8 minute read

Będzie lek na COVID-19. Z prof. Tomaszem Dzieciątkowskim

Będzie lek na COVID-19

l Do tej pory w historii ludzkości było kilka pandemii, niektóre trwały nawet pięć lat, ale każda z nich się kiedyś kończyła, nawet w czasach, kiedy nie było żadnych szczepionek, a jedynym ratunkiem były izolacja i „wyczerpanie” patogenu. l Niektóre z celowanych preparatów przeciwko SARS-CoV-2 są już na etapie badań klinicznych, ale minie jeszcze trochę czasu, zanim będą dostępne w szpitalu czy tym bardziej w aptece. l W ciągu ostatniego roku ukazało się ok. 110 tys. publikacji naukowych dotyczących koronawirusa, zaś w ostatnim czasie ukazuje się 100 publikacji w ciągu tygodnia. l Pandemia pokazała, że mamy miliony pseudospecjalistów w zakresie wirusologii, epidemiologii czy chorób zakaźnych, szczególnie aktywnych w Internecie.

Advertisement

Z prof. Tomaszem Dzieciątkowskim rozmawia Kamil Broszko.

Kamil Broszko: Rozmawiamy w smutnym dniu rekordu zakażeń koronawirusem, który wyniósł ponad 35 tys. Jak pan ocenia stan przygotowania naszego państwa do walki z pandemią?

Tomasz Dzieciątkowski: Sytuacja jest bardzo zła, nie tylko pod względem dziennego wskaźnika zakażonych osób, ale również dobowej liczby zgonów. Niestety, w tej statystyce plasujemy się w pierwszej piątce krajów na świecie, w sąsiedztwie Meksyku i Brazylii. Będzie tylko gorzej, ale jak bardzo źle – nie jestem w stanie stwierdzić. Nawet prognozowanie w oparciu o modele matematyczne jest obarczone ryzykiem błędu, gdyż wiele zależy od nieprzewidywalnej reakcji ludzi na wprowadzone obostrzenia. Zresztą wprowadzony lockdown nie uzdrowi sytuacji, ma za zadanie jedynie udrożnić już czopujący się system ochrony zdrowia. Oczywiście jak najszybsze i sprawne, masowe szczepienie ludzi będzie miało pozytywny wpływ na opanowanie sytuacji.

KB: Czy COVID-19 będzie chorobą sezonową? TD: Nie sądzę. Wprawdzie na początku pandemii były wysnuwane teorie sugerujące, że SARS-CoV-2 będzie wykazywał cechy zakażeń sezonowych jak inne koronawirusy przeziębieniowe, ale w ciągu roku nie obserwujemy, aby rozwój zakażenia SARS-CoV-2 wiązał się z fluktuacjami pogodowymi. Jako pewne pocieszenie dodam, że do tej pory w historii ludzkości było kilka pandemii, niektóre trwały nawet pięć lat, ale każda z nich

się kiedyś kończyła, nawet w czasach, kiedy nie było żadnych szczepionek, a jedynym ratunkiem były izolacja i „wyczerpanie” patogenu. W przypadku pandemii COVID-19 też tak będzie; pozostaje pytanie, kiedy to nastąpi. Oczywiście wszyscy już jesteśmy zmęczeni fizycznie i psychicznie, nawet my – wirusolodzy.

KB: Dlaczego nie mamy jeszcze leku na COVID-19?

TD: Zakażenia wirusowe leczy się bardzo trudno ze względu na skrajną prostotę tych patogenów. Mamy już w użyciu preparaty przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby typu B i C, mamy specyfiki na HIV czy popularnego wirusa opryszczki, jak również są dostępne leki, które działają na wirusy grypy. Natomiast do 2020 r. nie pracowano nad lekiem na koronawirusy. Do tej pory odpowiedzialne były za zwykłe przeziębienia, na które przecież praktycznie się nie umiera. Opracowanie każdego leku i jego produkcja pochłaniają ogromne fundusze, więc farmakoekonomika odgrywa w takich badaniach istotną rolę. Kiedy nastała era SARS-CoV-2, powstały zespoły badawcze pracujące nad szczepionką oraz zespoły pracujące nad lekami. Pamiętajmy, że badania nad potencjalnym lekiem są daleko bardziej skomplikowane, gdyż szczepionkę podajemy raz lub dwa razy, czasem potrzebna jest dawka przypominająca. Nie występuje więc kumulowanie dawek i nie musimy badać toksyczności przewlekłej, co jest konieczne w przypadku leków. Niektóre z celowanych preparatów przeciwko SARS-CoV-2 są już na etapie badań klinicznych, ale minie jeszcze trochę czasu, zanim będą dostępne w szpitalu czy tym bardziej w aptece.

KB: À propos szczepionek: dotychczas dopuszczone do obrotu pochodzą z ośrodków o wysokim potencjale badawczym, finansowym i logistycznym. Czy Polska ma szansę na wynalezienie i produkcję własnej szczepionki?

TD: Z pewnością polscy naukowcy są w stanie opracować wiele szczepionek, w tym również szczepionkę przeciwko SARS-CoV-2, ale problemem jest zapaść w finansowaniu nauki. Jak jest ona duża, niech pokaże fakt, że procent PKB przeznaczony na naukę w Polsce jest mniejszy niż w Rumunii. Co więcej, od ponad 25 lat nie przeprowadzono w naszym kraju żadnej pierwszej fazy badań klinicznych, co powodowane jest trudnościami w organizacji takiego procesu i znalezieniu źródeł jego finansowania. Zatem polscy naukowcy mogą mieć świetne pomysły, które mogą doprowadzić nawet do badań przedklinicznych, ale później napotykają mur ministerialny i NCBiR-u. Dlatego w Polsce łatwiej jest uzyskać patent i następnie sprzedać go firmie farmaceutycznej, która u siebie prowadzi dalsze badania, zaś naukowcy zajmują się kolejnym projektem.

KB: Czy widział pan koronawirusa SARS-CoV-2?

TD: Widziałem. W przestrzeni publicznej często pojawia się teza, jakoby nie wyizolowano SARS-CoV-2, ale nie jest ona prawdziwa, gdyż już parę minut poszukiwań w Internecie pozwala nam znaleźć publikacje dotyczące wyizolowania tego wirusa w Korei Południowej czy Stanach Zjednoczonych. W marcu zeszłego roku zespół Małopolskiego Centrum Biotechnologii w Krakowie wyizolował i scharakteryzował wirusa SARS-CoV-2 z próbki pobranej od pierwszego pacjenta z Polski, u którego stwierdzono zakażenie. Warto przy okazji podkreślić, że koronawirusy, w tym i SARS-CoV-2, nie wykazują żadnych niezwykłych cech złożoności, choćby w porównaniu do bakterii powodującej dżumę czy wirusa odpowiedzialnego za ospę prawdziwą. Co więcej, częstość jego zmienności genetycznej nijak nie przystaje do zmienności choćby wirusów grypy.

KB: W zeszłym roku Internet pełen był spekulacji, że

SARS-CoV-2 powstał w laboratorium jako broń biologiczna.

TD: Słysząc takie rewelacje, mogę się tylko uśmiechnąć z politowaniem, bo już w marcu i kwietniu zeszłego roku były opublikowane wyniki badań dotyczące zarówno pokrewieństwa genetycznego pomiędzy koronawirusami, jak i sekwencjonowania całego genomu SARS-CoV-2, które wykazały, że jest on najbardziej zbliżony do koronawirusa nietoperzy. Wbrew mniemaniu miłośników spiskowej teorii dziejów nie potrafimy ingerować w genom jakiegokolwiek organizmu, nie pozostawiając śladów tych manipulacji, a takowych do tej pory nie wykryto. Zresztą kto miał to zrobić, gdzie i po co? SARS-CoV-2 wywołał globalne zagrożenie dla zdrowia publicznego, ale nie dla gatunku ludzkiego. Z racji globalnego charakteru pandemii COVID-19 żaden z krajów nie zdobył światowej supremacji gospodarczej czy militarnej. Poza tym obowiązuje międzynarodowe moratorium na prace nad bronią biologiczną, wiec oficjalnie ich się nie prowadzi. Natomiast oczywiście prowadzi się badania, w tym również w Polsce, nad wykrywaniem i przeciwdziałaniem potencjalnej broni biologicznej, tak aby móc jak najszybciej zidentyfikować jej ewentualne użycie i wdrożyć stosowne leczenie.

KB: Czy pandemia zmieniła podejście naukowców do sposobu pracy i dzielenia się wynikami swoich badań?

TD: Z pewnością pandemia wymusiła na naukowcach zmianę sposobu myślenia i wyzwoliła kilka ciekawych zjawisk. Po pierwsze wszystkie wydawnictwa zrezygnowały z opłat za udostępnienie artykułów dotyczących SARS-CoV-2 i COVID-19. W związku z tym każdy bez ograniczeń ma dostęp do aktualnego stanu wiedzy na ten temat. Wiele instytucji zdecydowało się na publikowanie tzw. preprintów, czyli prac, które nie przeszły recenzji formalnej. Taka procedura ma niewątpliwą zaletę w postaci skrócenia czasu między przygotowaniem artykułu i jego publikacją, dzięki czemu nowości szybciej są dostępne dla opinii publicznej. Przed pandemią na publikację czekało się średnio od sześciu do dziewięciu miesięcy, teraz preprinty dotyczące SARS-CoV-2 ukazują się w ciągu dwóch tygodni. Z drugiej strony tego typu uproszczona procedura wprowadza ryzyko, że w części prac recenzenci dostrzegą błędy formalne lub metodologiczne, a w rezultacie taka publikacja zostanie później wycofana.

Kolejną istotną kwestią, którą zmieniła pandemia, jest usprawnienie badań klinicznych. Do tej pory nawiązanie kontaktu po-

między zespołami badawczymi wymagało wiele zdolności organizacyjnych i logistycznych. Teraz sprawy nabrały tempa, gdyż spotkania odbywają się w przestrzeni wirtualnej – wystarczy ustalić dogodną godzinę i można dyskutować nad wynikami badań, wymieniać się doświadczeniami. Uczeni częściej kontaktują się bezpośrednio ze sobą, powstaje sporo badań realizowanych wspólnie przez wiele ośrodków z całego świata. Zapewne ten styl pracy utrzyma się również po zakończeniu pandemii.

KB: Prawda jest wartością nadrzędną w nauce, zaś jej poszukiwanie obliguje uczonych m.in. do ciągłego śledzenia aktualnego stanu wiedzy. Czy pandemia sprawiła, że wyzwanie to stało się jeszcze bardziej skomplikowane?

TD: Naukowcy zajmujący się wirusem SARS-CoV-2 mają obecnie utrudnione zadanie, gdyż w ciągu ostatniego roku ukazało się ok. 110 tys. publikacji dotyczących koronawirusa, zaś w ostatnim czasie ukazuje się 100 publikacji w ciągu tygodnia. Sam, chcąc być na bieżąco, robię swoistą prasówkę przynajmniej dwa razy w tygodniu. Jednak najpierw muszę przejrzeć wszystkie tytuły i streszczenia artykułów, by sprawdzić, czy dotyczą interesujących mnie zagadnień, a także zweryfikować je pod kątem znamienności. Większość publikacji zawiera opisy przypadku lub serii kilku przypadków, więc ich wartość naukowa jest znikoma, gdyż są to badania obserwacyjne bez jakiejkolwiek randomizacji czy próby kontrolnej. Możemy sobie wyobrazić, że ktoś opublikuje pracę o wpływie wyciągu z zielonej herbaty na przebieg zakażenia COVID-19, a badanie swoje oprze na kilku przypadkach. Tylko czy taka praca jest znamienna statystycznie i na jej podstawie można odpowiedzialnie stwierdzić, że zielona herbata jest pomocna w leczeniu pacjentów z COVID-19? Raczej nie, dlatego znamienność tego typu prac i ich wpływ na rozwój nauki należy oceniać bardzo ostrożnie.

KB: Podjął się pan zadania objaśniania społeczeństwu istoty pandemii koronawirusa i zagrożeń, jakie z niej wynikają dla obywatela i całego systemu ochrony zdrowia. Jest to trud niemały, gdyż trzeba przełożyć skomplikowaną materię na język zrozumiały dla ogółu, a z drugiej strony jest się narażonym na hejt ze strony wątpiących, nieprzekonanych czy „wiedzących lepiej”.

TD: Moją „misję” objaśniania społeczeństwu pandemii koronawirusa zapoczątkował wywiad dla „Dziennika Gazety Prawnej” z lutego ubiegłego roku. Jest to kwestia przypadku i brutalnej prawdy, że w Polsce mamy niewielu wirusologów. Pragnę wyraźnie podkreślić, że poza formułowaniem nielicznych hipotez staram się, aby teorie, które objaśniam w mediach, miały swoje twarde i weryfikowalne źródła w danych naukowych. Staram się przygotowywać do swych wystąpień rzetelnie, co oznacza, że muszę znaleźć stosowne publikacje, najlepiej duże badania i analizy, i w oparciu o nie przedstawić aktualny stan wiedzy. Już na początku pandemii mówiłem, że przez najbliższy okres my będziemy się uczyli koronawirusa, a koronawirus będzie się uczył nas. Ten proces trwa nadal. Inaczej prowadzi się wykład dla specjalistów lekarzy, inaczej dla studentów znających podstawy medycyny, a jeszcze inaczej wygląda wywiad czy wykład popularnonaukowy dla słuchaczy bez wiedzy specjalistycznej. Takie wystąpienie muszę obedrzeć z hermetycznego, naukowego podejścia, bo zależy mi, aby mój przekaz trafił do każdego słuchacza. Niestety, jak powszechnie wiadomo, Polacy doskonale znają się na prawie, medycynie i piłce nożnej. Pandemia pokazała, że mamy miliony pseudospecjalistów w zakresie wirusologii, epidemiologii czy chorób zakaźnych, szczególnie aktywnych w Internecie. Z tego powodu nie tylko ja, ale także inni eksperci objaśniający na niwie naukowej problemy związane z przebiegiem pandemii spotykają się często z falą hejtu ze strony tych, którzy nadal nie wierzą w pandemię i istnienie wirusa. Nawet trudno to komentować. Można byłoby to traktować w kategorii żartu, gdyby sytuacja nie była tak poważna, a owe nieobywatelskie postawy nie zagrażały bezpieczeństwu zdrowotnemu społeczeństwa.

Tomasz Dzieciątkowski – doktor habilitowany nauk medycznych, wirusolog, diagnosta laboratoryjny. Adiunkt w Katedrze i Zakładzie Mikrobiologii Lekarskiej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Autor i redaktor – wraz z prof. Krzysztofem J. Filipiakiem – pierwszej polskiej monografii poświęconej nowemu koronawirusowi, zatytułowanej „Koronawirus

SARS-CoV-2 – zagrożenie dla współczesnego świata”. W rankingu „Pulsu Medycyny” został uznany za 12. osobę spośród 100 najbardziej wpływowych postaci polskiej medycyny w roku 2020.

This article is from: