Laif 01 2015

Page 1

CENA: 6,95 PLN (W TYM 8% VAT) INDEKS 379891


SPISANY NA SUKCES GALAXY NOTE 4 – ROZBUDOWANE FUNKCJE RYSIKA S PEN ORAZ REWELACYJNY WYŚWIETLACZ SUPER AMOLED

G

ALAXY Note 4 to smukły, stylowy smartfon z metalową ramką i eleganckim wykończeniem. Telefon wyposażony został w 5,7-calowy ekran o rozdzielczości Quad HD (2560x1440) wykonany w technologii Super AMOLED. W urządzeniu położono szczególny nacisk na wielozadaniowość pracy i możliwość korzystania z kilku aplikacji o okien w tym samym czasie. GALAXY Note 4 to wiele nowych funkcji, które uczynią życie prostszym i wygodniejszym. Szybkie ładowanie baterii i tryb oszczędzania energii sprawią, że użytkownicy nie będą już martwić się o to, czy będzie pracował wtedy, gdy okaże się najbardziej potrzebny. W obudowie umieszczono kilka mikrofonów i głośnik nowej konstrukcji. Dzięki temu rozwiązaniu Note 4 sprawdza się doskonale podczas telekonferencji w których uczestniczy wiele osób. Nowy rysik S Pen w który został wyposażony telefon doskonale naśladuje narzędzia pisarskie, do których przywykliśmy – ołówki, pędzle, aerografy, długopisy. W notatkach przygotowywanych na Note 4 połączymy tekst, tekst pisany odręcznie, rysunki, zdjęcia, wideo – wszystko co nam potrzebne. Możemy zrobić zdjęcie odręcznej notatki, tekstu czy wykresu na tablicy a smartfon zamieni je w notatkę S Note. W GALAXY Note 4 udoskonalono działanie czytnika linii papilarnych i po raz pierwszy w historii urządzeń mobilnych zastosowano czujniki promieni UV oraz saturacji krwi.


W S T Ę P N I A K WYDAWCA: Mediabroker Sp z o.o. Bukowińska 22 lok. 9 02-703 Warszawa Dyrektor Zarządzający Mediabroker: Piotr Rdzanek piotr.rdzanek@mediabroker.pl 509 967 766 Reklama i promocja: Aleksandra Trojnar

BEZ POLSKIEJ ODPOWIEDZI NA!

aleksandra.trojnar@mediabroker.pl tel. 693 693 800 REKLAMA: Elżbieta Pyzel 514 812 593 elzbieta.pyzel@mediabroker.pl Joanna Senderska – Project Manager 516 149 868 joanna.senderska@mediabroker.pl Kinga Szafrańska 512 455 113 kinga.szafranska@mediabroker.pl Alicja Matuszewska 512 863 850 alicja.matuszewska@mediabroker.pl Wydanie online: press@laif.pl Okładka: Milena Fik, Maria Janczak Na okładce: Lykke Li, Lorde, Damon Albarn, A$AP Rocky, FKA twigs DTP: Studio Graficzne M* FOTO: mat. promocyjne ZDJĘCIE NA OKŁADCE: mat. prasowe DRUK: Druk-Serwis REDAKCJA: MARTA S. (red. naczelna) marta.laif@mediabroker.pl 512 912 755, PRZEMEK BOLLIN, DANIEL DURLAK, JAREK „DRWAL” DRĄŻEK, MACIEJ KACZYŃSKI, ŁUKASZ KOMŁA,

N

a naszej scenie muzycznej aż kipi! I to wrzenie widać w tym numerze LAIF-a. Jest Natalia Przybysz, Mela Koteluk, jest Fisz Emade Tworzywo, Rebeka, Maja Olenderek, jest też duet XXANAXX. Polskie akcenty znajdziecie również w tekście o dziewczynach za konsoletą i o filmie, bo nasze kino też wielu wprawiło w tym roku w osłupienie. A ja mam już pomysł na prezent dla znajomych anglojęzycznych, którzy ostatni raz byli w Polce rok temu – płytę: „Don’t Panic! We’re From Poland”. Będą mieli w pigułce informacje o tym, które nazwiska śledzić, bo przez te 12 miesięcy trochę się namieszało. Teraz pewnie bez problemu ściągnę ich do nas na koncert, nie zagranicznego zespołu, ale właśnie kogoś stąd. Coś dobrego się wydarzyło, co zmieniło nasze podejście i do rodzimej muzyki, i do filmu. Bo nawet jeśli u któregoś z polskich artystów na pierwszy rzut oka widać brak obycia ze sceną czy niedoskonałości warsztatowe, trochę na wyrost

dajemy mu kredyt zaufania. Czy to źle? Moim zdaniem nie, bo jak zbadali neurolodzy, 10 tys. godz. ćwiczeń z każdego czyni mistrza. A nic tak nie mobilizuje do treningu i doskonalenia się w jakiejkolwiek dziedzinie, jak połaskotane ego. Tymczasem ja na swoją playlistę do samochodu wrzucam: „Ślady”, „Nie będę twoją laleczką”, „Tragikomedia” i „Rescue Me”. Jeśli nie wiecie, czyje to kawałki, przeczytajcie ten numer LAIF-a! Do zobaczenia za dwa miesiące.

EWA KRZYWICKA (KOREKTA), MARCIN KUSY, KRZYSZTOF SOKALLA, ELVIS STRZELECKI, DAMIAN WOJDYNA

* Redakcja nie odpowiada za treść reklam, nie zwraca materiałów niezamówionych i zastrzega sobie prawo do skracania i redagowania tekstów. Rozpowszechnianie materiałów redakcyjnych bez zgody wydawcy jest zabronione.


LAIF / 1 / 2015

ROZKŁAD JAZDY 05 INFORMER 12 Z OKŁADKI: PODSUMOWANIA 2014 16 DESIGN MUST HAVE PO POLSKU 22 WYWIAD GOGOL BORDELLO 24 ZJAWISKO KOBIETY ZA KONSOLETĄ 28 WYWIAD PARFUME GENIUS 32 PRZEWODNIK DUBLIN 36 WYWIAD CRISTAL FIGHTERS 38 SYLWETKA ELIPHANT 40 FUNDATA 42 RECENZJE 60 LEGENDA PRODIGY 64 KSIĄŻKI 66 REPORTAŻ SILVER FACTORY / ANDY WARHOL 70 FILM SEZON NA (NIE)ZWYKŁE ŻYCIE 74 WYWIAD NATALIA PRZYBYSZ 78 FELIETON


I

N

F

O

R

M

E

R

ELECTRO FOLKOWA BANDA POWRACA DO POLSKI S

ALT J, ST. VINCENT

poglądając na tegoroczne nominacje Grammy w kategorii najlepszy album alternatywny, ciężko wytypować zwycięzcę. Reprezentacja artystów jest bardzo mocna. Konkurują ze sobą m.in. Jack White, St. Vincent, Arcade Fire, Cage the Elephant i Alt-J. Czarnym koniem może okazać się ostatni z wymienionych zespołów. „This Is All Yours” – drugie dzieło niezwykle barwnego tria – ukazało się na rynku pod koniec września i od razu trafiło na sam szczyt najlepiej sprzedających się krążków w Wielkiej Brytanii oraz na czwarte miejsce listy „Billboard 200” w Ameryce. Album zebrał świetne recenzje również w polskich mediach. „Chociaż z przetrąconym kręgosłupem, Alt-J wraca po ciężkiej próbie z bardzo dobrym albumem” – podkreśla podniesienie poprzeczki względem debiutu K-Mag. „Trudno o lepszą płytę na nadchodzącą jesień” – rozpływa się w zachwytach Brand New Anthem. „This Is All Yours” to godny następca „An Awesome Wave”. Zespół jeszcze mocniej rozwija tutaj swoją electro-folkową stylistykę, nie zapominając o przebojowych singlach w rodzaju: „Left Hand Free” czy „Every Other Freckle”. Fanów Alt-J na pewno ucieszy fakt, że zespół niebawem powróci do Polski, wystąpi na Open’erze w 2015 r. Tam też będzie można zobaczyć St. Vincent. /DD/

IVAL OPEN'ER FEST


I

N

F

O

R

M

E

R

BEZKOMPROMISOWY SHOWMAN

GERARD WAY KONCERT

N

owy sezon koncertowy przed nami! Może otworzyć go razem z Gerardem Way’em? Były wokalista My Chemical Romance wystąpi 30 stycznia w warszawskim Palladium! Dlaczego warto tam być? Z dwóch powodów: o jedyny koncert Way’a w Polsce i artysta pojawi się w zupełnie nowej odsłonie! Nagrywając debiutancki krążek „Hesitant Alien”, Gerard eksperymentował. Jak sam przyznaje, artysta w swojej muzyce zawsze powinien przekraczać granice gatunku. I iść dalej! – Moim zamiarem było stworzenie bezkompromisowej sztuki z użyciem niezbyt przyjaznego radiu instrumentu, czyli gitary –mówi. Płyta faktycznie jest bezkompromisowa – w końcu Way pomieszał ze sobą stare dobre rockowe granie z glamem czy brit popem, czerpiąc przy tym z shoe-gaze. Solowy debiut zbiera bardzo dobre oceny zza oceanu i z wysp brytyjskich. David McLaughlin z magazynu Rock Sound jest zdania, że niektóre kawałki są najlepszymi jakie

Gerard napisał. Na koniec wypowiedzi dodaje, że jest to też najlepsza rzecz, jaką Way zrobił dla współczesnego alternatywnego rocka! Brak wejściówki? Szukaj na go-ahead.pl, eventim.pl, ebilet.pl oraz w salonach Empik. /PJ/

POMARAŃCZOWA ENERGIA

6

O

rganizatorzy Orange Warsaw Festival chwalą się tym, kto rozbuja 8 edycję festiwalu. Bo jest czym! Jednymi z headlinerów są Muse, którzy zagrają 14 czerwca! Ich trasa z 2012 r. zebrała łącznie 2 mln fanów! Przyznajcie, o czymś to świadczy. Formacja uchodzi za jedną z najlepszych koncertowych grup na świecie! Potwierdza to zdobycie 9 nagród Best Live Act. Czy przebiją słynny występ z Rzymu z 2013 r.? Znając ich niebanalne zdolności produkcyjne i muzyczne, na pewno będziecie wrzeszczeli „Encore!”, i to nie raz. Może usłyszycie też nowe kawałki, bo chłopaki pracują nad siódmym, dużo surowszym krążkiem. Zaproszenie The Chemical Brothers, to druga dobra informacja od organizatorów festiwalu! Mistrzowie zamętu rozpoczną festiwal 12 czerwca. Jak można się po nich spodziewać, tej energii wystarczy aż do zamknięcia bram!

MUSE I THE CHEMICAL BROTHERS Ci goście zostali okrzyknięci najważniejszym na świecie i najbardziej przełomowym projektem elektronicznym. Muzycy współpracowali z takimi legendami jak The Prodigy, czy Fat Boy Slim. Album „Don’t Think” z 2012 r. Będzie prezentacja świeżych pomysłów? Na to liczymy. Wejściówki na Orange Warsaw Festival już dostępne na eventim.pl. /PJ/



I

N

F

O

R

M

JAMES BLAKE W SPÓDNICY

E

R

LÅPSLEY

J

eśli ktoś może uznać 2014 rok za najważniejszy w swoim życiu, to z pewnością Holly Fletcher. Ta 18-latka ubrana w wieczorową kieckę i casualową czarną kurtkę wyszła na scenę Glastonbury. W 2015 roku wypatrujemy jej w Polsce! Wystarczy przyjrzeć się jej biografii (multiinstrumentalistka; gra na oboju, pianinie i gitarze), by zrozumieć, dlaczego tak śpieszno było jej na scenę. Mimo klasycznego przygotowania zafascynowała ją szeroko rozumiana muzyka popularna. Poznając możliwości dźwiękowe na płytach takich artystów jak James Blake, Majical Cloudz czy Jamie xx, postanowiła poeksperymentować z tonalnością swojego głosu. Jeśli epka „Moday”, wydana w zeszłym roku, otworzyła jej drzwi do stacji BBC, a następnie wspomnianego Glasto, to zapowiadana na 5 stycznia 2015 r. epka „The Understudy”, będzie awansem do muzycznej ekstraklasy. Za taką bowiem ligę uchodzi wytwórnia XL Recordings. Anonsujący ją singiel „Falling Short”, nieco bardziej wokalny i melodyjny od utworów z „Monday”, może być krokiem naprzód w jej karierze. Jeśli do tej pory pochodząca z Liverpoolu Angielka budziła skojarzenia z Woonem, Blakiem czy Sohnem, to tutaj bliżej jej do Florence.

Nos podpowiada, że będziemy jej wyglądali jak ostatnio BANKS. Choć potencjał nastolatki z miasta Beatlesów jest jeszcze większy. Wyczekując minialbumu, przepowiadamy jej booking na ważnym polskim festiwalu. Pozdrawiamy organizatorów z północy i południa Polski i trzymamy kciuki za owocne negocjacje. /PB/

FINK WRACA DO POLSKI 8

„H

ard Believer” to już czwarty album Fina Greenwalla, znanego lepiej pod pseudonimem Fink. Pojawia się na nim nieco mniej elektroniki względem poprzednich płyt. Artysta jeszcze mocniej akcentuje na „Hard Believer” swoje delikatne balladowe oblicze. Album, co warto wspomnieć, zbiera w prasie muzycznej bardzo dobre recenzje. Jak widać, Polska publika również przyjmuje ten kierunek z wielkim entuzjazmem. Bilety na koncerty w 2011 i 2012 r. oraz listopadowy koncert w warszawskiej Stodole wyprzedały się na pniu. Artysta najwyraźniej odwzajemnia sympatię naszych rodaków, ponieważ postanowił wrócić do Polski, aż na cztery koncerty! Lutowe „HardBeliever Tour 2015” obejmie Kraków, Łódź, Gdańsk oraz Poznań. Bilety dostępne są na stronach organizatora koncertu: Live Nation oraz klubu Stodoła. /DD/


WYPEŁNI DOM MUZYKĄ M

uzyka towarzyszy nam na każdym kroku. Tylko rozejrzyj się w autobusie albo na ulicy – dookoła zobaczysz ludzi ze słuchawkami na uszach. Ulubionymi kawałkami chcemy cieszyć się nią również w domach. Dlatego firma Samsung przygotowała bezprzewodowy system audio Multiroom. Coraz częściej sięgamy po sprzęt audio, który możemy połączyć z naszymi urządzeniami mobilnymi wypełnionymi ulubioną muzyką za pośrednictwem technologii Bluetooth oraz WiFi. Bezprzewodowy system Samsung Multiroom to najnowsze rozwiązanie w tej dziedzinie, które jest w stanie zagwarantować niczym niezakłóconą radość ze słuchania muzyki w całym domu. Nazwa systemu nie jest przypadkowa.

Koreański producent stworzył propozycję, dzięki której muzyka zabrzmi dosłownie w każdym pomieszczeniu w domu. Całość systemu opiera się na trzech elementach: tzw. HUBie, który odpowiada za rozsyłanie muzyki oraz dwóch rodzajach niezwykle estetycznych głośników – M5 i M7. Instalacja systemu Multiroom odbywa się w trzech prostych krokach. Po pierwsze, HUB należy podłączyć do naszego domowego routera i prądu. Następnie głośniki lokujemy w wybranych miejscach w domu i podłączamy do zasilania. W końcu instalujemy aplikację Samsung Multiroom na smartfonie i możemy cieszyć się muzyką w dowolnym zakątku domu. Głośników możemy również używać bezpośrednio łącząc je bezprzewodowo z domową siecią Wi-Fi.

SYSTEM SAMSUNG MULTIROOM


FUNDACJA, KTÓRA POMAGA DZIECIOM PLANTATORÓW KAWY

D

zięki działalności Fundacji, zostały już wybudowane 42 szkoły, w których edukację zdobywa 26 000 dzieci. Za stworzeniem możliwości zdobywania wiedzy kryje się nie tylko budowa szkół, lecz również zapewnienie wynagrodzenia dla nauczycieli, dostępu do wody pitnej i posiłków dla dzieci, wyposażenie sal lekcyjnych oraz laboratoriów naukowych. Wyobraźcie sobie minę dziecka, które po raz pierwszy w życiu widzi komputer! Głównym celem działalności Fundacji Costa jest wspieranie rozwoju lokalnych społeczności farmerów, którzy uprawiają kawę. Swoim zasięgiem obejmuje Kolumbię, Kostarykę, Etiopię, Gwatemalę, Honduras, Peru, Ugandę i Wietnam. Dzieci tych farmerów często ciężko pracują, pomagają rodzicom, lecz przy tym mają utrudniony dostęp do edukacji. Bywało, że w promieniu kilkuset kilometrów nie było żadnej szkoły, ani wykształconych nauczycieli.

Kiedy w Kolumbii wybuchła wojna, jednym z najmocniej poszkodowanych w walkach miejsc była La Palma. Terroryści w brutalny sposób potraktowali mieszkańców, w związku z czym aż 80% populacji musiało szukać schronienia w dżungli. Po zakończeniu działań wojennych mieszkańcy zaczęli wracać do swoich miejscowości i odbudowywać domy, ale na szkoły zabrakło funduszy. Z pomocą przyszła Fundacja Costa i tym samym wybudowała Minipi de Quijano School. W szkole wiedzę zdobywa teraz 310 dzieci. Mają one dostęp do interaktywnych materiałów dydaktycznych. Mushasha School w Ntungamo w Ugandzie była jedną z pierwszych szkół objętych wsparciem Fundacji Costa. Początkowo wybudowana dla 120 dzieci z wioski, musiała zostać znacznie powiększona, ponieważ o możliwości zdobywania wiedzy dowiedziały się dzieci z okolicznych miejscowości. Po rozbudowie szkoła mieści 300 dzieci, które z wielkim zaangażowaniem uczęszczają na zajęcia lekcyjne. Jednocześnie rozwiązany został poważny problem braku dostępu do wody pitnej. Wybudowano wielkie zbiorniki. Teraz nauczyciele mają zapewnione zakwaterowanie, a ich uczniowie dostęp do książek. Życie tych dzieci mocno się zmieniło, a świat bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, stanął przed nimi otworem. /MP/


I

N

F

O

R

M

XXANAXX UZALEŻNIA

E

R

K

to jeszcze nie widział tego duetu na żywo, powinien kupić bilet na ich koncert. Klaudia i Michał wystąpią 3 marca we wrocławskim klubie Eter. Zaledwie dwa lata temu świat usłyszał pierwszy singiel XXANAXX, a w grudniowy niedzielny wieczór zagrali dla pełnej sali w warszawskim Basenie. Zaprezentowali utwory z debiutanckiej płyty „Triangles” i zaprosili do wspólnego występu dwóch polskich wykonawców – Tomka Makowieckiego i Dawida Podsiadłę. Michał znalazł Klaudię po jej występie w jednym ze znanych programów muzycznych i tak zaczęła się ich przygoda. Ona – świetna wokalistka, on – zdolny producent. Połączył ich przypadek i chęć stworzenia świeżej, eksperymentalnej elektroniki. Jak wyszło? Będąc na ich grudniowym koncercie, mogliście sami się przekonać,

że perfekcyjnie. Jeśli dla duetu inspiracją podczas wyboru nazwy był prawdziwy xanax (lek antydepresyjny) – to ten zespół możecie brać spokojnie o każdej porze i w każdym miejscu. Działanie mają podobne – pobudzają i często już po pierwszym zastosowaniu widać pozytywny efekt. Śmiało – bierzmy XXANAXX, tylko uwaga – uzależniają! Z niecierpliwością czekamy na kolejne nowe projekty i kompozycje, na pewno dobre, bo polskie! /PM/

„LONELY BOY” NA TORWARZE

THE BLACK KEYS Z

apytałam starego znajomego, fana The Black Keys, co może mi o nich powiedzieć. A on na to: „Nic, ja tylko ich słucham!”. I o to chodzi! Zespół na żywo będzie można usłyszeć 21 lutego na warszawskim Torwarze. Chłopaki ze środkowego zachodu Stanów Zjednoczonych bębnią i szarpią. Ich gitara wpada w rdzawą nutę, a perkusja sprawia, że podłogowe klepki dudnią w rytm. Do tego dodajmy trochę znudzony, szorstki w barwie wokal i już ruszamy rozklekotanym mustangiem po wertepach bocznych dróg, wprost na spotkanie z zakurzonym rock and rollem. Kiedy ich słucham, spotykam dwóch kupli o zmęczonych oczach, znikających pod ciężkimi powiekami, w startych dżinach, ciężkich i skórzanych butach. Co? Oni tak nie wyglądają? Nie szkodzi, jak ich tak słyszę. Dan Auerbach (gitara, wokal) i Patrick Carney (perkusja) w swoim dorobku mają dziewięć longplayów. Na Torwarze będą promować swój ostatni album „Turn Blue”. /KJ/


PODSU MO WA N I E R O K U 2 0 1 4 Rok 2014 dobiega końca, przyszedł więc czas na podsumowanie. Nie będzie to jednak cukrowanie, które zapewne znacie z odurzających sacharyną programów śniadaniowych. Postanowiliśmy bowiem pokazać wszystkim, na czym polega istota prawdziwego dziennikarstwa muzycznego, oddając głos wam – naszym czytelnikom. Dzięki waszym opiniom stworzyliśmy zestawienie 10 najlepszych płyt, które ukazały się w tym roku. Kto zatem może otwierać szampana, a kto powinien jeszcze wstrzymać się z toastem? Odpowiedź znajdziecie poniżej.

12

Tekst: Elvis Strzelecki

9 grudnia poinformowaliśmy was o plebiscycie, którego celem było wyłonienie 10 najlepszych płyt roku, jak również tych, które wyjątkowo rozczarowały naszych czytelników. Poprosiliśmy także o wytypowanie najbardziej oczekiwanych krążków mających ukazać się w 2015 r. Autorów najlepszych opinii postanowiliśmy nagrodzić nie tylko upominkami, ale przede wszystkim publikacjami w LAIF-ie. Rozstrzygnięcia, które miało miejsce 13 grudnia, nie można nazwać ani sfałszowanym, ani pechowym, wszak każda ocena była dla nas ważna w równym stopniu. Waszymi rozczarowaniami okazały się: Lily Allen – „Sheezus”, Iggy Azalea – „The New Classic”, Softengine – „We Created The World”. Nadziejami zaś: Katarzyna Nosowska, The XX, Nina Kravitz – „Dj Kicks”, Snow Patrol. Zapraszamy zatem do sprawdzenia wyników.

ARTUR ROJEK – „SYRENY”

I

le czasu potrzeba, żeby odpłynąć do zupełnie innego świata, w którym liczy się tylko muzyka? Dokładnie 35 minut – bo tyle łącznie trwają piosenki na najnowszej, solowej płycie ekswokalisty Myslovitz, czyli Artura Rojka. „Składam się z ciągłych powtórzeń” to dzieło niemal kompletne, na którym nie ma błędów, a każdy kolejny dźwięk niesie za sobą lawinę skojarzeń, myśli i wspomnień, które nie pozwalają zapomnieć o żadnym z 10 utworów. „Mam dosyć wspomnień, że ktoś mnie goni, że brak mi tchu” – śpiewa artysta w singlowej „Beksie”. Fakt, że Rojkowi udało się odejść od zespołu, z którym był związany przez prawie 20 lat, i wytworzyć swój własny, niepowtarzalny styl, będący mieszanką intymnej elektroniki i żywiołowego rock’n’rolla, świadczy o tym, jak wybitnym i wrażliwym jest muzykiem. „Chociaż jak syreny budzą mnie o tobie sny, jedno wiem na pewno, nie chciałbym bez ciebie żyć” – usłyszymy w radiowym hicie lata, czyli „Syrenach”. Tekst doskonale odzwierciedla mój stosunek do nowej płyty Rojka. Każdy wers jest strasznie prawdziwy, aż za prawdziwy, że czasami po prostu chce się wyłączyć – ale z drugiej strony... nie da się. „Składam się z ciągłych powtórzeń” towarzyszy mi wszędzie – w drodze do szkoły, w chwilach odpoczynku czy w pracy. Płyta to nie tylko piosenki. Wydawnictwo wokalisty było doskonale przygotowane pod względem marketingowym. Od tajemniczych zapowiedzi, które przypominały mi trochę oczekiwanie na krążek Boards of Canada, po perfekcyjny teledysk do „Beksy”, „Syren”, doskonały artwork i serię koncertów, na których można było utopić się w nieokiełznanym potoku dźwięków – w takiej otoczce danie główne smakuje znacznie lepiej. Aż chce się więcej! /Stasiu Bryś/


NAJLEPSZYCH PŁYT ROKU MELA KOTELUK – „MIGRACJE”

Z

GUSGUS – „MEXICO”

Z

BANKS – „GODDESS”

S ZAZ – „PARIS”

D

opiero od 10 listopada, ale dla mnie najbardziej wyczekiwana, wytęskniona i najbardziej naj. Uwielbiam język francuski, to brzmienie, te wibracje. Zaz śpiewa atrakcyjnie, bogaty repertuar umacnia jej pozycję. „Paris” smakuje niczym francuskie makaroniki z cukierni Ladurée. Moje słowa zapewne poparliby: wielki Charles Aznavour czy Quincy Jones, którzy współpracowali z Zaz przy tej płycie, a Aznavour nawet zaśpiewał w „J’aime Paris au Mois de Mai”. Bogactwo muzyczne „Paris” (folk, jazz, tango) nie pozwala na stagnację i słucham wciąż, i słucham. /Monika Łukawska/

ingle wypuszczała już od kilku lat, ale materiał z nich, o dziwo, jest na gorszym poziomie niż cała płyta. Kocham ją za odważne teksty, świetne operowanie głosem. Uważam, że czegoś takiego jeszcze nie było, i dlatego jest moim ulubionym krążkiem tego roku. ;-) /Weronika Bartkowiak/

JESSIE WARE – „TOUGH LOVE”

J

essie rozbudziła nasze oczekiwania już 2 lata temu po wydaniu pierwszej płyty „Devotion” – kołysałem się przy „Wildest Moments” czy podśpiewywałem „Night Light”. Jessie pokazała, że kocha Polskę i Polaków – w 2015 r. wystąpi w naszym kraju po raz dziesiąty (wow!). Mam nadzieję, że w styczniu na Torwarze pojawię się i ja. Czas przejść do samej płyty, ponieważ niesie ze sobą nie tylko muzyczne, lecz także liryczne doznania. Teksty, kompozycje, idealne dobranie utworu za utworem tworzą z „Tough Love” płytę skrojoną na miarę wydawnictwa roku! Moje ulubione: „Say You Love Me” wraz z „Champagne Kisses” towarzyszą mi od dnia ich ukazania się. Jessie udowadnia, że miłość do artysty nie musi być „tough”, może być szczera, bo podyktowana głosem i muzyką prosto z serca. Uważam, że taka jest ta płyta – prosto z serca tej angielskiej wokalistki! /Paweł Mieszkowski/

13

a płytę roku 2014 bez wahania uznaję „Mexico” GusGus. Oczekiwanie na nowe wydanie wiąże się zawsze z podsycaną zapowiedziami ekscytacją i proporcjonalnie rosnącymi oczekiwaniami. W tym przypadku doznania po wzmożonym apetycie na elektroniczną ucztę stanowią niezaprzeczalne potwierdzenie, że mam do czynienia ze znakomitym projektem. Aby krążek był godny nosić miano płyty roku, musi od pierwszego przesłuchania pobudzać właściwe przekaźniki w organizmie, które odpowiadają za wrażenie totalnego wstrząsu. „Mexico” bez wątpienia zabiera na spacery po wszystkich krańcach doznawania i z powrotem. Notoryczne uniesienia, upadki, powstania i ukłony. Szaleństwo dźwięku, nieprzeciętna ekspresja, żywiołowe tempo, które nie wiedzieć jakim cudem, połączone jest z totalnym niepokojem ducha. Jestem zadowolona z tego, w jaką stronę GusGus chcą iść. Jest to formacja, którą łatwo określić jednym słowem – eksperyment. Próbują, rozwijają, zmieniają, by za każdym razem podążać drogą intuicji. Serwując słuchaczom to, co na danym etapie twórczości wydaje im się porywające. Tym razem stworzyli coś, z czego każdy mógłby wziąć fragment dla siebie. /Joanna Oleszczyk/

decydowanie uważam, że płytą roku są „Migracje” Meli Koteluk. Zasługuje ona na ten tytuł, ponieważ znajdują się na niej genialne, polskie teksty autorstwa Meli. Inspirowane są codziennością. Łączą w sobie przestrzeń realną z abstrakcyjną (co ja uwielbiam). To fantastyczna muzyka, w której jest minimalizm i zarazem nasączenie przestrzennym bogactwem muzycznym. Mela Koteluk jest artystką kompletną, dlatego też znakomicie połączyła swoje abstrakcyjne brzmienia z dodatkami elektronicznymi, szczególnie słychać to w utworze pt. „Tragikomedia”, który bardzo przypadł mi do gustu. Świetna oprawa graficzna albumu. Widać po niej, że Mela nie tylko dba o podłoże słowne i muzyczne, lecz także o wygląd całości. /Filip Muszkiet/


BEN HOWARD – „I FORGET WHEN WE WERE” VOO VOO –„DOBRY WIECZÓR”

T

o ja tak patriotycznie, jako płytę roku 2014 typuję nowy, grzejący się w moim napędzie album zespołu VOO VOO pt. „Dobry wieczór”. Miałam ostatnio przyjemność dwukrotnie być na ich koncercie w Warszawie, a po takiej dawce ich muzyki decyzja była prosta – kupuję płytę i wyczekuję w kolejce po autografy. ;D Była moc, była energia i siła, no po prostu totalny power! Były też wzruszenia, np. przy piosenkach „Pokój” i „Gdybym”. Oj, gdyby do mnie pan Wojciech tak czule śpiewał... Adresatką muzycznych wyznań jest z pewnością pani Waglewska, ale myślę, że zgromadzoną publiczność, w tym i mnie, urzekła przede wszystkim szczerość tych piosenek. Miłym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że wersje koncertowe całkowicie pokrywają się z tym, co na płycie. Bywa przecież tak, że podczas występów muzycy grają ostrzej i pokazują pazur, a płytka to taka wersja light. Pan Wojciech to wirtuoz gitary, a ze swoją trupą to klasa sama w sobie – urzeka, wzrusza, nakłania do refleksji i po prostu dobrze nastraja. /Adu Cha/

Z

decydowanie, bez najmniejszych wątpliwości: „I Forget Where We Were” Bena Howarda. Krótko, zwięźle i na temat. /Karolina Krupa/

HOZIER – „HOZIER”

T

ak naprawdę należałoby poświęcić kilka tysięcy słów na badanie złożoności i piękna w debiutanckim albumie Hoziera. Każdy utwór posiada własną historię złożoną z naturalnej ciemności i światła, a jednak album jako całość jest spójny, każda kolejna piosenka budowana jest, by podjąć gdzieś nowego słuchacza. Hozier jest artystą z monumentalnym talentem, bo wie nie tylko, jak opowiedzieć historię, ale też jak owinąć słowa tej historii wokół rąk słuchaczy i przyciągnąć ich do siebie. Hozier sprawia, że chcesz tańczyć, krzyczeć i śpiewać. Jest tam szczerość i serce, dwie rzeczy, które są bardzo trudne do przekazania w muzyce współczesnej. Płyta nie tylko pozwala słuchać muzyki; pozwala ją poczuć. /Ania Siankowska/

FINK – „HARD BELIEVER”

14

R

az na jakiś czas zdarzają się artyści, którzy po prostu nie zawodzą, których każdą kolejną płytę włącza się z uśmiechem na ustach i bez nerwów, że coś mogło pójść nie tak. Fink po raz kolejny prezentuje album, o którym powiedzieć, że jest tylko dobry, to bluźnierstwo. Nie można nawet zarzucić mu zaserwowania nam tak małej liczby kompozycji, bo ponownie sprawił, że choćby przez moment nie czujemy ani zmęczenia materiałem, ani niedosytu. Na „Hard Believer” kontynuuje to, co zaczął na „Perfect Darkness”. Serwuje nam więc indierockowe i bluesowe utwory, tworzące melancholijny, nieco ponury i niesamowicie piękny muzyczny krajobraz. Warto wyróżnić takie kompozycje jak prosty, ale efektowny kawałek tytułowy; zachwycające tekstem „Shakespeare” oraz brudne, nieco psychodeliczne „White Flag”. Piosenki sporo by straciły, gdyby powędrowały do innego wokalisty. Obdarzony głębokim, hipnotyzującym głosem Fink jest obecnie posiadaczem najpiękniejszego męskiego wokalu. /Zuzanna Janicka/

N

iekwestionowanym liderem naszego zestawienia okazał się Hozier, który swoim debiutanckim albumem zdobył serca czytelników LAIF-a. Doceniliście także potencjał m.in. Finka, Bena Howarda, Jessie Ware oraz Banks – artystów, którzy nie boją się iść pod prąd. Bardzo cieszy nas również to, że było tak mało rozczarowań, a co do nadziei – wierzymy, że jest ich znacznie więcej, a rok 2015 będzie wielkim krokiem naprzód, jeśli chodzi o jakość muzyki popularnej i nie tylko. Dziękujemy wam za udział w podsumowaniu i życzymy wszystkiego, co najlepsze, w nadchodzącym roku!


SAMSUNG GEAR S

W

15

aerables, czyli urządzenia ubieralne, szturmem wdarły się w świat nie tylko technologicznych geeków. Minął już rok od momentu, gdy firma Samsung zaprezentowała swój pierwszy inteligentny zegarek. Gear S – jego najnowszy i nieporównywalnie bardziej zaawansowany następca – jest już dostępny na polskim rynku. Samsung Gear S zaprojektowano tak, by idealnie przylegał do nadgarstka. Koperta i jedyny w swoim rodzaju dotykowy ekran Super AMOLED są zakrzywione. Wyświetlacz jest bardzo jasny i czytelny, świetnie oddaje kolory, to istotne, bo oprócz informacji tekstowych czy graficznych możemy na nim oglądać zdjęcia, np. kontaktujących się z nami osób. Gear S dostępny jest w kolorach czarnym i białym – ale to w żadnym wypadku nie ogranicza osób, które chciałyby, by ich zegarek wyróżniał się wśród innych. Pasek zegarka można w prosty sposób samodzielnie wymienić. Dostępne są różne wersje przygotowane zarówno przez Samsung i przez partnerów firmy – między innymi wysadzane ciętymi kryształkami bransoletki Swarovski i skórzano-metalowe Diesel Black Gold. Gear S to nie tylko dodatek do telefonu, choć oczywiście doskonale z nim współpracuje. Dzięki możliwości włożenia karty sim i wbudowanej pamięci zegarek może funkcjonować samodzielnie. Możemy z niego dzwonić, wysyłać SMS-y i komunikować się przez internet. Po podłączeniu bezprzewodowych słuchawek, np. Gear Circle, staje się świetnym odtwarzaczem muzyki. Idealny, lekki i nieograniczający ruchów zestaw dla aktywnych, uprawiających sport użytkowników. Dodatkowe atuty osób dbających o zdrowie to osobisty trener w postaci aplikacji S Health współpracującej z wbudowanymi czujnikami ruchu, tętna i promieniowania UV. Gear S dzięki GPS i mapom Here to także doskonała osobista nawigacja, która w prosty i przejrzysty sposób pomoże odszukać nam umówione miejsce spotkania czy samochód pozostawiony na zapełnionym parkingu w centrum handlowym. To oczywiście nie wszystkie możliwości tego inteligentnego zegarka. Jest ich dużo więcej, a dzięki dostępnym już w sklepie Samsung Gear Apps i powstającym nowym aplikacjom – wciąż ich przybywa. SUGEROWANA CENA DETALICZNA BRUTTO: 1399 ZŁ


D

E

S

I

G

N

MUST HAVE PO POLSKU

16

Konkurs „Must have”: Krzesło Manequin, projekt Gernot Oberfell i Jan Wertel, producent Iker, Łódź Design Festival 2014

Słowo „design” odmieniamy obecnie na wszelkie możliwe sposoby. Kilka lat temu uparliśmy się na jego spolszczenie – powstał dizajn. Potem wszystko stało się już designerskie lub dizajnerskie oraz zdizajnowane. A nawet oparte o design – choć trudno to sobie wyobrazić. Sami designerzy mają tak dość słowa „design”, że myśląc o sobie i swoim zawodzie, coraz częściej i z coraz większą przyjemnością, używają słów nieco bardziej archaicznych: „projektant” czy „wzornictwo”. To jednak nie zmieni faktu, że design jest modny, a moda to potęga, choć często krótkotrwała. Tekst: Agnieszka Gniotek Zdjęcia: materiały prasowe Łódź Design Festival 2014


W

Wystawa „Smak przedmiotu”, Łódź Design Festival 2014

17

przypadku designu wiadomo, że choć może moda przeminie, to on pozostanie. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Design to dużo więcej niż ładnie zaprojektowane rzeczy, którymi cieszymy się na co dzień, za które jesteśmy w stanie sporo zapłacić, spośród których co jakiś czas zostaje wyłoniona kolejna „ikona”. Pierwsze skojarzenia z designem to meble i różne drobne akcesoria zaprojektowane przez gwiazdy, takie jak wyciskarka do owoców Philippa Starcka, Lounge Chair Wood Ray i Charlesa Eamesów, fotel Egg Arne Jacobsena czy 60 – stołek Alvara Aalto. Projektowanie to jednak poważna sprawa, dotykająca wszystkich sfer naszego życia, także tych, których nie zauważamy, i tych, których w ogóle ze wzornictwem nie kojarzymy. Zastanówmy się, gdzie tak naprawdę stykamy się z projektowaniem. W naszym mieszkaniu – mamy stoły, krzesła, kanapy i oświetlenie. To oczywiste. Ich design rozumiemy w codziennym użytkowaniu. Dociera do nas, że nie chodzi tylko o fajny wygląd, ale też o funkcjonalność, ergonomię, łatwość w utrzymaniu czystości, długi cykl życia. Jeśli jesteśmy trochę bardziej świadomi, to dołożymy do tego jeszcze ekologię i fair trade. Potem bierzemy do ręki telefon lub tablet. Wchodzimy do internetu. Każda strona ma swój design – lepszy lub gorszy. To, czy się podoba, zależy od intuicyjności jej obsługi i łatwości wyszukiwania informacji.


Konkurs „Must have”: kolekcja Neon, projekt Tomek Augustniak, producent Marbet, Łódź Design Festival 2014

18

Gra „Resolute” zaprojektowana przez Jorana Kostera, Social Media War, Łódź Design Festival 2014

Oczywiście design to też snobizm, bo sprzęty ugryzionego jabłka na pierwszy rzut oka wydają się nam lepsze. Tłumaczymy sobie, że są lepiej zaprojektowane. Czasami faktycznie tak jest, a czasami to tylko aura marki, bardzo dobrze przez nią kreowana. Ale... wyjdźmy z internetu na ulicę. Wszystkie nazwy i znaki w przestrzeni miasta mają oprawę wizualną. To także projektowanie, a konkretnie system informacji – rzecz bardzo skomplikowana, coś z pogranicza grafiki i zarządzania. To nie tylko kolory i dobór czcionki, to koncepcja naszego funkcjonowania w przestrzeni. Jej wagę odkrywamy, kiedy znajdziemy się w obcej przestrzeni – na lotnisku czy w nieznanym mieście. Co w mieście jeszcze jest designem? Pomińmy reklamy, bo najczęściej to wizualne śmieci. Prawdziwe wzornictwo to tramwaj, autobus i metro, czyli transport publiczny. Przelewają się przez niego gigantyczne masy ludzi. Od tego, jaki będzie projekt wagonu, zależy, czy będziemy czuć się komfortowo, czy dotrzemy szybko do celu, ile osób nas potrąci i jaka jest szansa, że rozjedzie nas wózkiem na zakupy starsza pani. Tu dochodzimy do ważnych zagadnień projektowych skierowanych do osób niepełnosprawnych, starszych, z dysjunkcjami. Niepełnosprawny może być każdy, choćby czasowo – bo np. złamaliśmy nogę lub rękę. Wtedy doceniamy niskopodłogowe tramwaje, dodatkowe poręcze i kubki z ułatwieniem do nalewania napoju jedną ręką. Design bardzo potrzebny jest też wtedy, kiedy spada nieszczęście. Wielu projektantów poświęca się tworzeniu na rzecz ludzi dotkniętych klęskami żywiołowymi. Designują prowizoryczne schronienia, łatwe w produkcji i montażu domy, czy tak ważne, a drobne przedmioty,

Fragment wystawy „Brave Fixed World, Elegant Embellishments – facade”, kurator: Daniel Charny, Łódź Design Festival 2014

Konkurs „Must have”: Fotel Clapp, projekt Piotr Kuchciński, producent Noti, Łódź Design Festival 2014 Konkurs „Must have”: „Zwierzęta zagrożone wyginięciem”, projekt Anna Bajor, producent Bajo, Łódź Design Festival 2014


„Meble w swetrach kabareciarzy” – wystawa przygotowana przez zespół Wyrobki & Łowcy.B, Łódź Design Festival 2014

19

jak termiczny becik, który pozwala przetrwać przedwcześnie urodzonym dzieciom w rejonach świata, w których dostęp do szpitala jest utrudniony. Gdzie jeszcze jest wzornictwo? Wszędzie! W projektowaniu ubioru, biżuterii, plakatów, książek, sprzętu sportowego, elementów wyposażenia, detali architektonicznych, stojaków rowerowych, psich obroży, nagrobków, jedzenia czy wibratorów... wymieniać można bez końca. Ważne jest, aby nie postrzegać designu przez pryzmat ładnych rzeczy. On przede wszystkim służy. Dlatego jego rola jest ponadczasowa. Pomaga nam przetrwać. Życie jest lepsze, kiedy forma rzeczy podąża za funkcją. Oczywiście estetyka jest też ogromnie ważna. Mimo że gusta mamy różne, to generalnie doceniamy dobrze zaprojektowane przedmioty. W świecie przeładowanym nadmiarem obrazów i dźwięków, poszukujemy takich miejsc i rzeczy, które są harmonijne, piękne, wygodne i przynoszące wytchnienie. Przedmiotów jest nieskończona liczba. Jak w tym rzeczywistym i internetowym chaosie propozycji odnaleźć dobry design? Warto poddać się sugestiom specjalistów. Pomocnym wydarzeniem jest odbywający się co roku w Łodzi Festiwal Designu. Impreza z ośmioletnim stażem, ewoluowała. Początkowo prezentowała katalog ciekawych obiektów. Z edycji na edycję pogłębia rozumienie designu. Stała się problemowa, rozbudowana o liczne wykłady, warsztaty i panele dyskusyjne, skierowane zarówno do branży projektowej, od studentów wzornictwa począwszy. Wiele propozycji jest tu też dla laików sympatyków. Zabrzmiało poważnie? Owszem impreza jest poważna, jeśli chodzi o jej profesjonalizm. Przez lata nie zatraciła jednak swojej wyjątkowej atmosfery. W Łodzi nie jest nudno ani przez moment. Warto przyjechać na festiwal, aby wśród przedmiotów dobrze się bawić. Służą temu wieczorne imprezy, pokazy slajdów, wiele interaktywnych wystaw i ekspozycji przygotowanych z niewymuszoną lekkością. Dla wielbicieli designu bardzo ważne są pokazy dwóch wystaw pokonkursowych. W ramach „Must have” specjaliści układają listę kilkudziesięciu polskich produktów, które każdy z nas powinien mieć, a przynajmniej znać. Znajdziemy tu wszystko, od mebli, poprzez etykiety na przetwory, biżuterię, zabawki dla dzieci, po grzejniki. W roku bieżącym na tej prestiżowej liście znalazła się m.in. aplikacja „Jakdojadę”. Ilu z nas z niej korzysta? Wielu. Drugi konkurs to „Make me!” – skierowany

Ceramika autorstwa Marii Volohkovej z wystawy „Anatomia Europy”, Łódź Design Festival 2014

Konkurs „Must have”: „Drugie Życie Talerzy”, projekt Magdalena Łapińska, producent Łapińska Porcelana, Łódź Design Festival 2014

Konkurs „Make me!”: „A1”, projekt Michał Latko, Łukasz Fragstein, Łódź Design Festival 2014 Łódź

Konkurs „Must have”: rodzina mebli DUB, projekt Studio Rygali, producent Paged, Łodź Design Festival 2014


Konkurs „Must have”: Kolekcja lamp Lineworks, projekt Monika Brauntsch i Sonia Słaboń, producent Kafti Design, Łódź Design Festival 2014

20

„Strefa Testów” – ekspozycja zaprojektowana przez zespół projektowy Tabanda

do młodych projektantów, ujawnia ich niebanalną kreatywność. Ponieważ w szranki stają prototypy przedmiotów, to nagroda, a czasem i uczestnictwo w konkursie, daje szansę na znalezienie producenta chcącego wdrożyć produkcję projektu. W tym roku „Make me” wygrało „Algaemy”, badające potencjał mikroglonów w kontekście kreatywnym, autorstwa Blond & Bieber (Essi Johanna Glomb i Rasa Weber). Dziewczyny odkryły estetyczny potencjał materiału, który w Europie jest postrzegany przede wszystkim jako chwast. „Algaemy” to analogowa drukarka do tekstyliów produkująca własny, rosnący zaskakująco szybko, pigment. Tegoroczna edycja odbywała się w dwóch centrach festiwalowych pod hasłem „Brave new world”. W programie miała 80 wystaw i 120 imprez towarzyszących, a odwiedziło ją 45 tys. osób. To tak na zachętę i potwierdzenie, że warto. „Nowy wspaniały świat” próbowało pokazać i zinterpretować kilku światowej klasy kuratorów. Każdy z nich przygotował inną opowieść. Świetną zabawą była „Strefa testów” zespołu projektowego Tabanda. Mogliśmy sprawdzić, jak zachowują się

„1000 lat w naszyjnikach” – wystawa biżuterii Anny Orskiej, Łódź Design Festival 2014

materiały, z których powstają otaczające nas przedmioty, i jak można je kreatynie wykorzystać. Tkanina, papier, drewno, metal to niby tworzywa oczywiste, ale... każdy wie, że balsa to bardzo lekki materiał, ale ilu z nas naprawdę trzymało kawałek balsy w ręku, aby się przekonać o właściwościach tego drewna? Czy wiecie, jaka jest różnica w kolorze między miedzią a stalą? Zapewne tak, ale czy porównaliście kiedyś wagę 10 cm sześc. miedzi i stali? Na festiwalu pojawia się też wiele prezentacji firm, które przodują w designie. W tym roku nową kolekcję pokazała m.in. IKEA. Liczne z jej mebli są projektowanych przez Polaków. Firma zaprosiła do współpracy m.in. Tomka Rygalika. Efekt jest rewelacyjny. Twierdzenie, że dobry design jest drogi, to mit. Oczywiście bez trudu znajdziemy fotel, na który trzeba wydać kilka, a nawet kilkanaście tysięcy złotych. Jednak możemy się otaczać ciekawym wzornictwem, dzięki temu że potrafimy go szukać i trafnie wybierać przedmioty, a nie dlatego, że stać nas na szastanie kasą. Bo z designem jest jak z reklamą, dobrze i źle zaprojektowane zazwyczaj kosztują tyle samo.


DAJ SIĘ W TO WCIĄGNĄĆ! 21

SAMSUNG UHD TV

T

elewizor Samsung Curved UHD sprawi, że Twój salon zabłyśnie pięknem i elegancją, niezależnie od tego, czy powiesisz go na ścianie, czy po prostu umieścisz na stoliku. Jego zakrzywiony ekran zapewni wyjątkowe wrażenia wizualne – zatrze różnice między obrazem a rzeczywistością. Po zawieszeniu zakrzywione krawędzie Samsung Curved UHD TV znajdą się w odległości 12 cm od ściany. To tylko o ok. 3 cm dalej niż w konwencjonalnych telewizorach 55-calowych z płaskim ekranem, montowanych w ten sam sposób. Nowy Samsung Curved UDH TV pięknie prezentuje się w otoczeniu stylowych mebli i jest oryginalnym elementem

wystroju wnętrz. Zakrzywiony ekran pozwala widzieć cały obraz w tej samej odległości od Twoich oczu, dlatego wszystko co oglądasz jest wyraźne i pozbawione zniekształceń. Stała odległość pomiędzy oglądającym, a całym ekranem, to główna różnica między telewizorami zakrzywionymi i płaskimi. Przy porównaniu telewizora płaskiego i zakrzywionego, o tej samej przekątnej obrazu, zakrzywiony TV wydaje się większy. Panoramiczny ekran daje poczucie, jakbyś był w centrum oglądanych wydarzeń.


W

Y

W

I

A

D

JACK SPARROW SCENY MUZYCZNEJ Gdzie mieszka? Na środku autostrady. W co wierzy? W kontakt z Bogiem na łonie natury. Do życia potrzebuje tylko rzeczy niezbędnych, a ze sceny wysyła ogrom energii. Poznajcie bliżej człowieka, który z miastem ma tyle wspólnego, co gospodarz „Familiady” z dobrym żartem. Nie znajdziecie go na całonocnej imprezie, prędzej w lesie na medytacji. Lider Gogol Bordello Eugene Hütz opowiedział nam o swoich niepopularnych pomysłach na życie. Tekst: Przemysław Bollin

LAIF: Dziś nie będzie o muzyce. Pogadajmy o przygodach! Eugene Hütz: To lubię! LAIF: Co dla Ciebie jest niezbędne do życia? E.H.: Nic wielkiego. Nie jestem z tych, którzy otaczają się tabunem rzeczy. Mam tylko to, czego potrzebuję tu i teraz. Po co sobie zaprzątać głowę bzdurami. LAIF: Gdzie masz dom? E.H.: Na środku autostrady lub tam, gdzie aktualnie przebywam. Tyle. LAIF: Rozumiem Cię doskonale. Jak mieszkałem przez dwa miesiące na czeskiej wsi, to nagle uprzytomniłem sobie, że do życia wystarczy: jedzenie, namiot i praca, którą kochasz. Miasto zasypuje nam głowę bzdurami. E.H.: Jasne, że tak, dlatego uciekam z miasta jak najdalej. Ja mieszkałem na wsi, jak miałem 20 lat, i to był świetny czas. Wywarło to ogromny wpływ na resztę mojego życia. Właśnie wtedy zrozumiałem, kim jestem i co chcę robić. No i na jakich zasadach. LAIF: Miasto Ci szkodzi? E.H.: Jestem tam tyle czasu, ile muszę. Nic ponadto.

22

EUGENE HÜTZ Z GOGOL BORDELLO S

łyszysz „Gogol Bordello”, myślisz „piraci, autostopowicze, nomadzi”. Skaczesz na koncercie pod sceną, wrzeszczysz „szaleńcy, punkowcy, cyganie”. Zlepek osobowości, nacji, poglądów i zamiłowania do przygód – wszystko to i jeszcze więcej, bo Gogol Bordello to niezły tygiel. To nie tyle muzyka, co stan ducha, choć pozory mylą. Przepytaliśmy lidera zespołu od prywatnej strony, chcąc poznać wszystko to, czego ze sceny nie widać. Efekty mogą zadziwić niejednego fana grupy.

Wiadomo, że koncerty gram w mieście, a nie na środku pola, więc poza życiem nocnym, spotkaniami z innymi artystami, nic mnie tam nie trzyma. Większość mojego czasu spędzam na łonie natury: w lesie, nad morzem, na pustkowiach, i to mi pasuje. To jest moje, bo to dodaje mi sił. Nie ludzie. LAIF: Jesteś uduchowionym gościem. E.H.: Oczywiście, że wierzę w Boga. Dla mnie to rzecz konieczna do życia. Chociaż…


i sami sobie szkodzą. To grozi śmiercią ducha. LAIF: Życie w trasie, koncerty i duże festiwale to niezbyt bezpieczne miejsce dla ducha. Często zdarza Ci się poznać pokrewną duszę? E.H.: Zadziwiająco często. Zagrożeń jest pełno, na każdym kroku. Wrażliwi ludzie toczą trudną walkę, ale spotkałem wielu, którym to się udaje. Ale potrafię zrozumieć też tych, którzy Boga nie potrzebują i pozwalają sobie na wiele. LAIF: Kiedy z kimś nam po drodze, zdarza nam się mówić: „Masz fajną energię”. Jakiej Ty szukasz najczęściej?

23

jakby się w to wgłębić, nie nazwałbym się pokornym sługą. Nie potrzebuję kościoła, żeby z Nim rozmawiać. LAIF: Poruszam tę kwestię, bo często podkreślasz słowa „tu i teraz”. Sęk w tym, że tego zwrotu używają zarówno ateiści, jak i ci wierzący. W religii oznacza to skupienie na celu, we współczesnym świecie – życie bez zasad. E.H.: Dla mnie oczywiste jest to pierwsze. Drugiego nie mogę pojąć. LAIF: Medytujesz? E.H.: Dwa razy dziennie. Nie rozumiem, jak można tego nie robić. Może 10 procent znanych mi ludzi tego nie robi

E.H.: Wszystko sprowadza się do energii. Cały świat się z niej składa, z tego to wszystko się wzięło. Nie ma czegoś takiego jak zła i dobra energia. Albo jest, albo jej nie ma. To tak, jakbyś powiedział, że jest dobra i zła woda. Ona po prostu jest albo nie. Chodzi o kwestię posiadania pewnych cech, nad ich stopniem zawsze można popracować. LAIF: Na scenie kipisz energią i pasją do życia. Jak sobie radzisz z trudniejszymi momentami: stanem smutku, samotnością? E.H.: Smutek to coś normalnego. To, co można z tym zrobić, to pozwolić sobie na bycie w tym, to wszystko. Jak byłem młodszy, to w takich momentach po prostu grałem. Jasne, że próbowałem z tym walczyć, zakrzyczeć to. Bez sensu. Ludzie za wszelką cenę uciekają przed smutkiem, dopada ich lęk. Trzeba sobie pozwolić na radość, pełną i prawdziwą, i smutek, ale równie prawdziwy. Przyjąć go, takim jakim go w sobie zastaliśmy. Jeśli istnieje jedno, drugie też musi występować. Tak już jest, to część naszej natury. LAIF: Rozmawiamy przed twoimi koncertami w Polsce. Masz tu swoje ulubione miejsce? E.H.: Czuję podstęp. (śmiech) LAIF: Mam czyste intencje. (śmiech) Jakieś zdarzenie zapadło Ci szczególnie w pamięć? E.H.: Raz poszedłem z gitarą do jednego z warszawskich parków. Usiadłem pod drzewem i zacząłem śpiewać i grać. Ściągnąłem na sobie uwagę i ludzie zaczęli się zatrzymywać. Po kilku piosenkach zrobił się zamknięty krąg wokół drzewa i ze zwykłego spaceru trafił się minikoncert. (śmiech) LAIF: Wzięli Cię za swego. E.H.: Lubię tu wracać. LAIF: Jesteś tu zawsze mile widziany. Dzięki za szczerą rozmowę. E.H.: Dzięki za przygodę. (śmiech) Do zobaczenia.


NINA KRAVITZ CÓRKA PARTYZANTÓW

24

Fatima urodziła się w Senegalu, więc już na starcie miała trudniej niż reszta opisywanych artystek. Później jednak przeniosła się do Kuwejtu, który w 1990 r. najechał Saddam Husajn. Jej rodzice dołączyli do ruchu oporu, Fatima zmuszona była więc do regularnych przeprowadzek, żyła w ciągłym stresie, a odgłosy wystrzałów i spadających bomb były dla niej codziennością. Aby uciec od tej strasznej rzeczywistości, razem z siostrą zaczęła coraz więcej czasu poświęcać grom wideo, bo tylko trzymając w rękach joystick, miała nad czymkolwiek kontrolę. Wtedy też zaczęła myśleć o tym, aby zająć się muzyką. Jej wydana w 2012 r. epka „Desert Strike” to skrzyżowanie arabskich inspiracji z muzyką z gier komputerowych i sporą dozą nowoczesnych brzmień z rejonów post-dubstepu, trapu czy instrumentalnego hip-hopu. Fatima od dłuższego czasu mieszka w Nowym Jorku, gdzie organizuje wystawy sztuki współczesnej, a także zajmuje się modą, współpracując z licznymi branżowymi tytułami.

FATIMA AL QADIRI

SKANDALISTKA MIMO WOLI Nina Kraviz wydała dwie płyty, dostała się na Red Bull Music Academy w 2005 r., ostatnio założyła własną wytwórnię, a w Moskwie, gdzie mieszka, gra w klubowym prime time. Poza tym występuje na festiwalach na całym świecie i wbrew pozorom nie ma nic wspólnego z Lennym Kravitzem. Jednak prawdziwą furorę zrobiła materiałem wideo opublikowanym w 2013 r. w serwisie Resident Advisor. Ekipa wideo pojechała razem z nią w trasę i nagrała kilkunastominutowy reportaż. Problemem okazały się dwie sceny – rozmowa nagrywana w wannie i na plaży, w której Nina pojawia się w bikini (jak to na plaży). Nagle wszyscy zaczęli się na ten temat wypowiadać, wieszcząc upadek obyczajów, sugerując, że to nie wypada tak kobiecie, a w ekstremalnych przypadkach wyzywając Ninę od dziwek. Szczególnie nieprzyjemny okazał się Seth Troxler, który postanowił opowiedzieć, o tym, jak bardzo z Niną się nie lubi. Na szczęście sprawa z czasem ucichła, a Kraviz wydała kolejną płytę oraz założyła wspomnianą wcześniej wytwórnię. Media z kolei skupiły się na jej twórczości.


Z

J

A

W

I

S

K

O

ZAMILSKA TALENT DO WYWOŁYWANIA BURZ Zacznijmy lokalnie. Na początku grudnia, kiedy powstawał ten artykuł, pojawiać zaczęły się pierwsze muzyczne podsumowania 2014 r. W setce najlepszych płyt prestiżowego The Quietus znalazła się Zamilska i jej „Untune”. I to nie byle gdzie, bo na 12. miejscu. Tym samym pokonała m.in. Madliba, Andy’ego Stotta, St. Vincent czy Behemotha, który znalazł się dopiero na 88. miejscu. To piękne podsumowanie jej szalonej jak na warunki polskiej muzyki klubowej kariery. Singiel „Quarrell”, od którego wszystko się zaczęło, aktualnie ma na YouTube więcej odtworzeń niż najnowszy „przebój” Haliny Mlynkovej, któremu w radiu przebić jest się łatwiej niż mocarnemu techno Natalii. Swoją muzyką Zamilska przebiła zresztą niejeden mur. Najpierw rozpętała na Facebooku burzę w związku z żenującym podejściem organizatorów festiwali do młodych artystów, a później wprowadziła techno na Open’era. Jest też chyba jedyną artystką, która w jednym roku zagrała na gdyńskim festiwalu i na Unsoundzie. Na Facebooku Zamilska donosi, że kolejne projekty są w drodze, czekamy więc z niecierpliwością na kolejną burzę.

Muzyka elektroniczna to męska gra. Brzmi to może trochę szowinistycznie i niepoprawnie, ale prawda jest taka, że w line-upach festiwali, imprez klubowych czy katalogach wytwórni nikt raczej nie forsuje parytetu. Zresztą muzyka elektroniczna to nie wyjątek, poza popem, gdzie od lat niepodzielnie rządzą wszechmocne wokalistki w rodzaju Rihanny czy Beyoncé, w większości gatunków płeć piękna traktowana jest po macoszemu. Na przekór tym nieprzychylnym kobietom realiom postanowiliśmy się przyjrzeć najciekawszym paniom, które na życie zarabiają,stając za konsoletą czy deckami. Tekst: Krzysztof Sokalla

25

KOBIETY ZA KONSOLETĄ


HOLLY HERNDON

26

PANI DOKTOR Holly Herndon to typ technologiczny. Pewnie nie obraziłaby się, gdyby nazwać ją geekiem. Muzyką zajmuje się nie tylko od strony praktycznej, lecz także od naukowej – aktualnie robi doktorat z muzyki elektronicznej. Wydała tylko jedną pełnoprawną płytę, mnogością projektów mogłaby natomiast obdzielić kilku wziętych eksperymentatorów. Na zlecenie jednego z producentów samochodów elektrycznych zaprojektowała system dźwiękowej, interaktywnej komunikacji między nimi. Silniki elektryczne nie wydają dźwięków, więc po co zastępować je sztucznie generowanym hałasem, skoro samochody mogłyby ze sobą „porozmawiać”. Z kolei jej pierwszy materiał dźwiękowy zatytułowany „Car” ukazał się na kasecie, a wyprodukowany był tak, aby odpowiednio rezonować w samochodzie. Na debiutanckim albumie „Movement” za pomocą specjalnego języka programowania swój głos uczyniła instrumentem, który później wpisała w struktury techno. Jeśli myślicie, że muzyka Holly jest trochę dziwna, posłuchajcie tego: – W Paryżu pewien artysta wystawiał swojego olbrzymiego robota, a ja napisałam ścieżkę dźwiękową do jego choreografii – on tańczy – a całość skupiona jest wokół Ady Lovelace, kobiety, która jako pierwsza w historii napisała algorytm dla komputera – tak Herndon opisywała jeden ze swoich projektów.

PANI INŻYNIER Kolejny przykład na to, że podróże kształcą. Ma czeskie pochodzenie, wychowywała się w Anglii, a teraz mieszka w Berlinie. Odebrała klasyczne muzyczne wykształcenie, a poza tym skończyła studia z technologii muzycznej. W związku z tym często sama projektuje lub modyfikuje swój sprzęt, a setup w studiu przy nagrywaniu drugiej płyty porównała do wnętrza łona. Choć jej muzyka bardziej niż ciepło łona przywodzi na myśl raczej zimną i niekochającą matkę. Pod koniec 2009 r. swoją debiutancką epką „Drop the Other” Emika sporo namieszała w zwalniającym już powoli dubstepowym światku. Później współpracowała m.in. z Amonem Tobinem, Pinchem, Kryptic Minds czy Brandt Brauer Frick. Poza tym współpracuje z firmą Native Intruments projektującą sprzęt dla muzyków, a ostatnio otworzyła własną wytwórnię Emika Records.

EMIKA


ELLEN ALLIEN

MARY ANNE HOBBS

KOBIECA SIŁA W BERLINIE To ona wylansowała Paula Kalkbrennera, Modeselektor, Apparat i wspólne dzieło dwóch ostatnich – projekt Moderat. Zanim jednak zajęła się wydawaniem muzyki, Ellen Allien przede wszystkim skupiała się na własnej twórczości – na początku lat 90. była rezydentką kilku berlińskich klubów (m.in. Tresor czy E-Werk), a poza tym wydawała płyty, na których oscylowała pomiędzy IDM, electro i techno. W 1999 r. założyła wytwórnię BPitch Control, w której przez lata nagrywali wspomniani wyżej artyści, a także Ben Klock, Sascha Funke czy Dillon. Wraz z rozwojem wytwórni sama zaczęła eksperymentować z muzyką, na płytach pojawiły się wokale (jej własne), a ostatnie dokonania bywają od siebie skrajnie różne (popowe „Dust” i eksperymentalne „LISm”). Dziś, wraz z powstawaniem licznych małych wytwórni, jej pozycja nie jest już taka silna, jednak na przełomie wieków to ona rządziła berlińską sceną.

KRÓLOWA MINIMALU Z ŻYWCA Magdalena Chojnacka to prawdopodobnie najlepszy polski towar eksportowy jeśli chodzi o elektronikę. Urodziła się w Żywcu, jednak w wieku 11 lat wyemigrowała do USA, gdzie w pewnym momencie poznała Richiego Hawtina. Dołączyła do jego wytwórni M_nus, w której wydawała od 1999 r., a z czasem przeniosła się do Berlina, gdzie obwołano ją królową minimal techno. Zjechała cały świat jako support Hawtina, a od dobrych kilku lat sama koncertuje jako headliner. Swój debiutancki album wydała dopiero w 2010 r., jednak wcześnie zdążyła już skompilować własny mix dla londyńskiego klubu Fabric i wspólną kompilację z Hawtinem i Troyem Pierce’em. Aktualnie królowa minimalu skupia się na swoim własnym labelu – Items & Things.

Mary Anne Hobbs nigdy nie wydała własnej płyty, ale gdyby nie ona, historia dubstepu wyglądałaby zupełnie inaczej. W swoich audycjach Breezleblock i Experimental od 2005 r. promowała dubstep i grime, grając wczesne produkcje Skreama, Bengi i innych pionierów głębokich basów. Do historii przeszła audycja Dubstep Warz z 1 stycznia 2006 r. W trakcie dwugodzinnego programu swoje sety zagrali Mala, Vex’d, Skream, Distance, Hatcha i Kode9. Nikt wcześniej nie prezentował w radiu takiej muzyki, a wpływ audycji był tak duży, że co roku w jej rocznicę w portalach zajmujących się muzyką elektroniczną pojawiają się artykuły wspominkowe. Dziś dubstepowi daleko do impetu z 2006 r., Hobbs jednak nadal gra DJ-sety, organizuje sceny na festiwalach i prowadzi wiele programów radiowych w BBC.

27

MAGDA

MATKA CHRZESTNA DUBSTEPU

OD CZEGO ZACZĄĆ? Zamilska – singiel „Quarrell” Holly Herndon – album „Movement” Fatima al Qadiri – epka „Desert Strike” Nina Kraviz – album „Nina Kraviz” Magda – mix „Fabric live 49” Ellen Allien – album „Stadtkind” Emika – epka „Drop the Other” Mary Anne Hobbs – składanka „Warrior Dubz”


PERFUME GENIUS

W KAŻDYM DRZEMIE KOBIETA

28

W

Y

W

I

A

D


Tekst: Przemysław Bollin

Jego album „Too Bright” śmiało można uznać za jeden z głośniejszych w 2014 r. Hałasu nie robi tu jednak muzyka, a jego wokal i bezczelnie emocjonalne teksty: zawstydzające, uświadamiające i zapadające w pamięć. Mike Hadreas, znany dotąd ze stonowanych, fortepianowych ballad, poszedł na całość. Zafascynowany Beth Gibbons i twórczością Portishead zaprosił do studia Adriana Utleya, który płytę wyprodukował. Co chciał nią wyrazić i skąd u niego taka odwaga w mówieniu o seksualności i w noszeniu szpilek? Bez obaw, Mike jak odważnie śpiewa, tak i otwarcie mówi. Bez tabu, specjalnie dla magazynu LAIF.

29


30

LAIF: Lubisz wracać z trasy do rodzinnego Seattle? Perfume Genius: Żyje się tu zdecydowanie łatwiej, spokojniej. Dobrze tu odpocząć. LAIF: W rytmie którego miasta Ci najlepiej? P.G.: Pół roku temu na prośbę mojego partnera przenieśliśmy się do Los Angeles. Wtedy nie miało dla mnie znaczenia, gdzie mieszkam. (śmiech) Teraz chętnie przeniósłbym się do Europy. LAIF: Jak wspominasz pobyt w Polsce? P.G.: Mam same pozytywne wspomnienia. Z pobytu w mieście (Katowice – red.) pamiętam na przykład DJ-a, który grał na ulicy – to mnie zaskoczyło. Co do koncertu miałem obawy. LAIF: O odbiór? P.G.: To był mój pierwszy raz w Polsce i nie miałem pojęcia, jak publika będzie reagować. W życiu bym się nie spodziewał, że w trakcie piosenek będzie taka cisza, a pomiędzy nimi burza oklasków. Nic lepszego nie mogło mnie wtedy spotkać. LAIF: Pamiętam, że stałem dość daleko, ale i tak mnie wryło w ziemię. Czuło się coś takiego, jakbyś duchem był gdzie indziej. Często się tak teleportujesz? P.G.: To jest sedno tego, co robię. (śmiech) LAIF: Jesteś typem marzyciela? P.G.: Pewnie! Zawsze byłem dziwnym dzieckiem, przez moją odmienność seksualną, sposób zachowania i jak bardzo lubiłem tworzyć własny świat. Często bawiłem się sam. Zaszywałem się w swoim świecie i było mi dobrze. Występując na scenie, wciąż wracam do tamtych dni, kiedy mogłem sobie pozwolić na co tylko chciałem, bo szczerze mówiąc, kiedy byłem mały, nie interesowało mnie to, co było obok mnie. Liczył się tylko mój świat. Dziś wyrażam to w piosenkach, chociaż nie jest tak jak dawniej.


P.G.: (śmiech) To powszechny problem, zgadza się. Ale wiesz… ja, jak byłem mały też chciałem być starszy, a teraz chcę być młodszy. Panuje nieustanna potrzeba przeżywania czegoś po raz pierwszy, na świeżo, z ekscytacją. Są też muzycy, jak Fred Durst, którzy myślą, że będą grali nu metal przez całe życie, choć już teraz wyglądają w tym śmiesznie. Jest też pułapka przesadnego dbania o siebie i pieprzenia się z tymi kremami. (śmiech) LAIF: Masz 33 lata. Chciałbyś mieć znowu naście? P.G.: Jak patrzę na dzisiejszych nastolatków, to nie bardzo. Widzę w nich dużo rozgoryczenia, jakiejś niepojętej frustracji i braku pomysłu na siebie. Kiedy ja miałem 21 lat, to miałem problem z narkotykami i nie potrafiłem się odnaleźć. Nie chciałbym przechodzić przez to po raz drugi. LAIF: Twoja sesja fotograficzna na album „Too Bright” zawiera zdjęcie, na którym pozujesz w szpilkach. Budzi to we mnie skojarzenie z kulturą drag queen. Twoim zdaniem tego typu występy mogą uchodzić za sztukę? P.G.: Oczywiście! Ma to wielki potencjał, bo z jednej strony uwodzi, jest piękne, ale też przeraża. Taka wizja kobiet oczami mężczyzny. Jednak ja ubieram szpilki, bo lubię, a nie dlatego żeby do kogoś się upodabniać. To wyraz tego, że w każdym z nas drzemie kobieta, tylko trzeba mieć odwagę, by się do tego przyznać. LAIF: Być może ktoś odkrył to dzięki Tobie. Dziękuję za album i tę rozmowę. P.G.: Ja również. Mam nadzieję, że niebawem wrócę do Polski.

31

LAIF: Mądre głowy kreślą teorie o tym, że XXI wiek to czas ludzi żyjących w czterech ścianach, a nie w grupie, jak to miało miejsce wcześniej. Jesteśmy samotni, bo boimy się prawdy o sobie? P.G.: Ja się boję samotności. Nie liczę jednak na poklepywania „świata”, w stylu: „jesteś okay” czy „wszystko będzie dobrze”. Samotność po prostu jest. Tyle że w dzieciństwie ją lubiłem, teraz się jej boję. Może dlatego, że chcę mówić o sobie tylko z kilkoma osobami, a nie ze wszystkimi. Moim językiem jest muzyka, jakiej sam kiedyś słuchałem. Jestem w tym szczery, nie wymyślam siebie na nowo. LAIF: Utwór „My Body” z płyty „Too Bright” mówi o braku akceptacji? P.G.: Nigdy się sobie nie podobałem, nie pasowało mi to, jak wyglądam. Zresztą nie tylko mnie. Miałem problem z tym, żeby zaakceptować to, jaki jestem, bo i seksualność, i ciało nie takie, jakby się chciało. Teraz patrzę na siebie w lustrze, na fotografiach i już nikogo nie gram. Bardzo łatwo spojrzeć w moją biografię, wrzucić mnie do szuflady i powiedzieć sobie „ja już wiem o nim wszystko”. Większość ludzi sprowadza kwestię seksualności do brudnego seksu, bez przyszłości albo wykorzystuje ją do prowokacji. Ja tylko przekazuję to, o czym mi mówiono. Śpiewam o seksie tak, jak wygląda według mnie, ale i o tym hedonistycznym. Pokazuję różne spojrzenia na ten powszechnie niewygodny temat. LAIF: Seksualność i kult młodości. Kogo nie spotkam, wszyscy czują się staro. Nie rozumiem tego, pojąć nie mogę. Może Ty mi wytłumaczysz?


P R Z E W O D N I K

STUDENCKI CZWARTEK PRZEZ CAŁY TYDZIEŃ

DUBLIN

Uczta dla oka, ucha i podniebienia. Tak mógłby brzmieć tekst na folderze zapraszającym do stolicy Irlandii. Zachwyca nie tylko architekturą, kuchnią i przyrodą. Dublin to też cel dla tych, którzy szukają dobrej imprezy czy koncertu.

32

Tekst: Grzegorz Sztandera


niestety zwiedzać nie można, ale dla turystów przygotowano pokaźną wystawę dotyczącą browarnictwa. Stolica Irlandii to również uczta dla podniebienia! Znajdziemy tutaj kuchnie z całego świata. W tradycyjnej kuchni irlandzkiej, ze względu na surowość klimatu, w potrawach dominują: mięso, ryby, owoce morza i nabiał. Najbardziej popularnymi gatunkami mięs są: wołowina, baranina i wieprzowina. W Irlandii produkuje się ser cheddar – na farmach położonych w centrum kraju. Jeśli ktoś szuka wyśmienitego posiłku również podczas niezłej zabawy, powinien odwiedzić Mongolian Barbecue w imprezowej dzielnicy Temple Bar. Tutaj każdy samodzielnie komponuje swój posiłek, co brzmi niezwykle zachęcająco. Kubki smakowe szaleją na samą myśl wyboru czegoś, na co w danym momencie masz ochotę. Wybieramy kąski spośród składników i wręczamy je kucharzom, którzy na oczach klientów przypiekają powstałe pyszności. Prawie jak u mamy? Bardzo pozytywny, sprzyjający rozmowie nastrój panuje w Pizza Stop, tuż obok Balfe Street, w pobliżu hotelu Westbury. Pizzeria poleca typowe, lecz wyjątkowo smaczne pizze i dania z makaronu. Idealne dla smakoszy lubiących kuchnię włoską! Do Mao, przy Chatham Street, naprzeciw College of Music, przychodzą tłumnie studenci. Tutaj serwowanej smacznej chińszczyźnie mogą towarzyszyć rozmaite wschodnie piwa. Tanimi, sprzyjającymi zawieraniu nowych znajomości lokalami są także obie restauracje uniwersyteckie w Trinity College i UCD Belfield – niewielu turystów wie, że obsługuje się tutaj również gości z zewnątrz. Nie należy się zrażać samoobsługą, jedzenie jest przyzwoite i niedrogie, a otoczenie bardzo interesujące.

33

K

ontynuujemy naszą podróż po największych imprezowych stolicach. Przyszedł czas na Irlandię. By dotrzeć do jej stolicy, nie mamy niestety wiele opcji, w końcu to wyspa. Jeżeli zdecydujemy się na podróż samolotem, zajmie to nam ok. 3 godzin, a koszt samych biletów wynosi minimum trzysta złotych w obie strony i to pod warunkiem, że korzystamy z tanich linii lotniczych. Aby dostać się z lotniska w Dublinie do centrum miasta, mamy do wyboru trzy opcje autobusowe: Dublin Bus (nr 41), Airlink (nr 746 i 747) lub AirCoach. Ceny biletów wahają się od 2 euro (pierwsza opcja) do 7 euro (ostatnia). Zamiast szybkiej podróży samolotem możemy zdecydować się na podróż samochodem. Wygląda to mniej atrakcyjnie – ponad dwa tysiące kilometrów w jedną stronę i jeden pełny dzień jazdy z przeprawą promową. Gdy już znajdziemy się w upragnionym centrum, czeka nas bardzo ważna decyzja, czyli wybór hotelu, jeśli oczywiście nie postaraliśmy się o to wcześniej i nie zarezerwowaliśmy noclegu w jednym z serwisów internetowych. Dla posiadaczy grubszych portfeli najlepszą opcją jest ceniony The Merrion Hotel, średnia cena za dobę to 894 zł. To w końcu „tylko” połowa minimalnej pensji i to liczonej brutto. Dla turystów preferujących niższe ceny idealne wydają się takie hotele jak Paramount Hotel, Duble Tree by Hilton lub też Clifton Court Hotel. Tutaj cena waha się w okolicach dwustu złotych. Jak poruszać się po mieście? Nie jest to takie

proste i wygodne, ale na pewno dobre dla zdrowia oraz oka, najlepszym środkiem transportu będą bowiem nasze nogi. Z pewnością to świetny sposób, aby poczuć klimat i poznać uroki miasta. Jednak gdy potrzebujemy szybszej opcji, Dublin posiada przyjazną i sprawnie działającą sieć komunikacji miejskiej oraz bardzo wygodny tabor. Ceny biletów również nie przyprawiają o zawał, dzięki temu można bardzo efektywnie zaplanować każdą, nawet najkrótszą wyprawę po mieście. Większość muzeów i galerii odnajdziemy w dzielnicy Grafton Street. Oczywiście dzielnica Temple Bar, słynąca z nieprzerwanych imprezowych nocy będzie docelową lokalizacją naszej podróży, jednak nie pomijajmy historii. Warto odwiedzić Zamek Dubliński, który został zbudowany w miejscu dawnych fortyfikacji wikingów. Tuż obok zamku znajduje się katedra Kościoła chrystusowego – jedna z dwóch wartych uwagi w Dublinie. Drugą jest katedra św. Patryka. Odnajdziemy tutaj, podobnie jak w Amsterdamie, wiele mostów, jak np. Samuel Beckett Bridge, Rotterdam, Spencer Dock Bridge, Calatrava i wiele innych. Niejednego zadziwią one swoją ciekawą konstrukcją architektoniczną. W tym mieście odnajdziemy również najwyższy monument na świecie – iglicę Spire of Dublin o wysokości 120 m oraz jeden z największych ogrodzonych parków miejskich w Europie – Phoenix Park. Zdecydowanie obowiązkowym miejscem, które trzeba zobaczyć, jest Browar Guinessa. Obiekt związany z postacią inicjatora słynnej księgi, a także z największą w Irlandii produkcją ciemnego piwa o nazwie stout. Na najwyższym piętrze browaru znajduje się pub z pięknym widokiem na miasto. Wrażenia niezapomniane! Browaru


34

A co się dzieje w Dublinie nocą? Bardzo wiele! To miejsce jest znane z bogatego życia nocnego. W mieście zamieszkuje głównie młoda społeczność, w której połowa to ludzie poniżej 25. roku życia – studenci, więc rozrywka jest dostosowana do upodobań młodych. Polski studencki czwartek, który oznacza zniżki na barze i wyjątkowe imprezy, w Dublinie trwa cały tydzień. Dominują nocne kluby z muzyką na żywo oraz puby piwne skoncentrowane wokół centrum miasta. Najwięcej tego typu atrakcji można znaleźć przy Harcourt Street, Camden Street, Wexford Street i Leeson Street. Wśród turystów najbardziej znany jest obszar Temple Bar ze specyficznym, średniowiecznym układem ulic, uznawany często za kulturalną dzielnicę Dublina. Z kolei mieszkańcy uważają ten rejon za sztuczny. Irlandczycy uwielbiają huczne zabawy, tutejsze kluby zaczynają więc nabierać europejskiej rangi. Odwiedzić należy od razu, bez żadnego zastanowienia cztery miejsca. Tam z pewnością nie będziemy się nudzić! Pierwszy to The Kitchen przy Hotelu

Clarence. Popularne miejsce, należące do grupy U2, co już przyciąga turystów! Klientela jest raczej młoda, a muzycznie dominują ostry rock i hip-hop. Kolejny jest Club M przy Blooms Hotel. Odpowiednie miejsce dla osób, które cenią sobie brak napuszonej atmosfery. Muzyka to głównie standardy z lat 60. i 70. Jeżeli jednak mamy ochotę totalnie się wyszaleć, to odpowiednim miejscem będzie Velvet Nightclub. Bardzo klimatyczne miejsce, które przyciągnie naszą uwagę na dłużej. Czwarta miejscówka jest lekko alternatywna, to gejowski klub The George. Wart odwiedzenia, ponieważ zaprasza nie tylko gejów, ale jest tolerancyjnym miejscem, w którym każdy może się zatrzymać i dobrze pobawić. W soboty natkniemy się na karaoke. Warto przyjść przed 22, ponieważ wtedy nie zapłacimy 10 euro pobieranego za wstęp. W niedziele, co zaskakuje, organizowane są turnieje bingo. Wracając jednak do konserwatywnych klimatów, nasze kroki powinny zmierzać tej niesamowitej nocy w kierunku Dtwo (60 Harcourt Street) gdzie poza barem i klubem odnajdziemy letni ogród, w którym organizowane są imprezy barbecue. Jeśli w trakcie klubowej wyprawy zgłodnieliśmy, warto zjeść właśnie tutaj. Po północy od poniedziałku do piątku wszystkie pozycje


P R Z E W O D N I K FILMOWO

35

w menu kosztują mniej niż siedem euro. Poszukując drinków za jedyne trzy euro, trafimy do Krystle (21–25 Harcourt Street), gdzie bawić się będziemy na kilku poziomach doznań. Na koniec naszej nocy lub podczas planowania kolejnej nie możemy pominąć The Church (Junction of Mary St & Jervis St). Jak sama nazwa wskazuje – za dnia jest to miła i przyjemna restauracja zlokalizowana w budynku dawnego kościoła, gdzie na obiad możemy zaprosić znajomych do lewej lub prawej nawy. W nocy to miejsce szaleje od bitu i klimatu światła wdzierającego się ukradkiem przez witraże. Jeśli jeszcze się wahacie, wyobraźcie sobie te klimaty – od razu chce się zagłębić w tajemnice tych niezwykłych klubów i uliczek pięknie oświetlonych nocami… W tych wyobrażeniach warto pominąć porannego kaca. Jedziemy?

W samej Irlandii kręci się wiele filmów, np. „W imię ojca” czy „Oświadczyny po irlandzku”, jednak w Dublinie, co dziwne, dużo mniej. To malownicze miasto na pewno przyciągnie jeszcze niejednego producenta! Co ciekawe, kręcone były tam zdjęcia do polskiego filmu: „Siwy dym”. Z drugiej jednak strony w tej wyspiarskiej stolicy organizowanych jest wiele festiwali filmowych: „Festiwal filmu polskiego”, „Jameson Dublin International Film Festival” czy też „Kinopolis”. Dublin jest również gospodarzem interesującego trzydniowego festiwalu o sztuce „OFFSET”. W roku 2015 przewidziany jest on na 6–8 marca. Sztuka, animacja, rysunek, filmy, moda i dużo więcej... Zdecydowanie warte zobaczenia!

ARTYSTYCZNIE Z Dublina wywodzi się wiele ważnych postaci muzycznych. Zespół U2, w tym sam lider – muzyk, piosenkarz, działacz na rzecz pokoju: Bono. Kolejni muzycy to między innymi: Bob Geldof, Enya, Sinéad O’Connor, Thin Lizzy. Ważną postacią dla świata filmowego pochodzącą z Dublina jest aktor Colin Farrell. Wśród pisarzy – Oskar Wilde oraz Samuel Beckett.

KONCERTOWO Najciekawsze w 2015 roku koncerty to: 5.02 – Macy Gray – The Academy 10.02 – Interpol – The Olympia Theatre 25.02 – Placebo – The Olympia Theatre 10.03 – Art Garfunkel – Vicar Street 17.04 – Anathema – The Academy W kolejnych miesiącach 2015 roku zagrają również m.in.: Mark Knopfler, Fleetwood Mac i The Who.

ZIELONO Najważniejszym świętem w Irlandii jest Dzień Świętego Patryka – co roku obchodzony 17 marca. W tym wolnym od pracy dniu tradycją jest noszenie ubrań w kolorze zielonym, który jest narodowym kolorem Irlandii. Jest to dzień, w którym organizowane są festyny i stanowi okazję do napicia się wielu różnorodnych irlandzkich piw. Ale warto pamiętać, że tradycyjnie w tym dniu pije się szklankę whiskey zwaną dzbanem Patryka.


W

Y

W

I

A

D

MUZYCZNI WOJOWNICY Grali w Polsce już niejeden raz. Naszą publiczność lubią za energię i spontaniczność. Ich muzyka ma moc, a radość to główny składnik twórczości. Przed koncertem w warszawskim klubie Progresja pogadaliśmy z Sebastianem Pringle’em i Grahamem Dicksonem. Rozmawiała Katarzyna Jonkowska

CRISTAL FIGHTERS

36

K

iedy zaczynamy rozmowę, patrzą na mnie trochę nieufnie. To stresujące napięcie mija jednak już po pierwszym pytaniu. Chłopcy odpowiadają swobodnie, uzupełniają swoje wypowiedzi i wcale się nie śpieszą. Wywiad zajmuje nam trochę więcej czasu, niż przewidywaliśmy, ale atmosfera jest pełna luzu i bez nadęcia. Tak jak ich muzyka. LAIF: To nie jest Wasz pierwszy kontakt z Polską, wcześniej występowaliście w Gdyni, Katowicach i Warszawie. Co w naszym kraju najbardziej przykuwa Waszą uwagę? Sebastian Pringle: Zdecydowanie ludzie. Wielu Polaków mieszka w Londynie, kilku poznaliśmy. I już tam się z nimi spotykając, polubiliśmy ich. Najbardziej lubię obserwować ich na koncertach – są naprawdę szaleni i spontaniczni. Patrząc na nich, widzi się, że kochają muzykę i lubią nas. LAIF: Gracie w różnych miejscach. Które koncerty wolicie bardziej: te w małych klubach, jak ten, czy festiwalowe wydarzenia? Graham Dickson: Jest coś wyjątkowego w koncertach w małych, zamkniętych przestrzeniach, jak kluby. To jak małe pudełko pełne potu, zapachu i skumulowanej energii, która cię wciąga i nakręca. To trochę jak wehikuł czasu, który nagle przenosi cię do innego świata. Festiwale zaś to coś zupełnie innego. Tam są tysiące ludzi, kiedy taki tłum zaczyna śpiewać razem z tobą, to coś niesamowitego. Poza tym na festiwalowym koncercie są ludzie, którzy niekoniecznie przyszli tam dla ciebie, ale kiedy już się pojawią, wytwarza się zupełnie inny rodzaj energii. Oni są jak jedna drużyna, dla której


S.P.: Skupiamy się na tych dobrych wydarzeniach z naszego życia. Kiedy patrzysz w przeszłość, często jest tam dużo smutku, my staramy się tworzyć pozytywną muzykę. Odbierać życie z odwagą i w pozytywny sposób. G.D.: Wychodzimy z założenia, że za każdymi chmurami jest słońce. LAIF: Czy miejsca, w których mieszkacie, mają wpływ na Waszą muzykę? S.P.: On mieszka w Nowym Jorku, a ja kilka miesięcy spędzam w Anglii, a kilka w Hiszpanii. Początek tego roku spędziłem w Kraju Basków, i to miejsce jest niewiarygodnie inspirujące! Co zresztą słychać w naszych piosenkach. Spotkałem tam wielu ludzi, z którymi łączyła mnie miłość do muzyki. Co wieczór graliśmy i śpiewaliśmy. Tam spędziłem naprawdę dużo czasu. To miejsce zatrzymało mnie

37

najważniejsza jest muzyka. Mają duże doświadczenie i zróżnicowane gusta muzyczne, to wbrew pozorom nieprzypadkowi ludzie. Ta energia jest bardzo poruszająca, pełna miłości i mocy. LAIF: Byliście na Open’erze. Jak wspominacie ten festiwal? S.P.: O tak, to był ogromny festiwal. Kiedy graliśmy tam za pierwszym razem, to był jeden z największych festiwali, na jakim kiedykolwiek graliśmy. Wszystkie doświadczenia były niesamowite. Miało się wrażenie, że ten tłum sprzed sceny nie ma końca. To był dla nas zaszczyt zagrać tam. Za drugim razem graliśmy po Slayerze. To była wyjątkowa publika. LAIF: W Waszej muzyce słyszy się wiele inspiracji, wiele wpływów. Dużo w niej energii i radości. Jakie emocje są dla Was najbardziej inspirujące?

na dłużej, przykuło moją uwagę. To miało na mnie duży wpływ i na wszystko, co tam tworzyłem. Byłem trochę odcięty od miasta, czułem większy związek z naturą, to było niesamowite. LAIF: Co w tym Kraju Basków sprawiło, że tak Cię pochłonął? S.P.: Wszędzie na świecie są ludzie, którzy są indywidualistami. Są takie plemiona, nacje. Każdy kraj reprezentuje coś innego. Ten kraj ma w sobie coś wyjątkowego. Jest majestatyczny, może to wynik ich odosobnienia. Może ta izolacja sprawiła, że skupili się na własnym rozwoju, na swojej kulturze. I to ta kultura stworzona na bardzo małej przestrzeni jest tak inspirująca. To szalone miejsce. Ich kultura jest czysta dzięki położeniu geograficznemu. Nie tylko językiem wyróżniają się na tle Hiszpanów czy Francuzów, ale nawet swoim zachowaniem czy wyglądem. Mają swoją mentalność. LAIF: A Nowy Jork? G.D.: Nowy Jork jest bardzo inspirującym miejscem, choć w trochę inny sposób. To miasto jest szalone, ono nigdy nigdy nie zasypia. Jest pełne muzyki. Pełne życia. Myślę, że możesz tam znaleźć wszystko to, czego szukasz w życiu, to naprawdę niesamowite miejsce. Chcesz być w centrum miejskiego zgiełku, jesteś. Pragniesz trochę spokoju, jedziesz godzinę i jesteś za miastem. LAIF: Co jest najważniejsze dla Waszego procesu tworzenia muzyki? G.D.: Każdy z nas ma nieskończenie wiele pomysłów i duże doświadczenie. My uwielbiamy ze sobą pracować, choć każdy z nas ma swoje typy muzyczne, które czasem dość znacznie się od siebie różnią. LAIF: Co jest ważniejsze: tekst czy podkład? G.D.: Słowa są dla nas bardzo ważne. To nie są leniwe teksty dla nastolatków, choć wielu z nich nas słucha. To nieskończone procesy twórcze, które dają radość nie tylko nam, ale przede wszystkim tym, którzy nas słuchają. I to właśnie lubimy najbardziej.


S

Y

L

W

E

T

K

MUZYCZNA GLOBTROTERKA Szwecja to kraj, który wydał światu m.in. Laleh, Neneh Cherry, Robyn i Eskobar. Choć kojarzy nam się z chłodem, to bardzo często muzyka jego reprezentantów jest gorąca i szalona. Przykładem niech będzie twórczość i styl bycia 29-letniej Elliphant – idącej na żywioł w każdej możliwej sferze swojego artystycznego życia. Tekst: Elvis Strzelecki

ELLIPHANT

38

K

to słyszał m.in. „Down on Life” i „One More”, ten wie zapewne, że młoda Szwedka to istny wulkan energii. Ciężko pozostać obojętnym wobec jej niekonwencjonalnej twórczości. Mieli o tym szansę się przekonać także polscy fani, kiedy to podczas festiwalu Tauron Nowa Muzyka porwała publiczność swoim prowokującym zachowaniem pokazującym, że arogancja i luz wcale nie muszą kojarzyć się w czymś negatywnym. Konsekwencja? Według obserwatorów okazała się lepsza od innej gwiazdy Taurona – Kelis. Zanim jednak oficjalnie wkroczyła do muzycznego światka, zajmowała się fotografią i malowaniem. W wieku 16 lat zaczęła podróżować, by odnaleźć swoje prawdziwe powołanie. Opisała to w wywiadzie dla bloga Pigeons and Planes w następujący sposób: – Nie mogłam zostać w Szwecji. Miałam tam rodzinę, przyjaciół i swoje życie. Kiedy wyjeżdżasz, dajesz sobie szansę na odkrycie innej części siebie.

A


Pierwszymi miejscami, które odwiedziła, były Indie oraz Indonezja. Przez osiem lat przebywała na Bali, gdzie zajmowała się tworzeniem bikini i innych plażowych ciuchów, które następnie sprzedawała na terenie całej prowincji Goa. Nieobcy był jej również imprezowy styl życia, który zaprowadził ją do Paryża, gdzie poznała Tima Deneve’a z producenckiego duetu Jungle. Efektem ich współpracy był numer „Tekkno Scene”, który pojawił się na soundtracku do 13 odsłony kultowej gry FIFA. Kolejny singiel Ellinor Olovsdotter – „Down On Life” – okazał się przełomem w jej karierze, fundując artystce sympatię fanów i krytyków. Nakręcony do niego wideoklip obejrzało ponad milion widzów, w tym sama Katy Perry (napisała o nim na Twitterze: „One of the most bad ass music videos I’ve seen in a long time”). Po sukcesie epek „Elliphant” i „Live Till I Die” przyszedł czas na debiutancki album wokalistki zatytułowany „A Good Idea”, który ukazał

39

się nakładem labela Dr Luke’a (producenta m.in. wcześniej wspomnianej Katy Perry, Keshy oraz Britney Spears), Kemosabe Records. Ellie nie spoczęła jednak na laurach, kontynuując nagrywanie kolejnych utworów we współpracy z takimi postaciami, jak MØ, David Guetta czy Skrillex. Porównywana do M.I.A. przyznaje, że silny wpływ na jej twórczość miały dokonania B-52’s, The Prodigy, Portishead, Coco Rosie, a także reggae. Muzyka, którą tworzy, wymyka się wszelkim klasyfikacjom, mimo iż niektórzy próbują przypiąć jej łatkę reprezentantki tanecznego hip hopu. Elliphant wytworzyła bowiem swój własny nurt, który jak widać, zyskuje coraz większą sympatię słuchaczy z całego świata. Nowy Jork ją stresuje. W Los Angeles odbywają się według niej najgorsze imprezy świata. Widać jednak, że polubiła Polskę, pojawi się bowiem u nas po raz kolejny na początku nowego roku (6.02.2015 w katowickim Mega Clubie, a dzień później wystąpi w warszawskim klubie Basen).


IMPREZY,KONCERTY FJAAK

9.01.15 Sfinks700, Sopot

MOORYC

9.01.15 Das Lokal, Wrocław

MARCELINA

21.01.15 Stodoła, Warszawa

FAIR WEATHER FRIENDS

23.01.15 Remedium, Sosnowiec

Po listopadowym tournée po Polsce trio powraca ponownie – tym razem zagra w sopockim Sfinks700. Czego się spodziewać? Na pewno wykręcających brzmień łączących house, współczesne podejście do techno oraz elementy breakbeatowe.

Maurycy Zimmermann na dobre zadomowił się w Berlinie, przez co powoli zaczynamy go traktować jak zagraniczną gwiazdę. Wydawnictwa dla Pets Recordings czy Freude am Tanzen tylko potwierdzają słuszny kurs obrany przez ekspoznanianina. Miło będzie go usłyszeć w styczniu we wrocławskim Das Lokal.

Kim jest? Marcelina to nominowana swego czasu do Fryderyków właścicielka ciekawej barwy głosu, autorka trzech albumów, z których ostatni – „Wschody zachody” – będzie promować podczas styczniowego koncertu w warszawskiej Stodole.

FRITZ KALKBRENNER 5.02.15 Basen, Warszawa

Ciepła, taneczna elektronika połączona z soulowymi wokalizami to znak rozpoznawczy Fritza Kalkbrennera, który koncertem w warszawskim Basenie promował będzie swój ostatni krążek zatytułowany „Ways Over Water”. No i co, przegonił swojego brata czy jeszcze nie?

MARK LANEGAN BAND

ELLIPHANT

FUNDATA Kto zagra w Polsce? Na czyj koncert warto pójść? Na jakie muzyczne wydarzenie już teraz można zacząć odkładać pieniądze? Tu wszystkiego się dowiesz!

THE SUBWAYS

18.02.15 Proxima, Warszawa

XXANAXX

1.03.15 Eter, Wrocław

18.02.15 Progresja, Warszawa 19.02.15 Fabryka, Kraków

Mistrz alternatywnego grania. Facet, którego barwa głosu oscyluje między milionem wypalonych papierosów a kontenerowcem wypitej whisky. Melancholik, nostalgik, oddany fan Los Angeles Clippers. Nie przegapcie dwóch jedynych okazji, by usłyszeć go na żywo!

Słysząc „Fair Weather Friends”, myślimy: „ping-pong”. Ich styl jest jak teledysk do kawałka „Fortune Player” – pełen dystansu i przyjemnych melodii, do których chce się śpiewać. Nic więc dziwnego, że zespół zdobywa coraz większą popularność. Należy im się!

Angielska grupa grająca zaangażowany indie rock mieszany z popem, swój ostatni, bliźniaczo zatytułowany krążek, promuje trasą koncertową w ponad 40 miastach Europy. Nie zabraknie oczywiście ich u nas, więc jak macie wolny wieczór 18 lutego, to wpadajcie do warszawskiej Proximy!

Ich debiutancki krążek „Triangles” był bodaj jednym z najbardziej wyczekiwanych krążków ostatnich lat na rodzimej scenie muzyki rozrywkowej. Regularnie występują w miastach całej Polski, więc nie zabraknie ich także we Wrocławiu. Koncert odbędzie się 1 marca w klubie Eter.

6.02.15 Mega Club, Katowice 7.02.15 Basen, Warszawa

Jeśli lubisz energię i zadziorność w stylu M.I.A., nieoczywiste połączenia elektroniki z rapowym flow, a przy tym intensywny show na żywo, to koncerty Elliphant są tym, czego szukasz! A znajdziesz to na początku lutego w Katowicach i w Warszawie, w ramach Before Tauron Nowa Muzyka Festiwal.

ASAF AVIDAN

14.03.15 Stodoła, Warszawa 15.03.15 Fabryka, Kraków

Chyba nie ma nikogo, kto nie kojarzyłby jego „One Day”, który w remiksie Wankelmuta podbił listy przebojów na całym świecie. Ale Asaf Avidan to także kawałek porządnego rockowego grania, przeplecionego folkowymi motywami. Artysta pojawi się na dwóch koncertach – w Warszawie i Krakowie.


C O , REBEKA

25.01.15 Basen, Warszawa

Duet Rebeka sukcesywnie buduje sobie pozycję na krajowym podwórku elektroniki. Łączy charakterystyczne brzmienie syntezatora Casio, emocjonalne aranżacje i wręcz dreampopowe partie wokalne. Świetnie sobie radzą na żywo, warto ich posłuchać!

IZA LACH

12.02.15 Stodoła, Warszawa 15.02.15 Stary Klasztor, Wrocław

Wpierana przez różne inkarnacje Snoop Dogga młoda zdolna artystka z Łodzi konsekwentnie pnie się do góry, czego potwierdzeniem jest jej najnowszy album „Painkiller”. Młody polski pop ma tyle do powiedzenia, co Iza Lach, więc słuchajcie go uważnie!

MELA KOTELUK 14.03.15 Studio, Kraków

Mela udowodniła już, że w polskiej muzyce pop można brzmieć klasycznie, a przy tym uniknąć przykrego efektu miałkości i banału. Właśnie ukazał się jej drugi album zatytułowany „Migracje”, który wybrzmi podczas koncertu artystki w krakowskim klubie Studio.

THE JILLIONAIRE 29.01.15 Sfinks700, Sopot 30.01.15 Kwadrat, Kraków 31.01.15 SQ Klub, Poznań

Ukrywający się pod tym pseudonimem Chris Leacock to tak naprawdę połowa legendarnego duetu Major Lazer. Mówi się, że sezon bez didżejskiego seta w wykonaniu The Jillionaire jest sezonem straconym. O czymś to świadczy, prawda? Więc do klubów marsz!

ED SHEERAN

13.02.15 Torwar, Warszawa

Jego debiutancki krążek pokrył się platyną czterokrotnie, co skutecznie ułatwiło mu zgarnięcie dwóch statuetek Brit Awards. Brytyjczyk koncertem w Warszawie będzie promował swój drugi album zatytułowany „x”.

ARCHIVE

26.03.15 Teatr Łaźnia Nowa, Kraków 27.03.15 Torwar, Warszawa 28.03.15 B90, Gdańsk 29.03.15 MTP, Poznań

Na początku byli formacją triphopową, by w konsekwencji osiąść we współczesnych brzmieniach okołogitarowych o mocno alternatywnym zabarwieniu. A teraz najlepsze: zespół powraca do Polski promować swój najnowszy album zatytułowany „Restriction”. Fajnie?

G D Z I E ,

TRÓJMIASTO 9.01.15 FJAAK SFINKS700, SOPOT 29.01.15 THE JILLIONAIRE SFINKS700, SOPOT 7.02.15 SOKÓŁ I MARYSIA STAROSTA SCENA, SOPOT 21.02.15 FINK PARLAMENT, GDAŃSK 7.03.14 ROCKET FESTIWAL GDYNIA ARENA 11.03.15 BLACK LABEL SOCIETY B90, GDAŃSK 12.03.15 AXXIS WYDZIAŁ REMONTOWY, GDAŃSK 28.03.15 ARCHIVE B90, GDAŃSK

K I E D Y ?

SZCZECIN 27.02.15 ROCKET FESTIWAL ARENA SZCZECIN 29.03.15 RED BOX CLUB LULU

WARSZAWA 14.01.15 ROYAL BLOOD PALLADIUM 21.01.15 MARCELINA STODOŁA 23.01.15 SABATON TORWAR 25.01.15 REBEKA BASEN 29.01.15 WITHIN THE RUINS HYDROZAGADKA 30.01.15 GERARD WAY PALLADIUM KATOWICE 1.02.15 LORDI 6.02.15 ELLIPHANT PROGRESJA MEGA CLUB 5.02.15 FRITZ KALKBRENNER BASEN KRAKÓW 7.02.15 ELLIPHANT BASEN 22.01.15 SABATON HALA WISŁY 7.02.15 JESSIE WARE TORWAR 23.01.15 S.P.Y FEAT YOUTHSTAR 8.02.15 CHELSEA GRIN FABRYKA PROXIMA 30.01.15 THE JILLIONAIRE 12.02.15 IZA LACH KWADRAT STODOŁA 6.02.15 LUXTORPEDA KWADRAT 13.02.15 ED SHEERAN TORWAR 14.02.15 THE AFGHAN WHIGS 14.02.15 LET IT ROLL WARM UP: FABRYKA NEONLIGHT SDQ 19.02.15 FINK KWADRAT 15.02.15 THE AFGHAN WHIGS 19.02.15 MARK LANEGAN BAND BASEN FABRYKA 18.02.15 MARK LANEGAN BAND 20.02.15 SUICIDAL ANGELS PROGRESJA FABRYKA 18.02.15 THE SUBWAYS PROXIMA 1.03.15 JARBOE FABRYKA 20.02.15 ROCKET FESTIWAL 6.03.15 UFO KWADRAT TORWAR 12.03.15 BLACK LABEL SOCIETY 21.02.15 HOPE PROGRESJA STUDIO 21.02.15 THE BLACK KEYS TORWAR 13.03.15 STING, PAUL SIMON 4.03.15 UFO STODOŁA KRAKÓW ARENA 6.03.15 PIAF! THE SHOW 14.03.15 COMA SYMFONICZNIE ICE ARENA URSYNÓW 14.03.15 MELA KOTELUK STUDIO 13.03.15 AXXIS 15.03.15 A SAF AVIDAN FABRYKA PROGRESJA 22.03.15 JUNGLE FABRYKA 14.03.15 ASAF AVIDAN 23.03.15 THE NOTWIST FABRYKA STODOŁA 26.03.15 ARCHIVE TEATR ŁAŹNIA 21.03.15 JUNGLE NOWA BASEN 26.03.15 RED BOX ROTUNDA 22.03.15 THE NOTWIST 17.04.15 ROBBIE WILLIAMS PROXIMA KRAKÓW ARENA 22.03.15 WHILE SHE SLEEPS 25.04.15 CHARLIE WINSTON PROGRESJA FABRYKA 25.03.15 BLACK VEIL BRIDES 23.05.15 AT THE GATES PROGRESJA STUDIO 27.03.15 ARCHIVE TORWAR LUBLIN 31.03.15 THE UNDERACHIEVERS 21.12.14 ROCKET FESTIWAL PROXIMA HALA GLOBUS 6.04.15 MØ BASEN 26.04.15 CHARLIE WINSTON ŁÓDŹ PROXIMA 31.12.14 LITTLE WHITE LIES, 19.05.15 DEF LEPPARD L.STADT, TYMON TORWAR & THE TRANSISTORS 22.05.15 AT THE GATES WYTWÓRNIA PROGRESJA 20.02.15 FINK SCENOGRAFIA WROCŁAW 31.12.14 PRESIDENT BONGO POZNAŃ (GUS GUS) 3.01.15 REGENERATION DAS LOKAL & BRIAN FENTRESS 31.12.14 WATERGATE RECORDS TELEWIZJA WTK SHOWCASE: RUEDE – KINEPOLIS HAGELSTEIN, LEE JONES 20.01.15 SABATON MTP SALA GOTYCKA 31.01.15 THE JILLIONAIRE 9.01.15 MOORYC DAS LOKAL SQ KLUB 15.01.15 ETHNO JAZZ FESTIVAL 22.02.15 FINK ESKULAP STARY KLASZTOR 28.02.15 ROCKET FESTIWAL 22.01.15 BOKKA HALA ARENA STARY KLASZTOR 8.03.15 PIAF! THE SHOW MTP 24.01.15 SABATON HALA ORBITA 28.03.15 RED BOX BLUE NOTE 15.02.15 IZA LACH 29.03.15 ARCHIVE MTP STARY KLASZTOR 1.03.15 XXANAXX, KRÓL, SOSNOWIEC MAKOWIECKI 23.01.15 FAIR WEATHER FRIENDS ETER REMEDIUM 14.03.15 AXXIS LIVERPOOL


PR Ł YET Y C ( EN I EN ) S ZŁ U JC H EA N E ALCALICA „Y ΩP” (PHOTOVOLTAIC RECORDS)

G

42

ŁU K A SZ A

K OM ŁY

DJ MARCELLE „ANOTHER NICE MESS MEETS MOST SOULMATES AT FAUST STUDIO DEEJAY LABORATORY” (KLANGBAD)



recki zespół Alcalica dzieli swoje artystyczne życie pomiędzy Berlinem a miastem Mitylena, będącym stolicą greckiej wyspy Lesbos. Do tej pory wydali sześć płyt studyjnych i koncertowali w całej Europie. Wydaje się, że bycie oryginalnym twórcą w dzisiejszych czasach jest rzeczą wręcz niemożliwą. Niektórym ta sztuka się udaje – dobrym przykładem jest grupa Alcalica. Połączenie muzyki elektronicznej z brzmieniem tradycyjnych instrumentów nie jest niczym nowym, liczy się zaś sposób wykonania. Członkowie Alcalica posiedli tę niezwykłą umiejętność, gdyż bez jakichkolwiek przeszkód łączą ze sobą dźwięki analogowych syntezatorów, żeński wokal (w pięciu językach), automat perkusyjny, sample, brzmienie perskiego santoora, greckiego baglamasa i afrykańskiej karimby. Mało tego, całość filtrują przez pryzmat basowej muzyki elektronicznej, electro czy jungle. Swoją doskonałą formę duet potwierdza winylową epką „YΔΩP” (gr. woda). Na „YΔΩP” złożyło się sześć niezwykłej urody nagrań. W utworze „Crumbling” francuski liryzm w partii wokalnej dotrzymuje kroku drum’n’bassowej perkusji. Fragmenty „Mraw” i „A Point” to kapitalne zestawianie elektroniki z tradycyjnym instrumentarium, gdzie też pobrzmiewają echa stylu Rebetiko, czyli greckiej muzyki ludowej tworzonej na ulicach miast. W tytułowym „YΔΩP” wirtuozerskie partie santoora spotykają się z analogową elektroniką, napięcie narasta zaś w fantastycznej kompozycji „Fear”, podlanej dubowym transem. Język francuski i drum’n’bass powracają w „Gladio”, tyle że w otoczeniu muzyki folkowej. Możecie być pewni, że to, co prezentuje grupa Alcalica, wymyka się wszelkim klasyfikacjom. Grecy sięgają głęboko do swoich muzycznych korzeni, czyniąc z nich świeżą i niepowtarzalną jakość.

OD



Ś

miem twierdzić, że holenderska artystka znana jako DJ Marcelle, jest obecnie najstarszą didżejką wśród kobiet. Po krótkiej przerwie powraca z podwójnym wydawnictwem winylowym „Another Nice Mess Meets…”. Jej nagrań doskonale słucha się w zaciszu domowym, wypadają tam lepiej niż na parkiecie. Na nowym albumie DJ Marcelle znalazło się sporo miejsca na improwizację, dzięki temu jeszcze bardziej zaskakuje swoimi innowacyjnymi pomysłami. Materiał powstał przy użyciu trzech gramofonów, a lista wykorzystanych nagrań jest imponująca. Z całą pewnością Holenderka przekracza wszelkie granice i podziały stylistyczne, gdyż z największą swobodą łączy afrykańskie rytmy, drum’n’bass, rock, jazz, elektronikę z różnych galaktyk, muzykę świata i kosmosu. Najczęściej jej sample pochodzą z kompletnie nieznanych płyt wydawanych przez małe labele. Mówi się o DJ Marcelle, że jest jedyną godną następczynią Johna Peela z BBC. Zasłynęła znakomitymi audycjami radiowymi, w których od 30 lat przedstawia muzykę nietuzinkowych projektów. Na swoich płytach również doskonale sobie radzi, a krążek „Another Nice Mess Meets…” dowodzi, że muzyczna wyobraźnia DJ Marcelle przekracza wszelkie normy.

FUJAKO „EXOBELL” (ÅNGSTROM RECORDS) 

K

ilka miesięcy temu odkryłem wyjątkową muzykę belgijsko-portugalskiego duetu Fujako (Nicolas Esterle i Jonathan Uliel Saldanha), choć ostatnimi czasy do grupy dołączył Amerykanin MC Black Saturn. W sierpniu tego roku wypuścili minialbum „Soul Buzz”, o którym miałem przyjemność rozmawiać z Nicolasem Esterle’em (wywiad można przeczytać na stronie Kwartalnika Muzycznego M/I). Muzycy w bardzo ciekawy sposób postrzegają hiphopową estetykę, mieszając ją z dubem, noise’em, niskim basem i syntezatorowymi brzmieniami. Nagraniom Fujako nie można odmówić nieprzewidywalności, bo za każdą sekundą czai się dźwiękowy brud, nieład i zaplanowane bałaganiarstwo. Postęp, takim słowem chyba najlepiej opisać ich najnowszą epkę „Exobell”. Ich muzyka ma zawsze szerszy kontekst i nie jest pusta pod względem narracji. Jak dowiadujemy się z materiałów prasowych, artyści czerpią m.in. inspiracje z ezoteryki, mistycyzmu, apotropaizmu – rytuału, mającego chronić przez złymi duchami przy użyciu dzwonów. Niekiedy twórcy zamieniają hip-hop w swoisty rytuał, do którego libretto dopisał MC Black Saturn („Warrior Drum”). W kompozycji „Magog Trash” przeganiają wspomniane duchy. Kapitalny bit w „Ironlion ovfdbk” powinien dać do myślenia niejednemu sklejaczowi hip-hopowych rytmów. Z kolei „Nightlife” to wyśmienita dronowa minitura. Dynamiczny, industrialny i noise’owo-syntezatorowy utwór „Vocal Fisical” prowadzi nas do fragmentu „Kosmic Excentricity”. Wyobraźcie sobie, że zabieramy grupie Pink Floyd partie instrumentów dętych z nagrania „Atom Heart Mother” (1970 r.) i dodajemy do nich współczesną produkcję, raperski monolog, syntezatory oraz transowy klimat. Członkowie Fujako to prawdziwi specjaliści w tworzeniu pozaziemskich form muzycznych.


R NATHAN BOWLES „NANSEMOND” (PARADISE OF BACHELORS) 

C

E

N

Z

J

E

43

/DD/ – Daniel Durlak; /DW/ – Damian Wojdyna; /ŁK/ – Łukasz Komła; /PB/ – Przemysław Bollin ; /KS/ – Krzysztof Sokalla; Jarek /dRWAL/ Drążek; /ES/ – Elvis Strzelecki; Marcin Kusy – /MK/

N

ansemond było niewielkim miasteczkiem znajdującym się niegdyś w stanie Wirginia. To miejsce, którego korzenie sięgają XVII w., było ważną siedzibą rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej, czyli Indian. Polityczne roszady władz doprowadziły w 1976 r. do całkowitego zniknięcia tej mieściny z mapy USA. Obecnie Nansemond figuruje jako Suffolk. Bogactwo okolicznej przyrody przyciągało niejednego turystę. Można był zobaczyć tam niesamowite bagna, rozciągające się na wiele mil. Dziś pojawiają się nowe parkingi, kolejne działki z domami i plantacje orzeszków ziemnych. Co ma wspólnego ta cała historia z postacią Nathana Bowlesa? Ano tyle, że ten amerykański artysta wychował się w tamtych stronach. Na swoim drugim solowym krążku „Nansemond” Bowles wyraża tęsknotę za wspomnieniami z dzieciństwa, a także zastanawia się nad tym, jak zmienia się życie wraz ze zmianą

miejsca zamieszkania. Oczywiście w swoich tekstach ubolewa nad tym, że tak ważne historycznie miejsca po prostu znikają. Okazuje się, że Bowles jest nie tylko świetnym perkusistą, bo na płycie „Nansemond” jawi się jako wirtuoz grający na banjo i dobrze radzący sobie wokalista. Jego twórczość w błyskotliwy sposób koresponduje z muzyczną tradycją Appalachów („Jonah/ Poor Liza Jane”, „J.H. for M.P”). Króciutki fragment „The Smoke Swallower” to psychodeliczna mantra będąca wprowadzeniem do folkowego „Sleepy Lake Bike Club” kojarzącego się z dokonaniami Pete’a Seegera. W „Chuckatuck” z kolei blisko mu do Sama Amidona. Przechadzkę po mokradłach przy akompaniamencie banjo z domieszką nagrań terenowych mamy w „Golden Floaters/Hog Jank”. Album zamyka przepiękny „Sleepy Lake Tire Swing”, gdzie Bowles kapitalnie improwizuje i spogląda w stronę tzw. amerykańskiego prymitywizmu. Album „Nansemond” to wręcz eteryczna opowieść muzyczna będącą doskonałym soundtrackiem do nieistniejących miejsc i nie tylko tych z USA.

E

DALE COOPER QUARTET & THE DICTAPHONES + WITXES „SPLIT” (DENOVALI) 

N

a jednym krążku, tzw. splicie, swoje siły połączyli eksperymentatorzy z Francji. Polska publiczność doskonale zna kolektyw Dale Cooper Quartet & The Dictaphones, który kilkakrotnie odwiedzał nasz kraj. W ubiegłym roku wydali swój kolejny album „Quatorze Pièces de Menace” (Denovali), teraz powracają zaś z długim nagraniem „Le Strategie St Frusquin”. Sama nazwa projektu nawiązuje do serialowej postaci Dale Coopera z „Miasteczka Twin Peaks”. Stylistycznie zespół wciąż balansuje pomiędzy upiornym i mrocznym jazzem, elektroniką, dronami, post rockiem, preparowaną gitarą a głęboką frazą saksofonu. Druga część płyty należy do Maxime’a Vavasseura (aka Witxes). Jego kompozycja „Pisces Analogue” bardziej mnie ucieszyła niż propozycja Dale Cooper Quartet & The Dictaphones – spodziewałem się po nich czegoś więcej. Vavasseur przedstawił najbardziej, jak do tej pory, syntetyczne oblicze swego projektu Witxes. Jazzowe inklinacje zamienił w większym stopniu na ambient i mroczną elektronikę. W „Pisces Analogue” francuski artysta wykreował znakomite napięcie, które nie wypuszcza ze swoich objęć i trzyma aż do końca utworu. Co jakiś czas Vavasseur styka swój niebanalny ambient z przetworzonym brzmieniem różnych instrumentów. Fani Bena Frosta i Tima Heckera będą zachwyceni.


PŁY T Y

( N I E )SŁUCH A N E

BABBA „EASTERCHRISTMAS” (LADO ABC) 

44

C

hciałoby się powiedzieć, że warszawska Babba znów zmienia swoje muzyczne upodobania, ale wcale tak nie jest, gdyż po prostu konsekwentnie je poszerza. Grupa Babba pod dowództwem m.in. Bartosza Webera, udzielającego się także w zespołach Mitch & Mitch i Slalom, chyba za każdym razem jest w stanie pokazać zupełnie coś innego. Cokolwiek by mówić, to zawsze ich twórczość jest porządnie umoczona w swego rodzaju ironii i cechuje ją dystans, jakiego mało jest wśród polskich zespołów. Wiem, że ideą Babby nie jest parodiowanie pewnych estetyk (np. heavy metalu), lecz wyrażanie własnych inspiracji muzycznych, których początki sięgają dawnych czasów, kiedy to członkowie Babby byli dużo młodsi. Jeśli spojrzymy na metrykę Babby, to ta sympatyczna dziewczyna w tym roku obchodzi swoje piętnaste urodziny. Dokonania tej muzycznej nastolatki mogą zawstydzić niejednego domorosłego wiarusa polskiej sceny alternatywnej. Dwa lata temu Babba zamieniła się w wampira i na płycie „The Wrong Vampire” stworzyła swoją wizję tematów Krzysztofa Komedy do filmu „Nieustraszeni pogromcy wampirów” Romana Polańskiego. A jeszcze poprzednim razem Babba tańcowała przy ekstremalnych rytmach na albumie „Disco externo”. Na tegorocznym krążku „EasterChristmas” (może puścicie ten materiał

podczas wigilijnej kolacji?) Babba odwiedza w dużej mierze dzikie kultury i dalekie kraje, ogólnie rzecz biorąc, podróżuje. Na początku przenosimy się do Opola, spokojnie, to tylko utwór „Sopole”, w którym można doszukać się wpływów kultury Mariachi, z gościnnym udziałem trębacza Tomasza Ziętka z Pink Freud. Klimat starych soundtracków odnajdziemy w „Po 16”, zaś w „Sobota” i „Money Shot” mamy niezwykle skomplikowane podziały rytmiczne i dęciaki mocno przesiąknięte Polish Jazzem, a te z kolei spotykają elektroniczne wariacje bliskie wytwórni Warp. Myślałem, że w kawałku „Mayhem” będzie nawiązanie do blackmetalowej grupy, ale całe szczęście to tylko zbieżność tytułów. Za to pokazali rozbujany funk kojarzący się z Mitch & Mitch. Mamy też wycieczki w stronę rocka progresywnego z lat 70. („Sześć cześć”). Dwa fantastyczne utwory „5 cent” i „Ręce zmęczone i pot na czole” zabierają nas bliżej Afryki, a konkretnie afrobeatu, ale takiego z domieszką humoru, jaki ma w sobie nasza rodzima Babba. W „Little (Symphony)” czuję muzykę Felixa Kubina, który skądinąd intensywnie współpracuje z muzykami Mitch & Mitch. „Al Palm” to bardziej tropikalia okraszone polską nutą. Płyta „EasterChristmas” zachwyca pod każdym względem, a zarazem znakomicie podsumowuje wieloletnią działalności zespołu. Teraz tylko pozostaje sobie życzyć, żeby rodziło się więcej takich muzycznych kobiet, jak ta stołeczna Babba.

OD

ŁU K A SZ A

K OM ŁY

VILLALOG „SPACE TRASH” (KLANGBAD) 

C

zy dziś można jeszcze coś ciekawego osiągnąć, podążając w stronę krautrocka i rocka psychodelicznego? Przecież tak dużo powiedziano na ten temat. Okazuje się, że są jeszcze pewne zespoły potrafiące doskonale oddać ducha epoki i dołożyć od siebie wiele ciekawych patentów. Austriackie trio Villalog robi to od 1999 r. Dokonania tej grupy raczej słabo są znane w naszym kraju. Publikuje swoje płyty średnio co kilka lat. I za każdym razem muzycy pokazują inne oblicze rocka psychodelicznego, krautrocka czy space disco. Członkowie Villalog znakomicie prezentują się podczas występów na żywo. Na jednym z takich koncertów, jakie zagrali w 2013 r., był sam Hans Joachim Irmer – słynna postać związana z zespołem Faust. Postanowił zaprosić muzyków do swojego studia, aby zarejestrowali czwarty krążek pt. „Space Trash”. W kompozycjach „Düsseldorf Dub” i „NVN” mamy klimat rodem z Can, „Plätscher Plätscher” prowadzi zaś nas bliżej Kraftwerk czy Spacement3. Utwór „Orange Sunshine” wyraźnie nawiązuje do amerykańskiej grupy Quicksilver Messenger Service. Nie zbrakło też filmowych odniesień, które mamy w „Alphaville”. Kto pamięta ten genialny obraz Jean-Luc Godarda? Artyści wykorzystują dość klasyczne instrumentarium rockowe, które nie stanowi przeszkody w uzyskaniu zachwycających efektów („Bassknopf”, „Space Trash”). „Wall of Echoes” to najbardziej wyciszony fragment na całym krążku, gdzie gitarowe pogłosy i echa przywodzą na myśl dokonania Richarda Pinhasa z Heldon. Na albumie „Space Trash” mamy obraz grupy, której udało się wypracować własne brzmienie. Muzycy Villalog porządnie dotlenili współczesny krautrock.


E

DON’T PANIC! WE’RE FROM POLAND 2.0 

N

a rynku pojawiła się druga odsłona kompilacji „Don’t Panic We’re From Poland” – projektu, który został zainicjowany przez Instytut Adama Mickiewicza w 2008 r., aby promować ambitnych artystów z Polski. „Don’t Panic We’re From Poland” to coś znacznie więcej niż tylko kompilacje. To przede wszystkim program promocji polskiej muzyki aktualnej, oparty na koncertach, showcase’ach, panelach dyskusyjnych i konferencjach. Nie dziwi więc fakt, iż owe przedsięwzięcie kojarzy się międzynarodowej branży muzycznej z najciekawszymi trendami i zjawiskami na naszej rodzimej scenie.

C

E

N

Z

J

E

Druga seria prezentuje nam niezwykły koktajl inteligentnej muzyki, którą trudno zamknąć w jakiejkolwiek kategorii. Całość rozpoczyna utwór sympatycznych chłopaków z Fair Weather Friends „Cardiac Stuff”. Solidna porcja dobrego electro popu zaostrza nam apetyt, prowokując tym samym do zapoznania się z dalszą częścią krążka. Doskonały „Tears From The Sun” autorstwa We Draw A pozwala odpłynąć, podobnie jak „Rknr” Kixnare. Ci ostatni wraz z innymi bohaterami tej kompilacji (a konkretniej Sonar Soul) należą do polskiej wytwórni U Know Me Records, stanowiącej nadzieję nie tylko na żywotność winyli, ale przede wszystkim na polepszenie jakości współczesnej muzyki. Bardzo cieszy mnie obecność największego polskiego towaru eksportowego w dziedzinie muzyki klubowej, duetu Catz’N Dogz oraz sióstr Przybysz (Archeo), które udzielają się wokalnie w „Lekach” Night Marks Electric Trio. Xxanaxx i The Dumplings w remiksach brzmią równie wyśmienicie, co w oryginale, choć w podróż najchętniej zabrałbym Paulę & Karola (posłuchajcie, a zrozumiecie dlaczego). Na sam koniec zostawiam sobie dwie eklektyczne diwy ciemnej (czyt. lepszej) strony popu – Mary Komasę i Zosię Mikucką (Soniamiki). Ktoś powie – Lana Del Ray i Lykke Li. Odpowiem wtedy, pierwsze są lepsze, bo nasze polskie. Jeśli nie wspomniałem o pozostałych utworach, to tylko dlatego, że są bardzo dobre. Nie jest wbrew pozorom żadna kokieteria, wszak projekt „Don’t Panic We’re From Poland” przywrócił mi wiarę w lepsze czasy. Alternatywa? Nie! Po prostu wspaniała muzyka. PS Już nie mogę się doczekać trzeciej serii! /ES/

Restriction 12.01.2015 CD 2LP+CD DIGITAL

45

/DD/ – Daniel Durlak; /DW/ – Damian Wojdyna; /ŁK/ – Łukasz Komła; /PB/ – Przemysław Bollin ; /KS/ – Krzysztof Sokalla; Jarek /dRWAL/ Drążek; /ES/ – Elvis Strzelecki; Marcin Kusy – /MK/

R


R

E

C

E

N

Z

J

E

MAŁE POMYSŁY MOGĄ ZAMIENIĆ SIĘ W OGROMNĄ FALĘ

Szwedzkie trio Tape już od wielu lat umiejętnie ociera się o różne gatunki muzyczne, dodając do nich swoją wyjątkową wrażliwość. Rozmawiamy z liderem tej formacji i członkiem LAIF: W tym roku mija 14 lat od powstania grupy Tape. Jak oceniasz grupy Fire! Orchestra ten okres Waszej działalności? – Johanem Berthlingem Berthling: Jestem szczęśliwy, że udało nam się zachować ten sam – o najnowszej płycie skład zespołu. No i wciąż lubimy tworzyć razem muzykę. Bywały Tape, koncertach lata, w których nie brakowało i planach na najbliższe nam twórczej energii, a niekiedy było zupełnie odwrotnie. Jednak miesiące.

46

Wywiad z Johanem Berthlingem – rozmawiał Łukasz Komła

zawsze wiedzieliśmy, co chcemy robić. Prawdopodobnie dzięki temu przetrwaliśmy razem tyle lat. Byliśmy ze sobą na dobre i na złe. Myślę, że dziś jesteśmy zupełnie innymi osobami niż na samym początku naszej współpracy. LAIF: Muszę przyznać, że co roku wypatruję nowego longplaya Tape, ale cieszę się, że nie spełniacie moich oczekiwań i wydajecie nowy materiał w bardzo dobrych odstępach czasowych. I tak przecież żyjemy w czasach przesytu i nadprodukcji. Pierwszym, co mnie zaskoczyło na albumie „Casino”, było to, że praktycznie zrezygnowaliście z sekcji rytmicznej. Dlaczego?

Berthling: Kiedy zaczynamy pracę nad nową płytą, to zawsze czujemy, że powinniśmy zrobić coś innego niż w poprzednich latach. Choć czasem te zmiany są niewielkie, to dla nas bardzo ważne. Na „Casino” zrezygnowaliśmy z perkusji, oczywiście była to świadoma decyzja. Przez to nasze utwory nabrały bardziej „otwartej” formy. Staramy się zbyt często nie wydawać płyt. Z drugiej strony ten proces jest konieczny, gdyż każdego z nas pochłaniają też inne przedsięwzięcia. Projekt Tape jest dla nas niezwykle istotny, lecz nigdy nie pracujemy w pełnym wymiarze godzin nad nowymi kompozycjami. LAIF: Przy nagraniu „Craps” odżyły moje wspomnienia związane z waszym krążkiem „Revelationes”, o którym nie miałem okazji z Tobą porozmawiać, a który okazał się być jedną z moich ulubionych płyt 2011 r. Wciąż pamiętam charakterystyczne brzmienie twojej gitary i rozżarzoną elektroniką w oddali. Co się zmieniło w Waszej twórczości w ciągu ostatnich trzech lat? Berthling: Jesteśmy w jakimś sensie pod wpływem otoczenia i ludzi, których spotykamy, co bywa ważne w kontekście naszej muzyki. Nasze spojrzenie na sztukę zmienia się wraz z wiekiem, a może jesteśmy mądrzejsi. (śmiech) Mieliśmy roczną przerwę, powiększyły nam się rodziny i poświęciliśmy swój czas na inne przedsięwzięcia. W listopadzie 2013 r. wyruszyliśmy w trasę,

a następnie poczuliśmy potrzebę powrotu do studia, aby zrobić nowy album. LAIF: Na płycie „Casino” poszliście w jeszcze większy minimalizm, delikatność, lawirowanie wokół niuansów dźwiękowych, czego możemy doświadczyć w świetnych nagraniach „Seagulls” i „Eagle Miaows”. Opowiedz, jak powstawały te utwory? Berthling: Staraliśmy się te nagrania przećwiczyć podczas ubiegłorocznej trasy koncertowej i – jak się okazało – był to dobry pomysł. Dobrze jest ograć nowy materiał przed zarejestrowaniem go w studiu. Jednak często podchodzimy do tego w bardzo typowy sposób, nagrywając płytę, aby później przetestować ją na żywo. Przyznam, że jest to znacznie trudniejsze zadanie. LAIF: Prawie za każdym razem zmieniacie miejsce, w którym rejestrujecie nowe kompozycje. Jak pamiętam, pierwsze Wasze płyty powstawały w kamiennej stodole znajdującej się na wyspie Öland, a innym razem wybraliście się do Kolonii, aby pracować przy albumie „Rideau” z niemieckim producentem Marcusem Schmicklerem. Tegoroczny longplay „Casino” został nagrany w legendarnym sztokholmskim studiu Atlantis. Jak wspominasz Wasz pobyt w tym miejscu? Berthling: Fantastyczne studio, jak też ludzie tam pracujący, którzy podsunęli nam pomysł, aby pozwolić sobie na więcej luzu w nowych kompozycjach.


Można powiedzieć, że nasze dźwięki wręcz zamieszkały w tym miejscu i unosiły się w powietrzu. Zarówno ja, jak i Tomas mieliśmy już przyjemność grać w tym studiu. Wybraliśmy to miejsce na podstawie naszych dobrych doświadczeń z poprzednich spotkań. Wiemy, że Janne – inżynier dźwiękowy – ma wielką wiedzę na temat rejestrowania i siedzi w tej branży od co najmniej czterdziestu lat. Mieliśmy możliwość nagrywania na taśmę, co okazało się właściwym rozwiązaniem. LAIF: Teraz chciałbym zapytać o Twój udział w formacji Fire! Orchestra, gdyż w ubiegłym roku było bardzo głośno o tym kolektywie za sprawą doskonałego longplaya „Exit!”. Czy ten koncert w klubie Fylkingen zmienił w jakimś stopniu Twoje podejście do muzyki? Berthling: Grupa Fire! (Andreas Werliin i Mats Gustafsson – red.) jest dla mnie bardzo ważnym projektem, lecz zespół porusza się w innym tempie niż Tape. W ciągu pięciu lat – tyle istnieje Fire! – przygotowaliśmy całkiem sporo nagrań. Pomysł na stworzenie trzydziestoosobowej grupy Fire! Orchestra i zagranie na jednej scenie siedział w nas od dawna. Taki występ odbył się w klubie Fylkingen w Sztokholmie. Chcieliśmy, aby muzyka Fire! Orchestra była przedłużeniem dokonań akustycznego tria i opierała się na dość prostych riffach oraz motywach odnoszących się do sposobu, w jakim funkcjonuje trio. Koncert okazał się wielkim sukcesem, a płyta zebrała dużo dobrych recenzji, a także udało nam się zagrać sporo koncertów w Europie. Tego lata byliśmy na przykład na Roskilde Festivalu. Wystąpiliśmy także w Barbican w Londynie. Teraz jedziemy z muzyką Fire! Orchestra do Skopje. Cały projekt pokazał, że nie ma rzeczy niemożliwych, a małe pomysły czasem mogą zamienić się w ogromną falę… LAIF: Zespół Tape lubi współpracować z innymi artystami, jak było przed laty z Billem Wallsem czy japońskim kwartetem Minamo. Czy macie w swoich planach jakiś pomysł na kolejną taką kolaborację? Berthling: W tej chwili nie mamy takich planów.

Będziemy tworzyć muzykę do dwudziestominutowego filmu, który zostanie nakręcony przez amerykańskiego reżysera. Myślę, że będzie to ciekawe doświadczenie, gdyż nigdy nie robiliśmy specjalnie żadnej muzyki na potrzeby filmu. Choć naszą muzykę wielokrotnie wykorzystano w filmach i programach telewizyjnych. Jeśli okaże się, że będzie to przyzwoity materiał, to możemy wydamy go na oddzielnym nośniku. LAIF: Czy myślisz o rozpoczęciu solowej kariery, czy raczej swoją energię skupiasz wyłącznie na projektach Tape i Fire! Orchestra? Berthling: Niestety, ale obecnie swoją uwagę kieruję w stronę Tape i Fire!, a do tego dochodzą inne projekty i prace produkcyjne. LAIF: Nad czym aktualnie pracujecie? Berthling: Ja i Oren Ambarchi pracujemy nad nowym albumem (zrobiliśmy już jeden i było to prawie dziesięć lat temu) i mam nadzieję, że będziemy go masterować przed końcem tego roku. Myślę, że płyta ukaże się gdzieś na wiosnę przyszłego roku nakładem oficyny Häpna. Niedawno graliśmy w Anglii wspólny koncert z duetem Bexhill. Mieliśmy grać nieprzerwanie przez cztery godziny, ale ten set trwał „tylko” trzy i pół godziny... Męczące, ale bardzo miłe doświadczenie. W październiku tego roku wystąpiliśmy na kilku koncertach w Japonii, w towarzystwie słynnego saksofonisty Akiry Sakaty i perkusisty Paal Nilssen-Love’a. Naprawdę udana trasa, podczas której odwiedziliśmy m.in. w Okinawę. LAIF: Niedawno wróciliście z trasy koncertowej w Japonii, zapytam więc, w jaki sposób japońska publiczność reaguje na muzykę Tape? I jak wyglądają teraz Wasze koncerty? Berthling: Japonia jest chyba naszym ulubionym miejscem, jeśli chodzi o koncerty. Publiczność jest tam znakomita, bo zawsze skoncentrowana i potrafi utrzymać ciszę podczas występu. Nasza muzyka działa tylko wtedy, gdy ludzie jej słuchają właśnie w skupieniu. Mam nadzieję, że wkrótce tam wrócimy.

E

C

E

N

Z

J

E

KUP BILET NA WWW.STODOLA.PL bilety dostępne: KASA KLUBU STODOŁA - warszawa, UL. BATOREGO 10

panny wyklęte 15 stycznia - warszawa

marcelina OPEN stage

21 stycznia - warszawa

grzegorz hyży 8 lutego - warszawa

47

/DD/ – Daniel Durlak; /DW/ – Damian Wojdyna; /ŁK/ – Łukasz Komła; /PB/ – Przemysław Bollin ; /KS/ – Krzysztof Sokalla; Jarek /dRWAL/ Drążek; /ES/ – Elvis Strzelecki; Marcin Kusy – /MK/

R

iza lach OPEN stage

12 lutego - warszawa

XXXV konkurs rock'n'rolla im. Billa Haleya 16 lutego - warszawa

fink 19-22 lutego

macy gray 25 lutego - warszawa

kazik na żywo

ostatni koncert w mieście

6 marca - warszawa

ufo 4 marca - warszawa 6 marca - kraków

asaf avidan 14 marca - warszawa 15 marca - kraków

SCOTT BRADLEE & POSTMODERN JUKEBOX OPEN stage

18 marca - warszawa

ub40’s 23 kwietnia - warszawa


ZESPÓŁ WIELU GŁOSÓW

ARCHIVE 48

P

rzy okazji Archive zawsze mówi się o ich niezwykłej popularności w Polsce i Francji, o wyjątkowym pechu do krytyków z Wielkiej Brytanii, o karierze na liście przebojów radiowej Trójki czy spuściźnie po Pink Floyd. Rzadko kiedy wspomina się o tym, że to zespół, w którym śpiewało aż ośmiu wokalistów. O ile Dave Pen i Pollard Berrier są praktycznie stałymi członkami zespołu, o tyle z resztą sprawa nie jest (ani nie była) już taka oczywista. Największe triumfy grupa zaczęła święcić, gdy ich wokalną wizytówką była cudowna chrypa Craiga Walkera. Zespół był wówczas triem, nie było mowy o żadnym kolektywie, a początkowo nawet o koncertach. Płyty „You All Look the Same to Me” i „Noise” do dziś pozostają jednymi z najlepszych w karierze zespołu, i to wcale nie z powodu obecności „Again” na jednej z nich, a z powodu wokalu i tekstów Walkera właśnie. Destrukcyjny charakter i problemy alkoholowe doprowadziły jednak do tego, że irlandzki wokalista niespodziewanie musiał pożegnać się z zespołem i ustąpić miejsca

Dave’ovi Penowi. Dave w tym samym czasie rozkręcał swój własny zespół Birdpen, jednak z racji angażu w Archive pełnoprawny debiut jego macierzystej grupy ukazał się dopiero w 2009 r. Z kolei Pollard Berrier, który dołączył do zespołu przy okazji płyty „Lights”, postawił wszystko na jedną kartę i zrezygnował z działalności w całkiem ciekawym, beatboksującym kolektywie Bauchklang z Austrii. Przy okazji płyt z serii „Controlling Crowds” do zespołu powrócił Rosko

John, pierwszy wokalista, który wcześniej rapował na debiutanckim „Londinium”. Od czasu do czasu towarzyszył grupie na koncertach, jednak na „With Us Until You’re Dead” oraz na kolejnych płytach już się nie pojawił. Z całkowitym zapomnieniem musiały pogodzić się natomiast Roya Arab i Susanne Wooder. Pierwsza z nich wraz z Rosko Johnem odpowiadała za wokalną stronę „Londinium”. Była jednak bardzo niezadowolona z efektu i traktowania przez


R

E

C

E

N

Z

J

E

SON KITE „PRISMA” (IBOGA) 

ARCHIVE „RESTRICTION” 

D

Dariusa Keelera i po nagraniach pożegnała się z zespołem. Później współpracowała m.in. z Grooveriderem, swoją siostrą Leilą, a także nagrywała solowo. Susanne Wooder zaśpiewała na drugim, najgorszym w karierze albumie Archive zatytułowanym „Take My Head”. Płyta stała się ofiarą producentów dbających wyłącznie o solidny zwrot z inwestycji, a Suzanne po nagraniach pożegnała się z zespołem i karierą muzyczną w ogóle. Dwie pozostałe wokalistki radzą sobie w zespole znacznie lepiej. Maria Q śpiewa w Archive regularnie od 2006 r. (choć na ostatniej płycie jej nie usłyszymy), a najnowszym nabytkiem jest Holly Martin – młodziutka wokalistka o polskim korzeniach, która do kolektywu dołączyła w 2012 r. Z trójką wokalistów Archive w 2015 r. zawita do Polski. Grupa w marcu zagra w Krakowie, Warszawie, Gdańsku i Poznaniu. /KS/

arius Keeler powiedział, że „Restriction” to zbiór niepowiązanych ze sobą utworów, które wyrastają z tego samego drzewa, ale pozostają indywidualnymi tworami. Jest w tym dużo racji – utwory są krótkie, bardzo różnorodne, a cały album strukturalnie przypomina trochę „Lights”, gdzie też mieliśmy zbieraninę różnych pomysłów, które razem świetnie się sprawdzały. Tu jest podobnie. Archive na nowej płycie czerpie ze swojej historii, odgrzebując dawno nieeksploatowane wątki. Mamy więc bity rodem z „You all Look the Same to Me” („Ride in Squares”), filmowe pasaże w duchu „Michel Valiant” („Third Quarter Storm”) czy ballady, które mogłyby trafić na płytę „Noise” („Black and Blue”). Obok tego muzycznego recyklingu Danny i Darius przemycają trochę nowych pomysłów. Raz spoglądają łaskawszym okiem w stronę wesołego indie (utwór tytułowy), innym razem stawiają na mocno gitarowe granie („Ladders”, „Ruination”). Nowości i odgrzewane pomysły w całości sprawdzają się zaskakująco dobrze. Choć zespołu do przodu jakoś specjalnie nie posuwają. /KS/

Co więcej, można powiedzieć, że duet nagrał materiał jako Son Kite, lecz zremiksował jako Minilogue, bo takie chłopaki mają od lat brzmienie – bardziej hermetyczne, suche, stechnicyzowane, minimalistyczne i w taki też sposób grają swoje starsze numery w podczas live actów. Scena psy-pogressive jest obecnie w zupełnie innym miejscu i ich materiał niespecjalnie przyjmie się w tego typu setach DJ-skich, jednak liczę, że będą ozdobą, a i może najgorętszymi momentami imprez progresywnych. Ta płyta wciąga od pierwszego numeru, rozwija się powoli, eksplodując euforią transowości w „Chihiro 61298”. A jeśli mnie ucho nie myli, to w drugim numerze wykorzystane zostało brzmienie z „Blasphemous Rumours” Depeche Mode. Mam świadomość, że album może pozostawiać pewien niedosyt czy nawet rozczarowywać. Ale myślę, że z czasem docenimy to osiągnięcie w dziedzinie progresywnego minimalu. /dRWAL/

49

/DD/ – Daniel Durlak; /DW/ – Damian Wojdyna; /ŁK/ – Łukasz Komła; /PB/ – Przemysław Bollin ; /KS/ – Krzysztof Sokalla; Jarek /dRWAL/ Drążek; /ES/ – Elvis Strzelecki; Marcin Kusy – /MK/

M

arcus i Sebastian zabawili się w mikołajów, bo na koniec roku obdarowali transowe dziatki nie lada prezentem. Przez ostatnie 10 lat jako Minilogue restrukturyzowali techno, rozkładając je na części jak najbardziej minimalne, a od pamiętnego albumu „Colours”, którym zachwycili psy-progresywną publikę, nie wracali do projektu Son Kite. Jednak zdecydowali się na powrót do studia jak i na scenę pod tym szyldem, czując potrzebę stworzenia rytmów, które zdecydowanie nadają się do tańca w hipnotycznym amoku. 7 utworów, średnio trwających po 10 minut, duet stworzył w latach 2007–2014 i nadał im wyraźnie transowy charakter. Trudno tu mówić o psychodelii, gdyż z dawnych „goańskich” czasów nic nie pozostało, ale chyba każdy znający oba projekty Szwedów zauważy różnice i pewne podobieństwa.


50

MELA KOTELUK


MELA KOTELUK „MIGRACJE” 

N

ie przyłączyłem się do zbiorowych zachwytów nad debiutanckim albumem Meli Koteluk. Zaprezentowane single takie jak „Historie ulotne” czy tytułowe „Spadochrony” – przyznam – miały dużą siłę przebicia, ale album w całości przesłuchałem tylko raz i bez wielkich chęci do ponownego zagłębiania się w jego meandry. Spoglądając z perspektywy czasu, oceniam, że funkcjonuje on w mojej pamięci jako przyjemna, ale nieoszałamiająca muzyczna ciekawostka. Być może kluczowa była w tym przypadku obserwacja polskiej sceny kobiecego alternatywnego popu. Mela Koteluk wydała mi się mniej wyrazista od Julii Marcell czy Gaby Kulki. Po odsłuchu nowej płyty pt. „Migracje” muszę posypać głowę popiołem i przyznać, że spoglądam na artystkę przychylniejszym okiem.

E

C

Dlaczego? „Migracje” to w teorii ta sama bajka co „Spadochrony”. Warto jednak zaznaczyć, że paleta barw nowego albumu jest bogatsza. Słychać, że w wypracowanej przez siebie stylistyce artystka czuje się pewniej: pozwala sobie na ciekawsze instrumentarium, eksperymentuje z produkcją (choć i tak trzeba przyznać, że dość zachowawczo), a przede wszystkim śmielej operuje swoim niebanalnym głosem. Ujmuje na tej płycie umiejętność wyważenia akcentów. Koteluk nie gubi wokalnej równowagi, umiejętnie lawirując pomiędzy krzykiem, łagodnym śpiewem a czasem nawet szeptem. Nie giną przez to zarówno dobre melodie, jak i charakterystyczne, autorskie teksty. Skoro mowa o tekstach, liryka Meli Koteluk od momentu wydania debiutu ma równie dużą liczbę zwolenników co przeciwników.

E

N

Z

J

E

W jej twórczości potrafią urzekać zgrabne i celne poetyckie metafory, ale też niejednokrotnie rażą pretensjonalne banały, które mogłyby wyjść spod pióra nastoletnich, aspirujących literatek. Nie inaczej jest na „Migracjach”, choć trzeba przyznać, że teksty w porównaniu ze „Spadochronami” są po prostu lepsze. Dojrzalsze, intrygujące i na pewno na swój sposób oryginalne, bo choć różnie można je oceniać pod kątem literackim, nie sposób odmówić Meli Koteluk konsekwencji w budowaniu swojej artystycznej drogi. Wokalistka ponadto udowadnia, iż jest jedną z niewielu postaci w alternatywnym popie, które nie boją się śpiewać po polsku, i chociażby za podjęcie tej próby warto ją docenić. Wspominałem już, że „Migracje” to płyta zrównoważona. Potrafi porwać dynamicznym, niekiedy wręcz tanecznym rytmem, ażeby po chwili wprowadzić słuchacza w spokojniejszy, refleksyjny nastrój. Jakie kompozycje wbijają się do głowy słuchacza po pierwszym odsłuchu? Na pewno zaraźliwie przebojowe „Żurawie origami” czy też nagranie tytułowe zaskakujące punkową sekcją rytmiczną. Przekonują również wybrane na pierwszy singiel delikatne „Fastrygi” czy kołysankowe „Tango katana”. Na najsłabszy punkt albumu typowałbym piosenkę „Jak to”. To kompozycja mało wyrazista i najmniej zajmująca w porównaniu z pozostałymi propozycjami. Cóż mogę dodać na koniec? Prawdziwym sprawdzianem dla artysty jest trzeci album – to jednocześnie jedno z ulubionych i nadużywanych stwierdzeń krytyki muzycznej. Spoglądając na owo stwierdzenie i progres, jaki zaszedł w muzyce Meli Koteluk od debiutanckiego albumu, trzymam kciuki za to, aby następnym wydawnictwem artystka mocno nas zaskoczyła! /Daniel Durlak / K-Mag/

51

/DD/ – Daniel Durlak; /DW/ – Damian Wojdyna; /ŁK/ – Łukasz Komła; /PB/ – Przemysław Bollin ; /KS/ – Krzysztof Sokalla; Jarek /dRWAL/ Drążek; /ES/ – Elvis Strzelecki; Marcin Kusy – /MK/

R


WU-TANG CLAN „A BETTER TOMORROW” 

52

P

owiedzieć o nich legenda to za mało. Wu-Tang Clan bowiem to prawdziwi tytani hip hopu i nie tylko, wszak ich działalność jest tak różnorodna, że głupotą byłoby zamykanie jej w tylko jednej kategorii. Wystarczy spojrzeć na skład zespołu (9 doskonałych raperów) oraz zawartość płyt, na których odważnie eksperymentują z brzmieniami, ewoluując z albumu na album, i wszystko stanie się dla nas jasne. Niezwykłe osobowości członków składu, agresywne, przepełnione metaforami oraz aluzjami m.in. do filozofii i religii Dalekiego Wschodu, czarnego islamu, filmów kung-fu, a także życia w Nowym Jorku treści, jak również stawianie na silną swobodę artystyczną każdego z reprezentantów grupy czyni z Wu-Tang Clanu jedno z najważniejszych zjawisk muzycznych XX i XXI w. Czy zatem doczekaliśmy się „lepszego jutra”? Biorąc pod uwagę liczne konflikty, jakie ostatnimi czasy poróżniły kilku wu-tangowców, można by zaryzykować stwierdzenie, iż mamy do czynienia z krążkiem przypominającym krajobraz odbudowanego po bitwie miasta. Jeśli jednak spodziewacie się tutaj siły rażenia z czasów „Enter the Wu-Tang (36 Chambers)” czy „Wu-Tang Forever”, nie łudźcie się. Pomimo doskonałej produkcji takich postaci, jak m.in. Rick Rubin i Mathematics oraz sztosów pokroju „Ruckus In B Minor”, „Mistaken Idenity” czy „Pioneed The Frontier”, będzie nam dane zobaczyć zaledwie kawałek nieba. Nie powinniśmy mimo wszystko narzekać, wszak raperzy są już w takim miejscu, że mogą nagrywać muzykę wyłącznie dla własnej przyjemności. Oni na szczęście nadal chcą się dzielić ze słuchaczami swoim przekazem i właśnie dlatego należy się im ogromny szacunek. /ES/


E

C

E

N

Z

J

E

FISZ EMADE TWORZYWO „MAMUT” 

EKLEKTYCZNE/ ELEKTRYCZNE TWORZYWO P

rawdopodobnie najbardziej produktywne rodzeństwo w Polsce powraca z nowym albumem. W zasadzie to do końca nie wiadomo, jaka jest obecnie obowiązująca nazwa projektu braci Waglewskich. W przeszłości nazywali się Fisz/Emade jako Tworzywo Sztuczne, Fisz Emade Tworzywo, potem przez długi czas sygnowali się jako Fisz Emade, a podczas ostatniego występu w ramach Europejskich Targów CJG w Warszawie przedstawili się jako Tworzywo. Niekonsekwencja w nazewnictwie jest być może wskazówką do odczytania ich ogólnej koncepcji twórczej – nieoczywistej, wieloznacznej, złożonej i zarazem klarownej w przekazie. Ich poprzedni album – „Zwierzę bez nogi” – wedle

licznych opinii był hołdem nie tylko dla Beastie Boys, ale także dla nich samych. Słyszeliśmy na nim szerokie nawiązania brzmieniowe i stylistyczne do pierwszych albumów, które wyniosły wówczas duet na falę popularności alternatywnej sceny hip hopu. Ba, wydaje się z perspektywy czasu, że byli jedynymi przedstawicielami tego nurtu. Jednak styl ten na ich najnowszym albumie nie przetrwał – wyginął niczym tytułowy „Mamut”, pozostawiając jedynie szczątkowe relikty w postaci kawałków „Dzień dobry” i „Bieg”. Lecz czy to działa na ich niekorzyść? Absolutnie nie! Dostajemy bowiem w zamian zupełnie nową jakość we współczesnej, szeroko rozumianej muzyce

alternatywnej, która coraz silniej opiera swoje umęczone gitarowym brzdąkaniem (bez urazy!) ramiona na możliwościach, jakie daje muzyka elektroniczna. Tak też to funkcjonuje na „Mamucie”, który nie jest już płytą hiphopową, ale albumem, który doskonale wpisuje się w krajobraz nowofalowej, trąconej tipsem popu na spółkę z pazurem awangardy elektroniki, która nie polega jedynie na odtworzeniu gotowych ścieżek w Abletonie. „Mamut”, wbrew naukowym opiniom, że wyginął tysiące lat temu, wciąż żyje i tętni energią, zmienia humory, nastroje i nawet wygląda bardzo sympatycznie (polecam sprawdzić opracowanie graficzne tego wydawnictwa). To bardzo eklektyczna płyta, gdzie

na krótkiej przestrzeni potrafią przewinąć się wspomniane już wpływy hiphopowe, tabun klimatycznych brzmień lat 80. i 90. („Wróć”, „Zemsta”, „Karate” oraz taneczny singlowy „Pył” z gościnnym udziałem Justyny Święs z The Dumplings), a także śmiałe poczynania w kierunku interpretacji współczesnych brzmień klubowych („Piwnica”), a nawet eksperymenty oparte na głębokim gitarowym basie i wstawkach orkiestry symfonicznej (patrz „Wojna” z udziałem Katarzyny Nosowskiej). Pomimo wyraźnego skrętu ku piosenkowości teksty Fisza wciąż pozostają na wysokim poziomie zaangażowania. Jednocześnie słychać w jego wokalu ciągły rozwój, który czyni z niego jednego z najciekawszych artystów w kraju. Odpowiedzialny w głównej mierze za warstwę muzyczną jego brat ukrywający się pod pseudonimem Emade po raz kolejny udowadnia, że jest jednym z najlepszych kompozytorów i producentów w tej części globu (za „Piwnicę” i tytułowego „Mamuta” dożywotni props!). Jeśli ktoś chce przekonać się o sile tego projektu, koniecznie musi stawić się na ich koncercie. Wcześniej zaś należy kupić płytę – warto! /DW/

53

/DD/ – Daniel Durlak; /DW/ – Damian Wojdyna; /ŁK/ – Łukasz Komła; /PB/ – Przemysław Bollin ; /KS/ – Krzysztof Sokalla; Jarek /dRWAL/ Drążek; /ES/ – Elvis Strzelecki; Marcin Kusy – /MK/

R


W TRASIE Z UKRAIŃSKĄ MOTANKĄ MAJA OLENDEREK Jak to się stało, że sympatyczna dziewczyna o ujmującym uśmiechu i ciepło-dzikim głosie postanowiła wziąć za fraki kilku muzykalnych delikwentów oraz delikwentek i powołać do życia Maja Olenderek Ensemble? Sama nam o tym opowiedziała! Dowiedzieliśmy się też, jakie ma dla niej znaczenie lalka, która towarzyszyła powstawaniu płyty.

54

Rozmawiał Elvis Strzelecki


LAIF: Skąd wziął się pomysł na Maja Olenderek Ensemble? Maja: Narodziny tego projektu były właściwie ściśle związane z przeżyciami z prywatnej sfery mojego życia. Potrzebowałam wyrzucić je z siebie i muzyka okazała się doskonałym katalizatorem moich emocji. Pisząc teksty, natrafiłam na Adama Świtałę, dzięki któremu poznałam resztę zespołu, z wyjątkiem dziewczyn z chórków, które znam od prawie 20 lat. LAIF: Cofnijmy się do 19 września tego roku. Wraz z zespołem dowiadujesz się o tym, że udało się zebrać pieniądze na spełnienie Waszych marzeń. Co wówczas poczuliście? Maja: Ten moment radości nastąpił troszeczkę wcześniej, kiedy przekroczyliśmy próg minimalny, dzięki temu wiedzieliśmy już, że nasz projekt stał się rzeczywistością. Co poczuliśmy? Wielką falę wdzięczności i zaskoczenia. Zebraliśmy nie tylko kwotę niezbędną do wydania płyty, lecz także trochę pieniędzy nadprogramowo. Przeznaczyliśmy je na realizację teledysku. Fascynujący jest zaś fakt, że dzięki takim platformom i ich rosnącej popularności każdy dziś może być mecenasem, kształtować muzyczną rzeczywistość. LAIF: Po przesłuchaniu Waszego krążka pojawił mi

się w głowie następujący obraz: przemierzający Europę cygański tabor odwiedza pewną polską wieś, po czym zabiera jej mieszkańców statkiem kosmicznym na tęczę, na której daje koncert. Jak własnymi słowami opisałabyś tę płytę i jakie emocje towarzyszyły Ci podczas procesu twórczego? Maja: Bardzo podoba mi się historia, którą stworzyłeś. Osobiście mam mały problem z opisywaniem naszej muzyki. Myślę, że zamiast werbalizować jej cechy, lepiej po prostu posłuchać. Mogę jedynie powiedzieć, że jest to projekt dość eklektyczny, z bogatym brzmieniem oraz że przywiązywaliśmy dużą wagę do tekstów. Jeśli chodzi o emocje, to każda piosenka jest efektem zderzenia moich oczekiwań z rzeczywistością. Czasem więc jest to gorycz, czasem rozbawienie, a innym razem wątpliwość itp. Innym ich źródłem są sny, cytaty bądź historie z książek, które przeczytałam, lub zdarzenia z życia moich przyjaciół. LAIF: Jak idą prace nad okładką i teledyskiem promującym wydawnictwo? Możesz nam zdradzić coś więcej na ten temat? Maja: Prace nad okładką trwają, aczkolwiek są już na etapie finalnym. W przypadku teledysku, wolałabym utrzymać wszelkie szczegóły w tajemnicy – lubię niespodzianki.

E

C

LAIF: Wiem, że szykując trasę koncertową, pozwoliliście zaprosić się fanom za pośrednictwem Facebooka do konkretnych miast i klubów. Gdzie wobec tego możemy się Was spodziewać w najbliższym czasie? Maja: Po premierze płyty w styczniu, na pewno pojawimy się w Warszawie, Radomiu, Bydgoszczy i Zgierzu. Nasz management jest ciągle w trakcie ustawiania trasy, ta lista niewątpliwie się więc wydłuży. Jesteśmy bardzo otwarci na zaproszenia i sugestie! Poprosiliśmy o nie naszych fanów na FB i robimy wszystko, by pojawić się tam, gdzie nasi odbiorcy chcą nas usłyszeć. LAIF: Wzięliście udział w projekcie PolakPotrafi.pl, dzięki któremu udało się zrealizować Wasze największe marzenie. Czy Twoim zdaniem tego typu inicjatywy są przyszłością dla młodych zespołów chcących pokazać się światu? Jakich rad udzieliłabyś startującym zespołom, które poszukują dla siebie miejsca? Maja: Obserwując to, w jaki sposób tego typu platformy działają na świecie, ich rosnącą popularność oraz efektywność, mogę stwierdzić, że to zdecydowanie narzędzie przyszłościowe. Dzięki naszej współpracy z PolakPotrafi.pl nie tylko zebraliśmy pieniądze, ale też dowiedzieliśmy się, jak wiele osób nas wspiera i dobrze nam życzy. Gdyby nie tego typu projekt, możliwe, że jeszcze długo nie wydalibyśmy płyty. Jeśli chodzi o rady dla młodych zespołów, to muszę przyznać, że trudno mi je dawać, sama ciągle czuję się zagubiona w tym biznesie, działam często na zasadzie przypadku. Ważną kwestią jest na pewno posiadanie dobrego menedżera, który nie musi wyważać wszystkich drzwi, bo niektóre już na spokojnie otworzył.

E

N

Z

J

E

LAIF: Wiem, że całemu procesowi towarzyszyła też uszyta przez Ciebie lalka. Wierzysz w dobrą magię i moc pozytywnego myślenia? Maja: Ta lalka akurat związana jest z tradycją, którą wyniosłam z domu – to ukraińska motanka. Można jej powierzać różnego rodzaju zadania. W teorii potrafi ochraniać człowieka i spełniać jego życzenia, przynosić dobrobyt itp. Jak widać – działa! Zdaje sobie sprawę z faktu, że może to naiwna magia, ale z drugiej strony, podchodząc do sprawy mniej newage’owo, a bardziej pragmatycznie, jeśli stworzymy jakiś przedmiot, który uosabia nasze pragnienia, to jego obecność ciągle nam o nich przypomina, niczym alarm w telefonie, popychając nas tym samym do działania. Poza tym sama lalka podoba mi się w sensie estetycznym – jest śliczna i połyskliwa. Poprawia mi nastrój. LAIF: W którym z największych miast świata chciałabyś zagrać koncert? Maja: Choć na co dzień większą wagę przykładam do atmosfery klubów, w których występujemy, aniżeli samych miast, to wybrałabym Berlin i Kijów. LAIF: Twój głos budzi we mnie skojarzenia z Tori Amos i Kate Bush. Czy tego typu porównania Cię krępują, czy raczej stanowią komplement? Maja: Zdecydowanie odbieram to jako komplement. Bardzo cenię zarówno Kate Bush, jak i Tori Amos. Ich głosy oraz to, w jaki sposób nimi operują, budują linię melodyczną, jej subtelne światłocienie, składają się na osobliwy magnetyzm, który jest dla mnie największą wartością u wokalisty, muzyka. Jeśli chodzi o sam fakt bycia porównywanym do kogoś, to dla mnie całkiem naturalna sprawa. Każdy szuka odniesień do tego, co już kiedyś widział bądź słyszał. Nie mam z tym żadnego problemu. LAIF: Dzięki za rozmowę!

55

/DD/ – Daniel Durlak; /DW/ – Damian Wojdyna; /ŁK/ – Łukasz Komła; /PB/ – Przemysław Bollin ; /KS/ – Krzysztof Sokalla; Jarek /dRWAL/ Drążek; /ES/ – Elvis Strzelecki; Marcin Kusy – /MK/

R


R

E

C

E

REBEKA „BREATH” EP 

J

56

eden z najgorętszych duetów ubiegłego roku powraca z 12 minutami nowej muzyki. Ktoś powie, że to mało? Raz posłuchasz, nie przestaniesz. Iwona Skwarek i Bartosz Szczęsny przez ostatnie miesiące zdobyli kolejne punkty w notowaniach w swojej kategorii, bo choć chwilę po premierze „Hellady” traktowano ich jako nieprzyzwoicie utalentowanych Polaków, to niedługo potem kiwano na nich z aprobatą na międzynarodowych showcase’ach. Ponadto Bartek zajął się od strony produkcyjnej The Dumplings i masteringiem Fair Weather Friends. Debiutancki album wywindował Rebekę na europejski poziom i co do tego nie ma wątpliwości. Na dowód tego przywołuję grudniowy występ w Stambule, w ramach trasy „Breath” EP.

N

Z

J

E

W cieniu sukcesu LP programowali kolejny krok i trzeba przyznać, że „Breath” ma zasięg milowy. O ile „Hellada” była matematyczna, schludna i tylko nieśmiało rozczochrana, to nowe utwory brzmią jak bezsenność. Jeśli poprzednia płyta była ładnie zatańczonym układem, z precyzyjnymi gestami i ozdobnymi wykończeniami, to tutaj mamy w pełni przemyślaną improwizację. Już pierwsze dźwięki utworu tytułowego zwiastują acidhouse’ową imprezę – tak! – od razu konkret. Od drugiej minuty jest już taki lot, że przychodzą na myśl co lepsze skojarzenia z GusGus, Jonem Hopkinsem, a nawet My Bloody Valentine. Melodia, chaos i psychodelia – co za połączenie! Co ma Rebeka do brytyjskiego rocka? Proszę zobaczyć ich koncert na Boiler Room Poland i zwrócić uwagę, jak i dlaczego po bas sięga Szczęsny.

Drugi rozdział to słodko-gorzka Skwarek, która śpiewa sercem jak PJ Harvey na płycie „To Bring You My Love” z 1995 r. Obie panie mają w sobie pazur i pewność siebie, jakby w jednej dłoni trzymały mikrofon, a w drugiej papierosa. I podobnie jak Angielka, tak i Polka śpiewa o miłości w sposób tak niebanalny, że w jej tekście można znaleźć miejsce na własną interpretację. Jestem przekonany, że na kolejnej płycie Rebeki Iwona pójdzie jeszcze dalej, po swoje. Na tym nie koniec, bo jako trzeci w kolejności czeka na was „Breath” w wersji koreańskiego duetu Idiotape. Dguru i Zeze przetworzyli to na przeszywający bit, który porozrywał oryginał na strzępy. Nowa jakość, istny szał, po prostu czysta energia, którą można zobaczyć we wspomnianym wyżej Boiler Room. Ten koncert i ogólnopolska trasa, to tylko przedsmak tego co wydarzy się w 2015 roku. Ten minialbum pozwala sądzić, że – podobnie jak 2013 – będzie należał do nich. /PB/


Z

D R E W U T N I

d R W A L a

KIASMOS „KIASMOS” (ERASED TAPES) 

K

iedyś debiutancki album artysty zazwyczaj nie był fonografem przełomowym, stanowił preludium do przyszłych, często wiekowych wydawnictw. Obecnie to debiut musi oszołomić, wprawić w zachwyt i powalić na kolana, a następne wydawnictwa mogą jechać już na dobrym „pijarze”. Problem z Kiasmosem jest taki, że choć to płyta nowego pokolenia, to wybitna nie jest, ale zawsze można mieć nadzieję, że album jest jak za dawnych czasów – początkiem drogi. Czas na wyjaśnienia... Po pierwsze – to, że płyta nie powala, nie znaczy, że jest cienka (przyp. autora: w erze cyfrowych mediów to porównanie jest bez sensu). Po drugie – jak na techno to cholernie dobra płyta! A po trzecie – nazwisko Olafur Arnaulda musi gwarantować poziom, na jaki wspinają się tylko nieliczni kompozytorzy... celowo nie określam tego artysty mianem producenta, bo taką łatkę rezerwuję głównie dla wspaniałych chłopaków z EDM-owymi pendrive’ami. W świecie nowoczesnej, nietuzinkowej elektroniki Olafur (choć kojarzony mocno z modern classical, muzyką filmową i ilustracyjną) stoi w jednym rzędzie z Jonem Hopkinsem, Nilsem Frahm

IAMAMIWHOAMI „BLUE” (TO WHOM I MAY CONCERN) 

C

o takiego światu dała Szwecja? Klopsiki, meble i Abbę... no i gorący metal, a nie od dziś wiadomo, że muzycznie Szwedzi są mocni, a zarazem oryginalni. Audiowizualny projekt, któremu przewodzi Jonna Lee ze wspierającym produkcyjnie Claes Bjorklundem, pop rozumie inaczej, co nie znaczy pokracznie. Dwie pierwsze płyty ukazujące się w rocznych odstępach zwróciły uwagę poszukiwaczy dźwięków przystępnych acz niebanalnych, zaś trzeci album stawia na klarowność przekazu... ale nie brzmienia. „Blue” jest bardziej synthpopowy niż dwa dotychczasowe wydawnictwa czerpiące bardziej z chillwave’u i dream popu. Jest bardziej

melodyjny i rytmiczny, a choć muzyka jest tak samo błękitna, to jej odbiór jest łatwiejszy. Te uproszczenia przekazu wcale nie wpływają na jakość artystyczną, wręcz przeciwnie, są siłą tej płyty, bo przecież nie jest to reminiscencja Ace Of Base. Artystka operuje sennym głosem na rozlanych, jakby wydobywających się spod wody syntetycznych podkładach, śpiewając po angielsku z momentami silnie wyczuwalnym skandynawskim, trochę zabawnym akcentem. Wiele dobrego pisało się jesienią o Electric Youth, ale mam wrażenie, że tylko ze względu na pochodzenie, a Iamamiwhoami zdecydowanie zasługuje na takie samo wyróżnienie w środowisku popu z korzeniami w latach 80. Obok „Taigi” Zoli Jesus to druga płyta z 2014 r., której nie wypada przegapić.

D R Ą G A L A czy Rhianem Sheehanem, a jego album „For Now I Am Winter” był moją płytą roku 2013. Co sprawiło, że tego kalibru kompozytor sięgnął po techno? Może Janus Rassmusen – druga połowa tego islandzkiego projektu. Jednakże Janus do tej pory zajmował się indie/synth-popem, najpierw w zespole Bloodgroup a następnie na własną rękę jako chillwave’owa Bryta. Wypadkowa tych dwóch osobowości nie dała klasycznej miazgi z epoki techno łupanego. Ich techno jest wytworne, wielopłaszczyznowe, brunatnopomarańczowe i emocjonalnie rozgrzewające. I choć utwory głównie stukają bitem na 4/4, to ich klimat jest raczej mistyczny niż srogi, a smyki, które pojawiają się w finale, to moment, który jest nagrodą za wytrwałość. Tyle dobrych słów o stylistyce, do której mam artystyczny dystans, i o płycie, której nie uważam za wybitną? Może mnie pogięło, a może chciałbym, by każda debiutancka płyta była tak „przeciętna”.

57

/DD/ – Daniel Durlak; /DW/ – Damian Wojdyna; /ŁK/ – Łukasz Komła; /PB/ – Przemysław Bollin ; /KS/ – Krzysztof Sokalla; Jarek /dRWAL/ Drążek; /ES/ – Elvis Strzelecki; Marcin Kusy – /MK/

O D G Ł O S Y


O D G Ł O S Y

Z

D R E W U T N I

d R W A L a

D R Ą G A L A BVDUB „TANTO” (QUIETUS RECORDINGS) 

C

JOHN DIGWEED & NICK MUIR FT. JOHN TWELVE HAWKS „THE TRAVELER” (BEDROCK) 

58

C

zy możliwe jest stworzenie albumu muzycznego w klimatach SF na miarę „Fundacji” Asimova? Tak się może wydawać... Dwójka producentów, której nie trzeba przedstawiać, ikony sceny progressive i techhouse, stworzyła ilustrację brzmieniową do powieści „The Traveler” enigmatycznego pisarza Johna Twelve Hawksa, na którą pomysł zrodził się ponoć w trakcie słuchania audycji Digweeda, „Transitions”. 13 muzycznych rozdziałów to połączenie klubowych bitów, ambientu, downtempo i industrialnych szumów, a oprawia je zmodyfikowany głos pisarza cytującego fragmenty książki. Dzięki niesamowitemu klimatowi muzyki, jakości produkcji i charakterowi opowieści chciałoby się postawić płytę na równi z kultowymi

„Adventures Beyond The Ultraworld” The Orb i „Lifeforms” The Future Sound Of Lonfdon, jednak mi osobiście nie do końca pasują klubowe uproszczenia. Gdyby album skupił się na formach pozbawionych bitu na 4/4 i był bardziej kreatywny muzycznie, byłbym wniebowzięty, a tak jedynie jestem zadowolony. Materiału można słuchać w postaci oddzielnych utworów lub ciągłego miksu – w tym przypadku zdecydowanie lepiej wypada on jako nieprzerwany 60-minutowy strumień brzmień. „The Traveller” to pierwsza część trylogii „Fourth Realm”, której polski nakład został wyczerpany, zaś studio FOX kilka lat temu wykupiło prawa do wyczekiwanej ekranizacji. Być może John i Nick pójdą śladem hollywoodzkiego trendu i zaserwują nam muzyczną trylogię, a po tak wyśmienicie odebranej przez krytykę pierwszej części możemy poczekać z nadzieją.

oś tu jest cholernie nie tak z Brockiem Van Weyem. Na koniec 2014 wypuszcza trzeci długogrający album, który jest jeszcze lepszy niż poprzednie! Początek roku przywitał wokalnym „I’ll Only Brak Your Heart”, okres wakacyjny zamknął tanecznym ambientem na „A History of Distance”, zaś pod choinkę wrzuca sześciościan brzmień „Tanto”. Rozpatrywanie muzyki bvdub w kontekście lepszy-gorszy nie do końca ma sens, bo jego muzyka jest niemal taka sama, tylko z płyty na płytę jakoś bardziej urozmaicona; w zależności, co nam w głowie siedzi, jak odbieramy dźwięki i jakie mamy fundamenty edukacji muzycznej, oceniamy te dokonania subiektywnie – stąd wzięło się moje stwierdzenie, że to album najlepszy. Sam koncept brzmieniowy nie jest niczym oryginalnym, bo Ulrich Schnauss już pokazał na swych płytach, jak rewelacyjnie można grać do tej pory kojarzony z gitarami „shoegaze”. Ale pomysł ożywiony wrażliwością amerykańskiego muzyka został stworzony śnieżno-pastelowymi barwami, ozdobiony mieszanymi wokalami, zapakowany w 6 utworów trwających ponad 75 minut i wydanych przez własny label Quietus. Muzyka to połączenie generowanych syntetycznie masywnych ścian brzmień w charakterystycznych shoegazowych harmoniach na downtempowych uderzeniach z pląsającą gdzieniegdzie gitarą. I choć z utworu na utwór atmosfera staje się bardziej ambientowa, to emocje wciąż pozostają na wysokim poziomie empatii. Sprawdź, czy czujesz jak ja...


R

E

C

E

N

Z

J

E

AJJA & COSMOSIS THE ALIEN JAMS – LIVE AT THE HR GIGER MUSEUM (PEAK RECORDS) 

59

/DD/ – Daniel Durlak; /DW/ – Damian Wojdyna; /ŁK/ – Łukasz Komła; /PB/ – Przemysław Bollin ; /KS/ – Krzysztof Sokalla; Jarek /dRWAL/ Drążek; /ES/ – Elvis Strzelecki; Marcin Kusy – /MK/

P

ewnie czasem zdarza się wam złapać moment i określić go jako magiczny. Takim przymiotnikiem opatrzyłbym ten album, który jest chwilą wyrwaną z kontekstu, wycinkiem pewnej historii, a zarazem spotkaniem niezwykłych ludzi. W 2011 r. w szwajcarskim muzeum sztuki H.R. Gigera (dla popkultury znany jest jako twórca Aliena) spotkali się malarze (nie pokojowi, choć pokojowo nastawieni), którym przewodził pomysłodawca wydarzenia Filip Leu (wnuk założycielki artystyczno-awangardowej i hipisowskiej rodziny Leu, Evy Aeppli) oraz psy-transowi muzycy – Szwajcar Ajja (młodszy brat Filipa) oraz Bill Halsey stojący za projektem Cosmosis. Ci pierwsi malowali, ci drudzy grali, a publiczność podziwiała. Kilkugodzinny performance pod szyldem Art Fusion Experiment pachniał bukietem farb i został wypełniony elektronicznymi brzmieniami z towarzyszeniem gitary, a ta płyta jest zaledwie blisko 70-minutową selekcją utworów wykonanych na żywo. Psychodeliczne barwy i esy-floresy zostały ozdobione chilloutem, downtempo, psybientem, powolnym transem, a gitarowe improwizacje nadały całości funkowy charakter. Materiał jest tak plastyczny, że właściwie sam się wchłania i kładzie na zmysły i tylko można próbować sobie wyobrazić, jak to wyglądało naprawdę na żywo.

ODESZA IN RETURN (COUNTER RECORDS / NINJA TUNE) 

L

ato odeszło, chillwave też... Żywot tej efemerycznej stylistyki był krótki jak swego czasu disco-punk. Ta druga moda szybko przerodziła się w prężny indiedance, a w co przerodzi się chillwave? Odpowiedzią jest być może album chłopaków z Seattle, z miasta, które światu dało grunge i modę na flanelowe koszule. Cóż, teraz młodzież nosi się bardziej wyraziście, nie gra na archaicznych gitarach, a na scenie z dumą prezentuje elektronikę z jabłuszkiem. Odesza to idealny przedstawiciel młodego pokolenia muzykantów, którzy

wiedzą, jak używać internetu do promocji, elektroniki do produkcji i z jakich puzzli sklejać dźwięki, by były znane, a zarazem oryginalne. W przypadku Odeszy zadaję sobie pytanie, czy ich utwory uznać za konstrukcje, czy kompozycje, coś, co już słyszałem, czy coś zupełnie nowego. Czy jest to już pop, czy muzyka balansująca na pograniczu normalności, prosta, czy przekombinowana... Tę odpowiedź znajdziecie w sobie. Duo na swej drugiej płycie sięga jeszcze po chillwave, hip-hopowe bity i r’n’b, ale idzie ku bardziej przystępnej melodyce, bez ospałości, choć i dreamowe elementy tu znajdziecie. Urok tej płyty tkwi w detalach, w dopracowanych brzmieniach, w sposobie cięcia

wokali i łączenia podkładów i oczywiście w samym nastroju, który nazwałem sobie „pozytywną melancholią”. Siłą są natomiast utwory wokalne z żeńskimi gośćmi jak Zyra, Shy Girls, Py, Madelyn Grant. Jednak ja mam szczególną słabość do „Kusanagi”, nieco spokojniejszego instrumentala, nawiązującego tytułem do słynnego japońskiego miecza, który także dał nazwisko „duchowi w maszynie” – cybernetycznej Motoko. To kolejny powód, by twierdzić, że Harrison i Clayton tworzą muzykę, opierając się na tym, co w popkulturze już było. A tylko dzięki ich talentowi ten kolaż jest wyjątkowy, na tyle bym album umieścił w swojej pierwszej dziesiątce albumów roku 2014.


DŹWIĘKOWI SZALEŃCY Z ESSEX Wyobraźmy sobie zespół, który z undergroundowej kapeli dance przemienia się w rockowego giganta grającego na największych scenach świata. Kto to taki? The Prodigy. Niezwykła hybryda połamanej elektroniki, punkowej zadziorności i koncertowej wariacji uczyniła z nich jedną z najważniejszych kapel XX i XXI w. Niedawno oznajmili, że w pierwszej połowie 2015 r. pojawi się ich szóste studyjne dzieło. Tytuł co prawda nadal pozostaje nieznany, ale jedno jest pewne – jeśli szaleni Brytole wydają album, to musi to być coś wyjątkowego. Zanim jednak usłyszymy pierwsze dźwięki nowego longplaya Howletta i spółki, poznajmy historię angielskiej trójcy, albowiem jest ona równie zaskakująca, co ich brzmienie.

60

Tekst: Elvis Strzelecki

THE PRODIGY


K

przez kolegów, młody grafik postanowił raz na zawsze porzucić swoją fascynację rapem i skupić się na graniu podczas rave’ów. To właśnie na jednym z nich spotkał dwóch sympatycznych tancerzy – mierzącego 2 metry fana Jamesa Browna, Leeroya Thornhilla oraz niższego o 30 cm długowłosego Keitha Flinta – sympatyka motorów i trawki. Zachwyceni taśmą z autorskimi numerami, którą uprzednio im podarował, zaproponowali mu wspólne występy. Do perfekcji brakowało im jednak jeszcze jednej osoby – nakręcającego publikę do zabawy MC. Z pomocą przyszedł im wówczas ówczesny manager, Ziggy, który znał Keitha Palmera aka Maxim Reality. Tajemniczy wykonawca reggae (występował wcześniej z Ianem Sherwoodem jako Maxim & Sheik Yan Groove), mimo początkowych oporów zakumplował się z całą ekipą i już wkrótce stali się jedną wielką sceniczną rodziną. Traf chciał, że w tym samym czasie demówkami Liama zainteresował się nowy

oddział wytwórni Beggars Banquet, XL Recordings, oferując mu kontrakt. Jedyną niezadowoloną z całej sytuacji osobą była Sharky – tancerka i przyjaciółka chłopaków, która wolała odwiedzać kluby, aniżeli występować w znanym zespole. Pokojowe rozstanie wyszło im jednak na dobre, bo zaraz po wydaniu pierwszej epki „What Evil Lurks” pojawił się wyjątkowy singiel i teledysk „Charly”. Breakbeatowy utwór zawierający sample z edukacyjnej kreskówki dla dzieci podbił brytyjskie listy przebojów, podobnie, jak jego następca „Everybody In The Place” (gdyby nie reedycja „Bohemian Rapsody” Queen, znalazłby się na 1. miejscu). Zespołowi zaproponowano wówczas występ w kultowym programie „Top Of The Pops”. Ich reakcja była jednak negatywna. – Od razu odpowiedzieliśmy „nie”. Za wszelką cenę chcieliśmy uniknąć kontaktów z komercyjną stroną całej tej działalności. Chcieliśmy robić muzykę, a nie pieniądze.

61

iedy byłem dzieckiem, trafiłem na teledysk, którego bohaterem był wyglądający jak diabeł jegomość. Jego twarz zdobiły kolczyki, na głowie miał przedzielonego na pół irokeza, a poza tym wyginał się niczym rasowy bywalec Tworek, któremu nie podano na czas lekarstw. Od tamtej pory starałem się śledzić uważnie wszystkie dokonania muzyczne The Prodigy. Jakaż była moja radość, gdy zdałem sobie sprawę, że wreszcie spotkałem band, który potrafi połączyć moje ulubione gatunki w jedną całość. Niewiele bowiem było dotąd kapel, które w jednym kotle gotowały industrialny hip hop, punk rocka i szalony undergroundowy dance. O ile mieliśmy już schowanych za maszynami Chemical Brothers, miłującego ponad wszystko futbol, bigbeatowego Fatboy Slima oraz zamaskowanych Daft Punk, to tak naprawdę dopiero The Prodigy pokazało światu, że muzyka elektroniczna niewiele różni się od rasowego rock’n’rolla. By jednak w pełni zrozumieć ich fenomen, musimy cofnąć się ponad dwadzieścia lat wstecz. Lata 80. dobiegają końca. Do Europy napływa fala acid house’u, co bezpośrednio przyczynia się do powstania nowego zjawiska – rave’u. Tak bowiem określano całonocne imprezy, odbywające się najczęściej w starych opuszczonych halach fabrycznych, których głównymi bohaterami byli ubrani we fluorescencyjne ciuchy młodzi ludzie, bawiący się nierzadko pod wpływem ecstasy. Jednym z takich gości był urodzony w 1971 r. Liam Paris Howlett. Jego przygoda z nową subkulturą zaczęła się w momencie opuszczenia szeregów hiphopowego zespołu Cut 2 Kill, w którym pełnił rolę drugiego DJ-a i producenta. Doświadczywszy niechęci ze strony ortodoksyjnych sympatyków rapu (Liama i spółkę wyrzucono z klubu The Swiss Cottage), a także pominięcia przy podpisywaniu pierwszego kontraktu


62

L

Nigdy nie widzieliśmy się w roli gwiazd i może dlatego staliśmy się popularni, bo wyglądamy jak ludzie z ulicy, którzy jakimś trafem znaleźli się na scenie – powiedział w jednej z rozmów Liam. Mimo początkowych sukcesów zespół spotkało wiele przykrości, zwłaszcza ze strony prasy muzycznej, która obwiniała ich o śmierć rave’u. Mixmag, który podstępem namówił Howletta do zdjęcia, na którym przystawia on sobie pistolet do głowy, przypieczętował całość hasłem „Did Charly Kill Rave?”, mającym sugerować, że to właśnie dzieło chłopaków z Braintree wbiło gwóźdź do trumny całej subkultury. Paradoksalnie grupa z pomocą nowego menedżera, Mike’a Championa, kontynuowała swoją karierę (wydali pierwszy longplay „The Prodigy Experience” oraz single „Fire/Jericho”, „Out of Space” i „Wind It Up”). Prawdziwy przełom miał jednak dopiero nastąpić. W 1993 r. pojawiło się promo zwane „Earthbound”. Jego wydanie wywołało poruszenie zarówno wśród DJ-ów, jak i klubowiczów. Kiedy okazało się, że to robota The Prodigy, wiara w zespół wzrosła podwójnie, a sami zainteresowani oznajmili, iż „One Love” (bo tak oficjalnie nazywał się singiel) jest zapowiedzią płyty „Music For The Jilted Generation”. Zmiana brzmienia na mniej połamane pociągnęła ze sobą także zmianę wizerunkową, teledyski grupy zaczęły coraz bardziej przypominać

intrygujące opowieści, stanowiące przeciwieństwo przepełnionych tańcem pierwszych wideoklipów, wyreżyserowanych przez Russella Curtisa. Po animowanym „One Love” przyszła pora na mocne „No Good”, „Voodoo People” i brudny „Poison”. Klipami zajął się Walter Stern, a współprodukcją utworów Neil McLellan. Drugi krążek stanowił ucieczkę od rave’owych wrzasków w stronę mrocznych, ciężkich brzmień spod znaku hard dance, połączonych z elementami rocka, industrialu i hip hopu. – Różnorodność staje się początkiem nowego życia dla zespołu i to właśnie bardzo pragnąłem osiągnąć w przypadku tej płyty. Nie obchodziło mnie wcale, czy ludziom się to spodoba. Najważniejsze było to, by utwory nie były do siebie podobne. Najważniejsze w mojej twórczej działalności jest to, że w przypadku The Prodigy nie czuję się związany z żadnym stylem, co bardzo ograniczałoby moje możliwości – wyznał Howlett. Album, który był odpowiedzią na zakazującą undergroundowych imprez ustawę Criminal Justice and Public Order Act 1994, nieoczekiwanie zaprowadził młodzieńców z Essex

E

G

E

N

D

A

w stronę rockowych festiwali, co niewątpliwie wpłynęło na kształt ich kolejnego dzieła, „The Fat Of The Land”. Promowane kultowymi singlami „Firestarter”, „Breathe” oraz kontrowersyjnym „Smack My Bitch Up” pokazało nowe oblicze zespołu, wysuwając na pierwszy plan Keitha (z tancerza przemienił się w wokalistę) oraz wyposażonego w szkła kontaktowe i czarne stroje Maxima. Sympatia MTV (nagrody EMA oraz VMA), Bono, Davida Bowiego i Madonny (jej wytwórnia Maverick wydała w stanach „TFOTL”), a przede wszystkim nieustanne koncertowanie potwierdziły siłę rażenia zespołu, czyniąc ich jedną z najważniejszych kapel lat 90. Nowe stulecie stanowiło słabszy okres w historii grupy, opuścił ją bowiem Leeroy (zajął się projektami Longman, Flightcrank Hyper i Smash Hi-FI), a singiel „Baby’s Got a Temper” nie prezentował niczego odkrywczego. Dwa lata później pojawił się jednak nowy krążek – „Always Outnumbered, Never Outgunned”. Mocno zainspirowany latami 80. (electroclashowe „Girls” i nawiązujący do „Thrillera” Michaela Jacksona „The Way It Is”) mógł stać się arcydziełem alternatywnej muzyki tanecznej, niestety w praktyce wyszło inaczej. Mimo doskonałego doboru gości (m.in. Juliette Lewis, Kool Keith, Twista i bracia Gallagher) nie było na nim głównych wokalistów bandu. Poza tym album przypominał bardziej zbiór beatów aniżeli longplay electro-punkowego giganta. Nadzieją na lepsze czasy miał być wydany w 2009 r. „Invaders Must Die”, zawierający mistrzowskie single w postaci tytułowego numeru, a także takich tracków, jak „Omen”, „Warriors Dance” i „Take Me to the Hospital”. Na mikrofony powrócili również Keith i Maxim, a do albumu


63

dograli się m.in. James Rushent z Does It Offend You, Yeah? i Dave Grohl z Foo Fighters (perkusja w „Run With The Wolves” i „Stand Up”). Mimo mieszanych recenzji chłopaki zdawali się być zadowoleni z efektu końcowego. – Jesteśmy bardziej skonsolidowani. „Invaders Must Die” to oprócz „Music For The Jilted Generation” najważniejszy dla nas album – powiedzieli w wywiadzie dla jednego z polskich dzienników. Warto w tym miejscu wspomnieć także o solowych dokonaniach naszych bohaterów, którzy realizowali się w bardziej bądź mniej udanych przedsięwzięciach. Maxim wydał dwie płyty („Hell’s Kitchen” oraz „My Web”), a obecnie pracuje nad kolejnymi wydawnictwami i występuje jako DJ. Keith współtworzył kapelę Flint, która miała w planach album. „Device 1” został jednak wycofany ze względu na zakończenie działalności projektu. Liam wydał dwie kompilacje – „Dirtchamber Sessions” oraz „Back To Mine”. Obecnie grupa szykuje się do wydania kolejnego albumu, który w ich opinii ma być powrotem do gitarowych brzmień. – Szykujemy ostry, brutalny, totalnie nieradiowy krążek. Będzie więcej gitar, mniej syntezatorów – zapowiedzieli muzycy.

Z tej wiadomości cieszą się zapewne polscy fani, których Brytyjczycy szczególnie sobie upodobali (wystąpili m.in. dwukrotnie w katowickim Spodku, a także podczas Open’era, Przystanku Woodstock, Coke Live i Orange Warsaw Festivalu). – Polacy to nasi najwierniejsi fani. Nie kokietuję – wiem, że u was działa bardzo prężny klub fanów Prodigy i zawsze możemy liczyć na gorące przyjęcie w Polsce – pochwalili Polaków przy okazji promocji „IMD”. Zaliczeni przez „Q Magazine” do „50 zespołów, które należy zobaczyć przed śmiercią”, zmienili bieg

historii muzyki popularnej. Potrafili bowiem wznieść się ponad ograniczenia, które zniszczyły karierę niejednemu debiutantowi. Pomysły Howletta, którego w latach 90. nazywano skrzyżowaniem Beethovena i Robocopa, do dziś stanowią punkt odniesienia dla wielu poszukujących swojej drogi muzyków. Jedno jest pewne – czegokolwiek by się dotknęli, zamieni się w złoto, dlatego też mam ogromną nadzieję, że ich nowy album przyniesie powiew świeżości wszystkim znudzonym obecną sytuacją na rynku muzycznym.


K

S

I

Ą

Ż

K

WILLIAM BURROUGHS, JACK KEROUAC „A HIPOPOTAMY ŻYWCEM SIĘ UGOTOWAŁY”

64

Latem 1944 r. Nowym Jorkiem wstrząsa informacja o morderstwie – młody chłopak, Lucien Carr śmiertelnie rani starszego o 10 lat Davida Kammerera. Pierwszymi osobami, które dowiadują się o zbrodni, są: William Burroughs i Jack Kerouac. Książka opowiada o wydarzeniach poprzedzających fatalne zdarzenie, będąc jednocześnie wczesną próbą talentu artystów, którzy przeszli do historii jako czołowi przedstawiciele beat generation. Autorzy bezpruderyjnie portretują siebie i innych bohaterów amerykańskiej bohemy końca lat 40., wypełniając scenę nowojorskich barów miłością, alkoholem, narkotykami, brutalnością, a także intelektualnymi dyskusjami. Warto dodać, iż jest to jedyna wspólna książka obu pisarzy, która czekała ponad 60 lat, aby ukazać się światu w wersji drukowanej.

LEWIS NORMAN „GŁOSY STAREGO MORZA. W POSZUKIWANIU UTRACONEJ HISZPANII” Zmęczony wojną brytyjski reporter porzuca Anglię, żeby spędzić rok na hiszpańskim wybrzeżu Costa Brava. Szukając miejsca odciętego od świata, trafia do Farol – małej rybackiej wioski, której hołdujący tradycyjnym wartościom mieszkańcy żyją sobie spokojnie, w rytmie przypływów i odpływów morza oraz połowów sardynek. Wszelkie ich potrzeby zaspokajają: spróchniały kościół, składnica rybacka, rzeźnik, sklep wielobranżowy oraz krawcowa, którą mężczyźni odwiedzają nadzwyczaj często. Jest także bar, w którym wieczorami przy długim stole pod syreną spotyka się starszyzna rybacka, żeby białym wierszem omawiać wydarzenia minionego dnia. Opowieść Lewisa Normana przedstawia nam Hiszpanię z czasów, kiedy nie była jeszcze mekką turystów, lecz krajem zaklętym w starych zwyczajach, poranionym wojną domową. To także historia zmian, które wpłynęły na ten kraj bardziej niż poprzednie stulecia i odebrały mu jego unikatowy charakter.

I


STEPHEN KING „PRZEBUDZENIE” Urodzonego w 1947 r. pisarza nie trzeba nikomu przedstawiać. Napisał ponad pięćdziesiąt książek, które zyskały status światowych bestsellerów. Wśród nich znajdują się m.in. „Miasteczko Salem”, „Misery” i „Dallas 63”. Powieści Kinga zostały przetłumaczone na przeszło 30 języków, a na całym świecie można znaleźć ponad 300 milionów egzemplarzy książek z jego nazwiskiem na okładce. Najnowszy utwór pisarza to mroczna, elektryzująca powieść o tym, co może istnieć po drugiej stronie życia. Głównym bohaterem „Przebudzenia” jest Jamie Morton, wiodący żywot rock’n’rollowca 30-letni muzyk. Próbując uciec od rodzinnej tragedii, popada w uzależnienie od narkotyków. Zdesperowany i pozostawiony na pastwę losu spotyka pastora Charlesa Jacobsa, którego pamięta z dzieciństwa. Ma to dla obu z nich głębokie konsekwencje, bo łącząca ich więź przeradza się w pakt, o jakim nawet diabłu się nie śniło, a Jamie odkrywa, że słowo „przebudzenie” ma wiele znaczeń. Ta niezwykła, pełna niepokoju powieść zawiera prawdopodobnie najbardziej przerażające zakończenie, jakie kiedykolwiek wyszło spod pióra Stephena Kinga. Jego nowe dzieło nawiązuje bowiem do twórczości takich wybitnych amerykańskich pisarzy jak Frank Norris, Nathaniel Hawthorne i Edgar Allan Poe.

65

MARIA CZUBASZEK „BLOG NIECODZIENNY” Twórczyni kultowych słuchowisk radiowej Trójki, takich jak „Dym z papierosa”, „Małgorzaty jego życia”, „Serwus, jestem nerwus”, autorka tekstów piosenek, felietonistka, pisarka, scenarzystka i dziennikarka – tak pokrótce można by przedstawić jedną z największych osobowości radiowo-telewizyjnych w Polsce, Marię Czubaszek. „Blog niecodzienny” stanowi esencję trafnych i zabawnych wpisów z popularnego bloga prowadzonego przez autorkę od 2006 r. Jej niezawodne poczucie humoru i niezwykły talent do opisywania rzeczywistości nie pozwalają przejść obok tej pozycji obojętnie. Nieważne, czy pisze o córce swojej sąsiadki, tajemniczej czytelniczce, czy bohaterce swojej książki, Alicji – opinie tych postaci stają się doskonałym pretekstem do zwrócenia uwagi na absurdy naszej rzeczywistości. Inną formę pożywki dla bezbłędnych puent stanowi obserwowane przez autorkę medialne życie polityków i osób publicznych. Jedno jest pewne – po przeczytaniu tej książki, z pewnością będzie nam łatwiej podejść z uśmiechem do codzienności.

INGMAR LEHMANN, ALFRED S. POSAMENTIER „NIEZWYKŁE LICZBY FIBONACCIEGO PIĘKNO NATURY, POTĘGA MATEMATYKI” Ciąg Fibonacciego to najczęściej spotykany i najbardziej intrygująco uporządkowany ciąg liczb w matematyce. Liczne przykłady jego występowania w naszej rzeczywistości stanowią zadziwiający dowód na głęboko matematyczny charakter podstawowych praw natury. Alfred Posamentier i Ingmar Lehmann – dwaj wykładowcy matematyki – z godną podziwu przenikliwością i umiejętnością przekazywania wiedzy zapraszają nas w niezwykłą podróż pokazującą wprost nieprawdopodobną liczbę rozmaitych przykładów obecności ciągu Fibonacciego oraz powiązanej z nim zasady złotego podziału. Wyczerpująco omawiają również prawie nieograniczone zastosowania ciągu Fibonacciego w matematyce. Znajomość liczb Fibonacciego okazuje się przydatna w przypadku takich zagadnień jak m.in. geometria, teoria liczb, rachunek prawdopodobieństwa, algebra i trójkąt Pascala. „Niezwykłe liczby Fibonacciego” to fascynująca, lekko napisana, błyskotliwa książka, pozwalająca czytelnikowi w pełni zachwycić się prawdziwą elegancją matematyki oraz jej niesamowitymi przejawami w otaczającym nas świecie.

LENA DUNHAM „NIE TAKA DZIEWCZYNA” Jedna z najpopularniejszych obecnie nowojorskich artystek Lena Dunham prezentuje zabawny, oryginalny i odkrywczy zbiór esejów. Lena, która zdążyła już podbić serca publiczności jako gwiazda serialu HBO „Dziewczyny”, opowiada o doświadczeniach wchodzenia w dorosłość: o zakochiwaniu się, nieudanych randkach, samotności, kilku dodatkowych kilogramach, udowadnianiu swojej wartości, szukaniu własnej drogi i prawdziwej miłości, a przede wszystkim o tym, że trzeba mieć odwagę i wierzyć, iż właśnie twoja historia jest tą wartą opowiedzenia. Książka 28-latki pokazuje, że można w śmieszny, pełen autoironii i dystansu do samej siebie sposób przedstawić raport z wojny zwanej dojrzewaniem.

Opracowanie: Elvis Strzelecki


66

SILVER FACTORY

Fabryczne pomieszczenia, w których Andy Warhol miał swoją pracownię, pomalowano na kolor srebrny, czyli A-kolor. W wielu miejscach powieszono też folię aluminiową i lustra, aby na ścianach tańczyło odbicie tego, co się w środku działo. Czy Andy brał amfetaminę? Nie. To znaczy, brał może coś czasami, ale to, co go nakręcało, miał w sobie. Tekst: Jerzy Jacek Pilchowski


R

E

P

O

R

T

A

Ż

67

P

rzez otwarte drzwi do Silver Factory wchodził każdy, kto chciał. Wielkiego tłumu tam jednak nie było. Życie formatuje nas bowiem tak (z ogromną zaciekłością), że wierzymy, iż prawdziwa sztuka to „Słoneczniki”. Patrzę więc teraz (z ogromną zaciekłością) na puszkę „Campbell’s CONDENSED Tomato SOUP” i myślę. W stosunku do całości jest tu idealna proporcja czerwonego i białego, idealna proporcja wielkości liter, idealna proporcja złota i czerni. Stan równowagi. Początek i koniec. Czy to też jest arcydzieło? W tych sprawach odwołać się czasami trzeba do demokracji. Ludzie licytują, płacąc za egzemplarze z „pierwszej edycji” tych puszek po ok. 15 mln dol. za sztukę. Jednym z najczęściej popełnianych błędów w ocenie tego, czym była Silver Factory, jest przekonanie, że był to klub towarzyski nowojorskiej bohemy. Miejsce, w którym spotykali się artyści, literaci i muzycy, aby zabłysnąć, po czym wrócić do swojej pracowni i dalej samotnie toczyć pod górę wielki kamień. Tam tak nie było. Factory to fabryka, w której produkowano obrazy, filmy, muzykę, książki. Andy umiał bowiem robić kilka rzeczy

równocześnie. Centralnym punktem Silver Factory były ramki do sitodruku. Otaczający je ludzie pomagali powielać to, co Andy robił. Do miasta płynął więc szeroki strumień rysunków, plakatów i obrazów. Cena? Najczęściej symboliczna. I czym głośniej rozbrzmiewały okrzyki: „Warhol niszczy sztukę!”, tym bardziej cool stawało się to, co robił. Takie to były czasy. Nowe pokolenie chciało mieć nową muzykę, literaturę i sztukę. Znakiem szczególnym twórczości Warhola są panele, na których „ten sam” obraz powtarzał się wielokrotnie. Widząc to w albumach, trudno zrozumieć sens. Dopiero gdy stanąłem przed „Three Marilyns”, dotarło do mnie, że sitodruk dał mi szansę na to, abym wybrał sobie którąś z nich. Największy magnetyzm w obrazach Warhola ukryty jest w tym, że większość z nich nie jest skończona. Kilka jego obrazów wygląda więc (w mojej głowie) inaczej niż w rzeczywistości. Sam je sobie dokończyłem. Ale gdy trafi się na „skończony”, to wdrukowuje się on silnie w świadomość. Gdy tylko pomyślę „Truman Capote” to, choć widziałem wiele jego zdjęć, mam w głowie tylko jego portret – wersję w żółtym kapeluszu. Andy wywierał też


68

R

duży wpływ na amerykańską politykę. Portret Nixona (1972) z napisem „Vote McGovern” do dziś wisi nad łóżkiem wielu specjalistów od politycznego PR. Wpływ Warhola, a raczej wpływ popartu, jest ciągle dookoła nas widoczny. Jednym z moich ulubionych albumów jest „1960s Fashion Print A Sourcebook” (Marnie Fogg). Są w nim zdjęcia materiałów z lat 60. Od tamtych lat każdego lata podobne motywy zobaczyć można na sukienkach dziewcząt z Nowego Jorku i Ścinawki Średniej. Ciekawa była ludzka menażeria, która do Factory przychodziła. Bywali tam faceci w dżinsach i podkoszulkach, w garniturach i pod krawatem oraz ci, którzy lubili nosić koronki i wetknięte z tyłu pawie piórko. Dziś, gdy wtyka się nam z tyłu całą tęczę, trudno w to uwierzyć, ale to, co kto na sobie nosił i do jakiej większości lub mniejszości należał, nie miało w Silver Factory żadnego znaczenia. Liczył się tylko kaliber konkretnego człowieka. Wszędzie tam, gdzie pojawiają się nadzwyczajni mężczyźni, zjawią się też groupies, czyli kobiety pełniące funkcję dekoracji i pogotowia seksualnego. Gdybym postawił tu kropkę, byłby to klasyczny męski szowinizm. Dodam więc: wszędzie tam, gdzie pojawiają się nadzwyczajne kobiety, zjawiają się też groupies, czyli mężczyźni pełniący funkcję dekoracji i pogotowia seksualnego. W Factory Bob Dylan nie był „Bobem Dylanem”, tylko jednym z groupie otaczających Edie Sedgwick. I nigdy o niej nie zapomniał. Gdy nastały do niej A-ciężkie czasy, Dylan (zamiast pomóc) śpiewał: „Like a Rolling Stone” – 1965; Once upon a time you dressed so fine / Kiedyś ubierałaś się ładnie

You threw the bums a dime in your prime, didn’t you? / Rzucałaś grosiki żebrakom, nieprawdaż? People’d call, say, „Beware doll, you’re bound to fall” / Ludzie mówili, „Laleczko, źle skończysz” You thought they were all kidding you / Myślałaś, że żartują You used to laugh about / Śmiałaś się z tego Everybody that was hanging out / Wszyscy się bawili Now you don’t talk so loud / Teraz mówisz cicho Now you don’t seem so proud / Teraz nie jesteś pewna siebie About having to be scrounging your next meal / Martwisz się, co będziesz jadła How does it feel / Jak się teraz czujesz How does it feel / Jak się teraz czujesz

E

P

O

R

T

A

Ż

To be without a home / Nie mając domu Like a complete unknown / Będąc nieznana Like a rolling stone?… / Jak toczący się kamień... „Just Like a Woman” – 1966; …With her fog, her amphetamine and her pearls / Błądzi we mgle, z amfetaminą i perłami She takes just like a woman, yes she does / Bierze jak kobieta, tak robi to She makes love just like a woman, yes she does / Daje jak kobieta, tak robi to And she aches just like a woman / I cierpi jak kobieta But she breaks just like a little girl… / Ale histeryzuje jak mała dziewczynka … No cóż. Dylan nie był odosobniony w pamiętaniu o Edie. Nienawidzili jej wszyscy mężczyźni, których nie chciała


„Ciao! Manhattan” (1972) i „Factory Girl” (2006). Obrazy i filmy to oczywiście nie jest wszystko, co nam dała Silver Factory. Są jeszcze książki. Dużo książek. Ale o tym, że Andy napisał książkę pod tytułem „a” (1968) należy chyba litościwie zapomnieć. Są też zdjęcia, które pozwalają zobaczyć Factory pod trochę innym kątem. Moje ulubione: Tennessee Williams tańczy z Marie Menken. A muzyka? Lou Reed był ostro szarpiącym struny rockmanem. John Cale był wszechstronnie wykształconym i uzdolnionym kompozytorem muzyki klasycznej. Razem stworzyli Velvet Underground, czyli zespół, który zaliczany jest do najważniejszych kapel w muzycznej historii XX w. Początkowo ich menedżerem był Andy Warhol. Tak o nich opowiadał: „No one wants it to sound professional. It’s so much nicer to play into one very cheap mike. That’s the way it sounds when you hear it live and that’s the way it should sound on the record”. (Nikt nie chce, aby ich dźwięk był profesjonalny. Jest fajniej grać do złego mikrofonu. Wtedy brzmi to tak, jak koncert na żywo i tak to powinno brzmieć.) Bardzo lubię ten cytat. Dotyczy heroicznych zmagań, jakie w tym czasie toczono (z wytwórniami płyt) o to, aby wolno było grać. Postęp techniki pozwalał już bowiem na „produkowanie” muzyki. Na poprawianie dźwięku. Na nagrywanie każdego instrumentu na oddzielnej ścieżce. Na nakładanie głosu na wcześniej przygotowany podkład. Na te wszystkie sztuczki, które sprawią, że już niedługo muzyka będzie jak manga. Velvet grał. Nie „produkował”. I muzyka którą stworzyli wpisywała się idealnie w A-świat znany pod nazwą Silver Factory. Ale jak to często bywa

w kółkach wzajemnej adoracji, Velvet zagrał dla Edie podobne nuty jak Dylan. Lou Reed tak o tym opowiadał: „Andy said I should write a song about Edie Sedgwick. I said ‘Like what?. And he said ‘Oh, don’t you think she’s a femme fatale?” („Andy powiedział, że powinienem napisać piosenkę o Edie Sedgwick. Zapytałem: Jaką? Oh, nie myślisz, że ona jest femme fatale?”) Tak powstała „Femme fatale”. Jedna z piosenek kultowej bananowej płyty (1966). Śpiewa ją Nico (Jej poprzednie 5 minut to mała rola w „La Dolce Vita” Felliniego), czyli piękna dziewczyna o głosie jak komputer: Here she comes / Ona nadchodzi You better watch your step / Uważaj She’s going to break your heart in two / Ona złamie twoje serce It’s true… / To prawda... Ich największym przebojem jest jednak „Sunday Morning” (1966): Sunday mornin’, praise the dawnin’ / Niedziela rano, chwalę pierwsze promienie It’s just a restless feelin’, by my side / Niecierpliwość, obok mnie Early dawnin’, Sunday mornin’ / Wczesny wschód słońca, niedziela rano It’s just the wasted years so close behind / Stracone lata, tuż za Watch out, the world’s behind you / Uważaj, świat jest za tobą There’s always someone around you, who will call / W pobliżu jest zawsze ktoś, kto będzie wołał It’s nothin’ at all… / To pustka … W A-Stanach mówi się na tego rodzaju muzykę „feeling blue”. Nie zmienia to faktu, że jest piękna. Bardzo piękna. Paradoksalnie, Velvet określany jest też terminem protopunk, czyli jest dziadkiem muzyki punk. Czas zmienić płytę.

69

pokochać. Tak często bywa z delikatnymi jak łabędzi puch kobietami. Zakładają maskę, gdyż boją się okrutnego świata delikatnych jak łabędzi puch mężczyzn. I szybko umierają. Edie Sedgwick zmarła w listopadzie 1971 r. Mówi się na taką śmierć złoty strzał. Na przedawkowanie miłości lub jej sproszkowanego substytutu nie ma po prostu lekarstwa. Nam pozostaje tylko zacytować Warhola: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje...”. Tak. To cytat. Andy mówił te słowa bardzo często. Był wierzącym i praktykującym katolikiem. Warhol, gdyby mógł, chyba odłożyłby ołówki, pędzle i farby, aby wziąć do rąk kamerę filmową. Filmował, gdy tylko miał czas. W Silver Factory powstało wiele filmów. Większość z nich to tak zwane screen tests. Krótkometrażowe filmy, w których ludzie mieli „performing themselves”, czyli grać siebie. Czasami rozbierali się przy tej okazji do niemowlaka, ale nie była to pornografia. W latach 60. nowoczesna chemia (antybiotyki i tabletki antykoncepcyjne) sprawiła, że seks eksplodował. Andy rozumiał, że fruwające wszędzie feromony trzeba w sposób dynamiczny udokumentować. Były to więc filmy eksperymentalne i... był to obóz treningowy dla wizualno-wirtualnych komandosów, którzy mieli podbić wizualno-wirtualny świat. Są one teraz ważnym elementem historii amerykańskiej kinematografii. Przy ich realizacji obowiązywała zasada: jeżeli możesz filmować prawdę lub legendę, filmuj legendę. Legenda Silver Factory i ludzie, którzy ją tworzyli, żyją więc dalej w wielu screen tests i filmach. Najważniejsze z nich to: „Chelsea Girls” (1966),


SEZON NA (NIE)ZWYKナ・ ナサYCIE


F

I

L

M

Robert Ebert, amerykański krytyk filmowy, nazwał przełom roku sezonem dobrego kina. To wtedy na ekrany trafiają najpoważniejsi pretendenci do nagród filmowych z Oscarem na czele. Filmowa biografia to klasyk – jeden z najstarszych i najbardziej lubianych w Hollywood gatunków. W tym sezonie wyjątkowo w nie obrodziło. W kinie czekają świetne filmy o prawdziwych ludziach. Tekst: Halina Jasonek

71

W

szyscy wiemy, że złamanie kodu Enigmy to głównie zasługa polskich kryptologów. Ale sukces dzielony na kilka tęgich umysłów to nie materiał na dobry film. Z kolei tragiczna historia (śmierć w wieku 42 lat w wyniku zatrucia cyjankiem!) błyskotliwego, ale neurotycznego matematyka jak najbardziej. Do tego Alan Turing (Benedict Cumberbatch) był gejem, co w konserwatywnej Anglii lat 50. było przestępstwem. Jednak „Gra tajemnic” nadmiernie nie eksploatuje tematu homoseksualizmu głównego bohatera. Nawet jeśli ta historia jest na ekranie dość przewidywalna, to ogląda się ją bardzo dobrze, a twórcom udało się uchwycić ducha czasów. „Saint Laurent” Bertranda Bonello wyśmienicie obrazuje epokę, w której żył i tworzył nietuzinkowy projektant. Druga w tym roku biografia wizjonera mody potrafi olśnić, choć momentami bywa też rozwlekła i nużąca. Rozpasany hedonizm Yves Saint Laurenta (Gaspard Ulliel) to z całą pewnością materiał na widowiskowe kino. Od scen z udziałem Louisa Garrella w roli Jacques’a de Basher – przygodnego kochanka projektanta, wprost nie można oderwać wzroku. Jednak sam Saint Laurent nieco ginie na tle tego błyszczącego obrazka, choć charyzmatyczny Ulliel robi, co może.

Stephen Hawking to kolejny po Turingu profesor Cambridge, o którego w 2014 r. upomniało się kino. Wielki geniusz zmagający się z dewastującą chorobą – kino to lubi. Jednak „Teoria wszystkiego” Jamesa Marsha to nie tyle opowieść o wybitnym umyśle uwięzionym w niesprawnym ciele, co nieoczywista historia miłosna. Kiedy uduchowiona i zaczytana w średniowiecznej poezji Jane (Felicity Jones) poznała na studenckiej imprezie obiecującego fizyka (Eddie Redmayne), nie mogła wiedzieć, że zwiąże się z najwybitniejszym naukowcem swoich czasów. I że niełatwe małżeńskie życie będzie dla nich jeszcze trudniejsze. Żaden film biograficzny nie może obyć się bez kobiet. Jednak dziewczyny są zwykle tylko partnerkami, towarzyszkami, żonami głównych bohaterów – mężczyzn. Dlatego wyjątkowo cieszy „Dzika droga” z Reese Witherspoon w roli pisarki Cheryl Strayed. Film jest ekranizacją autobiograficznej książki „Wild”, która dokumentuje jej ponad 1700-kilometrową, pieszą wędrówkę po zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Nie szła boso i w worku płóciennym, ale ten morderczy spacer również był dla Strayed pokutą, a na pewno autoterapią. Była zagubiona i zdruzgotana śmiercią matki, własną niewiernością i uzależnieniem od heroiny. Brawurowa kreacja Whiterspoon niemal jednogłośnie typowana jest do Oscara. Oprócz niej zobaczymy w „Dzikiej drodze” dwie inne wspaniałe aktorki: Laurę Dern i Gabby Hoffman.


72

F

I

L

M

Nieprzypadkowo jeden z najlepszych polskich filmów ostatnich lat jest właśnie biografią. Przedstawiona w „Bogach” historia pierwszego przeszczepu serca dokonanego przez Zbigniewa Religę to kino na światowym poziomie. Jest dynamicznie i emocjonalnie, są wzruszenia, ale i bezpretensjonalny humor. Wielką zaletą filmu Palkowskiego jest też uniwersalność tej opowieści – choć akcja toczy się w PRL-u, film nie jest hermetyczny. Najciekawsza z filmowych biografii tego sezonu jest też najbardziej nietypowa. Nie jest to obraz zmagań wybitnej jednostki z własnymi ułomnościami, słabościami czy niesprzyjającymi okolicznościami. „Foxcatcher” Bennetta Millera to historia osobliwego miliardera Johna du Ponta (Steve Carell), który umyślił sobie, że jest trenerem i założył klub sportowy. W związku z tym że kieszenie ma pełne pieniędzy, może do swojego „podwórkowego” klubu ściągnąć zapaśnikówolimpijczyków: Marka (Channing Tatum) i Davida Schultzów (Mark Ruffalo). „Foxcatcher”

to też fenomenalna rola Steve’a Carella, który wyrwał się wreszcie z komediowego getta. Du Pont w jego wykonaniu jest jednocześnie groteskowy, żałosny i przerażający. Jego obsesyjna, zakompleksiona i chwiejna osobowość musi doprowadzić do tragedii. Wiele filmów biograficznych spotyka się z podobnymi zarzutami: przewidywalny, schematyczny. Rzeczywiście na poziomie formalnym to często dość konwencjonalne obrazy. Ale czy nie wystarczy, że opowiadają o niekonwencjonalnych ludziach? „Życie pisze najlepsze scenariusze” – to zdanie jest tak wytartym komunałem, że aż głupio je zapisywać. Jednak się odważyłam, bo jak w przypadku większości klisz nie można odmówić mu trafności. Filmy biograficzne kręci się o jednostkach ponadprzeciętnych. Pozwalają nam się zbliżyć do najwybitniejszych ludzi tego świata: artystów, naukowców, polityków. Stwarzają iluzję, że znamy ich na głębokim, wręcz intymnym poziomie. Dają też krzepiące przekonanie, że to w sumie zwykli ludzie, tacy jak my.


KOCHANIE, TO JEST MĘSKIE PRANIE SAMSUNG CRYSTAL BLUE

C

zy wiesz, jak uprać swoją kurtkę narciarską? Ile proszku dodać? Jak nie zniszczyć ulubionego wełnianego swetra? Te oraz wiele innych pytań zadaje sobie zapewne wielu mężczyzn. Pranie to wbrew pozorom czynność, która wymaga niemałej wiedzy. Jest jednak pewne urządzenie, które nie wymaga znajomości wszystkich tajników prania, a wszystko sprowadza się do wybrania odpowiedniej procedury na dotykowym ekranie. Tak jak na twoim smartfonie czy tablecie! Teraz nie będziesz miał wymówki i zaoszczędzisz na wizytach w pralni. Niezwykła pralka Samsung Crystal Blue zmobilizuje Cię do domowych obowiązków i zapomnisz o nerwach związanych z praniem. Ta czynność może być stresująca zwłaszcza zimą, kiedy pierzemy ubrania wymagające specjalnego traktowania, takie jak grube wełniane swetry, czy odzież narciarska. Pranie jeszcze nigdy nie było tak proste. Przekonaj się sam, że pranie ma też rodzaj męski!


74


W

Y

W

I

A

D

SMUTEK Z PRĄDEM

Śpiewając piosenki Janis Joplin, odkryła żywioł, który zawładnął jej sercem i muzyką. Nie chce się z nim rozstawać, a jego moc i energię przekazuje dalej – w swoich utworach. Na koncertach jest niczym wulkan, a przed każdym z nich… zjada dwa obiady! Z Natalią Przybysz rozmawiamy o jej nowej płycie „Prąd”. Tekst: Katarzyna Jonkowska

LAIF: Wróciłaś, i to z przytupem! Preludium były covery Janis Joplin zaśpiewane z pełną mocą. Płyta „Prąd” to dla mnie czysty blues tak w warstwie tekstowej, jak i muzycznej. Czy to właściwe odczucia? Natalia Przybysz: Co do odczuć, staram się ich nie oceniać. Napisałam piosenki bardzo osobiste, ale też chciałam, żeby były otwarte i żeby ludzie mogli odbierać je na różne sposoby, czuć to, co czują. Chciałam, żeby te piosenki się im przydawały. Nie ma do tej płyty instrukcji obsługi, którą mogłabym dołączyć i powiedzieć, jak czytać piosenki, jak odbierać tę muzykę. Oczywiście ja działałam pod wpływem różnych inspiracji. Największą z nich była Janis (Janis Joplin – red.), ale był też Jimi Hendrix i inni, w tym również polscy artyści. Jednak najbardziej inspirujące było dla mnie to, że spotkaliśmy się i dogadaliśmy z Jurkiem (Zagórskim – red.), który jest producentem. I udało

75

NATALIA PRZYBYSZ


76

nam się ułożyć ciepłe w tonach brzmienie, które nagraliśmy na taśmę. Tak się złożyło, że oboje lubimy Dr. Johna, to gdzieś naturalnie wszystko się połączyło i przyczyniło się do tego, że nagraliśmy muzycznie spójną płytę. LAIF: Blues to muzyka płynąca prosto z serca. Ty dokładnie tak śpiewasz. To się czuję. Co w wyrazie artystycznym jest dla Ciebie najważniejsze? Czym jest dla Ciebie prawda? Natalia: Prawda jest uwalniająca i rozluźniająca. Daje poczucie wolności. Bo chyba najbardziej męczy nas to ciągłe poczucie przymusu codziennej walki. Tymczasem

prawda popycha nas w dobrym kierunku. Dążenie do niej to dążenie do czegoś dobrego. Pewne hinduistyczne przysłowie mówi, że prawda nie może boleć – to bywa wyzwaniem. LAIF: W Twoich tekstach, jak już mówiłam, czuje się szczerość. Nie ma w nich zbędnego nadęcia, ale też nie są banalne. Tekst sam do Ciebie przychodzi? Piszesz pod wpływem emocji? Czy np. zamykasz się na kilka dni w pokoju i wychodzisz miesiąc później i mówisz: „Hej, mam 12 piosenek. Gramy!”? Natalia: Zawsze miałam przy sobie coś do zapisywania swoich myśli lub coś do nagrywania. Także wszystko powstawało pod wpływem chwili, to były momenty. Takie chwilowe oświecenia. Na przykład moja córka przed snem lubi jakoś się nazywać. Kiedyś powiedziała: „Nazywam się serce”, a innego razu wymamrotała: „Nazywam się niebo”. Tak mi się to spodobało, że postanowiłam to zanotować. Dużo jest takich sytuacji, ale też czasem siadam i po prostu piszę, jednak wtedy trochę wolniej mi to wychodzi. Raczej czuwam i myślę cały czas o płycie, wtedy przychodzą mi do głowy wyrazy czy nawet całe zdania, które prowadzą mnie dalej. Bywa też tak, że śpiewam do stworzonej muzyki. I wtedy już pierwsze słowa piosenki są wynikiem jakiejś reakcji między mną a instrumentami. Wtedy wszystko się samo układa. Kiedy tworzyłam tę płytę, chodziłam na terapię indywidualną. Podczas takich sesji uwalnia się wiele emocji. I tak np. „Nie będę twoją laleczką” powstało po jednej z sesji. Tekst

pojawił się w mojej głowie, a ja zapisałam go na paragonie podczas zakupów. Jak widać, czasami mam myśli bardzo konkretne, wręcz wyrażone już w rymach. LAIF: Idąc tropem twórczych procesów… Surowe gitary, głęboka perkusja, mocny, otwarty głos – kto stoi za tymi kompozycjami? Tworzycie wszyscy w zespole? Natalia: Tak, muzycznie jesteśmy w tym razem, a najbardziej Jurek. On układa harmonie i wstępny muzyczny nurt kawałka. Jeśli mi się spodoba, wchodzę w to głębiej, zastanawiam się nad melodią i tekstami. Ale na przykład z „Królową Śniegu” było tak, że Filip (Filip Jurczyszyn, basista zespołu – red.) pewnego razu nagrał banjo i przesłał mi to, a ja wymyśliłam melodię i tekst, a później zagrały wszystkie inne instrumenty, i tak powstał cały utwór. Często jest tak, że ja od nich dostaję jakieś coś, jakąś gitarę albo pliki z melodią. Z „Miodem” było tak, że od Jurka dostałam jakiś zarys melodii i potem powstał tekst, a Jurek to zaaranżował i powstał „Miód”. Także jak mam jakiś fajny zaczyn muzyczny, jakiś riff gitarowy, coś, co po prostu mi się spodoba, to potem to sklejam i tworzę dalej. LAIF: Teraz na płycie brzmią dwa klasyki, „Do kogo idziesz”


77

Miry Kubasińskiej w kompozycji Nalepy i utwór Czesława Niemena „Kwiaty ojczyste”. Wcześniej nagrałaś prawie całą płytę z piosenkami Janis Joplin. Jak podchodzisz do klasyków, to zdaje się nieść większe ryzyko niż własny utwór. Od razu zaczynają się porównania, nierzadko malkontenckie pomruki. Jak się z tym mierzysz? Natalia: Wszyscy w dzisiejszych czasach zastanawiają się, co robić, jak tworzyć. Wszyscy są oczytani, osłuchani. A mam wrażenie, że mnóstwo dobra i miłości jest w starych kawałkach i jest w nich duża wartość, więc dlaczego ich nie odświeżyć. Mój ulubiony duet Ike & Tina Turner grał bardzo dużo Beatlesów. Właściwie większość to były covery. Zresztą sama Janis miała tylko ze trzy autorskie kawałki. Nie trzeba cały czas produkować i robić nowych rzeczy. Czasem wystarczy zagrać coś fajnego, przypomnieć coś znanego. Jest jeszcze wiele dobra w tym, co już zostało zrobione. Samo obcowanie z tym i granie, tak jak kiedyś, jest już ekstra. Muzyka ma być przyjemnością, fajnością. Ja po prostu lubię sobie czasem zaśpiewać coś, co mi się podoba, co jest fajne. Nie tylko na imprezach. Covery to trudne zadanie, ale śpiewając je, bardzo się staram. To duża frajda. LAIF: Ostatnio na koncercie w Basenie wybuchła niesamowita energia! To była czysta moc! Już od samego Twojego wejścia na scenę było wiadomo, że to nie będzie tylko odegranie kawałków z płyty. Co Ci dają koncerty? Co w występach lubisz najbardziej? Natalia: Dwa obiady zjadam przed czymś takim! (śmiech) Koncerty są dla mnie jak moment rozpakowywania prezentów. Płyta jest

skamieliną, czymś trwałym, stałym. To jakaś uchwycona faza. A utwory ewoluują. I muszą żyć, a żeby to się zadziało – trzeba je grać. Koncerty mają też taką funkcję biesiadną, ma być na nich ekstra, miło i fajnie. To jest inna energia niż ta w studiu przy nagrywaniu. Lubię się zaangażować na scenie. Nadać mocy utworom. I lubię je po prostu śpiewać. LAIF: Płyta, którą stworzyliście, jest smutna, ale z przytupem. W tych piosenkach czuje się, jak podłoga się trzęsie. Jaka emocja ma według Ciebie największą moc twórczą? Natalia: Chyba smutek. Choć może bardziej samotność. Poczucie, że po prostu gdzieś tam gadam sama do siebie, krzyczę na zewnątrz o tym, co mam w sercu. Może bardziej to. Jakieś niezrozumienie, poczucie odrębności. LAIF: Przy JJ mówiłaś, że to spotkanie z żywiołem, którego Ci brakowało. Wydaje mi się, że ten żywioł z Tobą został. Na nowej płycie jest smutno, ale z prądem! Natalia: Tak, rzeczywiście tak się stało, podczas śpiewania piosenek Janis, co nie było łatwym zadaniem. To jest tak, że dostajesz piosenkę i możesz zaśpiewać ją jakoś tam, możesz się zaangażować albo nie, to ty decydujesz. A przy Janis nie zmieniałam tonacji, te utwory były tak wymagające,

że nie byłam w stanie zaśpiewać tego bez zaangażowania i nawet bez uszczerbku. Naprawdę. Odczułam to zwłaszcza na gardle i w ogóle na ciele. Byłam wtedy w ciąży. To naprawdę było karkołomne, ciężkie, fizyczne zadanie. Ale w pewnym momencie gdzieś tam nagle zaczęło mi odpalać to coś i poczułam się, jakbym podłączyła się pod jakiś portal z ciepłem. I teraz to robię jakby intuicyjnie. Poczułam to i wiem, gdzie to dokładnie jest w moim gardle i w ciele. Po prostu to odpalam, jak potrzebuję, i nie chcę śpiewać już więcej bez tego czegoś. Mam wrażenie, że wtedy, kiedy się to uruchamia, jest gorąco, chociaż zimno w tyłek i wieje. LAIF: Dzięki za rozmowę i do zobaczenia na koncercie.


F

E

L

I

E

T

O

N

NIE WYJEŻDŻAĆ – OGLĄDAĆ!

CZYLI JAK ZROBIĆ POPULARNY TELEDYSK (PRAWIE) Z NICZEGO DOPASUJ POMYSŁ KLIPU DO MUZYKI

O

gólnie rzecz biorąc, patenty na hiciorski teledysk są dwa: albo zbierasz na planie grupę dziewczyn o intensywnej urodzie i filmujesz, jak oblewają się mlekiem (case Donatana) – albo musisz jednak trochę pokombinować. Tu też są dwie opcje: albo kombinujesz z kasą, albo bez. Kiedy kombinujesz z kasą, mogą Ci wyjść takie cyrkowe perełki jak klipy Ok Go (to ci od mastershotów naładowanych skomplikowanymi mechanizmami, fajerwerkami, układami choreograficznymi itd.). Kiedy kombinujesz bez kasy – wychodzi ci (najczęściej) kilkaset wyświetleń na YouTube, poczucie zażenowania i frustracji oraz obiecywanie sobie, że „następnym razem to już na pewno się uda!” (raczej się nie uda). A jednak – czasem się udaje. Dla wszystkich żądnych podboju świata kilka rad opartych na historii klipu „Wyjechać” zespołu Extra: świeżej, (prawie) bezbudżetowej produkcji, którą w internecie zdążyło już zobaczyć kilkadziesiąt tysięcy osób.

Niby oczywiste, ale warto to podkreślić. Piosenka „Wyjechać” jest oparta na szybkim, rwanym, rytmicznym staccato. Nie pasowałoby do niej nic statycznego: tu obraz musiał odtwarzać nerwowy, rozwijający się przez cały utwór puls. Stąd pomysł biegu, coraz bardziej „zmęczonego”, nerwowego – a więc biegu nakręconego jednym, długim ujęciem. Tak żeby wokalista był pod koniec naprawdę padnięty.

PRZYGOTUJ SIĘ, I TO DOBRZE Plan to kilkadziesiąt osób w jednym miejscu przez kilka godzin. Kasy nie ma, więc nie ma opcji przesuwania produkcji w razie, gdyby coś nie wyszło. Dlatego wszystko MUSI wyjść. Po to wcześniej zrobiliśmy dużo prób we własnym gronie: sprzętowych, „choreograficznych”, no i... biegowych. Kondycja była przygotowana na wiele powtórzeń mastershota! (Finalnie potrzebne były 3 pełne przebiegi, teledysk jest zapisem drugiego.)

BĄDŹ OTWARTY NA IMPROWIZACJĘ Nawet jeśli plan jest perfekcyjny – coś na pewno nie wyjdzie. Ważne, żeby w takich trudnych momentach umieć dobrze improwizować. My musieliśmy sobie poradzić z szybką zmianą pierwotnej trasy (pod Pałacem Kultury był piknik, teren zamknięto), nieprzyjściem na plan dość istotnych statystek oraz awarią kamery. Udało się: żadnego z tych problemów nie widać w efekcie końcowym.

BĄDŹ BEZCZELNY Biegaliśmy sporą ekipą po ulicach, którymi jeżdżą samochody. Jak? Trochę udawaliśmy profesjonalistów. Dużo robią rekwizyty rodem z filmu „Złap mnie, jeśli potrafisz”, gdzie Leonardo di Caprio nabierał kolejne osoby na swoje różne mundury. Potwierdzamy: mundury (a nawet kamizeli odblaskowe) i identyfikatory czynią cuda! Co jeszcze? Dużo cierpliwości (przez 95% czasu na planie – jak na każdym planie – niemal wszyscy czekali, aż coś się zacznie dziać). No i oczywiście przyda się jeszcze dobra piosenka (!). Jak wyszło z „Wyjechać” ? Jeśli jeszcze nie widzieliście, serdecznie zapraszam na YouTube!

Maciej Kaczyński (wokalista i gitarzysta zespołu EXTRA)


K

O

N

K

U

R

S

POLUB LAIF-A NA FACEBOOKU: W W W. F A C E B O O K . C O M / L A I F. M A G A Z I N E

W J

Y E

G D

R

A

J

Y

N

Ą

Z P

Ł

Y

T

I WEŹ UDZIAŁ W WYDARZENIU: WYBIERAMY PIOSENKĘ ROKU 2014



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.