Laif 01/02 2014

Page 1

CENA: 6,95 PLN (W TYM 8% VAT) INDEKS 379891

NR 1/2 (95) 2014

BLUR, GORILLAZ & SOLO

DAMON ALBARN # ARTUR ROJEK # PHARRELL WILLIAMS # WARPAINT # BANKS # KATY B # BOKKA # PIXIES # KAISER CHIEFS # COLDPLAY # PORNO # PRZEWODNIK – MALTA



W S T Ę P N I A K WYDAWCA:

SOLO ZNACZY LEPIEJ?

Mediabroker Sp. z o.o. ul. Bukowińska 10 lok 203 02-730 Warszawa Dyrektor Zarządzający Mediabroker: Piotr Rdzanek piotr.rdzanek@mediabroker.pl 509 967 766 Reklama i promocja: Aleksandra Trojnar aleksandra.trojnar@mediabroker.pl tel. 693 693 800 REKLAMA: Elżbieta Pyzel elzbieta.pyzel@mediabroker.pl 514 812 593 Kinga Szafrańska 512 455 113 kinga.szafranska@mediabroker.pl Joanna Senderska – Projekt Manager 516 149 868 joanna.senderska@mediabroker.pl Wydanie online: press@laif.pl DTP: Studio Graficzne M* FOTO: mat. promocyjne ZDJĘCIE NA OKŁADCE: mat. prasowe DRUK: Druk-Serwis REDAKCJA: PRZEMEK BOLLIN, EWA CICHOCKA (KOREKTA), ELVIS STRZELECKI. PIOTR JARZYNA, MACIEJ KACZYŃSKI, ŁUKASZ KOMŁA, JAREK „DRWAL” DRĄŻEK, MARTA S. (red. naczelna), KRZYSZTOF SOKALLA, MARIANNA WODZIŃSKA, DAMIAN WOJDYNA

C

zujecie wiosnę? Nawet jeśli nie za wszystkimi oknami ją widać, to zapowiadane premiery płyt, ogłoszenia festiwalowe i koncertowe świadczą o tym, że można zapomnieć o zimie i szykować się do lata pełnego dobrej muzyki. Na polskim rynku jednym z najważniejszych wydarzeń najbliższych miesięcy będzie premiera pierwszej solowej płyty Artura Rojka „Składam się z ciągłych powtórzeń” (4.04). Na świecie fani Blur i Gorillaz przestępują z nogi na nogę w oczekiwaniu na solowy album Damona Albarna – „Everyday Robots” (28.04). Na tych dwóch wokalistach ciąży teraz ogromna odpowiedzialność. To, że sprawdzali się w kolejnych projektach, wcale nie oznacza, że równie dobrze poradzą sobie, kiedy będą sam na sam z publicznością. Można się zastanawiać, jakie będą efekty tej solowej pracy, ale przede wszystkim cieszymy się z tego, że artyści zdecydowali się na to, by je pokazać światu. Obu będzie można zobaczyć na koncertach, które zapowiadamy w tym numerze LAIF-a. Co jeszcze w nim znajdziecie? Jak zawsze dużą porcję recenzji płyt, które zrobiły na nas wrażenie. Sporo miejsca poświęcamy na wywiady, rozmawialiśmy z Emily Kokal z Warpaint, z tajemniczym

zespołem Bokka i z Kari. Postanowiliśmy też was trochę rozruszać i zabrać na wycieczkę rowerową po Warszawie. Kto woli dalsze podróże, jedną z propozycji znajdzie w naszym przewodniku. Tym razem zwiedzaliśmy Maltę. Jeśli nie możecie doczekać się festiwali – podgrzewamy atmosferę wokół nich materiałem z zapowiedziami najgorętszych koncertów najbliższych miesięcy. Siedzicie wygodnie? To co, odpalamy jakąś płytę i zaczynamy czytać LAIF-a? Do zobaczenie w następnym numerze, Marta S.

* Redakcja nie odpowiada za treść reklam, nie zwraca materiałów niezamówionych i zastrzega sobie prawo do skracania i redagowania tekstów. Rozpowszechnianie materiałów redakcyjnych bez zgody wydawcy jest zabronione.


LAIF 01/02 – 2014

ROZKŁAD JAZDY 06 INFORMER 12 Z OKŁADKI DAMON ALBARN 16 ZJAWISKO FESTIWALE 2014 21 KAWA COSTA 22 MIASTO TURLANIE PO WARSZAWIE 26 WYWIAD WARPAINT 30 PRZEWODNIK MALTA 34 PODRÓŻE ŻYCIE W DRODZE 36 WYWIAD BOKKA 40 FUNDATA 42 DZIEJE SIĘ KLUBOWA EKSPANSJA 46 RECENZJE 62 LEGENDA PIXIES 66 KSIĄŻKI 68 PORNOSPOŁECZEŃSTWO 72 KULTURA 74 BUTIK 76 LAIF PATRONAT 78 FELIETON



ARTUR ROJEK

6

Fotografia: Jacek Poremba

SOLO – WIOSNA JEST JEGO!

P

okazał zaledwie jeden teledysk i okładkę płyty, a już zrobił tym tyle zamieszania, że niejeden artysta zżółkł z zazdrości. Już wiemy, że solowa płyta Artura Rojka „Składam się z ciągłych powtórzeń” będzie jednym z najważniejszych muzycznych wydarzeń tego roku. Premierę krążka zaplanowano na 4 kwietnia.

Kiedy 26 lutego w sieci pojawił się klip do singlowego kawałka „Beksa”, rozpętała się burza. Byli tacy, których powrót dawnego lidera Myslovitz (wydali razem 9 albumów), a także założyciela i lidera grupy Lenny Valentino oraz pomysłodawcy i dyrektora artystycznego OFF Festivalu po prostu gorzko rozczarował. – Powinni go w tym pierdlu zostawić – napisał ktoś w komentarzu, nawiązując do ostatniej sceny z teledysku, w której widzimy Artura Rojka na więziennej pryczy. Ale głosów zachwytu było o wiele więcej. – To jest rewelacja. Łzy same cisną się do oczu – komentowano. Dziennikarze już przewidują, że „Beksa” może być najlepszą polską piosenką tego roku. Oprócz tego kawałka w sieci można odnaleźć piosenkę „Kot i pelikan”, która również znajdzie się na zapowiadanej płycie. Nie jest to nowy numer, raczej nowa aranżacja utworu, który Rojek stworzył już kilka lat temu. Co dalej? Wkrótce się przekonamy. Na pewno prawdziwym sprawdzianem dla solowego wcielenia Artura Rojka będzie zapowiadana na kwiecień trasa koncertowa. /MS/


I

N

F

O

R

M

E

R

KAISER CHIEFS

WRACAJĄ Z NOWYM ALBUMEM 7

O

bok Kasabian, Hard-Fi, Franz Ferdinand i Razorlight, Kaiser Chiefs są jednymi z prowodyrów brytyjskiej indierockowej rewolucji początku XXI wieku. Mają na koncie cztery albumy studyjne i liczne wyróżnienia, w tym m.in. trzy nagrody Brit Awards oraz nagrodę prestiżowego brytyjskiego magazynu muzycznego „NME” za debiutancki album „Employment”. Muzyka zespołu to swoista mieszanka indierockowych brzmień, popowej melodyki i nowofalowych inspiracji, przywołujących na myśl dokonania największych zespołów lat 80. 31 marca pojawi się ich najnowszy, piąty już krążek zatytułowany

„Education, Education, Education & War”. Pierwszą piosenką, jaką zespół zaprezentował swoim fanom, był utwór „Misery Company”. Grupa umieściła go na swoim oficjalnym profilu na SoundCloudzie. Kolejnym numerem, który ujrzał światło dzienne, był wydany 6 stycznia „Bows & Arrows”. Miesiąc później ukazał się numer „Coming Home”, do którego został nakręcony teledysk. Te trzy utwory to dowód na to, że zespół jest w świetnej formie, więc nadchodząca płyta może oznaczać dla nich kolejny sukces. Nad produkcją albumu czuwał człowiek znany ze współpracy m.in. z Animal Collective i Gnarls Barkley – Ben H. Allen III. /ES/

9 CZERWCA

AMFITEATR W PARKU SOWINSKIEGO, WARSZAWA BILETY DO NABYCIA NA: EBILET.PL, EVENTIM.PL, TICKETPRO.PL, STODOLA.PL

ORGANIZATOR:

PATRONI MEDIALNI:


tHE NatIoNaL

koncErt

W Parku SoWińSkiego

K

to widział ich ostatnio na Open’erze, na pewno nie przegapi okazji pójścia na ich kolejny koncert w Polsce. The National zagrają 9 czerwca w Amfiteatrze Parku Sowińskiego w Warszawie! Warto przyjść wcześniej, bo przed nimi na scenie wystąpi St. Vincent. Zespół powstał w 1999 r. w mieście Cincinnati w stanie Ohio, a obecnie rezyduje na nowojorskim Brooklynie. Autorem tekstów The National, często określanych jako mroczne i melancholijne, jest Matt Berninger– wokalista formacji. Resztę zespołu tworzą dwie pary braci: Aaron (gitara i klawisze) i Bryce Dessnerowie (gitara) oraz Scott (gitara basowa) i Bryan Devendorfowie (perkusja). Zespół zagra w Polce w ramach trasy promującej szóstą w 14-letniej karierze grupy płytę „Trouble Will Find Me”. Sami muzycy określają ten album jako najbardziej pewny siebie zbiór utworów, będący jednocześnie hołdem dla w pełni rozwiniętej artystycznej wizji, tematycznie poświęconej zjawisku, jakim jest brak snu. Pierwszą inspiracją dla nowych utworów była nowo narodzona córka gitarzysty Aarona Dessnera. Muzyk po powrocie z 22-miesięcznej trasy promującej poprzednią płytę „High Violet”, przyznał, że obecność małego dziecka sprawiła, że popadł w stan, który sam określił „bezsennością i nieustającą czujnością”.

Zamykając się w zespołowym studiu na swoim podwórku, zaczął komponować melodie oddające jego przeżycia związane z tym nowym doświadczeniem. St. Vincent, która będzie supportem The National, to pseudonim docenianej na świecie gitarzystki, wokalistki i autorki tekstów w jednym – Annie Clark. Amerykańska National Public Radio Music opisała ją jako „artystkę, która nieustannie na nowo definiuje pojęcie władania gitarą elektryczną”. Bilety: 165 zł. /MP/

Coldplay

nowa płyta

8

Wiedzą, jak oczaroWać T

rzy piosenki i nie tylko wiernym fanom zespołu z Londynu zaczęły uginać się nogi. Z zapowiadanego na 19 maja albumu Coldplay „Ghost Stories” znamy już utwory: „Midnight”, „Magic” oraz „Always In My Head”. Za każdy z nich Chris Martin zbiera niemal same pochwały. Teledysk do „Midnight” od Coldplay był niespodzianką, jaką zespół przygotował dla swoich fanów pod koniec lutego. Ale to nie ta piosenka jest oficjalnym singlem z nadchodzącej płyty. Zespół ujawnił go 2 marca. I zgodnie z tytułem utwór „Magic” oczarował. 10 dni później można było przekonać się również o tym, co kryje się pod pozycją numer jeden na płycie. Do sieci trafił numer „Always In My Head”. Na krążek „Ghost Stories” składa

się w sumie 9 utworów i jest to szósta studyjna płyta zespołu. Dyskografię składu zamyka zaś album „Mylo Xyloto” z 2011 r. Już od połowy marca fani mogą kupować zapowiadaną na maj płytę w przedsprzedaży. Ci, którzy to zrobią, będą mogli pobrać singiel „Magic” z iTunes. /MS/


I

PIERWSZE TARGI SLOW FASHION

N

F

O

R

M

E

IA JABŁKOWS DOM TOWAROWY BRAC

R CY

S

Oprócz zakupów będzie można skorzystać ze strefy wiedzy, w której przez cały dzień odbywać się będą wykłady o modzie etycznej, o trendzie Slow Fashion oraz prelekcje skierowane do małych firm odzieżowych. Podczas targów działać będzie także food market z regionalnymi produktami spożywczymi 50 polskich producentów. Nie zabraknie także strefy dla dzieciaków. Targi odbędą się w Warszawie, w Domu Towarowym Bracia Jabłkowscy przy ulicy Brackiej 25, w godzinach 11.00-20.00. Wstęp bezpłatny. /MP/

9

low, czyli wolniej, spokojniej, mądrzej. Moda, podobnie jak jedzenie, też może być zdrowa, lepsza. Mamy wybór pomiędzy fast a slow foodem, jednak nawet jeśli nie przepadamy za szybkim jedzeniem, zdarzy nam się przecież czasem zjeść Big Maca. Jeśli więc zazwyczaj kupujesz ubrania w sieciowych sklepach odzieżowych, kup jedną rzecz od polskiego, młodego projektanta. Zauważysz, że od razu poczujesz się lepiej. Na zewnątrz i wewnątrz. 12 kwietnia okazji do poznania polskiej mody niezależnej będzie bardzo dużo. Na Targach Slow Fashion swoje ubrania i dodatki pokaże ponad 150 polskich projektantów. Zaprezentują oni swoje nowości z wiosennych kolekcji. Impreza skierowana jest do wszystkich. Wystawcy zaprezentują kolekcje damskie, męskie, młodzieżowe i dziecięce. Będzie można zobaczyć zarówno projekty streetowe, jak i eleganckie. Pojawią się także stoiska z biżuterią i akcesoriami odzieżowymi.


BEN WATT

PO TRZYDZIESTCE

10

D

okładnie 31 lat mija od ostatniego albumu Brytyjczyka, kiedy to na początku 1983 r. wydał swój debiutancki „North Marine Drive”. W połowie kwietnia tego roku Ben Watt powraca na rynek wydawniczy z nowym krążkiem zatytułowanym „Hendra”. Promuje go tytułowy singiel, utrzymany w gitarowo-balladowym klimacie. Ben Watt, a właściwie Benjamin Brian Thomas Watt, syn uznanego na Wyspach jazzmana Tommy’ego Watta, postanowił kontynuować muzyczne tradycje swojej rodziny. Zaczynał od brzmień, które dzisiaj prasa klasyfikuje jako folk rock czy indie, lecz jak pokazała jego późniejsza kariera, rozpiętość gatunkowa tego artysty jest imponująca i zawiera się od alternatywnego rocka, poprzez techno, drum and bass i jungle, aż po trip hop. Ogólnoświatowe uznanie zdobyły prowadzone przez niego kultowe (i niestety od ubiegłego roku już nieczynne) oficyny Buzin’ Fly oraz Strange Feelin Records, które hostowały odpowiednio ambitne brzmienia elektroniczne oraz muzykę alternatywną. Wcześniej jednak wypracował sobie solidną pozycję na rynku za sprawą Everything but the Girl – muzycznego projektu współtworzonego wraz z Tracey Thorn, w ramach którego Watt był współautorem aż 10 albumów! Nie zmienia to faktu, że „Hendra” to wciąż pierwszy od ponad trzech dekad solowy album tego zasłużonego artysty. W tworzeniu płyty pomagali mu m.in. Bernard Butler oraz Ewan Pearson. Premiera 14 kwietnia nakładem Caroline International. /DW/


I

N

F

O

R

LCD SOUNDSYSTEM

M

E

R

– NOWA PŁYTA! 11

N

owa płyta ze starymi rzeczami – żebyśmy się dobrze zrozumieli. Legendarny zespół Jamesa Murphy’ego nie zamierza się reaktywować (przynajmniej jeszcze nie teraz), ale jakiś czas temu otrzymaliśmy informację o planowanym wydawnictwie w postaci zapisu pożegnalnego koncertu LCD Soundsystem. „The Long Goodbye: LCD Soundsystem Live At Madison Square Garden” – tak będzie się nazywać ów wydawnictwo, które w pełnej, lecz tylko cyfrowej wersji do sprzedaży trafi 19 maja. Wcześniej, w okrojonym wariancie będzie można nabyć wersję winylową w ramach tegorocznego Record Store Day. Na albumie znajdzie się zapis 28 hitów zespołu, wliczając w to „Give It Up”, „All My Friends”, „Someone Great” czy „Daft Punk Is Playing At My House”. Przypomnijmy, że w 2012 r. ukazał się film zatytułowany „Shut Up and Play the Hits”, dokumentujący kulisy przygotowań do pożegnalnego koncertu zespołu w Madison Square Garden. Ostatnim albumem jest zaś „This Is Happening” wydany w 2010 r. /DW/


O K Ł A D K A

WRESZCIE SAM DAMON ALBARN

12

P

Gdyby liczba stworzonych projektów muzycznych była konkurencją, Damon Albarn (Blur, Gorillaz) byłby pewnie jej rekordzistą. Oto przewodnik po wybranych odsłonach jego muzycznego ADHD – tuż przed solowym koncertem artysty na festiwalu Malta w Poznaniu! Tekst: Maciek Kaczyński

o 26 latach liderowania kolejnym zespołom Damon Albarn jest w końcu sam. Jego długo oczekiwana solowa płyta ukaże się 28 kwietnia. W Poznaniu zagra ją 29 czerwca. Na razie oficjalnie ukazały się dwie piosenki – piękne, nastrojowe, eleganckie, klimatyczne. Czyli dokładnie takie, do jakich nas Damon przyzwyczaił – grając różne ich wersje od samego początku swojej kariery. Mówi się, że każdy wielki pisarz pisze ciągle tę samą książkę. Pewnie jest tak i z wielkimi autorami piosenek. A prawie na pewno jest tak z Albarnem, który swoją piosenkę zaczął śpiewać już pod koniec lat 80. zeszłego wieku. Zmieniało się brzmienie tej piosenki – bo zespoły, w których ją grał, przechodziły ewolucję, kończyły działalność, wymieniały muzyków, producentów, nazwy. Ale gdzieś pod tymi zmianami, zawsze można było usłyszeć te same melancholijne, trochę wodewilowe, tak bardzo brytyjskie harmonie. Albarn od początku miał szczęście do silnych muzycznych współpracowników. To oni kształtowali brzmienie jego utworów – dlatego tak ciekawy jest nadchodzący solowy album, „Everyday Robots”. Jak będzie wyglądało brzmienie w całości stworzone przez Albarna?


13

Zespół Blur – ikona muzyki brytyjskiej i flagowy przedstawiciel britpopu – opierał się na współpracy Albarna z jego przyjacielem z młodości – gitarzystą Grahamem Coxonem. Pierwsza płyta zespołu, „Leisure” (1991 r.), była jeszcze nieopierzonym, choć obiecującym błądzeniem po omacku, za to druga – „Modern Life Is Rubbish” (1993 r.) – w pełni pokazała już siłę nowo powstałego idiomu brytyjskiego grania gitarowego. Co ciekawe, narodziła się ona pod wpływem nostalgii za Anglią, jaką Albarn poczuł podczas niezbyt wówczas udanych prób podbicia Stanów Zjednoczonych. Grając w Ameryce, tęsknił za Anglią, i żeby tę tęsknotę odreagować, napisał takie piosenki jak „Sunday Sunday”, „For Tomorrow” czy „Chemical World” – głęboko osadzone w brytyjskiej tradycji zarówno w warstwie muzycznej (The Beatles, The Jam, The Stone Roses), jak i literacko-tekstowej. Chłopcy z Blur zrobili się niegrzeczni – zaczęli pozować do zdjęć w podwiniętych jeansach i glanach. Narodził się britpop. Potem nadszedł złoty okres Blur – płyta „Parklife” z megaprzebojem „Girls & Boys” i „Great Escape z Country house”, rywalizacja z Oasis, okładki gazet, nagrody, wielka popularność… Damon zaczął mieć napady lęku, czuł, że przestaje być sobą. Przy pracy nad kolejną płytą oddał więcej pola Coxonowi, który słuchał wtedy jazgotliwej muzyki amerykańskiej. Uładzona piosenka Albarna stała się od tamtej chwili brudna i chropowata – dojrzała ze swoim twórcą.


14

Dwie kolejne płyty, „Blur” i „13” – to odejście od britpopu w stronę mniej przyjaznych, bardziej poszukujących klimatów, tworzonych przez rzężące gitary Coxona i pojawiające się coraz śmielej klawisze. Paradoksalnie ten okres przyniósł zespołowi wielkie komercyjne hity – „Song 2” z „Blur” i „Tender” z „13”. A Damon przestał w tekstach krytykować snobów i hipokrytów z klasy średniej. Skupił się na sobie i swoich trudnych emocjach związanych z rozstaniem z długoletnią dziewczyną (liderką Elastiki Justine Frischmann) i braniem heroiny. Niedługo przyszło kolejne rozstanie, tym razem z Grahamem Coxonem, który nie mógł wygrzebać się z ostrego picia, w związku z czym ostatnia płyta Blur, „Think Tank” (2003 r.), została nagrana bez niego. Słychać już na niej nową fascynację Albarna – muzyką afrykańską (skądinąd płyta była nagrywana w Maroku). Ten kontynent możemy potraktować jako osobne pole ekspresji naszego nadaktywnego bohatera. Zaczęło się w 2002 r. – od wyprawy na Mali, gdzie przy okazji pomocy organizacji humanitarnej Oxfam, powstała płyta „Mali Music”, nagrana z grupą lokalnych muzyków. Płyta jest bardzo dobra, choć słuchając jej, można się zastanawiać, na ile to zasługa Albarna, a na ile zgranych z sobą i bezbłędnie czujących groove Malijczyków…


O K Ł A D K A

był tym razem rysownik i twórca animacji Jamie Hawlett. Wgapiając się razem w MTV, wymyślili sobie zespół wirtualny – stworzony z nieistniejących, animowanych postaci. Już pierwsza płyta Gorillaz okazała się wielkim sukcesem, sprzedając się w 7 milionach egzemplarzy. Znaki charakterystyczne muzyki tego zespołu to łączenie delikatnych melodii z wyrazistymi motywami elektronicznymi, no i całe mnóstwo gości – od ponadstukilowych raperów, przez Snoop Doga i Bobby’ego Womacka, po drobniutką wokalistkę Little Dragon. Po trasie promującej trzeci album „Plastic Beach” (2010 r.) Albarn pokłócił się z Hawlettem, któremu nie podobała się coraz mniejsza rola animowanych postaci na koncertach. Wyglądało to na koniec Gorillaz, ale niedawno Damon wspomniał w jednym z wywiadów, że jak tylko dogadają się z Jamiem co do tej kontrowersji, na pewno powstanie nowa płyta zespołu. Masowy sukces Gorillaz w pewien sposób zakrył wyjątkowo ciekawą płytę kolejnej supergrupy Albarna, „The Good, the Bad & The Queen” (2006 r.). Pierwotnie miał być to album solowy, ale współpraca z Tonym Allenem, basistą The Clash Paulem Simononem i gitarzystą The Verve Simonem Tongiem przerodziła się w coś bardziej zespołowego (choć Albarn podkreślał, że nazwa „The Good…” to tytuł płyty, nie nazwa zespołu). Powstała muzyka chyba jeszcze bardziej angielska niż britpop, wiktoriańska i mroczna, wypełniona gęstymi bitami Allena, a jednocześnie lekka lekkością melodii Albarna

15

Późniejszą, niestety mniej udaną próbą zmierzenia się z afrobeatem jest płyta supergrupy Rocket Juice and the Moon (2012 r.), którą Albarn stworzył z basistą Red Hot Chilli Peppers Flea oraz Tonym Allenem, nigeryjskim perkusistą, z którym współpracował przy paru swoich projektach. Płyta, która zapowiadała się rewelacyjnie (koncertowe wykonanie utworu „Poison!”), okazała się dość chaotycznym zlepkiem niedopracowanych motywów, jak gdyby powstałych spontanicznie szkiców. Sam zespół zawiązał się przypadkowo – w samolocie – i tę przypadkowość słychać na płycie. Ale tak działa czasem Albarn – nie dłubie w swoich płytach latami, tylko wydaje jedną i przechodzi do następnej. W Afryce powstała też płyta „Kinshasa One Two” (2011 r.), nagrana z 10-osobową grupą producentów. Ostatnio Albarn powrócił na Czarny Ląd, przemierzając go muzycznym pociągiem (!) w ramach swojego projektu „African Express”. Jest coś bardzo ciekawego w połączeniu tej brytyjskiej chłopięcości Damona i jego ładnych, wyrachowanych melodii z rytmicznym, nieskrępowanym żywiołem Afryki, który tak mocno go przyciąga – nawet jeśli rezultaty tego połączenia nie zawsze są w pełni satysfakcjonujące dla słuchacza. Ale skoro mowa o zderzeniach wpływów w twórczości Albarna, to przejdźmy do zespołu, w którym jego piosenka była i jest najbardziej niejednorodna. W zespole Gorillaz z założenia łączy się tyle żywiołów, wpływów i idiomów, ile tylko się da. Grupa powstała w 1998 r., a „silnym współpracownikiem” Damona

(jak zwykle – ładnych i eleganckich). Zespół efektownie prezentował się na koncertach, w garniturach i kapeluszach, i szkoda, że okazał się jednorazowym strzałem. Choć z tą jednorazowością nigdy w przypadku Albarna nie wiadomo: artysta często zaprzecza sobie i swoim planom w wywiadach. Jeszcze bardziej angielskość docisnął Albarn, tworząc na potrzebę Manchester International Festival operę (!) na podstawie życia elżbietańskiego lekarza, Johna Dee („Dr Dee”, 2011 r., bardzo ładne piosenki zaaranżowane w staroangielski sposób, przetykane jednak dziwnymi w takim kontekście operowymi partiami). I nie jest to jego jedyna opera: była jeszcze „Monkey. Journey to the West”, na podstawie chińskiej opowieści. Oczywiście to nie wszystko. Bo jest jeszcze kariera aktorska (od niej i występów w szkolnym teatrze się zresztą wszystko zaczęło), DJ-ska, udzielanie się na dziesiątkach płyt innych artystów, jest reaktywacja Blur (Co dalej? Ponoć nagrali 16 nowych kawałków, ale czy będzie z tego płyta?), no i jest (w końcu!) solowy album. To znaczy, jeden już był – epka „Democrazy” powstała w pokojach hotelowych w okresie promowania „Think Thanka”. Zaś co do solowości „Everyday Robots” – już teraz wiemy, że na płycie gościnnie wystąpili Brian Eno i Natasha Khan z zespołu Bat for Lashes. Damon Albarn po prostu nie byłby sobą, gdyby zrobił coś wyłącznie sam. I tu ciekawostka: pierwszy zespół, w jakim występował, jeszcze przed Blurem, nazywał się… Two’s a Crowd.


FESTIWALE 2014 – TYM

ŻYJEMY

Co już wiemy, czego możemy się spodziewać po najważniejszych festiwalach w Polsce? Początek 2014 roku przyniósł nam wiele powodów do radości przy okazji śledzenia kolejnych nowin od organizatorów. Oto krótki ilustrowany przewodnik po dotychczasowym stanie naszej wiedzy na temat gwiazd i gwiazdeczek, które zawitają do naszego kraju w tym roku.

16

Tekst: Damian Wojdyna

W GDYNI ZMIENIA SIĘ TYLKO NAZWA Organizatorzy Open’er Festivalu, największego polskiego festiwalu, jako jedni z pierwszych rozpoczęli kolejną serię serialu obyczajowego pt. ogłoszenia festiwalowe. Już na początku grudnia dowiedzieliśmy się o planowanym występie formacji The Black Keys – twórców takich hitów jak

„Tighten Up” czy „Howlin’ for You”. Potem było jeszcze lepiej, bo do rockowej puli artystów dołączyły trzy superkapele: Pearl Jam, Phoenix i Interpol, których nikomu nie trzeba przedstawiać. Do tego jeszcze fenomenalna grupa MGMT – odpowiedzialna jest za renesans psychodelicznego

brzmienia muzyki pop rodem z początków tego tysiąclecia. Wśród ogłaszanych gwiazd znaleźli się też: Pusha T (wymieniany w jednym rzędzie z Drakiem czy Kendrickiem Lamarem) oraz tajemniczy zespół Bokka, stojący za bodaj najbardziej zaskakującym debiutem ubiegłego roku w Polsce. Jeśli lubicie zespół Foals, to z pewnością ucieszy was fakt, że wystąpią oni w piątek na głównej scenie. Z kolei wielbiciele alternatywy nie odpuszczą sobie koncertów Bastille, Warpaint, Haim, Foster the People i Daughter. Zaś Darkside, Julio Bashmore i Rudimental to ogłoszenia z kręgu zainteresowań osób ceniących sobie brzmienia elektroniczne. Warto wspomnieć, że uruchomiona zostanie zupełnie nowa scena „Here And Now”, która będzie prezentować ważne projekty z Polski i ze świata. Aha, Lykke Li i Banks też wystąpią. Nieźle, prawda? Inni ogłoszeni artyści: Ben Howard, Earl Sweatshirt, Pustki, The Afghan Whigs, Tourist, The Dumplings, Wild Beats, Mela Koteluk, Metronomy, Król, Misia Ff.

Ceny: karnet 4-dniowy bez pola namiotowego: 550 zł Kiedy: 2–5.07.2014 r.


ORANGE – NA BOGATO

17

Problemy zdają się omijać organizatorów Orange Warsaw Festivalu, którzy hucznie ogłosili poszerzenie weekendu festiwalowego o jeden dzień oraz drugą scenę, choć szczegółów na temat tego, gdzie miałaby się ona znajdować, brak. Nie brakuje jednak brawurowej, czterodniowej akcji ogłoszeniowej. Na Stadionie Narodowym w Warszawie między 13 a 15 czerwca swój show zaprezentują amerykańskie supergrupy: Kings Of Leon i Queens Of The Stone Age, które promować będą ubiegłoroczne wydawnictwa, odpowiednio: „Mechanical Bull” i „... Like Clockwork”. Ponadto wystąpią powracający na scenę Lilly Allen oraz po raz pierwszy w Polsce amerykański duet hiphopowy Outkast. W kontrofensywie do wymienionych zespołów swój popis umiejętności zaprezentuje niepowtarzalna Florence And The Machine oraz prawdopodobnie najbardziej znany przedstawiciel sceny popklubowej Francuz David Guetta (Tak, ten Guetta – też kojarzycie „The World Is Mine”? Swoją drogą – doczekał się). Do stawki dołączyli Timbaland,

Snoop Dogg aka Snoop Lion, Chase & Status, The Kooks oraz prawdziwy rarytas – zespół Pixies! To na tym ostatnim na pewno znajdziecie nas pod sceną). Inni ogłoszeni artyści: Bring Me The Horizon, Kasabian, French Films, The Wombats, The Pretty Reckless, Limp Bizkit, Hurts.

Ceny: karnet na płytę w przedsprzedaży: 579 z. Kiedy: 13–15.06.2014 r.


NIEŚMIAŁE KATOWICE Na brak dobrej elektroniki na pewno nie będą narzekać ci, którzy pojawią się między 21 a 24 sierpnia w Katowicach na Tauron Festivalu Nowa Muzyka. Tam już czeka na nich Kölsh – duński producent techno, który zasłynął współpracą z Johanessem Torpem, wydając serię „Tattoorecs” oraz hity „Together” i „Calabria”. Swój piąty album zapewne promować będzie duet Terranova, czyli Fetisch & me. Projekt związany w przeszłości z takimi oficynami jak !K7, Ministry of Sound, obecnie – Kompakt. Duże nadzieje mamy wobec duetu Elekfantz, który po świetnym singlu „Wish” dopiero w marcu tego roku wydał swój debiutancki krążek nakładem nowej subwytwórni Kompaktu – D.O.C. Zelekrtyzowała nas wiadomość o przybyciu Dixona i Mouse on Mars na 9. edycję katowickiego festiwalu – na ich występach także nas znajdziecie! Inni ogłoszeni artyści: Ben Ufo, Jackson & His Computerband, Kelele, Shangaan Electro, Gonjasufi, Bokka.

Ceny: 4-dniowy karnet w przedsprzedaży: 180 zł Kiedy: 21–24.08.2014 r.

18

NA OFF FESTIVAL Artur Rojek coraz śmielej otwiera OFF Festival na brzmienia elektroniczne. Mogą o tym świadczyć takie ogłoszenia jak James Holden (w występie live) oraz Fuck Buttons, którzy popełnili bardzo ciekawe albumy w ostatnim roku. Nie zabraknie oczywiście artystów, którzy doskonale wpisują się w dotychczasową formułę festiwalu, z których najważniejszymi są Glenn Branca, Michael Rother presents the music of Neu! and Harmonia czy 65dayofstatic. Inni ogłoszeni artyści: Neutral Milk Hotel, Oranssi Pazuzu, Perfume Genius, Belle & Sebastian, Deafheaven, Chelsea Wolfe, Jacques Greene Live, Perfect Pussy.

Ceny: od 180 do 300 zł Kiedy: 1–3.08.2014 r.

TYMCZASEM NA AUDIORIVER Jak co roku, przed festiwalem organizowana jest Konferencja Muzyczna Audioriver. Tym razem odbędzie się 12 kwietnia, w Krakowie. To wydarzenie skierowane nie tylko do osób, które pracują w przemyśle muzycznym lub rozważają taką karierę, ale do wszystkich fanów dobrych brzmień. W programie: panele, wykłady i warsztaty z udziałem ekspertów z branży. Po całodziennej konferencji na Uniwersytecie Ekonomicznym (UEK), wieczorem odbędzie się After Party w klubie Prozak 2.0. z gwiazdą muzyki house – Alim z Tiefschwarz. Duże emocje wzbudziła informacja o zupełnie nowym punkcie programu płockiego festiwalu Audioriver – Fashion Day, czyli nowym miejscu, gdzie swoje prace prezentować będą młodzi polscy projektanci. My jednak skupiamy się na muzyce i ogłoszonych artystach. Ogromnie cieszy zabookowanie Special Requesta – autora bodaj najczęściej pomijanego krążka

w przeróżnych zestawieniach ubiegłego roku, który na nowo podnosi temat muzyki jungle. Do Płocka przyjadą też John Digweed – legenda muzyki house, której nie trzeba przedstawiać, oraz mocno wyczekiwany w Polsce DJ Koze. Do tego między 25 a 27 lipca zobaczymy live świetnych Booka Shade i Maxa Coopera oraz występy Little Dragon, Loco Dice, Don & Roland oraz znakomitego duetu Skalpel. W tym roku Audioriver będzie trwał aż trzy dni! Ale spokojnie, trzydniowe limitowane karnety zostały wyprzedane w ciągu 24 godzin. Inni ogłoszeni artyści: Daniel Avery, Koven live, Maribou State, Lakker live. Bilety i więcej informacji na www.audioriver.pl.

Ceny: karnety dwudniowe (piątek i sobota) od 130 do 220 zł Kiedy: 25–27.07.2014 r.


Z

J

A

W

I

S

K

O

NOWOŚĆ W POZNANIU

Agencja Live Nation kusi nas dwiema propozycjami – Impact Festival w łódzkiej Atlas Arenie między 11 a 12 czerwca, gdzie zagrają Black Sabbath, Aerosmith i Alter Bridge; oraz koncertem zespołu Metallica w ramach Sonisphere Festival w Warszawie (11 lipca). W Cieszanów Rock Festivalu między 21 a 24 sierpnia usłyszymy: Lao Che, Magnificent Muttley, Ortodox i Dzieciuki. Na Woodstocku poligonem wstrząśnie Skid Row i Volbeat, a bujnie nim Protoje i Ky-Mani Marley.

ERIC I INNI Prawdziwą gratką może być występ legendarnego Erica Claptona na Life Festivalu w Oświęcimiu. Obok niego zagrają również Soundgarden (też nie ma lipy) oraz Balkan Beat Box i wspomniana wcześniej Luxtorpeda.

Data: 25–28.06.2014 r. ETNO JAZZ FESTIVAL To cykl koncertów od stycznia do maja, w ramach którego wystąpią m.in.: Corazon Flamenco, Badi Assad, The Webb Sisters, Żanna Biczewska i Aviashai Cohen.

WARSZAWSKA MAJÓWKA

TYMCZASEM NA MALCIE Damon Albarn to postać intrygująca. Z jednej strony jest wokalistą w zespole Blur, z drugiej – założycielem kultowego Gorillaz, z trzeciej zaś – samym Damonem Albarnem. To właśnie w tej trzeciej postaci pojawi się jako gwiazda Malta Festivalu w Poznaniu, gdzie 29 czerwca w Starej Gazowni zaśpiewa utwory z długo wyczekiwanego, solowego albumu zatytułowanego „Everyday Robots”.

Kiedy: 9–29.06.2014 r.

Dla warszawskiego Free Form Festivalu zmiana pory roku z jesieni na wiosnę może się okazać strzałem w dziesiątkę, o czym pilotażowo przekonaliśmy się w ubiegłym roku. Jubileuszowa 10. edycja przynosi nam na tę chwilę takich artystów jak Klaxons, Simian Mobile Disco, którzy zaprezentują materiał z nowej płyty, Jon Hopkins, Charli XCX, euforycznie przyjęte ogłoszenie MØ oraz duet Skalpel z nowym materiałem! Pod skórą czujemy, że to tylko niewinny wstęp do, miejmy nadzieję, jednego z najciekawszych eventów tego roku w stolicy. Inni ogłoszeni artyści: Trust, Roosevelt, Evian Christ, The Dumplings.

Ceny: 160–220 zł Kiedy: 9–10.05.2014 r.

Ceny: 69 zł Kiedy: 24–26.04.2014 r. Pilotażowe odcinki ogłoszeń polskich festiwali mamy w większości już za sobą. Czekamy wciąż na wieści od Selectora, Unsound, Original Source Up To Date i wielu innych (nowych?). Według wielu komentatorów rok 2013 był jednym z najtreściwszych, jeśli chodzi o muzyczny rynek wydawniczy. Czas więc, by artyści ruszyli w teren, a fani zaczęli konsumować. Spodziewajmy się boomu koncertowego w tym roku – to wcale nie jest nierealne!

19

HEAVY, HEAVIER, HEAVIEST

Między 24 a 26 kwietnia jedna z wiodących agencji bookingowych zaprasza do Poznania na zupełnie nowe wydarzenie – Spring Break. To festiwal połączony z konferencją muzyczną. W sześciu miejscach, w tym również na terenie CK Zamek, będziecie mogli wziąć udział w panelach dyskusyjnych oraz usłyszeć na żywo takich artystów jak Kamp!, XXANAXX, Sorry Boys, Fair Weather Friends, Magnificent Muttley, Rasmentalism, The Dumplings, Artur Rojek czy Klaves. Inni ogłoszeni artyści: Kumka Olik, Ryba & The Witches, Peter J. Birch, Weeping Birds, Rubber Dots, Sowa, Lola Lynch, Lorein, Bulbwires, Vertical Scratchers, Agyness B. Marry, B.A.D., BixBit, Klara, The Lollipops, Kaseciarz, Wild Books, Sambor, Baasch, Ufly, Rust, Revlovers, Atlas Like, Adre’N’Alin, Patrick The Pan, Qlhead, Ifi Ude, The Ploy, Ms. Obsession, Heroes Get Remembered, Hello Mark, Oslo Kill City, Terrific Sunday, Crab Invasion, All These Animals, Chemia, Łagodna Pianka, O.C.N, Sarius.


Z J A W I S K O

BANKS

ZADZWOŃ DO NIEJ

20

S

łucha jej Ellie Goulding, współpracowali z nią Jamie Woon, Lil Silva i Totally Enormous Extinct Dinosaurs, a The Weekend zabrał w trasę koncertową. Mowa o 25-letniej Banks, artystce, która znalazła się na trzecim miejscu w plebiscycie BBC Sounds of 2014 – najlepiej zapowiadających się debiutów 2014 roku. Chcecie wiedzieć o niej wszystko? Zadzwońcie: 323 362 26 58. To jej numer, podała go na oficjalnym profilu na Facebooku! Naprawdę nazywa się Jillian Banks, ale uważa, że samo Banks brzmi silniej, tak jak jej muzyka. Przekonamy się o tym na żywo podczas tegorocznego Open’er Festivalu. Mroczne i pełne emocji piosenki Banks pisze, odkąd skończyła 15 lat. – Czułam się inna i dlatego odnalazłam się w muzyce. Kiedy ją odkryłam, wiedziałam, że będzie stanowiła dużą część mnie – tłumaczy. Podobno śpiewanie i gra na pianinie pomogły jej poradzić sobie ze stresem po rozwodzie rodziców. Inspiracją były dla niej Tracy Chapman, Fiona Apple, Lauryn Hill. Do niedawna to, co stworzyła, chowała do szuflady, a świat poznał ją dzięki epce „London”, za którą dostała pochwały od największych serwisów muzycznych. Pokazała, że jest mistrzynią w mieszaniu gatunków. Można znaleźć tu hip hop, pop, R&B, alternatywę, elektronikę. Ta dziewczyna z Los Angeles nie daje się łatwo zaszufladkować. Premiera jej debiutanckiego albumu została zapowiedziana na czerwiec. /MS/


Może kawa?

i

odobno można poznać, że przesadziłeś z kawą, po tym, że zostałeś pracownikiem miesiąca w kawiarni, a nigdy nie byłeś tam zatrudniony. Nie jest pewne, czy Honoriusz Balzak został kiedykolwiek baristą, wiadomo jednak, że wypijał dziennie ok. 50 filiżanek mocnej kawy podczas tworzenia „Komedii ludzkiej”. W ilości wypijanej kawy nie ustępował mu Wolter, który był pierwszym orędownikiem tego aromatycznego napoju w Europie.

a

s

t

o

Nie są to jedyni znani miłośnicy kawy. Audrey Hepburn w roli Holly w słynnym „Śniadaniu u Tiffany’ego” wielokrotnie pojawia się z filiżanką w dłoni. Aktorka również prywatnie była fanką kawy pod każdą postacią. Winston Churchill z kolei pijał ją tylko na bazie najlepszej jakości ziaren, przygotowaną przez najzdolniejszych baristów. Wielka Brytania stawała się wówczas kawowym imperium, gdzie wytworzyła się wysoka kultura parzenia kawy, z której premier wyspiarskiego kraju mógł korzystać. Brytyjską tradycję kontynuowali bracia Costa, którzy stworzyli wyjątkową mieszankę Mocha Italia. Kombinacja okazała się tak znakomita, że wykorzystywana jest w kawiarniach Costa na całym świecie do dziś. Na bazie tej mieszanki można wypić nie tylko doskonałe espresso z gęstą cremą, ale także ciekawe kawy o owocowych smakach: Mangoccino, Banalatte, oraz Viva Vanilla. Te świeże, wiosenne smaki są idealnym uzupełnieniem chwil spędzonych w towarzystwie bliskich, dobrej książki, czy opowiadania Balzaka. /MP/

21

P

m


M

I

A

S

T

O

TURLANIE PO WARSZAWIE

Zdjęcia: 5.0 Production i Przemek Maliszewski (www.jimixphoto.com)

WWW.WARSAWBRATZ.PL



M

24

G

I

órale lubią taplać się w błocie, BMX-owcy robią triki, kurierzy na fixie pędzą na złamanie karku, a my... My wolimy turlać się swoim tempem i słuchać, jak przechodniom chrupią karki na nasz widok. Warsaw Bratz to grupa przyjaciół na cruiserach, chopperach, lowriderach i customach. Połączyła nas pasja do nietypowych rowerów, które w większości swój rodowód mają w Kalifornii. Warszawa to nie Los Angeles czy San Diego, ale nie znaczy to, że nie można szwendać się po niej na dwóch kółkach z uśmiechem na twarzy.

A

S

T

O

Nie liczymy kilometrów, nie ścigamy się, ale za to znamy na pamięć miejsca, w których stoją warszawskie food trucki. Można nas spotkać nie tylko za dnia. Latem organizujemy nocne pojazdówki. Kiedy na ulicach nie ma samochodów, a na chodnikach tłumu ludzi, miasto wygląda zupełnie inaczej. Odkrywamy je na nowo i turlamy się w miejscach niedostępnych za dnia. Takie noce kończymy ogniskiem na nadwiślańskiej plaży. W końcu nasze rowery powstały właśnie do poruszania się po bulwarach. Kiedy zimą inne miejskie szczury chowają się po piwnicach, my nie znikamy z ulic. Ekipa trochę się zmniejsza, ale część bractwa nie wyobraża sobie kilku miesięcy bez cruisera. Nie da się ukryć, że kochamy te rowery. Nasze drugie połowy nie zdziwiłyby się pewnie, gdybyśmy próbowali pakować się do łóżka na dwóch kółkach. Bo każdy rower w naszej ekipie jest wyjątkowy. Ciągle pomagamy je sobie przerabiać tak, żeby jak najbardziej oddawały nasze charaktery. Te zmiany nigdy się nie kończą. Boimy się nawet podliczać, ile czasu i pieniędzy w nie włożyliśmy. Nie spotkałem jednak nikogo, kto żałowałby kupna cruisera. Kiedy raz usiądziesz na rowerze z wygodnym skórzanym siodłem, grubymi oponami i szeroką kierownicą, nie zamienisz go na żaden inny. /Mihu (prezes Warsaw Bratz)/



jak siostry Rozmowa z Emily Kokal, wokalistką zespołu Warpaint, o nowej płycie, inspiracjach i o jej związku z Johnem Frusciante

Warpaint 26

Tekst: Przemysław Bollin

F

aceci szaleją na punkcie tych dziewczyn. Nie dlatego, że są klasycznie piękne, ale nieprzeciętnie interesujące. Nic dziwnego, że dla Emily Kokal głowę stracił, na czas jakiś przynajmniej, John Frusciante. Z kolei basistkę zespołu Jenny Lee Lindberg reżyser Chris Cunningham zaprowadził przed ołtarz. Ich koncert na OFF Festivalu w 2011 r. jest wspominany do dziś, a debiut „The Fool” zaliczany był do najlepszych w 2010 r. Trochę to trwało, ale po czterech latach Kalifornijki wróciły z albumem, przy którym pracował Flood, producent m.in. płyt Radiohead, PJ Harvey i The Killers. Było na co czekać! Już od pierwszych dźwięków „Warpaint” uwodzą jak kobiety spryskane Mademoiselle od Coco Chanel. Nową jakość słychać już w otwierającym album „Keep It Healthy”, gdzie dziewczyny zapraszają do przygody z otwartym zakończeniem. Tak, to muzyka ludzi ciekawych świata, ale to podobno charakterystyczne dla Amerykanów. Wejść w tę płytę to jakby wejść do zakazanego lasu, pełnego pułapek, podszeptów i świata fantazji. Można by powiedzieć: różnorodnie jak nigdy, ciekawie jak zawsze. Wszystko jest takie lekkie, aż chce się tańczyć – a nocna aura „Warpaint” tylko temu sprzyja. Najlepsze jest to, że one naprawdę dają się poznać w tych piosenkach, pokazują

swoją energię, wrażliwość i głównie tym zjednują sobie ludzi. Bądźmy szczerzy, technicznie dziewczyny nie dają rady, ale co z tego, skoro mają tak prosty i szczery komunikat, że chce się ich słuchać. Dzieje się tu wiele nowego, w czym niemała zasługa producenta, Flooda, który był odpowiedzialny m.in. za „The Kings of Limbs” Radiohead. We wspomnianej różnorodności jest jednak coś, co składa historię w całość. Zestawiając z sobą brzmiące jak śpiew syren „Hi”, neurotyczne „Feeling Alright”, niebezpiecznie transowe „CC” i zaskakująco proste „Son”, otrzymujemy muzykę współczesnych kobiet, które w jednej sekundzie potrafią skakać z radości, by za chwilę płakać na ramieniu. Warpaint osiągną sukces, to pewne, ale nie dlatego że miały fajnych, sławnych chłopaków, tym bardziej nie z tego powodu, że Chris Cunningham zrobił im świetne wizualizacje, które zapewne podwoją efekt na koncercie. Wszystko fajnie, ale ich największym, tolkienowskim skarbem jest, jak śpiewały kiedyś Sistars, „siła sióstr”. One naprawdę się lubią, a to ma niebagatelne znaczenie przy słuchaniu płyty w domu. A świadomy przekaz z tej płyty bije, jak Kliczko swoich rywali. Dlatego będą mistrzyniami świata, i to dla wielu.


27


LAIF: Po bardzo udanym debiucie „The Fool” powstał jeszcze bardziej udany, dojrzalszy i pełniejszy, ale i bardziej zróżnicowany materiał. Opowiedz, jak wam się pracowało przy „Warpaint”? EMILY KOKAL: Bardzo się cieszę, że udało się wydać ten album. Pracę nad „Warpaint” zaczęłyśmy po dwóch latach trasy, w której byłyśmy od 2011 roku. Spędziłyśmy w studiu tylko miesiąc, potem dojechał Flood i nanosił poprawki. Zabawne, że najkrótsza sesja w moim życiu przyniosła najciekawsze efekty, na pewno lepsze niż praca przy „The Fool”. Dużo się zmieniło od tamtego czasu, wiemy o sobie dużo więcej, dokładniej potrafimy określić, czego chcemy. Pierwsze sesje, czyli nasza epka i debiut, przyniosły masę piosenek, które się nie ukazały, jak chociażby „Elephants”, dzięki któremu usłyszało o nas wiele osób. Czasem trudno przewidzieć, co wpłynie na twoją karierę. Teraz wszystko było bardziej uporządkowane, konkretne i precyzyjniejsze. Zupełnie inna jakość.

LAIF: Macie szczęście do wielkich nazwisk. Na epce zagrał Josh z RHCP, wyprodukował go Fru, teraz jest z wami Flood. Jak się z nim pracowało? EMILY KOKAL: On jest po prostu świetnym facetem, wniósł wiele nowego do naszej muzyki. Do tego jest kawalarzem i bardzo naturalnie reaguje na muzykę. Nie narzuca, a dodaje swoje pomysły do już gotowych propozycji. Wniósł z jednej strony dynamikę, a z drugiej delikatność. Ten facet fascynuje się ambientem i echo tego łatwo można dostrzec na nowej płycie. To są detale, po których można poznać prawdziwego artystę, jakim jest Flood. LAIF: Zaskakujecie zwłaszcza w „Disco/Very”, gdzie mocno bita stopa, funkujące, rozwibrowane gitary są jak Red Hot Chilli Peppers zmieszane z Perry Farrell’s Satellite Party.


EMILY KOKAL: Zabawne porównanie. Wiesz, my bardzo dużo improwizowaliśmy, szukaliśmy pomysłów w muzycznych improwizacjach, bawiliśmy się muzyką i to przyszło w trakcie poszukiwań. Nie było w tym żadnego kalkulowania. Zresztą takiego kawałka nie można wymyślić, ot tak po prostu, przy stoliku. Jesteśmy tymi samymi dziewczynami, ale z zupełnie innym brzmieniem. To mogło się zdarzyć tylko raz i było świetnie. (śmiech) To jest o czymś takim, po czym facet może cię zabić. (śmiech) Ten kawałek jest o tym, że budzisz się rano, łapiesz się za głowę i myślisz: „O boże, co ja zrobiłam”.

LAIF: Jak się gra w kobiecym składzie? Nie brakuje wam faceta? EMILY KOKAL: (śmiech) Nie, wszystko jest OK. To chyba nie ma znaczenia, przynajmniej w naszym wypadku. Kiedy zaczynałyśmy, grali z nami faceci, teraz jest inaczej, ale to kwestia energii, a nie płci. LAIF: Jakie płyty podrzucał wam Flood? Czego się przy nim nauczyłaś? EMILY KOKAL: Nic, o czym byś nie słyszał – PJ Harvey, Depeche Mode, czyli klasyka europejska, ale czasem dobrze było wrócić do źródeł. LAIF: Solowe płyty Fru są mi bliskie i cenię go. Jestem bardzo ciekaw, jaki jest prywatnie, wiem, że byliście parą przez jakiś czas. Jak się żyje z kimś, kto sprawia wrażenie, jakby świata poza muzyką nie widział?

EMILY KOKAL: On tworzy muzykę bez wysiłku, bez własnego ego i jest w tym niesamowicie inspirujący. Wszystko, co robi, mówi o nim samym, bezpośrednio, bo jest maksymalnie szczery i uczciwy. Cały jego rozkład dnia jest podporządkowany odkrywaniu i tworzeniu. Jedno przechodzi w drugie. To był niezapomniany czas. LAIF: Lubisz jego solowe albumy? EMILY KOKAL: O tak, dokładnie przed ich wydaniem był moim chłopakiem. To był ten moment, w którym odchodził z zespołu i zaczynał tworzyć samemu. To bardzo dziwne, jak skrajnie ludzie reagują na tę muzykę, jedni są zachwyceni, odpływają przy niej, inni kompletnie jej nie kupują, nie rozumieją i dystansują się do niej. Dla mnie to było przeżycie religijne, duchowe. Myślę, że wielu ludzi tak właśnie podchodzi do muzyki, przez pryzmat metafizyczny. To jest najlepszy przykład, jaki znam, jak w sposób uczciwy i w pełni zgodny z samym sobą można tworzyć i dzielić się tym z innymi.


P R Z E W O D N I K

WYSPA PEŁNA SŁOŃCA I MUZYKI Pora wyrwać się z zimowego letargu. Może poprzez zaaplikowanie sobie solidnej dawki muzyki i słońca? Jest całkiem niedaleko miejsce, które idealnie się do tego nadaje. Ruszamy na Maltę! Tekst: Grzegorz Sztandera

Manhattanu – Gozo. Znajdziemy tu spokój i wyciszenie, które bez wątpienia pomoże naładować akumulatory na całą noc. Podczas trzydziestominutowej podróży promem, będziemy mieli okazję obserwować hcąc wznieść się na wyżyny muzycznego transu na Malcie, do Unii Europejskiej, zapłacimy malowniczą wysepkę Comino, praktycznie jedynym środkiem transportu, jaki pozostaje za wszystko w euro. Wracając na której mieszkają jedynie do naszej dyspozycji, jest samolot. Za lot w obie strony do noclegu – może przed zapłatą cztery osoby. Prowadzą one z przesiadką w Rzymie lub Wiedniu zapłacimy w najtańszej opcji warto od razu wybrać pokój bardzo ekskluzywny pensjonat, około siedmiuset złotych. Da nam to dodatkowe kilka lub kilkanaście dwuosobowy, jeśli po odzyskaniu w którym koszty imprezy mogą godzin na jeszcze jedną dziką imprezę. Loty bezpośrednie, z Krakowa przyjemności uda nam się przewyższyć nasze roczne lub Wrocławia, to koszt około czterystu złotych i niecałe trzy godziny. poderwać przystojnego lekarza dochody i nawet defibrylator Możemy skorzystać też z podróży statkiem, ale nie jest to ani lub seksowną pielęgniarkę? Na tej nie przywróci nas do świata opłacalne, ani atrakcyjne czasowo. Po szybkim dotarciu do miejsca, wyspie pozornie niemożliwe żywych. Po dopłynięciu na Gozo gdzie średnia temperatura w zimie wynosi +14 stopni, z wrażenia rzeczy stają się realne. koniecznie musimy zobaczyć możemy stracić przytomność. Wtedy, na sygnale, najlepiej udać Zanim jednak przystąpimy Lazurowe Oko, czyli formację się do hotelu. Najtańsze pokoje zaczynają się już od pięćdziesięciu do szaleństwa maltańskiej skalną przypominającą wodny złotych za noc. Jeśli jednak zależy nam na luksusie, wybierzmy nocy, warto poznać topografię korytarz. Na uwagę zasługuje pięć gwiazdek, na które musimy wydać od trzystu złotych wzwyż. tej malowniczej wyspy i trochę też stolica wyspy Victoria, Zbyt dużo zachodu z załatwianiem wszystkiego na własną rękę? pozwiedzać. Na początek, żeby ze sławną, górującą nad miastem Zawsze możemy skorzystać z biura podróży, które zabierze nas na tę się zbytnio nie przemęczyć cytadelą. Ciekawostką jest też magiczną wyspę za niewiele ponad tysiąc złotych na podstawowy, przed nocnym szaleństwem, rosnący tylko tutaj maltański tygodniowy pobyt wykupiony z dużym wyprzedzeniem albo warto udać się na wyspę grzybek, za kradzież którego w ofercie last minute. W kraju, który razem z nami dołączył wielkości nowojorskiego w średniowieczu groziła

30

C


wykupić Malta Pass, który za kilkadziesiąt euro da nam swobodny dostęp do głównych atrakcji turystycznych nawet przez trzy dni. Poszukując natchnienia, które opanuje każdy nerw naszego ciała tej nocy, za cel możemy postawić sobie spotkanie Sharleen Spiteri (wokalistki zespołu Texas) lub Emmy Heming (aktorki z filmu „Red 2”). Obie pochodzą z tej magicznej wyspy. Najlepszym miejscem na rozpoczęcie naszej intensywnej podróży muzycznej jest dzielnica St. Julian’s i klub Black Bull (Dragonara Road, Paceville), gdzie lokalni DJ-e umilą nam chwile przy barze i pozwolą zawiązać nowe znajomości w ogródku przed lokalem. Co ciekawe – na Malcie picie w miejscach publicznych nie tylko jest dozwolone, ale i całkowicie akceptowane i powszechne. Po pierwszych muzycznych wrażeniach możemy się przejść do Shadow Lounge (St. George’s Road), gdzie niesamowity

klimat i bit zatrzymają nas na dłużej. Wnętrza zachęcają do ekskluzywnej zabawy niekoniecznie w bikini i kąpielówkach. Jeszcze bardziej wyjątkowo poczujemy się w klubie Twenty Two (22. piętro Portomaso Business Tower). Tutaj popijając szampana, możemy podziwiać widok na Maltę i dostrzec miejsca, do których udamy się później. Jednak nie od razu, bo panujący tu klimat lat 80. i 90. może zatrzymać nas na dłużej. Jeśli poczujemy lekki głód, możemy przenieś się do BarCelona (Wilga Street, St. Julian’s), gdzie poza najnowszymi trendami muzycznymi czekają na nas darmowe przekąski. Z kolei w kasynie (Portomaso, St. Julian’s) bez trudu pozbędziemy się ostatnich euro lub… zostaniemy milionerami. Warto odwiedzić też kluby: Havana, Fuego i Muddy Waters. Malta to jednak nie tylko klimaty klubowe, ale również dobre, rockowe brzmienie, które znajdziemy w wielu miejscach

31

kara śmierci. Nie, nie jest halucynogenny. Po powrocie na główną wyspę warto zrelaksować się w promieniach palącego słońca. Parasol plażowy, krem z dużym filtrem i coś zimnego do picia są równie niezbędne jak apteczka w samochodzie. Możemy zdecydować się na plażę piaszczystą lub poszukać wersji kamienistej. Pływając, należy uważać na wodne potwory, czyli meduzy – mogą nieźle poparzyć. Pomimo tego, że Malta jest stosunkowo mała, to jedynie trzysta szesnaście kilometrów kwadratowych, nie zanudzimy się tutaj w ciągu dnia. Porty, zatoki, winnice i kościoły stwarzają idealne warunki dla łowców sweet foci z ręki z pięknym obrazkiem w tle. Klimatyczne domki zaczarują nas niemal tak, że zapragniemy w nich zamieszkać na zawsze, nawet do nich nie zaglądając. Podsumowując – raj dla osób żądnych opalenizny i ciekawych świata. Przy nastawieniu na zwiedzanie warto


32

– najlepiej odkrywać je samemu i zachwycać się muzycznie na nowo, każdego kolejnego dnia. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Po trudach wczorajszej nocy i w przygotowaniu do kolejnej warto się zregenerować. Może nurkowanie w krystalicznie czystej słonej wodzie wokół wyspy? Nie jest to najtańsza atrakcja, ale zdecydowanie zjawiskowa. Po nurkowaniu możemy spędzić dzień, sącząc kupione w sklepie za 1 euro wino, lub spróbować złapać kursujący, jak mu się podoba, tradycyjny maltański autobus. Zapłacimy nieco ponad 2 euro i możemy jeździć nim do woli przez cały dzień, lub tydzień – ale ta druga opcja oznacza pozbycie się z portfela kilkunastu euro. Na Malcie bez problemu natkniemy się na jedną z religijnych fiest i możemy przyłączyć się

do pochodu. Gdy maszerowanie nas znudzi, warto zjeść coś dobrego. Wśród tradycyjnych dań znajdziemy zrazy wołowe z nadzieniem z mielonego mięsa, bekonu, pietruszki i jaj, rybę gotowaną z warzywami, która następnie jest zapiekana w cieście, albo pieczonego królika w winie. Jeśli szukamy jednak bardziej przyziemnego jedzenia (np. pizzy), warto odwiedzić The Avenue (Triq Gort, St. Julian’s), gdzie okrągła przyjemność z serem kosztuje niecałe siedem euro. W podobnej cenie ugości nas Vecchia Napoli (Tower Road, Silema), gdzie za dodatkowe dwa euro dostaniemy piwko. Jeśli mamy ochotę na świeżą rybkę lub owoce morza, odwiedzić należy Fresco’s (Tower Road, Silema), gdzie główne danie to wydatek do dwudziestu euro, a obiad zjemy bezpośrednio

przy promenadzie. Jednak najbardziej godną polecenia jest restauracja Maltese Mama (Paceville Avenue, St. Julian’s), gdzie zgodnie z nazwą – zjemy jak u mamy, np. tradycyjnego maltańskiego królika babci, i to za jedyne piętnaście euro! Po jedzeniu możemy wybrać się na maraton zumby albo po prostu na zakupy pamiątek do jednego ze zjawiskowych malutkich sklepików w starej zabudowie Valetty. Jeśli chcemy znaleźć wszystko w jednym, odwiedźmy Bay Street Shopping Complex (Bay Street, St. Georges’ Bay, St. Julian’s) – centrum handlowe przy Hard Rock Cafe. Tak zaopatrzeni możemy powrócić do hotelu, aby przygotować się już do kolejnej niesamowitej nocy. Tym razem – typowo męskiej. Ta wyspa pozwoli nam nie tylko na muzyczny odlot w rytmie


FILMOWY ŚWIAT GWIAZD Ciężko znaleźć dobry, znany i popularny maltański film. Jednak wyspa ta przyciąga nie tylko miłośników muzyki – kręcono tu wiele ogólnoświatowych hitów, jak np.: „Kapitan Phillips” (2013) „World War Z” (2013) „Nie kłam, kochanie” (2008) „Kod da Vinci” (2006) „Monachium” (2005) „Troja” (2004) „Liga niezwykłych dżentelmenów” (2003) „Gladiator” (2000)

P R Z E W O D N I K FESTIWALOWY ZAWRÓT GŁOWY

33

disco i rocka. Ma również swoją czerwoną niczym jedna z dzielnic Amsterdamu, o którym mogliście przeczytać w poprzednim numerze LAIF-a, dzielnicę. Darlings Club (Dragonara Road) otworzy przed nami swoje tajemnice po zapłaceniu 23 euro. To miejsce dla niegrzecznych chłopców lub żądnych nowych doznań dziewczyn. Do klubu Steam (St. George’s Road) wstęp mają już tylko panowie, a klimatyczne i przyciemnione wnętrze zapowiada dłuższą i bardzo interesującą wizytę. Z kolei w jednym z dwóch klubów A0 (np. Kavetta Street, St. Paul’s Bay) znajdujących się na Malcie możemy zamówić VIP Room i cieszyć się nieskrępowaną nocą wrażeń bez ograniczeń. Jednak po każdej takiej nocy liczba godzin dzielących nas od powrotu do Polski i rzeczywistości nieubłaganie się zmniejsza. Może więc zostaniemy tu na zawsze, aby paść owce za dnia, a wieczorami imprezować do upadłego?

MALTA JAZZ FESTIVAL – niesamowita dawka porządnego jazzu docierającego ze sceny do naszych zmysłów. W tym roku odbywa się on w dniach 17–19 lipca i nic nie zapowiada, aby jego ponad dwudziestoletnia tradycja została przerwana. Wystąpili tu m.in.: John Scofield, Charlie Haden, Chick Corea, Dave Holland oraz Roy Haynes.

ISLE OF MTV – jeden z ważniejszych światowych festiwali organizowanych przez MTV. Całkowicie bezpłatny, odbywa się co roku w wakacje na ulicach Valetty. Najbliższy – 25 czerwca. Pięćdziesiąt tysięcy ludzi będzie się bawiło na kolejnej już edycji festiwalu. Ostatnio występowali tu m.in. Afrojack, Jessie J, Rita Ora oraz Rudimental. Jednak festiwal jest tylko częścią muzycznego tygodnia, który zawładnie Maltą i porwie ją do zabawy w rytmie dobrych bitów. Na Malcie odbywają się również festiwale mocniejszego grania np.: Shellshock Metal Fest – 8 marca 2014 Malta Deathfest III – 6–7 września 2014 Malta Doom Metal Festival – 24–26 października 2014 203 Jewellery Beland Music Festiwal – data nieznana


p

o

d

życie w drodze Podczas warsztatów fotograficznych, które prowadzę, często słyszę: – Ty to masz fajnie. Jeździsz po świecie, robisz zdjęcia. Marzę o czymś takim. Czy to rzeczywiście jest praca marzeń? To nie praca, to styl życia. Tekst i fotografie: Marcin Dobas

34

D

o zawodu fotografa podróżnika przyklejona jest romantyczna etykietka. A rzeczywistość wygląda mniej różowo niż idealistyczne wyobrażenia. Wbrew pozorom to, co robię, oznacza ciężką pracę i wiąże się z wieloma niedogodnościami. Jadąc na wyjazd fotograficzny, człowiek martwi się o rzeczy, którymi zwykły turysta nie zaprząta sobie tak głowy: o koszty, pogodę, o światło, zachmurzenie, zgody, zezwolenia... Nie twierdzę oczywiście, że nie lubię tego, czym się zajmuję. Lubię, i to bardzo. Jednak fotografia podróżnicza to styl życia, a nie tylko praca. Styl wymuszający zupełnie inny sposób podróżowania niż ten, który zna większość ludzi. Specyfika tej pracy z całą pewnością nie każdemu odpowiada. Rzadko kiedy o tym się mówi, ponieważ ludzie głównie oglądają finalny produkt, jakim są zdjęcia, a nie skupiają się na okolicznościach ich powstawania. Ciężko powiedzieć o wypoczynku w Egipcie czy Nepalu – to normalna praca, gdzie fotograf cały czas działa na pełnych obrotach. A po powrocie do domu po miesiącu codziennego fotografowania ma ochotę rzucić aparat w kąt i nie dotykać go przez długi czas.

Wszystko oczywiście zaczyna się od ustalenia miejsca wyjazdu. Potem następuje długi czas mozolnych przygotowań i wertowania wszystkiego na temat danego kraju. To oznacza przeglądanie setek zdjęć, tysięcy komentarzy pod nimi, wyszukiwanie artykułów, albumów, relacji z wyjazdów innych fotografów, dziesiątki e-maili, korespondencja z ludźmi, którzy na miejscu już byli i fotografowali, pytania, zgody, zezwolenia, ustalanie terminów spotkań na miejscu z przewodnikami, skipperami, osobami odpowiedzialnymi za

wynajem kajaka, łodzi czy sprzętu nurkowego. Myślę, że nie będzie oszustwem stwierdzenie, że na każde 5 dni przygotowań przypada jeden dzień fotografowania, o ile dopisze pogoda. Podróż w pełni podporządkowana jest robieniu zdjęć. Dzień zaczyna się jeszcze przed wschodem, bo wówczas trwa złota godzina, czyli pora najlepszego oświetlenia w fotografii. Kończy po zachodzie wraz z zakończeniem niebieskiej godziny. Często trwać może nawet dłużej, jeśli zdecyduję się na wykonywanie zdjęć nocnych.

r

ó

ż

e

Marcin Dobas jest fotografem specjalizującym się w fotografii podróżniczej, krajobrazowej, przyrodniczej oraz podwodnej. Pracuje również jako przewodnik na trampingach oraz wyprawach fotograficznych. Jego zdjęcia publikowane są na całym świecie, w magazynach, książkach i kalendarzach. Członek teamu fotografów OLYMPUS. www.dobas.art.pl facebook.com/dobas.art

O luksusach związanych z noclegami też można zapomnieć. Najważniejsze, aby o odpowiedniej porze być w odpowiednim miejscu. Jeśli wiem, że będę fotografował wschód słońca w górach albo zorzę polarną nad lodowcem – najlepszym rozwiązaniem będzie spędzenie nocy pod namiotem czy to na przełęczy, czy na przedpolu lodowca. Gdy coś zacznie się dziać, będę już na miejscu i wystarczy, że wysunę się ze swego śpiwora, aby zacząć pracę. Nie tracę czasu na dojazdy czy niechęć do wychodzenia z ciepłego łóżka. Oczywiście nawet najlepsze przygotowania mogą się okazać bezcelowe. Potrzeba jeszcze szczęścia. Zdarzyło mi się spędzić w Norwegii czy na Islandii kilkanaście dni, czekając na poprawę pogody. Zdarzyło mi się pojechać fotografować zorze polarne w okresie,


Udało mi się uniknąć chorób tropikalnych, choć to pewnie kwestia czasu. Nie muszę wspominać o tym, że jeśli z wyjazdu wrócę bez dobrych zdjęć, klient nie tylko będzie niepocieszony, ale też niechętnie zapłaci za zlecenie. Magazyny publikują fotografie, a nie wymówki, dlaczego zdjęcia nie powstały. Oczywiście każdy wyjazd czy zlecenie niosą z sobą masę pozytywnych wspomnień. Gdyby nie niosły, to należałoby niezwłocznie zmienić pracę. W moim odczuciu najwspanialsze są wszystkie sytuacje związane z dzikimi zwierzętami. Dla mnie zdecydowanymi faworytami są foki. Zarówno szczeniaki, jak i dorosłe. Leżałem kiedyś na plaży z aparatem, fotografując te zwierzęta, a jedno z ciekawskich foczych dzieci podpełzło

35

w którym zachmurzenie nie pozwalało dojrzeć nieba, a aktywność słoneczna spadła w zasadzie do zera. Odległe wyjazdy nurkowe okazały się niewypałem tylko dlatego, że z powodu wiatru widoczność pod wodą spadła prawie do zera. Każdy wyjazd niesie niestety z sobą wielkie ryzyko porażki i jest to bardzo frustrujące. Na dobre zdjęcie składają się nie tylko nasza wiedza, umiejętności, stopień przygotowania, lecz także masa czynników, na które nie mamy wpływu, a są w stanie skutecznie pokrzyżować nam plany. Podczas zleceń obserwowałem u siebie objawy zarówno choroby wysokościowej, jak i choroby dekompresyjnej – objawy lekkie i raczej niegroźne, jednak na pewno nienależące do najprzyjemniejszych.

do mnie tylko po to, aby nosem sprawdzić, co to za dziwne zwierze zawitało w ich kolonii. Takie sytuacje trwale wpisują się w pamięć. Podobne doświadczenia mam ze wszystkich nurkowań z tymi ssakami, kiedy to zaciekawione moją obecnością w wodzie i skore do zabawy dorosłe osobniki podpływały, aby uszczypnąć mnie zębami w skafander, dotknąć nosem maski czy chwycić za moją płetwę. Takie chwile, zwłaszcza jeśli dodatkowo zostaną uchwycone w kadrze, rekompensują wszelkie trudy i niedogodności związane z tą pracą. Z każdego wyjazdu wracam trochę chudszy, trochę zmęczony – choć w pozytywnym tego słowa znaczeniu i na pewno szczęśliwy, gdy uda mi się przywieźć kilka dobrych ujęć. Oczywiście nie staram się nikomu obrzydzić tej pracy, bo nie zamieniłbym jej na nic innego. Chcę jednak pokazać, że za każdym zdjęciem, na które patrzymy, ukryta jest historia związana z naciśnięciem spustu migawki. Czasem zanim do tego dojdzie, fotograf musi porządnie dostać w kość.


W Y W I A D

DOBRZE IM W CIENIU Tekst: Katarzyna Jonkowska Fotografie: Darek Ozdoba

BOKKA Mówi się, że to najbardziej tajemniczy zespół. Nam zdradzają wszystko! Wszystko, co powinniśmy wiedzieć o artystach! Są muzykami, zajmują się tworzeniem muzyki, a najważniejsza jest dla nich… muzyka. Czyż nie o to chodzi? Dla nich tak! Porzućcie nadzieję – nie poznacie ich prawdziwych nazwisk! Jednak z odpowiedzi, jakich nam udzielili, można wyłuskać wiele. BOKKA wysoko stawia sobie poprzeczkę, a wszystko zaczęło się we środę, przy śniadaniu.


LAIF: Ukrywacie swoje twarze, ponieważ chcecie, żeby ludzie zwracali uwagę tylko na muzykę. Uważacie, że podawanie nazwisk rozprasza odbiorców? BOKKA: Esencja Bokki tkwi w muzyce. W niej jest wszystko to, czym chcemy się dzielić. Nie interesuje nas bieganie po stacjach telewizyjnych i radiowych, świecenie twarzami na ściankach tylko po to, by zaistnieć. Cieszy nas, że ludzie potrafią do nas dotrzeć, mimo że poza internetem właściwie nigdzie nas nie ma. Anonimowość daje nam swobodę i przede wszystkim czas na to, by zająć się tym, co dla nas naprawdę najważniejsze.

Okazało się też, że pobudza wyobraźnię odbiorców. Poza tym zgadzamy się w 100 procentach z dewizą Oscara Wilde’a: „Liczy się tylko dzieło artysty, podczas gdy wszystko inne powinno pozostać w ukryciu”. Pozostaniemy wierni tej idei najdłużej jak to możliwe. LAIF: Czy uważacie, że ukrywanie się to dobry sposób na muzykę w ogóle? Traktujecie to jako chwyt marketingowy, a może ktoś się czegoś wstydzi? BOKKA: My się nie wstydzimy, wręcz przeciwnie – jesteśmy cholernie dumni z tego, co zrobiliśmy. To nie jest nowa forma komunikacji ze słuchaczem, można wymienić chociażby The Knife, Daft Punk czy The Residents. My dołączamy do tej grupy, pewnie też dlatego że czujemy się outsiderami w tym Babilonie nazywanym show-biznesem. Dużo zła się tam czai, a my chcielibyśmy trzymać się od niego jak najdalej. LAIF: Jak narodził się projekt BOKKA? Od jakiego słowa albo dźwięku się zaczęło?

Siedzieliście w kawiarni w leniwe, niedzielne popołudnie, jednemu upadła łyżka, drugi uderzył dwa razy kciukiem o blat, w oddali zagwizdał czajnik z wodą na kawę… I padło: nagramy to? BOKKA: Prawie tak jak napisałaś, tylko nie w niedzielne popołudnie i nie w kawiarni, tylko w środę, w domu, przy śniadaniu. Nie zagwizdał czajnik, ale spadła ze stołu duża butelka wody Żywiec. Ciężko jest wyjaśnić pierwszy impuls, pomysł na piosenkę przyszedł nam do głów nieoczekiwanie. Nastąpiło coś, co możemy chyba jedynie określić jako palec boży, nagły wybuch


trwającej kilka miesięcy weny. Czuliśmy się jak dzieci, które dostały nowe grabki, foremki i odkryły swoją piaskownicę na nowo! Przez pierwsze dwa tygodnie w ogóle nie wychodziliśmy z domu. Baliśmy się zatrzymać, mając świadomość, że właśnie dzieje się coś wyjątkowego w naszym życiu. LAIF: Utworów, jak mówicie w jednym z wywiadów, powstało kilkadziesiąt. Jak w waszym przypadku wyglądało wybieranie tych, które trafiły na debiutancki album? BOKKA: Mieliśmy dwa kryteria, zastanawialiśmy się, czy utwór jest dobry i czy pasuje do albumu. Obsesyjnie dbaliśmy o to, żeby nie przeważyć brzmienia całej płyty w żadną skrajną stronę. Chcieliśmy, żeby każdy numer był inny, aby pokazywał jak najwięcej naszych odcieni. BOKKA to połączenie trzech różnych osobowości i poniekąd trzech różnych gustów muzycznych. Czasem ciężko coś uzgodnić, bo każdemu podobają się inne numery. Mieliśmy niekończące się dyskusje na temat tego, jaki utwór powinien otwierać płytę, jak powinien brzmieć. To w końcu ważny moment – pierwsze zetknięcie słuchacza z naszą muzyką. Powstało też kilkanaście wersji kolejności. Wiemy, że to od niej zależy, jak płyta zostanie odebrana, np. jako bardziej spokojna czy naładowana energią. Finalnie jednak byliśmy zadziwiająco zgodni, jeśli chodzi o wybór piosenek, które trafiły na album, i ich ułożenia. Teraz wracając do numerów, które nie weszły na album,

potrafimy uzasadnić, dlaczego tak się stało. LAIF: Mówicie, że tworzycie muzykę, jakiej sami byście chcieli słuchać. Czego więc słuchacie, jakie są wasze inspiracje i czego oczekujecie od polskiej sceny muzycznej? BOKKA: Spektrum naszych fascynacji jest bardzo szerokie. Od Talking Heads i Briana Eno, przez Stinę Nordenstam, Efterklang, Florence and The Machine, Davida Lyncha, aż po Kanye Westa. A od polskiej sceny muzycznej oczekujemy, że będzie się dalej rozwijać i że kiedyś nasze zespoły będą po prostu znakomite, i to na skale światową. LAIF: Czego słuchacie, czego my z pewnością nie znamy? Co polecicie naszym czytelnikom? Jaki projekt powalił was ostatnio na kolana? BOKKA: Może nie na kolana, ale polecamy Mutual Benefit. W zeszłym roku nagrali piękną płytę. I Son Lux, szczególnie piosenkę „Lost It To Trying”! LAIF: Czy jest coś na waszym albumie, co chcielibyście zmienić, rozwinąć, ulepszyć? Może jest jakiś kierunek, w którym teraz chcielibyście pójść?


W Y W I A D

BOKK A

BOKKA: Dla nas ta płyta to jest zaledwie początek. Wstęp do tego, co nastąpi. Już pracujemy nad nowymi numerami, nad całą koncepcją drugiego albumu. Ciągle poszukujemy indywidualnego języka, nowych ścieżek. To jest oczywiście cholernie trudne zadanie, ale lubimy wyzwania. W końcu jedyne ograniczenia, które istnieją, są tylko w nas samych. Ideałem byłoby stworzenie muzyki, która będzie dobrą propozycją dla świata, wyniesioną z tej konkretnej szerokości geograficznej. To są może plany nieskromne, ale jak powiedział Picasso: „Może ten, kto myśli, że może, a nie może ten, kto myśli, że nie może”. LAIF: Jak sami mówicie, ważna jest dla was konfrontacja z publicznością. Ale jak na koncertach poprowadzicie grę z ukrywaniem twarzy? BOKKA: Mamy rozwiniętą koncepcję na to, jak będą wyglądać nasze koncerty. Ale dopóki nie skonfrontujemy jej z ludźmi, pozostaje ona dla nas taką samą tajemnicą jak dla nich. Mamy wrażenie, że chociaż staramy się świadomie kreować naszą rzeczywistość, to pewne rzeczy dzieją się poza nami. To sprawia, że sami nie wiemy, co się wydarzy. I jest to szalenie ekscytujące uczucie! LAIF: Jesteście porównywani do takich polskich artystów jak Kari Amirian czy Sorry Boys. Jakie znaczenie ma dla was tekst – dlaczego śpiewacie po angielsku? Czy będziecie pisać po polsku? BOKKA: Angielski jest językiem uniwersalnym, zrozumiałym prawie

wszędzie na świecie. Poza tym wydaje nam się, że idealnie pasuje do naszej muzyki. Tekst ma dla nas gigantyczne znaczenie, jest tak samo ważny jak muzyka, dlatego korzystamy z okazji, by móc skomunikować się z jak największą liczbą ludzi. LAIF: Czy BOKKA to jakiś kalambur – skąd się wzięła wasza nazwa? BOKKA: Każda litera ma znaczenie, bo tworzy hasło, które rozpoczęło najważniejszy etap w naszym życiu. Podobno w języku maltańskim słowo „bokka” oznacza usta. My dążymy do tego, żeby kojarzyło się z dobrą muzyką. LAIF: Wystąpicie na Open’erze i Tauronie – co dla was znaczą te festiwale. Jak przygotowujecie się do koncertów, jak udaje wam się ukrywać tożsamość? No i czego możemy się spodziewać? BOKKA: To są świetne festiwale. Tauron to najbardziej doceniany w Europie festiwal muzyki elektronicznej. Open’er to jeden z największych europejskich festiwali muzycznych w ogóle. To, że zostaliśmy zaproszeni do zagrania na obu, jest dla nas dużym wyróżnieniem. Jest wiele elementów, które musimy dograć, żeby odbyło się to tak, jak sobie wymarzyliśmy. Na szczęście mamy na to jeszcze sporo czasu. Teraz skupiamy się na trasie koncertowej. Zaglądajcie na naszego Facebooka – tam znajdziecie wszelkie szczegóły. LAIF: Dzięki za wyczerpujące odpowiedzi, podrzucone nuty i do zobaczenia na koncertach!


IMPREZY,KONCERTY ÁSGEIR

26.03. Basen, Warszawa 27.03. Spot, Poznań 28.03. Kinoteatr Rialto, Katowice

Islandczyk przez wiele serwisów hype’owany jest na odkrycie pokroju samej Bjork. Może coś w tym być, bo debiutancki krążek Ásgeir, zatytułowany „Dýrð í dauðaþögn” został przyjęty na tyle dobrze, że doczekał się także wersji anglojęzycznej pt. „In The Silence”. Materiał z niej usłyszymy podczas trzech koncertów w Polsce.

XXANAXX

27.03. Prozak 2.0, Kraków

Jeszcze w ubiegłym roku ogłosili, że pracują nad debiutanckim krążkiem, który pojawi się nakładem dużej wytwórni. Ona – znana z ciekawego ciepłego głosu, którym czarowała jurorów programu „X-Factor”; On – producent chillwave’owych i elektronicznych aranżacji o rzadko spotykanej w Polsce jakości i świeżości. Połączenie tych dwóch daje olśniewający efekt.

MODERAT

29.03. Galeria Szyb Wilson, Katowice 31.03. CK Zamek, Poznań

Najsłynniejsze berlińskie trio powraca do Polski! Tym razem wystąpi w ramach „Befor Tauron Nowa Muzyka”. Zasady zabawy niezmienne – zespół zaprezentuje swój pełny multimedialny show, które promować będzie ich ostatni, obsypany zewsząd nominacjami typu „album of the Year”, krążek „II”.

FABIO

4.04 Sfinks700, Sopot

Nie ma co owijać w bawełnę – Fabio to jedna z najważniejszych postaci dla sceny drum and bass ever! To on, wraz z Grooveriderem, rozbujali w UK hype na połamane brzmienia. Nie bez powodu został zaproszony do Polski jako headliner trzeciej odsłony serii Legendary Beats.

DADDY G (MASSIVE ATTACK DJ SET)

24.04 Sfinks700, Sopot 25.04 1500m2 do wynajęcia, Warszawa 26.04 Rotunda, Kraków

SKREAM

11.04 1500m 2 do wynajęcia

Mimo że podczas swoich występów, coraz częściej porzuca dubstep na rzecz muzyki house, to ani trochę nie ujmuje mu to umiejętności rozpalania publiczności do czerwoności. Skream to postać o ogromnym znaczeniu dla muzyki elektronicznej rodem z UK. W Warszawie zaprezentuje swój DJ set.

RROSE

FUNDATA Kto zagra w Polsce? Na czyj koncert warto pójść? Na jakie muzyczne wydarzenie już teraz można zacząć odkładać pieniądze? Tu wszystkiego się dowiesz!

BLACK SUN EMPIRE 25.04 Alibi, Wrocław 26.04 Forty Kleparz, Kraków

THE FRATELLIS 26.04 Basen, Warszawa 27.04 B90, Gdańsk

5.04 1500m2 do wynajęcia, Warszawa

Tajemniczy producent i DJ, o którym wiadomo tylko tyle, że wydaje m.in. dla Stroboscopic Artefacts i Sandwell District, produkuje hipnotyzujące hybrydy techno i elektroniki, oraz potrafi wręcz zaczarować swoich słuchaczy podczas imprez na żywo. W Warszawie wystąpi w ramach promocji tegorocznej odsłony Original Source Up To Date Festival.

SIMIAN MOBILE DISCO

9–10.05 Soho Factory, Warszawa

Połowa legendarnej formacji Massive Attack, która przez wielu krytyków uznawana jest za pioniera trip-hopu, czyli charyzmatyczny Daddy G, wystąpi w Warszawie, Sopocie i Krakowie, prezentując własny DJ set.

Jedna z gwiazd drum and bass – formacja Black Sun Empire powraca do Polski. Bracia Heyboer zaprezentują swój porywający DJ-ski show w dwóch miastach: Wrocławiu i Krakowie. Dla fanów gatunku pozycja obowiązkowa.

Pamiętacie „Chelsea Dagger”? Zespół, który się dopuścił onegdaj tego hiciora, powrócił właśnie z nowym materiałem, a do polski przyleci go promować. Spodziewajcie się dobrego indierockowego tupnięcia!

Koncert duetu Ford – Shaw w ramach 10. edycji warszawskiego Free Form Festivalu będzie jednym z zaledwie kilku koncertów na świecie, promujących premierę ich najnowszego albumu zatytułowanego „Whorl”.


C O , G D Z I E , K I E D Y ? HUDSON MOHAWKE 4.04.Basen, Warszawa

Reprezentant kultowej oficyny Warp – szkocki producent Hudson Mohawke – to z pewnością jedna z tych postaci, która zawsze będzie mile widziana w kraju nad Wisłą. W ubiegłym roku zrobił niemałą promocję Free Form Festivalowi, prezentując fragmenty z wówczas nadchodzącej płyty Kanye Westa pt. „Yeezus”. Czy tym razem czymś nas zaskoczy?

DUB PISTOLS

ARTUR ROJEK

4.04 Eter, Wrocław 5.04 Mega Club, Katowice 6.04 Klub Studio, Kraków 12.04 Klub Wytwórnia 13.04 Parlament, Gdańsk 23.04 Palladium, Warszawa

Na trasę promującą swój debiutancki krążek zatytułowany „Składam się z ciągłych powtórzeń” Artur Rojek postanowił zaprosić zacny support w postaci Patricka the Pan. Artystę usłyszymy w kilku największych miastach w Polsce. Drodzy fani, jak zabraknie biletów, to nie zachowujcie się jak „Beksa”. ;)

CUT COPY

22.04 Basen, Warszawa

17.04 Alibi, Wrocław 18.04 Proxima, Warszawa 19.04 Sfinks700, Sopot Brytyjska formacja podbija serca łatwością zacierania granic między gatunkami. Podczas ich tournée po Polsce w ramach beforu tegorocznego Ostróda Reggae Festivalu usłyszymy znane hity oraz materiał z powstającej płyty „White Lines”.

Australijski dance-punkowy zespół wystąpi na żywo w warszawskim klubie Basen, promując tym samym swój ostatni krążek zatytułowany „Free Your Mind”. Kto słyszał, ten wie, że z nimi zawsze jest dobra zabawa.

WARSZAWA 25.03. BLAZE BAYLEY PROGRESJA 25.03. OKEAN ELZY STODOŁA 26.03. ÁSGEIR BASEN 28.03. THE BREW PROGRESJA 28.03. HUNTER PALLADIUM 29.03. ROCKET FESTIWAL: COMA, LUXTORPEDA, DAWID PODSIADŁO, BEDNAREK, FARBEN LEHRE, KRZYSZTOF ZALEWSKI HALA ARENA URSYNÓW 28.03. MARIA SADOWSKA – JAZZ NA ULICACH TEATR SYRENA 28.03. RODRIGUEZ SALA KONGRESOWA 29.03. REA GARVEY HYBRYDY 29.03. XHIN NOWA JEROZOLIMA 30.03. UNCLE ACID / THE DEADBEATS HYDROZAGADKA 31.03. RED FANG, THE SHRINE, LORD DYING BASEN 30.03. ADAMS PROGRESJA 2.04. PERUQUOIS PALLADIUM 3.04. PUSTKI OCH TEATR 4.04. ELECTRONIC BEATS FESTIVAL: JULIO BASHMORE, HUDSON MOHAWKE, MOORYC, KRÓL, JOSE GONZALEZ PALLADIUM+BASEN 4.04. GAZPACHO PROGRESJA 4.04. BONDAX & KAMP! 1500M2 DO WYNAJĘCIA 5.04. AUDIO BORDERLINE 1 ANNIVERSARY: REBEKAH, DJ EMERSON NOWA JEROZOLIMA 5.04. RROSE LIVE 1500M2 DO WYNAJĘCIA 6.04. HEY UNPLUGGED SALA KONGRESOWA 6.04. KIM NOWAK OCH–TEATR 8.04. BLOOD RED SHOES HYDROZAGADKA 9.04. ANTIMATTER PROGRESJA 10.04. OBERSCHLESIEN PROXIMA 10.04. BRUNO PELLETIER SALA KONGRESOWA 11.04. SORRY BOYS HYBRYDY 11.04. SKREAM 1500M2 DO WYNAJĘCIA 11.04. MICHAEL MAYER NOWA JEROZOLIMA 12.04. THE ADICTS, PO PROSTU, BULBULATORS PROXIMA 12.04. DIRTY LOOPS PALLADIUM 13.04. CLOSTERKELLER HYDROZAGADKA 14.04. WATIAN & DEGIAL PROGRESJA 25.04

PETER GABRIEL 12.05. Atlas Arena, Łódź

25. rocznica wydania genialnego albumu „So” jest świetnym pretekstem do wyruszenia w światową trasę koncertową, której bohaterem jest właśnie ten album. Legendarny muzyk nie ominie także Polski, gdzie usłyszymy go wraz z zespołem w łódzkiej Atlas Arenie.

DILLON

13.05 Kinoteatr Rialto, Katowice 14.05 Basen, Warszawa 15.05 Eskulap, Poznań

25-letnia Brazylijka Dillon mieszka obecnie w Berlinie, gdzie została odkryta przez słynną Ellen Allien jako wschodząca gwiazda elektronicznego popu. Po świetnie przyjętym debiutanckim krążku „This Silence Kills” artystka wydaje w marcu nowy album zatytułowany „The Unknow”. Podczas trzech koncertów w Polsce usłyszymy przekrój jej całego repertuaru.

DIRTYPHONICS BASEN ARTYSTYCZNY

KRAKÓW 27.03. XXANAXX PROZAK 2.0 28.03. THE EXPLOITED, PSY WOJNY KWADRAT 29.03. THUNDERWAR, BLOODTHIRST PROGRESJA 29.03. ARCHITECTS KWADRAT 29.03. REBEKA CAFE KULTURALNA 30.03. PUSTKI FORTY KLEPARZ 3.04. HEY UNPLUGGED KIJÓW CENTRUM 4.04. MARCEL DETTMANN PROZAK 2.0 4.04. POKAHONTAZ, BUKA, SKORUP, BU KWADRAT 4.04. PSYCHOCUKIER PIĘKNY PIES 6.04. ARTUR ROJEK, PATRICK THE PAN KLUB STUDIO 6.04. MIKROMUSIC ACOUSTIC TRIO GWAREK 11.04. CRACOW REGGAE FESTIVAL: MELLOW MOOD, GRUBSON & BRK, BOB ONE & BAS TAJPAN, KUDŁACZ + NON A DEM, GREM & WOOFPAQ KWADRAT 11.04. ZEUS PROZAK 2.0 11.04. YOUNG LEAN & SAD BOYS KLUB FORU 12.04 FOREIGN BEGGARS KLUB FABRYKA 12.04. MAKOWIECKI STUDIO 12.04. FOREIGN BEGGARS FABRYKA 13.04. L.U.C. FORTY KLEPARZ

TRÓJMIASTO 26.03. THE EXPLOITED UCHO, GDYNIA 26.03. KULT UNPLUGGED POLSKA FILHARMONIA BAŁTYCKA, GDAŃSK 27.03. KULT UNPLUGGED POLSKA FILHARMONIA BAŁTYCKA, GDAŃSK 27.03. THE BREW + KISMET RYDING B90, GDAŃSK 28.03. THE SIPYARD, L.A.S. B90, GDAŃSK 28.03. BOKKA ŻAK, GDAŃSK 28.03. BAAZ SFINKS700, SOPOT 29.03. APHRODITE & MC JUNIOR RED SCENA, SOPOT 29.03. FRONTSIDE, VIRGIN SNATCH, CHAINSAW, NAKED BROWN B90, GDAŃSK 29.03. FUN FACTORY: PIOTR KLEJMENT BUFFET, GDAŃSK 30.03. HAPPYSAD PARLAMENT, GDAŃSK 4.04. FABIO SFINKS700, SOPOT 5.04. MELA KOTELUK SCENA, SOPOT 5.04. DUBCONDUCTOR, INDICA DUBS, ADAM PRESCOTT, THE ULLUMINATED SFINKS700, SOPOT 6.04. L.U.C. BUNKIER, GDAŃSK 8.04. THY DISEASE WYDZIAŁ REMONTOWY, GDAŃSK 11.04. SEBASTIAN RIEDEL & CREE SCENA KLUB, SOPOT 12.04. MIKROMUSIC GDAŃSKI ARCHIPELAG KULTURY 12.04. DOPE D.O.D, MC MELODEE SFINKS700, SOPOT 12.04. COOH, BALKANSKY SCENA, SOPOT 13.04. ARTUR ROJEK PARLAMENT, GDAŃSK 13.04. LAIBACH B90, GDAŃSK 19.04. DUB PISTOLS SFINKS700, SOPOT POZNAŃ 27.03. ÁSGEIR SPOT 28.03. MENTALCUT PROJEKT LAB 29.03. HEY UNPLUGGED MTP POZNAŃ 29.03. THE TEMPERANCE MOVEMENT POD MINOGĄ 31.03. MODERAT CK ZAMEK, POZNAŃ 3.04. KATIE MELUA MTP POZNAŃ 4.04. KOSHEEN SQ 4.04. VNM & W.E.N.A. ESKULAP 5.04 DOCTOR P & MC KRAFTY KLUB ESKULAP 5.04. STRACHY NA LACHY CK ZAMEK 5.04. PACOU 8 BITÓW 7.04. BLOOD RED SHOES POD MINOGĄ 8.04. DOMOWE MELODIE CK ZAMEK 11.04. THY DISEASE U BAZYLA 11.04. DIRTY LOOPS, POLUZJANCI ESKULAP 12.04. LAIBACH CK ZAMEK 16.04. GOD IS AN ASTRONAUT ESKULAP WROCŁAW 26.03. L.U.C., URSZULA DUDZIAK TM CAPITOL 27.03. WROCKFEST.PL – THE EXPLOITED ALIBI 29.03. PUSTKI ŁYKEND 29.03. REDEYES PUZZLE 29.03. NOWAYOUT AGAWA 30.03. THE DUMPLINGS PUZZLE 30.03. KRZYSZTOF ZALEWSKI ALIBI 3.04. MADEMOISELLE KAREN PUZZLE 3.04. FISZ EMADE ALIBI 4.04. ARTUR ROJEK, PATRICK THE PAN ETER 5.04. GAZPACHO SALA KONGRESOWA RADIA WROCŁAW 6.04. BULDOG ŁYKEND 6.04. DONGURALESKO ALIBI 9.04. MAKOWIECKI ŁYKEND 10.04. GORILLAZ SOUND SYSTEM ETER 12.04. THY DISEASE LIVERPOOL 15.04. WROCKFEST: ELÄKELÄISET ALIBI 17.04. DUB PISTOLS ALIBI 26.04 DIRTYPHONICS ALIBI


42

KLUBOWA EKSPANSJA

Wiosną Sizeer Music On Tour szturmem wraca do klubów! Zaprezentuje aktualne brzmienia w wykonaniu artystów ze światowej czołówki muzyki elektronicznej. Mocno zbasowany, imprezowy ferment wprowadzą Doctor P, Foreign Beggars i Dirtyphonics, którzy popis swoich umiejętności w porywaniu tłumów dadzą w Poznaniu, Krakowie, Warszawie i Berlinie. Klubowe życie miast odmieni się na zawsze!


D Z I E J E

S I Ę

Pod osłoną nocy życie miasta nabiera innego rytmu, co jest szczególnie wyczuwalne w weekendy. Wtedy ulice i kluby zaczynają tętnić imprezami. Występy Doctora P w Poznaniu, Dirtyphonics w Warszawie i Wrocławiu oraz Foreign Beggars w Krakowie i Berlinie rozgrzeją parkiety do czerwoności. Takie będą kolejne przystanki Sizeer Music On Tour.

DOCTOR P 43

OJCIEC CHRZESTNY DUBSTEPU

BE TY/ KLUŃ F A R K MC ZNA OR P & IEGO 39, PO T C O D 5.04 – ZYBYSZEWSK UL. PR RT: SUPPO AK PASZCZ DE NARCO JULIAN ONEDJ MAN PLAYA

, SKULAP

Podczas występu mistrza dubstepowego stylu, jakim jest Doctor P, usłyszycie najnowsze brzmienia tego gatunku. Twórca kultowego dziś numeru „Sweet Shop”, od którego zaczęła się jego przygoda ze stylistyką dubstep, czy równie dobrze rozpoznawalnych kawałków „Tetris” i „Big Boss”, uważany jest za ojca chrzestnego dubstepu. Nic więc dziwnego, że tacy artyści jak Plan B, Rusko czy Example chętnie powierzają mu remikserską robotę przy swoich numerach. Na imprezie z jego udziałem (5 kwietnia w poznańskim klubie Eskulap) nie powinno zabraknąć owoców niedawnej współpracy z Method Manem i Adamem F, pt. „The Pit”.


D

Z

I

E

J

NY, YSTYCZ T R A N A AS E NICS / BJ 6, WARSZAW O H P Y AN DIRT IC K I E LAYAM 25.04 – RII KONOPN P , T O T SH UL. MART: E, ROO R O C O O N P E S UP N, MON , TOM BI , I A R L A M A Z A B Y A KW / KLU , PLA ONICS WROCŁAW SC, BARTECH H P Y T DIR 67, +E 26.04 –UNWALDZK A T I DT, CRAB UL. GR RT: MAC BEA SUPPO

44

FRANCUSKIE SZURANIE PŁYTAMI Każde wyjście na scenę turntablistycznego składu Dirtyphonics to święto dla wielbicieli scratchu. Inni mogą liczyć po prostu na dobrą zabawę. Do niedawna kwartet, a obecnie trio w studiu, a duo na scenie to ekipa paryskich wizjonerów. Gitary zamienili na gramofony.

DIRTYPHONICS

E

S

I

Ę

Techniczne zabawki, jak samplery, odtwarzacze CD, a nawet konsole do gier, traktują jak współczesne instrumentarium. Używana przez nich elektronika odgrywa podobną rolę jak żywe instrumenty muzyczne podczas koncertów rockowych. – Choć wykorzystujemy sprzęt zwykle używany przez didżejów, to jednak gramofony i całą resztę traktujemy jak instrumenty muzyczne. Każdy instrument jest przyszłością muzyki, gdyż nie liczy się, co grasz, ale w jaki sposób to robisz. Najlepszym tego przykładem jest wirtuoz gitary – Jimmy Hendrix. Elektronika daje nam możliwości poszerzenia horyzontów muzycznych – powiedzieli w wywiadzie dla „Si. Magazynu Czasu Wolnego” w 2010 r. Od tamtej rozmowy na ich producenckim koncie przybyło wiele nowych dokonań, w tym album „Irreverence” wydany w ubiegłym roku. Należy też wspomnieć o muzycznej kolaboracji z ekipą Foreign Beggars, która zaowocowała numerem „No stopping Us”. Energetyczne koncerty Dirtyphonics potrafią zaskakiwać, przygotujcie się więc na stage diving i wiele niekontrolowanych akcji na imprezach 25 i 26 kwietnia w warszawskim Basenie Artystycznym i wrocławskim Alibi.


FOREIGN BEGGARS FUZJA HIP-HOPU Z BRZMIENIEM LONDYŃSKIEJ ULICY

45

Foreign Beggars rocznie dają ponad 100 koncertów w różnych zakątkach świata, a do tego wciąż zaskakują nowymi produkcjami muzycznymi. W skład tej ekipy wchodzi piątka muzyków wszelkich specjalizacji: od MC po beatboxerów, producentów i didżejów. Potrafią połączyć hip-hop ze stylistyką grime, dubstep, drum’n’bass oraz innymi gatunkami o charakterystycznym, głębokim basie. Grupa znana jest z niesamowitych i energicznych występów na żywo, ale też z udanych kooperacji muzycznych z takimi tuzami, jak Public Enemy, Roots Manuva, Grand Master Flash, Talib Kweli, Wu-Tang Clan. Mają na swoim koncie sześć albumów, a każdy następny wzbudza niestygnące i jeszcze gorętsze emocje, jak chociażby ostatni „The Uprising” z 2012 r. Popisy, jakie dadzą w Krakowie 12 kwietnia w klubie Fabryka i Berlinie 16 maja w klubie Cassiopeia, z pewnością dostarczą wrażeń, które wstrząsną tłumem. Ci kolesie nie pozwolą o sobie zapomnieć.

Jeśli jesteście głodni wrażeń i ciekawi, co przyniesie z sobą wiosenny cykl imprezowy Sizeer Music On Tour, szukajcie szczegółów na stronie SizeerMusic.com oraz na facebookowym profilu. Do zobaczenia na trasie! /MP/ Bilety na wydarzenia w Polsce: przedsprzedaż 35 zł w dniu imprezy: 45 zł Dostępne w salonach Sizeer oraz w systemach sprzedaży: TicketPro i Biletomat.pl

Sizeer oraz AgEnCjA Broken MuSic zAprAszAją nA:

A, FABRYK B U L K RS / BEGGAÓW , N G I E R K KI LOT O A O F S R – Y K , 4 W 3 Z, 12.0 BŁOCIE 2 STEPPA UL. ZA RT: BC GANG K A, SIOPEI SUPPO MAN, KFJATE S A C B KLU PLAYA GARS / G E B N C, FOREIG B + ES A R C 16.05 – , T TID BERLINRT: MAC BEA N A SUPPO CH, PLAYAM BARTE

C Krafty Klu M & P r to c o D 4 .0 5 0 bryka KraKOw 4 Foreign Beggars Klub Fa

b Eskulap PoznAN

1 2 .0 y Warszawa Basen Artystyczn s ic n o h p ty 25.04 Dir b Alibi WroCLaw 26.04 Dirtyphonics Klu

forma w ię c e j in

Klub Ca 16.05 Foreign Beggars

ssiopeia

c ji n a

om s i z e e r. c

systemy sprzedaży

patroni medialni

Berlin


BIRDS OF PASSAGE „THIS KINDLY SLUMBER” 

Nowy rok w muzyce dopiero budzi się do życia, ale odnoszę wrażenie, że album „This Kindly Slumber” Alicii Merz będzie jednym z najciekawszych w 2014 r. Nowozelandka przygotowała materiał pełen nieoczekiwanych rozwiązań, szczególnie zachwycające jest brzmienie tej płyty. Wizytówką projektu jest głos Merz, którego barwa i nieśpieszna fraza oplatają aparat słuchowy. Z każdą kolejną minutą nasz umysł zamienia się w kokon. To niezwykle klimatyczna muzyka, balansująca na styku ambientu, chóralnych dronów i dark-popu, z nawiązaniem do Cocteau Twins, Grouper czy Sigur Rós. Płyta „This Kindly Slumber” jest jak nocny spacer, ale nad powierzchnią ziemi. /ŁK/

STEIN URHEIM „STEIN URHEIM” 

T

o nie będzie muzyczna opowieść z tłem pośród amerykańskich pustkowi. Album powstał w Norwegii, i to w domu słynnego skrzypka Olego Bulla. Podobno to miejsce ma fantastyczną akustykę, co da się wychwycić oczywiście na płycie. Zdecydowanie rządzi akustyczna gitara. Niezwykła wyobraźnia i umiejętności norweskiego multiinstrumentalisty pozwalają mu korzystać z wielu instrumentów z całego świata. Urheim do współpracy zaprosił Jørgena Træena grającego na syntezatorze modularnym. Świetne aranżacje syntezatora idealnie współgrają z akustyczną gitarą, do tego dochodzą też specyficzny humor Norwega oraz elementy jazzu i bluesa. Muzyk w szczególny sposób odnosi się do pustynnych brzmień z Afryki, a za sprawą chińskiego instrumentu Guqin jesteśmy bliżej Azji. Longplay „Stein Urheim” wyśmienicie obrazuje, jak dzisiaj powinno się korzystać z tradycji, aby mogło powstać wyjątkowe i nowoczesne dzieło./ŁK/

46

MOGWAI „RAVE TAPES”

Niewątpliwie do twórczości Mogwai wdziera się coraz więcej  elektroniki i syntezatorów. Są to miłe Nie ma co się oszukiwać – nie jest i łagodne rozwiązania, przez co to Mogwai, jaki pamiętam sprzed momentami mogą kojarzyć się z God dziesięciu lat. Ciężko jest rozmawiać Is an Astronaut. Z kolei w ostatniej o „Rave Tapes” w kontekście kompozycji „The Lord Is Out Of pierwszych płyt Szkotów. Obecnie Control” wokal został elektronicznie grupa jedzie na bezdechu zniekształcony i przywodzi na myśl i niestety chwyta się nowinek ubiegłoroczne wybryki Daft Punk. technologicznych, aby zatrzeć Nie sądziłem, że przyjdzie mi widoczny spadek formy. Motoryka kiedykolwiek porównać nagranie kompozycji wyraźnie słabnie, choć mistrzów postrocka do francuskich pierwsze nagranie „Heard About You parkieciarzy. Myślę, że nie będzie Last Night” przypomina o starych wielkiego szału wokół „Rave Tapes”. dobrych czasach dla postrocka. Nie ma o co. /ŁK/


R

E

C

E

N

Z

J

E

/DW/ – Damian Wojdyna; /ŁK/ – Łukasz Komła; /PB/ – Przemysław Bollin ; /KS/ – Krzysztof Sokalla; Jarek /dRWAL/ Drążek; /ES/ – Elvis Strzelecki

47

EUGENIUSZ RUDNIK „ERDADA NA TAŚMĘ” 

E

ugeniusz Rudnik to już 80-letni kompozytor, pionier muzyki elektronicznej i elektroakustycznej, performer, fonopoeta oraz dźwiękopisarz, który od roku 1958 współkreował Studio Eksperymentalne Polskiego Radia. Autor wielu ścieżek dźwiękowych do filmów, spektakli oraz słuchowisk i innych form radiowych wykraczających poza tradycyjne ramy. Często jego prace szokują swoim wizjonerskim podejściem. Mówi się o nim też: spóźniony dadaista. Od wielu dekad wykorzystuje do swoich kompozycji technikę kolażu, którą poddał humorystycznemu rozkładowi, czyniąc z niej podstawową metodę twórczą. Pierwsze swoje nagrania zarejestrował w 1960 r. i aż do dnia dzisiejszego nie używa żadnych urządzeń cyfrowych. Pozostaje wierny swoim założeniom i posługuje się taśmą, nożyczkami i kilkoma magnetofonami. Jego materiałem wyjściowym są różnego rodzaju ścinki, strzępki dźwięków i brzmieniowe odpadki, które sam produkuje, mówiąc o nich pieszczotliwie: „bzdryngle”, „rzęchy” i „wysięki”. Twórca niezliczonej liczby miniatur. Pocieszające jest to, że coraz więcej współczesnych muzyków wykorzystuje lub poddaje własnej analizie twórczość Rudnika. Dobrym przykładem jest choćby album DJ Lenara – „Re: PRES” z 2012 roku. Polski artysta przy użyciu gramofonu, miksera, samplera i loopstacji zinterpretował wybrane miniatury z repertuaru Eugeniusza Rudnika. Za to w tym roku Łukasz Pawlak – szef zacnej wytwórni Requiem Records – przygotował nowe wydawnictwo. Materiał zdobią piękna szata graficzna oraz imponujące kartonowe opakowanie – niech

wszyscy kolekcjonerzy wyciągają zaskórniaki. Album „ERdada na taśmę” to zbiór czterech zupełnie nowych kompozycji Rudnika. Prawie 40-minotowy utwór „ERdada” powstał m.in. z niewykorzystanych materiałów do utworu „Divertimento” z 1971 r. Jest on zbiorem wspomnianych brzmieniowych odpadków, czyli kaszlnięć, chrypek, tzw. ślinek oraz zwyczajnych beknięć wyciętych np. z oficjalnych przemówień. Były one oczyszczane przez Polskie Radio tuż przed uroczystą archiwizacją. W nagraniu pojawia się nawet zmodyfikowany głos Krzysztofa Pendereckiego. Tak powstała niesamowita dźwiękowa struktura o poetyce bliskiej książkowych eksperymentów Jamesa Joyce’a. Z kolei w utworze „Dzięcielina pałała na taśmę stereo” pojawiło się sporo ludowych śpiewów, ambientowych ozdobników i różnych głosów – to eksperyment bez określonej formy. Muzyczny hołd dla swojego przyjaciela zmarłego w 2010 r., norweskiego kompozytora Arne Nordheima, Rudnik złożył w nagraniu „Memini tui” („Pamiętam ciebie”). Doniosła i monumentalna kompozycja

pozwala autorowi przywołać emocje, jakie towarzyszyły podczas wspólnych prac z Nordheimem jeszcze w latach 70. Miniatura „Elektrowyzwoliny” z udziałem wiolonczelisty Bolesława Błaszczyka zamyka to wspaniałe wydawnictwo. Dzięki płycie „ERdada na taśmę” poznajemy bardzo szerokie spektrum działań kompozytora. Z jednej strony jawi się on jako osoba nadająca szlachetność w swoich kompozycjach różnym niedoskonałościom, odrzutom i dźwiękowym śmieciom, czyniąc z nich prawdziwe brylanty. A z drugiej – mamy obraz człowieka wyposażonego w nadzwyczajny dar przywidywania. Jest to artysta obdarzony tak frywolną intuicją, która jednak zdołała przez te wszystkie lata utrzymać go w analogowym uścisku. W efekcie „ERdada na taśmę” to dzieło pachnące świeżym brzmieniem, porażające głębią i szaleństwem oraz porządna szkoła dla młodego pokolenia. Rudnik konsekwentnie od lat pokazuje, że łatwiej nie znaczy lepiej. Myślę, że ten album poruszy niejedno muzyczne sumienie i sporo namiesza w cyfrowo-wirtualnym światku plastikowych dźwięków. /ŁK/


HATTI VATTI „WORSHIP NOTHING” 

J

48

esteśmy naocznymi świadkami narodzin nowej polskiej gwiazdy, która podbije zagraniczne rynki? Zaiste, jest to bardzo prawdopodobne. A świadczy o tym feedback, jaki sukcesywnie zbiera album „Worship Nothing” od momentu premiery. Album o właściwościach na wskroś nostalgicznych. Bo gdzie znajdziecie teraz w tej części Europy lepszy album, który nawiązuje do najlepszych praktyk w muzyce dubstep i 2step? Gdzie znajdziecie tak subtelnie połączone wpływy nowofalowej muzyki basowej, z dubem i szlachetnym downtempo?

Wszak gwarantuję, że gdyby napatoczył się wam ten materiał w playliście między współpracującym na tym albumie Synkro (przy kawałku „Tokyo”) a takim – dajmy na to – Indigo, to nie zauważylibyście drastycznej różnicy – wyjątek stanowi kawałek „Black Flowers” z Lady Katee na wokalu, który natychmiast wywołał u mnie flashback w postaci „In Revolt” popełnionego przez Macbeat (swoją drogą dostępnego na LAIF-owej składance „Trust Your Brain” – stare dzieje, 2009 rok). Jeśli ktoś myśli, że Synkro i Indigo przytoczeni zostali przypadkowo, to jest w głębokim błędzie, bo duet ten jako projekt Akkord stoi za prawdziwym majstersztykiem w swoim przedziale gatunkowym, wydanym w ubiegłym roku dla Houndstooth (label córka słynnego Fabric). Coś sugeruję, panie Hatti Vatti? Nieee, skąąąd! ;) /DW/


R

E

C

E

N

Z

J

E

THE SILVER MT. ZION MEMORIAL ORCHESTRA „FUCK OFF GET FREE WE POUR LIGHT ON EVERYTHING” Stałą fanaberią Kanadyjczyków jest każdorazowa zmiana nazwy zespołu w momencie pojawienia się nowego album, ale nie tym razem. Zaskoczeniem jest skład rozbudowany do kwintetu. Zawsze Thee Silver Mt. Zion traktowałem jako muzyczną odskocznię kilku członków Godspeed You! Black Emperor, ale jak się okazuje, niesłusznie. Od pierwszych chwil longplay „Fuck Off Get Free…” powala swoją siłą przesterowanych gitar i wokalu Efrima Manuela Menucka. Ciekawym rozwiązaniem jest też udział na płycie dwóch skrzypaczek. Sekcja rytmiczna została osadzona na dzikich i mocnych rytmach, doskonale komponujących się z chropowatym brzmieniem basu. „Fuck Off Get Free…” to fuzja ciężkiego rocka i mrocznego folku, z elementami dark metalu i hardcore’u. Podejście muzyków do bluesa jest równie wyjątkowe, poprzestawiali układ oklepanych harmonii, jak tylko można. Drugie oblicze Thee Silver Mt. Zion to najwyższych lotów ballady. Jednak magnum opus to utwór „What We Loved Was Not Enough” – słodko-gorzka historia, będąca krzykiem współczesnego obserwatora rzeczywistości. To nagranie zawstydzi niejednego fana Arcade Fire. Szczerość oraz imponująca warstwa muzyczna tego krążka dają dużo do myślenia. /ŁK/

49

/DW/ – Damian Wojdyna; /ŁK/ – Łukasz Komła; /PB/ – Przemysław Bollin ; /KS/ – Krzysztof Sokalla; Jarek /dRWAL/ Drążek; /ES/ – Elvis Strzelecki



ORIGAMIBIRO „COLLECTION” 

Historię zespołu Origamibiro, jaka rozegrała się w ciągu ostatnich kilku lat, można opisać jako tułaczkę od wytwórni do wytwórni. Na początku był to jednoosobowy projekt Toma Hilla. W 2007 r. Hill wydał swój pierwszy album „Cracked Mirrors And Stopped Clocks”. Od samego początku aktywnością Origamibiro zaopiekowała się mała firma, przez co nakład płyt nie przekraczał niewielkiej liczby. Nie oznacza to, że muzyka Brytyjczyka nie wzbudzała zasłużonego zainteresowania. W 2011 r. pojawił się drugi krążek pt. „Shakkei”. Skład Origamibiro powiększył się o dwóch muzyków, do zespołu dołączył artysta audiowizualny Jim Boxall i znakomity multiinstrumentalista Andy Tytherleigh. Rok później trio z Nottingham doczekało się kilku świetnych remiksów swoich kompozycji, a wśród wykonawców, którzy podjęli się tego zadania, znaleźli się: Plaid, ISAN, K-Conjog, Set In Sand i Leafcutter John. Z radością mogę powiedzieć, że w końcu muzyka Origamibiro doczekała się prawdziwego wydawcy w postaci Denovali

Records. Otrzymaliśmy przepiękny trzypłytowy boks pt. „Collection”. W środku znajdziemy longplay „Cracked Mirrors And Stopped Clocks”, a na nim delikatne, emocjonalne i tworzone w ogromnym skupieniu utwory, zbudowane przy użyciu elektroniki i tradycyjnego instrumentarium (gitara klasyczna, hawajska, elektryczna czy fortepian). Drugi krążek „Shakkei” to już absolutny eksperyment dźwiękowy, łączący w sobie nowe technologie XXI w. z całą tradycją muzyki XX w. (od folku, jazzu, rocka i różnego rodzaju elektroniki po współczesną kameralistykę). Za to „Shakkei Remixed” wypełniło 17 fantastycznych remiksów. I nie jest to jedynie przecieranie z kurzu dotychczasowej twórczości Brytyjczyków. Wersja utworu „Ballerina Platform Shoes” projektu Set In Sand to jeden z najciekawszych remiksów wyprodukowanych ostatnimi czasy. Zapewniam, że takich perełek znajdziecie więcej na „Shakkei Remixed”. „Collection” to idealna pozycja dla tych, którzy chcą rozpocząć przygodę z muzyką tej grupy oraz kochają odkrywać artystów uciekających od jakichkolwiek porównań. /ŁK/


SKY FERREIRA „NIGHT TIME, MY TIME” 

50

W

spółczesna muzyka popularna dzieli się na dwa nurty. Pierwszy to komercyjna papka serwowana nam okazyjnie przez radia i telewizje muzyczne. Drugi zaś ma bardziej ambitne oblicze i pozwala zobaczyć w muzyce środka wartość artystyczną. Nasza dzisiejsza bohaterka w mojej opinii znajduje się gdzieś pomiędzy, jej twórczość trudno bowiem sklasyfikować jako ambitną lub tandetną. By dokładniej przyjrzeć się tej artystce, należy się cofnąć do jej dzieciństwa. Urodziła się w 1992 r. w Los Angeles. Jej babcia była stylistką, współpracującą z Michaelem Jacksonem. To właśnie przyjaźń z królem popu miała największy wpływ na przyszłość Sky Ferreiry. Jako nastolatka porzuciła szkołę średnią i zaczęła pisać piosenki, które wrzucała na swój profil na MySpace. Tam właśnie zauważyli ją producenci Bloodshy & Avant, dzięki czemu już jako 17-latka podpisała kontrakt płytowy z wytwórnią Parlphone. A co dalej? Pierwsza epka, single, udział w filmie „The Green Inferno”, areszt za posiadanie narkotyków oraz wspólna trasa z Miley Cyrus. Skupmy się jednak na muzyce. O ile pierwsze dokonania artystki zdradzały fascynację syntezatorowym popem rodem ze szwedzkiej dyskoteki, to kolejne muzyczne eskapady tej młodej damy o urodzie modelki były bliższe leftfieldowym eksperymentom z muzyką alternatywną. Czyżby współpraca z Shirley Manson z Garbage, Jonem Brionem i Devem Hynesem znanym jako Lightspeed Champion aż tak silnie wpłynęła na kształt jej twórczości? Debiutancki album 22-letniej artystki łączy w sobie to, co zadziorne, z tym, co erotyczne, zmysłowe i tajemnicze, a wszystko to okraszone jest industrialną elektroniką miejskich przestrzeni, w których alkohol miesza się z dymem papierosowym. Pierwszy na płycie utwór nosi tytuł „Boys”. Czyżby Shirley Manson maczała w tym palce? Na to wygląda,

przejdźmy jednak dalej. Drugi numer to „Ain’t Your Right”. Są tu zgrzyty, przestery i beaty spod znaku The Prodigy. Gdybym miał pewność, że to robota Liama Howletta, poznałbym odpowiedź na pytanie, dlaczego najnowszy album zespołu jeszcze się nie ukazał. Dosyć jednak tych dywagacji. Pod trójką mamy „24 Hours”. Synthpop, który brzmi jak połączenie solowych dokonań wokalisty The Rasmus, Lauri Ylonena z Davem Gahanem z płyty „Paper Monsters”. Następny w kolejce jest „Nobody Asked Me (If I Was Okay)”. Powraca wpływ Garbage. Piosenka przebojowa, nośna. Moim zdaniem idealnie pasowałaby do reklamy Rimmel London z udziałem Kate Moss. „I Blame Myself”, „Heavy Metal

Heart” i „Love In Stereo” to sama słodycz, za czym nie przepadam. Co ciekawe, początek tej ostatniej łudząco przypomina mi szlagier Cyndi Lauper „Time After Time”. „Omanko”, „Kristine” to powrót do dźwięków w stylu The Prodigy, tylko w bardziej shoegaze’owej odsłonie. „I Will” i „You’re Not The One” to ciekawa symbioza syntezatorowego popu ze zgrzytliwym indie rockiem. Tytułowy „Night Time, My Time” to najnudniejsza pozycja tego krążka. Mógłby spokojnie zostać kolejnym kawałkiem Lany Del Rey. Podsumowując, mamy do czynienia z płytą bardzo spójną i wyjątkową. To swoiste muzyczne alterpopowe soft porno z elektronicznym zacięciem. Sky Ferreira – pokaż na co cię stać! /ES/


R

E

C

E

N

Z

J

E

FRENCH FRIES „KEPLER” 

/DW/ – Damian Wojdyna; /ŁK/ – Łukasz Komła; /PB/ – Przemysław Bollin ; /KS/ – Krzysztof Sokalla; Jarek /dRWAL/ Drążek; /ES/ – Elvis Strzelecki

Osobiście nie polecałbym albumu „Kepler” komu popadnie, bo to materiał ewidentnie kierowany do konkretnego odbiorcy, którego muzyczne fascynacje sfokusowane są na bardziej niemieckie niźli francuskie czy brytyjskie odmiany muzyki basowej i techno. Mocniejsze „This Kind Of Setup”, „K62”, „Machine” i bardzo proelectro-paryskie „Bug Noticed” (trochę jak Gesaffelstein) wpadają w ucho od razu. Nad resztą trzeba się troszkę słuchowo wysilić, ale to nie jest ujmą dla tego albumu, wcale. Na zachętę, dla debiutanta – siedem z dwoma minusami, bo trochę brakuje wyraźnej dominacji własnego stylu. /DW/

UNTOLD „BLACK LIGHTS SPIRAL” 

Album „Black Lights Spiral”, mimo że debiutancki, to dla Brytyjczyka Jacka Dunninga nie pierwszy raz, jeśli chodzi o rynek wydawniczy. Wszak jest on autorem rozlicznych epek, mniej lub bardziej udanych, popełnianych m.in. dla Hessle Audio, Hotflush Recordings, Numbers, R&S czy kluczowego dla jego kariery Hemlock, a także remiksów dla The XX, Boys Noize czy Modeselektor. Po takim intro jeśli nie znałeś do tej pory, drogi czytelniku, artysty o pseudonimie Untold i nie jesteś z roczników 95+, przychodzi ten czas, by zacząć się lekko wstydzić. Wracając do sedna recenzji, czyli materiału „Black Lights Spiral”, to trzeba przyznać, że to na tę chwilę szczytowe osiągnięcie w dziedzinie

wyspiarskiego nurtu zdronowanego techno z mocnymi wpływami digital noise i muzyki basowej. Uf. Jeśli chodzi o wyróżnienia, to zdecydowanie pulsacyjne „Doubles”, hipnotyzujące „Wet Wool” oraz ocierające się o zbasowane brzmienia „Hobthrush”, wychodzą na prowadzenie. Ciekawie prezentują się także, odkurzające garść zapomnianych sampli „Drop It The One” oraz zamykający ten, mimo wszystko skromny, bo zaledwie z ośmiu tracków złożony, przybytek – utwór „Ion”. Podobno jest straszny hajp na „Sing A Love Song”, w którym nie ma nic „fajnego” oprócz strzępkowego sampla z partią elektrycznego piano. Pocieszeniem może być widok „świńskiej” okładki – ciekawej, pomimo tego fontu zerżniętego nieco od Kandgding Raya. /DW/

JASON GRIER „UNBEKANNTE” 

Płytę otwiera powtarzająca się fraza „Baby, I don’t know right now” śpiewana a cappella przez Griera. Okazuje się, że prawie każdy utwór na „Unbekannte” to indywidualny obraz przedstawiający Griera jako kompozytora świadomie poszukującego. Jak pisze sam artysta, jego twórczość w nieoczywisty sposób odwołuje się do nagrań choćby Alvina Luciera, Philla Niblocka, Pan Sonic i wielu innych. Grier, niczym Leafcutter John, umiejętnie wtłacza akordy akustycznej gitary w eksperymentalną przestrzeń współczesnej piosenki. „Unbekannte” to album skrywający swój urok w wielu detalach. Towarzyszą mu bardzo dobre partie wokalu Griera i Lucrecii Dalt. Do tego dochodzą szerokie instrumentarium oraz zabawa z sonorystyką i aleatoryzmem. Oczywiście kompozycje zostały przygotowane w granicach kontrolowanej przypadkowości. Grier nie boi się żonglować kablami, pokrętłami i czasem spontanicznie zbliżyć mikrofon w stronę kolumn, w których pulsuje oscylatorowy bas. „Unbekannte” to niecodzienny i egzotyczny zbiór dźwiękowych obiektów wprowadzający słuchacza w świat nieoczywistych form i ekstrawaganckiej elektroniki. /ŁK/

51

Jeśli kiedykolwiek usłyszysz w sklepie płytowym głupkowaty zwrot marketingowy o treści: „A może frytki do tego?”, to zatrzymaj się, powstrzymaj od wydawania pochopnych wyroków i umieszczania sprzedawcy na liście najbardziej spektakularnych idiotów napotkanych w swoim życiu. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że sprzedawca ten zapoznał się już z debiutanckim albumem autorstwa Valentino Canzani Mory i przy całym swoim zachwycie dla niego chce z wyłącznie szlachetnych pobudek polecić go każdemu napotkanemu klientowi.


WHOMADEWHO „DREAMS”

52



Tak się jakoś w moim życiu złożyło, że podczas czytania czegokolwiek, co odnosi się do Danii, jedyne, co przychodzi mi do głowy, to Anders Rasmussen (takie czasy), Czesław Mozil (nie potrafię tego wytłumaczyć) oraz trio WhoMadeWho. Na szczęście kopenhaski zespół bije na głowę naszego importowanego artystę okołofolkowego, i to nie dlatego, że ich jest trzech, a on jeden. WhoMadeWho po prostu ma stajla. I to takiego, o którym nie jest łatwo zapomnieć, nawet jeśli zawodowo zajmujesz się jedynie pobieżnym przesłuchiwaniem płyt. Duńczycy zdążyli sobie wyrobić dobrą opinię poprzez dwie rzeczy: świetne koncerty (w tym te obok Hot Chip, Justice, LCD Soundsystem) oraz spektakularne przejście pod skrzydła Kompaktu. Ta ostatnia łatka jeszcze długo będzie się za nimi ciągnąć, nawet jeśli kolejne wydawnictwa, tak omawiane w tej recenzji „Dreams”, wydadzą własnym sumptem. Tytułowy utwór to pretendent do nie tylko koncertowego hitu, ale hitu samego w sobie. Gdyby WhoMadeWho miało choćby jedną dziesiątą budżetu na promocję, jaką wydała

Columbia na promowanie ostatniej płyty Daft Punk, to dziś smutni hipstero-alternatywni dziennikarze gnoiliby Duńczyków za komercjalizację i sprzedanie się mainstreamowi. Ale do rzeczy. Album „Dreams” to nie jest album odkrywający nowe tereny w muzyce, nie forsuje na siłę nowych rozwiązań brzmieniowych, technicznych ani tekstowych. Wszystko brzmi tak, jakbyśmy już to gdzieś słyszeli. Sięganie do lat 80., które ktoś jedynie poddał masteringowi zgodnemu ze współczesnymi wytycznymi, jeszcze nigdy nie było przeze mnie tak radośnie witane. Piosenkowość i przebojowość to główne etykietki, które możemy przypiąć do utworów „The Morning”, „Heads Above” i oczywiście tytułowego nagrania. Reszta wcale nie zostaje daleko w tyle. W czasach panicznego poszukiwania w muzyce absolutnego novum ten album jest jak przyjemny powiew wiosennego ciepłego wiatru, który uspokaja, daje cząstkę młodzieńczej energii, by po tym jak się skończy, mieć siłę dalej pędzić, szukać, i stawać na uszach ku chwale postępu. /DW/


E

C

E

N

Z

J

E

kapela od „My Own Summer”: – Po podpisaniu kontraktu z wytwórnią, na niektóre rzeczy nie mogę już sobie pozwolić – tłumaczy wokalista. Nowy zespół współtworzy z nim Shaun Lopez i Chuck Doom, których pierwsze nagrania ukazały się na epkach kolejno trzy i dwa lata temu. W końcu przyszedł czas na pełną wypowiedź, i taką tu znajdujemy. Wart uwagi jest każdy jeden utwór, których interpretacje zaczyna się już od nazwy zespołu: ††† CROSSES – Zespoły rockowe często odnoszą się do chrześcijaństwa „CROSSES” lub innej religii. Początkowo  est tu ciężkie granie i są mocne słowa. Dlatego słuchanie i „Koi No Yokan”, które niewiele mieliśmy się nazywać Duch Święty, jednak krzyż ich muzyki jest jak oglądanie filmu przyrodniczego nowego wniosły do stylu jest mocniejszym znakiem, o drapieżnikach. A konkretnie o jaguarze, wielkim kocie zespołu. Zbierając materiał a nas jest trzech w zespole, chodzącym własnymi drogami. On, chociaż radykalnie zmienił na album Deftones, Chino więc nam spasowało – tłumaczy kierunek poszukiwań, wciąż nie uznaje półśrodków. Poznajcie zespół potrzebował nowych środków Crosses, czyli nowy odcinek przygód Chino Moreno, który zrobił wyrazu (na co prawdopodobnie na stronach „Billboardu”. Takiego drapieżnika sobie przerwę od Deftones. Założył inny zespół, by opowiedzieć miała wpływ śmierć basisty muzyka rockowa potrzebuje, o jasnych stronach swojej duszy. Chi Chenga w kwietniu ale nie do pisania o brudnych Po eksperymentach z grupami Team Sleep i Palms, Moreno ubiegłego roku). Ostatnim skupił się na Crosses, dzięki czemu światło dzienne ujrzała pierwsza albumem Deftones, na którym sprawach i tym, co przewidywalne, ale do tak odważnych wypowiedzi długogrająca płyta – „Crosses”. Za sugestywną nazwą kryje się zagrał był „Saturday Night jak ta. Trzeba mieć jaja, żeby nieprzeciętny materiał, którego owszem można było spodziewać Wrist”, któremu najbliżej się po Chino, ale w takiej konsekwencji już niekoniecznie. do materiału „†††”. Przypadek? tak nazwać kapelę, tym bardziej gdy środek wypełniony jest tak Ta płyta to wynik jego przeżyć duchowych, które wyrażają się Takim utworom jak „U U D D tu pośród cytatów z czasów muzyki new wave. Ten gość jest jak L R L R A B Select Start” i „Pink wartościowym materiałem. Jeśli jesteście ciekawi jasnej strony tykająca bomba, którego skoki emocjonalne towarzyszyły każdej Cellphone” z 2006 r. u blisko Chino Moreno, zaprzyjaźnijcie jednej płycie Deftones, od dzikiej, zbuntowanej „Adrenaline”, do najnowszych kawałków. się z tym materiałem. przez zbilansowaną brzmieniowo i przełomową „White Pony”, Trudno sobie wyobrazić, Warto. /PB/ po ostatnie, przewidywalne niestety dokonania na „Diamond Eyes” by coś takiego mogła nagrać

J

KANGDING RAY „SOLENS ARC” 

Kangding Ray, jako niemal etatowy przedstawiciel wytwórni Raster-Noton, choć i w Stroboscopic Artefacts zdarzyło mu się wydać epkę lub trzy (w tym smakowitą Monad XI w 2012), powraca z kolejnym pełnoprawnym albumem studyjnym. I jakaż to jest radość dla mych uszu, kiedy już na rozpoczynającym „Solens Arc” kawałku „Serpendipity March” natrafiam na soczyste, mięsiste struktury techno, w których Raster-Noton w ostatnim czasie wyrobił sobie swego rodzaju specjalizację. I co lepsze, David Letellier nie zrywa przy tym ze stylami charakterystycznymi dla poprzednich wydawnictw „OR” czy „Automne Fold” (choć tu nawiązań jest nieznacznie mniej). W utworze „Evento” na pierwszy plan wysuwają się głębokie partie basu i kaskadowe warstwy padów. Jeśli ktoś chciałby usłyszeć, jak brzmi efekt disortion, to koniecznie musi odpalić „Black Empire”. Zaś „Amber Decay” to pretendent do absolutnego parkietowego sztosu – zresztą w świecie techno-komandosów znany nie od wczoraj, niemniej wciąż imponujący. Kangding Ray zastosował bardzo przemyślany zabieg, układając na przemian żywe, techniczne i mocno taneczne utwory, ze spokojnymi eksperymentalnymi i ambientowymi etiudami, jak choćby „The River”, „L’envol” czy „Crystal”. Efekt? Taki jak w przypadku ostatniego na płycie „Son”, tak i w cały „Solens Arc” słuchacz się zatapia bez reszty. Letellier znów dał radę, wiadomo. /DW/

53

/DW/ – Damian Wojdyna; /ŁK/ – Łukasz Komła; /PB/ – Przemysław Bollin ; /KS/ – Krzysztof Sokalla; Jarek /dRWAL/ Drążek; /ES/ – Elvis Strzelecki

R


KARI AMIRIAN

54

ZDEFINIOWANA OD NOWA Cztery lata temu niewiele osób wiedziało o jej istnieniu. Dopiero w 2011 roku swoim debiutanckim krążkiem „Daddy Says I’m Special” weszła przebojem do krajowego światka alternatywnego popu. Po świetnie odebranej trasie koncertowej oraz udanych występach podczas Męskiego Grania w 2012 roku przyszedł czas na kolejny krążek – „Wounds and Bruises”. Tym razem jest nieco mniej ulotnej eteryczności, a więcej bębnów i bojowo brzmiących wokali. Materiał powstawał w Wielkiej Brytanii, gdzie artystka ostatnimi czasy przebywa częściej niż w kraju. Rozmawiamy z nią o nowym krążku i o tym, że dziewczyny nad Wisłą rosną w siłę. Tekst: Damian Wojdyna


LAIF: Skąd pomysł na taki tytuł płyty? Kto cię tak poobijał? Katem jest polski rynek muzyczny, który nie sprzyja takim projektom jak twój? To dlatego powstał NextPop? KARI: Nie, to nie tak! (uśmiech) Wytwórnia czy kondycja polskiego rynku muzycznego nie mają z tym nic wspólnego. Tytuł to metafora doświadczeń, które były inspiracją do stworzenia tego projektu. „Wounds and Bruises” to zakodowana opowieść. Jeśli wsłuchasz się głębiej w teksty, bez wątpienia odkryjesz jej ukryty sens. LAIF: Słuchając twoich poprzednich produkcji, czułem się jak w swego rodzaju baśniowej opowieści. Czy w krainie elfów też są wojny? Przeciw komu/czemu powstał „Wounds and Bruises”? KARI: Wierzę, że żyjemy w rzeczywistości, w której toczy się o nas duchowa walka. Czuję to codziennie, kiedy podejmuję milion decyzji. Każdego dnia dokonujemy wyborów, które kształtują nas od środka i mają realny wpływ na wszystko inne, każdego dnia dostajemy nowe szanse na to, by coś zmienić, a wcześniejsze, nawet złe doświadczenia obrócić ku dobremu. O tym jest „Wounds and Bruises”. LAIF: Zmiana aliasu na samą KARI jest podkreśleniem zmian w stylistyce poczynionych na tym albumie? KARI: Dokładnie tak. Nowy album traktuję jako nowy muzyczny rozdział. Miałam potrzebę zdefiniowania się od początku, stąd zmiana nazwy.

E

C

LAIF: Jak się współpracuje z Thomasem Pettitem? KARI: Wspaniale! Znaleźliśmy niesamowite porozumienie. Mamy podobne inspiracje i podejście do tworzenia. Czasem, kiedy improwizujemy, nagrywając pomysły, często okazuje się, że pierwszy track jest finalną wersją nowej kompozycji.

LAIF: Misia Ff, BOKKA, w której wokalnie popis daje niezidentyfikowana jeszcze artystka, Mela Koteluk, Klaudia Szafrańska z XXANAXX, Brodka, no i ty – kobiety biorą odwet na bylejakości polskiego rynku muzycznego w ostatnich latach? KARI: Rzeczywiście coś się przełamało. Jestem dumna, że tak jest. Stworzyła się długo wyczekiwana przestrzeń na nowe projekty. Nadszedł czas, kiedy możemy mieć realny wpływ na odwrócenie stereotypowego myślenia na temat polskiej muzyki. Cieszę się, że mogę w tym uczestniczyć!

E

N

Z

J

E

LAIF: Jak wygląda praca/ współpraca nad materiałem w Anglii? KARI: Będąc tutaj, łatwiej mi złapać dystans i nową perspektywę, to chyba dlatego pomysły wpadają tu w jakimś kosmicznie przyspieszonym trybie! (śmiech) Ciężko to uchwycić w słowach… Tu kultura muzyczna jest zakorzeniona tak głęboko, że jest niemal wyczuwalna w powietrzu. Poznałam też cudownych muzyków, którzy niesamowicie mnie inspirują i wspierają. Szczególnie mam tu na myśli współpracę z Jonem Headleyem, który był współproducentem „Wounds and Bruises”. To było jedno z najlepszych muzycznych doświadczeń w moim życiu. Generalnie bycie tutaj jest bardzo otwierające na nowe inspiracje, ludzi, na inne kultury. Tutaj artyści, kiedy tworzą, nie zastanawiają się, co pomyślą inni, tylko robią swoje, i za to kocham to miejsce. LAIF: Koncertowałaś swego czasu na Wyspach. Brytyjczycy są krytyczną publicznością? Jak odbierali twoje występy? KARI: Bardzo dobrze! Oczywiście denerwowałam się strasznie, bo to niełatwe wyzwanie nawiązać relację z publicznością, która wcześniej nie słyszała materiału i w zasadzie nie ma pojęcia, co ją czeka na koncercie! Ale finalnie okazało się, że strach był zupełnie niepotrzebny, bo ludzie przyjęli mnie bardzo pozytywnie. To są momenty, kiedy nie należy się przejmować, na jakiej scenie i w której części świata występujesz. Jeżeli jesteś w tym, co robisz, stuprocentowo szczery, muzyka sama się obroni.

55

/DW/ – Damian Wojdyna; /ŁK/ – Łukasz Komła; /PB/ – Przemysław Bollin ; /KS/ – Krzysztof Sokalla; Jarek /dRWAL/ Drążek; /ES/ – Elvis Strzelecki

R


SAAFI BROTHERS „LIVE ON THE ROADBLOG”

56



Mało jest w tzw. techno prawdziwych supergrup. Oczywiście są megakooperacje. Ikona A stworzy kawałek czy nawet album z Ikoną B, a nawet i C. Jednak takich superskładów działających w miarę regularnie jest niewiele. Trójkę braci Saafi chętnie przyrównuję do formacji Tool, oczywiście nie stylistycznie, ale za podejście i wagę. Płyty nagrywają, kiedy poczują potrzebę zagrania pod tym szyldem, bo to, co mieli ważnego do powiedzenia, już powiedzieli na początku swojej działalności i teraz tylko dokładają kolejną muzyczną cegiełkę, ugruntowując swą niepodważalnie ważną pozycję w historii (w tym przypadku) elektroniki. A każdy z muzyków robi swoje, i to nie mało: Gabriel La Mar na dobre od kilku płyt wsiąkł w dubtechno, wydając co roku album, Michael Kohlbecker być może da się w końcu namówić na nowy Mountak P po udanym wskrzeszeniu Eternal Basement, zaś Luca Anzilotti, dawny współpracownik Sven Vatha, wciąż testując nowe urządzenia, być może wykręci kolejną płytę Snap! (tak, tego Snap!).

To chyba obrazuje, jaki to kaliber grupy, więc i album powinien być niezwykły... no i tu zaczyna się problem. Ostatni krążek z 2007 r. był bardzo udany, a „Live...” jest już 5 albumem grupy (od debiutu w 1997 r.), więc przez te ostatnie 7 lat przerwy fani postawili swym oczekiwaniom dość wysoką poprzeczkę, której grupa nie sprostała. Obecny skład, którego trzonem są Le Mar i Kohlbecker, oczywiście potrafi wykręcić z analogów niezwykłe brzmienia i struktury, jednak one nie zaskakują, nie czarują jak kiedyś. Całość materiału jest jakby już znajoma, pozbawiona choćby podmuszku nowości, a momentami ma się wrażenie, że słuchamy The Orb (jak w „Feelin Lone”). Na szczęście ten odór wtórności maskują poetyckie wstawki George DIN, który już nieraz potrafił ozdobić produkcje panów po tym i innymi szyldami. Prawdopodobnie, gdyby to nie była tak wyczekiwana płyta, jej ocena byłaby wyższa, a tak niestety jest tylko kamyczkiem wśród ciekawszych propozycji dubambientowych i technicznych, choć „In the Eye of the Storm” potrafi ukręcić łeb jak najlepsze produkcje Eternal Basement za czasów albumu „Magnet”. /dRWAL/


KATY B „LITTLE RED” 

M

uzyczna Wielka Brytania cierpi na kompleks braku światowych gwiazd, które nie schodzą z tapet witryn muzycznych i, co jest jednocześnie smutnym wyznacznikiem sukcesu sprzedażowego, serwisów plotkarskich. Ten piękny i bogaty przecież rynek wciąż ma problemy z wygenerowaniem lidera, który w światowych rankingach list przebojów nie ustępowałby miejsca nikomu na dłużej niż góra 3 w porywach do 5 dni. Wydaje się, że w poprzednim roku, to nawet Francuzi wyprzedzili Brytyjczyków, za sprawą spektakularnego sukcesu Daft Punk (i co z tego, że Amerykanie mocno pomogli – flota, fejm, fani, fonograficzne nagrody Grammy i inne pozostałe fajne rzeczy na „f” powędrowały właśnie do Francuzów). W tym kontekście gula urosła jeszcze bardziej Brytyjczykom, uciskających naporem oczekiwań biedną Katy B, która z niewyjaśnionych przyczyn została napiętnowana na zbawczynię popmainstreamowej niedoli wyspiarskiego przemysłu.

E

C

E

I choć nikt nie życzy jej bycia pożartą przez kwas radiowej popkultury, to będąc pod skrzydłami tak potężnej oficyny, jaką jest Columbia Records, na obecną chwilę tylko ona ma szansę na wyniesienie stylu tego rejonu wpływów muzycznych pod tak zwane strzechy, czy jak kto woli – na szersze wody. I istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie odbędzie się to kosztem drastycznych zabiegów spłaszczania formy, bo jak pokazuje jej drugi pełnoprawny album zatytułowany „Little Red”, garage’owe i basowe aranżacje przetransformowane na popowe piosenki brzmią lekko, ale wciąż atrakcyjnie dla siedzących w tych gatunkach od czasów ich powstania, a odkrywczo i świeżo dla wszelkiej maści słuchaczy niedzielnych, takich, którzy to deklarują, że każda muzyka jest dla nich fajna, jeśli wpada w ucho. Nie udawajmy, że rozchodzi się o jakiś majstersztyk z gatunków house/uk garage/ bass music, bo to jedynie wpływy na płycie iście popowej, jaką jest „Little Red”. Są tu bardzo przyjemne grania, zapadające w pamięć melodie, motywy i wokale samej Katy B, która doszlifowała swój warsztat względem debiutanckiego krążka. Na pierwszy plan przebojowości wysuwa się otwierający

N

Z

J

E

utwór „Next Thing”, po którym następuje doskonale już znany i niemniej bangerowy „5 AM”. Prawdziwym parkietowym turbosztosem jest oczywiście „I Like You”, przy którym majstrował nieco George FitzGerald, zaś „Play” z gościnnym udziałem Sampha (tego głosu nie można pomylić) oraz „Emotions” to swego rodzaju perełki na płycie: pierwszy – za iście sbtrktowskie zabiegi; drugi – za połamane wpływy, które epicko wjeżdżają w wokalny patos utworu. Katy B ma to, czego zabrakło chłoptasiom z Disclosure (kolejni typowani do miana zbawców UK), czyli pokorę, ciut więcej doświadczenia i świadomość, że spektakularnie to można zyskać sławę via „mistrz jednego utworu”. Często nazywana „brytyjską księżniczką popu”, z tym że w kontekście popkulturalnej nomenklatury księżniczek zazwyczaj nikt nie bierze na poważnie. Natomiast bycie królową to już jest coś! Sympatyczna Kathleen tym albumem rozpoczęła inicjację, która ma zmienić ją z rzeczonej księżniczki w królową z prawdziwego zdarzenia. I skoro nie trafiam szóstek ani piątek w totka, to mam nadzieję, że w tym przypadku moja teoria nie należy do chybionych, czego Katy, i w konsekwencji sobie, życzę. /DW/

57

/DW/ – Damian Wojdyna; /ŁK/ – Łukasz Komła; /PB/ – Przemysław Bollin ; /KS/ – Krzysztof Sokalla; Jarek /dRWAL/ Drążek; /ES/ – Elvis Strzelecki

R


PHARRELL WHILLIAMS

Z

58

SZCZĘŚCIARZ Osiem lat temu gubiłem się w czasoprzestrzeni, słuchając pierwszej solówki Pharrella „In My Mind”. To skończyło się stłuczką na prostej drodze, ale nie tylko ja źle wspominam tę płytę, on też. Jeśli w jego bogatym dorobku zdarzyły się wpadki, to pierwszy solowy album był największą z nich. Teraz jest album „G I R L”, nowe rozdanie i mocne karty w ręku – ciekawe, czy ktoś ma z nim szanse w tym roku? Tekst: Przemysław Bollin

aczęło się od porywającego singla „Happy”, z fantastycznym pomysłem na klip, który pobudził ludzi z różnych stron świata do kreatywnego działania. Mowa o 24-godzinnym teledysku, który pobił wszelkie rekordy, a dodatkowo zgromadził wiele amatorskich filmów publikowanych na YouTube, gdzie fani tańczyli na tle swoich miast. Utwór doczekał się też nominacji do Oscara w kategorii najlepsza piosenka oryginalna i wykonania na gali rozdania. I to jakiego! Nie dość, że cała widownia wstała, to do tańca ruszyły m.in. Meryl Streep, Amy Adams i Jennifer Lawrence – i to właśnie o nich jest „G I R L”, o wszystkich kobietach świata, tych sławnych i mniej znanych, o matkach, żonach i kochankach. Nie od dziś wiadomo, że za czasów kawalerskich Pharrell nie stronił od miłosnych używek, monogamii unikał jak ognia, ale w końcu się ustatkował i poczuł, że chce o tym opowiedzieć. Od strony muzycznej ten album to coś, co chciał zrobić już dawno, ale z różnych względów się nie udawało. Po ubiegłorocznym sukcesie „Get Lucky” i występach gościnnych na płycie Daft Punk Pharrell ma dobrą passę. Ale nie zawsze tak było:


R

E

C

E

N

Z

J

E

PHARRELL WILLIAMS „G I R L”

– Jestem bardzo rozgoryczony, ponieważ na początku, kiedy sam chciałem spróbować swoich sił w muzyce, dowiedziałem się, że noszę śmieszne ubrania. Chętnie przypomnę o tym wszystkim ludziom, którzy rzucali mi kłody pod nogi – mówił w 2005 r., tuż przed wydaniem „In My Mind”. W 2014 r. zdążył już zaśpiewać na oscarowej gali i podbić serca zarówno obecnych na widowni, jak i przed telewizorami. Jeśli w reklamowanym soku z kartonu jest 100% pomarańczy, to w „Happy” jest 100% szczęścia, które ogarnęło cały glob. Oto on, 40-letni człowiek sukcesu, o twarzy dziecka. Tuż przed pierwszym odsłuchem „G I R L” przypadkiem natknąłem się na mem z trzema twarzami Pharrella, kolejno z roku 1990, 2003 i z 2014 – no i? No właśnie nic, zero różnic, tylko podpis: „wampir”. Ta niebezpiecznie przebojowa płyta może mieć jeszcze większą siłę rażenia, dzięki ogromnej akcji outdoorowej, także w naszym kraju. Ale wielką karierę temu całkiem niskiemu kolesiowi Jay-Z wróżył już w 2003 r. Stało się to po tym, jak Williams przyniósł mu muzykę do utworu na pożegnalną płytę „Fade to Black”: – Czasami pracuję z legendami, które nie schodzą ze szczytu, ale i z takimi, z którymi mam przepływ energii. W Pharrellu urzekła go właśnie ta energia. To, że jest komunikatywny i wyluzowany podczas tworzenia, zauważyła z kolei Macy Gray. Jego nie da się nie lubić, a to ma niebagatelny wpływ na odbiór, szczególnie albumu o takiej tematyce jak „G I R L”. No dobra, o kobietach pisał od dawna, by wspomnieć twórczość The Neptunes, N.E.R.D. czy producenckie pomysły na solowy album Justina Timberlake’a

„Justified”, z 2002 r., który byłemu członkowi N’Sync, otworzył drogę na muzyczne salony. Skoro potrafił pisać dla innych, to dlaczego „In My Mind” było porażką? Tłumaczył się tym, że za dużo było występów gościnnych, przez to jego album nie był dla nikogo zaskoczeniem, wręcz przeciwnie, był pełen wtórnych pomysłów. W efekcie materiał nie sprzedał się nawet w milionowym nakładzie, a przede wszystkim rozwiał nadzieje na bycie numerem jeden na „czarnym lądzie”. W tamtym czasie najwyżej był Timbaland i to on, do spółki z JT dzielili świat na strefy wpływów. Krytycy muzyczni pisali, że owszem Williams talent do przebojowych singli ma, ale do nagrywania albumu już niekoniecznie. Jakby prześledzić jego producencką karierę, to w większości były to jeden, góra dwa numery na płytę, najczęściej u Jaya-Z, Snoop Dogga czy ostatnio u Daft Punk. A z występami gościnnymi jest jak z epizodami w filmie, wchodzisz na jedną scenę i od tego zależy wszystko, i albo się wybronisz i dostaniesz statuetkę, albo przepadniesz z kretesem jako jeden z wielu. Pytanie, czy Pharrell to jeszcze producent, który czasem wydaje solówki, czy samodzielny twórca, na którego koncerty będą przychodziły tłumy, jak na Jay-Z, Snoop Dogga czy choćby JT. Trzeba jasno powiedzieć, że PW jest w szczytowym momencie swojej kariery i najbliższe miesiące mogą przynieś odpowiedź na pytanie najważniejsze: czy to wiosenny trend, czy narodziny legendy, która za jakiś czas może nosić tytuł króla popu. Ktoś mądry powiedział kiedyś, że gdyby nie kobieta u boku mężów stanu, to dziś nikt by o nich nie pamiętał,

59

/DW/ – Damian Wojdyna; /ŁK/ – Łukasz Komła; /PB/ – Przemysław Bollin ; /KS/ – Krzysztof Sokalla; Jarek /dRWAL/ Drążek; /ES/ – Elvis Strzelecki



a historia powszechna nie cytowałaby dat i nazwisk z ich udziałem. Romanse, miłości i fascynacja płcią piękną przewijają się w twórczości PW już od kilku dobrych lat, by wspomnieć „Young Girl” czy udane „That Girl” z pierwszego longplaya, to jednak dopiero teraz złożył to w jedną opowieść, niegłupią zresztą i napisaną z precyzją godną hollywoodzkiej produkcji. Na „G I R L” smyczki Hansa Zimmera wprowadzają nas w muzyczną opowieść o najsłynniejszej blondynce świata w kawałku „Marylin Monroe”. W towarzystwie niebanalnych bitów, poznajemy historię sławnej kobiety, a numer lepi się do ucha, jak rozpędzony mustang do asfaltu. Co dalej? Co utwór to inna kobieta, inny czas, a czasem i miejsce. A wracając na moment do „MM”, to bez wątpienia jeden z najlepszych numerów w całej dyskografii PW i spokojnie mógłby robić za tło do filmów Martina Scorsese, który ostatnimi czasy sięga po biografie bogatych i potłuczonych facetów. Na płycie zdarzają

się nadęte wyliczanki nieco szowinistyczne, ale na szczęście więcej tu tekstów mówiących o rzeczach prawdziwych, namacalnych. Znajdziemy takie perełki, jak duet z Alicią Keys w „Know Who Are You”, który pokazuje PW jako sprawnie śpiewającego wokalistę, co w przeszłości nie zdarzało się często, ale że Pharrell ma słabość do Alicii, to pewnie dodatkowo się zmobilizował. Innym mocnym punktem jest numer „Lost Queen” – zróżnicowany, wielopłaszczyznowy i zaskakujący. Słuchając go, można poczuć się jak na Dzikim Zachodzie, a w samym środku utworu słyszymy dźwięk morskich fal. Ale to nie koniec wrażeń. Williams najlepsze zostawia na finał, dosłownie ostatnie takty zamykającego album „It Girl”, które wypełnia emocjonalne gitarowe solo. Jeśli 2013 r. należał do Daft Punk, to bieżący będzie rokiem „Happy” i kolejnych roześmianych singli z płyty, do której będziemy wracali nie tylko przy podsumowaniach tego roku, ale i dekady. Ożenić się, ustatkować i wydać płytę życia – ciąg dalszy nastąpi!


ACTRESS „GHETTOVILLE” 

P

rzy okazji ostatniego albumu, zatytułowanego „R.I.P” ferowano koniec tworzonego od 2004 r. przez Darrena J. Cunninghama projektu pt. Actress. Tymczasem on powraca i oprowadza nas po „Ghettoville”. Wyobraźmy sobie taką sytuację: Jedziemy do miasta, na wycieczkę, na zakupy lub na spotkanie ze znajomymi – nie ma to większego znaczenia; ważne, że dobrze znamy to miasto, bywaliśmy w nim już wielokrotnie. Wsiadamy do pociągu, zakładamy słuchawki na uszy lub zajmujemy oczy ciekawą lekturą, po to, by zbić poczucie dłużącego się czasu w podróży. Na kilkaset metrów przed wjazdem na obrzeża ogarnia nas podekscytowanie – zaraz będziemy na miejscu, u celu. Aż tu nagle… Zza pociągowego okna wyłania się nam obraz totalnej rozwałki, rekonfiguracji dotychczas znanego ładu, dekonstrukcji myśli architektonicznej, chaosu komunikacyjnego. Widzimy, jak ktoś na fundamentach dawnej biblioteki publicznej wzniósł nowy posterunek policji, używając do tego budulca z dawnej siedziby konsula Francji i szkoły podstawowej nr 303. W miejscu zaś ambasady stoi teraz hybryda teatru, dyskoteki i cerkwi prawosławnej, z przemieniającymi się poziomami, dając wrażenie, jakby szalony inżynier wysadził w powietrze pół dzielnicy, posegregował gruz kolorami,

i z tego zbudował ten irracjonalny budynek. Na ulicy karetka i straż pożarna ustępują miejsca pieszemu, a po chodnikach jeżdżą wyłącznie autobusy i ciężarówki powyżej 3,5 tony. Zupełne pomieszanie zasad, które ku naszemu zdziwieniu zdają się budować w miarę spójny i współgrający ekosystem. Czujecie sytuację? Witajcie zatem w „Ghettoville” – na płycie, na której wszystko, co wcześniej słyszeliśmy, przedstawione jest w zupełnie innej konstrukcji. Muzyka popularna rozebrana na pojedyncze próbki i złożona na nowo w pozornie chaotyczny sposób. Pozornie, bo trzeba wiedzieć, że Actress nie zajmuje się jedynie mieszaniem stylów, a czymś zgoła odmiennym. Mianowicie redefiniuje pojęcie muzyki eksperymentalnej. Jest kimś w rodzaju architekta, projektującego równoległy świat z zastanych artefaktów współczesnej popkultury. Sam o sobie mówi, że tworzy „R&B concrete” i trudno się z nim

THE CRYSTAL METHOD „THE CRYSTAL METHOD”

60



Jeśli dobrze liczę, to po 5 latach przerwy trafił nam się piąty pełny katalogowy album duetu z LA. Porywający, energetyczny, skoczny, świetnie wyprodukowany... tylko czy wciągający? Metoda na zaspokojenie głodu fanów była prosta: zagrać coś, co już znamy, z nową energią i elementami. A co nowego mogli nam zaserwować Ken i Scott? Dużo klubowego, niebreakbeatowego bitu, electro harki, wooblowanie dubstepu i wokaliści obu płci... spodziewaliście się czegoś innego? Nie bardzo. Kawałki pląsają od powolnie rozbujanych raverów do klubowych niszczycieli parkietów, kosząc ostrymi jak

nie zgodzić. To jest muzyka elektroniczna – muzyka konkretna (pierwszy raz tego terminu użyto bodaj w przypadku panów z Kraftwerk), która z premedytacją nie zrywa więzów z gatunkami mainstreamu, bo na nich opiera swoje istnienie. Stąd hiphopowe naleciałości w kawałkach „Rule”, „Rap” i „Corner”, techniczna motoryka „Birdcage” i siostrzanych „Skyline”, „Fontline” czy downtempowo-popowe „Don’t” i „Our”. Być może „Ghettoville” nie jest krążkiem na miarę sukcesu „Splazsh”, ale też słuchając go, można odnieść wrażenie, że Brytyjczykowi wciąż jest daleko do tego, co głosi tytuł poprzedniego wydawnictwa. Doskonały kawałek muzycznych eksperymentów – nie do tańczenia, nie do puszczania z telefonu na szkolnej przerwie, a wyłącznie do słuchania. W niektórych fragmentach aż chciałoby się krzyknąć: „Nie umarł król, niech żyje król!”. /DW/

nóż (ale niezakręcony) electroriffami. Momentami bas potrafi wgnieść lekko klatę, a wcale niespolegliwy bit sprawić, że doświadczymy teleportacji. Głowa będzie nam się bujać jak pieskowi maskotce na półce w samochodzie, kolanami (jeśli siedzimy przy stole) możemy nieźle przywalić, a chyba najwolniejszy kawałek okaże się najbardziej energetycznym – zachowanie spokoju przy „Dosimeter” jest tak samo możliwe jak po ukąszeniu osy. Chłopaki są na tyle doświadczeni, że nie strzelają żadnej gafy, mimo czasem tandetnych zagrań i zwrotów melodycznych tych stylistycznych miszmaszy słucha się świetnie, a w klubie to i nieźle można pohasać. Jednak po godzinie wybryków niewiele zostaje w pamięci, a słuchanie tej płyty jest jak zabawa na tabletce – fajnie jest w trakcie działania, bo po ostatnim dźwięku zaczynamy doceniać ciszę, pragnąc spokoju. /dRWAL/


R

E

C

E

N

Z

J

E

THE CHAIN GANG OF 1974 „DAYDREAM FOREVER” Kamtin Mohager, którego korzenie sięgają Hawajów, popełnił płytę, której można zarówno wiele zarzucić, jak i wiele jej wybaczyć. To nie jest jego pierwszy krążek, choć tą płytą debiutuje w dużej wytwórni. Poprzedni, którym zaintrygował krytyków, także nie był jego pierwszym dziełem, choć był to album w pełni długogrający i wydany za cudze pieniądze. Jak określa swą muzykę, gra gdzieś między Black Rebel Motorcycle Club, Primal Scream a Justice. A ci, którzy do tej pory nie poznali się na talencie, powinni zorientować się, że jego gitarowe zapędy osadzone są na tanecznych bitach. Jednakże ciągnąć muzyczne analogie, o ile „Wayward Fire” był skrzyżowaniem Talking Heads, Fleetwood Mac z lat 80 i New Order, o tyle ciężar gatunkowy zmalał i nowe nagrania można porównać do mikstury Owl City, przebojowego Genesis i rozwydrzonego LCD Soundsystem. Piosenki stały się bardziej radiowe, co nie znaczy bardziej wygładzone. Wciąż gitary potrafią zawyć, a wokal Mohagera zaskrzeczeć,

jednak kawałki mają przepisowe 4 minuty i dużo w nich „ooo”, „uuoooaaa” i „ach”, a takie fragmenty jak „Sleepwalking”, „Lola Suzanne” czy „Godless Girl” to murowane indiedance’owe hity, a paradoksalnie najbardziej rozpędzony gitarowo numer „Miko” jest tym, który promuje album. Ponadto, o ile na poprzednim krążku obok utworów słabszych były numery rewelacyjne, tak na nowym nie ma takich dysproporcji; wszystkie piosenki są poprawnie fajne, jakby mocnej sformatowane stylistycznie i dopasowane pod gust rozwydrzonych dwudziestoparolatków... a to nie oznacza wcale, że ta płyta jest słaba. Przeciwnie, ma w sobie przebojowość i młodzieńczą zadziorność, jednocześnie czerpie z klasyki gustownego popu i flirtuje z nowymi „gwiazdami”, jak Chvrches czy Cold Cave. I choć mam świadomość, że to nie jest płyta na lata, to w 2014 r. będzie miała wiele okazji, by mi towarzyszyć, i mam nadzieję, że wam także. Jeden koleś, a tak wiele może sprawić radości. /dRWAL/

61

/DW/ – Damian Wojdyna; /ŁK/ – Łukasz Komła; /PB/ – Przemysław Bollin ; /KS/ – Krzysztof Sokalla; Jarek /dRWAL/ Drążek; /ES/ – Elvis Strzelecki



CLAN OF XYMOX „MATTERS OF MIND, BODY AND SOUL” 

C

zarne włosy i odzież, grobowy głos, gotycka atmosfera – to wciąż atrybuty kultowej formacji Ronny Mooringsa, ale za to przecież ten zespół jest tak lubiany, nawet jeśli popełnia płytowe faux pas. Na szczęście po słabym ostatnim studyjnym albumie i wypadku przy pracy z coverami grupa nastroiła się na odpowiedni ton grobowości. Można odetchnąć z ulgą, bo numery nie epatują mechanicznym, niemal klubowym bitem, bas nie przymila się do electro, a atmosfera jest jakby z głębszych części jaskini, w której chowają się nietoperze. Ta płyta jest w dużym stopniu powrotem do stylistyki z końcówki lat 90., kiedy ukazała się „Hidden Faces”, ale i zawiera powiew tego, co brzmieniowo zaproponowali na „Breaking Point” i „In Love We Trust”, będąc na szczęście pozbawioną synthpopowej lekkości. Zazwyczaj wolne kompozycje

nasycone emocjami i głosem Mooringsa potrafią urzec melancholią, ale i zaskoczyć – sześciominutowy wstęp jest utworem instrumentalnym, gotyckim ambientem, którego konwencja powraca, również na zakończenie spinając mroczną klamrą, podsycając nieco tęsknotę za czasem, kiedy w składzie był klawiszowiec Pieter Nooten. Wciąż mam nadzieję, że Ronny i Peter jeszcze stworzą pod dawnym szyldem. Ta płyta jest dla starych, zaufanych fanów Xymoxa, którzy po ostatnich wybrykach”mogli mieć obawy co do kierunku grupy. Utwory z niej będą urokliwym uzupełnieniem kolejnych tras koncertowych, bo mimo 30 lat na scenie i 12 studyjnych, katalogowych albumów wampiry nie chowają kłów, pokazując, że są długowieczne. /dRWAL/


WRÓŻBICI ROCKA PIXIES

62

K Jak stać się suberbohaterem, abstrahując niemal całkowicie od gwiazdorstwa? Jak stworzyć proste piosenki, których głębia zainspiruje samego Kurta Cobaina do napisania „Smells Like Teen Spirit”? Na te pytania znają odpowiedzi ludzie z Pixies – kultowej amerykańskiej grupy alterrockowej. Nie prowokowali wyglądem, nie walczyli o komercyjny sukces i pisali specyficzne teksty, które niejednemu mogą wydać się dziwne. Na czym polega ich fenomen? Spróbujmy przyjrzeć się tej niezwykłej formacji, która w tym roku przyjeżdża do Polski. Tekst: Elvis Strzelecki

ilka miesięcy temu nie mogłem zasnąć i całkiem przypadkowo trafiłem na komedię „Skazani na siebie” z Mattem Damonem i Gregiem Kinnearem. Rozpoczyna się projekcja i nagle zaczyna pobrzmiewać znajoma melodia. To „Here Comes Your Man” Pixies. Kawałek powstał w 1989 r. Piosenka, napisana przez Blacka Francisa dla właściciela wytwórni 4AD Ivo Wattsa-Russella była zbyt komercyjna. Jednak zaryzykował i zgodził się ją wydać. To była jedna z jego najlepszych decyzji – alternatywny band pokazał światu chwytliwy, wręcz popowy numer, który stał się hymnem wszystkich nieśmiałych studentów. Tak mogłaby zaczynać się niejedna muzyczna historia, jednak w przypadku naszych bohaterów miała ona swój początek znacznie wcześniej.


63

Black Francis, wł. Charles Thompson IV. Rocznik 1965. Mierzący 173 cm wzrostu, krępej budowy facet, obdarzony surrealistycznym poczuciem humoru. Twierdzi, że najlepsze piosenki napisał w łazience, gapiąc się w lustro z przewieszoną przez ramię gitarą, a na scenie jest tylko „grubasem za mikrofonem, który nie wie, co tutaj robi”. Niewiele zapowiadało, że zostanie liderem jednej z najbardziej kultowych kapel XX w. Syn właściciela baru, pasierb gorliwego chrześcijanina. Od najmłodszych lat miotał się między rodzinnym Bostonem a Los Angeles. Naukę gry na gitarze rozpoczął jako 12-latek, na pudłówce firmy Yamaha, która należała do matki. Pewnie nikogo nie zdziwi również repertuar, jaki wówczas był bliski nastoletniemu Charlesowi. Od folku po muzykę chrześcijańską (wykonawcą, który mocno go zainspirował, był grający chrześcijańskiego rocka Larry Norman). Zmiany nadeszły wraz z ogólniakiem, bo wtedy po raz pierwszy zetknął się z typowo rockowym repertuarem.

Na studiach spotkał młodszego jedynie o dwa miesiące Joeya Santiago. Joseph Alberto Santiago, bo tak naprawdę się nazywa kolejny z naszych bohaterów, sprawia wrażenie spokojnego i lekko nieśmiałego faceta, który na scenie skupia się wyłącznie na eksperymentach ze swoją gitarą. Pochodzący z Filipin, syn pary anestezjologów przez dłuższy czas mieszkał w Longmeadow w stanie Massachusetts. Tam też kończył ogólniak. Jako dziecko uczył się gry na organach Hammonda i gitarze, a jako nastolatek bawił się w programowanie komputerowe (napisane przez niego dwa programy nosiły nazwę Iggy i Pop na cześć znanego rockmana). Na liście jego ulubionych wykonawców byli też m.in. David Bowie i The Velvet Undeground. Gdyby nie on, kolega, z którym dzielił pokój w akademiku (Black Francis), nigdy nie poznałby, czym są prawdziwe brzmienia gitarowe. Wspólne fascynacje muzyczne doprowadziły do tego, iż obaj panowie zdecydowali się

założyć własny band. Forma duetu nie była jednak tym, co ich interesowało. Chcieli mieć własną garażową kapelę jak wielu ich kolegów z kampusu. By znaleźć kolejnych członków zespołu, zamieścili ogłoszenie w lokalnej prasie. Odpowiedziała na nie Kim Deal, dzięki której w kapeli pojawiło się także ostatnie brakujące ogniwo – perkusista David Lovering. Chłopak był znajomym męża Kim, Johna Murphy’ego. Kimberley Ann Deal przyszła na świat w 1961 r. w Dayton w stanie Ohio. Wraz z Kelley (siostrą bliźniaczką) były fankami hard rocka, zwłaszcza takich kapel jak AC/DC czy Led Zeppelin. Kiedy jeszcze były nastolatkami, założyły folkrockowy zespół The Breeders. Wówczas to Kim odkryła swój talent do pisania piosenek. W szkole średniej była cheerleaderką i jedną z najbardziej buńczucznych uczennic. Atrakcyjna brunetka nieraz lądowała na dywaniku u dyrektora z powodu swojego zachowania. Co ciekawe, na basie nauczyła się grać dopiero razem z Pixies.


64

L

Perkusista z zespołu David Lovering urodził się w tym samym roku co Kim. Obdarzony głębokim głosem i aparycją atlety (w czasach świetności grupy) w wywiadach sprawia wrażenie elokwentnego i pewnego siebie gościa, który wie, jak dobrze wypaść przed kamerą. Od dziecka fascynował się instrumentami perkusyjnymi. W liceum grał w orkiestrze dętej, zaś później studiował inżynierię elektroniczną, by zaraz po ukończeniu studiów rozpocząć pracę w sklepie z elektroniką oraz przy budowie laserów. Nie porzucił na szczęście swoich muzycznych fascynacji. Po miesiącu prób zespół zarejestrował swoje pierwsze kompozycje w postaci dema „The Purple Tape”. 17 numerów, z których jedynie 8 trafiło na debiutancką epkę zatytułowaną „Come On Pilgrim”, wydała w październiku 1987 r. brytyjska wytwórnia 4AD. Pierwszy pełnoprawny album grupy „Surfer Rosa” ukazał się w marcu 1988 r. Produkcją krążka zajął się producent przyszłych nagrań m.in. Nirvany („In Utero”) oraz Nine Inch Nails („The Fragile”). Mimo przychylnych recenzji krytyków i magazynów muzycznych sprzedaż płyty nie należała do najwyższych, a jedynym singlem z takowej był utwór „Gigantic”. Niewielki sukces komercyjny był jednak dowodem na potwierdzenie tezy, że Pixies okazali się być prorokami alternatywnego rocka. Ich charakterystyczny styl, pełen gitarowych zgrzytów, prostych melodii, specyficznych wokali Blacka i Kim, a przede wszystkich surrealistycznych, przepełnionych rzadko zrozumiałymi metaforami tekstów, stał się inspiracją dla wielu artystów ze sceny rockowej. Thom Yorke z Radiohead wyznał kiedyś, że gdy był w szkolę, Pixies odmieniło jego życie, a David Bowie wielokrotnie chwalił zarówno warstwę liryczną, jak i brzmieniową grupy, co w konsekwencji doprowadziło do umieszczenia coveru piosenki „Cactus” na jego albumie „Heathen” z 2002 r. Kariera zespołu zaczęła rozkręcać się na dobre za sprawą podpisania kontraktu z dużym labelem – Elektra Records. Dokładnie 18 kwietnia 1989 r. jego nakładem ukazała się płyta „Doolittle”. Longplay wywindował grupę do wysokich miejsc na listach przebojów, zwłaszcza po drugiej stronie oceanu, gdzie single „Here Comes Your Man” i „Monkey Gone to Heaven” radziły sobie bardzo dobrze. Taki sam sukces odniósł kolejny krążek – „Bossanova”. Na albumie słychać brzmienia surf i space rocka, a single w postaci „Velourii” i „Dig for Fire” hulały w stacjach radiowych. Mimo dobrej passy w grupie zaczyna wrzeć. Przyczyną napięć ma być rzekomo dominacja Blacka przy tworzeniu utworów, co szczególnie nie podoba się Kim, która zresztą w międzyczasie nagrywa pierwszy krążek własnej formacji The Breeders. Po wydaniu „Trompe le Monde” grupa postanawia oficjalnie zawiesić działalność. Początkowo decydują się

E

G

E

N

D

A

na rok nieobecności, jednak później zmieniają zdanie. W 1993 r. Black Francis obwieszcza światu koniec Pixies. To sprawiło, że każdy z członków zespołu zajął się własnymi projektami. W tym temacie przodowali głównie Black Francis i Kim Deal. Black zmienił ksywkę na Frank Black i nagrał dwa albumy – „Teenager of the Year” i „The Cult Of Ray”. Kolejne lata poświęcił na rozwój nowego projektu – Frank Black and the Catholics, w którego skład oprócz Franka weszli również Dave Philips, David McCaffrey, Lyle Workman, którego później zastąpił Rich Gilbert oraz Scott Boutier. O ile jego nagrania pod pseudonimem Frank Black są merytoryczną kontynuacją dwóch ostatnich płyt Pixies, ze względu na tematykę UFO i science fiction oraz podobny styl, o tyle jego nowy band to już zupełnie inny byt. Mamy tu bardziej rockową motorykę, przywołującą ducha prawdziwego rock’n’rolla sprzed wielu lat. Proces nagrania pierwszego krążka projektu był dosyć kłopotliwy. Zainteresowana jego wydaniem wytwórnia American Recordings miała zastrzeżenia co do jakości materiału, więc album wydano początkowo jedynie za pośrednictwem internetu (w serwisie GoodNoise.com). W fizycznej postaci ukazał się dopiero 8 września 1998 r. (trzy miesiące od internetowej premiery) nakładem wytwórni spinArt Records. Ostatni krążek formacji to „Show Me Your Tears” z 2003 r. Kim Deal wraz z The Breeders zdołała odnieść spory sukces komercyjny. Drugi album jej projektu, „Last Splash” (pierwszy to „Pod” z 1990 r.), który ukazał się 3 lata po debiucie, w samych Stanach Zjednoczonych sprzedał się w liczbie przekraczającej milion egzemplarzy, uzyskując status platyny.


65

Pozostali członkowie Pixies brali udział w nagraniach innych wykonawców, nie wysuwając się za bardzo na pierwszy plan. W kuluarach pojawiły się plotki o rzekomym powrocie zespołu w pełnym składzie oraz zaprzestaniu przez Franka współpracy z The Catholics. Ich wiarygodność potwierdził rzecznik prasowy Pixies i tak oto w 2004 r. grupa ponownie połączyła siły i ruszyła w trasę koncertową, początkowo występując jedynie w USA i Kanadzie, a później na innych kontynentach. Frank Black znowu stał się Blackiem Francisem, a premierowy utwór grupy można było ściągnąć z internetu jeszcze w tym samym roku. Piosenka zatytułowana „Bam Thwok” dała fanom nadzieję na pełnoprawny powrót Pixies do nagrywania nowych utworów. Kolejne lata dla grupy to czas intensywnego koncertowania. Zespół można było zobaczyć podczas takich festiwali jak Pukklepop, Roskilde czy Lollapalooza. Powrót do formy stanowił dla muzyków zachętę do nagrania kolejnej płyty, jednak Deal była temu przeciwna. Twierdziła bowiem, że tworzenie nowych kompozycji nie ma już sensu. Oficjalnie rozstała się z Pixies 14 czerwca 2013 r. Dwa tygodnie po jej odejściu zespół opublikował na swojej stronie pierwszy od 9 lat numer nagrany z Jeremym Dubsem z grupy The Bennies – „Bagboy”.

1 lipca 2013 r. zespół ogłosił, że wybiera się w trasę po Europie z nową wokalistką – Kim Shattuck, która miała zastąpić Kim Deal. We wrześniu tego samego roku pojawiła się nowa epka grupy – „EP1”. Dwa miesiące później współpracę z grupą zakończyła Kim Shattuck. Jako przyczynę podawano fakt, iż miała być to jedynie krótkotrwała kolaboracja, jednak sama Kim przyznała w jednym z wywiadów, że to jej sceniczna ekspresja mogła być głównym powodem takiego stanu rzeczy. Na jej miejscu pojawiła się Paz Lenchantin – amerykańska basistka argentyńskiego pochodzenia, znana ze współpracy m.in. z A Perfect Circle, Zwan, Papa M czy RTX. Najczęściej spotykanym określeniem twórczości zespołu jest „influential” (z ang. wpływowy). Nic więc dziwnego, że po ich twórczość sięgają artyści pokroju wspomnianego na początku Bowiego, bowiem specyficzne brzmienie zespołu, choć nie do końca zrozumiałe dla reszty świata, pozwoliło wyprzedzić im własną epokę, jednocześnie przecierając szlaki przyszłym alterrockowcom. Choć dzisiaj krytycy i fani mają grupie za złe ucieczkę od dawnego stylu (jako jedną z przyczyn podając odejście Kim Deal), to wciąż ze zniecierpliwieniem oczekują nowego materiału i koncertów Pixies. Polscy fani będą mięli okazję posłuchać zespołu na żywo 13 czerwca podczas Orange Warsaw Festivalu 2014.


PATTI SMITH „OBŁOKOBUJANIE”

66

T

ej kobiety nikomu nie trzeba przedstawiać. Patti Smith wniosła do punk rocka feministyczny i intelektualny punkt widzenia. To jedna z najważniejszych postaci współczesnego rocka. Wokalistka, autorka piosenek i poetka. Brak malarskiego drygu nie utrudnił jej stworzenia wyjątkowego obrazu, bo takiego namalowanego słowami. Pełno w nim czułości, poetyckiej wrażliwości, a także bogactwa szczegółów właściwego dziełom flamandzkich mistrzów. Do tego dorzuciła odrobinę szaleństwa nowojorskiej bohemy. Podobnie jak w przypadku innego swojego dzieła – „Poniedziałkowych dzieci” – Patti zastrzega, że wszystko, co zawiera ta książka jest prawdą. Pierwszym czytelnikiem „Obłokobujania” był ojciec artystki, który przed śmiercią powiedział jej, że dobrze się spisała. Ta prozatorsko- -poetycka opowieść o stawaniu się artystką z pewnością przyciągnie do księgarni nie tylko fanów muzycznych dokonań Patti.

Wydawnictwo Czarne Premiera: 11.02.2014 r.

POMYSŁ, UKŁAD I KOMENTARZ MARIUSZ SZCZYGIEŁ „100/XX ANTOLOGIA POLSKIEGO REPORTAŻU”

R

yszard Kapuściński, Jerzy Urban, Maria Dąbrowska, Antoni Słonimski, Melchior Wańkowicz, Stefan Żeromski – to tylko kilka nazwisk autorów reportaży, których można odnaleźć w tej dwutomowej antologii. Zbiór ten to hołd złożony polskiej szkole reportażu prezentuje prace najlepszych i najsławniejszych twórców tego gatunku, a także tych, o których niesłusznie zapomniano. Dwa tomy zebrane przez Mariusza Szczygła to sto najciekawszych, najlepszych i najgłośniejszych polskich reportaży opublikowanych pomiędzy 1901 a 2000 r. Jest do czego wracać, bo jak zauważył prof. Kazimierz Wolny- -Zmorzyński: – Polscy reporterzy równają do najlepszych, są w czołówce światowych twórców reportażu, nie kokietują, są odważni, wierni zasadom swego zawodu, spełniają najwyższe wymagania stawiane temu gatunkowi, imponują układem faktów i ciekawym wywodem. Podpowiadają zagranicznym kolegom po fachu, że najlepsze efekty w reportażu osiąga się na sprawdzonych wzorach.

Wydawnictwo Czarne Premiera: 5.03.2014 r.

POLA KINSKI „USTECZKA”

K

laus Kinski – symbioza geniusza i psychopaty. Dla koneserów kina jeden z najwybitniejszych aktorów XX wieku, znany przede wszystkim z filmów Wernera Herzoga. Dla opinii publicznej – nieobliczalny szaleniec i zwyrodnialec. Tak bowiem pokazuje go jego najstarsza córka, Pola, która po latach milczenia zdecydowała się opowiedzieć o tym, jak ojciec wykorzystywał ją seksualnie, kiedy była dzieckiem i nastolatką. – Czułam, że muszę o tym napisać, nie tylko ze względu na siebie, ale i innych, którzy doświadczyli tego samego – wyznała Pola. Książka, w której używa niemal dziecięcego języka, to porażający zapis utraconej młodości, pełnej przemocy i cierpienia. To również oskarżenie skierowane pod adresem matki, która nie robiła nic, aby pomóc swojej córce, a także przeciwko niemieckiemu społeczeństwu, które akceptowało publiczne, jawnie pedofilskie wypowiedzi gwiazdora. W Niemczech tytuł trafił na listy bestsellerów, sprzedając się w pięćdziesięciu tysiącach egzemplarzy.

Wydawnictwo Black Publishing Premiera: 5.03.2014 r.


K

S

I

Ą

Ż

K

I

67

MARIUSZ KOTOWSKI, POLA NEGRI „WŁASNYMI SŁOWAMI”

P

ola Negri była prawdziwą diwą. Jej gwiazda zaświeciła na filmowym firmamencie Hollywood, jeszcze zanim pojawiły się na nim Greta Garbo i Marlena Dietrich. Negri była pierwszą europejską aktorką sprowadzoną do fabryki snów i obsadzaną w głównych rolach w okresie wyjątkowego rozkwitu sztuki filmowej. Urodzona w Polsce i odkryta dla filmu w Niemczech, posiadała staranne wykształcenie w dziedzinie zarówno gry aktorskiej, jak i tańca. Potrafiła też mówić i śpiewać w pięciu językach. Obdarzona ogromną ekspresją i nieugiętą siłą woli, która pomogła jej przetrwać chaos i ubóstwo wczesnego dzieciństwa, stała się gwiazdą ponad sześćdziesięciu amerykańskich i europejskich filmów. To właśnie jej przypisuje się stworzenie archetypu ekranowej femme fatale. „Własnymi słowami” to zbiór – w większości niepublikowanych wcześniej w Polsce – autobiograficznych artykułów prasowych, esejów i opowiadań składających się, obok autobiografii, na dorobek literacki Poli Negri. Książka jest wzbogacona szczegółowym kalendarium życia aktorki i wyjątkową kolekcją zdjęć. Całość opracował i przygotował badacz życia i twórczości Poli Negri – Mariusz Kotowski.

GERALD CLARKE „JUDY GARLAND”

J

ej kariera sceniczna trwała przez ponad 40 lat – z zaledwie czterdziestu siedmiu lat jej życia. Większość świata zapamiętała ją z roli beztroskiej Dorotki w „Czarnoksiężniku z Oz”, ale życie prywatne aktorki wypełniały dramaty. Była uzależniona od leków, miała za sobą próby samobójcze i nieudane małżeństwa. Przyczyną jej wczesnej śmierci było przedawkowanie tabletek nasennych. „Judy Garland” Geralda Clarke’a zyskała opinię biografii, której nie można już prześcignąć. Napisana z tą samą przenikliwością i talentem co słynny „Capote”, przedstawia intrygujący portret tej jednej z najbardziej niezwykłych gwiazd Hollywood.

Wydawnictwo Prószyński Premiera: 18.03.2014 r.

AGNIESZKA OSIECKA „NA POCZĄTKU BYŁ NEGATYW”

C

zym dla mnie jest fotografia? Może czymś takim jak piosenka: pamięcią, którą zna się na pamięć. Notatką. Westchnieniem. Klepsydrą. Bajką. A trochę też – bujdą – tak Agnieszka Osiecka rozpoczęła ostatnią przygotowaną osobiście książkę. I nieprzypadkowo uchwyciła w niej świat fotosem i słowem. Życiowe portfolio Agnieszki Osieckiej jest niezwykle barwne – autorka tekstów piosenek, poetka, pisarka, reżyserka teatralna i telewizyjna, a także dziennikarka. „Na początku był negatyw” to zbiór fotograficznych impresji opatrzonych barwnym komentarzem. Można tu znaleźć chwile, osoby, przemyślenia, utrwalone na fotografiach w bardzo zabawny i celny sposób. Są zdjęcia przedstawiające niecodzienne sytuacje, anegdotki, żarty, refleksje, dygresje i sentencje. Na zdjęciach Osieckiej znaleźli się m.in. Marek Hłasko, Magda Umer, Stanisław Tym, Andrzej Wajda, Krystyna Sienkiewicz, Elżbieta Czyżewska, Anna Szałapak, a także Agata Passent.

Wydawnictwo Prószyński Premiera: 15.04.2014 r.

Wydawnictwo Prószyński Premiera: 11.03.2014 Opracowanie: Elvis Strzelecki


PORNOSPOŁECZEŃSTWO

68

our ainsb G e t lot Char y tułowej it l o r w ki oman n im f

g

Od czasu, kiedy Lars Von Trier zapowiedział, że w jego najnowszym filmie będzie widać, jak aktorzy naprawdę uprawiają seks, w mediach zapanowało prawdziwe szaleństwo. Ale jak to? Prawdziwy seks? W normalnym filmie? Takim w kinie? No i ludzie tłumnie uderzyli do kas, żeby kupić bilety i owe sceny zobaczyć. Zamiast nich otrzymali opowieści o wędkowaniu, instrukcję parkowania i inne zabawne historie. Seksu jak na lekarstwo. Kinomanom fascynującym się gatunkiem XXX „Nimfomanka” nie miała więc zbyt wiele do zaoferowania, zresztą nikt nie mówił, że to oni są jej grupą docelową. Za to pornografia może być przepastnym źródłem ciekawostek (niekoniecznie erotycznych) dla masowego widza. Tekst: Krzysztof Sokalla


B

Shia ur g i n o b s n a Vo G ai lot te lmie Lars okazali r a h p fi C dużo ouf w LaBe naprawdę a Trier

Z kolei dwa lata temu krakowski festiwal Unsound, który specjalizuje się w muzyce ambitnej, niszowej i często trudnej, zaprosił Sashę Grey. Impreza wyprzedawała się co roku, ale nigdy wcześniej nie miała takiej ogólnopolskiej promocji w mediach. Gazety zastanawiały się, czy festiwal, który bierze dofinansowanie z Ministerstwa Kultury, powinien ściągać gwiazdy porno. Młodzi mężczyźni szaleli z radości, a obrońcy katolickich wartości znaleźli sobie kolejny temat do oburzenia i utwierdzili się w przeświadczeniu, że dzisiejsza młodzież musi być strasznie zdegenerowana. Mało kto zwrócił uwagę na to, że Sasha Grey z przemysłem porno dziś ma już niewiele wspólnego. Jej kariera była krótka i intensywna. W latach 2006–2008 Sasha (zanim skończyła 25 lat) zaliczyła większość gatunków,

69

o z pornografią jest tak, że niby wszyscy mówią, że jest zła, a każdy gdzieś tam w głębi serca (choć to może nie jest najszczęśliwsze wyrażenie) lubi od czasu do czasu zerknąć na to i owo. Albo na coś z granicy branży porno i konwencjonalnego show-biznesu. Bo jak inaczej wytłumaczyć niedawne zainteresowanie niejaką Natalią Starr? To Polka, która pod koniec stycznia podpisała kontrakt wytwórnią Brazzers. Kilka słów wyjaśnienia: Brazzers to jedna z największych wytwórni w branży porno, jej płatny serwis z filmami ma ponad 30 podstron tematycznych. No i o zakontraktowaniu Katarzyny Tyszki, bo tak naprawdę nazywa się Starr, napisały polskie portale filmowe i plotkarskie, a także „Fakt” i „Super Express”. Było o tym głośno prawie tak, jak o nominacjach do Oscarów dla Polaków.


a , któr z yli Polka razzers, c h – r r c a kt z B tow y l i a St Nata ała kontra z ych świa s s i podp z najwięk y porno ż ą z jedn rni w bran ó w t y w

70

a ” p ar ności rów też m y t n e W „I ch bohat planie y a główn iała seks n w a r p u

i ar o d i y w p ing Ball” m e r e k Ron J ku „Wrec ys d e l e s t Cy r u Miley

zdobyła liczne branżowe nagrody i przebiła się do mainstreamu. Ludzi fascynowała jej historia. Nikt nie potrafił zrozumieć, dlaczego ta 18-latka zdecydowała się na karierę w pornobiznesie, zamiast pójść na studia, do pracy albo zrobić ze swoim życiem cokolwiek innego, społecznie akceptowanego. Na pytania o swoją decyzję zawsze odpowiadała, że chciała wyzwolić się seksualnie, pokazać kobietom, że to nic złego, a poza tym sama uwielbiała pornografię. Nie było więc ani patologicznej rodziny, ani problemów z narkotykami, ani braku pieniędzy. Niektórzy chcą zostać prawnikami lub strażakami, a Sasha chciała być gwiazdą porno. I tyle. Pewnie dlatego jej kariera trwała tak krótko. Po zdobyciu sławy wśród koneserów gatunku i nie tylko Grey postanowiła znaleźć sobie inne zajęcia. Grała w konwencjonalnych filmach (m.in. u Stevena Soderbergha), czytała bajki dzieciom w przedszkolach, a poza tym założyła zespół aTelecine, z którym wystąpiła na wspomnianym wcześniej krakowskim festiwalu. Poza tym pisze książki, jest modelką, a nawet udziela głosu w grach wideo. Jednak dla popkultury na zawsze pozostanie Sashą Grey, gwiazdą porno. W branży porno jest znacznie więcej postaci, które działają poza jej ramami. Niedawno przypomniał o sobie Ron Jeremy, którego mogliśmy oglądać

w jednej z ciekawszych parodii teledysku „Wrecking Ball” Miley Cyrus. Ron Jeremy to fenomen. Mężczyzna o aparycji spasłego knura, wzroście 168 cm, z nadwagą i owłosieniem tak obfitym, że mógłby spokojnie dołączyć do małpiego stada, a jednocześnie jedna z najpotężniejszych postaci w branży porno. Liczba jego kochanek (czy też współpracowniczek) idzie w tysiące, a filmów, w których zagrał, w setki. Poza tym jest reżyserem, producentem, twarzą serwisów XXX, a także aktorem konwencjonalnym i gwiazdą teledysków. Można nazwać go także gorliwym pornoideowcem. Kiedy jeden z amerykańskich pastorów rozpoczął krucjatę przeciwko pornografii, Jeremy wyruszył w trasę po USA, podczas której organizował debaty na temat tego gatunku. Jest też aktywnym członkiem fundacji Free Speech Association, która działa na rzecz... ochrony praw twórców pornografii. Równolegle do kariery w branży porno Jeremy przez lata rozwijał się jako gwiazda produkcji legendarnej wytwórni Troma, specjalizującej


F

I

L

M

Grey Sasha o i u k o orn 08 r ror y. Po 20 iła filmy p m.in. hor z a d n a ut ” z dr a się ash C zucił przer filmu „ Sm z Kadr

powrócić do swojego wieloletniego zajęcia. Powodem miał być… brak pieniędzy na wychowanie dzieci. Cóż, cel uświęca środki. Jenna, Sasha i Ron próbowali swoich sił w konwencjonalnych filmach, jednak o sukcesie porównywalnym ze swoją wcześniejszą karierą mogli tylko pomarzyć. A jak wyglądały flirty kinematografii konwencjonalnej z porno? O rozgłos „Nimfomanki” zadbał oczywiście sam reżyser. Począwszy o kontrowersyjnych wypowiedzi o Hitlerze na festiwalu w Cannes, poprzez deklaracje o seksie aktorów na planie, na długości nieocenzurowanej wersji filmu skończywszy. Co trafiło do filmu, wiemy. Wcześniej, w 2001 roku po prawdziwy seks na ekranie sięgnął Patrice Chereau. W jego filmie „Intymność” para głównych bohaterów uprawiała seks na planie. Mimo to film nie wywołał wielkich kontrowersji, a jego wybitnie artystyczny i niezależny charakter nie przysporzył mu widzów wśród amatorów porno. Za to na festiwalach

71

się w krwawych parodiach filmów. Ron jest także jedyną gwiazdą porno, która ma na swoim koncie wystąpienie w Oxford Union – organizacji zrzeszającej studentów Oxfordu. Tym, kim dla dzisiejszych 20-latków jest Sasha Grey, dla ich 10 lat starszych kolegów była Jenna Jameson. Biuściasta seksbomba była absolutną królową branży w latach 90. Jej kariera zaczęła się jednak w znacznie bardziej dramatycznych okolicznościach niż u Sashy. Po śmierci matki Jenny jej ojciec popadł w depresję, brat zaczął brać narkotyki, a ona sama została zgwałcona, a w późniejszym okresie także zaczęła ćpać. Praca w charakterze striptizerki, a później aktorki porno była dla niej formą odskoczni od codziennych problemów i jednocześnie próbą ułożenia sobie życia. Po tym jak w 2008 roku przeszła na pornoemeryturę, grała w konwencjonalnych filmach (o ile produkcje takie jak „Striptizerki zombie” można nazwać konwencjonalnymi), pisała książki, a także zajmowała się swoim serwisem internetowym ClubJenna.com. Ostatnio zdecydowała się jednak

eson a Jam Jenn e bie” i w film izerki zom t p „ St r i

gs” w e son „Nin

wann

ie

film radził sobie świetnie. Ciekawy pomysł miał też Michael Winterbottom, który w filmie „Nine songs” tytułowe dziewięć piosenek przeplótł scenami prawdziwego seksu dwójki głównych bohaterów. Zestawienie było na tyle kontrastujące, że film można by spokojnie podzielić na dwie części – jedna dokumentowałaby eksplozję sceny indierockowej, a druga byłaby artystycznym pornosem. Podobne przykłady można mnożyć, wystarczy przywołać film „The Brown Bunny”, francuski „Gwałt” czy imprezowy „Shortbus” Johna Camerona Mitchella. Nawet Von Trier wcześniej pokazał prawdziwy seks w kinie, w „Antychryście”. A co zostało z pornografii w drugiej części „Nimfomanki”? Jeszcze mniej niż w części pierwszej. Von Trier za to po raz kolejny udowodnił, że jest mistrzem, jeśli chodzi o manipulowanie widzem – zarówno na ekranie, jak i poza nim.


Fotografie: Rafał Latoszek

„ZUS, CZYLI ZALOTNY UŚMIECH SŁONIA” TEATR KAMIENICA

72

P

lątanina kłamstw przeradza się w koszmar, gdy urzędnicy odwiedzają dom będący schronieniem dla poszkodowanych przez życie. Tym nieszczęśliwszych, że w większości wymyślonych. Autor tej intrygi musi zachować tajemnicę przed przedstawicielami prawa oraz własną żoną, a z pomocą przychodzą mu… oni sami. Wieczór ze szczerym śmiechem zapewnia teatr Kamienica. „ZUS, czyli zalotny uśmiech Słonia” to adaptacja scenariusza Michaela Cooneya pt. „Cash on Delivery” z 1996 r. Istotne wydaje się pytanie, czy zespół Kamienicy czekał z tą adaptacją właśnie na moment, w którym ważą się losy związku każdego Polaka z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych. Jakkolwiek było, to udana interpretacja. Tytułowy Słoń jest wytrawnym kombinatorem, dysponującym rzeczywiście zalotnym uśmiechem. Obławia się w zasiłkach społecznych, które otrzymuje w imieniu osób zgłoszonych jako jego sublokatorzy. Oczywiście w większości nieistniejących. Lecz oto zaczynają się kłopoty: dwoje urzędasów od wypłat składa mu jednocześnie wizytę.

Sambor Czarnota jako Słoń jest rewelacyjny. Jego postać ma niezwykłą dynamikę: wyrafinowane i precyzyjne ruchy imponują zwłaszcza słuchaczowi szkoły aktorskiej. Ale także w sferze emocji jest przekonujący, gdy okazuje się, że cel, jaki mu od początku przyświeca, to po prostu miłość do żony. Wujek Słonia, grany przez reżysera Emiliana Kamińskiego, jest drugim głównym punktem. Kiedy intryga zagęszcza się na tyle, że wuj musi przebrać się za kobietę, wchodzimy w sam środek uroczego chaosu. Zobaczyć Emiliana Kamińskiego jako Marylin Monroe śpiewającą „Happy birthday, Mister President” to może być jedno z ważniejszych doświadczeń życiowych. Choćby dla tej jednej sceny warto pójść na „ZUS”. Pozostałe postacie są równie ciekawe. Formalista z budżetówki – Jużrzyg (świetny Paweł Burczyk) okazuje się wrażliwym malarzem amatorem. Choć stara się utrzymać sumienność, wkrótce staje się bezradny wobec Słonia, który częstuje go herbatą z prądem. Jużrzyg rozkłada się całkowicie, a za chwilę szuka go bezkompromisowa szefowa. Ta postać, grana błyskotliwie przez Krystynę Tkacz, jest źródłem rewelacyjnej puenty. Role Władysława Grzywny jako Jurka, brata Słonia, i Pawła Tucholskiego jako gejowatego doktora należą do wybitnych i skutecznie uzupełniają cudowny chaos

sztuki. Ciekawy jestem, na ile zawdzięczają to autorowi oryginału, na ile adaptacji, a na ile aktorskiej interpretacji. Niestety nie można tak dobrze wypowiedzieć się o Słoniowej Ewy Lorskiej (jakby zbyt formalna) i Amerykance Laury Raab (zupełnie bez wyrazu), a szkoda, bo obie mogły być ciekawymi kontrapunktami. W każdym razie złożona sytuacja, wartka akcja i duża liczba postaci to efekt pracowitości zespołu Kamińskiego. Akcja rozkręca się równomiernie, ale z początku jest nudnawa. Nie bardzo wiem, czy zrzucić to na karb przedpremierowego nierozegrania, zastępstw (Ewa Lorska za Katarzynę Pakosińską) czy takiej właśnie zamierzonej równomierności. W drugim akcie już stale jest bardzo śmiesznie, a momentami śmiesznie do granic wytrzymałości. A zorientowanie tematu wokół bieżącego problemu, nomen omen społecznego, dodaje sztuce głębszej wartości. „ZUS, czyli zalotny uśmiech Słonia” to tekst dobrze zaadaptowany, świetnie zagrany i wyjątkowo aktualny. Ale ważniejsze, że to po prostu dobra komedia. /Paweł Kuhn – autor prowadzi blog o aktorstwie: www.gdybymbylaktorem.pl/ ZUS, czyli zalotny uśmiech Słonia Teatr Kamienica Premiera 22.03.2014


K U L T U R A KINO KONESERA W KINIE HELIOS

Filmy wyświetlane w ramach cyklu Kino Konesera reprezentują ambitne, często nagradzane idzowie cyklu Kino Konesera będą mogli zobaczyć na międzynarodowych filmowe propozycje z najwyższej półki. Uczestnicy festiwalach kino. Dodatkowym wezmą udział w wyjątkowym przeglądzie kinematografii atutem seansów jest szansa – każdy z prezentowanych filmów jest inny, ale wszystkie będą na dyskusję o oglądanych filmach, tak samo niecodzienne! w kinach wygłaszane są ciekawe W repertuarze cyklu pojawią się zarówno kultowe filmy (niepowtarzalna okazja do zobaczenia „Mechanicznej pomarańczy” prelekcje przygotowywane przez lokalnych pasjonatów kina. w kieleckim Heliosie), kina europejskiego (brytyjska „Tajemnica W ramach kolejnych pokazów Filomeny”, włoskie „Wielkie piękno”, rosyjskie „Niebiańskie żony zaprezentowane zostaną obie Łąkowych Maryjczyków” czy chorwacki „Goltzius and the Pelican części filmu „Nimfomanka”. Company”), amerykańskiego („Najlepsze najgorsze wakacje”, Więcej informacji www.helios. „Ona”, „Grawitacja”). Nie zabraknie też pozycji z polskiego kina pl/. /MP/ („Pod Mocnym Aniołem”, „Płynące wieżowce”, „Papusza”).

W

73

„TWOJE POCAŁUNKI MOŁOTOWA” W TEATRZE IMKA

T

a sztuka dramaturga Gustava Otta została przetłumaczona na język angielski, duński, niemiecki, francuski, grecki i jest wystawiana z powodzeniem w kilkudziesięciu krajach na świecie. Czasem w zabawny, a czasem w przejmujący sposób mówi o hipokryzji, uprzedzeniach, terroryzmie i wyborach życiowych, które zawsze mają swoją cenę. W czasach, gdy wszyscy dookoła się rozwodzą, gdy instytucja małżeństwa traci swoją wartość, poznajemy parę czterdziestolatków, dobrze sytuowane małżeństwo z paroletnim stażem. Do szczęścia brakuje im tylko dziecka. W najmniej odpowiedniej chwili bohaterka dostaje przesyłkę od FBI, a w niej plecak, który zgubiła dwadzieścia lat temu. Okaże się on prawdziwą puszką Pandory. /MP/ Premiera: 12.01.2014 r. w Teatrze IMKA

„HARDKOR DISKO”

F

ilm wyreżyserował Krzysztof Skonieczny, twórca kultowych, wielokrotnie nagradzanych teledysków dla m.in. Brodki, Nosowskiej, Projektu Warszawiak, donGURALesko czy hitu Jamala – „Defto.” Akcja rozgrywa się we współczesnej, pełnej kontrastów metropolii. Pokazani są nowobogaccy rodzice i ich pochłonięte hedonizmem, żyjące chwilą dzieci. Wokół nich roztacza się rzeczywistość, w której wzbiera gniew i narasta napięcie. W takiej scenerii poznajemy Marcina, młodego chłopaka, który zaraz po przyjeździe do miasta spotyka trochę młodszą od siebie Olę. Zafascynowana nim dziewczyna zaprasza go do swojego świata, w którym królują mocne używki, niekończące się imprezy artystycznej bohemy i nielegalne wyścigi samochodów. Marcin przyjechał jednak z głęboko skrywaną tajemnicą i dokładnym planem zemsty, o którym ani dziewczyna, ani jej najbliżsi nie mają pojęcia... /MP/ Premiera: 4 kwietnia


G-SHOCK GB-5600B CASIO zaprezentowało właśnie nową wersję zegarka G-SHOCK wyposażonego w złącze Bluetooth 4.0. Zegarki te łączą się z niektórymi smartfonami, wykorzystując darmową aplikację G-SHOCK+, i działają jak rasowy smartwatch. Zegarek informuje o powiadomieniach maili, SMS-ów a nawet z sieci społecznościowych, informuje o nadchodzących połączeniach i pozwala je wyciszać, synchronizuje czas z zegarem telefonu, a nawet pozwala sterować odtwarzaczem MP3 w telefonie. Dodatkowo zegarek może wywołać sygnał w telefonie w celu jego odnalezienia. To wszystko funkcje znane z pokazujących się w tej chwili smartwatchy. CASIO poszło jednak krok dalej jeżeli chodzi o swoje korzenie. GB-5600B jest wytrzymały jak każdy inny G-SHOCK, przez co odporny jest na wstrząsy, uderzenia i zanurzenie do 200 metrów pod wodą. Do tego ma najdłuższą żywotność baterii wśród smartwatchy, ponieważ przeciętna bateria starcza na 2 lata pracy. Cena: 859 zł

NOWE TABLETY KRÜGER & MATZ Dwie nowości Krüger & Matz z serii KM1064 to następcy tabletów wprowadzonych w ubiegłym roku. Moc obliczeniową oraz sprawną pracę systemu Android 4.2.2 w obydwu urządzeniach zapewnia czterordzeniowy procesor Rockchip 3188 Cortex A9, taktowany zegarem 1,6 GHz, wspomagany 2 GB pamięci RAM oraz czterordzeniowy układ graficzny Mali-400. Tablety posiadają 8 GB pamięci wewnętrznej, która pozwoli na przechowywanie dużej liczby zdjęć, filmów oraz innych danych i aplikacji. Przestrzeń dyskową można w każdej chwili rozbudować o dodatkowe 32 GB za pomocą karty microSD. Cena detaliczna: KM1064 – 780 zł, KM1064G – 880 zł

ZAAWANSOWANY BEZLUSTERKOWIEC OLYMPUS

74

N

iewielkie gabaryty, wysoka jakość obrazu, wbudowane WiFi oraz lampa błyskowa – przed wami zachwycający OM-D E-M10. Najnowszy i najmniejszy bezlusterkowiec Olympus wyróżnia się wysoką jakością obrazu, przyciąga uwagę klasycznym wyglądem i w pełni metalowym korpusem. Ustawia ostrość z prędkością E-M5 i jest tak wydajny jak flagowy E-M1. E-M10, przypominający konstrukcją i funkcjonalnością aparaty DSLR, wyposażony jest w procesor obrazu TruePic VII, a także technologię WiFi zastosowaną wcześniej w E-M1. Jest jednak znacznie mniejszy, a mimo to doskonale leży w dłoni. Wymagających fotoamatorów, szukających wydajnego aparatu, z którego można by korzystać na co dzień, z pewnością zainteresują kompaktowe gabaryty i niezwykłe parametry E-M10: duży, szybki wizjer elektroniczny o rozdzielczości 1 440 000 punktów, 3-calowy, uchylny ekran LCD, 3-osiowa stabilizacja obrazu, ultraszybki autofokus FAST AF i wysuwana lampa błyskowa. Cena korpusu: około 2,6 tys. zł


B

U

T

I

K

SENNHEISER MM 30 G SŁUCHAJ MUZYKI W SWOIM STYLU! Poznaj model słuchawek KM 665 MP od Krüger & Matz. Ich oryginalny design uzyskano poprzez wykorzystanie wysokiej jakości drewna klonowego. Pełnowymiarowe kwadratowe nauszniki pokryte są miękką ekoskórą i doskonale blokują hałas z otoczenia. Dzięki tym słuchawką można cieszyć się wyrazistym basowym brzmieniem. Cena: 249 zł

SŁUCHAWKI MOMENTUM IVORY Są urzeczywistnieniem doskonałej jakości dźwięku produktów Sennheiser oraz konsekwencją doboru wysokiej jakości materiałów obejmujących prawdziwą skórę oraz szlifowaną stal nierdzewną, z której wykonane są komponenty. Wydajne przetworniki zapewniają bogate i szczegółowe odwzorowanie stereofoniczne, a kapsuły o konstrukcji wokółusznej – doskonałą izolację akustyczną od otoczenia. Słuchawki wyposażone są we wtyk jack 3,5 mm stereo oraz przetworniki dostosowane do współpracy z przenośnymi odtwarzaczami audio. Dodatkowy przewód wyposażony w zintegrowany pilot z mikrofonem umożliwia łatwe zarządzanie funkcjami utworów oraz połączeń telefonicznych. Cena: 1229 zł

75

Słuchawki Sennheiser MM 30 G zapewniają pełną kontrolę nad funkcjami urządzeń Samsung Galaxy oraz maksymalizację multimedialnych możliwości telefonu lub tabletu. Inteligentny pilot zawierający trzy przyciski sterujące i wbudowany mikrofon umożliwia wygodną regulację głośności, bez konieczności sięgania do telefonu. Dzięki zastosowaniu wysokiej klasy dynamicznych przetworników, współpracujących z dokanałową konstrukcją oraz indywidualnie dopasowanym wkładkom słuchawki gwarantują doskonały kontakt z uchem, znakomity dźwięk stereo oraz optymalną izolację akustyczną od otoczenia. Słuchawki dostępne są w kolorach czarnym lub białym. Cena: 169 zł


LEGENDARY BEATS

76

P

rzed nami kolejna seria wydarzeń Magnetic Group, prezentująca legendy sceny elektronicznej, które miały lub mają istotny wpływ na rozwój muzyki. Tym razem w ramach LEGENDARY BEATS usłyszymy DADDY G z MASSIVE ATTACK (Dj Set) oraz ojca d’n’b – FABIO. Fabio uważany jest za jednego z najlepszych i najbardziej poważanych DJ-ow w historii muzyki elektronicznej, który wraz z Grooveriderem przedstawił drum’n’bass brytyjskiej scenie klubowej. Urodzony w Londynie, dorastał w Brixton. Mimo tego, że zaczynał karierę od wczesnych lat 80., uczył się przez chwilę w college’u, próbował też sił jako agent ubezpieczeniowy. Jego talent muzyczny na szczęście zadecydował, że Fitzroy Heslop został DJ-em. Fabio jest obecny w czołówce sceny dance/rave od ponad dwóch dekad. Zaczynając od pirackiego radia, poprzez granie w najlepszych i najbardziej ekscytujących klubach, Fabio wytyczył ścieżkę, która ukształtowała dźwięk drum & bass i była niezbędna w tworzeniu

house, techno i początków sceny breakbeat’owej. Wraz z rozwojem tej sceny w latach 90., Fabio był tym, który w odróżnieniu od innych producentów przemycił do gatunku łagodniejsze, bardziej jazzowe dźwięki. Z czasem, wraz z narodzinami swojej wytwórni Creative Source, zaczął wypracowywać własny, bardziej stonowany styl. Tego typu działanie pozwoliło mu na wypromowanie artystów takich jak Calibre, Carlito i wielu innych. Wraz z wydaniem pierwszej kompilacji wytwórni zatytułowanej „Fabio Presents: Liquid Funk” narodził się nowy gatunek muzyczny. Po zaliczeniu swoich pierwszych wystąpień w pirackim radiu, Fabio i Grooverider wylądowali

ze swoim własnym programem w stacjii Kiss FM, zanim w końcu przenieśli się do BBC Radio One, która do tej pory jest jedną z największych i najbardziej poważanych stacji radiowych w Wielkiej Brytanii. Był to przełomowy moment, jako że po raz pierwszy drum & bass został uznany i rozpoznany przez państwową instytucję jako wart uwagi i przedstawiony szerszej publiczności; w wyniku czego Fabio miał możliwość, raz w tygodniu, zarażać drum&bassową gorączką wszystkich chętnych, zarówno w kraju, jak i za granicą. Fabio Sfinks 700 / 4 kwietnia 2014 / Start: 22:00 Bilety: 20/25 zł


D

B Ę D Z I E M Y

A

M

!

Każdy, kto choć trochę interesuje się elektroniką, zna takie single Massive Attack jak „Unfinished Sympathy”, „Protection”, „Karmacoma”, „Teardrop”, czy „I against I”. Ten, kto miał już okazje zobaczyć Massive Attack w akcji, wie, jak wielkie wrażenie na koncertach Massive Attack robi ich muzyka połączona z intrygującą oprawą wizualną. DADDY G z MASSIVE ATTACK (DJ Set) 24.04 – Sopot/Sfinks 700 25.04 – Warszawa/1500m2 26.04 – Kraków/Rotunda. W tych dniach na scenie zobaczycie także legendy polskiej sceny elektronicznej i hip-hopowej – Fisz DJ Set, Eprom, Envee, a także sensacyjne trio Night Marks Electric Trio oraz Spisek Jednego! Legendary Beats to seria wydarzeń prezentująca legendy sceny elektronicznej odpowiedzialne za powstawanie i rozwój konkretnych stylów muzycznych, a przez to rozwój samej muzyki! By zasłużyć na miano artysty legendarnego, nie wystarczy wysoka sprzedaż płyt, legenda to pionier i rewolucjonista przecierający nowe szlaki! Takie postacie zobaczycie w trakcie czwartej edycji serii Legendary Beats, która będzie rewolucyjna w każdym calu! /MP/ Organizator: Magnetic Group

MM

77

ADDY G to prawdziwa legenda, jeden z twórców brzmienia brystolskiego, inaczej znanego jako Trip-Hop! MASSIVE ATTACK powstało w Bristolu pod koniec lat 80. Od momentu wydania debiutanckiej płyty uważani są za jeden z najważniejszych zespołów muzyki elektronicznej. Są zdobywcami takich nagród jak Brit Award, MTV Europe Music Award czy NME Awards. Niemal wszystkie ich wydawnictwa sprzedały się w milionach egzemplarzy, osiągając platynowy status. Pierwotnie w skład zespołu wchodzili 3D, Daddy G, Mushroom oraz Tricky. Zadebiutowali w 1991 r. albumem „Blue Lines”, którym natychmiast wpisali się do kanonu muzyki XX wieku. Kolejny album „Protection” podwyższył jeszcze poprzeczkę. Płyta zawierała pełne melancholii utwory, na których wokalnie udzielili się m.in. Tracey Thorn z Everything But The Girl, Horace Andy oraz Tricky, który po wydaniu płyty rozstał się z zespołem, aby kontynuować karierę solową. Kolejny album „Mezzanine” to podróż w mroczniejsze terytoria muzyczne, gdzie dominowały przesterowane brzmienia gitary i ciężkie rytmy perkusyjne. Mimo eksperymentalnej formy Massive Attack dostali się na szczyt listy sprzedaży w Wielkiej Brytanii. Następnym albumem („100th Window”) również osiągnęli pierwsze miejsce. Massive Attack stworzyli tak charakterystyczne i rozpoznawalne brzmienie, że żaden inny zespół grający muzykę elektroniczną nigdy nie osiągnął tak kultowego statusu jak oni.

T


F

E

L

I

E

T

O

N

CYFROWE ANALOGI,

CZYLI DYLEMAT WSPÓŁCZESNEGO HIPSTERA

Tekst: Marianna Wodzińska

B

ył piękny. Lśniący, pachnący nowością i naprawdę drogi. Takiego jeszcze nie miał. Zawinęłam go w kolorowy papier i z dumą wręczyłam P. na urodziny. Chwila radości, szczery uśmiech, zerwany papier i na koniec stękające: „Ehh… nooo… dzięki”. Zawsze łączyła nas miłość do winyli, ale pojęcia nie miałam, że mój przyjaciel oszalał. Że został muzycznym hipsterem i kiedy bierze do ręki reedycje, obiad cofa mu się do gardła. „Płyta musi być w wersji, w której została oryginalnie wydana” – wytłumaczył mi głośno, powoli i bardzo wyraźnie. Ponieważ P. ma na półce całkiem sporo klasyki, natychmiast próbowałam dochodzić, czy aby Edvard Grieg też debiutował na winylu, ale to podobno zupełnie inna sprawa. „Jak się nie da, to się nie da. Ale jak się da, to trzeba”. Coś w tym rodzaju. Pytanie tylko po co? Dźwięk, wartość, sentyment czy kolekcjonerstwo? Pewnie wszystkiego po trochu. Pod tym ostatnim względem ma to nawet jakiś sens. Wystarczy zajrzeć do antykwariatu. Kolekcjonerzy przekopują się tam przez stosy śmierdzących myszami książek, żeby znaleźć jakieś oryginalne, pierwsze wydania. Spoko. Zakładam, że z płytami jest podobnie. Tylko że płyty – chociaż może jestem starej daty – są do słuchania.

I tu pojawia się najczęstszy argument – cyfrowy dźwięk brzmi inaczej. Gorzej. Obrzydliwie czysto. A winyl ma wydawać brudne trzaski. Czemu? Bo tak to kiedyś brzmiało. OK, ale kiedyś żyło się też bez kanalizacji. To trochę tak, jakby wykłócać się, że drewniany wychodek ma w sobie oryginalny klimat dawnych toalet. Jakiś klimat na pewno ma, ale niekoniecznie atrakcyjny. Wszystko zależy oczywiście od tego, jakich użyto master-tape’ów. Reedycja Beatlesów wydana została na cyfrowych, a np. Velvet Underground na analogowych. Ta pierwsza przynosi podobno „najlepszy dźwięk w historii”, a druga – „oryginalny”. Obie brzmią świetnie, ale ponieważ wydano je po latach, według P. w zasadzie nie nadają się do niczego, a za The Beatles to wytwórnia powinna się po prostu wstydzić. Niestety mam pewne trudności, żeby się z tym zgodzić. Na początek dlatego, że pierwszą cyfrowo nagraną płytę wydano już w latach 70. i większość ludzi tego nie wie. A po drugie dlatego, że po prostu nie potrafię tego zweryfikować. Mam na półce średniej klasy gramofon, niezły wzmacniacz i dobre głośniki. Uszy już nie te, bo głośna muzyka w słuchawkach robi swoje, ale słuch nadal precyzyjny. I faktycznie, dźwięk jest czystszy. Ale nie jest gorszy.

Może to ja jestem nienormalna i kupuję winyle ze złych powodów. Jak baba, która najpierw pyta o kolor samochodu, a dopiero potem o markę i silnik. Ja lubię winyle, bo mają ładne okładki. Lubię je za duży rozmiar, wkładkę z tekstem i za to, że puszczając winyla, uważniej słucham muzyki. To trochę tak, jak oglądanie telewizji bez pilota. Wybierasz to, na co naprawdę masz ochotę i skupiasz się na filmie, zamiast gapić się po parę minut na przypadkowe obrazy. Ale dźwięk to też nie wszystko. Na koniec dochodzimy do ostatnich dwóch czynników, które w moim przypadku mieszczą się w jednej kategorii – wartość i sentyment. Ponieważ oryginalne wydania to nie masówka, niektóre naprawdę trudno dostać, zwłaszcza w dobrym stanie, więc warte są sporo pieniędzy. Mam taką płytę. Błyszcząca nowością i śmierdząca piwnicą. To jedna z pierwszych płyt Davida Bowiego, okazyjnie zdobyta w Londynie (okazyjnie – od frajera, który nie miał pojęcia, co sprzedaje). Z każdym rokiem robi się coraz droższa. Ale co mnie to obchodzi, skoro nigdy w życiu bym jej nie sprzedała. Chwila, gdy trzeba się pozbyć płyt, to znak, że należy udać się na cmentarz i zatrząsnąć w trumnie.


A

N

K

I

E

T

A

ZRÓB Z NAMI SWÓJ MAGAZYN!

Chcesz, by LAIF spełniał Twoje oczekiwania? Wypełnij ankietę i daj się poznać!

CZEKAJĄ

FOSTER THE PEOPLE „SUPERMODEL”

5x 5x

MUSE „LIVE AT ROME OLYMPIC STADIUM” „JOHN LENNON LISTY” W OPRACOWANIU HUNTERA DAVIESA „DZIENIKI ANAIS NIN 1939-1944” „ELIZABETH TAYLOR I RICHARD BURTON” CHRISTA MAERKER

2x

3x

1x

STEFAN KISIELEWSKI „FELIETONY TOM 2” „MEA WEST” CHARLOTTE CHANDLER ZAPACH DLA NIEGO YVES ROCHER „AMBRE NOIR” ZAPACH DLA NIEJ YVES ROCHER „SO ELIXIR PURPLE” SŁUCHAWKI FREESTYLE HOOP FH3903B IPHONE/IPAD COMPATIBLE IN-LINE MICROPHONE PC ADAPTER

SZCZEGÓŁÓW I TREŚCI ANKIETY SZUKAJ NA: WWW.LAIF.PL WWW.FACEBOOK.COM/LAIF.MAGAZINE



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.