![](https://assets.isu.pub/document-structure/211118075725-66fc44acdeed56cd292578bfdaa5c04b/v1/b0f919cbdfb2897932a0b5a8c7cce4a8.jpeg?width=720&quality=85%2C50)
8 minute read
MAEM po godzinach
from MAEM MAGAZINE 12 PL
by MAEM
Z prostych obliczeń wynika, że człowiek między 20. a 65. rokiem życia, pracując czterdzieści godzin tygodniowo na obowiązki służbowe, w tym czasie poświęca właśnie na pracę ponad 10 lat swojego życia. Jedną trzecią doby tygodnia roboczego spędzamy, wykonując obowiązki służbowe. Skąd brać siłę i motywację, aby z pracy czerpać przede wszystkim satysfakcję i zadowolenie? Skupmy się na powszechnie znanym haśle: „Nie samą pracą człowiek żyje”. Zapraszamy do serii artykułów, w których wybrani pracownicy MAEM pokażą nam swoje pasje oraz niepowtarzalne zainteresowania. W kolejnych wydaniach M Magazynu będziemy przedstawiać pracowników MAEM, którzy opowiedzą o swojej pracy, a także uchylą rąbka prywatności, dzieląc się swoim hobby.
Bohaterem drugiego artykułu z tej serii jest Joanna – Specjalista ds. Personalnych i Komunikacji. Joanna zajmuje się łowieniem talentów, którzy następnie budują zespół pracowników MAEM. To w jej ręce trafiają wszystkie aplikacje wysłane do nas bezpośrednio czy też poprzez inne portale rekrutacyjne. Wybrani kandydaci mają okazję spotkać Joannę na rozmowie kwalifikacyjnej, najlepsi- w kuchni czy na firmowych korytarzach. Rocznie otrzymujemy około 1 200 aplikacji, 60 wyselekcjonowanych kandydatów spotkało się z Joanną na rozmowie kwalifikacyjnej. 21 wybrańców w ostatnim roku zasiliło szeregi MAEM, stając się dumnym pracownikiem spółki.
W czasie wolnym Joanna oddaje się pasji jeździectwa oraz wykonuje wianki z elementów znalezionych w lesie czy na łące.
![](https://assets.isu.pub/document-structure/211118075725-66fc44acdeed56cd292578bfdaa5c04b/v1/56826a02974d68f33d498420609d0a84.jpeg?width=720&quality=85%2C50)
![](https://assets.isu.pub/document-structure/211118075725-66fc44acdeed56cd292578bfdaa5c04b/v1/369b04c3e1ae3a4b17ce4205a96b016f.jpeg?width=720&quality=85%2C50)
K: Joanna, masz dwie pasje, na pierwszy rzut oka nie mają ze sobą wiele wspólnego. Czy się mylę?
J: Może na pierwszy rzut oka, rzeczywiście niewiele, ale znajdą się na pewno punkty wspólne. Obie te rzeczy łączy potrzeba kontaktu z naturą i wyciszenia. Zarówno w towarzystwie koni, jak i w lesie odzyskuję spokój. Zdarza się, że spacerując konno gdzieś w terenie, zsiadam z konia tylko dlatego, że kątem oka zobaczyłam szyszkę, która na pewno jest najpiękniejsza w całym lesie i która potem zawiśnie na wianku. Wtedy koń niesie nie tylko mnie, ale też kieszenie czapraka wypełnione po brzegi patykami, kawałkami kory czy innych leśnych skarbów. Jestem w tej kwestii niereformowalna…
K: Skąd wzięły się twoje zainteresowania jeździectwem oraz rękodziełem? Dlaczego akurat takie zajęcia?
J: „Największe szczęście na świecie, na końskim leży grzbiecie” – jak się mawia. Konie były w rodzinie od kiedy pamiętam. Pomagały w pracy na roli i były głównym środkiem transportu w małej, podlubelskiej wsi. Tam spędziłam dzieciństwo z ukochaną Babcią i Dziadkiem. Konie szczególnie ważne były dla Dziadka. A Dziadek dla mnie. Często w naszym domu pojawiały się konie chore, bite, potrzebujące pomocy, wobec których Dziadek nie umiał przejść obojętnie. Odkupował je, leczył, dbał jak umiał. I bardzo kochał. Do tego stopnia, że mimo iż przez jednego z nich stracił władzę w ręce – przez uderzenie kopytem, nawet nie chciał słuchać, że któregoś miałby oddać. Pamiętam wyjazdy z Dziadkiem w pole, kiedy sadzał dumną trzylatkę na końskim grzbiecie, która trzymając się grzywy, wierzyła, że sama dowodzi tym wielkim okrętem. I tak się zaczęło. Konie to droga „zabawa”. Moich rodziców nie było stać na to, żebym w mieście chodziła do stadniny. Sama z resztą tego nie chciałam, bo „miejskie” konie wydawały mi się nieszczęśliwe – na niewielkim terenie, zamykane w boksach… Niespodziewanie też odszedł Dziadek, konie trzeba było oddać… Obiecałam sobie wtedy, że kiedy będę już duża i będę mieć swoje pieniądze, nauczę się jeździć. I tak też się stało. Uczyłam się razem z sześcioletnimi dziećmi. Ja miałam wtedy 25 lat… Było zabawnie, ale cel był ważniejszy. I udało się. Dziś sama sadzam moje kilkuletnie siostrzenice na końskim grzbiecie. A wianki? Jestem okrutnym zbieraczem. Jedni idą na grzyby do lasu, ja wynoszę koszyk szyszek, drewienek i wszystkiego, co „na pewno się przyda”. To, na szczęście, moja jedyna skłonność do gromadzenia. We wszystkim, co znajdę w lesie, na plaży, na górskich ścieżkach, widzę drugie życie – taką mam od razu myśl recyklingową. Żartuję oczywiście, ale faktycznie w moich „pracach” natura gra pierwsze skrzypce. Skupiam się wtedy nad nimi, komponuję i to też mi daje spokój. Jeśli na koniec okaże się, że komuś przypadnie ona do gustu? To powód do uśmiechu. Lubię prace manualne, mam też za sobą studia fotograficzne, więc jakiś dodatkowy rodzaj sztuki. Cieszą mnie ładne rzeczy, szanujące estetykę – także w rozumieniu historii sztuki.
![](https://assets.isu.pub/document-structure/211118075725-66fc44acdeed56cd292578bfdaa5c04b/v1/ee00b75369d49474b0a445ec93b3dbaf.jpeg?width=720&quality=85%2C50)
K: Czy odnajdujesz analogię do tego, co robisz w pracy do swoich pasji? Jeździec i jego koń tworzą zespół, którego funkcjonowanie opiera się na bezgranicznym wzajemnym zaufaniu. Czy sukces zespołu nie zależy tutaj od odpowiedniego dopasowania jego członków?
J: Pewnie. Konie uczą szacunku we współdziałaniu. Zrozumienia. I żeby się nie garbić ;). Nie da się ruszyć konia z miejsca, jeśli się z nim nie współpracuje, jeśli się go do czegoś zmusza.
![](https://assets.isu.pub/document-structure/211118075725-66fc44acdeed56cd292578bfdaa5c04b/v1/1f4a4560e2aa1a2a0665a5154b6859fd.jpeg?width=720&quality=85%2C50)
A dodatkowo – nie ma tu miejsca na siłowe przepychanki. Bo choć jeździec może mieć palcat czy bat, to koń ma o wiele więcej sposobności, żeby zrobić człowiekowi krzywdę. I bezcennym jest wiedzieć, że choć może, to tego nie zrobi. I to jest właśnie zaufanie. Trzeba się siebie wzajemnie uczyć – uczyć słuchać, rozumieć i komunikować. Koń to nie rower, na który wsiadasz i jedziesz. Jeden wygodniejszy inny mniej, ale schemat działania jest taki sam. Tutaj to nie zadziała. Z tym wielkim zwierzęciem, trzeba dojść do porozumienia. Ono musi się chcieć dogadać z Tobą. Podobnie jak w zespole – niczego nie osiągniemy, nigdzie nie dojdziemy, jeśli każdy będzie szedł w swoją stronę. Lepiej pracuje się w grupie, która się lubi, wspiera i szanuje. Która rozmawia i słucha się wzajemnie. To wcale nie musi być idylliczna wizja nie do zrealizowania. Trzeba tylko widzieć w człowieku nieco więcej niż to, czy kompetencyjnie pasuje do projektu czy zadania.
K: Wianki. To w sposób artystyczny splecione ze sobą części. Znów mamy selekcję, dobór, zespół…
J: Artyzm w czystej postaci. Od dziś zacznę postrzegać proces rekrutacji jako akt jeszcze bardziej twórczy, niż początkowo przypuszczałam. Jak wspominałam, znoszę do domu wiele elementów, które obiecuję wykorzystać – teraz, a już na pewno „kiedyś’. I nie odrzucam ich, dlatego że są złe. Tylko czasem coś innego w tym momencie pasuje bardziej. Często trudno stwierdzić, dlaczego akurat ten patyczek dziś miał szczęście znaleźć się na wianku, zdobiąc kolejną już w tym roku sezonową ozdobę. Niefortunnym byłoby porównywanie szyszek do kandydatów, więc na swoje usprawiedliwienie dodam, że prowadzenie procesów rekrutacyjnych przynosi mi równie dużo satysfakcji. Ludzie mnie ciekawią. Lubię z nimi rozmawiać, dlatego czasem zdarza się, że rozmowy kwalifikacyjne nie są podobne do żadnych innych, w których ja sama – jako kandydat, miałam okazję kiedyś uczestniczyć. Staram się, by nie było na nich dodatkowego stresu. Dzięki temu rozmowy są milsze dla obu stron. I zdecydowanie dużo bardziej wartościowe. Nie tylko pod względem merytorycznym, ale głównie pod kątem dopasowania do zespołu. Ja wiem, jaką tworzymy całość. Jaki „klimat” ma nasza Firma. I zawsze gdzieś na koniec dnia pada pytanie, czy ten kandydat, choć technicznie spisał się świetnie, czy będzie pasował, czy się odnajdzie. Czy my będziemy umieli i chcieli z nim współpracować. I nie są to czasem proste pytania, i łatwe wybory, bo często mam przyjemność spotkać bardzo interesujących, nieszablonowych ludzi, o których zdarza mi się długo pamiętać.
K: Opisując jednym zdaniem tworzenie wianków – najpierw musisz odnaleźć odpowiednie elementy, aby móc stworzyć z nich coś pięknego. Wg mnie właśnie tak tworzy się w organizacjach zgrane i mocne zespoły.
J: Dokładnie tak. Całość nie jest czymś samodzielnym. To tylko i aż – suma pasujących elementów.
K: Myślę, że pytanie o przenikanie się tego, co robisz w czasie prywatnym i pracy mamy już za sobą.
J: Myślę, że nawet w dość obszernym wydaniu.
K: Wydaje mi się, że najlepsi pracownicy to tacy, którzy umiejętności nabyte z pasji przenoszą i wykorzystują w życiu zawodowym. Jesteś jednym z takich ludzi i nie mów, że się mylę.
J: Myślę, że na pewno. Pytanie tylko, czy świadomie? Wydaje mi się, że jeśli coś jest dla Ciebie ważne, naturalne, to staje się Twoją częścią. I gdziekolwiek wtedy nie będziesz – czy w pracy, czy w innym otoczeniu – zabierasz te cechy ze sobą, bo są już po prostu składową Twojej osoby. Na pewno warto zadać sobie czasem pytanie, czy zawsze taka byłam? I mogę śmiało odpowiedzieć, że nie. Konie nauczyły mnie większego
panowania nad sobą, nad stresem, myślenia o możliwych skutkach – co może się stać, jeśli… Stale pomagają uczyć się innych i respektować odmienny punkt widzenia. To wszystko wykorzystuję w pracy.
K: Czym jest dla Ciebie sukces w realizowaniu swoich pasji? Kiedy czujesz się spełniona w tym, co robisz?
J: Nie do końca lubię słowo pasja. Czuję, że może być ono nadużyciem – przynajmniej w moim przypadku. Konie są bardzo istotnym elementem mojego życia, ale nie stanowią jego sedna. Muszę na to jeszcze poczekać. Tak jak i na moją chatkę w górach. Od kiedy mieszkam w Krakowie, brakuje mi kontaktu z tymi, z którymi spędzałam czas na tej „końskiej miłości”. Bo dla mnie koń – to przyjaciel. Podobnie jak osoby, które wybieram do dzielenia się tym czasem. Dlatego nie jeżdżę w stadninach, nie traktuję koni jak sportu. Kiedy czuję, że wszystko jest na swoim miejscu? Kiedy uda się wyruszyć w teren, celując w zachód słońca. Kiedy patrzę na konie, które wypuszczamy na łąkę. Na ich radość. Kiedy mogę przejść niezauważona przez stado saren, które stoją spokojnie, rejestrując tylko innego, dużego kopytnego. Kiedy Mama z dumą przed sąsiadami wiesza kolejny wianek i mówi „Asia taki ładny zrobiła”. Wiem, że brzmi to melancholijnie, ale po to jest to wszystko – dla spokoju i zbierania myśli. K: Więc próżno jest szukać Joanny na jeździeckich zawodach czy konkursach artystycznych?
J: Zdecydowanie. To zupełnie nie mój świat. Co zabawne, jestem fotografem. Nie tylko z części wykształcenia, ale także z zamiłowania. I prawie nie mam zdjęć koni czy wianków. To jest dla mnie na tyle „moje”, że nie czuję potrzeby, by to uwieczniać. Dla Was zrobiłam wyjątek.
K: Dziękuje, że zechciałaś opowiedzieć nam o swoich zainteresowaniach. Powodzenia w ich rozwijaniu.
![](https://assets.isu.pub/document-structure/211118075725-66fc44acdeed56cd292578bfdaa5c04b/v1/ca70fc534a6f52860ba6a7a7f0d2adb0.jpeg?width=720&quality=85%2C50)
![](https://assets.isu.pub/document-structure/211118075725-66fc44acdeed56cd292578bfdaa5c04b/v1/c63806859ef07d5886a96693d7b837c0.jpeg?width=720&quality=85%2C50)
![](https://assets.isu.pub/document-structure/211118075725-66fc44acdeed56cd292578bfdaa5c04b/v1/bd014cfb1c8904e63008327feaa94601.jpeg?width=720&quality=85%2C50)
![](https://assets.isu.pub/document-structure/211118075725-66fc44acdeed56cd292578bfdaa5c04b/v1/594eda95494e914a27884ee50cf88098.jpeg?width=720&quality=85%2C50)
![](https://assets.isu.pub/document-structure/211118075725-66fc44acdeed56cd292578bfdaa5c04b/v1/61ae5ae0dc3ad0d4a78a611e2d7e60f5.jpeg?width=720&quality=85%2C50)