8 minute read
Wszystko co robi\u0119, robi\u0119 na maksa
from FASON 1_2019
Tytan ciężkiej pracy, totalnie zagłębiający się we wszystko, co aktualnie tworzy. Koneser wysokiej jakości. Mówi, że dążąc do doskonałości sam dla siebie bywa upierdliwy. Marzy, wyznacza sobie kolejne cele i wytrwale dąży do ich realizacji. Konsekwentnie, nigdy po łepkach. Rozmowa o wystawie „Moda Polska. Jerzy Antkowiak" zawiodła nas w nieco sentymentalne rejony wspomnień o polskich tradycjach odzieżowych, utraconej jakości i szansach na jej odbudowanie. Z Tomaszem Ossolińskim spotkaliśmy się w warszawskim Atelier.
Rozmawiała: Katarzyna Supa
Advertisement
Jesteś krawcem czy projektantem? Rzemieślnikiem czy artystą?
Wszystko na raz. Jestem z tych projektantów, którzy wiedzą jak daną rzecz uszyć. Najszczęśliwszy czuję się więc wtedy, gdy nikt mi nie przeszkadza, kiedy, kroję, szyję, projektuję w swojej pracowni. Wszystko chcę wiedzieć, wszystko zrobić „po mojemu”, a ponieważ wiem w jaki sposób wiele rzeczy zrobić, więc sam dla siebie bywam po prostu upierdliwy.
Tworzysz odzież ekskluzywną. Jesteś koneserem wysokiej jakości. Jak sprzedawać dziś wysoką jakość?
Stare porzekadło mówi, że „biednego na tanie rzeczy nie stać”. Wysoka cena nie wynika ze sztucznego jej napompowania, ale na przykład z tego, że te wszystkie próbniki tkanin, które tutaj stoją, są najnowszymi kolekcjami dostępnymi również u krawców w Paryżu czy Londynie. Moi klienci mają zatem jako pierwsi dostęp do najnowszych kolekcji. Dla mnie bardzo ważna jest jakość tkanin, konstrukcja, wykonanie. Niedawno przyszedł do mnie klient, dla którego 12 lat temu szyłem garnitur. Pomimo użytkowania i czyszczenia w pralniach chemicznych, nadal wyglądał dobrze. Był wykonany z kolekcji wysokoskrętnych tkanin wełnianych Cerutti, na których bardzo lubiłem pracować.
Symbolem wysokiej jakości jest też Moda Polska.
Pracując nad wystawą „Moda Polska. Jerzy Antkowiak” wielokrotnie słyszałem, że te ubrania nadają się do założenia również dzisiaj, że mają swoją jakość. Z czego to wynika? Dobra tkanina, dobra konstrukcja i świetne wykonanie. To one sprawiają, że bierzesz ubranie po 30 latach i ono nadal wygląda dobrze.
Wystawę „Moda Polska. Jerzy Antkowiak" można oglądać w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi do 17 marca 2019. Z twojej inicjatywy przypomniana została historia przedsiębiorstwa i wydobyty na światło dzienne zaledwie ułamek twórczości Jerzego Antkowiaka. Jak narodził się pomysł na wystawę? Co zdecydowało o jej kształcie?
Tę historię wiele razy już opowiedziano. Od paru dobrych lat słyszałem opowieści, że Jerzy ma zgromadzone ubrania Mody Polskiej. Kiedy Moda Polska w 1998 roku upadła Jerzy Antkowiak odkupił od syndyka masy upadłościowej wszystko to, co było we wzorcowni i przechowywał to w swoim domu przez 20 lat. Do Centralnego Muzeum Włókiennictwa wjechało około tysiąca ubrań i około pięciu tysięcy zdjęć, dokumentów, szkicy. Na samej wystawie prezentowanych jest niespełna trzysta oryginalnych kompletów rysunków spośród 1100, które się zachowały. Samo porządkowanie tej dokumentacji, która dokładnie rok temu, w listopadzie, wyjeżdżała z domu Jerzego zajęło nam pięć miesięcy. I można powiedzieć, że Moda Polska w pewnym sensie zahibernowała się w piwnicy jego domu. Całą historię pokazywać będzie również produkowany przeze mnie film dokumentalny o Jerzym Antkowiaku, którego premiera odbędzie się w przyszłym roku. Kiedy tak o tym opowiadam, wydawać by się mogło to wszystko jest takie oczywiste. Tymczasem, kiedy spotykałem się podczas prac nad wystawą z innymi, żyjącymi jeszcze, projektantkami Mody Polskiej: Kaliną Parol, Krystyną Wasylkowską, Katarzyną Raszyńską, okazywało się, że w zasadzie żadna z nich nie zachowała kolekcji ubrań, zaledwie pojedyncze egzemplarze. To, co zrobił Jerzy Antkowiak jest więc unikatowe w skali Europy. Niedawno dobyła się konferencja kuratorów i ludzi związanych z modą w Europie, na której mówiono o tym, że o ile moda z czasów komunizmu jest zbadana w Rosji czy Czechach, to Polska nadal pozostaje białą plamą, a przecież w tamtych czasach tworzyła między innymi Basia Hoff, działały wielkie firmy odzieżowe takie jak Telimena, Bytom, Cora Garwolin. Żadna firma produkująca modę tamtych czasów nie zachowała takich zbiorów. Tylko fantazji i wielkiej miłości do mody Jerzego Antkowiaka zawdzięczamy dzisiejszą możliwość wyeksponowania wycinka mody lat 1955-1998. Mówię wycinka, bo wystawa prezentuje zaledwie 1/15 gigantycznych zbiorów Jerzego. Układając tę wystawę, sam byłem zaskoczony tym, co się z tych zbiorów wyłania, jak pięknie da się nimi opowiedzieć historię Mody Polskiej. Wystawa składa się z dwóch części – części bardzo historycznej, merytorycznej mówiącej o tym, czym było to przedsiębiorstwo i jak powstało oraz części, która nazwaliśmy pokazem mody. W ciągu zaledwie trzech pierwszych miesięcy wystawę „Moda Polska. Jerzy Antkowiak" zobaczyło 10000 osób.
Wyjęcie na światło dzienne marki Moda Polska, projektów, które powstawały pod tym brandem oraz projektantów, którzy za nim stoją to afirmacja najlepszych polskich tradycji odzieżowych. To w pewnym sensie podwaliny pod to, co w modzie polskiej było ważne.
I tak i nie. W maju mija 25 lat mojej pracy w tym zawodzie, pamiętam i tamte czasy, i moment przełomu, i obserwuję to, co dzieje się dzisiaj. I to jest trochę tak, że z jednej strony są to podwaliny, można by tak górnolotnie powiedzieć, a z drugiej strony nie do końca. Kiedy miałem zajęcia ze studentami na Łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych mieli oni za zadanie zaprojektować ubiór inspirowany szkicami Jerzego Antkowiaka, Magdy Ignar, Kasi Raszyńskiej i kiedy spotkałem się ze studentami po raz pierwszy, nie wiedzieli nic o Modzie Polskiej. Także to nie jest tak, że wszyscy żyją Modą Polską i żyli przez ostatnie 20 lat. Prawdą jest, że mieliśmy wspaniałych fachowców, wspaniałe fabryki. Pamiętam końcówkę lat 90., początek lat 2000, kiedy zamykano firmy, zwalniano ludzi, przestano się w ogóle przejmować, kto będzie te ubrania w przyszłości produkował. Nastąpiła fala odpływu produkcji do Chin, wielkie przedsiębiorstwa poupadały. W konsekwencji dzisiaj nie ma skąd czerpać wiedzy o konstrukcji ubioru, surowcach. Oczywiście moda na oversize, na dres jest super, bo jest mega wygodna, ale totalnie nie ma nic wspólnego z konstrukcją, krawiectwem, znajomością materiałów. Wszystko wywróciło do góry nogami. Śmiem twierdzić, że w latach 50. i 60. mieliśmy o wiele lepiej przygotowaną kadrę pracowników by projektować i produkować odzież, niż mamy dzisiaj. Ci ludzie byli piekielnie zdolni, utalentowani. Dziś jak projektant coś naszkicuje, to konstruktor często ma problem, co z tym zrobić. A Oni potrafili tak narysować ubranie, oddać fakturę tkanin, jej miękkość, grubość, lekkość czy ciężkość, aby konstruktor na podstawie szkicu mógł skroić to ubranie.
Czy Twoim zdaniem jest szansa by to się zmieniło?
Uczciwie powiem – marnie to widzę. Z kilku powodów. Nie ma szkół odzieżowych. Młodzi ludzie od razu chcą projektować ubrania, a nie uczyć się zawodu. Nikt dziś nie mówi, że chce być krawcem albo krawcową. Czasami wręcz odbiera się ten zawód pejoratywnie. A prawda jest taka, że jest to szalenie ceniony, piękny zawód, choć również bardzo ciężka praca. Jeśli myślimy o odbudowaniu tradycji odzieżowych, to bardzo źle to widzę. Na przykład zamykając tak zwane „Szpulki”* w Zakopanem – szkołę uczącą rękodzieła artystycznego, ludowego, haftu, tkactwa, wytwarzania parzenic, kożuchów bezpowrotnie odcięliśmy się od fachowców. Dziś nie ma już szans by się tego rękodzieła nauczyć. Młodym ludziom nie chce się tego robić. Bardzo nad tym ubolewam. Moim zdaniem jesteśmy jednym z ostatnich pokoleń, które ma styczność ze „starym fachowcem”. Wiem, że to może brzmi strasznie a nawet górnolotnie, ale ja patrzę na to wielowarstwowo. Oglądam pokazy, widzę jakie błędy są w prezentowanych ubraniach. Z jakością również bywa bardzo różnie. Pocieszające jest to, że parę lat temu było jeszcze gorzej. W ostatnich latach polscy projektanci zaczęli wychodzić z kolekcjami za granicę, odnosić wielkie sukcesy. Zagranica egzekwuje jakość.
Jak wpłynęła na Ciebie znajomość z Jerzym Antkowiakiem? Pierwsze spotkanie z Mistrzem miało miejsce, gdy miałeś 15 lat.
W tych czasach nie było internetu, nie było kolorowych gazet, takich jakie są dzisiaj, nie było takiej dostępności do informacji. Wprawdzie w tamtych czasach było też wielu projektantów pracujących w fabrykach odzieżowych, ale najważniejszym przez wiele lat by On. Zapowiedź, że taki Mistrz przyjeżdża do mojej szkoły, będzie oglądał moje prace konkursowe, stała się zapalnikiem do tego by pokazać moją pierwszą kolekcję właśnie przed nim. Taka fantazja. Taki start. Życie pisze jednak różne scenariusze i po 25 latach od tego pierwszego spotkania to ja robię wystawę Jerzego Antkowiaka, na nowo odkrywam go dla świata.
Czy Ty podjąłbyś się roli mentora? Trochę nawiązuję tu do Twojego udziału w telewizyjnym programie „Project Runway”.
To była fajna przygoda. Spotkanie z super ludźmi, ale też bardzo ciężka praca. Oczywiście chętnie pomagam, doradzam. Jednak bardzo rzadko spotykam osoby, które faktycznie, rzetelnie chcą się czegoś nauczyć. W większości młodzi ludzie chcą od razu odnosić wielkie sukcesy. To często się udaje. Cieszę się, że ludzie pokazują fajne kolekcje, natomiast praca w tym zawodzie to jest jednak opowieść o czymś trochę innym. Tworzenie odzieży jest ciężką, żmudną i wymagającą wytrwałości pracą.
W wieku 16 lat zaprezentowałeś swoją pierwszą kolekcję. Projektujesz, tworzysz od 25 lat. Jak z tej perspektywy patrzysz na swój sukces?
Uważam, że trzeba mieć marzenia znaleźć sobie jakiś cel, na przykład że chcę teraz zrobić pokaz w konkretnym miejscu, albo że chcę pokazać taką kolekcję, albo opowiedzieć o czymś albo na przykład zrobić wystawę... Projektowanie odzieży to bardzo kreatywny zawód i każdy musi znaleźć w nim swoją drogę i pomysł na siebie. Im człowiek jest starszy, tym ostrożniejszy w podejmowaniu decyzji. Wiem jak to jest. Sam przeszedłem drogę od projektanta, który szył samodzielnie swoje kolekcje do firmy, która zatrudnia ludzi i bierze za nich odpowiedzialność.
Największe wyzwanie w prowadzeniu własnego atelier?
Zawsze praca z ludźmi. Czynnik ludzki jest czasem bardzo zaskakujący. Wielką przyjemnością są powroty zadowolonych klientów, którzy krążą wokół marki niczym satelity, a gdy potrzebują dobrze uszytego ubrania wybierają właśnie Atelier Tomasz Ossoliński. To dla mnie duża satysfakcja.
Działasz na wielu polach – zajmujesz się zindywidualizowanym krawiectwem miarowym, ubierałeś polskich sportowców uczestniczących w Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie, projektowałeś stroje na galę rozdania Oskarów, angażujesz się w projekty teatralne i operowe, projektujesz stroje korporacyjne. Czy któryś z tych obszarów jest Ci najbardziej bliski? Co powoduje, że podążasz tak wieloma ścieżkami?
Lubię wyzwania. Lubię taki płodozmian. To szansa na poznawanie bardzo fajnych ludzi, zdobywanie nowych doświadczeń. To, które zyskałem przy okazji wystawy „Moda Polska. Jerzy Antkowiak” jest gigantyczne. Czasami mówię nawet jak muzealnik (śmiech). Generalnie uważam całe przedsięwzięcie za fajną przygodę. Raczej nie mam w planach objęcia kuratelą kolejnej wystawy, ale pozwalam by życie samo napisało scenariusz. Lubię to co robię, lubię robić to na maksa, oddać się temu w pełni. Raz na rok robię sobie prezent i przygotowuję kostiumy do teatru, opery.
Współpracowałeś też z marką Gino Rossi tworząc autorskie kolekcje ekskluzywnych butów dla kobiet i mężczyzn. Co sprawia Ci więcej przyjemności – projektowanie odzieży czy obuwia?
To też była wielka przygoda, kolejne doświadczenie, duży sukces jeśli chodzi o sprzedaż. Lubię pracować z ludźmi, którzy coś fizycznie produkują, przyglądać się ich pracy, uczyć się tego, jak coś po kolei powstaje. Sprawia mi to ogromną przyjemność, czerpię z tego wiedzę i inspirację.
Czy koncentrujesz się na sprzedaży we własnym Atelier?
Tak, aczkolwiek są plany rozwoju, które między innymi zakładają stworzenie kolekcji gotowej, dostępnej „na wieszaku”. Sam jestem ciekaw, gdzie będę za rok.
Jakie ubrania sam najbardziej lubisz nosić na co dzień, na co zwracasz największą uwagę?
W szafie mam chyba z 40 czarnych T-shirtów i 10 par czarnych dżinsów. Pracując tak dużo z ubraniami staram się by to, w co jestem ubrany, pomagało mi skupić się na innej osobie, a nie na sobie. Oczywiście na mniej lub bardziej oficjalne spotkania poza Atelier zakładam garnitury.
Czy jest coś, czego nie lubisz w swojej pracy?
Nie lubię tego, że na wszystko zawsze jest za mało czasu. Może dlatego tak bardzo lubię pracować dla teatru, bo w tym przypadku istnieje zawsze określony harmonogram prac zwieńczony datą pierwszej próby generalnej w kostiumach i wtedy wszystko musi być gotowe.
Jak Twoim zdaniem zmieni się rynek odzieżowy w ciągu najbliższe dekady?
Myślę, że ze względu na to, że coraz więcej młodych projektantów i marek odzieżowych wchodzi na zagraniczne rynki i tam sprzedaje swoje kolekcje, również inni będą starali się dociągnąć w tę stronę, do takiego poziomu, a co za tym idzie będą musieli nadrobić braki warsztatowe. Wzgląd na jakość będzie bardzo istotnym czynnikiem. Lubię patrzeć na to, co robią młodsi ode mnie projektanci, konfrontować się z ich postrzeganiem mody. Z satysfakcją obserwuję zmiany. Kiedyś projekty prezentowane na przykład podczas dyplomów Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi były odrealnione, oderwane od życia, teraz obserwuję, że młodzi bardziej projektują dla człowieka a o swojej kreatywnej działalności myślą biznesowo. To jest bardzo fajna obserwacja – nawet jeśli ubranie jest zbzikowane, to jednak daje się je założyć. Dziś młodzi projektanci mają większą swobodę w osiąganiu tego, czego chcą. Są obywatelami świata. Jeśli tylko chcą, mogą studiować za granicą i to jest rewelacyjne, bardzo budujące. Pokazuje, że jesteśmy prawdziwymi Europejczykami w tym, co robimy. Ta swoboda stanowi szansę dla wielu młodych ludzi.
* Popularne „Szpulki”, czyli Zespół Szkół Zawodowych nr 2 im. Heleny Modrzejewskiej w Zakopanem kryją w sobie piękną, choć smutną historię. Szkoła powstała w 1883 roku z inicjatywy Heleny Modrzejewskiej, dr Tytusa Chałubińskiego i ks. Józefa Stolarczyka. Pierwotnie istniała jako Krajowa Szkoła Koronkarska i miała uczyć góralskie dziewczęta rzemiosła artystycznego opartego na tradycjach regionalnych. W czasie II wojny światowej uruchomiono kierunek krawiectwo, w latach 50. powstały jeszcze inne działy: tkactwo, haft i krawiectwo – stroje regionalne. Pod koniec lat 60. utworzono Technikum Tkactwa Artystycznego, a w latach 80. Liceum Odzieżowe. Wtedy też szkoła przeżywała prawdziwy rozkwit. Wiele osób chciało uczyć się rzemiosła i rękodzieła artystycznego. Jednak w latach 90. zainteresowanie młodzieży tymi kierunkami stopniowo malało, w końcu zlikwidowano najstarsze kierunki: haft i koronki. Kilka lat trwały dyskusje na temat przyszłości szkoły, aż w 2008 roku Rada Powiatu Tatrzańskiego ostatecznie przegłosowała uchwałę o likwidacji „Szpulek”. I tak jedna z najstarszych szkół w Zakopanem, placówka o 125-letniej tradycji, po prostu przestała istnieć.
Źródło: http://www.ezakopane.pl/wiadomosci/1977.html