkoły post-jungle’owo/garage’owej, w której na rytm składa się pajęczyna często delikatnych, perkusyjnych motywów. Bliska jest mu też subtelna głębia klasycznego house’u i berlińskiego dub-techno (kapitalne „Vancouver)”, w których ważniejszy od energetycznego łomotu jest klimatyczny „vibe”. Ma ucho do prostych melodycznych akordów, mistrzowsko tnie wokalne micro-sample, choć fajnie sprawdzają się też „żywe” głosy – jak w „These Words”, gdzie kliniczne basy kontrują falset DBridge’a czy „Is This Insanity”, w którym Spaceape mruczy w rytm świetnego tabla-beatu. Martyn potrafi wszystko: „Little things” to pulsujące digi-reggae, „Elden St” brzmi jakby 4Hero wzięli się do transowego micro-techno, „Hear Me” wkręca sub-bassami i gęstym synkopowanym rytmem, zaś w finale Holender serwuje hipnotyczny dubstep-house. Dla mnie już dziś to postać na miarę Photeka.
Woebot
---------------------------*
Woebot
avant-electronica
*****i
pół
Twórca legendarnego muzycznego bloga Matthew Ingram po drugiej stronie barykady. Posiadacz imponującej kolekcji winyli (jazz, etno, awangarda, prog, postpunk, hip-hop, jungle), zniechęcony kondycją muzycznej sceny i rynku, przypomina etos DIY – sam nagrywa, produkuje, tłoczy, projektuje i sprzedaje. Płytowy debiut Matta wzbudził spore ożywienie w blogosferze i na szczęście tłumaczyć je można nie tylko kumpelskimi koneksjami, Woebot na bazie sampli stworzył bowiem fascynujący dźwiękowy bricolage. Erudycja autora nie przytłacza, lecz pozwala mu swobodnie odnajdywać wspólne wątki, zdawałoby się, różnych tradycji. Podlany rave’owym kwasem IDM kontruje onirycznym Albion-radiophonic-folkiem, skupione post-concrete bujnie rozkwita w prog-psychodelicznym pejzażu, a symfoniczny motyw nagle ucina łupiąca stopa gabba. Wątki nie łączą się tu liniowo, lecz na zasadzie poetyckich asocjacji, jednak to nie tylko erudycyjna zabawa kolekcjonera, lecz pełen wiary w magiczną siłę dźwięków rytuał. W metodzie Ingrama jest coś ezoterycznego – z różnorodnych sampli tworzy siatkę napięć, wytwarzając niepokojącą i „mocną” energię.
ŁUKASZ LUBIATOWSKI Mieszka na poznańskiej Wildze. Niegdyś współtworzył magazyn „Kaktus” teraz jest wolnym strzelcem. W Berlinie stara się bywać nie rzadziej niż w Warszawie. Od klubu Watergate woli jednak Kisielice.
57
--<-<-<-
Moby
*
WAIT FOR ME LITTLE IDIOT/EMI LO-FI POP
***** Coś dla naiwniaków i idealistów. Muzyka wciąż może mieć kontekst i treść wykraczające daleko poza to, co zapisane w tekstach, w tytule, w teledyskach, na liście płac. Moby – zainspirowany wypowiedzią Davida Lyncha (tak, tego), w której reżyser postulował czystą, niewinną kreatywność całkowicie wyzwoloną spod terroru sprzedażowego minimum, biznesowych zależności i sztucznego imperatywu schlebiania abstrakcyjnym gustom – stworzył płytę bardzo osobistą i nieuwikłaną, bo nieprzebojową, przynajmniej nie w ten jednoznaczny, krzykliwy sposób. Zamknął się w domu, zaprosił nieznanych lokalnych wokalistów, wszystko nagrał, korzystając z najprostszego sprzętu. Z dala od wielkich studiów i całej tej formalnej, legalnej machiny. Bez fajerwerków i w ramach wydawniczej działalności nowojorskiego artystycznego kolektywu Little Idiot. Choć to oczywiście rewolucja tak samo fikcyjna, jak „In Rainbows” Radiohead – najpierw udostępnione w Internecie, a potem i tak wydane oficjalnie w 58 edycjach specjalnych.
Wiadomo, na odważne ruchy mogą sobie pozwolić tylko ci, którzy niczego nie ryzykują. Ale o ile posunięcie Radiohead było rynkową prowokacją po nic, o tyle nowy album Moby’ego jest bezpretensjonalnym, szczerym, wiarygodnym i krzepiącym zwieńczeniem czasów samodzielnych i niezależnych. Wszystko tu jest chałupnicze i minimalne. Od obrazka na okładce, przez sypialnianą, kameralną rejestrację, po smutki w prostym i skromnym wydaniu lo-fi. „Wait For Me” to ciche, intymne post scriptum do parkietowego „Last Night” sprzed ponad roku. Choć Moby nie licytuje się na melodie, instynktownie sięga do estetyki „Play” – płyty, która przyniosła mu międzynarodową, masową rozpoznawalność. Jedyny słuszny natural blues.
The Car Is On Fire Ombarrops!
Manic Street Preachers
EMI
*-----------------------------<
Journal For Plague Lovers Sony Music
pop
rock
*****
**
Na to czekaliśmy. Żeby okrzepło. Żeby z tego ich osławionego grania głową wynikało coś więcej niż wydumany koncept, w którym gubią się piosenki. Za trzecim razem kalkulacje są słuszne i procentują. Przeliczaj pomysły na możliwości. The Car Is On Fire porzucili dezorientujący chaos „Lake & Flames” i nagrali album esencję. Nie zmieniły się inspiracje (XTC, Les Savy Fav), przesunął się punkt ciężkości. Nie zrezygnowali z rozpoznawalnego stylu, raczej go rozwinęli. „Ombarrops!” kontynuuje ideę chwiejnego eklektyzmu drugiego albumu, zagęszczając ten kola-
żowy, zdemontowany pop intensywnym konkretem pamiętanym z debiutu – co nie znaczy, że to płyta w pół drogi, bo tu się nikt nie przyzwyczaja do formułek i można w ciemno zakładać, że każde kolejne wydawnictwo grupy będzie podobnie błyskotliwą (bo niewymuszoną) redefinicją brzmienia. To album jednocześnie charakterystyczny i świeży. Piosenki są dobre, teksty bezpretensjonalne. John McEntire – ten prestiżowy producent – bardzo ładnie gra na marimbie, a lepszej okładki polska fonografia nie widziała.
58
*--------------------------------<
<-------<<--<-<-<-------<---------<-<-<---------<-------
Chcieli nagrać płytę w hołdzie zaginionemu we wciąż niewyjaśnionych okolicznościach (choć kilka tygodni temu oficjalnie uznano go martwym) gitarzyście, wyszedł tribute album dla Aerosmith. Stare teksty Richeya Edwardsa, nowa muzyka Manic Street Preachers, producencka porażka Steve’a Albiniego, wtórny analfabetyzm się szerzy. Szczerze wątpię, że Manics potrafią czytać ze zrozumieniem, bo interpretują liryki Edwardsa powierzchownie i bez wyczucia, a muzyka i treść zgadzają się raz – w zamykającej płytę kołysance „William’s Last Words”. I radzę słuchać od końca, reszta to fatalne nieporozumienie. Złość w tekstach jest intelektualna, cywilizacyjne lęki i duchowe wątpliwości, choć sprawiają wrażenie nachalnej prowokacji, pozostają uniwersalne i ważne. Złość w gitarach jest stadionowa, głośna i prostacka. Wiadomy brytyjski tygodnik palnął bezmyśl-
nie, że odgrzebanie tych tekstów to żaden skok na kasę i sławę, bo Manics swojej potęgi dowiedli już dawno. Głucha na ściemnione potęgi zakładam się, że dla takiej płyty Richey niczego by sobie nie wyciął.
Dinosaur Jr. Farm
PIAS/Isound rock
****i pół
W zalewie nieudanych i niepotrzebnych comebacków ten jeden był słuszny i usprawiedliwiony znakomitą płytą. Reaktywacja oryginalnego składu Dinosaur Jr. to coś więcej niż spektakl sentymentów za głęboką podstawówką i czasami flanelowych ideałów. Problem polega na tym, że nabuzowane „Beyond” ładunkiem świeżości i rock and rolla bez pretensji rozwalało w przedbiegach wszystkich aspirujących. „Farm” tej siły rażenia nie ma, choć zostało zmon-
towane na tych samych wijących się, jazgotliwych gitarach. To płyta w najgorszych momentach więcej niż niezła, tyle że wystawia cierpliwość na próbę, gdy Dinosaur Jr. zaczyna brzmieć jak dinozaur. Jak rockowy emeryt. Gęste, protogrunge’owe hałasy rozbija nadęta solówka i niewyżyte siedemnastki z „Beyond” w piętnaście sekund starzeją się o czterdzieści lat. Czepiam się. Mimo braku jakiegoś niedefiniowalnego pierwiastka „Farm” to wciąż solidny amerykański klasyk. A częstym kontaktom z płytą bardzo sprzyjają wyrzucenie okładki i niezawodny przycisk „skip” na wysokości „Said The People”.
ANGELIKA KUCIŃSKA
Pojawia się i znika. Nie chciała być dłużej trybikiem w maszynie, więc zrezygnowała z posadki w pewnym magazynie okołomuzycznym. Żeby zasłużyć na jej pochwałę trzeba nagrać więcej niż dobrą płytę albo przynajmniej wyglądać jak gogusie z Kings Of Leon.
ŁĄKI ŁANDA EMI FUNK AS FUCK!
****
i pół
Cokolwiek nie napiszę o drugim albumie ŁeŁe, ryzykuję wyjściem na zgreda, a to ostatnie, czego bym sobie życzył. O płycie, takiej jak „Łąki Łanda”, nie powinno się pisać, a po prostu jej słuchać i walczyć przy niej po całym pokoju, na pohybel zawadzającym sprzętom domowym. Funkowa energia warszawiaków, wsparta elektroniką (drum’n’bass w „Nie widzisz, jakim dyliżansem płynę”, electro w „Bzyk”) i punkową żarliwością urywa łeb u samej dupy. Jest w tych piosenkach elektryczny wręcz wypierd, przebojowy potencjał i niczym nie skrępowana radocha. Tej wesołej ekipie trutni (bez urazy, panowie, piję do waszego imydżu) uchodzi płazem nawet bawienie się wschodnioeuropejską klezmerką („Wielki Edek”), bo zagrywka to cokolwiek ograna. W tekstach zdrowa doza pure nonsensu, zdradzająca pewne symptomy infekcji kurzym POLOvirusem. Naprawdę fajna rzecz, przy której człowiek młodnieje (i nikt go o zezgredzenie nie oskarży).
---
-----------<---------<-<--
Sensorry 38:06
Biodro Records funk, rock i inne...
****
Sporo zamieszania z tą płytą i z samym zespołem, ale na szczęście jest to ten rodzaj zamętu, który jest pożądany w przyrodzie. Ekipa Sensorrów działa od 2003 roku, jej członkowie pochodzą z różnych miast, a album nagrywali na przestrzeni dwóch lat. Zaczyna się ambientalno-dubową impresją („Ego”), ale kolejne piosenki to już zazwyczaj inna bajka. Motoryczny drajw sekcji, odjeżdżający frywolnie saksofon, swingujące wtręty basu i rozpalone zappowskie riffy. Gros piosenek to funk-rockowe petardy rozchybotane połamanym rytmem, z których wyróżnia się świetny „Diabeł” („diabeł jest w rytmie, bejbe”, co jest zresztą szczerą prawdą). Słychać też odrobinę industrialno-jazzowych zgrzytów („Tabadabap”) i reggae’owej pulsacji („Nie mów offen”). Mentalnie blisko starej dobrej trójmiejskiej alternatywy – podobne fluidy i posmak absurdu w tekstach („doza napoju do zapominania” – bomba!). Tytułowe 38:06 nie będzie dla nikogo czasem straconym.
*-----------------------------------------------------------<----<-
Łąki Łan
The Gathering The West Pole
*
Mystic Production alt-pop
**** The Gathering zawsze się zmieniało, co słychać na poprzednich ośmiu albumach dokumentujących przejście od doom metalu na alternatywno-popowe pozycje. „The West Pole” zapowiadało się jednak na małą rewolucję z jednego powodu: to pierwsze dzieło Holendrów popełnione bez udziału Anneke van Giersbergen będącej przez ponad dziesięć lat głosem i przyjemnym dla oka obliczem zespołu. Zainstalowawszy za mikrofonem Silje Wergeland, The Gathering oszczędza jednak fanom zgryzoty. Norweżka śpiewa wcale nie gorzej od sławniejszej poprzedniczki. Samo „The West Pole” jest zaś całkiem udatnym kawałkiem muzyki dla rozmarzonych estetów. Długie, rozbudowane piosenki kołyszą ładnymi melodiami i delikatnym głosem Silje. Skoro jest to „rock atmosferyczny”, to znalazło się tu trochę pierzastych gitarowych riffów, nieco eterycznej mgły elektroniki („No Bird Call”) i są tu tylko nieliczne wyładowania (zagrane z większym nerwem „All You Are”). Wnioski ze słuchania wysuwają się dwa: 1. „The West Pole” jest nad wyraz przyjemne. 2. The Gathering nie straciło racji bytu bez Anneke. Proszę docenić ten optymistyczny akcent na koniec.
--<---------<-<-<------Mitch & Mitch E Seu Combo Blackmail/Extortion Lado ABC
ich własna liga
****i pół Żarty się skończyły! Owiany legendą ansambl Mitchów przepoczwarzył się na dobre w prawdziwe bigbandowe monstrum. W składzie poszerzonym o nowych muzyków i dodatkowe instrumentarium (wibrafon, sekcja dęta) tajemniczy muzycy pozwalają sobie na międzygatunkowy metysaż swingu, samby, rumby, twista, country i tropicany. DVD nagrane podczas warszawskiego koncertu M&M pokazuje grupę w pełni scenicznego odlotu. Nie zrzekając się swojej niekłamanej „rokenrolowości”, Mitche odlatują jak zawsze. Improwizacje, zabawy samplami, zwroty akcji, łapanie publiki na muzyczny offside – oj, dzieje się. Panowie potrafią przybrać szyk swingujących galantów, wcielić się we „włoski zespół metalowy”, aby w finale tej blisko półtoragodzinnej masakry zadać coup de grace z siłą strażackiej orkiestry. Po wydaniu tego materiału wrota wielkiej kariery stoją przed nimi otworem – Kołobrzeg, Opole, a może nawet parkiet w sali gastronomicznej MF Polonia należy do Mitch & Mitch!
SEBASTIAN RERAK
Tajny agent kabalistycznej organizacji, dążącej do ideologicznego zawłaszczenia popkultury. Uprawia dywersję, pozorując pracę dziennikarza. Niczego nieświadomi redaktorzy jeszcze mu za to płacą.
59
*
Raphael Rogiński BACH BLEACH MULTIKULTI KLASYKA, IMPROWIZACJA
*****
Bach, jakiego nie znacie? Wydawałoby się, że nie ma nic bardziej oczywistego i konserwatywnego niż wykonywanie klasycznych dzieł mistrza baroku. Ale co, jeśli do tych eleganckich i podniosłych utworów zabierze się artysta nieakademicki, który do tego jest gitarzystą i improwizatorem? Lider formacji Shofar talnego charakteru. Podobnie piękny, romantyczny „Menuet” nie traci swojego stylu, za to po raz pierwszy ma osobisty ton. Ale zupełnie zjawiskowe jest „Quodlibet” z wyraźnym posmakiem amerykańskiego folku czy „Gavotte” z bluesowymi inklinacjami. „Bach Bleach” to płyta nowatorska nie tylko na polskim rynku, która powinna przedefiniować wielu słuchaczom pojęcia na temat klasyki i muzyki współczesnej – nawet jeśli Polskie Towarzystwo Bachowskie odsądza jej autora od czci i wiary.
oraz Cukunft na pierwszym solowym albumie „Bach Bleach” nieoczekiwanie zabrał się do repertuaru lipskiego kantora i równie zaskakująco go zinterpretował. Raphael Rogiński swobodnie potraktował fragmenty jego suit, sonat, utworów klawesynowych i lutniowych, którym nadał nowe brzmienie, ale też zmienił tempo czy fakturę. W ten sposób w „Largo” czy „Sarabande” wciąż możemy rozpoznawać fragmenty melodii, ale dzięki preparowanej gitarze i oszczędnej grze nabierają kameralnego i eksperymen-
elektronika, hip-hop, industrial
****
Lydia Lynch robi karierę w hip-hopie czy może Marianne Faithfull dołączyła do zespołu industrialnego? Austriacka grupa Metalycee z projektu laptopowego rozrosła się pię-
ostatnio do cioosobowego składu, na czele którego stanęła charyzmatyczna Matija
Schellande. Dzięki niej muzycy wyszli z cyfrowymi eksperymentami z metalem w stronę mrocznego spoken word i nowoczesnego awangardowego hip-hopu. Formuła muzyczna „It Is Not” wydaje się dość oryginalna, bo artyści bezkompromisowo i jednocześnie wyjątkowo uważnie podchodzą do samego dźwięku i całych kompozycji. Słychać w nich precyzję rytmiczną typową dla perkusisty Martina Bradnlmayra (Radian), fascynacje ekspresją i rytmem grupy Dälek, a jednocześnie nie brakuje miejscami klimatu kojarzącego się nawet z nagraniami Current 93. To ciekawe zjawisko z dużym potencjałem na przyszłość i ważne wydarzenie na scenie wiedeńskiej, która w ostatnim czasie utraciła swój impet.
60
Raster Noton
minimalizm, kompozycja
****
Kolejna odsłona jednego z ciekawszych fenomenów muzyki współczesnej ostatnich lat. Szef czołowej wytwórni z muzyką elektroniczną Raster Noton znów połączył siły z legendą japońskiej muzyki popularnej – tym razem Carstena Nicolai i Ryuichi Sakamoto wspiera jeszcze świetna orkiestra Ensemble Modern. „UTP” to multimedialny projekt upamiętniający 400. rocznicę powstania miasta Mannheim, który jest komentarzem jego „utopijnego” planu zabudowy w XVII-wiecznym stylu. Ten nowy kontekst pewnie może wpłynąć na nieco inny odbiór muzyki niż dotychczas, ale nie da się ukryć, że artyści już nie zaskakują kreowanym przez siebie środowiskiem dźwiękowym. Na granicy elektroniki i akustyki delikatnie kształtują się minimalistyczne kompozycje, operując drone’ami, szumami, różnorodnymi lo-
barwami i mediami. Te eteryczne minisymfonie mają
wiele uroku, ale są też coraz mniej rozwojowe.
<-----------------------------------------------
Mosz
<--------------------------------------------------
<<--<-<-<-------<---------<-<-<---------<-------***Metalycee Alva Noto & Sakamoto John Wiese It is Not UTP Circle Snare No Fun Productions noize
**** Przez ostatnie lata występami z weteranem freejazzu Evanem Parkerem, doom metalową grupą Sunn O))), a przede wszystkim czołowymi artystami sceny noize – Wolf Eyes, Merzbow, Kevinem Drummem – wyrósł na jedną z jej najbardziej obiecujących postaci. John Wiese, nagrywający też jako LHD oraz Sissy Spacek, podczas ostatniej trasy zrealizował kolejny udany materiał, posługując się mikrofonami, efektami gitarowymi, automatami perkusyjnymi, taśmami i komputerem. W kolejnych częściach tytułowego cyklu „Circle Snare” swoje improwizacje zorganizował wokół dwóch skrajności – ciszy i hałasu. Ich struktura jest różnorodna brzmieniowo i często wolna od linearnej narracji, dzięki wprowadzaniu konkretnych dźwięków, przypadkowemu dogrywaniu instrumentów i operowaniu sprzężeniami. A przeciwwagą dla nich jest oszczędne, zamykające „Mystical Finland”. John Wiese po raz kolejny od czasu „Soft Punk” udowodnił swoją klasę.
JACEK SKOLIMOWSKI
Od lat pisuje do magazynów kulturalnych i muzycznych („Glissando”, „Przekrój”, „Dziennik”). Radiowiec, niegdyś związany z Radiostacją i Radiem Copernicus, a obecnie z projektem Radio Simulator. Didżej grywający zarówno szeroko pojętą muzykę eksperymentalną, jak i dobry pop.
do usłyszenia w redakcji
*
The Herbaliser Band Session 2 !K7/Sonic
Druga odsłona wydawnictwa, które opiera się na kapitalnym pomyśle. Otóż, dziewięć lat temu panowie z The Herbaliser wymyślili sobie, że nagrają swoje najbardziej ruszające kawałki na koncertową manierę. Prawie w całości instrumentalne, bez zbędnych wokalnych ozdobników i możliwie z ograniczoną ilością sampli – takie na żywo, ale w studiu. Wtedy była to dziewicza produkcja, teraz ukazuje się krążek z numerem dwa. Znajdziemy na nim nie tylko kompozycje, które mają swoje lata, lecz także te, które są stosunkowo młode – i wstyd przyznać, ale całość bardziej buja niż regularne produkcje formacji. Jest w tym jakiś filmowy urok i przede wszystkim czysta energia, której często brakuje studyjnym trackom. Strzał w kolano? Niekoniecznie. Raczej idealne dopełnienie encyklopedycznego dorobku. Jak stoi we wstępie – pomysł genialny, a i wykonanie pierwsza klasa. Koniecznie!!! LAIF Kru ----------------------------------------------*
The Veils Sun Gangs
Rough Trade/Sonic
Jak z marnej podróbki Chrisa Martina wyrosła jedna z najciekawszych postaci brytyjskiej sceny. Cuda i dziwy. Dobrze urodzony Finn Andrews (papa grywał z XTC i Iggym Popem) tuż po nagraniu mdłego debiutu (nieśmieszne popłuczyny po new acoustic movement) rozwiązał oryginalny skład The Veils, powołał nowy i podążył w zupełnie zaskakującym kierunku. Niech się w bezpłciowe plumkania bawi Starsailor. The Veils operują retoryką poetyckiego noir, tak że Cave i Curtis by się nie powstydzili. „Sun Gangs”, trzeci album zespołu, to – podobnie jak poprzedzająca, znakomita „Nux Vomica” – płyta wymagająca, hermetyczna, apokaliptyczna, ale też piekielnie wyrazista i angażująca. I przerażająco dorosła. Angelika Kucińska
62
*
DFRNT Metafiction On The Edge
Debiutancki album szkockiego producenta DRFNT, szefa wytwórni Echodub, do niedawna znanego głównie z nieoficjalnych, zbasowanych remiksów nagrań takich artystów, jak Dead Prez, Altern-8 czy Origin Unknown. Na „Metafiction” muzyka Szkota tym razem uwodzi i hipnotyzuje słuchacza, miast wgniatać go w ziemię i trzepać po trzewiach. Spory chill-outowo-lounge’owy potencjał oraz dźwiękowe grepsy rodem z berlińskiej szkoły techno-dubu urzekną i zrelaksują nawet wasze mamy. Do zasłuchania jeden krok.
Marcin HARPER Hubert * ----------------------------------------------
Iron Maiden Flight 666 EMI
Jeśli szatańskie loty z Iron Maiden są tak ekscytujące, jak ten film z backstage’u, to dziękuję, wolę „W11”. Od Indii, przez Australię, Meksyk, Kolumbię, Chile, po Stany Zjednoczone i Kanadę. 50 tysięcy mil w 45 dni własnym samolotem z wokalistą za sterami. Brzmi dumnie, wygląda tak sobie. Pierwszy dysk dwupłytowego DVD to dwie godziny zakulisowej nudy. Turystyczna pocztówka bez rock and rolla. Przemieszczają się, rozdają autografy, udzielają wywiadów, gimnastykują na konferencjach prasowych, zwiedzają, grają w golfa i tenisa. Same grzeczne i pedagogiczne rozrywki. Asceza procentuje jednak na scenie. Druga płyta to poklejone fragmenty wszystkich koncertów. Dziadki mają więcej pary niż niejedna młodzieżowa sensacja. Na scenie pozwalają sobie też na minimalny brak higieny, bo wokalista przez całą trasę nie zmienia spodni.
* Angelika Kucińska ----------------------------------------------
Phantogram Eyelid Movies BBE/Sonic
Długogrające wydawnictwo duetu z okolic Nowego Jorku. Podobno warto i wypada znać. Ktoś kiedyś naznaczył ich piętnem psyche popu – może i miał rację, ale że oryginalne? Hm. Na upartego można by z łatwością doszukać się dźwiękowych zapożyczeń, ale chyba nie o to chodzi. Rzecz warta uwagi (natomiast, na uwagi lidera, że duet chciał stworzyć swój własny styl, lepiej spuścić zasłonę milczenia), nie do końca świeża, ale intrygująca. Melodie wolno snujące, nieco oniryczne, czasem zaskakujące – dużo w tym przestrzeni, choć i szczypta szaleństwa. Rokujące. skladka-laif13.pdf 1 2009-06-23 14:04:20
LAIF Kru
PROMOCJA
*
fundata 16
lipca
W swojej twórczości łączą trip-hop, funk, disco z popem. Założyciele formacji – bracia Godfrey to twórcy porywających kompozycji opartych na dyskretnych beatach. Największy sukces przyniosły im kawałki „Rome Wasn’t Built In A Day”, „The Sea” i „Otherwise”, które weszły do kanonu muzyki popularnej. Morcheeba mają na swoim koncie osiem albumów i kilka milionów sprzedanych płyt. Szkoda, że wystąpią bez Skye... DATA: 16.07; MIEJSCE: STODOŁA, WARSZAWA; START: 20.00; WJAZD: 110 ZŁ
<--------
Morcheeba
-------------------------------------*
18
lipca
Sorry, Ghettoblaster Republika Południowej Afryki wyrosła w ciągu ostatniego roku na to jedno z ciekawszych miejsc w muzycznym świecie. Za sprawą artystów, takich jak Mujava, DJ Cleo czy Gazelle, brzmienia z tego kraju regularnie można usłyszeć już nie tylko na czarnym kontynencie. Na letniej odsłonie Sorry, Ghettoblaster pojawi się duet Sweat.X. Panowie nagrywają hybrydę miami bassu, „popsutego” electro i hip-house’u. Na żywo są prawdziwą petardą – coś między koncertem i performance’em. DATA: 18.07; MIEJSCE: KLUB 55, WARSZAWA; START: 22.00
--------------------------------------------------
24
lipca
Plażowe igraszki vol.1
Pierwsza edycja cyklu, podczas której wystąpią: Easy, Moondeck, Lukas oraz Simon S. 10 ton piasku, baseniki, wiaderka, palmy, kwiaty, tatarak, plażowe drinki i koktajle. Szykować kąpielówki i płetwy! To w Wawie, ale Pieksa, która niedawno hucznie obchodziła 11. urodziny, już trzeci raz z rzędu na okres wakacji przenosi się nad morze! Piekarnia Beachbar – to miejsce, które sprawi, że poczujesz się jak na Ibizie. Plaża, palmy, szum fal, a przy tym kolorowe drinki i muzyka klubowa z najwyższej półki. Zapraszamy serdecznie na Półwysep Helski – vis-à-vis campingu Chałupy VI! DATA: 24.07; MIEJSCE: PIEKARNIA, WARSZAWA; START: 22.00; WJAZD: 10–20 ZŁ
---------------------------------------*
Allegro Summer Tour Podczas ośmiu imprez klubowicze będą mieli okazję zetknąć się z rozmaitymi odmianami tanecznej elektroniki. Większości imprez towarzyszył będzie duch Ibizy. Po pierwsze, ze względu na ich specyficzną lokalizację – na najpopularniejszych polskich beach barach. Po drugie, ze względu na dobór artystów proponujących radosne, pozytywne dźwięki. Niekwestionowaną gwiazdą trasy Allegro Summer Tour będzie z pewnością Miguel Migs. Ten znakomity amerykański didżej i producent, prawdziwa ikona słonecznego, plażowego clubbingu, odwiedzi Polskę po raz pierwszy i zagra od razu na dwóch imprezach! 24 lipca w po-
64
fundata znańskim Spocie – unikalnej lokalizacji – oraz 25 lipca na praskim brzegu Wisły w La Playa Music Bar. Nie oznacza to jednak, że trasa będzie jednorodna. Korzystając z tradycji i renomy miejsc znanych klubowiczom, proponujemy również gatunki muzyczne spoza mainstreamu. Tak będzie choćby w sopockim Sfinksie, gdzie odbędzie się impreza pod znakiem brzmień electro i oldschoolowego disco. Nie wiemy, czy czarnym koniem trasy będzie Breakbot, najnowszy nabytek Ed Banger Records, czy rodzimy Kamp! – prawdziwa rewelacja 2008 roku, serwująca niemal każdym utworem elektryzującą parkietową petardę. Bardzo ciekawie zapowiada się też weekend na Półwyspie Helskim. Podczas dwóch imprez usłyszmy m.in.: sety Mr. Haywooda, 40 Stopni Projekt (z Marysią Sadowską) czy uznanego w kraju i za granicą didżeja Glasse.
<--------
-2
sierpnia
kamp!
----------------------------*
23
lipca
*
Era Nowe Horyzonty the mole
Festiwal, który na stałe wpisał się do kalendarza każdego kinomana, od pewnego czasu zwraca uwagę wielbicieli niezależnej muzyki spod znaku ambitnej elektroniki. W ciągu 11 dni wystąpi aż 25 wyjątkowych zespołów i projektów. Artyści zaproponują bardzo różne brzmienia: od tanecznych, elektronicznych, do rockowych i akustycznych. Polecamy występy: The Mole (23.07), Adriana Sherwooda (24.07), Cobblestone Jazz, Venetian Snares, Adama Sherwooda (25.07), Jazzanovy i Deadbeata (26.07), The Field (30.07) oraz Junior Boys i Jeffa Milligana (2.08). INFO: WWW.ENH.PL
PROMOCJA
65
PROMOCJA
*
14
sierpnia
Lamb
Kultowy brytyjski duet triphopowy po wznowieniu działalności przyjeżdża na pierwszy koncert do naszego kraju. Charyzmatyczna wokalistka i autorka tekstów Lou Rhodes oraz producent i multiinstrumentalista Andy Barlow stworzyli niepowtarzalny styl łączący liryczną wokalistykę z ambientowymi, trip-hopowo-jazzowymi pulsacjami. Ich niezwykłe produkcje oscylują pomiędzy lirycznymi, ambientowymi balladami, mrocznym trip-hopem, aż po drapieżny i nerwowy drum’n’bass. DATA: 14.08; MIEJSCE: KLUB PALLADIUM, WARSZAWA; START: 20.00; WJAZD: 120 ZŁ
------------------------------*
20-22
sierpnia
Hip-hop Kemp
Ósma edycja międzynarodowego święta czarnych brzmień. Wśród potwierdzonych artystów są gwiazdy gatunku. Method Man z nowojorskiego kolektywu Wu-Tang Clan, uznawany za jednego z najbardziej charakterystycznych i charyzmatycznych raperów w historii gatunku. Równie sporym szacunkiem cieszy się Everlast, który wspólnie z kolegami z House Of Pain i innymi zaprzyjaźnionymi emce wystąpią pod szyldem La Coka Nostra. Hip-hop Kemp to impreza dedykowana ambitnej muzyce i pozytywnej atmosferze, tradycyjnie nie zabraknie także najlepszych przedstawicieli niezależnej sceny hip-hop. W tym roku reprezen-
66
lady sov
fundata
*
tować będą ją m.in.: jeden z najlepszych debiutantów 2008 roku Termanology (Boston), a także: Reks One, Blu & Exile, Cymarshall Law oraz B.o.B. Fanów europejskiego brzmienia z pewnością zachwyci występ rapującej Lady Sovereign. Podczas festiwalu wystąpi łącznie ponad 300 artystów z całego świata. Z Polski planowany jest transport autokarowy z 16 polskich miast (Białystok, Gdańsk, Gorzów Wlkp., Katowice, Kraków, Lublin, Łódź, Olsztyn, Opole, Poznań, Rzeszów, Szczecin, Toruń, Warszawa, Wrocław i Zielona Góra). INFO: WWW.HIPHOPKEMP.PL DATA: 20–22.08; MIEJSCE: HRADEC KRÁLOVÉ; WJAZD: 178–198 ZŁ
------------------------------*
16-17
października
Free Form Festival
Wyjątkowe przedsięwzięcie kulturalne. Festiwal prezentujący nowoczesną i niezależną muzykę oraz sztukę w środowisku miejskim, którego celem jest wskazywanie nowych światowych trendów muzycznych i artystycznych. W programie znajdują się koncerty, live acty, sety didżejskie, ale również pokazy audiowizualne, filmowe, video art oraz stałe ekspozycje młodego polskiego dizajnu. Dotychczasowe edycje okazały się sukcesem artystycznym i frekwencyjnym. Od 2005 roku festiwal odbywał się na terenie Centrum Artystycznego Fabryka Trzciny. Piąta jubileuszowa edycja, ze względu na rozbudowany program oraz duże zainteresowanie festiwalem, odbędzie się w nowej, większej lokalizacji – Centrum Kultury Koneser (dawniej Fabryka Wódek Koneser). Nowa lokalizacja to nie tylko więcej wydarzeń i nowa przestrzeń dla festiwalu, lecz także nowy rozdział w historii festiwalu. Pierwszymi potwierdzonymi artystami są były członek formacji Kraftwerk Karl Bartos oraz nieprzewidywalni Duńczycy z WhoMadeWho. DATA: 16–17.10; MIEJSCE: CENTRUM KULTURY KONESER
karl bartos
PROMOCJA
67
fundata/sztuka -----------------------------------------
weź kurs na łódź
-------
*
<------------------WIDOK PRACOWNI Z „NIEKOŃCZĄCYMI SIĘ KOLUMNAMI”, OK. 1930 R.
Constantin
Bråncu i
- fotograf
Ś
Królikarnia (Warszawa), 19 czerwca - 2 sierpnia Był wielką postacią rzeźby XX wieku. Urodził się w Rumunii, osiadł w Paryżu. Koncentrował się na formie, nieustannie podejmując te same motywy: głowy (zwłaszcza dzieci), ptaki, kolumny. Upraszczał je i powtarzał w poszukiwaniu różnych możliwości materiału. Jego prace to wynik kontemplacji czystości linii i prostoty kształtów oraz obserwacji światła odbijającego się od gładkich powierzchni. Na początku XX stulecia zdjęcia jego rzeźb wykonał anonimowy artysta. Kilka lat później Brâncuşi sam się zajął fotografią, jego nauczycielem był Man Ray, mistrz w tej dziedzinie. Anegdota mówi, że podczas sesji zdjęciowej spostrzegł, iż jedna z rzeźb została pozbawiona światłocienia. Jej autor naiwnie odpowiedział, że chcąc otrzymać dobrą fotografię, wyeliminował (używając pudru!) refleksy świetlne. To rozwścieczyło rzeźbiarza i odtąd zaczął sam fotografować swoje prace. Uświadomił sobie wówczas możliwość tworzenia „grup ruchomych” będących w różnych relacjach do przestrzeni. Odtąd jego pracownia przy rue Montparnasse 54 przestała być jedynie miejscem pracy czy przechowywania rzeźb – stała się dziełem sztuki. Swoje prace gromadził w taki sposób, by w świetlnych refleksach tworzyły szczególną kompozycję. W fotografiach pokazanych na wystawie, gdzie widać artystę „zaskoczonego” przy pracy lub pozującego przed aparatem, wciąż konfrontuje on siebie z dziełem, ujawniając niezwykle indywidualny, pełen nabożeństwa stosunek do pracy i własnej twórczości. Brâncuşi pozostawił 560 negatywów i ponad tysiąc fotografii.
------------------------------------------------------------ ---
--------------------------- ----
--------------->
AUTOPORTRET W PRACOWNI, 1933-34 R.
*--------------------------------68
*
ms - Muzeum Sztuki, Łódź 26 maja - 23 sierpnia
Gry krytyczne z totalitaryzmami
Ausstellung Laibach Kunst - Rekapitulacja 2009 Laibach, znany z działalności na niezależnej scenie muzycznej od lat 80, to także grupa artystów alternatywnego ruchu Neue Slowenische Kunst. Zespół powstał w 1980 roku w słoweńskim robotniczym Tribovlje. Jego członków interesowały totalitaryzmy XX wieku, zwłaszcza ich specyficzna ikonosfera. W dawnej Jugosławii grupę uznano za organizację wywrotową, miała zakaz posługiwania się niemiecką nazwą Lublany. Laibach kontestował każdą władzę. Działania muzyczne i plastyczne grupy opowiadają słoweńską historię: niewoli i inwazji, podporządkowania obcym siłom i odzyskiwania suwerenności. Kluczowy punkt łódzkiej wystawy stanowi epizod z 1983 roku, gdy zespół znalazł się w trasie tzw. Occupied Europe Tour. Do Czechosłowacji odmówiono mu wjazdu, podejrzenia wzbudzał punkowo-militarny image muzyków. Natomiast bez przeszkód dotarli do Warszawy. Podczas konferencji prasowej, na której wystąpili w mundurach armii jugosłowiańskiej, na pytanie, czy są komunistami, przytaknęli. Wtedy ktoś położył przed nimi ekskrementy zawinięte w „Trybunę Ludu”. Na wystawie jest obraz ukazujący to zdarzenie, w gablocie na numerze „Trybuny” dynda porcelanowe g..., są też tamte mundury. Laibach nie traci czujności, oto wideo
„Einkauf ” (2003): członkowie grupy idą do supermarketu ubrani w mundury SS i Wehrmachtu. Przesłanie filmu łatwo odczytać: ośmieszenie władzy – podobno wynikłej z wolności – tym razem konsumpcyjnej. W ms znalazły się także obrazy, gdzie kicz miesza się z elementami przebrzmiałej sztuki oficjalnej, np. na jednym z nich Lenin spotyka się z siewcą z płótna van Gogha.
Optyczne iluzje
Atlas Sztuki, Łódź 19 czerwca - 13 września fot. Espace Meyer Zafra
Dziwne, że op-art (skrót od optical art) – jako kierunek w sztuce – nigdy nie osiągnął w Polsce popularności, chociaż w latach 60. i do nas dotarła moda na sukienki, płaszcze, czy biżuterię w opartowskie wzory. Op-art pojawił się w malarstwie w latach 50. Wkrótce w światowych metropoliach zaczęły powstawać ugrupowania „poszukiwań sztuki wizualnej”. Artyści spod znaku op-art ukazywali w swych pracach niecodzienne efekty YACOOW AGAM, HOMMAGE À JEAN SÉBASTIEN BACH (3 SPOJRZENIA), 1963 -2005 R. optyczne, głębi lub wypukłości, albo też iluzję ruchu form geometrycznych bez uciekania się do przestrzenności czy ożywiania powierzchni z pomocą urządzeń mechanicznych. Jednym z najważniejszych twórców op-artu był Victor Vaserly: jego prace stwarzały silne iluzje optyczne i efekty ulegające zmianie w zależności od punktu patrzenia. Najbliższy Vaserly’emu stał się Izraelczyk Yaacow Agam. Jego duże, geometryczno-optyczne mieniące się kolorowo kompozycje (kojarzą się z kalejdoskopem) można oglądać w Atlasie Sztuki. Do twórców klasyków (co nie znaczy zmurszałych) należy Wenezuelczyk Jesús Rafael Soto, także pokazywany w Łodzi. Jego słynny environements „Peneterable” (1969 r) stworzony z tysięcy cieniutkich, plastikowych rurek zawieszonych na podsklepiennej siatce liczył 400 m2.
*mscafe
Miejsce:
Muzeum Sztuki, Łódź ul. Więckowskiego 36
Nareszcie gmach Muzeum Sztuki poddano „reanimacji”. Zajęły się tym projektantki Paulina Stępień i Magdalena Piwowar z wunderteam.pl. W eklektyczną fasadę dawnego pałacu fabrykanta wkomponowano kolorowe neony: proste pionowe podziały między oknami pierwszego piętra. To sygnał – wnętrze kryje „inną” przestrzeń, przekraczającą potoczną percepcję architektury historycznej. Dotąd na głucho zamknięta brama wejściowa zmieniła się w oszklony hol. Szatnia to wysuwane, szafy z dwóch rodzajów szkła, mlecznobiałego na dole i przezroczystego na górze, co daje dodatkowy efekt gry światła. Zarazem estetyczne i praktyczne rozwiązanie pozwoliło uniknąć chaosu w pomieszczeniu: czystości linii mlecznobiałego wnętrza nie rozbijają przypadkowe „formy” ubrań. Przeciw bieli projektantki postawiły czerwień: w tym kolorze jest punkt informacji i sprzedaży biletów. Niewielką przestrzeń powiększa ściana-lustro. „Perłą” muzealnego wnętrza jest kawiarnia połączona z klubem muzycznym. Unikat nie tylko na krajową skalę, designerski popis! Oryginalności wnętrzu nadają „boksy” (na kółkach) w kształcie skrzyń do transportu dzieł sztuki, w środku stoją kanapo-fotele i stoliki-prostopadłościany. Bar z jasnego drewna i matowego szkła z geometrycznymi wypukłościami przypomina oszlifowany kamień. Całości „pikantnie”dopełnia sufit ze sztukaterią i fasetą z ornamentem, przypominający o pałacowym charakterze wnętrza. Wszystkie linie i formy zastosowane przez projektantki odnoszą się do zbiorów łódzkiego muzeum, są to jednak zagadki dla wytrawnych znawców.
-----------*
69
Jolka Wisłocka
*Abstrakcja i kinetyka
------------------------------------------------
fundata/sztuka * -------------------------------------------
*
fundata/film
Wrogowie publiczni Public Enemies USA, 2009 reżyseria: Michael Mann
<--------
Jeden z najbardziej oczekiwanych filmów roku – gangsterska opowieść z Johnnym Deppem w roli głównej. Dawno temu w Ameryce, a dokładniej w latach 30. XX wieku, żył pewien pan nazwiskiem Dillinger, który jako hobby wybrał sobie napady na banki. Przez długi czas pozostawał nieuchwytny i stał się żywą legendą. Kilkakrotne próby schwytania Dillingera kończyły się jego spektakularnymi, zuchwałymi ucieczkami, czym rabuś zasłużył sobie wśród policji i FBI na przydomek „Wróg publiczny numer 1”. Film Michaela Manna opowiada o losach Johna Dillingera oraz jego kolegów po fachu – Baby Face’a Nelsona i Pretty Boya Floyda, nawiązując w formie do klasycznych filmów gangsterskich. Klimaty rodem z „Vabanku” plus gwiazdorska obsada – oprócz Deppa zobaczymy również Marion Cottillard, Giovanniego Ribisi, Christiana Bale’a i innych.
-------------------------------------*
(Dorothy Mills) Francja, Irlandia, 2008 reżyseria: Agnès Merlet
70
--
Bez mojej zgody My sister's keeper USA, 2008 reżyseria: Nick Cassavetes
Adaptacja powieści Jodi Picoult. Nastoletnia Anna odkrywa brutalną i okrutną prawdę – przyszła na świat tylko po to, żeby być dawcą szpiku i krwi dla swojej chorej na białaczkę siostry. Zdrowa dziewczynka nieustannie spędza czas w szpitalach, jest poddawana bolesnym zabiegom i badaniom, by jej siostra mogła nadal żyć. W końcu Anna postanawia zdecydować się na drastyczny krok, który spowoduje tragedię i nieszczęście. Film, który stawia pytania o wartość życia i istotę człowieczeństwa – bardzo dobry, jeśli przełkniemy zawarte w nim moralizatorstwo i zaczniemy zastanawiać się nad trudnymi pytaniami. Jak wiele zdecydujesz się poświęcić dla ratowania ukochanej osoby? Czy można ocalić jednego człowieka kosztem życia drugiego?
-------------------------
Jeżeli spodziewacie się opowieści z cyklu „Egzorcyzmy Emily Rose” czy „Udręczonych”, nie do końca odnajdziecie to w filmie o Dorothy Mills. Więcej niż walki z szatanem i magią jest tu bowiem psychologii i zagadnień medycznych. Główna bohaterka, nastoletnia Dorothy, to niewinne dziewczę o buzi porcelanowej laleczki oraz niebieskich oczach. Pewnego dnia zaczyna się z nią dziać coś bardzo niepokojącego – zaczyna przemawiać głosem zmarłego chłopca. Zmiany w zachowaniu niepokoją rodzinę i przyjaciół dziewczyny, którzy wzywają na pomoc młodą psychiatrę Jane Morton. Lekarka ze zdumieniem zauważa, że głos dziecka wydaje się należeć do jej zmarłego synka.
-------------------------------------*
Egzorcyzmy <-------Dorothy Mills
--
<--------
Francja, 2008 reżyseria: Jérôme Salle
Adaptacja komiksu Jeana Van Hamme’a, współautora legendarnego już „Thorgala”. Główny bohater to młody dziedzic fortuny, syn biznesmena. Przez 25 lat żyje z dala od imperium finansowego ojca i jego kłopotów. Wszystko zmienia się po śmierci milionera. Jako jedyny syn Largo Winch jest pierwszy na liście spadkobierców ogromnego majątku. Musi udowodnić, że poradzi sobie z powierzonym mu zadaniem i jednocześnie pokonać bezlitosnych zabójców czyhających na jego życie. Lista chętnych do schedy po Nerio Winchu jest długa, a najbardziej chciwi nie zawahają się usunąć konkurencji za pomocą mało humanitarnych metod. Francuska opowieść przygodowa przypominająca klimatem nowe filmy o Bondzie.
Bruno ¨
*
<--------
USA, 2009 reżyseria: Dan Mazer
Z Sachą Baronem Cohenem jest jak z anchois – albo się go kocha, albo nienawidzi. Po kinowej wersji przygód Borata i Alego G. tym razem czeka nas opowieść o Brünie – austriackim (czy też aüstriackim, jak wolą niektórzy) prezenterze, specjaliście od mody i urody. Spragniony sławy i poklasku Brüno postanawia udać się do Stanów Zjednoczonych i zostać „najbardziej znanym Austriakiem od czasów Adolfa H.”. Oczywiście będzie rozrabiał, ile się da, a adopcja dziecka w zamian za iPoda i zaciągnięcie się do wojska w mundurze marki Dolce & Gabbana to dopiero wierzchołek góry lodowej. Przy okazji Brüno znów obnaży i obśmieje mnóstwo stereotypów, których istnieniu uparcie zaprzeczamy.
------------------------------------*
-------------------------------------*
Largo Winch
------------------------------------*
-----------------------------
fundata/film
Epoka lodowcowa 3: Era dinozaurów
(Ice Age: Dawn of the Dinosaurs) USA, 2009 reżyseria: Carlos Saldanha
Minęło sporo czasu, odkąd odwiedzili nas znajomi z mroźnej krainy. Sporo się od tamtej pory zmieniło. Mamut Maniek przestał być aż tak gruboskórny i zapałał uczuciem do lekko zbzikowanej Eli (dość długo wydawało jej się, że jest oposem). Teraz para spodziewa się potomstwa i Maniek wychodzi z siebie, by zapewnić idealne warunki małemu mamuciątku, które wkrótce pojawi się na świecie. Z kolei Diego przeżywa wątpliwości natury psychologicznej, stawiając sobie co dzień pytanie: „Czy jestem mięczakiem? Czy straciłem swój drapieżny charakter?”. Jakby tego było mało, leniwiec Sid, pałając chęcią posiadania potomstwa, kradnie jajo należące do samicy dinozaura, czym ściąga na siebie gniew wielkich gadów. Będzie więc mnóstwo emocji, akcji i innych atrakcji.
------------------------------------*
71
*
technologie
Po latach niepodzielnego panowania na półkach sklepowych systemów kina domowego tradycyjne stereo zaczyna powracać do łask. O ile na wysokich pułapach cenowych dwukanałowy sprzęt zawsze sprzedawał się nieźle, o tyle budżetowe systemy praktycznie zniknęły z rynku. Obecnie coraz więcej producentów chce znowu mieć w swoim katalogu urządzenia dwukanałowe. Najnowsza propozycja Denona to kosztujący nieco poniżej 2500 zł zestaw odtwarzacza CD DCD-510AE oraz wzmacniacza PMA-510AE. Najtańszy system producenta jest oferowany w kolorze srebrnym lub czarnym. Wzmacniacz dysponuje mocą 2X45 W, posiada wbudowany przedwzmacniacz gramofonowy i podobnie jak odtwarzacz jest wyposażony w zdalne sterowanie. Odtwarzacz posiada czytelny, dwuliniowy wyświetlacz, obsługuje formaty MP3 i WMA, a dobrą jakość brzmienia zapewniają mu 24-bitowe/192 kHz przetworniki cyfrowo-analogowe renomowanej firmy Burr Brown.
JVC GZ-HD 320/300 Nowa kamera JVC z serii Everio oferuje możliwość nagrywania z rozdzielczością HD. Urządzenie ma bardzo kompaktowe wymiary i jest wyposażone w dobrej jakości obiektyw firmy Konica Minolta o 20-krotnym powiększeniu. Twardy dysk o pojemności 120 GB (model GZ-HD 320) lub 60 GB (GZ-HD 300) umożliwia zapisanie odpowiednio 50 i 25 godzin materiału o najwyższej jakości. Kamera jest wyposażona w funkcję rozpoznawania twarzy oraz cyfrową stabilizację obrazu. Daje też możliwość bezpośredniego ładowania plików do serwisu YouTube. Cena modelu GZ-HD320 wynosi około 3000 zł.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
72
Denon PMA/DCD510AE
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Upowszechnienie się formatu Blue-ray skłania producentów elektroniki do oferowania nowych odtwarzaczy tego formatu w coraz bardziej atrakcyjnych cenach. Dwa najnowsze urządzenia Philipsa BDP 7300 oraz BDP 5000 kosztują odpowiednio 1399 i 1199 zł, oferują funkcjonalność i jakość odtwarzania, za jakie jeszcze niedawno trzeba było zapłacić kilkakrotnie więcej. Do obsługiwanych formatów należą m.in.: DivX, WMV, MP3, WMA oraz JPG. Za pośrednictwem umieszczonego na przedniej ściance złącza USB 2.0 można przeglądać zawartość przenośnych nośników danych. Odtwarzacze wyposażono w układ upskalera zwiększającego rozdzielczość DVD do standardu HD, mogą też pracować w zyskującym ostatnio popularność kinowym trybie 24-klatkowym. Dzięki funkcji BD-Live, po podłączeniu urządzeń do Internetu, można uzyskać dostęp do materiałów publikowanych w sieci przez producentów filmowych. Droższy odtwarzacz obsługuje gęste formaty dźwięku dookólnego: Dolby TrueHD oraz DTS-HD w specyfikacji 7.1.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Philips BPD 7300
technologie
Project Box Austriacki Project skupiał się do niedawna wyłącznie na produkcji gramofonów, odnosząc na tym polu znaczne sukcesy. Jego produkty zasłynęły z okazyjnego wręcz stosunku jakości do ceny. Niedawno producent poszerzył swoją ofertę o niedrogi zestaw stereo o bardzo oryginalnym wyglądzie. Główną cechą charakterystyczną urządzeń z serii Box jest ich wielkość – obudowy są naprawdę miniaturowe. W ramach serii producent oferuje przedwzmacniacz, końcówkę mocy, tuner, stację dokującą iPoda i przetwornik Dac przeznaczony do współpracy z komputerowym napędem CD. Dzięki malutkim „klockom” Projecta można uzyskać przyzwoitej jakości dźwięk, jako źródło wykorzystując zwykłego peceta lub odtwarzacz MP3. Ceny Boxów kształtują się na poziomie poniżej 1000 zł za urządzenie.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Interesujące urządzenie zaprezentowała ostatnio firma Onkyo. Jest to amplituner CD/HDD. Na wbudowanym twardym dysku o pojemności 80 GB można stworzyć całkiem sporą bibliotekę nagrań w formatach MP3, WMA czy WAV. Specjalny system Audyssey automatycznie wyrównuje poziom głośności poszczególnych utworów oraz dostosowuje ustawienie parametrów dźwięku do warunków odsłuchu. Umieszczone na przednim panelu gniazdo USB umożliwia łatwe podłączenie zewnętrznego odtwarzacza MP3. Do zestawu producent dołączył niezłej jakości kolumny głośnikowe. Całość kosztuje ok. 3500 zł.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Onkyo CS-925
*
Tannoy Arena Highline 500 Szkocka firma Tannoy to jeden z najbardziej uznanych producentów kolumn głośnikowych na świecie. W Polsce znana jest głównie z produkcji popularnych zestawów głośników do kina domowego, jednak jej oferta wykracza daleko poza krąg urządzeń z tego segmentu cenowego. Zestaw głośników Arena Highline 500 to ekskluzywna seria kolumn o eleganckim i nowoczesnym wzornictwie, przeznaczona do pracy z systemie audio-wideo z wyższej półki cenowej. Wykończone na wysoki połysk obudowy głośników występują w dwóch kolorach: czarnym i srebrnym. Zestaw składa się z 5 głośników (w wersji podstawkowej lub wolno stojącej) oraz aktywnego subwoofera o mocy 500 W. Każda z kolumn ma przetwornik niskotonowy o średnicy 10 cm oraz zbudowany z dwóch koncentrycznie umieszczonych głośników przetwornik Dual Concentric. Zamontowany w subwooferze głośnik ma 30 cm średnicy i może pracować z bardzo dużym wychyleniem. Elegancki aluminiowy panel sterujący i chromowane pokrętła nadają całości ekskluzywnego wyglądu. Zestaw kosztuje ok. 15000 zł.
73
Nie cierpię przesypiać połowy dnia, rano mam najbardziej aktywny umysł. Obecni e jednak
poranki należą do mojej córci.
*
* Na nasze jakże błyskotliwe pytania odpowiada
NOVIKA
laifquest
*
*Jakie jest najczęściej zadawane ci pytanie? Czy trudno jest być kobietą didżejką (od 3 lat nie gram jako didżej)? *Najgłupsza prośba, jaką usłyszałaś podczas grania? Żebym poszurała płytą. *Spanie czy ranne wstawanie? Nie cierpię przesypiać połowy dnia, rano mam najbardziej aktywny umysł. Obecnie jednak poranki należą do mojej córci.
*Kim chciałaś zostać jak byłaś mała? Piosenkarką i... udało się! *Szpinak czy brukselka? Szpinak, taki z czosneczkiem albo liście w sałatce. *Twoja pierwsza miłość? Holenderski piosenkarz Alan Michael. Występował na festiwalu w Sopocie. Tata mnie z nim zapoznał. Był miły, więc myślałam, że coś z tego będzie. Nosił frotkę na czole i miał fryz na Limahla. Po występie wręczyłam mu kwiaty na scenie, a kiedy odjechał zawalił mi się świat. Miałam jakieś 12 lat. *Czy jest coś po śmierci? Święty spokój. *Pecet czy Mac? MAAAC!
*Mięso czy warzywa? Warzywa, mięso ponownie odstawiłam i nie tęsknię. *TV czy DVD? Częściej TV, ale bez obu mogłabym się obyć. *Jakiej muzyki nie lubisz? Kiepskiej.
*Kawa czy herbata? Kiedy po sytym posiłku rodzinnym pada to pytanie, bezczelnie zamawiam obie, bo jedna smakuje, druga dobrze robi. Nie słodzę.
*Kto to jest Kubica? Nie no plizz, aż tak źle to ze mną nie jest.
*Najgorsza impreza, na której grałaś? Wymazałam z pamięci.
*Jaka jesteś? Bardzo zmienna, a Lexus mówi, że denerwująca.
*Wierzysz w UFO? Umiarkowanie. *Pies czy kot? Pies, chociaż mam kota, i mam go czasem ochotę udusić. *Cebula czy czosnek? Ostatnio cebula. Najbardziej lubię na kanapkę. *CD czy winyl? A właśnie że CD! Wiadomo, że brzmienie winylowe jest niezastąpione, ale ja lubię kolekcjonować kompakty i grać z nich w radiu. Kiedy kończyłam swoją „karierę” didżejską graliśmy jeszcze z winyli. Kojarzą mi się głównie z ciężką torbą i pomylonym stosem okładek.
74
*Jaką płytę zabrałabyś na bezludną wyspę? Drogi magazynie muzyki klubowej (nie jesteśmy magazynem muzyki klubowej – przyp. rednacz), czy nie nadszedł już czas, aby to pytanie odeszło do lamusa (nie e – przyp. rednacz)? Po pierwsze przypomina szkolne „złote myśli”, a poza tym, o ile się orientuję, na bezludnych wyspach trudno o prąd, więc ani odtwarzacza nie podłączysz, ani maca nie podładujesz (szczegół z kategorii drobnych – przyp. rednacz). Rozumiem jednak, że pytanie ma za zadanie wyłonić z mojego zbioru tą jedną jedyną, więc... uff... ciężka sprawa. Może Jamie Lidell „Multiply” albo Björk „Debut”?
ZAMÓW PRENUMER ATĘ
ZAMÓW NUMERY ARCHIWALNE
www.laif.pl
LAIF.pl
ZAMÓW
IS: CD GRAT
ec 2009
INDEKS
PRENUMERATĘ
2 PŁYTY CD GRATIS!
) 7% VAT (w tym 8,90 pln
379891
TRUST YOUR BRAIN
czerwi 04 (67)
ADIMe DJ dV rugie życi
���� ��wy��na�po�wi��etrzu zaba
S PEACaHzEkremem
��� ����������
������
wini
brzosk
przez internet: prenumerata@laif.pl lub telefonicznie: 0 502 239 975 Zamów numery archiwalne
04(67) czerwi 9 ec 200
przy zamówieniu 5 numerów - 6 numer gratis z każdym numerem płyta CD z muzyką GRATIS przez internet: prenumerata@laif.pl lub telefonicznie: 507 090 252
7% VAT) (w tym 8,90 pln
KAMP!
CRAZY
P
LOTUS FLYING
TS PERVER RATCH
SC
XDS
ELD THE FI
MOCKY
ETRIS PARIST
����������� ����������
����������� ����������
40
41
42
43
44
45-46
48
49
50-51
52-53
54
55 ...laif.pl INDEKS
379891
7% VAT) (w tym 8.90 pln
47
56
*CD GRATIS*
INDEKS 379891
8.90 pln (w tym 7% VAT)
57-58 INDEKS 379891
03 (66) maj 2009
8,90 pln (w tym 7% VAT)
CD GRATIS:
04 (67) czerwiec 2009
TRUST YOUR BRAIN
02 (65) 2009 kwiecień
��
�� ��
������
trud ne
� WRACAJĄ DO ŻYWYCH
���� POWIEDZ CIAO!
64
��������������
zaproszenie do zabawy
IS CD GRAT
NIEZŁE APARATY
65
EIST THE ORB LD THUNDERH & HACKER LFO MINILOGUE UNDERWOR DÄLEK KITTIN D KLF DÄ YPPAH LEFTFIEL TWO FINGERS RAPHAEL SAADIQ 8.90 pln (w tym 7% VAT)
���������������������
leć
a osza możn
�������
�������������������
�������������
dojr
8.90 pln (w tym 7% VAT)
���������������������
66
���������������������
czerwiec 2009
62-63
drugie życie
������
04(67)
61
DJ VADIM
PEACHES
brzoskwinia z kremem
nie
maj 2009
60
� ��� �
����
�� zabawy na powietrzu
zewa
03(66)
59
��
������
JUNIOR BOYS, SPEECH D EBELLE, DEPECHE MODE , BENEFICJEN CI SPLENDORU , MICACHU, JACEK SIENKIEW ICZ, DUB PISTOLS, NAPSZYK ŁAT, SOAP&SKIN , WOJTEK GRABEK, EMPIRE OF THE SUN, JUNIOR STRESS
8,90 pln (w tym 7% VAT)
KAMP!
���������������������
CRAZY P
FLYING LOTUS
SCRATCH PERVERTS
THE FIELD
67 XDS
PARISTETRIS
MOCKY
���������������������
www.laif.pl