Numer 209 (SGH) (maj-czerwiec)

Page 1

Pierwsza premierka Włoch Carly Slay Jepsen

a Uczelnia

06 Nowe kierunki studiów w SGH

8 Temat Numeru

07 Zamiecione pod dywan – o przemocy seksualnej wobec kobiet

5 Polityka i Gospodarka

13 Pierwsza premierka Włoch

15 Elektryczne auta vs e-paliwa

q Felieton

16 Żadna z dróg nie prowadzi do Rzymu

f Książka

18 Wygraj z ChatGPT

19 Jak rozpoznać prawdziwe zło?

20 Recenzje

e Film

21 Nie potrzebujemy (obecnych) adaptacji gier wideo

22 Recenzje

d Muzyka

23 Idzie lato, idą festiwale!

25 Carly Slay Jepsen

26 Recenzja

g Sztuka

27 Uciec w siebie

28 Trzy twarze czytelnictwa

30 Warszawskie osiedla oczami Zofii i Oskara Hansenów

Redaktorzy Prowadzący: Filip Wieczorek, Michał

Wrzosek

Patronty: Igor Demianiuk

Uczelnia: Wiktoria Konarska

Polityka Gospodarka: Mateusz Fornowski

Człowiek z Pasją: Alicja Utrata

Wydawca: Stowarzyszenie Akademickie Magpress

Prezes Zarządu: Maciej Bystroń-Kwiatkowski maciej.bystron-kwiatkowski@magiel.waw.pl

Redaktor Naczelny: Mateusz Kozdrak

Zastępcy Redaktora Naczelnego: Alicja Utrata, Igor Osiński

Adres Redakcji i Wydawcy: al. Niepodległości 162, pok. 64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com

Felieton: Ignacy Michalak

Film: Rafał Michalski

Muzyka: Kacper Rzeńca

Książka: Julia Jurkowska

Sztuka: Tytus Dunin

Warszawa: Mateusz Tobiasz Wolny

Sport: Franciszek Pokora

Technologia i Społeczeństwo: Piotr Szumski

Czarno na Białym: Jakub Boryk

Reportaż: Filip Wieczorek

Gry: Michał Goszczyński

Kto Jest Kim: Grzegorz Nastula

3po3: Michał Wrzosek

Dział Foto: Nicola Kulesza

Dział Grafika: Anna Balcerak

Dyrektor Artystyczny: Kamil Węgliński

Wiceprezes ds. Finansów: Maciej Cierniak

Wiceprezes ds. Projektów: Teresa Franc

Pełnomocnik ds. Partnerów: Jan Ilnicki

Pełnomocnik ds. UW: Ignacy Michalak

o Sport

32 F’bladi Dalmounil

34 Długa droga warszawskiej Polonii

36 Motorsport w pigułce

t Człowiek z Pasją

38 Kolega (Ignacy) z Internetu

t Technologia i Społeczeństwo

40 Technologie w kampanii wyborczej

42 Źle się dzieje w streamingu szwedzkim

44 Technologiczna nekromancja

j Warszawa

46 Vogue podbija Warszawę

p Czarno na Białym

48 World Press Photo 2023

q Reportaż

51 Niewolnictwo a kultura Reunionu

k Gry

54 Recenzje

h 3po3

56 O kacu i alergii

c Kto jest kim?

57 Mateusz Fornowski / Sebastian Muraszewski

Dział CP: Jan Ilnicki

Dział HR: Maria Opiłowska

Dział IT: Zofia Zygier

Dział PR: Igor Osiński

Korekta: Piotr Holeniewski oraz Kacper Rzeńca, Julia Jurkowska, Martyna Kmita, Mateusz Klipo, Aleksandra Kamińska, Alicja Rudowicz, Jan Kroszka, Piotr Szumski

Współpraca: Adam Bartoszek, Adam Pantak, Adrian Knysak, Adrianna Smudzińska, Adrianna Wyszczelska, Agata Ciara, Agata Szum, Agata Zapora, Agata Nowakowska, Agnieszka Chilimoniuk, Agnieszka Traczyk, Aleksander Jura, Aleksandra Józwik, Aleksandra Sojka, Aleksandra Sowa, Aleksandra Kalicińska, Aleksandra Kamińska, Aleksandra Kos, Aleksandra Mira Golecka, Aleksandra Szcześniak, Alicja Garbicz, Alicja Paszkiewicz, Alicja Rudowicz, Andrzej Wyszomirski, Aneta Sawicka, Angelika Kuch, Anna Halewska, Anna Chojnacka, Anna Raczyk, Anna Sierpińska, Antoni Czołgowski, Arkadiusz Bujak, Artur Dziubiński, Artur Veryho, Barbara Iwanicka, Barbara Przychodzeń, Bartosz Proszek, Benedykt Chromiński, David Bednarczyk, Diana Mościcka, Dominika Siemieńczuk, Dominika Wójcik, Dorian Dymek, Elżbieta Zyskowska, Emilia Denis, Emilia Kubicz, Emilia Matrejek, Ewa Jędrszczyk, Ewa Juszczyńska, Filip Przybylski, Franciszek Wieczorek, Gabriela Fernandez, Gabriela Milczarek, Hai Anh Liniewicz, Hanna Dąbrowska, Hanna Sokolska, Hubert Cezary Wysocki, Iga Kowalska, Iwona Oskiera, Izabela Jura, Jacek Wnorowski, Jakub Białas, Jakub Kaleta, Jakub Kobosko, Jakub Kołodziej, Jakub Kozikowski, Jakub Kruszewski, Jakub Pec, Jakub Stasiak, Jakub Stachera, Jakub Kulak, Jan Kroszka, Jan Ogonowski, Jan Stusio,

Janina Stefaniak, Joanna Góraj, Joanna Kaniewska, Joanna Sowa, Julia Białowąs, Julia Dębowska, Julia Kieczka, Julia Kowalczuk, Julia Krasuska, Julia Montoya, Julia Mosińska, Julia Ostęp, Julia Zapiórkowska, Julia Zbyszyńska, Julianna Sęk, Julianna Gigol, Justyna Kozłowska, Justyna Szarek, Kacper Rzeńca, Kacper Maria Jakubiec, Kajetan Korszeń, Kamil Węgliński, Kamil Krzysztof Florczyński, Karina Drobek, Kacper Juc, Kacper Koźluk, Kamil Pytlarz, Karol Jurasz, Karol Truś, Karolina Chalczyńska, Karolina Chojnacka, Karolina Fryska, Karolina Gos, Karolina Owczarek, Katarzyna Gawryluk-Zawadzka, Katarzyna Jaśkiewicz, Katarzyna Lesiak, Katarzyna Pawłowska, Katarzyna Ratajczyk, Kinga Boćkowska, Kinga Figarska, Kinga Nitka, Kinga Nowak, Kinga Włodarczyk, Klaudia Łęczycka, Klaudia Smętek, Klaudia Urzędowska, Klaudia Waruszewska, Konrad Czapski, Krystyna Citak, Krzysztof Król, Laura Królewska, Laura Michałowska, Laura Starzomska, Laura Urraca-Makuch, Magdalena Paduch, Magdalena Oskiera, Maja Kamińska, Maja Oleksy, Małgorzata Bocian, Marcin Gzylewski, Marcin Kłos, Marcin Kruk, Marek Kawka, Maria Boguta, Maria Jaworska, Maria Król, Maria Sobczyk, Maria Trojszczak, Marianna Krzepkowska, Mariusz Celmer, Marta Kołodziejczyk, Marta Smejda, Marta Sobiechowska, Martyna Borodziuk, Martyna Kądzioła, Martyna Kmita, Martyna Sontowska, Martyna Wisińska, Martyna Krzysztoń, Marzena Czerkawska, Mateusz Klipo, Mateusz Pastor, Mateusz Skóra, Mateusz Wichowski, Mateusz Filip Marciniewicz, Maximilian Seifert, Michał Jóźwiak, Michał Kujan, Michał Murawski, Michał Orzołek, Michał Słoniewski, Michał Stybowski, Michał Śliwiński, Michał Tyrka, Michał Hryciuk, Mikołaj Dziok, Mikołaj Łebkowski, Mikołaj Chmielewski, Miłosz Borkowski, Monika Pasicka, Natalia Literacka, Natalia Młodzianowska, Natalia Nadolna, Natalia Olchowska, Natalia Tomaszewska, Natalia Zalewska,

Natalia Sańko, Olga Duchniewska, Oliwia Wiktoria Witkowska, Patrycja Reguła, Patrycja Świętonowska, Patryk Czerski, Paulina Wojtal, Paweł Pawłucki, Paweł Pinkosz, Paweł Mironiak, Piotr Grodzki, Piotr Holeniewski, Piotr Niewiadomski, Piotr Prusik, Przemysław Sasin, Radosław Mazur, Rafał Wyszyński, Remigiusz Skierski, Róża Francheteau, Sabina Doroszczyk, Stanisław Piórkowski, Stanisław Siemiński, Szymon Podemski, Tomasz Dwojak, Tymoteusz Nowak, Urszula Grabarska, Weronika Balcer, Weronika Kamieńska, Weronika Rzońca, Weronika Zmysłowska, Weronika Zys, Wiktor Mielniczuk, Wiktoria Domańska, Wiktoria Jakubowska, Wiktoria Latarska, Wiktoria Nastałek, Wiktoria Pietruszyńska, Wojciech Augustyniak, Wojciech Boryk, Wojtek Zaleski, Zofia Matczuk, Zofia Soboń, Zofia Wójcicka, Zuzanna Bąk, Zuzanna Dwojak, Zuzanna Łubińska, Zuzanna Pyskaty, Zuzanna Szczepańska, Zuzanna Witczak, Zuzanna Jędrzejowska Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania i skracania niezamówionych tekstów. Tekst niezamówiony może nie zostać opublikowany na łamach NMS Magiel. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam i artykułów sponsorowanych.

Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania październikowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 25 września.

Okładka: Przemysław Sasin Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka

Technologie w kampanii wyborczej Vogue podbija Warszawę
25
13
46 40
maj–czerwiec 2023 spis treści / Ostatni MAGIEL ja pijany jak szpadel

SŁOWO OD NACZELNEGO

Kult jednostki

MATEUSZ KOZDRAK REDAKTOR NACZELNY

Maj i czerwiec – mi od zawsze te miesiące najbardziej kojarzą się z rodziną. Po pierwsze dlatego, że prawie połowa moich bliskich ma wtedy urodziny. Po drugie, co bardziej uniwersalne, ponieważ w tych miesiącach obchodzimy dni matki, ojca i, jak się okazało po szybkim researchu, również dzień rodzeństwa (w Europie 31 maja). A co ma wspólnego rodzina z tytułowym kultem jednostki? W moim przekonaniu – sporo.

A co ma wspólnego rodzina z tytułowym kultem jednostki? W moimprzekonaniu– sporo.

Każdy słyszał o powiedzeniu „o zmarłych dobrze, albo w ogóle”. Wierzę, że ma to sens, ponieważ taka osoba nie jest w stanie obronić się już przed stawianymi jej zarzutami. Niemniej tworzy to furtkę do dość jednokierunkowej perspektywy. Załóżmy, że mamy osobę, która zmarła zanim się urodziliśmy, albo gdy byliśmy jeszcze mali i nie mieliśmy świadomie okazji jej poznać. Informacje, które usłyszymy na jej temat zawsze będą laurką, psalmem pochwalnym, a przecież nie ma osób idealnych i nieskazitelnych (poza członkami zarządu Magla, dziękujemy za wydrukowanie numeru!!!). Czy to nie jest równoznaczne z kultem jednostki? Standardowo to określenie najczęściej utożsamiamy z wodzami w systemach autorytarnych i totalitarnych. Kreowani są oni w swoich państwach na postaci perfekcyjne, w ich przypadku działa zasada „jak mówić, to tylko dobrze”. Oba przypadki generują nam jednoznacznie pozytywne oblicza opisywanych osób. Takie podejście do zmarłych wytworzone zostało kulturowo. Nie znaczy to jednak, że nasze myśli same z siebie nie idealizują także pewnych żyjących osób. „Zawsze musi być tak jak on chce”, „nigdy nie będę taka mądra jak ona”, „ciągle stajecie po jej stronie”. Któryś z tych cytatów brzmi znajomo? Jeżeli odpowiedzieliście twierdząco, to zakładam, że posiadacie rodzeństwo. Gen rywalizacji między dwojgiem tak blisko spokrewnionych osób jest często wynikiem nadmiernego idealizowania drugiej strony, jak i tego co ją otacza (przykładowo atencja rodziców). Może prowadzić to do trwałego uszczerbku w relacjach pomiędzy rodzeństwem, na skutek nadmiernego dążenia do bycia lepszym od drugiej strony. Chciałbym przekazać te mądrości mojemu młodszemu bratu, choć wątpię, żeby w najbliższym czasie miał przeczytać ten tekst. Może gdzieś go kiedyś odkopie i zrozumie, że wcale nie musi się porówny-

wać do swojego starszego brata i może sam kreować swoje życie, bez ciągłego porównywania. A dlaczego po prostu nie powiem mu tego? Cóż, chyba łatwiej mi jest to napisać w artykule, niż werbalnie przekazać. Jak widać, to mityczne starsze rodzeństwo wcale nie jest takie hop do przodu.

Ten tekst miał mieć charakter lekko moralizatorski, sugerujący, aby nie popadać w schemat tworzenia kultu jednostek z naszego otoczenia. No ale jak zwykle nie może obyć się bez dozy hipokryzji w moim tekście. Dlaczego? Ponieważ jeżeli coś w życiu osiągnąłem, to właśnie dzięki takiemu podejściu, dzięki temu, że miałem kogo obrać za cel swoich porównań. Nadmiernie idealizowałem osoby z mojego otoczenia, które osiągały lepsze wyniki w nauce ode mnie (co zawsze stanowiło dla mnie istotną wartość). Tak, to przede wszystkim o was: Patryk, Janek, Krzysiu. Czy taki sposób dążenia do osiągania swoich celów i stałego polepszania się jest słuszny? Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, na pewno nie zepsuł on moich relacji z tymi osobami, bo po dziś dzień są to jedni z moich najlepszych przyjaciół. Spośród wszystkich opisanych schematów tworzenia kultu jednostki, w tym przypadku najmniej jestem przekonany co do jego uniwersalności. Ciężko mi powiedzieć, czy inni też działają w taki sposób, dlatego chętnie usłyszę od was opinie na ten temat. Jeżeli ktoś przeczyta ten tekst to z chęcią dowiem się jakie macie zdanie. A przy okazji okaże się, ile osób realnie czyta moje wstępniaki!

Niestety w tym numerze nie udało mi się wkomponować tematyki tekstu okładkowego do treści wstępniaka. Kwestie poruszane we flagowym artykule tego wydania są niezwykle trudne. Świadomość tematu przemocy seksualnej, jak i cała edukacja na temat seksu są w Polsce na bardzo niskim poziomie. Szczególnie przykre jest to, że choć ten artykuł powstaje w 2023 r., to gdyby powstał 10 czy 20 lat wcześniej, wciąż opowiadałby o tym samym. Brak jest widocznego progresu w podejściu Polaków na tym polu. Miejmy nadzieję, że najbliższe lata przyniosą zmiany w stosunku do edukacji seksualnej, chociaż mam wrażenie, że o tym, czy to faktycznie się wydarzy, zadecydują głosy wrzucane do urn w najbliższych miesiącach. Artykuł mojej poprzedniczki na stanowisku redaktora naczelnego można przeczytać od str. 7. 0

/ wstępniak
04– 05 Tę
belkę dedykuję mojemu bratu, który po zobaczeniu materiału red. Badury z piłkarskich zmagań Magla na Igrzyskach SGH, wysłał mi takiego SMS-a: „Na górze róże, na dole bez, mój brat jest the best”
Autor: Mercury Records

Polecamy:

6 UCZELNIA Nowe kierunki studiów w SGH Logistyka, Podatki i Zarządzanie w ochronie zdrowia

7 TEMAT NUMERU Zamiecione pod dywan

Przemoc seksualna wobec kobiet

15 PIG Elektryczne auta vs e–paliwa Przyszłość motoryzacji

maj–czerwiec 2023
fot. Hanna Dąbrowska

Nowe kierunki studiów w SGH

Nasza

TEKST: KACPER JUC, WIKTORIA KONARSKA

Wobliczu nieustannych zakłóceń łańcuchów dostaw, czy to z powodów epidemicznych, czy politycznych, na światło dzienne wychodzą niedoskonałości obecnych systemów logistycznych. Rynek pracy pozostaje nienasycony i upomina się wciąż o wykwalifikowaną kadrę specjalistów, gotową sprostać obecnym, turbulentnym czasom.

W odpowiedzi na wołania pracodawców Szkoła Główna Handlowa przedstawiła studentom pierwszego roku studiów licencjackich propozycję nowego kierunku – logistyki. Ta dziedzina z obszaru zarządzania ma oferować rzetelną wiedzę opartą na badaniach i praktyce, której nieustannie poszukują rekruterzy z niemal każdej firmy i instytucji.

Perspektywy zawodowe są jednym z największych atutów proponowanego kierunku. Łańcuchy dostaw stanowią podstawę światowej gospodarki, przez co możliwości zastosowania nabytych umiejętności logistycznych są wyjątkowo szerokie. Przykładowo, absolwenci kierunku sprawdzą się w tak chłonnych branżach jak spedycja, handel online czy też różnorodne działy okołologistyczne, powszechne w firmach produkcyjnych i usługowych.

Powyższe kwalifikacje zdobywa się pod fachowym okiem Katedry Logistyki oraz Instytutu Infrastruktury, Transportu i Mobilności. Dekady doświadczenia oraz bogata baza publikacyjna zdecydowanie sprzyjają wartości merytorycznej przedstawionej oferty. Kierunek wyposaży studentów w potrzebne umiejętności menedżerskie w zestawie z najnowszą wiedzą, którą autorzy programu weryfikują na bieżąco poprzez swoją działalność badawczo-publikacyjną.

Ta integracja wiedzy akademickiej ze środowiskiem biznesu ma duże znaczenie przy porównywaniu oferty SGH z innymi polskimi uczelniami. Istnieje w tej chwili mnóstwo alternatyw kształcenia w tej dziedzinie dopasowanych do osób poszukujących praktycznej wiedzy, lecz to właśnie w programie Szkoły Głównej Handlowej oferowana jest wiedza ekspercka, której brakuje na obecnym rynku pracy.

Ta propozycja mogła się jednak okazać zbyt wielką niewiadomą. W SGH logistyka nie zdołała bowiem zdobyć wystarczającego zainteresowania, przez co nie została uruchomiona, a jej przyszłość pozostaje niepewna. Scenariusz ten

może budzić pewne skojarzenia z innym nieuruchomionym rok temu kierunkiem, jakim była ekonomia. Lecz podobnie jak miało to miejsce wtedy, nie oznacza to porażki czy zaprzepaszczenia tak dobrze prezentującego się materiału.

Niesprecyzowany stan kierunku pozostawia przestrzeń do dyskusji i na rewizje. Reaktywowanie ekonomii na studiach licencjackich zdołało nam już pokazać, że praca związana z przygotowywaniem materiału prawdopodobnie zostanie w przyszłości wykorzystana. Nie sposób wykluczyć, że powstały rok temu wzorzec powrotu raz wyłączonego programu zostanie podzielony przez logistykę. Przy takim rozwoju wydarzeń już w przyszłym roku będzie można skorzystać z powyższej oferty, potencjalnie w postaci nowego kierunku dla studiów I stopnia.

Studia magisterskie

Jeśli chodzi o studia na poziomie magisterskim, Szkoła Główna Handlowa również rozszerza swoją ofertę, wprowadzając aż dwa nowe kierunki. Placówka przystosowuje się w ten sposób do wciąż zwiększających się wymagań na rynku pracy, dzięki czemu absolwenci opuszczający mury SGH będą posiadali kompetencje pożądane przez pracodawców.

Pierwszym z nowych kierunków są podatki. Kształtować one mają umiejętności z zakresu prawa podatkowego oraz ekonomicznych skutków opodatkowania, dzięki czemu studenci będą mieć możliwość stać się doradcami podatkowymi, specjalistami ds. zgodności z przepisami czy znaleźć zatrudnienie w konsultingu lub zajmować się zawodowo tą problematyką w biznesie, administracji bądź w przestrzeni międzynarodowej. Osoby, które wybiorą studiowanie tej dziedziny, dowiedzą się więcej na temat wpływu podatków na decyzje gospodarcze przedsiębiorstw na wielu płaszczyznach, między innymi instytucjonalnej i funkcjonalnej. Zachęcające dla absolwentów studiów licencjackich stojących przed wyborem kolejnego toku swojej nauki powinno być potencjalne uzyskanie uprawnienia do zwolnienia z państwowego egzaminu pisemnego na doradcę podatkowego. Możliwe jest to dzięki umowie między SGH i Ministerstwem Finansów. Profesorowie zajmujący się uruchomieniem kierunku obiecują różnorodne możliwości rozwoju, które mają być dostępne poprzez wolny wybór przed-

miotów związanych z kierunkiem. Jednak czy nie jest to największy atut wszystkich kierunków na SGH? Pytanie, czy właśnie to uczynić ma podatki kierunkiem bardziej pożądanym niż inne, podobne mu dziedziny.

Już teraz możliwy jest wybór przedmiotów na kierunku finanse i rachunkowość, dzięki którym pozyskać można podobną wiedzę, przy okazji uzyskując specjalność podatkową lub specjalność międzykierunkową. W wątpliwość podawać może to sens uruchamiania nowego kierunku związanego wyłącznie z tą dziedziną. Ostateczna próba czeka go podczas nadchodzącej wielkimi krokami rekrutacji na rok akademicki 2023/2024. Czas pokaże, jak duże będzie zainteresowanie, a co za tym idzie – ujawni przyszłość tego kierunku. Drugim nowym kierunkiem oferowanym przez Szkołę Główną Handlową jest zarządzanie w ochronie zdrowia. Stworzony we współpracy z Warszawskim Uniwersytetem Medycznym, oferuje studentom unikalną wiedzę w zakresie systemu ochrony zdrowia, łącząc nauki o zarządzaniu, zdrowiu, ekonomii i finansach. Te dwie uczelnie mają już doświadczenie w prowadzeniu wspólnego programu nauczania, oferując od kilku lat program podyplomowy MBA. Ciekawym elementem studiowania tego kierunku będzie uczestnictwo w zajęciach na kampusach różnych uczelni w zależności od semestru. Uczelnią odpowiedzialną za stronę administracyjną będzie SGH, a zajęcia będą realizowane w formule bloków tematycznych, które przypominać mają swoją formą cykl szkoleń – 10 proc. wykładów, 65 proc. seminariów i 25 proc. ćwiczeń realizowanych przez trzy dni w tygodniu, dających około 20 godzin zajęć tygodniowo. Miejsc na kierunku ma być 60 na rok, a przyszli absolwenci powinni być w przyszłości świetnie przygotowani do bycia częścią kadry zarządzającej w systemie ochrony zdrowia.

Zarządzanie w ochronie zdrowia jest powiewem świeżości na uczelni, gdzie na próżno szukać zajęć w tej tematyce. Polski system zdrowotny potrzebuje wielu niezbędnych usprawnień, a wyzwaniom w sektorze na pewno gotowi będą sprostać absolwenci tej ciekawej hybrydy tworzonej przez SGH i WUM. Tak samo jak w przypadku pierwszego z kierunków, dopiero czas pokaże, z jakim zainteresowaniem ze strony świeżo upieczonych posiadaczy licencjatu spotka się zarządzanie w ochronie zdrowia. 0

uczelnia, pragnąc dopasować się do coraz szerszych zainteresowań studentów, proponuje im aż trzy nowe kierunki studiów.
06–07
/
wybór kierunków UCZELNIA maj–czerwiec 2023
dzień z życia maglowicza: z popiołów powstanie, 8–16 maglowanie, 16–22 kanciapowanie, a na końcu piwa popijanie
bogaty

Zamiecione pod dywan, o przemocy seksualnej wobec kobiet

Patrząc na liczby, można uznać, że skala przemocy seksualnej w Polsce jest niewielka. Jednak z różnych stron można usłyszeć, że większość spraw jest nienotowanych. Dlaczego Polki nie decydują się na ich zgłaszanie?

GRAFIKI: MARTYNA BORODZIUK TEKST: JULIA JURKOWSKA

Wpolskim prawie zgwałcenie zostało zdefiniowane w art. 197. § 1 oraz § 2 kodeksu karnego jako doprowadzenie innej osoby do obcowania płciowego, poddania się innej czynności seksualnej albo wykonania takiej czynności przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem. W pierwszym z wymienionych przypadków sprawca podlega karze pozbawienia wolności od 2 do 12 lat, natomiast w dwóch pozostałych – od 6 miesięcy do 8 lat. 1 października 2023 r. w życie ma wejść zmiana w art. 197 § 1 k.k. wydłużająca maksymalną długość skazania do lat 15. Uczyni to Polskę jednym z krajów europejskich o najsurowszym wymiarze kary: na równi z Francją i Niemcami, z maksymalną długością pozbawienia wolności o rok krótszą od pierwszej w tej klasyfikacji Islandii. Od stycznia 2014 r. zgwałcenie jest przestępstwem ściganym z urzędu – co oznacza, że po powiadomieniu policji o jego popełnieniu, ma ona obowiązek zgłoszenia tego do prokuratury, która z kolei jest zobowiązana wszcząć postępowanie w tej sprawie.

Czy liczby mogą kłamać?

W tym samym roku Agencja Praw Podstawowych Unii Europejskiej (w skrócie FRA od Fundamental Rights Agency) opublikowała raport Przemoc wobec kobiet. Badanie na poziomie Unii Europejskiej. Statystyki dotyczące przemocy fizycznej i seksualnej wobec żeńskiej części społeczeństwa powstały na podstawie rozmów przeprowadzonych z ponad 42 tys. kobiet pochodzących z 28 państw Unii Europejskiej. Autorzy raportu już we wstępie podkreślają, że przemoc seksualna jest zjawiskiem wszechobecnym – 10 proc. kobiet doświadczyło pewnej jej formy,

natomiast 5 proc. zostało zgwałconych. Według ich szacunków w okresie 12 miesięcy przed odbyciem rozmów w ramach badania (miały one miejsce w 2012 r.) 3,7 mln obywatelek zamieszkujących obszar Unii Europejskiej padło ofiarą przestępcy seksualnego (co stanowi 2 proc. kobiet w wieku 18–74 lat). Raport dostarcza informacji o procencie kobiet z każdego kraju, które doświadczyły przemocy fizycznej lub seksualnej, bez podziału na jej konkretne formy. W tych statystykach Polska zajmuje ostatnie miejsce – 19 proc. respondentek z naszego kraju odpowiedziało twierdząco na pytanie, czy doświadczyło przemocy ze strony byłego lub obecnego partnera lub innej osoby. Odsetek takiej samej odpowiedzi wśród wszystkich rozmówczyń wyniósł 33 proc., co umiejscawia Polskę zdecydowanie poniżej średniej dla Unii Europejskiej. Według innych statystyk, opublikowanych przez Eurostat w 2020 r. (czyli gdy w Polsce przestępstwo seksualne było już ścigane z urzędu), liczba polskich kobiet, które padły ofiarą zgwałceń w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców wyniosła 2,79, natomiast w Unii Europejskiej (w odniesieniu do 100 tys. mieszkańców terytorium państw Unii Europejskiej) – 28,03. Wyniki te mogłyby napawać ogromnym optymizmem. Jednak specjaliści w dziedzinie (chociażby założyciele fundacji wspierających ofiary przemocy czy osoby związane z Niebieską Linią) apelują o mniejszy entuzjazm, twierdząc, że liczba zgwałceń na Polkach jest zdecydowanie większa – są to jednak sprawy nienotowane, ponieważ nie zostały zgłoszone organom ścigania. Nikt też w statystykach nie podkreśla tego, że choć na terenie naszego kraju przestępcy potencjalnie mogą mierzyć się z najdłuższą

karą na Starym Kontynencie, to średnia jej długość w Polsce wynosi trzy lata, a szacunkowo ponad połowa zgłaszanych spraw kończy się umorzeniem.

Wychowanie do życia w rodzinie

W Polsce tematy dotyczące nie tylko zgwałceń, lecz także cała edukacja seksualna są umiejscowione w strefie tabu. Doskonale obrazuje to fakt, że zajęcia wychowania do życia w rodzinie są nieobowiązkowe. Lekcje te mają być odpowiedzią na zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia, która podkreśla istotność edukacji seksualnej młodzieży szkolnej. Nieobowiązkowy przedmiot obecny w polskich szkołach poświęca seksualności jedynie swoją niewielką część, a w zdecydowanym stopniu skupia się na edukacji prorodzinnej. Z  Komentarzadopodstawyprogramowejprzedmiotu wychowania do życia w rodzinie można dowiedzieć się, że materiały omawiane na tych zajęciach zostały przygotowane na podstawie dwóch dokumentów: Ustawyo planowaniurodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży z dnia 7 stycznia 1993 r. oraz Rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej z dnia 12 sierpnia 1999 r. w sprawie sposobu nauczania szkolnego oraz zakresu treści dotyczących wiedzy o życiu seksualnym człowieka, o zasadach świadomego i odpowiedzialnego rodzicielstwa, o wartości rodziny, życia w fazie prenatalnej oraz metodach i środkach świadomej prokreacji zawartych w podstawie programowej kształcenia ogólnego. W treści podstawy programowej nie występują słowa: zgwałcenie, przemoc, molestowanie. Uczeń, jeśli uczęszcza na zajęcia, dowiaduje się o seksualności w kontekście rodzi -

1 maj–czerwiec 2023
TEMAT NUMERU
Nie wiem, co u was zmieniło się po wejściu w pełnoletność, u mnie co roku odblokowuje się alergia na coś nowego :)
przemoc seksualna wobec kobiet /

cielstwa i zakładania rodziny, być może odnosząc mylne wrażenie, że stosunek płciowy może się odbyć jedynie między ludźmi, których połączyła miłość. Nierozwijanie tematu innego rodzaju zbliżeń, w tym niechcianych, marginalizuje osoby, które to spotkało, sprawiając, że mogą nie chcieć, ale również nie potrafić, na ten temat rozmawiać, co jest szczególnie istotne w przypadku karmiącej się ciszą przemocy seksualnej.

Według zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia Standardy edukacji seksualnej w Europie. Podstawowe zalecenia dla decydentów oraz specjalistów zajmujących się edukacją i zdrowiem osoby w wieku licealnym powinny dowiedzieć się o przeciwstawianiu się molestowaniu seksualnemu, samoobronie, a także posiąść umiejętność dochodzenia swoich praw seksualnych i rozpoznawać ich naruszenia. Nie jest to jednoznaczne wskazanie na konieczność uświadamiania młodych ludzi, czym jest zgwałcenie, ale z pewnością znajduje się tego dużo bliżej niż polskie prawo. Zupełnie oddzielną kwestią jest też faktyczny wygląd lekcji wychowania do życia w ro -

dzinie – młodzi dorośli, którzy edukowali się w polskich szkołach, częściej powiedzą, że na tych zajęciach oglądali film Galerianki czy Bejbi Blues, niż że dowiedzieli się czegoś istotnego i przydatnego.

Wygoogluj to sobie

Pozbawianie osób w wieku dojrzewania poprawnej edukacji seksualnej skłania ich do poszukiwań odpowiedzi na pojawiające się pytania w inny sposób: od znajomych czy z internetu. Często są to źródła niezweryfikowane, a informacje tam pozyskiwane mogą być mylące, nieprawdziwe i zagrażające bezpieczeństwu, a nawet brutalne (chociażby w przypadku niektórych kategorii filmów pornograficznych). Narusza to również prawo człowieka do dostępu do wiarygodnej wiedzy na tematy okołozdrowotne.

Po wpisaniu w wyszukiwarkę internetową hasła czy zostałam zgwałcona?, pierwsza karta wyników zawiera linki do portali częściej kojarzonych z serwisami plotkarskimi niż stronami udzielającymi wartościowych porad. Jeśli głos rozsądku nie podpowie, by omijać je szerokim ruchem i, co jeszcze gor-

sze, skieruje się uwagę do sekcji komentarzy, od razu odświeżeniu ulegną wszystkie stereotypy dotyczące przestępstw seksualnych. Dopiero pod koniec pierwszej strony wyników znajduje się link do strony Centrum Praw Kobiet – kilka wyników pod wyznaniem ze strony anonimowe.pl.

Za szklanym ekranem

Kolejnym źródłem informacji na ten temat są media. Problemem z tym medium jest przesiew informacji przez nie wykonywane. Z telewizji czy portali informacyjnych najczęściej dowiadujemy się o sprawach dotyczących osób sławnych lub przemocy ze szczególnym okrucieństwem.

W pierwszym przypadku niejednokrotnie napływają komentarze od fanów oskarżonej osobistości (najczęściej mężczyzny) zarzucające stronie oskarżającej chęć wyłudzenia pieniędzy, zdobycia sławy czy wybielenia swojej osoby (bo, przykładowo, w momencie odbycia stosunku była w związku małżeńskim z kimś innym). W Internecie, który jest najczęstszym miejscem upubliczniania opinii, o które nikt nie pytał, krążą negatywne,

08–09 / przemoc seksualna wobec kobiet TEMAT NUMERU

niejednokrotnie również obraźliwe uwagi. W oczywisty sposób takie zachowania zniechęcają do zgłoszenia zgwałcenia dokonanego przez osobę popularną – i to na każdym szczeblu popularności, w tym również jedną z bardziej lubianych osób w kręgu szkolnym. Obawa przed mową nienawiści i oskarżaniem sprawia, że poszkodowana woli przeżyć taką tragedię w samotności, nie domagając się sprawiedliwości. Należy zauważyć, że jednakową krzywdę co internetowi dręczyciele wyrządzają kobiety wnoszące fałszywe oskarżenia, bo takie postępowania również się zdarzają. Kłamstwo ma krótkie nogi, a gdy prawda o pobudkach za nim stojącym wychodzi na jaw, jest ona paliwem napędowym dla utwierdzania się w przekonaniu o chęci wyłudzenia czy znieważenia stojącym za każdym doniesieniem złożonym przeciwko wpływowej osobie.

Jedną z najgłośniejszych spraw, podczas których sławna osobistość została oskarżona o przemoc seksualną, było skazanie amerykańskiego producenta filmowego Harveya Weinsteina, której skutkiem było ponowne pojawienie się hasztagu #MeToo w mediach społecznościowych. Kulisy dziennikarskiego śledztwa, stojącego za ujawnieniem popełnionych czynów, zostały przedstawione w poruszającym filmie

Jednym głosem (ang. She said, reż. Maria Schrader). Przedstawia on kolejny z powodów, dla których kobiety obawiają się zgłaszać nieodpowiednie zachowania organom ścigania, a nawet informować o nich kogokolwiek, w tym osoby z najbliższego otoczenia – często wspólnego dla siebie i sprawcy. Kryje się za tym strach przed osobami znajdującymi się przy władzy, których jeden ruch może pozbawić ich szans na rozwój kariery i skreślić w danej branży.

Jeszcze innym problemem jest czerpanie wiedzy na temat przemocy seksualnej z doniesień o zbrodniach wykonanych ze szczególnym okrucieństwem. Przypadki tego typu nagłaśniane w mediach budują obraz zgwałcenia jako czegoś brutalnego. Sprawca nie zawsze musi wyrządzić ofierze dodatkową krzywdę fizyczną, grozić ostrym narzędziem czy doprowadzić do niechcianego stosunku w środku ciemnego lasu bądź w piwnicy. Brakuje świadomości, że zgwałceniem jest każdy akt seksualny, na który jedna ze stron nie wyraziła zgody – nieważne w jaki sposób i w jakim miejscu. Taką postawę buduje również polskie prawo, które w definicji zgwałcenia nie uwzględnia braku woli, o co od lat apelują kolejni Rzecznicy Praw Obywatelskich.

Z rodziną najlepiej na zdjęciu

Przerażający jest fakt, jak często sprawcą przemocy seksualnej jest osoba bliska ofierze: przyjaciel rodziny, rodzic czy partner. Skala tego zjawiska wciąż jest trudna do ocenienia, gdyż Polacy są bardzo skryci jeśli chodzi o ich życie intymne, a wspomniany już brak odpowiedniej edukacji i nieobalanie stereotypów prowadzi do zatrważających wniosków. Według raportu Ogólnopolska diagnoza zjawiska przemocy w rodzinie. Raport Kantar Polska dla Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej z października 2019 r. niemal co dziesiąty ankietowany zgadza się ze stwierdzeniami: w sprawachseksu żona zawsze powinna zgadzać się na to, co chce mąż oraz gwałt w małżeństwie nie istnieje (na oba zdania 5 proc. odpowiedziało zdecydowanie się zgadzam, a 4 proc. raczej się zgadzam). W obu przypadkach odpowiedzi twierdzącej częściej udzielili mężczyźni niż kobiety. Specjaliści wskazują, że właśnie ten brak świadomości o niezaprzeczalnej swobodzie w decydowaniu o swoim ciele, również w małżeństwie, jest powodem według nich zaniżonych statystyk występowania przemocy seksualnej w polskich domach (według powyższego raportu jest to 5 proc.). Problem ma dwojaką naturę. Z jednej strony Polki rzadko mają świadomość, że to co spotyka je w rodzinnym ognisku jest formą przemocy – i to nie tylko seksualnej. Wypowiedzi ekspertek przytoczone w książce Jacka Hołuba Beze mnie jesteś nikim wskazują na to, że kobiety najczęściej zgłaszają się po pomoc ze względu na przekonanie, że są ofiarami przemocy fizycznej i psychicznej, a jej seksualne aspekty wychodzą na światło dzienne dopiero podczas później przeprowadzanego wywiadu. Drugą stroną medalu jest wstyd przed przyznaniem się, że relacja intymna w małżeństwie pozostawia wiele do życzenia. Trudno jest przemóc się przed takim wyzwaniem w gronie najbliższych, a co dopiero na posterunku policji – a niestety w obu przypadkach można spotkać się z komentarzami, że na tym właśnie polega rola żony.

Najważniejsza rozmowa

Postępowanie karne w sprawie zgwałcenia zostało opisane w art. 185c kodeksu postępowania karnego. Stwierdza on, że przesłuchanie pokrzywdzonego, który składa zeznanie powinno ograniczyć się do wskazania najważniejszych faktów i dowodów. Zgodnie z art. 185c § 1a osoba pokrzywdzona może być przesłuchiwana jako świadek tylko raz i jedynie, gdy zeznania mogą mieć istotne znaczenie dla rozstrzygnięcia sprawy. Prze -

prowadza się je nie później niż 14 dnia od złożenia wniosku i odbywa się na posiedzeniu z udziałem biegłego psychologa, który, na wniosek pokrzywdzonego, może być tej samej płci (chyba, że będzie to utrudniać postępowanie). Biorą w nim udział również prokurator, obrońca, pełnomocnik pokrzywdzonego oraz, jeśli zostanie wyrażona taka wola, osoba pełnoletnia wskazana przez ofiarę. Na rozprawie głównej odtwarza się nagranie z przesłuchania oraz odczytuje z niego protokół. Ponowne przesłuchanie może mieć miejsce jedynie, gdy wystąpią okoliczności, które by tego wymagały. Nie odbywa się już ono w oddzielnym terminie, a jedynym udogodnieniem dla osoby pokrzywdzonej jest to, że może zeznawać na odległość z przekazem obrazu i dźwięku, ale tylko w przypadku, gdy sąd uzna, że istnieje obawa, że obecność oskarżonego może być krępująca dla poszkodowanego lub pogorszy jego stan psychiczny.

To tyle z teorii. Mimo że z pewnością wiele przesłuchań w sprawie zgwałceń jest prowadzona w sposób poprawny, zapewniający osobie poszkodowanej szacunek i godność, najgłośniej jest o tych, w których praca nie została wykonana poprawnie. Nic w tym dziwnego – potrzeba dużo odwagi, aby mówić o tak bolesnym przeżyciu. To, że niektóre ofiary decydują się wyjawić światu kulisy swojego przesłuchania, jest spowodowane złością i bezsilnością, które spowodowały zaistniałe nieprawidłowości.

W reportażu Beze mnie jesteś nikim Jacek Hołub przytacza rozmowę z Anną Błaszczak-Banasiak – byłą dyrektorką Zespołu do spraw Równego Traktowania Biura Rzecznika Praw Obywatelskich, adwokatką, a obecnie dyrektorką Amnesty International. Opowiada ona o napływających do biura RPO sygnałach o utrudnieniach, z jakimi spotykają się kobiety starające się zgłosić domową przemoc seksualną. Policjanci zniechęcają do składania zeznań i je odradzają, a wszelkie niespójności wykorzystują. Przestępstwa seksualne cechują się tym, że bardzo często osoby pokrzywdzone nie mają świadków, którzy poparliby ich wersję wydarzeń. Sprawia to, że zarzuty to słowo przeciwko słowu, a domniemanie niewinności staje się przekleństwem. Wszystko jeszcze bardziej komplikuje się, gdy osoba oskarżająca nie wpisuje się w stereotypowy profil ofiary przemocy seksualnej – roztrzęsionej i pokrytej ranami.

Wytyczne i rzeczywistość

W 2015 r. przyjęto procedurę postępowania z osobą, która doświadczyła przemocy seksualnej opracowane przez fun -1

maj–czerwiec 2023
TEMAT NUMERU przemoc seksualna wobec kobiet /

dację Feminoteka we współpracy z Biurem Pełnomocnika Rządu do Spraw Równego Traktowania. Zgodnie z nimi, policjanci powinni nie wygłaszać komentarzy dotyczących zdarzenia, wyglądu czy zachowania, a także nie osądzać i nie oceniać sytuacji. Nieprawidłowością jest również okazanie stosunku do sprawy. Poszkodowana ma prawo do obecności wskazanej przez nią osoby – o ile nie uniemożliwia to przeprowadzenia czynności albo nie utrudnia ich w istotny sposób (co nigdzie nie jest sprecyzowane).

Procedura ta, dostępna do pobrania nawet na oficjalnej stronie policji, wyróżnia jeszcze kilka podpunktów. Przede wszystkim funkcjonariusze powinni zaprosić osobę poszkodowaną w miejsce niedostępne dla innych, powiadomić o przysługujących jej prawach oraz kolejnych podejmowanych krokach. Policja powinna zagwarantować osobie pokrzywdzonej transport do placówki medycznej, udostępnić informacje o dostępnych formach poradnictwa psychologicznego, prawnego i rodzinnego, natomiast po przeprowadzeniu istotnego dla

sprawy badania lekarskiego – zapewnić osobie pokrzywdzonej możliwość umycia się oraz przebrania. Niestety braki kadrowe i brak odpowiednich szkoleń (bo i kto ma je prowadzić?) sprawiają, że niejednokrotnie praca policji odbiega od tej wyżej opisanej. Między innymi z tego powodu często nie dochodzi do złożenia zeznań bądź są one później wycofywane. Oczywiście są też ofiary, które odpowiedniej reakcji policjantów zawdzięczają później wymierzoną sprawiedliwość, spokój, a może nawet życie. Kolejną istotną kwestią jest kontakt osoby poszkodowanej z biegłymi sądowymi wykonującymi obdukcję oraz przeprowadzającymi badania ginekologiczne. Dla ofiary jest to najczęściej pierwsze obnażenie się po niechcianym stosunku, które nie bez przyczyny może być problematyczne. Biorąc pod uwagę fakt, że opieka ginekologiczna w Polsce pozostawia wiele do życzenia, również bez uwzględnienia czynnika popełnionej zbrodni, nietrudno domyślić się, że Polki, które zdobyły się na odwagę zgłosić przestępstwo zgwałcenia zwracają uwagę na brak empatii i delikatności osób

wykonywujących najistotniejsze z punktu widzenia śledztwa badania. Należy pamiętać, że wsparcie udzielone w pierwszych godzinach i dniach może mieć kluczowe znaczenia dla dalszego funkcjonowania ofiar. Zgodnie z raportem FRA Przemoc wobec kobiet wiktymizacja przez partnerów lub inne osoby powodowała, że ofiary traciły pewność siebie, czuły się bezbronne i pełne obaw, a także cierpiały z powodu licznych konsekwencji psychicznych: depresji (35 proc. w przypadku agresji ze strony obecnego lub poprzedniego partnera oraz 23 proc. w przypadku innej osoby), lęku (odpowiednio 45 proc. oraz 37 proc.), napadów paniki (21 proc. oraz 19 proc.), trudności ze snem (41 proc. oraz 29 proc.) i trudności w związkach (43 proc. oraz 31 proc.). Należy przy tym podkreślić, że spośród dziewięciu wymienionych w raporcie FRA długotrwałych konsekwencji psychicznych na cztery lub więcej cierpiało 38 proc. kobiet będących ofiarami przemocy seksualnej ze strony byłego lub obecnego partnera oraz 24 proc. kobiet skrzywdzonych przez inną osobę.

10–11 / przemoc seksualna wobec kobiet TEMAT NUMERU

Do zmiany

W Polsce wielokrotnie poruszany jest temat nieodpowiedniego szkolenia policjantów oraz niedoprecyzowania definicji gwałtu. Faktycznie, słowa art. 197 § 1 k.k.: Kto przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem doprowadza inną osobę do obcowania płciowego podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12 nie brzmią zbyt precyzyjnie. Co najważniejsze, nie ma tam wspomnianego braku zgody, który, zgodnie z międzynarodowymi standardami, powinien być wystarczający do orzeczenia przestępstwa – dotyczy to m.in. Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Postulat o zmianę definicji gwałtu w kodeksie karnym w celu podniesienia poziomu ochrony osób doświadczających przemocy seksualnej był już kilkukrotnie przedstawiany Ministerstwu Sprawiedli -

wości przez Rzecznika Praw Obywatelskich (ostatni raz w lutym 2022 r. przez Marcina Wiącka) – dotychczas nieskutecznie. W kontekście działania służb najbardziej rażący jest brak empatii i zrozumienia dla sytuacji ofiary zgwałcenia. Nawet nie biorąc pod uwagę konkretnego przestępstwa, można powiedzieć, że zgłaszanie sprawy na policję z reguły jest momentem pełnym silnych emocji. Ofiary zgwałcenia dodatkowo same w sobie są miejscem zbrodni – w idealnym (dla wszczynanego dochodzenia) przypadku nie powinny one myć się, prać ubrań czy pościeli. Tymczasem są to czynności, których pragną najbardziej, aby zmyć z siebie najokrutniejsze wspomnienia. Brak delikatności i profesjonalizmu przedstawicieli służb, a czasem również komentarze zupełnie nie na miejscu, dodatkowo wzmagają traumę. Zgłaszając popełnienie przestępstwa na policję, ofiara nie wie, jaki komendant lub komendantka będą je od -

bierać. Sondaż CBOS z marca 2022 r. wskazuje, że zaufanie do policji ma 63 proc. Polaków, natomiast do sądów – 33 proc. Są to wyniki niższe odpowiednio o 8 i 9 punktów procentowych w stosunku do 2020 r.

Na domiar złego według stowarzyszenia STER Przełamać tabu niemal 70 proc. spraw o gwałt w Polsce jest umarzanych. Natomiast szansa, by sprawca gwałtu trafił do więzienia wynosi 2,5 proc. Przyjęte wytyczne prowadzące do prześwietlania raczej ofiary niż sprawcy powodują, że brak wystarczających dowodów (np. w przypadku, gdy ofiara umyła się i wyprała ubrania zanim stawiła się na policji lub przekazała jej dowody) skutkuje tym, że często sami policjanci odradzają dalszego poszukiwania sprawiedliwości. Wiedzą oni, że walka z systemem i spowodowane przez nią rozdrapywanie ran będzie źródłem większego bólu niż starania powrotu do normalności bez udziału sprawcy, prokuratury, biegłych psychologów i policji. 1

maj–czerwiec 2023
TEMAT NUMERU przemoc seksualna wobec kobiet /

Tylko i aż tyle

Podczas edukacji nie tylko nie nabywamy odpowiedniej wiedzy na temat tego, czym może przejawiać się przemoc, lecz także nie poznajemy reguł, którymi należy się kierować, gdy już ona wystąpi. Przykładowo, w przypadku przemocy seksualnej, podczas nauki szkolnej uczniowie nie dowiedzą się co powinni zrobić po staniu się ofiarą zgwałcenia, gdzie szukać pomocy ani jakie prawa im przysługują. W przypadku przestępstwa zgwałcenia sprawą istotną zdaje się domniemanie niewinności sprawcy, które jest tej osobie gwarantowane. Choć wydaje się, że jednoczesne bycie wyrozumiałym dla sprawcy i ofiary jest niemożliwe, mija się to z prawdą. Osoby orzekające w sprawie przestępstw powinny być niezależne od końca do początku procesu, nie naruszając jednocześnie godności żadnej ze stron.

Błędne jest przeświadczenie, że przemoc seksualna dotyka tylko kobiet. Choć odsetek zgłaszanych przestępstw dokonanych na mężczyznach jest mniejszy, trudno jest kierować się tymi liczbami, wiedząc, ile czynników musi się złożyć, by do takiego zawiadomienia doszło. Nie da się ukryć, że płeć ofiary ma wpływ na trudności napotykane po drodze do sprawiedliwości, które nie sposób jest porównywać. To, że problemy męskiej części poszkodowanych nie zostały w tym artykule poruszone, nie znaczy, że nie są one obecne w naszym społeczeństwie –oby one także doczekały się rozwiązania. Należy pamiętać, by od ofiar zgwałcenia nie wymagać bohaterstwa. Często samo wstanie do pracy i kontynuowanie „poprzedniego” życia jest dla nich szczytem możliwości, zwłaszcza, gdy o zaistniałym przestępstwie nie wie nikt lub pojedyncze osoby z najbliższego otoczenia. To, czy będą gotowe zmierzyć się z trudnością opowiedzenia o prawdopodobnie jednym z najbardziej bolesnych i uwłaczających momentów ich życia, powinno zależeć tylko i wyłącznie od nich. To system powinien się zmienić, nie ofiary. Nie ma właściwej reakcji na traumę.

Jedną z fundacji działających w celu zmiany sytuacji jest Feminoteka. Na jej stronie można podpisać petycję Nie obwiniaj kobiet po gwałcie, domagającą się natychmiastowego wprowadzenia obowiązkowych szkoleń dla przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości, policji i biegłych sądowych z zakresu wtórnej wiktymizacji ofiar po gwałcie. Można tam również znaleźć wzory pism i inne istotne informacje – zarówno dla ofiar, jak i ich bliskich. 0

******************************************
12–13 / przemoc seksualna wobec kobiet
TEMAT NUMERU

włoska scena polityczna /

POLITYKA I GOSPODARKA

Pierwsza premierka Włoch

NazywamsięGiorgia,jestemkobietą,jestemmatką,jestemWłoszką,jestemchrześcijanką,nieodbierzeciemitego –powiedziała w 2019 r. Giorgia Meloni, przyszła premierka Włoch, w swojej najbardziej rozpoznawalnej przemowie.

TEKST: MARIA KRÓL

We wrześniu 2022 r. Europa zadrżała na wieść, że Giorgia Meloni, jedna z założycielek partii Bracia Włosi (wł. Fratelli d’Italia), wygrała wybory i została pierwszą w historii premierką Włoch. Zaskoczeniem jest, że w tak patriarchalnym (jak na warunki europejskie) społeczeństwie, wybierając kobietę do roli szefa rządu, Włosi wybrali też najbardziej prawicowy rząd od czasów Mussoliniego. Do duce Braciom Włoskim wcale nie jest daleko –bywa, że ich partii nie określa się jako narodowo-konserwatywnej, jak sami o sobie mówią, ale jako partię postfaszystowską, mimo że nie są nowym odłamem faszystowskich ruchów we Włoszech (symbolem Braci Włoskich jest płomień nawiązujący do symbolu Włoskiego Ruchu Społecznego, założonego w latach 40. przez zwolenników Mussoliniego).

GRAFIKA: HELENA KRÓL

Świetlana przyszłość Republiki

Podczas gdy ponad dziesięć lat temu Włochy dalej żyły ekscesami Berlusconiego, którego zachowanie stanowiło bezpośrednią obrazę ruchu feministycznego we Włoszech, Meloni została przez niego włączona do rządu jako ministra młodzieży w wieku 31 lat –uczyniło ją to najmłodszą ministrą w historii kraju. Nigdy nie zdobyła wykształcenia wyższego, bo sytuacja finansowa jej rodziny na to nie pozwalała, ale już jako nastolatka zaangażowała się w ruch studencki nowo utworzonej partii Sojusz Narodowy (wł. Alleanza Nazionale). Weszła do Izby Deputowanych w 2006 r. w wieku 29 lat. Berlusconi potem pisał o niej (w notatce z sesji plenarnej, którą wychwyciły kamery) jako o kobiecie upartej, despotycznej, zarozumiałej i chamskiej

Za co kocha się Giorgię?

Tym, co najbardziej zwróciło uwagę Włochów, jest jej stałość. Zdecydowanie wyróżniała się na tle innych przywódców partii prawico -

wych – np. Salvini niedługo wcześniej zabłysnął wchodząc, w koalicję z populistycznym Ruchem 5 Gwiazd (wł. Movimento 5 Stelle), którą później zerwał, licząc, że zostanie premierem.

Czemu Meloni tak dobrze radzi sobie w karierze politycznej? Jest wspaniałą mówczynią. Bardzo dobrze wypada w debatach publicznych, jest dobra retorycznie i sprawnie operuje narracją według tego, do której frakcji elektoratu się zwraca. Gdy w debatach ogólnonarodowych poruszany zostaje temat migracji, Meloni podkreśla np. potrzebę zrzucenia odpowiedzialności z państw członkowskich na Unię Europejską. Jeśli zwraca się do swojego włoskiego elektoratu, dokonuje lekkiej zmiany lingwistycznej – słowom o neutralnym wydźwięku nadaje negatywne znaczenie. Słowo migrant w jej przemowach brzmi już prawie jak obelga.

Czy jest tak źle, jak mówiono, że będzie? Na razie Włochy nie wystąpiły z Unii Europejskiej, mimo że Meloni nigdy nie pałała do niej sympatią. W dalszym ciągu sama stanowczo oddziela się od faszyzmu, choć faszyzm włoski nie ma się źle. Warto natomiast przenieść się na chwilę do regionów rządzonych przez Braci Włochów: Abruzji, Piemontu i Marche. Pod koniec lat 70. zalegalizowano we Włoszech prawo do przerwania ciąży do 90 dni od poczęcia, co brzmi dobrze, ale nie zawsze działa, z uwagi na istniejącą klauzulę sumienia lekarzy. W Abruzji, wbrew wytycznym Ministerstwa Zdrowia, wycofano z użycia pigułki aborcyjne i wprowadzono obowiązek grzebania wszystkich płodów, nawet bez zgody matki. W Piemoncie Bracia Włoscy dofinansowali organizacje antyaborcyjne, aby płaciły kobietom za rezygnację z przeprowadzenia aborcji. Meloni wielokrotnie zapewniała, że nie zamierza ruszać prawa aborcyjnego, ale już po jej zaprzysiężeniu w Umbrii zaczęto stosować nieuzasadnioną prawnie praktykę zmuszania kobiet do odsłuchania bijącego serca płodu przed przerwaniem ciąży. Z uwagi na to, że serce dziecka nie bije jeszcze w drugim tygodniu ciąży, często oznacza to wymuszanie kilkukrotnej wizyty w szpitalu przed przeprowadzeniem zabiegu. Jest więc lepiej, niż miało być, ale i tak nie zanosi się, żeby miało być dobrze. Umberto Eco w latach 90. napisał, że faszyzm jest jak puste opakowanie oparte na jednym paradygmacie: wyobcowaniu ze społeczeństwa i kompletnej dehumanizacji konkretnej grupy społecznej. W narracji Meloni taką grupą są wspomniani wcześniej migranci. Premierka podkreśliła wiele razy, że we włoskiej polityce migracyjnej nastąpiło błędne zrównanie terminów uchodźca i migrant. Pośrednio zarysowuje się znany schemat przywracania wielkości 1

maj–czerwiec 2023
czerwiec za pasem, a ja mentalnie dalej w kwietniu

i powagi kraju, jako że żadne poważne państwo nie dopuściłoby do sytuacji, w której nie może przyjąć „normalnych migrantów”, bo miejsce zajęli nielegalni przybysze, niestanowiący dodatniej wartości ekonomicznej. Podczas obchodów Dnia Wyzwolenia, Meloni rozwodziła się nad ostatecznym upadkiem faszyzmu oraz upodobaniem demokracji i wolności, której trzeba bronić poprzez wsparcie Ukrainy w trakcie wojny, ale w trakcie kampanii w 2018 r. nie miała problemu z towarzystwem Rachele Mussolini. Meloni, uznawana za faszystkę, jest też powszechnie znana ze swoich poglądów anty-LGBTQ+. Twierdzi, że jej opinie nie będą stanowiły problemu dla Brukseli, ale podkreśla, że jest zwolenniczką tradycyjnego modelu rodziny i opiera się poszerzaniu praw obywatelskich osób LGBTQ+, szczególnie tych dotyczących prawa do adopcji dzieci przez pary jednopłciowe. Sama była wychowywana wraz z siostrą przez samotną matkę. Mogła odwiedzać ojca na parę dni raz czy dwa razy do roku, aż wreszcie po jej jedenastych urodzinach, ojciec zdecydował się odciąć od córek całkowicie.

Przemowa, w której stanowczo przeciwstawiała się zastępowaniu matki i ojca w dokumentach tytułami rodzic 1 i rodzic 2, stała się tak kultowa i memiczna, że zdecydowała się zatytułować biografię w ten sam sposób (Io sono Giorgia).

Dalej cieszą się oglądalnością przeróbki muzyczne na Youtubie stworzone wokół jej słów io sono Giorgia, sono una donna, sono una madre, sono italiana, sono christiana (wł. jestem Giorgia, jestem kobietą, jestem matką, jestem Włoszką, jestem chrześcijanką).

Sukces wyborczy gwarantowany

Czemu Meloni wygrała? Warto przyjrzeć się całej włoskiej scenie politycznej. Atutem partii prawicowych była i jest rozpoznawalność ich przewodniczących. Z łatwością przypominamy sobie Berlusconiego czy Salviniego, bo szokowali swoimi poglądami i zachowaniem. Jeśli chodzi o polityków centrum czy lewicy –jakie nazwisko wpada do głowy? Aktualnie największym ugrupowaniem opozycyjnym, a wcześniej rządzącym, jest Partia Demokratyczna (wł. Partito Democratico). PD powstała w wyniku zjednoczenia ugrupowań centrolewicowych i centrowych w 2007 r. Została założona przez zwolenników rządu Romana Prodiego (dwukrotny premier Włoch w latach 1996–1998 i 2006–2008 oraz przewodniczący Komisji Europejskiej w latach 1999–2004). Po porażce w wyborach parlamentarnych w 2008 r., sekretarzem partii został Dario Franceschini. Po kolejnej porażce w 2009 r., Franceschini utracił władzę na rzecz Pier Lu-

igiego Bersaniego. Porzucił on swoją rolę, gdy w 2012 r. nie potrafił przemówić do członków partii, by wszyscy poparli ich kandydata w wyborach prezydenckich (najpierw Franca Mariniego, a potem Romana Prodiego). W 2013 r. PD zdecydowała się dołączyć do koalicji, której liderem został Matteo Renzi. Stał na czele partii do 2017 r. i w skrócie, w ciągu ostatnich sześciu lat, PD miała sześciu różnych przewodniczących. Chaos w ugrupowaniu brzmi bardzo włosko, ale niedziwne, że do Włochów przemówiła stabilność Meloni...

Bel Paese, 2022

Obserwujemy teraz moment historyczny we włoskiej kulturze politycznej: dwóm największym ugrupowaniom przewodniczą dwie kobiety. Meloni, 46-latka, eurosceptyczka, matka, żona, chrześcijanka, przeciwna faszyzmowi, ale o poglądach konserwatywnych. Jej przeciwniczka polityczna to Elena Ethel Schlein, zwana czasem włoską Alexandrią Ocasio-Cortez. W skrócie: Elly jest 37-latką, urodzona w Szwajcarii, córka Włoszki i Amerykanina żydowskiego pochodzenia. W przeciwieństwie do Meloni, Schlein zdobyła wykształcenie wyższe na Uniwersytecie Bolońskim w dziedzinie prawa i jako wolontariuszka brała udział w kampanii wyborczej Baracka Obamy. Młoda kobieta o poglądach lewicowych, od lat żyjąca w związku homoseksualnym, „komunistka” – bo we Włoszech każdy, kto nie jest za prawicą, jest komunistą.

Elly rozpoczęła swoją karierę polityczną właśnie w Partii Demokratycznej, ale później porzuciła ją na rzecz bardziej lewicowej partii Possibile (pl. Możliwe). Do PD wróciła parę miesięcy temu, ogłaszając swoją kandydaturę na nową przewodniczącą. Jej wizja nowej polityki włoskiej zakłada połączenie tradycyjnych lewicowych poglądów z postulatami ekologicznymi. Schlein opowiedziała się m.in. za przyspieszeniem ciągle odraczanej zielonej transformacji i odejścia od paliw kopalnych. Bardzo ważna jest dla niej też reprezentacja osób LGBTQ+, obrona zagrożonej wolności kobiet oraz ochrona migrantów przed ksenofobicznymi decyzjami rządów prawicowych.

Czy Schlein będzie lekarstwem na chaos Partii Demokratycznej? Trudno powiedzieć, równie dobrze mogą ją za rok odwołać. Mimo wszystko jest powiewem świeżości. Poprzedni przewodniczący nie potrafili przeprowadzić koniecznych reform strukturalnych w ugrupowaniu, przedstawiali wyborcom czcze obietnice w polityce probiznesowej, ciągle oponowali za kompromisem „ale również”, przez co nie do końca wiadomo było, w którą stronę zmierzają.

Schlein nie wyklucza możliwej współpracy z byłym przewodniczącym PD, Matteem Renzim, lub z lewicowym Ruchem 5 Gwiazd

(wł.   Movimento 5 Stelle). Przeszkodą może być jednak sprzeciw tych drugich przed militarną pomocą Ukrainie i surowym sankcjom na Rosję. Schlein wypowiadała się w przeszłości krytycznie o dostawach broni, ale obecnie uważa je za niezbędne (dodając, że nie zastąpią one konstruktywnego dialogu, który powinien odgrywać główną rolę). Na ten moment poparła wizytę Meloni w Kijowie i deklaruje wsparcie dla Ukrainy.

Cała ekscytacja postacią Elly Schlein brzmi jednak jak próba stworzenia drugiego bieguna dla Giorgi Meloni. Jest młodą polityczką, ale niektórzy zarzucają, że szkoły prywatne i wykształcenie prawnicze nie pokazały jej realiów życia biedniejszych Włochów, do których Meloni przemawia z łatwością.

Włochy na drodze do upadku

Na zajęciach z włoskiego systemu politycznego profesor zaczął od komentarza, że gospodarka włoska nic tylko spowalnia, a my powinniśmy się przebranżowić jeszcze zanim weszliśmy na dobre na rynek pracy. Włosi nie radzą sobie z kryzysem migracyjnym (w kwietniu 2023 r. konieczne było wprowadzenie stanu wyjątkowego w związku z wysoką liczbą przybyłych osób), szokując pozostałe państwa europejskie rozkazami zawracania łodzi migrantów. Meloni stroi miny, słysząc o gejach i aborcji, a za rogiem czai się kryzys fiskalny. Zarówno Schlein, jak i Meloni (w odróżnieniu do Salviniego i Berlusconiego) opowiadają się za Ukrainą, ale sami Włosi trochę mniej... Według danych z grudnia 2022 r. tylko 30 proc. Włochów popiera wysyłanie broni Ukraińcom, a 42 proc. wyraża poparcie dla Ukrainy, dopóki z jej terytorium nie wycofają się rosyjskie oddziały.

Gdy Meloni w lutym odwiedziła Kijów, dziennikarze na konferencji prasowej próbowali dopytać, co myśli o Berlusconim i jego opiniach o „reżimie Zelenskiego” oraz ataku na autonomiczne republiki w Donbasie. Meloni starała się sama nie poruszać tematu, ale nie broniła dobrego imienia byłego premiera, gdy prezydent Ukrainy skrytykował dosadnie jego brak wyobraźni.

Meloni może stanowić poważne zagrożenie dla pozycji Włoch i rozwoju Unii Europejskiej, a patrząc na przykład regionów rządzonych przez Braci Włoskich, można zakładać, że stanowi też zagrożenie dla praw aborcyjnych. Faszyzm we Włoszech jest prawnie zabroniony, co nie zmienia faktu, że pamięć o faszystach nigdy nie obrosła w kulturze zdecydowaną nienawiścią. Meloni może próbować się odcinać od nieprzychylnych komentarzy, co nie zmienia faktu, że fascynacja Mussolinim w partii ma się dobrze. Faszyzm (niestety) nigdy nie umarł. 0

14–15 / włoska scena polityczna
POLITYKA I GOSPODARKA

Elektryczne auta vs e-paliwa

Od 2035 r. nie będzie możliwa rejestracja nowych aut spalinowych – Rada Unii Europejskiej pod koniec marca

ostatecznie przegłosowała nowe przepisy. Mają one jednak pozwolić na sprzedaż pojazdów napędzanych paliwami syntetycznymi. Czy ten wyjątek istotnie wpłynie na przyszłość europejskiej motoryzacji?

TEKST: MATEUSZ FORNOWSKI

Projekt zakazu rejestracji nowych osobowych aut spalinowych od 2035 r., będącego częścią pakietu klimatycznego Fit for 55, został zaproponowany przez Komisję Europejską już w lipcu 2021 r. Celem nowych przepisów jest przyspieszenie dekarbonizacji sektora motoryzacyjnego – transport drogowy odpowiada za około jedną piątą wszystkich unijnych emisji dwutlenku węgla.

Na samym końcu procesu legislacyjnego, z początkiem marca 2023 r., zgodę dla procedowanych regulacji wycofały Niemcy, a wraz z nimi m.in. Polska i Włochy. Powodem była chęć ochrony rodzimego przemysłu z branży motoryzacyjnej, w tym producentów części do pojazdów spalinowych. Ich obroty spadłyby przez upowszechnienie samochodów elektrycznych, których budowa mocno różni się od dotychczas używanych pojazdów. Wraz ze spadkiem przychodów, likwidowano by również miejsca pracy.

Niemcy uzależniły więc poparcie dla zakazu rejestracji „spalinówek” od uwzględnienia w nim wyjątku dla aut napędzanych paliwami syntetycznymi (e-paliwami). Uznawane są one za ekologiczne zamienniki dla tradycyjnych paliw. Wytwarzane są np. z węgla, gazu ziemnego czy biomasy i stosować je można w popularnych układach spalinowych (po odpowiednich dostosowaniach technicznych). Rada UE ostatecznie zgodziła się na taki kompromis, choć szczegóły dotyczące e-paliw mają zostać ustalone dopiero w kolejnych miesiącach.

Mniejszy popyt na e-auta?

Furtka w prawie w postaci umożliwienia rejestracji pojazdów na e-paliwa teoretycznie pozwala producentom pojazdów na utrzymanie dotychczasowych, sprawdzonych modeli spalinowych w ofercie przez kolejne lata, a tym samym na spowolnienie rozwoju nowych konstrukcji elektrycznych. Dzięki temu koncerny mogłyby rozłożyć w czasie wydatki na badania związane z projektowaniem i dopracowywaniem e-aut. Przede wszystkim jednak przepisy w przyjętej formie zrównałyby szanse producentów, którzy zdążyli już sporo zainwestować w elektromobilność (np. Volkswagen czy

Mercedes-Benz) oraz tych, którzy z tym zwlekali – np. Mazda czy Toyota, choć ta druga skupiła się na rozwoju silników hybrydowych, stając się liderem w tym segmencie.

Po kilku tygodniach od głosowania Rady UE nie widać jednak, aby przyjęty kompromis miał jakkolwiek spowolnić dekarbonizację sektora. Koncerny, które już od jakiegoś czasu komunikowały ambitniejsze cele, niż zakładała Bruksela, nie zamierzają zmieniać swoich planów – grupa Volkswagena chce, żeby e-auta stanowiły 80 proc. jej sprzedaży już w 2030 r., a wszystkie nowe modele wprowadzane do oferty Mercedesa po 2025 r. mają być elektryczne. Na początku kwietnia także Toyota ogłosiła, że do 2026 r. zaprezentuje 10 nowych elektrycznych modeli. Skoro nawet japoński gigant włącza się do walki o status lidera elektromobilności, może to oznaczać, że producenci pojazdów niekoniecznie zechcą skorzystać z prawnego wytrychu i to e-samochody, a nie e-paliwa pozostaną przyszłością motoryzacji.

W sieci ładowarek

Wyzwaniem dla dalszego rozwoju elektromobilności będzie utrzymanie odpowiednio szybkiego tempa budowy nowych punktów ładowania pojazdów – bez nich użytkowanie e-aut będzie zwyczajnie niewygodne. Coraz większe wymagania dotyczące gęstości infrastruktury narzuca Unia (zwłaszcza w obrębie kluczowych szlaków komunikacyjnych będących elementem transeuropejskiej sieci TEN-T), a w Polsce dodatkowe cele wyznacza ustawa o elektromobilności. Mimo tego, obecnie stacji ładowania wciąż powstaje za mało – stowarzyszenie ACEA szacuje, że bieżące tempo ich rozbudowy nie pozwoli na płynną dekarbonizację sektora, tym bardziej, że pomiędzy krajami członkowskimi UE istnieją duże dysproporcje w zagęszczeniu sieci (co utrudnia np. ruch transgraniczny).

Biorąc pod uwagę trudności związane z rozwojem infrastruktury do ładowania, można by powiedzieć, że paliwa syntetyczne doskonale wypełniłyby powstającą lukę. Byłoby tak, gdyby nie fakt, że nie zaczęto jeszcze ich produkcji na szeroką skalę (koncerny paliwowe prowadzą tyl-

ko programy pilotażowe), a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że raczej nie nastąpi to też w najbliższych latach. Docelowo do ich wytwarzania wykorzystywany miałby być dwutlenek węgla pozyskany z atmosfery, jednak technologie na to pozwalające nie są jeszcze odpowiednio rozwinięte. Ponadto koncerny naftowe, starając się wyprzedzić rynkowe zmiany, od lat inwestują w rozwój OZE oraz sieci dystrybucji, żeby być w stanie zmienić stacje benzynowe w huby ładowania pojazdów. Zwiększenie nakładów na rozwój e-paliw mocno podbiłoby koszty ich działalności, a korzyści z dywersyfikacji przychodów poprzez wprowadzenie nowych produktów do oferty mogłyby być niewspółmierne do poniesionych wydatków. Stąd nawet w oczach firm paliwowych, które potencjalnie najmocniej skorzystałyby na przyjętym przez UE kompromisie, przyszłość motoryzacji leży w autach elektrycznych.

„Bawara” robi brrrrr

Warto jednak nadmienić, że przyjęty przez Radę UE zakaz rejestracji aut spalinowych od 2035 r. dotyczy tylko pojazdów nowych – na rynku wtórnym dalej będzie możliwy handel „spalinówkami”. Choć paliwa syntetyczne raczej nie uratują spalinowych modeli w takiej skali, jak się spodziewano, producenci części do tego typu pojazdów wcale nie będą musieli zamykać fabryk. Popyt na komponenty zostanie utrzymany właśnie ze strony użytkowników kilkulub kilkunastoletnich już wtedy pojazdów spalinowych, które będą wymagały coraz częstszych remontów i napraw. Dodatkowo, przez transformację łańcuchów dostaw i przestawienie produkcji w całym sektorze na wytwarzanie aut elektrycznych, części do aut spalinowych staną się droższe, a to poprawi rentowność ich producentów. Skala ich działalności bez wątpienia ulegnie jednak zmniejszeniu, a dotychczasowe el dorado się skończy. Również takie przedsiębiorstwa ostatecznie będą musiały zacząć produkcję komponentów do e-aut – w innym wypadku stracą swoją pozycję na rynku. Miejmy nadzieję, że w zamian za to następne pokolenia zyskają zdrowsze środowisko. 0

maj–czerwiec 2023 POLITYKA I GOSPODARKA przyszłość motoryzacji /

Żadna z dróg nie prowadzi do Rzymu

Gdy tylko wracam do rodzinnego miasta, staram się spotykać ze starymi znajomymi – nie inaczej było w majówkę. Szczególną przyjemność sprawiają zawsze wyjścia z konkretnym kumplem, Kajetanem, którego znam, bagatela, całe moje życie. Z czasem kontakt zanikał, lecz przy każdej nadarzającej się okazji udawało się go nam odnowić. Jest to ważne zwłaszcza dlatego, że owego kumpla uważam za najbardziej interesującą znaną mi osobę. Łeb jak dwa sklepy. Standardowo wymieniliśmy się opiniami na temat ostatnio przeczytanych książek, obejrzanych filmów czy ulubionej muzyki. Analizowaliśmy politykę, czyniliśmy przewidywania jesiennych wyborów. Kolejne godziny mijały, a tematy nam się nie kończyły, nigdy też nie zapadła cisza. Mieliśmy naprawdę nieograniczony wybór.

Ostatnia myśl szczególnie rozbawiła mojego znajomego. Czy naprawdę wybór jest nieograniczony? A może to zaledwie iluzja? Na co dzień podejmujemy kolejne decyzje i wydaje nam się, że dopóki żyjemy na Zachodzie, w kraju demokratycznym, to w istocie posiadamy możliwość wolnego wyboru. Jednak, nawet gdy by chciał, to przecież nie wziąłby stojącej na stoliku obok nas filiżanki z herbatą i nie rozbiłby jej o ścianę precyzyjnym rzutem. Fizycznie mógłby to zrobić, lecz uwarunkowania społeczne i świadomość konsekwencji będą go przed tym blokować. To właśnie te granice hamują nas przed niektórymi zachowaniami i decyzjami. Wiedza o tym, że obranie konkretnej ścieżki niosłoby za sobą negatywne skutki. I choć w teorii jesteśmy w stanie do konać najróżniejszych rzeczy – wykrzyczeć się na środku ulicy, zalać notatki z wykładu czy wyjechać nagle na koniec kontynentu – to w praktyce na żadną z nich się nie zdecydujemy. Nie rzucimy studiów bez przyczyny. W głębi serca czujemy iluzoryczność wolnego wyboru.

Świat czyni to prawdziwie smutnym. Świadomość, że każda nasza decyzja pozbawiona jest większego znaczenia, bo do jej podjęcia zostaliśmy zaprogramowani. Chodzimy najróżniejszymi ścieżkami, wierząc, że na końcu każdej z nich czeka Rzym – Cel naszego życia. Jednak z każdą godziną, każdym dniem i rokiem ten Cel odsuwa się od nas. Celem było lub będzie zdanie matury, skończenie studiów, założenie rodziny, może przygarnięcie psa. Z każdym ukończonym pośrednim celem pojawia się nowy, odciąga naszą uwagę, a ten najważniejszy, ostateczny, ucieka, odbiega coraz dalej. Zaczyna tracić znaczenie. Nic nie ma znaczenia. Iluzorycznie wybieramy, wstępujemy na kolejne drogi, lecz żadna z nich nie prowadzi do Rzymu.

Rozważania te nie są próbą uniknięcia odpowiedzialności, lecz wnioskami po długich obserwacjach bliskiego i dalszego otoczenia. Jest to pewien sposób, zbudowany na emocjo-

nalnych sprzecznościach, pozwalający na ciche przechodzenie przez kolejne etapy w życiu. Pandemia wielu odebrała słynny czas „studenckiego życia”. Z jednej strony odczuwamy samotność, najstraszliwszą z uczuć, kiedy uważamy, że w otaczającym nas tłumie nie ma ani jednej osoby, której możemy zaufać. Z drugiej jednak czujemy się dobrze ze sobą, potrafimy organizować czas w taki sposób, by nie myśleć i nie doświadczać tego braku. Kwestionujemy sens danego etapu życiowej wędrówki, a mimo to go kontynuujemy – nie czujemy zadowolenia z wybranego kierunku studiów, lecz po większości z nich można trafić do korpo, po co więc szukać innego?

I chociaż miotamy się po różnych drogach, szukamy tej z poprawnym drogowskazem, to ani razu nie stajemy, wciąż przemy do przodu. Są to swoiste emocje Schrödingera. Stajemy się niczym maszyna – nawet jeśli kolejne zadania są pozbawione znaczenia, to je wykonujemy. Ciemna odpowiedź na pytanie o sposób przeżycia życia. Bo, co najważniejsze, rozważania te oscylują zawsze wokół pytania „jak”, a nie „czy” spędzić swój czas na Ziemi. I są dni, kiedy przyklasnę tej filozofii. Jednak naturą ludzką nie jest godzić się na wyłożone zasady – aby istnieć, człowiek musi się buntować. I tamtego wieczora znajomy dostrzegł iskierkę buntu w moim oku. Zapytany wcześniej o ulubione filmy pod względem emocjonalnym, bez wahania odpowiedziałem Władca Pierścieni. Zarówno w dziełach Tolkiena, jak i ich adaptacjach, pod piękną opowieścią ukryta jest pewna filozofia, dająca nadzieję nawet w chwilach, gdy wydaje się, że zniknęła ona cała. Nikt prawie nie wie, dokąd go zaprowadzi droga, dopóki nie stanie u celu Nie oznacza to życia bez trosk czy planów na przyszłość. Są one jego naturalnymi elementami, zawsze będą jego częścią. Rzuca jednak inne światło na podróż do Wiecznego Miasta. Nie cel ostateczny się liczy, ten pozbawiony jest znaczenia. Sens ma nasza wędrówka, mijane każdego dnia krajobrazy, spotykani inni podróżnicy. Istotnie, żadna z dróg nie prowadzi do Rzymu, gdyż każda ma swój niewidoczny koniec. I dopóki nie staniemy na jej krańcu, nie będziemy wiedzieć, czym on jest. Ważnym jest, by nie wypatrywać nieustannie zakończenia drogi, lecz cieszyć się mijanym otoczeniem. Nie zastygać w bezruchu na rozdrożu, tylko rozglądać się za nową ścieżką. Aby coś znaleźć, trzeba poszukać. Zazwyczaj, kiedy się szuka, w końcu się cośznajduje,niezawszejednakdokładnieto,o cochodziło. 0

Maciej Bystroń-Kwiatkowski

Za dnia student, wieczorami dziennikarz, w wolnych chwilach prezes Magla. Domowy filozof i obserwator świata, fanatyk historii, entuzjasta After Dark i The Perfect Girl. Legenda mówi, że obserwowali go kiedyś skauci Liverpoolu.

/ red. Bystroń zastanawia się, czy tok myślenia Tylera Durdena nie był prawidłowy 16–17

Trochę kultury

Polecamy:

21 FILM Nie potrzebujemy (obecnych) adaptacji gier wideo

Nieudane filmowe adaptacje gier

23 MUZYKA Idzie lato, idą festiwale!

Zapowiedź sezonu festiwalowego

28 SZTUKA Trzy twarze czytelnictwa

Felieton o czytelnictwie

Bitwy senne

ALICJA UTRATA

Otwieram oczy i zastanawiam się nad swoim obecnym położeniem. Czy coś się zmieniło od ostatniego uchowanego w mojej pamięci obrazu? Rzeczywistość nie zarysowuje się od razu, minie kilka chwil, zanim na nowo odczuję otaczającą mnie przestrzeń. Może to właśnie w tym momencie jestem sobą bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Lekko skołowana, próbująca odnaleźć drogę. Swoją. W tym konkretnym przypadku będzie to droga powrotna do pewnego stanu.

Może to właśnie wtym momencie

jestemsobąbardziejniżkiedykolwiek przedtem.

Opcje są trzy – będzie lepiej, tak samo albo tylko gorzej. Oczywiście zamykając swe słodkie ślepia, liczyłam na poprawę chwilowego samopoczucia czy też ogólnej jakości mojego życia. A może po prostu lubię spać. To też na pewno. Często jednak zdarza się, że sen przywołuję na zawołanie w ramach mechanizmu obronnego. Odgradzam się od dobrze znanego mi świata, w którym przez większość czasu dzieją się złe rzeczy. Nie mi konkretnie, ale ile w nim na co dzień smutku i boleści. A może właśnie ten krótkotrwały letarg, który następuje po śnie, jest momentem najwyższego akme. Co jeśli tylko wtedy jesteśmy w stanie dojrzeć prawdę – o sobie, całym sensie istnie -

nia i procesie funkcjonowania świata? Czy to samo czeka nas po śmierci – wszechstronna wiedza, ale obok nas nikt do dzielenia się jej tajnikami, skoro wszyscy bylibyśmy na równym poziomie? Być może skończymy jak te samotne, dryfujące w kosmosie meteory.

Niekoniecznie wiele na (wymuszonym) śnie zyskuję. To, co chciałam, by odeszło, wraca. W mniejszym lub większym natężeniu. Czasem jednak siła mojego umysłu postanawia się bronić i wysyła ciekawe obrazy. Podświadoma próba podniesienia samej siebie na duchu nie spełza wtedy na niczym. Skupiam się później na przekazanych mi bodźcach, co często prowadzi mnie do zadowolenia ze swoich potencjalnych możliwości. Skoro mój mózg potrafi wymyślić tak skomplikowane scenariusze, kiedy mi na tym najmniej zależy, to musi drzemać we mnie ziarno geniuszu. Gorzej, gdy kolorowy sen nie nadchodzi, a we mnie naradza się jedynie zgorzkniałe podirytowanie swoim zachowaniem. Zmarnowana godzina lub godzin kilka obarczają mnie kolejną czarną chmurą myśli i, przykrywając mgłą jakiekolwiek ostatnie resztki racjonalizmu, zaczynają dusić mnie jeszcze bardziej. 0

kultura /
fot. Hanna Dąbrowska
maj–czerwiec 2023

Wygraj z ChatGPT

Sztuczna inteligencja staje się wynalazkiem na miarę prasy Gutenberga i stanowi równie obiecujące pole do rozwoju. Neurolog kognitywny przedstawia, jakie szanse mają ludzie w starciu z uczącą się technologią.

Modernizm w XXI w. przybrał całkowicie nowe oblicze. Technologia, pomimo intrygujących rozwiązań, nie potrzebuje wymyślnych fizycznych form. Nie potrzebujemy latających samochodów, a poza atmosferę możemy wyjść w parę minut. Wystarczy wszechobecny kod, którego splątanie tworzy swoisty „umysł” działający we wszystkich urządzeniach wykorzystywanych przez nas na co dzień. Lubimy, gdy technologia rozwiązuje za nas nasze problemy, gdy nie musimy nad nimi myśleć ani zastanawiać się. Wolimy wyszukać rozwiązanie w sieci, wrzucić w kalkulator, przeczytać opinię innych zamiast stworzyć swoją własną. Zdolność szybkiego uczenia się i przekazywania wiedzy była kiedyś czynnikiem wyróżniającym ludzi, obecnie na tej podstawie stworzyliśmy algorytmy, zdolne do „nauki”, tworzenia symulacji prób i błędów, aby stworzyć model optymalnego rozwiązania sytuacji. Czy w takim razie wyciągając swój telefon, tak naprawdę wchodzimy w kontakt z inteligencją większą od naszej?

Prorok spokoju

Stanilas Dehaene uspokaja czytelników już od samego początku swojej pracy. Pokazuje, że tak, komputery i maszyny liczące są wyjątkowo błyskotliwe, potrafią niewiarygodnie szybko wyliczyć, określić i przedstawić odpowiedź, jednak w porównaniu z ludźmi, jest to zaledwie ułamek możliwości umysłu. Większość zachwycających nas zdolności sztucznej inteligencji odpowiada procesom neurobiologicznym, które w mózgu zachodzą w ciągu 200–300 milisekund! Jak się uczymy? jest książką przepełnioną nie tyle optymistycznym, bezkrytycznym zachwytem, laurką dla ludzkich możliwości, co analizą stanu faktycznego, który wzbudza w autorze widoczny na każdej stronie entuzjazm. Książka Dehaene’a zachowuje specyfikę pracy naukowej. Czytelnik jest prowadzony przez całą tematykę jak podczas prywatnych korepetycji, w nową szkołę myślenia. Prosty język nie powoduje dodatkowych komplikacji, niepokoju, braku wiary w swoje zdolności mentalne. Przedstawiona praca naukowa po-

wstała w 2021 r. i dlatego odwołania kulturowe, pozostają w znacznym stopniu aktualne. Całość składa się z dziesięciu rozdziałów i zakończenia będącego propozycją zaimplementowania zdobytych informacji w praktyce. Dwa początkowe rozdziały składają się na część pierwszą, w której dowiadujemy się, czym jest uczenie się, jak należy je naprawdę rozumieć, czemu my się uczymy, a komputer się „uczy” (kwestia skomplikowania procesów poznawczych) i dlaczego to my jesteśmy skuteczniejsi w tym procesie. W drugiej części przyglądamy się bezpośrednio kształtowaniu mózgu i procesów umysłowych. Autor podsuwa bardzo ciekawe pytania do naszej codzienności, zachwyca się zmieniającym umysłem dziecka (którego zdolność do poznawania nowych informacji przewyższa naszą tysiąckrotnie), zastanawia nad wpływem kultur i wykorzystaniem nietypowych rozwiązań umysłu, które czynią go niepowtarzalną strukturą organizmu. Wreszcie część trzecia, zaczynająca się rozdziałem siódmym i trwająca już do końca, stanowi swoisty poradnik dla czytelnika, w jaki sposób zoptymalizować wiedzę i wykorzystać najlepiej te zasoby. Pytanie brzmi, czy nie mamy do czynienia z fałszywym prorokiem?

Jak uwierzyć?

Autor poświęcił swoją karierę neurologiczną właśnie badaniu działania umysłu i doszukiwaniu się odpowiedzi na pytania dotyczące procesu nauczania i jego degeneracji. Nie są mu obce żadne problemy odnotowane w nauce pochodzące ze schorzeń narządów czy sytuacji specyficznych. Opowiada o trudnych sytuacjach, jak chociażby koszmarne, rumuńskie domy dziecka, powstałe w wyniku polityki społecznej Nicolae’a Ceausescu (sekretarza generalnego Rumuńskiej Partii Komunistycznej a później prezydenta Rumunii), gdzie niepilnowani podopieczni doświadczali stałych urazów psychicznych. Stanislas Dehaene sam miał okazję do zbadania zmian, które nastąpiły w tych młodych organizmach, co jedynie potwierdza autentyczność głoszonych przez niego tez i przekonań, wynikających nie z książkowej wiedzy i analizy informacji dostawanych, lecz własnej, pogłębionej pracy.

Przekaz na przyszłość

Książka Dehaene’a powinna stanowić pozycję obowiązkową nie tylko na półce każdego młodego psychologa. Znajdzie swoje miejsce również w publicznych bibliotekach oraz księgozbiorach specjalistów. Na szczęście jej prostota przekazu oraz dostępność formy czy ubarwienie kolorową wkładką, umożliwiającą wizualizację opisywanych teoretycznie eksperymentów, pozwala każdej osobie zadającej sobie pytanie jak się uczymy? na sięgnięcie po nią bez strachu. Jako ludzkość nie mamy powodu do strachu przed dominacją sztucznej inteligencji, dopóki sięgamy po wartościowe produkcje, które uczą nas tego, jak sami myślimy. Ta wiedza daje nam przewagę… jak dotąd. 0

Jak się uczymy? Dlaczego mózgi uczą się lepiej niż komputery... jak dotąd

Stanislas Dehaene Copernicus Centre Press Warszawa, 2021

ocena: 88888

dym szkodzi twoim
dzieciom, rodzinie i przyjaciołom
18–19 / mózg czy chatgpt? KSIĄŻKA
TEKST: JAN ILNICKI źródło: materiały prasowe

Jak rozpoznać prawdziwe zło?

TEKST: MARTYNA KĄDZIOŁA

Wten sposób można sparafrazować zdanie użyte przez Remigiusza Mroza, w jego najnowszej książce pod tytułem Langer Ta lektura to spotkanie z uosobieniem największego zła, po którym zostaje przerażenie, konsternacja i potrzeba przemyślenia tego, czego się doświadczyło.

Piotr Langer jest znany większości czytelników z najbardziej rozpoznawalnej serii Mroza, z Joanną Chyłką w roli głównej. Kto czytał lub oglądał serial, wie, że osobna pozycja opisująca losy tej postaci nie może być łatwym przeżyciem dla czytelnika. Można czuć się spokojnie. Wcale nie trzeba najpierw przebrnąć przez 16 tomów o prawniczce. Jej osoba wspominana jest kilkukrotnie, ale jej nieznajomość nie powoduje problemów z odnalezieniem się w fabule. Według czwartej strony okładki główny bohater nie wymaga opisu. Ten fakt nie powinien dziwić, bo jak można opisać człowieka, który patrzy na kobietę i myśli, gdzie najlepiej uderzyć młotkiem, aby połamać jej najwięcej kości?

Podczas akcji charytatywnej Langer poznaje Ninę Pokorę. Atrakcyjna brunetka wpada mu w oko, co w jego przypadku znaczy, że wybrał ją sobie na kolejną ofiarę. Kobieta intryguje go jeszcze bardziej, gdy zachowuje się tak, jakby nie przeszkadzał jej fakt, że Piotr ma przypiętą łatkę „Sadysty z Mokotowa”, który w przeszłości zabił dwie osoby i spędził z ich zwłokami 10 dni w mieszkaniu. Przez całą rozmowę Langer wyobraża sobie tysiące sposobów torturowania Niny, dlatego jeszcze bardziej cieszy się, gdy ich spotkanie przenosi się do jego mieszkania. Nie wie, że kobieta ma wobec niego konkretny plan. W międzyczasie dochodzi do odkrycia podwójnego morderstwa, dwa ciała zostały odnalezione w lesie, całkowicie pozbawione organów wewnętrznych. Prowadząca sprawę prokurator Karolina Siarkowska jest pewna tożsamości sprawcy. Dowodów oczywiście nie ma, ale kobieta wręcz obsesyjnie podąża za Langerem, aby doprowadzić do sprawiedliwości.

Coś bez czego ta książka nie miałaby racji bytu, to wgląd w psychikę Langera. W rozdziałach temu poświęconych czytelnicy cofają się do

dzieciństwa Piotra, aby odkryć, skąd wzięło się w nim zło. W jego domu od zawsze panowała przemoc. Ojciec wmawiał mu, że jest lepszy od innych i nigdy nie może dać sobą pomiatać. Czytelnicy są świadkami sytuacji, w których po raz pierwszy odczuwa nienawiść, zakochuje się, przeżywa zdradę i złamane serce. W wieku 13 lat zabija swoją pierwszą ofiarę, a z racji tego, że dzięki ojcu udało mu się uniknąć jakichkolwiek konsekwencji, stwierdza, że właśnie tak powinien obchodzić się z ludźmi, którzy go zranili albo których uznał za gorszych. Te doświadczenia sprawiły, że zamienił się w bestię, która zabija, aby zaspokoić swoje żądze, uciekając się do najbardziej drastycznych metod. Piotr dzieli się swoimi wspomnieniami z Niną, opowiada o nich w taki sposób, jak gdyby chodziło o błahą rzecz. Nie posiada kręgosłupa moralnego, według niego każdy człowiek choć raz myślał o morderstwie, tylko nie każdy miał w sobie tyle odwagi, żeby rzeczywiście się go dopuścić. Natomiast on sam nie różni się niczym od reszty populacji. Kobieta zdaje się zafascynowana jego osobą i ciągle zachęca go do przedstawiania swojego punktu widzenia i wyznania najmroczniejszych sekretów życia. Relacja tych dwojga na zmianę przyciąga, odpycha i przeraża. Z jednej strony Langer twierdzi, że kocha Ninę, planuje z nią ślub, wybudowanie dla nich domu, a także chce razem z nią zabijać kolejnych ludzi. Swoją drogą, jego wyobrażenia na temat miłości i życia z drugim człowiekiem pokazują, jak bardzo jego psychika jest niedojrzała i skrzywiona. Rodzi się pytanie, czy ktoś taki jak on może naprawdę kochać?

Z drugiej strony, Piotr jest jak tykająca bomba, nie potrafi pohamować swoich zapędówdo zabijania. Ta książka odkrywa małego chłopca żyjącego wewnątrz dojrzałego mężczyzny, z niebywałymi umiejętnościami planowania każdego drobnego szczegółu.

Z posłowia czytelnik dowiaduje się, że dla autora nie była to najłatwiejsza książka do napisania i to chyba jest całkowicie zrozumiałe. Nie jest to też najłatwiejsza lektura. Mróz nie zawodzi je-

śli chodzi o opisy zwłok czy dokonywanych zabójstw. Sprawia, że trzeba się zatrzymać na chwilę i zastanowić, czy na pewno chcemy dokończyć tę historię. Nie można przecież przejść obojętnie obok informacji, że Langer znęca się nad swoimi ofiarami, kiedy są w pełni świadome, bo chce, aby błagały go o litość. Ale czy na pewno warto skazywać się na takie przeżycia? Jak to zazwyczaj u tego autora bywa, akcja dzieje się bardzo szybko. Tak jak większość intryg od Remigiusza Mroza, ta również wciąga od pierwszych stron, a potem nie pozwala o sobie zapomnieć. Jeśli chodzi o postać Piotra Langera, istnieje ryzyko, że wspomnienie o nim, powróci w najmniej oczekiwanym momencie, nawet w snach.

Dla wszystkich, którzy uwielbiają Mroza i jego twórczość oraz dla fanów historii mrożących krew w żyłach. 0

ocena:

Langer Remigiusz Mróz Wydawnictwo Filia Warszawa, 2023

88888

maj–czerwiec 2023 langer / KSIĄŻKA
Ludzie sięgają po kryminały, bo chcą poznać charakterystyczne cechy psychopatów, aby potem móc trzymać się od nich z daleka.

Ja i moje przyjaciółki idiotki to tytuł jednego z najczęściej słuchanych podcastów w 2022 r. Od 2019 r historie te opowiadane są przez niezwykle uroczą, ludzką autorkę, którą jest Joanna Okuniewska. Kobieta, mama, zakochana w Amadeuszu i swojej córeczce, która nadaje prosto z Reykjaviku w Islandii (tam mieszka). Sama autorka zwraca uwagę, że podstawą zebranego materiału jest własne życiowe doświadczenie – niestety często bolesne. Z upływem czasu z „idiotek” zrobiła się cała społeczność łącząca zarówno mężczyzn, jak i kobiety wraz z ich złamanymi, bądź nie, człowieczymi sercami. W 2022 r. wydana została wersja papierowa Idiotek, napisana podczas ciąży autorki z córką Heleną. Czy są to nowe historie? Raczej nie, jak najbardziej czytelnicy mogą zauważyć pewne schematy, bo przecież ludzie nie od dzisiaj łączą się w pary, związki... raz bardziej udane, czasem mniej. Książka jest obszerna, ma ponad 500 stron, składa się z czterech części; 1. Czasy bycia singlem, czyli o aktywnym poszukiwaniu miłości; 2. Idiotkowanie w związku; 3. Rozstanie, czyli przede wszystkim przeżyć; 4. Nie jesteśmy sami.

O co w ogóle chodzi z fenomenem tej książki i całej twórczości Joanny Okuniewskiej? Na ostatnich stronach, można znaleźć słowniczek, w którym autorka wyjaśnia podstawowe pojęcia, które warto znać, żeby po prostu zrozumieć, o co chodzi, z tym dawaniem się robić (to znaczy: nabierać się na fałszywe zrywy zainteresowania naszą osobą, by potem znosić ból bycia ignorowanym oraz stawianym na ostatnim miejscu) czy idiotkowaniem (pisać wymówki i usprawiedliwienia osobie, którą się interesujemy, a która nie interesuje się nami aż tak bardzo). Czas czytania wypełniają czytelnikom teksty utworów muzycznych, również o rozterkach sercowych, prawdziwe historie idiotek i idiotków, które zostały wcześniej wysłane mailowo. To, co może się szczególnie podobać, to wypowiedzi ekspertów, seksuologów, psychologów, osób posiadających wiedzę w zakresie kolejnych pro -

źródło: materiały prasowe źródło: materiały prasowe

Jakub Małecki dzięki swojej powieści Rdza po raz kolejny porusza serca i dusze czytelników. Przedstawia w niej historię siedmioletniego Szymona i jego babci Tosi. Rodzice chłopca ulegają śmie rtelnemu wypadkowi samochodowemu. Po tym traumatycznym wydarzeniu Szymek trafia pod opiekę swoje babci. Oboje próbują odnaleźć się w nowej dla siebie rzeczywistości i dotrzeć się wzajemnie. Na pierwszy rzut oka różni ich zbyt wiele, jednak gdy czytelnik zagłębia się w opisywane losy, zauważa, że łączy ich więcej, niż by się mogło wydawać.

Akcja książki rozgrywa się w dwóch płaszczyznach czasowych – podczas dorastania Szymka i młodości Tośki. Mimo że obie historie są pełne bólu i dramatów, to utrzymane są w kameralnym klimacie oraz opisane z niezwykłą wrażliwością i uważnością.

Bohaterowie zamieszkują Chojny – miejscowość narzucającą określony styl życia, z której chce się uciec, ale ostatecznie do której prowadzą wszystkie drogi.

Niezależnie od tego, jak daleko bohaterowie byliby od domu rodzinnego, to czują, że coś jest nie tak. Nie czują się prawdziwi i w pełni szczęśliwi. Książka pokazuje, że można fizycznie zmienić miejsce zamieszkania, lecz ono zakorzenia się głęboko w sercu każdego z nas i nie da się go wyprzeć ze świadomości.

W Rdzy bardzo urzekające są prostota i sielski klimat. Zwykła codzienność zwyczajnych ludzi opisana językiem prostym, potocznym, we wrażliwy sposób, z nutką realizmu magicznego. Autorowi udało się oddać szereg emocji bez koloryzowania, długich opisów, wymyślnych środków stylistycznych i zbędnych wywodów.

blemów, z którymi zmierzamy się z każdą z części książki. Ze względu na tematykę, wcale nie jest wskazane pochłanianie jej od początku do końca na jednym wdechu. Warto czytać o tym, z czym się sami aktualnie utożsamiamy bądź zmagamy, czego jesteśmy ciekawi albo w czym chcemy pomóc bliskiej osobie, a nie wiemy za bardzo jak się do tego zabrać, żeby jej nie zranić.

Czy jest to poradnik? Jest to samo życie, zbiór informacji, o których nie uczą nas w szkołach, a które warto znać, schematów, nad którymi warto się zastanowić, jeśli je powielamy czy pułapek, w które każdy lub każda może wpaść.

Czy jest to książka dla nastolatek? Jak najbardziej może być czytana przez osoby w wieku nastoletnim, tak samo jak wszystkich innych, którzy po prostu chcą ją przeczytać, niezależnie od płci czy wieku, a tylko od chęci (tyle i aż tyle).

Czy Okuniewska porusza tematy trudne? Tak, jak najbardziej. W pozycji Ja i moje przyjaciółki idiotki pojawiają się tematy przemocy w związkach, relacji z osobą uzależnioną (teksty napisane wraz we współpracy z Centrum Praw Kobiet), rozstań, rozwodów, z perspektywy zarówno jednej, jak i drugiej strony. Swój osobisty minus daję za samo wydanie książki. Mam tutaj na myśli wykorzystanie głównie koloru różowego – mimo XXI w., myślę, że czasem ze względu na stereotypy może być odbierany jako „tylko dla kobiet”.

EMILIA MIKUŁA

Ja imojeprzyjaciółkiidiotki

Joanna Okuniewska

Wydawnictwo Helenka

Warszawa, 2020

ocena:

88887

Jest to uniwersalna opowieść o ludziach takich jak ja czy ty – pełnych zwątpienia, zagubionych, poszukujących swojego miejsca w świecie, żyjących przeszłością, o której mimo wszystko nie potrafią zapomnieć. Na pozór silni, w środku wrażliwi i osamotnieni ze swoimi negatywnymi emocjami, traumami i osobistymi dramatami. Pragną poczuć, że żyją naprawdę. Muszą się stale mierzyć ze swoimi wyborami i ich konsekwencjami, które niekoniecznie mają dobry wpływ na ich przyszłość. Właśnie ta prawdziwość bohaterów i ich realne problemy sprawiają, że łatwo można się z nimi utożsamić.

Książka jest utrzymana w gorzko-nostalgicznym tonie, jednak pozostawia nadzieję na to, że wszystko będzie dobrze. Zachwyca i wzrusza. Zachęca, by po przeczytaniu zatrzymać się, przeanalizować swoje życie oraz wyciągnąć wnikliwe wnioski na temat dokonanych wyborów i utraconych szans. Każdy znajdzie w tej historii cząstkę siebie.

KLAUDIA SMĘTEK Rdza

Jakub Małecki SQN

Kraków, 2017

ocena: 88888

20–21
/ recenzje KSIĄŻKA

Nie potrzebujemy (obecnych) adaptacji gier wideo

Pierwszy kwartał 2023 r. miał sporo do zaoferowania fanom gier – na HBO Max trafiła adaptacja kultowego TheLastofUs , od kwietnia w kinach zobaczyć można najnowszą wersję SuperMarioBros z gwiazdorską obsadą czy też świetne Dungeons&Dragons (oczywiście, D&Djest grą fabularną IRL (ang.inreallife) , a nie komputerową). I chociaż nowe adaptacje dają nadzieję na zmianę trendu, nie warto robić sobie pochopnie nadziei. Dotychczas bowiem adaptacje gier wideo znane były jako, w najlepszym wypadku, średnie filmy, zazwyczaj jednak określano je mianem filmowych katastrof.

TEKST: MACIEJ BYSTROŃ-KWIATKOWSKI

Oczywista odpowiedź nasuwa się sama: rynek gier jest większy od muzyki czy kina, a populacja graczy-potencjalnych widzów –ogromna. Spróbujmy jednak zejść trochę głębiej. Adaptacje książek pozwalają ujrzeć nam znany świat przedstawiony nie tylko oczami wyobraźni. Towarzyszyć bohaterom w wędrówce nie z pozycji osoby zapoznającej się z kroniką przygód, lecz wczuć się w aktywnego obserwatora wydarzeń. Podobnie rzecz ma się z komiksami. Statyczne panele ożywają przed nami, głosy i myśli z dymków zaczynamy słyszeć naprawdę. Nigdy film jednak nie stworzy bardziej immersyjnego środowiska od gry. W nawet najlepszej adaptacji zawsze pozostaniemy obserwatorem – w grze to my sterujemy i niejako stajemy się bohaterem, stoimy w centrum wydarzeń. Podejmujemy decyzje, które wpływają na stan świata. Uczuć targających graczem przy dobrze poprowadzonej historii nie da się odtworzyć jeden do jednego siedzeniem przed ekranem. Nie zmienia to faktu, że solidnie wykonana adaptacja dałaby jednak radę w dużej części ponownie poruszyć widza. Tu jednak pojawia się największy problem, żartobliwie nazywany „klątwą adaptacji gier wideo” – z jakiegoś powodu te (prawie) nigdy nie wychodzą tak, jak powinny.

PRZERÓBKA

Gdyby wymienić wspólną wadę wszystkich ekranizacji gier, byłyby to zdecydowanie „niepotrzebne zmiany”. Sztandarowym przykładem jest tu Warcraft: Początek – aż do premiery nowego The Super Mario Bros Movie najbardziej kasowa adaptacja gry. Jedna z najpopularniejszych światowych franczyz została, mówiąc wprost, zarżnięta. Poza kilkoma easter eggami i ogólnym zarysem fabuły, nic nie przypominało oryginału. Bohaterowie różnili się wyglądem i charakterem. Film traktował się też bardzo poważnie – konflikt pomiędzy orkami i ludźmi przedstawiono jako temat skomplikowany i trudny. W kinie rozrywkowym zabrakło humoru i rozrywki. Na podobne problemy cierpią inne wielkie marki. Reboot Mortal Kombat (2021) był przekombinowany, wypchany momentami, gdzie najwięksi fani będą mogli powiedzieć o, to kojarzę! i nic

poza tym. Kultowy już film z 1995 r. był tak głupi, że aż śmieszny. Ten nowy był wyłącznie głupi. Te filmy są najczęściej zwyczajnie nudne. Z powodów znanych wyłącznie ich twórcom, zamiast wykorzystać źródłowy materiał, postanawia się go zmieniać i dodawać własne pomysły do ustalonego świata. Widz zapoznający się z daną marką pierwszy raz w kinie widzi Uncharted i jego jedyną myślą, jeśli nie zdążył zasnąć, jest: co się ludziom podobało w tej grze?, po czym wraca oglądać Skarb Narodów, w trakcie którego może się dobrze bawić. Podobnie z adaptacjami przygodowych gry akcji Assassin’s Creed czy Tomb Raider, gdzie nie ma żadnej akcji przez większość filmu, a fabuła jest mocno naciągana. Dragon Age: Rozgrzeszenie to przykład nie tylko jak nie adaptować dzieła, lecz także jak nie tworzyć serialu. W każdym z tych przypadków twórcom wydawało się, że wiedzą lepiej.

KOPIA

Skoro więc przerabianie fabuły gier według własnego widzimisię nie działa, to może warto spróbować prawie w całości wiernego odtworzenia? Na swój sposób, to się udaje. Na początku tego roku hitem na HBO Max okazało się The Last of Us, serial na podstawie serii od studia Naughty Dog. Widzowie oraz recenzenci to pokochali – TLoU skończyło z 96 proc. na Rotten Tomatoes i niekończącymi się pochwałami w mediach społecznościowych. I oglądając ten serial, naprawdę można było się wciągnąć w losy Joela i Ellie. Chociaż pozostawia niedosyt w niektórych aspektach (np. relacja między głównymi bohaterami potrzebowałaby trochę więcej rozwoju), to nie można się przyczepić do niczego innego. Tutaj jednak pojawia się pytanie – dla kogo tworzone są te adaptacje? Widz, który nie zna gry, będzie się świetnie bawił. Jednak ktoś, kto The Last of Us przeszedł osobiście, przygodę Joela i Ellie poznawał sterując mężczyzną, będąc nim, a nie z perspektywy obserwatora z boku, może czuć się pozbawiony tego ładunku emocjonalnego, na którym serial się opiera. Może jednak lepiej tworzyć oryginalne historie…

ORYGINAŁ

…takie jak np. Arcane, animowana seria stworzona w uniwersum League of Legends Arcane popularność zawdzięcza nie tylko byciu związanym z grą przyciągającą miesięcznie ponad 100 milionów osób. Jest to piękna i emocjonalna historia stworzona zgodnie z zasadami adaptowanego świata przedstawionego. Oprócz nowych bohaterów pojawiają się starzy, rozpoznawalni, niezmienieni przez twórców. Wyłączając jeden odcinek, kolejny włącza się szybciej, niż robi automatyczne odtwarzanie. Na tym samym koncepcie oparte są Castlevania czy Dungeons & Dragons: Złodziejski honor Dzieła te rozumieją, czym mają być. W pierwszym przypadku mroczny, średniowieczny i brutalny świat, gdzie ludzie z Transylwanii walczą z wampirami. W drugim – losy grupy wyrzutków, przypadkowo zebranych razem, którzy ruszają na epicką przygodę, wykonując liczne zadania. W obu twórcy respektują świat przedstawiony i tworząc nową opowieść, robią to w jego ustanowionych granicach. Wilk syty i owca cała. Gracz otrzymuje znajome uniwersum z elementem zaskoczenia, a niezaznajomiony z oryginałem widz – kilka godzin wyśmienitej rozrywki. Żeby jednak pozostać szczerym, czy ta metoda zawsze działa? Niestety nie. Zarówno Ratchet & Clank, jak i The Angry Birds Movie udowadniają prawdziwość tezy, że do sukcesu potrzebni są jednak kompetentni twórcy.

PRZYSZŁOŚĆ

Prawda jest taka, że dopóki adaptacja gry nie będzie postrzegana przez filmowców jako jej „nobilitacja”, przeniesienie do prawdziwego rozrywkowego medium, dopóty będziemy dostawać filmy nieprzekraczające przysłowiowej oceny 5/10. Studia nie przykładają się, bo wystarczająco duża marka, niezależnie od jakości wykonania, i tak przyciągnie widzów do kina, umożliwiając spory zarobek. Takich adaptacji nie potrzebujemy. Może jednak sukces w postaci bardzo pozytywnego odbioru The Last of Us czy Arcane otworzy w przyszłości drogę do stałego złamania klątwy ciążącej na filmach na podstawie gier? 0

adaptacje gier / FILM
maj–czerwiec 2023
Wszystkim czytającym tą belkę: udanego dnia! Z Bogiem!

Mroczneprzejście(reż:DelmerDaves)

Brutalny i nieco odrealniony świat przestępców, służby ścigające głównego bohatera, pierwszoosobowa perspektywa protagonisty, wielkie samochody, przemoc i operacje plastyczne załatwiane nocą u doktora. Nieliczni przyjaciele oferujący schronienie. Rzucenie w wir akcji bez specjalnego przygotowania. Klimat wylewający się z ekranu. Nieograniczone możliwości podejmowania różnorakich decyzji i uczucie ciągłej niepewności.

To wszystko można znaleźć nie tylko w świecie Cyberpunka, lecz także Mrocznego przejścia – kryminału studia Warner Bros. z 1947 r., bazującego na wydanej rok wcześniej powieści Davida Goodisa. Czyli w świecie filmu, który pomimo siedemdziesięciu pięciu lat na karku potrafił zmusić mnie do odłożenia telefonu na drugi koniec mieszkania. I przykrycia go ołowianą płytą.

Fabuła skupia się na historii uciekiniera z więzienia San Quentin. Vincent Parry (Humphrey Bogart) próbuje oczyścić się z zarzutu zamordowania żony. Początkowo nieufny, decyduje się na skorzystanie z pomocy „Pięknej Nieznajomej” (Lauren Bacall). Jednostronnie nieznajomej, ponieważ dama zdaje się wiedzieć o nim całkiem sporo.

Wstawaj, samuraju. Mamy twarz do odkrycia

Mroczne przejście to amerykański kryminał noir z okresu powojennego w reżyserii Delmera Davesa. I jak w każdym filmie z tamtych czasów zobaczyć w nim można „Tomasza Karolaka” – Humphreya Bogarta. Do tego w eleganckiej parze z Lauren Bacall. Podobnie jak większość dzieł mu współczesnych cierpi na wrodzoną desaturację barw i dziwne dźwięki z tła. Co jest w nim więc takiego wyjątkowego?

Otóż, przede wszystkim… praca kamery. Ujęcia z perspektywy pierwszej osoby dzisiaj już nie wzbudzają domyślnie mocnych emocji, ale pewnie dlatego, że stelaż obwieszony GoPro zazwyczaj nie ma gabarytów kapibary w ciąży. A tutaj, pomimo dość niesprzyjającej technologii, przez pierwszych kilkadziesiąt minut filmu oglądamy San Francisco i okolicę prawie wyłącznie z eksperymentalnej perspektywy protagonisty. Taki sposób kręcenia to przy okazji główny element budujący tajemnicę tożsamości zbiega – twarz Parrego poznajemy (w pewnym sensie) dopiero po pierwszej godzinie seansu.

Co ciekawe, nie ograniczono się wyłącznie do spacerowania z obiektywem podniesionym na wysokość oczu aktorów – jeśli Parry sięga po przedmiot, to widzimy rękę poń sięgającą. Jeśli wiąże buty – widać dłonie walczące ze sznurowadłami. Jeśli zapala papierosa, dym otacza widza. Robi to duże wrażenie, zwłaszcza że efekt końcowy jest całkiem przekonujący.

Szczerze mówiąc, już wtedy wiedziałem, że film wyryje się w mojej pamięci. Hipnotyzująca gra aktorska Lauren Bacall i Agnes Moorehead, wartka (jak na swoje czasy) akcja i montaż w pewnej chwili wychylający się daleko za balustradę oddzielającą efekty wizualne od obłędu, to tylko dodatkowe argumenty, by odkurzyć coś naprawdę ciekawego – w końcu to tylko 107 minut niespędzonych na YT.

TEKST: ARTUR DZIUBIŃSKI

Ostatni prank Astera

Bosięboi(reż:AriAster)

Cztery lata musieliśmy czekać, by Ari Aster dopełnił swój tryptyk współczesnego horroru. Z każdym kolejnym filmem tego trzyczęściowego misterium cierpienia stopniowo przesuwał granicę wytrzymałości zarówno swoich bohaterów, jak i widzów. Jednak po przyzwoitym, choć już drażniącym swoją długością i przewidywalną fabułą Midsommarem, Amerykanin przerósł sam siebie, tworząc nieznośnie męczące połączenie freudowskiej psychoanalizy i torture porn, podczas którego seansu wielokrotnie ogarniała mnie potrzeba popełnienia iście asterowskiej defenestracji.

Bosięboiodchodzi od paranormalnych źródeł grozy, skupiając się na eksploatacji wszelakich traum i fobii. Tytułowy bohater (Joaquin Phoenix) to czterdziestoletni nieudacznik, który od lat żyje w stanie wiecznej apatii. Choć dręczą go lęki przed wszystkim, co go otacza, to najbardziej boi się swojej własnej matki, która wydaje się źródłem wszystkich jego nieszczęść. Gdy ta niespodziewanie dosłownie traci głowę (dekapitacja jest chyba ulubionym sposobem Astera na uśmiercanie swoich bohaterów), Bo, by dotrzeć na jej pogrzeb, zmuszony jest wyruszyć na trzyczęściową odyseję. Ucieczka z rodzimej metropolii, w której wszechobecnie panujący chaos dorównuje temu z ostatnich scen Jokera, prowadzi go poprzez fałszywie idylliczny świat białej suburbii, by finalnie zabrać go do zamieszkanego przez neo-hipisowską trupę teatralną lasu.

Choć Aster próbuje urozmaicić każdy z tych epizodów trybulacji Bo różnorodnymi fantasmagoriami – napotkamy tu wątki toksycznych relacji rodzinnych czy stłumionej seksualności – to z czasem odkrywamy, że wszystkie mają tendencje do podążania tym samym utartym fabularnym szlakiem. Reżyser ponownie powraca też do tematu niemocy. Tak jak Peter w Hereditary czy Dani w Midsommarze, Bo zmuszony jest pasywnie znosić kolejne tortury. Problem w tym, że odebranie głównemu bohaterowi jakiejkolwiek sprawczości skutecznie ogranicza wielowymiarowy talent aktorski Phoeniksa, sprowadzając jego postać do podmiotu kolejnych okrutnych żartów – a nie zapominajmy, że Bo w założeniu ma być też czarną komedią. Aster tak bardzo chce stworzyć monumentalne arcydzieło, przykładając pieczołowitą uwagę do każdego detalu jego kadrów, że gdzieś w tej maniakalnej pogoni za perfekcją zapomina o widzu. Mimo kilku przebłysków geniuszu, Bo się boi ostatecznie jest nieprzystępnym w swojej formie remiksem starych pomysłów.

TEKST: IGNACY MICHALAK

Bosięboi (reż. Ari Aster)

Premiera: 21.04.2023

FILM
/ recenzje
22–23

Idzie lato, idą festiwale!

Po zeszłorocznym sezonie, kiedy imprezy masowe powracały do normalności po dwóch latach ograniczeń pandemicznych, w tym roku będziemy mieli do czynienia z przebogatą ofertą festiwali muzycznych. Na jakie atrakcje mogą liczyć ich miłośnicy w najbliższych miesiącach?

Mystic Festival

7–10 czerwca, Gdańsk

Mystic Festival to czterodniowe muzyczne wydarzenie, na którym nie może zabraknąć fanów ciężkiego brzmienia. To zdecydowanie najciekawsza tegoroczna festiwalowa propozycja dla słuchaczy rocka i metalu w Polsce. Impreza odbędzie się w industrialnej scenerii Stoczni Gdańskiej.

Tak dużego, kilkudniowego wydarzenia, które skupia się na metalowo-rockowych gatunkach, jeszcze w naszym kraju nie było – aż do ubiegłego roku. W czerwcu 2022 r. kultowy Mystic Festival po raz pierwszy odbył się w nowej, rozszerzonej formie. Organizatorzy przenieśli imprezę z Krakowa do Gdańska i postawili na czterodniowy festiwal plenerowy zamiast dwudniowej imprezy w zamkniętej hali. To jak wyciągnięcie asa z rękawa – impreza zyskała nie tylko potencjał na goszczenie na scenie największych metalowych artystów bez obawy o jakość dźwięku (w halach koncertowych, ze stadionem na „N” na czele, realizatorzy muszą mierzyć się z charakterystycznym dla nich dudnieniem), lecz także, co równie ważne, przestrzeń do integracji społeczności rockowo-metalowej w miasteczku festiwalowym i na polu namiotowym. Organizatorem wydarzenia jest Mystic Coalition (czyli połączone siły Knock Out Productions, Mystic Productions oraz klubu B90 w Gdańsku).

Gwiazdami tegorocznej edycji są m.in. Danzig, Ghost, Gojira, Electric Wizard czy Phil Campbell and the Bastard Sons, który wykona materiał macierzystego zespołu lidera – Motörhead. Oprócz headlinerów organizatorzy oferują także przegląd mniej znanych zespołów z różnych podgatunków ciężkiej muzyki. Od black metalu, przez trash, stoner, doom, prog, aż do „not-true” metalu (czyli według hejterów muzyka, która jest zbyt lekka by zasłużyć na miano metalu – z zespołem Ghost na czele), koń-

cząc na folkowo-leśnych klimatach, takich jak Alcest. Łącznie będzie to ponad 90 zespołów na pięciu tematycznych scenach, ulokowanych zarówno pod dachem (w przestrzeni klubu B90), jak i pod gołym niebem. Oprócz koncertów planowane są pokazy filmów od VHS Hell, panele dyskusyjne oraz wystawa.

Tauron Nowa Muzyka

8–10 czerwca, Katowice

Największy w Polsce festiwal muzyki okołoelektronicznej świętuje w tym roku pełnoletniość, a obchody zapowiadają się hucznie. Selekcjonerzy przygotowali mocny, eklektyczny line up, bogaty zarówno w gwiazdy, jak i potencjalne odkrycia. Obok takich tuzów gatunku jak konceptualny ambientowiec William Basinski czy pionierzy new-age’u Tangerine Dream, goście festiwalu mogą się spodziewać przeglądu najciekawszych postaci scen i klubów polskich oraz zagranicznych. Po siedmiu latach do Katowic powraca chociażby producent-kameleon Oneohtrix Point Never, tym razem ze swego rodzaju autoretrospektywą kariery, opatrzoną świetlno-wizualnym show. Z nowym albumem wystąpi za to duet Röyksopp.

Na Tauronie nie tylko wypełnia się treścią niemal każdą z szufladek, w których klasyfikuje się elektronikę, lecz także z nich wychodzi. Chociażby house otrzymuje silną reprezentację w postaci producenta Romare i duetu Talaboman, czyli Johna Talabota i Axela Bomana. Składy Komfortrauschen i PVA inspirują się z kolei post-punkiem i rozwijają formułę live setu, wprowadzając do niej „żywe” instrumenty, jednak w zupełnie różnych od siebie stylach. Psychodeliczna indietronica Kerala Dust i intymne, dwujęzyczne R&B Biig Piig dodają do line-upu nieco popowego, „dziennego” brzmienia, z kolei raperka i skrzypaczka Sudan Archives oraz eksperymentalny raper billy woods wzbogacają go o rap.

W Katowicach silnie reprezentowany będzie również nowy polski jazz. Intensywnie koncertujący skład EABS wystąpi z pakistańskimi muzykami z grupy Jaubi, a dwóch członków wrocławskiej ekipy zagra również pod szyldem pobocznego projektu Zima Stulecia. Na scenach pojawi się też czerpiący z dziedzictwa polskiego jazzu duet Skalpel. Marek Kawka

Open’er Festival

28 czerwca–1 lipca, Gdynia

W tym roku na lotnisku Gdynia-Kosakowo ponownie będziemy mieli okazję doświadczyć występów największych gwiazd światowej muzyki. Wielkimi krokami zbliża się kolejna edycja Open’er Festival, cieszącego się mianem najpopularniejszego festiwalu w Polsce. Organizatorzy zadbali, by w tegorocznym line upie każdy znalazł coś dla siebie. Jako headlinerzy wystąpią m.in.: Arctic Monkeys, którzy w październiku powrócili po przerwie ze swoim siódmym studyjnym albumem The Car ; jeden z najważniejszych przedstawicieli hip-hopu, 14-krotny laureat Grammy – Kendrick Lamar, oraz gwiazda muzyki R&B – SZA, promująca album SOS, który zebrał fenomenalne recenzje wśród krytyków.

Open’er 2023 swoją obecnością uświetnią także inne międzynarodowe gwiazdy: trzykrotna zdobywczyni Grammy – Lizzo; muzyczny fenomen ostatnich lat – Lil Nas X; twórcy hitu Apologize – OneRepublic, a także łączący wiele gatunków muzycznych Machine Gun Kelly. Fani muzyki alternatywnej tak jak w poprzednich latach będą mogli bawić się pod Alter Stage, gdzie zagrają m.in. kwintet jazzowy Ezra Collective oraz ukraińska raperka Alyona Alyona. Na festiwalu nie zabraknie także reprezentantów polskiej sceny – czekają nas występy Bedoesa/2115, Brodki, CLUB2020, Kubana czy Kukona.

Wiktoria Domańska

zapowiedź sezonu festiwalowego / w tej gazecie nie recenzuje się książek o Jaćwingach maj–czerwiec 2023 żródło: iStock

Audioriver

28–30 lipca, Płock

Pod koniec lipca do Płocka powraca z 16. edycją jeden z największych festiwali w Polsce, święto muzyki elektronicznej, jednym słowem: Audioriver. Przez cały weekend fani będą mogli bawić się do setów największych gwiazd światowej elektroniki.

W tym roku na płocką plażę powrócą nie tylko sceny znane z poprzednich lat, jak Main Kosmos (dla entuzjastów mocniejszych brzmień) lub Hybrid. Organizatorzy zapewniają również otwarcie kolejnych, gdzie łączone będą różne oblicza muzyki bassowej. Planowanych jest także więcej elementów tworzących dzienną scenerię festiwalu, przeznaczonych dla osób preferujących popołudniową zabawę. Zwrócono również większą uwagę na kwestie noclegowe – w trakcie tej edycji pole namiotowe powiększone zostanie dwukrotnie!

Kogo możemy spodziewać się w tym roku na Audioriver? Chociaż nowe nazwiska wciąż są ogłaszane, już teraz zapowiedzianych zostało wielu świetnych gości. W Płocku usłyszymy zarówno słuchanych miesięcznie przez miliony ZHU, Monolinka oraz Joyhausera, jak i mniej znanych twórców: holenderskiego Pythiusa, ukraiński duet Artbat czy znaną na całym świecie fantastyczną VTSS z Polski. Audioriver zadbało zresztą o rodzimą reprezentację, bo artystów z naszego kraju przyjedzie o wiele więcej, a znaleźć pośród nich można chociażby Zuchy, Woblera czy Catz ‘n Dogz. Oczywiście line-up na tym się nie kończy –wręcz przeciwnie, to dopiero początek! Na swojej stronie regularnie Audioriver publikuje nowe gwiazdy, których setów będziecie mogli posłuchać na lipcowej imprezie. Maciej Bystroń-Kwiatkowski

OFF Festival

4–6 sierpnia, Katowice

Oczekiwania względem nadchodzącej edycji OFF Festivalu były prawdziwą sinusoidą. Po udanej zeszłorocznej odsłonie, która pozytywnie nastrajała na przyszłość, pojawiło się zwątpienie spowodowane późnymi i nierównymi ogłoszeniami, ich formą, odwołaniami wcześniej zapowiedzianych wykonawców czy ogólnym chaosem komunikacyjnym. Teraz jednak wydaje się, że nadzieje wróciły do szczytowego momentu i można się spodziewać edycji nie gorszej niż rok temu.

Prawdopodobnie w składzie zabraknie tak wyczekiwanych artystów jak Pavement, Devo czy Pulp, ale miłośników brzmienia, które niegdyś zmieniało muzykę gitarową, ucieszą wizyty Slowdive i Spiritualized. Ci pierwsi wrócą na OFF-a po dziewięciu latach i nie będzie to jedyna ponowna wizyta w Katowicach: Trupa Trupa zagrają swój klasyczny album Headache, Gilla Band zaprezentu-

je się po zmianie nazwy, a Ela Minus wystąpi po odwołaniu koncertu na poprzedniej edycji. Punkowcy z OFF! co prawda nigdy w Katowicach nie grali, ale wydaje się, że na OFF-ie poczują się jak w domu. Warto jak zwykle bacznie przyjrzeć się egzotycznej reprezentacji imprezy. Kapele z odległych zakątków świata często kończą jako objawienie festiwalu, a i w tym roku jest na to potencjał: Son Rompe Pera z Meksyku nie omieszkają zaangażować marimb w punkowym celu, Kokoroko, mimo że z Wielkiej Brytanii, zaprezentują się z solidną dawką afro-jazzu, a Gaye Su Akyol z Turcji przywiezie lokalnego anatolian rocka. Ciekawie zapowiada się też gospelowy projekt The Staples Jr. Singers. Koreańczycy z Balming Tiger to już znana marka, ale wciąż z potencjałem na zaskoczenie nierozumiejących idei k-popu. Haru Nemuri będzie chciała za to udowodnić, że możliwe jest pożenienie j-popu, noise rocka i hip-hopu. To może być jeden z najciekawszych punktów imprezy.

Polska reprezentacja na ten moment pozostaje niepełna, ale cieszy zapowiadana obecność rapera Belmonda i debiutującej niedawno Darii ze Śląska. Relaks, duchowe uniesienia, szalone tańce i nieskrępowana zabawa: to wszystko w Dolinie Trzech Stawów już w pierwszy weekend sierpnia. Jacek Wnorowski

FEST Festival

9–13 sierpnia, Katowice

Młody, dynamiczny i ambitny – i nie chodzi bynajmniej o twój przyszły zespół w kolejnym korporacyjnym ogłoszeniu o pracę, ale o FEST Festival, którego kolejna edycja odbędzie się ponownie w Parku Śląskim w Chorzowie w dniach

9–13 sierpnia. Po czwartym ogłoszeniu zarówno dla głównej części festiwalu, jak i Kręgów Tanecznych można powiedzieć jedno – jest na co czekać.

Choć to dopiero czwarta odsłona imprezy, zdążyła ona zagościć w kalendarzach i umysłach fanów festiwali. Chorzowski Park Śląski to miejsce, którego wkład w ostateczny kształt i atmosferę festiwalu jest nie do przecenienia. Malowniczy teren z niebanalnym układem tworzy idealną przestrzeń zarówno na duże występy, jak i kameralne koncerty ukryte w gąszczu zieleni i zatrzymujących wzrok instalacji artystycznych.

W tym roku agencja Follow The Step zagwarantowała fanom pełen przekrój zagranicznych i polskich artystów. Od klasycznego rocka, popu czy R&B, poprzez ich alternatywne odmiany, uczuciowy folk i organiczną elektronikę aż po futurystyczny dubstep, eklektyczne gatunki łączące ducha wielu kultur, na szerokiej gamie techno kończąc. Choć w komentarzach pod ogłoszeniami headlinerów nie brakuje zarzutów o skopiowanie listy wykonawców zeszłorocznego Open’era, fani The Chemical Brothers nie

powinni być zawiedzeni, że mają kolejną szansę usłyszeć swoich idoli – tym razem może się uda. Słuchacze Peggy Gou mogą wyczekiwać kolejnego zachodu przy dźwiękach house’u Koreanki, a miłośnicy gitarowego brzmienia mogą już planować w kalendarzu koncert Kasabian. Z pewnością możemy też wiele spodziewać się po zjawiskowym brzmieniu M83, rytmicznie kojących kawałkach Bonobo czy Bena Bohmera. Poszukujących ukojenia ukołyszą folkowi Charlie Cunningham oraz Roo Panes. Amatorzy lżejszych, pop-rockowych kompozycji mogą szykować festiwalowe stylizacje na koncerty Crystal Fighters, Blossoms, AJR, Giant Rooks czy Only The Poets. Wśród artystów z naszego rodzimego podwórka usłyszymy Jana-rapowanie, braci Kacperczyk, Okiego, Vito Bambino, Zdechłego Osę, a także Baascha, Rubensa, Gibbsa i Franka Leena.

O późne powroty do namiotów zadbają Kręgi Taneczne. Fani techno ponownie będą mogli zgubić się pomiędzy nocnymi instalacjami artystycznymi a scenami muzycznymi, do których w tym roku dołączy scena italo disco.

Undercity 4 listopada, Warszawa

Undercity jest festiwalem muzyki elektronicznej, odbywającym się od 2018 r. na warszawskim Torwarze. Tegoroczna edycja została zapowiedziana na 4 listopada. Wyjątkowe jest to, że można go nazwać wydarzeniem multimedialnym ze względu na obecność dużej ilości efektów świetlnych i pirotechnicznych. Na razie organizator nie przedstawił jeszcze, jacy artyści wystąpią w tym roku, ale podczas poprzedniej edycji uczestnicy mogli usłyszeć takich muzyków reprezentujących scenę techno jak KAS:ST, Freddy K, Cassie Raptor, Anetha czy Adriana Lopez. Podczas ubiegłorocznego Undercity dostępne były aż cztery sceny.

Organizatorem festiwalu jest Follow The Step, agencja, która obecnie przoduje pod względem współpracy z czołowymi twórcami muzyki elektronicznej. Są twórcami takich wydarzeń jak Fest oraz Wisłoujście. Follow the Step zapewnia co roku uczestnikom Undercity bifor i after w klubie Smolna.

W tym roku festiwal poszerzył się o kolejne miasto. W kwietniu odbyła się pierwsza wrocławska edycja Undercity, która miała miejsce 22 kwietnia w Hali Stulecia. Uczestnicy mogli zobaczyć oraz posłuchać m.in. Samy’ Abdulhadi, FJAAK, Rysów, Kobosila czy KAS:ST. Organizatorzy ogłosili już, że wrocławska edycja Undercity odbędzie się ponownie w przyszłym roku. Pokazuje to, że tegoroczny festiwal okazał się wielkim sukcesem – liczymy na jego powtórkę w Warszawie.

/zapowiedź sezonu festiwalowego
24–25

Carly Slay Jepsen

Jeśli przeprowadzalibyście na ulicy sondę Ktojestprawdziwąkrólowąpop? , można byłoby postawić kilka mocnych

hipotez a priori: Beyoncé, Taylor Swift, może Lady Gaga. Gdybyście to samo pytanie zadali grupce tzw. „muzycznych

nerdów”, mocną kandydatką byłaby pewna kanadyjska wokalistka, która dla mainstreamu pozostaje jednak raczej gwiazdą jednego przeboju. Coś wam dzwoni, może?

TEKST: KACPER RZEŃCA

Carly Rae Jepsen wydaje się wzorcowym przykładem one-hit wonder. Po zajęciu trzeciego miejsca w kanadyjskiej wersji Idola oraz ciepłym, choć mało spektakularnym komercyjnie przyjęciu debiutanckiego folkowego albumu Tug of War, w 2011 r. wydała singiel Call Me Maybe. Początkowo utwór nie przebijał się poza kanadyjskie rozgłośnie radiowe. To właśnie w jednej z nich podczas wizyty w swoim rodzinnym kraju usłyszał go Justin Bieber, o czym nie omieszkał poinformować na swoim Twitterze: Możliwe, że to najbardziej chwytliwa piosenka, jaką kiedykolwiek usłyszałem. Zasięgi zrobiły swoje – piosenka zyskała natychmiastową popularność, a dzięki swoim wpływom popularny Biebs załatwił Jepsen jej pierwszy kontrakt z wytwórnią poza Kanadą. Dalszy ciąg historii wszyscy znamy: Call Me Maybe było hitem numer jeden w 2012 r. w kilkudziesięciu krajach, w tym m.in. w USA, Wielkiej Brytanii czy Polsce, a przed tą słodką, bubblegum-popową kompozycją ciężko było uciec. Mimo pewnego przegrzania w swoim czasie, hit jest wspominany dzisiaj raczej ciepło w pokoleniu późnych milenialsów/wczesnych zetek i powoli nabiera statusu evergreena tamtej epoki.

Sukces Call Me Maybe spowodował, że wytwórnia zleciła Jepsen nagranie w kilka tygodni towarzyszącego singlowi albumu. Tak powstał Kiss, który daje słuchaczom mniej więcej to, czego można się spodziewać po okolicznościach jego powstania. Czuć, że jest niedopracowany, brakuje mu inspiracji oraz przebojowości. W ten sposób realizuje się typowy schemat gwiazdy jednego przeboju: początkowa kariera na obrzeżach mainstreamu (z dodatkowym smaczkiem w postaci sukcesu w talent show), niespodziewany sukces, na który nie była gotowa, szybka, nieprzemyślana próba skonsumowania fali popularności, która szybko opada, a przeżuta przez branżę artystka ląduje z powrotem poza głównym nurtem. W takiej opowieści dalszy ciąg zwykle wygląda tak, że przez jakiś czas ponawiane są próby odzyskania popularności, które jednak spełzają na niczym, a artystom pozostaje przez całą karierę kapitalizować ten jeden moment chwały, prezentując go na małych koncertach oraz wydarzeniach w rodzaju Dnia

Ziemniaka czy reklamując sieć dyskontów odzieżowych na Podkarpaciu (tak, Norbi, mówię tu o tobie).

Miękkie lądowanie

Zamiast jednak próbować desperacko utrzymać się na szczycie, Carly postanowiła z gracją zeskoczyć z piedestału i wylądować gdzieś na granicy między głównym nurtem a muzyką niezależną. Będąc mało zadowoloną z produktu, jakim było Kiss, postanowiła, że na następny projekt poświęci zdecydowanie więcej czasu. Przez następne trzy lata napisała aż 200 nowych piosenek, przygotowanych we współpracy z największymi nazwiskami zarówno ze ścisłego jądra mainstreamu, jak i sceny indie. Czerpała przy tym garściami z dokonań popu lat 80., z najważniejszymi inspiracjami w postaci Prince’a, Madonny czy Cindy Lauper. Nie porzuciła przy tym tego, co przyniosło jej największy sukces, czyli słodyczy, naiwności, pewnej uroczej nieporadności, które stały za chwytliwością Call Me Maybe

Tak powstało E•MO•TION, album, który miał się od tej pory stać głównym punktem odniesienia w jej karierze. Pierwszym singlem promującym zbliżającą się płytę było I Really Like You , które zdobyło sporą popularność, m.in. dochodząc do trzeciego miejsca w Wielkiej Brytanii. Ostatecznie E•MO•TION okazało się jednak komercyjną porażką, a kolejne single praktycznie nie przebiły się do szerszej świadomości. Album zebrał jednak bardzo dobre recenzje od krytyków, a z czasem zaczął obrastać kultem wśród osób uważających się raczej za fanów muzyki indie. Przemawiała do nich historia potencjalnej gwiazdy, której niespodziewany sukces branża próbowała wycisnąć do cna, a która postanowiła „nie sprzedać swojej duszy” i wydała płytę, która miała odpowiadać jej, a nie oczekiwaniom wytwórni, jakkolwiek ryzykując, że nie trafi ona z powrotem do mas.

Queenofbeingrelatable

Jednak sama jej biografia raczej nie mogłaby zapewnić jej tak kultowego statusu w pewnych kręgach, jakim cieszy się dzisiaj. E•MO•TION to naprawdę świetna płyta, serwująca klasyczne dźwięki syntezatorów z lat 80. w nowoczesny, nietrącący myszką i nieopierający się jedynie na nostalgii sposób (dodatkowo po mistrzowsku wykorzystując równie charakterystyczny dla tamtego okresu sak-

sofon). Jest zbiorem bardzo przebojowych piosenek, trzymających wysoki poziom przez całą długość trwania krążka. Dowodem na to może być to, że w gronie fanów Carly daleko jest od konsensusu, który utwór jest najlepszym – czy będzie to energiczne Run Away With Me (mój osobisty faworyt), tytułowe Emotion, balladowe All That, cukierkowe Gimmie Love i  Boy Problems, klubowe Making The Most Of The Night, melancholijne Your Type, a nawet najbardziej polaryzujące Warm Blood (jako chyba najmniej „przystępny” utwór z płyty) oraz I Really Like You (jako z kolei najbliższy mainstreamu). Pozostają one jednak dalej mocno popowymi numerami, wlewając do zwykle ponurej banieczki fanów alternatywnego brzmienia więcej radosnego, beztroskiego „poptymizmu” i pozwalając na czerpanie przyjemności ze zwykłej, bezpretensjonalnej zabawy z muzyką, która w pierwszej kolejności ma być po prostu przyjemna.

Nie tylko warstwa muzyczna stanowi o wartości utworów Carly. Persona, jaką w nich kreuje, charakteryzuje się cechami, które nie są typowe dla gwiazd pop. Podmiot liryczny jest często nieśmiałą, nieporadną w relacjach dziewczyną. Opowiada ona najczęściej o swoim życiu wewnętrznym, nie zawsze radząc sobie ze swoimi emocjami, często kryjąc się w świecie fantazji: o przystojnym ogrodniku z sąsiedztwa (Call Me Maybe), ucieczce przed światem ze swoim ukochanym (Run Away With Me) czy wydostaniu się z friendzone’u (Your Type). W ten sposób staje się dobrym punktem odniesienia dla swoich bardziej introwertycznych fanów, nierzadko samych zagubionych w świecie uczuciowym. Dało to też jej dużą popularność w środowiskach LGBTQ+, osób, dla których miłość jest z reguły trudniejsza, nie tylko przez zmaganie się z wewnętrznymi dylematami, lecz także z zewnętrznymi ograniczeniami.

Specyfika jej odbiorców znajduje też wyraźne odzwierciedlenie w tym, jak okazują oni jej swoje uznanie. Nie będąc „typowymi” odbiorcami muzyki pop i stroniąc od częstego w tym gatunku fanatyzmu, podchodzą do niej z pewną dozą ironii i dystansu, czemu sprzyja też to, że sama Carly raczej nie kreuje wokół siebie klimatu pop diwy. W efekcie jej fandom należy do jednego z mniej toksycznych w celebryckim świecie. Przykładem 1

opus magnum Carly Rae Jepsen /
maj–czerwiec 2023

tego jest mnogość memów na temat Kanadyjki, tworzonych przez fanów. Jednym z popularniejszych jest nazywanie wokalistki przy każdej możliwej okazji królową: królową emocji, królową wybierania złych utworów jako głównych singli, królową wydawania albumów w najgorszych możliwych momentach czy królową bycia slay. Zrodziło to zresztą głośną inicjatywę jednego z bardziej oddanych wielbicieli, który uznał, że jako arystokratka musi zostać posiadaczką miecza. Pod stworzoną przez niego petycją w tym temacie podpisały się dziesiątki tysięcy osób. Sprawa znalazła swój finał w 2018 r. podczas amerykańskiego festiwalu Lollapalooza, gdzie wręczono Carly podczas jej koncertu nadmuchany balonowy oręż. Artystka całą sytuację przyjęła z entuzjazmem i humorem.

Wystarczy być sobą

Carly Rae Jepsen dzięki E•MO•TION mogła odkryć się na nowo. Zbudowała sobie może nie największą na świecie, ale bardzo oddaną i pozbawioną toksyczności grupę fanów. Jej kolejne albumy zbierały bardzo dobre (jak E•MO•TION SIDE B czy Dedicated ) lub dobre (Dedicated Side B i ostatni The Loneliest Time) recenzje od krytyków, którzy z czasem też jeszcze mocniej docenili samo E•MO•TION. Album znalazł się w czołowej pięćdziesiątce list najlepszych albumów dekady według najbardziej opiniotwórczych mediów muzycznych (m.in. „Pitchfork”, „Rolling Stone” i „Billboard”). Nie brakuje też głosów, że stanowił on jeden z najważniejszych punktów zwrotnych w popie poprzedniej dekady, rozpoczynając nową falę zainteresowania dorobkiem lat 80. Do

artystów, którzy podkreślali znaczenie albumu dla świata popu i własnej twórczości należą m.in. Lorde, Taylor Swift, Charli XCX i Robyn.

Carly jednak nadal pozostaje poza radarem mainstreamu, co z zapałem podkreślają jej fani, przy każdej możliwej okazji mówiąc, że jest ona dzisiaj najbardziej niedocenioną artystką w świecie pop. Samej Kanadyjce nie wydaje się to jednak przeszkadzać –po tym, jak zasmakowała uroków wielkiej sławy wygląda na to, że wyżej stawia swoją wolność i autentyczność. Dzisiaj może robić swoją muzykę, bez konieczności dostosowywania się do wymagań wytwórni. Jej talent pozwolił jej nie tylko na pozostanie sobą, ale również na zbudowanie grupy oddanych odbiorców, jak i zapisanie się całkiem sporymi literami w historii muzyki. 0

Pod koniec kwietnia ukazał się, zapowiedziany wcześniej przez trzy doskonałe single, nowy album Jessie Ware. Ogłoszenie nowej premiery było sporym wydarzeniem w bańce muzycznej – w końcu to pierwsze wydawnictwo Brytyjki od czasu What’s Your Pleasure?. Był to nie tylko punkt zwrotny w jej karierze, która po wydaniu chłodno przyjętego Glasshouse w 2017 r. zdawała się znaleźć w martwym punkcie, lecz także jeden z najlepiej ocenianych albumów 2020 r., który z miejsca wszedł do muzycznego kanonu. Trudno zatem przy odbiorze That! Feels Good! uciec od porównań z płytą sprzed trzech lat. Ware na najnowszym krążku sięga jeszcze głębiej do dziedzictwa lat 70., garściami czerpiąc inspiracje z disco, funku i soulu. Brzmi to dużo bardziej klasycznie, wręcz retro niż na What’s Your Pleasure?, co przy pierwszych przesłuchaniach może sprawiać lekki zawód, spowodowany wrażeniem wtórności. Na pierwszy rzut oka brakuje też wyrafinowania i elegancji, które tak bardzo charakteryzowały poprzedni album. Można też kręcić nosem na sposób zestawienia utworów na płycie – mamy tu do czynienia z upchaniem ogromu pomysłów na krótkiej, bo ledwie 40-minutowej, liście. Po dość spójnej, funkowej pierwszej połowie płyty pojawia się, będące trochę z in -

nego świata, french house’owe Freak Me Now, a każdy kolejny utwór próbuje ograć inny motyw, przez co żaden nie ma przestrzeni w pełni wybrzmieć.

Jednak z czasem zaczyna się doceniać kunszt, z jakim zostały skomponowane, wyprodukowane i nagrane nowe piosenki. Mamy tu do czynienia z instrumentalnym i wokalnym rozmachem, którego skalę odkrywamy z każdym następnym odsłuchaniem, dostrzegając kolejne dźwiękowe elementy i detale. Kulminacją tego bogactwa jest – inkorporujące dodatkowo afrobeatowe rytmy – Begin Again, które w pełni rozkwita w (usuniętym niestety w singlowej wersji) wielowarstwowym, wypełnionym orkiestrowym przepychem mostku. Również całościowy koncept staje się czytelny – album jest odzwierciedleniem rytmu imprezy, poczynając od niemalże „hymnowych” wezwań na parkiet, przez utrzymujące tempo taneczne przeboje, po dające na koniec oddech, wolniejsze utwory. Moje początkowe szukanie dziury w całym dowodzi, jak Brytyjka wysoko zawiesiła sobie poprzeczkę poprzednim albumem. Może i That! Feels Good! jej nie przeskakuje i nie jest pozbawione mankamentów, ale wciąż jest to fenomenalna, niosąca radość płyta. Wygląda na to, że pani Ware spodobało się na muzycznym szczycie i na razie nie zamierza z niego schodzić. Kacper Rzeńca

/ recenzja
ocena: xx x x y Jessie Ware That!FeelsGood! Universal Music fot.: Matthew Welch 26–27

Uciec w siebie

Ta premiera z 2014 r. jest dla mokotowskiej sceny dość istotna – jako pierwsza została zagrana w obecnej, oddanej do użytku w 2016 r. siedzibie. Swego czasu odbiła się szerokim echem i została doceniona przez krytykę zarówno w Polsce, jak i za granicą – w latach 2013–2014 zaliczyła całkiem obszerną trasę po najlepszych europejskich festiwalach, z Awinionem na czele. Poprzez silne zarysowanie wątku wyłamywania się z heteronormatywnego szablonu oraz eksplorację relacji człowieka z własnym ciałem, spektakl niejako przewidział dyskusję na temat wolności seksualnej czy tzw. ideologii gender, która zaczęła w tym czasie przetaczać się przez polskie społeczeństwo. W typowy dla Warlikowskiego sposób, nie mamy tu do czynienia z inscenizacją spójnego tekstu, a raczej z kulturową mozaiką, zainspirowaną m.in. książkami: Pożegnanie z Berlinem Chrisa Isherwooda i  Tango. Powrót do dzieciństwa w szpilkach Justin Vivian Bond oraz filmami: Shortbus Johna Mitchella i Cabaret Boba Fosse’a. W strukturze przedstawienia jego kolażowość jest jeszcze bardziej widoczna: na przestrzeni 4,5 godziny jego trwania doświadczamy tak naprawdę dwóch oddzielnych spektakli. Pierwszy akt rozgrywa się w Berlinie lat 30., mieście artystycznej bohemy, nieskrępowania, wręcz pewnej rozkosznej demoralizacji, będącym jednak miejscem przyciemnionym dymem ksenofobii i nadchodzącego totalitaryzmu. Drugi akt przenosi nas natomiast do Nowego Jorku początku lat 2000., miasta podnoszącego się po tragedii 11 września z jego straumatyzowanymi, zagubionymi mieszkańcami.

Pozornie obie części nie są ze sobą spójne. Różnią się zestawem postaci (tylko dwoje bohaterów z pierwszego aktu pojawia się w drugim), środkami wyrazu (często wykorzystywana na początku formuła klasycznego kabaretu z czasem zostaje zastąpiona teatrem dramatycznym) czy główną osią tematyczną (niechęć rodowitych Niemców do ludności żydowskiej w pierwszej oraz problematyka tożsamości seksualnej

w drugiej). Co więcej, wewnątrz nich samych widz jest prowadzony od skrajności w skrajność: w jednej chwili reżyser proponuje mu refleksyjny dialog, kontemplujący sens najbardziej fundamentalnych kwestii filozoficznych, by w następnej wrzucić go w rzeczywistość hedonizmu i ekscesów. Najbardziej ekstremalne doświadczenie przeżywamy w drugiej części, podczas hipnotyzującego, ale równocześnie głęboko wyczerpującego – zarówno odbiorców, jak i aktorów – przeszło 40-minutowego performance’u tanecznego do dźwięków płyty Kid A Radiohead.

Cały spektakl jest, jak zwykle u Warlikowskiego,przygotowanyna najwyższym poziomie.

Dwie połowy spektaklu są połączone tematyką wolności osobistej i samotności ludzkiej. Ogranie jej na dwóch tak różnych płaszczyznach pozwala przedstawić ją w kompleksowy i wielowymiarowy sposób. Mechanizmy wyparcia, zapomnienia i wykluczenia jednostki na społeczny margines pokazane zostały poprzez analizę drogi, jaką pokonały międzywojenne Niemcy od kosmopolitycznej, otwartej Republiki Weimarskiej do ksenofobicznej, totalitarnej III Rzeszy. Historie osób zepchniętych do podziemia, wykluczonych poza społeczny mainstream uświadamiają z kolei, że walka o wolność wciąż nie jest jedynie pieśnią przeszłości.

Cały spektakl jest, jak zwykle u Warlikowskiego, przygotowany na najwyższym poziomie. Gwiazdorska obsada daje wspaniały występ – na szczególne uznanie zasługują tu: Magdalena Cielecka, Magdalena Popławska (przechodząca szokującą przemianę pomiędzy pierwszym, a drugim aktem) i Jaśmina Polak. O oprawę muzyczną dba grający na żywo zespół, któ-

ry nie tylko radzi sobie znakomicie z kabaretowym repertuarem, ale też potrafi pokazać rockowy pazur. Druga część przykuwa jednak uwagę dużo bardziej niż pierwsza. Przedstawione w nim losy społeczności bywalców klubu zainspirowanego tytułowym Shortbus z filmu Mitchella mają dużą siłę przekazu i ciężko jest patrzeć na pierwszy akt inaczej niż przez pryzmat drugiego. To w nim zdaje się wybrzmiewać lepiej główna myśl całego spektaklu: eksploracja możliwości swojego ciała i niewyzwolonej w pełni siły jego seksualności, która może umożliwić poszerzenie granic swojej wolności – tak samo jak może być nim przedstawiona na wstępie ucieczka w hedonistyczny świat kabaretu. Można to też potraktować ogólniej, jako metaforę skrępowania jednostki przez społeczne normy i konteksty polityczne na różnych płaszczyznach – nie tylko cielesnej – oraz próbę wyzwolenia się z tych więzów. To właśnie drugi akt zawiera najciekawsze momenty przedstawienia. Na pewno należy do nich wspomniany performance, który z jednej strony w zaskakujący sposób opisuje kolejne etapy tragedii 11 września, a z drugiej jest spektakularnym pokazem ekspresji ciała. Innym godnym odnotowania wątkiem jest relacja Sofii –terapeutki par i seksuolożki, która nigdy w życiu nie doznała orgazmu – i Severine, dominy niemogącej narzekać na brak seksualnego spełnienia, ale niezdolnej do emocjonalnej bliskości.

Okazuje się, że po upływie dekady zagadnienia kontaktu ze swoim ciałem czy tłumienia własnej seksualności nadal potrafią rezonować z publicznością. Słowo „gender” do dzisiaj budzi ogromne emocje, przez co kwestie te pozostają jedną z głównych osi sporu społeczno-politycznego. Warto zatem wybrać się przy najbliższej okazji na Kabaret warszawski, i, tak jak bohaterowie Warlikowskiego, na początek przeprowadzić dialog z samym sobą i ze swoją cielesnością oraz zbadać własne potrzeby wolności, zanim zaczniemy zastanawiać się nad stawianiem jej granic innym. 0

fot. cottonbro studio
W kwietniu, po całkiem długiej przerwie, na deskach Nowego Teatru w Warszawie ponownie wystawiono Kabaret warszawski w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego. Czy dzisiaj, prawie dziesięć lat po premierze, spektakl nadal zachowuje siłę swojego przekazu?
AUTOR: KACPER RZEŃCA
Magiel to siedlisko bambików SZTUKA recenzja / maj–czerwiec 2023

Trzy twarze czytelnictwa

Wraz z każdym corocznym wydaniem raportu o stanie czytelnictwa w Polsce, będącym podsumowaniem i oceną wyników badań Biblioteki Narodowej, przez debatę publiczną przelewa się ta sama fala lamentu i dezaprobaty. Kryzysczytelnictwa , powiada się w mediach społecznościowych. Jedenz najgorszychwynikównatleEuropy , trafnie punktuje prasa. Jednakże, wbrew pozorom, kwestia literatury i praktyki regularnego czytania nie jest tak jednoznaczna, jak wielu się wydaje.

AUTOR: TYTUS DUNIN

Czym jest czytelnictwo? Będąc zatrzymanym takim pytaniem, każdy z nas impulsywnie wytwarza pewien obraz mentalny – rozmytą impresję tego, co może być medianą wszystkich rodzajów czytania. Mediana ta jest jednak jedynie bardzo małym skrawkiem całego zjawiska, wokół którego ja sam staram się ostrożnie orbitować. Słowo pisane, literatura i czytelnictwo są tak szalenie zróżnicowanymi kategoriami ludzkiej aktywności, że nawet skrupulatna analiza Biblioteki Narodowej – być może właśnie przez swoją rozległość –niewiele mówi nam o nawykach czytelniczych polskiego społeczeństwa.

Czytelnictwo w Polsce na przestrzeni lat Prowadzi mnie to z powrotem do kwestii „kryzysu czytelnictwa”. Spoglądając na statystyki, można faktycznie dojść do wniosku, że odsetek osób czytających przerodził się z większości w mniejszość. Według danych Biblioteki Narodowej, na przestrzeni ostatnich 20 lat czytelnictwo osiągnęło szczyt w 2004 r., kiedy to 58 proc. badanych zadeklarowało przeczytanie co najmniej jednej książki w roku, a 22 proc. – siedmiu i więcej. Od tego momentu, badania ustawicznie notują trend spadkowy. Po chwilowym wzroście liczby czytających w roku 2020 statystyki z powrotem zaczęły spadać – i tak, w 2022 r., do przeczytania przynajmniej jednej książki w przeciągu 12 miesięcy przyznało się 34 proc. badanych.

Chcąc jednak porównać te statystyki z poprzednimi dekadami, w których to czytelnictwo według starszych pokoleń miało przeżywać swój „złoty wiek”, natrafiłem na rozczarowującą informację. Sięgające wcześniej – gdyż do lat 90. – badania CBOS-u przeprowadzone zostały w nieco inny sposób, przez co prezentują odmienne wyniki w porównaniu do badań

Biblioteki Narodowej. Raporty z badań nad czytelnictwem prowadzonych w PRL-u, których i tak jest bardzo niewiele, nie są w stanie zaprezentować miarodajnych statystyk, które można by było porównać z wynikami dzisiej-

szych badań. Z uwagi na realia czasów komunistycznych w Polsce, procent osób oddających się czytaniu wtedy z pewnością nie mógł być większy od dzisiejszego – nie wspominając już o okresie przełomu tysiącleci.

Przełom ustrojowy a literatura

We wczesnym PRL-u, narracja narzucana przez partię była jednoznaczna – literatura miała być jednym z instrumentów propagowania idei socjalistycznych, zgodnie z narzucanym przez władzę prądem socrealizmu. Literaci, którzy nie „służyli ludowi pracującemu” przedstawiani byli jako wróg publiczny –kompletne przeciwieństwo kreowanego przez partię etosu „człowieka pracy”. Jaki był sku -

Czytanie książek w tempie 24 na rok (i więcej) siłą rzeczy musi być czynnością machinalną, otępiająco przyjemną, słowem – onanistyczną.

tek tych działań? Ówczesna literatura, zredukowana do odnogi machiny propagandowej, pozostała (częściej niż rzadziej) zatrzaśnięta we własnej epoce. Za przykład mogą posłużyć chociażby książki Jerzego Putramenta, które –nie otrzymawszy nowych wydań po transformacji ustrojowej – zarówno w antykwariatach, jak i w internecie rzadko kosztują więcej niż 10 złotych. Co do innych znaczących autorów, którzy przeżyli swój epizod socrealistyczny – ich ówczesna twórczość traktowana jest raczej jako ciekawostka biograficzna niż poważny element twórczego portfolio.

W kontrze do karykatury „burżuazyjnego inteligenta”, powszechna opinia nt. czytelnictwa w dzisiejszych czasach jest jednoznaczna –czytać należy i basta. Czytanie we współczesnej

opinii publicznej stało się wręcz wyznacznikiem inteligencji – im więcej, tym lepiej. Z pozoru taka zmiana wydaje się niepodważalnie pozytywna, jednakże drążąc głębiej w wyniki badań Biblioteki Narodowej, zauważyć można pęknięcia i niewygodne sprzeczności, wynikające właśnie ze wspomnianej na początku niejednoznaczności czytelnictwa. Pozwolę sobie zatem zarysować najważniejsze jego oblicza.

Uczniowie

Dla znacznej większości osób jedno z pierwszych doświadczeń samodzielnego czytania było obowiązkiem szkolnym. Począwszy od szkoły podstawowej i kończąc na szkole średniej, program nauczania, siłą przepychając uczniów przez coraz to ambitniejsze pozycje, ma na celu wykształcić w wychowanku zdolności interpretacyjne, kompetencję kulturową i, skutkiem tych obu, umiejętność (w najlepszym wypadku) zaawansowanego władania językiem i myślą. W tym celu, wybór lektur zostaje złożony w taki sposób, aby maksymalizować w nim obecność pozycji, które nie tylko są ważnym elementem historii danego kręgu kulturowego czy też posiadają wysoką wartość artystyczną, lecz także tych, które stanowić będą wyzwanie dla interpretującego – a więc tych, które (odznaczając się przez to wysoką wartością artystyczną) zarówno swoją kompozycją, jak i treścią, zdolne są zaprezentować zajmujący intelektualnie, spójny obraz.

Pojawiają się jednak głosy, jakoby potrzebne było jeszcze większe „złagodzenie” kanonu lektur, wprowadzenie do niego pozycji, które zostałyby chętniej przeczytane przez uczniów. Argumentuje się wówczas, że taki a nie inny obraz kanonu lektur negatywnie rzutuje na wizerunek książki, ergo – zniechęca uczniów do czytania, ergo – skutkuje niezadowalającymi statystykami czytelnictwa. Od lat postuluje się wręcz całkowitą reformę systemu lektur szkolnych, w formie opinii takich jak np. blogera Adriana Holeckiego, zdaniem którego: Kanon lektur (jak i cały system edukacji w Polsce) jest do zaorania. Nic nie zniechęca do czytania bardziej

SZTUKA / felieton 28–29

niż szkolna lektura. Ministerstwo jednak pozostaje nieugięte a kanon, jaki był, taki pozostał. W mojej opinii, jest to w pełni zrozumiałe. Jestem tego zdania nie tylko ze względu na to, że „łagodniejsze” pozycje są zwyczajnie mniej efektywne (a często też zupełnie nieskuteczne) w realizowaniu wyżej wytłumaczonego przeze mnie celu kanonu lektur, lecz także z uwagi na to, że bez instytucjonalnego nacisku, utwory, które stanowią teraz najważniejsze punkty kanonu, zwyczajnie przestałyby być czytane. Jak podaje raport Biblioteki Narodowej odnośnie klasyki literatury wysokoartystycznej sprzed roku 1918:

„W 2021 r. tylko 6 proc. ogółu czytelników zadeklarowało lekturę literatury wysokoartystycznej powstałej przed 1918 r. – na klasykę zdecydowanie najczęściej wskazywali respondenci będący jeszcze uczniami. Aż 38 proc. badanej młodzieży w wieku 5–18 lat zadeklarowało lekturę takiej literatury – były to przede wszystkim lektury szkoły średniej. (…) Jest to najważniejszy typ książek czytanych przez badaną młodzież szkolną. Warto jednocześnie podkreślić, że zaledwie 3 proc. czytelników w wieku 18–59 lat deklarowało lekturę klasyki.”

Oczywiście można także tę informację zinterpretować w inny sposób – to właśnie przez wymuszanie na uczniach czytania literatury wysokoartystycznej, książka jako medium traci na wartości w oczach potencjalnego odbiorcy – a najwyraźniej widać to właśnie w kategorii literatury najbardziej kojarzonej z kanonem lektur szkolnych. Chcąc zatem rozważyć tę możliwość, zadam uprzednio przewrotne pytanie: Po co czytać?

Nieczytający

Patrząc z perspektywy 2/3 polskiego społeczeństwa, nie ma zbyt dużo powodów, aby czytać. Gdybyśmy mieli przyjąć perspektywę postulujących „łagodzenie” kanonu lektur szkolnych, w myśl której czytanie ma być przede wszystkim przyjemnością, naturalną koleją rzeczy staje się zmierzch czytelnictwa. W końcu, jeśli – nadal w myśl postulujących – miarą dobrej książki ma być wciągająca fabuła, umiejętność wywoływania emocji lub wiarygodność bohaterów, to oczywistym jest, że książka zawsze stanie na przegranej pozycji względem innych, nowszych mediów. Jakże mogłoby tak nie być? Twórcy seriali, filmów czy gier komputerowych mają większą możliwość wpłynięcia na emocje odbiorcy, ponieważ panują nad kilkoma jego zmysłami jednocześnie (nie mówiąc już o tym, że nowsze formy przekazu są mniej nużące w odbiorze). Odbiorca będący pod wpływem nowszej, synkretycznej formy sztuki, znajduje się w podobnej sytuacji

co marionetka – nie trudno jest nią poruszyć w pożądany sposób, ponieważ każda z jej kończyn jest kontrolowana przez marionetkarza. Czytający natomiast, w relacji z autorem, podobny jest raczej do psa na smyczy – autor ma w tej sytuacji bardzo mało bezpośredniej kontroli, dlatego w większym stopniu niż twórca nowszych form przekazu musi wykazać się kunsztem, umiejętnością wywierania wpływu w sposób niebezpośredni.

Oto właśnie jest największa siła literatury: pisarz, paradoksalnie, będąc niezwykle formalnie zniewolonym, może pozwolić sobie na dużo większą wolność teoretyczną niż jakikolwiek inny twórca.

Fetyszyści

Jest jeszcze jedno ważne oblicze czytelnictwa, które to z wszystkich trzech jest chyba najbardziej perwersyjnym. Mówię o fetyszystach książek, tj. o osobach, dla których czytanie książek nie jest już tyko przyjemnością – dla nich jest to wręcz erotyczne doznanie, które stało się centralnym elementem osobowości. To oni zawierają się w kategorii osób, które przeczytały „24 książki i więcej” w ciągu roku. Fetyszyści książek, którzy wskutek czytania doznają ponadprzeciętnej przyjemności, czują się ukontentowani samą treścią; w przeciwieństwie do osób, których czytanie nuży. Nie muszą oni szukać w nich jakiegoś masochistycznego katharsis intelektualnego – ich nasyca sama powierzchnia tekstu (pod którą w przypadku wielu wydawanych książek i tak niewiele jest – ale do tego wrócę za chwilę). Na jakiej podstawie jednak roszczę sobie prawo do wydawania takich sądów? – zapytać mógłby uważny czytelnik. Ano na takiej –przezornie odpowiadam – że praktycznie nie da się, czytając ponad 24 książki w przeciągu jednego roku, podjąć wobec każdej z nich dogłębnego wysiłku interpretacyjnego (oczywiście zakładając, że jest co dogłębnie interpretować); tj. dobrze zastanowić się nad dziełem – przetrawić je. Czytanie książek w tempie 24 na rok (i więcej) siłą rzeczy musi być czynnością machinalną, otępiająco przyjemną, słowem – onanistyczną.

W sprawie tego ostatniego słowa warto może dodać, że sama niecodzienność czytania (i jego związanie ze szkolnictwem) podniosła samą tę czynność do rangi zajęcia będącego wyznacznikiem wysokiego intelektu – co po części może też tłumaczyć narcystyczno-brandzlacyjny charakter, z jakim fetyszyści podchodzą do czytelnictwa.

Czytać inaczej

Zdaniem autorów raportu Biblioteki Narodowej z 2021/22 r.: Czytanie jest praktyką, która wymaga pozytywnego do niej stosunku. Zada-

jąc kłam właśnie temu stwierdzeniu, chciałbym zakreślić charakter nowego, lepszego rodzaju czytelnika – takiego, który będzie mógł wyciągnąć wartość właśnie z archaiczności i nieprzystępności, którą charakteryzują się książki na tle innych, współczesnych mediów. Jak wspomniałem wcześniej, jak najbardziej można być regularnym czytelnikiem, jednocześnie mając negatywny stosunek do samej czynności, mimo to przemagając znużenie, dążąc właśnie do wyżej wspomnianego „masochistycznego katharsis intelektualnego”. Co więcej, taka – wielce paradoksalna – postawa jest właśnie podstawą mojego nowego typu czytelnika.

Otóż moim zdaniem ów nowy, światły czytelnik – świadomy i szanujący zarówno własny czas, jak i intelekt, powinien z powrotem przybrać rolę ucznia. Wraz z tym, wytworzyć powinien on w sobie też nauczyciela, który rugałby wszelkie dążenia do banalnej przyjemności w czytaniu i pchał wewnętrznego ucznia ku coraz to większej złożoności w myśli.

Czy powrót do ucznia oznaczałby też skupienie się na klasyce wysokoartystycznej?

W dużej mierze tak – ale nie jest to bynajmniej skutek magicznego wpływu czasu na literaturę, ale ze względu na to, jak faktycznie zmieniła się literatura na przestrzeni kilku dekad. Gdybym miał wytłumaczyć tę zmianę własnymi słowami, obawiam się, że tekst ten utraciłby swoją przyzwoitość. Dlatego właśnie – aby zachować zarówno takt, jak i zrozumiałość – pozwolę sobie zacytować felieton Macieja Nowaka z „Rzeczpospolitej”:

Choć można wyliczyć sporo twórców utalentowanych, to brakuje nie tylko współczesnych odpowiedników Mickiewicza, Słowackiego, Sienkiewicza [bądźmy łagodni – przyp. autora], Prusa, ale nawet literackich spadkobierców Słonimskiego czy Tuwima. Nie chodzi rzecz jasna o naśladowców. Każdy z wymienionych pisarzy potrafił stworzyć własną koncepcję twórczości, interesującą dla współczesnych. Dziś jest z tym ogromny problem.

Jakkolwiek dogłębnie by nie interpretować klasyków literatury, nie da się ich czytać w nieskończoność. Czytelnictwo pozostanie w trendzie spadkowym, jeśli nie nadejdzie literatura, która dorównałaby klasykom. Jakie są przyczyny obecnej sytuacji?, Jak tego dokonać? – to są pytania na inny artykuł. Mam jednak nadzieję, że koncepcja nowego czytelnika, powracającego do uległości i ograniczenia ucznia może być pierwszym krokiem do wykształcenia nowej wrażliwości i siły intelektualnej – które to mogłyby stworzyć silniejszą literaturę. Literaturę, która – w przeciwieństwie do socrealistycznej i współczesnej – nie pozostanie zatrzaśnięta we własnej epoce. 0

felieton /
SZTUKA maj–czerwiec 2023

Warszawskie osiedla oczami

Zofii i Oskara Hansenów

Warszawskie osiedla Hansenów na Przyczółku Grochowskim i Rakowcu na stałe wpisały się w zdominowany przez betonowe bloki krajobraz stolicy. Jednak trudno się nimi zachwycać czy choćby zatrzymać się na chwilę i docenić architektoniczną koncepcję. Śmiałe pomysły Hansenów stały się bowiem ofiarą PRL-owskiej rzeczywistości oraz ich własnego, bezgranicznego idealizmu.

Zofia i Oskar Hansenowie poznali się w czasie studiów na Wydziale Architektury PW, gdzie razem tworzyli przy tworzeniu nowych koncepcji teoretycznych. Zwłaszcza Oskar Hansen poświęcił się doskonaleniu swoich projektów, m.in.: utopijnej koncepcji miast przyszłości nazywanej Linearnym Systemem Ciągłym czy teorii formy otwartej, bazującej na złożeniu otwartej interpretacji i czynnego udziału użytkownika w odbieraniu architektury. Ich dokonania w dziedzinie architektury najlepiej widoczne są w projektach osiedli, powstających głównie na terenie Warszawy.

Osiedle szczęśliwych ludzi

Zlecenie budowy osiedla na Przyczółku Grochowskim wypłynęło od Spółdzielni „Osiedle Młodych”, która w 1963 r. postanowiła postawić na Gocławiu kilkanaście bloków. Oskar Hansen, zatrudniony do realizacji projektu, już na początku pracy napotkał zasadniczy problem – spółdzielnia dysponowała tylko kilkoma windami. W efekcie oznaczałoby to, że niektórzy mieszkańcy musieliby polegać wyłącznie na schodach. Będący architektem-idealistą, Hansen zaproponował rozwiązanie, które miało wykluczyć wszelkie problemy związane z tą niedogodnością. Zaproponował on wprowadzenie łączących meandrujące budynki galerii, które miały ponadto stworzyć zżytą wspólnotę mieszkańców – którzy to, dzięki galeriom, mogli swobodnie przemieszczać się po osiedlu, gawędzić z napotkanymi sąsiadami czy łatwo skryć się przed niespodziewanym deszczem. Pomysł idealny! Jednak realia PRL-u szybko zweryfikowały rewolucyjny pomysł Hansena. Co więc poszło nie tak? Mieszkańcy osiedla z pewnością odpowiedzieliby, że wszystko, zresztą negatywne głosy lokatorów nie były rzadkością – na palcach jednej ręki dałoby się policzyć ludzi, będących naprawdę zadowolonych z przydziału mieszkania. Część winy za ostateczny kształt budynków ponoszą budowlańcy, wznoszący osiedle – tłumacząc się brakiem możliwości wykonania niektórych z pomysłów

architektów, działali na własną rękę. Przez to galerie, które pierwotnie miały wisieć w oddaleniu od ścian budynku, zostały zamontowane zaraz przy ścianie i rozmieszczonych na niej oknach, dając nieograniczone możliwości wścibskim sąsiadom oraz wszechobecnym złodziejom. Zrezygnowano z nawierzchni dźwiękochłonnej, którą zastąpiono zwykłym betonem potęgującym hałas. Mieszkańcy skarżyli się też na ciemność pa -

nującą w mieszkaniach, która wynikała z ciasnego rozmieszczenia bloków. Oprócz rzędu budynków, na Przyczółku Grochowskim powstały także szkoła i przedszkole. Nie zabrakło też zieleni, placów zabaw oraz starannie wytyczonych alejek. Zdaje się, że zagospodarowanie przestrzeni otaczającej bloki stanowi największą zaletę całego założenia.

Rakowiec

Osiedle na Rakowcu nie zostało zaprojektowane w pełni przez Hansenów, którzy przyczynili się do powstania tylko kilku budynków. Początkowo architekci mieli trzy koncepcje dotyczące budowy osiedla. Pierwsza z nich została natychmiast odrzucona – polegała na oddaniu mieszkańcom inicjatywy w kwestii aranżacji przestrze-

ni mieszkań. Mieli mieć zagwarantowaną pełną elastyczność, manifestującą się w możliwości ustalenia rozmieszczenia ścian, okien czy funkcji poszczególnych pomieszczeń. Druga koncepcja również nie znalazła uznania wśród zleceniodawców z Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, jednak nie była tak abstrakcyjna i nierealna jak poprzednia. Hansen twierdził bowiem, że człowiek ciągnie ku ziemi, lubi w niej grzebać, a sposobem na ułatwienie kontaktu człowieka z ziemią, miała być budowa niskich, bo dwukondygnacyjnych, szeregowców, w których każde mieszkanie miałoby dostęp do ogrodu. Uznano jednak, że pomysł architekta jest mało opłacalny. Ostatnia koncepcja, która tym razem została zaakceptowana, zakładała ścisłą współpracę z przyszłymi mieszkańcami. Architekci przeprowadzali wywiady dotyczące preferencji lokatorów i na ich podstawie projektowali odpowiednie mieszkania. Jednak rzeczywistość po raz kolejny stanęła na drodze idealistycznym założeniom – mieszkańcy Rakowca w drodze losowego przydziału dostali mieszkania inne niż te, o które prosili. Bloki, podobnie jak w przypadku Przyczółka Grochowskiego, otoczone zostały zielenią, która dodatkowo miała być uwydatniona przez projekty Hansenów. Budynki pokryte zostały tynkiem, który przypomina nieco szarą glinę, co w założeniu miało przywoływać skojarzenia z ziemią i naturą.

Idealizm w PRL-u

Nie da się zaprzeczyć, że Hansenowie mieli wielkie ambicje – chcieli projektować budynki funkcjonalne, w pełni nastawione na potrzeby współczesnego człowieka. W swoje działania wpisywali śmiałe idee, starając się oprzeć na nich swoją wizjonerską twórczość, która w zetknięciu z ówczesnymi realiami stawała się własną karykaturą. Idealistyczne podejście architektów nie miało szans przezwyciężyć rzeczywistości PRL-u, zostawiając ich z ubogim i szeroko krytykowanym dorobkiem architektonicznym. 0

AUTOR: WERONIKA KAMIEŃSKA fot. Michcik
SZTUKA 30–31 / felieton
fot. Michcik

Styl życia

Polecamy:

34 SPORT Długa droga warszawskiej Polonii

Powrót Polonii Warszawa

38 CZŁOWIEK Z PASJĄ Kolega (Ignacy) z internetu

Wywiad z Kolegą Ignacym

42 TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO Źle się dzieje w streamingu szwedzkim

Sytuacja w muzycznej branży streamingowej

Majówka i patriotymz A5

Jesteś anon level 25

Kończysz studia pedagogiczne – będziesz uczył biologii. Dostałeś piekny czerwony zeszty A5, żeby zapisywać piękne myśli. Z okazji trzeciego maja wysłuhujesz przesłuchania, oj odwrotnie – przesłuchujesz wysłuchania Komisji Senackiej do spraw młodzieży. Twoje ziomówy opowiadają o tym, że co piąty uczeń planował próbę samobójczą. Pięciu uczniów w twojej 25-osobowej klasie myśli, jak się zabić. Czujesz wiosnę za oknem.

Jesteś anon level 26

Jesteś anon level 28

Podczasmajówkizewspółpracownikami

odkrywasz, że nawet woźna zarabia

lepiej od ciebie.

Twój czerwony kajet A5 pełen jest wieszyków o tym, co i z kim powinno się zrobić. Z jego kart tryska posoka szacunku i wdzięczności wobec projektantów kolejnej nowelizacji reformy edukacji. Z okazji majóweczki robicie z przyjaciółmi grilla – córka znajomych chce zostać nauczycielką i oni ją w tym wspierają. Wyrywasz im papierowe talerzyki z podwawelską i robisz monolog o tym, że nie kochają dziecka.

Jesteś anon level 27

Twój sztambuch A5 zawiera rysunki maszyn, które pomogłyby ci dokonać kinetycznej reformy pewnego ministerstwa. Podczas majówki ze współpracownikami odkrywasz, że nawet woźna zarabia lepiej od ciebie. Nadal kochasz te pracę, tylko nie stać cię na środki uspokajające. Z okazji majówki robisz sobie prezent i prosisz kolegę lekarza o L4.

Twoja czerwona A5 została przed majówką ozdobiona szkicem walki pudełek na kanapki. To innowacyjna metoda nauki, w której dwa pudła pełne obrzydliwości ścigają się, które z nich pierwsze rozpuści swoją grzybnię po wilgotnej ścianie zaplecza, aż pod sufit. Każdego dnia uczniowie sądażują sądują, jak rozrasta się grzybnia. Notują stopnie oświecenia, poziom lania wody (przez cieknący sufit) oraz to, jak często otwarte jest okno na zachód. Z tego powodu w majówkę musisz być w pracy, aby „oswobodzić” rosnącą w twoim królestwie grzybnię. Rada… rodziców ci kazała.

Jesteś anon level 29

Po ponad czterech latach pozwoliłeś, ktoś wyrwał stronę z twojej A5 lux torpedy. Twojej uczennicy udało się dostać do centralnego etapu olimpiady biologicznej i potrzebowała sobie wyrwać kartkę na ściągę. Czat GPT4.4 wywnioskował z kłótni na Twitterze, jakie będą zadania. Najprawdopodobniej osoba układająca treść zapomniała przejść w tryb incognito, gdy prosiła sztuczną inteligencję o ich rozwiązania. Ty nie masz takich problemów – nawet najtańsze sztuczne inteligencje nie zgadzają się pracować za twoją wypłatę.

Jesteś anon level 30

Odkryłeś czemu ten kajet był czerwony. Twój promotor wiedział, że na takim będzie słabiej widać ślady krwi kapiacej ci z nosa. Rada wdzięczna za zasługi i patriotyzm postanowiła wymienić cię na nowy czat GPT… A5. 0

KLEJ
ARKADIUSZ
lifestyle /
fot. Aleksander Jura
maj–czerwiec 2023

F’bladi Dalmounil1

Marokańska scena kibicowska rozpoznawalna jest pośród fanów piłki nożnej z całego świata. Barwne oprawy i melodyjne przyśpiewki ultrasów z Maghrebu wzbudzają podziw dalece wykraczający poza świat arabski. Pod przykrywką zagrzewania swoich drużyn do boju kibice często niosą jednak o wiele ważniejszą wiadomość.

TEKST: FILIP WIECZOREK

Wtymkrajużyjemyw ciemności, Prosimyo ratunek, Dajnamzwycięstwo,Panie. Zostawilinamhaszyszz Ketamy2, Opuścilinasjaksieroty, Zostanąrozliczeniw DniuSądu. Zmarnowaliścietalenty, Zniszczyliściejenarkotykami, Jakiegoefektusięspodziewaliście? Rozkradliściebogactwonaszegokraju, Rozdaliściejeobcokrajowcom, Sterroryzowaliściepokolenie.

F’bladi Dalmouni, pieśń kibiców Raja Casablanca, to coś więcej niż zwykła przyśpiewka stadionowa. Śpiewana, nie tylko na piłkarskich arenach, lecz także na łodziach migrantów zmierzających przez Morze Śródziemne do Europy, a nawet na protestach w Algierii czy Palestynie, stała się jednym z symboli sprzeciwu wobec autorytarnej władzy w całym świecie arabskim. Podobne w przekazie pieśni można usłyszeć na meczach wszystkich liczących się drużyn w kraju. Niezorientowanych w sytuacji polityczno-gospodarczej krajów Maghrebu dziwić może, że epicentrum stadionowych protestów stało się właśnie Maroko. Północnoafrykańskie królestwo lubi kreować się na państwo rozwinięte i liberalne, a w budowaniu takiego wizerunku pomagają mu coraz większe rzesze zachodnich turystów przyciąganych piaszczystymi plażami i średniowiecznymi sta-

rówkami. Jednak obraz codziennego życia Marokańczyków znacząco kontrastuje z instagramowymi zdjęciami z Fezu czy Agadiru.

Nasza średnia pensja to 200 dolarów. Tak, dobrzeczytacie.Jedyne,czymrządsięprzejmujei na cowydajepieniądze,toturystyka[…]Marokoeksportujewieletowarów,np.owoce,fosforany.Gdzie trafiajątewszystkiepieniądze?Dorodzinykrólewskiej, na niepotrzebne linie kolejowe, resorty turystyczne,a dlanasprawienic.

To jedna z wielu nieprzychylnych dla rządu odpowiedzi na pytanie Czy król Maroka jest skorumpowany?, jakie zadano w serwisie Quora. Choć oczywistym jest, że informacje z tego typu stron

trzeba przyjmować z dużą dozą dystansu, wystarczy krótki rzut oka na statystyki, aby przekonać się, że Marokańczycy mają na co narzekać. Ich kraj jest najbiedniejszy ze wszystkich państw Afryki Północnej, za to odznacza się najwyższymi nierównościami ekonomicznymi w regionie. Nieco odbiega to od wykreowanego w turystycznych katalogach obrazu prosperującego, stabilnego państwa.

Mamywiadomośćdlapolicjiirządu3

Marokańska scena kibicowska, mimo że należy do najlepiej rozwiniętych na świecie, zalicza się również do najmłodszych. Pierwsza zorganizowana grupa ultrasów w kraju, wspierający Raję Casablanca Green Boys, założona została dopiero w 2005 r. Przez bardzo długi czas futbol nie miał zatem potencjału do stania się narzędziem zorganizowanego oporu przeciwko władzy. Przez lata było wręcz odwrotnie. W latach 70. i 80., kiedy marokańska piłka zaczęła święcić swoje pierwsze sukcesy, władza próbowała wykorzystać ją jako narzędzie propagandy. Stadiony obwieszano portretami ówczesnego króla, Hassana II, a sam sport uznawany był przez rząd za jeden ze sposobów budowania tożsamości młodego narodu. I choć tu i ówdzie dawało się usłyszeć głosy sprzeciwu wobec autorytarnego reżimu, ten nie interweniował, umieszczając futbol w roli wentylu bezpieczeństwa. Także po sformalizowaniu się ruchów kibicowskich, w pierwszej połowie XXI w., polityka grała na stadionach co najwyżej drugopla-

Autor: Mustapha Ennaimi Autor: Mustapha Ennaimi
32–33 / Przesłanie
SPORT
Składałem 12 godzin doceńcie, błagam...
marokańskich ultrasów

nową rolę. Ultrasi skupiali się na wspieraniu swoich drużyn, silnie wzorując się na ekipach z Europy oraz Ameryki Południowej. W ten sposób narodziło się jedno z barwniejszych środowisk kibicowskich, wyróżniających się efektownymi oprawami i długimi, ciągnącymi się na kilka minut pieśniami, w które pomiędzy arabskie słowa wplatane są zwroty pochodzące z francuskiego i włoskiego. Sytuację zmieniła arabska wiosna. 2011 r. przyniósł bezprecedensową falę protestów w arabskim świecie, która przyczyniła się m.in. do obalenia dyktatorów w Egipcie i Tunezji. Maroko także nie było wolne od demonstracji. Choć ich przebieg nie był tak drastyczny jak w innych krajach Afryki Północnej, w żaden sposób nie umniejsza to ich masowemu charakterowi. Grupa organizująca protesty, Ruch 20 Lutego (jego nazwa wywodzi się od dnia pierwszych masowych strajków w Rabacie), skupiała całe spektrum marokańskiego społeczeństwa, od studentów i intelektualistów po robotników. Do strajków nieśmiało dołączać zaczęli również kibice, z fanami Rajy Casablanca na czele. Inspiracją byli dla nich ultrasi z Egiptu, którzy odegrali znaczącą rolę w manifestacjach w swoim kraju, dużo bardziej masowych i gwałtownych niż w Maroku. Jak się okazało, był to dopiero początek zaangażowania piłkarskich kibiców w politykę. Fala ulicznych protestów wygasła w czerwcu 2011 r., po wprowadzeniu reform nieznacznie ograniczających władzę króla na rzecz parlamentu. Od tego czasu rola stadionów jako głosu społeczeństwa rosła w ekspresowym tempie, a momentem kulminacyjnym okazał się rok 2016. Krwawe zamieszki na trybunach podczas meczu Raja – Chabab Rif Al Hoceima, w wyniku których dwie osoby zginęły, posłużyły władzy jako pretekst do wprowadzenia zakazu prowadzenia zorganizowanego dopingu w całym kraju. Jak nietrudno się domyślić, nowe prawo miało skutek odwrotny od zamierzonego. Od tego czasu trybuny już na stałe przekształciły się w arenę nie tylko głośnego wspierania swoich zespołów, lecz także cotygodniowych protestów przeciwko władzy.

PomścimyHayat

Masowa emigracja młodych Marokańczyków jest jednym z najczęściej poruszanych przez kibiców tematów. Życiejesttrudne,toprzyczyna migracji. Gratulujemy, kraj jest pusty […] I jeżelizobaczycieopustoszałestadiony,toznak,że wasi synowie wyjechali – tak śpiewają w trakcie meczów swojej drużyny fani Ittihad Tanger. Jeszcze dosadniej sytuację opisują ultrasi Wydadu Casablanca. Wszyscy młodzi wyjechali, uciekli z kraju. Jedni przepłynęli przez morze, inni utonęli Mało który Marokańczyk przynajmniej nie rozważa opuszczenia swojego kraju w pogoni za chlebem. Taką decyzję podjęło już 3,3 mln obywateli tego państwa. To prawie 1/10 wszystkich Marokańczyków!

Trzeba dodać, że mowa tu wyłącznie o tych, którym udało się zalegalizować swój pobyt za granicą. Wielu decyduje się bowiem w akcie desperacji na nielegalne przedostanie się do Europy przez Morze Śródziemne, licząc na uniknięcie kontaktu ze strażą przybrzeżną. Takiego szczęścia nie miała Hayat Belkacem, pochodząca z biednej rodziny studentka prawa z Tetuanu. Droga przez morze okazała się jej ostatnią w życiu, została zastrzelona przez żołnierzy marokańskiej marynarki wojennej. Wydarzenie to wywołało oburzenie w całym kraju, jeszcze bardziej rozniecone przez fakt, że żaden z żołnierzy nie poniósł odpowiedzialności karnej za tragedię. W trakcie ligowej kolejki rozgrywanej tydzień po śmierci Hayat, kibice w całym kraju buczeli podczas odgrywania hymnu narodowego i śpiewali antypaństwowe pieśni, co poskutkowało dziesiątkami aresztowań.

Szalonykibic,którykochawolność

Marokańska scena kibicowska nie jest wolna od przemocy. Szczególnie podczas meczów derbowych na stadionach regularnie dochodzi do zamieszek, w wyniku których dziesiątki osób trafiają do szpitali. W marcu 2022 r., zaledwie miesiąc po otwarciu zamkniętych przez dwa wcześniejsze lata w wyniku pandemii stadionów, doszło do brutalnych starć na meczach Hassanii Agadir z FUS Rabat oraz MAS Fez z ASFAR. Aresztowanych zostało łącznie 244 chuliganów, z czego dużą część stanowili niepełnoletni. Niebezpiecznie bywa też podczas derbów Casablanki. Nie bez powodu starcia pomiędzy Wydadem a Rają nazywane bywają „Derbami Śmierci”. Marokańscy dziennikarze i naukowcy dalecy są jednak od demonizowania całej sceny ultrasów. Abderrahim Bourkia, socjolog z Casablanki, przyczyn

stadionowych rozrób dopatruje się przede wszystkim w targających krajem problemach społecznych. Obwinianieich[ultrasów],słusznieczyniesłusznie, zaaktyprzemocybezprzyznania,żepewnezachowaniakorespondująz tym,czegoświadkamijesteśmy w życiu codziennym, jest porównywalne do chowaniagłowyw piaseki odwracaniawzrokuod realnychprzyczyn  – pisze Bourkia w swojej książce poświęconej przemocy w miastach.

Sami kibice zresztą jednoznacznie odcinają się od chuliganów, których jedynym celem jest sianie zamętu na trybunach. Wielu z nich doskonale zdaje sobie sprawę, jak ważną rolę odgrywają w społeczeństwie, gdzie wiele młodych osób nie ma się do kogo zwrócić. Partie polityczne powszechnie uznaje się za zbyt skorumpowane, a organizacje pozarządowe i fora internetowe zinfiltrowane są przez funkcjonariuszy służb aktywnie represjonujących tych, którzy zbyt głośno sprzeciwiają się władzy. Stadiony to jedna z niewielu przestrzeni, gdzie mogą poczuć swobodę szczerego wyrażania swojej opinii. Większość z nich decyduje się wyłącznie na pokojową formę ekspresji. Marokańskie stadiony uchodzą za znacznie spokojniejsze niż egipskie, gdzie kibice również stanowią istotną część życia społecznego, jednak tam akty agresji są znacznie częstsze i gwałtowniejsze, a zamieszki z ofiarami śmiertelnymi zdarzają się praktycznie co sezon. Utrzymanie tego stanu rzeczy w znacznie większym stopniu zależy od rządzących krajem niż od przywódców grup ultrasów. 0

1F’bladi Dalmouni – oszukany w swoim kraju (tłum.)

2Marokańskie miasto, znane w kraju z produkcji narkotyków

3Są to cytaty z marokańskich przyśpiewek

maj–czerwiec 2023 SPORT Przesłanie marokańskich ultrasów /
Autor: Mustapha Ennaimi

Dluga droga warszawskiej Polonii

W ostatnich latach do piłkarskiej Ekstraklasy wróciło po dłuższej przerwie kilka zasłużonych dla polskiego futbolu drużyn. W kolejce czeka kolejny z nich – najstarszy istniejący klub ze stolicy, Polonia Warszawa.

TEKST: JAN KROSZKA

Za te czterdzieści lat, za trzeciej ligi smak… – brzmią słowa nieoficjalnego hymnu śpiewanego przez sympatyków Polonii przed rozpoczęciem każdego ze spotkań. Kibicowska przyśpiewka odnosi się do okresu PRL, kiedy przez ponad cztery dekady stołeczny klub czekał na powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej. W ostatnich latach te słowa stały się ponownie aktualne dla kibiców „Czarnych Koszul”. Dwukrotny mistrz Polski (tytuły wywalczone w 1946 r. na gruzach powojennej Warszawy oraz w 2000 r.) od przeszło dekady tuła się bowiem po niższych ligach.

Szalony właściciel i grabarz z Katowic

Żeby zrozumieć najnowszą historię warszawskiego klubu, trzeba przenieść się do 2006 r. To wtedy Józef Wojciechowski, jeden z najbogatszych Polaków oraz założyciel firmy deweloperskiej JW Construction, zdecydował się zainwestować w będącą w finansowych tarapatach drużynę. Nowy właściciel przyniósł do klubu duże – w skali polskiego futbolu – pieniądze, ale również jeszcze większe kontrowersje.

Największym echem odbiło się wykupienie innego zespołu – Groclinu Grodzisk Wielkopolski  – co w praktyce oznaczało fuzję dwóch klubów i przeniesienie wszystkich piłkarzy Groclinu do Warszawy. Wojciechowski w ten sposób zapewnił swojej drużynie awans przy tzw. zielonym stoliku (Polonia zajęła miejsce Groclinu w Ekstraklasie). Właściciel stołecznego klubu zasłynął również publiczną krytyką swoich piłkarzy czy ingerowaniem w pracę trenerów, których często zwalniał  – w ciągu sześciu lat przez klub przewinęło się aż 16 szkoleniowców. O dyskusyjnych metodach zarządzania Wojciechowskiego może świadczyć głośny przykład „Klubu Kokosa”. Jego nazwa wzięła się od nazwiska piłkarza Daniela Kokosińskiego, który nie chciał rozwiązać kontraktu z klubem i za karę musiał przez dwa lata trenować indywidualnie, m.in. biegając po schodach.

Mimo to, „era Wojciechowskiego” przyniosła kibicom Polonii także pozytywne emocje  –dzięki pieniądzom deweloperskiego potentata do klubu trafiło wielu wyróżniających się w polskiej lidze zawodników, co zaowocowało awansem do europejskich pucharów w sezonie 2009/10 czy wygranymi w derbach z Legią. Te

drobne sukcesy nie wystarczały jednak kapryśnemu właścicielowi, który raz po raz zapowiadał swoje odejście. W 2012 r. Wojciechowski ostatecznie zdecydował się na sprzedaż klubu Ireneuszowi Królowi – biznesmenowi inwestującemu równocześnie w pierwszoligowy GKS Katowice.

Ta zmiana była dla Polonii jak trafienie z deszczu pod rynnę. Nowy właściciel początkowo planował fuzję warszawskiej drużyny ze swoim drugim klubem i przeniesienie zespołu na Śląsk, jednak pomysł został skutecznie oprotestowany przez kibiców obu drużyn. Wkrótce okazało się, że Król ma poważne problemy finansowe. Nie płacił pensji piłkarzom ani pracownikom klubu, a kontakt z nim stał się praktycznie niemożliwy. Z tego powodu drużynę opuściło wielu czołowych zawodników, a w końcówce sezonu większość składu stanowili juniorzy. Mimo problemów Polonia zajęła w tym sezonie stosunkowo wysokie, szóste miejsce w Ekstraklasie. Dobry wynik sportowy nie wystarczył jednak do pozostania w lidze  –ze względu na zaległości finansowe klub nie otrzymał licencji i został karnie zdegradowany do IV ligi (piąty poziom rozgrywkowy).

34–35 SPORT Źródło: PAP / Powrót Polonii Warszawa

Trudna odbudowa

Przed dziesięcioma laty zaczął się dla Polonii nowy okres. Po degradacji klub musiał pod wieloma względami zaczynać praktycznie od zera. W procesie żmudnej odbudowy pomagały oczywiście bogata historia „Czarnych Koszul”, wierna baza kibiców oraz wsparcie piłkarzy i trenerów w przeszłości związanych z zespołem. Dzięki temu, w ciągu trzech lat udało się nawet wrócić na szczebel centralny (II liga), jednak w kolejnym sezonie Polonia znowu spadła poziom niżej. Powrotu na piłkarskie salony nie ułatwiały kolejne zawirowania wśród działaczy (w które zamieszany był m.in. Jerzy Engel), utrudniona współpraca z drużynami juniorskimi (MKS Polonia, czyli jedna z czołowych akademii piłkarskich w kraju, jest oddzielnym podmiotem, przez co jej najzdolniejsi juniorzy nie trafiali do seniorskiej Polonii) oraz  – do pewnego momentu  – brak wsparcia od władz miasta.

Znaczenie miała też specyfika III ligi, z której co roku awansował tylko jeden zespół. W tych rozgrywkach Polonia musiała rywalizować z uznanymi drużynami, takimi jak Radomiak Radom (awans w sezonie 2014/15), ŁKS Łódź (2016/17) czy Widzew Łódź (2017/18). Jednocześnie, większość ligi stano-

wiły zespoły z podwarszawskich miejscowości, których fani sympatyzują z Legią, przez co mecze przeciwko Polonii miały dla nich szczególne znaczenie.

Zapowiedź końca trzecioligowego marazmu przyszła w marcu 2020 r. Właściciel informatycznej firmy Sii, Grégoire Nitot, zdecydował się wówczas zainwestować w Polonię. Po przejęciu klubu francuski przedsiębiorca zadeklarował, że w ciągu pięciu lat chciałby awansować do I ligi, a w ciągu dziewięciu  – do Ekstraklasy.

Rozbudzone nadzieje

Choć początki Nitot w stołecznym klubie nie były łatwe, przyszłość drużyny z warszawskiego Muranowa zaczęła rysować się w jasnych barwach. W 2022 r. udało się wygrać III ligę i ponownie awansować na szczebel centralny. Kilka miesięcy wcześniej ostatecznie przyjęty został projekt rozbudowy stadionu (do 16 tys. widzów), który ma zostać zrealizowany w formie partnerstwa publiczno-prywatnego przy wsparciu stołecznego ratusza. Klub zaczął również aktywniej działać marketingowo, czego wyrazem są m.in. akcja „Otwarty Stadion”, w ramach której nowi kibice mogą obejrzeć pierwszy mecz

za darmo, a także współpraca ze środowiskiem studenckim, reprezentowanym przez SKN Zarządzania w Sporcie SGH.

W obecnym sezonie Polonia radzi sobie nadzwyczaj dobrze. Po awansie klub został wzmocniony kilkoma doświadczonymi zawodnikami i w chwili pisania tego artykułu (na trzy kolejki przed końcem rozgrywek) zajmuje pierwsze miejsce w lidze z bezpieczną, czteropunktową przewagą nad drugą Kotwicą Kołobrzeg. Zespół z Warszawy jest na najlepszej drodze do wywalczenia drugiego awansu z rzędu i wykonania kolejnego kroku w kierunku Ekstraklasy. Ostatnie kilkanaście lat nauczyło jednak fanów „Czarnych Koszul”, że ta droga może być wyboista, a emocji z pewnością nie zabraknie. Świadczyć o tym może również końcówka poprzedniego sezonu  – o upragnionym awansie zadecydowało wówczas spotkanie w przedostatniej kolejce, kiedy Polonia pokonała dotychczasowego lidera  – Legionovię Legionowo  – dzięki bramce na 3:2, zdobytej w jednej z ostatnich akcji meczu. W tym sezonie udało się obyć bez takich nerwów. Polonia przez większość sezonu utrzymywała się w czołówce ligi, a awans przypieczętowała już dwie kolejki przed końcem rozgrywek po domowym zwycięstwie nad Olimpią Elbląg. 0

maj–czerwiec 2023 SPORT
Powrót Polonii Warszawa / Autor: Jan Kroszka Autor: Jan Kroszka

Motorsport w pigułce

Za nami pierwsze wyścigi w najważniejszych seriach motorsportu tego sezonu. Większość z nich od początku serwuje nam wyśmienite emocje, chociaż to dopiero początek zmagań w 2023 r.

TEKST: WOJCIECH JAN AUGUSTYNIAK

Sezon królowej motorsportu rozpoczął się od pełnej dominacji stajni Red Bull. Ich łupem padły wszystkie wyścigi rozegrane do tej pory i wygląda na to, że mogą pokusić się o pobicie rekordu największej liczby wygranych w sezonie. Nadzieją i równocześnie zaskoczeniem jest zespół Aston Martin, do niedawna walczący na dnie tabeli. Od początku utrzymują znakomite tempo, regularnie zdobywają miejsca na podium i podejmują walkę z hegemonami, którzy przeżywają wewnętrzne kryzysy. Ferrari boryka się ze sporymi problemami wewnątrz zespołu, głównie personalnymi. Mercedes natomiast ma kłopoty z bolidem, który zawodzi i nie daje dużego pola do rozwoju. Wszyscy fani, którzy dłużej śledzą Formułę 1, doczekali się szumnie zapowiadanego przez Fernanda Alonsa, dwukrotnego mistrza świata, powrotu do walki o podium. Nieoczekiwany transfer z Alpine do Astona Martina pod koniec zeszłego sezonu umożliwił Hiszpanowi „comeback” ze środka stawki do ścigania się na szczycie.

Formuła 2

Zaplecze Formuły 1 jak do tej pory dostarczyło wielu emocji i kilku niespodzianek. Na początku sezonu ze świetnej strony pokazał się Francuz Théo Pourchaire, junior z akademii Sauber, jak również jego rywale w walce o tytuł – Ayumu Iwasa, wy-

chowanek Red Bull Academy, oraz Frederik Vesti z akademii Mercedesa. Każdy z nich walczy nie tylko o zwycięstwa w F2 i mistrzostwo, lecz przede wszystkim o pokazanie się z jak najlepszej strony przed swoimi akademiami. Najważniejsze dla kierowcy z F2 jest dostanie się do Formuły 1, a żeby to osiągnąć, trzeba udowodnić swój talent. Do walki o mistrzostwo, jak również o miejsce w F1, nieśmiało dołącza Olivier Bearman, przedstawiciel ostat-

niej dużej akademii  – Ferrari. Wszyscy kierowcy mają już na swoim koncie wygrane w tegorocznej kampanii. Do grona zwycięzców w F2 dołączył po sześciu latach startów w tej serii Ralph Boschung, najbardziej doświadczony kierowca w stawce. Było to również pierwsze w historii zwycięstwo dla zespołu Campos Racing.

Indycar

Wraz z początkiem sezonów motorsportowych w Europie, rozpoczęły się wyścigi amerykańskiej Indycar, odpowiednika Formuły 1 za oceanem. Kierowcy tej serii ścigają się wyłącznie po torach lub owalach w Stanach Zjednoczonych. Ważnym aspektem Indycar jest zawiły system punktowania. Idąc zgodnie ze strukturą weekendu wyścigowego, za kwalifikacje kierowca, który wykręci najlepszy czas na torze lub osiągnie największą średnią prędkość na owalu, dostaje jeden punkt. Po wyścigu wszyscy kierowcy dostają punkty zależnie od pozycji końcowej. Miejsca 1–3 otrzymują odpowiednio 50–40–35, miejsca 4–10 dostają o dwa punkty mniej od miejsca wyżej, zaczynając od 32 punktów za miejsce czwarte. Analogicznie, miejsca 11 –24 są punktowane co jedno oczko mniej, a pozostali od miejsca 25 do końca stawki dostają po pięć punktów. Dodatkowo kierowca dostaje jeden punkt, jeśli prowadził chociaż przez jedno okrążenie i jeszcze dwa punkty, jeśli prowadził najdłużej z całej stawki. Całość sprawia, że rywalizacja jest niesamowicie zacięta nie

36–37 / Początek sezonu motorsportowego SPORT
Autor:
Howard J Autor: Jen Ross

tylko na końcowych metrach, lecz także przez cały sezon  – przekłada się to na aktualny ścisk w klasyfikacji generalnej.

W tym sezonie na pięć wyścigów mamy pięciu różnych zwycięzców i dzięki temu zaciętą walkę o tytuł, w której uczestniczy aż sześciu kierowców – w tym dobrze znany fanom F1 Romain Grosjean. Największym zaskoczeniem do tej pory okazał się Kyle Kirkwood. Wygrał kwalifikacje oraz wyścig Acura Grand Prix of Long Beach, walcząc do ostatnich chwil z Grosjeanem, często koło w koło. Pomimo wygranej, zajmuje dopiero dziewiąte miejsce w klasyfikacji generalnej i nie wygląda na poważnego pretendenta do tytułu. Następnym wyścigiem (28 maja) będzie Indianapolis 500. To jeden z najsłynniejszych wyścigów świata i uważany za najtrudniejszy w kalendarzu Indycar. Wyścig odbywa się na owalnym torze, a emocje zawsze sięga -

ją zenitu – 200 okrążeń najstarszego wyścigu w USA to świetna okazja, by zaznajomić się z „amerykańską Formułą 1”.

WEC

World Endurance Championship to nazwa serii wyścigów długodystansowych, w której kilka klas samochodów rozgrywa swoje wyścigi symultanicznie na jednym torze, a zmagania trwają po sześć lub osiem godzin. W szeregi WEC wchodzą trzy klasy, z bardzo specyficznie określonymi regulacjami co do konstrukcji i modyfikacji bolidu. Wszystkie bazują na przygotowaniu auta na legendarny wyścig 24h Le Mans, stąd do niedawna najbardziej prestiżowe klasy aut WEC nosiły nazwę Le Mans Prototype 1, 2 i 3, w skrócie LMP. Aktualnie najszybsze są auta Hypercar (zastąpiły LMP1 w 2021 r.)  – ich konstrukcje to wyspecjalizowane prototypy budo-

wane na podstawie aut drogowych w ramach istniejących regulacji. Druga klasa to LMP2, gdzie dozwolone jest jedynie ściganie się aut niezależnych (nieprodukowanych przez żaden koncern samochodowy), których cena nie przekracza 483 tys. euro. Ostatnią z kategorii jest Le Mans Grand Touring Endurance (LMGTE), w której ścigają się zarówno amatorzy jak i profesjonalni kierowcy, a dostępne samochody są zmodyfikowanymi wersjami aut do codziennej jazdy.

LMP2 powinno najbardziej zainteresować polskich kibiców, w przeciwieństwie do jej wyższego rangą odpowiednika. W tym roku mamy znów okazję śledzić starania polskiego zespołu Inter Europol Competition, dla którego ścigają się dwa auta, numery 32 i 34. Autem o numerze startowym 34 jeżdżą Jakub Śmiechowski, Hiszpan Albert Costa oraz Szwajcar Fabio Scherer. Po trzech wyścigach zajmują piąte miejsce w swojej klasie i mają na koncie trzecie miejsce zdobyte podczas wyścigu na torze Spa-Francorchamps (29 kwietnia).

Co więcej, w tej samej klasie dla teamu WRT w aucie numer 41 ściga się Robert Kubica. Jego zespół znakomicie rozpoczął sezon plasując się odpowiednio na piątym i trzecim miejscu (kolejno 17 marca podczas wyścigów w USA na torze Sebring i 16 kwietnia w Portugalii w Portimão) oraz wygrywając wyścig na torze Spa-Francorchamps w swojej kategorii. W klasyfikacji generalnej Kubica zajmuje drugą pozycję wraz z kolegami z zespołu, Louisem Delétrazem (Szwajcaria) i Ruim Andrade (Angola). Obecnie tracą tylko osiem punktów do lidera i uczestniczą w zaciętej walce o tytuł. Stawce przewodzi auto z numerem 22 zespołu United Autosports, choć duet Philip Hanson-Frederick Lubin nie wygrał jeszcze wyścigu. 0

maj–czerwiec 2023 SPORT Początek sezonu motorsportowego /
Źródło: Orlen Team Źródło: Getty Images

CZŁOWIEK Z PASJĄ

Kolega (Ignacy) z internetu

„Ignacy z kanału o tematyce popularno-naukowej” – tak wiele lat temu w Familiadzie Ignacego Łukowskiego, znanego powszechnie jako Kolega Ignacy, przedstawił jego przyjaciel. I choć dzisiaj Ignacy regularnie produkuje filmy popularno-naukowe, to w trakcie swojej kariery nagrywał: gry strategiczne, gry ze znajomymi; oraz prowadził internetowy program rozrywkowy. Mieliśmy przyjemność porozmawiać o jego historii oraz zawodzie youtubera.

ROZMAWIAŁ: MACIEJ BYSTROŃ-KWIATKOWSKI

M agiel : Przygodę z YouTubem na własnym kanale rozpoczynasz w 2014 r., nagrywając gry strategiczne. Jak to wszystko się zaczęło?

IGNACY ŁUKOWSKI: W mojej historii zadecydował przypadek. Znałem się wcześniej z Tomkiem Działowym (ps. Gimper) i w trakcie wizyty, podczas której formatowałem u niego komputer, zaproponował wspólne granie w Heroes 3, taką naszą grę pokoleniową. A skoro już graliśmy, to padła z jego strony propozycja nagrania. Grupa ludzi zwróciła uwagę na to, że Ignacytodobrzeogarnia i tak jakoś założyłem swój kanał. Tak naprawdę w ciągu 24 godzin musiałem nauczyć się wszystkiego w tym fachu. Miałem w cholerę szczęścia, nigdy nie przechodziłem etapu „małego twórcy”, bo w pierwsze dziesięć dni zdobyłem już 10 tys. subskrypcji. Gry strategiczne były mi po prostu bliskie, grałem w nie odkąd byłem mały, więc u mnie wyszło to zupełnie naturalnie.

Od początku miała być to dla ciebie praca – zdecydowałeś, że YouTube to twoja przyszłość, czy w tamtym momencie było to tylko hobby?

Widziałem w tym moją przyszłość, tylko nie byłem w stanie się z tego utrzymywać. Przez pierwsze 2–3 lata mojego nagrywania na YouTube’a miałem pracę, bo w tamtych czasach nie zarabiało się jeszcze dobrze na YT. Zacząłem czerpać zyski na poziomie takiej niższej pensji, dopiero kiedy przeszedłem na format trzech filmów dziennie w tygodniu i czterech dziennie w weekend. Kiedy ustandaryzowałem mocno tę pracę, zacząłem być w stanie z tego realnie zarabiać, ale i tak mówimy o pensjach rzędu 3 tys. złotych.

Zaczęło się od współpracy z Gimperem, potem także nagrywałeś z innymi youtuberami, ale dużą część twojego contentu stanowiły solowe filmy. Nagrywanie z kimś jest łatwiejsze czy wolałeś tworzyć samemu?

Zawsze było łatwiej nagrywać z kimś. Przez większość kariery lepiej się czułem, nagrywając w duecie czy większej grupie. Może to wynikało z mojego charakteru, czułem, że dobrze mogę kogoś uzupełnić. Określam to tak – najlepiej nagrywało mi się z „jedynkami”, osobami bardzo wyraźnymi, a ja mogłem być obok, jako dwójka. To oczywiście ewoluowało przez lata, teraz już od trzech lat nagrywam tylko sam i nie sprawia mi to żadnej trudności. Zmieniały się czasy, zmieniał się content, też w zależności od okresu z kimś nagrywało się lepiej, z kimś gorzej. W grach strategicznych fajnie jest mieć kogoś przy sobie. Oczywiście solo możesz komentować swoją grę, ale jednak w duecie pojawia się dodatkowy element rozrywki. Dzisiaj zmienił się cały gaming na YouTubie, kiedyś tworzyło się ciągiem długi materiał, teraz wrzuca się pocięte i zmontowane najlepsze momenty. Jest to moim zdaniem dobra ewolucja, dużo lepiej się to ogląda.

W 2016 r. następuje pierwsza mocna zmiana w twoich filmach. Tworzysz nowy kanał, Kolegę Strategacego, na którego trafiają gry strategiczne, natomiast na głównym kanale pojawiają się luźne gierki z ekipą innych twórców. Czy tworzenie na dwa kanały było bardziej wymagające?

Pamiętam, że kiedy zacząłem nagrywać Garry’s Moda, to rozmawiałem z Mandziem (Łukasz Samoń) na ten temat. Proponował on wtedy, żeby zarzucić stary kanał i założyć nowy, a podpierał to tym, że był do tego wtedy bardzo dobry algorytm YouTube’a decydujący, które filmy zostaną poleco-

ne widzowi. No i miał rację, wcześniej zaproponował ten sam model Alienowi (Karol Wątróbka), który zamknął swój dotychczasowy, relatywnie duży kanał z Minecraftem, a otworzył z ekipą nowy tylko z Garry’s Modami i bardzo korzystnie to zadziałało – nowy kanał Alienowi wystrzelił. Ja miałem przed tym obawy, moja sytuacja finansowa nie była jakoś bardzo dobra i bałem się zostawienia albo wyczyszczenia Kolegi Ignacego oraz tego, że zabraknie mi odnogi strategicznej, która bardzo szeroko zarabiała. Stąd też wybrałem hybrydę z dwoma kanałami, stopniowo przekierowałem widzów oglądających strategię na Strategacego, a główny kanał zmienił content. Był to krótki okres, niemniej bałem się chyba trochę reakcji społeczności na tę zmianę. Z perspektywy czasu nie była to jakaś mocna obawa, ale to była moja pierwsza duża zmiana tematyki filmów.

Czyli decyzja była podyktowana algorytmem czy zmieniła się też u ciebie preferencja, co tworzyć? Chodzi mi o to, czy youtuber musi kierować się algorytmem, czy jednak może pozwolić sobie na nagrywanie, czego chce?

Algorytmicznie to była zła decyzja, zgodny z algorytmem był model podrzucony przez Mandzia. Pamiętaj, że chociaż dzisiaj szeroko mówi się o algorytmie na YouTubie, to w 2016 r. niewiele było osób, które miało na ten temat pojęcie. Ja też dopiero się tego uczyłem, nie było to oczywiste. Algorytm zresztą bardzo się zmienia, chociaż często to małe zmiany. YouTube miał różne okresy. Ad Apocalypse (red. okres, kiedy wielu reklamodawców wycofało swoje reklamy) wywrócił bardzo dużo rzeczy, teraz doszły Shorty. Była taka ciekawa sytuacja, oglądałeś Gargamela (Jakub Chuptyś)?

Tak, oglądałem.

Gargamel, co spotkało się wtedy z poparciem społeczności, obśmiał takiego youtubera, Dawida Czecha, który powiedział, że YouTube to tylko tytuł i miniatura. Dwa lata później ludzie doszli do tego, że tytuł i miniatura mają jednak ogromne znaczenie. Czy zatem youtuber musi kierować się algorytmem? Tak, dzisiaj tak, wtedy z tamtą wiedzą nie było to oczywiste.

Kiedyś uważało się, że film musi mieć chwytliwe momenty, które przyciągną widza, czasami wrzucało się je przed intrem do filmu.

Tak, było coś takiego. Ja nigdy intr akurat nie robiłem, nie lubię ich i do dzisiaj pomijam. Jest zresztą powód, dla którego Netflix, Disney czy reszta mają opcję „pomiń czołówkę” (śmiech). Możesz to raz zobaczyć, ale więcej nie ma po co.

Ale w 2017 r. kolejny raz zmieniasz content i zaczynasz współprowadzić z Mandziem Mniej Więcej (internetowy program rozrywkowy), które swoje intro już miało. To wynikało z formatu „programu internetowego”?

Otóż to. Mniej Więcej (w skrócie MW) było teatralne, sceniczne, takie programowe. To był najbardziej zaplanowany projekt youtube’owy, który robiłem. Miał wszystkie elementy rozpisane jeszcze na etapie planowania. Tak, tam mieliśmy intro, mieliśmy też przejścia, każdy segment był ponazywany.

38–39
/ Kolega Ignacy
naczelny Igorek to beta redaktorek

MniejWięcejto była duża zmiana. Pomiędzy grami strategicznymi a grami z ekipą youtuberów można znaleźć połączenie, tutaj to był coś zupełnie nowego. Dlaczego podjąłeś się nagrywania tego programu?

To zaproponował mi Mandzio, przyszedł do mniej rok przed startem. Z początku się na to nie pisałem, nie było to coś, w czym się widziałem. Mandzio był na etapie, gdzie potrzebował ruszyć, zrobić coś nowego i udało mu się mnie zachęcić. Nie byłem super przekonany, miałem na kanale pojedyncze filmy z jedzeniem, później pojawił się Tłusty Czwartek (red. seria, gdzie Ignacy zjadał różne dania w ekstremalnych rozmiarach), ale to było tuż przed startem MW. Na moim kanale miałem więc pojedyncze filmy związane z jedzeniem czy quizami, ale nigdy nie dotykałem popularnego wtedy nagrywania wyzwań. Przekonała mnie struktura tego programu, gdzie koncept nie był taki głupawy jak w większości właśnie tych wyzwań. MW miało nadaną formę, taką teatralność, ale na pierwsze plany nie przychodziłem z myślą wow, to będzie hit. Tak zacząłem uważać dopiero, jak to naprawdę ruszyło. Plany nagraniowe wtedy nagrywaliśmy z Iplą, więc to był duży plan zdjęciowy, ekipa, kierownik produkcji, asystent kierownika, trzech operatorów, dźwiękowiec – zupełnie inna skala. To też był wyjątkowy czas dla mnie w życiu, bo pomiędzy pierwszym a drugim planem nagraniowym dowiedziałem się, że z żoną będziemy mieć pierwsze dziecko. Z Mniej Więcej poszliśmy mocno w określony format i dobrze to wystrzeliło.

Preferowałeś filmy na MW czy bardziej kręciło cię nagrywanie na Kolegę Ignacego?

Jak zaczęliśmy nagrywać MW, to plany były fantastyczne. Nie cięliśmy materiałów, były one de facto tym, co my naprawdę robiliśmy. Dużym założeniem planu było to, że nie mogliśmy wiedzieć, co będzie się działo, nie mogliśmy znać efektów, więc nasze reakcje były realne. Stąd też czułem, że ten program był fajny, wyciągnął z nas naprawdę dużo i nauczył „grania w locie”. Pewnych gagów czy rzeczy, które na wielu planach są ustalone z góry, nie mogłeś zaplanować. To zależało od dobrego kierownika produkcji – my mieliśmy trzech na przestrzeni całego programu i wychodziło za każdym razem solidnie. Nieocenioną pomocą było też posiadanie licencji od Good Mythical Morning Korzystaliśmy z ich bazy i doświadczeń, mogliśmy się bezpośrednio komunikować, może nie z Rhettem i Linkiem (red. prowadzący GMM), ale z ich COO mieliśmy comiesięczne calle. Oni swój program rozwijali prowadzili od ponad dziesięciu lat, rok w rok byli w Top 5 Forbesa pod względem zarobków youtuberów. To była potężna firma, z której mogliśmy czerpać.

Czyli waszym recenzjom z  MW np. najlepszego ketchupu można ufać?

Stanowczo tak, do dzisiaj używam Kotlina, który wygrał nasz odcinek, i uważam za najlepszy ketchup. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że takie recenzje po próbowaniu połówki produktu są głupawe, ale nasze opinie były realne. No, w pięciu procentach opinia, reszta to rozrywka (śmiech)

Mniej Więcej zakończyło się w 2021 r. Kusi cię, żeby wrócić? Może stworzyć nowy program internetowy?

Oczywiście, że kusi. To takie spojrzenie po latach, gdy oglądasz, zastanawiasz się, co by było gdybyś wtedy zagryzł zęby, wziął gorsze warunki finansowe i potem może wystrzelił, był w innym miejscu niż teraz. Można takie efekty motyla rozkminiać często, ja się obecnie realizuję w tym, co robię i nie mam braku twórczego.

Ostatnia ewolucja twojej kariery to rozpoczęcie contentu popularno-naukowego. Zawsze byłeś kojarzony na YouTubie jako osoba, która ma coś do powiedzenia, rzuca ciekawostki, której ciekawie się słucha. Co kierowało tobą, żeby przerzucić się na ten format filmów? Właśnie te cechy, czy jakaś inna motywacja?

Pewnie trochę wszystkiego. Od podstawówki interesuję się ogromną liczbą rzeczy, zawsze miałem też łatwość mówienia. Nieocenioną rolę odegrał też mój ojciec i w ogóle cały dom, gdzie rozmawiało się na różne tematy. Mój oj-

ciec interesował się światem i miał pojęcie na temat wielu rzeczy. Pytałem go np. Tato, o co chodziło z tą firmą Art-B? i dostałem w odpowiedzi cały wątek. Na etapie szkolnym dość łatwo przychodziła mi realizacja tych zainteresowań, chętnie czytałem literaturę naukową. Nigdy w życiu nie czułem się ekspertem w żadnych z tematów, w każdym odcinku powtarzam, że bazuję na źródłach i na ich podstawie budujemy materiał, a nie mojej wiedzy jako naukowca, bo nim nie jestem. Mam w sobie pociąg do wiedzy. Moim marzeniem życiowym, które chciałbym spełnić, jest skończyć studia historyczne i zostać nauczycielem. Ale to marzenie łączy się z tym, że pójście do szkoły publicznej wymaga posiadania ogromnego majątku albo bardzo dobrze zarabiającej żony.

Czyli tematy pojawią się tak, że siedzisz sobie pewnego dnia i zastanawiasz np. jak długo można nie pić?

Tak, często mam takie przemyślenia. Dzisiaj oczywiście jest to bardziej ustrukturyzowane – mam przygotowany arkusz z 200 tematami, które oceniamy i wybieramy. Ale tak, w ten sposób to wygląda. Staram się filmy tworzyć tak, żeby mój film opublikowany w piątek mógłbyś obejrzeć za trzy lata i o ile nie dotyczy naprawdę bieżącej rzeczy, to raczej będzie aktualny.

Czy początkujący twórca ma szansę zaistnieć na YT bez znajomości?

Żeby daleko nie patrzeć, około dwa lata temu wystartował kanał GoodTimesBadTimes. Okoliczności się oczywiście złożyły (wojna, COVID), ale nie miał on jakiegoś wsparcia, a dzisiaj prowadzi ogromny kanał. YT starzeje się jako platforma, więcej widzów jest dorosłych, a młodsi emigrują na inne. Nie ma idealnej recepty, ale myślę, że robiąc dobre filmy, da się wybić, ale też, co to znaczy dobre filmy? Nie jest to łatwe, ale wykonalne.

Opłaca się ograniczać do YouTube’a czy multiplatformowość działa lepiej?

Ja działam na innych platformach. Multiplatformowość to przyszłość.  Ludzie migrowali, a ta wymiana będzie trwać, bo te platformy się ze sobą nie kłócą, a dla twórcy posiadanie ich większej liczby jest korzystne.

W dawnych czasach mówiło się, że YT zastąpi telewizję. Współcześnie ten temat w ogóle nie istnieje. Czy wobec tego, że YT nie ma dominującej pozycji względem innym platform, już do takiego rozrostu nie dojdzie?

To jest ciekawe pytanie. Przyśpieszoną śmierć telewizji spowodowały też streamingi. Problem telewizji to jej struktura, sposób podania. Telewizja ma swoje zasady, bloki i długości. Streamingi i YT wywróciły to do góry nogami, dały możliwość wyboru, co chcesz, kiedy chcesz – rozwinęły ideę wypożyczalni DVD. Czy YouTube będzie nową telewizją? Nie, będzie obok, telewizja zostanie, ale w innej formie, jak radio czy prasa drukowana. Nie będzie już hegemonem, ale zostanie. Dla wielu ludzi mojego, twojego pokolenia, telewizja to coś archaicznego. Mam telewizor, ale nie mam nawet podpiętej satelitarnej czy naziemnej kablówki. Telewizję oglądam może czasami u dziadków czy rodziców, tak samo jak większość moich znajomych. Ale oczywiście, to tylko przykład anegdotyczny, nie mam pełnych danych, żeby to szerzej zobaczyć.

Planujesz coś po YT, czy to już docelowa praca?

Chciałbym być youtuberem, bo to ciekawa praca. Jak mówiłem, moje marzenie życiowe to nauczyciel, ale wymaga się ukończenia studiów historycznych, czego nie zrobiłem – jestem raczej pasjonatem i hobbystą. Różnie to działa, może życie mnie zawieje w inne tory, niż mogę teraz powiedzieć. 0

Ignacy Łukowski

Ignacy Łukowski – polski youtuber nagrywający gry oraz filmy popularno-naukowe, jeden z prowadzących programu Mniej Więcej. Stara się zadawać ciekawe pytania i szukać interesujących historii. Pasjonat nauczania.

maj–czerwiec 2023 CZŁOWIEK Z PASJĄ Kolega Ignacy /

Technologie w kampanii wyborczej

Powoli zbliża się ten moment, kiedy kłótnie przy rodzinnym stole, dyskusje ze znajomymi, internetowe debaty i przekomarzania z taksówkarzami w trakcie powrotu do domu znajdą swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Szansa na zmianę władzy, naprawę państwa czy przywrócenie jego wielkości. Wybory.

TEKST: MACIEJ BYSTROŃ-KWIATKOWSKI

Nim jednak dostaniemy możliwość postawienia cennego krzyżyka przy nazwisku zaufanego polityka, czeka nas długi festiwal idei i obietnic, ale też kłamstw i manipulacji. Jak nie dać się zwieść fake newsom? Czy rozwijane programy AI jak Midjourney będą oszukiwać mało czujnych wyborców? Kto „umie w internet” i czy memy polityczne mają wpływ na wynik wyborów?

Media inne niż tradycyjne W pełnym zrozumieniu sytuacji polskiej, twitterowej polityki w roku 2023 pomóc może krótka wycieczka wstecz. Chociaż za Atlantykiem siłę mediów społecznościowych już w 2008 r. dostrzegł Barack Obama, w Polsce Twitter nie wszedł do politycznego mainstreamu aż do wyborów z roku 2015, kiedy to internet stał się ważnym narzędziem kampanii Andrzeja Dudy. Rok później politycy otrzymali kolejny przykład zza morza. Donald Trump wygrywa z Hillary Clinton, do czego, jak sam w wywiadach twierdził Trump, przyczyniła się właśnie jego aktywność w mediach społecznościowych, w tym na Twitterze.

Od tego czasu konta polskich polityków zalały Twittera, a sam serwis stał się niejako ośrodkiem życia politycznego. I tak jak kiedyś przeciętnemu wyborcy aktywność na Twitterze kojarzyć się mogła z niesławnymi interakcjami prezydenta Dudy z kontem „ruchadło leśne”, tak dzisiaj treści tweetów śledzone i analizowane są nie tylko przez ekspertów, lecz także ludzi nieposiadających konta na portalu, gdyż polityczne programy telewizyjne chętnie swoim widzom tweety pokazują.

Nie tylko niebieski ptak

Na Twittera warto zwracać uwagę, gdyż, pod względem aktywności, jest to najchętniej wybierany przez polskich polityków portal. To tam najwcześniej poznamy nowe komentarze partyjnych działaczy lub spojrzymy z politowaniem na nietrafione wypowiedzi. Jeśli spojrzymy jednak na potencjalną grupę wyborców, królować będzie inny serwis – Facebook. O przyczynach popularności platformy nie ma co się rozpisywać. Jest to w końcu portal, którego, jak bardzo stara się nas przekonać Mark Zuckerberg, społeczną funkcją jest przede

wszystkim łączyć ludzi. Fanpage’e partii i polityków, grupy zwolenników i promocje na prywatnych profilach – miejsc do propagowania poglądów Facebook oferuje mnóstwo.

Omawiana platforma daje nieporównywalne zasięgi, z którymi wiąże się również możliwość łatwego siania propagandy i nieprawdy. W ciągu ostatnich kilku lat o Facebooku głośno było w związku z kolejnymi aferami dotyczącymi wycieków danych oraz ogromną liczbą trolli siejących dezinformację i chaos. Hejterskie i propagandowe grupy wykorzystywane są do atakowania politycznych oponentów. Facebook najczęściej używany jest przez starszych internautów, bardziej podatnych na fake newsy. Za każdym razem, gdy przy politycznym temacie pojawia się to zagadnienie, aż prosi się o przypomnienie praktyki o wyczuleniu naszych rodziców i dziadków na internetowe kłamstwa.

Politycy wiedzą, że poprzez Facebooka nie trafią do młodych wyborców. Nie pozostaje im nic innego, jak wkroczyć na kolejne platformy –w znacznym stopniu zaczęli w ostatnim czasie wykorzystywać choćby TikToka.

40–41 TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO /
fot.
Technologie w kampanii wyborczej
Pixabay Gdy składałem ten tekst, w kawiarni gdzie to robiłem pojawiła się ekipa 40 polityków Konfederacji

Swój tiktokowy content tworzą w zróżnicowany sposób. Jedni stawiają na zabawno-informacyjne filmy, drudzy zamieszczają muzyczne edity, wykorzystując starsze lub najnowsze trendy. Jeszcze inni, choć rzekomo kierują swoje oko na młodych, powielają tępą, partyjną propagandę bez cienia refleksji. Kilka lat temu wzmianka o obecności polityków na Musical.ly wzbudziłaby śmiech, dzisiaj naturalnym jest, że w celu zdobycia głosów nowego pokolenia wyborców muszą udać się tam, skąd młodzi czerpią najwięcej informacji. Swoistym outsiderem pośród największych social mediów pozostaje Instagram, nie można się jednak temu dziwić. Dla polityków jest to bardzo trudny portal, wymagający balansu pomiędzy wstawianiem lekkich, nieformalnych postów oraz niepozwalaniem sobie na zbytnią infantylizację – politycy muszą być w końcu poważni. Oczywiście parlamentarzyści posiadają konta na Instagramie, jednak naprawdę nieliczni spośród nich decydują się na priorytetyzację tego serwisu.

Królowie internetu

Dzięki kontom takim jak twitterowa @Polityka_wSieci nie musimy sami liczyć aktywności polityków – stojący za nim administratorzy przygotowują regularne zestawienia tych danych. Do starszych polityków, którzy utrzymują zaangażowanie na wszystkich platformach, należy Donald Tusk. Przewodniczący Platformy Obywatelskiej często zajmuje miejsce w czołówce zarówno na specjalistycznym Twitterze, jak i młodszym demograficznie TikToku.

Z kolei partią, która najlepiej rozumie internetową rozgrywkę, jest Konfederacja. Sławomir Mentzen, chociaż nie jest nawet posłem, od lat generuje największe zasięgi ze wszystkich polityków, przed nim zaś tytuł ten należał do Janusza Korwin-Mikkego. Czy zawsze działa to na korzyść partii? Zdecydowanie nie – w przeszłości szkodliwe tweety lub wypowiedzi Korwina przyczyniały się do spadku poparcia, co w gwarze internetowej żartobliwie nazwane zostało „protokołem 4,76” (w nawiązaniu do wyborczego wyniku partii KORWiN z roku 2015).

O tym, że internet nie zapomina łatwo przekonał się także Szymon Hołownia (Polska 2050), któremu płacz nad Konstytucją w trakcie facebookowego live’a wypominany jest do dzisiaj.

Działacze Konfederacji do perfekcji opanowali jednak ukrywanie swoich skrajnych poglądów za maską memów, złośliwego humoru i krótkich, lecz pozornie punktujących filmików, na których promują wolnościowo-populistyczne poglądy gospodarcze, nie wspominając o swoich prawicowych programach społecznych. Skutecznie?

Jeśli spojrzymy na dane, jak najbardziej. Umie-

jętność rzucania chwytliwych haseł jest kluczowa w polityce internetowej, a tę posiadają nieliczni bywalcy polskiej sceny. I to właśnie politycy posiadający tę rzadką umiejętność znajdują się w gronie najpopularniejszych w internecie.

Końcową ciekawostką będzie brak działaczy Lewicy w czołówkach zestawień. Jeśli spojrzymy na różne publikacje typu top 20, zauważyć w nich można średnio od zera do dwóch nazwisk polityków tej formacji. Robert Biedroń utrzymuje duże zainteresowanie facebookowiczów, a Wanda Nowicka przoduje na TikToku, ale trudno byłoby wskazać ich więcej.

Sztuczna inteligencja?

Z dużym prawdopodobieństwem większość z czytelników tego artykułu słyszała już o fenomenie ostatnich miesięcy, jakim jest twórczość programów opartych na sztucznej inteligencji, od ChatGPT przez ElevenLabs do Midjourney. Wypracowania pisane przez AI, amerykańscy prezydenci oceniający najróżniejsze rzeczy albo bohaterowie Harry’ego Pottera ubierający się w i promujący Balenciagę – wszystko to efekt kreatywności internautów korzystających z udostępnionych im narzędzi.

wym poziomie, nie jest to więc zbyt duży wydatek. Wprawny internauta od razu dostrzeże, że wygenerowany głos nie jest prawdziwy. Jak jednak wspomniane było wcześniej, dużą część demografii takich portali stanowią starsi ludzie, którzy mogą nie być zdolni do wykrycia oszustwa. Nietrudno wyobrazić sobie fejkowe filmiki, gdzie w usta polityków wkładane są słowa stawiające ich w niekorzystnym świetle. Takie działania oczywiście nie byłyby prowadzone na szeroką skalę, ale nie musiałyby takie być. Wystarczyłoby znalezienie odpowiedniej grupy, by siać dezinformację na niespotykanym dotąd poziomie. Nielegalne?

Jeśli spojrzymy na art. 190a § 2 k.k., to z pewnością. Czy skuteczne? Zapewne również tak.

Wydarzenia, których nie było

Generowanie głosów to jeden z możliwych chwytów. O wpływie innego przekonaliśmy się już dzięki, a jakże inaczej, wydarzeniom w kraju zza Atlantyku. Na początku kwietnia byłemu prezydentowi USA, Donaldowi Trumpowi, przedstawiono zarzuty dotyczące fałszowania dokumentów biznesowych. Zgodnie z formalnościami stanu Nowy Jork został na krótko aresztowany, po czym bez problemów zwolniony. Trumpowi nie przeszkodziło to jednak w podsycaniu nastrojów na własnej platformie społecznościowej Truth Social wpisami WOW, oni naprawdę mnie aresztują.

Z równie dużym prawdopodobieństwem większość z czytelników ominął za to fakt, że podobne trendy zaczęły rozwijać się na naszym rodzimym podwórku. Filmy, gdzie znani politycy, tacy jak Donald Tusk, Sławomir Mentzen, Andrzej Duda, Mateusz Morawiecki, Jarosław Kaczyński, Szymon Hołownia czy Rafał Trzaskowski, grają wspólnie w popularne gry komputerowe League of Legends lub Minecraft pojawiają się początku maja i osiągają od kilkuset tysięcy do nieco ponad miliona wyświetleń. Jakość tych wideo jest naprawdę dobra i produkcje wzbudzają śmiech nawet bez znajomości wyżej wymienionych pozycji. Wszystko z zapewnieniem, że są to tylko parodie stworzone w celach humorystycznych.

Co, gdyby jednak narzędzia te zostały użyte inaczej? Dostęp do ElevenLabs kosztuje zaledwie pięć dolarów miesięcznie na bazo -

Gdy świat obserwował wydarzenia, internet zalewały rzekome „zdjęcia” z aresztowania Trumpa przez służby mundurowe oraz policyjne mugshoty. Wszystkie wygenerowane za pomocą dostępnych programów i tym samym łatwe do rozpoznania – na niektórych brakowało palca u ręki, na innych ramię zostało nienaturalnie wykrzywione. I znów, podobnych kreacji na rodzimej arenie jeszcze nie zaznaliśmy i prawdopodobnie nie spotkamy. Generowane przez AI obrazy są surrealistyczne i pomylenie ich z prawdziwymi zdjęciami wymagałoby sporego wysiłku.

Warto być jednak świadomym rosnących możliwości sztucznej inteligencji. Nieść tę świadomość członkom rodziny, znajomym, ale bez siania paniki. Daleko nam do rzeczywistości, gdzie prawda i fałsz są całkowicie nierozróżnialne. Jak w wielu przypadkach, profilaktyka jest najzwyczajniej wskazana. Kto wie, na jakie próby oszukania nas, wyborców, trafimy w nadchodzącej kampanii. Dlatego pamiętajcie, by zawsze sprawdzać informacje pochodzące z niezweryfikowanych źródeł lub poprosić o wyjaśnienie politycznych haseł sprawiających wrażenie zbyt pięknych, by były możliwe. W pogłębiającej się epoce dezinformacji ochronić nas może wyłącznie wiedza. 0

maj–czerwiec 2023
I
Technologie w kampanii wyborczej /
TECHNOLOGIA
SPOŁECZEŃSTWO
Nietrudno wyobrazić sobie fejkowe filmiki,gdziewustapolitykówwkładane sąsłowastawiająceichwniekorzystnym świetle.[...] Wystarczyłoby znalezienie odpowiedniej grupy, by siać dezinformacjęnaniespotykanymdotąd poziomie.

Źle się dzieje w streamingu szwedzkim

Choć Spotify przybywa coraz więcej użytkowników, to w wielu istotnych dla usługi przestrzeniach szwedzki streaming nie nadąża za konkurentami.

TEKST: MICHAŁ KUJAN

Spotify raczej nie trzeba nikomu przedstawiać – dla większości to po prostu pierwsza aplikacja, która przychodzi na myśl, kiedy chce się posłuchać muzyki. Nic w tym dziwnego. Spotify na koniec marca posiadało rekordowe 515 mln aktywnych w ciągu ostatniego miesiąca użytkowników – to tak, jak gdyby z serwisu skorzystali wszyscy obywatele Unii Europejskiej i Zjednoczonego Królestwa. Ponadto rekordowe 210 mln subskrybowało plan premium pozwalający słuchać muzyki bez ograniczeń i bez reklam, który odpowiada za największą część przychodów spółki. Choć liczby te robią wrażenie, to warto zwrócić uwagę na to, że Spotify nie przynosi zysku. Mimo 11,7 mld euro przychodu w roku 2022 odnotowano 430 milionów euro straty netto. Ubiegły rok nie jest w tym przypadku odosobniony, przedsiębiorstwo w każdym roku swojej działalności notowało stratę, największą, sięgającą

1,2 mld euro w 2017 r. Pomimo, delikatnie mówiąc, nie najlepszej passy, zarząd spółki obiecuje, że szwedzki streaming w końcu stanie się dochodowy. Przedstawiają ambitne plany ekspansji, według których liczba użytkowników do końca dekady ma wzrosnąć do miliarda, a przychody do poziomu 100 mld dolarów rocznie. Czy to możliwe?

Prosta matematyka wskazuje, że średni przychód w przeliczeniu na słuchacza musiałby wynieść 100 dolarów rocznie – biorąc pod uwagę obecny koszt usługi osiągnięcie takiego wyniku zdecydowanie nie będzie łatwe. Owszem, na rynkach wielu wysoko rozwiniętych gospodarek w teorii byłoby to możliwe, bo ceny indywidualnego planu premium kształtują się na poziomie 9,99 – odpowiednio dolarów, euro czy funtów miesięcznie. W regionach gorzej rozwiniętych ekonomicznie, na przykład Polsce, koszt tej samej usługi to 19,99 zł, czyli obecnie mniej niż 5 dolarów, a Spotify działa również w państwach, gdzie koszt wspomnianej subskrypcji to mniej niż 2 dolary. Należy jednak uwzględnić, że wspomniane ceny dotyczą planu indywidualnego, a przecież platforma oferuje również o połowę tańszy plan studencki oraz rodzinny, o połowę droższy, ale pozwalający na równoczesny dostęp do usługi sześciu osobom, oczywiście będących rodziną mieszkającą pod jednym adresem (bo komu by przyszło do głowy dzielić go ze znajomymi czy losowymi ludźmi z portali z ogłoszeniami). Wygląda na to, że jeżeli zarząd firmy poważnie

podchodzi do przedstawianych planów, Spotify będzie musiało w przyszłości podrożeć w niemałym stopniu. Prawdopodobnie wzorem Netfliksa, z czasem ograniczana będzie również możliwość współdzielenia kont wieloosobowych. Być może spółka ma inny sposób na ponad ośmiokrotne zwiększenie przychodów, jednak na tę chwilę raczej trudno to sobie wyobrazić.

Jakość

Choć jedną z głównych idei przyświecających powstaniu Spotify w drugiej połowie lat 2000. było zapewnienie użytkownikowi dostępu do muzyki w dobrej jakości, to dziś szwedzki streaming pozostaje na tym polu daleko w tyle za konkurencją. Kiedy Spotify startowało w 2008, jego główną alternatywą był The Pirate Bay – by posłuchać wybranego utworu należało go wyszukać, pobrać, zwykle długo czekając i głęboko wierzyć, że będzie to właśnie ten utwór, nie pobierze się w pakiecie ze złośliwym oprogramowaniem i że jego jakość będzie średnia – na dobrą raczej nie było co liczyć. Rewolucyjność nowej platformy miała polegać na tym, że na rozpoczęcie odtwarzania nie trzeba będzie czekać, zawsze będzie to na pewno ten utwór, w pakiecie nie będzie wirusów, jakość będzie dobra, a dodatkowo wszystko to w zgodzie z prawem – co prawda kosztem reklam, ale tego można było uniknąć, płacąc za jednodniową przepustkę ad-free lub miesięczną subskrypcję premium.

Wspomniana jakość, która kilkanaście lat temu była czymś przełomowym, dziś wyróżnia Spotify jako nienadążające za współczesną konkurencją. Szwedzkiemu streamingowi nie można odmówić dopracowanego interfejsu, często będącego wyznacznikiem dla branży, bardzo dobrych algorytmów sugerujących nowe, dopasowane do gustu utwory czy niedoścignionej, niezwykle szerokiej kompatybilności i multiplatformowości. Szczególnie ta ostatnia zasługuje na docenienie, bo Spotify jest w zasadzie wszędzie tam, gdzie może być – poza najbardziej oczywistymi komputerami i smartfonami, streaming dostępny jest na smartwatchach, telewizorach, konsolach do gier, inteligentnych głośnikach, domowych i samochodowych systemach audio czy nawet najnowszych lodówkach. Problem w tym, że ten dźwięk, choć w 2008 mógł robić wrażenie, dziś jest co najwyżej odbierany jako średni. Lata temu, kiedy pręd-

kość Internetu była kilkadziesiąt, a nawet kilkaset razy niższa, a transfer danych, szczególnie mobilny, zwyczajnie drogi, stratny kodek OGG Vorbis i maksymalny bitrate na poziomie 320 kb/s, którego jakość Spotify z jakiegoś bliżej nieznanego powodu nazywa bardzo dobrą, można było zaakceptować. Dziś adekwatną nazwą byłoby co najwyżej średnia – owszem, nadal jest to lepsza jakość niż w przypadku większości darmowych źródeł dostępnych w internecie, ale konkurencyjne streamingi w tej kwestii poszły do przodu.

CD Audio to format z lat 80., więc maksimum możliwości Spotify w 2023, czyli 320 kb/s, nie wygląda dobrze. TIDAL w tej samej cenie co Spotify, oferuje plan HiFi, który pozwala na odtwarzanie utworów zakodowanych bezstratnie w formacie FLAC (Free Lossless Audio Codec), właśnie w jakości CD Audio, z bitratem na poziomie 1411 kb/s i nie dotyczy to tylko wybranych nagrań, ale niemal całej liczącej ponad 100 mln utworów biblioteki. Branża streamingowa nie zatrzymała się na formacie z lat 80. i obecnie konkurenci Spotify, tacy jak Apple Music, Amazon Music, Deezer czy wspomniany TIDAL, oferują także dostęp do utworów w jeszcze wyższej 24-bitowej rozdzielczości (Hi-Res), z samplingiem na poziomie nawet 192 kHz (do 9216 kb/s). Oprócz utworów stereo w wysokiej rozdzielczości wspomniane platformy oferują także utwory zapisane w wielokanałowych formatach przestrzennych jak Dolby Atmos czy Sony 360 Reality.

Nie można powiedzieć, że zarząd Spotify nie wie, że rynek poszedł do przodu, a zagrożenie ze strony konkurencji, szczególnie Apple Music, jest coraz większe. Pierwsze przecieki o planie wdrożenia Spotify HiFi oferującego jakość na poziomie CD Audio pojawiły się już w 2017 r. Oficjalna zapowiedź miała miejsce 22 lutego 2021 r., a zgodnie z nią nowy wariant miał zostać udostępniony użytkownikom jeszcze przed końcem grudnia. Muzyka wyższej jakości nie pojawiła się jednak do dzisiaj. Spotify najprawdopodobniej liczyło, że wariant HiFi zwiększy zyski spółki, bo choć oficjalnie nigdy nie podano ceny flagowego planu, to większość obserwatorów spodziewała się, że zostanie on wyceniony tak jak wówczas TIDAL HiFi, czyli dwukrotnie drożej niż premium. Plany Szwedów pokrzyżowało najprawdopodobniej Apple, które 17 maja jeszcze tego samego roku zapowiedziało, że od czerwca

42–43 TECHNOLOGIA
I SPOŁECZEŃSTWO / Sytuacja w branży streamingowej

Apple Music zaoferuje całą bibliotekę utworów w bezstratnym formacie Apple Lossless Audio Codec (16 bitów, 44,1 kHz) oraz część biblioteki w Hi-Res i Dolby Atmos, a to wszystko w dotychczasowej cenie (wówczas w Polsce 19,99 zł), bez dodatkowych opłat. O ile Apple generujące wysokie zyski ze swojej podstawowej działalności mogło pozwolić sobie na taki ruch, o tyle wciąż przynoszące straty Spotify – już nie.

Sprawiedliwość

Zaletą Spotify nie miały być tylko korzyści, jakie czerpać będzie użytkownik. W czasach szalejącego piractwa, branża muzyczna traciła miliardy dolarów rocznie. Tymczasem streaming, odciągając użytkownika od nielegalnych źródeł wygodą i oferując artystom część dochodu z reklam i subskrypcji, miał to odmienić. Z punktu widzenia branży muzycznej można rzeczywiście powiedzieć, że streaming wiele zmienił, trend spadkowy jej przychodów wyhamował i od 2015 r. wartości te są coraz wyższe –sam udział usług streamingowych w przychodach przemysłu muzycznego, w globalnej skali, w ostatnich latach przekroczył 65 proc., a w skali Stanów Zjednoczonych 84 proc. Choć zagregowane dane wyglądają pozytywnie, to wciąż często podnoszony jest przez artystów argument o tym, że ich gratyfikacja jest zbyt niska.

Obecnie model biznesowy większości usług streamingowych zakłada, że przychody z reklam i płatnych subskrypcji trafiają do wspólnej puli. To, co w niej zostanie po odjęciu kosztów utrzymania działalności serwisów, jest dystrybuowane między właścicieli praw autorskich i licencyjnych proporcjonalnie do tego, jaką część stanowiły odtworzenia ich utworów. O ile dla artystów, których odtworzenia liczone są w dziesiątkach milionów w skali miesiąca, taki podział dochodów może być lukratywny, to ci bardziej niszowi czy dopiero zaczynający karierę nie mają zbyt dużych szans na wysokie zarobki.

Według statystyk branży 90 proc. odtworzeń generowane jest przez 1 proc. najpopularniejszych artystów. Choć platformy zwykle nie publikują danych o wysokości wynagrodzenia twórców w przeliczeniu na każde odsłuchanie, to analizy branżowych mediów wskazywały, że w zeszłym roku dla najpopularniejszych usług kształtowały się na poziomie od 0,0011 do 0,0128 dolara. Najgorzej w tym zestawieniu wypada Deezer, za 1000 odsłuchań, wypłacając 1,10 dolara, a najlepiej TIDAL, oferujący za tę samą liczbę odtworzeń 12,84 dolara. Dla Apple Music, Amazon Music i Spotify było to odpowiednio 8,00, 4,02, i 3,18 dolara. Warto wziąć pod uwagę, że powyższe dane są uśrednionymi wartościami i rzeczywiste wypłaty mogą być różnicowane w zależności od innych czynników, na przykład tym, z jakiego kraju pochodzą konkretne odtworzenia, czy dotyczyły one pojedynczych utworów, czy całego albumu, oraz indywidualnych umów między serwisem a twórcami. Można zauważyć, że Spotify jako największa platforma na rynku nie wypada pod tym względem najlepiej.

Rozwiązaniem, o którym wspomina się w kontekście bardziej sprawiedliwego podziału przychodów ze streamingu, jest uzależnienie wypłat proporcjonalnie do preferencji muzycznych każdego użytkownika. Zgodnie z tym założeniem środki z subskrypcji każdego z użytkowników dzielone byłyby indywidualnie między artystów, których utworów w danym miesiącu słuchał. Jeżeli subskrybent przesłuchałby 60 utworów jednego artysty i 40 drugiego to środki z płatnego planu przekazane zostałyby tym dwóm twórcom w proporcjach 60/40. Choć na pierwszy rzut oka takie rozwiązanie wydaje się lepsze, to warto zwrócić uwagę, że nie zapewnia ono twórcom liniowego wzrostu wynagrodzenia za ich każdy przesłuchany utwór. Ponieważ subskrypcja ma stałą cenę, to każde kolejne przesłuchanie utworu zmniejsza wartość wypłaconą za pojedyncze odtworzenie, co sprawia, że artysta po-

siadający stałe i wierne grono fanów oscylowałby ciągle na podobnym poziomie dochodów, nie mogąc czerpać zysków z tytułu zwiększającej się puli przeznaczonej na wypłaty.

Próbując połączyć te dwie koncepcje, TIDAL w najdroższym planie HiFi Plus wprowadził następujące rozwiązanie: rozdziela środki z subskrypcji w ramach globalnego udziału w odtworzeniach, ale dodatkowo, indywidualnie z każdej subskrypcji HiFi Plus premiuje artystę, którego utworów użytkownik słuchał najwięcej w danym miesiącu, przekazując mu 10 proc. wartości planu (4 zł w Polsce, 2 dolary, euro lub funty na zachodnich rynkach). Takie rozwiązanie zdaje się łączyć pozytywne cechy obu opisanych wcześniej podejść, ale niestety premiuje tylko jednego twórcę miesięcznie.

Co dalej?

Przed zarządem Spotify stoi niełatwe zadanie –jako spółka akcyjna notowana na giełdzie, firma w końcu będzie musiała przynosić zyski. Nie wiadomo, jak długo jeszcze będzie w stanie znajdować finansowanie swojej ciągle przynoszącej straty działalności. Sytuacji zdecydowanie nie ułatwia pozycja konkurencji na rynku – globalnie Apple Music coraz bardziej rośnie w siłę, powiększając swój udział w rynku, a na najbardziej dochodowym, amerykańskim, prężnie rozwija się również Amazon Music. Ze Spotify korzysta obecnie około 30 proc. użytkowników streamingów muzycznych, kolejni dwaj wspomniani konkurenci razem wzięci posiadają udział podobny do Spotify, jednak funkcjonują na rynku znacznie krócej i szybciej zwiększają swój udział. Szwedzkiej platformie nie pomaga również w tej kwestii wspomniany wcześniej poziom jakości oferowanej muzyki. Firma jest tego świadoma, ale przez posunięcie Apple, wdrożenie Spotify HiFi od ponad dwóch lat stoi w miejscu, nie do końca wiadomo jak i kiedy spółka z tego wybrnie, a czas nie działa tu na korzyść szwedzkiego streamingu. Wreszcie to głównie na barkach Spotify, jako obecnie największego gracza na rynku, leżeć będzie sprostanie oczekiwaniom twórców muzyki, dla których to przecież są głównym paliwem napędowym całej branży. Warto przypomnieć, że konkurencyjny TIDAL wystartował z inicjatywy twórców takich jak Jay-Z, Beyoncé, Rihanna, Kanye West, Daft Punk, Madonna i kilku innych zasłużonych dla muzyki osobistości, czego powodem była między innymi zbyt niska gratyfikacja pochodząca ze streamingów, w efekcie czego niemała część twórczości wspomnianych artystów na kilka lat zniknęła z innych platform. Wygląda na to, że przyszłość Spotify będzie zależeć od tego, na ile użytkownicy nadal cenić będą swoje przyzwyczajenie wyżej niż jakość oferowanych usług i to, jak wynagradzani są twórcy ich ulubionej muzyki. 0

maj–czerwiec 2023 TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO Sytuacja w branży streamingowej /
fot. Pixabay

Technologiczna nekromancja

Zjawisko produktów psujących się w niedługim czasie po upływie gwarancji jest już nam wszystkim dobrze znane. Można cierpieć w milczeniu i zastępować zepsutą pralkę nową albo ponosić wygórowane koszty naprawy. Oczywiście jeżeli niezbędne części zamienne w ogóle jeszcze są dostępne.

TEKST: ARTUR DZIUBIŃSKI GRAFIKA: MAŁGORZATA BOCIAN

Wdobie promowania gospodarki obiegu zamkniętego temat planowego postarzania produktów stał się dość medialny. W związku z tym pojawiły się propozycje rozwiązań prawnych mających chronić zarazem konsumenta i środowisko. Na przykład, w Unii Europejskiej proponuje się rozwiązania polegające m.in. na rzetelnym informowaniu o trwałości produktu i ograniczaniu procederu oklejania przedmiotów nieweryfikowalnymi z zewnątrz znaczkami świadczącymi o rzekomej ekologiczności. I najwyraźniej sytuacja nabiera tempa, ponieważ pod koniec marca Komisja Europejska przedstawiła propozycję przepisów o naprawie towarów.

Światło w tunelu

W przyjętym wniosku dotyczącym dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie wspólnych zasad promujących naprawę towarów [...] można przeczytać, że jednymzesposobównazmianę całego systemu ma być promowanie naprawy towarów jako środka ochrony prawnej w ramach gwarancji [...] oraz zapewnienie konsumentom i przedsiębiorstwom nowych narzędzi promujących naprawę poza gwarancją prawną. To rozwiązanie nie brzmi tak groźnie jak unijny zakaz produkcji bezużytecznych gratów, ale warto spojrzeć na to z szerszej perspektywy – zrównoważone życie produktu ma być promowane, a nie tylko egzekwowane. Wydaje się, że ta promocja może trafić na żyzną glebę – wsparcie dla rozwiązań zmierzających do poprawy sytuacji na szczeblu unijnym wyraziło ponad dwie trzecie badanych respondentów. Europejczycy chcą naprawiać zamiast wymieniać. Jest to generalnie dobra wiadomość. Ale w tym artykule chciałbym zwrócić uwagę na nieco inną kwestię.

Biznes nie śpi

Naprawianie rzeczy jest ekologiczne, praktyczne i sensowne. A według niektórych branż, najwyraźniej zaczyna się robić opłacalne. Na przykład koncern Stellantis, niczym Mufasa ogarniający swoimi wpływami rynek motoryzacyjny w obszarze Morza Śródziemnego, doszedł do tego wniosku już jakiś czas temu. W firmowym 2021 Corporate Social Responsibility Report kilkukrotnie wspomniany został wątek zapewniania dostępu do części zamiennych i serwisu dla starszych aut. W zeszłym

roku koncern ogłosił, że zainwestował w przyszłość rynku samochodów używanych, przejmując większościowe udziały firmy Stimcar, zajmującej się drobiazgową regeneracją samochodów. Przekonanie koncernu o atrakcyjności sektora nie jest odosobnione – w 2021 r. Stowarzyszenie Dystrybutorów i Producentów Części Motoryzacyjnych poinformowało, że roczna wartość sektora regeneracji samych części samochodowych w UE wynosi 4,7 mld euro. Biznes się kręci, samochody, zamiast na złom, trafiają do nowych właścicieli. Praktycznie jak na Kubie, tylko że bezpiecznie i nie z konieczności. Pełnia szczęścia.

Ze skrajności w przestworza

Naprawienie odkurzacza jest ekonomicznie atrakcyjne, a regeneracja samochodu zwyczajnie rozsądna. Natomiast wieczne podtrzymywanie przy życiu samolotów kojarzy się raczej z biedą lub ryzykanctwem, ale chyba niesłusznie. Jednocześnie na niebie możemy zobaczyć myśliwce piątej generacji i samoloty pamiętające pierwszą kadencję Franklina D. Roosevelta. I to nie na pokazach, tylko w czynnej służbie. Niektóre firmy przewozowe operujące w trudno dostępnych częściach świata do tej pory wykorzystują prawie dziewięćdziesięcioletnią konstrukcję Douglasa – rasowego wołu wśród mułów roboczych. Samoloty serii Douglas Commercial: prototypowy DC-1, a następnie seryjne DC-2 i DC-3 zostały zaprojektowane w sposób niezwykle trwały – to, że dolnopłat może znieść więcej niż w papierach nie stanowiło najwyraźniej finansowego, wizerunkowego albo jakiegokolwiek innego problemu dla firmy. Przez lata eksploatacji ukuło się

nawet powiedzenie, że jedynym zastępstwem dla DC-3 jest inny DC-3. Ten oblatany w 1935 r. samolot pasażerski i transportowy to latająca definicja pojęcia raz, a dobrze – do tej pory wykorzystywanych jest ich około 300, w różnych wersjach.

Trwałość nie mogła być również powodem do narzekania dla klientów – na potrzeby cywilne i wojskowe powstało około 17 tys. egzemplarzy wszystkich wersji. Jako C-47 Skytrain (lub Dakota) walnie przyczynił się do zwycięstwa aliantów w drugiej wojnie światowej. Na licencji produkowali je Japończycy i Związek Radziecki. W pewnym sensie „produkuje” się je po dziś dzień, chociaż nowoczesny, turbośmigłowy wariant BT-67 oferowany aktualnie przez firmę Basler to de facto nowy samolot zbudowany na podstawie zabytkowej ramy. Stanowi on jednak zaledwie około jednej czwartej liczby wszystkich sprawnych do lotu maszyn. BT-67 i pozostałe warianty używane są m.in. do arktycznych badań naukowych. W takim wypadku zabytkowe transportowce wyposaża się w płozy zintegrowane z dotychczasowym podwoziem. Oto determinacja w utrzymywaniu sprzętu przy życiu. Przy liczbie wersji i modyfikacji DC-3, oryginalna trylogia GwiezdnychWojen może się schować.

A jakby tak dało się… bardziej?

Stara kamienica towarzysząca blokom z PRL-u i szklanemu biurowcowi jest już czymś naturalnym w krajobrazie, nawet jeśli efekt estetyczny pozostaje dyskusyjny. Warstwy historii możemy obserwować w architekturze miast od stuleci, ale teraz dopiero zaczynamy docierać do momentu, w którym możliwe staje się to również w kwestiach transportu. W końcu kolej ma raptem 200 lat, motoryzacja – 150, a lotnictwo w tym roku kończy równe 120. A jeśli coś działa, to po co to zastępować? Nie jest aż tak trudno wyobrazić sobie jakiegoś nieśmiertelnego Autosana na peryferyjnej linii PKS w 2050 r. Odzysk i naprawę można przecież posunąć do ekstremum – i chociaż nikt szczególnie nie będzie zachwycał się używaniem i naprawianiem stołu kuchennego przez 100 lat, w przypadku bardziej złożonych urządzeń sprawa przedstawia się nieco inaczej. Ekologia ekologią, ale jeśli dałoby się produkować rzeczy tak niezawodne i uniwersalne, jak to tylko możliwe, świat za kilka stuleci mógłby wyglądać bardzo ciekawie. 0

44–45 TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO / renowacje technologiczne

Varia

Polecamy:

48 CZARNO NA BIAŁYM World Press Photo 2023

Dziennikarstwo zaangażowane

51 REPORTAŻ Niewolnictwo a kultura Reunionu

Reunioński tygiel kulturowy

57 KTO JEST KIM Mateusz Fornowski / Sebastian Muraszewski

Maglowi dziennikarze w innych redakcjach

Hej chłopcy, co to świeca?

ZUZANNA ŁUBIŃSKA

Ale da się przeboleć. Problemy zostają zażegnane. Szybko. Sprawnie.Bezskinieniapalcem.

Przez ostatnie 23 lata życia wypracowałam pewną teorię. Nie należy ona do hermetycznego grona teorii odkrywczych, nie jest też wyszukana czy trudna do opanowania. Prostota i rónorodność wariantów opierania się o nią w życiu codziennym tylko potęgują jej uniwersalizm oraz częstotliwość wykorzystywania. Pytanie rodzi się jednak następujące: czy warto w ogóle z takiej idei korzystać i opierać swoje poczynania na wątłym, a jednak od zarania dziejów istniejącym, założeniu, ułatwiającym życie połowie społeczeństwa? Pora przedstawić teorię chromosomów XX. Wszystkim znana, jednak dotychczas nieposiadającą własnej nazwy, forma symplifikacji czego popadnie. Po co ma być trudno, skoro może być łatwo? Jeżeli oczywista decyzja już zapadnie i kobiety zdecydują się korzystać z dobrodziejstw (pod dużym znakiem zapytania) płci, czy kiedykolwiek należałoby spróbować przestać? Chociażby dlatego, że teoria od prehistorii czy innego średniowiecza nie ewoluowała bardziej niż w stopniu znikomym, a jej teza przedstawia się niemal tak, jakby ktoś wydobył ją z kamieniołomu – poudajesz głupią, a osiągniesz wszystko w krótkim czasie. Zaznaczyć od razu należy, że ta koncepcja powoli przestaje działać w warszawskiej bańce, jednak ma się wciąż świetnie w grupach o licznej przewadze mężczyzn.

Mała, biedna dziewczynka chce jeść? Proszę bardzo. Małej, biednej dziewczynce jest zimno? Proszę bardzo. Mała, biedna dziewczynka nie ma siły? Proszę bardzo, pomożemy.

Zrobią obiad, dadzą bluzę, coś podniosą, coś przeniosą. Co prawda, opowiadając przy okazji niesmaczny żart o seksie, orgazmie czy czymkolwiek, o czym nikt nie ma ochoty słuchać. Zadając pod nosem pytanie retoryczne, co my byśmy bez nich zrobiły, napinając biceps przy wnoszeniu lodówki na piąte piętro, bo windy w tym średniowieczu przecież nie istnieją. Ale da się przeboleć. Problemy zostają zażegnane. Szybko. Sprawnie. Bez skinienia palcem. Grupa XY zadowolona, że mogła pomóc (podbudować swoje ego), a beneficjentki z grupy XX szczęśliwe, że mogą dalej leżeć i pachnieć. Życie może być naprawdę łatwe, jeżeli tylko nie zależy nam na niczym innym niż na komforcie. Kiedy jednak powiedzieć sobie dość? Agnieszka Chylińska najpierw zadała to pytanie w jednej z piosenek, a następnie wykrzyczała na całe gardło TERAZ TERAZ TERAZ. Odpowiedzi na wszystko można szukać na własną rękę, w tym przypadku bez znaczenia pozostaje fakt, ile tą ręką jesteśmy w stanie wycisnąć na płasko. Więc następnym razem zamiast z maślanym spojrzeniem pytać mechanika po co w silnikuświecazapłonowa, można wpisać tę frazę w wyszukiwarkę i po tych samych 30 sekundach wiedzieć, że świeca to element układu zapłonowego silnika spalinowego o zapłonie iskrowym, wytwarzający iskrę elektryczną. Koszt: ok. 15 złotych. Czas wymiany: 10 min. Czy potrafię to wymienić w silniku zaburtowym: już tak, ale wcześniej oczywiście musiałam usłyszeć uśmiechnij się ładniedobosmana,tociwymieni 0

varia /
fot. Nicola Kulesza
maj–czerwiec 2023

Vogue podbija Warszawę

Śpiewała o nim Madonna, powstał serial Pose , a od kilku lat warszawska scena ballroom rozwija się w niezwykłym tempie. Vogue to nie tylko taniec, lecz także niezwykła kultura.

Vogue to wolność. Taniec ten narodził się w latach 80. na undergroundowej scenie w Nowym Jorku i bardzo szybko stał się formą wyrazu dla osób LGBTQ+. Początkowo praktykowały go tylko drag queens, jednak w błyskawicznym tempie zyskał popularność wśród innych grup. Jednak czym jest vogue, o którym śpiewała Madonna? Jak wygląda warszawska kultura ballroomowa i jak można zacząć z nią przygodę?

Strikeapose, czyli vogue

Voguing charakteryzuje się płynnymi ruchami, pozami i twarzocentrycznym stylem, co oznacza, że ruchy rąk i mimika odgrywają kluczową rolę. Można powiedzieć, że opiera się on na symulowaniu gestów, chodu oraz figur modelek, które nie raz widzieliśmy na wybiegach i okładkach, z tą różnicą, że performerzy dodają do swoich występów odrobinę teatralności i spektakularności. Kultura związana z tanecznym stylem vogue, czyli ballroom scene (scena balowa), powstała w Nowym Jorku i składała się z rywalizacji tanecznej oraz pokazów, w których uczestniczą domy. Nie tylko są one grupą znajomych, których łączy wspólna pasja, lecz przede wszystkim ich członkowie związani są bliską, niemalże rodzinną więzią, co możemy zobaczyć w serialu Pose. Każdy z domów składa się z mentorów (starszych członków, którzy bardzo często są także założycielami), uczących młodszych adeptów tańca vogue. Wprowadzają ich w kulturę ballroomową, a następnie zachęcają do występów na balach, gdzie rywalizują w konkursach w różnych kategoriach.

Ballroom scene stała się ważnym miejscem dla osób społeczności LGBTQ+ – szczególnie dla osób transpłciowych i czarnoskórych –gdyż jest to dla nich bezpieczne miejsce do eks-

presji i wyrażania siebie. Jest to także przestrzeń, gdzie młodzi ludzie odnajdują swoje „rodziny zastępcze”, o czym śpiewają Rina Sawayama i Elton John w piosence Chosen Family. W przeciągu ostatnich lat taniec vogue i kultura ballroom zdobyły ogromną popularność w kulturze masowej, między innymi dzięki muzyce i teledyskom artystek takich jak Madonna, Lady Gaga czy Beyoncé, które włączają elementy tego tańca w swoje występy i promują tancerzy z tego nurtu.

Kiki House of Sarmata

Scena vogue w Warszawie ma swoje korzenie w kulturze ballroom, która w stolicy Polski zaczęła rozwijać się w latach 90. dzięki wprowadzeniu nowych trendów kulturowych i artystycznych z Zachodu. Początkowo tańczyli w tej stylistyce bywalcy krakowskich klubów, jednak bardzo szybko trend ten podłapała stolica i obecnie możemy spotkać wielu entuzjastów tego tańca, któ-

rzy regularnie organizują bale i warsztaty. Najsławniejszym domem był bez wątpienia Kiki House of Sarmata, który funkcjonował w latach 2019–2022 i założyli go Bożna oraz Danil. Są to niezwykli artyści, którzy nie tylko podbijają europejską scenę ballroom, lecz biorą udział w kampaniach modowych, między innymi dla Converse. Kiki House of Sarmata miałam okazję zobaczyć w akcji podczas urodzinowego balu Danila w 2021 r. w Komunie Warszawa i poraziła mnie ich niezwykła energia, precyzja każdego ruchu oraz spektakularne stroje i makijaże. Szczególnie zapadła mi w pamięć Laura Klaus, która wielokrotnie zdobywała statuetki w kategorii „Face” na wielu balach, nie tylko w Polsce. Nic w tym dziwnego – jej wygląd, osobowość oraz delikatne i pełne wdzięku ruchy wręcz hipnotyzują za każdym razem, kiedy pojawia się na scenie. Jak jednak wyglądały jej początki i jak odkryła tę kulturę? Moja przygoda z ballroomem zaczęła się w czerwcu 2019 r., kiedy dowiedziałam się o organizowanym w tamtym czasie Balu w Poznaniu. Wiedziałam już wtedy, czym jest ballroom i byłamzachwycona,czytająco jegokorzeniachoraz oglądając filmy z najróżniejszych bali na przestrzeni lat. W tamtym czasie mieszkałam jednak w Katowicach, gdzie nie znałam nikogo będącego w tej kulturze ani nikogo, od kogo mogłabym dowiedzieć się więcej na jej temat, więc postanowiłam wziąć moją najlepszą przyjaciółkę i po prostu pojechać do Poznania jako widzowie na bal organizowany przez Madlen. Pamiętam, że to, co wtedy tam zobaczyłam, tak mnie zachwyciło, że nie byłam w stanie rozmawiać z moją przyjaciółką przez większość wydarzenia,tylkosiedziałamzapatrzonaw osobywychodzące w kolejnych kategoriach. Po balu miałam ogromną ochotę zostać częścią tej kultury, jednakjakoosobabardzonieśmiałaniemiałamod-

TEKST: ALEKSANDRA TRENDAK
46–47 800+
21,37
/ strike a pose WARSZAWA
zdjęcia: Instagram
/
@bozrna, @alisa.bukowicz, @jackowska.karolina, @rita_lino
po
odliczeniu podatków i uwzględnieniu inflacji wynosić będzie

wagi sama napisać czy podejść do kogoś i porozmawiać z nim. Dlatego następne kilka miesięcy spędziłam na obserwowaniu osób, performerów i tancerzy na Instagramie. Kiedy zaczęłam pierwszą klasę liceum, bardzo dusiłam się już w Katowicach, a ponieważ od dziecka trenowałam taniec (najpierw hip hop, później jazz i taniecnaszpilkach)postanowiłam,zazgodąmojej mamy, wyprowadzić się do Warszawy, żeby zacząć uczyć się voguingu i w końcu wejść w kulturę ballroomu, którą byłam tak zafascynowana. I tak właśnie po przeprowadzce trafiłam na Danila i Bożnę, którzy od razu bardzo pomogli mi stać się częścią tej społeczności. Byli moimi pierwszymi ballroomowymi rodzicami, którzy wprowadzili mnie w ten świat i pokazali co i jak. Na balach poznałam też masę cudownych osób, które zdecydowanie mogę nazwać swoimi przyjaciółmi. Czym jest dla mnie voguing? To sposób ekspresji, który wcześniej w sobie tłumiłam. Dorastając w hiphopowym środowisku, zawsze słyszałam, że tańczę zbyt „kobieco”, że mam schować biodra czy nie uwydatniać piersi. Nawet na głupich zajęciach w studiu pamiętam, jak niektóre osoby krzywo na mnie patrzyły, po-

nieważ przyszłam w staniku sportowym zamiast w oversize’owym t-shircie do kolan. Tańcząc vogue femme, czuję się po prostu dobrze w swoim ciele, czuję, że mogę być wtedy sobą i nie kryć się z niczym. Uwielbiam uwydatniać swoją kobiecąenergię,któraw zewnętrznym,patriarchalnym świecie często uznawana jest jako „prowokująca” czy „niestosowna”. Wiem, że na balach mogę czuć się po prostu bezpiecznie.

Społeczność zgromadzona wokół tego tańca pokazuje, że jest on zdecydowanie czymś więcej niż sekwencją ruchów i spektakularnymi pozami. Warszawa jest jednym z miast, które daje bezpieczną przestrzeń performerom na organizowanie bali i warsztatów, dzięki czemu to właśnie tu kultura ballroomu jest najbardziej rozwinięta.

Jak zacząć swoją przygodę z voguingiem?

Warszawska scena ballroomowa jest bardzo bogata, dlatego znalezienie warsztatów lub balów nie będzie trudne, szczególnie kiedy zbliża się Pride Month, w trakcie którego twórcy szczególnie kochają dzielić się swoim dziedzictwem i wiedzą z młodszym pokoleniem. Informacje o nadchodzących warsztatach można znaleźć na profilach performerów, między innymi Danila Delighta.

Kiedy już zapiszemy się na zajęcia, co warto na nie zabrać? Przede wszystkim wygodne buty. Nie musimy od razu wbijać się w szpilki i wysokie obcasy. Zaleca się na początek zadbać przede wszystkim o naszą swobodę, dlatego strój ma być przede wszystkim dla nas komfortowy. Zdecydowanie warto postawić na obcisłe elementy garderoby, jak sportowy stanik, legginsy, kolarki lub krótkie spodenki (polecam zabrać ze sobą ochraniacze na kolana, bo mogą się przydać przy wykonywaniu niektórych figur). Nie można też zapomnieć o wodzie i przede wszystkim o dobrym humorze! Laura zapytana, jakie wskazówki ma dla początkujących miłośników vogue’u, odpowiedziała: Moja rada dla osób, które chcą zacząć przygodę z ballroomem, to bycie po pro-

stu otwartą osobą na poznanie odpowiednich ludzi, którzy pomogą nam na naszym pierwszym balu lub po prostu będą przy nas.

Vogue to nie tylko gazeta, piosenka lub papierosy. To sztuka, która daje wolność, nie ma uprzedzeń ani rygorystycznych zasad. Każdy może go tańczyć, bez względu na płeć, wiek, wagę lub pochodzenie. Scena ballroomowa jest bezpieczną przestrzenią dla każdego do wyrażania siebie, a bardzo często staje się drugim domem i pomaga znaleźć nową rodzinę. Performerów bardzo często łączy nie tylko pasja do tańca, lecz także niepowtarzalna więź, która jest niezwykłą siłą całej społeczności LGBTQ+. Warszawska scena ballroom rozwija się bardzo dynamicznie, a grono fanów tańca vogue i stałych bywalców balów stale się powiększa. Na tego typu wydarzenia chętnie wybierają się także znane influencerki jak Red Lipstick Monster, która kilka razy podzieliła się na swoim Instagramie relacją z tego typu wydarzeń. Nie da się ukryć, że w Warszawie scena ta rozwija się dzięki ogromnemu entuzjazmowi i pasji miłośników vogue’u oraz organizacjom, które promują kulturę ballroom w Polsce. Pójście na bal łączy się z nieodwracalnymi skutkami... będziecie chcieli więcej! 0

WARSZAWA strike a pose / maj–czerwiec 2023

World Press Photo 2023

TEKST: JAKUB BORYK

World Press Photo to międzynarodowy konkurs organizowany przez fundację o tej samej nazwie, którego celem jest nagradzanie najlepszych prac w dziedzinie dziennikarstwa wizualnego. Konkurs ten honoruje fotografie posiadające jednocześnie wysoką wartość artystyczną i dziennikarską. Nagłaśnia pracę reporterów skupiających się na dawaniu

głosu tym, którzy doświadczają cierpienia i niesprawiedliwości i nie są w stanie przemówić we własnym imieniu, a także dokumentowaniu ważnych zjawisk.

Prezentowane poniżej zdjęcia dotyczą kolejno powodzi w Australii (zostały wykonane w podczerwieni); klęski głodu w Afganistanie, która popycha ludzi do tak desperackich działań

jak handel narządami; wpływu zmian klimatu i spadku poziomu wód w rzece Kolorado na rolnictwo i populację pszczół; tajemniczej śmierci arabskiej dziennikarki relacjonującej konflikt izraelsko-palestyński oraz wpływu zmian klimatu na hodujących alpaki andyjskich górali z plemienia Quechua. Pozostałe nagrodzone zdjęcia dostępne są na stronie WPP. 0

CZARNO NA BIAŁYM sprzedam dział / dziennikarstwo zaangażowane
48–49
Lee-Ann Olwage – The Big Forget

Mads Nissen – The Price of Peace in Afganistan

Jonas Kakó – The Dying River

maj–czerwiec 2023 dziennikarstwo
CZARNO
BIAŁYM
zaangażowane /
NA
50–51
CZARNO NA BIAŁYM
/ dziennikarstwo zaangażowane
Maya Levin – Shireen Abu Akleh’s Funeral Alessandro Cinque – Alpaqueros

Niewolnictwo a kultura Reunionu

Poszukiwanie swojej tożsamości, kiedy jest się osobą o mieszanym pochodzeniu, może być trudne. Szczególnie, jeżeli informacje o moich korzeniach przekazywane były głównie za pośrednictwem ustnych opowieści najstarszych członków rodziny. Dopiero niedawno bogata historia byłych europejskich kolonii wyszła na światło dzienne i zaczęła być dokładniej badana.

TEKST: ALICE GUIMARD

TŁUMACZENIE: FILIP WIECZOREK

Niewolnictwo to ciemna karta w historii ludzkości, która pozostawiła niewymazywalny ślad na kulturze. Ważne jednak, żeby zapoznać się z przeszłością i skonfrontować się z nią, zamiast ją ignorować, lub co gorsza, próbować wymazać. Zbyt długo dziedzictwo niewolnictwa spychane było na drugi plan. Istnieje jednak terytorium, któremu udało się pogodzić ze swoją historią, co uczyniło je jednym z najbardziej różnorodnych miejsc na Oceanie Indyjskim.

Reunion to francuski departament zamorski położony kilkaset kilometrów na wschód od Madagaskaru. Przez długi czas wyspa pozostała niezamieszkana, dopiero w XVII w. została umiejscowiona na mapach przez Portugalczyków, a niedługo później skolonizowana przez Francuzów, którzy utworzyli na niej plantację i zasiedlili pracujących na nich afrykańskich niewolników.

Brutalne początki

Niewolnictwo było brutalnym systemem, który obejmował przymusową pracę milionów Afrykańczyków, siłą wyrwanych ze swoich domów, rodzin i kultur, zesłanych do obu Ameryk, na Karaiby i w wiele innych rejonów świata. Na wyspie Reunion trwało ono od XVII w. do 1848 r., kiedy zniesiono je we Francji oraz w jej koloniach. Gdzieniegdzie do dziś ostały się namacalne pozostałości niewolnictwa, takie jak doki, w których Brytyjczycy, Francuzi i Arabowie cumowali swoje statki wypełnione Afrykańczykami, którzy byli później sprzedawani lub mordowani. Mimo tragizmu historii swojej ziemi, mieszkańcy Reunionu nie próbowali jej wymazać. Zamiast tego zaakceptowali ją jako ważną część swojej kultury, a jednym z ich najważniejszym świąt jest obchodzona 20 grudnia rocznica zniesienia niewolnictwa na wyspie.

Statua nadziei

Statua Czarnej Madonny została przywieziona na Reunion przez francuskiego biskupa w 1860 r. Stała się ona symbolem nadziei dla mieszkańców wyspy, szczególnie w czasach trudności czy katastrof naturalnych. Czarna Madonna stanowi jeden z symboli związanych z czasami niewolnictwa i opresji. Reuniończycy wierzą, że chroniła ona niewolników i przyczyniła się do ich ostatecznego wyzwolenia. Istnieje legenda opowiadająca historię Maria, niewolnika należącego do bogatego właściciela ziemskiego z Sainte-Marie (miasto na Reunionie), który uciekł od złego pana i znalazł schronienie w dolinie Rivière des Pluie. Zauważony przez grupę wysłanych za nim poszukiwaczy, zaczął modlić się do niewielkiej figurki Maryi, którą dostał od swojego pierwszego właściciela. Kiedy łowcy zaczęli zbliżać się do Maria, z ziemi nagle zaczęły wyrastać osłaniające go krze -

maj–czerwiec 2023
Reunioński tygiel kulturowy /
REPORTAŻ
Bójcie się chamy, w ćwierćfinale odpadamy Fot: Wikimedia Commons

wy bugenwilli. Im bardziej myśliwi starali się go schwytać, tym gęstsze stawały się chroniące ich niedoszłą ofiarę krzaki. Po latach w tej samej dolinie postawiona została nowa, większa statua, którą można dziś podziwiać. Czarna Madonna uznawana jest za patronkę wyspy, a jej rzeźba to główny cel pielgrzymek dla katolickiej części ludności wyspy.

Wiecznie żywe tradycje

Językiem używanym na Reunionie jest Réunion Creole – kreol, który rozwinął się w czasach niewolnictwa i europejskiej kolonizacji. Jest on mieszanką francuskiego z językami malgaskimi, afrykańskimi oraz indyjskimi. Wkład w jego powstanie włożyli przede wszystkim niewolnicy z terytorium współczesnych Madagaskaru i Mozambiku, a także robotnicy kontraktowi z Indii, którzy przyjechali na wyspę po obaleniu niewolnictwa. Z czasem język rozwinął swoją unikalną gramatykę, słownictwo oraz wymowę, odzwierciedlając wielokulturową naturę ludności Reunionu i odróżniając się od standardowej odmiany francuskiego. Reunioński kreol używany jest w życiu codziennym przez 90 proc. mieszkańców wyspy.

Ważną częścią kultury Reunionu są jego muzyka oraz taniec. Na wyspie rozwinął się gatunek nazywany maloya, który powstał jeszcze w okresie niewolnictwa. Wyróżnia się swoim energicznym rytmem, któremu najczęściej towarzyszy dźwięk bębna ravine, akordeonu oraz gitary. Gatunek ten wymyślony

/ Reunioński tygiel kulturowy REPORTAŻ 52–53
Fot: Wikimedia Commons Fot: Wikimedia Commons

został przez niewolników, którzy grali i tańczyli na polach w celu zabawienia się i wyrażenia siebie. Z czasem maloya stała się ważną częścią dziedzictwa kulturowego wyspy. Bardzo często wykonuje się go na różnego rodzaju festiwalach oraz podczas najważniejszych świąt. Współcześni wykonawcy włączają w maloyę elementy jazzu, reggae i innych gatunków. Kolejnym elementem kultury, który odzwierciedla mnogość przeplatających się na Reunionie kultur, jest jego kuchnia. Jednym z najpopularniejszych dań na wyspie jest rougail, ostry sos pomidorowy podawany z rybą lub mięsem. Dużym uznaniem cieszy się również cary, odmiana curry, która pochodzi z Indii, a zrobiona jest z mięsa, ryby lub warzyw, a także samosa – smażone lub pieczone pierożki wypełnione farszem z ziemniaków, gruszek bądź mięsa. Reunion posiada również bogatą tradycję rękodzielniczą, przede wszystkim tkacką, hafciarską i garncarską. Ręcznie wykonane produkty z Reunionu można znaleźć nawet w europejskich sklepach, jednak na wyspie wyróżniają się one pod względem kolorów i wzornictwa. Często pojawiającym się na lokalnych produktach motywem jest jaszczurka. Wiele reuniońskich wyrobów wywodzi się z kultury afrykańskiej oraz malgaskiej, a lokalni artyści do dziś produkują je za pomocą tradycyjnych metod

W kształtowaniu się kultury na wyspie istotną role odegrało również jej środowisko naturalne. Reunion znany jest z zapierających dech w piersiach krajobrazów, kształtowanych przez góry, wulkany, wodospady i plaże. Wulkaniczne pochodzenie wyspy poskutkowało nie tylko niesamowitym ukształtowaniem terenu, lecz także bogatą florą i fauną. Wiele świąt i festiwali na wyspie celebruje jej przyrodę, np. Festiwal Kwiatów czy poświęcony bogatym rybackim tradycjom Festiwal Morza. Tradycje te są głę -

boko zakorzenione w rytuałach odprawianych przez niewolników. Uważam, że wszystkie te święta są potrzebne, ponieważ wiążą ze sobą kultury wszystkich ludów zamieszkujących Reunion w krótkiej, aczkolwiek bogatej historii terytorium. Jako osoba o wieloetnicznym pochodzeniu, celebruję wszystkie kultury, w których jestem zakorzeniona. Na przykład co roku 20 września zbieramy się z rodziną, aby chwilą ciszy uczcić niewolników, którzy wywalczyli naszą wolność, a także organizujemy koncerty i tańce do tradycyjnej reuniońskiej muzyki. Innym ważnym dla mieszkańców wyspy świętem jest Festiwal Światła poświęcony bogatej i zróżnicowanej tradycji religijnej. W jego trakcie świątynie na Reunionie, niezależnie od wyznania, otwarte są dla wszystkich chcących przyjrzeć się z bliska religijnym ceremoniom. Historia wyspy posiada swoje odzwierciedlenie w duchowości jej mieszkańców. Choć dominują pośród nich chrześcijanie, nie brakuje również muzułmanów i hinduistów, a do tego w obrządki religijne wplecione są elementy wywodzące się z wierzeń afrykańskich i malgaskich. Pozostając w temacie zjawisk nadprzyrodzonych – wielu Reuniończyków wierzy w istnienie wiedźm. Tzw. „białe wiedźmy” pełnią funkcję znachorek leczących tradycyjnymi metodami dolegliwości fizyczne i psychiczne. Wierzy się, że potrafią one wyczuć negatywną energię, która zatruwa ciało chorego. Oprócz leczenia chorób pomagają one wytwarzaniem więzi między człowiekiem a naturą. Według wierzących w ich moc dusza jest jak roślina i w celu osiągnięcia doskonałości musi pobierać siłę ze swojego otoczenia, jak drzewa z ziemi za pomocą korzeni. Białe wiedźmy to część afrykańskiego dziedzictwa, pełnią one taką samą rolę, jak uzdrowiciele w afrykańskich wioskach.

Dziedzictwo niewolnictwa pozostawiło niewymazywalny ślad na kulturze Reunionu. Mimo tak trudnej historii, mieszkańcom wyspy udało się zmierzyć z jej mrokami i nauczyć celebrować unikalne dziedzictwo. Od tańca i muzyki maloya, przez tradycyjną kuchnię po wyroby rzemieślnicze, Reunion ukształtowany został przez wpływy kulturowe ze wszystkich stron świata. 0

maj–czerwiec 2023
REPORTAŻ
Fot: Wikimedia Commons Fot: Wikimedia Commons Fot: Wikimedia Commons Reunioński tygiel kulturowy
/

Dead Island 2 to kontynuacja gry z 2011 r., która została wtedy opracowana przez polskie studio Techland. Po utracie praw do marki Dead Island, nie porzucili oni tematu zombie i obecnie są znani z niezwykle popularnej serii Dying Light Powstawaniu Dead Island 2 od początku towarzyszyło wiele problemów. Od zapowiedzi z 2014 r. tytuł przechodził z rąk do rąk. Finalnie Dambuster Studios, czyli autorzy ciekawego Homefront: The Revolution, doprowadziło do produkcji tytułu do końca. Podobnie jak w pierwowzorze, otacza nas kolorowe środowisko – tym razem słonecznego Los Angeles. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie apokalipsa zombie, które chętnie schrupią każdego napotkanego człowieka. Tak się jednak składa, że nasza postać jest odporna na ugryzienia nieumarłych i może próbować przedostać się przez ich hordy. Trzonem gry jest system walki. Opiera się on głównie o walkę bezpośrednią, ponieważ broń dystansowa występuje rzadko, a amunicja jeszcze rzadziej. Wraz z rozwojem postaci zdobywamy specjalne karty, które pozwalają zwiększyć nasze statystyki lub odblokować specjalne ciosy. Zastępują one drzewko umiejętności

OCENA: 88887

Dead Island 2

Producent: Sumo Digital / Deep Silver Dambuster Studios

Wydawca: Deep Silver

Wydawca PL: Plaion Polska

Platforma: PC, PlayStation 4, PlayStation 5 (recenzowana platforma), Xbox One, Xbox Series

PREMIERA: 21 KWIETNIA 2023 R.

i możemy je dowolnie mieszać, tworząc bohatera, który nam najbardziej odpowiada. DI2 nie jest grą z pełnym otwartym światem, jak można by się spodziewać po poprzedniczce. Liniowość jest tutaj daleko idąca. Od czasu do czasu napotkamy zamkniętą szafkę, która wymaga odnalezienia specjalnego zombie i zdobycia od niego klucza, ale przez większość rozgrywki będziemy prowadzeni jak po sznurku między kolejnymi zadaniami. Wszystko to przerywane jest mniej lub bardziej udanymi żartami. Technicznie gra odpowiada obecnym standardom. Widać co prawda, że proces produkcji trwał zbyt długo, ale środowisko gry wygląda dobrze, szczególnie na PlayStation 5. Kolorsytyka cieszy oko, a zombie mogą naprawdę przestraszyć. Zróżnicowane bronie, którymi możemy wręcz szatkować naszych wrogów są poprawnie animowane i zapewniają odpowiednie odczucia w trakcie używania. Jest to tytuł bardzo interesujący. Wielbiciele czarnej komedii i zombie będą z pewnością zadowoleni. Fani pierwszej części również znajdą coś dla siebie i nie powinni być zawiedzeni, dzięki wielu nawiązaniom do tytułu z 2011 r.

MICHAŁ GOSZCZYŃSKI

Sequel czy update, oto jest pytanie!

OCENA: 88897

R-Type Final 3 Evolved

Producent: Granzella Inc.

Wydawca: NIS America

Platforma: PlayStation 5 (recenzowana platforma)

DATA PREMIERY: 25 KWIETNIA 2023 R.

Nie znając pełnej historii stojącej za R-TypeFinal3, gracze mogą być lekko skonfundowani, czy mamy do czynienia z pełnoprawnym nowym tytułem, czy jedynie odświeżoną wersją z 2021 r., czyli R-TypeFinal2na PlayStation 5. W kilku miejscach nawet samym twórcom zdaje się to mieszać. Tak naprawdę mamy do czynienia z reedycją zawierającą wszystkie materiały DLC oraz siedem zupełnie nowych poziomów. Warto jednak zaznaczyć, że strona techniczna również sporo zyskała dzięki przejściu z Unreal Engine 4 na 5.

To oznacza, że jeśli w ogóle nie miało się dotychczas do czynienia z R-Type Final 2, to na gracza czeka około 20–30 godzin wymagającej i miodnej rozgrywki nawiązującej do niezwykle popularnego w latach 80. i 90. gatunku scrollowanych strzelanek. Po wyborze różnych opcji customizacji – płci bohatera(-ki) oraz kolorów, w jakich latać będzie nasz myśliwiec, jak również sam model statku z około 100 dostępnych rozpoczynamy właściwą grę. Nasz statek leci w prawą stronę i napotyka kolejnych, coraz to bardziej skomplikowanych wrogów. Możemy walczyć podstawową bronią lub z wykorzystaniem

doczepianej kuli mogącej strzelać dodatkowym rodzajem uzbrojenia. Z pokonanych wrogów mogą wypadać różnorakie power-upy, które zwiększają moc którejś z naszych broni. Rozgrywka nie należy do łatwych, ponieważ strzela do nas prawie wszystko, a do tego by zaczynać grę od punktu kontrolnego, wystarczy jeden kontakt z bronią przeciwnika. Wszystko to w wyjątkowo pięknej oprawie. Unreal Engine 5 świetnie radzi sobie z neonowymi i wielobarwnymi atakami naszego statku oraz przeciwników. Pięknie wyglądają również same poziomy – i te zbudowane specjalnie dla Final 3, i te znane z wersji z 2021 r. lub z DLC. Nie jest to więc tytuł dla każdego. Wielcy fani serii na pewno ucieszą się z nowych poziomów. Osoby, które nie miały jeszcze do czynienia z R-Type Final 2, a lubią ten typ rozgrywki, powinny być zadowolone. Jednak jeśli już na poprzedniej generacji udało się przejść wszystkie poziomy w Final 2 i wszystkie DLC, to dla siedmiu poziomów pełna cena tej reedycji może być zbyt wygórowana.

MICHAŁ

54–55 / recenzje GRY Już tylko kilka tygodni i więcej czasu na granie ;)
fot.materiały wydawcy NIS America
GOSZCZYŃSKI
Zombiewood
fot. materiały Plaion Polska

Retro czy nie retro?

OCENA: 88887

Hunt the Night

Producent: Moonlight Games

Wydawca: DANGEN Entertainment

Platforma: PC (recenzowana platforma)

PREMIERA: 13 KWIETNIA 2023 R.

Co by było, gdyby gry z serii Zelda połączyć z Castlevanią? Na to pytanie w pewien sposób stara się odpowiedzieć Hunt the Night. Ta gra RPG całymi garściami czerpie z flagowych tytułów znanych z 16-bitowych konsol retro, choć mroczne otoczenie przypomina to znane bardziej z walk z wampirami rodu Belmont z Castlevanii Medhram to specyficzny świat, gdzie ludzie rządzą w ciągu dnia, a gdy zapada zmrok, kontrole przejmują potwory. Jednak pewna grupa – Stalkerzy, wykorzystują moc mroku, by skutecznie bronić się przed siłami ciemności. Jedna z nich, Vesper, stara się przetrwać w tym cyklu, a zarazem doprowadzić do jego zakończenia, tak żeby ludzie mogli żyć w spokoju.

Potyczki to jeden z głównych elementów wyróżniających Hunt the Night. Łączą elementy walki bezpośredniej z dystansową. Ta ostatnia stanowi jedynie uzupełnienie wachlarza ciosów, gdyż w danym momencie możemy mieć tylko sześć pocisków, które odnawiają się wraz ze skutecznymi ciosami w walce wręcz. Jest to szczególnie odczuwalne przy walkach z bossami, których trudność można po -

równać z grami typu Dark Souls czy Elden Ring. Każdy nawet najmniejszy błąd może nas kosztować życie. Co jednak ciekawe, w odróżnieniu od tych gier, nie tracimy nic z zebranych rzeczy, co w znaczący sposób wpływa na poziom trudności.

To wszystko utrzymane jest w świetnym stylu pixel art, mocno nawiązującym do gier retro. Ciemne, niemal gotyckie lokacje doskonale budują klimat wraz z muzyką, która nieźle działa jako tło do walki i eksploracji. Trzeba przyznać, że jest to jedna z ładniej wykonanych gier tego typu.

HunttheNightnie jest więc grą dla wszystkich. Bywa trudno, nawet bardzo trudno, chociaż do soulslike jest tu jednak kawałek. W czasach gdy nostalgia napędza sprzedaż gier nawiązujących do 16- i 32-bitowej przeszłości rynku gier wideo, ciekawie jest spojrzeć na tytuł, który jedynie inspiruje się grami z lat 80. i 90. i stara się zaoferować coś nowego.

MICHAŁ GOSZCZYŃSKI

Remasterów kultowych RPG ciąg dalszy

OCENA: 88889

The Legend of Heroes: Trails to Azure

Producent: Nihon Falcom Corp

Wydawca: NIS America

Platforma: PlayStation 4 (recenzowana platforma), Nintendo Switch, PC,

PREMIERA: 17 MARCA 2023 R.

Legend of Heroes: Trails to Azure to bezpośredni sequel wydanej w 2022 r. Legend of Heroes: Trails from Zero . Oryginalnie obie gry wydano na PlayStation Portable odpowiednio w 2011 i 2010 r. Nie wyszły one wtedy poza granicę Japonii. Gracze z Europy dopiero teraz mogą zapoznać się z wersjami innymi od japońskich. Warto zaznaczyć, że przed rozpoczęciem części Trails to Azure dobrze jest wcześniej ukończyć Trails from Zero , by lepiej zrozumieć wydarzenia w grze. W świecie przedstawionym minęło zaledwie kilka tygodni od wydarzeń z Trails from Zero. Do postaci znanych z pierwszej części dołączają dwie nowe, i mamy sporo czasu na zapoznanie się z ich historiami. Crossbell ponownie staje w centrum wydarzeń. Nowy burmistrz stara się o niepodległość, co oczywiście skupia uwagę otaczających państw. Rzucenie się w nurt tej politycznej układanki, gdzie kierowani przez nas bohaterowie z sił policyjnych Crossbell odgrywają istotną rolę, zajmuje około 80 godzin, ale dzięki trybowi przyśpieszenia, który występował również w Trails from Zero, można ten czas istotnie skrócić..

Kolejną nowością jest Master Quartz, który wpływa na to jakich Quartzów, które dają nam zaklęcia lub umiejętności, może używać dana postać. Każda z nich ma tylko jeden Master Qu-

artz, ale możemy je wraz z rozwojem fabuły zamieniać by najlepiej odpowiadały naszemu stylowi gry. Master Quartz ma też swoje poziomy, które zwiększają się wraz z rozwojem naszej postaci. Na wyższych poziomach polepsza on znacznie możliwości używanych Quartzów. W niektórych starciach pomoże również Buster Gauge. Daje on różnorakie ulepszenia wraz z napełnianiem paska. Niestety występuje on jedynie w bardzo nielicznych walkach i na co dzień radzić musimy sobie bez niego. Niestety nadal widać, że Trails to Azure to raczej port z PSP, a nie prawdziwy remaster. Grafika czasem daje o sobie znać teksturami niskiej jakości czy rozmazanym tekstem. Te mankamenty nie przeszkadzają jednak w odbiorze drugiej części jednej z najlepszych gier jRPG ostatnich lat. Fabularnie Trails to Azure nie ustępuje swojemu poprzednikowi, a biorąc pod uwagę szybsze tempo wydarzeń może bardziej przypaść do gustu osobom, które nie lubią dłużyzny.

Legend of Heroes: Trails to Azure to przedstawiciel uznanej serii jRPG i choć jednym z najmocniejszych elementów tego remastera jest angielskie tłumaczenie, to żaden miłośnik tego gatunku nie powinien przejść obok niego obojętnie.

GRY recenzje / maj–czerwiec 2023
fot. materiały wydawcy DANGEN Entertainemtn
fot. materiały wydawcyNIS America
MICHAŁ GOSZCZYŃSKI

O kacu i alergii

Czy możliwe jest pisanie ód i ballad o zjawiskach powszechnie nielubianych i uważanych za uciążliwe? Debiutant na łamach

MAGLA udowadnia nam, że jest to nie tylko możliwe, ale może też być ciekawe i na swój sposób przyjemne.

Ballada o kacu

Kto nocnych zabaw docenia uroki, Wie na co pozwala wiek jeszcze młody. Ku drobnym uciechom kierując kroki, Rad jest przeróżne przeżywać przygody.

I za nic mając niedawne frasunki, Wybiera tańce i chętne dziewczęta, Smakując bez miary wszelakie trunki, Dnia następnego niewiele pamięta.

Budzi się w ten czas nasz birbant zbolały. Z ust wysuszonych, jako ta Sahara, Jęk wydobywa się tylko nieśmiały, Czym swoje męki wyrazić się stara.

Ogniem piekielnym jego czoło płonie. A ból pulsujący przekuć chcąc w słowa, Złożywszy pobladłe na skroniach dłonie, Skrzeczy żałośnie: Matko, moja głowa.

I wiernym będąc pijackiej tradycji, Na nogi miękkie jak z cukrowej waty, Dość mając cierpień w leżącej pozycji, Wzdęty podnosi swój tułów beczkowaty.

Oda do alergii

Alergio! O męczaca przypadłości, Co wiosną wszelkiej pozbawiasz radości. Gdy wokół bujne wzrastają zielenie, Czynisz nam wszystkim nieznośne cierpienie.

Ty sama sprawiasz, że ofiary twoje Z pyłkami toczą nieprzerwane boje. Wzbijane z traw, strzepywane przez drzewa Po świecie ciepły wiatrzyk je rozwiewa.

Podmuchem niesione, jako te chmury, Gęsto lądują na powierzchni skóry. Stamtąd droga łatwa, gdzie oczy, gdzie nos, By i tak niełatwy nam uprzykrzyć los.

Choć gdzie nie spojrzysz piękne są widoki: Płyną po niebie puszyste obłoki, Trawniki kwiatami zdobią się strojnie, A drzewa liście odziewają hojnie,

Świat mu wiruje jak na karuzeli. W ustach panuje bezlitosna susza. Chcąc przynieść ulgę zmęczonej gardzieli, Wężykiem pragnienie ugasić rusza

Dopadł lodówki i białe odźwierza Ruchem zachłannym otworzył szeroko. Wzrokiem łapczywym zgłodniałego zwierza Półki lustruje jego krwawe oko.

Znalazł nareszcie swój łup upragniony. Ostrożnie wyciąga poń członek drżący. Ten szklany kształt, przepięknie zielony, Spocone dłonie przyjemnie chłodzący.

Chociaż żołądek tańcuje kankana, Nadeszła właśnie kluczowa godzina, Kiedy przełykiem spływająca piana Wbija kacowi zbawiennego klina.

Tak siedząc sam jeden z piwa butelką, Przeklina swojego stanu przyczyny. A skruchę przy tym wyrażając wielką, Stroi do lustra najróżniejsze miny.

Nie pozwól jednak, aby te pozory Zrobiły jakieś na tobie wrażenie Jak Don Juan’a wymyślne amory Na pozór jest tylko to biadolenie.

Wkrótce mu wróci wszak chęć do zabawy. Bo kac, choć kara jest to straszliwa, To niedługo trwają jego objawy, A i pamięć o nim ulotna bywa.

Wiedz, że jak kartki starych kalendarzy, W niepamięć odejdą wszelakie smutki, Gdy tylko okazja znów się nadarzy, By z kolegami napić się wódki.

Ledwie dostrzega uroki przyrody, Komu nosem spływają strugi wody

I ciężko wśród nich ścieżką prosto kroczy, Gdy w tym swędzące przeszkadzają oczy.

Przez cały okres twego panowania Słychać jedynie ciągłe narzekania, Czasem tylko przerywane odgłosem

Pełnym frustracji pociągania nosem.

Alergiku, nie łam się przyjacielu. Jest bowiem jeszcze światełko w tunelu. Przeżyć ten okres z pewnością się uda.

Są wszakże różne medycyny cuda,

A chusteczek zapas wiernie posłuży, Tylko być musi odpowiednio duży. Choć wpędzić mogą w stan białej gorączki, Znośne są przecież alergii bolączki.

Miast narzekać, myśl co zrobisz w przyszłości, Gdy posmakujesz na nowo wolności. Udręka nasza trwać nie będzie wiecznie. Wkrótce znów na dwór wyjdziemy bezpiecznie.

Wiersze, fraszki, jasna sprawa, wypadają mi z rękawa. Gdy włos wyrwę sobie z głowy, od razu mam rym gotowy. A że włosów mam ja wiele, to i wiersze chętnie dzielę.

0
0 Ja jestem uczciwy –
3po3 / kącik poetycki 3po3 56–57
zapłacili za 5 tys. znaków ze spacjami, będzie 5 tys. znaków ze spacjami

Mateusz Fornowski / Sebastian Muraszewski /

Kto jest Kim?

Mateusz Fornowski

szef działu Polityka i Gospodarka, „Polityka Insight”

Sebastian Muraszewski redaktor MAGLA, „TVP Sport”

MIEJSCE URODZENIA: Warszawa

MIEJSCE PRACY: dział gospodarczy Polityki Insight”

ULUBIONA POTRAWA: carbonara własnej roboty

ULUBIONY FILM: Psy Władysława Pasikowskiego

ULUBIENI WYKONAWCY: Martin Garrix, Armin van Buuren, Oliver Heldens, Charlotte de Witte, Hardwell

CZY MASZ KOGOŚ, KTO CIĘ INSPIRUJE? mojego tatę, moją szefową Hanię i Fernanda Alonsa

Jak dostałeś pracę w „Polityce Insight”?

O wakacie dowiedziałem się w kole naukowym. Tak naprawdę chciałem tylko zapytać o szczegóły, dowiedzieć się, na czym dokładnie ta praca miałaby polegać, ale spotkanie przypadkowo przerodziło się w rozmowę rekrutacyjną, z której obie strony ewidentnie wyszły zadowolone. Dostałem ofertę i zaryzykowałem – dzisiaj wiem, że ta decyzja to był prawdziwy game changer w moim życiu. Co jest najciekawsze w dziennikarstwie gospodarczo-politycznym?

Najciekawiej bada się gęstą sieć zależności między poszczególnymi postaciami i wydarzeniami. Zwłaszcza w polityce nic nie jest oczywiste – językiem komunikacji są niedopowiedzenia. Jeśli chodzi stricte o aspekty gospodarcze, dla mnie najprzyjemniejsze jest analizowanie, co dane wydarzenie lub proces może przynieść w przyszłości, jak może wpłynąć na aktualny stan. Czy praca analityka gospodarczego z czasem nie staje się monotonna?

Przez niecałe półtora roku chyba jeszcze nie miałem okazji się tym znudzić – tym bardziej, że cały czas dzieje się coś nowego. Choć czasami dochodzi się do podobnych wniosków, często zmieniają się aktorzy i scena, przez co niekiedy trudno nadążyć za sytuacją. A nawet jeśli wydaje się, że w danym procesie nic się nie dzieje, wtedy warto poszukać drugiego dna i spotkać się z ludźmi, którzy rzucą na sprawę nowe światło. Jak zachować obiektywizm, jednocześnie mając własne poglądy?

Odpowiedzią na to pytanie są: wiedza i argumenty. Trudno wypracować własne poglądy bez powtarzania cudzych opinii, jeśli sami nie dotrzemy do źródła i nie zrozumiemy, o co w danej sprawie właściwie chodzi. Z drugiej strony warto rozmawiać z ludźmi, którzy myślą odmiennie – dzięki temu dotrze do nas, że istnieje jakaś inna ścieżka myślenia i jako dziennikarze będziemy w stanie opisywać dany problem na więcej niż jednej płaszczyźnie, na czym zdecydowanie skorzystają nasi czytelnicy, a nas trudniej będzie posądzić o stronniczość. Należy pamiętać, że niezależne dziennikarstwo nie polega na lobbowaniu, tylko na opisywaniu tego, co dzieje się naprawdę.

Skąd czerpać rzetelne informacje?

Skąd tylko się da. Dane urzędów statystycznych, publicznych instytucji, informacje prasowe, rozmowy z ludźmi... W przypadku danych ilościowych ważne, aby dobrze rozumieć, co one właściwie pokazują, w czym może pomóc zagłębienie się w metodologię ich pozyskiwania. Z kolei jeśli chodzi o dane jakościowe, trzeba umieć ocenić ich wiarygodność i prawdziwość. Czasami wystarczy użyć własnego rozumu, żeby zapaliły się nam w głowie lampki ostrzegawcze, czasami konieczne jest zaczerpnięcie języka w innych źródłach lub zestawienie otrzymanych informacji z innymi, które razem mogą tworzyć spójną całość.

MIEJSCE URODZENIA: Szczecin

MIEJSCE PRACY: wszystko wszędzie naraz – od IT poprzez dziennikarstwo w „TVP Sport’ i nie tylko, kończąc na pracy naukowej

ULUBIONY FILM: SekretneŻycie Waltera Mitty

ULUBIONA POTRAWA: Nie będę oryginalny i odpowiem jak prawdziwy student – pizza

ULUBIENI WYKONAWCY: Scott Bradlee’s Postmodern Jukebox, Vampire Weekend, Käärijä

CZY MASZ KOGOŚ, KTO CIĘ INSPIRUJE?: Victoria Coren Mitchell

Jak zaczęła się twoja przygoda z dziennikarstwem sportowym?

W pierwszej klasie liceum pisałem teksty na portal „TakSięGra”, następnie mogłem rozwinąć skrzydła w „Gazecie Fenestra” i naszym ukochanym M AGLu. Szukałem miejsca na publikowanie dłuższych materiałów, a w szczególności napisanego w wakacje cztery lata temu tekstu o odwołanych igrzyskach olimpijskich w Tokio w 1940 r. Za namową kolegi zgłosiłem się do Jerzego Chromika, dziennikarza z dużym doświadczeniem (którego teksty możecie przeczytać w serii książek Remanent) i scenarzysty Piłkarskiego pokera. Od tego czasu współpracuję z działem Czytelnia VIP w redakcji portalu „SPORT.TVP.PL”, nad którym pieczę sprawuje właśnie redaktor Chromik. Czy wśród dziennikarzy sportowych jest duża konkurencja?

Przy możliwościach, jakie daje nam obecna technologia, każdy ma szansę na tworzenie artykułów na poziomie, wystarczy wiedza i ciężka praca. Nie jest to zawód, do którego idzie się dla chęci zarobku, ale potrafi dawać wiele satysfakcji. Owszem, tych, którzy chcą pracować przy rozgrywkach piłkarskich, jest multum, ale coraz więcej miejsca dla siebie mogą znaleźć ci, którzy poświęcają się pewnej niszy – w internecie znajdą się czytelnicy materiałów z każdej dyscypliny sportu, oprócz tego redakcje potrzebują ekspertów w sytuacji, gdy o czymś zrobi się głośno. Przykładem są profile na Twitterze opisujące ligi nieznane szerzej w Polsce, których administratorzy są zapraszani do większych mediów na przykład podczas meczów europejskich pucharów. Masz jakieś ciekawe wspomnienia związane z pracą?

Najbardziej lubię przedstawiać czytelnikom historie utalentowanych ludzi. Wyczerpująca, ale zarazem najciekawsza jest praca przy wielkich imprezach sportowych. Miałem przyjemność pisać artykuły podczas zimowych igrzysk olimpijskich w Pekinie i ostatniego mundialu w Katarze, wstawiając codziennie nowy tekst. Owszem, tworzyłem pewnego rodzaju plany, ale czasami ciekawe tematy pojawiały się z dnia na dzień – na przykład sukcesy reprezentacji Maroka. Dobrze wspominam materiał o znaczeniu języka walijskiego w piłce nożnej, przy którym zwróciłem się do telewizji publicznej S4C. Miło zapamiętałem również przedstawienie osób tworzących nieodpłatnie historyczne dodatki do sportowych gier komputerowych i wywiad z ukraińskim komentatorem Formuły 1, Maksem Podzigunem, do którego doszło tuż po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji. Rozmówca mimo okoliczności wykazał wiele pasji i cierpliwości.

Jak się nazywa lekarz, który leczy pandy? Pan doktor.
maj–czerwiec 2023

żeby SGH nadrobiła poziom inby. 0

lił coś dużo bardziej widowiskowego, więc czas

nie mieliśmy. Trochę głupio wyszło, bo -w po przednim numerze narzekaliśmy na nasz -sa morząd, a chwilę potem samorząd UW -odwa

dy, więc jeden dobrze umieszczony telefon na policję może dostarczyć dramy, jakiej dawno

Nie korzystają przy tym oczywiście -z lemonia

kich grywa we flanki na Polu Mokotowskim.

nuję iść krok dalej. Wiele organizacji -studenc

Skoro jest popyt na taką rozrywkę, to -propo

ważne kontuzje i inne takie.

czerwone kartki, jakieś groźby karalne, po -

przez niektórych zawodników elementów boksu. W jednym meczu były chyba trzy

odosobniony, na co wskazuje zastosowanie

I tym razem wyjątkowo nie byłem w tym

poziom rozrywki dostarczanej przez tę grę.

zawodnikom mieczy znacząco podniosłoby

cy. Zawsze miałem przeczucie, że rozdanie

rem krwiożerczej konkurencji niż rynek -pra

w gałę okazał się jeszcze większym -trigge

cając do tematu, to ten cały turniej grania

się Bieg SGH i al. Niepodległości była -nie przejezdna... Dużo tego sportu. No ale -wra

ukowych SGH. Tydzień po tym jak odbył

jakiś turniej grania w gałę. Igrzyska Kół -Na

kich, to doszły mnie słuchy, że ostatnio był

Skoro już mowa o organizacjach -studenc

bowości co przeciętny członek SKNK.

faktu, że opozycja ma mniej więcej tyle oso -

szło jak zwykle. Nie zmienia to oczywiście

Widzicie, chciałem obśmiać opozycję, -a wy

dowału wzrostu poparcia dla rządu. Ciekawe.

fact check i okazało się, że 800+ nie spowo -

ca mogę tak napisać bo wyjątkowo zrobiłem

szenie programu 800+. Jednak nie do -koń

strzelaninę z nożem, biorąc pod uwagę ogło -

sound bitesów jest jak przychodzenie na

wyborczej przeciwko PiS w produkowanie

nie slangu? W tym miejscu chciałem napisać, że bawienie się przez opozycję w kampanii

poważnym literatom poranek na -riserczowa

naprawdę chodzi w nim o to, żeby marnować

podstawowym zadaniem polityków, ale czy

Wpływanie na życie ludzi jest oczywiście

ra odpowiada za procesowanie nowych słów.

Czat, bo RN obumarła ta część mózgu, któ -

Wstęp do tego artykułu musiał napisać

nie od tego, co Wam życie wykręca. Essa!

najcie o jednym – zawsze w bambik, -niezależ

cze w paletce? Bierzcie życie na rel i szukajcie tego, co Wam daje powera. No i nie -zapomi

lowanie obrazów kolorami, jakich nie ma -jesz

dachu czy może esencją waszego życia jest -ma

moim rel? Wykręca Was robienie falafeli na

robić, ale warto sobie zadać pytanie: co jest

tu tylko o dobrze leżące ciuchy, ale -o ogar nięcie swojej duszy i oczadzenie pasjami. -Słu chajcie, ja nie jestem tu, żeby wam mówić, co

cą się w swoje zajawki. Ziomki, nie chodzi

kami robią się dopiero, jak porządnie -wkrę

dlaczego niektóre osoby są tak rel? Bo -koza

tem. Słuchajcie, bo dzisiaj mam dla Was -te mat, który slayuje na całego – inba. Wiecie,

esencję słownictwa, które rządzi tym -świa

Eluwina, moje bambiki! Dziś mam dla Was

ORAZ CHATGPT

PRZYGOTOWAŁ: REDAKTOR NIEODPOWIEDZIALNY

Do Góry Nogami

666

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.