4
01/12
6
01/12
EKSPERYMENT:
POWRÓT TEKST: MATEUSZ NOCUŃ
W
ydając album 14 lutego, członkowie The Cranberries z pewnością zrobili ogromną niespodziankę zakochanym w ich muzyce fanom. Zespół powrócił z pierwszym od dziesięciu lat studyjnym wydawnictwem, które ukazały się pod szyldem wytwórni Cooking Vinyl. Czy dzięki niemu ponownie odnajdą drogę na szczyt? Byli kiedyś prawdziwymi gigantami. Ponad 30 milionów sprzedanych płyt oraz kilka żmudnych tras koncertowych po całym świecie sprawiło, że w latach 90. zajmowali czołowe miejsce wśród rockowych zespołów. Ze świecą można szukać osób, które nie znają ich największych przebojów, takich jak „Zombie” czy „Dreams” – dzisiaj to już klasyka. Dlaczego więc zdecydowali się na ponad sześcioletnią przerwę w karierze i zajęcie solowymi projektami? Dolores O’Riordan, która w tym czasie wydała dwa krążki („Are You Listening?” w roku 2007 oraz „No Baggage” dwa lata póź-
niej), wypowiadała się na ten temat niejednokrotnie. – Zespół zaczął odnosić ogromne sukcesy, co sprawiło, że staliśmy się towarem. Wywierano na nas zbyt dużą presję i nie było w tym już zabawy. Teraz muzyka ponownie jest dla mnie hobby, zupełnie jak malowanie. I to jest świetne, ponieważ możesz eksperymentować i nie przejmować się krytyką, bo nie jesteś już tak wielki jak wcześniej – powiedziała O’Riordan w rozmowie z portalem FaceCulture. Na (nie)szczęście dla zespołu zainteresowanie nimi nie zmalało, o czym świadczy obecność tysięcy stęsknionych fanów na koncertach w Ameryce Północnej, Europie i Azji. Przed ponownym wejściem do studia zagrali ich aż 107, co z pewnością pomogło im w odnalezieniu ducha The Cranberries po tak długiej przerwie. Materiał na nowy album został zarejestrowany w maju poprzedniego roku w Toronto, choć niektóre utwory powstały jeszcze przed rozstaniem grupy. Prace
nad „Roses” nie były dla zespołu udręką, wręcz przeciwnie. – Większość kawałków napisaliśmy bez zastanawiania się, spontanicznie. Myślę, że mamy teraz znacznie więcej szacunku do siebie i do naszej wspólnej pracy. Jesteśmy bardzo szczęśliwi i naprawdę doceniamy to, co udało nam się osiągnąć – skomentowała wokalistka. Podczas sesji nagraniowej grupą dowodził wieloletni przyjaciel Irlandczyków – Stephen Street – który pragnął powrócić do świeżości ich dwóch pierwszych albumów – „Everybody Else Is Doing It, So Why Can’t We?” oraz „No Need To Argue ”. Powstało 15 utworów, z czego 11 znajdzie się na nowej płycie – reszta zostanie wykorzystana jako bonusy. Czego możemy się spodziewać? Na pewno nie muzycznej rewolucji. Zespół udostępnił już dwa pierwsze single – „Show Me The Way” oraz „Tomorrow”, które wprawdzie nie zaskakują, ale z pewnością nie rozczarują zwolenników ich tradycyjnego brzmienia, a także przypadną do gustu spragnionym nowości fanom. Czy uda im się porwać tłumy resztą zgromadzonego materiału? O tym będziemy mogli przekonać się już 26 czerwca, kiedy to grupa wystąpi po raz pierwszy przed polską publicznością na warszawskim Torwarze.
FOT.: MAT. PRASOWE, MAT. WYTWÓRNI PŁYTOWYCH
THE CRANBERRIES
7
KRONOS QUARTET I SIGUR RÓS W FINALE SACRUM PROFANUM!
D
ruga płyta brytyjskiego zespołu to najbardziej oczekiwana premiera tej wiosny, ale szczegóły wciąż są tajemnicą. Na razie wiadomo, że Jamie Smith znalazł wreszcie czas na produkcję własnego materiału i będzie to album klubowy, a inspiracje (klipy są regularnie zamieszczane na blogu The XX) sięgają od muzyki lat 50. przez bułgarski folklor, współczesną klasykę po hip-hop, a nawet dance z wczesnych lat 90! Zespół ujawnił też pierwsze demo do utworu „Open Eyes”, który wbrew zapowiedziom wcale nie brzmi klubowo, ale jest minimalistyczną, melancholijną balladą. Zdobywcy prestiżowego Mercury Music Prize 2010 deklarują, że zamierzają w pełni wykorzystać nadchodzący sezon festiwalowy. Nowy materiał na pewno usłyszymy więc na tegorocznym Open’erze. The XX zagrają też w Barcelonie w ramach festiwalu Primavera Sound. (MW)
NIE BĘDZIE „HOT FUSS 2”
B
randon Flowers, wokalista grupy The Killers, zapowiedział wydanie czwartego krążka jeszcze w tym roku. Jak zapewnia, część materiału jest już gotowa, jednak na usłyszenie ostatecznego rezultatu trzeba będzie poczekać przynajmniej do lata. Amerykanie starają się nie powielać swoich wcześniejszych pomysłów i pragną stworzyć coś unikalnego. -–Nie chcemy nagrać „Hot Fuss 2”, „Sam’s Town 2” czy „Day and Age 2” – wyznaje muzyk. W odnalezieniu nowego brzmienia pomoże im znany brytyjski producent i zdobywca nagrody Grammy, Steve Lillywhite. (MN)
KRONOS QUARTET
KRONOS QUARTET – to zdobywca Nagrody Grammy oraz jeden z najbardziej utytułowanych i poważanych zespołów naszych czasów. Przez niemal 40 lat, kwartet z San Francisco w składzie David Harrington, John Sherba (skrzypce), Hank Dutt (altówka) oraz Jeffrey Zeigler (wiolonczela) konsekwentnie realizuje autorskie wizje artystyczne, zakładające odważne poszukiwania twórcze oraz poszerzenie zakresu i kontekstu aktywności kwartetu smyczkowego. Zespół zagrał setki koncertów na całym świecie, wydał 45 albumów i zamówił przeszło 750 nowych utworów oraz aranżacji na kwartet smyczkowy. W 2011 roku jako jedyny zespół na świecie otrzymał dwie najbardziej prestiżowe nagrody w dziedzinie muzyki – Polar Music Prize oraz Avery Fisher Prize. SIGUR RÓS to islandzki zespół założony w 1994 roku, rozpoznawalny na całym świecie dzięki charakterystycznej, falsetowej, barwie głosu wokalisty oraz efektom brzmieniowym uzyskiwanym poprzez specjalną technikę gry smyczkiem na gitarze elektrycznej. Lider zespołu Jón Jónsi
Þór Birgisson prowadzi równolegle karierę solową. W ramach trasy koncertowej związanej z promocją solowego albumu jónsi –go wystąpił dwukrotnie w Krakowie podczas Sacrum Profanum 2010. SIGUR RÓS
FESTIWAL SACRUM PROFANUM to międzynarodowy projekt, uznawany za jedno z najciekawszych wydarzeń muzycznych Europy. Prezentuje muzykę XX wieku i najnowszą, łącząc muzykę poważną z innymi nurtami. Co roku program koncentruje się na twórczości kompozytorów z innego kraju lub sfery kulturowej. (MSZ)
8
01/12
PARADISE
NA ŻYWO
C
oldplay, gwiazda zeszłorocznej edycji Open’era, ponownie zagra w naszym kraju! Zespół wystąpi 19 września na Stadionie Narodowym w Warszawie, aby promować swój najnowszyalbum„MyloXyloto”,wydanywpaździerniku. Organizacją wydarzenia wspólnie zajęły się agencje Live Nation oraz Alter Art. Za możliwość usłyszenia Anglików na żywo trzeba zapłacić co najmniej 165 zł. Czy po raz kolejny uda im się rzucić polską publiczność na kolana? Dowiemy się niebawem. (MSZ)
BILLY CORGAN:
TEKST: MARCIN KUSY
– NIE ZDARZYŁO MI SIĘ COŚ TAKIEGO OD CZASU „MELLON COLLIE AND THE INFINITE SADNESS”, A TO BYŁO KILKANAŚCIE LAT TEMU, WIĘC NAPRAWDĘ BARDZO DAWNO – OPOWIADA O NOWEJ PŁYCIE SMASHING PUMPKINS LIDER GRUPY BILLY CORGAN.
P
rzez długie lata nie chciał nawet słyszeć o powrocie Smashing Pumpkins. Ostatni okres to raczej wahania nastroju frontmana co do swej przyszłości muzycznej niźli rozpieszczanie fanów nowymi nagraniami – ostatnia płyta „Zeitgest” wyszła w 2007 r. Tym razem Corgan zapowiada z zadowoleniem nowy krążek „Oceania” i zaznacza, że już teraz należy on do największych osiągnięć grupy: – Już dawno nie miałem
takiej płyty, którą mogłem zaprezentować pięćdziesięciu osobom i wszystkie mówiły, że jest znakomita – oznajmia wokalista. Znamy już tracklistę, ale konkretna data premiery nie została jeszcze podana. Wiadomo jedynie, że ukaże się wiosną. Na razie formacja na oficjalnej stronie internetowej promuje reedycję dwóch klasycznych albumów grupy: „Gish” i „Siamese dream”. Obydwa w okazałych, jubileuszowych wydaniach.
OSZIBARACK
W TRASIE
D
ebiutowali osiem lat temu i od tego czasu ciągle utrzymują się w czołówce polskiej sceny muzycznej. Umiejętnie lawiruj między rockiem i elektroniką, przy tym dużo eksperymentują – nie tylko zresztą z tymi dwoma gatunkami. Jednak największym plusem wrocławskiego zespołu są występy na żywo, gdy muzycy mogą pokazać pełnię swoich umiejętności i niesamowitą żywiołowość. Będzie się można o tym przekonać już 19 marca w warszawskim klubie Hard Rock Cafe. Zanim pójdziecie na koncert, sprawdźcie ich najnowszy teledysk, do piosenki „Rumbacza”. Kawałek można znaleźć na ostatniej płycie grupy – „40 Surfers Waiting for the Waves”. (MSZ)
FOT.: MAT. PRASOWE, MAT. WYTWÓRNI PŁYTOWYCH
JUŻ DAWNO NIE MIAŁEM TAKIEJ PŁYTY
9
AMY WINEHOUSE
INSPIRUJE
M
imo, iż od śmierci Amy Winehouse minęło pół roku, artystka wciąż pozostaje inspiracją nie tylko dla fanów, lecz także innych artystów. – Ta piosenka po prostu rozkwitła w studio. Napisałam po śmierci Amy krótki poemat, mój basista Tony Shanahan ułożył muzykę. Okazało się, że wszystko doskonale do siebie pasuje – opowiada Patti Smith. Pierwsza dama punk rocka zapewniła, że piosenka znajdzie się na jej nowym albumie. Jak dodaje, to niejedyny utwór na kolejnym
MOS DEF I OSTR NA ADIDAS ORIGINALS ROCKS THE FLOOR
D
krążku poświęcony znanemu artyście. – Napisaliśmy również piękną piosenkę dla Marii Schneider, aktorki, z którą przyjaźniłam się jeszcze w 70. latach. Schneider najbardziej zapamiętaliśmy z filmu „Ostatnie tango w Paryżu”, gdzie jej partnerem był Marlon Brando. Artystka zmarła w lutym ubiegłego roku. (MK)
ruga edycja tej jednej z największych w Polsce imprez hip-hopowych odbędzie się 2 i 3 marca w warszawskim Soho Factory. Tradycyjnie nie zabraknie międzynarodowych gwiazd. Niektóre z nich odwiedzą Polskę po raz pierwszy! Impreza połączy ze sobą cztery elementy kultury hip-hop – MCing, b-boying, DJing i graffiti. W każdej z tych dziedzin będzie można podziwiać najlepszych artystów z Polski i zagranicy. Celem imprezy jest stworzenie przestrzeni umożliwiającej poznanie twórczości z różnych stron świata, wymiana doświadczeń między artystami, pokazanie kultury hip-hop jako unikalnego i niezwykle szybko ewoluującego elementu współczesnej kultury, w którym każdy, bez względu na wiek czy miejsce zamieszkania, może znaleźć coś dla siebie.
W tym roku część koncertowa to prawdziwa bomba na rynku muzycznym. Główną gwiazdą imprezy będzie legenda hip-hopu – Mos Def, od tego roku używający pseudonimu Yasiin Bey, jeden z najbardziej znanych i cenionych raperów na świecie. Jego występ poprzedzi koncert OSTRego. Na festiwalu wystąpi jeszcze jedna zagraniczna gwiazda. Kto to będzie? Tego organizatorzy jeszcze nie ujawnili, ale biorąc pod uwagę już zapowiedziany skład, należy się spodziewać wiele. Na zakończenie adidas Originals Rocks the Floor zaplanowany jest wyjątkowy event – Rockaparty, w czasie którego będzie można usłyszeć mixtapy w wykonaniu jednego z najwyżej cenionych DJ-ów hip-hopowych na świecie, od lat współpracującego z marką adidas Originals. (MSZ)
10 01/12
KRONOS QUARTET I SIGUR RÓS W FINALE SACRUM PROFANUM! NOWY MATERIAŁ TO BĘDZIE WIELKIE WYDARZENIE: DWA NIEZWYKŁE KONCERTY, DWIE WIELKIE GWIAZDY, NA JEDNEJ SCENIE I TYLKO W KRAKOWIE. SIGUR RÓS I KRONOS QUARTET WYSTĄPIĄ W FINALE JUBILEUSZOWEJ 10. EDYCJI FESTIWALU SACRUM PROFANUM. KONCERTY ODBĘDĄ SIĘ 16 I 17 WRZEŚNIA, TRADYCYJNIE W HALI OCYNOWNI Arcelor M ittal POLAND. BILETY W SPRZEDAŻY 1 MARCA.
KRONOS QUARTET
D
ruga płyta brytyjskiego zespołu to najbardziej oczekiwana premiera tej wiosny, ale szczegóły wciąż są tajemnicą. Na razie wiadomo, że Jamie Smith znalazł wreszcie czas na produkcję własnego materiału i będzie to album klubowy, a inspiracje (klipy są regularnie zamieszczane na blogu The XX) sięgają od muzyki lat 50. przez bułgarski folklor, współczesną klasykę po hip-hop, a nawet dance z wczesnych lat 90! Zespół ujawnił też pierwsze demo do utworu „Open Eyes”, który wbrew zapowiedziom wcale nie brzmi klubowo, ale jest minimalistyczną, melancholijną balladą. Zdobywcy prestiżowego Mercury Music Prize 2010 deklarują, że zamierzają w pełni wykorzystać nadchodzący sezon festiwalowy. Nowy materiał na pewno usłyszymy więc na tegorocznym Open’erze. The XX zagrają też w Barcelonie w ramach festiwalu Primavera Sound. (MW)
Þór Birgisson prowadzi równolegle karierę solową. W ramach trasy koncertowej związanej z promocją solowego albumu Jónsi wystąpił dwukrotnie w Krakowie podczas Sacrum Profanum 2010. SIGUR RÓS
NIE BĘDZIE „HOT FUSS 2”
B FESTIWAL SACRUM PROFANUM to międzynarodowy projekt, uznawany za jedno z najciekawszych wydarzeń muzycznych Europy. Prezentuje muzykę XX wieku i najnowszą, łącząc muzykę poważną z innymi nurtami. Co roku program koncentruje się na twórczości kompozytorów z innego kraju lub sfery kulturowej. (MSZ)
randon Flowers, wokalista grupy The Killers, zapowiedział wydanie czwartego krążka jeszcze w tym roku. Jak zapewnia, część materiału jest już gotowa, jednak na usłyszenie ostatecznego rezultatu trzeba będzie poczekać przynajmniej do lata. Amerykanie starają się nie powielać swoich wcześniejszych pomysłów i pragną stworzyć coś unikalnego. – Nie chcemy nagrać „Hot Fuss 2”, „Sam’s Town 2” czy „Day and Age 2” – wyznaje muzyk. W odnalezieniu nowego brzmienia pomoże im znany brytyjski producent i zdobywca nagrody Grammy, Steve Lillywhite. (MN)
FOT.: MAT. PRASOWE, MAT. WYTWÓRNI PŁYTOWYCH
KRONOS QUARTET – to zdobywca Nagrody Grammy oraz jeden z najbardziej utytułowanych i poważanych zespołów naszych czasów. Przez niemal 40 lat, kwartet z San Francisco w składzie David Harrington, John Sherba (skrzypce), Hank Dutt (altówka) oraz Jeffrey Zeigler (wiolonczela) konsekwentnie realizuje autorskie wizje artystyczne, zakładające odważne poszukiwania twórcze oraz poszerzenie zakresu i kontekstu aktywności kwartetu smyczkowego. Zespół zagrał setki koncertów na całym świecie, wydał 45 albumów i zamówił przeszło 750 nowych utworów oraz aranżacji na kwartet smyczkowy. W 2011 roku jako jedyny zespół na świecie otrzymał dwie najbardziej prestiżowe nagrody w dziedzinie muzyki – Polar Music Prize oraz Avery Fisher Prize. SIGUR RÓS to islandzki zespół założony w 1994 roku, rozpoznawalny na całym świecie dzięki charakterystycznej, falsetowej, barwie głosu wokalisty oraz efektom brzmieniowym uzyskiwanym poprzez specjalną technikę gry smyczkiem na gitarze elektrycznej. Lider zespołu Jón Jónsi
THE XX NA OPEN’ERZE!
11
NOISIA
BITY JAK Z GIER KOMPUTEROWYCH
N
oisia to trójka niderlandzkich artystów z północnej Holandii: Nik Roos, Thijs de Vlieger i Martijn van Sonderen. Już 2 marca wystąpią w gdańskim CSG, na jedynym koncercie w Polsce. To będzie prawdziwe święto dla fanów wszelkich połamanych bitów! Ich nazwa to odwrócony napis „VISION”
ze starych kaset VHS. Pierwsze nagrania Noisia wydała w 2003 roku pod znakiem SLR.Wkolejnychlatachwspółpracowaliznajwiększymi labelami, aby w 2005 roku założyć własną wytwórnię pod nazwą Vision Recordings. W 2007 roku utworzyli też Division Labeling, charakterystyczną dla takich gatunków jak electro, house,
breaks i dubstep. Wszystkim trzem bardzo spodobały się wyzwania płynące z prowadzenia wytwórni, bo w 2010 roku założyli kolejną, stworzoną specjalnie dla głębszych i bardziej eksperymentalnych odsłon drum and bassu – Invisible Recordings. Doskonale znają ich nie tylko klubowicze i melomani, lecz także fani gier – „DJ Hero”, „WipeOut”, „Gran Turismo”, „Motorstorm Apocalypse” – wszystkie są naznaczone obecnością utworów wyprodukowanych przez chłopaków. Poprzez lata działalności Noisia za swoją twórczość otrzymała wiele znaczących nagród, wśród nich między innymi na UK National D&B Awards (2009, 2010), D&B Arena Awards (2010). Najbardziej znane holenderskie trio współpracowało z wieloma artystami (Hadouken, Foreign Beggars i inni) i wyprodukowali masę świetnych remiksów (jak chociażby „Alice” Moby’ego, „Omen” Prodigy czy „E.T.” Katy Perry). Chociaż działalność jako DJ-e artyści nieco zredukowali na rzecz wytwórni i produkcji, od 2004 roku co weekend dzielnie starają się wyruszać w trasę. Grali już w Tokio, Moskwie i Los Angeles. A teraz przyszła kolej także na Gdańsk! (MSZ)
INNOWACYJNY STYL ŻYCIA W ZASIĘGU TWOJEJ RĘKI Czytniki e-książek i tablety Prestigio dostępne w wybranych punktach na terenie całej Polski
Dystrybutorem marki Prestigio PMP7074B3G
www.prestigio.pl
jest firma PER3562B
12 01/12
NIEBEZPIECZNE
ZWIĄZKI CZYLI AKTORZY GRAJĄ WOKALISTÓW TEKST: MACIEJ KACZYŃSKI
GDYBY PRZYZNAWANO OSCARA W KATEGORII „NAJLEPSZA ROLA W O K A L I S T Y RO C KO W E G O ”, O S TAT U E T K Ę WA LC Z Y Ł O BY CO NAJMNIEJ KILKU AKTORÓW Z NAJWYŻSZEJ PÓŁKI HOLLYWOOD. I TO WCALE NIE DZIĘKI SWOIM KREACJOM FILMOWYM. ONI TĘ ROLĘ GRAJĄ W ŻYCIU. PRZYJRZYJMY SIĘ, JAK IM TO WYCHODZI. A WIĘC – JAK ONI ŚPIEWAJĄ?
T
ak już się złożyło, że od jakichś stu lat ideał mężczyzny wciela się w kolejnych aktorów – zwłaszcza tych hollywoodzkich. I jeśli ktoś uosabia ten ideał dzisiaj, to z pewnością jest to Ryan Gosling, do którego należy przełom 2011 i 2012 roku. Po takich filmach jak „Drive”, „Kocha, lubi, szanuje” czy „Blue Valentine” (prawie) każda kobieta chce być z nim, a (niemal) każdy facet chce być nim. Czuły, a jednocześnie męski, nieziemsko przystojny, ale i niezwykle naturalny, bosko utalentowany i chłopięco skromny – prawdziwy bohater masowej wyobraźni oraz intensywnych snów nastolatek. Gosling nie byłby jednak skończonym ideałem, gdyby nie… gra w zespole muzycznym. Tu zła wiadomość dla wszystkich, którzy szukają rysy na tym spiżowym posągu: Ryan ma swój zespół. Nazywa się Dead Man’s Bones i – to już naprawdę ciężkie do zniesienia – jest rewelacyjny. Jest też dobrym powodem, żeby przyjrzeć się bliżej zjawisku aktorów, których ciągnie do muzyki, i którzy mniej lub bardziej z muzyką flirtują, zakładając zespoły, nagrywając płyty, występując z koncertami. Na ile świat filmu wpływa na świat muzyki? Czym te aktorskie zespoły różnią się od zwykłych? I jakich potrzeb nie zaspokaja fabryka snów, że niektórzy jej bohaterowie sięgają po gitary i mikrofony? Żeby nieco zawęzić ten przepastny temat, ograniczmy się do 1) aktorów i reżyserów – mężczyzn i 2) przejść w jedną stronę – tzn. z filmu do muzyki, a nie odwrotnie. I choć żal pomijać tak barwne postaci jak Charlotte Gainsbourg czy Juliette Lewis oraz tak smakowite porażki jak filmowe popisy Madonny bądź Krzysztofa Antkowiaka, ciekawych historii i tak nam nie zabraknie. PIKNIK POD WISZĄCĄ SKAŁĄ Dead Man’s Bones to zespół z gruntu teatralno-filmowy. Gosling założył go w 2008 roku z przyjacielem, Zackiem Shieldsem, po tym jak zorientowali się, że obu ich jednakowo kręci musicalowo-gotycki klimat romantycznych horrorów. Płyta – jak na razie, niestety, jedyna – która ukazała się w 2009 roku, od początku powstawała w atmosferze luzu i niewymuszonego eksperymentu. Pierwotnie miał na niej śpiewać jedynie chór dziecięcy, jednak panowie podczas prób uznali, że ich głosy brzmią nawet nie najgorzej – zwłaszcza wibrujący w starym stylu, charakterystyczny wokal Goslinga. Zaśpiewali więc obaj, choć dziecięcy chór i tak pozostał bohaterem tych utworów, nadając im epicki, melancholijny rozmach, ale i ujmującą spontaniczność. Ta ostania była zresztą jednym z głównych założeń sesji nagraniowej: Ryan i Zach, którzy zagrali na wszystkich instrumentach (na niektórych po raz
ZJAWISKO 13 pierwszy), umówili się z producentem, że do każdej piosenki pochodzą najwyżej trzy razy, żeby nie przeprodukować nagrań i zachować ich naturalny, żywy charakter. Przynajmniej tak brzmi oficjalna wersja tej historii, w którą ciężko do końca wierzyć, słuchając płyty (świetnie zagranej i wyprodukowanej) i pamiętając, z kim mamy do czynienia. Bo Ryan Gosling bynajmniej nie jest naturszczykiem znikąd. W latach 80. był on jedną z małoletnich gwiazd popularnego show telewizyjnego „Mickey Mouse Club”, śpiewając i tańcząc obok równie małoletnich Justina Timberlake’a, Britney Spears czy Christiny Aquilery. Występy na scenie ma więc od dawna we krwi. Tyle że w żaden sposób nie umniejsza to wartości samych nagrań i, ogólnie, pewnej opowieści, jaką jest projekt Dead Man’s Bones. Bo to od początku dużo więcej niż muzyka: począwszy od stylizowanych zdjęć z dziećmi poprzebieranymi za straszydła, poprzez barwne, na wpół improwizowane występy w salach teatralnych, po eksperymenty filmowe. Z tych ostatnich na szczególną uwagę zasługuje kilkunastominutowy zapis wykonania piosenki „Pa Pa Power” w domu starców: niezwykły dokument połączony z oniryczną, fabularną etiudą, balansuje na niebezpiecznej granicy wyrachowania, ale bije z niego jakieś niekłamane, wzruszające dobro. A może to wrażenie jest zasługą doskonałej kreacji Ryana Goslinga, któremu tak łatwo wierzy się we wszystko co robi? MISJA NA MARSA Jeśli Gosling to wcielenie dobra, to Jared Leto, lider zespołu 30 Seconds To Mars i aktor znany z filmów takich jak „Requiem dla snu” czy „Fight club”, mógłby z powodzeniem wcielić się w jego złego brata bliźniaka. Blisko 10 lat starszy, ale równie przystojny co Ryan, Jared w pełni oddał się roli wokalisty rockowego. 30STM to emanacja jego rozbuchanego ego, ze wszystkimi klasycznymi elementami kultowego zespołu, takimi jak spektakularne, teatralne koncerty czy tłumy piszczących fanek na lotniskach. Muzyka – swoją drogą zagrana i w y produkowana na światowym poziomie, ale pozbawiona tej szorstkości, która cechuje zespoły rockowe z najwyższej półki
GOSLING PRZY MIKROFONIE NIE TYLKO DOBRZE WYGLĄDA. WIBRACJA Z JAKĄ ŚPIEWA W DEAD MAN’S BONES WYWOŁUJE CIARKI NA PLECACH!
14 01/12
1.
PO ROLI W FILMIE „DRIVE” RYAN ROZKOCHAŁ W SOBIE WIĘKSZOŚĆ KOBIET, A FACETÓW WPĘDZIŁ W KOMPLEKSY.
2.
MŁODY JARED LETO W FILMIE „REQUIEM DLA SNU” (2000 ROK). DWA LATA TEMU WYSTĄPIŁ W OBRAZIE „MR. NOBODY”.
– wydaje się tu dodatkiem, pretekstem do nakręcania pretensjonalnego, rock’n’rollowego cyrku, w którym Jared tak dobrze się odnajduje. Gigantomania lidera daje o sobie znać co i rusz, kiedy śledzi się historię zespołu. Wystarczą suche fakty: pierwszy teledysk amerykański nagrany w Chinach – i zarazem najdroższy klip do tej pory – („From Yesterday”); pierwszy w historii teledysk nagrany na Grenlandii („A Beautiful Lie”); rekord Guinessa w kategorii najdłuższa trasa koncertowa zespołu rockowego: 309 koncertów w ciągu dwóch lat (tu sympatyczny polski akcent – rekord padł 7 grudnia 2011 roku w Łódzkiej Atlas Arenie). Co czeka nas dalej? Pierwszy koncert na dnie oceanu? Pierwszy klip kręcony na pierścieniach Saturna? A może pierwszy duet wokalny z istotą pozaziemską? Jared’s ego is the limit. PRZEKRĘT Zupełnie inna bajka to kariera muzyczna Joaquina Phoenixa, świetnego, uznanego i wciąż młodego gwiazdora takich filmów jak „Gladiator”, „Buffalo Soldiers” czy „Spacer po linie” (gdzie, swoją drogą, zagrał legendę country Johnny’ego Casha – i to na tyle dobrze, że zgarnął za tę rolę nominację do Oskara). W 2008 roku znajdujący się u szczytu sławy Phoenix niespodziewanie oznajmił światu, że zrywa z aktorstwem, by odtąd poświęcić się muzyce. Co z tego wynikło, przekonaliśmy się dwa lata później z dokumentu „I’m still here”, który nakręcił o Phoenixie jego przyjaciel (również aktor), Casey Affleck. Film, który miał premierę na festiwalu w Wenecji we wrześniu 2010 roku, ukazywał upadek gwiazdy na samo dno: zarośnięty, spasiony, coraz bardziej zanie-
dbany Phoenix podejmuje żałosne próby stania się wokalistą hiphopowym, upija się, bierze narkotyki, wymiotuje, w ciemnych zaułkach korzysta z usług prostytutek – wszystko to w bezlitosnym obiektywie kamery Afflecka. Nic dziwnego, że wielu krytyków było autentycznie wstrząśniętych. Rock’n’rollowa degrengolada objawiła się tu w pełnej, mrocznej krasie. Tyle że szybko okazało się, iż rzekomy documentary to tak naprawdę mockumentary, a cała sprawa jest tylko – albo aż – przewrotną mistyfikacją. Phoenix i Affleck postanowili bowiem zakpić z showbiznesowych klisz, wciągając nas wszystkich w długofalowy performance. Phoenix przez blisko dwa lata z poświęceniem odgrywał rolę staczającego się, zaćpanego, nieudacznego hiphopowca, by udowodnić, jak łatwo sterować mainstreamowymi mediami i ich publicznością, podając im tego typu atrakcyjne historie. Muzyka okazała się więc w jego przypadku służebna wobec szerszej, aktorskiej kreacji. Casey Affleck nazwał ją zresztą życiową rolą Phoenixa, którą fałszywy hiphopowiec wrócił w glorii na należne mu miejsce w Hollywood. Aktor w efektownym stylu pokonał muzyka. DYRYGENT Kolejny intensywny wątek to „muzyka a reżyserzy”. Klasykiem tematu jest niezawodny Woody Allen, który kręcenie jednego filmu na rok od kilkudziesięciu lat łączy z graniem na klarnecie w składach grających tradycyjny, nowoorleański jazz. O tyle to ciekawe, że, jak mówi sam Allen, reżyser filmowy to zawód wymagający podejmowania największej liczbie decyzji na dzień. Tworząc od podstaw cały, złożony świat, musisz narzucać swoją wizję wielkiej liczby osób, koordynować i oce-
ZJAWISKO 15
3. JOAQUIN PHOENIX W FILMIE „SPACER PO LINIE”, W KTÓRYM ZAGRAŁ JOHNNY’EGO CASHA. RAZEM Z NIM WYSTĄPIŁA TAM REESE WITHERSPOON.
FOT.: MAT. PRASOWE
4. niać ich działanie, bez przerwy pod presją, w napięciu, nie mogąc pozwolić sobie na chwilę słabości. W tej sytuacji występowanie jako szeregowy członek big bandu może być doświadczeniem wyzwalającym od przymusu ogarniania: na scenie albo sali prób reżyser przestaje narzucać swój świat innym, rozpływając się z ulgą w żywiole muzyki. Sam Allen mówi, że granie po prostu go bawi; wie, że nie jest wybitnym klarnecistą, ale – tu cytat – „całkowicie cieszy się”, występując w tej roli. Charakterystyczne jest to „całkowicie”, bo świadczy właśnie o uldze – wydmuchując w zapamiętaniu jazzowe frazy, Allen w końcu nie musi myśleć o kolejnych scenach swoich neurotycznych komedii… Inna sprawa, że sama muzyka gra też istotną rolę w jego filmach, współtworząc ich nostalgiczny, inteligencki, nowojorski charakter. Z reżyserów, którzy traktują muzyczną materię w podobny sposób, wspomnijmy Davida Lyncha i Jima Jarmuscha. Filmy pierwszego nierozerwalnie wiążą się z sugestywnymi, mrocznymi, niepokojącymi kompozycjami Angelo Badalamentiego. Najwyraźniej Lynchowi musiało jednak czegoś w nich brakować, bo niedawno sam podjął próbę opowiedzenia kolejnej ze swoich pokręconych historii językiem muzycznym. W listopadzie zeszłego roku ukazała się jego debiutancka płyta, Crazy Clown Time – i już jej tytuł jest bardzo „lynchowski”. Tak jak piosenki, eksperymentalne, nieoczywiste, oniryczne. Dziwne, igrające ze schematami. Czyli dokładnie takie jak filmy autora „Zagubionej autostrady”. Kolejnym dowodem na to, że każdy dojrzały twórca opowiada tak naprawdę jedną historię, jest Jim Jarmusch: nie dość, że sam gra na gitarze, to przez jego filmy przewija się całe grono muzyków: Joe
Strummer, Tom Waits, John Lurie, Iggy Pop, Jack i Meg White. Wszyscy oni dobrze wpisują się w świat filmów Jarmuscha, ze swoim luzem, odklejeniem, abnegacją, i jakąś straceńczą wolnością. Przy okazji Jarmuscha trzeba też wspomnieć o ścieżce dźwiękowej do „Truposza” – bo rzadko zdarza się, żeby muzyka stworzyła z obrazem tak organiczną całość. Podróży na drugą stronę, którą odbywa w tym filmie postać grana przez Johnny’ego Deppa (on też jest muzykiem!), nie sposób sobie nawet wyobrazić bez czarnej jak smoła, hipnotycznej, napędzanej iście diabelskim pulsem gitary Neila Younga…
WOODY ALLEN KRĘCENIE JEDNEGO FILMU NA ROK OD KILKUDZIESIĘCIU LAT ŁĄCZY Z GRANIEM NA KLARNECIE. TU W SCENIE Z FILMU „MANHATTAN”.
POLSKIE DROGI A jak oni śpiewają na naszym podwórku? Co cieszy – różnorodnie. Mamy bowiem pościelowe mruczanki Michała Żebrowskiego, popowy mainstream w postaci płyt Piotra Polka czy Borysa Szyca, ale i ciekawą, oryginalną awangardę, jaką proponuje na przykład Maria Peszek. Polscy artyści z mlekiem matek wyssali w końcu bogatą tradycję piosenki aktorskiej z festiwalem we Wrocławiu, a i niewesoła historia spowodowała, że śpiewanie zawsze było u nas jakby mocniej zaangażowane. Na szczęście nikt nie musi się już wczuwać w role wojujących z systemem punkowców, dzięki czemu coraz częściej pojawiają się bardziej wyrafinowane kreacje. Przykład? Chwytliwe połączenie aktorstwa Łukasza Garlickiego i nowoczesnej muzyki wyniosło ostatnio na (chwilowej?) fali Projekt Warszawiak. Kto wie, może niedługo doczekamy się i polskiego Ryana Goslinga?
16 01/12
IMPREZA
„FACE THE MUSIC” KONCERT MT EDEN
10 GRUDNIA 2011, WARSZAWA, KLUB M25 NA ŻYWO MOŻNA BYŁO USŁYSZEĆ DUBSTEP W WYKONANIU DUETU Z NOWEJ ZELANDII. MT EDEN TWORZĄ: JESSE COOPER I HARLEY RAYNER. NAJBARDZIEJ ZNANI SĄ DZIĘKI KAWAŁKOWI „SIERRA LEONE”. NA RAZIE OFICJALNIE NIE WYDALI ŻADNEJ PŁYTY, ALE UDOSTĘPNILI ZA DARMO KILKANAŚCIE UTWORÓW. WARTO SPRAWDZIĆ ICH KANAŁ NA YOUTUBE.
FOTORELACJA 17
IMPREZA
ELECTRONIC BEATS FESTIVAL
FOT.: KRZYSZTOF PLEBANKIEWICZ
KONCERTY: GROOVE ARMADA, THE DRUMS, WILEY, ZOLA JESUS. 2 GRUDNIA 2011, WARSZAWA, SOHO FACTORY MIĘDZYNARODOWY PROGRAM MUZYCZNY ELECTRONIC BEATS OBCHODZIŁ W TYM ROKU SWOJE DZIESIĄTE URODZINY. Z TEJ OKAZJI PRZYGOTOWANO PREZENT DLA POLSKICH FANÓW DOBREJ MUZYKI – PO RAZ PIERWSZY W NASZYM KRAJU ZORGANIZOWANO ELECTRONIC BEATS FESTIVAL, PODCZAS KTÓREGO MOŻNA BYŁO USŁYSZEĆ GWIAZDY Z NAJWYŻSZEJ PÓŁKI.
18 01/12
WYWIAD / ZOLA JESUS 19
MUZYKA JEST MOJĄ RELIGIĄ TEKST: MARTA SAKSON
20 01/12
JEJ ARTYSTYCZNY PSEUDONIM JEST ZESTAWIENIEM IMIENIA ZAŁOŻYCIELA KOŚCIOŁA Z FRANCUSKIM PISARZEM. W SWOJEJ MUZYCE ŁĄCZY BRZMIENIA GOTYCKIE Z ELEKTRONICZNYMI I ROCKOWYMI. A SAMA PRZYZNAJE SIĘ ZARÓWNO DO SŁUCHANIA FEVER RAY JAK I BRITNEY SPEARS. JAKA JEST ZOLA JESUS? SPOTKALIŚMY SIĘ Z NIĄ, BY TO SPRAWDZIĆ, W ŚRODKU ZIMY, JEJ ULUBIONEJ PORY ROKU.
P
ierwsze wrażenie ze spotkania? Jak to się dzieje, że z takiej drobnej dziewczyny wydobywa się głos tak silny, że mógłby kruszyć skały! O jego mocy przekonali się uczestnicy Electronic Beats Festival. Ci, którzy tam nie byli, nie mają się co martwić. Zola najwyraźniej polubiła polską publiczność, bo już w kwietniu znów będzie w Warszawie! : Zaczęłaś śpiewać, kiedy miałaś 7 lat. Ale najpierw zafascynowały Cię opery, myślisz, że to doświadczenie ze śpiewem operowym ukształtowało Cię jako artystkę? ZOLA: Nie jestem najlepsza z teorii muzyki, kiedy byłam mała nie chciałam się uczyć, chciałam śpiewać. Studiowałam klasyczną operę, dużo słuchałam, ale nie cierpiałam czytać. Teoria osłabia wyraz muzyki. Od kiedy pamiętam, jedyną rzeczą, jakiej chciałam, było śpiewanie i bycie w tym coraz lepszą. Opery wydały mi się interesujące, ale taki śpiew wymaga ogromnej dyscypliny. Z wiekiem zaczęłam do tego poważniej podchodzić i widziałam tylko swoje błędy. Byłam dla siebie bardzo surowa w dążeniu do perfekcjonizmu, ale i tak efekty nie były zadowalające. Patrząc na to z tej perspektywy – rzeczywiście doświadczenie ze śpiewem operowym wpłynęło na mnie. Do dziś nie jestem zadowolona ze swojego głosu i coraz więcej od siebie wymagam. Nie czuję się wcale dumna z tego, co robię teraz. Poza tym nie sądzę, żeby mój głos brzmiał lepiej dzięki temu, że mam za sobą doświadczenia związane ze śpiewem operowym. : Kiedy widzisz reakcje tłumów na Twoją muzykę, nie czujesz się dumna z tego, co robisz? ZOLA: To może zabrzmi dziwnie, ale ja nie wierzę nikomu. Wierzę tylko sobie. Jeśli nie jestem zadowolona z mojego głosu, to po prostu czuję, że muszę to zmienić. Myślę, że im więcej wyzwań sobie stawiam, tym jestem lepsza.
: W stosunku do innych też jesteś taka surowa? Słyszałam, że słuchasz różnych rzeczy – od Fever Ray po Britney Spears… ZOLA: Jeśli artysta ma mi coś do zaoferowania, to nieważne jaki to jest rodzaj muzyki. Dobra piosenka to dobra piosenka. Muzyka eksperymentalna i pop – to jest dla mnie to samo. Wtedy nie oceniam, zastanawiam się co, mogę dla siebie wyciągnąć z tej muzyki. : Skąd się wziął Twój pseudonim? ZOLA: Wymyśliłam tę nazwę, kiedy byłam bardzo młoda. Może miałam 13 lat. To wtedy odkryłam i zafascynowałam się Zolą, który w Stanach nie jest znanym pisarzem. Postanowiłam zestawić go z kimś, kogo wszyscy dobrze znają – z Jezusem. Poza tym to połączenie dobrze brzmiało. Może też chciałam przez to wzbudzić nieco kontrowersji. : Jesteś wierzącą osobą? ZOLA: Każdy w coś wierzy. Religia daje ludziom poczucie celu, wiarę, nadzieję, poczucie bezpieczeństwa i pewien komfort. Patrząc na to w ten sposób, muzyka jest moją religią, bo dzięki niej doświadczam tego samego. Dążę do doskonałości, mam poczucie celu, coś, czego się trzymam i bez-
pieczeństwa. Wierzę w to, co robię. Wierzę w swoją muzykę. : Jest coś mrocznego w Twoich utworach. Dużo myślisz na temat zła i dobra? ZOLA: Moja muzyka jest bardzo osobista, wszystko co robię jest częścią mnie. Zawsze staram się tworzyć coś, co jest bardzo szczere. Myślę dużo na temat dualizmu świata. Każdy człowiek ma dobrą i złą stronę. To od okoliczności zależy, która z nich wygra. Często zastanawiam się nad tym, które ludzkie zachowania są szczere, prawdziwe. Która strona wygra. Dlatego o tym piszę. Ale w swoich utworach poruszam też pozytywne tematy, zastanawiam się nad tym, co ludziom daje szczęście, poczucie radości. : Studiowałaś filozofię. Który z myślicieli jest Twoim ulubionym? ZOLA: Zdecydowanie Arthur Schopenhauer. Ludzie myślą, że jest taki smutny, ale dla mnie to ktoś szczery. Lubię sposób, w jaki pisał o ludzkiej woli i pragnieniach. Zawsze kiedy go czytam, myślę sobie: „O tak, masz rację Schopenhauer! Arthur, ty to masz łeb!”. Filozofia w moim życiu odgrywa podobną rolę jak muzyka. To mój sposób na odkrywanie sensu życia, odpowiedzi na pytanie, po co jesteśmy tu i teraz. : Schopenhauer urodził się w Gdańsku. Może jest jeszcze ZOLA TO JEDNA jakaś postać związaZ NAJBARDZIEJ na z Polską, która Cię ZADZIWIAJĄinteresuje? CYCH POSTACI ZOLA: Andrzej ŻuławNA WSPÓŁCZEski, Roman Polański SNEJ SCENIE – oni jako pierwsi przychodzą mi do głowy. MUZYCZNEJ, Miło jest odwiedzić ich CHOCIAŻ MA kraj. Poza tym podoba DOPIERO 22 LATA. mi się polska zima. W SWOJEJ Nie lubię marznąć, MUZYCE ODWOŁUJE SIĘ DO MROCZNYCH ale oglądanie jej zza INKANTACJI DIAMANDY GALAS, WCZESNEJ okna sprawia mi przyEKSPERYMENTALNEJ ELEKTRONIKI I PIERWjemność. Jest wtedy tak SZEJ FALI INDUSTRIALU ORAZ – JAK SAMA spokojnie i cicho. Mogę TWIERDZI – KOMPOZYCJI KARLHEINZA się w pełni skupić na piSTOCKHAUSENA. saniu tekstów.
:Masz rosyjskie korzenie. Możesz nam powiedzieć coś więcej na ten temat? Jak wyglądało Twoje dzieciństwo? ZOLA: Moja rodzina wyprowadziła się z Rosji do Stanów. Ja urodziłam się już w Ameryce. Miejsca, w których dorastałam przypominają mi nieco te, które widziałam przez okno, jadąc do Warszawy: pełno pól, farm, bardzo zielono. Moja rodzina mieszka w Wisconsin. Ja przeprowadziłam się do Los Angeles. : Nad czym teraz pracujesz? ZOLA: Nad tym – wywiadami, trasą koncertową. : Lubisz tę część obowiązków? ZOLA: To jest takie wstawianie się za tym, co już się zrobiło. Występowanie w obronie tego. Kiedy jesteś muzykiem, wiele czasu spędzasz na tworzeniu, a później drugie tyle czasu trzeba poświęcić na przekonywanie ludzi do tego. Najtrudniejsze są dla mnie koncerty. Występowanie nie przychodzi mi łatwo, nie czuję się naturalnie na scenie. Jestem krytyczna wobec siebie i myślę, że jeszcze ani razu nie byłam zadowolona ze swojego występu. Ale z drugiej strony zdaję sobie sprawę z tego, jak ważne jest to, by spotkać się i połączyć z ludźmi, którzy słuchają mojej muzyki. Chce im to dać. Mam nadzieję, że rozumieją moje nerwy i błędy na scenie. Ja zwykle wychodzę na scenę i myślę sobie – niech się dzieje, co chce!
WYWIAD / ZOLA JESUS
21
22 01/12
AZARI
WYWIAD / AZARI 23
24 01/12
JOHNNY DEEP PRZYCHODZI NA ICH WYSTĘPY. MADONNA CHCE, BY RAZEM Z NIĄ RUSZYLI W TRASĘ KONCERTOWĄ. CO ONI NA TO? WZRUSZAJĄ RAMIONAMI I MÓWIĄ: – NAJWAŻNIEJSZE, ŻE NASZYM MAMOM PODOBA SIĘ TO, CO ROBIMY! PRZECZYTAJCIE NAJBARDZIEJ PSYCHODELICZNY WYWIAD W TYM NUMERZE LAIF-A (W ŻADNYM INNYM NIE PADŁO TYLE RAZY SŁOWO „COOL”!). Z DINAMO AZARI I FRITZEM HELDEREM, CZYLI POŁOWĄ AZARI & III, ROZMAWIALIŚMY PRZED ICH KONCERTEM W KLUBIE 1500M2. TEKST: MARTA SAKSON cool, więc lubię to. Tamto jest cool – muszę to mieć. Ale jest drugi typ: prawdziwi hipsterzy. Oni bycie cool mają we krwi, tacy się urodzili, to oni decydują o tym, co jest cool, a co nie. Wszystko, co mówią, kupują, zakładają, jest cool. Ludzie się dziwią, jak oni to robią, bo mogą na siebie włożyć papierową torbę i są cool. DINAMO AZARI: I my właśnie jesteśmy tymi prawdziwymi hipsterami! : Johnny Depp wśród fanów nie robi na Was wrażenia, a Madonna? Zaprosiła Was na swoją trasę koncertową. Jak zareagowaliście na jej propozycję? FRITZ HELDER: Też fajnie. (Śmiech) DINAMO AZARI: Ona zna się na muzyce, to jest cool. FRITZ HELDER: Ale wiesz, co sprawiło mi więcej radości? Dałem naszą płytę ma-
mie w prezencie. Pomyślalem sobie, że jej się nie spodoba, ale i tak powie: – Fajna, fajna. Tymczasem włączyła ją i od razu dostałem maila. Rozpływała się w zachwycie, naprawdę jej się spodobało! To jest cool. Nie podejrzewałem jej, że to polubi. Jednym słowem komplement z ust mamy – to jest coś. Sprawiłem jej prawdziwą radość. : Wasze mamy wierzyły w to, że odniesiecie taki sukces? FRITZ HELDER: Odnieśliśmy sukces? (Śmiech) Coś niby obiło nam się o uszy. Ludzie tak mówią. Jasne, że się tego spodziewaliśmy! Ciężko na to wszystko pracowaliśmy przez ostatnie dziesięć lat, razem i osobno. Tak więc gdyby się nie udało, to dopiero byłoby dziwne. Wtedy wróciłbym do szkoły i został prawnikiem. Czekałem na ten sukces. Myślę sobie: no wreszcie! DINAMO AZARI: To nie jest coś niesamowitego. Taka miła niespodzianka, ale braliśmy to pod uwagę. Może tylko nie na taką skalę. : Jak moglibyście opisać swoją muzykę? Myślicie, że przecieracie nowe szlaki? DINAMO AZARI: Jest taka kampania społeczna z jajkiem i rozgrzaną patelPOCHODZĄ Z TORONTO. TWORZĄ nią. Rozbijasz jajko i zaczyW CZTEROOSOBOWYM SKŁADZIE. MÓZGIEM nasz smażyć – tak niby zaPROJEKTU JEST CHRISTIAN FARLEY AKA DINAMO chowuje się twój mózg pod AZARI, RAZEM Z NIM WYSTĘPUJĄ: ALPHONSE LANZA AKA ALIXANDER II ORAZ WOKALIŚCI FRITZ HELDER wpływem narkotyków. Jak I CEDRIC GASAIDA. 7 LUTEGO MIAŁA MIEJSCE POLSKA skwierczące jajko. To samo PREMIERA DEBIUTANCKIEGO WYDAWNICTWA GRUPY dzieje się z Twoją głową, kie– „AZARI & III”. Z TEGO KRĄŻKA POCHODZĄ SINGLE: dy słuchasz naszej muzyki. „RECKLESS WITH YOUR LOVE” I „HUNGRY FOR THE FRITZ HELDER: Co ty POWER”. MUZYCY AKTYWNIE DZIAŁAJĄ NA gadasz? Dla mnie muzyka KANADYJSKIEJ SCENIE JUŻ OD POŁOWY LAT 90. to wszystko. To efekt połąEKSPERYMENTOWALI JUŻ WŁAŚCIWIE Z KAŻDYM czenia naszych czterech silGATUNKIEM – OD HOUSE’U PO GARAŻOWY ROCK, nych, różnych osobowości. SHOEGAZE CZY MUTANT DISCO.
FOT.: KRZYSZTOF PLEBANKIEWICZ, MAT. PROMOCYJNE
: Wasze „Reckless With Your Love” rozbrzmiewa niemal we wszystkich polskich stacjach radiowych. Cieszę się, że nareszcie usłyszymy Was na żywo! FRITZ HELDER: Ja w Polsce już byłem. Trzy lata temu. Przyjechałem z Nelly Furtado. Pamiętasz to lato i potworną burzę, z powodu której przerwano jej występ? Byłem tam! Oczywiście nawet nie przypuszczałem, że wrócę do Polski, w zupełnie innej roli. : Pamiętam, to było w Poznaniu. Co robiłeś z Nelly Furtado? FRITZ HELDER: Tańczyłem! Tak, tak, nie od dziś jestem w tym biznesie. Tańczyłem dla samej Nelly! : A teraz wśród widzów na Waszych koncertach można dostrzec Johnn’ego Deppa! DINAMO AZARI: Przyszedł na nasz występ w Londynie, zobaczył nas i spodobało mu się. Ale później rzuciło się na niego ze 30 dziewczyn i kilku chłopców, więc musiał szybko opuścić show. Nie poznaliśmy go. Ale nie wiem, czy tak strasznie tego żałuję. To znaczy, zupełnie inaczej byłoby, gdyby przyszedł tam Quincy Jones i powiedział: – Ci chłopcy są cholernie dobrzy. Byłbym wtedy zachwycony. Ale Johnny Depp... Co on wie o muzyce?! FRITZ HELDER: Zawsze miło jest słyszeć, że ludziom podoba się to, co robisz. Bez względu na to, czy mówi to Johnny Depp, czy hipsterzy. : Macie coś do hipsterów? FRITZ HELDER: Niektórzy nawet nas nazywają hipsterami. A ja tak naprawdę nie wiem, co to teraz znaczy. Nie znam już definicji. Trudno określić, kim jest hipster. Czy jest to osoba przesadnie wystylizowana? Czy każdy hipster prowadzi bloga? Czy hipster musi dobrze wyglądać, czy odwrotnie – właśnie źle? Tak sobie myślę, że są dwa rodzaje hipsterów. Pierwszy to ludzie, którzy ślepo gonią za trendami – to jest
WYWIAD / AZARI 25
26 01/12
>>DO NICH BĘDZIE PODSUMOWANIA UBIEGŁEGO ROKU JUŻ ZA NAMI. PORA PRZESTAĆ ŻYĆ PRZESZŁOŚCIĄ I Z CIEKAWOŚCIĄ SPOJRZEĆ W PRZYSZŁOŚĆ MUZYKI. NIE MAJĄ NA KONCIE JESZCZE ANI JEDNEJ PŁYTY, ALE JUŻ WIADOMO, ŻE NAJBLIŻSZE MIESIĄCE MOGĄ NALEŻEĆ DO NICH. OTO NAJWIĘKSZE MUZYCZNE NADZIEJE 2012 ROKU!
REN HARVIEU jest określana jako prawdziwa indie girl z ambicjami. To młoda piosenkarka, potrafiąca swoim głosem uderzyć w namiętne tony, nie tracąc przy tym czystości przekazu. W jej muzyce zarysowany jest silny wpływ dobrego starego popu z lat sześćdziesiątych. Możemy ją traktować jako brakujące ogniwo ambitnego popu naszych czasów. Szesnastego stycznia ukazał się jej singiel „Through the Night”. Gorąco zachęcamy do zapoznania się z utworem! Piosenki panny Harvieu są pełne niewinności i świeżości, jej twórczość to czyste orzeźwienie dla słuchacza zmęczonego bezsensowną i ciągłą papką niczego, jaką serwują nam dziś stacje muzyczne i radiowe. Jeśli mam powiedzieć, kto moim zdaniem okaże się największą gwiazdą roku, to stawiam, bez cienia wątpliwości, właśnie na Ren. Już wkrótce o niej usłyszymy,itonieraz.Podejrzewam,żewciągu kilku tygodniu zrobi się o niej nawet bardzo głośno.
DRY THE RIVER to kolejna nowa londyńska formacja, składająca się z pięciu członków: wokalisty Pete’a Liddle, gitarzysty Matta Taylora, basisty Scotta Millera, Willa Harveya grającego na skrzypcach oraz Jona Warrena bawiącego się bębnami. Chłopcy zajmują się muzyką rock’ową. Huw Stephens, obecny prezenter radia BBC, wróży im spektakularną karierę. Przed puszczeniem ich singla „The Chambers & The Valves” określił go jako najgorętszy kawałek nocy. Nie bez powodów! Utwór jest pełen ciekawych muzycznych przejść, a raczej przeskoków, dzięki którym nie nudzi i przyciąga stałą uwagę słuchacza. Pierwszy album grupy będzie miał swoją premierę w marcu 2012 roku. Przewidziana jest już także trasa koncertowa obejmująca Wielką Brytanię i Irlandię. Wszystko wskazuje na to, że „Shallow Bed” ma szansę podbić listy przebojów. Czekamy na kolejne wieści o naszych debiutantach!
FOT.: MAT. PRASOWE, MAT. WYTWÓRNI PŁYTOWYCH
SPECTOR to pięcioosobowa grupa pochodząca z Londynu, zajmująca się alternatywnym rockiem. W skład grupy wchodzą Frederick Macpherson (wokal), Christopher Burman (gitara), Thomas Shickle (bass), Jed Cullen (syntezator, gitara) and Danny Blandy (bębny). Dwudziestotrzyletni wokalista zdążył już być członkiem dwóch innych zespołów, których twórczość jest ciężka do namierzenia. Za to o Spector jest już głośno. Porównywani są do Roxy Music, The Strokes i The Killers. W marcu wyruszają w trasę koncertową z Florence and The Machine. W środowisku chodzą słuchy, że już w tym roku ma powstać ich pierwszy studyjny krążek, na który niecierpliwie czekamy. Na razie, zachęcamy do zapoznania się z dotychczasową twórczością grupy. Światło dzienne ujrzały już ich trzy single: „Never Fade Away”, „What You Wanted” i „Grey Shirt and Tie” .Wszystkie kawałki zostały wydane w ubiegłym roku, co zwraca uwagę na to, jak młoda jest formacja. Wszystko jeszcze przed nimi, oby wykorzystali szansę, która czeka na nich w roku 2012, trzymamy kciuki!
MUZYCZNE NADZIEJE
27
NALEŻAŁ TEN ROK! TEKST: DOROTA ZADROŻNA
DOT ROTTEN, a raczej Joseph Ellis, to kolejny nieźle ustawiony muzyk i producent, który pochodzi z Wysp. Swoją karierę rozpoczynał w roku 2004 jako Young Dot i to pod tym pseudonimem wydał w 2006 roku płytę „This is the Beginning”. Zamienił się w Dot Rottena aby pokazać światu, jakie zmiany zaszły w jego podejściu do muzyki oraz w nim samym. Jak mówi, wcześniejszy pseudonim prezentował etap, kiedy był lekkomyślnym ignorantem. Zmiana imienia okazała się dla niego nowym startem. Jego solowy debiut zapoczątkował singiel „Keep It On A Low”. W portalach społecznościowych i muzycznych spotkał się z dobrym przyjęciem i zyskał już grupę fanów. Artysta jest znany z emocjonujących bitów i wnikliwych tekstów. Czerpał inspirację od takich sław, jak Timbaland, Lil Wayne a nawet Bob Marley i Jamiroquai. Dzięki temu jego twórczość jest bardzo różnorodna. Posiada już na swym koncie niezły dorobek z lat wcześniejszych, w postaci dwóch taśm (2008: „R.I.P” „Young Dot”, 2009: Extra Attention), albumu „Something Out Of Nothing” oraz płyt instrumentalnych i do ściągnięcia za darmo(2006: „This Is The Beginning”, 2008: „Rotten Riddims”, 2009: „50 Free Instrumentalis”, 2010: „Dot Rotten’s 10 Free Instrumentalis”).
A$AP ROCKY to amerykański raper urodzony i wychowany w dzielnicy Harlem pod nazwiskiem Rakim Mayers. Jego pierwszą inspiracją okazał się pochodzący z tej samej dzielnicy skład The Diplomats. Największy wpływ na jego twórczość miały jednak dwa wydarzenia z jego przeszłości: skazanie ojca za handel narkotykami oraz utrata brata, który został zamordowany we własnym pokoju. Rakim przez wiele lat mieszkał wraz z matką w schronisku w Nowym Jorku, co również mało niemały wpływ na jego podejście do muzyki – traktuje ją bardzo poważnie. Dzięki singlom „Peso” i „Purple Swag” podpisał trzymilionowy kontrakt z Sony/ RCA. Wydana w październiku ubiegłego roku taśma „LiveLoveA$AP” spotkała się z przychylnymi opiniami krytyków. NIKI AND THE DOVE to band pochodzący ze Szwecji. Jest to kolejne muzyczne odkrycie z przedziału indie rocka, popu i elektroniki. Malin Dahlström, Gustaf Karlöf oraz Magnus Böqvist mają w tym roku szansę na zawrotną karierę i wypracowanie dla siebie stałego miejsca na międzynarodowym rynku muzycznym. Nie mają na swoim koncie płyty, jednak ich nagrania możemy pobrać za darmo z sieci. Uwagę zwraca na siebie przede wszystkim niezwykły wokal Malin – przenikliwy i piskliwy. Bez wątpienia jest on jednak silny i nietuzinkowy, przez co momentami wciska słuchacza w fotel. Sama wokalistka przypomina Florence. Podobny jest nawet sposób, w jaki związano nazwę zespołu. Wracając jednak do utworów, które już zostały nam udostępnione, polecamy zapoznanie się ze wszystkimi, w szczególności jednak na uwagę zasługuje „Mother Protect” oraz „Winterheart”. Są w klimacie, który nigdy nie męczy, niezależnie od sytuacji w jakiej ich słuchamy, a taki uniwersalizm muzyki jest zjawiskiem bardzo rzadkim.
JOSHUA STEELE, znany jako FLUX PAVILION, to angielski producent elektronicznej muzyki dance’owej i DJ. Możemy go również znaleźć pod pseudonimem Bubbles, czasem też Josh Extravaganza. Jest znany przede wszystkim z kawałka „Bass Cannon”, który radził sobie całkiem nieźle na brytyjskich listach przebojów. Razem z Doktorem P stworzył składankę „Circus One”. Współpracował przy produkcji czterech utworów z krążka. Obecnie ma na swoim koncie jedynie dwa single „Superbad” oraz wcześniej wspomniany „Bass Cannon”.
28 01/12
THE DRUMS
ZAWSZE BYLIŚMY SPŁUKANI
WYWIAD / THE DRUMS 29
30 01/12
WYWIAD / THE DRUMS
31
PAMIĘTACIE, JAK W TELEDYSKU DO „LET’S GO SURFING” BIEGNĄ PO PLAŻY? TO WCALE NIE DLATEGO, ŻE LUBIĄ SPORT. SURFINGU ŻADEN Z NICH NAWET NIE PRÓBOWAŁ SIĘ NAUCZYĆ. CONNOR HANWICK, PERKUSISTA Z ZESPOŁU THE DRUMS, OPOWIEDZIAŁ NAM O ŻYCIU W NOWYM JORKU BEZ KASY I O TYM, JAK POWSTAJĄ PIOSENKI THE DRUMS. SPOTKALIŚMY SIĘ Z NIM PRZED WYSTĘPEM ZESPOŁU NA ELECTRONIC BEATS FESTIVAL W WARSZAWSKIEJ SOHO FACTORY.
FOT.: KRZYSZTOF PLEBANKIEWICZ, MAT. PROMOCYJNE
ROZMAWIAŁA: MARTA SAKSON : Nareszcie jesteście w Polsce. Cieszę się, bo na Wasz ostatni koncert musiałam jechać do Berlina. CONNOR: Ja już od dawna marzyłem o przyjeździe tutaj! Wiesz na nowojorskim Greenpoincie poznałem kilka osób z Polski. Poza tym chciałem być w miejscu tak naznaczonym przez historię. Warszawa jest tak inna od miast, w których graliśmy dotychczas. Podoba mi się to. : Przyjechaliście, żeby promować swój drugi album. A ja chciałabym na chwilę wrócić do początku historii zespołu. Jak powstało The Drums? CONNOR: Wszystko zaczęło się w głowie Jonathana Pierce’a i Jacoba Grahama. Znali się jeszcze z dzieciństwa. Widywali się w każde wakacje na letnich obozach. Kiedy byli nastolatkami, zaczęli grać w elektronicznym zespole The Goat Explosion, ale później każdy z nich skupił się na innych projektach. Jakieś trzy i pół roku temu, po rozmowie przez telefon, postanowili znowu stworzyć coś razem i dać z siebie wszystko. : A Ty jak znalazłeś się w zespole? CONNOR: Od zawsze udzielałem się w różnych projektach muzycznych, grałem z przyjaciółmi, ale nie byłem w stanie się z tego utrzymać. Jednocześnie miałem normalną pracę – byłem kucharzem w jednej z restauracji. Jacoba i Jonathana poznałem, kiedy przeprowadzili się do Nowego Jorku z Florydy. To było jakoś na początku 2009 roku. Zaczęliśmy rozmawiać o muzyce i zapytali się, czy chcę z nimi grać. Po pierwszych czterech występach zacząłem nieco wątpić w sens naszego istnienia. Oni chyba też myśleli, że na tym się skończy nasza wspólna przygoda z zespołem. Ale szybko dostaliśmy propozycje kolejnych koncertów. Zaczęliśmy grać coraz więcej i tak to się potoczyło. Później padła oferta nagrania naszych kawałków w studiu w Londynie. Uskładaliśmy trochę pieniędzy na bilety i polecieliśmy.
: Zupełnie nie spodziewaliście się tego, że sukces nadejdzie tak szybko? CONNOR: Nie. Kompletnie nas zaskoczył. To jest mój pierwszy zespół, który tak naprawdę wypalił. Wiązał się dla mnie z ogromną zmianą życiową – rzuciłem normalną pracę i zająłem się tylko muzyką. Strasznie się tym jaram. Poza tym wszyscy w zespole mieliśmy dość ciężko z kasą. Pochodzimy z biednych rodzin, ubieraliśmy się w lumpeksach i zawsze byliśmy spłukani. W Nowym Jorku mieszkaliśmy wszyscy razem, jeszcze z czterema innymi osobami i dwoma psami. Teraz tak dużo koncertujemy, że jesteśmy w stanie utrzymać się z muzyki. : Jakie kapele Was inspirują? CONNOR: Od zawsze słuchaliśmy dwóch rodzajów muzyki. Z jednej strony interesował nas amerykański pop z lat 50. i 60. Słuchaliśmy The Zombies, The Crystals. Podobały nam się teksty, muzyka, jakość produkcji. Z drugiej strony wpływała na nas muzyka z lat 90-tych z Wielkiej Brytanii i europejski synth pop. Chcieliśmy to wszystko połączyć w The Drums. : Któryś z Was surfuje? Wasz pierwszy hit „Let’s Go Surfing” nadal jest moim ulubionym…
THE DRUMS WYDALI DWA ALBUMY: „THE DRUMS” W 2010 ROKU I „PORTAMENTO” W 2011 ROKU. TERAZ PRACUJĄ NAD KOLEJNĄ PŁYTĄ.
CONNOR: To całkiem ironiczne. Żaden z nas nawet nie próbował surfingu. Nie jesteśmy typami sportowców. Wolimy siedzieć w domu. : Jak to? W teledysku tyle się nabiegliście! CONNOR: Tak, to było straszne. Bardzo męczące. Najbardziej podczas kręcenia podobało nam się leżenie na plaży w czasie przerw. : Skąd więc taki pomysł na klip? CONNOR: Nie mieliśmy w ogóle pieniędzy, a chcieliśmy nakręcić coś fajnego, więc trzeba było trochę się przy tym namęczyć. Pomyśleliśmy: niech będzie coś prostego, nawet głupiego. Po prostu pobiegnijmy. : Po tym teledysku ludzie oszaleli na Waszym punkcie. Wiele magazynów uznało, że do Was będzie należał 2010 rok. CONNOR: Nie oczekiwaliśmy tego. To było nieco przytłaczające. Zastanawiam się, czy Ci wszyscy ludzie nadal tak myślą. (śmiech) : W związku z tymi zachwytami nad pierwszym albumem baliście się wydania drugiego? CONNOR: Myślę, że mieliśmy sporo szczęścia, większość nowych tekstów powstała w trasie koncertowej promującej pierwszy album. To było całkiem naturalne. Wzięliśmy może dwa tygodnie wolnego w czasie trasy koncertowej, wybraliśmy najlepsze kawałki i zaczęliśmy nagrywać. Pamiętam, że pierwszą piosenką, która powstała, było „What You Were”. Jonathan i ja siedzieliśmy w jego kuchni i zaczęliśmy nad nią pracować. Była gotowa następnego dnia. Od razu nam się spodobała. Mam nadzieję, że będziemy równie zgodni podczas tworzenia kolejnego albumu.
32 01/12
JAK TO SIĘ ROBI
W BERLINIE
IMPREZOWY PRZEWODNIK LAIF-A 33
PAMIĘTACIE OSTATNIĄ NOC W BERLINIE Z POPRZEDNIEGO NUMERU LAIF-A? NIE? JUŻ TAK TO BYWA Z DOBRYMI IMPREZAMI. A NA SERIO – POZNALIŚMY ZATOPEK, BERGHAIN I PANORAMA BAR. CO DALEJ? RUSZAMY!
N
TEKST: ALEX MEYER Z BERLINA FOT.: ALEX MEYER
ie tak łatwo dobudzić się po nocy w berlińskich klubach, ale dobiega 13.00. Nasz bohater Axel przeciera zaspane oczy. Po szybkim śniadaniu pora ruszyć w miasto. Od poznanej poprzedniego wieczoru Magdy dowiaduje się, że nawet w południe można trafić na fajną imprezę. Gdzie? W jednym z berlińskich parków. Dziewczyna prowadzi go do tego położonego na granicy Neukölln i Kreuzberg. PRZYSTANEK PIERWSZY – PARK HASENHEIDE Widok jest zaskakujący. W środku parku ustawiono namiot. Pod nim między dwoma dużymi głośnikami stoi DJ i puszcza elektro. Dookoła niego snują się ludzie – niektórzy wyglądają tak, jakby spędzili tu już 24 godziny. Inni, ci, którzy tak jak Axel dopiero przyszli, jeszcze nieśmiało przyglądają się rozwojowi sytuacji. Takie imprezy odbywają się w środku dnia niemal w każdym berlińskim parku. W większości są organizowane nielegalnie. Dlatego czasem bywają likwidowane przez policję. Dzisiejsza była wcześniej zameldowana, więc szybko się nie skończy. Kolejnym jej plusem jest to, że można na nią wejść, nic nie płacąc. DJ-e zarabiają na sprzedawanym tu piwie, ale bez
problemu można przyjść z własnym alkoholem. Po dwóch godzinach Axel chce już czegoś nowego. DRUGI PRZYSTANEK – GOLDEN GATE Propozycja przeniesienia się do tego klubu obok stacji U8 Yanowitzbricke wzbudza ożywienie wśród towarzystwa Axla. On sam też już sporo słyszał o tym miejscu. Klub znajduje się pod ruchliwym wiaduktem, w pobliżu trzech głównych ulic miasta. O tej porze dnia nie ma kolejek do bramki – ale też nie wiadomo, czego spodziewać się w środku. Czy w klubie przeważać będą osoby jeszcze z poprzedniego wieczoru, czy też nowi imprezowicze. Bramkarz nie ma najmniejszego problemu z wpuszczeniem Axla i jego czwórki znajomych. Ale za wjazd trzeba zapłacić 6 euro. Po przejściu kontroli toreb i kieszeni można przebić się do niewielkiego baru. Dziś nie ma tu dużych kolejek, najwyraźniej większość bawiących się swoje już wypiła. Przy sali z barem jest pełno starych kanap, na których porozkładali się ludzie z papierosami. Przytulają się, całują, dyskutują, robią skręty i dzielą się jointami. W drugiej sali jest zachęcający do tańca DJ Sven Dohse i spory parkiet. Dość na nim tłoczno, ale prawdziwy tłum kłębi się na schodach prowadzących do toalet i na samej górze, tuż przed nimi. To miejsce, w którym bez problemu można
34 01/12
IMPREZOWY PRZEWODNIK LAIF-A zdobyć amfetaminę, MDMA czy ketaminę. Ale też tutaj najłatwiej zawiera się nowe znajomości i można posłuchać ciekawych anegdot. Axel dowiaduję się, że jedna z dziewczyn z kolejki pracuje w przedszkolu. Kiedyś bawiła się w Golden Gate bez przerwy od piątkowej nocy do poniedziałku rano, a później od razu pojechała do pracy. Przez klub przewija się sporo turystów. Do tego miejsca przychodzą Hiszpanie, Szwedzi, Australijczycy. Ktoś się chwali, że jest z Meksyku. Po trzech godzinach Axel i jego ekipa postanawiają wrócić do domu – trzeba coś zjeść i odpocząć chwilę przed sobotnią nocą. W domu, po krótkiej drzemce, Axel otwiera lodówkę. W niej znajduje Club Mate i Jägermeistera. To idealna mieszanka przed wyjściem na miasto – pobudza, ale też szybko może od tego zaszumieć w głowie. Po drinku jest gotowy do wyjścia, tym razem do Kater Holzig. TRZECI PRZYSTANEK – KATER HOLZIG Ten klub, tak jak Golden Gate, również znajduje się na trasie U8. Tym razem trzeba wysiąść jedną stację przed Yanowitzbricke, na Heinrich-Heine-Straße. Z zewnątrz Kater Holzig wygląda jak kompleks opuszczonych kamienic, który ktoś ozdobił graffiti i ogrodził drewnianym płotem. Kiedy się przekroczy bramę tego płotu, dopiero widać, że to z pozoru nieuporządkowane miejsce jest świetnie zorganizowanym i tętniącym życiem klubem. Kater Holzig podobnie jak Beghain ma ostrą selekcję. Kogo wpuszczają, a kogo nie? Axel słyszy, że nie można wyglądać zbyt przeciętnie. Z 15 stojących przed nim osób do środka dostaje się połowa. Nie słyszą dlaczego, pada tylko surowe: – Nie wchodzicie, miłego wieczoru. Czekając w kolejce, Axel dowiaduje się trochę na temat historii tego miejsca, które jest uznawane za następcę legendarnego Baru 25 – klubu nad Szprewą, który działał sześć lat. Zniknął z imprezowej mapy Berlina 1,5 roku temu, a na ostatnią organizowaną tam imprezę goście przynieśli setki zniczy. Kater Holzig otworzono w lipcu 2011 roku – naprzeciwko miejsca, w którym działał Bar 25. Zajęli się tym ci sami ludzie, ale podeszli do sprawy bardziej profesjonalnie. Zrezygnowali z surowości i bałaganu, zadbali o dobrze wypo-
sażone trzy bary, zainwestowali w system dźwiękowy. Stali bywalcy Baru 25 zarzucają im, że w poprzednim miejscu było zielono, na łąkach można było pić, całować się, spać, a w Kater jest betonowo i drewniano, co popsuło dawny klimat. Główny parkiet, na którym leci minimal i house, znajduje się w drewnianej chacie, którą przeniesiono ze starego Baru 25. Drugi główny parkiet z techno i house’em umiejscowiono na parterze starego przemysłowego budynku. Pod koniec listopada ubiegłego roku otworzono kolejne trzy parkiety, z których jeden w drewnianych tarasach nad samą rzeką. Nie wszystkie zawsze działają, ale samo to, że Kater ma aż pięć parkietów, czyni to miejsce wyjątkowym. Oprócz imprez organizowane są tutaj koncerty, kiermasze, przedstawienia. Jak tłumaczą twórcy miejsca, nie wystarczyło im bycie hippisami i chodzenie na festiwale albo wernisaże. Chcieli mieć wszystko w jednym miejscu. Ale przyszłość Kater jest niepewna, bo grunty nad samą Szprewą to łakomy kąsek dla inwestorów. Władze miasta stworzyły projekt „Mediaspree”, który zakłada tutaj budowę biurowców, hoteli i hal kongresowych. To dlatego zniknął Bar 25. Tego wieczoru Axel pije za Kater Holzig – aby działało jak najdłużej.
W GOLDEN GATE MOŻNA USŁYSZEĆ: DANIEL BORTZ – „BOYZ II MEN” SAMUEL FACH – „MURTER” SVEN DOHSE – „THE GNOME” TURMSPRINGER – „LOOK AT ME!”
W KATER HOLZIG MOŻNA USŁYSZEĆ:
RED ROBIN FT. JAKOB HILDEN – „LAZY JACK ” ACID PAULI – „BANG BANG REMIX” DIRTY DÖRING –„I WOULD ” RICARDO VILLALOBOS – „EASY LEE ” THE SORRY ENTERTAINERS – „NEW AGE”
WYWIAD / ASEM SHAMA 35
BERLIN TO MEKKA
MUZYKI TECHNO!
JAK WYGLĄDA IMPREZOWANIE ZZA KONSOLI DJ-A? O BERLIŃSKIEJ SCENIE KLUBOWEJ, GRANIU I TOWARZYSTWIE W KLUBACH POROZMAWIALIŚMY Z ASEMEM SHAMĄ. TEKST: ALEX MEYER : Grałeś w Berghain, w Kater Holzig, Golden Gate, ale też w Barze 25. Myślisz, że jest coś, co łączy te wszystkie miejsca? ASEM SHAMA: Te kluby są ważnymi punktami na berlińskiej scenie klubowej. Są to miejsca, w których leci dobra muzyka i do których przychodzą ciekawi ludzie, różnych narodowości, o różnych poglądach i w różnym wieku. Fajnie się tu imprezuje, a tym bardziej gra. Wymieniłeś kluby, w których najchętniej występuję, ale do tej listy dorzuciłbym jeszcze Watergate. Te wszystkie miejsca bardzo różnią się od siebie, chociażby architekturą wnętrz. Olbrzymi Berghain robi największe wrażenie. Wygląda niczym imprezowa katedra. Kater Holzig ma świetny system dźwiękowy, ale moją uwagę tam najbardziej przykuwają dopracowane detale wystroju. Twórcy tego miejsca mają też ciekawe pomysły. Na przykład w sylwestra zainstalowali przed klubem urządzenie, które strzela płomieniami, jednocześnie wydając przy tym rytmiczne dźwięki. Tu zawsze panuje relaksująca atmosfera i na jednym z pięciu parkietów każdy może znaleźć coś dla siebie. Moim zdaniem udało się tu przechwycić klimat Baru 25, chociaż jest to zupełnie inne miejsce. Golden Gate z kolei jest małym i brudnym klubem, ale za to ma mnóstwo czaru. Może to dzięki towarzystwu, jakie się tam zbiera. Czasami kiedy tam gram, mam wrażenie, że ludzie w tym miejscu imprezują najbardziej hardcore’wo. Karetki pogotowia dobrze znają ten adres. : W którym z tych miejsc i kiedy gra Ci się najlepiej?
ASEM: To trudne pytanie. Wszędzie jest super. Jednak chyba nic nie przebije klimatu Berghain w niedzielę między 10.00 a 19.00. Stoi się wtedy przed konsolą przy głośnikach o ogromnej sile. Ma się wrażenie, że zna się wszystkich dookoła. To jest nie do opisania. : Berghain jest dla Ciebie imprezową katedrą. Jak w takim razie opisałbyś Bar 25? W jakim kierunku zmierza Kater Holzig? ASEM: W żadnym innym miejscu nie straciłem tyle czasu co w Barze 25. Tam można było robić wszystko. Panowała luźna atmosfera, szczególnie latem dla wielu ludzi, których znam, to był drugi dom. Tu spali, jedli, oglądali filmy i bawili się. Kater jest jeszcze wciąż niedookreślonym miejscem. Zaskakuje, ale myślę, że z czasem może być drugim Barem 25. : Od wielu lat działasz na berlińskiej scenie klubowej. Jakie tendencje obserwujesz? Przeraża się plan wznoszenia nad Szprewą samych biurowców? ASEM: Mam wrażenie, że teraz wykrystalizuje nowy dźwięk – spokojniejszy, głębszy, już prawie psychodeliczny. Mimo tego, że mieszkam w Berlinie dopiero od czterech lat, to już od 1994 roku obserwuję tutejszą scenę klubową. Cały czas się zmienia. Ale w dobrym kierunku. Berlin to mekka muzyki techno, wszyscy pielgrzymują tutaj, żeby imprezować z najlepszymi DJ-ami z całego świata, w najlepszych klubach, dniami i nocami. Lubię to! Widać efekty działań władz miasta, ale też ciągle otwiera się coś nowego w innych miejscach. To jest kuszące. Na zasadzie: umarł Bar 25, niech żyje Kater!
36 01/12
ż dawno Cloudgłównie elektronicznej, just dostępna d n u o S ki a je cie portal muzy ów. Aplikacj
Niemiecki iał potencjał smartfon ukacie utwory, doda ka ysz m temu zrozu óch lat. Dzięki niej w rzucić coś na Faceboo w w d zu d a ra n o d p o ż od w. h. Można te nty kawałkó do ulubionyc skomentować fragme i lub Twittera E} OW {DARM
Nie sposób opisać wszystkich aplikacji muzycznych na smartfony. Co chwilę pojawiają się nowe – płatne i darmowe. Które z nich są przydatne? Oto nasz poradnik! OPRACOWANIE: ALEX MEYER
iKaossilator
Ta aplikacja daje możli wość prostego robienia wł ki. Jest więc idealna dla początkujących. Wś asnej muzyród funkcji są: eksport audio (nagryw anie rów), funkcja FLEX PLAY i zapamiętywanie naszych utwoora danych między aplikac z obsługa AudioCopy (kopiowanie jami) i możliwość dziel enia się stworzonym materiałem au dio dowy sekwencer pozw poprzez serwis SoundCloud. Pokłaala wych sekwencji składają na tworzenie zapętlonych 4-taktocyc (w tym perkusyjnej, ba h się maksymalnie z pięciu partii sowej czy akordowej) . Do dyspozycji mamy też funkcję kw antyz 50 fabrycznie wgranych acji i regulację tempa, a także pętli. {7 ,99 euro}
WahWah.fm
Nie, to nie nowa stacja radiowa w Warszawie, to ambitny i bardzo ciekawy projekt z Berlina. Ustawcie sobie playlistę piosenek na iPhone’a. Po zainstalowaniu aplikacji wystarczy włączyć „On Air” i macie własną stację radiową! Możecie muzyką dzielić ze znajomymi na Facebooku. Tylko sobie wyobraźcie – dzięki tej aplikacji możecie jednocześnie słuchać tej samej muzyki, której słucha wasz ulubiony DJ. {DARMOWE}
APLIKACJE NA SMARTFONY 37
Ocarina
Songify
Znacie okarynę, jeden z najstarszych instrumentów świata? Za kilka złotych możecie zagrać na tym instrumencie. Po zainstalowaniu aplikacji dmucha się w mikrofon w komórce, a przyciskając cztery kropki na ekranie, gra się melodie. To bardzo proste i daje dużo radości. Instrukcje znajdziecie na stronie firmy: www.smule.com. {0,99 euro}
– Weź coś powiedz do telefonu – pada prośba. – Coś mówię – słychać odpowiedź. Trzy sekundy później rapowe beaty wraz z cytowanymi dwoma słowami wychodzą z głośników. Aplikacja przekształca mówione słowa w piosenkę. Z taką zabawką nie można się nudzić nawet na najbardziej drętwej imprezie. Wersja darmowa aplikacji zawiera trzy style muzyczne do wyboru, natomiast można jeszcze dokupić inne melodie! Skomponowane utwory można od razu wrzucić na Facebooka i Twittera. {DARMOWE}
DiscovrMusic
iMaschine
Chcecie odkrywać nową muzykę na podstawie tego, co już wam się podoba? Pomoże w tym DiscovrMusic. Wystarczy wpisać dowolnego artystę. Na ekranie pojawi się system z podobnymi muzykami, w formie pająka. Każdego z muzyków można dalej rozwijać, a później poznać ich biografie, przeczytać recenzje, poznać strony internetowe. Baza artystów jest ogromna, uwzględnia również niszowych muzyków. {1,59 euro}
Tap DJ
Chcecie zremiksować kawałki przy użyciu swojego iPhone’a? Tap DJ jest idealną aplikacją dla was. Zawiera różne efekty dźwiękowe – możecie zwolnić lub przyśpieszyć tempo utworu, dodać instrumenty. Chcecie pokazać wasze umiejętności miksowania światu? Wystarczy wrzucić miks na Facebooka lub Twittera. {1,59 euro}
TuneIn Radio Pro
Chcecie mieć możliwość słuchania każdej stacji radiowej z całego świata na swoim smartfonie? TuneIn Radio Pro jest dla was najlepszym pomysłem. Wśród 50 000 dostępnych stacji każdy znajdzie coś, co trafi w jego gust! {0,99 euro}
Jedna z najbardziej profesjonalnych aplikacji muzycznych na rynku. To, co berlińska firma oferuje użytkownikowi za 4 euro, może przyprawić o zawrót głowy. To zabawka dla tych, którzy w wolnej chwili na telefonie chcą wystukać fajny bit. Mają tu do dyspozycji cztery kanały, pedały, klawisze i mikrofon. W bazie programu dostaną 23 brzmienia syntezatorów i 416 sampli perkusyjnych. Wykorzystując mikrofon, można nagrać sample z otoczenia i własny wokal. Gotowy utwór można wyeksportować w postaci skompresowanego pliku do odczytu w pełnej wersji oprogramowania i dopracować na komputerze. {3,99 euro}
Hound Soundale fajny kawałek leci,
– Słuchaj, tkaliście się z takim o co to? – sp ie umieliście na nie n i ! Jak pytaniem oniec z tym senK ć? e zi d ie ysz pio odpow razem usłysz następnym znasz, a ci się spodoie kę, której n włącz SoundHound. u ro p ba, po st zebuje pół minuty, tr o p m ł piosenki. Progra autora i tytu wet jeżeźć le a zn y b że Na waną bazę. Ma rozbudo śpiewa się piosenkę, za li samemu prawdopodobieństwo, że u d . jest ją odnajdzie że aplikacja WE} O {DARM
38 01/12
TARJA TURUNEN I JEJ ŁZA DLA POLSKICH FANÓW
RELACJA Z KONCERTU 39
FOT.: FOT.: KRZYSZOF KRZYSZOF PLEBANKIEWICZ PLEBANKIEWICZ
B
yła wokalistka metalowej grupy Nightwish już na stałe wpisała Polskę na listę odwiedzanych przez siebie krajów. W ramach ostatniej trasy promującej album „What Lies Beneath” Tarja Turunen ponownie wystąpiła w wypełnionym po brzegi warszawskim klubie Stodoła. Rozpalając do czerwoności rzeszę swoich fanów, udowodniła, że na rockowej scenie nie ma sobie równych. Przygotowując się do kolejnej podróży po europejskich halach i klubach, Tarja postawiła na różnorodność, zarówno pod względem prezentowanego materiału, jak i wywoływanych wśród publiczności emocji – od wzruszeń i łez przez ekscytację i niedowierzanie do szczęścia i euforii. Dokonać tego mogą jedynie prawdziwie utalentowani, przepełnieni pasją artyści, do których grona Finka ewidentnie się zalicza. To osoba pełna klasy, która na estradzie potrafi zamienić się w drapieżną, pełną energii i porywającą tłumy kobietę, zachowując przy tym swój szyk i elegancję. Jednak nie tylko ona błyszczy w świetle reflektorów. Swoje pięć minut na scenie mają także towarzyszący jej muzycy, którzy również bardzo dobrze odnajdują się w roli showmenów. Kankan wykonany w czasie solowego występu perkusisty Mike’a Terrany z pewnością wywołał uśmiech na twarzy niejednego widza. Co można było usłyszeć? Oprócz kawałków z dwóch solowych albumów wokalistki, zaprezentowane zostały jej własne interpretacje twórczości artystów takich jak Andrew Lloyd Webber („The Phantom Of The Opera”) czy grupa Whitesnake („Still Of The Night”). Wykonała także dwa, zupełnie nowe utwory, prezentowane na tej trasie po raz pierwszy. Wzbudziła tym ogromny apetyt na kolejne studyjne wydawnictwo, które ukazać się ma już w ciągu roku. Zadowoleni z klubu wyszli nie tylko sympatycy ciężkiego grania, lecz także ci, którzy potężnego, wręcz ekstatycznego głosu Tarji wolą słuchać na tle delikatnych i leniwych dźwięków. Krótki, akustyczny set był zdecydowanie najbardziej magicznym punktem wieczoru. Nie zabrakło największych przebojów takich jak „I Walk Alone, Die Alive” czy wykonany na sam koniec „Until My Last Breath”, który porwał wszystkich obecnych w Stodole w wir rockowego szaleństwa. Polska publiczność nie zawiodła i dała z siebie wszystko, a Turunen wydawała się być szczerze poruszona spontaniczną i żywą postawą swoich fanów. – Dziękuję za wsparcie i miłość, jaką otaczaliście mnie przez te wszystkie lata, jesteście cudowni! – mówiła ze łzami w oczach. Dla osób, które chciałyby ponownie przeżyć wachlarz emocji związany z jej występami, oraz dla tych, którzy nie mieli jeszcze okazji zobaczyć diwy na żywo, Tarja planuje prawdziwą niespodziankę w postaci pierwszej w jej solowej karierze płyty DVD z zapisem koncertu, który zarejestrowany zostanie pod koniec marca w Argentynie. Po popisie w Warszawie myślę, że naprawdę jest na co czekać. TEKST: MATEUSZ NOCUŃ
40 01/12 SELAH SUE 7 marca, Wrocław, Klub Eter; Cena: 80 zł
Selah Sue, która naprawdę nazywa się Sanne Putseys, to wschodząca gwiazda muzyki soulowej, nazywana europejskim odpowiednikiem Erykah Badu i Lauryn Hill. W studiu przy pracy nad debiutancką płytą towarzyszyły jej największe gwiazdy muzyki soul, jak na przykład Nneka. Produkcyjnie wspomogła ją także sama Meshell Ndegeocello w utworze „Mommy” oraz Cee-Lo Green (duet w „Please”).
DEUS 7 marca, Wrocław, Firley 8 marca, Warszawa, Proxima Ceny: 60/70 zł
dEUS to oryginalny, oparty na ciężko pracujących gitarach, ale urozmaicony partiami skrzypiec indie rock. Zespół porównywany jest często do takich gigantów muzycznego podziemia jak Frank Zappa, Tom Waits czy Captain Beefheart. Podczas trasy koncertowej Belgowie promować będą swoje najnowsze wydawnictwo – płytę „Keep You Close”, która ukazała się we wrześniu ubiegłego roku.
TURBOWOLF
8 marca, Warszawa, Hydrozagadka Ceny: 45/55 zł Zespół Turbowolf pochodzi z Bristolu i tworzy go czterech muzyków. Debiutowali w listopadzie 2011 roku płytą „Turbowolf”, jednak fanom rockowego grania dali się poznać znacznie wcześniej na licznych festiwalach i koncertach. W 2010 roku Turbwolf pojechali w trasę z Korn i Dimmu Borgir, występowali również z The Computers czy Pulled Apart By Horses.
MARK LANEGAN
19 marca, Warszawa, Proxima Ceny: 75/85 zł To jeden z najbardziej charyzmatycznych wokalistów na współczesnej rockowej scenie! Ma na swoim koncie współpracę z niezliczoną ilością ważnych artystów, śpiewał między innymi w grunge’owej legendzie, formacji Screaming Trees, działał w Mad Season, współpracował z Joshem Homme w Queens Of The Stone Age, wspólnie z Gregiem Dulli odpowiada za wiele piosenek The Twilight Singers oraz The Gutter Twins. L.STADT 31 marca, Warszawa, Sen Pszczoły
8 marca, Kraków, Rotunda 9 marca, Wrocław, Eter 10 marca, Gdańsk, CGS Ceny: 45/55/65 zł Zespół Modestep, który konsekwentnie podbija listy przebojów nie tylko w Wielkiej Brytanii, uformowany został w 2010 roku przez czwórkę przyjaciół. Całość zapoczątkowali bracia DJ-e, Tony i Josh. Ich debiutancki singiel „Feel Good” ujrzał światło dzienne w lutym 2011 roku. Zaledwie po tygodniu znalazł się na liście UK Singles Chart. VADER
DZIEJE SIĘ! FUNDATA
KTO ZAGRA W POLSCE? NA CZYJ KONCERT WARTO PÓJŚĆ? NA JAKIE MUZYCZNE WYDARZENIE JUŻ TERAZ MOŻNA ZACZĄĆ ODKŁADAĆ PIENIĄDZE? A MOŻE NA CZYJŚ WYSTĘP WARTO POJECHAĆ DO BERLINA, PARYŻA ALBO LONDYNU? TU WSZYSTKIEGO SIĘ DOWIESZ!
ZOLA JESUS 4 kwietnia, Warszawa, Hydrozagadka Ceny: 59/65 zł
CHASE & STATUS
27 kwietnia, Wrocław, Klub Eter 28 kwietnia, Łódź, klub Wytwórnia Grają rocka z elementami country i psychodelii. Grupa została założona w Łodzi w 2003 roku. Nazwą nawiązują do okupacyjnej nazwy miasta – Litzmannstadt. L.Stadt zadebiutowali występem na Camerimage 2003 roku. W 2008 roku miał swoją premierę ich pierwszy album – „L.Stadt”. Płyta zebrała fantastyczne recenzje, a zespół według polskich mediów został uznany za nadzieję polskiej muzyki. W 2010 roku wydali płytę „EL.P”.
MODESTEP
Pod pseudonimem „Zola Jesus” ukrywa się Amerykanka rosyjskiego pochodzenia – Nika Roza Danilova, która dorastała w Merrill, w stanie Wisconsin. Zafascynowana operą perfekcjonistka wśród swoich inspiracji wymienia między innymi Talking Heads, The Residents, Throbbing Gristle czy Swans. Przez dziennikarzy porównywana jest do Diamandy Galas, Siouxie Sioux czy Lisy Gera.
W 2009 r. światło dzienne ujrzał pierwszy album Chase & Status „More Than Alot”, który nie tylko potwierdził ich pozycję na scenie drum and bass, ale także ukazał wszechstronność duetu i przedarł się tym samym do świata muzyki popularnej. We współpracy z Plan B powstały takie hity jak „End Credits” czy „Pieces”, które szybko zyskały miano superprodukcji. Obecnie formacja pracuje and nowym albumem.
25 marca, Warszawa, Stodoła Ceny: 45/52 zł Różne źródła różnie interpretują i podają początki Vadera. Prawdą jest jednak to, że powstał jesienią 1983 roku z inicjatywy dwóch osób: Piotra „Peter” Wiwczarka (wówczas jeszcze pod pseudonimami „Bardast”, a później „Behemoth”) grającego na basie oraz gitarzysty Zbyszka „Vika” Wróblewskiego. W początkowym okresie działalności muzyka Vadera oscylowała wokół speed i heavy metalu inspirowanego dokonaniami grup Judas Priest i Accept. CASPA
11 maja, Warszawa, 1500m2 12 maja, Wrocław, Browar Mieszczański Można śmiało powiedzieć: jeśli nie znasz Caspy, nie znasz dubstepu. Gary McCann podróżuje w każdy zakątek globu, prowadzi wytwórnie i produkuje hit za hitem. W 2003 roku utwór „Bass Bins”, który wyprodukował pod pseudonimem Quiet Storm, zdobył laury w programie BBC1 – i wtedy się zaczęło. W 2004 wystartowało Storming Productions, jego pierwsza wytwórnia.
FUNDATA 41 LITTLE DRAGON
9 marca, Warszawa, Fabryka Trzciny 10 marca, Poznań, SQ 11 marca, Wrocław, Eter Ceny: 70/85/99 zł Co dla zespołu ze Szwecji może oznaczać współpraca z Gorillaz, TV On The Radio, Raphaelem Saadiqem i połową Outkast? Awans do ekstraklasy nowoczesnego popu – na to właśnie Little Dragon zasłużyli sobie dwiema bardzo chwalonymi płytami i entuzjastycznie przyjętymi koncertami na całym świecie! Teraz powrócili z trzecim krążkiem. MS DYNAMITE
30 marca, Katowice, Mega Club Ceny: 59/70 zł Kto nie pamięta „It Takes More”, „Dy-na-mi-tee” czy nie słyszał nowego „Neva Soft”? Ms. Dynamite nie raz zwracała na siebie naszą uwagę. Naprawdę nazywa się Niomi Arleen McLean-Daley, urodziła się i wychowała w Londynie. Zaczynała od słuchania reggae i hip hopu. Jako mała dziewczynka marzyła o zostaniu nauczycielką, jednak na szczęście dla nas wybrała muzykę.
FOT.: FOT.: MAT. MAT. PRASOWE, PRASOWE, MAT. MAT. WYTWÓRNI WYTWÓRNI PŁYTOWYCH PŁYTOWYCH
THE RASMUS 11 maja, Warszawa, Stodoła
RISE AGAINST
15 marca, Warszawa, Stodoła Ceny: 115/120 zł
Rise Against to jedna z najpopularniejszych na świecie punkowych grup, założona w 1999 roku w Chicago. Pierwsze demo własnej produkcji, „Transistor Revolt”, wydali w roku 2000. Rok później rozpoczęli współpracę z wytwórnią Fat Wreck Chords, by wydać pierwsze dwa albumy – „The Unraveling” oraz „Revolutions Per Minute”. 7 października 2008 ukazała się piąta płyta zespołu: „Appeal To Reason”. DUB INC.
30 marca, Wrocław, klub Alibi Ceny: 39/50 zł Dub Inc. pojawili się po raz pierwszy w Polsce na Ostróda Reggae Festival w 2007 roku jako jeden z headlinerów dużej sceny. Pozostawili po sobie niezatarte wrażenia i w ciągu jednego dnia stali się gwiazdą na polskiej scenie reggae. Sukces ten powtórzyli w Ostródzie w 2010 roku i we Wrocławiu w 2011. Ostatnie wydawnictwo Dub Inc. to bardzo wysoko oceniany album „Hors Controle”. BILLY TALENT
Ursynalia 2012 1-3 czerwca, Warszawa Ceny: 39/79/109 zł Energetyczna, żywiołowa muzyka fińskiego zespołu przysporzyła mu wielu fanów na całym świecie. Ostatni raz The Rasmus wystąpili w Warszawie w 2009 roku, przy okazji promocji płyty „Black Roses”. Album, entuzjastycznie przyjęty przez muzyczną prasę, został uznany przez krytyków za jeden z najlepszych w dorobku muzyków z Helsinek.
Kanadyjska gwiazda Billy Talent, grająca szeroko pojętą muzykę rockową, wystąpi na tegorocznych Ursynaliach – Warsaw Student Festival. Muzycy aktualnie pracują nad czwartym albumem studyjnym, którego premiera, miejmy nadzieję, odbędzie się jeszcze przed Ursynaliami. Dwóch członków zespołu Ben Kowalewicz i Aaron Solowoniuk ma polskie korzenie.
ZAGRANICZNE
KONCERTY JUSTICE
2 MARCA, SZWECJA, SZTOKHOLM, GLOBENS ANNEX Justice zapowiedzieli wprawdzie wizytę na tegorocznym Open’erze, jednak spragnieni ich występu fani będą mieli okazję zobaczyć ich wcześniej, m.in. 2 marca w Sztokholmie, który będzie jednym z wielu przystanków na ich europejskiej trasie.
GOTYE
4 MARCA, WIEKA BRYTANIA, GLASGOW, ORAN MOR Gotye, którego utwór „Somebody That I Used To Know” szturmem zajął pierwsze miejsca na listach przebojów, odwiedzi w marcu kilka europejskich krajów. Bilety na większość koncertów są już wyprzedane, jednak wciąż można polować na wejściówkę na występ Belga w Glasgow.
KASABIAN
8 MARCA, ROSJA, MOSKWA, STADIUM LIVE Grupa Kasabian nie próżnuje i poważnie zabiera się za koncertowanie! Ich kalendarz zapełniony jest występami do połowy kwietnia. W tym czasie chcą odwiedzić m.in. Australię, Singapur, Włochy, Holandię, Rosję i Stany Zjednoczone.
SKRILLEX
17 KWIETNIA, WIELKA BRYTANIA, LEEDS, ACADEMY LEEDS Skrillex, nadzieja muzyki elektronicznej, w lutym zgarnął statuetki Grammy i ruszył w trasę po Wielkiej Brytanii i Niemczech. Zagrał już m.in. w berlińskiej Columbiahalle, gdzie (ze względu na duże zainteresowanie) przeniesiono występ ze znacznie mniejszego klubu Astra.
RAMMSTEIN
7 MARCA, FRANCJA, PARYŻ, POBP Niemiecka grupa Rammstein stawia na potężnie wyprodukowane spektakle muzyczne, pełne efektów pirotechnicznych i wizualnych, o czym polscy fani niejednokrotnie mieli już okazję się przekonać. Zespół ponownie wyrusza na podbój Starego Kontynentu.
GIULIA Y LOS TELLARINI
NAJPIERW POKOCHAŁ ICH WOODY ALLEN
ŚWIAT POZNAŁ ICH DZIĘKI PIOSENCE „BARCELONA” Z FILMU „VICKY CRISTINA BARCELONA”. A OSTATNIO NAPISALI PIOSENKĘ O WARSZAWIE. POROZMAWIALIŚMY O NIEJ Z WOKALISTKĄ – GIULIĄ TELLARINI. TEKST: DOROTA ZADROŻNA : Jak rozpoczęła się historia zespołu Giulia y los Tellarini? GIULIA: Pewnego dnia spotkałam Alexa, basistę. Zakochał się we mnie. Poznał mnie z Jens i Maik, jego znajomymi, którzy mieli studio nagraniowe i zaczęliśmy ze sobą grać. Później pomyśleliśmy o napisaniu kilku piosenek i nagraniu płyty. : Jestem ciekawa, jacy artyści mieli wpływ na Twoje życie i muzykę… GIULIA: Moją pierwszą prawdziwą miłością była Madonna. Dorastałam słuchając jej, oglądając w telewizji i marząc o takich samych niewiarygodnych sukienkach. Moja mama często słuchała starej włoskiej muzyki: Buscaglione, Mina i Celentano. W domu nie zabrakło też francuskiej piosenki. Słuchaliśmy Edith Piaf, Aznavour, Gainsbourg, Juliette Greco i wielu innych. Mama zwykła oglądać także wszystkie broadwayowskie musicale, kiedy byłam malutka kochałam tańczyć i śpiewać przy Lizie Minnelli
i Barbrze Streisand. To był dla mnie naprawdę piękny czas! Mój tata twardo stąpał po ziemi. Z nim słuchałam „The Dark Side Of The Moon”, jego ulubionej piosenki Pink Floyd. Kochałam swoje dzieciństwo. Chociaż rodzice nie byli profesjonalnymi muzykami, pokazali mi wiele ciekawych gatunków. : Wszyscy kochają Waszą piosenkę „Barcelona”! Jaka historia kryje się za nią? GIULIA: Jest to przede wszystkim historia miłości pomiędzy mną i basistą naszego zespołu. Napisałam tę piosenkę w pieć minut, dla niego, kiedy się poznaliśmy. Tak, jakby cała historia już istniała, była gdzieś w powietrzu, pobiegła do jego domu, zapukała do drzwi i dała mu kartkę ze słowami i muzyką, które prosto od niego wyleciały gdzieś daleko. To po prostu miało się stać. Potem nagraliśmy demo, kilka lat później pewien przyjaciel zostawił płytę na recepcji hotelu, w którym przebywał Woody Allen. Znalazł
płytę i wybrał kilka piosenek do swojego filmu „Vicky Cristina Barcelona”. Resztę znacie. : Woody Allen zakochał się w Waszej muzyce. Tworzenie soundtrack’ów do jego filmów jest wielkim sukcesem. To był świetny początek międzynarodowej kariery… GIULIA: Pracowaliśmy z nim dwa razy, przy „Vicky Cristina Barcelona” i „Poznasz przystojnego bruneta”. W obu przypadkach było to dla nas świetne doświadczenie i ogromna szansa. Nasza muzyka mogła przekraczać granice. Jestem szczęśliwa, że ta szansa przyszła do mnie, kiedy miałam 30 lat. Chciałabym, żeby stało się to wcześniej, ale to nie był mój czas, nie byłam jeszcze gotowa, nie byłabym w stanie odpowiednio sobie z tym wszystkim poradzić. Musisz wiedzieć, kim jesteś oraz gdzie i kim chcesz być, na wypadek gdyby cała ta sława nagle przestała istnieć. Kiedy jesteś młodszy, jesteś bardzo podatny na wpływy,
FOT.: MARIANO HERRERA / IBERIA RECORDS
42 01/12
43
najważniejsze jest to, co myślą inni. W moim wieku, mam teraz 33 lata, nadal bardzo ważne jest to, co myślą inni ludzie i wiedza, że jesteśmy kochani. Ale równie istotne jest posiadanie czasu na budowanie własnego małego świata, gdzie zawsze mogę uciec i mieć schronienie z moją muzyką, moimi wspomnieniami i ukochanymi zwierzętami. : Graliście kilka koncertów w Polsce. Stworzyliście piosenkę „Warszawa” i spędziliście tu trochę czasu, kręcąc do niej klip. Co myślisz o Warszawie? Dlaczego pisaliście właśnie o tym mieście? Jaka historia jest związana z tą piosenką? GIULIA: Tak, mamy nową piosenkę, która nazywa się „Warszawa”. Ponownie jest to piosenka o miłości, ale tym razem została napisana przez naszego gitarzystę, który podczas jednej z naszych tras koncertowych zakochał się w pięknej dziewczynie z Warszawy. I tak właśnie piosenka się zaczyna „tańcz Polko, tańcz i wyśnij piękny romans”. Śpiewamy tę piosenkę we dwoje – gitarzysta i ja. Kocham ten utwór! Miałam okazję poznać tę młodą Polkę, która stała się inspiracją dla słów piosenki. Jest przepiękna. Ale to nic dziwnego, polskie dziewczyny bardzo często są ładne! : Jakie są Twoje plany na przyszłość? GIULIA: Mam nadzieję, że będę podróżować, naprawdę kocham podróże, i śpiewać, tak często, jak to będzie możliwe. Komponujemy już nowe piosenki do naszego trzeciego albumu. Nadal nie wiem, jak będzie się nazywał, ale myślę, że znowu będzie bardzo inny, może z muzyką elektroniczną, disco i remiksami. Byłabym szczęśliwa, gdybym miała okazję eksperymentować z czymś nowym. Planuję wrócić do Polski na dwa miesiące następnego lata, na lipiec i sierpień, z moją amazońską papugą. Mam także drugi projekt, solowy i śpiewam w nim bardzo stare piosenki z lat 30., 40. i 50., w pięciu różnych językach. Mam nadzieję, że o tym usłyszycie, że będę miała prawdziwe polskie lato i że nauczę się trochę polskiego skoro będę tu dwa miesiące! : Co chciałabyś powiedzieć swoim polskim fanom? GIULIA: Jesteście naszą najlepszą publicznością. Przeważnie jestem bardzo wystraszona przed wejściem na scenę, ale z wami czuję się jak w domu. Wiem, że przyszliście na nasz występ, żeby dzielić z nami różne rzeczy, bardzo chcę się od was uczyć.
Gdzie NA KONCERT? WARSZAWA 02.03 Kazik Na Żywo STODOŁA
03.03 Kazik Na Żywo STODOŁA 07.03 Selah Sue STODOŁA 08.03 Annotations Of An Autopsy PROGRESJA 08.03 Turbowolf HYDROZAGADKA 08.03 dEUS PROXIMA 09.03 Mech, Luxtorpeda i Tank STODOŁA 09.03 Little Dragon FABRYKA TRZCINY 12.03 Al Di Meola PALLADIUM 15.03 Rise Against STODOŁA 16.03 Coma PALLADIUM 17.03 Raz Dwa Trzy STODOŁA 18.03 Nigel Kennedy, Hendrix STODOŁA 18.03 Yamato – The Drummers of Japa SALA KONGRESOWA 19.03 Mark Lanegan PROXIMA 20.03 Paco Pe’a Flamenco Dance Company PKiN 20.03 Emilie Autumn – F.L.A.G. Tour 2012 PROGRESJA 21.03 Maciej Maleńczuk z zespołem Psychodancing PKiN 24.03 Vader STODOŁA 24.03 Projekt Warszawiak, Żywiołak SKWER 25.03 Vader STODOŁA 27.03 IRA HARD ROCK CAFE 31.03 L.Stadt SEN PSZCZOŁY 04.04 Zola Jesus HYDROZAGADKA
GDAŃSK
02.03 Noisia CSG 03.03 Gówno MEDYK 10.03 Maleo Reggae Rockers KLUB ŻAK 10.03 Apteka STOCZNIA GDAŃSKA 10.03 Modestep Live CSG
KRAKÓW
03.03 IRA KLUB KWADRAT 05.03 Marika HARD ROCK CAFE 07.03 Blue Machine HARRIS PIANO JAZZ BAR
08.03 Modestep Live ROTUNDA 08.03 Zabili Mi Żółwia KLUB STUDENCKI ŻACZEK 09.03 Fisz/Emede/Tworzywo KLUB STUDIO
WROCŁAW
07.03 dEUS FIRLEY 07.03 Selah Sue KLUB ETER 09.03 Modestep Live KLUB ETER 11.03 Little Dragon KLUB ETER 30.03 Dub INC. KLUB ALIBI 27.04 Chase & Status DJ set + MC Rage KLUB ETER
ŁÓDŹ
07.03 Snorri Helgason KLUB OWOCE I WARZYWA 10.03 Happysad KLUB MUZYCZNY DEKOMPRESJA 17.03 Hunter Kaatakilla KLUB MUZYCZNY DEKOMPRESJA 23.03 The Cuts, Das Moon KLUB MUZYCZNY LIZARD KING 28.04 Chase & Status DJ set + MC Rage KLUB WYTWÓRNIA
POZNAŃ
04.03 The Lunatics, Criminal, Tango i Babilon POD MINOGĄ 04.03 Nie-bo LIZARD KING 04.03 Kazik na Żywo KLUB ESKUPAL 08.03 Hellow Dog KLUBOKAWIARNIA MESKALINA 10.03 Little Dragon SQ
KATOWICE
02.03 KAT MEGA CLUB 03.03 Pigs in Tank JACK DANIELS Overdrive i Leash Eye CLUB KULTOWA 16.03 TSA MEGA CLUB 17.03 Coma MEGA CLUB 30.03 MS Dynamite MEGA CLUB
44 01/12
SZAMAŃSKA ENERGIA
ZŁAPANA W SIEĆ
J
ak zabrzmi płyta zespołu, który swoją siłę opiera na niesamowitej energii koncertów? Czy surową magię kontaktu z publicznością można zachować w studiu, nie zatracając jej w dziesiątkach produkcyjnych zabiegów? Wszystko zależy od studia. Zespół Przepraszam postawił na całkowicie analogowe. I właśnie możemy się przekonać, czy był to dobry wybór. W lutym ukazuje się ich długo oczekiwana, debiutancka płyta. Przepraszam zapracowało sobie na pozycję zespołu co najmniej intrygującego właśnie koncertami. Po jednym z nich Jacek „Budyń” Szymkiewicz, lider Pogodno, napisał, że doświadczenie tego niepowtarzalnego pokazu szamańskiej energii jest warte każdego zachodu. Zespół tworzy piątka absolwentów filozofii. Para wokalistów wyśpiewuje – czasem krzycząc, czasem szep-
TEKST: LENA MICHALAK
cząc, niekiedy tarzając się po scenie – teksty pełne melancholii, ale i absurdu bądź improwizuje dziwaczne monologi; za ich plecami przesterowana gitara, melodyjny bas i neurotyczna perkusja pędzą przed siebie bez opamiętania, by po chwili wyciszyć się i zrobić miejsce przejmującej, lirycznej wokalizie. Nic dziwnego, że zespół zyskał spore grono fanów jeszcze przed wydaniem debiutu. Teraz będzie można sprawdzić, jak ta nieokiełznana dzikość zapisała się na taśmach legendarnego, stworzonego na odludnej wiosce studia Rogalów Analogowy. Producent pasjonat, Wojcek Czern, zgromadził w nim unikalną w skali światowej kolekcję old schoolowego sprzętu do rejestrowania muzyki. Nagrania, które razem z miksami zajęły Przepraszam ponad pół roku, odbywały się na setkę – tak, żeby maksymalnie wydobyć z muzyków autentyczną ekspresję
i wzajemną chemię. Jak mówią członkowie zespołu, bywało ciężko, lały się pot i łzy, a piosenki przybierały formy zaskakujące samych autorów – ale efekt był tego warty. Analogowy zapis dźwięku nadał nagraniom szlachetność i głębię, a brak możliwość edycji poszczególnych ścieżek pozwolił zachować autentyczność żywego występu. No, ale takie są właśniekorzenierockowegogrania–wspólną, zajmującą opowieść stworzyć można tylko wtedy, kiedy słucha się innych muzyków, a nie metronomu… Przepraszam ma przy tym absolutnie nietradycyjne podejście do wydania i dystrybucji swojej płyty. Zespół zdecydował się bowiem całkowicie pominąć rynek wydawniczy, zamieszczając wszystkie nagrania w sieci. Płytę będzie można ściągnąć z oficjalnej strony zespołu i facebookowego profilu. Cena? Zależy wyłącznie od ściągającego, może być
45
FOT.: JANUSZ CHABIOR, ZYGMUNT SOKOŁOWSKI, IZA KONIARZ
DYSTRYBUCJA PŁYT W SIECI / PRZEPRASZAM
za darmo. Dlaczego w ten sposób? Po prostu – coraz mniej osób, żeby kupić płytę, wybiera się dziś do sklepu. Dużo wygodniej i szybciej zrobić to kilkoma kliknięciami. Zmienił się też gruntownie sposób samego słuchania muzyki: poruszając się między ulubionymi piosenkami, nie używamy już pilota do wieży, ale komputerowej myszki albo palców na touchscreenie. Oczywiście, nowa droga dotarcia do fanów została już dobrze przetarta. I to przez tych największych. Drzwi internetu dla oficjalnego wydawania muzyki otworzył na dobre zespół, który przedtem przekroczył już kilka innych granic. Radiohead, bo o nim mowa, z ciągłego dążenia dalej i odkrywania nieznanych wcześniej obszarów dźwiękowych uczynił swój program artystyczny. I to na pewno jeden z powodów, dla których Thom Yorke i spółka postanowili w 2007 roku wydać swój szósty album, „In Rainbows”, w necie. Drugi powód to, rzecz jasna, pieniądze. Jak mówił Yorke, wszystkie ich wcześniejsze płyty tak czy siak wyciekały do sieci – więc wrzucenie tam nowych nagrań samemu wydało się kuszącą perspektywą. Tym bardziej, że skończył się właśnie kontrakt wiążący zespół z wytwórnią EMI i należało wziąć sprawy
we własne ręce. Album można było ściągnąć, płacąc dowolną sumę – od 0 do 100 funtów – co było kolejną odważną decyzją. Management zespołu uzasadniał jej finansowy sens magnetycznym działaniem bezkompromisowości: nawet jeśli ktoś nie lubi muzyki Radiohead, i tak ściągnie za niewielkie pieniądze płytę, przekonany radykalizmem zespołu. A fani zapłacą na pewno. W ten sposób rewolucja miała przynieść wymierny zysk. Czasy, kiedy był to naprawdę śmiały gest artystyczno-biznesowy, bezpowrotnie minęły. W ślady Radiohead szybko poszli inni, zarówno ci mniej znani, dla których sieć była jedynym sposobem dotarcia do jakiejkolwiek publiczności, jak i giganci w rodzaju Nine Inch Nails. Teraz umieszczanie płyt w necie jest częstą praktyką, choć z reguły artyści traktują ten kanał równolegle z tradycyjną, fizyczną dystrybucją. Tak było też z Radiohead – trzy miesiące po premierze internetowej, „In Rainbows” można już było kupić w sklepach muzycznych. Podobne decyzje podejmują również rodzimi muzycy – na przykład O.S.T.R., którego ostatnie wydawnictwo można ściągnąć z jego facebookowego profilu dzięki aplikacji SoundPark, albo trio Levi-
ty, które zamieściło swoją trzecią płytę w fińskim portalu Gogoyoko, równocześnie wydając ją fizycznie w wytwórni Lado ABC. Cóż, najwyraźniej wciąż kuszące jest umieszczenie na półkach empików swojego srebrnego krążka w stylowym digipacku. Materialną wersję swojej płyty planuje też zresztą Przepraszam. Oczywiście, pod prąd schematom, bo wyłącznie na winylu. Jak nietypowo, to nietypowo do końca.
46 01/12
THE MACCABEES „GIVEN TO THE WILD”
Trzeci album The Maccabees powstawał aż przez dwa lata, bo zespół chciał zaprezentować nowe brzmienie i przebić sukces poprzedniej płyty. I udało się – krążek od razu wskoczył na czwarte miejsce brytyjskiej listy przebojów i zbiera doskonałe recenzje. „Given to the Wild” rzeczywiście brzmi świetnie – bardziej delikatnie, elektronicznie i przede wszystkim dojrzale. Pytany o tę dojrzałość Felix White podkreśla słusznie, że przecież należałoby się dziwić, gdyby było odwrotnie. Poprzedni album The Maccabees często porównywano do twórczości Arcade Fire i chłopaki mają nadzieję, że „Given to the Wild” nie będzie już można z niczym porównać. I chociaż niewielka część krytyków (w tym „The Guardian” i „The Observer”) twierdzi, że nowy album to tylko wersja Coldplay z lepszymi tekstami – zespołowi faktycznie udało się stworzyć nową, ciekawą jakość. W tym nowym brzmieniu słychać fascynującą mieszankę lokalnych inspiracji. The Maccabees tworzyli ten materiał jednocześnie w dwóch zupełnie odmiennych miejscach – w nadmorskim, spokojnym i ekskluzywnym Brighton i w industrialnej części Elephant & Castle, jednej z najniebezpieczniejszych i najbardziej przygnębiających dzielnic Londynu. Tym razem jednak członkowie zespołu pracowali nad albumem osobno, podsyłając sobie nawzajem fragmenty kolejnych kompozycji i dopiero w studiu połączyli je w całość. Ale proces, dzięki któremu wszyscy mieli wpływ na ostateczny efekt wymagał długich negocjacji i dystansu do własnych pomysłów. Z efektu tych dyskusji cieszy się zwłaszcza Orlando Weeks. Wokalista opowiada, że jego własne kawałki brzmiały jak „kiepskie, białe R&B”, ale na szczęście reszta zespołu przerobiła je na właściwy styl The Maccabees. Do swoich gitarowych kompozycji dodali też elektroniczne brzmienie, za które odpowiada jeden z trzech producentów albumu – Tim Goldsworthy, współzałożyciel DFA Records (wytwórni, dla której nagrywają m.in. LCD Soundsystem i Hot Chip). (MW)
THE MACCABEES
STAĆ ICH NA WIĘCEJ
NIŻ SIEDZENIE PRZED TELEWIZOREM
C
hoć nazwa zespołu zaczerpnięta została z Biblii, ci panowie z muzyką religijną nie mają nic wspólnego. Londyńczycy z The Maccabees wydali swój trzeci album – „Given To The Wild”, który uznany został za prawdziwy kamień milowy w ich karierze i od razu podbił serca krytyków. Teraz mówi się o nich, jako o jednym z najważniejszych młodych zespołów na brytyjskiej scenie rockowej. Ile czasu zajęło im, aby znaleźć się w miejscu, w którym są? Wszystko zaczęło się w 2005 roku, wraz z ukazaniem się pierwszego singla, „X-Ray”. Mocno promowany przez londyńską rozgłośnię radiową XFM, umożliwił grupie występy na trasie z Arctic Monkeys. Niedługo potem wydany został drugi utwór – „Latchmere”, do którego teledysk wyemitowała stacja MTV2. Klip, wyreżyserowany przez samych muzyków, stał się internetowym hitem. Wokół The Maccabees zrobiło się naprawdę głośno w 2007 roku za sprawą ich pełnoprawnego debiutanckiego krążka „Colour It In”, któremu udało się zająć 24 miejsce na liście najlepiej sprzedających się płyt w Wielkiej Brytanii. Album porównywany do twórczości Bloc Party, The Rakes czy Joy Division nie zapewnił międzynarodowego sukcesu, ale przetarł szlak swojemu następcy, wydanemu w 2009 roku „Wall of Arms”, który trafił w gusta znacznie szerszego grona odbiorców, zajmując 13. pozycję na liście sprzedaży. Album, którego produkcją zajął się Marcus Dravs (znany ze współpra-
cy z Coldplay, Arcade Fire czy Björk), został doceniony za znacznie dojrzalsze brzmienie i zdobył uznanie krytyków. Muzykom nie udało się jednak dotrzeć na sam szczyt, za co obecnie są wdzięczni losowi. – Wiele zespołów, które pojawiły się na rynku w tym samym czasie co my, może pochwalić się oszałamiającymi wynikami sprzedaży swoich debiutanckich albumów. Nadchodzi taki moment, kiedy zastanawiasz się: dlaczego wszyscy dookoła odnoszą takie sukcesy, a my nie? Wtedy ukazuje się ich kolejny krążek, po czym znikają. Cieszę się, że mieliśmy czas, aby się muzycznie rozwinąć, wskoczyć na wyższy poziom – powiedział Hugo White, gitarzysta, w rozmowie z magazynem „Clash”. Członkowie grupy początkowo nie myśleli poważnie o karierze i życiu z muzyki. – Kiedy zaczynaliśmy, chcieliśmy jedynie udowodnić, że stać nas na więcej niż siedzenie przed telewizorem w każdy weekend – wyznał Orlando Weeks, wokalista zespołu. – W ogóle nie myślałem o muzyce przed 19. rokiem życia, praktycznie jej nie słuchałem – dodaje. Jak wielką miłością darzy teraz muzykę Orlando, można zobaczyć na ich koncertach. Polscy fani mieli już okazję posłuchać Anglików na żywo. Wystąpili jako support formacji Editors w trakcie ich trasy w 2009 roku, która swoim zasięgiem objęła warszawską Stodołę oraz krakowski Klub Studio. Niestety, ich najnowsze plany koncertowe nie uwzględniają naszego kraju. (MN)
47
FOT.: FOT.: MAT. MAT. PRASOWE, PRASOWE, MAT. MAT. WYTWÓRNI WYTWÓRNI PŁYTOWYCH PŁYTOWYCH
BAREFOOT TRUTH „CARRY US ON” Grupa Barefoot Truth do worka pod tytułem „Carry Us On” wrzuciła muzykę rockową, trochę jazzu, bluesa, folku, a nawet odrobinę reggae. W większości przypadków taki eksperyment mógłby zakończyć się fatalnie, jednak Amerykanie spisali się na medal, a ta różnorodność otworzyła im drzwi do sukcesu. Album jest świeży, przyciągający uwagę i wypełniony pozytywnymi emocjami. Słuchając tego materiału w środku zimy, kiedy za oknem mroźno i nieprzyjemnie, naprawdę można poczuć wiosnę. W internecie pisze się o nich jako o najlepszym zespole, którego jeszcze nie słyszeliście. Słuchając „Carry Us On”, myślę, że jest w tym źdźbło prawdy. (MN)
FAIREWELL „POOR, POOR GRENDEL” Słuchając „Poor, Poor Grendel” chwilami można się poczuć jak na wspólnym koncercie Coldplay i MGMT w miasteczku Twin Peaks, ale trudno się od tej płyty oderwać. Przenikające się niepostrzeżenie piosenki tworzą niepokojącą, melancholijną opowieść. Nostalgię wywołuje przede wszystkim brzmienie Fairewell, wyraźnie inspirowane synthpopem z wczesnych lat 80. Na płycie wyróżnia się zwłaszcza świetnie skomponowane „Honey Street” (zawierające sample z amerykańskiego poligonu!), które z powodzeniem mogłoby być przebojem zarówno dziś, jak i 30 lat temu. Szkoda, że o tym solowym projekcie Johnny’ego White’a cicho jest nawet w Londynie. (MW)
CIĘŻKOSTRAWNA
PRZYSTAWKA SKRILLEX „BANGARANG” Skrillex, nadzieja sceny elektronicznej, prezentuje kolejną dawkę muzyki przed wydaniem swojego pierwszego pełnometrażowego albumu. Na rynku ukazała się nowa EP-ka Amerykanina, która niestety okazała się być ciężkostrawną i zupełnie niezaostrzającą apetytu na danie główne przystawką. „Bangarang” jest zlepkiem nieciekawych pomysłów i kiczowatych, żywcem wyjętych z kiepskiej gry komputerowej brzmień. Może i znajdzie się kilka momentów, które na krótką chwilę przykują większą uwagę. Jest ich jednak zdecydowanie za mało, aby z chęcią przesłuchać ten materiał w całości po raz kolejny. Po takiej pstrokaciźnie dla uszu chwila ciszy jest prawdziwym wybawieniem. (MN)
MAŁO 48 01/12
SOCZYSTY SOS
ANNEKE VAN GIERSBERGEN „EVERYTHING IS CHANGING” Anneke van Giersbergen, która sławę zyskała dzięki współpracy z grupą The Gathering, powróciła z piątym solowym wydawnictwem. Swoim czarującym, wręcz hipnotyzującym głosem wprawiała w zachwyt słuchaczy, którzy w muzyce szukali czegoś nieszablonowego i ekscytującego. Niestety, popowo-rockowa mieszanka, jaką jest „Everything is Changing”, nie zapiera już tchu w piersiach. Kompozycje są bezbarwne i nużące, produkcja koszmarna, a wokal zupełnie bez wyrazu, jakby nagrany w pośpiechu i od niechcenia. Anneke próbując trafić do większego grona odbiorców, poszła na łatwiznę, nie stawiając czoła wysoko postawionym przez siebie wymaganiom. Brak w tym wszystkim szczerości, pasji i emocji. Trzeba jednak przyznać, że album zatytułowany został znakomicie. (MN)
RAMMSTEIN „MADE IN GERMANY”
1, 2, 3, 4 – maszerują wyższe sfery. Z podrzędnego i dość przeciętnego zespołu, za sprawą dwóch genialnych płyt i czterech przebojowych singli zespół zawitał do rockowej ekstraklasy. Mimo iż nadal hałasują jak należy, dziś to już zaledwie środek tabeli, a nierzadko nawet ligowa szarzyzna. Zamiast płyty z nowym materiałem, Rammstein podrzuca nam zestaw najbardziej ich zdaniem udanych utworów z blisko dwudziestoletniej kariery grupy. Solidna orkiestra spowita rockowo -industrialowo - elektronicznym sosem nie zwalnia ani na sekundę, poczynając od singlowego „Engel”, przez nomen omen, kolejne przeboje: „Du Hast”, „Ich will”, „Mutter” czy „Amerika”. Na koniec dostajemy jeszcze premierową propozycję grupy
„Mein Land”, która niestety niczym specjalnym się nie wyróżnia, co niedobrze wróży na przyszłość niemieckiej formacji. Zdaję sobie sprawę, że wszystkiego upchnąć się nie da, ale brak „Spiel Mit Mir” , singlowych przeróbek „Stripped” i „Das Model” oraz mało znanej, ale genialnej „Kokain”, poważnie tę kompilację zubożył. Nie odtrącając całkowicie „Made in Germany”, polecałbym jednak (zwłaszcza początkującym) pierwsze zbliżenie z regularnymi albumami „Sehnsucht”, „Mutter” czy naprawdę soczystą „Raise, Raise”. Płyta ukazuje się również w wersjach deluxe, wzbogaconych o remiksy, DVD z teledyskami i 240–stronicową książeczkę – czyli coś dla najbardziej zagorzałych kibiców. (MK)
OVAL „OVALDNA” Muzyka to przede wszystkim proces. Produkt znajduje się na samym końcu. To jest przesłanie nowego albumu Ovala. Berlińczyk Markus Popp, który ukrywa się pod tym pseudonimem, muzyką elektroniczną zajmuje się już od początku lat 90. Teraz postanowił pokazać innym, jak powstają jego dźwięki. Na załączonym do płyty DVD można znaleźć ich aż 2000. Przy pomocy umieszczonego tam programu, każdy może pobawić się w ich składanie. W ten sposób Markus odsłania łańcuch DNA swojej muzyki. Najwyraźniej nie boi, że konkurencja podchwyci jego pomysły. (AME)
49
TRENT REZNOR
NA SKRAJU SZALEŃSTWA FOT.: FOT.: MAT. MAT. PRASOWE, PRASOWE, MAT. MAT. WYTWÓRNI WYTWÓRNI PŁYTOWYCH PŁYTOWYCH
TRENT REZNOR I ATTICUS ROSS STWORZYLI TRZY GODZINY DOSKONAŁEJ MUZYKI, PO KTÓREJ NAWET TELETUBIŚ MUSIAŁBY SIĘGNĄĆ PO ANTYDEPRESANTY.
P
oprzedni album Reznora i Rossa, oskarowy soundtrack do „Social Network”, przypominał jeszcze industrialnego rocka w stylu NIN, ale najnowszy sięga o wiele głębiej. Płyta doskonale oddaje mroczną atmosferę filmu Finchera „The Girl With The Dragon Tattoo”, ale samodzielnie także tworzy fascynującą i niepokojącą całość. Idol pokolenia trzydziestolatków, David Fincher, współpracował już wcześniej z Reznorem – wyreżyserował jego teledysk do „Only”, a remix Nine Inch Nails pojawił się w czołówce filmu
„Seven”. Ale dopiero niedawno artyści odkryli, że razem tworzą nową jakość i trudno już sobie wyobrazić, żeby kolejne filmowe projekty realizowali osobno. Mówi się nawet, że Reznor stał się dla Finchera tym, kim John Williams dla Stephena Spielberga. O swoim najnowszym projekcie Trent Reznor i Atticus Ross mówią, że stworzyli najpiękniejszą i jednocześnie najbardziej niepokojącą muzykę w swojej karierze, a pracując nad nią przez czternaście miesięcy, znaleźli się na skraju szaleństwa. Przez ponad rok pracy w studio
nagrali 173 minuty materiału wydanego na trzech płytach i w efekcie ścieżka dźwiękowa jest o 20 minut dłuższa niż sam film. Na soundtrack składa się aż 37 ponurych kompozycji instrumentalnych i zaledwie dwie piosenki. Płyta jest tak skonstruowana, by wciągnąć nas zupełnie tego nieświadomych i już nie pozwolić się uwolnić. Pierwsze utwory są łatwe i przewidywalne. Postindustrialne, minimalistyczne kompozycje eksponują wielki talent Reznora do nadawania dźwiękom zmysłowego charakteru. Przez ciemne brzmienie klawiszy i zimne dźwięki perkusji przebija się tam wyraźnie inspiracja twórczością Briana Eno. Dalej robi się coraz ciemniej i brudniej, w utworach „While Waiting” i „Millenia” pojawiają się niepokojące anielskie głosy, a w „The Seconds Drag” słychać tak przerażające bicie zegara, że należy się rozejrzeć, czy to nie po nas właśnie przychodzi śmierć. Na płycie pojawiło się też kilka szybszych utworów, jak „Oraculum” czy nagle zmieniające tempo „A Thousand Details”, ale trudno się przy nich poderwać, bo jeszcze głębiej wpychają w fotel. Album otwierają i zamykają covery. Już kilka miesięcy temu mogliśmy usłyszeć synth metalową wersję „Immigrant Song” Led Zeppelin nagraną z Karen O z Yeah Yeah Yeahs. Piosenka jest stosunkowo mało oryginalna i na tyle przyjemna, że daje zupełnie odwrotny obraz całości. Inaczej jest z balladą „Is Your Love Strong Enough” zamykającą soundtrack. Cover utworu Briana Ferry’ego wykonuje cały skład projektu How to Destroy Angels, w tym żona Trenta – Mariqueen Maandig, której delikatny głos świetnie współbrzmi z wokalem Reznora, a cała aranżacja w niczym nie przypomina oryginału. Trent Reznor i Atticus Ross mają szansę osiągnąć poziom kultowy, bo soundtracki do filmów Finchera powoli stają się osobnym gatunkiem – tak, jak legendarne już ścieżki do filmów Lyncha. Trudno chyba o lepszy komplement. Album jest jednak trudny i żeby go docenić, trzeba go przesłuchać wiele razy, co wymaga wiele samozaparcia, ale słuchając płyty uważnie, nie zauważymy, kiedy trzy godziny miną i zostanie tylko głęboki wstrząs. TEKST: MARIANNA WODZIŃSKA
50 01/12
LISA HANNINGAN „PASSENGER”
Po wydanej w 2009 roku debiutanckiej płycie o nazwie „Sea Sew” przyszła kolej, aby pokazać światu, że Lisa Hanningan ma coś jeszcze do powiedzenia. Jak się okazało – całkiem sporo. Pierwsza płyta została nagrana w studio jej przyjaciela w ciągu zaledwie dwóch tygodni. Sama wokalistka nie wierzyła wtedy w swoje siły, nie spodziewała się, że jej twórczość znajdzie wielu odbiorców. Od tamtej pory jej życie całkowicie się zmieniło. „Sea Sew” pokryła się podwójną platyną i została nominowana do Choice Music Prize w jej rodzimej Irlandii oraz do the Mercury Prize w Wielkiej Brytanii. Również historia powstawania drugiego albumu „Passenger” jest nietuzinkowa. Teksty kawałków znajdujących się na krążku były pisane w drodze – w czasie spacerów i podróży. W nowych utworach czuć, że Lisa naprawdę odnalazła swoje brzmienie i swoje miejsce w muzyce. Zachwyca bezpretensjonalnym podejściem i ciepłą barwą głosu, którym to otula, to uspokaja, to znowu budzi. Album jest pełen nostalgii związanej z uczuciami samej artystki, oddalonej od domu w trakcie długich wyjazdów. W „Passenger” zachwycić może niemal wszystko: spokój „Nowhere To Go”, delikatność „Little Bird” z jego klimatycznym teledyskiem kręconym pod wodą czy też energia płynąca z „Knots”. Cała poetyckość tekstów zwraca na siebie niemałą uwagę, szczególnie u wrażliwszych odbiorców. Pełno tu przemyśleń i niezwykłych pomysłów, w „Safe Travels” Lisa zastanawia się, czy zdobyła chłopaka na czas i udziela mu ciekawych, dosyć abstrakcyjnych rad („nie połykaj wybielacza na plaży, nie skacz na bungee i nie ignoruj dziwnego guza”). Warto wsłuchać się w słowa piosenek Lisy, bo ta miła Irlandka potrafi nie tylko zaczarować swoją muzyką. Prezentuje prawdziwy talent tekściarski. (DZ)
LISA HANNINGAN:
„POTRZEBUJĘ ROZPROSZENIA,
BY MÓC TWORZYĆ” : Od zawsze wiedziałaś, że chcesz śpiewać? LISA HANNINGAN: Tak. Już kiedy byłam bardzo mała, marzyłam o tym, by zostać piosenkarką. Później myślałam o byciu śpiewaczką operową, ale to szybko mi minęło. : Podobno teksty do albumu „Passenger” powstawały w drodze. Co inspiruje Cię najbardziej do tworzenia muzyki – własne doświadczenia czy historie innych ludzi? LISA: Przeważnie piszę o sobie, ale czasami poruszam w utworach również sprawy, które dotyczą moich przyjaciół. Zaczynam piosenkę w domu, a potem gromadzę tekst, będąc w ruchu, na spacerze, z moim telefonem i notebookiem. Potrzebuję rozproszenia, żeby zapomnieć o pustej kartce przede mną. Sądzę, że zamiast siedzieć, czekając na to, by coś ci się przytrafiło, lepiej być w ruchu. To zachęca umysł do działania. Nie zawsze pomaga, ale jest dobrym początkiem. : Sądzisz, że w Twoich piosenkach można doszukiwać się czyjegoś wpływu? LISA: Staram się nie słuchać za wiele, kiedy jestem w trakcie pisania. Boję się, że skojarzenia nagle pojawią się same, bez mojej wiedzy.
: Pracowałaś ze sławami, takimi jak: Damien Rice, Herbie Hancock i Joe Henry. Jak to wspominasz? LISA: Wiele się od nich nauczyłam. Kocham wymieniać się doświadczeniami z innymi ludźmi. Myślę, że każda osoba, którą spotykasz, w każdej pracy, w jakiś sposób ma na Ciebie wpływ. Na przykład Joe Henry pomógł mi w zwalczeniu mojego okropnego braku cierpliwości. Kładł nacisk na nagrywanie dużej liczby piosenek w wersji live i zachowywanie ich emocjonalnego przekazu. : Masz swój ulubiony kawałek na albumie „Passenger”? LISA: Kocham wszystkie piosenki na płycie! Ale wyjątkowa jest dla mnie „O Sleep”. Zaśpiewałam ją z Rayem LaMontagne, co było ciekawym doświadczeniem. Poza tym to pierwsza piosenka do śpiewania w duecie, jaką kiedykolwiek napisałam. Przyjemny był również spacer, w czasie którego powstała. (śmiech) : Co chciałabyś powiedzieć swoim polskim fanom? LISA: Tylko tyle, że nie mogę się doczekać, aż do was przyjadę i zagram dla was koncert! ROZMAWIAŁA: DOROTA ZADROŻNA
FOT.: FOT.: MAT. MAT. PRASOWE, PRASOWE, MAT. MAT. WYTWÓRNI WYTWÓRNI PŁYTOWYCH PŁYTOWYCH
51
NIGHTWISH „IMAGINAERUM” Jeden z najpopularniejszych zespołów ciężkiego grania powraca z nowym materiałem i zaprasza na przejażdżkę po niezwykłym miejscu, jakim jest „Imaginaerum”. Fińsko-szwedzka grupa stworzyła najbardziej teatralny i odrealniony krążek w swojej karierze, który urzeka od pierwszych minut i co najważniejsze – nie nudzi. Nic w tym dziwnego, skoro przy komponowaniu utworów inspirowano się m.in. twórczością Tima Burtona czy obrazami Salvadora Dalego. Nightwish prezentuje ciężką, jednakże niezwykle melodyjną muzykę, z orkiestrą, chórem oraz wyjątkową parą wokalistów. Głos Anette, dla której przygoda z zespołem rozpoczęła się dopiero w 2007 roku, jest jednym z najjaśniejszych punktów na płycie i już teraz nikt nie powinien mieć wątpliwości, że jest to odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu. „Imaginaerum” wypełniają wzniosłe, pełne energii, momentami wzruszające i melancholijne melodie, wzbudzające całe spektrum emocji. Jest to album, do którego wraca się niejednokrotnie, aby w jego zakamarach za każdym razem odkryć coś nowego. To jednak nie wszystkie atrakcje, które przygotowali dla nas muzycy! Już w tym roku ukaże się mroczny film fantasy pod tym samym tytułem, oparty na historii stworzonej przez kompozytora zespołu, Tuomasa. Jak sam zapewnia, będzie on pełen niespodzianek. Słuchając „Imaginaerum” naprawdę jestem skłonny w to uwierzyć. (MN)
DLA TYCH, KTÓRZY
NIE BOJĄ SIĘ OGNIA THE BLACK KEYS „EL CAMINO”
D
zień Dobry. Poproszę jedenaście niesamowitych, pełnych ognia i melodii piosenek, których pozazdrości zarówno Jack White, jak i Neil Young. Bardzo proszę. Oto one! Składniki znane, receptura podobna, za to proporcje i przyprawy fenomenalne. Znamienne, że Klawisze przygotowali danie zarówno dla wyrafinowanych smakoszy, którzy lubią rozebrać wszystko na czynniki pierwsze, jak i przeciętnego zjadacza kanapek. Choć próżno szukać klasycznej triady bluesowej i podobieństwa do B.B. Kinga, w swej prostocie i nieokiełznanym (aczkol-
wiek kontrolowanym przez Danger Mouse’a – producenta płyty) brudzie, do bluesa jej chyba najbliżej. Z drugiej strony pozostaje również soulowy sznyt i funkowy puls oraz pewna elegancka, szarmancka dzikość, którą miał choćby Johnny Cash. W hitach (tak!) możemy przebierać: „Lonely Boy” (za refren powinni podziękować The Cult, bo kłania się „Spiritwalker”), „Money Maker”, „Hell of the Season” czy cudowne, zagrane w dwóch tempach „Little Black Submarines”. Zatem w rockowym kociołku znowu wrze. Polecam, bo tym razem warto się sparzyć. TEKST: MARCIN KUSY
52 01/12
FOT. BARTEK WILEŃSKI
„ALOHA 40%”
PROCEENTE
NIE MA EMOCJI, NIE MA RAPU : Skąd pomysł na Aloha Entertainment*? Co Cię skłoniło do założenia wytwórni? MICHAŁ PROCEENTE KOSIOROWSKI: Zanim założyłem Aloha, wydałem kilka płyt na nielegalu. Później nakładem wytwórni RRX Krzysztofa Kozaka ukazała się moja pierwsza produkcja solowa „Znaki zapytania”. Ale nie byłem zadowolony z tej współpracy. Z drugiej strony promowanie muzyki, która nie ma wydawcy, to gorzkie doświadczenie. Dlatego zacząłem myśleć o złotym środku – własnej wytwórni, dzięki której mógłbym omijać pośredników w czasie wydawania płyt. Tak zrodził się pomysł Aloha Entertainment*. Bezpośrednim bodźcem do jej założenia była też zbliżająca się premiera albumu Emazet/Procent – „Jedyneczka”. Wiedziałem, że jest to dobra płyta i zasługuje na to, by pojawić się w empikach. Nie było ciekawych propozycji ze strony wydawnictw, więc wziąłem sprawy w swoje ręce. Zgłosiłem się do programu unijnego, założyłem firmę i w marcu mija 5 lat od momentu rozkręcenia Alohy. : Po „Jedyneczce” pojawiły się kolejne dobre produkcje m.in. album „Galimatias”. Tam znalazł się utwór promujący film Jacka Bławuta „Jeszcze nie wieczór” – „Podróż do źródeł czasu”. Nagrałeś ten kawałek razem z Janem Nowickim. Jak wspominasz współpracę z nim?
PROCEENTE: Takie doświadczenie rozwija człowieka artystycznie i światopoglądowo. Nagrywając z Janem Nowickim, nie należy postrzegać siebie w kategoriach rapera, który dociera tylko do hiphopowców, trzeba spojrzeć szerzej na słuchaczy i sprostać wyzwaniu, jakim jest partnerowanie w duecie postaci pokroju Jana Nowickiego. Poza tym, dzięki „Podróży do źródeł czasu”, moja muzyka została zaakceptowana przez mamę mojej dziewczyny, której bardzo spodobał się utwór z Janem Nowickim. (śmiech) : Pod koniec ubiegłego roku nakładem Twojej wytwórni ukazały się „ALOHA 40%”, „Na Pół Etatu ” oraz „Mixtape MICHAŁ „PROCEENTE” KOSIOROWSKI Warszawski raper, dziennikarz i freestyle’owiec, który intensywną działalność artystyczną prowadzi od ponad dekady. Reprezentuje hip-hopowe projekty Emazet Procent oraz Szybki Szmal. Proceente jest weteranem Wielkiej Bitwy Warszawskiej oraz niestrudzonym promotorem rodzimej sztuki improwizacji. Prowadzi autorską audycję muzyczną „HipHop Kampus” w Akademickiem Radiu Kampus. W 2007 roku Proceente założył wydawnictwo i agencję artystyczną Aloha Entertainment*.
przez małe Esz” Małego Esza. Planujesz wydać coś jeszcze? PROCEENTE: 18 lutego w Aloha wyszła świetnie rokująca płyta zespołu Mama Selita. Planuję też wydać album Kfiata z Siły Dźwięq. Kfiat to Mc Bboy, animator kultury hip hop – człowiek zajawka, a właściwie Człowiek Orkiestra – bo tak się będzie nazywać jego płyta. W marcu powinien ukazać się materiał duetu Emtes/DJ Owat. Emtes to młody freestylowiec z Giżycka, wraz z DJ Owatem stworzyli bardzo fajny nielegal, który warto przybliżyć słuchaczom. Poza tym Green aka Kryptonim Monolog z Łodzi pracuje nad albumem, z którym również wiążę duże nadzieje. Będzie to płyta na bitach m.in. OSTREGO i Quiza. : Tak więc wszystko idzie w dobrym kierunku… PROCEENTE: Tak, staram się aby Aloha Entertainment* była platformą wymiany doświadczeń artystycznych, dużą hip-hopową rodziną. Chcemy promować niezależność, świeżość, progresywne podejście do muzyki – to są te rzeczy, które cenię zdecydowanie bardziej niż np. internetowy fejm czy komercyjny potencjał, uznawany przez dziwne korporacje. : Wróćmy na chwilę do „Aloha 40%”. To świetna płyta, 100 gości, około 4 godziny muzyki. Jak Ci się pracowało nad nią? PROCEENTE: „Aloha 40%” to 3h i 10 min na trzech krążkach plus suplement w postaci epki Kuza „Świeża dostawa”, która trwa około 30 minut. Starałem się, żeby to była płyta jednorodna – mimo tego, że każdy z kolorowych krążków jest trochę inny. Zależało mi na tym, żeby całość trzymała wysoki poziom. Chciałem uniknąć sytuacji, w której na płycie znajduje się pięć superkawałków, a reszta to śmiecie. Selekcja była bardzo ważna, musieliśmy zrezygnować z niektórych rzeczy, wybrać najlepsze utwory i połączyć je we wspólny koncept. Kawałków nagraliśmy dużo więcej, wystarczyłoby ich nawet na 6 godzin muzyki. : A jeśli chodzi o kolory płyt: Pełnokrwista, Zielona, Miodowa… Jaka jest różnica między nimi? Czym się kierowałeś podczas wyboru właśnie tych kolorów? PROCEENTE: Pierwsza płyta jest Pełnokrwista/Bordowa – jak sama nazwa wskazuje najbardziej chamska i mięsista. To kolor, który pewnie wielu osobom kojarzy się z logiem Szybkiego Szmalu, to nasze oficjalne, klubowe barwy. Druga płyta
53 Zielona zawiera takie kawałki jak „Szczyt”, „W głowie się nie mieści” i „Każda doba”. Scharakteryzowałbym ją jako najbardziej przepaloną, ze względu na konotacje kolorystyczne związane z pewną jamajską używką. Trzeci krążek, Miodowy jest najbardziej wychiloutowany – relaksuje odbiorcę niezależnie od miejsca, czasu oraz pogody za oknem. Znajdziecie tam międzykontynentalny szlagier Lavoholics „Nie ma emocji, nie ma rapu”. Jest tam też utwór „Zmienił się świat”, nagrany przy okazji festiwalu „Zawsze z Bareją”, jest to kawałek inspirowany mocno filmem „Małżeństwo z rozsądku” i tekstem Agnieszki Osieckiej. : Już tak na koniec, opowiesz nam o planach na przyszłość? PROCEENTE: 31 marca zapraszam na piąte urodziny Aloha Entertainment* w UrbanGarden. Będzie koncert Numer Raz & ALOHA 40%, mnóstwo gości, suporty alohowe i dużo niespodzianek. W tej chwili ważną sprawą jest materiał Mama Selita. Myślę, że chłopaki zasługują na sukces, są w podziemiu wymiataczami – grają świetne koncerty i teraz potrzebny jest tylko „magic stick” Aloha Entrtainment*, aby wszystko zmierzało ku happy end’owi. ROZMAWIAŁ: MICHAŁ KOŁODZIEJ
THE BIG PINK
NA ZAKRĘCIE FOT.: FOT.: MAT. MAT. PRASOWE, PRASOWE, MAT. MAT. WYTWÓRNI WYTWÓRNI PŁYTOWYCH PŁYTOWYCH
THE BIG PINK „FUTURE THIS”
VVV „ ACROSS THE SEA” To pierwszy album VVV. Amerykanin Shawhin Izadoost, który ukrywa się pod trzema „V” momentami brzmi ja Burial (chociażby w „Among The Whisper”), chwilę później ja Netsky albo Rustie. Album jest zlepkiem starych i nowoczesnych dubstepowych akcentów. Artysta nie boi się wszelkiego rodzaju eksperymentów z pourywanym wokalem, często szybkim i niezrozumiałym. Debiut VVV może nie zawsze składa się ze składników całkowicie oryginalnych, ale jak każdy dobry kucharz wie, jak je wymieszać i podać w taki sposób, by dobrze smakowały. (AME)
Nawet jeśli straciliśmy ich na chwilę z oczu, singiel Dominos sprzed trzech lat, nadal pozostaje doskonale rozpoznawalny. Tym razem panowie zastosowali większy rozrzut stylistyczny i prowadzą nas nieznanymi dotychczas zaułkami. Nie jestem tylko pewien, czy londyńskie uliczki nie okazały się zbyt ciasne. Nawet dla samych Londyńczyków. „Future This”, nagrana pod legendarnym labelem 4AD, to krążek przyzwoity i skrojony na miarę nowych czasów. Zresztą same nazwiska producentów, którym duet powierzył pieczę nad brzmieniem: Paul Epworth (Florence and the Machine, Plan B) i Alan Moulder (Nine Inch Nails) świadczą o dobrym kierunku poszukiwań muzycznych. Dość powiedzieć, że właśnie brzmienie tej płyty jest najbardziej interesujące. Doskonałe połączenie beatów, z synth popowym chłodem i mo-
mentami ostrą gitarą, wprowadza naprawdę niesamowitą atmosferę – jak choćby w najlepszych na płycie „1313” i „Future This”. Gdyby do tego jeszcze dorzucić dobre piosenki. Niestety, nawet po kilkukrotnym przesłuchaniu albumu, nie zostaje nam w głowie zbyt wiele. Wielokrotnie można odnieść wrażenie, że odzierając utwory z producenckich smaczków, dostalibyśmy zestaw dość przeciętnych popowych kompozycji. Czasem nawet bardzo interesujący pomysł brnie gdzieś w ślepą uliczkę, z której wyjść panowie już nie potrafią („Rubbernecking”). Nie cierpię tzw. testu drugiej płyty (która ma stanowić być albo nie być dla zespołów), bo wierzę, że panów wciąż stać na więcej. Na razie na wypad z The Big Pink po Londynie proszę jednak zabrać swój GPS. (MK)
54 02/12
SŁUCHAWKI NIE TYLKO DLA DJ-A
Nie tylko DJ-je doceniają jakość dźwięku. Dlatego stworzono słuchawki, które zadowolą ich, ale też są na tyle wygodne, by mógł ich używać każdy. DENON DJ DN-HP500S składają się do kompaktowych rozmiarów, dzięki czemu są idealnym dodatkiem do przenośnego odtwarzacza lub telefonu. {Cena: 449 PLN }
NOTEBOOK Z BATERIĄ NA 8H
PROFESJONALNY I STYLOWY APARAT EXI
EX1 to aparat o możliwościach technologicznych, które zadowolą nawet profesjonalistów, designie, który wywoła zachwyt, i funkcjom tak prostym w obsłudze, że instrukcję można spokojnie zostawić w pudełku. Zaawansowany technologicznie ultraszerokokątny obiektyw Schneider KREUZNACH 24 mm oferuje szeroki zakres ogniskowej i 3-krotny zoom optyczny. Teraz sfotografujesz wszystko to, co jest w zasięgu wzroku, bez względu na to, czy będzie to krajobraz, czy duża grupa przyjaciół.
BUTY INSPIROWANE GRAFIKĄ BASQUIATA
Reebok Classic rozbudowuje w tym sezonie linię Affili’Art, prezentując kolekcję Reebok x Basquiat, przygotowaną pod okiem Swizz Beatza. Swizz, który od dawna jest wielkim entuzjastą Basquiata, w sezonie jesień/zima 2011 połączył swoją fascynację jego dziełami z zaangażowaniem w rozwój Reeboka i przeniósł elementy twórczości swojego mistrza na produkty międzynarodowej marki sportowej. Wprowadzenie kultowych grafik Basquiata do kolekcji Reebok x Basquiat wiosna/ /lato 2012 przygotowanej pod okiem Swizz Beatza zaowocowało powstaniem ubrań i butów wyróżniających się jasnymi kolorami, barwnymi grafikami i logotypami ze stonowaną kolorystyką w tle.
Firma Acer wprowadza na rynek nowy model notebooka – Aspire Timeline Ultra. Wyróżnia się ośmiogodzinnym czasem pracy na baterii, dużą wydajnością oraz konstrukcją z dwoma zawiasami i kształtem typowym dla ultrabooka. Zastosowano w nim funkcję Acer Green Instant On, która umożliwia szybkie uruchamianie oraz wznawianie pracy, a także Acer Always Connect, pozwalającą na zarządzanie multimediami oraz danymi ze wszystkich urządzeń, zawsze i wszędzie.
GADŻETY & LANS 55
PIERWSZY SMARTFON SONY – XPERIA S
Nowa Xperia S to smartfon z systemem Android o rewelacyjnych parametrach wizualnych, mający wysokiej rozdzielczości wyświetlacz Sony HD i kamerę 12MP, która rejestruje obrazy w zaledwie 1,5 sekundy od włączenia. Xperia S ma również potężny procesor z podwójnym rdzeniem 1,5GH, przyspieszający pracę urządzenia. Nowa Xperia S umożliwia konsumentom łatwe nawiązywanie łączności pomiędzy wieloma ekranami i bezproblemowe dzielenie się plikami na wybranym zależnie od sytuacji ekranie – telewizorze, smartfonie, laptopie czy tablecie. Xperia S będzie dostępna już od pierwszego kwartału 2012 roku.
CONVERSE TWORZY Z GORILLAZ
Marka Converse ogłosiła rozpoczęcie współpracy z kolejnym zespołem muzycznym – tym razem będzie to Gorillaz. Grafiki, inspirowane twórczością grupy znajdą się na modelach Chuck Taylor All Star w wiosennej kolekcji Converse. Każdy z modeli to dzieło będące kompilacją różnych wpływów widocznych w twórczości Gorillaz. Motyw wojskowy pojawi się na czarno-brązowych płóciennych butach z wizerunkiem demona Gorillaz – Pazuzu. Kolekcja obejmuje również trampki Chuck Taylor All Star w wersji za kostkę i przed kostkę z czarno-białym nadrukiem na podeszwie i kamuflażem Gorillaz wewnątrz buta. W ramach akcji Converse „Three Artists. One Song” powstanie utwór, który będzie promował nową kolekcję wiosenną marki.
FOT.: MAT. PROMOCYJNE
NOWE OBLICZE CANYON
Canyon, marka designerskich produktów związanych z branżą IT, urządzeń peryferyjnych do komputerów, prezentuje nową linię produktów – Stealth Series. Utrzymana jest w kolorystyce czerni i głębokiego grafitu, która subtelnie wkomponowuje się w każde otoczenie. Nowa seria Canyona to dobra oferta dla tych, którzy przedkładają klasykę nad designerskie eksperymenty. W portfolio znajdują się: kamery internetowe, odtwarzacze MP3, głośniki, zestawy słuchawkowe, myszki, kamery internetowe, oraz torby do notebooków.
56 02/12
URODA & BĄBELKI
ELIKSIR PIĘKNOŚCI SYOSS
BRAUN SERII 3
Włosy suche i delikatne potrzebują wyjątkowej opieki. Gdy wszystkie dotychczasowe sposoby zawiodą, czas uciec się do wyjątkowych środków. Efekt cudownie nawilżonych i urokliwie lśniących włosów zapewni Eliksir Piękności Syoss. {Cena: 100 ml ok. 30 zł}
Wyjątkowa charyzma i nieograniczona pewność siebie. Styl i prawdziwa pasja. To cechy współczesnego mężczyzny, który poszukuje nowoczesnych technologii i praktycznych rozwiązań. I dla niego stworzono nową golarkę Braun Serii 3. {Cena: 685 PLN}
VENUS – ABY NOGI NABRAŁY BLASKU
Pora pożegnać się z zimą. Zbliża się wiosna, więc najwyższy czas, żeby zadbać o gładkie nogi. Skorzystaj z programu pielęgnacyjnego Gillette Venus i poświęć swoim nogom nieco więcej uwagi!
PIELĘGNACJA Z DOVE
Dbanie o siebie jest nieodłącznym elementem codziennego rytuału każdej z nas. Szczególna uwaga należy się delikatnym miejscom kobiecego ciała. O tym, jak ważna jest kompleksowa pielęgnacja, wie marka Dove, która wprowadza do swojej oferty produkty przeznaczone do higieny intymnej – Dove Intimo. Dzięki specjalnie opracowanej formule płyn do higieny intymnej Dove Intimo zapewnia łagodną pielęgnację – chroni przed podrażnieniami, nie naruszając naturalnej równowagi okolic intymnych. {Cena: 10,99 PLN}
DORATO NA DZIEŃ KOBIET
Zbliża się Dzień Kobiet. A Ty, jak co roku tradycyjnie chcesz sprezentować swojej kobiecie kwiaty i czekoladki. Jesteś taki przewidywalny! Zapomniałeś, że kobietę należy zaskakiwać? Zrób niespodziankę, bądź oryginalny – ofiaruj jej wyjątkowe chwile, podaruj jej Dorato. To eleganckie wino musujące sprawdzi się przy każdej okazji, a w Dzień Kobiet szczególnie podkreśli jego znaczenie.
GORĄCA MISJA CIN&CIN”
Miłość należy pielęgnować, a namiętność rozniecać, nie tylko w Dniu Kobiet! Dlatego warto sięgnąć po produkty marki CIN&CIN i cieszyć się nimi w towarzystwie ukochanej osoby.
KUCHNIA 57
TERAZ HORALKY TO GÓRALKI!
W tym roku wafelki Horalky zmieniają opakowanie i nazwę – będą dostępne pod nową nazwą „Góralki” i w nowym, lepszym i bardziej czytelnym opakowaniu. Co najważniejsze – zawartość pozostaje bez zmian. „Góralki” będą oferowane w tych samych czterech smakach: czekoladowym, mlecznym, orzechowym i kokosowym.
KULINARNA PODRÓŻ DO JAPONII Z BLUE DRAGON
KO N
KU
RS
OGARNIJ PACZKĘ I WYGRYWAJ MUZYCZNE NAGRODY!
Chcesz zostać artystą? Słuchasz muzyki całymi dniami? Marzysz o nowym odtwarzaczu MP3? Jesteś nudlożercą? Każdy powód jest dobry, by wziąć udział w nowym konkursie nudli Knorr! Do wygrania 4 markowe odtwarzacze MP3 160 GB oraz karty prezentowe o wartości 100 PLN na zakupy w sklepie Empik! Polub fan page www.facebook.com/ knorrnudle i dołącz do społeczności nudlożerców! Tam z pomocą specjalnej aplikacji zaprojektuj paczkę nudli w jednym z czterech muzycznych stylów. Więcej informacji oraz regulamin konkursu: www.facebook.com/knorrnudle w zakładce konkursowej.
FOT.: FOT.: MAT. MAT. PROMOCYJNE PROMOCYJNE
NOWE MICHAŁKI Z WAWELU
Michałki zamkowe z Wawelu zna każdy czekoladowy smakosz. Klasycznym Michałkom Zamkowym oraz Michałkom Białym nie oprze się nikt. Teraz rodzina Michałków powiększyła się o dwa nowe smaki – pomarańczowy i kawowy. Michałki Pomarańczowe to delikatne połączenie orzechów z subtelną nutą pomarańczy i cząstkami kandyzowanej skórki pomarańczowej, otulone delikatną pomarańczową otoczką. Michałki Kawowe to subtelne i delikatne połączenie orzechów i aromatycznej kawy, otulone kawową otoczką.
Zaskocz najbliższych i zabierz ich na kulinarną wyprawę do smakowitej Japonii. Pomoże ci w tym Blue Dragon. Oferuje szeroką gamę produktów kuchni orientalnej, w której znaleźć można produkty do sushi, gotowe sosy oraz dodatki kuchni azjatyckiej. Wyróżniają się oryginalnym smakiem oraz naturalnymi składnikami. W ofercie są też zestawy do przygotowania tradycyjnego japońskiego sushi.
58 01/12
MIŁOŚĆ
NAS
ROZDZIELI (I ZŁĄCZY PONOWNIE)
LEGENDA / JOY DIVISION
59
JAK RODZĄ SIĘ NAJWIĘKSZE ZESPOŁY? TAK JAK MIŁOŚĆ. PO PROSTU. SPONTANICZNIE. NATURALNIE. BEZ WIELKICH PLANÓW, CASTINGÓW I NAPINANIA SIĘ NA IDEAŁ. TAK BYŁO Z JOY DIVISION.
D
TEKST: MACIEJ KACZYŃSKI
o Warszawy przyjechał Peter Hook, współzałożyciel oraz basista Joy Division i New Order. Żywa legenda muzyki, ale i człowiek głęboko poraniony. Czym? Miłością, od półwiecza splatającą ze sobą talenty kilku artystów, bez których dzisiejsza muzyka wyglądałaby pewnie zupełnie inaczej. Prześledźmy losy tej dramatycznej love story i zobaczmy, czy mimo wszystko może mieć ona happy end. ZAKOCHANIE Jak rodzą się te największe zespoły? Tak jak miłość. Po prostu. Spontanicznie. Naturalnie. Bez wielkich planów, castingów i napinania się na ideał. Na początku jest iskra, a potem wokół niej dopasowują się brakujące elementy układanki. – W naszej historii ta iskra zaczęła się tlić, kiedy sympatią zapałali do siebie 11-letni chłopcy – Peter Hook i Bernard Sumner. Parę lat później, 20 sierpnia 1976 r., ogień rozpalił na dobre legendarny występ Sex Pistols w Manchesterze. Po wyjściu z tego koncertu Hook i Sumner wzięli się za bas i gitarę z zamiarem założenia zespołu, którego brakującymi ogniwami po paru nieudanych próbach okazali się Stephen Morris na perkusji oraz wokalista i autor tekstów Ian Curtis. O tym ostatnim Sumner powiedział po latach, że od początku wydał im się „w porządku” – dlatego wzięli go z miejsca, nawet bez przesłuchania. Żona Curtisa, Deborah, wspominała, że ostatecznie uformowany skład Joy Division (zaczynali pod nazwą Warsaw) pasował do siebie jak ulał, niczym zgrana rodzina. Dopełniały się osobowości, dopełniali się też muzycy. Niezwykle melodyjny, operujący wysokimi dźwiękami bas Hooka tworzył z poszarpanymi akordami Sumnera niepokojące płaszczyzny dźwięków;
wzbogacona riffowym pulsem perkusji Morrisa, niskim, momentami histerycznym, głosem Curtisa i – co równie ważne – produkcyjną wizją Martina Hannetta – muzyka Joy Division przeniosła punkową ekspresję w zupełnie nowy, liryczny wymiar, a dwie płyty grupy – „Unknown Pleasures” i „Closer” – do dziś odzywają się echem w nagraniach zespołów takich jak Interpol, Editors, ale i U2, The Cure – i wielu, wielu innych. Ten idealny związek od początku naznaczony był jednak skazą, która nie dała mu się rozwinąć i osiągnąć pełnej dojrzałości. O Ianie Curtisie napisano, powiedziano i nakręcono już chyba wszystko – cztery lata temu jego bolesną historię przypomniał Anton Corbijn znakomitym filmem „Control”. Muzyka muzyką, ale nie byłoby żywego do dziś kultu Joy Division, gdyby nie ta tragiczna charyzma, która dopełniona atakami epilepsji i uczuciowym rozdarciem między dwiema kobietami, doprowadziła w maju 1980 roku 24-letniego Curtisa do samobójstwa. Burzliwy, ale i owocny czas zakochania naszych bohaterów nagle się skończył. MAŁŻEŃSTWO Na długo przed śmiercią Curtisa członkowie Joy Division ustalili, że jeśli choć jeden z nich odejdzie z zespołu, to nie będzie mowy o graniu dalej pod tą nazwą. Hook, Sumner i Morris nie mieli problemu z dotrzymaniem tego zobowiązania. Zrozpaczeni i wściekli, aby łatwiej zapomnieć o przeszłości postanowili zmienić banderę i styl muzyczny. Zespołowi, który powołali do życia, nadali symboliczną nazwę New Order; przetrwał on grubo
O IANIE CURTISIE NAPISANO, POWIEDZIANO I NAKRĘCONO JUŻ CHYBA WSZYSTKO – CZTERY LATA TEMU JEGO BOLESNĄ HISTORIĘ PRZYPOMNIAŁ ANTON CORBIJN ZNAKOMITYM FILMEM „CONTROL”.
60 01/12
MUZYKA JOY DIVISION PRZENIOSŁA PUNKOWĄ EKSPRESJĘ W ZUPEŁNIE NOWY, LIRYCZNY WYMIAR, A DWIE PŁYTY GRUPY – „UNKNOWN PLEASURES” I „CLOSER” – DO DZIŚ ODZYWAJĄ SIĘ ECHEM W NAGRANIACH INNYCH ZESPOŁÓW.
ponad 30 lat i przez wielu fanów otaczany jest jeszcze większym kultem niż Joy Divison. Ponad trzy dekady to dla zespołu mnóstwo czasu. New Order wykonało w tym okresie kilka zwrotów stylistycznych (od transu zimnej fali, poprzez taneczną muzykę klubową, po granie rockowo-gitarowe), stworzyło kilka evergreenów (jak Blue Monday czy Cristal), wydało 8 płyt i zrobiło sobie kilka przerw – najdłuższą, kilkuletnią, w latach 90. Przerwy wynikały z tego, o czym mówił po rozpadzie zespołu Sumner: ludzie nie zdają sobie sprawy, że członkowie każdego zespołu, który istnieje dłużej niż 10 lat, muszą się znienawidzić. Wystarczy przypomnieć sobie głośny dokument o terapii grupowej Metalliki – „Some Kind of Monster” – żeby uzmysłowić sobie, jak wielkiego wysiłku wymaga utrzymywanie po latach tych skomplikowanych międzyludzkich tworów, jakimi są zespoły rockowe. Do 2006 roku członkom New
Order zawsze udawało się jednak do siebie wracać i nagrywać kolejne dobre lub bardzo dobre płyty. Ogień wciąż się palił. Zresztą wiadomo, że kiedy gra się ze sobą tak długo, w grę wchodzi dużo innych rzeczy poza przyjemnością ze wspólnego tworzenia i wykonywania muzyki. Dla 40-o czy 50-letnich facetów z rodzinami na karku zespół jest też po prostu biznesem,
sposobem na płacenie rachunków. A z tymi nigdy nie było w New Order najlepiej. Słynne są historie kompletnego niewykorzystania komercyjnego sukcesu hitu „Blue Monday”, czy utopienia kilku milionów funtów w klubie Factory, który za nic nie chciał przynosić zysków. No a kiedy tarcia finansowe połączą się z naturalnym zmęczeniem sobą i ciągłą rywalizacją trudnych charakterów skupionych na sobie twórców – rozstanie po prostu wisi w powietrzu. To i tak cud, że nastąpiło ono po tak długim czasie. ROZWÓD W 2006 roku, po trasie po Ameryce Południowej, Peter Hook zaczął mówić w wywiadach o końcu New Order. Pozostali członkowie dementowali te wiadomości, idąc w zaparte i twierdząc, że wszystko jest w porządku, a zespół nadal istnieje. Ta dziwna sytuacja trwała do czasu, kiedy skończyła się kurtuazja i próby ratowania związku. Żale i frustracje, które narastały latami, rozlały się pełnym strumieniem, zapełniając strony prasy muzycznej żenującą wymianą uszczypliwości, przekleństw, wypominań i wytykania sobie błędów. Dla pełniejszego obrazu, przytoczmy jedną z takich historii. W jednym z wywiadów Sumner opowiada, że nie mógł znieść, kiedy prowadzący zespołowego vana Hook zlizywał z palców sól po chipsach, wydając przy tym ciamkające odgłosy. W odpowiedzi Hook potrafił oznajmić, że „wydyma kolegów na wszelki możliwy sposób”. Smutno się czyta takie słowa, pamiętając filmy z ich wspólnych, hipnotycznych występów na scenie… Z drugiej strony, przy całej niechęci, którą zaczęły sobie okazywać, złych emocjach i ostrych słowach, obie strony nie straciły rockowego dystansu do całej tej sytuacji. Hook, śmiejąc się, przyznał, że wszyscy w tej sytuacji zachowują się jak małe dzieci, które potrzebują opieki dorosłych. A w takich przypadkach „dorośli” oznaczają zazwyczaj prawników. Hookowi pozostało pozazdrościć końca R.E.M., którzy umieli skończyć z klasą. Oczywiście, były basista Joy Division nie wierzy, w ich bajkę o rozstaniu bez konfliktów – zdaniem Hooky’ego coś takiego nie istnieje. Zespół Michaela Stipe’a potrafił jednak, z szacunku dla fanów, zachować te konflikty dla siebie. Członkom New Order to się zdecydowanie nie powiodło.
LEGENDA / JOY DIVISION
FOT.: MAT. WYTWÓRNI PŁYTOWYCH
WINNING THE BREAKUP Co robią obie strony związku, który rozstaje się w gniewie? Oczywiście – starają się pokazać temu drugiemu, że bez niego poradzą sobie lepiej. Że znajdą sobie lepszego partnera i wreszcie będą mogły odetchnąć pełną piersią, zrealizować swój potencjał. Innymi słowy – walczą o wygranie rozstania. Nasi bohaterowi stoczyli tę walkę w jedyny możliwy dla siebie sposób – zakładając nowe zespoły. Sumner z Morrisem (przy współpracy innych muzyków) – Bad Lieutenant, a Hook – Freebass. Z tym ostatnim projektem wiąże się zresztą jedna z zabawniejszych historii miłosno-muzycznych. We Freebass połączyli siły trzej basiści – Hook, Andy Rourke z The Smiths oraz Mani z Primal Scream. Nagrali materiał na płytę – po czym wybuchł mały skandal. Na swoim Twitterze Mani ogłosił zerwanie współpracy, obrzucając przy tym Hooka całymi garściami błota i substancji o podobnej konsystencji. „Dziwka bez talentu, która dorabia się na krwawicy Iana Curtisa” – to najłagodniejsze, co mógł przeczytać o sobie Hook. Niewydana jeszcze płyta nazwana została wdzięcznie kupą gówna, której miejsce jest na śmietniku. Następnie rozwścieczony Mani ochłonął – i dokonał zwrotu o 180 stopni. Przeprosił kolegów za swoje wypowiedzi i oznajmił, że jest bardzo dumny z tego, co razem zrobili. A Petera Hooka nazwał… jednym ze swoich prawdziwych przyjaciół, których ma się tak niewielu w tym brudnym biznesie. Sam Hook, zaprawiony w uczuciowych bojach, przyjął całą tę histeryczną szamotaninę z godną podziwu wyrozumiałością. Jego komentarz? „Czy nikt z was nie pożarł się nigdy z osobą, którą kocha?”. MIŁOŚĆ ZNÓW NAS POŁĄCZY Czy Sumner i Hook wrócą kiedykolwiek do współpracy i wystąpią znów razem? Obaj są absolutnie pewni, że nie ma takiej możliwości. Za dużo zostało przez lata powiedziane i zrobione, żeby można było myśleć o zasypaniu przepaści między nimi. Ale jest coś, co zawsze ich będzie łączyć: przeszłość. I ta przeszłość ciągle dla nich powraca, wciąż na nowo podsycając ich nienawiść, ale, paradoksalnie, również miłość, która przecież gdzieś głęboko w nich się nadal tli.
We wrześniu ubiegłego roku zespół New Order niespodziewanie reaktywował się na dwa charytatywne koncerty, z których dochód przeznaczono na leczenie długoletniego przyjaciela muzyków, reżysera Michaela Shamberga. Oczywiście powrót nastąpił bez Petera Hooka. On w ogóle nie uwierzył w szlachetne intencje kolegów. Dobrze wiem, że to ściema – oni już potajemnie organizują trasę po Stanach. To wszystko tylko i wyłącznie dla kasy! – zagrzmiał z bezsilną frustracją. A z drugiej strony zdobył się na zaskakujące wyznanie, które nijak nie pasowało do oficjalnego, wojennego tonu jego wszystkich wypowiedzi. Tak jakby te słowa wymsknęły mu się mimochodem. „Jestem szczęśliwy, że grają razem”. Więc jednak miłość? Z „miłosnym” repertuarem przyjechał też Hook do Warszawy. Koncert był bowiem jednym z przystanków trasy, podczas której z zespołem The Light artysta wykonuje repertuar Joy Division. W wywiadach ekscytuje się tą muzyką, którą dopiero teraz, po wielu latach, odkrywa na nowo. I choć łatwo zrozumieć rozdrażnienie Sumnera, który zarzuca Hookowi, że samowolnie przywłaszczył sobie ich wspólne dziedzictwo, to chciałoby się wierzyć, że Hookym kierowało coś więcej niż żerowanie na legendzie. Że w tym powrocie do początków odnajduje autentyczną pasję i rozkosz, że kiedy wykonuje na scenie „Transmition” czy „Control”, uwalnia się od wszystkich złych przejść i frustracji, i całkowicie oddaje kompozycjom, które stworzył dawno temu ze swoimi najbliższymi przyjaciółmi.
PETER HOOK PRZYJECHAŁ DO WARSZAWY. KONCERT BYŁ JEDNYM Z PRZYSTANKÓW TRASY, PODCZAS KTÓREJ Z ZESPOŁEM THE LIGHT ARTYSTA WYKONUJE REPERTUAR JOY DIVISION.
61
FOT.: GRAŻYNA SIEDLECKA
62 01/12
WYMAZYWANIE, CZYLI ZNIKAJĄCE PUNKTY KRAKOWA
K
raków, miasto tysiąca knajp, każdej nocy tętni pulsem zabawy i rozpasania. Spragnieni wrażeń turyści błądzą od miejsca do miejsca w poszukiwaniu dziewcząt do całowania. Jednak w programie Powolnego Obchodu Miasta nie mogą ominąć kilku obligatoryjnych punktów, które są doskonale znane autochtonom z cowieczornych posiedzeń. Kto słyszał o Krakowie, słyszał również o Pięknym Psie (ul. Sławkowska 6a). Jeśli czytuje literaturę, to Pięknego Psa zna prawdopodobnie z poezji i prozy Świetlickiego. Zresztą nie trzeba być znawcą literatury – najbardziej kultową knajpę Krakowa się po prostu zna. Zadając krakusowi pytanie: „Gdzie by tu można wieczorem wyskoczyć?”, najprawdopodobniej usłyszy się odpowiedź: „Wszystkie drogi prowadzą do Psa!”. Nasz turysta oczywiście nie ominie tego punktu programu. Wkraczając do środka, po prawej stronie ujrzy bar, do którego trudno się dopchać. Na stołkach przy kontuarze do wczesnych godzin porannych wysiadują stali bywalcy, do których należą najznamienitsze osobowości krakowskie, starzy i młodzi poeci, malarze, muzycy, mistrzowie kulinarni, ćmy barowe i diwy salonowe, znane tylko z tego, że przesiadują w Psie i/lub są bohaterkami tekstów Świetlickiego oraz cała masa osób, które artystami mienić się powinny, chociaż nie wykonały innego dzieła niż kreacja własnego wizerunku, bo w Krakowie bycie artystą to stan ducha. O tych ostatnich śpiewają wokaliści WU-HAE, Guzik i Bzyk przy akompaniamencie jazzmanów Jarka Śmietany i Wojtka Karolaka (projekt Grube Ryby) w piosence „Artyści z Pięknego Psa”. Tekst piosenki jest mocno ironiczny. Jednak stałym bywalcom trzeba oddać sprawiedliwość – to właśnie ci ludzie tworzą klimat tego miejsca. Jeśli turysta zapragnie przerwy w dyskusji o sztuce z krakowską bohemą, może w każdej chwili zejść do podziemi, gdzie znajduje się przestrzeń do tańca. Pies jako miejsce bezkonkurencyjne wciąż zdobywa nową klientelę, więc co weekend parkiet jest szczelnie wypełniony. Godziny szczytu przypadają pomiędzy 1 a 3 rano. Piękny Pies to również koncerty, panele dyskusyjne, pokazy filmów oraz unikatowy miesięcznik artystyczny „Gadający Pies”, który został nominowany do nagrody Kulturalne Odloty w kategorii wydarzenie roku 2011. „Gadający Pies”
ma korzenie iście krakowskie, nawiązuje do literackiego periodyku mówionego „NaGłos” z tym, że nie ogranicza się jedynie do literatury, ale zwiera również takie formy artystycznej prezentacji, jak film, performance, teatr, piosenka czy miniwykład. Ci, którzy nie byli jeszcze w Psie, niechaj się spieszą, gdyż w związku z blokowaniem koncesji na alkohol przez wspólnotę mieszkaniową klub na Sławkowskiej działać będzie jedynie do 14 marca. Nie jest to pierwsze zamknięcie Pięknego Psa, klub ma za sobą historię przenosin z ul. Św. Jana. Znów stają się aktualne słowa właściciel klubu Macieja Piotra Prusa z jego książki „Wyznania właściciela klubu Piękny Pies” ilustrowanej rysunkami bywalców (m.in. Marcina Świetlickiego, Pauliny Zielonej, Marcina Maciejowskiego i Wilhelma Sasnala): – Gramy już tak cicho, że nawet da się rozmawiać. Kiedy okazało się, że przeszkadzają im rowery na podwórku, postawiliśmy specjalny stojak. Ale sąsiadom naprawdę chodzi o to, abyśmy przestali istnieć. Żeby już nikt się tu nie spotykał, żeby nikt nikomu nie wyznawał miłości, żeby już nikt tu nie dyskutował o polityce, nie obalał rządów, żeby nikt nie tańczył, nie śpiewał, nie podrywał chłopców albo dziewcząt przy barze, nie przytulał się w tańcu, nie płakał nad ludzkim losem, nie obalał literackich mitów, nie grał na trąbce, żeby Poeta Ogórek już tu nie przychodził, żeby zapanował martwy spokój, żeby nikt nie oddychał, żeby wreszcie ten Piękny Pies zamienił się w zakład kosmetyczny zamykany o dziewiętnastej. Rodzina i przyjaciele Psa wierzą jednak, że Piękny Pies nie zniknie z mapy Krakowa, tak jak klienci bez problemu przenieśli się za swoim ulubionym klubem ze Św. Jana na Sławkowską, tak samo chętnie przeniosą się gdzie indziej. Ponoć władze miasta obiecują wesprzeć klub w znalezieniu kolejnego lokum, czego sobie i innym życzymy! Zwłaszcza że ostatnio z Krakowa zniknęło kilka innych ważnych punków życia nocnego, czy to z powodu spadających schodów (Kitch, Off, Caryca i Łubudu), czy rewitalizacji budynków (Krzysztofory), na których reaktywację również czekamy. W KORESPONDENCJI Z KRAKOWA ZAMIATACZ PARKIETÓW, CZYLI JUSTYNA KOWALSKA