NA DOBRY POCZĄTEK…
WSTĘP Witam Was serdecznie w 3 numerze zina „Droga Legionisty”. Tym razem za datę wypuszczenia nowego numeru wybrałem 24 grudnia 2011 roku. Niedługo Sylwester i nowy rok… Rok kojarzący się kibolowi tylko z jednym… Zbliżającymi się Mistrzostwami Europy’2012 w Polsce i na Ukrainie. Jeśli był ktoś kto się z tego cieszył to z pewnością dzisiaj, kiedy jesteśmy po licznych prowokacjach, manipulacjach, karach i ograniczeniach – rzyga tym całym komercyjnym gównem… Dla takich fanatyków, a także nacjonalistów, patriotów, antylewaków i po prostu ludzi wolnych, jest ten zine. Niech będzie on gwiazdkowym prezentem od redakcji e-zina drogalegionisty.fuckpc.com :-). A teraz kilka słów przed Sylwestrem… W ramach wstępu. Amor Patriae Nostra Lex, a więc po łacinie - Miłość Ojczyzny Naszym Prawem… Jest to hasło, nad którym powinniśmy się zastanowić, wchodząc w nowy – 2012 rok. Kolejny rok w Unii Europejskiej… rok, w którym odbędzie się – niosące patriotyzm jako wartość zakazaną oraz karaną – Euro 2012…Kolejny rok walki polskich patriotów z „obywatelami świata” i „milczącymi psami” (odsyłam do książki Łysiaka o takiej nazwie). Jeśli miłość do Ojczyzny będzie naszym prawem i będziemy przez cały kolejny rok wprowadzać je w życie – zwyciężymy! Póki walczymy jesteśmy zwycięzcami. Może zabrzmi to absurdalnie, ale „póki my żyjemy” musi stać się czymś w co naprawdę uwierzymy… i pomożemy temu cytatowi zaistnieć w życiu realnym’ 2012. Pozwólmy zaistnieć -patriotyzmowi czynu- w innej, zmodernizowanej rzeczywistości. Tworzy się historia. 11 listopada przeszedł do historii. W czasach bezmyślnego konsumpcjonizmu, kryzysu wartości, wierności i umiejętności poświęcenia - pozostańmy niezłomni! Cofam się o kilka lat wstecz… ale oni byli wszyscy podnieceni tą „wspólną europejską walutą”… Dzisiaj jest kryzys euro i kryzys w ogóle. A oni tylko „mają kolejne plany”, „ulepszone”, nowe traktaty i „jedyne słuszne” (ratujące przed wojną, którą z pewnością wywołają „patriotyczne ksenofoby”) kierunki dla naszego kontynentu… W roku 2003 i 2004 my kibole byliśmy przeciwko wejściu do Unii Europejskiej. Mieliśmy rację. Ten szajs się sypie i prędzej czy później upadnie… Jak potoczy się historia i co będzie w zamian – trudno przewidzieć. To co my możemy zrobić to szerzyć patriotyzm wszelkimi znanymi sposobami – i robimy to. Poprzez publicystykę, manifestacje, akcje, spotkania, oprawy na meczach… itp. Miłość Ojczyzny musi być ciągle naszym prawem, jako masa ulicznych aktywistów przyczyniamy się do tego, że „postępowi europejczycy”, dla których kwiat patriotyzmu jest tylko chwastem – nie mogą ostatecznie zatriumfować… Każdy z Was jest potrzebny naszej sprawie. Niech Miłość do Ojczyzny wskazuje nam każdego dnia kierunek, poznawajmy ciągle jej historię, kulturę i róbmy coś dla niej. Kibicujmy swoim klubom, pokazujmy na trybunach patriotyczne oprawy. W roku 2012 prawdziwe kibicowanie będzie jeszcze większą antySystemową opozycją. Znajdziemy się pod ostrzałem, a o naszych wartościach, których nie akceptuje ani oficjalna polityka ani policja ani nawet UEFA – nie będą chcieli słyszeć podczas zarabiania pieniędzy na totalnej komercjalizacji futbolu… Euro 2012, reklamy niezdrowej żywności i napojów, będą wyskakiwać nam z szafy, a każdy patriota stanie się faszystą… Ale, że Miłość Ojczyzny Naszym Prawem – nie damy się nawet w tym „roku prawdziwej próby”. Nie zabili nas dotychczas, nie zabiją także teraz. Tylko nie możemy zaspać, musimy być aktywni i stale się rozwijać. Wyciągać wnioski z błędów, a także nade wszystko cenić wolność i niezależność. W rok 2013 musimy wejść na wozie, a nie pod wozem… przysłowiowym czy też pod wozem armatki wodnej. Wszystkie ekipy w Polsce muszą się zmobilizować i zachować czujność. Uważać na represje, ale i podejrzane „układy” – niszczące niezależność naszego ruchu… Nie podajcie swych rąk świniom. Zarówno jeśli chodzi o futbol jak i politykę. Zbliżający się Sylwester to dla większości z Was czas nowych postanowień. Nie chcę tutaj, na zinie kibolsko nacjonalistycznym pisać o zdrowiu, szczęściu i pomyślności itp. bzdetach, a więc polecę wszystkim postanowienie prowadzenia zdrowego trybu życia, a także… nie kupowanie od imigrantów. Warszawa jest ich pełna i rozwijają tu od lat swoje knajpy, budy, praktycznie zgarniając cały rynek „okienek z szybką szamą”. Wiem, często dajemy się nabrać, że to „tylko niegroźne miłe małżeństwo z budki z żarciem”, ale analizując sytuację w Europie nie trudno dojść do wniosku, że grzeczni owszem są, ale tylko do czasu gdy nie zbierze się ich cała kupa… Warszawa to nie Londyn, to fakt, ale nie jeden znam przypadek patologiczny także ze Sto(L)icy Polski. Ostatnio (kilka dni temu) do mojego znajomego na warszawskiej Woli spruł się Czeczeniec z hasłem „wynoś się z mojej ziemi”… Z twojej ziemi, skurwysynu? Ta ziemia należy do nas i naszych rodaków, którzy ukształtowali nas takimi jakimi dzisiaj jesteśmy. Wiem, że to „niemodne”, co teraz piszę, ale hasło white power albo ma się wyryte w sercu i sumienie pracuje po każdym kontakcie z cudzoziemcem albo ktoś nie wytrzymuje presji i to hasło zmazuje na rzecz innych, wygodniejszych. Dla mnie patriotyzm oznacza prócz szacunku do naszej historii, miłości do tych ziem oraz jej kultury także dumę z bycia białym. Nikt nam nie ma prawa tego zabraniać. A wracając do „miłych żółtych” to mój znajomy, który pracował w barze z sushi strasznie ich znienawidził, mimo iż jest raczej „tolerancyjnym” hip hopowcem… No, ale skoro przez znaczną część jego –kariery- żółtki z wyższych sfer rzucały w kelnerów 20sto groszówkami szydząc z ich pozycji społecznej oraz pokazywały całą gamę innych nieludzkich zachowań? Właśnie dlatego, że Miłość Ojczyzny jest Naszym Prawem, możemy mówić głośne NIE takiej patologii… Wiem, że nawet na prawicy trwa ugrzecznianie na siłę, ale „DL” apeluje – bądźcie dumni ze swojego koloru skóry i kultury białego człowieka. Miłość Ojczyzny Naszym Prawem… a naszym honorem jest wierność. Mamy „czas wielu wrogich słów rzucanych przeciwko nam”… Jeśli mamy jaja – przetrwamy je. Walka trwa! Legia Warszawa – White Pride! Ł. WSPÓŁPRACA: Teksty pisane przez redakcję „Drogi Legionisty” publikują także inne media (gazety oraz portale internetowe) z tego powodu możecie mieć wrażenie, że tekst z zina gdzieś już widzieliście :-). Współpracujemy z „To My Kibice”, zyleta.info, ale również z bardziej oficjalnymi stronami! KONTAKT: drogalegionisty@gmail.com REDAKTOR NACZELNY: Ł. POMAGALI KORESPONDENCI: GP, J., K., Mateusz, Y., Z., M., S14 W-wa, Abdul, Adrian, XYZ, Kijus, V., GK, Agnieszka, BRN, Fajny Jacek, Ł.NDM i inni. Podziękowania i pozdrowienia również w stronę NSA – za udzielenie wywiadów i przywrócenie wiary w polską młodzież akademicką! Kibole w Polsce zawsze patriotyczni.
Strona
2
„DL” zine nr 3
PUBLICYSTYKA
ZABICIE KIBICA FALUBAZU W ZIELONEJ GÓRZE! A.C.A.B.! Falubaz Zielona Góra. Ekipa dla nas nie anonimowa, widzieliśmy się kilka razy m.in. na finale PP Pogoń – Jaga w Bydgoszczy. No, ale to jest w sumie nie ważne. Ważne są fakty, o których z pewnością słyszeliście. Pies znowu zabija kibica – taki jest tragiczny finał represji wymierzonych w nasze środowisko w związku z komercyjnym Euro 2012. Znowu chce się zwalić na kiboli… w Słupsku 1998 też tak było, a wąsy twierdziły, że ŚP Przemek „uderzył w latarnię”. W mediach powielany jest jakiś bełkot by Marian z Grażynką mieli przed oczyma krwiożerczego kibola, który z pianą w pysku atakował policjantkę. Ma to częściowo usprawiedliwić tą śmierć. Do „DL” napisał swoje refleksje Mateusz, któremu oddaję głos. Ł. Po dość długim czasie postanowiłem powrócić, tym razem z esejem traktującym o sprawie bardzo przykrej - dotykającej mnie mocno jako kibica polskiego żużla, ale przede wszystkim jako człowieka, który mimo niezbyt aktywnej postawy na trybunach (nie należę ostatnimi czasy do stałych bywalców młyna, ba, nawet stadionu uderzam się w piersi) zawsze tego środowiska broni i podziwia je za niezależność. Nie chciałbym aby długość tego tekstu czyniła go ciężkostrawnym, zatem od razu nakreślę problem. Zacięta walka o Drużynowe Mistrzostwo Polski w Speedwaya pomiędzy Falubazem Zielona Góra i Unią Leszno. Na trybunach tłum bardziej i mniej zaangażowanych zielonogórzan i leszczynian, Ultrasi KSF odwalają (jak na warunki żużlowe, to opinia subiektywna) naprawdę dobrą robotę. Na torze górą gospodarze - w pełni zasłużenie. Fetę, w słynącym z czarnego sportu miasteczku na zachodzie kraju, przerywa tragedia. Nie wchodźmy w szczegóły - czegokolwiek nie będzie próbowała przeinaczyć pani redaktor w Radiu Zet, prawdą jest że zginął człowiek. Chłopak, poświęcający swój czas, zaangażowanie, pieniądze dla idei jaką jest kibicowanie ukochanemu klubowi, nie żyje. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że winę ponosi policja, która nie podołała zadaniu odpowiedniego zabezpieczenia imprezy masowej, co powinno być ich PRIORYTETEM, zwłaszcza w przypadku meczu takiej rangi. Z różnych źródeł dowiadujemy się, że największą "ofiarą" (unikam słowa "gwiazda") wieczoru jest pani z policji, która została kopana po głowie przez kiboli (nigdy w to nie uwierzę - zawsze przy okazji wałków jakie mają miejsce w tym „demokratycznym" systemie z udziałem kibiców, ciężko ranny zostaje pies - dziwne?). Premier nazwał „oprawców" bandytami, winnymi wszystkich zajść tego mimo wszystko smutnego, zielonogórskiego wieczoru. Z mojej strony tylko i wyłącznie krótki apel - niech prokuratura przeprowadzi rzetelne śledztwo w sprawie policjanta, który prowadził samochód. Niech rzecznik policji wyda oficjalne oświadczenie, z którego wynika, że cały ten przykry incydent miał miejsce wskutek zaniedbań popełnionych właśnie przez te służby. Niech premier przestanie zabierać głos w sprawach, o których nie ma zielonego pojęcia, bo udowadnia w ten sposób, głosząc swoje demagogie, że policja w charakterze leninowskiego „użytecznego idioty" to nie głupi, bezsensowny frazes, ale niestety realia życia w tym kraju. A media przed wydaniem opinii, wiążącej dla setek baranów przy teleodbiornikach, niech zasięgną profesjonalnego orzeczenia ludzi siedzących w temacie. Przy prędkości 40 km/h można zabić człowieka poprzez potrącenie wskutek naprawdę niesłychanie niefortunnej sytuacji - jest to prawie niemożliwe. Tak twierdzą biegli sądowi, wszystkich oszukać nie zdołacie. A człowieka, który nie żyje i któremu nikt utraconego życia nie przywróci, uszanujcie, zamiast obarczać winą, z której to nie będzie w stanie postawić się w defensywie. Piszę te słowa dlatego, że clue całej sprawy wydaje się dla mnie czymś najbardziej w świecie uniwersalnym - to mogło zdarzyć się w Toruniu jednemu z moich przyjaciół, ba, mogło przydarzyć się mnie. Mogło przydarzyć się kibicowi Legii, Hutnika, Widzewa, Zawiszy, Dolcanu Ząbki - wszędzie, w każdym mieście, podczas każdego meczu. Wszędzie gdzie zadanie zabezpieczenia imprezy masowej należy do policji. Zamiast potępiać rozgoryczonych tragedią, a bronić winnych, zamilcz Premierze. Pamięć o tym chłopaku to jedyne, co w tej sytuacji możesz jeszcze dla niego zrobić, przy okazji wychodząc z twarzą z sytuacji. Nie ważne, czy ściemniasz ludzi z mikrofonem w ręku, czy w drugiej trzymasz policyjną pałkę. Nie pozwólmy, żeby śmierć człowieka uległa takiej dewaluacji, jak ma to miejsce w kolorowych mediach. Ten kibol był człowiekiem, tak samo jak „poturbowana" policjantka, kapiszi redaktorze? Dla zmarłego kibica Falubazu - minuta ciszy, chwila zadumy. BOŻE, CHROŃ FANATYKÓW! Przed zagrożeniami dla ich życia, ale również dla ich...człowieczeństwa. Nie pozwól odzierać ich z ludzkiej godności. Amen. Mateusz (Toruń)
CZY FANATYK SKAZANY JEST NA SAMOTNOŚĆ? Na początku zawsze jest dobrze. „Jaki ty jesteś oryginalny i fajny”, „nie jesteś jakiś zwykły bezbarwny patolog i frajer”, „masz pasje, masz kumpli i liczne zainteresowania”. Wyróżniasz się w tłumie i Twoja kobieta to docenia. Na początku… Później zaczynają się schody gdyż jak mówi znane przysłowie -kobieta zmienną jest-. To co na początku było plusem, staje się po malutku minusem – ona chyba myśli, że ta piłka nożna (czy też inny fanatyzm) „to tak nie do końca na serio”… „tak na niby”. „Może to jakiś lans tudzież młodzieńcza przelotna pasja”…? Mijają dni, tygodnie, miesiące, lata… a Ty nadal w tym trwasz. Kobieta zaś z zafascynowanej Twoją osobą staje się wkurwioną niewiastą, narzekającą na „tego swojego” co to tylko z kumplami lata i ogląda mecze zamiast „Pierwszej miłości” czy filmu romantycznego. Po czasie one z jakiegoś powodu (mimo naszego uczucia do nich) zaczynają czuć się niepotrzebne, nieatrakcyjne, olane… jak gdyby świat kręcił się tylko wokoło nich. Powstaje dystans i niemiła atmosfera często zakończona rozstaniem. Czy taki los czeka zdecydowaną większość fanatyków? Kluczem do bycia kobietą fanatyka jest zrozumienie, że w naszym sercu jest miejsce dla kilku różnych obiektów tejże miłości. Dłuższy brak poświęcania się jednemu z nich powoduje pustkę i głód – jak u narkomana. W części serca jest ona, ale w części również klub, Ojczyzna, sport, inne wartości… Wszystko musi się zgadzać. Nie jesteśmy w stanie poświęcić dnia na piknik czy wyjście do ZOO kiedy kumple jadą pociągiem na wyjazd… Czasem tak…, ale tylko czasem… One zazwyczaj chciałyby ciągle być na pierwszym miejscu. To niesprawiedliwe… Wszak – widziały gały co brały… Ja zawsze na samym początku czegoś poważniejszego mówię o tym jaki mam specyficzny styl życia. Ostrzegam. Przez ostatnich 7 lat, samotny byłem może pół roku, ale dwie z trzech pojawiających się w moim życiu kobiet narzekały, że nie mam na nie czasu i poświęcam się prawie tylko tym swoim pasjom (samo pisanie zajmuje sporo, a trzeba jeszcze coś przeżyć by to opisać :-). Trzecia nie zdążyła, bo wszystko się skończyło nim tak naprawdę się zaczęło… I to nie jest tak, że były wyłącznie spoza klimatu. Jedna owszem, ale druga wręcz przeciwnie i kiedy zaczęły się teksty w stylu „czy ty w ogóle masz czas na dziewczynę?” (mimo ostrzeżeń i wstępnej akceptacji) – zapaliła się lampka. Bo nic… powtarzam – nic nie jest w stanie wygrać z pasją, którą naprawdę kochasz (i nie jesteś jakimś pozerem bądź pantoflem)… Olewając całkowicie pasję z powodu kobiety czułbym się jak jedna z nich :-). Praca, treningi, mecze, inne akcje związane z ukochanym klubem… To mnóstwo czasu. A więc tego czasu na kobietę zaczyna być jak na lekarstwo… Czy w tym momencie nasza miłość ma dla nich jakiekolwiek znaczenie? Czy są w stanie zrozumieć, że kochasz ją jedną, ale także (w innym sensie): klub, Ojczyznę, sport? Jeśli znajdziecie taką, która wie, że jej samiec musi się stale wyszaleć – to jest dobrze. Najlepiej jak ona sama także ma pasję i sensownie zajęty czas. Czy jednak istnieje taka kobieta, która zniesie fakt, iż nie jest jedynym bodźcem wywołującym przysłowiowe -latanie nad ziemią-? Po lekturze Łysiaka („Statek”) oraz obserwacji własnej jestem pełen wątpliwości… Wybaczcie drogie panie, ale większość z Waszej płci reprezentuje pewną cechę jeśli chodzi o stosunki damsko męskie – egoizm. Pod tym zarzutem kryje się nacisk na poświęcanie czasu jej i przede wszystkim jej. Zero zrozumienia (bądź często tylko teoretyczne!) dla naszego stylu życia… Z jednej strony nie chcą szaraka, wolą pasjonata i wariata, ale z drugiej zapomniały, że by być pasjonatem i owym wariatem każdego dnia trzeba poświęcać na to czas :-). Kobiecy paradoks… ale bracia, one same siebie nie rozumieją. Nie bez powodu istnieje powiedzenie –nikt nie zrozumie kobiet, nawet one same-. Racja. Po rozmyślaniu na ten temat zadałem sobie pytanie: czy fanatyk, za którego się uważam jest skazany ostatecznie na samotność? Niewykluczone, ba – bardzo prawdopodobne. Jeśli druga połówka Cię nie zrozumie i naprawdę nie pokocha – szybko znajdzie pretekst by w dowolnym momencie życia spakować walizki… Chyba (mimo wszystko – niestety) warto być na to przygotowanym… Teraz mamy po dwadzieścia parę lat, jesteśmy młodzi i (heh) piękni, ale co wtedy kiedy przekroczymy magiczny wiek, atrakcyjny dla dziś chętnych niewiast? Teraz znajdzie się jakaś druga połówka, ale czy którakolwiek z nich da radę wytrzymać z nami na stałe? Ł.
Strona
3
„DL” zine nr 3
PUBLICYSTYKA
WYSTARCZY ISKRA Tak to jest… jak to mówią lewicowi dewianci i „postępowcy”: ludzie są różni… A no, w pewnym sensie. Dlaczego więc nie mogą zrozumieć prostej sprawy, że tak to już jest w życiu i naturze, że jeden mężczyzna chciał zostać strażakiem, i ratować ludzi, a drugi chuliganem rozwalającym (świadome ryzyka…) głowy? Tak to już bywa, za dzieciaka coś Cię natchnie i nie ma odwrotu. Jeden nie ma honoru, jest fanem policyjnych seriali i zostanie „szeryfem”, który będzie ścigał po ulicach tych „złych bandziorów”, a drugi – bardziej ambitny, zajara się pełną ryzyka zabawą zwaną „łobuzerski sport miejski”… W którymś momencie życia pojawia się –iskra-, która powoduje, że wybiera się życiową drogę. Żadne kamery i spocony z nerwów, chcący naprawiać świat szeryf tego nie zmieni, że w latach 90tych dzieciak widział owiniętego w szal klubowy starszego kolegę, który leje osobę z przeciwnej drużyny klamrą od pasa po głowie, a dzisiaj obserwuje na osiedlu grupy kilkunastu osób w sportowych ciuchach latające od czasu do czasu ze szczękami w buziach… Takie już prawo natury, że uliczne prawa przechodzą z pokolenia na pokolenie, jedynie dostosowując się do panujących warunków i możliwości niebieskiego wroga. Nie jest to cukierkowe, jak wyborczy spot Napieralskiego, ale jest prawdziwe.
Iskra, o której pisałem jest tym czymś najważniejszym…, ona powstaje w jednej chwili: debiut na stadionie, awanturze, migawka z dymu w telewizji – różne są powody jej powstania. Setki frajerów pracują nad jej wygaszeniem lecz jest to niemożliwe, bo iskra bezpośrednio pochodzi od matki natury. A konkretniej męskiego dążenia do rywalizacji i czegoś gdzie naprawdę trzeba się postarać by zyskać szacunek. Prawdziwe wyzwanie, nie da się tu długo prześlizgnąć – trzeba pracować nad sobą, nad ciałem i głową. Jest to bardzo pociągające i prowadzące w prostej linii do uzależnienia się od adrenaliny. Na tyle, że nie wystarczy nawet tylko sala treningowa… Chce się jeszcze i jeszcze. Wyjazdy, osiedlowe akcje… Z tego często się nie wyrasta, to jest za piękne. Są różne typy facetów, niektórzy zawsze byli zniewieściali, a niektórzy dążyli do rywalizacji – i tak było przez wszystkie wieki. Jakieś pseudointelektualne paplaniny w stylu „po co oni się biją, to bez sensu” dowodzą jedynie ignorancji, braku zrozumienia, że życiowa iskra nie musi dotyczyć kariery, melanżu, posiadania takiego życia jak inni… Z iskry może rozpalić się również droga kibola, współczesnego rycerza walczącego w imię sztandarów (na meczach) i Ojczyzny (np. 11 listopada). Wracając do wstępu i sedna… Jeden Janek zobaczył w wieku lat 12 policjanta na interwencji i stwierdził, że tak jak on będzie łapał „zbirów”. Drugi Janek w tym czasie, podczas szkolnej przerwy zobaczył jak na teren miejsca edukacji wchodzi dwóch starszych chłopaków w klubowych szalach… Przyszli po innego chłopaka, który ma na sobie barwy konkurencyjnego klubu. Widzi wpierdol, pianę w pyskach i zabranie szalika… Patrzy na rękę, a tam fizyczny objaw iskry – gęsia skórka. Jakoś mu nie żal tego obitego i już wtedy wie kim chce zostać w przyszłości… Już w wieku lat 12stu, obu opisanych Janków było skazanych na wieczną walkę ze sobą, którą będą prowadzić aż po grób… A po nich przyjdą następni, znów zaiskrzy. Życzę Ci dzieciaku aby zaiskrzyło między Tobą, a Legią… Wtedy z biletami na bardziej kameralne wyjazdy nie będziesz miał problemu. Bo teoria „arystokratów”, którzy kupią bilet na hitowy wyjazd i myślą, że są super, i wszystko im się należy – nijak ma się do rzeczywistości. Resztę felietonu dopowiedzcie sobie sami. Ł.
Strona
4
„DL” zine nr 3
RELACJE
MKS KUTNO 3–0 HUTNIK WARSZAWA 24.09.11 (III liga, Kutno). Po kilku wizytach na Hutniku postanowiłem udać się na wyjazd pomarańczowo- czarnych. A ten zapowiadał się ciekawie – w rejony Widzewa… W tej rundzie był już tam Ursus i miejscowi napisali, że czekali na niego na dworcu (Ursus był autami…). Chuj wie jak było, ale jedno jest pewne – teraz mogło być ciekawie. Kutno kojarzone jest z Widzewem, ale ten cały MKS też ma jakichś śmiesznych kibiców. Wprawdzie w sezonie 2010/2011 zbyt wiele się u nich nie działo, a to ze względu na wcześniejszy mecz z Wartą Sieradz. Po owym meczyku działacze zamknęli im sektor i dostali jakieś zakazy na mecze u siebie. W poprzednim sezonie zebrali się raz, w 50 (+ Górnik Łęczyca) na spotkanie z Radomiakiem. Zaliczyli wyjazd do Sieradza, wspomagani Pogonią Zduńska Wola. Generalnie skupiali się na wspieraniu ziomków z Łęczycy u siebie i na wyjazdach. Po sympatiach nietrudno się skapnąć, że MKS to także Widzewiacy. Pozostawało przekonać się o tym jak jest w Kutnie na własne oczy. Zbiórka fanatyków Hutnika wyznaczona była w miejscu X o 12:30. Postanowiono do Kutna jechać pociągiem, w old schoolowym stylu – za darmo rejsówką. To jest to. W erze specjali zawsze pozytywne odbicie… Wbijamy się do autobusu miejskiego i jedziemy na Zachodni. Policzone jest 62 osoby, ale na samym dworcu trochę dochodzi i liczba Hutnika na tym wyjeździe to 70-80. Na Dworcu bez przypału, podjeżdża rejsówka i bez psów wbijamy się wbrew chęci pozostałych pasażerów do składu :-). Ekipa ogarnięta, nie ma przesady z melanżem, a wręcz zdecydowana większość jedzie na trzeźwo. Jechaliśmy na konto Polskich Kolei Państwowych, ale o tym na samym końcu dowiadywał się kanar. A więc stoimy w ostatnim wagonie, a nagle podchodzi kontroler i ze zrezygnowaną miną pyta czy to może tutaj jedzie ten Mirek, który ma bilet grupowy… Rozumiem jakiś młody kot, ale stary chuj i na proste wkręty się robi :-). Bynajmniej nas to nie martwi. Po półtorej godziny spokojnej drogi dojeżdżamy do tabliczki z napisem Kutno, a więc ok. 50 tysięcznego miasta będącego znanym FC Widzewa. Tam, ku naszej wielkiej radości zero policji, a ku wielkiemu smutkowi – również zero miejscowych. Zbijamy się w grupę i w ponad 70 osób z okrzykiem na ustach ruszamy w miasto! Jeżdżąc na co dzień na Ekstraklasę dawno czegoś takiego nie przeżyłem, a ma to spory urok… Pytamy ludzi o drogę na stadion, sławimy Hutnik, Legię i bluzgamy na Widzew. Dopiero po jakimś czasie pojawia się skromna suka i straż miejska, ale i tak robimy co chcemy. Na ulicach Kutna pustki, jakby nikt tu nie mieszkał, nieliczna miejscowa młodzież widoczna tylko z daleka. Kilkanaście minut przed rozpoczęciem meczu docieramy pod obiekt MKS. Tam chcą od nas bilety, ale zostają wyśmiani. Dostają „propozycję nie do odrzucenia”, a więc „umawiamy się” tak, że wchodzimy z bramą, a potem dostają drobne zebrane w czapkę. „Dajcie nam chociaż stówę” – jak powiedział zrezygnowany wiejski ochroniarz kiedy ekipa znalazła się po właściwej stronie płotu :-). Warto dodać, że miejscowe psy kiedy „wchodzono” na obiekt – ze zdziwionymi minami tylko patrzyły na sytuację. Cały dzień prócz pojedynczych wyjątków byli mega grzeczni i zachowywali się jakby nie widzieli nigdy takiej grupy kiboli. I git. Idziemy sobie tam gdzie jest nam wygodnie, a więc obok jednego z łuków. Zero podziału na sektory, krat itp. Kilku ochroniarzy obecnych na obiekcie nie może nic zrobić. Nie mamy żadnych flag, stajemy na sektorze i od czasu do czasu dopingujemy, odpalamy jakieś petardy hukowe. Prócz nas na stadionie jest może 200 osób – same zgredy, nie ma mowy o żadnym młynku miejscowych. Ubliżamy Widzewowi, na trybunie głównej obecny tylko jeden paź w czerwonej koszulce. Salwy śmiechu wywołuje jakiś gruby zgred z Kutna, który zarzuca czasem doping, „porywając” żuli i stare baby do „ole, ole, ole – nie damy się” czy nawet „słynna Barcelona naszego Kutna nie pokona” (poważnie). W drugiej połowie za płotem, daleko od nas – gromadzą się jakieś dzieci, w domyśle są to miejscowe młode pejsy i fani MKS. W tamtym miejscu stoją psy, a poza tym nie ma sensu do nich iść. Oglądamy sobie nudny, drukowany przez sędziego mecz, część grupy przeszła przez niski płotek za sektorem i poszła do sklepu. I właśnie przez ten niski płotek w pewnym momencie wlatują ze trzy butelki i rozbijają się niedaleko od nas na sektorze. Były dwie możliwości: albo podeszła jakaś grupa i chciała tym tylko sprowokować nas do wyjścia albo jakieś śmieszne dzieci przeprowadziły „akcję chuligańską”. Niestety okazało się, że to drugie… Wszyscy zerwali się za sektor, ale nie było tam już nikogo… Stypa trwała więc dalej. Co ciekawe, podchodzi kierownik bezpieczeństwa i sam zaczyna gadać, że nie warto panowie ich bić, bo to dzieci z liceum, a poza tym (cytuje): „oni są jak pchły, będziecie za nimi chodzić, a oni będą skakać byle dalej” :-). „Widzewskie pchły z Kutna” same jednak odskoczyły i już ich nie widziano… Hutnik przystępował do meczu w Kutnie po efektownym zwycięstwie 7-0 z Ostrołęką w środę (200 widzów, młynek 40, gości 0). Cały czas jednak miał 8 punktów straty do lidera z Radomiaka. I niestety zaliczył w sobotę wtopę 0-3… Już na samym początku strzał życia wyszedł miejscowemu rolnikowi i spiker dostał pierwszego tego dnia orgazmu. Spiker był śmieszniejszy niż ten na finale PP w Bydgoszczy, pierdolił bzdury typu „umawialiśmy się, że nie będziecie przeklinać” (po bluzgach) czy też robienie z miejscowych grajków, których nikt nie chce oglądać, bohaterów… MKS szybko zdobył drugą bramkę, ale HKS próbował grać dalej… Niestety nie przyniosło to rezultatu i w 90’ minucie ustalony jest wynik na 3-0 dla Kutna. Grajki jeszcze spinają się między sobą, sprzedawczyk rozdaje jakieś czerwone kartki. Potem obie drużyny podchodzą do swoich kibiców, Hutnik przybija z nami graby i krzyczy z chęciami, które trudno dostrzec u piłkarzy Legii. I zaczyna się mini cyrk. Napinających się miejscowych chamów zapraszamy do siebie, okrążamy stadion do wyjścia, chcemy do nich podejść, ale na drodze staje nam trochę więcej psów w tym tacy z shotgunami. Lekka spina, ale szybko uspokaja się, bo za psami stoją tylko miejscowe dziadki i garstka dzieci. Nie było z kim się spinać… Zostaje sprowadzona policja chyba z całego Kutna i w obecności kilkunastu radiowozów i kilku suk jesteśmy w żółwim tempie spisywani. Trwa to jakieś 1,5 godziny, po których w sporym kordonie i eskorcie ruszamy na dworzec. Po drodze oczywiście śpiewy i bluzgi na Widzew oraz mijanych miejscowych. Media opisały to jako paraliż miasta przez kibiców z Warszawy. Kutno przez miesiąc ma o czym mówić. Po 19:30 wsiadamy bez psów do pociągu w kierunku Warszawy! Podczas drogi powrotnej, mimo samotnego powrotu znowu nic się nie wydarzyło. No prócz spiętych młodych kanarów, którzy oczywiście… szukali Mirka :-). „Widziałem go przed chwilą, jest dwa wagony dalej” itp. Spinali się, że Mirka nie znają, że nas wyrzucą, ale ostatecznie odpuścili, a my ok. 21:00 meldujemy się na dworcu Zachodnim. Dużo więcej spodziewano się po tym wyjeździe, wypadł on w sumie spokojnie, ale i tak trzeba zapisać go na plus. Ponad 7 dych znającej się grupy gdzie każdy wie o co chodzi, podróż rejsówką, koszt w sumie zero złotych zero groszy, bardzo wesołe sytuacje… A przede wszystkim ten brak psów w pociągu i w jedną stronę na stadion w Kutnie. W erze kamer itp. takie coś można przeżyć na niewielu teoretycznie wrogich terenach… Pozdrowienia dla obecnych, HKS! Ł.
Strona
5
„DL” zine nr 3
RELACJE
GKS BEŁCHATÓW 0–2 LEGIA WARSZAWA 24.09.11 (Ekstraklasa, Bełchatów). Zanim przyjdzie ciekawy wyjazd do Rumunii na Ligę Europejską, trzeba „odbębnić” nudną ligową rzeczywistość. 24tego o 18:00 nasza Legia grała w Bełchatowie z GKSem. Legia otrzymała 384 bilety, które rozeszły się wśród grup i w kasach. Mecz oglądało tylko 2.300 widzów, a skromny młyn GKS skutecznie przepychał się z ochroną o transparent „Chwała bohaterom września” (brawo)! Legioniści wywiesili natomiast flagę Palestyny, co jest zrozumiałe w związku z głośną sytuacją w tamtym regionie oraz dodatkowo w związku ze zbliżającym się meczem przeciwko Hapoelowi. Redakcja przebywała tego dnia w Kutnie z Hutnikiem, a zatem oddaję głos znajomemu Legioniście. Warto dodać, że piłkarze wygrali na wyjeździe. Ł. Wyjazdy do Bełchatowa do najciekawszych nie należą, grała tam jednak Legia, więc jechać trzeba. O atrakcyjności tego meczu mogło świadczyć chociażby, że na zbiórce przed wyjazdem głównym tematem rozmów nie były sprawy związane z tym spotkaniem, a jakość trasy katowickiej. Gierkówka od pewnego czasu jest cała rozkopana, z dwóch pasów dobrej drogi, na większości trasy jest zrobiony jeden, oddzielony od pasa ruchu w przeciwną stronę słupkami uniemożliwiającymi wyprzedzanie. W związku z tymi utrudnieniami wyruszyliśmy do oddalonego o około 160 kilometrów od Warszawy Bełchatowa już 5 godzin przed meczem. Dzięki temu prawie całej grupie udało się dotrzeć na czas. Kilku osobom nie zabrakło przygód po drodze. Wyjazd ten był ewidentnie pod znakiem zepsutych samochodów… Jedna z grup, której samochód odmówił posłuszeństwa, odesłała go do Warszawy lawetą, a sami dojechali na mecz za pomocą między innymi autostopu. Co do samego meczu, sektor gości wypełniliśmy, trudne to jednak nie było biorąc pod uwagę jego pojemność. Na meczu oprócz naszych flag zawisła też flaga Palestyny. Wszak już niedługo mecz z czerwonym Hapoelem. GKS Bełchatów trochę rozczarował marną frekwencją (młyn 120). W drugiej połowie wywiesili transparent „Chwała Bohaterom września" z przekreślonym sierpem i młotem oraz z przekreśloną swastyką. Po pewnym czasie na ich sektor wkroczyła ochrona i próbowała go zerwać. Komuna pełną gębą. Jak widać, niektórych wyjątkowo boli pamięć o polskich bohaterach walczących za Ojczyznę. Transparent jednak został w rękach kibiców GKSu, którzy go ponownie wywiesili. Cały stadion wspólnie krzyczał, komu należy się cześć i chwała, a kto zostanie w najbliższych wyborach obalony przez kibiców. Mecz się skończył, my chwilę jeszcze czekaliśmy na sektorze, by potem sprawnie wrócić do Warszawy. Y. GKS: Sapela - Modelski, Szmatiuk, Lacić, Popek (69' Mysiak) - Buzała, Baran (75' Sawala), Fonfara, Nowosielski (46' Bożok), Wróbel - Marcin Żewłakow. LEGIA: Kuciak - Jędrzejczyk, Żewłakow, Komorowski, Wawrzyniak - Rybus, Borysiuk, Gol (84' Łukasik), Wolski (75' Żyro), Radović - Ljuboja (88' Górski). BRAMKI: Wawrzyniak (79’), Radović (82’). ŻÓŁTE KARTKI: Borysiuk. WIDZÓW: 2300 (w tym 384 gości).
LEGIA WARSZAWA 3-2 HAPOEL TEL AVIV 29.09.11 (Liga Europejska, Warszawa). Liga Europejska, a już w ogóle jej faza grupowa daje kibolowi wiele radości. Nowi rywale, coś innego niżeli nudna polska ligowa rywalizacja – zawsze nadzieje na przeżycie czegoś ciekawego, może również na sukces sportowy… Spartak, wyjazd na PSV – teraz mecz u siebie z izraelską antifą… Dzieje się. I nawet żenująca czasem gra piłkarzy nie jest w stanie całkowicie zjebać nam humorów. Bliżsi tego są klubowi działacze, ustalający ceny biletów na LE… Mecz z żydami odbył się w czwartek o niecodziennej godzinie: 21:05. Bilety drogie – na Żyletę 58 zł normalny, co ciekawe – po raz pierwszy tyle samo kosztowały wejściówki na przeciwną stronę stadionu. Niby fajnie, że wreszcie pomyśleli, ale czy za normalną rzecz powinni być chwaleni? Po prostu zrezygnowali na chwilę z absurdu… Podczas meczu pokazano efektowną choreografię, zadebiutowała także nowa wersja flagi „White Legion”. W Źródełku tłumy już od 18:30… Zbieranie podpisów pod ustawą o bezpieczeństwie, rozdawanie drugiego numeru gazetki „Kibol”. Na stadionie tymczasem od rana rozkładano choreografię na ten mecz. Zapowiadało się ciekawie, ale ze względu na kiepski poziom gości nie było czuć takiego ciśnienia jak chociażby na Spartak… Przed meczem z Hapoelem zastanawiano się ilu przyjedzie kibiców spod sierpa i młota oraz czy być może internetowe plotki się potwierdzą, i czy przyjdą z nimi polscy koledzy. Chyba nie przyszli, a sektor gości prezentował się fatalnie. Może ze 100 osób siedzących dość luźno. Żydzi wywiesili flagę po hebrajsku, „Ultras Hapoel” i machali kilkoma małymi szmatami na kijkach. Jakieś szczerbate dzieci trzymały też flagę Izraela. Słychać nie było ich ani razu… Oczywiście przed, w trakcie i po meczu – myślano jak tu uprzyjemnić im pobyt w Stolicy czego efektem jest kilka szali zdobytych przez Legionistów (jeden wisiał na fladze Legii podczas meczu). Wiadomo jednak nie od dziś, że za pejsa można beknąć częściej (przynajmniej większe jest prawdopodobieństwo) gdyż zazwyczaj są pod specjalnym nadzorem. Wśród gości z Izraela niewielu wyglądających na ultrasów, dużo kobiet i zgredów. Co ciekawe – Hapoel jest jedną (jedyną?) z izraelskich ekip, która toleruje Arabów – oczywiście ze względu na lewackie poglądy. Tak więc w jej składzie gra pięciu Arabusów, których zresztą mogliśmy zaobserwować sobie stojąc w korku – przejeżdżali obok nas pod ścisłą eskortą wszelkich służb. Tutaj kilka słów o samej Warszawie 29tego września – była sparaliżowana nie tylko przez to spotkanie, ale głównie przez odbywający się polityczny szczyt. Utrudnienia w poruszaniu się, na każdym rogu policja itp. Wiadomo, że przed meczami z żydami jest specyficzna atmosfera i spiker informował by nie pojawiły się „antysemickie” okrzyki… Ciekawi mnie czy po hebrajsku gadano przyjezdnym by nie wyciągali sierpów i młotów, bo ten kraj sporo przez nie wycierpiał… Chyba jednak nic takiego nie mówiono. Ważne by komuniści z Izraela czuli się dobrze. Oczywiście postanowiono kilkakrotnie nawiązać do specyfiki czwartkowego rywala… I to od różnych stron. Po pierwsze oprawa. Na wyjście piłkarzy podnosimy kartony, a do tego napis z charakterystycznych liter „Dżihad Legia”. Wyszło kozacko, a przede wszystkim miłoprowokacyjnie :-). Prócz choreo – miała zadebiutować nowa wersja kultowej flagi WL. Tylko był jeden problem… nie chcieli jej wpuścić (warto dodać, że transparentu „PamiętaMY” także…). Czary mary i wyszło jednak na nasze… Tak, nawet na Guantanamo jest sposób… Obok nowego „White Legionu” zawisł transparent „100% anty antifa”, a to wszystko pojawiło się w drugiej odsłonie meczu. Przypominam w tym momencie, że nasz rywal ma flagę „Antifa ultra”, której jednak nie przywieźli do Warszawy.
Strona
6
„DL” zine nr 3
RELACJE Wisiały też inne transparenty. Bardzo fajny „Młody Legionisto – kapować nie wolno, skarżyć nie wolno, odegrać się wolno”, który to jest nawiązaniem do książki Grzesiuka (polecam). Były też: „Idę na wybory – nie głosuję na Donka”, „Staruch Nigdy Sam”, „Pozdrowienia do więzienia”. Wokalnie wsparliśmy więźnia politycznego. W drugiej połowie dopingowano bez koszulek, innych choreografii już nie pokazano. Te jednak pojawią się niedługo, bo zbiera była kasa na oprawę. Piłkarze zaczęli od ataków na pole karne żydów, ale nic z tego nie wynikało. W 34’ minucie pejsy strzeliły bramkę, a taki wynik utrzymywał się do 67’ minuty. Wydawało się, że faza grupowa LE pomału sprowadza nas na ziemię, a tymczasem 5 minut i wygrywamy 2-1! Na stadionie szał radości. Niestety w 78’ Hapoel wyrównuje i w tym emocjonującym meczu było 2-2. Levi namawiał byśmy za Legię wygrali ten mecz i udało się! W 89’ minucie Radović ustala wynik na 3-2 dla CWKS! Mamy 3 punkty i drugie, premiowane awansem miejsce w grupie. Czekamy na kolejne mecze. I jeszcze słowo o piłkarzu. Wawrzyniak strzelił kilka dni wcześniej bramkę Bełchatowowi i wielce się podniecił, że zamknął usta niedowiarkom. Wy też widzicie umysłowe defekty tego zawodnika? Wielka podnieta jednym dobrym meczem w całym tłumie kiepskich… I to z GKSem. Jakie on ma ambicje skoro podnieca się, spina na Bełchatów, a jak uda się zagrać nieźle to udziela kilka wywiadów jaki to jest zajebisty. No nie lubię typa… On nie da się lubić. W czwartek rozegrał cały mecz i na szczęście się nie poślizgnął… A jak już przy pejsach jesteśmy… Cała afera z graczem Wisły, który przed Euro 2012 poczuł się Polakiem żenująca, a Smuda przejdzie do historii jako ten, który doszczętnie zniszczył wartość jaką jest reprezentacja Polski. Mimo, iż z początku śmiał się z „kadry” Niemiec złożonej z cudzoziemców… Co on ćpa? Po meczu piłkarze robią rundkę honorową, śpiewają przed Żyletą i spotkanie przechodzi do historii. Całe tłumy ruszyły do Źródełka gdzie (zresztą podobnie jak przed meczem) odpalono sporo pirotechniki. Piro pojawiło się też spontanicznie … za trybuną (na „koronie”) stadionu Legii. Teraz w LE ciekawy wyjazd do Rumunii. Ł. LEGIA: Kuciak - Jędrzejczyk, Żewłakow, Komorowski, Wawrzyniak - Radović, Vrdoljak (46' Gol), Ohayon (46' Żyro), Borysiuk, Rybus (82' Wolski) – Ljuboja. HAPOEL: Apoula - Kende, Fransman, Shish - Igiebor, Oremus (84' Badier), Pecalka, Mahmmoud (12' Toama), Abutbul - Damari (76' Lala), Tamuz. BRAMKI: Tamuz (34’), Ljuboja (67’), Komorowski (72’- rzut karny), Lala (78’), Radović (89’). ŻÓŁTE KARTKI: Komorowski, Borysiuk, Radović, Żyro, Igiebor, Kende. WIDZÓW: 21.200 (w tym ok. 100 gości w tym zgredy).
LEGIA WARSZAWA 2-0 WISŁA KRAKÓW 2.10.11 (Ekstraklasa, Warszawa). Mecz z Wisłą Kraków zapowiadany jako hit, obiekt westchnień wszystkich fanów polskiego futbolu, a w moim odczuciu… szary meczyk. Gramy w fazie grupowej europejskich pucharów i o ile mecz ze Spartakiem czy żydami jest czymś nowym to „klasyki” z Wisłą przy Ł3 dawno popadły w rutynę… Liczy się za to wynik na murawie i tutaj piłkarze spisali się znakomicie, pewnie wygrywając 2-0. Ja postanowiłem zadbać o pewną odmianę i zamiast na Żyletę udałem się piknikowo z kobietą na sektor naprzeciwko (dzięki Z. za pomoc) by zobaczyć jak to tam jest. Nigdy nie byłem na tamtym sektorze i raczej… szybko na nim nie zagoszczę :-). Żyleta dopingowała jednak dobrze, a goście niczym nie zaskoczyli. Korzystając z niestandardowego miejsca oglądania widowiska – pozwolę sobie na przekazanie specyfiki okolic sektora rodzinnego. Jest tam, delikatnie mówiąc – piknik i cyrk. Wiadomo, dzieciaki z balonikami rozdawanymi przez ludzi w kamizelkach, stewardzi którzy myślą, że złapali Pana Boga za nogi mogąc rozstawić garstkę (spokojnych, zdziwionych) ludzi po rogach itp. Blondynka, która czepia się zwykłych ludzi (że sobie spokojnie stoją) i napięci ochroniarze gotowi popisać się przed koleżanką efektowną interwencją. To oni wywołują tam więcej zamieszania niż jest. A z innej beczki. Nawet jeśli założymy, że ma to być miejsce dla pikników to i tak jest ono chujowej jakości. Popcorn jest zimny, a frytki chyba z sezonu 2010/2011… Hot dog za 7 zł wielkości dużego palca też nie jest najlepszą inwestycją… Brać na taką trybunę kobietę spoza klimatu jest samobójstwem :-). Gdybym był rozpieszczoną blondynką w legginsach to użyłbym torebki by obić tego, który mnie na takie „wyjście” wyprowadził… Mając więc nadzieję, że tego typu plastyki wybiorą następnym razem Złote Tarasy – przystąpiłem do obserwacji tego co na fanatycznych sektorach i na samym boisku :-). Na meczu pojawiło się 25.000 widzów, w tym oczywiście wypełniona Żyleta. Nie było oprawy, był za to doping, który wielu ocenia 10/10. Moim zdaniem taki śpiew jest zbyt monotonny, ale po prostu taki mam gust, że wolałem nieco old schoolowe okrzyki + długie piosenki niżeli „po grecku”. Nie krytykuje – kto co lubi. Na gnieździe stał po przerwie Sz. (L. ma kontuzje). W drugiej połowie dopingowano bez koszulek, podrzucano je w górę itp. :-). Generalnie standardowy mecz przy Łazienkowskiej 3, nastroje pozytywne dzięki dobrej postawie grajków. Na Żylecie wisiały transparenty „Pamiętamy" oraz „Sława wielkich czynów nigdy nie umiera. Chwała bohaterom tamtych dni". W przerwie tradycyjnie nieco festynu, urozmaiconego oświadczynami kibica Legii. Prowadzi to rzecz jasna Hadaj, którego słuchać nie mogę od lat… Na nowym stadionie przechodzi jednak sam siebie, od „Piekło Pepsi Areny” równa prosto na dno… Głupotą wyprzedzają go tylko spikerzy z Bydgoszczy (patrz finał PP) i Kutna (patrz MKS- Hutnik). Gości przyjechało w sumie ponad 1.100 w tym zgody i niewpuszczeni. Wywiesili flagi i prowadzili w miarę regularny doping będący przeróbkami pieśni całej Polski i świata. Trwała z nimi tradycyjna wymiana uprzejmości, nic nowego. Kastrat przypominał zaś co chwila by nie przeklinać, co powodowało efekt odwrotny. Na wysokości zadania stanęli piłkarze, którzy rozegrali dobre spotkanie i wygrali 2-0. Brawo! Kryzys był dość krótki i mam nadzieję, że po przerwie na cyrk („reprezentacje”) forma nie opadnie… Po meczu wspólna radość z kibicami, a także śpiewy pod Żyletą. Ł. LEGIA: Kuciak - Jędrzejczyk, Żewłakow, Komorowski, Wawrzyniak - Rybus (89' Wolski), Vrdoljak, Radović (90+3' Manu), Gol, Żyro (84' Kucharczyk) – Ljuboja. WISŁA: Pareiko - Jovanović, Jaliens, Chavez, Paljić - Kirm, Wilk, Nunez (81' Diaz), Sobolewski (46' Jirsak), Biton – Iliev. BRAMKI: Ljuboja (25’), Gol (70’). ŻÓŁTE KARTKI: Żyro, Vrdoljak, Ljuboja, Rybus, Nunez, Paljić, Wilk, Jirsak. WIDZÓW: 25.000 (w tym 1.100 gości – 100 nie weszło).
Strona
7
„DL” zine nr 3
RELACJE / FOTOREPORTAŻ
LEGIA WARSZAWA – POLONIA’ ROCZNIK 2002 2.10.11 (Mecz dzieciaków, Warszawa). Jako, że derby rocznika 2002 były rozgrywane na jednym z legijnych osiedli postanowiliśmy tam zawitać w parę osób, jak się później okazało, była robiona lekka mobilizacja na ten oto mecz, ale niestety trudno było o dobrą frekwencję. Mecz był rozgrywany o 11:00, a wiadomo jak to po sobotnich wieczorach bywa.. :-). No i tym bardziej mało komu chciało się wstawać na mecz 9cio latków, ale mimo tego wszystkiego na szkolnym boisku gdzie odbywał się ten mecz melduje się niecałe 200 osób. Z tego ponad 50 tworzy młyn, reszta to rodzice dzieciaków, trenerzy itd. Odpalamy race, a trener KSP ucieka ze swoimi podopiecznymi do szatni! Zacznijmy jednak od początku… Widowisko wzbudzało zainteresowanie, bo przechodnie zza płotu się zatrzymywali, a ludzie wychodzili na balkony aby obejrzeć mecz. A może byli zdziwieni tym co robi grupa ponad 50 kiboli na terenie jednej ze szkół…? Wracając jednak do rzeczy, to wywieszamy na płocie dwie flagi (pewnego osiedla), a obok małą kotwicę Powstania Warszawskiego. Doping prowadzony jest przez większość meczu, chwilami nawet nam to dobrze wychodziło. Jedną z głównych rozkmin na meczu było ile grają młodzi kopacze.. Niektórzy twierdzili, że trzy kwarty, inni, że cztery tercje :-). Ale w końcu ktoś się dowiedział bodajże od któregoś z rodziców, że gra się tu 4x15min. Podczas meczu kopacze polonii dowiadują się, jaką krzywdę wyrządzili im rodzice zapisując ich do klubu z siedzibą na konfidenckiej 6. Doping oraz wszelkie uwagi były bez jakichkolwiek wulgaryzmów, ponieważ my kibole umiemy się zachować wśród dzieci i ich rodziców, wiem wiem, że dla niektórych to może być zaskoczeniem, no ale już tacy jesteśmy. Podczas meczu parę razy w oddali było słychać jakieś petardy. W oddali - bo nikt nie chciał przestraszyć dzieci. Pod koniec ostatniej części gry zostaje odpalone trochę pirotechniki, oczywiście z dala od boiska, żeby nikomu się nic nie stało, jednak po chwili sędzia przerwał mecz na chwilę, głównie przez namowę trenera polonii, który wziął swoich podopiecznych i szybciutko… uciekł do szatni z niewiadomych nam powodów! Pirotechnika była odpalona z dala od dzieci, no ale cóż takie już są osoby z konfidenckiej 6. Po chwili się dowiadujemy, że sędzia przerwał już ostatecznie mecz z powodu… skarg trenera polonii, który twierdził, że w takich warunkach nie da się grać. Mimo próśb ze strony trenerów Legii jak i samego sędziego (o powrót na boisko i dokończenie tych ledwie paru minut, które zostały do rozegrania) wspomniany trener małych kopaczy Disco-Polo uparł się, że jego zawodnicy nie dokończą tego meczu. Może powodem było to, że młodzi Legioniści dawali surową lekcję gry w piłkę nożną swoim przeciwnikom i prowadzili z zaliczką kilku bramek?! Na pożegnanie młodzi kopacze naszej drużyny podziękowali nam za doping po czym przeszli między zgromadzonymi kibolami, którzy oklaskiwali ich za wynik i walkę w tym meczu. Z informacji, które mam na tę chwilę gdy piszę tę relację nie wiadomo jeszcze czy mecz będzie zakończony walkowerem dla gości, czy może będzie rozegrany ponownie. K. PS: Chyba każdy ze zgromadzonych tego dnia na boisku szkolnym uważał, że młody zawodnik Legii z numerem 10, który był zresztą kapitanem jest warty poświęcenia uwagi gdyż to co on robił ze swoimi przeciwnikami, palce lizać, kiwał wszystkich przez całe boisko po czym strzelał bramkę. I o ile się nie mylę, to on strzelił tego dnia najwięcej bramek.
LEGIONIŚCI NA KOPCU 2.10.11 (, Warszawa).
Strona
8
„DL” zine nr 3
RELACJE
HUTNIK WARSZAWA 1-0 RADOMIAK RADOM 15.10.11 (III liga, Warszawa). Sobota 15stego października – godzina 11:00, warszawska dzielnica Bielany. Hutnik podejmuje w ramach rozgrywek III ligi Radomiaka Radom. Meczyk ciekawy pod każdym względem – kibicowskim, bowiem spotkały się dwie znane ekipy, które zaliczają swoje wyjazdy (Hutnika w poprzedniej kolejce 45 na meczu wyjazdowym z Aleksandrowem Łódzkim), a także sportowym – na Marymoncką przyjeżdżał lider. Nie pozostawało nic innego jak udać się na Bielany… Widzów było jak na tą klasę rozgrywkową w Stolicy dużo, ale spotkanie przebiegło w bardzo spokojnej atmosferze. Zaskoczeniem na plus jest zwycięstwo gospodarzy! Szału się po tym meczu nie spodziewano, no ale chociaż był to nieco inny mecz od pozostałych gdyż na Bielany przyjechali kibice gości. Od rana na okolicznych osiedlach od cholera policji, która spisywała wszystkie grupki – niektóre nawet po kilka razy. Ktoś tam powiedział, że podobno na dzielnicy jest tego dnia obecnych 300 psów za względu na mecz podwyższonego ryzyka. Możliwe, bo wyjeżdżali zza każdego rogu. Na stadion wchodzimy przed godziną 11:00, na trybunie gdzie znajduje się młyn HKSu jak i w jego pobliżu zbiera się więcej kiboli niż zwykle, ale liczby bywały w przeszłości konkretniejsze. Na stadionie ok. 800 widzów w tym 200-300 wiedzących o co chodzi :-). Gości niewielu, około 80 osób z jedną flagą, transportem kołowym. Moje liczby mogą nieznacznie różnić się od danych oficjalnych, sami się gdzieś policzą… Pierwsi z dopingiem ruszają Radomianie, trwa już mecz kiedy Hutnik wiesza flagi, transparent zapraszający na manifestację 11 listopada (rozdawane są także plakaty) i zaczyna śpiew. Ten trwał z małymi przerwami cały mecz. Radomiak dopingował przez 90 minut, wspomagając się bębnem. Opraw żadnych nie było, skupiono się na dopingowaniu swoich zespołów. Spokój. A na boisku długo utrzymywał się stan 0-0, ale w 84’ minucie gospodarze ustalają wynik meczu na 1-0! Na stadionie szał radości, pomarańczowo- czarni zmniejszyli dystans do lidera (którym pozostają Warchoły) do 8 punktów! Po strzeleniu gola pod płot młyna podbiegają piłkarze okazując swoją radość. Podobnie jest po ostatnim gwizdku kiedy cały zespół przybija graby z częścią czekających na płocie fanatyków. I to tyle o tym meczu. Ł.
RUCH CHORZÓW 0-1 LEGIA WARSZAWA 16.10.11 (Ekstraklasa, Chorzów). Niedzielny mecz z Ruchem był ostatnim wyjazdem przed kolejną eskapadą na fazę grupową Ligi Europejskiej. Na osiedlach mówiło się jednak o nim niewiele, a dużo osób było myślami przy innych głośnych sprawach (niestety niemiłych) bądź w krainie Draculi… Bilet na mecz i przejazd specjalem z Sosnowca kosztował tylko 45 zł, ale do tego trzeba było doliczyć dojazd do miasta naszych zgodowiczów. Zagłębie, co ciekawe – przełożyło swój mecz w niskiej klasie rozgrywkowej (na którą jeżdżą kibole) by móc pojechać z nami do niebieskiej krainy. Osobiście miałem ciśnienie na wynik…oni muszą wygrywać w tej lidze i awansować do fazy grupowej europejskich pucharów za rok. Będzie wtedy kulminacyjny moment represji i takie wypady jak Bukareszt pozwolą nam szlifować starą dobrą szkołę ultra. Bo w Polsce starają się zaciskać pętle, jakby zapominając, że „nie przekręcisz przekręta”. Nigdy nie do końca… Mecz był z gatunku szarych ligowych kopanin. Legia szału nie robiła, ale zagrała na tyle opanowanie, że wystarczyło do skromnego zwycięstwa. Do tego mieliśmy jakieś słupki itp., a więc 3 punkty zasłużenie jadą do Stolicy. Coraz bardziej może podobać się Kuciak, który ma umiejętności i nieco potrzebnego golkiperowi „wariata w głowie”. Chyba znowu mamy bramkarza, bo Wojtkowi czegoś niestety brakuje, a o Antoloviću (i kasie na niego wydanej) w ogóle nie ma co wspominać… Zapraszam na relacje z trybun. Tego dnia zadebiutowała flaga „Pato Hools”. Ł. Wyjazd do Chorzowa to wyjazd, podczas którego dla mnie osobiście historia zatoczyła koło. Właśnie przy ul.Cichej, prawie 10 lat temu pierwszy raz widziałem Legię na żywo. Nie będę Wam dalej smucił o mej historii więc skupiam się już na relacji. Zbieramy się w 4 osoby o godzinie 10 rano i lecimy w stronę Sosnowca. Liczba miała być ciutkę większa, ale przedstawicielka płci pięknej, która miała smaki na wyjazd leczyła jeszcze kaca :-). Droga mija spokojnie, na pogaduchach z cyklu "o wszystkim i o niczym" :-). Na patelni jesteśmy pół godziny przed zbiórką. Szybkie umacnianie zgody z Sosnowcem przy napojach z bąbelkami i można iść na peron. W międzyczasie pojawiają się rozmowy o wypadzie do Bukaresztu. Wraz z braćmi jest nas około 1000 głów, które to specjalem udały się na Ruch. Pod kasami jesteśmy 2 godziny przed meczem, jedni jeszcze odbierają bilety i zapisują się na listę, a drudzy już wchodzą. Ciężko to w sumie nazwać wchodzeniem gdyż są tylko dwie bramki wejściowe, na których hanysy mają i tak niezły burdel. Prawie cała grupa wchodzi dopiero w 2 połowie. Prawie cała dlatego, że kilkadziesiąt osób niestety niewpuszczonych… a to dlaczego? Dlatego, iż „wyparowali” z listy. Osobiście widziałem przed meczem listę, na której byłem lecz brzydkie baby, które ją sprawdzały twierdziły, że mnie nie ma! Pięć podejść z wejściem nie dało skutku. Z tego wynikło niezłe wkurwienie osób, które spotkało to samo co mnie i pozostało nam spędzić w sumie 5 godzin pod kasami. W międzyczasie psy spisują każdego komu nie udało się wejść. Ktoś tam coś podpalił i znów wjazd psów do grupy która została pod stadionem i ostrzegają oni, że jeszcze raz taki numer i będzie pacyfikacja. Godzinę po meczu wszyscy w dobrych nastrojach po wygranej Wojskowych, udajemy się w drogę powrotną. Podsumowując: mecz niewidziany, ale warto było jechać jak to przy okazji każdego wyjazdu, bo przecież najważniejsza jest przygoda. Abdul Tegoroczny wyjazd do Chorzowa ma miejsce po dłuższej przerwie. W czasie tej przerwy między innymi rozegrany został towarzyski mecz reprezentacji w Niemczech. Zbiórka przed Chorzowem ma miejsce, jak podczas większości meczów rozgrywanych na Śląsku - na sosnowieckiej Patelni. Jesteśmy dość wcześnie, widać już sporo Legionistów i Zagłębiaków szykujących się na mecz. Przed samym przejściem z Patelni na Dworzec PKP, na schodach prowadzących na dworzec, jeden z kibiców traci równowagę i spada dobre kilka metrów. Na początku traci przytomność, leży bez ruchu, zajmują się nim kibice oraz Straż Miejska, która pojawiła się na miejscu zdarzenia. Chłopak na szczęście odzyskuje przytomność... Jak się okazało - na dworzec przyjeżdża całkiem długi specjal, na którego przedzie widnieje napis „Legia Warszawa” :-). Kibice brawami witają tak oznaczony środek transportu. Po tym jak wszyscy zajęli miejsca, kanar prosi o przejście do innego wagonu, żeby nie powtórzyła się sytuacja z wyjazdu do Bytomia, gdy skład nie wytrzymał i staliśmy długo gdzieś w polu. Kanar jeszcze raz dowodzi swojego ogarnięcia, gdy idąc i sprawdzając pociąg, trzymaną w ręku trąbką wytrąbuję piosenkę, „Legia“ :-). Sama podróż z powodu powoli wlekącego się po torach pociągu zajmuje dłuższą chwilę (powrót z postojem również nie należy do najszybszych). Po opuszczeniu pociągu i dworca Chorzów – Batory, standardowo dość szybko dostajemy się pod stadion. Parafrazując tytuł filmu, „W Chorzowie bez zmian“. Standardowe dwie bramki z kołowrotkami, ścisk i przeskakiwanie przez barierki. Po minięciu barierek nie podobam się ochronie, co oprócz zrobienia fotki z dowodem obok głowy kończy się zaprowadzeniem na bok i dokładnym filmowaniem z kamery znajdującej się na słupie. Wracając z kamerowania mijam Znajomka, którego ochrona z niewiadomego powodu również zaprosiła do „ukrytej kamery“. Na meczu meldujemy się w 916 osób, w tym dość dobrze wspierające Nas Zagłębie i kilkadziesiąt osób, które niestety mają „przyjemność“ zostać przed bramkami chorzowskiego obiektu pamiętającego czasy komuny. Pierwsza połowa zarówno na trybunach jak i na boisku słaba. Ruch tylko kilka razy coś zaśpiewał. Na boisku chyba pierwszy strzał i od razu bramka. W drugiej połowie ma miejsce jedyny tego dnia, skromny pokaz ultras. Chorzowianie machają flagami na kiju, nieznacznie poprawiają doping i to z ich strony wszystko na dziś. My w drugiej połowie ruszamy z lepszym dopingiem. Króluje pieśń „Legia gol“ w różnych konfiguracjach. Zaczynamy od śpiewania jej z Zagłębiem „na dwie trybuny“. Nie jest to pierwsza tego dnia śpiewana w ten sposób piosenka z Zagłębiakami, śpiewamy tak jeszcze „Warszawę“ oraz „Za nasze miasto“. Pod koniec meczu pozdrowione zostają przez Nas Zgody, wcześniej często pozdrawiamy Zagłębie, przypominamy, że takich Braci się nie traci, wspólnie intonujemy i śpiewamy zagłębiowskie pieśni.
Strona
9
„DL” zine nr 3
RELACJE Wróćmy do wspomnianej wcześniej pieśni „Legia gol“. Jest ona wykonywana na różne sposoby: raz głośniej, raz ciszej, na wspomniane wcześniej dwie trybuny z Zagłębiakami, do tego dochodzi siadanie, gdy druga trybuna śpiewa i powstanie z głośnym śpiewem na ustach, z podskakiwaniem znanym z „tańczymy labada“, bez koszulek (tylko część sektora) – do Bukaresztu z grypą :-), z szybszym klaskaniem co pewien czas. W pewnym momencie podczas piosenki cały sektor Zagłębiaków ze śpiewem na ustach zbiega na sam dół sektora i wbija na płot – wygląda to kozacko. Po tym przechodzimy „do siebie“ i mieszamy się na obu trybunach oddzielonych płotem. W meczu mamy kilka okazji na podwyższenie rezultatu, pod koniec spotkania Chorzowianie również mają swoje dobre sytuacje. Jednak wynik nie ulega zmianie i mecz kończy się Naszym skromnym, jednobramkowym zwycięstwem. Po meczu blisko półtorej godziny stania na sektorze, w chłodzie, po czym bramki zostają otwarte. Jeden z psów informuje, że jeśli uniknie się prowokacji, tu dopowiem: to nie powtórzy się ubiegłoroczna psia napierdalanka. Z sektora przedostajemy się na „pastwisko“, tym razem długo Nas tam nie trzymają i puszczają dalej po kilku minutach. Idąc, w powietrzu można wyczuć, że psy tylko czekają żeby powtórzyć ubiegłoroczną „zabawę“ tłuczenia pałami wszystkiego co tylko się rusza. Jednak tym razem zarówno na mieście, przed dworcem, jak i na dworcu nie mają miejsca tego typu „atrakcje“. Po przejściu dworca wbijamy się w pociąg, odjeżdża on po chwili, jeszcze dłuższy postój w Katowicach i można wysiadać i udawać się szybciej lub wolniej w kierunku domu. Adrian RUCH: Pesković - Lewczuk, Grodzicki, Stawarczyk, Szyndrowski - Grzyb (65' Smektała), Malinowski, Lisowski (79' Grzelak), Zieńczuk - Piech, Jankowski (72' Abbott). LEGIA: Kuciak - Jędrzejczyk, Żewłakow, Komorowski, Wawrzyniak - Żyro (65' Gol), Vrdoljak, Borysiuk, Radović (84' Manu), Rybus (90+1' Kucharczyk) – Ljuboja. BRAMKI: Ljuboja (45’). ŻÓŁTE KARTKI: Szyndrowski, Lisowski, Abbott, Lewczuk, Borysiuk, Gol. WIDZÓW: 7.000 (w tym 916 gości).
RAPID BUKARESZT 0-1 LEGIA WARSZAWA 20.10.11 (Liga Europejska, Bukareszt - Rumunia). Rapid Bukareszt założony został 25 czerwca 1923 roku. Posiada on sekcje piłkarską, piłki ręcznej, hokeja i siatkówki! Rapid ma barwy biało – brązowe. Jego piłkarze zdobyli 13 Pucharów Rumunii (Superpuchar 4 razy) i tylko 3 Mistrzostwa (ostatni raz w 2003 roku). Jeden raz brązowi triumfowali w Pucharze Ligi. Od lat fanatycy naszego rywala czekają na sukcesy swego klubu… O kibolach Rapidu można było obszernie poczytać w „To My Kibice+” gdzie pojawił się wywiad z ich ultras. Dużo przekazali także kibice Śląska, którzy opisywali swój dwumecz z Rumunami. Teraz był czas na nas. Blade łowca wampirów z nami nie jechał, bo tak się składa, że jest czarnoskóry i nikt nie chciał go na pokładzie, a zatem trzeba było zachować ostrożność :-). Wprawdzie w jego drużynie łowców wampirów też byli biali, ale kolaborantów nie uznajemy...heh. A teraz trochę tradycyjnego przedwyjazdowego przynudzania. KRAJOBRAZ PO CEAUSESCU A więc 20stego października los skierował naszą Legię do stolicy Rumunii. Bukareszt ma powierzchnię 228 km², a liczba ludności wg Wikitravel to 1.930.390. W tym zakorkowanym, sporym mieście socrealistyczne budowle z epoki Ceausescu sąsiadują z eleganckimi, reprezentacyjnymi gmachami z drugiej połowy XIX wieku… Ceausescu to był komunistyczny dyktator z Rumunii przy, którym Jaruzelski to jak polonista przy człowieku honoru. A więc różnica spora. Kiedyś na wykładach miałem dużo o tym typie, oglądaliśmy też film dokumentalny o nim i jego pojebanej żonie – polecam zapoznać się z psychą tej pary… Jako przykład można podać fakt, iż w czasach rządów Nicolae Ceauşescu (a więc 1965-1989), znaczna część historycznego centrum miasta została zrównana z ziemią (bo miał taki kaprys) i zastąpiona przez socrealistyczne budynki oraz wysokie apartamentowce i bloki mieszkalne! Mało? Ceauşescu wybudował w całkowitej tajemnicy sieć podziemnych tuneli dostępnych tylko dla niego i jego rodziny! I tak najważniejsze punkty miasta połączyła tajna linia metra długości 10 km. Dyktator wraz z żoną traktowali ludzi jako nic nieznaczące mrówki, a siebie jako władców ich marnych losów i mogących zrobić wszystko z architekturą, która przecież miała swoją historię… Reżim Ceauşescu upadł po serii gwałtownych wydarzeń jakie miały miejsce w Timişoarze i Bukareszcie w grudniu 1989 roku. Kiedy u nas udawano, że przy Okrągłym Stole „upada komunizm” – w Rumunii dyktator wraz z żoną zostali skazani przez sąd wojskowy na śmierć pod licznymi zarzutami: od nielegalnego gromadzenia bogactwa do ludobójstwa. Małżeństwo zostało rozstrzelane przez pluton egzekucyjny. Nic zatem dziwnego, że chuligani w spalonym przez Turków (w 1595 roku) Bukareszcie nastawieni są nacjonalistycznie i antykomunistycznie. I to zarówno pierwsza siła – Steaua jak i Rapid. Nie wspominając o Dinamie, które pokazało kiedyś słynną (bo fotka śmigała po całej Europie) oprawę złożoną z transparentów na dwóch kijach, na których znajdował się krzyż celtycki. Tak więc Bukareszt ma na swoich dzielnicach kiboli trzech drużyn, my graliśmy z najchujowszą… Tamtejsi fanatycy są na pewno bardziej podobni do polskich niż ci, których oglądaliśmy niedawno w Holandii. Jako, że tekst ma zabarwienie polityczne – należy koniecznie zaznaczyć, iż Rumuni to nie żadni „cyganie”… Rumuńscy ultras spod znaku celtyka to normalni biali ludzie, cyganie są ich codziennym wrogiem na terenie kraju. Ludzie w Polsce często na tzw. romów (cyganów) mówią właśnie „Rumuni”, co jest błędem lub po prostu złośliwą wrzutą. Zresztą już w Rumunii spotkaliśmy fanatyka Dinama, który przekonywał nas, że Rapid to klub cyganów… Ujpest na Ferencvaros (gdzie jest sporo Łysych) też tak mówi :-). W Bukareszcie znajduje się też cerkiew pod wezwaniem św. Mikołaja zbudowana w 1559 r. a naprzeciwko niej - ruiny dworu książąt wołoskich, zbudowanego na rozkaz słynnego Drakuli - władcy, który podniósł osadę –Bucuresti- do rangi miasta i jednej z siedzib władców. Trzeba zatem było zabezpieczyć się w czosnek i kołek, bo chuj wie co tam zza rogu wyskoczy/ wyleci :-). Od zakończenia operacji PSV, odliczaliśmy dni do kolejnej europejskiej przygody… WYRUSZAMY REALIZOWAĆ PLAN 6 DNIOWY, A WIĘC NASTROJE PRZEDWYJAZDOWE :-) Czy pojechałbym kiedyś do Rumunii gdybym nie miał zaszczytu kibicować Wielkiej Legii? Wątpliwe… Bo i na chuj tam jechać… Różni ludzie jeżdżą w różnych celach. „Jeżdżą do Turcji szkaradne Polki przeżyć miłosną przygodę z książki”…, a kibole jeżdżą tam gdzie wylosuje UEFA :-). I myślę, że przynosimy mniej wstydu Polsce niż wspomniane w cytacie piosenki rodaczki… Chociaż o nich mówi się tylko na HBO, a o nas –niewiadomo czemu- wszędzie :-). Ooo wiem, „szkaradne Polki” nie wyrażają patriotyzmu i poglądów politycznych. Wszystko by się zgadzało... „Chuligańska torba” w… kwiatki leży gotowa na środku pokoju, na fotelu przygotowany zapas świeżej bielizny, koszulek – spodni… Czy to spóźnione, październikowe wczasy typu „leżak, klapki, morze”? Nie… to wyjazd na mecz Legii w Lidze Europejskiej. A jako, że apetyt rośnie w miarę jedzenia (co niestety odczuwa ostatnio również redakcyjny kaudun…:-) – czemu nie połączyć Rapid – Legia z czymś grubszym? No więc przygotowania do eskapady, która docelowo ma potrwać około… 6 dni, związane są również z praniem, prasowaniem, zakupami :-). Cały system obowiązków… i kto mówił, że życie kibola jest lekkie… Eh…heh. Stała praca? No nie trzyma się mnie… Może to i dobrze, bo jak bym powiedział jakiemuś sztywnemu szefowi, że jadę sobie nagle na 6 dni – nie wspominając o tym, że wcześniej są inne ważne wydarzenia zaznaczone w kalendarzu? Praca redaktora – wolnego strzelca, też kuleje, kto wie – może popadnę w kompleksy i zrobię rewolucję jak Adolf Hitler? Nie wiem wszystkiego…, nie jestem Ewą Drzyzgą :-).
Strona
10
„DL” zine nr 3
RELACJE Lata lecą, ludzie odpadają, my trwamy… Często zastanawiam się na ile starczy siły i mam nadzieję, że na zawsze. Świat nie ma bowiem zbyt wiele ciekawego, prócz oddania się pasji, do zaproponowania. „Mijałem tych co chcą zrobić karierę, nie wiem czy ciągną, ale patrzą jak cwele”… Te melodyjne refleksje wracają mi przed każdym dłuższym wyjazdem, tym bardziej za granicę. Winy sam sobie odpuszczam :-). Wizja długich dni i nocy w busie, w obcych krajach, perspektywa poznania nowych miejsc i zebranie doświadczeń w grupie podobnych tobie, jest pokusą nie do odrzucenia… Ucieczką od świata robokopów. Znowu pożyczony hajs (dzięki M.), reszta dokręcona… i można oczekiwać godziny zero. 18.10.11 WTOREK, 23:30… … taka była data i godzina naszej zbiórki w Warszawie. 9 osobowy bus, wszyscy w dobrych humorach mimo niskiej temperatury i zapowiadanych w Rumunii przymrozków. Część wycieczki nie mogła odmówić sobie rozgrywanego tego dnia o 19:30 hokeja, Legia grała w Pucharze Polski z GKSem Jastrzębie. Na Torwarze II mieli więc ochroniarze możliwość zobaczyć „turystykę” z torbami i reklamówkami :-). Potem już tylko ciepły posiłek i można udać się na miejsce X. Na kolejne, lepsze mecze… Ruszamy po północy, część składu od razu zaczyna imprezę, co powoduje kilka szybkich „zjazdów do bazy” :-). Generalnie bardzo piździ, około 8:00 w środę meldujemy się na granicy polsko- słowackiej gdzie wymieniamy walutę i chcemy kupić jakiś film do busa. Padła propozycja słowackiego melodramatu z węgierskimi napisami, ale ostatecznie nie było nic…Może to i dobrze :-). Rumuńskie pieniądze są mniej więcej wartości polskich i tak 100 „lejów” kupuję za 105 zł… Na szamę i nocleg starczyło. W środę jest cieplej, a co za tym idzie droga przez Słowację i Węgry przebiega w dobrych humorach. Jako, że mniejsza część naszego busa chlała na umór, a część… wcale (i to od lat…) traumę przeżywał jeden niepijący kolega, który musiał siedzieć z przodu z konsumentami coraz to dziwniejszych trunków :-). Jeden z nas wziął na wyjazd swojego 6cio letniego syna, czego być może żałuje :-). Mały miał ze sobą pistolet, a starsi koledzy zamiast jakiegoś tam stwora polecali jako cel ataku osobnika pewnej nacji w pejsach. A zatem przez całą drogę młody szukał w krzakach wyznawców rabina… W przerwach pobierał zaś lekcję izraelskiej Krav Magi (żeby nie było, że my tacy całkiem nietolerancyjni…) i wbijał innemu uczestnikowi eskapady palce w oczy… Wszystko odbyło się w ramach przygotowania 6cio latka na wjazd pod kasy, do którego ostatecznie nie doszło. Jeszcze… :-). Niestety w związku z 6cio latkiem była też mniej przyjemna historia… GRANICA Sielanka i dobry nastrój skończyły się na granicy z Rumunią. Tu bowiem okazało się, że młody musi mieć paszport bądź tymczasowy dowód, którego nie posiadamy. Rumunia nie jest w strefie Schengen i papierek, który mamy nie był wystarczający… Próbujemy z jednym, próbujemy z drugim pracownikiem straży granicznej – niestety trafiliśmy na służbistów, którzy nie chcą przymknąć oka na ten szczegół. Musimy cofać… Pada decyzja o spróbowaniu na kolejnej granicy, a zatem plany o środowym noclegu w Bukareszcie odchodzą w siną dal… Efektem jest chyba rekordowe 35 godzin w busie, które mamy do meczu Legii na swoim koncie. Nie nocleg jest jednak w tym momencie najważniejszy, a samo pokonanie granicy w komplecie. A zatem zaciskamy zęby i ruszamy 100 km na kolejne przejście… Jako, że jedna z naszych przyśpiewek brzmi „(…)przemytniczy klub to Legia Warszawa(…)” – kamuflujemy dziecko i nawet świeceniem latarką młodzi mundurowi nie wyczaili małolata :-). Po kolejnej szkole życia, którą przeszło to dziecko – ruszamy w komplecie w kierunku stolicy Rumunii. Okazało się, że jest to dalej niżeli nam się wydaje… Ta noc, druga w busie – była bardzo ciężka i zimna. Temperatura na dworze dochodziła do minus dwa, a wielkiego kloca jakim był ten bus nie dało się dobrze nagrzać… Skądś wiało itd. Najmniej przyjemna część „planu 6 dniowego” acz obyło się bez paniki… Kierowca robił sobie małe przerwy na sen, w mieście docelowym meldujemy się około 12:00 miejscowego czasu (a więc godzinę do przodu w stosunku do Polski). Jedyne o czym marzyliśmy to prysznic, zmiana ubrań i ciepłe jedzenie… Jeździmy busem po centrum Bukaresztu, nieco go tym sposobem zwiedzając i szukając taniego noclegu… To ostatnie się nie udaje więc jedziemy na wylotówkę na Węgry (skąd dzień później mamy startować do bratanków…) i tam znajdujemy zajebisty hotelik za 50 zł na głowę! Dwuosobowe pokoje, prysznic, kibelek, dwa wyrka, telewizor… Jest dobrze. Każdy bierze szybszy bądź wolniejszy prysznic, przebiera się i wybijamy na miasto. Już bez kierowcy z małym dzieckiem, który musiał odespać podróż… „ZBIÓRKA” W centrum Bukaresztu, gotowi na mecz – meldujemy się około 15:00, 3 godziny przed oficjalną zbiórką. Zawozi nas tam prywatnym samochodem… zjarany pracownik naszego hotelu :-). Najpierw pytał czy chcemy marihuanę kupić, a gdy powiedzieliśmy, że nie to stwierdził…: aha, czyli już ją macie :-). Kazał zapakować się do auta i faktycznie bezinteresownie, za darmo zawiózł nas do centrum, a po drodze pokazywał ciekawsze rzeczy i tłumaczył historię kilku miejsc. Całkiem sympatyczny gość… Idziemy coś zjeść i pochodzić uliczkami starówki. Jest tam pełno psów, co rusz spotykamy Legionistów w barwach, miejscowych nie widzimy wcale… Pustka. Może inni mieli więcej szczęścia, a więc nie będę pisał pełnej relacji z miasta... Nie było słychać o niczym większym, plotek nie ma co powielać… Nas w budce z żarciem zagaduje typ (pracownik), że Rapid to klub cyganów, Steauę trzeba jebać… Był kibicem Dinama, który na naszą polityczną deklarację odpowiada zdjęciem jakiegoś żołnierza. Ogólnie nie ma tam niemal żadnych przejawów aktywności lewicy, a jeśli ludzie spotykali kogoś w politycznych ubraniach to były to ubrania z nacjonalistycznymi symbolami. W oczy rzucają się też bezdomne czworonogi, które całymi bandami szwendają się po Rumunii. Na nikim nie robią wrażenia leżące martwe psy, które w Polsce są raczej szanowanym zwierzęciem… Zbiórka była wyznaczona na godzinę 18:00 na jakimś placu, ale kiedy tam szliśmy dowiadujemy się, że ponoć powijają i ostatecznie zbiórki tam nie będzie… No to wbijamy się w autobus miejski i jedziemy w inne miejsce gdzie czekają ludzie z Legii. Jest to jeden z ogródków piwnych w centrum, jest tam może 150 osób ogarniętego składu i trochę osób jakie dołączyły widząc grupkę Legionistów. Po 18:00 zawijamy się i wspólnie idziemy na stadion. Po chwili dobiegają do nas psy, które chcą nas kierować swoimi ścieżkami, ale zostają olani. Ich „autorytet” nic dla nas nie znaczy, a zatem oni dyrygują swoje, a my idziemy według mapy na stadion. Oni nam przecinają drogę na chodniku to omijamy ich trawką itp. Sytuacja się zmienia kiedy dostają posiłki… Kierują naszą grupę na plac, my idziemy po staremu w swoją stronę, a wtedy wpadają naładowane pojeby w kominiarkach i dochodzi do pierwszego tego dnia gazowania i spiny. Sytuacja się uspokaja, ale już w szczelniejszym kordonie idziemy na plac… Tam nas informują, że podstawią busy, które zawiozą nas na stadion i nie ma innej opcji na wyruszenie stąd. No to czekamy… Zdziwiliśmy się gdy okazało się, że „busy” to tak naprawdę… takie typowo komunistyczne więźniarki. Pakujemy się tam po około 25 osób, zatrzaskują wrota i w tak niecodziennych warunkach podróżujemy na meczyk… Okna tylko w dachu, zero światła, tak polski kibol zwiedza świat i zajmuje sobie wolny czas :-). Po pokonaniu około 5 km wysadzają nas przed pierwszą z kontroli na stadionie narodowym w Bukareszcie… Trzeba przyznać, że przejazd pod obiekt był specyficzny.
Strona
11
„DL” zine nr 3
RELACJE RAPID- LEGIA, A WIĘC DZICZ I REPRESJE… Jarałem się, że w Polsce szaleje Tusk to pojedziemy odbić sobie klimat w Europie... W Holandii był luz… A tu? „No to pojechaliśmy”, można było sobie dopowiedzieć… Na tamtejszy, nowiutki Stadion Narodowy dmuchają i chuchają, nie pozwalając wznosić niemal niczego… głównie flag. Zaś z drugiej strony przejawiają takie niedopatrzenia organizacyjne, że mogło dojść do kilku starć z miejscowymi gdyby tylko ci byli kumaci, a nie piknikowi… Typowy burdel, paradoks i bezsens. Jaja zaczęły się kiedy te kilka pierwszych „busów- więźniarek” dojechało do celu… W nich były flagi, o które szybko przepruły się psy. Oczywiście trwają zdecydowane negocjacje, aż w końcu miejscowy dowódca się wkurwia i nasyła na nas swoich ludzi, którzy zaczynają pałowanie i spychanie. Nie jest nas zbyt wielu pod stadionem więc udaje im się nieco nas cofnąć. Sytuacja się uspokaja i dalej trwają negocjacje. Zaczyna się wpuszczanie, a w międzyczasie przyjeżdżają kolejni Legioniści – w tym Ci z oprawą. Do pokonania były trzy kontrole, my byliśmy po pierwszej, a oprawa i inni jeszcze przed pierwszą - wtedy przed naszą bramką następuje próba „pomocy” ochronie we wpuszczaniu szlachty z Polski. Tłumek napiera, kilku „stewardów” całuje płyty chodnikowe, ale zza pleców zaczynają gęsto napierdalać gazem, dzięki któremu udaje im się opanować sytuację. Nie był to gaz zbyt ostry, jak się nie panikowało to po krótkim czasie oczy można było normalnie otworzyć, no ale w pierwszym starciu z nim niewiele można zrobić… No więc zamknęli bramę i co kilka minut uchylali ją bezpiecznie (dla siebie), wpuszczając po około 20 osób do dalszej kontroli. Wpuścili też cały oddział psów, który zakończył marzenia o wejściu z bramą. No i kontynuowano istny cyrk… Przed bramą tysiące ludzi, a oni wpuszczają w tempie, przy którym to słynne chorzowskie jest mega szybkie. Trzepią wszystko… Rozbieramy buty, niektórzy skarpety… Zabierają nie tylko bułki, ale i pieniądze, klucze (!), kobietom tampony i pomadki… Wszystko było wg nich narzędziem niebezpiecznym, a wyjebali tego tyle, że po meczu miał miejsce „kiermasz” przy bramie wejściowej… Gadżet na gadżecie, a także pełno drobnych (grubsze zapewne sobie wzięli rumuńskie biedaki…). Nie przepuszczali flag, wszystkiego wg nich zabrania UEFA, nawet gdy nie ma na barwie żadnego rasizmu czy namawiania do przemocy… Ostry skandal, istne Guantanamo. Warto dodać, że miejscowi także nie wywiesili flag. Cud, że przepuścili flagi na kijkach, które ostatecznie nie zostają zaprezentowane. Był też element oprawy w postaci tekturowych masek, kto ich nie schował bądź miał pecha, że mu przetrzepali portfel (co było standardem…) ten ją tracił. Przepuszczają też kartony z czapkami w barwach Legii, które rozchodzą się wśród nas dzięki czemu chociaż jeden element choreo się udał… Pirotechnika przechodzi w śladowych ilościach, przy takiej kontroli przemycenie czegokolwiek graniczy z cudem. Udało się jednak wywiesić niewielką barwę i trzymano w rękach dobrze znaną czarno białą flagę (oraz inne)… Polak potrafi. Nasza grupka jako jedna z pierwszych przechodzi przez drugą kontrolę. Za bramą psy czekają aż będzie nas z 20 osób i prowadzą pod sektor. Tam przechodzimy niemal w sąsiedztwie miejscowych, którzy się napinają itp. Organizacja na zerowym poziomie, co nas oczywiście nie martwi, ale jeśli na ten stadion przyjadą dwie ekipy, które mają na siebie spore ciśnienie to głupi Rumuni nie opanują sytuacji… Do nas z ok. 100 metrów napinają się miejscowe clowny, ale na dwa kroki psiarni w ich kierunku – uciekają. Dochodzi cały czas do jakichś pojedynczych spięć z policją i ochroną, z powodu ich nadgorliwości bądź prowokowania Polaków. Niektóre obrażenia są poważne… Na stadionie pół godziny przed spotkaniem jest garstka osób. Na koronie niewiele więcej. Jako, że Rumuni walą w chuja z wpuszczaniem – pada decyzja, że wszyscy opuszczamy sektor i czekamy za nim na resztę. Tam pojawia się z czasem coraz więcej kiboli w czerwono- biało- zielonych czapkach… Na stadionie normalnie obecne są psy i „stewardzi”, ale trzeba przyznać, że o gabarytach solidnej ochrony. Rozpoczyna się mecz, Rapid prowadzi doping, który jest znaną z Europy porcją przeróbek ekip zagranicznych. Bez szału. Jest ich w młynie dość sporo jak na trzecią siłę miasta i są czasami całkiem głośni. Widzów 15.000. Od nas mecz obserwuje jedynie garstka osób zabranych w prowadzących na sektor tunelach. I tak upływa nam pierwsza połowa, skończona bezbramkowym remisem. Komórka zasypana smsami i pytaniami czemu nas nie ma na stadionie, ludzie piszą też, że piłkarze grają całkiem nieźle. To mimo kiepskiej sytuacji kibiców jest dobrą wiadomością, bo walczymy o wyjście z grupy i co za tym idzie – kolejne, być może mniej represyjne, wyjazdy. Na stadionie, który przypomina taki typowy komercyjny gigant, posadzili nas na balkonie, a pod nami… siedzieli piknikowcy z Rapidu. Zatem w przerwie na koronie dochodzi do kolejnych napinek ponieważ my stoimy na górze schodów, a oni chodzą sobie pod nami… Folklor. Oddzielają nas psy z wielkimi gaśnicami gazu, w pewnym momencie adrenalina się podnosi, policja zakłada kaski i gdyby nie decyzja o naszym wejściu na trybuny, która ją rozładowała – ktoś by pewnie próbował się dostać do nich. W przerwie jak wspomniałem, przekazana jest informacja o wbiegnięciu na trybunę z początkiem II połowy. Odliczamy od 10 do 1 i przy gwizdach całego stadionu wjeżdżamy tam gdzie nasze miejsce. Jest nas ponad 2.000, ale nie podejmę się dodania ilu Legionistów z różnych powodów na mecz nie weszło. Nasz doping od początku wgniata w ziemię. Pod nami Rumuni z otwartymi z wrażenia mordami przyglądają się bogatszym obcokrajowcom :-). Nie pokazujemy oprawy, prowadzimy jedynie doping bez koszulek, leci pojedyncze piro… Ulokowani jesteśmy na samej górze stadionu, widok na murawę to typowe patrzenie w dół, aczkolwiek widoczność jest bardzo dobra. Stadion przypomina raczej taki kolos do futbolu amerykańskiego niż obiekt typowo piłkarski. Ma on dwa poziomy, miejscowi siedzieli tylko na dolnych. Dookoła nas kordon tworzą psy, są obecni również za sektorem. Naszym dopingiem kręci kilku gniazdowych, ale przez większość czasu mobilizacja nie była potrzebna – każdy miał po tym staniu w kolejce i na koronie stadionu – spore ciśnienie. Dopingujemy Legię, bluzgamy Rapid i policję. Wreszcie Radović zdobywa jedyną tego dnia bramkę, szał radości i możemy pomału machać Rumunom na dowidzenia… Nasze wyjście z grupy przybrało po zdobyciu tu 3 punktów realnych kształtów… Rapid po stracie gola jakby zamarł, bawimy się już tylko my – pikniki od nich z czasem opuszczają stadion… Ostatni gwizdek – szał radości, zarówno u nas jak i u piłkarzy (Maciek znowu będzie ruchał na Wilanowie? :-). Zawodników nie trzeba namawiać – kiedy wygrywają, sami podchodzą pod sektor i odśpiewują z nami „Warszawę”. Piątek nie przybijają gdyż na tym stadionie by musieli mieć ręce jak „Bumer” z takiej old schoolowej gumy do żucia :-). Przez głośniki pada komunikat byśmy czekali kilkanaście minut na sektorze i po jakimś czasie wychodzimy z tego rumuńskiego Guantanamo. Kiedy my opuściliśmy obiekt psy nie robią już żadnych problemów i wychodzimy na ulicę łapać taksówkę. Po drodze zgarniamy kilka gadżetów, które zabrały nam te zjeby. Obok nas setki ludzi grzebie w „wysypisku”… Pierwszy raz takie coś widziałem, nie przepuszczali najbardziej absurdalnych rzeczy (jakby możliwy był atak wściekłym tamponem niczym w bajce „South Park” bądź szarż z pomadkami). Taksiarze notują interesy życia - i tak najpierw za trasę do naszego hotelu chcą równowartość 150 zł, przepuszczamy kilka taksówek i kiedy ludzi (klientów) zaczyna im ubywać – spokojnie dogadujemy się za 60 zł, a więc niewiele na głowę za tę ponad 10 kilometrową trasę. Opisałem tylko nasze ścieżki, nie będę się rozwodził o innych zasłyszanych historiach jak strata palców czy też pożar autokaru… W każdym razie ile ścieżek tyle historii i trudno spiąć to jakąś klamrą. A więc relacja jest z pewnością niepełna i informacji szukajcie gdzieś indziej.
Strona
12
„DL” zine nr 3
RELACJE HOTEL I… NA WĘGRY W hotelu meldujemy się przed 1:00 w nocy. Ostatnie 35 godzin spędziliśmy w busie + czas na zwiedzanie Bukaresztu i mecz, a więc byliśmy ledwo żywi. Jako, że czekają nas kolejne przygody – jedyną rozsądną decyzją było zjeść i iść spać na normalnym łóżku. Tak też robimy i po 1:00 wszyscy odpływają… Ustawiliśmy budziki na 7:00 z tym, że tylko redakcyjny pokój na 7:00… czasu miejscowego kiedy reszta miała jeszcze przed sobą godzinę snu :-). No trudno, szybki prysznic (gaz jeszcze daje znać o sobie) i idziemy poszukać jakiegoś sklepu. Rano schodzę po kawę do automatu, a nasz wiecznie ujarany kierowca- pracownik hotelu gratuluje wygranej i mówi, że nasza drużyna jest dobra… Fajnie to w końcu usłyszeć po latach kompromitacji typu jakieś wtopy z cieniasami przy Łazienkowskiej. Zapamiętali naszych piłkarzy w Moskwie – teraz zapamiętają w Rumunii. O to chodzi… Legia Warszawa kojarzona jest z przemocą i rasizmem, to teraz niech dojdzie jeszcze dobry futbol i gites :-). Jedziemy na ciepły posiłek, małe zakupy, zostawiamy po sobie vlepki i wracamy do hotelu. Stamtąd wyruszamy o 9:00 z jedną zdobyczną poduszką :-). Zaliczamy jeszcze stary stadion Rapidu i obieramy kierunek… Węgry. Teraz czekały nas derby Budapesztu, pikieta z nacjonalistami, manifestacja ze skinheadami i integracja ze znajomymi z Ujpestu. O tym przeczytacie w innym miejscu zina. Ł. RAPID: Coman - Duarte, Antonio, Bożović, Burca - Alexa, Daec, Grigore (81' Sburlea) - Pancu, Herea (88' Cassio), Roman (27' Teixeira). LEGIA: Kuciak - Jędrzejczyk, Żewłakow, Komorowski, Wawrzyniak (81' Rzeźniczak) - Radović, Vrdoljak, Gol (63' Manu), Borysiuk, Rybus (90' Żyro) – Ljuboja. BRAMKI: Radović (72’). ZÓŁTE KARTKI: Wawrzyniak. WIDZÓW:15.000 (w tym ponad 2.000 gości).
FERENCVAROS BUDAPESZT 3–0 UJPEST BUDAPESZT 22.10.11 (Ekstraklasa węgierska, Budapeszt - Węgry). Nigdy nie byłem na meczu dwóch zagranicznych drużyn, a zatem punkt operacji „Rapid- Legia” jakim było spotkanie derbowe… w Budapeszcie, przyjmowałem z zacieraniem rąk. Tym bardziej, że niektórzy kibice Ujpestu sympatyzują z naszym klubem, a jak to się mówi „Polak Węgier dwa bratanki”. Fanatycy Ujpestu przyjeżdżali do nas także na manifestacje nacjonalistyczne (tam wszyscy mają takie poglądy, zresztą… czy na Ł3 jest dużo inaczej?), a zatem prywatne (co podkreślam żeby nie było) kontakty są. Zresztą, tak na marginesie (chyba na Marszu Grunwaldzkim) w Warszawie na manifestacji był też… Ferencvaros – i szli oni z Ujpestem niedaleko siebie… Ot, węgierskie realia, które są średnio (bądź wcale) możliwe w Polsce jeśli chodzi o rywali derbowych. Na co dzień Fioletowi, z którymi szliśmy na derby jak i Zieloni rzecz jasna nie przepadają za sobą, i rywalizują (acz ciśnienie dużo mniejsze niż w naszych miastach). W Budapeszcie zdecydowanie więcej jest Ferencvarosu, który ma dobre kontakty z… Bałtykiem Gdynia. Zapraszam na relację i zdjęcia z naszej wycieczki. Jest to druga część opisu Rapid – Legia. BUDAPESZT Do Budapesztu wyjeżdżamy naszym wesołym busem tuż po meczu Rapid – Legia Warszawa. Czy można sobie bracia i siostry wyobrazić lepszy relaks? Po meczu kochanej Legii za granicą, podróż do innego kraju na kolejny mecz, manifestacje i integrację z lubiącymi nasz kraj oraz klub węgierskimi znajomymi… Żyć nie umierać. Naprawdę esencja istnienia, że tak się wyrażę poetycko :-). Z Bukaresztu wyruszyliśmy busem po 10:00, posiadając w kieszeni bilety na derby. Nowe siły, po porannym prysznicu i ciepłym posiłku – chętni na nowe atrakcje :-). Droga mija na sielance, kilku postojach gdzie wydajemy ostatnie leje oraz obserwacji bardzo ciekawych rumuńskich widoków górskich. Niestety są też ciemne strony – korki na gorszych niż polskie (!) rumuńskich drogach… Z tego powodu podróż znacznie się wydłuża i w Budapeszcie meldujemy się o 2:00 w nocy. Dopisujemy zatem kolejne 14 godzin do 35ciu w busie, co daje póki co ok. 50 godzin w trasie. Znosimy to jednak bardzo dobrze… Tym bardziej kiedy widzimy jak zajmuje się nami Ujpest… Do opisu drogi rumuńskiej warto też dodać armię bezdomnych psów, które żebrzą nawet na zajazdach przy stolikach… Członkowie tamtejszej sekcji sportowej odbierają nas w umówionym miejscu stolicy i jedziemy za nimi na dzielnicę Ujpest. Tam rozdzielamy się – dziecko i rodzice idą do jednego mieszkania (ich nie interesował już mecz, a tylko zwiedzanie, baseny itp.), a pozostali wbijają się do dwóch chat kiboli Fioletowych. Nasza czwórka trafia do R., który jest chuliganem z Angol Brigad. Mamy dla Węgrów prezenty w postaci t-shirtów „dżihad Legia”, dajemy im też szale, vlepki i inne koszulki – dla nas przygotowano t-shirty ich ekipy hooligans (wspomnianej AB) oraz vlepki. Dostajemy też prywatnie inne gadżety. W DOMU U R. Dom tego, który nas gościł przystrojony jest w barwy Ujpestu, a także w kilka celtyków. Wisi jedna z old schoolowych flag Ujpestu, która – jak informuje nas gospodarz domu, nie wisiała na stadionie od lat…Co ciekawe - na Węgrzech miejscowi skinheadzi masowo palą jointy, co już pasuje nam mniej :-). Czeka na nas przygotowany pokój z czterema miejscami do spania, a także obfita kolacja… Fioletowi kazali czuć się jak u siebie w domu… I faktycznie tak można było się poczuć… Goszczący nas kibol Ujpestu ma nietypową prywatną sympatię, a mianowicie… Feynoord. A to dlatego, że jest w jakiejś części Holendrem, a jak dobrze skumałem – jego kuzyn jest w chuligance Feynoordu. Typ miał nie tylko koszulki, szale tej ekipy, ale także kilka flag. Zresztą całe mieszkanie pełne jest różnych gadżetów i to bardziej kibolskich niż piłkarskich… Dużo śmiechu wywołała nasza nieznajomość języka angielskiego, w którym próbowano się z nami porozumieć. Osoba od nas, która perfekcyjnie go zna – była akurat w innym mieszkaniu. No więc siadamy do tej kolacji, z nami dwóch miejscowych i próbujemy coś tam wydukać… Nie obyło się bez żartów sytuacyjnych. Szczególnie jak fani Ujpestu skręcili jointy, na które skusiło się dwóch z nas (nie nacjonalistów :-). Palenie rozwiązało im języki i okazało się, że nawet polskie przysłowia mogą być przetłumaczone na angielski… Wyobraźcie sobie jak jeden z Polaków po „angielsku” próbuje mówić z jonitem w ręku, iż „pierwsze lody zostały przełamane”… Było wesoło. Spać poszliśmy po godzinie 4:00, a około 10:00 wstawaliśmy by przygotować się do derbów… FERENCVAROS – UJPEST, A WIĘC DLA NAS COFNIĘCIE SIĘ W CZASIE… Rano wstajemy, czeka na nas śniadanie oraz kolejni fani Ujpestu z sekcji sportowej. Szybka konsumpcja i po godzinie 10:30 wychodzimy na zbiórkę, która jest zaplanowana na…12:00. Najpierw jednak spotyka się samo Angol Brigad. Podjeżdżamy tramwajem na miejscówkę gdzie zbiera się około 40 członków jednej z sekcji sportowych Ujpestu. Ogólnie wszyscy są tam raczej młodzi, co odróżnia ich od Ferencvarosu, który posiada ekipę starych chuliganów, nawet po 40 lat… i trochę sterydowych wynalazków. Nie wszyscy fani Ujpestu są jednak mali… Różnicą jest jednak przede wszystkim liczba i średnia wieku. Klimacik jednak jest rewelacyjny. Z 4 dyszek, które z nami stoją przynajmniej wszyscy wiedzą -o co chodzi-, ze zbiórki AB udajemy się pod stadion Ujpestu gdzie odbywa się większa zbiórka fanatyków Fioletowych. Tam spotykamy kolejnych chuliganów – z pozostałych grup, są też ultrasi i niezrzeszeni kibole, trochę zjawiska typu nasza patolegia :-). Zresztą rodaków także spotykamy kilku, w czapkach zimowych z Rapid- Legia, które tworzą nic innego jak…barwy Węgier. Podbijają do nas kolejni Fioletowi, którzy cieszą się z naszej wizyty, zagadują o Legię i… nie pozwalają za nic płacić. Co chwila pytają się czy chcemy jeść, pić itp. Oprowadzają nas po terenie klubu (gdzie są hale innych sekcji Ujpestu), sklepie klubowym itd. Nagle zbieramy się, podbijamy pod wyjście z budynku klubowego bowiem wychodzą z niego piłkarze Ujpestu. Zostają uświadomieni, że muszą wygrać – w tym sezonie dają bowiem regularnie ciała, z tego powodu kibice Ujpestu za nimi nie przepadają… Po tej mobilizacji udajemy się wreszcie na główną zbiórkę Ujpestu, w okolicy stacji metra na tej dzielnicy. Tu warto dodać, że przed tym meczem Ujpest plasował się około 15stego miejsca w tabeli, a Zieloni niewiele wyżej!
Strona
13
„DL” zine nr 3
RELACJE Na stacji metra nasza liczba jest już czterocyfrowa. Są psy, tamtejsi stewardzi, ale nie prowokują, nie spisują. Ludzie piją browary, wolna Amerykanka. Spotykamy naszych towarzyszy podróży i w komplecie, wraz z naszymi węgierskimi opiekunami udajemy się na specjalnie podstawione metro. Zaczynają się pierwsze regularne śpiewy, rzekłbym – doping melodyjny w stylu włoskim, dużo bluzgów na Zielonych. Ujpest wyzywa ich od cyganów oraz wrzuca na ich matki. Przez piosenki klubowe przewijają się okrzyki polityczne, Ujpest nastawiony jest od nacjonalizmu po NS, którego wpływy w old schoolowej dla nas postaci są bardzo widoczne. Kolejka do metra, prawe ręce w górze, Fioletowi śpiewają coś z czego rozumiem tylko „facista”… Wybuchają achtungi, ludzie ubrani m.in. w wymierającym już u nas stylu skinhead, jest nieco casualu i stylu włoskiego – z bluzami ninja na czele. Już wtedy zacząłem czuć się jak na początku swojej przygody z kibicowaniem, niesamowita sprawa. Sentymentalna podróż do przeszłości trwała przez całe derby… I uświadomiłem sobie jak daleko od wolności jest dzisiaj przy Łazienkowskiej 3. Niestety… Fanatycy Ujpestu wbijają się w dwa metra jadące pod Ferencvaros. My jesteśmy w pierwszym, jadą z nami psy, ale są ciche i spokojne nawet mimo „tańczenia labada” czy pokrywania całego wagonu vlepkami. Ujpest co chwila podbija do nas o vlepki legijne, wrzucając je obok swoich na metrze, na drzewcach od flag i wszędzie gdzie się da. Pod stadion dojeżdżamy na długo przed meczem, wybijamy na metrze, z którego wyjście prowadzi prosto pod stadion gospodarzy. Wychodzimy, a po naszych dwóch stronach kordony psów, za nimi barierki i napinający się Zieloni. Daje to kolejny ciekawy klimat. Wymieniając uprzejmości docieramy na stadion. Cały czas zdjęcia i filmiki robi mi do zina jeden z Węgrów, który ucieszył się, że będzie o nich materiał dla Polaków :-). A w międzyczasie pytał się czy niczego nam na pewno nie brakuje, donosił jedzenie i picie (nawet gdy nie chcieliśmy). O ile w Rumunii, na meczu naszej Legii mieliśmy styczność z nowym Stadionem Narodowym gdzie wejście na niego trwało pełno godzin, nie przepuszczano flag itp. to teraz doświadczyliśmy sytuacji odwrotnej. W kolejce do wejścia czekaliśmy z… 10 minut, biletu nawet mi nie przerwali, a mnóstwo chłopaków weszło na kserówki (brak hologramu!). Wiskanie takie, że wniósłbym z 3 race. Mam na głowie kaptur, a pod nim ukrytą kominiarkę, pies ściąga mi kaptur, zauważa terrorkę, wzrusza ramionami, mówi „ok.” i idę dalej… Żyć nie umierać. A przypominam, że to najbardziej gorący mecz sezonu! Ogólnie wygląda tam jak u nas ok. 10 lat temu z tą różnicą, że przeszła ponoć jakaś ustawa, przed którą ostrzegano nas przed meczem. Mianowicie, że za bicie się podczas spotkań grozi od razu więzienie i to na długo… Różnicą są też…podróżujący z fanami Ujpestu stewardzi, składający się m.in. z ex chuliganów tego klubu, którzy gdy Fioletowi biją się np. o coś między sobą (co zdarzyło się na naszych oczach ze trzy razy…), wpadają i łagodzą sytuację. Dziwna sprawa, nie wyobrażam sobie takiej w Polsce, ale co kraj to obyczaj. To samo dotyczy innej specyficznej sytuacji, mianowicie ochrona na Węgrzech składa się ze sterydowych wynalazków będących chuliganami Ferencvarosu! Prowokują oni innych kiboli, kiedy wchodzimy chuligan Ujpestu dostaje od ochroniarza „haka”! Wtedy mimo ostrzegania nas przed nie biciem się na stadionie z powodu represji – zaczyna się awantura :-). Nic nie powstrzyma adrenaliny i gorącej kibolskiej krwi. Po prowokacji Fioletowi atakują sterydów z ochrony i mimo mniejszych gabarytów, do czasu szybkiego wejścia psów – starcie jest wygrane! Wszystko odbywa się w wąskim tunelu prowadzącym na sektor. Psy jeszcze długo przekrzykują się z fanami, niemal prosząc ich o spokój… U nas (i nie tylko) od razu użyliby gazu… Tu muszę dodać, że złożeni z ex hool’s Ujpestu stewardzi nie reagowali gdy Ujpest obijał Zieloną ochronę… Sytuacja się uspokaja i wchodzimy na niewielki sektor gości. Ciekawostką jest tam brak jakichkolwiek kibli… W związku z tym – wszyscy szczają za sektorem i unosi się specyficzny zapach :-). Stadion gospodarzy jest już niemal pełen (kilkanaście tysięcy), zapełnia się też sektor gości jakimś 1,5 tysiąca Fioletowych. Z Warszawy turystycznie kilkanaście osób. Ujpest jak i Ferencvaros przygotowują się do opraw, które zaprezentowane zostały na wyjście piłkarzy. Były to malunki na płocie oraz flagi sektorowe mobilizujące zawodników (gospodarze) i mówiące, iż ultrasów nigdy nie zabijecie (Fioletowi). Nieco brakowało pirotechniki po stronie Fioletowych, ale jak się potem dowiecie – odbili to sobie innym dymem :-). Zieloni co jakiś czas spontanicznie odpalali race i świece. Poziom choreografii jak i dopingu nie wywołał w nas żadnego wrażenia, mnie bardziej zajarał sam old school unoszący się w powietrzu. Kiedy przy piłce był czarnoskóry gracz gospodarzy – sektor udawał odgłosy małpy. Krzyczano też słynne zawołanie z Niemiec czasu II wojny… Klimat podobny jak w Polsce gdy nosiło się flayersy itp. Od pierwszego do ostatniego gwizdka trwa mega napinka, głównie ze strony Ferencvarosu. Wiszą na pobliskim ogrodzeniu i pokazują czego to z nami nie zrobią. Fioletowi natomiast prowokują stojącą na murawie złożoną z chuliganów rywali ochronę… Obie ekipy machają flagami na kijach i dopingują, śpiew Ujpestu bardzo rwany i nie za dobry. Zresztą może spowodowała to kiepska postawa ich piłkarzy, którzy do przerwy przegrywali 0-2… Dostaje się sędziemu, który był marnego poziomu. Klimat jak u nas 10 lat temu i korupcja chyba też niczym 10 lat temu… Po zdobyciu kolejnych bramek napinka siedzących nieopodal hool’s Ferencvarosu sięga zenitu… W międzyczasie dochodzi na sektorze gości do kilku wewnętrznych starć, chodziło o jakieś tam osobiste rzeczy. W każdym razie specyficzna sprawa… Reszta Fioletowych nawet się temu nie dziwi, ot – ponoć standard u nich. Mecz po mału dobiega końca, ostatecznie jest 3-0 dla gospodarzy. Zieloni cieszą się z 3 punktów, a Ujpest… podpala krzesełka! Jakby old schoolu było nam mało mogliśmy poczuć się prawie jak na Legia- Wisła 2001. Prawie, bo tu jednak pożar był mniejszy i szybko zgaszony, ale jednak! Czarny dym unosi się nad stadionem, fanatycy Ujpestu wrzucają wkurwionym tym stanem rzeczy kibolom Ferencvarosu. Inna epoka. Po tym incydencie udajemy się na koronę stadionu i czekamy na wyjście… Polacy, dla których były to już któreś derby – oceniali je jako najsłabsze. Sportowo, kibicowsko, jeśli chodzi o doping i jakąś bardziej czynną napinkę. Dla mnie jako debiutanta i tak prawie wszystko było elegancko gdyż wszystko było nowe i było jakby powrotem do przeszłości… U nas taki klimat udaje się osiągnąć jedynie raz na jakiś czas i to nie w takim stopniu, bo jednak czas się tam zatrzymał również jeśli chodzi o skinowanie, czego u nas nie uświadczysz. A więc przygoda zajebista… Bardzo mi się podobało i jestem pod wrażeniem skali wolności. Kiedy czekamy na koronie na wyjście, trwa obrzucanie się różnymi przedmiotami ze stojącymi pod stadionem Zielonymi. Poziom napinki i groźby mogły sugerować, że po meczu będzie gorąco, ale…nic z tych rzeczy! Psy prowadzą nas na dalszą stację metra, tam wsiadamy w składy i spokojnie jedziemy na dzielnicę Ujpest. Kiedy wysiadamy na terenie Fioletowych, zbieramy z 30-40 osób i myślimy co dalej… Co ciekawe umawianie się na atrakcje odbywa się kilka metrów od psów, które z głupimi minami stoją kordonem by po chwili… zostawić 40 hool’s i spokojnie udać się w swoje strony… Nie spisali ani razu, nie kamerowali itp. Ujpest dzwoni do Ferencvarosu i pyta o jakąś „integrację”, ale Zieloni mówią, że… opijają zwycięstwo 50 metrów od stadionu (w pubie) i mamy tam przyjechać! W obstawione przez policję miejsce… Wyśmiewamy takie zachowanie mającego przecież lepszą pakę Ferencvarosu i udajemy się na szamę… Na drugi dzień pytam Fioletowych czy coś się działo w nocy – jedynie małe pojedyncze incydenty na mieście, zero polowania, podjazdów… Inny klimat, brak polskiego derbowego ciśnienia! A na meczu pokazywali, że podetną nam gardła…
Strona
14
„DL” zine nr 3
RELACJE
PO MECZU RELAKS… Podczas przebywania z Ujpestem czuliśmy się jak na wizycie u sztamy. Kiedy wiadomo było, że hool’s Ujpestu nic nie będą kombinować – zabierają nas na jedzenie. Idziemy do jakiegoś fast fooda gdzie spotykamy innych Legionistów. Ujpest wręcz przegina ze stawianiem… Przynoszą z 10 tacek z hamburgerami i kilka z frytkami. Stoły zawalone kaloriami, do tego mnóstwo picia. Zjadłem tam za dwa dni, a mówiąc, że już nie mam miejsca na żarcie radzą mi pół żartem pół serio by iść na kibel to miejsce zrobić :-). Wychodzę stamtąd 10 kg cięższy i z hamburgerami w kieszeniach :-). Dodam, że mieliśmy kasę i normalnie ustawiliśmy się w kolejce. Kazali siadać i nie było dyskusji. Tylko przynosili kolejne tace… Po tym część udaje się do domu R., a Ci, którzy mieli ochotę imprezować jadą na imprezę do innej grupy Ujpestu. My idziemy po 22:00 kimać, by część wstała kilka godzin później i toczyła od nowa nocne rozmowy z Bratankami… Nie była to moja pierwsza gościna, ale serdeczność Węgrów do nas była na naprawdę najwyższym poziomie. I za to wielkie dzięki, tym bardziej, że nie ma zgody między naszymi klubami i nasza wizyta miała charakter prywatny. Ł. PS: Dalsza część opisu eskapady znajduje się tam gdzie „Relacje pozasportowe”.
LEGIA WARSZAWA 2-0 WIDZEW ŁÓDŹ 23.10.11 (Ekstraklasa, Warszawa). Ostatni wyjazd fanów Legii na Widzew był dawką polskiego old schoolu. Kiedy pisałem Wam o klimacie na Węgrzech – i tak chował się on w porównaniu z tym co było wtedy na sektorze gości w Łodzi… Taki wypad udaje się w Polsce (w Ekstraklasie) niestety tylko raz na kilka lat… Widzew przyjechał do nas w niedzielę pierwszy raz od 4 lat (zakazy itp.), ale mógł zaznać jedynie smutnych realiów Guantanamo. Mimo to – postanowił sobie trochę old schoolu zafundować i rzucić pirotechnikę (dwie osoby zwinęli, a w konsekwencji KP nie wpuszcza RTSu na mecz PP przy Ł3). Szybko się zaczęło i szybko skończyło – pozostawał doping i obserwacja meczu. Siłę Widzewa stanowi m.in. Ostrowski – piłkarz, który jest jedną z największych porażek transferowych Legii w ostatnich czasach, a więc to mówi wszystko… RTS jest cienki i nie mogło być innego wyniku niżeli nasze zwycięstwo. Nawet w pierwszej, bezbramkowej połowie pejsy poza jedną (znakomicie wybronioną przez Kuciaka) sytuacją nie istniały. Warto podkreślić, że gole dla CWKS zdobyli młodzi Polacy. A teraz zapraszam na nieco inną relację niż zwykle… Ł. Do meczu z Widzewem podochodziłem trochę osobiście. Bardziej sentymentalnie, niż z zainteresowaniem o wynik. Z prostej przyczyny - na stadionie moja stopa ostatni raz stanęła 2 maja 2009 na spotkaniu z ŁKSem - to na Krytej. Na Żylecie nie było mnie od 14 sierpnia 2008 roku. Aż dziwiłem się sam sobie, że podjarany byłem jak na debiucie. Czułem się jak dzieciak, który wysłuchiwał opowieści od kolegów z podwórka o atmosferze, dopingu, naoglądał się zdjęć i spotkań w TV, ale brakowało mu kropki nad „i”. I się doczekałem. Mimo zarzekań, że za ITI na Legię nie wejdę - przełamałem się… w końcu graliśmy z Widzewem.
Strona
15
„DL” zine nr 3
RELACJE Pominę te wszystkie pierdoły o wchodzeniu na stadion, bo i tak wszyscy wiedzą - czy to w Warszawie, Krakowie, Poznaniu i wszędzie tam gdzie są nowe stadiony problemów z wejściami dla gospodarzy zazwyczaj nie ma. Mimo to pamięć niektórzy mają krótką, bo w „tłumie” słychać narzekania, że ciasno… Idę na górę, wysoko. Pić. Jest i studnia, ale myślę - jestem na diecie, po co wpierdalać słodkie? A tu jak wół - „Pepsi light”. Kurwa - i to bez kolejki… Krok za krokiem chłonę całą nowość, czystość, nieskazitelność tej budowli. Kątem oka, przez otwarte drzwi widzę nawet lustra w kiblu. Ma gdzie lanserstwo poprawiać grzywki… Jestem. Stanąłem przy gnieździe i nie wiem gdzie mam bliżej. Do dawno niewidzianego kolegi wypatrzonego kilka rzędów wyżej, czy do naszej bramki? Ochrona też na wyciągnięcie ręki, a tu psikus. Widzew wywiesza w formie małej sektorówki replikę skrojonych nam „Visitorsów” w swoich barwach i odpala kilkanaście rac, które lecą na sąsiednie sektory i murawę. Przez chwilę można się było poczuć jakby tych wszystkich kamer i inwigilacji nie było, ale orzeźwienie szybko wraca wraz z obrazami meczu, który odbył się 10 lat temu. Czas strasznie zapierdala i ludzie bez jakiś jasnych punktów odniesienia nie łapią tej przemijalności. Stoję tak zamyślony wśród euforii małolatów, póki co niezorganizowanej, a tu ktoś intonuje… „Łódzka kurwa …”- uczucie jak blacha na pysk. Ktoś się ogarnia, pajac milknie i zaczynają się normalne w tej sytuacji pieśni, gdy to Widzew szarpie się z ochroną. Nie trwało to długo i przychodzi czas na repertuar pieśni ku chwale Legii. Znów na żywo, znów te ciarki. „Kto wygra mecz?!” – „Legia!”. Drugi raz już nawet nie krzyknąłem. Znów zamulenie i retrospekcja. Gdyby jeszcze 5 lat temu podarować taki stadion tamtej publiczności, to dach byłby szybciej demontowany niż założony ze względu zagrożenia dla słuchu. Wtedy też mnie uderzyło jak bardzo zmieniła się sama „Żyleta”. Gdzie dresy, gdzie kaptury, gdzie nienawiść i piana, gdzie euforia i prawdziwe zdzieranie gardła, gdzie nerwowe wypatrywanie znajomych w innych rzędach, gdzie przybijanie piątek naraz kilkunastu osobom? Nawet średnia wieku niższa. Chronimy jak możemy trybuny przed „nowym”, a „to” się i tak dzieje. Tym większy szacunek należy się więc tym wszystkim - grupom i osobom, które o pewne wartości dbają aby ta enklawa wciąż trwała na trybunach. W 20 minucie meczu odwróciłem się na pięcie i skierowałem do wyjścia, a dalej do Źródełka z myślą, że i tak Legia pozostanie najważniejsza, a jej wielkość godnie reprezentowana jest i będzie na wyjazdach. XYZ LEGIA: Kuciak - Jędrzejczyk, Żewłakow, Komorowski, Kiełbowicz (90+1' Rzeźniczak) - Żyro (87' Kucharczyk), Gol, Radović, Borysiuk, Rybus (82' Wolski) – Ljuboja. WIDZEW: Mielcarz - Ukah (80' Bartkowski), Madera, Bieniuk, Paraiba - Budka, Panka, Ben Radhia (54' Okachi), Mroziński, Ostrowski - Oziębała (57' Dżalamidze). BRAMKI: Żyro (65’), Wolski (90’). ŻÓŁTE KARTKI: Jędrzejczyk, Ukah, Ben Radhia, Dżalamidze, Paraiba. WIDZÓW: 21.000 (w tym 1400 gości).
LEGIA WARSZAWA 3-0 WIDZEW ŁÓDŹ 26.10.11 (1/8 Pucharu Polski, Warszawa). Kilka dni po ligowym meczu z Widzewem przyszedł czas na starcie w Pucharze Polski. Klub poszedł po rozum do głowy i zrobił bilety po 25 zł na Żyletę. Całkiem nieźle. Niestety wcześniej ten sam klub zepsuł widowisko – wychodząc przed szereg i zamykając sektor gości w związku z rzuceniem przez RTS pirotechniki na lidze… W związku z tym zwróćmy uwagę, co oni wyprawiają i nie dajmy się czarować tanim biletom, bo ogólna ocena okupanta i tak zawsze jest taka sama… Piłka nożna dla kibiców! Gości zatem nie było, a w ich miejsce klub wprowadził dzieciaki. Piłkarze zaś zrobili co trzeba i pokonali 3-0 słabego rywala z Łodzi. Na Zylecie wisiał transparent zapraszający na Marsz Niepodległości. Nie obyło się bez incydentu. Na Łazienkowskiej 3 pojawiło się tego dnia ponad 11.000 widzów. Żyleta jak zawsze zapełniona, prześwity były na piknikowych częściach stadionu. Nie było gości, nie było opraw – zwykły, szary meczyk. Stawką na boisku był awans do 1/4 PP i to zadanie piłkarze zrealizowali perfekcyjnie chociaż z boiska wiało nudą, i oglądanie tego wbrew pozorom nie było zbyt przyjemnie… W drugiej połowie na Żylecie pojawił się transparent zapraszający na manifestację 11 listopada. Kiedy normalnie trwał doping i zabawa (to nie jest zarzut, ludzie mieli prawo tego nie widzieć) w miejsce gdzie wisiał transparent o Marszu Niepodległości podeszła ochrona (ubrana na czarno, a nie odblaskowo) w ilości trzech sztuk w tym wszystkim (chyba od Kopenhagi) znany „Tong Po”. Z szyderczym uśmieszkiem szefik delegacji powiedział, że mamy to ściągnąć po dobroci, ale oczywiście został olany, bo patriotyzmu i tego gdzie on może być eksponowany (a może wszędzie!) nikt nie będzie nas uczył… No więc jeden z jego napiętych ludzi chciał zdjąć trans, ale zostaje on złapany i nieoddany im. Chwilę trwa szarpaninka, myślałem, że zanosi się wręcz na taką „bełchatowską”. Od razu za plecami ochrony zaczyna robić się coraz więcej ludzi w związku z czym obsrali się i poszli… Niestety część tzw. pazi z górnego sektora nadal była zajęta oglądaniem meczu, co tylko potwierdza smutne opinie o Guantanamo…Finalnie wyszło dobrze, bo transparent obroniony, ale to, że „Tong Po” wchodzi sobie ze swoimi kolegami na sektor jest chore i tylko utwierdza w opinii, że TRZEBA chodzić na mecze u siebie. Poprzednią relację z Widzewa (z ligi) napisał XYZ, jest on zdania, że trzeba odwrócić się na pięcie i skupić na wyjazdach, autor tej relacji sądzi odwrotnie… Wybierzecie sami. Doping tego dnia był całkiem dobry, Sz. wymyślał różne motywy z siadaniem i wstawaniem, bieganiem po sektorze itd., a „Hej Legia gol” w rytm bębnów czasem znowu brzmi jak na starym stadionie kiedy reszta Polski tylko potrafiła wydobywać z siebie krótkie okrzyki… Głośne „Puchar jest nasz” rozbrzmiewało nad pustawą Łazienkowską 3. Ale jak tu się cieszyć skoro uleciało coś ze spontaniczności, z nienawiści? Kiedyś mecze z Widzewem były radykalnie inne… W środę nie było czuć tego rywala, równie dobrze byśmy mogli grać z Podbeskidziem… Wszystko staję się takim teatrem, nawet jeśli jesteśmy tego na co dzień nieświadomi… Dla mnie był to wyrazisty, smutny kontrast. Na dole trwa zabawa, na balkonie ludzie oglądają mecz, a garstka wykłóca się z obecnymi na trybunie ochroniarzami o transparent… Kontrast, który marginalizuje tą całą super zabawę i doping… I na przyszłość ważna sprawa by każdy prócz meczyku ogarniał co się dzieje dookoła niego na Żylecie. Nie bał się walczyć o swoje (nasze). Po uzyskaniu awansu piłkarze Legii śpiewają z kibicami, a potem przybijają graby. Legia awansowała do ćwierćfinału Pucharu Polski. Widzew –jak to od lat zwykle bywa- został pewnie pokonany… Stadion pustoszeje i ten szary meczyk przechodzi do historii. Piłka nożna dla kibiców! Ł. LEGIA: Skaba - Rzeźniczak, Choto, Komorowski, Wawrzyniak (70' Kiełbowicz) - Manu, Gol (70' Łukasik), Vrdoljak (80' Jędrzejczyk), Wolski, Kucharczyk - Żyro. WIDZEW: Kaniecki - Bartkowski, Madera, Pinheiro, Hachem - Radzio (56' Ostrowski), Dzalamidze, Mroziński (46' Panka), Alves, - Grzelczak, Oziębała (61' Budka). BRAMKI: Wawrzyniak (45’), Manu (55’), Wolski (62’). ŻÓŁTE KARTKI: Jędrzejczyk, Panka. WIDZÓW: 11.000 (w tym 0 gości – Legia zamknęła sektor po incydencie w lidze).
Strona
16
„DL” zine nr 3
RELACJE
HUTNIK WARSZAWA 0-1 URSUS WARSZAWA 29.10.11 (III liga, Warszawa). 29 października, w sobotę – tradycyjnie o 11:00, dochodzi do meczu dwóch warszawskich ekip, mianowicie bielańskiego Hutnika oraz Robotniczego Klubu Sportowego z Ursusa. Na stadionie tego dnia melduje się tylko ok. 250-300 osób, z tego w naszym młynie jakieś 50 osób. Niestety, ale mało się na meczu działo więc i relacja z III ligowych derbów będzie krótka. Ku naszemu miłemu zaskoczeniu - na stadionie melduję się grupka gości, w sile około 25 osób. Co jakiś czas z ich sektora słychać pieśni, przyjechali dobrze oflagowani - wywiesili bodajże 6 flag + transparent „MarszNiepodległości.pl”. Ponadto w trakcie meczu machali machajkami, a do tego w drugiej odsłonie zaprezentowali trochę pirotechniki i parę petard hukowych. Doping po jednej jak i po drugiej stronie rwany. Razem z Ursusem pozdrowiliśmy sąsiadki, a przez resztę czasu już każdy dopingował swoją drużynę. Pod koniec meczu wyszło słoneczko więc pogoda dopisywała jak najbardziej w tą jesienną sobotę… Na trybunach były zbierane podpisy pod ustawą dotyczącą imprez masowych. Wartym odnotowania incydentem podczas przerwy meczu, było pojawienie się (jak zostało zgodnie stwierdzone kupionego na allegro :-) dziecka jednego z piłkarzy RKS’u („białego inaczej”), a jego kobietą była niestety nasza polska dziewoja. Tak więc, jak już wspomniałem, dużo się nie działo na tym meczu, no, ale co zrobić - i takie mecze się czasem zdarzają. Nasi kopacze niestety przegrali 0-1. K.
LECH POZNAŃ 0-0 LEGIA WARSZAWA 30.10.11 (Ekstraklasa, Poznań). 30 października miał miejsce hit kolejki, w Poznaniu Lech podejmował stołeczną Legię. Piłkarsko na pewno szlagier Ekstraklasy, ale na trybunach stypa ponieważ KKS zamknął sektor gości dla wszystkich ekip. Dotyczyło to też nas, a więc nie było ponownej inwazji na Pyrlandię i Leszki bawiły się same. Bawiły się, chociaż na co dzień prowadzą protest. Zawiesili go jednak na wyjazd do Gdańska (żeby nie było, że tylko dla nas? :-) i na Wielki CWKS… No, ale jak to powiedzieli już na początku meczu komentatorzy Canalu: mecz z Legią jest dla Lecha najważniejszym w sezonie, a dla nas tylko jednym z klasyków. I tak też właśnie jest, niezmiennie od lat. Chyba się starzeje, ligi (prócz meczów CWKS rzecz jasna) śledzić mi się nie chcę, a kolejne zwycięstwa Legii nad Widzewem zaczynają mnie nudzić… Podobnie jak „klasyki”, w których się nic nie dzieje, a przez jakieś zamykanie sektorów musimy je oglądać w telewizji. No, ale nie marudźmy – tym bardziej, że w tej rundzie piłkarze spisują się dobrze, nie licząc wpadek (które jak ostatnio pokazało życie nie tylko nam się przytrafiają) typu Podbeskidzie… Na Bułgarskiej piłkarze z eLką na piersi bezbramkowo zremisowali. Chcieliśmy jak zawsze zwycięstwa, ale w sumie dobre i to – wszak graliśmy na wyjeździe (dodatkowo bez wsparcia kiboli). Ważne, że nie przerwali passy bez porażki i zajmujemy wysoką pozycję (mając dodatkowo jeden mecz zaległy). Legia gra i wygrywa w europejskich pucharach, a zatem musi trzymać formę na wszystkich frontach – Lech mógł w pełni skoncentrować się na potyczce z nami i w tym kontekście tym bardziej wyjazdowy punkt jest wynikiem, który można przyjąć spokojnie… Chociaż oglądając sytuacje Gola (1 połowa) i Vrdoljaka (2 połowa), pozostaje niedosyt… Kibiców gospodarzy przyszło ponad 33 tysiące, nie pokazali niczego szczególnego. Przy 40 tysiącach na nowym multipleksie we Wrocławiu frekwencja tej kolejki Ekstraklasy była naprawdę wysoka. Ale znając tego typu obiekty i panujące na nich zwyczaje – czy my kibole naprawdę powinniśmy się z tego cieszyć? To jest raczej raj dla sponsorów, telewizji, piłkarzy i pikników. „Wieje Europą”… wolałem jak mi zawiało zapachem palonej pleksi kiedy byliśmy w Poznaniu sezon temu :-). Tym razem musiał wystarczyć zapach herbaty i szklany ekran. Hit kolejki przechodzi do historii, a kibole czekają na Białystok i (wcześniej) Rapid u siebie… Ł. LECH: Burić - Wojtkowiak (83' Bruma), Wołąkiewicz, Kamiński, Henriquez - Stilić, Murawski, Djurdjević (71' Wilk), Krywiec, Tonew (63' Możdżeń) – Rudniew. LEGIA: Kuciak - Jędrzejczyk, Żewłakow, Komorowski, Wawrzyniak - Radović, Vrdoljak, Borysiuk, Gol (65' Żyro), Rybus (73' Kucharczyk) - Ljuboja (84' Wolski). ŻÓŁTE KARTKI: Wojtkowiak, Rybus, Radović. WIDZÓW: 33.000 (w tym 0 gości – zamknięty sektor).
LEGIA WARSZAWA 3-1 RAPID BUKARESZT 3.11.11 (Liga Europejska, Warszawa). Przed meczem z Rapidem prowadzona była - przez samych kiboli - propaganda w tonie „wszyscy na mecz”. Hasła na stronach internetowych, transparenty na mostach, a nawet -wyglądające na profesjonalne- banery. Jak wiadomo są przy Ł3 co najmniej „dwie myśli” – chodzić na mecze lub nie chodzić i skupiać się tylko na wyjazdach. Zwolenników tej drugiej opcji nie brakuje, moim skromnym zdaniem takie namawianie jak przed Rapidem jest jak najbardziej wskazane! Co to bowiem za różnica czy kieszeń Waltera zapełnimy my (kibole) czy jakieś pazie, pikniki? Drużyna ma wyniki, a więc ktoś tam zawsze przyjdzie… Pomyślmy – dużo lepiej kiedy będzie na stadionie jak najwięcej niepokornych fanatyków – ITI nas nie chce, a właśnie będąc na trybunach gramy im wszystkim na nosach. Jakieś ogólnopolskie „rezygnacje” z meczów to żenada i iście na rękę okupantom… Jest ciężko, są multipleksy, ale musimy na nich być, bo te trybuny cały czas należą do nas! Z innej strony – pokazujemy, że jesteśmy siłą, z którą trzeba się liczyć i potrafimy robić za magnez dla reszty stadionu. W czwartek było nas ponad 30 tysięcy, co jest rekordem stadionu. Piłkarze wywalczyli historyczny awans do 1/16 Ligi Europejskiej! Sporym zaskoczeniem był brak masowego wyjazdu Rapidu do Stolicy Polski. We Wrocławiu byli w 300, ale Warszawy się już obsrali. Szkoda, bo europejski dywanik z szali mógł się powiększyć :-). No, ale możemy się śmiać, bo Rumunia to jednak jakaś tam kibicowska scena, a Rapid jeździ zarówno na ligę jak i w Europę. Zła sława Legii zrobiła jednak swoje… Klub sprzedawał zatem wejściówki także na sektor gości, a grupkę może 20 Rumunów posadził na głównej (w dolnej części trybuny zachodniej). Mieli flagę narodową, którą położyli na krzesełkach, ale tego dnia byli po prostu niewidoczni. Koncert grała ponad 30 tysięczna publika kibicująca Legii. Momentami śpiewał cały stadion, a nawet ta prosta gdzie siedzą VIPy potrafiła czasem ruszyć dupę. Nic dziwnego…był to historyczny dzień nie tylko ze względu na rekord frekwencji. Piłkarze walczyli o historyczne wyjście z grupy w Lidze Europejskiej (przypominam, że w Lidze Mistrzów 1995/1996 doszliśmy do 1/4 tych rozgrywek, co pozostaje w sferze marzeń kibiców innych klubów), a więc największy sukces w pucharach od lat! Dla dwudziestoparoletnich Legionistów (a więc naszego pokolenia) – to najlepsza runda w Europie z całego świadomego kibicowania Wielkiemu CWKSowi. Nie można zatem nie przyznać, że czwartkowy wieczór przy Ł3 to również, a może nawet przede wszystkim (praktycznie brak gości…) ciśnienie na wynik.
Strona
17
„DL” zine nr 3
RELACJE Podczas czwartkowego meczu z Rapidem prowadzona była kolejna zbiórka datków na budowę pomnika Kazimierza Deyny. Przy okazji wspomnienia o legendzie Legii – warto dodać, że w kolejną rocznicę z nim związaną miała miejsce premiera teledysku o tym wybitnym piłkarzu CWKS. Pamięć wiecznie żywa! Zbierano także datki dla biednych Rumunów, a pożądany był czerstwy chleb i inne najpotrzebniejsze rzeczy… Na takim meczu nie mogło zabraknąć oprawy. Ta była jak zwykle w wykonaniu legijnych ultras – niegrzeczna :-). Hasło przewodnie to „Total Bestial Brutal”, a w skład wchodziły sektorówki, flagi na kijkach (w barwach) oraz napisy zawieszone na „balkonie”. Postać to „brutal” z obciętą głową wampira, a zatem czegoś z czym kojarzyć się może Rumunia. Efekt kozacki, ale szkoda, że bez pirotechniki… Nie był to jedyny akcent antyrumuński. Dużo bluzgano na gości, a także wywieszono (na górnym sektorze Żylety) malowany transparent przedstawiający znanego z „Władcy Pierścieni" Golluma, nieco brudniejszego i z flagą Rumunii, który trzymał w ręku swój największy skarb, zamiast pierścienia… suchą bułkę. „My precious"…było napisane obok szczęśliwego z posiadania obiektu pożądania Rumuna :-). Poziom szydery na moje zajebisty, na stałym wysokim legijnym poziomie! Warto też dodać – jako ultra ciekawostkę, że to kolejny motyw z trylogii Tolkiena, po meczu Legia- Odra’ 2004. Po pokazaniu choreografii oczom pełnego stadionu ukazały się flagi Legii. Wiszą także transparenty dla tych, którzy nie mogli być tego dnia z nami i widzieć na własne oczy jak Legia wchodzi do 1/16 finałów Ligi Europejskiej. Obok nich pojawiło się małe płótno „Good night left side”, a w innej części stadionu duże – „Hasta La Vista Antifascista”. Legia Warszawa klub antylewacki, a jesteśmy świadkami apogeum świadomości politycznej w naszym gronie. Obserwuję to od lat i wiem co mówię – jest z czego być dumnym! W Źródle sprzedawane były plakaty cegiełki na 11.11.11, a fani CWKS rozdali kilkanaście tysięcy vlepek w różnych częściach Łazienkowskiej! Ogólnie idący tego dnia na stadion mieli co robić, mogli czytać albo nowy numer „Kibola” (z tematem przewodnim – 11 listopada, a jakże…), dostać vlepki/ ulotki na 11.11 bądź zapraszające do uczestnictwa w spotkaniu z generałem Zbigniewem Ściborem- Rylskim! Cały czas kibice zbierali podpisy potrzebne do wiadomej ustawy. A na boisku grano ważne spotkanie… W rytm bębnów i staregonowego hitu „Legia Warszawa wygra dzisiaj mecz” obserwowaliśmy jak Rapid zaczął cisnąć nasz zespół… Na szczęście już w 27’ minucie z boiska wyleciał jeden z Rumunów i wiara w awans przybrała kształtów jeszcze realniejszych. Pierwsza połowa jednak bezbramkowa… W drugiej chaotycznie machaliśmy małymi flagami na kijkach, a także zadebiutowała flaga sektorowa z napisem „Legia”. Jest ona tak spora, że przykrywa oba piętra Żylety. I tylko wybuchających pod nią achtungów brak, ale przed meczem był apel o nie przynoszenie…Szkoda. Gdy sektorówka zjechała, oczom stadionu ukazało się kilka tysięcy rozebranych do pasa fanatyków. Było zimno, ale nikogo to nie interesowało, ciśnienie było spore, a i chwila historyczna. Po przerwie bramki padły… Na szczęście więcej dla nas! Trwała huśtawka nastrojów albowiem wygrywaliśmy, potem był remis, a przy stanie 2-1 z boiska wyleciał nasz piłkarz – Gol (a wszedł on dopiero w 63’ minucie…). Mogło być różnie. Rumuni czasem atakowali, zaliczając nawet jakąś poprzeczkę, a gra CWKS z wysokości trybuny wyglądała dość niemrawo… Na szczęście w 90’ minucie Kucharczyk przypieczętował 3 punkty dla Warszawiaków! Na stadionie szał radości, a doping po ostatnim gwizdku trwa jakby mecz się nie skończył… Jeszcze chwila, bo oczekujemy wieści z meczu Hapoel – PSV… Wydawałoby się, że Holendrzy rozgromią pejsów, a tu niespodzianka, 3-3 lecz taki wynik i tak daje nam awans! Mamy lepszy bilans dwumeczu z Rapidem więc nawet jak przegramy dwa najbliższe mecze, a Rapid wygra – to i tak wchodzimy! Przy Łazienkowskiej 3 trwał szał radości, a wielu nie mogło uwierzyć, że wyszliśmy z grupy. Po latach rozczarowań – bardzo się cieszymy. Tym bardziej, że będziemy jedynymi reprezentantami Polski na europejskich boiskach w rundzie wiosennej… Inny klub z Polski przynosi bowiem w tegorocznej fazie grupowej tylko wstyd naszemu krajowi… Piłkarze sami rozpoczęli zabawę i nie trzeba było ich tego dnia namawiać nawet na przybicie piątek… Cieszący się po meczu Maciek Rybus i jego koledzy mieli takie miny, że niewykluczone, iż stołeczne burdele znów zanotowały interes życia :-). Tańce, wspólne śpiewy, graby, ogólna radość… A Rumunom pokazaliśmy gdzie ich miejsce. Zarówno na boisku, a przede wszystkim na trybunach – są daleko za nami… Z piłkarzami świętowano w rytm „Puchar jest nasz”, bo oczywiście apetyt rośnie w miarę jedzenia… Ł. LEGIA: Kuciak - Jędrzejczyk, Żewłakow, Komorowski, Wawrzyniak - Rybus (86' Kucharczyk), Vrdoljak, Borysiuk, Radović (90' Wolski), Żyro (63' Gol) – Ljuboja. RAPID: Draghia - Duarte, Antonio, Burca, Bożović - Deac, Teixeira, Alexa, Herea (73' Pancu), Sburlea (55' Grigorie) - Cassio (29' Grigore). BRAMKI: Radović (54’, 68’), Teixeira (65’), Kucharczyk (90’). ŻÓŁTE KARTKI: Jędrzejczyk, Gol, Vrdoljak, Božović, Alexa, Grigore, Rui Duarte. CZERWONE KARTKI: Alexa (27' za drugą żółtą), Gol (80' za drugą żółtą). WIDZÓW: 30.786 (w tym 20 gości).
JAGIELLONIA BIAŁYSTOK 0-0 LEGIA WARSZAWA 7.11.11 (Ekstraklasa, Białystok). To właśnie takie wyjazdy jak Białystok lubi się najbardziej, bo pewne okoliczności sprawiają, iż nie jadą na nie liczne pikniki, których uświadczyliśmy przykładowo w Bukareszcie… Zawsze jak jest sukces albo masowy hitowy wyjazd to pojawiają się liczni „sympatycy”, którzy zalewają sektor gości i zdają się nie do końca kumać o co w tym wszystkim chodzi. Jest to zapewne problem ogólnopolski, bo przecież wszędzie jest podobnie. Zgodzicie się, że irytujące jest stado, które w nosie ma wszelką hierarchię, a „muszę obejrzeć mecz” uznaje za swój priorytet, kosztem czego może narazić sprawność wchodzenia i inne sprawy kibicowskie. Ja też „muszę obejrzeć mecz”, bo o nich piszę, ale znalazłem rozwiązanie w postaci powtórek. Wyjazdy są po coś innego, przygoda, reprezentowanie ruchu kibicowskiego Legii Warszawa. Mecz jest tak naprawdę na ostatnim miejscu. Tym chętniej człowiek nastawiał się na Białystok. Kameralne zapisy, wyjazd transportem kołowym – to było to. Wiadomo zbiórka, rozkminy – lecimy. Mogło być różnie, było spokojnie. W Wysokim Mazowieckim dobijamy do reszty kibiców Legii, którzy czekają tam już jakiś czas. Pojawiają się też psy, których dotychczas udało się nam uniknąć. Sprawdzają parę fur, a nawet…listę biletową. Co dziwne (acz w pozytywnym sensie) obok ponad 200 osobowej grupy kiboli otwarty jest normalnie sklep, do którego pozwalają swobodnie chodzić, nie ma jakichś spinek itp. Psy formują kordon ze swoich samochodów i późno, około 18:00 wyruszamy do Białegostoku. W międzyczasie dołączyli do nas bracia z Olimpii Elbląg. Tu wchodzenie idzie w miarę sprawnie, mieliśmy tylko 270 biletów, a zatem na sektorze meldujemy się mniej więcej do „połowy pierwszej połowy”. Na górze płotu powiesiliśmy koszulkę Jagi, ale zdjęła ją ochrona… Co za tym idzie próba „rozgrzania” nie powiodła się i nadal trzeba było ratować się herbatą, która kosztowała 4 zł… Na przebudowywanym obiekcie zameldowało się prawie 5.000 ludzi w tym dość liczny młyn miejscowych, obwieszony flagami. U nas na płocie flagi „Ultras School’s”, „A melanż trwa”, a z boku „Tradycja Pokoleń”, „oczy”, a także „Capital City”. Nie mamy żadnej oprawy, gospodarze machają flagami na kijach i odpalają pirotechnikę (co w dzisiejszych czasach niewątpliwie na plus, tym bardziej, że nie tak dawno wyciągali im gniazdowego za bluzgi…). Zaprezentowali też jakieś sektorówki i patriotyczne transparenty na płot.
Strona
18
„DL” zine nr 3
RELACJE Generalnie na meczu wiało straszną nudą… nie działo się dosłownie nic. Mecz słaby, dopingować się nikomu raczej nie chciało (+ zerowa akustyka), jakichkolwiek emocji brak… Ziew. I tylko szkoda, że tak sympatyczne grono nie znalazło żadnej rozrywki. Mecz wreszcie dobiegł końca, a w ostatnich sekundach było nawet kilka sytuacji do zdobycia 3 punktów. Kolejne 0-0, szkoda, no ale chociaż nie przegrywamy… Pod sektor podeszli podziękować tylko niektórzy (!) gracze… Poklaskali i przybili graby. Jako, że ludzie byli na sektorze nieprzypadkowi, zamiast oklasków na cześć Ohayona (wszedł w 84’ minucie), poleciały pewne okrzyki… „Śpiewały miasta śpiewały wioski”, było też o pewnej organizacji z Palestyny… Domyślicie się - jedno jest pewne – było to najmilszym punktem tego meczu. To jest właśnie plus jak jadą kibole, a nie Janusze, które wychwalają czasem na głos każdego piłkarza, nawet gdy na to nie zasłużył. Na sektorze trzymano nas tylko ok. 20 minut i udaliśmy się do samochodów. Po chwili, bardzo szybko – odjechaliśmy pod niewielką eskortą. Miało to odzwierciedlenie podczas drogi przez Białystok bowiem „zintegrowano się” z kilkoma miejscowymi. Po tym psy zaczęły szaleć, nazjeżdżało ich w chuj, kogoś zawinęli, trzymali nas chyba nawet godzinę na wylotówce. Potem ruszyliśmy, niektórzy w kordonie, niektórym udało się odbić. W domach meldujemy się między północą, a godziną pierwszą. W obie strony spokój. Klimat wyjazdu, skład osobowy jak najbardziej pozytywne, ale sam wyjazd rozczarował. Ł. JAGIELLONIA: Ptak – Bartczak, Porębski, Cionek, Norambuena – Grzyb, Hermes, Cetković, Arłukowicz (69’ Tymiński), Kupisz – Frankowski (75’ Pawłowski). LEGIA: Kuciak – Rzeźniczak, Żewłakow, Komorowski, Wawrzyniak – Kucharczyk (46’ Żyro), Gol (56’ Wolski), Borysiuk, Vrdoljak, Rybus (84’ Ohayon) – Ljuboja. ŻÓŁTE KARTKI: Porębski, Hermes, Pawłowski, Borysiuk, Wawrzyniak, Gol, Ljuboja. WIDZÓW: 5.000 (w tym 270 gości – tyle było biletów).
HUTNIK WARSZAWA 1-2 ORZEŁ WIERZBICA 19.11.11 (III liga, Warszawa). 19stego listopada o 11:00 Hutnik Warszawa grał ostatni mecz tej rundy III ligi łódzko mazowieckiej. Na Marymoncką przyjeżdżał Orzeł Wierzbica, a zatem rywal niewzbudzający żadnych emocji. Na dworze zimno, gra Hutniczka ostatnio słaba (nie licząc pojedynczych przebłysków), ale i tak wypadało wpaść na Bielany pokibicować pomarańczowym. Ostatecznie ligowe ostatki obejrzało około 200 widzów. Orzeł Wierzbica rzecz jasna nie przyjechał za swoimi piłkarzami :-) i na trybunach siedzieli tylko fanatycy gospodarzy. Nie było flag, nie było młyna – nie licząc pojedynczych okrzyków wykrzyczanych przez najwierniejszych, których tego dnia ok. 40 osób. No, ale była specyficzna hutnicza atmosfera, a więc rozmowy o wszystkim prócz piłki nożnej :-). Przerwała to… kobieta z klubu, która chodziła po trybunach i przeprowadzała ankietę dotyczącą Dumy Bielan. Było z tym nieco śmiechu, ale w gruncie rzeczy pozytywnie, że klub nie ma w dupie zdania fanów, a wręcz przeciwnie i pyta ich jak by widzieli przyszłość Hutnika. Działacze dostali zatem nieco podpowiedzi. Moim zdaniem powinni bardziej wyjść do ludzi (potencjalnych pikników, o nowych fanatyków kibice HKS dbają sami), wydrukować ulotki bądź nawet 4 stronicowe regularne gazetki z aktualnościami z Hutnika, które roznoszone by były po okolicznych blokach. Myślę, że rąk do pracy by nie zabrakło, a przynajmniej część mieszkańców wyszłaby w sobotę o 11:00 podopingować klub z sąsiedztwa… Potencjał w HKSie jest naprawdę spory i ten klub powinien grać co najmniej jedną klasę rozgrywkową wyżej… No, ale – trzeba powoli, małymi krokami łatać dziury organizacyjne… Dziś nawet Hutnik nie mógłby grać w II lidze na Marymonckiej gdyż nie posiada zadaszenia i chyba odpowiedniej liczby krzesełek… Jest masa pracy do zrobienia… Oby z nimi ruszyć. A tymczasem pomarańczowi nie dali rady Orłowi Wierzbica, przegrywając 1-2… Było trochę emocji, nieuznany gol, ale generalnie nudy i zimno. Po ostatnim gwizdku piłkarze słyszą jeszcze kilka przyśpiewek i ludzie rozchodzą się do domów. To już ostatni mecz tej rundy… Przyszła będzie ciekawa – Hutnik czekają m.in. dwa wyjazdy do Radomia. W tej rundzie, te ważne – udało się pomarańczowym zaliczyć (relacja z Kutna była na „DL”). Do zobaczenia na wiosnę… Wtedy też bez względu na poziom piłkarzy na pewno nie zabraknie chętnych do dopingowania Hutnika… Bo jak napisał we wspomnianej ankiecie jeden z kiboli, odpowiadając na pytanie „Co najbardziej lubisz w Hutniku” – „specyficzną atmosferę”, co było odpowiedzią przez niego samego dopisaną do dostępnych opcji… Co prawda to prawda. Ł.
LEGIA WARSZAWA 3–0 LECHIA GDAŃSK 19.11.11 (Ekstraklasa, Warszawa). Po przerwie na reprezentacje – wraca do gry polska Ekstraklasa, a dokładniej jej 14sta kolejka. Na Łazienkowską 3 przyjeżdżała Lechia Gdańsk, a mecz grano w sobotę o 18:00. W Warszawie tego dnia piździawa, a wg internetowych doniesień – bilety nie sprzedawały się zbyt dobrze…Ostatecznie jednak przyszło te 19.800, a najefektowniej prezentowała się rzecz jasna Żyleta. Przyjezdni natomiast nie organizowali transportu i na mecz udali się „na własną rękę” – autami itp. Było ich 800. Piłkarze zrobili swoje, udowadniając, że tu jest Legia i jakieś zmiany trenerów w Gdańsku średnio nas obchodzą… jeśli tylko gramy swoje. Ł. Ostatni mecz przy Łazienkowskiej z Lechią skończył się pamiętnym 0:3, dziś nadszedł czas na rewanż i trzeba przyznać, że piłkarze nie zawiedli stołecznych fanów. Mecz zakończył się ponownym 3:0… tym razem dla właściwej drużyny. Można by rzec, że taki wynik powinien być standardem z przeciętniakami ze środka tabeli. Lechia stawia się w jakieś 700 osób, z flagami m.in Green Gang, zastąpioną w II poł. flagą Malborscy Wojownicy, Sopot, CHWM, i jakimiś mniejszymi fan clubami (Mława :-)... Nasz doping w tym meczu stał na średnim poziomie. Jedynym zdarzeniem godnym uwagi była (około 10 min. meczu) jakaś spinka fana z trybuny wschodniej siedzącego na literze "E" z ochroną, po chwili Żyleta krzyczy „zostaw kibica” ... sytuacja rozchodzi się po kościach. Mniej więcej w 30 minucie Lechia głośno śpiewa znaną przyśpiewkę na melodię „Mistrzem Polski jest Legia”, co wywołuje reakcję „gdańską kurwą”. Trybuny stają się głośniejsze na jakieś 5 minut… Przed przerwą gol Vrdoljaka, w nieco nie śmiesznych dla obrońcy Lechii Janickiego okolicznościach. Udawał on, że coś go boli by przedłużyć i dotrzymać z 0:0 do szatni, sędzia jednak nakazał zawodnikowi opuszczenie boiska by mógł dojść do siebie. Właśnie w tym momencie poszła akcja miejscem, gdzie powinien grać Janicki, biedak nagle ozdrowiał i machał ręką, że jest gotowy do wejścia jednak w trakcie akcji nie mógł tego uczynić. Mający dzięki temu trochę miejsca zawodnik Legii dokładnie zacentrował i 1:0 dla Nas. Nie zawsze symulowanie popłaca :-). Druga połowa to dominacja wojskowych i spokojne kontrolowanie meczu. Lechia znów trochę bluzga, My znów na chwilę głośniejsi, lecz ogólnie na trybunach nic się specjalnego do końca spotkania nie działo. GK PS: Przed meczem znów zbierano podpisy pod projektem ustawy o bezpieczeństwie na imprezie masowej. LEGIA: Kuciak - Jędrzejczyk, Komorowski (46' Gol), Żewłakow, Wawrzyniak - Rybus (67' Żyro), Borysiuk, Wolski (83' Kosecki), Vrdoljak, Radović – Ljuboja. LECHIA: Małkowski - Janicki, Kożans, Vućko, Andriuskevicius - Deleu, Nowak, Airapetian (77' Benson), Surma, Pietrowski - Wiśniewski (67' Dawidowski). BRAMKI: Vrdoljak (45’), Wolski (55’), Radović (84’). ŻÓŁTE KARTKI: Deleu, Andriuskevicius. WIDZÓW: 19.800 (w tym 800 gości).
Strona
19
„DL” zine nr 3
RELACJE
LEGIA WARSZAWA 3–0 ZAGŁĘBIE LUBIN 23.11.11 (Ekstraklasa, Warszawa). 23 listopada, w środę o 18:30 graliśmy mecz… 1 kolejki Ekstraklasy z drugim od końca Zagłębiem Lubin. W wakacje mecz przełożono z powodu obfitych opadów deszczu. Bilety z wakacji można było wymieniać na inne spotkania, co ludzie chętnie czynili. No, ale na Lubinki też dużo Legionistów zamierzało się udać. Ostatecznie przy Ł3 pojawiło się 14.600 widzów w tym 39 gości. Jest to frekwencja słaba jak na dzisiejsze realia, ale jeśli ją porównać do średnich Legii z wielu, wielu lat ubiegłych – prawie „15 tysi” na środowym meczu z cieniasami jest naprawdę niezłym wynikiem. Piłkarze zrobili co trzeba i ogolili frajerów 3-0! Legia rządzi. Przed meczem pojawiło się info o Moście Średnicowym, który dwie godziny przed meczem Wielkiej Legii będzie świecił w jej barwach! Kto widział zdjęcia przyzna, że to fantastyczna sprawa… No, ale przejdźmy do samego meczu. Od lat wkurwiamy się na grę naszego CW KS, a w obecnym sezonie grajki dają nam wreszcie powody do radości. Wiadomo – Puchary, ale także w lidze jest prócz kilku wpadek nieźle… Środowy zaległy mecz mógł spowodować, że do tymczasowego lidera tracić będziemy tylko 2 punkty, a zyskamy aż 4 pkt. przewagi nad trzecim Ruchem! Podejmowaliśmy drugi od końca zespolik, ale dopisywanie 3 punktów przed meczem to głupota, co pokazało nam już kilka zespołów, które Wojskowi zlekceważyli… Tak więc napięcie było, na szczęście już w 60’ minucie Radović zdobył drugą bramkę i stało się więcej niż jasne – zrobią swoje! I zrobili… Legia z zespołami z czołówki prawie zawsze jakoś walczyła, często wygrywała, by potem tracić Mistrzowsko przez niewykorzystanie kolejnych szans od losu… Z Lubinkami musieliśmy wygrać by myśleć o Mistrzostwie Polski – nie oszukujmy się. Wygraliśmy i możemy być optymistami, CWKS gra swoje… Aczkolwiek na radość oczywiście przedwcześnie. Trzeba stabilizacji formy, chociaż ja nie pamiętam kiedy oni mieli formę tak ustabilizowaną… W środę na płocie można było zaobserwować wiele nieczęsto wiszących flag jak Soldiers, Wiara Szacunek Uznanie, Dumy Mazowsza chyba też jakiś czas nie było i inne. Było wiadomo, że ten mecz to będzie taki szaraczek i owszem był. Gości tylko 39, ale więcej nie można się było spodziewać… Trybuny gdyby nie Żyleta prezentowałyby się fatalnie… Trwał oczywiście nieustanny doping prowadzony przez Sz. Tu warto wspomnieć, że najnowsza i obowiązująca do odwołania wersja jednej z najlepszych pieśni fanatyków Legii to: „W tramwaju jest tłok, w pociągu jest tłok, kibice na Legię jadą, wtem nagle ktoś wstał, zaśpiewam ja wam o Legii mej ukochanej... CeeeWuKaeS, do boju Legia Warszawa, Dwie bramki Borysiuk i dwie Rafał Wolski i Legia ma mistrza Polski"! Warto gdybyśmy śpiewali jedno i to samo, bo jak wiadomo wychodziło to często żenująco… Oby. Po ostatnim gwizdku jak zwykle piłkarze bawili się ze swoimi kibicami, przybijali graby, dawali koszulki… Naprawdę miło jest gdy ukochany klub spełnia oczekiwania i wygrywa na boisku. Radości nie zepsuła nawet wiadomość o tym, że zatrzymano jakiegoś działacza z KP za korupcję… Opadają maski pierdolonych hipokrytów. Ł. LEGIA: Kuciak - Jędrzejczyk, Żewłakow, Astiz, Wawrzyniak - Rybus, Vrdoljak (76' Gol), Borysiuk, Wolski (79' Kosecki), Radović (67' Kucharczyk) – Ljuboja. ZAGŁĘBIE: Ptak - Rymaniak, Horvath, Reina (78' Małkowski), Telichowski - Gancarczyk, Rakowski (61' Wilczek), Hanzel, Woźniak, Nhamoinesu - Sernas (64' Traore). BRAMKI: Rybus (19’), Radović (60’), Ljuboja (75’). ŻÓŁTE KARTKI: Woźniak. WIDZÓW: 14.600 (w tym 39 gości).
KORONA KIELCE 1-0 LEGIA WARSZAWA 26.11.11 (Ekstraklasa, Kielce). Sobota, godzina 18:00 – wreszcie jakaś normalna pora wyjazdu naszej Legii. 26 listopada jechaliśmy do Kielc na spotkanie z Koroną. Ten wyjazd cieszył, bo dawno tam nie byliśmy przez jakieś pieprzone zakazy itp. Tak więc było więcej niż pewne, że 770 biletów, które dostaniemy szybko znajdzie swoich nabywców. Do miasta Liroya (heh) jechaliśmy pierwszy raz od jakiegoś czasu – pociągiem specjalnym. Wyjazd dość tani, teoretycznie dość szybki… nastroje były pozytywne. A dzień wcześniej Wojskowi dostali kolejny prezent od losu. Wisła wygrała we Wrocławiu i traciliśmy do Śląska tylko dwa punkty! Jak łatwo wyliczyć – wygrana z Koroną dawała nam dawno niewidziany fotel lidera. Ciekawiło czy drużyna jest już na tyle ogarnięta by podołać temu zadaniu pod presją. Nie podołała, ale… i tak było wesoło. Pociąg wyjeżdżał po 10:00 z Dworca Zachodniego. W Kielcach mieliśmy być dość wcześnie, co cieszyło, bowiem „sława” kieleckich bramek wejściowych jest ogólnopolska. Wyruszyliśmy z małym opóźnieniem, ale potem wszystko szło zgodnie z planem… Klimat w specjalu raczej imprezowy. Szybko odkryto, że mamy na pokładzie motyla, co zapewne nie było najprzyjemniejszą chwilą w jego życiu :-). Na dworcu meldujemy się po 14:30, a tam czekają na nas podstawione autobusy. Droga trwa chwilę, jedziemy jakimiś opuszczonymi ulicami Kielc… Zero życia. Stadion Korony był pierwszym „nowoczesnym” w Polsce, a dzisiaj prezentuje się bardzo przeciętnie, chociażby na tle obiektu Legii. Nie ma on klimatu, zresztą narzekają również sami old schoolowi Koroniarze (tak jak u nas masa kiboli narzeka na Guantanamo…). Co zrobić… czas leci. Też wolałbym pojechać na stary stadion Kielczan, gdzie stały siatki jak „od Józia z działki” :-). Nic z tych rzeczy… multipleksy, oj te multipleksy… No, ale nie narzekajmy. Przyznam, że w Kielcach na meczu jeszcze nie byłem, a więc dobrze mi się tam jechało… Byliśmy na miejscu 3 godziny przed meczem, a wpuszczanie wszystkich trwało… właśnie 3 godziny. Niestety nie zaprezentowaliśmy przygotowanej, klimatycznej oprawy ze względu na milicję, która czepiła się sektorówki. Z tego powodu na początku spotkania poszło trochę wrzutów na psy. Co ciekawe – ogarniczano bluzgi, bo ponoć w Kielcach karzą za „kurwa”… Co za czasy… I właśnie z powodu afery o sektorówkę blokowano wpuszczanie ludzi, nie wspominając o jakichś awariach systemu itp… Ci, którzy weszli szybko, znajdowali różne zajęcia. W Kielcach stoi taki słup z vlepkami, na którym określony jest „stopień wtajemniczenia” – w zależności jak wysoko powiesisz vlepkę. A, że Legia Mistrz to gdy wyjeżdżaliśmy ze stadionu Korony – byliśmy na pierwszym miejscu :-). Szkoda, że przykładu z legijnych –akrobatów- nie wzięli piłkarze… Było coraz bliżej meczu, zapełniał się nasz sektor, a także w niewielkim stopniu trybuny gospodarzy (ostatecznie ponad 9 tysięcy). Wreszcie zadebiutowała wyjazdówka WL, która miała być już w Bukareszcie, jednak nie przepuszczono jej. Nie mam pojęcia co może w niej razić, a zatem tutaj Kielczanie wykazali ten 1% człowieczeństwa i flaga mogła zawisnąć na skraju sektora gości. Prócz niej „Ultras School’s”, Deyna, „A melanż trwa”, CC, barwa Olimpii Elbląg. Mieliśmy okazjonalne szale „Ekspedycja karna”, taki sam był też ogromny transparent… I tylko szkoda głównego dania dnia, w postaci m.in. „sektorówkowego” choreo. Jebane multipleksy, jebane Euro… Trzeba było bawić się inaczej, skupić na dopingu i robieniu sobie żartów :-). „Pozdrowiony” został cwaniak Maciej Szczęsny (dzisiaj pracownik Korony), a okrzykami „Vuko” został powitany utożsamiający się z CWKS piłkarz Kielczan. Wyszli piłkarze, odśpiewano hymny itp. itd. po czym rozpoczął się standardowy meczyk wyjazdowy :-). Meczyk bez historii w zasadzie… Młyn Korony jak na jedyną ekipę w mieście przeciętny, przeciętna też ilość flag :-). Doping zaś całkiem dobry. Nie pokazują oprawy, nie słyszałem też ani jednego wrzutu na CWKS. My zaś wypominamy im uciekanie u siebie i słynną stratę barw. Przez 99% meczu trwa jednak doping dla naszych piłkarzy w asyście bębna. Piłkarze dostali szansę na Mistrza jesieni i w tandetny sposób ją zjebali… Dopiero co pisałem, że wygrywają gdy mają wygrywać, a tu taki zonk… I weź ich pochwal? Za chwilę nie wykorzystają czegoś co po prostu musi wykorzystać przyszły Mistrz Polski. Poziom meczu to był jakiś żart, a Wojskowi nie oddali… ani jednego strzału na bramkę gospodarzy. Kurwa mać… Przypominam, że jechał tam uczestnik Ligi Europy i klub walczący o pierwsze miejsce w lidze. Co się stało w ich głowach? Nigdy chyba tego nie zrozumiem…
Strona
20
„DL” zine nr 3
RELACJE Korona wygrała jeden mecz od dawna i to (przypominam) z uczestnikiem 1/16 Ligi Europejskiej, a więc po ostatnim gwizdku zaczął się cyrk. Ekstaza, euforia… okrzyki „legła Warszawa”… Wygrana gospodarzy jakieś marne 1-0, w okolicy sektora gości wszyscy spoceni krzyczeli na arbitra, że ma kończyć mecz, mało zawału nie dostali, a potem wielkie mi „legła”. Tyle lat za Legią, a nadal śmieszą mnie te kompleksy… Nasi piłkarze podeszli pod sektor, Borysiuk dostał opierdol za założenie koszulki Korony. Nie powinien tego robić tak czy siak, tu jednak chodziło mu o fakt, iż była to koszulka Vukovića, który paradował z kolei przed naszym sektorem w koszulce Borysiuka i pokazywał „eLki”. Przybił też graby z kibicami niepełnosprawnymi. Tak na marginesie można zaznaczyć, że wygraną Koronie zapewnili byli piłkarze CWKS – właśnie Vuko i przede wszystkim Korzym. Po meczu trzymano nas na kieleckim stadionie… 2 godziny. Nic więc dziwnego, że ludzie się nudzili, pobito rekord w „wysokości naklejonej vlepki” na słynnym miejscowym słupie, nasz kolega 40 minut ubliżał ochroniarzom, a teksty typu „masz płód na brodzie” świadczą o niewątpliwej kreatywności :-). Jakoś przed 22:00 otwierają wrota i wracamy do autobusów miejskich. Ich spaliny jebały tak, że zastanawiano się czy oby psy nas nie gazują… Tam znowu czekanie, ale u nas w autobusie beka spowodowana kreowaniem kolejnych głupot- sucharów :-). Jest to najlepszy sposób na przetrwanie ciężkich polskich realiów wyjazdowych. Droga przez kieleckie peryferia spokojna, zero żywej duszy na dworze, około 22:30 ruszamy w stronę Warszawy. Jakiś przystanek, „pożyczane” są ławki z dworców. Wszak PKP to jedna rodzina i zapewne nie obrazili się, że ich klienci po prostu tuningują podstawiony przez nich skład. W każdym razie widok przez okno jak na całej długości pociągu ludzie zajmują się ławkami i próbują je wciągnąć – bezcenny… Bo i na co kilkanaście ławek na wioskach? Nawet jak cała wieś jedzie do pracy to starczą ze trzy… Kolejna przerwa, tym razem dużo dłuższa – ma miejsce w Radomiu. Ludzie wybiegli na pobliską stację, gdzie działy się rzeczy najróżniejsze :-). Wtem wpadły w nich miejscowe psy, w tym „szeryf” z giwerą, dopiero co oderwany od „Strażnika Teksasu”, bo do ludzi z czteropakiem browca krzyczał „Stój, bo strzelam”. Nie strzelił :-), ale niestety część kibiców udało im się utrzymać na stacji, część się zerwała. W tym momencie wysypujemy się z pociągu, dobiegamy w okolice stacji gdzie widać już kilkadziesiąt osób bardzo chętnych na „dialog” z psiarnią, który się właśnie zaczyna… Na dach radiowozu spada (niewiadomo skąd :-) cegłówka… Sytuacja zostaje jednak uspokojona i postawiono na opcję uratowania chłopaków poprzez stonowanie emocji. I to była dobra koncepcja, bo naszych wypuszczali jedynie z mandatami po 200 zł… W związku z tą całą sytuacją znacznie przedłużył się nasz powrót do Stolicy. Po 1:00 mieliśmy być na Zachodnim, a wyruszyliśmy z Radomia dokładnie o 1:30. Z początku nastroje były nieciekawe, bo martwiono się o braci, ale z czasem jak dochodziło pozytywne info, że puszczają z mandatami to powróciły czarne kibolskie humory, hehe. Na długości całego pociągu słychać było wesołe śpiewy, niestety część patologii nie rozumiała, że ma wsiadać do pociągu i nie siać chaosu, w związku z czym była (czasem siłą) do tego zmuszana. Inni, kiedy po jednej stronie składu trwało szacowanie strat na stacji (wycenili je na 4.500 zł….pff), wykminili… drugą stację gdzie urządzano wycieczki „tylnimi drzwiami” :-). Jak to stwierdził jeden pozytywny wariat „stawia wszystko na jedną kartę” i leci w Radom po asortyment :-). I faktycznie… ryzykant, bo gdyby przybiegł sekundę później to wracałby rejsówką (SKLW płaci niestety hajs za nieplanowany postój wynajętego składu i jakby nie patrzeć imprezowiczów powinno to interesować…). 1:30, ruszamy – było naprawdę w chuj wesoło, jak podczas całej operacji Kielce. Zresztą czy można nudzić się w pobliżu znanej ekipy Polfa Tarchomin :-)? Chłopaki zaskakiwali swoimi nowymi przebojami, pomysłami na chrzest motyla (oj zapamięta wyjazd…) czy też ilością pochłanianych używek, po których jednak nikt nie słaniał się na nogach czy nie siał patologii w złym znaczeniu. Po prostu pozytywne wariaty w starym dobrym, niepoprawnym politycznie (i życiowo, hehe) stylu… Nasz wagon wesoły na maksa, po prostu kibole odbijali sobie szarą egzystencję w tym nudnym i zjebanym Systemie jaki fundują nam rząd wraz z psami. Nie od dziś wiadomo, że najlepsza twórczość to twórczość stadionowo- uliczna :-). Na Dworzec Zachodni wjeżdżamy o 3:00. Po ok. 17 godzinach wyjazdu, co jak na ok. 180 km jest czasem dość sporym... No, ale nie wiem jak Wam – mi się nie nudziło, bo jak osoby odpowiednie to i klimat odpowiedni. I tylko piłkarze zjebali sprawę… Ł. KORONA: Małkowski - Kijanskas, Stano, Malarczyk, Lisowski - Kuzera (58' Kiełb), Jovanović, Lenartowski (67' Lech), Vuković, Sobolewski - Korzym (83' Gawęcki). LEGIA: Kuciak - Jędrzejczyk, Żewłakow, Komorowski, Wawrzyniak - Kucharczyk (46' Gol), Borysiuk, Radović, Vrdoljak (59' Wolski), Rybus (82' Kosecki) – Ljuboja. BRAMKI: Korzym (25’). ŻÓŁTE KARTKI: Stano, Lisowski, Malarczyk, Kucharczyk, Radović, Borysiuk. WIDZÓW: 9.100 (w tym 770 gości).
LEGIA WARSZAWA 0-3 PSV EINDHOVEN 30.11.11 (Liga Europejska, Warszawa). Już na wiele przed tym meczem było wiadomo, że kibiców PSV przyjedzie tylko kilkadziesiąt osób, a więc niestety młodzi legijni –poszukiwacze przygód- musieli odpuścić plany o masowych wtorkowych nocnych harcach po Sto(L)icy. Mecz ze Spartakiem szybko się nie powtórzy, no chyba, że 16stego grudnia będziemy mieli szczęście w losowaniu i będzie można liczyć na setki jakichś przyjezdnych ultras/hool’s w Warszawie. Nie tym razem. PSV liderem naszej grupy, ale kibicowsko któraś tam liga Europy i „ładny wygląd” („Football Factory 2”) przed barem w Holandii tego nie zmienia. Zapowiadało się kolejne jednostronne widowisko i tak było. Gości miało być na stadionie 6 dych, a było połowę mniej (części chyba nie wpuszczono za alkohol). Piłkarze po wpadce w Kielcach walczyli o lidera tabeli naszej grupy Ligi Europejskiej. Bez ciśnienia, bo awans zapewniliśmy sobie w poprzedniej kolejce. Niestety ten brak ciśnienia tym razem nie zadziałał dobrze. Na ciśnieniu przegraliśmy w Kielcach, bez ciśnienia przy Ł3… No, ale najważniejsze, że ultras Legia stanęli na wysokości zadania, a na naszym stadionie znów zagościła pirotechnika! PSV podobnie jak Rapid Bukareszt obsrał się masowej wizyty w Warszawie i ten bezpłciowy klubik dopingowała (poprzez samą obecność…) garstka kibiców. W tej grupie Ligi Europejskiej nasza statystyka i prezentacje zdecydowanie przodują, no ale fakt faktem nasi przeciwnicy nie należą do kibicowskich potęg. Takie tam przeciętniaki, dla których mecz z Wielką Legią był okazją do zobaczenia prawdziwych fanatyków. Wiadomo – mecz przeciwko Holendrom to nie mogło zabraknąć FC Den Haag (wg legionisci.com 100 osób). Ci zjeżdżali do Warszawy dużo wcześniej gdzie oczywiście zostali odpowiednio przyjęci. Przypominam, że w Eindhoven nie mogli nie tylko wspomagać nas na sektorze, ale nawet przebywać w mieście! „Liberalizm” holenderski… liberalny gdy chodzi o prawa pedałów i zielsko… Na meczu Legia – PSV pojawiło się kilka flag DH, a także wiele osób miało szaliki holenderskiej zgody. Zgodowicze bawili się m.in. w Źródełku, a po drodze spotkali ponoć (takie słuchy chodziły) PSV. Nieznani Sprawcy pokazali na tym meczu najbardziej skomplikowaną oprawę w historii. Była to odwracana kartoniada na całą dwupoziomową trybunę za bramką. Na pleksi pojawił się transparent „Nie jesteśmy aniołami”, a widzom z innych trybun ukazał się wizerunek anioła. Na znak kibole CWKS odwrócili kartoniki i z anioła zrobił się diabeł! Efekt – fantastyczny, przesłanie również. W czasach ugrzeczniania na siłę i „zamówionych opraw” typu Śląsk W rocław – cieszy takie postawienie sprawy! Anioł oraz diabeł mieli na sercu herb Legii, którym była niewielka sektorówka. W jej okolicach pojawiło się piro. Najbardziej z tej oprawy cieszy mnie właśnie pirotechnika. Jest to jasny przekaz – jak tylko się uda, Legia Warszawa na zawsze wierna prawdziwemu duchowi ruchu ultra. Kilka rac i świec odpalonych obok „diabła” dało dość dużą moc, i nad Żyletą unosił się gęsty dym. Widzów było 28.700, co jak na mecz tak naprawdę o nic (bo wątpię by kolejność w tabeli przyciągnęła tłumy) jest wynikiem całkiem dobrym. Doping prowadzony był przez Sz. Na płocie sporo flag naszych (debiutuje płótno Mokotowa) i FCDH, wiszą także transparenty z pozdrowieniami dla braci. W drugiej połowie dochodzi do szarpania się z ochroną o transparent z owymi pozdrowieniami. Ostatecznie smutnemu typkowi z pedalską kitką nie udaje się zdobyć transparentu, który zostaje przejęty przez kibiców na dolnej trybunie i rozłożony nad ich głowami. Podczas interwencji schody prowadzące na górną trybunę zostały obstawione przez przyozdobionych w tarcze gamoni z ochrony. Wynik jest kompromitujący, podobnie jak postawa CWKS w końcówce rundy. No, ale z drugiej strony – już lepiej niech sobie pozwalają na chwilę słabości gdy mamy ten awans niż wcześniej, kiedy trzeba było go wywalczyć… Ocena rundy jesiennej i tak będzie dobra aczkolwiek ostatnie mecze mogą niepokoić… Skorża na konferencji wychwala PSV, że to nie ten kaliber, a przypominam, że w lutym gramy najprawdopodobniej z jeszcze trudniejszym przeciwnikiem! Maciek powinieneś im pompować do bani, że z każdym mogą wygrać, a czasem nawet muszą! Po 0-3 z PSV jesteśmy na drugim miejscu w tabeli naszej grupy LE i niezależnie od wyniku w Izraelu – taki stan się utrzyma. Ł. Ten mecz zapowiadał się interesująco jeśli chodzi o aspekt sportowy, graliśmy z silnym, znanym rywalem o 1 miejsce w grupie LE. Bilety sprzedawały się dobrze, choć ostatecznie kompletu na meczu nie było. Przed meczem zapowiadano, że kibiców gości pojawi się 66 osób, jak to się mówi - Holendrzy się obsrali… Na ten mecz z Holandii przyjechało około 100 kibiców zaprzyjaźnionego z nami Den Haag, część z nich dotarła do Warszawy już dzień przed meczem.
Strona
21
„DL” zine nr 3
RELACJE W dniu meczu ultrasi z NS od rana już przygotowywali oprawę na stadionie, która kosztowała ich mnóstwo pracy i czasu. Przed meczem w Źródełku imprezowy klimat zgodowo-melanżowy, wspólne śpiewy z Holendrami (oczywiście tymi z Hagi), którzy po tym co było widać, byli bardzo dobrze ugoszczeni :-). Przed stadionem kibice zbierali jeszcze podpisy na listy „Kibice za bezpieczeństwem”, a już na terenie stadionu trwała zbiórka na oprawę. Mam nadzieję, że nikt nie przechodził obok chłopaków z puszkami obojętnie. Po wejściu na trybunę, można było zaobserwować Nieznanych Sprawców rozkładających jeszcze kartony na sektorach. Żyleta szybko się zapełniała, warto odnotować debiut nowej flagi Mokotowa. Zawisło też kilka mniejszych płócien Den Haag. Śpiewy zaczęły się już około godziny przed meczem, wszyscy rozgrzewali się przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Holendrzy z Hagi głównie stali w narożniku Żylety - po lewej stronie. Natomiast kibice gości z PSV, zasiedli na górnym piętrze sektora gości w około 30 osób…. I to tyle co można o nich powiedzieć. Lepiej chyba pokazaliby się kibice Ekologa Wojsławice :-). Na wejście piłkarzy miała być pokazana odwracana kartoniada, ale ultrasi nie wyrobili się na czas (mimo wielu godzin pracy na stadionie) i oprawa została przełożona na 2gą połowę meczu. Pierwsza połowa to bardzo dobry doping u nas, często cały stadion włączał się do śpiewów i można było zauważyć, że większa część stadionu ogląda mecz na stojąco. Niestety dosyć szybko tracimy bramkę na 0:1. Później po paru spornych sytuacjach na murawie, zrobiło się nerwowo i gorąco na trybunach, przeraźliwe gwizdy gdy gracze PSV byli przy piłce, jak i okrzyki niezbyt przychylne czarnoskórym graczom PSV ;-). W 2giej połowie karny, czerwona kartka, 0:2 i gramy dalej w 10tkę. W tym momencie już ciężko było liczyć na korzystny dla nas wynik. Potem jeszcze jedna bramka i mecz przegrywamy ostatecznie 0:3. Na trybunach w 2giej połowie zawisły dwa transparenty dla chłopaków, którzy nie mogą teraz być z nami. Jeden wiszący w narożniku próbował zerwać przydupas Błędowskiego, jak go nazywamy -Tong Po- ale nie pozwolono mu na to, zaczęła się szarpanina transparentu, ostatecznie zrzucono go na dolny sektor, gdzie był jeszcze prezentowany przez chwilę nad głowami kibiców. Pozdrowienia do więzienia! To już nie pierwszy raz, gdy ta kurwa próbuje zerwać nam transparent (wcześniej choćby na Legia- Podbeskidzie, Legia- Widzew PP), wchodzi na sektor jak prawdziwy kamikadze - sam w garniturku. No ale wiadomo - kamery itd… to jest kozak. Ciężko o jakąś ostrzejszą reakcję ze strony kiboli. Dopóki się czegoś nie wymyśli. W końcu w 85’ minucie meczu prezentujemy oprawę: najpierw ułożona postać kibica - anioła na tle niebieskiego nieba, który po odwróceniu kartonów zamienił się w diabła, do tego transparent „Nie jesteśmy aniołami”. Mimo, że chłopakom nie udało się rozłożyć wszystkich kartonów (zabrakło czasu, ciężko było im się przemieszczać na wypchanej na maxa trybunie), to prezentacja i tak wyszła elegancko! Dobry przekaz, oprawa czytelna, brawo dla NS! Dodatkowo przy postaci diabła zostało odpalone piro, świece dymne oraz race - co dało fajny efekt piekiełka ;-). Po meczu piłkarze dziękują za doping, kilku rzuca swoje koszulki kibicom, śpiewają też „Warszawę” z Żyletą. Po opuszczeniu stadionu, część ludzi udała się jeszcze do Źródełka by umacniać zgodę z Den Haag. BRN LEGIA: Kuciak - Jędrzejczyk, Żewłakow, Komorowski, Wawrzyniak - Żyro (83' Kucharczyk), Vrdoljak, Radović, Borysiuk, Rybus (71' Wolski) - Ljuboja (58' Skaba). PSV: Isaksson - Manolew, Marcelo (77' Ritzmaier), Derijck, Willems (67' Bouma), Engelaar, Labyad, Strootman, Wijnaldum, Lens, Mertens (71' Toivonen). BRAMKI: Żewłakow (32’ - samobójczy), Mertens (60’ - rzut karny), Labyad (69’). ŻÓŁTE KARTKI: Willems, Martens, Engelar, Marcelo, Strootman. CZERWONA KARTKA: Kuciak (59’). WIDZÓW: 28.700 (w tym 30 gości).
ZAGŁĘBIE LUBIN 0-4 LEGIA WARSZAWA 5.12.11 (Ekstraklasa, Lubin). Najdalszy krajowy wyjazd Legii wypadł w… poniedziałek. I to nie pierwszy nasz poniedziałkowy wyjazd, już raz śmigaliśmy w ten dzień za CWKSem – do Białegostoku. Jak wiadomo, nie każdy da radę wyrwać się z roboty, a zatem większą szansę mieli kibice, którzy nie znają ludzi i mają problemy z kupieniem biletu na inny, bardziej oblegany wyjazd. Na Lubin sprzedaż była otwarta. Każdy mógł kupić bilet za 35 zł, a dojechać musiał transportem kołowym. Wyjazd szykował się mimo to – klimatyczny. W granej zimą rundzie wiosennej druga w tabeli Legia podejmowała ostatni zespół ligi, który „przed chwilą” ograła 3-0 przy Łazienkowskiej. Jechaliśmy tam jednak po fatalnych meczach w Kielcach i z PSV w Lidze Europejskiej. Ale jechaliśmy po przełamanie…Po przełamanie, które nastąpiło! Zapraszam na relację z wyjazdu. Ł. Mecz w Lubinie był dla nas ostatnim krajowym wyjazdem w tym roku. Kiedy został opublikowany terminarz na sezon 2011/2012 i zobaczyliśmy Lubin w grudniu, to chyba nikt nie był zadowolony. Kiedy okazało się, że na dodatek jest to poniedziałek, wiele osób zaczęło doszukiwać się różnorakich spisków w terminie tego wyjazdu ;-). Termin dogodny czy nie, jechać trzeba. Tak więc 700 Legionistów w poniedziałkowy poranek ruszyło w stronę Lubina. My planowo mieliśmy wyjechać o 8:30, jednak z różnych powodów nasz start opóźnił się o niecałe półtorej godziny. Droga trochę się dłużyła, na miejsce dojechaliśmy przed 18. Na wejściu tradycyjnie kontrola i kilka minut przed pierwszym gwizdkiem zajmujemy miejsca na sektorze gości. Ostatnie osoby meldują się na sektorze pod koniec pierwszej połowy. Doping rozpoczynamy w 20 minucie meczu. Spowodowane jest to właśnie tym, że wiele osób było do tego czasu poza stadionem. Zaczynamy okrzykiem „Zagłębie walczcie o swoje" i potem jedziemy już z dopingiem dla Legii. Kilka słów o gospodarzach. Kibice Zagłębia bojkotowali ten mecz z powodu słabych wyników swoich piłkarzy. Nie pomogło spotkanie z prezesem i obniżenie ceny biletów do 10 zł. Młyn Zagłębia świecił pustkami. To w zasadzie tyle, na temat kibiców z Lubina (razem ok. 3800 widzów). My cały mecz prowadzimy niezły doping, wywieszamy 4 flagi Legii („Ultras Schools”, AMT, CC, „Tradycja Pokoleń”) + jedną małą „Good Night Left Side”. W drugiej połowie rozdany zostaje gadżet - czapka Świętego Mikołaja z herbem Legii i napisem "Kibolskich Świąt!". Nasz repertuar urozmaicamy, jak to często bywa podczas meczów rozgrywanych w grudniu, śpiewaniem "Legia gol" na melodie "Jingle bells". Oprócz tego po bramce na 4-0 życzymy miejscowym Wesołych Świąt ;-). Pod koniec meczu na naszym sektorze zostaje odpalone trochę pirotechniki. Cieszy mnie, że mimo zbliżającego się wielkimi krokami Euro2012 i związanych z tym turniejem represji, nadal można ujrzeć świecidełka na sektorach, zajmowanych przez fanów warszawskiej Legii. Niestety znów nie weszła sektorówka… Powrót do domu minął spokojnie, wiele osób go po prostu przespało. My w Warszawie meldujemy się chwilę po 3 rano. Y. ZAGŁĘBIE: Isailović - Kowalczyk, Horvath, Reina, Rymaniak - Nhamoianesu, Pawłowski, Rachwał (68' Rakowski), Galkevicius (72' Gancarczyk), Małkowski (62' Woźniak) – Sernas. LEGIA: Kuciak - Rzeźniczak, Żewłakow, Komorowski, Wawrzyniak - Radović, Vrdoljak (46' Gol), Wolski (66' Żyro, 83' Kucharczyk), Borysiuk, Rybus, Ljuboja. BRAMKI: Rybus (23’), Vrdoljak (38’), Ljuboja (86’), Borysiuk (90’). ŻÓŁTE KARTKI: Kowalczyk, Sernas, Rymaniak, Pawłowski, Gancarczyk, Vrdoljak, Rzeźniczak. WIDZÓW: 3.800 (w tym 700 gości).
Strona
22
„DL” zine nr 3
RELACJE
LEGIA WARSZAWA 0-0 CRACOVIA KRAKÓW 10.12.11 (Ekstraklasa, Warszawa). Na niedawnym bliskim wypadzie do Kielc było Craxy tylko pół tysiąca, a poza tym Pasy nie od dzisiaj jeżdżą bardzo kiepsko… Lech Poznań swoje spotkanie rozgrywał dopiero w poniedziałek, Cracovia wykupiła wszystkie 1.400 biletów - więc można było się spodziewać, że licznie będą wspierać ich zgody... I tak też było. Bilety na Żyletę też skończyły się dzień przed spotkaniem, a poza tym legijni fanatycy mieli w planach godnie zakończyć tą rundę. Początek ostatniego przed zimą meczu u siebie (17 kolejka Ekstraklasy) zaplanowany był na sobotę, 10tego grudnia o godzinie 18:00. Nie wszyscy mogli (i chcieli) jednak po całym tygodniu pracy wylegiwać się w łóżkach do 14:00 :-). Dużo planów jednak nie wypaliło… Pasy jechały tutaj wieloma autokarami, transportem kołowym jechały także zgody Krakusów. Razem 1.400 w tym Lech, Arka, KSP, GKS Tychy, Sandecja Nowy Sącz. Pod sektor gości chciała podejść jeszcze jedna, pewnie niespodziewana przez przyjezdnych grupa (na mecz, rzecz jasna…:-), ale (niewiadomo czemu :-) z transporterów policyjnych wyskoczyło mnóstwo ich pasażerów po czym siłą zmusili sympatyków footbalu do zmiany decyzji… Piłka nożna dla kibiców :-). Ogólnie dużo osób siedziało w Źródle, robiono też kilka spacerów w okolicach stadionu Legii. Warto dodać, że klub nie wyraził zgody na to, by Nieznani Sprawcy zbierali pieniądze (na oprawy meczów) na trybunach innych niż Żyleta. Jakby siłą zmuszali tych ludzi do wspierania tworzenia atmosfery na Łazienkowskiej 3… Nie od dzisiaj klub wpierdala się w nie swoje sprawy, co zresztą na samym meczu odczuli jego pracownicy ze słynnym Tong Po na czele (wreszcie!). Sam mecz na trybunach standardowy. Wiszą flagi z naszej strony jak i ze strony gości (w tym barwy sztam), Legia bez oprawy – Cracovia macha flagami na kijach. Więcej niż zawsze było wymiany uprzejmości, co było do przewidzenia. Podczas meczu Legia- Cracovia, po raz kolejny bezczelna ochrona chciała zdejmować wywieszony przez Legionistów transparent. Tym razem nie skończyło się na rozmowach i bardziej dosadnie wybito im z głów te głupie pomysły… Na spotkaniu wisiały transparenty: „Fonfara powodzenia”, „Wesołych świąt dla braci za kratami”, „Małolatów katujecie, a do 15 typa nie wyjdziecie – Polonia frajerzy”. Nasze trybuny – nasze zasady! Na gnieździe wisiała mała flaga „Good night left side”. Na stadionie ogólnie 19.300 widzów. Piłkarze, po naprawdę dobrej (mimo nieuniknionych chyba kilku wpadek…) rundzie – mogli umocnić się w czubie tabeli, a przy ewentualnej porażce Śląska nawet wskoczyć na fotel lidera. Przyjeżdżała przedostatnia (mająca tyle samo punktów co ostatni Lubin) Cracovia i jedynym celem były pewne 3 punkty. Był to rozegrany awansem mecz rundy wiosennej, a jesienią piłkarze CWKS wygrali na wyjeździe 3-1. Niestety, u siebie – mimo przewagi jednego piłkarza (od 62’ minuty) nie potrafili wygrać meczu! Te 0-0 jest jak porażka… Mimo to po ostatnim gwizdku pośpiewali z kibicami i przybili graby. W maju chcemy Mistrzostwo Polski, ale z takimi wpadkami to znowu skończymy gdzieś „w pierwszej trójce”, z której cieszy się tylko Leszek Miklas… No, ale reakcja na zachowanie ochrony i stewardów nie może popsuć humoru redakcji „DL” tak więc meczyk udany :-). Ł. LEGIA: Kuciak - Jędrzejczyk (60' Rzeźniczak), Żewłakow, Astiz, Wawrzyniak - Radović, Borysiuk, Wolski (46' Żyro), Gol, Rybus (77' Kucharczyk) – Ljuboja. CRACOVIA: Kaczmarek - Żytko, Radomski, Nawotczyński, Puzigaca - Struna, Szeliga, Boljević (84' Bartczak) - Visnakovs (72' Van Der Biezen), Ntibazonkiza, Suworow (48' Dudzic). ŻÓŁTE KARTKI: Boljević, Struna, Puzigaca, Gąsiński. CZERWONA KARTKA: Struna (62’ – za drugą żółtą). WIDZÓW: 19.300 (1.400 gości w tym zgody: Lech, Arka, KSP, GKS Tychy, Sandecja Nowy Sącz).
HAPOEL TEL AVIV 2-0 LEGIA WARSZAWA 15.12.11 (Liga Europejska, Tel Aviv - Izrael). Kto by się spodziewał, że Legia tak daleko zajdzie w pucharach? Już pierwszy przeciwnik – Gaziantepspor wydawał się mocniejszy piłkarsko. Ale udało się awansować do grupowej fazy. Właściwie każdy z 3 wyjazdów w fazie grupowej zapowiadał się bardzo ciekawie. Podróż do Holandii czy Rumunii to żaden problem, właściwie każdym rodzajem transportu można się tam przedostać. Do Izraela natomiast można tylko dolecieć samolotem… Wiele osób planowało wyjazd do Izraela samolotem czarterowym organizowanym przez SKLW. Ja nie jestem zwolennikiem czarterowych, jednodniowych wyjazdów na sam mecz, dlatego zdecydowałem się z kilkoma osobami już chwilę po losowaniu kupić bilet na samolot rejsowy. Najciekawsza finansowo opcja w tamtym czasie to lot węgierskimi liniami lotniczymi Malev z przesiadką w Budapeszcie. Okazało się, że nasza 12-osobowa grupa nie jest jedyną wylatującą tego dnia do Tel Avivu. Na lotnisku spotkaliśmy jeszcze kilkadziesiąt osób podróżujących z Legią do Azji na mecz… Ligi Europy. Część wsiadła do samolotu razem z nami, inni lecieli przez Pragę. Od początku panowała wesoła atmosfera, jak to zawsze na Legijnym wyjeździe. Okazało się, że leci z nami samolotem np. Jacek Magiera, który został przywitany gromkim okrzykiem czyim jest synem, oraz asystent Skorży Rafał Janas i człowiek od odnowy biologicznej - Paolo Terziotti. Po przyśpiewce powitalnej, Jacek Magiera nie był zbytnio rozmowny, ale pozostali dwaj sprawiali wrażenie zadowolonych z naszej obecności. Nieco zaniepokojeni pasażerowie udawali, że nasze śpiewy im się nie podobają, ale mimo wszystko staraliśmy się 11000 metrów nad ziemią prowadzić regularny doping. Godzina 3:00 w nocy - wylądowaliśmy w Tel Avivie. Na lotnisku po kontroli i rozmowie kwalifikacyjnej, już czekali na nas kolejni kibole. Dłuższa chwila rozmowy i każdy ruszył w stronę centrum do swoich kwater. Dużą kilkudziesięcioosobową grupą ruszyliśmy pociągiem. Pociąg mieliśmy za 5 minut albo za godzinę. Jako, że nie zdążylibyśmy kupić biletów na wcześniejszy to kilkadziesiąt osób pokonało przeszkodę w postaci bramek innym niż wymarzony dla firmy przewozowej sposób. Przy wejściu do pociągu czekał kanar, który nie sprawdzał biletów, a jedynie informował nas na bieżąco gdzie musimy wysiąść i o której godzinie dokładnie dojedziemy. Bardzo miłe powitanie. Kwatery mieliśmy zarezerwowane dopiero od godziny 15:00, więc postanowiliśmy sobie pospacerować zamiast jechać autobusem i być na miejscu jeszcze przed otwarciem recepcji. Nasz spacerek trwał chyba ze 2 godziny, a w międzyczasie głośnymi okrzykami oznajmiliśmy miejscowym nasze przybycie. Dodam, że dokonane na bezcłówce zakupy zdecydowanie się przydały. Piwo w sklepie w Tel Avivie kosztowało około 10 zł, a na dodatek w pierwszym sklepie na kasie siedział… z wyglądu pedał. Na pytanie czy jest pederastą odpowiedział bez krępacji „yes”. Mina mu szybko zrzedła jak został dość dosadnie poinformowany, że nie tolerujemy tego typu zboczeń i że nie będziemy dokonywać wymiany handlowej w takim obrzydliwym towarzystwie. Tel Aviv okazał się miastem tętniącym życiem, pełnym rozrywek, ale niestety ilość dewiacji jest porażająca dla zdrowego człowieka. Holandia, czy Kopenhaga to przy tym pikuś... Klucze do kwatery otrzymaliśmy wcześniej, więc mogliśmy jeszcze przed meczem kilka godzin przekimać i nawet zjeść. Ale co tam zjeść jak nic nie ma? Znaczy jest, ale drogo i w zupełnie nie w moim smaku. Knajpy z certyfikatem koszerności oferowały np. coś w rodzaju małego falafela za cenę 15 – 20 zł. Nie polecam zdecydowanie koszernej kuchni. Jeden z przydrożnych sklepikarzy myślał, że jesteśmy piłkarzami, ale od nas nie chciał autografów (wiem, że pewna grupa kiboli uznana za piłkarzy, rozdawała na mieście autografy :-). Przed meczem zwiedziliśmy jeszcze starówkę starego miasta Jaffa. Ta część robiła zdecydowanie większe wrażenie niż mający zaledwie kilkadziesiąt lat Tel Aviv. Później udaliśmy się na piwo. Na co dzień picie na ulicach nie jest zabronione. Sprzedawca powiedział, żebyśmy pili u niego w sklepie, bo w dniu meczu w okolicach stadionu jest to zabronione. Okazało się to prawdą, policja widząc, że mamy w ręku piwo zaatakowała nas, zabrała alkohol i wylała na naszych oczach. To był jedyny przypadek, że widzieliśmy policję żydowską w Tel Avivie. Ale co zrobić? Wróciliśmy do tego samego sklepu i poszliśmy na ławeczkę tam gdzie tych wrogich psów nie było. Mecz okazał się pasjonującym widowiskiem piłkarskim. A niech to hu…j strzeli, jechać tyle kilometrów, żeby oglądać taką padakę… Oczywiście nie po to tam jechaliśmy! 120 osób z Legii to chyba niezły wynik, biorąc pod uwagę odległość (zapewniony awans), okoliczności i przedświąteczny termin. Na nasz sektor chciało wejść też 2 żydów (lub arabów, oni są tacy podobni z wyglądu), którzy uznali, że kibicują Legii i śledzą informacje o Legii w internecie. Kiepsko? Zostali przez jednego z kibiców poinformowani w sposób bezpośredni, że to sektor tylko dla białych ludzi. Na sektor chcieli też wejść ludzie z ambasady polskiej i chcieli wywiesić flagę w barwach narodowych z jakimś napisem. Woleliśmy zaprezentować się jako wyłącznie legijna grupa, dlatego tych 2 dziwnych fanów internetu zrezygnowało, a ambasadorzy usiedli w tylko swojej grupce nieopodal nas.
Strona
23
„DL” zine nr 3
RELACJE Przyznam szczerze, że tak żenujących kibiców jak w Tel Avivie to nie widziałem nigdzie. Przebili nawet polonistów. Hapoel zaprezentował oprawę w postaci pasów materiału i sektorówki przedstawiającej sierp i młot. Do tego wywiesili flagi z komunistycznymi symbolami i hasłami np. „Born to be red”. Żenada nie do opisania. Dlaczego polskie media na to nie zareagowały? Ciekawe czy też mieliby takie zdanie o komuchach i samym systemie, gdyby mieli okazję żyć w Polsce dokładnie 30 lat temu, w stanie wojennym, którego rocznicę mieliśmy 2 dni przed meczem. Oczywiście odpowiedzieliśmy hasłami antykomunistycznymi. Precz z komuną! Mecz przegraliśmy 0-2, a poziom widowiska był jakby to delikatnie ująć… nie najwyższy. Nasz doping zresztą też, poza małymi momentami mobilizacji. Po meczu reprezentant Hapoelu – z wyglądu naćpany brudas z piwem w ręku i naszywkami antify i St. Pauli, podszedł do naszej grupy z zaproszeniem na piwo. Przystaliśmy na propozycję, po to, aby pokazać różnicę naszych poglądów z ich poglądami. Wrócił z towarzyszami, ale argumenty były po naszej stronie… Tylko tyle i aż tyle mogę napisać. Następnie już w bardziej przyjaznym składzie 60 osobowym poszliśmy na spacer po mieście. Ot tak, żeby trochę pobalować w Legijnym gronie na skrajnie obcej ziemi. Świętowanie było huczne, na tyle, że część osób dotarła do domu rano. A to nie był koniec, bo jeszcze na kwaterze dokończyliśmy parę butelek – w tym 18 letnią whisky.. popijaną wodą z kranu. No nie lubię tego smaku whisky, muszę popijać, za co przepraszam urażonych smakoszy tego trunku. Pospaliśmy całe 2-3 godziny i wstaliśmy (z wielkim trudem) po to by jechać do Jerozolimy. Szczerze mówiąc bardzo mi zależało na odwiedzeniu tego miejsca. Część kiboli wynajęła samochody i łatwiej im było dotrzeć do pożądanych miejsc. My wybraliśmy autobus. Idąc na dworzec przeżyliśmy niemały szok. Cały duży park, ławeczki dookoła, okolice dworca to murzyńskie getto. Sami czarni. Ani jednego białego człowieka, nawet ani jednego żyda. O tym zjawisku opowiedział nam taksówkarz – stary żyd, który został 50 lat temu wygoniony z Polski przez komunistów. I to dość ciekawe, co powiedział. Mówił, że czarni są dużym problemem obecnego Izraela, bo przyjeżdżają niechciani, przekraczają nielegalnie granicę. Nic nie robią, tylko pobierają zasiłki i siedzą w tym parku w oczekiwaniu jak ktoś ich poprosi żeby popracowali. W świetle prawa nic z nimi nie można zrobić tak naprawdę. Mówił, że Żydzi nie chcą takiej mniejszości u siebie. Ale zaraz zaraz… podobna sprawa wyglądała przecież z Żydami. Przecież oni też byli mniejszością w wielu krajach i właśnie od różnicy kulturowo-obyczajowej wziął początek konflikt narodowościowy. Niestety w dzisiejszym świecie wiele krajów boryka się z problemami mniejszości narodowych. Mam nadzieję, że w Polsce nie będziemy mieli tego problemu na podobną skalę. Wystarczy zablokować zasiłki dla obcokrajowców. Ale to temat na inną opowieść. Jerozolima to miejsce, które faktycznie robi wrażenie, mimo wielu wojskowych na ulicach (z karabinami). To miasto gdzie zetknęły się 3 religie. Nam udało się zwiedzić miejsca święte dla Żydów – Ścianę Płaczu oraz dla Chrześcijan – m.in. Bazylikę Grobu Pańskiego, miejsce gdzie Go ukrzyżowano. Mnie bardziej zainteresowało to drugie miejsce. Jeśli to prawda, że można tam pomodlić się w miejscu, gdzie pochowano Jezusa oraz dotknąć deskę, na której nieśli GO do grobu, to naprawdę jestem osobiście pod wielkim wrażeniem. Chcieliśmy jeszcze jechać do Betlejem, ale zostaliśmy poinformowani, że w piątek po zachodzie słońca to jest niemożliwe ze względu na Szabas – czas od zmierzchu w piątek do zmierzchu w sobotę, kiedy żydzi nie pracują (w tym kontrolka graniczna między Jerozolimą a Betlejem). (ortodoksyjni żydzi za pracę uznają nawet włączenie światła w domu lub zrobienie zdjęcia turyście). Ktoś musi to zrobić za nich. Szkoda, ale może kiedyś jeszcze będzie nam dane (oby nie :-) jechać do Izraela na mecz Legii. Z Jerozolimy musieliśmy wracać busemtaksówką z podpitym arabskim kierowcą za nieco większe, ale nie astronomiczne pieniądze. Po powrocie do Jerozolimy ponowiliśmy imprezowanie, zakończone nad ranem. Następnego dnia postanowiliśmy, ku mojemu zmartwieniu, że nie pojedziemy nad Morze Martwe, a poplażujemy w Tel Avivie. Opalanie się i kąpiel w morzu w grudniu to dla mnie nowość i fajne przeżycie. Wieczorem pożegnalna impreza i w niedzielę powrót do Polski. Izrael to kraj bardzo dziwny. Niby jest spokojnie, ale w powietrzu jakby czuć jakąś elektryczność. Coś może się zdarzyć w każdej chwili. Niby spokojny Tel Aviv, gdzie policję widzieliśmy tylko raz przed meczem, ale nad plażą pozostały zgliszcza najlepszej niegdyś dyskoteki, która została wysadzona przez terrorystów. W Jerozolimie na każdym kroku widać policję i wojsko z karabinami. Na lotnisku natomiast mieliśmy ostre kontrole, po kilka razy przeszukiwano bagaże i nas, a do tego dziwne urządzenia badały stężenie radioaktywne i czy nie mamy materiałów wybuchowych. Wyjazd zapamiętam jako jeden z lepszych na jakich byłem. Szczególnie zapamiętam to, co działo się po meczu. Spotkanie całej ekipy Legii na obcej ziemi, impreza i inne atrakcje to coś, co jednoczy grupę. Ze względu na wizytę w Jerozolimie, także pod względem turystycznym było ciekawie. Niestety nie wszystkie opowieści nadają się na łamy internetu. Pozdrowienia z plaży pod Sheratonem oraz z English Pubu w Tel Avivie dla kiboli Legii Warszawa! Good night left side, smash the reds, fuck st. pauli! Ł. NDM. HAPOEL: Apoula - Shish, Badeer, Shushan, Khutaba - Yadin, Gordana (70' Abbas), Toama (79' Lala), Oremus - Damari (24’ Abutbul), Tamuz. LEGIA: Skaba - Rzeźniczak, Astiz, Choto, Kiełbowicz (88' Ohayon) - Rybus, Łukasik (60' Wolski), Gol, Radović, Żyro (71' Kucharczyk) – Ljuboja. BRAMKI: Taoma (33’), Yadin (76’). ŻÓŁTA KARTKA: Shish. CZERWONA KARTKA: Shish (64’, za drugą żółtą). WIDZÓW: 8.000 (w tym 120 gości).
Strona
24
„DL” zine nr 3
SPORT
DOBRA RUNDA W WYKONANIU PIŁKARZY LEGII WARSZAWA Całą swoją, młodą (w porównaniu do tych, co jeździli na Ligę Mistrzów) przygodę z kibicowaniem Legii czekałem na to aż zagrają coś w europejskich pucharach. Spełniło się to właśnie w tej rundzie. Już samo wyeliminowanie Turków mnie zdziwiło, a potem apetyt rósł w miarę jedzenia… Pokonany, upokorzony w Moskwie Spartak i faza grupowa Ligi Europejskiej, na którą mogliśmy wybrać się za naszą ukochaną drużyną! To było to. Znowu cała Polska mówiła o Legii jako o czołowej polskiej drużynie, reprezentującej nasz kraj w Europie. Tym bardziej, że drugi polski zespół grający w fazie grupowej – Wisła, dostawała kilku bramkowe baty i dopiero na sam koniec fuksiarsko wymęczyła awans. Kiedy oni zbierali wpierdole – Wojskowi na dwie kolejki przed końcem zapewnili sobie wyjście z fazy grupowej! I to m.in. Legia będzie reprezentować polski futbol i ruch kibicowski w europejskiej rundzie wiosennej. Naszym przeciwnikiem po przerwie będzie portugalski Sporting Lizbona. CWKS zaliczał z początku wpadki typu Podbeskidzie na Ł3, ale na szczęście otrząsnął się i w miarę ustabilizował formę czego brakowało w poprzednich latach! Nie grał w kratkę, tylko pewnie wygrywał mecze u siebie po 3-0, remisując (a nie przegrywając) na trudnych terenach (Poznań, Białystok…). Artykuł nazywa się „Dobra runda w wykonaniu piłkarzy Legii”. Mogło być „Bardzo dobra runda…” gdyby wygrali mecz w Kielcach, który dawałby Mistrza jesieni! Traciliśmy do Śląska 2 punkty i wystarczyło zdobyć 3 punkty na Koronie, a piłkarze nie oddali ani jednego celnego strzału… Mogło być więc lepiej, ale i gorzej… bo tracić na półmetku 2 pkt do lidera dramatem nie jest. Po Kielcach zostały jednak dwie kolejki rozegrane awansem z rundy wiosennej: Lubin i Cracovia u siebie. W Lubinie pogrom 4-0 do przodu, wprawił nas z powrotem w dobre humory. Ostatni mecz ligowy znowu nieco legijną brać podkurwił… tylko 0-0 z cieniasami. No, ale… najważniejsze rozstrzygnięcia padną podczas rundy wiosennej. Oby wtedy trafić z formą. Do lidera – Śląska Wrocław, tracimy 4 punkty, a nad 3cim w tabeli Groclinem mamy 2 punkty przewagi. W Europie z wielu stron super – awans do fazy grupowej i wyjście z niej, ale te dwa ostatnie wyniki, 0-3, 0-2 - mimo wszystko złościły… Klasowa drużyna musi cały czas trzymać fason. Kilka słów o wybranych zawodnikach CWKS. Kolejną dobrą jak na warunki Legii rundę rozegrał Radović. Ukoronowaniem dobrych występów nie tylko w Ekstraklasie, ale i w Lidze Europejskiej było jego wymarzone powołanie do reprezentacji Serbii! Jest to o tyle ważne, że obsadzano go jakiś czas temu w postaci reprezentanta Czarnogóry, ale Rado ze względów patriotycznych się nie zgodził (odmówił trenerowi)! Podobnie wypowiadał się o przymiarkach do… polskiego paszportu. Może go mieć, ale zagrać może tylko dla Serbii! I marzenia częściowo się spełniły – przyszło powołanie, a informacja o tym powołaniu była chyba jedyną z prywatnego życia zawodników, która naprawdę mnie ucieszyła. Szczerze Radovićowi gratuluję i szacunek za to, że w tych ciężkich czasach wie co to patriotyzm i duma narodowa! Fajnie, że przynajmniej ktoś w tym zespole (w metroseksualnych czasach…) jest godny szacunku. Cień na sytuację położył fakt, iż tuż przed zgrupowaniem – strzelec dwóch bramek w dającym nam wyjście z grupy meczu przeciwko Rapidowi, - doznał kontuzji i wyjazd na kadrę nie udał się! Co za pech… Los nie jest sprawiedliwy. Ogólnie mimo faktu, iż „stare nie wróci” i gości typu Kowal, Szamo tu raczej szybko nie uświadczymy – lepszy ten skład niż jeszcze nie tak dawno „Legia cudzoziemska”. Nie wspominając o tym, że pierwsza jedenastka zazwyczaj była biała, a Ohayon, Manu i Choto grzali ławę! Od razu lepiej się taki mecz oglądało… A propos Manu. Dostaliśmy, my – biali kibice Legii fajny prezent na gwiazdkę. Od 1 stycznia Manu zostanie zawodnikiem chińskiego Guoan Pekin! Jest to typowy „piłkarz na ligę chińską”… wygląda trochę jak z gry FIFA czy też ligi włoskiej (bo czarny z dredami, jak Davids :-), ale że to nie FIFA i nie liga włoska to ta oto „rewia mody” potrafi tylko biegać… Ot, pojebały mu się sporty! Zycie… Jeśli chodzi o innych poszczególnych grajków to należy wspomnieć o błyśnięciu (kolejnych przy Łazienkowskiej) młodych Polaków – Żyro i Wolskiego. Niech miarą będzie to, iż zainteresowany Żyrem jest VfL Wolfsburg (jak podawał niemiecki „Sport Bild”). A to nie wszystko, na meczu z Lechem młodego Polaka obserwowali wysłannicy Napoli (we Włoszech zainteresowana jest nim także Atalanta Bergamo!). Mam nadzieję, że rozwinie się jeszcze (ma 19 lat) i razem z Wolskim (który jest lepszy, Żyro się w pewnym momencie jakby zaciął) staną się podstawowymi graczami Wojskowych. I przy okazji – że będą mieli trochę oleju w głowie. W ostatnim czasie, 24 letni Artur Jędrzejczyk wygrał rywalizację z Jakubem Rzeźniczakiem o miano prawego defensora Legii, co bardzo cieszy. Rzeźniczak to dziwak, który chodzi ubrany jak Piróg, wypisuje na facebooka o „tolerancji” i dostał kiedyś liścia... Razem z Komorowskim i Żewłakowem, Jędrzejczyk był podstawowym graczem Legii. Na ławce obcokrajowcy, bez których nie wyobrażano sobie niedawno defensywy CWKS: Astiz i Choto. Czas Choto już minął i jedyne co może z nim KP to robić nikomu nie potrzebne postery do swego chujowego miesięcznika… Po małej przerwie na cienkiego Antolovića, słabego psychicznie Skabę – przyszedł czas na kolejnego bramkarza na miarę CWKS – Kuciaka. Polecił go nie kto inny jak jego rodak – Mucha. I Kuciak od pierwszego meczu dał po sobie poznać, że „coś z tego będzie”… I jest – Legia może być spokojniejsza gdy Kuciak stoi między słupkami. Była to najlepsza runda od kiedy prowadzę e-zina „Droga Legionisty” (maj 2007), bo dotychczas mogłem tylko narzekać... Tym milej mi się pisze te wszystkie słowa. By Legia była Wielka, musimy robić swoje nie tylko my (jak dotychczas), ale również sportowcy z eLką na piersi. Teraz pozostaje przełamać kolejną barierę i wygrać dwumecz w 1/16 Ligi Europejskiej! Apetyt rośnie w miarę jedzenia… A spotkanie w Moskwie pokazało, że możemy wszystko jeśli tylko nie zabraknie wiary i woli walki. Czekamy także na Mistrzostwo Polski, bo już 5 lat go nie było w Warszawie… Niestety już od listopada słychać, że zabraknie pieniędzy na zimowe transfery. Oby chociaż nie wyprzedali znaczących ogniw tego zespołu, bo czeka nas walka na trzech frontach i niemal każdy piłkarz jest potrzebny… Legia Mistrz! Ł. NA GRAFIKACH: Tabele, odpowiednio ligowa i Ligi Europejskiej. Tabele ściągnięte od serwisu legionisci.com.
Strona
25
„DL” zine nr 3
WSPOMNIENIA KIBICA / STADIONOWI RADYKAŁOWIE
SKINHEAD Z LEGII WARSZAWA CZĘŚĆ 1: Są takie chwile w moim życiu, że dopada mnie nostalgia, a wspomnienia z dawnych, młodzieńczych lat, sprawiają, że mięknie moje serce i najzwyczajniej dopada mnie wzruszenie i tęsknota za tym, co minęło. Dorastałem w czasach rodzącej się pokomunistycznej demokracji, gdzie Polska wciąż była daleka od idealnego państwa. Pamiętam otaczającą rzeczywistość, ówczesne realia, małe radości dorastającego dzieciaka i wielkie problemy, wydawałoby się nie do pokonania. Pamiętam swój młodzieńczy bunt, sprzeciw otaczającej mnie rzeczywistości, która pomimo nieudolnych prób polityków, jakoś nie była w stanie mnie do siebie przekonać. Czasy były takie, że młodzież poszukiwała swojej drogi, swojego miejsca w życiu, niezależnie od świata dorosłych. Jedni ćpali, lub chlali na umór, bo nie mogli się dogadać ze starymi, lub mieli jakieś inne problemy. Ilu z nich przegrało swe życie, sam tego nie wiem… Bananowe dzieciaki z przerostem formy nad treścią, wydawali pieniążki swoich rodziców i stawali się „popularni”, wierząc że wszystko i każdego można kupić. Gardziłem nimi, bo nic w życiu nie przyszło mi łatwo, a patrząc co sobą reprezentują, czułem niesmak i tak pozostało do dziś. Grzeczne dzieci swych rodziców grzecznie chodziły na smyczy, wykonywały polecenia i nie sprzeciwiały się nakazom i zakazom – takich też znałem. Znałem też tych, co na ulicach i w szkołach musieli o wszystko walczyć, a dobre imię było dla nich najcenniejsze. Zawsze słuchałem cięższej muzyki, wyrastałem na punk rocku. Zresztą taki styl muzyczny „czuję” do dziś, a nie jestem już nastolatkiem. Jedyne, z czym nigdy się nie zgadzałem, to przesłanie w punkowych tekstach, tak obce mi od zawsze – na zawsze. Jestem patriotą, nawet nie próbuję się zastanawiać, dlaczego. Od kiedy pamiętam, kochałem swój Kraj, niezależnie jaki jest i którzy z następnych nieudolnych ludzi będą nim kierować. Gdzieś w siódmej, czy ósmej klasie podstawówki trafiła w moje ręce kaseta Legionu „ My, Nowe Pokolenie”. To było jak objawienie, jak sen. Muzycznie mój styl i wreszcie teksty, w których nie opluwało się Godła. Dalej poszło już samo, coraz bardziej zacząłem się interesować sceną NR, RAC. Dowiedziałem się, kim są skinheadzi, z kim walczą, czego nienawidzą. Poszukiwałem kolejnych kaset z nagraniami, w międzyczasie poszedłem na pierwszy mecz Legii Warszawa, którą interesowałem się od dłuższego czasu. Poznałem parę osób; od nich dowiadywałem się rzeczy, wokół których kręciły się moje zainteresowania. Powolna ewolucja, ale nie na zasadzie manipulacji i prania mózgu, tylko na podstawie własnych obserwacji i wyciągania wniosków. Rzeczywistość nie była łaskawa dla młodego chłopaka, szukałem więc alternatywy na odnalezienie swojego miejsca w życiu. Pamiętam pierwszego Lonsdale’a, którego kupiłem ładnych trzynaście- czternaście lat temu. W tamtych czasach ciuchy takie jak właśnie Lonsdale London, Everlast, Pit Bull, Harrington, czy Merc były wyznacznikiem elitarności i swego rodzaju kumatości. Jak widziałeś gościa idącego naprzeciwko Ciebie w Bluzie Lonsdale – i go nie znałeś –następowała konsternacja, bo być może był z „tej drugiej strony”. Rozkminy, podchody, mniej lub bardziej delikatna forma wybadania. Dialogi uliczne, wymiany argumentów. Pamiętam wpinki i naszywki zdobiące mojego flyers’a. Pamiętam szelki, wiecznie błyszczące marteny. Pamiętam na meczach dumnie stojących chłopaków, ubranych w jednym stylu, niczym w wojskowych uniformach. Pamiętam spotkania i wesoło spędzany czas na trybunach, bez wszechobecnych kamer (były, ale nie tyle co obecnie). Pamiętam flagi z celtyckim krzyżem, manifestacje z okazji 11 listopada. Pamiętam skandowane hasła, delikatnie mówiąc „niepoprawne politycznie”, za które dzisiejszy delegat zamknąłby całą ekstraklasę. Wtedy to był spontan. Poczucie jedności, braterstwa. Dziś za to na Legię chodzą pacjenci w dredach i chuj wie co jeszcze. Kiedyś transfer Kennetha Zeigbo budził kontrowersje, dziś mamy w Legii Ohayona, który w latach dziewięćdziesiątych z racji swojej narodowości raczej nie miałby lekkiego życia. Poznałem wtedy naprawdę fajnych ludzi, wartościowych – którzy pomimo różnic ideologicznych szli po prawidłowej stronie życia. Niestety, z biegiem lat większość kontaktów gdzieś się pourywała… Minęło kilkanaście lat od tamtej pory. Dziś jestem ojcem, mężem. Żyję zajęty poważnymi problemami dorosłych ludzi. Co nie przeszkadza mi mieć swojego zdania na otaczającą rzeczywistość. Jak śpiewał nieżyjący już Mariusz Szczerski – „moje serce bije z prawej strony”. I niech tak zostanie, dobrze jest jak jest. Pozostał w sercu ogromny sentyment, ciepłe wspomnienia z tamtych fajnych, młodzieńczych dni. Wyrobiony światopogląd, który pomimo upływu lat wiele nie stracił na swej aktualności. I ciuchy, które choć straciły co nieco na swej kumatości, wciąż podobają mi się jak kiedyś. I bardzo często, kiedy jadę gdzieś samochodem, z głośników głośno napierdala jakiś kawałek, który dobrze znam od wielu lat. A słowa tekstu niosą nadzieję na lepsze jutro dla Kraju który kocham już od wielu lat. Pewne lewackie, antynarodowe stowarzyszenie używa hasła ”nie robisz źle będąc z nami, robisz źle będąc z nimi”. CZĘŚĆ 2: Lata dziewięćdziesiąte i trybuny piłkarskich stadionów tamtych czasów miały swój specyficzny klimat. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że znacząco odbiegały od dzisiejszych nowoczesnych budowli, których powstaje coraz więcej w naszym kraju. Inna była również specyfika trybun i ludzi chodzących na mecze. Klimat był bez wątpienia bardziej chuligański, bardziej dziki i wyzwolony. To, co wtedy było standardem, tamte okrzyki, transparenty, flagi i mentalność kibiców w większości przypadków dziś jest tylko wspomnieniem z tamtych dni. Jednym z nieodłącznych znaków tamtych dni, była obecność na trybunach stadionów skinheadów. Praktycznie na każdym meczu powiewały flagi z celtyckimi krzyżami, wilczym hakiem, runami Odal czy Sigiel. Bycie skinheadem wtedy zazwyczaj było równoznaczne z kibicowaniem którejś z drużyn. Na naszej kochanej Legii frakcja prawicowa również miała swoje silne skrzydło. Praktycznie na każdym meczu można było zobaczyć grupkę ludzi, ubranych we fleki, harringtony czy donkey’e. Wiem, bo widziałem to na własne oczy. Glany, opuszczone szelki, naszywki. Krótkie włosy, lub wygolone głowy. Tatuaże i jasno sprecyzowany światopogląd wykreowany w ludzkich sercach znienawidzonym komunizmem i farbowaną demokracją. Niezależnie od poglądów, czy to NR, czy NS (wiadomo, że subkultura skins ma wiele odłamów, począwszy od nacjonalistów katolików, neopogańskich narodowych socjalistów, pogan ukierunkowanych w starosłowiańskich wierzeniach, apolitycznych skinów Oi!, a skończywszy na lewackich SHARP, czy jawnie komunistycznych Redskins), na Legii w latach dziewięćdziesiątych można było spotkać tylko narodowców - nacjonalistów i narodowych socjalistów. Nie było Oiowców, nie było również w przeciwieństwie do K6 Sharpowców (jest np. szalik Polonii z przekreślonym celtykiem i napisem „anty nazi”). Można powiedzieć, że Łysi na Legii, pomimo pewnych różnic ideowych, byli ukierunkowani skrajnie prawicowo. Okrzyki wznoszone w tamtych czasach jednoznacznie wskazywały, że left side nie ma na Legii czego szukać. Dziś, gdy przeglądam na necie stare zdjęcia trybun nie tylko Stadionu Wojska Polskiego - widzę flayersy powywracane na pomarańczową stronę, szaliki z napisami Official Hooligans, czy Ultras – którego polskie znaczenie znacznie wtedy odbiegało od dzisiejszych definicji. Flagi z celtykami, wieloma symbolami i hasłami, które dziś są zakazane, wtedy powiewały dumnie na płocie. Pamiętam, że na każdym meczu jak tylko pojawiali się kibice przeciwnej drużyny w sektorze gości, z trybun leciało dosadne „wypierdalać !”. Dziś spiker prosi o „nie zajmowanie się kibicami gości, tylko dopingiem dla naszej drużyny”. Dzikość tamtych czasów w wielu przypadkach, staje się tylko wspomnieniem. Pamiętam szybkie, cięte i ostre niczym żyletki riposty, okrzyki które szczerze mówiąc jarały bardziej, niż monotonne śpiewanie jednego kawałka przez pół meczu. Bycie skinheadem w latach dziewięćdziesiątych było jednoznaczne z patriotyzmem, nienawiścią do komunizmu, imigrantów czy narkomaństwa. Pseudo-demokracja dla wybranych i kapitalizm dla bogatych, gdzie pieniądz i dążenie do szczęścia oznaczało zdobywanie profitów, a także zabijanie wartości, wiecznych i niezbywalnych, nie było tym, co młodzi ludzie na trybunach mogli zaakceptować. Pamiętam, jakich kapel się słuchało; ja osobiście bardzo lubiłem kawałki wrocławskiej Konkwisty 88, gliwickiego Honoru, czy Legionu. Szwedzka Ultima Thule to rozkosz dla mojej duszy. Czasy były takie, że kasety ze sceny RAC, czy NS można było spokojnie kupić w empikach, czy sklepach ogólnego obiegu. Sam nie wiem, ile z nich kupiłem na Dworcu Zachodnim. Słuchało się muzyki, poszerzało horyzonty. Nawet jeśli były różnice światopoglądowe, nawet jeśli w niektórych kwestiach miało się trochę inne zdanie, to poprzez wspólne dyskusje można było dowiedzieć się czegoś więcej, spojrzeć na tematy z innego punktu widzenia. Subkultura, wbrew temu co głoszą mądre głowy od socjologii, nie jest auto- wykluczeniem się poza margines społeczny, tylko zaznaczeniem silniejszej więzi z ludźmi o podobnym światopoglądzie i stosunku do życia. To dlatego zakładało się fleyersa, zdobiło go naszywkami czy wpinkami. Żeby zaznaczyć swoim wyglądem silniejszą więź i przywiązanie do pewnej Idei. To była manifestacja dla społeczeństwa, jej celem było pokazanie wszystkim – „patrz, ja tak właśnie myślę i tak czuję, to mój wybór, tego chcę”. Dziś, kiedy patrzę na ludzi w ciuchach Lonsdale, czy Fred Perry zastanawiam się, na ile to przypadek, a na ile świadomy wybór i określenie się po którejś ze stron. Dawniej samo założenie ubrań tych i innych marek, oznaczało manifestację swoich przekonań poprzez ubiór. Dziś wiadomo, że subkultura skinhead nie jest już tak popularna jak w latach osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych. Pamiętam zine’y, zarówno kibicowskie, jak i polityczne. Internet i coraz łatwiejszy dostęp do niego przyczynił się do upadku takiej formy przekazywania informacji, a trzeba przyznać, że miało to swój niepowtarzalny urok, którego brakuje większości nowoczesnych wydawnictw. Z nostalgią wspominam tamte czasy, patrząc na coraz bardziej zmodernizowany futbol, powoli zamieniany z robotniczej zajawki, na maszynkę do zarabiania pieniędzy. Żal patrzeć, jak pewien niepowtarzalny, specyficzny klimat zamieniany jest na bezpłciowy, konsumpcyjny produkt pt. marne widowisko sportowe. Nie oszukujmy się – nasza liga nie jest światowego poziomu i raczej nie wyniki i piłkarskie umiejętności przyciągały na trybuny młodych chłopaków rządnych dawki adrenaliny. Adrenaliny, której raczej nie zapewnią piłkarskie umiejętności naszych „gwiazd” . Na każdym kroku walczy się z kibicami i „faszyzmem” na trybunach, jednocześnie stosując metody cenzurowania i represjonowania żywcem wyniesione z czasów realnego socjalizmu. Utrudnia się życie kibicom i ogranicza go na każdym kroku… Dlatego cieszę się, że mogłem zobaczyć i przeżyć to, co dziś wspominam. Tego mi nikt nie odbierze. Z.
Strona
26
„DL” zine nr 3
RELACJE
SEKCYJNI FANATYCY 1.10.11 LEGIA WARSZAWA 5-4 ORLIK OPOLE (HOKEJ): Na pierwszym ligowym meczu hokeistów zebrał się komplet 299 widzów. Na pleksi wiszą flagi: hokejowa oraz CC. Młynek to kilkadziesiąt osób. Hokeiści zdobywają pierwsze cenne punkty! Na mecze ligowe podobnie jak rok temu obowiązują bilety za 10 zł, które wspierają tą zasłużoną sekcję! 2.10.11 POLONIA BYTOM 3-5 LEGIA WARSZAWA (HOKEJ): Drugi dzień rozgrywek ligowych i kolejna wygrana! Tym razem na wyjeździe, mimo iż mecz z Bytomiem miał być grany na Torwarze II. Tak więc po dwóch kolejkach jesteśmy liderem. Mecz ogląda tylko 150 widzów w tym oczywiście 0 gości. 15.10.11 AZS UW WARSZAWA 44-90 LEGIA WARSZAWA (KOSZ): Nawet oficjalna strona Legii (!) poinformowała, że koszykarskiej Legii udało się pozyskać sponsora. Kwota, którą Stowarzyszeniu Zieloni Kanonierzy przekaże Waryński Trade, zapewni koszykarzom finansowanie przez cały sezon. Firma Waryński jest od 60 lat obecna na polskim rynku. Firma Waryński jest dystrybutorem jednego z największych producentów maszyn, firmy Ljugong. Zajebiście, tylko przydałoby się aby ta koszykówka zawsze szła zgodnie z duchem rywalizacji sportowej, bez kupowania miejsc i „dzikich kart”. 15stego października nadszedł czas na inaugurację III ligi koszykówki mężczyzn. O 12:00 w hali przy ul. Szturmowej (na Służewie) graliśmy wyjazdowe derby z miejscowym AZS UW Warszawa. Była to długo oczekiwana inauguracja, pełen nadziei początek sezonu z nowym sponsorem. Osobiście ubolewałem, że spotkanie pokryło się z meczem III ligi łódzko mazowieckiej Hutnik – Radomiak, który grano tego samego dnia, w sobotę o 11:00 (na Bielanach). AZS UW oczywiście nie ma kibiców, w przeciwieństwie do Radomiaka, a więc wielu kiboli wybrało wizytę na Marymonckiej. Na Służewcu pojawili się jednak korespondenci „DL”, którzy już teraz zrelacjonują Wam pierwszą batalię legijnych koszykarzy. Ł. W sobotnie przedpołudnie udałem się na halę sportową mieszczącą się na kampusie Uniwersytetu Warszawskiego przy ul. Szturmowej by wesprzeć naszych koszykarzy. Niesieni głośnym dopingiem, który wytwarzał ze swoich gardeł ok. 200 osobowy młyn - sportowcy reprezentujący Legię łatwo pokonali lokalnego rywala, przez cały mecz spokojnie kontrolując przebieg gry. Niech wymownym świadectwem różnicy klas będzie sam wynik, który przez pełne cztery kwarty od początku był na korzyść naszych koszykarzy. Ulokowani na jednej trybunie kibice wznieśli się na szczyt umiejętności wokalnych, do dobrej zabawy zachęcał niewątpliwie również sam wynik. Na początku drugiej kwarty zgromadzeni na hali warszawscy fani zaprezentowali sektorówkę z napisem ULTRAS na czarnym tle (z wizerunkiem śmierci), odpalając przy tym kilkanaście sztuk ogni bengalskich. Dało to interesujący efekt. Warto wspomnieć, że ów pokaz powstał wysiłkiem i nakładem finansowym młodych fanów z warszawskiego Służewca, którzy z racji bliskości obiektu sportowego mogli czuć się na niej prawdziwymi gospodarzami. Inauguracja udana. R. 15.10.11 SMS SOSNOWIEC 0-5 LEGIA WARSZAWA (HOKEJ): W weekend 15-16.10.11 kiedy fani Legii bawili się na inauguracji kosza – hokeiści CWKS wyjechali na dalekie mecze wyjazdowe. Pierwszym z nich była potyczka z SMSem Sosnowiec. Bramki dla Legii zdobyli Wąsiński, Grunwald, Komorski, Maciejko i Rostkowski. Mecz, jak zawsze na SMSie obserwowała garstka obserwatorów. 16.10.11 KTH KRYNICA 6-5 LEGIA WARSZAWA (HOKEJ): W drugim meczu hokeiści Legii stracili niestety status niepokonanych w obecnych rozgrywkach. Strzelali: Gawlina (2), Grzesik, Bepierszcz, Komorski. Obserwowało to 350 widzów. Jeśli przy sekcjach i nowych sezonach jesteśmy to warto dodać, że po raz kolejny nie wystartowała niestety drużyna siatkówki mężczyzn CWKS Legia. 18.10.11 LEGIA WARSZAWA 0-8 GKS JASTRZĘBIE (HOKEJ, PP): W ten dzień, przed północą wyruszał nasz bus na Rapid- Legia, ale nie mogłem odmówić sobie wizyty na meczu hokeistów naszego klubu. W Pucharze Polski podejmowaliśmy GKS Jastrzębie, a pierwsza syrena zawyła o 19:30. Niecodziennie podejmujemy na lodzie zespół z Ekstraklasy, a zatem jako fanowi warszawskiego hokeja „wypadało” mi wpaść, popatrzeć jak przegrywamy kolejną batalię w PP. We wtorek nasi zawodnicy doznali prawdziwej klęski, a rywale nie pozostawili wątpliwości kto był lepszy. Na trybunie niewielu kibiców, ale za to doping trwał cały mecz! Na Torwarze II spotykam innego maniaka wszystkiego co legijne i tak kwarty mijają nam na rozmowach o… derbach młodzików, juniorów, o sekcjach i meczach kosza w latach 90tych… Znajomy, o którym postanowiłem teraz wspomnieć to niesamowita encyklopedia wiedzy, a „kto co i jak” w rozgrywkach dzieciaków z „eLką” na piersi, ma w małym palcu… Cóż, istnieje wiele typów legijnych wariatów. Są i tacy zakręceni na punkcie hokeja. Na Torwarze II mimo biletów za 10 zł (wspomagają sekcję) pojawia się około 200 osób, tym razem są to nie tylko rodziny i znajomi hokeistów :-). O jakichkolwiek flagach nie ma mowy, formuje się za to kilkunastoosobowy młynek, który prowadzi doping przez cały mecz, dając z siebie wszystko. Od meczu PP z Unią Oświęcim, który był za darmo – jest postęp. Co ciekawe – po raz pierwszy w przerwie odbywają się jakieś konkursy, najwyższy czas by urozmaicić te przerwy, bo mecz hokejowy niesamowicie się dłuży… Ten trwał ponad 2 godziny. A propos przerw, pamiętacie jak na Torwar II chodziło po 900 fanów, a na lodzie ślizgali się dopingowani przez nas brzdące? To było tak niedawno, a dziś z tej atmosfery nie zostało niemal nic. Hokeiści od samego początku nie rozpieszczają nas grą, mając jedynie kilka dobrych sytuacji… Goście są dużo lepsi technicznie i fizycznie, co potwierdzają konsekwentnie, strzelając gola za golem. Kończy się na 0-8 po niemrawej moim zdaniem grze. Legia potrafi lepiej, nawet biorąc pod uwagę różnice klasy. Po ostatniej syrenie hokeiści dziękują za doping, ale z daleka – nie podchodzą na „chodźcie do nas”, ale możliwe, że tego po prostu nie słyszeli. Bo znając tych chłopaków, nie wierzę, że olali… No cóż… pierwsze od lat rozgrywki PP wiele radości nam kibicom nie dały. Hokeiści pewnie są innego zdania i cieszą się z faktu „skrzyżowania kija” z przedstawicielami najsilniejszej klasy rozgrywkowej w Polsce. Niestety… wiele nam jeszcze do nich brakuje. Nie oszukujmy się – brakuje głównie kasy i wzmocnień. Połącarz, Stajak, obiecujący Bułanowski – ich już nie ma, trudno tu kogoś zatrzymać. Trwa w legijnej wierze m.in. kojarzący mi się z hokeistami Legii, grający tu od lat Michał Strąk, który znowu dał wywiad o tym, że marzy mu się gra z ukochaną Legią w Ekstralidze. Nam też się marzy… ale dopóki nie przyjdzie tu sponsor, który da nadzieję – jak w sekcji koszykówki, będzie ciężko. Wracając do Strąka – jak sam mówi, mimo kuszących propozycji z innych klubów, odmówił i nadal chce awansować z CWKSem… Apelował też o pełne trybuny, co mam nadzieję – jak najszybciej się spełni! Róbcie swoje chłopaki – na bank przyjdzie czas także na Was… 22.10.11 LEGIA WARSZAWA 2-6 GKS KATOWICE (HOKEJ): Legia prowadziła 2-0, ale kontrolę nad meczem, jak to powiedział nasz bramkarz – przejął sędzia. Sporo niesprawiedliwych kar, a także większe doświadczenie hokeistów z Katowic doprowadziło do kolejnej porażki na Torwarze II. GKS pokonał nas 6-2. Na meczu nie prowadzono zorganizowanego dopingu, a batalii nie oglądało zbyt wielu widzów (może ok. 100). Dzień później hokeiści CWKS pauzowali. Pauzowali również koszykarze. Ł.
Strona
27
„DL” zine nr 3
RELACJE 29.10.11 ORLIK OPOLE 4-6 LEGIA WARSZAWA (HOKEJ): W sobotę nadarzyła się okazja, żeby nadrobić zaległości związane z legijnym hokejem, już dawno nie widziałem naszych na łyżwach. Wystarczyło opóźnić o 2 dni powrót do domu, w trasie spędzić kilka godzin dłużej i mogłem zacząć błądzić po Opolu. Droga na lodowisko z dworca PKP jest tam banalna, ale przez jakieś remonty i widocznie słabą pamięć zajęła mi 2 razy więcej niż powinna. Na miejscu 20 minut przed meczem takie pustki, że gdyby nie autokar na warszawskich numerach to zacząłbym się zastanawiać czy nie pomyliłem dnia meczu. Przy wejściu na halę zupełnie nikogo nie było, to samo w środku, dopiero na trybunach kilka osób. Zresztą na 10 min przed meczem wydawało się, że nie będzie więcej jak 30 widzów. Co ciekawe wejście za darmo, a jeszcze jakieś 3 sezony temu wstęp kosztował 5zł. O 18.30 Orlik zaczął grać przeciwko zawodnikom z najpiękniejszym herbem na świecie no i niestety szło mu całkiem nieźle. Opolanie dość szybko wyszli na prowadzenie, trzeba im oddać, że byli po prostu lepsi. Legia jednak nie dawała odskoczyć rywalom na więcej niż 1 bramkę, a często jej odpowiedź następowała bardzo szybko. 1 tercja to bardzo ostra gra z obu stron, oprócz wielu kar doszło jeszcze do kilku ciekawych przepychanek. Była też pięciominutowa kara dla Legionisty. Druga tercja to już nieco spokojniejsza atmosfera na lodowisku, mimo, że wciąż było ostro to pod koniec tej części Legia zaczęła grać dużo lepiej. Odrobiła straty i walczyła o zwycięstwo. Pewnie z tego powodu ucichła mocno grupka kilku osób, takich bardziej kumatych, która częściej lub rzadziej, ale cały czas coś tam krzyczała. Mieli nawet ze dwie dłuższe piosenki o Orliku, choć pewnie to jakieś przerobione melodie z Odry Opole, w której barwach zresztą było tam kilka osób. Ogółem na hali było około 150 widzów, może trochę więcej. Drugie 20 minut to bardzo dużo wrzut na sędziego i PZHL, z powodu kontrowersyjnych decyzji. Kibice z Opola oczywiście założyli, że mecz jest kupiony. Ich sprawa, a każdy kto chciał to widział, że nasi hokeiści walczyli twardo i do końca, jak prawie zawsze zresztą! Najlepszy dowód to 2 połamane kije naszych hokeistów. Trzecia tercja zaczęła się idealnie, nie mogła lepiej. W 10 sekundzie bramka dla Legii, radość na naszej ławce i zawód na trybunach. Po kilku minutach chłopaki dołożyli jeszcze drugą bramę i wyszli na prowadzenie 3:5, co skutecznie uciszyło grupkę kibiców. Orlik wciąż się starał jednak nie przynosiło to skutku, bo Legia nabierając pewności siebie i spokoju była już zupełnie inną drużyną niż na początku spotkania. Było dużo mniej błędów, a gra bardziej płynna. Przy takim wyniku musiałem niestety wyjść z lodowiska. Albo pociąg albo perspektywa spędzenia nocy na jednym z pięknych polskich dworców :-). Obie drużyny dołożyły jeszcze po jednej bramce i mecz zakończył się wynikiem 4:6, na co po pierwszych minutach zupełnie się nie zanosiło. Gratulacje dla hokeistów za wynik, grę oraz ambicję i walkę do końca! Kijus 29.10.11 LEGIA WARSZAWA 93-51 LEGION LEGIONOWO (KOSZ): Pierwszy mecz Legii w lidze w roli gospodarza obejrzała pełna hala na Legijnym Bemowie. Przed meczem było wiadome, że zostanie zaprezentowana oprawa przygotowana przez grupę UzaLeżnieni. Rozpoczynała się też nowa edycja ‘Rywalizacji Dzielnic’, polegająca na tym, że przed każdym meczem każda osoba wchodząca może -oddać głos- na swoją dzielnicę. Na koniec sezonu – wygranej dzielnicy zostanie namalowane lokalne graffiti. Ponadto była podana informacja, że w trakcie meczu będzie można nabyć plakaty zachęcające do przybycia na Marsz Niepodległości 11 listopada po symbolicznej złotówce, a pieniądze będą przekazane na dalszą promocję Marszu. Przed rozpoczęciem spotkania kibice (299 osób) odśpiewali ‘ Sen o Warszawie ‘. Na początku meczu zostaje zaprezentowana oprawa składająca się z transparentu na długość całej trybuny o treści: „Widok krwi nas bawi, a sumienia nic nie ruszy" - w czerwono-biało-zielonych barwach, do tego z pasów materiałów została utworzona sektorówka z napisem –ULTRAS-, a w środku zaprezentowana została czaszka znana z „Punishera”. Niestety, ale wszystko nie wyszło do końca tak jak miało być, gdyż pasy materiałów nie były do końca złączone, ale i tak należą się brawa dla grupy UZaLeżnieni za pomysł oraz wykonanie. Doping tego dnia na hali koszykarskiej stał naprawdę na wysokim poziomie, zdecydowanym hitem tego dnia była pieśń "Ole, Legia ole ole, Legia ole ole, Legia Warszawa wygra dzisiaj mecz", która była śpiewana albo razem, a czasami trybuna była podzielona na pół i na zmianę dwie połówki leciały z tym hitem. Dodatkowo były dodawane różnego typu choreografie, gdy śpiewała jedna połowa, druga siadała i gdy nadchodziła ich kolej wstawała i ostrym pierdolnięciem wjeżdżali z hitem… i tak na zmianę. Część kibiców robiła pociąg, inni tańczyli w kółeczku, a jeszcze inni osobno. Naprawdę atmosfera na sekcji kosza tego dnia była znakomita, do atmosfery dołączyli się koszykarze wygrywając wysoko mecz (93-51). Po ostatniej syrenie w powietrze poleciało mnóstwo konfetti (którego zbiórka była na meczu, a ludzie którzy przynieśli najwięcej zostali nagrodzeni przez UZL szalikiem, czapką i koszulką) oraz serpentyn. Po wszystkim koszykarze odśpiewali z kibicami ‘Warszawę‘ i przybili piątki. Kibice zostali na sali i posprzątali wyrzucone parę minut wcześniej konfetti i serpentyny po czym rozeszli się w dobrych humorach do domów. Kolejnym faktem wartym odnotowania jest duże zainteresowanie Marszem Niepodległości. Na stanowisku, które było łatwo zlokalizować dzięki wiszącej nad nim fladze z przekreślonym sierpem i młotem, były sprzedawane po symbolicznej złotówce plakaty zachęcające na przybycie, ponadto cały mecz naprzeciwko trybuny wisiał transparent wykonany również przez grupę UZL, o treści ‘11.11.11 WSZYSCY NA MARSZ‘. Dziwna sprawa, bo identyczny transparent wisiał jakiś czas później na jednym z wiaduktów w Warszawie :-). Podsumowując: był to udany mecz, zarówno pod względem kibicowskim jak i sportowym. Wiadomo, że jeszcze ciekawiej by było jakby pojawili się jacyś goście, ale to nie jeszcze w tej lidze... K. 30.10.11 LEGIA WARSZAWA 2-3 POLONIA BYTOM (HOKEJ): Dzień po wygranej w Opolu zawodnicy Legii… przegrali w Warszawie, mimo iż byli faworytem. Hokeiści polegli z bytomską Polonią 2-3 na Torwarze II. Można odnotować, że wywiązała się bójka z udziałem Stępnia, Obstarczyka i Kasperczyka z Polonii, oraz Wordeckiego i Komorskiego od nas. Michał Strąk część winy zwala na podróż autokarem z Opola (wrócili o 3:00 nad ranem), ale czy to naprawdę jakaś nowość? Na meczu z Bytomiem, stała, niska frekwencja około 150 max. Bez historii. 5.11.11 LEGIA WARSZAWA 8-6 SMS I SOSNOWIEC (HOKEJ): Niestety przed tym spotkaniem wyszedł przykry fakt. Otóż w poprzednim meczu (z Polonią Bytom) kontuzji nabawił się jeden z hokeistów Legii, Rafał Solon. Uraz okazał się bardzo poważny i wyeliminuje zawodnika z gry na dłuższy czas – jak donosi nam portal legionisci.com. Życzę szybkiego powrotu do zdrowia i hokeja! Biednemu zawsze wiatr w oczy… Nie dość, że trener Stajak ma do dyspozycji niewielu graczy to jeszcze kolejni odpadają. No, ale nasz zespół od kilku sezonów braki kadrowe, pieniężne itp. nadrabia wolą walki! Tak też miało być (i było) podczas kolejnego szarego meczu na Torwarze II. Rywalem Legii był SMS I Sosnowiec. Pierwsza syrena zawyła o 15:30. Bilety były jak zwykle po dyszkę i jak zwykle dokładnie sprawdzała wkurwiająca oko ochrona. Na trybunie Torwaru zebrała się standardowa niestety liczba ok. 150 widzów. Nie było flag, a barw także jak na lekarstwo. Przez cały mecz nie prowadzono dopingu, a jedyne ożywienie publiczności to przedmeczowy „Sen o Warszawie”. Tragedia. Jest to najgorszy na trybunach sezon hokejowy, który pamiętam… Kiedy chodziło nas na hokej po 900 osób to ochrona była grzeczna jak baranki. Gdy młyn stopniał do 30-40 młodzieżowców – zaczęli szaleć, wyciągać za petardy (tak, na hokeju była tak niedawno pirotechnika i nikomu nie przeszkadzała, a wręcz nadawała kolorytu szarym I ligowym rozgrywkom…) itp. Teraz, kiedy młynka zazwyczaj nie ma wcale – szaleją jeszcze bardziej. Jakiegoś typa wywalili z hali za szmaty (zamiast pogadać spokojniej), a gościowi z kapturem na głowie „groźnym palcem” grożono wywaleniem z hali jeśli go nie ściągnie (!). Nie wiem na chuj oni się spinają skoro mają do obstawiania najspokojniejszą ze spokojnych imprez masowych, która może być dla nich bezstresową fuchą, bo tam po prostu od zawsze jest spokojnie. Chyba dziadek z ochrony (ich szef, który jest wyraźnym prowodyrem takich spinek) narzeka na brak adrenaliny i wrażeń… Jakby zapomniał, że kiedyś mogą wrócić lepsze czasy i znowu będzie nas 900… A pamięć kibola jest dobra. Ochrona wkurwiała, a na lodowisku Legia grała w hokeja. Padło sporo bramek i było nieco emocji, zresztą wynik 8-6 mówi sam za siebie. CWKS szybko objął prowadzenie, ale co jakiś czas SMS I zmniejszał rozmiary porażki gdyż Wojskowi jakby usypiali, nie byli momentami skoncentrowani. Było dużo chaosu i przypadkowości, zły – może na siebie, a może na kolegów – był nasz bramkarz Michał Strąk.
Strona
28
„DL” zine nr 3
RELACJE W 24:29 kary meczu za niesportowe zachowanie otrzymali Karol Szaniawski z Legii i Krystian Kornecki z SMSu. Było to efektem jednej z kilku napierdalanek na lodzie, które nadały kolorytu temu pojedynkowi. Ta walka była najlepsza, a zawodnicy bili się na poważnie – przypominając nieco jakąś nową dyscyplinę sportu typu „MMA na lodzie” :-). Oczywiście ożywiło to na chwilę nieco senny Torwar II… Po ostatniej syrenie hokeiści zrobili ślizg na lodzie i podziękowali kibicom za…oglądanie meczu. Bez zbytniego entuzjazmu i radości, ale co się dziwić – widzieli na tej hali dużo lepszą atmosferę… 5.11.11 MON-POL PŁOCK 76–102 LEGIA WARSZAWA (KOSZ): W sobotę 5tego listopada koszykarska Legia zagrała pierwszy mecz nowego sezonu poza Warszawą. Mecz oglądało „aż” 40 widzów na bardzo skromnej trybunce… Wyjazd kibiców nie był organizowany, jak to na koszu bywa. Koszykarze po raz kolejny gromią - z tym, że dali sobie wrzucić zbyt dużo koszy przez tak przeciętny zespół. Przed meczem Legia pozyskała jeszcze jednego koszykarza. 6.11.11 LEGIA WARSZAWA 6-4 KTH KRYNICA (HOKEJ): Dzień po zwycięstwie nad Sosnowcem, hokeiści po raz kolejny zdobyli 2 punkty. Tym razem rywal był jednak z wyższej półki – Krynica chce awansować do Ekstraligi. Mecz obserwowało standardowych 150 kibiców. 8.11.11 LEGIA WARSZAWA 5-8 PODHALE NOWY TARG (HOKEJ, PP): Legia przegrała kolejny mecz w PP. Tym razem była jednak bliska niespodzianki. Kontuzji doznał bramkarz Michał Strąk, w jego miejsce na lodzie pojawił się młody, niedoświadczony Krzysztof Gutowski. No i wtedy CWKS stracił kilka goli… Mecz bez historii. 12.11.11 GKS KATOWICE 6-2 LEGIA WARSZAWA (HOKEJ): Ok. 650 kibiców z Katowic oglądało zwycięstwo ich drużyny nad warszawską Legią. Hokeiści CWKS zagrali bez swojego lidera, którym niewątpliwie jest bramkarz Michał Strąk. GKSu w młynie kilkadziesiąt sztuk.
12.11.11 LEGIA WARSZAWA 113-47 MG UKS KOZIENICE (KOSZ): Dzień po 11 listopada miała miejsce mobilizacja na kosza. Wiadomo było, że ten mecz stanie się doskonałym polem do wymiany doświadczeń z dnia poprzedniego i tak też w dużej mierze było :-). Nic dziwnego, wszak dobę temu byli tu chuligani z całej Polski, a echa awantur nie tylko nie milkły, ale wręcz się rozkręcały. Jako, że mecz odbył się w takim, a nie innym terminie, pokazano adekwatny przekaz. Oprawą był bardziej udany niż poprzednio napis „Better Dead Than Red” ze skreślonym sierpem i młotem, a więc motyw znany z flagi czy szali OFMC. Nie był to jedyny motyw polityczny. Nad głowami licznego młyna Wojskowych pojawił się transparent „Patriotom flagi zabieracie, więc kogo wy faszystami nazywacie? – 100% Anty Antifa”. Na meczu obecni na bank Portowcy, a także gościnnie sześciu czeskich nacjonalistów, którzy na co dzień nie są kibicami (ot – wizyta turystyczna). Czesi byli podjarani, tym bardziej jak zobaczyli antylewackie motywy. Byli zafascynowani Legią po tym co widzieli 11 listopada, a następnie w hali na Bemowie. Cały mecz trwał bowiem fanatyczny doping prowadzony przez Sz. Dla nas to już standard, ale zobaczmy jaki to jest szok dla osób z zewnątrz. Ta atmosfera na III (czyli tak naprawdę IV) ligowym koszu to naprawdę coś… Na spotkaniu Legiuni z Kozienicami (sobota, 18:00) pojawiło się oczywiście 299 widzów :-). Wisiała flaga „Capital City”, a UzaLeżnieni pokazali oprawę wspomnianą we wstępie. Sprzedawane były vlepy, które podarowano też Czechom. A na parkiecie toczył się jednostronny pojedynek. Wynik 113-47 mówił wszystko, podobnie jak zdziwiona mina Czecha, któremu wciskałem, że mimo 50 punktów różnicy sytuacja jest niepewna i możemy przegrać. Chyba nie skumał ironii… Po ostatniej syrenie koszykarze podbiegli do co chwila wypadających „za bandy” kiboli, którzy bez koszulek dopingowali bez przerwy. Odśpiewano z zawodnikami „Warszawę” i można było udać się w swoje strony. My odwozimy Czechów na ich transport. Byli bardzo podjarani… 11.11, legijny kosz, Muzeum Powstania. Nic nie ćpali, a oczy jak pięciozłotówki :-). Mam nadzieję, że przekażą za granicą jak spędza czas Stolica Polski :-). 15.11.11 PODHALE NOWY TARG 17-4 LEGIA WARSZAWA (HOKEJ, PP): Pogromem zakończyło się rewanżowe spotkanie Pucharu Polski pomiędzy Podhalem Nowy Targ, a hokejową Legią. Wynik mówi sam za siebie. My znowu graliśmy bez pierwszego bramkarza, Michała Strąka (kontuzja). Na trybunach tylko 250 widzów. A w lidze doświadczenie z pucharów niestety średnio procentuje. 19.11.11 PUŁASKI WARKA 56-123 LEGIA WARSZAWA (KOSZ): Wyniki koszykarzy są coraz bardziej hardcorowe, na szczęście na naszą korzyść. Na trybunach w Warce pojawiło się 60 fanów Legii, którzy głośnym dopingiem wspierali CWKS. Miejscowi bez młyna, na trybunie nieco pikników. 27.11.11 LEGIA WARSZAWA 100-67 JAGIELLONKA WARSZAWA (KOSZ): Po uroczystościach związanych z odsłonięciem tablicy ku czci Żołnierzy Wyklętych akurat był czas na jedzenie i coś ciepłego do picia, bo już o 17:00 – na tej samej dzielnicy grali koszykarze Dumy Mazowsza. Tak więc po wydarzeniu patriotycznym przyszedł czas na to sportowe. Jagiellonka Warszawa to drużyna z Pragi, ale oczywiście kibiców nie posiada i jak zwykle fanatycy Legii bawili się we własnym gronie. I jak zwykle daliśmy radę, a hala OSiRU trzęsła się w posadach. Koszykarze o dziwo długo przegrywali z nieznanym rywalem, ale ostatecznie udało się dość wysoko wygrać. Wstęp kosztował 2 zł, a płacący za wejściówkę był wpisywany do „rywalizacji dzielnic”. Na bemowskiej hali jak zwykle komplet widzów i dobra atmosfera. Przy wejściu sprzedawane są vlepki oraz przede wszystkim książki „Stadiony w ogniu”, które są kontynuacją recenzowanej na łamach „DL” „Krwi na stadionach”. Ten mecz miał być wyjątkowy z powodu odsłonięcia dużego baneru (50 metrów kwadratowych), który będzie towarzyszył spotkaniom koszykarzy CWKS. Przed pierwszą syreną po woli rozłożono baner, który ma swoje miejsce w rogu hali, obok młyna, podwieszony pod dachem. Jego przesłanie to „Odrodzenie potęgi”, a prócz herbu i piłki do kosza znajdują się nie nim daty zdobytych tytułów sekcji koszykarskiej. Baner ma towarzyszyć drodze Legii ku wyższym klasom rozgrywkowym. Zaczął się mecz, a liczny młyn prowadził bardzo dobry doping. Wisi jedna flaga – „Capital City”. Ktoś przyniósł jakiś zdjęty dzień wcześniej baner Korony zapraszający na mecz z Legią. Wszystko przebiegało standardowo prócz tego, że koszykarze przegrywali… Taki stan utrzymywał się długo, a trener szalał na ławce. Ostatecznie jednak Wojskowi „zaskoczyli” i pokonaliśmy Jagiellonkę 100-67. Można więc było wspólnie z koszykarzami świętować zdobycie kolejnych 2 punktów.
Strona
29
„DL” zine nr 3
RELACJE 26.11.11 SMS SOSNOWIEC 3-6 LEGIA WARSZAWA (HOKEJ): Przed tym meczem do drużyny Legii dołączył nowy bramkarz - Norbert Karamuz, który wcześniej grał w toruńskich klubach. Jest to spowodowane m.in. przedłużającą się kontuzją Michała Strąka. W Sosnowcu Legia poradziła sobie bardzo dobrze i odniosła pierwsze weekendowe zwycięstwo. Frekwencja na I lidze hokeja jest tragiczna (+ tutaj dodatkowo hokejowy prym wiedzie Zagłębie), także nie ma o czym mówić… 27.11.11 KTH KRYNICA 3–4 LEGIA WARSZAWA (HOKEJ): Ku pozytywnemu zaskoczeniu, Legia wygrała wyjazdowy mecz z jednym z kandydatów do awansu! W Krynicy, bez Strąka – wygraliśmy 4-3! Podczas meczu ma miejsce trochę spięć i bójek zawodników. Mecz oglądało tylko 100 widzów. 3.12.11 LEGIA WARSZAWA 9–7 ORLIK OPOLE (HOKEJ): Przed tym meczem, hokejowa Legia pozyskała kolejnego nowego zawodnika (wcześniej – bramkarza)! Nowym reprezentantem Wojskowych został Patryk Pronobis (21 lat), który ma za sobą grę w SMS Sosnowiec, TKH oraz Sokołach Toruń. Dodatkowo trenuje u nas dwójka Białorusinów, którzy czekają na zatwierdzenie do gry! Mecz grano o 15:30, w tym czasie już Ci fanatycy Legii, którzy mają zajawkę na wspieranie sekcji szykowali się do podróży do Nadarzyna na mecz kosza… Niestety, powinno być nas – sekcyjnych fanatyków – więcej. A tak na kolejnym meczu łyżwiarzy bez szału – 200 widzów. W końcówce doszło do wypadku - jeden z sędziów dostał krążkiem w twarz i musiał opuścić lodowisko. Legia wygrała kolejny mecz, a piknikowa widownia Torwaru II zobaczyła wiele bramek. 3.12.11 GLKS NADARZYN 58–116 LEGIA WARSZAWA (KOSZ): Walczący o awans do II ligi koszykarze Legii 3 grudnia grali w podwarszawskim Nadarzynie. Było wiadomo, że tak jak w Warce – nie zabraknie chętnych do dopingowania Legionistów na żywo. Ostatecznie Wojskowych wspierało ok. 100 kibiców, którzy poza halą odpalili sporo pirotechniki: rac, strobo czy też ahtungów. Na hali fani prowadzili doping dla CWKS, klimat imprezowy :-). Koszykarze wysoko wygrali. 10.12.11 LEGIA WARSZAWA 4–3 POLONIA BYTOM (HOKEJ): Kadrę hokejowej Legii wzmocnili kolejni gracze! Jak podaje serwis legionisci.com Łukasz Blot, bramkarz z Sosnowca… podpisał kontrakt (to jakaś pomyłka? :-) z naszym klubem. Ponadto wrócił Mateusz Wiśniewski. W Legii ten napastnik występował w sezonie 2009/2010, potem odszedł do TKH Toruń. Tak wzmocnieni podejmowaliśmy o 15:30 bytomską Polonię. Od razu po meczu, na drugiej stronie Łazienkowskiej – odbył się inny mecz, piłkarzy z Cracovią. Nie zmobilizowało to jednak legijnych ultras i mimo, iż na Torwarze II zasiadło prawie 300 widzów to panowała piknikowa atmosfera. Nasi zawodnicy wygrali po dogrywce 4-3. 11.12.11 LEGIA WARSZAWA 101- 48 MKS OCHOTA (KOSZ): Ten mecz kosza miał być nieco inny od pozostałych gdyż planowano wywieszenie na nim jednej z legijnych flag. No cóż, gdy mecze są łudząco podobne trzeba szukać ze świecą różnic :-). Wojskowi znowu wysoko wygrali, na hali około 300 widzów i świetny doping młyna. Mecz na warszawskim Bemowie odbył się jak zwykle w niedzielę o 17:00, a wstęp kosztował symboliczne 2 zł. Podejmowaliśmy niepokonaną drużynę (podobnie jak my) na parkiecie, a zatem pojedynek miał wyłonić samodzielnego lidera naszej grupy III ligi! Już od początku było wiadomo, że Duma Mazowsza nie będzie miała problemu z zespolikiem, który nigdy nie zaistnieje w świadomości ogólnopolskiej. Nad głowami młyna Legii zawisła tym razem flaga „White Legion”. Biali chyba jednak nie potrafią skakać gdyż mimo użycia drabiny nie udało się zawiesić flagi całkiem nad głowami dopingujących :-). Doskonale widoczny był zaś transparent „Nie będę płakać po generale”, dotyczący rocznicy 13 grudnia. Ten jak i inne transy od rana były malowane na warszawskim Bemowie. Na hali dostępne również (za darmo) vlepki dotyczące czerwonego kata! Jaruzelski – nie zapomnimy ci zbrodni na naszym narodzie! Wywiady dla szmatławców i wygładzanie wizerunku nie dadzą ci sympatii na ulicy, wśród tych którzy będą jeszcze walczyć (i walczą) o prawdziwą wolność… My o to zadbamy… Obok WL wisi tradycyjnie CC. Doping prowadzony przez Sz. jak zwykle dobry i prowadzący naszych zawodników ku kolejnemu zwycięstwu. Po ostatnim gwizdku sędziego ludzie rozeszli się do domów, a jedna z grup udała się na niepoprawną politycznie, kibolską Wigilię, która ostatecznie z Wigilią nie miała nic wspólnego :-). Niedługo Święta, runda jesienna dla większości się skończyła… Pozostają jednak inne sekcje: kosz oraz hokej, na których nie może zabraknąć kibiców CWKS! Już na spotkaniu z MKS Ochota sprzedawane były bilety na przyszły mecz Legionistów, który odbędzie się na większej hali Koło. Wstęp – 10 zł. 17.12.11 LEGIA WARSZAWA 128-51 MAZOWSZE GRÓJEC (KOSZ): Ten mecz był inny niż wszystkie gdyż odbył się na hali mogącej pomieścić 1.500 widzów. Ostatecznie na Kole zasiadło 1.300 Legionistów (bilety po 10 zł), którzy wywiesili wiele flag, a także pokazali kilka opraw. Z barw dzielnicowych najliczniej reprezentowane oczywiście najbliższe hali WJB, ale wiszą również inne (Legii czy też „Śmierć konfidentom”). Spotkanie było dużym wydarzeniem jak na III ligę kosza, organizatorzy chcieli połączyć spektakl ultras z piknikiem (malowanie twarzy dzieci, mecz koszykarze- kibice, który odbył się po meczu itp.), co się w sumie udało. Oprawę tworzyła kartoniada „1916” zmieniona na „CWKS”, a także liczne flagi na kijach wraz z malunkiem/ transparentem „It is real fun to be Legia Fan” (z piłką do kosza pokazującą „eLkę”). Po wysoko wygranym meczu trwa feta koszykarzy z kibicami. Głośny doping prowadziło kilku gniazdowych. Ł.
Sezon 2011/2012 trwa i będzie trwał całą zimę. Wszyscy na hale!
Strona
30
„DL” zine nr 3
RELACJE POZASPORTOWE
ROCZNICA WĘGIERSKIEGO PAŹDZIERNIKA 1956 23.10.11 (Budapeszt, Węgry). Jest to ciąg dalszy opisu z Rapid-Legia + Ferencvaros-Ujpest (w innej części zina). Derby Budapesztu nie wystarczyły nam jeśli chodzi o „czynną” wizytę na Węgrzech. Po sobotnim meczu przyszedł czas na niedzielną pikietę patriotyczną. A, że nasz skład był w części nacjonalistyczny, to nie mogło zabraknąć nas wśród nastawionych odpowiednio „bratanków” podczas wieców. Tym bardziej, że osoby od nich mają już zaliczone po kilka manifestacji nacjonalistycznych w Polsce! Zastanawialiśmy się nad możliwością konfrontacji z lewą stroną, ale już… kiedyś w Polsce, kibole Ujpestu przewijali nam, że nie ma tam czegoś takiego (chociaż jak się później okazało pojedyncze sztuki występują). Niby szkoda, ale w gruncie rzeczy dobrze, że tamtejsza Kazia Szczuka nie zgromadziła jeszcze wokoło siebie bandy pedałów :-). O węgierskich manifestacjach wiemy w Polsce dużo, to zrelacjonował coś J. w „TMK+”, to oglądaliśmy filmiki jak węgierskie psy gazują siedzących na ziemi, zwykłych ludzi… Ogólnie znana jest Gwardia Węgierska, liczny Jobbik jak i duży procent prawicowo nastawionych obywateli. Sympatycznie. Pikiety odbyły się z powodu rocznicy rewolucji węgierskiej 1956 roku. Wtedy to miejscowa ludność czynnie sprzeciwiła się komunistycznemu okupantowi, który podobnie jak u nas – Polaków, po II Wojnie Światowej egzystował w ich kraju. Początki rewolucji były odpowiedzią na Poznański Czerwiec, wszystko zaczęło się 23 października – wtedy to studenci politechniki budapesztańskiej urządzili manifestacje z postulatami wysuniętymi do komunistów, na wzór polskich robotników z Poznania. Sama manifestacja rozpoczęła się pod pomnikiem Józefa Bema znajdującym się w Budapeszcie. Wiele transparentów, które nosili wtedy manifestanci – odnosiło się do Poznańskiego Czerwca. Z tego powodu nasza wizyta, z biało czerwonymi flagami była jak najbardziej na miejscu. Zresztą przekonałem się o tym sam, kiedy stojąc z biało czerwoną flagą zostałem wyściskany przez starszą kobietę, która miała łzy w oczach i mówiła „Dwa braty”… Nie do opisania… 23.10.11, 15:00, BUDAPESZT: PIKIETA JOBBIKU… Pierwsza pikieta była zaplanowana na godzinę 15:00 i była to pikieta nacjonalistycznej partii Jobbik, która jest trzecią siłą węgierskiego parlamentu! Już na starcie trzeba się zatrzymać. Trzecią siłą nacjonaliści… a u nas trzecią siłą dewianci Palikota np. Biedroń, który na TVN24 żali się, że dostał w nowej pracy jakieś kartki z krzyżem, a to nie kościół tylko sala obrad… Dlaczego bratanki są tak świadomi, a nasz naród nie? Na zbiórkę udajemy się prosto ze zwiedzania Budapesztu. Chodziliśmy po mieście z 3-4 godziny, próbując miejscowe kulinarne specyfiki oraz oglądając to i owo. Jedząc w restauracji natykamy się na wyspiarzy, którzy na telebimie oglądają mecz Rangersów. Przed 15:00 w miejscu X jest już kilkuset zwolenników Jobbiku. Wśród nich naprawdę wielu hool’s Ujpestu, którzy na poważnie biorą obchodzenie państwowych rocznic. Barwy Fioletowych mieszają się z barwami Ferencvarosu, ale nikt na nikogo źle nie patrzy, zero ciśnienia! Niektórzy nawet wymieniają kilka zdań. Szanują siebie i Węgry. Są ludzie ubrani w tradycyjne węgierskie stroje, zwykli szarzy obywatele – młodzi, starsi, rodziny… są też kibole i skinheadzi. Liczba zgromadzonych przed specjalnie ustawioną sceną na pewno czterocyfrowa. Punktualnie o 15:00 puszczane są na telebimie starsze filmiki Jobbiku, oglądamy walki z komunistami, spadające czerwone gwiazdy… Ciary. Po tym zaczynają się przemówienia, które rzecz jasna słabo rozumiemy… Spotykamy innych Polaków, jest nas kilkunastu – dojeżdża m.in. czteroosobowa delegacja Zjednoczonego Ursynowa. Stoimy razem i staramy się coś zrozumieć :-). Czasami Węgrzy mówią nam o co chodzi, np. ktoś z Jobbiku mówi, że partii rządzącej bliżej jest do czerwonych socjalistów niż do nich… Przemawiają uczestnicy rewolucji, w międzyczasie gra zespół Hungarica. Bardzo fajny klimat, tym bardziej jak na wiec partii z parlamentu… Między ludźmi stoją stanowiska z patriotycznymi gadżetami, za darmo rozdawane są numery profesjonalnego pisma Jobbiku. Fajnie to wszystko działa… Wiec kończy się po ok. 2 godzinach przemówieniem lidera partii. W skrócie: Jobbik celuje w kolejne wybory i zwycięstwa! Życzę powodzenia i życzę by po drodze ku władzy nie rozmyły się nacjonalistyczne wartości. Pozazdrościć… 23.10.11, 17:30, BUDAPESZT: PIKIETA MNIEJ WYGŁADZONA WIZERUNKOWO… HVIM, PAX HUNGARICA, BETYARSEREG ITP. Na manifestację bardziej radykalnych nacjonalistów, NS, skinheads itp. udajemy się na zaproszenie nabojki Korps, Ujpestu. Na miejsce jedziemy samochodami. Wszystko rozpoczyna się o 17:30. Zastajemy tam nieco mniej, bo kilkaset osób (co i tak jest świetnym wynikiem!) wśród których więcej jest radykałów: chuliganów Ujpestu i przede wszystkim Ferencvarosu (np. w kurtkach klubowych), sporo NS skinheads (naprawdę konkretni, średnia waga kilku grupek to chyba ze 120-130 kg), ale również setki zwykłych ludzi! Są i raczkujący węgierscy Autonomiczni Nacjonaliści z transparentem dziękującym tym, którzy umierali za życie innych. Na schodach przed tłumem rozwinięte spore flagi węgierskie, stoją także umundurowani działacze z pochodniami, a z głośników leci klimatyczna muzyka podkręcająca nastrój. Z pół godzinnym opóźnieniem zaczynają się przemówienia. Węgrzy mi tłumaczą, a ja z wytrzeszczem oczu przyjmuję fakt, iż przemówienia dotyczą m.in. żydowskiego spisku, a szarzy obywatele w wąsach i Ci młodsi wysłuchują tego z powagą i biją brawo. Niestety trzeba przyznać, że u nas tego typu masy są już dawno zmanipulowane, a lewakom wraz z liberałami udało się obrócić tego typu kwestię w żart… Namotać im w głowach na taką skalę, że nie widzą zbrodni i kłamstwa dziejącego się tuż przed ich oczyma, czego przykładem jest zwycięstwo Platformy Obywatelskiej czy wejście Palikota. Po jakimś czasie musimy się zawijać gdyż mieliśmy w planach wyruszyć w drogę. Warto dodać, że dwóch z nas odbiło podczas manifestacji do sklepu i spotkało trzech przedstawicieli lewej strony… A, że emocji nie udało się powstrzymać to naszych powinęła psiarnia. Niestety nie było możliwości by na nich poczekać i czekał nas powrót w okrojonym składzie, ale nic się nie stało, bo wszystko było ogarnięte z Węgrami tak, że od samego ich wyjścia z dołka, Polacy mieli wszystko czego potrzebowali… Przelaliśmy im jeszcze 500 zł z polskiego banku by mieli na ruchy. Ci jednak po opuszczeniu aresztu… rozpoczęli nową imprezę z Ujpestem, a w chwili pisania tych słów chyba jeszcze nie ma ich w naszej Polsce :-). A lewacy jak wszędzie konfidenci.
Strona
31
„DL” zine nr 3
RELACJE POZASPORTOWE
WNIOSKI I POWRÓT Naprawdę – na Węgrzech doładowałem baterię. Zobaczyłem wolny, spontaniczny ruch kibicowski, a także świadome społeczeństwo, które nie dało się oszukać liberalno lewackiej propagandzie. Młodych – od skinheada po styl Mentalita Ultras stojących obok starszej pani czy rodziny bijące brawo przemawiającym nacjonalistom. Wspólną wiarę we Wielkie Węgry. Jestem pod wrażeniem. Eskapada jak najbardziej udana, nowe miejsca, nowe wspomnienia, nowe doświadczenia i znajomości. Czuję, że żyję. Nasz bus wyrusza z Budapesztu po 23:00. Najgorzej ma tradycyjnie kierowca, który nie może iść spać. Reszta załogi od razu padła i tak naprawdę nie ma czego relacjonować. Można tylko dodać, że bylibyśmy z godzinę szybciej gdyby nie warszawskie korki. Wychodzimy tam gdzie we wtorek mieliśmy zbiórkę przed Rapid- Legia o godzinie 12:00 w poniedziałek… Po 6 dniowym wyjeździe. Podczas niego byliśmy na dwóch meczach w stolicach dwóch krajów, a także na dwóch pikietach nacjonalistycznych. Zwiedzaliśmy, integrowaliśmy się z Węgrami, kilkadziesiąt godzin (ponad 60) jechaliśmy busem. Było warto? Pytanie… Pozdrowienia dla załogi busa, podziękowania dla hool’s Ujpestu, a szczególnie Angol Brigad za wszystko: klimat, mistrzowską gościnę, za to, że niczego nie brakowało. Oby więcej takich eskapad! Ł.
Strona
32
„DL” zine nr 3
RELACJE POZASPORTOWE
SPOTKANIE Z UCZESTNIKAMI POWSTANIA WARSZAWSKIEGO 5.11.11 (Warszawa). Przed meczem Legii z Rumunami, można było otrzymać ulotkę zapraszającą na spotkanie z generałem Ściborem Rylskim, który przeżył Powstanie Warszawskie. Była to kolejna patriotyczna inicjatywa kibiców CWKS, a do znajdujacego się przy stadionie „Sports Baru” przyszło ponad 100 różnych kibiców Wojskowych. Po ciekawych opowieściach dwóch polskich patriotów zrobiono sobie pamiątkowe zdjęcia. Zapraszam na krótką relację obecnej przy Łazienkowskiej osoby. Ł. Dnia 5 Listopada w „Sports Barze Łazienkowska 3” odbyło się spotkanie zorganizowane przez kibiców Legii z Prezesem Związku Powstańców Warszawskich gen. Ściborem Rylskim oraz Edmundem Baranowskim (ps. Jur). Na spotkanie stawiła się dość spora grupa kibiców Legii ubranych w barwy (ponad 100 osób). Rozpoczęto od przypomnienia słynnego już przemówienia generała Rylskiego wygłoszonego 1 Sierpnia podczas obchodów 67 rocznicy Powstania Warszawskiego. Generał jest prawdziwym autorytetem dla młodych ludzi, co było widać podczas tego spotkania. Również drugi gość to osoba mogąca być stawiana za wzór dla młodzieży. Spotkanie zaczęło się od wspomnień gen. Rylskiego sprzed wojny jak i z czasów okupacji - aż do wybuchu Powstania Warszawskiego, któremu poświęcono większą uwagę. Widać było, że dla Generała są to dalej żywe i bolesne wspomnienia… Drugi gość w swoich wspomnieniach mówił jak wyglądał sport w przedwojennej jak i wojennej Warszawie. Fajnie się słuchało tamtejszych sposobów dostania się na teren stadionu bez kupna biletu :-). Oczywiście we wspomnieniach Pana Baranowskiego także pojawiła się wojna oraz Powstanie Warszawskie, w którym brał udział. Obaj panowie wiele razy podkreślali jak brutalna i straszna była wojna oraz Powstanie. Wyrazili nadzieję, że przyszłe pokolenia Polaków nie będą musiały przechodzić piekła jakim jest wojna. My jako kibice i młodzi Polacy obiecaliśmy, że nigdy nie zapomnimy o ich ofierze jaką złożyli na ołtarzu Ojczyzny. CWP! V.
DEBATA W WARSZAWSKIM KLUBIE „TABU” 6.11.11 (Warszawa). 6 listopada odbyła się debata pod tytułem „Jak być dziś patriotą?”, a miało to miejsce w stołecznym klubie „Tabu”. Dyskusji można było słuchać w transmisji radia Roxy. Naszą stronę reprezentuje tylko dwóch gości więc mieliśmy obawy, że zostaną po prostu zakrzyczani przez resztę członków dyskusji, wspieranych być może przez lewacką publiczność. Postanowiliśmy więc wspomóc studentów zrzeszonych w NSA i udać się do klubu. Było nas tam tego dnia sporo, bo może nawet ponad 30 osób. Kiedy weszliśmy prawie nikogo tam nie było, a nieliczni osobnicy o dziwnym lewackim wyglądzie stwierdzili na głos, że będzie chyba niebezpiecznie… Jedno jest pewne: było ciekawie. My jednak, z powodu braku lewaków typu antifa – zajęliśmy spokojnie miejscówki i czekaliśmy na rozpoczynającą się po 18:00 debatę. Prowadzącymi byli… Kazimiera Szczuka i Max Cegielski, natomiast gośćmi: raper Sokół, Wiktor Marszałek (ze stowarzyszenia „Nigdy Więcej”, straszny koleś…), Sylwia Chutnik – „kulturoznawczyni, działaczka społeczna i pisarka” (heh), Mamadou Diouf – czarnoskóry wokalista pochodzący z Senegalu i mieszkający w Polsce (zajmij się historią Senegalu, a nie Polski…), Samuel Pereira - dziennikarz GPC, w którego żyłach płynie krew polska i portugalska, a także Rafał Ziemkiewicz - dziennikarz, publicysta i komentator polityczny. Z lekkim opóźnieniem rozpoczęto rozmowy (na minus – kiepskie nagłośnienie dla publiki). Ziemkiewicz, chociaż praktycznie sam – doskonale radził sobie z lewackimi teoriami, zresztą można być spokojnym, że jeśli jest ten publicysta – to gdy tylko dopuszczą go do głosu, da radę. Z tego powodu przez „Tabu” przechodziła co jakiś czas burza oklasków. Lewacy cały czas oskarżali organizatorów Marszu o skrajne poglądy, lecz kiedy im przypominano, że w tzw. porozumieniu 11 Listopada idą równie skrajne organizacje to podnosili lament (bełkot), że oni nie wiedzą itp. To jak nie wiedzą to po co wspierają, promują i narażają swoich ludzi na potencjalny oklep? Generalnie standardowa debata tego typu, co jakiś czas dopowiadano coś ze strony publiczności. Lewacy z debaty, czyli ci którzy niby postulują za tym aby nie oceniać nikogo po wyglądzie użyli w pewnym momencie „argumentu”: „zobaczmy zresztą kto popiera Marsz” czy coś w tym stylu… Chodziło im zapewne o łyse głowy narodowej strony publiczności. Co z tego, że spokojnie z 90% to studenci lub ludzie po studiach… łysi to od razu źli. Okolczykowani lewacy z irokezami i dziwnymi ubraniami zapewne wyglądają w ich odczuciu „normalniej”. Lewusy próbowały wywołać w słuchaczu… no właśnie, nie wiadomo co, bo spytali czy na 11.11.11 będzie „Zakaz pedałowania”. A co jeśli będzie…? Czy może mamy przychodzić na manifestację w koszulkach Roberta Biedronia? Mają tupet… Lewaków w klubie było jak na lekarstwo i byli to lewacy bez żadnych bluz, wpinek anty itp., ale czasami nieśmiało poburkiwali coś na głos… W środku klubu nie mogliśmy dać się sprowokować, bo wyszłoby na ich, ale… po debacie poczekaliśmy na zewnątrz :-). No, bo skoro tak szumnie zapowiadają, że będą blokować to warto dać im szansę. Stoimy sobie przed „Tabu”, a tu wychodzi najpierw Sokół z Marysią Starostą (był w debacie „obiektywny”, ale dało się wyczuć, że bardziej za nami, kilka razy spowodował brawa wśród narodowców), prowadzący z radia, a następnie sama Kazia Szczuka z kolegami. No to wiecznie uciszani (w mediach) mieli swoją szansę :-). Nasz kolega po prostu zmiażdżył ją merytorycznie i możemy tylko żałować, że nie mamy tego nagranego, bo byłoby to przed tym 11 listopada hitem… Kazia nagle stała się super demokratyczna i jakby za chwilę miała rzec, iż wszyscy jesteśmy przyjaciółmi :-). Wszystkiemu przysłuchiwał się Sokół, a także prowadzący i powstała ciekawa sytuacja pod chmurką. Ci, którzy niby mieli mówić tylko „kurwa” – pozamiatali lewactwo, raper przyznał naszemu rację, a Kazia słuchając kolejnych faktów o antifie i mając się do nich odnieść mówiła tylko „nie wiedziałam, nie wiedziałam…”. Nie wiedziała np., że niemiecka antifa ściągała rodakom flagi narodowe, bo tam już są kilka kroków dalej i linię „szowinizmu” mogli sobie przesunąć… Szczuka rzekła, że „no przecież jesteśmy w Polsce”… Załamanie. Bo przecież polska antifa zaprosiła tą niemiecką na blokady… Raz jeszcze powiem: W CHUJ możemy żałować, że tego nie nakręciliśmy, no ale był to spontan… Spontan, który odwrócił nieco naszą uwagę i kilku lewaków bokiem spierdoliło na rowerkach :-). Kiedy sprawy światopoglądowe się skończyły, zostały inne sprawy. No więc stojącym ze stroną lewacką (dziewczynki jakieś) chłopakom zaproponowane zostają honorowe solówki z wybranym przez nich przeciwnikiem. Dostali niezłej kupy, odmówili, no więc pytamy dlaczego nie chcą, skoro wszędzie ogłaszają, że będą blokować „faszystów” itp. Usłyszeliśmy, że… oni nic nie chcą blokować. Aha :-). Kazia z „oficjalnymi” znajomymi też była obsrana, ale nagle… Sokół powiedział jej, że przecież nie rzucą się na was chłopaki z pięściami… Muszę Cię Wojtek zmartwić, że różne rzeczy chodziły nam po głowach :-). Podsumowując – było to bardzo interesujące spotkanie, a bardziej i mniej oficjalni lewacy, którzy chodzą od studia do studia poczuli moc naszych (niedopuszczanych do głosu) argumentów i zapewniam Was, że mimo, iż oceniają nas stereotypowo – nie byli w stanie nic sensownego odpowiedzieć… Szczuka – byłaś na zewnątrz najsłabszym ogniwem… Ł.
W OBRONIE POMNIKA DMOWSKIEGO 9.11.11 (Warszawa). Dużo szumu było wokoło „zasłaniania pomnika” w wykonaniu lewaków. Wybrali sobie do realizacji środę wczesnym popołudniem, a zatem czas kiedy większość chętnych im przeszkodzić była w pracy bądź na uczelni. No, ale trzeba było kontynuować udaną serię wizyt na publicznych wydarzeniach z udziałem jakichś lewaków. Po debacie w klubie „Tabu” przyszedł czas na pomnik Dmowskiego. Jak na taką dziwną porę, uzbierano sporo, bo kilkadziesiąt osób młodego składu, który jednak bez problemu wystarczył do uzyskania przewagi nad lewackimi dziewczynkami. Gdy chcieli szargać dobre imię Ojca Niepodległości (czym strzelają sobie zresztą w stopę…) ujrzeli na swej drodze przeciwników politycznych w tym znane z Bukaresztu czapki w barwach warszawskiej Legii. Ł. Roman Dmowski – bohater narodowy, wybitny polityk. Twórca polityki narodowej, założyciel endecji; to dzięki niemu Polska po 123 latach wróciła na mapę Europy. Tak, bez wątpienia Dmowskiego można nazwać Ojcem Narodu. 9 listopada lewackie ścierwa wraz z wąsatymi feministkami z „żelbetonu” postanowiły skalać warszawski pomnik Dmowskiego. Chcieli zasłonić monument oraz obwiesić go pedalskimi balonikami. Może i ten chory plan by się powiódł (DOSTALI ZGODĘ WŁADZ MIASTA!) ale nie pomyśleli o jednym – nacjonalistach i kibolach.
Strona
33
„DL” zine nr 3
RELACJE POZASPORTOWE Kibice wraz z nacjonalistami (osoby z Młodzieży Wszechpolskiej, ONRu, Autonomiczni Nacjonaliści, NSA) pojawili się pod pomnikiem Dmowskiego i stanęli w jego obronie. Razem około 40-50 dobrego acz młodego składu. Lewaczków około 30 z czego nikt sensowny, większość porzucone kobiety oraz zniewieściali chłopcy. Wszyscy przebrani… nie wiem kurwa za co… Na nasz widok lewakom bledną miny (wiedzą, że ze zniszczenia pomnika nici) i rozstawiają się pod ochroną policji w bezpiecznej odległości od nas. Rozpoczynają swój cyrk – granie na bębenkach oraz pedalskie tańce - pajace. Z naszej strony okrzyki typu „Raz sierpem, raz młotem…” „Roman Dmowski wyzwoliciel Polski” itp. Po jakiejś godzinie pedalstwo kończy zabawę kredkami i zaczyna się powoli rozchodzić. Od nas dwóch typów przedziera się przez kordon policji, jednak zostają zmuszeni do odwrotu przez policyjny pościg. My też powoli się rozchodzimy, zadanie wykonane – pomnik obroniony – lewactwo upokorzone. Nie mogę dać ręki za to, że wszyscy zboczeńcy trafili bezpiecznie do domów :-). Kolejne zwycięstwo na naszej drodze walki, a także udana integracja, do której powód dali nam jak zwykle nasi przeciwnicy światopoglądowi. V.
MARSZ NIEPODLEGŁOŚCI 11.11.11 (Warszawa). Jesteśmy po długo oczekiwanym i jeszcze dłużej nakręcanym Marszu Niepodległości. Było, że tak powiem – hucznie :-). Liczby incydentów nie sposób przybliżyć i całościowa relacja z 11.11.11 jest mało możliwa… Po Warszawie chodziły grupki tysiąc osobowe, kilkusetosobowe, kilku itp. Każda miała swoje przygody, starcia, czy bieganki. Tak jak się spodziewałem – w Stolicy była wojna, a psy znowu nie panowały nad niczym (co mnie rzecz jasna nie martwi). Nastroje są bardzo pozytywne, wręcz przeciwnie widzą to media, prezydent, oficjele itp., którzy oczywiście już debatują we wiadomym tonie. Narzekają również Ci, którzy myślą, że bunt wobec Systemu polega na graniu według jego reguł. O Marszu Niepodległości będzie się w każdym razie pamiętać bardzo długo. Tego dnia do Warszawy zjechała cała Polska… Nie wiem czy wszędzie, ale na bank w niektórych miastach policja dzwoniła po busiarzach i pojawiała się na miejscu zbiórki ekipek. A (wyprzedzając fakty) kiedy jedna z ekip wracała, w ich mieście zatrzymał ich patrol i jakimś urządzeniem sprawdzał czy uczestnicy mają na sobie ślady gazu… 11 listopada to także tradycyjne podchody z lewą stroną. Jako, iż niektórzy z nich niby chcą walczyć – przyciągają na naszą stronę wielu łowców przygód. Lewacy rano mieli coś tam z psami, a po bieganince z nimi schowali się w knajpie. Wieść niosła, że zaatakowali grupę rekonstrukcyjną, heh. Widziałem tą lewacką grupę potem na filmiku, kilka dych na czarno, mało konkretnych - ze sprzętem. Była tam słynna antifa z Niemiec, która przyjechała bodaj kilkoma autokarami. Kogoś tam ponoć po swojemu najebali, podobnie jak nasi lewaków. Standard. Ogólnie media, od Polsatów po TVNy mówią tylko o naszej agresji, a z kontry lewaków mają mało materiałów (prawie żadne). Wniosek jest jasny, to my byliśmy w piątek tą stroną agresywną i dążącą do konfrontacji z Systemem. Przedmarszowe gadki kilku autorytetów (z obu stron) rozpłynęły się w powietrzu, wiedziałem, że tak będzie… Na takich demonstracjach bywają różni ludzie, lewi i prawi publicyści chcą przekonać, że u nich tych niegrzecznych nie ma :-). A teraz zdziwienie. Zacząłem chaotycznie, a więc może od początku… Po małej zmianie planu, zbiórka wszystkich kiboli wyznaczona była w Źródle o 13:30. Pomału zjeżdżało się naprawdę sporo ludzi… W Źródle oprócz naszych zgód niecodzienni goście: Lech (dużo młodych), Wisła + Lechia (wiedząca czego chce ekipa…), ŁKS, Arka, Stal Gorzów, Motor, obok mija Odra Opole (z okrzykiem o Śląsku Opolskim zawsze Polskim) oraz inni. A na Marszu to już całkowicie wszyscy: mnóstwo Jagi, Motoru, Hetmana Zamość, Siarki, GKS Jastrzębie, Bałtyk, Zawisza, widać kominiarki Zagłębia Lubin… Nie ma sensu wymieniać, bo nie widziałem chyba tylko barw KSP. Z gości zagranicznych 6 Czechów goszczonych przez warszawskich Autonomicznych Nacjonalistów, Węgrzy, Włosi, Szwedzi, Serbowie i na bank ktoś jeszcze… Samej Legii na Marszu myślę, że liczba czterocyfrowa. Byli wszyscy… Cała Legia jest patriotyczna, antylewacka - można to powiedzieć z całkowitą odpowiedzialnością. NIGDY nie zapomnę jak wychodziliśmy ze Źródełka. Idziemy jako Legia, patrzę obok – Lech w terrorkach, za chwilę dobiega zamaskowana Lechia z Wisłą, bardzo nagrzana „na Marsz” :-). Wszyscy bez ciśnienia, obok siebie. Ramie w ramie, a nie był to najgrzeczniejszy odłam wspomnianych ekip :-). Jak dawno temu obserwowałem wspólną walkę hool’s z Serbii przeciwko pedałom to twierdziłem, że jest to u nas niemożliwe. Niemożliwe nie istnieje, a pamiętajmy, że dla takiego Lecha jesteśmy kosą numer JEDEN. Stali obok nas w kominiarkach i nikt nawet nie myślałby na siebie ruszyć (po prostu zero ciśnienia w powietrzu)… To była duża sprawa, naprawdę. Ktoś mówi – jak na reprezentacji w latach 90tych. Nie kochani, na reprezentacji w latach 90tych to nie każdy obok siebie potrafił stać. 11.11.11 – tak! I tylko żal, że dzisiejsi hool’s mają gorzej z lepszym sprzętem psów i bardziej represyjnym prawem. Mimo to – i tak dymiono… Gdyby nie było lewackiej kontry - do awantury pewnie by nie doszło. Zbiórka wszystkich miała miejsce na Placu Konstytucji o 15:00. Witały nas powtarzane w koło komunikaty milicji, że jakiekolwiek łamanie prawa zaowocuje interwencją. Już samo to nadawało Marszowi charakter bojowy :-). Ustawił się kordon, za którym kilkaset metrów dalej stała lewacka (skromna liczbowo) blokada. Ustawiliśmy się w jej stronę, ale psy kazały nam iść stroną drugą. Mniej więcej wtedy rozpoczęła się awantura. Jej efekt każdy widział, kostka brukowa, race przeciwko pałkom, gazowi i polewaczce. Długi czas psy stały schowane za tarczami, a młodzi hool’s mogli się pobawić. Po czasie zaczęliśmy się rozbijać, bo psy bardziej zdecydowanie interweniowały. W jedną z grupek wpadają bijąc pałkami po głowach (wszystkich) i krzycząc do nas „wy kurwy” itp. W wielu miejscach Warszawy mają miejsce brutalne interwencje niebieskich, co widać na youtube. Sam marsz chaotyczny, były flagi, były banery, była pirotechnika. Dobiegamy do niego, jak wielu, z jednej z bocznych uliczek po akcji psiarni. A w Marszu szło obok kiboli i nacjonalistów wielu szarych ludzi, niektórych z nich żal, że dostali gazem, ale co poradzić, że psy nie patrzą kogo atakują. Kiedy manifestacja przechodzi koło ambasady, lecą w nią petardy hukowe (ogólnie masa ich tego dnia w Stolicy, podobnie jak rac używanych dla efektu i do walki). Wielu uczestników określa klimat jako rewolucyjny. Okrzyki są zawsze antylewackie, anty platformowe i anty medialne… To nas, obok miłości do Ojczyzny łączy. Mówi się nawet o 20.000 osób, co dwukrotnie przebiło oczekiwania… Blokady lewaków DUŻO mniej liczne, przy nas wręcz śmieszne… Jak oni wszyscy, lewacy i reżim muszą bać się naszych liczb, i nastrojów… Marsz nie miał jednego szyku, nie panowano nad sytuacją. Mówi się o prowokacjach. Co jakiś czas odłączano się od głównego Marszu w poszukiwaniu „własnych dróg”. Niestety czuć tu było sporo wkurwiającego chaosu. Zamiast słuchać liderów, albo mówiąc wprost – znających tereny miejscowych, ludzie biegali z miejsca na miejsce. Biegniemy, 500 metrów, a tam nikogo nie ma… Ktoś kogoś widział, ktoś coś krzyczy, ludzie biegają jak pojebani. Irytujące, ale z drugiej strony – chętnych na harce były naprawdę tysiące… Jak wychodziliśmy z daleka w stówkę, to ruszało na nas pięć stówek… naszych, myśląc, że my to antifa :-). I tak kilka razy… „Blokada”, heh…blokada, którą każdy chce dopaść…
Strona
34
„DL” zine nr 3
RELACJE POZASPORTOWE / KOMENTARZ Sam nie wiem o której tysiące Polaków dociera pod pomnik Romana Dmowskiego. Pod pomnikiem, a raczej niedaleko niego, zaatakowano auta TVNu, co już za pośrednictwem TV widziała cała Polska. Płonący bus transmisyjny, osobówka z wbitym jakimś stojakiem w przedniej szybie… Można to dodać do dziesiątek uszkodzonych milicyjnych radiowozów, a także wozów innych mediów. W powietrzu było czuć frustrację postawą prasy (przez cały rok), a także Systemu, psów. Ludzie mogli się odegrać (na kłamstwie, represjach) i się odegrali, nie widząc szansy na co dzień. Po prostu puszczają nerwy przez bezczelność naszych przeciwników światopoglądowych. Czesi, którzy wieczorem wylądowali na naszej bazie zgodnie stwierdzili, że „czegoś takiego to w życiu nie widzieli”. A trzeba zaznaczyć, że byliśmy u nich kilka lat temu na manifestacji, oni sami byli organizatorami demonstracji itp. Polska ich jednak zaskoczyła :-). Byli pod wrażeniem młodych chuliganów z Polski, bo nie oszukujmy się – sporo nastolatków biegało z naciągniętymi kominiarkami i walczyło z Systemem, podobnie jak poprzednicy w latach ubiegłych. Tak więc pokolenie wychowywane już pod kamerami, ma je i tak w dupie… Szkoda tylko powiniętych chłopaków, bo jak donoszą media – zatrzymanych było razem około 210. Rannych wielu funkcjonariuszy, kilku w szpitalu. Nie można jednak zapominać o tym, że prócz hooligans były tysiące normalnych, szarych obywateli. Szli w Marszu i chcieli po prostu zademonstrować swoją Polskość. Jak oni odbierają całokształt? Zapewne różnie… W każdym razie muszą zrozumieć, że dla walczących ten System to wróg i po prostu zamieszki były są, i będą. W mediach od razu po 11.11 ruszyły debaty, liczne komentarze… będą teraz pół roku się sprzeczać kto jest bardziej grzeczny :-). Nawet wśród niegrzecznych zdania co do ataku na policję są podzielone, jedni chcą bardziej „rozsądnie”, drudzy jebaliby System na całego. Wszyscy oraz wielu innych, szli 11 listopada obok siebie. Na zewnątrz (w TV) jak zwykle awantury. Tak już chyba musi być… Podsumowując: mimo kilku irytujących rzeczy (z bezsensownymi bieganinami na czele, które skończyły mój dobry humor tego dnia) – 11 listopada jak najbardziej udany. Liczba, klimat, jedność ekip… To przejdzie do historii. O szczegółach będzie jeszcze czas pisać. Ł.
„MATRIX” TO PRZY TYM FILM NA FAKTACH Internet ma wiele pozytywnych stron i jedną z nich jest niewątpliwie opublikowanie wizerunku policjanta po cywilnemu (zdjęcie obok), który gazuje, a następnie kopie spokojnego przechodnia w dniu 11 listopada 2011. Ba – nawet jeśli owy przechodzień by coś zrobił, to tamten jako policjant powinien go po prostu aresztować, a nie uprawiać samosądy. Internauci porobili „stop klatki” gdzie widać jak ten naładowany agresją czubek biegnie do swej ofiary… W innych częściach Warszawy, tryglodyci z prewencji nie zwracali uwagi na osoby starsze, niepełnosprawne, na kobiety i dzieci – pałując wszystkich jak leci. Gdy wpadli w jedną z grupek, uprawiając odpowiedzialność zbiorową, dali upust swym kompleksom krzycząc przed siebie „wy kurwy” itp. Jako, że w tym tłumie był cały przekrój społeczeństwa – łatwo wywnioskować kim są dla policjantów ich właśni rodacy… A potem przeglądam kanały informacyjne gdzie ludzie w garniturach chwalą „bohaterską postawę policji” i nawet jeśli „były drobne niedociągnięcia” to nic wielkiego się nie stało… Drobne niedociągnięcia? Bicie pałkami na oślep po głowach i wyzywanie od kurew? Że o słynnym tajniaku nie wspomnę… Odpowiedź jest prosta – mówiący tak ludzie w garniturach ograniczają swój kontakt z demonstracjami ulicznymi do porannych przeglądów prasy i wiedzy akademickiej. A policja łamie prawo. Masowo. Ma przyzwolenie. W Anglii wychowano psów, że są mili dla obywatela, bo taki jest ich zasrany obowiązek. Na nich idą podatki Polaków, a w zamian za opłacanie mundurowych – staruszek i pani z dzieckiem dostali gazem po oczach. No cóż, tego typu policjant co opisany we wstępie to osobnik, który w pewnym momencie życia się zagubił i został opłacanym frajerem. Psem na posyłki, lubiącym wyżyć się na drugim, a prócz pobicia – dążącym do aresztowania i ukarania. Mężczyzna jak chce się bić to idzie się bić i nawet jak dostanie po głowie – wstaje, i idzie we własną stronę nikomu się nie żaląc. Nie donosząc. Policjant najpierw stoi twarzą w twarz z innym facetem, gra kozaka dążącego do niby w miarę sprawiedliwej konfrontacji, ale po wszystkim – jeszcze chce chłopaka aresztować, pastwić się na nim i surowo karać. Zastanawiam się czasem… czy taki pies ma poczucie satysfakcji z takiej frajerskiej akcji? Co to są za ludzie…? Ideologia CHWDP jest w pełni uzasadniona ponieważ w głowie normalnego mężczyzny nie mieści się jak można być kapusiem i dążyć do pastwienia się nad rodakiem… Czy taki policjant myśli, że katując „wyleczy kogoś” z manifestowania patriotyzmu (!), chodzenia na mecze? Wywołuje efekt odwrotny. Albo tylko u obitego albo w całym narodzie – jeśli ma pecha i ktoś nagra taki filmik jak po 11 listopada. I co szeryfie… myślisz, że kogoś wyleczyłeś? Ja myślę, że setki tysięcy, które to obejrzą – następnym razem jeszcze szybciej wyrwą kostkę brukową… Policja. Owszem, gdyby ich nie było wcale to ktoś mógłby naszym matkom wbić nóż w plecy z zazdrości o nową plazmę – nie jestem anarchistą, ale uważam, iż każdy policjant powinien reprezentować sobą prawo, którego ma bronić. Nie reprezentuje. I z tego powodu nie ma do nich żadnego szacunku ani hamulców gdy zaczyna się awantura. Ludzie chcą z nimi walczyć jeśli mają okazję, a oni gdy tylko mają okazję – co widzieliście na youtube (bo przecież nie w „obiektywnej” TV) – chcą nas katować. Prywatna wojna, która trwa od pokoleń, ale jednak media widzą tylko jedną stronę konfliktu jako tą złą. Bandyci chronieni prawem, opłacani kaci w mundurach – pozostają „czyści”. W TV, po 11 listopada całe dnie pokazywali płonący samochód, a może tak…zaczęliby od siebie? Ten płonący wóz transmisyjny jest niejako podsumowaniem pracy TVN24 na przestrzeni lat. Na pasku informacyjnym, podczas pokazywania wozu - powinno lecieć non stop „Reakcja społeczeństwa na nasze obiektywne i sprawiedliwe podejście do zawodu”. Cofnijmy się kilka godzin wcześniej, Plac Konstytucji, awantura z policją. Tu pasek powinien głosić, iż „Młodzi ludzie mogą w końcu odegrać się za policyjną niesprawiedliwość”. Owszem, byli tam pijani patolodzy, których sami powinniśmy najebać, ale zdecydowana większość wie dlaczego policja jest wrogiem. A jeśli ty nie wiesz, czytelniku – odpowiedzi szukaj w mediach internetowych, na youtube. Niesprawiedliwość. Ludzie też byli źli, że nas się spychało, a tym Niemcom, którzy jechali tu blokować nie robiono problemów dopóki nie zaatakowali tej grupy rekonstrukcyjnej. Dlaczego my się mamy cofać skoro na drodze stoją jakieś kurwy za przyzwoleniem państwa polskiego? Mamy honor i szanujemy siebie oraz tą ziemię. Pytam Ciebie… Boże, matko naturo, wielki wybuchu, czy kogokolwiek kto to wszystko zorganizował… co to kurwa za świat? Po dokładnym zapoznaniu się z wszystkim co miały do powiedzenia oficjalne media mogę tylko założyć słuchawki z muzyką i posłuchać czegoś co wyszło z serca… A nie z praw rynku, zasad PRu, układów na górze i braku wiedzy o prawdziwym (realnym) działaniu organów prasowych i organów władzy. Ludzie, to jest istny cyrk! Matrix to przy tym film na faktach. Ł.
Strona
35
„DL” zine nr 3
RELACJE POZASPORTOWE / KOMENTARZ
CZY SOLIDARNOŚĆ MARTWIŁABY SIĘ TVN-EM? W mediach wybuchła wielka dyskusja na temat tegorocznego Marszu Niepodległości. Media aż kipią pokazując niestety zakłamany obraz tamtego dnia, rządowcy srają po gaciach gdy społeczeństwo wymyka im się spod kontroli, zwłaszcza przed zbliżającym się Euro. Część osób zaczyna się martwić, jaki wpływ na nasz wizerunek będą miały media. Jednak czy to jest ważne? Organizatorzy owszem, powinni zabierać głos i walczyć o sprawiedliwość, ale szczerze - pozostała reszta powinna skupić się na dalszej pracy i mieć gdzieś medialną opinię. Zapraszam na nadesłany, autorski tekst S14, który ma do przekazania proste acz bardzo istotne i trafne refleksje! Dodaję też skany z awantur za PRLu. Prosto z ulic Warszawy! Jako ciekawostkę podam też, że od godzin porannych 12stego listopada do ranka 15stego listopada, relację z Marszu Niepodległości na ezinie „DL” przeczytały (wg statystyk strony) 23.194 osoby! Jest to nowy rekord w ilości odsłon. Ł. Gdyby Solidarność w PRLu przejmowała się aż tak wizerunkiem medialnym, to w PRLu byśmy byli do dziś (chociaż aż tak wiele po tym ’89 się nie zmieniło). Rozmawiałem o tym wszystkim z rodzicami, dopytywałem o reakcje w tamtych czasach i mówili, że robotników również nazywano bandytami, chuliganami i łobuzami. Tyle, że wtedy były 3 państwowe kanały telewizyjne na krzyż, a dziś mamy cały szwadron prywatnych stacji, internet i szereg różnych gazet... Tak więc tuba propagandowa dziś dużo większa. Kiedyś ginęli ludzie na ulicach, dziś wielki krzyk, że lekko rannych 40 policjantów. Jakiś czas temu kupiłem w pewnym antykwariacie książkę Roberta Spałka - „Warszawska ulica w stanie wojennym” (jak skończę czytać, nie omieszkam podzielić się szczegółową recenzją). Na okładce akurat zdjęcie z awantury na ulicy Marszałkowskiej (mniej więcej to samo gdzie w tym roku była urządzona blokada). Książka zawiera relacje i opisy z manifestacji w PRLu, zamieszek podczas nich, opisana jest atmosfera i nastroje tamtych dni po obu stronach barykady. Książka zawiera również wiele zdjęć, pokazano tłumy ludzi na demonstracjach, mobilizację milicji oraz walki manifestantów z ZOMO. Widać polewaczki atakujące wodą demonstrantów, lecący bruk czy ogrodzenia w stronę milicjantów, świece dymne oraz bójki z Ubekami. Nie wiem jak wy, ale ja odnajduję dzisiaj analogię tamtych działań i zachowań. Metody te same tylko broń i taktyka się zmieniły. Kiedyś gumowe pały, dziś twarde pałki szturmowe. Kiedyś świece dymne i gaz łzawiący, dziś gaz pieprzowy. Bruk czy ogrodzenia jak latały kiedyś tak lecą i po dziś dzień… Dziś „wielki autorytet”, ponoć ikona Solidarności twierdzi, że powinno się awanturników karać mandatami po 50.000 zł. Jakby starą Solidarność tworzyli pacyfiści. Ciekawe czy w ówczesnych czasach powiedziałby to samo. Ale czego oczekiwać po człowieku, który niedawno domagał się podwyżek emerytur dla Ubeków. Wiadomo skąd zapędy do tak wysokich kar pieniężnych - z czegoś trzeba wypłacać te emerytury. I człowiek ten ma czelność twierdzić, że nie jest umoczony w agenturę. Szkoda słów. Gdyby taki TVN istniał 30 lat temu, to czy Solidarność też martwiłaby się aż tak o wizerunek medialny? Myślę, że nie, mimo przesiąkniętych struktur agenturą to Ci ludzie byli pewni swoich przekonań i wiedzieli o co walczą. Dziś my dostaliśmy kopa na otrzeźwienie i otwarcie oczu tym, którzy tego nie zrobili wcześniej. Jest dobry grunt do działania, ciągłej pracy społecznej i ruszenia czegoś w tym narodzie. Nie wolno tego zaprzepaścić. Jeszcze przed 11.11 czułem, że powoli się wypalam, dziś mam masę nowych pomysłów i zapał do dalszej aktywności. Przed nami cały rok ciągłej pracy, bardziej wzmożonej i czas na poprawę wszelkich niedociągnięć organizacyjnych. Marsz Niepodległości jest jedynie zwieńczeniem całorocznego trudu włożonego w działalność. Pamiętajmy kim jesteśmy i nie dajmy się zastraszyć mediom. Tłum w Warszawie czy we Wrocławiu pokazuje, że jest dla kogo pracować i praca nie idzie na marne. Wytrwałości w dalszej walce o pewne wartości! S14
Strona
36
„DL” zine nr 3
RELACJE POZASPORTOWE / KOMENTARZ
NIE DAJMY SIĘ ZWARIOWAĆ – ŻYCIE TOCZY SIĘ DALEJ Szkoda, że nie rozkminiłem na „DL” opcji ankiety, bo przeprowadziłbym taką o nazwie „Kto wg Ciebie rozkręcił dym na 11.11”. Pierwszą opcją byłby George Bush, drugą Kononowicz, a trzecią stwory zwane Reptalianie, którzy wstąpili w uczestników i ich rękoma biły się z wrogiem. Skala domysłów, rozkmin, zwalania winy jest po prostu obrzydliwa. Tekst piszę kilka dni po 11 listopada, mając dosyć tego szumu. Mógłbym jak Kazia Szczuka i Tomasz Lis zakrzykiwać kolejnymi bzdurami, ale pozwólcie, że odpuszczę. Dla mnie jest jasne, że my - nacjonalistycznie nastawieni kibice musimy robić swoje, kibicować i śmigać m.in. na manifestacje/ inne akcje, a ludzie chcący uprawiać narodową politykę powinni wziąć się w końcu do roboty… W zasadzie tylko i aż tyle, bo roboty jest masa na cały rok. Jak długo można gadać o awanturze i puszczać płonący wóz? Czas myśleć w przód, nad kolejnymi etapami walki światopoglądowej. Walki o duszę Polaków. Pora się chyba wyciszyć. No chyba, że naprawdę mieszkają w nas Reptalianie i się nie da :-). Jadę sobie autobusem czytając kolejną książkę Łysiaka, pozostając chyba jednym z niewielu, którzy przyzwyczaili się do kłopotów komunikacyjnych Stolicy i je zaakceptowali :-). Tak - też się spieszę, no ale co poradzić… Różne są dni – lepiej się nie rozpraszać głupotami i zostawić nieco nerwów na –pesymistyczne wszak- doniesienia z życia tej kochanej ziemi… „Z życia Ziobry”, „z życia płonącego wozu TVNu”. Ziew. Korek, źli (sprzedajni, bez zasad) ludzie w pracy, potem manipulacja mediów na podwieczorek itp… spokojnie. Jest wszak trening, w weekend mecz. Chociaż od wewnątrz czasem rozsadza (i wcale nie mam na myśli kłopotów żołądkowych po fast foodzie, to inna kwestia :-), lepiej zamiast skakać z nogi na nogę, zająć cenny czas, który bezlitośnie nam ucieka. Jest tyle do przeczytania, tyle dobrej muzyki i mądrych słów do poznania, że nie warto zbyt dużo rozmyślać nad problemami. Tyle co niezbędne, zbyt dużo czarnych myśli tworzy niepotrzebne labirynty, z których można się potem nie wyplątać bądź zaprowadzić się w ślepą uliczkę… „Ludzie koncentrują się na swoich kłopotach – ciężko im wśród nich znaleźć złoża dobra”…głosi znany niektórym cytat. Przypomnijcie go sobie kiedy kolejną godzinę będziecie bluzgać na brak czasu, hajsu i szczęścia. A sam do siebie mogę powiedzieć: przypomnij sobie o czymś pozytywnym gdy po raz kolejny słuchasz Kazi Szczuki… Sokół na facebooku napisał, że Kazia nie była przecież żadnym przeciwnikiem dla tych co przyszli na debatę w „Tabu”. No nie była… i dlatego nie dostała – chociaż od lat jej się należy i sama kiedyś przyjebała dziennikarzowi :-)… Muzyka lekiem na Kazie, trening lekiem na Kazie… nie dajmy się przez psycho Kazię wsadzić w pasy :-). Chociaż do roli typowej obłąkanej komunistki w jakimś filmie spokojnie można ją polecić. Rola przećwiczona znakomicie. No tak, szkoda, że kosztem kondycji naszej Ojczyzny… Zamiast narzekać - działajmy – społecznie, na ulicy, w mediach… Jakkolwiek. Byle sensowniej niż wymyślanie kolejnych „prowokatorów”… Raczę Was takimi rozkminami, siedząc chory cały dzień w domu, nie pamiętam kiedy miałem taką luźną dobę... Raz na jakiś czas zajebista sprawa, można odświeżyć płyty, zresetować umysł i wcale nie trzeba chlać… Staram się, mimo wielkich emocji i uczuć towarzyszących Marszowi Niepodległości – jednak zachować zdrowy rozsądek. Musimy nauczyć się dystansować od debaty toczonej na samej górze gdyż poziomem dawno sięgnęła ona dna… Sztuką jest zachować pogodę ducha (ale i nie zapominać o walce!) w trudnych czasach. Nauczyć się żyć w syfie, świadomym beznadziei tego co za oknem. Uodpornić się. „Myślisz, że nie spotka Ciebie już nic? Trzeba żyć. Masz moją gwarancję, że miarą wygranej jest uśmiech przez łzy”… no właśnie… Bo nigdy nie wiemy co będzie jutro. Może druga, oby nieco bardziej (chociażby) prawicowa, Grecja? Może Kazia się poci, trzęsie i stresuje, bo ma nerwa, że było ich (lewactwa) mało w stosunku do biało czerwonej armii? W tym całym syfie dzieje się zbyt wiele dobrego aby się załamać. Wystarczy nawet kultura: wolne słowo pisane i śpiewane, a także stadion – wolne słowo wykrzyczane. By życie miało sens. Dbajmy o kondycje psychofizyczną, bo kiedy znowu „zabiją dzwony” – musimy się stawić na miejscu zbiórki. A tymczasem zakładam słuchawki i wrzucam szamę na talerz… Ł.
ODSŁONIĘCIE TABLICY KU CZCI ŻOŁNIERZY WYKLĘTYCH 27.11.11 (Warszawa). Niedziela na warszawskim Bemowie zapowiadała się patriotyczno-legijnie. O godzinie 14:00 odbyło się uroczyste odsłonięcie tablicy ku czci Żołnierzy Wyklętych, która stoi na rogu ulic Pirenejskiej i Żołnierzy Wyklętych! Już wcześniej postanowiono, że pojawią się przedstawiciele ONR Warszawa i NSA, a kibice Legii rozwieszali plakaty zachęcające „szarych Warszawiaków” do wzięcia udziału w uroczystości! Wcześniej, o godzinie 13:00 odbyła się powiązana z tym wydarzeniem Msza Święta. Ostatecznie fanów Legii było kilkudziesięciu. Wszyscy jeszcze „prawie świeżo” po Kielcach, ale ze znalezieniem motywacji nie było problemów. Wszak chodzi o bohaterów walczących za Polskość. Na miejscu zbiórki, nieopodal tablicy – pojawiło się dobre kilkadziesiąt bądź nawet sto osób kibicujących Legii. Najwięcej z WJB, czyli Wola-JelonkiBemowo, które to dzielnice miały najbliżej. Przed 14:00 ruszono z miejsca zbiórki, a przed Legionistami niesiony był transparent „PamiętaMY” i wieniec w kształcie herbu. Ustawiono się niedaleko tablicy, a po chwili doszły osoby z Mszy, a także inni Warszawiacy. Ci zasłużeni oraz szarzy patrioci, mający do nich szacunek i chęć jego manifestowania. Obecni również narodowcy w postaci przedstawicieli NSA, a także ONR. Uroczystość odsłonięcia zaczyna się o 14:00, słuchamy kilku przemówień. Do nas kibiców, podchodzą –widząc race- policjanci i mówią, że jak tego użyjemy to „będą musieli wziąć nas do samochodu”, bo „sprawiać chcemy zagrożenie”… Nie wiem czy te tumany sądziły, iż race odpalone będą nad głowami babć czy jak, ale w każdym razie po raz kolejny ta instytucja sprawia problemy tam gdzie być ich nie powinno... I nie byłoby gdyby nie ich kolejny brak wyczucia… Tworzyli niepotrzebne zamieszanie na tyle uroczystości, przez nich ludzie nie mogli się chwilowo skoncentrować, bo trzeba było chodzić i wyjaśniać.
Strona
37
„DL” zine nr 3
RELACJE POZASPORTOWE Na szczęście rozmowy z organizatorami itp. dały jakiś skutek, po czym pozwolono nam odpalić race ok. 10 metrów za ludźmi (jak gdybyśmy tego nie wiedzieli… logiczne, że obchody to nie stadion i nie każdy w tłumie chce by leciały na niego iskry…). Niby nic, ale jednak niebieski mundur nie byłby sobą gdyby chociaż czasem się zamknął… Po niecałej godzinie manifestacja jest rozwiązana, a my zarzucamy „Cześć i chwała bohaterom”, po czym odpalamy kilkanaście rac i śpiewamy hymn Polski. Z nami starsi ludzie. Race się dopalają, gasimy je i kulturalnie wyrzucamy z okolic tablicy – tak jak chcieliśmy, nawet przed tym gdy nieproszony odezwał się wąs. Zaczęliśmy się rozchodzić gdy starsza para dziękuje kilku z nas za przybycie „całej tej młodzieży”… Odpowiadamy, że zaszczyt i przyjemność jest po naszej stronie. Ł.
ROCZNICA WPROWADZENIA STANU WOJENNEGO 10-13.12.11 (Warszawa, Łódź, Bydgoszcz). Kiedyś był inny 11 listopada, ale i inny 13 grudnia… Kiedyś uczestników było to mniej, to byli bardziej spontaniczni i wywodzący się z węższych kręgów… Dzisiaj media robią „show”. Różni ludzie chcą przywłaszczać sobie daty, inicjatywy, coś dla siebie ugrać… W środowiskach podziemnych masowo się na to narzeka… Cofam się wstecz, jak był rok na przykład 2007 i z kumplami chcieliśmy by masowo mówiono o sprawach patriotycznych, by media tego nie pomijały… Teraz nie pomijają, ale osobną kwestię stanowi jakość tego rozgłosu jak i jakość samych manifestacji… Co jest dobre, co złe? Jedno jest pewne – nie ma co strzelać fochów, tylko trzeba robić swoje. Jeśli twe ukochane miejsce zostało zmienione w „show” – są inne płaszczyzny… W Warszawie pojawiło się wiele transparentów dotyczących nierozliczonych ojców wprowadzenia Stanu Wojennego. Były vlepki, plakaty, a także szereg innych akcji. Kibole Legii jak zawsze czynnie włączyli się w propagandę antykomunistyczną. Byli też oczywiście obecni w nocy z 12stego na 13stego w Stolicy. Ja zapraszam jednak na relacje z manifestacji organizowanych przez narodowców: w Bydgoszczy oraz w Łodzi + kilka słów z Warszawy. Relacjonuje kibic Legii. Ł. 10.12.11 BYDGOSZCZ 13 grudnia. Ta data powinna być znana wszystkim Polakom. Tego dnia wprowadzony został Stan Wojenny w tzw. Polsce Ludowej. Pochłonął on wiele istnień Polskich Patriotów. Najgorsze, że do dziś pomysłodawcy Stanu Wojennego zostali nieosądzeni. Żyją, będąc pod ochroną naszego państwa. 10 grudnia w Bydgoszczy odbył się marsz Antykomunistyczny. Wydarzenie było przygotowane przez grupę „Inicjatywa Narodowa Bydgoszcz”. Był to pierwszy marsz organizowany przez ta grupę. W mediach przed marszem powstaje nerwowa burza, jak zwykle dziennikarzyny szukały sensacji i snuły domysły … Wymyśliły między innymi, że ONR będzie atakował kibiców Zawiszy Bydgoszcz… eee? Ale po co? Tak samo padły domysły, że marsz antykomunistyczny… zaatakuje uczestników marszu „smoleńskiego”, który odbywał się tego dnia w Bydgoszczy. Bzdura goniła bzdurę, ale wróćmy do samego marszu. Narodowcy zbierają się na godzinę przed startem manifestacji. Widać różne środowiska: od skinheads po „zwykłych ludzi”. Z organizacji można wyróżnić: ONR Kujawsko- Pomorski, Inicjatywę Narodową z Torunia oraz organizację KOLIBER. Ludzi około 150- 200. Marsz rusza ze Starego Rynku, a kończy się na skwerze Leszka Białego gdzie zostają złożone znicze i kwiaty, oraz przemawiają przedstawiciele wszystkich organizacji. Sam przemarsz bardzo spokojny przy minimalnej obstawie policji. Po drodze nie spotykamy żadnych negatywnie nastawionych do nas ludzi. Ogółem marsz na plus. Dobra inicjatywa fajnie, że w tych rejonach zaczynają się budzić ludzie. Najpierw marsz w Chełmży, teraz Bydgoszcz - oby tak dalej! 11.12.11 ŁÓDŹ Następnego dnia ruszam wraz ze znajomymi AN do Łodzi. Tam również odbywa się marsz antykomunistyczny z okazji rocznicy Stanu Wojennego. Marsz nazywał się „idzie ANTYKOMUNA” i był organizowany przez ONR, MW oraz grupę NARODOWA ŁODZ. Ustawiamy się z znajomymi nacjonalistami dużo wcześniej przed marszem i na jakąś godzinę przed startem ruszamy na miejsce. Gdy docieramy na zbiórkę większość ludzi już jest, zaczynają się przemówienia. Widoczne są grupy organizujące marsz oraz OWP. Powoli formujemy szyk i ruszamy przed siebie. Maszerujemy bajecznie oświetloną trasą, co daje przepiękny efekt. Nasze przesłanie jest jednak jasne! Nie ma wybaczenia dla czerwonych sługusów! Dobrze dobrane hasła oraz dobre poprowadzenie manifestacji skutkuje dobrym efektem. Ludzie, którzy nas mijali wiedzieli z czym mają do czynienia i reagują na nas pozytywnie. Marsz kończy się na Placu Wolności (pod pomnikiem Tadeusza Kościuszki) przemówieniami oraz odśpiewaniem hymnu (odpalona zostaje przy tym pirotechnika). Ludzi około 400 (według lokalnych mediów), co jest chyba dobrym wynikiem. Marsz kończy się, a my ruszamy w drogę powrotną do swych domów. Podobne marsze były organizowane w całej Polsce np. w Lublinie. Wniosek jeden - choć mijają lata, my nigdy nie zapomnimy tych dni. Do następnego! V. 13.12.11 WARSZAWA Pod Jaruzelem ok. 1000 osób, dużo Legionistów, ONR, NSA, PiS i inni. Widać także sporo „tajniaków”. Jakieś lewaki robiły marne prowokacje, a gdy ktoś ruszał w ich stronę to uciekali (dwóch pajaców z jajkami)… ale to trwało chwilę. Z okrzyków standard – „Znajdzie się pała na dupę generała”, „niepodległość nie na sprzedaż” itp. Sam jaruzel oczywiście jest w szpitalu, nie było go w domu... Odśpiewano rotę, hymn, był apel poległych… Po wszystkim tajniaki wyciągnęły chłopaka za przylepienie vlepki "13 grudnia pamiętaMY" i zaczęli go spisywać. Gdy zebrał się obok nich tłum ludzi żeby nagrywać twarze – zdecydowali, że zawiozą go na komendę. Dużo było szumu i kamer, kobiety przytulały się do chłopaka i krzyczały „Boże zostawcie go", szły krzyki w stronę psów: „pierdolone ZOMO”, „komuchy jebane wypierdalać” itp. Prowokatorzy nie chcieli standardowo podać powodu zatrzymania. Z tego co chodzą słuchy, wypuścili go z mandatem. To tak w skrócie. Syfu związanego z „przywłaszczaniem” nawet nie chce się poruszać… Smash the reds! FAJNY JACEK - LEGIA
Strona
38
„DL” zine nr 3
POLITYKA
ROZKMINKI PISANE PRZED WYBORAMI Ostatnio życie przyspieszyło, mniej można pokminić nad wydarzeniami w felietonach, bo i spraw na głowie tyle, że przytłaczają. Ale… myślicie, że jaki jest powód tego, że Polacy mają wszystko w dupie i rządzi zło? Bo nie mają czasu na analizowanie rzeczywistości. Dlatego mimo wszystko, nawet kiedy wymaga to wysiłku i wyrzeczeń – myślenie o Polsce powinno być ważnym punktem dnia. Taki mamy obowiązek jako patrioci. Inaczej Donek nadal nie będzie spełniał obietnic, a tylko obiecywał kolejne zmiany po czym ciemna (bo jaka…?) masa to łyknie. Wielu znakomitych prawicowych publicystów zastanawia się nad ewenementem popularności Platformy mając na uwadze to co ta partia wyczynia (bądź właśnie „nie wyczynia”) i tylko… łapią się za głowy… Odpowiedzi znamy, masa jest ciemna, a spece od PR – po analizie myślenia typowego Kowalskiego kierują swoimi pracodawcami (a więc politykami) tak by zaczarowali i skutecznie okłamali społeczeństwo. Już dawno nie chodzi o idee (przynajmniej większości), a to my jesteśmy dla polityków (by utrzymali władze), a nie oni dla nas (by żyło się lepiej…). Nie muszą nic spełniać, ważne, że robią show, a Kowalski może stanąć po którejś ze stron w wojnie polsko- polskiej. Coś się dzieje, orkiestra gra dalej… Tak go nauczyła lekka rozrywka, polityka teraz jest jej częścią. Czuje się ważny, „walczy z PiSem”… Co ciekawe – od jakiegoś czasu, my kibice także mamy w tej najbardziej medialnej polityce interes, od kiedy S. wymyślił hasło „Donald matole – twój rząd obalą kibole” i jest to interes faktyczny, bo tak źle jak za PO to jeszcze nie było. Wybaczcie, nie dołączę jednak do okrzyków zachwytu nad PiSem, mimo iż dostrzegam jak wiele ich ludzie dla nas robią (np. „Gazeta Polska”). Musiałbym zobaczyć jak będzie za kilka miesięcy ich panowania… Poza tym – od każdej partii trzeba trzymać pewnego rodzaju dystans, bo kibole to jednak nie są ludzie działający zgodnie z prawem i w pewnym momencie KAŻDEJ partii się coś w nas nie spodoba. Wybory to jednak nie tylko kibicowanie, ale głównie kwestie gospodarcze. III RP jest krajem chorym. Nie chodzi o to, że Polska jako Ojczyzna jest zła, zły jest System. Wykształceni ludzie nie mają tu pracy na poziomie… A jak chcą iść do takiej zwykłej mrówczej tyry to otrzymują czasem maila, że… „(…) dziękujemy za przesłanie Pani podania oraz za zainteresowanie pracą w naszym przedsiębiorstwie. Z przykrością informujemy, iż Pani kandydatura nie będzie brana pod uwagę ponieważ posiada Pani zbyt wysokie kwalifikacje (…). Żałujemy, iż nie możemy przekazać pozytywnej informacji i jednocześnie życzymy powodzenia na dalszej drodze zawodowej (…).”… Niestety to nie jest żart, a mail jaki dostała moja kobieta… Tak źle i tak niedobrze. Kraina paradoksów. Niby warto zbierać doświadczenie, dyplomy, ale jak widać nie do końca… Widocznie Ferdek Kiepski mówił prawdę, iż „dla ludzi z moim wykształceniem nie ma w tym kraju pracy”… Rzekłbym – dla ludzi bez znajomości w tym kraju zazwyczaj pracy brak… Trudno się przebić, bo traktują jak mrówkę. Wiem, że uogólniam, ale jaki jest stosunek poprawnego podejścia do pracownika w stosunku do podejścia patologicznego? Spytajcie na chodniku czy ludziom żyje się dobrze… „Jak żyć panie premierze?” – brzmiało słynne pytanie rolnika bądź też starszej Pani do Tuska. Gdyby było dobrze – pytanie zaliczałoby się do gatunku prostych… O to jednak chodzi, że żyje się chujowo, a cały ich „myk” polega na tym by to zakryć... Ł.
MNIEJSZYM ZŁEM BYŁ PIS… AGRESYWNY SPOT PO 9tego października odbyły się w Polsce kolejne wybory. Towarzyszyła im jak zwykle tragikomiczna kampania, w której po raz pierwszy tak wyraźnie znaleźliśmy się my – kibice. Nawet apolityczni dotąd fani głosowali na PiS bądź Nową Prawicę – byle nie dać głosu znienawidzonej PO. SLD i Ruch Poparcia Palikota odpadał, ze względu na czerwone i tęczowe zabarwienie… Tak się przynajmniej wydawało. Teraz jednak mam wątpliwości. Ilu ludzi zobaczyło w Palikocie siebie, luzaczka chcącego legalizować zielsko, odsunąć od wszystkiego kościół – i oddało głos? Jeśli chodzi o nacjonalistów to albo zostawali w domach i bojkotowali wybory – albo podobnie jak kibole oddali głos na PiS bądź NP. W niedzielę późnym wieczorem popadliśmy w niemały, negatywny szok. Rozmawiam w pracy z facetem mającym 70 lat - o polityce i wyborach… Do wyborów pozostawało wtedy kilka dni. On głosuje na Platformę i mówi mi, że każdy inny głos jest głosem straconym gdyż jak do władzy dojdzie PiS to „będziemy mieli w Polsce wojnę”. Na pytanie jaką wojnę – nie odpowiedział… No, bo… jaką? Czy śmierci 93 osób (w Smoleńsku) nie należy wyjaśniać i drążyć? Jasne, że należy i każdy normalny rząd by to wyjaśniał. Tusk zaś tylko straszył PiSem, „dziennikarze” nazwali działania obozu Kaczyńskiego wojną i mamy tego efekt – głosują na PO nie tylko młode „nowoczesne/ wyzwolone” tumany (chociaż ci przechodzą pomału w strefę tęczowego Palikota…jeszcze gorzej), ale i wykształceni starsi ludzie – niejedno już w życiu widzący. Sztabowcy PO wiedzą co robią… I do tego wmówili tym okłamanym, że są elitą, a opozycja to ciemnogród… Nie mamy wg polityków PO bać się czegoś realnego – smoleńskiej tragedii, złej jakości życia – lecz „moherowych beretów” (jak pogardliwie mówi się o naszych babciach) i kiboli. Takim bowiem spotem – ukazującym przeciwników Platformy jako krwiożercze bestie - atakowała nas przed wyborami PO. Filmik był ostry i agresywnie manipulujący, tak zestawiający fragmenty różnych wydarzeń by ukazać środowisko związane z PiS jako bezmózgich, wyłącznie agresywnych fanatyków. Leci jakiś cios, za chwilę ktoś leży – chociaż tak naprawdę nie upadł on po ciosie pokazanym nam przed sekundą. Czyste pranie mózgu. Sytuacja ze stadionu, sytuacja „spod Krzyża”... No fakt – nie zawsze było tam kulturalnie (na jakiej masówce było?). Szczania do zniczy w wykonaniu „przeciwników Krzyża” bądź też wyzywania starszych ludzi i „usuwania ich z chodnika” przez służby – propagandziści PO, co oczywiste – nie pokazali. By wiedzieć o tym o czym piszę trzeba czerpać informacje przede wszystkim z niezależnych mediów tudzież czytać wersje obu stron… Spot PO miał trafić we wiecznie przestraszonych oglądaczy seriali, którzy „jeszcze dadzą Donkowi czas na poprawienie najważniejszej dla nich kwestii” – złej jakości życia w Polsce. „Donek to załatwi, po co kłócić się o Smoleńsk?”. Gdy siedziałem przed komputerem, a obok kobieta oglądała TV – naliczyłem kilkanaście puszczeń owego spotu przez krótki okres czasu… Brało mnie na mdłości. Nie wiem czy bardziej współczuję samym Platformersom (zero wstydu i granic) czy ich wyborcom wskakującym tym płytkim sposobem w sidła PO (brak wyobraźni i znajomości sytuacji politycznej w Polsce)… M.in. z tych powodów „z dwojga złego” zdecydowanie bardziej życzyłem sobie zwycięstwa PiS. A tych powodów było więcej… Więzień polityczny Staruch, wyraźny skręt PO w stronę „postępu”: nie trudno zgadnąć, że za ich panowania tęczowi i czerwoni przepuszczą więcej swoich postulatów… Rozumiem, że można nie lubić PiS i na niego nie głosować – doskonale to rozumiem. Ale jeśli ktoś mówi, że „PO i PiS to jedno i to samo” to wybaczcie – chyba nie ma pojęcia o co chodzi w dzisiejszej Polsce… Prosty przykład: zobaczcie po kim jedzie Monika Olejnik, Tomasz Lis, Adam Michnik… wystarczy? Tak – PiS to też przedstawiciel Systemu, niestety proizraelski, ale jednak lewactwo, liberałowie mają w nim wroga. PiS to dla nas, nacjonalistów – mniejsze zło. Jeśli chodzi o kiboli, stricte o ruch ultras to jako, że jest to ruch z definicji niegrzeczny oraz niezależny – nie powinien wyraziście wiązać się z żadną partią (co innego ze światopoglądem, na Legii zdecydowana większość jest prawicowa i super). No, ale… Jest jak jest. Nie załamujmy się jednak. Może podam trochę skrajny przykład, ale Stefan Starzyński, 23 września 1939 powiedział: „Chciałem, by Warszawa była wielka. [...] I choć tam, gdzie miały być wspaniałe sierocińce, gruzy leżą, choć tam gdzie miały być parki, dziś są barykady gęsto trupami pokryte, choć płoną nasze biblioteki, choć palą się szpitale - nie za lat pięćdziesiąt, nie za sto, lecz dziś Warszawa broniąca honoru Polski jest u szczytu swej wielkości i sławy." O co chodzi? Że póki my żyjemy – niezależnie od stanu państwa, musimy walczyć o Polskość i pozostać wiernym swoim zasadom. I wtedy ta Polskość, nasza Ojczyzna – cały czas będzie wielka. Ł. PS: O wyborach’2011 piszę także m.in. w „Biuletynie wojennym”. ZDJĘCIE: Stop klatka z lewackiej zapowiedzi 11.11 i nasz człowiek…
Strona
39
„DL” zine nr 3
PUBLICYSTYKA POZASPORTOWA
NACJONALIZM NASZĄ DROGĄ Manifestacja 11 listopada stała się znowu powodem do ogólnopolskiej dyskusji nad „dwoma Polskami” – tą bardziej „świecką” i tą „tradycyjną”. Jako nacjonaliści, od których zaczęło się tego typu obchodzenie tego dnia możemy być dumni, że nasz pomysł (jako ruchu) stał się pochodem masowym. O to wszak chodzi… Ale jako, że 11 listopada stał się powodem do wyjścia z domów dla konserwatystów, różnego typu prawicowców i wielu apolitycznych patriotów – musimy jeszcze bardziej dbać o nasze nacjonalistyczne idee. By nie rozpłynęły się zbytnio w tłumie. Polski nacjonalizm potrzebuje świeżości. Nie tylko (z całym szacunkiem) -Romana Dmowskiego- oraz haseł o „narodowej dumie”. Ta jest jak najbardziej ważna, a Dmowski jest postacią dla mnie również szczególną, tylko że jako nacjonaliści spod celtyckiego krzyża musimy wziąć pod uwagę kilka kwestii. Przede wszystkim fakt, iż nie jesteśmy całkowicie tożsami z ludźmi, którzy obok nas idą, PiS (np. wspierający ich Ziemkiewicz) czy też UPR (będący za legalizacją narkotyków kapitalista Korwin- Mikke)…itd. Fakt – z wieloma ludźmi na płaszczyznach głównie światopoglądowych można współpracować, to się dzieje i super. Sam jestem przeciwko radykalnym podziałom na jednej (z małymi wyjątkami) stronie światopoglądowej „ekipy”. Także dzięki ludziom prawicy ten Marsz stał się bardziej masowy. Doceniamy. Ale jednak kilka (naście,set?) postulatów mamy innych i chodzi mi o to, że dbać musimy by nie zostać WCHŁONIĘTYM przez ugrzecznioną prawicę. Strategicznych wyborców PiSu rozumiem, byłby całkiem innym typem, perspektywą rządów niż PO, ale cały czas my nacjonaliści nie jesteśmy PiSowcami! Cały czas jesteśmy głośno i wyraźnie przeciwko imigracji, a także przeciwko zbrodniczej, nieobiektywnej i opierającej się na wymuszaniu poczucia winy polityce państwa Izrael. Niestety wiele skrzydeł „prawicy” z Europy Zachodniej charakteryzuje prożydowskie nastawienie, a także podlizywanie się wrogowi (mediom, opozycji) unikaniem kwestii imigracji. Lewica i liberałowie za naszym cichym przyzwoleniem przesuwają granicę. Zwróćcie uwagę na Europę Zachodnią i sami sobie odpowiedzcie – w którą stronę tą granicę przesuwają… Obserwujemy po prostu podobne zjawisko jak w ruchu kibicowskim. Użyłbym porównania, że nacjonaliści są niczym wyznawcy idei „Against modern ultras” kiedy Stowarzyszenia niektórych ekip (a więc wg porównania: prawicowcy) na siłę starają się dbać o przesadnie dobry wizerunek tej grupy, która z zasady nie powinna mieć takiego wizerunku ponieważ nie współgra to z jej wartościami. To samo z nacjonalistami politycznie. Nie interesuje mnie co zarzuca nam „Gazeta Wyborcza”, Kazimiera Szczuka i Tomasz Lis…Nie dajemy się na to złapać, a prawdę, w którą wierzymy uznajemy za wystarczający powód by się z tym nie kryć przed mediami ani przed nikim innym. Mówią ciągle o białym rasizmie w czasach gdy czarna Ameryka wybrała prezydenta opierając się głównie na kolorze skóry…Pamiętam tamte wybory, pokazane całe czarne dzielnice i łzy w oczach murzynów, że „wreszcie czarny”…A w tym czasie jacyś ugrzecznieni prawicowcy myślą nad tym by nie urazić IV władzy… Polska IV władza i tak znajdzie na Was haka, bo jest z zasady antyprawicowa, tak samo jak znaleziono haka na kibiców – nawet mimo częściowego ugrzecznienia tego środowiska przez nie same. Obserwuję środowisko np. Frondy i oczom nie wierzę jak starają się na siłę wyjść na „normalnych” (wg IV władzy) obywateli, jakby mówiący prawdę prosto z mostu nacjonaliści nimi nie byli… Niektórzy zbytnio weszli w stado wron i zaczęli krakać tak jak one… Jesteśmy nieco inni światopoglądowo, podchodzimy także krytycznie do tzw. wolnego rynku oraz konsumpcjonizmu. Pewnie nie raz spotkaliście się z tym gdy ktoś starszy mówi „za komuny było lepiej”, bo „miałem chociaż to i to”… Z takim osobnikiem zawsze się kłócimy (ja także), bo komuna to przede wszystkim czerwony terror, niszczenie patriotyzmu i zbrodnie/zabójstwa na Wielkich Polakach z prawdziwej opozycji. Ale coś w tym powiedzeniu jest – wielu Polaków nienawidzi kapitalizmu tylko nie wie jak to inaczej nazwać. Oddzielając bowiem kwestie światopoglądowe – wielu z naszych rodaków to ludzie mniej zaradni niżeli pędzący za karierą wieczni poszukiwacze monet i pozostali oni pozostawieni bez większej opieki oraz (czasem podstawowych) środków do życia. Możliwości pracy, zdobycia i utrzymania mieszkania itd. Nie mówię, że realny socjalizm był fajny (bo nie był), ale chcę zaznaczyć, że to co się dzieje dzisiaj, to co proponują obecne partie – niekoniecznie musi nam odpowiadać i jako nacjonalistom – nie odpowiada. Nienawidzimy komuny, ale także wyzysku, „Polski dla tych którzy mają znajomości i pieniądze” czy konsumpcyjnej drogi, która degeneruje i niszczy ludzi… Historia się nie skończyła. Nawet jeśli teraz wydaje się to nam nieprawdopodobne… Unia nie przetrwa wiecznie, coś wstrząśnie Europą – jak przez wszystkie jej dzieje… Możliwe, że będzie to spory kryzys finansowy spowodowany przez bezmyślnych kapitalistów. Jeśli jakaś „nowa” droga miałaby wyjść na powierzchnię – będzie to jednak… lewica, która jest znacznie lepiej przygotowana do rewolty niż nacjonaliści. Ta polityczna też, ale co gorsza – ta uliczna… Jeśli ktoś wznieca masowe zamieszki na ulicach europejskich miast to są to lewacy (antyglobalizm, antykapitalizm itp.). Z drugiej strony: walczą oni lokalnie z komorniczymi eksmisjami, wspierają ludzi, działają społecznie. My też się staramy, ale mamy mniej chętnych do tego typu aktywności społecznej, która powinna być częścią życia każdego narodowca. A lewacy prócz pomocy ludziom proponują im swoje chore idee, zamiast naszych – patriotycznych, opartych na historii Polski i tradycyjnej myśli… Za bardzo oddajemy im pole. Nie możemy zamknąć się w kilku hasłach, tylko jako nacjonaliści cały czas musimy doskonalić nasze idee. Oprócz noszenia chusty z krzyżem celtyckim oraz treningów polecam czytanie książek, gazet, a także ogólne interesowanie się sytuacją w kraju i na świecie. Jeśli jest Was kilku myślcie jak można działać dla ludzi, jeśli potraficie to wydawajcie nacjonalistyczne pisma, których po prostu nie ma! Niestety nasze strony internetowe często zawodzą… Uliczni aktywiści przy wsparciu m.in. środowiska kibiców walczą z kłamstwami „Gazety Wyborczej”, z marnym poziomem prosystemowych mediów, stawiamy na czystą brudną prawdę… Tymczasem niektórzy bez wyobraźni psują tą pracę i publikują podobnie manipulujące notki, tyle że z naszej strony. Czasami zastanawiam się skąd u nas tak wielu ludzi bez wyobraźni… Panowie – wstyd! W całym tym pozytywnym zamieszaniu wokoło 11 listopada pamiętajmy, że inicjatywa wyszła od nacjonalistów i musimy reprezentować tą ideę godnie, bo inaczej wchłonie potencjał jakiś bardziej grzeczny ruch. Ruch, w którym nasze wartości rozmywają się kiedy tylko jest taki nacisk ze strony Systemu czy mediów… Ł.
ĆPANIE SZTUKI Pamiętam jak podczas konfliktu kibiców Legii z ITI „Gazeta Wyborcza” nazywała nas, kibiców - ćpunami… Przypomniało mi się to rano, kiedy myślałem co dzisiaj napiszę w felietonie. Wniosek? Jestem ćpunem… Najpierw po decyzji o niepójściu do roboty na zaspanej twarzy pojawia się uśmiech… Nieco opada po zalogowaniu się na e-konto gdzie znowu wychodzi na to, że starczy jedynie na skromny zestaw: „wyjazd plus dietetyczne żarcie” :-). Yyyy, ale jest ćpanie? Jest! Darmowe ćpanie… ćpanie sztuki. Nie, nie sztuki zioła czy ścierwa. Ćpanie prawdziwej, nieoszukanej, nieprzyciętej sztuki… Dzień bez kasy ma sens, bo jest muzyka, bo jest czytanie i pisanie, bo jest wieczorem trening (SZTUKI walki) i danie komuś po mordzie… Bo są ludzie i są odczucia. Tak długo jak to zjawisko ma miejsce (do końca życia?) – tak długo będę o tym pisał. Codziennie ćpam co najmniej jedną sztukę.
Strona
40
„DL” zine nr 3
PUBLICYSTYKA POZASPORTOWA / ZDROWIE Prawdziwi nieuchwytni dilerzy – natura & kultura, policja i System też chcą ich złapać, niczym dilera w bramie, ale nie jest to takie proste, bo –sztuki- są do nabycia wszędzie… Wszędzie gdzie prawdziwi ludzie, autonomia myśli i niezależne podziemie... „Zostawmy ziemię w dole, bo nie mamy już nic… ponad to co ważne jest”… Problemy, które mają tam na ziemi dzięki ćpaniu sztuki zostają w tyle… Oni nie mają czasu na ćpanie, na rozmowę o autonomicznych tematach… Zbyt porwał ich System. Liczy się tylko rozmowa o tym z czego może być kilka złotych… Znacie to? Na bank… „Olejmy czas – ponoć on to pieniądz…więc… olejmy hajs”. Olejmy wszystko. Przynajmniej w chwili ćpania. Ostatnio znowu wszystko we mnie odżyło kiedy miałem przyjemność uczestniczyć w spotkaniu warszawskich studentów-narodowców. Tematyka rozmów jest w tym tekście nieistotna, liczy się fakt, iż w roku 2011, kiedy Palikot i jego zboki wchodzą do Sejmu – młodzi ludzie spotykają się by wspólnie poćpać… Nie, nie koks czy to co Palikot chce legalizować. Poćpać Polskę. Porozmawiać o niej. Takie coś się odbywa. Bez kamer i fleszy, bez kasy… Bez lanserskich sprawozdań. Nazywają nas w lewackich mediach po imieniu, tylko pomylili czym jest ćpana sztuka… Przed 11 listopada kiedy było u mnie z 15 osób, akurat przyszedł facet od naprawy pralki. Zdziwił się nieco, no bo towarzystwo nie wyglądało raczej jakby szło na koncert Majki Jeżowskiej… Po półgodzinnej nieśmiałości spytał wreszcie czy panowie idą na jakiś mecz… Panowie odpowiedzieli, że nie na mecz tylko na Marsz Niepodległości. Na to zgredzik wyjechał z typowym dla dzisiejszych czasów pytaniem „a czy czerpią panowie z tego jakieś profity?”… Wolałbym chyba usłyszeć, że on idzie na tą tęczową blokadę niż ten typowy materialistyczny, pusty bełkot, będący standardem dla głosujących potem na PO ludzi zombie… „Wokół mnie tylu ludzi, chciałbym widzieć lepszy świat, chciałbym zabrać ich do góry… powiedz jak?” – macie jakiś pomysł na pana pralkowego i jego zboczony od hajsu, odczłowieczony umysł? Nie, nie czerpiemy profitów. Jesteśmy ludźmi chorymi na Polskę, ćpającymi jej kulturę, ćpającymi chwile podczas, których możemy coś jej dać, czy też chwile podczas których możemy coś przeżyć. „Profity” na to wręcz wydajemy… W dojściu do tego stanu pomaga nam niewątpliwie ćpanie sztuki, bo mądra muzyka i książka niewątpliwie otwierają umysł. Ł.
KIBOL…CZYLI CZŁOWIEK Moc muzyki jest przeogromna… Czasem odpowiedni nastrój, stara – kojarząca się z czymś nuta i już przenosisz się w czasie. Do pierwszej szlugi w kiblu, panny na wakacjach, do pierwszej awantury i kreski na imprezie… Tak to jest… mocne wspomnienia dotyczą mocnych przeżyć, a kto ich nie ma – niech żałuje. Mimo, że często było ciężko… Przy jednej piosence fajnie nakręca się przed walką, przy drugiej przed randką… Wspomnienia, ulotność chwili – mimo wszystko raczej bolą… Muzyka jest chwil nośnikiem, tajnym pamiętnikiem przechowywanym na półkach… Tego nikt nam nie odbierze, tego co w nas… Ulice pełne są takich rozkminiaczy, którzy chodzą wpatrzeni -gdzieś tam- i słuchają swoich nut… Tysiące mijanych na chodniku czy w metrze ludzi, tysiące różnych historii składających się na doświadczenia nas jako narodu… Podobne problemy, podobne życiowe ścieżki, bo przecież dorastamy na podobnych ulicach… W tej samej kulturze. Czy kogoś jeszcze dziwi, że piszę w takim trochę „niekibolskim” tonie? Osoby z zewnątrz może dziwić… a to jest właśnie prawdziwy ton kibolski, a nie jest nim stereotypowy obraz podsuwany przez „Gazetę Wyborczą”… Grzeczni nie jesteśmy, ale z pewnością jesteśmy mieszanką różnych ciekawych charakterów, różnych emocji od nienawiści do tych, którzy na nią zasługują (wroga ekipa, policja, lewactwo…) – do miłości (do Legii, do matki, do kobiety, do braci…) poprzez szacunek (do bohaterów Ojczyzny i innych godnych szacunku ludzi….). Wszystko jest u nas na zewnątrz, nic nie skrywamy. Jestem dumnym kibolem, bo dla mnie kibol równa się człowiek. Takim jakim on jest… Tak jest w naturze, że ssak potrafi rozszarpać nieprzyjaciela, ale i posiada serce dla bliskich… Nie wstydzę się uczuć. Zarówno tego, że pierdolę policję jak i tego, że uwielbiam usiąść sobie z kimś mądrym oraz potrafiącym słuchać, i pogadać w cztery oczy o świecie… Do białego rana, czerpiąc z tego większą satysfakcję niżeli z najebki… O tematach wstydliwych dla „niekiboli”… Taka nasza wolność w czasach politycznej poprawności, mamy swoje własne małe światy, paczki, przyjaźnie, zajawki. Mecz, muzyka, film, literatura, trening, spotkania z ludźmi… Możemy być wolni jeśli tylko tego chcemy. System oraz tzw. normalne życie stale nas będzie gonić i dopadać, ale po nocy zawsze nastanie dzień… Gorzej jak ktoś nie ma w zanadrzu żadnego słońca to wtedy faktycznie łatwo zginąć w ciemnościach Systemu… Skoro jednak kibol = człowiek… to kto ma dać radę jeśli nie my? Ł.
UZALEŻNIONYM ŁATWIEJ MANIPULOWAĆ Wzorzec jaki dyktują nam media oraz postępowcy czy inni „młodzi wykształceni z wielkich miast” to tzw. „wolny człowiek”, który sobie może pozwolić na picie kiedy tylko chce, przyćpać kiedy tylko chce i nawet czuć się kimś lepszym niż ci, którzy są gdzieś obok tego... Dopóki człowiek młody i głupi to może to niektórym imponuje, niektórzy dorastają i dostrzegają cały ten syf. Niestety są to nieliczni. O czym mowa? O tym, że ci ludzie wcale nie są wolni, padli ofiarą własnej głupoty i wpadli w sidła nałogów… Niektórym jest to bardzo na rękę, bo kim najprościej manipulować jak nie człowiekiem od czegoś uzależnionym? Najprościej pijakiem, który nie bardzo rozumie co robi, ale robi to co mu się wmówi. Chyba każdy z nas, nie raz brał udział w zabawie polegającej na podpuszczaniu pijanego kolegi po to aby później wszyscy głośno się śmiali z poczynań owego delikwenta. Zauważcie pewną zależność w akcyzach jakie narzuca nam państwo. Alkohol i tytoń są objęte akcyzą, bo nałogowcy tak czy inaczej będą tego używać, a można przecież zrobić z tego źródło dochodu. A teraz spójrzmy dalej: ceny papierosów wzrastają co roku, czasem nawet kilka razy w roku, natomiast ceny wódki odkąd pamiętam są mniej więcej takie same. Raczej minimalne różnice. Dlaczego? Bo paląc papierosy nie otumaniasz się, nie mają aż takiego wpływu na Twoją psychikę jak alkohol. Papierosy nie wpływają na percepcję. Ceny będą wyższe to będziesz sobie kręcił skręty z tytoniu, który i tak jest objęty akcyzą. Ludzie sięgną po papierosy z przemytu? Pewnie nie wszyscy, ale ok, mają jeszcze kilka innych rzeczy objętych akcyzą. Część zanim nie będzie ich stać na papierosy to umrze na raka, a to z kolei pozwoli wyciągnąć kolejne pieniądze na „promocję zdrowia” (której w zasadzie w Polsce nie widać). Na takie podwyżki cen alkoholu nie można sobie pozwolić, bo alkohol jest świetnym narzędziem ułatwiającym manipulację. Metoda stara jak świat, upijanie żołnierzy „na odwagę”, upijanie więzionych, żeby stali się bardziej rozmowni itd. Nikt mi nie wmówi, że tak nie jest. Wystarczy spojrzeć na polską scenę polityczną i to co serwują nam media. Gówniany wybór partii politycznych, a mimo to media urządzają nagonkę na tylko jedną z nich. Szczerze wątpię w świadomość wszystkich wyborców. Spora część tej grupy powtarza to co zasłyszy bez zagłębiania się w to. Typowa psychologia tłumu. Niestety na tym żeruje właśnie rząd. Lansowanie z każdej strony wizerunku postępowca, modnej unii europejskiej, zboczeń, ćpania. Krótko mówiąc - głupi obywatel to dobry obywatel. Słabe państwo z głupimi obywatelami nie będzie widziało problemu w grabieży naszych majątków, podatków a świniom przy korycie wszystko się układa jak trzeba. Zauważmy też, że często ludzie po pijaku stają się agresywni, robią głupoty, których nie zrobiliby na trzeźwo. W statystykach wzrasta liczba wykrytych przestępstw, bo policja zawinęła 2 pijanych typów, którzy się pobili i wszyscy są zadowoleni, bo jest się czym „pochwalić” przed obywatelami. Nikt nie powie, że służby się obijają, bo przecież statystyki mówią same za siebie.
Strona
41
„DL” zine nr 3
ZDROWIE / LISTY Rozmawiałem z paroma znajomymi przed wyborami, jeśli nie PO to kto? No i niestety część osób krzycząca o obaleniu rządu matoła, była też właśnie ludźmi, którzy powtarzali slogan bez własnego zagłębiania się w temat. Chcieli obalić ten rząd, ale jednak nie wiedzieli jak to zrobić. Zobaczyli na marszu wyzwolenia konopi śmiesznego polityka, który naobiecywał im legalizacji zielska, zagłosowali i umocnili rząd matoła z dewiantami w gratisie. Może gdyby zamiast sięgnąć po skręta czy zaglądać do kielicha, zajrzeli do książek, czy uważniej śledzili życie polityczne to dokonaliby trafniejszego wyboru? Tymczasem mieli udział w poparciu ruchu sejmowego klauna. Ciekawe czy osoby do których trafia postulat o legalizacji marihuany zdają sobie sprawę z tego, że nakładając na to podatek cena towaru wzrośnie? Z tego co się orientuję to ceny narkotyków na czarnym rynku od lat są stałe. Widać niektórym zależy na szerzeniu patologii, a omamieni ludzie myślą krótkofalowo. Piątkowe i sobotnie wieczory, czyli większe miasta zalewa plaga pijanych postępowców. W moim mieście to zazwyczaj cała rzesza młodzieży z mniejszych miast, którzy tu przyjechali na studia i kiedy poczuli, że zerwali się z rodzicielskiej smyczy to poczuli się tacy „wyzwoleni”. Darcie mordy, rzyganie gdzie popadnie, przewracanie się na ulicy - przyszłość naszego narodu jak nic. Aczkolwiek to nie tylko plaga weekendów, bo w tygodniu ma to też miejsce na wcale niemniejszą skalę. Tyle, że w weekendy jest to swego rodzaju kulminacja patologii. Po odjeździe ostatniego nocnego autobusu, na pętli wala się masa papierów po kebabach, pełno rzygowin i pozapychane kosze na śmieci. Taki ślad po fali patologii jaka przewinęła się przez całą noc przez to miejsce. Oczywiście wcale nie mówię, że każdy musi być sztywnym abstynentem, którego wykręca na samą myśl o alkoholu (oczywiście cenię ludzi, którzy sobie radzą bez alkoholu) ale, jak mawia stare porzekadło „Pić to trza umić” czyli istnieje coś takiego jak kultura picia. Lampka wina do obiadu nie równa się zataczaniu po ulicy. Piwo oglądając mecz przed telewizorem nie równa się libacji w barze. Symboliczny kieliszek nie równa się „zawodom” kto więcej w siebie wleje na imprezie. Jeśli to my mamy być przyszłością tego narodu, to zastanówmy się, jaki przykład dajemy zataczając się po ulicy, rzygając pod siebie, czy będąc prowadzonym przez znajomych. Oczywiście nie każdy jest święty (w tym ja) ale najważniejsze to rozumieć własne błędy i wyciągać z nich trafne wnioski na przyszłość. Jednak czy nie lepiej czas który poświęcamy używkom poświęcić pracy nad własną kondycją, ciałem czy umysłem? S14
LISTY CZYTELNIKÓW Przesyłacie maile, piszecie internetowe listy – bezpłatny interes o nazwie „DL” jakoś się kręci :-). Jest tego coraz więcej, a maile są różne. Piszą je różni ludzie. Poważną obserwacją jest fakt, iż „DL” nie czytają tylko kibole i skinheads. Mailuje sporo „szarych ludzi”, nawet nie fanatyków bądź nawet nie kibiców! Ot, pikniki lub osoby lubiące poczytać wolne słowo. Ciekawa, fajna sprawa. Zaczniemy od takiej właśnie osoby, a potem będzie już różnie…
Piszcie maile do redakcji „DL”. Mail to: drogalegionisty.fuckpc.com ! Witam! Dość przypadkowo trafiłem ostatnio na „Drogę Legionisty”, skacząc po jakichś linkach... i zostałem tu na dłużej. Nigdy nie myślałem o sobie jak o nacjonaliście, a okazuje się, że mamy wiele wspólnych poglądów na pewne sprawy (stosunek do ojczyzny, bohaterów narodowych, komunizmu, unii europejskiej). Oczywiście wiele też nas różni - nigdy nie byłem oddanym fanatykiem klubu piłkarskiego, jedynie polskiej reprezentacji (jak jeszcze coś takiego istniało), podobnie jak różne stadionowe "rozrywki" nigdy mnie nie pociągały. Nie słucham hip-hopu (raczej klimaty punk rock, metal, oi, nawet trochę kudłatych hipisów, ale dla mnie muzyka to rozrywka, a nie nośnik ideologii, nie będę przecież zmieniał poglądów pod wpływem świetnego gitarzysty czy babki z wielkim cycem). Poza tym w przeciwieństwie do tego, co napisałeś w recenzji "Makdonaldyzacji społeczeństwa", ja będę bronił kapitalizmu niewiele mniej niż niepodległości, a korporacyjne patologie wg mnie wynikają z tego, że tego kapitalizmu jest coraz mniej, a nie więcej (to temat na dłuższą rozprawę, więc nie będę się rozwijał). Mimo to, a może dzięki temu, ciekawie się twoje artykuły czyta, w końcu ile można tylko odbierać przekazy w 100% zgodne z naszymi? Najciekawszym wnioskiem, jaki przyszedł mi do głowy podczas lektury jest to, że patrząc na spektrum poruszanej przez Ciebie tematyki i sposób w jaki podchodzisz do różnych zagadnień (nawet tych, które odbierasz z niechęcią), odbieram Cię jako osobę o dużo bardziej otwartej głowie od tych wszystkich lewicowo-salonowych bojowników o pokój, miłość, tolerancję i jedyny słuszny porządek. Bo cały pic wg mnie polega na tym, że to towarzystwo pragnie tolerancji, ale dla siebie i tylko dla siebie, a ktoś, kto nie uznaje ich porządku, jest ze wsi, słabiej wykształcony, gorzej mu się powiodło w życiu, jest dla nich ścierwem, które wysłaliby w kosmos. Najlepszy przykład - wywiad z osobami z NSA, z którego wynika, że mamy co prawda wolność słowa, ale granicą jest rozdawanie ulotek o treściach niezbyt przychylnych Wiodącemu Tytułowi Prasowemu... Po nadrabianiu zaległości w czytaniu Twojej strony cisną się na klawiaturę różne polemiki, pytania, uwagi ale jest tego zdecydowanie za dużo, żeby Cię nagle zasypywać setkami maili, pozwól więc, że zadam Ci dwa krótkie pytania: 1) jako osoba niezorientowana w klimatach kibicowskich jestem ciekawy, jak podchodzicie do kibicowania drużynom polskim w rozgrywkach międzynarodowych, nawet tymi, z którymi macie kosę? Ja np. zawsze będę chciał zwycięstwa drużyny z Polski, obojętnie, czy to Legia, Lech, Lechia czy Arka, ale znam osoby, dla których jest to nie do przyjęcia. 2) dlaczego podczas podróży do Izraela "pozdrawialiście" Jacka Magierę?:-). Pamiętam, że grał w Legii, więc rozumiem, że czymś Wam podpadł? Wiem, że pytanie może z dupy, ale zdarza się w Twoich artykułach, że czytam o pewnych rzeczach, które nie bardzo rozumiem - zapewne dlatego, że jestem spoza pewnego środowiska - a jednak lepiej się czyta wiedząc o co chodzi. Na koniec pozdrawiam i mam nadzieję, że nie porzucisz swojego dziecka, jakim jest „DL” i będziesz pisał dalej, bo regularnie tu zaglądam. Vodkareda (mail do wiadomości redakcji) 1) Myślę, że tutaj mogę z całą odpowiedzialnością napisać, że kibicujemy tylko Legii Warszawa. Może jakieś pojedyncze przypadki są, ale pisząc za siebie – chcę by Legia wygrywała, a inne polskie zespoły odpadały w rundach przedwstępnych. Chcę by Legia wygrywała w Moskwie 3-2, a śmieję się gdy Wisła dostaje 0-4. Inne kluby absolutnie nas nie interesują. Polskę dla mnie może reprezentować jedynie kadra Polski, oczywiście nie taka jak teraz – z naturalizowanymi pajacami/ karierowiczami. A Wisła, Lech? Nie ma opcji cieszyć się z ich sukcesów… a wręcz przeciwnie, cieszą mnie ich porażki. Legia Warszawa co jakiś czas gra coś w pucharach i „kibicować polskim drużyną” to może jakiś fan z III ligi… 2) „Pozdrowienia” dla Jacka Magiery to tylko wypominanie mu, iż jest synem Adolfa Hitlera (rymuje się). Ot, tak :-). Z bluzgami nie ma to nic wspólnego, to po prostu czarny kibolski humor. A, że Jacek jest osobą publiczną, to pewnie synem Adolfa nie chce zbytnio być :-). No, ale ma pecha – przyjęło się i oby murawę na Łazienkowskiej 3 wypełniało jak najwięcej jego aryjskich wychowanków :-). Wielkie dzięki za miłe słowo. Fajnie, że „moje dziecko” czytają różne osoby. A, co do kapitalizmu to źli ludzie go wykorzystują – tak jak źli ludzie wykorzystują luki innych systemów gdy owe obowiązują. Pozdrawiam. Ł.
Strona
42
„DL” zine nr 3
LISTY „Witam. Przeczytałem Twój ostatni powyborczy tekst (w wersji papierowej zina jest w „Biuletynie wojennym” – przyp. red). Niestety moje odczucia są niemal identyczne. W ostatnich latach w Polsce doszło do jakiegoś przeformułowania ideowego. Popieranie czegoś takiego jak pedalstwo czy transseksualizm jest obecnie uważane za wyraz normalnego i nowoczesnego myślenia, podczas gdy honor, wiara, ojczyzna, patriotyzm to wartości zaściankowe i niemal zabobonne, którymi kierują się tylko zacofani ludzie. Ktoś kiedyś powiedział (chyba jakiś polityk, nie pamiętam): "Żyję w kraju, w którym 99% to osoby orientacji heteroseksualnej, ale czasami się czuję jakbym to ja był nienormalny". Niestety obecna sytuacja nie wygląda różowo...Życzę więc wszystkim wytrwałości w walce, aby, jak głosi hasło na jednym z legijnych szali, "w kraju tolerancji pozostali wierni idei". Pozdro” R. (mail do wiadomości redakcji) Albo właśnie, niestety –przyszłość rysuje się różowo, a nawet tęczowo… Dzięki za maila. Ł. „Przeczytałem Twój tekst o Palikocie (w wersji papierowej zina jest w „Biuletynie wojennym” – przyp. red.) i z jednym się nie mogę zgodzić, pokuszę się więc o krótki komentarz. Nie sądzę żeby trafne było określanie Palikmiota jako polityka ideowego, moim zdaniem jest dokładnie na odwrót. Jest to człowiek, który powie, zrobi i poprze wszystko, co mu się aktualnie opłaca. Zupełnie nie ważne jest przy tym, co robił i mówił wczoraj, jedynym wyznacznikiem jest skuteczność. Jak inaczej można myśleć o kimś kto parę lat temu wydawał „Ozon” z np. Terlikowskim&Co i kto chciał popłynąć na fali rzekomego pokolenia JPII, a po porażce zaliczył partię władzy, został liderem „przemysłu pogardy", a teraz patronuje lewactwu i dzikiemu antyklerykalizmowi, przy którym SLD to pobożna grupa? Pełna zgoda natomiast, że postać ta nie robi tego dla pieniędzy, faktycznie już je ma i to sporo. Moim zdaniem powoduje nim głównie chorobliwa ambicja osiągnięcia sukcesu w polityce. Założę się, że Palikot widzi się w roli premiera, do tego dochodzą wyczytywane tu i tam jasne sugestie, że za jego projektem stoją smutni panowie, no i oczywiście salon też patrzy łaskawym okiem na jego postulaty. Ogółem pojawienie się jego zbieraniny jest bardzo niepokojące w sensie ogólnym i załamujące w szczegółach, kiedy widzę jakie osoby z moich znajomych na niego głosowały. Najwięcej wśród nich jaraczy zioła, czego samego w sobie nie potępiam, mi też się zdarza, ale robienie z legalizacji mega priorytetu jest oznaką infantylności politycznej i to jest właśnie w mojej opinii główna wspólna cecha wyborców RPP, ci ludzie nie traktują polityki serio, nie rozumieją że to są realne decyzje. Co gorsza, znam tzw. dobrych chłopaków, chodzących na Żyletę i nie tylko, którzy głosowali na niego, bo „będzie się działo" no i legalizacja. Niestety, świadomość polityczna młodzieży leży i kwiczy, smutne, ale nie ma co się załamywać, trzeba robić swoje, ze zdwojoną siłą i nowymi pomysłami. I uważać, bo Tusk na pewno się będzie mścił teraz, zobaczymy to już 11 listopada w zachowaniu policji. Trochę się rozpisałem, mam nadzieję, że nie przynudziłem ;-). Ogółem to dzięki za twój e-zin, to jedno z moich ulubionych miejsc w sieci. Pozdrawiam! (L)”. Artur (mail do wiadomości redakcji) Zgadzam się Artur z Twoimi argumentami i przyznaję, że przy opisie sukcesu RPP pominąłem kwestię tego magazynu prokatolickiego, który faktycznie również mi obił się o uszy. Generalnie nic dodać nic ująć do Twojego komentarza, zgadzam się także z niewygodną prawdą tam ujętą. Pozdrowienia. Ł. „Według mnie złym argumentem za populizmem, „metamorfozami” (z wiatrem) Palikota jest sam fakt wydawania tego katolickiego pisma, o którym mowa w poprzednim liście czytelnika. W wywiadach ciągle podkreślał, że traktował te przedsięwzięcie jedynie jako biznes. Nie przyniosło odpowiednich zysków, więc zrezygnował. Są dużo lepsze argumenty żeby go ośmieszyć. Dajmy na to ten „piewca zmniejszenia biurokracji" chce rozdawać prezerwatywy za darmo i każdemu zapewniać internet. Po pierwsze: aby rozdawać gumki na pewno potrzebny byłby specjalny urząd ds. zabezpieczeń w sferze seksualnej, a po drugie w żadnych liberalnych „bibliach" nie ma mowy o jakimkolwiek sponsoringu. Nie znam nikogo, kogo nie stać by było na prezerwatywy. Chociaż z drugiej, strony darmowe prezerwatywy przydałyby się… rodzicom Janusza... Palikot również mówi o tym, że zajmie się problemem niżu demograficznego. Czyżby kolejne datki socjalne? W jednym z wywiadów sypnął hasłem, że „900 godzin religii rocznie w szkołach to za dużo..". To samo powiedziałby Marek Jurek! Oczywiście na koniec podkreślił, że zamiast tych godzin lepsze by było zwiększenie godzin historii w programie: „Palikot, kustosz naszej narodowej pamięci historycznej”. Czemu nic nie mówił kiedy pani Hall, koleżanka z PO, pani minister obcinała godziny historii i WOS w 2009 roku w ramach jakichś tam reform edukacyjnych? Przecież jeszcze wtedy nawet był członkiem PO. Wtedy mu nie przeszkadzało? „Na szczęście" kandydatem na ministra edukacji według Palikota jest Pani Środa, od której na lewo jest już tylko mur, więc na pewno ekspertyza jest pierwszej klasy... Z dupy wzięte statystki to też jego domena, nie tak dawno oznajmił opinii publicznej, że ponad 70% wyroków sądowych w Polsce to kwestia posiadania trawki. Śmiać się czy płakać? Kolejna kwestia: Palikot już pokazał w komisji „Przyjazne państwo" jak bardzo zależy mu na „ograniczeniu biurokracji". Non stop robił konferencje, pokazówki, wznosił ciekawe tezy i hasła, na których to jego zapał się skończył. Palikot miał silną pozycję w partii, mógł to wykorzystać, wolał jednak zająć się pajacowaniem. Pozdro.” Tomek (mail do wiadomości redakcji) „Witam! Piszę w związku z tekstem „Nacjonalizm naszą drogą... pamiętajmy o celtyku!". Rozumiem, że nacjonalizm zakłada pewien jasny światopogląd na gospodarkę, ale zdanie „Możliwe, że będzie to spory kryzys finansowy spowodowany przez bezmyślnych kapitalistów”. Średnio do mnie trafia. Państwa pogrążone w największym kryzysie to państwa rządzone przez socjalistów (Grecja, zapeterowska Hiszpania) jak i państwa, które czekają w kolejce na byciu „w czarnej dupie" (Włochy, Francja, Portugalia) to całość socjalistycznej Unii Europejskiej i nie za bardzo widzę tu winę jakichkolwiek kapitalistów - może jedynie głupotę banków w udzielaniu pożyczek i zarządzaniem pieniędzmi. Węgrzy wypieprzyli swoich „dbających o lud" socjalistów z rządu, bo rozkradli państwo. Socjalizm nie działa. Działa, dopóki jest kasa, a ona się w socjalizmie prędzej czy później skończy. Często przywoływany przez „za komuny było lepiej" Gierek, „dobrobyt" zbudował za pieniądze tych strasznych, krwiopijców z Zachodu - kapitalistów. Macie zamiar wieszać mojego ojca czy innych ojców, bo mają własne interesy? Bo czymś handlują, coś produkują, oferują jakieś usługi prywatnie? A tekst o degenerowaniu ludzi przez „kapitalizm" - niezłe. Ale chyba bardziej degenerująca jest świadomość, że możesz mieć na wszystko wysrane, bo i tak państwo ci da, jakimkolwiek leniem byś nie był. Pierwszy krąg jakiejkolwiek pomocy bliźniemu to powinna być rodzina, potem przyjaciele, a potem jacyś dalsi ziomkowie, a nie państwowe instytucje, no chyba, że ktoś jest kaleki lub chory czy zasłużony w jakiś sposób dla Ojczyzny, ale liczba takich ludzi w stosunku do ogółu to margines. Wg mnie mocno motywująca jest świadomość, że jak się nie postaram o coś, to gówno dostanę. Na przykładzie często przywoływanych w Twoich tekstach „treningów i sportu" każdy wie, o co chodzi. Sam trenuję. Kiedyś w jakimś tekście pisałeś, żeby dość ostro „przywoływać do porządku" wiecznie pijanych i na fazie, zniszczonych, ludzkie wraki. Tak samo bym to odniósł do tych, którzy „wiecznie potrzebują pomocy", przeważnie przeciwko tym chytrym kapitalistom. Tak już powoli puentując - napisałem to, bo naprawdę mam pewne obawy, że na piękny lep „socjalistycznego raju" łapie się mnóstwo ludzi i będzie się łapać coraz więcej. Nic to, że przykłady socjalizmu na przykładzie Kuby, Korei Płn, kiedyś ZSRR (które po prostu zbankrutowało) jasno pokazują do czego to prowadzi (Chiny to inna bajka: u władzy twardy beton, policja myśli, represje, cenzura, na dole popuszczone lejce dla kapitałów zagranicznych i krajowych, quasi wolny rynek z bacznym okiem państwa). Zawsze pomogę swoim ziomkom, rodzinie, ale nie chcę nakazu pomocy jakimś obcym ludziom wbrew mojej woli (wyjątki to oczywiście ofiary klęsk żywiołowych, chorób itd), chcę mieć wolny wybór kogo i w jaki sposób wspomogę (czy to osobiście, czy przez fundację czy datek na organizację kościelną). Dobra, koniec, bo się podnieciłem za bardzo, ale pewnie sam wiesz jak to jest, jak czujesz, że coś ci nie pasuje i musisz zaraz odpowiedzieć. Trochę więc na gorąco to pisze, ale mam nadzieję, że nie bardzo chaotycznie. Tak po prostu chciałem wyrazić swoje zdanie. Pozdrawiam całą redakcję: staromodny, antykomunistyczny”. Maciej H., Poznań (mail do wiadomości redakcji)
Strona
43
„DL” zine nr 3
LISTY Na początek dzięki za maila i wyrażenie swojego zdania, wszak nie będę publikował tylko przychylnych listów jak…w realnym socjalizmie :-). A tak na poważnie. Przede wszystkim nacjonalizm nie zakłada jasnego światopoglądu na gospodarkę gdyż nie ma jednego nacjonalizmu, który jest ideą, a nie programem/ systemem politycznym. Pisząc w tamtym tekście o kapitalistach miałem na myśli właśnie m.in. bankierów i nawet nie tyle obecną sytuację co „mogącą się kiedyś wydarzyć”. Co do przykładu węgierskiego i wypieprzenia kradnących socjalistów, to powstaje pytanie – a w Polsce czy gdzieś indziej „kapitaliści” nie kradną? Sprzedawanie polskich firm, śmierdzące prywatyzacje, hajs za nic… Kurwa będzie kurwą w każdym Systemie. Zresztą tutejsi czerwoni czują się po „upadku” starego Systemu, po przemianach jak ryba w wodzie… Nie wspominając (z innej beczki) o wyzysku jaki robią wielkie firmy typu Nike w takich Chinach, zapominając o człowieczeństwie i jeszcze oburzając się, że przecież „dają pracę”. Dzięki. Bardzo ludzkie. Wiem, że kapitaliści się śmieją, ale chyba jednak nieco ludzkich odruchów by się czasem przydało… Irytujące jest podejście do banknotu jak do Boga. „Możemy wszystko, bo mamy kasę”… Nie mamy zamiaru wieszać Twojego Ojca (heh), a jeśli chodzi o podział socjalizm/kapitalizm to poczytaj sobie np. coś o tzw. III drodze, polecam choćby niedawno wydaną książkę „Evita Perón Pierwsza Dama Populizmu”, w której jest napisane jak politycy (na przykładzie argentyńskim) podchodzili do ludzi biednych, do ich praw w firmach, w innym Systemie… Pisząc o wieszaniu robisz ze mnie jakiegoś fanatycznego socjalistę, którym nie jestem. Poszedłeś za skrajnie w tym tekście, bo nie zaoferowałem jakichś nie wiem jakich dopłat dla kompletnych leni (to spowodowałoby zapewne przypływ murzyńskich imigrantów również do Polski…), ale poruszyłem problem, bo z pewnością dałoby się to jakoś wypośrodkować. No i główna myśl, która mną kieruję – podejście mas do życia, nakręcający to terror reklamy i materializmu. W tej kwestii chodzi mi raczej o sprawę „pieniądza jako Boga” albowiem świat poluje tylko na niego… Wiem, jest to nieco utopijne i być może brzmi absurdalnie w dzisiejszej sytuacji, ale nie zmienia to faktu, że jako idealiści (których w dzisiejszej polityce brak) sądzimy, iż jest to zjawisko patologiczne. Staramy się problem poruszać, póki co na płaszczyźnie ideowej – „stary zastanów się, nie pędź za tą kasą, czerp radość z zainteresowań (np. meczów), treningów, pieniądze to nie wszystko”. Czekamy na polityków, którzy wprowadzą to sensownie w swój program (dzisiejsza polityka nacjonalistyczna kuleje…). Ideowcy (rap, kibice, inne koła zainteresowanych daną rzeczą…) muszą ratować sytuację, bo masy, którymi steruje System nakierowane są ewidentnie na wieczne polepszanie statusu materialnego. Nie mają/ nie znają innych wartości. Moja krytyka dotyczy głównie tego jak wolny rynek wychowuje ludzi. Tak – również ich degeneruje, niepotrzebnie wyśmiewasz. Zobacz jak rozkręca się tzw. wyścig szczurów i to co obserwujemy dzisiaj w gimnazjach, nakręcone przez bezmyślny konsumpcjonizm marginalizowanie biedniejszych dzieci… Nowy telefon, nowy sprzęt, który tak na marginesie musi się przecież niedługo popsuć, bo producenci nie produkują niczego trwałego… Ma się psuć, a my mamy zapierdalać by kupować nowe. Super, raj na ziemi. Dlaczego też wychodzić z założenia, że celem i świadectwem braku degeneracji ma być zapierdol po 10 godzin dziennie i zdobywanie bogactwa? Ma to być miarą sukcesu, człowieczeństwa. Ile w tym wyścigu ginie indywidualności ponieważ nie mają czasu na rozwijanie siebie, muszą walczyć o przetrwanie? Czemu powoływać się na tych, którzy mają szczęście bądź znajomości i im się udaje wszystko (zarabianie, zainteresowania, rodzinę) godzić? Temu procentowi co sobie jakoś wywalczył oczywiście jak najbardziej szczerze gratuluje… Mocno motywująca jest świadomość, że jak się nie postaram o coś, to gówno dostanę… Owszem jest motywująca, tyle że jeśli sprawa dotyczy absolutnej walki o byt (polecam film „Plac Zbawiciela”) to prowadzi to często do patologii ponieważ wielu nie może przebić się przez ogromną konkurencję i zawiłości. Przykładowo Polska jest krajem gdzie liczą się głównie znajomości, determinacja także w znacznym stopniu, ale nie zawsze ona wystarczy. Nie wspominając o tym, że ci, którzy traktują ludzi jak mrówki wymagają zazwyczaj bycia ciągle dyspozycyjnym, co niweczy plany pozamaterialne. Realizowanie siebie, czas na siebie. Porównujesz sprawę gospodarki do sportu i zdrowego trybu życia… Tylko sprawa jest taka, że niektórzy nigdy nie wyjdą z alkoholizmu, narkomanii, jakbyś się nie starał – są na to za słabi. Nie potrafią się przełamać, nawet jeśli oznacza to utratę wszystkiego czy śmierć. Państwo musi z nimi coś robić, coś proponować gdyż nie niszczą oni tylko siebie, ale i otoczenie. Nie ma dla nich, degeneratów miejsca wśród hooligans, ale gdzieś tam sobie egzystują… Niektórzy (wielu!) są też za słabi by przebijać się przez wspomniany przeze mnie wyścig szczurów. Nie dają rady tam gdzie masa gotowych się kurwić za dobre pieniądze i posadę… Rozwijanie talentów…ilu odpadło, odeszło od pasji, bo tzw. życie ich zawołało? To nie daje mi spokoju, bo wiem, że nasz naród mógłby zasłynąć z wielu więcej zdolnych ludzi. Wiem, że wielu klepie biedę i zazwyczaj to oni mówią, że „za komuny”… I to nie tylko lenie – znam przypadki mówiących tak zapracowanych prostych ludzi i myślę, że każdy zna takich... Po prostu są różne typy człowieka, różne priorytety – są tacy, którzy godzą się z tym i chcą zapierdalać, poświęcić życie dla swojej działalności gospodarczej, chcą więcej. Ich prawo. A reszta? Ktoś nazywa mnie leniem, bo chciałbym pracować np. 7-16, a potem iść potrenować…do utraty tchu. Poczytać, mieć czas na radość. Jesteś leniem, bo nie grasz na ich zasadach i nie zgłaszasz pełnej dyspozycyjności na 3 zmiany… Konsumpcjonizm, „prawa rynku” popierdoliły całkowicie priorytety. Nadziane szefostwo koncernów zazwyczaj proponuje mrówczą pracę bez poszanowania pracownika. Mamy się dostosować do coraz to gorszych reguł. W większości miejsc pracy dla „mrówek” nie ma miejsca na zaplanowanie czasu wolnego… Nie mam zamiaru leżeć podczas niego do góry brzuchem, nigdy nie leżę do góry brzuchem… Chcę żyć, ale i płacić rachunki, nie martwić się o jutro. Dzisiaj walczę, zapierdalam… Nie wiem czy 15stego będę miał na przelew za rachunki. Wykształcenie wyższe i od 16stego roku życia robiłem na budowie wybierając średnią zaoczną… Leń? Mimo to – gdy nie ma parcia na BEZKOMPROMISOWĄ drogę ku karierze, gdy człowiek się tym brzydzi (co nie znaczy, że brzydzi się pracą) – zginie gdzieś albo będzie stale się wkurwiał… To jest tzw. zdrowa mobilizacja jednostki? Efektem zakłady pracy pełne podkładających sobie kłody pod nogi, napalonych na hajs skurwieli i napuszczający na siebie pracowników zachłanni szefowie … Nie wchodzę w to, tzn. staram się jakoś, klepiąc biedę. Zarabiam byle mieć na chatę, żarcie i hobby. Czasem zwróci się do rodziny, ziomków o pożyczkę, bo –tu się z Tobą zgodzę- są pierwszymi, którzy podadzą rękę (i wice wersa). Przykłady państw niekapitalistycznych też podajesz tylko czerwone… Weź wspomnianą już Argentynę po II wojnie i peronizm (słyszałeś?) gdzie biedni po raz pierwszy poczuli, że są częścią tego kraju i mogą cokolwiek osiągnąć. Wcześniej, zanim Peron nie doszedł do władzy – przywilej zaistnienia zależny był od tego w jakiej rodzinie się urodziłeś i jaki masz status materialny (po naszemu: znajomości). A Perona popierali również nacjonaliści, jego wrogiem byli komuniści. Spodziewam się, że możesz mnie nie rozumieć, bo zasadniczo dzielimy się na tych, którzy ten System akceptują i na nim opierają oraz na takich, którym niemal wszystko w nim nie pasuje i pozostają buntownikami. Fakt – zazwyczaj nienajlepiej kończąc, bo życie depcze wyobraźnię… Kto jednak jak nie my ma być idealistą. Pozdrawiam: antykomunistyczny :-). Ł. Teraz będzie trochę śmiesznie, a trochę tragicznie. Do „DL” doszedł następujący mail z redakcji, która niekoniecznie pisała coś gdy fani Legii czyścili groby, składali kwiaty bądź organizowali paczki (chyba, że się mylę…lecz nie sądzę), a teraz jak idzie 11 listopada i jest afera w mediach to liczą na sensację. Jakie to typowe… Dlaczego nikt nie zauważy naszych poglądów gdy nie może z tego zrobić „gorącego materiału”… Tak wiem. Kierownictwo nie wyrazi zgody. Kierownictwo wraz z resztą „redakcji” produkuje niestety zamiast wolnych, twórczych dziennikarzy – roboty produkujące newsy, sterowane pod kątem tego co chcą przeczytać masy…Dziennikarz zatem nie jest kimś kto chce coś powiedzieć. Nie jest niezależny. Łaski nie robicie, że przebudzacie się gdy rynek tego wymaga. Tym bardziej z tego typu wywodami… „Witam. Nazywam się X (do wiadomości redakcji), pracuję w dziale sportowym gazety "Polska The Times". Z okazji Święta Niepodległości zgłosiłem na kolegium następujący temat: 11 listopada - dzień, w którym kibol pokazuje ludzką twarz. Zorganizowane grupy kibiców w całej Polsce wezmą udział w marszach niepodległości. Uhonorują bohaterów narodowych. Okażą swój patriotyzm i przywiązanie do polskości. Legioniści na przykład wezmą udział w spotkaniu z gen. Ściborem-Rylskim, który powiedział kiedyś, że w przypadku wojny to kibice dobrowolnie pójdą na pierwszą linię frontu. 11 listopada okazuje się, że kibole nie są taką tępą masą. Mają swoje poglądy polityczne i społeczne. Choć kontrowersyjne - lekko faszystowskie - to jednak przemyślane. Sami siebie nazywają zdrową tkanką narodu, w odróżnieniu od dewiantów z Ruchu Palikota. Nie wiem jeszcze, czy kierownictwo wyrazi ochotę realizacji tego tematu, ale jeśli tak, to mam pytanie. Czy jest możliwość zrobienia w środę krótkiego wywiadu (w zasadzie chodzi o cytaty, których użyję w tekście) z wydawcą bloga Droga Legionisty? Może być bez nazwiska. Najchętniej telefonicznie, ale może też być mailowo. Pozdrawiam.” Dzień, w którym kibol pokazuje ludzką twarz? Śledziłeś kiedyś denny dziennikarzu -, obrażający naszą wyuczoną (mam nadzieję, że w twoim przypadku też) specjalizację, - aktywność kibiców polegającą na CAŁOROCZNEJ działalności charytatywnej, patriotycznej? 11 listopada okazuje się, że kibole nie są tępą masą? A czy poza 11 listopada próbowałeś to sprawdzić? Rozmawiałeś z weteranami Powstania Warszawskiego, rozmawiałeś z dziećmi z domów dziecka, przeprowadziłeś statystyki ilu kiboli to świadomi, wykształceni ludzie o wielu pasjach? Protestowałeś (masz do tego narzędzie – pracę w gazecie) gdy karano i bito kibiców za wieszanie patriotycznych transparentów? Masz, kurwa, kiedykolwiek – nawet niech będzie 11 listopada sam ludzką twarz i potrafisz wyobraźnią wyjść poza regulaminy, przyznać, że są do dupy? Czy to co System kazał przyjmujesz za linię, łaskawco?
Strona
44
„DL” zine nr 3
LISTY 11 listopada okazuje się, że kibole nie są taką tępą masą… nosz kurwa jego mać. Czy ty sobie zdajesz chłopie sprawę z zarwanych nocy, straconych pieniędzy, nawet zerwanych więzi z powodu poświęcenia czasu sprawom m.in. patriotycznym? Czy kumasz, że w dzisiejszych konsumpcyjnych czasach, ktoś jest nieprzytomny w pracy, bo wiesza całą noc, nie tylko przed 11 listopada, patriotyczne plakaty, że ktoś nie poświęca się karierze tylko cały rok zapierdala by pchnąć sprawę, w którą wierzy do przodu? Myślisz, że cały rok chlejemy wina i wyrywamy kasowniki w tramwajach, a 11.11 tak jak politycy, przypominamy sobie o Ojczyźnie? Mylisz się… Mówienie, że kibole jako całość mają poglądy „lekko faszystowskie jednak przemyślane” ma być ukłonem w naszą stronę? No dzięki, ale z ciebie dobry człowiek :-). Wkurwiłeś mnie, bo przez takich jak ty normalni dziennikarze nie mogą znaleźć w tym kraju pracy. Przez to, że jako kolejna osoba nie masz pojęcia za co się bierzesz, a przez to, że podciągniesz coś po linię (a chcesz te skromne łamy, nad którymi pracuję cały rok zarywając część życia, a nie tylko 11 listopada) – zaspokoisz szefostwo… A Twój mail wrzucam jako przykładowy dla innych szumowin, które piszą bzdury, a potem zgłaszają się po wywiad czy wypowiedź. „DL” wywiadów prasie systemowej nie udziela, bo na przestrzeni lat nauczyłem się (przebywając w świecie kibiców, a także nacjonalistów), że potraficie manipulować oraz wyrywać z kontekstu. Nie chodzi o to, że powinniście się w całości z nami zgadzać, ale jesteście po prostu nieuczciwi jako środowisko. Skoro z samego maila bije taka tandeta to bałbym się przeczytać ten twój artykuł, do którego nie udzielę odpowiedzi… Uff. PS: Cytaty z "DL", które pojawiają się w prasie - pojawiają się tam bez zapytania, ale jako że sam cytuję innych - mam na to wyjebane. "Po pierwsze nie dla sławy, po drugie nie dla pieniędzy". "DL" jest dla -kiboli i moherów-, a zatem dla tych, którzy walą głową (Prawdą) w mur, ale nawet gdy on upada to pojawiają się kolejne w postaci innych pożytecznych idiotów. Kolejny list od czytelnika nietypowy, bo czytelnikiem jest kobieta, a list dotyczy materiału z cyklu Proza(ck) życia: „Czy fanatycy skazani są na samotność?" (był w październiku na e-zinie „Droga Legionisty”). Tekst jest oczywiście autentyczny, mocno osobisty, ale myślę, że rolą tego zina jest podejmowanie wszelkich kwestii z życia fanatyków, a zatem tych też… Tym bardziej, że mamy tu do czynienia z osobą, która zajarała się od chłopaka kibola jego sposobem życia, zamiast (jak to zazwyczaj niestety bywa) – od niego uciekać. Zapraszam do lektury listu S. Pozdrawiam i dzięki za dobre słowo. Ł. Witam! (…) Piszę m.in. odnośnie Twojego artykułu: z 8 października 2011, mianowicie „Proza(ck) życia / Czy fanatycy skazani są na samotność?". Po przeczytaniu tego artykułu mam mieszane uczucia. Z jednej strony pewnie masz racje, że kobiety fanatyków często po dłuższym związku zmieniają zdanie, ale chciałabym podzielić się swoim doświadczeniem... Możesz to zignorować, możesz wyśmiać, a może coś wnieść do Twojego życia - zrobisz z tym co zechcesz. Jestem już od jakiegoś czasu z chłopakiem, który jest fanatykiem pewnego klubu. Wiesz, z nami to było tak, że ja nigdy nie interesowałam się sportem itp., teraz już wiem, że myślałam stereotypami, iż kibice to chuligani, którzy niszczą wszystko co stanie im na drodze. Natomiast mój chłopak był tym zafascynowany. Na początku unikaliśmy niewygodnych dla mnie tematów związanych z kibicowaniem (oraz politycznych) z powodu skrajnie różnych poglądów (dziwne, że w ogóle z kimś takim zaczęłam się spotykać). Z czasem szok… Zaczęliśmy powoli, z dystansem, bez natłoku argumentów i zbędnych sprzeczek. I wtedy podsunął mi "DL"… Muszę przyznać, że artykuły odnośnie polityki i publicystykę związaną ze sportem automatycznie odsunęłam na bok, ale odnalazłam tam wiele ciekawych, naprawdę bardzo interesujących i dających do myślenia artykułów oraz recenzji, z którymi co prawda nie zawsze się zgadzałam… ale byłam pod wrażeniem. Z czasem zaczęłam sięgać po inne i tak się zaczęło. Coraz więcej zaczęliśmy o tym rozmawiać, analizować różne sytuacje. TMK, które on kolekcjonuje, po które coraz częściej sięgam - również uważam za interesujące. Zaczął mi imponować coraz bardziej nie tylko tym za, co go pokochałam, ale również poglądami i prawdziwym patriotyzmem... Pamiętam pierwsze mecze (niezapomnianą oprawę Legii, słynną Żyletę, o której do tej pory tak mało wiedziałam, a która jest godna podziwu), poznawanie jego kolegów, którzy nie okazywali się "pustymi kolesiami” tylko naprawdę niosącymi jakieś wartości swoją osobą i postawą. Aż nagle zdanie, które padło z jego ust: "kochanie, idziemy na Marsz Niepodległości", nie trudno domyśleć się jaka była moja reakcja… Cóż, nie będę ukrywała, że bałam się ponieważ to było oczywiste, że będzie masa ludzi i nie wszyscy pójdą tam w jednym celu, w celu upamiętnienia wydarzenia odzyskania Niepodległości, ale cóż… samego nie chciałam go tam puszczać więc wybrałam "mniejsze zło" i poszłam z nim. Kolejny szok... oprócz zadym na Placu Konstytucji z powodu, których chciałam wracać (na szczęście tak się nie stało), w wyniku tej awantury i zamieszania gdyby nie mój chłopak i jego koledzy nie zakryli mnie sobą nie wiem, co by się ze mną stało (wszyscy zaczęli uciekać po tym jak policja lała wodą i puszczała gaz łzawiący, a mimo wszystko jestem drobnej postury i chyba by mnie tam zadeptali ;-P) to potem było wspaniale.. Patriotyczny śpiew, starsi ludzie idący i dziękujący za udział w marszu, bo to dzięki nam, młodym pamięć przetrwa, race dające niesamowity efekt, coś niesamowitego, z pewnością niezapomniane wydarzenie. Teraz już wiem, że byłam strasznie ograniczona i nie przywiązywałam dużej wagi rzeczom, które teraz są dla mnie bardzo ważne, właśnie dzięki mojemu chłopakowi kibolowi odzyskałam wiarę w prawdziwą miłość, a także otworzyłam oczy i poszerzyłam horyzonty, jestem pełna podziwu, że mimo, iż na co dzień nie mieszka w kraju jest większym patriotą niż np. mój brat, który jest zajęty sobą i układaniem sobie życia czy koledzy z którymi spotykałam się, na co dzień. Teraz już wiem, że kibice to prawdziwi patrioci, a media manipulują ludźmi jak tylko chcą - przykre, ale prawdziwe.. Dlatego prośba do Ciebie, rób to co robisz, bo robisz to naprawdę bardzo dobrze, na pewno niejednemu młodemu człowiekowi wskazujesz prawidłową drogę, a nie drogę narkotyków, szybkiego sexu czy materialnego życia. Pozdrawiam. S. (mail do wiadomości redakcji) Sylwia, bo my kibole to dobre chłopaki, dlatego nie lubią nas lamusy z lewicowych mediów :-). A jak wynika z Twojego listu, społeczeństwo powinno bać się nie kiboli, a policyjnych bandytów – gazujących i polewających wodą w stronę normalnych ludzi czy przedstawicielek płci pięknej. W ogóle dzięki za wszystkie maile, które często przesyłacie i dzielicie się swoimi przemyśleniami. Przekozacka sprawa to jest dla mnie – duża rzecz… Ł. Cześć. Nie jestem kibicem Legii, ani nawet fanatykiem, można mnie śmiało zaliczyć do kategorii pikników… Pomimo tego staram się chociaż raz czy parę razy w tygodniu wpaść na Twoją stronę ze względu na ciekawe treści, a najbardziej podobają mi się rzadkie artykuły z działu "Warszawa" oraz "Kultura Ulic", ale nie o tym. Chciałem Ci podziękować, że w pewnym sensie wpłynąłeś na moją decyzję o zaprzestaniu picia alkoholu. Decyzja padła w przeddzień Święta Niepodległości, a więc Twój artykuł przemycający treść o aktywnym i abstynenckim trybie życia oraz atmosfera patriotyczna skłoniła mnie do świątecznego postanowienia, w najmniej oczekiwanym przeze mnie momencie. Zawsze mocne postanowienia abstynencji lub znacznej redukcji spożycia alkoholu padały wraz z noworocznymi postanowieniami, ale ciężko wytrwać w takich postanowieniach podejmowanych właśnie po sylwestrowej nocy alkoholowej i to na mocnym kacu ;-). Nigdy nie jadłem grzybów i nie zażywałem twardych narkotyków, miałem epizod z marihuaną jako ciekawostką i papierosami, gdzie te drugie przerodziły się w nałóg, ale na całe szczęście krótkotrwały. Wyciągnąć z tego można wniosek taki, że z kim przystajesz takim się stajesz. Palili koledzy, paliłem ja. Nie wciągali koledzy, nie wciągałem i ja. Natomiast alkohol jest tak społecznie tolerowany, tak "normalny", że odkąd zaczęło się moje życie towarzyskie to od razu pojawił się alkohol i tak przez kilka lat (niemalże codziennie, nie mam na myśli wiecznego melanżu; ale piwo, czasami kilka piw lub wino nieco wyższych lotów to norma…) trwało to do okresu sprzed miesiąca. Jestem przeciwnikiem prohibicji i zwolennikiem legalizacji, bo człowiek powinien posiadać wolną wolę, jednak trzeba pamiętać, że wolności towarzyszy odpowiedzialność i podejmowane przez nas decyzje będą miały w efekcie lepszy lub gorszy finał, trzeba o tym przypominać na każdym kroku. Mogę śmiało stwierdzić, że my Polacy jesteśmy rozpitym społeczeństwem i cholerny alkohol to nie tylko problem Polaków. Dla mnie osobiście nastąpiło pewnego rodzaju odrodzenie, od niedawna jestem orędownikiem beznałogowego życia i dobrze mi z tym. Zdecydowanie wśród moich rówieśników, czyli młodych ludzi takie przekonanie jest w deficycie. Mam nadzieję, że będzie się to zmieniać. Dzięki jeszcze raz i pozdrawiam! Daniel (mail do wiadomości redakcji) Wiele osób mówi „od 1 stycznia nie palę”, „od 1 stycznia nie piję”, a jak wiadomo nie jest zbyt dużo sił na poważne zmiany gdy człowiek skacowany :-). Lepiej tą decyzję na poważnie w sobie pielęgnować, jeśli tak ma być to tego ostatniego grudnia nie przesadzić… Pozdrowienia. Ł.
Strona
45
„DL” zine nr 3
RECENZJE
RECENZJE SPORTOWE I KIBOLSKIE „SPOWIEDŹ FRYZJERA” (Książka, Polska, 2011) Ile meczów, którymi się emocjonowaliśmy było sprzedanych…? Przez arbitrów, piłkarzy… kogokolwiek? Nigdy się tego nie dowiemy... Z pewnością tych bardziej bezczelnych wałków się domyślamy, ale ile punktów udało im się „niepozornie” zhandlować? Obiekt dzisiejszej recenzji dostarcza nam kolejnych powodów do łapania się za głowy… Chociaż rzecz jasna, nie wzięliśmy się znikąd, a zatem wiemy od lat co się mniej więcej dzieje w tym burdelu… Książka, którą opisuję – przedstawia nam konkretne fakty, głównie na przykładzie FK Amica Wronki. „Spowiedź Fryzjera” (czyli Ryszarda Forbricha) spisał znany dziennikarz Adam Godlewski. Książka ukazała się w 2011 roku, a kupić ją można również w kibicowskich sklepach internetowych. Wydanie nowe, ładne – sztywna okładka i czcionka „akurat”, do tramwaju i do stania w korkach… Prócz ciekawej, podzielonej na rozdziały treści – kilka wkładek z kolorowymi zdjęciami głównego bohatera spowiedzi i innych wymienionych w tym smutnym opowiadaniu na faktach… Czyta się szybko i dość przyjemnie, bo Fryzjer pisze rzeczy ciekawe, zachowując przy tym –czasem nieco bezczelne- poczucie humoru. Dlaczego bezczelne? To z punktu widzenia kibica… Fana, który oglądał (ogląda?) ten cyrk i jest bezradny. A oni zacieszają jakie to słodkie wałeczki odchodziły… Omawiane są głównie przekręty z lat 90tych, nieco późniejszego okresu do roku 2003… Później zmieniło się prawo i Fryzjer sypać „nowinkami” nie mógł bądź nie chciał… Jakie są wnioski z lektury? Świętych nie było – także w warszawskiej Legii, chociaż o naszym kochanym klubie jest tam na szczęście niewiele. Za to dowiemy się, że nie ma śląskiego klubu, który wspiął się do góry bez „pomocy”, Wielkopolska podobnie była zamoczona w bagnie po same uszy. Amica, Groclin, który to dzisiaj dumnie zwie się Polonią – wszystko to było kupione, Lech Poznań i pan na R. też niezłe gagatki. Łapówki dla sędziów, piłkarzy, alkohol, dziwki, bankieciki… tak wyglądają kulisy naszego ulubionego sportu. Nie raz bluzgamy na sędziów, dochodziło nawet do pobić sprzedawczyków i… to my mieliśmy rację, a dowodem jest „Spowiedź Fryzjera”. Nasze nastawienie anty w stosunku do garniturków nie wzięło się znikąd, a historia naszej ligi to historia korupcji – niestety. Nie jesteśmy naiwnymi piknikami wieszającymi plakaty Manu na ścianach by książka Godlewskiego nas zaskoczyła… A wraz z dziełem Kowala („Prawdziwa historia”) jest taką bezcukrową prawdą o tych rozgrywkach… Czyta się szybko, dobrze – Godlewski nieźle to poskładał chociaż w komentarzu do „Spowiedzi” pisze wprost, iż jest z niej mało zadowolony. Spodziewał się czegoś więcej, ale gwarantuję, że to co jest zawarte na kartkach książki wystarczy by mieć obraz stanu polskiego futbolu. Myślę, że każdy kibol powinien to przeczytać. Książkę możecie zamówić już teraz na www.ultrastreet.pl. Cena 39,90 zł, warta poznania kolejnych faktów z interesu o nazwie polska piłka nożna. I pamiętajcie – to my i nasze wartości są w futbolu najczystsze. Jesteśmy dumą polskiej, skorumpowanej piłki. Ł.
„HOOLIGANS. HISTORIA ANGIELSKIEJ ARMII CHULIGANÓW” (Książka, Anglia, 2006) Pod koniec listopada mogłem oddać się przyjemności przeczytania kolejnej książki o chuliganach. Niestety znowu brytyjskich (poczytałoby się o Ruskich, Serbach czy innych…), ale co zrobić… „Hooligans. Historia angielskiej armii chuliganów” wyszła w 2006 roku, a na język polski została przetłumaczona niedawno – w roku 2011… Ma 295 stron + wkładkę zdjęciową, a kupisz ją za 49 zł na ultrastreet.pl. Patrzę kto pisał tą książkę… Andy Nicholls i…Cass, niestety. Cass to murzyn z West Hamu. No, ale niech stracę… Tym bardziej, że w książce wypowiadają się chuligani różnych klubów, a nie jeden z autorów, którego książkę tak na marginesie też miałem okazję czytać (czy też oglądać film biograficzny… pierdolony celebryta, zawsze wolałem polskie klimaty hool’s – w zdecydowanej większości przypadków pełne podziemie). Przyjrzyjmy się bliżej tej książce, która wg mnie spełnia oczekiwania. Bo i czego wymagać od takich książek? Opisów przygód, wyjazdów, awantur… No i to wszystko jest w „Hooligans”… Lubię to. Prawdziwości wszystkich historii sprawdzić nie sposób, pozostaje zatem wierzyć, że opisy nie są zbytnio naciągane. Relacjonuje wielu różnych chuliganów bądź też zwykłych fanów, zazwyczaj mają oni typowo kibolskie i typowo brytyjskie poczucie humoru… Relacje są ciekawe, raz są to wojny na dworcach, w miastach i na trybunach, a raz… zonk w postaci odkrycia, że właśnie wynajęta dziwka (Mundial w Hiszpanii 1982) jest… transwestytą. Blee. Znajdziemy kilka ciekawych wątków więziennych (klimat dołków w różnych krajach, często hardcore). W relacje wplecionych jest trochę refleksji na temat innych spraw (m.in. konflikt angielsko – irlandzki), co czyni je ciekawymi, bez kitu dobrze mi się to czytało – zresztą jak wszystkie książki o angielskich hool’s przetłumaczone na nasz język. Prócz hooligans i zwykłych fanów jeden z meczyków (słynny Luksemburg) relacjonuje… złodziej, który jeździł za kibolami i po prostu kradł :-). Czasami miałem wrażenie, że polecić to można jakimś jumaczom, bo wątki promocji bądź grubych rabunków towarzyszyły wycieczkom za reprezentacją Anglii równie często jak rozróby i są częstym motywem w książce… Kilkakrotnie też autorzy książki przywołują relacje prasowe – jak wszędzie zazwyczaj przesadzone. Klimaty angielskie jarają mnie średnio, uważam ich za patologię, ale i tak jako lektura – opisy ich przygód są ciekawe. To co w nich cenię to szczerość – potrafią przyznawać się do porażki, potrafią mówić, że byli zesrani, potrafią przyznać, że gdyby nie psy to miejscowi by ich wgnietli w ziemię, potrafią przyznać, że siali napinkę, a tak naprawdę nie mieli szans (Grecja- Anglia). Ceni się… u nas w Polsce takie stwierdzenia nie przechodzą ludziom (dziś) przez gardło i palce, a ruch hooligans stał się zamiast spontanicznej walki i extremalnego hobby – walką o triumf za wszelką cenę (często nawet kłamstwa itp.). Fajne są też relacje bardzo młodych kolesi (po 16, 17 lat), bardzo odważnych, wspominających jak nie wydygali podczas dużego zagrożenia (chyba z 90% to bitwy ze sprzętem…). Niektórzy wpletli w swe relacje jakiś antyrasistowski bełkot (wszyscy skini są głupi i puści, typowe pierdolenie… znałem i znam w życiu wielu skinheads i jakoś ta statystyka wygląda zupełnie inaczej), inni z kolei piszą o z chęcią toczonych bitwach z imigrantami (Mistrzostwa we Francji, dymy na sprzęty z Arabami w lewackiej Marsylii). Wybiórcza tolerancja? Nie wiem, w każdym razie podejście niektórych Angoli do życia i świata jest żenujące, przykładu brać nie ma co. Zresztą liczne opisy awantur z imigrantami, głównie Arabami/ Turkami pokazują dobitnie, że jak obcy zbiorą się w poważne bandy (czego w Polsce jeszcze nie ma na masową skalę) to robi się niebezpiecznie, a ostrza noży błyskają częściej niż zwykle… We wiadomościach nam oczywiście tych informacji z kolorowych dzielnic nie podają (polityczna poprawność) – wolą skupić się na kibolach… Wróćmy jednak do tematu. Książka podzielona jest na rozdziały dotyczące wizyt w poszczególnych krajach, czy też na poszczególnych imprezach. Jeden rozdział poświęcony jest naszej kochanej Polsce! Wizyty w kraju nad Wisłą wspominają chuligani Chelsea, Mansfield oraz Oldham. Opisywane są mecze Polska – Anglia w Poznaniu (1991), Chorzowie (słynny 1993 + 1997), a także „najczarniejszy dzień w historii angielskiej chuliganki”, jak nazywają Angole wizytę w Warszawie 1999. Wtedy to dostali masakryczny oklep w jednym ze stołecznych parków. Zdjęcie zakrwawionego typa, który wygląda jak jakiś gej-tenisista (a oni nam lubili zarzucać brak stylu… mają tupet :-) obiegło całą Europę… W ustawce walczyli m.in. legijni hool’s. Inny Angol, w innej części książki wspomina, że przez 30 lat tylko Polacy chcieli się z nimi bić na uczciwych zasadach (umówiony dym)! I jak tu nie być dumnym z bycia Polakiem? Jeszcze jedno. Jak pisze Lee, chuligan Oldham: „Od czasu, gdy trafiłem do szkockiego więzienia, zafascynowały mnie wyjazdy na kadrę. Byłem kibicem małego klubu, który nie miał szans na grę w europejskich pucharach. Tylko reprezentacja dawała takim ludziom jak ja możliwość wyjazdu na mecz za granicę. Wielu starszych chłopaków mówi nam, że spóźniliśmy się o dziesięć lat – a niby co mieliśmy zrobić? Jechać do Turynu w 1980 roku w pieluchach?(…)” … Spodobał mi się ten fragment, a dokładnie jego ostatnia część. To samo można przenosić na późniejsze czasy, także w Polsce. Co może młode pokolenie rządnych adrenaliny hooligans na to, że żyją w coraz chujowszych czasach? Wszak to nie młodzi gniewni postawili kamery, multipleksy i przegłosowali ustawy… A, że pewien typ faceta „tak po prostu ma” to nadal będą chętni na atrakcje, z tym że będą musieli coraz mocniej kombinować… Live is brutal, dosłownie i w przenośni :-). Zapamiętałem też fragment jak Angole byli w Szwecji i jednemu baba policjant rozjebała jaja pałką! Angol nie mógł zrozumieć tamtejszej babskiej agresji. Taki to jest popierdolony rejon, z „równouprawnieniem” i babochłopami…Przypomniała mi się od razu niedaleka Dania, jak byliśmy tam w Kopenhadze za Legią. Awantura z psami, podnoszę głowę, a naprzeciwko mnie „laleczka” z pianą w pysku napierdala pałką! W pierwszym psiarskim rzędzie… Współczuję mężowi… A właściwie nie, jest idiotą to niech cierpi…
Strona
46
„DL” zine nr 3
RECENZJE Tak więc „Hooligans. Historia angielskiej armii chuliganów” to zbiór opowiadań z wyjazdów za reprezentacją Anglii. Kto lubi czytać opisy zadym i wyjazdów z pewnością się nie zawiedzie. Dobry prezent na gwiazdkę dla każdego chuligana :-). Tylko cena za wysoka, no ale co zrobić… Książka kosztuje mniej od dwóch worków jonitów, a proporcje są takie – książka na sto tysięcy worków… parafrazując znanego rapera :-). Ł.
„STADIONY W OGNIU” (Książka, Polska, 2011) Tuż po wyjściu polskiej wersji brytyjskiego zbioru relacji o nazwie „Hooligans. Historia angielskiej armii chuliganów”, drugą książkę wypuścił Michał Buczak – prywatnie kibic Legii. Jest to kontynuacja „Krwi na stadionach” o nazwie „Stadiony w ogniu”. Tak jak pierwsza pozycja – jest to fikcja literacka, w której jednak znawca historii polskiego ruchu kibicowskiego dostrzeże coś ciekawego, a być może nawet znajomego :-). Książeczkę, podobnie jak jej pierwszą część oraz inne, kupisz na www.ultrastreet.pl. Koszt to 30 zł, z pewnością taki prezent ucieszy każdego kibola lubiącego czytać. Do przeczytania jest 259 stron podzielonych na 13 rozdziałów (+ Prolog i Epilog). Okładkę stanowi zdjęcie pamiętnej oprawy Legii „Witamy w piekle” i jest to jedyne zdjęcie w całym wydaniu. Skupmy się na treści. Tak jak w pierwszej części, Michał Buczak poprzez swoją powieść przekazuję realia oraz zasady panujące w polskim ruchu kibicowskim. Uważam, że jest to pozycja głównie dla najmłodszych niepokornych, dla których jeszcze wiele kwestii jest względnie nowych. Nie ma w „Stadionach w ogniu” kiczu lecz są z drugiej strony głównie podstawy, które dla stadionowego weterana mogą wydać się oczywiste bądź średnio interesujące z perspektywy czytelnika (chowanie przez KSP szali w majtki, zasady postępowania psiarni i wobec psiarni itp.). Czyta się jednak bardzo szybko, a przekaz jest odpowiedni, prokibolski. Lekko kiczowate jest za to wychodzenie głównych bohaterów z różnych opresji niczym w… tandetnym amerykańskim filmie sensacyjnym. Wiem, że często mamy więcej szczęścia niż rozumu, ale dostrzegłem momentami pewną przesadę. Nie zmienia to faktu, że oddanie tego światka wychodzi nieźle: wyjazdy, zasadzki na pociągi, podchody w mieście czy integracyjne wypady grupki ziomków na wakacje… te i inne rzeczy znajdziecie na kartkach książki. Historie toczą się wokoło Legii Warszawa oraz reprezentacji Polski, m.in. Legia – Panathinaikos, Stomil – Legia, Polska – Anglia (1999) itd.… A zatem takie lata 90te… wchodzące potem we wczesne lata po roku 2000. Wiedeń, mecz incognito na modernizowanym stadionie Wisły… itd. Generalnie uważałem to za lekturę obowiązkową dla siebie i taką będzie też każda kolejna książka tego autora, ale skłamałbym jeśli bym napisał, że nie czytając jej – stracicie coś wyjątkowego… Pozycja dla tych, którzy są mega zajarani i lubią sobie poczytać kibolskie historie. Najlepszy rozdział zdecydowanie o warszawskiej wojnie z Angolami na kadrze. Ł.
RECENZJE POZASPORTOWE „POKÓJ Z WIDOKIEM NA WOJNĘ – DROGA WOJOWNIKA” (album rap, Polska, 2011) Cenię wyżej muzyków i poetów niż nas - publicystów. To na co my mamy cały felieton, a czasem i książkę – oni muszą przekazać w kilku krótkich zwrotkach, czasem wręcz w kilku zwrotach. Tyle pisałem przez lata o życiu dla pasji, o proteście wobec bezmyślnego konsumpcjonizmu, a tu proszę - „Będę żył jak król lub jak żul - czas pokaże. Lecz na pewno nie jak każdy przeciętny materialny karzeł"… już pierwszy kawałek z nowego „Pokoju z Widokiem na Wojnę” podsumowuje ten styl podejścia do życia… Nowa płyta Jurasa i reszty (bo tak to trzeba chyba nazwać) wykręca kiszki, daje porządnego kopa, ładuje baterie… I sam nie wiem, co bardziej… Czy masakryczny tekst "(...) Chłopak mówi jutro rzucam wszystko - puste słowa. Ja jestem wolny od nałogów, mam sen spokojny, dzień bez wewnętrznych wrogów. Mam pełną kontrolę nad sobą... i nie oddam tej kontroli żadnym nałogom słowo (...)" czy może kawałek „Egzotyczna przygoda” o głupich białych kurwach szukających ciapatego… Cholera… i o ile biały murzyn typu Gural powoduje, że wielu dobrych ludzi patrzy na cały hh z przymrużeniem oka (stereotypowo) to jednak trzeba przyznać, że wielu (cała czołówka niemal…) artystów hh pozostaje Polakami i robi kawał dobrej roboty dla kultury polskiej ulicy… Niedawno wydana płyta „Droga Wojownika” ma 14 kawałków w tym 3 wersje „Moja pierwsza dziewczyna”, do którego możemy oglądać teledysk. Tematyka kawałków? Wszystko co nas otacza i wszystko co nas dotyczy. Co mamy dzięki ludziom, którzy potrafią tak wyrażać siebie jak Juras? Przede wszystkim poczucie, że nie jesteśmy ze swoimi rozkminami odosobnieni, że jesteśmy w gruncie rzeczy podobni do innych w naszym wieku… Przechodzimy przez podobne piekła. I to poczucie jest ważne, bo ilu sądzi, iż to właśnie on/ona jest wielkim pechowcem, któremu pozostało tylko się powiesić? Nie warto… Juras, ale i Sokół, Włodi, Tetris mówią nam, że też bywało u nich różnie, ale warto przetrwać tą zimę by móc poczuć wiosnę! Dlatego ta muzyka jest tak ważna dla ulicy, jak punk za PRLu, który pozwalał buntować się przeciwko „wartościom” promowanym przez totalitarne państwo. W III RP, w tzw. demokracji – też mamy swoje, często nawet znacznie bardziej dramatyczne – problemy. Ktoś musi nam dać lek. Muzyka jest takim lekiem. Kiedy mocny, agresywny RAC daje nam siłę do walki z Systemem, hip hop daje mi siłę do walki z życiem… Ze sobą, ze słabościami, z życiem osobistym… W RAC (który bardzo lubię i słucham także) nie ma raczej miejsca na rozmyślanie o ludzkich słabościach, bo promowane są te silniejsze cechy: honor, walka, odwaga… Też są istotne lecz pozostaje druga strona człowieka – ta słabsza i nikt mi nie wmówi, że dobre chłopaki, chuligani jej nie mają… Nie jeden dobry hool’s, na którego można było liczyć powiesił się w Polsce przez kobietę (znam przypadek nawet z ostatnich tygodni)! Także nie ma ludzi (wśród zdrowych) całkiem bez sumienia… nie wierzę w to. Jednego dopadnie w tym momencie życia, drugiego w innym, ale zawsze dopadnie twardzielu! Nawet nie pytajcie czy warto mieć tą płytę, tym bardziej jeśli jesteście fanami hh… Szczególnie polecam wszystkim lubiącym się zastanawiać, wszystkim ulicznikom, trenującym sztuki walki itd. Kolejna miazga z roku 2011! Ł. ZDJĘCIE: pochodzi z internetu.
Strona
47
„DL” zine nr 3
RECENZJE
„SYMETRIA” (Film fabularny, Polska, 2003) Po ukazaniu się na „Drodze Legionisty” artykułu poświęconego subkulturze gitowców, postanowiłem przybliżyć Czytelnikom film, który być może nie wszyscy jeszcze mieli szansę obejrzeć, a naprawdę warto. „Symetria” nie jest być może najnowszym filmem (2003), za to jest obrazem naprawdę na wysokim poziomie, tym bardziej powinniśmy się cieszyć, gdyż jest rodzimą produkcją. Film w reżyserii Konrada Niewolskiego przedstawia historię 26-letniego Łukasza, który pewnego dnia zostaje niewinnie oskarżony o napad rabunkowy na starszej kobiecie. Ta wskazuje go jako winnego, więc nikt nie chce nawet słuchać o jego niewinności. Co gorsze, podczas pobytu chłopaka w areszcie, kobieta umiera. Automatycznie ulega zmianie paragraf, z tytułu którego Łukasz zostaje oskarżony o napad ze skutkiem śmiertelnym. Teraz grozi mu już naprawdę wysoki wyrok. Chłopak przebywając w areszcie nie potrafi się odnaleźć w twardym, więziennym świecie. W świecie, gdzie na każdym kroku ścierają się realia dwóch grup – „gitów” i „frajerów”. Mając przed sobą perspektywę bardzo długiego pobytu w miejscu odosobnienia i widząc nieudolność adwokata, Łukasz podejmuje dobrowolną decyzję o odsiadywaniu kary w celi „grypsującej”. Tam osadzony, poznaje współtowarzyszy niedoli. Więźniów, którzy choć każdy inny, to każdy prezentuje sobą inną wartość. Trzęsący celą Kosior- surowy człowiek zasad. Siwy i Albert to również nie leszczyki. Posadzony za nie płacenie alimentów Roman robi w celi za popychadło – z racji na „niską rangę” przewinienia, nikt nie traktuje go poważnie. Dawid, wiecznie zamyślony, cichy człowiek odsiaduje wyrok za zabicie gwałciciela swojej żony. Każdego z nich cechują inne elementy osobowości, oraz sposoby bycia. Wiele ich różni, ale łączy perspektywa wspólnego odsiadywania wyroku i odliczania dni do wolności. Łukasz dostaje szansę od swoich współtowarzyszy na dostosowanie się. Zwłaszcza Kosior wprowadza chłopaka w tajniki zasad obowiązujących gitowców; chłopak poznaje język grypsery, jak również reguły postępowania. Uczy się co wolno, a czego nie wypada czynić. Swoista hierarchia reguł gry, przebywania i życia w odosobnieniu powoli staje się dla Łukasza nowym życiem, szansą na przetrwanie w trudnej, twardej i brutalnej rzeczywistości. Poznaje przywileje, jakie niesie ze sobą bycie gitem. Nieudolność pracy adwokata z każdym dniem pozbawia go nadziei na odzyskanie wolności. Powoli więzienna cela staje się dla Łukasza domem, oswaja się z nią, czując, że prawdopodobnie spędzi w niej jeszcze wiele lat. Wiele się zmienia, gdy do ich celi zostaje przypisany nowy współwięzień, skazany za … pedofilię. Pozostali więźniowie nie mogąc znieść myśli o wspólnym przebywaniu w jednym pomieszczeniu ze zboczeńcem, oczywiście nie są w stanie go zaakceptować. Decydują się na krok, który poprzez swój aktywny udział jednoznacznie stawia Łukasza po tej drugiej, mroczniejszej stronie więzienia. Film jest naprawdę na wysokim poziomie, tym bardziej realistyczny, gdyż nakręcony w pomieszczeniach Białołęki. Jeśli Ktoś jeszcze go nie widział, niech jak najszybciej nadrobi zaległości. Wiele z przekazanych w filmie zasad, reguł i wzorców postępowania dawno temu już znalazło swoje uznanie również poza kręgami gitów – głównie wśród subkultur. Nie ominęło to również kibiców. Szacunek dla współtowarzyszy, niechęć do policji, nienawiść do konfidentów. Również zasada własnego wyrównywania rachunków, bez mieszania w to służb nie wzięła się z nikąd. Szkoda, że nie wszyscy „kibice” respektują te prawa i zasady, a dzięki nim dobre, charakterne chłopaki trafiają za kraty. Każdy wie o kim te słowa i dzięki której „ekipie” stało się to co stało. Zresztą kibice Legii ostatnio wywiesili bardzo jednoznaczny transparent – „Młody Legionisto kapować nie wolno, skarżyć nie wolno, odegrać się wolno!” Jeszcze raz zapraszam do obejrzenia filmu, naprawdę warto. Z.
„EVITA PERON – PIERWSZA DAMA POPULIZMU” (Książka, Polska, 2011) Książka „Evita Perón. Pierwsza Dama Populizmu” to dzieło Sławomira Dawidowskiego, wydane w 2011 roku. Kosztujący 30 zł egzemplarz wydany jest w miękkiej oprawie i ma 228 stron formatu A-5. Wewnątrz prócz tekstu znajdują się zdjęcia postaci opisanych w książce. Można to zamówić już teraz na specjalnie zrobionej stronie internetowej, na której reklamuje się patronat medialny – nacjonalista.pl. Jej adres to: http://stato.xaa.pl/, a prócz możliwości zamówienia znajdziecie tam spis treści, fragmenty, tapety… Książkę czytałem z ciekawością tym bardziej, że o ile o historię narodów europejskich człowiek się otarł, to takie miejsce jak Argentyna było dla mnie wielką niewiadomą… Dawidowski przekazuje nam garść faktów historycznych, nastroje polityczne – wiece i poglądy ludzi sprzed wielu laty (głównie lat 40stych). Przede wszystkim przedstawia nam polityczny (i nie tylko) fenomen tytułowej Evity. Evita była dla ludu Argentyny kimś więcej niż ważnym człowiekiem, urastała wręcz do rangi świętej za życia... Był to typ władcy jakich nie uświadczysz w dzisiejszym świecie – była całkowicie oddana dla swego narodu. Pochodziła z Argentyny lecz podczas wizyty w Europie salutowali jej także faszyści od Franco oraz Mussoliniego. Jak czytamy w opisywanej książce – mimo, iż Evita nie była faszystką (wraz z mężem mieli własny ruch – peronizm, który jednak trzymał poziom głównie za Jej krótkiego życia) – miała odwzajemnić ten gest Hiszpanom i Włochom. Nie to jest jednak najważniejsze, w biografii autorstwa Dawidowskiego poznajemy inny typ Systemu niżeli kapitalistyczny oraz socjalistyczny. W książce przeczytamy nie tylko o losach tytułowej Evity. Evita nie byłaby tym kim była gdyby nie jej mąż – prezydent Juan Peron. Stworzył on ruch, w którym można było doszukiwać się wielu analogii z faszyzmem, ale jednak była to jego własna, spójna koncepcja III drogi. Popierali go ludowcy, nacjonaliści, część wojska i klasy średniej Argentyny. Komuniści, którzy obecni byli w tym kraju – pozostawali po drugiej stronie barykady. Ruch Perona jest dokładnie opisany w osobnym rozdziale, co bardzo pomaga zrozumieć sprawę. Evita pilnie uczyła się od swojego ukochanego. Z czasem, z aktorki teatralnej przerodziła się w pierwszą damę, która porywała tłumy podczas pełnych fanatyzmu przemówień. I to ją, a nie jej męża – lud Argentyny uwielbiał najbardziej. Zresztą słusznie, bo po Jej śmierci na raka – Peron pomału odstępował od zasad peronizmu i był bardziej miękki niżeli bezwzględna Evita. Czy mogło być inaczej, czy naród mógł tytułowej bohaterki nie uwielbiać skoro honorem Evity była działalność charytatywna, a miała w zwyczaju także rozdawać ludziom pieniądze? Odwiedzać ich bez zapowiedzi w domach i to wcale nie na zasadzie jak wyreżyserowane „wizyty” Donalda PR Tuska przed wyborami… ? Przyjmowała zwykłych biedaków i pomagała rozwiązywać ich problemy. Zaczęła słuchać ludzi, spowodowała, że po raz pierwszy szarzy obywatele poczuli się kimś ważnym oraz poczuli, że Argentyna to także oni. Evita była jedną z nich… żyła dla ludu. Polecam tą książkę wszystkim pogłębiającym swą wiedzę nacjonalistom, badaczom tego czym jest tzw. III droga, zainteresowanym Argentyną i jej historią, głównie po II wojnie światowej. Ja czytałem książkę powoli, z małymi przerwami, ale czasu poświeconego na lekturę nie żałuję. Fenomen Evity jest bezsprzecznie wyjątkowy i warto go poznać. Jako ciekawostkę dodam, że w latach 90tych nakręcono film o Evicie, a w roli głównej wystąpiła… Madonna. Tak, ta dziwka co wiesza się na krzyżu podczas muzycznego „show”. Jako, że Evita była katoliczką, a jej charakteru Madonna nie ma nawet w 1% - miała miejsce fala oburzenia wśród do dzisiaj czczących Evitę Argentyńczyków… Ł.
„RZECZPOSPOLITA KŁAMCÓW. SALON” (Książka, Polska, 2004) By skumać „o co tu do cholery chodzi” – trzeba stety (dla entuzjastów) lub niestety (dla leni…) przeczytać „trochę” książek. Nie dowiemy się o rządzących Polską układach z płyty żadnej kapeli czy na skróty – z internetowego forum. Podstawą jest dokładne przeczytanie chociażby jednego podręcznika historii Polski po 1945 roku, nie wspominając o tym, że „warto wiedzieć” co się wydarzyło wcześniej (bo jedno z drugim jest związane i z niego wynika)… Ze sloganów nie poukłada się tego w bani. Także jeśli jesteś totalnym małolatem – zacznij budowanie świadomości od suchych faktów, od historii Polski. Mam nadzieję, że Ci się poszczęści i o kraju opowie Ci spoko (antykomunistyczna) nauczycielka bądź tata/ dziadek – patriota…
Strona
48
„DL” zine nr 3
RECENZJE Kiedy już wie się mniej więcej (bo nie każdy musi przecież być znającym daty na pamięć pasjonatem historii…) co się w naszych dziejach działo – można ze zrozumieniem czytać takie książki jak np. te Waldemara Łysiaka. I rozwijać swoją wiedzę o wałkach, układach i polskim politycznym burdelu. Taką też książkę Wam polecam, „Rzeczpospolita kłamców. Salon”. Rok wydania: 2004, autor – Waldemar Łysiak. Ocena: bardzo dobra! Każdy kto ma jakotakie pojęcie o tym co działo się po 1945 roku, powinien uzupełnić wiedzę o dzieła takich znawców polskich „Elit” i „Salonów” jak Rafał Ziemkiewicz czy właśnie Waldemar Łysiak. Wtedy zrozumie o czym gadają te straszne „mohery”, „oszołomy” czy wreszcie „polscy faszyści”… Recenzowana dzisiaj książka wyjaśni to Wam dobitnie. I naświetli, dlaczego lewactwo reaguje na nas z taką złością i… brakiem argumentów. Każdy polski nacjonalista też powinien znać układy na górze władzy i w mediach, bo bez tego nie ruszy się do przodu narodowej polityki… Kto jest kto, „kto jest lepszy”, „kto gorszy” – to bardzo istotne… I kluczowe w obserwacji polskiego życia politycznego, kluczowe w słuchaniu dyskusji na różne tematy, obserwacji konfliktów. Podręcznik historii nie pojedzie po Salonie gdyż jest to politycznie niepoprawne. Łysiak, Ziemkiewicz to nie są nacjonaliści, ale pozostajemy po jednej stronie w światopoglądowym zwalczaniu lewactwa, komuny, zakłamanych mediów i politycznej poprawności. Należy im się szacunek, bo to oni tworzą widoczny i przebijający się do ogólnej debaty front antySalonowy. Łysiak pisze dużo o Michniku, o „artystach” antypolskich typu Miłosz, Szymborska, którzy uchodzili i niestety uchodzą za autorytety… Dowiemy się o prawdziwej twarzy „opozycji” komunistycznej w postaci innego typu lewicy… Czerwoni, różowi… to oni podzielili między siebie Polskę. Kto był najbardziej oszukany po roku 1989? Prawdziwi polscy patrioci, wierni zasadzie suwerenności i antykomuniści. Chyba tylko w naszym kochanym kraju tyle uszło układowi na sucho… A więc mamy rozdziały poświęcone Adasiowi, ale także Kuroniowi, Geremkowi, Mazowieckiemu… Cała „świta”, uchodząca (zazwyczaj) oficjalnie za „wyważonych ludzi na poziomie”. Bzdura! Ogromne cwaniaki i czerwoni kłamcy… Prócz poznania ludzi Salonu, poznamy także wyznawców oraz język tego Salonu, z polityczną poprawnością na czele! Jest głównie o „poprawności” polskiej, ale Łysiak sięga również po przykład francuski (islamizacja Europy) czy też amerykański („wyrównywanie szans” i wmawianie, że rasy są równe). Murzyni, geje, kneblowanie ust niepokornym… te wszystkie kwestie są tu poruszone. Wszystkie je można spiąć klamrą o nazwie „lewacka utopia i hipokryzja”. Waldemar Łysiak włada lekkim, przystępnym piórem, konstruuje trafne wnioski, a jednocześnie przytacza nieco samej historii Polski (bez politycznej poprawności). Co ciekawe, w książce porusza nawet wątek kiboli, których awanturom zbyt przychylny nie jest (a kto jest? :-), za to jedzie ostro po niszczeniu reprezentacji narodowych w postaci naturalizacji zawodników! W książce o „Salonie” mnóstwo jest także cytatów (Herberta, Kisielewskiego, Ziemkiewicza i innych…) którymi wspomaga się Łysiak przy opisie danego zjawiska bądź osoby. Tworzy to bardzo ciekawą i przystępną dla każdego czytelnika (z posiadanym minimum wiedzy historycznej) całość. Książkę polecam bez dwóch zdań, jako nieposiadającą wad (ja się nie dopatrzyłem, podczas brnięcia przez te 344 strony - nic takiego nie przychodziło mi na myśl), jako jedną z takich, dla których warto zamknąć się w czterech ścianach, wyłączyć wszelką elektronikę prócz lampki i oddać czytaniu. Jest to i przyjemne (język, sposób pisania autora) i pożyteczne (wiedza podana w przystępny, ciekawy sposób). Słowem – dobrze poświęcony czas! Na spokojnie możecie od niej zacząć budowanie dojrzałej świadomości politycznej, jeśli operujecie tylko suchymi faktami historycznymi. Albo uzupełnić posiadaną już wiedzę. I na koniec cytat z gazety „Uważam Rze” (Piotr Semka, numer 42/2011, s. 15): „Lewicową stronę przemocy w dniu 11 listopada reprezentuje mainstream”. Pamiętajmy o tym. Wszystko jest powiązane. Ł.
„HISTORIA ROJA” (Film fabularny, Polska, 2011, wersja robocza, premiera w Łomiankach) Pewnie słyszeliście, że powstaje film „Rój” – o żołnierzach Narodowych Sił Zbrojnych. Jak łatwo się więc domyśleć, polityczna poprawność i Salon „średnio” widzą obraz o „polskich faszystach” w ogólnym obiegu… Czyżby „Rój” musiał być oglądany w tzw. drugim obiegu? Spokojnie… to też ma swoje plusy. I kiedyś Ci, którzy drugi obieg ad 2011 oglądają – będą wymieniani jako ta część narodu polskiego, która nie dała się agresywnej propagandzie Systemu! Miała chęci na nieco samodzielnych poszukiwań… A teraz zapraszam na recenzję roboczej wersji filmu, a przy okazji relację z premiery w Łomiankach (26.11.11). Cześć i chwała bohaterom! Przy tej okazji na łamach „DL” debiutuje Agnieszka i jest to wg mnie debiut bardzo ciekawy. Ł. Późnym popołudniem, w sobotę 26 listopada wybraliśmy się z chłopakiem do podwarszawskich Łomianek. Celem wycieczki była projekcja filmu „Rój” w reżyserii Jerzego Zalewskiego. Mogła to być jedyna z niewielu okazji do obejrzenia tej produkcji z powodu oczywistej „niepoprawności politycznej”, której cenzura nie mogła zlekceważyć. Tak więc są problemy by doszło do premiery kinowej, a szkoda, bo pewnie sporo osób chętnie by go obejrzało. My również, dlatego o 16:00 stawiliśmy się w miejscowym centrum sportowym. Zastaliśmy już tam sporą grupę ludzi, w większości osoby starsze oraz oczywiście kibiców Legii, którzy zostali nawet oficjalnie wymienieni przez organizatora. Ostatecznie ku naszemu pozytywnemu zaskoczeniu sala wypełniona była w całości. Mimo, iż oglądaliśmy oczywiście roboczą wersję filmu to myślę, że nie odbiega ona zbytnio od tej ostatecznej, więc przejdziemy do konkretów… Tytułowy bohater to noszący pseudonim „Rój” Mieczysław Dziemieszkiewicz; młody żołnierz Narodowych Sił Zbrojnych, późniejszego Narodowego Zjednoczenia Wojskowego oraz działacz polskiego podziemia antykomunistycznego. Film opowiada nam 6 lat jego życia, od roku ’45 do śmierci w roku ’51. Jest to 6 lat działalności oddziału partyzanckiego, którym dowodził i z którym działał po rozwiązaniu NSZ jako patrol Pogotowia Akcji Specjalnej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Przyczyną śmierci Roja była jego ukochana, którą UB zmusiło do współpracy. Jednak umarł jako bohater, w walce z wrogiem, po wielu udanych akcjach likwidacji komunistów. Oprócz konkretnej historii konkretnego człowieka - film ukazuje nam działanie Narodowych Sił Zbrojnych, akcje zbrojne przeciwko okupantowi, determinacje towarzyszącą tym młodym ludziom, którzy często poświęcali swe życie w walce z czerwonym wrogiem. Dla nich wojna nie skończyła się w 1944 roku, trwała nadal, wróg był inny, inne było jego działanie, ale nadal ginęli rodacy, a Ojczyzna nie była wolna i niepodległa. Ich celem była Wielka Polska, za nią walczyli, za nią oddawali życie w wierze, iż ich ofiara nie będzie bezcelowa, a przyszłe pokolenia rodaków będą cieszyć się tym krajem, którym oni nie mogli za swojego życia… Z własnych wniosków po obejrzeniu filmu, na który czekaliśmy z niecierpliwością i po którym szczerze mówiąc spodziewaliśmy się cudów; ale że cuda niestety praktycznie się nie zdarzają… mamy trochę „ale”… Głównym jest straszna chaotyczność, kilka wątków, które niestety nie są ze sobą za bardzo spójne, czasem trudno się zorientować co się tak naprawdę dzieje na ekranie, raz widzimy akcję zbrojną z komunistami, a za chwilę scenę całkiem z innej beczki; trzeba się bardzo skupiać żeby nadążyć za fabułą. Może zostało to inaczej przedstawione w ostatecznej wersji filmu. Niestety też ten film poleciłabym tylko osobom zaznajomionym z tematem; kompletny laik prawdopodobnie po 15 minutach straciłby wątek, a kto jest głównym bohaterem dowiedziałby się pod koniec, a szkoda, bo uważam i chyba nie tylko ja, że historia warta jest przybliżenia również przeciętnemu Polakowi, który o NSZ wie tylko, że takowe istniały. Bardzo efektownie wyglądały za to akcje zbrojne, jak na polskie realia i pewnie niewysoki budżet filmu - naprawdę robiły wrażenie. Ogólnie też rzadko zdarza mi się obejrzeć film poniekąd wojenny zrobiony realistycznie, często chcąc zaspokoić swoje ambicje reżyser bardzo przesadza i przeskrajnia, tutaj na pewno niemiałabym się do czego przyczepić. Ogląda się przyjemnie i równie przyjemnie słucha, bo muzyka została idealnie dobrana i można się wczuć w atmosferę każdej sceny. Kilka minut po zakończeniu filmu oceniałam go jako przeciętny, a nawet wręcz słaby; jednak z perspektywy czasu i skupieniu się na jego plusach spokojnie mogę go nazwać dobrym i wartym obejrzenia. Jeśli oryginalna wersja będzie bardziej spójna niż robocza, to naprawdę może być dobry film. Agnieszka ZDJECIA: pochodzą z internetu.
Strona
49
„DL” zine nr 3
RECENZJE
„MAKDONALDYZACJA SPOŁECZEŃSTWA” (Książka, USA, 2000) Lubię pisać recenzje, chociaż według statystyk na e-zinie „Droga Legionisty” – recenzje pozasportowe cieszą się najmniejszą popularnością wśród zamieszczanych tekstów. Relacje z meczów czyta z 5 razy więcej czytelników! Wiadomo – nie każdy, tym bardziej w dzisiejszych czasach, jest wierny słowu drukowanemu… Ale wiem, że te kilka setek, które przeczyta recenzje – to osoby stale poszukujące nowych-starych odkryć, myśli, podpowiedzi... Dostaję trochę maili od zainteresowanych danymi publikacjami, jakiś czas temu jeden z czytelników stwierdził, że dzięki opisowi na „DL” -zabezpieczył się- w trylogię Grzesiuka. I o to właśnie chodzi w recenzjach na „DL”… Zainteresować nowych (bo wielu już się interesuje) kiboli oraz nacjonalistów światem - kulturą, który jest ciekawy i przenika się często z naszymi wartościami. Kolejną książką, którą polecam jest „Makdonaldyzacja społeczeństwa” Georga Ritzera. Celem budowanie świadomości antyglobalistycznej, anty(bezmyślnie)konsumpcyjnej - również istotnej – ponieważ nie samym polskim bagienkiem politycznym powinniśmy żyć jako narodowcy. Ba… wciąganie w PRowską grę często pochłania czas naszych ludzi, a lepiej przecież rozszerzać horyzonty o coś sensowniejszego… Tak więc zamiast o pomysłach Kaczyńskiego, wolę o tym. Książka, którą pożyczyłem od ziomka ma 406 stron i 10 rozdziałów podzielonych na naprawdę wiele podrozdziałów. Już na początku trzeba zaznaczyć, że w procesie makdonaldyzacji nie chodzi stricte o restauracje MC Donald’s, chociaż od nich wszystko się na dobre rozkręciło. Chodzi o pewne standardy, które MCD narzucił (przewidywalność, jednolitość itp., itd.) i, które przez niego zaczęły obowiązywać na skalę globalną – wpływając na nasze życie i zmieniając je. To co miało początek w amerykańskiej restauracji z gównianym jedzeniem - ma wpływ na wiele gałęzi życia, z których nawet nie zdajemy sobie sprawy… Autor pokazuje nam przykłady zmakdonaldyzowania… szkół, służby zdrowia, rodziny itp. MCD to kolejny „przełom” – wg autora (jak i recenzującego) – szkodliwy, chociaż w książce znajdziemy również odniesienie do zalet (główną jest chyba szybkość i przewidywalność, którą dzisiejsi ludzie zazwyczaj bardzo lubią…). Wszystko mówiącym przykładem makdonaldyzacji jest… masowe zabijanie żydów przez Niemców podczas II Wojny Światowej, które autor postrzega jako jeden z procesów poprzedzających opisywane zjawisko… Byle szybciej, wydajniej, taniej, kosztem wszystkiego… bez zwracania uwagi na niehumanitarność. To samo z aborcją, eutanazją… Świadomość istnienia zjawiska makdonaldyzacji jest bardzo ważna w kontekście naszej wolności. Wiadomo… czasu nie cofniemy, „postępu” w prowadzeniu biznesu także, ale możemy starać się żyć jak najdalej od tego odczłowieczenia, a przynajmniej starać się. Dostrzec, mieć punkt odniesienia. Myśleć – zamiast stać się jednym z robotów, za sens swojego życia uważających stanie się „punktem” na żywej taśmie produkcyjnej. A coraz więcej miejsc pracy jest zmakdonaldyzowanych i wymaga od nas mrówczej, czasem wręcz niewolniczej pracy. Nie bójmy się walczyć o swoje prawa i godność! Jesteśmy ludźmi, którym należy się szacunek i prawo do posiadania wolnego czasu na swoje pasje bądź rodziny. W końcu – którym należy się podczas doby trochę myślenia! Wybaczcie, ale muszę trochę po swojemu odbić od wątku :-). Zwróćcie uwagę drodzy czytelnicy „DL”, że powszechnie mówi się, iż „w życiu musi być czas zarówno na obowiązki jak i przyjemności”. W pełni się zgadzam. Od dwóch tygodni udało mi się znaleźć fajną pracę gdzie spędzam 8 godzin dziennie, mając czas na hobby itp. Idę tam bez focha, a nawet bywam zadowolony. Dlaczego więc m.in. za sprawą korporacji masy mają często minimalny czas na przyjemności (czytaj: normalne życie)? Robota po 10 godzin by wyjść na plus w opłatach, a potem liczenie każdego grosza by zapewnić byt to nie jest „życie podzielone między obowiązki a przyjemności”… zatem niech ta bardziej dziana część narodu (czy też niektórzy zakochani w tej teorii kapitaliści, którzy krytykantów od razu wyzywają od Marksistów) nie wciska nam kitu! Niestety kit łykają zastraszone (i bez jaj do buntu) masy i dlatego też na ulicach masa zombie żyjących schematem „praca- sen – praca” i co ciekawsze, będących z tego często dumnym/ zadowolonym! To ci dopiero sukces biznesmanów… Wracając jednak do książki… Wszystko co Ritzer uważa za makdonaldyzację mamy opisane w sporej ilości mało obszernych (wg mnie na plus, lepiej się czyta) podrozdziałów. Nieco historii opisywanych zjawisk, dużo o zasadach ich działania i „nieracjonalności racjonalności”, która jest z pewnością ciekawą i słuszną (kolejki, zwalanie roboty na klienta z dobudowaną ideologią o… jego wygodzie itd.) teorią. W książce cenię sobie zwracanie uwagi na odczłowieczenie do jakiego prowadzi traktowanie ludzi jak maszyny. Dzisiaj jest to bardzo powszechne i zostało uznane za normalne. Praca gdzie nawet pieczenie hamburgera odbywa się wg „psychiatrycznego” schematu po prostu odmóżdża, a przypominam, że MC Donald’s to tylko niewielka część zmakdonaldyzowanego świata… Ritzer umiejętnie pokazuje nam - jak fakt, iż chcemy mieć chociażby w restauracjach wszystko „na szybko” przekłada się na nasze życie poza restauracją. Wszystko szybko, facebook, wirtualne bądź sprowadzone do „tego co trzeba” kontakty międzyludzkie… To wszystko jest ze sobą powiązane, przyzwyczaja nasz mózg, który potem nie potrafi cieszyć się z umownych „promieni słońca” bądź chwili… „Szkoda czasu” – taki staje się zmakdonaldyzowany świat… Lekiem jest świadomość. „Ignorancja to błogosławieństwo dla mas, a świadomość to niebezpieczeństwo dla klas”, jak rymowali w Projekcie Parias. Warto wiedzieć by nie dać się – po prostu! Zrobić z dawki niepewności, zaskoczenia, z chwili czasu dla siebie, bliskich – cenną wartość. Ta książka Wam w tym pomoże. Polecam. A na koniec, cytat z innej nuty: „(…) Kupuj i konsumuj na potęgę – im mniej rozumiesz, tym im to bardziej jest na rękę. To nie -teoria spisku- Mela Gibsona, to realia rynku, którego nie możesz pokonać (…)”. Ł.
„GRAN TORINO” (Film fabularny, USA, 2008) Ulubionym filmem niektórych kobiet może być „Och Karol”, ale że osoba, z którą miałem seans ma dużo lepszy gust – poleciła mi swojego faworyta o nazwie „Gran Torino”. Jest to amerykański dramat z 2008 roku. Obejrzałem i przyznam, że naprawdę dawno nie widziałem dawki takiego ciekawego kina jakie mi zaserwowała. Prócz wspomnianego tytułu rzuciliśmy okiem na „Skazańca” (o miłości do rodziny i więzieniu – są wątki Bractwa Aryjskiego, z ciekawymi scenami, i gadkami w stylu „pamiętaj… tu liczy się tylko rasa”… pytanie jakie mnie naszło – czy oby mury amerykańskich cel nie są odzwierciedleniem sytuacji panującej na zewnątrz w wielokulturowych miejscach?)… a także „Prawo zemsty” (niezły acz najsłabszy ze wspomnianych trzech). Skupmy się na „Gran Torino”… o facecie, weteranie wojny w Korei – o dziadku z zasadami. Rasowo kulturowymi. Nie uniknięto dawki kiczu aczkolwiek rasowy patriota wybór w filmach fabularnych i tak ma bardzo wąski. Na początek trochę filmowych refleksji. Głupkowate komedie w stylu „Ali G in the hause” (pamięta ktoś? :-) są owszem śmieszne, też uwielbiam –poryty- humor, ale wiele z tych filmów ma destrukcyjny wpływ na naszą kulturę, system wartości, wychowanie młodych Polaków. Możecie się śmiać, ale fakt jest taki, iż małolaty w gimnazjach wyglądają (a często też zachowują się) tak jak ich idole – muzyczni lecz także filmowi. Pewne sceny, hasła – stają się kultowe i przechodzą do świadomości społecznej. Są powtarzane, komentowane – na ławkach, w biurowcach… Film to również część kultury i „lekkie/ przyjemne” gówno sprowadza ją (podobnie jak „stacja muzyczna” MTV) – do poziomu rynsztoku… A jak wspomniałem na początku tej myśli – owszem, czasami hasełka z głupkowatych komedii „o niczym” - są zabawne. Gdyby nie były atrakcyjne – nie byłyby niebezpieczne. To taki paradoks… fajne lecz w gruncie rzeczy destrukcyjne. Podobnie jak kochany przeze mnie widok -świateł miasta-… Uwielbiam okolice Dworca Centralnego nocą, oświetlone biurowce, zawieszam się też na wielkich knajpianych plakatach takiego Nowego Jorku (USA jako kraju nie cierpię)… Oświetlone metropolie, mosty – robią na mnie wrażenie, widok jest niesamowity, ale… w gruncie rzeczy – za tym widokiem kryje się wyścig szczurów, bezmyślny konsumpcjonizm… wartości, z którymi nie chcę mieć nic wspólnego. Coś atrakcyjnego owszem, ale z drugim, głębszym, ZŁYM dnem… „Gran Torino” również oglądało mi się dobrze chociaż z pewnością nie utożsamiam się z „przemianami” zachodzącymi w głównym bohaterze. Z wierzchu fajny, w głębi – średni. Film „Gran Torino” niby ma denerwujące (politycznie niepoprawne) oko wątki: zmiękczenia serca dla przedstawicieli rasy żółtej… ale jednak wiele zachowań głównego bohatera będzie robić na nas, rasowych i kulturowych patriotach wrażenie. Może czasem film zajeżdża hoolywodzką tandetą, ale jednak nawet mimo tego, że –nasz- dziadek pomaga od pewnego momentu żółtkom - to jednak nie zmienia nastawienia do ich rasy, a już na pewno nie do kultury! Ot, dostrzega z czasem lepszych i gorszych kolorowych… Ale zawsze obcych! Może twórcy dramatu wydaje się, że pokazał człowieka z początku nieatrakcyjnego lecz tak naprawdę mieć zasady i dbać o pojęcie kultury w dzisiejszych czasach to duża zaleta człowieka. Zresztą na tle swoich materialistycznych dzieci i wielu innych – nasz „rasista” wygląda bardzo korzystnie. I m.in. dlatego film jest warty obejrzenia. Co ciekawe – główny bohater (Clint Eastwood) gra mieszkającego w Stanach… Polaka (ma na nazwisko Kowalski). Kowalski pochował żonę i uparty nie zamierza opuszczać rodzinnego domu, mimo że z okolicy wynieśli się już prawie wszyscy biali…. A nowych sąsiadów, kolorowych – weteran wojny w Korei nienawidzi. Uparty jest także w swoich poglądach, mimo, iż otoczony obcymi – nadal okazuje dla nich pogardę… Prócz wątku kolorowych są także inne, które podkręcają walory tego filmu. Na przykład wspomniany motyw dzieci Kowalskiego, typowych dzisiejszych materialistów, których priorytetami gardzi -tatuś z zasadami-… Jest i ksiądz, próbujący nawiązać kontakt z weteranem, będący odrzucany… Coś się jednak w tym filmie stać musiało by w nim wystąpił Eastwood, heh, a więc faktycznie, stało się – Kowalski postanawia pomóc jednym kolorowym w walce przeciwko drugim. Nie zmienia to faktu, że dużo ciekawych motywów się tam przewija i każdemu rasowemu patriocie powinno się ten film fajnie oglądać gdy ma ochotę na trochę niewymagającego głębszego myślenia relaksu… Ł.
Strona
50
„DL” zine nr 3
WYWIAD
NIEZALEŻNE STRONNICTWO AKADEMICKIE Nazywają się Niezależne Stronnictwo Akademickie (NSA), a zaczęli działać ok. 2 lata temu. Z początku było ich… trzech, a dzisiaj sympatyzuje z NSA i potrafi pojawić się na akcji/ spotkaniu około 30 osób… Ich rozwój jest więc widoczny nawet poprzez samą matematykę… Cieszę się, że mogę przedstawić Wam tą grupę młodych ludzi, którzy sami zbudowali coś od podstaw, robią fajne i pożyteczne rzeczy kręcące się blisko nacjonalizmu (chociaż jest tam miejsce dla najróżniejszych odcieni „prawej strony mocy”…). Bez fleszy, nie dla kasy, z patriotycznych pobudek… Z tego powodu redakcja „DL” postanowiła dostać się do kogoś kto może udzielić odpowiedzi na garść pytań. Jako, że NSA to grupa damsko- męska, porozmawiam z przedstawicielami obu płci, którzy mogą reprezentować Stronnictwo w wywiadach. Miłej lektury! Gwarantuje, że jest co poczytać i przyznam, że tego typu ludzie powodują, iż chce mi się działać… SEKCJA MĘSKA
„(…) Przez cały rok musimy być widoczni w naszych miastach, aby ludzie się z nami oswoili i zobaczyli, że robimy dużo dobrego (…)!” Ł: Na początku przedstaw się w skrócie. Ile masz lat i co porabiasz na co dzień? P: Jestem jednym z inicjatorów założenia Niezależnego Stronnictwa Akademickiego. Mam 20 lat i obecnie studiuję historię na II roku. Moje życie kręci się głównie wokół studiów, treningów i aktywizmu. Ł: Czy Twoje poglądy są typowo nacjonalistyczne czy może bardziej w stronę PiSu i konserwatystów? P: Określam siebie jako narodowca. Dostosowuję jednak swoją ideę do dzisiejszych czasów, szukam nowych pomysłów i form działania, gdyż te z okresu międzywojenngo często pasują jak wół do karety. Najlepiej moje poglądy odzwierciedla cytat Jana Mosdorfa: „Dla jednych jesteśmy reakcjonistami, konserwatystami, klerykałami i fanatykami, dla innych jesteśmy radykałami, ateuszami, oportunistami. Dla nas te podziały nie istnieją. Jesteśmy konserwatystami prawda, bo uważamy za rzecz konieczną i zdrową pielęgnowanie tradycji, kultury, życia rodzinnego i łączności z polską przeszłością. Ale jesteśmy też postępowcami, bo idziemy śmiało naprzód, bez przesądów odrzucając wszystko, co jest szkodliwe dla narodu." Ł: Przejdźmy do NSA. Czym zajmuje się Wasza grupa, kiedy powstała i ilu zrzesza obecnie członków? Jakie stawia sobie cele? P: Nasza grupa zrzesza ludzi o poglądach narodowych, konserwatywnych i prawicowych. Zaczęliśmy działać jakoś dwa lata temu. Na początku spotykaliśmy się w trójkę u kolegi w domu. Wszystko jednak bardzo szybko się potoczyło i obecnie ludzi obracających się wokół NSA jest około 30. Wśród ludzi staramy się szukać raczej tego, co łączy niż dzieli. Często wystarczy zgoda w kilku kwestiach moralno-etycznych i światopoglądowych, aby razem współpracować dla dobra Polski. Podstawowym naszym celem jest praca u podstaw wśród młodzieży. Chcemy doprowadzić do tego, żeby patriotyzm i aktywizm wśród młodzieży stał się modny w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Wielu młodych ludzi bez silnych poglądów często ulega presji otoczenia. Jeśli mają wokół siebie na studiach samych "palikotowców", sami się nimi staną z obawy przed wyśmianiem i wykluczeniem z grupy. My dajemy im alternatywę, pokazujemy, że patriotyzm może być atrakcyjny dla młodzieży, a aktywizm może być fajną formą na spędzanie wolnego czasu. Oprócz tego prowadzimy akcje charytatywne i mamy zamiar organizować imprezy sportowe. Ł: W Waszych filmikach, m.in. tym zapraszającym na Marsz Niepodległości – pokazaliście normalnie twarze. Czy macie w związku z tym jakieś nieprzyjemności na uczelniach, np. ze strony zlewaczałych wykładowców? P: Na szczęście jeszcze nie ponieśliśmy bolesnych konsekwencji z powodu ujawniania naszego wizerunku, ale mamy świadomość, że takie mogą nastąpić. Kiedyś przed Uniwersytetem Warszawskim rozdawaliśmy ulotki przeciwko „Gazecie Wyborczej" i nasza koleżanka natknęła się na swojego wykładowcę, który wezwał ją na rozmowę wychowawczą. Wszystko jednak rozeszło się po kościach. Ujawnianie wizerunku niesie pewne niebezpieczeństwa, jednak niesie ze sobą także plusy. Ludzie chętnie przyłączają się do naszej organizacji, gdy widzą normalnych młodych ludzi. Ł: Jesteśmy po Marszu Niepodległości 11 listopada. Ilu było na nim studentów zrzeszonych w NSA? Jak ogólnie wrażenia po Marszu? P: Aktywistów z NSA na Marszu było ok. 25 plus wiele osób, które nam pomagają. Na pewno bardzo cieszy duża frekwencja i przekrój społeczeństwa na Marszu Niepodległości. Tylko teraz należy zadać sobie pytanie „co dalej”? W jaki sposób marsz zmienia nasze położenie, jak wykorzystać ten potencjał? Z roku na rok na manifestacjach z okazji Święta Niepodległości jest coraz więcej ludzi, a jednak każdy rok między manifestacjami wygląda prawie tak samo. Czyli ograniczanie się do kontrmanifestacji przeciwko paradom równości i feministek. Powinniśmy to zmienić... Przez cały rok musimy być widoczni w naszych miastach, aby ludzie się z nami oswoili i zobaczyli, że robimy dużo dobrego. Organizujmy konferencje, imprezy sportowe i kulturalne, zbiórki charytatywne, róbmy akcję ulotkowe i plakatowe. Niech społeczeństwo ma z nami kontakt przez cały rok, a nie tylko przez jeden dzień i do tego przez szklany telewizor oglądając relację z Marszu Niepodległości w TVN24. Ł: Przed manifestacją 11 listopada miały miejsce awantury naszych ludzi (kibice, część radykalniejszych nacjonalistów) z policją. Jak w NSA podchodzicie do tych wydarzeń? P: U nas w organizacji raczej nikt nie przejmuję się lamentem mediów nt. zamieszek. Jednak zdania co do samego ich sensu są u nas podzielone. Nie raz zamieszki przyczyniają się do pozytywnych zmian, wystarczy spojrzeć na zamieszki w Budapeszcie z 2006 roku. Zamieszki są normalnym odruchem społeczeństwa, gdy czuje się ono oszukiwane i szykanowane przez system i media. Wydaję mi się jednak, że można było powstrzymać emocje akurat 11 listopada. Szczególnie, że nie było jasnego celu tych zamieszek tak jak miało to miejsce na Węgrzech (ujawnienie kompromitujących nagrań premiera). Przez to odbiór tych awantur przez społeczeństwo jest taki, że była to zadyma dla zadymy. Zresztą media w stosunku do ulicznych starć kierują się ogromną hipokryzją. Gdy obserwowaliśmy starcia w krajach arabskich, media mówiły, że to walka o wolność przeciw reżimowi, gdy imigranci w Londynie okradali sklepy i podpalali budynki to była walka o godność, gdy "ruch oburzonych" wraz z anarchistami niszczył i grabił kościoły w Rzymie to była to walka przeciwko uciskowi. Może w Polsce też społeczeństwo ma dość tego, że niemal cała telewizja zdominowana jest przez obóz rządzących, że ludzie są bici przez policję za niesienie flagi narodowej, że są wyciągani o piątej rano przez CBŚ za transparenty przeciw władzy, czy że stawiane są im zarzuty "działalności w zorganizowanej grupie przestępczej"… za rozklejanie plakatów.
Strona
51
„DL” zine nr 3
WYWIAD Ł: Kiedyś studenci byli bardziej nacjonalistycznie nastawieni, chociażby afery z lewakami i żydami na uczelniach w II RP. Dzisiaj uczelnie kojarzą się przede wszystkim z wylęgarnią lewaków tudzież pustych liberałów, którzy potrafią tylko powtarzać po Adasiu Michniku. Jak uważasz, dlaczego NSA i inni narodowo nastawieni studenci to margines? A może się mylę, tylko ludziom sympatyzującym z ruchem narodowym brakuje samoorganizacji podobnej do Waszej? P: Niestety uczelnie i młodzież w obecnych czasach to zupełnie inna bajka. Na studia szedłem z nadzieją poznania ciekawych ludzi, brania udziału w ciekawych wydarzeniach sportowych i kulturalnych. Jednak spotkał mnie spory zawód. Samorząd studencki zajmuję się głównie organizacją imprez w klubach, a dla studentów największą atrakcją jest to, że przyjdą po pięciu piwach na wykład. Obserwuję raczej, że wszelka działalność i aktywizm na uczelniach wśród młodzieży to margines, nie tylko ze strony narodowej. Mam nadzieję, że tą pustkę wypełni Niezależne Stronnictwo Akademickie. Młodzież coraz bardziej interesuje się naszą organizacją. Po Marszu Niepodległości zgłosiło się do nas kilkanaście nowych osób, to pokazuję, że są jednak studenci, którzy chcą działać. Ł: Słyszeliście o francuskiej grupie Czarne Szczury? To też jest grupa zrzeszająca studentów- nacjonalistów. Co o niej sądzisz? P: Nieco o niej słyszałem. Jednak dla mnie i kilku znajomych inspiracją do stworzenia NSA, była włoska organizacja zrzeszająca studentów, mianowicie Blocco Studentesco. Podczas wizyty w Rzymie widzieliśmy u tych młodych ludzi ogromną pasję i zaangażowanie w to, co robią. Widać było wśród nich także ogromne zgranie, tworzą oni niemal rodzinę, a ich lokale stanowią dla nich drugi dom. My też w NSA jesteśmy coraz lepiej zgrani, razem działamy, razem sobie pomagamy, razem bawimy się. To ważne aby ludzie, gdy idą na cotygodniowe spotkanie czy robią jakąś akcję spotykali się zarazem ze swoimi przyjaciółmi i czerpali radość z działalności w organizacji, a nie traktowali jej jako kolejny obowiązek. Ł: Wspomniałeś, że byliście z wizytą u włoskich nacjonalistów. Jak wrażenia? Zaobserwowaliście coś konkretnego, co można by przenieść na polski grunt? P: Tak jak już wspominałem najbardziej zaimponowała mi świetna atmosfera panująca w organizacji Casapound Italia i związanej z nią Blocco Studentesco. Nowatorskim działaniem na tle innych ruchów narodowych w Europie, które wyróżnia Casapund Italia jest zajmowanie opuszczonych budynków i tworzenie w nich ośrodków kultury. Wiem, że w Polsce było by to trudne ze względu na niechęć władzy wobec wszelkich przejawów inicjatyw społecznych, które nie są po jej myśli. Wyobraźmy sobie jednak np. w Warszawie kilku piętrowy budynek, w którym cały czas dzieje się coś związanego z ideą i aktywizmem. Gdzie mieści się biblioteka, sala konferencyjna i komputerowa. Budynek, w którym zawsze spotkamy dobrych znajomych myślących podobnie jak my. Schodząc jednak na ziemię i patrząc na obecny stan ruchów patriotycznych w Polsce moglibyśmy zaczerpnąć od kolegów z Włoch chociażby tworzenie sekcji sportowych w ramach organizacji. Do stworzenia sekcji piłki nożnej, koszykówki lub siatkówki wystarczy przecież tylko piłka i dobre chęci. Ł: Co sądzisz o wyborczym wyniku Palikota? Mówi się, że zagłosowało na niego wielu młodych ludzi skuszonych perspektywą legalizacji marihuany i innymi pierdołami… Tylko co zrobić by ludzie nie łapali się na taki lep i zaczęli traktować swoje decyzje odpowiedzialnie? P: Przede wszystkim przykre jest to, że wizja legalnego skręta jest ważniejsza dla niektórych młodych ludzi niż podstawowe wartości, które Ruch Palikota zwalcza z ogromną zaciekłością. Co my możemy zrobić to uświadamiać naszych znajomych przez rozmowę o tym, co niesie za sobą oprócz legalizacji marihuany "Ruch Palikota". Pewnie nie jeden z nas ma znajomego na osiedlu, któremu obietnica legalizacji przysłoniła oczy. Czasem wystarczy krótka rozmowa, aby odciągnąć kolegę od poparcia Palikota. Ł: Ostatnie słowo należy do Ciebie, jeśli chcesz coś przekazać czytelnikom „Drogi Legionisty” (a więc głównie kibolom, nacjonalistom oraz inwigilującym nas mediom & milicjantom :-) to możesz to zrobić właśnie teraz. Dzięki za rozmowę… P: Pozdrawiam wszystkich, którzy działają na płaszczyźnie narodowej. „Kibolom" życzę niezłomności w działaniach patriotycznych. Media mimo swych manipulacji, niech wiedzą, że prawda i tak zwycięży. Wszystkich studentów i nie tylko zachęcam do współpracy z NSA. Dziękuję redakcji „DL” za wywiad. SEKCJA ŻEŃSKA
„(…) Niepokojąca jest postawa większości mediów, które pokazują ściemniony obraz polskiego patrioty, narodowca, jako niedouczonego bandytę, który sieje postrach. Czas zmienić takie myślenie (…)” Ł: Na początek przedstaw się w skrócie. Jak masz na imię, ile masz lat i czym zajmujesz się w życiu? A: Joanna, lat 21. Studentka europeistyki. Od przyszłego roku chcę rozpocząć drugi kierunek (historię). W wolnych chwilach lubię czytać (obecnie „Dobrego" Łysiaka), chodzić do kina, teatru, zwiedzać nieznane i zapomniane zakątki w Warszawie. Generalnie lubię robić wszystko, co może poszerzyć moje horyzonty. Oczywiście od momentu powstania NSA, znaczna część mojego życia kręci się wokół niego. Ł: Jak myślisz, jaka jest rola kobiet w takiej grupie jak NSA? Czy macie jakieś specyficzne, inne niż faceci, obowiązki, wizje działalności? A: Myślę, że wszyscy traktujemy się po partnersku, bez względu na płeć. Wszyscy mamy podobne poglądy, ważne są dla nas te same wartości, patrzymy w jednym kierunku. Osobiście bardzo bym chciała, żeby w nasze szeregi wstępowało więcej przedstawicielek płci pięknej :-). Tu naprawdę działają fajne, mądre dziewczyny z masą pomysłów, ale wciąż jest ich za mało. Niepokojąca jest postawa większości mediów, które pokazują ściemniony obraz polskiego patrioty, narodowca, jako niedouczonego bandytę, który sieje postrach. Czas zmienić takie myślenie. Ł: Dziewczyny w Twoim wieku zazwyczaj biegają na dyskoteki i jarają ziółko zamiast spotykać się w narodowym gronie i rozmawiać o Polsce… Dlaczego Ty wybrałaś akurat taki sposób na spędzanie wolnego czasu? A: Jesteśmy młodzi, więc to normalne, że czasem lubimy się zabawić... Ja sama z niecierpliwością czekam na jakiś koncert Eldo albo Projektu Parias w Warszawie :-). Myślę, że najważniejsze, to znać umiar. O ile u chłopaka to przejdzie, to dziewczynie cotygodniowe najebki po prostu nie wypadają. Stale imprezując czułabym się zupełnie bezwartościowa, a myślę, że i chłopakom dużo bardziej imponują dziewczyny, które coś sobą reprezentują i mogą pochwalić się swoją wiedzą. Spotkania NSA są dla mnie doskonałą formą spędzania wolnego czasu. Lubię dawać coś z siebie, spędzać aktywnie czas i NSA traktuję jako coś czynnego, co daje pozytywne rezultaty zarówno mi (rozszerzanie wiedzy, kontakty z ludźmi o podobnych poglądach), jak również państwu (działania na rzecz Ojczyzny, rozszerzenia patriotyzmu, akcje propagandowe i uświadamiające). Poza tym na spotkaniach panuje świetna, luźna atmosfera, wszyscy czują się bardzo swobodnie. Dzięki NSA poznałam też niesamowitych ludzi, na których można liczyć w każdej sytuacji. Ł: No, ale koncert Eldo czy Projektu Parias to nie to samo co kręcenie naćpaną studencką dupą przy ultrafiolecie :-). Przejdźmy jednak dalej. Jesteś studentką. Co sądzisz o rówieśniczkach ze szkoły? Czy faktycznie obecnie jest tak źle (jak głosi m.in. stereotyp wśród nas – narodowców), że szkoły to jedynie wylęgarnia lewactwa bądź –pustactwa-? Czy jesteście jako dziewczyny z NSA jedynymi wyjątkami czy może dostrzegasz wśród reszty studentek jakiś potencjał? A: Niestety, muszę potwierdzić te stereotypy. Na palcach jednej ręki mogę policzyć osoby z mojego kierunku, które podzielają lub choćby akceptują moje przekonania. Być może zależy to od uczelni lub kierunku, u mnie bycie dumnym Polakiem uważane jest za staroświeckie, niemodne. Teraz liczy się bycie postępowym obywatelem Unii Europejskiej. Sprawy nie ułatwia również sama uczelnia, która przed 11.11 rozwiesiła plakaty „kolorowej niepodległej”. Niejednokrotnie trzeba znosić ciosy, ale to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że stoję po właściwej stronie :-). Ł: To może porozmawiajmy trochę o Twoich poglądach, wykorzystam to, że rozmawiam akurat z kobietą :-). Co sądzisz na temat aborcji? Powinno być to „prawem kobiety wyzwolonej”?
Strona
52
„DL” zine nr 3
WYWIAD A: Ja jestem katolikiem i w kwestii aborcji zgadzam się ze stanowiskiem kościoła. Nie obchodzą mnie żadne „argumenty”, że „to jest dopiero zarodek”, że „nic nie czuje”, itp. Człowiek to człowiek i ma prawo do życia od poczęcia, aż do śmierci. Osoba, która decyduje się na seks musi zdawać sobie sprawę jakie konsekwencje może za sobą nieść (a jak tego nie kuma to niech siedzi do końca życia przed redtube :-). Oczywiście co innego, gdy wiadome jest, że dziecko jest śmiertelnie chore, a życie matki zagrożone... Jeżeli do jakiejś kobiety nie trafia argument, że zabija własne dziecko, to może przekona ją, że w ten sposób traci godność i prędzej, czy później odbije się to na jej psychice. Jeżeli „wyzwolenie” ma na tym polegać, to ja dziękuję... Swoją droga, kiedyś Cejrowski rozmawiał z Frytką a propos „kobiet wyzwolonych” – i on ją (jak i je wszystkie) mega podsumował :-). Ł: Czy jako kobieta czujesz się „uciskana” przez mężczyzn, jak Kazia Szczuka, którą tak na marginesie mieliśmy nieprzyjemność oglądać z bliska podczas debaty w „Tabu”? Czytałem kiedyś taką czerwoną feministkę, która twierdziła, że małżeństwo jest wymysłem faceta, tylko po to by uwięzić kobietę i ją zdominować… Reasumując: co sądzisz o tzw. idei równouprawnienia? A: Ostatnio gdzieś przeczytałam, że równouprawnienie kończy się, gdy trzeba wnieść szafę na 10 piętro :-). Wkurzają mnie te krzyczące feministki, bo wypowiadają się za wszystkie kobiety, w dodatku te ich postulaty to jakiś bełkot i wręcz czepianie się jakiś błahych kwestii, np. przeczytajcie co zamieściły na Wikipedii: http://pl.wikipedia.org/wiki/Męska_dominacja_językowa . Feministki chcą wszystkim udowodnić, że kobieta w małżeństwie jest nieszczęśliwa, chociaż nie mają o tym zielonego pojęcia. Ja chcę być przepuszczana w drzwiach, będę zmywać i prać, ale za nic w świecie nie wymienię oleju w samochodzie :-). Kobieta ma być kobietą, a facet facetem i kropka, a jak ktoś zaczyna kombinować, to znaczy, że ma za dużo wolnego czasu :-). Ł: Czyli jak za dużo wolnego czasu to prosta sprawa – feministki na traktory :-). Już widzę Kazię jak sieje „zialna”… No, ale bez złośliwości :-). Wróćmy do NSA. Jakie jest Twoje najlepsze wspomnienie z krótkiej historii grupy? Jakaś akcja, spotkanie zapadły Ci szczególnie w pamięć? A: Najśmieszniej wspominam kręcenie filmiku, na którym zapraszamy na Marsz Niepodległości. Samo wybieranie "ochotników" było już strasznie zabawne, wymyślanie kto i co będzie mówił (np. początkowo plan był taki, że ja mam robić kanapki :-). Potem podczas kręcenia była bardzo luźna atmosfera. Ale generalnie na wszystkich spotkaniach jest bardzo śmiesznie. Ł: Jesteśmy po Marszu Niepodległości. Wiadomo, że dużo się tam działo. Jakie masz, jako kobieta wrażenia po 11 listopada? Co było na plus, a co na minus? Jak pokazało się na nim (Twoim zdaniem) NSA? A: Na Marszu było niesamowicie! Już w metrze taka patriotyczna atmosfera, cały wagon pełen biało- czerwonych flag, narodowe okrzyki. Potem na Placu lekka dezorientacja, że niby marsz rozwiązany, z jednej strony coś tam krzyczy policja, z drugiej lewaki, jakieś petardy, helikopter, ale ostatecznie okazuje się, że Marsz rusza. Niesamowity, wręcz nie do opisania klimat: małe dzieci z rodzicami, studenci, starsi ludzie, wszyscy na całe gardło krzyczeli: jestem dumny, że jestem Polakiem! To był mój drugi Marsz i nie ma opcji, żeby za rok nie iść. Po prostu to trzeba przeżyć, żeby to zrozumieć, żeby w to uwierzyć :-). Szkoda tylko, że niedane było nam wysłuchać przemówień pod pomnikiem R. Dmowskiego, bo iti postanowiło zrobić grilla :-). Myślę, że NSA wypadło super. Mieliśmy ładny baner, który chłopaki dzielnie nieśli przez cały czas, szliśmy razem, po marszu wszyscy zachrypnięci od patriotycznych okrzyków… Ł: Co jako kobieta myślisz o ruchu kibicowskim, a jako Warszawianka o stołecznej Legii? Czy masz jakiś kontakt z tym światkiem i jak sądzisz, to że akurat kibice są nastawieni patriotycznie to dobrze dla Polski czy źle? A: Mam o 10 lat starszego brata, który odkąd pamiętam jest kibicem Legii, więc kibicowanie to dla mnie coś oczywistego (kilka ładnych lat temu nawet czytałam „Naszą Legię”, bo podobał mi się Marcin Mięciel, hehe). A tak serio, to bardzo szanuję wszystkich kibiców, bo robią bardzo dużo dobrego, choć wydaje się, że wszyscy chcą obarczyć ich za całe zło na świecie. Wystarczy się przejść 1 sierpnia na Kopiec PW i zobaczyć co robią, i jak zachowują się wtedy kibice. Ostatnio stali też pod pomnikiem Dmowskiego, żeby nie został sponiewierany przez tęczową hołotę... Albo sprzedają szaliki, vlepki itp., z których część dochodu idzie na szczytne cele. Słyszałam też o pomocy dzieciom w domach dziecka i charytatywnym meczu w tamtym roku. Pewnie nie wiem o wielu pozytywnych akcjach, ale i tak mogę stwierdzić, że kibice są wielcy. I są wielkimi patriotami - z pewnością nie dla poklasku. Poza tym od zawsze strasznie podobają mi się oprawy na meczach, niektóre to arcydzieła. A tak to nigdy na meczu nie byłam, więc chyba nic więcej nie mogę powiedzieć… Ł: Ostatnie słowo należy do Ciebie, jeśli chcesz coś przekazać czytelnikom „Drogi Legionisty” to możesz to zrobić właśnie teraz. Dzięki za rozmowę… A: Przede wszystkim chciałam Ci podziękować za zaangażowanie. Poza tym nie dajmy sobie wmówić, że jesteśmy faszystami, a patriotyzm to obciach. Mamy jeszcze bardzo dużo do zrobienia, ale jestem pewna, że będzie dobrze. Widzimy się na spotkaniach NSA!
PODSUMOWUJĄC…
To by było na tyle w tych krótkich rozmowach. No cóż, pozostaje złożyć wyrazy szacunku, że w ciężkich czasach dla narodowych wartości – pojawiło się światełko w tunelu w postaci warszawskiego NSA… Ludzie chcą rozmawiać o Polsce, działać dla niej – to już jest jakiś sukces… Nasza Ojczyzna zawsze miała takich ludzi, którzy nawet gdy nie było jej na mapie – żyli miłością do niej i o niej nigdy nie zapominali… Dlatego jesteśmy, dlatego będziemy zawsze. Życzę powodzenia w rozwijaniu działalności, kolejnych akcjach i inicjatywach. Pozostańmy wierni polskiemu nacjonalizmowi, Polsce – naszej Ojczyźnie. Dzięki za rozmowy. Do zobaczenia na akcjach. Ł. WYWIADY PRZEPROWADZONE 23 LISTOPADA 2011
Strona
53
„DL” zine nr 3
KULTURA ULIC
HIPISI – PACYFISTYCZNA GAŁĄŹ BRUDU W Polsce prócz rdzennych subkultur opisanych w poprzedniej części cyklu (bikiniarze, gitowcy – “DL” nr 2) przyjęły się także subkultury egzystujące w innych zakątkach Europy, a nawet świata. Najpopularniejszą (swego czasu) z nich byli hipisi (nazwa pochodzi prawdopodobnie od zawołania „hip”). Istniało wiele subkultur „prehipisowskich”, a Marcin Filipiak upatrywał ich źródeł aż w XVII wieku, wśród purytanów. Podjęła się subkultura hipisów, podobnie jak jej poprzednicy próby stworzenia „komunistycznego społeczeństwa światowego” gdzie wszyscy będą wolnymi panami swojego losu. I faktycznie hipisi dążyli do takiego świata odrzucając tzw. normy społeczne, i chcąc jak najdalej uciec od panujących realiów. Najpierw Stanów Zjednoczonych, a później znacznej ilości innych państw w tym Polskiej Republiki Ludowej (czy dziś – III RP). Przyjrzyjmy się o co chodzi w tej dalekiej od hool’s (chociaż jak się dowiecie w pewnym momencie otarły się o siebie na Wyspach!) subkulturze. Pierwsi hipisi pojawili się w USA, a za oficjalną datę powstania subkultury uważa się 14 stycznia 1967 roku. Wtedy Timothy Leary wygłosił przemówienie do młodzieży w parku Golden Gate (San Francisco). Zanegował on wtedy „wartości” rządzące Ameryką – pieniądz oraz pracę, a ogłosił początek nowej ery: miłości, wyznawanych wartości, a także początek czasu spontanicznej muzyki oraz tańca . Jak niemal każda subkultura – hipisi charakteryzowali się specyficznym wyglądem. Już na wspomnianym wystąpieniu – Leary, a także pozostali (poeta Ginsberg, Watts – propagator buddyzmu i taoizmu, które to były później popularne w kręgach hipisowskich) wystąpili z „trzecim okiem” namalowanym na czole. Miało to oznaczać ich rzekome duchowe oświecenie. Hipisi jako uważający się właśnie za duchowo oświeconych i naprawdę wolnych – chcieli różnić się od społeczeństwa, zarówno w USA, Polsce i w pozostałych krajach. Nosili długie włosy (często z nałożoną na nie przepaską), brody, a ich garderobę tworzyły luźne koszule, paciorki na szyi i dłoniach oraz spodnie tzw. dzwony. Hipisowska moda (tak trzeba o niej mówić, na sprzedawaniu ubrań dla hipisów można się było nieźle dorobić, zresztą podobnie jest z resztą nieoficjalnych klimatów) rozpowszechniła się tak bardzo, że…nawet piłkarscy chuligani na Wyspach Brytyjskich nie obronili się całkowicie przed jej wpływem. Jak możemy przeczytać we wspomnieniach kibiców Chelsea Londyn o nazwie “Hoolifan” (na temat krótkiego okresu w życiu autorów): „Nawet wyhodowaliśmy sobie długie włosy. Od łysiny do długich włosów w mgnieniu oka. Od skinheadów do hipisów – chociaż w żadnym razie nie byliśmy hipisami. Nie chodziliśmy po łąkach i nie dzwoniliśmy dzwonkami, nie łykaliśmy kwasu i nie życzyliśmy wszystkim naokoło pokoju. Ale faktycznie zapuściliśmy kudły, weszliśmy w nową muzykę i ciuchy – flanelowe koszule (made In India) i spodnie dzwony”. Przy okazji autorzy - kibole zdradzili nam panujące stereotypowe postrzeganie hipisa. I faktycznie do ubraniowego image członków tej subkultury – wielu z nich można przypisać częste bycie pod wpływem narkotyków, gównie halucynogenów. W ten sposób szukali innych doznań niż te proponowane przez oficjalny świat. Oczywiście nie tylko hipisi zażywali narkotyki, były one problemem szerszej części społeczeństwa, jednak wśród członków tej subkultury zjawisko narkomanii było nadzwyczaj częste. W USA początek ruchu hipisów związany był ze sprzeciwem wobec wojny w Wietnamie lecz protest wobec jakiejkolwiek agresji jedynie wynikał z pacyfistycznych wartości członków tej subkultury. Wietnam nie był więc przyczyną. Hipisi negowali po prostu oficjalną kulturę i wartości, na których ona się opierała. Odrzucali kult pracy, pieniądza, walki o władzę – woleli zająć się zabawą czy też niezależną sztuką. Muzyką, pisaniem wierszy, imprezowaniem na koncertach… Z tego powodu naturalnie nie byli zwolennikami zbrojnych działań, nie tylko Stanów Zjednoczonych lecz nikogo! Jak wspomniałem – pomocy w szukaniu nowych doznań duchowych dostarczało im branie narkotyków, głównie LSD. Już podczas opisanego oficjalnego powstawania tej subkultury „ideologowie” hipisowscy rozdawali swoim słuchaczom za darmo ten narkotyk, na którym część z nich…dobrze się później dorobiła . Za pomocą kwasu mieli doznawać oświecenia, poszerzać horyzonty, czyli dostrzegać inne rzeczy niż te materialne. Kazimierz Jankowski w swojej książce „Hipisi. W poszukiwaniu ziemi obiecanej” zaznaczał, że było to olbrzymią sprzecznością z ideą hipizmu gdyż ludzie głoszący wszelką wolność…sami uzależniali się od „leków”, które to uzależnienie przecież ograniczało ich wolność! Typowy lewacki absurd… Znaczna część hipisów mieszkała w tzw. komunach (dzisiaj nazywanych także squatami). Są to opuszczone budynki bądź mieszkania, które nielegalnie okupują grupy hipisów, a także (głównie dziś) różnych anarchistów. Prócz prawdziwych ideowców znaczną część stanowią tam podszywający się pod wyznawane przez członków subkultur wartości; narkomani i chowający się kryminaliści. Hipisi mieszkając w komunach nie płacili podatków, starali się być samowystarczalni, co jednak było utopijne gdyż trzeba było skądś czerpać pieniądze na egzystencję. Żebranie nie zawsze wystarczyło. Życie w komunach było wyrazem hipisowskiej idei zanegowania oficjalnego świata, ucieczką od „normalnego” społeczeństwa i próbą budowania enklaw kultury alternatywnej . Jak pisał we wspomnianej już książce Kazimierz Jankowski – w zdecydowanej większości warunki tam panujące były niehigieniczne, a wręcz bardzo patologiczne. Bród, smród, resztki jedzenia, powszechna narkomania i wolny seks. Hipisi jednak uważali to za przejaw swojego buntu i twierdzili, że po prostu „robią swoje”, sprzeciwiając się także tradycyjnemu modelowi rodziny. „Robienie swojego” było głównym hasłem towarzyszącym członkom tej subkultury. Według idei dzielono się wszystkimi rzeczami, a także partnerami w stosunkach intymnych. Jeśli ktoś miał na coś ochotę – powinien to zrobić. Cała reszta to „antyludzki uścisk Systemu”. Nie tylko dilerzy LSD żerowali na naiwności hipisów wyrażanej wspomnianym „dzieleniem się” i „robieniem swojego”. W amerykańskich komunach często przebywali mieszkańcy okolicznych czarnych gett i terroryzowali ich mieszkańców. Chociaż czasami tolerancja hipisów (którzy oficjalnie byli przeciwko rasizmowi, jak i przeciwko wszelkim różnicom, prócz podziału na ludzi wolnych i nudny świat oficjalny) była poddawana ciężkiej próbie (wykorzystujący ich amerykańskie meliny czarnoskórzy – o czym pisał Jankowski) i niektórzy z nich nie wytrzymywali. Można w związku z tym łatwo dojść do wniosku, że pacyfizm hipisów przegrywał w starciu z brutalną rzeczywistością. Także do Polski trafił ruch hipisowski. Pierwsi „długowłosi” pojawili się pod koniec lat 60tych wraz z modą na muzykę rockową . Podobnie jak w przypadku bikiniarzy, nowa subkultura była tępiona przez socjalistyczną milicję. Hipisi mieli także wroga w znacznej części społeczeństwa oraz wśród członków innych subkultur, głównie gitowców. Pewne rozluźnienie jeśli chodzi o podejście do zjawiska hipisów, partyjni aktywiści wykazali po upadku Gomułki, co jednak nie zwalniało „długowłosych” od pozostania „podejrzanymi” w PRLu. Urządzano coroczne zloty, od Kazimierza nad Wisłą, Mielna poprzez Jasną Górę w Częstochowie aż po słynny Jarocin. Do dzisiaj przedstawicieli tej subkultury można spotkać na Przystanku Woodstock organizowanym przez Jurka Owsiaka. Polscy hipisi, którzy nie mieli takiego dostępu do narkotyków jak ich koledzy ze Stanów Zjednoczonych, próbowali zdobywać morfinę bądź brali popularny narkotyk zwany „kompotem”. Marcin Filipiak określa narkomanię jako tragedię polskiego ruchu hipisowskiego. Również w Polsce hipisi próbowali odrzucać jakąkolwiek agresję, a także chcieli żyć jak najdalej od systemu. I ci, którzy pozostali bądź w dzisiejszych czasach zostają hipisami, nadal chcą trzymać się tych zasad. Z tego powodu dla wszelkich football hooligans (podobnie jak kiedyś dla gitów), hipisi zostaną nikim innym jak bandą pacyfistycznych lamusów :-). Ł. Korzystałem z: M. Pęczak, Mały słownik subkultur młodzieżowych, Wydawnictwo naukowe Semper, Warszawa 1992. M. Filipiak, Od subkultury do kultury alternatywnej. Wprowadzenie do subkultur młodzieżowych, Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, Lublin 1999. M. King, K. Knight, Hoolifan, Mainstream Sport, Londyn 2008, s.47. K. Jankowski, Hipisi. W poszukiwaniu ziemi obiecanej, Wydawnictwo Książka i Wiedza, Warszawa 1972.
Strona
54
„DL” zine nr 3
KULTURA ULIC
„ANTYFASZYŚCI” – WRÓG Z LEWEJ STRONY… Wiadomo, że tzw. antyfaszysta to dla redakcji i czytelników „DL” wróg, ale pozwólcie, że uniknę jakichś „suchych wrzutów” itd., bo nie o to wszak chodzi w publicystyce… Obiektywny opis jest jednak niemożliwy, bo patrzę z perspektywy nacjonalisty i człowieka, który dotrzega absurd oraz hipokryzję w działaniu tych ludzi. Dołożę mimo to wszelkich starań by było „na spokojnie”. Warto wiedzieć w kontekście np. 11 listopada (ale i w codziennej działalności antylewackiej) kto stoi po drugiej stronie. Tak jak pewnie wy – tak i ja znam wiele przypadków indywidualnych dotyczących lewaków, ale nie będę ich przytaczał aby nie zniżać się do ich poziomu (czyli podpierdalania z ucha na około). Przyjrzymy się sprawie raczej ogólnie. Zdaję sobie sprawę, że samo pisanie na ich temat podnieca lewą stroną, ale mimo to wrzucam tekst gdyż warto aby część być może mniej świadomych kiboli skumała co jest pięć. Unikam personalnych wycieczek jeśli chodzi o tych lewaków którzy niby chcą być bojówkarzami, bo nadrzędna zasada „DL” to A.C.A.B. „ANTYFASZYZM” Walka z samym faszyzmem jest tak długa, jak sama doktryna polityczna, która powstała w okresie międzywojennym we Włoszech. Z czasem zaczęła do niej dochodzić (tu trzeba by poruszyć historię USA itp., na co obecnie nie mam czasu) walka z wszelkimi przejawami tzw. dyskryminacji: rasowej, seksualnej, a także z każdym nacjonalizmem pod wspólną, niepoprawną (w kontekście wszystkich celów sprzeciwu) nazwą - antyfaszyzm. Jak wiadomo prowadzi to do absurdu kiedy mniejszość (rzekomo „uciskani” zboczeńcy w Holandii czy imigranci we Francji, muzułmanie na Wyspach) zaczyna terroryzować większość. Większość, która nie może nic powiedzieć na daną grupę (mimo stwarzania przez nią problemów), bo od razu zarzuca się jej owy „faszyzm” i „mowę nienawiści”. To powoduje coś co nazywamy polityczną poprawnością, a zatem raj dla lewaków. Nikt nie może powiedzieć nic na legalnie narzucającego swojego poglądy (zazwyczaj lewicowego) przeciwnika światopoglądowego… Wróćmy jednak do antyfaszystów. ANTIFA Dziś antyfaszystami nazywają się (głównie młodzi) ludzie z różnych środowisk oraz subkultur, o różnych poglądach politycznych: głównie anarchiści, pacyfiści, lewicowcy, ale również komuniści. Nie mają oni ustalonego typu ubioru lecz często w ich szeregach występują typowe punki, fani muzyki hardcore, a również członkowie innych subkultur. Zazwyczaj aktywiści walczący na ulicach miast ubierają się tak aby nie wzbudzić niczyjego zainteresowania, a więc noszą się po prostu codziennie, normalnie, wtapiając się w tłum (zjawisko to w znacznej mierze dotyczy Warszawy). Wśród kiboli cały czas panuje stereotyp o „brudasie”, czyli punku, który jest prawdziwy lecz nie do końca. Prócz punków, antyfaszystami są bowiem ludzie wyglądający niepozornie, a nawet jak skini (lewacki odłam, poruszę to w osobnym tekście za jakiś czas). Nie ma wytycznych co do wyglądu. Czasami podczas manifestacji, antyfaszyści ubierają się cali na czarno tworząc tzw. czarny blok, co jest taktyką manifestacji stworzoną przez bliskich im anarchistów. Czarnego bloku używają również autonomiczni nacjonaliści, którzy często spotykają się z antyfaszystami po drugiej stronie barykady podczas manifestacji. Nie ma więc jednolitego ubioru, jak sami przyznają: ich celem jest po prostu fizyczne oraz ideologiczne wyeliminowanie tzw. skrajnej prawicy jako siły politycznej. Powinieneś jednak poznać lewaka, tym bardziej w dzień demonstracji, bo zazwyczaj widać, że „z tym typem jest coś nie tak” :-). W działalność antyfaszystowską na świecie angażują się jak wspomniałem, także lewicowi skinheadzi (m.in. SHARP-owcy), którzy walczą głównie z rasistowskimi przedstawicielami swojej subkultury częściowo utożsamiającymi się z ruchem faszystowskim. Dochodzi do częstych walk, a nawet obustronnych morderstw (szczególnie na Wschodzie). Antyfaszystami jest również automatycznie większość punków, prócz jego nazistowskich odłamów (tzw. nazi punks itp.). Generalnie pod hasłem „antyfaszyzm” łączy się wiele różnych środowisk, co widać po „blokadzie 11 listopada” w Polsce. Współcześnie z tzw. bojowym antyfaszyzmem kojarzy się grupa nieformalna zwana antifa (anti – anty, fa – faszyści, czyli po prostu antyfaszyści). Występuje ona także w Polsce, mając krótszą historię i uboższe struktury niżeli podobne grupy w zachodniej Europie. Jak sami twierdzą: ich działalność jest odpowiedzią na aktywność ugrupowań szerzących faszyzm, nazizm, rasizm, antysemityzm, nacjonalizm i homofobię (takim słowem antyfaszyści określają sprzeciw wobec równych praw dla homoseksualistów). Idee te antifa traktuje jako bezpośrednie zagrożenie dla swobody jednostek, co jest absurdem gdyż terror politycznej poprawności staje się zagrożeniem dla tych jednostek, które takiego np. pedała-polityka chcą skrytykować w imię innej/ konkurencyjnej ideii. Paradoks tolerancji polega na tym, że tolerują to co odpowiada…ich światopoglądowi, a więc jakoś nie jest mi przykro, że jako nacjonalista nie jestem tolerancyjny dla pewnych idei. Czuję się przynajmniej uczciwie… Jeśli chodzi o Polskę to czy są to nazi skinheadzi, partie narodowe w stylu NOP czy stowarzyszenia typu ONR, prawicowcy w stylu LPR, poganie z „Niklota” czy też innego rodzaju prawicowe, nacjonalistyczne, faszystowskie lub rasistowskie grupy – wszyscy oni są wrogami dla antyfaszystów i wszyscy są umieszczeni w jednym worku. Nie chodzi więc jedynie o czysto niemiecki nazizm bądź włoski faszyzm (oni często mylą te systemy) lecz o jakąkolwiek myśl związaną z narodem, siłą Ojczyzny, podważaniem tzw. praw jednostki jak zakaz ślubów dla pedałów, zakaz nielegalnej imigracji itd. Działalność antify poza fizyczną konfrontacją (pomijam jej jakość, pozostawiając to „samemu życiu”…), to także organizowanie koncertów z muzyką o przekazie antyfaszystowskim (np. punk, lewacki hardcore, chcieli też hip hop, ale ze stołecznymi raperami im nie poszło :-), wspieranie aktywistów złapanych przez policję podczas akcji bezpośredniej (m.in. poprzez zbiórki pieniędzy), działalność wydawnicza (ziny), propaganda (plakaty, szablony na murach, tzw. sztuka uliczna) itp. Antifa to autonomiczne grupy, które istnieją na całym świecie i współpracują ze sobą. Owe grupy nie mają oficjalnych przywódców, ale każdy wie, że w tego typu ekipkach obowiązuje pewna hierarchia (silniejszy, najlepszy organizator itp.). Mimo różnej sytuacji etnicznej, politycznej (na przykład różnica pomiędzy Polską, a Francją lat 80tych) antifie z wszystkich państw chodzi dokładnie o to samo. Z tym, że przykładowo francuscy antyfaszyści zorganizowali się wcześniej i mieli w swoich szeregach wielu przedstawicieli innych ras, czego przyczyną jest sytuacja etniczna we Francji. Francuscy antyfaszyści byli (i są - to samo we Włoszech, w Hiszpani i nie tylko…) również bardziej powiązani z komunizmem, jedną z bojówek była wiele mówiąca „Red Warriors” (Czerwoni Wojownicy). We Francji oraz we wielu innych krajach do sprzeciwu wobec rasizmu włączyli się także przedstawiciele środowisk imigranckich. Polska jest w znacznej większości złożona z ludzi białego koloru skóry, a zatem polscy antyfaszyści to także osoby niemal w 100% białe chociaż chętnie przyjmują w swoje szeregi obcych, którzy jakimś sposobem znajdą się w kraju nad Wisłą. Istotnym faktem jest to, iż na zagranicznych manifestacjach, we Włoszech czy w Grecji gdzie pojawiają się sierpy i młoty – znajdziemy również antyfaszystów z krajów byłego „Układu”, a więc i Polski. Tutaj nie mogą się z komunizmem zbytnio wychylać… OFICJALNI, CZYLI „NIGDY WIĘCEJ” W Polsce znane z walki z faszyzmem, nacjonalizmem, skrajną i nieskrajną (!) prawicą, a także z wszelkimi przejawami tzw. dyskryminacji jest również stowarzyszenie „Nigdy Więcej”. Jak odnotowuje ono w swoim magazynie – pierwszym opisanym atakiem neofaszystów w Polsce był atak na warszawski lokal Polskiej Partii Socjalistycznej – Rewolucji Demokratycznej w roku 1989. Jak pisze w swoim artykule Michał Syska, pierwszy opór zaczął się jednak już po roku 1934 kiedy to uznawany przez antyfaszystów za faszystowski Obóz Narodowo Radykalny dokonywał ataków na Żydów oraz działaczy lewicy (polecam ciakawą książkę o bojowej działalności ONR w starej Warszawie…to byli całkiem inni ludzie niż dziś i faktycznie takie działania miały miejsce).
Strona
55
„DL” zine nr 3
KULTURA ULIC PPS powołał wtedy organizację „samoobrony” pod nazwą Akcja Socjalistyczna. Celem tej organizacji było (podobnie jak później współczesnych grup antyfaszystowskich) ochranianie lokali, zebrań, a także pochodów i wieców narażonych na atak ze strony (jak ich nazywali) faszystów. Już wtedy pojawiły się okrzyki „Precz z faszyzmem” zarzucane w kierunku sympatyków prawicy, m.in. na wyższych uczelniach. Socjaliści byli więc pierwszymi, którzy podjęli walkę z rodzącym się w Polsce faszyzmem bądź czymś co faszyzmem do dzisiaj antyfaszyści nazywają. Szukając korzeni ruchu antyfaszystowskiego w Polsce – nie sposób ominąć artykuł, który ukazał się na jednym z wirtualnych zinów antyfaszystowskich pod nazwą „Pierwsza śląska antifa”. Jak jest w nim napisane (na podstawie artykułu Dietera Nellesa) już w przeszłości anarchiści organizowali się w grupy gotowe do starć ulicznych z faszystami. Jedną z pierwszych takich grup na polskich ziemiach, były według autorów śląskie „Czarne Szeregi” (Schwarze Scharen), działające już na przełomie lat 20tych i 30stych minionego wieku. Głównym koordynatorem działań „Czarnych Szeregów” był śląski anarchosyndykalista Tomasz Pilarski. Podobnie jak w przypadku Akcji Socjalistycznej – głównym celem „Czarnych Szeregów” była ochrona spotkań „środowisk robotniczych”. Zanim młodzież antyfaszystowska zaczęła działać pod nazwą antifa – istniał GAN, czyli Grupa Anty Nazistowska, z której powstało „Nigdy Więcej”. Powstała ona w roku 1992, w odpowiedzi na podpalenie przez skinów bydgoskiego akademika, w którym mieszkali studenci z Afryki i Azji. Zakładający go ludzie stwierdzili, że nie będą bezczynni na rosnącą wtedy w siłę polską subkulturę rasistowsko nastawionych skinheadów i powiązanych z nimi piłkarskich chuliganów. Założycielem GAN jest Marcin Kornak, osoba aktywnie działająca w stowarzyszeniu „Nigdy Więcej” do dnia dzisiejszego (w 5tym numerze rozdawanej na meczach gazetki „Kibol” był jego cytat, w którym nieco naokoło zachwalał Armię Czerwoną…). Idea grupy była taka by być niezależnym od partii i układów politycznych oraz współpracować ze wszystkimi ludźmi, którzy chcą działać przeciwko faszyzmowi i nietolerancji, niezależnie od wieku i światopoglądu . W 1997 roku Grupa Anty Nazistowska zaczyna akcję „Muzyka Przeciwko Rasizmowi”, tworząc charakterystyczne biało- czarne logo, pod którym do dziś nagrywają piosenki wykonawcy muzyczni wywodzący się z różnych nurtów (pewnie częściowo nieświadomi z jakimi „gagatkami” współpracują…). W celach tej akcji, popierająca GAN kapela „Pidżama porno” napisała piosenkę o nazwie „Antifa”, która pokazała, że „Nigdy Więcej” oraz GAN zamierzają współpracować również z rodzącym się, radykalniejszym ruchem antyfaszystowskim. Inną znaną akcją, która ma początek w GAN i NW jest „Wykopmy rasizm ze stadionów”, a więc wszelkiego typu akcje związane z rasizmem mającym miejsce na polskich stadionach. Tego typu działania mają miejsce na stadionach całej Europy i polscy organizatorzy współpracują z zagranicznymi grupami. „Nigdy Więcej” zwalcza też „rasizm w Internecie”. NIBY OSOBNO… Jak podaje polska antifa na swojej stronie – nie współpracuje ona ze stowarzyszeniem „Nigdy Więcej” ponieważ sama odcina się od zgłaszania faszystów na policję (traktując ten organ państwowy jako jednego z wrogów), a NW specjalizuje się m.in. w dostarczaniu prokuraturze informacji o tego typu działalności. Jak pisze Marcin Kornak w magazynie „Nigdy Więcej” o manifestacji z 9 listopada 2009 we Wrocławiu: „Przedstawiciele Stowarzyszenia „NIGDY WIĘCEJ” ostrzegli służby porządkowe, że koło obelisku gromadzi się grupa członków Narodowego Odrodzenia Polski. Funkcjonariusze podjęli zdecydowane działania, oddzielając neofaszystów od uczestników obchodów” . W praktyce wychodzi to jednak różnie. Przykładem może być Marsz Niepodległości zorganizowany 11 listopada 2010 w Warszawie. Za jego organizacją stały środowiska nacjonalistyczne, prawicowe oraz patriotyczne. Antyfaszyści zorganizowali kontr manifestację, a na niej razem stała antifa, działacze zrzeszeni w „Nigdy Więcej” oraz pozostałe osoby i grupy przeciwne temu marszowi, mobilizowane m.in. przez „Gazetę Wyborczą”. Jak więc widać, teoria teorią, ale w praktyce różnego typu środowiska antyfaszystowskie działają wspólnie. Wszelkimi sposobami, bojowymi, a także donoszeniem na policję próbują zwalczać znienawidzony faszyzm i wszystko co za niego uważają. Powszechnie znane jest także konfidenctwo lewaków chcących utożsamiać się z bojówkarzami, a więc jednym jest ich teoria i otoczka ideologiczna, a drugim ich zasób ludzki. Kto bowiem w Polsce chce się bić wg zasad, najczęściej ląduje na stadionie (gdzie panują z kolei nastroje prawicowo nacjonalistyczne prócz dziwaków typu KSP)… Typowych ludzi zasad z ulicy w szeregach lewackich jest naprawdę margines. Nie dziwi zatem, że (oczywiście są wyjątki) ich styl walki to zazwyczaj „styl grecki”, a zatem rzucić butelką i spierdalać… SAMI STRZELAJĄ SOBIE W STOPĘ Częstym przypadkiem jest, kiedy antyfaszystom zarzuca się nadgorliwość oraz zbyt szybkie szufladkowanie różnych osób bądź grup jako faszystowskie. Mają o to pretensje np. częściowo prawicowi politycy (jak Janusz Korwin Mikke), publicyści (jak Rafał Ziemkiewicz), a także polscy nacjonaliści i inni. Dyskusja między zwaśnionymi stronami była bardzo widoczna po Marszu Niepodległości 11 listopada 2010. Debaty, rozważania toczyły się na łamach popularnej prasy, a także przed kamerami głównych mediów takich jak TVP oraz TVN. Sami antyfaszyści twierdzą (m.in. podczas wspomnianych debat, a także na swoich radykalniejszych forach dyskusyjnych), że ludzie idący w Marszu Niepodległości głoszą idee faszystowskie i są tylko „przebranymi” patriotami. Zdaje się, że w związku z tym poparcie wśród szarego społeczeństwa znacznie im spada. Podobnie jak po tym gdy media ujawniają kolejne awantury z udziałem antyfaszystów, którzy stają się w oczach ludzi chuliganami takimi jak inni. Wszystko to mobilizuje też drugą stronę, która coraz liczniej gromadzi się po przeciwnej stronie barykady. Np. front na 11 listopada tworzy wiele zwaśnionych wcześniej ze sobą partii/ grup/ ludzi, którzy potrafią iść razem właśnie dlatego, że tzw. antyfaszyści nazwali ich faszystami. Dziękujemy :-). Może zmienicie nazwę na profa? Ł. Korzystałem z: M. Pęczak, Mały słownik subkultur młodzieżowych, Wydawnictwo naukowe Semper, Warszawa 1992. B. Prejs, Bunt nie przemija. Bardzo podręczny słownik subkultur młodzieżowych, „Śląsk” Sp. z o.o. Wydawnictwo Naukowe, Katowice-Warszawa 2004. M. Kornak, Katalog wypadków – brunatna księga, „Nigdy Więcej” 2010, nr wiosna 2010, s. 84. „Przegląd anarchistyczny” 2009, nr jesień-zima, s. 79. M. Syska, Antyfaszyści spod znaku trzech strzał, „Nigdy Więcej” 2006, nr 15, s. 27. Autor nieznany, Grupa Anty Nazistowska [online], Dostępny w Internecie: http://www.nigdywiecej.org/index.php?option=com_content&task=view&id=11&Itemid=18 (20.03.2011). Autor nieznany, Kim jesteśmy? [online], Dostępny w Internecie: http://antifa.bzzz.net/site/index.php?option=com_content&task=blogsection&id=6&Itemid=53 (20.03.2011). M.G., Pierwsza Śląska Antifa [online], Dostępny w Internecie: <http://161crew.tk> (5.03.2011). SC., AN i hatecore – kolejna szkodliwa moda? [online], Dostępny w Internecie: <http://www.autonom.pl/index.php/artykuly/idea/81-artanhatecore> (19.10.2009). Autor nieznany, Kim jesteśmy? [online], Dostępny w Internecie: http://antifa.bzzz.net/site/index.php?option=com_content&task=blogsection&id=6&Itemid=53 (20.03.2011). Autor nieznany, Koncepcja walki [online], Dostępny w Internecie: <http://antifa.bzzz.net/site/index.php?option=com_content&task=view&id=26&Itemid=9> (20.03.2011). D. Schweizer, Skinhead Attitude [Film], Francja/ Niemcy/ Szwajcaria 2003, 1 płyta DVD.
Strona
56
„DL” zine nr 3
KULTURA ULIC
TEDDY BOYS, MOODS, ROCKERS – BRYTYJSKIE KLIMATY W tym odcinku zajmiemy się subkulturami, które nie znalazły dokładnego (chociaż podobne – owszem) odbicia w polskiej rzeczywistości. Największym centrum powstawania nowych subkultur młodzieżowych była, jak powszechnie wiadomo - Wielka Brytania. Już w połowie lat 50tych powstaje tam odłam młodzieży zwanej teddy boys (TB). Nazwa ta spowoduje (od roku 1995) w kraju nad Wisłą wiadome skojarzenia, być może część osób nie wie, że istniała subkultura o takiej nazwie i –co więcej- potrafiła ona być awanturnicza i antyimigrancka, chociaż TB jako brytyjska subkultura z futbolem nie miała nic wspólnego. Zacznijmy jednak od początku… Zamiast sztywnych według teddy boys norm brytyjskich lat 50tych, woleli oni naśladować luźny styl rodem ze Stanów Zjednoczonych! Pewnego rodzaju polskim odpowiednikiem byli (opisani już w moim cyklu) bikiniarze, jednak TB są bardziej świadomi swojej subkulturowej odrębności, co przejawia się chociażby w stronach internetowych o teddy boys, które istnieją do dziś (co ciekawe znajdziemy tam także galerie zdjęć podpisane… teddy girls – z żeńskim odpowiednikiem tej subkultury). Według słownika su bkultur młodzieżowych Mirosława Pęczaka – sama nazwa „teddy boy” pochodzi od pseudonimu angielskiego króla Edwarda VIII. Tak więc wspomniany autor sugeruje, iż przyjęty „styl edwardiański” miał być pewnego rodzaju synonimem elegancji i tak pojmowanego arystokratyzmu w wyglądzie i manierach. Potocznie można rzec: krawaciarze. TB naśladowali „luzacki” styl rodem z USA. Ich wygląd dobrze oddał Richard Hoggart: byli to chłopcy między piętnastym, a dwudziestym rokiem życia, pozujący na amerykańską niedbałość, w luźnych marynarkach o szerokich klapach, w szerokich spodniach i krawatach w obrazki. Członkowie tej subkultury przesiadywali w barach z szafami grającymi gdyż grano tam amerykańskiego rock’n’rolla, który to wraz z całą kulturą masową Stanów Zjednoczonych stanowił źródło fascynacji teddy boysów . Pytanie jakie można sobie zadać brzmi: dlaczego akurat naśladowano styl rodem z USA? Nie znajduję na ten temat opracowań w kontekście TB, ale należy zakładać, iż tak, jak to zwykle bywa chodziło o poczucie odrębności pokoleniowej i specyficznej więzi z tkwiącymi w tym samym klimacie rówieśnikami. Luzacki styl TB musiał przeszkadzać ich rodzicom bądź dziwić ich, a sami tedsi czuli się bardziej nowocześnie. Znacznie bardziej akceptowani przez swoje robotnicze rodziny – teddy boysi byli w okolicach roku 1970 gdy do dotychczasowego stylu bycia dodali patriotyzm. W latach 50tych luzacki tryb życia i ubiór był atrakcyjniejszy od szarej ich zdaniem egzystencji rodziców. Tego typu reakcje na świat zastany pojawiają się zresztą do dziś w postaci najróżniejszych subkultur. TB według brytyjskich socjologów byli na ogół źle opłacanymi, niewykwalifikowanymi robotnikami . W przeciwieństwie do bikiniarzy, których nazywa się polskim odpowiednikiem teddy boys - Brytyjczycy skorzy byli do agresji. A więc nie tylko imprezy przy amerykańskiej muzyce dawały im potrzebną dawkę wrażeń. W latach 50tych z Karaibów napływała do Anglii potężna fala murzyńskiej imigracji, a czarnoskórzy osiedlali się tuż w sąsiedztwie tedsów. W ubogich, robotniczych dzielnicach, z których wywodzili się również teddy boys, zaczęli zatem widzieć w nich rywali o miejsca pracy . Najgłośniej było o awanturze pomiędzy teddy boys, a czarnymi w 1958 roku. Pisały o tym konserwatywne gazety, które po raz pierwszy zaczęły pisać o TB, zaś oni tamtego roku dużo częściej atakowali czarnoskórych. Nie wiadomo jak bardzo mieli na uwadze rasę swoich przeciwników ponieważ podobnie jak polscy gitowcy, tedsi po prostu nie lubili obcych, nie tylko rasowo. Jak sami o sobie jednak piszą na stronie Internetowej – w latach 50tych wielu tedsów miało wręcz tendencje faszystowskie, a bywało, że młodzież z TB toczyła bitwy na noże i brzytwy. Nie wszyscy TB utożsamiali się z agresywnym podejściem, co trzeba zaznaczyć. Z czasem teddy boysów zaczęli wypierać moodsi oraz rockersi, ale „ludzie w luźnych marynarkach” wrócili w postaci drugiej fali około roku 1970. Jak pisał Mirosław Pęczak: „Pod pewnymi względami sytuacja wydaje się podobna: napływa kolejna fala imigracji z Jamajki, wzrasta bezrobocie, „odrodzeni” TB – podobnie jak ich ojcowie występowali przeciwko „czarnuchom” i kosmopolitycznym bitnikom – występują przeciw „czarnuchom” i przeciw kosmopolitycznym punkom” . A więc przedstawiciele tej subkultury zyskali kolejnego wroga w postaci prężnie rozwijającej się wtedy subkultury punk. Druga fala TB była bardziej patriotyczna, z wrogami zarówno jeśli chodzi o obcych jak i samych Brytyjczyków, którzy demonstrują pogardę dla patriotycznych wartości (jak wspomniane punki). Teddy boys praktycznie nigdy całkowicie nie wyginęli. Na początku lat dziewięćdziesiątych odnotowano odżycie oryginalnego stylu teddy boy. Stała za tym grupa mężczyzn znana jako Edwardian Drape Society (TEDS) z siedzibą w Tottenham (w północnym Londynie) . Do dziś wierni fani stylu TB mają swoją stronę internetową oraz forum dyskusyjne. O polskich bikiniarzach nie ma takich stron, a ostały się jedynie propagandowe kroniki z czasów PRL-u. Współcześni TB nie są jednak zainteresowani przemocą jak ich poprzednicy z lat 50-tych. Jako ciekawostkę można podać, że nazwy subkultury TB używają do dziś grupy kibiców w różnych krajach (np. nie tylko w Polsce, ale i we Włoszech itd.). Jak jest napisane w artykule „Boot Boys, czyli historia subkultury” , w połowie lat 50tych uliczne gangi brytyjskich teddy boys dały początek pierwszej subkulturze „w ciężkich butach”. Byli to moods. Bili się oni z rockersami na plażach w Brighton, dzielili Londyn na strefy wpływów. Doskonale jest to ukazane w brytyjskim filmie fabularnym „Quadrophenia” z 1979 roku, który jest bardzo popularny wśród interesujących się tymi ruchami młodzieżowymi i według wielu opinii odzwierciedla prawdziwy klimat tamtych dni. W związku z wyzywającym wyglądem niektórych ekip moodsów (łyse głowy, ciężkie buty tzw. glany) nazywano ich hard moods, którzy to z kolei przemienili się później w pierwszych skinheadów. Pierwsi moods pojawili się w Wielkiej Brytanii w pierwszej połowie lat 60tych, podobnie jak teddy boys rekrutowali się głównie ze środowisk robotniczych. Mirosław Pęczak powołując się na brytyjskich socjologów sugeruje, iż powstanie moodsów było związane z napływem imigrantów z Karaibów. Ci młodzi Brytyjczycy pierwszy raz zetknęli się wtedy z podejściem do życia, które dystansowało się bądź wrogie było do „oficjalnego życia”: pracy i rodziny. To sprawia, że czarni przybysze mieli niewątpliwy wpływ na powstanie moods i później (co za tym idzie) pierwszej fali skinheadów, którzy narodzili się właśnie z moodsów. Taka jest po prostu prawda. Ja jako biały nacjonalista noszę się normalnie, nie jak skin i jak widać wcale nie jestem mniej biały od skinheada, którego korzenie subkultury są jakie są. Moods podobnie jak wcześniejsza brytyjska subkultura, opisani już TB – chcieli zaznaczyć swoją odrębność poprzez ubiór oraz manifestację niechęci do wartości wyznawanych przez rodziców, do policji, pracodawców i urzędników. Bardzo charakterystycznym strojem członków tej subkultury był obcisły garnitur, wąski krawat, do tego jasna koszula i czasem „zawadiackie” ciemne okulary. Na to przychodził długi, często jasny płaszcz. Tak ubrany mood z dumą podróżował na nieodłącznym skuterze, często przez siebie samego z fantazją przystrojonym. W połowie lat 60tych rynek zachodnioeuropejski, w tym brytyjski zalała fala tanich włoskich skuterów „Lambretta”, na które mogli pozwolić sobie synowie robotników w postaci moods (kosztował około połowy pensji). Owy skuter jest najczęściej kojarzony właśnie z tą subkulturą.
Strona
57
„DL” zine nr 3
KULTURA ULIC / RYWALE LEGII Moods lubili spędzać czas wspólnie, podróżując na swoich skuterach. Jeździli na koncerty, domowe imprezy bądź do klubów z muzyką. Przy tej okazji prowadzili wojny z konkurencyjnymi rockersami. Generalnie chcieli oni wieść życie beztroskie, z dystansem do „oficjalnego życia” i pełne zakrapianych bądź wspomaganych tabletkami odurzającymi, prywatek . Spośród moods wyodrębniono tzw. hard moods. Z zewnątrz różnili się od „zwykłych” moods zrzuceniem garniturów i zastąpieniem ich dżinsami, mieli podobne upodobania muzyczne i światopogląd. Odrzucali zaś „szpan” na skuterach . Hard moods nosili koszule Bena Shermana, polówki marki Fred Perry, a także ciężkie buty zwane popularnie martensami (od ich nazwy Dr. Marten’s). Jak sama nazwa subkultury sugeruje, charakteryzowali się jednak większą ortodoksją, a także agresją. Hard moods zaczęli demonstrować przywiązanie do wszystkiego co brytyjskie. Brali oni udział w awanturach na koncertach muzycznych, a także w zamieszkach na meczach piłkarskich i poza nimi . Często odwiedzali kluby dla czarnoskórych i byli pod pewnym wpływem ich kultury. Zarówno moods jak i hard moods nie mieli swojego odpowiednika wśród polskich subkultur młodzieżowych. Największym wrogiem moods byli rockersi. Była to jedna z najpopularniejszych subkultur lat 50-tych i 60-tych zarówno w Wielkiej Brytanii jak i Stanach Zjednoczonych (tu zrzeszeni byli oni w gangi uliczne, lubiące wywoływać zamieszki w bogatszych dzielnicach, co zresztą było wątkiem we wielu filmowych produkcjach amerykańskich). Jak sama nazwa wskazuje subkultura ta powstała pod wpływem mody na muzykę rock’n’rollową, która była nową falą niosącą za sobą bunt oraz rewolucję obyczajową. Owa rewolucja zapoczątkowała się tak, iż nowi wykonawcy muzyczni, a więc idole rockersów – wykonywali na scenie szalone gesty, często niedwuznaczne o wyraźnie erotycznych aluzjach, co było wtedy nowością. Buntującym się przeciwko ogólnie panującym normą rockersom to pasowało. Podobnie jak członkowie innych subkultur – rockersi mieli dosyć bycia takimi jakich chcieliby ich widzieć rodzice oraz reszta „normalnego” społeczeństwa. Ich celem była zabawa, swoboda, uliczne zamieszki (głównie z moodsami), a także skrajnie inny od powszechnego image. Rockersi nosili dżinsy, czarne (często skórzane z tzw. ćwiekami, motocyklowe) kurtki, a także zapuszczali zazwyczaj dłuższe włosy . Nie tylko wykonawcy muzyczni byli idolami rockersów. „Inspiracji” do buntu, a także przyjęcia podobnego stylu ubioru dostarczały także filmy, takie jak: „Buntownik bez powodu” (z Jamesem Deanem) czy też „Wild One” (Marlon Brando w interesującej ich roli). Była to jedynie część fascynacji rockersów gdyż bohaterowie tych filmów daleko wybiegali poza wizerunek prawdziwego rockersa. Sympatiami muzycznymi różnili się z antagonistyczną wobec siebie subkulturą moods. Ci ostatni interesowali się zazwyczaj muzycznymi nowościami, a rockersi woleli starsze, tradycyjne brzmienie muzyki rockowej . Ciekawa scena z kłótni dotyczącej muzyki, pomiędzy rockersem i moodsem ukazana jest w przywoływanej już „Quadropheni” (naprawdę polecam fanom brytyjskich klimatów subkulturowych). Rockersi w przeciwieństwie do moods, którzy ubierali się w garnitury oraz mieli charakter nieco konsumpcyjny, podkreślali swoją niechlujność bądź „nizinne” pochodzenie (podobnie jak moods, rockersi wywodzili się głównie ze środowisk robotniczych). Nie zależało im na opinii „szarych ludzi” i żyli oni z dnia na dzień, Mirosław Pęczak określa ich wręcz jako outsiderów. Każdy szanujący się rockers posiadał swój motocykl, dużo cięższy od skutera, na którym poruszał się mood. Było to, podobnie jak różne gusta muzyczne, jednym z powodów docinek pomiędzy oboma subkulturami. Rockersi zaczęli zanikać w połowie lat 60tych, ale ich wpływy są widoczne do dzisiaj w kręgach fanów rock’n’rolla (w tym w Polsce, chociażby kurtki motocyklowe noszone przez niektórych fanów rocka i metalu), a także wśród motocyklistów. Ł. Korzystałem z: M. Pęczak, Mały słownik subkultur młodzieżowych, Wydawnictwo naukowe Semper, Warszawa 1992. B. Prejs, Bunt nie przemija. Bardzo podręczny słownik subkultur młodzieżowych, „Śląsk” Sp. z o.o. Wydawnictwo Naukowe, Katowice-Warszawa 2004. Autor nieznany, Teddy Boy History [online], Dostępny w Internecie: <http://www.teddyboyfederation.co.uk/index.php?categoryid=4&s=7a58dbb6dc4180aeac6c7d5f1d06242b>, 2011. Autor nieznany, 1950 [online], Dostępny w Internecie: <http://theteddyboys.co.uk/?page_id=493>, 2011. F., Skinheads, „To My Kibice” 2010, nr.10 (109). Kolekcjoner, Podo, Boot boys czyli historia subkultury, „To My Kibice” 2002, nr.3(7), s. 34-35. F. Roddam. (Reż): Quadrophenia [Film]. Wielka Brytania 1979. 1 płyta DVD.
RYWALE LEGII – SPORTING LIZBONA I tak nieco chaotycznie przechodzimy do innego tematu. 16stego grudnia odbyło się losowanie 1/16 Ligi Europejskiej, po którym wiadomo, że gramy dwumecz ze Sportingiem Lizbona (16 luty Warszawa, 23 luty Lizbona). Może kilka skrótowych informacji o rywalu. Do rzeczy. Nie wiem jakie narkotyki bierze autor tekstu o kibicach Sportingu (możliwe, że w Portugalii kupił coś egzotycznego, kto wie), ale stwierdził na sportingpoland.com, że ultrasi Sportingu są jednymi z najlepszych ultras w Europie. Niby według kogo i jakich kryteriów? Rozumiem gdyby poniosło z takim tekstem kogoś z Bałkanów, Grecji czy nawet Włoszech gdzie ludzie mają jakiś styl i mentalność. Ale Lizbona i czołówka kontynentalnej sceny? Bez przesady… tutaj, w Polsce, większość była podłamana, że trafiła na -to coś-. Nie dość, że daleko (= drogo) to jeszcze ekipa „Lwów” nie jest żadnym magnezem. Sporting, mimo że ogólnie chujowy, chwali się aż kilkoma „ekipami”. Directivo XXI, Brigada Ultras bez historii, ale Torcida Verde (głównie oprawy) to już śmiech na sali, bo są to… lewacy. Jak sami mówią – od zawsze prezentują postawę antyrasistowską. Co ciekawe, w tej Brigada Ultras są głównie byli członkowie… Torcidy, a więc zapewne są “skażeni” lewactwem… Juve Leo z kolei powstała już w 1976 roku i jest najstarszą oraz najbardziej znaną grupą kibiców “Lwów”. Od początku istnienia do dnia dzisiejszego grupa ta wyraża swoje poglądy polityczne. Czy są one lewackie, jak Torcidy Verde? Wręcz przeciwnie, są skrajnie prawicowe bądź nawet (i tu, w sumie lewicowość występuje) Narodowo Socjalistyczne. Z Juve Leo wywodzi się "Grupo 1143", a więc ekipa skinów, którzy niemal rządzą trybunami w Lizbonie (wg fana Sportingu). Pytanie jakie mnie nachodzi… to po chuj pozwalają na grupy lewackie? W Warszawie po pierwszym meczu antifiarze byliby rozkminieni i odnalezieni w wielkiej Stolicy. No, ale to, że ludzie z takiej Portugalii to ludzie dziwni, jakoś mnie nie zaskakuje. Wracając do “Grupo 1143”. To właśnie oni odpowiedzialni są w Sportingu za awantury, krojenie flag itp. Zdarzyły się już przypadki krojenia flag Directivo (inna grupa tego samego klubu) przez Juve Leo! W jakichś dymach biorą udział właśnie skini, ale i… Torcida Verde (lewacy). Dodam, że Juve Leo (skąd pochodzi “Grupo 1143”) i lewacka Torcida siedzą razem na wyjazdach! Patologia… Znane jest zdjęcie kiedy Sporting wywala ze swojego sektora czarnoskórych. Fotka jest jednak mocno old schoolowa, a nie wiem jak Wy, ale ja nie mam murzyna by na próbę wrzucić go dzisiaj w sektor “Grupo 1143”. A szkoda, po przerwie zimowej nie zapowiada się bowiem ciekawy mecz… Sam klub powstał w 1906 roku. Barwy ma zielono- białe. Nowy stadion (otwarty w 2003 roku) ma ponad 50 tysięcy pojemności. Na nim też zagramy z “Lwami” (przydomek Sportingu). Sporting jest czołowym zespołem w swoim kraju, od lat przewija się także w europejskich pucharach. Zdobył 18 Mistrzostw i 19 Pucharów Portugalii. Ł.
Strona
58
„DL” zine nr 3
KRÓTKIE NOTKI
BIULETYN WOJENNY Prawie 50% Polaków wzięło udział w wyborach. I zdecydowana większość wybrała źle… PO wygrała 10% przewagą z główną partią opozycyjną – PiSem, z którą szczerze mówiąc kibole wiązali nadzieje na lepsze jutro. Nie dość, że kolejne lata rządzić będzie antykibicowski Donek to jeszcze, jako nacjonalistom – przybyło nam nowego zmartwienia. Chodzi oczywiście o Palikota, którego Ruch otrzymał 10% poparcia, co było największym zaskoczeniem tegorocznych wyborów. Pamiętam jak wielu prawicowych (zresztą nie tylko, w „Szkle kontaktowym” też się z niego nabijali…) publicystów go wyśmiało i skazało na klęskę, muszą mieć teraz ból głowy jak skomentować wynik RPP. Zresztą… kto po podaniu wyników nie ma bólu głowy? Parafrazując K.: „teraz to dopiero będzie kurwa wojna”… Palikot do parlamentu ściągnął pedała Biedronia, a co gorsza – także innego typu zboczeńca, transseksualistę. Jeśli dodać do tego obecność oszołoma z innej partii – Tomaszewskiego, można spodziewać się tam istnego cyrku. Niestety takiego z gatunku przygnębiających, a nie zabawnych. Można się spodziewać już teraz, że poparcie dla Palikota będzie rosnąć. Ciarki przechodziły mi po plecach gdy po wstępnych wynikach, Palikot oraz jego ekipa zaczęli składać przysięgę walki o świeckie państwo. Niestety – wierzę, że siły im nie zabraknie… Palikot nie jest w polityce dla hajsu, pieniądze to on ma… Palikot ma inne cele, można nazwać go politykiem ideowym, ale niestety – nie naszej, a tej drugiej strony. O co walczy? O usunięcie dzisiejszej roli kościoła w państwie, legalizację związków homo, legalizację marihuany, aborcji, eutanazji, walczyć chce z tzw. „mową nienawiści” (gdzie „nienawiść” to krytyka jego kolegów zboków itp.)… To pierwsza partia w historii Polski, która reprezentuje taki typ programu, który prowadzi nas prosto ku „oświeconemu Zachodowi” w kwestii światopoglądowej, moralnej. Niestety – zafascynowanych takim burdelem (jak widać po wynikach) nie brakuje. Czyżbym na „Drodze Legionisty” pospieszył się z optymizmem, kiedy to w starszych felietonach zapowiadałem prawicowy triumf w Polsce? Nowej Prawicy Korwina nie będzie w parlamencie wcale, ale pisanie o Korwinie jako o swoim, po tym jak biega ze zwolennikami legalizacji narkotyków – jest coraz mniej sensowne… Reasumując: podziemie, podziemie i jeszcze raz podziemie. Robimy dalej swoje, nacjonalizm naszą drogą! Taki mam po tych wyborach nastrój. I nawet żenujący wynik SLD mnie jakoś nie cieszy… Jedno jest pewne: wojna trwa i niestety przegraliśmy kolejną bitwę. Bitwę o wszystko: o stadiony, ale również o Polskość. Będzie pod górkę. Myślę jednak, że jeśli każdy z nas zaśpiewa sobie: „póki my żyjemy…” (i w to uwierzy) to nie będzie to profanacją. Bo od nas m.in. zależy czy patriotyzm, prawica, nacjonalizm powiedzą w przyszłości kolejne słowo… Walka trwa. Trwać też będzie „Biuletyn wojenny” „Drogi Legionisty”. AFERA O „DŻIHAD” Jak się można było spodziewać – po oprawie „dżihad Legia” mamy do czynienia z nagonką na ultrasów. Klub wydał debilne, politycznie poprawne oświadczenie, na które naprawdę bardzo celnie i z jajem odpowiedziało SKLW. No i…? Nic. Psy szczekają, karawana jedzie dalej… A myślałem, że przyczepią się o coś innego z tego meczyku… :-). Serwisy informacyjne (propagandowe) cały piątek o tym mówiły, a nas bronią jak zwykle jedynie niezależni publicyści, na przykład na salonie: http://jacekpiekara.salon24.pl . Po pirotechnice chcą odebrać nam jakikolwiek odstający od ich chorej wyobraźni (o oprawach meczowych) przekaz. ZŁO Czegokolwiek by nie zrobili ultras – wybucha afera w mediach… Już niedługo dowiemy się czy było to spowodowane wyborami czy też dochodzi jeszcze “Euro 2012 paranoja”. Zbiorowa furia. Od kilku dni zewsząd słyszymy, że kibole Legii atakują dzieci, rzucają w 9cio latków petardy… Jasne. Pan w radio zapomniał dodać, iż zgwałcono ich matki oraz porwano ojców… Kolejną aferą jest niemilknący „Dżihad Legia”, a więc kolejne manipulacje GW i NW wmawiające opinii publicznej rasizm na każdym kroku. PREMIER SPOTKAŁ SIĘ Z KIBICAMI To była głośna sprawa, ale nic nie wniosła. W każdym radiu i telewizji głośno było o spotkaniu premiera z kibicami. A jak można było się domyślać, kiedy Tusk chce się spotkać – jest do tego świetnie przygotowany. Nie to co wtedy kiedy słyszy nagłe pytania typu „jak żyć premierze” (patrz m.in. wyborczy spot PiSu)… No więc co godzinę przypominano, że „to już za chwilę”, ale ostatecznie nic ciekawego nie ustalono… Warto wspomnieć także o tych wydarzeniach: http://www.zpierwszejpilki.com.pl/dzial-kibica/newsy/frajer-lyse-palyi-zbigniew-holdys/1/466 . Sikorskiemu puściły nerwy, dużo słabszy gracz niż Tusk… My kibice zajmujemy ważne miejsce w spocie PO, który straszy nami, a także… babciami w moherowych beretach i tymi, którzy przyszli oddać hołd zmarłej parze prezydenckiej. 4-7.10.11 INICJATYWA “TÓSKOBUS” We wtorek (4.10.11) sprzed Sejmu wyruszył w Polskę “Tóskobus". Była to inicjatywa Ogólnopolskiego Związku Stowarzyszeń Kibiców skierowana przeciw rządowi premiera Donalda Tuska, która była odpowiedzią na jego jeżdżący po kraju “Tuskobus”. Fani także mieli opisany nazwą akcji autokar i również spotykali się z ludźmi, rozdawali ulotki. W TV mogliśmy zobaczyć znane twarze, a także fanów w kominiarkach, którzy wyjechali nieść kibolskie słowo :-). To co społeczeństwo musi zrozumieć to fakt, iż w Polsce jest dużo więcej ważniejszych spraw niż nasze środowisko… Niech zajmą się gospodarką, a nie naszym hobby. W NIEMCZECH SIĘ ODRODZILI… Dawno nie było z kibolskiego frontu jakichś optymistycznych, pozytywnych wieści. Wojna trwa, a coraz częściej punktują nasi przeciwnicy. Gazetka naciska, kluby karzą, milicja inwigiluje… Ultras wrogiem numer jeden w „państwie – atrapie” gdzie wszystko jest pozorne, a oszustwo władzy czuć za każdym rogiem. To, że nie ma pozytywnych wieści, a nasi bracia mają kłopoty z prawem nie oznacza, że się poddajemy. Nie, nie… Kibolska orkiestra będzie grać temu Titanicowi do końca. I w przeciwieństwie do słynnego statku – kibolska machina posiada umiejętność reaktywacji i samonaprawy. Nie macie już nadziei…? Spójrzcie na Niemcy gdzie mieli również komercyjną imprezę, rządy politycznie poprawnych są tam (w związku z winą Niemców za terror II Wojny) jeszcze bardziej wyczulone na wolność wyrażania poglądów, a jednak – kilka lat po turnieju scena się tam odradza. Biją się troszkę, odpalają więcej pirotechniki niż my Polacy i to takie śmieszne ekipy jak Bayern Monachium. Trzeba szukać nadziei – i walczyć o swoje. Za zachodnią granicą jest ta nadzieja, jakby nie patrzeć. I pamiętajmy czym jest prawdziwe ultra. To droga bez kompromisów! Jesteśmy po przegranych wyborach… czas skupić się na robieniu swojego. Czyli, kibicowaniu! Pozdrowienia do więzienia. 15.10.11 „TAKI CHUJ” Wybiórcza nakręcała, kapowała, podjudzała, ale ostatecznie prokuratura uznała, że nie ma podstaw do wszczęcia dochodzenia w sprawie oprawy na Legia Hapoel, gdyż czyn nie wyczerpuje znamion przestępstwa. Nikt nie był „Jihadem” urażony – tylko redakcja znanej gazetki, która stawia jak zwykle wszystkich na nogi i robi aferę. To gazetka jest autorem wielu procesów, zakazów i nagonek. Jej wpływ na Polskę jest jak na gazetę, przyznacie, stanowczo zbyt duży… JASNE… „Legia rząda wyjaśnień” – czytamy po powrocie z Rumunii odnośnie zachowania gospodarzy względem kiboli z Polski… Jasne…, a Błędowski stał i się śmiał. W każdym razie od razu po wyjeździe zaczęto szukać materiałów zdjeciowych i video na organizatora, i rumuńską milicję. TYMCZASEM W POLSCE… Kluby Ekstraklasy do 12.11.2011 muszą się podłączyć do centralnego systemu identyfikacji kibiców. Wypowiada się też minister, że -kibolom nie popuści-. Jakiś czas po Euro popuści… Zobaczycie. Tylko czy to będzie już ten sam ruch kibicowski? Niestety wątpliwe…
Strona
59
„DL” zine nr 3
KRÓTKIE NOTKI PO 11.11 Ugrzecznianie na siłę zawsze kończy się podziałem – bardziej lub mniej jawnym. Myślę, że prędzej czy później. -Oficjalni kibice-, -oficjalni nacjonaliści- na siłę przekonują, że środowisko jest czyste jak łza, a kiedy wyrywana jest kostka brukowa i po tym muszą się tłumaczyć… są pod ścianą. Muszą się wyprzeć. Nacisk opinii publicznej powoduje, iż grzeczni chcą wyprzeć ze swojego grona tych niegrzecznych. Z tym, że zapomniano o fakcie, iż uliczna opozycja z PRLu, rzucająca w ZOMO (które polecał na nas „Fakt” z 12.11.11!) – dzisiaj podziwiana jest jak bohaterowie. Tu i teraz lepsze skojarzenie wywołuje grzeczny, poprawny marsz. Za 30 lat, kiedy Robert z Jankiem i małym „synkiem” będą chodzić jako formalne małżeństwo po starówce – wspomną i nas… Zobaczycie. Albo historia zatoczy koło inaczej. Ci, którzy walczyli z PRL, także nie wierzyli w jego koniec… Kilka lat później, System zaczął się sypać. A więc może dzięki nam Robert z Jankiem wcale nie adoptują tego synka? WYNIK FRUSTRACJI Wracając do moich tekstów o ugrzecznianiu… To jak powinno być? Czy „autorytety” miały mówić, że to fajnie rzucać w psy i, że hooligans są super? Nie… Ale mówić prawdę: że rośnie frustracja obywateli w związku z kłamstwami mediów, bezprawiem, brutalnością policji, a kibole to ta część świadomego narodu, która weźmie sprawy w swoje ręce. Tymczasem taki „Fakt” woła na okładce (12.11.11) o ZOMO oraz wysyła nas do szkół i pracy… Co to kurwa za poziom… Oni myślą, że nam o nic nie chodzi i nie mamy do nikogo UZASADNIONYCH pretensji. Jakże się mylą… 18.11.11 JEDNAK 10 TYSI… Decyzją UEFA nasz klub musi zapłacić 10 tys. euro kary za transparenty z oprawy (Dżihad), które pojawiły się na trybunach podczas pucharowego meczu z Hapoelem Tel Awiw. Panikowano, że będzie gorzej… ACAB Po 11.11 cała Polska, prócz pro policyjnych pachołków Systemu – szczególnie wkurwiona jest na psa, który kopał chłopaka, co zobaczyliśmy za sprawą filmiku na youtube. Niestety, 18stego listopada niezalezna.pl podaje, iż… sąd dał wiarę oprawcy. Czemu to nas, kiboli nie dziwi. Sąd skazał typa na 3 miesiące bezwarunkowego pozbawienia wolności za naruszenie nietykalności cielesnej funkcjonariusza mimo, że to on został pobity! To m.in. dlatego mówimy – państwo policyjne! ITI GO HOME Jak informuje nasza strona oficjalna, zyleta.info - w dniu 24 listopada odbyła kolejna sprawa sądowa wytoczona Wojciechowi Braunowi przez Leszka Miklasa. Wojtek odpowiadał przed sądem karnym z artykułu 216 Kodeksu Karnego, par. 1. Sąd umorzył postępowanie na wniosek oskarżyciela, którym jest nie tylko sam Miklas, ale także upoważniony przez niego mecenas Michał T., zatrzymany ostatnio za korupcję przy prywatyzacji spółek państwowych! Tak więc kolejna wygrana, a u ITI gul… CD… ITI GO HOME Kiedy na lożach honorowych stadionu Legii leje się alkohol, ITI nie wpuściło kilkudziesięciu kibiców PSV, nawet gdy mieli minimalną ilość alkoholu we krwi! Ci biznesmani mają gdzieś normalnego człowieka, który jedzie z bardzo daleka na mecz swojego klubu. Zero ciśnienia, agresji, a oni nie wpuszczają prawie 50 przyjezdnych! Hipokryzja… Klub z Holandii zaskarżył Legię do UEFA. Piłka nożna dla kibiców! Głośno jest też o tym, że nie wpuszczono na Ł3 transparentu, który zrobili dla nas pikniki: Dziękujemy Żylecie czy coś w tym stylu. Do prawdy nie mam pojęcia z jakiego powodu Błędowski nie wpuścił tego na prostą… Tym bardziej, że jakiś czas wcześniej efekt pracy tych kibiców, sam zatwierdził. OSTATNIE KARY Legia musi zapłacić 3.000 zł kary za race w Lubinie. Gdybyśmy mieli się tym przejmować to musielibyśmy reprezentować chór kościelny, a nie ruch ultras :-). Komisja Ligi ukarała też Legię (5 tys. zł) za zachowanie kibiców podczas meczu z Cracovią, a konkretniej wywieszenie transparentów niezwiązanych z meczem i „szczególne natężenie wulgaryzmów.” Jebać… PS: Jest kara dla żydów za sierp i młot? Z OSTATNIEJ CHWILI / WRESZCIE DOBRA WIADOMOŚĆ… NA SAME ŚWIĘTA! Dwa lata więzienia w zawieszeniu - taką karę zaproponował dla siebie Staruch, a sąd się na nią zgodził! Sąd utajnił posiedzenie, bo na sprawie Starucha pojawiło się oczywiście kilkudziesięciu braci po szalu. Piotrek dostał też grzywnę. Najważniejsze, że wychodzi i to na Święta… Proces trwał ledwie kilka godzin. Ledwie sprawa się skończyła, a już mnóstwo o tym w mediach, od niezaleznej po wybiórczą. Bardzo miła wiadomość i tyle. A.C.A.B., fuck System! Z pewnością wszyscy ten bezpodstawny areszt zapamiętamy. ZDJĘCIE: Na zdjęciu kibole Legii malują transparenty antykomunistyczne przed rocznicą 13 grudnia. Tłumaczenie hasła z dołu: Miłość Ojczyzny Naszym Prawem. Jest to grafika przerobiona z dziary K. Zamknięto 20tego grudnia 2011. Notki zebrał: Ł.
Strona
60
„DL” zine nr 3
KRÓTKIE NOTKI
O WSZYSTKIM I O NICZYM 26.09.11 LEGIA WARSZAWA 6–0 MAZOWSZE GRÓJEC (SPARING) W serii „sparingi Skorży z małymi klubami” przyszedł czas na Mazowsze Grójec. Grano 2x po 30 minut na bocznym boisku. Grali głównie rezerwowi, a strzelali: Żyro (3), żyd, Łukasik, Misiak. Ole… 30.10.11 PROJEKCJA FILMU „KIBOL” W CHEŁMŻY Przenosimy się w inną część kraju. Kujawsko Pomorskie. 30 września w sali „Chok” w legijnej Chełmży zorganizowana została projekcja filmu „KIBOL”. Mimo dość małej promocji na projekcję przychodzi dość sporo osób. Większość stanowią kibice i miejscowa młodzież, ale były też osoby starsze. Gośćmi specjalnymi byli ks. Jarosław Wąsowicz - kibic Lechii Gdańsk i kapelan kibiców, Profesor Polak oraz dobrze nam znany Dariusz Meller. Po filmie przeprowadzona zostaje dyskusja z publicznością oraz głos zabierają goście. Omówione są powody konfliktu rząd/kibice oraz wytłumaczone po ludzku skąd te problemy się wzięły. Jarosław Wąsowicz opowiedział pokrótce historię walki kibiców Lechii z komuną oraz pokazał nam replikę pierwszej antykomunistycznej flagi w Polsce. Podczas dyskusji jasno dano do zrozumienia, że największym wrogiem naszego kraju są środowiska lewicowe oraz homoseksualne, które wywierają realny wpływ na rządzące „elity”. Podczas debaty wiele osób wypowiedziało swoje zdanie lecz trzeba przyznać, że wszyscy się ze sobą zgadzali. Spotkanie można uznać za bardzo udane oby więcej takich projekcji i dyskusji w przyszłości. Info z Chełmży podesłał MB. 29.09.2011 ATHLETIC BILBAO 2-2 PSG Swego czasu często zamieszczałem info o mojej prywatnej sympatii – Boulogne Boys z Paryża. Po represjach, które dotykały fanatyków PSG – słuch nieco zaginął. Z przyjemnością wrzucam zatem info podesłane przez GP! Mianowicie 300 chuliganów PSG (praktycznie wszyscy KOB) udało się na mecz do Bilbao samochodami. Grupa ta wykonała klasyczny wjazd do strefy gdzie znajdowali się kibice. Głównie chodziło o przetrzepanie skóry 'ultras' z grupy Herri Norte Taldea. HNT to lewacy, w większości identyfikujący się z subkulturą SHARP. W wyniku przeprowadzonej akcji aresztowanych zostało 9 członków KOB (kilku wypuszczonych) oraz 3 osoby z Bilbao (za ataki na policjantów). SMUTNY KONIEC „CWKS LEGIA” Wracamy do naszego klubu. CWKS Legia (ten występujący w lidze okręgowej Warszawa II) został wycofany z rozgrywek ligowych sezonu 2011/12 mimo rozegrania już 6 spotkań. Podczas konfliktu z ITI, dopingowaliśmy tą drużynę nie raz w kilkaset osób. WOLNA PALESTYNA Po meczu w Bełchatowie pojawiły się liczne zapytania „co to za flaga”… Była to flaga okupowanej przez Izrael Palestyny. Więcej informacji ciekawscy mogą znaleźć tutaj: http://www.nacjonalista.pl/2011/05/14/rocznica-nakby-nacjonalisci-solidarni-z-palestyna oraz w tym miejscu http://narodowcy.net/kibice-legii-warszawapopieraja-wolna-palestyne/2011/09/25 . Fakt, ostatnio dużo na Legii arabskich wątków :-). Mimo białego nacjonalizmu promowanego przez „DL” popieram te motywy, bo cały świat oficjalnej prawicy stał się aż nadto prożydowski… A poparcie Wolnej Palestyny wcale nie oznacza poparcia islamizacji Europy. To absurdalne wnioskowanie. „CISZA WYBORCZA” Polityka. Chciałem Wam napisać coś na internetową wersję „DL” dzień przed wyborami, bo tak akurat znalazłem czas (na którego brak ostatnio narzekam), ale trwa tzw. cisza wyborcza. Jeden z absurdów Rzeczpospolitej. Jak zauważył Czarnecki w „Gazecie Polskiej” – gdy postawisz auto z wyborczą reklamą w piątek to nie powinieneś dostać kary, nawet kiedy stoi tam do niedzieli. Jeśli jednak postawisz ten sam samochód z szyldem wyborczym w sobotę – podlegasz karze… Prawda, że ciekawe? Zgadzam się także z kolejną sugestią posła – powinno się zakazać raczej sondaży, które sugerują ewidentnie między kim rozegra się ostateczny wyścig o władzę! Tak jest np. w Stanach Zjednoczonych gdzie działacze partyjni wręcz dzwonią do wyborców w dzień wyborów (!) czy już poszli zagłosować… A w Polsce paradoksalna „cisza”. Po co? Tego nikt nie wie… 7.10.11 LEGIA WARSZAWA 2-0 ŁKS ŁÓDŹ (SPARING) W rozegranym w piątek sparingu Legia pokonała 2-0 Łódzki Klub Sportowy. Na 1-0 strzelił w 24’ minucie Miroslav Radović, a wynik ustalił w 68’ minucie Tomasz Kiełbowicz. Mecz odbył się bez udziału publiczności, bo przecież po co robić atrakcje dla grupki maniaków i wynająć 10ciu ochroniarzy… Ehh. 7.10.11 KOREA POŁUDNIOWA 2-2 “POLSKA” 7 października drużyna o nazwie “Polska” zremisowała w kraju zwanym Korea Południowa z miejscowymi 2-2. Cały mecz zagrał Wawrzyniak, 71 minut Rybus, a Komorowski 4 minuty. Trzech piłkarzy Legii – niby nieźle, gdyby nie fakt, iż na powołanie od Franka Smudy liczyli nawet… kibice Górnika w okazjonalnej oprawie… Czytaj – Smuda powołuje wszystkich. Nawet obcokrajowców. Reprezentacja Polski w piłkę nożną nie jest już elitarna. PZPN i Smuda -przy pomocy kryzysu wartości jaką jest duma z urodzenia w danej Ojczyźnie- sprowadzili ją na dno. DOBRY HUMOR Zwiedzamy Europę, życie idzie jak na speedzie. To są właśnie uroki dobrej gry piłkarzy i co za tym idzie awansu do fazy grupowej. Dzięki trzem bramkom w Moskwie mamy możliwość kolekcjonowania wspomnień i powiększania długów :-). Zwyciężaj dla nas – my zwyciężamy… Gdyby nie takie chwile, co byłoby radością po zwycięstwie PO? Życie toczy się dalej. CHOCIAŻ, KOLEJNE… …ekipy, większe i mniejsze – zawieszają bądź ograniczają działalność w związku z represjami jakie spotykają kibiców. Po 9tym września same złe wieści – nie dość, że wygrała PO to jeszcze wszedł Palikot, który wraz z kolegą pedałem i transem będą wszystko podciągać pod „mowę nienawiści”. A pamiętajmy, że Komorowski podpisał kolejne zaostrzenie ustawy. Ciężkie czasy. „STYL ZACHODNI” Myślałem, że „prawica nacjonalistyczna w stylu Zachodnim”, czyli m.in. „Arabowie be, Izrael super” nie grozi nam na szerszą skalę. Spotykało się to, owszem czasami w „Gazecie Polskiej” (Kwieciński) itp., ale to co ostatnio robi „Fronda” woła o pomstę… Czarnoskóry poseł PO John Abraham Godson z pewnością cieszy się z radości Rafała Geremka… Poglądy redakcji „DL” m.in. na te kwestie nie pozwalają nazwać się „PiSowcem”. 11.10.11 BIAŁORUŚ 0-2 „POLSKA” Drużyna o nazwie „Polska” pokonała w… Niemczech Białoruś 2-0. 90’ minut rozegrał Wawrzyniak, Rybus ostatnie pół godziny, a Gol wszedł za Peszkę w 88’ minucie. Widzów 5.000. Odnotowuje te mecze tylko dlatego by po raz kolejny krzyknąć – co się dzieje z naszą reprezentacją? Tak wiem, ci co głosowali na Palikota za nic mają pojęcie narodowości i Ojczyzny, a więc nie rozumieją tego typu „smęcenia”.
Strona
61
„DL” zine nr 3
KRÓTKIE NOTKI 13.10.11 LEGIA WARSZAWA 3-0 TĘCZA PŁOŃSK (SPARING) W ramach podróży Skorży po niskich ligach mazowieckich – zagraliśmy sparing z Płońskiem. Znowu na Ł3 i znowu zamknięty dla ludzi, bo Maciek szlifował tam super tajną taktykę na Manchester, yyy Ruch Chorzów… Mecz z czwartoligowcem trwał 75 minut, dwa gole zdobył Rybus, a jednego Ljuboja. Ci, którzy popatrzyliby sobie na sparing z pewnością znów są bardzo wdzięczni za docenienie ich pasji przez KP. RACJONALNOŚĆ, LEPIEJ PÓŹNO NIŻ WCALE Klub zrobił to co powinien od dawna, czyli obniżył opłatę za oglądanie meczu z naprzeciwka Żylety. Sektor podobny jak nasza trybuna, a bilety były tam droższe. Teraz się to zmienia, co powinno przenieść kilku cyrkowców z młyna tam gdzie „jest kultura” i silna ręka „pani steward” czy jak to się tam pisze. Dobry ruch acz powinien być dość oczywisty już na starcie… No, ale to tylko ITI… Wielu ludzi z przypadku, do tego ze spóźnionym zapłonem. WALIĆKOTA… Polityka. Każdy patriota/ nacjonalista/ prawicowiec wie, że wejście Palikota –czy jest to tylko „druga Samoobrona” czy nie- spowoduje nieodwracalne zmiany w światopoglądzie mas. Będzie jeszcze gorzej… Palikot zaczyna dyskusje, które być może skończą się jakimś tam „kompromisem”, ale ten „kompromis” i tak przesunie barierę w stronę lewactwa. Wiadomo, że kwestie religijne są wygodnym tematem dla polityków, którzy będą mieli czym zainteresować media w czasie kiedy nie będą niczego robić z marną jakością naszego życia. Ale samej kwestii światopoglądowej nie można bagatelizować. Nie będziemy jej bagatelizować my, którym prócz pieniędzy zależy na naszej Ojczyźnie. Z niepokojem obserwuje więc twarz Palikota pojawiającą się we wszelkich programach informacyjnych po sto razy dziennie… Gada w kółko to samo, a wiadomo jak to działa na Kowalskiego… „No jak tak mówią w TV to coś w tym jest”… „Świeckość państwa” – tak przyszłość Polski widzą „nowocześni politycy” i ich wyborcy. My, najzdrowsza tkanka tego społeczeństwa musimy wiedzieć, że „świeckość państwa” występuje przeciwko naszym wartością i „legalne palenie” nie jest warte adopcji dzieci przez pedałów, aborcji, eutanazji, karania za krzyż i „mowę nienawiści”. Weźmy odpowiedzialność za naszą Ojczyznę i działajmy jak najwięcej w swoim otoczeniu dla prostowania propagandy zła. „ANTYFASZYŚCI” W AKCJI Tekst ze strony kibice-razem.pl... „W piątek 14 października, z inicjatywy Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Stowarzyszenia "Nigdy Więcej" oraz Polskiego Stowarzyszenia Byłych Piłkarzy, w czterech Miastach Gospodarzach UEFA EURO 2012™ odbyła się impreza pod nazwą "Polska jest dla wszystkich". Politycy w towarzystwie dzieci, piłkarzy i osób niepełnosprawnych zamalowywać mieli rasistowskie napisy na murach wokół stadionów. W Gdańsku inicjatywa natknęła się jednak na nieoczekiwany problem: na murach wokół stadionu przy ul. Traugutta nie stwierdzono bowiem żadnych ksenofobicznych haseł! W roli głównej wystąpił więc "rasistowski" transparent stworzony na tę okazję przez... samych organizatorów imprezy!” I faktycznie wywieszono transparent o treści "NIE JESTEŚ POLAKIEM - WYNOCHA" żeby potem dzieciaki miały co zamalowywać! Ogólnie ci tragikomiczni ludzie znowu dają znać o sobie, przed meczem Ruch – Legia zawodnicy trzymali ich banner o wykopywaniu rasizmu ze stadionów. Małoletnich piłkarzy ubrali zaś w takie koszulki… Nam zarzucają, że „werbujemy” na meczach nacjonalistów, a sami „werbują” gdyż te dzieci nawet nie wiedzą o co w tym chodzi… PAMIĘTAJĄ Były zawodnik Legii – Marcin Mięciel, po strzelonej w derby Łodzi bramce pokazał widzewiakom eLkę ułożoną z palców. Nie tak dawno w podobny sposób cieszył się na Konwiktorskiej inny były Legionista - Vuković. Wiedzą czym wkurwić najbardziej :-). 19.10.11 ZAMIESZANIE ZE SŁOWAMI KACZYŃSKIEGO Nie milkną komentarze powyborcze. W wywiadzie dla dziennika „Rzeczpospolita” (19.10.11), Jarosław Kaczyński jako jedną z przyczyn porażki Prawa i Sprawiedliwości w tegorocznych wyborach, podaje obronę kibiców przez niektórych parlamentarzystów tej partii. Podał to m.in. portal narodowcy.net, nie zaznaczając jednak, że Kaczyński stwierdził, iż nie ma o to do nich pretensji, co jest przecież istotne… Prezes PiS stwierdził też, że ma na ten temat badania i stwierdza, iż był to błąd, który ułatwił grę drugiej stronie. Uważam, że fundamentalną zasadą jest PRAWDA, a nie rozegranie partii szachów tak by jakkolwiek wygrać. Demokratyczny system niestety najbardziej uczy polityków perfekcji w PR… Polityk, partia – stały się produktami reklamowymi, jak proszek do prania. Do sprawy warto dodać, że Kaczyński mówi, iż nie zawinili kibice, tylko słynny spot PO, co jest oczywistością. Ja jednak mimo wszystko jestem zadowolony, że zachowałem ostrożność w „PiSowaniu” czego dowody znajdują się w archiwum e-zina… Robimy dalej swoje i tyle… A 11.11 i tak razem jednoczymy się pod biało czerwoną flagą. CHCEMY STARE Od jakiegoś czasu zacząłem zwracać uwagę na… brak żebrzących kasę na bilet dzieciaków przed meczami Legii u siebie. Przypomniał mi się ten standard spod starego stadionu… A może mam po prostu „szczęście” ich nie spotykać, a cały czas egzystują? Mam jednak wrażenie, że proces zanikł albowiem multipleks przy Ł3 już całkowicie przestaje być miejscem gdzie masowo przychodzą „synowie ulicy”, biedniejsi Warszawiacy, a staje się miejscówką dla bogatszych, dla studenciaków przyprowadzających lansujące się maniurki… Te biedne dzieciaki gdzieś zniknęły w tłumie wypucowanych „nowych fanów”, którzy prawdopodobnie „nie pobrudziliby swoich ubrań” wchodząc na stary obiekt podczas zimowego meczu z jakąś wioską… A tam jeszcze kiełbaskę trzeba było w „spartańskich warunkach jeść”…istny skandal. Coraz bardziej tęsknię do starego stadionu… Trudno uwierzyć, że to już za nami. Jak przeczytałem artykuł tej brzyduli z wybiórczej, która odwiedziła nowy multipleks Śląska i nie miała gdzie nosa przypudrować to podobnie jak chyba każdy kibol w Polsce miałem ochotę zjeść z 10 ketonali. Żeby nie bolało… Poczuwam się do dalszego prowadzenia strony i być może żałosnego „kurwowania” na lewo i prawo, bo to co się dzieje na nowych obiektach przechodzi ludzkie pojęcie. Jeśli jesteś kibolem klubu ze starym stadionem – NIE walcz o nowy. Zobaczysz, wspomnisz moje słowa. U SZWABÓW Do starć chuliganów z policją doszło przed meczem Borussii Dortmund z Dynamem Drezno (Puchar Niemiec). Do tego z powodu rzucania rac na murawę (przez kibiców gości) mecz był kilkakrotnie przerywany. Fani Dynama obrzucili także zapalniczkami Mario Gotze, kiedy chciał wykonać rzut rożny. A to wszystko w kraju gdzie mieli piknikowe Mistrzostwa Świata. Nie grzebcie już zatem polskiego ruchu kibicowskiego… Potrzebujemy czasu i wytrwałości. RÓŻNE SKRZYDŁA MARSZU Co się dzieje. Oficjalny Ziemkiewicz składa jakieś tam doniesienia na oficjalnych lewaków, że chcą blokować legalny marsz, na półce w każdym kiosku leży „Uważam Rze”, które zamieszcza plakat na 11.11 (wydanie z ostatniego października) i nawet nie dodaje żadnego złośliwego komentarza… Marsz Niepodległości stał się marszem masowym. O to walczyliśmy i o tym marzyliśmy jeszcze w latach do 2009, pamiętajmy o tym i cieszmy się! Z drugiej strony pamiętajmy o roli jaką mamy do spełnienia. Cały czas jesteśmy radykalniejszym skrzydłem tego Marszu i tak łatwo zmienić go w grzeczny festyn nie damy. Stan państwa nie pozwala na grzeczne festyny, które mają podobać się popierającym rządowy reżim (S. więzień polityczny z przedłużonym co najmniej do stycznia aresztem…) mediom.
Strona
62
„DL” zine nr 3
KRÓTKIE NOTKI 1.11.10 JEDNA DRUZYNA, ALE RÓŻNE METODY Kontynuując. Po internecie lata filmik, w którym Bosak po raz kolejny pokazał, że jest jednym z najlepszych ludzi do telewizji jeśli chodzi o polityków z odcieniem nacjonalistycznym. Niech gada swoje, niech wykłócają się też pozostali oficjalni. Jesteśmy inni, ale gramy w jednej drużynie. Tak jak z klubem piłkarskim. Maciej Skorża nie może powiedzieć „jebać Lecha”, bo jest człowiekiem oficjalnym, „jebać Lecha” mówimy my, radykalniejsze skrzydło całości jaką jest Legia. Podobnie z takim Bosakiem. My mamy także interes w tym by mu szło dobrze… Mimo, iż nie mówimy tym samym językiem. KTO JEST KTO Dołączenie celebrytów typu Szyc, Karolak do dewiantów i umysłowych impotentów zapraszających na blokadę w wykonaniu „Kolorowej rzeczpospolitej” (heh) tylko pokazuje w jakim miejscu – w stosunku do systemu jesteśmy my, a w którym lewacy. Cieszący się autorytetem wśród kochających swój telewizor mas, aktorzy komercyjnych produkcji gadają takie głupoty, że tylko ci co wybrali Platformę Obywatelską na kolejną kadencję mogą w to uwierzyć… Nas popierają osoby niepokorne wobec salonu, buntownicy bardziej i mniej oficjalni. A pamiętacie jak Karolak mówił, że jest kibicem Legii i chce być mediatorem w konflikcie kibice – ITI :-)? Dobre sobie… (obok REWELACYJNY plakat na 11.11.11). OTÓŻ TO… No, ale… Znalezione na forum legialive (ostatnio tylko legionisci.com, z powodu okupanta ITI i spraw sądowych…). Użytkownik Nicpoń: „Te wszystkie głosy poparcia na lewą stronę wynikają albo z niewiedzy albo z głupoty. Ale wszystko do pierwszej dużej wpadki medialnej. Wątpię czy osoby medialne wiedzą co dokładnie i w jaki sposób popierają. Pewnikiem podbija młoda, atrakcyjna dziennikareczka - zadaje jedynie słuszne pytania bardzo poprawne politycznie i co ma taki matołek z telewizji powiedzieć. Oczywiście popieram. Dalej paniusia już na zasadzie ten poparł i tamten wywołuje większą presję i tłum lemingów się powiększa. Ale do pewnego momentu. Jakaś gruba akcja ze strony lewaków i może do niektórych dotrze nim coś chlapną w mediach w imię poprawności i kolorowej „ełropy”. Nie chcę bronić tych, którzy popierają taką inicjatywę (jak nie wiesz co popierasz to nic nie mów), ale trochę rozumiem, że presja pewnych środowisk wymusza takie, a nie inne zachowania ludzi którzy niestety nie myślą samodzielnie. Mam tylko nadzieję, że widząc po naszej stronie ludzi starszych, kombatantów następnym razem pomyślą dwa razy nim coś dadzą mediom”. Pytanie tylko co jest „grubą akcją”, bo w zeszłym roku jakiś tam szum medialny po obiciu przez nich katolickiej młodzieży, która potem żaliła się w TV – był. Taki Borys Szyc, których bierze wszystkich na „mam córkę i nie chcę by była faszystką” ma klapki na oczach i mimo akcji lewaków myśli, że mówi jedyne słuszne słowa… Tak to już jest i będzie z tymi „celebrytami”. 7.11.11 ECHA DEBATY W „TABU” To co wypisują po debacie w klubie „Tabu” lewacy, znowu pokazuje kto jest zdolny do szczerości, a kto uprawia agresywny PR i manipulacje – niczym spot PO o kibolach i moherach-. W licznych artykułach o „skandalu” z jakimiś „30stoma agresywnymi skinheadami” (skini w dresach?) nie ma ani słowa o tym, że na zewnątrz toczyła się merytoryczna dyskusja, w której Szczuka była najsłabszym ogniwem (tu raz jeszcze wychodzi minus braku nagrania filmiku…). Robią też aferę z zaproponowania po męsku solówek (gdy lewacy odmówili, proponujący spokojnie odeszli), jak gdyby „porozumienie 11 listopada” nie namawiało do fizycznego blokowania Marszu i nie zapraszało kolegów z Niemiec… Bardzo zabawne jest też stwierdzenie, iż gdyby nie „prowadzący debatę” to byłoby gorąco… Gdyby miało być to by było i jakiś długowłosy paź nic by nie poradził… „Widziałam chłopaka z chustą z napisem "White Power”" - opowiada Szczuka. Taką samą chustę widział Mikołaj Lizut, redaktor naczelny Roxy FM. Ciekawe, bo była tylko chusta „White Patriots”, a więc Biali Patrioci, co jest przecież zgodne z prawdą (no, bo jacy jesteśmy patrioci, czarni?). Na koniec „Gazeta Wyborcza” zacytowała moją relację, że „różne rzeczy chodziły nam po głowach”, ale nie dodała za tym symbolu „uśmieszku” (którego użyłem), co całkowicie zmieniło wydźwięk z lekko szyderczego na mega poważny. Śmiech na sali. Standard. Ziew. FUCK PC! W związku z kolejną już nagonką mediów po tej akcji w „Tabu”, część pewnie pomyśli po co tak robić, po co o tym pisać itd. Odpowiedź jest prosta – nie możemy zgodzić się na ich reguły gry i być konsekwentnym. Widzieliście zdjęcia tych dziennikarzy? No właśnie. Chcecie by ktoś taki wychowywał Was i nakazywał, co możecie, a czego nie w Waszej Ojczyźnie? No właśnie… JEBAĆ. OBY… Według „Faktu”, Legia zimą pożegna się z pięcioma zawodnikami, a mają to być m.in. Moshe Ohayon, Manu, a także Rzeźniczak. Czy chociaż raz wiadomość z tej „gazety” może się potwierdzić? A w zamian oczywiście ktoś z Polski bądź chociaż z Europy… Ohayon będzie miał pierwszą szansę już 15stego grudnia, wtedy Legia gra w Izraelu, a on może po prostu nie wsiadać do samolotu powrotnego… Jak mógł posłuchać po meczu w Białymstoku – nie cieszy się u nas zbytnią popularnością. 11.11 Podczas debaty w klubie „Tabu”, raper Sokół zauważył ciekawą rzecz, a mianowicie – że obie strony próbują inteligentnie to rozegrać by wyjść na swoje, że po ich mańce nie ma ludzi niegrzecznych. Dokładnie… i jest to ważniejszy aspekt niżeli mogłoby się wydawać. Obłuda. Szczuka ze znajomymi nie ma zbyt wiele do powiedzenia w oczy, gra wielką demokratkę, a dzień po debacie piszą bzdury i manipulują oświadczeniami. Jedni przekonują drugich (a zatem biorą w tym udział również nasi, oficjalni, potrzebni), że nie mają związku z żadnego typu ekstremizmami, co jest tak samo prawdziwe jak to, iż „politycy nie kradną” (patrz: „przypadek” schowania się niemieckiej antify w lokalu „Krytyki Politycznej”). Cukierkowy wizerunek na zewnątrz, wewnątrz odwieczna (i wieczna) walka światopoglądów. Wiem, że takie są prawa gry „na górze”, ale nie zmienia to faktu, iż chciało się rzygać patrząc na ugrzecznianie Marszu Niepodległości jak i lewackiej blokady. My nienawidzimy ich, a oni nas i jest to fakt niepodważalny, dzisiaj jeden ma lepszy dzień na mównicy, drugi jutro, a jak to w życiu bywa „gdy siła argumentów się skończyła – pozostaje tylko siła”, która co jakiś czas jest używana. I Kazia i Rafał wiedzą, że ludzie będą się napierdalać i nie da się tego uniknąć. Trwa gra PRowska, spowodowana tym, że jakiejś szarej Mariolce „przemoc” nie mieści się w głowie i uważa, iż gdy jedna strona zarzuca ją tej drugiej – to na bank stoi ona po stronie „dobra”. Ziew. A to, że lewacy nie mają racji i nasz światopogląd jest oparty na słusznych wartościach to wie każdy kto zna chociażby część książek takiego Łysiaka (a więc garść faktów). Nie trzeba być geniuszem.
Strona
63
„DL” zine nr 3
KRÓTKIE NOTKI ZAWSZE O TYM MYŚLMY… Uczestnicy otrzymywali za darmo specjalne wydanie "Polityki Narodowej". Pisemko trzymało poziom, a mniej kumaci w polityce i podziałach uczestnicy Marszu mogli dowiedzieć się podstaw o myśli narodowej i poznać gałęzie ruchu, które mają do wyboru. Reklamowano od stron ONR po autonom.pl. Na moje bardzo dobry motyw z tą gazetką, w czasie kiedy na 11.11 pojawia się wiele ruchów nienacjonalistycznych, np. prawicowych itp. ANEGDOTA TRAMWAJOWA Jedziemy dzień po 11.11 z Czechami (wizytującymi Stolicę nacjonalistami) tramwajem. Kiedy do pojazdu weszły staruszki, Czesi ustąpili im miejsca siedzące. Jedna staruszka mówi do drugiej: -To nasza wychowana, złota polska młodzież. Druga na to: - A tam wychowana…, widziała Pani jak wczoraj się bili? - Nie, nie proszę Pani, to byli Niemcy, znowu tu przyjechali… :-) „FASZYZM” Znowu motyw Czechów. Jesteśmy z nimi w Muzeum Powstania Warszawskiego, wchodzimy do pomieszczenia gdzie na ścianie widnieje swastyka. W pokoju poświęconym Hitlerowi i jego armii, mnóstwo narodowosocjalistycznych motywów z czasów III Rzeszy. Czesi zszokowani. Dlaczego? Jak mówi jeden z nich: - U nas byłoby to raczej niemożliwe tak swastyki na ściany wrzucać, bo to od razu –propagowanie- i lewactwo by się oburzyło. Polityczna poprawność dosięga nawet muzeów, historii… Dlatego zawsze i do końca trzeba z nią walczyć. Podobnie rzecz ma się z „Mein Kampf”, nawet wykładowczyni lewacka kiedyś na głos truła mi na wykładzie, że to chore, iż nie może w celach badawczych na jej podstawie wykładów prowadzić… Lewacka kurwo, to twoi koledzy „z blokad” załatwili… Bo wszystko „faszyzm”, a nauka o prawdziwym faszyzmie czy NS zakazana… NIEPODLEGŁOŚĆ Nie cichną echa Marszu. „Zachowanie policji było oburzające” - mówi „Gazecie Wyborczej" ojciec jednego z zatrzymanych Niemców. Kontynuuje: „Syn i jego koledzy po powrocie z Warszawy muszą się poddać terapii. Mają traumę”… mówi Szwab organowi Michnika. To naprawdę wielcy bojówkarze… mają traumę i tłumaczy ich w mediach tata… No cóż. Ja jednak nie o tym. W tym całym medialnym i internetowym zamieszaniu dotyczącym Marszu Niepodległości, zapominamy o jednym – niepodległości! Po Marszu Niepodległości spłonęła flaga Unii Europejskiej (co zobaczycie na zdjęciach „DL”) – obecnego okupanta, który owszem metody ma inne niż poprzednicy lecz cel ten sam. Zniszczenie naszej odrębności narodowej (którą brzydzą się „postępowcy”) i zastąpienie jej tym co „europejskie”. Polska dostaje od brukselskich „bosów” normy, które musi gonić by nie odstawać od „linii” imperium… Niech 11 listopada będzie podkreśleniem, że znów chcemy być niepodlegli, a za kochane barwy mamy biało- czerwone, a nie niebieskie… TESTOWANY Od środy 9tego listopada na testach w warszawskiej Legii przebywał niejaki Edgar Bernhardt. Piłkarz urodził się 30.03.1986 r. we wsi Nowopawłówka (obecnie na terenie Kirgistanu), a posiada także obywatelstwo niemieckie. Obecnie jest zawodnikiem grającego w fińskiej Veikkausliiga zespołu Vaasan Palloseura. Jego kontrakt wygaśnie wraz z końcem roku. CV szału nie robi… NOWE STROJE NA PLUS – BO TO OD DAWNA NIE JEST KADRA! W Polsce trwa słuszna afera spowodowana brakiem Orzełka na koszulkach reprezentacji Polski w piłkę nożną. Słuszna formalnie. Bo nieformalnie – od dawna ta kadra nie jest kadrą Polski… Jacyś obcokrajowcy, naturalizacje związane z Euro 2012 (a więc karierami i hajsem) itp. Komuch Lato zrobił więc to, co do niego należało – zabrał godło Polski ze strojów czegoś, co zasługuje jedynie na bojkot bądź ostry protest ultras. Fuck off Euro! 11.11.11 „POLSKA” 0-2 WŁOCHY Kiedy prawdziwi patrioci obchodzili 11.11, we Wrocławiu grało coś co chce nazywać się reprezentacją Polski. W wyjściowym składzie wystąpił Jakub Wawrzyniak, a pozostali piłkarze CWKSu mecz spędzili na ławce rezerwowych. Widzów 42.000. 15.11.11 „POLSKA” 2-1 WĘGRY W Poznaniu „reprezentacja PZPNu” zagrała kolejny mecz. Tylko 9.000 widzów obserwowało zwycięstwo nad „bratankami”. Gol zagrał 6 minut, a Komorowski i Rybus cały mecz! Kiedy odzyskamy dobro narodowe jakim jest kadra nadal nie wiadomo. 16.11.11 LEGIA WARSZAWA 10-1 ŻYRARDOWIANKA ŻYRARDÓW (SPARING) 16stego listopada, w związku z przerwą na „reprezentację” – Legia zagrała kolejny sparing z dużo niżej notowanym rywalem. Mecz obserwowała z kortów garstka widzów, bo klub nadal wychodzi z założenia, że o maniaków, którzy oglądają sparingi ukochanego zespołu – dbać nie warto. Grano 45 + 30 minut, a w barwach CWKS wystąpił testowany Edgar Bernhardt. 29.10.11 REAL SOCIEDAD 0-1 REAL MADRYT A teraz trochę info z szerokiego kibicowskiego światka. Po dwóch latach bojkotu - kibice Realu Madryt udali się w swoją pierwszą podróż na mecz z Real Sociedad. Skład liczył około 150 osób - 2 autobusy i samochody osobowe. Zabawa zaczęła się kiedy do San Sebastian dojechała ekipa autobusowa. Mimo policyjnej eskorty kilka razy doszło do małych konfrontacji z których zwycięsko wychodzili przyjezdni. Około 40 osobowej grupie (skład młodzieżowy) udało się zerwac policji i trochę się zabawili atakując kilka pubów. Tylko jedna osoba została zatrzymana jednak nic przykrego z tytułu tych zabaw jej nie czeka. Mecz wygrali Królewscy (0:1). Jako ciekawostkę można dodać, że uznawany za pedałkowatego Cristiano Ronaldo schodząc z boiska w dosadnych słowach wyraził się o kibicach Realu Sociedad . Dlaczego akurat UltraSur mieli takie ciśnienie na kibiców Real Sociedad? Cóż, zarówno kibice jak i sami piłkarze tego klubu nie ukrywają swoich sympatii do ETA.
Strona
64
„DL” zine nr 3
KRÓTKIE NOTKI REKLAMA NADAL KIEPSKA 18stego listopada zaprezentowano nowego sponsora piłkarzy CWKS – ActiveJet. Co istotne - logo firmy znajdować się będzie na koszulkach meczowych i zastąpi dotychczasową, niebieską "enkę" nSportu. Niby logo sponsora bardziej w barwach – bo czerwone, ale i tak wygląda fatalnie…ActiveJet działa na rynku materiałów eksploatacyjnych do drukarek, jest także producentem oświetlenia LED. Cokolwiek ono znaczy :-). WRACAJĄC DO MARSZU… W „Uważam Rze”, Piotr Semka podkreśla, że kiedy środowiska „grzecznej prawicy” odcięły się od bardziej radykalnego skrzydła marszu, lewacy cały czas utrzymują, że byli jedną „Kolorową niepodległą” i kłamią chroniąc lewackich bojówkarzy… Semka neguje to. Ma to, owszem swoje złe strony (bo oficjalni lewacy kłamią… jak to Salon), ale i dobre gdyż po prostu chronią oni swoich i pozostają razem. U nas natomiast trwa chora moda na „odcinanie”, „spiskowanie” i „oświadczenia”, które i tak nie prowadzą do tego, że wspierające naszych przeciwników media zaczną nagle super o nas pisać i mówić… Ba – niestety ta oszołomiona część „Gazety Polskiej” w manii ugrzeczniania na siłę, o której nie raz pisałem – wystawiła chłopaka, o czym już wszyscy chyba słyszeli. Kilku ludzi z naszej strony wypowiedziało się dobrze, że gdyby nie Ci walczący i bojowi członkowie Marszu to lewackie cykory bez problemu przebiegłyby się po tłumie babci z biało- czerwonymi flagami… Otóż to. Niestety o ile lewacka strona zawsze przyciągała kłamców to strona prawa ma to do siebie, że wśród nas przebywa dość spora liczba oszołomów, która nie wie kiedy zamilczeć aby wyjść na dobre. Za dużo emocji, za mało myślenia. I taka niestety smutna prawda (obok na zdjęciu palenie szmaty UE podczas 11.11.11). UDANE LOSOWANIE LEGII W PP! I znowu sport. W 1/4 Pucharu Polski piłkarze Legii zagrają z Gryfem Wejherowo! Pierwszy mecz 13 lub 14 marca (wyjazd), a rewanż tydzień później. Piłkarze powinni bez problemu poradzić sobie w dwumeczu, a kibice mają nowego, egzotycznego rywala aczkolwiek pamiętajmy, że za Bydgoszcz mamy zakaz na całą edycję PP. No, ale finał jest w Warszawie (na Narodowym) więc jest szansa na jakieś wesołe harce :-). A jak wiadomo – najgorzej gdy się nic nie dzieje. Legia! CELTYK ZALEGALIZOWANY! Narodowe Odrodzenie Polski wreszcie zrobiło coś, co może ucieszyć, przynajmniej uliczną część opozycji. Zalegalizowali krzyż celtycki (dodatkowo „Zakaz pedałowania”), a System nie raz czepiał się tego symbolu. Teraz mogą nam cmoknąć, a producenci pamiątek, flag itp. z celtem – mogą zgłaszać się w razie represji do NOPu, co sam ogłosił na stronie tej partii jej prezes – Adam Gmurczyk. Brawo! JAK KAŻDY SŁYSZAŁ… …raper PIH pojechał w swoim nowym klipie po lewakach i wybiórczej. Taki znak czasów teraźniejszych, że antymichnikowszyzna przeszła od niezależnych publicystów również na niezależnych artystów z ulicy: od układania choreografii meczowych oraz od muzyki… Antymichnikowszczyzna staje się masowa. Podobnie antylewactwo. Lubię to. 22.11.11 GODŁO WRACA Godło narodowe powraca na koszulki reprezentacji Polski w piłce nożnej. Polski Związek Piłki Nożnej postanowił cofnąć wcześniejszą, słuszną wg mnie decyzję. Słuszną, bo do kadry powoływani są gracze, którzy mało mają wspólnego z polskim narodem. Przynajmniej nie było wątpliwości, a teraz znowu zmyłka… Po fali oburzenia kibiców związek postanowił zmienić swoją decyzję i firma Nike ma wyprodukować stroje z Orłem. NAJKRÓTSZY OBÓZ W ŻYCIU Na rozluźnienie. Podczas wyjazdu do Kielc padło jak zawsze wiele anegdot i ciekawych historii. Jeden koleś, lat 26, ani jednego dnia przepracowanego w życiu. Jak mówił, zawsze był łobuz… Kiedyś, za małolata o 14:00 pojechał, spóźniony o kilka dni (jako jedyny z drużyny) na obóz piłkarski, a wyjechał z miasta zgrupowania o 22:00 pod… eskortą policyjną :-). Dopóki nie przyjechał był spokój. Najebał (kawałkiem rowerowego pedała) jakichś buraków i przyszła cała wioska (8 dych chamów) z kosami… Wyobraźcie sobie słowa trenera i matki. Kolo wpada spóźniony na obóz, a za chwilę cała wieś chce dopaść zabarykadowaną w jednym domku (!) drużynę i trener dzwoni na psiarnię po eskortę :-). Najkrótszy w życiu kolesia obóz trwał 7 godzin… „PONIESŁO” TYPA… Maciek Korzym strzelił zwycięską bramkę dla Korony i już wypowiedział się dla „Przeglądu Sportowego”, że „utarł nosa niektórym z Łazienkowskiej co to się go zbyt szybko pozbyli”… Daj spokój Maciek. Też bym chciał by dla CWKS grało jak najwięcej Polaków, ale Legia jest dużo wyżej od Korony, gra w 1/16 Ligi Europejskiej… Wątpię by brakującym ogniwem był w zespole Skorży właśnie Maciek Korzym… Kubeł zimnej wody. LOSOWANIE Drużyna o nazwie Polska, której wyniki dopóki powoływani są obcokrajowcy / pseudoPolacy, którzy przypomnieli sobie o Polsce przed Euro - wcale mnie nie interesują – wylosowała na Euro 2012 Grecję, Rosję i Czechy. Informacja ważna z tego powodu, że dwa pierwsze mecze będą grane w Warszawie. Fuck off E12. HUTNICZEK WARSZAWA – BIELAŃSKA EKSTAZA… W składzie Hutnika podczas sparingu ze Świtem Nowy Dwór (4-1 dla HKS) zagrał Grzegorz Szamotulski! Tak ten Szamo (ostatnio grał w pierwszoligowej Warcie Poznań). Co ciekawe, Grzegorz grał już w klubie z Bielan (w sezonie 1993/94). W sparingu ze Świtem ponoć tylko gościnnie wystąpił w swoim dawnym klubie. 16.12.11 BOŚNIA I HERCEGOWINA 0-1 POLSKA W towarzyskim meczu na tureckim zgrupowaniu – reprezentacja złożona tym razem z Polaków, wygrała 1-0. Na murawie nie pojawił się żaden piłkarz Legii Warszawa, ale powołania były „okrojone”. POLSKA DLA POLAKÓW „(…) Nie ma co ukrywać - my również wolimy, kiedy w szatni dominuje język polski (…)” – powiedział Sportowi obrońca Legii i kadry – Komorowski. Wszyscy wolą… Tylko polityczna poprawność kieruje świat wbrew logice… ZYGO ZNÓW BARDZIEJ NA POWIERZCHNI Wraca stare… Pamiętacie okrzyk „Zygo frajerze, nam Legii nikt nie odbierze”? Rada Nadzorcza właśnie powołała Piotra Zygo na stanowisko Wiceprezesa i Dyrektora Generalnego Spółki nadzorującego Pion Sprzedaży i Marketingu! Tak na marginesie, powołano też Rafała Wyszomierskiego na stanowisko Członka Zarządu nadzorującego Pion Finansów i Administracji. Prezesem Zarządu Spółki pozostaje Paweł Kosmala. Zamknięto 20tego grudnia 2011. Notki zebrał: Ł.
Strona
65
„DL” zine nr 3