Magazyn dla otwartych na literaturę i smaki
BLOGERSKIE ŚWIĘTA
Nr 5/2014 (10)
ISSN 2353–6594
PREZENTY POD CHOINKĘ
ANGIELSKIE ŚWIĘTA PROZA POEZJA FELIETONY
MIEJSCE NA TWOJĄ REKLAMĘ SKONTAKTUJ SIĘ Z NAMI: reklama@magazynobsesje.pl
REKLAMA
2
REDAKTOR NACZELNA
KONTAKT W SPRAWIE REKLAMY I PR
Agnieszka Pohl
Klaudia Maksa reklama@magazynobsesje.pl
WSPÓŁPRACOWNICY Aurora Agata Jezierska Anna Stokłosa Arkadiusz Jankowski Danuta Baranowska Ewa Figarska Ewa Woźniak Hanna de Broekere Lech Brywczyński Maciej Zborowski Monika Denkiewicz Niezłe ziółko
REDAKCJA I KOREKTA Anna Stokłosa, Agnieszka Grabowska
SKŁAD Agnieszka Pohl Ilustracja na okładce: © by-studio - Fotolia.com
KONTAKT Z REDAKCJĄ redakcja@magazynobsesje.pl
3
MAGAZYN W INTERNECIE http://magazynobsesje.pl /MagazynObsesje /MagazynObsesje
W NASTĘPNYM NUMERZE Przyjaźń
WYDAWCA STUDIO WYDAWNICZE „ZAKLĘTY PAPIER” Agnieszka Pohl ul. Henryka Pobożnego 10/6 58–100 Świdnica Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych tekstów oraz nie odpowiada za treść zamieszczanych reklam.
ZAKLĘTY PAPIER STOPKA REDAKCYJNA
W NUMERZE SŁÓW KILKA Zapach igliwia przy kominku...................................5 O NAS O nas............................................................................6 SUBIEKTYWNY WYBÓR Boże Narodzenie inne niż wszystkie.................... 8 Teatralne święta.........................................................9 NA ŚWIECIE Szanghaj....................................................................10 PODRÓŻE Wigilia inna niż wszystkie .................................... 12 FELIETON Prywatne powody do świętowania.................... 14 Idealny świat i ludzie.............................................. 16 Czekając na gwiazdkę............................................... 17 Zapach świąt, czyli pamięć sensoryczna............ 19 MAGIA WSPOMNIEŃ Wigilijny czas........................................................... 21 WYWIADY Luiza Dobrzyńska.................................................... 22 PYSZNIE NA TALERZU Wigilijna zupa grzybowa z buraczkowymi bułeczkami........................................................................... 32
W NUMERZE
LITERACKO Magia świąt.............................................................. 33 Anioł........................................................................... 34 Brzemię królów....................................................... 37 Nowy Rok................................................................. 47 KUPA TRUPA Mordercze święta................................................... 52 ZDROWY TALERZ Angielskie święta.................................................... 49 TEMAT NUMERU Święta u Bloggerów................................................ 52 PORADNIA JĘZYKOWA Czy wiesz, że............................................................ 55 POETYCKO Limeryk..................................................................... 58 NA ŚWIĄTECZNYYM STOLE Wigilijny stół............................................................60 NIEZBĘDNIK MOLA 12 Książek na gwiazdkę......................................... 65 ZIOŁOWO Marii Treben sposób na otyłość.......................... 74 OBIEKTYWNIE Boże Narodzenie..................................................... 77
4
Zapach igliwia przy kominku
Za oknem śnieżyca. Siedzę w fotelu przykryta kocem w drewnianym domku w górach. W kącie stoi pięknie przystrojony żywy świerk – zapach igliwia przyjemnie drażni nozdrza. W kominku palą się grube polana suchego drewna. Na moich kolanach mruczy kot. W ręku trzymam kubek z parującym piernikowym cydrem. Obok na stoliku leży rozpoczęta książka. Tytuł nie jest ważny. Ważny jest ten moment: ciszy, spokoju i wyciszenia, kiedy można podczas świątecznej krzątaniny usiąść i podumać, patrząc na buchający ogień w kominku. Taki idealny czas może mieć miejsce tylko raz w roku, kiedy za oknem biały puch przykrywa czubki drzew, a dziadek mróz zdobi okna unikalnymi wzorkami. Właśnie takich magicznych, ciepłych świąt Bożego Narodzenia chciałabym Wam życzyć, Drodzy Czytelnicy! Niech końcówka tego roku będzie dla Was łaskawa, a zdrowie wraz z nadejściem Nowego Roku 2015 nigdy nie opuszcza. Niech nadchodzący czas obfituje w smaczne lektury i równie smakowite potrawy. Wesołych, rodzinnych świąt życzy Redaktor naczelna Agnieszka Pohl
5
SŁÓW KILKA
O NAS Ewa Woźniak http://www.z–pamietnika–dietetyka.pl Fotografka, studentka pierwszego roku Filologii Polskiej w Łodzi. Miłośniczka fantastyki i thrillerów, jednakże czytająca wszystko, co wpadnie w jej ręce (nawet etykiety na szamponie...). Od roku recenzentka na blogu. Autorka opowiadań grupowych od ponad pięciu lat. Fanka muzyki rockowej i metalowej, ale nie tylko
Ewa Figarska http://www.paczucha.blog.onet.pl/ Laureatka nagrody Bloga Roku 2011 w kategorii blogi literackie.
Aurora http://www.blogczekolady.pl Indiana i Bridget Jones w spódnicy. Blogerka i felietonistka rozkochana w czekoladzie – jej smaku, historii i tym, co można z niej wyczarować w kuchni. Prowadzi warsztaty, produkuje trufle, a w wolnych chwilach planuje otwarcie własnej czekoladziarni. Jej misją jest znalezienie idealnej receptury na ciasto czekoladowe oraz miłość.
O NAS
Klaudia Maksa http://k-maksa.blogspot.com
Z wykształcenia pedagog. Zawodowo zajmuje się terapią logopedyczną. Prowadzi także zajęcia z języka francuskiego dla dzieci dyslektycznych. W wolnych chwilach uprawia szeroko pojęte dziennikarstwo. Permanentnie obserwuje ludzi i uczy się. Nierzadko na własnych błędach, choć uważa, że każdy z nich jest potrzebny do samorozwoju. Amatorka dobrych książek, kotów i zdrowej kuchni. Prowadzi blog z poradami dla kobiet Co to ja dzisiaj miałam.
Danuta Baranowska Urodziła się we Wrocławiu, ale mieszka w Lublinie. Pracowała jako bibliotekarka, agentka ubezpieczeniowa i sekretarka. Zajmuje się dziennikarstwem, najczęściej pisze rozmaite życiowe historie do tzw. babskich gazet. Lubi koty, dobre książki i filmy oraz niekonwencjonalne, ale przyjemne życie. „Bibliotekarki” to jej debiut książkowy. Książka opublikowana w październiku 2010 r. szybko stała się bestsellerem. W 2011 r. ukazała się druga powieść
Arkadiusz Jankowski Autor dwóch powieści Altana i Tajemnica niemieckiej papierośnicy oraz zbiorów opowiadań Niekoniecznie serio i Jerzyki. Mieszka na Śląsku, choć urodził się i wychował w Warszawie. Wprawdzie na co dzień zajmuje się czym innym, ale to właśnie pisanie jest jego największą życiową pasją. Wolne chwile poświęca na czytanie i podróże. 6
Agata Jezierska http://agaciorkowo.blogspot.com
Anna Stokłosa
Ruda dusza. Obserwatorka świata, ludzi, kultury, animator, pedagog, wolontariusz. Zaangażowana w działania WOŚPu i propagowanie transplantologii. Nie wyobraża sobie dnia bez kawy i muzyki, rozmów z bliskimi. Miłośniczka herbat i yerba mate. Wierząca w moc pacyfki i uśmiechu. Marząca o podróży na wschód, mieszcząca w sobie Małą Mi i Włóczykija. Kocha poznawać, podróżować, doświadczać, przeżywać i pisać...
Redaktor, masażysta, animator, Kobieta–pióro, wolontariusz. Od małego zafascynowana książkami. Jako brzdąc skrobała zapamiętale prozę fantastyczną. Rozmiłowana we współczesnej muzyce filmowej. Kocha zwierzęta i kupować tanio książki w sieci. Z uporem maniaka propaguje gdzie się tylko da idee krwiodawstwa i głośnego czytania dzieciom. Ma nieuleczalną słabość do cukierków maltesers oraz szczurków domowych. Posiada bzika na punkcie smoków maści wszelakiej i swojej rodziny.
Hanna de Broekere
Maciej Zborowski
Tłumaczka z języka angielskiego. W dorobku ma ponad dwadzieścia tłumaczeń, począwszy od tzw. literatury kobiecej, poprzez powieści dla młodzieży i poradniki po udział w tłumaczeniu zbiorowym. Miłośniczka Jane Austen, P. G. Wodehouse’a, Agathy Chrisite i Wisławy Szymborskiej. Uprawia również – nieregularnie, ale z pasją – własną twórczość literacką.
Anna Ziniewicz Z zawodu i pasji jest ogrodnikiem. Jej marzeniem jest własny ogromny ogród z najpięknieszymi i ciekawymi roślinami Świata. Lubi gotować i jeść. Uwielbia aktywne podróże, dobre książki, seriale komediowe, wzruszające filmy, energiczną muzykę, ale najbardziej spędzać czas mężem i przyjaciółmi. Nawet na krótki spacer zabiera ze sobą aparat - fotograf amator. Na codzień zwariowana, uśmiechnięta i pełna życia Polka mieszkająca w okolicach Londynu. 7
Ur. 30.04.1986 absolwent filologii polskiej Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Krośnie. Autor tekstów piosenek oraz tworów wierszo– i limerykokopodobnych zebranych w czterech tomikach poezji. Pasjonat muzyki, śpiewu i informatyki Dziennikarz hobbysta. Rozmiłowany w smakach kuchni włoskiej.
Niezłe ziółko http://niezleziolkoo.blogspot.com/ Nie jest zwichrowaną szamanką ani samozwańczą znachorką. Nie ma dyplomu z zielarstwa ani tajemnych mocy uzdrawiania, ale wierzy w potęgę ziół i mądrość Matki Natury. Powiedz jej co cię boli, a znajdzie sposób, by ominąć lekarza – takie z niej Niezłe Ziółko.
O NAS
BOŻE NARODZENIE INNE NIŻ WSZYSTKIE Agnieszka Pohl Materiały prasowe Już w październiku i listopadzie powodowani zimną aurą i coraz krótszymi dniami mamy ochotę wprowadzić się w radosny, świąteczny nastrój. Poszukujemy lektur, które dotykają bożonarodzeniowych tematów. Podświadomie nasze ręce ściągają z półek książki, które przenoszą nas w zimowy czas.
CÓRKA PIEKARZA SARAH MACCOY ŚWIATK KSIĄŻKI, 2014
Zwykle powieści o Bożym Narodzeniu są przesłodzone, pełne wypieków, prezentów, i tego magicznego klimatu, który zawsze kojarzy nam się z kolędami, światełkami na choince czy skrzącym się śniegiem. Na szczęście Sarah MacCoy nie ulega stereotypom. Tworzy historię, w której nie ma typowej świątecznej atmosfery ani typowych romantycznych i słodkich do bólu uniesień. Choć mamy szansę delektować się zapachem drożdżowego ciasta, możemy posmakować pierniczków lebkuchen, a na końcu książki znajdują się przepisy wypieków, których mogli spróbować bohaterowie powieści. Jednak to nie zapach chleba czy bułeczek jest tu najbardziej istotny. Córka piekarza to historia niezwykle intrygująca, zgrabnie łącząca dwa światy: współczesny z czasami II wojny światowej. To opowieść, która nie daje wytchnienia i spokoju. Która pokazuje istotne wartości w życiu człowieka, uczy pokory. Dowodzi, że narodowość czy pochodzenie nie determinują naszego człowieczeństwa. Autorka udowadnia, że nawet trudne czasy nie mogą być wymówką dla bestialskiego zachowania. Jest to absolutna perełka wśród książek o miłości, wojnie, dramatach rodzinnych. Nie jest ckliwa, choć może wzruszyć. Nie jest mdła – wręcz przeciwnie pochłania i przypomina to, co tak naprawdę w życiu jest ważne. To idealna propozycja na nudne wieczory.
SUBIEKTYWNY WYBÓR
8
TEATRALNE ŚWIĘTA Agnieszka Pohl Materiały prasowe Tak,jakkażdymarzyogorącej,romantycznejmiłości,takchybaniema nikogo, kto nie chciałby spędzić udanych świąt w gronie najbliższych. Victoria Alexander stworzyła święta rodem z Szekspira. Pełne magii teatru i artystycznego zadęcia. Nikt nie jest tym, za kogo się podaje. Każdy bierze udział w maskaradzie, która mimo że zaplanowana, nie do końca idzie zgodnie z planem.
KOMEDIA ŚWIĄTECZNA VICTORIA ALEXANDER OLÉ, 2014
Komedia świąteczna, choć pozwala poczuć atmosferę Bożego Narodzenia, przede wszystkim skupia naszą uwagę na perypetiach bohaterów, na komicznych sytuacjach i odbiegających od normy zachowaniach postaci. Czasem ekstrawaganckich, czasem dziwnych, czasem zupełnie nieuzasadnionych – jednak nadal ważnych dla fabuły. Czytając, czujemy się jak na spektaklu wystawianym specjalnie dla nas. Zamiast znakomitej obsady mamy przed sobą grupkę przypadkowych artystów usilnie pragnących wybić się w aktorskim światku. Nadaremny trud, gdyż nie zawsze potrafią sprostać roli, zapominając swoich kwestii. Do tego możemy śledzić miłosne perypetie bogatych dam, dość kochliwych, bywa nawet, że kłótliwych, oraz starania mężczyzn, by zawładnąć sercem pani domu. Pilnie będziemy śledzić wszystkie wątki, aby w porę odkryć, jak skończy się farsa. Bo, że zawirowań i pomyłek nie braknie, to z pewnością można się tego spodziewać. Choć trzeba przyznać, że jest to całkiem sympatyczna komedia przypadków, w iście brytyjskim klimacie. Pełna humoru, udawanych sytuacji i niezliczonych absurdalnych dialogów. W sam raz na zimowe polegiwanie na sofie.
9
SUBIEKTYWNY WYBÓR
SZANGHAJ Agnieszka Pohl Materiały prasowe
Długie wieczory, kiedy snujemy się po domu zupełnie bez celu sprzyjają podróżom w czasie, najlepiej literackim, które zabierają nas do świata dla nas egoztycznego, zwykle nieosiaglanego, pełenego przygoód. Muszę zatem przyznać, że nic tak dobrze nie spełni swojej roli, jak grubiutki tom powieści, którą można „połknąć” w kika długich, samotnych wieczorów – Amy Tan Dolina Spełnienia, nie pozwoli Wam się nudzić.
Amy Tan pokochało wielu czytelników za jej styl, opisywanie relacji międzyludzkich – głównie między matką a córką. Tworzy powieści, w których wątki kulturowe są najważeniejsze. Kultura chińska na tle amerykańskich realiów, to niesamowta podróż do zakątków azjatyckiego świata. Tym razem pisarka porwała nas do Szanghaju, do skompliowanego i nie zawsze usłanego różami życia kurtyzan. To niezywkle frapująca lektura, która syci czytelnika opisami, pozwala uczestniczyć w pościgu za własną tozsamością. To powieść o pragnieniach, miłości, życiu, emocjach. I być może przemawia przez mnie mało obiektywizmu, ale to dlatego, że świat japońskich gejsz jest dla mnie magiczną rzeczywistością, która sprawia, że każdą książkę o tych niesamowitych kobietach, o białych twarzach w przepiękncyh kimonach, zabawiających mężczyzn w herbaciarniach czytam z ogromną przyjemnością. Azja sama w sobie niezmiernie mnie kusi. Nie ma więc w tym nic dziwnego, że Dolinę spełnienia, pokochałam od razu. Azjatyckość, lekkość stylu i obszerna fabuła, choć bez nadmiernego epatowania dygresjami, porwała mnie na dobre.Zarysowane wątki, opisane postaci – to wszystko uczynione w rozsądnych proporcjach, bez nadęcia i przynudzania tworzy wyśmienitą historię, odpowiednią na przydługie wieczory, które ciągną niczym spaghetti na talerzu niejadka.
NA ŚWIECIE
10
Na ksiazkaodkuchni.blogspot.com znajdziesz mnóstwo potraw książkowych, specjalnie doprawionych przez Agnieszkę – autorkę blogu.
Agnieszka jest studentką filologii polskiej. Swoją pasją do książek dzieli się na blogu, którego tworzy od 2012 roku. Nie pogardzi kryminałem, reportażem czy fantastyką. Między innymi zachęca do lektury Tożsamości Rodneya Cullacka Przemka Angermana: Polecam tym, którzy szukają ciekawej fantastyki. Książka ma wątki sensacyjne, filozoficzne i miłosne, na pewno znajdziecie coś dla siebie.*
* http://ksiazka-od-kuchni.blogspot. com/2014/11/tozsamosc-rodneya-cullacka-przemek.html
WIGILIA INNA NIŻ WSZYSTKIE Danuta Baranowska Danuta Baranowska
Święta Bożego Narodzenia to najbardziej rodzinne i ciepłe święta. Te cudowne dni każdy stara się spędzić z najbliższymi. Wigilia z opłatkiem, życzeniami, śniegiem, choinką, serdeczną atmosferą sprawia, że święta są pełne magii i niezapomnianych wrażeń. Zawsze staram się ten czas spędzić w domu z najbliższymi, ale dzisiaj opowiem o zupełnie innej Wigilii, o Wigilii spędzonej pod gorącym afrykańskim niebem. Kiedy parę lat temu nie chciałam opłatka, choinki, całego tego świątecznego klimatu, ale przede wszystkim nie chciałam wspomnień – uciekłam w połowie grudnia do Egiptu. A to kraj muzułmański, którego mieszkańcy wyznają zupełnie inną religię i miałam nadzieję, że nic nie będzie mi przypominać naszej bożonarodzeniowej atmosfery. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że życie przygotowało mi niezwykłą niespodziankę. Jakie to dziwne, tylko kilka godzin lotu i zima została daleko. W Polsce śnieg i mróz, a tutaj upał, słońce, zieleń palm i kwitnące bugenwille. Te bugenwille pamiętam tak wyraźnie, jakby to było wczoraj. Niesamowita ilość białych, czerwonych, pomarańPODROŻE
czowych, a nawet żółtych kwiatów sprawiała, że nie do wiary stawało się, iż jest to grudzień. Chciałam czymś zapełnić czas, aby nie wracać myślami wstecz. Na plaży nie lubię leżeć, postanowiłam więc ten pobyt w Egipcie zamienić na coś zupełnie innego. Codziennie rano wypływałam w morze statkiem szkoleniowym dla płetwonurków. Nie, nie powiem, że zupełnie bez strachu. Bałam się, bałam się jak każdy człowiek, który styka się z czymś nowym, nieznajomym. Pierwsze zejście pod wodę w pełnym rynsztunku było ogromnie stresujące. Kiedy szłam po pokładzie ubrana w piankowy kombinezon, z butlami tlenowymi na plecach i pasem z obciążnikami ołowiowymi, wydawało mi się, że nie sposób się poruszać tam na dole z takim obciążeniem. Ale kiedy zanurzyłam się w krystalicznej wodzie i powoli schodziłam na dno, nie czułam ciężaru, tylko ogromną radość i uniesienie. Byłam tam po prostu szczęśliwa. To cudowny świat, świat jaki dotychczas oglądałam na filmach czy w akwariach. Nie sposób opisać kolorów roślin i ryb. Rafa koralowa to najpiękniejszy ogród, pełen życia, barw i niezwy12
kłych stworzeń. Dzień Wigilii był dniem odpoczynku od nurkowania. Wybrałam się więc na spacer do Sakalii (dzielnica w Hurgadzie), pełnej gwaru, arabskiej muzyki, zapachów palących się nargili, kwiatów i korzeni. Sklepy jubilerskie z wyrobami skórzanymi, pamiątkami przyciągały oczy dość licznych turystów. I jak zwykle zewsząd słychać było „Where are you from?” – „Z Polski” odpowiadałam wesoło i nagle usłyszałam –„Bolanda! Merry Christmas!” Dziwne były te słowa wypowiedziane przez Egipcjanina w kraju gdzie jest wyznawana inna religia, ale nie powiem, żeby nie było to miłe. Mój wzrok przyciągnął napis w angielskim i rosyjskim języku. – Wycieczki jeepami na pustynię – z egipskim przewodnikiem do beduińskiej wioski. Nie zastanawiałam się nawet przez moment. – To będzie wspaniała rzecz, spędzić wieczór wigilijny wśród Beduinów. Nic nie będzie mi przypominać Świąt Bożego Narodzenia – myślałam w swojej naiwności. W samochodzie sama mieszanka międzynarodowa. Była tam para Rosjan, dwaj Japończycy, Angielka, Czech, ja oraz małżeństwo Egipcjan: Samach i Ali. Siedziałam naprzeciw nich i ukradkiem spoglądałam w twarz ślicznej dziewczyny ubranej w tradycyjną chustkę, ale nowoczesne spodnie i kolorową bluzę z długim rękawem. Jej mąż miał na sobie białą galabiję i fantazyjnie zamotaną arafatkę na głowie. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to spotkanie przerodzi się w przyjaźń, która trwa do dzisiaj. Jeepem rzucało na wszystkie strony. Kierowca, wesoły, potężny mężczyzna, cieszył się jak dziecko, kiedy pasażerowie pokrzykiwali ze strachu. Pustynia jest piękna, niezwykła i magiczna. Byłam wielokrotnie w tej cudownej krainie i zawsze mnie ona zachwyca jednakowo. To uczucie wolności, ten wiatr w uszach i słońce rozpalone, aż białe, powietrze drgające od gorąca i wszędzie czerwonawo-brązowy piasko-żwir. Po horyzont, hen daleko. W oddali majaczą góry, które są poprzecinane głębokimi dolinami, gdzie istnieje wegetacja i żyją nieliczne plemiona beduińskie. Straszliwie palące słońce i wszechobecny piasek zasypujący wszystko, niszczą wszelkie życie. A jednak żyją tutaj i ludzie i zwierzęta. W pobliżu oaz lub na północy zatrzymują się wędrowne ptaki, poza tym można spotkać węże, jaszczurki i słynną egipską kobrę faraonów, a z ssaków pojawiają się hieny, szakale i czasami przemknie stado gazeli lub pustynny lisek – fenek wystawi ciekawską główkę za kamienia. To niewiarygodne, ale tam nie ma żadnego drogowskazu, żadnej wskazówki, której można by się trzymać. Nie ma różnicy, czy jedzie się drogą, którą przed chwilą przejechało kilkanaście jeepów lub przeszła karawana wielbłądów, czy po terenie, po 13
którym nikt nie jechał od tygodni. Tylko Beduini i wielbłądy wiedzą,, jak poruszać się w zwodniczym terenie. Z daleka ukazały się namioty i chaty. Gdzieś zarżał koń, zaryczał wielbłąd. Gromadka umorusanych dzieci z paluszkami w buzi przyglądała się nam ciekawie. Samah chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w kierunku kobiet przygotowujących wieczorny posiłek. Ali poszedł wynająć wielbłądy. Kiedy już jechaliśmy w stronę gór, ku coraz bardziej chylącemu się ku zachodowi słońcu, kiedy spoglądałam na rozciągającą się bezkresną dal, zrozumiałam Beduinów, ich wieczną wędrówkę, ich niechęć do osiadłego trybu życia. To były cudowne chwile. Spojrzałam na zachodzące słońce, kładące długie cienie na dno doliny i płonące niesamowitym blaskiem ogniska na dole osady, usłyszałam zawodzący śpiew, to poczułam, że mogłabym tak żyć i nie wracać do cywilizacji. Gdy słońce schowało się za horyzontem, czar prysnął. Zaczęliśmy schodzić ze wzgórza i prowadzeni przez doświadczonych poganiaczy, w blasku zapalonych pochodni wróciliśmy do wsi, gdzie czekały na nas kobiety ze wspaniale pachnącym poczęstunkiem. Beduinki spowite w czarne suknie z zasłoniętymi twarzami podały arabski chleb pieczony na rozżarzonych w ognisku kamieniach, wspaniale smakujące jagnięce mięso z rożna, jakąś bardzo aromatyczną, ostro przyprawioną, doskonałą zupę, ryż na sypko i na koniec dwa gatunki daktyli i herbatę. Siedzieliśmy jeszcze długo przy ognisku i słuchaliśmy muzyki arabskiej oraz wiatru, który tutaj na pustyni jest nieodłącznym towarzyszem. Wtem dzikie rytmy umilkły. A ja przymknęłam oczy i na chwilę przeniosłam się do Polski. Tam teraz ludzie zasiadają do wigilijnej kolacji, dzielą się opłatkiem, na niebie zalśniła pierwsza gwiazdka, gdzieś zabrzmiała kolęda. Ale ta kolęda była coraz głośniejsza, coraz bardziej realna. Otworzyłam oczy, to była przecież afrykańska noc na pustyni, a jednak tony znanej kolędy słyszałam nadal. To Beduini razem z Alim, śpiewali dla mnie, dla chrześcijan najbardziej znaną na świecie kolędę “…Silent night, Holy night All is calm, all is bright Round yon virgin Mother and Child Holy infant so tender and mild Sleep in heavenly peace Sleep in heavenly peace...” Samah przytuliła mnie mocno i razem ze mną cichutko nuciła tę melodię, którą znają wszyscy ludzie na świecie, bez względu na kolor skóry, wyznanie i narodowość. A nad pustynią świecił niesamowity, ogromny księżyc, który tutaj wydaje się być zawieszony jak olbrzymia lampa na granatowym niebie, tak nisko, że można prawie sięgnąć ręką do niego. PODRÓŻE
PRYWATNE POWODY DO ŚWIĘTOWANIA Anna Stokłosa
Dużo wysiłku kosztują nas przygotowania do świąt. I nie mówię tu o świętach, które obchodzimy zbiorowo jako konkretna narodowość czy członkowie takiej, czy innej religii. Wręcz przeciwnie – chodzi mi o nasze prywatne, osobiste zwycięstwa, rocznice bardzo pomyślnych dla nas wydarzeń i dni, które chcemy pamiętać i których pamiątkę celebrujemy. Nie ma znaczenia, czy udało się nam po miesiącach prób zrealizować jakieś marzenie, nauczyć się nowej umiejętności, przejechać z jednego krańca kraju na drugi, żeby wypić za kolejne urodziny przyjaciela. Nie istotne, czy wgrzebaliśmy się z ciężkiej, przewlekłej choroby, czy uzbieraliśmy dość pieniędzy, żeby po królewsku pojechać do Paryża, czy też po kilku miesiącach diety, waga zaczęła gwizdać z podziwu dla nas. Oszczędzaliśmy, pracowaliśmy, często zaciskając zęby i obiecują sobie, że kiedy nasze poświecenia i wysiłki skończą się sukcesem, to szczęście będzie dwa razy słodsze w smaku. Nie tylko udało nam się to, co chcieliśmy, ale też uzyskaliśmy jakąś taką wewnętrzną siłę potrzebną do tego, żeby sięgnąć po kolejne szczyty i przekonać się, że tak naprawdę nie ma na co czekać z realizacją marzeń. To po prostu trzeba zacząć robić. Mamy tylko jedno życie, a odkładamy wciąż coś – co siedzi w naszym sercu i czeka na spełnienie – z lenistwa lub z tchórzostwa. Dlatego więc jeśli już uda się nam spełnić jedno nasze marzenie, to nie tylko nabieramy apetytu na kolejne, ale zyskujemy też niejako plan działania. Swój własny system spełniania marzeń. Jasne, że nie jest prosto, jasne, że nie jest łatwo. Czasami nie dajemy rady, czasami będziemy poFELIETON
trzebować wsparcia przyjaciół czy rodziny – wtedy na końcu celebrujemy wspólne zwycięstwo. Ale współudział w realizacji naszych planów ludzi, którzy nas na tej drodze wspierają, nie oznacza, że mamy zrzucić na nich odpowiedzialność za nasze szczęście. Nie. Jeśli czegoś pragniemy, musimy potrafić to osiągnąć samodzielnie. Jeśli popatrzeć na to w ten sposób, to nasze prywatne święto powinno się zaczynać już na początku tej drogi do spełniana marzeń. Wystarczy uświadomić sobie, że oto robie coś, co zawsze chciałam zrobić. Naprawdę to robię. Jeśli nie przestanę, to na końcu samej sobie wręczę nagrodę w postaci spełnionego marzenia – powodu do świętowania. To się dzieje tu i teraz i to się dzieje właśnie moimi rękami – rękami osoby, którą znam najlepiej i na której wiem, że mogę polegać. A co jeśli marzenie spełni się, ale nie tak, jak sobie tego życzyłam? Ukochany kierunek na studiach okazuje się wyścigiem szczurów na nudnych jak flaki z olejem zajęciach. Ukochany pies, na którego w końcu zgodzili się rodzice, okazuje się charakterny albo nie daj Boże chory. Nie mogę pojechać do Paryża, bo położyła mnie grypa żołądkowa tuż przed wylotem. Czyż to nie jest zniechęcające? Czyż nie prościej po prostu nic nie robić, żeby się nie zrazić, żeby nie marnować energii? Cóż. Owszem, można. Można przespać całe swoje życie w leniwym i tłustym cieple własnego lóżka, żując jednostajnie chipsy i wpatrując się tępo w niebieski ekran telewizora, jak krowa w horyzont na pastwisku. Sęk w tym, że w ten sposób nie wygracie swoich świąt na pewno. Jeśli jednak spróbujecie, macie szanse… 14
DŁUGA DROGA Katarzyna Poznakow
O dorastaniu, emocjonalnej dojrzałości i niełatwej miłości.
15 15
PATRONATY FELIETON
IDE ALNY ŚWIAT I LUDZIE Agata Jezierska Mokre powietrze, mokre kropelki, zimny wiatr, a jeszcze nie tak dawno… W każdym razie już dawno po lecie, ba nawet już prawie po jesieni. Zima próbuje przejąć stery i zamiast przyjemnych, długich ciepłych dni serwuje nam długaśnie wieczory. Już nie ma odważnych, którzy spacerowaliby przystępując z nogi na nogę, idąc z pracy do domu, pędzimy ukryci w czapkach, szalikach i płaszczach po to, aby dopaść upragniony kubek gorącej herbaty i zamknąć się w naszym domowym cieple.
I to chyba właśnie najbardziej te zimne miesiące pokazują nam wszystkim, jak ważny jest dom i jego ciepło – zarówno to związane ze ścianami i grzejnikami, jak i z poczuciem bliskości. Z tym, że ktoś zwykle w tym domu na nas czeka albo zmierza do tego samego domu, dzieląc tę samą rzeczywistość. A przecież nie wszyscy tak mają. I niby to nie jest prawda objawiona, każdy to wie, że nie wszyscy. Ale ile razy zdarza nam się o tym faktycznie pomyśleć? Czy zadajemy sobie chociażby minimum trudu po to, aby uzmysłowić sobie, jakie musi być życie ludzi nieposiadających domu? Nieposiadających miejsca, do którego można wrócić albo się schować przed tym gorszym obliczem świata. A przecież każdy z nas doświadcza gorszych dni i właśnie w takie najczęściej zamykamy się w domach, we własnych czterech kątach czy własnych łóżkach z książkami, kotami czy ludźmi których kochamy... Kiedy mijamy osobę bezdomną, to zwykle orientujemy się o jej braku posiadania domu, kierując się stereotypami. Bo osoba bezdomna to często według nas osoba brudna, niezadbana, śmierdząca zwykle alkoholem, a nawet jeśli nie, to często sądzimy, że taki bezdomny to kowal swojego losu. Sam przecież tak chciał, to i tak ma. Być może. Być może faktycznie nie zrobił nic, aby dopomóc swojemu szczęściu, być może nie uczył się w szkole, a potem z uporem maniaka odrzucał każdą propozycję pracy, o którą niemal się potykał, ale i tak nie chciał jej zauważyć. Być może. Ale właśnie być może nie... Być może ta osoba, która siedzi obok ciebie każdego dnia na dworcu, kiedy czekasz na auFELIETON
tobus, nie ma dokąd wrócić? Być może dworzec jest jej miejscem, z którego wyjdzie przed północą i pojedzie nocnym na kolejny – bo ten zamykają. Być może ona wcale nie chce od Ciebie pieniędzy na alkohol, być może w ogóle ich nie chce. Może po prostu chce zamienić słowo, chce dać Ci swój namiar, poprosić o to, abyś czasem ją odwiedził i dał jej bulkę, która tobie zalega w torebce po niezjedzonym w pracy śniadaniu. I pewnie niektórzy pomyślą, że zwariowałam, że idealizuję świat i ludzi, ale właśnie niedawno miałam okazję poznać jedną z takich osób. Osób niezwykłych, niezwykle ciepłych, inspirujących. Z którą można było rozmawiać i rozmawiać, a na koniec pożegnała mnie i mojego współpodróżnika słowami, które dały mi mentalnego kopa. Bo to nie my jej, a ona nam powiedziała, że nigdy nie wolno się poddawać, że nigdy nie wolno przestawać wierzyć, mimo że jej bezdomność trwa już przeszło dwadzieścia lat i widziała na ulicach i dworcach naszej stolicy niemal wszystko… Dla takich szczęściarzy jak ja – posiadających dom, kochanych ludzi, stosy książek, ba! nawet kota – zbliżają się najpiękniejsze święta – święta bycia razem i chłonięcia mocy z przebywania w domowym cieple. Dla tych, których los pozbawił wyżej wymienionych przywilejów, zbliża się czas zimna i nigdzie nie można się przed nim schować. Dlatego myślę, że powinniśmy zrobić coś, aby przywołać uśmiech, aby podtrzymać wiarę człowieka w człowieka i choć jednej osobie zanieść koc albo coś ciepłego do zjedzenia czy chociaż kanapki. 16
CZEKAJĄC NA GWIAZDKĘ Aurora © haveseen - Fotolia.com http://www.blogczekolady.pl/
Gdy tylko ostatnia listopadowa kartka opadnie z kalendarza, jak ten liść, i ukaże datę 1 grudnia, moje serce zaczyna bić nieco szybciej. Nie czekając, aż w radiu rozbrzmi uroczyście oficjalny hymn zwiastujący nadejście najpiękniejszego okresu w ciągu całego roku, czyli „Last Christmas”, ja zacieram ręce do przygotowań do tegoż okresu. Na drzwiach wieszam adwentowy wieniec, a na ścianie kalendarz z czekoladkami. Do pomarańczy wbijam goździki i ustawiam na okiennym parapecie. Niemal każdy zakątek mieszkania rozświetlam kolorowymi lampkami. I wypełniam zapachem pierników. Następnie sporządzam listę pozostałych rzeczy, które czekają na mnie do zrobienia. Ach, jakże przyjemny to trud…
Nawet gdy okazuje się, że wśród nich znajduje się również kilka niezbyt przyjemnych zadań, jak usuwanie rybich łusek, odkurzanie domowych zakątków, do których nikt nie zaglądał od ostatnich Świąt oraz kupowanie prezentów… Nie żebym nie lubiła bawić się w św. Mikołaja. Przeciwnie, obdarowywanie siebie plasuje się na samym szczycie ulubionych świątecznych zwyczajów. Stanie w kolejce po te prezenty już jakoś mniej. Zwłaszcza gdy ludzie stojący i za mną, i przede mną mają mniejszą tolerancję na stanie w tejże kolejce niż ja… Stęknięcia, ciężkie wzdycha17
nie i potoki niecenzuralnych słów stanowią niemiły akompaniament do lecących w tle kolęd. Żeby tylko trzeba było swoje wyczekać w sklepie za prezentem… Te same ludzkie zatory pojawiają się w sklepie mięsnym, rybnym, a nawet lokalnym markecie, do którego wpadłam tylko po śnieg w sprayu. Cóż, musiałam go kupić, bo nie lubię czekać w nieskończoność na ten prawdziwy, którego może być ostatecznie tyle, co mięsa w parówkach… Gdy mam już zakupione wszystko na wigilijny stół oraz pod choinkę, przypominam sobie o konieczności FELIETON
zakupienia i jej samej. Niestety ten sam pomysł ma również połowa mieszkańców miasta. Godziny wyczekiwania, aż i mnie dostanie się wiecznie zielona sosna, postanawiam tym razem twórczo wykorzystać. W związku z tym, że głupio tak przy ludziach trenować śpiewanie „Cichej nocy”, a i trudno malować paznokcie, zaczynam snuć miłe plany. Został dokładnie tydzień do Wigilii. To odpowiedni czas, by zacząć intensywnie myśleć, jak udekoruję siebie, choinkę i karpia w galarecie. Samego 24 grudnia jestem zbyt podekscytowana, by skupić się na czymkolwiek. Być może to przez ten szczególny stan umysłu, a może jakieś inne mniej zidentyfikowane siły działające w tym wyjątkowym dniu, czas biegnie znacznie szybciej, niż bym sobie tego życzyła. Okazuje się, że jeszcze nie ma lukru na makowcu ani uszek w barszczu. Tymczasem na ten wieczór wszystko musi być doskonale dosmaczone i dopieczone. Wkrótce też pieczołowicie pakowane prezenty trafią wraz z wołem i osłem tam gdzie ich miejsce. Wszystko jest już tam gdzie powinno być. Tylko nie jedna drobnostka – pierwsza gwiazdka. I tak oto czekam… Znowu. Ach, gdybym tak była jedną z tych nowoczesnych pań domu, które nie szczypią się z zachowaniem tradycji… Stawiają na stół zamówione pół godziny wcześniej frytki, wyciągają z szafy już ubraną choinkę i zasiadają do stołu, gdy skończy się nowy odcinek ulubionego serialu.
FELIETON
Tymczasem resztki dziecka we mnie wiążą mnie z światem staromodnych rytuałów. I to one są też chyba winne temu, że na żaden inny dzień w roku nie cieszę się tak jak na Wigilię. Czekam na nią z utęsknieniem. Jak na dzień, w którym spełnią się wszelkie najskrytsze marzenia, a problemy rozwiążą się jak poluzowany warkocz. Kilka godzin później czekam już tylko, aż góra naczyń nachylająca się nad zlewem zniknie. A jednak to nie ona jest powodem skradającego się do mnie smutku. Właśnie dociera do mnie, że oto ten moment już minął. Jak to? To już? Cały miesiąc czekania i nagle, bez specjalnego uprzedzenia, jest już po Wigilii... Choć jak zwykle się przejadłam, to jeszcze nie zdążyłam się nasycić. A może jednak jeszcze nie wszystko stracone? Przecież Wigilia to nie tylko godzinna kolacja, w czasie której pół godziny spędzam na wyciąganiu ości z karpia. To też nie tylko pośpieszne odpakowywanie prezentów i fałszowanie przy śpiewaniu kolęd. Może jednak nic nie przeoczyłam. Nagle dotarło do mnie, że być może właśnie w tym przygotowywaniu tkwi siła tych Świąt. W samym czekaniu. Choćby i w kolejce po karpia. W końcu jest okazja by się zatrzymać. A bywa, że takiego momentu nie ma w ciągu kilku dni Świąt Bożego Narodzenia. Cóż, w przyszłym roku chyba będę się nieco bardziej cieszyć, stojąc w kolejce…
18
Zapach świąt, czyli pamięć sensoryczna Monika Denkiewicz © teressa - Fotolia.com
Każda chwila, każdy ważny fragment naszego życia ma w sobie coś charakterystycznego. Coś, dzięki czemu przypominamy sobie wrażenia, odczucia i myśli związane z daną sytuacją, jeszcze zanim się powtórzy. Psychologowie i fizjolodzy nazywają to zjawisko „pamięcią sensoryczną”. Jest to typ „pamięci krótkotrwałej”, czyli tej najbardziej ulotnej. Jednak raz zapamiętany bodziec może docierać do nas tylko przez ułamek sekundy, by zostać przywołany do naszej świadomości. To właśnie ta pamięć pozwala nam łączyć zapachy i smaki z określonymi sytuacjami w naszym życiu. Pamięć sensoryczna jest ulotna, jednak krótkotrwały kontakt z bodźcem wystarczy, by przywołać zapisane w niej wspomnienia.
.
Dla każdego z nas zapach świąt jest inny. Jedni kojarzą święta z pływającym w wannie karpiem, inni, z zapachem świeżo przyniesionej do domu choinki, jeszcze inni z zapachem ciasta, które właśnie „wyszło z pieca”. Jednak wystarczy poczuć ten jeden, konkretny zapach, by przenieść się do tego okresu naszego życia, który wspominamy najlepiej. Wielu Czytelników pewnie za taki czas, do którego zawsze się wraca, uważa dzieciństwo i Święta Bożego Narodzenia. Dziwna sprawa, bo w tradycji chrześcijańskiej ważniejsza zawsze była Wielkanoc, a jednak to Boże Narodzenie ma tę swoją, wyjątkową, wręcz magiczną aurę. Czasami zastanawiam się, dlaczego tak jest. Skąd bierze się poczucie, że Boże Na-
rodzenie to czas piękniejszy, bardziej wyjątkowy. Może ma to związek z czymś bardzo obiektywnym, jak pora roku? Może faktycznie śnieg przykrywa wszystkie spory i inne czynniki wywołujące negatywne spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość? A może jednak nasza sympatia do świąt Bożego Narodzenia ma bardziej subiektywne przyczyny? Nikt nie zna jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Moim zdaniem najbardziej prawdopodobna jest wersja mówiąca o tym, że większe sympatyzowanie ze zwyczajami związanymi z Bożym Narodzeniem ma charakter subiektywny i wyrabiając sobie opinię na temat świąt kończących rok, mamy w myślach wspomnienia, wrażenia, kolory i zapachy, które nas ukształtowały i sprawiły, że dziś je-
19
FELIETON
steśmy w tym miejscu, w którym czujemy się sobą. Dla mnie takim zapachem jest zapach kompotu z suszonych owoców i pieczących się orzechowych ciasteczek. Mogę nie zwracać uwagi na świąteczną krzątaninę, mogę się w nią nie angażować, ale wszystko się zmienia, gdy w powietrzu zaczyna roznosić się zapach orzechów. Ten zapach jest dla mnie sygnałem do tego, by się zatrzymać, przestać się smucić i narzekać. Wraz z tym aromatem można zacząć świętowanie. Kiedy zastanawiam się, jak długo łączę święta z aromatem orzechów, przypominam sobie, że od zawsze były one głównym składnikiem potraw wigilijnych przygotowywanych przez moją babcię. Odwołując się do kwestii wspomnianej wyżej pamięci sensorycznej, można powiedzieć, że zapach orzechów był od zawsze w mojej pamięci związany z czymś bardzo pozytywnym i wystarczy chwila kolejnego kontaktu z tym zapachem, by wywołać konkretne emocje, uczucia, a nawet zachowania. W dzisiejszych czasach nasz stosunek do świąt Bożego Narodzenia może się zmieniać. Niektórzy pewnie przestali odczuwać ich magię, bo już pod koniec października pojawiają się w sklepach bombki, mikołaje i ozdoby świąteczne, a w głośnikach hal zakupowych brzmią kolędy i pastorałki.
FELIETON
Możemy zatem uznać, że nawet Boże Narodzenie zostało skomercjalizowane do granic możliwości. Wszystko się zgadza. Bożonarodzeniowa atmosfera świetnie się sprzedaje i na pewno napędza gospodarczą machinę. Prawa marketingu jasno mówią, że więcej kupujemy, gdy jesteśmy w dobrym humorze, a dobry nastrój wywołuje u konsumenta perspektywa zbliżających się świąt Bożego Narodzenia. Na szczęście jednak każdy z nas ma jakiś swój, wyjątkowy i jedyny powód, dla którego lubi ten czas bardziej niż każdy inny okres w roku. Często są to właśnie wrażenia i emocje wywołane przez konkretne bodźce zmysłowe. W tych czasach, gdy wszystko traci swoje pierwotne, przeznaczone dla siebie miejsce, nasz mózg dba o to, byśmy pamiętali to, co dla nas najważniejsze. Dzięki pamięci sensorycznej zapach, który kojarzymy ze świętami, zawsze będzie w nas wywoływał wzruszenie i wspomnienia najbardziej wyjątkowych, ważnych momentów. Wydaje mi się, że dziś, gdy wszystko ma swoją cenę, najistotniejsze pozostaje to, co nadal jest bezcenne. Dla każdego, coś innego ma status bezcennej wartości. Najważniejsze, by nie stracić w życiu tego, co sprawia, że wciąż potrafimy czuć, wspominać, śmiać się i płakać.
20
WIGILINY CZAS Agnieszka Pohl
Listopad i grudzień to czas, kiedy w powietrzu unosi się zapach świąt. Kojarzy nam się on zwykle z zapachem skórki pomarańczy, cynamonu, goździków, anyżu. W ten ponury czas jakoś łatwiej jest nam znaleźć wymówkę, by napić się gorącej herbaty – choćby czarnej z cytryną. W naszej kuchni częściej goszczą rozgrzewające zupy. Dynia staje się królową niemalże każdego dania. To jednak wszystko jest jedynie dopełnieniem tej magicznej, jesienno-zimowej aury, bo to ludzie i wspomnienia są najważniejsi. Nieważne JAK spędzamy świąteczny czas, ważne z KIM. Będąc dzieckiem, nie bardzo lubiłam jeść. Święta kojarzyły mi się zawsze z przymusowym jedzeniem barszczu z grzybami, który ledwo mogłam przełknąć. Kutia, kapusta i kompot z suszu budziły we mnie dziwny wstręt. Jedzenie było przykrym obowiązkiem, który trzeba było „odbębnić”. Osłodą były prezenty leżące pod choinką. To na nie podczas biesiadowania przy stole najczęściej zerkaliśmy z kuzynami, marząc, byśmy nie musieli wmuszać w siebie kolejnej porcji jakiegoś jedzenia. Może nawet i smacznego, ale wtedy nie docenialiśmy ich smaku. 21
Kiedy usłyszeliśmy magiczne słowa: możemy rozpakować prezenty, rzucaliśmy się pod choinkę , żeby jak najszybciej odpakować prezenty i móc odejść od stołu, by pocieszyć się podarkami. Niecierpliwie, szeleszcząc na cały pokój, rozdzieraliśmy opakowania, chcąc dobrać się do zawartości. Pamiętam, jaką radość sprawiły mi prezenty książkowe. Nikt nie burczał, nikt się nie wykrzywiał, że byłam nieobecna. Bo przecież oddawałam się lekturze. To był czas dla mnie i mojej wyobraźni. Wtedy komputer był jeszcze odległym marzeniem. Wystarczały opowieści. Albo dobry familijny film na VHSie. Największą radość pewnej Wigilii sprawiły mi Opowieści z Narnii. Wydane w twardej oprawie, w dwóch ogromnych tomach, uzupełnione kolorowymi ilustracjami, które od razu przenosiły do magicznego świata, zawładnęły mną totalnie. Wsiąknęłam w świat dziecięcych przygód, świat faunów. Potem trudno było wrócić do rzeczywistości. Ale dzięki temu do dzisiaj twierdzę, że święta bez najbliższych i bez dobrej książki po wigilijnym obżarstwie to nie święta. MAGIA WSPOMNIEŃ
LUIZA DOBRZYŃSKA Rozmawiała Ewa Woźniak © Archwium prywatne Luizy Dobrzyńskiej
Pierwsze słowa powieści napisała Pani w wieku dwunastu lat pod wpływem serialu. Czy gdyby nie film, a raczej żal po jego zakończeniu, nie zaczęłaby Pani swojej pisarskiej przygody? Czy ja wiem? Mogłoby być różnie, ale faktem jest, że wtedy otrzymałam pierwszy impuls, pierwszy powód, by zacząć ćwiczyć pióro. A im wcześniej, tym lepiej, prawda? Pierwsza książka, „Dusza” była pisana do szuflady, czy od razu wiedziała Pani, że zostanie wydana? A może powstało coś wcześniej, co leży w zakamarkach biurka lub od razu zostało wyrzucone i zapomniane? „Dusza” była pierwszą powieścią, którą od razu pisałam z myślą o posłaniu jej do jakiegoś wydawnictwa. Wcześniej tworzyłam tylko dla siebie i przyjaciół – jedną z powstałych wtedy pozycji co prawda próbowałam po latach „wcisnąć” wydawnictwu FOSZE, ale mimo podpisania umowy do wydania nie doszło. Jednak nie powstawała ona z myślą o tym wydawnictwie czy jakimkolwiek innym, natomiast „Dusza” od WYWIADY
początku była przeze mnie traktowana jako coś, co musi się ukazać w formie papierowej. A co skłoniło Panią do założenia bloga? Czy to była chęć dzielenia się swymi przemyśleniami z innymi, czy potrzeba wyrażenia emocji? To była potrzeba dotarcia do szerszego grona czytelników. Nie mam niestety ani wujka, ani kochanka we władzach jakiegoś tradycyjnego wydawnictwa, a internet pozwala obyć się bez takich znajomości. Kiedy pisze do mnie osoba, której w ogóle nie znam, i dzieli się swoją opinią o tym, co piszę, czuję, że coś osiągnęłam. Może nie jest to sukces na miarę znanych nazwisk, ale jakiś jest. Lubuje się Pani w pisaniu historii postapokaliptycznych. Nie myślała Pani kiedyś o podjęciu wyzwania i napisaniu czegoś o samej apokalipsie? Zapewne wielu czytelników chciałoby poznać Pani wizję katastrofy. Myślałam o tym, ale to temat bardzo trudny. Nie lubię pisać o masowych nieszczęściach. Znacznie lepiej 22
wychodzi mi tworzenie wizji świata już uporządkowanego, choć pamiętającego tamte wydarzenia. Wszystkie Pani książki są bardzo pozytywnie przyjmowane przez czytelników. „Dzieci Planety Ziemia” były polecane przez redakcje popularnych magazynów jako książka warta uwagi, przeczytania. Jednak tego sukcesu nie chcą docenić polscy wydawcy… Polscy wydawcy, ci „tradycyjni”, stawiają na pełną komercję – to, co wydają, musi się im opłacać finansowo lub prestiżowo i to szybko oraz w sposób naprawdę duży. Nie ustaję w próbach, ale jak dotąd moje teksty nie są brane pod uwagę jako poważna propozycja wydawnicza, mimo że niektóre zostały nawet nagrodzone w konkursach. Jeden z dużych wydawców zdobył się na szczerość – proszę wybaczyć, że nie ujawnię, który – i napisał: „Proszę Pani, nawet gdybym bardzo chciał, nie mogę wydać książki kogoś, kto korzysta opcji selfpublishingu. Musi Pani zrozumieć, że decydując się na takie rozwiązanie, wykopała Pani sobie literacki grób.” To mówi chyba wszystko. Naiwnością jest sądzić, że dobry tekst obroni się sam w redakcji jakiejś znanej oficyny. Samo obroni się nazwisko, koneksje, natomiast tekst musi mieć czyjeś wsparcie. Nieliczni debiutanci mają szczęście. Nie mówię tu o tych, co już wcześniej w jakiś sposób „zaistnieli” w kulturze masowej, ale o rzeczywistych debiutantach. Ja mogę już zapomnieć o tym, by jakiś wydawca udzielił mi owego wsparcia, gdyż przylgnęła do mnie łatka „selfpublisherki”, co w tym środowisku rów-
23
noważne jest określeniu „nieuleczalna grafomanka”. Prawdopodobnie będę wydawać na własną rękę do końca życia. Czyli jest Pani przykładem na to, że książki wydane „własnym sumptem” nie muszą być grafomanią. Mam taką nadzieję, choć przyznam uczciwie, że znam dobitniejsze przykłady niż moja osoba. À propos czytelników. Do kogo kieruje Pani swoje książki? Po prostu do ludzi lubiących czytać. Mam sygnały, że mój cykl SF zainteresował czytelników nielubiących fantastyki, a książka adresowana do młodzieży stała się ulubioną lekturą nieznanej mi osobiście starszej pani. To dla mnie bardzo wiele znaczy. Nie kusiło Pani nigdy zmienić tematykę swoich książek i pójść w kierunku na przykład powieści obyczajowych? Nie lubię powieści obyczajowych. Nie sądzę, żebym zdołała napisać coś sensownego w tym nurcie, chyba że miałoby to elementy fantasy. A może zamiast obyczajówki jakiś thriller medyczny? Albo satyrę na służbę zdrowia…? Moje książki zawsze mają akcenty medyczne. A satyra? To wspaniała dziedzina literacka, wymagająca
WYWIADY
jednak tęgiego pióra. Co prawda mam w dorobku książkę satyryczną, nie może się ona jednak ukazać drukiem, ponieważ jest oparta na realiach Star Treka – opowiada o przygodach skleconej „z łapanki” polskiej załogi statku gwiezdnego, poskładanego z niepasujących do siebie części, ale mimo to trzymającego się kupy, jak wszystko, co polskie. Bardzo żałuję, że nie można tego wydać, jestem pewna, że ta opowieść miałaby ogromne powodzenie.
Ale podobno napisała Pani kryminał… To prawda, napisałam ostatnio kryminał obyczajowy. Kto wie, czy nie powstaną następne części, choć na razie próbuję znaleźć dla niego wydawcę. Jestem gotowa opublikować go nawet pod pseudonimem, jeśli już wydawnictwa tak boją się nazwiska łączonego z selfpublishingiem, ale na razie cisza. Dlaczego osoba pochłonięta sztuką pisarską, zamiast studiować filologię czy dziennikarstwo, została technikiem medycznym? Z czegoś trzeba umierać, jak napisał Julio Cortazar. Zawsze byłam dość pragmatyczna. Chciałam mieć zawód, którym można zarobić na życie robiąc to, co się lubi, a medycyna interesowała mnie od zawsze. Uprzedzając inne pytanie, lekarzem zostać nie chciałam, gdyż związana z tym zawodem odpowiedzialność zbyt mnie przerażała. Zawód technika jest dla mnie w sam raz. Interesuje się Pani także mitologią, pisze Pani artykuły na ten temat. Tak, od dziecka zaczytywałam się mitami. Są dla mnie skarbnicą wiedzy o sposobie myślenia dawnych cywilizacji, ciekawi mnie też interpretacja tych mitów, przeprowadzana przez Ericha von Danikena. Mam chyba wszystkie jego książki. Pani pierwsza książka „Dusza” ma przepiękną okładkę. Przywiązuje Pani do szaty graficznej dużą wagę czy w ogóle? Czytelnik zawsze zwraca uwagę na okładkę, jest więc rzeczą logiczną, że pisarz musi walczyć o to, by była ona jak najciekawsza. W końcu książka to wytwór kultury, powinna nie tylko mieć ciekawą treść, ale i cieszyć oczy swym wyglądem. Teraz zadam pytanie może mało oryginalne. Dlaczego warto czytać klasykę literacką? Mam na myśli młode pokolenie, wychowane na thrillerach i fantastyce. Myślę, że niezależnie od swych preferencji warto znać klasykę z tego samego powodu, z jakiego warto wiedzieć, że owoce na drzewie nie powstałyby, gdyby drzewko nie miało korzeni. Poza tym klasyka to
WYWIADY
kopalnia wiedzy na tematy historyczne i obyczajowe, a także świetny przykład pięknego, literackiego języka. Przepraszam za swoją skostniałą postawę, ale uważam, że książki nie powinny być pisane żargonowym bełkotem, a niestety jako recenzentka miewam z takimi do czynienia. Jakie więc książki Pani poleca, jeśli chodzi o klasykę właśnie? Kocham szkolne lektury z moich czasów, wyjąwszy Żeromskiego. Bardzo ciekawie pisał Emil Zola, choć akurat te jego książki, które kazano mi zgłębiać w szkole, czyli „Germinal” i „Nana”, należą do najmniej udanych i mogą zrazić do innych. Warto czytać powieści Aleksandra Dumasa i Julesa Verne'a (czy ktoś wie, że wywodził się on z Polski i naprawdę miał na nazwisko Olszewicz?). Gdybym wszelako chciała wymienić wszystko, co z klasyki jest ciekawe i wartościowe, szybko bym nie skończyła. A co teraz czyta Luiza Dobrzyńska? Głównie to, co dostanę do recenzji. Jestem recenzentką dwóch portali literackich, Paradoks i Szuflada. Tam są recenzowane książki z różnych gatunków literackich, lepsze i gorsze. Z wielką przyjemnością przeczytałam wydane po raz pierwszy po polsku zakończenie cyklu Colette o Klaudynie, „Klaudyna powraca”. Przedpremierowo recenzowałam „Czarne skrzydła” Sue Monk Kidd, polecam wszystkim, to fabularyzowana biografia znanych amerykańskich abolicjonistek, sióstr Grimke. Oczywiście jest tego znacznie więcej. Najświeższą książką, którą recenzuję, jest „Monument 14” autorstwa Emily Laybourne. Dla odpoczynku sięgam po moją ukochaną Agathę Christie albo nieśmiertelne „Przygody dobrego wojaka Szwejka”. Ma Pani jeszcze jedną pasję, zwierzęta. Tak. Kocham wszystkie stworzenia duże i małe, a za kotami wręcz szaleję. Mam to od dziecka. Nikt mnie tego nie uczył, taka się urodziłam – jako niespełna trzyletnia dziewczynka dostałam ataku histerii na ulicy, gdy ktoś zadeptał przy mnie osę pełznącą chodnikiem, a w okresie Bożego Narodzenia rozpaczałam przy stoiskach z żywymi karpiami. Na zakończenie proszę nam zdradzić, nad czym Pani teraz pracuje? Piszę trzecią część cyklu „Wiedźma z Podhala”, zaczęłam pewien thriller fantasy i po raz kolejny redagują ukończoną już książkę SF. Wydawało mi się, że jest idealna, zwrócono mi jednak uwagę na kilka niedociągnięć. Muszę to poprawić. Czekamy zatem niecierpliwie na premierę. Bardzo dziękuję za rozmowę.
24
Dworek Longbourn Materiały prasowe
Fragment książki Dworek Longbourn udostępniony dzięki uprzejmości wydawnictwa Czwarta Strona.
Jo Baker DWOREK LONGBOURN CZWARTA STRONA 2014
25
MATERIAŁ PROMOCYJNY
Rozdział I Kamerdyner… Pani Hill i dwie pokojówki…
Noszenie ubrań jest zgoła niemożliwe bez ich prania, zupełnie tak, jak chodzenie w negliżu, przynajmniej w Hertfordshire, a już z pewnością we wrześniu. Dnia opierunku nie dało się uniknąć, ale cotygodniowe czyszczenie zgromadzonych w domu strojów stanowiło dla Sary prawdziwe utrapienie. Kiedy o czwartej trzydzieści nad ranem rozpoczęła pracę, powietrze było rześkie. Chłód żelaznego uchwytu pompy przenikał nawet przez mitenki, a odmrożenia piekły, kiedy dziewczyna wytrwale tłoczyła wodę z podziemnej ciemności do czekającego na wypełnienie wiadra. Miała przed sobą długi dzień, a to był dopiero początek. Wszystko inne trwało niemal w bezruchu. Owce spały wtulone w siebie na zboczu pagórka; ptaki w żywopłotach nastroszyły piórka puszyste jak dmuchawce; w lesie opadłe liście szeleściły pod stópkami jeża; w strumieniu odbijało się światło gwiazd, błyszcząc przy kamieniach. Dalej, w stodole, z krowich pysków wydostawał się słodki dech, w chlewie maciora zadrżała, a wraz z nią przytulone do jej brzucha prosiaczki. Pani Hill i jej mąż, wysoko na ich ciasnym stryszku, spali snem okrutnie znużonych; dwa piętra niżej, w głównej sypialni, skryci pod pościelą państwo Bennetowie przypominali dwa garby na dziedzińcu kościoła. Ich córki, we własnych łóżkach, śniły o tym, o czym zwykle śnią młode panienki. A nad tym wszystkim błyszczały gwiazdy; ich mroźny blask padał na dachówki i wyłożone kamieniem podwórko, i zarośla, i mały dziki zakątek z boku trawnika, i zbite w gromadkę bażanty, a także na Sarę, jedną z dwóch pokojówek w Longbourn, która właśnie pompowała wodę do wiadra, a potem, boleśnie podrażnionymi już rękami, odstawiła je na bok, by napełnić kolejne. Na wschodzie niebo nad wzgórzami bledło, zmieniając barwę na przeczyste indygo. Unosząc wzrok i wydmuchując obłoczki pary, Sara, z dłońmi schowanymi pod pachy, pomyślała o dzikich ostępach za horyzontem, gdzie już nastał ranek, a także o tym, że kiedy jej dzień dobiegnie końca, gdzieś tam MATERIAŁ PROMOCYJNY
słońce nadal będzie świecić, na Barbadosie albo Jamajce, gdzie czarnoskórzy ludzie pracowali półnago, a także w Amerykach, gdzie Indianie nie mieli na sobie prawie żadnych ubrań i w związku z tym niewiele trzeba było prać, więc Sara kiedyś tam pojedzie i nigdy już nie będzie musiała czyścić czyjejś bielizny. Ponieważ – pomyślała, przyczepiając wiadra do nosidła, schylając się pod nie i potem prostując chwiejnie – nikt nie powinien zajmować się cudzymi brudami. Młode panienki mogą do woli udawać, że pod swoimi sukniami są gładkie i nieskazitelne niczym alabastrowe posągi, ale kiedy zrzucają z siebie zabrudzone stroje na podłogę sypialni, żeby ktoś je zabrał i wyprał, okazują się słabymi, przeciekającymi, cielesnymi stworzeniami; takimi, jakimi są naprawdę. Być może dlatego polecenia wydawały jej jedynie znad robótki albo książki: Sara spierała ich pot, ich plamy, ich krew miesięczną; wiedziała, że żadne z nich niebiańskie istoty – i dlatego panienki nie mogły jej spojrzeć w oczy. Wiadra zsunęły się, gdy Sara niepewnym krokiem przemierzała podwórze; już prawie dotarła do drzwi komórki przy kuchni, kiedy potknęła się i straciła równowagę. Czas jakby zwolnił i dziewczyna ujrzała, jak kubły lecą w powietrze i spadają z nosidła, wylewając całą wodę i tym samym niwecząc jej wysiłki. Pomyślała jeszcze o czekającym ją bólu; kiedy wiadra wylądowały na ziemi, strasząc gawrony kryjące się w koronach buków, Sara uderzyła mocno o kamienny chodnik. Jej nos potwierdził to, co podpowiadał umysł: poślizgnęła się na odchodach wieprzka. Wczoraj wypuszczono maciorę, a prosięta podreptały za matką, i nikt nie zdążył jeszcze po nich posprzątać; wszystkim brakło czasu. Jeden dzień pracy płynnie przechodził w drugi i nigdy nie dało się powiedzieć, że oto nadszedł koniec krzątaniny. Ta tylko przedłużała się, nabierała tempa albo czekała na swoją kolej, a człowiek tylko się rano o nią potykał. 26
W POSZUKIWANIU ZAPACHU SNÓW Iwona Menzel
Europa między Wschodem a Zachodem, początek burzliwych lat dziewięćdziesiątych. W Polsce zostaje obalona komuna, w Berlinie pada mur, droga do zjednoczenia Niemiec staje otworem.
BRACIA KARAMAZOW Fiodor Dostojewski
Jedno z najwybitniejszych dzieł literatury światowej.
27 27
PATRONATY
UCZEŃ CARPZOVA Bartłomiej Basiura Dedykowana jest wszystkim tym, którzy znudzili się standardem i poszukują zupełnie nowych emocji.
MAGIA WSPOMNIEŃ PATRONATY
28 28
AKCJA TATO POMAGA MAMIE ROZPOCZĘTA!
23 listopada rozpoczęła się akcja „Tato Pomaga Mamie”. Będziemy działać cały miesiąc, aż do 23 grudnia 2014. CZEGO DOTYCZY? Akcja „Tato Pomaga Mamie” ma na celu promocję aktywnego podejścia Tatusiów do opieki nad nowym członkiem rodziny oraz podkreślenie ich roli w tym życiowym przedsięwzięciu – Tato może opiekować się dzieckiem równie dobrze jak Mama! Akcja promu29
je zdrowy podział rodzicielskich obowiązków pomiędzy oboje rodziców, ma także za zadanie uwrażliwić Tatę na potrzeby Mamy, by stanowił dla niej wsparcie w trudnych chwilach po porodzie. SKĄD POMYSŁ NA AKCJĘ? Idea narodziła się kilka miesięcy temu, dzięki pewnemu Tacie, który po tym, jak pierwszy raz został ojcem, poświęcił się bez reszty opiece nad maluchem i jego Mamą. Początki macierzyństwa nie były łatwe, PATRONATY
a bez pomocy Taty byłyby jeszcze trudniejsze. Dlatego pojawił się pomysł, by mówić o tym głośno. Podczas akcji opowiemy trochę o porodzie i wszystkich ciężkich chwilach, jakie mogą towarzyszyć kobiecie zaraz po nim. Pokażemy jednocześnie, jak ważna jest pomoc Taty i ile może on dać dziecku. Skupimy się też na podziale rodzicielskich ról, bo niezwykle ważne jest, by umieć dzielić się obowiązkami i nawzajem siebie wspierać. KTO BIERZE UDZIAŁ? Do akcji przyłączyło się wiele blogów parentingowych, sklepów internetowych i kawiarni. Partnerem akcji jest Mam Dziecko INTERIA.PL. Patroni medialni akcji to: Magazyn Dobra Mama i Magazyn Obsesje oraz portale: madrzyrodzice.pl i mjakmama24. pl. Udział w akcji nie jest zamknięty, firmy, kawiarnie oraz blogi mogą do niej dołączać przez cały czas trwania akcji.
PATRONATY
DLA KOGO JEST AKCJA? Akcja jest dedykowana zarówno Tacie, jak i Mamie. To wszystko dla Was, drogie Mamusie i drodzy Tatusiowie! Dlatego dołączajcie, polubcie akcję na Facebooku (https://www.facebook.com/tato.pomaga.mamie?ref=hl) i udostępniajcie teksty! DZIAĆ SIĘ BĘDZIE SPORO... Planujemy publikować artykuły i organizować konkursy z nagrodami. Co więcej, w przedświątecznej atmosferze możecie całą rodziną wpaść na ciasteczko i kawę do partnerskich kawiarni lub zrobić zakupy z rabatem w sklepach internetowych, do których linki znajdziecie na stronie akcji: http://www.bemam.pl/ tatopomagamamie/. To wszystko na hasło: „TatoPomagaMamie”. Tylko wspólne działanie może coś zmienić! Razem możemy więcej!
30
31 31
PYSZNIE NA TALERZU
WIGILIJNA ZUPA GRZYBOWA Z BURACZKOWYMI BUŁECZKAMI
Anna Ziniewicz © Anna Ziniewicz http://mojawtymglowa.blogspot.com
ZUPA
NA DROŻDZOWE BUŁECZKI
SKŁADNIKI
SKŁADNIKI (OK. 12 SZTUK)
OO 100 g suszonych borowików OO 2 litry wody OO porcja włoszczyzny (duża marchew, seler, pietruszka, por, cebula) OO kilka ziaren ziela angielskiego OO kilka listków laurowych OO łyżka masła OO pół łyżki mąki OO świeżo zmielone sól i pieprz OO kilka łyżek śmietany (opcjonalnie)
OO OO OO OO OO OO OO OO OO
PRZYGOTOWANIE
PRZYGOTOWANIE
Grzyby płuczemy, zalewamy litrem wody i gotujemy pod przykryciem przez ok. 20 minut. Po tym czasie dodajemy pokrojoną na większe kawałki włoszczyznę, ziele angielskie i listki laurowe – zupę gotujemy na małym ogniu przez 40 minut, aż grzyby całkowicie zmiękną. Bulion odcedzamy, warzywa i przyprawy usuwamy, a borowiki kroimy na mniejsze kawałki i wrzucamy z powrotem do wywaru. Na małej patelni rozpuszczamy masło i dodajemy do niego mąkę – całość dokładnie mieszamy, dodając stopniowo 2-3 chochelki grzybowego płynu. Zawartość naczynia wlewamy do garnka, zagotowujemy. Zupę doprawiamy do smaku solą oraz pieprzem i gorącą podajemy z ciepłymi bułeczkami buraczkowymi. Chętni mogą na talerzu zabielić bulion kleksem śmietany.
15 g świeżych drożdży (lub łyżeczka suchych) łyżeczka cukru szklanka ciepłej wody 500 g mąki 3/4 łyżeczki soli 2 łyżeczki suszonej szałwii 1 średni burak, upieczony i przetarty* 100 g tartego parmezanu 3-4 łyżki pestek dyni lub słonecznika
Drożdże oraz cukier rozpuszczamy w szklance ciepłej wody i odstawiamy na bok na ok. 10 minut. W międzyczasie przesiewamy do dużej miski mąkę, dodajemy sól oraz szałwię. Drożdżowy zaczyn wlewamy do suchych składników, dodajemy przetartego buraczka i całość zagniatamy przez 10 minut, w razie potrzeby podsypując ciasto mąką. Miskę przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce do podwojenia objętości masy (trwa to na minimum godzinę). Wyrośnięte ciasto wałkujemy na oprószonej mąką stolnicy/blacie na duży kwadrat o boku mniej więcej 40cm. Wierzch posypujemy równomiernie tartym parmezanem i pestkami dyni lub słonecznika. Całość zwijamy w rulon i odstawiamy na 20 minut. Piekarnik rozgrzewamy do 200 stopni. Buraczkową roladę kroimy na grube plastry (ok. 2-3cm), które układamy na wyłożonej papierem blasze, zachowując ok. 5 cm przerwę między porcjami. Bułeczki pieczemy przez 25-30 minut aż do zarumienienia. Podajemy ciepłe, w towarzystwie grzybowej zupy. * Umytego, oprószonego solą oraz pieprzem i zawiniętego w folię aluminiową buraczka pieczemy w 220 stopniach przez ok. półtorej godziny. Po tym czasie warzywo studzimy, obieramy i blendujemy lub ścieramy na tarce o drobniutkich oczkach.
PYSZNIE NA TALERZU
32
MAGIA ŚWIĄT Hanna de Broekere © MF - Fotolia.com Rozmówki w Klubie Apetycznych Babek
Powietrze przenikała upojna kombinacja zapachów imbiru, kardamonu, cynamonu i wanilii. Siedząc wygodnie, sączyłyśmy grzańca. Lukrecja zapytała rozmarzonym tonem: – W święta chyba łatwiej być apetyczną, nie sądzicie? Zuza pokiwała głową. – O, tak. Kiedy upieczesz pierniki, ugotujesz barszcz, ulepisz uszka… – … to padasz ze zmęczenia – weszłam jej w słowo. Zuza posłała mi uśmiech. – Chciałam powiedzieć, że w otoczeniu tylu apetycznych smakołyków stajesz się apetyczniejsza. – Jasne. Dla dzieci, rodziny i swojego faceta – rzuciłam z przekąsem. – Ale czy dla samej siebie? Lukrecja już otwierała usta, by zripostować, kiedy odezwała się Isabel. – W święta to pestka. – Westchnęła. – Ale jak być apetyczną potem, kiedy już
33
opadanie świąteczny kurz, kiedy minie ten wzniosły nastrój, kiedy przyjdą szare, zwykłe dni? Lukrecja, Zuza i ja spojrzałyśmy po sobie z niepokojem: kiedy ostatnio słyszałyśmy tak melancholijną wypowiedź Isabel? Wszystkie trzy wykrzyknęłyśmy jednocześnie: – Przecież ty nigdy nie miałaś z tym kłopotu! – Przecież masz barwną osobowość! – Przecież masz nas! Na twarzy Isabel natychmiast pojawił się uśmiech zadowolenia. – Właśnie to chciałam usłyszeć – powiedziała radosnym tonem i uniosła czarkę z grzańcem. – W takim razie za ducha Klubu Apetycznych Babek! – Który jest bratem bliźniakiem ducha Bożego Narodzenia! – zawołałam. Unoszące się nad nami oba duchy padły sobie w ramiona. Powietrze przenikała już tylko miłość…
LITERACKO
ANIOŁ NOWELA FILMOWA Arkadiusz Jankowski
Marcel z wykształcenia jest teatrologiem. Nie pracuje jednak w zawodzie. Rynek nie potrzebuje teatrologów. Nawet teatry ledwie toleruje. Rynek potrzebuje sprzedawców. Marcel jest więc sprzedawcą. Pracuje w jednej z firm handlowych, która trudni się dystrybucją ekskluzywnego sprzętu gospodarstwa domowego. W firmie odpowiada za sprzedaż hurtową. Do pracy nosi się elegancko. Dobrej jakości garnitur, koszula, krawat i porządne buty. Takie są wymogi. Sąsiedzi, którzy spotykają go na klatce schodowej sądzą, że dobrze mu się powodzi. Jest zawsze elegancko ubrany i jeździ w miarę porządnym samochodem. Ciocia Lusia, najbliższa żyjąca krewna, też tak uważa. Myśli, że Marcel jest biznesmenem. Na takiego przynajmniej wygląda. Rzeczywistość jest zgoła odmienna. Marcel żyje raczej skromnie. Jego pensja uzależniona jest w głównej mierze od sprzedaży, a ta w czasach kryzysu niestety nie wygląda najlepiej. Jego dochody stale spadają. Podobnie jak obroty firmy, w której pracuje. Marcel zdaje sobie sprawę z tego, że podupada ekonomicznie, ale nie ma pomysłu jak temu zaradzić. Jest to dla niego bardzo stresujące. Jest rozwodnikiem. Od trzech lat mieszka sam. To jest od czasu, gdy żona wyprowadziła się do innego miasta. Wyprowadzenie się było następstwem romansu z pewnym trenerem piłki nożnej. Niegdyś Marcel uwielbiał piłkę nożną. Jako junior kopał nawet w jednym z warszawskich klubów. Teraz znielubił sport. Nie ogląda go w ogóle w telewizji. Szczególnie piłki nożnej. Nawet Ligi Mistrzów. Ogląda głównie reklamy. Nie dlatego, żeby specjalnie je lubił, ale dlatego, że wypełniają one większą część programu. Marcel i jego żona nie mieli dzieci. Może właśnie to było przyczyną rozpadu ich związku? Jest późne październikowe popołudnie. W zasadzie już wieczór. Marcel zjadł właśnie obiadokolocję. Krząta się po swoim niewielkim mieszkaniu na jednym LITERACKO
z warszawskich osiedli. Podchodzi do okna i wygląda na zewnątrz. Powoli zapada zmierzch. W oddali widzi światła wielkiego miasta z wyraźnie zarysowującą się w tle sylwetką Pałacu Kultury. Kiedyś usłyszał od znajomego, że ten widok z okna, to najładniejsza rzecz w jego mieszkaniu. Było w tym tyle sarkazmu, że już nigdy więcej nie zaprosił go do siebie. W skromnie urządzonej kuchni kroi w kosteczkę resztki wczorajszego pieczywa. Wynosi je na balkon, by dokarmić gołębie. Odkąd został sam, przywiązuje dużo większą wagę do tego, by żyć w harmonii z naturą. Potem zamyka balkon i odnosi deskę do krojenia i nóż z powrotem do kuchni. Gdy jest już w niewielkim przedpokoiku, słyszy za plecami jakiś głuchy łoskot dobiegający z balkonu. W pierwszej chwili sądzi, że to gołębie narobiły takiego hałasu, ale potem zdaje sobie sprawę z tego, że musiało to być coś zgoła innego. Staje dyskretnie przy oknie balkonowym i ukradkiem wygląda zza zasłonki. Jakież jest jego zdumienie, gdy okazuje się, że na jego balkonie wylądował najprawdziwszy anioł! Anioł jest w opłakanym stanie. Ma brudne upierzenie i uszkodzone, krwawiące jeszcze skrzydło. Rana nie jest duża, ale wyraźnie widoczna. Bezceremonialnie roztrąca na boki gołębie i wyjada okruszyny chleba nie dzieląc się w ogóle z ptakami. W jego oczach widać determinację. Gdy nie ma już nic do jedzenia siada w kącie pod murem i żałośnie spogląda w niebo. Marcelowi robi się go bardzo żal. Ponownie idzie do kuchni, by nakroić więcej pieczywa. Delikatnie, aby nie wypłoszyć Anioła otwiera balkon i podsuwa mu kolejną porcję okruchów. Tamten wyjada je w oka mgnieniu. Marcel domyśla się, że chce mu się pić. Idzie więc do kuchni i przynosi pełną miseczkę wody. Anioł pije łapczywie, ale zamiast podziękować gospodarzowi 34
narzeka, że woda „jedzie kranówą”. policzone na plus, może przechyli szalę na moją koPrzez dłuższą chwilę Marcel zastanawia się, kogo rzyść? właściwie powinien zawiadomić o tym niecodzienKupuje kawę i jeszcze trochę pieczywa z ziarnami nym zdarzeniu. Służby weterynaryjne? Policję? Ko- dyni i słonecznika. ściól? A może zoo? Podpytuje o to anioła. Po powrocie jest zdumiony, że jego starania nie zro– Zoo?! – Oburza się tamten. – Żadnego powiada- biły na aniele żadnego wrażenia. Wręcz przeciwnie, miania, żadnych telefonów. Sam sobie dam radę! – niebiańska istota nie kryje swojego niezadowolenia. Anioł jest wyraźnie niezadowolony z jego pomysłów, – Okruchy, okruchy, okruchy... – Zrzędzi przy stole. – wobec czego Marcel postanawia pozostawić sprawy Człowieku zrozum, że nie samym chlebem anioł żyje samym sobie. – narzeka, sięgając do lodówki po resztki kabanosa Wieczorem, gdy szykuje się już do snu, telefonuje i puszkę piwa. ciocia Lusia. Prosi o to, by następnego dnia w sobotę Potem Marcel proponuje aniołowi, że zajmie się jego Marcel podrzucił ją samochodem na cmentarz. skrzydłem. Tamten zgadza się, aczkolwiek niechętnie. – Bo wiesz, autobusami to trzeba jechać kilka godzin Marcel nie ma doświadczenia medycznego, ale naj– tłumaczy się. lepiej jak umie opatruje mu ranę. Delikatnie, aby Tym razem Marcelowi (ze względu na anioła) jest to nie urazić biedaka, dezynfekuje skaleczone miejbardzo nie na rękę. Kłamie, że jutro, choć jest sobota, sce i z pomocą bandaża elastycznego unieruchamia musi iść do pracy. Proponuje, aby ciocia skorzystała skrzydło. częściowo z metra. Wtedy podróż na cmentarz nie W trakcie tego zabiegu anioł jest trochę niezadowobędzie trwała tak długo. lony, gdyż jodyna, której Marcel użył do odkażenia Niestety starsza pani jest tą propozycją obruszona. rany, wywołuje u niego niemiłe uczucie szczypania. Jako malutka dziewczynka w czasie Powstania War- Wytrącony z równowagi nieporadnością swego opieszawskiego znalazła się wraz ze swoją matka w ka- kuna nazywa go nawet „dupkiem”, co Marcel puszcza nale. Od tamtej pory ma uraz do podziemnych tuneli. mimo uszu, tłumacząc jego zachowanie fizycznym – Ja pod ziemię schodzić nie będę – mówi urażona, cierpieniem. odkładając słuchawkę. Okazuje się, że przybysz zanim uległ wypadkowi pełMarcel trochę przeżywa, że ciocia się obraziła. nił funkcję anioła stróża jakiegoś groźnego gangstera. W końcu to jedyna krewna, jaka pozostała mu na tym Przynajmniej tak twierdzi. Chyba nie kłamie, rozważa świecie. Targany wyrzutami sumienia idzie wreszcie Marcel, w końcu to przecież anioł... spać. Jeszcze przed zaśnięciem wyskakuje na chwilę Wiadomość o tym, że źli ludzie należący do świata z łóżka, by uchylić drzwi balkonowe. To na wypadek, przestępczego też mają swojego anioła stróża porugdyby noc okazała się zbyt chłodna dla anioła. sza do głębi Marcela. Po prostu nie chce mu się w to wierzyć. Rankiem stwierdza, że faktycznie anioł skorzystał – Każdy ma, nawet największa menda na świecie – z zaproszenia, bo znalazł go na dywanie swojego po- potwierdza tamten bez entuzjazmu. koju nakrytego narzutą, którą zwykle zaścielał łóżko. – Nawet Hitler miał?! – zdumiewa się Marcel. Ponieważ jego lodówka świeci pustkami, Marcel wy– Oczywiście, że miał, ale pod koniec wojny okazało myka się cicho, (tak, aby nie zbudzić śpiącego anioła) się, że jego anioł stróż przeszedł na stronę sowietów. i idzie do sklepu. Nie ma w ogóle pojęcia o tym, co Podobno Stalin obiecał mu po zwycięstwie ocieplejadają istoty tego typu. Kupuje głównie pieczywo, nie stosunków z cerkwią prawosławną. trochę mleka i białego sera. – Kto by pomyślał – Marcel kręci głową z niedowiePrzy układaniu menu kieruje się logiką. Sądzi, że rzaniem. anioły są stworzeniami, które żyją raczej skromnie. – A ten gangster, którego... którego... Pan? Anioł? – Jest przekonany o tym, że znajdują wiele przyjem- Marcel nie bardzo wie, jak ma się zwracać do gościa. ności w swoim ascetycznym trybie życia. Dlatego na – Na imię mam Dyńka – przedstawia się tamten. śniadanie podsuwa mu ponownie nieco okruchów. – Dyńka? Tym razem, obawiając się wyrzutów ze strony anioła – Anioły nie wybierają sobie imion. Nazywają się po ,zamiast wody podaje mleko prosto z kartonu. prostu tak samo jak człowiek, którym się opiekują. Niestety jego niecodzienny gość znowu grymasi, że Mojego nazywali Dyńką, bo nieźle walił ze łba, z dyńmleko zimne, a on woli ciepłe, przegotowane, a najle- ki, znaczy się... piej to w ogóle kawę... Marcel jest nieco zbulwersowany tą kolokwialnością. Po śniadaniu zawstydzony Marcel idzie znowu do Sądził, że świat świętych bardziej różni się od człosklepu. Nie skąpi wysiłków ani grosza, aby dogodzić wieczego. biedakowi. Przyznaje ze wstydem przed samym sobą, – Dlaczego pan, dlaczego anioł mówi, że „mojego naże jako osoba grzeszna i małostkowa nie kieruje się zywali“? – Plącze się Marcel. jedynie samym miłosierdziem. Przecież ON, rozwa– Mów mi Dyńka, po prostu, nie krępuj się. ża, jest wysłannikiem STAMTĄD! W takiej sytuacji Dla Marcela to jest problem. Nigdy nie był z żadnym nie można pozwolić sobie na lekceważenie pragnień aniołem na ty. A już na pewno nie używał wtedy tatakiej istoty. Może kiedyś, myśli Marcel, będzie mi to kiego głupkowatego pseudonimu. 35
LITERACKO
– No więc, Dyńka, skąd ten czas przeszły, bo mówisz, gdyż niespodziewanie jego niebiański gość zasmakoże „mojego nazywali“...? – pyta nieco zażenowany. wał w tym nałogu. Jakby tego było mało, pewnego – Zabili go źli ludzie, konkurencja znaczy się. dnia anioł robi Marcelowi awanturę, gdy cięcia w bu– I anioł, znaczy się anioł stróż Dyńka nie ochronił dżecie domowym obejmują także alkohol. Dyńki gangstera? – Co ty sobie wyobrażasz, synu?! – grzmi anioł. – Pa– Wpadka zawodowa – tamten bezradnie rozkłada miętaj, że to wszystko będzie ci policzone, pamiętaj ręce. – Napadły mnie anioły konkurencyjnego gangu. o tym! Nie dosyć, że mieszkamy tak byle jak, to jeszZaskoczyli mnie, smarkacze. Dostałem bejsbolem po cze chcesz ograniczyć nam jedyne radości życia – wygłowie, potem przetrącili mi skrzydło, a dopiero wte- pomina. dy tamci ludzie zajęli się moim podopiecznym. – Jak to mieszkamy byle jak? – oburza się Marcel. – I co teraz? – Ciasno tu. Niewygodnie. – Teraz się ukrywam, jak wydobrzeję, to wrócę do – Ciasno? Niewygodnie? – syczy Marcel. – Jak ci ciaNieba po nowy przydział. sno, to idź sobie na balkon! Odkąd zająłeś moje łóżko – Myślałem, że ja jestem pana, znaczy się Dyńka, muszę sypiać na materacu dmuchanym, na dywanie twoim nowym przydziałem? i jakoś nie narzekam, że mi niewygodnie! – Ależ skąd?! Twoim, synu, jest taki jeden koleżka, Rozgniewany anioł nie komentuje chwilowo słów ale jakby ci to powiedzieć delikatnie.... No, niezbyt Marcela. Potem naburmuszony podchodzi do okna obrotny z niego gość. i popatruje z tęsknotą prosto w niebo. – Niezbyt obrotny? – Najładniejszą rzeczą w tym mieszkaniu jest po pro– Chorowity taki, ciągle na zwolnieniu. stu widok z okna – cedzi złośliwie. – To anioły chorują? Słowa te sprawiają, że Marcel aż pąsowieje na twarzy – No, a co, nie widać? – Anioł Dyńka pokazuje wy- ze złości, ale anioł odwrócony do niego plecami, nie mownie na swoje uszkodzone skrzydło. widzi jego reakcji. – Więc tego mojego tu nie ma? Na trzy dni przed Bożym Narodzeniem Marcelowi – Nie ma, ale nie musisz, synu, specjalnie się tym braknie pieniędzy. Żyje ponad stan. O pożyczce od przejmować. Sądzę nawet, że bez niego jesteś nieco któregokolwiek znajomego nie ma co marzyć. Wiadobezpieczniejszy. Przynajmniej cię nie zarazi. mo, wszystkich bez wyjątku ogarnął szał przedświą– Zarazi? tecznych zakupów. Każdy goni w piętkę. Sytuacja – Mówiłem, że chory jest. Ptasią grypę złapał. U nas w pracy też staje się dramatyczna. Marcelowi grozi o to dosyć łatwo, przeważnie anioł pomiędzy tymi zwolnienie. Jeszcze nigdy nie było tak źle. A anioł gołębiami żarcia szukać musi... No wiesz, stanowi- Dyńka nie bacząc na sytuację ogólną, nie ukrywa, że my grupę podwyższonego ryzyka, stale między tym z okazji świąt oczekuje na specjalne menu, a nawet ptactwem. prezent. W jego głosie pobrzmiewają nawet nutki – No, a powiedz mi Dyńka, dlaczego ja cię w ogóle szantażu. widzę, przecież wy chyba nie jesteście dla nas ludzi... – Pamiętaj, synu, że to wszystko będzie ci policzone! No wiesz, nie jesteście widzialni, prawda? Na domiar złego ciocia Lusia wprasza się na świą– Przyznam szczerze, że tego też nie wiem. Jestem teczny obiad. tak samo zaskoczony, jak i ty. Widocznie tam – anioł – No wiesz, starej ciotce będzie miło zjeść wreszpatrzy wymownie w górę – mają w tym jakiś misterny cie jakiś królewski posiłek u siostrzeńca biznesmena plan, kto ich tam wie? – podsyca atmosferę przez telefon. Stres Marcela osiąga apogeum. Widocznie tam, myśli popatrując wymownie w górę, mają w tym jakiś miOd tamtej pory życie Marcela zaczyna koncentrować sterny plan, kto ich tam wie? się na aniele. Troszczy się o przybysza jak najlepiej potrafi, aczkolwiek niechętnie przed samym sobą przyznaje, że jak na wysłannika świętych, to ten jego Pierwszy dzień świąt. Za stołem nakrytym białym ma bardzo przyziemne zachcianki. obrusem siedzi ciocia Lusia i Marcel. Obfitsze posiłki stają się w domu Marcela regułą. – Wspaniała ta pieczeń, Marcelku, wspaniała – starSzczególnie celuje w tym jego gość, który nie bacząc sza pani zachwyca się zdolnościami kulinarnymi na to, że rana skrzydła już dawno się zabliźniła, bez- siostrzeńca. – Nigdy nie podejrzewałam cię, że tak ceremonialnie korzysta nadal z gościnności Marcela. świetnie gotujesz... No i ta dekoracja, taka świąWystawne posiłki pochłaniają lwią część i tak stale teczna... – Rozpływa się w komplementach. – Skąd topniejących dochodów gospodarza. Niestety, musi ci przyszedł do głowy taki pomysł, aby pieczeń udesię z tym pogodzić, wszak nie wypada odmawiać korować anielskimi skrzydłami? – spogląda wyraźnie aniołowi! rozczulona na Marcela. – No i ten smak... – znowu się Ogranicza inne wydatki. Nie kupuje nowej gardero- zachwyca, niosąc do ust kawałek mięsa na widelcu. – by, rezygnuje z cotygodniowych wypraw do teatru, Po prostu niebo w gębie... nie kupuje książek ani prasy. Rzuca nawet palenie, by nieco zaoszczędzić, lecz papierosy nabywa nadal, LITERACKO
36
BRZEMIĘ KRÓLÓW DRAMAT W JEDNYM AKCIE Lech Brywczyński MOTTO: Być królem to idiotyczne, liczy się tylko zbudowanie królestwa. Andre Malraux
OSOBY: Ludwik XIV, król Francji Filip d'Anjou, wnuk króla Beauvilliers, minister Torcy, minister Kasandra Przewodnik Turysta Turystka Tarkwiniusz Pyszny, król Rzymu Sybilla
Wersal, apartamenty królewskie, 9 listopada 1700 r. Ten dzień miał kiedyś miejsce - to jedyne, co o nim wiadomo na pewno, cała reszta to grafomańskie acz silące się na elokwencję wymysły autora tej sztuki. A przepraszam, wiadomo coś jeszcze – że w głębokim fotelu, przypominającym tron (może to jest tron, a może fotel? kto wie?) siedzi król. Jak to jaki król? Ludwik XIV, to jasne jak słońce, a raczej Król Słońce. Nie ma Wersalu bez Ludwika XIV i odwrotnie. Po prawej ręce króla siedzi jego wnuk – młodzieniec o wejrzeniu aż nazbyt poważnym jak na swój wiek. Prawdziwy mruk! Ma jednak szczęście, że jest przyszłym królem; wady monarchów są z reguły traktowane jako zalety. Naprzeciwko Ludwika XIV siedzą dwaj dostojnicy: w wyczekujących pozach, zawsze gotowi służyć swemu monarsze.
37
LITERACKO – GOŚCINNIE
Ludwik XIV: Panowie, wiecie doskonale, z jakiego powodu was wezwałem. Znacie też dokumenty, które dzisiaj przywiózł posłaniec z Madrytu. (stuka palcami w oparcie tronu) Król Hiszpanii Karol II zmarł bezpotomnie, w testamencie wyznaczył na swego następcę diuka Filipa d’Anjou, mojego wnuka. (wskazuje na wnuka, który siedzi nieporuszenie) Jeżeli przyjmę testament i Filip obejmie hiszpański tron, nie będzie to oznaczało połączenia obu krajów – nadal pozostaną one oddzielnymi królestwami. Ale nasi wrogowie i tak podniosą larum, wykorzystają tę koronację jako pretekst do narzucenia nam wojny. (po chwili) Jeśli zaś odrzucę testament, to hiszpański posłaniec pojedzie do Wiednia. Wtedy królem Hiszpanii zostanie arcyksiążę Karol, syn cesarza Leopolda. Znów będziemy mieć za Pirenejami Habsburga na tronie, co niczym dobrym dla Francji nie pachnie. (z naciskiem) Wybór, jakiego dokonam, będzie miał wpływ na losy całej Europy. Dlatego proszę was o radę. W końcu po to ma się ministrów! (uśmiecha się, wykonuje gest w stronę Beauvilliersa, który w odpowiedzi wstaje) Książę... Beauvilliers: (składa monarsze głęboki ukłon) Jak sam raczyłeś wspomnieć, Najjaśniejszy Panie, przyjęcie testamentu byłoby dla wrogów Francji wygodnym pretekstem, żeby wysłać ich armie do walki. Znamy tych wrogów: Anglia, cesarz, Wilhelm Orański... Urywa, bo nieoczekiwanie – nawet dla autora – w drzwiach pojawia się trojańska królewna Kasandra, córka Priama, siostra tego, jak mu tam... Kogo zresztą obchodzą jej rodzinne koligacje. Istotne jest tylko to, że ma ona w zwyczaju głosić nader pesymistyczne przepowiednie, w które i tak nikt nie wierzy. Wiadomo, wszyscy wolą widzieć swoją przyszłość w różowych barwach. Jest odziana w antyczną, grecką szatę. Wolnym krokiem podchodzi do zaskoczonego króla. Kasandra: Będzie wojna, krew i pożoga...Czarno widzę przyszłość. (po namyśle, sama do siebie) Właściwie to przeszłość i teraźniejszość też czarno widzę. Czy świat ma w ogóle jakiekolwiek inne barwy? (idzie w kierunku wyjścia) To wszystko jest takie smutne, naprawdę smutne... Kasandra wychodzi. Obecni patrzą po sobie w zdumieniu. Ludwik XIV: Sacrebleu! Co to ma znaczyć? Kim ona jest? Torcy: Nie wiem, Najjaśniejszy Panie. Ale widziałem obraz, przedstawiający zdobycie Troi, gdzie jedna z postaci była do niej bardzo podobna. Kasandra, córka króla Priama. Beauvilliers: Rzeczywiście, też sobie przypominam. (tonem wyjaśnienia) Apollo zakochał się w Kasandrze, dlatego dał jej umiejętność przewidywania przyszłości. Kiedy jednak nie odwzajemniała jego uczuć,
LITERACKO – GOŚCINNIE
38
Apollo zemścił się: sprawił, że nikt nie wierzył w jej przepowiednie. Ludwik XIV: Nonsens. Przecież Kasandra to tylko postać mitologiczna, a tu stała przed nami kobieta z krwi i kości. (zniecierpliwiony) Gratuluję erudycji, moi panowie, ale nie po to się spotkaliśmy. (do Beauvilliersa) Proszę kontynuować, książę. Beauvilliers: (kłania się) Otóż nasi wrogowie nie pozwolą, by na tronie w Madrycie zasiadł władca z dynastii Burbonów. A Francja jest już zmęczona wojnami, które Wasza Królewska Mość raczył prowadzić. (z przekonaniem) Dlatego moja propozycja jest następująca: odrzucić testament, uniknąć wojny, porozumieć się z Anglikami i wspólnie dokonać częściowego przynajmniej rozbioru Hiszpanii oraz jej zamorskich posiadłości. Cesarz nie będzie w stanie przeciwstawić się temu. Przyłączenie Katalonii i Nawarry przyniesie Francji znacznie więcej korzyści niż wysłanie diuka d’Anjou do Madrytu. A tym, co z Hiszpanii zostanie po rozbiorze, niech sobie rządzi arcyksiążę Karol. (kłania się królowi, siada) Ludwik XIV: Dziękuję. (do Torcy’ego) Markizie... Torcy : (wstaje, składa ukłon) Monsieur! Pozwolę sobie wyrazić opinię, iż nie stoimy wcale przed wyborem: wojna czy pokój. Wojna i tak wybuchnie, bo nasi wrogowie są od dawna zdecydowani, by ją wywołać. Różnica jest tylko jedna: jeżeli testament zostanie przyjęty, Hiszpania będzie w tej wojnie naszym sojusznikiem. A to jest lepsze niż samotna walka z całą Europą. (spoglądając przelotnie na Beauvilliersa) Ewentualne układy rozbiorowe z Anglikami byłyby niewiele warte - prędzej czy później zostałyby zerwane, a poza tym Hiszpanie nie zgodziliby się bez walki na rozbiór swojego kraju. (kłania się, siada) Ludwik XIV: Dziękuję. (zastanawia się przez dłuższą chwilę, wpatrując się uważnie w twarze ministrów) Wielce sobie cenię wasze szczere rady, moi panowie, bo widać w nich troskę o przyszłość państwa. Każdy z was ma swoje racje, z którymi trudno się nie zgodzić. To prawda, że Francja jest zmęczona wojnami, wiem o tym najlepiej. Ja też jestem już zmęczony. I stary. Dlatego nie pragnę wojny i nie chcę, by ktokolwiek mógł twierdzić, że Ludwik XIV jej pragnie. Ale wiem, że jest nieunikniona. (uroczystym tonem) Moja decyzja jest następująca: przyjmuję testament, oto nowy król Hiszpanii, Filip V! (wskazuje na swego wnuka, który nadal siedzi nieruchomo. Obaj ministrowie zrywają się na nogi i nisko kłaniają się diukowi d’Anjou) Jednocześnie zrobię jednak wszystko, żeby zapobiec wojnie... Milknie, zaskoczony, bo do sali wchodzi Przewodnik, a za nim dwoje turystów. Przybyli zdają się nie zauważać Ludwika XIV, jego wnuka i jego ministrów. Dlaczego? Trudno powiedzieć. Albo są aż tak gapowaci, albo podróżują w jakimś innym wymiarze czasoprzestrzeni. Przewodnik
39
LITERACKO – GOŚCINNIE
ze swadą opowiada o pomieszczeniu, w którym się znajduje, o jego wystroju, o meblach, obrazach itd., ale turyści wcale go nie słuchają, bo są pochłonięci rozmową. Mimo to Przewodnik wciąż mówi, naiwnie licząc na to, że turyści w końcu zwrócą na niego uwagę. Przewodnik: Jesteśmy w apartamentach królewskich. Monarcha odbywał tu narady ze swoimi ministrami, a także spotkania z członkami rodziny... Turysta: (półgłosem, do Turystki) Od kilku miesięcy realizuję nowatorski projekt psychologiczno – socjologiczny, którego głównym tematem jest uczucie zakłopotania. Robię rozmaite drobne eksperymenty, które potem szczegółowo opisuję i analizuję. Turystka: Eksperymenty? Przewodnik: Ludwik XIV dyktował tutaj swoje listy do innych władców... Turysta: Tak. Po prostu zachowuję się nietypowo, niestandardowo. Czyniąc to, obserwuję reakcję otoczenia. Przewodnik: Początkowo był tutaj marmur, ale później został zastąpiony drewnem, pomalowanym na kolor biały lub złoty... Turystka: Czyli robisz z siebie durnia, a potem patrzysz, co ludzie na to powiedzą? Turysta: Jeśli ktoś mnie nie lubi, mógłby tak to nazwać... To nie zawsze bywa przyjemne. Pamiętam co się działo, kiedy założyłem durszlak na głowę i poszedłem na zakupy do warzywniaka... Ale czego się nie robi dla dobra nauki? Turystka: To szaleństwo! Turysta: A żebyś wiedziała! Postęp wynika często – niczym pasażer na gapę – z szalonych działań. Przewodnik: Proszę zwrócić uwagę na ten obraz. Tchnie z niego życie... Turystka: Wiesz co? Ja mogę ci pomóc w pracy badawczej. Łatwo wprawię cię w stan zakłopotania. I to natychmiast. Turysta: Naprawdę? Turystka: Tak. Kiedy oddasz mi stówę? Pożyczyłeś na tydzień, a minął już miesiąc. Turysta: Faktycznie, to jest dobre pytanie... Muszę je zanotować. Przyda się do projektu. Dzięki! Turystka: Nie dziękuj, tylko oddawaj kasę. Przewodnik: Wersal jest ogromny, mamy jeszcze sporo do zwiedzania... Proszę za mną...
LITERACKO – GOŚCINNIE
40
Przewodnik wychodzi z sali, za nim oboje turystów. Ludwik XIV: (z oburzeniem, do ministrów) Czy w tym pałacu nie ma strażników? Każdy może wejść do królewskiego apartamentu? Ktoś będzie musiał za to odpowiedzieć. (do Beauvilliersa) Mój książę, proszę natychmiast... Król milknie, bo w sali pojawia się młodzieniec, odziany w rzymską togę, za którym idzie kobieta, dźwigająca opasłą księgę. Kobieta ma na sobie antyczną szatę, taką samą jak Kasandra. Obie ubierają się u tego samego krawca? Przybyła para również nie zauważa Ludwika XIV, jego wnuka i jego ministrów, co wprawia Króla Słońce w widoczną irytację. Sybilla: (błagalnie) Panie! Królu Tarkwiniuszu! Kup moją księgę proroczą! Tarkwiniusz Pyszny: Ani myślę! W tej chwili nie mam ochoty ani na czytanie ksiąg, ani na zbędne wydatki. Sybilla: Kup! To cię ocali! Poznasz swoją przyszłość! Tarkwiniusz Pyszny: Po co? Skoro i tak przyszłości nie zmienię, to dlaczego mam narażać się na koszty? Jeśli nawet ma mnie spotkać coś złego, to wolę nic nie wiedzieć i żyć spokojnie. Daj mi spokój, natrętna babo! Sybilla: Babo? Tak się nie mówi do mnie, do cieszącej się prestiżem greckiej wróżki, bo można źle skończyć! Tarkwiniusz Pyszny: Grozisz mi, Sybillo? Grozisz królowi? Sybilla: Gdzieżbym śmiała! To nie ja grożę, to przyszłość... Kup księgę proroczą, a wszystkiego się dowiesz. Kup, bo już mi ręce odpadają od dźwigania tego tomiska. Tarkwiniusz Pyszny: (staje, odwraca się w stronę Sybilli) Sprawdźmy zatem, Sybillo, jaka z ciebie wróżka... Skoro wszystko wiesz, to powiedz mi, dlaczego mówią na mnie Tarkwiniusz Pyszny? Sybilla: (nieco speszona) No... To akurat nie jest żadna tajemnica... Nazywają cię tak dlatego, że jesteś panie niezłym pyszałkiem i masz o sobie nader wysokie mniemanie. Tarkwiniusz Pyszny: Co takiego? Pyszałek? Kompletnie się nie znasz! Słowo „pyszny” nie ma z pyszałkiem nic wspólnego. (z naciskiem) Mówią tak z uwagi na mój doskonały gust i wysublimowany smak. Pyszny smak! Zapamiętaj to sobie! (macha pogardliwie ręką, odchodzi) I ty się uważasz za wróżkę? Sybilla: Naprawdę jestem wróżką. I to najlepszą! (przyspiesza kroku, by nadążyć za Tarkwiniuszem) Dużo wiem, a w dodatku mam księgę, która może ci się bardzo przydać! 41
LITERACKO – GOŚCINNIE
Tarkwiniusz Pyszny: Czy ja wyglądam na właściciela antykwariatu? Idź z tą księgą do Biblioteki Aleksandryjskiej. Sybilla biegnie za królem, oboje znikają. Ludwik XIV z oburzeniem uderza pięścią w oparcie swojego tronu. Ludwik XIV: Dobrze słyszałem? Ten osobnik tytułował się królem? To jakiś uzurpator! Oburzające. Mój majestat nie może tego tolerować. (do Beauvilliersa) Natychmiast zamknąć go w Bastylii! Tę wróżkę też, razem z tą waszą rzekomą Kasandrą. Zamknąć też tych troje dziwaków, którzy byli tu przedtem. (po zastanowieniu) A tę księgę Sybilli chcę jak najszybciej mieć u siebie. Może dzięki niej naprawdę poznam przyszłość. Beauvilliers: Stanie się wedle twej woli, Najjaśniejszy Panie! Ludwik XIV: (do Torcy’ego) Proszę jeszcze dziś przygotować stosowne pisma, wyślemy je do najważniejszych dworów europejskich. Przedstawimy w tych memoriałach nasze stanowisko, może dzięki temu unikniemy wojny. Torcy: Oczywiście, Sire. Kiedy pisma będą gotowe, niezwłocznie przyniosę je Waszej Królewskiej Mości do podpisu. Ministrowie kłaniają się, a potem ruszają w kierunku wyjścia. Beauvilliers: (półgłosem, do Torcy’ego) Król zgodził się z panem, gratuluję. To powód do dumy. Torcy: Król nie może się zgadzać z opinią poddanego. To ja zgadzam się z królem. Ministrowie wychodzą, drzwi się zamykają. Ludwik XIV wstaje, przeciąga się. Podchodzi do swojego wnuka i kładzie mu dłoń na ramieniu. Ludwik XIV: Nie jest dobrą rzeczą pouczać innych, ale myślę, że moimi radami nie pogardzisz. Radami, przeznaczonymi wyłącznie dla twoich uszu. W końcu tylko my dwaj jesteśmy tutaj królami. Filip d’Anjou: Ja jeszcze nie... Ludwik XIV: Koronacja dopiero się odbędzie, ale już od tej chwili musisz się zachowywać jak na króla przystało. Nie jesteś teraz tylko diukiem d’ Anjou i nigdy więcej nie będziesz. Twoim przeznaczeniem jest być władcą. Wkrótce wyjedziesz do Madrytu. Filip d’Anjou: Rozumiem. Ludwik XIV: Polowania, bale, maskarady, miłostki, faworyty... To wszystko jest tylko dodatkiem, przyprawą. Panowanie to ciężar, nikt go z twoich ramion nie zdejmie, chyba że razem z głową. (wskazuje na swój tron) To tylko mebel. Staje się tronem dopiero wtedy, LITERACKO – GOŚCINNIE
42
gdy zasiada na nim władca, godny panowania. Mam nadzieję, że ty takim będziesz. Filip d’Anjou: Zrobię wszystko, by tak właśnie się stało. W tym miejscu następuje długi i nudny wykład, którego tytuł mógłby brzmieć np. „Absolutyzm oświecony w praktycznym zastosowaniu”. Ludwik XIV, przechadzając się po sali i gestykulując, wyjaśnia swojemu wnukowi, jak trzeba rządzić poddanymi, by ich skutecznie ogłupić i budzić respekt dla swego majestatu. Posłuchajmy przez chwilę. Ludwik XIV: Nigdy nie pomyśl sobie, że zjadłeś wszystkie rozumy, że jesteś nieomylny. Dlatego najważniejszą sprawą jest odpowiedni dobór ministrów i dowódców armii. To muszą być ludzie, którzy znają się na rzeczy i mają odwagę powiedzieć ci prawdę, nawet za cenę twojej niełaski. Ja takich miałem: Colbert, Turenne, Kondeusz... (z naciskiem) Niech każdy wie, że ty jesteś panem, że tylko od ciebie może oczekiwać łask, ale wcześniej musi na nie zasłużyć. Nie licz jednak na wdzięczność poddanych. Sto lat temu dobry król Henryk powziął szlachetny zamysł, aby każdy Francuz miał na niedzielny obiad kurę w garnku. I jak skończył? Został zamordowany przez spiskowca... Nawet ci, których hojnie obdarujesz lub nagrodzisz, nie będą ci wdzięczni. (śmieje się) Każda nominacja przysparza mi dziewięćdziesięciu dziewięciu niezadowolonych i jednego niewdzięcznika. Filip d’Anjou: Trudno w to wszystko uwierzyć. Ludwik XIV: A jednak mówię prawdę... Nie, dość już tej anachronicznej, feudalnej propagandy! Nie będziemy tu przytaczać reszty królewskiego wykładu, przejdziemy od razu do jego końcowej części. Ludwik XIV: (przechadza się wokół siedzącego przez cały czas na swoim miejscu diuka d’Anjou) Król nie ma prawa być chory. Kiedy chorujesz, to i tak musisz spełniać swoje obowiązki, bo bez ciebie machina państwowa się zatrzyma. Staraj się zatem chorować krótko i niezbyt poważnie. Wiem, że zabrzmiało to jak kiepski żart, ale tak właśnie jest... (po chwili) Kolejna sprawa: bądź zawsze przygotowany, miej wiedzę na każdy temat, o którym będziesz rozmawiał. Filip d’Anjou: To będzie wymagało wysiłku. A jeśli nie będę znał sprawy, o którą mnie ktoś nagle zapyta? Ludwik XIV: Ja w takich razach odpowiadam „zobaczę”. (kiwa głową) Nie zawsze to wystarczy. Kiedyś pewien oficer, zwolniony ze służby po tym, jak kula armatnia urwała mu rękę, podbiegł do mnie w ogrodzie, żeby prosić o przyznanie mu pensji. Odpowiedziałem: „zobaczę”. A on na to: „gdybym ja odpowiedział tak swojemu generałowi, kiedy dał mi rozkaz do ataku, to przegralibyśmy wojnę!” Co miałem robić, przyzna43
LITERACKO - GOŚCINNIE
łem mu tę pensję. (uśmiecha się do wnuka, wskazuje na drzwi) Chodźmy. Cały Wersal musi zobaczyć nowego króla Hiszpanii. Ludwik XIV idzie w stronę drzwi, diuk d’Anjou natychmiast wstaje i podąża za nim. Ludwik XIV: (zatrzymując się na chwilę) A jeżeli chodzi o kobiety, to pamiętaj o jednym... Przyjaźń między mężczyzną i kobietą jest możliwa tylko wtedy, jeśli miłość między nimi już była. Nigdy wcześniej. Filip d’Anjou: Będę pamiętał. Ludwik XIV: (w zamyśleniu) Dynastia Burbonów obejmie zatem drugi tron. Ciekawe, na którym tronie przetrwamy dłużej... Filip d’Anjou: Przetrwamy? Jak to? Ludwik XIV: Znasz historię. Każda dynasta kiedyś wymrze albo straci władzę. Uczyłeś się o Merowingach, Karolingach, Sztaufach... (macha ręką, zniecierpliwiony) Czym ja się zamartwiam? Przecież mój wnuk zostanie królem Hiszpanii... Cieszmy się, drogi Filipie, nie ma już Pirenejów! Ludwik XIV podaje ramię wnukowi, wychodzą. Kiedy drzwi się za nimi zamykają, w sali pojawia się Kasandra. Podchodzi do królewskiego tronu i rozsiada się na nim wygodnie. Kasandra: (sama do siebie, przedrzeźniając króla) Nie ma już Pirenejów... Akurat! Pała z geografii! (z fałdów swego antycznego stroju wyciąga telefon komórkowy, wybiera numer) Sybilla? Co tam u ciebie, kochana? Tak... Daj sobie wreszcie spokój z tą sprzedażą książek. Czarno widzę ten twój biznes, to się nie może udać. Tarkwiniusz Pyszny? (śmieje się) To jakiś kucharz? Z takim nazwiskiem to on długo nie porządzi. Ba, długo nie pożyje, zjedzą go z kopytami! (słucha uważnie, potakuje) Masz rację, musimy się gdzieś spotkać, pogadać. Poplotkować o dawnych monarchach i ich głupich decyzjach. Może po moim powrocie Hiszpanii? Jedzie tam właśnie nowy król Filip, a ja chcę zobaczyć, jak mu się będzie wiodło. Oczywiście, że znam przyszłość! Wiem, co się stanie, ale chcę to po prostu zobaczyć. To tak jak z filmem: przeczytasz streszczenie, ale i tak chcesz potem obejrzeć. (wstaje. Rusza w kierunku drzwi, nie przerywając rozmowy telefonicznej) Właśnie... Ten Filip nadaje się na króla Hiszpanii: jest drętwy, patetyczny i nudny jak flaki z olejem. Ale ja wiem, że będzie wojna, która potrwa kilkanaście lat i przyniesie z sobą wielkie tragedie... (otwiera drzwi, wychodzi, po chwili jednak wraca. Odsuwa telefon od ucha, zwraca się do publiczności) A wy czego się cieszycie? Dla was też mam złą wiadomość: Koziołek Matołek nigdy nie dotrze do Pacanowa, pomimo szumnych zapowiedzi w każdym odcinku kreskówki. To wszystko jest takie smutne, naprawdę smutne... (wychodzi. Zapewniam, że tym razem na pewLITERACKO –GOŚCINNIE
44
no nie wróci: więcej złych wiadomości nie będzie) Czas kończyć tę zabawę. Gdyby to był film, sprawa byłaby prosta: zbliżenie na królewski tron, a potem napisy końcowe. Ale to jest dramat w jednym akcie, więc trzeba inaczej: scena powoli pogrąża się w ciemnościach, reflektor punktowy oświetla tron. Tron tęskniący za czyimś tyłkiem, ale chwilowo pusty. W tle słychać jakąś muzyczkę, na przykład Plaisir d’Amour. A może lepiej nie? Może lepiej podelektować się ciszą po wysłuchaniu tych wszystkich dyrdymałów, zamieszczonych w tej sztuce? Tak czy owak kurtyna opada. Kurtyna, mówię! KURTYNA
Lech Brywczyński – ur. 28 I 1959 r. w Elblągu, gdzie mieszka do dziś. W latach 1979-82 studiował chemię na Politechnice Gdańskiej (studia nieukończone), w latach 1986-91 studiował zaocznie historię na Uniwersytecie Warszawskim (studia ukończone – absolutorium, ale bez obrony pracy magisterskiej). Był m.in. zaopatrzeniowcem, agentem ubezpieczeniowym i tłumaczem literatury fantasy (przełożył z j. angielskiego trzy powieści Michaela Moorcocka). W latach 1991-92 był wydawcą miesięcznika „Echo Elbląga", a od 1992do 1997 r. – dziennikarzem „Kuriera Elbląskiego". W późniejszych latach współpracował m.in. z „Dziennikiem Bałtyckim", z dwutygodnikiem „Regiony" i z „Magazynem Elbląskim". Na swoim blogu zamieszcza informacje na temat ligowych rozgrywek piłkarskich w Brazylii. W październiku 2000 r. otrzymał II nagrodę w wojewódzkim konkursie poetyckim O Ostródzki Laur Zielonego Liścia im. Michała Kajki, a w 2003 r. zajął I miejsce w Turnieju Jednego Wiersza o Laur Dojrzały podczas VII Elbląskich Spotkań z Poezją. Od 1998 r. do dziś napisał 40 dramatów jednoaktowych, większość była publikowana w czasopismach literackich, takich jak warszawskie „LiteRacje", łódzkie „Arterie", gdański „Autograf", zielonogórski „Pro Libris", olsztyński „VariArt", elbląski „Tygiel”. Ma także na swoim koncie kilka opowiadań. Od lutego 2010 r. nieco mniej aktywny z powodu problemów, ale nie zaprzestał twórczości literackiej. W 2006 r. ukazała się publikacja, zawierająca materiały, mające przygotować licealistów do matury z języka polskiego: Wydawnictwo Szkolne OMEGA, JĘZYK POLSKI Matura 2007, Kraków 2006. Opublikowane tam zostały fragmenty dramatu „Sopa paraguaya" wraz z modelową analizą i interpretacją tego tekstu. 1 lipca 2011 r. na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie odbyła się obrona pracy magisterskiej pt. „Dramaturgia Lecha Brywczyńskiego w kontekście konceptualizmu literackiego w dramatach Karola Irzykowskiego". Autorką pracy jest pani Joanna Bień. W 2002 r. ukazał się (wydany przez Stowarzyszenie Elbląski Klub Autorów) zbiór kilkunastu pierwszych dramatów tego autora, zatytułowany „Dramaty jednoaktowe", a w grudniu 2011 r. elbląskie wydawnictwo URAN opublikowało jego drugą książkę - „A jak Ajakos”, zawierającą kilkanaście wybranych jednoaktówek. „A jak Ajakos” otrzymał tytuł Elbląska Książka Roku 2011 w konkursie Fundacji Elbląg.
45
LITERACKO – GOŚCINNIE
Nowy Rok Ewa Figarska http://www.paczucha.blog.onet.pl/
Zaczęło się to w tę jakże spektakularną i zaczarowaną noc, kiedy szampan niemalże wszystkim szumi w głowach, a głośna muzyka zagłusza poszczególne słowa, gdy w tańcu wiruje świat. Wtedy niejeden obcas straci swoje życie. Nierzadko też rodzi się w ten magiczny czas nowe uczucie, natomiast umiera stare. Właśnie w taką szaloną noc sylwestrową niemłoda już pani spotkała na swej drodze niezmiernie sympatycznego Czorta. Nie przypominał on żadnego znanego jej wcześniej szatana, ponieważ nie miał widocznych rogów ani też innych atrybutów świadczących o jego diabelskiej duszy. Był natomiast bardzo młody i bardzo przystojny. I tak uroczy, że och! i ach!, i żeomatkojedyna! Więc ona właśnie od tej chwili może wszystko jedynie dla niego, a także z myślą tylko o nim. – Będę twoim Czortem – rzekł. – Nazywaj mnie Obsesja – odpowiedziała. – Nadchodzi Nowy Rok, czy masz z tej okazji jakieś marzenia bądź plany? – Jedno mam tylko marzenie. – A czy wiesz, że mogę pomoc ci je spełnić? – Naprawdę, a za co? – Za niewiele. – To znaczy? – Za twoje serce. A że nie wierzyła w żadne dobre anioły, a tym bardziej w złe diabły, szybko podjęła decyzję. Z każdym kolejnym rokiem będzie coraz młodsza a nie starsza, tak sobie wymarzyła, a Czort na to: – Się robi. LITERACKO
Niedługo potem odszedł od niej oddany do tej pory jej osobisty Anioł Stróż. Przeklął ją kilka razy, zabrał co jego, następnie drzwi za sobą zatrzasnął i wyszedł na zawsze i nie wiadomo gdzie. Pozostały po nim dwa złamane skrzydła oraz ślubny obraz na ścianie. Została teraz tylko z Czortem na wyboistej drodze do pieluch, bo kiedy rodzina dowiedziała się o tej dziwacznej transakcji, również odsunęła sie od niej. Powiada, że poszli wszyscy razem do Diabła. – Po roku wyglądam o dziesięć lat mniej – Tak teraz mówiła, a lusterko niezmiennie to potwierdzało i potwierdzał to również jej Czort. Bo zmarszczek jakby deczko ubyło, biust –zdawać by sięmogło – zjędrniał i się odrobinę powiększył, natomiast siwe włosy nabrały koloru miedzianego, a usta barwy jaskrawoczerwonej, zaś powieki udekorował niebieski cień. Tymczasem Czort wciąż ja mamił i czarował. A robił to tak długo i tak przekonywująco, że po roku przyjęła go pod swój dach. Ach, teraz miał u niej ciepły kąt, wikt i opierunek. A także jej serce, ciało oraz dusze. Ciało, które młodniało, serce, które szalało i dusze, która dziwaczała. Z roku na rok coraz bardziej, wciąż bardziej i jeszcze bardziej. Aż pewnego dnia, tuż przed kolejną nocą sylwestrową, kiedy zapomniała jego imienia, oddał ja do pobliskiego piekła. Żyje tam do dzisiaj, natomiast Czort żyje z jej oszczędności i emerytury. Teraz czeka na Nowy Rok, by wraz z nim wyjść na kolejne łowy. Lepiej nie szukajcie go znudzone Białogłowy.
46
MORDERCZE ŚWIĘTA Agnieszka Pohl Przygotowania do świąt potrafią wykończyć niejednego. Nawet same święta mogą nie sprawić już takiej przyjemności, jakbyśmy tego oczekiwali.
To prawda, że okres przygotowań bywa walką z czasem – po trupach do celu. Przecież musimy posprzątać cały dom. Każdy kąt, odsunąć wszystkie meble, aby spokojnie móc zgarnąć wszystkie koty z kurzu. Wyprać firanki, umyć szkoło i kryształy, które kryją się w naszych szafkach. O gotowaniu dwunastu potraw to ja już nie wspomnę. Zamiast cieszyć się nadchodzącą wigilią, zaharowujemy się na śmierć. A przecież i tak rodzina nie doceni, że zrobiliśmy generalne porządki i siedzieliśmy w kuchni po nocach, bo przecież nie może zabraknąć piernika i makowca, barszczu, sałatek i ryb. Kompot z suszu też musi być! W Wigilię nie jesteśmy już w stanie się uśmiechnąć. Marzy nam się ciepły koc, herbata i święty spokój. Wyglądamy jak trup, no albo przynajmniej jak zombie. Co roku obiecujemy sobie: nigdy więcej. Na47
stępne będą kameralne. Albo może spędzimy je pod palmą. Co roku obiecujemy sobie, że nie będziemy aż tyle piec, gotować. Bo przecież nikt tego nie przeje. Zawsze coś zostaje. I w zasadzie po co nam tyle trupów w postaci umęczonych matek, ojców, babć, dziadków i ciotek oraz przemęczonych wujków? Boże Narodzenie powinno być radością, a nie stresem i męczarnią. To wolny czas, którym powinniśmy się cieszyć z najbliższymi. Zamiast umęczonych mumii przy stole powinny siedzieć uśmiechnięte buzie z iskierką w oczach. To co, może w tym roku będziemy strajkować? Nie będziemy próbowali zadowolić wszystkich, zadowólmy siebie. Zaangażujmy całą rodzinę w przygotowania, wtedy jest szansa, że zombiaków przy stole będzie mniej. A zamiast straszyć, będą śpiewać kolędy. KUPA TRUPA
ANGIELSKIE ŚWIĘTA Materiały prasowe w ramach kampanii informacyjnej „Przyjaciólka z Kalifornii” © Materiały prasowe W Wielkiej Brytanii, która stała się w ostatnich latach domem dla wielu Polaków, nie celebruje się tradycyjnej Wigilii. Najważniejszy jest dzień Bożego Narodzenia obchodzony 25 grudnia, który zgodnie z tradycją spędza się w gronie rodziny. W tym roku po raz 62. Brytyjczycy usłyszą w ten dzień bożonarodzeniowe orędzie Królowej Elżbiety II, która przemówienie zawsze układa i wygłasza sama. Drugi dzień świąt (26 grudnia) zwany ‘Boxing Day’ jest dniem wolnym od pracy i czasem na relaks. Wielu Brytyjczyków odwiedza wówczas kina czy teatry lub spotyka się z przyjaciółmi.
BRYTYJSKI INDYK FASZEROWANY MIĘSEM MIELONYM I SZAŁWIĄ (4 PORCJE, PRZYGOTOWANIE/CZAS PIECZENIA: 40 MINUT) Na tradycyjnym angielskim stole przede wszystkim nie może zabraknąć świątecznego, pieczonego indyka podawanego często w towarzystwie brukselki i ziemniaków. Choć mogłoby się wydawać, że danie to było podawane od zawsze, jeszcze w XIX wieku tradycyjną potrawą była gęś.
SKŁADNIKI }} }} }} }} }} }}
100 g mięsa mielonego wieprzowego 100 g posiekanych śliwek kalifornijskich 4 posiekane liście szałwii 4 steki z piersi indyka sól morska, świeżo zmielony czarny pieprz oliwa z oliwek
ZDROWY TALERZ
PRZYGOTOWANIE Rozgrzać piekarnik do temperatury 200°C. Połączyć mięso mielone, śliwki kalifornijskie i liście szałwii, dokładnie wymieszać. Rozłożyć na desce piersi indyka, podzielić wcześniej przygotowane mięso mielone na 4 części. Na każdym steku z piersi indyka umieścić porcję mięsa mielonego, następnie zawinąć ściśle mięso i przekłuć wykałaczką. Tak przygotowane steki z indyka umieścić jeden obok drugiego na blasze do pieczenia, upewniając się, że części przekłute wykałaczką przylegają do dna blachy. Doprawić mięso do smaku solą morską i świeżo zmielonym czarnym pieprzem, skropić oliwą z oliwek. Umieścić w piekarniku i piec przez 20-25 minut lub do czasu aż indyk będzie upieczony w środku i zrumieniony na zewnątrz. Po tym czasie wyjąć mięso z piekarnika i odstawić na 5 minut aby odpoczęło. Następnie usunąć wykałaczki i pokroić mięso w plastry. Podawać z pieczonymi ziemniakami i warzywami.
48
49 49
ZDROWY TALERZ ZDROWY TALERZ
BRYTYJSKI PUDDING ŚWIĄTECZNY ZE ŚLIWKĄ KALIFORNIJSKĄ, PORTO I WIŚNIAMI (8 PORCJI, CZAS PRZYGOTOWANIA: 20 MINUT, CZAS GOTOWANIA: 3 GODZINY)
Tradycyjnym angielskim deserem jest zaś śliwkowy pudding (ang. plum pudding). Co ciekawe, pudding ten nigdy nie zawierał świeżych śliwek. W XVII wieku, kiedy po raz pierwszy opracowano recepturę dania, słowem „śliwka” określano różne owoce suszone. W przepisie zaś stosowano właśnie śliwki suszone oraz inne bakalie i stąd powstało to kulinarne „nieporozumienie”, które trwa do dziś.
SKŁADNIKI }} }} }} }} }} }} }} }} }} }} }} }} }} }} }}
400 g posiekanych śliwek kalifornijskich 100 g posiekanych suszonych wiśni 3 łyżki stołowe koniaku 100 ml porto 100 g przesianej mąki z dodatkiem proszku do pieczenia 1 łyżeczka przyprawy do puddingu ½ łyżeczki zmielonych goździków, imbiru i cynamonu 100 g świeżej białej bułki tartej 1 łyżka stołowa syropu z melasy 225 g cukru trzcinowego 50 g posiekanych migdałów bez skórki 50 g posiekanych orzechów laskowych sok i starta skórka z jednej pomarańczy 1 starte jabłko 3 duże lekko roztrzepane jajka
ZDROWY TALERZ
PRZYGOTOWANIE Do przyrządzenia potrawy będą potrzebne: miska (forma) do budyniu o pojemności 1.1 litra, papier do pieczenia, folia spożywcza i trochę sznurka. Do miski wrzucić śliwki i wiśnie, dodać do nich koniak i porto. Odstawić na 1 godzinę lub jeśli nie ma na to czasu, pozostawić na 15 minut, aby śliwki kalifornijskie i wiśnie dobrze namokły. W dużej misce wymieszać mąkę i przyprawy. Dodać bułkę tartą, syrop z melasy, cukier, orzechy, startą skórkę z pomarańczy i starte jabłko. Wymieszać dokładnie wszystkie składniki, aż się równo połączą, dodać na wierzch namoczone wcześniej śliwki i wiśnie, wlać sos, który pozostał po namoczeniu owoców, dodać sok z wyciśniętej pomarańczy. Całość wymieszać. Następnie dodać jajka i mieszać do momentu, aż cała masa osiągnie gęstą konsystencję. Masę przełożyć do wcześniej przygotowanej miski (formy) do budyniu, przykryć dopasowanym kawałkiem papieru do pieczenia. Następnie miskę zabezpieczyć folią spożywczą i dokładnie obwiązać sznurkiem. Tak przygotowany pudding umieścić w garnku z wrzącą wodą (poziom wody powinien sięgać do połowy miski) i gotować na małym ogniu przez 3 godziny pod uchylonym przykryciem. Jak tylko woda w garnku zacznie wyparowywać pod wpływem gotowania, należy stopniowo uzupełniać jej poziom. Po upływie tego czasu, wyjąć miskę z puddingiem z kąpieli parowej, usunąć folię i papier do pieczenia. Pozostawić pudding do odstania i po 10 minutach podawać do stołu. Dobra rada: Aby odgrzać pudding przed podaniem, postępować jak w trakcie jego gotowania, usuwając folię spożywczą i papier do pieczenia. Pudding można przechowywać w chłodnym miejscu nawet do 9 miesięcy, należy go wówczas przykryć nowym kawałkiem papieru do pieczenia, zabezpieczyć folią spożywczą i sznurkiem. Przed ponownym podaniem, należy umieścić miskę z puddingiem w kąpieli parowej i podgrzewać przez półtorej godziny lub odgrzać w kuchence mikrofalowej przez 10 minut na dużej mocy.
50
51 51
ZDROWY TALERZ
ŚWIĘTA U BLOGERÓW Praca zbiorowa © unpict, © Peredniankina © Peredniankina,
© Rostislav Sedlacek, © Maksim Shebeko – Fotolia.com
Każdy z nas przeżywa święta na swój sposób. Każdy ma inne skojarzenia i wspomnienia związane z Bożym Narodzeniem. Inne smaki i zapachy pozostają nam w głowie. Dzisiaj blogerki, kreatorki smaku, dzielą się swoimi wspomnieniami świątecznymi o tym, bez czego Wigilia nie byłaby Wigilią.
Cudownie wspominam przede wszystkim atmosferę przed samymi świętami. Najpierw stroiliśmy choinkę. To było zadanie dla mnie i mojego brata. Milion kolorowych bombek, wata i dwumetrowe sztuczne drzewko. Jedynie lampki zawsze rozwieszał tata. Tylko on. Nikt inny nie mógł tego robić. Kolejne dni mijały szybko. W domu co raz więcej kolorów, zapachów i muzyki świątecznej. To właśnie ją najlepiej pamiętam z tego okresu. Moja mama zawsze krzątała się po domu, tańczyła i śpiewała. Przynajmniej wiem, po kim to mam. Na świąteczne przygotowania miała stały repertuar. Kaseta z niebieską okładką i świecą na środku. Najlepsze przeboje anglojęzyczne na święta. Nie obyło się również bez „Last Christmas”. Ostatnim znakiem było prasowanie obrusu i wykładanie zastawy na specjalne okazje. Po jednym incydencie, kiedy to z bratem goniąc się po mieszkaniu, rozwaliliśmy cały stół i wylali kompot z suszu, mama nauczyła się zamykać drzwi i nie wpuszczać nas tam do momentu samej kolacji. Nigdy w ciągu roku nie jadałam dań, które szykowane były na wigilię. Nie było tego dużo. Zawsze karp, kapusta z grzybami, zupa rybna z grzankami i kompot. Czytanie Pisma Świętego, wspólna modlitwa, opłatek... Nikt nigdy nie śmiał wstać od stołu przed zakończeniem wieczerzy. Tylko mama, mając wszystko naszykowane na stoliczku obok, podawała nam dania. W tle kolędy, a pod stołem pies. Pięknie było. Nawet prezenty nie wydawały się najważniejsze. Magiczne chwile. Takich świąt mogę życzyć każdemu. Magda Sieczko, cudolepki.blogspot.com TEMAT NUMERU
52
Uwielbiam wigilijne smaki. Głównie za ich wyjątkowość, która wynika nie tylko z tego, że pojawiają się na stole tylko raz w roku. Wigilijne potrawy serwowane w moim domu rodzinnym nieco różniły się od tych, o których opowiadały koleżanki z klasy. Jakież było moje zdziwienie, kiedy odkrywałam, że inni nie jedzą zupy rybnej ani kaszy manny z masłem! Być może, gdy dodam, że tej samej nocy jemy też śledzie w śmietanie, moczkę – śląską słodką potrawę z suszu owocowego i piernika, makówki, smażonego karpia z tłuczonymi ziemniakami, grzybami i zasmażaną kapustą, wyjdzie z tego dość ciężkostrawna mieszanka, ale magia świąt sprawia, że co roku wszyscy wychodzimy z tego cało. Magia świąt albo też wino, które popijamy z korzennymi przyprawami, śpiewając wspólnie kolędy. Oczywiście, nim wyruszymy na Pasterkę, musimy też spałaszować moje wypieki, których ranga jest niemal tak ważna jak tego przysłowiowego karpia. Piekę strudel z jabłkami, makowiec, kruche ciasteczka migdałowe oraz tradycyjny piernik obficie polany czekoladą. Ma się rozumieć, że na pasterkę idziemy pieszo. Przecież tydzień później trzeba jakimś cudem wcisnąć się do sylwestrowej kreacji!
Aurora, www.blogczekolady.pl Starannie nacięta ostrym nożem skórka pomarańczy podczas obierania tryska olejkami, przywołując na myśl najpiękniejsze, świąteczne wspomnienia z dzieciństwa. Być może to za sprawą czasów, w których dorastałam i w których na choince wieszało się cukierki, papierowe łańcuchy, w paczkach od Mikołaja znajdowała się kostka miętowa, a cytrusy pachniały Zachodem. Święta to czas krzątania się po kuchni, eleganckich ubrań, zawsze żywej choinki i najpyszniejszych, rodzinnych potraw. Piękno tkwi w prostocie, a moja Mama jest Mistrzynią przyrządzania śledzia z jabłkiem. Na śledzia w śmietanie otulonego tartym jabłuszkiem, podanego z ciepłym ziemniakiem w łupince czekam najbardziej. Smak pieczonego ziemniaka z płatkami masła, oprószonego solą i śledzia z jabłkiem w śmietanie to dla mnie gwarancja dobrego, świątecznego jedzenia. Teraz, gdy sama jestem Mamą, staram się przekazać Karolowi magię Świąt. Nasza choinka ubrana jest w pierniki i cukierki. Na stole leżą pomarańcze z wbitymi goździkami, które pachną już przed drzwiami. Karol wie, że do kolacji ubieramy się wytwornie i inaczej niż na co dzień. Liczy potrawy, czeka na pierwszą gwiazdkę i choć ma już 10 lat, wypatruje Mikołaja. Moje rodzinne święta to magiczny czas. Z utęsknieniem czekam na chwile z najbliższymi. Jesteśmy tak daleko od siebie, że każda wspólna minuta i potrawa spożyta razem bardzo cieszy. Asia Matyjek, odczarujgary.pl 53
TEMAT NUMERU
Autobus i cytrusy Jutro Wigilia, jedziemy z mamą autobusem do dziadków. Mamy ze sobą świąteczne podarki, torbę z odświętnymi ubraniami i siatkę z prowiantem na podróż. Kiedy na dworze jest jeszcze jasno, droga mi się dłuży, rysuję palcem serduszka na zaparowanej szybie, liczę czerwone auta, śpiewam, podsypiam... Nie mogę się doczekać, kiedy autobus wjedzie w ciemną grudniową noc, bo wtedy w mijanych domach rozbłysną światełka na choinkach. Uwielbiam widok bożonarodzeniowych drzewek w mieszkaniach nieznajomych. Czasem, kiedy autobus staje na światłach, udaje mi się wychwycić coś więcej niż tylko choinkę: domowników w przedświątecznej krzątaninie, migoczący ekran telewizora, panią domu w kuchni. Autobus powoli sunie do celu, a ja siedzę przyklejona do okna. Nagle mama wyciąga z torby malutką pomarańczę. Obiera ją z niespotykaną łatwością, bez pomocy nożyka, a kiedy rozrywa skórkę owocu, w pojeździe rozchodzi się cytrusowy, ale nie pomarańczowy zapach. Inny niż znany mi dotychczas, a zarazem znajomy. Próbuję malutką cząstkę, bardzo mi smakuje, ale wiem, że to z pewnością nie jest pomarańcza. Co to jest, mamusiu? – pytam. Mandarynka, kochanie – odpowiada mama. Odtąd święta pachną mi mandarynkami. Anna Włodarczyk, strawberriesfrompoland.blogspot.com
Święta w moim domu to bardzo ciepły i wzruszający czas. Zwłaszcza odkąd wyfrunęłam z rodzinnego gniazda, końcówkę roku obowiązkowo rezerwuję na dłuższy pobyt na Mazurach i niespieszne dni spędzone z Najbliższymi. Okres Bożego Narodzenia to dla mnie przede wszystkim pora na refleksję, uspokojenie myśli i przygotowanie się na wyzwania, które niesie ze sobą Nowy Rok. W tych dniach w kuchni jestem jedynie małą pomocnicą – całym przedsięwzięciem dyrygują głównie utalentowani kulinarnie Rodzice, a ja w końcu mogę stanąć po drugiej stronie barykady, czyli być bardziej częstowaną niż częstującą. I to pewnie też dlatego tak bardzo smakuje mi gorący barszcz, aromatyczna kapusta z grzybami czy śledzie pod różnymi postaciami. Powoli przekonuję się do karpia z ośćmi, z roku na rok staję się też większą fanką klusek z makiem. W ogóle z każdą mijającą Wigilią święta stają się mi coraz bliższe – uczę się wykorzystywać ich magię w jak najlepszy sposób. Każdemu z Nas życzę tak cudownie spędzanego czasu z tymi, których kochamy!
Anna Ziniewicz, mojawtymglowa.blogspot.com TEMAT NUMERU
54
PATRONUJEMY POEZJI
„…ABY JĘZYK GIĘTKI POWIEDZIAŁ WSZYSTKO, CO POMYŚLI GŁOWA…” SZPROTY, SZPROTKI i SARDYNKI SZPROT i SZPROTKA to dwa określenia tej samej ryby: SZPROT to nazwa gatunkowa, a więc termin biologiczny, a SZPROTKA to potoczne, obiegowe określenie tejże ryby. Mamy więc tego SZPROTA – i dużo SZPROTÓW, mamy też tę SZPROTKĘ i dużo SZPROTEK. Niepoprawna jest tylko kontaminacja tych dwóch form: nie tworzymy więc *„tej szproty” ani *„tych szprot”. SZPROT (łacińska nazwa: Sprattus sprattus) nazywany bywa niekiedy SARDYNKĄ NORWESKĄ. I właśnie przez skojarzenie z formą SARDYNKA powstała postać SZPROTKA. SARDYNKA (inaczej SARDYNA) to rybka podobna do szprota. Nazwa SARDYNKA początkowo odnosiła się tylko do najbardziej znanego gatunku: sardynki europejskiej (łacińska nazwa: Sardina pilchardus), z czasem jednak została rozszerzona na inne spokrewnione gatunki. [SWK 319; SO PWN, USJP, SJP PWN, NSPP; Mały słownik zoologiczny]
Ciekawostki językowe zaczerpnięto z profilu kampanii społeczno–edukacyjnej „Ojczysty – dodaj do ulubionych”, zamieszczonej na portalu facebook.com: https://www.facebook.com/jezykojczysty.
55
PORADNIA JĘZYKOWA
MODA Materiały prasowe
Fragment książki Moda w okupowaek Frnacji i jej polskie echa udostępniony dzięki uprzejmości Wydawnictwa PWN.
Krzysztof Trojanowski MODA W OKUPOWANEJ FRANCJI I JEJ POLSKIE ECHA WYDAWNICTWO PWN, 2014
Twórcy przede wszystkim starali się połączyć praktyczność z elegancją. Duże nakładane kieszenie, zwane „kangurzymi, w tym szczególnie oryginalne z futra, zapinane na guziki, lub mniejsze, dyskretnie wszyte i zapinane na zamek błyskawiczny, zdobiły nie tylko płaszcze, najczęściej na futrzanej podpince, ale również sukienki i kostiumy z wełny, tweedu i dżerseju. Inspirację wojskowym stylem zdradzały charakterystyczne zdobienia kostiumów i kompletów, takie jak szamerunki i pagony, w kolekcjach Jacques’a Heima, Molyneux, Lelonga i Bruyere, oraz stonowane kolory, wśród których, poza czernią, dominowały popularne w formacjach mundurowych odcienie zieleni, granatu, szaroniebieskiego i stalowoszarego, często o nowych fantazyjnych nazwach: niebieski „raf” (z tympatii do angielskiego sojusznika), „Linia Maginota” i „hartowana stal”, szary „lotniczy”, beżowy „francu-
MATERIAŁ PROMOCYJNY
ska ziemia”, czerwony „legionowy”. Robert Piguet zaprezentował między innymi kostium „Tajna służba”, z wieloma zapinanymi na guziki kieszeniami, płaszcz „Entente cordiale” (w nawiązaniu do historycznego francusko-brytyjskiego „serdecznego porozumienia” z 1904 roku) z ngielskiego materiału teddy bear w kolorze rudym, ze złotymi guzikami i oryginalnym wykończeniem na plecach w formie sznura przeplecionego przez okute złoconym metalem oczka, oraz niezwykle typowy dla nowych czasów strój do schronu „Skok do piwnicy” – kombinezon z ciemnoszarej wełny w komplecie z peleryną z kapturem na podpince z materiału w różowo-biało-szarą kratę, z paskiem z latarką. W kolekcji Schiaparelli także znalazł się praktyczny strój do schronu, złożony ze spodni ogrodniczek i kurtki z kapturem z nieprzemakalnego, przejrzystego materiału w kolorze niebieskozielonym na podszewce z fioletowej flaneli oraz pomysłowe sukienki o regulowanej długości nazwane przez projektantkę „sukienkami praczek”, w tym model z zielonej tafty w odcieniu „kamuflaż”, w komplecie z kapeluszem z czarnego filcu, ozdobionym niebieskimi i fioletowymi piórami. Edward Molyneux zaproponował kostiumy z epoletami oraz strój do schronu składający się z piżamy z delikatnej czarnej satyny i płaszcza z kapturem na podszewce z krepy w niebieskim odcieniu „alarm”. Wśród nakryć głowy nowością były czapeczki z futra karakułowego wzorowane na tureckich fezach i tunezyjskich szaszijach oraz berety w stylu szkockim. Okrycia futrzane odznaczały się prostym krojem, największym uznaniem cieszyły się płaszcze o długości trzy czwarte i peleryny z norek firmy Revillon. Jako praktyczne dodatki pojawiły się solidne sznurowane buty, w tym również malowane fosforyzującą emulsją, i parasolki z ukrytą w rączce latarką. Pomimo wyższych niż dotychczas cen, klientek nie brakowało. W komentarzach doceniono wyjątko56
wą pomysłowość projektantów oraz fakt, że żaden z nich nie ugiął się przed trudnościami, czym dał dowód troski o kraj. „Luksus i wysoka jakość to przemysł narodowy” – przypomniał Lucien Lelong w bożonarodzeniowym numerze „Votre Beaute”. Francja bardzo potrzebuje dewiz, a haute couture, ten „najpiękniejszy klejnot w koronie francuskiej gospodarki”, zapewnia ich napływ. „To, co Niemcy zarabiają na produktach chemicznych, nawozach sztucznych czy maszynach, my mamy ze sprzedaży delikatnych muślinów, perfum, kwiatów i wstążek”30. W tym celu konieczna jest aktywna pomoc ze strony społeczeństwa. „Ci, którzy nie dostępują trudnego zaszczytu walki z bronią w ręku, mogą służyć pracą. Niech zagranica ogląda francuskie filmy, słucha francuskiej muzyki i muzyków, czyta francuskie książki, pije wina z Francji, nosi francuskie ubrania, niech na całym świecie francuskie produkty zajmą miejsce produktów nieprzyjaciół. Oto jeden z aspektów wojny totalnej. Niepodrabialne paryskie Krawiectwo potwierdzało swoją bezdyskusyjną wyższość na zagranicznych rynkach. Czy powinniśmy z tego rezygnować?” Utrzymanie wymiany handlowej z zagranicą, zwłaszcza ze Stanami Zjednoczonymi, ważnym eksporterem surowców i liderem w przemyśle lotniczym, nie tylko ożywia gospodarkę, ale także znacząco przyczynia się do szybszego zwycięstwa w wojnie. „Za zakupy najlepiej płacić francuskimi wyrobami przemysłowymi, a Stany Zjednoczone to wszak klient przyzwyczajony do naszych towarów luksusowych. Firma produkująca tkaniny o dekoracyjnych i pomysłowych wzorach, wyznaczający nowe trendy i style kreator mody czy jubiler pochylony nad projektem naszyjnika są niezbędnymi współpracownikami ministra finansów, który troszczy się o obronę wartości
pieniądza”. Aby przekonać Amerykanów do kontynuowania wymiany handlowej, zwłaszcza w branży haute couture, francuskie władze podjęły propagandowe działania, wykorzystując w tym celu autorytet Eve Curie, młodszej córki Marii Skłodowskiej-Curie, powołanej na stanowisko szefowej kobiecej sekcji Generalnego Komisariatu do spraw Informacji. Na początku 1940 roku ta znana z zamiłowania do ele57
gancji pisarka i dziennikarka udała się za ocean z cyklem odczytów Francuskie kobiety w obliczu wojny, a o jej garderobę zapewne nieprzypadkowo zadbała bardzo popularna w Stanach Zjednoczonych Elsa Schiaparelli. Zaproponowała zestaw praktycznych strojów, w tym opisywany w amerykańskiej prasie nieprzemakalny płaszcz na karakułowej podpince z „kangurzymi” kieszeniami. Eve Curie podkreślała strategiczne znaczenie sprzedaży francuskich wyrobów luksusowych, odwołując się do konkretnych przykładów: „Każdego roku eksport samego jedwabiu przynosi nam zysk w wysokości miliarda franków, perfum – 400 milionów, biżuterii – 450 milionów, a ubrań i kapeluszy – 600 milionów. Handel towara i luksusowymi nie jest fanaberią, ale koniecznością w życiu gospodarczym Francji. Wyeliminowanie go byłoby dla naszego kraju stratą nie tylko tymczasową, lecz zarazem definitywną i całkowitą”. Trwanie haute couture jest więc konieczne z dwóch zasadniczych powodów: przynosi ogromny dochód i propaguje francuską kulturę, jednocześnie wyznaczając obowiązujące w dziedzinie mody standardy. Moda z Paryża wciąż jest synonimem najlepszego gustu, a uosabiająca niedościgły szyk paryżanka – jej żywą reklamą. „Minęły już czasy, kiedy produkty z branży mody i elegancji bywały uważane za mało istotne lub drugorzędne. Działalność tego przemysłu, tak bardzo francuskiego, odgrywa pierwszoplanową rolę w eksporcie i znaczeniu naszego kraju” – przypominano wiosną 1940 roku. MATERIAŁ PROMOCYJNY
IDĄ ŚWIĘTA Hanna de Broekere © Seamartini Graphics - Fotolia.com
Do widelca, widząc, że zmieniony, zwróciła się łyżka: Oj, rozpromienionyś, kolego. Masz gorączkę czy coś takiego? Skądże znowu, łyżko złota (sorry, tylko posrebrzana). Blask to wielka sztućców cnota, polerują mnie od rana. A ty, czyś do świąt gotowa? Czas najwyższy. Ja już błyszczę, a ty wciąż matowa!
POETYCKO
58
LIMERYK Maciej Zborowski © artmira - Fotolia.com
mały cwany elf z Laponii sam do dzieci w nocy dzwonił. A że nie był całkiem szczery chował sobie ich numery w swej kieszeni, którą chronił
59
POETYCKO
WIGILIJNY STÓŁ © home-you.com
NA ŚWIĄTECZNYM STOLE
60
61
NA ŚWIĄTECZNYM STOLE
Patera na świąteczne ciasta
1
Obrus na wigilijny stół
2
Bieżnik na stół/ławę
3
Filiżanka na poranną świąteczną kawę
4
NA ŚWIĘTECZNYM STOLE
62
Świecznik do nocnych pogaduch
5
Zestaw świeczek na stół
6
Misa na smakołyki
7
Czajniczek na gorącą herba
8
63
NA ŚWIĄTECZNYM STOLE
IDEALNE MIEJSCE DO ŻYCIA Marcin Szmel
Niekiedy ostre, ale też ironiczno prześmiewcze, opowiadania Szmela są dowcipnie przenikliwe i… niepokojąco prawdziwe.
SARA
Anna Gwóźdź Odważna książka, która odsłania kulisy pracy w wielkiej korporacji.
PATRONATY
64
12 KSIĄŻEK NA GWIAZDKĘ Materiały prasowe
65
NIEZBĘDNIK MOLA
Anna Mularczyk-Meyer MINIMALIZM PO POLSKU BLACK PUBLISHING, 2014
1
Dla tych, którzy pragną zmian
To idealna propozycja dla pochłoniętych konsumpcjonizmem. Dla tych, którzy nie wyobrażają sobie życia bez posiadania tysięcy rzeczy tego samego rodzaju. A także dla tych, którzy czują pokusę ograniczenia swoich kompulsywnych zachowań konsumenckich i życiowych.
Marian Izaguirre TAMTE CUDOWNE LATA PRÓSZYŃSKI I S-KA, 2014
2
Dla tych, którzy nie mogą żyć bez książek
To wyśmienita propozycja dla tych, którzy uwielbiają książki. Dla tych, którzy wierzą, że książki leczą duszę, że potrafią wpłynąć na życie. Odpowiednia dla osób, które uwielbiają balansować na granicy fikcji i rzeczywistości, chcą choć na chwilę zapomnieć o codziennych obowiązkach.
NIEZBĘDNIK MOLA
66
Izabella Frączyk JAK U SIEBIE PRÓSZYŃSKI I S-KA, 2014
3
Dla miłośników obyczajowych perypetii
Całkiem przyjemna historia o życiu pełnym niespodzianek. Odpowiednia dla lubiących opowieści, w których następuje zwrot w życiu bohaterów. Przyjemna propozycja na długie wieczory dla amatorów nieskomplikowanych historii ku pokrzepieniu serc.
Praca zbiorowa CICHA 5 FILIA, 2014
4
Dla tych, którzy zawsze i wszędzie chcą czuć magię świąt
Cicha 5 to zbiór opowiadań, które połyka się jednym tchem. Można też dozować sobie przyjemność, czytać po jednym do poduszki. Jednak na pewno nie można się oprzeć opowiedzianym historiom, które zabierają nas do krainy śniegu. Choć może nie jest to Narnia, ale jest równie mroźna i pełna życiowych sytuacji – nie zawsze szczęśliwych i spokojnych.
67
NIEZBĘDNIK MOLA
Elizabeth Gaskell ŻONY I CÓRKI ŚWIAT KSIĄŻKI, 2014
5
Dla zakochanych w opasłych tomiszczach
Pięknie wydana propozycja dla miłośników klasyki. A także dla tych, którzy rękami i nogami zapierają się przed poznaniem kanonu. Pięknie wydany opasły tom z pewnością odczaruje złą famę klasycznych utworów.
Elizabeth Gaskell PÓŁNOC I POŁUDNIE ŚWIAT KSIĄŻKI, 2014
6
Idealna dla spragnionych miłości
Zachwycą się nią z pewnością kobiety wrażliwe, marzące o romantycznej miłości. Nie przejdą obojętnie obok niej te z nich, które lubią społeczno-obyczajowe historie, oraz te łase na długie opowieści, które można czytać do porannej kawy.
NIEZBĘDNIK MOLA
68
Cilla&Rolf Börjlind KIEDYŚ BYLIŚMY BRAĆMI SWIAT KSIĄŻKI, 2014
7
Dla fanów sensacji
Sprawi frajdę tym, którzy uwielbiają grube powieści, od których nie można się oderwać. Będzie idealna dla amatorów historycznej fikcji, dla których czasy Holocaustu nie są obojętne. Zapewni kilka godzin pasjonującej lektury.
Beata Lipov LAWENDOWY DOM ŚWIAT KSIĄŻKI , 2014
8
Dla tych, u których estetyka gra pierwsze skrzypce
Dla miłośników bloga Lawendowy Dom, i koniecznie dla tych, którzy po raz pierwszy usłyszeli nazwę tego internetowego miejsca. Książka pełna zdjęć i Winspiracji, które zachwycą wyglądem i smakiem. Ciekawa propozycja dla koneserów estetyki.
69
NIEZBĘDNIK MOLA
9
Carla Montero ZŁOTA SKÓRA REBIS, 2014
Dla miłośników zbrodni
Gratka dla czytelników Carli Montero, którzy uwielbiają kryminalne intrygi, kreacje detektywów i bohaterów uwikłanych w zbrodnię. Wyśmienita dla znudzonych codziennymi obowiązkami, którzy pragną utonąć w literackiej fikcji na długie godziny.
Praca zbiorowa W ŚNIEŻNĄ NOC BUKOWY LAS, 2014
10
Dla kochających zimowe klimaty
Propozycja o miłości dla zwolenników krótkich form. Trzy opowiadania odpowiednie na świąteczne wieczory. Fantastyczna dla tych, którzy uwielbiają robić orły na śniegu, w tej książce nie zbraknie białego puchu i magicznego świątecznego klimatu.
NIEZBĘDNIK MOLA
70
Ałbena Grabowska STULECIE WINNYCH ZWIERCIADŁO, 2014
11
Dla miłośników sag
Perełka dla tych, którzy lubią buszować w przeszłości. Uwielbiają delektować się fabułą okraszoną sowicie tłem historycznym. Obowiązkowa lektura tych, którzy znają pisarkę i pragną patrzeć na świat bohaterów literackich z taką samą wrażliwością jak twórczyni tych niesamowitych opowieści.
Viveca Sten NA SPOKOJNYCH WODACH CZARNA OWCA, 2014
12
Dla fanów skandynawskich zbrodni
Koneserzy kryminałów z radością wciągną się w przyjemną fabułę, nie bardzo mroczną. Choć nawet trupów w niej nie zabraknie. To dla tych, którzy chcieliby poznać powieść w klimacie „cosy crime”, delektując się powolnie rozwijającą się akcją – w stylu klasycznych skandynawskich kryminałów.
71
NIEZBĘDNIK MOLA
KOCHANA MOJA. ROZMOWA PRZEZ OCEAN Małgorzata Kalicińśka, Basia Grabowska Wzruszająca rozmowa o domu, patchworkach rodzinnych, miłości i zwykłych ludziach
PATRONATY
72
ROK SZCZURA. WIDZĄCA Olga Gromyko
Daj się porwać niezapomnianej przygodzie z dużą dawką humoru.
SPLĄTANY WARKOCZ BERENIKI Anna Gruszka
Odważna opowieść dla odważnych kobiet.
73 73
PATRONATY
MARII TREBEN SPOSÓB NA OTYŁOŚĆ
Niezłe Ziółko © aboikis - Fotolia.com http://niezleziolkoo.blogspot.com Czy wiesz, że otyłość to choroba cywilizacyjna? Dotyka już nie tylko dorosłych, ale także dzieci. Brak ruchu, niezdrowe odżywianie, konserwanty masowo dodawane do żywności – to wszystko to pierwszy krok w stronę otyłości.
Jak sobie radzić z otyłością? Co robić by do niej nie doprowadzić? Odpowiedź na te pytania, wbrew pozorom jest prosta: ZDROWE ODŻYWIANIE + SPORT Niby bardzo proste – pomyślisz, a jednak dla wielu z nas niewykonalne. Pomocy możemy szukać w poradniach dietetycznych, u lekarzy albo sięgającpo książkę Marii Treben „Apteka Pana Boga”. Ja tak zrobiłam i w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, jak sobie radzić z otyłością, zajrzałam do tej bliskiej memu sercu lektury. Pani Maria Treben już wielu osobom pomogła, więc jest szansa, że i tym razem jej rada może okazać się pomocna. Jaką radę na otyłość ma dla nas ta słynna zielarka tym razem? Herbatka ze znamion kukurydzy Przepis: 1 kopiastą łyżkę znamion kukurydzy zalewamy 1/4 litra gorącej wody i pozostawiamy do zaparzenia. ZIOŁOWO
Herbatki nie słodzimy, za to pijemy ją regularnie każdego dnia. Co dwie godziny łyżkę stołową. Skąd wziąć znamiona kukurydzy? Znamiona kukurydzy to nic innego jak te trudne do usunięcia wąsy, które zwykle wyrzucamy, obierając kolbę. Znamiona kukurydzy poza sezonem na kukurydzę możemy znaleźć w sklepach zielarskich, wystarczy tylko dobrze poszukać. Herbatka ze znamion kukurydzy to dobry środek moczopędny, a nawet przeczyszczający (takie działanie uzyskamy po wysuszeniu znamion). A oto kilka schorzeń wspomnianych przez autorkę „Apteki Pana Boga”, przy leczeniu których zastosowanie herbatki ze znamion kukurydzy może być pomocne: * kamica nerkowa * puchlina osierdzia * obrzęki * zapalenie nerek * zapalenie błony śluzowej pęcherza moczowego * reumatyzm. Picie takiej herbatki przez dzieci może być pomocne w leczeniu kolek i moczenia nocnego. 74
75 75
ZIOŁOWO
STRONA GUERMANTES Marcel Proust
Połączenie subtelnej analizy psychologicznej i obserwacji życia epoki z rozważaniami estetyczno-filozoficznymi.
W ZAKĄTKU CMENTARZA, CZYLI KONIEC WIECZNOŚCI Magadalen Kawka O życiu po życiu.
PATRONATY MAGIA WSPOMNIEŃ
76 76
BOŻE NARODZENIE © Fotolia.com
77
OBIEKTYWNIE