Numer 143 (UW) (styczeń/luty 2014)

Page 1

Numer 143 styczeń-luty 2014 ISSN 1506-1714 UW

www.magiel.waw.pl

Niezależny Miesięcznik Studentów

Najlepsze płyty roku 2013

Muzyczne podsumowanie mijającego roku, czyli wielcy wygrani 2013

SGH

Zaloguj się do szkoły W jaki sposób zdobyć wiedzę i certyfikaty nie wychodząc z domu

Press to play the movie

Rozmowa o filmach i nie tylko z redaktorem naczelnym filmwebu



spis treści / Nie mam siły już jeść

20

37

44

58

Państwo bez długu

Amsterdam muzycznie

Gaming shore

Prosta historia

a Uczelnia

e Film

j Warszawa

p Czarno na Białym

06 08 09

Kierunek Ochota UW HERE P O L- o n , c z y l i W i e l k i B r a t l i c z y E C T S -y

24 25

b Organizacje

27 29

11

K a l e n d a r z w yd a r z e ń

8 Temat Numeru 12

Z a l o g uj s i ę d o s z k o ł y !

c Polityka i Gospodarka 16 18 19 20 22

M a m y m a l i n y, r ó b my d ż e m ! J a k u w i e ś ć W ł o c h ó w? Umowa warta Zachodu P a ń s t w o b e z d ł ug u Ta s o w a n i e o b i e t n i c

Recenzje Po co nam dziś superbohaterowie

f Książka Mniej czasem znaczy więcej R e c e n z j e / n o w o ś c i w yd a w n i c z e

h Teatr 30 32

Wywiad z mistrzem Recenzje / repertuar

Karolina Pierzchała Z-ca Redaktor Naczelnej: Magdalena Gansel, Aleksandra Wilczak Redaktor Prowadzący: Wojciech Adamczyk Organizacje: Mikołaj Tchorzewski Uczelnia: Magdalena Gansel Polityka i Gospodarka: Bartosz Lada Człowiek z pasją: Wojciech Adamczyk Felieton: Karol Kopańko Film: Bartek Bartosik Muzyka: Adrian Szorc Teatr: Dominika Makarewicz Książka: Milena Buszkiewicz Warszawa: Kasia Sitek Sport: Ewa Stempniowska 3po3: Elżbieta Nycz Kto jest Kim: Agnieszka Porzycka

Wydawca:

Stowarzyszenie Akademickie Magpress

Prezes Zarządu:

Dominika Basaj dominika.basaj@magiel.waw.pl Adres Redakcji i Wydawcy:

al. Niepodległości 162, pok.64 02-554 Warszawa tel. (022) 564 97 57

44 45

Gaming Shore G d z i e n a f e r i e 2 013 /14

i Człowiek z Pasją

51 52 53

Zimowa stolica I g r z y s k a m a d e i n R us s i a P o ls k i e n a d z i e j e m e d a l o we

Pięć tysięcy kilometrów

Rozrywka: Kamil Osiecki Po godzinach: Szymon Czerwonka Czarno na Białym: Adela Kuczyńska W Subiektywie: Bohdan Ilasz Do Góry Nogami: Redaktor Nieodpowiedzialny Korekta: Kamil Mucha Dział foto: Ewa Przedpełska Dyrektor Artystyczny: Magdalena Krawczyk Dział Księgowy: Katarzyna Kopycka Dział Promocji i Reklamy: Dominika Basaj Dział WWW: Aleksander Reszka

Współpraca: Judyta Banaszyńska , Robert Bańburski, Sylwia Barć, Agnieszka Bartosiak, Marcin Bator, Tomasz Bielak, Paulina Błaziak ,Joanna Brzozowska, Magda Drezno, Paweł Drubkowski, Mariusz Dudek, Ania Elsner, Małgorzata Gawlik, Tomasz Gawlik, Jakub Gołdas, Anna Grochala, Jerzy Gut-Mostowy, Hubert Guzera, Anna Kalinowska, Maria Kądzielska, Marta Kąpielska, Anastazja Kiryna, Bartosz Kosiński, Arka-

Prosta historia

q Felieton 62

Nie odcinaj mi pępowiny

r Kto jest Kim? 63

Agnieszka Gutkowska / Jakub Chowaniec

t Trzy po Trzy

g W subiektywie 54

58

Press to play the movie

o Sport

A m s t e rd a m m u z yc z n i e N a jl e p s z e p ł y t y r o k u 2 013 P o ls k a 2 013

Redaktor Naczelna:

Pragnienie Pragi

k Po godzinach

48

d Muzyka 37 38 40

42

64

Niezapomniana randka

u Rozrywka 65

Rozrywka

v Do góry nogami 66

Do góry nogami

diusz Kowalik, Paulina Krogulska, Natalia Księżarek, Wojciech Kuczek, Marta Lis, Weronika Łopieńska, Maria Magierska, Magda Malec, Marcin Malec, Emil Marinkow, Jadzia Matuszczak, Kasia Matuszek, Kamila Mąsior, Gabi Megiel, Agata Michalewicz, Agnieszka Michałek, Piotr Filip Micuła, Oskar Miller, Michał Moskwa, Zuzanna Napiórkowska, Konrad Obidoski, Bartosz Olesiński, Katarzyna Ozga, Grzegorz Piasecki, Arleta Piłat, Piotr Piłat, Ada Piórkowska, Paula Pogorzelska, Jakub Pomykalski, Monika Prokop, Adam Przedpełski, Anna Puchta, Aleksander Pudłowski, Paweł Romański, Paweł Ropiak, Janusz Roszkiewicz, Agata Serocka, Monika Sikorra, Maciej Simm, Kinga Skarżyńska, Aleksander Stelmaszczyk, Mieto Strzelecki, Maria Toczyńska, Paweł Trzaskowski, Tomasz Tybuś, Jakub Wanat, Jakub Warnieło, Jędrzej Wołochowski, Jana Woronowska, Michał Wrona, Rafał Wyszyński, Michał Zajdel, Piotr Zawiślak, Jan Jakub Zygmuntowski, Patryk Żak, Aleksandra Żelazowska, Paulina Żelazowska, Andrzej Żurawski, Sebastian Żwan Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania i skracania niezamówionych tekstów. Tekst niezamówiony może nie zostać opublikowany na łamach NMS MAGIEL.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczonych reklam.

Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania marcowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby Redakcji do .17 lutego Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy. Nakład: 7000 egzemplarzy Okładka: Magdalena Krawczyk Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka współpraca: Maciej Szczygielski

Kontakt do członków redakcji w formacie: imie.nazwisko@magiel.waw.pl Jesteś zainteresowany współpracą? Napisz na: rekrutacja@magiel.waw.pl

styczeń-luty 2014


/ wstępniak Szczęśliwej drogi już czas

Uczelnia przyszłości K A R O L I N A P I E R ZC H A Ł A REDAK TOR NACZELNA

pidżamie lub szlafroku, pod ciepłą kołdrą, z kubkiem gorącej kawy, w godzinach niezbyt porannych: tak właśnie może wyglądać studiowanie. I nie mówię o uczeniu się przed egzaminami, tylko o regularnych wykładach, z których certyfikat uznawany jest przez pracodawców. Jedyne, czego potrzebujemy, to dostęp do Internetu. Niejednokrotnie mówi się, że młode pokolenie jest stracone, ponieważ stało się zakładnikiem smartfonów, Facebooka i „największego zła”, jakim jest Internet. Jednak powszechny rozwój technologii i umiejętne wykorzystanie odpowiednich narzędzi doprowadziły również do tego, że zdobywanie wiedzy na wysokim poziomie stało się powszechne dla wszystkich, niezależnie od statusu materialnego czy miejsca zamieszkania. Będąc fizycznie w Polsce, możemy wirtualnie uczęszczać na kursy na uniwersytetach w całej Europie i USA. Jest to trend, który będzie się rozwijał także na mniejszych uczelniach, skoro platformy z takimi kursami posiadają

W

Przeniesienie wykładów do sieci może oznaczać koniec życia akademickiego w wydaniu, w jakim jest nam obecnie znane .

04-05

teraz najlepsze uniwersytety na świecie, takie jak Harvard czy MIT. Z drugiej strony, przeniesienie wykładów do sieci może oznaczać koniec życia akademickiego w wydaniu, w jakim jest nam obecnie znane . Wideokonferencje czy fora nie zastąpią przecież codziennych zajęć w grupie i bezpośredniego kontaktu z innymi studentami czy profesorem. Więcej informacji o (być może) systemie edukacji przyszłości, wirtualnych wykładach oraz tym, gdzie należy ich szukać, przeczytacie w Temacie Numeru. W tym miejscu chciałabym poinformować, że od następnego numeru z czwartej strony będzie na Was patrzeć nowa twarz. To na nią spadnie obowiązek synchronizowania działań całej redakcji, aby co miesiąc prezentować Wam satysfakcjonujące efekty naszej pracy. Po roku zupełnie nowych doświadczeń i wyzwań, bez przesadnych słów, przekazuje pałeczkę dalej. Jedyne, co chciałabym podkreślić, to podziękować za pomoc wszystkim przysłużonym, a Wam, drodzy Czytelnicy, za uwagę. 0


aktualności /


/ kampus ochota oddam dział w dobre jakiekolwiek ręce

Kierunek Ochota

Wyłoniono zwycięski projekt nowej siedziby Wydziału Psychologii, który powstanie na ochockim kampusie UW. Koncepcja została już oficjalnie zatwierdzona przez władze Uczelni i otrzymała ona pozwolenie na budowę. Niestety, brakuje odpowiednich funduszy na realizację inwestycji. T e k s t:

M ag da l e n a G a n s e l

wizualizacje:

A rc h M Ag i c

owa siedziba Wydziału Psychologii jest koncepcją Pawła Gralińskiego z warszawskiej pracowni Arch Magic, specjalizującej się w projektowaniu kin (Cinema City) oraz centrów handlowych (m.in. łódzkiej Manufaktury i stołecznego Sadyba Best Mall). Faktycznie – zaproponowana przez biuro futurystyczna bryła przypomina raczej obiekt komercyjny niż przeznaczony do użytku akademickiego budynek.

N

06-07

Wydział powstanie na Kampusie Ochota, pomiędzy ulicami Żwirki i Wigury, Banacha i Miecznikowa, w bezpośrednim sąsiedztwie Centrum Nowoczesnych Technologii UW. Zaprojektowany gmach będzie miał sześć kondygnacji oraz parking na 220 miejsc. Całość zostanie podzielona na trzy części; na dachu każdej z nich znajdą się tarasy z zielenią. Całkowita powierzchnia użytkowa budynku wyniesie 17 tys. metrów kwadratowych.

Budowa Wydziału Psychologii ma być ostatnim etapem modernizacji kampusu UW na Ochocie. Koszt przeprowadzenia inwestycji jest szacowany na ok. 123 miliony złotych. Nie wiadomo jednak, kiedy Uczelnia przystąpi do realizacji projektu. Ze względu na brak wystarczajacych środków finansowych, Uniwersytet nie wyznaczył konkretnego terminu rozpoczęcia prac budowlanych. Na nowe, jak zwykle, przyjdzie więc zaczekać. 0


kampus ochota /

dzie je się / styczeń-luty 16 stycznia

Wydział Nauk Ekonomicznych UW, ul. Długa 44/50, 18:30, Aula A Debata: Debata Jubileuszowa WNE UW

17 stycznia

Stary BUW, Kampus Centralny, s. 308 Konferencja: Wyzwania wewnętrzne i zewnętrzne dla obszaru poradzieckiego

24 stycznia

Pałac Staszica, Nowy Świat 72, sala Marii SkłodowskiejCurie Konferencja: Socjologia i socjologowie we współczesnej Polsce

27 stycznia

Wydział Nauk Ekonomicznych UW, ul. Długa 44/50, 11:00, Aula B Seminarium: Kryzys finansowy w teorii Keynesa i Kaleckiego

28 stycznia – 10 lutego

Sesja : Egzaminacyjna sesja zimowa 28 stycznia – egzaminy z języków obcych

11 – 17 lutego

Przerwa międzysemestralna

27 lutego

Wydział Nauk Ekonomicznych UW, ul. Długa 44/50, 18:30, Aula A Debata: Debata Jubileuszowa UW

styczeń-luty 2014


/ UW HERE

(is here) Życie studenta Uniwersytetu Warszawskiego właśnie staje się piękniejsze. Wszystko za sprawą powstałego programu zniżek studenckich, które obejmą gastronomię, puby, kluby, kulturę i aktywności sportowe. T e k s t:

S y lw i a B a rć

owy projekt nosi nazwę UW HERE. Narodził się z inicjatywy studentów Wydziału Nauk Ekonomicznych – właśnie tam została stworzona jego pierwsza sekcja wydziałowa. Nazywała się WNE GO i początkowo miał to być mały program zniżek obejmujący tylko studentów wydziału ekonomii. Pomysł jednak rozwinął się podczas rozmowy współtwórcy projektu, Jakuba Pateckiego, z przewodniczącą Zarządu Samorządu Studentów Uniwersytetu Warszawskiego, Karoliną Pietkiewicz. Spotkał się wtedy z dużym zainteresowaniem. Dzięki pracy i zaangażowaniu grupy studentów WNE, projekt objął w grudniu całą społeczność studencką UW.

N

Co nowego? Ale chwila, przecież zniżki już były. Dobrze znamy samorządowe rabaty, piątkowe piwo za pięć złotych, czy komercyjne pakiety dla studenta. Kolejny program zniżek nie wydaje się niczym niezwykłym. Jednak koncepcja UW HERE to nie tylko rabaty. Chodzi przede wszystkim o ideę. Komisja projektu pragnie zintegrować całą społeczność uniwersytecką, rozproszoną na różnych kampusach i wydziałach w kilku cześciach miasta. Jednocześnie chce też wzmocnić poczucie przynależności studentów do najlepszej Uczelni w kraju, jaką jest

08-09

UW. W ten sposób student poczuje się wyjątkowo, nie tylko jako część konkretnej jednostki, ale dużej uniwersyteckiej społeczności, czego teraz niewątpliwie brakuje. Tym właśnie wyróżnia się inicjatywa na tle innych warszawskich uczelni.

Nie samą zniżką żyje student Co zrobić, żeby dostać zniżkę? Wystarczy ważna legitymacja studenta UW. Na jej podstawie będzie można uzyskać stałe rabaty. Ponadto, każdego miesiąca będą organizowane dodatkowe atrakcje. Jedną z nich jest Bungee week, czyli tygodniowa zniżka na aktywność lub usługę, na którą zazwyczaj nie są ogarnizowane żadne promocje. Jest to sposób na oryginalne spędzenie wolnego czasu, służący także skupieniu studentów w konkretnych miejscach, co pozwoli wszystkim poznać się nawzajem. Każdy tydzień zakończy event integracyjny. Kolejną atrakcją będzie weekend specjalnych zniżek. Student UW w ciągu trzech dni będzie mógł skorzystać z wyjątkowych ofert nie tylko u partnerów związanych z programem. W piątek promocja obejmie kluby i puby. W sobotę rabaty uzyskamy w teatrach, kinach i muzeach, a w niedziele będą czekały zniżki w restauracjach i kawiarniach. Przewidziane są też akcje cykliczne, np. tydzień piękności, co zainteresuje na pewno wszyst-

kie studentki UW. UW HERE ma na celu zbudowanie najbardziej rozpoznawalnego i cenionego programu zniżek studenckich w Polsce. Partnerzy chcący nawiązać współpracę osiągną również korzyści w postaci wsparcia i promocji wśród ponad 50 tysięcy studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Inicjatywa pozwoli na korzystanie z ich ofert bez ponoszenia wysokich opłat i zbędnych formalności. Dodatkowo, przez cały okres trwania projektu będzie organizowana kampania reklamowa powiązana z partnerami programu.

Studenci studentom Przewodniczącym Komisji UW HERE jest Jakub Patecki. Razem z nim przy inicjatywie pracuje 47 studentów Wydziału Nauk Ekonomicznych UW. Są oni podzieleni na siedem zespołów, a każdy z nich opracowuje poszczególne aspekty i elementy projektu. UW HERE wystartował 16 grudnia. Na początek studenci mieli okazję skorzystać ze zniżki na gokarty. Szczegóły na temat kolejnych promocji i rabatów będą pojawiać się regularnie na profilu UW HERE na Facebooku (www.facebook.com/here.uw) Samorząd Studentów Uniwersytetu Warszawskiego zaprasza wszystkich zainteresowanych do współpracy przy projekcie. Jest otwarty na wszelkie ciekawe propozycje. 0


POL-on /

POL-on, czyli Wielki Brat liczy ECTS-y To pierwszy system informacji o szkolnictwie wyższym w Polsce. Od ponad dwóch lat POL-on gromadzi dane dotyczące polskich uczelni i jednostek naukowych oraz ich pracowników, prowadzonych kierunków studiów, a także samych studentów. Od bieżącego roku akademickiego system skrzętnie zlicza również wszystkie ECTS-y, które wykorzystujemy w trakcie studiów. Po co i z czym to się właściwie wiąże? M ag da l e n a G a n s e l

eszcze trzy lata temu wszystkie polskie uczelnie i placówki naukowe posiadały własne, wewnętrzne systemy informatyczne, które odpowiadały za gromadzenie informacji dotyczących danej jednostki akademickiej. Ten stan powodował wiele problemów związanych m.in. z procedurami przyznawania finansowania i oceny wpływu dotychczasowych nakładów na naukę. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego (MNiSW) mogło uzyskać dostęp do danych konkretnej uczelni wyłącznie na drodze indywidualnej prośby. To z kolei powodowało wydłużony czas oczekiwania na odpowiedź i brak pewności co do jakości otrzymanych od jednostki informacji, których weryfikacja była niemożliwa.

J

Hello, POL-on Przy ponad 400 uczelniach i ośrodkach badawczych funkcjonujących w Polsce, po-

trzeba stworzenia zintegrowanego i ujednoliconego systemu informacji była tylko kwestią czasu. Prace nad jego budową ruszyły pod koniec 2010 r. i pokryły się ze zmianami w ustawie Prawo o szkolnictwie wyższym, które weszły w życie od roku akademickiego 2011/2012 i dotyczyły m.in. uprawnień do bezpłatnego podjęcia i kontynuowania studiów. POL-on, czyli system informacji o szkolnictwie wyższym, wystartował 1 października 2011 r. Został stworzony przez trzech niezależnych partnerów: nadzorowany przez MNiSW Ośrodek Przetwarzania Informacji, Interdyscyplinarne Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego oraz Index Copernicus. Jego funkcjonowanie i zadania znalazły swoje umocowanie w zmienionej ustawie Prawo o szkolnictwie wyższym i towarzyszących jej rozporządzeniach.

Jakie dane są gromadzone Na początku POL-on prowadził m.in. rejestr uczelni publicznych i niepublicznych oraz gromadził informacje o wszystkich kierunkach studiów prowadzonych przez jednostki i ich uprawnieniach do nadawania tytułów oraz stopni naukowych. Wdrożone zostały również: moduł dotyczący pracowników naukowych (odpowiadający za weryfikację minimów kadrowych na poszczególnych uczelniach oraz kontrolę i wykrywanie wieloetatowości pracowników), moduł sprawozdań finansowych i rejestr posiadanych przez jednostki nieruchomości i zasobów badawczych. Najistotniejszym, ze studenckiego punktu widzenia, jest ogólnopolski wykaz studentów, znajdujący się w systemie. Gromadzi on najistotniejsze dane o osobach nowoprzyjętych oraz kontynuujących studia obydwu stopni, zarówno w trybie stacjonarnym jak i niestacjonarnym. W POL-onie znajdują się na- 1

fot. reynermedia, CC BY 2.0

T e k s t:

styczeń-luty 2014


/ POL-on

stępujące dane o każdym studencie: • imiona i nazwisko, • PESEL, • rok urodzenia, • płeć, • miejsce stałego zameldowania przed rozpoczęciem studiów (wieś lub miasto), • uzyskane punkty ECTS na poszczególnych kierunkach studiów, • liczba punktów ECTS, które student mógł uzyskać na zajęciach, w których uczestniczył, bez obowiązku wnoszenia opłat, • liczba punktów ECTS, które student może jeszcze wykorzystać bez wnoszenia opłat, • rodzaj przyznanej pomocy materialnej, • liczba punktów ECTS uzyskanych w wyniku potwierdzenia efektów uczelnia się, • numer dyplomu ukończenia studiów na określonym kierunku i poziomie studiów, • data i nazwa uzyskanego tytułu zawodowego lub data skreślenia z listy studentów. Prowadzony rejestr ma na celu wykrycie nadużyć np. w przypadku otrzymania pomocy materialnej na dwóch różnych uczelniach, ponieważ POL-on identyfikuje studentów na podstawie numeru PESEL. Wykaz jest aktualizowany dwa razy do roku, według stanu na dzień 30 października oraz 1 marca każdego roku akademickiego. Uczelnie mają obowiązek przekazać dane odpowiednio do dnia 15 listopada i 15 marca.

ECTS-y policzone Z obowiązkiem przekazania do POL-onu przez uczelnię danych o studentach wiąże się bezpośrednio kwestia składania oświadczeń o spełnianiu warunków do podjęcia i kontynuowania studiów stacjonarnych w uczelni publicznej bez wnoszenia opłat. System kontroluje, na ilu kierunkach studiuje konkretna osoba, co jest podstawą do późniejszego naliczenia opłat za drugi i następny kierunek, o ile studia te zostały podjęte w bieżącym roku akademickim lub zostaną w latach późniejszych. W przypadku studentów, którzy rozpoczęli studia 1 października 2011 i 2012 r., wszystkie kierunki – bez względu na liczbę – są traktowane jako pierwsze. Nie oznacza to jednak, że są oni zwolnieni z jakichkolwiek opłat za studia, ponieważ obowiązuje ich limit punktów ECTS. Student będzie musiał wnieść opłatę za studia w przypadku jednoczesnego wykorzystania przewidzianej ustawą puli ECTS (180 lub 120) i dodatkowej, przeznaczonej do korzystania z dodatkowych, nieobjętych programem studiów zajęć (30 ECTS). O prawidłowym naliczeniu ewentualnych płatności decydują podpięcia. Ponieważ uczelnia musi dwa razy do roku przekazać do systemu POL-on aktualne dane o studentach i wykorzystanych przez nich punktach ECTS, studenci są więc zobowiązani do terminowego dokonania podpięć realizowanych przez nich przedmiotów w danym semestrze, w ramach konkretnego programu lub etapu studiów. Oznacza to, że student nie będzie

już mógł podpiąć przedmiotów w dowolnym momencie roku akademickiego albo czekać, aż zrobi to za niego dziekanat.

Twoje dane, ale nie Twój dostęp Prawo wglądu do danych gromadzonych w module „Studenci” mają pracownicy instytucji z odpowiednimi uprawnieniami nadanymi przed administratorów systemu POL-on. Niestety, ani obowiązujące prawo, ani towarzyszące mu rozporządzenia, nie nakładają obowiązku udostępniania informacji o studentach samym zainteresowanym. Odpowiedni zapis nie istnieje również w projekcie ustawy nowelizującej Prawo o szkolnictwie wyższym, który 17 grudnia minionego roku przyjęła Rada Ministrów. Brak możliwości wglądu i kontroli poprawności swoich danych w systemie stawia studentów w potencjalnie niekorzystnej sytuacji. Na podstawie informacji umieszczonych w bazie POL-on ustalony jest status finansowo-prawny studentów. Błędne wprowadzenie danych może skutkować na przykład niewłaściwym rejestrowaniem wykorzystanych punktów ECTS i nieprawidłowym naliczeniem opłat za studia. Logicznym wydaje się więc stworzenie odpowiedniej platformy dla studentów, za pośrednictwem której mogliby oni weryfikować swoje dane znajdujące się w POL-onie. Takie rozwiązanie zaproponował Parlament Studentów RP w swojej opinii projektu ustawy nowelizującej Prawo o szkolnictwie wyższym. Czy zostanie ono uwzględnione, przekonamy się w najbliższych miesiącach. 0

Daj nam cynk! Zmiany w szkolnictwie wyższym? Ważne wydarzenie na uczelni? Ciekawa konferencja na Twoim wydziale? Pomóż nam być na bieżąco z tym, co dzieje się na UW!

uw@magiel.waw.pl


kalendarz wydarzeń /

Kalendarz wydarzeń styczeń 2014 do 19 Rejestracja na Progress Accounting Competition SKN Progress Uniwersytetu Łódzkiego we współpracy z SKN Rachunkowości SGH

luty 2014 od 24 London Study Excursion SKN Profit

marzec 2014 04

18 Urodziny MAGLA Niezależny Miesięcznik Studentów MAGIEL

Progress Accounting Competition Chcesz się wyróżnić i zostać dobrze zapamiętany przez swojego przyszłego potencjalnego pracodawcę? Chcesz sprawdzić swoją wiedzę i zdobyć doświadczenie? Jeśli tak to natychmiast zgłoś się do Progress Accounting Competition! Zarejestruj 3-osobową drużynę do 19 stycznia 2014, na stronie www.pac.org.pl i zawalcz o płatne praktyki, bony szkoleniowe, staże, iPody, a także dyski zewnętrzne, prenumeraty, książki i wiele innych nagród. Rejestracja trwa do 19 stycznia 2014r. Nie przegap swojej szansy! Organizatorem konkursu jest Studenckie Koło Naukowe Progress UŁ. Partnerami głównymi konkursu są: BSS, EY, KPMG oraz PwC, natomiast partnerem merytorycznym ACCA Polska.

AIESEEC University

Już 17.02.2014r. rozpoczną się warsztaty językowe AIESEC UNIVERSITY. Podczas zajęć można nauczyć się od podstaw lub kontynuować naukę języka hiszpańskiego, francuskiego, włoskiego, rosyjskiego i angielskiego. Cena (250zł) jednego kursu obejmuje 24 godziny zajęć plus wycieczki językowe. Nie będziesz siedzieć nad nudnymi zadaniami, ale poznasz praktyczne zastosowanie języka. Weź udział w AIESEC UNIVERSITY i przekonaj się sam, że nauka języków to dobra zabawa. LEARN BY PLAY! Więcej na www.learnbyplay.pl

18 Urodziny MAGLA Mija rok za rokiem. Studenci przychodzą i odchodzą, naczelni się zmieniają a MAGIEL trwa, nie zwalniając tempa i dorównując kroku wszystkim czytelnikom. W tym roku mamy niesamowitą przyjemność świętować Maglową pełnoletniość. Już 4 marca chcemy wspólnie z Wami przetańczyć całą noc i wspominać wspaniałe osiemnaście lat naszej działalności. Drogie Studentki i drodzy Studenci, nie przegapcie tego! Już wybierajcie oszałamiające kreacje i prasujcie perfekcyjne skrojone koszule. Zarezerwujcie wieczór na Urodziny Magla, który już dojrzał, aby naprawdę zaszaleć i pokazać na co go stać.

London Study Excursion London Study Excursion to projekt gromadzący najlepszych studentów kierunków ekonomicznych z całej Polski, który w dniach 24.02.2014-02.03.2014 odbędzie się już po raz dziewiąty. Grupa pasjonatów rynków finansowych udaje się do Londynu, aby spotkać się z pracownikami banków inwestycyjnych, traderami oraz analitykami. Celem wizyt jest przyjrzenie się z bliska jak wygląda ich praca oraz skorzystanie z ich wyjątkowej wiedzy i doświadczenia. Projekt obejmuje serię spotkań z przedstawicielami prestiżowych instytucji takich jak banki inwestycyjne, fundusze Private Equity i giełdy. LSE 2014 zostanie zwieńczone udziałem w Polish Economic and Business Forum. Więcej informacji na www.lse.sknprofit.pl.

Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: patronaty@magiel.waw.pl Deadline na zgłoszenia do marcowego numeru: 15.02.2014

styczeń-luty 2014


/ edukacja on-line FORK – fear of reading Karol

Zaloguj się do szkoły

Jest za darmo i ogólnodostępna. Dostarczana w interesujący sposób i skrojona do Twoich potrzeb. Możesz przerwać ją w dowolnym momencie i wrócić w wolnej chwili. Jest przyszłością. Przyszłością edukacji, która rozbije w pył wysłużone mechanizmy kształcenia oparte na biernym słuchaniu. Czy Ty też chciałbyś zrobić MBA przez Internet? T e k s t:

a l e x m a kow s k i , k a r o l ko pa ń ko

O P R AWA G R A F I C Z N A :

zy iść dzisiaj na wykład? – ta myśl pojawia się u niemal każdego studenta, który budzi się rano z przeświadczeniem, że powinien wybrać się na uczelnię. Na dworze zimno, znowu będę się tłukł autobusem wypełnionym ludźmi, tracąc czas, który mógłbym poświęcić na coś bardziej konstruktywnego. Poza tym wykład i tak będzie nudny. A potem siedzimy przed sesją, kując wszystko na ostatnią chwilę, plując sobie w brodę i przeklinając lenistwo. Pomimo tego wybieramy wygodniejsze rozwiązanie, bo uważamy, że nie warto poświęcać czas na wysłuchanie profesora, gdy możemy wyszukać niezbędne informacje w sieci. Dziś nie chcemy tracić ani chwili, bo zegar nie zatrzyma się na nasze życzenie – wszystko musi być natychmiast, a dzięki Internetowi informacje zdobywamy od razu. Najlepszą encyklopedią dla nas jest teraz Wikipedia, a po monografie sięgamy tylko, gdy Wujek Google nie jest w stanie znaleźć na coś odpowiedzi (podobno prawdziwa edukacja zaczyna się tam, gdzie Internet rozkłada ręce), albo trzeba napisać pracę naukową. Ludzie wolą uczyć się we własnych domach, przez co droga przekazywania wykształcenia musiała zostać zrewidowana w taki sposób, aby szczegółowa wiedza nie została domeną nielicznej grupy ludzi. W odpowiedzi na te zmiany powstał MOOC.

C

12-13

m ag da l e n a k r awc z y k

Wiedza dla mas MOOC, czyli Massive Open Online Courses, to otwarte kursy internetowe, oferujące informacje na najróżniejsze tematy – od etyki czy historii muzyki, przez filozofię oraz wczesną literaturę renesansową, na nauce programowania kończąc. Każdy kurs działa na tej samej zasadzie – przy wyborze tematu dostępne są dwie opcje. Pierwsza z nich jest dla bardziej zaangażowanych – jeśli uczestnik zapisze się na dane zajęcia, pod koniec kursu może napisać test z zawartych tam informacji. Po zaliczeniu egzaminu i wysłaniu na stronę swojego zdjęcia oraz skanu dowodu osobistego, każdy uczestnik otrzymuje certyfikat zaświadczający uczestnictwo w danym kursie. Natomiast druga opcja została stworzona dla osób chcących wziąć udział w zajęciach jako „wolny słuchacz” – wówczas można po prostu obejrzeć parę wykładów, bez możliwości podejmowania egzaminu. Całość kursu trwa kilka tygodni, najczęściej około sześciu lub siedmiu. Nawet jeśli czytając ten artykuł po raz pierwszy zetknąłeś się z akronimem MOOC, to zapewne z jego dobrodziejstw korzystasz codziennie. I to nie płacąc ani złotówki. Jedną z największych na świecie stron internetowych umożliwiających zdobycie nowych umiejętności za darmo jest przecież YouTube! Kto z Was nie zajrzał tam, aby dowiedzieć się jak prawidło-

wo wyliczyć całkę, rozpisać macierz lub sprawdzić czy właściwie wykonuje się ćwiczenia na siłowni?

Źle robisz te pompki Edukacja jest jednym z największych biznesów na świecie. UNESCO ocenia jej wartość na trzy biliony dolarów, a potencjalnych beneficjentów jest przecież ponad siedem miliardów. Google niewątpliwie dostrzegło w tej sytuacji swoją niepowtarzalną szansę na uszczknięcie jeszcze większej porcji „szkolnego tortu” i wraz z początkiem roku akademickiego zapowiedziało start swojej najnowszej usługi Helpouts. Będzie ona łączyła ze sobą osoby dysponujące wiedzą i te, które tę wiedzę będą chciały przyswoić. Wyobraźmy sobie sytuację, w której jadąc do pracy nagle łapiemy gumę, a że nigdy do tej pory nie wymienialiśmy koła, to w oczy zagląda nam widmo wezwania pomocy drogowej. Wtedy niezastąpione może okazać się właśnie Helpouts. Wystarczy, że uruchomimy aplikację i znajdziemy mechanika, który akurat jest online. Teraz wszystko zależy już tylko od tego, jak nasza dwójka się dogada. Google płaci najchętniej oglądanym twórcom wideo na YouTube i tak samo to właśnie z pieniędzy korporacji wypłacone będą fundusze dla osób, które okażą się szczególnie ak- 1


edukacja on-line/

styczeń-luty 2014


/ edukacja on-line

tywne. Korzyść jest więc obustronna. Oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie, aby skorzystać z Helpouts w bardziej konwencjonalny sposób, np. wynajmując sobie prywatnego korepetytora. Wtedy jednak nie mamy już do czynienia z przymiotnikiem „massive”, od którego pochodzi pierwsza litera skrótu MOOC.

Jakie kursy Pan ukończył? Obecnie istnieje wiele serwisów oferujących kursy, wśród których możemy wyróżnić trzy typy. Pierwszy z nich to komercyjny – należą do niego strony, których zawartość jest tworzona przez prywatne firmy i organizacje, takie jak Microsoft czy British Council. Strony utrzymują się z reklam i dotacji, przez co całość jest udostępniana za darmo dla użytkowników. Pierwotnie wszystkie kursy należały do tego typu, jednak wraz ze wzrostem popularności do inicjatywy dołączały uniwersytety z całego świata. Choć część z nich po prostu włączała się w istniejące projekty, to większość zdecydowała się na tworzenie własnych platform, co doprowadziło do kreacji dwóch nowych typów – non-profit i for-profit. W pierwszym z nich reguła udostępniania treści użytkownikom jest taka sama – wszystko jest bezpłatne. Natomiast w przypadku drugiego obowiązuje zasada freemium – same zajęcia są dostępne dla wszystkich, ale jeśli chce się podejść do testu i uzyskać certyfikat, trzeba zapłacić. Są to kwoty oscylujące w granicach 30-90 dolarów, więc nie jest to wielki wydatek za naukę, a dzięki niemu możemy wpisać do swojego CV informację o odbyciu kursu. Taka adnotacja daje znak pracodawcy, że dana osoba chce się dokształcać i zdobywać nowe doświadczenie, co wpływa na pozytywny wizerunek kandydata. Oczywiście nie można się spodziewać, że uczestnictwo w MOOC -u kompletnie odmieni postrzegania naszego życiorysu i nagle wszędzie zdobędziemy zatrudnienie. Jednak na pewno sprawi, że zostaniemy zauważeni spośród kilkuset CV nadsyłanych do firm – tym bardziej, że uniwersytety organizujące kursy nie są niszowe: do grona internetowych wykładowców należą profesorowie takich uczelni jak Harvard, MIT, Yale, Stanford, Uniwersytet Tokijski, czy Berkelee College of Music. Z taką pulą szkół wyższych uzyskujemy pełne spektrum, jeśli chodzi o tematykę kursów.

MITyczne początki Duży wpływ na powstanie i rozwój otwartych kursów miało Massachusetts Institute of Technology. W 2002 roku dołączyło ono do założonego w 1999 ruchu Open Source Ware, dzięki któremu studenci danej uczelni mie-

14-15

li możliwość oglądania wykładów online, co miało przyczynić się do zwiększenia zainteresowania nauką oraz do podniesienia poziomu wiedzy wśród studentów. Za MIT poszły między innymi Yale i University of Michigan. Dziesięć lat później Harvard, na spółkę z MIT, utworzył platformę edX, która oferowała wykłady obu uczelni. Z czasem dołączyło do nich 27 innych uniwersytetów z USA, Europy i Azji. Platformy pozwalające na odbycie kursów jako pierwsze pojawiły się na uczelniach, ale obecnie bardzo głośno jest o inicjatywach prywatnych. To właśnie w ich kierunku swoją uwagę zwraca UNESCO. Organizacja podczas corocznego World Summit for Education główną nagrodę przyznaje portalom propagującym zdobywanie wiedzy w ramach kursów internetowych. W tym roku nagrodzony za wysoką jakość i pozytywny wpływ na społeczeństwo został portal Alison, założony sześć lat temu przez Mike’a Feericka. Ma on obecnie ponad milion kursantów, a większość z nich mieszka w krajach rozwijających się, zwłaszcza w Indiach i Bangladeszu.

Tam, gdzie za wiedzę trzeba płacić Bengalczykiem z pochodzenia jest Sal Khan, pomysłodawca Akademii Khana – serwisu, który jest obecnie największym na świecie prywatnym agregatorem kursów MOOC. Z Alison łączy go wiele, ale najważniejsza w ich przypadku jest nieodpłatność prowadzonych usług. Polska, z teoretycznie darmową edukacją wyższą, jest ewenementem na skale światową. Nie pochodzę z zamożnej rodziny, ale zawsze chciałem studiować – mówi Alex, Kanadyjczyk, student SGH. Gdybym został u siebie, to nie mógłbym pójść na uniwersytet. Ten przykład pokazuje w jak chłonną niszę trafiają internetowe kursy. Z początku ludzie podchodzili do nich z rezerwą. – Kiedy wchodziliśmy do Indii, musieliśmy przekonywać ludzi, że nasze lekcje nie są śmieciowe – wyjaśnia Mike Feericka – Hindusom wydaje się, że jeśli coś ma być dobre i ma im pomóc, to muszą za to sprzedać cały dobytek. To, że użytkownicy nie płacą za kursy, wcale nie oznacza, że portale działają pro bono. Głównym źródłem utrzymania są bowiem wpływy z reklam, które przy milionach dziennych odwiedzin przekładają się na tyle samo banknotów z podobizną Jerzego Waszyngtona. Obaj Panowie bardzo ostrożnie dawkują reklamy, aby nie zrazić do siebie użytkowników. Jak wyjaśnia Sal Khan, zyski nie są dla niego głównym motywatorem – Nie chcę, mając 90 lat, spojrzeć wstecz i zorientować się, że zrobiłem fajne rzeczy, ale tylko dla pieniędzy.

Jeden nauczyciel na miliony Można przypuszczać, że MOOC trafiło na świetny moment rozwoju Internetu, kiedy technologia wreszcie umożliwiła nam wygodną naukę w świecie wirtualnym, jednak to tylko zbieg okoliczności, bo decydującym czynnikiem od początku byli sami ludzie. Zwłaszcza ich liczba. W szybko rozwijających się krajach Azji, gdzie tempo przyrostu ludności nie odstaje wcale tak mocno od dynamiki PKB, deficyt nauczycieli jest jednym z największych problemów rządzących. Korzystając jedynie z niewykwalifikowanej siły roboczej, Chiny już zawsze pozostawałyby produkcyjnym zapleczem świata zachodniego. Tymczasem truizmem jest powtarzanie, że ich znaczenie w międzynarodowej gospodarce już niedługo prześcignie wpływ Stanów Zjednoczonych. Wielu chińskich managerów posiada certyfikaty MBA, które co prawda zaliczone zostały napisaniem egzaminu w klasycznej formie, ale już przygotowania przebiegały całkowicie przez Internet. Identyczna sytuacja panuje w Indiach, czyli informatycznym zapleczu Stanów Zjednoczonych. Wielu spośród specjalistów IT swoje kursy ukończyło właśnie korespondencyjnie.

Spotkajmy się online Przyszłością edukacji będzie niewątpliwie Internet i kształcenie bez wychodzenia z domu, jednak cały czas egzaminy odbywać się będą w fizycznych placówkach, tak, aby nikt nie mógł oszukiwać – przewiduje Khan. Całkowita likwidacja uczelni i innych placówek najprawdopodobniej nigdy nie nastąpi. Ludzie są przecież istotami stadnymi, które potrzebują kontaktu, a rozmowa twarzą w twarz z profesorem jest niezastąpiona. Nawet przy pomocy Skype’a. Dużym problemem MOOC są plagiaty, z którymi boryka się praktycznie cały Internet, gdzie treści bywają duplikowane metodą kopiuj-wklej. Z jej wykorzystaniem jak grzyby po deszczu wyrosły serwisy sprzedające dostęp do wirtualnych kursów za prawdziwe pieniądze. W oczach wielu odbiorców były one postrzegane nawet jako pewniejsze od ich bezpłatnych pierwowzorów. Krytyce poddawane jest także zaangażowanie ludzi w lekcje. Jak wynika z badań, jedynie kilka procent z tych, którzy rozpoczynają zajęcia, dochodzi do ich końca. Skoro kursy są za darmo, to przystąpi do nich wielu osób tylko po to, aby zobaczyć, na czym one polegają. Wielu z nich zrezygnuje po kilku minutach stwierdzając, że temat jednak im nie odpowiada. Czy możemy ich nazywać uczniami? Nie. To tak, jakby człowieka, który wszedł do sklepu i wyszedł z pustymi rękoma, nazywać klientem – zgrabnie kwituje sprawę Feerick.


edukacja on-line/

Jasna strona Księżyca Zastanówmy się teraz nad zaletami kursów, które sprawiły, że pokochały je miliony. Oprócz mnogości i różnorodności należy do nich na pewno wielojęzyczność. W związku z tym, że ze stronami współpracują uniwersytety z całego globu, można wybierać z około 20 języków, w tym francuskiego, hiszpańskiego, japońskiego czy arabskiego. Oczywiście nadal większość kursów stanowią zajęcia po angielsku, jednak to spore urozmaicenie i dzięki temu możemy poprawić znajomość języka. Niektóre platformy poszły nawet o krok dalej. Zaczęły dzięki temu powstawać specjalne kursy. Dobrym przykładem jest Duolingo – po zarejestrowaniu się na stronie i wybraniu odpowiedniego języka spośród pięciu dostępnych, rozpoczynamy test składający się z podstawowych wyrażeń z danej mowy, a za każdą błędną odpowiedź tracimy wirtualne życie. Z każdym zaliczonym testem poziom się podnosi, więc w dużej mierze przypomina to grę, przez co nie mamy świadomości, kiedy faktycznie zaczynamy się uczyć. Ponieważ kursy nie są w żaden sposób obligatoryjne i w każdej chwili można z nich zrezygnować, trzeba w sobie wyrobić samodyscyplinę, dzięki której nie zaniecha się kursu po tygodniowym zapale oraz będzie w stanie faktycznie korzystać z możliwości, jakie daje MOOC. Taka umiejętność z pewnością przyda się w późniejszym okresie.

Jedziesz na Erasmusa? Udostępnianie za darmo tego typu kursów zwiększa potencjalne audytorium, a także pozwala chociażby zobaczyć przez jakiś czas, jak studiuje się na najbardziej prestiżowych uczelniach świata. Jest to szczególnie atrakcyjny wybór dla tych, których nie stać na studia za granicą na elitarnych uniwersytetach, gdzie wysokość czesnego potrafi sięgać nawet 30 tysięcy dolarów. Oczywiście nie zastąpi to studiów stacjonarnych, jednak może to stanowić na przykład przygotowanie do wyjazdu na wymianę międzynarodową, aby zyskać pojęcie o tym, jak wyglądają zajęcia na takiej uczelni. Obecnie kursy internetowe są jedynie dodatkiem do oferty edukacyjnej, jednak najpewniej szybko zacznie się to zmieniać. Niewykluczone, że są one symbolem zmiany czasów – ludzie nie chcą się ruszać z domu, aby zdobyć informacje, jeśli wszystko jest dostępne w Internecie. Można potraktować kursy on-line jako wyzwanie dla istniejących uniwersytetów, aby przekształciły się w kompletnie internetowe jednostki. Chociaż największe światowe uczelnie dostrzegły konieczność adaptacji do zmieniających się czasów, to jednak do niedawna traktowały to jako ciekawostkę. Minie jeszcze sporo czasu, zanim dojdzie do diametralnych zmian.

Najważniejszy jest fakt, że MOOC samym swoim istnieniem promuje edukację nie kończącą się jedynie na szkołach, lecz ciągłe przyswajanie informacji, w zgodzie z ideą samorozwoju. Choćby dla tego powodu każda osoba posiadająca Internet powinna przynajmniej raz wejść na taką stronę, obejrzeć jakiś kurs i w ten sposób nieco poszerzyć swoje horyzonty. Magazyn TIME uznał MOOC jako jeden z głównych czynników, jakie będą kształtowały świat w 2014 roku. Najbardziej rozpoznawalna postać całego ruchu, Sal Khan, jest dziś uznawany za najlepszego nauczyciela XXI wieku, mimo że nigdy nie wypełnił żadnego dziennika, ani nie skończył pedagogiki. Jesteśmy dopiero na początku zmiany modelu edukacji – przewiduje Khan – za kilka lat nie poznamy naszych szkół. Miejmy nadzieje, że rzeczywiście tak będzie, ponieważ jak mówi anegdota: jeśli lekarz z XIX wieku przyszedłby do naszego szpitala, to nie wiedziałby, co się dzieje. Natomiast, gdyby nauczyciel z XIX wieku przeniósł się do naszej szkoły, to poczułby się jak u siebie w domu – ponieważ nic się w niej nie zmieniło. 0

styczeń-luty 2014


/Andrzej Rozenek, rzecznik prasowy Twojego Ruchu Trybson do ukraińskich demonstrantów: Krzyczcie “Unia!”

Mamy maliny, róbmy dżem!

Polska stoi przed dużą szansą, ale i licznymi wyzwaniami. Mamy kilka silnych branż, wyjątkowe produkty i wykształconych mieszkańców. Jeśli wspomożemy to rozsądną polityką na szczeblu krajowym i samorządowym, możemy osiągnąć naprawdę wiele – mówi w rozmowie z MAGLEM rzecznik prasowy Twojego Ruchu, Andrzej Rozenek. R O Z M AW I A Ł :

b artosz l ada

Rozmawiamy w czasie kulminacji wydarzeń na Ukrainie. Po co pojechał tam Janusz Palikot i inni polscy politycy?

magiel:

Andrzej Rozenek: To kontynuacja szerszej polityki Twojego Ruchu oraz osób

z nim związanych – tak jak wiceprzewodniczący i jednocześnie eurodeputowany – Marek Siwiec oraz Aleksander Kwaśniewski, to chyba najważniejsza osoba w stosunkach UE-Ukraina. Palikot odwiedzał premiera Azarowa i Julię Tymoszenko jeszcze w maju 2012 roku, teraz udało mu się spotkać z trzema najważniejszymi, poza Kliczką, liderami opozycji, a także wicepremierem i ministrem spraw zagranicznych. Uważamy, że należy prowadzić taką miękką dyplomację opartą na dialogu. Nie powinna ona polegać tylko i wyłącznie na pokazywaniu korzyści, jakie niesie za sobą członkostwo w UE, chodzi też o nasze doświadczenia, jak chociażby te z reformy Balcerowicza. Dotknęły one niemal każdego, ale zacisnęliśmy zęby i dzięki temu teraz mamy to, co mamy. Z kolei Jarosław Kaczyński, jak się wydaje, pojechał na Ukrainę tylko, żeby pokazać się swoim polskim wyborcom. Dodajmy, że w jego przypadku skończyło się na skandowaniu wraz z tamtejszymi nacjonalistami okrzyków banderowców, czym wykazał się zupełną nieznajomością historii i współczesnej polityki ukraińskiej.

Dlaczego na Majdanie nie ma naszego prezydenta, premiera bądź ministra spraw zagranicznych? Podczas pomarańczowej rewolucji Aleksander Kwaśniewski pojechał na Ukrainę żeby wspierać demonstrujących. Wtedy Kwaśniewski pojechał tam na wyraźne zaproszenie władz. Teraz byłaby to zbyt duża ingerencja w wewnętrzne sprawy suwerennego kraju i bardzo dobrze, że tak się nie stało. Zarówno prezydent, jak i minister Sikor-

16-17

ski nieraz jeździli do Kijowa, zresztą przed swoim wyjazdem Palikot konsultował się z głową państwa na Radzie Bezpieczeństwa Narodowego i potem, w rozmowie prywatnej.

Jaka jest w tym wszystkim rola i znaczenie Rosji?

To bardzo ważna kwestia. O ile ze stowarzyszenia czy ewentualnego przystąpienia Ukrainy do Unii możemy odnieść korzyści ekonomiczne – na przykład dostęp do dużego rynku – oraz geopolityczne, o tyle nie możemy zapominać, że kontakty z Rosją mają dla UE i dla Polski dużo większe znaczenie strategiczne. Zwróćmy uwagę na to, że Rosja może dość swobodnie wybierać sobie partnerów – szersza współpraca z krajami BRIC czy Japonią na Dalekim Wschodzie również przyniosłaby im dużo korzyści. My natomiast, szczególnie jeśli chodzi o kwestie surowcowe, nie mamy takiego komfortu.

Wróćmy do Polski. Uchwalona właśnie reforma OFE zbulwersowała wielu przyszłych emerytów. Twój Ruch oraz pozostałe partie opozycyjne głosowały przeciw zmianom. Jak w takim razie rozwiązać problem dziury w ZUS-ie? Czy można w ogóle mówić o istnieniu dziury w miejscu, gdzie trzymane są tylko wirtualne zapasy pieniędzy? Rząd chce z tych prawdziwych, pochodzących z OFE, zrobić kiełbasę wyborczą na wybory w 2015 roku, chyba zgodnie z maksymą „Po nas choćby potop”. Te 110 mld wystarczy tylko na dwa lata – co roku dopłacamy do ZUS 50 mld i do KRUS 12 mld. Obniży to także wskaźnik długu publicznego, co pozwoli rządowi na zaciąganie dalszych zobowiązań. Wciąż jest to działanie krótkowzroczne. Nasz pomysł zakłada tzw. emeryturę obywatelską. Każdy, po przekroczeniu wieku emerytalnego, otrzymywałby jednakową, stałą kwo-


Andrzej Rozenek, rzecznik prasowy Twojego Ruchu/

tę. Według wyliczeń naszych ekspertów mieściłaby się ona w przedziale 1600-2000zł brutto. Najważniejszą zmianą byłaby jednak przejrzystość. Teraz pływamy wszyscy na krze lodowej. Ja w obecnej chwili nie jestem w stanie przewidzieć ile muszę odkładać, żeby utrzymać się za 20 czy 30 lat. Jeszcze trudniej ma Wasze pokolenie. Przy takim klarownym rozwiązaniu można byłoby sobie łatwo wyliczyć – na mieszkanie wydaję tyle, na jedzenie tyle, więc powinienem oszczędzać miesięcznie dodatkowo powiedzmy, 500 złotych. Taki system funkcjonuje już zresztą w Kanadzie.

Jeżeli obecny system zostanie utrzymany, kluczowy będzie stosunek liczbowy osób pracujących do pobierających świadczenia. Jak sprawić żeby tych pierwszych, szczególnie młodych, nie zabrakło? Może pójdę w banał, ale rozwiązania są znane, nie trzeba odkrywać Ameryki. Największymi barierami, które ograniczają młodych, są drogie mieszkania i brak mobilności. Ta druga spowodowana jest niesamowicie drogą komunikacją publiczną. Cena to zresztą tylko część problemu – ostatnio jechałem pociągiem z Łodzi do Warszawy, czyli nieco ponad 100 km, około dwie i pół godziny. Tyle trwała przecież podróż na tej trasie dyliżansem w XIX wieku!

Ale jak konkretnie zaradzić tym problemom? Kto ma się tym zająć?

budowie Stadionu Narodowego. Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz obiecała na początku urzędowania, że zajmie się tym problemem, ale od tej pory nic się w tej sprawie nie ruszyło.

W porządku, załóżmy, że poradzimy sobie z kwestią zatrudnienia dla wykształconych i chcących mieszkać w wielkich miastach. A co z tymi, którzy niekoniecznie chcą opuszczać mniejsze miejscowości? Mamy przecież świetne, na skalę europejską, rolnictwo.

Ale w rolnictwie docelowo zatrudnionych będzie 3-5 proc. ogółu pracujących… To prawda, ale możemy wokół tego sektora zbudować ogromny przemysł przetwórczy, zgodnie z wyśmiewanym kiedyś hasłem Palikota: mamy maliny – róbmy dżem. Można sprzedawać maliny za 5 złotych, a dżem za 15, znajdując przy tym pracę dla setek tysięcy Polaków. Jeśli dodatkowo wypromujemy te produkty jako ekologiczne i wyjątkowe, w krajach UE będziemy mogli sprzedawać taki dżem choćby i za 30 złotych. Kupujemy przecież włoskie oliwki czy francuskie wina – przecież nie wszystkie z nich są naprawdę najlepsze. Ktoś kiedyś wydał dużo pieniędzy, żebyśmy tak myśleli i Polska teraz musi zrobić to samo.

Można sprzedawać maliny za

5 zł albo dżem za 15, znajdując

Zdecydowanie widzę tutaj bardziej aktywną rolę państwa. Powinno ono wspierać samorządy, żeby młody człowiek mógł pojechać do Warszawy, Krakowa czy Wrocławia i znaleźć sobie tanie mieszkanie na wynajem. Oczywiście kluczowe są przy tym nowe miejsca pracy, które powinny powstawać głównie w obszarze nowych technologii. Serce mnie boli kiedy słyszę, że pod Mińskiem powstał właśnie ogromny park IT, do którego firmy lgną kuszone 1-proc. podatkiem obrotowym jako jedynym obciążeniem fiskalnym. Pracuje tam zresztą niemało Polaków, a za chwilę na Wschód przenosi swoją europejską siedzibę Microsoft. Dlaczego nie możemy stworzyć czegoś takiego w Polsce? Mamy najlepiej wykształconych informatyków w Europie, którzy robią kariery na całym świecie. Jest grafen i bardzo silne zaplecze naukowe. Rząd musi wspierać takie projekty, tak jak kiedyś było to z COP-em czy portem w Gdyni. Inaczej przegramy z Chinami konkurencję na tanią siłę roboczą, a z Niemcami na technologię i nowoczesność. Na to właśnie powinny iść miliardy płynące z Unii. Autostrady powstaną tak czy inaczej – dopóki są one budowane w ramach partnerstwa publicznoprywatnego, jest to opłacalny biznes.

przy tym pracę w przetwórstwie

Mówimy o ekologii, ale jak pogodzić to z naszym przestarzałym, opartym na węglu sektorem energetycznym?

Uważamy, że ze względów czysto ekonomicznych, musimy kontynuować wydobycie i eksploatację naszych złóż węgla. Należy stopniowo . i ostrożnie wygaszać najbardziej przestarzałe piece tak, żeby jak najmniej ucierpiało na tym górnictwo i energetyka. W międzyczasie powinniśmy jednak szeroko inwestować w odnawialne źródła energii. Trzeba zezwolić na rewolucję energetyczną i powstanie tzw. prosumenta. Bank Ochrony Środowiska uruchamia właśnie program kredytowania domów samowystarczalnych energetycznie.

dla setek tysięcy Polaków

Jest Pan z urodzenia warszawiakiem oraz, obok Ryszarda Kalisza, który będzie ubiegał się o mandat europosła, kandydatem na prezydenta stolicy. Czy widać w niej take same problemy, jak w innych dużych polskich miastach? Tak, wspomniana kwestia komunikacji wygląda moim zdaniem tragicznie. Nie może być tak, że bardziej opłaca się jeździć samochodem w dwie czy trzy osoby niż korzystać z metra czy tramwaju. Ceny są zdecydowanie za wysokie, dla kieszeni młodego człowieka wręcz zabójcze. Przypomnijmy, że wpływy z biletów wynoszą ok. 30 proc. budżetu ZTM, resztę musi dołożyć ratusz. Dlaczego nie mogłoby to być 0 procent? Darmowa komunikacja znacząco usprawniłaby ruch w mieście. Warszawa stoi też przed dużym wyzwaniem, jakim jest rewitalizacja Pragi. Są tam jeszcze kamienice bez kanalizacji i ze wspólną toaletą na korytarzu. To nie są standardy XXI wieku ani standardy europejskiej stolicy. Działanie w tym obszarze mogłoby też częściowo rozwiązać problem braku mieszkań. Wreszcie, bardzo dużo zmian utrudniają dekrety bierutowskie sprzed prawie 70 lat, kiedy to właściciele byli wywłaszczani ze swoich nieruchomości. Ich potomkowie obecnie próbują dochodzić swoich praw. Jest to przeszkodą przy niemal każdej inwestycji, najgłośniejszy przypadek miał miejsce przy

Tylko czy będzie to przedsięwzięcie na wystarczająco dużą skalę? Plany zakładają powstanie aż 300 tysięcy takich domów. Zakładając, że właściciel ma już działkę, koszt takiego domu wyniósłby ok. 350 tysięcy złotych. Kredytu na taką sumę udzielał będzie BOŚ, a raty będą pokrywane zyskami z produkcji energii, np. poprzez montaż paneli fotowoltaicznych na dachu, małego wiatraka w ogródku czy przydomowej biogazowni. Wprowadzenie takiego rozwiązania uniemożliwia obecnie brak ustawy o odnawialnych źródłach energii, jaką ma już większość krajów UE. W grudniu minęły trzy lata od czasu, kiedy rząd nie wypełnił dyrektywy unijnej i nie uchwalił tej ustawy, utrudniając w ten sposób opisane wyżej bądź podobne przedsięwzięcia. A przecież taka sieć drobnych producentów, będących jednocześnie konsumentami, znacznie usprawniłaby nasz sektor energetyczny. Pomysł wygląda na odległy, ale przecież kiedyś równie niewyobrażalne wydawało się połączenie wielu komputerów w jedną wielką sieć. Ta rewolucja nastąpi zapewne w ciągu 20-30 lat, lecz rozpocząć może się już teraz. 0

Andrzej Rozenek (ur. 1969) – poseł na Sejm RP VII kadencji z ramienia Twojego Ruchu rzecznik prasowy partii; z urodzenia warszawiak, dziennikarz specjalizujący się w tematyce wojskowości i bezpieczeństwa, pisał m.in. do NIE, gdzie pełnił funkcję zastępcy redaktora naczelnego.

styczeń-luty 2014


/przyszły premier Włoch?

Jak uwieść Włochów?

Ma 38 lat. Lubi porównywać się do Tony’ego Blaira oraz Baracka Obamy. Jest burmistrzem Florencji. Do pracy jeździ rowerem, a poparcia udzielili mu zarówno eksperci z rządu Montiego, jak i gwiazda włoskiej muzyki popularnej Jovanotti. Nadzieja Italii za chwilę spocznie na barkach Matteo Renziego. T E K S T:

ku b a tore n c

est 2 grudnia 2012 roku. Członkowie oraz zwolennicy włoskiej Partii Demokratycznej biorą udział w drugiej turze wyborów mających wyłonić nowego sekretarza partii. Stawka jest jednak o wiele większa – za dwa miesiące odbędą się wybory parlamentarne, wszystkie sondaże wskazują na ponad dwucyfrową przewagę centrolewicy nad pozostałymi ugrupowaniami, a sekretarz ma zostać kandydatem na premiera. Pomimo dobrych występów podczas debat wyborczych oraz ugruntowanej pozycji w kraju młody burmistrz Florencji, Matteo Renzi, odnosi dotkliwą porażkę, przegrywając w całych Włoszech za wyjątkiem jego rodzimej Toskanii.

J

nicami Toskanii. Efektem tego było spotkanie z ponad siedmioma tysiącami wyborców i licznymi ekspertami na f lorenckiej stacji Leopolda w październiku 2010. Zdobył wtedy renomę jako polityk skłonny do kompromisu i współpracy z każdym, kto będzie chciał rozmawiać o przyszłości Włoch. To właśnie słowa o skupianiu się na ideach, a nie ludziach je głoszących były jednym z powodów jego rosnącej popularności. Wtedy też powstało kojarzone z nim słynne hasło – rottamazione ,

Skazany na zwycięstwo?

fot. Marc Averette CC

Renzi wydaje się być murowanym kandydatem na przyszłego premiera Italii. Mało kto miał w 2013 roku tyle szczęścia, co właśnie burmistrz Florencji. Poza zwycięstwem na łonie własnej partii, na jego korzyść przemawia rozłam Ludu Wolności, który podzielił się na Nową Centroprawicę (z Angelino Alfano, byłą prawą ręką Berlusconiego, na czele) oraz wskrzeszony przez trzykrotnego premiera ruch Forza Italia. Sondaże są jednak nieubłagane – nowy-stary ruch Berlusconiego ma wyraźnie niższe poparcie niż PD, a sam Berlusconi wydaje się być coraz bardziej zmęczony i zniechęcony polityką. Z kolei partia Alfano mogłaby być potencjalnym koalicjantem partii Renziego. To kweMiła niespodzianka stia szczególnie ważna w kontekMinimalna przewaga w wyborach ście ostatniego wyroku włoskiego nie pozwolił jednak lewicy na samoTrybunału Konstytucyjnego, który dzielne rządy, a zawiązanie koalicji uznał, że obecna ordynacja wyborz ruchem Silvio Berlusconiego nie pocza, dająca 150 dodatkowych manmogło zdobyć zaufania coraz bardziej datów zwycięzcy wyborów, jest niesfrustrowanych Włochów. Jeszcze niezgodna z konstytucją i musi zostać dawno triumfujący przewodniczący i kanzmieniona. W obliczu tych fakdydat na szefa rządu Bersani zrezygnotów ciężko wyobrazić sobie samował ze stanowiska, a chwiejny stołek dzielne rządy jakiejkolwiek parobjął jego dotychczasowy zastępca, tii, a Włosi zdają sobie sprawę, że Enrico Letta. potrzebują lidera skłonnego do poNowe wybory w Partii Demokra- Jeszcze trzy lata temu Renzi mógł wyglądać na zmartwionego... nadpartyjnych rozwiązań i budowy tycznej zostają rozpisane na 8 grudtrwałej koalicji. nia 2013 roku. Renzi ogłasza, że po raz kolejktóre w wolnym tłumaczeniu oznacza „złoOstatnie tygodnie nie pozostawiają wątny będzie kandydował. Wyniki pierwszej tury mowanie”. pliwości – Renzi traktowany jest przez Włosą zaskakujące – z prawie 2,5 miliona wyborRenzi opowiada się za drastyczną zmianą chów jako szansa na powrót Italii na właściwe ców ponad 67 proc. decyduje się zagłosować sposobu, w jaki prowadzona jest włoska politory. Szturmem podbił serca zarówno stałych właśnie na niego. Włoska lewica z postanowiła tyka i postuluje zaangażowanie do niej nowego wyborców Partii Demokratycznej, jak i wieodejść od przedstawicieli nomenklatury i zapokolenia. Stoi na czele ludzi, którzy rozpoczęlu dotychczas bezpartyjnych celebrytów, naufać niezwykle młodemu burmistrzowi Floli swoje kariery już po skandalu korupcyjnym ukowców oraz młodzieży. Według ostatnich rencji. Tangetopoli z 1992 roku. Co więcej, pomimo badań, nowy lider centrolewicy cieszy się tego, że sam określa się mianem centrolewicowewiększym zaufaniem społeczeństwa niż jakigo i popiera większość postulatów partii, buduje Buntownik z wyboru kolwiek inny włoski polityk, dystansując Siswój wizerunek buntownika niezwiązanego z jej Zwycięstwo w prawyborach Partii Demolvio Berlusconiego oraz premiera Lettę, a natwardą linią – otwarcie krytykuje związki zawokratycznej to milowy krok w karierze Renziewet prezydenta Giorgio Napolitano. Warto dowe oraz pochwala obniżkę podatków. To włago, który od wielu lat starannie buduje swój jednak pamiętać, iż wielkie oczekiwania niośnie odejście od schematu polityka partyjnego wizerunek jako przedstawiciel nowego nurtu są za sobą ogromną odpowiedzialność, a jei próba budowy dialogu pomiędzy prawą a lewą centrolewicy. Po zaprzysiężeniu na burmistrza śli się im nie sprosta, miłość Włochów bardzo stroną politycznej areny Włoch przyczyniły się Florencji w 2009 roku, bardzo dbał o nagłaszybko może przerodzić się w nienawiść. 0 do sukcesu lidera Partii Demokratycznej. śnianie swojego nazwiska – również poza gra-

18-19


umowa handlowa UE-USA/

Umowa warta Zachodu

Podczas gdy Stany Zjednoczone i Unia Europejska podnoszą się z kolan po kryzysie, ich przywódcy siadają do rozmów na temat ściślejszej współpracy gospodarczej. Opracowywana przez nich umowa handlowa może mieć znaczące skutki – także dla naszych portfeli. M i c h a ł moskwa

edle danych MFW, PKB Stanów Zjednoczonych wzrosło w trzecim kwartale 2013 roku o 3,6 proc., rok do roku, zostawiając drepczącą w miejscu gospodarkę krajów Wspólnoty daleko w tyle. Przywódcy UE z pewnością mieli ten fakt na uwadze, gdy negocjowali treść umowy dotyczącej wolnego handlu. Istnienie dysproporcji w tempie wzrostu gospodarczego nie oznacza jednak, że podczas listopadowych rozmów liderzy UE pełnili wyłącznie rolę petentów, pragnących po raz kolejny w historii przytulić się do bogatszego krewnego zza oceanu. Tym razem Wujek Sam również musi polegać na swoich partnerach ze Starego Kontynentu.

W

Najtańszy pakiet stymulacyjny Oficjalna nazwa opracowywanego dokumentu to Transatlantic Trade and Investment Partnership. TTIP zakłada między innymi niwelację barier inwestycyjnych oraz likwidację ceł we wzajemnym handlu. Owo porozumienie nazywane jest najtańszym pakietem stymulacyjnym, gdyż ułatwienie wymiany towarów zwiększyłoby konsumpcję bez konieczności podwyższania poziomu wydatków publicznych. Zmiany te miałyby szczególnie duże znaczenie dla przemysłu samochodowego, chemicznego oraz spożywczego – to w tych sektorach ograniczenia celne należą do największych. Jak podaje KE, wywóz pojazdów silnikowych z Unii do Stanów Zjednoczonych może wzrosnąć o astronomiczne 150 proc. Komisja Europejska ocenia, że zysk spowodowany zawarciem porozumienia z USA wyniósł-

Przeszkody nie tylko handlowe

by aż 119 miliardów euro rocznie. Szacuje się, że amerykańska gospodarka mogłaby na przestrzeni dwunastu miesięcy generować dodatkowych 95 miliardów euro. W końcu porozumienie to objęłoby swoim działaniem region wytwarzający niemal połowę światowego PKB. Podpisanie paktu prawdopodobnie pociągnęłoby za sobą również wzrost poziomu zatrudnienia i płac po obu stronach Atlantyku.

Beneficjent Kowalski Wejście w życie tego porozumienia – w jeszcze większym, niż dotychczas stopniu – otworzy amerykański rynek na polskie towary. W szczególności mogą na tym zyskać przedsiębiorcy z sektora spożywczego, ponieważ tego typu artykuły już dziś są jednym z naszych głównych produktów eksportowych. Rozszerzenie współpracy gospodarczej stwarza możliwości dalszej ekspansji, szczególnie, że nasze ekologiczne rolnictwo szwłaszcza na rynku amerykańskim swego rodzaju unikat. Jednocześnie agenda TTIP ułatwi firmom ze Stanów inwestowanie w naszą gospodarkę. Eksperci z Amerykańskiej Izby Handlowej wskazują na istnienie potencjału do rozszerzania wymiany handlowej w ramach tej umowy między naszym krajem a Stanami właśnie. Pozwoliłoby to na bardziej efektywną eksploatację naszych złóż gazu łupkowego, jako że łatwiejszy dostęp do amerykańskiej technologii umożliwi szybsze rozpoczęcie wydobycia tego surowca. To z kolei może skrócić czas oczekiwania na przynajmniej częściowe uniezależnienie się od dostaw rosyjskiego gazu.

fot. European Council CC

tekst:

Po drugiej turze negocjacji liderzy obu potęg gospodarczych zapatrywali się optymistycznie na dalszy rozwój prac nad porozumieniem. Nie da się jednak ukryć, iż wciąż istnieją kwestie zagrażające powodzeniu rozmów. Oprócz barier celnych, które mają zostać usunięte przez TTIP, istnieją przeróżne przepisy, które utrudniają transatlantycką wymianę towarów. Przykładem są regulacje dotyczące żywności. Amerykańskie produkty GMO nie będą raczej mile widziane na rynku europejskim, nastawionym na uprawy ekologiczne. Co ważne, agenda nie przewiduje również ingerencji w regulacje dotyczące biotechnologii. W rezultacie TTIP, nawet jeśli wejdzie w życie, nie zwiększy znacząco dynamiki handlu w tym sektorze. Różnice widoczne są również w kwestii przepisów dotyczących ruchu drogowego. Generują one dodatkowe koszty związane z dostosowywaniem pojazdów do odmiennych wymogów. Ograniczenia celne już w chwili obecnej nie są duże, natomiast bariery wynikające z różnic w przepisach mogą, według szacunków KE, zwiększać koszt eksportu towarów nawet o 70 proc. To pokazuje, jak ważne dla funkcjonowania całego porozumienia będzie uporanie się z ograniczeniami biurokratycznymi. Kolejną przeszkodą w osiągnięciu porozumienia może okazać się sprawa niezwiązana stricte z wymianą handlową, czyli niedawna afera podsłuchowa. Wedle słów Edwarda Snowdena, sprawcy wycieku informacji o praktykach szpiegowskich USA, amerykańskie agencje wywiadowcze miały podsłuchiwać europejskich przywódców, z Angelą Merkel na czele. Ta sprawa nadszarpnie zaufanie do USA jako sojusznika i zapewne utrudni dojście do porozumienia odnośnie TTIP. Wbrew przeszkodom stojącym na drodze do porozumienia, europejscy przywódcy prawdopodobnie nie będą chcieli stracić potencjalnych korzyści płynących z rozszerzenia współpracy z USA. Trudno w tym momencie określić dokładną datę podpisania dokumentu, ale powinno się to udać w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy. Rzeczą ważniejszą niż termin jest fakt, iż przywódcy USA i Unii zdają się wreszcie rozumieć, że aby konkurować z Chinami potrzebują czegoś więcej niż tylko kurtuazyjnych uścisków dłoni. 0

styczeń-luty 2014


/zakaz zadłużania się przez państwo

graf. Images of Money CC

PAŃSTWO BEZ DŁUGU

W długim okresie wszyscy jesteśmy martwi – pisał John Maynard Keynes. Jednak moment, który dla Keynesa leżał na końcu długiego okresu, w obliczu ostatniego kryzysu wcale nie wydaje się być odległy, a uczestnicy gospodarki – wbrew zapowiedziom – pozostali przy życiu. I jeśli nie wezmą się w garść, zostawią po sobie niezły bałagan. tekst:

a l eksa n der ste l maszcz y k

orączka długu, która w drugiej połowie XX w. opanowała świat, stała się dla niego brzemieniem tyleż kłopotliwym, co naturalnym. Z uznawanym za konieczny ogromem zobowiązań zwyczajnie pogodzono się – przy astronomicznych kwotach nawet obrazowe porównania nie trafiają do wyobraźni, a tym samym nie studzą zapału do dalszego zapożyczania się. Dług na mieszkańca? W Polsce wynosi 25 tys. zł. Czy to dużo? W Niemczech jest on czterokrotnie większy, w USA – prawie sześciokrotnie. Mimo to zdrowy rozsądek podpowiada, że dzieci nie powinny przychodzić na świat z obciążeniem liczonym w tysiącach. Choćby dlatego, że kiedyś będą musiały brać udział w jego obsłudze. Dług publiczny też jest formą opodatkowania obywateli. To podatek od przyszłych pokoleń – uważa Robert Gwiazdowski, ekspert Centrum im. Adama Smitha. A te, w dobie kryzysu, będą coraz mniej liczne.

G

20-21

Dług ma konsekwencje Problem zadłużenia publicznego jest bagatelizowany i to nawet mimo kubła zimnej wody, który został wylany na początku obecnego kryzysu. Tempo wzrostu wartości zobowiązań, jak na czasy względnego pokoju, jest imponujące. W USA dawno już przekroczono relację długu do PKB z czasów I wojny światowej i Wielkiego Kryzysu, a według rządowych szacunków jest kwestią dwóch lub trzech dekad, kiedy przebije poziom II wojny światowej. Polska również należy do krajów o permanentnym deficycie. A przecież dług ma negatywne konsekwencje: państwowe inwestycje wypierają kapitał prywatny, w przypadku długu krajowego prowadzą do nieefektywności opodatkowania – obywatel pożycza pieniądze państwu, które płaci mu z jego własnych podatków. Dług zagraniczny pociąga za sobą obniżenie konsumpcji na skutek zewnętrznych kosztów obsługi. Te wady znane

są od dawna, ale obecnie pojawiają się kolejne problemy. Kryzys demograficzny sprawił, że czasy taniego długu minęły – mówi prof. Marek Góra z Katedry Ekonomii SGH Dotąd można było zwiększać stopień zadłużenia bez ryzyka, że spowoduje on zbytnie obciążenie kolejnych, bardziej licznych pokoleń – tłumaczy. Jego zdaniem nie wrócimy już do czasów, kiedy rolowanie długu było łatwe, ponieważ osób pracujących będzie coraz mniej, a zmianami demograficznymi nie da się sterować. Nawet gdyby udało się zwiększyć dzietność, to miałaby ona realny wpływ dopiero wtedy, gdy dzieci staną się podstawową siłą roboczą gospodarki, czyli za około 40 lat – dodaje. Noga szuka hamulca. Choć na razie o rewolucyjnych rozwiązaniach kwestii finansów publicznych jeszcze nie jest głośno, trudno nie zauważyć zdenerwowania po obu stronach Atlantyku. Pojawiły się obawy co do wiarygodności finansowej USA, którym odebrano


zakaz zadłużania się przez państwo/

potrójne A w 2011 roku, a kraje UE od prawie dwóch dekad, z czego ostatnio szczególnie intensywnie, z pomocą różnych regulacji starają się utrzymać deficyt budżetowy w ryzach. Czy naciskanie na hamulec ma sens? Wszyscy próbują ograniczać deficyt, ale skala działań jest niewystarczająca. W obliczu kryzysu demograficznego potrzebne będą bolesne cięcia – rozwiewa wątpliwości prof. Góra. Jednak im szybciej ktoś spuszcza powietrze z balona, jakim jest dług, tym mniej będzie bolało, gdy balon pęknie – wyjaśnia.

Mniej niż zero W Polsce dopuszczone przez konstytucję zadłużenie wynosi 60 proc. PKB – powyżej tego pułapu nie można zaciągać nowych zobowiązań. Jeżeli jednak światowa sytuacja gospodarcza jest coraz gorsza, to warto zastanowić się, czy nie powinien on być niższy. Oczywiście wpisanie ograniczenia długu do ustawy nie spowoduje jego zmniejszenia, ale wieloletnie ograniczanie deficytu – jak najbardziej. Stowarzyszenie KoLiber w akcji „Polska bez długu” proponowało, by ust. 5 art. 216 Konstytucji Rzeczpospolitej z progiem 60 proc. zastąpić całkowitym zakazem zwiększania zadłużenia. W jakim celu? Tak jak w życiu rodzinnym nikt rozsądny nie zostawia w spadku swoim dzieciom własnych długów do spłacenia, tak też państwo nie powinno zostawiać najmłodszym obywatelom takiego obciążenia – przeczytać można w związanej z akcją petycji. Mowa jest także o uniknięciu podwyżki podatków, która zdaniem KoLibra będzie efektem rosnących kosztów obsługi długu. Wobec postulowanego „państwa bez długu” pojawiają się wątpliwości. Koszty obniżania długu za wszelką cenę mogłyby być zbyt duże – ostrzega prof. Marek Garbicz z Katedry Teorii Systemu Rynkowego SGH – Reinhart i Rogoff sugerowali, że dług przekraczający 90 proc. PKB powoduje silne hamowanie gospodarki. Jednak główny problem stanowi nadmierny dług zagraniczny, a nie dług sam w sobie – wyjaśnia. Jego zdaniem, Japonia zachowuje stabilność pomimo przekraczania progu, bo znaczna część jej długu należy do obywateli. Z kolei gospodarki hiszpańskiej nie uratował przed kryzysem niski deficyt budżetowy, ponieważ miała deficyt na rachunku bieżącym. Przekonany nie jest również prof. Góra, który uważa, że dopóki deficyt w czasach hossy spłacany jest z nadwyżek, może on stanowić przydatne narzędzie stabilizacyjne. Wskazuje też dodatkowy problem: systemy emerytalne, z natury, stanowią długi. Państwowe czy prywatne – dotyczą wszystkich. Niezależnie od tego czy liczymy, że ktoś odkupi nasze prywatne aktywa, czy że emerytura zostanie

zapłacona z podatków – dług, choć ukryty, musi istnieć. Pomysł „państwa bez długu” spotyka się jednak z aprobatą Jana Lewińskiego, eksperta Instytutu Misesa. Zdecydowanie należałoby zalecić wprowadzenie zakazu zadłużania się przez państwo, które już i tak ma zbyt wielkie przywileje związane z możliwością nieograniczonego odgórnie pozyskiwania środków poprzez opodatkowanie obywateli – twierdzi Lewiński. Oprócz KoLibra i Instytutu Misesa do ostrych cięć nawołuje też m.in. FOR oraz Centrum im. Adama Smitha. Sam Smith zdaje się zalecać oszczędne gospodarowanie. To, co jest roztropnością w prywatnym życiu każdej rodziny, nie może być chyba szaleństwem w życiu wielkiego królestwa – pisał.

Szalone oszczędzanie? Zdaniem Smitha, oszczędzanie jest roztropnością. Nie każdy się z tym zgodzi, choćby dlatego, że cięcia mogą zdusić wzrosty. O ciągle żywej niechęci do oszczędzania świadczyć może uznanie Austerity: The History of a Dangerous Idea (Oszczędzanie: historia niebezpiecznej idei) autorstwa Marka Blytha przez Financial Times za jedną z książek roku 2013. Czy oszczędzanie może być niebezpieczne? Należy wreszcie skończyć z mitem stanowiącym, że niższe wydatki państwowe hamują rozwój. Otóż środki, które nie zostaną skonfiskowane uczestnikom gospodarki, są przez nich wydawane w tej właśnie gospodarce – mówi Jan Lewiński. A jeśli w krótkim okresie cięcia przyczynią się do zamrożenia środków przez uczestników? To pomieszanie pojęć. Środki finansowe oszczędza się po to, aby je potem przeznaczyć na konkretne cele – tłumaczy ekspert Instytutu Misesa. Jego zdaniem, stymulowanie za pomocą wzrostu wydatków państwowych i polityki tanich kredytów jest mrzonką, która polega na przekonaniu, że poprzez zawyżanie rzeczywistego poziomu popytu, a więc oszukiwanie gospodarki, wykreuje się nową wartość. Tymczasem od polityki tanich kredytów nie wzrośnie ilość materialnych zasobów w gospodarce, lecz jedynie zużycie zasobów w nadziei na iluzoryczny przyszły zysk – mówi. Skutkiem jest niewłaściwa alokacja zasobów, korekta, a nawet krach. Lewiński wskazuje zalety, jakie mają progi ograniczające zadłużenie. Przekroczenie progu stanowi sygnał alarmowy dla rynków, potencjalnie zwiększający koszty pożyczania pieniędzy przez rządy – mówi. Zwykle jednak są one ignorowane. Wprowadzony w 1917 roku amerykański „debt ceiling” podwyższono już ponad sto razy. Wniosek? Warto ustanowić progi na możliwie najniższym poziomie, najlepiej zerowym – doradza Lewiński.

W praktyce długu nie mają (lub mają bliski zera) kraje bogate w surowce, przede wszystkim w ropę naftową, jak Libia czy Kuwejt. Do chlubnych wyjątków należą Chile i Estonia, które niskie długi zawdzięczają rozsądnej polityce budżetowej. Ciekawostką jest, że rząd Chile od 2003 roku, (choć sytuacja tego nie wymaga) stara się emitować obligacje, m.in. w trosce o płynność rynku obligacji i ustanowienie benchmarku pozwalającego np. na zbudowanie kompletnej krzywej dochodowości. Czego możemy nauczyć się od Estonii? Zdaniem Lewińskiego, mimo że kraj doświadczył przejściowych kłopotów w trakcie kryzysu (chociażbyz powodu wrażliwości na światową koniunkturę), obecnie może cieszyć się wysokim poziomem wzrostu. Czy postsocjalistyczna Estonia to wzór dla Polski? Być może, należy jednak pamiętać, że jest to kraj znacznie mniejszy, a społeczeństwo może mieć inną wrażliwość na wynikające z oszczędności niedogodności.

Bezbolesne wyrzeczenia Ostatni kryzys pokazał, że dalsze utrzymywanie ogromnych deficytów poprzez rolowanie długu przestaje być możliwe. Pogarszająca się sytuacja demograficzna sprawia, że coraz mniej osób będzie musiało pracować na obsługę długu zaciągniętego przez poprzednie, liczniejsze pokolenia, co wpłynie negatywnie na przyszły poziom życia. Do tej sytuacji należy się przygotować. Choć postulat państwa bez długu lub z długiem minimalnej wielkości wciąż może wydawać się fantazją, to mimo problemów, które ze sobą niesie, mógłby być odpowiedzią na piętrzące się przed gospodarką wyzwania. Walka o nadwyżki wymaga ogromnych wyrzeczeń, ale okazuje się, że nie jest to droga nierealna, o czym świadczą przykłady Chile i Estonii. Wyrzeczenia są bolesne, a koniec stymulacji wzrostu doprowadziłby, w krótkim okresie, do obniżenia poziomu życia – materialnego. Zdaje się to nieuniknione, jeśli przyszłe pokolenia mają odziedziczyć coś więcej niż gospodarki w stanie zapaści. Dlatego poszukiwanie szczęścia w wartościach innych niż materialne przestaje być wyłącznie etycznym postulatem, a raczej staje się ekonomiczną koniecznością. Czy istnieje szczęście poza PKB? Nie samym chlebem żyje człowiek – mówił Jezus. Warto też pamiętać, że zgodnie z paradoksem Easterlina poziom dochodów danego państwa nie ma znaczenia, ponieważ ludzie porównują się do innych wewnątrz kraju i to od wyniku tego porównania zależy ich szczęście. Wszystko to oznacza, że rezygnacja ze wzrostu PKB może okazać się mniej bolesna, niż się wydaje, a przy tym sprawiedliwa wobec kolejnych pokoleń, którym w spadku nie pozostawi się długów. 0

styczeń-luty 2014


/niemiecka koalicja rządowa

Tasowanie obietnic

Niemcy po raz kolejny szykują się na rządy wielkiej koalicji. Wybory nie wyjaśniły wszystkiego, a prawdziwa walka o władzę dopiero się zacznie. Toczyć będzie się ona nie tylko między partiami. Coraz ciekawsze stają się starcia osobistych ambicji w rozgrywkach wewnątrz ugrupowań. tekst:

dom i n i ka j ę drzejcz y k

wycięscy chadecy z CDU/CSU i drudzy najliczniejsi socjaldemokraci z SPD we wrześniowych wyborach zdobyli razem niemal 80 proc. miejsc w Bundestagu i rządząc z taką większością mogą pozwolić sobie na wiele. Wszystko przez to, że po raz pierwszy w powojennej historii RFN poniżej progu wyborczego znalazła się liberalna FDP – dotychczasowy koalicjant w rządzie Angeli Merkel. Die Linke (Lewica), jako partia w dużej mierze antysystemowa, tradycyjnie nie jest traktowana poważnie. Skomplikowała się też sytuacja jeszcze do niedawna silnych Zielonych – media przypomniały wypowiedź ich szefa Jürgena Trittina z lat 90., w której domagał się złagodzenia kar dla pedofilów. Najwięksi gracze korzystają na każdym takim potknięciu.

Koalicja od środka Umowa koalicyjna pomiędzy CDU a SPD, licząca sobie prawie 200 stron, wskazuje, że silniejszą pozycję w rozmowach miała jednak partia Merkel. Socjaldemokratom udało się wynegocjować pozostawienie możliwości posiadania podwójnego obywatelstwa oraz wprowadzenie płacy minimalnej w wysokości 8,50 euro do 1 stycznia 2015 roku, ale umowa dopuszcza wyjątki od tej zasady (przykładowo w landach wschodnich okres wprowadzania płacy wydłużony został do stycznia 2017 roku). Tymczasem znalazła się w niej większość postulatów programowych CDU przedstawianych w trakcie kampanii: wzmocnienie pomocy finansowej dla matek, wprowadzenie ujednoliconej polityki w zakresie czynszu za najem mieszkań i domów, czy ustanowienie winiet dla zagranicznych kierowców na niemieckich autostradach. Dla wielu uczestników oraz komentatorów wydarzeń umowa to przykład typowego zgniłego kompromisu. W SPD największym jej krytykiem pozostaje Hannelore Kraft, premier Nadrenii-Westfalii, która publicznie przypominała, że ostatnia wielka koalicja z partią kanclerz Merkel skończyła się spadkiem poparcia SPD wśród wyborców i słabym wynikiem w wyborach z 2009 roku. Jej śladem poszła socjaldemokratyczna młodzieżówka (tzw. Juso), która odrzuciła treść umowy koalicyjnej. Przewodnicząca Juso Johanna Uekermann stwierdziła: Nasze „nie”, to „nie” dla przewodnictwa partii. I jest to „nie”, które wzmacnia stronnictwo Kraft i zwiększa

22-23

fot. Armin Linnartz CC

Z

Ten gest przeszedł już do historii Niemiec - co go zastąpi? jej szanse na start w charakterze kandydata na kanclerza w 2017 roku. W podobnym tonie wypowiadała się młodzieżówka chadecka, twierdząc z kolei, że koalicja spowoduje zwiększenie wydatków socjalnych i zaburzenie stabilności budżetowej kraju.

Komu teka, komu? Podpisanie umowy nie zakończy negocjacji – do obsadzenia pozostają jeszcze stołki ministerialne. Kształt rządu najprawdopodobniej poznamy w styczniu. Zgodnie z przewidywaniami, resorty „socjalne” obejmą politycy SPD, finanse, natomiast obronność i sprawy wewnętrzne pozostaną przy CDU. Ważą się losy ministerstwa spraw zagranicznych, na które nie ma ochoty nikt poza Ursulą von der Leyen z CDU - dotychczasową minister pracy i polityki społecznej. Co ciekawe, języczkiem u wagi wcale nie było ministerstwo finansów, którego szefem pozostanie pewnie Wolfgang Schäuble. Nie wydaje się bowiem, żeby SPD chciało wziąć odpowiedzialność za resort, który w przypadku prowadzenia przez rząd polityki oszczędności, mógłby się okazać gwoździem do politycznej trumny partii.

„Mutti”i jej dzieci Kwestia ostatecznego wyniku rokowań ma jeszcze dalej idące znaczenie. W CDU szykuje się zmiana ciężaru władzy, ponieważ Angela Merkel prawdopodobnie nie będzie chciała startować jako kandydat na kanclerza w kolejnych wyborach. Swoje zaplecze przygotowuje jedna z jej większych partyjnych rywalek – wspominana już Ursula von der Leyen.

Gdyby po stronie SPD na odpowiednią pozycję wybiła się Hannelore Kraft, to za cztery lata niemieckich wyborców czeka pojedynek dwóch silnych kobiecych osobowości. W przypadku socjaldemokratów bardziej prawdopodobny wydaje się jednak scenariusz powolnego i ostrożnego dochodzenia do najwyższej pozycji w państwie przez obecnego przewodniczącego ugrupowania – Sigmara Gabriela. Jeśli nauczy się on panować nad emocjami i słowami, może być ciekawym przeciwnikiem dla szykowanego przez niektóre kręgi CDU/CSU następcy Angeli Merkel – Karla-Theodora zu Guttenberga, byłego ministra obrony narodowej w latach 2009-2011. Odsunięty od polityki po skandalu z plagiatem w pracy doktorskiej, w razie powrotu, ma wszelkie atrybuty ku temu, by zostać kolejnym kanclerzem – wykształcenie, szlachecki rodowód, kontakty za granicą, świetną prezencję i zdolności oratorskie. Okres urzędowania wybranego właśnie Bundestagu, będzie kluczowy dla polityki naszego zachodniego sąsiada przez lata, jeśli nie dekady. Sukcesja po kanclerz Merkel to bez wątpienia kwestia ogromnej wagi i okazja dla każdego ambitnego polityka. Pytanie tylko, czy Niemcy będą gotowi na kogoś takiego po trzech kadencjach rządzenia swojej „Mutti”. 0

Masz uwagi do autorów? Chcesz napisać swój tekst? Zapraszamy do kontaktu!

pig@magiel.waw.pl


kultura / wideŃka!

Kultury

I need a hero

27 KSIĄŻKA Mniej czasem znaczy więcej Rozmowa z Łukaszem Orbitowskim

38 MUZKA Najlepsze płyty 2013

Cóż tam, panie, w... muzyce?

Rób co chcesz jak ja! E wa w i d e n k a sma rano, znowu powoli zbliżam się zaspana do Uczelnii i spoglądając w dół widzę już nieco wyblakły napis Rób, co chcesz jak ja. Rok wcześniej, czytając inną wiadomość od nieznajomego – Lubię twój uśmiech – uśmiechałam się sama do siebie i myślałam, że to jakiś dobry duch. Teraz zastanawiam się, czy ten tajemniczy człowiek nie chce mi przypadkiem trochę dopiec, zagrać na nosie i zamiast wzbudzić mój uśmiech, może sam chce się ze mnie pośmiać? Rób co CHCESZ? No cóż, jednak chłopak (dziewczyna?) ma poczucie humoru. Ilu z Was chciało być strażakiem? A może dajmy na to rolnikiem? Ja np. marzyłam o byciu podróżnikiem. Kierunek studiów, tak jak gro z Was, wybrałam z rozsądku, a teraz ktoś tak strasznie śmieje mi się w twarz! Muszę przyznać, że strojenie się w garsonki i praca w szklanym biurowcu nie do końca były moim marzeniem. A może jest jeszcze dla mnie nadzieja? Kto z nas nie słyszał o ludziach, którzy robią dokładnie to, co chcą? Poznałam kiedyś chłopaka, który cenił sobie aktywny tryb życia i uwielbiał tenisa. Nie był raczej typem, który mógłby liczyć na karierę sportową, co nie znaczy, że usiadł za

Ó

Muszę przyznać, że strojenie się w garsonki i praca w szklanym biurowcu nie do końca były moim marzeniem.

biurkiem i się z tym pogodził. Teraz jeździ na turnieje tenisowe w naprawdę najodleglejsze zakątki globu jako członek ekipy zajmującej się sprzętami pomiarowymi i, co jest chyba oczywiste, zarabia na tym całkiem niezłe pieniądze. Przykład numer dwa. Oglądałam ostatnio dokument o kobiecie, która zawsze chciała podróżować i w końcu różnego rodzaju perypetie życiowe, niestety raczej smutne, sprawiły, że mając sześćdziesiąt parę lat zaczęła jeździć stopem po całym świecie. Niesamowite! Dzisiaj jest już po osiemdziesiątce i wciąż na dwa miesiące w roku zakłada plecak, wygodne buty i po prostu jedzie przed siebie. Hola, hola – wszystko wygląda pięknie w takich opowieściach, ale tutaj pojawia się pytanie, czego tak naprawdę się chce? Czy naprawdę chcę być podróżnikiem? A może ciekawiej byłoby mieć kawiarnię, albo wytwórnię filmową, albo... Można wymieniać w nieskończoność. No i znowu natrafiamy na schody, ustalenie sobie celu nie jest takie banalne – ale mam nadzieję, że właśnie po to są studia (jeśli oczywiście wcześniej nie porwie nas korpo) oraz że słynne przysłowie dla chcącego nic trudnego! naprawdę działa. 0

styczeń-luty 2014

fot. Agnieszka Michałek

Trochę

Polecamy: 25 FILM Po co nam dziś superbohaterowie


/ recenzje

Nie dla idiotów czesnego kina, do filmów takich jak Szczęki, Mechaniczna Pomarańcza, Titanic, Taksówkarz czy MASH. Sam umiejętnie wpasowuje się w tło filmów, o których mówi. Popija mleko w barze z Mechanicznej Pomarańczy, leży w łóżku Travisa z Taksówkarza, siedzi w wojskowej toalecie z

Full Metal Jacket, a w końcu tonie w Titanicu, trzymając za rękę młodziutką Kate Winslet. Oprócz

x x x yz

Ocena:

filmów Żiżek nawiązuje też do innych dziedzin sztuki oraz do współczesnych i historycznych wydarzeń.

Perwersyjny przewodnik... jest zabawną i inteligentną lekcją świadomości. Žižek demaskuje idewologie zawarte w filmach. Obnaża nie tylko filmy propagandowe, ale przede wszystkim produkcje z Hollywood, z pozoru niewinne i niemające żadnego związku z ideologią. Żiżek nie narzuca swojego sposobu myślenia, ale prowokuje do uważnego i krytycznego przyglądania się rzeczywistości. Ten ponad dwugodzinny obraz nie należy jednak do najłatwiejszych. Jest tak naszpikowa-

Perwersyjny przewodnik po ideologiach (Irlandia, Wielka Brytania, 2013) Reż. Slavoj Žižek

Premiera: 22 listopada 2013

ny ideami, że aby w pełni go zrozumieć, trzeba albo obejrzeć go kilka razy albo przynajmniej na raty. Wielość podejmowanych tematów sprawia, że film jest chaotyczny. Ideologia z Full

Metal Jacket miesza się z ideologią Starbucksa, a ideologia stalinowska z ideologią jajka Kinder Niespodzianki. Bez wątpienia Perwersyjny przewodnik po ideologiach jest słabszy od swojego poprzednika. Pomimo, że Z-boczona historia kina dokonywała skomplikowanej freudowskiej psychoanalizy filmów, to jednocześnie była zdecydowanie bardziej zabawna

Ideologia w Titanicu? Faszyzm w Szczękach? Metafizyczne uroki Coca-Coli? Tak, wg sło-

i zaskakująca. Niestety, tym razem sam Żiżek jest bardziej perwersyjny niż jego przewodnik.

weńskiego profesora Slawoja Žižek ideologie są wszędzie. Potwierdzeniem tej teorii jest jego

Niechlujstwo, nadmierna gestyklulacja czy fatalny angielski akcent mogą umiejętnie zniechęcić

najnowszy dokument Perwersyjny przewodnik po ideologiach, drugi filmi po Z-boczonej historii

co wrażliwszych odbiorców do oglądania filmu.

kina (2006) zrealizowany we współpracy z reżyserką Sophią Fiennes. W swoim najnowszym filmie Žižek wciela się rolę scenarzysty, narratora i głównego bohatera jednocześnie. Žižek przedstawia otaczającą nas rzeczywistość i kształtujace ją ideologie – od katolicyzmu przez konsumpcjonizm i kapitalizm aż po komunizm. Nawiązuje do klasyki współ-

Ideą Perwersyjnego przewodnika... są wyrwanie nas z ideologii, w której nieświadomie tkwimy i pobudzenie do krytycznego myślenia. A jak mówi sam Žižek: „Nic nie jest w stanie zniszczyć

prawdziwej idei, nawet lodowiec z Titanica.”

JOANNA BRZOZOWSKA

Maple Leaf Rag Ameryce. Młody oszust po śmierci swojego przyjaciela, którego morderstwo zlecono, postanawia się zemścić. Jednoczy więc siły z mistrzem przekrętów i razem przeprowadzają manewr wszechczasów. Robert Redford i Paul Newman są zdecydowanie silną stroną tego filmu. Na szczególne wyróżnienie zasługują również dublerzy oraz pomysłowość reżysera. W jednej ze scen widzimy ręce tasujące karty z niewiarygodną wprawą. Należą one do Johna Scarne’a, jednak dzięki odrobinie montażowej magii udaje się w jednym ujęciu przejść z dłoni dublera do twarzy Paula Newmana. Ścieżka dźwiękowa zawiera muzykę nie pasującą do epoki, mimo to idealnie wkomponowywuje się w całokształt. Szczególnie zapadający w pamięć jest The Entertainer autorstwa Scotta Joplina – istny fortepianowy majstersztyk. Idealnie nadaje się na motyw przewodni tego filmu. Muzyka jest świetnym dopełnieniem całości. Dzięki niej

Żądło (USA, 1973) Reż. George Roy Hill

Premiera: 25 grudnia 1973

naprawdę czujemy klimat każdej sceny. Od smutku deszczowych dni po gwarny niepokój zbliżającego się przekrętu. Przez lata film został doceniony na całym świecie. Do najbardziej prestiżowych nagród zdobytych przez niego należy oczywiście siedem oscarów, w tym za najlepszy film dla najlepszego reżysera oraz za najlepszy scenariusz. Niestety Robert Redford

Wszyscy czasami marzymy o byciu przestępcą, chociaż przez jeden dzień. Ileż to planów snuliśmy dotyczących naszej prywatnej Robin Hoodowskiej legendy, bądź też

przegrał wyścig z Jackiem Lemmonem. Warto zauważyć, że do szlachetnego grona przegranych należeli wtedy również Marlon Brando, Jack Nicholson i Al Pacino.

wcielaliśmy się w role złoczyńców bez serca. Zanim krzemowa rewolucja odmieniła

Choć film obchodził w tym roku swoje 40. urodziny, nie stracił nic ze swojej świe-

oblicze rozrywki na całym świecie trendy te dyktowane były przez mistrzów złotego

żości. Podczas gdy dla standardowego obrazu cztery dekady to wiek zaawansowanej

ekranu. Jednym z wybitnych przykładów tzw. Heist movies jest Żądło.

starości, którego niewielu de facto dożywa, Żądło nie wkroczyło jeszcze nawet w wiek

Produkcja George’a Hilla w obsadzie ma najjaśniejsze gwiazdy swojej epoki: Paula

średni. Posiada zestaw cech odróżniających każdy kolejny film od ponadczasowego

Newmana oraz Roberta Redforda. Fabuła oparta na dzisiaj już klasycznym schemacie:

klasyka, co sprawia, że jednokrotny seans tego niewątpliwego arcydzieła to stanow-

plan i skok stulecia mimo swej pozornej prostoty zawiera w sobie wiele ciekawych

czo za mało.

wątków i zwrotów akcji. Fabuła filmu ma miejsce w latach 30. ubiegłego wieku w

JAKUB ORSZULAK

24-25


Superbohaterowie /

Po co nam dziś

superbohaterowie? „I need a hero. I'm holding out for a hero 'til the end of the night. He's gotta be strong and he's gotta be fast And he's gotta be fresh from the fight.”

T E K S T:

M A R I A K Ą DZ I E L S K A

yjątkowo umięśniony, niezwykle silny, nieziemsko przystojny, w niecodziennym kolorowym stroju leci pomiędzy szklanymi budynkami na ratunek światu. Oto nasz superbohater, ten którego chcielibyśmy móc wezwać w niebezpieczeństwie, wisząc na linie na wysokości 30 piętra. A może wręcz odwrotnie? Może macie zupełnie inny jego obraz? Czy rzeczywiście jest tak wspaniały, tak bardzo potrzebny, a może już nudny, nieprawdziwy i oklepany? Pytanie brzmi, czy dziś są nam jeszcze potrzebni superbohaterowie?

W

Współczesny idol Od 2000 roku, kiedy ukazali się X-meni, właściwie nieprzerwanie co rok studio Marvel wypuszcza na ekrany kin kolejną superprodukcję. Najnowszy Thor, Mroczny świat jest już ich trzydziestym piątym filmem. Niezmiennie miliony fanów idą obejrzeć historię kolejnych superbohaterów. Plan produkcji następnych dzieł jest rozpisany aż do 2019 roku, kiedy mają się ukazać Avengers 3. Do tego czasu będziemy mieli możliwość obejrzeć m.in.: The Amazing Spider-Man 2, Capitan Ameryka: The Winter Soldier, X-Men: The Days of Future Past i Iron Man 4. Czy przez ten czas widownia nie zmęczy się tym przypływem supersiły? Jak widać producenci Marvela są przekonani, że nie. Pytanie brzmi, co nas kręci i co nas podnieca w noszących dziwne stroje superumięśnionych facetach? Superbohaterowie stali się ikonami popkultury, szczególnie w USA wzorcami ideowymi, a fenomen ich sławy wydaje się porażający. Je-

steśmy pokoleniem, które w dzieciństwie marzyło nie tylko o tym, aby dostać list z Hogwartu, ale również aby odkryć w sobie supermoc: przenikania przez ściany, czytania cudzych myśli czy panowania nad pogodą. Wielu z nas miało swoich ulubionym X-manów – może niepokorną Rudą, piękną Storm lub walecznego Wolverina. Czy ich postaci były dla nas inspirujące, czy wzbogaciły naszą wyobraźnię lub natchnęły odwagą i bohaterstwem? Dlaczego byli nam potrzebni i dlaczego nie nudzą się kolejnym pokoleniom? Jakie niewyczerpane źródło odkryli twórcy komisów i filmów Marvel, że niezmiennie ciekawią i zachwycają odbiorców? Przyjrzyjmy się ich sekretom.

Marvel od kuchni Ogólny schemat fabuły większości produkcji jest dość prosty: pojawia się człowiek o niezwykłej wrodzonej sile lub o sile, którą w jakiś sposób zdobywa. Zostaje on postawiony przez nieoczekiwane koleje losu przed koniecznością uratowania świata (najczęściej Nowego Jorku) i stoczenia walki ze złym ale równie potężnym przeciwnikiem. Potyczka, która może wymagać pewnego poświęcenia, kończy się w efekcie zwycięstwem. Jednak najlepiej, by nie było ono zupełne, ale odkładało bezpośrednie zagrożenie na pewien czas. Tak by w efekcie okazało się uzasadnione stworzenie kolejnej części. Oto matryca marvelowskich historii, do której naturalnie wprowadzane są drobne urozmaicenia. Zatem podstawowy temat poruszany przez twórców stanowi najstarszy z konf liktów – dobra ze złem. I tak Spider Man walczy z Gre-

en Goblinem, Doctorem Octopusem i Sandmanem; głównym przeciwnikiem X-manów jest Magneto i jego poplecznicy; Thor musi stoczyć potyczkę z własnym bratem Lokim; głównym wrogiem Kapitana Ameryki jest Red Skull; zaś Fantastycznej Czwórki – Dr Doom. Zatem w świecie superbohaterów pojawia się bardzo wyraźny rys manichejski. Wpisana jest w niego ciągła walka dobra ze złem – dwóch sił, z których właściwie żadna nie okazuje się na tyle potężna, aby na zawsze wyeliminować drugą. Kolejny stały motyw stanowi specyficzny proces zdobywania supermocy. W ten sposób zostają wplecione w fabułę mroczne eksperymenty (wszczepienie adwentowego szkieletu), niebezpieczne wypadki w kosmosie (katastrofa statku i poddanie promieniowaniu kosmicznemu), amerykański projekt rządowy mający na celu stworzenie idealnego żołnierza lub ugryzienie przez pająka. Potwierdza to cechującą człowieka nowoczesnego wiara w naukę jako narzędzie, które odsłoni przed nami tajniki rzeczywistości, czyniąc nas silniejszymi i lepszymi ludźmi. Twórcy odwołują się do obecnego w człowieku pragnienia zgłębienia tajemnicy, bycia zaskakiwanym przez świat nas otaczający. Co ciekawe, Marvel niezmiennie kładzie ogromny nacisk na to, aby obok nieposkromionej siły fizycznej swoich bohaterów postawić potężny potencjał intelektualny, który nierzadko staje się równie skuteczną bronią i pomaga w walce ze złem, choć niekiedy sam jest źródłem przestępstw i zbrodni. Tak Peter Parker oraz Tony Stark są uczonymi, wielu z X-manów to genialni naukowcy (Bestia, 1

styczeń-luty 2014


/ Superbohaterowie

profesor Xavier), a w nowym Thorze siła fizyczna nordyckiego boga musi szukać pomocy w badaniach, dokonanych przez wątłą i delikatną dr Jane Foster. Zatem nawet w superświecie nie liczy się tylko muskulatura torsu, ale również pofałdowanie mózgu.

Inspiracje Wydaje się, że źródeł marvelowskiej fantastyki nie trzeba daleko szukać, są nimi oczywiście mitologie, przede wszystkim grecka, ale również skandynawska. Te antropomorfizowane postaci, które choć będąc bogami posiadają właściwie wyolbrzymione cechy ludzkie, to nasi superbohaterowie. Bezspornie stanowią uosobienie ludzkich pragnień, idealizację nas samych. Chcemy poprzez ich przykład uwierzyć w drzemiącą i w nas nieprzeciętną moc, która pozwoli dokonywać wielkich czynów. Jesteśmy przekonani, że „chcieć znaczy móc”. Choć jednak silniejsi i bardziej wytrzymali, dzielą z nami wiele ludzkich problemów. Również supermoce przynoszą im nieprzeciętne troski. Niezmiennie zostaje podniesiony temat wykluczenia ze społeczeństwa, odrzucenia przez rodzinę, niezrozumienia z powodu posiadania specjalnych umiejętności czy zwyczajny brak czasu na normalne życie (przykładowo Peter Parker rozdarty między obowiązkami a Mary-Jane Wattson). Na tym wątku zostali oparci X-man, first class, gdzie naczelnym hasłem stało się „Mutant and proud”, co mamy utożsamiać ze sformułowaniem „Inny i dumny”. W konsekwencji Marvel uczy nas nie tylko odwagi i wiary w siebie, ale również tolerancji i otwartości na obcość. Nie ma jednak chyba silniejszego przesłania umoralniającego, niż słynne słowa Spider Mana, który jako jedyny z superbohaterów był gotowy oddać swoją moc, wiedząc, że „wielka moc, to wielka odpowiedzialność”. Dojrzałość zatem również pozostaje w supercenie.

Co nowego? Czy to jednak nie jest zbyt proste dla naszych wysmakowanych odbiorców, którzy dostrzegają patos i lekką kiczowatość? Nie da się ukryć, że prócz pewnej grupy widzów, której wystarczą jedynie sceny walki i efekty komputero-

26-27

we, wykształciła się również taka, która przyzwyczajona do większości starych motywów, czeka na coś nowego. Nasz świat z pewnością jest gęsto zaludniony przez superbohaterów. Z tego powodu zaczynają sami ze sobą rywalizować, a postaci i motywy dialogują, czego bezsporny przykład mieliśmy w Avengersach. Bohaterowie współpracują ze sobą, jednocześnie

Marvel postanowił poszerzyć swoją wiedzę geograficzną i przestał utożsamiać cały świat z największym miastem w USA, to z cierpliwością czekam, aż miejscem bitwy stanie się Warszawa, a superbohaterowie zaczną wspinać się po Pałacu Kultury lub walcząc rozbiją niebieskie okna Żagla. Można byłoby również wprowadzić pewien koloryt lokalny, np. wyobrażacie sobie Kapitana Amerykę jedzącego pierogi?

Odrobina moralizatorstwa

naśmiewając się z siebie nawzajem i niejako odwracając standardowe patetyczne motywy – przywołując dialog pomiędzy Kapitanem Ameryką a Iron Manem: No jasne. Złoty chłopiec w złotej zbroi. Co zostanie jak ją zdejmiesz?/Geniusz, miliarder, playboy, filantrop. A co? Z jednej strony stanowi to urozmaicenie, z drugiej jest zabiegiem na krótką metę, gdyż śmiech właściwie nie buduje, lecz jedynie zmienia lub nierzadko niszczy. Przykładem kolejnej innowacji jest umiejscowienie akcji filmu Thora, Mroczny Świat w Londynie, i nagranie scen walki w niedalekim Greenwich, a nie jak zazwyczaj w Nowym Jorku. Wyrafinowanym zabiegiem było wymodelowane statku kosmitów w ten sposób, aby idealnie mieścił się między skrzydłami pałacu, nie niszcząc tym samym specjalnie ani lewego ani prawego skrzydła budynku (poszanowanie dla historii jest najważniejsze). Jeśli

Co stanowi jednak jedynie funkcję ludyczną filmu, nie tworzy zaś jego głównego przesłania, którym powinno być wpajanie stałych wartości: bohaterstwa, szlachetności i poświecenia. Czy jednak naprawdę uczymy się tych cnót poprzez filmy Marvela? Czy może kończy się to na spędzeniu trzech godzin w wygodnym fotelu sali kinowej, gdzie zaspokajamy nasze potrzeby doświadczenia silnych wrażeń. Może nie czyni nas to wcale odważniejszymi, ale wręcz przeciwnie bardziej leniwymi? Czy superbohaterowie potrzebni są jedynie na zasadzie kompensacji? To oni w naszym imieniu wypełniają rolę szlachetnych. Nie chcemy być zwyczajni, nie chcemy być nudni, a utożsamiając się z postaciami z filmu, wydaje nam się, że jesteśmy bardziej podobni do nich, niż do otaczających nas szarych obywateli. Przenosimy z ekranu do rzeczywistości to, co nas bawi i sprawia nam przyjemność. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie stanowiło to jedynej funkcji tych filmów. Biorąc jednak pod uwagę, że współcześnie łatwiej nam zrobić zdjęcie cierpiącej osoby, niż w jakikolwiek sposób jej pomóc, to rzeczywiście staliśmy się jedynie odbiorcami filmów o superpostaciach, zaś nie ma w nas nic z prawdziwej odwagi. Pewne jest, że bohaterowie byli zawsze wyczekiwani, gdyż ludzkość nieprzerwanie potrzebowała i będzie potrzebować opiekunów przywracających nadzieję. Wcześniej byli to greccy herosi, potem średniowieczni rycerze, a teraz m.in. postaci Marvela. Jednak niezmiennie powinni oni pełnić rolę drogowskazu, stanowić przykład, który staje się wart powielania. Tylko wtedy, gdy będziemy szukać superbohaterów wśród nas, ci na ekranie będą rzeczywiście coś warci. 0


wywiad z Łukaszem Orbitowskim/ Paszporty Pollityki

fot. Agata Kozłowska

Mniej czasem znaczy więcej

O tym, jak Szczęśliwa Ziemia różni się od jego poprzednich książek, jaka będzie następna i dlaczego przeraża go radość innych – mówi Łukasz Orbitowski, nominowany do Paszportów Polityki za najlepszą książkę 2013 roku. R o z m aw i a ł : Paw e ł T r z as k o w s k i MAGIEL: Podobno prosisz, żeby pisać o Tobie jako o „zmarnowanym talencie”… łukasz orbitowski: Przede wszystkim chciałbym poprosić o to, byś nie trak-

tował wszystkich moich wypowiedzi (a także wypowiedzi innych artystów) śmiertelnie poważnie. Napisałem parę słów na Facebooku, znalazły się gdzieś pomiędzy sweet focią i informacją, co ktoś zjadł na obiad. Taka też jest jej waga. Po prostu przeczytałem w kolejnej recenzji o sobie jako o młodym, dobrze zapowiadającym się pisarzu. Skończyłem 36 lat, zgoda, to niewiele, ale metryka pisarska mierzona jest dorobkiem. Mam jakieś dziesięć książek na koncie, kilkadziesiąt ogłoszonych opowiadań, czyli, jak sądzę, przynależę do średniego pokolenia. Nie jestem młody. Nie zapowiadam się. Więc wpadł mi do głowy ten „zmarnowany talent” jako rodzaj żartu z siebie. Póki co jeszcze się nie zmarnowałem, choć podjąłem poważne kroki w tym kierunku.

Chociaż możesz pochwalić się już znaczącym dorobkiem literackim, to dopiero Szczęśliwa ziemia została zauważona przez jury Paszportów. To wcześnie na laury czy może już późno? Chyba w sam raz. Poza tym jeszcze żaden laur nie osadził mi się na karku, więc może dajmy sobie z tym spokój. Trudno mi też określić, czym kierowało się gremium. Myśląc pragmatycznie, mogli uznać, że po tych dziesięciu książkach warto by mnie odrobinę popieścić. Może ujęło ich wycofanie elementów fantastycznych? Nie mnie orzekać. Napisałem po prostu najlepszą książkę w swojej dotychczasowej karierze. Cieszę się, że zostaje doceniona.

Sam przecież mówisz o niej że, cytuję z Twojej strony internetowej, Szczęśliwa ziemia jest

„najbardziej dojrzałą i zaskakującą powieścią”. Czy dojrzewanie postrzegasz jako ograniczenie elementów fantastycznych w swoich książkach? A może kolejne stadium dojrzałości Łukasza Orbitowskiego zakłada książkę utrzymaną znowu w czysto fantastycznej tematyce? Rozczaruję Cię. Moja następna powieść będzie czysto obyczajowa. Wcześniej mam nadzieję wypuścić coś w rodzaju literackiej pocztówki z wycieczki po Afryce Południowej. Jestem niewolnikiem swoich pomysłów, a dojrzewanie nie ma nic wspólnego z rezygnacją z fantastyki. Z czym ma? Człowiek dojrzały lepiej gospodaruje myślą i emocją. Lepiej je rozumie, potrafi poukładać w sobie i w książkach także. Rozumie też, że mniej czasem znaczy więcej. Dlatego też, tak mi się przynajmniej wydaje, Szczęśliwa ziemia jest bardziej wyważoną, precyzyjniej skomponowaną, bogatszą w złożone emocje książką. Wcześniej byłem nagrzanym chłopakiem, zasypywałem czytelnika furą błyskotliwych w moim mniemaniu pomysłów, kompilowałem powieści z szokujących scen. Zrozum mnie dobrze, lubię swoje poprzednie książki. Każda z nich jest aktualna. Po prostu zmieniłem się, piszę inaczej.

Łukasz Orbitowski Urodzony w 1977 roku. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Karierę literacką zaczynał na łamach czasopisma Science Fiction. Autor wielu opowiadań i 12 książek, między innymi świetnie przyjętej Tracę Ciepło (nominacja do Nagrody im. Janusza A. Zajdla, Złote Wyróżnienie Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego), Święty Wrocław (Srebrne Wyróżnienie Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego, nominacja do Nagrody im. Janusza A. Zajdla), zbiór opowiadań Nadchodzi oraz głośne Widma (Złote Wyróżnienie Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego).

styczeń-luty 2014


/ wywiad z Łukaszem Orbitowskim

W uzasadnieniu nominacji do Paszportów Dariusz Nowacki pisze, że Twoja książka opowiada o ludziach urodzonych w końcówce lat 70., którzy teraz zadają sobie pytanie, co poszło nie tak. To Twój rocznik. Co poszło nie tak? Mi się w życiu udało właściwie wszystko, nie odczuwam oporu świata. Mówiłem więc o innych. Poza nielicznymi przypadkami całe siły mojego pokolenia idą na przetrwanie. Zarabiasz średnią krajową? Spłacisz kredyt na mieszkanie, kredyt na samochód, kupisz sobie jedzenie, parę spodni i raz w roku skoczysz na all inclusive, żeby odreagować. Praca natomiast frustruje. Po ćwierć wieku od tzw. wybuchu wolności pensja w wysokości ośmiuset euro jest uważana za życiowy sukces. Na tym polega nasza klęska w wymiarze ekonomicznym, ale i psychologicznym. Ludzie zarabiają gówno i cieszą się z niewielkich podwyżek. Jeśli je dostaną. To cieszenie przeraża mnie najbardziej, gdyż jego rewersem jest frustracja, uwiąd woli, smutek. Pamiętam siebie, swoich rówieśników sprzed dwudziestu lat, u progu dorosłości. Wszyscy wierzyliśmy, że zdobędziemy świat. Tymczasem stało się odwrotnie – świat podbił nas. W dużej mierze to nasza wina. Chcieliśmy za dużo, za szybko i oczywiście wszystko naraz. Tylko skąd mogliśmy wiedzieć? Jesteśmy pokoleniem transformacji. Nikt nie powiedział nam co i jak.

Zbliża się koniec roku i podsumowania – najlepsza książka 2013 roku? Nie wiem. Naprawdę nie mam pojęcia. Czytam głównie stare rzeczy, raduję się wracaniem do książek, do Iwaszkiewicza, Capote, Twaina, Nietzschego i tym podobnych. Przygotowuję się do nowej powieści, co zabiera wiele czasu na lektury. Podobała mi się powieść Roberta McCammona Chłopięce lata. To wielka książka, będąca zarazem wznowieniem.

Powiadają, że prawda i szanse są tylko w wielkich miastach, ale ja bardzo długo nie wyobrażałem sobie życia gdzie indziej niż w Rykusmyku. Mama to by chciała wyjechać. W Legnicy przerażały mnie długie rzędy potężnych kamienic. Będąc tam, wypatrywałem olbrzymów żyjących w ich wnętrzach. Wrocław – gdzie bywaliśmy rzadko – składał się z ZOO, okazjonalnego lunaparku, lodów przy Rynku Głównym i kina ze starymi kreskówkami Disneya. Po seansie wsiadałem w autobus i cieszyłem się, że wracam do domu. Z tego też powodu nie jeździłem na wakacje. Rykusmyku dawało wszystko, czego potrzebowałem. Prócz ciszy. Na Placu Zamkowym, za przystankiem, mieścił się targ, gdzie każdego dnia sprzedawano coś innego. W poniedziałek kwiaty, we wtorek zwierzęta, w środę ubrania, w czwartek samochody, i tak aż do niedzieli, kiedy upłynniano szmelc: kolorowe zapalniczki z Niemiec, rosyjskie gry elektroniczne o wilku lub łodzi podwodnej, koszule dla robotników i T-shirty z Sandrą. Najbardziej na świecie chciałem mieć kalkulatorek, okrągły i biało-czerwony, taki jak piłka do nogi. Mama dała mi nawet pieniądze, które niezwłocznie przepuściłem na automatach. Kalkulatorek narysowałem sobie sam, w zeszycie do matematyki. Rynek był wtedy bardzo zniszczony, a najgorzej wyglądał budynek rady miejskiej, wzniesiony po wojnie. Zdawał się rozpadać z żalu nad losem kamie-

Podobał mi się skromny tytuł niezależny Gone home, gra bez grania, czysta eksploracja świata i odkrywanie tajemnicy miejsca, bez żadnej walki, podskakiwania, ucieczek. Takie rzeczy mało akcyjne cieszą mnie coraz bardziej. Parę lat temu nie uwierzyłbym w tę radość. Z rzeczy wysokobudżetowych urzekło mnie Last of us i ostatnie GTA . Przyznaję to z pewną niechęcią – wielka gra, wspaniała. Jako pisarz zazdroszczę takich postaci i takich dialogów. Mijający rok był wielkim rozczarowaniem, jeśli chodzi o gry. Za mało nowości, za wiele sequeli.

A największy zawód tego roku? Zapewne to, że nic się nie wydarzyło. A jak się wydarzyło, to o tym nic nie wiem. 0

nic, poobijanych jak te łotry balujące od rana do nocy w Ratuszowej. Wysoko nad łysiejącymi dachami sterczała Baszta Strzegomska, przy której stał nasz dom. Obok biegła Staromiejska z fryzjerem i sklepem z zabawkami, jej wylot zamykało nieczynne kino i dom kultury, miejsce pracy mamy. Maszerując prosto, wkrótce dotarłbym na pola, poza Rykusmyku, i miałbym przed sobą leśną czapę skrywającą zalany kamieniołom. Na prawo żwirowa droga z topolami po obu stronach wiodła do Zakładów Kuzienniczych, skręt w stronę przeciwną prowadził do parku ze stawem pełnym kaczek o benzynowych główkach. Był tam też niewielki plac zabaw. Huśtawki zrobiono z bali i opon połączonych łańcuchami. Nieco dalej biegł strumień, a przed nim, na niewielkim wzniesieniu, stał szkielet betonowego bunkra, zapraszający do zabawy w wojnę. Po drugiej stronie rzeczki rozrastały się nowe osiedla. Ludzie, którzy tam mieszkali, zdawali się obcy, jak barbarzyńcy wkręcający sobie kości przeciwników głęboko w wytatuowane twarze. Podobno zgwałcono tam kiedyś kobietę, przyjezdną. Zjawiła się u nas z niewiadomego powodu, wynajęła pokój na prywatnej kwaterze i kręciła się całe dnie przy zamku. Ktoś ją dopadł zaraz za rzeką. Zgłosiła się na policję, lecz zaraz wycofała zeznania, tłumacząc, że wszystko stało się za jej zgodą. Potem wyjechała. Byłem bardzo mały, gdy przypadkiem usłyszałem tę opowieść, a dorośli

Fragment rozdziału pierwszego udostępniony przed wydawnictwo

28-29

Poza książkami recenzujesz też gry – która podobała Ci się najbardziej?

Sine qua non

odmówili mi wyjaśnienia tego, czego nie rozumiałem. Po drugiej stronie miasteczka znajdował się jeszcze jeden park, większy i bardziej zaniedbany. Stał tam Kościół Pokoju, duma całego Rykusmyku, zbudowany po wojnie trzydziestoletniej bez użycia jednego gwoździa, znak zgody pomiędzy katolikami a protestantami. Wystarczyło pójść do domu obok, poprosić pastora, a pastor otwierał kościół i puszczał z taśmy głos, opowiadający historię tego miejsca, Boga i Rykusmyku. Za plac zabaw służył nam zrujnowany budynek, w którym przed wojną mieściła się kawiarnia. Za płotem i ulicą znajdowały się już tylko tereny kolejowe i spółdzielnia inwalidów Inprodus. Wyobrażałem sobie, że produkują tam ludzi bez rąk i nóg, a następnie wysyłają ich pociągami do miejsc, w których są potrzebni. Mieliśmy też zamek. Zamek był najważniejszy, osadzony między Rynkiem a Placem Zamkowym, na skorodowanym wzgórzu, zamek piaskowej barwy, tak że kojarzył się z Piastem, który niewątpliwie kiedyś tam mieszkał. Wzniósł go książę Radosław z Czech. Bywali tu królowie i Marysieńka. W dziewiętnastym wieku zamek stał się więzieniem, sto lat później obozem pracy przymusowej, co niektórzy u nas jeszcze pamiętają. Może ze względu na tę pamięć zamurowano wszystkie wejścia i zabito okna na niższych piętrach. A jednak widywałem światła na wieży.


recenzje / nowości wydawnicze /

Co stanie się, jeśli znany pisarz scien-

problemy dzisiejszego świata, takie jak

akcji, przy czym czytelnik nie traci orien-

ce fiction połączy siły z twórcą klasyki

przeludnienie bądź kończące się surowce?

tacji w fabule. Pomimo sporej liczby bo-

popkultury, jakim w obecnych czasach

A może ciąg światów równoległych obróci

haterów pobocznych są oni wprowadzani

z pewnością jest Uniwersum Świata Dys-

w pył wszystko to, co do tej pory wyznaje-

tak umiejętnie, że nie zdarzy się sytuacja,

ku? Otóż wyjdzie naprawdę humorystycz-

my i uważamy za ważne?

w której nie będziecie mieli bladego poję-

na opowieść o wolności oraz prawdzie,

Długa Ziemia jest napisana językiem

wiodąca nas ku bezkresom ludzkiej wy-

prostym. Nie znajdziecie tu żadnych

Jeżeli chodzi o wydanie, to można

obraźni.

literackich fajerwerków. Nie uderzy was

określić je jedynie mianem poprawnego.

W 2015 roku przed ludzkością otwiera

ogrom słowa pisanego. Dzieło duetu

Dobór czcionki oraz jej rozmiar są wzor-

się nowa era. Wtedy to do sieci wyciekają

Pratchett-Baxter ma być przyjemną lek-

cowe, ale całość niestety jest klejona.

plany prostego urządzenia elektronicz-

turą poruszającą ważne tematy. Przede

W takim przypadku solidna okładka

nego zasilanego poczciwym ziemniakiem,

wszystkim chapeau bas dla autorów za

i śliczne ilustracje nie wystarczają, by za-

które wyznacza nową jakość w dziedzinie

nowe podejście do koncepcji rzeczywi-

pomnieć o rozczarowaniu. Na koniec war-

podróży. Otóż pozwala ono przenosić się

stości równoległych. Wielbicieli humoru ze

to dodać, że już w styczniu będzie miała

między niezliczonymi równoległymi świa-

Świata Dysku uprzedzam, że książka jest

premierę drugiej części tej sagi pt. Długa

tami, określanymi mianem Długiej Ziemi.

nim obdarowana skromnie, może nawet

Wojna, więc warto już dziś poznać począ-

Ludzkość staje przed nieznanym, Czy

zbyt ubogo. Za wielką zaletę należy uznać

tek tej niesamowitej historii.

podróże za pomocą „Krokera” rozwiążą

to, że autorzy zgrabnie żąglują czasem

pat r y k ż a k

ocena:

cia, kto jest kim.

xxxxz

Jeden świat to za mało

Długa ziemia

Terry Pratchett, Stephen Baxter Prószyński i Ska 32,00 zł

Pramatka biografii Beatlesów Dla szarego zjadacza chleba książka

xxxxx

ocena:

Huntera Daviesa o liverpoolskiej czwórce

The Beatles. Jedyna autoryzowana biografia

Hunter Davies Wydawnictwo Sine qua non 54,90 zł

najbardziej rzetelną biografią ikony popkultury.

nim przyszli następni, którzy dokładnie prześwietlali każdą minutę z życia ar-

będzie zapewne kolejną opowieścią o Be-

Uprzedzę wszystkich żądnych pikant-

tystów. Niemniej znajduje się tu prawie

atlesach, obfitującą w znane albo nieznane

nych szczegółów z życia Johna, Paula,

pięćdziesięciostronicowe posłowie z roku

anegdoty z kariery muzyków. Nic bardziej

George’a i Ringo, że nie ma tu rozdmuchi-

1985.

mylnego. Autor ukończył biografię w 1968

wania legend i plotek. Davies podszedł do

„Beatlesi uratowali świat od nudy”. Nie

roku. Mimo, że ukazała się jeszcze przed

tematu bardzo profesjonalnie. Pierwotnie

sposób nie zgodzić się z George’em Harrisonem. Hunter Davies udokumentował,

rozpadem grupy i wydaniem m.in. Let It

miało to być dwutomowe dzieło, jednak

Be, jest ona jedyną autoryzowaną przez

wydawcy nie godzili się na tak dużą obję-

w jaki sposób tego dokonali. Osobliwo-

cały zespół historią ich zawrotnej kariery.

tość. W dosyć wyczerpującej przedmowie

ścią tej książki jest fakt, że niemal każdy

Hunter Davies zaczynał właśnie pracę

do aktualnego wydania, sędziwy już autor

czytelnik w XXI wieku zna losy zespołu,

nad publikacją poświęconą rocznikowi

tłumaczy, że nie chciał zadowalać maga-

o których ona już nie traktuje. Autor

’67, kiedy dostał propozycję współpracy

zynów plotkarskich, ale jedynie opowie-

doskonale zdawał sobie jednak sprawę

z największymi muzykami naszych cza-

dzieć o fenomenie zespołu i jego źródłach.

z tego, że historia The Beatles nie ma koń-

sów. Najpierw poznał Paula McCartneya,

Tłumaczy także, dlaczego nie zdecydował

ca. Poza tym, miło jest studiować biogra-

a potem musiał zabiegać o „błogosławień-

się uaktualnić pozycji o dalsze losy mu-

fię tego bandu w błogiej nieświadomości

stwo” pozostałej trójki. Udało się i świat

zyków – jeszcze z The Beatles oraz solo.

nadciągającego tajfunu Yoko.

już prawie od pół wieku może cieszyć się

Davies całkiem słusznie zauważył, że po

s e bast i an Ż wan

Nowości wydawnicze styczeń/luty 2014 Kafka in Love

Nie usmażysz omletu nie tłukąc jaj

Śpiewaj ogrody

Jacqueline Raoul-Duval Wydawnictwo Pascal 39,90 zł

Jim Powell Wydawnictwo Albatros 34,90 zł

Paweł Huelle Społeczny Instytut Wydawniczy Znak 36,90 zł

styczeń-luty 2014


/ wywiad z Sergeyem Popovem Trybson, pudełeczka i rozprawy teologiczne.

Wywiad z mistrzem Po każdym spektaklu dostaje burze oklasków, bukiety kwiatów, liściki od wielbicielek. Co wieczór jest kimś innym: elfem ze Snu Nocy Letniej, Hamletem, księciem w Bajaderze, Tybaldem, Wrońskim w Annie Kareninie, a nawet brzydką siostrą w Kopciuszku. Jaki jest jednak naprawdę ten uwielbiany przez żeńską część widowni tajemniczy solista z Teatru Wielkiego? R O Z M AW I A Ł A I P R Z E T Ł U M A C Z Y Ł A :

M A R I A K Ą DZ I E L S K A

Z DJ Ę C I A :

A L E K S A N D R A KO TOW S K A

MAGIEL : Zacznijmy tradycyjnie, od początków. Jak to się stało, że zacząłeś tańczyć?

Czy było to przeznaczenie, marzenie, a może efekt przypadku?

SERGEY POPOV: Kiedy byłem jeszcze dzieckiem, mama posłała mnie do Domu Pioniera, ówczesnego domu kultury, gdzie zacząłem tańczyć w zespole dla dzieci. Nie był to taniec klasyczny tylko ludowy: rosyjski, żydowski. Tańczyłem tak kilka lat, aż w końcu prowadząca nas nauczycielka zaproponowała mojej mamie, aby mnie posłała do szkoły baletowej. Nigdy nie marzyłem specjalnie, aby zostać tancerzem, więc może była to kwestia przypadku.

Musiałeś być zwyczajnie bardzo zdolny, skoro właśnie Ciebie wybrała nauczycielka? Właściwie nie do końca. Na początku nie bardzo mnie chcieli. Przy zapisach sprawdzali fizyczne predyspozycje kandydatów: giętkość, podbicie, równowagę. Moje nie były najlepsze. Odsiew był bardzo ostry. W końcu przyjęli mnie na okres próbny. Zacząłem tam chodzić, ale początkowo nie z miłości do tańca. Po prostu, jak już coś robię, to chcę, aby to było zrobione dobrze. Wtedy miałem tańczyć, więc postanowiłem to robić najlepiej, jak potrafię, dlatego bardzo się starałem na lekcjach i na ćwiczeniach. Dopiero potem przyszła ta miłość do tańca, zrozumienie.

Studiowałeś w Akademii Baletu Rosyjskiego im. Agryppiny Waganowej w Sankt Petersburgu. Jest to szkoła z tradycjami, czy gwarantuje ona późniejszy sukces? Tak, z pewnością jest to szkoła z tradycjami. Nie jest jednak tak łatwo później znaleźć angaż w teatrze. Najlepsi chcą oczywiście dostać się do Teatru Maryjskiego w Petersburgu. To jest jednak niezwykle trudne. Przykładowo, wraz ze mną ukończyło szkołę osiemnastu tancerzy i taka sama liczba tancerek, a przyjęto tylko trójkę. Z rocznika starszego ode mnie o rok nie wzięli nikogo, choć byli to prawdziwie wybitni tancerze. Dużo osób zostaje zwyczajnie bez pracy lub wyjeżdża z miasta.

Jaki jest sekret rosyjskiej szkoły baletowej, że kreuje najlepszych tancerzy? Czy jest nim metoda nauczania, czy szkoły trzymają lepszą dyscyplinę, czy może to po prostu jest to kwestia tradycji? Trudno powiedzieć, pewnie wszystko po trochu. Zarówno tragicy jak

30-31

i nauczyciele tańca są niesamowici i wybitni. Ale co ciekawe, wydaje mi się, że samo miejsce, jakim jest Petersburg, tworzy pewną kulturalną atmosferę. Na mnie mocno oddziaływała architektura tego miasta. Piękno Petersburga – jego muzea, rzeźby, malarstwo wpływają na człowieka, niejako wnikają do jego środka. Wszystko to nastraja, prowokuje inny ruch. Nie wiem jak to wyrazić, chyba taniec po prostu leży gdzieś głęboko w rosyjskiej duszy, tak, w duszy… Zwyczajnie w tym mieście chce się tańczyć.

Jakie są najważniejsze umiejętności baletmistrza? Co stanowi najtrudniejszy element treningu? Bardzo ważna jest oczywiście technika: skoki, obroty, wyraźne wykonywanie figur. Choć w balecie trzeba łączyć zarówno taniec, jak i grę aktorską. W szkole w Petersburgu codziennie mieliśmy lekcje tańca klasycznego oraz aktorstwa. Jest niezwykle ważne, aby taniec nie był pusty, by sam zamieniał się w obraz i przekazał go widzowi.

A nie jest problemem fakt, że nie możecie na scenie nic powiedzieć? Właśnie to ciekawe, że ciało tancerza musi i może wyrazić więcej niż słowa. Mówią, że mową ciała można powiedzieć więcej niż w rozmowie. To właśnie dzieje się w tańcu, może tylko w tańcu…

Balet jest jednak przede wszystkim pracą nad ciałem. Czy Twoje ciało stawiało przed Tobą jakieś ograniczenia? Codziennie stawia ograniczenia. Taniec to nieustanna walka ze swoim ciałem. Wierzę jednak, że wszystko jest możliwe. Coś może nie wychodzić, ale z czasem przyjdzie, trzeba tylko ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć. (śmiech)

Nawet szpagat jest taki prosty? No wiesz, my codziennie trenujemy, codziennie nas rozciągają, sami się rozciągamy. A w dodatku szpagat po prostu nie jest trudny. Jednak najbardziej ekstremalne i najtrudniejsze są bardzo długie spektakle. Jesteśmy tak zmęczeni, że już nie wytrzymujemy fizycznie. No, ale trzeba się przemóc i dać radę.


wywiad z wywiad z Sergeyem Popovem /

Miałeś kiedyś jakiś wypadek? Tak, tu w Warszawie podczas baletu Chopin złamałem nogę w pierwszym akcie i musiał go za mnie dokończyć inny tancerz. Była to kwestia zmęczenia i nieuwagi, źle wylądowałem po skoku. Zmęczenie powoduje, że wolniej reaguje się na ruch, gesty nie idą za tancerzem tak łatwo. Zresztą, teraz też jestem na zwolnieniu lekarskim. Mam zerwane ścięgno Achillesa i chyba będę musiał przejść operację (Nie przeszkodziło mu to jednak przyjechać na rowerze na miejsce spotkania – przyp. red.).

Czy nie było Ci trudno przełamać pewnej bariery intymności – w końcu w tańcu pojawia się wiele dotyku i z pewnością tradycyjna przestrzeń prywatności zostaje naruszana? Przede wszystkim jesteśmy aktorami i musimy udawać. Nie było mi trudno przełamać tę barierę. Zawsze głęboko wcielam się w rolę, którą muszę wykonać. Myślę, że to nie ja, że ktoś inny tańczy za mnie za każdym razem. Jest ogromna przepaść między sceną a życiem i jest w tym jakaś niezwykłość, że te sfery tak bardzo się różnią.

Jednak współczesny balet coraz bardziej odsłania ciało tancerza, choćby przez stroje. Nie przeszkadza ci to? Tak, prawdą jest, że sto lat temu stroje baletowe wyglądały zupełnie inaczej. Ja jednak podchodzę do tego spokojnie. Zawsze tak było, że cześć widzów przychodziła na balet, by zobaczyć piękne ciała tancerek i tancerzy. Nie ma się czemu dziwić, chociaż wiem, że gdy tańczy się w duecie, to powstaje wrażenie, że taniec jest przepełniony seksualnością. Bez tego jednak nie ma baletu, nie ma tańca. Słyszałem niedawno wypowiedź pewnej modelki, która zapytana o to, jak to robi, że tak ładnie wygląda na zdjęciach, odpowiedziała, że myśli o seksie. I jest w tym wiele prawdy.

A czy dla onieśmielenia wszystkich czytelniczek, zdradziłbyś nam ile mierzysz i ile ważysz? Tak, jasne. Mierzę 190 cm lub może 192 cm - bardzo dawno się nie mierzyłem (gdy wstaje dotyka głową lamp pod sufitem – przyp. red.) . Muszę cały czas uważać na głowę. Z wagą jest trudniej, bo ciągle się zmienia, ale utrzymuje się między 70-75 kg. Teraz pracuję nad tym, aby trochę przytyć. Jednak jest tak, że scena poszerza aktora, bo tak pada światło, więc nie mógłbym być gruby. Zdaję sobie sprawę, że dla mojego wzrostu normalna waga to 90 kg. Ale mój Boże, jak będę tyle ważyć, to już nie podskoczę, a jeżeli podskoczę, to zniszczę scenę. (śmiech)

Jeden dzień z życia tancerza – jak wygląda dzień treningu, a jak spektaklu? Właściwie bardzo podobnie. Przed wstaniem z łóżka muszę zrobić specjalne ćwiczenia na kręgosłup. Tak ciężko się podnieść! (śmiech) Trening trwa od 10.00 do 11.00, potem próby od 11.00 do 18.00 razem z przerwą na obiad. Zatem jesteśmy w teatrze prawie cały dzień, od wtorku do soboty, a w niedziele wieczorem czasem są jeszcze spektakle. Mamy jednak dwa wolne dni. Mówiąc szczerze pierwszy raz się z tym spotykam. W Rosji był jeden dzień wolny a czasami nie było go wcale. W dniu spektaklu jest nieco inaczej, bo pracujemy do drugiej. Normalny trening, jakieś korekty. Zawsze jednak starają się nas zwolnić trochę wcześniej, abyśmy mogli wrócić do domu, odpocząć, przespać się trochę, by przyjść w pełni skupionym na występ.

wydawało, że tak powinno być, że w życiu Hamleta stało się coś takiego, co nie pasowało do niego samego. To los go rzucił w takie wydarzenia, on sam się o to nie starał.

A co myślisz o współczesnym balecie? O tym, że na warsztat zostają wzięte już nie tylko dzieła klasycznie baletowe? Czy to jest dobra droga dla baletu? Powinny być wystawiane różne dzieła: zarówno tradycyjne, jak i nowoczesne. Powinno się szukać nowych sposób wyrazu, jednak w Warszawie brakuje mi spektakli klasycznych. Może byłoby lepiej, gdyby było ich więcej, tancerze mogliby się inaczej rozwijać, bo tancerz rozwija się tylko podczas tych baletów, które tańczy. A w klasyce można doskonalić zarówno ciało, jak i duszę, oraz rozum. Na przykład moglibyśmy wystawić Jezioro Łabędzie lub Chopinianę (balet znany również pod tytułem Sylfidy – przyp. red.), to chyba najwybitniejszy balet do muzyki Chopina. Moim zdaniem ten spektakl po prostu musi być wystawiony w Warszawie. Odwołując się do autorytetu, w książce Agryppiny Waganowej Zasady tańca klasycznego jest jasno napisane, że teatr powinien czerpać przede wszystkim z tradycyjnych spektakli i dodatkowo poszukiwać czegoś nowego. Nie można zniszczyć klasyki, bo to jest jak przyjść do muzeum sztuki i wyrzucić obrazy wszystkich dawnych malarzy, a zamiast nich powiesić tylko współczesne czarne kwadraty. (śmiech)

Jak ci się podoba Polska, Warszawa i Opera Narodowa jako miejsce pracy? Bardzo. Żyje się tu wygodnie i komfortowo. Mam dobre relacje z zespołem i trochę polskich przyjaciół, co jest zrozumiałe, bo jestem już w Polsce cztery i pół roku. Tu znalazłem to, czego szukałem jako tancerz: rozwinąłem się, zatańczyłem wiele baletów i na pewno się zmieniłem. Jednak bardzo tęsknię za Petersburgiem. Kiedy tam wracam, nie chcę wyjeżdżać. Niestety, mogę pojechać do domu tylko raz w roku, w wakacje, bo nie ma czasu.

Jak Ci się pracuje z Krzysztofem Pastorem i z Polskim Baletem Narodowym? Pastor to świetny dyrektor, bardzo go lubię. Przemawia do mnie to, czego oczekuje od tancerza. Uczy nas, aby ruch nie był pusty, oczekuje tego wypełnienia, szukania obrazu. Tak po prostu, aby dusza tańczyła, aby nie było ruchów tylko mechanicznych, „robotowych”. Zupełnie inaczej niż na przykład w balecie amerykańskim, gdzie tańczą perfekcyjnie technicznie, czysto, ale w ogóle bez duszy, jak zombie. Niestety, dyrektor rzadko na nas krzyczy, a ja może wolałbym, aby krzyczał częściej, bo czasem potrzeba lekkiego wstrząsu do pracy. Co do zespołu, to jest bardzo zgrany. Liczy około 80 osób i trochę problematyczne jest to, że nie wszyscy wychodzą na scenę. Sporo osób rzadko jest angażowanych, brakuje większej liczby spektakli.

Czy chciałbyś coś zmienić? Wydaje mi się, że jest trochę za dużo prób. Cały czas ćwiczymy. Na sali wszystko może świetnie wychodzić, a na scenie i tak coś nie pójdzie. Na scenie jest zupełnie inaczej, spektakl niejako rośnie, dochodzi zdenerwowanie, światła, kostiumy. A w dodatku jest widownia – choć my jej nie widzimy ze sceny, to czujemy ją. Wiemy, jaki nastrój tam panuje, czy się spektakl podoba czy nie. My jako artyści emitujemy swego rodzaju falę, która potem do nas powraca.

Jaka była Twoja najlepsza rola? Czy był nią niedawny wybitny Hamlet?

Na koniec jeszcze jedno pytanie – jestem najbardziej ciekawa, czy traktujesz balet jak pracę, którą rozdzielasz od życia codziennego?

Odpowiem wymijająco: mam nadzieję, jak każdy aktor, że moja najlepsza rola dopiero przede mną. Co do Hamleta, to mam mieszane uczucia. Nie do końca udało mi się osiągnąć w tym spektaklu to, co sobie zamierzyłem. Nie znalazłem drogi, aby wejść w rolę. Kiedy tańczę balet współczesny nie czuję się bardzo swobodnie i spokojnie w jego ruchu. Muszę dużo myśleć nad tym, jak wykonuję figury, a chodzi właśnie o to, żeby nie myśleć, by ruch szedł naturalnie, od środka. Mówili mi, że brakowało pewnego połączenia między moim tańcem a postacią Hamleta, że oba te elementy szły oddzielnie. Mi się jednak

Nie, nigdy nie traktowałem tańca jako pracy. To jest moje życie. Po prostu taki obraz życia. Sądzę, że praca to musi być coś innego. Lubię to, co robię w dodatku zarabiam na tym pieniądze, więc jestem szczęśliwym człowiekiem. Jednak z życiem w strefie sztuki idą w parze ciągła niepewność i samotność. Muszę codziennie przekonywać innych ludzi, że jestem wart swojej roli, swojego miejsca. To z jednej strony jest dobre, a z drugiej bardzo męczące. W dodatku wiem, że będę tańczył może jeszcze tylko dziesięć lat. A dziś właśnie jeszcze nie wiem. (śmiech). 0

styczeń-luty 2014


/ repertuar styczeń - luty / recenzje, zapowiedź

Repertuar*

warszawskich teatrów:

Straszny dwór - zapowiedź

Styczeń - Luty 2014

pozytywnie zaskoczyć. Pochylając się nad tekstem polskiego libretta, można odkryć więcej równie aktualnych, ale i zabawnych spostrzeżeń na temat stosunków międzyludzkich. Mimo upływu niemal 150 lat

TEATR ATENEUM

niektóre kwestie niewiele się zmieniły. Bo która z PoMerylin Mongoł

Bóg mordu

Pocałunek

Kolacja dla głupca

Sceny niemalże małżeńskie

Ja, Feuerbach

lek nie przyłączy się do wyznania jednej z bohaterek: fot. materiały prasowe

La Boheme

WARSZAWSKA OPERA KAMERALNA Mesjasz La Cenerentola

Papageno. Bajka o zaczarowanym flecie

chanemu, któremu nie śpieszno do ołtarza: Do grobu

trwać w bezżennym stanie!/Zamiar dziwny niesłychanie! . Z kolei, który z panów nie chciałby w trakcie męskiego wieczoru wykrzyczeć: Nie ma niewiast

Straszny dwór - zapowiedź

w naszej chacie,/Wiwat! semper wolny stan! . A po ko-

Reż. Miko łaj Grabowski Te a t r W i e l k i - O p e r a N a r o d o w a P r a p r e m i e r a : 2 8 /0 9 /1 8 6 5

niewiasta,/Po domu się szasta,/Mnie w smak - jej źle,

lejnej nieprzyjemnej domowej kłótni dodać: Aj! kiedy

/Ja tak – ona wspak .

TEATR NARODOWY

Jednak Straszny dwór to nie tylko przepełnione hu-

Lód -premiera Wiele hałasu o nic

Pożegnanie

Natan mędrzec

Pchła Szachrajka

Mewa SIodło Pegaza Łysa śpiewaczka

Mężni rycerze, powiem otwarcie,/Że polskich niewiast nie znacie wcale!, a lbo nie ma ochoty powiedzieć uko-

Z tej strony Powiśla Dziewczątek bez liku,/ A każda

morem libretto Jana Chęcińskiego. To przede wszyst-

przemyślą/ O ładnym chłopczyku./ Lecz z tajnej przy-

kim historia dwóch braci, Stefana i Zbigniewa, którzy

czyny,/ O chłopców nie snadnie,/ Zaledwie jedyny,/ Na

ślubują pozostać w stanie kawalerskim. W ich opinii

siedem przypadnie!

tylko wtedy będą w każdej chwili gotowi do obrony oj-

Słowa, które do złudzenia przypominają dylema-

czyzny. Tymczasem przekorny los stawia na ich drodze

Tango

ty studentek przesiadujących w BUWie, pochodzą

dwie młode, inteligentne panny, Hannę i Jadwigę, które

Kotka na gorącym blaszanym dachu

z XIX-wiecznej opery Stanisława Moniuszki pt. Strasz-

jak przystało na prawdziwe polskie kobiety, udowod-

ny dwór. Okazuje się, że dzieło, które wielu kojarzy

nią im, jak bardzo się mylą.

jedynie z nudną i przydługą klasyką, potraf i wciąż

ARLETA PIŁAT

TEATR STUDIO Jednocześnie - premiera

Rachatłukum

Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku

Anarchistka Wichrowe wzgórza

Żona na piątkę

Wiśniowy sad młodsza wychowanka i plany ożenku, o których prosta młód-

TEATR WIELKI - OPERA NARODOWA

ka nie ma pojęcia. Zazdrośnik chowa Agnieszkę (A. Cieślak) w swoim domu, z dala od pokus, oświaty i towarzystwa. Pragnie żony-chłopki, dobrej i niewinnej. Podczas wyjazdu w

TEATR DRAMATYCZNY Rzecz o banalności miłości - premiera

Szczęśliwe dni

Absolwent

Romantycy

Chciałbyś pisać o teatrze? A może podzielić się komentarzem?

ocena:

Młody Stalin

drogę wchodzi mu znajomy kawaler - Horacy, co wywołuję lawinę skandali, intryg i zabawnych sytuacji. Wszystko to cudownie oświetlone, zgrane i dopracowane. Akcja toczy się szybko, dialogi między bohaterami wywołują salwy śmiechu fot. materiały prasowe

Straszny dwór

Dziadek do orzechów i król myszy

xxxxx

Orfeusz i Eurydyka

Szkoła żon Reż. Jacques Lassalle Te a t r P o l s k i Spektakle: 21 i 22 kwietnia

na widowni. W szczególności pochwalić można wspaniałego Andrzeja Seweryna, którego bohaterowi – choć negatywnemu – każdy widz współczuje. Ciekawą, wielobarwną postać wykreowała również Anna Cieślak. Jako przyszła żona pełna jest sprzeczności – mimo swojej prostoty i naiwności jest z niej niezłe ziółko. Pełna namiętności, emocji, walczy o siebie i swoją wolność. Dumna intrygantka, gotowa poświęcić wszystko dla miłości. Kiedy pojawia się na scenie, jej osobowość przytłacza i dominuje. Nie jest może żoną idealną, ale z pewnością wychowaną na piątkę. Jedyne, o czym zapomniał

Zapraszamy do kontaktu: teatr@magiel.waw.pl

32-33

Gdzież bo znajdziesz na świecie krainę/ Gdzie by mężowie

przezorny nauczyciel i potencjalny małżonek, to miłość…

mieli większych dudków minę? Już pierwsze wersy sztuki Ja-

Dodatkowe atuty spektaklu to ruchoma scenograf ia oraz

cquesa Lassalle’a wypowiedziane wierszem z niewiarygodną

świetnie dopasowane stroje. Szkołę żon polecam każdemu

lekkością i wdziękiem przez Arnolfa (A. Seweryn) przyku-

czytelnikowi MAGLA.

wają uwagę. Sytuacja jest dość typowa – starszy kochanek,

KATARZYNA BANASIK



/ Świąteczny Koncert SGH

Warszawskie Restauracje:

Partnerzy Świątecznego Koncertu SGH O P R AWA G R A F I C Z N A :

m ag da l e n a k r awc z y k

Fonte

NU Jazz Zone

Sto900

A NÓŻ

Na mapie Warszawy przy ulicy Skier-

NU Jazz Zone to elegancka, włoska re-

Nasze jedzenie jest mierzone trzema „s”:

Do amerykańskiego klasyka – hambur-

niewickiej pojawił się nowy dwupozio-

stauracja. Kluczowy element wystroju to

surowiec, sezon i smak. Menu jest wyznaczo-

gera z wołowiny Angus, dołącza włoski

mowy lokal, który może się pochwalić

centralnie ustawiony piec do wypieku pizzy

ne przez pory roku i kalendarz ogródkowy.

klasyk, czyli pizza na cienkim cieście. Kar-

nietypowym wystrojem z rzucającymi się

oraz otwarta kuchnia, gdzie Goście mogą ob-

Kuchnia sto900 jest smaczna, zdrowa i natu-

tę uzupełniają sałatki, makarony i dania

w oczy rysunkami na ścianach. Tutaj da-

serwować, jak powstają potrawy. To miejsce

ralna, zgodna z tym co oferują nam pory roku.

główne: steki i świeże ryby. W godzinach

nia z różnych stron świata goszczą na

dedykowane wszystkim, którzy mają ocho-

Sto900 to również klimatyczna przestrzeń

12-15 zjesz u nas lunch za 23 zł. W tej cenie

jednym stole: w menu znajdziemy włoskie

tę zjeść lunch w modnym miejscu. W karcie

dawnej drukarni kartograficznej miesz-

dostaniesz zupę, danie główne i szklankę

przysmaki, jak i amerykańskie burgery

znajdują się klasyczne potrawy z różnych

cząca się obok Centrum Działań Twórczych

wody. Śniadania przygotowujemy wyłącz-

albo japońskie sushi. W Fonte zawsze

regionów Włoch i najlepsze włoskie wina.

1500m2. Niezobowiązująca atmosfera, po-

nie z produktów z mokotowskich targo-

zjemy śniadanie, które można wybrać

Wszystko przy zachowaniu umiarkowanych

kój zabaw dla dzieci, dobra kawa, bardzo do-

wisk. Na miejscu robimy również desery

z czterech różnych opcji. Miejsce ideal-

cen. NU Jazz Zone jest znane również z kon-

bra selekcja win i innych alkoholi, śniadania,

oraz soki i koktajle ze świeżych owoców.

nie pasuje na niedzielne rodzinne obiady

certów modern jazzu i bossanowy – wstęp

obiady, kolacje, muzyka... codzienna oferta

Oferujemy również rosecco i czeskie piwa,

i spędzanie czasu albo na spotkanie

wolny. Fanów i kibiców sportu zapraszamy

lunchowa oraz weekendowa oferta bruncho-

do tego wina ze starego świata.

z kolegami.

do sali NU Sport w przyziemiu restauracji.

wa + codzienne inne sezonowe specjały.

Platter by Karol Okrasa

Bufet Centralny

SushiZushi

Kuchnia Funkcjonalna

Potrawa może być formą sztuki. Szef

Kuchnia wydaje codziennie inny obiad,

Skupiamy najlepszych sushimasterów,

Kuchnia Funkcjonalna to restauracja, której

kuchni tworzy smaki, które przywołują cie-

od godziny 12.00 do 16.00, z wyłącze-

którzy przygotowują sushi ze składników

nazwa powstała ze skojarzenia nazwy budyn-

płe wspomnienia z dzieciństwa, atmosferę

niem dni wolnych i świątecznych. Karta

najwyższej jakości, inspirując się kulturą

ku, w którym działa – Domu Funkcjonalnego

zabawy i zaproszenie do rozkoszowania się

stała obowiązuje przez cały dzień do go-

Japonii i indywidualnymi preferencjami

z ideą zdrowego żywienia i żywności funk-

jedzeniem. Oryginalne menu to odbicie pasji

dziny 24.00. Bar czynny jest od 12.00 do

klientów. Każdego dnia zaskakujemy nową

cjonalnej. Budynek przy Jakubowskiej 16 to

szefa w tworzeniu świeżej i zdrowej polskiej

ostatniego gościa. Barmani podają drinki,

interpretacją klasyków, a dla najbardziej

zabytek architektury modernistycznej przed-

kuchni. Ono zawiera potrawy inspirowane

wódki i inne destylaty, wina, piwo oraz

wybrednych przygotujemy niepowtarzal-

wojennej Warszawy. Kuchnia Funkcjonalna to

jego smakowitymi wspomnieniami z dzie-

wszystko co w barze powinno się zna-

ne przysmaki według wskazówek klienta.

kuchnia zdrowa, smaczna i prosta, oparta na

ciństwa. Na naszych gości czeka serdeczne

leźć. Parzymy kawę ze 100 proc. Arabici,

Unikalny klimat miejsca sprawia, że jeste-

jakości surowca. Wybieramy najlepsze skład-

ciepło – od pierwszego powitalnego uśmie-

pochodzącą z warszawskiej palarni Java.

śmy jedną z topowych restauracji na mapie

niki; co do ich wartości, wpływu na zdrowie

chu do ostatniej łyżki deseru dostarczamy

Jest bardzo wyrazista w smaku i dosko-

Warszawy, odwiedzaną przez celebrities,

i jakości, podajemy potrawy bezglutenowe.

godnych chwały doświadczeń. Odkrywamy

nale komponuje się z mlekiem. Zaprasza-

ludzi biznesu i polityki. SushiZushi to coś

Nasze menu zmienia się z porami roku i z ryt-

to, co pobudza podniebienie, intryguje zmy-

my codziennie na ulice Żurawią 32/34,

więcej, niż restauracja, to swego rodzaju

mem produktów, które dostępne są na lokal-

sły i ostatecznie satysfakcjonuje.

wejście od Parkingowej.

kulinarny stan umysłu.

nym targu. Zmieniamy je co kilka tygodni.

34-35


You&Me Bar

Izumi Sushi

Punta Prima

Villa Foksal

You&Me to połączenie kultury Slow Food

Izumi oznacza po japońsku źródło. Wy-

Restauracja Punta Prima to oaza śród-

Villa Foksal od lat zachwyca znakomi-

z autorskim Cocktail Barem. Szef Kuchni

braliśmy tę nazwę, bo chcemy zaszczepić

ziemnomorskich smaków i aromatów.

tą kuchnią i profesjonalną obsługą. Lokal

gwarantuje najwyższą jakość. Menu re-

na gruncie polskim prawdziwe i smaczne

Elegancki i dyskretny wystrój sprzyja

w centrum Warszawy otacza piękny ogród.

stauracji to autorskie przepisy. Obejmuje

sushi. Sushi swoim smakiem pozwala na-

spotkaniom biznesowym, towarzyskim

Takie położenie zapewnia dogodny dojazd

ono dania Kuchni międzynarodowej, in-

szym Gościom odkryć i poznać piękno kuch-

i rodzinnym. Bogate menu uzupełniane

i przyjemną atmosferę podczas spotkań

spirowane nurtami europejskimi, ale też

ni japońskiej. W 2009 roku w mokotow-

jest o dania sezonowe. Od poniedziałku

i imprez. Klasyczne wnętrza restauracji

polskimi elementami regionalnymi. Stale

skiej Palmiarni otworzyliśmy największą

do piątku oferujemy specjalne menu lun-

i uniwersalne menu pozwalają na sprawną

aktualizowane menu wpisuje się w trend

w Polsce restaurację sushi, gdzie w gąsz-

chowe. Organizujemy imprezy okoliczno-

organizację specjalnych wydarzeń, przyjęć

Slow Food, bazuje na naturalnych, wyselek-

czu 100-letnich palm serwujemy sushi,

ściowe chrzciny, wesela, komunie, impre-

dla gości indywidualnych i dla firm. Naszą

cjonowanych produktach, z których wiele

dania gorące kuchni japońskiej oraz dania

zy firmowe. Cyklicznie w ostatni czwartek

wiedzę i doświadczenie wykorzystujemy,

pochodzi od lokalnych dostawców. Nasz

kuchni z A zji płd-wsch. Restauracja zdobyła

organizujemy hiszpańskie wieczory z ta-

by sprostać gustom kulinarnym wymaga-

Bar to doskonałe koktajle i alkohole, sta-

1. miejsce na I Ogólnopolskim Festiwalu Su-

pas, winem i muzyką na żywo.

jących smakoszy. Proponujemy kuchnię

nowiące przekrój przez globalną kulturę

shi jako najlepsza restauracja. Zapraszamy

międzynarodową rozszerzoną o polskie

barową, a lata doświadczeń pozwolają nam

Państwa na ucztę zmysłów, do świata ja-

specjały i bogaty wybór win.

na opracowywanie własnych receptur.

pońskich smaków, aromatów i kolorów.

Piękna Bistro

Żużu

Charlie Food & Friends

La Scarpetta

Nowoczesny i stylowy wystrój wnętrza

Winiarnia Żużu to wyjątkowe miejsce

W ofercie są dania kuchni fusion w wyda-

La Scarpetta powstała z pasji do

w połączeniu z międzynarodowym menu,

w samym sercu Starego Mokotowa. Nie-

niu popularnym, które pokazują Polakom, że

tradycyjnej włoskiej kuchni regionalnej

starannie wyselekcjonowane wino i dosko-

zwykły klimat tworzą oddani temu lokalo-

codzienne obiady nie muszą być monotonne.

i autentycznych domowych specjałów ro-

nała muzyka. Każdy znajdzie tu coś dla siebie.

wi pracownicy. Wina są naszą wielką pasją

Stale zmieniające się menu komponowane

dowitych Włochów. W menu znajdziemy

Rano Bistro Piękna powita gorącymi bagietka-

i staramy się posiadać na miejscu szeroki

jest tak, aby zawsze były w nim dania stwo-

soczyste steki oraz burgery z typowo

mi z pieca i zapachem świeżo parzonej kawy,

ich wachlarz, w rewelacyjnych i niespoty-

rzone z myślą o zdrowej diecie. Charlie Food &

włoskimi dodatkami. Sztandarowym da-

w środku dnia na lunch zaproponuje zawsze

kanych cenach, głównie ze znakomitego

Friends ma szeroki wybór potraw zmienianych

niem jest piadina, sięgający starożytności

nowy zestaw, a wieczorem spędzisz tu wyjąt-

portfolio 101 win. Są specjalnie dobierane

codziennie, cykliczne dni kuchni międzynaro-

gorący pszenny placek pochodzący z ri-

kowy czas przy blasku kominka. Bistro Piękna

przez wielkiego ich miłośnika i znawcę

dowej, mocne akcenty sezonowe w zaskaku-

wiery adriatyckiej. Dzięki otwartej kuchni

to miejsce spotkań muzyków jazzowych,

Pana Marka Popielskiego. Dania są zawsze

jących wariacjach. A po godzinach spróbuj ko-

goście stają się uczestnikami w przy-

gdzie od wielu lat spotykają się młode talenty

świeżo przygotowane i najwyższej jakości.

niecznie smakowitego Charlie Burgera – 250 g

gotowaniu dań, zaś centralnie położony

i znane osobistości. Podczas koncertów dzielą

Wszystko, co dotyczy tego szlachetnego

wołowiny z dowolnymi dodatkami, serwowa-

stół nawiązuje do włoskiej idei wspólnego

się z nami niezapomnianymi doznaniami.

trunku, jest bliskie naszym sercom.

nego z wedges i dżemem jarzębinowym.

biesiadowania.

Oto Sushi

Pasta i Basta

Ryż i Ryba

Żywiciel

Jesteśmy pasjonatami sushi, które

Mała, rodzinna restauracja włoska spe-

Ten maleńki i elegancki sushi bar, to nie-

Restauracja, znajdująca się przy Placu

podbiło nasze serca. Chcemy podzielić się

cjalizująca się w ręcznie robionych makaro-

powtarzalne miejsce stworzone dla wielbicieli

Inwalidów, została wymyślona jako „pomost

naszą pasją. Łączymy szacunek dla japoń-

nach. Goście wybierają tu jeden z sześciu

sushi. Serwowane u nas sushi przygotowy-

pomiędzy dawnymi a nowymi czasy”. Przycho-

skiej tradycji z otwartością na nowe smaki.

domowych makaronów i łączą z klasyczny-

wane jest z wielką starannością, zawsze tuż

dzą tu więc różne pokolenia warszawiaków:

Znajdziecie u nas zarówno tradycyjne nigi-

mi włoskimi sosami. Oprócz past są sałaty,

przed podaniem z najwyższej jakości ryb

zaczynający śniadaniem dzień młodzi ludzie

ri, maki i sashimi, jak też nowoczesne pro-

zupy, dania główne i pizza na cieniutkim

i owoców morza w towarzystwie doskonałego

z laptopami, zjawiający się na kawę i ciasto

pozycje fusion. W sushi ważny jest każdy

cieście, przystawki i przepyszne włoskie

ryżu. Świeżość to nieodzowny element serwo-

domowej roboty starsi Żoliborzanie, biznes-

szczegół. Dlatego stawiamy na wysoką ja-

desery (ikoną jest tiramisu). Restauracja

wanych tu dań. Wszystko przygotowywane

meni, a także rodziny, które chcą wspólnie ce-

kość składników, staranne przyrządzenie

„Pasta i basta” jest całkowicie wolna od

bezpośrednio przed spożyciem, na oczach

lebrować sobotni obiad. „Żywiciel” to nie tylko

i eleganckie podanie. Chcemy, by nasi goście

dymu papierosów. Mile widziane są dzieci

Gości. Niezrównany smak i niepowtarzalna

przepyszne jedzenie, ale także comiesięczne

czuli się dobrze. Dbamy o miłą atmosferę,

(są zabawki, kredki, malowanki, dziecięce

atmosfera restauracji w połączeniu z jazzową

wystawy dziecięcych prac, spotkania z lite-

serwujemy przyjemną muzykę. Pragniemy,

foteliki i specjalne menu dla dzieci) oraz

muzyką tworzą klimat, przyciągający najwięk-

ratami, koncerty i pokazy zdjęć. Wszystko to

aby OTO SUSHI było miejscem magicznym,

zwierzęta. Restauracja otwarta codziennie

szych miłośników tej japońskiej potrawy. Gwa-

sprawia, że restauracja od kilku lat jest tętnią-

gdzie zdarzają się same dobre rzeczy.

od 12:00 do 22:00 (niedziele do 20:00).

rantujemy doskonały smak, najwyższą jakość

cym życiem punktem na mapie Żoliborza.

i świeżość produktów.



rowery, narkotyki i dużo muzyki/ Twilight’s like soccer. They run around for 2 hours, nobody scores, and it’s billion fans insist you just don’t understand.

fot. Moyan Brenn

Amsterdam muzycznie

Jeżeli miasto może mieć status legendy, to niewątpliwie Amsterdam na to miano zasługuje. W głowie niejednej osoby kreuje się równinny krajobraz pełen rowerów, wszelakich swobód obyczajowych i turystów nadużywających substancji psychoaktywnych. Na szczęście, to niewiele mniejsze od Warszawy miasto ma do zaoferowania znacznie więcej, a stosunkowo niewielka przestrzeń daje Holendrom ogromne pole do popisu. T E K S T:

AG ATA S E R O C K A

ak na tak kosmopolityczną stolicę przystało, praktycznie każdy, niezależnie od płci, wieku, wyznania i gustu znajdzie tutaj coś dla siebie wiosną, o każdej porze roku.

J

Weekendowy clubbing Paryż ma swoje muzeum d’Orsay przekształcone z dworca kolejowego. Jednak klub, który był kiedyś squatem, a zapoczątkował swoją działalność w XIX wieku jako … kościół?! Taka transformacja, wydawałaby się, nie do przełknięcia. Jednak nie w Amsterdamie. Paradiso, bo to o tym centrum kulturalnym mowa, to miejsce jednych z najlepszych imprez w mieście, ale tekże sala koncertowa. W jego murach grały m.in. takie sławy jak The Rolling Stones, Joy Division, The Cure, Radiohead, Amy Winehouse czy Nick Cave. Kolejnym ciekawym miejscem na jakże bogatej mapie klubowej Amsterdamu jest mieszczący się z dala od turystycznych atrakcji Trouw, którego budynek, a jakże, służył na początku zupełnie innym celom. Był on bowiem siedzibą jednego z największych dzienników w Holandii – Trouw – czemu dziś zawdzięcza nazwę mieszczący sie tam klub, przez wielu uważany za najlepszy w mieście. W industrialnych wnętrzach można popłynąć do setów Boys Noize, Joya Orbisona, Âme i wielu innych. Co więcej, gdy nie będziemy mieć już siły na dalsze tańce, warto po prostu przejść się po salach, w których aktualnie nic się nie dzieje. Na ścianach wisi wiele instalacji i dzieł sztuki najnowszej. Jest to wynik kolaboracji Trouw z najważniejszym amsterdamskim muzeum sztuki nowoczesnej Stedelijk, a sam cykliczny projekt

nosi mało wyszukaną nazwę Stedelijk at Trouw. Jeżeli planujecie wyjazd do Amsterdamu pod koniec października, warto sprawdzić line -up Amsterdam Dance Event, czyli kilkudniowego festiwalu, podczas którego całe miasto zmienia się w klubową stolicę Europy. Podczas 450 eventów w ponad 80 klubach występuje ponad 2 000 najbardziej cenionych wykonawców w branży – to dane z 2013 roku, ale mimo wysoko postawionej poprzeczki, organizatorzy na pewno nie zawiodą w kolejnych edycjach.

All that jazz Amsterdam nie zawiedzie również fanów jazzu. Założony w latach 70. przez saksofonistę Hansa Dulfera i pianistę Mishę Mengelberga Bimhuis jest uważany za jeden z najlepszych klubów jazzowych w Europie. Umiejscowiony nad jednym z licznych kanałów, w pobliżu dworca centralnego, lokal szczyci się bogatą ofertą koncertową muzyków najwyższej rangi, jak i tych jeszcze nieznanych, rozpoczynających swoją jazzową przygodę. Co wtorek organizowane są jam sessions, podczas których młodzi muzycy mogą zaprezentować swoje możliwości. Poza walorami muzycznymi, Bimhuis oferuje przepiękną panoramę Amsterdamu, a także, żeby zadowolenie ze spędzonego wieczoru było pełne, podczas koncertów otwarta jest restauracja. Stwarza również możliwości rozwoju artystycznego dla młodych artystów. Przed wtorkowymi jamami odbywają się warsztaty prowadzone przez muzyka i nauczyciela Arnolda Dooyeweerda, głównie z zakresu improwizacji. Warto też przejść się do jednego z najbardziej tętniących życiem placów w Amsterdamie

– Leidseplein. W jednej z odnóg, na Korte Leidsedwarsstraat, co środę gra wyżej wspomniany Dulfer, czasem ze swoją córką Candy, znaną z międzynarodowego duetu z Davem Stewartem – Lily was here. Póki co, klub jest zamknięty ze względu na trwającą renowację, ale gdy tylko zostanie ponownie otwarty – znów stanie się jednym z najważniejszych miejsc na mapie Amsterdamu.

Festiwale, festiwale Nie da się ukryć, że najbardziej opłacalną finansowo opcją posłuchania ulubionych, bądź jeszcze nieznanych wykonawców jest udział w festiwalach. Te elektroniczne – jak np. wyżej wspomniany Amsterdam Dance Event czy Amsterdam Music Festiwal – przyciągają ciekawym line-upem, ale nie różnią się od wielu innych gatunkowo podobnych. Natomiast ciekawym rozwiązaniem jest festiwal znajdujący się na zupełnie innym biegunie artystycznym, oferującym muzykę klasyczną. Odbywający się w sierpniu Grachtenfestival (nid. gracht - kanał), łączy muzykę na żywo z tym, co w Amsterdamie zachwyca rokrocznie tysiące turystów: architekturą i rozwiązaniami urbanistycznymi. Koncerty odbywają się w historycznym centrum miasta, a także nad kanałami lub na łodziach pontonowych, co potęguje niesamowitą atmosferę. Może nadszedł czas, żeby jeszcze raz przemyśleć urlopowe plany i zamiast kolejny rok z rzędu pojechać do tego samego muzycznego przeludnionego hotspotu warto wybrać się do Amsterdamu i zobaczyć, co to urokliwe miasto ma do zaoferowania w jednej z wielu czarujących ciasnych uliczek?0

styczeń-luty 2014


Najlepsze płyty roku 2013 Rok 2013 upłynął w muzyce pod znakiem debiutów. Starzy wyjadacze również nie próżnowali w związku z czym muzyczni redaktorzy MAGLA zrecenzowali około stu czterdziestu płyt. Wybór, który tu przedstawiamy został dokonany demokratycznie. Czy to dobrze, oceńcie sami.

Darkside - Psychic

1

Słyszeliście o Darkside? Jeśli tak, to ten wybór nie powinien was dziwić. W innym razie, pora nadrobić zaległości. Wydana w październiku płyta Psychic jest długogrającym debiutem producenta i wokalisty Nicolasa Jaara i multiinstrumentalisty Dave’a Harringtona. Album jest więc całkiem świeży i nawet dla osób interesujących się muzyką duet może być nieznany. Obaj panowie niejednokrotnie jednak zaznaczyli swoją obecność na alternatywnej scenie. Połączenie minimalizmu Jaara ze skłonnością do eksperymentowania Harringtona dało wymierny efekt. Pod szyldem „Darkside” udało im się stworzyć płytę hipnotyzującą i mroczną, wzbogacając elektronikę licznymi wpływami bluesa i rocka. Album zyskał aprobatę krytyków, otrzymując wysokie noty. Zespół jest obecnie w trasie, niestety nie ma potwierdzonych koncertów w Polsce, chociaż można udać się do Berlina na marcowy występ. Nie pozostaje nic innego, jak mieć nadzieję, że któryś z letnich festiwali skusi duet do odwiedzenia naszego kraju.

Nick Cave & The Bad Seeds - Push the sky away

3

Kolejny album Nicka Jaskiniowca i Złych Nasion pokazuje, że muzyczna stara gwardia ma jeszcze coś do powiedzenia. W porównaniu do na przykład Let Love In, album jest bardziej poetycki. Zespół został nieco wycofany – można pokusić się nawet o stwierdzenie, że muzyka jest tylko dodatkiem do tekstu. Jednak dzięki temu całość daje fascynujący rezultat. Australijczyk po mistrzowsku tworzy transcendentną atmosferę (szczególnie polecam przesłuchać Water’s Edge), przez co ma się chęć włączyć album jeszcze raz. Absolutnie warto sprawdzić dla warsztatu muzyczno-lirycznego Cave’a.

James Blake - Overgrown

2

w

Najnowszy album James’a Blake’a nie różni się bardzo od poprzedniego i trzeba przyznać, że wychodzi mu to na dobre. Ten młody (rocznik ’88, sic!), brytyjski artysta wykształcił wyjątkowy dla siebie styl. Na płycie z 2013 roku można nadal zachwycać się jego oryginalną barwą głosu, szczególnie słyszalną w singlu Retrograde. Oprócz doskonałego wokalu, nowy krążek Blake’a bogaty jest w genialne, klimatyczne, elektroniczne brzmienia, które w dzisiejszych czasach są niestety coraz rzadziej spotykane.

Queens of the Stone Age ...Like Clockwork

4

Josh Homme i spółka w pełni wynagrodzili fanom sześcioletni okres oczekiwania na nowy album. …Like Clockwork to najdojrzalsza płyta w dorobku grupy, będąca doskonałą syntezą dotychczasowych nagrań formacji. Już pierwsze dźwięki głębokiego basu w otwierającym Keep your Eyes Peeled wprowadzają w niesamowity klimat krążka. Znajdziemy na nim zarówno mocne, surowe riffy, oparte o bogate harmonie (Fairweather Friends, I Appear Missing), jak i „seksowne” rockowe utwory (Smooth Sailing, I Sat By the Ocean). Jest to płyta od A do Z przemyślana, ciekawa lirycznie i sprawiająca słuchaczowi autentyczną przyjemność.


Rhye - Woman

5

Debiutancki album kanadyjsko-duńskiego duetu to prawdziwy koncert emocji. Doskonała barwa głosu, delikatne melodie i perfekcyjne stonowanie tworzą płytę, od której nie sposób się uwolnić. Album wydano w marcu, jednakże nie można go nie polecić na długie zimowe wieczory. Częste porównania muzyki Rhye do Sade nie są bynajmniej na wyrost (choć śpiewa tu mężczyzna). Płyta, jak tytułowa kobieta, bez wysiłku sprawia, że się w niej zakochujemy. Wprawia nas w zadumę i daje radość, nie pozostawiając słuchacza obojętnym. Ach, no i trwa tylko 35 minut – w sam raz, by kliknąć „replay”.

Autre Ne Veut - Anxiety

7

Baths - Obsidian

6

Prawdziwy muzyczny smakołyk, o nieco gorzkim smaku. Przepełniony emocjami wyrażonymi za pomocą pięknych melodii, zabiera nas w podróż przez mroczną krainę, w której światło możemy dostrzec tylko w oddali. Pomimo melancholii słyszymy piękno, które nas otacza. Dlatego też to, jak często będziemy wracać akurat do tej płyty, zależeć będzie w dużym stopniu od naszych nastrojów i być może pogody. Biorąc pod uwagę półroczną zimę, jaką serwuje nam aura atmosferyczna, i to, jak często uśmiecha się statystyczny Polak, wychodzi, że całkiem często.

Janelle Monae - The Electric Lady

8

w Mieszanka bogatego wokalu osadzonego na wyrazistych bitach i wsparta soczystymi syntezatorami stanowi tutaj receptę na sukces. Album Arthura Ashina, mimo że w porównaniu z poprzednią płytą artysty skręca w kierunku bardziej mainstreamowych brzmień, to robi wrażenie niesamowicie spójnego i swobodnego. Tematyka płyty obraca się wokół tytułowego lęku, czy wątpliwości, a Ashin odnajduje się w nich w pełen autentyczności sposób, słyszalnie wkładając całe serce w wyśpiewywane teksty. Cały ten bałagan emocji jest sprzedany bez zbędnej pretensjonalności i sztuczności sprawiając, że materiał cechuje go niesamowita energia.

Disclosure - Settle

9

Pomijając Intro, pierwszy kawałek na debiutanckiej płycie braci Lawrence – rocznik kolejno ’91 i ’94 – nosi nazwę When a Fire Starts to Burn i w zasadzie w tych pięciu słowach można zamknąć cały opis płyty. Przy Disclosure nawet Daft Punk wydają się zdziadziałymi nudziarzami. Słuchając Settle, trudno usiedzieć w jednym miejscu, powstrzymać się od mimowolnych podrygów albo zmusić swoją nogę, żeby przestała w końcu tak tupać. Muzyka Brytyjczyków pewnie nie sprawdzi się do różańca – w końcu to barbarzyńska elektronika w house’owym wydaniu – ale do tańca już na pewno. Całość kipi energią, napędzaną przez doskonały rytm i charakterystyczne funkowe bity, i nie daje się przestać słuchać.

The Electric Lady to płyta, która podczas układania tego rankingu, nie skłoniła nikogo do skrajnie entuzjastycznych reakcji. Jednak nie było też osoby, która nie zgodziłaby się z tym, że to naprawdę dobry album. Monae nagrała krążek, który jest hołdem dla muzyki R’n’b, czerpiąc garściami inspirację od klasyków gatunku, takich jak Prince czy Marvin Gaye. Artystka nie bała się eksperymentów i konsekwentnie egzekwowała swoją wizję kreacji sagi, którą rozpoczęła na poprzednich albumach. Na płycie możemy posłuchać również świetnych gości, takich jak Erykah Badu, Prince, czy Miguel.

Arctic Monkeys - AM

10

Brytyjska grupa udowodniła, że wydany przed dwoma laty Suck it and See był tylko wypadkiem przy pracy. Płytę otwierają dwa przebojowe, fantastyczne single Do I Wanna Know oraz R U Mine. Fenomenalnie łączą one sekcję instrumentalną z linią wokalną będącego w świetnej formie Alexa Turnera. Kolejne utwory wcale nie odstają poziomem. Czwarty kawałek, zatytułowany Arabella, to majstersztyk, jeden z najlepszych numerów w dorobku zespołu. Do samego końca albumu jest ciekawie, niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z balladami czy z mocniejszymi piosenkami. AM to świadectwo dojrzałości formacji i znalezienia odpowiedniej drogi rozwoju.


Fismoll - At Glades

1

Polska 2013 W Polsce jak to w Polsce, niby biedy nie ma, a na klęskę urodzaju też narzekać nie można. Pięc dobrych płytek jednak znaleźliśmy. Voila!

Dyjak - Kobiety

2

Przeboje największych polskich piosenkarek w interpretacji najbardziej męskiego wokalisty polskiej sceny były już w założeniu materiałem, obok którego nie dałoby się przejść obojętnie. Chropowaty głos Dyjaka nadaje utworom Osieckiej, Nosowskiej, czy Bartosiewicz, zgoła odmieniony charakter. Zderzenie pięknych i bestii przyniosło efekt z pewnością ciekawy. Aranżacjom nie brak wyrazistego klimatu, a po wysłuchaniu całości można poczuć się trochę jak po wypiciu szklanki prawdziwej whiskey (w końcu mamy doczynienia z „polskim Tomem Waitsem”).

Rebeka - Hellada

4

Zaczęło się od pomyłki. Fismoll zażartował kiedyś, że pochodzi z Rejkjaviku, więc po przesłuchaniu jego płyty, każdy doszukiwał się w niej islandzkich korzeni. Jednak poszukiwania te nie były przypadkowe. Ten zaledwie 19-letni artysta ma w swojej wrażliwości wiele ze skandynawskich gigantów, takich jak SigurRós. Jego debiutancki album to balsam dla uszu – doskonałe kompozycje ze świetnymi tekstami, pełne zadumy i melancholii, ale przede wszystkim wiarygodności. Coś, czego w Polsce jeszcze nie było. Nie bez powodu przecież, Katarzyna Nosowska stwierdziła, że talent Fismolla jest po prostu nieprzyzwoity.

Kixnare - Red

3

Niektórym artystom zmiana gatunku muzycznego wychodzi na dobre. Kixnare, który zaczynał w środowisku hip-hopowym, dziś ma już ugruntowaną pozycję w świecie elektroniki, co potwierdza ostatnia płyta. Nie tylko za sprawą chwytliwego hitu Gucci Dough, choć trzeba przyznać, że po przesłuchaniu ciężko wyrzucić go z głowy, ale przede wszystkim ze względu na dojrzałość i spójność albumu, który pulsuje wyrazistym beatem. Artysta umiejętnie łączy przeszłość z przyszłością, nostalgię z nowoczesnością, świat lat 90-tych ze współczesnymi klubami. Do tego, dokłada energetyczne sample i subtelne melodie. Tyle sprzeczności, a jednak wciąż chce się zapętlać ten album.

Dawid Podsiadło Comfort and Happiness

5

Połączenie sił producenta Bartka Szczęsnego i wokalistki Iwony Skwarek zaowocowało powstaniem jednego z najciekawszych polskich wydawnictw ostatnich lat. Komu się jeszcze wydaje, że Kamp! stanowi nasz jedyny towar eksportowy, ten na pewno nie słuchał Hellady. Długogrający debiut Rebeki bez najmniejszych kompleksów mógłby – i zdecydowanie powinien – podbić zachodnie rynki muzyczne. To płyta kompletna – różnorodna, eksponująca ogromny potencjał muzyczny poznańskiego duetu, a jednocześnie spójna, szczera i dająca autentyczną przyjemność ze słuchania. Skrojona w ramy ambitnego popu elektronika Rebeki z łatwością wpada w ucho – i niechętnie chce z niego wylecieć. A Ty, po którym odsłuchu z kolei wciśniesz pauzę?

Debiutancki krążek Dawida Podsiadło udowodnił, że prymitywne, telewizyjne talent show jest w stanie wypromować kogoś reprezentującego jakość, klasę i styl. Płyta Comfort and Happiness zawiera wiele naprawdę dobrych kompozycji o lekko alternatywnym brzmieniu. Część tekstów jest napisana przez Karolinę Kozak i są całkiem porządne, gdyby pominąć kilka niedociągnięć, takich jak wers z singla Trójkąty i Kwadraty o samotnym kiju. Natomiast największą zaletą tego albumu jest sam Dawid Podsiadło. Jego głos czaruje, zachwyca, a czasem nawet wzrusza. Podsumowując, słuchanie tej płyty jest istną przyjemnością.


styl życia / 5/10

Styl

Polecamy: 42 WARSZAWA Pragnienie Pragi Po drugiej stronie Wisły No właśnie. Gdzie?

48 CZŁOWIEK Z PASJĄ Pressto play the movie Z redaktorem naczelnym Filmwebu o... grach komputerowych fot. Kasia Matuszek

życia

45 ROZRYWKA Gdzie na narty?

Wild, wild... East? R a fa ł W y s z y ń s k i

ażdy, kto chociaż w minimalnym stopniu miał okazję odkryć nie tak dalekie zakątki Internetów i jutuba, prawdopodobnie kojarzy wesołego pana, który z impetem godnym ciosu zadanego przez Vitalija Kliczkę uderza w sufit warsztatu samochodowego po wybuchu poduszki powietrznej, na której usiadł. Albo biedne „mućki” latające na wszystkie strony po wypadku wiozącej je ciężarówki. Tak, mowa o Rosji. Rosji, która za sprawą setek filmów kojarzy się z dzikim krajem, gdzie wszystko jest możliwe. Ale czy jest tak naprawdę? Wystarczy spędzić tutaj kilka dni aby zobaczyć, że w rzeczywistości jest to bardzo cywilizowany kraj, zupełnie inny niż obraz wykreowany w naszej świadomości. Spędziłem tu trzy miesiące. Co prawda była to najbardziej europejska część Rosji jaka istnieje, czyli Petersburg. Mimo wszystko, idąc ulicą, jadąc autobusem czy też robiąc zakupy nie odniesiemy wrażenia, że coś tu jest nie tak. Wręcz przeciwnie, największym zaskoczeniem będzie fakt, że jest tu zupełnie normalnie. Można nawet powiedzieć, że bardzo podobnie do Polski. To prawda, że na ulicach można spotkać kobiety w białych kozaczkach i ABS-ów (Absolutny Brak Szyi) w skórzanych kurtkach, jeżdżących wielkimi SUV-ami. Tyle, że w Polsce też mamy nasz własny „faszyn from raszyn” i „gangsta style”. Wystarczy

K

Tak, mowa o Rosji. Rosji, która za sprawą setek filmów kojarzy się z dzikim krajem, gdzie wszystko jest możliwe.

przejść się na krótki spacer po warszawskiej Pradze. Ujrzymy stereotypową Rosję bez potrzeby starania się o wizę i płacenia za samolot. To prawda, że na rosyjskiej uczelni zdarzyło mi się znaleźć zamiast mapek w salach wykładowych opis budowy kałasznikowa, a w toaletach zakaz wędkowania w muszlach. Ale przecież w Polsce możemy spotkać tyle samo absurdów. I prawda jest taka, że akurat my, Polacy, z Rosji śmiać się nie powinniśmy. Kraj kilkadziesiąt razy większy od naszego, który przemiany po ’89 przeszedł z dużo większymi problemami niż my, dziś z perspektywy zwykłego obywatela depcze nam po piętach. Infrastruktury w wielu miejscach moglibyśmy im pozazdrościć. Pociągi? Nocny, najtańszy pociąg do Moskwy, przed którym straszyli mnie Francuzi i Niemcy, mógłby spokojnie posłużyć jako wzór dla PKP, nie mówiąc już o tempie budowy kolejnych stacji metra w Petersburgu. Rozumiem obawy Europejczyków z Zachodu, jadących do Rosji, bo dla nich rzeczywiście jest to coś nieznanego i nowego. Ale dla Polaków na pewno nie. I każdemu, kto pytał czy życie mi nie miłe, że jadę na wymianę do Rosji, polecam przejechać się tutaj i zobaczyć na własne oczy, bo kto wie, czy za pięć, dziesięć lat w Rosji nie będzie żyło się lepiej. 0

styczeń-luty 2014


Warszawa

Pragnienie Pragi Z czym kojarzy Ci się Praga Północ? Jeśli ze zniszczonymi kamienicami, dziećmi grającymi na ulicy w piłkę, chłopakami w ortalionach i zataczającymi się jegomościami proszącymi o piątaka na tanie wino, to masz rację. Ale jeśli to jedyne, co przychodzi Ci do głowy, to bardzo się mylisz. T E K S T I Z DJ Ę C I A :

a N N A p U C H TA , AG N I E S Z K A M I C H A Ł E K

rawdopodobnie w każdym mieście znajduje się dzielnica owiana nie najlepszą sławą. Wszyscy, którzy byli choć raz w Warszawie, wiedzą, że taką opinią może pochwalić się Praga Północ. Większość osób woli nie zapuszczać się na prawą stronę Wisły bez potrzeby, zwłaszcza w nocy. Utarte stereotypy na temat rzekomych niebezpieczeństw czyhających na co drugim skrzyżowaniu Pragi powtarzane są niemalże z pokolenia na pokolenie. W ostatnim czasie jednak sporo się tu zmieniło. Praga staje się powoli miejscem tak modnym jak berliński Kreuzberg, uwielbiany przez artystów i hipsterską młodzież. Niemniej jednak oferuje ona nam znacznie więcej niż tylko popularne lokale, a swoisty praski folklor jednych być może zgorszy, innych zaskoczy, lecz z pewnością nie jednego również zachwyci.

P

Raj dla fotografów Wystarczy przejechać tramwajem kilka przystanków od stacji Ratusz Arsenał, a potem skierować swoje kroki w kierunku ulicy Brzeskiej, by przenieść się w czasie o kilkadziesiąt lat. Brzeska to centralny punkt tzw. „praskiego trójkąta bermudzkiego”, czyli niezbyt chlubnego rejonu północnej części Pragi. Gdy odrzucimy jednak na bok uprzedzenia i resentymenty, nasz wzrok przykują przede wszystkim zabytkowe przedwojenne kamienice, które do dziś zachowały swój unikalny klimat. Po dłuższym spacerze odkryjemy ponadto ukryte w podwórzach urokliwe kapliczki, postawione tam głównie w latach 1943-1944, kiedy z powodu godziny policyjnej wielu Prażan modliło się w domach. Do wnętrza większości kamienic zdołamy wejść bez żadnych problemów. Gdy na dodatek odważymy się wyjąć aparat, możemy zrobić ciekawe zdjęcia. Za przykład może posłużyć budynek mieszczący się przy ulicy Targowej 57, w którym to znajduje się doskonale utrzymana kręta klatka schodowa. Z kolei kamienica przy ulicy Kłopotowskiego 38 to imponujący zabytek secesji z 1912 roku. Nie sposób nie wspomnieć także o muralach. Na ścianach budynków po prawej stronie Wisły zachowały się bowiem wielkie reklamy z czasów PRL–u. „Foton” przy ulicy Targowej to jedna z nich. Oczywiście, nie brakuje także współczesnych murali, które znaleźć można między innymi na ulicy Ząbkowskiej. Dzięki nim zaniedbane bloki wyglądają znacznie ciekawej. Gdzie jeszcze czas się zatrzymał? Zdecydowanie na Bazarze Różyckiego. Dziś zobaczymy tam raczej niewielu klientów. Przechadzają się jedynie pomiędzy stoiskami z przeróżnymi błyskotkami oraz modą ślubną, a obsługiwani są przez grających spokojnie w karty sprzedawców. Jednak w czasach świetności na bazarze można było dostać dosłownie wszystko: od słynnych pyz, na które przyjeżdżało pół miasta, przez świadectwa maturalne, aż do broni. Zresztą, chociaż handel podupadł, po bazarze nadal

42-43 magiel

kręcą się podejrzani panowie, pytający grzecznie, w czym mogą pomóc. Jest to także jedno z tych niewielu miejsc, gdzie można jeszcze usłyszeć warszawską gwarę. Masz pan dyszkie?

W oparach absurdu Jeśli znudziły Ci się już imprezy na Mazowieckiej i szukasz alternatywy na piątkowy wieczór ze znajomymi, swoje kroki koniecznie skieruj na Pragę. Ulica 11 Listopada to prawdziwe zagłębie klubowe. Mieszczą się przy niej między innymi: Chmury, Hydrozagadka, czy Skład Butelek. Wystrój lokali wpasowuje się w charakterystyczny klimat dzielnicy, a w środku spotkać można ludzi w różnym wieku i reprezentujących rozmaite grupy


Warszawa

społeczne. Często grają tu mniej lub bardziej znane kapele, a wejście jest stosunkowo niedrogie, więc można przemieszczać się z jednego klubu do drugiego i bawić do białego rana. Na piwo lub drinka najlepiej wybrać się natomiast na ulicę Ząbkowską. W Oparach Absurdu to najbardziej znany bar, przesiąknięty klimatem krakowskiego Kazimierza. Wystrój przypomina trochę dom prababci: stare, ciężkie meble, na stołach maszyny do szycia, święte obrazy. Na pierwszy rzut oka nic do siebie nie pasuje, alejuż po pierwszej wizycie nie można sobie wyobrazić, żeby to miejsce mogło wyglądać inaczej. Poza tym warto zajrzeć do Łysego Pingwina, Mucha Nie Siada czy Snu Pszczoły, a na pobliskiej ulicy Jagiellońskiej do Po Drugiej Stronie Lustra, Bazaru i Centrum Zarządzania Światem. Innym rozwiązaniem na spędzenie wolnego wieczoru, ograniczonym jednak tylko do ciepłych miesięcy, jest wybranie się na praską nadwiślańską plażę lub do klubu La Playa. Praga doceniana jest nie tylko przez imprezującą młodzież, ale także przez artystów. Ci nie tylko chcą tu mieszkać i mieć pracownie, lecz również zakładają restauracje. Pausa Włoska na wspominanej już niejednokrotnie Ząbkowskiej to własność Czesława Mozila, którego bardzo często można tam spotkać.

Ukulturalnij się! Jednym z bardziej charakterystycznych obiektów Pragi Północ jest XIX-wieczny kompleks neogotyckich budynków przemysłowych na ulicy Ząbkowskiej, do niedawna mieszczący Warszawską Wytwórnię Wódek „Koneser”. Obecnie niedziałająca fabryka pretenduje do miana kulturalnego centrum Pragi. Od kilku lat Koneser jest miejscem organizacji różnorodnych wystaw, koncertów, przeglądów filmowych i teatralnych oraz warsztatów fotograficznych. Dziś znajdziemy tam m.in klub Sen Pszczoły, klubokawiarnię Czysta Ojczysta oraz Galerię Klimy Bocheńskiej. Do Snu Pszczoły wpaść warto chociażby na Wielki Antykwariat, czy cieszące się popularnością Święto Holi. Kolejnym wartym uwagi miejscem na kulturalnej mapie Pragi jest Centrum Artystyczne Fabryka Trzciny, zlokalizowane przy ulicy Otwockiej 14. Centrum powstało z inicjatywy kompozytora, producenta muzycznego i telewizyjnego, Wojciecha Trzcińskiego, na terenie jednego z najstarszych, niszczejących, industrialnych obiektów w dzielnicy. Trzciński za utworzenie kompleksu otrzymał w 2004 roku. Paszport Polityki w kategorii „Kreator kultury”. Oferta kulturalna centrum jest niezwykle zróżnicowana – koncerty, wystawy, pokazy teatralne

i filmowe, każdy ma szanse znaleźć tu coś dla siebie. Centrum oferuje także możliwość wynajęcia pomieszczeń i organizacji własnej imprezy. Jedynym kinem mieszczącym się na Pradze Północ jest niewielkie kino studyjne Praha, zlokalizowane przy ulicy Jagiellońskiej 26. Oprócz pokazów najświeższych produkcji zobaczyć tu można także projekcje mniej znanych filmów. W kinie odbywają się także różnorodne festiwale i przeglądy, takie jak np. Wiosna Ludów, czy Kino z Duszą – Praski Festiwal Filmów Dokumentalnych. Ciekawą ofertą kina sprzyjającą studenckiemu budżetowi jest akcja „Środy za 5 złotych”. Na terenie Pragi działają również dwa offowe teatry. Pierwszy z nich to Academia, założony przez scenografów Romana Woźniaka i Michała Jarnuszkiewicza. Teatr, który mieści się przy ulicy 11 Listopada numer 22, co roku wystawia jedną własną premierę, a także pokazuje debiuty studentów i absolwentów szkół teatralnych. Spektakle z repertuaru Academii należą do nurtu teatrów tzw. narracji wizualnej. Odwołują się do wątków biblijnych oraz religijnych, konfrontując je ze współczesną rzeczywistością. Drugim z praskich teatrów jest Remus. Koncentruje swoją działalność nie tylko na wystawianiu spektakli, lecz także na aktywnej obecności w środowisku lokalnym. Łączy tym samym pracę artystyczną i warsztatową z działalnością na rzecz prażan. Praga Północ coraz częściej określana jest dzielnicą artystów i nie ma w tym nic dziwnego. Znajdziemy tu kilka naprawdę interesujących galerii. Wśród zabytkowych kamienic na ulicy Okrzei 35 mieści się znana Galeria Praska, skupiająca dzieła wybitnych malarzy dokumentujących Starą Pragę, z jej autentyczną, fabryczno-kupiecką zabudową z przełomu XIX i XX wieku. W okolicy zlokalizowana jest także jedna z pierwszych prywatnych galerii w stolicy: Galeria Sztuki Dawnej i Nowej Stara Praga, wypełniona oryginalnymi drewnianymi meblami i nietuzinkowymi sprzętami. Jedną z wielu atrakcji, jakich możemy doświadczyć w północnej części Pragi, jest także warszawski ogród zoologiczny ulokowany przy ulicy Ratuszowej 1/3. Należy on do jednych z najbadziej ulubionych miejsc spacerów i wizyt zarówno mieszkańców miasta, jak i tłumnie przybywających turystów. Według zapewnień dyrekcji ogrodu obiekt może poszczycić się największym w Polsce rekinarium. Faktem potwierdzającym unikatowość tego miejsca jest wpisanie go, wraz z sąsiadującym Parkiem Praskim, do rejestru zabytków miasta. Nie pozostaje więc nic innego, jak tylko wybrać się na Pragę! 0

styczeń-luty 2014


PO GODZINACH

/ growe podsumowanie roku

Turystyka Reaktywacja!!!

Począwszy od zainfekowanej plagą grzybicznej bakterii Ameryki, aż po sentymentalny powrót na ulice San Andreas – miłośnicy gier zdecydowanie nie mogli narzekać na brak wrażeń w zeszłym roku. t e k s t:

M o n i k a P r o ko p

d pierwszych dni stycznia ubiegłego roku na rynku gier komputerowych wrzało. Zbliżające się premiery sequeli tak znanych tytułów, jak: Grand Theft Auto, Assassin’s Creed czy Tomb Raider napawały optymizmem nawet największych malkontentów. W biegu po nagrodę produkcji roku brała udział pokaźna liczba dobrze znanych kontynuacji bestsellerów: StarCraft II: Heart of the Swarm, Battlefield 4, Assassin’s Creed IV: Black Flag, Gran Turismo 6, FIFA 14, NFL 14, BioShock: Infinite i Total War II: Rome.

O

Wielki wyścig Nie trudno domyślić się, który tytuł uznany został za faworyta wyścigu. Ukochane przez starych wyjadaczy Grand Theft Auto oczarowałby w swej piątej odsłonie, fabułą, grafiką i możliwościami nawet laika w dziedzinie gier. Twórca tej popularnej produkcji Rockstar North, otwiera nową erę gier, która angażuje gracza nie tylko podczas właściwej rozgrywki, ale także poza nią. Aplikacja i Fruit pozwalająca na wytresowanie psa jednego z głównych bohaterów, wyprzedziła o krok wszystkie dotychczasowe propozycje na smartfony, ponieważ jej użycie ma bezpośredni wpływ na jakość rozgrywki. W czasie, gdy nowojorski producent zbierał pochwały za dobrze znany tytuł, Kalifornijczycy szykowali się do ataku. Pojawienie się na rynku nowej produkcji studia Naughty Dog – twórców słynnej serii Uncharted – było równoznaczne z ujawnieniem czarnego konia wyścigu. Posiadacze konsoli PlayStation 3 otrzymali w swoje ręce The Last of Us. Tegoroczne objawienie na rynku gier spotkało się z niespodziewanie ciepłym przyjęciem, a jedynymi zarzutami była „zbyt dojrzała fabuła, która nie dostarczała wymaganej przez graczy rozrywki”. Survival horror, bo takiego właśnie gatunku gra ta jest reprezentantem, z coraz większą łatwością zdobywa wiernych fanów. Tendencje te wykorzystała kanadyjska wytwórnia Red Barrel, prezentując nowy produkt Outlast, który swoim klimatem zawstydził takie tytuły jak Project Zero, czy też Forbidden Siren. Gdyby tego jednak było mało – na przyszły rok już zapowiedziano dodatek o tytule Outlast: Whistleblower.

44-45

Co się odwlecze W tym roku gracze doczekają się na półkach gry, której premiera została przesunięta z listopada 2013. Prace nad oczkiem w głowie Ubisoftu, Watch_Dogs, rozpoczęte zostały jeszcze w 2009 roku. Po samym demie nie trudno domyślić się przyczyny podjęcia takiej decyzji przez twórców. Fabuła, innowacyjny pomysł oraz wiernie oddany wygląd i klimat Chicago – pomimo fabuły Ubisoft nie odważyło się powalczyć o nagrodę gry roku, kiedy w konkursie brał udział Grand Theft Auto. Tych, którzy uważali, że czas gier przygodowych przeminął, a z rozrzewnieniem wspominają tytuły takie jak The Sinking Island, Paradise czy też obie części wielokrotnie nagradzonej za urzekającą grafikę Syberii, ucieszy ogłoszenie Microïds. Mamuty ponownie zawitają na nasze ekrany, a historię Kate Walker będzie pisał ojciec całej produkcji – Benoît Sokal. Prace nad Syberią III trwają i data jej wydania zapowiadana jest na 2014 lub 2015. Jeśli ktokolwiek zdążył się już pożegnać z załogą Normandii, zrobił to zdecydowanie zbyt szybko. Oto BioWare zapowiada wydanie sequela, którego bohaterem nie będzie dobrze znany z poprzednich części Shepard. Fani spekulują, iż tym razem będziemy mieli okazję wcielić się w ulubionego turianina – Garrusa Vakariana.

Z padem w dłoni Mówiąc o przyszłości, tylko ignorant nie skierowałby swojego wzroku ku nowym konsolowym gwiazdom – Xbox One oraz PlayStation 4. Także tu nie obyło się bez tytułów w klimacie Survival Horror. Ready at Down (twórcy God of War na PSP) już w tym roku zaproponuje graczom The Order: 1886 (PS4), osadzone w Londynie, w wiktoriańskiej rzeczywistości, której przewagą ma być innowacyjny, steampunkowy klimat. Zostając przy pesymistycznej, przerażającej wizji świata, który upadł, Tom Clancy’s The Division (Xbox One, PS4) z pewnością nie pozwoli zasnąć graczom – nie wtedy, gdy Nowy Jork to zgliszcza niegdyś potężnej cywilizacji. Wokoło rozgrywa się istne piekło dyktowane najbardziej pierwotnymi instynktami, gdy ludzie dotknięci pandemią (ter-

roryści skazili banknoty dolarowe) rozpoczynają walkę o przetrwanie. Produkcją zapowiadającą nową generację gier wieloosobowych jest Titanfall (Xbox One) – sieciowy FPS. Dwie frakcje, 16 graczy i ogromne mechy – taka zapowiedź wystarczyłaby każdemu, jako mocny argument do zakupienia najnowszej konsoli zaproponowanej przez Microsoft. Rozgrywkę pełną wrażeń funduje graczom koncern Electronic Arts we współpracy ze studiem Respawn Entertainment, składającym się z twórców pierwszych odsłon Call of Duty.

Polacy nie gęsi Wyścig by stworzyć, a następnie wypromować nowy, wysokodochodowy tytuł na rynku gier komputerowych trwa. Począwszy od krajów europejskich, przez Stany Zjednoczone i Daleki Wschód – nowe wytwórnie powstają jak grzyby po deszczu. Nikogo to nie dziwi, to wciąż jedyna innowacyjna branża, która docenia pomysł, a nie wielkość wytwórni. W obliczu tak ekspansywnego rozrastania się wspomnianej części rynku, polscy twórcy gier, poważani na całym świecie, nie mogli pozostać w tyle. Jeśli w tym momencie nasuwa nam się na myśl jedynie Wiedźmin, to znak, że czas poszerzyć horyzonty. Począwszy od Datury, która powstała we współpracy polskiej grupy Plastic Studios oraz Sony Santa Monica Studio, przez wybrane odsłony Gears of War, aż po Far Cry 3 – na każdy z podanych tytułów Polacy mieli duży wpływ podczas procesu tworzenia. Toteż właśnie opolskie studio Intermarum stworzyło grę Mózgograszki, służącą celom naukowym Instytutowi Biologii Doświadczalnej Polskiej Akademii Nauk. Wzbudziła ona już zainteresowanie zagranicznych uczelni. Z każdym rokiem rynek gier komputerowych podlega coraz to nowszym trendom. Prace nad ulepszaniem grafiki, konkurowanie pod względem kompozycji ścieżki dźwiękowej, czy też fabuły – wszystko to sprawia, że tytuły, które otrzymują gracze, są coraz wyższej jakości. Nie pozostaje więc nic innego, jak z optymizmem wyczekiwać nowych ofert ze strony twórców. 0

fot. Techland, materiały prasowe

Gaming Shore


recenzje ośrodków narciarskich /

Gdzie na ferie 2013/14

Zima już nadeszła, warto więc pomyśleć, dokąd w tym roku wybrać się na narty lub snowboard. Tym, którzy jeszcze nie zdecydowali, gdzie oddać się zimowemu szaleństwu, MAGIEL przedstawia siedem ośródków narciarskich, z których ofertą warto się zapoznać przed decyzją, dokąd pojechać na ferie. O p r awa g r aficzna :

M ag da l e n a K r awcz y k

Livigno

Val di Sole Czyli Dolina Słońca. Nazwa wcale nie jest przypadkowa, panują tu bowiem wyjątkowe warunki klimatyczne. Statystycznie 8 na 10 dni jest słonecznych – co przy jednoczesnych obfitych opadach śniegu sprawia, że miejsce to doskonale nadaje się na zimowy pobyt oparty na szusowaniu. To, co jest największą zaletą, jest również największą zmorą doliny. Nawet wśród mniej wybrednych miłośników białego szaleństwa, około godziny 13 na wielu stokach słychać głosy niezadowolenia z panujących warunków. Spowodowane jest to oczywiście roztapianiem śniegu przez promienie słoneczne, skutkujące również powstawaniem nielubianych muld. Trudno powiedzieć czy faktycznie to wina prażącego słońca, czy może niedostatecznego zaangażowania Włochów w przygotowanie tras. Odnoszę jednak wrażenie, że w innych ośrodkach dłużej można pojeździć po ubitych szlakach. Na stoku z pewnością nie doświadczymy również dużej przestrzeni i wiele miejsca do zjazdów, ponieważ Val di Sole, a szczególnie jej główny ośrodek – Madonna di Campiglio, jest popularny wśród Włochów, a także (a może przede wszystkim) wśród naszych rodaków. Uciążliwe są zwłaszcza wszechobecne rodziny z małymi dziećmi. Mimo wszystko, wielość i różnorodność tras (niemal 300 km) sprawi, że bardziej zaawansowani narciarze czy snowboardziści znajdą również mniej uczęszczane i ciekawsze odcinki. Polecam szczególnie wyciągi położone na większych wysokościach, gdzie z gondoli czy krzesełka możemy podziwiać majestatyczne Dolomity Brenta. Warto także wspomnieć o czynnym przez cały rok wyciągu na lodowiec Passo Tonale, skąd także rozciągają się niesamowite widoki. Dużym plusem na pewno jest też oferta zakwaterowania, choć czasem kłopotliwa może być odległość od stoku. Mimo że w dolinie wszystko jest skupione wokół sportu, warto pojechać do term położonych w miejscowości Pejo. Podsumowując – jeśli lubisz wybrać się na narty z rana, a później oddać również kąpieli (słonecznej) – absolutnie polecam.

T o m a sz G awl i k Ocena: 8 8 8 8 7

Ze względu na utrudniony dostęp do miasteczka (perspektywa pokonywania ośnieżonych górskich przełęczy chyba każdego przekona, że faktycznie jest on utrudniony), Livigno jeszcze do niedawna żyło tak naprawdę własnym życiem. Możliwość zawitania tam jedynie przez trzy miesiące w roku, aż do czasu wybudowania tunelu pod alpejskimi masywami, skutkowała tym, że włoska miejscowość przez długi czas była znana jedynie okolicznym mieszkańcom i nielicznym turystom z ojczyzny spaghetti. Pomimo że świat długo musiał czekać na odkrycie walorów Livigno, ostatecznie szybko je docenił – w ubiegłym roku miasteczko zostało uznane za najlepszy kurort narciarski w Europie. Z pewnością nie trzeba tego mocno uzasadniać, ani doszukiwać się konszachtów z londyńskim jury przyznającym wyróżnienie. Livigno broni się samo. Do wyboru mamy 110 km tras w dwóch ośrodkach po przeciwległych stronach doliny: Carosello 3000 oraz Mottolino. Sama dolina jest najbardziej nasłonecznioną w całych Alpach, co sprawia, że ciężko tutaj przyjechać i nie zaznać słońca (nawet w zimie!), a ponadto widoki na okalające ją łańcuchy górskie zapierają dech w piersiach. Stoki przygotowane są na tyle świetnie, że zdarzało mi się zjeżdżać do miejsca zakwaterowania tuż przed wieczornym ratrakiem. Ponadto w ramach karnetu można się bezproblemowo poruszać między stokami miejskimi busami. Po czasie spędzonym na nartach czy desce, koniecznie trzeba się wybrać do jednej z licznych kafejek, gdzie serwowane jest pyszne bombardino. Oferta après ski jest tu wyjątkowo różnorodna - możemy spotkać zarówno Meza na jednej z imprez organizowanych przez polskiego producenta alkoholu, jak i urządzić sobie romantyczny spacer, połączony ze zwiedzaniem miejscowych zabytkowych kościołów. Warto podkreślić również bliskość słynnego St. Moritz. Dodam, że cała miejscowość jest objęta strefą bezcłową, co niesie za sobą oczywiste korzyści. Jedno jest pewne – w Livigno każdy znajdzie coś dla siebie!

T o m a sz G awl i k ocena: 8 8 8 8 8

fot. Davepark CC

fot. Bencress CC

Saalbach Hinterglemm Leogang – Skicircus Przyznaję – pierwszego dnia po prostu się zgubiłam. Jednak ten, kto miał przyjemność jeździć w tym ośrodku, nie powinien być zaskoczony. Austriacki Skicircus oferuje bowiem 200 km doskonale przygotowanych i zadbanych tras, co przy dobrym zaplanowaniu – a może właśnie spontanicznym gubieniu się – sprawia, że z powodzeniem jeździć można cały dzień i ani razu nie powtórzyć trasy zjazdowej. Ośrodek będzie doskonałą szansą zarówno dla tych, którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę z nartami i snowboardem, jak i dla tych, którzy pierwsze ślizgi mają już dawno za sobą. Początkujących z pewnością ucieszy bogata oferta wypożyczalni i szkółek, gwarantujących profesjonalną opiekę instruktorską. Doświadczeni fani białego szaleństwa będą mogli z kolei wybierać bardziej zaawansowane trasy (95 km czerwonych i 15 km czarnych), wśród których znajdziemy też najtrudniejszą – FIS Standard o długości 2,5 km i różnicy poziomów 700 m z ciekawą, poczwórną kolejką gondolową. Do dyspozycji gości ośrodka są także liczne snowparki, trasy biegowe i saneczkowe, halfpipy oraz specjalne trasy dostosowane do freeridingu i carvingu. Niestety, zdarza się, że ze względu na utrudnione warunki atmosferyczne i dbałość o bezpieczeństwo, niektóre trasy – szczególnie te dłuższe i trudniejsze – są okresowo zamykane. Jednak przy tak bogatej ofercie Skicircus, niedostępność pojedynczych stoków jest niemal nieodczuwalna. Dla mnie, jako fanki jazdy wieczornej, ogromnym minusem tego ośrodka (podobnie jak większości zagranicznych) jest brak oświetlonych tras zjazdowych. Saalbach-Hinterglemm nieco rekompensuje tę niedogodność, umożliwiając korzystanie do późnych godzin z dwóch snowparków i trasy saneczkowej. Po godzinach zjeżdżonych na stoku, osoby bardziej towarzyskie będą mogły spędzić czas w tętniącym życiem Hinterglemm, pełnym barów i dyskotek. Ogromną wagę przywiązuje się tu do imprez après ski i w wielu rankingach ośrodek wyróżniany był właśnie w kontekście oferty rozrywkowej. Saalbach, Hinterglemm i Leogang oferują bogatą bazę noclegową, a dla tych, którzy nieco chcieliby obniżyć koszty pobytu, polecam poszukać propozycji w pobliskich miejscowościach. W sezonie kurort współpracuje z lotniskiem w Salzburgu, skąd zainteresowanych dowożą na miejsce autobusy lub specjalne taksówki. Także w ramach samego Skicircus działa specjalny skibus.

Ewa Stempniowska ocena: 88889

styczeń-luty 2014


fot. Tilmandralle CC

fot. Dirk Schmidt CC

/ recenzje ośrodków narciarskich

46-47


recenzje ośrodków narciarskich /

Szczawnica To nieduże miasteczko, znajdujące się w sercu Pienin, słynie ze swego półtorawiecznego uzdrowiska oraz licznych źródeł wód leczniczych. Malowniczo położone nad Dunajcem, w lecie oferuje miłośnikom gór wiele szlaków turystycznych, a zimą ciekawe trasy narciarskie. Wjazd na te ostatnie zapewnia wyciąg krzesełkowy na Palenicę, którego początek znajduje się w samym centrum miasteczka. Po znalezieniu się na szczycie na narciarzy czeka kilka tras, a wśród nich Szafranówka o długości prawie dwóch kilometrów oraz trudniejszy, malowniczy zjazd wśród drzew do samego serca Szczawnicy. Tym, którzy pragną większej różnorodności wśród objeżdżanych szlaków narciarskich można polecić również wybranie się do Jaworek. Podczas zimowych miesięcy trasa Szczawnica-Jaworki jest doskonale obsługiwana przez tamtejsze PKS-y, a sama jazda trwa zaledwie kilkanaście minut. Sam dojazd do miasteczka jest bardzo prosty. Wystarczy na Dworcu Głównym – Wschód w Krakowie, wsiąść do jednego z kursujących do Szczawnicy busów i po trzech godzinach jazdy jest się na miejscu. O kwatery również tam nietrudno – większość mieszkańców wynajmuje pokoje i drogą negocjacji można osiągnąć całkiem przystępną cenę za pobyt. Dla większych grup znajdą się natomiast liczne pensjonaty. Szczawnicę można polecić każdemu, kto chciałby na chwilę wyrwać się z miejskiego zgiełku i spędzić parę dni we względnej ciszy i spokoju.

Szymon Czerwonka

Zell am See-Kaprun Niewątpliwie największym atutem kompleksu Zell am See-Kaprun jest możliwość wyboru miejsca, w którym chcemy szusować wedle preferencji. Początkującym adeptom białego szaleństwa, którym niestraszne są ekstremalnie niskie temperatury, polecam lodowiec Kitzsteinhorn. Zapierające dech w piersiach widoki oraz zaskakująco szerokie i nieszczególnie trudne stoki rekompensują dyskomfort, wynikający z konieczności opatulenia się w niejeden ciepły sweter. Na nieco bardziej wymagających czeka niemal 80 km tras ośrodka Schnittenhohe. Śmiało można powiedzieć, że jest to raj dla amatorów czerwonych i czarnych tras, które są jedyną możliwością dostania się na dolną stację kolejki, co jednoznacznie dyskwalifikuje nieco mniej zaawansowanych narciarzy. W szczycie sezonu warto uzbroić się również w cierpliwość, bowiem kolejki do wyciągów potrafią być naprawdę spore. Miasteczko Zell am See, samo w sobie nie urzeka atrakcyjnością. Pozostawia wybór pomiędzy krytym lodowiskiem, a którąś spośród typowo austriackich gospód, które zarówno wystrojem, jak i mało urozmaiconym menu stanowczo nie zachęcają – zwłaszcza miłośników aktywnego après ski. Wieczorem natomiast nie pozostaje nam nic innego, niż powrót do hotelu czy bezcelowy spacer uliczkami miasta. Wszelkie lokale i sklepy zamykane są stosunkowo wcześnie, co stanowi w mojej ocenie spory minus tego ośrodka.

D o m i n i k a N o wa k o w s k a ocena: 8 8 8 9 7

ocena: 8 8 8 7 7

Zakopane Od co najmniej dziesięciu lat Zakopane utrzymuje tytuł Mekki polskich turystów - zarówno tych letnich, jak i zimowych. Sylwester w Zakopanem to lans, a przechadzka po Krupówkach jest obowiązkowym punktem wycieczki. Niektórzy decydują się również na wypad na narty. Pytanie brzmi: czy ma to sens? Pierwszy stok, który przychodzi na myśl, to z pewnością Kasprowy Wierch. Poranne wstawanie i oczekiwanie w długiej kolejce do wjazdu wagonikiem na górę na szczęście odeszło już do lamusa. Teraz wystarczy kupić bilet przez Internet i pojawić się o wyznaczonej godzinie. Problemem wciąż pozostaje niski poziom przygotowania stoków - ciężko doszukać się tam śladów po ratraku. Bardzo duża jest też zmienność pogody na szczycie. Innym klasykiem jest Szymoszkowa. Jedno wzniesienie, dwa stoki – długi oraz krótki, wysokie ceny i masy ludzi. W czasie sezonu, zwłaszcza w weekend, nie warto pojawiać się po godzinie jedenastej, ponieważ dłużej będziemy stać w kolejce, niż wjeżdżać i zjeżdżać . Jedynym ratunkiem są wieczorne zjazdy, gdzie ludzi jest zdecydowanie mniej. Należy jednak pamiętać, że Szymoszkowa to tak naprawdę jedna ścianka o większym nachyleniu i dużo płaskiego . Nie mniej jednak, w pobliżu Zakopanego znajdują się miejscowości, które mogą podnieść na duchu osoby zachęcone do zimowego szaleństwa. Zdecydowanie mowa tutaj o Białce Tatrzańskiej. Jako nieliczne miejsce w kraju proponuje nam nie jeden czy dwa wyciągi obok siebie, ale cały kompleks (chociaż to słowo brzmi zbyt dumnie) narciarski. Dzięki temu osoby dopiero uczące się, mogą zostać na pierwszych wyciągach, a ci bardziej zaawansowani - szusować wyżej. Zakopane wydaje się być bardzo dobrym początkiem narciarskiej przygody lub opalania w knajpie na stoku. Jeśli jednak zaznaliście uroków alpejskich stoków, to do zimowej stolicy Polski lepiej nie zabierajcie nart.

K a r o l i n a P i e r zch a ł a ocena: 88777

Val Thorens – Orelle Najlepszy na świecie ośrodek narciarski według prestiżowego rankingu World Ski Awards. Praktycznie każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Miłośnicy zjazdów mają do dyspozycji aż 150 km tras o zróżnicowanym poziomie zaawansowania, a także atrakcje takie jak snowpark i tor z pomiarem czasu. Nawet, jeżeli komuś ta różnorodność się znudzi, istnieje możliwość rozszerzenia ski-passu na wszystkie słynne Trzy Doliny, co zwiększy wybór tras do 600 km. Warto dodać, że każda z nich jest dostępna bez konieczności zdejmowania nart. Jeśli chodzi o samą miejscowość to Val Thorens jest najwyżej położonym kurortem narciarskim w Europie (2300 m n.p.m.) i leży, dosłownie, na stoku. Niektóre wyciągi są nawet wytyczone między budynkami. Oczywiście luksus wpinania nart zaraz po wyjściu z hotelu tani nie jest, ale na szczęście nawet studenci mają możliwość zasmakowania uroków kurortu. Zakwaterowanie w miejscowości Orelle także daje dostęp do ośrodka i choć dojazd na stok jest znacznie trudniejszy, to ceny są tu wyraźnie niższe. Większość czasu spędzać będziemy na wysokości około 2500-3000 m n.p.m. co ma, niestety, swoje wady. Największą z nich jest temperatura. Mróz na tym poziomie potrafi być przeszywający, szczególnie podczas załamania pogody, o które nietrudno w takiej odległości od Morza Śródziemnego. I chyba właśnie pogoda jest największą niewiadomą wyjazdu w to miejsce. Jeśli dopisze, Val Thorens okaże się najlepszym możliwym wyborem na wyjazd. Jeśli dopisze.

Robert Szklarz ocena: 88887

styczeń-luty 2014


/ Michał Walkiewicz Szymon achtung! Die Kurve!

Press to play the movie

Wszyscy kojarzą Filmweb chociażby z 10-gwiazdkowej skali ocen czy też z wszelkich filmowych rankingów. Jednak już nie każdy wie, że to druga co do wielkości baza filmowa na świecie i drugi największy portal filmowy w Europie. O tym, jak w dobie Internetu będą rozwijać się media, na czym polega praca krytyka, zakończywszy na tym, jak to jest służbowo chodzić do kina, grać w gry i jednocześnie pisać o nich, opowiedział MAGLOWI redaktor naczelny Filmwebu – Michał Walkiewicz. R o z m aw i a l i :

m a r ta l i s, Woj c i ec h A da m c z y k

Z DJ Ę C I A :

Ja n a wo r o n o w s k a

Magiel: Jak to jest chodzić do kina za darmo? Michał walkiewicz: Bywa różnie, czasem fajnie, czasem niefajnie. Jest taki

stereotyp, że to sama frajda – chodzenie na filmy, pisanie o nich i otrzymywanie za to pieniędzy. Natomiast nie każdy jest wszystkożerny i czasami zdarzają się sytuacje ekstremalne, kiedy jedzie się na festiwal i trzeba obejrzeć kilkanaście filmów z rzędu. Wiadomo np. że nie jestem „dzieckiem” Romana Gutka i mimo szacunku dla jego wrażliwości filmowej, często odpadam. Czasem też się zdarza, że trzeba pójść na film, na który po prostu nie ma się ochoty, albo na taki, z którego będzie trzeba rzeźbić recenzję, bo tak naprawdę nie ma za bardzo o czym pisać.

Krytyk z kina nie może tak po prostu wyjść? Raczej nie ma takiej opcji. Wydaje mi się, że powinna zostać założona taka grupa na Facebooku: „Chciałbym wyjść z kina, ale boję się dystrybutora”. Po pierwsze, trzeba napisać recenzję, więc wypadałoby jednak obejrzeć film. Po drugie, to nie byłoby w dobrym tonie i mimo wszystko byłby to jakiś brak szacunku wobec organizatorów pokazu. Co innego

48-49

na festiwalach, gdzie faktycznie jest zupełnie inny tryb pracy i jest bardziej zrozumiałe, że można się zmęczyć, przysnąć na filmie, czy też z filmu wyjść. Ale wiadomo – na festiwalach nie recenzujemy wszystkiego.

Pisząc recenzje, czuje się Pan wieszczem albo „wujkiem dobrą radą”, który musi widza nakierować, wskazać mu drogę? Przez nowe media, a raczej dzięki nim, krytyka stała się bardzo egalitarna. Dzisiaj krytyk powinien rozmawiać z widzem jak z dobrym kumplem. Jeśli przyznaje mu się jakiś autorytet, to tylko filmowej erudycji i ewentualnie literackiej, stylistycznej biegłości. Ale na tym się kończy. Coraz trudniej krytykowi, zwłaszcza młodemu, stawiać się w pozycji autorytetu i oczekiwać, że ludzie faktycznie będą patrzeć i widzieć w nim takowy. Gdy zaczynałem pisać w 2006 roku do miesięcznika Film, był to jeszcze taki moment, w którym ten podział był mocno zarysowany. Żeby można było publikować, ktoś musiał „wpuścić” do redakcji, uchylić drzwi. Dziś każdy może pisać, wyrobić sobie kompetencje, nie jest do tego potrzebna żadna edukacja, tylko olej w głowie, no


Michał Walkiewicz /

i sensowne pióro. Styl jest chyba najważniejszy w krytyce filmowej – zwłaszcza teraz, gdy mamy tak dużą ilość komunikatów i sami musimy to wszystko odsiewać.

Mówi się, że poloniści to niespełnieni poeci. Czy krytycy to tacy niespełnieni reżyserzy? Jednonodzy teoretycy skoku wzwyż... Są różne przypadki. Tak, na pewno są tacy, którym faktycznie nie wyszło, ale zapewniam, że to margines. Uwielbiam kino, potrafię docenić fantastyczny scenariusz i jeśli oglądając film widzę, że nie wiedziałbym jak coś takiego zrobić, jak na to wpaść, jak to napisać, złożyć, to wiem, że mam do czynienia z arcydziełem. Nigdy nie ciągnęło mnie ani w stronę scenariopisarską, ani reżyserską. To dwa osobne światy i warto to zrozumieć. Patrząc na to, co teraz się dzieje, jak duży jest rynek, jak wiele osób chce pisać o kinie, i że to jest ich pierwsza ścieżka, pierwszy zawodowy wybór, coraz trudniej jest wierzyć w ten stereotyp. Chociaż rzeczywiście jest to pierwszy zarzut filmowców, którzy poczuli się jakoś przez krytykę zaatakowani.

Często spotyka się Pan z takimi właśnie negatywnymi komentarzami od twórców filmowych? Był taki jeden incydent... (dyskusja z reżyserką Barbarą Białowąs – przyp. red.). To był jakiś monstrualny żart. Nie ma chyba sensu nawet o tym rozmawiać, bo choć reakcja odbiorców była dla Pani Białowąs miażdżąca, a ja dużo zyskałem, to cały czas uważam, że to spotkanie było jakąś aberracją.

jemy, jak rozwija się konkurencja na świecie i w kraju. Ok, na rodzimym gruncie niestety nie jest ona zbyt silna, ale możemy ją umownie wyznaczyć: widzimy, co się u niej dzieje, staramy się na bieżąco reagować.

Wprowadzenie do Filmwebu takich formatów jak Na skróty czy Movie się miało za zadanie zwiększyć konkurencyjność i bardziej zaktywizować użytkowników? Zależało nam, żeby mieć jak najwięcej swoich formatów wideo, bo to jest coś, dzięki czemu identyfikuje się całe medium. Jeśli mówisz Movie się, to myślisz Filmweb. Wydaje mi się, że z klasyczną publicystyką jest trochę trudniej. Ale jeśli widzi się co tydzień te same twarze, tę samą czołówkę i można być pewnym, że w regularnych odstępach czasu program będzie się pojawiać, to mówimy o bardzo mocnej identyfikacji z medium. Dołożyliśmy ostatnio dwa nowe formaty: Salon gier, czyli odpowiednik Movie się opowiadająca o grach, oraz Z importu – prowadzone przez Łukasza Muszyńskiego. Na razie wyrabiamy 120 proc. normy. A jeśli chodzi o cyfrowy FWM to również będzie to przestrzeń, w której znajdzie się miejsce dla formatów wideo oraz innych form multimedialnych.

Styl jest chyba najważniejszy w krytyce filmowej, zwłaszcza teraz, gdy mamy tak dużą

ilość komunikatów i sami musimy to wszystko odsiewać.

To był hit Internetu. Zdarzyło się Panu jeszcze coś podobnego? Nie. Zdarzyły mi się dwie, trzy takie sytuacje, które rozwiązywaliśmy na miejscu. Raz faktycznie, jeden z reżyserów miał jakieś wątpliwości co do recenzji i wyraził je głośno podczas wywiadu. Potem spotkałem go jeszcze raz, przy okazji jego następnego filmu, który już był lepszy. Obiecał, że przeczyta recenzję, mimo iż poprzednia mu nie do końca podeszła. Później nie mieliśmy już kontaktu. Ale są to marginalne przypadki. Myślę, że trzeba trafić na specyficzny rodzaj człowieka, w którym dużo różnych cech zaczyna ze sobą współgrać i wtedy dochodzi do takich spięć. Raz trafiłem. Sądzę, że drugi raz taka miłość już się nie trafi, ale... kto wie?

Ciężko jest chodzić z krytykiem do kina? Pan jest akurat po tej drugiej stronie, ale czy potrafi Pan obejrzeć film nie analizując go, nie krytykując, tylko po prostu zobaczyć i zapomnieć? To jest kolejny stereotyp. Ludzie bardzo lubią wyznaczać granicę pomiędzy odbiorem emocjonalnym a intelektualnym. Wydaje mi się, że trudno to w ogóle rozdzielić, te rzeczy są nierozróżnialne. Wszyscy kochamy kino, wszyscy uwielbiamy oglądać filmy i nie zawsze wiemy, jaką miarę będziemy przykładać do filmu, czego w nim będziemy szukać. Ewentualnie znamy reżysera, wierzymy w jakąś filozofię kina autorskiego, czegoś się spodziewamy, albo chcemy żeby coś nas nie zawiodło. Myślę, że do tego się ogranicza „regularna krytyka filmowa”.

Zwraca Pan uwagę na to, co jest pisane na Rotten Tomatoes, Metacriticu i innych zagranicznych portalach opiniotwórczych? Portale, które agregują oceny są jedną z fajniejszych rzeczy w Internecie. Od tego zaczynam pracę. Oczywiście istnienie takich serwisów prowadzi do wypaczeń. Mamy całą pieśń o Metacriticu i o tym, jak to wpływa na branżę gier, o tym, że ludzie są zwalniani czy też nie dostają premii, jeśli gra nie przekroczy progu 85 proc... W Filmwebie obserwu-

Czy mocny rozwój tematycznych wideo i wprowadzanie bazy gier nie spowoduje, że Filmweb wkrótce stanie się takim „Mediawebem” – czyli serwisem gdzie będą gry, filmy, muzyka i książki?

Stworzyliśmy bazę gier, która cieszy się dużą popularnością. Gry wzięły tak wiele z kina jeśli chodzi o język narracyjny, że trudno nam było dłużej pomijać ten fakt. Oczywiście na początku ludzie narzekali, ale z zasady ludzie na początku narzekają. Raczej nie zmienimy nazwy na Gameweb. Próbujemy troszkę zmienić dyskurs pisania o grach. Chcemy, żeby gry były oczywistym składnikiem kultury popularnej dla kogoś, kto wchodzi na portal poświęcony filmowi. Oczywiście ludzie się śmieją, że powinniśmy stworzyć dział z literaturą i muzyką. Na razie nic takiego nie planujemy. Obserwujemy jednak, jak rozwija się Internet, jak rozwijają się nowe media i staramy się rozwijać razem z nimi.

Ostatnio bardziej widoczna jest Pana druga pasja czyli gry komputerowe. W domu od zawsze były gry i filmy. Za filmową edukację odpowiadała matka, gry były działką przyrodniego brata. Dzięki temu, że popisałem trochę o kinie, dziś mogę wejść głębiej w świat gier. Uważam, że zarówno od strony instytucjonalno-branżowej, jak i czysto artystycznej jest to przestrzeń, w którą powinniśmy inwestować jak najwięcej czasu. Naprawdę nie będzie lepszego momentu na zmianę świadomości społecznej niż teraz – kiedy przychody z rynku gier zawstydzają biznes filmowy. Oczywiście paradoks polega na tym, że kiedyś gracze byli subkulturą – przez małe „s”, ale zawsze. I zawsze czekali na taką sytuację, jaka ma miejsce teraz, bo chcieli, żeby wszyscy grali, żeby o grach się mówiło w mediach, żeby zaanektowała je kulutra masowa. I w końcu tak się stało, więc trochę nas to uwiera – czujemy, że straciliśmy coś ważnego, co było tylko nasze i czym mogliśmy się w niewielkim gronie ekscytować. Natomiast jestem przekonany, że ten mur trzeba przeskoczyć i nauczyć się pisać o grach inaczej niż przez ostatnie 20 lat.

Ma Pan większy sentyment do gier z lat 80. i 90., czy też woli się Pan skupić na nowościach? Mam sentyment, chociaż nigdy nie kupowałem tej pieśni o złotych czasach radia. Że nigdy już nie będzie takiej musztardy i takich gier... No właśnie będą. Są. Mamy teraz najlepszy rok w historii gamingu. 1

styczeń-luty 2014


/ Michał Walkiewicz

Czy gry należy teraz uważać za nowe medium artystyczne, taką hybrydę różnych sztuk czy też wciąż za zabawę, coś w czym się głównie biega, skacze i strzela? Wszystko zależy od tego, z kim rozmawiamy i jakie mamy argumenty. Z obydwu sposobów myślenia o grach może wyjść coś ciekawego, obydwa mogą zaowocować np. fajnymi tekstami. Ja wierzę, że to kolejna muza, ale mamy też w redakcji Marcina Dąbkowskiego, który kultywuje inne podejście. Toczymy spory o różne tytuły, ale z grubsza chodzi nam o to samo. Siedzimy na tej samej gałęzi kultury i wierzymy, że jest tam miejsce dla wszystkich, nawet dla tych, którzy mają gry za głupią rozrywkę dla dzieci.

To jaka jest Pana ulubiona gra?

Wyszły przynajmniej dwa arcydzieła warte wszystkich laurów – The Last of Us i reedycja Persony 4. Mamy nową generację konsol i fenomenalne tytuły na stare konsole. Mamy GTA V, które wyszło w tym roku, Dark Souls sprzed dwóch lat, które jest chyba najświeższą grą od dekady. Nie chciałbym się cofnąć w czasie. Owszem, fajnie jest pograć na starych sprzętach. Ale teraz jest dobry czas na granie na nowym sprzęcie, w nowe gry.

Bycie filmoznawcą oznacza, że będzie Pan większą wagę przywiązywał do fabuły niż do samej mechaniki gry? Generalizując, są dwie szkoły pisania o grach. Pierwsza zakłada, że faktycznie trzeba szukać dla nich nowego języka, druga zaś, że jest to zlepek różnych narracji. Ze swojej perspektywy powiem tyle, że na pewno łatwiej jest sprzedać fajny tekst o grach komuś, kto się grami nie interesuje, jeśli będzie on uszlachetniał grę w taki najbardziej prymitywny sposób, czyli porównując ją do kina. Jest to oczywiście niedoskonała forma promowania gier w społecznej świadomości, natomiast jest dobra na początek i myślę, że nie należy od niej uciekać. Wydaje mi się, że współczesne gry, chociażby wydany w tym roku The Last of Us wykorzystując język kina, mogą opowiedzieć o wiele bogatsze historie niż kino. The Last of Us jest w ogóle najlepszym tytułem o postapokalipsie, włączając w to Drogę McCarthy’ego i filmy. Obok takiej gry nie można przejść obojętnie.

Ale czy w ogóle możliwe jest pisanie o grach tak, żeby zrozumiał to zarówno laik jak i gracz? Ciężko to pogodzić. Wynika to głównie z branżowego dziedzictwa – mówię tu zarówno o prasie konsolowej jaki i pecetowej. Zupełnie inne podejście do pisania prezentują zachodnie portale czy magazyny. Począwszy od tego, że na pierwszym miejscu stoi myślenie o recenzji jak o formie literackiej, a dopiero potem branie się za samą grę. Traktowanie czytelnika jak kogoś, kto pewne rzeczy rozumie, a z drugiej strony nie zalewanie go branżowymi terminami, nie odwoływanie się do rzeczywistości, do której nie miał nigdy dostępu – trudno to wyważyć. To jest coś, do czego media muszą dojrzeć. Jak się patrzy na to, co z grami robi telewizja, mam tu na myśli wiadomości, serwisy informacyjne i seriale, w których „dydaktyczna” misja musi zostać wypełniona – to przecież jest dramat!

50-51

Final Fantasy 7! To jest najlepszy i największy tekst, jaki został napisany w historii gier wideo. Arcydzieło jeśli chodzi o scenariusz, o rysunek świata, styl graficzny, wielobiegunowość i głębię relacji między bohaterami. Uwielbiam do tej gry wracać. Kończyłem ją chyba ze 12 razy, a to nie jest krótki tytuł. Grałem w nią nawet z niemieckimi napisami, a nie znam niemieckiego! Oczywiście czekam cały czas na remake. Marzenie ściętej głowy...

A film? Ha! Też mam odpowiedź, choć pewnie powinno ich być tyle i tyle. Obcy – decydujące starcie. James Cameron to najlepszy reżyser kina popularnego, a Obcy – decydujące starcie to najdoskonalszy przykład tego, ile można wyciągnąć z tak nieszlachetnej „waluty” jaką jest sequel. Cameron udowodnił, że da się jedno arcydzieło (Obcy – ósmy pasażer Nostromo – Ridleya Scotta) zamienić w drugie i wystarczy do tego – oprócz niesamowitego talentu i olbrzymiej odwagi – chęć opowiedzenia czegoś nowego. Brzmi banalnie, ale tak naprawdę do tego wszystko się sprowadza, że jest to jedyny przykład w historii kina, który tak dobrze to pokazał, że można zmienić całkowicie profil całej historii, zostawić praktycznie jej szkielet, pewne elementy ikonografii, bohaterkę i zrobić inne kino, które będzie równie dobre, jeśli nie lepsze.

Uważa Pan że życie jest jak film? O Boże! Muszę sobie polać...soku. Ostatnio goniłem kota ze strażą miejską uzbrojony w latarkę i siatkę, bo musiałem koniecznie dowiedzieć się czy jest zachipowany i jakie będą jego dalsze losy. Wydaje mi się, że to jest coś, na co wpadliby tylko najlepsi albo najgorsi scenarzyści. A tak na poważnie, to chyba wszyscy jesteśmy w jakiś sposób skrzywdzeni, albo ocaleni przez kino. 0

Michał Walkiewicz (ur. 1985) Krytyk filmowy, dziennikarz, od 2013r. redaktor naczelny Filmwebu. Absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Zwycięzca konkursu im. Krzysztofa Mętraka w 2008r. Recenzje i artykuły publikował m.in. w Filmie, Kinie, Machinie, Tygodniku Powszechnym, Przekroju, Czasie Kultury, Aktiviście, K Magu, Logo czy PSX Extreme. Jest współautorem publikacji Bond Leksykon i Skolimowski Przewodnik KP. Współpracuje z portalami Dwutygodnik.com, Polygamia.pl, Gamezilla.pl.


co robić zimą w Warszawie? / Podobno do trzech razy sztuka, a zatem zbieram zabawki, dziękuję, dobranoc! :)

Zimowa stolica Zimno, szaro, ciemno, mokro... Nie mamy motywacji do biegania, jazda na rowerze też średnio wychodzi, gdy jest ślisko. Najlepiej byłoby posiedzieć pod kocykiem w ciepłym domu z kubkiem gorącej kawy albo kakao w ręku. Ale przecież rozgrzać się można też w inny sposób. W Warszawie mamy ogrom możliwości aktywnego spędzania czasu zimą. MAGIEL w tym roku postanowił przygotować specjalnie dla Was zestawienie propozycji co robić, by w zimie się nie nudzić. T E K S T:

PAT RYC JA PAW L I K

ależy zacząć od jazdy na łyżwach. To lodowiskom należy się pierwsze miejsce, bo jest ich w Warszawie najwięcej. Są praktycznie w każdej dzielnicy, a za niewielką opłatą można wypożyczyć łyżwy. Nawet jeśli ktoś chce mieć własne, nie jest to wielki wydatek, a służą one potem latami. Sport nie jest zbyt wymagający – zdolniejsi mogą nauczyć się w miarę zgrabnie poruszać już w godzinę. Wchodząc na lodowisko z reguły płacimy za półtorej, do dwóch godzin jazdy, więc pod koniec wykupionego czasu można już szaleć. Chociaż na początku poruszanie się na łyżwach stanowi nie lada wyzwanie. Stoimy na lodzie, mało tego, nasz kontakt z podłożem to zaledwie dwie wąskie, stalowe płozy. Wbrew pozorom nie jest to jednak aż tak trudne, a daje dużo satysfakcji i dobrej zabawy. Szczególnie polecane dla zakochanych lub poszukujących miłości – bardzo łatwo jest znaleźć pretekst do łapania za rękę! Zestawienie warszawskich lodowisk znajduje się na stronie: http://www.mmwarszawa.pl

N

Parapet czy boazeria? Stolica oferuje nam też coś zupełnie nieprzeciętnego – stok narciarski! Jest on jednym z trzech tego typu całorocznych obiektów w Polsce, ale wiadomo – zimą ma zupełnie inny klimat (o ile spadnie śnieg, rzecz jasna). To już dużo bardziej wymagająca forma aktywności. Żeby korzystać ze stoku nie trzeba jednak uzbrajać się w odpowiedni sprzęt, ani umieć jeździć na nartach. Na terenie ośrodka Całoroczny Stok Narciarski Szczęśliwice znajduje się wypożyczalnia sprzętu narciarskiego. Można też skorzystać ze szkoleń narciarskich i snowboardowych. Minu-

sem tej aktywności jest zdecydowanie wyższa cena – sam zakup karnetu zjazdowego to koszt nawet trzy razy większy niż wejścia na lodowisko (ok. 35zł za trzy godziny jazdy w weekend). Obok szczęśliwickiego stoku od jakiegoś czasu powstaje też Snow Park Włodarzewska. Jest to inicjatywa nieoficjalna. Kilku zapaleńców zbiera się i wspólnymi siłami przygotowuje skocznie. Jednak żeby mogli je zbudować, muszą dopisać warunki atmosferyczne, potrzebna jest także odpowiednia ekipa budowlana. Nie wiadomo, jak obiekt ma docelowo wyglądać w tym roku i czy w ogóle powstanie. Docenić należy jednak samą inicjaty wę, także dlatego, że akcja n a -

graf: Magdalena Krawczyk

brała rozpędu i organizatorzy zbierają osoby chętne do pomocy przez Facebooka. Wystarczy tylko dobra wola i łopata. No i oczywiście śnieg.

Śladami Justyny Kowalczyk W Warszawie możemy też biegać. Bieganie stało się w minione wakacje bardzo modne, ale nie każdy zaraził się tym sportem na tyle, by przy zimowych mrozach nie rzucić swoich butów biegowych w kąt. Dla tych, którzy odczuwają wyrzuty sumienia i nie chcą porzucać dobrych nawyków ze względu na niesprzyjającą aurę, znaleźliśmy doskonałą alternatywę! Wystarczy swoje adidasy zamienić na narty biegowe. Doskona-

łym miejscem do spróbowania tego sportu jest w Warszawie Tor Narciarstwa Biegowego przy ośrodku Moczydło. Ośrodek wychodzi naprzeciw potrzebom początkujących – przygotowano tam profesjonalny, dobrze oświetlony tor, wypożyczalnię sprzętu oraz specjalne zajęcia z narciarstwa biegowego, dopasowane do wszelkich stopni zaawansowania. Zaletą jest cena wejścia na tor. Jest tańsze niż wstęp na lodowisko, a przy tym nie ma ograniczeń czasowych. Jest to doskonała okazja dla początkujących – na naukę możemy poświęcić tyle czasu ile chcemy, nie przejmując się studenckim budżetem.

Poczuj się jak dziecko! Last, but not least – sanki! Nie ma nic lepszego niż zebrać grupę znajomych, wziąć ze sobą sanki i znów poczuć się jak dziecko – wytarzać się w śniegu, urządzić wyścigi na czas w zjazdach i wspinaniu się na górkę, a wszystko zakończyć bitwą na śnieżki i wspólnym wyjściem na gorącą czekoladę. Jest to wersja najtańsza, wymagająca minimalnego wkładu własnego, ale dająca ogrom czystej zabawy. A w Warszawie aż roi się od miejsc, gdzie można poszaleć na sankach. Począwszy od małych górek pomiędzy blokami, przez Górkę Szczęśliwicką i wiele, wiele innych. Wystarczy tylko chcieć! Mamy już wszystkie możliwości zebrane w jednym miejscu. Teraz pora wybrać to, co nas najbardziej interesuje i co może sprawić nam największą radość. Niezależnie od wyboru, swój czas najlepiej spożytkujemy po prostu dobrze się bawiąc – niech więc wygłupy na śniegu i rzucanie się śnieżkami ze znajomymi staną się dla nas alternatywą dla siedzenia przed komputerem. W końcu sport to zdrowie, o każdej porze roku. Teraz tylko pozostaje czekać na śnieg! 0

styczeń-luty 2014


/ zimowe Igrzyska Olimpijskie

Igrzyska made in Russia 7 lutego 2014 roku w rosyjskiej miejscowości Soczi zostanie rozpalony ogień olimpijski. Przez 16 dni sportowcy z 45 krajów będą rywalizować o medale w 98 konkurencjach. Będą to drugie igrzyska olimpijskie organizowane w Rosji – poprzednie odbyły się w Moskwie w 1980 roku. T E K S T:

A DA M H U G U E S

Igrzyskach, które będą miały miejsce w tym nadmorskim kurorcie (co ciekawe, nazywanym przez Rosjan „tropikami”) mówi się, że mają być najdroższą imprezą sportową w historii. Do tej pory wydatki związane z organizacją tego wydarzenia wyniosły około 50 miliardów dolarów, czyli ponad cztery razy więcej niż zakładał budżet z 2007 roku. Najwięcej pieniędzy pochłonęła oczywiście budowa infrastruktury. Co ciekawe, koszty obiektów, na których będą rywalizować sportowcy, stanowią niewielki odsetek tej sumy. Większość nowopowstałych budynków to zaplecze olimpiady: tunele, lotnisko, nowy dworzec kolejowy, hotele, a nawet elektrociepłownia, która ma pokrywać 1/3 zapotrzebowania energetycznego imprezy.

O

Kosztowne problemy Mimo to nie wszystko idzie zgodnie z planem. Sam fakt kilkukrotnego przekroczenia budżetu wzbudza ogromne kontrowersje – dla porównania, poprzednia olimpiada, która odbyła się w Vancouver, kosztowała Kanadyjczyków 9 miliardów dolarów. Pojawiły się także oskarżenia o korupcję na szeroką skalę. Borys Niemcow i Leonid Martyniuk, opozycyjni politycy, opublikowali raport z którego wynika, że suma nieprawidłowości sięga 25-30 miliardów dolarów! Władze Rosji dementują te oskarżenia, usprawiedliwiając się wzrostem kosztów budowy. Ciężko jest jednak dać wiarę tym tłumaczeniom zważywszy na koszty oraz fakt, że wiele obiektów jest jeszcze nieukończonych, m.in. stadion Fiszt ,na którym ma się odbyć ceremonia otwarcia i zamknięcia igrzysk. Dodatkowym problemem dla organizatorów imprezy jest lokalizacja Soczi oraz napięta sytuacja w regionie. Kurort położony jest nad Morzem Czarnym, co sprawia, że zimy w tej części kraju nie należą do najintensywniejszych. Aby uchronić się przed ewentualnym brakiem śniegu, prezydent Rosji zarządził w zeszłym roku zgromadzenie ogromnych zapasów, które miałyby być wykorzystane, gdyby pogoda nie dopisywała. Okolice te są także nawiedzane przez intensywne ulewy. Obfite opady deszczu spowodowały osunięcie się ziemi, przez co część budynków wyma-

52-53

ga remontu. Ekolodzy ostrzegają także przed innymi grożącymi katastrofami. Budowa obiektów naruszyła koryto rzeki Mzymty, co może grozić podtopieniami. Oprócz tego, zarzucają organizatorom zaśmiecenie środowiska naturalnego i naruszanie rezerwatów przyrody. Swoje trzy grosze dorzucają tez ekstremiści Kaukazu, grożąc zamachami w czasie trwania Igrzysk. Aby do nich nie doszło, porządku pilnować będzie m.in. 37 tys. policjantów, 10 tys. żołnierzy, funkcjonariusze służby wywiadowczej FSB oraz najnowocześniejsza elektronika: bezzałogowe drony, kamery, sonary oraz rozbudowany system kontroli połączeń telefonicznych.

Perły rosyjskiej architektury Nie zapominajmy jednak, że olimpiada to przede wszystkim wielkie święto sportu i warto pochylić się nad obiektami, które specjalnie na tę okazję zbudowali Rosjanie. Wiele z nich stanowi interesujące rozwiązania architektoniczne, nierzadko nawiązujące do konkurencji, które będą rozgrywane na ich terenie. Co ciekawe, obiekty położone są w dwóch miejscach: w Klastrze Górskim będą rozgrywane skoki narciarskie, saneczkarstwo, narciarstwo alpejskie czy snowboard, a także biegi czy biathlon. Konkurencje halowe, takie jak hokej czy łyżwiarstwo, będzie można podziwiać w obiektach położonych w Klastrze Przybrzeżnym, leżącym bezpośrednio nad Morzem Czarnym. Oto niektóre z nich:

1.Hala sportowa Adler Arena – to tu rywalizować będą łyżwiarze szybcy, m.in. nasze Orły. Koszt budowy mogącego pomieścić 8 tys. widzów obiektu wyniósł 32,8 mln dolarów. Arena po olimpiadzie ma zostać przekształcona w centrum usługowo-wystawiennicze, co pozwoli w części zwrócić pieniądze wydane na jej budowę. 2.Szajba Arena/Mały Pałac Lodu – nie od dziś wiadomo, że Rosjanie oprócz zimnej wódki lubią także hokej. Przez lata dominowali w tym sporcie. Także dziś są jedną z silniejszych reprezentacji. Nic więc dziwnego, że miejsce, w którym będą rozgrywane mecze hokeja, wyglądem fasady przypomina lecący krążek hokejowy. Obiekt

może pomieścić siedem tysięcy widzów i jest jednym z dwóch, na których będą rozgrywane mecze hokeja. Co ciekawe, jego konstrukcja umożliwia demontaż i transport w dowolne miejsce. Koszt obiektu wyniósł 35.5 mln dolarów.

3.Stadion Olimpijski Fiszt – architektoniczny gwóźdź programu. To właśnie tu odbędzie się ceremonia otwarcia i zamknięcia igrzysk. Jego nazwa wywodzi się od najsławniejszej kaukaskiej Góry Fiszt, która, nota bene, była inspiracją dla architektów obiektu. Wzorowali się oni także na misternie zdobionych jajach Fabergé, planując ułożenie dachu, który płynnie przechodzi w ściany budynku. Starano się także stworzyć obiekt, który będzie w jak największym stopniu współgrał z otoczeniem, dlatego projektanci zdecydowali się na pokrycie go powłoką z poliwęglanu. Jaki będzie efekt końcowy? Dopiero się o tym przekonamy, albowiem jego budowa wciąż trwa. Jest to najdroższy obiekt budowany na igrzyska, jego koszt planowany to około 600 mln dolarów. 4.RusSki Gorki Jumping Center – 50 kilometrów od Soczi, będą rozgrywane konkurencje „grawitacyjne”, m.in. skoki. Odbywać się one będą na obiekcie, który posiada trybuny, zdolne pomieścić 9600 widzów. Konkurencje olimpijskie zostaną rozegrane na dwóch największych skoczniach: K95 i K125. Obiekt jest wyposażony m.in. w nowoczesne systemy naśnieżania, a jego położenie, zaproponowane przez grupę ekspertów, ma harmonizować się z otoczeniem i - co najważniejsze - zabezpieczyć skoczków przed wiatrami bocznymi. Koszt inwestycji: 106 milionów dolarów. 5.Laura Cross-country ski & Biathlon Center – Położone 10 kilometrów od Krasnej Polany, centrum wzięło swoją nazwę od przepływającej obok rzeki, z którą wiąże się lokalna legenda. Kompleks posiada dwa stadiony, obydwa z własną metą i startem, trasami oraz strzelnicami. Na tych obiektach będzie rywalizować m.in. Justyna Kowalczyk, ale także nasze biathlonistki i kombinatorzy norwescy. Po igrzyskach obiekt zostanie zdemontowany. 0



/ Stopem po Europie

Pięć tysięcy kilometrów Śródziemnomorskie słońce parzy mój kark, dłoń z wystawionym kciukiem dokucza coraz bardziej. Mimo, że z miejsca w którym stoję policja przeganiała mnie już dwukrotnie, stoję niewzruszenie z uśmiechem na twarzy już piątą godzinę. Uśmiech jest ważny, ludzie zatrzymują się znacznie częściej. Tekst i fotografia:

To m a s z MAc h ow s k i

aczęło się jeszcze przed maturą, kiedy stwierdziłem, że podczas najdłuższych wakacji w życiu wypadałoby zrobić coś wartego zapamiętania. Poczuć się wolnym i zapomnieć o świecie, przeżyć przygodę i sprawdzić się w zupełnie nowych sytuacjach. Wybór padł na autostop i jak pokazał czas, nie mógł być lepszy. Kilka godzin wcześniej tego dnia obudziłem się obolały, wysunąłem się ze śpiwora, wytrzepałem karimatę z robactwa, które nazbierało się w ciągu nocy i jeszcze raz spojrzałem na miejsce mojego noclegu. Miałem sporego farta, że udało mi się znaleźć coś takiego całkiem po ciemku, po tym jak dojechałem do San Remo, kurortu we Riwierze Włoskiej. Miejsce to otoczone było owocującymi drzewkami cytrynowymi, które zapewniały ochronę przed deszczem i wzgardliwym wzrokiem ludzi

Z

54-55

z pobliskich ośrodków, a widok na Morze Liguryjskie miałem w pakiecie. Spakowałem plecak, wcisnąłem słomkowy kapelusz na głowę i poszedłem ostatni raz zażyć kąpieli w morzu – zaraz po tym czekało mnie łapanie stopa na obrzeżach miasta. Dwa tysiące kilometrów od domu, zdany tylko na siebie – czułem, że żyję.

Syndrom paryski W 2004 roku w pewnym francuskim czasopiśmie opisany został syndrom paryski – stan depresyjny wywołany nierealistycznymi oczekiwaniami turysty wobec „miasta miłości”, dotykający najczęściej Japończyków, często kończący się koniecznością leczenia psychiatrycznego. Paryż nierzadko określany jest mianem miasta nastawionego na konsumpcję, przereklamowanego i opanowanego przez imigrantów z Afry-

ki Północnej. Dlatego też Azjacie, któremu zamarzyłoby się zweryfikowanie jego wyobrażeń o Francji i samych Francuzach, zdecydowanie poleciłbym Lyon. Zawsze chciałem zobaczyć, jak Francja wygląda od środka – miasto to okazało się być strzałem w dziesiątkę. Jakichkolwiek objawów syndromu paryskiego u siebie nie zauważyłem. Francuzi są narodem wagabundów. W letnie noce na brzegu Rodanu w Lyonie zbierają się setki młodych ludzi – zbijają się oni w grupki i zasiadają na trawie w nieregularnie porozrzucanych kręgach. Powietrze pachnie haszyszem, a do uszu zewsząd dociera muzyka – w każdej ekipie znajdą się osoby dzierżące wszelkiego rodzaju gitary, tamburynki i afrykańskie djembe. Ludzie bez obaw wymieniają się instrumentami – grać i śpiewać może każdy, kto tylko potrafi. Do


Stopem po Europie /

gromady zostajesz przyjęty od razu, gdy się do niej dosiądziesz – w mgnieniu oka zagadują cię ludzie, którzy chcą usłyszeć twoją historię. Iluminacje zabytkowych budynków odbijają się w czarnym nurcie rzeki, a w powietrzu wisi magia. Ciasne, wybrukowane uliczki wijące się pomiędzy pastelowymi kamienicami, przytulne kawiarnie i śpiewny francuski słyszany na ulicach – tych rzeczy, w przeciwieństwie do Lyonu, próżno szukać w leżącej trochę na południe Marsylii. Okolice starego miasta, przecięte na pół sporych rozmiarów deptakiem, opanowane są przez imigrantów– jedną połówkę zamieszkują ci z Afryki, drugą natomiast religijni muzułmanie. Widać biedę i brud. Wszędzie leżą psie kupy. Dość pokaźne – więc pewnie nie tylko psie. To raczej olbrzymi śmietnik. Cuchnie. Na każdym kroku natrafić można na uliczne targi, na których kupisz dosłownie wszystko – od lekko zepsutych, leżących cały dzień na słońcu ryb, poprzez przyciągające osy specjały z Północnej Afryki, do tradycyjnych, muzułmańskich kiecek dla mężczyzn. Po zmroku łatwiej tutaj o kokainę niż o odrobinkę alkoholu – sprzedaż tego drugiego jest we Francji zakazana po godzinie dwudziestej drugiej. Do kupna narkotyków natomiast nagabują przypadkowych przechodniów przedsiębiorczy młodzieńcy, którzy muszą jakoś sobie radzić w życiu. W tej dzielnicy jemy obiad – coś, co najłatwiej opisać jako zupę oliwkową z pulpecikami i nadziewaną papryką. Do tego, rzecz jasna, bagietka - jesteśmy przecież we Francji. Po tym jak dwa metry od naszego stolika przebiega szczur, nie ruszam już pulpecików. Obok ciasną uliczką przejeżdża specjalna śmieciarka zbierająca porzucone na ulicy śmieci i nieczystości – proces ten powtarzany jest zapewne codziennie. Kupujemy (już nielegalnie) butelkę wina owiniętą dla niepoznaki w gazetę i wypijamy ją w malowniczym starym porcie – musimy się spieszyć, nasz hotel zamykają o północy, gdyż znajduje się obok meczetu. W Starym Porcie rozbrzmiewa żywiołowa muzyka – miejscowi grają na bębnach, śpiewają i tańczą. Skąd w Marsylii tylu przybyszy z innych krajów? Otóż mieszkańcy byłych kolonii francuskich w Afryce mogą ubiegać się o francuskie obywatelstwo ze znacznie skróconym okresem oczekiwania. Osiedlają się oni głównie w Marsylii i Paryżu. Ich obecność przez wielu Francuzów uważana jest za spory problem. Będąc w Marsylii aż ciężko uwierzyć, że to drugie największe miasto Francji – miejsce to jest pełne kolorów, nietypowych zapachów i, mimo wielu często wytykanych wad, na długo zapada w pamięć.

Austriacki luz

Wszyscy jesteśmy ludźmi

Austria? Miejsce urodzenia Hitlera, przysiółek Niemiec i wesoło jodłujący góral w zielonych spodniach. Jadąc do Wiednia byłem przekonany, że napotkam tam ludzi jeszcze lepiej zorganizowanych i sztywniejszych niż mieszkańcy Niemiec – nawet akcent właściwy dla austriackiego niemieckiego często określany jest mianem pyszałkowatego. W Wiedniu nocowaliśmy w komunie studenckiej – siedzibie stowarzyszenia studentów i absolwentów danej uczelni, w tym akurat wypadku pochodzących z południowego Tyrolu. Absolwenci finansowali komunę, studenci natomiast kultywowali tyrolską kulturę i aktywnie korzystali z ogromnego mieszkania opłacanego w lwiej części przez starszych kolegów. Jaki jest student Uniwersytetu Wiedeńskiego? Jeździ konno i gra utwory Mozarta w wolnych

Patrik, rok ode mnie starszy Czech, zdecydowanie wiedział czego oczekuje od życia. Na stopa wziął nas w kierunku Bratysławy. Jak się okazało, był finalistą lokalnej edycji Mam Talent. Co robił Patrik? Patrik tańczył. Mniejsza o to, że jak się później okazało, tańczył tragicznie i do finału dostał się prawdopodobnie tylko dzięki SMS-om napalonych nastolatek. Patrik w wolnych chwilach pisał scenariusz do spektaklu tanecznego, zarabiał na życie robiąc to, co kochał. Do Bratysławy natomiast jechał samochodem, na który zarobił sam, by spotkać się ze swoją wybranką, słowacką piosenkarką. Słuchając Patrika miało się ochotę rzucić edukację i zająć się rzeźbieniem marmurowych ołtarzy lub czymś równie fantazyjnym, licząc, że kiedyś się to opłaci. Widok dwudziestolatka realizującego swoje pasje, dwudziestolatka, który już zrobił więcej, niż sam prawdopodobnie osiągnę przez najbliższych 10 lat, zmuszał do głębszej refleksji. Michael chciał mnie podrzucić mimo tego, że wracał z wakacji z dwójką dzieci i żoną, samochodem wyładowanym bagażami. Zabrali mnie spod Norymbergi w Niemczech i nadłożyli sporo drogi, żeby zostawić mnie w dobrym miejscu. Michael wraz z żoną, jak większość napotkanych przeze mnie Niemców, świetnie mówił po angielsku, co pozwoliło nam na dość interesującą rozmowę. Od mojego dobroczyńcy dowiedziałem się bowiem, że w Niemczech wciąż, mimo upływu tylu lat, istnieje spory rozdźwięk pomiędzy zachodnią a wschodnią częścią kraju. Michael opowiadał o rzeszach pracowników fizycznych wyjeżdżających do Bawarii pracować w rolnictwie, o znacznie niższym poziomie szkolnictwa na wschodzie, oraz o braku perspektyw w tej części kraju. Niemcy z zachodu z powodu swego bogactwa mieli rzekomo być bardziej zarozumiali i nieżyczliwi, ci ze wschodu wręcz przeciwnie – tworzący serdeczną wspólnotę, ciężko pracujący. Tak bardzo przypominało mi to stosunek Polaków do naszych zachodnich sąsiadów, że spytałem go, czy był kiedyś w Bawarii. Gdy usłyszałem przeczącą odpowiedź, utwierdziłem się w przekonaniu, że w gruncie rzeczy ludzie wszędzie są tacy sami. Ponad pięć tysięcy przejechanych autostopem kilometrów, dziesiątki fascynujących ludzi, europejskie kultury „od środka”, ogrom wrażeń i przygód po drodze. Mój cel został osiągnięty – tamtych podróży nie zapomnę tak szybko. Spędzanie czasu w ten sposób naprawdę wzbogaca. Czy warto, a możej lepiej załatwić sobie jakieś praktyki na wakacje? Cóż, popracować jeszcze w życiu zdążę – plan podróży na kolejne lato mam już rozpisany. 0

Francuzi są narodem wagabundów. W let-

nie noce na brzegu Rodanu zbierają się setki

młodych ludzi. Powietrze pachnie haszyszem. chwilach? Tu właśnie zaczęły się pierwsze niespodzianki – otóż nasi wiedeńscy współlokatorzy palili nieprzyzwoite ilości trawy, wodę pili prosto z kranu, uznawali tylko najtańsze piwa na rynku, a w salonie pozycję centralną zajmował stół do piłkarzyków. Udało nam zahaczyć się o doroczny festiwal odbywający się w Wiedniu. Tam utwierdziłem się w przekonaniu, że typowy młody Austriak, za bardzo nie generalizując rzecz jasna, diametralnie różni się od swojego niemieckiego odpowiednika. Z podłużnej wyspy na Dunaju, na której odbywał się festiwal, szybko dało się wydostać tylko jednym sposobem – odczekawszy swoje w wielotysięcznej kolejce do metra. Ochrona przepuszczała co jakiś czas grupę wystarczającą do zapełnienia całego pociągu. Aby dostać się do wejścia należało pokonać poustawiane w wężyk barierki. Tym, co mnie tak oczarowało, był fakt, że znaczna część Austriaków ani myślała czekać w tymże wężyku. Młodzi śmiejąc się, przewracając i krzycząc przeskakiwali przez barierki w przewężeniu, znajdując się dzięki temu przy stanowiskach ochrony. Dla kogoś spodziewającego się zastać w Austrii niemiecki porządek i zamiłowanie do przestrzegania zasad była to spora niespodzianka – ludzie tutaj sprawiali wrażenie wyluzowanych i czasem nieogarniętych. Dla mnie, Polaka – swoich.

styczeń-luty 2014



varia / mamo, to już ostatni!

Na

Polecamy: 58 CZARNO NA BIAŁYM Prosta historia 64 3PO3 Niezapomniana randka Cenne porady przed Walentynkami

66 DGN Do góry nogami Świeża dawka hejtu prosto z Uczelni fot. Agnieszka Michałek

koniec

Odwiedzam ją kilka razy do roku. Szkoda, że tak rzadko.

Inni istnieją melania śmigielska dzisiejszym świecie żyjemy w przekonaniu, że globalizacja nas zjada i gdziekolwiek nie pojedziemy tam wszystko wygląda podobnie, a McDonald’s jest na każdym kroku. Wyjeżdżając do najbardziej rozwiniętego państwa Azji, mianowicie do Japonii, przekonałam się, że o dziwo proces ten nie wszędzie jest aż tak intensywny. Rozmowy z wieloma Japończykami uświadomiły mi, że liczne twory zachodniej popkultury w ogóle nie docierają do tego kraju, a jeśli już się tak stanie, to szybko popadają w zapomnienie. Rzadko można spotkać osobę, z którą uda się porozmawiać o globalnie znanej muzyce, filmach, sztuce. Zresztą trudno tu mówić o rozmowie, gdyż język angielski nie jest tu popularny. Czasami jestem wręcz w szoku, że nigdy nawet nie słyszeli o pewnych znanych postaciach ze świata kultury, których to wręcz wstyd byłoby nie znać w Polsce. Przykładem może być Romeo i Julia Szekspira. Tak, znalazłam nie jednego, lecz wielu Japończyków, którzy nie mieli pojęcia, o czym jest ta romantyczna historia. Rozumiem, że podczas edukacji w szkole można przeoczyć kilka faktów, ale rolę Romea odgrywał nawet Leonardo DiCaprio! Z drugiej strony, pozytywne efekty słabego wpływu globalizacji są niesamowicie interesują-

W

Rozmowy z wieloma Japończykami uświadomiły mi, że liczne twory zachodniej popkultury w ogóle nie docierają do tego kraju, a jeśli już się tak stanie, to szybko popadają w zapomnienie.

ce i wprawiające w zachwyt. Japonia ma swoją własną, wyraźnie widoczną kulturę i mocno zakorzenioną tradycję. Podczas licznych spacerów po mieście Kyoto mogłam poczuć się jak w XVIII wieku. Jest to wręcz niewiarygodne, ale przechadzając się jedną z ulic w dzielnicy Gion można naprawdę powrócić do czasów, kiedy to jedną z najpopularniejszych rozrywek było spędzanie czasu z gejszą. Obie strony tejże kamiennej drogi zabudowane są tradycyjnymi drewnianymi domkami. Są to herbaciarnie, w których gejsze przyjmują swych klientów. Jedyne, co rozświetla ścieżkę, to czerwone lampiony umieszczone przy każdym wejściu. Ulica jest niesamowicie cicha i pusta. Czasami słychać tylko szmer tradycyjnych, przesuwanych drzwi, a rzadziej stukot drobnych kroczków sandałków gejsz. Najpiękniejszym widokiem są one. Ubrane w starannie założone kimona, z ozdobnie upiętymi włosami i białymi twarzami, na których czerwień ust wygląda zniewalająco. W rzeczywistości robią wrażenie, jakiego żadne zdjęcie nie potrafi oddać. Jak się okazuje, globalizacja nie zawsze idzie w parze z rozwojem państwa. Także my, Polacy, zamiast adoptować kolejny amerykański program telewizyjny, może zadbajmy o nasze korzenie i kulturę i o to, żeby też być inni… 0

styczeń-luty 2014


/ Starość

Prosta historia TEKST i Fotografie:

Z

M i r e k K a ź m i e rc z a k

imny, mokry, jesienny dzień. Światło w oknie pada na podwórko.

Czeka na kogoś Kilka razy, dość mocno uderzam pięścią w drzwi, jednocześnie dzwoniąc dzwonkiem. Mam pewność, że wtedy mnie usłyszy. Mówię, że to ja. Otwiera drzwi i rzuca mi się na szyję. Wchodzimy do kuchni. Zegar leniwie odmierza kolejne minuty, w piecu trzaska drewno. W powietrzu wyczuwam zapach proziaków. Te grube mączne placki, posmarowane masłem lub miodem, to wspomnienie mojego dzieciństwa. Jeszcze kilka lat temu radziła sobie sama. Jeździła na zakupy, co niedzielę do kościoła. Teraz potrzebuje więcej pomocy, choć jak na swój wiek i tak czuje się dobrze. Odwiedzam ją kilka razy do roku. Szkoda, że tak rzadko. Często opowiada mi o swojej przeszłości: o tym, jak schowała się do beczki przed nie-

58-59

mieckimi żołnierzami, o kosie, którą wbiła sobie w nos czy o rozstaniu z mężem. Lubię wsłuchiwać się w te historie, choć znam je na pamięć.

Życie dało jej w kość Była jedynaczką. Ojca prawie nie znała: wyjechał do Kanady pracować i nigdy nie wrócił. Urodziła się w 1925 roku. W czasie wojny była pielęgniarką gdzieś na terenie dzisiejszych Czech. Do dzisiaj nie wiem jak się tam znalazła i dlaczego - jakoś nigdy o tym nie wspominała. Tamtejszy fotograf zrobił jej, jak uważa, najpiękniejsze zdjęcie w życiu. Gdy było wystawione w witrynie zakładu fotograficznego, wszyscy się zatrzymywali. Do dzisiaj wisi w pokoju gościnnym. Po wojnie znalazła pracę w miejscowej fabryce produkującej autobusy Autosan. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie stanowisko, które zajmowała. Była spawaczką, jedyną na hali i najlepszą w mieście. W międzyczasie odkładała pieniądze na dom. Za pierw-

sze oszczędności kupiła cegłę, ziemię dostała w spadku. Wynajęła kilku murarzy i zaczęła budowę. Trwało to kilka lat. Sama nadzorowała wszystkie prace. Później poznała swojego przyszłego męża. Ona spod Sanoka, on z Kalisza.

Wyjechała do niego, ale nie na długo. Do dzisiaj widzę w jej oczach ból i niesamowity żal, gdy tylko o nim wspomina. Zostawił ją dla innej. A może innych? Sama więc wychowała dzieci lub to dzieci wychowały się same. Nie miała wyjścia. Teraz, po latach, ze spokojem opowiada o tym wszystkim. Nie da się już nic zrobić – Pozostaje normalnie żyć – mówi. Zastanawiam się czasem, jak będę wyglądał w jej wieku? Co będę robił? Tak naprawdę nie chcę wiedzieć. Gdy ją odwiedzam, mam wrażenie, że czas stanął w miejscu. W jej mieszkaniu wszystko wygląda tak samo. Małe radyjko na stoliku, miętowe cukierki w słoiczku, gorzka


Starość /

styczeń-luty 2014


/ Starość

czekolada, mandarynki i tajemnice różańca. Pod oknem stoi nieużywana maszyna do szycia. Teraz szydełkuje: czapki, szaliki, rękawiczki i ubranka dla lalek. To ją uspokaja.

Wtedy nie myśli o samotności W ten sposób stara się walczyć z codziennością. Coraz mniej osób ją odwiedza, większość przyjaciół już dawno umarła. Całą swoją miłość przelała na wnuki i prawnuki. Niektóre zna tylko ze zdjęć. Czasami do nich dzwoni: od niedawna ma taki śmieszny telefon komórkowy z wielkimi klawiszami i pomarańczowym guzi-

60-61

kiem z tyłu, który po wciśnięciu automatycznie wykręca numer ratunkowy. Lubi rozmawiać. Tę gadatliwość mam chyba po niej. Nieraz przerażają mnie jej opowieści, bo jak sama twierdzi ma dar przewidywania. Mówi mi o osobach, które przychodzą do niej we śnie. Snuje apokaliptyczne wizje końca świata, jak te z proroctw świętej Michaldy, w które mocno wierzy. Maria ma osiemdziesiąt siedem lat i swoje życie już za sobą. Zdjęcia były pretekstem do tego, aby spędzić z nią więcej czasu. 0

Mirek Kaźmierczak Interesuje go szeroko pojęty nurt fotografii dokumentalnej i reportażowej. Jest współzałożycielem kolektywu fotograficznego PUAP collective. Absolwent fotografii na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Projekt „Maria” jest bardzo osobistą opowieścią o własnej babci. Pomimo tego osobistego wymiaru – jest to również próba zmierzenia się z problemem samotności – szczególnie dotykającej osoby starsze.


Starość /

styczeń-luty 2014


/przecież nie jestem uzależniony To miasto jest za małe na nas dwóch.

Nie odcinaj mi pępowiny! K a r o l Ko pa ń ko

S z e f Dz i a ł u F e l i e t o n

rupka czterech znajomych wybrała się do pubu – podtrzymywanie znajomości wymaga przecież spędzania ze sobą czasu. Zajmują miejsce przy stoliku, pytając kelnera o hasło do Wi-Fi. Już po chwili cały kwartet przegląda Facebooka, nie zwracając na siebie uwagi. Są ze sobą tylko fizycznie, choć duchowo każdy z nich uczestniczy w innym wydarzeniu. Ania składa życzenia urodzinowe siostrze, Rafał potwierdza obecność na meczu, Marcin prosi szefa o dzień wolnego, a Kasia sprawdza opinie na temat swojego nowego manicure. Piątkowy wieczór w domu spędza za to Marta, koleżanka grupki ze studiów. Nie nudzi się – gra w piłkę z młodszym bratem, czyta książki. Ale to właśnie jej mi szkoda, a nie tamtej czwórki. Mówienie o tym, że świat pędzi coraz szybciej jest już truizmem godnym niezbyt ambitnych wykładowców. Świat już dawno złamał prawa fizyki. Wsiadł w wagonik kolejki górskiej zjeżdżającej z Everestu. Rozmontował hamulec, dołożył dopalacze i aerodynamiczną powłokę. Teraz gna szybciej od światła, wyprzedzając to, w jaki sposób o nim myślimy, wiedząc o naszej przyszłości i nas samych więcej, niż ktokolwiek inny. Jest uosobiony kontrybucją każdego z nas. Zbudowany z cegiełek, które wnosimy. Większość próbuje się uczepić tego wagonika. Kupujemy nowe smartfony, śledzimy technologiczne nowości, chcemy być na czasie i trendy. Tego się wymaga od człowieka XXI wieku, który wzorem neandertalczyka nie chce wyginąć w konfrontacji ze swoim bionicznym odpowiednikiem. Ale wbrew pozorom to „uczepianie” nie jest takie trudne. Trzeba się tylko pogodzić z faktem, że kiedy my złapiemy świat za nogi, to on nas chwyci za ramiona i obejmie. A ucieczka z jego uścisku jest tylko pozorna. Dopiero posiadając konta na wszelkiej maści serwisach społecznościowych i kilka skrzynek pocztowych możemy poczuć, że jesteśmy na czasie. Proces ten jest zupełnym przeciwieństwem narodzin. Kiedy dziecko opuszcza ciało swojej matki, to położna sprawnym ruchem ręki musi przeciąć pępowinę. Natomiast wchodzenie na łono sieci społecznościowych, jest właśnie „wchodzeniem na łono”. Powoli oplatamy się ich pępowiną. Czujemy się komfortowo, kiedy możemy na bieżąco sprawdzać swojego walla albo odświeżać konwersację ze znajomymi. Cierpimy w momencie naruszenia połą-

G

Świat już dawno złamał prawa fizyki. Wsiadł w wagonik zjeżdzający z Everestu. Rozmonotował hamulec, dołożył dopalacze i aerodynamiczną powłokę. Teraz gna szybciej od światła!

62-63

czenia. To FOMO (Fear of Missing Out). Choroba cywilizacyjna wcale nie mniej groźna niż cukrzyca czy rak, bo psychiczna, powodująca poczucie dyskomfortu kiedy padnie bateria zasilająca. Jest ceną, jaką płacimy za postęp. Za przemysł zapłaciliśmy alergiami, za siedzący tryb życia – wadami postawy. FOMO jest nową wersją starego. Nie gorszą, ani nie lepszą. Inną. Naiwnie można sądzić, że środowisko, w którym się poruszamy, jest nowe. To nieprawda. Wszyscy, którzy czytają ten felieton, zapewne urodzili się jeszcze w czasach świata zbudowanego z atomów. Wciąż darzymy go sentymentem, o czym przypominają choćby memy z Typowym Sebą. Ale dzieci, które rodzą się teraz, od początku swojego istnienia trwają w świecie złożonym z bitów. Zaraz po narodzinach rodzice zakładają im konto na Facebooku. Na komunię kupują tablet, bo smartfon dostaje się już za pierwszą piątkę w szkole. Kto z Was nie pomyślał kiedykolwiek: Jak szybko najmłodsi chłoną nowinki. Ale nie ma w tym nic dziwnego. Tak jak nie dziwimy się niemowlakom umiejącym pływać, tak nie powinna nas zastanawiać pojmowana w lot umiejętność obsługi sieci społecznościowych. My jeszcze sami sobie musieliśmy hodować pępowinę, natomiast u najmłodszych cyfrowa automatycznie zastępuje realną. Facebookowa czwórka ze wstępu to nowy gatunek człowieka. Homo sapiens digital. Ewolucja świata wymogła zmianę samego człowieka. Kiedyś przewidywaliśmy, że technologiczne wszczepy, zwiększające możliwości naszego ciała już pukają do naszych drzwi. Tymczasem na pierwszy ogień poszedł nasz mózg, i to bez użycia skalpela. Właśnie on zmienił swój „stan skupienia”. Od dawna nie wymagał tylko czynników biologicznych, ale także społecznych, jak np. towarzystwa. Teraz wspięliśmy się na wyższy poziom piramidy potrzeb Maslowa. Marta, o której wspomniałem we wstępie, jeszcze tego nie zrobiła. A z każdą minutą będzie jej coraz trudniej dołączyć do znajomych, funkcjonujących w wirtualnym świecie. Będzie on coraz bardziej zastępował real, bo ludzie zwykle wybierają zabawę, zamiast nudy. Tymczasem w Internecie nudzić się nie można. Trzeba tylko pogodzić się z tym, że przez pępowinę sączymy narkotyk. Odwrotu od smartfonów i fejsa już nie ma. Zaszliśmy zbyt daleko. 0


Agnieszka Gutkowska / Jakub Chowaniec /

Kto jest Kim? Agnieszka Gutkowska

Instytut Prawa Karnego

W i e k: 33 lata M i e j s C e U r o dz e n i a : Bydgoszcz T y t u ł N au kow y: Dr Nauk Prawnych P r owa dzo n y P r z e d m i o t: Kryminologia, a od najbliższego semestru: Prawo karne wykonawcze

H o b by: „Długie nocne Polaków rozmowy” i taniec N a j w i ę k s z a z a l e ta : Jestem chyba silnym człowiekiem. No i szklanka jest dla mnie zawsze do połowy pełna :)

N a j w i ę k s z a wa da : Jestem strasznie, ale to strasznie, roztrzepana P o dz i w i a n a O s o b a : Matka Teresa z Kalkuty i kilka osób z kręgu moich bliskich. U lu b i o n a P o s tać : Hrabia Monte Christo U lu b i o nE k s i ą ż k i : Mam masę ulubionych książek, poczynając od Ani z Zielonego Wzgórza , a kończąc na książkach Sergiusza Piaseckiego. Ostatnio np. często wracam do Nowego wspaniałego świata Aldousa Huxleya. Ale książki, które zdecydowanie najgłębiej zapadły mi w serce to Tułacze dzieci Hanki Ordonówny i Dzieci Groznego Asne Seierstad. Najstraszniejsze dwie książki, jakie w życiu czytałam…

U lu b i o n y F i l m :

Przeminęło z wiatrem. I uwielbiam filmy Clinta Eastwooda i Car-

losa Saury.

U lu b i o n a g a z e ta : Biały wywiad to podstawa – czytam bardzo różne gazety U lu b i o n y a r t y s ta : Michał Bajor N a j w i ę k s z y s u kc e s : Powiem jak będę miała 80 lat. Ż yc i ow e m o tto : Mam dwa – nie ma sytuacji, aby któreś z nich nie pomogło – „Wiara góry przenosi” i „Jeśli nie wiesz jak się zachować – zachowaj się przyzwoicie.”

Niespełnione marzenie:

Bezpiecznie powiem: nauczyć się hiszpańskiego,

jeździć na nartach i kono.

Dlaczego wybrała Pani karierę nauczyciela akademickiego? Uwielbiam uczyć innych, co dla mnie oznacza pokazywanie nowych horyzontów, zarażanie pasją, ale przede wszystkim zachęcanie do niezależnego i odważnego myślenia i ośmielanie tych, którzy boją się wyrazić własne zdanie i myśleć samodzielnie.

Co Panią razi u studentów?

To samo co u wszystkich innych – brak kultury i arogancja oraz polityczna poprawność i, nieodłącznie się z tym wiążące, bezmyślne powtarzanie frazesów.

Co należy zmienić na UW?

Marzy mi się, aby szkoły wyższe były miejscem prawdziwego rozwoju intelektualnego i duchowego i to zarówno studentów, jak i nauczycieli. Gdzie na korytarzach jeszcze długo po zakończeniu zajęć toczyłyby się zażarte dyskusje i spory, gdzie najważniejsze nie byłoby uzyskanie zaliczenia, ale poszukiwanie i dochodzenie do prawdy, a poglądy nie byłyby cenzurowane, ale poddawane normalnej, naukowej krytyce.

Najciekawszy kwiatek z egzaminu?

Brak odpowiedzi na pytanie z kategorii ratunkowych „Jaki kraj pierwszy napadł na Polskę w 1939?

Jaką radę dałaby Pani studentom?

Podczas studiów studiujcie – szukajcie i zgłębiajcie to, co Was interesuje, rozwijajcie się, bierzcie udział w różnych wydarzeniach, szukajcie prawdziwych przyjaciół i koniecznie… bawcie się!:)

Jakub

Chowaniec

W i e k: 25 lat M i e j s C e U r o dz e n i a : Radomsko T y t u ł N au kow y: Mgr P r owa dzo n y p r z e d m i o t: Prawo finansów publicznych H o b by: Lotnictwo, podróże N a j w i ę k s z a wa da : Długo by wyliczać :) P o dz i w i a n a O s o b a : Moja Mama U lu b i o n a P o s tać : James Bond U lu b i o n a K s i ą ż k a : Mistrz i Małgorzata U lu b i o n y F i l m : Pianista U lu b i o n a G A z e ta : Polityka, Rzeczpospolita U lu b i o n y a r t y s ta : Zespół Queen N a j w i ę k s z y s u kc e s : Mam nadzieję że dopiero przede mną ;) N i e s p e ł n i o n e m a r z e n i e : Zwiedzenie wszystkich państw świata Ż yc i ow e m o tto : Ordnung muss immer sein

Dlaczego wybrał Pan karierę nauczyciela akademickiego? Rola nauczyciela akademickiego jest niejako wpisana w studia doktoranckie. Każdy doktorant, a w szczególności studiujący w trybie stacjonarnym, ma obowiązek odbycia praktyki dydaktycznej. Zależy mi na rozwoju naukowym w dziedzinie prawa finansowego, a funkcję nauczyciela akademickiego dostałem gratis w pakiecie. Poza tym pochodzę z rodziny o nauczycielskich tradycjach i na pewno w dużej mierze miało to wpływ na decyzję. Ale muszę przyznać, że podoba mi się ta rola.

Co Pana razi u studentów?

Sam niedawno nim byłem.Studenci to bardzo zróżnicowana grupa, składająca się z wielu indywidualnych jednostek i ciężko wszystkich sprowadzić do wspólnego mianownika. Natomiast jeżeli muszę coś wskazać to chyba zostawianie wszystkiego na ostatnią chwilę, ale nie jest to wyłącznie problem wśród studentów.

Co należy zmienić na UW?

Myślę że przede wszystkim bardziej indywidualne podejście do studenta oraz większy nacisk na kształcenie praktyczne. Poza tym uważam że studenci powinni mieć większą możliwość indywidualnego kształtowania swojego programu studiów.

Najciekawszy kwiatek z egzaminu?

Chyba sytuacja, gdy student na pytanie o to, co się dzieje z aktem oskarżenia po śmierci osoby wskazanej w nim odpowiedział, że przechodzi na spadkobierców.

Jaką radę dałby Pan studentom?

Studenci powinni brać bardziej aktywny udział w zajęciach. Ćwiczenia są dla nich, a nie dla prowadzących. Im większe zaangażowanie w zajęcia, tym więcej można z nich wynieść i nauczyć się nie tylko publicznie wyrażać własną opinię ale również argumentować i bronić swojego stanowiska, co jest konieczne w zawodzie prawnika. Poza tym studia naprawdę są najlepszym okresem w życiu – wykorzystajcie to.

styczeń-luty 2014


/niezapomniana randka .Miłość to wojna, a może wojna to piekło, to chyba znaczy, że miłość to piekło?

Niezapomniana randka Odwieczny problem wszystkich zakochanych, czyli gdzie zabrać swoją drugą połówkę w ten jeden jedyny dzień w roku, kiedy to wyznaje się miłość, aby moment powiedzenia „KOCHAM CIĘ” był niezapomniany. Specjalnie dla Was wytypowaliśmy trzy najciekawsze miejsca ku temu!

Tużefski

Adios

Wódżitsu

Burgerlove

Łyżwy

OCENA: 88977

OCENA: 88889

OCENA: 88777

Wydawać by się mogło, że to zdecydowany zwycięzca

Doskonały wybór. 200 gram przepysznej wołowiny w akom-

W razie wybrania tej opcji należy szczególnie uważać na pro-

samotnych Walentynek. Polecam tutaj jednak trochę prze-

paniamencie warzyw i bułeczki, czegóż więcej można chcieć w

mieniujące szczęściem pary obijające się o bandy. Uważać

wrotności. Pozostawmy kaca dziewczynom na tyle naiw-

ten szczególny wieczór? Dodatkowo, jesteśmy tu bezpieczni

trzeba tym bardziej, że jak co roku naszym jedynym towa-

nym, by zgodzić się na randez-vous tak wątpliwej roman-

przed zakochanymi, gdyż kto o zdrowych zmysłach zabrałby

rzystwem są dwa ostrza, na których z zaciętą miną krąży-

tyczności. Porządna kolacja, a potem rajd po wyrosłych jak

dziewczynę na taką kolację? Owszem, wiele rzeczy może

my wokół lodowiska. Niebezpieczeństwo jest podwójne,

grzyby po deszczu na mapie Warszawy shotbarach? Tak

aspirować do miana romantycznych, ale burger? Wszak nawet

zwłaszcza, że może obudzić się w nas ukryta agresja, albo

wygląda mój każdy piątek, dlatego tym razem polecam

najbardziej brodaci lowelasi w raybanach nie będą próbować

gorzej – w obliczu cudzego szczęścia zgaśnie w nas pozo-

setkę na lepszy sen i rozpoczęcie 15 lutego w pełni formy,

zmusić swoją drugą połówkę do batalii, której ukończyć z

stała chęć do życia. Spokojnie. Większość tych szczęśli-

by sprostać nadchodzącym deadlajnom. W ten sposób nie

godnością nie sposób. No chyba, że ktoś postanowi poddać

wych ludzi właśnie zrobiło z siebie idiotów, a to – jak wska-

tylko unikniemy porannego zażenowania, jak i zminimali-

swą wybrankę próbie ognia, wtedy ta, jak na damę przystało,

zuje moje doświadczenie – nie wróży związkowi świetlanej

zujemy ryzyko obudzenia się bez nerki.

weźmie dwa kęsy i odłoży resztę dla biednych psinek.

przyszłości. No cóż, może w ciągu tego roku potrenują.

OCENA: 88887

OCENA: 88889

OCENA: 88887

Odrobina etanolu w miłosnym sukcesie nigdy nie za-

Opcja zdecydowanie najprzyjemniejsza. Zakładając naj-

Doskonała opcja. Doświadczony łyżwiarz będzie mógł

szkodzi. Partnerka po spożyciu naszego narodowego

bardziej pesymistyczny scenariusz wydarzeń, nawet jeśli

zaimponować wybrance serca z gracją wykonanym Rit-

trunku stanie się milsza i bardziej otwarta. Twoje su-

randka się nie uda, to przynajmniej będzie smacznie. Dobry

tbergerem, prezentując zwinność połączoną z tężyzną

che dowcipy wreszcie wzbudzą w niej szczery, prze-

burger bar rekomenduję w szczególności nieśmiałym męż-

fizyczną. Mniej wprawiony śmiałek wykorzysta ten czas do

rywany czkawką śmiech. Z każdą dodatkową kolejką

czyznom – podczas jedzenia niewskazane jest mówienie,

bezkarnego przytulania się i obmacywania partnerki. Czę-

staniesz się przystojniejszy, a i ona zyska powabu.

więc cisza chociaż w tym przypadku nie będzie krępu-

ste podnoszenie dziewczyny z tafli lodu pokaże jej Twoją

Nie bez kozery jest to pomysł polecany szczególnie

jąca. Poza tym, najedzona kobieta jest mniej niebez-

wrażliwą stronę, co powinno wzbudzić w niej wdzięczność,

na randkę z mniej urodziwą dziewczyną. A jeśli Ci się

pieczna i dużo łatwiejsza do oswojenia. Nie przesadźcie

a to już dobry wstęp do przeniesienia romansu w cieplejsze

poszczęści i rano obudzicie się obok siebie, oboje na

tylko z liczbą kalorii – możecie później zasnąć w najmniej

miejsce. Jeśli to Ciebie trzeba raz po raz zbierać z lodowi-

kacu, przynajmniej będzie Was coś łączyć.

sprzyjającym ku temu momencie.

ska, nie martw się – zawsze możesz zrobić z siebie jeszcze

Kamilla

większą ofiarę i zaprosić pannę do siebie na masaż.

OCENA: 88877

OCENA: 88887

OCENA: 88887

Ta popularna forma spędzania wolnego czasu otwiera

Przez żołądek do serca? Walory smakowe naszej randki

Polecam szczególnie miłośnikom historycznych do-

serca i dusze, rozplątuje języki i emocjonalnie zbliża,

pomagają przymknąć oko na pewne jego niedocią-

znań, dzieje łyżew sięgają bowiem pięciu tysięcy lat

więc teoretycznie czegóż chcieć więcej w walentyno-

gnięcia! Mając na myśli małe restauracje zajmujące

wstecz. Dla tych mniej nią zafascynowanych mam kil-

wy wieczór? Zachęcam jednak do wzniesienia się na

się serwowaniem całkiem wykwintnie podanych bur-

ka przestróg – mnóstwo nieokiełznanych amatorów

wyżyny swojej romantyczności i zaserwowania swoim

gerów, może to nadać swoistego charakteru naszej

techniki łyżwiarskiej dookoła, krzyczące wniebogłosy

wybrankom czegoś bardziej wykwintnego. Wódka do

randce. Jednak umiejętność zjedzenia takowego bez

dzieci oraz nasza własna w tym niedoskonałość raczej

zbyt wyszukanych afrodyzjaków nie należy i zamiast

twarzy wysmarowanej kapiącym sosem może okazać

nie sprzyja wytworzeniu elektryzującej miłosnej aury.

wzbudzać coraz większe obustronne zainteresowa-

się całkiem przydatna, więc upewnijcie się wcześniej,

W dodatku istnieją dwa rodzaje upadków – upokarza-

nie, raczej powoduje odpływanie umysłów w świat

czy takie zdolności macie już w małym palcu. Osobiście

jący własny i rozczulający wspólny. Cóż, trzeba dobrze

własnych fantazji. Polecam marzycielom!

wolałabym truskawki maczane w gorącej czekoladzie,

wyczuć, czy nasza druga połówka jest skora do lodo-

ale widocznie to tylko moje fanaberie.

wych wywrotek.

64-65 magiel


Kółko & Krzyżyk

Lol? W USA 97 osób ma tak na imię.

Jedi jest oficjalną religią 70 tys. Australijczyków.

Sudoku

Trudne

– Kobieto, weźże odpal ten samochód i jedź

W 1938 człowiekiem roku został nie kto inny, lecz Adolf Hitler. Zaś Józef Stalin został uhonorowany tym tytułem dwa razy – w 1939 i 1941.

Wystarczy zamknąć w pomieszczeniu 57 osób, by mieć 99 proc. pewności, że dwie z nich mają urodziny tego samego dnia.

Egzamin. Babka pyta egzaminatora: – Czy można używać kalkulatora?

Niektórzy lekarze uważają, że zjedzenie “kozy z nosa” wzmacnia układ odpornościowy.

Pakistański dyplomata Akbar Zeb nie został wpuszczony do Arabii Saudyjskiej, bo jego imię i nazwisko można przetłumaczyć jako “największy penis”.

Humor w poziomie

Średnie Szatańskie


i m a g o N y Do Gór

jsie – nie by check-inujesz na Fe e ni i a st In na ę si gujesz awdziwa. Nie haszta Buwing. Historia Pr

Z IA R N IE O D P O W IE D O T K A D E R Ł: A W TO PR Z YG O siąubionym mie tyczeń jest ul ia ldz ie w po Nieod cem Redaktora w tedy ie śn ła w to aż nego, poniew sztów U W (z w ła głupota studen uSt . yt ój szcz ęk nej) osią ga sw ściowe dresy cza tych płci pi yj się w swoje w u, dentki ubierają adają na nogi Em kł za , re su ea Pl ch oi sw na em i bluzy Femi ętniczym w yraz po czym z cierpi do Centrum Życia Towasię ą aj zonów jest twarzach ud m od kilku se ki ja , W U o eg rzyski W. niewątpliwie BU do nie przychodzi czywiście nikt ć, zy uc dę aw pr na BU W-u, żeby się ć wra żenie, ja kia ale na le ży spraw najgorsza sesja ć by ła ia m by to zo sezesz ją ta k ba rd er bi Ty a a, ci wiedpo od a Twojego ży ni . Dla uzyska da się o niej lk ty jm k na rio, ja bą co le ży zabrać ze so niego efektu na lepiej zape łnionych notatk aaj pięć zeszytów (n te z liceuwm albo pożyczyć ać mi – można zabr ry), dwa segragator y (nalest sio j ze ds ło od m jdy ze wszysteśniej w piąć sla edykolwiek ki ży do nich wcz na któr ych się kich w yk ładów, kszenia objętości Redaktor zwię jednostronby ło – w celu y za leca druk ln ia dz ie w po od Nie rtka) i dziesięć n slajd=jedna ka ny w wersji jede inimum 500 stron ka żdy). (m permanentną podręczników ienia się przed W celu uchron ią żek można zabrać bezpoks skoliozą, część i ostentac yjnie tecznych półek ubsze, średio bl bi średnio z e inne, jeszcz gr w ymieniać je na iny. Należ y przy tym ciężgodz nio co półtorej ęczonego – paw yglądać na zm się ca ły czas i ć ha yc zd w ko piasz, bo musisz miętaj: nie dosy uczyć. lny Nieodpowiedzia edaktor za z e ni zgod przy pomina, że ’t happen, ca ły dn sadą pics or di i na le ży oduk swój trud na . To niepraw ać w to en um ok , ud eś zi io gd dn ą ie aj w m po e ajomi na Fejsi da, że Twoi zn ń przed eg za minem z logiie co robisz na dz się fotk ami wszystk iego, co l ie dz go ki. Dlate CoffeeHeaven. nej, i pijesz w al m no Fe w sz je #powodzenia!

wasz.

LNY

S

O

R

666

bez zą i nienawidzą, ale d ar g cy ys sz w – g Buwin ż jakoś smutno te i tk fo ej ow tk ią am p




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.