#26 PL
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
ZwierzÄ™
Mega*Zine Lost&Found #26/2019 Zwierzę SPIS TREŚCI: 003_ GALERIA: Piotr Szymon Mańczak 010_ DZIAŁ PROZY: 011_ Ed 024_ Mateusz Antczak 032_ Katarzyna Kałużna 039_ Jakub Chilimończyk 044_ Mateusz Waligóra 046_ Prezmek Wozny 058_ GALERIA: Tomasz Załęski 077_ PREZENTACJE: 078_ Ken Derby 083_ GALERIA: Adriana Lisowska (Grey Flamingo) 102_ DZIAŁ POEZJI: 103_ Katarzyna Kałużna 104_ Kamil Galus 105_ Dymna Kruk 106_ GALERIA: Grażyna Ambrożek 125_ Michał Wroński 126_ Anna Lee 127_ Magda Rosińska 129_ GALERIA: Grażyna Potwora 148_ Magdalena Zawadzka 149_ Yanko Wojownik 150_ Adam Michniewicz 151_ GALERIA: Adam ERTU Topolski 165_ W(y)STĘP Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Autor grafiki na okładce: Piotr Szymon Mańczak
Zwierzę
GALERIA Piotr Szymon Mańczak http://pmanczak.pl
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Piotr Szymon Mańczak
Catwonam 2018
Zwierzę
GALERIA
Piotr Szymon Mańczak
Kot Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
GALERIA
Piotr Szymon Mańczak
Lion's birth 2018 Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
GALERIA
Piotr Szymon Mańczak
Melek-Taus Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
GALERIA
Piotr Szymon Mańczak
O wróbelku Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
GALERIA
Piotr Szymon Mańczak
Wołos Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
DZIAŁ PROZY pod redakcją Łucji Lange
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Ed Czuję to w trzewiach… Opowieść z udziałem Eda Coli, bakteryjnego detektywa
Telefon dzwoni zbyt głośno. W Wyrostku doszło do morderstwa, a szef chce się ze mną zobaczyć na Czwartej i Słonecznej za pół godziny. Nazywam się Coli, Edmund Coli. Nic nadzwyczajnego. Po prostu kolejny prywatny detektyw starający się wiązać koniec z końcem w mieście z niewystarczającą liczbą klientów. Szanowne panie przychodzą do mnie w sprawie swoich mężów, a ich mężowie przychodzą do mnie w związku ze swoimi wirusami. Wirusy przychodzą do mnie, bo chcą swojej kasy. Jak już mówiłem, znam ich wszystkich. Nie jestem wybredny — nie stać mnie na taki luksus. Biorę łyk zimnej kawy i szukam fajki. Lepiej już pójdę. Szef nie jest typem faceta, który lubi czekać. Zgarniam niedopałek z popielniczki i kieruję się na Czwartą i Słoneczną. Jest wcześnie, ale już zrobiło się ciepło i wilgotno. Ulice są przepełnione regularnymi bakteriami zajmującymi się swoimi sprawami. Niektóre grzyby oczyszczają biofilm po ostatniej nocy. Zatrzymuję się u Lizzie po gazetę. — Edmundzie! Co podać?
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Ed
— Wezmę „Trębacza” Lizzie. No i paczkę fajek. — „Trębacz” i paczka trumiennych gwoździ… To gówno cię zabije, Ed. — Wiem, ale nic nie poradzę. Lubię strony z żartami. Uważaj na siebie Lizzie. Listeria zawsze się o mnie troszczy. Twardy jak skała i pomocny z proteazowym pistoletem. Właśnie takim czyni cię życie w Big Smoke. Nauczysz się uważać na siebie, albo skończysz rozrzucony na limfocytach T lub wybierzesz się w podróż do biofilmu. Kieruję się na Czwartą i Słoneczną a tam czeka już na mnie mały tłum. Szef Złocisty wygląda na bardziej zirytowanego niż zwykle. Przysięgam, że jego twarz wygląda jak czarownica rzucająca zaklęcie, aby przekształcić limfocyt T w wirusa Eboli i zapomniała słów w połowie. Ciężki typ. Widział akcję na północy w jelicie krętym. Właśnie taką ma teraz minę. — Coli! Chodźże tutaj. Jak mi to wyjaśnisz? — Dobry, Szefie, co się dzieje? Byłem w drodze na stację po te bilety. Na grób mojego klona, miałem to dziś załatwić, ale… — Nie teraz, Coli! — Moje plazmidy drgały, jak jakiś szósty zmysł. Było coś dziwnego w tym, co wydarzyło się na Czwartej i Słonecznej. Mocniej ścisnęłam „Trębacza”. — Co to jest? — Szef szturchnął stos czegoś, co kiedyś było zdrową młodą bakterią. Wyglądał, jakby się spieszył, ale najwyraźniej nigdzie już nie wybierał. Cokolwiek go uderzyło, wywróciło go na lewą stronę. Sądzę, że był to jakiś silny antybiotyk.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Ed
Klasyczna broń używana przez drożdże i Lactosa Nostra, grzybową mafię. — I dlaczego miał przy sobie wizytówkę z twoim nazwiskiem? — Z moim nazwiskiem? — Mogłem dostrzec wizytówkę w kupce materii, która wnikała w biofilm. — „Coś podobnego! Jestem przekonany, że nigdy wcześniej go nie spotkałem. — To prawda. Zawsze miałem problemy z pamięcią. Cierpię na chwilowe utraty świadomości. Kilka lat wstecz wszystko się rozmywa. — Może w mieście jest jeszcze inny Coli? Oko szefa znowu mnie przeszywało i coś czułem, że nie był przekonany. — Może jeszcze o czymś zapomniałeś? — Próbowałem promieniować pustymi wibracjami. — Jeśli dowiem się, że jesteś w to zamieszany, Coli, będziesz w gównie tak głęboko, że twoje ostatnie wakacje w Odbytnicy będą przypominały piknik. Czas spędzony w służbach obdarował szefa silnymi umiejętnościami motywacyjnymi i zamiłowaniem do poetyckich metafor. — Ma się rozumieć Szefie! Daję słowo — nie mam z tym nic wspólnego! — Ponownie zapalam papierosa, uniosłem kapelusz, zaciągnąłem się i odwróciłem, by odejść. Moje plazmidy wciąż jednak brzęczały. Musiałem dowiedzieć się, kim był sztywniak i dlaczego mnie szukał. Zdołałem skręcić i za rogiem pojawili się nagle przede mną dwaj duzi Clostridia, jakby wyrośli spod ziemi. Zostali zbudowani jak para gigantycznych kamieni nerkowych i wyglądali na dwa razy bardziej bolesnych. Brzęczenie w moich plazmidach nie znikało.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Ed
Clostridium A spojrzał na mnie i wskazał na pobliskie drzwi. — Pan Botulina chciałby z tobą porozmawiać, Coli. — Powiedział jeden z nich, błyskając ledwo schowaną pod płaszczem spluwą. Nie chcąc być niegrzecznym ani zostać zmienionym w małą bakteryjną zupę, wszedłem porozmawiać z ich szefem. No dobra. To nie była cała historia. Szef i ja znamy się od dawna — jak dawno sięgam pamięcią. Mniej więcej. Tutaj w Trzewiach zawsze jesteśmy skonfliktowani. Dzielimy się, potrzebujemy przestrzeni, potrzebujemy jedzenia, podbijamy kolejne obszary. Kilka milionów z nas z Wyrostka wyjechało na Północ, aby się przesiedlić. Osiedlenie się nigdy nie było całkowicie bezpieczne — Jelito nie jest bezpiecznym miejscem — a każdy, kto poszedł na północ, po prostu zniknął. Bez śladu. Mimo to zyskaliśmy bezpieczeństwo w liczbach i dla pewności inwestowaliśmy w poważną broń. Tam po raz pierwszy spotkałem szefa. Byłem w jego „plutonie”. Ja, Lizzie, on i kilku innych. Życie tam na Północy było nudne; było też chłodniejsze i bardziej suche niż na Południu. Ale mieliśmy przestrzeń — Mikrob mógł przetrwać kilka dni, nie widząc innej duszy. W niektóre wieczory między obowiązkami Lizzie i ja siedzieliśmy w zagrodzie, obserwując biofilm toczący się w oddali nad kosmkami i rzeki płynące na Południe od początku Jelita Krętego, czymkolwiek to było. Kiedyś myślałem o osiedleniu się i może hodowaniu prionów. Może podzielę się kilka razy, by uzyskać dodatkową pomoc. Nigdy tak naprawdę nie odczułem potrzeby powrotu do Wyrostka.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Ed
Było ciche i spokojnie. Życie było dobre. Każdy posiłek był ucztą, a każda wypłata fortuną. Pewnego popołudnia, kiedy dostawaliśmy zapasy w mieście, nastąpił atak. Bez ostrzeżenia. Ściana Białych Komórek wyszła z niewiadomo skąd na Północy i uderzyła w nas. Musiały być ich setki: gigantyczne świecące balony, pompujące nad nami enzymy, przewracające nas, wchłaniające nas. Nigdy nie rozmawiali, nigdy nie hałasowali. Po prostu jedli. Pan Botulina siedział tam, ściskając szklankę drogiego interleukina, patrząc na mnie z uśmiechem, który sugerował, że nie wiedział, czemu służy uśmiech. Nic nie zdradzało jego psychopatycznej natury: dla zwykłego obserwatora był tylko kolejnym drobnoustrojem, takim jak mikroby, które mnie tu wprowadziły — nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że prawdopodobnie od niego się oddzielili. A może na odwrót. Ale dla wytrenowanego oka C. Botulina był zestresowany. A kiedy pan Botulina jest zestresowany, dzieje się krzywda. — Co wiesz o tym sztywniaku pod moim biurem, Coli? Słyszałem, że cię szukał. Nie mogę sobie pozwolić na trupy w pobliżu. Robią złą reklamę. — Och, panie B., przysięgam, że nigdy wcześniej go nie widziałem. Prawdopodobnie otrzymał moją wizytówkę od zadowolonego klienta. Wiesz, co mówią — jeśli pójdziesz do Coli, rozwiązanie cię zadowoli. Przewiercał mnie okiem, a jego uśmiech zniknął. Upił łyk i postawił szklankę na stole.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Ed
— Zdradzę ci sekret. Powodem, dla którego tak mocno uderzyłem w Zakaźnego, jest to, że dzięki temu utrzymuję spokój. Zawsze każą mi się dzielić, ruszać na Północ, zabijać grzyby. Zawsze szeptał mi z tyłu głowy, ale w ostatnich dniach robił się coraz głośniejszy. Mam problemy ze snem. Ciągle chcę się dzielić. Doprowadza mnie to do szału. Chcesz mi wyświadczyć wielką przysługę, panie Coli? Ja mogę wyświadczyć jedną tobie. Mam informacje z dobrego źródła, że twój przyjaciel, ten, który jest w drodze do biofilmu, pracował nad jakimiś dziwnymi naukowymi rzeczami dla Matek Zbieraczek z Kościoła Trzewi. Wszystkie te hałasy zaczęły się, gdy rozpoczęli jakiś tajny projekt w pobliżu. Oto oferta — uciszysz te głosy i nie wpadasz przypadkiem do enzymowego dołka. Mam dla ciebie adres. Idź to sprawdzić. Dowiedz się, co się dzieje. — Och, to w Mykobiocie. Biała komórka mnie widziała lub słyszała, a może wąchała i toczyła się w moją stronę, miażdżąc wszystko przed sobą. Myślałem, że już po mnie. W tym czasie ona zwolniła i zatrzymała się, mogliśmy być o pół metra od siebie. Zamarłem. Czułem głośne bzyczenie w moich plazmidach i smażył mnie zapach gorącego aluminium. Wiedziałem, że umrę, gdybym próbował uciec, ale to nie powstrzymało moich mitochondriów przed próbą wyskoczenia z błony i powrotu do Wyrostka. Przez kilka następnych sekund czułem, że komórka rozpatruje moją osobę. Właściwie czułem się spokojny, trochę połączony. Sięgnąłem w tym kierunku. Brzęczenie spadło do niskiego dudnienia
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Ed
i powoli przetoczyło się do pozostałych, którzy również przestali atakować. Komórki wycofały się na Północ. A potem zniknęły. Bez śladu. Został tylko szef, ja i kilku innych. Komórki nie pozostawiły rannych. Albo byłeś szczęśliwy i zdrowy, albo byłeś zielonym rozmazem wchłanianym z powrotem do biofilmu. Byłem w barze w centrum Mykobioty. Miałem swoją najładniejszą twarz i promieniowałem najbardziej przyjaznymi wibracjami, jakie potrafiłem wyprodukować. Mykobiota może być niebezpiecznym miejscem dla samotnej bakterii o tej porze nocy. Jedno trafienie niewłaściwego antybiotyku i nawet nie zdążysz mrugnąć, a wszystko w tobie wybuchnie. — Candida, kochanie. Podejdź, jesteś mi to winna. Tylko jedna mała przysługa. Ile dla ciebie zrobiłem? — Zgodnie z moimi rachunkami: twoje konto opiewa na sześć przysług, Ed. I wierz mi, doceniam to, naprawdę, ale klienci tutaj płacą za prywatność. Gdyby twój człowiek tu był, a nie twierdzę, że był, nie chciałby, abym mówiła prywatnemu detektywowi, jak ty o tym, co robił. Gdyby coś robił. A prawdopodobnie nie robił. Bo tu nie był. Rozumiesz? Grzyby potrafią być bardzo pedantyczne. Nie zrozumcie mnie źle, nie mam z nimi problemu — wykonują dobrą robotę, utrzymując biofilm w czystości, wytwarzając
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Ed
antybiotyki, pracując na farmach i tak dalej. Uwielbiam kulturę grzybową. Ale kiedy w coś włożą strzępki, nie puszczają. — Posłuchaj. Jeśli nie dowiem się, co zamierzał ten facet, pan Botulina użyje mojej membrany jako pokrowca na sofę. Potrzebuję jedynie… — Ed. Czy zdarzyło ci się kiedyś dowiedzieć, co robiłeś, zanim przybyłeś do Wyrostka? Ta odpowiedź mnie rozbroiła. Candida nigdy wcześniej nie interesowała się mną. Rozmawialiśmy trochę, kiedy przyjechała do centrum w odwiedziny lub kiedy byłem na wymianie strzępków. Wszystkie grzyby miały duże sieci kontaktów, ale Candida była największa, w zasadzie nic się nie wydarzyło w Wyrostku bez jej wiedzy. Wymiana strzępek może być twoja, ale tylko za pewną cenę i tylko jeśli Candida cię lubiła. — No cóż, nie bardzo. Jestem zwykłym detektywem, wykonującym regularną pracę. Pamiętam, jak kilka lat temu udałem się na Północ, spotkałem szefa i nie zjadł mnie gigantyczny pianek. Wcześniejsze moje losy są dość mgliste. Candida milczała. Najwyraźniej była czymś zajęta. — Co powiedział ci Botulina? Słyszałam, że ostatnio zachowuje się trochę dziwnie. — Myślę, że ma problem z Zakaźnym. Mówi, że słyszy głosy mówiące mu, żeby coś robił. Myśli, że to biofilm, a ten facet jakoś go naruszył. Candida rzuciła mi kolejne długie spojrzenie. Z pewnością o czymś myślała.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Ed
— Ed. Słyszałam coś, co może cię zainteresować. Nie chodzi o twojego kolegę, kimkolwiek był, ale o ciebie. Wyrusz szlakiem śluzu przez las na Wschód. Oto mapa. Zaznaczyłam lokalizację. Idź tam i zobacz, co myślisz. Wróć i powiedz mi, co znalazłeś, a może będę mogła powiedzieć ci więcej o twoim przyjacielu. Który tu nie był. A może i był. Włożyłem mapę do kieszeni i ruszyłem w drogę do granicy w kierunku Wrzodu. Byłem tu wcześniej. Chyba przed przeprowadzką do Wyrostka. Mam swoje zdjęcie zrobione w tych stronach. Wydaje mi się, że to ja — od tego czasu straciłem chyba trochę na wadze i najwyraźniej mam więcej blasku wokół siebie, a przynajmniej tak mówi Lizzie. Wrzód. Mile zaczerwienionej tkanki, w których biofilm jest szczególnie cienki. Niektórzy twierdzą, że dawno temu doszło do wielkiej katastrofy, gdy coś przedarło się do tego świata z następnego. Niektórzy twierdzą, że ta ziemia jest nawiedzona. Nie wiem dlaczego: nic tu nie rośnie i nikt nie jest na tyle głupi, aby założyć farmę prionów. Nie mogę więc zrozumieć, dlaczego wydaje się, że istnieje platforma wiertnicza w połowie ukryta za łatą małych kosmków. Jest też mała chatka. Aha, i kilku facetów trzymających broń. — Zatrzymaj się. Powinienem cię ostrzec, że jesteśmy uzbrojeni i gotowi się bronić. — Krzyknął jeden z nich. Pomyślałem, że lepiej rozegram to na luzie.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Ed
— Nazywam się Coli. Jestem prywatnym detektywem. Sprawdzam tylko kilku potencjalnych klientów. Powiedz, dlaczego jesteście tutaj we Wrzodzie? — Coli? Z miasta Wyrostek? Chwała Matce Trzewi! Zrobiłeś to! Gronek poszedł cię znaleźć kilka dni temu i zastanawialiśmy się, gdzie on jest. Ostatnią rzeczą, jaką słyszeliśmy, to to, że był u Candidy. Czy on jest z Tobą?” — Mam złe wieści, brachu. Prawdopodobnie właśnie składa osobiście raport Matce Trzewi. Dotarł do mojego kwartału i napotkał grzyby, którym nie podobała się jego twarz i dały mu płaszcz antybiotykowy. — Biedny Gronek. Mimo to jego pamięć będzie żyła w chwale mikrobiomu i we wspaniałym obliczu samej Matki, źródła wszystkich składników odżywczych, które płyną z Północy. Ponieważ to z biofilmu wyskakujemy… — Lamentował Gronek A — … i do biofilmu ostatecznie wracamy — podsumował Gronek B. Nastąpiła krótka, niezręczna chwila ciszy, zanim Gronek A kontynuował bardziej optymistycznym tonem. — Ale nie wszystko stracone. Wejdź! Wstąp do naszego skromnego laboratorium i poznaj siebie. Przy filiżance kawy dowiedziałem się, że Gronkowce pracują na platformie wiertniczej. W ich kościele niedawno opracowano nowy enzym, który może przenikać głęboko do biofilmu i mieli nadzieję, że uda im się wypalić drogę na drugą stronę, by spotkać Matkę Trzewi.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Ed
Pracowali już kilka dni i zbliżali się. Ale potem znaleźli coś dziwnego, znaleźli mnie. A przynajmniej ślad mojego proteomu. Najwyraźniej wszyscy mamy unikalny wzór białek i udało im się je namierzyć. Tak trafili na mnie. — Co dokładnie chcecie zrobić? — Potrzebujemy tylko małej próbki twojej cytoplazmy. Posłuchaj, czy nie zauważyłeś, że jeden z twoich plazmidów jest nieco większy od innych? To znak samej Matki. Znałem innego Słuchacza Jelita z właśnie takim plazmidem, Siostrę Leptonemę. Mogła kąpać się w kałuży najsilniejszego antybiotyku grzybiczego bez żadnego znaku. No tak. Blinky różni się nieco od innych, ale większość z uprzejmości o tym nie wspomina. — Możesz również zostać wybrany, Coli. Byłeś tutaj we Wrzodzie. Matka wkroczyła na ten świat wiele lat temu i obdarzyła cię swoim darem. Święty plazmid. Musimy to pojąć, aby zrozumieć Matkę. Gronek został zmieciony przez podmuch jakiegoś ciężkiego antybiotyku, który wdarł się przez okno. Dosłownie zmieciony, gdy podmuch wyjął okno i połowę jego ciała; prawie taki sam los spotkał Gronka w Wyrostku. Wygląda na to, że wieczorem będą dwie kolacje z Wielką Matką. Gronek B poszedł po broń, ale uderzyła go kolejna iskra i był martwy, zanim to, co zostało z niego, uderzyło o ziemię. Czyli kolacja z Matką dla trzech.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Ed
Usłyszałem śmiech pana Botuliny. Miał membranę pełną interleukiny i wyglądał, jakby jego zdrowy rozsądek już dawno przegrał bitwę z głosami. — Coli! Wyłaź tu zaraz. Matko, nienawidzę Wrzodu. Czerwony, przerażający jak cholera. Głosy tu nigdy nie cichną. Nie ma sensu przebywać w chacie — wygląda na to, że to, co przynieśli, może przeżreć ściany. Próbuję promieniować spokojem i wychodzę im naprzeciw. — Tutaj jesteś! Wiedziałem, że gdzieś tu będziesz. Teraz przedstawię ci plan. Zmiotę jeszcze paru chłopaków stąd, zasypię wykop, uciszę te głosy i wreszcie dobrze się prześpę. — Brzmi jak doskonały pomysł, panie B. — Zgodziłem się. — A ty możesz wybrać się w podróż do dołka… Jego klon strzelił we mnie antybiotykiem i mój świat stanął w płomieniach. A! Więc to tak! Byłem wcześniej we Wrzodzie, ale to było dawno temu. Przed Wrzodem nie było biofilmu, nie było ani góry ani dołu, ani kosmków, były tylko inne Coli. Wszyscy byliśmy zawieszeni w powietrzu. Spokojni. Wszyscy się świeciliśmy. Było ciepło i było tyle jedzenia, ile kiedykolwiek potrzebowaliśmy. Nie było czasu. Czas zaczął się, gdy zostałem wyrzucony do jelita przez ścianę.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Ed
Botuliny zniknęły wszystkie. Coś rozmazało je na biofilmie i wyciągnęło większość pozostałego biofilmu spode mnie. Podeszło do mnie kilkanaście Białych Krwinek. Usiadły na skraju krateru; moje plazmidy świeciły, a brzęczenie było ogłuszające. Obudził mnie antybiotyk. I dzięki temu zrozumiałem. Gronkowce starały się zrozumieć Matkę. Były bardzo blisko. Ale prawda jest taka, że nie ma Matki. Cóż, nie w ścisłym tego słowa znaczeniu. Matka to ty, ja, grzyby, my wszyscy tutaj, biofilm i to, co leży pod nim. Jak powiedział Botulina, Trzewia mówią do nas — nie wiedział jednak, że rozmawiamy również z jelitami. Sztuką jest wiedzieć, co powiedzieć, i tego nauczył mnie antybiotyk. Jelito opowiadało mi o innych światach, a może innych bakteriach, daleko, poza Jelitami i poza zasięgiem strzępek Candidy.
Tłumaczenie: Łucja Lange
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Mateusz Antczak Pościel w czwórce Ten zaś uważał, że jest człowiekiem Zwykłym człowiekiem i krzyczał i krzyczał: „Nie, nie, nie, nie!”, cały dzień. Rejestr wariatów - Dezerter, z płyty Kolaboracja II
Jasnozielona skóra korytarza wymagała konsultacji dermatologa, farba odchodziła od ścian wielkimi płatami i sypała się na podłogę jak łupież. W powietrzu unosił się zapach tanich środków dezynfekujących i używanych zbyt wiele razy mopów. Doktor Reiter, rubaszny lekarz o zalanych tłuszczem policzkach, miał opinię doskonałego specjalisty. „Przynajmniej jak na knura”, dodawali złośliwi koledzy. Właśnie wrócił do Zakładu po krótkim urlopie. Przyszedł wcześniej, w czasie obchodu poprzedniej zmiany. Postanowił asystować jednemu z rezydentów, aby jeszcze przed rozpoczęciem pracy zapoznać się z nowymi pacjentami. Dołączył do Blumsteina, chudzielca z od dawna niestrzyżoną kozią bródką. Blumstein jak większość rezydentów brał sporo nadgodzin i poza Zakładem właściwie nie miał prywatnego życia. Kiedy znaleźli się w sali numer cztery, Reiter zachrumkał: — Co z nim? Za kogo się uważa? — Twierdzi, że jest, meee… — jąkał się rezydent. — Zresztą sam zobacz, meee. — Podsunął Reiterowi kartę pacjenta.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Mateusz Antczak
— Nie wiem, co tu się odpierdala, ale wiem, że powinniśmy zamienić się miejscami — wysyczał pacjent, unosząc się na łokciach. Sfatygowane szpitalne łóżko głośno zaprotestowało. Nie lubiło gwałtownych ruchów. Reiter nie spuszczał wzroku z kartoteki chorego. — Jak się pan nazywa? Jak pan do nas trafił? — spytał, nie zaszczycając pacjenta spojrzeniem. — Krzysztof Małecki, ale… Nie pamiętam, jak się tu znalazłem. Wiem za to, że albo udajecie, albo sami jesteście nieźle popieprzeni. Wieprz i Kozioł, dobre sobie. Reiter skrzywił się i podniósł wzrok. Oddał kartę Blumsteinowi. — Proszę pana, po co te wulgaryzmy i przytyki w kierunku naszej przynależności gatunkowej? Zajmiemy się panem, wszystko będzie dobrze. Zanim lekarze opuścili pomieszczenie, zapisali coś na tabliczce wiszącej na ramie łóżka Małeckiego. Kwadrans później odwiedziła go pielęgniarka. Przygotowując kroplówkę, co kilka sekund wysuwała z ust długi język o rozdwojonej końcówce. — Ta sobie nawet język pocięła, wariatka. Za kogo się uważasz? Za węża? — wypalił Małecki. — Niczego sobie nie pocięłam, taka się urodziłam, jak każdy waran — wyjaśniła cierpliwie pielęgniarka. — Łuski pod kitlem też nie są ani doklejone, ani domalowane. Stuprocentowa natura. Pan też powinien zaakceptować swoją. Pacjent przyglądał się jej z niedowierzaniem. — Co ty chrzanisz, kobieto. Jakie łuski? — W którą racicę wkłuć wenflon? — zmieniła temat. — Racicę? Wszyscy jesteście nienormalni! Jestem… Nie! Bardzo szybko przegrał walkę z powiekami. Krążące w jego żyłach propofol i chloropromazyna zmieszana z kilkoma innymi neuroleptykami były bezlitosne. Objęcia Morfeusza tym razem nie okazały się przyjazne. Miał wrażenie, że ten skrzydlaty sukinsyn założył mu podwójnego nelsona
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Mateusz Antczak
i brutalnie rzucił o matę. Betonową. Zanim ostatecznie trafił do domeny Hypnosa, zauważył przy łóżku zgarbioną postać, okrytą zniszczonym, pustelniczym habitem. Rozpoznał garbaty nos i mysie włosy. — Jagoda? Przypomniał sobie wszystko, co wydarzyło się wczoraj.
*** W mieście działo się coś niedobrego. Policyjne kartoteki rosły z każdym dniem. Pobicia, morderstwa, kradzieże, gwałty. W ciągu dwóch miesięcy potrojono ilość uzbrojonych, wieczornych patroli, ale liczba przestępstw nie malała. W normalnej sytuacji, dopóki zbrodnia nie dotknie naszych najbliższych, nie zwracamy na nią uwagi. Tym razem było podobnie, większość ludzi się nie przejmowała. Statystyka, rachunek prawdopodobieństwa, przypadek — mówili. Doszukiwali się manipulacji, teorii spiskowych. Bagatelizowali sprawę. Krzysztof do nich nie należał, czuł, że coś ciężkiego wisi w powietrzu, jakby cała podłość miała jedną, wspólną przyczynę. Miał wrażenie, że zło szczelnie otuliło blokowiska, kamienice i domki jednorodzinne płaszczem nikczemności. Od wielu dni intensywnie odczuwał wrogą obecność czającą się między straganami osiedlowego ryneczku, w krzewach niewielkich skwerów i szczelinach bruku na Starym Rynku. Rosnąca na przedmieściach mieszanina sosen, brzóz i dębów jednoznacznie wskazywała na sztuczne nasadzenie. Była to jednak jedna z niewielu w tej okolicy oaz zieleni, przez co żaden ze spacerowiczów nie narzekał na nienaturalny skład drzewostanu. Drzewa nie pokrywały znacznej powierzchni, ale miastowi nazywali to miejsce lasem. Krzysztof odszedł wystarczająco daleko od
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Mateusz Antczak
ulicy, aby czuć się jak w prawdziwym borze, gdzieś z dala od ludzkich osiedli. Delektował się pierwszymi letnimi promieniami słońca. Kakofonię ptasich treli zagłuszył płynącą ze słuchawek niekonwencjonalną mieszanką muzyki rockowej i klasycznej. Za dnia, wśród drzew, za miastem czuł się względnie bezpiecznie. Aż ujrzał Chatę. Kiedy mizerna konstrukcja mignęła między drzewami, uznał, że mu się przywidziało. Obszedł spory pień dębu, wejrzał głębiej w zarośla, ale rachityczna altana, przypominająca obalony przez wichurę domek na drzewie nadal tam stała. Z początku Krzysztof uznał, że to leśna „baza” mieszkających nieopodal dzieciaków. Rytmiczne stukanie kijków o ubity trakt oznajmiło, że ktoś się zbliża. Miłośnik nordic walking, sapiąc głośno, minął Małeckiego, i spojrzał w stronę Chaty. Nie zareagował. Zdawał się jej nie dostrzegać. Krzysztof ruszył dalej, wytyczonym przez przecinkę szlakiem. Skręcił raz, drugi, trzeci. Co jakiś czas spoglądał między drzewa. Przemieścił się o kilkaset metrów. Zamiast na wschód, patrzył teraz na południowy zachód, ale Chata nadal znajdowała się po jego prawej ręce, w tej samej odległości co wcześniej. — Co do ch… — Wyłączył muzykę i zboczył ze ścieżki. Gdy tylko zszedł ze szlaku, las się zmienił. Zieleń wyparowała w gwałtownym, lodowatym podmuchu wiatru. Szare, nagie zarośla zgęstniały. Gałęzie wiły się i splatały w artretycznym tańcu. Zamilkły ptaki. Jedynym odzwierzęcym dźwiękiem okaleczonego lasu stało się bzyczenie much skupionych wokół padliny. Przeszedł dopiero parę kroków, ale kiedy się odwrócił, spostrzegł, że główny trakt zniknął. Znajdował się w środku niekończącej się gęstwiny. Powykręcane kończyny zbudowane z drewna, miazgi i łyka zacieśniały więzy, nie dając mu wyboru. Mógł kierować się tylko ku Chacie.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Mateusz Antczak
— Czego tu szukasz? — Usłyszał szept wewnątrz swojej głowy, choć w rzeczywistości wokół panowała martwa cisza. Znieruchomiały nawet owady rozmnażające się w nieidentyfikowalnych gnijących truchłach. Kolczaste krzewy wystrzeliły bez ostrzeżenia z martwej leśnej ściółki. Obrosły go ciasno jak pianka neoprenowa ciało nurka, ale nie raniły. Nie mógł się ruszyć, choć zostało tak niewiele. Sto, może sto pięćdziesiąt kroków. Nie mógł dotrzeć do Chaty, ale Chata, lub to, co w niej mieszkało, postanowiło dotrzeć do niego. Zatrzeszczały spróchniałe pnie. Drzewa rozstąpiły się jak Morze Czerwone przed Mojżeszem. Domek stojący na końcu uformowanej właśnie przecinki podniósł się ku górze na niewidocznej wcześniej szponiastej łapie. Krzywe paluchy pokrywała łuska, przypominająca bardziej łuskę smoków z filmów fantasy niż tą porastającą stopy ptaków. Ziemia sypała się jeszcze z uniesionych fundamentów, kiedy Chata wykonała pojedynczy, doskonale wymierzony skok i z gracją wylądowała przed Małeckim, jakby ważyła tyle, co kot. Klatka trzymająca mężczyznę w ryzach rozsypała się. Chwilę później drzwi do Chaty otworzyły się. — Na co się gapisz? Właź do środka, palancie! Rustykalne wnętrze przypominało XIX lub XX-wieczną wiejską izbę. Na wystrój składały się: kaflowy piec i kuchnia, przędzalniczy kołowrotek, ryzowana maselnica, papierowe firanki i makatki, dywaniki malowane na niegruntowanym płótnie. Gospodyni też wydawała się dziwnie znajoma. Pod kapturem wytartego, dziurawego habitu kryły się rzadkie, szare włosy i haczykowaty nos. Z wydatnego podbródka wyrastały pojedyncze włoski, sterczące nienaturalnie jak pręty zbrojeniowe. Staruszka uwijała się przy piecyku. Pod żeliwną płytą trzaskały polana. Na palenisku, na dużej, topornej patelni skwierczały wbite przed chwilą jaja. — Baba Jaga? — Małecki nie dowierzał własnym oczom.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Mateusz Antczak
— Możesz mi mówić Jagoda. Coś taki zdziwiony? Chcesz trochę jajecznicy? Baba Jaga uśmiechała się serdecznie. Miała ciepły, spokojny głos. A mimo to uczucie wszechobecnego zła nie opuszczało Małeckiego nawet na sekundę. Krzysztof czuł ucisk w klatce piersiowej, bolała go głowa i zatoki, zaschło mu w gardle. Gospodyni zamerdała jaja wielką drewnianą łychą. — Zastanawiasz się zapewne, czy to, co się dzieje w mieście to moja sprawka? Takiej poczciwej starowinki? To, że widzisz mnie taką, nie znaczy, że rzeczywiście przypominam nieporadną czarownicę z bajek dla dzieci. Tak naprawdę nie ograniczają mnie takie pierdoły, jak anatomia czy morfologia. Nie jestem białkową formą życia. Nie mam aparycji zakodowanej w sekwencji zasad azotowych. A bez genotypu nie ma ściśle określonego fenotypu. Na potwierdzenie tych słów Jaga zaczęła zmieniać postać, budząc coraz większe przerażenie rozmówcy. Na początku rozrosła się i zmieniła kolor. Zielona, humanoidalna ośmiornica z błoniastymi skrzydłami ledwie mieściła się pod strzechą. Krzysztof miał wrażenie, że czerwone krwinki w jego żyłach na ułamek sekundy przestały krążyć. Zanim Małecki przypomniał sobie, że powinien oddychać, zamiast ohydnego głowonoga miał przed sobą pokraczne monstrum z ciałem pokrytym tatuażami w stylu prekolumbijskich Indian. Nos bożka przebity był ogromnym kolczykiem przypominającym grot strzały, a jego głowę zdobiła pierzasta korona. Chwilę później widziadło zaczęło przybierać ludzkie kształty, aż uformowało się w obraz pięknej, młodej dziewczyny. Jej smukłe nagie ciało osłaniały tylko rozpuszczone, zielone włosy. Zanim Krzysztof nacieszył oko tym widokiem, dziewczyna nienaturalnie szeroko otworzyła usta, prezentując garnitur trójkątnych, rekinich zębów. W tym samym momencie jej hipnotyzujące zielone oczy, dopełniając koszmaru, zmieniły się w jednolicie czarne.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Mateusz Antczak
Rusałka rozejrzała się po izbie. Zatrzymała wzrok na kuchennym piecyku i stanęła w płomieniach. Kiedy ogień zaczął przygasać, zamiast ponętnej dziewczyny, ujawnił rogatą postać diabła na sterydach. Przerośnięte mięśnie drgały pod czerwoną skórą. Małecki miał wrażenie, że bies mógłby go zmiażdżyć jednym, precyzyjnym uderzeniem. Diabeł zaśmiał się serdecznie, a na jego ciele pojawił się habit. Krzysztof przysiągłby, że nie zauważył momentu przemiany – nagle, nie wiadomo, w jaki sposób ornat okrywał postać Baby Jagi. — Mam wiele imion. Set, Aryman, Tezcatlipoca. Kto by to wszystko spamiętał? — zaczęła wyjaśniać Jagoda. Nie wszystkie określenia brzmiały dla Krzysztofa znajomo, ale to, co pamiętał ze szkoły, wystarczyło, aby domyślił się o kim mowa. — Bóg śmierci? — Raczej zła. Kłamstwa, gniewu, zniszczenia, zbrodni, złych czarów, czarnej magii. Mam kilka domen — doprecyzowała Baba Jaga, po czym zmieniła temat. — No i masz, spaliłam jajka. Zawsze przesadzę z ogniem, kiedy wizualizuję się jako Lucyfer. Cóż, zaproszenie na śniadanie nieaktualne. Dobrze, że strzecha się nie zajęła. Jagoda chwyciła patelnię i podreptała w kierunku okna. Wyrzuciła spalony posiłek na zewnątrz, po czym zaczęła rozglądać się po izbie. Ruchy jej szyi były gwałtowne jak u ptaka i nie ograniczały się do ludzkie zakresu widzenia. W pewnym momencie odwróciła głowę o 180 stopni, spoglądając na gościa, będąc zwrócona do niego plecami. — Wiesz w ogóle, dlaczego tu jesteś? — spytała nagle, gubiąc gdzieś wcześniejszą jowialność. Otaksowała Małeckiego od stóp do głów, jakby go skanowała. Włosy zjeżyły mu się na głowie. Czuł się jak próbka pod mikroskopem skaningowym, linia po linii bombardowana strumieniem elektronów.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Mateusz Antczak
— Boisz się, ale nie tak jak poprzedni. Nie zlałeś się w spodnie. Brawo! No więc? Jakieś pomysły? Nie? Szkoda. Sama chętnie dowiedziałabym się, jak mnie wyczułeś. Cóż, nie każdy może stanąć twarzą w twarz z bogiem. Jesteś wybrańcem. Ale jeśli znasz jakiekolwiek politeistyczne wierzenia, to wiesz, że los wybrańców, którzy dostępują takiego zaszczytu, bywa raczej marny. Kiedyś większość z was, ludzi, potrafiła nas rozpoznawać, ale dziś jesteście tak obojętni na krzywdę innych, że nie tylko w nas nie wierzycie, ale nie umiecie nawet wyczuć naszej obecności, choćby któreś z nas dyszało wam prosto w kark. Macie to wszystko w dupie, liczy się pieniądz i inni urojeni bożkowie. Topielcy to waszym zdaniem wina alkoholu albo brawury, nigdy utopników. Przedwczesna śmierć to efekt nowożytnych chorób, a nie wypierzy i strzyg wysysających z ludzkiego ciała całą energię. Nam jest to nawet na rękę. Nieświadomymi łatwiej sterować. Ty należysz do wyjątków. Małeckiemu nie spodobało się, że Jagoda używa liczby mnogiej, mówiąc o okrutnych starożytnych bóstwach. Obrócił się na pięcie i spróbował opuścić Chatę, ale drzwi okazały się zamknięte. Baba Jaga obróciła tułów w jego stronę i przekrzywiła głowę, jakby się nad czymś zastanawiała. — Jest w tobie coś niezwykłego. Lubię cię. Dlatego cię nie zabiję. Ale nie mogła go również puścić wolno.
*** — Małecki, zmień pościel w czwórce, zaraz przywiozą nowego pacjenta — poleciła oddziałowa. Salowy odłożył mop pod ścianę i rozprostował palce. — Tylko umyję racice — odparł, przekonany o tym, że jest jeleniem.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Katarzyna Kałużna Na uwięzi
Jak nowa gwiazda zapala się na nocnym niebie, tak i w nim przebłysnęła świadomość, niezauważalna i nieznacząca nic pośród innych, świecąca tylko dla siebie. Tyle że on w przeciwieństwie do ciał niebieskich znajdował się sam pośród ciemności, chyba że to ciemność skazywała go na samotność — żywe byty nie jaśnieją, dając tym świadectwo istnienia, żywe byty po prostu są i wierzą w siebie nawzajem. Albo i nie. Zazwyczaj też wierzą w to, co widzą. On musiał ograniczać się do czucia. Czuł siebie skulonego na zimnej posadzce i marznącego od niej — najmocniej wychłodziły mu się ręce i stopy, aż do bólu. Czuł bicie serca, wstrząsające osłabionym ciałem, drżenie mięśni, ciepło w głowie i coś, co kiedyś było głodem, a przerodziło się w wygłodzenie. Jęknął. Słyszał to wyraźnie, lecz tylko to — okolica pozostawała cicha. Milcząca. Zaczął wstawać niby cień pośród cieni. Musiał dać wiarę, że się porusza, naturalnie zawierzał słuchowi, dotykowi i równowadze. Poprzestał na czterech kończynach, wyżej nie chciał się wspinać. Może i był jeszcze na siłach, aby to zrobić, lecz poniżony, nagi, zbrukany, nie zdobył się na gest. Wyczerpał już całą godność czy wstyd, pozostała w nim jedynie niemoc, bezradność i akceptacja. Zmusił się do przemieszczenia, noga za ręką, lewa za prawą, niezbyt synchronicznie. Po kilku ociężałych krokach zatrzymał się, percypując obecność ściany. Nie musiał jej dotykać, aby wiedzieć, że zbudowana została z innego materiału niż podłoga. Była letnia i gładka, raczej nijaka.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Katarzyna Kałużna
I przezroczysta. Pamiętał to dobrze, widział przez nią przychodzące do niego istoty — Oprawców lub Panów. Wciąż się wahał, jak powinien Ich nazywać. Sama myśl o Nich sprawiła, że nie chciał się dłużej znajdować przy niebezpiecznej ścianie. Obrócił się i dwoma susami przeskoczył w kąt pomieszczenia, z dala od szyby. Nie uciekał od niej z niechęci, nie — całkiem z nią sympatyzował, póki odgradzała go od obcych. Czasami jednak okazywała się zdradliwa i znikała. Wtedy go zabierali. Przebłyski nieprzyjemnych wspomnień pełnych jaskrawych świateł, ostrych narzędzi, krwi oraz nienaturalnego spokoju, doprowadziły go do mdłości. Akceptacja akceptacją, ale ciało wciąż stawiało opór. Jakiś czas temu, także jego umysł się bronił, całe jego Ja. Jednakże po tym, jak otworzyli mu głowę, Ja zaczęło słabnąć. Wciąż istniało, ale nie potrafiło dłużej walczyć. Oczy zwilgotniały mu od ulotnego wspomnienia tego, czym kiedyś był. Siedział w kącie. Kulił się. Istniał. Wolałby po prostu zapaść sen, ale podczas jednego eksperymentu, kiedy Panowie dostosowywali jego rytm dobowy do własnego, przypadkiem bądź nie pozbawiono go umiejętności zasypiania na życzenie. Potraktowali go jak konającego, któremu odmawia się łyka wody, chociaż zapewne nie byli nawet świadomi, ile znaczyła dla niego możliwość krótkotrwałego zniknięcia ze świata. Empatia zazwyczaj kończy się wraz z podobieństwem — usłyszał w głowie słowa w języku z poprzedniego życia. Wynurzenie. Wynurzał się z siebie coraz bardziej. Zawsze się to działo, kiedy zbyt długo pozostawał sam na sam z przekleństwem pamięci i lękami nękającymi umysł. Pragnął od nich uciec i zniknąć, chociaż dawniej miałby to za słabość. Teraz okazywał się zbyt słaby, aby to zakończyć, zbyt nieudolny, aby wiedzieć jak. W jednej chwili światło zastąpiło ciemność. Było tak jasne i rażące, że aż musiał przymrużyć oczy. Nigdy nie zdołał się do niego przyzwyczaić, rodzimy świat przystosował go do innych warunków.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Katarzyna Kałużna
Skulił się mocniej i objął kolana ramionami. Nie chciał patrzeć na Panów, nie chciał patrzeć na pomieszczenie, którego gładź wręcz kuła w oczy, nie chciał również patrzeć na siebie, czy raczej swoją wychudzoną pozostałość. Jakaś cząstka umysłu pamiętająca jego dawny wygląd, zawsze była przerażona widokiem wychudłych ramion i nóg, ścięgien i niteczek naczyń pod skórą, blizn i zasinień przypominających plamy pośmiertne. Usłyszał szmer. Tak się właśnie zbliżali — szurając i zgrzytając rytmicznie. Nie zamierzał na Nich patrzeć. Nie musiał zresztą, sam dźwięk przypomniał mu o Ich całokształcie. Byli biali i pofałdowani, ale nie tak jak żywy, miękki i falujący organizm — Ich fałdy pozostawały sztywne, nieruchome. Podejrzewał, że ta twardawa bryła otaczająca istoty, stanowiła tylko powłokę, może coś w rodzaju ubioru. Mieli od niego więcej kończyn, aczkolwiek nie wszystkimi poruszali równie sprawnie, część zdawała się dodatkowa, sztucznie wyhodowana lub doczepiona. Najbardziej w całej postaci Panów nie cierpiał miejsca, w którym powinny znajdować się twarze. Widział tam jedynie czarne punkty, zmieniające swój kształt i wielkość w zależności od Ich upodobania. Nie mogły być naturalne, wrodzone. Przekonywał się, że stanowiły część stroju i obstawał przy tym, aby zachowywać jakiekolwiek panowanie nad sobą. Bardzo nie lubili, kiedy wpadał w panikę. Grupa przybyszów zatrzymała się przed jego celą, a on nawet nie drgnął. Modlił się w duchu — jeszcze to potrafił — aby zamierzali go tylko obserwować, aby nic więcej od niego nie chcieli. Mechaniczny dźwięk pozbawił go nadziei – to szyba dopuszczała się zdrady. Znał każdy najsubtelniejszy szmer, brzdęk, zgrzyt, który towarzyszył jej wsuwaniu się do ściany. Nie usłyszał polecenia, ale wiedział, jak powinien się zachować. Wyszkolili go dobrze poprzez metodę prób i błędów, karząc za wszystkie niepożądane zachowania. Upomnienia Panów potrafiły sprawiać niemały dyskomfort, nigdy jednak nie pozostawiały po sobie śladów, jakby działy się tylko w głowie. To niepokoiło go dużo bardziej od samego bólu.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Katarzyna Kałużna
Wspiął się na nogi i opuścił głowę. Jakaś część jaźni uważała, że powinien zostać na czworakach. Odruch uwarunkowany wspomnieniem bólu był jednak silniejszy od skąpych resztek własnych przekonań, przyjął więc prawidłową postawę homo sapiens i wyszedł z klitki. Starał się nie patrzeć na Panów, lecz i tak mimochodem zauważył, że było ich trzech. Jeden obmacał go kończynami, co nie było do końca obrzydliwe — twarda, biała powłoka, która Ich otaczała, pozostawała dla niego neutralna. Przerażało go tylko to, co się mogło pod nią znajdować. Poprowadzili go przez jasny korytarz, w którym znajdowało się jeszcze kilka innych celi. Z wszystkich wiało pustką, ale on pamiętał, że nie zawsze tak było. Pozostali mieli więcej szczęścia — wykończył ich jakiś eksperyment lub po prostu zagłodzili się na śmierć. Wrodzona wytrzymałość stała się jego największym przekleństwem. Przeszli przez śluzę do kolejnego korytarza, jeszcze gładszego, przynajmniej tak go pamiętał. Obecnie wpatrywał się we własne stopy, które przy chudych łydkach wyglądały na strasznie pokraczne i duże. Nie musiał jednak patrzeć, dokąd go prowadzą, ilość przebytych zakrętów wystarczyła mu do orientowania się w terenie. Wkrótce weszli do przestronnego pomieszczenia. Dobrze je znał. Bardzo dawno temu zostawiali go w nim na długo z kobietą i ich obserwowali. Oczywiście do niczego nie mogło dojść, jak mogliby w takich warunkach… Mimo tego przeświadczenia miał jakieś niejasne wspomnienie, prześwit, jakby coś się jednak wydarzyło. Pamiętał pieczenie gdzieś na poziomie miednicy, zawroty głowy i halucynacje przybierające kobiece kształty. Zrobiło mu się źle na samą myśl, spróbował więc skupić się na czymś innym. Wlepił wzrok w gładką podłogę, lecz nie przyniosło to poprawy. Miał wrażenie, że widzi w posadzce odbicie wszystkiego, co zaszło podczas tamtego nieszczęsnego eksperymentu.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Katarzyna Kałużna
Coś twardego dotknęło jego pleców. To jedna z istot go szturchnęła. Zdziwił się, zazwyczaj nie byli tak delikatni. Nie chciał Ich prowokować, więc szybko podniósł wzrok. Na środku pokoju zobaczył kolejnego Pana, a może i jedynego Pana pośród nich. Jego powłoka była pomarańczowa i jakby mniej obszerna, miała też jakieś niezrozumiałe oznaczenia. Za istotą znajdowała się leżanka specjalnie wyprofilowana pod ludzką sylwetkę — zwaliste postacie Panów by się na niej nawet nie pomieściły — oraz półka z jakimiś przyrządami. Były to nowe elementy wystroju, miał tego pewność i wcale się z tego nie cieszył. Nie chciał wzbogacać swoich doświadczeń. Powietrze zadrgało, a on pomyślał, że to Panowie się ze sobą porozumiewają, jak zwykle bezgłośnie dla ludzkich uszu. Znowu go popchnięto, podszedł więc do łóżka i położył się na nim. Naprawdę nie miał wyboru. Pozwolił, aby jeden z białych założył mu dziwny czepek na głowę, podczas gdy drugi przypinał go do leżanki taśmami. Ostatnim co mu zrobili, było położenie okrągłe płytki na oczach, które odruchowo przymknął. Krążki zaczęły rozbłyskać. Krzyknął, lecz mimo zaciśniętych powiek wciąż widział światło i nie tylko światło. Gdzieś w jego mózgu zaczęły pojawiać się obrazy, ukazujące pomieszczenia, różne przedmioty i istoty, znajome i nieznajome. Najczęściej ludzi. Pojawiło się też kilka ziemskich zwierząt, a później i nieziemskich, przypominających te poprzednie trochę bądź wcale. Nie mógł się na nich skupić, wizje pojawiały się i znikały zbyt szybko, w dodatku każdy krążek emitował inne. Rozbolała go głowa. Przestał rozróżniać obrazy i kształty. Były nieistotne w obliczu przestrachu, że zaraz pęknie mu czaszka. Powietrze zadrgało. Wkrótce koszmar się skończył i zdjęto mu krążki z oczu. Obcy stali nad nim, zapewne dyskutując po swojemu. W końcu ściągnięto mu czepek, rozpięto pasy. Przyjął to z ulgą. Jeśli mieli na tym poprzestać, to przeżył całkiem udany dzień. Usiadł. Wtem pomarańczowy Pan swoją dodatkową ręką podał mu
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Katarzyna Kałużna
jakiś płaski kwadratowy przedmiot. On go przyjął i spojrzał na niego. Zobaczył w nim człowieka, bladoróżową postać o siwych strąkach włosów, brodzie krótkiej i postrzępionej, jak u podlotka, zapadłych policzkach i podkrążonych, ciemnych oczach. Znał te oczy i znał tę twarz. Należały do mężczyzny pochodzącego z zamierzchłych czasów, za którego już dawno przestał się uważać. W nagłym przypływie złości, cisnął lusterkiem o ziemię. Roztrzaskało się na kawałki. Podniósł się cichy harmider — powietrze zafalowało od drgań, a wokół rozległ się szmer i zgrzyt. To obcy wpadli w panikę, o ile w ogóle znali ten stan. Coś ukuło go w plecy.
*** Ocknął się w ciemności, w swojej starej dobrej ciemności. Nie mógł oddać się bezmyślnemu trwaniu, gdyż cały czas prześladował go duch przeszłości — on sam. Widział własną postać w mroku tak wyraźnie, jakby wciąż miał przed sobą lustro. Zdał sobie sprawę, że szukali w nim tego, co sam w końcu odnalazł. Lustro miało ukazać jego świadomość. Nie wiedział, skąd pojawiło się w nim to przekonanie, pamiętał pewnie jakieś stare zwyczaje, prace, badania, które poznał, zanim go porwano. Nie zdołał odnaleźć właściwych wspomnień, miał jednak pewność. Szukali go. Po co? I co ważniejsze, czy im się udało? A jeśli nie… jeśli nie miał świadomości? Niemożliwe. Miał ją, tego był pewien. Ale być może nie taką, jakiej się spodziewali. Być może rzucając lustrem, zmarnował ostatnią szansę na wzbudzenie w Nich skrupułów. Chociaż mogli też pragnąć zniszczyć jego jaźń albo zmienić jej konstrukcje na podobieństwo własnej. W takim wypadku nic już nie mogło go uratować.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Katarzyna Kałużna
Czegokolwiek by nie chcieli, trwał. Istniał skulony w embrionalnej pozycji na zimnej posadzce, gdzieś w odległym zakątku kosmosu — odległym od domu, od braci i sióstr, od Ziemi, od miejsca, gdzie ktoś mógł go rozumieć albo przynajmniej stworzyć tego skuteczną iluzję.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Jakub Chilimończyk Targ bezpańskich zwierząt
Ten dzień w Krakowie reklamy zapowiadały od dawna. Miej serce! Zostań opiekunem bezpańskiego zwierzaka! Ty masz zwierzę, zwierzę ma pana — podwójna wygrana! W tym roku nowe zwierzaki dla dam dworu! Zwierzęta z całego świata, o połowę taniej niż u konkurencji! I chociaż wszystko brzmiało pięknie, napisane w ten sposób, to jednak nikt nie miał złudzeń, o co naprawdę chodziło tego dnia — o duże pieniądze w kieszeniach handlarzy zwierzętami i uciechę wszystkich zainteresowanych. Jak cyrk, tylko każdy, kto opuścił dom, stawał się uczestnikiem. Około południa, Pan Moskal wyszedł ze swojej wielopokoleniowej kamienicy i naturalnie stopił się z tłumem, który niczym rzeka spływał na wielkie płyty krakowskich Sukiennic. A jak one wyglądały! Pełne straganów, podiów, kolorów i namiotów, krzyków, wrzasków, radosnych kwików i pełnych zawodu westchnień. Pomiędzy zwierzętami panoszyli się ludzie, a całość zlewała się w jeden, gigantyczny organizm oddychający kakofonią różnych stanów życia, klas społecznych; od pospólstwa po magnatów, a także szelestem przekazywanych sobie z rąk do rąk pieniędzy. Krakowskie sukiennice. To miejsce łączyło dzisiaj każdego, bez względu na pochodzenie i stan majątku — każdy chciał mieć zwierzaka. Włącznie z Panem Moskalem, który już wypatrywał straganu z milusińskimi pochodzenia północnoeuropejskiego albo wręcz przeciwnie — śródziemnomorskiego. Wbił się w plątaninę ludzi niczym nowy pasożyt żerujący na tym samym nosicielu i zaczął przechadzać się wzdłuż straganów. — Piękne okazy prosto ze wschodniej Afryki! Spójrzcie na to uzębienie! — Do każdej samicy samiec za połowę ceny! — Dorodna sztuka, nieoznakowana!
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Jakub Chilimończyk
— Zobaczcie to umięśnienie, ludzie! Będzie z niego rączy ogier! Po kilkunastu minutach oglądania i podziwiania Pan Moskal nauczył się ignorować krzyki i przechwałki sprzedawców, którzy zachwalali swój dobytek. Również w tym czasie wyrobił w sobie odruch podciągania płaszcza podczas chodzenia — plac umorusany był błotem, gównem i bóg jeden wiedział czym jeszcze. Niemniej, Moskal starał się nie marszczyć za bardzo nosa, była to wszak cena za wpuszczenie zwierząt do serca cywilizowanego miasta. A marszczenie nosa nie przystoi tak dorodnemu wąsowi. — Ach, to pan! — Czyiś krzyk przebił się przez warstwę znieczulenia, a podświadomość podpowiedziała arystokracie, że on był adresatem. — Pan Moskal, tak? Obrócił się. Sprzedawczyni stała przed asortymentem ze swoich zwierząt i przypatrywała się mu z promiennym uśmiechem. Emanowała taką radością i dziwnym, zaraźliwym szczęściem, że nie potrafił tego nie odwzajemnić i pozwolił sobie na grymas przyjemnego zaskoczenia na twarzy. — Och! — krzyknął teatralnie. — Pani Lüftgunssen. — A więc pamięta mnie pan. — Rudzielec zatrzepotał rzęsami, posyłając kolejną dawkę nieokiełznanej radości w kierunku mężczyzny. Moskal spiął się wewnętrznie, wiedząc, że kobieta próbuje nim manipulować i poprzez sympatię (nawet nieudawaną) wydębić od niego więcej pieniędzy. — Cóż pana tutaj sprowadza? — Myślę, że to samo co wszystkich. — Rozejrzał się znacząco. — Miłość do zwierząt. Chęć dania im domu. — Szlachetna sprawa — przyznała bez większego przekonania. — Co będzie w tym roku? Coś na pole? Czy coś domowego? Zaprezentowała swój inwentarz. Handlarka miała oko do najlepszych okazów i wystarczyło jedno spojrzenie laika, by dostrzec różnicę w jej propozycjach, a tym, co oferowali inni sprzedawcy. Moskal miał nieodparte wrażenie, że była tutaj królową, skrytą pomiędzy straganami niczym perła w gnoju. Nie potrzebowała sceny, wybiegu ani podium dla swoich towarów — prezentowały się niezaprzeczalną jakością. Szanował to bardziej, niż chciał przyznać.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Jakub Chilimończyk
Przyjrzał się zwierzętom. Przez kilka minut oglądał je z różnych stron, sprawdzając, do czego się ewentualnie nadają — w gruncie rzeczy myślał o tym, by wziąć coś pod polowania, ale po namyśle stwierdził, że przyda się jakiś domator, z którym mógłby spać i opiekować się nim. Po śmierci żony pustki w kamienicy przybrały kształt tęsknoty i ostatecznie nawet przy rozpalonym kominku trudno było mu odczuć ciepło bez towarzystwa. Nie potrafił się jednak zdecydować, wszystkie okazy wydawały się znakomite — czyste i pachnące, z odpowiednim uzębieniem, różnorodnym umaszczeniem, samice były odpowiednio dorodne, a samce wydawały się silne i zaradne. Brakowało mu tylko tej iskry, znaku gdzieś z głębi umysłu, że oto znalazł odpowiedni materiał na towarzysza i kompana. Czegoś, co natychmiast zaszczepiłoby w jego wyobraźni obrazy z przyszłej codzienności, którym nie mógłby się oprzeć. Natchnienia. — Pomóc z wyborem, panie Moskal? — zaoferowała się Pani Lüftgunssen ze szczerze zmartwioną miną. Nie wiedział tylko, czy zmartwienie wywodziło się z myśli o swoim przychodzie, czy też naprawdę ubolewała nad jego niemożnością zdecydowania się na jakieś zwierzę. — Potrzebuję inspiracji, to wszystko, pani Lüftgunssen — odpowiedział bezwiednie, zerkając na klatki z resztą jej inwentarza. — Jakieś szczególne okazy? — Mam goryle z Kamerunu. I białe lisiczki z północnej Finlandii, wciąż młode, można je wiele nauczyć — rzekła z tajemniczym uśmiechem. — Albo ewentualnie dzikie i drapieżne pantery z Gabonu. W zeszłym roku kupił pan żonie tego bengalskiego tygrysa, prawda? — Tak — przyznał, przypominając sobie delikatny dotyk dłoni pani Moskalowej, kiedy wpatrywała się w drapieżnika wielkimi oczyma, cała podniecona. — Ale pozbyłem się go na Cmentarzysku Zwierzaków po jej śmierci. — Och — Pani Lüftgunssen zamrugała kilka razy z zakłopotaniem. — Moje kondolencje. Nie wiedziałam. Mam nadzieję, że mój tygrys nie przyczynił się… — Nie, korzystała z niego z wielką przyjemnością. Oboje korzystaliśmy. Na moment zapadła cisza, handlarka zwierzakami biła się z myślami, kalkulowała i analizowała coś w głowie, aż w końcu doszła do nader hojnej konkluzji.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Jakub Chilimończyk
— Wie pan co? — Pogładziła go pocieszająco po ramieniu, wywołując gęsią skórkę i dreszcze. — Dam panu dwa w cenie jednego. Co pan na to? — Jest pani bardzo szczodra — skinął głową z wdzięcznością. — Jednak preferowałbym pojedynczą sztukę, po prostu wyjątkową. — Coś, co wypełni pustkę po żonie. Rozumiem. Niech no tylko zajrzę na… Coś poruszyło się za nią, tuż nad ramieniem, poły namiotu załopotały magicznie, a w przejściu stanęła drobna istotka. Pan Moskal przesunął się nieco, żywo zaintrygowany i spojrzał z lubością na rude umaszczenie. Inspiracja zapłonęła w żyłach płynnym ogniem. Niewiele już ich dzisiaj zostało — rudych lisiczek z południa Szwecji. Niebieskie oczy uwodziły jednocześnie drapieżnością i niewinnością, a drobne ciałko wydawało się falować pomiędzy kolejnymi podmuchami wiatru. Nawet lisia kita ściągała spojrzenie magnetycznie. Pan Moskal podświadomie wyczuł, że za nim zatrzymują się potencjalni zainteresowani — chociaż być może byli to też gapie, którzy ujrzeli zwierzę bez klatki, na wolności. Pewnie pani Lüftgunssen zapomniała zamknąć swój, bez wątpienia, najlepszy okaz. — Nie — powiedziała rudowłosa handlarka, zasłaniając wystraszoną lisiczkę. — To moja. — Zapłacę trzykrotność najwyższej ceny — powiedział Moskal twardo. — Na czek. — Nie — rzekła kobieta, lecz już z mniejszym przekonaniem. Jej oczy zmarszczyły się, kiedy odruchowo zaczęła przeliczać pieniądze. — Jest już wytresowana, nie oddam. — Pięciokrotność. — Mężczyzna stuknął laską o płytę Sukiennic dobitnie. — Albo proszę podać cenę. Pani Lüftgunssen przełknęła ślinę z trudem. Spojrzała na lisiczkę, na resztę inwentarza, który zaczął się wiercić niespokojnie, wyczuwając napięcie w powietrzu. — Ośmiokrotność. Całe czterysta tysięcy. I obietnicę dobrego traktowania. Nie wyda pan jej na Cmentarzysko.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Jakub Chilimończyk
— Obiecuję — odpowiedział bez wahania pan Moskal, uśmiechając się szczęśliwie na samą wizję siebie i lisiczki tego wieczora, przy kominku. Wyciągnął z kieszeni płaszcza książeczkę czekową i wystawił sprzedawczyni odpowiednią sumę. Kiedy tylko przyjęła papier, nie mógł powstrzymać rozpierającego go poczucia dumy. W tamtej chwili nie było wątpliwości, że dokonał najlepszego zakupu na tegorocznym targu bezpańskich zwierząt. Był niczym paw z najpiękniejszym ogonem. Pani Lüftgunssen spojrzała jeszcze raz na czek, sprawdziła go i westchnęła ciężko. Najwyraźniej nie tak sobie wyobrażała ten dzień. Odsunęła się z trudem i, nie patrząc, popchnęła lisiczkę w stronę mężczyzny. Zdezorientowane zwierzę spoglądało to na nią, to na Moskala, to na inne produkty w klatkach. Zaparło się nogami w ziemi, warknęło z cicha. Arystokrata zmarszczył brwi. — Mówiła pani, że jest wytresowana. — Bo jest — powiedziała ostro kobieta. — Po prostu się boi. No idź, skarbie, już, to twój nowy pan. Pchnęła ją raz jeszcze, ale lisiczka tylko skurczyła się w sobie i zatrzymała się w pół kroku. Pan Moskal prychnął z niecierpliwością, chwycił swój nabytek pod ramię i pociągnął z siłą. I dopiero wtedy zwierzę zrozumiało, że zostało sprzedane. Kiedy ciągnął ją przez tłum, napawając się jej widokiem niczym nowym, pięknym, niezbadanym zjawiskiem, rudowłosa dziewczyna obróciła się w stronę Lüftgunssen tylko raz, wyciągając rozpaczliwie dłoń w kierunku handlarki. — Mamo? Ten dzień w Krakowie reklamy zapowiadały od dawna. Bestia do łóżka to najlepsza poduszka! Ty masz zwierzę, zwierzę ma pana — podwójna wygrana! Wytresowane zwierzaki do spełniania zachcianek! Egzotyczni mężczyźni dla pań i panów! I brzmiało to naprawdę pięknie.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Mateusz Waligóra
BOMBOWIEC To był szary, wczesny kwietniowy wieczór. Niedawno przestało padać, a ze zbliżającą się nocą zdawało się walczyć jedynie wysokie drzewo, pokaźnie już porośnięte wściekle zielonymi, pełnymi wiosennego wigoru listkami. Wpatrywałem się w to stworzenie ziemi z obojętnością, choć gdzieś w głębi duszy kryło się zdumienie. To jedno, jedyne drzewo w tej części miasta. Prowadziło wielki bój z coraz mniej odległym mrokiem, ale i z wszędobylskim betonem. Z nagła moją uwagę zwrócił jednak gołąb. Przysiadł na latarni i wpatrywał się we mnie. Uroczo przekręcał główkę to tu, to tam. Musiałem przymrużyć oczy, bo przez lekką, ale jednak wadę wzroku, wydawało mi się, że to inny ptak. Ale nie. To gołąb. Obrosły w pióra, srający gdzie popadnie bombowiec. Jako, w wielu kwestiach, stereotypowy mieszkaniec dużego miasta, szczerze nienawidziłem gołębi. Raz jeden zrzucił mi ładunek prosto na głowę, akurat, gdy wychodziłem z uczelni. Co za potwarz! Wspomnienie tej wstydliwej sytuacji i dalsza obserwacja ptaszyska, przywiodły do mnie jednak zaskakujący spokój. Wokół latały inne gołębie, ale ten konkretny, na którego patrzyłem już od kilku chwil, zupełnie się nimi nie przejmował. Co jakiś czas rozprostowywał skrzydła, ale wciąż tkwił na latarni. Czasem tylko przeskoczył z jednej lampy na drugą. Miał swoją własną rutynę. Swój własny czas. Gdyby przez jeden dzień być takim miejskim gołębiowatym… Nie musieć przejmować się niczym — ani opinią najbliższych, ani też brakiem pomysłu na przyszłość. Gdyby nie musieć trząść się na samą myśl o wypłynięciu na szerokie wody rynku pracy, o pójściu wreszcie „na swoje”…
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Mateusz Waligóra
Wtem dojrzałem jeszcze jednego ptaka, który podleciał do mojego bohatera. Szturchnął go solidnie skrzydłem i zaczął wydawać dziwaczne odgłosy. Wkrótce potem odleciały gdzieś razem. Wszystko stało się jasne. Poza własną rutyną i własnym czasem, opierzony bombowiec miał też własną żonę.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Prezmek Wozny BAŚŃ O KULAWCU „I rozmnożę potomstwo twoje jak gwiazdy niebieskie” Księga Rodzaju
Procedura startu była niezmieniona, bo nikomu w kolonii nigdy nie przyszło do głowy, że ktoś zechce jej nadużyć. Jeśli teraz zdoła się dostać na arkę, będzie uratowany, jego prześladowcy byli zbyt religijni, żeby zaatakować go w jej wnętrzu. Słyszał chrzęst swoich kroków na drobnych kamieniach, z łąk dochodziło tylko żałosne muczenie niewydojonych krów. Poza tym wokół cisza. Dzisiaj w kolonii nie było ani płaczu, ani gaworzenia, nikt nie rąbał drewna, nie śmiał się i nie śpiewał. Nikt się nie kłócił ani nie krzyczał na konie i dzieci, nikt nie ostrzył kosy na pole, ani noża, żeby oderżnąć głowę któregoś z kogutów. Cisza była tak wielka, że miał ochotę krzyczeć. Minął złoty pomnik, gmach szkoły, remizę, dom modlitwy i halę, w której odbywały się zebrania. Szedł środkiem drogi, oglądając się na białe domy. Spędził w nich wiele nocy, mógłby wejść do każdego i sprawdzić co się zmieniło, drzwi nie były zamknięte, kolonia to raj dla złodziei. Dzisiaj panował odświętny porządek, na ścianach wisiały odświeżone portrety, na stołach jaśniały wyprasowane obrusy, w kuchniach stygły ciasta, w sypialniach wietrzyła się świeża pościel. Wszystko czekało dla nich. Czuł w sercu coraz większą pustkę. Droga wznosiła się teraz ostrym łukiem. Zszedł z niej i wspiął się na żwirową skarpę nazywaną Skałą Nabota. Z góry miał całą kolonię jak na dłoni. Wiedział, że spędzi tu kilka godzin, spodziewał się ich przyjazdu dopiero przed zachodem słońca. Odstawił na bok butelkę z wodą, do której dla smaku i jako lek na wątrobę włożył parę liści gorzkiego mlecza. Przy prawej ręce położył na skale rewolwer.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Prezmek Wozny
To, co się miało się stać, w końcu się stało. Wojna przypełzła nawet do kolonii. Synowie nie posłuchali nakazu Ojców i zamiast uciekać jeszcze dalej, wrócili na nią statkami nowego monarchy. On został, pracował w szkole i opiekował się arką, lubił w niej czytać Biblię, czasem się tam modlił. Ojcowie, którzy ich tu przywieźli, nie dożyli złych czasów. W kolonii pozostały jeszcze kobiety i dzieci. Mężczyźni nie zgodzili się wziąć go ze sobą. Niezrażony pogardą, którą mu okazywali, zawsze szukał ich towarzystwa. Przezywali go Kulawcem nawet w obecności kobiet. W końcu zaczął tak nazywać sam siebie. Po miesiącach niepewności przyszła wiadomość, że armia została rozbita. Upadł ostatni zryw rewolucji. Ci, którzy uszli z życiem, stali się niewolnikami w kraju złego Króla. Mężczyźni nie wrócili do domów. Z biegiem czasu mieszkańcy kolonii czuli się coraz bezpieczniej. Kolejne lata pod rządami kobiet mijały w pokoju i rosnącym dostatku, Arka, którą się opiekował, pozostała jednak gotowa do startu. Zawsze go do niej ciągnęło, była azylem, bo nie czuł się dobrze pomiędzy ludźmi. Lubił się zamykać. W końcu przywykł do tego, że jest tu jedynym mężczyzną i przestał myśleć o tych, którzy odeszli. Wojna, ta stara pijaczka, pochłonęła ludzi jak małe piwa. Teraz nikt już go nie upokarzał. Po jakimś czasie zaczęły go zaczepiać samotne kobiety. Mógł wybierać najpiękniejsze spośród nich. Urodziły mu prawie dwa tuziny dzieci. Następna szóstka była w drodze, w końcu przestał liczyć. Najstarsze dzieci poszły do szkoły. Któremu z mężczyzn przyszłoby do głowy, że on, nieszczęsny Kulawiec stanie się kiedyś kolejnym Ojcem? Powinni byli go wziąć ze sobą. Któregoś dnia kobiety w kolonii odebrały radiową wiadomość o ich powrocie. Oni przeżyli wojnę. Stało się coś, czego nikt nie mógł przewidzieć, zły król okazał im miłosierdzie i po dwunastu latach
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Prezmek Wozny
wyszli na wolność. Wiadomość o ich powrocie przecięła życie Kulawca i jego kobiet, jak ostrze noża. Usłyszał gwałtowne ujadanie psów. W oddali, nad drogą, niczym burzowe chmury, unosiły się tumany kurzu, a z rowów zrywały się spłoszone ptaki i króliki. Po dwudziestu minutach cały konwój stał już na głównym placu przed zborem. Kulawiec siedział nieruchomo obok przewróconej butelki, woda moczyła mu rękaw. Z wozów wyskoczyły roześmiane dzieci. Nie, nie chcieli tak od razu ich skrzywdzić! Mężczyźni zaczęli zbierać się w cieniu pomnika i murów. Na początku wyglądali na przyjaźnie usposobionych. Potem jednak zaczęli pić i robili się coraz bardziej ponurzy. W ich oczach zapalał się na nowo długo tłumiony gniew. Dzieci przestały się śmiać, kobiety pozamykały je w domach. Zataczając się i pokrzykując, mężczyźni przeszukiwali okoliczne podwórka, Teraz już wyglądali na morderców, alkohol przynosił wspomnienia wojny i ponure demony. W dłoniach pojawiły się płonące pochodnie. Pod jego domem zaczął zbierać się wrogi tłum. Zostając Ojcem, był w pewnym sensie prorokiem. Czyż nie wygnano proroków z ojczyzny? To wszystko się znowu sprawdziło. Rozpoczął się koszmar. Pochodnie zaczęły spadać na jego dom, najpierw pojedynczo, potem jak chmura świetlików. Zza ogrodzenia dochodziło rozpaczliwe wycie psów, płomienie strzeliły z okien i ogarnęły dach, watr rozwlekał po wzgórzach dym i swąd śmierci. Potem dach runął do środka domu. To był już koniec. Kulawiec poczuł nawet małą, podłą ulgę. Nie mogli mu spalić domu po raz drugi, wydało mu się, że nie mogli go bardziej zranić. Ukryty w zaroślach próbował teraz ich nawet zrozumieć. Ludzie są wszędzie jednakowi, każdy na swój sposób jest łajdakiem, wrogami i przyjaciółmi rządzi to samo prawo…
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Prezmek Wozny
Potem grupy maruderów wyruszyły z kolonii z wyciągniętą bronią palną, widłami i pałkami. Zaczęli go tropić, jak dzikie zwierzę. Niektórzy wspinali się po skarpie w jego stronę, słyszał, jak przeklinali, zapadając się w chaszcze i lisie nory, domyślał się, że jeśli wpadnie im w łapy, wykastrują go i nabiją na pal na oczach kobiet dzieci. Pomagając sobie rękami, zaczął wdrapywać się po sypkim żwirze. Kiedy wreszcie mógł się już wyprostować, dojrzał na szczycie czarną arkę. Kuśtykał do niej cierpliwie, ale z coraz większym trudem. Masywna czterdziestka piątka z nieporęcznie długą lufą uderzała go w udo przy każdym kroku. Ból zdeformowanego kolana coraz bardziej dokuczał, powinien był wziąć ze sobą laskę, na szczęście pozostało mu już niewiele drogi. Naszła go chęć, żeby po raz ostatni odwrócić się i popatrzeć na kolonię. Niedawno był tu jeszcze szczęśliwy. Poraziła go świadomość, że nie nakarmi więcej swoich psów ani gołębi, nie zbierze owoców, nie zapali zniczy na grobach Ojców. Czy nie byłoby lepiej umrzeć we własnym domu? Zaczął biec, pokonując ból. Był to nierówny, żałosny trucht. Miał uczucie, że zaraz któryś z nich wyciągnie pokryte tatuażami, umięśnione ramię i złapie go za szyję. W końcu potknął się i runął twarzą na kamienie. Pistolet wypadł mu z ręki. Podnosił go szybko dłonią umazaną we krwi, od wysiłku i stresu szumiało mu w głowie, tak jakby dobiegł do stóp jakiegoś niewidzialnego wodospadu. Był prawie na miejscu. Nie spuszczał wzroku z arki. Jeśli teraz umrze to z bronią w ręku, jego dzieci nie będą się za niego wstydzić. Wyszedł z zarośli, był przy kadłubie. Uniósł rękę, by go dotknąć, jego palce zostawiły ślad w pyle, dopiero pod nim można było dostrzec jego prawdziwą czerń. Właz obok skrzydła odsunął się z sykiem wyrównywanego ciśnienia, z oświetlonego wnętrza wypłynął zapach egzotycznych polimerów, poniżej wysunęły się stopnie składanych schodów.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Prezmek Wozny
Kulawiec zawahał się. Mogliby teraz go bez trudu go zastrzelić. Zapewne właśnie to zrobią. Stłumił uczucie paniki. Powinien teraz myśleć o honorze Ojców, był teraz jednym z nich, miał obowiązek umrzeć z godnością. Usłyszał w gęstwinie trzask suchych gałęzi. Odbezpieczył broń. Zza zakrętu wynurzyła się pierwsza postać. Była kształtna i drobna, wręcz krucha, o ramionach cienkich jak leszczynowe patyki. Rozpuszczone włosy zasłaniały jej twarz, zamiast wojskowych traktorów miała na stopach zakurzone sandały z miękkiej owczej skóry. Poznał ją z daleka. To Kalipso. Przyglądała mu się z opuszczoną głową. Jej jasne włosy były grube jak słoma, jej wielkie oczy świeciły jak u pójdźki. Trzymała szczeniaka, który wił się w jej rękach, jak wyciągnięta z wody rybka. — Zabierasz im arkę! — W jej głosie słychać było zgrozę i podziw. Był na nią zły. Wspiął się na pierwszy stopień i wsunął głowę do środka. Oświetlenie było już włączone, miało inną barwę niż to w symulatorze dla uczniów, który był w szkole. Pod podłogą słychać już było generator i szum klimatyzacji. Pokonał dwa kolejne stopnie i nie oglądając się na dziewczynę, wcisnął się do środka. — Twoje dzieci będą tu bezpieczne bez ciebie, one cię tu nie potrzebują. Ponownie wyjrzał na zewnątrz. — Przyszłaś tu, żeby się wymądrzać? — Nie. — Czego chcesz? — Zabierz mnie ze sobą. Kalipso była w niełasce Ojców i jako jedyna wyjechała na kolonię z dzieckiem. Była w ciąży i nikt się nie zorientował. Ojcowie nie lubili takich niespodzianek.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Prezmek Wozny
— Wracaj do domu kobieto — poradził jej. Nie chciała jednak odejść. — Urodzę ci nowe dzieciaki. Nikt ci ich nie odbierze. — Odbiło ci — zachichotał nerwowo. -—Teraz już wiem, że to właśnie się stało. Zamknął jej przed nosem właz i usiadł w fotelu, który z sykiem oplótł się wokół jego tułowia. Dziewczyna zaczęła walić we właz pięściami, słyszał teraz jej stłumiony krzyk. — Wracaj do domu Kalipso! Teraz nie był już pewien czy chciał, żeby odeszła. Jej upór nieoczekiwanie dodał mu otuchy. W jego duszy zapalał się przekorny, mały ognik, nadzieja, że uda mu się oszukać los samotnika. Uzbrojeni napastnicy otaczali arkę, patrząc, jak dziewczyna miota się przy zamkniętym włazie. Jej krzyk wibrował im w uszach, ogarniała ich na nią rosnąca wściekłość. Zaczęli krzyczeć, tupać i bić pałkami o ziemię. Dziewczyna była jednak uparta i nie dawała za wygraną. Kulawiec się wahał. W końcu padł strzał. Natychmiast otworzył właz, pochylił się nad nią i ostrożnie wyciągnął z jej rąk szczeniaka. Po włączeniu silników arka rozwinęła skrzydła. Na nich zaczęły wyrastać pióra, najpierw lotki, potem sterówki, które w słońcu mieniły się, jak tęcza. Arka uniosła się powoli i zatoczyła na niebie koło. Na jej spodzie srebrzyła się tarcza Achillesa, z konstelacjami, oceanem, miastami polami, winnicami i tancerzami. Były to symbole upadłej rewolucji. Rozległ się grzmot i spod skrzydeł arki wystrzelił niebieski płomień. Stało się to, o czym pisano w królewskich kronikach, podniosła się bestia. Na jej czterech głowach zaczęły wyrastać rogi, jej skrzydła zaczęły się unosić, jej czerń stała się ogniem, który otoczył kolonię, jak rzeka. Obudziły się wichry, arka wynurzyła się z morza chmur i rozdarła zasłonę nieba na dwoje. Na ziemię zaczęły
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Prezmek Wozny
spadać odłamki parzącego lodu. Mężczyźni zasłaniając twarze, z lękiem obserwowali ogniste widowisko. Myślał teraz o nich z pogardą. Jadowite węże, żmijowe plemię, strząsał na nich proch ze swoich stóp. Kiedy wznieśli się wyżej, Kulawiec uwolnił się z objęć fotela. Dziewczyna była przytomna, jej twarz była biała, jak kreda, fotel umazany był krwią. Obok fotela uwijał się już robot ratunkowy. Kalipso przyglądała mu się z rezygnacją. — Pamiętasz Łowcę Androidów? Obiecałam sobie, że powtórzę ten monolog na łożu śmierci. „Widziałem rzeczy, którym wy ludzie nie dalibyście wiary. Statki w ogniu w okolicach Pasa Oriona. Widziałem promienie kosmiczne, jak błyszczały w ciemnościach blisko Wrót Tannhausera. Wszystkie te chwile zagubią się w czasie tak, jak łzy pośród deszczu. Czas umierać…” Kulawiec patrzył na nią w milczeniu. — Naprawdę dużo tam przeżyliśmy. Cudem zdołałam ukryć swoją ciążę. Bałam się, pamiętam wyraźnie swój strach. A potem urodziłam i Ojcowie nigdy mi tego nie wybaczyli. Moja córka była poniżana. Mściwe dziady, dobrze, że już ich nie ma. Mówiła coraz wolniej i z coraz większym trudem. Nie mógł nic więcej dla niej zrobić. Robot ratunkowy zamykał ją w wypełnionym tlenem plastikowym kokonie. Wydało mu się, że dostrzega na jej twarzy uśmiech. Folia, przez którą na nią patrzył, powoli zachodziła delikatną mgiełką. A więc cud się jednak nie wydarzył. Nie licząc stygnącego ciała dziewczyny, odchodził stąd w samotności. Nagle przypomniał sobie o szczeniaku. Przestraszony zwierzak trząsł się ze strachu przed robotem. Kulawiec wziął go na ręce, szczeniak bezradnie zamachał w powietrzu łapami. Był ciepły i pachniał, jak małe dziecko. Trzeba będzie po nim posprzątać i dać mu wodę, pomyślał. Nie był pewien, jak ma to zrobić. Muszę nad tym posiedzieć, zajmę się tym kiedy skończę rozmawiać, zdecydował. Pośpiesznie, żeby się nie rozmyślić, rozkazał konsoli połączyć się z kancelarią króla.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Prezmek Wozny
Recepcjonistka niechętnie się zgodziła. Usłyszał w słuchawce jego chłopięcy głos. — Kancelaria, o co chodzi? — Powiedz twojemu panu, że jego sługa Kulawiec chce, żeby jego pan przyjął go w swoim kraju. — Czekać — odwarknął lokaj. W słuchawce słychać było chichot kobiet i krzyk jakiegoś ptaka, chyba pawia. Po paru minutach lokaj odezwał się ponownie. — Mój pan zdecydował się przyznać ci warunkowy azyl. To ze względu na twojego ojca, który był jego sługą — dodał surowo. — Po przylocie do stolicy otrzymasz dalsze instrukcje. Nie dzwoń tu więcej bez potrzeby. — Jest jeszcze tu ze mną umierająca kobieta i jej pies. — Pies? Łaska króla obejmuje tylko ludzkich pasażerów, pies zostanie uśpiony — powiedział obojętnie lokaj i nie czekając na odpowiedź, przełączył go z powrotem do recepcji. Kalipso umarła jeszcze w arce. Robot ratunkowy sporządził akt zgonu, umieścił wspomnienie o jej życiu w kronice, a następnie zaczął schładzać ciało. Prochy zostały umieszczone w krypcie należącej do jej przodków. Kalipso pochodziła ze starego rodu, który jednak został mocno przetrzebiony po przywróceniu monarchii. Król Ortygii uchodził za okrutnego i jak mówiono, czynił to, co nie podobało się Panu. Pomimo to, w przypływie człowieczeństwa pozwolił Kulawcowi zaopiekować się psem i nie pozbawił go życia. Król, całkiem słusznie, uważał kolonistów za buntowników i nie chciał żadnego trzymać dłużej w stolicy. Mężczyźni z kolonii wysłali do króla petycję, żądając wydania Kulawca i grożąc, że wymordują jego dzieci. Rozgniewali tym władcę i sprowadzili na siebie nieszczęście.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Prezmek Wozny
Minął niemal rok bezbarwnego życia na ograniczonej wolności w jednym z nieodbudowanych pałaców stolicy, król nakazał Kulawcowi powrót do kolonii i stawienie się przed wyrocznią. Kulawiec opuszczał stolicę z ciężkim sercem i wracał do kolonii, jak owca pomiędzy wilki. Będąc już w trzewiach arki, poczuł się jednak bezpieczniej niż w zrujnowanym pałacu. Arka zawsze kojarzyła mu się z młodością, był z nią bardziej związany niż z domem, który mu spalono. Arka to dziwny statek, jakby ze snu, po przejściu pojęciowej fazy mógł na życzenie stać się przezroczysty, potrafił też się dostosowywać kształtem do tych, których miał we wnętrzu. Kulawiec był w nim zamknięty jak pisklę w jajku i to właśnie mu odpowiadało, bo zawsze bał się otwartej przestrzeni. Na sąsiednim statku z żołnierzami, który na polecenie króla wysłano za arką, był niemłody ortygijski oficer, który dostał rozkaz dopilnowania, żeby decyzja wyroczni została wcielona w życie. W kolonii miał zostać albo Kulawiec, albo reszta mężczyzn. Wyrok nie dotyczył kobiet i dzieci, te mogły odejść albo zostać zgodnie ze swoją wolą. Po wylądowaniu poczuł podmuch ciepłego, znajomo pachnącego powietrza. W pobliżu miejsca, gdzie dawniej stał jego dom, płonął ogień wyroczni. Dwie pierwsze noce spędził w arce, schodząc na ląd tylko na krótkie spacery. W pobliżu podpici żołnierze rozkoszowali się łagodnym klimatem. Z osiedli dochodziły odgłosy, na które pies Kulawca niespokojnie nadstawiał uszu. Nazajutrz miała być wyrocznia, w powietrzu wisiała niepewność. Kulawiec nie wiedział, gdzie spędzi następną noc. Pytią była głuchoniema córką Kalipso. Nastolatka siedziała przy kamiennym stole wpatrzona w ustawione naprzeciw siebie woskowe ludziki. Jej biała suknia migała w blasku płomieni. Po jednej stronie byli koloniści, po drugiej samotny Kulawiec. Któreś z ludzików miały trafić do ognia. Mężczyźni do samego końca wierzyli, że ocaleją. Dziewczyna była zżyta z kolonią, a nie z Kulawcem.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Prezmek Wozny
Pies, którego oddzielono od opiekuna, szalał na smyczy, przerażał go rozpalony stos, wyczuwał też lęk ludzi. W końcu się zerwał i z podkulonym ogonem podbiegł do jej nóg. Rozeźlony żołdak wyciągnął nóż i próbował go chwycić go za kark. Pytia rzuciła mu twarde spojrzenie. — Zostaw go! Zebrani patrzyli na nią z lękiem, bo dotąd nie słyszano, żeby kiedykolwiek mówiła. Pytia zbliżyła się do psa, żołdak, przy którym wyglądała jak dziecko, odsunął się niepewnie. Pies przywarł brzuchem do ziemi, zamachał ogonem i potem przewrócił się na grzbiet. Dziewczyna przykucnęła przy nim i obejmując jego pysk, długo patrzyła mu w ślepia. Ludzie opowiadali potem, że dostrzegła w nich oczy swojej matki, że znalazła wskazówkę, jak ma postąpić. Spojrzenie psa sprawiło, że nagle zmieniła zdanie. Odmieniona wróciła do kamiennego stołu i zaczęła, jedną po drugiej, wrzucać do ognia figurki, aż a stole pozostała tylko jedna. Wtedy odstawiła ją na bok i ciągnąc za sobą psa, zniknęła w tłumie. Jej matka pomściła w ten sposób swoją śmierć. Koloniści wydawali się pogodzeni ze swoim losem i nie stawiali oporu. Kobiety zdecydowały się porzucić swoje domy, żeby im towarzyszyć, ich zacięte twarze wydawały się teraz obce. Przygotowując się do podróży, wynosiły z domów dobytek, żołnierze kręcili głowami, ale nie próbowali ich zatrzymać. Patrząc na nie, Kulawiec robił się chory. Srebrna tarcza Achillesa mieniła się na kadłubie arki. Świat, który na niej tak pięknie namalowano, przestał już istnieć. Utrata nie kobiet, ale statku była najgorsza, nie mógłby jej znieść. Skorzystał z ostatniej szansy i pokuśtykał w stronę starego oficera. — Panie, czy oni muszą ją zabrać? Czy jest jeszcze jakieś inne wyjście? Oficer rzucił mu spojrzenie kogoś, kto zrobił karierę na mordowaniu.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Prezmek Wozny
— Masz miękkie serce. Kulawiec stał przed nim z uporem. — Czy oni nie mogliby tu pozostać? Oficer westchnął i spojrzał na zegarek. — Taka możliwość istnieje, jeśli ci się wykupią. Król przywrócił prawo wykupu, oni zapewne chętnie teraz z niego skorzystają. Zgoda zależy jednak od ciebie, decyduj się, póki jest czas. — Jestem zdecydowany — powiedział bez namysłu Kulawiec. Oficer patrzył na niego ze zdziwieniem. — Ale dlaczego nie chcesz tu zostać? Niejeden by ci pozazdrościł takiego układu. Nie byłbyś tu przecież sam, któreś z kobiet na pewno z tobą zostaną. — Wiem o tym, panie, ale ja nie mam już tutaj domu. Nie ma tu dla mnie życia. Oficer przewiercał go wzrokiem nie rozumiejąc. — Skąd ty to wiesz? Tak się ich boisz? Kulawiec już tego mu nie wyjaśnił. Trudno opisać uczucia, których samemu się nie rozumie. Potem była wielka radość mieszkańców kolonii, że jednak zostają. Zorganizowano zabawę, na którą zaproszono żołnierzy i Kulawca. Wydawało się, że teraz mogliby się pogodzić i żyć obok siebie, on jednak nie chciał z nimi zostać. Wolał bezpieczne wnętrze, zamknięcie w metalowym kokonie. To, co zostawił za sobą, traciło znaczenie, było jak zgubione pióro ptaka, który dawno odleciał. Córka Kalipso, w przyszłości zyskała sławę jako Pytia i została sprowadzona do stolicy, gdzie zamieszkała u rodziny swojej matki i, zazwyczaj w towarzystwie potężnego wilczura, odwiedzała jej grób. Dalsze dzieje kolonii, czy nie opisano ich w kronikach Królów…
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PROZA
Prezmek Wozny
Kulawiec nigdy więcej nie zszedł na ląd. W miarę upływu czasu w kolonii wspominano go coraz lepiej, aż w końcu uznano go za ostatniego Ojca i powieszono w szkole jego portret. Nawet gdyby się dowiedział, pozostałby obojętny. Spędził ostatnie lata zamknięty w łonie arki, pragnąc wrócić do chwili, w której się urodził, przekroczyć tę chwilę i dotrzeć do miejsca, w którym początek i koniec były jednym. Kobiety niechętnie odpowiadały dzieciom na pytania. Przyciśnięte do muru przyznawały, że starał się łagodzić ich spory. Takim go zapamiętano. Jego samotność zatarła się w pamięci, inne wspomnienia zginęły w mrokach czasu. Odszedł, ale pozostawił po sobie ślad. Trzeba zaufać opatrzności, spokojnie przyjmować jej dary i ciosy. Gdyby miał jeszcze kiedyś okazję, to jedno powiedziałby młodym ludziom w kolonii. To jedno i nic więcej.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
GALERIA Tomasz Załęski
facebook.com/myanalogdreams myanalogdreams.blogspot.com Projekt "Ptacho"/"Bird" Oparty jest głównie na pokazaniu istoty, stworzenia — tytułowego "Ptacho" w różnych miejscach i sytuacjach. Jako znak charakterystyczny, rozpoznawalny postanowiłem wykorzystać maskę doktora Zarazy/dr Plague, która dzięki wyglądowi przypominającemu dziób ptaka idealnie pasuje.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Tomasz Załęski
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Tomasz Załęski
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Tomasz Załęski
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Tomasz Załęski
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Tomasz Załęski
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Tomasz Załęski
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Tomasz Załęski
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Tomasz Załęski
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Tomasz Załęski
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Tomasz Załęski
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Tomasz Załęski
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Tomasz Załęski
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Tomasz Załęski
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Tomasz Załęski
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Tomasz Załęski
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Tomasz Załęski
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Tomasz Załęski
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Tomasz Załęski
Zwierzę
DZIAŁ PREZENTACJI pod redakcją Łucji Lange
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PREZENTACJE
Ken Darby
W 2012 roku był pierwszym amerykańskim pisarzem, którego książka została wydana wyłącznie w Turkmenistanie. Napisał na swojej stronie internetowej „W rzeczywistości jestem pierwszym amerykańskim (i zachodnim) autorem, który został opublikowany w Turkmenistanie. […] Cieszę się, że dzieci Turkmenistanu mają dostęp do książki napisanej przez nieco niekonwencjonalnego, okolczykowanego, wytatuowanego, łysego, nieco znanego amerykańskiego pisarza”. To był — jak zawsze w moim życiu — zbieg okoliczności, że weszłam do księgarni w Rumunii i zobaczyłem tę piękną książkę ze zdjęciami, które mnie zadziwiły. Potrzebowałem tej książki. A ponieważ było to wydanie dwujęzyczne (angielsko-rumuńskie), zdecydowałem, że jest to wspaniała pamiątka z Transylwanii — złe stworzenia, wielki zły szczur i jego załoga po prostu pasują do atmosfery tego regionu. Ponieważ numer 26 dotyczy zwierząt, a w poprzednich numerach mieliśmy wiele możliwości rozmawiania o nich,
postanowiłam
porozmawiać z Kenem Derby o jego książce i o nim samym.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PREZENTACJE
Ken Darby
[L&F]: Lubię fajne książki dla dzieci. Moje wewnętrzne dziecko zawsze ich pragnie. Właśnie dlatego nabyłam twoją książkę ilustrowaną przez Ester Kocsis. Ale to nie jest twoja jedyna książka — porozmawiamy o niej później — czy możesz nam powiedzieć coś o swoich innych książkach? [Ken Derby]: Moja książka „10 najlepszych sposobów na zrujnowanie pierwszego dnia w szkole” otrzymała tytuł „Powieści Wybieranej przez Dzieci w roku 2005” przyznany przez Radę Książki Dziecięcej i Międzynarodowe Stowarzyszenie Czytelników. „Drakula: Prawdziwa historia” podąża za intrygującym życiem słynnego Włada Drakuli, mało znanego księcia rumuńskiego z XV wieku. Saga Drakuli jako zakładnika, uciekiniera i więźnia, uczyniła go wpływowym i budzącym lęk władcą uwięzionym między potężnymi Imperiami Osmańskim i Europejskimi. Jego sprytna i bezwzględna taktyka wojenna, która przyniosła mu okrutny przydomek Wład Palownik, pomogła jednocześnie zachować ojczyznę i zyskać szacunek zarówno wrogów, jak i rodaków. Dr Elizabeth Miller, Przewodnicząca Kanadyjskiej Kapituły Transylwanii Towarzystwa Drakuli powiedziała o tej książce: „To narracja, która zachowuje swoją świeżość bez poświęcania wątków dramatycznych, ta biografia zapewnia wyważony i dokładny portret Włada Palownika (Drakuli) i jest doskonałym źródłem informacji dla młodych uczniów”. Opublikowałem także inne książki: „Loony Bin Harleya P. Davidsuna”, „Wspomnienia o duchach Roberta Falcona Scotta” i „Tajemnica króla Tutanchamona”. [L&F]: Książka, która mnie zafascynowała, nosi tytuł „Inwazja pluszaków”. Został opublikowany w niektórych krajach jako książka dwujęzyczna — jakie są plany na przyszłość? [Ken Derby]: Zostanie opublikowana jeszcze we Włoszech. Mamy nadzieję, że pewnego dnia zostanie również wydana w całej Europie i w Stanach Zjednoczonych. [L&F]: Nie mogę się doczekać. Czas na najważniejsze pytanie — czy powinniśmy się bać naszych zabawek?
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PREZENTACJE
Ken Darby [Ken Derby]: Cóż... To pytanie, które czytelnicy i czytelniczki będą musieli zadać sobie sami. Kto wie, co się dzieje, kiedy śpimy? [L&F]: A dlaczego Pluszaki chcą przejąć władanie nad światem? [Ken Derby]: W tym wypadku również nie udzielę bezpośredniej odpowiedzi na pytanie. Najlepiej pozwolić wyobraźni czytelnika odpowiadać na takie pytania.
[L&F]: Szczur o imieniu Rat Face jest raczej stereotypowym wielkim złym szczurem — groźny, niezbyt przyjemny. Powiedziałbym, że jest łobuzem z wielkim, ale złamanym ego. Czy wiesz, jaki jest odbiór tego stworzenia przez czytelniczki i czytelników? [Ken Derby]: Nie jestem pewien. Myślę, że albo go kochasz, albo go nienawidzisz. Jak to w życiu zwykle bywa.
[L&F]: Rat Face nie lubi swoich towarzyszy, którzy są odmieńcami takimi jak on. Nazywa ich idiotami, bezmyślnymi, tępymi. Różowy Słoń wydaje się najbardziej go denerwować. Dlaczego nie lubi nikogo oprócz siebie? I dlaczego jest taki zły na Słonia? [Ken Derby]: Być może Rat Face jest egocentryczny i dlatego nie lubi innych i jest niecierpliwy wobec Różowego Słonia. Być może Rat Face przypomina nam kogoś, kogo wszyscy znamy.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PREZENTACJE
Ken Darby
[L&F]: Dla Pluszaków pomysł na przejęcie świata jest realny, ale wydarzenia w książce są tylko snem chłopca gatunku „homer szapiens”. Czy kiedyś to może się udać? [Ken Derby]: Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ może to być kontynuacja książki. [L&F]: Czy plany rządzenia światem homer szapiensów są złe? [Ken Derby]: Może nie. Ludzie zrobili bałagan na świecie. Może zwierzęta wykonałyby lepszą robotę. [L&F]: Czy uważasz, że prawdziwe zwierzęta też chciałyby podbić nasz świat? [Ken Derby]: Nie wiem. Może najlepiej byłoby, gdyby tak się stało. [L&F]: Chciałbym wrócić do zdjęć, które uczyniły książkę tak wyjątkową i które zostały nagrodzone Nagrodą Specjalną Międzynarodowego Jury Japońskiej Nagrody Ilustratorskiej roku 2018. Jaka była Twoja pierwsza reakcja? [Ken Derby]: Byłem na jednej z sesji zdjęciowych, a moją pierwszą reakcją było: „To jest super”. Moja reakcja na nagrodę brzmiała: „Słodko!” [L&F]: Pracujesz również jako pedagog. Co jest dla Ciebie najważniejsze w nauczaniu młodych ludzi? [Ken Derby]: Dzieci powinny być uczone, jak funkcjonować w świecie. Jak zadawać pytania? Jak rozumować? Jak się dogadać? Jak współpracować? Jak być ekonomicznie odpowiedzialnym? Jak być zdrowym? Jak cieszyć się życiem? I jak być szczęśliwym? [L&F]: To faktycznie ważne kwestie. Niestety nasza krótka rozmowa dobiega końca. Mam więc jeszcze jedną prośbę. Ponieważ masz o wiele więcej zawodów, czy możesz powiedzieć naszym czytelniczkom i czytelnikom coś więcej o sobie?
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
PREZENTACJE
Ken Darby
[Ken Derby]: Jestem prawie znanym autorem, „trenerem małp”, dwunastominutową gwiazdą rocka, pięciominutową gwiazdą telewizyjną, dwuminutową gwiazdą filmową i rybakiem. Możecie dowiedzieć się więcej o mnie z mojej strony internetowej.
https://www.kenderby.com/.
Fotografie: Łucja Lange Tłumaczenie: Łucja Lange
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
GALERIA Adriana Lisowska https://www.facebook.com/grayflamingo/
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
ZwierzÄ™
GALERIA
Adriana Lisowska
Warm Autumn Broszka 2019 Mega*Zine Lost&Found #26/2019
ZwierzÄ™
GALERIA
Adriana Lisowska
North East Broszka Mega*Zine Lost&Found #26/2019
ZwierzÄ™
GALERIA
Adriana Lisowska
Modernistka Broszka 2019 Mega*Zine Lost&Found #26/2019
ZwierzÄ™
GALERIA
Adriana Lisowska
You are so wonderful! Broszka 2018 Mega*Zine Lost&Found #26/2019
ZwierzÄ™
GALERIA
Adriana Lisowska
Uznany autor fascynującej prozy Broszka 2018 Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
GALERIA
Adriana Lisowska
Humanista Broszka 2018 Mega*Zine Lost&Found #26/2019
ZwierzÄ™
GALERIA
Adriana Lisowska
Zaspaliśmy Broszka 2019 Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
GALERIA
Adriana Lisowska
Profesor Helena zakochała się Broszka 2019 Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
GALERIA
Adriana Lisowska
Influenserka Broszka 2019 Mega*Zine Lost&Found #26/2019
ZwierzÄ™
GALERIA
Adriana Lisowska
Dreamer Broszka 2019 Mega*Zine Lost&Found #26/2019
ZwierzÄ™
GALERIA
Adriana Lisowska
Koneser Broszka 2019 Mega*Zine Lost&Found #26/2019
ZwierzÄ™
GALERIA
Adriana Lisowska
Saturday Night Wombat Broszka 2019 Mega*Zine Lost&Found #26/2019
ZwierzÄ™
GALERIA
Adriana Lisowska
Klub Alcatraz, piąta rano Broszka 2019 Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
GALERIA
Adriana Lisowska
Arka Broszka 2018 Mega*Zine Lost&Found #26/2019
ZwierzÄ™
GALERIA
Adriana Lisowska
Pan Blavatsky szuka światła Broszka 2019 Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
GALERIA
Adriana Lisowska
Święty dnia powszedniego Broszka 2019 Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
GALERIA
Adriana Lisowska
Bygone lover Broszka 2019 Mega*Zine Lost&Found #26/2019
ZwierzÄ™
GALERIA
Adriana Lisowska
Usilna prรณba pozostania Broszka 2019 Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzฤ
GALERIA
Adriana Lisowska
We all were happy once Broszka 2019 Mega*Zine Lost&Found #26/2019
ZwierzÄ™
DZIAŁ POEZJI pod redakcją Piotra Kasperowicza
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
POEZJA
Katarzyna Kałużna Generator osobliwości z ciemności się budzę atakuje mnie milion bodźców kolorowych atakuje mnie milion zapachów dźwięków spotkań losowych i zdarzeń tworzą sieć w mojej głowie generuje się „ja” i oto istnieję czuję i cierpię cieszę się myślę jestem kim ja jestem? wielkiego wyboru nie mam oto losowa ja może i mogę spowodować swój własny rozpad ale nie chcę bo trwam
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
POEZJA
Kamil Galus Seryjnie
dzieci do pewnego momentu potrafią reagować na kilka podstawowych bodźców a potem to już z górki przynajmniej dopóki nie nauczą się tej okropnej czynności komunikacji werbalnej w swoim ekwipunku posiadam dwa nastroje dysforię i drażliwość jak morduję to z umiarem dlaczego każdy seryjny morderca musi być taki niecierpliwy nie drzyj się justyna przecież gwałcę cię powoli zrozumienie drugiej osoby dotarcie do niej to klucz do sukcesu
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
POEZJA
Dymna Kruk pieśń bliżej kniei od północy tuli mech cichą stroną wiatru rozedrgana po zmroku pulsem dzikich szeptów jesteś… w cieniu głaszczesz jej płowe włosy by świtem w galopie poderwana do lotu znów mogła poczuć jak przy rozpalonym ogniu blisko żyznej ziemi z oddechem przedświtu odradza się spopielała obecności potrzeba będziesz widział jak w splocie dusz liże korzenie jakby lizała serca saren ty źrenicę kruka w pogańskim tańcu pachniesz jej żywicą w kniei budzi się preludium do waszej watahy
*** gdy umierają ptaki, cichną gwiazdy. w ich otwartych żyłach kosmiczny pył formuje jasne przejścia świętej przestrzeni, gdzie biały kruk z czarnym tańczą życie. i wprawdzie spopielałe fantasmagorie wypaliły mi oczy, ale… nie zapominam o oddychaniu.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
GALERIA Grażyna Ambrożek khttps://www.facebook.com/ga.aegisart/
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Ambrożek
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Ambrożek
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Ambrożek
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Ambrożek
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Ambrożek
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Ambrożek
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Ambrożek
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Ambrożek
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Ambrożek
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Ambrożek
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Ambrożek
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Ambrożek
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Ambrożek
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Ambrożek
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Ambrożek
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Ambrożek
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Ambrożek
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Ambrożek
Zwierzę
POEZJA
Michał Wroński Yeti W śnieżny wieczór natknąłem się na Yeti Podał mi lewą rękę i powiedział w swoim języku że on nie jest po to żeby być.
149 — I tak dalej, i tak dalej! — powiedział nagle jeż. — O czym mówisz? — zaciekawiła się mrówka. — O przyszłości — odparł jeż.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
POEZJA
Anna Lee Gatunek Próbowałam pisać iść w przełęcz naciągnąć litery strun radość języków ryłam zieleń obżarłam się prosa nic nie nadeszło poza czerwiem przekrwionym okiem dalej we mnie mieszka diabeł w skórzanej oprawie szkło powiększające z judaszy widzi drożdże zrosty skórne gatunek idiota-pacynka jęczmienia
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
POEZJA
Magda Rosińska Łami-główka to będzie wiersz o niczym szczególnie o nikim ważnym człowieku na skraju złamania nie serca bo to ckliwe przecież chamem warto być czy mieć olej w głowie zamiast wróbla na dachu gołąb niepokoju w klatce piersiowej weź się w garść i wróbla na strach pędzić nadstawiać kark i bądź tu mądry i pisz prosto wierszykiem wierszykiem!
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
POEZJA
Magda Rosińska Tylko koni żal układam się do snu a sen to fikcja więc w rzeczywistości nie śpię burzę to co wcześniej ułożyłam i nic mi się nie składa w jeden bagaż dźwigam na plecach to dlatego tak boli gryzę się z tym ogryzek-zgryzek kogo rzucisz kto cię rzuci kamieniem poduszka twardy sen nie przychodzi gryzę paznokcie dla zabicia czasu który wcale nie leczy tylko dobija i dobrze: jestem jak szkapa zniszczona od środka smutna od dziecka czyż nie dobija się koni?
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
GALERIA Grażyna Potwora https://www.facebook.com/pieswdelegacji/
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Potwora
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Potwora
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Potwora
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Potwora
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Potwora
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Potwora
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Potwora
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Potwora
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Potwora
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Potwora
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Potwora
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Potwora
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Potwora
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Potwora
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Potwora
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Potwora
Zwierzę
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Grażyna Potwora
Zwierzę
POEZJA
Magdalena Zawadzka
Jesteś Jesteś? To dobrze. Łapię te nieliczne chwile chociaż ciągle mi uciekają przez otwory czasu. Minuta po minucie płyną tak szybko piękne, kruche, tak bardzo nietrwałe. Patrzę milczącym patrzeniem Coś zgasło coś zaświeciło nagle jaśniej. Zamykam oczy, słyszę że niebo płacze. Walczę jeszcze jak zamknięte zwierzę w klatce Uderzam moje ciało myślami. Pytasz czy jestem jeszcze? W lustrze nie ma już mojej twarzy… Nie ocalało też żadne z marzeń.
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
POEZJA
Yanko Wojownik
Z obojętnością dalej zdarzenia biegną po sobie dotykają mnie sprawy dotykają mnie śmieci dobrej zabawy dla wszystkich szczęśliwi nieoświeceni gdzieś tylko agresja i nienawiść kula rozszarpuje mózg z ciętych ran wypływają flaki ja idę tyle gówna przy kwiecistej drodze co krok to miażdżę jakieś małe życie taka rekreacja
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
POEZJA
Adam Michniewicz
Apokalipsa gdy przyjdzie czas na zbłąkaną asteroidę w spokoju zajmę ostatni rząd i będę oglądał ten spektakl
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę
GALERIA Adam ERTU Topolski https://www.facebook.com/Ertukrool/
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
ZwierzÄ™
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Adam ERTU Topolski
ZwierzÄ™
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Adam ERTU Topolski
ZwierzÄ™
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Adam ERTU Topolski
ZwierzÄ™
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Adam ERTU Topolski
ZwierzÄ™
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Adam ERTU Topolski
ZwierzÄ™
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Adam ERTU Topolski
ZwierzÄ™
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Adam ERTU Topolski
ZwierzÄ™
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Adam ERTU Topolski
ZwierzÄ™
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Adam ERTU Topolski
ZwierzÄ™
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Adam ERTU Topolski
ZwierzÄ™
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Adam ERTU Topolski
ZwierzÄ™
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Adam ERTU Topolski
ZwierzÄ™
GALERIA
Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Adam ERTU Topolski
ZwierzÄ™
Mega*Zine Lost&Found #26/2019 ZWIERZĘ W(y)STĘP Nastąpiło zezwierzęcenie. Prawie jak w przepowiedni, chociaż ta nastanie na wiosnę. Czy udało nam się pokazać różne oblicza zwierząt? Z pewnością nie wszystkie. Kolejny numer zapowiada się na wiosnę, o czym już wspomniałam. Liczymy na Waszą obecność. W roku 2020 zaplanowaliśmy dwa numer y: wiosenną przepowiednię oraz jesienny dowód. Co będziemy przepowiadać? Jeszcze nie wiem. Wiem natomiast, że czekamy jeszcze na poezję i ilustrację do tego numeru — dział prozy jest już zamknięty. Czego będziemy dowodzili na jesieni? To się okaże — wszystko jest w Waszych rękach. Dziękujemy za to, że do nas powracacie. Polecajcie nas swoim znajomym.
NASZ FANPEJDŻ NASZA STRONA
Numer przygotowali: TEKSTY: Piotr Kasperowicz, Łucja Lange TŁUMACZENIA NA JĘZYK POLSKI: Łucja Lange KOREKTA POLSKA: Łucja Lange TŁUMACZENIA NA JĘZYK ANGIELSKI: Zofia Piwowarska, Łucja Lange KOREKTA ANGIELSKA: Ed PRACE WIZUALNE: Łucja Lange Mega*Zine Lost&Found #26/2019
Zwierzę