Magazyn dla otwartych na literaturę i smaki
PODRÓŻE LITERACKIE KRYMINALNE LATO
KUCHNIA MEKSYKAŃSKA
Nr 3/2014 (8)
ISSN 2353-6594
PRZEPISY
SMAK
PROZA POEZJA FELIETONY
MIEJSCE NA TWOJĄ REKLAMĘ SKONTAKTUJ SIĘ Z NAMI: reklama@magazynobsesje.pl
REKLAMA
2
REDAKTOR NACZELNA
KONTAKT W SPRAWIE REKLAMY
Agnieszka Pohl
reklama@magazynobsesje.pl
WSPÓŁPRACOWNICY
MAGAZYN W INTERNECIE
Aurora Agata Jezierska Alicja Pohl Aneta Jakubas Asia Flasza Beata Cieślowska Hanna de Broekere Klaudia Maksa Magdalena Kazubska Magdalena Żerek Maciej Zborowski Patrycja Cieślowska Teresa Monika Rudzka
http://magazynobsesje.pl /MagazynObsesje /MagazynObsesje
REDAKCJA I KOREKTA Anna Stokłosa
SKŁAD Agnieszka Pohl Ilustracja na okładce: © Natalia Klenova - Fotolia.com
KONTAKT Z REDAKCJĄ redakcja@magazynobsesje.pl
3
W NASTĘPNYM NUMERZE Szczęście
WYDAWCA STUDIO WYDAWNICZE „ZAKLĘTY PAPIER” Agnieszka Pohl ul. Henryka Pobożnego 10/6 58-100 Świdnica Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych tekstów oraz nie odpowiada za treść zamieszczanych reklam.
ZAKLĘTY PAPIER STOPKA REDAKCYJNA
W NUMERZE SŁÓW KILKA SMAKuj!..............................................................................5 O NAS O nas.....................................................................................6 SUBIEKTYWNY WYBÓR
PYSZNIE NA TALERZU Deser jogurtowy z mango........................................32 OPOWIADANIE Smaki życia......................................................................34 LITERACKO
Jak smakują książki..........................................................8
Elegancja i dobry gust................................................. 36
Smak Londynu...................................................................9
Wakacje w Bułgarii...................................................... 37
NA ŚWIECIE Inszallah, z Sany do Kabulu.......................................10 PODRÓŻE Między chińską zupką a Foccacią........................... 11 ODPOWIEDNIE SŁOWO Samotny... jak tłumacz ................................................13 PORADNIA JĘZYKOWA Korbacze..........................................................................14 FELIETON Gorzki nie znaczy gorszy........................................... 15
KUPA TRUPA W czym tkwi smakowitość kryminału?................ 41 ZDROWY TALERZ Geneza smaku................................................................42 TEMAT NUMERU Apetyt na życie............................................................... 45 W MINIONYCH CZASACH Biała dama.......................................................................48 Poznaj magiczną moc drzew....................................50 POETYCKO
O gustach się dyskutuje!............................................ 16
Limeryk.............................................................................52
Notatki z podróży......................................................... 19
O człowieku z Las Vegas............................................53
Jak smakuje życie?........................................................ 21
Kobalt................................................................................54
KOLOROWO NA TALERZU Warzywa na talerzu.....................................................22 MAGIA WSPOMNIEŃ Smak dzieciństwa.........................................................24 WYWIADY Polska może okazać się przerażającym krajem............................................................................... 26 Agnieszka Steur i jej emigracja................................ 29
W NUMERZE
NIEZBĘDNIK MOLA Kryminał na lato............................................................ 56 KĄCIK DZIECIĘCY Poznaj swój język..........................................................60 ZIOŁOWO Koncepcja „Pięciu smaków”......................................62 OBIEKTYWNIE Smak wakacji.................................................................. 67
4
SMAKuj!
Smak to piękne słowo. Na myśl przywodzi wiele skojarzeń, które bezwiednie przychodzą nam do głowy, kiedy tylko usłyszymy to magiczne słowo. Zawiera wielką moc. Na samą myśl o nim potrafimy przypomnieć sobie ulubioną potrawę przyrządzane przez nasze babcie. Dla mnie takim smakiem nie do pobicia jest zwykła bułka drożdżowa, robiona – bez pomocy sprzętów – przez moją świętej pamięci prababcię. Ze złocisto-brązową, błyszczącą skórką. Jadałam ją zwykle z masłem i popijałam słodkim kakao. To dla mnie poezja SMAKU. Teraz sama robię taka zwykłą bułkę drożdżową, trochę jej brakuje do ideału babcinego wypieku, ale zapach i tak przywołuje na myśl wspomnienia z dzieciństwa. Dlatego specjalnie dla Was pozwalam sobie oddać numer magazynu pełen smaku. Smacznego!
Redaktor naczelna Agnieszka Pohl
5
SŁÓW KILKA
O NAS Patrycja Cieślowska http://www.z-pamietnika-dietetyka.pl
Klaudia Maksa http://k-maksa.blogspot.com
Studentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Niepoprawna optymistka, w życiu kieruje się mottem: If you can dream it, you can do it. Nie istnieją dla niej rzeczy niemożliwe, doskonale wie, czego chce i sukcesywnie do tego dąży. Jej największą miłością są podróże za jeden uśmiech, dzięki nim czuje się szczęśliwa i wolna od wszelkich ograniczeń. Pomiędzy wyprawami eksperymentuje w kuchni, czego efekty regularnie publikuje na blogu.
Z wykształcenia pedagog. Zawodowo zajmuje się terapią logopedyczną. Prowadzi także zajęcia z języka francuskiego dla dzieci dyslektycznych. W wolnych chwilach uprawia szeroko pojęte dziennikarstwo. Permanentnie obserwuje ludzi i uczy się. Nierzadko na własnych błędach, choć uważa, że każdy z nich jest potrzebny do samorozwoju. Amatorka dobrych książek, kotów i zdrowej kuchni. Prowadzi blog z poradami dla kobiet Co to ja dzisiaj miałam.
Beata Cieślowska http://www.z-pamietnika-dietetyka.pl Miłośniczka zdrowego jedzenia i gotowania. W kuchni czuje się jak bogini, nie wyobraża sobie mieszkania bez dobrze wyposażonej kuchni i dużego stołu wokół którego mogłaby zgromadzić rodzinę i przyjaciół. Jej miłość do jedzenia jest na tyle silna, że postanowiła uczynić z tego pożytek i zostać dietetykiem. Swoją wiedzą i przepisami dzieli się również na swoim blogu Z Pamiętnika Dietetyka.
Teresa Monika Rudzka Urodziła się we Wrocławiu, ale mieszka w Lublinie. Pracowała jako bibliotekarka, agentka ubezpieczeniowa i sekretarka. Zajmuje się dziennikarstwem, najczęściej pisze rozmaite życiowe historie do tzw. babskich gazet. Lubi koty, dobre książki i filmy oraz niekonwencjonalne, ale przyjemne życie. „Bibliotekarki” to jej debiut książkowy. Książka opublikowana w październiku 2010 szybko stała się bestsellerem. W 2011 r. ukazała się druga powieść Teresy Moniki Rudzkiej „Singielka”. Jesienią ukazała się jej trzecia książka „Kuzyneczki”.
Aurora http://www.blogczekolady.pl Alicja Pohl Indiana i Bridget Jones w spódnicy. Blogerka i felietonistka rozkochana w czekoladzie - jej smaku, historii i tym, co można z niej wyczarować w kuchni. Prowadzi warsztaty, produkuje trufle, a w wolnych chwilach planuje otwarcie własnej czekoladziarni. Jej misją jest znalezienie idealnej receptury na ciasto czekoladowe oraz miłość.
O NAS
Doktorantka, uwielbia to, co robi, kocha warzywa, pracę w laboratorium, dobrą kawę i książkę. Nie lubi być sama, lubi towarzystwo i pogaduchy.
6
Agata Jezierska http://agaciorkowo.blogspot.com
Anna Stokłosa
Ruda dusza. Obserwatorka świata, ludzi, kultury, animator, pedagog, wolontariusz. Zaangażowana w działania WOŚPu i propagowanie transplantologii. Nie wyobraża sobie dnia bez kawy i muzyki, rozmów z bliskimi. Miłośniczka herbat i yerba mate. Wierząca w moc pacyfki i uśmiechu. Marząca o podróży na wschód, mieszcząca w sobie Małą Mi i Włóczykija. Kocha poznawać, podróżować, doświadczać, przeżywać i pisać...
Redaktor, masażysta, animator, Kobieta-pióro, wolontariusz. Od małego zafascynowana książkami. Jako brzdąc skrobała zapamiętale prozę fantastyczną. Rozmiłowana we współczesnej muzyce filmowej. Kocha zwierzęta i kupować tanio książki w sieci. Z uporem maniaka propaguje gdzie się tylko da idee krwiodawstwa i głośnego czytania dzieciom. Ma nieuleczalną słabość do cukierków maltesers oraz szczurków domowych. Posiada bzika na punkcie smoków maści wszelakiej i swojej rodziny.
Hanna de Broekere
Maciej Zborowski
Tłumaczka z języka angielskiego. W dorobku ma ponad dwadzieścia tłumaczeń, począwszy od tzw. literatury kobiecej, poprzez powieści dla młodzieży i poradniki po udział w tłumaczeniu zbiorowym. Miłośniczka Jane Austen, P. G. Wodehouse’a, Agathy Chrisite i Wisławy Szymborskiej. Uprawia również – nieregularnie, ale z pasją – własną twórczość literacką.
Asia Flasza Uwielbia gotować, nie znosi jeść. Przepada za pisaniem, niestety nie do końca opanowała tę umiejętność, ale na szczęście jak dotąd nikt jeszcze się nie zorientował. Filolog rusycysta, rusofil. Oddana wielbicielka Scarlett O’Hary.
7
Ur. 30.04.1986 absolwent filologii polskiej Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Krośnie. Autor tekstów piosenek oraz tworów wierszoi limerykokopodobnych zebranych w czterech tomikach poezji. Pasjonat muzyki, śpiewu i informatyki Dziennikarz hobbysta. Rozmiłowany w smakach kuchni włoskiej.
Magdalena Żerek http://czytamto.pl Dziennikarka i recenzentka książek. Po ukończeniu filologii polskiej, pracowała w wydawnictwie. Następnie prowadząc własną firmę, zajmowała się promocją literatury. Prowadzi blog Czytam to!
O NAS
JAK SMAKUJĄ KSIĄŻKI? Agnieszka Pohl Materiały prasowe Jak smakują książki? Jest to z pozoru banalne pytanie, może nawet dla niektórych pozbawione sensu. Jednak Wendy Welch podjęła temat miłości do książek, opisując przy tym relacje między ludźmi. Całkiem zgrabnie i z wrodzoną naturalnością przedstawia stosunki panujące w niewielkiej mieścinie, w której plotka potrafi skrzywdzić nawet najbardziej bezbronnych i niewinnych ludzi, a dobre uczynki mogą zostać docenione i nagrodzone w dwójnasób.
KSIĘGARENKA W BIG STONE GAP WENDY WELCH BLACK PUBLISHING, 2014
Wendy wraz ze swoim mężem w Big Stone Gap otwierają przemiłą księgarenkę z książkami używanymi. Zieloni w biznesie, zieloni w zasadach panujących w miasteczku próbują utrzymać się na rynku. Mimo trudności, z którymi na co dzień mają styczność, ciągle dbają o swój biznes, będąc wiernymi swojej miłości do literatury. Każdego dnia z wielką nabożnością traktują każdą swoją godzinę spędzoną w księgarni. Swoich gości częstują ciasteczkami maślanymi i herbatą. Doradzają, wyceniają i wsłuchują się w ich potrzeby. Stworzyli raj na ziemi. Bez wątpienia jest to idealna gratka dla moli książkowych, którzy z wielką przyjemnością wczytują się w opowieść snutą przez autorkę. Obcują wraz z nią ze starymi, nadal pachnącymi farbą drukarską bestsellerami, klasykami, unikatowymi egzemplarzami. Razem z nią czerpią radość z poznania, czym potrafi być książka dla ludzi. Czasem jest to miłe wspomnienie z dzieciństwa, czasem pozostałość po nieudanym związku. Ta książka to swego rodzaju hołd dla książki papierowej, choć znajdziecie tutaj również niewielką przestrzeń dla fanów czytników i ebooków. Każdy miłośnik literatury koniecznie musi ją poznać.
SUBIEKTYWNY WYBÓR
8
SMAK LONDYNU Agnieszka Pohl Materiały prasowe Podróże smakują dobrze. Ba! Nawet wyśmienicie. Jeszcze lepiej, kiedy nie musimy nawet wychodzić z domu. Co prawda do Londynu nie mamy daleko. Samolotem to rzut beretem. Zwykle Londyn jawi się nam jako europejska stolica, gwarna, gdzie Pałac Buckingham i wizyta u królowej Elżbiety to główne punkty programu. Zadie Smith pokazała nam Londyn szary, brudny i pełen ludzkich problemów.
LONDYN NW ZADIE SMITH ZNAK, 2014
Ten gorzki smak w ustach po lekturze „Londyn NW” będzie się Wam długo odbijał czkawką. I zapewne nic już nie będzie takie samo. Już nigdy Londyn nie będzie kojarzony tylko i wyłącznie z deszczowym miastem pełnym rozrywek. Teraz będzie zupełnie zwykłe, takie jak inne, w którym żyją ludzie biedni i bogaci, niejednokrotnie pod wpływem narkotyków. Ludzie zagubieni, pełni obaw, popełniający szereg błędów. Zadie Smith postanowiła nie karmić nas kolorowymi i radosnymi obrazkami. Niesamowicie i z wielkim zaangażowaniem opowiada historie bohterów przeciętnych, mieszkańców Londynu zepchniętych na margines społeczeństwa. Trzeba przyznać, że każde słowo powieści jest dokładnie przemyślane i żadne nie znalazło się w niej przypadkowo. Dzięki temu otrzymaliśmy rzeczywisty obraz opisany w mistrzowski sposób, choć jeśli oczekujecie porywającej akcji, niestety się zawiedziecie. Jeśli spodziewacie się lekkiej i pogodnej historii, nie jest to książka dla Was. To proza, którą się sączy powoli, jak lampkę dobrego wina.
9
SUBIEKTYWNY WYBÓR
INASZALLAH, Z SANY DO KABULU Agnieszka Pohl Materiały prasowe Jak Bóg da, inszallah, pojedziemy na Wschód, pozwiedzamy kraje arabskie. Wrócimy pełni wrażeń, otwarci na nową kulturę. Może nawet zniesmaczeni i zszokowani, ale na pewno bogatsi o doświadczenia – zarówno te pozytywne, jak i negatywne. Zanim jednak fizycznie postawimy nogę na tych zupełnie obcych dla nas ziemiach, możemy bez większych przeszkód czerpać wiedzę z książek, chłonąć przygody bohaterów. Wystarczy poszperać na półkach w księgarni i wyłowić z nich dwie propozycje, które idealnie sprawdzą się jako letnie powieści w plenerze: Rok w Jemenie Jennifer Steil oraz Kawiarenkę w Kabulu Deborah Rodriguez. Rok w Jemenie to całkiem miła podróż do Sany, gdzie suki przepełnione są lokalnymi produktami, a powietrze przesycone jest aromatem ryb i pieczonych warzywa. Gwar, huk, kobiety odziane od stóp do głów, mężczyźni żują kat i uśmiechają się, pokazując swoje koszmarnie brązowe i niemalże gnijące zęby. Z każdą stroną poznajemy kolejne niuanse kulturowe, zazdroszcząc autorce, że mogła spróbować wyśmienitego granatu, którego słodki sok pewnie do dzisiaj przynosi jej miłe wspomnienia. Bez wątpienia Jennifer Steil zabiera nas w fascynującą i barwną podróż do Sany, prowokuje nas do tego, by zasiąść przed komputerem i z pomocą map satelitarnych zgłębić tajemnice ulic Sany, by dowiedzieć się więcej na temat mentalności Jemeńczyków. A ponadto uświadamia nam, że kobiety na świecie wiodą dużo swobodniejsze życie niż Jemenki. Te obrazki składają się na wyśmienitą historię, której smak na długo pozostanie z czytelnikiem. Zwłaszcza ta sałata ze świeżych warzyw z dodatkiem
NA ŚWIECIE
jogurtu oraz świeżo parzona herbata z imbirem. Z przyjemnością również pojedziemy do Kabulu i wejdziemy do kawiarenki prowadzonej przez Amerykankę, która – mimo wojny i wybuchów bomb – czuje, że to właśnie to miasto jest jej miejscem na ziemi. Pozostaniemy tam na dłużej, delektując się nielegalnie winem serwowanym w imbryczku, w którym zwyczajowo podaje się herbatę. Razem z nią będziemy przeżywać jej miłosne rozterki, odrobinę się rozczarujemy, że tak szybko przewidzieliśmy zakończenie opowieści. Jednak na pewno nie zapomnimy ciepłej atmosfery, która panuje między bohaterami. Razem z nimi poirytujemy się na zupełnie bezsensowne, jak dla nas, podejście do kobiet, które bez męża, a już nie daj Boże z dzieckiem, są hańbą dla rodziny. Możemy potraktować tę podróż jako początek wyprawy w tamte rejony, rozkoszując się lekką historią, okraszoną odrobiną życiowych wyborów, miłości i kulturowych akcentów wetkniętych w fabułę.
10
MIĘDZY CHIŃSKĄ ZUPKĄ A FOCCACIĄ Patrycja Cieślowska Patrycja Cieślowska http://www.z-pamietnika-dietetyka.pl/
Chciałoby się powiedzieć, że podróże zmieniają nasze podniebienia. Próbujemy nowych rzeczy, a od „egzotycznych” krain oczekujemy smaków odmiennych od tych, które znamy z codziennego życia. Z pewnością wielu potwierdziłoby moją tezę, jednak czy tak wygląda wyprawa w moim wykonaniu? Niestety nie. Podczas moich survivalowych podróży brakuje czasu na myślenie o wykwintnych daniach, wtenczas liczy się tylko zawartość plecaka. W moim przypadku, wypełnionego do granic możliwości chińskimi zupkami, puszkami konserwowymi i oczywiście chlebem tostowym. Bez wątpienia nie jest to przykład zdrowego odżywiania, jednak w tego rodzaju podróży obowiązują nieco inne zasady. Ale po paru dniach takiej diety zawsze pojawia się wzmożona ochota na odkrywanie nowych smaków. W taki sposób poznałam i pokochałam wiele regionalnych przysmaków – włoską Foccacię czy też hiszpańską tortillę i wracam do nich tak często jak tylko mogę, bo są to smaki, dla których warto zgrzeszyć. Zupka, zupka, zupka… – brzmi to jak zły sen, jednak zaryzykuje tu stwierdzenie, że to coś ratuje życie i w tym momencie nawet nie przesadzam. W moim bagażu zawsze jest właśnie ratunkowa chińska zupka, czasami z własnej woli, a innym razem z przypadku, ale swoje miejsce musi mieć, tak samo jak butelka wody mineralnej – równowaga dla zdrowego odżywiania. Może i w tym całym fast-foodzie nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie konieczność posiadania czajnika lub chociaż ciepłej wody. A rozsądek pyta – gdzie na środku pustkowia znajdziesz kawałek cywilizacji? Odpowiadam – nie znajdziesz! To w takim układzie, jaka to zupka ratunkowa? A i tu zdziwienie. Na surowo jest tak samo dobra jak po przygotowaniu według instrukcji, chociaż możliwe jest, że smakuje tylko nam – zapalonym podróżnikom, nielękającym się miejsc
11
nieskażonych cywilizacją! Radzimy sobie w różnych sytuacjach. W czasie wypraw można spodziewać się wszystkiego, dlatego w moim plecaku każdorazowo połowę miejsca zajmuje jedzenie wszelkiej maści. Z doświadczenia wiem, że nigdy nie wiadomo, ile dni przyjdzie nam spędzić pod krzaczkiem między pasami autostrady na Słowacji czy u podnóża gór w Austrii, choć tam mimo wszystko czułam się jak w pięciogwiazdkowym hotelu. Widoki, widoki i jeszcze raz widoki, tam nawet mój drugi stały przyjaciel podróży
PODRÓŻE
smakował inaczej, oczywiście mowa tutaj o puszce tuńczyka, a nie o mojej współtowarzyszce – do takiego stopnia desperacji nie dopuszczam. Pokonując tysiące kilometrów, odwiedzając miejsca tak różne od domu, naturalnym jest, by próbować nieznanych rzeczy, których z pewnością nie dostaniemy w osiedlowym sklepiku przy bloku. Podczas każdej mojej wyprawy – staram się degustować tradycyjne przysmaki, dostępne tylko w konkretnym regionie danego państwa. Do niektórych nie pałam miłością, dlatego o nich nie będę wspominać. Jednakże jest kilka potraw i przekąsek, bez których nie potrafię żyć i wracam do nich przynajmniej raz na jakiś czas, w zależności od planów i możliwości czasowych. Od lat odwiedzam region Włoch, a dokładnie Lombardię, bo tylko tam mogę zjeść prawdziwą Foccacię, nigdzie na świecie nie znajdziemy tak genialnych wypieków jak tam, a podobno Włochy słyną przede wszystkim z pizzy, ja się z tym nie zgadzam. Foccacia to ciasto drożdżowe, pieczone bez dodatków lub z oliwkami czy pomidorami, najczęściej podawane z oliwą z oliwek. Dla mnie smak nie do pobicia. Natomiast jakiś czas temu,
bedąc w Chorwacji, za namową przyjaciółki spróbowałam przekąski z sirem, czyli z serem. Było to coś w rodzaju smażonego ciasta a’la pierogowego, niestety nie pamiętam nazwy, aczkolwiek było dość smaczne i nawet niedrogie. Idąc dalej tym tropem, ostatnio odwiedzając kolejny raz Hiszpanię, zostałam zaproszona na prawdziwą śródziemnomorską kolację. Nie obyło się bez ziemniaczanej tortilli, paelli czy zapiekanego bakłażana. Prawdziwa uczta, warta grzechu. Czasami będąc w domu, brakuje mi tak świeżych owoców morza, które obecne są tam w każdym zakątku miasta. Jednak ich brak powoduje, że jeszcze częściej odwiedzam tamtejsze regiony, by ponownie poczuć ich smak. Wracając z jednej wyprawy, planuję już kolejną, bo moje dwie największe życiowe pasje to podróże i gotowanie, a dzięki temu każda wyprawa przynosi mi podwójną radość. Mogę obserwować nie tylko to, co już jest, ale też to, co dopiero się tworzy. Tajemnym składnikiem, który nadaje smak całej potrawie jest pasja, dlatego warto robić w życiu to, co się kocha, bo dzięki temu życie lepiej smakuje!
PATRONUJEMY POEZJI „KWAZAR” TO PODRÓŻ
„SELEKCJA” NA DŁUGO
PO KRAINIE DZIECIŃSTWA.
POZOSTANIE W PAMIĘCI
PATRONATY - POEZJA
12
SAMOTNY... JAK TŁUMACZ Hanna de Broekere
Czy my, tłumacze literatury, jesteśmy samotnikami? Kilka faktów przemawia za odpowiedzią twierdzącą. Nie chodzimy do biur, nie odbijamy karty zegarowej, a jeśli bierzemy udział w konferencji, to nie po to, by ją tłumaczyć symultanicznie, ale dlatego, że interesuje nas jej temat. Zwykle pracujemy w zaciszu własnego domu w godzinach, które sami sobie wybieramy. Siadamy do komputera albo laptopa, obstawiamy się słownikami i notesami… I zostajemy sam na sam z tekstem. Czy jest jednak możliwe przełożenie utworu literackiego w izolacji od innych ludzi? Oczywiście, że nie, bo każdy utwór, nawet krótki, kryje w sobie bogactwo pojęć i zagadnień z wielu dziedzin życia, a chyba nie ma osoby, która znałaby się na wszystkim. Z tekstami fachowymi sprawa wygląda trochę inaczej. Tekst specjalistyczny językowo i pojęciowo na ogół mieści się w jednej dziedzinie. Na przykład w artykule o przyczynach cukrzycy typu młodzieńczego występują prawie wyłącznie słowa i zwroty medyczne. W instrukcji obsługi sprzętu elektronicznego – specjalistyczne słownictwo techniczne. Natomiast w dziele literackim możne wystąpić zagadnienie z każdej dziedziny, bo przecież pisarze, kierując się ambitnym i słusznym pragnieniem dostarczenia czytelnikom dzieła atrakcyjnego z poznawczego punktu widzenia, obdarzają swoich 13
bohaterów najróżniejszymi rodzajami wykształcenia, zawodów oraz wynajdują, lub wymyślają, ciekawe tła akcji. Dlatego tłumacz literatury może natrafić na szeroki wachlarz tematów, że posłużę się tym być może wyświechtanym, jednak trafnym frazeologizmem. Posłużę się przykładami z własnego poletka: w czasie pracy nad poprzednim tłumaczeniem konsultowałam się w sprawie szczegółów budowy samochodu i motocykla oraz typów wiązań narciarskich i zgłębiałam cechy marihuany (jej wygląd, zapach, działanie i nazwy slangowe). Pracując nad obecnym, musiałam, między innymi, przeczytać kilka przepisów na tradycyjne skandynawskie potrawy bożonarodzeniowe, o których do tej pory nie miałam najmniejszego pojęcia. Teraz mam już spore rozeznanie. Lutefisk nigdy nie pojawi się na moim stole. Już sam opis wykonania tej potrawy wywołał u mnie mdłości. Kiedy trafiam na zagadnienia, na których znam się mało albo nie znam się wcale, natychmiast zadaję sobie pytanie, do kogo mogę się zwrócić z prośbą o wyjaśnienia. Bardzo często pierwszym konsultantem jest mój mąż, ponieważ zna się na sprawach technicznych. Poza tym na wiele spraw życiowych ma inne (lepsze, bo męskie, jak sam twierdzi) spojrzenie. Jako kobieta się zżymam, ale jako tłumaczka słucham pokornie, bo w tym fachu należy mieć otwartą głowę i być gotowym do rozważenia różnych interpretacji. ODPOWIEDNIE SŁOWO
Mąż jest też dla mnie „wskaźnikiem” stopnia jasności i poprawności moich pomysłów na polskie odpowiedniki. Poniższy dialog (miał miejsce w czasie, gdy tłumaczyłam The Possibilities Kaui Hart Hemmings) to typowy przykład moich pierwszych, „wewnątrzrodzinnych” konsultacji: – Jak to dla ciebie brzmi: odgarnęła włosy za ucho? – zapytałam męża. – Powiedziałbym: odgarnęła włosy z czoła, z twarzy. Ale nie za ucho. – To co mogła zrobić: zatknęła, wsunęła? – Wsunęła, wsunęła… – Mąż się zastanowił. – Według mnie tak jest dobrze. To wszystko? Skoro już go miałam pod ręką, szybko zadałam jeszcze jedno pytanie: – A czy można powiedzieć, że starter się spalił? – Przede wszystkim lepiej powiedzieć „rozrusznik”. A czy może się spalić? No tak, w środku są przewody elektryczne. One mogą się spalić. Kiedy natomiast chodzi o kamienie szlachetne i półszlachetne, wiem, że mogę polegać na kuzynce Basi. Basia jest miłośniczką biżuterii i jubilerską alfą i omegą. Tak więc korzystam z wiedzy członków mojej rodziny oraz znajomych, potem jednak wszystko weryfikuję na wiarygodnych stronach w internecie. Życie nauczyło mnie, że ważne informacje należy potwierdzać w co najmniej dwóch źródłach. W przypadku rzadko używanych słów i zwrotów, albo zupeł-
nie nieznanej mi formy językowej (neologizmy, slang) sprawdzam we wszystkich słownikach, do których mam zaufanie, a także piszę do moich zaprzyjaźnionych native speakerów. I dopiero po takich konsultacjach wybieram najlepszy polski odpowiednik dla problematycznej formy. Internet to niewątpliwie nieoceniona pomoc. Nie ma chyba dnia, abym nie cieszyła się z faktu, że go wynaleziono. Zasób informacji jest ogromny i stale rośnie. Z korzystaniem z wiedzy w internecie wiążą się jednak również niebezpieczeństwa. Każdy, kto ma dostęp do sieci, może w niej coś umieścić, zarówno ten, kto ma wiedzę i jest odpowiedzialny za swoje słowa, jak i ten, komu tylko tak się wydaje, oraz ten, kto celowo wprowadza innych w błąd. Lata pracy nauczyły mnie już czujności i dlatego korzystam tylko ze stron utworzonych przez uczelnie, biblioteki oraz instytucje rządowe. Przyznaję, że nie udałoby mi się przetłumaczyć rzetelnie żadnego tekstu bez korzystania z wiedzy innych ludzi, prawdą jednak jest, że sama dokonuję selekcji informacji i sama podejmuję ostateczne decyzje (na przykład, który idiom jest lepszy w danym kontekście, która forma lepiej brzmi, itp.). Myślę zatem, że w procesie translatorskim przeważa pierwiastek samotnictwa, ale ponieważ tłumacze mają do czynienia z literaturą piękną, ich samotność nigdy nie jest dokuczliwa.
„…ABY JĘZYK GIĘTKI POWIEDZIAŁ WSZYSTKO, CO POMYŚLI GŁOWA…” KORBACZE Kupowaliście długie i cienkie kluseczki z wędzonego sera, splatane w warkoczyki? Na Podhalu mówią o nich korboce albo korbace, co w wersji niemazurzącej (ogólnopolskiej) przyjmuje postać KORBACZE. KORBACZ to wcale nie warkocz – choć i o warkoczu można tak przenośnie powiedzieć. KORBACZ to dawne zapożyczenie, jeszcze z języka staroruskiego, w którym słowo korbác oznaczało ‘bicz z krótkim trzonkiem i długim plecionym rzemieniem; harap’. Ciekawostki językowe zaczerpnięto z profilu kampanii społeczno-edukacyjnej „Ojczysty – dodaj do ulubionych”, zamieszczonej na portalu facebook.com: https://www.facebook.com/jezykojczysty.
PORADNIA JĘZYKOWA
14
GORZKI NIE ZNACZY GORSZY Anna Stokłosa © Africa Studio - Fotolia.com
Dlaczego ludzie nie doceniają gorzkiego smaku? Cóż, nie jest to pytanie z typu egzystencjalnych, które pochylają się nad naturą i kondycją gatunku ludzkiego. Ale redagując materiał do tego numeru spotkałam się z całym wachlarzem podejść do smaku jako takiego. I chociaż w kilku gorycz jest przywoływana jako zestawienie z pozostałymi smakami, to jakoś szału w nas nie wzbudza. Ani wśród czytelników, ani wśród redaktorów, ani ogólnie wśród smakoszy. A szkoda. Bo nie wiem, ilu z Was pamięta na przykład o tym, że najprawdziwsza czekolada jest w smaku gorzka. Przy czym jej gorycz ma łagodną, orzechową nutę. Jeśli odpowiednio długo smakowalibyśmy kostkę gorzkiej czekolady, to możemy ze zdumieniem odkryć, jak ta gorycz doskonali smak samej czekolady. Biorąc pod uwagę nadchodzące upały, pragnę przypomnieć też o gorczyce piwa, która jest jednym z dwóch najmocniej rozpoznawanych smaków, jakie będziemy czuć, sącząc w cieniu gruszy ten złoty trunek. A skoro już jesteśmy przy napojach, to nie chcę nic mówić, ale jest taka gorycz, bez której większość z Was wszystkich, jak to czytacie, nie może żyć – tak, tak, o kawie mówię. Co? Może skłamałam? Nie sądzę. Królową goryczy jest bez wątpienia yerba mate. Ci, którzy z lęku przed tym wstrząsającym smakiem jeszcze się nie przemogli, zawsze mnie proszą, żebym opowiedziała im, jak ta yerba smakuje. Zawsze używam do tego celu jednego porównania. Jeśli zamknięcie oczy, widzicie ciemność, ale jeśli mocno zaciśniecie powieki, to w tej ciemności zaczynają pojawiać się kolory o finezyjnych kształtach. Pulsujące i przepły-
15
wające przed oczami. Tak samo jest z goryczą. Normalna gorycz jest po prostu gorzka. Ale yerba jest tak gorzka, że kubki smakowe głupieją i zaczynają wmawiać mózgowi, że czuje coś innego, niż czuje. Tak jakby nasze receptory zgłaszały fatal error systemu organoleptycznego i w pośpiechu próbowały puścić nam reklamy, zanim same ogarną napotkany kryzys. Ale co jest najwspanialsze? Po pewnym czasie ta gorycz przestaje nam przeszkadzać, zaczynamy ją doceniać. W smaku słodkim, słonym i kwaśnym nie da się rozsmakować. W pewnym momencie te smaki zaczynają być męczące, jeśli potraktujemy swój język zbyt dużą ich dawką. W goryczy owszem – rozsmakować się można i według mnie należy dla samych nowych, wytrawnych przyjemności. Sama gorycz, to nie jest smak dla lalusiów, bo trzeba mieć odwagę, żeby się w ogóle na nią skusić, żeby zmienić swoje podejście do tego smaku, a nawet swoje przyzwyczajenia.
FELIETON
FELIETON
16
O gustach się dyskutuje! Aurora © Africa Studio - Fotolia.com http://www.blogczekolady.pl/
W przeciwieństwie do pozostałych zmysłów, bez tego da się normalnie funkcjonować. Ale cóż to za życie? Wiedzą o tym nie tylko ci, którzy choć raz w życiu cierpieli na niedrożność nosa. Smak. Czekoladowy poprawia nam humor, zielonego ogórka odświeża, a chili dodaje wigoru. Niektóre przywołują odległe wspomnienia miejsc, ludzi, wydarzeń. Nic dziwnego, że o smakach nie tylko wolno, ale powinno się dyskutować!
Jak smakuje czekolada? Najlepiej przy suto zastawionym stole. Lecz rozmowy o smaku to nie tylko słodkie komplementy podsuwane gospodyni podczas rodzinnego obiadu ani też nie tylko gorzkie słowa krytyki wytykane kucharzom przez recenzentów kulinarnych. Świat smaku jest tak bogaty i różnorodny, że szkoda go zamykać w ciasnych ramach „smaczny – niesmaczny”. Lepiej zanurzyć się w świat kulinarnych doznań bez imperatywu oceniania ich. Tak, jak to się dzieje na rożnego rodzaju degustacjach, np. win, serów lub czekolady. Piotr Krzciuk - właściciel sklepu Sekrety Czekolady oraz wielbiciel tego smakołyku - od kilku lat nie tylko takie degustacje prowadzi, lecz zawodowo wręcz zajmuje się testowaniem różnego rodzaju tabliczek oraz – co za tym idzie – doradzaniu producentom. Jak twierdzi, sztuka czekoladnictwa polega nie na tworzeniu smaku, „lecz na wydobyciu właściwych nut smakowych i aromatycznych z wartościowych odmian kakao”. Sęk w tym, że mało kto potrafi dziś docenić tą głębię smaku. Jesteśmy przyzwyczajeni do szybkiego je17
dzenia. Coraz częściej spłaszczamy nasze doznania do określenia czy to, co jemy jest słodkie, słone lub kwaśne. Tymczasem, by naprawdę poczuć smak jakiegoś produktu potrzeba czasu, zatrzymania się. I uruchomienia wszystkich zmysłów. „To, co bowiem czujemy jako smak, jest składową wzroku, zapachu, a nawet… słuchu!” – tłumaczy Krzciuk. I pokazuje mi, jak prawidłowo jeść czekoladę, by poczuć jej prawdziwy smak! Najpierw oglądamy, potem wąchamy, słuchamy trzasku jej łamania i w końcu wkładamy do ust. Stamtąd nie od razu wędruje do przełyku. Musi się rozpuścić i rozpłynąć po całym podniebieniu i języku. Dopiero wtedy możemy wyrazić nasze zdanie. A tych jest tyle, ile degustatorów. Bywa, że ich zdania są całkowicie podzielone, nawet w odniesieniu - do wydawałoby się – bezspornych, bo najlepszych produktów, jak nagradzana czekolada Amedei. Ważna jest jednak sama rozmowa. Na ocenę przyjdzie inny moment.
Poszukując ideału Istnieje specjalna grupa zawodowa, która zajmuje się na co dzień nie tylko degustowaniem, ale wyciąganiem wniosków z tejże degustacji. To, tzw. testerzy, których zdanie decyduje o tym, jak będzie wyglądać
FELIETON
nowy produkt danej marki wprowadzany na rynek. O ile w wielkich koncernach wszystkie etapy produkcji żywności są wykonywane przez maszyny, o tyle samo kreowanie smaku zawsze należy do człowieka – najpierw technologa żywności, który wymyśla kompozycje smakową. Nie wystarczy tu teoretycznie wiedzieć, który produkt pasuje do którego. Tu wszystko opiera się na eksperymentowaniu, łączeniu, próbowaniu. Następnie gotowy produkt trafia do grupy osób, która musi wystawić mu ocenę. Powinna ona być zgodna, dlatego czasem etap testowania trwa nawet kilka tygodni. Liczy się każde odczucie, a toczone dyskusje dotyczą nawet najdrobniejszych niuansów. Tyle czasu nie mają jurorzy podczas kulinarnych konkursów. Mają jednak podobne zadanie – wystawić popisowemu daniu ocenę. I wybrać jedno najlepsze. Podobnie jak poprzednio chodzi o wychwycenie wszystkich smakowych detali kompozycji na talerzu. Dlatego jurorem w konkursie musi być doświadczony kucharz, który potrafi to wszystko wychwycić. Smak musi być pełny, harmonijny, ciekawy – wymienia Maciej Rosiński, szef kuchni łódzkiej restauracji Affogato, juror w konkursach kulinarnych. Choć wydaje się, że to wymarzone zajęcie, rola ju-
FELIETON
rora jest raczej trudna. Nie tylko dlatego, że czasem zdarza się znaleźć włos na talerzu – śmieje się Rosiński. Trudny jest wybór jednego najsmaczniejszego dania spośród kilku, które są wyśmienite i na wysokim poziomie. Właśnie dlatego przy stole siedzi nie jedna, a kilka osób z jury. A oprócz dźwięku sztućców i odgłosów jedzenia, słychać też najróżniejsze opinie. Te dyskusje trwają czasem jeszcze na długo po rozstrzygnięciu konkursu. Nic dziwnego, czy jest bowiem ciekawszy temat do rozmowy niż właśnie jedzenie?
Smacznego! Jeśli oceniania smaku stało się tak ważnym zajęciem, a nawet misją, to trzeba docenić ten zmysł. Innymi słowy – wykorzystywać go w pełni. Być może ani ja, ani nikt z czytelników nigdy nie zasiądzie w jury kulinarnego konkursu, z całą pewnością jednak można raz na jakiś czas zasiąść do stołu pełnego jedzenia i zamiast po prostu jeść – degustować i dyskutować. Być może po raz pierwszy odkryjemy jak smakuje chleb, okaże się, że pomarańcze kojarzą nam się nie tylko z świętami Bożego Narodzenia, a pomidor nie ma ani słonego, ani słodkiego smaku. No właśnie – jaki? Pora ruszyć na poszukiwanie odpowiedzi, tylko nie zapomnijcie wziąć z sobą widelca i noża!
18
NOTATKI Z PODRÓŻY Asia Flasza © thodonal - Fotolia.com
Notatki z podróży. Kochaj, módl się, gotuj (w kuchni rosyjskiego akademika dla cudzoziemców, z Francuzką i Mołdawianką na karku).
[Kraina wódki i fajek?] Ryby zalegają stertami na straganach w pełnym słońcu. Chleb mógłby z powodzeniem odtwarzać rolę Spongeboba w kreskówce dla dzieci. Można go zabrać ze sobą pod prysznic i umyć nim plecy. Można nim uszczelniać okna. Nie można go za to zjeść, pozostaje tak samo bezwzględnie niejadalny w dniu kupna jak i tydzień później. Ser produkuje się prawdopodobnie z ropy naftowej. Ewentualnie z płynnego złota. Trochę jak Charlie (ten od wycieczki do fabryki czekolady), kostkę sera dostaje się tu raz w roku na urodziny (zakup poprzedzają miesiące oszczędności i wyrzeczeń całej rodziny), po czym spożywa po cienkim plasterku dziennie, w podniosłej, uroczystej atmosferze, przez kolejny miesiąc. Warzywa uosabiają smutek i ból wszechświata. Julia Child ćwiczyła sztukę siekania na cebulach, na rosyjskich płodach rolnych można doskonalić obieranie. Możliwe, że w trakcie tego procesu przypadkiem trafi się okaz nadający się do spożycia. Chociaż woda i suchary mogą brzmieć jak więzienny wikt, ale w rzeczywistości to doskonały pomysł na przeżycie. Małe sucharki o smaku kalmarów, kawioru, szaszłyków, cielęciny, sera, pomidorów, czosnku – skuteczny sposób na zdarcie podniebienia do tego stopnia, że konsument na drugi raz dobrze się zastanowi, zanim znowu weźmie coś do ust. Gdy tylko temperatura podniesie się powyżej 5 stopni, polecane jest chodzenie z patykiem (opcjonalne rożkiem) w ustach. Rosjanie mogą być gorącymi zwolennikami importu produktów spożywczych (kapitalistyczne? lepsze!), jednak słodkim mrożonkom
19
szczęśliwie udało się zachować lokalny charakter, lub przynajmniej edycje produkowane wyłącznie na rynek wschodni. Kto oprze się Eskimo? Najpodlejsze wino, nawet to serwowane w kartonie, to wydatek rzędu 20 zł. Lokalne piwo – niepijalne, importowane – nieopłacalne. W takiej sytuacji słynna rosyjska wódka (w przystępnej cenie i estetycznym opakowaniu) rzeczywiście staje się jedynym słusznym wyborem. Mastering the art of French cooking, czyli mama nie nauczyła mnie gotować. LL Poniedziałek. Śniadanie: chleb tostowy z nutellą. Obiad: kurczak smażony na maśle z solą i pieprzem, gotowane ziemniaki. Kolacja: chleb tostowy, foie de gras. LL Wtorek. Śniadanie: chleb tostowy z dżemem, danonki. Obiad: kurczak smażony na maśle z ogórkiem, solą i pieprzem, ryż. Kolacja: chleb z dżemem. LL Środa. Śniadanie: chleb tostowy z dżemem. Obiad: kurczak smażony na maśle z solą i pieprzem, chleb tostowy, ziemniaki. Kolacja: reszta kurczaka z obiadu, danonki. LL Czwartek. Śniadanie: chleb z nutellą, danonki. Obiad: niezidentyfikowana, spalona zapiekanka domowej roboty, trochę jakby pachnąca serem. Kolacja: chleb, foie de gras. LL Piątek. kac LL Sobota. kac LL Niedziela. Śniadanie: Wątpliwa Zapiekanka. Obiad: Wątpliwa Zapiekanka. Kolacja: Wątpliwa Zapiekanka, danonki. FELIETON
Porady i wskazówki zaczerpnięte z tradycyjnej kuchni mołdawskiej. 1. Ziemniaki można podać do wszystkiego. Szczególnie dobrze komponują się z chlebem i innymi produktami mącznymi. 2. Chleb tostowy najlepiej smakuje na sucho, nie powinno się go opiekać. Jeśli zamierzasz zjeść mniej niż 1/3 paczki na jedno posiedzenie, to nawet nie opłaca ci się otwierać szafki. 3. Dobrze zbilansowany posiłek powinien składać się z mrożonej pizzy, pieczonych ziemniaków i parówki. Nie zapomnij dodać chleba tostowego, aby dostarczyć organizmowi wszystkich niezbędnych wartości odżywczych. 4. Gdy zapraszasz znajomych, koniecznie ugość ich słodkim winem, a do tego zaserwuj najbardziej słodką roladę dostępną w lokalnej piekarni. Warto zwrócić uwagę, by była wypełniona podejrzanie wyglądającym kremem. Miej w pogotowiu chleb. 5. Może się zdarzyć, że coś poprzewraca ci się w głowie i zechcesz przejść na dietę. Istnieje kilka pro-
FELIETON
stych reguł, których należy przestrzegać w tym trudnym okresie życia: LL na śniadanie poleca się chleb tostowy z twarożkiem, LL na obiad wystarczy sałata ze świeżych warzyw z serem feta, LL zaopatrz się w nasiona słonecznika, to doskonała przekąska, LL po 22:00 możesz z czystym sumieniem opróżnić lodówkę. Po tej godzinie jedzenie się nie liczy. Jeśli jednak ktoś przyłapie cię na tym procederze ,udaj, że sprawdzasz daty ważności na produktach, ponieważ jedzenie w obecności innych przywraca posiłkowi pomyślną wartość kaloryczną i automatycznie anuluje Zasadę Godziny 22. Gdy obserwatorzy znikną z horyzontu, możesz kontynuować. LL Krem czekoladowy i ciastka w czekoladzie nie mają nic wspólnego z czekoladą, racz się nimi dowoli (szczególnie po 22:00). Możesz je włączyć do swojej diety. Krem poleca się spożywać na chlebie tostowym.
20
JAK SMAKUJE ŻYCIE? Agata Jezierska Debat na temat tego, co nadaje życiu kolor jest wiele i tyle samo opinii na ten temat, a ja sądzę, że kolor życiu możemy nadawać sami, wystarczy życie postrzegać zmysłami. I nie chodzi nawet o doznania związane z kolorami, ale też o wszystkie inne, które pozwalają nam dostrzegać, wyróżniać, zakochiwać się w miejscach i ludziach. To one sprawiają, że jeden dzień można zapamiętać zupełnie inaczej niż poprzedni, nawet jeśli z pozoru jest taki sam. Ale już na talerzu leży coś innego, inny kolor mają liście na drzewie i inaczej na tym drzewie śpiewa ptak. Ludzie za największe przyjemności życia uważąją te związane ze zmysłem dotyku, często seks, a zaraz po nim jedzenie. Zmysł smaku jest bardzo mocno związany ze zmysłem zapachu, to one dwa najbardziej ze sobą współpracują i nie mogą dobrze funkcjonować jeden bez drugiego. Katar jest najlepszym przykładem tego, że czasem traci się smak, kawa rano nie smakuje tak dobrze, a najlepszy posiłek jest wtedy tylko zaspokajaniem głodu, zupełnie niezwiązanym z delektowaniem się którymś z pięciu smaków, które człowiek rozróżnia. Każdy etap życia ma swój smak, każda podróż, wędrówka, spotkanie człowieka – zapisuje się którymś ze zmysłów, czasem bardzo błędnie zresztą. Bo jak wytłumaczyć fakt, że Paryż już zawsze będzie kojarzył mi się ze smakiem i zapachem arbuza, mimo że w tamtym mieście jadłam go tylko raz, z kolei kebaba, który okazał się najtańszym posiłkiem dla turystów jadłam co najmniej z cztery razy? Jednak to zapach arbuza towarzyszył mi niemal wszędzie, choć nie był składnikiem perfum ani nie unosił się w mieście, bo czułam go tylko ja i ani jeden z moich współtowarzyszy podróży. Wróciłam z Paryża, minęły dwa lata, a ja nadal kiedy czuję arbuza, myślę Paryż, to jak dla mnie zupełnie dobrze, bo wolę Paryż zapamiętać arbuzowo niż kebabowo. Spędzanie dziecięcych wakacji u mojej babci już zawsze będę kojarzyła z figami. Chociaż, podobnie jak z arbuzem, było o wiele więcej czę21
ściej występujących przysmaków, które u niej zajadałam, ale to właśnie smak fig utkwił mi w głowie najbardziej, może dlatego, że jadłam je u niej po raz pierwszy. Pamiętam tą szafkę ze smakołykami, które mogliśmy podjadać bez opamiętania, pełną orzechów, owoców kandyzowanych i innych babcinych przetworów, a ja i tak najbardziej ze wszystkich zapamiętałam figi, przez nią robione malutkie i suszone na piecyku bezy, które zajadałam nawet kiedy nie były gotowe... oraz zupki chińskie. Te jadłam z moją babcią, kiedy czas spędzałyśmy za miastem, gdzie możliwość gotowania była po prostu niemożliwa. I teraz, kiedy jestem studentką i zdarza mi się sięgać po opakowanie, niektórzy twierdzą: pełne chemii i trucizny, myślę o naszych, moich z babcią dniach spędzonych poza miastem. Choć rzecz jasna, aby uspokoić wszelkich czytających nas dietetyków i ludzi dbających o linię, nie jadłyśmy wcale tego wiele i jadłyśmy też inne rzeczy. Ale skoro miejsca i czas w życiu kojarzę ze smakami, to tak samo mam z ludźmi… Ludzie kojarzą mi się czasem też ze smakami, choć przecież wcale ich nie jem. I tak moja przyjaciółka kojarzy mi się z makaronami, ale to akurat jest bardzo normalnym skojarzeniem – po prostu każde nasze spotkanie kończy się albo zaczyna przy włoskim jedzeniu. Zapach, smak, dotyk, obraz, muzyka, to wszystko, co kryje codzienność, na te rzeczy nie trzeba czekać, nie trzeba odliczać dni, nie są może wyjątkowe, ale są, istnieją obok nas i w nas. Wystarczy tylko po nie umiejętnie sięgać, czasem im pomóc do nas dotrzeć. Tak, aby każdy dzień uczynić wyjątkowym, wartym uwagi i zapamiętania. Tak, aby nie czekać już na nieokreślone kiedyś i tylko wyjątkowe wydarzenia, ale na kolejne spotkanie z przyjacielem, wędrówkę poza dom czy nawet otworzenie oczu każdego poranka, bo przecież znów czeka kawa… i inne smaki do odkrycia.
FELIETON
WARZYWA NA TALERZU Aneta Jakubas © bajinda, © Pixel & Création - Fotolia.com
SAŁATKA SEZONOWA „WIOSNA Z ORIENTALNĄ NUTKĄ WITALNOŚCI”
SKŁADNIKI
PRZYGOTOWANIE
LL LL LL LL LL LL LL LL LL LL LL LL
Wszystkie warzywa kroimy w plasterki i wrzucamy do miski. Mozzarellę kroimy w ćwiartki i wraz z kiełkami fasoli oraz startymi na tarce pistacjami dodajemy do pokrojonych warzyw. Całość polewamy oliwą z oliwy i mieszamy. Wymieszane składniki posypujemy papryką chili. Serwować możemy np. z grzankami.
1 szt. ogórka szklarniowego 1 op. pomidorów koktailowych (250 g) 1 pęczek rzodkiewki 1 pęczek młodej dymki 1 szt. czerwonej papryczki chilli 1 szt. zielonej papryczki chilli 1 op. kiełków fasoli mung (150 g) 2 łyżki pistacji 1 op. mozzarelli 2 łyżki oliwy z oliwek 1/3 łyżeczki soli morskiej 1/4 łyżeczki papryki chilli
KOLOROWY TALERZ
22
SAŁATKA COLOURFUL ENERGY
SKŁADNIKI
PRZYGOTOWANIE
LL 150 g zielonej fasolki LL 3 szt. mini oberżyny LL 3 szt. pomarańczy LL 100 g nasion granatu LL 15 g kiełków rzeżuchy LL świeży rozmaryn LL 50 g sera fety LL 3 łyżki oliwy z oliwek LL 1/2 łyżeczki miodu LL 1/4 łyżeczki papryki słodkiej
Zieloną fasolkę gotować w posolonej wodzie przez 3 minuty. Osuszyć i ostudzić. Owoce oberżyny kroimy wzdłuż w plasterki o grubości około 0,5 cm. Solimy obficie i zostawiamy na 10 minut. Usuwamy nadmiar soli. Następnie przekładamy oberżynę warstwami do naczynia ceramicznego delikatnie wysmarowaną oliwą. Obydwie warstwy oberżyny solimy, przyprawiamy papryką i posypujemy świeżym rozmarynem. Grillować w temperaturze 180-200oC przez około 20-25 minut, zmieniając strony. Dwie pomarańcze obieramy ze skórki i kroimy w plasterki grubości ok 0,3 cm. Z trzeciej wyciskamy sok. Powyższe składniki układamy na talerzu. Dodajemy nasiona granatu, kiełki rzeżuchy i rozdrobniony ser feta. Do soku z pomarańczy dodajemy 2 łyżki oliwy i 1/2łyżeczki miodu i mieszamy. Pomarańczową polewą polewamy sałatkę. Gdyby sos pomarańczowy okazał się za rzadki, to należy go podgrzewać, aż część odparuje i powstanie lekko gęsty sos.
23
KOLOROWY TALERZ
SMAK DZIECIŃSTWA Magdalena Żerek © BeTa-Artworks - Fotolia.com http://czytamto.pl
Kiedy zamykam oczy i wspominam dom rodzinny, przypominają mi się smaki z dzieciństwa. Wychowywałam się na wsi. Każdy z tych smaków był intensywny, soczysty, wzbudzający pozytywne emocje. Zawsze, kiedy moja córka wraca z wakacji od babci, prosi, żebym zrobiła jej taki sos, jaki robi babcia lub taką samą zupę pomidorową. Nigdy jednak nie udaje mi się odtworzyć smaku tych potraw. Nie jest to możliwe nawet wtedy, kiedy przywożę do domu wiejskie produkty i kiedy staram się postępować dokładnie tak, jak robi to moja mama. Dlaczego tak się dzieje? Myślę, że te samki, które tak silnie tkwią w mojej pamięci i w pamięci mojej córki, to nie tylko to, co czujemy, biorąc jedzenie do ust. To coś więcej. Wspomnienie ciepłego wiatru owiewającego nasze twarze w sadzie. To intensywny kolor czerwonych jabłek i czereśni. Wesoła rozmowa toczona podczas gotowania zupy. To też zapach domu zawsze pełnego ludzi i pogodna twarz mojej mamy. W tych
MAGIA WSPOMNIEŃ
smakach, które pamiętam z dzieciństwa, kryje się cała historia mojego życia. Wszystkie smutne i wesołe chwile, jakich przyszło mi doświadczyć w gospodarstwie, które kiedyś było całym moim wszechświatem i zawsze będzie centrum świata, punktem odniesienia, pozwalającym na zachowanie równowagi w najtrudniejszych momentach mojego życia. Dziś już nie staram się odtwarzać smaków z dzieciństwa. Wiem, że takich można doświadczyć tylko w domu moich rodziców. Teraz tworzę własne smaki. Pragnę sprawić, by moja córka miała niezwykłe wspomnienia z domu rodzinnego. Wszystko, co ją tu spotka, ukształtuje ją na całe życie. Niech się jej ono kojarzy z ludzką życzliwością, miłością, pięknem zwykłych rzeczy, uśmiechniętymi twarzami najbliższych. Niech dzieciństwo kojarzy jej się ze smakiem mojej zupy pomidorowej, który będzie chciała kiedyś odtworzyć swoim dzieciom.
24
NIE NAZYWAJ MNIE PAMELĄ Dorota Majewska
To pełna mistyki i sekretów historia tragiczna: o rozpaczliwym poszukiwaniu szczęścia, szacunku i miłości w najbrudniejszych zakamarkach tego świata.
PAN SNÓW
Magdalena Świerczek
Oddychajcie głęboko i zamknijcie oczy na wszystko oprócz tego Snu…
PATRONATY 25
POLSKA MOŻE OKAZAĆ SIĘ PRZERAŻA JĄCYM KRA JEM Rozmawiała Agnieszka Minkiewicz Thomas A. Stworzył pierwszego w dziejach skandynawskiego kryminału prywatnego detektywa. Wymyślił dla niego pseudonim i logo Ravn - od kruka, ptaka, którego ceni i lubi. Z takim zapleczem podbija świat. Prawa do Wykolejonego, pierwszej powieść o Ravnie, kupiło już 18 krajów, a kolejne stoją w kolejce. Michael Katz Krefeld był zagraniczną gwiazdą tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Kryminału we Wrocławiu.
Z naszej perspektywy Dania to kraj nowych możliwości, mlekiem i miodem płynący. Ze skandynawskich kryminałów wyłania się raczej daleki ideałowi obraz regionu, zamieszkiwanego wyłącznie przez psychopatów, morderców, zbrodniarzy. Jak jest naprawdę? Michael Katz Krefeld: Całkiem bezpiecznie. Możesz przyjechać. Nie zabijemy cię (śmiech). Skandynawia to raczej spokojny region, jeden z bogatszych w Europie. My, pisarze kryminałów staramy się po prostu dotrzeć głębiej, podważyć tę opinię, rzucić jej wyzwanie. Wygrzebujemy więc takie mrożące krew w żyłach historie o mordercach i psychopatach. Podkręcamy je. To przez nas przestępczość w Skandynawii wydaje się tak duża. Przeciwnikiem głównego bohatera Wykolejonego, Thomasa „Ravna” Ravnsholdta i ucieleśnieniem zła zdaje się być wschodnioeuropejska mafia. Czy tak jest naprawdę? MKK: Dla mnie, kiedy pisałem tę historię, prawdziwymi oprawcami byli Duńczycy i Szwedzi, mężczyźni, którzy wykorzystywali i upokarzali wiezione przez mafię kobiety, dawali na to przyzwolenie. W książce
WYWIADY
pojawia się wschodnioeuropejski gang, ale to bardziej fascynacja kulturą grupy przestępczej, która zresztą nie jest obca również innym skandynawskim twórcom kryminałów. Lubimy drążyć ten świat macho. Detektyw Ravn to samotny wilk, prywatny detektyw. To chyba dosyć rzadkie w skandynawskich kryminałach? MKK: To prawda. Zazwyczaj pojawiają się w nich bliscy emerytury oficerowie policji. Nie chciałem wchodzić do tej samej rzeki. Taki typ bohatera nie był dla mnie ciekawy. Spodobała mi się za to idea prywatnego detektywa i pomysł na oparcie tej serii na sprawach zaginionych osób. Wiedziałem, że Thomas musi mieć jakiś policyjny background, doświadczenie w prowadzeniu śledztw, przeszłość związaną z jakimś oddziałem specjalnym. Lubię myśleć o nim jednak jak o samotnym wilku, renegacie, który nie potrafi się wpasować w społeczeństwo. Ten samotny wilk ma jednak swoich pomocników, którzy są dla niego niczym dr Watson dla Sherlocka Holmesa. Czy pojawią się oni w kolejnych książkach?
26
MKK: Oczywiście, będą go wspierać w kolejnych tomach! Moim zamiarem było przybliżenie czytelnikowi tego szczególnego sąsiedztwa Ravna, dzielnicy Christianshavn w Kopenhadze. To niebezpieczne, ale na swój sposób urocze miejsce. Można tam odnaleźć narodową tożsamość Danii, zobaczyć starą Danię w pigułce. Przyjaźnie między ludźmi są tam bardzo silne, ale ostry bywa też ton ich rozmów. Lubię to miejsce. Chciałem stworzyć wokół głównego bohatera pewną grupę wiernych przyjaciół, którzy będą go wspierać, doradzać mu i sprzeczać się z nim. Oczywiście w każdej kolejnej książce będą oni odgrywać nieco inna rolę. Nie zawsze będą stanowili końcową kawalerię, ale będą ważnym elementem fabuły. Na przykład Victoria w kolejnym tomie odegra nieco większą rolę, niż w Wykolejonym. Podczas spotkania na MFK wspomniałeś, że nie lubisz tak charakterystycznego dla skandynawskich twórców kryminałów opisywania detali, szczegółowych wydarzeń. Bliższy jest ci amerykański sposób pisania. Jakich pisarzy lubisz? MKK: To taki kryminał a’ la cafe latte. Chodzi o to, że historia w ogóle nie ewoluuje, bo pisarz jest bardziej zainteresowany opisywaniem prywatnego życia i nawyków głównego bohatera niż samego śledztwa. W książce jest więcej pianki niż samej kawy. Dla mnie takie szczegóły nie są elementem fabuły i nie powinny się znaleźć w historii kryminalnej. Amerykańscy pisarze – Michael Connelly, Cormac McCarthy czy James Ellroy – są bardziej odkładni w prowadzeniu historii, konstruowaniu charakterów. W ich książkach nie ma wzmianki o tym, że bohater poszedł do knajpy po prostu coś zjeść. On musi się czegoś przy okazji dowiedzieć. To właśnie sposób pisania, który podziwiam. Lubię używać dokładnego, powściągliwego języka. I w moich powieściach nikt nie będzie po prostu pił kawy, jeśli nie ma to prowadzić do rozwiązania historii.
nim cała opowieść się zaczyna. Na początku Wykolejonego jest też dedykacja dla twojej żony, Lis. Czy pisząc Wykolejonego myślałeś o uczuciu, które was łączy? MKK: Pewnie! Pomyślałem, co najgorszego w życiu mogłoby mnie spotkać. I doszedłem do wniosku, że byłaby to strata ukochanej żony. Gdyby jeszcze zginęła w tak okrutny i bezsensowny sposób... Nie mogłem sobie wyobrazić niczego gorszego, więc jako autor to właśnie wziąłem na warsztat. Żal i gniew są czymś nieokiełznanym. Musisz posprzątać mieszkanie, posprzątać swoje życie, a wciąż otaczają cię rzeczy bliskiej osoby, które przypominają ci ukochaną. To naprawdę ciężkie do zniesienia. Dlatego właśnie Thomas nie potrafi sobie wyobrazić dalszego życia w mieszkaniu, które dzielił z Evą; dlatego tak chętnie przenosi się do łodzi. Tragiczna śmierć Evy buduje postać głównego bohatera, uzasadnia jego zachowanie. Czy ta sprawa powróci na kartach kolejnych powieści cyklu? MKK: Myślę, że to wydarzenie nauczyło Thomasa współczucia. Był świetnym policjantem, ale zamknię-
A jednak jest pewna rzecz, do której powracasz. Główny bohater nałogowo słucha jednej z piosenek Daryla Halla. Czy to również twoja ulubiona piosenka?MKK: Niekoniecznie (śmiech). Ale pomyślałem, że będzie pasowała do nastroju, do atmosfery całej książki. To klasyczny utwór, który sprawia, że czujesz się przyjemniej. On oddaje atmosferę Christianshavn. Wydaje mi się, że ta piosenka bardzo dobrze wpisuje się też w historię, coś do niej dodaje. Nie wyjaśnię jednak, co to jest. Odnajdźcie to sami. W bardzo ciepły sposób piszesz o żonie głównego bohatera, Evie, której nie poznajemy, bo ginie, za-
27
WYWIADY
tym w swoim świecie, skupionym na pracy. Nigdy nie był osobą zbyt emocjonalną. Na samym początku nie chciał słyszeć o sprawie zniknięcia Maszy. To zmieniało się wraz z rozwojem historii i ukształtowało go jako człowieka. Nie będę go zmuszał do pozostawania w żalu i żałobie przez kolejnych dziesięć tomów serii. Jego uczucia w stosunku do Evy i relacje z innymi kobietami będą się oczywiście zmieniały. Uda mu się rozwikłać sprawę Evy? MKK: O tak, rozwiąże ją, ale czeka go przy tym duża niespodzianka. We wrześniu planowana jest premiera drugiego tomu przygód Ravna w Danii. Czy możesz uchylić rąbka tajemnicy, powiedzieć gdzie rozgrywa się akcja, jakich nowych bohaterów tam znajdziemy? MKK: Oczywiście będzie tam Ravn i otaczający go przyjaciele. Innym bohaterem książki będzie pewien księgowy, cichy, spokojny mężczyzna, bez znajomych i życia towarzyskiego, który całe życie przepracował w jednej firmie. Nagle, postępując według skrupulatnie uknutego planu, kradnie olbrzymią kwotę pieniędzy i jedzie do Berlina na spotkanie z nieznajomym. Tam znika. Pół roku później jego siostra prosi Ravna o pomoc w odnalezieniu zaginionego brata. Nie mogę zdradzić więcej szczegółów, ale sprawa zaprowadzi Thomasa do Berlina, gdzie okaże się, że jest więcej takich zaginionych, samotnych mężczyzn. Być może grasuje tam seryjny morderca… W tle pojawi się też historia, tragedia rodzinna sprzed 25 lat, z okresu upadku Muru Berlińskiego. Ile Ravn ma w sobie z Michaela Katza Krefelda? MKK: Myślę, że poczucie humoru, czasami trochę sarkastyczne. To zdecydowanie ja (śmiech). Także współczucie, o którym już wspominałem. Ciężko jest na co dzień okazywać je innym, ale obydwaj – i ja, i Ravn – chcemy to robić, choć nie zawsze z powodzeniem. Od czasu do czasu chcemy, żeby wszyscy zostawili nas w spokoju. Wyznaczamy pewne granice. Nie lubimy zbyt blisko dopuszczać do siebie ludzi, dopóki lepiej ich nie poznamy. Jesteśmy trochę leniwi. Kiedy zaczynam pracę nad nową książką, ciągle narzekam, nie wiem, jak się za to zabrać, czy dam radę… Ravn podobnie, długo się zastanawia, ale kiedy zaangażuje się już w sprawę, poświęca się jej bez końca, daje z siebie wszystko.
WYWIADY
I obydwaj lubicie żeglować. MKK: Tak! Mamy stare łodzie, które czasami działają, czasami nie. Ale po prostu lubimy spędzać na nich czas, pracować, naprawiać je. Kiedy chcę się zrelaksować, to idę na swoją łódź. Po prostu, żeby na niej pobyć, coś naprawić. Podobała ci się wizyta w Polsce? Był już Sztokholm, będzie Berlin. Może w kolejnych tomach Ravn odwiedzi Wrocław lub Warszawę? MKK: Dobrym aspektem mojej pracy jest możliwość odwiedzania miejsc, w których nigdy wcześniej nie byłem. A to moja pierwsza wizyta w Polsce. Oczywiście że Polska może stać się miejscem akcji jednej z kolejnych książek. To może być Warszawa, Wrocław lub inne miejsce. Polska może okazać się bardzo przerażającym krajem… Tak przerażającym jak Szwecja? To prawdziwe piekło na ziemi! MKK: Z punktu widzenia Duńczyka, Szwecja to na pewno piekło na ziemi… (śmiech). Jeśli wybierzesz miejsce, to musisz mu być oddany, zaangażowany, musisz umieć opisać je z uczuciem. Dla mnie nie tyle Szwecja, co sam Sztokholm był miejscem, które bardzo chciałem opisać w nowy, nieoczywisty, diaboliczny sposób. Gdybym znalazł takie miejsce w Polsce, musiałbym zagłębić się w szczegółu, poszperać w nich, dotrzeć do rzeczy, które nawet Polakom nie przychodzą do głowy; takich, o których mogliby jednak pomyśleć: „ok, to mogło się tutaj zdarzyć”. Jak piwnice Polskie Radia? MKK: To mogłoby być dobre miejsce (śmiech). Przerażające, z tymi wszystkimi drzwiami, które można zamknąć i nie przepuszczą żadnego dźwięku. A jak to jest z tymi Szwedami i Duńczykami? Naprawdę tak bardzo się nie lubicie? MKK: Lubimy się, ale uwielbiamy się też ze sobą droczyć. Myślę, że Dania jest takim młodszym braciszkiem, który lubi podszczypywać i denerwować starszego brata. My, Duńczycy, jesteśmy oczywiście przekonani, że umiemy się lepiej droczyć niż Szwedzi (śmiech).
28
AGNIESZKA STEUR I JEJ EMIGRACJA Rozmawiała Agnieszka Pohl Archiuwm prywatne pisarki
Jak to się stało, że znalazła się Pani w Holandii? Szczerze mówiąc to był przypadek. Choć pewnie po tylu latach powinnam stwierdzić, że to było przeznaczenie. Gdy kończyłam drugi rok polonistyki, zaczęłam poważnie zastanawiać się nad moją przyszłością. Być może był to kryzys „wieku młodego” i strach przed nieuniknionym. Chciałam zobaczyć coś więcej niż tylko sale wykładowe. Pragnęłam zmiany, ale nie do końca wiedziałam, co by to miało być. Chciałam zmienić otoczenie, wyjechać za granicę, poznać nowe miejsca. Wtedy w mojej głowi zrodził się plan. Najpierw to miały być Stany, jednak z powodu pewnych przeciwności losu nie udało mi się tego zrealizować. Nie chciałam się poddać i szukałam innego rozwiązania. W tamtym czasie w Polsce bardzo popularne były wyjazdy za granicę jako au pair. To było jedno z tych rozwiązań, które w życiu samo się pojawia. Bardzo chciałam wyjechać do Islandii, ale również ten plan spalił na panewce. Wtedy otrzymałam propozycję wyjazdu do Holandii. Rzeczywistość au pair wyglądała inaczej niż reklama, ale dzięki tej możliwości przyjechałam tutaj. Później poznałam mojego męża. Gdy skończyła się moja praca, podjęliśmy najważniejsze życiowe decyzje. Jest Pani polonistką, nauczycielką, badaczką języka, pisarką, dziennikarką i felietonistką. Która z tych profesji jest Pani najbliższa? To trudne pytanie. Mam ogromne szczęście, ponieważ zajmuję się rzeczami, które kocham. Choć coraz częściej zaczynam cierpieć z powodu tego, że doba ma tylko 24 godziny a tydzień zaledwie siedem dni. Dlatego czasem jestem zmuszona wybierać między pasjami. Język polski na zawsze pozostanie tym, co łączy mnie z ojczyzną. Mieszkając w innym kraju można spojrzeć na język ojczysty z zupełnie nietypowej perspektywy. Szczególnie jeśli obserwuje się i pomaga w nauce innym. Bardzo to lubię. Zwłaszcza gdy przyglądam się językowi polskiemu dzieci dwujęzycznych. Teraz jednak, zastanawiając się na Pani pytaniem, dochodzę do wniosku, że ponad wszystko najbliższe jest mi pisanie. Proces tworzenia i przelewanie na papier pomysłów jest dla mnie niezwykle ważny. Prawdopodobnie
29
również dlatego, że faktyczne pisanie stanowi tylko część tego procesu. Czasem wydaje mi się, że „piszę” cały czas, szczególnie wtedy, kiedy tego nie robię, wyobraźnia pisze cały czas. Czy uczenie języka polskiego poza granicami naszego kraju jest dla Pani wyzwaniem? Uczenie języka polskiego to z pewnością wyzwanie. W Holandii moimi uczniami są zarówno dzieci, jak i dorośli. Lekcje języka polskiego dla dzieci mieszkających w Holandii powinny przede wszystkich być przyjemnością. Nauczyciel pomaga, ale sukces w bardzo dużej mierze zależy od rodziców. To bardzo ważne, nadal wielu uważa, że najważniejszym językiem jest język większości, a to nieprawda. Nie raz spotkałam się z opiniami, że skoro mieszkamy w Holandii, dzieci powinny przede wszystkim posługiwać się językiem niderlandzkim. Lekcje języka polskiego dorosłych są całkiem inne. Zazwyczaj uczą się go ci, którzy związani są już w jakiś sposób z Polską. Mam na myśli związki prywatne, ale i zawodowe. Może lepiej się do tego nie przyznawać, ale dopiero gdy zaczęłam uczyć dorosłych, zrozumiałam, jak trudnym językiem jest język polski. Jak zawiłe mogą być zasady gramatyczne, nie wspominając już nawet o wymowie. Za co najbardziej ceni Pani u Holendrów? Mieszkańcy Holandii pod wieloma względami różnią się od Polaków. Holandia jest ojczyzną moich dzieci i ich taty, a zatem jest to już wystarczający powód, aby czuć ogromny sentyment do tego miejsca. Uwielbiam wolność tutaj panującą. Nie ma tu tak wielu, w jakiś dziwny sposób narzuconych z góry, nakazów WYWIADY
i zakazów. Mam na myśli to, że w Holandii człowiek odczuwa znacznie mniejszy przymus społeczny, który zobowiązuje do wykonywania różnych czynności. W Polsce istnieją całe listy tego, co powinnam robić, nie dlatego, że się chce, a dlatego, że ktoś tego oczekuje. Panuje przekonanie, że jeśli się czegoś nie zrobi, to rodzina, sąsiedzi, a nawet obcy będą mieli na ten temat coś do powiedzenia. W Holandii ma się znacznie więcej wolności, by być sobą. Kolejna cecha Holendrów, to ich pozytywne nastawienie do życia. Dzięki temu znalazłam wewnętrzny spokój. W Polsce nauczyłam się, że zawsze należy oczekiwać najgorszego. Jeśli człowiek przygotuje się na najgorsze, nic go nie zaskoczy. Dopiero jeśli to najgorsze nie nadejdzie, ma się szczęście. Obserwując otoczenie i słuchając opowieści, wyzbyłam się tego sposobu myślenia… lub z całej siły staram się wyzbyć. Przecież już samo oczekiwanie sprawia, że w jakiś sposób tego najgorszego doświadczamy. Człowiek wciąż się martwi o to, co być może będzie, zamiast czerpać przyjemność z tego co jest teraz. Zostawmy sprawy emigracji. Jak zaczyna Pani swój dzień pisarza? Jak już wspomniałam, piszę cały czas. Czasem są to notatki, czasem wstukiwanie słów na komputerze, często luźne karteluszki, które czasem znikają z pola widzenia, by się pojawić tygodnie później, ale zazwyczaj to setki myśli w głowie, które starają się znaleźć swe miejsce. Lubię wsłuchiwać się w to, co dzieje się wokół. Opowieści pojawiają się same. Z nich później tworzę coś większego. Rano, gdy dzieci wyjadą do szkoły, siadam przed komputerem lub pochylam się nad notatnikiem. Czasem coś powstaje, a czasem zupełnie nic. Teraz przygotowuję notatki do nowej książki. Zbieram wiadomości, rozmawiam z ludźmi. Jednak już wkrótce zamknę się w moim pokoiku i przeleje to, co jest we mnie na papier. Potem będę się martwić, że to jest do niczego i zacznę poprawiać. No i tak to się dzieje. Zaczynam od stwierdzenia, że chcę coś przekazać, potem wątpię, a w końcu i tak piszę. Czy świętuje Pani szczególnie dzień premiery książki? Nie świętuję tego dnia szczególnie. Gdy ukazała się moja pierwsza książka, bardzo to przeżywałam, ale szybko odkryłam, że znacznie większym świętem stały się dni, gdy otrzymywałam wiadomości od zadowolonych czytelników. Gdy miałam okazję przeczytać recenzję mojej książkę na jednym z blogów literackich, to były dla mnie prawdziwe święta. Spotkania z czytelnikami są też czymś wyjątkowym. Na przełomie września i października rozpocznę promocję mojej najnowszej książki. Mam zamiar odwiedzić kilka
WYWIADY
miast w Polsce. To będą dni, które z pewnością będą szczególne. Książka, którą koniecznie muszą przeczytać Czytelnicy Obsesji? Nigdy nie potrafiłam stwierdzić, który film jest moim ulubionym, bo jest ich kilka. Powiedzenie, która piosenka jest tą jedyną, też jest trudne. Dlatego również polecenie tylko jednej książki jest niełatwe. Pozycja, do której wracam wciąż i wciąż to „Martwa natura z wędzidłem” Zbigniewa Herberta. Czytelnikowi poszukującemu czegoś nowego poleciłabym debiutancką powieść Danuty Awolusi „Na wysokim niebie”. Ze względu na moje dzieci bardzo lubię książki Łukasza Wierzbickiego. Szukając czarownych inspiracji, zaglądam do książek Silvany De Mari. Nie wiem, jak to się dzieje, ale czytając jej książki, zawsze przenoszę się w inny wymiar. Regularnie powracam do twórczości Kapuścińskiego, ale też uwielbiam sięgnąć po jedną z powieści Chmielewskiej. Mogłabym wymieniać jeszcze długo. Napisała Pani książkę „Wojna w Jangblizji”. Skąd pomysł na taką nazwę? Zazwyczaj nie wyjaśniam pochodzenia tej nazwy, za to bardzo lubię słuchać interpretacji innych. Pojawiają się różne i to zawsze mnie zachwyca, że czytelnicy dopasują elementy ze swego życia, by wyjaśnić tę nazwę. Gdy ją tworzyłam, zaczęłam od końca. Chciałam, aby jej nazwa brzmiała słowiańsko, stąd końcówka -zja. Ten wymyślony przeze mnie świat jest trochę jak jedna strona medalu, która dopiero nabiera znaczenia, gdy dostrzeże się tę drugą. Będąc emigrantem, bardzo szybko odkryłam również, że odczuwane przez nas odległości nie zawsze pokrywają się z tym, o czym przekonuje nas geografia. To co jest blisko może być bardzo daleko i odwrotnie. Wszystko zależy nie od miejsca, w którym się stanie, a od tego jak się spojrzy na otaczający nas świat. Jakie są Pani najbliższe plany wydawnicze? W czerwcu ukaże się moja najnowsza książka „Wojna w Jangblizji. W domu”. Jestem tym bardzo przejęta. Mam nadzieję, że dla czytelników będzie ona miłym dodatkiem do wakacyjnego wypoczynku. Zaraz po wakacjach rozpocznę jej promocję. Będę odwiedzać szkoły i biblioteki w Holandii i w Polsce. Pracuję również nad tłumaczeniem jednej z moich bajek. Ponadto mam już gotowy zarys kolejnej powieści. Dziękuję za rozmowę i życzę wielu sukcesów wydawniczych. Również bardzo dziękuję. 30
PRAWDZIWA HISTORIA OPARTA NA KŁAMSTAWCH Jennifer Clement To powieść, która, jak sztuka teatralna, operuje bardzo sugestywnym obrazem.
31
PATRONATY
PYSZNIE NA TALERZU
32
DESER JOGURTOWY Z MANGO Anna Ziniewicz © Anna Ziniewicz http://mojawtymglowa.blogspot.com
SKŁADNIKI
PRZYGOTOWANIE
na 2 desery z obręczy o średnicy 8cm i wysokości 5cm
Pokruszone herbatniki łączymy z masłem na mokry piasek. Powstałą masą wylepiamy dno metalowych obręczy i chłodzimy ok.15 minut. W międzyczasie połowę obranego mango kroimy w kostkę, wrzucamy do rondelka, zasypujemy cukrem i podgrzewamy, aż całość się rozpuści. Resztę owocu miksujemy na mus i umieszczamy w lodówce. Do podgrzanego mango dodajemy żelatynę, garnuszek zdejmujemy z ognia, a zawartość mieszamy do uzyskania gładkiej konsystencji. Powstałą masę miksujemy z zimnym jogurtem i rozlewamy na herbatnikowe spody w obręczach. Deser chłodzimy min. 3 godziny (najlepiej zrobić go wieczorem i podać następnego dnia). Bezpośrednio przed podaniem wyjmujemy deser z obręczy (za pomocą popychacza, uprzednio delikatnie okrajając brzegi ostrym i cienkim nożem), układamy na talerzu i polewamy musem ze świeżego mango. Wierzch możemy również posypać ulubionymi bakaliami/przyprawami lub polać miodem.
´´ 10 herbatników (lub innych ulubionych kruchych ciasteczek) ´´ 1,5 łyżki miękkiego masła ´´ 1 dojrzałe mango ´´ 2 łyżki brązowego cukru trzcinowego ´´ 3 płaskie łyżeczki żelatyny ´´ 300 ml jogurtu naturalnego (może być grecki)
33
PYSZNIE NA TALERZU
SMAKI ŻYCIA Maciej Zborowski © MediablitzImages, © alain wacquier - Fotolia.com
Nadchodził kolejny słoneczny dzień. Jola była akurat w Londynie i korzystała z tej nietypowej jak na angielskie warunki pogody. Podróże nie były dla niej niczym nadzwyczajnym, ponieważ stanowiły integralną część zawodu modelki. Była dziewczyną zdecydowaną, ale jednocześnie sentymentalną. Z uwagi na ciągłe wyjazdy rzadko mogła spędzać czas z rodziną. Bardzo za nią tęskniła, ale wspominała coś jeszcze. Tym czymś było polskie jedzenie. Chociaż musiała przestrzegać diety, aby zachować odpowiednią figurę, to jednak od czasu do czasu mogła sobie pozwolić na pewne odstępstwa i zrobić przyjemność swemu podniebieniu. Do pierwszej próby przed pokazem, który miał się odbyć za tydzień, miała dziesięć godzin. Postanowiła więc, że szczegółowo sobie ten czas zaplanuje, aby nie
OPOWIADANIE
stracić ani minuty. Ostatnio przypadkiem w Nowym Jorku spotkała koleżankę, również polską modelkę mieszkającą na stałe w Londynie, która w rozmowie między tematami dotyczącymi mody wspomniała coś o sklepie z domowym polskim jedzeniem. Sklep prowadzi Polka, która chciała spopularyzować naszą kuchnie i sprawić, by rodacy mogli przestać żywić się specjałami typu szynka z puszki o smaku identycznym z naturalnym. Jola, będąc osobą dokładną, poprosiła wtedy o adres przede wszystkim z czystej ciekawości. Nie wiedziała jednak, że tak szybko będzie miała okazje sprawdzić, czy to miejsce rzeczywiście jest takie wyjątkowe. Zręcznym ruchem wyciągnęła swój tablet z przepastniej, ale niemniej gustownej torebki. Uruchomiła aplikację z planami największych miast świata
34
i sprawdziła lokalizacje. Potem za pomocą WI-FI przesłała trasę dojazdu do aplikacji mapy w swoim telefonie i zadzwoniła pod podany numer, aby potwierdzić godziny otwarcia sklepu. Kiedy wszystko było już zaplanowane, pozostało tylko wyznaczyć trasę do stacji metra i ruszyć na długo wyczekiwane spotkanie z rodzimymi smakami. Jola wyszła na ulice zatłoczonego o tej porze Londynu. Mimo otaczającego ją tłumu, pierwszy raz od wielu dni miała okazję w spokoju zebrać myśli. A myśli było naprawdę sporo. Zwłaszcza, że życie w ciągłym biegu nie stwarza możliwości do zbyt częstych refleksji nad sobą i otoczeniem. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo potrzebuje wyciszenia i odpoczynku. Przez dłuższą chwile miała wrażenie, że płynie pośród tłumu i odrywa się od rzeczywistości, jakby przebywała w innym wymiarze, wolnym od prozy codzienności. Z tego błogiego stanu wyrwał ją nagły dzwonek telefonu, który niczym budzik zakomunikował, że czas wracać do szarych, zwykłych spraw. Dziewczyna spojrzała na ekran telefonu. Dzwonił agent Joli – Jacek. Był to człowiek o twardych zasadach, uparcie dążący do celu, ale kiedy trzeba miał dla swoich podopiecznych gołębie serce. Rozmowa z nim nie zawsze jednak była prosta. Wynikało to z faktu, że miał specyficzne poglądy na wiele spraw. Odbiegały one często od poglądów większości, co w pewnym sensie czyniło go osobą ze wszech miar wyjątkową, ale też nie przysparzało mu zbyt wielu zwolenników. Z tej właśnie przyczyny Jola rozmawiała z Jackiem tylko wtedy, kiedy wiedziała, że jest to naprawdę konieczne. Tym razem postanowiła wysłać mu SMS-a z pytaniem „o co chodzi?” Odpowiedział kilka sekund później, że dzisiejsza próba jest odwołana z powodu choroby stylistki i przełożona na jutro. Ucieszyła się, bo to oznaczało, że może dziś zwiedzić jeszcze słynne muzeum figur woskowych. Zbliżało się południe. Nasza bohaterka dotarła właśnie do stacji metra, kupiła bilet i po przejechaniu kilku stacji dotarła do miejsca, gdzie znajdował się sklep z polskim jedzeniem. W trakcie podróży metrem obserwowała ludzi wokół. Byli zamyśleni i smutni. Wpatrzeni w swoje komórki, bądź gazety z notowaniami giełdowymi. W tym pośpiechu ludzie przestają zauważać pozytywne emocje, a one także nadają życiu smak – pomyślała i próbowała się uśmiechnąć do siedzącego naprzeciw mężczyzny, ale uśmiech nie odniósł spodziewanego efektu i pozostał nieodwzajemniony. Joli zrobiło się na moment przykro, ale potem doszła do wniosku, że liczy się jej pogodne podejście do życia, a zachowanie innych jest niestety ich indywidualną sprawą i na to nic nie można poradzić. Po wyjściu z metra udała się prosto do sklepu. Już po przekroczeniu progu dało się wyczuć znajomy zapach bigosu, flaczków, czy kiełbasy pod-
35
wawelskiej. Chodząc do szkoły podstawowej, zawsze marzyła o karierze w USA i naleśnikach z syropem klonowym na śniadanie albo o bagietkach z odrobiną soli i masła w paryskim apartamencie z w widokiem na Sekwanę. W czasach wczesnej młodości nie doceniała polskich specjałów, ponieważ miała je na co dzień. Tęsknota i sentyment do naszych smaków pojawiły się równie szybko, jak przejadły się wymarzone bagietki i naleśniki. Wtedy dziewczyna zrozumiała, że polskie podniebienie najlepiej czuje się wśród swoich smaków. Podeszła do lady sklepowej i zaczęła przeglądać menu dostępnych potraw. Uśmiech sam pojawił się na twarzy. Ucieszył ją również mały, ale za to bardzo istotny dla każdej modelki szczegół. W karcie wywieszonej nad ladą przy każdej potrawie w nawiasie była podana zawartość kalorii. Z uwagi na to, że ostatnio żywiła się wyłącznie dietetycznymi potrawami, mogła sobie tego dnia pozwolić na największe kaloryczne szaleństwo. Kupiła zatem dwie kiełbasy podwawelskie, kiszone ogórki i bigos. Ogórki i bigos były zapakowane w słoiki, jak na polskie weki przystało. Słoiki były oklejone papierem z logo firmowym i przewiązane gumką recepturką, co nadawało całości wyjątkowego domowego charakteru. Wychodząc dziewczyna spotkała właścicielkę tego miejsca i miała okazję porozmawiać z nią w ojczystym języku. Teraz przeważnie podczas prób i pokazów rozmawiała ze wszystkimi po angielsku bądź francusku, toteż kontakt z językiem ojczystym miała bardzo ograniczony i każda możliwość użycia go była wielką przyjemnością, ponieważ jedyne co robiła każdego dnia po polsku to myślała. Podziękowała za to, że ten sklep przywraca wspomnienia z dzieciństwa. Pochwaliła pomysł i zapewniła, że pojawi się tu jeszcze nie jeden raz. Ta wizyta była dla niej niesamowicie inspirująca. Mogła uwierzyć, że warto żyć sentymentami, a świat dzięki temu jest piękniejszy.
OPOWIADANIE
ELEGANCJA I DOBRY GUST Hanna de Broekere © HandmadePictures - Fotolia.com Rozmówki w Klubie Apetycznych Babek
LITERACKO
Zuza z impetem opadła na szezlong. – Zżymam się, kiedy słyszę, że „więcej to lepiej”. Lukrecja i ja spojrzałyśmy na nią z zainteresowaniem. – Zżymasz się? – spytałam. – Dlaczegóż? – Otóż – Zuza zaczerpnęła tchu – aż do dziś uważałam, że z gałką muszkatołową nie można przesadzić. Uwierzcie mi, można. Więcej muszkatu to po prostu porażka. Isabel podniosła wzrok znad „Vouge’a”. – Zżymanie się szkodzi apetyczności. A nadmiar „ż” brzmi nieelegancko. Popatrzyłyśmy po sobie. Cóż, miała rację. Wiatr z poświstem i poszumem strzępił chmury na wrześniowym niebie…
36
WAKACJE W BUŁGARII CZTERDZIEŚCI SIEDEM I PÓŁ…
Teresa Monika Rudzka © Lali - Fotolia.com
– Za dziesięć minut lądujemy na lotnisku w Sofii. minę do złej gry, gdy ustawiłyśmy się w kolejce po odUprzejmie prosimy pasażerów o zapięcie pasów… biór bagażu. Na taśmę wjechała jej elegancka i droga – Iwona, nie kop mnie! torba, którą moja przyjaciółka błyskawicznie chwyci– Jagoda, co ty wyprawiasz? Po co ci rajstopy w taki ła, żeby natychmiast przyjrzeć się jej z osłupieniem. upał? – Patrzcie, dziewczyny! Urwali mi rączkę! – Temperatura nie ma nic do rzeczy. Zawsze wkła– No bo kto zabiela najlepszą walizkę w taką podlóż dam rajstopy pod spodnie. – powiedziała z wyższością Iwona i postawiła przed Zawsze jesteś zapobiegliwa do bólu, niuniu. Nawet sobą z gracją swój duży, płócienny worek. cudzym kosztem. W pociągu siadłaś przy oknie, w samoJagoda niby jest praktyczna do bólu, ale nie byłaby locie też. Nieważne, czy kupujesz samochód, czy bilet au- sobą, gdyby nie wzięła czegoś markowego. Na torbie pewtobusowy… ty musisz mieć najlepiej. Nawet Iwonę, swoją nie się nie skończy. kuzynkę, wykopałaś na gorszy fotel. – W mojej rozsunęli zamek! Jagoda czytała w moich myślach. – Przypadek. Nie marudź, Monika. No, do taksów– Monika, ja po prostu jestem praktyczna. Co ci ki i jedziemy na ichni PKS. Autobus do Ravdy mamy szkodziło założyć rajstopy? A Iwonka sama chciała za trzy godziny. Wyluzujcie dziewczyny. Czeka nas usiąść z brzegu. Przy jej nadwadze… dwutygodniowy wypoczynek nad Morzem Czarnym. Tleniona, gruba Iwona skrzywiła się boleśnie i po Ciepła woda, jasny piasek. Spacery, zakupy, kawiarnia tej chwili szczerości ubrała twarz w lekceważący wieczorem. Iwona, rusz się, no! uśmiech. Ba, nawet głośno zachichotała, pokazując Wyglądałyśmy z uwagą przez okna obskurnej takzamontowany na dolnej szczęce aparat ortodontycz- sówki na ulice Sofii, a mnie ogarnęło niedające się niny. czym wytłumaczyć przygnębienie. Ale dlaczego? Dla– Nie ma splawy, Jagódko! Co plawda widziałam czego? baby z golszą nadwagą niż moja, więc… – Dziadostwo – powiedziała przeciągle Jagoda. Co prawda, jeśli człowiek woli jeść, niż być, trudno się – Stlaszne dziadostwo! – zawtórowała jej Iwona. spodziewać czegoś innego… Jagoda wie, co robi. NamówiWłaśnie, mega dziadostwo. ła Iwonę na te wakacje, żeby nam gotowała żarcie… ależ W czerwcowy dzień główne ulice Sofii, stolicy pańwygląda, kretynka. stwa należącego do Unii Europejskiej, były dziwnie Iwona w bluzce z „Promodu” i szortach z nieziden- puste. Nieliczni osobnicy, odziani zgrzebnie i ubogo, tyfikowanej przeze mnie sieciówki pracowicie zbiera- poruszali się niemrawo, jeśli nie wręcz ospale. Puste ła swoje rzeczy, spoglądając z pogardą na Jagodę, któ- jezdnie dobitnie informowały, że korki i parkowanie ra włożyła na głowę dziecinny bawełniany kapelusik z całą pewnością nie należą do palących problemów w kwiatki, kupiony przed trzema dniami na stoisku tego miasta. odzieżowym w Leclercu. Jednym ruchem otworzyłam – Dziewczyny, widzicie? Tam stoi pobieda1… o, naluk bagażowy i chwyciłam torbę, uderzając przy tym stępna. No nie wiem, czy to specjalna aranżacja dla tuJagodę w bok. rystów. Jeśli nawet, to wyjątkowo nieudolna. Monika, – Monika, ty niezdaro! Uważaj! Oj, co ja z wami nie wiedziałaś o tym, kiedy załatwiałaś wakacje? Pan mam! Olek nic ci nie powiedział? – Jagoda patrzyła oskarSofia przywitała nas wilgotnym, wchodzącym we życielsko. wszystkie zakamarki upałem. Jagoda robiła dobrą 1 stareńkie auto z epoki Chruszczowa 37
LITERACKO
– Nie, słowem się nie zająknął. Ty wygodnicka pindziu, wszystko było jak zwykle na mojej głowie, przyszłaś na gotowe i jeszcze masz pretensje… – Trzeba kupić bilety do Lavdy. Ja pójdę – usiłowała załagodzić sytuację Iwona. Po chwili wróciła z płaczem. – Ta kobieta w okienku wydalła się na mnie. Nie wiem, co jest grane. Jagoda, chodź ze mną. Znasz angielski. – Sądzę, że kasjerki na dworcu nie mówią po angielsku. Chodzi im o coś innego. Kobita pewnie nie zrozumiała Iwony. No, przez twój aparat ortodontyczny – wyjaśniłam z wyższością. Jagoda z Iwoną zamyśliły się na krótko. Boże, chce mi się płakać. Muszę natychmiast uciekać. Jagoda wyjęła z rąk kuzynki pieniądze i udała się w kierunku kasy. Wróciła po jakichś dziesięciu minutach, machając triumfalnie biletami. – To Iwona niczego nie załapała. Pani prosiła ją o drobne. Powiedziałam, że nie posiadamy i poprosiłam o rozmowę z kierownikiem. No i macie! Z ludźmi trzeba stanowczo. I wiecie, przeżyłam kolejny szok. Kasjerce brakowało kilku zębów… a liczy sobie dopiero dwadzieścia parę lat. Nie mają widocznie zakodowanej w głowach konieczności dbania o uzębienie. Czy oni nie zdają sobie sprawy, jakie to ważne? To bardzo ważne. Ohyda. Wszędzie niewyobrażalna ohyda. – Jagoda, a ty nie bądź taka mądla! Ludziom pewnie kasy blakuje. Wiesz, ile kosztował mnie mój apalat? Najpiękniejszą część życia przechodziłam z krzywymi zębami. Dopielo po czteldziestce mogłam się wziąć za to. – Z oczu Iwony trysnęły nowe łzy. – Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz – odparła z wyższością kuzynka. Skoro nie chciałaś się uczyć, mogłaś przynajmniej wyjść dobrze za mąż. – Wyszłam za mężczyznę, któlego kochałam! Nie sprzedałam się, jak ty! A studia też skończyłam! Wszystko ludziom obrzydzisz, aby tylko nie pamiętać, ile lazy twój Kazio zamykał cię w domu, bo latasz wiecznie po sklepach i wydajesz jego ciężko zalobione pieniądze… Wysoką cenę płacisz za swój doblobyt. W życiu bym się z tobą nie zamieniła. – Gruba Iwona płakała już wniebogłosy, odgarniając z oczu zlepiony, żółty kosmyk włosów. Ludzie patrzyli ciekawie, kasjerki wychylały się z okienek. W otaczającym nas, coraz głośniejszym, szepcie usłyszałam coś o policji. Co się dzieje? Jagoda zapewniała, że jej kuzynka jest cicha i potulna i dobrze, jak do trzech zliczy. – Nie każdy miał możliwość znalezienia bogatego męża i dbania o siebie. Ja też późno wyprostowałam swoje zęby. Zamknijcie się zanim nas zamkną. Kiedy już wyjedziemy z Sofii, wszystko będzie inaczej. Morze, morze! – No! Monika dobrze gada! Nad morzem będzie super! Potwornie śmierdzi. Uroki dworca autobusowego. CuLITERACKO
downy początek wakacji, nie ma co. – Dziewczyny, będziemy przejeżdżać przez pół Bułgarii. Tyle naszego, że chociaż z okien autobusu zwiedzimy ten kraj. – Dzięki tobie, Monika. Wpadłaś na rewelacyjny pomysł, żeby lecieć do Sofii, a stamtąd jechać do Ravdy. Co robisz, głupia! Nie pij tej wody, bo dostaniesz sraczki! Po co kupowałaś bułgarską wodę, przecież masz swoją Nałęczowiankę! – Dostanę, to dostanę. Nie twój problem. – Ja mam zamiar leżeć bykiem na plaży, a nie pielęgnować moją durną przyjaciółkę, której się zachciało miejscowych specjałów. Zaraz jej przyleję, jak amen w pacierzu. Jagoda zawsze była najmądrzejsza z całej wsi, ale nigdy tyle nie gadała. Miejscowe powietrze tak działa. Inaczej nie da się tego wytłumaczyć. – Daj mi lepiej spokój. Wsiadamy. Boże, w autobusie też śmierdzi… taka to i klimatyzacja. – A u nas to wszędzie pachnie lóżami? Przestańcie klytykować. Minąwszy rogatki Sofii, zaczęłyśmy ciekawie wypatrywać przez okna różanych pól. Wysuszona i przez to w przykry sposób żółta ziemia sprawiała wrażenie, jakby niedawno przeszła przez nią morowa zaraza. Nieliczne drzewa o skromnych liściach nie rzucały bodaj odrobiny cienia. Mijana okolica konsekwentnie sprawiała wrażenie całkowicie wyludnionej. Koszmar. Śmieci aż fruwają. Nad morzem jest inaczej. Zawsze to kurort. – Jagoda, ty masz moje kanapki, co? Daj taką z szynką i paplyką. – Łapy umyłaś? Najesz się świństw i będziesz rzygać. Co ja z wami mam, jedna pije bułgarską wodę, druga wiecznie by coś jadła. Schudnąć przecież chciałaś, nie? – To inna splawa, ale telaz głodna jestem! Lozumiesz, co to znaczy? – Masz, masz, jedz, niech ja już na ciebie nie patrzę. – Jagoda, rzuciłaś ciastka na moje kolana. Mam zjeść, czy to był żart? – Moni, jesteś okropnie sarkastyczna. Niech ci pójdą na zdrowie, ale czarno to widzę… – Paskudna ta Bułgaria. Zero estetyki. Nasze pola są zielone i zadbane. Trzy razy się udławię, zanim powiem coś na Polaków. – No, masz rację, Moni. Polak zawsze kochał ziemię. Dziewczyny, wjeżdżamy do Starej Zagory. – Może tam będzie ladnie? – szepnęła marzycielsko Iwona. Nie łudź się, kretynko. – Porzuć złudzenia, Iwuś. Jak do tej pory nie było, to już nie będzie. Tragedia. Miasto-złomowisko. Na domach liszaje z obłupanego tynku. Starsi nędzarze w łachmanach siedzą na ławkach, młodsi paradują niespiesznie, odziani w jakieś szmaty… Nic nie można zrobić. Udusić Jagodę i Iwonę… 38
39
LITERACKO
to jest myśl. Od razu wszystko będzie lepiej wyglądać. Przynajmniej trochę. Ta dziewucha obok Iwony ciamka gumę od samej Sofii. Tamten facet cuchnie potem. Jagoda się odsuwa. Co nas opętało, żeby jechać do Bułgarii? – Wiecie, u nas w Rzeszowie jest inaczej. No… miasto ma doblego gospodarza, to wiecie… – Wiemy, Iwuś. Nie żryj tyle, bo sobie zaszkodzisz. Masz tu chusteczkę higieniczną i wytrzyj porządnie ręce. Iwona, śpisz? Moni, ale jej zazdroszczę, no popatrz! Iwona nie musi widzieć tego syfu za oknami, nie to, co my… Gdybym wiedziała, jak tu jest, to odżałowałabym kasę na lot do Burgas. Nie męczyłabym się. Jak już wszystko organizowałaś, to mogłaś coś zrobić, Moni. Namówić mnie. Jasne, najprościej byłoby polecieć do Burgas, a tam wziąć taksówkę i po dwudziestu minutach byłybyśmy w Ravdzie. Gdyby tylko udało się nakłonić takiego centusia, jak ty. Od razu uderzyłaś w lament, jakie to kosztowne i ciebie nie stać. To i masz swoje niedrogie wakacje. Tanie mięso psy jedzą… zamknij się, bo coś ci zrobię. – Nie dziamol, Jagódko. Za pięć minut wjeżdżamy właśnie do Burgas. – Miałyśmy być na miejscu przed dwudziestą trzecią, tymczasem północ dochodzi a my dopiero w Burgas? Boże…ale wyjdę, pooddycham morskim powietrzem. Chodź ze mną, Moni. – Nareszcie. Czuję morze. Morze, Jagoda! – Straszna ciemnica, lecz taki sam syf, jak wszędzie. Śmieci, papiery… Prawda, ale przestań o tym gadać. Zabiję, jak psa. No, jak tak dalej pójdzie, to naprawdę zabiję. – Iwonka, obudź się! Jesteśmy w Ravdzie, jupi!! – Boże, naleszcie. Gdzie idziemy? – Ulica Makedonija 85. W tamtym kierunku. Typowe, nawet słodkie nadmorskie deptaczysko. Otwarte sklepy, otwarte knajpy, dużo ludzi. Cudownie ciepło. Poszukiwanie plażowych klimatów uwieńczone sukcesem. Torba, moja podręczna, cholerna torba. Prawie nic w niej nie ma, więc dlaczego rączka się urwała? No żesz… – Moni, pospiesz się! Torba? Z tobą zawsze jakieś problemy. Dziewczyny, ten cudny budynek jest nasz. – Aaaa…. – Kotki dwa, Iwuś! Nareszcie! Nareszcie. W końcu coś, co jest czyste i zadbane. Ogródek przed wejściem. System alarmowy, dzwonki. Przestronnie i jasno. Kwiaty na klatce schodowej. Dużo. Na klamce apartamentu wisi klucz, tak jak było umówione. – Ja idę pierwsza pod plysznic, ja! Konam ze zmęczenia i lepię się z bludu. Jagoda, dawaj żel do mycia. Helbaty zlób. – Faktycznie, że zrobię. Chodź, Moni do kuchni, zobaczymy, co i jak. No popatrz, wszystko mamy. Lodówka, mikrofala, pralka. Rozpakuj najpierw żarcie, potem resztę.
LITERACKO
– Po co nam tyle jedzenia? Czytałam, że kuchnia bałkańska jest niezrównana i tania, zwłaszcza w Bułgarii. – Niezrównana to może być biegunka po takim żarciu. Słyszałam o różnych przypadkach. Ludzie mieli zepsute wakacje, totalnie. To jakaś odmiana zemsty faraona albo coś. Mój Kazio pojechał służbowo do Sofii jeszcze za komuny. Zjedli winogrona na deser i poszli zwiedzać miasto. Pod pomnikiem jakiegoś ważnego generała wzięło ich na dobre. Całemu towarzystwu lało się po nogach. Chorowali wszyscy do końca pobytu, a na lotnisku ukradli mu z bagażu czapkę, którą kupił dla dziecka. Od tamtego czasu Kazio ma uraz do Bułgarii. Dziwił się, że jedziemy do tego kraju. Wytłumaczyłam, że teraz są inne czasy. – Jagoda, co tu robi żel do mycia? Przecież Iwona go teraz używa. Zaraz… wygląda na to, że zamiast żelu dałaś jej balsam na popękane pięty. – Nie szkodzi, Jagódko! Ten balsam do pięt w chalakterze mydła jest lewelacyjny. Powiem wam, że na świecie lobią jeden podstawowy kosmetyk, potem go pakują do lóżnych opakowań, każde na co innego. Żeby kasę od ludzi wyciągnąć. – Nic nowego nam nie powiedziałaś. – Telewizol też mamy. O, jest TVN24, to ja sobie popatrzę. Łazienka piękna, nowe meble… – Iwona, mebli nie widziałaś? Może jeszcze będziesz „M jak miłość” oglądać? – No, co ty, jest wakacyjna przelwa. Masz coś do tego selialu, Monika? Taki cudny jest. U siebie w Rzeszowie lobiłam niedawno lemont, to wiem, jak wyglądają porządne meble. Wy byście tylko klytykowaly. – Właśnie, Monika. Nie zadzieraj nosa po swojemu. Iwuś, skoro lubisz telewizję, śpij w salonie z aneksem, co? My z Moni zajmiemy pokój obok. – Ojej, ale tam jest talas, a tu… – Też. Chodź Moni, trzeba się rozpakować. Nie chcę. Pod prysznic i spać, spać. Jagoda znowu się po swojemu rządzi. Ale niech, będzie z głowy. – Mmmm… pościel nowa i pachnie praniem, poezja. A to co? Jagoda, ukradli mi batoniki snickers. Całą zgrzewkę miałam i poszło! – Moni, jesteś gapa, pewnie sama zgubiłaś. Albo nie zapakowałaś. Zostały w domu pod łóżkiem. Zobaczysz. – Tobie rączkę urwali… – Monika, nie wygłupiaj się, kto by ci zablal kilka batoników? Jagoda dobrze gada. – Już nie oglądasz telewizji? Spadaj stąd, no! – Moni, nie krzycz na moją kuzynkę. Chodźmy lepiej spać. Od rana plaża. Może obie umrą we śnie i będzie spokój.
C.D.N.
40
W CZYM TKWI SMAKOWITOŚĆ KRYMINAŁU? Agnieszka Pohl Jak to się dzieje, że upajamy się kryminałami? Co nas tak w nich pociąga? Dlaczego, mimo powtarzalnego schematu, ciągle je czytamy? No właśnie! Dlaczego?
Początek jak zwykle będzie taki sam. Będzie trup albo inne przestępstwo. Do tego autor całkiem zgrabnie wplecie tło społeczne i obyczajowe, żeby zbrodnia lub mniejsze przewinienie było wiarygodne. A żeby się jeszcze bardziej pogrążyć wiemy, nie łudzimy się, że czymś nas pisarz zaskoczy. Doskonale wiemy, jaki będzie koniec całej historii. Zagadka zostanie rozwiązana, w mniej lub bardziej spektakularnym stylu. Ale co z tego? Skoro nadal pasjonujemy się metodami, które zostały wykorzystane, by dokonać morderstwa. Z wypiekami na twarzy czytamy o gwałcicielach, seryjnych mordercach. Ekscytujemy się prowadzonym śledztwem. Sami na własną rękę, szukając przemyconych w tekście wskazówek, próbujemy rozwikłać tajemnicę. Wiele razy sami wpuszczamy się w maliny. Czytamy dalej, bo koniecznie chcemy wiedzieć, jaki będzie finał. Nie spoczniemy dopóki nie dobrniemy do ostatniej strony. Wtedy z ulgą, czasem pozorną (bo może się okazać, że to był pierwszy tom jakieś serii), odkładamy książkę na półkę. Potem zaaferowani, próbujemy ją wcisnąć wszystkim znajomym, każdemu, kto się tylko pojawi w naszym zasięgu. Phi! Krzywimy się nieznacznie, kiedy ktoś 41
z obrzydzeniem oznajmia nam, że: „nie ON to kryminałów nie znosi, nie czyta”. Jak to nie czyta? Co z tego, że są wtórne, przecież są takie paaasjonujące. Każdy je lubi, nikt nie może się od nich oderwać. Zdziwieni nie odpuszczamy i pełni zaangażowania zachwalamy autora. Chwalimy jego logiczne myślenie, spryt, humor (czasem czarny). Przekonujemy, że pisarz wiedział, co robi. Wykreował bowiem dobrze zarysowane postaci. Ba! Bo jakżeby inaczej? A już wielkie brawa należą mu się za to, że dopiero na samym końcu dał nam odpowiedzieć na postawione wcześniej pytania. Oczywiście, że nie wszystkie. Pozostawia trochę wolnego miejsca dla czytelnika. Czytelnik w końcu mądry człowiek, sam sobie odpowie. Za jakieś czas znowu sięgniemy po kolejny kryminał. Znowu będzie udawać zaskoczenie, choć budowa i fabuła wiele się nie będzie różnić od poprzedniej. Pewnie okoliczności będą inne i sposób działania przestępcy będzie nieznacznie odbiegał od poprzedniego. Będziemy świadomi ułomności gatunku, ale nadal będziemy czytać. Kryminał jest niczym powietrze, każdy kto raz pokochał, nie będzie potrafił już bez niego żyć. Wciąga jak narkotyk, bo ciągle ma się ochotę na więcej i więcej. KUPA TRUPA
ZDROWY TALERZ
42
GENEZA SMAKU
Beata Cieślowska Gosia Zimniak, hhtp://www.gosiarysuje.pl http://www.z-pamietnika-dietetyka.pl Zdrowy człowiek jest w stanie określić, czy dany produkt mu smakuje, czy nie. Potrafi również określić doznania, jakie odczuwa podczas jego spożywania. Skąd bierze się smak? Jakie smaki wyróżniamy? I czy każdy z nas czuje je tak samo? Odpowiedzi na te pytania szukajcie w dalszej części tekstu.
Naszą przygodę ze smakiem należy rozpocząć od tego, że zmysł smaku jest niezmiernie ważny dla człowieka. To dzięki niemu dokonujemy analizy i oceny właściwości pokarmu, który włożyliśmy do ust. Za odczuwanie smaków odpowiedzialne w naszym organizmie są kubki smakowe, które są receptorami smaku. To właśnie dzięki nim jesteśmy w stanie identyfikować to, co czujemy. Prawidłowe odczuwanie smaków może dać człowiekowi poczucie przyjemności.
CO ODCZUWAMY? Człowiek jest zdolny do odczuwania pięciu smaków. Cztery z nich: słodki, słony, gorzki i kwaśny są nam dobrze znane. Piąty ze smaków – umami poznano dokładniej dopiero kilkanaście lat temu, choć pierwsze sugestie o jego istnieniu padły dużo wcze-
43
śniej, bo ponad 100 lat temu. Jednak dopiero niedawno zdecydowano się wyodrębnić go od smaku słonego.
JAK SMAKUJE UMAMI? Nie jest prosto dokonać jednoznacznej charakterystyki tego smaku. Potocznie określa się go jako smak „mięsny” lub „rosołowy”, może przypominać w smaku wywar mięsny z charakterystycznym wrażeniem tłustości na języku. Kiedy wyczujemy umami? Jedząc na przykład mięso, sery, wodorosty, sos rybny, sojowy a także pomidory czy winogrona.
OD KIEDY ODCZUWAMY SMAKI? Pierwsze odczucia smaku pojawiają się już w fazie prenatalnej. Naukowcy wykazali, że już w tej fazie płód jest w stanie reagować na smak np. słodki, od-
ZDROWY TALERZ
bierając go pozytywnie, oraz smak kwaśny i gorzki, reagując na niego negatywnie oraz odrzucając go. Po narodzinach dziecka zmysł smaku jest najważniejszy i już całkiem dobrze rozwinięty. Noworodki od samego początku preferują smak słodki, co ma swoje uwarunkowanie w mleku matki, które w swoim składzie zawiera węglowodany proste. Wrażliwość na smaki jest uwarunkowana genetycznie, zatem u każdej osoby może być inna. Dorosły człowiek posiada około 9000-10000 kubków smakowych, wraz z wiekiem ich ilość maleje. Jest to przyczyną gorszego odczuwania smaków u osób starszych. Bardzo często, by odczuwać smak dania w sposób, który zapamiętali z wcześniejszych etapów swojego życia muszą sięgnąć po większą ilość przypraw. Często bywa to kłopotliwe dla innych, młodszych domowników, jak i dla samej starszej osoby, która traci kontrolę nad dawkowaniem przypraw, w tym nad soleniem, co przekłada się niekorzystnie na jej stan zdrowia. Preferencje smakowe mogą zmieniać się wraz z wiekiem czy jak wśród kobiet – wraz ze stanem fizjologicznym (ciąża) czy fazą cyklu miesięcznego. Mogą być również uwarunkowane doświadczeniami. Bardzo często dochodzi do sytuacji, w których mamy okazję jeść jakiś produkt w określonym nastroju, radości czy smutku, co może się przekładać na awersję lub pozytywne reakcje związane z tym produktem. Z preferencją smaków jest podobnie jak ze zmysłem powonienia. Wiele osób utożsamia konkretne zapachy z jakąś sytuacją, dzięki czemu preferuje je bądź nie. Dlatego konkretne produkty mogą nam przywoływać pozytywne doświadczenia, wspomnienia, dzię-
ZDROWY TALERZ
ki czemu lubimy po nie sięgać, a w przypadku reakcji odwrotnej bardzo często je odrzucamy.
U KOGO NAJCZĘŚCIEJ DOCHODZI DO ZABURZEŃ PERCEPCJI SMAKÓW? Jak już wspomniane zostało powyżej, wraz z wiekiem stopień odczuwania smaków się zmniejsza. Jednak starsi ludzie nie są jedyną grupą, której to dotyczy. Dysgeuzja, czyli zaburzenie odczuwania smaków, może wystąpić u osób palących, nadużywających alkoholu, u osób po chemio- i radioterapii, u osób zażywających niektóre leki, u osób z cukrzycą, u osób z protezami zębowymi czy w przebiegu różnych stanów zapalnych toczących się w organizmie. Myślę, że każdy z nas, przynajmniej raz w życiu doznał zaburzeń w odczuwaniu smaku, chociażby w przebiegu chorób gardła i jamy ustnej. Jest to nieprzyjemne, niekomfortowe i skutecznie potrafi zmniejszyć apetyt. Aż chciałoby się powiedzieć, że zmysł ten docenia się najbardziej właśnie po jego utracie. Smak jest jednym z ważniejszych, jeśli nie najważniejszym zmysłem człowieka. Istotnie wpływa na jakość życia, dlatego dbajmy o niego a w obliczu choroby, gdy jego percepcja jest zaburzona, zróbmy wszystko, by wyciągnąć z niego jak najwięcej. Smak jest źródłem przyjemności, a jak powszechnie wiadomo – przyjemności w życiu należy pielęgnować! ŹRÓDŁO: Smaki się różnią – jak tworzą się preferencje smakowe. WSPÓŁCZESNA ŻYWNOŚĆ 02/2011. http://www.eufic.org/article/pl/5/20/artid/preferencje-smakowe/
44
APETYT NA ŻYCIE Agnieszka Pohl
Apetyt na życie mamy większy lub mniejszy. Czasem apetyt się nasila. Czasem słabnie, ale większość z nas trzyma się nadziei, że jutro nasz apetyt na życie będzie równie silny, co wczoraj, dwa dni temu. Każdy ma jednak swoje sposoby na podsycanie chęci życia u siebie. Dla jednych jest to wycieczka na drugi koniec świata, dla innych filiżanka kawy na tarasie w weekendowy, słoneczny poranek. Ale karmieni idyllicznymi obrazkami z telewizji ciągle pragniemy czegoś więcej od życia. Ciągle chcemy więcej i więcej. Mniej już nas nie satysfakcjonuje. Apetyt wzrasta do niebezpiecznej granicy, kiedy już nic nas nie cieszy. Kiedy zmęczeni codziennością i powtarzalnością zaczniemy szukać mocniejszych wrażeń i wyzwań. A i tak nasze wybredne podniebienie nie będzie zadowolone ze smaku, który zaserwował nam los. Będziemy szukać nowych podniet. Nie wystarczy nam już zwykła pizza w restauracji, teraz dogodzi nam już tylko najdroższa knajpa z „wyczesanym” menu, które będzie składało się z potraw, których w życiu nie jedliśmy. I nawet jeśli okażą się nie do przełknięcia, będziemy – z uporem maniaka – przekonywali wszystkich dookoła, że nam to smakuje. Bo przecież, to jest w końcu trendy, jadać w najlepszej restauracji w mieście. Przynajmniej żaden znajomy przy forsie nie będzie się na nas krzywo patrzył. Ale czy to jest jedynie iluzja, wykreowana na potrzeby zaspokojenia naszego nienasyconego apetytu? Czy ta chęć nasycenia nie bywa przypadkiem zgubna? Zwykle to, co nowe zjadane jest ze smakiem. Jednak nadmiar szybko się przejada. Kiedy stać nas na wszystko, nic już nas nie cieszy. Kiedy mamy mniej, stawiamy sobie cele, które chcemy osiągnąć, które jeszcze są do realizacji. Mamy do czego dążyć. Mamy możliwość podsycania swojego głodu. 45
Czasem podobnie jest z książkami. Kupujemy, chociaż mamy tysiąc nieprzeczytanych na półce. Łakniemy posiadać, pożeramy tonami książki. Aż w końcu następuje przesyt. Nie możemy patrzeć na te powtarzalne historie, które nie potrafią nas już niczym zaskoczyć. Poszukujemy nowych książek, gatunków. Niemalże po omacku, szukając czegoś bardziej oryginalnego. Czasem okazuje się, że natrafiliśmy na perełkę literacką. Natomiast często rozczarowujemy się kolejną powieścią porównywaną do jakiegoś bestselleru. I tak naprawdę sfrustrowani i zmęczeni powrócimy do punktu wyjścia. Znowu będziemy łaknąć czegoś nowego. Czegoś, co nas poruszy, rozbawi, wkurzy. Znowu będziemy się łapać kolejnej nadziei, że nasz apetyt nie wygaśnie, a nasz zapał nie będzie słomiany. Chcemy. by nasz łaknienie było ciągle równie silnie jak wtedy, kiedy podejmowaliśmy nowe wyzwania. A skoro spacer po parku nam spowszedniał, to może odważmy się skoczyć na bungee. A jeśli nie skok, to może wyprawa na jakiś szczyt górski, a może ucieczka przed rekinem? Jedno jest pewne, fantazji nam nie braknie, a jeśli braknie, to może warto powrócić do szarej codzienności i znowu przed sobą postawić jakiś cel, by dążyć do niego? By na nowo rozpalić ogień pożądania, by znowu się nam chciało. By znowu odkrywać przyjemność z życia, by wypełniać kolejną dziurę w naszym monotonnym życiorysie, który od czasu do czasu przeplatamy odrobiną adrenaliny, niesamowitych i nie całkiem zwykłych wydarzeń. Niektórym z trudem przyjdzie się pogodzić, że życie to nie bajka i nie zawsze toczy się po naszej myśli. Choć na pewne rzeczy – mimo wszystko – możemy mieć wpływ. Możemy nauczyć się czerpać przyjemność z małych rzeczy, by nieustannie mieć apetyt na życie. TEMAT NUMERU
HISZPAŃSKIE WPŁYWY W KUCHNI MEKSYKAŃSKIEJ Materiały prasowe Fragment książki udostępniony dzięki uprzejmości Wydawnictwa Universitas
Susana Osario-Mrożek MEKSYK OD KUCHNI, OD AZTEKÓW DO ADELITY WYDAWNICTWO UNIVERSITSAS, 2014
W trudach wojennych Hiszpanie jedli to, co udało im się zdobyć. Jeśli mieli szczęście, trafiały im się potrawy kuchni meksykańskiej. Bardzo polubili niektóre dania, do innych czuli wstręt – na przykład do tortilli posmarowanych ludzką krwią, wysłanych im w podarku przez Moctezumę. Chętnie spożywali owoce morza i słodkowodne skorupiaki, ale nie mogli pozbyć się odrazy do owadów, gadów i płazów. Zawsze delektowali się pieczoną dziczyzną i daniami z drobiu, ale tylko w okresie dotkliwego głodu godzili się jeść mięso psów. Powoli uczyli się doceniać kakao, ale bardzo szybko stali się amatorami chili, które wzięli
MATERIAŁ PROMOCYJNY
za paprykę, pomidorów, awokado, wanilii, kwiatów, pestek i owoców dyni, kukurydzy i różnych owoców. Nigdy jednak nie przestali tęsknić za chlebem, winem, serami, kiełbasami, słodyczami i owocami hiszpańskimi, więc robili co mogli, żeby móc je spożywać na ziemiach amerykańskich. Bernal Díaz zasiał obok indiańskiej świątyni pierwsze meksykańskie drzewka pomarańczowe z nasion przywiezionych z Kuby. W pamiętnikach wspomina, że przyjęły się bardzo dobrze, kapłani ze świątyni dbali o nie, tak że po jakimś czasie drzewka pomarańczowe rosły w całej okolicy. [...]
46
O ile spotkanie Indian i Hiszpanów było gwałtowne W 1538 roku, siedemnaście lat po zdobyciu stoli dramatyczne, to spotkanie ich tradycji kulinarnych, icy azteckiej Tenochtitlán, wicekról Hernán Cortés ich upodobań, było szczęśliwym połączeniem dwóch – utytułowany już także markizem doliny Oaxaca – wrażliwości skłaniających się w stronę intensywnych a także Trybunał Królewski i konkwistadorzy, hucznie i kontrastujących ze sobą smaków – kwaśnego i ostre- uczcili podpisanie traktatów między Hiszpanią Francgo – aromatu ziół i przypraw, gęstych sosów oraz fan- ją. Uroczystości trwały wiele dni, odbywały się turnietazyjnych kompozycji składników. Z tego spotkania je, zawody, corridy, defilady i przedstawienia. Na wynikła gastronomia meksykańska. Nowe techniki Plaza Mayor wzniesiono dwie olbrzymie dekoracje: kulinarne – smażenie, opiekanie itp. – doprowadziły meksykański las z żywymi zwierzętami i drzewami do powstania niezwykłych przepisów. Potrawy pre- oraz miasto Rodos z murami warownymi, wieżami hiszpańskie wzbogaciły się o hiszpańskie składni- i blankami. Przedstawiono wiele spektakli o temki: mleko, ser, mięsa, kiełbasy, masło, cukier, oliwę, atyce wojennej (spotkanie dzikich z Murzynami przy mąkę pszenną. Aztecki xocóatl z mlekiem, cukrem okazji polowania na prawdziwe lwy i tygrysy, bitwa i cynamonem stał się podstawą czekolady, najpierw morska na jeziorze, walka chrześcijan z Turkami), nowohiszpańskiej, później uniwersalnej. Tortille po a widzom rozdawano słodycze i przekąski. Hernán usmażeniu i dodaniu pikantnej kiełbasy, rozdrobn- Cortés oraz najznamienitsza szlachta urządzali wysionego mięsa lub sera dały początek niezliczonym tawne przyjęcia. Jedno z nich wydane było dla ponad meksykańskim przekąskom: tacos, enchiladas, que- trzystu kawalerów i ponad dwustu dam – prawdziwa sadillas, sopes, garnachas, chalupas, chilaquiles, średniowieczna biesiada z elementami meksykańskimolotes, pellizcadas itd. Masa nixtamal wymieszana mi. Bernal Díaz, tak opowiada o uczcie: „Na początku z utartym masłem zmieniła tamales w pyszne bułec- były dwojakiego albo trojakiego rodzaju sałaty, pozki gotowane na parze. Chili i czarna fasola smażone tem koźlątka i szynki z tłustością, pieczone na modłę z cebulą, moczone w śmietanie i posypane serem to genueńską, potem pasztety z przepiórek i gołębi oraz rajas i frijoles refritos – niezbędny dodatek do potraw kapłony i pulardy, potem galaretki i paszteciki, pomeksykańskich. tem kołacz królewski, potem kurczęta i kuropatwy Poeta Salvador Novo tak mówi o połączeniu tych oraz przepiórki w marynacie. Dwakroć zmieniano dwóch tak różnych tradycji kulinarnych: „Narodzą obrusy, pozostawiając spodnie obrusy z odpowiedsię – ach, apogeum, szczyt, kulminacja kulinarne- nimi serwetami. Potem przyniesiono rozmaite ptaki go połączenia – chili faszerowane: serem, mięsem; i zwierzynę w cieście, tego nie jedzono ani też wielu z rodzynkami, migdałami i cykatą; pokryte ubitym poprzednich potraw; następnie inne zawijańce z ryb jajkiem; smażone i wreszcie zatopione w sosie z po- i również mało z tego jedzono; po tym wniesiono piecmidorów i cebuli z odrobiną goździka i cukru dla sma- zyste, wołowinę i wieprzowinę z kapustą, rzepą i groku. Ukoronowane ryżem; w kawałkach towarzyszą chem; również nic się z tego nie jadło. Między tymi dasmażonej fasoli, w tej podróży kiedy okrywa je wa- niami na stołach pojawiały się najrozmaitsze owoce, chlarz z ciepłej tortilli – jadalna łyżka – trzymany aby wzniecić apetyt, a zaraz potem wniesiono kury prosto w palcach, do ust zachłannych, spragnionych”. pieczone w całości, z dziobami i nogami srebrzony[...] mi; po czym kaczki i gęsi całe, z dziobami złoconymi, W 1535 roku przybył do Nowej Hiszpanii pierwszy a zaraz po tym głowy wieprzowe i zwierząt łownych wicekról, Don Antonio de Mendoza. Wraz z dworem i całe cielęta. przybyły z Hiszpanii także kobiety, zawodowi kuchaTowarzyszyły temu przy każdym honorowym rze oraz mody. Jednak nadal gotowaniem zajmowały krańcu stołu śpiewy i trąby, i przeróżne instrumensię przede wszystkim Indianki, Metyski i Mulat- ty, harfy, wiole, flety, oboje, fagoty, zwłaszcza rozki, dodając meksykańskie składniki do hiszpańs- brzmiewała muzyka, kiedy służebni podawali panikich przepisów – kukurydzę i chayotes do potraw om, które brały udział w wieczerzy – a niewiele ich z mięsa i jarzyn, chili do kiełbas, pomidory do ryżu, było – czarki i liczne złocone puchary, jeden z miodem meksykańskie owoce i wanilię do deserów – a da- korzennym, inne z winem, inne z wodą, inne z kakao, nia indiańskie urozmaicały po hiszpańsku. Kuchar- inne z winem różowym. Prócz tego podawano najdoski przyrządzające potrawy na targowiskach, które tojniejszym paniom olbrzymie pasztety, z jednego wymusiały zadowolić bardzo zróżnicowaną klientelę biegły dwa żywe króliki, z innego króliczka, inne były – Indian, Metysów, Mulatów oraz podróżujących pełne przepiórek, gołębi oraz różnego żywego ptactHiszpanów, spopularyzowały dania metyskie, jak wa; postawiono je równocześnie za stołem i podniena przykład tacos z mięsem lub quesadillas z sosem siono przykrywy, króliki rozbiegły się po stole, przez chili, dania uznane później za typowo meksykańskie. piórki i ptactwo uleciały. Nie mówiłem o oliwkach, W pierwszych gospodach powstałych w mieście Mek- rzodkwiach, serach i kardach oraz o innych płodach syku w 1525 roku serwowano kuchnię hiszpańską: ziemi; wystarczy rzec, że całe stoły były ich pełne. (...) chleb, wino i mięsa oraz metyską: indyki, kukurydzę A wszystko podawano na wielkich półmiskach ze złoi tortille. ta i srebra”. 47
MATERIAŁ PROMOCYJNY
BIAŁA DAMA Klaudia Maksa © Olga Lyubkin - Fotolia.com Już w starożytnych Chinach biała herbata zarezerwowana była tylko dla rodów arystokratycznych. Jeden z chińskich cesarzy nazwał ją „apoteozą elegancji”. Powstaje ona poprzez zbiór tylko młodych pączków i młodych listków z herbacianych krzewów, które jeszcze nie zdążyły się rozwinąć. W dzisiejszych czasach to najdroższy i cieszący się największym uznaniem koneserów gatunek herbaty.
Cenne właściwości białej herbaty znane były już w X wieku naszej ery. Ze względu na jej drogocenne właściwości zbierały ją tylko kilkunastoletnie dziewice. Aby dziewczyny nie uszkodziły delikatnych pączków, ich ręce chroniły, codziennie zmieniane, jedwabne rękawiczki. Ze względu na delikatność herbaty, w procesie parzenia należy ściśle dostosować się do reguł jej przyrządzania. W przeciwnym razie można zaszkodzić jej pozytywnym właściwościom. Czas parzenia białej herbaty waha się od 3-10 minut, w zależności od wielkości liścia. Temperatura wody używanej do zalania nie powinna przekraczać 85-90 stopni. Napar białej herbaty o jasnej słomkowej barwie odznacza się delikatnym smakiem i subtelnym aromatem. Dzięki zastosowaniu odpowiedniej technologii obróbki, nie traci nic ze swoich naturalnych właściwości podczas procesu produkcji. SZLACHETNE PANACEUM Biała herbata ma wiele właściwości cennych dla naszego zdrowia. Poprawia krążenie, obniża poziom cholesterolu, wspomaga koncentrację, a to tylko niektóre jej zalety. Dzięki zawartym w niej polifenom chroni przed zawałem serca. Pijąc trzy, cztery filiżanki herbaty bez cukru, ewentualnie z dodatkiem odtłuszczonego mleka, zmniejszamy ryzyko zapadania na choroby serca i naczyń krwionośnych. Już po wypiciu jednej filiżanki poczujemy się odprężeni, uwolnieni od napięć i stresów. Amerykańscy naukowcy udowodnili, że biała her-
W MINIONYCH CZASACH
bata przeciwdziała powstawaniu nowotworów. Dlatego polecana jest ludziom genetycznie obciążonym chorobą nowotworową. Biała herbata jest na tyle mocna, że może likwidować pewne szczepy bakterii, włączając w to paciorkowce i bakterie zapalenia płuc. Według badań przeprowadzonych na Uniwersytecie Pace w Nowym Jorku, niszczy 80% bakteriofagów w czasie 10 min. Ponadto zawiera dużą ilość kofeiny, polifenoli i witaminy C. Jej działanie jest zbliżone do kawy. BIAŁA HERBATA JAKO KOSMETYK Coraz więcej firm kosmetycznych dodaje ekstrakt z białej herbaty do ekskluzywnych serii kosmetyków. Biała herbata obecna jest w wielu kremach do twarzy, w balsamach do ciała, szamponach, peelingach, mydłach i żelach do mycia. Dzięki wyciągowi z białej herbaty i innych naturalnych substancji aktywnych kosmetyki takie łączą efekt silnego pobudzenia skóry z działaniem przeciwzmarszczkowym i regenerującym. Biała herbata jest także popularnym składnikiem maseczek do twarzy. Zawarta w niej teina usprawnia krążenie w naczyniach włosowatych, a tym samym nadaje cerze ładny koloryt. Taką maseczkę możesz wykonać w domu sama. Po zaparzeniu herbaty nałóż na twarz i dekolt odcedzone pozostałości, po czym przykryj wszystko ciepłą, lekko nawilżoną bawełnianą szmatką. Tę naturalną maseczkę trzymaj przez około 20 min, w międzyczasie zmieniając stygnącą szmatkę na nową, ciepłą. Po upływie wspomnianego czasu zdejmij szmatkę oraz herbatę z twarzy. Delikatnie przetrzyj twarz i dekolt, po czym nałóż ulubiony krem nawilżający.
48
49
W MINIONYCH CZASACH
POZNAJ MAGICZNĄ MOC DRZEW Klaudia Maksa © Sandra Knopp - Fotolia.com Przyszło lato. Skorzystaj więc z pięknej pogody i udaj się na spacer po lesie albo parku. Nie tylko po to, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Na spacerach spróbuj zaprzyjaźnić się z drzewami, bowiem każde z nich, nawet najbardziej liche, może skrywać w sobie magiczną moc.
Czy wiesz, że już dawno temu w medycynie ludowej dzielono drzewa na dobre i złe? Do pierwszych zaliczano lipę, brzozę, kasztanowiec, dąb, jarzębinę i czarny bez. Topolę, osikę i olchę uznano za „wampiry", które pozbawiają nas energii. Dzisiaj słyszymy o leczniczych właściwościach drzew nie tylko od naszych babć. Coraz częściej lekarze zalecają swoim pacjentom, by jak najczęściej przebywali w otoczeniu drzew. Po pierwsze dlatego, że są one naturalnym źródłem tlenu, po drugie, bo wchłaniają z powietrza pyły, sadze i toksyny. Typowe drzewo absorbuje średnio odpowiednio: tonę dwutlenku węgla na każdy metr sześcienny przyrostu i produkuje przy tym 727 kg życiodajnego tlenu. Albo inaczej. Hektar lasu wchłania w ciągu godziny tyle CO2, ile wydziela go w tym czasie 200 osób. Coraz częściej w oficjalnych źródłach naukowych pojawiają się wzmianki o zbawiennym wpływie drzew na zdrowie człowieka. Na przykład w Rosji przeprowadzono badania, które wykazały, że gałązka jodły syberyjskiej umieszczona w szpitalnej sali spowodowała zmniejszenie o połowę liczby zarazków w powietrzu. Nad tym trzeba pochylić głowę i zacząć myśleć o drzewie, jak o prawdziwym ludzkim przyjacielu.
W MINIONYCH CZASACH
PRZYTUL SIĘ DO DRZEWA W filmach, zwłaszcza w komediach romantycznych, czasami widzimy scenę, w której bohater(ka) biegnie do lasu odnaleźć spokój. Tam zatrzymuje się przy drzewie, obejmuje je i się uspokaja. To oczywiście reżyserski chwyt emocjonalny. Ale poważnie. Spróbuj i ty. Jeśli jesteś spięta i obolała ze stresu, udaj się na spacer po lesie, albo chociażby do parku. Dotykając drzew różnych gatunków, dokładnie obserwuj swoje odczucia. Zdziwisz się bardzo, ale okaże się, że przy niektórych drzewach poczujesz się wyraźnie pobudzona, rozdrażnienia, a przebywanie wśród innych przyniesie ci przyjemne ukojenie. Zwróć także uwagę na swój oddech – jego głębokość i częstotliwość. Dobrze wybrane drzewo może go wyregulować. Jeśli znajdziesz drzewo najwłaściwsze dla siebie, po kilkunastu minutach powinny ustąpić np. bóle pleców, głowy, dolegliwości żołądkowe. Pamiętaj jednak, że na wyciszenie wielkich emocji będziesz musiała poczekać nawet godzinę. Bywa, że likwidowanie czy łagodzenie innych problemów zdrowotnych wymaga o wiele więcej czasu. Nie zrażaj się jednak, gdy po kilku tygodniach nie nastąpi radykalna poprawa. Specjaliści od drzewolecznictwa twierdzą, że terapia ta jest przeznaczo-
50
na przede wszystkim dla ludzi wytrwałych. Warto również stosować ją profilaktycznie i jak najczęściej spacerować wśród drzew, zwłaszcza wiosną i latem. W tym bowiem okresie lecznicza siła drzew jest największa. NA SPACER DO LASU NIGDY NIE SZKODA CZASU To prawda. Jeśli w twoim otoczeniu rosną buki lub brzozy, to masz szansę skutecznie się odstresować. Te drzewa działają kojąco na potargane stresem nerwy, a nawet łagodzą ból głowy, stany depresyjne, pomagają pozbyć się złości, strachu i gniewu. Sok z brzozy jest bogaty w sole mineralne, potas, magnez, wapń i witaminy z grupy B, oczyszcza organizm, wspomaga leczenie chorób dróg moczowych, wątroby, płuc i nadczynności tarczycy. Jeśli obok ciebie rosną poczciwe dęby, to codziennie przez kilkanaście minut dotykaj ich pni. Jak przekonują specjaliści, kuracja taka przydaje się przy osłabieniu organizmu. Dąb pobudza do pracy naczynia limfatyczne i krążenie krwi. Wywar z jego kory leczy choroby skórne, a stosowany do nasiadówek łagodzi stany zapalne narządów rodnych. Nasza piękna jarzębina działa natomiast mobilizująco i pozwala pozbyć się nałogów. Zawiera dużo witaminy C (prawie tyle, co owoce cytrusowe), cukrów, kwasów organicznych, pektyn i składników mineralnych. Związki czynne zawarte w jarzębinie działają moczopędnie, przeciwzapalnie, przeciwszkorbutowo, rozwalniająco i ściągająco, co jest korzystne w nieżytach żołądka, dwunastnicy i jelita cienkiego. Stosowana zewnętrznie (do nacierania) łagodzi bóle mięśniowe i stany reumatyczne. Z kolei zwykła sosna, to nie tylko zwykła znajoma
51
z lasu. Nasze babcie powiedziałyby o niej, że jest drzewem „dobrym”, wpływa korzystnie na zdrowie i samopoczucie. Oczyszcza płuca i dostarcza im tlenu, regeneruje organizm człowieka. Wydziela olejki eteryczne o właściwościach grzybobójczych i bakteriobójczych, co powoduje, że pod względem mikrobiologicznym las sosnowy jest czysty, wolny od chorobotwórczych organizmów. Nie przypadkiem w lasach sosnowych od lat są lokalizowane sanatoria, np. jedno z najstarszych sanatoriów przeciwgruźliczych w Otwocku pod Warszawą. Podobne właściwości ma jodła. Od wieków traktowano ją jako symbol mocy. Łagodzi silne emocje, reguluje pracę układu oddechowego i układu pokarmowego (dobra zwłaszcza dla wrzodowców). Z jej drewna, igieł i żywicy otrzymuje się ekstrakty do lekarstw przeciw schorzeniom reumatycznym i artretycznym. Nasiadówka w wodzie z wygotowanych gałęzi pomaga w stanach zapalnych pęcherza i przy upławach. A jak myślicie? Dlaczego dzieci tak lubią kasztany? Może trudno skojarzyć, ale kasztanowiec przywraca dobre samopoczucie i wiarę w siebie. Kora wykorzystywana jest do wytwarzania maści leczących hemoroidy. Jego właściwości uszczelniające naczynia krwionośne wykorzystuje przemysł kosmetyczny do produkcji kremów na „pajączki". Herbata z kwiatów kasztanowca leczy kaszel i wzmacnia tkanki mięśniowe. Tak to czasami jest, że szukamy jakichś cudownych środków kojących i leczących, a naturalne panaceum jest na wyciągnięcie ręki. Przyznaję się do tego ja, pewnie przyznajesz i ty. Więc co do mnie, od jutra idę porozmawiać z moją ogrodową lipą. A Ty? Może wybierzesz się na spacer po lesie?
W MINIONYCH CZASACH
LIMERYK Maciej Zborowski © igor - Fotolia.com
Bogata para z Brukseli poglądów ze sobą nie dzieli łączą ich za to smaki i z tego morał taki „teraz mają to czego chcieli”
POETYCKO
52
O CZŁOWIEKU Z LAS VEGAS Bożena NeLa Wiesiołek
Jesteś z Las Vegas A szczęścia nie masz. Kolejne dolary zgarnia Otyła kobieta. Ona kupi za to karmę Dla kotów. Jesteś z Las Vegas A prostaczka cię ograła. Masz szczęście że gra Była tylko o pieniądze. A nie masz szczęścia. Przykro mi to słyszeć. Tym bardziej że chciałam Być twoją żoną. Jesteś z Las Vegas A szczęścia nie masz. Zbyt wiele u ciebie Tego elementu skromności. Zbyt wiele jak na Las Vegas Czarnego pesymizmu. Zbyt wiele jak na szczęście Otępiałego altruizmu. Nie wiem chyba chciałam Pobrać się z hot-dogiem.
53
POETYCKO
KOBALT Bożena NeLa Wiesiołek
zamknięci w kobaltowej skrzyni czy ona ma jakiś otwór ciemność wszędzie ciemność a ja chciałabym uśmiechać się do słońca chciałabym pokazać słońcu moją stopę chciałabym mu tak wiele pokazać ale ciemność zamknięci w kobaltowej skrzyni nie wiemy czy kolor ściany to kobalt i tak nie mają one koloru ciemność 156 odcieni kobaltu i siedem razy dłuższy rok
BOŻENA NELA WIESIOŁEK– ur. 1994 zęsto jestem określana jako wielka marzycielka, która dobrze wie, czego chce. W moich utworach lubię dawać ludziom wolną przestrzeń do interpretacji. Próbuję nie narzucać w swoich utworach tej jednej właściwej drogi. Jestem świadoma tego, że każdy z nas odbiera inaczej każde słowo, dlatego też pozostawiam pewien niewypełniony fragment, w który Czytelnik może włożyć wszystko to, co rzuca mu się na myśl i leży na wątrobie. Dlaczego piszę? A dlaczego gitarzysta gra na gitarze? W 2012 roku wydałam e-book „Zapalić dwa razy jedną zapałkę”, a w 2013 roku tomik poetycki własnym sumptem „F.L.Y.”.
POETYCKO
54
55
PATRONATY
KRYMINAŁ NA LATO Materiały prasowe wydawnictw Lato o to dobry czas na lekturę. Na nadrobienie zalegości czy poznanie nowych hisotrii, o których słyszno dużo dobrego. Idąc tym tropem postanowiliśmy Wam polecić kilka ciekawych tytułów na umilenie letnich wieczorów. Michael Katz Krefeld WYKOLEJONY WYDAWNICTWO LITREACKIE, 2014
1
Okrzyknięty Duńskim Dynamitem. I trudno się z tym sloganem nie zgodzić. Od pierwszych stron czujemy powagę sytuacji i wiemy, że to nie są przelewki. Mroczna historia z bystrym detektywem, to jest zwykle to, czego chcemy od dobrego kryminału. I z pewnością nie jest to historia dla grzecznych czytelników. Zresztą przekonajcie się sami!
Cilla&Rolf Börjlind PRZYPŁYW CZARNA OWCA, 2013
2
To pierwsza część cyklu o Olivii Rönning i Tomie Stiltonie. Bardzo smakowita i diablenie wciagająca. Nie zabraknie też dobrze zarysowanego tła społecznego jak przystało na porządny szwedzki kryminał. I z całą pewnością autorzy nie odkryją przed czytelnikami wszystkich kart przed czasem. Polecamy!
Cilla&Rolf Börjlind TRZECI GŁOS CZARNA OWCA, 2014
3
Jest już druga część przygód o Olivii Rönning i Tomie Stiltonie. Kolejny raz możemy rozsmakowywać się w wielowątkowej powieści i możemy być pewni, że trupów na pewno w tej hisotrii nie zabraknie. Znowu z zapartym tchem możemy śledzić poczynania grupy dochodzeniowej, dobrze nam znanej z „Przypływu”. Zobczacie, co tym razem ich spotyka.
NIEZBĘDNIK MOLA
Malin Persson Giolito TO TYLKO DZIECKO CZARNA OWCA, 2014
4
Kolejna ważna sprawa, tym razem dotyczy bardzo młodego boahtera, którym jest mały chłopiec. Do tego rodzinne tajemnice, zgadka dla policji. Czego chcieć więcej? Nie jest to łatwa ksiązka, ale warto te historię poznać, by wyciagnać odpowiednie wnioski. Tylko dla ludzi o mocnych nerwach!
Olga Rudnicka FARTOWNY PECH PRÓSZYŃSKI S-KA, 2014
5
Olga Rudnicka nie zawodzi. Pokazuje, że jest w niezłej formie. I ciągle zasakuje czytelnika, że w tak młodym wieku można tworzyć tak bardzo wciągające kryminalne historie. Faszeruje humorem, ciętym i lekkim językiem. Nadaje swoim boahaterom niewybredne ksywki. Dobra zabawa gwarantowana. Jej nie da się nie pokochać!
Paul French PÓŁNOC W PEKINIE BLACK PUBLISHING, 2014
6
Rzecz dzieje się w Chinach w roku 1937. Zatem możecie wyruszyć w orientalną podróż. Jest trup. A jakaże! Młoda dziewczyna, w dodatku cudzoziemka. To jedynie zwiastuje kłopoty. Książka została wyróżniona nagrodą Brtyjskiego Stowarzyszenia Autorów Powieści Kryminalnych i nagrodą Edgara Allana Poe. Sami oceńcie czy zasłużenie.
56
1
2
3
4
5
6
57
NIEZBĘDNIK MOLA
SAMA TEGO CHCIAŁAŚ, ZUZANNO Krystyna Bartłomiejczyk Zabawna, słodko-gorzka opowieść o małżeństwie, miłości i poszukiwaniu własnej kobiecośći.
PATRONATY
58
PIERWSZY DOTYK OGNIA Jeaniene Frost
Pierwszy tom serii „Nocny książę”, autorstwa Jeaniene Frost, amerykańskiej mistrzyni urban fantasy.
CZEKAJĄC NA ODKUPIENIE Katarzyna Łochowska Okaże się, że duch historii przez cały czas czuwa nad ludzkością.
59
PATRONATY
KĄCIK DZIECIĘCY
60
Poznaj swój język Agata Jezierska © photology1971 - Fotolia.com Dla dzieci zmysły są równie ważne, jak dla dorosłych – trzeba nauczyć dzieci, jak z nich korzystać. Również ze zmysłu smaku, dlatego osobiście polecam wykonywanie z dziećmi posiłków, uczenie ich różnych smaków, zapoznawanie z posiłkami z różnych stron kraju czy świata.
POZNAJ SWÓJ JĘZYK Co potrzeba: LL waciki/patyczki do uszu LL cukier, sól, sok z cytryny, sok z grapefruita LL lusterko Wspólnie z dzieckiem przyglądamy się, jak wygląda język. Można opowiedzieć, że język ma na sobie miejsca, które lubią różne smaki, .np. czubek języka lubi smak słodki, jego środkowy obszar lubi szczególnie smak kwaśny, gorzki smak lubi miejsce w tyle języka. Ale to opowiadamy dziecku dopiero po przeprowadzeniu zabawy. To dziecko samo ma odkryć, które miejsce lubi jaki smak. Za pomocą wacika do uszu dziecko nabiera próbkę smakową i nanosi ją na różne miejsca języka. Próbuje stwierdzić, gdzie odczuwa smak najintensywniej, czyli które miejsce języka jaki smak najbardziej lubi. Każdy eksperyment jest lepiej zapamiętywany przez dziecko niż „sucha” wiedza. Dzięki tej zabawie dziecko uczy się poznawać swoje ciało i funkcjonowanie języka. Poznaje, czym jest zmysł smaku, uwrażliwia go to na smak, uświadamia jego różnorodność.
SAŁATKA WARZYWNA Zabawa ta przeznaczona jest dla grup dzieciaków zarówno tych mniejszych, jak i tych trochę starszych. Jednak należy ją dostosować do wieku dzieci. I tak dla tych młodszych przygotowujemy karteczki z obrazkami owoców, tak aby owoce powtarzały się, a dla starszych na karteczkach w ten sam sposób wypisujemy nazwy owoców.
61
Dzieci siedzą w kole, a prowadzący wymienia nazwy owoców np. jabłka, truskawki, gruszki – zadaniem dzieciaków, które mają te nazwy owoców, jest wymienienie się miejscami. Jeśli chcemy wprowadzić element współzawodnictwa, możemy za każdym razem zabierać jedno krzesło, tak aby wyłonić zwycięzcę, ale nie polecam, ponieważ zabawa sama w sobie jest ciekawa i wesoła. Uwaga: na hasło: SAŁATKA OWOCOWA wszystkie dzieci mają za zadanie wymienić się miejscami.
JADALNA ZAGADKA Do przeprowadzenia zabawy potrzebne są: LL chusta do zasłonięcia oczu, LL całe i poprzekrawane na małe cząstki owoce W przypadku, gdy w zabawie uczestniczy tylko jedno dziecko, należy po prostu zawiązać mu oczy i podawać po kolei owoce najpierw całe, tak aby dziecko mogło rozpoznawać je po kształcie i fakturze, a potem jego cząstki, tak aby poznawało zapach i smak owoców. Jeśli zaś mamy do czynienia z grupą dzieci, każdemu po kolei zawiązujemy oczy. Dzieci, które nie mają akurat zawiązanych oczu, mogą na pytania dziecka z zawiązanymi oczami na temat owocu odpowiadać tylko: tak lub nie. Dziecko ma za zadanie odgadnąć, do jakiego owocu pasują poszczególne cechy. Celem zabawy jest umiejętne określanie smaku (kwaśne, słodkie, gorzkie), wielkości (małe, duże), faktury itp.
KĄCIK DZIECIĘCY
KONCEPCJA „PIĘCIU SMAKÓW”
Alicja Pohl © Africa Studio - Fotolia.com O pozytywnym wpływie roślin na nasz organizm wiemy od dawien dawna, bowiem historia ziołolecznictwa jest tak długa jak historia cywilizacji, zatem warto poświęcić jej kilka słów.
Tradycyjna Medycyna Chińska opiera się na teorii Pięciu Elementów, Pięciu żywiołów. Warto zadać pytanie, czy w naszej tradycji wiedza ta uległa zagubieniu, czy tylko zapomnieniu? Przecież dobrodziejstwa, jakie płyną z mądrości wieków starożytnego i średniego, tradycji chińskiej, indyjskiej czy tybetańskiej, które były oparte na bardzo zbliżonych holistycznych modelach świata i człowieka, pozwalają powrócić w dużym stopniu do tradycyjnego leczenia. Po dokładnym zaznajomieniu się z fundamentami wiedzy tego systemu śmiało możemy korzystać z dobroci, ZIOŁOWO
jakie niesie. Co zatem sprawia, że warto poświęcić swój czas na studiowanie znajomość pięciu przemian, z których korzystali wielcy lekarze, tacy jak Hipokrates, Avicenna czy Paracelsus? Medycyna chińska traktuje człowieka całościowo. Uwzględnia trzy bardzo ważne aspekty: naturę człowieka, środowisko, jak również klimat. Czym jest choroba? Jest to nic innego jak zakłócenie równowagi panującej w naszym organizmie, zakłócenie równo-
62
63
ZIOŁOWO
wagi yin-yang (czyli sił, których wzajemne oddziaływanie warunkuje powstawanie i zmiany wszystkich rzeczy) lub pięciu elementów (drewno, ogień, ziemia, metal oraz woda – kolejność ta oznacza uporządkowane zależności między poszczególnymi elementami, symbolizując obieg odżywczy. Leczenie, jak łatwo się domyślić, polega na przywróceniu tej równowagi. Niezwykle istotne jest postawienie prawidłowej diagnozy, a ustalenie przyczyny choroby stawiane jest na pierwszym miejscu. Fakt ten nie powinien dziwić, przecież niejednokrotnie sami się przekonujemy, że leczenie objawowe nie daje rzeczywistego rezultatu, a jedynie gwarantuje chwilową poprawę.
za sprawne wydalanie płynów z naszego ciała (związany z nerkami i pęcherzem moczowym).
Zioła „posiadają” moc przywracania równowagi pomiędzy siłami yin-yang. Możemy je podzielić na grupy posiadające właściwości silnie oziębiające, oziębiające, rozgrzewające i silnie rozgrzewające. W sferze yin są zimno i chłód, a do yang należą ciepło i gorąco. Do grupy zimnych ziół możemy zatem zaliczyć np. miętę stosowaną w chorobach gorąca, natomiast rozgrzewający imbir w chorobach zimna. W medycynie chińskiej nie tylko „temperatura” ziół ma znaczenie, ale przecież zioła stanowią pokarm będący nieodzowną jej częścią. Podlegają one klasyfikacji m.in. ze względu na SMAK.
Jakie zioła zatem możemy przyporządkować poszczególnym smakom?
SMAK jest niezwykle ważny i nie wynika to tylko z faktu, że stanowi jeden z podstawowych zmysłów człowieka, umożliwiając nam rozpoznanie spożywanego pokarmu, pozytywnie wpływając m.in. na nasze dobre samopoczucie, ale istotnie wiąże się z pięcioma żywiołami, które jak już wiemy stanowią podstawę systemu medycyny chińskiej. Jakie zatem są to smaki? SMAK KWAŚNY = ŻYWIOŁ DREWNA. Produkty należące do tego żywiołu kierują energię do wewnątrz i w dół ciała, sprzyjają utrzymaniu równowagi (związany z wątrobą i pęcherzykiem żółciowym), SMAK GORZKI = ŻYWIOŁ OGNIA. Produkty należące do tego żywiołu kierują energię w dół, przyspieszając przemianę materii, jak również podnosząc temperaturę naszego ciała (związany z sercem, jelitem cienkim oraz systemem krążenia krwi). SMAK SŁODKI = ŻYWIOŁ ZIEMI. Produkty należące do tego żywiołu odżywiają i nawilżają, jak również harmonizują energię (związany z sercem, jelitem cienkim oraz systemem krążenia krwi). SMAK OSTRY = ŻYWIOŁ METALU. Produkty należące do tego żywiołu kierują energię ku górze i na zewnątrz, uwalniając szkodliwe substancje (związany z płucami i jelitem grubym). SMAK SŁONY = ŻYWIOŁ WODY. Produkty należące do tego żywiołu kierują energię w głąb naszego organizmu, usprawniając tym samym pracę organów, które odpowiadają
ZIOŁOWO
Teraz wiedząc, jak smak ma się do obiegu odżywczego, wiedząc, jakiego smaku są zbierane czy zakupione przez nas zioła, będziemy zorientowani, z jakim żywiołem, ruchem energii mamy do czynienia i jaki wpływ ma to na nasz organizm. Jak możemy wykorzystać tę wiedzę? Bardzo prosty przykład, otóż znana nam mieszanka imbiru i miodu stosowana przez nas w czasie przeziębienia posiada smak słodki i ostry, posiada właściwości napotne (ruch w górę i na zewnątrz).
Smak kwaśny nać pietruszki, koperek, zielona kolendra, imbir (ciepłe), kiełki lucerny, nasturcja, ogórecznik, roszponka (chłodne); Smak gorzki świeże i suszone zioła: bazylia, cząber, estragon, lubczyk, liść laurowy, majeranek, oregano, rozmaryn, tymianek, kurkuma (ciepłe), zioła i przyprawy świeże i suszone: mniszek, bylica, kurkuma, szałwia (chłodne), herbaty ziołowe: korzeń łopianu, korzeń mniszka, piołun; Smak słodki koper włoski, cynamon (gorące), cynamon, kminek, wanilia (ciepłe), estragon (chłodne); Smak ostry anyż gwiaździsty, kora cynamonu, chili, curry ostre, gałka muszkatołowa, goździki, ziele angielskie, pieprz, imbir suszony (gorący), czosnek, gorczyca, kardamon, kminek, kumin, bazylia, chrzan, kolendra, szczypiorek, liść laurowy, majeranek, ostra papryka, pietruszka, skórka mandarynki i pomarańczy, imbir – świeży, czarnuszka, koper, pieprz, tymianek suszony (ciepły); Smak słony smaku słonego nie charakteryzuje żadne zioło, ale na pewno możemy wymienić w tej grupie produkty takie jak: sól, miso czy tamari. Przygotowując posiłki, warto zwrócić uwagę na to, co „wrzucamy do garnka”, cała filozofia sprowadza się do stwierdzenia, że każdy nasz posiłek powinien być odpowiednio zbilansowany i zawierać smak słodki, słony, kwaśny oraz słony. Nadmiar jak również brak któregokolwiek z nich spowoduje zaburzenia w funkcjonowaniu naszego organizmu. Odżywianie jest ściśle powiązane z naszym życiem, środowiskiem, dlatego podczas komponowania posiłków warto także zainteresować się, czy produkty przez nas wybrane pochodzą z naszego regionu albo, czy są odpowiednie dla danego sezonu. Zachowując kolejność przemian, zachowamy równowagę w naszym organizmie, żyjąc w harmonii z samym sobą jak i z otoczeniem.
64
BIAŁORUŚ DLA POCZĄTKUJĄCYCH Igor Sokołowski Białoruś dla początkujących nie jest przewodnikiem, ale Autor ma nadzieję, że po przeczytaniu tej książki Czytelnik zapragnie pojechać na Białoruś.
PROWINCJA PEŁNA SZEPTÓW Katarzyna Enerlich
W książce znajdziemy dużo przepisów na niezwykłe potrawy ze zwykłych, choć często zapomnianych produktów, które można wyhodować w ogródku, albo wręcz na balkonie czy parapecie.
65
PATRONATY
NOWY NUMER BRZDĄCA
JUŻ WKRÓTCE
REKLAMA
/mgazynbrzdac.pl /MagazynBrzdac http://magazynbrzdac.pl
66
SMAK WAKACJI © Fotolia.com
67
OBIEKTYWNIE