Numer 210 (SGH) (październik)

Page 1

www.magiel.org.pl Numer 210 Październik 2023 ISSN 1505-1714

O jaki świat dziś walczysz? s.7

Wybory 2023 ‚ Widmo 89 Walka na froncie medialnym s.9

s.11



spis treści / Nowy sezon Sex education ma więcej błędów niż którykolwiek dział w Maglu

07

18

O jaki świat dziś walczysz

35

Znany–nieznany horror Hiszpanii

f Książka

a Uczelnia

14 TikTok mnie namówił 15 Manuela z kreteńskiego wzgórza 16 Czy warto sobie w ogóle ufać? 17 Recenzje

0 6 Stawki stypendiów? Urągające.

5 Polityka i Gospodarka (8Dział Numeru 8)

e Film

07 O jaki świat dziś walczysz? 0 9 Walka na froncie medialnym 1 1 Widmo ’ 89

1 8 Znany–nieznany horror Hiszpanii 20 Taniec na granicy humoru i mroku 2 1 U-boot zwany rozdwojeniem

d Muzyka

Najbardziej piłkarski archipelag

j Warszawa

sportem? 33 Mundial bohaterek 35 Najbardziej piłkarski archipelag na świecie 37 Sportowe podumowanie wakacji

p Czarno na Białym

32 Jakie wyzwania stoją przed dzisiejszym

t Człowiek z Pasją

38 Ze szkolnej dyskoteki do galerii sztuki

t Technologia i Społeczeństwo

g Sztuka

42 Rządy i korporacje a nasza prywatność

4 0 A r c h i t e k t o n i c z n a k o n t r r e w o l u c ja 41 O nauce słów parę: Różnice między ideałem a rzeczywistością

q Felieton

2 8 Czy powinno nam się chcieć?

Stowarzyszenie Akademickie Magpress

Maciej Bystroń-Kwiatkowski maciej.bystron-kwiatkowski@magiel.waw.pl

Mateusz Kozdrak

q Reportaż

5 0 Sier pień alla R omana

k Gry

53 R e c e n z j e 5 4 G a m e s c o m e i d e vc o m 2 02 3

h 3po3

56 C h o r r o r o s z c z

c Kto jest kim?

57 Mateusz Kozdrak / Dorota Dyra

Dział CP: Jan Ilnicki

Julia Białowąs, Julia Dębowska, Julia Kieczka, Julia Kowalczuk,

Patrycja Reguła, Patrycja Świętonowska, Patryk Czerski, Paulina

Dział HR: Maria Opiłowska

Julia Krasuska, Julia Montoya, Julia Mosińska, Julia Ostęp, Julia

Wojtal, Paweł Pawłucki, Paweł Pinkosz, Paweł Mironiak, Piotr

Zapiórkowska, Julia Zbyszyńska, Julianna Sęk, Julianna Gigol,

Grodzki, Piotr Holeniewski, Piotr Niewiadomski, Piotr Prusik,

Justyna Kozłowska, Justyna Szarek, Kacper Rzeńca, Kacper Maria

Przemysław Sasin, Radosław Mazur, Rafał Wyszyński, Remi-

Jakubiec, Kajetan Korszeń, Kamil Węgliński, Kamil Krzysztof Flor-

giusz Skierski, Róża Francheteau, Sabina Doroszczyk, Stanisław

czyński, Karina Drobek, Kacper Juc, Kacper Koźluk, Kamil Pytlarz,

Piórkowski, Stanisław Siemiński, Szymon Podemski, Tomasz

Karol Jurasz, Karol Truś, Karolina Chalczyńska, Karolina Chojnac-

Dwojak, Tymoteusz Nowak, Urszula Grabarska, Weronika Balcer,

ka, Karolina Fryska, Karolina Gos, Karolina Owczarek, Katarzyna

Weronika Kamieńska, Weronika Rzońca, Weronika Zmysłowska,

Gawryluk-Zawadzka, Katarzyna Jaśkiewicz, Katarzyna Lesiak,

Weronika Zys, Wiktor Mielniczuk, Wiktoria Domańska, Wiktoria

Katarzyna Pawłowska, Katarzyna Ratajczyk, Kinga Boćkowska,

Jakubowska, Wiktoria Latarska, Wiktoria Nastałek, Wiktoria

Kinga Figarska, Kinga Nitka, Kinga Nowak, Kinga Włodarczyk,

Pietruszyńska, Wojciech Augustyniak, Wojciech Boryk, Wojtek

Klaudia Łęczycka, Klaudia Smętek, Klaudia Urzędowska, Klaudia

Zaleski, Zofia Matczuk, Zofia Soboń, Zofia Wójcicka, Zuzanna

Waruszewska, Konrad Czapski, Krystyna Citak, Krzysztof Król,

Bąk, Zuzanna Dwojak, Zuzanna Łubińska, Zuzanna Pyskaty,

Laura Królewska, Laura Michałowska, Laura Starzomska, Laura

Zuzanna Szczepańska, Zuzanna Witczak, Zuzanna Jędrzejowska

Patronty: Igor Demianiuk

Dział IT: Zofia Zygier

Uczelnia: Wiktoria Konarska

Dział PR: Igor Osiński

Człowiek z Pasją: Alicja Utrata

Korekta: Piotr Holeniewski oraz Martyna Kmita, A leksan-

Felieton: Ignacy Michalak

dra Kamińska, Jan Kroszka, Piotr Szumski, Natalia Sawala

Film: Rafał Michalski Muzyka: Michał Wrzosek

Współpraca: Adam Bartoszek, Adam Pantak, Adrian Knysak, Adrianna Smudzińska, Adrianna Wyszczelska, Agata Ciara, Agata Szum, Agata Zapora, Agata Nowakowska, Agnieszka Chilimo-

Sztuka: Tytus Dunin

niuk, Agnieszka Traczyk, Aleksander Jura, Aleksandra Józwik,

Warszawa: Mateusz Tobiasz Wolny

Aleksandra Sojka, Aleksandra Sowa, Aleksandra Kalicińska,

Sport: Franciszek Pokora

Aleksandra Kamińska, Aleksandra Kos, Aleksandra Mira Golecka,

Technologia i Społeczeństwo: Piotr Szumski

Aleksandra Szcześniak, Alicja Garbicz, Alicja Paszkiewicz, Alicja

Czarno na Białym: Jakub Boryk

Redaktor Naczelny:

47 C o n c r e t e P a r a d i s e

Dwojak

Książka: Julia Jurkowska

Prezes Zarządu:

4 4 Zamek z Piasków 4 6 Warszawa to nosi

Redaktorzy Prowadzący: Filip Wieczorek, Tomasz

Polityka i Gospodarka: Mateusz Fornowski

Wydawca:

Concrete Paradise

o Sport

2 2 Wo rds o f l o ve , wo rds s o l e isure d 23 O t ym, o co w ł aściwie ch o dzi 24 Re cenzja 2 6 S z c z y t y (n i e t y l k o) n a p ł ó t n i e 27 Horror vacui

47

Reportaż: Filip Wieczorek

Rudowicz, Andrzej Wyszomirski, Aneta Sawicka, Angelika Kuch, Anna Halewska, Anna Chojnacka, Anna Raczyk, Anna Sierpińska, Antoni Czołgowski, Arkadiusz Bujak, Artur Dziubiński, Artur

Gry: Michał Goszczyński

Veryho, Barbara Iwanicka, Barbara Przychodzeń, Bartosz Pro-

Kto Jest Kim: Grzegorz Nastula

szek, Benedykt Chromiński, David Bednarczyk, Diana Mościcka,

Zastępcy Redaktora Naczelnego:

3po3: Michał Wrzosek

Dominika Siemieńczuk, Dominika Wójcik, Dorian Dymek, Elżbieta

Alicja Utrata, Igor Osiński

Dział Foto: Nicola Kulesza

Zyskowska, Emilia Denis, Emilia Kubicz, Emilia Matrejek, Ewa

Dział Grafika: Anna Balcerak

Adres Redakcji i Wydawcy:

Dyrektor Artystyczny: Przemysław Sasin

al. Niepodległości 162, pok. 64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com

Wiceprezes ds. Finansów: Maciej Cierniak

Jędrszczyk, Ewa Juszczyńska, Filip Przybylski, Franciszek Wieczorek, Gabriela Fernandez, Gabriela Milczarek, Hai Anh Liniewicz, Hanna Dąbrowska, Hanna Sokolska, Hubert Cezary Wysocki, Iga Kowalska, Iwona Oskiera, Izabela Jura, Jacek Wnorowski, Jakub

Wiceprezes ds. Projektów: Teresa Franc

Białas, Jakub Kaleta, Jakub Kobosko, Jakub Kołodziej, Jakub

Pełnomocnik ds. Partnerów: Jan Ilnicki

Kozikowski, Jakub Kruszewski, Jakub Pec, Jakub Stasiak, Jakub

Pełnomocnik ds. UW: Ignacy Michalak

Stachera, Jakub Kulak, Jan Kroszka, Jan Ogonowski, Jan Stusio, Janina Stefaniak, Joanna Góraj, Joanna Kaniewska, Joanna Sowa,

Urraca-Makuch, Magdalena Paduch, Magdalena Oskiera, Maja Kamińska, Maja Oleksy, Małgorzata Bocian, Marcin Gzylewski,

Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania

Marcin Kłos, Marcin Kruk, Marek Kawka, Maria Boguta, Maria

i

Jaworska, Maria Król, Maria Sobczyk, Maria Trojszczak, Marianna

niezamówiony

Krzepkowska, Mariusz Celmer, Marta Kołodziejczyk, Marta Smej-

na

da, Marta Sobiechowska, Martyna Borodziuk, Martyna Kądzioła,

odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam

Martyna Kmita, Martyna Sontowska, Martyna Wisińska, Martyna

i artykułów sponsorowanych.

skracania łamach

niezamówionych może NMS

tekstów.

Tekst

nie

zostać

opublikowany

Magiel.

Redakcja

nie

ponosi

Krzysztoń, Marzena Czerkawska, Mateusz Klipo, Mateusz Pastor, Mateusz Skóra, Mateusz Wichowski, Mateusz Filip Marciniewicz, Maximilian Seifert, Michał Jóźwiak, Michał Kujan, Michał Murawski, Michał Orzołek, Michał Słoniewski, Michał Stybowski, Michał Śliwiński, Michał Tyrka, Michał Hryciuk, Mikołaj Dziok, Mikołaj Łebkowski, Mikołaj Chmielewski, Miłosz Borkowski, Monika Pa-

Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania październikowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 25 września.

sicka, Natalia Literacka, Natalia Młodzianowska, Natalia Nadolna,

Okładka: Przemysław Sasin

Natalia Olchowska, Natalia Tomaszewska, Natalia Zalewska,

Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka

Natalia Sańko, Olga Duchniewska, Oliwia Wiktoria Witkowska,

październik 2023


SŁOWO OD NACZELNEGO / wstępniak Piąte pytanie w referendum: Czy jesteś za rozwiązaniem organizacji?

Jeden zgryźliwy tetryk idzie na wybory adszedł ten moment, kiedy w końcu napiszę wstępniaka odnoszącego się do tematyki bieżącej. Naturalnie chodzi o zbliżające się wybory parlamentarne, którym to też poświęcony jest cały dział Polityka i Gospodarka w tym wydaniu Magla, niejako zostający pierwszym działem okładkowym w historii. Serdecznie zapraszam do jego lektury. Problem w tym, że po przeczytaniu tekstów z niego nie wiem, czy ja właściwie jestem w stanie napisać coś nowatorskiego i twórczego względem tego, co zostało tam już zawarte. Rzecz jasna, jak każdy namawiam was do udania się do urn wyborczych 15 października i oddania głosu na… no właśnie, kogo? Wydaje mi się, że główna grupa odbiorców tego miesięcznika, jaką niewątpliwie są studenci czy ogólnie pojęta młodzież, powinni mieć już jakoś ukształtowane swoje poglądy. Każdy z nas powinien był stoczyć wewnętrzną walkę pomiędzy tym, na kogo głosowali nasi rodzice i jak to argumentowali, gdy byliśmy jeszcze niepełnoletni, bez możliwości głosu i raczej bez większej świadomości politycznej, a naszymi wewnętrznymi przeświadczeniami, które w pierwszych latach naszej dorosłości powinny się już wytworzyć. Oczywiście nie uważam, że należy koniecznie sprzeciwiać się temu, na co głosowały lub dalej głosują nasze rodziny – być może komuś ten wybór odpowiada, zaakceptowanie tego również może być elementem tej walki. Idę na wybory, ponieważ czuję się Polakiem i chciałbym dla tego kraju jak najlepiej, ale to jest banał, który może powiedzieć każdy, a finalnie do urn wpadną głosy na wszystkie ugrupowania. Towarzyszyć temu będzie pewnie następująca myśl wrzucającego: Ta partia będzie najlepsza dla przyszłości Polski. Tylko, czy na pewno tak jest? Ostatnie lata wyborów kojarzą mi się częściej z hasłem: Wybieram mniejsze zło. No to super, generalnie zakładamy, że jesteśmy między młotem, a kowadłem i tylko wybieramy stronę, z której będzie mniej bolało. Ewentualnie jako nowość co wybory pojawia się jakiś rockandrollowiec albo inny katolicki dziennikarz, który z jakiegoś bliżej nieznanego mi powodu miałby zbawić polską politykę i być powiewem świeżości. Szczerze przyznam, że właśnie przez tego typu sytuacje nienawidzę polityki. Jest to dla mnie festiwal obłudy. Z jednej strony wzajemna adoracja, z drugiej wspólna pogarda. I raz na jakiś czas ktoś nowy, któ-

N

04–05

M AT E U S Z KOZ D R A K R E DA K TO R N A C Z E L N Y

Czyli w momencie, gdy w końcu możemy osiągnąć coś większego, nasze wewnętrzne spory mogą to pogrzebać. ry po chwili dołącza do jednego z obozów i staje się tym „starym”. Najbardziej irytujący jest dla mnie brak kompetencji do wypowiadania się na kwestie istotne dla działania państwa przez polityków. Najczęściej są to ludzie bez potrzebnego wykształcenia i doświadczenia, wyróżniają się jedynie oratorstwem, charyzmą i umiejętnością obrażania drugiej osoby. Merytoryki można szukać tam ze świecą. Dobrym przykładem jest debata prezydencka z 2020 r., w której wzięło udział 11 kandydatów i moim zdaniem tylko jeden odpowiadał normalnie na pytania, to znaczy nie starał się zaatakować mitycznej „drugiej strony”, a przedstawić swój punkt widzenia. Oczywiście finalnie skończył jako „plankton”,

zajmując jedno z ostatnich miejsc w tych wyborach. Gorzkich żali koniec, w sumie wszystko co tu napisałem w swojej piosence Mordo ty moja oddaje Grupa Operacyjna, a utwór ten powstał w 2007 r., także trzeba stwierdzić, że fantastycznie rozwinęliśmy się od tego czasu. Od jakiegoś czasu anglojęzyczną część YouTube’a zalewa fala filmików, których przekaz można uogólnić do frazy: Poland to become the next European superpower?. Już bardziej bym się spodziewał, że ktoś znajdzie dowody na istnienie Wielkiej Lechii (nie Gdańsk), niż w jednym zdaniu użyje słów „Poland” i „superpower”. I to nie tak, że ja jestem jakimś sceptykiem, uważam, że Polska może mierzyć wysoko, o ile uda jej się nie wpaść (lub już wyjść) w pułapkę średniego dochodu. Bardziej dziwi mnie to, że Polska w ogóle została bardziej dostrzeżona na świecie i to w pozytywnym świetle. Jednym z najczęstszych memów, które da się zobaczyć za granicą o naszym kraju jest zdjęcie boiska piłkarskiego, gdzie tło na jednej połowie jest szare, na drugiej żółtawe, a całość zwieńczona jest podpisem: Gdyby mecz Polska – Meksyk pokazywany był na Netfliksie. Dotychczas taki niestety figurował obraz Polski: jako biednego, szarego kraju, gdzie mieszkają sami smutni ludzie i ogólnie jest źle. Aż tu nagle taki zagraniczny odbiorca dostaje masę filmików na twarz, że ta alternatywnie kolorowa kraina nagle może stać się potęgą. Jak na każdą popularno-naukową debatę w tematyce ekonomicznej przystało, nie mogło w niej zabraknąć analizy SWOT. I ja właśnie chciałbym się na tych potencjalnych słabościach i zagrożeniach skupić. Bo uwaga, wyjątkowo w naszej historii nie są to rzeczy dotyczące strefy militarnej, jesteśmy w NATO, dysponujemy jedną z największych armii w Europie, generalnie o ile nie odpali ktoś w nas głowicy nuklearnej, to nie powinno być źle, plus potencjalny atak (również wyjątkowo w naszej historii) może nadejść tylko z jednej strony. Więc co jest naszą słabością? Jedną, która przez wojnę w Ukrainie chwilowo została zażegnana, to mizerna demografia i słaba zastępowalność pokoleń, którą jednak jak wspomniałem, ratują migranci ze wschodu. Także pozostaje ta ostatnia kula u nogi – nasza polityka i skrajny podział ludzi na dwa obozy: liberalny i chrześcijańsko-konserwatywny. Czyli w momencie, gdy w końcu możemy osiągnąć coś większego, nasze wewnętrzne spory mogą to pogrzebać. I dlatego właśnie kochani, warto uczyć się historii… 0


Polecamy: 06 UCZELNIA Stawki stypendium? Urągające. Czy walka o stypendium jest tego warta?

09 PIG (DZIAŁ NUMERU) Walka na froncie medialnym Media a polityka

11 PIG (DZIAŁ NUMERU) Widmo ’89

fot. Aleksander Jura

Przed wyborami parlamentarnymi 2023

październik 2023


UCZELNIA / czy walka o stypendium jest tego warta? kto nie chodzi na wybory, w tego lecą pomidory

Stawki stypendium? Urągające. Dlaczego stypendium rektora jest owiane złą sławą? Przyczyn takiego stanu należy upatrywać w kwocie wypłacanych środków, która z roku na rok coraz bardziej frustruje studentów. W I K TO R I A KO N A R S K A

zkoła Główna Handlowa oferuje swoim studentom cztery rodzaje wsparcia finansowego: stypendium socjalne, stypendium dla osób z niepełnosprawnościami, stypendium rektora oraz zapomogę dla studentów znajdujących się w trudnej sytuacji życiowej. Pod lupę wzięte zostanie to przedostatnie, które w ostatnich latach budzi duże kontrowersje. Dlaczego jednak jest ono owiane złą sławą? Przyczyn takiego stanu należy upatrywać w kwocie wypłacanych środków, która z roku na rok coraz bardziej frustruje studentów. Jak sytuacja ta wygląda od strony technicznej i dlaczego stypendia rektora są tak niskie? Zgodnie z ustawą z dnia 20 lipca 2018 r. Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce dotacja wydatkowana w danym roku na stypendia rektora musi stanowić nie więcej niż 60 proc. środków wydatkowanych łącznie w danym roku na stypendia rektora, stypendia socjalne oraz zapomogi. W uproszczeniu – to, ile pieniędzy otrzymają studenci za swoje osiągnięcia naukowe i sportowe zależy bezpośrednio od tego, jaka kwota zostanie przeznaczona na pozostałe rodzaje stypendiów. Nie jest tajemnicą, że wniosków o stypendia socjalne jest z roku na rok coraz mniej. Wynika to z tego, że próg dochodowy uprawniający do otrzymania stypendium socjalnego jest relatywnie niski. Od dnia 1 stycznia 2023 r. rektorzy uczelni mają możliwość podwyższenia progu dochodowego do stypendium socjalnego do kwoty 1294,40 zł netto miesięcznie na osobę w rodzinie studenta.

Źródło: Adobe Stock

T E K S T:

S

Źródło: Getty Images

06–07

Z prawa tego skorzystały władze SGH i na rok akademicki 2023/2024 ustanowiły próg na najwyższym możliwym poziomie. W związku z wymaganiami narzuconymi na uczelnie przez ustawę, Szkoła Główna Handlowa stara się wyjść naprzeciw studentom składającym wnioski o stypendia socjalne, dając im możliwość uzupełniania brakujących dokumentów, dzwoniąc do tych osób, zapewniając wyjaśnienia odnośnie do brakujących dokumentów i sposobów na ich uzyskanie. Dbając o studentów w potrzebie, próbuje uzyskać jak najwyższe kwoty na stypendia rektora. Chcąc rozwiązać problem niskich stawek stypendiów za wyniki w nauce, tegoroczna minimalna średnia pozwalająca na ubieganie się o stypendium wynosi 4,75. W pewnym stopniu zmniejszy to liczbę stypendystów, a co za tym idzie – sprawi, że najlepsi studenci dostaną wyższe stawki. Rozwiązanie to nie jest zadowalające dla wszystkich. Część studentów żali się, że trudno im będzie ponownie walczyć o stypendium, a każda ocena niebędąca piątką może zaprzepaścić ich szanse na otrzymanie dotacji. Na niektórych kierunkach na studiach licencjackich, w szczególności na ekonomii i MIESI, bardzo mały odsetek osób osiąga średnie powyżej 4,75. Przypuszczać można, że na kierunkach tych grono uprawnionych do pobierania stypendium drastycznie się zmniejszy lub, co

gorsza, sprawi, że popularniejszy stanie się wybór dydaktyków, u których można być mniej ambitnym. Niektórzy mówią wprost – Wybieram wykładowców, u których łatwiej jest o dobre stopnie – nie jest tajemnicą, że specyfika tworzenia swojego własnego planu zajęć oraz doboru wykładowców pozwala na szukanie dróg na skróty. Jednakże odbić się to może negatywnie na umiejętnościach studentów, którzy w swoich staraniach o dobre stopnie zapomną o faktycznym przyswojeniu materiału, albo przyswoją go mniej ze względu na mniejsze wymagania danego wykładowcy. Zdaje się, że sytuacja dotycząca stypendiów rektora jest bez wyjścia – z jednej strony studenci pragną wyższych stawek, nazywając obecne urągającymi, lecz z drugiej mają świadomość tego, że podwyższony próg uniemożliwia części z nich kwalifikację, by je otrzymać. Sytuacji nie poprawia aktualny stan polskiej gospodarki – wzrastające koszty życia i wszechobecna drożyzna sprawiają, że kilkaset złotych płynące ze stypendium stanowi dla wielu raczej dodatek do domowego budżetu, aniżeli realne wsparcie. Wieloletni stypendyści przyznają, że z roku na rok udział stypendium w ich codziennych wydatkach malał, a niektórzy z nich skłonni byli porzucić pilną naukę dla pracy, która zapewniała im dużo większy zastrzyk gotówki. Jest to smutna rzeczywistość wielu ambitnych osób studiujących w SGH. 0

październik 2023


młodzi na wybory /

POLITYKA I GOSPODARKA czy ma ktoś draże korsarze?

O jaki świat dziś walczysz? Jeśli o wyniku wyborów miałyby decydować wyłącznie głosy młodych, polityczna rzeczywistość byłaby zupełnie inna. To dobitnie pokazuje, że bez nas Polska nigdy się nie zmieni. Młodzi, do głosu! T E K S T: M A R I A K R Ó L

dyby w wyborach prezydenckich w 2020 r. głosowali tylko ludzie młodzi, czyli między 18. a 29. rokiem życia, żylibyśmy dzisiaj w prezydenturze Rafała Trzaskowskiego. Gdyby ten zrezygnował, w pałacu prezydenckim urzędowałby Szymon Hołownia. A gdyby i on nie zdecydowałby się na podjęcie tej roli, prezydentem byłby Krzysztof Bosak. Urzędujący od prawie ośmiu lat, Andrzej Duda uplasowałby się wtedy poza podium, na czwartym miejscu. Dolą młodego człowieka wciąż jest słuchanie komentarzy o tym, że ma się nie wypowiadać w kwestiach politycznych, bo nic nie wie o życiu. Mimo tego, w 2020 r. młodzi ludzie nie weszli, a wręcz wtargnęli do lokali wyborczych, dzięki czemu w drugiej turze tamtych wyborów prezydenckich udało się osiągnąć najwyższą w historii III RP frekwencję, wynoszącą ponad 68 proc. Młodzież, jak na niedoświadczoną politycznie grupę społeczną przystało, odrzuciła wtedy panujący od lat duopol i rozdzieliła w pierwszej turze 90 proc. swoich głosów nie na dwóch, ale na czterech kandydatów. Czyżby była to zapowiedź zupełnej zmiany scenografii na politycznej scenie w przeciągu kilku(nastu) nadchodzących lat? Pomimo tak wysokiej frekwencji, młodzi ludzie są jednak zmęczeni – czy może raczej znużeni – polityką. Według badania przeprowadzonego w 2022 r. na Uniwersytecie SWPS, zaobserwowano, że młodzi wolą angażować się w działalność społeczno-polityczną, aniżeli w samą polityczną grę. Zapytani o przyszłość, mówili o kontynuowaniu działalności aktywistycznej, a nie włączaniu się w politykę na szczeblu ogólnopolskim. To w działaniach lokalnych widzieli (czy wciąż widzą) prawdziwy sens. Zgadza się to z wnioskami wyciągniętymi przez członków europejskiego projektu PARTISPACE, w którym ustalono, że większość formalnych form uczestnictwa w demokracji nie ma dla młodzieży większego znaczenia. Nie chcą mieć nic wspólnego z instytucjami publicznymi – mimo to mają chęci i aspiracje do aktywnej działalności dla społeczeństwa.

GRAFIKA: HELENA KRÓL

przyszłość oddają w ręce właśnie tych 86 proc. głosujących seniorów. Dlaczego młodzi ludzie powinni iść na wybory? Przede wszystkim dlatego, że przed nimi jeszcze praktycznie całe życie i nikt inny nie przeżyje go za nich. Nie można pozwalać na to, aby naszą rzeczywistość kreowały osoby, które coraz mocniej przestają ją rozumieć, bo nie nadążają za zachodzącymi zmianami. Jakie byłoby nasze otoczenie, gdyby o jego kształcie decydowali tylko młodzi?

G

Biegnij tam, gdzie mały człowiek jest

Jakiego świata pragniesz W marcu tego roku portal OKO.press opublikował wyniki sondażu dotyczącego prognozowanej frekwencji wyborczej młodych obywateli. Zadano pytanie: Gdyby w najbliższą niedzielę odbyły się wybory do Sejmu, to czy wziął(ęła)by Pan(i) udział w głosowaniu? Zgodnie z odpowiedziami tylko 54 proc. młodych ludzi (w wieku 18 – 29 lat) udałoby się do lokali wyborczych. Jest to znacznie mniej, niż było jeszcze w 2020 r., kiedy frekwencja w tej grupie wyraźnie przekraczała 60 proc. Jeśli chodzi natomiast o najstarszą grupę wyborców (czyli w wieku powyżej 70 lat) w marcu chęć uczestnictwa w wyborach zgłosiło aż 86 proc. seniorów! Każdy ma w otoczeniu ludzi aktywnych, zaangażowanych, ale także tych, których polityka nie interesuje, bo: się nie znają, mają inne rzeczy do zrobienia albo „ich to w sumie nie dotyczy”. Ci, którzy decydują się na tego rodzaju bierność, powinni pamiętać, że swoją

Zawsze oburzają mnie komentarze ciotek i wujków o tym, jak to młodym ludziom się nie chce. O tym, że nic szczególnego nie robią, że im nie zależy. A pewnie wystarczyłoby tylko porozmawiać z tą mityczną młodą osobą, wysłuchać jej i w ten sposób zrozumieć, jak jest naprawdę. Młodym przeszkadza chociażby jakość naszej edukacji. Nie jest to myśl szczególnie odkrywcza – zarzuty do szkolnego programu pojawiały się zawsze. Jednak chaos, który zaistniał w szkolnictwie w ostatnich latach wskutek ambitnych, choć może nie do końca potrzebnych, reform systemu edukacji, przekroczył granice absurdu. I to się młodym stanowczo nie spodobało, dlatego teraz jak nigdy chcą działać i zmieniać szkolną rzeczywistość w taki sposób, aby wreszcie stała się dla młodzieży akceptowalna. Uwagę wielu obserwatorów, w tym też mediów głównego nurtu, w ostatnich miesiącach zwrócił projekt „Domu Spokojnej Młodości”. W skrócie: młodzież szkolna tak zmęczyła się ciągłymi zmianami w programie, że sama postanowiła postawić się w roli nauczycieli i uczyć po swojemu. Zespół Domu stworzył edukacyjną platformę internetową z darmowymi scenariuszami lekcji, które każdy może pobrać i samemu przeprowadzić. Uczennice i uczniowe mogą wybierać spośród tematów, o których często nie rozmawia się na zajęciach, bo np. nie ma na to czasu przez zbyt przeładowane podręczniki. Są to m.in. tematy związane z prawami człowieka czy dezinformacją i bezpieczeństwem w sieci. Dom 1

październik 2023


POLITYKA I GOSPODARKA / młodzi na wybory stara się też krzewić wśród młodzieży prośrodowiskowe postawy i zwiększać świadomość klimatyczną, oferując m.in. lekcję pt. „Polska przyjazna owadom”. Organizacja proponuje także swoim uczniom-nauczycielom zajęcia dotyczące migracji, które mają na celu pomóc młodym ludziom zrozumieć doświadczenia i wyzwania stojące przed młodzieżą z innych kultur. Na stronie dostępne są również bardzo potrzebne zajęcia o edukacji seksualnej, w tym zajęcia pt. „ABC tak zwanej pigułki gwałtu”. Czy takiej Polski chcą młode Polki i młodzi Polacy? Wyedukowanej i otwartej na rozmowę? Zamiast zajęć o bezpieczeństwie w sieci czy o zabezpieczaniu się przed pigułką gwałtu, młodzieży w szkołach wpaja się, delikatnie mówiąc, niezweryfikowane informacje, przez wielu nazywanych bredniami. Autor podręcznika do historii i teraźniejszości, czyli nowego przedmiotu dla uczniów szkół średnich wprowadzonego przez ministra Przemysława Czarnka, jako fakt stwierdza, że Seksmisja jest filmem proroczym (ciekawe, czy pan Machulski poczuwa się już do roli proroka). Czy rzeczywiście warto na to poświęcać czas spędzony w szkolnych ławkach? Tracić na to najlepsze lata życia? A prawdą jest, że młodzi chcą się uczyć. Bez przerwy. W mieszkaniu, w samochodzie, w samolocie… Nie wszyscy mają jednak takie możliwości, jakie np. premier Morawiecki zaoferował swojej córce, posyłając ją do prywatnej szkoły. Uczennice i uczniowe powinni mieć zagwarantowany równy dostęp do dobrej edukacji, której program nie jest co chwilę zmieniany. Maturzyści powinni być pewni, że szkoła średnia przygotowała ich do nadchodzącego egzaminu dojrzałości, a nie do trzech różnych zaplanowanych w poprzednich latach. Młodzi powinni mieć dostęp do wsparcia psychologicznego, jakże istotnego przy przedmaturalnym stresie i natłoku zadań, ale także na samym początku szkoły, gdy ogarniają ich zagubienie i strach przed nieznanym. Dlatego właśnie głos młodych powinien być wysłuchiwany, a my jako młodzi nie możemy przestać dawać o sobie znać – w tym przede wszystkim przy urnach wyborczych. Pomimo krążącej opinii o obojętności i braku zaangażowania młodych ludzi, często włączają się oni w różne działania na rzecz edukacji obywatelskiej. To przecież właśnie z inicjatywy młodzieży powstają koła zainteresowań w szkołach czy na uczelniach, jak np. „My dla Europy” z Uniwersytetu Warszawskiego. Dołączają licznie do grup międzynarodowych – np. do Stowarzyszenia BETA Polska czy World Youth Alliance. W samej polityce krajowej robią też, co tylko mogą – tu jako

08–09

przykład można podać inicjatywę „Dziewczyny na wybory”. Pomysł narodził się w związku z badaniem OKO.press i radia TOK FM, według którego co druga kobieta poniżej 40. roku życia nie pójdzie w tym roku do lokalu wyborczego. Przerażone takim stanem rzeczy dziewczyny postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce i rozpoczęły bezpartyjną działalność profrekwencyjną.

Graj ładniejsze melodie W zimie regularnie wspominam chwilę, gdy jeszcze przed rozpoczęciem lekcji w pewien grudniowy poranek mama prowadziła mnie do kościoła – niosłam wtedy czerwony adwentowy lampion. Ubrana na cebulkę, wchodziłam w każdą zaspę śnieżną. Wilgoć śniegu nie była mi straszną, bo uzbrojono mnie wcześniej w dwupalcowe lawendowe rękawiczki. Było to już dobry czas temu. A czy ty przypominasz sobie, żeby zaspy śnieżne dominowały grudniowy krajobraz w ostatnich kilku latach? Według Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej średnia temperatura powietrza ubiegłej zimy (2022/2023) wyniosła 1,2 stopnia Celsjusza i była o 1,6 stopnia wyższa od wieloletniej średniej dla tej pory roku. Chęć walki ze zmianami klimatycznymi jest definitywnie znakiem rozpoznawczym młodych ludzi – to przecież m.in. nastoletnia Greta Thunberg dała impuls młodzieży na całym świecie, żeby organizować strajki klimatyczne. Jak mówią o sobie członkinie i członkowie polskiego Młodzieżowego Strajku Klimatycznego – nie są oni specjalistami czy ekspertami ds. ekologii i zmian klimatu. Są tylko młodymi ludźmi, świadomymi zagrożenia tworzonego przez nadchodzącą katastrofę klimatyczną. Są zmęczeni kompletnym brakiem reakcji polityków, ale też pewni siebie i siły swojego głosu, dlatego wykorzystując skalę mobilizacji młodzieży, żądają transformacji energetycznej i neutralności klimatycznej.

Uciekaj, chłopcze, od wielkich idei Zbierając inspirację do artykułu, postanowiłam zrobić szybką sondę wśród znajomych i zapytałam ich, dlaczego w ogóle chcą głosować. Moją najmłodszą respondentką była 19-letnia studentka, baristka, a przede wszystkim obywatelka, która pierwszy raz w swoim życiu będzie mogła oddać głos. Z wyrazem oczywistości wymalowanym na twarzy, odpowiedziała: bo chcę tu mieszkać . Młoda Polka nie zamierza emigrować. Zależy jej na tym, by czuć się bezpiecznie we własnym kraju. Chce być pewna, że jej koleżanki nie ryzykują życia

lub zdrowia, zachodząc w ciążę. Chce, by polska ochrona zdrowia została unowocześniona i odpowiadała na potrzeby kobiet – np. żeby żaden lekarz nie umniejszał bólu w trakcie endometriozy. Marzy jej się życie na godnym poziomie, chciałaby mieć szansę zamieszkać kiedyś we własnym mieszkaniu. Pragnie, by związek z partnerką nie oznaczał ryzykowania własnego bezpieczeństwa, choćby podczas zwykłego spaceru po osiedlu. Moim kolejnym rozmówcą był student piątego roku Uniwersytetu Warszawskiego. Odpowiedział, że chce zmiany. Podkreślił, że nie ma siły prowadzić dyskusji z osobami, które swoją wiedzę o świecie i bieżących wydarzeniach czerpią z kanału informacyjnego telewizji publicznej. Nie podobają mu się matactwa polityków i brak krytycznego myślenia wśród rodaków. Ponadto, za niesprawiedliwe uznaje rozdawanie państwowych pieniędzy w czasach rosnących kosztów życia i kryzysu na rynku mieszkaniowym. Nie chce emigrować, ale nie podoba mu się droga, którą podąża obecnie Polska. Trzecia rozmówczyni, prywatnie zaangażowana w wiele inicjatyw aktywistycznych, odpowiedź miała już przygotowaną. Według niej młode osoby nie chcą iść na wybory, bo kiedy patrzą na polski krajobraz polityczny, nie mają swojej reprezentacji. Młodzi nie podzielają poczucia, że trzeba wybierać między złem a mniejszym złem i po prostu nie ufają nikomu. Podkreśliła, że bardzo duży wpływ na przyszłą postawę młodego człowieka ma inicjacja wyborcza, czyli jego lub jej pierwszy udział w wyborach. Młodzież chciałaby się bardziej angażować i częściej udzielać, ale musi mieć szansę wyrazić swoje zdanie. Gdyby w szkołach uczono edukacji obywatelskiej i przedstawiano młodym lepsze postawy, dzisiaj zapewne byliby znacznie bardziej widoczni na arenie politycznej. Udział w wyborach jest przejawem partycypacji w życiu społeczeństwa i jest po prostu elementem dorosłości. Każdy z nas jest też obywatelem czy obywatelką, więc polityka nie powinna być dla nas obojętna, bo dorosłość polega też na tym, żeby zdawać sobie sprawę z mechanizmów, w których funkcjonujemy. A zainteresowanie młodych polityką wpływa na kształt programów partii. Jeśli młode osoby będą odpowiednio widoczne na politycznej arenie, zyskają większy wpływ na decyzje rządzących. O jakim świecie marzą młodzi ludzie? O innym. O jaki świat dziś walczą? O taki, w którym będą mogli decydować o swojej przyszłości. 0


media a polityka /

POLITYKA I GOSPODARKA

Walka na froncie medialnym Kampania wyborcza to czas, kiedy radio- i teleodbiorniki rozgrzane są do czerwoności, a my stajemy się mimowolnymi odbiorcami politycznych przekazów. Coraz bardziej znaczące bitwy rozgrywają się też na internetowym polu. Jak maluje się polityczno-medialny pejzaż? T E K S T: M AC I E J BY S T R O Ń-K W I AT KOW S K I

istoria współczesnych kampanii wyborczych rozpoczyna się 26 września 1960 r., kiedy po raz pierwszy kandydaci, w tym przypadku byli to John F. Kennedy i Richard Nixon, zmierzyli się ze sobą w debacie telewizyjnej. Zakończył się wtedy prymat merytoryki w wystąpieniach – równie ważne stały się prezencja i charyzma. Za początek historii polskich debat telewizyjnych można uznać dwa wydarzenia – rok 1988 r., kiedy jeszcze w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej Lech Wałęsa zwycięsko podjął wyzwanie rzucone mu przez przedstawiciela komunistycznej władzy Alfreda Miodowicza oraz 1995 r., czyli datę pierwszej debaty w niepodległej Polsce, również z udziałem Lecha Wałęsy (tym razem w roli urzędującego prezydenta) oraz Aleksandra Kwaśniewskiego. To jednak historia. Dzisiejsza kampania, zwłaszcza w wyborach parlamentarnych, nie polega wyłącznie na telewizyjnych wystąpieniach – codzienna przedwyborcza walka odbywa się przede wszystkim w bezpośrednich starciach na internetowych platformach społecznościowych. Raportowane przez dziennikarzy wypowiedzi, tweety i różnego typu medialne skandale wpływają na polityczną percepcję milionów obywateli uprawnionych do głosowania. Rola mediów się zmienia. Tak jak telewizja zepchnęła na dalszy plan radio, tak dziś Internet coraz skuteczniej przepycha się do pierwszego szeregu. To właśnie w tych dwóch miejscach, najpopularniejszych stacjach telewizyjnych oraz internetowych mediach społecznościowych, na naszych oczach toczy się rozgrywka, której rezultaty ukształtują Polskę na następne cztery lata lub przynajmniej do kolejnych wyborów, jeśli nowej władzy nie uda się stworzyć stabilnego rządu.

H

Skąd Polacy czerpią wiedzę Medialna sytuacja demograficzna w Polsce do skomplikowanych nie należy, lecz jej nakreślenie jest konieczne, gdy chce się mówić o medialno-partyjnych relacjach.

Telewizja wciąż pozostaje głównym źródłem pozyskiwania wiedzy o wydarzeniach w Polsce i na świecie, choć jej rola zmniejsza się z każdym rokiem. Według badania CBOS z kwietnia 2023 r., prawie połowa Polaków (49 proc.) wskazuje właśnie telewizję jako główne medium zdobywania informacji. Drugą najpopularniejszą opcją (37 proc.) jest szeroko pojęty internet, a zatem zarówno portale informacyjne, jak i media społecznościowe. Patrząc jednak na odpowiedzi respondentów w konkretnych grupach wiekowych (internet jako pierwszą opcję w grupie 18-24 lat wskazało aż 76 proc. osób), różnica ta z każdym rokiem będzie się coraz mocniej zacierać. Liczące się stacje telewizyjne w Polsce są trzy i chyba nikomu nie trzeba ich przedstawiać: TVN, TVP i Polsat. Wśród programów informacyjnych miejsce lidera należy do TVN i Faktów, najczęściej oglądanego zarówno w grupie ogólnej, jak i w grupie wiekowej 16–49 lat, gdzie Fakty utrzymują znaczną przewagę nad konkurencją. Tuż za nimi, bez zaskoczeń, znajdują się Wiadomości TVP, zaś podium zamyka Teleexpress – również emitowany w TVP. Czwarta pozycja Wydarzeń Polsatu jest o tyle zaskakująca, gdyż zarówno we wspomnianym badaniu CBOS, jak i IBIMS (ze stycznia 2021 r.) program ten wskazywany był na odpowiednio pierwszym i drugim miejscu jako główne telewizyjne źródło informacji. Internet, z uwagi na mnogość i zróżnicowanie kanałów, jest sprawą znacznie bardziej złożoną. Na YouTubie, Facebooku czy Twitterze wielu niezależnych twórców prowadzi własne konta, lecz jeśli chodzi o portale informacyjne w wyraźnej czołówce znajdują się Onet i Wirtualna Polska. I chociaż pozycja trzeciego największego źródła – radia – względem telewizji i internetu jest niemal nieistniejąca, to same redakcje radiowe także powoli stają się bardziej mediami internetowymi. Strony RMF24 czy Radia Zet są w ścisłej czołówce najczęściej odwiedzanych, a rozmowy z gośćmi stale udostępniane są w cyfrowych kanałach komunikacyjnych.

Starcie z Goliatem Niewątpliwym atutem rządzącego Prawa i Sprawiedliwości w tegorocznej kampanii wyborczej jest władza nad telewizją publiczną. Emituje ona dwa z trzech najchętniej oglądanych głównych programów newsowych. Z kolei należące do niej TVP Info jest zależnie od miesiąca największym lub drugim największym (na zmianę z TVN24) kanałem informacyjnym pod względem oglądalności. Telewizja publiczna otrzymuje ogromne finansowanie z budżetu państwa, a PiS ma nad nią całkowitą kontrolę. O pełnym podporządkowaniu TVP partii rządzącej po dwóch kadencjach nie trzeba za wiele wspominać, mało kto doszukuje się tam jeszcze dziennikarskiej rzetelności na co dzień. W drugim kwartale 2023 r. na przedstawienie stanowisk PiS (zarówno rządu, jak i samej partii) wraz z koalicjantami przeznaczono ponad 80 proc. czasu antenowego. Warto wspomnieć o dokumencie z 2015 r., o którego przypomnienie uchwałą zabiegał w Radzie Programowej TVP przedstawiciel opozycji Krzysztof Luft. Zarząd TVP zobowiązał w nim władze i pracowników stacji do szczególnego przestrzegania zasad obiektywności dziennikarskiej w trakcie kampanii wyborczej, a więc m.in. utrzymywania bezstronności, zachowania równowagi udziału komitetów, wyraźnego oddzielenia informacji od komentarza w emitowanych materiałach i przede wszystkim – braku agitacji wyborczej. Nigdy nieunieważniony załącznik do uchwały zarządu TVP wciąż jest obowiązującym prawem wewnętrznym. Biorąc jednak pod uwagę dotychczasowe podejście partii rządzącej, nie powinniśmy spodziewać się jego przestrzegania. Wystarczy zresztą spojrzeć na TVP Info w trakcie polskiej „super soboty” 9 września 2023 r., gdy konwencje programowe zorganizowały PiS, KO i Trzecia Droga, a widzowie publicznej telewizji nie dowiedzieli się za wiele o wydarzeniach organizowanych przez ostatnie dwa ugrupowania. Debata liderów ogólnopolskich komitetów wyborczych jest czymś wysoce pożądanym, wielu Polaków chce znów zobaczyć bezpo- 1

październik 2023


POLITYKA I GOSPODARKA / media a polityka średnią konfrontację partyjnych przewodniczących lub kandydatów na stanowiska premiera – w tym przede wszystkim starcie Donalda Tuska z Mateuszem Morawieckim (nie mówiąc już o Jarosławie Kaczyńskim). Śledzenie internetowych przepychanek jest z pewnością zajęciem angażującym, lecz nic tak nie pokazuje różnic politycznych i obnaża populistycznych haseł, jak dyskusja na żywo, twarzą w twarz. Taka powinna być rola telewizji w kampanii wyborczej – bezstronnie relacjonować prezentowane postulaty i zapewnić politykom miejsce do wzajemnej krytyki. W telewizji publicznej miejsca na to nie ma, gdy zaś chce zapewnić je telewizja prywatna, to przedstawiciele rządzącej partii udziałem zainteresowani nie są – z tego powodu podczas debat w TVN partię rządzącą reprezentuje pusty podest. Z kolei pozostałe komitety wysyłają polityków z drugiego albo trzeciego rzędu. Wina nie zawsze stoi po stronie mediów.

Nie dać się złapać w sieci Internet oferuje znacznie szersze możliwości dla partii niż media tradycyjne głównie dlatego, że daje on pełną niezależność. O tym, jak i którzy politycy wykorzystują media społecznościowe pisaliśmy w czerwcowym numerze. Bycie politycznym tiktokerem czy twitterowym (X-owym?) debatantem to niemal konieczność, by podbijać niechętne, posępne serca internautów. Dziś chcemy skupić się na innych „rejonach” sieci. Zwykło się mówić, że dzisiejsza gazeta to wiadomości dnia poprzedniego. Analogicznie wieczorny dziennik telewizyjny to wiadomości z całego dnia, niekiedy zresztą raportowane kilkukrotnie, natomiast internet prezentuje newsy niemal w tej samej chwili, w której powstały. Internetowe media podzielić można na portale informacyjne, czyli współczesne „gazety”, niezależnych twórców przyciągających setki tysięcy widzów na swoje kanały i przede wszystkim użytkowników niezainteresowanych polityką, lecz nieposiadających oprogramowania blokującego reklamy – a zatem bezbronnych przed polityczną agitacją i wyświetlaniem wyborczych spotów. Rola tych pierwszych nie różni się zbytnio od klasycznych mediów. Najpopularniejsze portale jak Onet czy WP informują czytelników o wypowiedziach i działaniach polityków, podobnie jak robią to telewizje dla swoich widzów. Potencjalny zasięg tych artykułów jest jednak znacznie większy – według badania Mediapanel, w czerwcu 2023 r. stronę wp.pl odwiedziło ponad 10 mln unikalnych użytkowników (liczone bez dubli). By dać bardziej wyraziste porównanie – w tym sa-

10–11

mym miesiącu stronę tvn24.pl odwiedziło prawie 7 mln ludzi, podczas gdy Fakty oglądało średnio 2,2 mln osób. Ale do mediów internetowych, których nie można lekceważyć, zaliczają się też właśnie twórcy np. na YouTubie. Nowy styl zabawnego, ale jednocześnie obiektywnego informowania o poczynaniach polityków prezentuje kanał ORB, tematy okołowyborcze ze swoimi gośćmi porusza Karol Paciorek w Imponderabiliach. Twórcy, mający lepszy kontakt ze swoimi odbiorcami niż dziennikarze, stają się kluczową platformą zdobywania rozgłosu, chociaż nie zawsze pozytywnego. Użytkownicy mediów społecznościowych stworzyli realną dźwignię nacisku na popieraną partię, co widać było wielokrotnie w sierpniu. Delikatny wpływ dostrzegliśmy, gdy Koalicja Obywatelska, ze względu na protesty twitterowych fanatyków, wycofała się z organizacji tzw. panelu symetrystów na Campusie Polska Przyszłości 2023. Znacznie większy, kiedy skuteczne przypominanie o prorosyjskich i antyukraińskich wypowiedziach Małgorzaty Zych doprowadziło do jej ostatecznego skreślenia z listy PSL do senatu. Kłamiąc w internecie, łatwo dać się złapać w sieć zastawianą przez tych, którzy aktywnie śledzą spójność wypowiedzi i poglądy kandydatów. Pilnowaniem, by gospodarcze postulaty Konfederacji nie przykryły ich światopoglądu zajmuje się na Twitterze i YouTubie profil Koroluk, ale nie mniej popularni są niektórzy partyjni „wojownicy świętej sprawy”. Rolą internetu jest zatem nie tylko dać politykom dostęp do szerszej publiczności, ale uzbroić w głos nas, samych wyborców. Zaoferować możliwość wyrażenia głośnego sprzeciwu (ale też poparcia, gdy jest taka potrzeba), wyrazić wątpliwość co do niektórych kandydatur i być w stanie rozgłaszać własne poglądy. Telewizja ma ograniczony czas i miejsce. Internet nie stawia żadnych granic.

Posępne serca rozjaśnić własną reklamą Zwłaszcza w sposobach zdobywania głosów. Wyobraźmy sobie niedzielne popołudnie. Ktoś przegląda Facebooka, śmiejąc się z memów, ktoś inny czyta tweety ulubionych aktorów, przegląda rolki na Instagramie lub też najprawdopodobniej, zgodnie z trendami popularności serwisu w Polsce, ogląda ulubiony kanał na YouTubie – może sportowy, może technologiczny, a może zwykłą rozrywkę. Wtem apolityczny dzień się zmienia. Przed odtworzeniem kolejnego filmu pojawia się niewinnie wyglądający symbol reklamy, za którym nie stoi jednak mężczyzna jadący na koniu tyłem i aplikujący kolejną daw-

kę czerwonego dezodorantu, lecz poważny pan w garniturze. Narzeka na nieudacznictwo swoich przeciwników lub wychwala własną formację. Oto internet, w którym miejsca reklamowe są masowo wykupywane przez komitety, a zamiast głupio-śmiesznych ogłoszeń o nowych produktach czy dziwnych aplikacjach mobilnych zalewani jesteśmy non-stop spotami politycznymi. Internet ery wyborczej kampanii. Reklamy trafiają przed oczy ludzi nawet na co dzień uciekających od polityki. Przekonanie choćby niecałego procenta odbiorców, rozjaśnienie własną polityczną myślą ich ponurych, apolitycznych serc, warte jest inwestowania w internetową kampanię. A nie mówimy tu o grupie ludzi liczącej kilkaset tysięcy – internautów jest więcej niż telewidzów TVN i użytkowników Wirtualnej Polski. Każdy może stać się celem, bo każdy w którymś momencie do internetu wejdzie.

Melduję wykonanie zadania Ostatecznie media nie różnią się od siebie konkretną rolą czy zadaniem – na papierze zawsze powinny rzetelnie informować o przebiegu kampanii i manipulacjach w obietnicach. Różnica leży jednak w sposobie realizacji tych celów. Niezmiennie silna pozycja telewizji, zwłaszcza publicznej, wciąż daje jej liczne przywileje. Niezwykle cenna dla polityków opozycji byłaby możliwość wygłoszenia swoich poglądów bezpośrednio na antenie TVP. W to chyba już wszyscy jednak zwątpiliśmy. Z drugiej strony, negatywnie nastawiona do TVN Konfederacja mimo wszystko znajduje w kanałach stacji swój czas antenowy. Internet to zaś broń obosieczna, uzbrajająca zarówno polityków, jak i wyborców. Jedna nieumyślna wypowiedź czy nieprzemyślany tweet będą wypominane aż do 13 października (po tym dniu na szczęście zaczyna obowiązywać cisza wyborcza), a na próby zatajania własnych poglądów internauci reagować będą cytowaniem odpowiednich wypowiedzi. Korzystajmy z tego, że politykom trudno jest uciec od siebie samych. Kiedy czujemy, że jesteśmy wprowadzani w błąd, sprawdzajmy informacje na własną rękę. Jeśli dane nam są ku temu środki, wielką stratą byłoby z tego nie skorzystać. Zwłaszcza w czasach, gdy dręczy nas plaga „dziennikarzy”, zdolnych zrównywać ze sobą jeden spot i kilka lat rządów, czyli porównujących ze sobą rzeczy z definicji nieporównywalne. Przekazać informację o wydarzeniu, to jedno. Rolą poważnych mediów jest także odpowiednio osadzić tę informację w politycznym kontekście – to drugie, może i nawet ważniejsze. 0


przed wyborami parlamentarnymi 2023/

POLITYKA I GOSPODARKA

Widmo ’89

Najważniejsze wybory od 1989 – takie hasła przebijają się w kanałach informacyjnych skupionych głównie wokół opozycji, zwłaszcza Koalicji Obywatelskiej, nieco mniej wokół Trzeciej Drogi czy Lewicy. Po drugiej stronie barykady, w mediach przychylnych Prawu i Sprawiedliwości, panuje atmosfera oblężonej twierdzy i ciągłego przypominania działań Donalda Tuska i jego ekipy w przeszłości. Konfederacja z kolei próbuje iść swoją drogą, dlatego prezentuje się jako zupełna alternatywa dla większych ugrupowań. Czy rzeczywiście jesteśmy świadkami drugiego roku ‘89? T E K S T:

F R A N C I S Z E K P O KO R A

a przestrzeni ostatnich 34 lat odbyło się 10 wyborów parlamentarnych. Z technicznego punktu widzenia, trudno jest porównywać głosowania z początku lat 90. do tych nadchodzących jesienią. Zmieniały się ustrój, ordynacje wyborcze, podziały administracyjne, a nawet liczba tur. Złośliwi powiedzą, że tylko twarze te same. I tak, u zarania nowej demokracji w Polsce, w 1989 r. podczas rozmów w Magdalence ustalono częściowo demokratyczną ordynację wyborczą. Z góry ustalono, że 65 proc. posłów na Sejm będzie z nadania partyjno-rządowego, a słynne 35 proc. opozycyjne. Senat zaś był w pełni wybierany demokratycznie. Okręgów sejmowych było aż 108, co wynikało z ówczesnego podziału administracyjnego na 49 województw. Z kolei okręgów senackich było 49 – wybierano w nich po dwóch senatorów. Wyjątkiem były województwa katowickie i warszawskie, gdzie ze względu na dużą liczbę mieszkańców przysługiwały trzy mandaty. Poza listami okręgowymi do Sejmu i Senatu, istniała też tzw. lista krajowa – z niej do ław sejmowych trafić miało 35 posłów. Ostatecznie znaleźli się na niej jedynie kandydaci PZPR i partii satelickich (swoją drogą znani i wpływowi, m.in. Czesław Kiszczak, Alfred Miodowicz czy Jerzy Kawalerowicz). Dla PZPR głosowanie na wszystkich trzech listach zakończyło się katastrofą. Ordynacja zawierała lukę – posłowie z listy krajowej mogli wejść do Sejmu tylko w przypadku, jeśli uzyskają więcej niż połowę głosów ważnych, a ta sztuka udała się zaledwie dwójce kandydatów. Nie przewidziano, co dalej w przypadku nieobsadzenia brakujących mandatów. Po porażce tejże listy, komuniści zmienili reguły w środku gry i przeprowadzono drugą turę, uzupełniającą brakujące miejsca do parlamentu. Ostatecznie w Sejmie opozycja zdobyła 160 na 162 miejsca, a w Senacie Solidarność osiągnęła wynik 99 na 100 senatorów (Henryk Stokłosa był bezpartyjny). Nad polską demokracją przeszła pierwsza burza – zmiana ordynacji w trakcie trwania wyborów. Całe szczęście, nie zaszkodziła ona Solidarności.

N

Następne wybory parlamentarne były już w pełni wolne. Wałęsa, wtedy już jako prezydent, przedstawił w lutym 1991 r. projekt, który zakładał wprowadzenie progów wyborczych (5 proc. dla partii, 8 proc. dla koalicji) oraz system mieszany z jedną połową posłów wybieranych w jednomandatowych okręgach wyborczych (jeden mandat dla kandydata z największą liczbą głosów) i drugą wybieranych w sposób proporcjonalny. Projekt ten został jednak odrzucony przez Sejm – za duża liczba partii miałaby wtedy nie przekroczyć progu. Ostatecznie do Sejmu weszło rekordowe 29 ugrupowań, co z kolei zdestabilizowało system polityczny w kraju – nikt nie był w stanie utworzyć większościowego rządu. Dość powiedzieć, że „zwycięska” Unia Demokratyczna, otrzymała jedynie 12 proc. głosów. Po kompletnym rozdrobnieniu partyjnym w Sejmie po wyborach z 1991 r. wprowadzono aktualnie obowiązujące progi wyborcze i parlament dwa lata później skurczył się do zaledwie ośmiu komitetów. Przyjęto również wtedy metodę D’Hondta, choć systemy liczenia głosów zmieniały się kilkakrotnie na przestrzeni następnych lat. Łącznie w wolnej Polsce głosy liczono aż trzema systemami: Hare’a-Niemeyera (1991 r.), Saint-Laguë’a (2001 r.) oraz D’Hondta (1993-1997 i od 2005 r. do dziś). Z wyborami do Senatu sytuacja ma się prościej – od samego początku wolnych wyborów obowiązuje ordynacja większościowa (kandydat, który otrzyma najwięcej głosów, wygrywa). Aktualny system wybierania rządzących można krytykować – faworyzuje on duże ugrupowania startujące do Sejmu, a system większościowy powoduje dużą liczbę tzw. głosów straconych w wyborach senackich. Nie da się jednak ukryć, że przez 34 lata polska demokracja wypracowała swój styl wyboru władz, a aktualny system funkcjonuje niezmiennie już 18 lat (najdłużej ze wszystkich testowanych).

– Jeśli o sposób głosowania chodzi, rok 1989 i lata 90. mamy już daleko za sobą. To, co podtrzymuje nić porozumienia między początkami III RP, a jej

aktualnym stanem, to pytanie o spuściznę roku ‘89, które stało się w gruncie rzeczy motywem przewodnim polskiej polityki – odpowiedź jest trudna i niejednoznaczna, bo spadkobiercą są z jednej strony wszyscy, z drugiej strony nikt. PiS powstało na bazie Porozumienia Centrum, partii stworzonej w 1990 r. przez Jarosława Kaczyńskiego związanego w latach 80. z Solidarnością. PO przeszła długą drogę – od Kongresu Liberalno-Demokratycznego i Unii Demokratycznej przez Unię Wolności i Akcję Wyborczą Solidarność po swoją dzisiejszą formę – w każdej z tych formacji dominowali, jakby nie patrzeć, ludzie związani z Solidarnością (Jan Krzysztof Bielecki, Maciej Płażyński, Donald Tusk, Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, Jan Maria Rokita, Hanna Suchocka, Jerzy Buzek). Ze strony koalicyjno-rządowej z rozmów przy Okrągłym Stole wyłoniło się powstałe na bazie Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego (satelickiego wobec PZPR) nowe PSL, które za cel postawiło sobie nawiązanie do swojej przedwojennej formy, z kolei postkomuniści stworzyli Socjaldemokrację RP, następnie Sojusz Lewicy Demokratycznej, który teraz razem z Wiosną Roberta Biedronia przekształcił się w Nową Lewicę. Można więc powiedzieć, że obie strony konfliktu z 1989 r. mają swoich następców. Tylko czy na pewno? Obóz Solidarności po konflikcie liderów z roku 1990 (słynna wojna na górze) nigdy się na nowo nie zjednoczył. Widać to po liczbie różnych partii, w których ich członkowie znaleźli się w późniejszym czasie. Mimo że obok Roberta Biedronia przewodniczącym Nowej Lewicy jest Włodzimierz Czarzasty, widać, że lewa strona parlamentu stara się stopniowo odcinać od komunistycznej przeszłości, usuwając w cień część starych członków pokroju Leszka Millera czy Włodzimierza Cimoszewicza (byli premierzy III RP). PSL-owi za to udało się udowodnić, że z ZSL-u nic już nie zostało. W gruncie rzeczy polska polityka jest bardzo dwuznaczna – z jednej strony wciąż widoczne są fundamenty stworzone przy Okrągłym Stole, z drugiej niemal żaden z wielkich sojuszy tamtych lat nie przetrwał. W związku z powyższym należy zadać sobie pytanie, czy ciągłe odwoływanie się do tamtego 1

październik 2023


POLITYKA I GOSPODARKA / przed wyborami parlamentarnymi 2023 wiekopomnego wydarzenia ma sens. Można powiedzieć, że tak, jednak nie w znaczeniu stricte politycznym, a strategicznym – w 1989 r. pokazaliśmy, że umiemy się jako społeczeństwo porozumieć i wyznaczyć kierunki rozwoju. Czemu nie moglibyśmy tego zrobić ponownie?

– Tu dochodzimy do tego, co prof. Antoni Dudek nazwał syndromem pojedynku bokserskiego. Po stabilizacji politycznej w pierwszej połowie lat 90., przy okazji wyborów prezydenckich w 1995 r., media podchwyciły dobrze wyglądającą na afiszach i w spotach konfrontację postkomunisty Kwaśniewskiego z liderem Solidarności Wałęsą. Przekazy skupiły się niemal wyłącznie na tym pojedynku, co znacząco utrudniło prowadzenie kampanii innym kandydatom. Hannie Gronkiewicz-Waltz nie pomogły nawet spoty z samą Margaret Thatcher. Co ciekawe, Radio Maryja po raz pierwszy zaangażowało się wtedy politycznie, wspierając Wałęsę, a dyskredytując takie postacie jak wspomnianą wyżej HGW czy ważną postać dla polskiej prawicy, Jana Olszewskiego. Podobny trend działa od 2005 r. przy okazji rywalizacji o większość w parlamencie – walka PiS-u i PO jest od 18 lat zażarta i na tyle rozjątrzona, że nawet rozbudowanym partiom, które tworzyły rządy i miały swoich premierów (PSL, SLD), nie udało się nadążyć po 2005 r. za ugrupowaniami Kaczyńskiego i Tuska. PSL ratowało się, tworząc rząd z PO w latach 2007–2015, co w niektórych kręgach nie zostało dobrze przyjęte, bowiem w latach 1993–1997 i później między 2001 a 2003 rokiem tworzyli słynną koalicję z Sojuszem Lewicy Demokratycznej. Ten za to kilkakrotnie próbował odbudować się na własną rękę, jednak bez powodzenia. Skończyło się porażką w wyborach prezydenckich w 2014 r. i parlamentarnych (w 2015 r. SLD nie wszedł w ogóle do Sejmu). Kiedyś Ruch Palikota, potem Paweł Kukiz do spółki z .Nowoczesną – dziś ofiarą pojedynku bokserskiego jest sojusz PSL i Polski 2050. Nazwali się Trzecią Drogą, co miało świadczyć o ich odmienności względem zmieniających się u władzy największych ugrupowań, jednak media przyrównują ich do PO ze względu na podobny, centrowy charakter i rywalizację o ten sam elektorat. Podobnie jest z Lewicą, bowiem PO próbuje i im odebrać głosy. Konfederację porównuje się do PiS-u przez zbliżony model światopoglądowy, wskazując nawet na potencjalną koalicję tych ugrupowań (czemu jednak otwarcie zaprzeczają przedstawiciele skrajnie prawicowego ugrupowania). Można powiedzieć, że reszta ugrupowań jest między Scyllą a Charybdą. Trudno im uciec z frontu świętej wojny PiS-PO – teraz zwłaszcza PSL-owi i Hołowni, którzy zdecy-

12–13

dowali się na samodzielny start, a nie na próbę stworzenia jednego bloku opozycyjnego razem z Platformą i ewentualnie Nową Lewicą. W 1995 r. Wałęsę poza debatami, w których wypadł słabiej od konkurenta, i nikłą umiejętnością prowadzenia dialogu z tłumem, zgubiły nadzieje pokładane w tym, że bycie przeciwnikiem postkomuny wystarczy do zwycięstwa. Podobnie zresztą było w przypadku Mazowieckiego pięć lat wcześniej, który do wyścigu o fotel prezydenta wystartował jako jeden z najpopularniejszych polityków w kraju, jednak jego brak przebojowości i w gruncie rzeczy brak rzetelnej propozycji doprowadziły do klęski – rywalizację o wejście do drugiej tury przegrał ze słabo znanym, egzotycznym Stanem Tymińskim, który po prostu dobitnie krytykował niepopularne reformy Balcerowicza, członka rządu Mazowieckiego. Z kolei Unia Demokratyczna w wyborach parlamentarnych 1993 r. zraziła do siebie wyborców m.in. zbyt ekspercko-doradczym tonem w kampanii. Podobne sytuacje widać było w ostatnich latach. Kwaśniewski pokonał Wałęsę hasłami, które trafiały w skierowane w lewo nastroje społeczne oraz kampanią rodem z show-biznesu (słynny utwór disco polo Ole Olek grupy Top-One). Rzeczywiście, Kwaśniewski kreował się w mediach w myśl wersu wybierzmy przyszłość oraz styl ze swojej kampanijnej piosenki. Bardzo podobnie zachowywał się podczas kampanii w 2015 r. Andrzej Duda – był dość młody, a postulaty dotyczyły polityki społecznej i świadczeń. Przed powrotem Tuska do Polski, Platforma popełniła kilka bliźniaczych błędów do tych UD, Wałęsy i Mazowieckiego. Partia Geremka, która miała standardy i fachowców, w 1993 r. poległa. Wałęsa miał i pozycję, i argumenty, zabrakło jednak kontaktu z wyborcami i spokoju – ówczesny prezydent dał się łatwo prowokować. PO nie potrafiła skutecznie zaatakować PiS-u mimo ich licznych potknięć i wręcz fundamentalnych nagięć prawa. Ekspercko-doradczy ton zgubił ich podobnie jak UD. Krzykliwa retoryka, brak prezentacji programu, wreszcie nieporywająca tłumów Małgorzata Kidawa-Błońska to casus Wałęsy i Mazowieckiego. Trafnym wyborem okazał się Rafał Trzaskowski – o ironio, kandydat o politycznym wizerunku podobnym do Kwaśniewskiego z 1995 r.

– Dziś, już od 18 lat, najbardziej zaprawionymi w bojach pojedynkowiczami są Jarosław Kaczyński i Donald Tusk. Po upadku rządów SLD związanym z aferą Rywina w 2005 r. żadna partia poza PO lub PiS nie przejęła władzy. Podobnie jak w przypadku kampanii Wałęsa-Kwaśniewski, media żyją rywalizacją Tusk-Kaczyński od lat, tworząc dwa obozy. Ilekroć pojawia się alter-

natywa, jak np. Trzecia Droga PSL-Polska 2050 czy wcześniej Paweł Kukiz, tylekroć dokooptowana zostaje do tych bliższych PiS-owi lub Platformie – ot paradoks, alternatywy dopasowujemy do istniejącego już podziału. Prorocze zdają się być słowa Grzegorza Miecugowa, który na łamach „Srebrnego Kompasu” stwierdził: Nie da się ukryć, że o bardzo wielu kolegach wiem, co powiedzą na każdy temat. Nie muszę ich słuchać. Oni są kopią polityków. […] Jest cała grupa dziennikarzy, tzw. „prawicowych”, którzy zawsze skopią Tuska. Jest grupa dziennikarzy proplatformerskich, którzy zawsze dokopią Jarosławowi Kaczyńskiemu. A ta grupa, która powie raz tak, a raz tak, jest coraz mniejsza.

– Ciekawie prezentuje się za to rola Kościoła. W wyborach w 1989 r., Kościół pomógł znacząco Solidarności. Proboszczowie pozwalali przemawiać po mszach i rozwieszać plakaty członkom NSZZ. W 1991 r. Wałęsa zawetował projekt ordynacji zakazujący agitacji w kościołach – ten postulat prezydenta przyjęto, przywrócono możliwość prowadzenia kampanii na terenie parafii. W wyborach w 1993 r. poza arcybiskupem Życińskim, który sprzeciwiał się postkomunistom, porównując oddanie im władzy do przekazania rządu na nowo nazistom w Niemczech, Kościół pozostawał neutralny i przypominał o chrześcijańskich ideałach, które powinny przyświecać podejmowaniu decyzji wyborczej. Nie można powiedzieć, by był wtedy zaangażowany wyborczo. Niestety, znaczące w polskim Kościele Radio Maryja, od 1995 r. pozostaje aktywne politycznie. Dziś jawnie wspiera PiS – np. pozwala Kaczyńskiemu przemawiać na Jasnej Górze podczas pielgrzymki słuchaczy katolickiej radiostacji. Wybory odbędą się 15 października. Zobaczymy, kto uniknie błędów przeszłości. Z pewnością wciąż będziemy świadkami pojedynku bokserskiego PiS-PO z oscylującymi wokół pozostałymi partiami, które, nie wydaje się, by mogły im zagrozić. Ponownie wyciągane będą wątki z czasów Okrągłego Stołu, rozliczenia z przeszłością, w niektórych kościołach będzie trwać kampania. Równocześnie ciągle będziemy wracać do przeszłości – PiS bije w poprzednie rządy PO, Tusk próbuje to wymazać. Brakuje spojrzenia wprzód, kluczowego elementu układu politycznego z roku 1989. Wtedy umieliśmy się porozumieć, przez następne 16 lat potrafiliśmy przebywać w nieco bardziej zróżnicowanym świecie politycznym. Życzę nam powrotu do większego pluralizmu i kultury dyskusji. Warto spojrzeć na historię nie tylko, jak na powtarzający się co jakiś czas ciąg wydarzeń, lecz także jak na drogowskaz lub lekcję. 0


kultura /

Trochę kultury Polecamy: 15 KSIĄŻKA Manuela z kreteńskiego wzgórza Ucieczka w emigrację

22 MUZYKA Words of love, words so leisured fot. Kamil Węgliński

20 lat Franz Ferdinand

26 SZTUKA Szczyty (nie tylko) na płótnie Wystawa w krakowskiej muzeum Manggha

Dokąd droga? A L I C JA U T R ATA

inęło lato, nadeszła jesień. Niezauważenie liście nabrały ciemniejszych kolorów, zupełnie jak moje wnętrze. Szeroko ziewając, wracam w ciemności do siebie, zawsze tą samą drogą, odczuwając przy tym przygnębienie i wielkie rozczarowanie życiem. Jedyne, o czym teraz marzę, to wejście do mojego zagraconego gadżetami różnej maści pokoju i położenie się na niezbyt wygodnej kanapie, do której przyzwyczaiłam się już jednak na tyle, by na co dzień nie przywiązywać do bólu karku większej wagi. To nie ona jest przyczyną mojego złego samopoczucia, nie jest nią też niesprzątnięty od trzech tygodni „lekki” bałagan. Przyznam, że odczuwam pewną dozę ukojenia na widok rzuconej na dywan bielizny z poprzedniego dnia czy mocno zakurzonych na półkach bibelotów. Z rana odnajduję w nich poczucie wolności, które następnie zanika, by w ciągu dnia ustąpić miejsca negatywnym emocjom nabranym z otoczenia. Rutyna, zmęczenie obowiązkami i brak satysfakcji ze spędzanego czasu są nie do przeskoczenia. Wiedząc, że oczywiście nie ja jedna borykam się z podobnymi doznaniami, popadam w jeszcze większą gorycz. Kolektywne cierpienie i ubolewanie nad swoim losem nie przynosi mi niczego dobrego. Nie znajduję w nich pocieszenia dla swojej własnej sytuacji, wręcz doprowadzam się do jesz-

M

Rutyna, zmęczenie obowiązkami i brak satysfakcji ze spędzanego czasu są nie do przeskoczenia.

cze gorszych myśli. Doskwiera mi coraz większa samotność, poczucie zagubienia na świecie i niemocy przeciwdziałaniu niszczycielskim sidłom, do przesady krępującym mój umysł. Czy kiedykolwiek może być lepiej? Być może jestem skazana na ciągłe pasmo porażek i niezadowolenia, dołuję się. Skoro tak wiele ludzi, podobnie jak ja, nie potrafi sobie poradzić z męczącym wirem zobowiązań, to musi coś znaczyć. Jesteśmy wszyscy bezsilni wobec przyjętym społecznie standardów, a następnie zgnijemy niezapamiętani przez nikogo. Trafiając w końcu do mieszkania, rozbieram się i rzucam bezwładnie na łóżko. Godzina nie jest późna, ale ciemność oblepiająca każdą możliwą przestrzeń sprawia, że od razu przysypiam. Po paru minutach gwałtownie otwieram oczy i jak za sprawą czarodziejskiej różdżki, obiecuję sobie nie zmarnować ostatnich kilku godzin dnia. Możliwe, żeby przez tę krótką chwilę zaszła we mnie jakaś zmiana? Nie po to haruję, by ciągle powielać mój destrukcyjny schemat. Po coś w końcu żyję, podejmuję się pracy, przecież to wszystko miało być dla mojego dobra. No właśnie – miało… ale jeszcze nie jest za późno, by to zmienić. Czuję nagły przypływ energii i pozytywnego myślenia, obiecuję sobie, że małymi kroczkami będę poszukiwać szczęścia. W mojej głowie rodzi się pewna wizja… wówczas nie odczuwam już takiego osamotnienia. 0

październik 2023


KSIĄŻKA / książkary w internecie na świecie jest dosłownie 15 osób

TikTok mnie namówił ...czyli książkarskie społeczności w bookmediach ooktok, Bookstagram i Booktube – tak nazywają się ksiażkarskie społeczności obecne na platformach społecznościowych. Służą nie tylko jako miejsce poznawania osób o podobnych zainteresowaniach, szukania polecajek książkowych czy recenzji ciekawych pozycji, lecz przede wszystkim są świetnym narzędziem marketingowym. Jak wydawnictwa korzystają z takich platform? Co możemy na nich znaleźć?

B

Czy jesteś prawdziwą książkarą? Ten, którego kiedyś nazwalibyśmy bibliofilem lub bibliofilką, teraz nazwiemy książkarą (męski odpowiednik raczej nie przyjął się do potocznego języka). Czym taka książkara się charakteryzuje? Ma półkę pełną książek, na której znajdują się nie tylko ciepłe jeszcze nowości prosto z drukarni, lecz także jej ukochane pozycje z notatkami. Taka osoba bardzo dobrze wie, co lubi, zna tropy (ang. tropes), wszystkie klisze i typy bohaterów. Śmieszna przyjaciółka, od nienawiści do miłości i wiele innych, które nie mają tak ładnie brzmiącego polskiego odpowiednika. Nie wszystkie kanały są jednak takie same. Prawdą jest, że większość kont poleca te same książki i ma bardzo podobną estetykę. Zawsze jednak są konta bardziej niszowe, które polecają mniej znane, choć tak samo dobre książki. Ogromnym plusem bookmediów jest to, że przy dobrym algorytmie i znajomości swojego gustu czytelniczego każdy znajdzie to, czego akurat szuka.

Skąd się wzięły bookmedia? Recenzje książek to nie jest rzecz nowatorska. Wraz z pojawieniem się Internetu zmienił się jednak sposób recenzowania. Na pewno przyczyniło się też do tego parę pozycji, które mają dużo cech wspólnych. Niderlandzka booktuberka Leonie, znana jako @TheBookLeo na swoim kanale ma serię filmów, w których rozkłada na czynniki pierwsze popularność danych powieści, serii czy gatunków. Jednymi z pierwszych książek, które zebrały wielką sławę online są tomy serii Zmierzch, która dzięki nastoletnim (głównie) fankom i kasowym ekranizacjom są często wspominane przez wielu jako początek miłości do książek. Nie można też nie wspomnieć o Harrym Potterze, który to gromadził fanów na specjalnej sprzedaży o północy w dzień premiery.

14–15

Prawdziwą siłę bookmedia zyskały po 2010 r., kiedy to popularne stały się dystopie i light fantasy. Serie takie jak Igrzyska śmierci, Dary anioła, Percy Jackson i bogowie olimpijscy zbierały fanów na grupach na Facebooku, konwentach oraz premierach swoich adaptacji. Osoby urodzone w okolicach 2000 r. na pewno pamiętają te pozycje. Fandom stał się częścią osobowości, a czytelnictwo wśród młodych miało się bardzo dobrze. Coraz popularniejsze stały się również fanfictions. Do tego stopnia, że wydawnictwa przeszukują serwisy Wattpad czy Ao3 w poszukiwaniu ciekawych twórczości, które potem wydają z dumnym napisem Fenomen Wattpada na okładce. Coś, co kiedyś uważane było za powód do żartów, teraz może stać się pomysłem na rozpoczęcie pisarskiej kariery.

Polskie bookmedia Także w Polsce publikowanie materiałów o książkach w internecie nie jest niczym nowym. Do najpopularniejszych kanałów należą laureatki ostatniej nagrody Człowiek Książki, Zuzanna i Tola Grupa, znane jako Zaksiążkowane. Na podstawie ich kanału możemy lepiej przyjrzeć się jak wygląda współpraca pomiędzy blogerami a wydawnictwami książek. Dziewczyny kolaborują często na podstawie współprac reklamowych czy barterów. Teraz swoim logiem obejmują również książki, które uważają za warte zareklamowania. Kolejnymi kontami wartymi zaobserwowania są social media Magdaleny Adamus (@catusgeekus) i Katarzyny Czajki-Kominiarczuk (@zpopk). Obie Panie zajmują się popkulturą i prowadzą wspólny podcast, w którym nie tylko recenzują książki, lecz także zajmują się dogłębną analizą bookmediów. Przytaczają książkowe „dramy”, przybliżają, jak naprawdę wygląda rynek wydawniczy oraz opisują interesujące zjawiska zachodzące np. w filmie czy literaturze.

Czy napędzają konsumpcjonizm? W czasie inflacji i zaskakująco wysokich cen papieru nie jest łatwo zaopatrzyć się w estetyczną półkę z książkami. Do prowadzenia bookmediów jest ona jednak bardzo potrzebna. Gdzie indziej będziemy nagrywać nasze przemyślenia bądź robić zdjęcia do współpracy z wydawnictwami? Okazuje się, że da się jednak prowadzić konto bez nadmiernego kupowania książek. Youtuberka Cindy (@withcindy) w jednym ze swoich filmików wytłumaczyła, dlaczego rzad-

T E K S T:

A L E K S A N D R A JA R O S Z

ko sięga po fizyczne książki i dlaczego nieczęsto się w nie zaopatruje. Jest to bardzo ciekawy kontrast do większości bookmediów, które co rusz podsuwają nowe pozycje w specjalnych wydaniach, gadżety z różnych fandomów czy inne rodzaje okołoksiążkowego merchu. W kupowaniu książek nie ma oczywiście nic złego, jednak często patrzy się z góry na osoby korzystające z bibliotek, czytników lub audiobooków, by oszczędzić miejsce lub pieniądze. A szkoda, bo polskie biblioteki są dobrze dostępne (niektóre z nich zapewniają nawet dostęp do Legimi dla swoich czytelników, choć z pewnymi ograniczeniami).

Wiekowe kontrowersje Jak wiadomo z badań Stowarzyszenia Tłumaczy Literackich oraz z danych dotyczących sprzedaży książek, młodzież czyta stosunkowo dużo. Skłania to wydawnictwa do tworzenia imprintów skierowanych specjalnie do młodzieży (Prószyński Young) bądź skupiania się głównie na tych powieściach (WeNeedYA). Stwierdzenie „młodzież” okazuje się być jednak dosyć otwarte, co sprawia kilka problemów. Po pierwsze, wiele młodych osób staje się dla wydawnictw źródłem dobrej reklamy. Prowadzi to niestety często do różnego typu sytuacji, w których nieświadomy czytelnik zostaje wykorzystany do darmowej reklamy. Kolejnym problemem są oznaczenia wiekowe. Jak wiemy, polski nastolatek może mieć od 11 lub 13 do 18 lat. Dodatkowo pojawiają się również powieści skierowane do young adults, czyli grupy wiekowej obejmującej starszych nastolatków i dwudziestokilkulatków. Przez dłuższy czas jednak wszystkie te książki były w Polsce sprzedawane pod szyldem dla młodzieży. Wydawnictwa i księgarnie starają się uporać z nie do końca jasną kategoryzacją, podając oznaczenia wiekowe (jak np. Prószyński Young) oraz tworząc oddzielne półki dla kategorii Young Adult (Empik).

Co dają nam bookmedia? Jak każde miejsce w internecie, bookmedia mają swoje dobre i złe strony. Dobrze jest zachęcać młodych do czytelnictwa. Pozytywem jest również to, że można bez problemu znaleźć coś dla siebie wśród książkowych recenzji. Jeśli korzystamy z nich mądrze to na pewno społeczność, która nas tam powita będzie otwarta i ciekawa, chociaż nie idealna. 0


ucieczka w emigrację /

KSIĄŻKA

Manuela z kreteńskiego wzgórza Manuela Gretkowska mówi o sobie, że ma trzy talenty: umie chodzić, mówić i pisać. W swojej najnowszej książce pisze m. in. o Polsce, Krecie, emigrowaniu, miłości do psów i polityce. I robi to bardzo celnie. EMILIA KUBICZ

o przeczytania najnowszej książki Manueli Gretkowskiej nakłonił mnie wywiad, którego autorka udzieliła Magdzie Mołek na jej youtube’owym kanale. Już wcześniej kojarzyłam sylwetkę Gretkowskiej – filozofki, feministki, pisarki, określanej mianem skandalistki. Nie miałam jednak okazji przeczytać niczego, co napisała, poza przypominającymi felietony wpisami na Facebooku, które do mnie dotarły podesłane gdzieś, kiedyś, przez kogoś. Wywiad mnie zainspirował. Rozmowa dotyczyła historii podejścia do kobiet, represji wobec nich, wpływu Kościoła i kultury patriarchatu na ten aspekt. Gretkowska wsparła ją komentarzem, że jest nazywana skandalistką, bo w Polsce myślenie jest skandalem. Wprawiła mnie tym sposobem w nastrój pod tytułem: „chcę więcej Manueli”. Po wysłuchaniu wywiadu zamówiłam Przeprawę. To kolejny z dzienników napisanych przez autorkę, po m. in. Polce i Europejce. Obejmuje okres ostatnich trzech lat z jej życia. Punktem wyjściowym do rozpoczęcia opowieści jest moment wyborów prezydenckich w 2020 r. Wówczas autorka wystawiła na sprzedaż swój dom, dworek w podwarszawskiej wsi. Podążyła tym sposobem za złożoną wcześniej deklaracją emigracji z Polski w przypadku reelekcji Andrzeja Dudy. Tytułowa przeprawa, w znaczeniu dosłownym, prowadzi autorkę od tej decyzji, poprzez proces szukania swojego nowego miejsca, do odnalezienia go na greckiej Krecie, w domu wbudowanym we wzgórze. Nie tylko na tym wątku skupia się opowieść; nowy dom nie oznacza końca opisywanej podróży. Przeprawiamy się bowiem z Gretkowską też przez wielowątkowość jej życia w ciągu ostatnich trzech lat. Wydarzenia z prywatnej sfery autorki i jej rodziny przeplatają się ze wzmiankami na temat zdarzeń, którymi żyliśmy wszyscy w ciągu ostatnich lat: pandemia, strajki kobiet, wojna w Ukrainie. Miesiąc po miesiącu śledzimy ten okres, jeszcze raz go przeżywając, tyle że z perspektywy autorki i z jej przemyśleniami na ich temat.

D

Ważną rolę w opowieści odgrywają lokalizacje, w których przebywa Gretkowska, a więc leśne, wiejskie tereny pod Warszawą i Kreta widziana nie z perspektywy turystki, a nowej mieszkanki. Dzięki wnikliwym opisom i metaforom nawiązującym do kultury, historii i przyrody miejsca te przestają być tylko tłem, a stają się pełnoprawnymi bohaterami książki. Istotnymi aspektami w Przeprawie są też duchowość, mitologia, kultura, emigracja, polityka. Autorka pisze o buddyzmie, którego jest przedstawicielką; o greckiej Chanii, mieście będącym kolebką dzisiejszej cywilizacji europejskiej; o tym, że kreteński rozdział jej życia to emigracja z przywileju, a nie przymusu; o książkach, które czyta do późnej nocy. Nie szczędzi niepochlebnych komentarzy na temat obecnych realiów polskiej polityki. Przeprawę wypełniają żywe spostrzeżenia, celne podsumowania, błyskotliwe metafory. Gretkowska operuje nimi z lekkością mistrzyni słowa. Książkę czyta się z jednej strony jak sielską opowieść o wsi polskiej i greckiej, z drugiej zaś jak refleksje filozofki nad ludzkością, społeczeństwem, historią i naturą. Przeprawa jest jednym i drugim. Czuć, że jest prawdziwa, niezmyślona, niekoloryzowana. Gretkowska pisze to, co myśli nie tylko ona, ale wiele podobnych jej osób. Dodatkowo ubiera to w słowa niebanalne, ujmujące sedno problemu. Nazywa na przykład Polskę zardzewiałą od łez maszynką do mielenia talentów, jako kraj wiecznie opłakujący, niepozwalający na rozwinięcie skrzydeł. Forma dziennika nie jest najbardziej intuicyjna w odbiorze dla czytelnika. Luźne refleksje na temat przyrody przeplatają się z komentarzami politycznymi, a te z dialogami z przyjaciółmi i opisami buddyjskich praktyk duchowych. Nietrudno zgubić się w tej fuzji rozważań, opinii i wymiany myśli. Fakt, że czasem każdy kolejny akapit dotyczy innego tematu, oddaje jednak wielowarstwowość codziennego życia, przeskakiwanie naszej uwagi między tematami. Czułam więc szczerość płynącą z przenikania się zachwytu nad greckimi krajobrazami i jedzeniem z za-

gadnieniami filozoficznymi czy wspomnieniem o wpadaniu do strumyka podczas spaceru. W temacie oceniania literatury Gretkowska mówi w Przeprawie, że w kraju tak małego czytelnictwa recenzuje się albo dobrze, albo wcale, by tego poziomu jeszcze bardziej nie zaniżać. Bardzo spodobało mi się to stwierdzenie, w związku z czym cieszy mnie fakt, że i ja Przeprawie wystawiam pozytywną ocenę. Czytając ją, śmiałam się, zasmucałam, relaksowałam, doceniałam codzienność, wyobrażałam sobie piękno kreteńskich widoków. Warto jednak pamiętać, że ta pozycja to głównie punkt widzenia autorki, jednej osoby, a nie prawda objawiona ukryta między linijkami. Część określeń używanych w stronę Kościoła czy partii rządzącej jest bardzo negatywnie nacechowana emocjonalnie, co może być sugerujące. Pomimo tego podtrzymuję zdanie, że książka pozwoliła mi na ponowne zastanowienie się nad niektórymi tematami, dała na nie inne spojrzenie i zaciekawiła nim. Z takim właśnie podejściem radzę ją czytać. 0

źródło: materiały prasowe

T E K S T:

Przeprawa Manuela Gretkowska Znak Literanova Kraków, 2023 ocena:

88889 październik 2023


KSIĄŻKA / ufać czy nie ufać?

Czy warto sobie w ogóle ufać? PAT RY K K U K L A

laczego mimo bycia gatunkiem często określanym jako stadny, pomimo setek tysięcy lat ewolucji, rozbudowanych cywilizacji, systemów politycznych, instytucji, urzędów, organów, komórek społecznych, więzów rodzinnych, wszystkich wytworów ludzkiego intelektu i pracy ludzkich rąk – wciąż sobie nie ufamy? Ba, w ostatnich latach można by nawet spekulować o pogłębiającej się nieufności wynikającej między innymi z radykalizacji ruchów politycznych, coraz bardziej agresywnego dyskursu publicznego, zacieraniu się odcieni szarości w prowadzonych dyskusjach i spostrzeganej rzeczywistości. Z wytłumaczeniem części obecnej sytuacji przychodzi monografia naukowa Nieufność: źródła i konsekwencje.

D

Nieufność Publikacja Instytutu Problemów Współczesnej Cywilizacji im. Marka Dietricha pod redakcją Andrzeja Eliasza i Krystyny Skarżyńskiej porusza owe zagadnienie nieufności, rozumianej jako zgeneralizowana, trwała, podejrzliwa, postawa wobec ludzi, grup społecznych oraz instytucji. Niewątpliwy atut książki, którym jest jej interdyscyplinarność, przejawia się poprzez zgromadzenie autorów o szeregu specjalizacji nauk społecznych: od psychologii, socjologii, medioi kulturoznawstwa, przez ekonomistów i prawników, a na dyplomatach kończąc. Jak uważa sama Krystyna Skarżyńska – teksty autorów pozwoliły wyłonić cztery główne procesy będące: niepewnością, poczuciem zagrożenia, szybkimi zmianami kulturowymi i technologicznymi oraz podziałami tożsamościowymi. Dzięki zróżnicowaniu autorów, czytelnicy mogą przyjrzeć się temu samemu zagadnieniu z różnych ujęć, które w ogólnym rozrachunku pomimo skupiania się na innych detalach, prezentują spójny obraz zagadnienia.

Źródła... Bo uzasadnień nieufności – tak jak samych wersji problemu – jest wiele. Tak oto prof. Maciej Mrozowski (prawnik, politolog i medioznawca)

16–17

T E K S T:

poświęca swój tekst tematyce rozwoju technologii oraz mediów cyfrowych, dużą część artykułu oddając kwestii relacji towarzyskich, w ich nowej, zmieniającej się formie. Jego esej obala mit wyróżniający osoby z pokolenia boomerów jako jedynych, którzy mają problem z przystosowaniem się do nowego sposobu funkcjonowania relacji społecznych i pojawienia się mediów cyfrowych. Profesor skupia się przede wszystkim na młodzieży, która okazuje się być zagubioną i nieufną wobec świata. Zaś Michał Boni, wieloletni pracownik badawczy oraz były minister administracji i cyfryzacji, dotyka w swoim tekście tematyki kapitału społecznego i zmian ustrojowych w Polsce. Należy też szczególnie zwrócić uwagę na tekst Krystyny Skarżyńskiej – Pułapki pamięci historycznej: koncentracja na heroicznych cierpieniach własnej grupy. Profesorka psychologii poświęca swój artykuł jakże wrażliwemu i drażliwemu tematowi w kontekście Polski, a więc cierpienia, wiktymizacji i martyrologii, dochodząc do wniosku, że: tylko patriotyzm odwołujący się wyłącznie do świetlanej przeszłości własnej grupy (…), a nie aktywny patriotyzm obywatelski, skoncentrowany na teraźniejszości i jej poprawianiu – łączy się z koncentracją na grupowych krzywdach i ze zgeneralizowanym brakiem zaufania. Co więcej, odwołując się do badań naukowych, przekonuje, że trwałe koncentrowanie się na narodowej historii, jednocześnie podkreślając poczucie wyjątkowego skrzywdzenia narodu – jest bardzo niebezpieczne dla relacji międzygrupowych i szeroko rozumianego zaufania. Ostatni tekst, autorstwa Andrzeja Eliasza (profesora psychologii, założyciela i byłego rektora Uniwersytetu SWPS) – Szok teraźniejszości: zagubienie w świecie szybkich zmian technologicznych i kulturowych, jest podsumowaniem publikacji i świetną syntezą, w której określone zostało przełożenie nieufności społecznej na aspekty życia społecznego: od praw człowieka i samoświadomości oraz poczucia tożsamości, przez sztukę, a na zmianach politycznych i kulturowych kończąc.

PAT RY K K U K L A

...i konsekwencje Czy publikacja udziela wyczerpującej odpowiedzi na postawione sobie pytanie? Nie. Ale wbrew pozorom nie jest to poważna wada. Naiwnym byłoby wierzyć, że zbiór kilkunastu tekstów pozwoli uzyskać pełen ogląd przyczyn, przebiegów, skutków, a przede wszystkim recept na problemy wynikające ze zjawiska nieufności. Publikacja Nieufność: źródła i konsekwencje jest jednak świetnym punktem wyjścia do zgłębienia tematu i pełni funkcję wartościowego zbioru publikacji – książek, badań, raportów oraz artykułów naukowych, z których należy czerpać w celu dalszego intelektualnego poznania zagadnienia nieufności i nie tylko. Co warto zaznaczyć – publikacja jest dostępna dla każdego na stronie IPWC im. Marka Dietricha (ipwc.pw.edu.pl) wraz z mniej więcej połową historycznych publikacji instytutu na tematy, takie jak: żywienie człowieka, stosunek do szczepień, zmiany klimatu, perspektywy rozwoju kształcenia zawodowego w Polsce oraz GMO. 0

źródło: materiały prasowe

T E K S T:

Nieufność: źródła i konsekwencje red. Andrzeja Eliasza i Krystyny Skarżyńskiej Instytut Problemów Współczesnej Cywilizacji im. Marka Dietricha Warszawa, 2023 ocena:

88888


recenzje/

KSIĄŻKA

źródło: materiały prasowe

Jak się czuje Matthew Perry? Przyjaciele to serial, który od początku emisji

tekście Przyjaciół, jest odpowiedzią na pytanie zadane w poprzednim akapicie. Perry

w 1994 r. pretenduje do miana najlepszego sitcomu,

przyznaje, że możliwość bycia częścią jednego z największych na tamte czasy seria-

jaki ludzkość stworzyła. Założenia tej produkcji są

lu, była dla niego przez jakiś czas celem w życiu i remedium na dręczące go nałogi.

trywialnie proste: przedstawić perypetie życiowe

Tytułowi przyjaciele i kochankowie też otrzymują swoje miejsce w biografii. Poru-

grupki przyjaciół w kwiecie wieku. To na tej prosto-

szany jest temat tego, jak trudno jest łączyć karierę aktora z posiadaniem znajomych

cie zbudowany został sukces serialu. Widz, prędzej

w tej branży, w szczególności przy stawianiu pierwszych kroków w świecie za kame-

czy później, zacznie dostrzegać cząstkę siebie

rą. Gdy przydarza się możliwość otrzymania arcyciekawej roli i musisz o nią rywalizo-

w jednym (lub w kilku) z sześciu głównych boha-

wać ze swoim przyjacielem, to wystawia tę relację na niebywałą próbę. Autor porusza

terów, a i zróżnicowane sytuacje przedstawione

również temat swoich związków, a raczej braku umiejętności odnalezienia się w nich.

w 236 odcinkach mogą wydać się lustrzanym odbi-

Przykładowo, opisuje nagłaśnianą przez media relację z Julią Roberts.

ciem codzienności. Serial emitowany był w latach, gdy jeszcze nie istniały serwisy

Jak twierdzi Matthew Perry, Chandler Bing to postać napisana na jego podstawie.

streamingowe, dzięki czemu zbierał milionową widownie przed telewizorami i po-

W związku z tym książka napisana jest lekkim piórem, z żartobliwymi wstawkami,

zwalał odbiorcom przez niecałe pół godziny żyć życiem zastępczym. Czy oddziały-

jakby jej autorem był bohater serialu. Niemniej, historie w niej opisywane potrafią

wał on tak jedynie na widzów?

wzruszyć i przede wszystkim dać do zrozumienia, jakim złem jest nałóg i jakie kon-

Na to pytanie w swojej autobiografii odpowiada Matthew Perry, serialowy Chandler

sekwencje zdrowotne i psychiczne za sobą niesie. Finalnie daje jednak nadzieję, że da

Bing. W książce Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz autor zabiera

się to wszystko przezwyciężyć i prowadzić „czyste” życie, którym nie rządzi uzależ-

nas w podróż przez swoje życie, jednak z pewnym tematem przewodnim w tle. Chodzi

nienie, co podkreślone jest dodatkowo przez okładkę książki, będącą zdjęciem twa-

oczywiście o tytułową Wielką Straszną Rzecz , którą, jak nietrudno się domyślić, jest

rzy Matthew Perry’ego, łagodnie uśmiechającej się do czytelnika i wywołującej po-

nałóg. Alkohol, leki, narkotyki, papierosy wypełniały życie Matthew Perry’ego tak jak

czucie wewnętrznego ciepła i ukojenie.

M AT E U S Z K O Z D R A K

i wypełniają większość stron jego biografii. W związku z tym, siadając do tej lektury, trzeba mieć nakreślony cel – chęć dowiedzenia się więcej o aktorze grającym w jed-

Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz

nym z najpopularniejszych seriali w historii, a nie stricte o samej produkcji. Oczywi-

Matthew Perry

ście, pojawia się kilka zakulisowych wzmianek, jednak są raczej tłem do danej sytu-

Grupa Wydawnicza Foksal

acji niż celowym opowiadaniem o tym, jak kręceni byli Przyjaciele . Autor najwięcej

Warszawa 2022

zdradza o samym początku, castingu, pierwszych dniach na planie, finansach, ale na pewno nie jest to zbiór anegdot o życiu przy produkcji show. To, co istotne w kon-

ocena:

88887

źródło: materiały prasowe

Inna czy beznadziejna? Na początku był bazar. W środku był bazar i na końcu

Czym zatem jest Kieszonkowy atlas kobiet? Nie należy sugerować się tytułem, bowiem

też był bazar. Bazar niczym klamra otwiera i podsumowuje

klasyfikacja płci pięknej nie jest jedynym, a tym bardziej najważniejszym tematem tej książ-

powieść Sylwii Chutnik Kieszonkowy atlas kobiet. Pierwszy

ki. Opisuje ona historie dwóch kobiet, małej dziewczynki i jednego paniopana. Co może łą-

rozdział książki nosi nazwę Bazarówy, od miejsca pracy jed-

czyć pijaczkę, Żydówkę, wulgarne dziecko i niemęskiego amatora damskich fatałaszków?

nej z bohaterek. To tam poznaje ona swojego męża i to wła-

Po pierwsze, imię. Bohaterowie (bohaterki?) noszą drugie najpopularniejsze polskie imię –

śnie tam matka wyznaje, że nie chce jej znać. Słowem tym

Maria (lub w wersji męskiej Marian). Być może Chutnik wybrała to imię ze względu na miej-

przesycona jest cała lektura, czytelnik nieustająco czuje

sce, jakie zajmuje ono w świadomości Polaków. Kojarzyć można je bowiem z Maryją, będącą

jego obecność. Czym wyróżnia się to miejsce, że zajmuje tak

archetypem dobrej, kochającej i cierpiącej matki, a tym samym, dla wielu, kobiecości.

znaczącą pozycję w powieści Chutnik? Pisarka przedstawia

Jednak, autorka paradoksalnie pokazuje, że kobieta niejedno ma imię. Choć społeczeń-

stereotypowy polski rynek w taki sposób, jak gdyby mówiła

stwo poprzez socjalizację, media i stereotypy kreuje pewną klasyfikację wyżej wymienio-

o innej planecie – jakby targowisko przyciągało i odpychało –

nych, sprawia, że czują one wewnętrzny przymus wpasowania się w pewne ramy, to posta-

pisze. Chaotyczny, a mimo to pełen zasad. Swoisty ekosys-

cie ukazane w Kieszonkowym atlasie kobiet całkowicie wykraczają poza wszelkie schematy.

tem w środku miasta. Bez mapy nic nie kupisz. To jak miasto w mieście. Potrzebujesz przewod-

Każda z bohaterów na swój sposób próbuje odnaleźć się w zastanym ładzie społecznym, do

niczki? No to chodź ze mną. Tymi słowami zaprasza czytelnika w głąb świata swej powieści.

którego żadna z nich nie pasuje. Decydując się na odrzucenie ram społecznych, godzą się jed-

Czym jest bazar? Miejscem wyjątkowo niewieścim, funkcjonującym dzięki zaufaniu klien-

nocześnie na życie w samotności: bez przyjaciół i kochającej, rozumiejącej rodziny. Refleksja,

tek do sprzedawczyń, rejonem towarzyskich spotkań sąsiadek, cotygodniową okazją do ry-

jaka przychodzi na myśl po lekturze tego tekstu, jest smutna, a jednocześnie może ona zmo-

tualnego spędzania czasu. Słowem – polem przesyconym kobiecością. Ale czy na pewno?

tywować nas do walki z zastanymi wzorcami. Książka Kieszonkowy atlas kobiet powstała

Bezzębne sprzedawczynie z budy z kurczakami, ubrane w fartuszek rodem z lat 70. o znu-

w 2008 r., pozostaje więc iskierka nadziei, że przez te 15 lat coś zmieniło się w mentalności

dzonym spojrzeniu zza pomalowanych na niebiesko powiek ożywiają się dopiero, gdy do sto-

ludzi, a świat ukazany w powieści nie jest wieczny i nieprzemijalny.

JUSTYNA SZAREK

iska podejdzie ich ulubiona, pomarszczona, zmęczona życiem klientka, dla której specjalnie zostawiły najlepszy kawałek schabu. Tak ukazana jest płeć piękna w książce Sylwii Chutnik. Władza kobiet w powieści opiera się na decydowaniu co dziś na obiad. Przedstawiane są

Kieszonkowy atlas kobiet

one jako „Matki Gastronomiczne”, utrzymujące matriarchat domowy, nie zaś jako szefowe

Sylwia Chutnik

zarządu w międzynarodowej korporacji. Należy zastanowić się jednak, kto wykreował taki

Wydawnictwo Ha!art

obraz kobiety: Sylwia Chutnik czy społeczeństwo, stale mające pewne wymagania wobec

Kraków 2008

córek, matek, babek i ciotek? Uważam, że autorka przyjmując dosadną narrację i używając miejscami nieobyczajnego języka, próbuje przekazać swoją irytację na zaszufladkowanie

ocena:

88889

roli kobiety jako pewnego artefaktu, własności matki, męża, ale nigdy samej siebie.

październik 2023


FILM / Horror Hiszpanii

Znany-nieznany horror Hiszpanii Jacinto Molina Alvarez, reżyser lepiej znany hiszpańskojęzycznym kinomanom jako Paul Naschy, stwierdził swego czasu, że Hiszpania nie ma tradycji horroru. Diagnoza ta może wydawać się zaskakująca, gdy zobaczy się sukcesy kolejnych filmów. Acz jest trafna, gdyż groza musiała szukać w Hiszpanii swego miejsca przez kilka dekad. iemożliwym jest oderwanie kultury i sztuki od polityki i historii Hiszpanii – dlatego też musimy cofnąć się w czasie. Należy mieć świadomość, że podczas wojny domowej w latach 1936–1939 można było mówić aż o trzech osobnych kulturach filmowych! Kino musiało reprezentować interesy danej siły politycznej – były więc obrazy anarchosyndykalistyczne, komunistyczne lub w duchu nacjonalizmu katalońskiego. Każde ze swoją osobną tradycją; tematami, zestawem twórców i producentów. Władza Franco potrzebowała więc ujednolicić rozdrobniony krajobraz kultury narodowej. Jednym z pierwszych ruchów nowej władzy frankistowskiej było utworzenie w kwietniu 1938 Narodowego Departamentu Kinematografii. Otwarto centra cenzury, a to wyjątkowo istotne zadanie powierzono Manuelowi Augusto Garcia Viñolasowi. Pisarz, falangista, wytypowany przez sam Wydział Propagandy do ratowania hiszpańskiego kina. Nie tylko decydował on jakie filmy mogą powstawać, które finansować i czego nie wolno w nich umieszczać, lecz także miał osobiście odpowiadać za wytyczenie ścieżki rozwoju przyszłej kinematografii. Był on też reżyserem, autorem pierwszego dojrzałego frankistowskiego filmu propagandowego Więźniowie wojny. Za czasów reżimu caudillo kino było zakładnikiem kolejnych ministrów propagandy. Ich percepcji i spojrzenia na rolę cenzury, stosunku do Kościoła i rozumienia porządku moralnego. Na repertuar filmowy roku 1939 składało się aż pięćdziesiąt jeden filmów – od komedii i historii przygodowych, po chrześcijańskie czy historyczne epickie obrazy. Największą reżyserską gwiazdą był zaś José Luis Sáenz de Heredia – ulubieńcem reżimu stał się w 1942, gdy finansowym sukcesem okazała się być superprodukcja Raza (skądinąd, oparta na książce samego generała Franco). I całą historię frankistowskiego kina – a może wręcz odrodzenia się hiszpańskiego filmu – można podzielić na etapy (niejako wyznaczone kolejnymi istotnymi wydarzeniami społecznymi). Maj 1955 – pierwsze spotkanie krajowych

N

18–19

twórców na Salamance, którzy wydali wspólny apel o rozwój autentycznego kina narodowego (tematycznie otwartego na problemy, o których rozmawiają obywatele). 1966 rok – drugie spotkanie filmowców, tym razem w Perpignan we francuskiej Katalonii, na którym dokonano artystycznego bilansu poprzedniej dekady (zapowiadając przyjście następnego pokolenia twórców). I, rzecz jasna, 1975 rok – śmierć generała Franco, pozwalając na pełną demokratyzację i otwarcie na Europę.

Zachód na Zachodzie Twórców i widzów łączyła niewątpliwie jedna rzecz: zapatrzenie na resztę Europy zachodniej. Kino Hiszpanii musiało być moralnie nienaganne, bezkrytyczne dla władzy, a także unikające trudnej do zaklasyfikowania symboliki. Mimo, że zrodziła się w tym czasie znacząca ilość wielkich dzieł, to zamknięte były one we frankistowskim nawiasie politycznej narracji. Ówczesne kino hiszpańskie było jednorodne, więc na swój sposób nudne. Próbowano więc (często mniej lub bardziej nielegalnie) przemycać elementy i tropy filmu zagranicznego. Hiszpanie byli zapatrzeni na Francję, Włochy i Stany Zjednoczone. Gdy popatrzymy na Carlosa Saurę i Los Golfos – widzimy neorealizm. Życie ubogich przedmieść Madrytu, ludzi pozbawionych perspektyw i wkraczających na drogę przestępczą. Saura świadomie odcinał się od tradycji hiszpańskiej, wierząc, że prawdziwie wartościowe kino znajdzie tylko na Zachodzie. Podobnie myślał Manuel Fragi Iribarne, szef Ministerstwa Informacji i Turystyki od 1962 r. Doszedł on do wniosku, że nie ma drogi dla dalszego utrzymania władzy bez stopniowej liberalizacji – Hiszpanie, odwracając się od kultury krajowej, z czasem też przyjmą wartości reprezentowane przez innych światowych, demokratycznych twórców. Potrzebna była stymulacja artystycznej kreatywności – do czego wyznaczył Josego Marię Garcię Escudera – nowego generalnego dyrektora kinematografii, człowieka z wizją . Sztuka musi

być wartościowa, zdolna produkować ambitne i autorskie kino. Jego kadencja do prostych nie należała, i charakterystycznym dla tej epoki stały się częste konf likty: i z opozycyjnymi intelektualistami, i państwową administracją. Zliberalizował cenzurę (twierdził że film powinien być oceniany nie w stosunku do jednej sceny, ale w kontekście do całości obrazu); negatywny bohater nie musiał już okazywać skruchy lub zostać dotkliwie ukaranym. Tematem tabu przestały być patologie społeczne. Nowe Normy dla Rozwoju Kinematografii (1964) to też zupełnie odmienny sposób finansowania: subwencje zaczęły być przyznawane z urzędu (a nie po każdorazowej ocenie przez komisję); każda produkcja otrzymywała z mocy prawa zwrot 15 proc. z wpływów kasowych brutto z rozpowszechniania go w kraju. Być może to największy krok w historii dla kina Hiszpanii – promocja lokalnej produkcji i pozwolenie dziesiątkom młodych twórców zadebiutować na lokalnym rynku. Wszystko po to, by odciągnąć uwagę od USA czy Włoch. Tak rodzi się Pokolenie `66 . I jej symbolicznym początkiem był powrót do kina artystycznego dwóch wybitnych reżyserów – Luisa Garcii Berlangi i Juana Antonio Bardema. Dla wszystkich filmowców było to naprawdę ważny moment, w przeszłości obaj byli wielokrotnymi ofiarami frankistowskiej cenzury (z powodu której uciekli z Hiszpanii). Berlangowi ministerstwo (po odmowie uwzględnienia zmian w scenariuszu) w trakcie prac zabrało Czwartkowy cud i przekazało młodemu reżimowemu autorowi Jorgemu Grauowi. W 1961 r. zaś pod groźbą pozbawienia wolności zmuszono go do zmiany tytułu Posadź biednego przy swoim stole (które to było parodią jednego z rządowych haseł). Bardem zaś, jako człowiek nielegalnej Partii Komunistycznej, po wielokroć był ofiarą ataków reżimowych krytyków i działaczy (Śmierć rowerzysty, Główna ulica i Zemsta wszakże były marksistowskimi opowiastkami o rozpadzie Hiszpanii). Obaj twórcy byli przedstawicielami kina artystycznego i przełamującego granice, jednak nawiązania do ich prac czy ese-


FILM

horror Hiszpanii /

jów można dostrzec w całej rozciągłości kina Hiszpanii – nawet horroru. Byli wpływowi, oglądani, a ich powrót zwiastował nowe czasy

uznać za faktyczną fundację całego gatunku. Wilk jest reinterpretacją klasycznego filmu Universalu The Wolf-Man . Mamy więc, jak w oryginale, mężczyznę dotkniętego przeGroza uwolniona kleństwem wilkołactwa. W ciągu dnia próPoznanie historycznego kontekstu jest bujący znaleźć lekarstwo; nocą przemieniająpotrzebne, by dobrze zrozumieć, skąd cy się w niebezpieczną i krwiożerczą bestię. ten narodowy horror się wywodzi. WspoTwórca nie ukrywał swoich inspiracji, w filmniany we wstępie Paul Naschy (niezbyt mie zapożyczył kilka kadrów i dialogów. skromnie) nazywał się pionierem hiszpańSam Naschy, wbrew pozorom, nie wyreżyskiej grozy – i może mieć on trochę racji. serował też pierwszego filmu – był pomyKościelno-reżimowa kultura odrzucała wszelsłodawcą, producentem i scenarzystą – to ki pierwiastek fantastyczny, jako że swe pozatrudniony Enrique Lopez Eguiluz wykonyczątki ma ona w chrześcijańskiej (i inwał jego polecenia (jako, że Alvarez nie czuł kwizycyjnej) tradycji. Ułożone, moralne, się pewnym w gatunku horroru). Ale zagrał bezkrytyczne wobec duchowieństwa, dlateza to także i główną rolę: niejakiego Waldego przecież do rewolucji `62 kręcono tylko mara Daninskiego. I swojsko brzmiące na(grzeczne) komedie, musicale i patetyczne zwisko nie jest przypadkowe, jak sam reżyser eposy religijne. I tak jak reżyserzy rodzącepisał w autobiografii: losy tej postaci miały go art-house’u szukali inspiracji w zachododzwierciedlać cierpienia Polaków ciemięnich wykwitach artystycznego kina, tak zażonych wówczas pod rządami komunistów. interesowani gatunkiem zwracali swą uwagę Obawiał się on wszakże ewentualnej reakgłównie w kierunku Stanów Zjednoczocji władz na produkcję, która utożsamianych i Wielkiej Brytanii. I jednymi z najłaby Kościół z małżeństwem wampirów. popularniejszych wśród Hiszpanów horroCo trzeba jednak oddać Naschemu – udarów były produkcje z potworami od studia ło mu się uchwycić pewien podskórny poliUniversal. Dracula, Frankenstein, Niewityczny niepokój, który również cechował kladzialny człowiek czy Wilkołak . Kostiumosyczne filmy Universalu. I może dlatego też we serie z lat 30. i 40., po części adaptaprodukcja stała się ogromnym hitem, a wpłycje klasycznych powieści (jak ta Stokera czy wy do budżetu studia były tak duże, że WilWellsa) podobały się ze względu na literackołak doczekał się aż dwunastu filmów! ki sznyt, subtelnie poprowadzone komentarze Z licznych kontynuacji na uwagę zasługuspołeczne; jak i – co jest rzeczą wyjątkowo je Wilkołak kontra kobieta wampir z 1971; prozaiczną – były stosunkowo mało brutalw którym, uciekając z dala od cywilizacji, ne i w konwencji wyjątkowo przerysowane. Daninsky, chcąc odebrać swoje życie, musi Widza utrzymywanego w świecie kościelnej wyrwać sztylet z ciała wampirzycy (przy okaczystości nie oburzały, trafiały one do mas. zji, czcicielki szatana). Jednak jej zabójstwo Paul Naschy nie jest autorem pierwszego hiszmoże odrodzić jeszcze gorsze monstrum. Jepańskiego filmowego horroru. Na bazie libeden z najbardziej kultowych hiszpańskich filralizacji cenzury w 1962 r. Jesus Franco zapremów tamtego okresu, może przez fakt z jaką zentował swojego Okropnego doktora Orloffa . łatwością można było go odczytać w kluAlvarez był więc faktycznie drugi, ale to czu antyfrankistowskim. Są w serii obecne jego Znak człowieka wilka z 1968 należy też wątki klasycznie kontrkulturowe – łącznie z wyjątkowo licznymi nawiązaniami do twóczości George’a Romera. Publika pokochała wilkołaka, a Naschy zapoczątkował prawdziwą modę na hiszpańskie kino grozy. Rodzą się nowe gwiazdy: Amando de Ossorio (mistrz kadru, warto spojrzeć na Grobowiec ślepej śmierci), NarLa furia del hombre lobo (Reż: Jose Maria Zabalza)

ciso Ibaneza Serradora, Jorge Grau (Żywe trupy w Manchester Morgue – kino zombie z mocno zaznaczonym ekologicznym podtekstem), Vincente Aured (rozkochany we włoskim giallo). Produkowano bardzo dużo, co jednak znamienne – kina oryginalnego i niepowtarzalnego nie było aż tak wiele. Pokolenie wychowane na przemycanych filmach zachodnich kopiowało znane im wzorce. I dlatego też, być może paradoksalnie, złoty okres horroru hiszpańskiego kończy się wraz ze śmiercią Franco. Otwarcie się na świat, brak reżimowego kagańca, miał wzmocnić filmografię narodową. I gdy faktycznie stało się tak w przypadku filmu artystycznego, tak producenci horrorów szybko zauważyli, że najlepiej sprzedają się schematyczne fabuły i pomysły bezpośrednie zaczerpnięte z Zachodu. Stawiali więc albo na dystrybucję popularnych produkcji europejskich i amerykańskich, ale zamawiali od lokalnych twórców ich klony. Zalew rynku spowodował, że studia zaczęły bać się inwestowania większych budżetów w produkcję – chcieli jak najmniejszego ryzyka, więc wymagali od reżyserów pracy jak najniższym kosztem. To zaś spowodowało drastyczne obniżenie jakości, a finalnie: do znudzenia ze strony widowni. Ostał się w zasadzie tylko de Ossorio – nawiązujący do lokalnych legend i mitów, swoje oryginalne pomysły potrafił dostosować do wyjątkowo niewygodnych warunków, planów zdjęciowych trwających nawet tylko kilka dni. Nie można się dziwić, że sytuacja ta doprowadziła do masowego odpływu twórców z horroru, a pozostali jedynie ci, którzy specjalizowali się podrabianiu co bardziej popularnych filmów amerykańskich. To historia pierwszego upadku hiszpańskiego horroru. Na prawdziwe odrodzenie widzowie musieli czekać aż do lat 90., gdy pojawiła się nowa generacja reżyserów: Juanma Bajo Ulloga, Alex de la Ilgesia, Nacho Cerdà. Ludzie, wychowani właśnie na horrorze lat 70., równocześnie uważający, że należy odciąć się od inspiracji Zachodu. Nadszedł czas, by pożenić ten gatunek z dotychczasowym dorobkiem krajowego kina autorskiego. I jakkolwiek nie oceniać pierwszej fali horroru, miała ona ogromny wpływ na popularyzację rodzimej produkcji. Na przekonanie widowni, by ta otworzyła się na nowe pokolenie autorów. Hołd oddał im chociażby sam Pedro Almodovar, który w Skórze w której żyje obficie nawiązuje do Okropnego doktora Orloffa . Bo przez lata to kino grozy było tym, które wypełniało całe sale kinowe. I bez niego wielu nie zakochałoby się w tej gałęzi sztuki. 0 T E K S T:

R A FA Ł M I C H A L S K I

październik 2023

Napad na królową (Reż: Jack Donohue)


FILM / czarna komedia

Sok z żuka (Reż: Tim Burton)

Taniec na granicy humoru i mroku Czarne filmy komediowe stworzyły wyjątkową i trwałą niszę w świecie kina, oferując widzom pokręconą mieszankę humoru i dyskomfortu. Filmy te wykorzystują satyrę, ironię i niekonwencjonalne opowiadanie historii, aby zbadać mroczniejsze aspekty ludzkiej natury, jednocześnie wywołując śmiech u widzów. Z biegiem lat mroczne komedie ewoluowały, aby odzwierciedlić ciągle zmieniające się problemy społeczne i kulturowe. T E K S T:

egendy kina niemego, m.in. Charlie Chaplin i Buster Keaton, położyły podwaliny pod to, co stało się trwałym gatunkiem. W filmach takich jak Brzdąc Chaplina (1921) humor został umiejętnie wpleciony w narrację bezdomnego mężczyzny wychowującego porzucone dziecko w biedzie. To zestawienie śmiechu i przejmującego komentarza społecznego stanowiło subtelny, ale potężny początek czarnego humoru w kinie.

L

Narodziny czarnej komedii Po II wojnie światowej pojawiły się czarne komedie, które przyjęły bardziej bezpośrednie podejście do mrocznej tematyki. Arszenik i stare koronki Franka Capry (1944) to mroczna opowieść o rodzinie zabójców, łącząca morderstwo i szaleństwo ze slapstickową komedią. Kolejną perełką z tej epoki jest brytyjski film Szlachectwo zobowiązuje (1949) Roberta Hamera, opowiadający historię człowieka, który

20–21

systematycznie morduje swoich krewnych, aby odziedziczyć fortunę, czyniąc ten film genialnym prekursorem mrocznej komediowej eksploracji klasy i morderstwa. Oba te filmy pokazują, że widzowie mogą znaleźć humor nawet w najbardziej makabrycznych sytuacjach.

Przełom Lata 60. i 70. były okresem transformacji czarnego humoru w filmach, napędzanym przez ruchy kontrkulturowe i przewrót społeczny epoki. Doktor Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę Stanleya Kubricka (1964) to satyryczne arcydzieło tego okresu, które badało absurdalność wojny nuklearnej podczas zimnej wojny, używając kąśliwego dowcipu, aby odnieść się do przerażającej perspektywy zagłady. W 1971 r. Mechaniczna pomarańcza Kubricka podjęła tematy przemocy, wolnej woli i kontroli społecznej, oferując niepokojący, ale mroczny humorystyczny portret dystopijnej przyszłości.

N ATA L I A M ŁO DZ I A N OW S K A

Jednocześnie Płonące siodła (1974) Brooksa użyły humoru, aby zająć się rasizmem i bigoterią na amerykańskim Zachodzie, wykorzystując lekceważenie i satyrę, aby rzucić światło na uprzedzenia społeczne. W latach 1970. filmy takie jak MASH (1970) i Lot nad kukułczym gniazdem (1975) poruszały zagadnienia wojny i zdrowia psychicznego z mrocznym humorem.

Złoty wiek Lata 80. i 90. wyznaczyły złotą erę czarnego humoru w filmach, a filmowcy bezpardonowo przyjęli ten gatunek. Sok z żuka Tima Burtona (1988) wniósł makabryczne poczucie humoru do życia pozagrobowego i szaloną postać Beetlejuice’a, granego przez Michaela Keatona. Sukces filmu pokazał, jak mroczne komedie mogą zmierzyć się z makabrycznym i absurdalnym akcentem w komediowym wydaniu. Fargo braci Coen (1996) połączyło środkowo-zachodnią uprzejmość z brutalną


recenzja /

przemocą, tworząc unikalne zestawienie, które zarówno bawiło jak i niepokoiło publiczność, a American Beauty (1999) zagłębiło się w dysfunkcje przedmieść i kryzysy egzystencjalne z kąśliwym humorem, podkreślając zdolność gatunku do poruszania złożonych i niewygodnych tematów. Charakterystyczna dla Quentina Tarantino czarna komedia pojawiła się w tej dekadzie w filmach takich jak Pulp Fiction (1994) i Wściekłe psy (1992). Filmy te charakteryzowały się ostrymi dialogami, drastyczną przemocą i odrobiną absurdu.

Odrodzenie czarnej komedii Gdy weszliśmy w 2000 r., czarne komedie nadal kwitły dzięki filmom, które eksplorowały tematy tożsamości, chorób psychicznych i relacji międzyludzkich, zachowując mroczno-komediowy klimat. Godnymi uwagi są filmy American Psycho (2000), który satyrował na konsumpcjonizm i psychopatię, oraz Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj (2008), mroczny komediowy film kryminalny, który poruszał tematy winy i odkupienia. Druga dekada

XXI w. i późniejsze zapoczątkowały nową falę czarnych komedii, które poruszały współczesne problemy z jeszcze mroczniejszym humorem. Uciekaj! Jordana Peele'a (2017) wykorzystał elementy satyry i horroru, aby stawić czoła napięciom rasowym, zdobywając uznanie krytyków i odnosząc sukces komercyjny. Jojo Rabbit (2019) Taiki Waititiego mierzył się z absurdalnością nazistowskiej ideologii oczami młodego chłopca z wyimaginowanym przyjacielem, którym jest Adolf Hitler. Animacja odegrała znaczącą rolę w odrodzeniu gatunku. Seriale telewizyjne takie jak U nas w Filadelfii i BoJack Horseman wykorzystywały humor do rozwiązywania złożonych problemów, takich jak uzależnienia, zdrowie

FILM

psychiczne i dysfunkcyjne relacje, cementując miejsce czarnego humoru w erze cyfrowej. Czarne komedie ewoluowały przez lata, aby odzwierciedlić zmieniające się normy kulturowe, klimat polityczny i obawy społeczne. Jednak nadal rzucają wyzwanie publiczności, zachęcając nas do śmiechu z niewygodnych, absurdalnych i często niepokojących aspektów życia. 0

MASH (Reż: Robert Altman)

U-boot zwany rozdwojeniem Lauffnauer namawia drużynę do pirackiego napadu na RMS Queen Mary, a scenarzysta Rod Serling ochoczo korzysta z f ilmwebowego plusika opatrzonego podpisem dodaj fabułę . Zaczęliśmy z f ilmem o barwnych poszukiwaczach skarbów, po czym po mniej niż dwudziestu minutach – ŁUP – f ilm akcji! Jak w Czerwonej Nocie , tylko na odwrót. Czego tu nie ma! Rozbudowane szkolenie z akcentów, niemieckie szaleństwo i intryga złożona jak w Ocean’s Eleven (ale niestety tym z lat sześćdziesiątych – i tak – też z Sinatrą). Z kolei w akcji obserwujemy połączenie dramatu na morzu, bondowskiej strzelaniny i f ilmu gangsterskiego. Ocenić ten f ilm jest o tyle trudno, że nie jest wcale wyjątkowo absurdalny, zwłaszcza na tle tego co zazwyczaj się nam serwuje. Dzisiejsze kino akcji – czy

Napad na królową (Reż: Jack Donohue)

nawet jak w tym wypadku heist f ilm – sięga po rozwiązania znacznie mniej prawdopodobne niż reanimacja dwudziestoletniego okrętu podwodnego w celu napadu na transatlantyk. Mało tego, gdyby remake Napadu na Królową wszedł dzisiaj na Net-

This is a lovely way to spend an evening, can’t think of anything I’d rather do – śpiewał w jednej

f liksa jako przedprequel Armii Złodziei , więcej wątpliwości wzbudziłby pewnie angaż

z piosenek Frank Sinatra, zapewne nie mając jednak na myśli seansu Napadu na Królową (1966)

pana Batisty, człowieka olbrzymiego jak na klaustrofobiczne warunki panujące na

ze swoim skromnym udziałem. Film ten, wynurzywszy się w kinach już po czterech kanonicznych

pokładzie atomowej dumy USA , niż fakt nurkowania po opuszczony (radziecki) okręt

Bondach, nie czerpał z nich jakoś specjalnie przepisu na mrożącą krew w żyłach akcję, chociaż

i czysto hipotetycznie, walki na pięści z rekinami-zombie.

chyba powinien. Złożoność planu napadu z Napadu dorównuje bowiem najgorszym intrygom najlepszych bondowskich złoczyńców. Fabuła w telegraficznym skrócie rysuje się tak:

Całe szczęście da się tutaj ocenić efekty specjalne. I to ocenić raczej jako przeciętne z tendencją do fatalne, oczywiście uwzględniając fakt, że film ma prawie sześćdziesiąt lat.

Pływający kutrem Mark Brittain i Linc Langley (odpowiednio Frank Sinatra i Errol John)

Modele wypadają słabo nawet na tle ich rówieśników z komiksowego Batman zbawia świat,

znajdują się już na skraju niewypłacalności i pijaństwa, gdy pewnego dnia poznają poszuki-

a linię horyzontu można niemalże złapać w dłoń. Jedynym naprawdę godnym uwagi efek-

waczy skarbów – Włoszkę Rosę Lucchesi (Virna Lisi), jej towarzysza Vica Rossitera (Antho-

tem, jest zatrudnienie w roli RMS Queen Mary… Prawdziwej RMS Queen Mary.

ny Franciosa) i byłego kapitana niemieckiego okrętu podwodnego, Erica Lauffnauera (Alf

Film jest dostępny w internecie, rozwija się w nieszablonowy sposób, a jego obejrzenie

Kjellin). Atmosfera nieco gęstnieje, kiedy okazuje się, że również Brittain podczas ostatniej

z całą pewnością będzie mogło stanowić ciekawy, lekko snobistyczny zwrot w dyskusji

wojny był podwodniakiem, tyle że amerykańskim. Poszukiwacze wyruszają na potencjalnie

z jakimś godnym pożałowania normikiem świeżo po seansie Das Boot i Polowania na czer-

złotodajne łowy, podczas których wydają pieniądze panny Lucchesi i zastanawiają się, czy

wony październik. Z drugiej strony, Napad należy do grupy filmów charakterystycznych, ale

tajemniczy skarb przyniesie im bogactwo. Brittain schodzi pod wodę i… w tym momencie

raczej niezbyt przełomowych, a już na pewno nie wybitnych. Nie pokuszę się o jednoznacz-

kończy się jeden film, a zaczyna drugi. Amerykański bohater wojenny znajduje bowiem na

ne polecenie lub nie, ale sądzę, że seans nie będzie czasem straconym.

dnie oceanu nie wrak galeonu, a opuszczonego – i najwyraźniej sprawnego – u-boota.

T E K S T: A R T U R DZ I U B I Ń S K I

październik 2023


/ dwudziestolecie szkockiej ikony rocka Tęsknię za inbą o śmietnik ;/

Words of love, words so leisured 20 lat Franz Ferdinand Szczyt popularności osiągnęli 20 lat temu, są utożsamiani z początkiem lat dwutysięcznych, wszyscy znają ich hit Take Me Out. Można powiedzieć, że są zespołem jednej płyty. Tylko czy taki zespół miałby ponad 7 mln odsłuchań miesięcznie na Spotify? T E K S T: F R A N C I S Z E K P O KO R A

hoć początki grupy sięgają imprez w Glasgow w mieszkaniach koleżanek, to poważne granie zaczęło się w studiu Gula w Malmö. Tore Johansson, producent ze szwedzkiego studia, był zadowolony z pracy z kwartetem złożonym z Alexa Kapranosa (wokal), Boba Hardy’ego (bas), Nicka McCarthy’ego (gitara) i Paula Thompsona (perkusja). Brzmieli dobrze, szacował więc, że około 1000 egzemplarzy potencjalnego albumu ma szansę się sprzedać. Wydania nagrań podjęło się Domino Records. Jeszcze na początku sierpnia 2003 r. nikt w niewielkiej londyńskiej wytwórni nie przypuszczał, że którykolwiek ze wspieranych przez nich zespołów zaistnieje na brytyjskiej liście przebojów. Tymczasem 14 września na pozycji nr 44 uplasowało się Darts of Pleasure, pierwszy singiel grupy, a legendarny prezenter BBC Radio 1 John Peel miał nazwać grupę z Glasgow wybawcami rock’n’rolla. Niecałe pół roku później stali się najpopularniejszym rockowym zespołem z Wysp. Prawdziwe bum nastąpiło 18 stycznia 2004 r. Take Me Out od razu wdarło się na trzecie miejsce listy UK Singles Chart. Singiel na swój sposób przypomina film Hitchcocka. Najpierw trzęsienie ziemi, potem napięcie rośnie – mocne gitarowe otwarcie, spowolnienie, w końcu rytmiczny riff i miłe dla ucha przejście po refrenie. W takim duchu jest cały Franz Ferdinand, debiutancki album grupy o tej samej nazwie, który nie tylko rozszedł się w gigantycznym nakładzie (ponad 3 mln kopii sprzedanych na całym świecie, w tym po milionie w Wielkiej Brytanii i w Stanach), ale został też nominowany do nagrody Grammy w kategorii najlepszego albumu alternatywnego 2004 r.

C

Gwiazdorzy od siedmiu boleści Drugi album był mniej medialny. You Could Have It So Much Better przez niektórych uważane jest za opus magnum zespołu, przez innych za obniżenie lotów po świetnym debiucie. Następca Franz Ferdinand jest nieco pełniejszy muzycznie i lirycznie. Tym razem buntowniczy duch przeplata się z harmonią, punkowe uderzenie ze spokojem. Połą-

22–23

czenie rocka, tanecznych rytmów i lekko beatlesowskiego sznytu nie przebiło się do aż tak szerokiego grona słuchaczy z uwagi na swoją mniej radiową naturę. Dodatkowo Franz Ferdinand od samego początku wyróżniała zupełnie niegwiazdorska świadomość kulturowa. Co za gwiazdy rocka chodzą na festiwal książki w Edynburgu i mówią o potrzebie zwrócenia uwagi na tekściarzy, bo przecież Robert Burns, szkocki wieszcz, przede wszystkim pisał piosenki?! I jeszcze ta inspiracja rosyjskim konstruktywizmem, zarówno w warstwie graficznej (teledyski do pierwszych singli, okładek albumów i epek), jak i muzycznej. Tak jak konstruktywizm swoją formę zawdzięczał użyciu podstawowych figur

doszukiwały się punku tam, gdzie go nie było. Tonight: Franz Ferdinand jest najbardziej osobliwą płytą szkockiej grupy, udanym eksperymentem łączącym rock z panującym wtedy na listach przebojów elektronicznym popem. Z kolei Right Thoughts, Right Words, Right Action wraca do gitarowego grania, ale jest łagodniejsze, bardziej melodyjne, mniej konstruktywistyczne. Always Ascending, na tę chwilę ostatni album, jest stonowany i chłodniejszy. Czuć, że zespół szukał na siebie nowego pomysłu po odejściu gitarzysty i głównego kompozytora obok Kapranosa, Nicka McCarthy’ego. W jego miejsce dołączył klawiszowiec Julian Corrie. W efekcie rockowy ogień przytłumiły popowo-syntezatorowe poszukiwana nowego „ja”. Po zakończeniu nagrań do albumu do zespołu dołączył też gitarzysta Dino Bardot. Najnowsze single zespołu, nagrane z perkusistką Audrey Tait (Paul Thompson odszedł w 2021 r.), to powiew świeżości i zapowiedź innego Franza Ferdinanda. Curious łączy w sobie taneczny rytm i proste riffy z nienarzucającymi się syntezatorowymi efektami, co razem z tekstem piosenki tworzy miłą dla ucha, otwartą, bardziej funkową niż rockową kompozycję. Zupełnie inne jest Billy Goodbye. Kapranos z zespołem bawią się formą, fot.: youtube.com słychać inspirację twórczością Talking np. linii, koła czy trójkąta, tak Franz Ferdinand Heads i Davida Byrne’a – załamujący się wokal, tworzył proste, krótkie riffy. Często brzmiały dużo efektów. Równocześnie zachowane są pierdość szorstko, słuchanie ich wywoływało powotne pryncypia: jest tanecznie, riffy są wciąż dobne napięcie, co oglądanie kontrastujących proste. Do tego świetny teledysk. ze sobą różnokolorowych figur w kompozycji Wydawać by się mogło, że Franz Ferdinand konstruktywistycznej. Skandal! Żadna gwiazjest reliktem początku wieku. Rzeczywistość jest da rock’n’rolla tak nie myśli. Całe szczęście, wejednak nieco inna – wraz z upływem lat, grudług Kapranosa podstawowym założeniem było pa z Glasgow dostosowała się do nowych słuto, żeby dziewczyny chciały tańczyć do naszej muzychaczy i wymogów rynku. Mocno rockowy styl ki. To ich jako rock’n’rollowców ratowało. zamienili na subtelniejszy muzyczny ekspresjonizm, jednocześnie zachowując taneczno-gitaroZawsze rosnąco wy charakter, z którego słyną od samego początJednak Franz Ferdinand wciąż poszukiwał ku. Franz Ferdinand zadziwia tym, że przetrwał nowych form artystycznego przekazu. Po prew erze śmierci rocka, a ciągłą ewolucję zawdzięmierze trzeciej płyty, Kapranos był wściekły na cza swoim szerokim horyzontom i licznym ekspisma muzyczne. Jedne zarzucały zespołowi poperymentom. Pozostaje nam czekać na nowy alrzucenie rocka na rzecz popu, drugie kurczowo bum i zwieńczenie pełnej transformacji. 0


Rzeszów, Makran – wspólna sprawa /

O tym, o co właściwie chodzi Muzyka jako konkurs popularności ma swoje uzasadnienie i zastosowanie. Jest w końcu zjawiskiem w jakimś stopniu społecznym. O tym, że na prawdziwe perełki można natrafić również pośród twórczości artystów posiadających dwucyfrową liczbę obserwujących na Spotify, wie każdy, kto wypłynął kiedyś na głębię muzycznych poszukiwań. Do takich zaliczyć można pochodzący z Rzeszowa undergroundowy zespół Goofy Ginz. T E K S T: M I C H A Ł W R ZO S E K

ilkukrotny odsłuch otrzymanej przez redakcję kopii recenzenckiej ‘Twas Fun przyniósł wiele wniosków i spostrzeżeń – przede wszystkim, że album bez dwóch zdań mi się spodobał. O zespole i ich pierwszej EP-ce pisaliśmy już wcześniej w Maglu (zainteresowanych odsyłam do muzycznego podsumowania roku 2021). Miałem do dyspozycji ich fanpage w mediach społecznościowych, informacje w profilu na Spotify oraz kilka tekstów piosenek dostępnych na Bandcampie. Mimo to album dał mi więcej pytań niż odpowiedzi. Najważniejszym z nich będące: kim, do jasnej ciasnej, są Goofy Ginz?

fot.: Małgorzata Karczewsk / facebook.com/goofyginz

K

O tym, o co chodzi Kto choć raz był na niezalowym koncercie w warszawskich Chmurach, potrafi sobie wyobrazić przebieg takiego wydarzenia. Papierosowy dym z ogródków lokali, smutne okna kamienic i barwne murale, które wraz z zachodzącym słońcem i włączeniem zawieszonych nad głowami lampek nabierają coraz więcej swoistego romantyzmu. Wejście za 30 zł, opłacone gotówką członkowi jednego z występujących danego dnia zespołów, pieczątka na rękę, kolejka do oklejonej wlepkami wszelkiej maści toalety, utrzymująca się przez cały czas mocno kumpelska atmosfera. W programie troje wykonawców, twórczość któregoś z nich niedostępna jeszcze nawet na Soundcloudzie, z pozostałych dwóch przynajmniej jeden nie jest też częścią żadnego labelu. Podobnie jest zresztą z Goofy Ginz, których ‘Twas Fun to własne wydawnictwo, wypuszczone przy pomocy znajomych i ludzi dobrej woli oraz wieloma własnymi wyrzeczeniami. Na imprezie, na której grupa z południa Polski znalazła się w programie pomiędzy warszawskimi Skutkami Ubocznymi oraz Degradacją Materiału, zjawiłem się z nadzieją na dowiedzenie się czegoś więcej o tym pełnym wielu kontrastów zespole. Nie będąc pewnym, czego się spodziewać i świadom, że mogę wyjść jedynie z informacją, że o to chodzi, żeby nie było wiadomo, o co chodzi (w słowach Jaśka Ostrowskiego, wokalisty Ginzów), oddałem inicjatywę chwili obecnej.

Coraz dłuższe obcowanie z muzyką, zarówno jako odbiorca, jak i jako wykonawca, utwierdza mnie w przekonaniu, że do satysfakcjonującego muzycznego doświadczenia potrzeba naprawdę niewiele. Wystarczą dwa instrumenty (lub jeden, jeśli jest się wystarczająco sprawnym), by tworzyć rzeczy zaskakująco wyrafinowane. Nie potrzeba głośnych nazwisk, wielkich scen i opraw wizualnych, by stworzyć coś, co potrafi zachwycić, trafić w odpowiednie emocje, pozostać na długo w pamięci. Wystarczy być kongijskim chłopcem śpiewającym do rytmu wystukiwanego na plastikowej butelce, którego algorytm Facebooka podsunął kiedyś mojej mamie. Z tego powodu bardzo polubiłem się z chmurowymi koncertami, na których wykonawcy znają przynajmniej część publiki osobiście. W erze internetu równocześnie łatwiej i trudniej jest znaleźć odbiorców swojej twórczości niż kiedykolwiek dotychczas – dzięki mediom społecznościowym i platformom streamingowym, które ułatwiają udostępnianie jej do tego stopnia, że łatwo zagubić się w gąszczu nowości. Nie potrzeba więc do szczęścia więcej, niż samej muzyki, prawda?

O lataniu W znajdującym się przy Metrze Politechnika lokalu Pardon, To Tu na początku lipca wystąpił Ustad Noor Bakhsh. Maestro ben-

ju – rodzaju cytry – pochodzi z pakistańskiego Beludżystanu. Będący w słusznym już wieku artysta przez większość życia był wiejskim muzykiem, występującym na niewielkich zgromadzeniach. Jego twórczość dostała okazję trafić do światowej publiczności dzięki projektowi honiunhoni autorstwa pochodzącego z tego samego regionu antropologa Daniyala Ahmeda. Mistrz zagrał koncert w akompaniamencie tylko jednego instrumentu: damboory. Z pozoru prosta, a jednak pełna niuansów muzyka, raczej dość niszowa, pochodząca z odległego kraju. Lokal, przestronniejszy od Chmur (choć również niezbyt duży), a widownia demograficznie różna od tej na niezalowym koncercie. Mimo to, odczułem oba wydarzenia dość podobnie. Przede wszystkim przez przekonanie, że większość osób i tu, i tu nie znalazła się przypadkowo. Między Noorem a publicznością więcej było jednak domysłu, niż zrozumienia. Nie pomagała bariera językowa, którą starał się przełamać, pełniący rolę tłumacza z beludżi na angielski między mistrzem a publicznością, Ahmed. Sporym zaskoczeniem było dla polskiej strony, że do wykonywanej muzyki nie tylko można, ale wręcz wypada tańczyć. Niezależnie jednak od ciała, Ustad Noor Bakhsh wraz ze swym benju przeniósł Pardon, To Tu gdzieś hen, daleko, nad 1

październik 2023


/ Goofy Ginz – ‘Twas Fun

Morze Arabskie, następnie niosąc publiczność – niczym powietrze ptaki – w różne inne miejsca w basenie Oceanu Indyjskiego. Czy chodziło o to, żeby nie było wiadomo, o co chodzi? Być może trochę. Niezależnie od intencji, muzyka zrobiła to, co potrafi najlepiej – abstrakcję dźwięku przemieniła w konkret odczucia. Nawet, jeśli na pograniczu kultur trochę pogubiła się w tłumaczeniu.

O tym, o co jednak chodzi? Ta płyta jest dla nas zamknięciem pewnego etapu – powiedział mi Jasiek Ostrowski, wokalista, gitarzysta i autor tekstów Goofy Ginz. Chociażby dlatego, że jak pisaliśmy tę płytę, to siedzieliśmy wszyscy razem w rodzinnym Rzeszowie. Obecnie zespół stoi w rozkroku pomiędzy miastem, z którego pochodzi, a Krakowem. Wynika to z życiowych decyzji, które po zakończeniu szkoły średniej musieli podjąć członkowie zespołu, ale też rozszerzenia składu zespołu o klawiszowca Szymona Szweda, znanego m.in. z Kosmicznych Kordasów czy grupy Pustostan. Podwórko przy ul. 11 Listopada 22 w ciepły, sobotni, lipcowy wieczór jest bardzo gwarnym miejscem. Stąd czasem ciężko znaleźć nawet mały skrawek przestrzeni, w którym można na spokojnie usiąść i bez rozproszeń ze strony innych ludzi porozmawiać chwilę o sprawach wszelakich. Nam trafiła się na szczęście bardzo elegancka paleta. W rzeszowskim undergroundzie dominował wtedy punk, metal, hard rock – wspominał Jasiek. – Ja i Longer (gitarzysta zespołu – przyp. red.) znaleźliśmy w sobie bratnie dusze. Chcieli-

Goofy Ginz ‘Twas Fun

wydanie własne

śmy obaj porobić coś dziwnego, wychodzącego poza schemat. Przynajmniej naszej lokalnej sceny, bo, umówmy się, tyle w muzyce jest zrobione, że nie powiedziałbym, że jesteśmy turbo odkrywczy. Brzmienie zespołu wzięło się z luźnych inspiracji. Wszystko wyszło od założenia, że chcemy grać muzę psychodeliczną. Jeśli miałbym wymienić wykonawców, których przynajmniej na początku wszyscy słuchaliśmy, to byli to Tame Impala i King Gizzard and the Lizard Wizard. Ile z tych inspiracji zostało? Do końca nie wiadomo. Po drodze pojawiły się inne, jak choćby Sonic Youth, która ukształtowała brzmienie piosenki Sonic czy zespoły shoegaze’owe, będące rodzicami chrzestnymi Lynch. Po nagraniu płyty, kiedy słuchałem jej sam w domu, miałem obawy: „Kurde, co jeśli tu jest za dużo wszystkiego? Co, jeśli to jest zbyt chaotyczne? Jeśli to zmęczy słuchaczy?” Wokalista przyznał jednak z nieukrywaną radością, że zespół przez cztery lata swojego istnienia wyrobił sobie telepatię muzyczną, która łączy te różnorodności w spójną całość. Warstwa liryczna ‘Twas Fun jest niemal w całości anglojęzyczna. Byłem trochę „insecure”, jeśli chodzi o teksty, a język angielski pozwalał mi troszkę to zamaskować – opowiadał Ostrowski. – Myślę, że ciężej wychwycić, o co dokładnie chodzi, gdy ktoś nie śpiewa w twoim rodzimym języku. Nawet, jeśli doskonale znasz ten obcy język. Autor tekstów, jako student anglistyki niewątpliwie zna go bardzo dobrze. Przyznał też, że bardzo go lubi, i to również grało rolę w ukształtowaniu słów utworów zespołu. Teksty do nowego materiału, który kminimy, faktycznie są w dużej części po angielsku,

ale pojawia się też sporo polskich. Przebiłem tę barierę bania się, że ktoś może zrozumieć, o co mi chodzi. Może właśnie o to chodzi, by ktoś zrozumiał, o co mi chodzi – dodał. Kilka dni po naszej rozmowie, Goofy Ginz ogłosili wejście we współpracę z krakowską niezależną wytwórnią Tematy. Zapowiada się to super. Myślę, że już na jesieni będzie można usłyszeć efekty naszej wspólnej pracy. Choć dla zespołów z mniejszych miejscowości, w których scena podziemna jest słabiej rozwinięta, może być ciężko się przebić do wytwórni, Jasiek widzi sprawę bardziej optymistycznie w przypadku młodych artystów z większych miast. Tutaj w Warszawie mamy chociażby Peleton Records, które działa bardzo prężnie. W Poznaniu mamy Koty Records. Tutaj też jest Opus Elefantum, czy kiedyś legendarne Trzy Szóstki, które wypuściły dużo różnorakiej i naprawdę dziwnej muzyki. Zgodzę się z Jaśkiem, że w muzyce piękne jest to, że jest świetną formą eskapizmu, ucieczki od tego, że trzeba pójść do roboty, zrobić zakupy czy zadanie na studia. Pozwala poczuć coś innego, niekiedy wyżyć się w kontrolowany sposób. W zasadzie nieważne, skąd ta muzyka się bierze, pochodzi, ile osób jej słucha. Jeśli trafia – trafia. Przy całej mojej sympatii dla kameralnych sal i niszowych artystów, życzę każdemu muzykowi, który tworzy muzykę ciekawą, wywołującą u odbiorców emocje, by mógł trafić do jak najszerszego grona. Ze względów finansowych, naturalnie, ale też tych bardziej idealistycznych – ponieważ dobra muzyka zawsze jest godna usłyszenia. Do takiej zaliczam ‘Twas Fun. 0

Najpierw tajemniczy riff, grany na zatopionej w morzu re-

w Rav Muff. Ciężkie, intensywne, psychodeliczne brzmie-

verbu i delayu gitarze, nadaje ton. Następnie wprowadzo-

nia są poprzetykane zwrotkami pachnącymi jak jamaj-

ne przez syntezatorowe glissando bas i perkusja dodają do

skie konopie. Zresztą, zaraz po tym sześciominutowym

panującej aury tajemniczości rockową siłę. Po kilku taktach

utworze następuje drugie uderzenie: rapowany, funku-

klawiszowe melodie zaczynają podkreślać „horroryczność”

jący skit pod tytułem – a jakże – SKIT. Różni się od pozo-

utworu. Tak rozpoczyna się singiel, który zapowiedział debiu-

stałych nagrań nie tylko stylem, m.in. jako jedyny został

tanckie wydawnictwo rzeszowsko-krakowskiego Goofy Ginz.

zaśpiewany w języku polskim.

Opisany muzyczny wstęp to pierwsze kilkadziesiąt se-

Długie, jamowe kompozycje pełne są ciężkich, obf i-

kund Lynch, drugiej piosenki na ‘ Twas Fun. Samo debiu-

tujących w efekty gitar. Shroomzie momentami nawią-

tanckie LP grupy rozpoczyna się jednak mniej subtelnie:

zuje do klasycznego rocka czy wręcz metalu, a noszą-

od niemal „stonerowego” uderzenia Doomed. Maszy-

ce cechy alternatywy z przełomu wieków Larger Than

na zagłady unisono, napędzana przez harmonie wokal-

Life i Rag potraf ią zarówno uderzyć ścianą przeste-

ne, spowalnia jednak wraz z początkiem zwrotki. Cztery

ru, jak i zachwycić bardziej melancholijnym, wyciszo-

i pół minuty spędzone razem z otwierającym utworem to

nym fragmentem. Album w całości robi naprawdę do-

przeskoki pomiędzy skłaniającymi do patrzenia na buty

bre wrażenie. Wyglądające na papierze jak bieganie od

soundscape’ami, okraszonymi osbournowskim woka-

Sasa do Lasa kontrasty między hałasem a harmonią,

lem, a wykrzyczaną naparzanką. Takie kontrasty stano-

psychodelicznymi shoegaze’em i noise’em, polszczy-

wią motyw przewodni twórczości Goofy Ginz. Zespół jest

zną i angielszczyzną, działają bardziej jak soniczne yin

z nich zresztą bardzo dumny, podkreślając różnorodność

i yang niż skarpetki z sandałami. Wkręcają się w mózg,

brzmienia w swoich materiałach promocyjnych.

zachęcając słuchacza do częstych powrotów do albu-

‘Twas Fun kontrastami uderza niemal w twarz kilkukrotnie. Cobainowska metoda kompozycji z mieszaniem cichych i głośnych segmentów najmocniej narzuca się

24–25

mu. Trochę za ich przykładem, autor zachęca czytelników do przesłuchania go po raz pierwszy.

M i c h a ł Wr z o s e k


recenzje/

Jeff Rosenstock HELLMODE Polyvinyl

HELLMODE jest albumem, który aż kipi ambiwalencją. Sły-

rozterkami Jeffa. Warto zwrócić uwagę na tę synchro-

chać to od pierwszego utworu, gdzie łagodna gitarowa me-

niczność – jest ona niezwykle ciekawym zabiegiem,

lodia przeplata się z niezwykle agresywnym, punkowym

który pozwala muzykowi opowiedzieć dwie historie

brzmieniem, a głos Jeffa przechodzi od delikatnego śpie-

naraz, a jednocześnie ukazuje nierozerwalny związek

wu do ostentacyjnego wykrzykiwania fraz tekstu. Podobny

człowieka ze światem, w którym żyje.

motyw powtarza się w większości utworów – mieszanie ła-

Spoglądając ponownie na muzyczną warstwę albumu,

godności i agresji w bardzo przemyślany i trafiony sposób.

trzeba oddać Jeffowi szacunek. Praktycznie nie ma tu od-

Wspomniana ambiwalencja zachodzi również na poziomie

stających jakościowo utworów, wszystko brzmi soczyście

lirycznym. Stracone szanse, niespełnione miłości i bezsil-

i na miejscu, a jednocześnie bez powtórzeń – każdy utwór

ność wobec chaosu dookoła tworzą treść HELLMODE. Reak-

wykazuje się własnym charakterem. Jeff na kolejnych pio-

cja Jeffa jest jednak niespójna – bardzo chce pogodzić się

senkach wyciąga z kieszeni chwytliwą melodię, by roze-

ze swoimi emocjami i zdaje się to już robić w jednym utwo-

rwać ją na kawałki intensywnym gitarowym riffem. Pomi-

rze, by znów pogrążyć się w przygnębieniu w kolejnym.

mo raczej ciężkiej tematyki muzyka utrzymuje zabawny

Ironia, która ma być wyzwalającą odpowiedzią, staje się je-

klimat, wzmacniany jeszcze ogólną chaotycznością utwo-

dynie pozorną akceptacją. Choć Jeff znajduje rozwiązania,

rów. Aż trudno przesłuchać cały album, nie tupiąc nogą

to trudno jest mu wprowadzić je w życie.

do rytmu czy nie rzucając głową na lewo i prawo. Jest to

Na swoim nowym albumie Jeff Rosenstock boksu-

oczywiście ironiczna wesołość, która czasami ustępuje

je się z negatywnymi emocjami, które wyłażą nie tylko

bardziej przygnębiającym tonom, jak w DOUBT czy SOFT LI-

z jego głowy, lecz również z zakamarków otaczające-

VING. Jednak to właśnie ta mieszanka czyni album auten-

go go świata. Fatalizm jest jednym z motywów prze-

tycznym i ciekawym.

wodnich HELLMODE . Polityczna i społeczna niesprawiedliwość, kryzys klimatyczny i galopujące szaleństwo internetu zadziwiająco zgodnie rezonują z życiowymi

J a k u b St a c h e r a

GUTS to drugi album w karierze Olivii Rodrigo po wiel-

musi żegnać się z urokami nastoletniego życia i wziąć

kim sukcesie, jakim był jej debiut SOUR , doceniony zarów-

Olivia Rodrigo GUTS

Geffen Records

HELLMODE to niewątpliwie dzieło chaotyczne, stworzone jako odpowiedź na równie chaotyczne czasy.

odpowiedzialność za siebie ( Teenage Dream).

no przez fanów, jak i krytyków. Amerykanka z doświad-

Emocjonalne są nie tylko teksty, lecz także i muzyka. Wo-

czeniem w Disneyu (m.in. w serialowej wersji High School

kalistka śpiewa w bardzo ekspresyjny sposób, czasem (po-

Musical) z miejsca wylądowała na szczycie popowego

kazując swoje doświadczenie serialowe) przyjmując manierę

panteonu. Najnowszy album dwudziestolatki, podob-

wręcz teatralną – czy to poprzez krzyczący ton głosu (Vam-

nie jak jej debiut, umożliwia słuchaczom wgląd w emo-

pire) czy aktorską melorecytację (Bad Idea Right?). Najbar-

cje i życie romantyczne znajdującej się u progu doro-

dziej jednak, szczególnie przy pierwszym przesłuchaniu,

słego życia dziewczyny, z jednej strony przeżywającej

uwagę zwraca punkowa stylistyka większości piosenek

typowe dla jej rówieśniczek rozterki miłosne (Bad Idea

z albumu. Znajdziemy tam co prawda kilka akustycznych

Right?) czy wkurzonej na nierealne wymagania stawia-

ballad, odpowiadających nastrojowi znanemu z SOUR, ale

ne młodym kobietom przez patriarchalne społeczeństwo

najbardziej w ucho wkręcają się niepozbawione rockowego

(All-American Bitch). Z drugiej strony dużą rolę grają już

pazura kawałki, na czele z singlowymi Vampire i Bad Idea Ri-

mniej powszechne zmagania z ogromną sławą ( Vampire)

ght?. Rodrigo w ten sposób przywraca do mainstreamowego

czy konsekwencje utraty części dzieciństwa przez dora-

popu brzmienie „wkurzonych dziewczyn” przełomu tysiącle-

stanie w rzeczywistości disneyowskiej bańki i domowe-

ci (od Alanis Morisette po Avril Lavigne). Przy okazji słychać

go kształcenia (Ballad of a Homeschooled Girl).

też inspiracje innymi królowymi współczesnej sceny na cze-

I to jest pierwszy duży atut GUTS – szczerość i au-

le z Lorde, Taylor Swift czy Billie Eilish.

tentyczność. Rodrigo nie kreuje żadnej persony, nie

Premierze GUTS towarzyszyły bardzo duże oczekiwa-

próbuje też udawać „zwykłej” dziewczyny. Jest gwiaz-

nia i można powiedzieć, że album im sprostał, zawdzięcza-

dą, więc ma obowiązki gwiazdorskie, ale emocje są jak

jąc to artystycznej ekspresji wokalistki oraz świetnej pro-

najbardziej ludzkie. Artystka śpiewa, zgodnie z tytu-

dukcji jej stałego współpracownika Dana Nigry. I o ile jego

łem albumu, „z bebechów” – nie krępuje się z sięga-

balladowa część potrafi trochę znudzić i wytrącić z rytmu,

niem głęboko do swoich relacji romantycznych ( Vam-

to bardziej pop-rockowe kawałki świetnie wpadają w ucho

pire) czy z wyrażaniem swojego wkurzenia na świat

i są pewnym powiewem świeżości, nawet jeżeli nie jest to

( All-American Bitch). Jest też świadoma siebie, tego,

nic, czego już do tej pory nie słyszeliśmy – w końcu jakiś

że ciągle dojrzewa i nie zawsze umie się najmądrzej za-

czas jednak już od tego upłynął.

chować ( Bad Idea Right? ), ale również tego, że powoli

Kacper Rzeńca

październik 2023


SZTUKA / wystawa Co prawda październikowy Magiel jeszcze nie został wydrukowany, ale już wiadomo, że będzie zbrodniczym, antypolskim paszkwilem!

Szczyty (nie tylko) na płótnie Piękne i fascynujące, a zarazem niebezpieczne, stały się inspiracją dla wielu twórców. Obecnie w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie można obejrzeć cztery wystawy czasowe poświęcone szeroko pojętej tematyce gór. Artyści ujęli w swoich dziełach ich różne oblicza, skupiając się na aspektach, takich jak: uczucie adrenaliny i ekscytacji towarzyszące zdobywaniu szczytów, przedstawienie struktury pasm górskich czy porównanie ich sposobu postrzegania w kulturze Wschodu i Zachodu. A U T O R : M A R I A B O G U TA

W

Cudze chwalicie, swego nie znacie Od 18 maja 2023 w Muzeum Manggha oglądać można również wystawę czasową poświęconą Tatrom, w skład której wchodzą: czarnobiały Cykl górski Andrzeja Wróblewskiego, grafiki Leona Wyczółkowskiego inspirowane japońskimi drzeworytami ukyio-e oraz

26–27

tatrzańskie fotografie Mieczysława Karłowicza. Dzieła zwieńczone są również komentarzami artystów na temat Tatr i fragmentami ich relacji z górskich wędrówek. Wszyscy trzej artyści byli bowiem mocno związani z górami – łączyły ich przeżycia towarzyszące drodze na szczyt, których owocem stała się ich twórczość. Pomimo odczuć skupiających ze sobą wszystkich trzech twórców, dzieła te są bardzo zróżnicowane pod względem stylu. Stanowią tym samym dowód na to, że każdy przeżywa spotkanie z górami na swój sposób.

Polsko-japoński dialog Również w należącej do Muzeum Galerii Europa-Daleki Wschód można natrafić na dwie wystawy czasowe o górskiej tematyce. Pierwszą z nich jest wystawa Tatsuno Art Project: Góra, Zachwyt i Groza, stanowiąca zbiór obrazów, animacji, filmów i instalacji stworzonych przez ósemkę artystów – czwórkę Polaków oraz czwórkę Japończyków. Ich celem było przede wszystkim zgłębienie tajemnicy i mistycyzmu górskich krajobrazów. Twórcy w swoich dziełach odwołali się do kulturowej symboliki związanej z górami, dotyczącej między innymi polskiej legendy o Giewoncie czy mitycznych stworzeń, które według japońskich podań zamieszkiwały pośród górskich pasm. Podczas zwiedzania wystawy można przyjrzeć się z bliska kontrastom występującym pomiędzy wschodnim i zachodnim postrzeganiem gór oraz natury. Dla osób zafascynowanych alpinizmem bądź polskim czy azjatyckim folklorem jest to z pewnością warte odwiedzenia miejsce.

Portrety skalnych masywów Przenikanie góry to ostatnia z czterech górskich wystaw w Muzeum. Stanowi ona zbiór kompozycji rzeźbionych w farbie przez Beatę Zubę, przedstawiających wycinki górskich łańcuchów w różnych porach dnia. Poprzez twórczość z pogranicza malarstwa i rzeźby autorka oddała ich barwę, fakturę i majestatyczność. Pomiędzy poszczególnymi przedstawieniami szczytów można dostrzec wiele kolorystycznych kontrastów. Wystawę mogę polecić zarówno osobom kochającym przebywać w górach, jak i tym, które zwyczajnie interesują się sztuką związaną z przyrodą i krajobrazami. W Muzeum Manggha można więc napotkać ekspozycje o bardzo różnym charakterze, zawierające dzieła wykonane w rozmaitych stylach. Elementem łączącym opisane wyżej cztery wystawy czasowe jest przede wszystkim fascynacja pięknem i tajemniczością górskich krajobrazów. W związku z ich artystyczną różnorodnością nie każda z nich przypadnie do gustu temu samemu gronu odbiorców. Osobiście zachęcam jednak do zobaczenia wszystkich po kolei niezależnie od preferencji estetycznych, ponieważ pomaga to w pełni dostrzec, w jak odmienny sposób ludzie mogą przeżywać swoją wizytę w górach. Wystawy Przemijanie góry i Tatsuno Art Project są dostępne do 22.10.2023. Wystawy Tatry. Wróblewicz, Karłowicz, Wyczółkowski i Fudżi i inne góry można oglądać do 5.11.2023. 0

graf. Utagawa Hiroshige

ysoka, wiecznie pokryta śniegiem góra Fudżi do dziś stanowi inspirację dla wielu wschodnich twórców. Od lat budziła w ludziach rozmaite odczucia – od zachwytu aż po niepokój i lęk. W buddyzmie oraz w shintō uznawana jest za święty szczyt. W gmachu głównym muzeum obecnie prezentowana jest wystawa Fudżi i inne góry, zawierająca dzieła z japońskiego zbioru Feliksa „Mangghi” Jasieńskiego. Jak sama nazwa wskazuje, tematyka obrazów skupia się wokół azjatyckich szczytów górskich. Na wystawie można natrafić na charakterystyczne dla tamtejszej kultury drzeworyty Hokusaia i Hiroshigego przedstawiające różne oblicza góry Fudżi, będące wynikiem ich artystycznych eksperymentów. Oprócz nich obejrzeć można również serię obrazów Hiroshigego Pięćdziesiąt trzy stacje na gościńcu Tokaido, przedstawiającą szczyty górskie oraz wodospady, które artysta napotkał podczas podróży z Edo do Kioto. Osoby zafascynowane kulturą Japonii lub spragnione bliskiego spotkania z jej sztuką z pewnością odnajdą się w sali pełnej górskich drzeworytów. Na tych, którzy preferują inny typ dzieł artystycznych, czekają jednak pozostałe wystawy.


felieton /

SZTUKA

Zyskujące na popularności w ostatnich latach określenie lost media – oraz tworząca się wokół niego społeczność – na pierwszy rzut oka wydają się jedynie przejawem odwiecznej ludzkiej chęci rozwiązywania zagadek i odnajdywania zaginionych artefaktów, która to od zarania dziejów stanowi znaczący trop kulturze. Z pewnością jest to po części prawda – jednak starając się dociec jej źródeł, zauważyć można, że tendencja ta jest także symptomem innego zjawiska, które odkrywa trend niebezpieczny dla kultury jako całej. AUTOR: T Y TUS DUNIN

ost media (czyli dosłownie: media, treści zaginione) to termin określający teksty kultury, które przestały być dostępne w jakiejkolwiek formie, a ich potencjalne kopie nie zostały do tej pory namierzone. Określenie to, w powszechnym jego rozumieniu, odnosi się przede wszystkim do twórczości XX i XXI w., z dużym naciskiem na trzy ostatnie dekady XX w. i pierwsze lata wieku XXI. Z tego właśnie powodu powyższe zjawisko nie skupia wokół siebie pasjonatów historii, w której przecież zaginionych tekstów nie brakuje, lecz najczęściej losowych użytkowników mediów społecznościowych, których prawdopodobnie łączy jedynie ponadprzeciętna nostalgia wobec minionych czasów oraz zamiłowanie do obsesyjnego szperania w zakamarkach internetu.

L

Nowe realia Warto już tutaj nakreślić prawdopodobną przyczynę takiej datacji. Otóż przeglądając fora przeznaczone lost media, łatwo jest dostrzec nie tylko przewagę twórczości wyprodukowanej we wskazanym wyżej okresie, ale też dominację treści stworzonych dla dzieci. Same te dwie informacje mówią nam już bardzo wiele – mianowicie, obie te zmienne składają się na statystyczny obraz tworu marginalnego, jednorazowego i otoczonego wieloma podobnymi wytworami. Tym faktycznie charakteryzowała się większość produkcji w owych latach – wszak okres ten, tj. ostatnie dekady XX w., był czasem rodzenia się na Zachodzie prawdziwego egalitarnego społeczeństwa obywatelskiego, w którym coraz więcej grup społecznych uzyskiwało szersze możliwości. Te przemiany naturalnie dotyczyły również kultury. Choć sama kultura masowa jest wytworem o wiele starszym, prawdziwe „umasowienie masowości” nastąpiło właśnie pod koniec wieku XX, wraz z trwającym wówczas złotym wiekiem telewizji oraz narodzinami internetu. W tych realiach – realiach metastatycznego rynku wydawniczego i popytu trzymającego kulturę za gardło, wymuszając od niej podaż – naturalną koleją rzeczy było zaspokojenie legionów nowo powstałych i żądnych rozrywki odbiorców kultury wypełnieniem półek księgarnianych, szafek w wypożyczalniach wideo oraz przydziałów w 24-godzinnym czasie antenowym

w każdym regionie, w którym docierał sygnał telewizyjny. A jako że rzeczywistość wolnego rynku i powszechnego dostępu do kultury nie znosi pustki, naprędce zaspokajany głód wkrótce ustąpił miejsca przesytowi. A gdzie jest przesyt – tam jest również beztroska. I to właśnie w atmosferze beztroski wytworzył się zaczątek tego, co później przerodzi się w tzw. lost media. Będą to w dużej mierze: krótkotrwałe seriale, podróbki uznanych już marek, niskobudżetowe kreskówki, filmy przeznaczone jedynie do dystrybucji na wideo, efemeryczne akcje promocyjne – wszystko to robione mimo woli, na kolanie. Nie dziw, że spora część tych treści nie przetrwała nawet w archiwach posiadaczy ich praw autorskich; sama treść zawsze była drugorzędna, sam wytwór nie był szanowany ani przez ludzi odpowiadających za jego stworzenie, ani nawet przez ludzi finansujących jego produkcję. Coś jednak musiało się zmienić w międzyczasie, skoro określeniem lost media przeważnie nazywa się treści z przełomu tysiącleci. Choć możliwe, że definicja tego terminu zawsze uzależniona będzie od generacji, której nostalgiczne westchnienia akurat dyktują okres szczególnej troski, moim zdaniem to określenie będzie przez dłuższy czas odnosiło się przede wszystkim do pogranicza XX i XXI w. Przyczyna tego jest dosyć prozaiczna – zwyczajnie zwiększyła się pojemność naszych dysków; stały się one również tańsze, co umożliwiło powstanie takich inicjatyw, jak Internet Archive – które w swoim katalogu, oprócz zwyczajnych archiwaliów, posiada zrzuty miliardów stron internetowych, wykonanych w różnych terminach. Będąc świadkiem tak monumentalnego wysiłku archiwizacyjnego, mogę z przekonaniem powiedzieć, że wszelkie bzdury i wypełniacze tej epoki przetrwają bez szwanku.

Strach przed pustką To powiedziawszy, chciałbym jednak głębiej przyjrzeć się temu zjawisku, odnosząc się przy tym do tytułu tegoż tekstu. Bowiem horror vacui, czyli „strach przed pustką”, to termin określający tendencję w niektórych dziedzinach sztuki, w myśl której autor dąży do wypełnienia wszelkiej pustej przestrzeni. Horror vacui widoczny jest między innymi: w arabeskach, iluminowanych

manuskryptach czy malarstwie wazowym stylu geometrycznego, charakterystycznego dla tzw. “greckich wieków ciemnych”. To samo określenie używane jest również jako nazwa postulatu w dziedzinie fizyki, przypisywanego Arystotelesowi: horror vacui w tym rozumieniu określa twierdzenie, jakoby sama natura nie znosiła próżni – a zatem, w niej samej próżnia nie mogła istnieć.

Horror vacui a współczesność Czy jednak ten termin nie pasuje idealnie do dzisiejszej kultury? To przecież w niej mimowolna pustka i cisza nie mogą istnieć, zawsze musi być coś nadawane, nieważne nawet jakiej jakości – wszystko to ma też równie miejsce w archiwum. Obecna gorączka poszukiwania zaginionych treści nie jest tylko wyrazem zaintrygowania – wyraża ona przede wszystkim strach współczesnego człowieka przed tym, że nawet jeśli posiada narzędzia umożliwiające mu monitorowanie całej kuli ziemskiej oraz natychmiastowy dostęp do większej ilości informacji o niej niż jest on w stanie przyjąć w ciągu własnego życia, zawsze jakaś ich część będzie musiała się zagubić i ulec zapomnieniu. Dzisiejsza paranoiczna chęć uratowania wszystkiego i wszystkich przed usunięciem się w niepamięć faktycznie prowadzi do wykładniczego wzrostu wiedzy o świecie (a zatem też i komfortu życia), ale też skutkuje nadmiernym przyrostem w kulturze, a przez to – jej dewaluacji i ociężałości. Kończąc ten przydługi wywód, chciałbym tylko zaznaczyć, że intencjonalnie nie zawarłem w tym tekście żadnej propozycji rozwiązania czy odwrócenia nakreślonej powyżej tendencji. Postęp może prowadzić tylko w jednym kierunku, a wszelkie próby jego zatrzymywania siłą rzeczy muszą spełznąć na niczym. Z tego samego powodu ograniczyłem narzekanie, które jest przecież tylko i wyłącznie oznaką bezradności – żywię głęboką nadzieję, że to właśnie dzięki wzmożonemu wysiłkowi archiwizacyjnemu, przyszły człowiek, oddelegowując wysiłek pamiętania o bzdurach maszynom, będzie mógł odetchnąć świeżym powietrzem pozornie odchudzonej kultury. Cytując jednego z moich wykładowców z kierunku: “Jak wspaniałym darem jest możliwość zapominania! Jak uleci z głowy ten stek bzdur, co ci ludzie czytają, to od razu się robi lepiej!". 0

październik 2023

graf. Event Horizon Telescope

Horror vacui


/ rozterki Gen Z

Czy powinno nam się chcieć? zekam w kolejce do prowizorycznej przymierzalni w lumpeksie na Pradze, nóżki pląsają w rytm nowej playlisty, dobry humor jednak po chwili się rozmywa, bo to już trzecia piosenka, a ktoś dalej mierzy spodnie… Spoglądam za siebie, starsza pani ma tylko jedną bluzkę – odważnie, print zwierzęcy – przepuszczam ją zatem, aby dopełnić wizerunek wzorowej obywatelki. Wyczuła ofiarę, zaczyna się small talk i dzięki jej uprzejmości już wiedziałam, co jest modne, co pasuje do mojej figury i w którym kolorze mi do twarzy. W końcu pada zdanie, na które (nie) czekałam: Pani jest młoda, to i we wszystkim ładnie, korzystaj dziewczyno, bo to najpiękniejszy okres w twoim życiu!. Przesuwam zasłonkę, zdejmuję słuchawki, loguję się do rzeczywistości. Patrzę w lustro – na pierwszym planie jestem ja, a w tle sterta szmat, które przywlokłam za sobą – w głowie rodzi się pytanie: co ja tu robię, przecież znowu marnuję czas… Pokolenie Z, pokolenie do niczego – ludzi leniwych, nieobecnych, niewdzięcznych, lekkomyślnych… A nie, jeszcze raz. Pokolenie Z, pokolenie obywateli świata, ludzi bez granic, mierzących wysoko, ciekawych świata, sprytnych, ubiegających się o swoje prawa i troszczących się już nie tylko o własne podwórko, lecz także o losy całej planety, dla których równość nie jest przedmiotem dyskusji, a wartością samą w sobie. Utożsamiam się z jednym i drugim, a ów dysonans poznawczy wywołuje u mnie wyrzuty sumienia. Jak żyć, kogo słuchać i gdzie szukać autorytetów w czasach, w których każdy może się nimi stać? Robić jeszcze więcej czy skupić się na sobie – gdzie zaciera się granica między egocentryzmem, a chęcią budowania własnej wartości / szukania tożsamości? Czy obecne czasy, w jakich przyszło nam dorastać są darem, czy przekleństwem? Mamy dostęp do wszystkiego, przy pomocy świecącego prostokąta trzymamy w rękach cały świat i tylko od nas zależy jaką ścieżkę „wydepczemy” sobie na przyszłość. Warszawa, czyli Stany Zjednoczone Polski – jeżeli ktoś ma marzenia, przyjeżdża tutaj (udając autochtona), bo z pewnością da się je zrealizować, choć konkurencja nie próżnuje i prześciagamy się w tym, kto zrobi lepiej, szybciej, więcej. Patrząc, jak wszyscy za czymś gonią, można wręcz poczuć się przytłoczonym, nie mieć sił i szans w boju o pierwsze miejsce w tym maratonie. Nie ma jednak po co oglądać się za siebie – jesteśmy zobowiązani do tego, by chwytać garściami więcej i więcej. Okazuje się jednak, że z czasem i to już tak nie cieszy. Wgramoliliśmy się na swój Mount Everest, ale dostrzegamy kolejne szczyty, które wyznaczają następne cele w życiu. Rozwój jest ważny – za-

C

28–29

stanawiam się tylko, czy podejmowane w życiu decyzje są podyktowane własnymi marzeniami, czy spełnianiem oczekiwań otoczenia i szukaniem poklasku ludzi dookoła, co stanowi fundament naszego poczucia wartości. Narastająca presja rozwoju, której sami jesteśmy autorami sprawia, że odechciewa nam się zaczynać od początku, podejmować ryzyko, więc tkwimy w czymś, mimo że nie odczuwamy z tego przyjemności, albo chociaż satysfakcji. Dzisiaj porównujemy się nie tylko do znajomych, rówieśników z klasy, szkoły, czy podwórka, lecz także do całego „światka” internetowego, zapominając przy tym, że internet nie jest odzwierciedleniem naszych żyć. Obserwując dokonania wirtualnych idoli, stajemy się bezradni wobec marazmu przedzierającego się do nas. Po co zaczynać coś od nowa, skoro jest tyle lepszych ode mnie, zostanę więc w tym, co wydaje się słuszne. Czujemy strach przed poczynieniem kroku w nieznane, co może wiązać się z ostracyzmem społecznym czy po prostu porażką. Zostanę więc tam, gdzie czuję się bezpiecznie, zagłuszając głos „ja idealnego”, którego wizja odchodzi w zapomnienie. Pytanie tylko, czy kiedyś wyrzuty sumienia i świadomość zmarnowanego potencjału nie zaczną krzyczeć jeszcze głośniej… To czasy powszechnej znieczulicy, braku wrażliwości, gdzie zbyt wymagające zdaje się pochylenie nad drugim człowiekiem. Łatwiej jest więc udawać niezależnych, pytanie tylko jak długo wytrwamy w tej samotności… Czasy chaosu, nie tylko na świecie, lecz także w rozmyślaniach nad sobą i swoją przyszłością to podwójne wyzwanie, przed którym stoją młodzi dorośli. Nie znam przepisu na udane życie, ani nie chcę jawić się jako coach od niczego, ale ku pokrzepieniu serc, myślę, że to jest właśnie czas na zrzucenie swojej maski codzienności i szukanie „zajawki”, która szczerze nas kręci i chce nam się w niej rozwijać. Myślę, że jest to proces, który nie ma końca, chociaż życzę sobie i Wam, abyśmy prędzej czy później (posługując się żargonem psychologicznym) doświadczyli tożsamości osiągniętej i mogli bez wyrzutów sumienia spojrzeć w lustro w lumpeksie, ciesząc się ze sterty ciuchów przywleczonej przez nas dla nas. 0

Aleksandra Mulawa Ola napisała tekst o swoim pokoleniu (przewodnik po rozterkach Pokolenia Z), teraz może legalnie „nicnierobic”. Trochę przeżywa, bo wie, że są lepsi. Trudno, najwyżej po cichu wróci na studia, bo tak chcą rodzice.


lifestyle /

Styl życia Polecamy: 33 SPORT Mundial bohaterek O kobiecym sporcie

38 CZŁOWIEK Z PASJĄ Ze szkolnej dyskoteki do galerii sztuki Galeria-kawiarnia-sklep

fot. Nicola Kulesza

40 TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO Architektoniczna kontrrewolucja Ruch przeciwko nowoczesnej architekturze

(Nie) moje oczekiwania M A R I A B O G U TA d teraz zamierzam skupić się na wszystkich moich zobowiązaniach. Nie zaniedbam już żadnego z nich, choć coraz trudniej mi oszacować ich liczbę. Każdy dzień spędzę w minimum 70 proc. produktywnie. Nie będę jednak żyć samymi obowiązkami – chcę poświęcić czas również moim bliskim. Zamierzam więc planować pracę tak, by móc znaleźć przestrzeń na rozwijanie ważnych dla mnie relacji. Oczywiście nie obejmuje to więzi z samą sobą – wychowano mnie bowiem w przekonaniu, że gdy rezygnuję z dbałości o innych na rzecz troski o siebie, staję się egoistką. Egoizm egoizmem, ale o zdrowie też wolę zadbać. Muszę być w odpowiedniej formie, by móc odpowiadać za innych. Nie zaniedbam więc swojej kondycji fizycznej – będę chodziła na siłownię minimum trzy razy w tygodniu. Będę również spała minimum sześć godzin dziennie, nieświadoma tego, że przy ilości obowiązków, jakie na mnie czekają, to zdecydowanie zbyt wiele. No chyba, że opadnę z sił. Że mimo sportu i zdrowego odżywiania, mój organizm wykończy kiedyś przepracowanie oraz przewlekły stres wywołany natłokiem zobowiązań. Wtedy położę się i zaniedbam wszystko. A leżąc, będę myślała o tym, jak bardzo nienawidzę siebie za to, że nie umiem spełnić swoich oczekiwań. Brzmi znajomo? Choć perfekcjonizm jest w pewnym stopniu cechą wrodzoną, mam wrażenie, że kształtują go również nierealistyczne wymagania zewnętrzne, z którymi mierzymy się na co dzień. Wiele osób styka się z tym od najmłodszych lat, np. w środowisku szkolnym czy domowym. Choć szko-

O

Będę również spała minimum sześć godzin dziennie, nieświadoma tego, że przy ilości obowiązków, jakie na mnie czekają, to zdecydowanie zbyt wiele.

ła powinna być miejscem otwartym na potrzeby uczniów, w praktyce często wygląda to inaczej. Nierzadko kojarzy się ona z niesprawiedliwym ocenianiem, przemocą czy przyklejaniem łatek. W przypadku ostatniego z wymienionych zjawisk poszkodowany jest wręcz każdy. Przykładowo, osoba, która otrzyma niepisaną etykietę wybitnej jednostki, może stać się obiektem uczniowskiej zazdrości lub presji ze strony nauczycieli. Podczas gdy rówieśnicy będą spoglądali na nią z zawiścią lub podziwem, część dorosłych może oczekiwać od niej niekończącego się pasma sukcesów. A przecież nikt nie jest w stanie uniknąć porażek. Również osoby, które otrzymują nieco inne łatki, mogą czuć się skrzywdzone. Ludzie postrzegani przez otoczenie jako „przeciętni” nierzadko kształtują w swych głowach w rezultacie niezdrowy obraz samych siebie. Ci, którzy są widziani jako przypadki „niedostosowane społecznie”, często mierzą się z kolei z brakiem zrozumienia ze strony nauczycieli i rówieśników. Na tym jednak trudności się nie kończą – powiedziałabym wręcz, że to jedynie czubek góry lodowej. Każdy z nas na jakimś etapie życia doświadcza presji. Jesteśmy na co dzień bombardowani oczekiwaniami, które nie zawsze potrafimy spełnić. Wydawać by się mogło, że wystarczy nauczyć się odporności na krzywdzące opinie, by uciec od nierealistycznych standardów. Czasem jednak nie dostrzegamy chwili, w której wymagania stawiane nam przez otoczenie stają się naszymi własnymi. Dlatego bądźmy uważni na samych siebie, nim będzie za późno. 0

październik 2023




SPORT / książka SGH-owiczów Skład jak Probierz – surowy

Jakie wyzwania stoją przed dzisiejszym sportem? Z czystym sumieniem można powiedzieć, że sport potrzebuje zmian, by dostosować się do nowych czasów. Nic nie zastąpi napływu świeżej krwi. O ile w kwestii zawodników występujących na arenach jest to oczywistością, o tyle liczbę tych, którzy ich zmagania oglądają, trawi stagnacja. Co cechuje dyscypliny sportu w XXI w.? SEBASTIAN MURASZEWSKI

Autor: Ewa Milun-Walczak

T E K S T:

Na powyższej grafice znajdują się autorzy opisywanej książki.

P

32–33

stanie mechanizmów wirtualnej rzeczywistości i metawersum (cyfrowy wirtualny świat) w branży sportowej czy sytuację w takich dyscyplinach jak kobieca piłka nożna, e-sport, tenis, baseball, lekkoatletyka czy łyżwiarstwo figurowe. Wydanie było możliwe dzięki pomocy Studenckiego Koła Naukowego Zarządzania w Sporcie oraz Szkoły Głównej Handlowej, która udzieliła niezbędnego finansowania i innych środków koniecznych do przeprowadzenia takiego przedsięwzięcia. Autorzy liczą na to, że lektura skłoni czytelników do większej aktywności w sferze sportu, także naukowej, a jej interdyscyplinarność pozwoli czerpać przyjemność z czytania tym, którzy nie podzielają tak gorąco sportowych zainteresowań. Książka dostępna jest w akademickich księgarniach, również w tej w budynku głównym SGH. Możliwe, że doczeka się w przyszłości kontynuacji, chociaż patrząc na to, jak długo-

trwały był jej proces wydawniczy, nie należy spodziewać się jej zbyt prędko. Warto jednak śledzić poczynania SKN Zarządzania w Sporcie, który świętuje w tym roku dwudzieste urodziny i zamierza je uczcić serią specjalnych wydarzeń. Wszystkich serdecznie zapraszamy do lektury, a autorom gratulujemy i życzymy dalszych sukcesów! (przyp. red.) 0

Autor: Ewa Milun-Walczak

ierwszy pomysł na napisanie książki „Sport XXI wieku. Wyzwania współczesności” pojawił się jesienią 2021 r. Szybko zebrała się grupa, która żyje tą dziedziną życia każdego dnia. Ma za sobą masę treningów, obejrzanych wydarzeń z trybun lub różnych przedsięwzięć organizacyjnych w wielu dyscyplinach. Udało się też nawiązać współpracę z profesorem Michałem Bernardellim, który poprowadził projekt pod względem redakcji naukowej i innych, niezbędnych do wydania formalności. Udział w powstaniu książki miało ośmioro studentów i absolwentów polskich uczelni: Aleksandra Pepłowska, Magdalena Bryk, Piotr Pietras, Sebastian Muraszewski, Zuzanna Walczak, Sara Surowiec, Izabella Magdowska oraz Patrick Ian Pikell. Opisali oni aktualny stan badań antydopingowych, naturę sportswashingu (politycznego wybielania się poprzez sport), kwestię sponsoringu sportowego, wykorzy-


Mundial Pań /

SPORT

Mundial bohaterek Po raz pierwszy w historii mistrzostwa świata kobiet w piłce nożnej stały się przedmiotem ogólnoświatowych dyskusji. Nigdy wcześniej media i opinia publiczna nie przykładały tyle wagi do najważniejszej imprezy w kobiecej piłce, chociaż dochodzące wieści nie zawsze dotyczyły pozytywnych wydarzeń. Czy w końcu czeka nas przełom w postrzeganiu wyczynów piłkarek? T E K S T:

SEBASTIAN MURASZEWSKI

o co to pokazujecie?, Kogo to obchodzi?, Jak one grają?, Dwunastolatki grają lepiej od nich – to tylko wycinek komentarzy, jakie pojawiały się pod postami dotyczącymi kobiecych piłkarskich mistrzostw świata. Trudno zrozumieć, dlaczego stereotypowy polski kibic, śledzący z wypiekami na twarzy sukcesy Justyny Kowalczyk, Igi Świątek, siatkarek czy lekkoatletek, które odnoszą światowe triumfy od prawie stu lat, reaguje w taki sposób na piłkarki. W dużej mierze wynika to z braku wiedzy i świadomości na temat tego, jak rozwinęła się kobieca piłka. Wszelkie kompilacje kiksów, które krążą po sieci, mają przynajmniej kilkanaście lat, a różnic fizycznych nie da się przeskoczyć w większości dyscyplin sportu. Jednak postęp w technice, jaki wykonały zawodniczki w krótkim czasie, jest godny uwagi. Krzywdzące komentarze to nie najgorsza rzecz, jaka przytrafiła się piłkarkom. Należy pamiętać o tym, że w wielu krajach przez dekady kobiety nie mogły grać w piłkę nożną. Tak haniebne przepisy obowiązywały do lat siedemdziesiątych w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Hiszpanii, Francji, Danii i Brazylii. Nawet po uchyleniu zakazów, kobiecy futbol był traktowany po macoszemu. Kobiety początkowo grały lżejszymi piłkami, połowy trwały po 35 lub 40 minut zamiast 45, a nagrodą za zwycięstwo w mistrzostwach Europy 1989 był… serwis stołowy. W trakcie pandemii koronawirusa piłkarki mogły pozazdrościć swoim kolegom po fachu możliwości rozgrywania spotkań, trenowania czy po prostu stabilności finansowej. Zawodniczki niejednokrotnie zostały zmuszone do podjęcia pracy zawodowej, część z nich walczyła bezpośrednio ze skutkami pandemii. Świat się pomału budzi. Przełomem było Euro 2022 zorganizowane przez Anglię. Gospodynie wygrały turniej po finale na Wembley, a ich sukcesy śledził cały kraj. Coraz częściej boiska są wynajmowane przez kobiece drużyny. Według danych angielskiego związku piłkarskiego zdarza się to teraz prawie trzy razy częściej niż przed Euro. Z ostatnim mundialem też wiązano wielkie nadzieje. Po raz pierwszy miały wystąpić w nim aż 32 reprezentacje, tyle samo ile do tej pory brało udział w męskim czempionacie. Nie wszystko układa się jak z nut. Coraz bardziej zauważalna

P

jest różnica między Europą Zachodnią a resztą kontynentu. W jednym z meczów kwalifikacyjnych do Mistrzostw Świata, Angielki pokonały Łotwę 20:0. Podczas kwalifikacji do Euro 2022 reprezentacje państw dawnych demoludów w starciach z zespołami z Europy Zachodniej zdołały wygrać zaledwie jedno spotkanie na 95 rozegranych. Polki w swojej grupie kwalifikacyjnej do mundialu okazały się gorsze od Niemek i Belgijek. Wiele kontrowersji wzbudziła też kwestia praw transmisyjnych do mistrzostw. W porównaniu z MŚ cztery lata wcześniej, pięciokrotnie zwiększono pulę nagród i łącznie wyniosła 150 mln dol. FIFA liczyła, że zostanie ona sfinansowana w dużej mierze dzięki wpływom od stacji telewizyjnych. Okazało się, że nie są one chętne do płacenia kwot porównywalnych z męskimi mistrzostwami, szczególnie że mecze odbywały się o porannych godzinach w Europie. Starania rządów zachodnioeuropejskich państw doprowadziły do kompromisu, który uratował prestiż turnieju – bez transmisji na najważniejszych rynkach zainteresowanie mistrzostwami byłoby minimalne.

O włos od uratowania twarzy Areną zmagań były stadiony w Australii i Nowej Zelandii. Co ciekawe, panował niepisany podział na dwie połówki – zespoły grające w jednym kraju mogły się spotkać dopiero w finale bądź w meczu o trzecie miejsce z tymi, które rozgrywały swoje mecze w innym państwie. Blady strach padł na reprezentację Australii już pierwszego dnia mistrzostw. W składzie meczowym nie było największej gwiazdy kadry, Sam Kerr. Jedna z najlepszych piłkarek na świecie musiała opuścić pierwsze trzy mecze ze względu na kontuzję łydki. Australijki borykały się w tym czasie z poważnymi problemami. Co prawda dały radę wygrać z debiutującymi na mistrzostwach Irlandkami 1:0, ale sensacyjnie przegrały z Nigerią 2:3. Do awansu z grupy potrzebowały zwycięstwa z Kanadą, która wygrała turniej olimpijski w Tokio. Australijki dopięły swego, wygrywając 4:0. Tyle samo szczęścia nie miały faworyzowane Niemki. Po zwycięstwie nad reprezentacją Maroka 6:0 wielu ekspertów wieszało im już złote medale na szyi. Tym większym zaskoczeniem było, gdy to Marokanki dziesięć dni później awansowały do 1/8 finału, a Niemki musiały wrócić do

domu, co uznano za jedną z największych sensacji w historii mistrzostw świata w ogóle. Jest to kolejny dowód na to, że piłka nożna u naszych sąsiadów przeżywa duży kryzys, a odpadnięcie piłkarek zostało odebrane z większym zaskoczeniem niż niedawne porażki mężczyzn. Szansy na godne pożegnanie z mistrzostwami nie miała też ta, która ukształtowała całe pokolenie zawodniczek. Brazylijka Marta w sześciu mundialach zdobyła 17 bramek. FIFA pięciokrotnie przyznawała jej tytuł piłkarki roku. Porównywano ją do największych sław brazylijskiego futbolu, ale nie mogła liczyć na tak pokaźne kontrakty sponsorskie, jakie mają obecne gwiazdy. Do spełnienia brakowało jej tylko zdobycia tytułu mistrzyń świata z reprezentacją. 37-latka pozostawała na dalszym planie podczas meczów w Australii, a po remisie z Jamajką, który odebrał Brazylijkom szansę na wyjście z grupy, była na skraju płaczu. Jej wpływ na kobiecą piłkę pozostaje jednak niepodważalny. Niewiele więcej udało się ugrać na mundialu Amerykankom. Zespół, który jest w trakcie dużej zmiany pokoleniowej, jechał na mistrzostwa z uzasadnionymi ambicjami – zdobycia trzeciego tytułu z rzędu. Faza grupowa była dla nich sporym rozczarowaniem. Skończyłoby się kompletnym blamażem, gdyby debiutujące na mundialu Portugalki zdołały wygrać z obrończyniami tytułu. Brakło do tego kilku centymetrów – po jednej z akcji piłka uderzyła w słupek amerykańskiej bramki. Los odegrał się kilka dni potem. W konkursie rzutów karnych Szwedki okazały się lepsze. Chociaż bramkarka Amerykanek, Alyssa Naeher, wciąż uważa, że wcale tak nie było. Mimo początkowej interwencji, w której zdołała odbić piłkę lecącą w światło bramki, system goal line pokazał przekroczenie linii bramkowej przez futbolówkę. O milimetr… Niespodziewane odpadnięcie zespołu, który z poprzednich ośmiu edycji mistrzostw przywoził medale, wywołało gorące dyskusje za oceanem. Obiektem największej krytyki stała się Megan Rapinoe, której przestrzelony karny doczekał się zgryźliwych komentarzy ze strony polityków Partii Republikańskiej, szczególnie Donalda Trumpa. Rapinoe, jak duża część piłkarek, angażuje się aktywnie w kwestie związane z równością, czy to w kon- 1

październik 2023


SPORT / Mundial Pań tekście płac czy praw mniejszości seksualnych. Słabe mistrzostwa nie przekreślają udanej kariery, która dobiegnie końca wraz z tym sezonem ligowym w National Women’s Soccer League.

nawet rzut karny w finale. Nie było jej jednak dane zostać mistrzynią świata. Hiszpanki pokonały Lwice 1:0. Udało się za to wywalczyć… sprzedaż jej koszulek bramkarskich przez Nike. Petycja w tej sprawie doczekała się 150 tysięcy podpisów. Być może nowe wyzwanie czeka też Wiegman. Mówi się, że obejmie jedną z męskich reprezentacji. Co prawda pozycja Garetha Southgate’a w angielskiej kadrze jest na razie niepodważalna, ale w przypadku jej rodzimej Holandii jest inaczej. Byłby to niesamowity skok dla wzrostu znaczenia kobiet w piłce nożnej.

Matyldy, lwice i czerwone Znacznie lepsza atmosfera panowała w Australii. Tamtejsze reprezentantki, zwane „Matyldami”, były wielbione na każdym kroku. Mimo początkowych problemów, zdołały awansować do półfinału z Anglią. W nim pięknym trafieniem popisała się Kerr, ale nie wystarczyło to do zwycięstwa z lepiej dysponowanymi przeciwniczkami. Skończyło się bez medalu, ale kadra, która jeszcze 25 lat temu musiała występować w rozbieranym kalendarzu, by zebrać środki na treningi, teraz zdobyła uznanie całego narodu. Ostatnim tak dobrym czasem dla popularyzacji sportu w Australii były igrzyska w Sydney w 2000 r.

Autor: JarumeBG / WikiCommons

Triumf w cieniu skandalu

Dla Angielek droga do finału nie była usłana różami. Mistrzynie Europy zmagały się z brakiem najważniejszych postaci w kadrze ze względu na kontuzje więzadeł krzyżowych. Kwestia urazów w kobiecej piłce pozostaje jedną z tych, które wymagają największej uwagi – zbyt dużo piłkarek się z nimi boryka. Dla przykładu, najlepsza zawodniczka w fazie grupowej, Lauren James, umyślnie stanęła na plecy swej rywalki z Nigerii podczas meczu 1/8 finału. Bezmyślny i brutalny faul zakończył się czerwoną kartką oraz wykluczeniem z dwóch następnych spotkań. James okazała jednak skruchę w mediach społecznościowych, podobnie zachowała się reszta Angielek. Oprócz problemów zdrowotnych, brytyjskie kadrowiczki spierały się ze związkiem piłkarskim o premie finansowe. Mimo problemów, na uwagę zasługuje wyczyn selekcjonerki Lwic Albionu. Holenderka Sarina Wiegman po raz czwarty z rzędu pojawiła się na ławce trenerskiej w finale wielkiego międzynarodowego turnieju. O ile wygrała Euro i z Holenderkami, i z Angielkami, o tyle nie była w stanie wygrać najważniejszego trofeum w kobiecej piłce. W meczu z Hiszpankami nie brakło jej wiele. Warto podkreślić rolę bramkarki Mary Earps, która obroniła

34–35

Jak wygląda kobieca piłka po mundialu? Po finale mistrzostw świata nie mówi się wystarczająco dużo o Oldze Carmonie, która zdobyła bramkę decydującą o triumfie Hiszpanek, a o tym, co wydarzyło się po meczu i przed turniejem. W iberyjskiej kadrze wrzało już na długo przed mistrzostwami. Rok temu, piętnaście piłkarek podpisało się pod listem oskarżającym trenera Jorge Vildę o niedostatki pod względem merytorycznym, złe metody szkoleniowe i mobbing. Postulaty poparła najlepsza reprezentantka oraz zdobywczyni Złotej Piłki, Alexia Putellas, która nie grała wówczas w kadrze ze względu na kontuzję. Real Federación Española de Fútbol (hiszpański związek piłki nożnej) pozostał jednak nieugięty na postulaty zawodniczek. Z 15 podpisanych tylko trzy pojechały na mundial. Hiszpania nie wygrała mundialu dzięki Vildzie, a pomimo niego. Jednak jego wcześniejsze zachowania odeszły w cień przy tym, co uczynił potem prezes RFEF Luis Rubiales. Podczas ceremonii medalowej zachowywał się niestosownie, naruszając ich nietykalność cielesną. Jedna z piłkarek, Jenni Hermoso, została pocałowana bez zgody w usta. Na jaw wyszły potem nieobyczajne gesty Rubialesa na trybunie VIP. Kadrowiczki okazały potem wzburzenie, wstawiło się za nimi wielu znanych hiszpańskich piłkarzy, jak chociażby Iker Casillas. Mimo ogromnego sprzeciwu społecznego, Rubiales przez długi czas nie ustępował, popierało go grono jego akolitów w związku. Na nic zdały się naciski rządowe czy międzynarodowe, w tym zawieszenie przez FIFA. Rubiales kreuje się na ofiarę. Jego matka prowadziła nawet strajk głodowy w kościele, a transmisja na żywo z tego wydarzenia była emitowana w hiszpańskiej telewizji. Ostatecznie ogłosił rezygnację w wywiadzie u Piersa Morgana, chociaż argumentował ją chęcią ochrony szans Hiszpanii na organizację męskiego mundialu w 2030 r. Nie należy zapominać, że przemoc wobec kobiet jest w Hiszpanii poważnym problemem. W hiszpańskojęzycznych krajach to haniebne zjawisko przybrało miano machismo, a liczba zamordowanych kobiet z roku na rok rośnie i jest zatrważająca. Poważne wzburzenie wywołało też przyjazne przywitanie na stadionie Getafe Masona Greenwooda, który musiał opuścić Manchester United ze wzglę-

du na zarzuty znęcania się nad partnerką. Ostatecznie trener Vilda został zwolniony, ale nie oznacza to, że piłkarki mogą się czuć usatysfakcjonowane. Start Ligi F został przesunięty ze względu na strajk dotyczący zbyt niskich wynagrodzeń.

Co dalej? Trzeba przyznać, że oficjalny nadawca turnieju w Polsce, czyli Viaplay, spisał się bez zarzutu. Każdy mecz opatrzony był polskim komentarzem, większości towarzyszyło też studio. 15 transmisji udostępniono bez dodatkowych opłat (wystarczyło tylko logowanie), co jest nietuzinkowe jak na tę platformę. Z okazji finału na stadionie Legii zorganizowano specjalne wydarzenie – wspólne oglądanie decydującego spotkania połączono z panelem poświęconym przyszłości piłki nożnej kobiet. Z kolei naszą reprezentację czeka niezwykłe wyzwanie – występy w pierwszej edycji Ligi Narodów. Polki zagrają w jednej grupie Ligi B z Serbią, Ukrainą i Grecją. Kobieca wersja tego turnieju będzie równocześnie kwalifikacjami do Euro 2025 – chociaż trzeba przyznać, że bezpośredni awans uzyskają tylko zespoły z Ligi A. Jednak dostanie się z dywizji B do A zagwarantuje łatwiejszą ścieżkę w kwalifikacjach do mistrzostw w przyszłości. Udział w międzynarodowym turnieju byłby tym, co wyniosłoby popularność kobiecej piłki nożnej w Polsce na nieosiągalny do tej pory poziom. Niestety nie udało się zorganizować przyszłych mistrzostw Europy w naszym kraju. Wciąż nieznany jest też gospodarz następnego mundialu, ale do przeprowadzenia tak dużej imprezy nad Wisłą nie ma ani środków, ani chęci. Należy mieć nadzieję, że pewnego dnia tak wybitne piłkarki jak Ewa Pajor (nominowana do Złotej Piłki) czy Katarzyna Kiedrzynek doczekają się występów w biało-czerwonych barwach na ME bądź MŚ. Piłkarki na całym świecie staną się jeszcze bardziej rozpoznawalne dzięki włączeniu ich do trybu Ultimate Team w EA Sports FC. Następca popularnej gry piłkarskiej FIFA będzie zawierał mieszane składy, co wywołało negatywne komentarze, najczęściej ze strony osób, które nie mają żadnego pojęcia na temat kobiecej piłki, ale Ultimate Team już wcześniej pozwalało na umieszczenie w zespole historycznych postaci bądź zmieniania pozycji piłkarzy, zatem z realizmem nie ma on wiele wspólnego. Gracze będą się starali posiadać jak najlepsze karty bez względu na płeć, co skłoni wiele osób, w tym najmłodszych, do śledzenia rozgrywek pań. Sport potrzebuje zastrzyku świeżej energii i nowych kibiców, by przetrwać. Kobiecy futbol już teraz jest oglądany przez setki milionów kibiców – są jeszcze obszary i grupy, gdzie wciąż się do niego nie przekonano, ale to już tylko kwestia lat. Zawodniczki na boiskach i, co ważniejsze, poza nimi napisały wiele pięknych historii. A to dopiero początek. 0


Farerzy a futbol /

SPORT

Najbardziej piłkarski archipelag na świecie Nikt w Europie nie posiada trudniejszych warunków do rozwoju piłki nożnej niż Wyspy Owcze. Niewielka populacja i trudny klimat nie potrafią jednak powstrzymać Farerów od wyciskania ze swojego ograniczonego potencjału, czego tylko się da. F I L I P W I EC ZO R E K

yspy Owcze członkiem FIFA i UEFA stały się dopiero na przełomie lat 80. i 90. Farerzy uprawiali futbol rzecz jasna już wcześniej, liga archipelagu swój pierwszy sezon rozegrała niemal 50 lat przed dołączeniem do światowej federacji. Całość odbywała się jednak na bardzo nieformalnych zasadach. Kluby składały się w całości z amatorów, szkolenie młodzieży w jakiejkolwiek formie pojawiło się dopiero w latach 70., a drużyna narodowa ograniczała się do rozgrywania sparingów z reprezentacjami pobliskich wysp takich jak Grenlandia czy Szetlandy (regularnie odnosząc w nich wysokie zwycięstwa), sporadycznie tylko mierząc się z Islandią i młodzieżówką Danii (tu już pod względem wyników było znacznie gorzej). Nic dziwnego, że członkostwo w międzynarodowych strukturach nie przez wszystkich powitane zostało z otwartymi rękami. Na czele oponentów stali przedstawiciele klubów, obawiający się konieczności przeznaczenia zbyt wysokich kosztów na regularne wyjazdy i poprawę infrastruktury oraz regularnych kompromitacji na niwie sportowej. Nie były to zresztą obawy bezpodstawne. Farerzy wkraczali na tereny niezbadane przez tak małe pańsrwa. Do końca lat 80. XX w. żaden europejski kraj mniejszy od Islandii nie był reprezentowany w meczach o punkty na arenie międzynarodowej. Za chłopców do bicia robili Maltańczycy, Cypryjczycy czy Albańczycy, dysponujący nieporównywalnie większymi od mikropaństw zasobami ludzkimi i finansowymi. Strach było pomyśleć, co najlepsze reprezentacje świata mogą zrobić z Wyspami Owczymi, bądź przystępującym do FIFA w tym samym roku San Marino.

Autor: InfoGibraltar / WikiCommons (CC BY 2.0)

W

Flaga czerwono-niebiesko-biała Powiewa na szerokim świecie Stoją dumnie nasi ludzie i góry Dawid pokonał Goliata1

Wejście smoka Nic nie zapowiadało tego, co wydarzyło się wieczorem 12 września 1990 r. w szwedzkiej Landskronie. To nie pomyłka, na Wyspach Owczych nie było wówczas ani jednego boiska spełniającego wymogi UEFA, swój pierwszy mecz w eliminacjach do EURO ‘92 Farerzy musieli zatem zagrać na kontynencie. Naprzeciw „gospodarzom” stanęła reprezentacja Austrii, niedawny uczestnik mundialu we Włoszech, mający w składzie ówczesną gwiazdę Sevilli i wicekróla strzelców La Liga, Toniego Polstera. Kluczowy zawodnik alpejskiej drużyny przewidywał dziesięciobramkowe zwycięstwo swojego

zespołu. Niewiele więcej szans dawał Farerom ich własny bramkarz, Jens Martin Knudsen, który stwierdził, że ucieszyłaby go porażka 0:5. Austriacy byli tak pewni sukcesu, że dzień przed meczem odwołali trening. Nad przygotowania do najbliższego meczu przedłożyli analizę spotkania towarzyskiego reprezentacji Danii, swojego następnego rywala. Jakże kontrastujące podejście prezentowali maksymalnie zdeterminowani reprezentanci Wysp Owczych. W przedmeczowym przemówieniu selekcjoner wyspiarzy odwoływał się do dumy narodowej, przedstawiając starcie z Austriakami jako szansę na wypromowanie nikomu nieznanego archipelagu na całym świecie. Chyba nawet on nie potrafiłby sobie jednak wyobrazić tego, co wydarzyło się na murawie. Jens Martin Knudsen, ten sam, którego ucieszyłoby wpuszczenie pięciu bramek, nie skapitulował ani razu, czego nie można powiedzieć o jego vis-à-vis, Michaelu Konselu. W 61 minucie pokonał go Torkil Nielsen, strzelając jedynego gola w całym spotkaniu. Dla Austriaków była to jedna z największych klęsk w historii. Selekcjoner kadry, Josef Hickersberger, podał się do dymisji zaledwie dzień po meczu, a Andreas Herzog, jedna z kluczowych postaci tamtego zespołu, stwierdził, że austriacki futbol cofnął się w rozwoju o trzy lata. Jak to zwykle jednak bywa, to, co dla jednych było historycznym upokorzeniem, dla drugich okazało się okazją do radości i niepowtarzalną szansą.

Narodziny pasji Powracających na Wyspy Owcze piłkarzy przywitało aż 20 tysięcy kibiców. Liczba ta i bez podania głębszego kontekstu robi 1 Autor: Erik Christensen, Porkeri / WikiCommons (CC BY-SA 3.0)

T E K S T:

październik 2023


/ Farerzy a futbol

wrażenie, zaś po uświadomieniu sobie, że cały archipelag zamieszkiwało wówczas 47 tysięcy osób, staje się oszałamiająca. Zwycięski skład zyskał miano bohaterów narodowych, na cześć piłkarzy napisano cieszący się do dziś sporą popularnością utwór Reytt og blátt og hvítt (Czerwony, biały i niebieski, od barw farerskiej flagi). Dla mieszkańców Wysp Owczych triumf nad Austrią był czymś więcej niż okazją do czysto sportowej radości. Ich naród, przez setki lat pozostający daleko poza powszechną świadomością, nagle znalazł się na ustach całej Europy. Trzeba to przyznać wprost – gdyby nie piłka nożna, mało kto wiedziałby, że takie miejsce w ogóle istnieje. Wyspy Owcze to nie oblegane przez turystów San Marino czy Andora, tylko położony na środku oceanu archipelag, który nawet nie jest niepodległym państwem, a autonomicznym terytorium należącym do Danii. Bez futbolu pozostałyby tym samym, czym są położone w pobliżu Szetlandy lub Orkady. Czy przeciętny Europejczyk umiałby wskazać Orkady na mapie, albo chociaż powiedzieć, czym one w ogóle są? Nazwa Wysp Owczych przewija się natomiast w trakcie każdej przerwy reprezentacyjnej, a momentami pojawia się nawet na pierwszych stronach gazet. Farerzy a to upokorzą Greków, jak w eliminacjach do Euro 2016, a to wyrzucą Litwę na najniższy szczebel Ligi Narodów. Wyspiarze godnie reprezentują swoją ziemię, będąc jej jedynymi ambasadorami. Kibice ich uwielbiają. W 2021 r. średnia frekwencja na domowych meczach reprezentacji Wysp Owczych wyniosła niemal 3,5 tysiąca osób, czyli ponad 6 procent całej populacji archipelagu. To tak, jakby Estończycy regularnie zapełniali całe Santiago Bernabeu! Nie wynika to bynajmniej tylko z niewielkiej populacji – inne europejskie mikronacje o takim zapełnieniu stadionów mogą co najwyżej pomarzyć.

Przekleństwo czy błogosławieństwo? Farerzy nie ograniczają się tylko do biernego oglądania swoich idoli w telewizji czy na stadionach. To naród kochający spędzać czas na boisku, niezależnie od wieku czy płci. Jak twierdzi FIFA, na wyspach zarejestrowanych jest około 5 tys. piłkarzy. Po podzieleniu tej liczby przez całość populacji, uzyskuje się odsetek znacząco przekraczający wyniki z jakiegokolwiek innego państwa świata. Co ciekawe, jest to fenomen równie młody, co uczestnictwo Farerów w oficjalnych rozgrywkach piłkarskich. Tradycyjnie najpopularniejszym sportem na wyspach było wioślarstwo, do którego uprawiania panują tam znacznie lepsze warunki. Co innego futbol, jemu geografia rzuciła pod nogi wiele kłód. Górzysty teren, temperatura nawet w najcieplejszych miesią-

36–37

Autor: Steindy / WikiCommons (CC BY-SA 3.0)

SPORT

cach ledwo przekraczająca 10°C, deszcz padający przez większość dni w roku, nierzadko wespół z huraganowymi wiatrami. Nie brzmi to jak idealne okoliczności do uprawiania pięknej gry. Tym bardziej podziwiać należy bezgraniczną miłość Farerów do futbolu i determinację do rozwoju tego sportu. Ich piłkarskie struktury to nie jest już ta sama amatorszczyzna co 30 lat temu. Bohaterami pamiętnego meczu z Austrią zostali Knudsen, przedstawiciel handlowy, reprezentujący Wyspy Owcze również w gimnastyce i piłce ręcznej oraz Torkil Nielsen, stolarz, a hobbystycznie również trzykrotny mistrz archipelagu w szachach. Tymczasem na ostatni w momencie pisania artykułu mecz kadry narodowej, wyszło pięciu zawodników grających w zagranicznych ligach, a na ławce rezerwowych znalazł się nawet gracz polskiej Chojniczanki Chojnice. Młodzi gracze szkoleni są przez profesjonalnych trenerów, grają na znakomicie utrzymanych boiskach, a po powrocie z treningu oglądają mecze niezwykle popularnej we wszystkich krajach nordyckich Premier League. Nawet jeśli nie zamierzają stać się w przyszłości profesjonalistami, futbol jest dla nich okazją do przyjemnego spędzenia czasu. Na Wyspach Owczych nie ma zbyt wielu rozrywek, w ich stolicy żyje mniej więcej tyle osób co w Milanówku, a co więksi pechowcy zamieszkują odległe wysepki, z których wydostać da się tylko rzadko kursującym promem bądź helikopterem. Dzieci spędzają zatem całe godziny na boisku, a ich rodzice grywają po pracy w amatorskich ligach. Nawet z takiej cytryny, jaką jest położenie na środku oceanu, farerskiej piłce udało się wycisnąć pyszną lemoniadę. Czasem tylko trzeba było przytrzymywać piłkę ręką przy stałych fragmentach, żeby jej nie zwiało przy silnym podmuchu.

To już nie są leszcze Latem 2023 r. zwycięska jedenastka z meczu z Austrią zyskała poważnego konkurenta w walce o tytuł największych legend farerskiej piłki w postaci KÍ Klaksvík. Po raz pierwszy w historii Wy-

spy Owcze doczekały się swojego reprezentanta w fazie grupowej europejskich pucharów. Teoretycznie to tylko Liga Konferencji, do której sezon wcześniej awansowało nawet gibraltarskie Lincoln Red Imps. Jednak okoliczności, w których Farerom udało się tego dokonać, budzą podziw. Już w pierwszej rundzie wyeliminowali węgierski Ferencváros, wygrywając w Budapeszcie aż 3:0. Wtedy jeszcze sensacyjny rezultat tłumaczono głównie fatalną formą przeciwników, a znakomity występ Klaksvík przyćmiony został przez kuriozalny błąd Denesa Dibusza, jednak kolejne rundy pokazały, że nie było w tym zwycięstwie żadnego przypadku. W drugiej rundzie wyższość wyspiarzy uznać musiało szwedzkie Häcken, zaś Molde FK z Norwegii potrzebowało dogrywki, żeby wyrzucić ich z walki o Ligę Mistrzów. Nawet porażka z Sheriffem Tiraspol w ostatniej rundzie eliminacji do Ligi Europy nie zmazała pozytywnego obrazu. Klaksvik nie ograniczało się wyłącznie do bronienia, nie były rzadkością spotkania, w których oddawało więcej strzałów na bramkę od znacznie wyżej notowanych rywali. Postawa mistrza Wysp Owczych pokazuje, jak długą drogę przeszła farerska piłka. Od grupy hobbystów obawiających się upokorzenia na oczach całego świata, do prężnie działających struktur coraz częściej próbujących rzucić rękawicę reszcie Europy. Proces ten będzie tylko postępował. Farerskie kluby i reprezentacje prężnie dotowane są przez sektor prywatny i to do tego stopnia, że piłka na Wyspach jest w pełni samowystarczalna i nie pobiera żadnego wsparcia od państwa. Do anomalii nie należy również ściąganie profesjonalistów. Zagraniczni piłkarze sprowadzani przez najlepsze kluby Wysp Owczych nie muszą podejmować się dodatkowych prac, a za grę dostają pieniądze, których mogliby im pozazdrościć niektórzy polscy drugoligowcy. Czy następnym krokiem będzie awans reprezentacji na którąś z wielkich imprez? Zdaje się to być bardzo wątpliwe, populacja wysp sprawia, że ich potencjał jest bardzo ograniczony. Jednak nikt nie udowadnia tak jak Farerzy, że nigdy nie należy mówić nigdy. 0 Tekst Reytt og blátt og hvítt - pieśni farerskich kibiców. 1


Letnie sportowe emocje /

SPORT

Sportowe podsumowanie wakacji Lato to czas światowych czempionatów i turniejów najwyższej rangi w wielu dyscyplinach. To też moment przejściowy – niektórzy zawodnicy sezon kończą, inni zaczynają, a część dopiero przygotowuje formę na zimowe zmagania. T E K S T:

F R A N C I S Z E K P O KO R A

istrzostwa Świata w Lekkoatletyce 2023 odbyły się w dniach 19–27 sierpnia w Budapeszcie. Nie przyniosły nam wiele radości. Polska reprezentacja wraca jedynie z dwoma srebrnymi medalami – Wojciecha Nowickiego (rzut młotem) oraz Natalii Kaczmarek (bieg na 400 metrów). Dla Kaczmarek to największe osiągnięcie w dotychczasowej karierze i potwierdzenie, że należy do światowej czołówki. Dla Nowickiego to dziesiąty z rzędu medal wielkiej imprezy – z podium nie schodzi od mistrzostw świata w Pekinie w 2015 r. W kolekcji medalowej brakuje mu tylko złota właśnie z mistrzostw świata. Najbliższa okazja na zdobycie brakującego wielkiego tytułu nadarzy się za dwa lata w Tokio, z którego przywiózł złoto olimpijskie w 2021 r. W tym roku musiał uznać wyższość rewelacyjnego Ethana Katzberga z Kanady. Tegoroczne mistrzostwa są dla nas najgorsze od 2011 r. Paweł Wojciechowski zdobył wtedy jedyny medal dla Polski – złoto w skoku o tyczce.

Owsian (Team Arkéa Samsic) i Kamil Gradek (Bahrain-Victorious) zajęli kolejno 75. i 130. pozycję.

M

Piłka nożna Za nami mundial pań, który odbył się w Australii i Nowej Zelandii w dniach 20 lipca–20 sierpnia. Hiszpanki pierwszy raz w swojej historii sięgnęły po wielki tytuł, pokonując w finale Angielki 1:0. Jedyną bramkę strzeliła skrzydłowa Realu Madryt Olga Carmona. Dla kobiecej reprezentacji Anglii to duża porażka. Po triumfie w Euro 2022 na mundial jechały jako faworytki. Na trzeciej pozycji uplasowały się Szwedki, które w meczu o brąz pewnie pokonały gospodynie z Australii 2:0. O mundialu pań i związanych z nimi kontrowersjami więcej piszemy na stronie 33.

Tenis Lato w tenisie upływa pod znakiem trzech z czterech wielkich szlemów. 10 czerwca cieszyliśmy się czwartym wielkoszlemowym zwycięstwem Igi Świątek, która w finale Rolanda Garossa (28 maja–11 czerwca) pokonała po niespełna trzygodzinnym boju Czeszkę Karolinę Muchovą. Kolejne turnieje niestety nie poszły po myśli naszej najlepszej tenisistki. Z Wimbledonu (3–10 lipca) odpadła w ćwierćfinale, zwyciężyła Marketa Vondrousova. Nie obroniła także tytułu w US Open

Autor: Partynia / WikiCommons (CC BY-SA 4.0)

Siatkówka

(28 sierpnia–4 września), gdzie rywalizację zakończyła już na poziomie 4. rundy. W turniejach panów triumfowali kolejno Novak Djoković i Carlos Alcaraz i jeszcze raz Djoković.

Kolarstwo Po pięknej walce w tegorocznej edycji Tour de France (10–23 lipca) Tadej Pogacar musiał uznać wyższość Duńczyka Jonasa Vingegaarda. Na kolejnych miejscach uplasowali się bracia Adam i Simon Yates. Polscy kolarze stanęli na wysokości zadania. Rafał Majka był wsparciem dla Pogacara i Adama Yatesa, kolegów z UAE Team Emirates. Nie przeszkodziło mu to ukończyć Wielką Pętlę na najwyższej w swojej karierze 14. pozycji (niżej klasyfikowany był nawet w latach 2014–2016, kiedy wygrywał etapy i zdobywał dwukrotnie koszulkę dla najlepszego górala). Michał Kwiatkowski wygrał 14. etap wyścigu, zdobył też nagrodę dla najwaleczniejszego kolarza dnia, a w klasyfikacji górskiej zajął dziewiątą pozycję. Tour możemy zaliczyć do udanych dla polskiego kolarstwa, choć chciałoby się więcej. W Glasgow podczas mistrzostw świata nie mieliśmy tyle szczęścia – Kwiatkowski nie ukończył wyścigu ze startu wspólnego. Triumfował Mathieu van der Poel. W jeździe na czas najlepszy okazał się Remco Evenepoel. Z naszych reprezentantów najlepszy wynik w Glasgow osiągnęła Agnieszka Skalniak-Sójka. Była siódma w jeździe indywidualnej na czas kobiet. 26 sierpnia wystartowała Vuelta a España. W trzecim z wielkich tourów zwyciężył niespodziewanie Amerykanin Sepp Kuss (Jumbo-Visma), a Łukasz

28 sierpnia rozpoczęły się mistrzostwa Europy siatkarzy, rozgrywane na terenie Macedonii Północnej, Włoch, Izraela i Bułgarii. Nasi reprezentanci wygrali zmagania w grupie z kompletem zwycięstw. W fazie pucharowej najpierw pokonali Belgię, następnie Serbię, a w półfinale Słowenię (wszystkie rezultatem 3:1). W finale, 16 września, byli zdecydowanie lepsi od Włochów, gospodarzy turnieju finałowego. Wygrali 3:0 i po 14 latach znów zostali mistrzami Europy!

Co przed nami Skoczkowie przygotowują się do sezonu zimowego, a wyniki konkursu w Szczyrku w ramach cyklu Letniej Grand Prix mogą napawać optymizmem. Aleksander Zniszczoł, Piotr Żyła i Maciej Kot 5 sierpnia zajęli kolejno drugie, trzecie i czwarte miejsce, dzień później Żyła wygrał. W klasyfikacji generalnej prowadzi rewelacyjny tego lata Bułgar Władimir Zografski, prowadzony przez polskiego szkoleniowca Grzegorza Sobczyka. Zografski stawał na podium we wszystkich rozegranych do tej pory konkursach. Zajął pierwsze i drugie miejsce zarówno we francuskim Courchevel, jak i w Szczyrku. Zwycięzcę cyklu poznamy 8 października po konkursie na dużym obiekcie w Klingenthal w Niemczech. Wcześniej zawodnicy zawitają na normalne skocznie do Rasnova (23–24 września) i Hinzenbach (30 września–1 października). Jesień zdominowana będzie przez rywalizację polskich drużyn piłkarskich. Do walki o awans na Euro 2024 powraca piłkarska reprezentacja Polski. Przed podopiecznymi Michała Probierza bardzo ważne mecze z Wyspami Owczymi (12 października), Mołdawią (15 października) i Czechami (17 listopada). Do faz grupowych europejskich pucharów awansował mistrz i wicemistrz Polski. W Lidze Europy Raków Częstochowa zagra z Atalantą Bergamo, Sturmem Graz i Sportingiem Lizbona, a Legia w Lidze Konferencji Europy z Aston Villą, AZ Alkmaar i HŠK Zrinjskim Mostar. 21 września Legia sensacyjnie pokonała przy Łazienkowskiej Aston Villę wynikiem 3:2. Tego samego dnia grał Raków, który w swoim debiucie w europejskich pucharach uległ na wyjeździe Atalancie 2:0. 0

październik 2023


CZŁOWIEK Z PASJĄ / galeria-kawiarnia-sklep raz, dwa, trzy, dzisiaj magla składasz ty

Ze szkolnej dyskoteki do galerii sztuki Turnus to nie tylko grupa artystyczna, ale od niedawna również wyjątkowa przestrzeń na ulicy Wolskiej, będąca nowym punktem kulturalnych spotkań na mapie Warszawy. Założona w 2020 r. przez Marcelinę Raczyńską, Kamilę Helenkę i Michalinę Sobieraj grupa zaczęła od organizowania wydarzeń artystycznych, które były połączeniem imprez i wystaw. W wywiadzie Marcelina opowiada o sztuce, początkach, wydarzeniach przełomowych i przyszłości grupy. R O Z M AW I A Ł A :

M A R TA S M E J DA

M agiel : Jak wspominacie początki Turnusu? Jak narodził się pomysł na założenie wa-

szej grupy artystycznej i skąd wzięła się nazwa Turnus?

MARCELINA SOBIERAJ: Wszystko zaczęło się w 2020 r. W naszym otoczeniu

brakowało wydarzeń związanych ze sztuką, w których mogłybyśmy brać udział. Nie było imprez, które byłyby jednocześnie wystawami, a założenie kolektywu było odpowiedzią na nasze potrzeby. Nazwa grupy została wymyślona przeze mnie i bardzo dobrze określiła nasze początkowe działania i estetykę. W trójkę chciałyśmy odwoływać się do nostalgii, do szkolnych dyskotek i do tego wszystkiego, co wydawało nam się tożsame z naszym dzieciństwem. Chciałyśmy celowo posłużyć się pojęciem kiczu, aby przywoływać wspomnienia z wakacji i okresu dorastania. Pierwsze wydarzenie „Porządek w folderze 2019” łączące imprezę z wystawą zrobiłyśmy w ramach open callu (otwartego naboru) na fotografie. To była nasza początkowa zasada – w ten sposób nie trzeba było aż tak angażować twórców w dostarczenie pracy. Następnie zajmowałyśmy się reprodukcją tych prac i przygotowaniem instalacji do ich prezentacji.

38–39

Z DJ Ę C I A : @T U R N U S . N A .WO L S K I E J, @T U R N U S I K

Jakie były najbardziej przełomowe wydarzenia dla Turnusu? Pierwszy przełom nastąpił wcześnie, bo po raptem 2–3 naszych wydarzeniach wybuchła pandemia, która zmusiła nas do zastanowienia się nad formą dalszych działań. W odpowiedzi na te rozważania postanowiłyśmy przenieść naszą działalność w przestrzeń wirtualną i zorganizować „Wycieczki na Instagramie”. Oddawałyśmy nasze konto i chętne osoby oprowadzały w relacjach po mniejszych miejscowościach, w których mieszkały lub kiedy wyjeżdżały na wakacje za granicę i chciały się tym podzielić. Kolejnym przełomem była realizacja dziś już cyklicznej, corocznej wystawy „Uczta” organizowanej w parkach w zimę. W tym celu wynajęłyśmy park i pokazywałyśmy sztukę na dostępnych stolikach. W tamtym momencie ważne dla nas było poszukiwanie nietypowych miejsc wystawienniczych i nowych sposobów przedstawienia sztuki. Ta wystawa pozwoliła nam trochę ukierunkować dalszą działalność kolektywu. Trzecim przełomem było otwarcie Turnusu na Wolskiej. Kamila i ja postanowiłyśmy otworzyć galerię, bo chciałyśmy spróbować, aby Turnus stał się naszym całym życiem i pracą.


galeria-kawiarnia-sklep /

CZŁOWIEK Z PASJĄ

Jakie wydarzenie Turnusu wspominasz najlepiej? Jednym z takich wydarzeń była wystawa objazdowa w ramach projektu „Skądinąd”. Jeszcze podczas pandemii postanowiłyśmy założyć grupę na Facebooku, żeby zaktywizować trochę naszą społeczność. W jej ramach organizowałyśmy cotygodniowe spotkania online, w których każdy mógł wziąć udział. Tak właśnie powstał projekt „Skądinąd” zapoczątkowany przez Michała Żyłowskiego. Był to projekt fotograficzny na temat miasta, z którego pochodzi. Marzyło mu się, żeby ten projekt rozszerzyć, aby więcej osób mogło wziąć w nim udział i opowiedzieć o miejscach, z których pochodzą. W projekcie finalnie wzięło udział około 100 osób i wystawa została stworzona w taki sposób, aby mogła podróżować. Wszystkie zdjęcia i teksty zostały przedrukowane na tkaninach, a następnie zszyte w wielkie płachty materiału tak, aby wystawa była prosta w montażu i plastyczna w różnych przestrzeniach. Z tą wystawą udało nam się odwiedzić sześć miast.

Jak widzicie dalszą przyszłość Turnusu? Od zawsze chciałyśmy tworzyć wydarzenia i przestrzenie, w których chce się spędzić czas. Chciałyśmy, żeby nasz wysiłek był impulsem do tego, aby w naszej przestrzeni inni mogli czuć się akceptowani i mile widziani. Dziś prowadzimy galerię, sklep i kawiarnię w jednym, bo zależało nam na przestrzeni wystawienniczej, która byłaby także miejscem codziennych spotkań. W galerii co miesiąc można oglądać nową wystawę, a w naszym sklepie artyści sprzedają swoje prace, ubrania, gadżety i książki. Poza cyklicznymi cotygodniowymi spotkaniami, jak poniedziałkowe kino lub wtorkowe szachy, na przestrzeni tygodnia mamy też masę innych kreatywnych wydarzeń. W październiku będziemy prezentować wystawy, które powstały w ramach Warsaw Gallery Weekend – „Randkę z WGW” razem z grupą Szaber oraz festiwalu Fringe – wystawę Marysi Ciszewskiej, na które serdecznie zapraszamy! 0

Turnus na Wolskiej Turnus na Wolskiej – galeria sztuki, kawiarnia oraz sklep, otwarta codziennie od 10.00 do 22.00. Na parterze odbywają się warsztaty, spotkania, pokazy filmowe, przyjęcia i koncerty, a na górze można obejrzeć wystawę, która zmienia się co miesiąc.

październik 2023


TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO / Ruch przeciwko nowoczesnej architekturze Pozdrawiam mojego tatę, dla którego specjalnie puściłem Dire Straits podczas składania

Architektoniczna kontrrewolucja Kilka lat temu w Skandynawii zawiązał się wciąż zyskujący na znaczeniu ruch przeciwników architektury nowoczesnej. Jakie są główne założenia Powstania architektonicznego i co mówi ono na temat roli architektów oraz ich fachu we współczesnym społeczeństwie? T E K S T:

PIOTR SZUMSKI

ytanie to postawiono nawet wcześniej. W 1984 ówczesny książę Walii – zasiadający dziś na brytyjskim tronie Karol III, podczas okolicznościowego spotkania z czołowymi architektami kraju w mocnych słowach skierował do nich krytykę ich pracy w duchu nowoczesnych stylów. Trzy lata później nadał patronat projektowi urbanistycznemu Poundbury, zaprojektowanemu w sposób neo-tradycyjny miasteczku na przedmieściach leżącego na południu Anglii Dorchester. Projekt ma być w pełni ukończony w 2025 r., ale w swoich pierwszych dekadach funkcjonowania zdążył już mocno podzielić publiczność. Co znamienne – pozytywne zainteresowanie społeczności kontrastowało ze zniuansowaną, ale w niektórych przypadkach bezkompromisową krytyką ze strony środowiska architektonicznego.

P

Pospolite ruszenie Kilka dekad po pierwszych wystąpieniach księcia Karola, tempa zaczął nabierać bliźniaczy mu ideowo ruch w Europie. O co chodzi więc w Powstaniu architektonicznym? Najogólniej jest to opór przeciwko nowoczesnym stylom w architekturze, odrzucanym z powodów estetycznych, i wywieranie nacisku na architektów, deweloperów i decydentów do budowania według klasycznych lub tradycyjnych wzorców. Warto nadmienić, że w dyskursie grupy bardzo często dla nowoczesnej architektury jest używane (pejoratywnie) określenie modernistyczny, przy czym odnosi się ono do wszystkich stylów, które pojawiły się w architekturze mniej więcej od początku XX w. i odrzucały klasyczną estetykę, jak również dla nowo powstającego budownictwa. Ruch Architekturupproret narodził się w 2014 r. jako szwedzka grupa facebookowa, gromadząca społeczność krytycznie patrzącą na współczesną architekturę. Pomysł szybko zyskał na popularności i skutkował powstaniem pokrewnych grup w m.in. Norwegii i Danii, a także rejestracją Architekturupproret jako organizacja pozarządowa w 2016 r. Od tamtej pory ruch doczekał się jeszcze większej, międzynarodowej popularności, reprezentującego jego idee kanału The Aesthetic City na YouTube

40–41

z liczbą subskrybentów przekraczającą 80 tys. na początku września 2023 r., a nawet obszernego artykułu na portalu Bloomberg. Działacze ruchu wpłynęli też na odrzucenie kilku nowoczesnych projektów architektonicznych w skandynawskich miastach i zastąpienie ich innymi, bliższymi tradycyjnej estetyce.

Architektura antagonizmu? Warto przyjrzeć się, jakie są implikacje przesłania zwolenników Powstania architektonicznego dla debaty o architekturze i roli architektów we współczesnym społeczeństwie. Uwagę przykuwa przede wszystkim przedstawiana przez społeczność związaną z ruchem narracja. Oficjalna strona Architekturupproret głosi, że jego działalność ma na celu przede wszystkim dbanie o estetykę i jest otwarta dla ludzi o rozmaitym pochodzeniu, wieku, płci, doświadczeniu zawodowym i poglądach politycznych . Mimo to istnieje jedno środowisko, do którego Architekturupproret odnosi się jednoznacznie wrogo – są to architekci, którzy przeważnie nie podzielają jego przekonań. Istotnie, przeświadczenie o świadomym działaniu nowoczesnych architektów na szkodę społeczeństwa stanowi idée fixe ruchu. Chodzi tu nie tylko o przekonanie, że ogół nowoczesnej architektury ma być jednoznacznie brzydki (co podpierane jest wynikami ankiet, potwierdzających skądinąd preferencje większości społeczeństwa dla klasycznej estetyki w architekturze). Członkowie Architekturupproret deklarują w dużej mierze, że jest to celowo tworzona brzydota mająca na celu duchowe zubożenie społeczeństwa. Pobrzmiewają w tym echa myśli króla Karola, który w 1987 r. stwierdził, że moderniści dokonali większych zniszczeń w angielskiej architekturze niż uczyniło to Luftwaffe. Choć w świetle jego wypowiedzi można było potraktować to jako retoryczny chwyt, a oskarżanie nowoczesnych architektów przez Powstanie architektoniczne za „zło tego świata” da się interpretować jako narzędzie wzajemnej konsolidacji jego uczestników, wielu z nich wydaje się rzeczywiście uznawać tę architektoniczną teorię spiskową.

Niestety trudno w takiej sytuacji oczekiwać, by między dwoma grupami interesu wywiązał się konstruktywny dialog. Jestem przekonany jednak, że jest on niezbędny, aby w kwestii nowo powstających realizacji wytworzył się większy konsensus, co jest kluczowe dla ich społecznej i ekologicznej trwałości. Niewątpliwie sam zawód architekta ma obecnie mocno technokratyczne oblicze, zaś dominujący w budownictwie model mocodawca–deweloper–architekt pomija w zasadzie aspekty zadowolenia społeczności, a kwestie ekologiczne nierzadko traktuje kompromisowo. Silniejsze uwzględnienie głosu przyszłych użytkowników w procesie powstawania nowych budynków mogłoby stanowić potrzebny hamulec w machinie nierzadko obliczonej na krótkoterminowy zysk.

Estetyka ponownie w grze A co z kwestiami stylistycznymi? O ile postulaty porzucenia osiągnięć nowoczesnej architektury uważam za arbitralne i nierealistyczne (sam zresztą przeważnie lepiej odnajduję się w tej estetyce), o tyle lekceważenie przez branżę architektoniczną przesłanek pokazujących, że większości społeczeństwa bliżej jest do klasycznych budynków nieuchronnie prowadzi do wzrostu antagonizmu. Dla nowej architektury tradycyjnej też powinno i może znaleźć się miejsce. Najważniejszym osiągnięciem ruchu Powstania architektonicznego jest jednak samo przywrócenie kwestii estetycznych do debaty na temat miast i rozwoju. Jestem bowiem przekonany, że mogą one odegrać ważną rolę w budowaniu zrównoważonych przestrzeni w przyszłości. Jednym ze sposobów by to osiągnąć jest zwiększenie partycypacji społecznej w kwestii nowo powstającego budownictwa, o czym była wcześniej mowa. Innym jest zbieranie większej ilości danych na temat wizualnej strony architektury i jej potencjalnego wpływu na funkcjonowanie jednostek i społeczności. Estetyka, choć subiektywnie odbierana na poziomie indywidualnym, podlega trendom dającym się wychwycić na poziomie zagregowanym.


Ograniczenia nauki /

Istnieją przesłanki z zakresu neuroestetyki pokazujące, że ludzie przejawiają instynktowne preferencje na rzecz zjawisk wizualnych w architekturze, które można określić jako organizacja oraz wewnętrzne urozmaicenie. Neuronauki dopiero rozwijają się w tym zakresie, ale architektura oparta na dowodach wykazuje w moim przekonaniu ogromny potencjał.

TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO

Pora na dialog Do osiągnięcia rozwoju, zwłaszcza zrównoważonego, potrzebna jest współpraca, dyskusja i konfrontacja odmiennych idei. Szczery bunt jest niewątpliwie pożądany, ale równie ważne, by był przy tym konstruktywny. Oskarżycielski ton i wroga narracja na temat współczesnych architektów być może zwiększają mobilizację

uczestników Powstania architektonicznego, ale też ich radykalizują i umacniają w przekonaniu o własnej całkowitej racji. Powoduje to naturalnie krytyczne reakcje ze strony środowiska architektonicznego, które podchodzi do postulatów ruchu z wyraźnym dystansem. Zamiast rozpoczynać otwartą wojnę, dobrze byłoby więc odnaleźć przestrzeń do twórczego dialogu. 0

O nauce słów parę: Różnice między ideałem a rzeczywistością Poglądy zgodne z nauką, naukowe podejście, zaufaj nauce! – to tylko niektóre z mało znaczących frazesów podrzucanych w maszynie losującej dyskursu publicznego. Na czym bowiem w istocie opiera się nauka? T E K S T:

DAV I D B E D N A R C Z Y K

by zrozumieć naturę nauki, jak z każdego rodzaju społecznym fenomenem, warto zapoznać się z jej historią i historycznymi przejawami. Przyjrzawszy się jej w przybliżeniu pozwalającym na wgląd w praktyki (a pośrednio rozumowanie) naukowców, możemy doznać szoku. Linearna wizja wskazująca na coraz to bardziej prawdziwą prawdę, w której to czarownicy w kitlach patrzą pod mikroskop i wyczytują dane co do tego, czy dana dieta uratuje, czy też pogrąży świat, upada. Zaglądając chociażby do kultowej książki Thomasa Kuhna Struktura rewolucji naukowych, możemy poznać aparaturę pojęciową, która nada nam lepsze środki ku zrozumieniu tego, jak działa ten tajemniczy, zsakralizowany, a jednocześnie tak efektywny świat. Zacznijmy więc od paradygmatu.

A

Nauka rewolucyjna W swojej Strukturze Kuhn przedstawił naukę jako sekwencję paradygmatów, które dominują przez pewien czas, a następnie w obliczu narastających niezgodności i anomalii wyników obserwacji i analiz z nimi są zastępowane przez inne. Słowo paradygmat pochodzi od greckiego słowa paradeigma , które można przetłumaczyć jako przykład . Dokładniej składa się z przedrostka para- (obok) i deiknynai (pokazywać). W rozumieniu Kuhna owo przyrównywanie modelu do rzeczywistości jako ocena jego jakości i prawdziwości przybiera nieco inny wymiar. Autor Struktury przedstawia więc paradygmat odnoszący się do całego zestawu wspólnych przekonań i założeń naukowych, które rządzą daną dziedziną w określonym momencie jej rozwoju.

Ten zestaw idei – metod, modeli, narzędzi badawczych, stanowi ramy dla tego, co jest uważane za istotne pytania. Przykładowo flogiston był w chemii uważany za element znajdujący się w każdym spalanym materiale. Intuicyjne wydawało się, że skoro pewne materiały łączy cecha (spalanie), to i powinna je łączyć materia, która nadaje im tę cechę. Modele zakładały, że flogiston zużywa się w tym procesie i wszystko układało się zgodnie z przewidywaniami, aż okazało się, że metale po spaleniu (oksydacji, tyle że o tym dopiero po owym kryzysie się dowiedzieliśmy), nabierają masy. Przejście z tłumaczenia flogistonem do tłumaczenia spalania tlenem to nie była naturalna zmiana, a skok z jednej metodyki na drugą. Podobnie było z modelami geocentrycznymi, które oryginalnie, dzięki swojej matematycznej złożoności, opisywały ruch ciał niebieskich niekiedy lepiej od innowacyjnych modeli kopernikańskich. To właśnie ta koncepcja obala mit o ciągłym, linearnym postępie naukowym i wskazuje na jego falowe, rewolucyjne formy.

Ludzkie uchybienia Przez wiele lat ludzie uważali, że nauka jest obiektywnym poszukiwaniem prawdy, niepodatnym na ludzkie uchybienia i błędy. Jednak rzeczywistość jest bardziej złożona. Nauka jest ludzką działalnością, podatną na te same uprzedzenia, presje i manipulacje, co każda inna dziedzina ludzkiego życia. Pamiętajmy o tym, że naukowcy to też ludzie, a przez to odkładają wszelkie niewygodne problemy z narzędziami poznawczymi tak długo, jak tylko mogą, budując na tym, co działa. Dopiero gdy model staje się nadmiernie spęczniały z powodu liczby wyjątków do niego, dochodzi do zmian radykalnych.

Ponadto istnieją sfałszowane wyniki badań, często w celu uzyskania korzyści finansowych czy zawodowych. Ostatnimi czasy na dwóch z najlepszych uniwersytetów w USA, w tym jednym z Ligi Bluszczowej, doszło do zmian w kadrach na samych szczytach hierarchii akademickiej z powodu oszustw w badaniach. Istniejące paradygmaty naukowe i prawidła pojęciowe mogą być trwale umocowane nie ze względu na ich nieomylność, ale z powodu presji społecznej, politycznej czy ekonomicznej. Dietetycy, którzy modyfikowali piramidę żywieniową na korzyść cukrów prostych przez łapówkarstwo, oraz lekarze, którzy za pieniądze promowali używanie tytoniu do leczenia astmy, to nierzadkie przykłady zaburzenia świętej instytucji z przeszłości. Takie świadome manipulacje mogą występować częściej i są trudno zauważalne na tle i tak płynnie zmieniającego się konsensusu.

Zalecany ostrożny sceptycyzm W związku z tym ważne jest, aby społeczeństwo miało bardziej złożone i krytyczne podejście do nauki. Warto zastanowić się, czy powinniśmy bezrefleksyjnie akceptować wszystko, co jest nam prezentowane jako „naukowe”, i czy przejaw rzeczywistości sam w sobie, nawet jeśli prawdziwy, niesie za sobą takie wnioski, jakie domyślnie sugerują nam publicyści – przykładowo, naukowcy nie mówią: pijcie mleko, a jeśli już to: mleko powoduje, że człowiek rośnie. Jeśli ktoś woli być jockeyem, a nie koszykarzem, może dojść do odwrotnych wniosków niż dziennikarz robiący sądy wartościujące. W obu przypadkach powinniśmy jednak podchodzić do tego z pewnym sceptycyzmem. 0

październik 2023


TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO / Big tech i wykorzystanie danych osobowych

Rządy i korporacje a nasza prywatność Przekazywanie oferty potencjalnym odbiorcom w swojej najprostszej formie wiąże się z rozproszeniem przekazu w przestrzeni przez kierowaniem sił i środków na kogokolwiek. W związku z tym wyodrębnia sie grupy docelowe. Jednak obecny kształt personalizacji treści reklamowych budzi znaczące kontrowersje. T E K S T:

K AC P E R J U C

isemne i słowne działania marketingowe stanowią tło codziennego życia od przeszło sześciu tysięcy lat. Od swych skromnych początków jako malowidła ścienne i zapomniane z czasem slogany, tradycyjne formy reklamy są z nami tak długo, jak istnieje sam handel. Z perspektywy wielu przedsiębiorców tradycyjne metody marketingowe są domyślną częścią prowadzenia działalności gospodarczej, gdzie niskim kosztem dociera się do odpowiednio dużej liczby odbiorców, by choć nieliczni z nich zdecydowali się na biznes z autorem anonsów. Dla reszty jest to jednak nic więcej niż kicz i hałas, które nie pokrywają się z ich zainteresowaniami, wymagając pewnych pokładów tolerancji i cierpliwości.

P

Indywidualne potrzeby a kontrola Trudno mówić o anonimowości, jeśli dla lepszej segmentacji rynku tworzony jest nasz indywidualny profil oparty na naszej historii wyszukiwania. Reklamodawcy dobrze nas znają, wiedzą, gdzie się znajdujemy, jak żyjemy oraz wykorzystują nasze zainteresowania i obawy, by wyświetlić reklamy adekwatne do naszego profilu. Po dostatecznym prześledzeniu naszej aktywności do badania naszych upodobań i światopoglądu wykorzystuje się psychografię, statystyki klasyfikujące grupy ludności według zmiennych psychologicznych, aby można było nas zaszufladkować i podawać reklamy niepokojąco pasujące do tego, czym się ostatnio zajmowaliśmy.

Rozsądnym wyjściem z problemu niskiego zainteresowania jest zatem ograniczenie grupy malkontentów wśród odbiorców ofert handlowych. Aby oszczędzić czas i nerwy obu stron, powstały grupy docelowe – dokonuje się zawężenia widowni do osób o określonej płci, wieku, miejscu zamieszkania, stanie posiadania, wykształceniu czy dowolnych innych cechach wzorowego klienta. Pozwala to na skupienie zasobów sprzedawcy na ludziach, którzy z dużym prawdopodobieństwem potrzebują, bądź myślą, że potrzebują, danego produktu, pozwalając osobom postronnym odciąć się od powstającego szumu. Jednak każda osoba ma własne, nawet nieodkryte czy skrywane potrzeby, których zbadanie i spełnienie może być wysoce opłacalne. Konieczny jest tu często większy wgląd w daną jednostkę niż oferują metody standardowych grup docelowych. Do profilowania klientów w tak indywidualny i dokładny sposób, konieczny jest często dostęp do danych prywatnych. Przez ostatnie dekady dobre warunki do zdobywania takich wrażliwych informacji stworzył internet, kładąc grunt pod tzw. targetowanie behawioralne. Jest ono znacznie bardziej zindywidualizowane niż poprzednie rozwiązania, stawiając nie na ogólne kategorie społeczno-demograficzne, lecz na znacznie bardziej nieoczywiste zachowania użytkowników w sieci.

42–43

graf. Pixabay

Trafniej, szybciej, efektywniej

Kapitał podgrzewanych emocji Wśród wielu użytkowników psychografii, przed szereg wybija się korporacja Meta. Facebook, spółka jej podrzędna, jest idealnym polem do zbierania prywatnych danych. Spotykają się tu rodziny i przyjaciele, budujący społeczności o wysokim stopniu zaufania, gwarantujące przestrzeń do swobodnego umieszczania wszystkich informacji interesujących reklamodawców. Sztuczna inteligencja i algorytmy następnie wykorzystują zgromadzony materiał, by nie tylko sprzedać go marketerom, ale także by wzniecać konflikty. Algorytmy promują na Facebooku artykuły budzące w użytkownikach skrajne emocje, nie zwracając przesadnie uwagi na ich zgodność z faktami. Ufne sobie nawzajem społeczności następnie udostępniają te wiadomości, igno-

rując nieścisłości dzięki towarzyszącym kontrowersjom. To jednoznacznie szkodliwe społeczeństwu działanie opiera się na prostej zależności – skrajne emocje przyciągają kliknięcia i dyskusje, za co reklamodawcy są gotowi zapłacić ogromne kwoty.

U progu wielkiej prawnej batalii Wspomniane metody manipulacji i związane z tym zagrożenia nie pozostały niezauważone przez decydentów krajowych i międzynarodowych. Już czwartego lipca bieżącego roku Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej uznał gromadzenie przez Meta danych użytkowników bez ich wiedzy i zgody oraz dla własnego zysku za nielegalne. Ponadto Irlandzka Komisja Ochrony Danych, odpowiedzialna na terenie Unii Europejskiej za nadzór Meta w kwestiach prywatności, także potępiła działalność reklamową korporacji. Naruszanie prywatnych danych obywateli Wspólnoty będzie kosztowało firmę 390 mln. euro i znalezienie nowej podstawy prawnej pod jej praktyki biznesowe. Działania te umożliwiają dodatkowo krajom europejskim zastosowanie własnych zgodnych z RODO restrykcji przeciwko podobnym nadużyciom. Reakcji na poziomie państwowym przewodniczy Norwegia, która jako pierwsza zażądała od właściciela Facebooka i Instagrama zaprzestania stosowania spersonalizowanych reklam, które bazują na śledzeniu aktywności i lokalizacji użytkowników. Począwszy od sierpnia Meta wykłada na kary w przeliczeniu 404 tys. złotych dziennie, dopóki nie znajdzie sposobu na legalne przetwarzanie danych osobowych i zagwarantowanie Norwegom możliwości zrezygnowania z takiego rodzaju targetowania reklam. Przyszłość pokaże, czy więcej państw zdecyduje się na podobne kroki w celu ograniczenia inwigilacji swoich obywateli. Jeśli to nastąpi, nie spodziewajmy się jednak możliwości całkowitego wyłączenia reklam na portalach społecznościowych. Realistycznie możemy się spodziewać, z racji mniej dokładnego targetowania, większej liczbie mniej interesujących nas reklam. Będziemy mogli w zamian cieszyć się faktem, że nasze życie prywatne z powrotem takie się staje, choć nadal powinniśmy uważać na to, co sami postujemy – wzrok korporacji sięga tam już zupełnie legalnie. 0


varia /

Varia Polecamy: 46 WARSZAWA Warszawa to nosi Vintage podbija ulice stolicy

50 REPORTAŻ Sierpień alla Romana

fot. Aleksandra Jasińska

Miasto ruin i upałów

54 GRY Gamescom i devcom 2023 Esportowe wydarzenia po pandemii

Wyspa olbrzyma K L AU D I A U R Z Ę D OW S K A am, skąd pochodzę, istnieje pewna legenda. Opowiadają ją babki o pomarszczonych twarzach, i ich córki o twarzach lśniących i pełnych. A kiedy mówią, ich źrenice rozszerzają się, oczy rozświetlają i stają się niemalże takie same. Legenda w ich ustach zamienia ich języki w jeden, ich wargi stają się tak samo krwiste, a cera równie ceramiczna. Kobiety te przekazują swoją prawdę od pokoleń, i zawsze kiedy słucham, jestem niemalże pewna, że to demon głosi ją przez nie. Mówi się, że przed wiekami kraj zawarł z nim pewien pakt. I teraz to on przemawia przez usta naszych kobiet. Na małej wyspie mieszkały olbrzymy. Olbrzymy te dawno straciły wzrok. Zajmowały się pielęgnacją lawendy i dzięki nim cała wyspa pokryta była fioletowymi kwiatami. Ci, którzy patrzyli na wyspę z daleka, nazwali ją „Fioletową Tratwą”, ponieważ w ich świecie wszystko musiało zostać nazwane, a cały świat rozumieli poprzez jego wygląd. Na wyspie olbrzymów każda noc pachniała przygotowywaną na dzień lawendą – skrapianą świeżymi łzami, przeczesywaną mokrymi palcami. Gdy olbrzymy z wyspy zaczęły tracić wzrok, nikt nie rozumiał, jaki jest tego powód. Jednakże żaden nie trudził się wyjaśnianiem tego nowego zjawiska. W ich świecie bowiem istniało wiele szczęścia, ale również i wiele milczącego smutku. Wiedziały, że w życiu smutek jest potrzeb-

T

I dlatego właśnie olbrzymy stały się ślepe – by móc patrzeć na świat własną duszą.

ny, gdyż kwiaty ich ukochanej lawendy podlewały łzami. Odkąd straciły wzrok, łzy spływały im z oczu z większą łatwością, a kwiaty rozkwitały piękniej niż kiedykolwiek. Przez wieki olbrzymy postrzegały swoją ślepotę jako wynik ewolucji. Zdolność widzenia nie była im potrzebna, a nawet przeszkadzała w ich conocnej pracy – musiała więc zaniknąć. Zrozumiały jednak o wiele więcej, kiedy kilka wieków później na wyspie pojawił się człowiek. Ten, chcąc się z nimi porozumieć, potrzebował imienia każdego z olbrzymów. Ale one niczego nie nazywały, nawet siebie. Człowiek dostrzegł, że zrozumienie życia na „Fioletowej Tratwie” oznacza całkowite wyrzeczenie się własnej perspektywy, pozbawienie umysłu, własnych doświadczeń. Olbrzymy bowiem, w przeciwieństwie do człowieka, nie rozpoznawały się po głosie, po wyglądzie, imieniu czy zapachu. Oczywiste dla nich, lecz nie dla niego – każdy odróżniał drugiego po jego charakterze. Jakże zdumiewające było to dla człowieka – stać obok drugiego i wewnątrz siebie widzieć cały jego charakter, jego świadomość świata, usposobienie. Po poznaniu natychmiastowo rozumieć go, nie oceniać po zewnętrzu, lecz widzieć go ogołoconego w jego prostocie, ujrzeć całą jego esencję. I dlatego właśnie olbrzymy stały się ślepe – by móc patrzeć na świat własną duszą. Na małej wyspie mieszkały olbrzymy. Olbrzymy rozmawiały ze światem poprzez jego wnętrze. 0

październik 2023


WARSZAWA / ku pamięci o, belka! straciłaś przyjacielka

Zamek z Piasków Wydeptane place, nieukończone budowy, zaginione osiedla, obrzydliwie zarośnięte perony i krzywe wiaty przystankowe. Wspaniały, miejski temat do wałkowania bez końca. T E K S T I Z DJ Ę C I A :

A R T U R DZ I U B I Ń S K I

nie, zaraz będzie o gentryfikacji, rozwarstwieniu społecznym, braku wychowania estetycznego i samowolce – pomyślicie. Otóż nie. Będzie o sypialnej dzielnicy na granicy Default City i trochę o miejskim kolażu, jakim jest Warszawa z jej ciągle wymienianą architekturą małą i dużą. Ale jednak przede wszystkim o północnym zachodzie. O bielańskich Piaskach.

O

Północ, północny zachód Całe dwudziestotrzyletnie życie mieszkam na Bielanach. Są moim miejscem w Warszawie i stanowią dla mnie poniekąd jej streszczenie – znajdziemy tu kamienice, olbrzymie blokowiska, biurowce, osiedla z lat pięćdziesiątych, osiedla grodzone, w końcu osiedla deweloperskie i wynajmowa(l)ne klitki dla studentów z chowu klatkowego. A jeszcze przez chwilę, nad konstrukcjami służącymi do „przechowywania” warszawiaków i innych Mazowszan (w tę czy inną część doby), góruje nigdy nieukończony budynek EuRoPol GAZ-u. Niektórym może wydać się dość znajomy; monumentalną bryłę oplata przecież siatka półlegend tak ciasna, że prawda już dawno przestała próbować się z niej wydostać. Aury tajemniczości dodaje mu już sam wygląd. Z lśniącymi

44–45

balustradami, z którymi czas obszedł się bardzo łaskawie i z marmurem błyszczącym jak skały wśród fal Atlantyku, wygląda jak forteca Imperium Galaktycznego lub postapokaliptyczny ośrodek badawczy. To na nim miało być lądowisko dla śmigłowców, pod nim trzy poziomy parkingów, w nim ruchome, metalowe chodniki, a poza nim gazowe imperium. Sporo z tych legend to bełkot zafascynowanych żelbetowo-kamiennym zamczyskiem tubylców, ale podobno te ruchome chodniki to miał być real deal. Całkiem nieźle, prawda? Budynek położony między ulicami Literacką a gen. Maczka przyciąga zdumiony wzrok każdego, kto widzi go po raz pierwszy i ożywia myśli tych, którzy zawsze chcieli wejść do środka (niektórym się udało i nawet umieszczali filmiki na YouTubIe, koniecznie sprawdźcie).

Dom na piasku Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy, a wiele wskazuje na to, że niedoszły biurowiec nie doczeka ćwierćwiecza w stanie nienaruszonym. Albo w żadnym, mówiąc zupełnie szczerze. W jego miejscu powstanie osiedle deweloperskie, które poza nasypaniem okolicznym mieszkańcom odrobiny pyłu z budowy do oczu, zmieni kompletnie charakter okolicy. I pewnie na lepsze. Minimalnie lepsze. Zamiast niedostępnego,

monumentalnego klocka otoczonego metalowym płotem, powstanie przyjazny, prostopadłościenny i ogrodzony kompleks apartamentowo-mieszkalny (sic!). Taki sam jak kilka innych w okolicy. Tym, co różni go od innych inwestycji, jest na pewno historia zaangażowanych aktorów – opisywana w internecie równie szeroko, co ogólnikowo. Budynek powstał u progu XXI w. jako planowana siedziba polsko-rosyjskiego giganta gazowego. W wyniku właścicielskiego, niefortunnego wkroczenia na jedną z krętych ścieżek księgowości – gazociąg jamalski nie dostał ostatecznie drugiej nitki – budynek z dumy firmy stał się dla niej dramatycznym obciążeniem. Przez lata oczekiwał na kupca gotowego sprawnie go wykończyć (obojętnie, w którym znaczeniu), aż kilka tygodni przed napaścią Rosji na Ukrainę kupiec taki się znalazł. Może podziałała tu wyjątkowo okazyjna cena działki będąca próbą upłynnienia kłopotliwego aktywu wobec planowanej inwazji, a może deweloper postanowił zabezpieczyć sobie najlepszy niezagospodarowany przyczółek w okolicy. Dość, że wiosną tego roku los biurowca był już przesądzony. Szesnastego kwietnia mieszkańcy WSM Piaski i okolic odbyli rozmowę z telewizją, wiceburmistrzem Bielan i radnymi, stojąc jeszcze pod „kompletnym” – na tyle, na ile to możliwe – szkieletorem, a potem sprawy nabrały tempa. Gmach


ku pamięci /

cia z naiwnych artykułów prasowych teoretyzujących od dwóch dekad, czy lada moment nie powstanie tam siedziba jakiejś agencji państwowej, poligon do paintballa, supermarket albo oddział muzeum. Planowane osiedle budzi wiele kontrowersji, rozpala dyskusje i ma nawet dedykowaną przyszłej organizacji ruchu petycję. Z ciekawostek – aby obejść budynek dookoła, trzeba pokonać prawie dwa kilometry, idąc wzdłuż ogrodzeń osiedli. Może reorganizacja przestrzeni coś tu zmieni. Jak dotąd wiadomo, na działce powstać mogą na razie dwa bloki, ponieważ zapowiadana czternastopiętrowa dominanta w formie wieży jeszcze nie dostała zielonego światła. Osiedle z wieżą byłoby już CZYMŚ, ale nadal nie zapowiada się nawet w części tak monumentalnie i zajmująco jak właśnie usuwany biurowiec.

Walec historii bronił się dzielnie, 10 sierpnia częściowo zawalając się w samoobronie na koparkę, dość widowiskowo kładąc ją na boku. Pomimo serii zabawnych postów i komentarzy na bielańskich grupach sąsiedzkich zarzucających każdemu zaangażowanemu w pyłowe przedstawienie podmiotowi łapownictwo, dyletanctwo, partactwo, etc., demontaż konstrukcji postępuje niewzruszenie. Firma zajmująca się rozbiórką zabezpiecza materiały przedstawiające jakąś wartość, więc przynajmniej okładzinowy marmur dostarczy wielu kuchniom blatów, a cmentarzom stylowych nagrobków zza grobu przypominających o chwale szkieletora z Bielan. Rozbiórka trwa, a ja z kompletnie niezrozumiałą nostalgią roztrząsam, że za kilka miesięcy po przeszklonym spodku lub okrąglaku (względnie palniku) pozostanie tylko wgniecenie w pamięci lokalsów i zdję-

Krajobraz blokowisk trójstyku Bielan, Bemowa i Żoliborza zmieni się wkrótce całkowicie i prawdopodobnie nikogo to nie ruszy. Zapomną o nim mieszkańcy, władze i portale warszawskie. I to pewnie w ciągu kilku krótkich lat. Publicznie nikt nie będzie tęsknił za szarym gmachem wyglądającym jak siedziba MI6 po ataku jądrowym. Prywatnie też raczej niewielu zapłacze. Przecież nie był specjalnie piękny, ani też nie pełnił żadnej funkcji. Nawet dzieci niezbyt mogły się przy nim bawić – załoga gazowniczego kasztelu była wprawdzie nieliczna, ale złożona w stu procentach z dzielnych wojów noszących dumnie napis „ochrona” na plecach. Budynek stał samotnie i obrastał legendami o technologicznych cudach kryjących się w podziemiach i na najwyższym piętrze. Wzbudzał lęk przed potworami czającymi się w wiecznie zacienionych wnękach i aż się prosił o postać Batmana obserwującego otoczenie z któregoś narożników. Na bielańskich Piaskach każda nowa budowa lub wyburzenie to wydarzenie epokowe – w zalewie potwornie nudnych,

WARSZAWA

wielkopłytowych osiedli, każdy pawilon, malborkokształtny kościół, bazar, salon samochodowy czy kiosk to już coś wyjątkowego. Wcześniej nie było tu poza blokami – i piaskiem – absolutnie nic, następnie wyrósł bazar, a później kolejne blokowiska. Dzisiaj poruszamy się po czymś, co jest całkowicie wysterylizowane, rozpaczliwie poszukując pojedynczych kawiarenek, interesujących płyt chodnikowych i drzew o śmiesznych kształtach... I nagle znika potężny Europolgaz, zastąpiony kolejnym osiedlem. Następny krok odkażający Piaski z charakteru. Krok dziejowy jednocześnie w pełni zrozumiały i zapewne potrzebny, ale z drugiej strony wywołujący dziwny dyskomfort – oto już nie powiem nikomu, że Bielany zaczynają się za Powązkami Wojskowymi, no tam za trasą i za takim wielkim, niedokończonym klocem. Już nigdy, wracając tędy po zmroku, nie będę odczuwał potrzeby puszczenia ze słuchawek ścieżki dźwiękowej z Batmana – ale tak nie za głośno, na wypadek, gdyby ktoś lub coś jednak czaiło się w żelbetowym mroku. Lada moment najciekawszym widokiem na północny-zachód od Powązek będzie górka śmieciowa na Radiowie, która przy odpowiednim oświetleniu z lekka przypomina australijską Uluru. Popieranie polityki Not In My Back Yard w obronie korporacyjnego molocha nie jest czymś, o co bym samego siebie podejrzewał, ale prawdopodobnie – jak wszyscy – zapomnę o jego istnieniu wkrótce po zniknięciu ostatnich pozostałości gruzu. To wyburzenie jest dla mnie osobiście przygnębiające – po pierwsze dlatego, że bądź co bądź znika mój rówieśnik, a po drugie, ponieważ najwyraźniej w mdłej, osiedlowej rzeczywistości uznałem skorupę po budynku na tle trasy szybkiego ruchu za jeden z najważniejszych, definiujących kulturowo dzielnicę krajobrazów. 0

październik 2023


WARSZAWA / z drugiej ręki

Warszawa to nosi! Vintage podbija ulice stolicy

Warszawa może się pochwalić wieloma fantastycznymi miejscami, w których można znaleźć wyjątkowe ubrania z drugiej ręki. Drugi obieg to nie tylko trend ekologiczny, ale też umacniająca się gałąź na rynku odzieżowym, który zdobywa coraz większą popularność wśród celebrytów i trendsetterów. hcemy kreować wyjątkowe i nietypowe stylizacje, jednocześnie zwracając uwagę na aspekt ekologiczny. Świadomość problemów związanych z branżą fast fashion (takich jak wątpliwe materiały, sposoby produkcji negatywnie wpływające na środowisko lub koncerny koszmarnie traktujące swoich pracowników) jest niezwykle wysoka wśród młodych konsumentów, którzy coraz częściej rezygnują z zakupów w popularnych sieciówkach na rzecz lumpeksów. Moda z drugiej ręki pozwala na harmonijne połączenie wartości, z którymi utożsamiają się klienci, dostarczając jednocześnie dużo radości, kreatywnych możliwości i niskich cen przy zakupie wysokiej jakości ubrań. Jeśli zastanawiasz się, które sklepy vintage warto regularnie odwiedzać w Warszawie, koniecznie sprawdź poniższe lokalizacje! Którą odwiedzisz jako pierwszą?

C

Kulki Vintage & Secondhand Shop To prawdziwa perełka w sercu Warszawy, która znajduje się na ulicy Chmielnej 24 w Śródmieściu. Ten uroczy sklep w swojej ofercie ma nie tylko dokładnie wyselekcjonowane ubrania, lecz także autorską kolekcję upcyclingową, która zachwyci miłośników mody z ekologicznym zacięciem!

Nowy Bazar Różyckiego Na terenie legendarnego Różyca możemy znaleźć niezwykłe zagłębie mody vintage. Są tam nie tylko sklepy z ubraniami, lecz także z ceramiką, dodatkami do mieszkania i innymi bibelotami, a łącznie na Różycu jest aż 11 sklepów prowadzonych przez młodych i utalentowanych przedsiębiorców. Można tam znaleźć między in-

46–47

A L E K S A N D R A T R E N DA K nymi: Twins Peak, No Sztos, 4 Bajery, Vintage Bazaar, Praski Klondike, Zbiór Vintage, Dopamina Vintage, Rags Queen, Salchi Papa, drugą siedzibę Kulki Vintage oraz Rock Vintage Roll. Zachęcamy do odwiedzenia wszystkich tych lokalizacji na Nowym Bazarze Różyckiego!

CRUSH Crush to mokotowska perełka, która jest absolutną klasyką i jednym z najważniejszych sklepów na mapie najlepszych second handów. Można tam znaleźć mnóstwo markowych ubrań, zarówno skandynawskich, włoskich, jak i polskich marek, które ciężko znaleźć w innych miejscach. Wyjątkowa selekcja ponadczasowych i oryginalnych ubrań, które posłużą nam wiele lat, wyróżnia to miejsce spośród innych.

Avalonia Vintage Jeśli jesteście częstymi bywalcami BUW, powinniście koniecznie poznać Avalonia Vintage, która mieści się w Elektrowni Powiśle. Możemy w nim znaleźć dokładnie wyselekcjonowane ubrania marek premium w niskich cenach. Każda sztuka jest wyjątkowa, doskonałej jakości, oryginalna i unikalna. Zdecydowanie warto zapoznać się z ich asortymentem.

Bazar Miejski Bazar Miejski to sieć vintage shopów, które można samemu tworzyć! Dzięki specjalnemu systemowi rezerwacji, każdy ma możliwość wynajęcia wieszaka w jednym z punktów w Warszawie, Gdańsku lub Wrocławiu. To nowoczesna forma targowiska, które promuje ideę wymiany i recyklingu poprzez system rotacji wieszaków. Za każdym razem możemy znaleźć tutaj coś nowego i wyjątkowego. 0

źródło: avalonia.pl; bazarmiejski.com; kulki.store; facebook.com/CRUSHpl; facebook.com/Nowy Bazar Różyckiego

T E K S T:


Bałkański beton /

CZARNO NA BIAŁYM

ej, chcesz może miejsce w zarządzie??

Concrete Paradise T E K S T I Z DJĘC I A : F I LI P W I EC ZO R E K

T E K S T I Z DJĘC I A : F I LI P W I EC ZO R E K

ą takie miasta, które pomimo mnogości stylów architektonicznych jednoznacznie kojarzą się z pewną epoką. Wiedeń to przede wszystkim barokowe pałace, na myśl o Paryżu przed oczami pojawiają się charakterystyczne kamienice z końcówki XIX w., zaś wizytówką Frankfurtu nad Menem są górujące nad resztą zabudowy szklane wieżowce. Takim miejscem jest również Belgrad, jednak w przeciwieństwie do wymienionych wcześniej miast nie przysparza mu to tłumów turystów. Wręcz przeciwnie, największe miasto Serbii to stały gość zestawień najbrzydszych stolic w Europie. Mówisz: Belgrad, myślisz: sypiące się, brutalistyczne bloki niczym z dystopijnych filmów. Ich historia nie ma jednak z dystopijnością nic wspólnego. Owszem, są w złym stanie, ale bądźmy szczerzy, mało co na Bałkanach jest w lepszym. Pod powierzchnią odrapanego betonu skrywa się opowieść o jugosłowiańskiej dumie i samozaparciu w procesie budowania lepszego państwa. Brutalistyczną architekturę spotkać można nie tylko w Belgradzie, pełno jej też w Zagrzebiu, Splicie, Skopje, czy nawet niewielkich Užicach. Jednak to właśnie stolica dawnej Jugosławii wyróżnia się największym rozmachem w swoich projektach. Warto popatrzeć na nią z trochę większą wyrozumiałością, przypatrzeć się ciekawie uformowanym fasadom i dostrzec w niej wysoką wartość artystyczną i historyczną.

S

październik 2023


CZARNO NA BIAŁYM /Bałkanski beton

48–49


Bałkański beton /

CZARNO NA BIAŁYM

październik 2023


REPORTAŻ /Miasto ruin i upałów Make Magiel great again

Sierpień alla Romana Gorące popołudnie na lotnisku Roma Fiumicino. Nasz pociąg miał przyjechać dziesięć minut temu, jednak jak do tej pory widzę tylko inny, który kosztuje o siedem euro więcej. Pod blaszanym dachem lotniskowego dworca kolei regionalnej duchota jest jeszcze znośna, jednak przylecieliśmy o osiemnastej – prawdziwe piekło zacznie się dopiero jutro.

T E K S T I Z DJ Ę C I A :

M AC I E J C I E R N I A K

iedy dojeżdżamy na miejsce noclegu, słońce już ledwie chybocze się nad horyzontem, schowanym zresztą za zboczem Monteverde, górującej nad okolicami Porta Portese. Po rozpakowaniu się postanawiamy zażyć późnym wieczorem choć trochę Włoch i udajemy się do lokalnej kawiarnio-restauracji, gdzie serwowana jest pizza (zarówno w całości, jak i na kawałki) oraz wiele innych przysmaków rzymskiej kuchni. Pierwsze spojrzenie na klientelę lokalu o godzinie 21 w sobotę nie pozostawia złudzeń, gdzie się znajdujemy – o ile w Polsce emeryci wieczory spędzają albo w domu, albo na mszy, ich włoscy rówieśnicy po zmroku wychodzą na ulice i podbijają rzymską scenę gastronomiczną. Trudno się dziwić – osoby po 65. roku życia to tutaj niemalże czwarta część całej populacji.

K

W pełnym żarze Ani noc, ani poranek nie przynoszą ulgi – klimatyzacja ledwo wyrabia (co w ogóle nie dziwi, biorąc pod uwagę, że w najzimniejszej godzinie nocy temperatura nie spada poniżej 25 stopni); godzina 9 rano wita nas zaś podmuchem gorąca, gdy tylko przekraczamy drzwi hotelu. Już krótki spacer wzdłuż Viale di Trastevere oznacza przepoconą koszulkę i początki udaru słonecznego. Co prawda mi 35-stopniowy upał (a najgorętsza godzina dnia jeszcze długo przed nami) dodaje wigoru, jednak mojej towarzyszce ujmuje sił życiowych w tempie bolidu Formuły 1. No tak, lu-

50–51

dzie dzielą się na jaszczurki i borsuki – ci pierwsi najchętniej leżeliby na kamieniu i wygrzewali się w słońcu, a ci drudzy – schowali w jamie i owinęli ciepłym futerkiem. Rzym natomiast dla borsuków nie ma litości. Pierwsze, co uderza w oczy po wkroczeniu na starówkę, to tłumy – choć część wrażliwszych turystów upał odgonił do klimatyzowanych wnętrz, to do fontanny di Trevi dalej ciężko się przebić, a na Schodach Hiszpańskich nie sposób uchwycić kadru bez innych ludzi.

Apogeum spiekoty Poniedziałek, 21 sierpnia 2023 r. Termometry już o 10 rano wskazują 33 stopnie. Odczuwalna temperatura wynosi 35, a 5 cm nad powierzchnią ziemi – 38. Odstajemy chwilę w kolejce, by zanurzyć się w chłodnych trzewiach Bazyliki Św. Piotra, gdzie oblicza apostołów i papieży patrzą na nas z głębin marmuru. Renesansowe mury kończą swoją karierę ochrony przed słońcem, kiedy o godzinie 14 opuszczamy mikropaństwo Watykan i wyruszamy na podbój


Miasto ruin i upałów

dzielnic Prati i Vittorii. Chowamy się w lichym cieniu brzózek moro, to znaczy platanów, by uchronić się przed lejącym się z nieba, 40-stopniowym żarem, który od betonowej nawierzchni czuć jako prawie 50 stopni. Ile można pisać o upałach? Otóż dużo, zarówno jeśli się je uwielbia, jak i jeśli się ich nienawidzi. Wypadałoby jednakże podać czytelnikowi jakiś inny temat, na przykład taki dotyczący drugiego najpopularniejszego powodu przyjazdu turystów do Włoch – wybornego i niepowtarzalnego jedzenia.

koszcie, co pozwala na utrzymywanie niskich cen – 100 g takiego specjału kosztuje zazwyczaj między 1,5 a 4 euro, w zależności od stopnia złożoności toppingu i lokalizacji restauracyjki. Tak czy owak, pizza al taglio prawie całkowicie zaspokaja ten segment branży spożywczej, który w Polsce pokryty jest kebabami i budami z zapiekankami. Tureckie tortille we Włoszech jedzone są przeważnie przez tęskniących za ojczyzną imigrantów i skąpych turystów, którzy nie potrafią się zdecydować między pizzą a makaronem.

Il cibo romano

Spacer po Rzymie to jedna wielka loteria – ciężko podczas niego nie natrafić na choć jeden losowo ukazujący się oczom spłachetek starożytnych ruin. Oprócz oczywistych, takich jak Koloseum, Forum Romanum i Palatyn, są też takie mniej znane, jak Largo di Torre Argentina – bliski Placowi Weneckiemu dół w ziemi, w którym w upalne dni wylegują się całe stada bezpańskich kotów; piramida przy Bramie Świętego Pawła; a także olbrzymia połać terenu otaczającego Vię Appię, gdzie znaleźć można starożytne tory do wyścigów rydwanów, mauzolea patrycjuszy i patrycjuszek, oraz protochrześcijańskie katakumby (najciekawsze to Św. Kaliksta, gdzie czasem

Na rzymskich ulicach na każdym kroku widać szyldy knajpek oferujących najpopularniejszy tutejszy sposób spożywania makaronu – cacio e pepe. Jest to protoplasta słynnej carbonary, biedniejszy od niej jedynie o mięsny składnik, to jest guanciale – tłuszcz z policzków wieprzowych. Oprócz tego szyldy nawołują do konsumpcji pizzy al taglio (na kawałki), podawanej z tavola calda, czyli stale podgrzewanej metalowej płyty, na której placek ma utrzymywać przez cały dzień swoją temperaturę, a składniki – zachować soczystość. Dzięki tej metodzie przechowywania można narobić dużo pizzy hurtem i przy niewielkim

Morze ruin

REPORTAŻ

można trafić na wycieczkę prowadzoną po polsku). Liczne perełki znajdują się też jednak w okolicach miasta, a trochę trzeba się wysilić, by do nich dotrzeć. Łatwiejszą destynację stanowi Ostia Antica, starożytne miasto portowe, zbudowane jeszcze w czasach republikańskich, a będące niesamowitym studium codziennego życia w imperium rzymskim. Atrakcyjności dodaje obiektowi fakt, że znajduje się on około 40 minut metrem i podmiejską kolejką od centrum Rzymu, niższa niż w centrum metropolii temperatura, pozwalająca na zaznanie ulgi w skwarny dzień, a także bliskość plaży, gdzie za 17 euro można spędzić we dwójkę cały dzień na leżakach przykrytych cieniem parasola. Drugi z arcyciekawych kierunków to północny zachód, a mianowicie Cerveteri – licząca sobie trzy tysiące lat etruska nekropolia, której kurhany i podziemne krypty można zwiedzać dotarłszy jadącym godzinę z obrzeży Rzymu rozklekotanym odpowiednikiem PKS-u. Nie trzeba jednak odjeżdżać daleko od centrum, by zaznać nieoczywistej przygody ze starożytnością. U progu hipsterskiej dzielnicy Zatybrze, tuż przy linii tramwajowej na Viale di Trastevere, rzut beretem od Wyspy Tyberyjskiej i trochę bardziej zamaszysty rzut nakryciem głowy od Placu Weneckiego, znajduje się Podziemna Bazylika Św. Chryzogona (San Crisogono). Jest to pochodząca z IV w., piąta najstarsza parafia w Rzymie, z zachowanymi oryginalnymi malowidłami (w tym najwcześniejszym znanym przedstawieniem św. Benedykta) i mrożącym krew w żyłach artefaktem – zalegającymi luzem w alabastrowym sarkofagu kośćmi pierwszych chrześcijan.

Śmieci na słońcu To nie moment na regulowanie odbiorników – tak, teraz będzie o śmieciach i szerzej pojętym, legendarnym już, włoskim dziadostwie. Chyba każdy, kto pierwszy raz znalazł się w tak ciepłym kraju jak Włochy, wzdrygnął się, widząc rozrzucone na ulicy, wszędobylskie śmieci i złapał się za nos, czując zapach przepełnionych kanałów, mieszający się z wonią szczególnie intensywnego w letnich miesiącach rozkładu stojących na słońcu bioodpadów. Sławę niemal dorównującą ich pobratymcom z Paryża mają też rzymskie szczury, których populacja z roku na rok rośnie za sprawą wspomnianych powyżej czynników. Co prawda nie powstają kreskówki o uroczych gryzoniach gotujących obiady w restauracji z widokiem na kopułę bazyliki na Watykanie, ale polski dziennikarz, Piotr Kępiński, zadedykował im tytuł swojej książki Szczury z Via Veneto, poruszającej temat Włoch sensu largo. Mimo wszystko, już godzinna podróż szybkim pociągiem na południe uświadamia podróżnemu, że Rzym, mimo swoich wad i relatywnie wysokiego poziomu nieporządku 1

październik 2023


REPORTAŻ Miasto ruin i upałów w porównaniu do polskich metropolii, stanowi południową granicę higieny w Europie. Już bowiem pierwsze kroki na ulicy przed głównym dworcem w Neapolu mogłyby doprowadzić Coco Chanel do zawału nosa, a zwykłego podróżnego przyprawiają o torsje. Słyszałem co prawda od wielu osób, że neapolitański vibe nie jest już tak nieznośny w bardziej reprezentacyjnych dzielnicach miasta, jednak nawet dłuższy spacer nie odgonił wrażenia o slumsowatości tego miasta, co spotęgował widok wypatroszonego szczura, leżącego sobie spokojnie na chodniku. Można tylko mieć nadzieję, że winowajcą zgonu był kot, a nie coś innego.

Spocone miasto Rzym nie jest jednym z tych miast, do których można wyskoczyć na weekendowy city break. Głównie dlatego, że mniej więcej dwa dni mijają, zanim człowiek przyzwyczai się do zapachu miasta i gorąca. Rzym to miasto „na rok” – choć i w takim czasie zapewne ciężko się zmieścić z dogłębnym zwiedzeniem stolicy Włoch. By to zrozumieć, trzeba jednak wyjść spoza obrębu najważniejszych zabytków ery starożytnej, średniowiecza i renesansu. Spośród najciekawszych nieoczywistych atrakcji Rzymu należy wymienić dzielnicę EUR (Esposizione Universale di Roma) – projekt stworzony w szczycie epoki Mussoliniego, mający być wzorcowym faszystowskim miasteczkiem na potrzeby goszczenia Wystawy Światowej w 1942 r. (która z oczywistych względów ostatecznie się nie odbyła). Oprócz imponującego Pałacu Sportu, terenów mieszczących biura największych włoskich firm, a także licznych nowoczesnych (choć wzorowanych na starożytności) muzeów, zwiedzić tam można niewątpliwą perełkę – Palazzo della Civilta Italiana. Jest to budynek mieszczący zbiory sztuki nowoczesnej, o fasadzie wymodelowanej tak, aby przypominała wycinek z Koloseum. Ciężko oddać jego specyfikę i piękno w kilku zdaniach, jednak miłośników sztuki tworzonej w reżimach totalitarnych może zachęcić fakt, że pałac otacza galeria posągów przedstawiających ideały, do których dążyć miał faszystowski naród włoski – koncepcja znana każdemu bywalcowi warszawskiego MDM-u. Druga z mniej znanych atrakcji to Cinecitta, czyli studio filmowe, również będące dzieckiem umysłu Il Duce. Wojenny reżim potrzebował bowiem propagandy, a tę najłatwiej i najskuteczniej uprawia się przez ruchome obrazki. Projekt nie został dokończony przed kapitulacją Włoch, jednak po wojnie wznowiono go, już w celach nie-propagandowych. W zasadzie cały gatunek spaghetti western, a także kariery reżysera Sergia Leone i kompozytora Ennia Morricone, wzięły

52–53

się właśnie stąd – z hal studyjnych przy Via Tuscolana, na wschodnich przedmieściach Rzymu. Oprócz włoskich produkcji kręcono tam także zagraniczne – w tym Gangi Nowego Jorku. O wszystkim tym można usłyszeć, odbywając wycieczkę z przewodnikiem po studiu.

Miasto sprzeczności Nie byłoby Rzymu takiego, jaki znamy teraz, gdyby nie święte miejsca, ale Wieczne Miasto nie ma w sobie nic ze świętości. Przestępczość w imigranckich dzielnicach szaleje, a przy dworcu Termini, jak pisze w Sodomie Frederic Martel, łatwo zanurzyć się zbyt głęboko w świat ociekającej przemocą pracy seksualnej. Wszystkie obawy turysty tracą jednak na znaczeniu, kiedy stoi on o zachodzie słońca na szczycie wzgórza Janikulum (wł. Gianicolo) i ogląda, jak Wieczne Miasto pogrąża się w wieczornym cieniu, dającym ulgę po upalnym dniu. Potem schodzi na Zatybrze, by oddać się cielesnym uciechom (tym z zakresu kulinariów, a nie takim, które można znaleźć przy dworcu) i zastanawiać się nad historią tego miasta, która swoim bogactwem i przewrotnością, a także widoczną obecnością, sprawia, że Rzym okazał się idealnym celem na podróż poślubną… choć niekoniecznie w sierpniu. 0


recenzje /

GRY Pa, pa, Pandemio!

Fallout (sic) w kosmosie OCENA:

fot. materiały prasowe BEthesda Softworks

88887 Starfield

Producent: Bethesda Softworks Wydawca: Bethesda Softworks Wydawca PL: Cenega S.A. Platforma: PC (recenzowana platforma), Xbox Series

P R E M I E R A : 6 W R Z E Ś N I A 2 02 3 R . Starf ield to zdecydowanie jeden z najbardziej oczekiwanych tytułów ostatnich

lat. Poziom hype’u zbudowany przez Bethesda Softworks wokół tej gry przyrównać można chyba jedynie do tego występującego przed premierą Cyberpunk 2077. Niełatwo jest więc sprostać tak budowanym oczekiwaniom.

i fauny. Gracz ma więc co robić, nawet jeśli pewne ograniczenia (przed jakimi staje np. w kontekście lądowania na planecie) potrafią sprawić zawód. Technicznie jest lepiej niż z większością gier Bethesdy w pierwszych tygodniach po premierze. Niestety optymalizacja na PC i obecność jedynie (póki co)

Starf ield był zapowiadany jako gra, nad którą Bethesda pracuje w teorii od po-

FRS2 od AMD sprawia, że w przyzwoitej jakości pograją jedynie posiadacze na-

nad 20 lat. Koncepcja eksploracji kosmosu i założeń otwartego świata w opinii

prawdę wypasionego sprzętu. W kość daje archaiczny silnik, jaki widzieliśmy już

twórców czekała na sprzęty obecnej generacji, by być w stanie zapewnić odpo-

w wielu poprzednich grach studia. Gdyby Starf ield nazywał się np. Fallout 5 New

wiednie zaplecze techniczne.

Stars , to pewnie niewiele osób byłoby zdziwionych.

I faktycznie jest to bardzo obszerna gra. Możemy odwiedzić wiele planet, eksplo-

Widać jednak ogrom pracy, jaki został włożony w budowanie świata gry. Tysiące

rować je i wykonywać na nich różnorakie zadania. Jednak nie dysponujemy w tym

drobiazgów, budują historię w którą dość przypadkową wchodzimy naszą posta-

procesie pełną swobodą. Możemy się udać na tysiące planet, ale lądowanie na nich

cią, i sprawiają że napotkane lokacje wydają się żywe albo przynajmniej odpowied-

jest automatyczne. Nie możemy przeczesywać ich przestwórz, by zobaczyć, co się

nio tajemnicze, by chcieć je eksplorować.

na nich kryje.

Wielbiciele gier Bethesdy dostają więc to, co lubią. Wielbiciele SF space – operę

Ale nawet taki sposób eksploracji daje nam bardzo dużo możliwości poza głów-

o dużych rozmiarach, a ci, dla których eksploracja jest tym, co lubią najbardziej – setki

nym wątkiem fabularnym. Możemy przetrząsać pirackie bazy albo opuszczone stacje

godzin na zwiedzanie planet. Wiele osób powinno być więc zadowolonych z możliwo-

badawcze, przy okazji skanując planety na obecność minerałów oraz lokalnej flory

ści jakie daje nam Starfield. Nawet jeśli nie będzie to gra roku.

Ostateczna fantazja po raz szesnasty

MICHAŁ GOSZCZYŃSKI

OCENA:

88889 fot. materiały prasowe Square Enix

Final Fantasy XVI

Producent: Square Enix Wydawca: Square Enix Wydawca PL: Cenega S.A. Platforma: PlayStation 5 (recenzowana platforma)

P R E M I E R A : 2 2 C Z E R W C A 2 02 3 R . Final Fantasy to z jeden z filarów japońskiego podejścia do gier RPG. Seria zapoczątko-

możliwości układania sobie umiejętności jakie udostępniają nam Eikony, czyli odpowiedniki

wana w 1987 r. na konsoli Nintendo Entertainment System doczekała się już kilkudziesięciu

summonów z innych tytułów serii. Różnorakie możliwości ułożenia ich zdolności pozwolą na

tytułów, w tym 16 numerowanych głównych wydań. Każda z „głównych” gier to oddzielna

stworzenie builda najbardziej oddającego styl gracza, a osoby lubiące pobawić się różnymi

historia i świat oraz zupełnie nowi bohaterowie, ale pewne stałe elementy lub motywy znaj-

ustawieniami znajdą coś dla siebie.

dziemy w większości z nich. Ostatnia gra z tej serii, nie licząc wznowień i spin-offów, wyszła

FF XVI to też jedna z najładniejszych gier jakie dotychczas wypuszczono na PS5. Standar-

w 2016 r. i błyskawicznie stała się najlepiej sprzedającą się grą z serii. W tak duże buty

dem branży jest zapewnienie trybów jakości i wydajności. Ten pierwszy to wyższa rozdziel-

próbuje teraz wejść Final Fantasy XVI.

czość, lepsze detale i praktycznie stałe 30 klatek na sekundę. W trybie wydajności nie jest

Tym razem trafiamy do świata Valisthea, by odkryć historię Clive’a Rosfielda, który w oczy-

już tak różowo – duży spadek jakości za dość średni wzrost liczby FPS-ów. Udźwiękowienie

wisty dla fanów serii sposób w końcu musi stać się wybawcą. Sam świat jest chyba jednym

to kolejna mocna strona tytułu. Choć modyfikacje znanych utworów, które mają bardziej

z najmroczniejszych, spośród tych, które gracze mogli odwiedzić w innych Final Fantasy.

dopasować je do nowego świata, mogą nie przypaść każdemu do gustu, to tak jak w przy-

Klimat mrocznego fantasy, przywołującego tematy podobne do Gry o Tron z pewnością nie

padku innych tytułów FF – ścieżka dźwiękowa to klasa sama w sobie.

raz i nie dwa skłoni do myślenia nad losem napotykanych postaci.

Final Fantasy XVI to tytuł, na który fani serii czekali prawie siedem lat i mimo, że

Nie tylko w tym aspekcie możemy zauważyć zmianę w stosunku do innych gier FF. Sys-

jest to tytuł odmienny względem poprzedników, mający trafić do szerszego odbiorcy,

tem walki, zaprojektowany przez weterana pracującego przy Devil May Cry 5 oraz Dragon’s

to nadal w środku jest to pełnoprawny Final Fantasy. Wielbiciele japońskich RPG oraz

Dogma to odejście od turowej częściowo statycznej i strategicznej walki na rzecz rozgryw-

szerzej – gier action RPG powinni być zadowoleni ze spędzenia wielu godzin z tym ty-

ki skupionej na akcji i wyprowadzaniu efektywnych combosów. Oczywiście nie zabraknie

tułem. Oby tylko w dobrej jakości.

MICHAŁ GOSZCZYŃSKI

październik 2023


GRY

/ gamescom

Gamescom i devcom 2023 Mroczne widmo pandemii już odeszło?

Po przerwie spowodowanej pandemią COVID-19 Kolonia ponownie staje się stolicą elektronicznej rozrywki. Drugi rok z rzędu wydarzenia tam organizowane odbyły się w formule stacjonarnej, a sam format imprezy dużo bardziej przypominał Gamescom i devcom z 2018 czy 2019 r. T E K S T I Z DJ Ę C I A : M I C H A Ł G O S Z C Z Y Ń S K I

G R A F I K I : M AT E R I AŁY P R AS O W E

ierpniowy tydzień, zwany czasem w Kolonii po prostu tygodniem gier lub tygodniem graczy, jak zwykle rozpoczął się od konferencji devcom, która, podobnie jak to miało miejsce rok temu, była organizowana w trybie hybrydowym tj. z możliwością oglądania wystąpień prelegentów online. Jednak formuła stacjonarna cie-

S

loperskim. Cris Robinson z 3D-Palace zaprezentował sposób na wykorzystanie botów zbudowanych na bazie ChatGPT do uzupełniania strony internetowej projektu, marketingu internetowego oraz powtarzalnych czynności jak rozsyłanie e-maili.

czyć – od gier AAA po niewielkie produkcje indie – mogła przyprawić o zawrót głowy. Poniżej kilka wybranych ciekawostek z tegorocznych targów.

Devcom z roku na rok coraz bardziej się rozwija i staje się imprezą o coraz większym znaczeniu dla rozrywki elektronicznej. Osoby, które w przyszłości planują wejść w szeregi tej branży, powinne przynajmniej raz zawitać do Kolonii.

Gamingowa linia Western Digital w tym roku koncentrowała się na nowych nośnikach pamięci, zapowiedzianych dla wszystkich trzech głównych producentów konsol.

WD_BLACK

Gamescom

szyła się dużo większą popularnością niż zazwyczaj i konferencja przyciągnęła ponad 3400 osób związanych z procesem produkcji gier lub takich, które dopiero chcą wkroczyć do tej branży. Warto tutaj zaznaczyć, że studenci są jak najbardziej mile widziani zarówno jako wolontariusze, jak i uczestnicy, a organizatorzy przewidzieli dla nich specjalne, dużo tańsze wejściówki. W tym roku devcom wiele miejsca poświęcił psychologicznym aspektom tworzenia gier oraz wykorzystaniu sztucznej inteligencji w procesie produkcyjnym. Prelekcja otwierająca The Psychology of Play: The Power of Understanding Your Players wygłoszona przez Annę Brandberg starała się zwrócić uwagę na to, że odbiorcy gier to nie tylko cyferki w arkuszach kalkulacyjnych, ale ludzie o konkretnych potrzebach, a twórcy gier nie robią tytułów dla siebie, ale właśnie dla swoich odbiorców i nie powinni o tym zapominać, projektując np. interfejs użytkownika czy różne funkcjonalności związane z rozgrywką. Na innym aspekcie skoncentrowała się Anna Urbańska z People Can Fly w swojej prezentacji na temat wpływu błędu poznawczego na produkcje gier tak w zakresie zarządzania zespołem, jak i tworzenia samego produktu. Wiele prezentacji i wykładów było poświęconych możliwościom, jakie daje ChatGPT oraz Google Bard w kontekście produkcji gier lub zarządzania studiem deve-

54–55

Po zakończeniu devcomu pełną parą ruszył Gamescom. Od 23 do 27 sierpnia hale targowe w Kolonii odwiedziło ponad 320 tys. osób z ponad 100 krajów. 20 mln oglądało za to online noc otwarcia w przeddzień targów. To bardzo dobry wynik, który pokazuje, że pandemia staje się już przeszłością. Na samych targach również było to zauważalne. Dużo mniej restrykcji, większe i lepiej przygotowane stoiska niż rok temu oraz masa zadowolonych ludzi, oglądających zapowiedzi nadchodzących tytułów. Nie udało się jeszcze wrócić do poziomu z 2019 r., ale widać progres i prawdopodobnie Gamescom 2024 będzie przypominał już w pełni targi sprzed czasów COVID-19.

Największą furorę robiły zapowiedziane jeszcze w czerwcu 2023 r. karty pamięci C50 do Xbox Series, które obecnie są jednym z dwóch możliwości rozszerzenia pamięci dostępnej dla tej konsoli. Promowano również dysk SSD SN850P dla konsoli PlayStation 5, który rozwija poprzednie konstrukcje dla tej konsoli, zapewniając równocześnie maksymalnie 4TB dodatkowej pamięci. Dla Nintendo Switch przygotowali za to karty SD, które brandowane najważniejszymi grami z tej konsoli, zadbają o właściwą ilość miejsca na kolejne gry.

Trade Invaders

Liczba wystawców też zdecydowanie wzrosła. Nadal jednak brakowało niektórych z dużych graczy. PlayStation zupełnie ominęło te targi, koncentrując się na swoich State of Play. Zabrakło również Electronic Arts, dla których targi były kiedyś jednym z centralnych wydarzeń. Podobnie Activision Blizzard obecny był jedynie na Opening Night Live. Niemniej jednak liczba tytułów, jakie można było zoba-

Francuska firma Trade Invaders pojawiła się na Gamescom ze swoimi nowymi akcesoriami korzystającymi z licencji Harry’ego Pottera oraz Assassin’s Creed Mirage . Szczególnie w tym ostatnim zestawie akcesoriów można było znaleźć kilka ciekawostek. Przykładowo, jeśli znudzą nam się jednokolorowe panele boczne PS5 nic nie stoi na przeszkodzie, by nałożyć na nie silikonową nakładkę z logo najnowszego Assassin’s Creed . Szeroki wybór różnorakich akcesoriów i dość wysoka


gamescom /

GRY

wsparcie dla map społeczności, tym razem dostępne także na Xboksie i PlayStation. A to podobno jeszcze nie wszystko co w DL2 ma pojawić się jeszcze w tym roku.

Zoria: Age of Shattering

jakość produktów mogą zainteresować niejedną osobę. Na razie firma prowadzi sprzedaż tylko w formie online.

OWO Haptic Game Suit To zdecydowanie jedno z najbardziej nietypowych akcesoriów prezentowanych na Gamescomie. Specjalna koszulka, która dzięki żelowym podkładkom, które przyklejamy bezpośrednio do ciała, oraz aplikacji mobilnej i specjalnego urządzenia, przesyła impulsy elektryczne mające imitować uderzenia lub strzały, jakich ofiarą pada kierowana przez nas postać. Na OWO Haptic Game Suit chwilę jeszcze poczekamy. Na ten moment jest też dość ograniczone wsparcie wśród tytułów. Ale przygotowana jest np. specjalna wersja dla Assassin’s Creed Mirage, brandowana logo gry i oczywiście wspierająca ją w trakcie rozgrywki.

Dying Light 2 Twórcy z wrocławskiego Techlandu na Gamescomie koncentrowali się na zaprezentowaniu nadchodzących zmian w ramach Summertime Update. Zapowiedziano współpracę z marką Payday 2 z okazji 10-lecia tego tytułu. Od teraz zombie będzie można uderzać plikiem banknotów lub zastosować nową skórkę dla gracza. Wraz z tą aktualizacją w grze pojawi się nowa waluta – Punkty DL, które umożliwią kupowanie kolejnych skórek i bundli z innych nadchodzących współprac. Punkty zastąpią zakupy dokonywane oddzielnie w sklepach poszczególnych platform. Zostanie dodane również

Trio z Tiny Trinket Games pokazało kolejne demo z ich nadchodzącego projektu Zoria: Age of Shattering , czyli turowej gry RPG w klimatach medieval fantasy. Ostatnie 12 miesięcy to intensywny czas prac nad grą, szczególnie po zakończonej sukcesem kampanii kickstarterowej. Wiele mechanik zostało zmienionych, a gra bardziej zbalansowana. Jest to jednak nadal tytuł wymagający trochę dopracowania i twórcy wraz z wydawcą Anshar Publishing zdecydowali o przesunięciu premiery z 5 października by w ręce odbiorców oddać tytuł zdecydowanie bardziej dopracowany.

The Inqusitor Gra oparta na uniwersum Jacka Piekary wzbudziła wiele emocji, gdy została zapowiedziana. Pierwsze materiały niestety mocno zawodziły. Minęło jednak trochę czasu i gra wygląda zaskakująco dobrze. Dużym atutem jest samo uniwersum – średniowiecze w alternatywnej rzeczywistości, w której Jezus schodzi z krzyża i przewodzi twardą ręką Kościołowi katolickiemu. Jest to też świat magii i różnorakich klątw oraz innych elementów czysto fantastycznych. A poznajemy go z perspektywy Mordimera – jednego z Inkwizytorów, czyli sług bożych mających za zadanie pilnowanie czystości wiary. Tytuł zapowiedziany jest na pierwszy kwartał 2024 r. i z pewnością jest wart zobaczenia, szczególnie po widocznej na pierwszy rzut oka wielkiej pracy wykonanej przez twórców od pierwszych zapowiedzi gry.

Ara: History Untold Najnowszy tytuł Oxide Games, weteranów gier strategicznych, to bardzo ciekawy przypadek strategii turowej 4X generowanej proceduralnie. Wszystkie wybory, jakich dokonujemy w czasie gry, mają wpływ na otaczającą rzeczywistość. Tury rozgrywamy symultanicznie, co znacząco dynamizuje rozgrywkę. A ta pełnymi garściami czerpie z serii Cywilizacja, przy której pracowało wielu pracowników Oxide Games. Kierujemy jedną z wybranych postaci historycznych lub tworzymy własnego przywódcę. Wiele zależy od początkowej eksploracji i budowania naszych osiedli tak, by zdobyć surowce do rozwoju technologicznego i budowania armii. Będzie to na pewno ciekawy kąsek dla wielbicieli strategii tego typu.

Namco Bandai Namco Bandai zaprezentowało całą gamę gier z różnych gatunków. Zagrać można było w najnowsze demo Tekkena 8 – kolejnej odsłony legendarnej serii bijatyk 3D. W akcji zobaczyć mogliśmy również Sandland – grę przygodową opierająca się na jednotomowej mandze Akiry Toriyamy – twórcy Dragon Balla. Zaprezentowano też przyszłość Park Beyond – upublicznionej rok temu, a wydanej w czerwcu symulacji parku rozrywki. Wraz z nowym patchem będzie możliwość udostępniania swoich parków oraz wprowadzone zostaną nowe przejażdżki i elementy scenerii. Mocno promowano również trzecią część Little Nightmares – przygodówki utrzymanej w klimatach sennego koszmaru, wypełnionej różnego rodzaju zagadkami.

New Arc Line Ta gra RPG od czesko-ukraińskiego studia zawita do nas dopiero w 2024 r. Wtedy będzie okazja do zwiedzenia świata, gdzie istnieje magia i technologia inspirowana steampunkiem, który czerpie dużo od ponad 20-letniego Arcanum. Warto się jej przyjrzeć, szczególnie ze względu na unikatowy setting. Świat stoi w rozkroku, i to od decyzji gracza będzie zależało, czy pójdzie bardziej w stronę technologii, czy jednak magii. Powyższe ciekawostki to jedynie maleńka część z setek tytułów i akcesoriów, które zaprezentowano w czasie tegorocznych targów. Po raz kolejny Koelnmesse w Kolonii stało się stolicą elektronicznej rozrywki. W chwili słabości i ciągłego odwoływania E3 jest to obecnie najważniejsza impreza dla graczy poza Azją. Wyjście z pandemii wiele ułatwiło w tej kwestii, a kolejne edycje zapowiadają się jeszcze lepiej. 0

październik 2023


3po3 / pamiętniki z wak... ze śmietnika Kto się boi Gargamela, niechaj zaraz idzie spać, bo to dział jest dla tych, co się lubią bać

Chorroroszcz Wiele tajemnic skrywają kieleckie śmietniki. Na przykład stare pamiętniki. 15 października Do Białegostoku przybyłem pociągiem z Warszawy późnym popołudniem. Furman miał na mnie czekać pod dworcem, jednak go tam nie zastałem. Dopiero gdy zapytałem kierownika stacji i przedstawiłem mu się, ten powiadomił mnie, że przyszła depesza: że furman musiał zatrzymać się w karczmie w Starosielcach, że bardzo przeprasza, i że będzie po mnie w stanie przybyć dopiero rano. Zacząłem zastanawiać się nad poszukiwaniem noclegu w mieście, jednak kierownik powiedział mi, że przez Starosielce jechał będzie chłop, który sprzedaje plony na placu przydworcowym i bym zabrał się z nim tam i w karczmie spędził noc. Karczma we wsi jest jedna, dlatego nie powinno być żadnej pomyłki. Do karczmy Zodiak przybyłem, gdy już się ściemniło. Wszedłem i poprosiłem karczmarkę o jakiś pokój na noc i zapytałem, czy nie kojarzy, by czekał na mnie ktoś od hrabiego von Bistritz und Blumenthal. Powiedziała, że nikt z Choroszczy dziś do niej nie zajeżdżał. Byłem bardzo zmieszany. Postanowiłem zostać jednak na noc i spróbować dowiedzieć się, o co właściwie chodzi. Podczas kwaterowania się w moim pokoju zauważyłem kopertę leżącą na poduszce na łóżku. Otworzyłem ją, wyjąłem zawartość i ją przeczytałem. Był to malutki świstek papieru. Na nim było napisane Mój najwierniejszy sługa przybędzie po Pana jutro rano. Życzę miłego pobytu na Szkolnej. vBB. Wiadomość zaskoczyła mnie i zszokowała do tego stopnia, że nie byłem w stanie o niej zbyt wiele myśleć. Odłożyłem kartkę na stolik i, zostawiwszy swój bagaż, udałem się z powrotem na dół, by zjeść kolację i napić się piwa. Z moim gulaszem i litrowym kuflem usiadłem sam przy szerokiej ławie. Wkrótce dosiadło się do mnie dwóch chłopów. Najwyraźniej zauważyli, że nie jestem tutejszy, ponieważ pierwszy z nich zaczął naszą interakcję od pytania W interesach? Odpowiedziałem twierdząco. A dokąd Pan kochany zmierza? – dopytał. Do Choroszczy. – Do Choroszczy? Na…? – Na podpisanie umowy handlowej. – W magistracie? – W pałacu. Chłop przybrał zmieszany wyraz twarzy. Więc na stałe – mruknął pod nosem.

16 października Następnego dnia rankiem obudził mnie szmer głosów za oknem. Pod karczmą panowało wielkie poruszenie. Ubrałem się i zsze-

56–57

dłem na dół. Zapytałem pierwszego lepszego gapia, o co chodzi. Diabli przybyli, dowiedziałem się. Wtem poczułem na moim ramieniu dotyk dużej, silnej dłoni. – Pan Harker? – zapytał jej właściciel. Tak jest, pan Harker. – Tatarák, bardzo mi miło. Zabieram Pana do hrabiego von Bistritza. Tatarák był wysokim, blondowłosym mężczyzną mówiącym z wyraźnym węgierskim akcentem. Polecił mi nie śpieszyć się, spokojnie zjeść śniadanie, a nawet obiad, ponieważ hrabia będzie gotów pomówić o naszej umowie dopiero wieczorem. Gdy oddalił się, by napoić konie, podeszła do mnie blondowłosa kobieta. Będę się za ciebie modlić, synu – powiedziała. Lekko zmieszany chciałem powiedzieć, że nie ma potrzeby, zamiast tego moje usta wydusiły zwykłe dziękuję. Spojrzała mi w oczy, uśmiechnęła się, po czym włożyła mi w dłonie różaniec i kwiat czosnku. Wiem za wiele – szepnęła życzliwie. O wiele za wiele. Po czym obróciła się i odeszła w stronę wejścia do karczmy. Lekko osłupiały stałem kilka sekund. Podążyłem jednak w jej ślad, z nadzieją, że dostrzegę ją i o coś dopytam. Zaginęła jednak w tłumie wiejskiego ludu, który zdawał się cały czas zwiększać. Z panem Tatarákiem wyruszyliśmy zaprzęgiem ze Starosielec około godziny 15. Pożegnał nas tłum wieśniaków modlących się, żegnających się to po katolicku, to po prawosławnemu, i śpiewających pieśni do św. Michała. Jechaliśmy głównie przez polne drogi. Po około godzinie dostrzegłem panoramę miasta. Wyrastała nad okolicznymi uprawami jak góra wyrasta nad doliną. Choć nie było mgły, Choroszcz zdawała się czymś spowita i lekko zakryta. Mimo że niebo nie było mocno zachmurzone, Słońce świeciło bardzo nieśmiało. Nie było ciemno, ale światło jakby nie chciało się narzucać i tworzyło aurę porównywalną do tej obecnej zaraz po zachodzie, mimo że do niego było jeszcze sporo czasu. W pewnym momencie przejechaliśmy przez ogromne stado czarnych wron, które wcale nie bało się wiozących mnie koni, powozu, ani bicza pana Tataráka. Dotarliśmy do miasteczka. Rynek był schludny, choć zupełnie pozbawiony wszelkiego życia. Również na prowadzącej w stronę pałacu ulicy nie dostrzegłem żadnego człowieka ani nawet psa czy kury. Jedynie nabite na ogrodzenie jednego z drewnianych domów jabłko wskazywało na to, że Choroszcz nie była całkowicie opuszczona. W końcu wyjechaliśmy poza zabudowania, a po

krótkiej chwili dostrzegłem dumne mury pałacu. – Hrabia zakupił go od spadkobierców jakiegoś polskiego magnata – opowiedział mi Tatarák. Przeprowadził się tu z Prus kilkanaście lat temu. Lepsze warunki do rozwijania interesów, a przynajmniej tak zawsze powtarza – dodał. Dotarliśmy pod pałac. Zionął okropnym chłodem. Otaczający go piękny park był spowity mgłą. Okolica nie dawała żadnych znaków życia. Tatarák skierował się w stronę stajni, by rozsiodłać konie. Wbrew moim przewidywaniom, nie przywitał mnie ani hrabia ani żaden sługa czy kamerdyner. Proszę wejść! – odezwał się wtem niski głos z okna na półpiętrze. Otwarłem frontowe ciężkie drzwi. Moim oczom ukazało się pełne ozdób, przytulne wnętrze urządzone w ciepłych barwach. Wtem zobaczyłem go. Hrabia schodził po schodach. – Pan Harker, prawda? Z t y c h Harkerów? – Nie do końca – odparłem. Efraim Charker, przedsiębiorca z Warszawy. – Ach tak. Przedsiębiorca. Umowa. Kapitał. Wszystko gotowe! – pobudził się hrabia. Zapraszam na piętro! Wszedłem po schodach. Choć okoliczności już od dłuższego czasu temu sprzyjały, ja dopiero teraz zacząłem odczuwać duży niepokój. Hrabia von Bistritz und Blumenthal pokierował mnie w stronę dużego salonu, pośrodku którego stał ciężki, zdobiony stół. – A więc przejdźmy od razu do rzeczy – oznajmił gospodarz. Wkłada Pan w projekt sto tysięcy rubli i wszyscy jesteśmy zadowoleni? – Powoli – odparłem. Czy dobrze rozumiem, że chodzi o nowy rodzaj prasy drukarskiej? Tak jak korespondowaliśmy? – Nie do końca. Prasa pozostaje taka sama. Zmienia się papier. Lepszy. Bardziej efektywny. Wytrzymały. Tańszy. – Więc inwestuję kapitał w druk na nowym papierze, z czego otrzymuję dywidendę w postaci 7,5 proc. zysków, czy to się zgadza? – Zgadza się. Sto tysięcy rubli. – Nie da rady. Czterdzieści. – Sto. Nastała cisza. Sto, albo tyle, ile Pan jest w stanie. Albo wcale w ogóle nic. Ale wtedy do tego daje Pan swój własny „tajemny składnik” do papieru. Bardzo się zdziwiłem. Niech Pan będzie poważny, Panie Charker. Czy spodziewał się Pan czegokolwiek innego niż inwestowanie „składnika” przy zatargach ze starym wampirem? 0

fot.: Wikimedia Commons

Z N A L A Z Ł , P R Z E P I S A Ł I P R Z E T Ł U M A C Z Y Ł : R E DA K TO R O D P OW I E DZ I A L N Y (P R Z E D B O G I E M I H I S TO R I Ą )


Mateusz Kozdrak / Dorota Dyra/ Wczoraj nie pomyślałem o Imperium Rzymskim

Kto jest Kim? Mateusz Kozdrak redaktor naczelny Magla

Dorota Dyra

koordynatorka Koncertu Świątecznego SGH

MIEJSCE URODZENIA: Warszawa KIERUNEK I ROK STUDIÓW: MIESI, V rok ULUBIONY FILM: Titanic, reż. J. Cameron, poza tym może nie film, ale anime –

MIEJSCE URODZENIA: Warszawa KIERUNEK I ROK STUDIÓW: filologia polska, III rok ULUBIONY FILM: Sentymentalnie Amelia (reż. Jean-Pierre Jeunet), ale nie

Clannad, które miało na mnie bardzo duży wpływ.

prowadzę żadnego rankingu, lubię się zaskakiwać i dryfować między gatunkami.

ULUBIONA POTRAWA: Ryż lub makaron i cokolwiek do tego, ewentualnie kebab. ULUBIENI WYKONAWCY: Hollywood Undead, Linkin Park CZY MASZ KOGOŚ, KTO CIĘ INSPIRUJE? Nie ma jednej takiej osoby, od różnych

ULUBIONA POTRAWA: Ramen ULUBIENI WYKONAWCY: Nie potrafię takich wskazać, słucham bardzo wielu

staram się czerpać coś co mnie w nich fascynuje.

rzeczy i nie ograniczam się do kilku wykonawców.

CZY MASZ KOGOŚ, KTO CIĘ INSPIRUJE?: Na pewno Hanna Krall, bardzo cenię sobie działalność Justyny Sucheckiej, Andy Rottenberg czy Mikołaja Grynberga.

Co sprawiło, że w ogóle dołączyłeś do Magla?

Dlaczego zdecydowałaś się na koordynowanie tegorocznego koncertu?

Połowa mojej klasy licealnej była w Maglu, a ja chciałem z nimi utrzymać kontakt. Na pewno nie było

Spodobała mi się ta inicjatywa kilka lat temu, gdy rozpoczynałam działalność w Maglu.

spowodowane to jakąś pasją do dziennikarstwa, ta zrodziła się dopiero z czasem. Gdybym powie-

Ważne jest dla mnie to, że ma ona szczytny cel, że możemy dzięki temu pomóc w kon-

dział mojej polonistce z liceum, że piszę teksty do miesięcznika i zostałem redaktorem naczelnym,

kretny sposób fundacji. W tym roku będzie to Fundacja Sedeka, a dokładniej będziemy

skwitowałaby to zapewne mniej więcej tak: Kozdrak króliczku, nie żartuj.

wspierać podopiecznych z Zespołem Joubert, jest to zespół wad wrodzonych, powodujących zaburzenia neurorozwojowe, obejmujące mózg i pień mózgu. Bardzo zależy

Byłeś szefem działu Sport. Jak wspominasz tamten okres?

mi na tym, żeby stworzyć piękne, świąteczne wydarzenie, które jednocześnie przy-

Super! Udało mi się zebrać sportowych pasjonatów w grupę, która aktywnie działa po dziś

czyni się do czegoś ważnego.

dzień! Wiele nauczyło mnie to pod kątem składania tekstów i dało lekki przedsmak, jak może wyglądać wspięcie się krok wyżej na dziennikarskiej drabince. To co było nietypo-

Koncert to bardzo złożone przedsięwzięcie. Ile osób się nim łącznie będzie zajmować?

we w moim szefowaniu działem Sport to fakt, że przed objęciem tego działu, nigdy nie na-

Chciałabym aby zaangażowało się w organizację jak najwięcej osób, niedługo rozpocz-

pisałem do niego tekstu, mój pierwszy numer złożony samodzielnie, był też moim debiu-

niemy rekrutację i przesłuchania, na które już teraz najserdeczniej zapraszam!

tem pisarskim w tym dziale.

Czy masz jakiś oryginalny pomysł na tegoroczny koncert? Będzie różnić się od poprzednich?

Co jest najtrudniejsze w byciu redaktorem naczelnym?

Nie chcę tworzyć czegoś zupełnie nowatorskiego, stawiam na podtrzymanie

Wielopoziomowość tego stanowiska, trzeba mieć jednocześnie wysokie umiejętności

i wzmocnienie elementów, które sprawdziły się świetnie w poprzednich edycjach.

twarde, czyli przede wszystkim bardzo dobrze znać Indesigna oraz miękkie, które poma-

Pojawią się nowości, ale tego wolałabym nie zdradzać na tym etapie.

gają w zarządzaniu grupą i trzymaniu w ryzach całą redakcyjną stronę naszej organizacji.

Od jak dawna jesteś w Maglu? Uczestniczyłaś w innych projektach?

Czy jako redaktor naczelny masz czas, aby angażować się w inne maglowe projekty?

Jestem w M aglu już prawie trzy lata, brałam udział w projekcie Muzyka a Biznes

Niestety jest z tym bardzo trudno. Przykład z tego roku, odbywa się największy na wiosnę maglowy

i Konferencji Media Student. Poza tym jestem w Korekcie i czasem zdarzyło mi się

projekt – Muzyka a Biznes, dzień konferencji pokrywa się z prowadzeniem, więc nie jestem w stanie

popełnić jakiś artykuł.

pojawić się na głównej części (ale na after party już jak najbardziej!). Chciałbym również móc udzielać się jako buddy, ale mam poczucie, że czasowo ciężko mi to będzie spiąć, żeby mieć czas dla piórek.

A od czego zaczęła się twoja przygoda z Maglem? Jak tu trafiłaś? Zobaczyłam ogłoszenie na Facebooku i pomyślałam, że będzie to ciekawa aktyw-

W tym roku skończy się twoja kadencja, czy jesteś z niej zadowolony?

ność, z uwagi na moje filologiczne studia zainteresowałam się na początku korek-

Zdecydowałem się zostać redaktorem naczelnym, po to by za kilkanaście, może i kilka-

tą. Dopiero później, pod wpływem ewoluujących moich zainteresowań artystycz-

dziesiąt lat usiąść i powspominać jak to kiedyś było, kiedy wydawało się miesięcznik. Je-

nych i medialnych, postanowiłam zaangażować się również w projekty, związane

żeli wtedy wracając do tego wspomnieniami, nie będą mi towrzyszyć żadne wyrzuty su-

ze sztuką czy dziennikarstwem. Zgłoszenie się do M agla z perspektywy czasu

mienia, tylko czysta satysfakcja, to będę w stanie powiedzieć, że jestem z tej kadencji

uważam za bardzo przypadkowe i spontaniczne, ale myślę, że był to słuszny krok.

zadowolny, teraz zdecydowanie na to za wcześnie.

październik 2023

w


Do Góry Nogami PR ZY GO TO WA Ł: RE DA KT OR

BO NI EO DP OW IE DZ IA LN Y NI

NA CZ EL NY E OD PI SA Ł :( ((

to już mając szc zeBę dzie krótko, bo piszę łby m, móc w końcu rze doś ć składu i chcica ni. Od kąd zostałem wy słać to cudo do dru kar bardzo chciałem zro red aktorem nac zelnym, zdjęcia swojego kot a bić jed ną rzecz, wr zucić u, że nie otr zymałem do Magla i dzięki tem odpow ied zia lnego, to tek stu od red aktora nie miejsc e. 0 wła śnie będ zie miało tu

666




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.