Magazyn dla otwartych na literaturę i smaki
EGIPT
Nr 4/2014 (9)
ISSN 2353–6594
DESERY
SZCZĘŚCIE OLGA RUDNICKA
FINLANDIA
PROZA POEZJA FELIETONY
MIEJSCE NA TWOJĄ REKLAMĘ SKONTAKTUJ SIĘ Z NAMI: reklama@magazynobsesje.pl
REKLAMA
2
REDAKTOR NACZELNA
KONTAKT W SPRAWIE REKLAMY
Agnieszka Pohl
reklama@magazynobsesje.pl
WSPÓŁPRACOWNICY
MAGAZYN W INTERNECIE
Aurora Agata Jezierska Alicja Badetko Aneta Jakubas Arkadiusz Jankowski Beata Cieślowska Danuta Baranowska Hanna de Broekere Maciej Zborowski Monika Denkiewicz Niezłe ziółko Patrycja Cieślowska Teresa Monika Rudzka
http://magazynobsesje.pl /MagazynObsesje /MagazynObsesje
REDAKCJA I KOREKTA Anna Stokłosa
SKŁAD Agnieszka Pohl Ilustracja na okładce: © © K.–U. Häßler – Fotolia.com
KONTAKT Z REDAKCJĄ redakcja@magazynobsesje.pl
3
W NASTĘPNYM NUMERZE Święta
WYDAWCA STUDIO WYDAWNICZE „ZAKLĘTY PAPIER” Agnieszka Pohl ul. Henryka Pobożnego 10/6 58–100 Świdnica Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych tekstów oraz nie odpowiada za treść zamieszczanych reklam.
ZAKLĘTY PAPIER STOPKA REDAKCYJNA
W NUMERZE SŁÓW KILKA Chwilo trwaj!...............................................................5 O NAS O nas............................................................................6 SUBIEKTYWNY WYBÓR
OPOWIADANIE Receptura szczęścia...............................................40 LITERACKO Chcesz być szczęśliwa? To bądź!......................... 42 Wakacje w Bułgarii c.d.......................................... 43
Smak Sycylii................................................................ 8
Szczęśliwe dzieciństwo......................................... 49
Czarny napój...............................................................9
Ekspres do Wiednia...............................................50
NA ŚWIECIE Kieszonkowe szczęście..........................................10 PODRÓŻE Szczęście zaklęte w kamień.................................. 11 Egipskie szczęście .................................................. 13 FELIETON Jak to jest oddawać krew...................................... 15 Szczęście od kuchni................................................ 16 Królestwo Bhutanu, czyli o tym, jak cieszyć się drobiazgami...............................................................20 Pernamenta radość................................................ 22 KOLOROWY TALERZ Sałatka na ostro i kwaśno..................................... 23 MAGIA WSPOMNIEŃ Szczęście – ulotne chwile..................................... 24 WYWIADY Olga Rudnicka.......................................................... 25 Zakochałam się w ich odwadze........................... 29
KUPA TRUPA Szczęście versus zemsta........................................ 52 ZDROWY TALERZ Szczęście na diecie................................................. 53 TEMAT NUMERU Finka w Polsce......................................................... 55 PORADNIA JĘZYKOWA Czy wiesz, że............................................................ 58 KULTURALNIE Życie kulturalne i kabaret aktorski...................... 59 POETYCKO Limeryk..................................................................... 65 NIEZBĘDNIK MOLA Poranne przyjemności........................................... 66 ZIOŁOWO Rośliny, które poprawią wygląd skóry................ 71 OBIEKTYWNIE Szczęście................................................................... 75
PYSZNIE NA TALERZU Delikatny deser z bakaliami.................................. 36 Kokosowe ciasto z soczewicy.............................. 38
W NUMERZE
4
Chwilo trwaj!
Dobrze jest zacząć dzień od ulubionej rzeczy. Wtedy istnieje szansa, że dzień będzie udany. Dobrze, gdy bez wyrzutów sumienia możemy poświęcić pięć minut o poranku, by zjeść swoje ulubione śniadanie, napić się swojego ulubionego soku z pomarańczy. Jest jeszcze lepiej, kiedy możemy w ciszy i spokoju celebrować nadejście poranka, delektując się chwilą. A gdyby tak wstać te pięć minut wcześniej, a gdyby tak nie biegać po domu z rana w poszukiwaniu sukienki. A gdyby tak wieczorem przygotować sobie wszystko na rano, a rano zatopić się w lekturze ulubionej gazety czy ostatnio zakupionej książki. Bo przecież wciąż nam powtarzają, że to od nas zależy, czy będziemy szczęśliwi. Mamy wpływ na naszą rzeczywistość. Ta piękna, idealistyczna wizja zagościła w mojej głowie spowodowana ogromną ilość endorfiny, która wyzwoliła się u mnie podczas przygotowywania tego numeru. Pojęcie szczęścia jest tak pojemne, że postanowiliśmy podzielić się z Wami jego wizją. Zapraszam gorąco do lektury. Niech Was szczęście nie opuszcza!
Redaktor naczelna Agnieszka Pohl
5
SŁÓW KILKA
O NAS Patrycja Cieślowska http://www.z–pamietnika–dietetyka.pl
Ewa Figarska http://www.paczucha.blog.onet.pl/
Studentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Niepoprawna optymistka, w życiu kieruje się mottem: If you can dream it, you can do it. Nie istnieją dla niej rzeczy niemożliwe, doskonale wie, czego chce i sukcesywnie do tego dąży. Jej największą miłością są podróże za jeden uśmiech, dzięki nim czuje się szczęśliwa i wolna od wszelkich ograniczeń. Pomiędzy wyprawami eksperymentuje w kuchni, czego efekty regularnie publikuje na blogu.
Laureatka nagrody Bloga Roku w 2011 w kategorii blogi literackie.
Beata Cieślowska http://www.z–pamietnika–dietetyka.pl
Teresa Monika Rudzka
Miłośniczka zdrowego jedzenia i gotowania. W kuchni czuje się jak bogini, nie wyobraża sobie mieszkania bez dobrze wyposażonej kuchni i dużego stołu wokół którego mogłaby zgromadzić rodzinę i przyjaciół. Jej miłość do jedzenia jest na tyle silna, że postanowiła uczynić z tego pożytek i zostać dietetykiem. Swoją wiedzą i przepisami dzieli się również na swoim blogu Z Pamiętnika Dietetyka. Aurora http://www.blogczekolady.pl
Alicja Badetko http://pisze-reportaze.blog.onet.pl Dziennikarka, autorka książki Puls
Urodziła się we Wrocławiu, ale mieszka w Lublinie. Pracowała jako bibliotekarka, agentka ubezpieczeniowa i sekretarka. Zajmuje się dziennikarstwem, najczęściej pisze rozmaite życiowe historie do tzw. babskich gazet. Lubi koty, dobre książki i filmy oraz niekonwencjonalne, ale przyjemne życie. „Bibliotekarki” to jej debiut książkowy. Książka opublikowana w październiku 2010 szybko stała się bestsellerem. W 2011 r. ukazała się druga powieść Teresy Moniki Rudzkiej „Singielka”. Jesienią ukazała się jej trzecia książka „Kuzyneczki”.
Arkadiusz Jankowski
Indiana i Bridget Jones w spódnicy. Blogerka i felietonistka rozkochana w czekoladzie – jej sma- Autor dwóch powieści| Altana i Tajemnica nieku, historii i tym, co można z niej wyczarować mieckiej papierośnicy oraz zbiorów opowiadań w kuchni. Prowadzi warsztaty, produkuje trufle, „Niekoniecznie serio” i „Jerzyki”. Mieszka na Śląa w wolnych chwilach planuje otwarcie własnej sku, choć urodził się i wychował w Warszawie. czekoladziarni. Jej misją jest znalezienie idealnej Wprawdzie na co dzień zajmuje się czym innym, ale to właśnie pisanie jest jego największą żyreceptury na ciasto czekoladowe oraz miłość. ciową pasją. Wolne chwile poświęca na czytanie i podróże. O NAS
6
Agata Jezierska http://agaciorkowo.blogspot.com
Anna Stokłosa
Ruda dusza. Obserwatorka świata, ludzi, kultury, animator, pedagog, wolontariusz. Zaangażowana w działania WOŚPu i propagowanie transplantologii. Nie wyobraża sobie dnia bez kawy i muzyki, rozmów z bliskimi. Miłośniczka herbat i yerba mate. Wierząca w moc pacyfki i uśmiechu. Marząca o podróży na wschód, mieszcząca w sobie Małą Mi i Włóczykija. Kocha poznawać, podróżować, doświadczać, przeżywać i pisać...
Redaktor, masażysta, animator, Kobieta–pióro, wolontariusz. Od małego zafascynowana książkami. Jako brzdąc skrobała zapamiętale prozę fantastyczną. Rozmiłowana we współczesnej muzyce filmowej. Kocha zwierzęta i kupować tanio książki w sieci. Z uporem maniaka propaguje gdzie się tylko da idee krwiodawstwa i głośnego czytania dzieciom. Ma nieuleczalną słabość do cukierków maltesers oraz szczurków domowych. Posiada bzika na punkcie smoków maści wszelakiej i swojej rodziny.
Hanna de Broekere
Maciej Zborowski
Tłumaczka z języka angielskiego. W dorobku ma ponad dwadzieścia tłumaczeń, począwszy od tzw. literatury kobiecej, poprzez powieści dla młodzieży i poradniki po udział w tłumaczeniu zbiorowym. Miłośniczka Jane Austen, P. G. Wodehouse’a, Agathy Chrisite i Wisławy Szymborskiej. Uprawia również – nieregularnie, ale z pasją – własną twórczość literacką.
Aneta Jakubas Z zawodu i pasji jest ogrodnikiem. Jej marzeniem jest własny ogromny ogród z najpięknieszymi i ciekawymi roślinami Świata. Lubi gotować i jeść. Uwielbia aktywne podróże, dobre książki, seriale komediowe, wzruszające filmy, energiczną muzykę, ale najbardziej spędzać czas z moim mężem i przyjaciółmi. Nawet na krótki spacer zabiera ze sobą aparat - fotograf amator:). Na codzień zwariowana, uśmiechnięta i pełna życia Polka mieszkająca w okolicach Londynu. 7
Ur. 30.04.1986 absolwent filologii polskiej Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Krośnie. Autor tekstów piosenek oraz tworów wierszo– i limerykokopodobnych zebranych w czterech tomikach poezji. Pasjonat muzyki, śpiewu i informatyki Dziennikarz hobbysta. Rozmiłowany w smakach kuchni włoskiej.
Niezłe ziółko http://niezleziolkoo.blogspot.com/ Nie jest zwichrowaną szamanką ani samozwańczą znachorką. Nie ma dyplomu z zielarstwa ani tajemnych mocy uzdrawiania, ale wierzy w potęgę ziół i mądrość Matki Natury. Powiedz jej co cię boli, a znajdzie sposób, by ominąć lekarza – takie z niej Niezłe Ziółko.
O NAS
SMAK SYCYLII Agnieszka Pohl Materiały prasowe Po Apetycie Philipa Kazana to kolejna powieść, której nie powinno się czytać na pusty żołądek. Przy lekturze zmysły smaku i powonienia szaleją, burczy niemiłosiernie w brzuchu, wydzielają się soki trawienne, a głód przeszkadza w śledzeniu fabuły.
SYCYLIJSKA OPOWIEŚĆ NICKY PELLEGRINO PRÓSZYŃSKI I S–KA, 2014
Nicky Pellegrino, jak zwykle, lekko i smacznie opisała historię czterech kobiet, które skrywają swoje własne sekrety. Przemyciła dyskretnie niuanse kuchni sycylijskiej, pozwoliła delektować się aromatem świeżo parzonej kawy z makinetki oraz słodkimi włoskimi croissantami i ręcznie robioną, tradycyjną czekoladą z lokalnej manufaktury. „Sycylijska opowieść” doskonale pobudza naszą kulinarną fantazję. Strona po stronie prowadzi nas przez zagmatwane życie bohaterek. Jej narrator pozwala wchodzić w interakcję z postaciami, serwuje przepyszne dania i raczy czytelnika przepisami, które aż się proszą o przetestowanie we własnej kuchni. Choć z pewnością nie dorównają tym, które przyrządzał Luca Amore wraz ze swoimi uczennicami. Co zrozumiałe, nie będziemy mieli tych samych, świeżyćchproduktów, ale mimo wszystko będziemy mieli namiastkę sycylijskiej kuchni w naszym domu. Idealna powieść na zakończenie lata, działa lepiej niż niejeden antydepresant. Koniecznie musicie jej posmakować, a może i Wy zapałacie miłością do włoskiej, nieskomplikowanej kuchni?
SUBIEKTYWNY WYBÓR
8
CZARNY NAPÓJ Agnieszka Pohl Materiały prasowe Nie od dzisiaj wiadomo, że filiżanka czarnej kawy może z rana poprawić nam humor. Może też być przyczynkiem do rozpoczęcia rozmowy z kims obcym albo kimś bliskim. Choć w zasadzie nie wszyscy przepadają, za tym czarnym napojem sauté. Niektórzy koniecznie muszą dolać kroplę, a może nawet dwie mleka. A inni muszą sobie tę goryczkę osłodzić kopiastą łyżeczką cukru. A kiedy kawa jest juź gotowa, mogą spokojnie zaczą dzień.
PIERWSZA KAWA O PORANKU DIEGO GALDINO REBIS, 2014
Diego Galdino zaprasza nas na poranną kawę. Na samym końcu robi czytelnikowi wykład o rodzajach kawy. Pokdreśla, jak ważna jest ceremonia parzenia tego naparu. A jeśli przedstawia bohaterów w nawiasie informuje czytelnika, jaką kawę dana postać preferuje. A samo spojrzeniena okładkę wbudza w nas przyjemne odczucia. Bo któż nie chciałby o poranku stać na tarasie swojego domu we Włoszech i delektować się w pobudzającym aromatem w ciszy i spokoju – bez zbędnego pośpiechu? Ta książka to swego rodzaju sanatrium kawowe, które w słotne dni potrafi uleczyć nasze ponure nastroje. Pierwsza kawa o poranku to hołd złożony kawoszom i duszom romantycznym, dla których miłość, to jedna z najwaźniejszych cnót. To lekka historia przepełniona humorem oraz zapachem tak dobrze nam znannym, bez którego większość z nas nie wyobraźa sobie udanego poranka. Koniecznie razem z Diego Galdino, napij się dzisiaj kawy.
9
SUBIEKTYWNY WYBÓR
KIESZONKOWE SZCZĘŚCIE Agnieszka Pohl Materiały prasowe Zapytałem ją, czy jest szczęśliwa, odpowiedziała, że „prawie”, i nie jestem pewien, lecz wydaje mi się, że jej usta wtedy zadrżały. Ale jak mówią starzy ludzie: w każdym wielkim szczęściu jest zawsze mały problem. 1 1 Opowiadanie „Łowca” z tomiku Mały człowiek. Bajki z lewej kieszeni, Aleksander Prokopiev, Wydawnictwo Toczka, 2012.
Nie bez powodu ten tekst rozpoczyna się od cytatu. Oddaje on kwintesencję szczęścia, które jednak nie zawsze jest wolne od zmartwień. Mały człowiek. Bajki z lewej kieszeni to niezwykle inspirujące historyjki, zaczynające się od krótkiego pouczenia, kiedy należy je czytać albo kiedy lepiej tego nie robić. Aleksander Prokopiev poprzez bajki dla dorosłych zgrabnie i lekko – choć nie beztrosko – zabiera nas do świata, w którym życie jest pełne trosk, radości, czasem smutku. Nie stroni od istotnych ludzkich spraw, nie ułatwia nam przełknięcia historii, które stanowią metaforę tego, co ważnego autor chce nam przekazać. Magia przeplata się z prostotą, codziennością i życiowymi niuansami, które nikomu z nas nie są obce. I być może przyniesie Wam odpowiedź na pytania, które od dawna Was nurtują i nie pozwalają w pełni cieszyć się z tych dobrych rzeczy, które nas spotykają. Mały człowiek może stać się początkiem przygody z literaturą Aleskandra Prokopieva. Bowiem ta książka to chwila szczęścia poprzetykanego nie zawsze sympatycznymi postaciami i wydarzeniami. To przyjemność obcowania z bałkańską literaturą.
NA ŚWIECIE
10
SZCZĘŚCIE ZAKLĘTE W KAMIEŃ Patrycja Cieślowska © annbozhko - Fotolia.com http://www.z–pamietnika–dietetyka.pl/
W powietrzu czuć zapach prawdziwego lata, wiatr lekko unosi soczyście zielone liście lipy. W tle słychać śmiech dzieci, wszak już wiadomo, że rozpoczęły się wakacje. Na ganku wśród donic lawendy i aromatu świeżo zaparzonej kawy zastanawiam się, czym jest szczęście, czy dla każdego jest tym samym i czy tak naprawdę istnieją sposoby, by je przyciągnąć? Jeśli tak, to w jaki sposób? Podróżując tu i ówdzie, spotykałam się z ludźmi z różnych kultur, każdy na swój sposób cieszył się z tego, co mu oferował los, inaczej też doceniał małe rzeczy. Wtenczas zaczęłam zastanawiać się, dlaczego jedni mogą czerpać radość praktycznie z niczego, a inni nie potrafią doceniać ogromu szczęścia, jaki na nich spływa. W czym tkwi ta różnica? Często spotykam się ze stwierdzeniem, że w krajach śródziemnomorskich czy latynoamerykańskich jest więcej słońca i to w dużym stopniu wpływa na nastrój, a co za tym idzie na radość życia. Bez wątpienia odgrywa to ważną rolę w postrzeganiu codzienności. Łatwiej wstać, gdy za oknem słońce rozpieszcza swoimi promieniami, a w tle widać falujące na wietrze liście palmy, a dla ochłody można zanurzyć się w błękicie krystalicznej wody. Brzmi cudnie, jednak nie trzeba żyć w raju, by żyć pełnią życia i być szczęśliwym, to zależy tylko od naszego nastawienia. Najważniejsze to iść przez życie z uśmiechem, choć czasami wydaję mi się, że różnię się od typowego Polaka i jego mentalności, bo mimo niepogody potrafię śmiać się i tańczyć w deszczu. To jest dla mnie szczęście, które tak naprawdę jest na wyciągnięcie ręki, wystarczy docenić drobnostki, które przytrafiają się nam każdego dnia lub znaleźć swój talizman, który dla niektórych może mieć magiczną moc. W różnych kulturach wierzy się w ich nadprzyrodzoną siłę i przypisuje się zdolność przyciągania szczęścia. Znam osoby, które
11
zbierają kamienie, wieszają łapacze snów czy szukają w trawie czterolistnej koniczyny, co przypomina często przysłowiowe szukanie igły w stogu siana! Skąd w ogóle pochodzą owe amulety i dlaczego dla niektórych są tak ważne? Wspomniany wcześniej łapacz snów pochodzi z tradycji Indian północnoamerykańskich i służył przede wszystkim do łapania sennych marzeń, dlatego wieszano go przed wejściem do domu, jak również nad łóżkiem, by pośredniczył między senną fan-
PODRÓŻE
tazją a rzeczywistością. Nie tylko ładnie wygląda, ale chroni nasze marzenia. Pewnie wielu już szukało szczęśliwej koniczyny, która swą rozpoznawalność zawdzięcza świętemu Patrykowi, bowiem wykorzystywał on ją do wyjaśniania obecności Boga w trzech postaciach. Jak głosi legenda, znalezienie koniczyny w dzień świętego Patryka przynosi podwójne szczęście. Natomiast jadąc na wakacje do Turcji, bądź kraju arabskiego, możemy spotkać się z popularnym w tamtych regionach „okiem proroka”, czyli amuletem wykonanym z niebieskiego szkła, które chroni przed zawiścią i złymi życzeniami wysyłanymi w naszą stronę. Pęknięcie amuletu oznacza wykonanie zamierzonego zadania. Zaś wybierając się w podróż do Kraju Kwitnącej Wiśni, warto przygarnąć Maneki Neko, czyli najpopularniejszy symbol szczęścia w Japonii. „Witający kot”, bo tak w tłumaczeniu brzmi oryginalna nazwa, stawiany jest przed wejściem do domu lub w biurze. Jeśli figurka ma podniesioną lewą łapę – przyciągnie gości, jeśli prawą – pieniądze.
Na sam koniec ciekawostka, dlaczego przyjęło się wrzucać monety do fontanny? Tenże zwyczaj swe korzenie ma w starożytnym Rzymie, kiedy to ludzie wręczali bogom podarki (złote monety) w zamian za utrzymanie natury w równowadze. Do dzisiaj utrzymuje się, że wrzucenie pieniędzy do fontanny, spojrzenie w tafle wody i wypowiedzenie życzenia, przynosi szczęście, więc do dzieła! Amulety, talizmany, pozytywne nastawienie do życia, to tylko nieliczne atrybuty szczęścia, które dla każdego jest czymś innym, niektórzy potrzebują niewiele, inni z kolei trochę więcej, by poczuć się szczęśliwymi. Jednak ważne jest, to by potrafić docenić to, co oferuje nam los i dobrze to wykorzystać. Szczęście jest w nas i tylko od nas zależy! Źródło: Michałkiewicz W., Na szczęście, National Geographic, http://www.national-geographic.pl/artykuly/pokaz/ na-szczescie/
PATRONUJEMY POEZJI „CZŁOWIEK Z BRUDNOPISU” NIEBANALNE SPOJRZENIE NA ŻYCIE
Proces
Mariusz Jagiełło Wczoraj byłem pacjentem na oddziale patologii dorastania, dziś wiem jak pachnie skóra niemowlęcia. Zapatrzyłem się w lustro, na policzkach mam więcej wiosen niż zim. Zabrakło umiejętności postrzegania zmiennych warunkujących postępowanie. Wychodzę, dozorczyni zmiata liście, na szyldach rozpoznaję kształty liter. Darujcie komentarze, proces rozkładu przebiega sprawnie.
PATRONATY – POEZJA
12
EGIPSKIE SZCZĘŚCIE Danuta Baranowska Danuta Baranowska
Szczęście to pojęcie, które dla każdego jest czymś innym. Ma inne znaczenie w różnych sytuacjach, w różnych krajach, w różnych epokach. Dla jednych będzie to dobrobyt, dla drugich zdrowie, rodzina, dla jeszcze innych miłość, podróże, wolność. Każdy człowiek inaczej rozumie swoje szczęście. Dla mnie wielkim szczęściem przed laty stała się pierwsza podróż do Egiptu. Archeologią interesowałam się od zawsze. A Egipt zafascynował mnie bardzo dawno temu. Chyba już wtedy, gdy jako dziecko otrzymałam posążek bogini Sachmet i zaczęłam wertować wszelką dostępną wówczas literaturę na temat starożytności. Moim duchowym przewodnikiem był Profesor Kazimierz Michałowski i jego wspaniała książka „Nie tylko piramidy”. Chłonęłam wszystko, co dotyczyło Egiptu i marzyłam, że kiedyś sama zobaczę te starożytne cuda. Długo musiałam czekać, aż spełni się marzenie mego życia i w końcu, kiedy stanęłam u stóp Sfinksa, kiedy spojrzałam na zalane słońcem Piramidy, poczułam zapach orientu, wiedziałam, że warto było czekać tak długo. Że jest to rzeczywiście jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi. I już wiedziałam, że będę tutaj wracać, zawsze z tą samą tęsknotą, miłością i radością. Dla starożytnych Egipcjan szczęście w życiu ziemskim było nieosiągalne. Mogło ono zostać osiągnięte tylko jako nagroda w życiu pozagrobowym. Dlatego też Egipcjanie przygotowywali się do życia po śmierci od swoich najwcześniejszych lat. Faraonowie, dostojnicy państwowi, kapłani, z myślą o szczęściu w zaświatach budowali grobowce, piramidy czy mastaby, które były wyposażone we wszystko, co do życia jest potrzebne. Ściany pokrywały przepiękne malowidła i reliefy ukazujące sceny z ziemskiego życia zmarłego. W odkrytych po latach grobowcach, znajdowały się przedmioty codziennego użytku, żywność, figurki uszebti, czyli figury służących, którzy mieli usługiwać zmarłym po śmierci,
13
odzież, złoto, aby zmarli stając przed bogami, nie musieli się wstydzić swojego wyglądu. Kult życia pozagrobowego starożytnego Egiptu widoczny jest na terenie całego współczesnego państwa. Jednak najbardziej przemawia do wyobraźni znajdująca się na zachodnim brzegu Nilu w Górnym Egipcie – Dolina Królów. Jest w niej coś mistycznego. I ja, kiedy stanęłam u wylotu Doliny, odczułam ten niezwykły mistycyzm. Mimo otaczającego mnie współczesnego świata, tam w Dolinie odczuwa się tchnienie starożytnych bogów egipskich. Tutaj na skalnym odludziu u stóp góry El–Kurn, w rozpalonym słońcem kotle stromych, skalistych ścian brązowego wapienia zostały wykute grobowce faraonów. Do dzisiaj odkryto ich sześćdziesiąt dwa. W centrum Doliny znajduje się najsłynniejszy grobowiec królewski. Nietknięta zawartość oraz tzw. „klątwa faraona”, która towarzyszyła odkryciu grobowca Tutanchamona uczyniła z niego najbardziej sławne znalezisko w Dolinie Królów. To ja powstrzymuję piasek, aby nie zamknął tajemnej komory. Jestem
tu dla ochrony zmarłego. Ta inskrypcja zapisana na glinianej podstawie kaganka może uchodzić za przestrogę czy ostrzeżenie. Śmierć ludzi, którzy wchodzili do grobowca, nadała Tutanchamonowi rangę
PODRÓŻE
mściwego króla. Zresztą może i coś w tym jest... Egipcjanie starają się nie wchodzić do grobowca. Ibrahim – mój wspaniały egipski przewodnik powiedział cicho – chcesz tam zejść? Bo ja zaczekam na zewnątrz. – Spojrzałam w jego poważną twarz i chmurne oczy i odpowiedziałam – Ja też wolę się nie narażać. – Szybko minęliśmy owe słynne szesnaście schodów przed wejściem i ruszyliśmy boczną drogą do miejsca pochówku faraona Setiego I, który jest największym i najlepiej zachowanym grobowcem w Dolinie Królów. Zagłębiając się w duszny korytarz, odniosłam wrażenie, że przekraczam próg do przeszłości. Ściany korytarza zdobią przepiękne reliefy, kolorowe malowidła oraz instrukcje z Księgi Umarłych wyjaśniające, jak należy żeglować przez świat umarłych. Dalej, w trzech komorach widać wizerunki Setiego I w otoczeniu całego panteonu egipskich bóstw. W komorze grobowej na sklepieniu można podziwiać motywy astronomiczne, a na filarze słynny wizerunek króla w uścisku z Ptahem (patronem rzemiosła i sztuki), wyobrażonym tutaj w postaci mumii. Na głowie bóg ma charakterystyczny czepek noszony przez rzemieślników. Wiedziałam, że malowidła są zachowane w doskonałym stanie, ale to, co zobaczyłam tutaj, przeszło moje wyobrażenie.
PODROŻE
W suchym, gorącym, pustynnym klimacie malowidła na ścianach grobowców zachowały swoje barwy i wiele z nich wygląda tak, jakby pomieszczenia dopiero opuścili malarze. Zresztą w całym Egipcie odnosi się wrażenie, że czas się zatrzymał. Kiedy dotarłam do Doliny Królowych, czasu starczyło mi już tylko na zobaczenie grobowca Nefertari. Nefertari, czyli Piękna–dla–której–wstaje–Słońce była ukochaną małżonką Wielkiego Ramzesa II, dla której ten potężny władca zbudował równie niepowtarzalną świątynię w Abu–Simbel, mającą po wsze czasy stanowić dowód miłości i oddania dla tej najbardziej umiłowanej. Grobowiec królowej zachwyca przede wszystkim wspaniałymi barwnymi reliefami. Przedstawiają one sceny wyobrażające życie po śmierci, składanie darów bogom, a także postaci z zaświatów. Najbardziej jednak zachwycają poetyckie strofy Ramzesa II na ścianach komory grobowej, mówiące: moja miłość jest wyjątkowa, nikt nie może z nią rywalizować, bo Nefertari jest najpiękniejsza spośród żyjących, wprost skradła moje serce. I słowa te, słowa wielkiej miłości, przetrwały tysiące lat, a zmarli być może znaleźli swoje szczęście w zaświatach.
14
JAK TO JEST ODDAWAĆ KREW Anna Stokłosa © Africa Studio – Fotolia.com
Zaczęło się od tego, że chorowitym dziecięciem będąc od kołyski, nabawiłam się igłowstrętu. Na całe życie. Dlatego bez względu na daleko posuniętą pełnoletniość, każdy zastrzyk czy pobieranie krwi łączyło się w moim przypadku z całodniową traumą poprzedzającą przykrą wizytę w miejskiej przychodni. Uznałam, że takie zachowanie nie licuje z godnością licealistki i obiecałam sobie, że jeśli dostanę się na wymarzone studia licencjackie, pójdę i oddam honorowo krew. Dostanie się na studia okazało się być bardzo prostym wyczynem. Dlatego, chcąc zachować własną godność, stwierdziłam, że z danej sobie obietnicy się wywiąże. Tak się szczęśliwie zdarzyło, że mój przyjaciel postanowił również oddać krew w tym samym dniu drugi raz w życiu, więc dzień wcześniej spotkaliśmy się na naradzie wojennej, w czasie której opowiedział mi co i jak. Że muszę się wyspać, zjeść dobre, ale nie za ciężkie śniadanie i dużo pić, a nawet zabrać wodę ze sobą do punktu krwiodawstwa. A ponieważ w miarę słuchania jego opowieści robiłam się coraz bardziej 15
blada, żegnając się ze mną, wyszeptał mi do ucha: „Ja też się boję”. I nie wiem, czy mnie zrozumiecie, ale w tym momencie przestałam się bać całkowicie. Podziękowałam mu i podniesiona na duchu poszłam do domu – noc spędziłam spokojnie. Nazajutrz rano na powrót byłam zestresowana jak przed maturą, więc zebrałam się dużo wcześniej, niż powinnam była. Pojechaliśmy oboje do szpitala. Pierwsze co, to poza założeniem kartoteki kazali nam wypełnić płachtę papieru. Były tam najróżniejsze pytania, które miały określić w przybliżeniu nasz stan zdrowia i to, czy nadajemy się na krwiodawców. Teoretycznie – banał. Praktycznie jest tam irytująco dużo pytań, które człowiek nie wiedzieć czemu traktuje jak pytania egzaminacyjne. Obok mnie inny pan, mocno zestresowany swoim brawurowym postanowieniem oddania krwi, z rozpędu wypełnił też część ankiety wyraźnie oznaczoną jako przeznaczoną dla pań. Między innymi było tam pytanie o to, kiedy ostatni raz miesiączkował... Czekanie na badanie próbki krwi dłużyło mi się FELIETON
w nieskończoność. Z nerwówo wypiłam litr wody, lad – zamiennik kaloryczny za utracone 450 ml krwi – który ze sobą przywiozłam i zaczęłam sączyć wodę i zwrot poniesionych kosztów dojazdu do i ze szpitala. z dystrybutora – zimną, aż szkliwo pękało i na doda- Pomna ekscesów Pana Czerwony Rękaw trzymałam tek niesmaczną, ale dającą zajęcie. Poszłam na ogól- rękę zgiętą w łokciu dobry kwadrans, zanim mi nie ne badanie i w zasadzie nie wiem, jak to było możliwe, ścierpła. Nie czułam się osłabiona. Wyczynem było że ciśnienie nie wyszło mi ponad 200 – byłam zde- wlezienie na drugie piętro po schodach, a wieczorem nerwowana do tego stopnia, że dostałam głupawki zasnęłam o dwie godziny szybciej niż zazwyczaj, ale i dawaj! – zaczęłam rozśmieszać cały personel me- przez całą resztę tego dnia i kilka następnych czułam dyczny dookoła. W międzyczasie nadszedł też ten się szampańsko i najchętniej polazłabym tam z postraszny moment kłucia w palec, od którego zdrę- wrotem, ale tak szybko nie można. twiałam i zmarzłam cała i od którego rozbolała mnie Ze względu na zdrowie obiecałam sobie chodzić głowa, ale że hemoglobina lepiej niż wzorcowa (14,6), do centrum krwiodawstwa i krwiolecznictwa tylko to „zapraszamy dalej, pani Aniu”... raz w roku, żeby uświetnić pewne specjalne okazje, Pomieszczenie do donacji było niesamowicie zie- podziękować za coś lub poprosić o coś, prośbę swolone, klimatyzowane i pachniało w sposób, w jaki ją do Wyższej Instancji popierając podzieleniem się pachną tylko szpitale – a jest to zapach stresogenny z kimś czerwienią mojej krwi. Jest to anonimowe do dla większości populacji. Ułożyłam się na bardzo wy- cna, ze wszech miar magiczne i daje dużą satysfakcję. godnej kozetce, wciąż swoją wesołością zarażając Nigdy się nie dowiedziałam, czy z mojej krwi wywszystkich dookoła. Właśnie ten moment wybrał dzielono osocze dla jednej osoby i płytki dla innej, czy starszy pan, który skończył oddawać krew chwilę też byłam jednym z tych bardzo rzadkich przypadków wcześniej, żeby wejść do sali i dać do zrozumienia, że podyktowanych przez los, w których krew trafiła do trochę za szybko usunął opatrunek z rany po wkłu- biorcy cała. Raz zdarzyło mi się oddać krew dla konciu. Patrzyłam oszołomiona, jak rękaw jego flanelo- kretnej osoby. Wypełniłam wtedy druczek i przesławej, niebieskiej koszuli robi się fioletowy, nasiąkając łam do szpitala, w którym osoba ta się znajdowała. krwią wartko płynącą z żyły. Wiecie, co ten człowiek Ona oczywiście dostała swoją grupę, ale moja krew powiedział? „Troszkę mi tu pociekło”. Sposób, w jaki uzupełniła tamtejszy bank krwi. zacisnęłam szczęki musiał być słyszalny dla otoczeOd niedawna też moja krew może trafić odpłatnie nia, bo przemiła pani pielęgniarka zapytała, czy może do koncernu farmakologicznego, który stworzy z niej chcę zrezygnować, bo zrobiłam się bardzo blada. Ale leki, co bardzo długo mnie bulwersowało. Krwioja już zaszłam za daleko i za dużo mnie to kosztowało, dawcy w Polsce są honorowi – nie dostają pieniędzy żebym się miała poddać w tym momencie. za swoją krew, tak jak to jest w niektórych krajach W Strasznej Chwili, która trwała i trwała, odwró- europejskich. I żebyście mnie też dobrze zrozumieciłam wzrok, zamknęłam oczy i w ogóle jeszcze na li – ja pieniędzy też nie chce, ale ucieszyłabym się, wszelki wypadek zasłoniłam je ramieniem, jakby gdyby leki wyprodukowane dzięki mojej krwi były samo przymknięcie powiek miało być mało skutecz- o tyle tańsze dla ludzi, którzy będą ich potrzebowali. ne. Zapiekło. Krótko i wcale nie tak boleśnie, jak to Obawiam się jednak, że to tak nie działa. Ale lepiej sobie wyobrażałam. Ból rozszedł się łagodnie po tak, niż żeby miała trafić do zlewu tylko dlatego, że zgięciu łokcia i rozległ się dźwięk, który nauczyłam wobec braku zapotrzebowania, nie zgodziłam się na się kochać już w tamtej chwili – miarowe, mechanicz- sprzedanie jej przez szpital na zewnątrz. Jest prosty ne poruszanie się tacki, na której leżał napełniający sposób, żeby uniknąć przesłania krwi do koncernu – się woreczek. Tacka huśtała cennym ładunkiem, aby wystarczy zadzwonić przed udaniem się do lokalnego uniemożliwić mu zakrzepnięcie w worku, a ja słucha- Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa i zapytać, łam tego zafascynowana, oddychając coraz wolniej ile mają jednostek danej grupy krwi i czy potrzebują i głębiej, napawając się endorfinami, które mózg wy- nowych, czy nie. słał do walki z traumą pourazową. Spłynął ze mnie Spróbujcie. To naprawdę nic nie boli, a pozwala cały stres, poczułam się lekka, beztroska. Upajałam odnaleźć w sobie coś, o co byście się nie podejrzesię tą chwilą. Gapiłam się rozanielonym wzrokiem to wali – odwagę ratowania ludzkiego życia i zdrowia na sufit, to na mojego przyjaciela, który kiwał z poli- w sposób honorowy i dyskretny. Nic nie daje takiej towaniem głową na moje wariactwa. Było mi dobrze satysfakcji, takiego spełnienia. A jeśli będzie Wam i błogo, jednocześnie napawałam się swoim wielkim mało, bo istnieje takie ryzyko, że połknięcie bakcyla tryumfem i tym, że zrobiłam coś dobrego. Jeszcze tyl- – zawsze możecie zgłosić się do którejś z wielu dziako chlup odrobinę do fiolek na badania, bo to moja łających w Polsce baz potencjalnych dawców szpiku pierwsza donacja była, i już po wszystkim! i komórek macierzystych. Osobiście należę do bazy Sama donacja trwała u mnie osiem i pół minuty. DKMS Polska, ale to tylko jedna z wielu, które gromaZ trudem zwlekłam się z kozetki. Odebrałam pie- dzą ludzi z całego świata do wspólnej walki przeciw czątkę na legitymacji, przydziałowe dziewięć czeko- rakowi krwi – białaczce.
FELIETON
16
17
16
FELIETON FELIETON
Szczęście od kuchni Aurora, Konsultacje: Iwona Wierzbicka, Irek Ciara © Africa Studio – Fotolia.com http://www.blogczekolady.pl/
Każdy, komu choć raz na drodze stanął głodny człowiek, wie, że taki człowiek do sympatycznych nie należy. Podobnie, każdy z nas doświadczył tego stanu błogości, gdy po ciężkim dniu na stole przed nami wyrósł talerz pełen smakowitości. Choćby nie wiadomo jak trudny był to dzień, na widok obiadu podkowa naszych ust nagle zamienia się w szeroki uśmiech. Być może nie ma nic odkrywczego w stwierdzeniu, że jedzenie to jeden ze składników ludzkiego dobrostanu. Mało kto jednak zastanawia się nad tym, jak bardzo istotny jest to składnik szczęścia. Dlaczego jedzenie ma władzę nad naszym samopoczuciem? Postanowiłam się przyjrzeć mu od kuchni, z pomocą kucharza i dietetyczki. I własnego podniebienia!
Jedzenie ma znaczenie Wyobraźcie sobie kotlet schabowy, główkę sałaty, kiść winogron i plaster żółtego sera – wszystkie wyglądające tak samo. W postaci białych, niewielkich pigułek. Być może przewidywania niektórych futurologów sprawdzą się i rzeczywiście obiad będzie przygotowywany w laboratorium, a nie w kuchni. Bardziej prawdopodobne jest, że pozostaniemy przy tradycyjnych posiłkach. Dlaczego? Nawet ci odporni na modę na gotowanie muszą przyznać, że jedzenie to nie tylko paliwo zasilające mechanizm jakim jest ludzkie ciało. To smak, wygląd, zapach. A te również mogą nas uszczęśliwiać. Kolorowa sałatka albo pachnące korzennymi przyprawami pieczone jabłko FELIETON
działają na nasze zmysły, wprawiając nas w dobry nastrój lub wywołując miłe wspomnienia. Chrupane ciasteczko przed egzaminem ma również zniwelować dyskomfort psychiczny, a zajadany podczas oglądania filmu popcorn odprężyć po stresującym dniu. Dla niektórych kanapka z żółtym serem zastępuje rozmowę z przyjacielem, a pudełko czekoladek może nawet uleczyć złamane serce! Jedzenie nie tylko niweluje brak szczęścia, może być jego substytutem, ale też od tysiącleci towarzyszy człowiekowi przy celebracji wszelkich szczęśliwych chwil, jak narodziny dziecka, zawarcie małżeństwa albo zwycięstwo w walce. Z całą pewnością możemy to zatem uznać nie tylko za sztuczny wytwór
18
kultury, lecz za jakaś pierwotną ludzką intuicję, która w cieszeniu się chwilą widzi związek z cieszeniem się jedzeniem. Jakby nie spojrzeć, jedzenie to życie! Nie jest więc przypadkowe powiedzenie, że ten kto lubi gotować i jeść, musi być w ogóle szczęśliwym człowiekiem.
Dieta na szeroki uśmiech
oddziałujące na hormony szczęścia, czyli serotoninę i endorfiny. Są to, min. ryby, awokado, orzechy, orkisz i inne zboża. Produkty z grupy superfoods, m.in. ziarna kakaowca lub młody jęczmień. Na tym właśnie polega praca kucharza terapeuty. Co zaskakujące, taki kucharz nie stroni też od podawania swoim „pacjentom” deserów (w przygotowaniu nowa książka „TeraDesery”)! Zdaje się, że idzie jednak o krok dalej. Gdy zadałam mu pytanie o to, jakie jedzenie czyni nas naprawdę szczęśliwym, odpowiedział, że to nie jedzenie nas, ale to my czynimy jedzenie szczęśliwym! Innymi słowy liczy się nie tylko to, co jemy, ale również jak to przygotowujemy i jak spożywamy. Ważne, by mieć pozytywne nastawienie i szacunek do jedzenia. I siebie samego. To oznacza, że nie zatruwam organizmu byle jakim jedzeniem, wkładanym do ust szybko, bez zastanowienia. „Czysty organizm to bezgraniczna euforia, szczęście, inspiracja i ekstaza!” – deklaruje Szefirek. Nam nie pozostaje nic innego, jak z uśmiechem na ustach wypróbować proponowane przepisy!
Istnieją pewne smaki i potrawy, które zawsze sprawiają, że czujemy się odrobinę szczęśliwsi. Bezwzględnie na pierwszym miejscu plasuje się tu smak słodki. Ciastka, lody, galaretki… wszystko, co ma w sobie cukier, powoduje wzrost poziomu endorfin w krwi. Ale czy euforyczny nastrój to już szczęście? Wręcz przeciwnie. Po zastrzyku cukru, równie szybko jak nasz humor się poprawił, ulega on pogorszeniu. Na szczęście istnieje dieta, która naprawdę może pomóc nam być szczęśliwszymi nie tylko na chwilę. Już dwie dekady temu słynna brytyjska dietetyczna rewolucjonistka Gillian McKeith udowadniała w telewizyjnym show „Jesteś tym, co jesz”, że depresja może być wynikiem złych wyborów żywieniowych. Podobne teorie przedstawiła inna badaczka diety szczęścia Judith Przykładowy jadłospis szczęścia wg Ajwen: Wurtman, opisując w swej książce „Serotonina, przełom w dietetyce” menu dla „zdenerwowanych matek”. Śniadanie: Taką dietę stosuje i zaleca znana polska dietetyczczarna, prawdziwa i mocna kawa; jaja na boczku ka Iwona Wierzbicka (http://www.ajwen.pl/). Każda z płynnym żółtkiem, surowe warzywa (dowolne) prawidłowo dopasowana dieta powinna jako jeden Obiad: karczek z grilla lub tatar z żółtkiem, do tego z bezpośrednich skutków przynosić dobry nastrój surowe lub kiszone warzywa i pogodę ducha. Jaka to dieta? Dieta odżywcza, czyli Podwieczorek: owoce, czasami czekolada. bogata w białko, tłuszcze, witaminy i minerały – tłuKolacja: to głównie warzywa, w różnej postaci, suromaczy Ajwen. Niestety, jedzenie wysoko przetworzowe, duszone, w postaci zup krem nych produktów oraz ciasteczek to niezbyt dobrze zbilansowany jadłospis. Co ciekawe, Ajwen stawia na Koktajl odtruwający – opracował Szef Irek dietę bogatą w tłuszcze. „Dzięki temu, że nie jadam produktów zbożowych, mam stabilny poziom cukru, Składniki: co gwarantuje mi wysoki poziom energii przez cały * Listki aloesu dzień” – dopowiada dietetyczka. Tłuszcze zwierzęce * Grejpfrut uważane za szkodliwe i tuczące dają uczucie syto* Olej lniany ści, regulują gospodarkę hormonalną, a ponadto dają * Sól kamienna, nierafinowana energię na długo, przez co człowiek nie bywa rozdrażniony z powodu uczucia głodu. „Odkąd jem bardziej Przygotowanie: tłusto, ale zdecydowanie mniej węglowodanowo jeWszystkie składniki zmiksować ze sobą. stem bardziej szczęśliwa, mam więcej energii i lepiej mi się myśli” – deklaruje. Tłuszcz, co jest bardzo istotWalory terapeutyczne: ne, jest również nośnikiem witamin rozpuszczalnych Koktajl odtruwający pomaga w usuwaniu toksyn w tłuszczach. A co z drobnymi przyjemnościami? Cóż, z organizmu, zawiera składniki przeciwrakowe główtych również do pełni szczęścia potrzeba i dlatego nie w grejpfrucie, zawiera kwasy tłuszczowe omega w każdej diecie powinno być na nie miejsce – Ajwen 3 w oleju lnianym a terapeutyczne substancje aloesu na przykład nie potrafi zrezygnować z filiżanki dobrej – zwłaszcza mukopolisacharydy oraz witamina B12 – kawy oraz surowej czekolady (np. polska Cocoa). goją przewód pokarmowy i pomagają w przyswajaniu Podobne podejście reprezentuje też słynny Szewszystkich składników odżywczych. firek, czyli Ireneusz Ciara (http://www.szefirek.pl), autor książek, prowadzący program „Kuchnia terapeutyczna”. W swojej kuchni często stosuje produkty
19
FELIETON
Królestwo Bhutanu, czyli o tym, jak cieszyć się drobiazgami Monika Denkiewicz © nyiragongo - Fotolia.com
Szczęście, a raczej poszukiwanie szczęścia jest obsesją XXI wieku. Poprawiamy urodę, malujemy się, zmieniamy przyzwyczajenia. Wysyłamy miliony życiorysów i listów motywacyjnych z nadzieją otrzymania wymarzonej, dobrze płatnej pracy. Każdego dnia pędzimy za szczęściem, a może raczej za tym, co za nie uważamy. Definicji szczęścia jest niemal tak wiele, jak ludzi na kuli ziemskiej. Wielość spojrzeń na nie spowodowała, że powstała dziedzina nauki, która zajmuje się tylko szczęściem. Psychologia pozytywna, bo o niej mowa, prowadzi badania nad wszystkimi aspektami szczęścia. Najciekawsze konkluzje mówią na przykład o tym, że wbrew pozorom to nie szczęśliwe zbiegi okoliczności sprawiają, że ludzie są szczęśliwi, ale to szczęśliwi ludzie tak organizują świat wokół siebie, że doświadczają szczęśliwych zbiegów okoliczności. Najpierw więc według tej teorii należałoby stanąć przed lustrem, uśmiechnąć się do osoby, którą tam widzimy, i powiedzieć coś w rodzaju: „Cześć! Wiem, że masz marzenia, które chciałabyś spełnić, dlatego ja dziś zrobię wszystko, by Ci w tym pomóc”. Co dalej? To zależy od nas samych. Może wystarczy ubrać coś bardziej kolorowego niż zazwyczaj, z pogodnym usposobieniem zacząć kolejny dzień, a potem wyjść z pracy, wejść do kiosku za rogiem i kupić kupon loterii, w której nigdy nie braliśmy udziału, „bo przecież nie mamy szczęścia”. Spróbujmy powiedzieć sobie, że tylko my sami projektujemy każdy nowy dzień naszego życia. Tylko my możemy pokierować naszym życiem tak, by każdy z nich miał inny kolor, inny wyraz, inne znaczenie. Psychologowie zajmujący się szczęściem opowiadają o tym, że kiedy jesteśmy szczęśliwi, roztaczamy FELIETON
to szczęście wokół siebie. Tworzymy dobre, pozytywne, wartościowe relacje z ludźmi, dostajemy lepsze stanowiska pracy. Niektóre psychologiczne definicje szczęścia mówią o tym, że szczęście to brak rozbieżności między tak zwanym „ ja idealnym”, a „ ja realnym”. Brzmi skomplikowanie, dlatego spieszę z wyjaśnieniem. W równowadze tej chodzi o to, by akceptować siebie takiego jakim się jest. Wedle tej teorii, jeśli mamy pracę, która nie stanowi dla nas wystarczającego wyzwania, powinniśmy ją zmienić na taką, która każdego dnia jest dla nas ciekawsza i wymaga od nas co dzień nowego zaangażowania i świeżego spojrzenia na służbowe obowiązki. Kolejny raz odmieniłam słowo „ powinno się”, bo takie są teorie. Mówią o tym, co trzeba robić, jak trzeba żyć, ile razy dziennie należy się uśmiechać. Szczęście jednak polega na czym innym. W odległym Królestwie Bhutanu wiedzą to najlepiej. Dlaczego Bhutan – malutkie państwo w Azji Południowej? Człowiek lubi otaczać się tym, co piękne. Strzeliste góry Bhutanu sprawiają, że mieszkańcy Królestwa czują się bezpieczni. Ich władca dba o to, by ludzie w jego kraju mieli wszystko, co im jest do szczęścia potrzebne. Uważny Czytelnik powie zapewne, że my nie możemy być szczęśliwi, ponieważ państwo, w którym żyjemy, nie jest królestwem. Szczęście obywateli Bhutanu nie bierze się jednak jedynie z faktu posiadania monarchicznego ustroju władzy. Oglądając film o tym egzotycznym, pełnym tajemnic i uroku miejscu, zwróciłam uwagę na wypowiedzi zwykłych ludzi. Starszy człowiek opowiadał o tym, jak bardzo jest szczęśliwy z powodu tego, co ma. Jak wiele radości 20
daje mu każdy kolejny świt w miejscu, które kocha, wśród ludzi, którzy są dla niego ważni. Dalsza część filmu to opowieść Dalajlamy o współczuciu jako o fundamencie szczęścia. W poczuciu szczęścia mieszkańców Królestwa Bhutanu wcale nie chodzi o fakt mieszkania w tym, konkretnym miejscu na geograficznej mapie świata, ale o podejście do własnego życia i do otaczających nas ludzi. Skąd w obywatelach Butanu tyle szczęścia? Może bierze się ono z ich życzliwości wobec siebie nawzajem, może z faktu, że są dumni z tego, co posiadają, a może stąd, że potrafią cieszyć się z każdego nowego wschodu słońca. Przeczytałam gdzieś ostatnio, że najlepszym sposobem na rozwiązanie wszelkich problemów tego świata jest o nich rozmawiać. Wymieniać myśli, słuchać argumentów i codziennie na nowo wyszukiwać sposoby dojścia do kompromisu. Codziennie biegamy za wielkimi rzeczami, nie dostrzegając drobiazgów. Nasz dzień pracy wydłuża się w nieskończoność. Szybko awansujemy, dużo zarabiamy. Mamy piękne, wielkie i bardzo ciche domy. Nie rozmawiamy z dziećmi, rodzicami, mężami i żonami z przekonaniem, że rozmawiać należy o rzeczach ważnych i absolutnie wyjątkowych. Starszy Pan z filmu o najszczęśliwszym miejscu na
21
ziemi opowiadał o tym, że w jego rodzinie najważniejszym momentem w ciągu całego dnia jest kolacja. Wówczas wszyscy domownicy siadają przy dużym, okrągłym stole i dzielą się ze sobą wrażeniami mijającego dnia. Ktoś może powiedzieć, że w naszej kulturze rozmowa przy stole nie jest mile widziana. Tylko, czy lepsze od tego jest nie odzywać się do siebie przez cały dzień? Może faktycznie cisza jest synonimem spokoju, ale „spokój” nie jest synonimem „szczęścia”. Jeśli jesteś szczęśliwy, to czujesz się spokojny, a jeśli jesteś spokojny, to możesz więcej. Podobno w uszczęśliwionym mózgu tworzą się nowe połączenia między neuronami, które z kolei gwarantują lepsze zapamiętywanie, a co się z tym wiąże – lepsze codzienne funkcjonowanie. Każdego z nas uszczęśliwia coś innego. Jedni biegają, inni ćwiczą, ja napiszę felieton o szczęściu dla magazynu „Obsesje”. Niektórym do szczęścia potrzebna jest druga osoba, innym druga łyżwa lub dwa koła roweru. Nieważne co jest Twoją pasją, ważne, że to, co robisz, sprawia, że odnajdujesz sens w każdej kolejnej sekundzie życia. Wisława Szymborska napisała, że w życiu chodzi o to, by być trochę niemożliwym”. Chyba to właśnie jest Szczęście, by zatracić się w tym, co jest dla nas najważniejsze.
FELIETON
PERMANENTNA RADOŚĆ Agata Jezierska
Radość nie jest permanentnym stanem emocjonalnym towarzyszącym nam każdego dnia. Zwłaszcza my, Polacy jesteśmy znani i utożsamiani ze znajdywania sobie powodów do narzekań. Chociaż przecież w wielu wypadkach wcale nie jest tak źle, jak my to przedstawiamy. Zdarza się, że ktoś, kto ma w życiu zawsze pod górę, bo przykładowo zdrowie nie takie, o jakim można by marzyć, albo trudne doświadczenia z przeszłości, zawsze na pytanie „jak u Ciebie?” odpowiada, że nie ma powodów do narzekań. Ale są też ci drudzy i jest ich ponoć znacznie więcej. W końcu to narzekanie jest nazywane naszym narodowym sportem częściej niż piłka nożna, którą ktoś kiedyś tak właśnie nazwał. Drugim zawsze jest źle, zawsze piach w oczy i albo za gorąco, albo za zimno, nigdy tak, jak być powinno, nigdy w sam raz. Pewnie dlatego, że ci drudzy w przeciwieństwie do tych pierwszych nigdy nie zaznali albo zapomnieli, że zaznali – dni naprawdę gorszych, momentów, w których nawet narzekać się nie chce. Zanim mi ktoś zarzuci, że wcale z nami aż tak źle nie jest, zauważmy, że jednak powinniśmy mieć sobie troszkę do zarzucenia. Bo czy przyznane miedzy innymi nam, Polakom mistrzostwa w tak zwaną w kabaretach „gałę” nie odbiło się po kraju szerokim echem głównie narzekania? A to nie zdążymy, a to pieniędzy wydamy za dużo, a to będzie wstyd na cały świat, bo drogi nie takie… I mistrzostwa minęły, daliśmy rady (w zasadzie nie konkretnie my, a ci, którym się chciało FELIETON
zrobić cokolwiek), a ludzie z innych krajów bawili się wyśmienicie, ciągle powtarzając w szklanych ekranach „I love Poland!”. Może właśnie o tę szeroko pojętą miłość chodzi… Bo prawdziwa miłość przynosi głównie i mimo wszystko – radość. Gdybyśmy kochali bardziej siebie i tych wszystkich innych mijanych na chodnikach, na przystankach, w pracach – choć zdaję sobie sprawę, że zwłaszcza w tym ostatnim miejscu to miłość niemalże trudna, ale nie niemożliwa – żyłoby się po prostu radośniej. Radość to nie tylko tydzień lub dwa spędzone podczas urlopu w gorącej Hiszpanii albo nad prawie równie gorącym Bałtykiem. Powinniśmy doceniać bardzo małe rzeczy, jak chociażby możliwość wypicia z przyjaciółką kawy rano bądź czegoś trochę mocniejszego wieczorem, możliwość pójścia na spacer w kraju – mimo wielu innych głosów – wolnym… Radość można mieć ze sobą zawsze, może być codzienna, mimo tego, że za oknem pada, że trzeba znów wstać o zbyt wczesnej porze. I może właśnie szczęście tkwi w tym, że mamy szansę wstać, otworzyć oczy i zrobić krok do przodu w spełnianiu swoich marzeń, pragnień, uszczęśliwianiu innych... Są przecież są ludzie, którzy marzą o tym, aby móc poczuć deszcz na skórze, marzą o przyjaciołach, o czymś, co my mamy każdego dnia, na wyciągnięcie ręki. Dlatego zamiast znów marudzić, zauważ, jakie masz szczęście, że to zauważasz... 22
SAŁATKA NA OSTRO I KWAŚNO Aneta Jakubas © sommai – Fotolia.com
SKŁADNIKI
PRZYGOTOWANIE
LL LL LL LL LL LL LL
Krok 1. Jeśli korzystamy z mrożonych krewetek, należy je wcześniej rozmrozić, opłukać i dokładnie osuszyć. Jednym ze sposobów na szybkie rozmrożenie jest włożenie krewetek do miski z letnią wodą na około 15 minut. Krok 2. Przygotowujemy sos: czosnek i papryczkę chili kroimy w drobną kostkę i wrzucamy do naczynia. Następnie wyciskamy sok z limonki, dodajemy wodę i całość dokładnie mieszamy. Krok 3. Do półmiska wsypujemy mieszankę sałat, najlepiej drobno poszarpanych, dodajemy krewetki, liście kolendry i polewamy sosem.
250 g krewetek koktajlowych 1 op. mieszanej sałaty 1 ząbek czosnku papryczki chili (zielona i czerwona) 1 limonka 1/2 szklanki wody listki świeżej kolendry
23
KOLOROWY TALERZ
SZCZĘŚCIE – ULOTNE CHWILE Agnieszka Pohl © beornbjorn – Fotolia.com Do szczęścia niewiele mi potrzeba. Zwykle wystarczy dobra książka, kubek herbaty, filiżanka smacznej kawy. Ostatnio ogromną przyjemność sprawia mi filiżanka czarnej fińskiej kawy, która w smaku jest niezwykle delikatna. Nawet espresso przygotowane z tej kawy jest niezwykle łagodne – nawet bez mleka. Ta chwila, kiedy spokojnie mogę usiąść na kawiarnianej kanapie, sączyć spokojnie świeżo parzoną kawę i czytać, jest magicznym momentem w ciągu dnia. To sama radość, choć na chwilę zatrzymać czas i spędzić tę godzinę w innym miejscu niż domowe zacisze. Wtedy między jednym łyczkiem a drugim włączam tryb wspominkowy. Zapominam, że przecież miałam coś czytać. Wolę wracać myślami do radosnych dni swojego życia. I stwierdzam, że jednak w życiu doświadczyłam wielu szczęśliwych chwil. Oprócz ukończonych tych upragnionych osiemnastu lat, kiedy to będzie można już spokojnie jeździć samochodem, napić się legalnie piwa ze znajomymi, także dzień ślubu był całkiem szczęśliwym dniem. Jednak tych drobnych świąt nie przebije najszczęśliwsza chwila na świecie. Narodziny syna, moment w którym mogłam go zobaczyć zaraz po wyciągnięciu z brzucha. Mały kudłaty bobas, z czerwoną buzią. A jego płacz jednym z najprzyjemniejszych dźwięków usłyszanych w całym moim życiu. Trudno było mi wtedy powstrzymać łzy szczęścia, choć nie mogłam go jeszcze przytulić ani ucałować, byłam spełniona i spokojna, że pierwsza zadanie z zakresu bycia matką zostało w stu procentach wykonane. Choć dopiero przede mną kolejne wyzwania, równie trudne i wymagające: wychować dziecko na dobrego człowieka. To nie lada nie wyczyn, ale jeśli plan zostanie wykonany, będą znowu najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Obecnie równie szczęśliwa czuję się, kiedy mój syn wraca zadowolony z przedszkola i z wypiekami na twarzy opowiada, co robił, co jadł albo czego nie chciał zrobić, zapytany dlaczego odpowiada: bo tak. Wtedy na mojej twarzy błądzi uśmiech. Również zadowolenie maluje się na mojej twarzy, kiedy bezkarnie mogę obserwować, jak moich dwóch chłopaków wcina obiad, kanapki czy sałatki. Za swój mały sukces pedagogiczny uważam, to że mój syn zamiast objadać się mięsem zawsze najpierw zjada warzywa. A kiedy chcę mu zabrać miskę z sałatką, krzyczy w niebogłosy, że on jeszcze będzie MAGIA WSPOMNIEŃ
ją jadł. I zupełnie nie jest ważne, że w niej jest cebula, czosnek. Są, a to mojemu Juniorowi do szczęścia wystarczy. Dla mnie świętem, kiedy byłam mała, była kanapką z Nutellą. Mogłam nie jeść nic, ale kanapką była małą radością. Jedzenie jej wiązało się z pewnym rytuałem. Najpierw językiem zlizywałam grubą warstwę kremu czekoladowego. Dopiero potem spokojnie mogłam pogryźć kromkę, żałując jednocześnie, że smarowidło już zostało zjedzone. Czekolada to mój nałóg. Uwielbiam ją, niestety życie zmusiło mnie, by ją ograniczyć. A szkoda, wielka szkoda! A kiedy tak patrzę wstecz, to mam nieodparte wrażenie, że większość szczęśliwych momentów związanych jest nieodzownie z jedzeniem. Ale przecież nie ma się, co temu dziwić. W końcu po dobrym jedzeniu humor poprawia się nam zawsze. No prawie zawsze, chyba że na obiad zaserwują nam znienawidzoną wątróbkę czy flaczki.
24
25
WYWIADY
OLGA RUDNICKA Rozmawiała Agnieszka Pohl © Pink Clouds - pinkclouds.pl Olga Rudnicka, młoda zdolna autorka dziewięciu książek. Jej ostatnia powieść bawi do łez, choć miała wzbudzać strach. Rzesze czytelników czekają z niecierpliwością na jej historie.
Uwielbia Pani Scrabble. Jakie najciekawsze słowo udało się Pani ułożyć? A najdłuższe? Och, zabiła mi Pani ćwieka tym pytaniem. Faktycznie, bardzo lubię Scrabble, najczęściej gram on-line w wolnych chwilach. To prostsze, niż umówienie się z kilkoma osobami w realu. Każdy ma teraz tyle spraw na głowie, życie toczy się w takim biegu, że czasami Internet staje się głównym źródłem komunikacji. Natomiast najciekawsze i najdłuższe słowo? Zaraz zacznę gryźć paznokcie, ale naprawdę nie pamiętam. Lubię grać i wygrywać rzecz jasna, ale jest to tylko sympatyczna rozrywka z miłymi ludźmi i nie przywiązuję do tego wagi, choć muszę przyznać, że nie znoszę, jak ktoś ucieka od stołu. Sama nigdy tego nie robię, a przecież zdarzają się sytuacje, że gra idzie jak po grudzie i mam ochotę wleźć pod stół (ten realny) i sprawdzić czy nie ma tam lepszych liter. Dziany, Nadziany, Padlina to nazwy bohaterów, które wzbudziły we mnie niepohamowany śmiech. Skąd pomysł na takie, a nie inne nazewnictwo? Początkowo miała to być komedia omyłek, a bohaterami mieli być dwaj policjanci z bardzo podobnymi nazwiskami. Wpadły mi do głowy dwa hasła: Dziany i Nadziany. Pierwotny pomysł tak się rozwinął, że doszła nam trzecia postać, która w znacznej mierze zdominowała powieść – Gianni. Wykombinowałam sobie powracającego braciszka, speca od mokrej ro-
WYWIADY
boty, który musi stanowić problem dla praworządnego stróża prawa. Koniecznie musiałam mu dać jakąś ksywkę i zaczęłam się zastanawiać, w jaki sposób obcokrajowiec mógłby wypowiedzieć nazwisko Dziany lub Nadziany. I tak powstali Dziany, Gianni i Nadziany. „Fartowny pech” to książka trochę przewrotna, jak sam tytuł na to wskazuje. Jak zrodziła się fabuła? Początkowo miałam tylko pomysł na komedię omyłek z głównymi bohaterami w postaci Dzianego i Nadzianego. Dwaj pechowi policjanci, z którymi nikt nie chce pracować, bo jeśli coś może się nie udać to z nimi z pewnością się nie uda. Tymczasem doszła mi postać Gianni’ego, gangstera z zasadami, który nie przyjmuje zleceń dotyczących kobiet, dzieci i policjantów, których – mimo wykonywanej profesji – bardzo szanuje, uważając, że ktoś, kto wykonuje tak niebezpieczną pracę za tak marne pieniądze, musi być prawdziwym idealistą służącym społeczeństwu. Gianni musi wykonać ostatnie zlecenie w Polsce, choć zamierzał przejść na gangsterską emeryturę. Jednak zlecenie nie jest tak proste, jak się wydawało, musi poprosić o pomoc brata, który po serii niefortunnych wpadek odchodzi z policji, by zacząć pracę na własny rachunek jako prywatny detektyw w nadziei, że tu pójdzie mu lepiej. I w ten sposób zaczyna pracować dla przestępczego półświatka, co prowadzi do serii zabawnych sytuacji, gdy biedny 26
Kryś nie może już być tylko Krysiem. I tak jakoś się wszystko potoczyło.
książek na swoim koncie, więc skąd ta samokrytyka?
W „Cichym wielbicielu” opisuje Pani losy dziewczyny nękanej przez stalkera. Czy zawód opiekunki społecznej był inspiracją do stworzenia takiej trudnej emocjonalnie historii?
Mam tendencję do poprawek, które pociągają za sobą kolejne poprawki i tak robi się błędne koło, z którego nie wyjdę, jeśli do niego dopuszczę. Zmiana jednej rzeczy często pociąga za sobą konieczność wprowadzenia innych zmian. Efekt jest taki, że sprawdzając tekst przed wysłaniem do Wydawcy, wpada mi do głowy, że to czy tamto mogłam napisać inaczej, ale wiem, że w efekcie to moje inaczej rozciągnie się na inne wątki i tak mogłabym pisać jedną powieść przez całe życie. Dlatego kończę powieść, sprawdzam co trzeba (czasami trzeba wprowadzić jakieś poprawki, ale tu czekam na opinię Pani Redaktor) i wysyłam, bo inaczej będę grzebać i rozgrzebywać bez opamiętania. Rzecz jasna później, gdy czytam ostateczną wersje tekstu znów mi coś wpadnie do głowy i mam ochotę „rozbebeszyć” mojego skarbka, ale książka jest już w fazie druku i na szczęście nie mam już okazji do rozrabiania. Ale czy to jest samokrytyka? To chyba nie tak. Lubię moich bohaterów i ich perypetie, choć wspomniany „Cichy wielbiciel” był dla mnie bardzo wyczerpujący emocjonalnie.
Na pomysł wpadłam przypadkiem, czytając artykuł dotyczący tego rodzaju nękania. Zainteresowało mnie to do tego stopnia, że zaczęłam szukać informacji dotyczących stalkingu w Polsce. W czasie, gdy pisałam książkę, materiałów było tyle co kot napłakał, do tego stalking nie był karalny, było to tylko złośliwe niepokojenie, które dla sprawcy nie pociągało za sobą tak naprawdę żadnych poważnych sankcji, a projekt zmian prawnych znajdował się dopiero w Sejmie. W efekcie powstała powieść, której bohaterką jest zwyczajna dziewczyna Julka. Żadna gwiazda filmowa, tylko miła osóbka pracująca w sklepie z telefonami komórkowymi. W pracy nie spotykam się z takimi sytuacjami. Pracuję jako asystentka osób niepełnosprawnych, a ona wymaga zaufania ze strony moich podopiecznych. Wykorzystując ich historie, byłabym nieuczciwa w stosunku do nich, a tego nie chcę i nie mogę zrobić. W ostatnim wywiadzie dla Onetu, powiedziała Pani, że zmieniłaby Pani wszystko w swoich książkach. Rzadko kto w tak młodym wieku ma tyle 27
Skoro mowa o bohaterach, to czy któryś wykreowany przez Panią jest najbliższy Pani osobowości?
WYWIADY
Niektóre osoby twierdzą, że jestem mieszanką wszystkich Natalii. Tak naprawdę trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Jeśli nawet któraś z postaci stanowi w pewien sposób moje odzwierciedlenie, nie jest to celowy zabieg. Pani książki zwykle powstają z jednej niewielkiej idei. A w jakich okolicznościach rozwija Pani swoje pomysły? Przy pustym biurku na laptopie? Czy może ma Pani jakiś inny sposób? Najprościej byłoby odpowiedzieć, że z głowy, czyli z niczego. Bardzo rozbawiła mnie kiedyś wypowiedź Stephena Kinga, który na pytanie, jak pisze, odpowiedział, że zdanie po zdaniu. Agatha Christie podobno na najlepsze pomysły wpadała podczas zmywania, bo jak mówiła, nie znosiła tego zajęcia do tego stopnia, że zawsze miała wówczas ochotę kogoś zabić. Jak widać, nie ma reguły. Ja też jej nie mam. Pomysł może wpaść wszędzie. W drodze do pracy, do sklepu, gdy siedzę w siodle. Potem człowiek siada do tego biurka i z pomysłu stara się zrobić konspekt. W jakim miejscu najchętniej zaszyłaby się Pani, żeby odreagować trudne chwile po ciężkim dniu pracy?
WYWIADY
Zaszywam się tam, gdzie zawsze, czyli albo z dobrą książką w ręku, albo siadam do pisania. To moje lekarstwo na stres. I jazda konna. Ale nie mogę jeździć tak często jak bym chciała, bo coś na pewno zaczęłoby kuleć. Doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny i nie chce się rozciągnąć. A gdyby jednak doba się odrobinę rozciągnęła… To robiłabym dokładnie to samo tylko więcej. Czytuje Pani kryminały. A jaki jest ten ulubiony? Nie mam ulubionej powieści, raczej autorów. Oczywiście nieodmiennie Joanna Chmielewska i Stieg Larsson. Lubię Gerritsen, Deavera, Nesbo, Marininę, Cobena. Ale nie ograniczam się tylko do kryminałów. Chętnie sięgam po horror – King, Hill, Dekker, lubię powieści Picolt i Mariolki Zaczyńskiej. Chętnie sięgam po coś poleconego, by sprawdzić cóż tam ciekawego przeczytam. A naszym czytelnikom coś Pani poleci? Ostatnio sięgnęłam po Teda Dekkera, który mnie zafascynował i którego książki udało mi się zakupić. Ale moją lekturą na tegoroczne wakacje jest Jo Nesbo, którego książki połykam i Meg Cabot, która znakomicie poprawia humor.
28
ZAKOCHAŁAM SIĘ W ICH ODWADZE Opracowała Agnieszka Minkiewicz © Roland Scarpa Poruszam problematykę rasową, bo stanowi ona część mnie – mówi Sue Monk Kidd, autorka bestsellerowego Sekretnego życia pszczół, która powraca 25 września z nową powieścią Czarne skrzydła. To książka o różnych drogach do wolności, odwadze, sile przyjaźni między kobietami, siostrzanej miłości i walce o prawo do głosu.
Inspiracją dla Czarnych skrzydeł było życie prawdziwych sióstr Grimké, Sary i Angeliny. Jak to się stało, że je odkryłaś? Sue Monk Kidd: Chciałam napisać opowieść o dwóch siostrach. Odwiedzając wystawę The Dinner Party Judy Chicago w Brooklyn Museum, wśród nazwisk kobiet, które zapisały się na kartach historii, natknęłam się na Sarę i Angelinę Grimké. Dowiedziałam się, że były siostrami i pochodziły z Charleston, gdzie sama mieszkam. Było mi wstyd, że nigdy wcześniej o nich nie słyszałam. Te najbardziej radykalne w swych poglądach kobiety wyszły z ukrycia jeszcze przed wybuchem wojny secesyjnej i były pierwszymi amerykańskimi aktywistkami abolicjonistycznymi oraz pionierkami walki o prawa kobiet, a mimo to ich nazwiska obiły się o uszy zaledwie nielicznym. Myślały podobnie, lecz różniły się charakterami. Sarah była introwertyczką, pisarką, myślicielką, błyskotliwym teoretykiem i kobietą o przeciętnej urodzie. Angelina z kolei była ekstrawertyczką, mówczynią, olśniewającą kobietą czynu, która brała sprawy w swoje ręce. Wiedziałam, że znalazłam siostry, o których chciałabym napisać. „Nina była jednym skrzydłem, ja zaś drugim”, mówi Sarah na kartach powieści. Ile faktów, a ile zmyślenia jest w jej historii? W Czarnych skrzydłach prawda miesza się z fikcją. Wprowadziłam wiele szczegółów z życia Sary Grimké, której historia z czasem bardziej przykuła moją uwagę, niż losy Angeliny. Nie miałam jednak wątpliwości, że przez wzgląd na samą opowieść powinnam również podążyć własną ścieżką. Jako powieściopisarka pragnęłam szukać i wymyślać. Dochowując wierno29
ści źródłom historycznym, jednocześnie od nich odeszłam, zwłaszcza w scenach ukazujących relacje Sary z fikcyjną postacią Szelmy. A skąd wzięła się Hetty Szelma Grimké? Odkąd postanowiłam napisać o postaci historycznej, czułam się w obowiązku powołać do życia również fikcyjną bohaterkę, której losy splotłyby się WYWIADY
z losami Sary. Wiedziałam, że inaczej nie zdołam napisać Czarnych skrzydeł. Musiałam ukazać obydwa te światy. Odkryłam, że w wieku jedenastu lat Sarah otrzymała dziesięcioletnią niewolnicę, która została jej służącą. Według relacji Sary, szybko zbliżyły się do siebie. Wbrew prawu obowiązującemu w Karolinie Południowej, Sarah nauczyła Hetty czytać i pisać, za co obie zostały ukarane. Poza tym wiadomo o niej jedynie tyle, że wkrótce potem zmarła. Zapragnęłam wskrzesić Hetty i wyobrazić sobie, jak mogłoby wyglądać jej życie. Chyba nieprzypadkowo już w pierwszym rozdziale Sarah mówi: „Skoro już musisz popełniać błędy, rób to z odwagą”. Mogłam jedynie mieć nadzieję, że tworząc postać Hetty Szelmy Grimké, w swej zuchwałości nie popełniam jakiegoś błędu. Lecz już po pierwszych dwóch stronach Szelma zaczęła mówić własnym głosem. Wypełniła moja serce i karty książki. Zarówno w Czarnych skrzydłach, jak i w Sekretnym życiu pszczół poruszasz i zgłębiasz problem relacji międzyrasowych… Dzieciństwo spędziłam na amerykańskim Południu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, gdzie byłam świadkiem strasznych niesprawiedliwości i podziałów na tle rasowym. Dorastałam wśród osobnych wodotrysków z wodą pitną, czarnych pokojówek jeżdżących na tylnych siedzeniach białych pań, w czasach Rosy Parks i marszów o prawa obywatelskie. Jednym z moich najwcześniejszych wspomnień jest widok Ku Klux Klanu na ulicy mojego rodzinnego miasteczka w Georgii i absolutne przerażenie, które wtedy poczułam. Miałam trzynaście lat, kiedy Martin Luther King został osadzony w więzieniu. Skończyłam pierwszą integracyjną klasę w historii mojego liceum i wciąż pamiętam grad papierowych kulek ciskanych w stronę czarnych uczniów, kiedy wchodzili do klasy. Ta scena trafiła na karty Sekretnego życia pszczół. Tak wyglądały czasy mojego dzieciństwa i dojrzewania. Moja historia. Poruszam problematykę rasową, bo stanowi ona część mnie. Rasizm to wielka rana na sumieniu Południa, grzech pierworodny całych Stanów Zjednoczonych. Dwieście czterdzieści sześć lat niewolnictwa to amerykański holokaust, z którego zrodził się rasizm. Choć poczyniliśmy wielkie postępy, skutki niewolnictwa wciąż istnieją. Piszesz o dziewczynach i kobietach, które domagają się prawa do głosu, wyprzedzają swoje czasy — taka jest Lily z Sekretnego życia pszczół, tak myślą Sarah, Angelina i Szelma z Czarnych skrzydeł… Dlaczego? Dorastałam w świecie niesprawiedliwości i poWYWIADY
działów rasowych. W 1963 roku, kiedy Betty Friedan opublikowała The Feminine Mystique i na nowo wznieciła rewolucję kobiet, ja siedziałam w szkole, na zajęciach z gospodarstwa domowego, obrębiając sukienki i ucząc się, jak pielęgnować domowe ognisko. Wciąż pamiętam listę zawodów dla kobiet, którą przepisałam z tablicy: nauczycielka, pielęgniarka, sekretarka, ekspedientka, gospodyni domowa… Było ich niespełna dwadzieścia. Nie zapomniałam tamtej chwili, bo żywiłam głębokie, ogromne pragnienie, by zostać pisarką, a tego zawodu spis nie uwzględniał. Kiedy poszłam na studia, wybrałam pielęgniarstwo. Dopiero osiem lat później zdołałam się wyrwać z ram, w które wtłoczył mnie świat, zająć się pisaniem i odnaleźć własny głos. Jednak nie książka Friedan tak mną wstrząsnęła, lecz powieść Kate Chopin Przebudzenie. Chociaż akcja toczy się w dziewiętnastym wieku — a może właśnie dlatego — historia bolesnej walki Edny Pontellier z ograniczeniami, jakie na kobiety nakładała kultura, niemal powaliła mnie na kolana. Podobny wpływ wywarło na mnie życie Sary i Angeliny Grimké. Zakochałam się w ich odwadze. Wiem, że dzisiaj świat wygląda zupełnie inaczej. Ze wszystkich stron krępują nas jednak jakieś granice — bieda, oczekiwania kulturowe, restrykcje natury politycznej i religijnej, a także osobisty brak indywidualności i wizji. Wierzę, że dziewczęta i kobiety potrzebują tylu opowieści o odwadze i śmiałości, ile tylko mogą dostać. W Czarnych skrzydłach opowieść snuje się na wielu poziomach. Matka Szelmy, Charlotte, opowiada o swoim życiu za pośrednictwem kapy... Zainspirowały mnie wspaniałe prace Harriet Powers, niewolnicy urodzonej w 1837 roku w Georgii. Wykorzystując znane w kulturze Afryki Zachodniej techniki aplikacji, opowiadała przeróżne historie. Głównie były to przypowieści biblijne, legendy i zjawiska astronomiczne. Jedna z dwóch zachowanych prac Harriet Powers znajduje się w Narodowym Muzeum Historii Amerykańskiej w Waszyngtonie. Oglądając złożoną z piętnastu kwadratów kapę, zdałam sobie sprawę, że w rzeczywistości patrzę na karty starej, iluminowanej książki. Stanowią arcydzieło sztuki i narracji jednocześnie. Uznałam, że niewolnice, którym nie pozwalano czytać ani pisać, jak najbardziej mogły wynaleźć własne wywrotowe sposoby wyrażenia siebie, zachowania wspomnień i dziedzictwa afrykańskich tradycji. W Czarnych skrzydłach Charlotte to należąca do państwa Grimké zbuntowana, znakomita szwaczka. Wyobraziłam sobie, jak posługuje się tkaniną i igłą, tak jak inni posługują się papierem i piórem, próbując w ten sposób przedstawić całe swoje życie za pomocą jednej kapy. Naszywa na niej osobliwe, przepiękne wizje — niewolników szybujących w przestworzach, 30
duchowe drzewa o pniach obwiązanych czerwoną nicią — ale też brutalne, pełne cierpienia wspomnienia kar i utraty. Kapa w mojej powieści oznacza coś więcej niż tylko ciepłe okrycie czy wspaniałe rękodzieło. To historia Charlotte. Jak ujmuje to jej córka, Szelma, te kwadraty są częścią niej, tak jak mięso na jej kościach. Przyjaźń Sary i Szelmy zaczyna się w dzieciństwie. Jak zabrałaś się do opisania związku tych dwóch postaci? Trudno chyba znaleźć bardziej skomplikowany związek niż ten między niewolnicą a jej właścicielką. Nawet jeśli ta właścicielka wcale nie chce nią być,
Sue Monk Kidd Czarne skrzydła przeł. Marta Kisiel–Małecka premiera: 25 września Nowa książka autorki światowego hitu Sekretne życie pszczół. Numer 1 na liście bestsellerów „The New York Times”, wyselekcjonowany do ekskluzywnego klubu książkowego Oprahy Winfrey!
31
nawet jeśli w jej piersi bije abolicjonistyczne serce. Pytania, czy zmierzam we właściwym kierunku, nie dawały mi spać po nocach. Na kartach powieści przyjaźń Szelmy i Sary rozciąga się na trzy i pół dekady, spośród których wiele lat spędzają oddzielnie. W znacznym stopniu wpływają nawzajem na swoje życie, jedna kształtuje los drugiej. Tak wiele spraw wpływa na ich związek: poczucie winy, wstyd, współczucie, uraza, nieposłuszeństwo, wyobcowanie… Starałam się stworzyć przyjaźń, która pomieści to wszystko, a do tego także zaskoczenie, odkupienie, a nawet miłość. Jedna z osób, które czytały początkową wersję Czarnych skrzydeł, stwierdziła, że te dwie kobiety stały się siostrami wbrew wszystkiemu. Ich relacja jest trudna, lecz ocaliła je obie.
Sarah Grimké jest jedną z córek sędziego Sądu Najwyższego Karoliny Południowej, plantatora zaliczanego do elity Charlestone. Matka nazywa ją odmienną, ojciec twierdzi, że jest wyjątkowa. Na swoje jedenaste urodziny dostaje niecodzienny prezent – wyciągniętą z czworaków i obwiązaną lawendowymi wstążkami czarnoskórą Hetty, zwaną Szelmą. Sarah nie chce „takiego prezentu”, czuje, że drugiego człowieka nie można posiadać… To dopiero początek jej problemów. Inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, wspaniała powieść, która prowadzi nas do korzeni stanów południowych Ameryki, ukazując świat szokujących kontrastów, gdzie piękno współistnieje z brzydotą, a prawość towarzyszy na co dzień okrucieństwu. To nowe spojrzenie na problem niewolnictwa, niezwykła pochwała siły przyjaźni i siostrzanej miłości, wbrew wszelkim przeciwnościom losu, świadectwo walki o wolność i prawo do głosu. Sue Monk Kidd stworzyła Hetty dla potrzeb książki. Sarah natomiast to przefiltrowana przez wyobraźnię pisarki postać autentyczna, jedna z legendarnych sióstr Grimké, które w pierwszej połowie XIX wieku czynnie wspierały ruch abolicjonistyczny i walczyły oprawa kobiet. Prawa do książki sprzedano dotychczas do kilkunastu krajów, a nad ekranizacją Czarnych skrzydeł pracuje już firma producencka Oprahy Winfrey – Harpo Films. Bogata narracja, wyraziści bohaterowie i rzadka dziś historyczna perspektywa to idealny materiał na wspaniały, poruszający film. Oprah Winrfey
WYWIADY
POKREWNE DUSZE Virgina Wolf
Zbiór listów, który pozwoli odpowiedzieć na pytanie: jaka była Virigina?
WĘDRÓWKI I MYŚLI PORUCZNIKA STUKUŁKI Leopold Tyrmand
Pełna jest celnych obserwacji, anegdot i opowiastek romansowych.
PATRONATY
32
NIE LUBIĘ KOTÓW Katarzyna Zyskowska–Ignaciak
Sześć postaci i sześć splecionych z sobą historii. Nikt nie jest tym, kim się wydaje.
33
PATRONATY
Bez ryku fanfar, obecności celebrytów czy uroczystego przecinania wstęgi ruszył pierwszy taki w Polsce "Literacki Projekt KREW": Ściągasz. Czytasz. Płacisz tylko tyle, ile chcesz. Darmowy ebook "Bóg nie weźmie w tym udziału" Krzysztofa Koziołka to 460 stron wielce intrygującej lektury! Ze względu na trudny i mocno niepopularny temat przywrócenia wykonywania kary śmierci w Polsce za najcięższe zbrodnie, powieść została przez media okrzyknięta kontrowersyjną. Kontrowersyjną tak bardzo, że poddano nawet w wątpliwość istnienie jej autora: http://www.tygodnikkrag.pl/cms/index.php/component/content/article/15–rozmowa/9781–dzie–w–ktorym–znikn–kozioek Projekt działa na prostej zasadzie: Ściągasz ebooka. Czytasz ebooka. Za darmo. Ale jeśli powieść zafrapuje Cię na tyle, że zechcesz za nią zapłacić i tym samym wesprzeć pracę autora nad kolejnymi MATERIAŁ PROMOCYJNY
dobrymi kryminałami, możesz to zrobić. Decyzja o ewentualnej wpłacie leży tylko i wyłącznie w gestii Czytelnika, tak samo zresztą jak wysokość wsparcia. Taki system Płacisz Po Przeczytaniu (ang. Pay After Reading) jest coraz bardziej popularny na Zachodzie, w Polsce w przypadku literatury beletrystycznej to absolutna nowość, a „Bóg nie weźmie w tym udziału" jest prawdopodobnie pierwszą w naszym kraju powieścią wydaną najpierw w wersji papierowej, a teraz w darmowej wersji elektronicznej w systemie PPP – zdradza Krzysztof Koziołek. Projekt ruszył nieco ponad miesiąc temu. – Przez ten czas stronę odwiedziło ponad 2 tysiące osób, pliki ściągnęło niemal 700 z nich. Są już pierwsze wpłaty, ba, zdarzają się przelewy od osób, które ściągnęły ebooka, ale go jeszcze nie przeczytały. Jedna z takich osób napisała w tytule przelewu, że to „za inicjatywę” – śmieje się Koziołek. Jak sam mówi, na rozruszanie projektu daje sobie kilka miesięcy. – Na podsumowanie przyjdzie czas najwcześniej pod koniec roku. Ale już dzisiaj zaskoczył mnie chociażby aspekt technologiczny „KRWI”: oka34
zuje się, że ponad połowa pobrań dotyczy formatu PDF, a nie, jak prognozowali specjaliści od nowych technologii: ePub czy mobi – dodaje autor. Ebook do pobrania znajduje się pod poniższym linkiem: http://krzysztofkoziolek.pl/index.php/ebooki Opis powieści: Wiesław Fidler, tajniak głęboko zakonspirowany w strukturach mafijnych, zostaje zdradzony. Mafia wydaje wyrok śmierci na niego i jego żonę. Cudem udaje mu się wyjść cało z zamachu, zostaje jednak ciężko ranny, a zabójcza kula dosięga jego ukochaną. Ledwie Fidler rozpoczyna rehabilitację, gdy dostaje propozycję kolejnej tajnej akcji. Tym razem ma doprowadzić przed oblicze sprawiedliwości morderców swojej żony. Aby tego dokonać, musi trafić do celi więzienia w Wołowie. W tym czasie do tego samego więzienia trafia pewien pedofil, który rozpoczyna kampanię społeczną mającą przywrócić w Polsce karę śmierci za najcięższe zbrodnie. Wkrótce tajniaka szukającego zemsty oraz pedofila–recydywistę połączy wspólny cel. Spróbują go osiągnąć, bez względu na cenę, jaką przyjdzie im za to zapłacić.
35
Wybrane recenzje powieści: http://anti–experthorror.blogspot.com/2013/02/ bog–nie–ma–tu–nic–do–rzeczy.html http://lubimyczytac.pl/ksiazka/139033/bog–nie– wezmie–w–tym–udzialu http://www.gothamcafe.pl/literatura–groza–i– okolice/krzysztof–koziolek/ Recenzja z okładki: "Bóg nie weźmie w tym udziału" to lektura obowiązkowa dla miłośników literatury sensacyjnej. Najnowsza powieść Krzysztofa Koziołka jest dynamiczna i błyskotliwa, wciągająca od pierwszej strony, z kcją osadzoną w polskich realiach, ale rozgrywającą się w iście amerykańskim tempie. Na dodatek jest to książka, która bezkompromisowo prowokuje do refleksji nad karą śmierci i zasadnością resocjalizacji oraz rozprawia się z różnymi prospołecznymi mitami. Interesujące psychologicznie postacie dodają wiarygodności opowiadanej historii, której finał będzie zaskoczeniem dla wszystkich. Polecam! Jolanta Świetlikowska, Zbrodnia w Bibliotece
MATERIAŁ PROMOCYJNY
PYSZNIE NA TALERZU
36
DELIKATNY DESER Z BAKALIAMI Anna Ziniewicz © Anna Ziniewicz http://mojawtymglowa.blogspot.com
SKŁADNIKI
37
200 ml płynnej śmietanki do deserów 3 płaskie łyżeczki żelatyny 250 g serka mascarpone pół szklanki suszonej żurawiny 3/4 szklanki pistacji (po obraniu) kilka łyżek płynnego miodu
PRZYGOTOWANIE Żurawinę oraz obrane pistacje zalewamy (w oddzielnych miseczkach) wrzącą wodą i odstawiamy na około godzinę. Po tym czasie bakalie odsączamy, a pistacje dodatkowo obieramy ze słonych skórek i osuszamy na papierowym ręczniku. Śmietankę mieszamy z żelatyną i podgrzewamy kilka minut w kąpieli wodnej, aż płyn uzyska jednolitą konsystencję. Dodajemy mascarpone i miksujemy całość, aż do połączenia składników. Do masy dorzucamy bakalie, mieszamy. Małą formę (ok.10x20x5cm) wykładamy folią spożywczą, wlewamy do niej kremową masę, wierzch naczynia zabezpieczamy dodatkową warstwą folii. Deser schładzamy przez minimum 6 godzin, a najlepiej całą noc. Przed podaniem przekładamy go ostrożnie na deskę lub talerz, kroimy w grube paski i obficie polewamy płynnym miodem. Smacznego!
PYSZNIE NA TALERZU
PYSZNIE NA TALERZU
38
KOKOSOWE CIASTO Z SOCZEWICY Aleksandra Burczyk–Wacławiak ©Mariusz Wacławiak–Fotolinea http://stolikwkropki.pl, ww fotolinea.pl
SKŁADNIKI
PRZYGOTOWANIE
◊ 1 szklanka soczewicy (konserwowej, brązowej – u mnie gotowana na parze) ◊ 3 jajka całe ◊ 10 łyżek mąki migdałowej ◊ 50g wiórek kokosowych ◊ szczypta soli ◊ 1 dojrzały banan ◊ 3 łyżki brązowego cukru ◊ 2 łyżki karobu (proszek) ◊ 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej ◊ 10 sztuk moreli suszonych, przekrojonych na pół ◊ 20 rodzynek ◊ Polewa: 50g gorzkiej czekolady, 5g masłą, 10 ml mleka – całość rozpuszczamy w kąpieli wodnej ciągle mieszając.
Rozgrzewamy piekarnik do 175 stopni. Soczewicę, banany pokrojone w plasterki oraz wszystkie składniki poza bakaliami wrzucamy do blendera i miksujemy na gładką, w miarę jednolitą masę. Gdy ciasto jest już gotowe, dodajemy morele i rodzynki, mieszamy łyżką. Ciasto przelewamy do keksówki (małej) i pieczemy 40 minut (trzeba sprawdzać, czy nie jest zbyt suche na wierzchu i w razie potrzeby skórcić czas o 2-3 minuty). Po upieczeniu, czekamy, aż ciasto wystygnie i następnie nakładmy polewę (jest gęsta) i rozsmarowujemy za pomocą szpatułki. Całość dla wykończenia warto posypać kokosem. Smacznego!
39
PYSZNIE NA TALERZU
RECEPTURA SZCZĘŚCIA Maciej Zborowski
Radek, będąc businessmanem, rzadko miał czas na coś poza podejmowaniem decyzji. Praca, dom, praca– tak wyglądało jego życie. No, może nie licząc radosnych incydentów, kiedy wyszedł raz na pół roku do kina, a i to zdarzało się tylko wtedy, gdy z planu dnia wypadło jakieś arcypilne spotkanie. Ogólna nuda przewijała się przez jego życie niczym ciąg zdarzeń na taśmie produkcyjnej w jego fabrykach papierosów. Nie, nie był wcale dumny z tego, że przyczynia się do wytwarzania produktów uzależniających ludzi od substancji trujących. Tłumaczył sobie, że musi z czegoś żyć, choć tak naprawdę ta myśl burzyła jego spokój. W ogóle był dość specyficznym typem człowieka. Nie zdawał sobie sprawy z tego, ile dobrych rzeczy omija go w życiu. Do czasu, kiedy zupełnie przypadkiem za wcześnie puścił hamulec w poniedziałkowym korku. Stało się to za przyczyną nadzwyczaj wciągającej lektury
OPOWIADANIE
gazety o tematyce ekonomicznej. Kiedy uniósł wzrok znad gazety, było już po wszystkim. Czuł co prawda szarpnięcie, ale myślał, że może to pogłębiającą się awaria skrzyni biegów, której oczywiście z braku czasu nie było możliwości naprawić. W następnej chwili przed drzwiami swojego samochodu zobaczył przecudnej urody rudowłosą dziewczynę zalaną łzami. Zrobiło mu się przykro, bo z jednej strony przez swoje gapiostwo spowodował wypadek, a z drugiej strony łzy nie licowały z żadnym typem kobiecej urody, a zwłaszcza tym pięknym. Z dreszczem przeszywającym plecy odsunął szybę i usłyszał cichy głos o dziecinnym tembrze: – Przepraszam, nie ma pan chusteczki? – Taak gdzieś tu miałem – zająknął się zdziwiony Radek. – A pani nie jest na mnie zła? Szczerze mówiąc wolałbym, żeby pani na mnie nakrzyczała – powiedział
40
z samokrytyką w głosie. – I tak miałam jechać do lakiernika, a krzyczeć nie zamierzam, bo w niczym to panu nie pomoże, a poza tym jestem śpiewaczką operową i nie zamierzam sobie zdzierać głosu bez potrzeby. O gardło trzeba dbać, sam pan rozumie – wyjaśniła dziewczyna bez mrugnięcia okiem, z szybkością karabinu maszynowego. – A dlaczego pani płacze? – pytał w dalszym ciągu zszokowany mężczyzna. – Zapalenie spojówek, a pan myślał, że przez wypadek? Też bym nie miała co robić. Auto ma jeździć, a jak jest porysowane, mówi się trudno – powiedziała z lekkim uśmiechem. Tylko mam taką prośbę, czy mógłby pan przepchnąć ten mój złom na bok, bo zdaje się trąbią. – Tak trąbią, jasne – powtórzył Radek z szeroko otwartymi oczami, jakby nieobecny przez chwilę. – Halo tu ziemia! Pan jest bardziej zakręcony niż klucz wiolinowy – skwitowała dziewczyna, śmiejąc się głośno i serdecznie. Radek nigdy jeszcze nie widział tak szczęśliwej i szczerej pod względem okazywania emocji osoby. Ci wszyscy jego kumple z biura to przy niej straszne sztywniaki. Liczą się dla nich tylko pieniądze i dopięty bilans. Przed nim stało ich przeciwieństwo w osobie kobiety, dla której szczęściem potrafiły być drobiazgi. – Wie pan co, rozbił mi pan auto i nawet się pan nie przedstawił. Więc może pan to zrobi w ramach rekompensaty, bo zwykle nie rozmawiam z nieznajomymi – wyrwała go z zamyślenia. – Oj, przepraszam, gdzie moje maniery. Radek Akrosiński, miło mi! – Uścisnął zdecydowanie jej wyciągniętą dłoń. – Julka Warzelska, mnie również. Zawsze tak mocno ściskasz dłoń kobietom, czy tylko mnie spotkała ta przyjemność? – Wybacz, pracuję z samymi facetami, siła przyzwyczajenia, ale następnym razem się poprawię – wytłumaczył się oblany soczystym rumieńcem. – Już się tak nie pal z emocji, bo 112 w naszym kraju działa raczej kiepsko i mogę nie zdążyć zadzwonić po straż. Pchaj, bo gotowi nas zlinczować – oznajmiła stanowczo, lecz z figlem w spojrzeniu. – Czy ty od zawsze tak często się uśmiechasz? – zapytał zaciekawiony. – Tak zawsze, a to takie dziwne? – spytała z lekkim niepokojem. – Nie tyle dziwne, co wyjątkowe. Pozwoliłaś mi dostrzec coś, z czego istnienia nie zdawałem sobie sprawy – oznajmił z poważną miną. – A mianowicie? – Wiesz wszyscy wokół mnie są poważni i smutni, zajęci swoją pracą, nastawieni na jak najlepsze wyniki. Słowem – wyścig szczurów, którego mam powoli dość. Ty natomiast potrafisz cieszyć się z małych rze-
41
czy, nie przejmować sprawami, które dla innych byłyby katastrofą. To jest takie naturalne i widać, że daje szczęście tobie samej. Co więcej, masz niesamowity dar dzielenia się tą radością z otoczeniem. Zastanawiam się, czy można się tego nauczyć? – zakończył z przejęciem Radek. – Wiesz, wszystko jest kwestią chęci. Najpierw musiałbyś przemyśleć gruntownie swoje dotychczasowe życie i odpowiedzieć sobie na dość istotne pytanie: co sprawia, że nie możesz się tak po prostu uśmiechnąć? Potem, jeśli to możliwe wyeliminuj ten czynnik z życia i rób tak z każdą tego typu rzeczą, aż do momentu, kiedy stwierdzisz, że danego dnia uśmiechnąłeś się bez wymuszonego powodu, tylko tak po prostu. – Wygląda na dość prosty sposób. – Nie mogę ci zagwarantować, że stanie się to od razu. Na takie sprawy najlepszy jest czas, połączony z wytężoną pracą nad sobą samym. Pierwsze, co mogę ci doradzić, to postaraj się wyeliminować „zawieszki”. Ktoś coś do ciebie mówi, a ty wywalasz oczy i odlatujesz. Bez alt + ctrl + del nie podchodź. Jak widzę takie akcje, to mam przed oczami ekran z napisem „system odzyskał stabilność po poważnym błędzie”. Im więcej będziesz się koncentrował na rozmowie i słuchał ludzi, tym częściej będziesz miał okazję do uśmiechu, bo powodem do śmiechu i szczęścia wewnętrznego może być na przykład zabawa wieloznacznością słów podczas rozmowy. Skojarzysz fakty ze zdarzeniami, które aktualnie się dzieją i już może być wesoło. Tylko musisz wyczuć, czy ta druga osoba ma poczucie humoru, ale z tym sobie poradzisz – powiedziała, posyłając w stronę mężczyzny ciepły uśmiech. Kiedy po długiej i pasjonującej rozmowie dopchali auto na bok, Julia zapytała: –To może byś mnie tak zaprosił na kolacje hm, jakieś winko, te klimaty? – Z miłą chęcią – natychmiast zadeklarował Radek. – Uwielbiam kuchnie włoską. W kwestii wyboru restauracji zdaję się na ciebie – powiedziała ochoczo Julka. – Świetnie, to może u Stefano przy Florenckiej o 19? – Dobrze, jesteśmy umówieni pod restauracją. – To podwiozę cię do domu, żebyś mogła się przebrać. – A co? Tak ci się nie podobam? To mój ulubiony sweter i spódnica – skończywszy wypowiedź, wybuchła śmiechem, widząc jego zmieszaną minę. – Podobasz mi się bardzo. Myślałem, że potrzebujesz zabrać coś z domu. – Lekcja nr dwa: czerpmy szczęście z faktu, że mamy siebie, a reszta będzie się układać po naszej myśli. Tak upłynął im czas do kolacji. To spotkanie i długie rozmowy potem wiele nauczyły Radka, a przebywając z Julką każdego dnia, dowiadywał się, jak można stać się szczęśliwym.
OPOWIADANIE
CHCESZ BYĆ SZCZĘŚLIWA? TO BĄDŹ! Hanna de Broekere © chiyacat – Fotolia.com Rozmówki w Klubie Apetycznych Babek
LITERACKO
O szyby deszcz dzwonił jesienny. Z portretu na ścianie patrzył Staff. Do salonu wpadła Zuza i z wypiekami na twarzy zawołała: – Jest piękny! Elegancki i gładki. I nie grzeją mu się rączki! Spojrzałam na Isabel. – Zuza ma nowego faceta? – spytałam ją szeptem. – Nie, nowy garnek ceramiczny– odparła z uśmiechem. – A, to dlatego wygląda na taką szczęśliwą! Zuza łapała drugi oddech. Dolałam sobie pinot noir. Zapowiadało się ciekawe popołudnie. W palenisku z trzaskiem pękła kolejna szczapa…
42
WAKACJE W BUŁGARII CZTERDZIEŚCI SIEDEM I PÓŁ… Teresa Monika Rudzka
Obudziwszy się przed ósmą, stwierdziłam z przyjemnością, że Jagoda wyparowała z pokoju i w ogóle z całego apartamentu, natomiast Iwona, śpiąca w pobliżu lodówki, chrapie niczym drwal po piętnastu godzinach pracy. Moją przyjemność pogłębił fakt znalezienia w kuchennej szafce paczki kawy „Lavazza”. Jagoda, odpowiadająca za zaopatrzenie, kupiła rozpuszczalnego Jacobsa. Słysząc moje protesty odrzekła jedynie, że ona nie ma zamiaru zejść z tego świata na zawał. – Przecież i tak umrzesz. Statystycznie masz bliżej, jak dalej. –Nie bądź złośliwa, Moni. To Bóg zadecyduje o mojej śmierci, nie ja. Bolesną prawdę odkryłam dopiero w drodze na lotnisko i już wtedy miałam ochotę uderzyć Jagodę. Cóż, agresja wyraża osobowość osoby, do której jest skierowana. Cudownie się siedzi na tarasie z dużą filiżanką porządnie zaparzonej „Lavazzy” na kolanach. Zza gęstego szpaleru drzew dobiega szum morza. Zjeść jakieś śniadanie i na plażę. Teraz wypad do mieszczącego się naprzeciwko sklepu. Wcale niezła ta bułka, jak jej tam? Banica. – Monika, poczęstujesz mnie snickelsem? – usłyszałam głos Iwonki. Stała przede mną, bosa, zarumieniona i potargana, w krótkiej, białej koszuli z napisem „only fresh” na piersiach. Paznokcie pulchnych stóp miała pomalowane na koralowo. Oblizywała łakomie usta, nie spusz43
czając ze mnie oczu. Stłumiłam westchnienie irytacji. – Przecież ukradli mi batony na lotnisku w Sofii, nie pamiętasz? – Tłumaczyłam, że na pewno nie i że gdzieś je zapodziałaś. Nie znalazły się jeszcze? – Masz, jak mi nie wierzysz, masz! Przewal moją torbę, rozpruj szwy, może znajdziesz. Pierwsza się z tego ucieszę. – Niedobla jesteś, a ja ci kupiłam klem do twarzy w plezencie. Milakulum. Ploszę. – Krem „50+”? – Przyda ci się, to doskonała filma. – Oszalałaś? Co ty sobie właściwie myślisz? – Jagoda, ona na mnie krzyczy! – Nie płacz Iwuś, a ty, Moni, odczep się od mojej kuzynki. Co ty tam jesz? Z piekarni? No, nie chcę nic mówić, ale… – Jagoda, wyluzuj. Wszędzie tłumy, nie świadczy to o wybuchu epidemii. Widziałaś plażę? – Plaża jak plaża. Może być, ale na brzegu są glony. Zrobiłam sobie z nich maseczkę na twarz i obłożyłam nogi. Ale kąpać tam się nie da. Zwłaszcza, że… Naukowe wyjaśnienie w stylu Jagódki. – Szybciej tobie zaszkodzi okład z brudnych glonów niż nam bułki z miejscowej piekarni. –…zwłaszcza że dostałam okresu! Po dwóch tygodniach od poprzedniego! Tragedia! LITERACKO
– Pewnie menopauza. – Nie będę mogła pływać w tym stanie! – Kochana, wiesz coś na temat tamponów? – W życiu! Nie masz pojęcia o szkodliwości tamponów. Powinno się zamknąć tego, który je wymyślił. – A ja bym ozłociła tych, którzy je wprowadzili na rynek. Jagoda, ty się boisz dosłownie wszystkiego i tak ci nic nie pomoże. – Ale nie zaszkodzi! Iwuś, chodź, pójdziemy na plażę! Coś mi się zdaje, że mój Kazio miał rację. Teraz siedzi biedny w pustym mieszkaniu, gra na skrzypcach… – Kazio strasznie fałszuje. – Mąż z wiekiem nieco ogłuchł, jednak dobrze sobie radzi. Moni, rób, co chcesz, my idziemy nad morze. Iwuś? – Zalaz, zalaz, tylko dokończę śniadanie. – Pospiesz się. Zupełnie fajnie wyglądasz w tym kostiumie. Ciasny, a w dodatku czarny, to nie kolor Iwony. Jagoda w swoim marki „Triumph” wyglądała nieźle trzy lata temu. W tej chwili za chuda jest, wyciągnięta taka. Szczurowata. – Moni, pokaż! Cudo, gdzie kupiłaś? „Panache”? Ile dałaś? W życiu bym tyle nie zapłaciła za kostium kąpielowy, choć prezentujesz się zupełnie do rzeczy. Ale jak się ma taki biust, to nie sztuka. Ta zawsze musi być mądrzejsza niż ładniejsza. Zazdrości mi nie tylko piersi. – Przestańcie, dziewczyny. Apartament cud miód i orzeszki, piękna pogoda. Wspaniałe warunki do wypoczynku. Nie marudzimy, idziemy na plażę. Najlepsze miejsce, chociaż faktycznie glonów od groma. Ogrodzenie zupełnie od czapy i co robią te szopy obok? Połamane deski, jakieś kable… A tamci parkują prawie na brzegu. Kocham morze, choć koloryt lokalny nie do końca mi odpowiada. Co te wariatki wyprawiają? Pójdę na skałki, inaczej je zabiję. – Proszę pana, my nie musimy płacić. To nasz parasol i nasze leżaki. Przyniosłyśmy je z apartamentu. Do you speak English? Czego chce? – Jagoda, on pokazuje, że w tej strefie można korzystać tylko z plażowego wyposażenia. – Boże, co za dziadostwo. Iwuś, czemu znowu ryczysz? – Pięknie tutaj… tyle słońca. U nas w Rzeszowie nieczęsto bywa taka pogoda. Wszystkie koleżanki z placy będą mi zazdlościć opalenizny. LITERACKO
– Chcesz się opalać? Czy zdajesz sobie sprawę, że…? – Moja skóla, moja splawa. Jak dostanę laka, to obiecuję, że nie będziesz mnie pielęgnować. Mam was dosyć, idę za wal. – Co ugryzło moją Iwusię? Od urodzenia była najspokojniejsza z całej rodziny. – A bo ty się strasznie rządzisz, Jagoda. Komenderujesz nami jak prawdziwy sierżant. – Ktoś musi dbać o jedzenie, mieszkanie i przysłowiowe kible. Bujacie w obłokach, ładnie byście wyglądały gdyby nie ja. Na skałki idziesz? Ja zostanę w cieniu. Glonów jutro już nie będzie. Taką mam nadzieję. Z daleka od tych dwóch, dla ich i dla mojego bezpieczeństwa. Całkiem fajnie. Morze jest morze, chociaż strasznie tu zgrzebnie. Ci Bułgarzy z prawej i tamci obok przypominają tych z Sofii. Trwaj chwilo samotności, trwaj nawet kilka godzin. – Iwona prawie czarna, ty Monika czerwona, jak rak! Z twoją karnacją trzeba uważać na słońce. – A ty biała jak córka młynarza. W sumie się wyrównało. Co jest? – Iwona… – Żebyście wiedziały, jakiego miłego pana poznałam. Przyjechał do Lavdy trzeci laz. I wiecie, on jest z tego miasta, co wy. Pytał mnie o wszystko. – Wakacyjnych flirtów ci się zachciało? Ile masz lat, Iwona? Coś ty mu nagadała, na miłość boską? Jezus Maria, w dodatku blisko mieszka. Poskłada wszystkie informacje do kupy i włamie się nam do domu. Oplotkuje. Kazio słusznie ostrzegał przed zawieraniem przypadkowych znajomości. Zabraniam ci rozmawiać z tym facetem. Zaraz, kto to jest? Spędza kolejny urlop w Bułgarii? Żaden cymes. Czym przyjechał, gdzie mieszka? – Jagódka, nie złość się. To baldzo kultulalny człowiek, żaden złodziej. Przyjechał autobusem, zatrzymał się w tamtym hotelu, o! – Raptem trzy gwiazdki. Autobus?! – Boi się latać.. – Iwona chlipała coraz głośniej. Jagoda rzucała gniewne spojrzenia to na nią, to na mnie. Kuzynka też musi się słuchać. Ordnung muss sein. – Monika, naradziłyśmy się z Iwusią i postanowiłyśmy cię wspólnie zaprosić na kolację. Chcemy ci podziękować, że zorganizowałaś wakacje. Cudowne wakacje! Podczas spaceru wypatrzy44
łam małą knajpkę obok plaży. Jak pójdziemy Janusz, tutaj jesteśmy! Dziewczyny, to ten miły dzisiaj, to dostaniemy kociołek różności w pro- pan z plaży. No pewnie, że zatańczę. Na lazie! mocyjnej cenie, a do tego butelkę wina gratis. – Przecież to zespół ludowy. Coś, jak nasze – Co to za różności? Nie boisz się, że cię otru- „Mazowsze”, tylko gorszy. Iwonie się zachciewa. ją? – Zazdrościsz kuzynce? – Cóż, zaryzykuję. Trzeba pić dużo alkoholu. – Nie, Moni, ale to nie wypada. Stara mężatka Zajrzałam do lodówki i co ja widzę: zaopatrzyłaś i bawi się z pierwszym lepszym. No, wytańczysię w rakiję. Poczęstowałam się i od razu zrobiło łaś się, Iwuś. Pomyśl, że gdyby tak każdy robił, mi się lepiej. Iwona, nie jedz tych lodów! co chce? Na przykład mąż cię teraz zdradza W malutkiej restauracji zajęłyśmy stolik na w podróży służbowej, twój syn upala się ziołem tarasie. Jagoda robiła zdjęcia swoim aparatem, na imprezie, a córka kotłuje się z chłopami po wbrew narzekaniom Iwony, uważającej się za krzakach. osobą niefotogeniczną. – Co ci odbiło? W mojej lodzinie wszyscy są – Pleciesz, to i tak nie ma znaczenia w naszym porządni. Mój staly jest taki zmęczony, że nawet wieku. Zresztą, gdybyś trochę schudła, zaraz fo- gdyby mu się marzyło, to nie ma siły na seks. tografie nabrałyby innego wyrazu – zachichota- Dzieci chcą do czegoś dojść w życiu i uczą się ła Jagoda. W zbyt krótkiej spódnicy i w topie na nawet podczas wakacji – Iwona płakała całkiem ramiączkach, spod którego co chwila wyzierały otwarcie. jej obwisłe piersi, przypominała szkapę. Iwona Faktycznie, do tej pory Jagoda nie była zgorzkmiała łzy w oczach. niała. Bąknęła niedawno, że Kazio ją bije, gdyż Siebie toto nie widzi. Iwona jest gruba, ale wy- nie może jej darować, że go namówiła na zmianę gląda przyjemnie. mieszkania i samochodu. Dopływ gotówki na jej – Różności! Sporo tego! Zaraz wam nałożę. zachcianki też powstrzymał. Wcale nie mam ochoCo tam jest? Jajko, kluski, ryż, kartofle, przypra- ty tańczyć z tym Januszem, lecz zagram tym dwom wy… tak, najważniejsze, aby było świeże i do- na nerwach. brze doprawione. To może jeszcze poprosimy – Tak, bardzo chętnie, panie Januszu. sałatkę szopską. Wino nam się należy. Widzicie, – Moni, Iwonka przez ciebie płacze. Janusz gdybym nie przypomniała, dostałybyśmy figę obiecał, że pokaże jej Nessebar, a ty… z makiem. Jakie chcecie wino, dziewczyny? – Co ja mam do tego? Niech pokazuje. Ty mi – Sama nie wiem. powiedz, kiedy Iwona nie płacze. A Janusz od – Białe, półwytrawne. Może być niemiecki samego początku ci się nie podobał. riesling. – Okropny jest, ale nie powinnaś zabierać go – Moni, nie grymaś. Pani proponuje Sofię. Iwonie. – Nie chcę Sofii. – Odbiło ci, Jagoda, czy z choinki się urwałaś? – Ja też nie. Białe, takie jak Moni wyblala albo Dla bab można wszystko zrobić, ale razem nic. z nimi nic. – Marudy jesteście. Aha, pani znajdzie dla nas – Napijmy się rakiji na zgodę. Monika, świetbiałe wino? Super. ną wybrałaś. Winogronowa jest lepsza od śliw– I co? Smakuje wam kociołek? kowej. Delikatniejsza. Trzeba coś postanowić – Zimny. w kwestii powrotu. Nie mam siły i ochoty tłuc – To odeślij do kuchni, żeby podgrzali. Nie ma- się autobusem do Sofii. Pojedziemy tam nocrudź, Moni. nym pociągiem. W Burgas można kupić miejsca Całkiem fajny patent. Resztki jajecznicy i dru- w wagonie sypialnym. Proponuję, abyśmy jutro giego dania kilku gości robią za kociołek w promo- to załatwiły. cyjnej cenie. Muszę się napić, bo zwariuję. – Jutlo ma być czteldzieści stopni. Wolę iść na – Wino ujdzie w tłoku. plażę. – Moni, dalowanemu koniowi nie patrzy się – To nie zając, a bilety tak. w zęby. Zaplosilyśmy cię z całego selca, a tobie Półgodzinna podróż śmierdzącym spalinanic nie pasuje. Zadzielasz nosa. mi autobusem wlokła się ponad ludzką miarę. – Co ma zadzieranie nosa do smaku kociołka? Jagodzie pot ściekał drobnymi strumieniami – Więcej, niż ci się wydaje. O, Janusz, Janusz! spod bawełnianego kapelusza w kwiatki. Iwona,
45
LITERACKO
odziana w wydekoltowaną mocno sukienkę, sapała donośnie i chyba z powodu otumaniającego zmęczenia nie okazywała ochoty do płaczu. Końcowy przystanek znajdował się akurat pod dworcem. Przygnębienie zaraz i do reszty mnie dobije. – Czytałam, że średnia pensja w Bułgarii wynosi około 600 złotych, a emerytura 100. To widać, ludzie wyglądają po prostu nędznie. Panuje straszna bieda. Nasze dziewczyny w ciuchach z H&M prezentują się przy tych jak księżniczki. – Masz rację, Moni. Kazio też miał. Nie mogę na to patrzeć, chodźmy do kasy. – Tak, poprosimy na ten dzień trzy bilety w wagonie sypialnym. – Paszport dawaj! – Co? Paszporty potrzebne, aby kupić bilety z Burgas do Sofii? Przecież chyba jesteście w Unii? – Monika, nie śmiej się. Ta pani chyba powiedziała, że zadzwoni na policję. – A proszę, proszę! Skoro pani koniecznie chce, tutaj jest mój paszport. Dziewczyny? – Nie mam! Nie mam! Jagoda kazała dobrze schować w apaltamencie. Żeby nie ukladli! Co telaz będzie? – Monika, kupuj bilet. Panią poprosimy jeszcze raz… – Paszport dawaj! – Panie Olku? Tak, wiem, że dziś jest Boże Ciało. Tak, wiem, ile kosztuje roaming. To ja płacę. Niech pan wytłumaczy kasjerce, że… ale mają tu zwyczaje. Proszę, niechże pani odsunie szybę i porozmawia z moim znajomym… Nie chce sprzedać? Nie może? Zarezerwuje na kilka godzin? Dziękuję za pomoc. – Nic się nie da zrobić bez paszportów. – Ty kulwo! Ty małpo! Przez ciebie musimy wlacać do Lavdy i znowu do Bulgas! W taki upał! – Iwona, rycząc wniebogłosy, okładała swoją kuzynkę pięściami. – Cicho, Iwuś. Kto mógł przewidzieć coś takiego. Zaraz dam ci coś na uspokojenie. Daj jej od razu na bardzo długi sen. – Autobus do Ravdy mamy za półtorej godziny. Chodźmy tymczasem do parku. – Drzewa piękne, wysokie… – Ale reszta roślinności zaniedbana, rachityczna jakaś. – Czyj to pomnik? Właściwie nie ma znaczenia, skoro wandale urwali mu ręce.
LITERACKO
– Ten ma obciętą głowę. – Za to plażę mają w tym Burgas piękną, widzicie? – Moni, generalnie straszny syf. Skansen komuny. Mój Kazio… – Jagoda, nie chcę wiedzieć, co by było, gdybyśmy miały tylko dowody osobiste. Zgroza. W Paryżu… – Nie mogę tego więcej słuchać. W głowach wam się poprzewlacalo. Palyz, no! Ja się wychowałam w sklomnych walunkach i nie klęcę nosem na wszystko, jak wy. Do tego znowu ryczy. Zatłukę krowę. – Co warunki mają do rzeczy? – Przyjmuję do wiadomości, że jest, jak jest. Tak mają i już. Trzeba myśleć pozytywnie. Pojedziemy i załatwimy. Ty, Monika, nie masz plawa narzekać. Możesz iść spokojnie na plażę, a my cały dzień mamy do tyłu. Aha, Iwona bierze się w garść. – Ale ci dobrze, Moni. Usiądziesz sobie w pizzerii na tarasie, zjesz spokojnie, wina się napijesz, a my drugi raz do Burgas. – Rakiji się napiję. – Uważaj, bo wpadniesz w nałóg – Jagoda spojrzała na mnie karcąco. Wolność, wolność, wolność! Wrócą dopiero wieczorem. Janusz? Dlaczego nie jest na plaży? Hmm… i tak miałam zamiar pojechać do Nessebaru. W sumie, dlaczego nie. Jak będzie przynudzał, to się zwyczajnie zmyję. – Mamy, mamy miejsca sypialne! Iwona, nie krój sera brudnym nożem. Wiesz, Moni, zwiedziłyśmy porządnie Burgas, zawsze coś. A co ty robiłaś sama, biedaczko? Nessebar? Cerkwie i wały murów obronnych? Zatoka? Dlaczego nie. Co? Pojechałaś z Januszem? – Mówiłam, że ona jest fałszywa i wledna. Ledwo ją spuściłyśmy z oczu, to mi podelwała chłopaka – Iwona zaszlochała głośno. – Mnie wolno, od dawna jestem rozwódką. A ty pilnuj lepiej męża. – Ja pielwsza Janusza zobaczyłam, ja! – No i co z tego? Nic nie straciłaś. Facet nudny, niczym flaki z olejem. Dokładnie jak przewidywałam. – Ale on był mój, mój! Ja go… – … pierwsza zobaczyłam, wiem. Iwona, odbiło ci? Zostaw mnie! – Iwuś, uspokój się – Jagoda z trudem oderwała od mojej szyi tłuste dłonie kuzynki.
46
Ciekawe, czy naprawdę by mnie ta krówka udusiła. – Pożyczyłaś ode mnie „Ostatni mazur” i w jakim stanie oddałaś? Wszystkie kaltki luzem. Taka niby jesteś inteligenta i kultulalna, a książki nie uszanowałaś. – Iwona. Nie rycz, bo zrobią ci się zmarszczki. Książka była marnie sklejona. Odkupię ci po powrocie. – No, Iwuś, już. Koniec. Usiądź na kanapie, otrzyj łzy. Zrobię ci coś do jedzenia. Spaghetti na przykład. Moni, nalej jej trochę rakiji. Kochanie, prześpij się trochę, a my z Moni pójdziemy na krótki spacer. – Nic w tych sklepach nie ma, Jagódko. – Zawsze można trafić na okazję. Proszę pana, ile kosztują te japonki? Takich szukałaś, Moni? 14 lewa? W głowach wam się przewraca. – Zostaw, i tak mi się nie podobają. – Dlaczego mi je pan wyrywa? Nie ma się czego bać, i tak bym nie ukradła takiego badziewia. – Widziałaś, Moni? Po angielsku toto nie mówi, a jak się zachowuje? Jak można tak traktować klientów? Szczególnie kobietę, która na dobrą sprawę mogłaby być jego matką. Chodź, Monika. Pospacerujemy po plaży. Może w Bułgarii dopiero się uczą zasad światowego handlu, ale też bym się wkurzyła, gdyby ktoś mi przewrócił cały sklep do góry nogami. Jagoda myszkowała nawet na zapleczu. – Monika, jest cudownie. W każdym kraju są plusy i minusy. Przejdźmy nad tym do porządku dziennego. Mamy wypasiony apartament prawie na plaży. Jedzenie dobre i niedrogie. Nad morzem cieplutko, milutko, w Ravdzie bezpiecznie. Żebym jeszcze mogła pływać – Jagoda spochmurniała. – Musisz zrozumieć moją kuzynkę. Iwona cały dzień użera się z interesantami w urzędzie miejskim, a po południu stoi przy kuchence i gotuje żarcie dla rodziny. Chce dziewczyna odpocząć, tymczasem ty… No tak, Jagoda nie wyciągnęła mnie bezinteresownie na przechadzkę. – A w czym ja jej przeszkadzam? – Wchodzisz jej w drogę, denerwujesz… rano tłuczesz garnkami w kuchni. Iwunia miała ciężkie życie. Patrzy na ciebie, jaka jesteś beztroska, idziesz zawsze lekką nogą i niczym się nie przejmujesz… no wiesz. W dodatku wieczorem zlewasz się perfumami, co to jest? – Carolina Herrera. Jagoda, odwal się! Nawiozłyście obie całą furę kosmetyków, a czepiacie 47
się moich perfum. Nie chcę tego słuchać. – Ja ci tylko tłumaczę. Najlepiej zostaw Iwonę w spokoju. Jest, jak jest, ale to moja kuzynka. Moni, kupiłaś sobie coś w Bułgarii? – Rakiję, dżem figowy i różany, kilka słoiczków ljutenicy. Chciałabym jeszcze wino, ale chyba nie zmieści się w torbie. – No! Po co masz płacić za nadbagaż. Chodźmy do cerkwi, pomodlimy się. Nie sądziłam, że moja przyjaciółka jest zwolenniczką ekumenizmu. Msza? Jakaś uroczystość? Poświęcenie ikony? Jagoda klęczy i modli się głośno… pochyla się, kłania i całuje obraz. Siąka nosem, wreszcie płacze. I to samo od początku. Procesja zamarła w bezruchu. Chcieliby podnieść ikonę, ale Jagoda swoją pobożnością stawia im skuteczny opór. Pop ją delikatnie trąca w bok. No, nareszcie się podnosi. – Zmieniłaś im cały program. – Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Jagoda spojrzała na mnie złym wzrokiem. – Widać taką miałam potrzebę. Może święta madonna z ikony powstrzyma moje krwawienie. – Święci od dawna nie ingerują w prawa przyrody. – Iwona miała rację. Jesteś złośliwa. A ja czuję się niczym zarzynany prosiak. Wracajmy, Moni i wrzućmy na luz. Mamy odpoczywać, a nie dokuczać sobie. Owoce kupujesz? Ja jeszcze tamtych nie zjadłam. Kwaśne są. – Mnie smakują. – Zostaw! Najpierw umyj, potem jedz. Dostaniesz żółtaczki albo nawet cholery. Nie ma sensu się przekomarzać i mówić, że wiele razy jadłam morele prosto ze straganu. Ktoś był w moim pokoju i grzebał w moich rzeczach. Co jest? Boże, mój kostium! – Kurwa, ja cię zabiję, Iwona! Moje „Panache” pocięte w kawałki. Niedawno kupiłam za prawie trzysta złotych. Specjalnie dla mnie sprowadzili. – Monika, wciąż ci się coś przytlafia. Batony ci kladną, telaz kostium… nie zwalaj na niewinnych ludzi. – Tylko ty byłaś w apartamencie! – Jagoda, Jagódka… ona mnie oblała wiadrem wody. Dostanę zapalenia płuc. – Nie uciekaj, kurwo, i tak cię dopadnę i zajebię! Nareszcie. Cudowne jest przygnieść Iwonę do podłogi i tłuc ją, tłuc z całych sił. Wyrywać jej z głowy kolejne, utlenione pasma włosów. Porwać fikuśną bluzkę z dekoltem. Trzasnąć na odlew LITERACKO
w papę. Nareszcie. Masz, cholero, za ten krem. – Pogięło was? Iwona? Moni, przestań. Coś jej zrobisz i trafisz do więzienia. No, proszę. Ja tu przyjechałam odpoczywać, a nie użerać się z wami. Zabijesz drania, pójdziesz siedzieć za człowieka. Ale ja im i tak nie podaruję. *** – Zgoda buduje, niezgoda rujnuje, ale to dzięki kłótni mogłam wreszcie odetchnąć. Rano każda z nas szła w swoją stronę. Od początku trzeba było przyjąć taki kurs. Zwłaszcza, że rzeczywistość i tak zawsze działa człowiekowi na nerwy… Iwona zaczęła narzekać na zapach moczu w soku. Najpierw myślałam, że wydziwia. Wkrótce moja cola zaczęła zajeżdżać końskimi sikami. Chyba konserwują napoje amoniakiem, bo jednak nie chce mi się wierzyć w ten mocz. W dodatku koński? Koński to on nie był. – Iwuś, miło z twojej strony, że pożyczyłaś Monice skórzany pas do zapięcia torby. – No… po co ma potem gadać, że ją okladli. W ciągu ostatnich dni Iwona spotykała się z Januszem, co wpłynęło dodatnio na wrodzoną słodycz jej charakteru. – Strasznie obskurny ten dworzec. Nie chcę myśleć, jak jest w wagonach. – Może nie najgorzej, Moni. Pójdę i zobaczę. Nie, chodźmy wszystkie, już podstawiają nasz pociąg. Monika, pilnuj biletów i paszportów. – Nieważne? Proszę pana, tutaj jest napisane, że wyjazd mamy dzisiaj. Skoro tak, to ok. Oto dziesięć lewa. Przedział numer pięć, zgadza się? – Uff, Moni. Co za kraj, doprawdy. Dobrze, że wziął tylko tyle. – A pamiętasz, jak nas chcieli oszukać w kantorze? – Tak, u nas za to wszyscy są święci i uczciwi. Znowu maludzicie. – Iwuś, to nie powód do płaczu. Zobacz, jakie szerokie leżanki, jaka czysta pościel. Prawdziwa bawełna z dawnych lat. Będziemy spać, jak księżniczki, a potem fru do Polski. Gdzie idziesz,
LITERACKO
Moni? Dobra, my do toalety pójdziemy potem. – Hm, w naszym wagonie kibel jest zamknięty z powodu awarii. Musiałam się pofatygować po buforach dalej i … nie chcecie wiedzieć, co tam jest. – Wiedziałam, że to wygląda zbyt pięknie, wiedziałam. – Zapomniałyście, jakie były do niedawna polskie toalety? Jak tu i tam nadal lepiej nie wchodzić? Przestańcie narzekać. Na szczęście jutro lecimy do Warszawy. Teraz tylko dojechać na lotnisko w Sofii. – Jagoda, sądziłam, że mam omamy, ale nie. Sofia przez te dwa tygodnie nic się nie zmieniła. – Kiedy oni tutaj pracują? Poranek w centrum miasta, a tak mało ludzi, mało samochodów, autobusy prawie nie jeżdżą… – Nowe bloki i już wyglądają jak slumsy. Iwona pociąga nosem. Zaraz wybuchnie. Ale już wysiadamy. – Uff, jesteśmy prawie w kraju. Kawę z automatu mają zupełnie niezłą. Iwuś, idź i kup sobie. – Tam w kącie pani foliuje walizki. Chętnych nie brakuje, widocznie wiedzą, czego można się spodziewać. – Monika, skorzystaj z ofelty, bo jeśli mają ci coś uklaść, to w pierwszej kolejności zabiolą mój skórzany pasek. Histeryczka, znowu ryczy. Za mało ją tłukłam. – Iwuniu, twój mąż przyjechał! Zbyszek, super, że jesteś. Podwieziesz nas na dworzec. Kazio, ty też? Cudowna niespodzianka! Jak było? Wspaniale, dawno nie miałyśmy tak udanych wakacji. Coś niebywałego. Prawda, dziewczyny? Kocham was, moje najmilsze. Khm… – Zobaczcie, jakie te nasze kobietki są eleganckie, jak stylowo ubrane. Warszawa jest przepiękna, ile tu samochodów. W jakim cudownym korku stoimy… poezja. – Moni, odbiło ci? KONIEC
48
Szczęśliwe dzieciństwo Ewa Figarska © annakazimir – Fotolia.com http://www.paczucha.blog.onet.pl/
– Babciu, czy ty miałaś szczęśliwe dzieciństwo? – Wnuk zatrzymał się. Wyjął kij z wody, zaprzestając w ten sposób bełtania morza. Skwar oblepiał wszystkie części ciała, rzadki podmuch wiatru nie przynosił ulgi. Przystanęłam by nabrać powietrza. Radosny gwar plażowiczów zagłuszył moje westchnienie. – Najpierw zdefiniujmy to, co rozumiemy jako „szczęśliwe dzieciństwo” – odparłam i dodałam – Ty zacznij. Wnuk ponownie zamieszał kijem Bałtyk. – Szczęśliwe dzieciństwo to takie, gdy możesz grać na komputerze. Grałaś? – Nie, bo wówczas nie było komputerów. Kij zwolnił obroty. – A konsolę miałaś? – Nie. Kij zatrzymał się i wbił w piasek. – Grałaś w gry na telefonie? – nutka nadziei w głosie brzmiała, jakby szukała świa-
49
tełka w tunelu w tamtych ciężkich czasach. – Nie. – Dlaczego? – Bo wtedy nie było takich telefonów. Kij mieszał znów wodę. – To w co TY grałaś? – W dwa ognie. – Co to są dwa ognie? – Taka gra w piłkę. – I w co jeszcze? – W gumę. – W gumę? Taką do żucia? – Nie, taką od majtek. Kij ponownie zatrzymał się, wnuk otarł pot z czoła i zamyślił się przez dłuższą chwilę. Morze zdawać by się mogło, że wstrzymało oddech wraz z wnukiem. – Teraz możesz przy mnie odzyskać utracone dzieciństwo.
LITERACKO
EKSPRES DO WIEDNIA Arkadiusz Jankowski © Oleksiy Mark - Fotolia.com
Właściwie to chyba jeszcze spałem, gdy usłysza– Błędny pociąg? Jak dotąd słyszałem tylko łem, że ktoś energicznie dobija się do moich drzwi. o błędnych rycerzach, o pociągach nigdy... Na wpół przytomny (miałem ciężki dzień) zwlokłem – Już pięćdziesiąt lat jeżdżę tak za nim, a raczej się z łóżka i otworzyłem. przed nim – sprostował. – Nie mam siły, jestem coPrzed domem stał zdenerwowany Dróżnik. Nie- raz starszy, dawno temu powinienem iść na emerycierpliwie wymachując żółtą chorągiewką, zaklinał turę. Cały czas muszę uważać, aby ten cholernik nie mnie na wszystkie świętości, abym pootwierał na spowodował jakiejś katastrofy. Jedyna pociecha, że przestrzał drzwi swego domu. Byłem tak otępiały, kursuje tylko nocą. Inaczej już dawno bym się załaże bez szemrania spełniłem jego prośbę. Ledwie mał. Sypiam w dzień – tłumaczył mi. – No, na mnie zdążyłem otworzyć drugie drzwi prowadzące na już czas, muszę go gonić. Najprawdopodobniej zjawi ogród, gdy do mieszkania wtoczył się z ogromnym się u pana jeszcze raz, o czwartej zero trzy. Spędzihukiem pociąg. Przemknął przez hol, wypadł drugim łem już z nim tyle czasu, że potrafię niekiedy przewiwyjściem i zniknął w ciemnościach gdzieś po drugiej dzieć jego trasę. Aha, prosiłbym pana, aby o czwartej stronie domu. zero trzy także otworzył pan drzwi. Kolej potrafi się – Co... co... co to było?! – zdołałem wreszcie z sie- odwdzięczyć – przyobiecał. Na odchodne zasalutobie wykrztusić. wał i podziękował za okazaną pomoc i zrozumienie. – Jak to co? – Dróżnik wydawał się zdumiony moją Wsiadł na rower i odjechał w ślad za pociągiem. niewiedzą. – Ekspres do Wiednia. Gdy zatrzasnąłem za nim drzwi, oprzytomniałem – Eee... Ee... Ekspres do Wiednia? na dobre. – Do Wiednia – potwierdził. – Zapewne szanow– Coś takiego! Otworzyć drzwi o czwartej zero ny pan dziwi się bardzo, że tędy jechał? trzy?! A czy mój dom to jakaś stacja rozrządowa?! – No, jak by to powiedzieć, owszem, jestem tro- – Byłem zbulwersowany. – Jakim prawem to bydlę chę zaskoczony – przyznałem. przejeżdża przez mój dom?! Oczywiste bezprawie! – Tak, niestety – westchnął – wiem, że kierunek To jest własność prywatna! Protestuję! Veto! Po jest niewłaściwy, ale cóż zrobić? To błędny pociąg, moim trupie, nie chcę tutaj żadnych błędnych ponie może trafić do celu. ciągów! Zrozumiano?! – dopiero wtedy, gdy wykrzy-
LITERACKO
50
czałem swój protest do końca, zorientowałem się, że właściwie skarżę się przed samym sobą. Dróżnika przecież już dawno nie było. Zanim położyłem się spać, łyknąłem sobie jeszcze jednego głębszego. Przepisowo się skrzywiłem i odstawiłem butelkę na nocny stolik nieopodal łóżka. Lekarstwa lubię zawsze mieć pod ręką. Tuż przed czwartą ten przeklęty Dróżnik zerwał mnie znowu na nogi. Ekspres do Wiednia przemknął przez moje mieszkanie punktualnie czwarta zero trzy. – Ostrzegam pana, że następnym razem nie otworzę po prostu drzwi – Natarłem na Dróżnika. – Mam tego dość, słyszy pan?! Nie pozwolę, aby jakiś tam pociąg przejeżdżał przez moje mieszkanie! – Ależ proszę pana, to nie jest jakiś tam pociąg. To jest ekspres do Wiednia, który od roku 1872 nie może trafić do swojej stacji docelowej – Wydawał się oburzony, zupełnie jakbym szargał świętości. – A cóż mnie to, u licha, obchodzi?! Nie otworzę i już! Podłogi mi porysuje! – Jeśli pan nie otworzy, to dojdzie do katastrofy, pociąg rozbije się o pański dom! – Dlaczego o mój dom? Ja protestuję! Mało to domów w okolicy, dlaczego akurat o mój? Dwadzieścia lat pracowałem na ten dom, to całe moje życie, nie pozwalam! Dróżnik wzruszył ramionami. – Nic na to nie poradzę, że sobie go upodobał.
51
Niestety, nie ja decyduję o kierunku jazdy. – A kto, dyrekcja, ministerstwo? – Jaka tam dyrekcja, jakie tam ministerstwo, on sam, panie, on sam. – On sam? Pan chyba bredzi. Ostrzegam, że napiszę skargę do Ministerstwa Komunikacji, jeśli jeszcze raz to się powtórzy. Napisałem, odpowiedzieli mi, abym był cierpliwy. Od owej pamiętnej nocy, kiedy to błędny ekspres pierwszy raz przejechał przez mój dom, minęły trzy lata. Jego trasa dosyć często przebiegała przez moje mieszkanie. Zdążyłem przywyknąć, a w chwilach zwątpienia, których, co tu ukrywać, było niemało, zawsze podtrzymywało mnie na duchu zapewnienie Dróżnika, że kolej wynagrodzi mi mój trud i poświęcenie. Pewnego jesiennego wieczora zawitał do mnie Dróżnik. Przybył wystrojony w galowy kolejarski mundur. Odznaczenia na piersi, regulaminowa biel kołnierzyka u koszuli, wyostrzony kant spodni i wyglansowane do połysku buty. Tym razem nie była to zwykła rutynowa wizyta zapowiadająca nocne harce ekspresu do Wiednia. Sympatyczny staruszek odchodził na zasłużoną emeryturę. W końcu uganiał się za tym pociągiem od blisko pół wieku. Należał mu się wreszcie odpoczynek. Z jego rąk otrzymałem obiecaną nagrodę: kolejarski mundur, rower, latarkę i żółtą chorągiewkę, a także nominację na dróżnika– przewodnika błędnego ekspresu do Wiednia.
LITERACKO
SZC Z Ę Ś C I E V ER S US Z EMS TA – PRÓBA ODN A L E Z I EN I A RECEPT Y NA S ZCZ ĘŚCIE Agnieszka Pohl
Każdy chce być szczęśliwy. Na swój sposób oczywiście. Jednemu do osiągnięcia tego stanu potrzeba willi z basenem, prywatnego odrzutowca i szofera na każde zawołanie. Drugiemu wystarczy promyk słońca, łyk świeżo parzonej kawy albo po prostu minuta ciszy. Dążymy do szczęścia. Ale jak osiągnąć ten pożądany stan?
Otóż: drogi mamy dwie. Zemsta albo przekucie zaistniałej sytuacji na swoją korzyść. Zajmę się najpierw zemstą, która – jak mawiają – bywa słodka. Żądza zemsty bywa silniejszą pokusą niż słodycze. Zemsta potrafi przysłonić cały świat, potrafi tak długo namawiać do złego, aż jej ulegniemy. Poddamy się i mścimy na biedaku, który kiedyś nam podpadł. Gorzej, jeśli ten biedak zabił nam kogoś bliskiego. Wtedy żądza zemsty urasta do tak niebotycznych rozmiarów, że chęć odegrania się na drugiej osobie jest dużo silniejsza, niż mogłaby się wydawać. Brniemy ślepo w ślad za ogarniająca nas pokusa zemsty. Ranimy psychicznie i fizycznie, wydłubujemy oczy, bijemy, karzemy. Uciekamy się do wszelkich możliwych sposobów w myśl zasady: „Oko za oko. Ząb za ząb”. Jednak po pewnym czasie dochodzimy do wniosku, że wcale nam to ulgi nie przyniosło. Drugą drogą, jaką możemy obrać, jest przyjęcie KUPA TRUPA
tego, co niesie nam życie z całym dobrodziejstwem inwentarza. Skoro życie zaplanowało dla nas taki a nie inny scenariusz, to może lepiej się z tym pogodzić i spróbować – w całym tym zamieszaniu – odnaleźć jasne strony naszego losu. Może wcale tak źle nie jest, bo przecież inni mają gorzej. A jeśli ja mam gorzej, to przecież mogę coś zrobić, żeby to zmienić i osiągnąć szczęście, spokój, stabilizację. I żeby nie zabrzmiało to patetycznie, może to wszystko jest „po coś”. Może gdzieś tam na górze zaplanowano dokładnie naszą pierwszoplanową rolę na życiowej arenie. Może jednak czeka nas coś dobrego, ale jeszcze o tym nie wiemy? A może te wszystkie złe chwile są jedynie drogowskazami do lepszej egzystencji. Może. Jedno jest pewne – potraktujcie ten tekst z przymrużeniem oka, bo może Wam uda się znaleźć drogę do szczęścia.
52
SZCZĘŚCIE NA DIECIE Beata Cieślowska © Michael Schindler – Fotolia.com http://www.z–pamietnika–dietetyka.pl Dieta odchudzająca to trudny okres, okupiony ciężką pracą, wieloma przemyśleniami, rozterkami, sukcesami, a czasem porażkami. To istny galimatias emocji, dlatego warto popracować nad tym, żeby być szczęśliwym przez cały okres jej trwania oraz zachować optymizm i zadowolenie. W dalszej części tekstu znajduje się kilka prostych zasad, które pozwolą Wam wytrwać i być szczęśliwymi.
S jak smak – utarło się, że życie na diecie obar-
czone jest spożywaniem niesmacznego jedzenia w małej ilości. W rzeczywistości wcale tak nie musi być, a wręcz nie powinno. Dieta to faktycznie czas zmiany swojego jadłospisu, ale nie na gorszy tylko na zdecydowanie lepszy, smaczniejszy, przynoszący większą korzyść organizmowi, niosący za sobą wyższą wartość odżywczą. Jedyne czego musimy się nauczyć to doboru produktów, wybierania zdrowszych zamienników i swobodnego łączenia ich ze sobą.
Z jak zapał – mam tu szczególnie na myśli zapał do przygotowywania posiłków i ćwiczeń. Dieta wiąże się z przeorganizowaniem życia, zmianą planu dnia, z wyrzeczeniami, ale nie jest to praca wykonywana bez powodu. Stopniowa realizacja zamierzonego planu doda na pewno skrzydeł, a finalne osiągnięcie celu na pewno wynagrodzi wszelkie trudy. C jak cel – odpowiednie jego wyznaczenie prze-
53
kłada się z reguły na to, czy uda nam się osiągnąć sukces. Właściwe obranie celu daje możliwość wytyczenia dokładnego planu działania, a zaangażowanie pozwala na jego osiągnięcie.
Z jak zaangażowanie – jeśli wyznaczamy sobie cel, to musimy się zaangażować w jego wykonanie. Zaangażowanie i oddanie jest gwarancją postępu i w końcu osiągnięcia sukcesu i celu, który sobie na początku drogi wyznaczyliśmy. Pamiętaj, by trzymać się wyznaczonych zasad, ale nie robić nic wbrew sobie tylko dla siebie! Dieta odchudzająca to nie zmiana tylko do następnego lata, ale na całe życie, a jak wiadomo taki proces musi potrwać. Okupiony będzie ciężką pracą oraz chwilami zwątpienia, ale na pewno nie zabraknie powodów do szczęścia. Nie poddawajmy się, zostawiajmy daleko za sobą porażki i żyjmy pełnią życia, mając przed sobą jedynie obraz spełnionej i szczęśliwej osoby. ZDROWY TALERZ
Ś jak śmiech – znana maksyma mówi, że śmiech
to zdrowie. Warto każdy proces realizacji celów okrasić potężną dawką śmiechu i optymizmu. Na pewno będzie łatwiej i przyjemniej.
C jak czas – efekt każdego większego przedsięwzięcia, a tak z całą pewnością możemy nazwać okres diety odchudzającej, przychodzi z czasem. Na efekty naszych działań trzeba poczekać i uzbroić się w cierpliwość. I jak indywidualne podejście – najważniejsza za-
sada dobrej diety to indywidualne podejście podczas jej planowania. Bardzo ważne jest, by uwzględnić w niej osobiste preferencje dotyczące doboru właściwych produktów, tryb dnia, momenty, w których jesteśmy najbardziej głodni, pory kiedy możemy spożywać ustalone posiłki oraz czas jakim dysponujemy, by je przygotować. Jest wiele czynników, które należy uwzględnić, by ułożyć dietę „na miarę”, jednak jej właściwe przygotowanie jest gwarancją powodzenia całego procesu.
E jak elastyczność – warto o niej pamiętać, gdyż
od każdej zasady zdarza się czasami odstąpić. Nie za-
ZDROWY TALERZ
wsze wynika to z naszej winy, często na zmianę planów jesteśmy po prostu skazani. W takich sytuacjach należy pamiętać, że odstępstwa od ustalonego planu mogą zdarzyć się każdemu, ale niezrealizowanie pierwotnego celu powinno być sytuacją wyjątkową. Możemy efekt finalny trochę rozciągnąć w czasie, ale na pewno nie z niego rezygnować! Do życia nie należy podchodzić zero–jedynkowo, nie warto kierować się jedynie twierdzeniem, że albo wszystko, albo nic. Życie nie zawsze jest przewidywalne, istnieją odstępstwa od przyjętych reguł, dlatego nasze postępowanie również w kwestii diety powinno być elastyczne. Jeśli raz nie postąpimy według ustalonego planu, to wyciągnijmy z naszego postępowania wnioski na przyszłość, ale ciągle zmierzajmy ku celowi, który sobie wyznaczyliśmy. Dieta kojarzy się z redukcją pożywienia, co dla wielu równoznaczne jest z redukcją szczęścia, które niesie ze sobą sama czynność jedzenia. Jednak tak wcale nie musi być, wszystko zależy od nas i od naszego nastawienia. Postarajmy się osiągnąć szczęście i zadowolenie, bo wtedy prościej osiąga się wyznaczone cele.
54
FINKA W POLSCE Agnieszka Pohl © Mateusz Tokarski – http://mefiu.flog.pl/ Siedzę na czarnej kanapie, naprzeciwko mnie Maarit Wicińska, właścicielka kawiarni w Świdnicy, „Salonu Fińskiego”. Piję czarną americano, niezwykle łagodną w smaku kawę, przegryzam do tego cynamonową bułeczką. Potem zamówię sobie muminkową herbatę – czarną o smaku babki jagodowej. Byłam tu już wcześniej, w gorący upalny dzień, kiedy na zewnątrz prażyło, mogłam się tu napić soku z brzozy z miętą albo cytryną. Działało jak balsam i wychodziłam stąd pełna energii. A wieczorem to miejsce wydaje się być idealne, aby po pracy napić się piwa gatunkowego... takiego, które pachnie i smakuje tak, jak chmiel smakować powinien. Takie właśnie jest to miejsce. Dzisiaj z Maarit Wicińską rozmawiam o Finlandii, zwyczajach weselnych i fińskim jedzeniu.
Jak to się stało, że znalazła się Pani w Polsce? Mój mąż jest Polakiem, prawda? Mieszkaliśmy w Holandii, tam się spotkaliśmy. Ale Holandia nie była takim krajem, w jakim chciałam założyć rodzinę. Wtedy tak było i teraz nadal tak jest. Bo pomimo że mąż kształcił się i w Holandii, i we Francji, to kiedy szukał w Holandii pracy bardziej profesjonalnej, to gdy tylko okazywało się, że jest Polakiem, to pracodawcy mieli do niego gorsze nastawienie i mniej atrakcyjne warunki. „No dobra, Polak może pracować, ale na polu.” Od razu proponowali mniejsze pieniądze. Jemu to się oczywiście nie podobało. Zresztą wiadomo jaki jest Amsterdam, więc zdecydowaliśmy, że albo przeprowadzimy się do Polski, albo do Finlandii. I przeprowadziliśmy się do Polski, dlatego że tutaj łatwiej 55
nam było znaleźć pracę. Tu potrzebują ludzi, którzy znają języki obce, europejskie, a my znamy ich dużo. I obydwoje znaleźliśmy pracę. Kilka lat pracowaliśmy w dużych międzynarodowych firmach we Wrocławiu, a ja również chwilę pracowałam w Krakowie. Wiem, że studiowała Pani również we Wrocławiu… W Finlandii studiowałam turystkę. Dopiero dużo później zaczęłam studiować we Wrocławiu. Studiuję Dyplomację europejską, teraz jestem na ostatnim roku licencjackim. Ogólnie można powiedzieć, że są to stosunki międzynarodowe, ale z dużym naciskiem na Unię Europejską, jej funkcjonowanie. TEMAT NUMERU
W końcu jednak zdecydowała się Pani otworzyć kawiarnię. Czy to taka namiastka Finlandii? Tęsknota za ojczyzną...
i, co było bardzo ciekawe, mogliśmy spróbować suszonej szynki z renifera. Co jeszcze dobrego można zjeść w Finlandii, oprócz tych bułeczek i renifera?
Tak, na pewno trochę tak jest. Ale też pracując „na etacie”, odkąd tutaj mieszkam, no może z półroczną przerwą, kiedy byłam na macierzyńskim – troszkę mi się nudziło. Taka praca jest fajna, bo można zapłacić z niej rachunki, ale nie do końca rozwija.
Mamy pierogi karelskie. Je również planuje mieć tutaj w kawiarni, ale jeszcze nie umiem ich tak dobrze robić, jak babcia, która musiałaby mnie troszkę podszkolić. To są pierogi zrobione w piekarniku, ale są otwarte. Tak, że widać, co tam jest w środku. Tradycyjnie są z ryżem, jęczmieniem. Mogą być również owoce lub marchewki. To jest coś, co promują u nas w Finlandii. Ogólnie w Finlandii jedzenie jest bardzo podobne do polskiego. Tylko że w Finlandii więcej rzeczy robi się w piekarniku, a w Polsce więcej się gotuje, np. zupę. W Finlandii tak czy inaczej dom trzeba dobrze ogrzewać i zawsze wystarcza ciepła na wypieki.
W zasadzie robi się ciągle to samo… Tak. Dużo pracowałam. A jak dzieci były małe, miałam możliwość pracować również z domu. Był też taki moment, kiedy pracowałam cztery dni w tygodniu w domu i tylko jeden w biurze. To jest super praktyczne. Ale brakowało mi bardzo kontaktu z ludźmi. Z pewnością. Kawiarnia zapewnia dużo takich kontaktów. Ale skoro już mowa o kawiarni, to możemy tutaj zjeść cynamonowe bułeczki. Czy one są wypiekane według tradycyjnej fińskiej receptury? Są jak najbardziej tradycyjne. To takie tradycyjne ciasto drożdżowe. Z cukrem i cynamonem. Tak samo robiła je moja babcia, zresztą dalej je robi. Ona ma dziewięćdziesiąt lat. Nie wiem, jak często je robi, ale robi. 10 sierpnia 2014 roku mogliśmy tu zobaczyć zdjęcia z Fińskiej Laponii, z siedziby świętego Mikołaja,
TEMAT NUMERU
To prawda, przynajmniej przy kucharzeniu jest ciepło… I jedzą też więcej ryb. Bo w Finlandii jest dużo wody. Jak nie ma lasu, jest woda. Są jeziora...tysiące jezior, no i oczywiście mamy Bałtyk. U nas nad samym morzem nie zawsze można zjeść ryby świeże. Zdarza się, że serwują nam mrożonki. Ale skoro już mowa o tradycji. Czy Finowie mają jakieś stroje tradycyjne, jak u nas np. krakowiacy czy górale? Są. Są nawet używane np. podczas wesel. Nieko56
niecznie panna młoda, ale goście na wesele mogą je zakładać. W mojej rodzinie niektórzy tak robią. Przy okazji imprez ubierają takie tradycyjne stroje. Jeśli chodzi o stroje fińskie, nie lapońskie, to są to: sukienka, biała koszula oraz rodzaj fartuszka – też biały. Dla mężczyzn spodnie i kamizelka. Czasami może jakaś czapeczka albo pasek. Warto dodać, że w Finlandii prawie każdy region ma swój strój. Lapońskie już wyglądają trochę inaczej. One raczej białe nie są, tylko niebieskie albo czerwone i są wełniane, bo tam jest zimno. Panowie w Laponii noszą czapki, które mają takie wystające cztery rogi. W Finlandii te stroje są używane, jak mówiłam, na weselach, ale też – i tu nowość – na piknikach, na których wszyscy się w nie ubierają, bo nie ma zbyt wielu innych możliwości by je zakładać. Finowie organizują pikniki, jedzą i ubierają stroje narodowe – nic więcej. Chodzi właśnie o to, żeby stworzyć okazję do używania tych strojów. A jak to jest z tymi weselami? Jakie są tradycyjne fińskie zabawy weselne? Coś podobnego do polskich oczepin o północy? Są i takie, których nie ma w Polsce. Ale przeważnie wesele wygląda podobnie: idziemy do kościoła, potem są tańce, zabawy. Pijemy, jemy, tak jak tutaj. Nie śpiewamy, nie mam takich fajnych pieśni weselnych, które są na polskich weselach. Ale mamy taki zwyczaj, że ktoś porywa pannę młodą. Zwykle to są koledzy pana młodego, którzy zabierają ją od niego,
57
a pan młody musi coś zrobić, by dostać żonę z powrotem. Musi uratować oblubienicę. Ale teraz, na takich nowoczesnych weselach, młodzi unikają wszystkich możliwych tradycji, zupełnie tak jak w Polsce. Czasami ktoś inny jest porwany, np. teściowa. Potem trzeba ratować teściową, jeśli się chce (śmiech). Chyba, że teściowa się narazi (śmiech). Wracając do Finlandii, ten kraj zwykle kojarzy nam się z zimową scenerią, ale 10 sierpnia dowiedzieliśmy się, że w lecie jest tam równie pięknie i dosyć ciepło. Co warto zobaczyć w Finlandii, w jakie miejsca pojechać w lecie? W lecie najlepiej koncentrować się na tych regionach, gdzie jest najwięcej wody. Bo woda Finlandii jest bardzo czysta i można w niej spokojnie pływać. Nie dostanie się żadnych uczuleń. Chyba że na sam koniec lata, kiedy woda robi się ciepła, nie jest już tak do końca czysta woda, np. w Bałtyku. Można też wynająć jakiś domek. Można odwiedzić miejscowości prawie tak stare, jak polski przepiękny Kraków. Wielu aż tak wiekowych miast w Finlandii nie ma, bo budowano je drewniane. A wiadomo, że drewno nie wytrzyma tak długo jak kamień. Ale jest takie stare miasto, dawna stolica Finlandii: Turku. Tam są właśnie takie stare drewniane domy, średniowieczny zamek, starówka i kościół Porvoo. Jest też podobna miejscowość, mniejsza niż Turku, w której wprawdzie nie ma zamku, ale też jest wiekowa i drewniana, a znajduje się bardzo blisko Helsinek (około 50 km).
TEMAT NUMERU
Zatem można zrobić taki day trip z Helsinek. Blisko Turku jest dużo przepięknych wysp, gdzie pasą się owce, są czerwone domy. Blisko Kotka – bliżej Rosji – też jest dużo wysp, można tam popłynąć promem. Na niektórych wyspach można też wynająć domek i spędzić tam miło czas. Co z miasteczkiem Muminkowym? Muminkowe miasteczko nazywa się Naanatli. To też jest niedaleko Turku, taki day trip z Turku. Tam oczywiście można spotkać Muminki, ale trzeba je odwiedzać latem. Zimą to miejsce nie jest otwarte za wyjątkiem kilku krótkich dni w trakcie ferii. Jeśli już mówimy o Muminkach, co jeszcze fińskiego warto przeczytać? Mika Waltari pisze przygody historyczne dla dorosłych. Dziecko w wieku 10–15 lat nie chce takich książek czytać, bo są za grube. O Egipcie napisała Sinuhe. Większość historycznych tytułów przetłumaczono na język polski. W Finlandii, tak jak w Szwecji, znajdziemy dobre kryminały. Ja osobiście nie jestem fanką tego gatunku, ale mówią że są dobre. Nie wiem, które są przetłumaczone na język polski. W Polsce ostatnio Wydawnictwo Literacki wydało pierwszą książkę z trylogii o Miasteczku Palokaski – „Laurę” autorstwa J.K. Johannson, fińskiego duetu ukrytego pod pseudonimem. Jest też Sofi Oksanen. Na pewno przetłumaczona na polski, bo ona jest tłumaczona na wszystkie języki. Pisze głównie o historii i Estonii, radzieckiej
Estonii. Nie są to łatwe książki, ona porusza trudne, ale interesujące tematy i ma bardzo przyjemny sposób pisania. Jakie ma pani plany dotyczące kawiarni? Od września zaczynamy kursy fińskiego. Miało być minimum 6 osób jest już więcej, ale więcej niż 10 osób w grupie nie będzie. Zobaczymy, czy jedna grupa wystarczy, czy będą dwie. Jeśli chodzi o te inne języki, które będziemy prowadzili, to chętni już się interesowali szwedzkim i pytali też o francuski. Nie zaczynamy od razu, od września, ale w drugim semestrze już jak najbardziej. Mamy jeszcze taką dodatkową działalność: robimy consulting w firmach tutaj w Polsce, które chcą nawiązać współpracę z firmami w Finlandii albo Szwecji. Szukamy partnerów, którzy działają w tej samej branży, żeby mogli ze sobą współpracować. Jeśli ktoś ma jakieś interesujące produkty, możemy również pomóc w ich eksporcie na rynek fiński. Mój mąż uczy także już od kilku lat umiejętnego zarządzania projektami. Takie szkolenia, w każdej chwili możemy przeprowadzić w firmach, które wykorzystują lub chciałyby wykorzystywać projekty. Szkolenia prowadzone są z takich metod, jak PMI, PRINCE2 czy Agile. Ale to już zagadnienia na inny rodzaj wywiadu. W chwili obecnej po prostu proszę zapomnieć o wszystkim i dać się ponieść śpiewom ptaków w naszej kawiarni przy bogatym aromacie wyjątkowej arabiki. Dziękuję za tę ciekawą rozmowę.
„…ABY JĘZYK GIĘTKI POWIEDZIAŁ WSZYSTKO, CO POMYŚLI GŁOWA…” CZY WIECIE, ŻE... WZUWAMY (to takie ładne, stare słowo): buty, trzewiki i sandały, kapcie, pantofle i bambosze, drewniaki, chodaki i klapki; WKŁADAMY: buty, kapcie, drewniaki i wszystko to, cośmy wzuwali, a ponadto: kapelusz, czapkę, rękawiczki, kurtkę, płaszcz i marynarkę, garnitur i garsonkę, suknię i sukienkę, sweter, bluzkę i koszulę, podkoszulek i koszulkę, majtki, kalesony, rajstopy i pończochy, spódnicę i spodnie, a także: okulary; NAKŁADAMY: szlafrok i podomkę, fartuch; nakrycia głowy, któreśmy wkładali: czapkę i kapelusz; także: okulary, a swojemu psu: smycz i kaganiec; ZAKŁADAMY: psu: obrożę i kaganiec, sobie: krawat, kolczyki, zegarek albo: plecak, a także: okulary; UBIERAMY tylko KOGOŚ: synka, córkę, własnego męża w jedyną koszulę albo żonę w kosztowną sukienkę, pieska w kabacik w pomidorową kratkę, a misia w wełniany sweterek. UBIERAMY też SIĘ w coś lub jakoś. [D. Kopczyńska, Centrum Kultury Słowa]. Ciekawostki językowe zaczerpnięto z profilu kampanii społeczno–edukacyjnej „Ojczysty – dodaj do ulubionych”, zamieszczonej na portalu facebook.com: https://www.facebook.com/jezykojczysty.
TEMAT NUMERU
58
Życie kulturalne i kabaret aktorski działający w Katowicach w latach 1954-1958 Alicja Badetko Wersja skrócona ukazała się w miesięczniku „Śląsk” we wrześniu 2007
Odwilżone kabarety
“Wesołe bębny”
– Był rok 1956 – w polityce i życiu odczuwało się nadchodzącą „odwilż” i luzowanie „śruby”. Forpocztą tych zmian stały się studenckie kabarety, w Katowicach też – zaczyna swą opowieść Jerzy Moskal, w tamtych latach scenograf między innymi w kilku katowickich kabaretach. Przestronny gabinet pana Jerzego wypełniony jest książkami, głównie historycznymi – dzieje Śląska i Polski oraz historia teatru. Z bardzo wielu wystają malutkie, żółte karteczki, którymi mój rozmówca zaznacza interesujące go informacje. Na okrągłym stoliku równo ułożone są kolorowe karki z zeszytów historycznych, które w „pigułce” opisują życie naszych pradziadków. Siedzę w wygodnym fotelu, starając się jak najmniej rozglądać, ale to niemożliwe. Ze ściany zerka na mnie drewniany, barokowy cherubinek, podobny do tych, jakie są w starych kościołach. Z namalowanego przez Pinturicchio portretu obserwuje mnie bacznym wzrokiem młodzieniec. Niepostrzeżenie podchodzi pan Jerzy. – Przygotowałem dla pani kilka artykułów z ówczesnej prasy – mówi, podając mi kilkanaście wycinków z gazet. Moją uwagę przykuwa jeden, gdzie z winiety kłuje napis: „Stalinogród”. Papier jest pożółkły, ale ze zdjęć śmieją się młode twarze osób występujących w kabarecie „Wesołe bębny”. Pan Jerzy objaśnia mi: – To Maciej Małek, Andrzej Zientarski, Aleksander Polek. Były także dwie panie: Wanda Ślęzok oraz Lidia Bujoczek.
Słucham jak Pan Jerzy opowiada o tym zgranym zespole kilku młodych ludzi. – Tego pani nie znajdzie chyba nigdzie, ale nazwę wymyślił Gwidon Miklaszewski. Kabaret działał przy Klubie Międzynarodowej Prasy i Książki – dodaje z uśmiechem. Zresztą KMPiK był bardzo dobrym miejscem dla występów kabaretu, ponieważ między innymi w nim skupiało się życie kulturalne miasta. Jego dyrektor, Bolesław Bułka, zapraszał międzynarodowe gwiazdy. Któregoś wieczoru na temat muzyki rozpętała się nawet ostra dyskusja między artystami orkiestry Glena Millera i rosyjskiego kwartetu Borodina. W tym Klubie, przy ówczesnej ulicy 15 Grudnia, po przyjeździe z Francji spotkanie miał na przykład Wilhelm Szewczyk. Było to więc miejsce, gdzie chłonęło się wiadomości i klimat życia zza żelaznej kurtyny. W KMPiK–u można było poczytać międzynarodowe gazety. Nie mówię już o ogromnej ilości klubowych wystaw artystycznych i odczytów, na przykład na temat kontrowersyjnej wówczas muzyki konkretnej. Dlatego w takim miejscu nie mogło zabraknąć kabaretu. Przy jego powstawaniu brała udział pewnego rodzaju „rada artystyczna”. Wśród zaproszonych do pomocy młodym kabareciarzom znaleźli się między innymi Józef Ponitycki, Wilhelm Szewczyk i właśnie Gwidon Miklaszewski. Do nich dołączył też Jerzy Moskal. To oni w pewnym sensie nadawali kształt pierwszemu programowi kabaretu noszącemu tytuł
59
KULTURALNIE
„Wesołe Bębny”. O tym przedstawieniu opowiada mi Jerzy Połoński: – Wymyśliliśmy z Polkiem scenariusz, który był „taki sobie”. Składał się po części z tekstów kabaretów krakowskich, po części napisanych przez nas. Na ogół rozwijałem pomysły Alka, pisząc n[a]p[przykład] kuplety. „Wesołe bębny” były składanką estradową. Kabaret oparty był na trzech rodzajach parodii: filmu, operetki i teatru. Parodiowaliśmy na przykład kilka przedstawień Teatru Śląskiego. Były to takie złośliwostki w kierunku starszych kolegów. Gdy na przykład robiliśmy parodie filmu rosyjskiego, było to uznane za coś odważnego. Natomiast o polityce nie można było się nawet zająknąć. Młodzi artyści występowali w KMPiK–u dwa razy w tygodniu, a w cenę biletu (15 złotych) wliczona była mała kawa. Krytyka bardzo łagodnie potraktowała młodych twórców, wybaczając im pewne niedociągnięcia warsztatowe. Wszystko to dlatego, że wyczuwało się od nich radość z grania oraz ogromny zapał do pracy. W dużej mierze do sukcesu kabaretu przyczynił się Jerzy Moskal, który potrafił – z bristolu i tektury – wyczarować inscenizacje pełne aluzji i symboli. Zdarzało się, że poszczególne elementy kostiumów wykorzystywano w kilku scenkach. Za każdym razem „ubiór” sceniczny „grał” coś innego. Scenografia zawsze określała postać w czasoprzestrzeni. – Tak było w przypadku milicjanta, mającego zawieszoną na tasiemkach „wysepkę”, opadającą mu od pasa ponad buty, w której wtedy kierowało się na skrzyżowaniu niezbyt jeszcze dużym ruchem samochodów – objaśnia Jerzy Moskal. Niestety, co miłe szybko się kończy. „Wesołe bębny” smutno rozpadły się w 1956 roku. – Mówiąc szczerze nie było jednak wśród nas indywidualności. Liczyłem osobiście na indywidualność Jurka Moskala, ale on mimo zasług dla naszego programu, szybko się zniechęcił – mówi Jerzy Połoński. Dla obrony wspomnianego artysty trzeba powiedzieć, że pracował on już wtedy w Telewizji Katowice jako główny jej scenograf. Śląski Bim Bom Kilka miesięcy po rozpadnięciu się „Wesołych bębnów” dyrektor KMPiK–u zasugerował młodym ludziom, aby stworzyli nowy kabaret. W skład tego zespołu wchodzili: Jerzy Połoński, Marek Bronikowski i Andrzej Pisarek oraz Zdzisław Lachur. Występowali także: Wojciech Ziętarski i Stanisław Michno, a także Jerzy Brocki oraz Zbigniew Grabski. Grała też: Maria Pleśniarowicz. Z kabaretem związany był również plastyk Jerzy Pitera. „Pi razy oko” był kontynuacją „Bębnów…”, ale z ambitniejszym repertuarem. Młodzi artyści z tego kabaretu mieli skąd czerpać inspiracje. Istniał już, a nawet KULTURALNIE
odwiedził Katowice fascynujący wszystkich gdański „Bim Bom”. Natomiast w Pałacu Młodzieży odbyły się pierwsze na Śląsku Jam Session. Miały tam też miejsce ciekawe spotkania w klubie filmowym „Kaczka”. Na pałacowej scenie teatralnej prezentowano również najwybitniejsze sztuki, między innymi Józefa Szajny oraz spektakle z udziałem artystów choćby z Krakowa czy Warszawy. Dodatkowo, co ważne, gdy powstawał „Pi…” można było już więcej mówić o otaczającej rzeczywistości. Pierwszy i ostatni ich program nosił tytuł: „Niech nam zima lekką będzie”. O zawartych w nim tekstach opowiada mi Jerzy Połoński: – Pisarek pisał teksty „mroczne”, może nadmiernie ambitne, ale nie banalne. Natomiast utwory Marka były prostsze i dowcipne. O ile w „Wesołych bębnach” bazą były piosenki, to w „Pi razy oko” nie śpiewaliśmy za wiele. Mimo popularności i ten kabaret szybko zawiesił działalność. Podobnie jak wcześniej, nie było wśród nich wyróżniającej się osobowości, która udźwignęła by ciężar „ciągnięcia” zespołu za sobą. – Poza naszymi studenckimi próbami nie działały inne kabarety, jeśli nie liczyć profesjonalnego Teatru Satyry w Katowicach – zauważa Połoński. “Kijem Wisły nie zawrócisz!” Rzeczywiście. Przez cały ten czas nieopodal KMPiK–u, bo na Wieczorka 17, w dawnej sali kina „Casino”, działał Państwowy Teatr Satyry. Ta placówka powstała w 1954 roku. Najpierw Teatr nazywał się Estradą Satyryczną w Stalinogrodzie, a dopiero 6 sierpnia 1957 roku nadano mu właściwą nazwę. Teatr ten, mimo zawiłych losów, zamian kierownictwa artystycznego (Kazimierz Pawłowski, a po nim Józef Ponitycki), wystawił aż piętnaście premier, zarówno składanek estradowych jak i komedii. Przez cały czas jego dyrektorem był Edward Hermach. Wśród reżyserów swe marzenia sceniczne spełniał na przykład: Andrzej Witkowski. Natomiast na scenie grali aktorzy śląscy: Teresa Melec, Zbigniew Kurtycz, Lidia Korsakówna, Bolesław Mierzejewski oraz: Kazimierz Pawłowski, Mieczysław Łęcki, Rajmund Fleszar, a także Lucjan Sendler, Ewa Lassek, Wanda Dembek oraz Irena Romańska. Inna wybitna aktorka – Hanna Sobolewska – przy okazji jednego z naszych spotkań tak wspominała pracę w P.S.T.: – Największe powodzenie miał teatr w okresie, gdy Gomułka doszedł do władzy. Nastąpiła odwilż. Ludzie myśleli, że już nadszedł czas prawdziwej wolności, bowiem na scenie aktorzy tańcząc „Poloneza”, śpiewali na nutę „Wołga, Wołga”: „Kijem Wisły nie zawrócisz. To przysłowie każdy zna, kij się zawsze złamać musi, Wisła własną drogę ma.” Ludzie z nami na stojąco to śpiewali. Piosenka ta „szła” na końcu każdego z przedstawień. Ludzie czuli, że mają obowiązek przyjść i zaśpiewać z nami ten refren. 60
Wiedzieli, że śpiewając to, to tak jakby śpiewali hymn. Gdy w 1958 roku P.S.T został rozwiązany, scena trafiła pod „władanie” Teatru Śląskiego. O Teatrze Satyry bardzo ciekawie opowiadał mi także dr hab. Andrzej Linert, autor wielu książek między innymi o historii teatrów na Śląsku. Obecnie ten naukowiec pracuje w Instytucie Informacji Naukowej i Bibliotekoznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Rozmowa z nim była doskonałym pretekstem do odwiedzenia Krakowa i zanurzenia się w jego bohemowskim klimacie. Mój rozmówca powołując się na jeden artykułów Trybuny Robotniczej, opisujący pożegnanie z Teatrem Satyry, stwierdził: – Zamknięcie tej instytucji po czterech latach pracy dla wielu stanowiło potwierdzenie tego, że tzw. „państwowa satyra” na dotowanym garnuszku długo utrzymać się nie jest w stanie. Po chwili dodał już od siebie, nie kryjąc smutku w głosie: – Likwidacja zespołu katowickiego nie była jednak w tym czasie zjawiskiem odosobnionym. Podobny los spotkał również pozostałe działające w kraju teatry satyryków, między innymi w Warszawie, Gdańsku oraz Poznaniu i Krakowie – usłyszałam podczas spaceru po Plantach. – Obiektywnie jednak należy przyznać, że katowicki teatr Satyry w tej grupie należał do najsłabszych. Natomiast po jego rozwiązaniu przez dziesięć następnych lat kabaret był w zasadzie nieznaną formą wypowiedzi scenicznej w Katowicach. Skazana na banicję satyra zmuszona była opuścić mury miasta. Pojawiła się ponownie dzięki Wojewódzkiej Agencji Imprez Artystycznych [WAIA] w okresie kolejnego ożywienia politycznego w marcu 1968 roku – tym razem za sprawą kabaretu Literackiego „Śruba” – dodaje, gdy dochodzimy do dworca PKP. Wracając na Śląsk, zdałam sobie też sprawę, że życie kabaretowo–artystyczno–literackie tych lat miało też swoją “knajpianą” otoczkę. Holoubek, Morcinek i inni Przecież niecodziennie chadzano na kabarety czy do teatrów. Literaci i artyści spotykali się, na wódkę oraz pogawędki, przynajmniej w kilku zakątkach stolicy Górnego Śląska. Idąc na autobus, trawersuję ulicę Staromiejską, a dawnej Wieczorka. Właśnie tam pod Sceną Kameralną Teatru im. S. Wyspiańskiego usytuowana była kawiarnia artystyczna „Cyganeria”. Tam przychodzili i swoje stoliki mieli na przykład Jan Baranowicz i erzy Szczawiński. Wpadał do lokalu dziennikarz Bolesław Surówka, aktor Gustaw Holoubek, pisarz Gustaw Morcinek czy literat Aleksander Baumgardten, a nawet malarz Jan Dutkiewicz oraz reżyser Edward Żytecki. Jak pisze Bolesław Lubosz w swej książce „Alfa-
61
bet śląski” …kiedy pojawiał się Józko, czyli Nacht Prutkowski, szła bomba w górę: zaczynał się kabaret. Już od drzwi rozpoczynał skeczową improwizację. Głośno witał znajomków, ale li tylko, żeby ich natychmiast ośmieszyć”. Kawiarnia była prawdziwym lokalem artystycznym w okresie, gdy jak pisze Lubosz, prowadziły z niej schody na scenę teatralną. Innym miejscem spotkań była restauracja „Savoy”, w której bywał Andrzejewski i Jarosław Iwaszkiewicz. Kolejnym była „Piwniczką”. To było miejsce magiczne, pełne rysunków i karykatur socrealistycznych obrazów. Lubosz pisze: „Z tego, co zapamiętałem: ktoś narysował zgrzebną brzozę z koroną w kształcie charakterystycznej głowy pisarza Jana Brzozy; pod drzewem widniał kopczyk z dwuwierszem «Tu leży wieszcz – przechodniu nie szcz…» Przy innej mogiłce posłużono się grubszym słowem: «Tu leży człek twórczy,/już mu nie furczy». Tego typu «funeralia» pisarskie miały wówczas wzięcie jako wyraz odradzającej się krzepy narodowej.” Tam wspomniany już aktor Rajmund Fleszar cichutko siadał w kątku i akompaniując sobie na gitarze, śpiewał dla zgromadzonej elity miasta. Co ważne, był to lokal, do którego wstęp mieli tylko nieliczni. Tam przychodził na przykład prof. Jan Witkiewicz. Słynął z tego, że nigdy nie kupował alkoholu. Kiedyś ktoś mu powiedział: „Jasiu postawiłbyś raz”. A on odpowiadał: „A co? Przewróciło się?” W tym miejscu przy niecnej odrobinie alkoholu krew szybciej krążyła, a język nadawał zapewne rozmaite tematy. Opowiadano sobie dowcipy polityczne. Omawiano sytuację w mieście, kraju. Może jeszcze pamiętano kabaret „Wagabunda” z około 1955 roku. Grupa ta związek z Katowicami miała przez tutejszy ARTOS (poprzednik WAIA i dzisiejszej Estrady Śląskiej). Może też z żalem wspominano „Przemiany” (1956–1957), których redaktorem naczelnym był niezapomniany i fascynujący Wilhelm Szewczyk, dla przyjaciół po prostu „Wiluś”. W tym piśmie, zamkniętym dwa dni przed pierwszą rocznicą wydania, było wszystko. Publikowano recenzje z przedstawień z ważniejszych polskich teatrów. Wierni czytelnicy znaleźli w nim też opowiadania oraz satyryczne rysunki, na przykład autorstwa Gwidona Miklaszewskiego. Z czasem wszystko się zmieniało. Powstawały nowe tytuły prasowe, a i artyści znajdowali sobie nowe miejsca spotkań. Co dziś zostało z tamtych czasów? Wspomnienia i parę archiwalnych wycinków prasowych. Gdy wracam do domu, słyszę, jak w kabinie kierowcy w radiu śpiewa Maryla Rodowicz: „Ale to już było i nie wróci więcej, choć tak wiele się zdarzyło…”.
KULTURALNIE
ZACZNIJ OD NOWA, ZUZANNO Krystyna Bartłomiejczyk
Czy Zuzanna stanie na swoje zgrabne nogi i zapomni o swoim mężu?
Premiera w październiku 2014
PATRONATY
62
Kusy przychodzi i odchodzi Materiały prasowe Fragment opowiadania Kusy przychodzi i odchodzi udostępniony dzięki uprzejmości Wydawnictwa Toczka.
Emil Andreev ŁOMSKIE OPOWIEŚCI WYDAWNICTWO TOCZKA, 2014
Ryba zobaczyła ich i rzuciła się w głębiny. – Co to było? – zapytała Zorina i usiadła na ciepłej stromej skale nad wodą. – Kleń. Duży, stary kleń. Wypłynął, żeby powygrzewać się na płyciźnie, ale wyczuł, że idziemy, i się schował. Georgi zostawił wędkę i plecak przy dziewczynie i przyklęknął, żeby złożyć podbierak. Nigdy nie wyjmował siatki na ryby, dopóki nie złowił pierwszej sztuki. Był koniec sierpnia, czwarta po południu. Zaduch i ciemne chmury na północy wróżyły deszcz. – Złapiemy go, prawda? – zapytała filuternie. – Będzie ciężko! Ta ryba jest tak cwana, że… A w ogóle, to dlaczego poszłaś ze mną? Twój chłopak się nie pogniewa? – Pytałam, czy też idzie, ale sam widziałeś, że woli twoją żonę. Bardzo mu się podoba. Niech sobie trochę poflirtują, czemu nie? – Nie wiem jak on, ale… – ja bym cię schrupał, dokończył w myślach Georgi. Co tu przywiodło tę parkę? Przypadek? Podróżowali stopem z Sofii do Bełogradcziku. Studenci. Chcieli zobaczyć słynne skały – nigdy tam nie byli. Beznadzieja! Dojechali do Fałkowca. Jego żona zobaczyła, jak w upale wlekli się od strony Sredogriwu. Zaczepiła ich, wypytała, zaprosiła, żeby odpo63
częli. A potem zaproponowała, że ja ich odwiozę. Tfu! Samarytanka! – Macie piękną willę – przerwała jego rozmyślania Zorina. – Gdzie są wasze dzieci? – Za granicą. Tam mieszkają. Dlaczego pytasz? – Po prostu, żeby o czymś rozmawiać… Zazdroszczę im. Ja i Wasko jeszcze nigdy nie byliśmy w Bełogradcziku! – Oni też nie – przyznał głośno Georgi. – Jak to?! – zawołała dziewczyna. – Rany, jest ogromny! Złap go, proszę cię! Kleń wypłynął z wody i teraz leniwie unosił się na płyciźnie po prawej. Dorodna sztuka, naprawdę! Georgi jeszcze takiego nie widział. – Wykluczone! – odpowiedział. – Ale dlaczego? – Zorina nie mogła uwierzyć. Georgi spojrzał na nią i uświadomił sobie, że bardzo podoba mu się jej naiwność. To było zabawne. On – dojrzały i znudzony, a ona – młoda i ładna; jak w jakiejś operze mydlanej. Jezu! – Bo ten kleń jest stary i mądry. Da się go podejść, ale musi być okrutnie wygłodzony. – Jest wygłodzony, zobaczysz! – słodko nalegała. Bzdura! Tak się łowi wielką rybę! A Zorinie powiedział: – Dobrze, dobrze! MATERIAŁ PROMOCYJNY
Wędka była przygotowana. Z pudełka po zapałkach Georgi ostrożnie wyjął konika polnego i umieścił go na haczyku. Potem zarzucił, nawinął nadmiar żyłki na kołowrotek i oparł wędkę o kamień. Usiadł metr od Zoriny i nie spuszczając wzroku ze spławika, zapytał: – Nie baliście się, kiedy moja żona was zaprosiła? – A czego tu się bać? – zdziwiła się szczerze Zorina. – Nie widzicie, co się dziś dzieje w Bułgarii? Moglibyśmy być kimkolwiek. – Ale nie jesteście. Po ludziach widać, kim są. – Аha! I to nic, jeśli zastanie was noc gdzieś w drodze? W tych dzikich stronach na przykład? Mamy śpiwory, jest ładna pogoda… Jest taka naiwna! Zadawanie dalszych pytań było bez sensu. Mieli spędzić nad wodą jakąś godzinę, aż minie upał, a wieczorem odwiezie ich do Bełogradcziku. Ci dwoje naprawdę mieli nosa. – A ja i moja żona jacy jesteśmy? Na kogo wyglądamy? – nie wytrzymał Georgi. Spławik lekko poruszył się w wodzie. – No więc… – Zorina odwróciła się w jego stronę. Jej piersi z trudem utrzymywały się pod króciutkim podkoszulkiem, a gładkie, gołe uda błyszczały w słońcu. Georgi złapał się na tym, że nie może oderwać od nich oczu. – Wy? – kontynuowała. – Wy jesteście intelektualistami, rzadki gatunek. Ty pewnie jesteś malarzem albo kimś takim, a twoja żona… Nie wiem. Jest po prostu wariatką! – pomyślał sobie Georgi. Zobaczyła ich i zaprosiła – wspaniale! Ale dlaczego obiecała im, że on ich odwiezie, że mogą nawet zostać i odpocząć? Taki upał nie był dobry dla zdrowia. Też coś! Skoro przyjechali stopem z Sofii, wiedzieli, co ich czeka. To nie była ludzka życzliwość. Georgi wiedział, że jego żona tęskni za dziećmi, a oni byli mniej więcej w ich wieku. Dlatego ich zaprosiła. Nie zdziwiłby się, gdyby zaproponowała im nocleg. Czy nie rozumiała, że ta nieobliczalna dziewczyna sprawi, że on oszaleje? Jej młode i ładne ciało rozkojarzyłoby go i przez co najmniej tydzień nie chwyciłby za pędzel. Wolał iść na ryby, uciec, ale Zorina jakby specjalnie przyczepiła się do niego. Kusy nie miał co robić. – Skąd wiedziałaś, że jestem malarzem? – Żadne z nich nie wchodziło do domu. – Domyśliłam się. Masz uważne spojrzenie. Namalowałbyś mnie? – Mógłbym… – Georgi nie dokończył.
MATERIAŁ PROMOCYJNY
W tym momencie Zorina wyprostowała się i odwróciła się w jego stronę. Jej cień padł na wodę przerażony kleń rzucił się z powrotem w głębiny. – Jeśli nie masz zamiaru łapać tej ryby, to ja się wykąpię. Co ty na to? Taka ryba! – tylko tyle był w stanie pomyśleć Georgi. Zorina kilkoma susami, jak kocica, przedostała się po kamieniach na drugą, stromą stronę zatoczki. Znalazła się trzy metry od Georgiego, dzieliła ich tylko rzeka. Potem, niby leniwie, ale jednocześnie z gracją, zdjęła podkoszulek, kusą spódniczkę i została w majtkach. Chwilę później, drepcząc, zdjęła także je. Słońce ogrzewało ją – nagą, zjawiskową i podniecającą. Georgi nawet nie udawał, że nie patrzy […]
64
LIMERYK Maciej Zborowski © Dreaming Andy - Fotolia.com
Pracowity jubiler z Kioto okazał się niezłym idiotą nad wyraz kapryśny los zadał mu mocny cios szczęścia nigdy nie daje złoto
65
POETYCKO
PORANNE PRZYJEMNOŚCI Materiały prasowe KALVA KALVA to firma prowadzona przez duet projektantów i grafików. Zaskakują prostotą i elegancją. Sprawią, że ozdobiona przez nich porcelana cieszy oko już od samego rana.
Wasza przygoda z porcelaną zaczęła się…? Obydwoje uczyliśmy się w liceum plastycznym, gdzie po raz pierwszy zetknęliśmy się z ceramiką i rzeźbą. Żadne z nas nie przypuszczało wtedy, że wiele lat później odkryjemy tę technikę na nowo i tak mocno się z nią zwiążemy. Skąd czerpiecie pomysły na wzory? Najłatwiej byłoby powiedzieć, że… z głowy. Lubimy proste i nieprzekombinowane motywy, a przy tym szczere i z dopracowanym detalem. Do tej pory
NIEZBĘDNIK MOLA
grafiki na naszej porcelanie były ściśle związane z naturą – to wdzięczny i ciepły temat, który budzi pozytywne skojarzenia. Lubimy to. Które wzory najchętniej wybierają Wasi klienci? Absolutnie ukochanym motywem naszych klientów jest afirmacyjny wzór „to będzie dobry dzień”. Idealny na prezent dla kogoś bliskiego lub po prostu dla siebie. Rewelacyjny pocieszyciel, świetnie sprawdza się też przy porannej kawie w pracy. Po prostu działa! Zawsze i wszędzie. Cała optymistyczna seria cieszy się z resztą dużą popularnością. Wi66
docznie wszyscy potrzebujemy takich małych i pozytywnych akcentów każdego dnia.
i miłymi zdaniami na „dzień dobry”. Lepiej zacząć dnia po prostu się nie da.
Jakieś szczególne plany na przyszłość?
A co koniecznie musi się znaleźć na śniadaniowym stole?
Cała masa! Nie zdradzamy szczegółów. Zamiast opowiadać wolimy działać, a efektami z pewnością się pochwalimy. Czy zgodnie z zasadą, którą wyznajecie, że poranek to najważniejsza pora dnia, i że poranne śniadanie powinno być niespieszne i spędzone w gronie rodzinnym, też się Wam udaje tak je spędzać? Zawsze! Jesteśmy bardzo zapracowani, wiecznie aktywni i w biegu. Jeżeli tego wymaga sytuacja to wstajemy bardzo wcześnie, właśnie po to, żeby zdążyć przygotować pyszne i zdrowe śniadanie. Uwielbiamy jeść i smakować, parówki nie wchodzą w grę. Bardzo dbamy o to, żeby ten codzienny rytuał stanowił miłe doznanie, a nasze talerze zawsze były pełne kolorów i pysznych smaków. Do tego aromatyczna kawa w kubku z krukiem i mamy zagwarantowany cudowny dzień. Wszystkim to polecamy! To naprawdę działa, a do tego można się wymienić kilkoma uśmiechami
67
Chyba najważniejsze to radość przyrządzania i jedzenia wspólnych posiłków, a także czerpanie z uroku takich chwil. Wtedy cokolwiek nie znajdzie się na stole, będzie smakować jak najlepszy rarytas. My mamy oczywiście swoje ulubione smaki, ale lubimy, aby śniadania były różnorodne i staramy się być spontaniczni. Kasza jaglana, jajka na milion sposobów, placki z mąki gryczanej, hummus, pasty z fasoli, pieczone lub surowe warzywa i oczywiście owoce… moglibyśmy tak wymieniać bez końca! Przy tylu możliwościach płatki kukurydziane z mlekiem wypadają po prostu słabo. Szkoda życia na nudne śniadania. Nigdy też nie zapominamy o kawie. Tylko czarna. Czego możemy Wam życzyć? Niegasnących pokładów pozytywnej energii! I tego życzymy również wam wszystkim Dziękuję za rozmowę, życzę samych sukcesów.
NIEZBEDNIK MOLA
FILIŻANKA
1
Napis: „To bedzie dobry dzień”, powtarzaj sobie codziennie o poranku jak mantrę. A z pewnością dzień bedzie udany, bo ta filiżanka ma magiczną moc.
ZESTAW ŚNIADANIOWY
2
Zwykle rano jesteś głodny jak wilk? Ten zestaw sprawdzi sie idealnie na niepośpieszne weekendowe śniadanie. Chyba nie odważysz się nie zostawić okrukszka dla tego biednego wyjącego wilka?
TALERZYK
4
Ten talerzyk Cię rozweselo, nawet kiedy będziesz w trakcie lektury wstrząsajacego dramatu. Nic tak bowiem nie po prawia humoru, jak ciastko, pod którym kryje się „komenda”: uśmiechnij się!
MISECZKA
3
Idealna na orzeszki do przegryzania w chłodne wieczory. Bo tylko zerkajaca na nas sowa, może wprawić nas w przyejmny nastrój. Uwaga: sowa bywa głodna, może połasić się na Twoje orzeszki.
1
2
3
4
NIEZBĘDNIK MOLA
68
DOLINA MGIEŁ I RÓZ Agnieszka Krawczyk
Zabawna, słodko–gorzka opowieść o małżeństwie, miłości i poszukiwaniu własnej kobiecośći.
69
PATRONATY
PIERWSZY DOTYK OGNIA Jeaniene Frost
Pierwszy tom serii „Nocny książę”, autorstwa Jeaniene Frost, amerykańskiej mistrzyni urban fantasy.
CZEKAJĄC NA ODKUPIENIE Katarzyna Łochowska
Okaże się, że duch historii przez cały czas czuwa nad ludzkością.
PATROANTY
70
ROŚLINY, KTÓRE POPRAWIĄ WYGLĄD SKÓRY
Niezłe Ziółko © Dani Vincek – Fotolia.com
© Anna Kucherova – Fotolia.com http://niezleziolkoo.blogspot.com Jak poprawić wygląd skóry bez konieczności inwestowania w drogie kosmetyki? Mówi się, że piękno ma wysoką cenę i po części jest to prawdą. Warto jednak zdać sobie sprawę również z tego, że na kondycję twojej skóry wpływa wiele czynników. Nie bez znaczenia jest środowisko w jakim przyszło nam żyć. Mnóstwo spalin, śmiecie, zanieczyszczone powietrze. Na to wpływu nie masz. Są jednak inne rzeczy, o które możesz zadbać.
Jedną z nich jest odpowiednia ilość snu. Dorosły człowiek powinien spać minimum siedem godzin dziennie, by obudzić się wypoczętym i zrelaksowanym. Zmęczenie od razu widoczne jest na skórze, więc sińce pod oczami, podrażniona albo zbyt przesuszona skóra mogą być spowodowane tym, że się po prostu nie wysypiasz. Kolejnym ważnym czynnikiem jest zdrowa dieta. Jesz w biegu, szybko, byle co… i to od razu także widać na twojej twarzy. Masz matową cerę, na której pojawiają się wypryski i niedoskonałości wy71
wołanie spożywaniem konserwantów i sztucznych barwników. Jak widać zdrowie i uroda idą zawsze w parze. Odżywiaj się zdrowo, a będziesz wyglądać promiennie. Z dzisiejszego artykułu dowiecie się, jakie warzywa warto włączyć do codziennej diety, by poprawić wygląd skóry. Jeśli będziesz regularnie je spożywać, nie będziesz musiała inwestować w drogie kremy i zabiegi, a twoja skóra zyska blask i nawilżenie. Zapomnisz co to zmarszczki i sińce pod oczami!
ZIOŁOWO
ZIOŁOWO
72
SZPINAK Szpinak zawiera karotenoidy, luteinę, które rozjaśnią cerę i sprawią, że będziesz cieszyć się młodzieńczym wyglądem skóry. Szpinak wpływa także bardzo dobrze na oczy. Dodatkowo w roślinie tej znajdziemy także żelazo, które wpływa na wygląd skóry, nawilża ją i ożywia. Dodawaj szpinak do zup, sosów, sałatek. Bardzo fajnym pomysłem jest spożywanie codziennie porcji szpinaku z koktajlem oczyszczającym. Koktajl taki nie dość, że dostarczy nam energii na dłużej, to jeszcze wspomoże odchudzanie.
Przepis na pyszny koktajl: 2 garści szpinaku, 2 banany – miksujemy razem na gładką masę i dodajemy tyle wody mineralnej by wyszła nam cała szklanka napoju. Koktajl najlepiej spożywać rano zamiast śniadania i wypić zaraz po przygotowaniu, bo gdy postoi, może się rozwarstwiać.
KAPUSTA CZERWONA Zawiera dużo jodu i siarki. Jod jest produktem bardzo mocno deficytowym w naszej diecie, dlatego warto jeść kapustę czerwoną jak najczęściej, by uzupełnić niedobory tego pierwiastka. Kapusta czerwona doskonale oczyszcza organizm z toksyn, a więc dzięki niej pozbędziemy się szkodliwych produktów, które odznaczają się na naszej skórze zaczerwieniami i krostkami.
JARMUŻ Jarmuż nie jest zbyt popularnym warzywem na polskich stołach. Szkoda, bo zawiera mnóstwo witaminy K, która zapobiega chorobom serca i osteoporozie. Poza tym witamina K ma bardzo duże znaczenie jeśli chodzi o wygląd naszej skóry. Nawilża ją, odżywia, wygładza zmarszczki. Zwróć uwagę, że w kremach do twarzy witamina K to niemalże niezbędny składnik. Warto jeszcze dodać, że w jarmużu jest bardzo dużo błonnika, a samo warzywo oprócz wartości prozdrowotnych pomaga w utrzymywaniu cholesterolu na prawidłowym poziomie i obniża ciśnienie krwi.
chronimy cerę przed powstawaniem zmarszczek i odżywiamy ją lepiej, niż mógłby to zrobić niejeden zabieg kosmetyczny.
BAKŁAŻAN Bakłażan to błyszczące, gładkie warzywo i tak tez wpływa na skórę – dodaje jej gładkości i opóźnia procesy starzenia. Jest także jedną z tych roślin, które powstrzymują rozwój komórek nowotworowych. Jak wykazują ostatnie badania naukowe, bakłażan może wkrótce stać się także cennym składnikiem leków powstrzymujących rozwój choroby Alzheimera.
BAZYLIA Cudowne zioło, które dodaje niesamowitego zapachu i smaku potrawom kuchni włoskiej i azjatyckiej. Bazylie warto dodawać do potraw nie tylko ze względu na jej cudowny zapach. Zawiera bowiem mnóstwo antyoksydantów i eugenol! Eugenol ma silne właściwości lecznicze, zapobiega chorobom szyjki macicy, ma działanie antynowotworowe. Na skórę bazylia wpływa oczyszczająco i odżywczo.
CZERWONA PAPRYKA Czerwona papryka to doskonałe źródło witaminy C. Przyczynia się także do usuwania z organizmu bakterii i wirusów. Wspomaga siły obronne organizmu. Ponadto witamina C, która się znajduje w papryce, pomaga w walce ze zmarszczkami i stymuluje produkcje kolagenu, który jak wiadomo ma duży wpływ na wygląd skóry.
BURAKI Buraki dzięki swojemu pięknemu czerwonemu kolorowi zyskują szerokie zastosowanie i to nie tylko w przemyśle spożywczym. Sok z buraków zalecany jest w leczeniu nowotworów i AIDS. Jak buraki wpływają na wygląd skóry? Dzięki temu, że są bardzo bogate w witaminy i składniki mineralne, wpływają na gładkość i nawilżenie skóry. Pijąc sok z buraków, 73
ZIOŁOWO
ŻYCIE CHARLOTTE BRONTË Elizabeth Gaskell
Klasyka światowej literatury.
Proces
Franz Kafka
To powieść o tatolitaryzmie, absurdalnych wydarzeniach, winie i karze.
PATRONATY MAGIA WSPOMNIEŃ
74 74
SZCZĘŚCIE © Fotolia.com
75
OBIEKTYWNIE