Numer 171 (SGH) (styczeń-luty 2018)

Page 1

Niezależny Miesięcznik Studentów

Numer 171 Styczeń-luty 2018 ISSN 1505-1714

www.magiel.waw.pl

s.14 / temat numeru

Nowa seksmisja kobiety walczą o swoje prawa



spis treści / Dałam tam reklamę, żeby nie zmieścił się cały wywiad

26

38

40

44

Biznes spod latarni

(Nie)pozorni moraliści

Za puszczę naszą i waszą

Święte miasto trzech religii

a Uczelnia

f Książka

g W subiektywie

k Technologie

06 08 10 11 12

Szaleństwo ukierunkowane S z a n s a n a su k c e s Paradoks ekonomii P r o je k t p o m o c Z archiwum MAGL A

b Patronaty 13

K a l e n d a r z w yd a r z e ń

8 Temat Numeru 14

N o w a s e k s m i sja

c Polityka i Gospodarka 19 20 22 23 24 26

D o k ą d z m i e r z a B e r l i n? Kw i t y z r a ju Chińska pow tórka z rozr y wki Polska leci w kosmos Jemeńska matnia Biznes spod latarni

28 29 32 33

Prezes Zarządu:

Marcin Czarnecki marcin.czarnecki.sgh@gmail.com Adres Redakcji i Wydawcy:

al. Niepodległości 162, pok.64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com

48 50

36 37 38

60

54 55 56

Jak pamięta teatr? Te r r o r p r z e z p r z y p a d e k (N i e)p o z o r n i m o r a l i ś c i

Pisarz, więcej niż ksiądz

q Felieton

P s yc h o l o g p o t r z e b n y o d z a r a z Kanał pe łen futbolu

63

j Warszawa

h Teatr

D r ug a s k ó r a Książka z jedną kartką

i Człowiek z pasją

Św i ę t e m i a s t o t r z e c h r e l i g i i

o Sport

N a jl e p s z e a l b u m y 2 017

Mądrale

3 Kto jest kim

Kres koszmaru architekta Muzeum naszego dzieciństwa Minuta ciszy dla Czarnego Romana

64

Nikodem Kramarz / Jakub Król

t 3po3 65

R e l i k t y P R L– u

v Do góry nogami 66

Anna Lewicka

Zastępczynie Redaktor Naczelnej:

Stowarzyszenie Akademickie Magpress

44

Zdarzył o się w kinie Recenzje

d Muzyka 34

58 59

Z a p us z c z ę n a s z ą i w a s z ą

p Czarno na białym

e Film

Redaktor Naczelna:

Wydawca:

40

Pisarz posty pisze Literaci w czasach Facebooka

Hanna Górczyńska, Antonina Dybała Redaktor Prowadzący: Mateusz Skóra Patronaty: Sara Filipek Uczelnia: Wiktoria Kowalska Polityka i Gospodarka: Mateusz Skóra Człowiek z pasją: Paweł Drubkowski Felieton: Katarzyna Kołodziej Film: Piotr Bartman Muzyka: Alex Makowski Teatr: Edyta Zielińska Książka: Marta Dziedzicka Warszawa: Patrycja Świętonowska Sport: Adam Hugues 3po3: Marcin Kruk Kto jest Kim: Wiktoria Kowalska Technologie: Dominika Hamulczuk Czarno na Białym: Gosia Grochowska W Subiektywie: Aleksandra Czerwonka Do Góry Nogami: Redaktor Nieodpowiedzialny Korekta: Joanna Stocka Dział foto: Elwira Szczęsna Wiceprezes: Justyna Ciszek

Skarbnik: Michał Hajdan

Do góry nogami

Raczyńska, Anna Roczniak, Weronika Roszkowska,

Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania

Anna Serwach, Katarzyna Skokowska, Monika

i skracania niezamówionych tekstów. Tekst

Dział PR: Ewa Skierczyńska

Szarek, Marta Szerakowska, Piotr Szostakowski,

niezamówiony może nie zostać opublikowany

Dyrektor artystyczny: Marcin Czajkowski

Krzysztof

na łamach NMS MAGIEL. Redakcja nie ponosi

Współpraca:

Jędrek

Dział IT: Marek Wrzos

Wanecki,

Wieczorkowski,

Natalia Bartman, Piotr Bartman,

Anna Basta, Paulina Błaziak, Katarzyna Branowska, Paweł Bryk, Aleksandra Brzozowska, Justyna

Matylda Karolina

Wołochowski,

Weiss,

Michał

Wilamowska,

Piotr

Woźniakowski,

Aleksander Wójcik, Dominika Wójcik, Wiktoria Wójcik,

Kacper

Zieliński,

Roman

Ziruk

Czupryniak, Joanna Dyrwal, Kamil Dzięgielewski,

Świeże Pióra:

Jan Adamski, Natalia Andrejuk,

Ada

Paulina

Magdalena

Eichert,

Aneta

Fusiara,

Katarzyna

Bala,

Bednarska,

Maciej

Gałązkiewicz, Aleksandra Gładka, Jakub Gołdas,

Buńkowski,

Michał Goszczyński, Julia Hava, Julia Horwatt-

Fornalski, Cezary Gołębski, Norbert Gregorczyk,

Bożyczko,

Oliwia

Zuzanna Jacewicz, Joanna Kaniewska, Maciej

Kapturkiewicz, Marta Kasprzyk, Maciej Kieruzal,

Kierkla, Piotr Kawecki, Magdalena Kosewska,

Kamil Klimaszewski, Aleksandra Kołodziejczak,

Katarzyna

Weronika Kościelewska, Angelika Kubicka, Paweł

Martyna Krężel, Dominka Kulesza, Michał Kurowski,

Kucharski,

Justyna Leń, Natalia Lewandowska, Aleksandra

Aleksandra

Aleksander

Jakubowicz,

Kwiatkowski,

Zuzanna

odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam i artykułów sponsorowanych.

Karol Czarnecki, Ewa Enfer, Maciej

Kowalewska,

Karolina

Kręcioch,

Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania marcowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 10 lutego. Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy. Nakład: 7000 egzemplarzy

Okładka: Martyna Krężel

Laskowska, Maurycy Landowski, Filip Lubiński,

Łukaszewicz,

Aleksander Łukaszewicz, Monika Łyko, Karolina

Muszyńska, Tomek Najdyhor, Magda Niedźwiedzka,

Mazurek, Anna Mączyńska, Katarzyna Michalik,

Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka

Marta Nowakowicz, Zuza Nyc, Zofia Olsztyńska,

Joanna Mitka, Aga Moszczyńska, Magda Nowaczyk,

Małgorzata Pawińska, Marta Pawłowska, Dominika

Współpraca: Maciej Szczygielski

Michał

Jarosław

Pajka, Agnieszka Salamon, Natalia Sawala, Dominika

Paszek, Hubert Pauliński, Monika Picheta, Paweł

Sojka, Mikołaj Stachera, Anna Ślęzak, Artur

Pinkosz, Jakub Pomykalski, Piotr Poteraj, Sabina

Warzecha, Wiktoria Wysocka, Aleksandra Żurek

Orlicki,

Ernestyna

Pachała,

Aleksandra

Morańda,

Zuzanna

Jesteś zainteresowany współpracą? Napisz na: magiel.rekrutacja@gmail.com

styczeń-luty 2018


Słowo od naczelnej

/ wstępniak

Zawsze będziesz naczelną

Dezautorytetyzacja Anna lewicka R E DA K TO R N A C Z E L N A iedy miałam 12 lat, napisałam dwa artykuły do gazetki szkolnej. Kilka miesięcy później jej założyciel i redaktor naczelny kończył gimnazjum, porzucając swoje dzieło. Podczas jednej z przerw wyraził nadzieję, że go zastąpię. Wyśmiałam go w duchu (że niby ja?!) i zbyłam, mówiąc, że na pewno się do tego nie nadaję. W kolejnym roku nie powstał już ani jeden numer gazetki. Wyrzuty sumienia dopadły mnie cztery lata później w liceum. Mając w pamięci straconą wcześniej szansę, podjęłam się prowadzenia szkolnego pisma – i to po stoczeniu z konkurentem boju o stołek. Potem przyszła kolejna redakcja, dziesiątki artykułów. Organizację studencką wybrałam, zanim zdecydowałam się na uczelnię i kierunek studiów. Czy byłabym w tym samym miejscu, gdyby nie słowa osoby, którą w szkolnych latach uważałam za autorytet? Może jednak ten wpływ jest tylko moją nadinterpretacją. Dziś autorytetów już nie ma – to częste stanowisko zarówno socjologów, jak i przeciętnych użytkowników Internetu. Nie ma autorytetów, twórców opinii publicznej. To minęło. Dekonstrukcja autorytetów jest wyraźna – grzmi prof. Maria Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jako studenci mamy jeszcze w pamięci wypracowania, w których gorliwie zapewnialiśmy, że wzorcem dla nas jest Jan Paweł II czy Józef Piłsudski – autorytety na czterdzieści pięć minut, które zapewniły mocną czwórkę i święty spokój.

K

graf. Aleksandra Czerwonka

W naszej podobno-pozbawionejautorytetów rzeczywistości radzimy sobie nie najgorzej.

W naszej podobno-pozbawionej-autorytetów rzeczywistości radzimy sobie jednak nie najgorzej. Choć według Sejmu RP to 2018 r. ma być Rokiem Praw Kobiet, wcześniejsze 365 dni pokazało, że czas intensywnych zmian już się rozpoczął. Fraza „aktywizacja kobiet” pozbywa się zwyczajowego przymiotnika „zawodowa” i zamienia się w „aktywność”. Czyżby nadchodziła Nowa seksmisja? Jednocześnie jest też druga strona medalu. Biznes spod latarni to wciąż palący problem – a europejskie państwa próbują w różny sposób poradzić sobie z prostytucją. Patrząc na bogactwo rozwiązań prawnych, można jednak ze smutkiem zadumać się nad niedostatkiem realnego wsparcia. Czasami autorytetów wyraźnie brakuje. W innych miejscach – w świetle kamer i w otoczeniu medialnego szumu – jest ich aż zbyt wiele. Tymczasem prawdziwe życie rozgrywa się z dala od mądrych frazesów. Za puszczę naszą i waszą walczą dziesiątki osób, które stworzyły silną i zintegrowaną społeczność. Co sprawiło, że zgromadziły się wokół wspólnego celu – przekonania, przypadek, a może jedno zdanie, które usłyszały w odpowiednim momencie? Tak jak słowo „przyjaciel” może oznaczać różny stopień zażyłości, tak i „autorytet” zmienia znaczenie w zależności od naszej intencji. Może nim być jeden z wielkich Polaków, słynnych odkrywców czy działaczy organizacji pozarządowych. Może nim być też ktoś, kto stoi tuż obok – i tego najbardziej chciałabym Wam w tym roku życzyć. 0

04-05


aktualności /

Polecamy: 8 Uczelnia Szansa na sukces?

Studenci ze Wschodu na polskich uczelniach

14 Temat numeru Nowa seksmisja

Kobiety walczą o swoje prawa

fot. Jan Franciszek Adamski

20 PIG Kwity z raju Wyciek dokumentów „Paradise Paper”

styczeń-luty 2018


/ wywiad z Arkadiuszem Kamińskim “potrzebuję żądnego wrażeń osobnika płci męskiej” - A.L.

Szaleństwo ukierunkowane Działania na rzecz studentów to mrówcza praca, a wprowadzenie zmian wymaga czasu. O kruszeniu muru za pomocą długopisu opowiada Arkadiusz Kamiński, Przewodniczący Samorządu Studentów. r o z m a w i a ły:

A N N A L E W I C K A , Pat ryc ja ś wi ę to n ow s ka

MAGIEL:

Cytując nazwę pewnego fanpage’a: czy Arkadiusz Felix Kamiński jest już przewodniczącym? ARKADIUSZ KAMIŃSKI: Tak jest, jestem już przewodniczącym od 8 listopada. Fanpage ma 6 lajków i powstał na zamówienie kumpli, to żartobliwa analogia do prężnie działającego „Czy Bogdan Marek jest już przewodniczącym?”.

Jakie są twoje wrażenia po pierwszych miesiącach sprawowania tej funkcji? To jest ciekawa praca, choć na pełen etat – połowy nie widać nawet z perspektywy członka zarządu. Wszystko razem pochłania, jak dobrze pójdzie, 8 godzin dziennie, jak źle, to nawet 16. A w weekendy dochodzi jeszcze reprezentacja uczelni na zewnątrz – Forum Uczelni Ekonomicznych, Parlament Studentów RP. To jest super, poznaje się niesamowitych ludzi, ale z drugiej strony coś takiego wymaga miesięcy mrówczej pracy, której łatwo nie docenić. Mogłoby się przecież wydawać, że przewodniczący tylko deleguje zadania.

Cofnijmy się jednak o kilka miesięcy – jak powstał blok wyborczy Impact SGH?

w i k i wój c i k

zowanie przedmiotów kierunkowych jest sprzeczne z ideą uczelni wyższej, której podstawowe zadanie to pobudzanie do rozwoju intelektualnego i poszukiwania nowych ścieżek. Są także korzystne zmiany dla studentów niepełnosprawnych. Udało się zapisać, że jeżeli w ciągu miesiąca po zakończeniu ważności orzeczenia o niepełnosprawności student uzyska nowe i złoży nowy wniosek, to nie straci jednego miesiąca świadczenia, tak jak działo się do tej pory. Doszła także kwestia korekcji dochodu – czyli jeśli masz stypendium socjalne, możesz zgłosić nagłą utratę dochodu, tak żeby zostało to przeliczone ponownie. Wprowadziliśmy także elektroniczne odbieranie decyzji i zmniejszyliśmy skład Komisji Stypendialnej, usprawniając jej pracę. Do 29 listopada udało się rozpatrzyć wszystkie wnioski o stypendium rektora. To jest rekordowy czas.

Po 2,5 roku prób udało się także dokonać zmiany regulaminu stypendialnego i rozpocząć proces szerszych przemian.

Spotkały się dwie osoby, które blisko ze sobą współpracowały przez cały rok, czyli rzecznik praw studenta i członek zarządu ds. studenckich, które się szanowały, lubiły, chciały zrobić coś dobrego z Samorządem jeszcze w kolejnym roku. Od razu powiedzieliśmy sobie, że chcemy to robić razem. Ustaliliśmy też, że każdy z nas będzie mógł zaproponować jako kandydatów do Rady ludzi, których uważa za cenny nabytek w komisjach samorządu. Podzieliliśmy się obowiązkami, ustaliliśmy, że Michał Lechowski wykorzysta szerokie kompetencje w sprawach typowo statutowych, związanych z jakością kształcenia. Ja z kolei skupię się na wykorzystywaniu umiejętności koordynacji działań i ogólnym zarządzaniu całością, rozwoju nowych inicjatyw w Samorządzie, zdobywaniu partnerów strategicznych i reprezentowaniu Samorządu na zewnątrz.

Co robiłeś jako członek zarządu ds. studenckich? Opiniowałem akty prawne, które wydawała Szkoła Główna Handlowa, pomagałem studentom w skomplikowanych przypadkach, odpowiadałem również za nadzór nad procesem przyznawania stypendiów i nad akademikami. Wprowadziliśmy do regulaminu studiów możliwość wypisania się jednorazowo w toku studiów z przedmiotu konkursowego lub specjalistycznego. Pojawił się także zapis o tym, że uczelnia musi dokładnie poinformować studenta, co będzie wymagane na egzaminie komisyjnym na kilka dni przed nim. Po 2,5 roku prób udało się także dokonać zmiany regulaminu stypendialnego i rozpocząć proces szerszych przemian – teraz trzeba ponieść jedynie tymczasowy koszt związany z wdrażaniem tych zmian.

Jakie rozwiązania zamierzacie lobbować? Powstaje raport na temat zalet czynnika korygującego, który zaprezentujemy na posiedzeniu Senatu. Alternatywą jest wprowadzenie egzaminów standaryzowanych. Nawet jeśli uczelnia promuje takie rozwiązanie, to przecież proces obejmie jedynie połowę przedmiotów, gdyż tak naprawdę te podstawowe da się sensownie wystandaryzować. Moim zdaniem standary-

06-07

z dj ę c i e :

Jest nadzieja na to, że i etap składania wniosków będzie odbywać się elektronicznie?

W perspektywie roku bądź dwóch lat – nie. Dopiero po pełnej implementacji USOS-a może się to udać. To jest najważniejsza rzecz, której się nauczyłem jako człowiek ds. studenckich – jeśli przepychamy rozwiązania korzystne dla studentów i cokolwiek się zmienia na uczelni, to działania prowadzące do tego można porównać raczej do kruszenia betonu długopisem niż za pomocą młota pneumatycznego.

Poza sprawami studenckimi w programie Impactu poświęcono dużo miejsca także relacjom zewnętrznym. Powstała nowa komisja, która zajmuje się nawiązywaniem współpracy z podmiotami strategicznymi i reprezentowaniem Samorządu. Do tej pory robił to sam przewodniczący. Budujemy również inicjatywy CSR-owe, doradztwo dla III sektora, mentoring – projekty, które również mają przyciągnąć merytoryczne osoby. Sprawia to, że będą oni kreować jeszcze większą wartość dla siebie i dla organizacji, z których się wywodzą. Rolą Samorządu jest przede wszystkim raczej integrowanie tych inicjatyw w ramach Think Tanku Samorządu Studentów SGH i zapewnienie platformy wymiany doświadczeń. Zaczynamy również pracować z Centrum Kariery i Relacji z Absolwentami, co pociąga za sobą wiele interesujących pomysłów, których teraz przedstawić nie mogę, bo są na zbyt wczesnym etapie. Dopiero tak naprawdę po roku pracy w zarządzie kadencji 2016/2017 uświadomiliśmy sobie te możliwości związane z kontaktami, jakie sami mamy i z marką jaką dysponuje Samorząd Studentów SGH.

Jakie jeszcze możliwości odkryliście? Na przykład, dzięki uprzejmości Rektora Rockiego, miałem okazję spotkać się z liderami ruchu studenckiego na Białorusi. Poznałem chłopaka, który został wyrzucony z uczelni za przeprowadzenie protestu – czyli czegoś, co u nas jest zapisane w ustawie jako nienaruszalne prawo studentów. Kiedy szliśmy na to spotkanie, spodziewaliśmy się, że to będą osoby faktycznie wychowane w tym reżimie, niebędące w stanie wyjść poza pewne schematy myślowe. Tym-


wywiad z Arkadiuszem Kamińskim /

czasem oni pytali o bardzo strategiczne rzeczy pod kątem praw studentów; także w kontekście studentów ze Wschodu uczących się w Polsce. Kiedy opisywałem rzeczy tak dla nas oczywiste, to uświadomiłem sobie, ile praw mają polscy studenci: do referendum, do strajku, do powiedzenia „nie” regulaminowi studiów. Na Białorusi nie ma czegoś takiego, a przewodniczącym samorządu jest pracownik uczelni. Nie ma mowy, żeby studenci wyrażali opinię na temat programu studiów.

Wspomniałeś, że polscy studenci mają prawo do strajku. Czy coś mogłoby zjednoczyć studentów SGH na tyle, żeby zastrajkowali? Tak, oczywiście. Gdyby na przykład zaczęło się coś zmieniać w ustawie albo gdybyśmy utracili jedną z tych wolności, których na co dzień się nie dostrzega, ale przyjmuje za pewnik.

Ostatnio utraciliśmy całkiem sporo ECTS-ów. Wydawałoby się, że to mógłby być punkt zapalny. Kwestia terminu – odbyło się to na ostatnim senacie w roku akademickim 2016/2017 – większość studentów była już na wakacjach. Uważam, że nasza reakcja była i tak bardzo zdecydowana. Była to wolność wykraczająca znacznie poza szeroko przyjmowane standardy i kreująca SGH jako lidera. Wycofana możliwość realizacji większej liczby dodatkowych przedmiotów odebrała sporą część ogromnej wartości, jaką jest elastyczność SGH.

W swoim programie postulujesz też rozdział działalności samorządowej i projektowej. Pozostaję wierny myśli, z którą szliśmy do wyborów już rok temu – Samorząd nie może się zajmować tylko projektami. Jestem przewodniczącym całej uczelni, a nie tylko grupy działaczy Samorządu. Chodzi o to, żeby część projektowa mogła zostać wybrana wewnątrz Samorządu. Obecny pomysł zakłada, że zeszłoroczni koordynatorzy projektów nominują jedną osobę na przewodniczącego nowego organu, którym jest Komitet Wykonawczy. Spośród osób, które zbiorą 25 proc. głosów od koordynatorów i członków komisji projektowych, Prezydium (zarząd statutowy), wybiera jedną osobę postrzeganą jako najbardziej kompetentna. Wciąż jednak testujemy to rozwiązanie. O wynikach będziemy na pewno informować.

Postulaty Impactu w małym stopniu dotyczą organizacji studenckich – to też element dystansowania się od działalności projektowej? Nie skupiamy się na organizacjach z uwagi na to, że jednym z kluczowych postulatów jest większa autonomia Rady Kół i Organizacji. Niech więc w wyborach do RKiO zacznie dziać się więcej. Bardzo liczę na to, że organizacje zaczną przywiązywać do tego większą wagę, bo obecnie frekwencja na posiedzeniach nie zawsze jest najwyższa. Wbrew pozorom to bardzo ważny organ, który reprezentuje wszystkie 65 organizacji w rozmowach z zarządem samorządu. I chociaż nie mamy wy-

starczająco dużo czasu na rozmowy z każdą z nich z osobna, to mamy możliwość konsultacji najważniejszych decyzji z zarządem RKiO i z największymi organizacjami.

Już w zeszłym roku pojawił się pomysł współpracy między Samorządem a organizacjami i tworzenia wspólnych inicjatyw. Tak, to zaczyna powoli działać. Na przykład Summer University Warsaw został zrobiony z ESN, a przy Dniach Adaptacyjnych jeden dzień należał do organizacji studenckich, które m.in. oprowadzały po SGH. Będę kładł nacisk na to, by w samorządowych komisjach znaleźli się przedstawiciele wszystkich studentów, np. żeby w Komisji Relacji Zewnętrznych działali radni z organizacji. Bardzo bym chciał, by moi następcy łączyli oba środowiska.

Jeśli zostanie wprowadzony nowy regulamin, twoi następcy zostaną wybrani już w maju i rozpoczną sprawowanie swoich funkcji od 1 sierpnia. Skąd taka inicjatywa? Obecny projekt zmian to pójście za trendem obecnym na większości uczelni ekonomicznych w Polsce, a także w licznych organizacjach. Pomysł oparto na doświadczeniach zarządu w poprzedniej kadencji, który wszedł od razu w wir pracy uczelni. W połowie grudnia uczelnia zamyka rzeczy zaplanowane na koniec roku, więc to nie jest czas na wdrażanie się – tylko na szybkie reakcje. Dlaczego więc nie zrobić tego na spokojnie, mając już za sobą lipiec, sierpień, wrzesień? Kiedy musisz od razu ratować stypendia albo dowiadujesz się o planowanej zmianie regulaminu studiów, to tracisz coś bardzo ważnego – możliwość proaktywnego kreowania zmian. Sam mam zamiar pomagać przyszłemu przewodniczącemu lub przewodniczącej, nie zostawię przecież ot tak dwóch lat pracy. Ale będzie to bardziej rola doradcza – ścieżka podobna do tej, którą obrał Bogdan, którego wsparcie bardzo sobie cenię i za które jestem bardzo wdzięczny.

Macie dosyć bogaty program – jaki byłby poziom realizacji postulatów, który by cię usatysfakcjonował? Nie da się tego ocenić w systemie zerojedynkowym. Pewne rzeczy da się zrobić na bieżąco, a na inne wpływa zbyt wiele czynników. Przykładem tych drugich jest chociażby digitalizacja biblioteki, która zależy nie tylko od naszych chęci, lecz także od woli uczelni i partnerów korporacyjnych. Na ten moment trudno powiedzieć, czy zostawimy każdy postulat w realizacji w 100, czy w 70–80 procentach. Ważne jest, żeby podejmować działania, tak by w każdym z tych obszarów ruszyć sprawę znacząco do przodu. W przypadku programu Aliansu w większości nam się to udało. A tam, gdzie nie ruszyliśmy, na ogół były to inicjatywy wykraczające daleko poza horyzont roku czy dwóch lat. To wymaga od nas czasami porywania się do słońca jak Ikar, bo uważam, że to model Ikara rozwija cywilizację. Tak jak powiedział Steve Jobs: Ci, którzy są wystarczająco szaleni, by myśleć, że są w stanie zmienić świat, są tymi, którzy go zmieniają. Wolałbym tylko, żeby to było szaleństwo ukierunkowane, a nie takie, które zmiecie ten statek z powierzchni morza. 0

styczeń-luty 2018


/ studenci ze wschodu

Szansa na sukces? Z perspektywy kandydata zza wschodniej granicy dostanie się na studia w Polsce poprzedza skomplikowana i nie zawsze klarowna procedura rekrutacji. Mimo tego spośród 46 tys. zagranicznych studentów w naszym kraju ponad połowę stanowią Białorusini i Ukraińcy. t e ks t:

M AT E U S Z F I E D OS I U K

roga na polską uczelnię nie jest jednakowa dla wszystkich abiturientów ze wschodu. Cudzoziemcy, którzy chcą ubiegać się o miejsce na studiach w Polsce, mogą to zrobić w dwojaki sposób. Jeśli posiadają Kartę Polaka – która wydawana jest osobom polskiego pochodzenia znającym polską kulturę, tradycję oraz język w komunikatywnym stopniu – mają prawo studiować na zasadach obowiązujących naszych obywateli. Dla pozostałych dostępne są tylko studia płatne. Osoby z Kartą Polaka, które od razu po ukończeniu szkoły średniej planują studia w Polsce, mogą ubiegać się o stypendia przyznawane przez Konsulat RP. Na stypendium dostało się 70 spośród około 300 kandydatów. Rekrutacja miała kilka etapów, a ostatnim z nich była rozmowa kwalifikacyjna, podczas której pytano nas, dlaczego chcemy studiować w Polsce – opowiada Katerina, studentka psychologii na Uniwersytecie Warszawskim. Ci, którzy zostaną zakwalifikowani, odbywają roczny kurs przygotowawczy w Łodzi, gdzie uczą się języka polskiego oraz przedmiotów potrzebnych im w dalszej edukacji. Po ukończeniu kursu mogą startować na polskie uczelnie państwowe, gdzie otrzymują wsparcie finansowe na czas studiów.

D

Wynik wynikowi nierówny Wszyscy studenci mają takie same prawa na uczelni – niezależnie od tego, czy posiadają Kartę Polaka. Bardzo mglisty jest jednak końcowy etap ich rekrutacji. Wyniki uzyskane przez kandydatów zdających polską maturę są przeliczane na punkty rekrutacyjne, na podstawie których co roku kształtują się progi przyjęcia. Cudzoziemcy z Kartą Polaka mogą rekrutować się ze wsparciem Konsulatu, jeśli dostaną się na stypendium. W przeciwnym razie składają na uczelni dokumenty zawierające średnią i wyniki krajowej „matury” uzyskane na koniec szkoły średniej. Ocena z tego egzaminu zalicza się częściowo do świadectwa ukończenia szkoły, które w jakiś nieznany mi sposób przekształca się w Polsce na punkty potrzebne do dostania się na studia – opisuje Olya.

08-09

grafika:

alek s and r a cze rwo nka

To właśnie procedura przeliczania punktów wzbudza wątpliwości. Studenci z Polski i obcokrajowcy konkurują o te same miejsca na listach zakwalifikowanych, choć piszą różne egzaminy. W SGH oceny uzyskane na świa-

W szkole zdecydowałam, że chcę być lekarzem. Nie chciałam być nim na Białorusi, gdzie zarobki są trzy razy niższe niż w Polsce. dectwie maturalnym za granicą (na Ukrainie skala 1–12) przelicza się na punkty rekrutacyjne według ustalonego wzoru. I tak maksymalną liczbę 100 punktów za jeden przedmiot otrzymuje się przy ocenie 12. Z każdą niższą oceną liczba punktów spada o 8, aż osiągnie 50/100 przy ocenie 6. Poniżej tego progu kandydat otrzymuje 0 punktów. Na Uniwersytecie Warszawskim punktacja jest średnią ważoną ze wszystkich egzaminów zdawanych na maturze. W przypadku braku egzaminów maturalnych w systemie edukacji danego państwa, punkty kwalifikacyjne są średnią wszystkich ocen z ostatniej klasy. Na Wydziale Psychologii obowiązują dodatkowe egzaminy wstępne dla obcokrajowców, ale wciąż są to zupełnie inne testy niż polska matura. Inna rzecz, która moim zdaniem jest niesprawiedliwa, to różnica

między osobami aplikującymi samodzielnie a kandydatami idącymi ścieżką rekrutacji przez Konsulat RP. Jeżeli ktoś dostaje Kartę Polaka, może pójść do Konsulatu RP w swoim kraju i złożyć dokumenty, że chce studiować na danym kierunku. Przechodzą oni tę samą procedurę na uczelni, ale już z góry mają poparcie instytucji – twierdzi Taras. Rozwiązaniem tego problemu mogą być ujednolicone egzaminy wstępne, które planują wprowadzić niektóre polskie uczelnie, jak np. SGH. Stworzyłyby one równe warunki rekrutacji bez względu na rodzaj zdawanych wcześniej testów.

(Nie)oczywiste wybory Pomimo wątpliwości związanych z procedurą przyjęcia, studia w kraju nad Wisłą są dla wielu młodych ludzi na Wschodzie atrakcyjną perspektywą. Myśli o wyjeździe do Polski zaczęły się u mnie jeszcze w dzieciństwie –


studenci ze wschodu /

wspomina Katerina. Między innymi dlatego, że w świadectwie urodzenia jestem Polką i wszyscy z rodziny są Polakami. Miałam także kilka koleżanek, które już wcześniej wyjechały. Opowiadały, że studiowanie tutaj jest interesujące, a poziom kształcenia wysoki. Ponadto uprawiałam sporty i bywałam w Polsce na zawodach. Spodobał mi się ten kraj – opowiada. Nie zdawałam nawet matury na Białorusi, bo byłam zdecydowana na wyjazd. Ania, studiująca medycynę na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, która szkołę średnią ukończyła w Mińsku, też nie miała wątpliwości co do miejsca swojej dalszej edukacji. W szkole zdecydowałam, że chcę być lekarzem. Nie chciałam być nim na Białorusi, gdzie zarobki są trzy razy niższe niż w Polsce – wyznaje. Dyplomy medyczne stanowią jeden z wyjątków w podpisanym przez Polskę i Białoruś porozumieniu o wzajemnym uznawaniu dyplomów. Uprawnienia lekarza zdobyte na Białorusi muszą zostać nostryfikowane, co oznacza dodatkowe egzaminy dla absolwenta tego kierunku. Nie wszyscy byli pewni swojej naukowej drogi. Taras studiujący psychologię na UW ukończył

wcześniej logistykę na Ukraińskim Uniwersytecie Transportu w Kijowie. Przyjechał do Polski pod koniec 2014 r., ale nie był w stanie znaleźć tutaj pracy w zawodzie. Wcześniej pracowałem jako logistyk na Ukrainie i nie bardzo mi się to podobało. Trudność wynikała z tego, że większość firm z tej branży działa w Europie Zachodniej. Problemem było to, że po wydarzeniach między Ukrainą a Rosją transport przez Ukrainę przestał funkcjonować na dużą skalę. Nie jestem zaznajomiony z transportem w Europie Zachodniej, dlatego nie potrafiłem znaleźć pracy w zawodzie na terenie Polski. Pracować jednak trzeba, dlatego zatrudniłem się w sklepie – opowiada. Jednocześnie zdecydował, że chce studiować kierunek, który będzie go fascynował i już sześć miesięcy później zaczął przygotowywać się do egzaminów wstępnych na Uniwersytet Warszawski. Olya dorastała we Lwowie, a teraz studiuje public relations i indologię na UW. Wcześniej poważnie rozważała studiowanie fizyki w swoim kraju, jednak zniechęciły ją znacznie ograniczone perspektywy zawodowe po tym kierunku. Dlatego zmieniła swoje plany o 180 stopni. Pomyślałam o Polsce – moja bliska koleżanka studiuje PR na UW i mi go poleciła. Do tego jeden z kierowców, z którym jechałam autostopem, pracował w tej branży. Polecał mi studiowanie za granicą, bo pozwala to zebrać dużo doświadczenia – dzieli się swoją historią.

Standardy na wschodzie Przeciętnemu studentowi warszawskiej uczelni, który na uniwersytecie spotyka wielu studentów ze Wschodu, może wydawać się, że wyjazdy na studia do Polski to bardzo częsta praktyka w tej części Europy. Rzeczywistość wygląda zgoła inaczej. Spośród moich znajomych tylko ja wyjechałam na medycynę. Reszta studiuje na Białorusi – mówi Ania. Nie inaczej przedstawia sytuację Olya: Na pewno większość pozostała na Ukrainie. Sporo osób pojechało do Kijowa na studia, część uczy się na Uniwersytecie Katolickim we Lwowie. J e d n a znajoma studiowa-

ła ekonomię na Ukrainie, a po roku pojechała do Amsterdamu. W sumie z 30 osób tylko cztery wyjechały na studia za granicę. Katerina pozytywnie wypowiada się na temat nauczania na Białorusi. Oczywiście zależy to od uczelni, ale mam sporo znajomych, którzy zostali w kraju, bo poziom kształcenia jest tam wysoki. Program nauczania różni się jednak od polskiego. Przede wszystkim obecność na wykładach jest obowiązkowa, a zajęcia odbywają się często też w soboty. Mam wrażenie, że w Polsce uczy się bardziej praktycznych rzeczy – mówi. Natomiast na Ukrainie, ogromnym problemem, który obniża wartość dyplomu, jest korupcja. Widziałem na własne oczy, że człowiek może przez cały semestr nie chodzić na wykłady, a później przyjść i dostać niezłą ocenę z egzaminu tylko dlatego, że jego mama pracuje na uniwersytecie. Z kolei Taras był starostą grupy na uczelni. Podszedł do mnie kiedyś wykładowca i powiedział: „Potrzebuję ludzi, którzy zapłaciliby mi za napisanie za nich pracy” – opowiada.

Jeden środek, różne cele Warunkiem otrzymania Karty Polaka, jak informuje Ministerstwo Spraw Zagranicznych, jest m.in. zadeklarowanie przynależności do narodu polskiego. Dążenie do otrzymania polskiego obywatelstwa nie jest jednak oczywistą drogą dla studentów, którzy posiadają Kartę. Do osób, które wiążą swoją przyszłość z Polską, należy Katerina: Chcę ubiegać się o polskie obywatelstwo. Planuję też praktyki zagraniczne, żeby znaleźć swoje miejsce. Na razie jednak mi się tutaj wszystko podoba. Myślę, że Polska jest krajem, w którym można zarobić godziwe pieniądze. Taras ma podobne plany: Zamierzam zrobić tu studia podyplomowe z psychoterapii. A potem chciałbym pracować w Polsce. Jako jeden z powodów swojej decyzji podaje niewielkie różnice kulturowe między Polakami a Ukraińcami – nieporównywalne do przepaści, jaka dzieli jego kraj od Europy Zachodniej. Dla Ani zmiana środowiska nie byłaby problemem. Myślę o rezydenturze w Niemczech, ale nie zdecydowałam jeszcze, gdzie będę potem pracować – przyznaje studentka WUM-u, i dodaje: Wiem, że z Kartą Polaka mam możliwość ubiegania się o obywatelstwo, ale nie bardzo wyobrażam sobie, jak mogłabym wracać do domu, gdybym straciła obywatelstwo białoruskie. Olya jako jedyna spośród rozmówców zamierza wrócić do swojej ojczyzny – W zeszłym roku miałam zamiar ukończyć licencjat z PR i wrócić do Lwowa na magisterkę, ale zaczęłam studiować indologię. Wobec tego jeszcze dwa i pół roku pozostanę w Polsce, a następnie polecę na roczny wolontariat do Indii. Nadal zastanawiam się, co będę robić później – ale na pewno chciałabym mieszkać na Ukrainie. 0

styczeń-luty 2018


Paradoks ekonomii

fot. Ryan Dickey, flckr/ CC BY 2.0

/ kierunek ekonomia

Tegoroczny tytuł najlepszej uczelni ekonomicznej w Polsce w rankingu opublikowanym przez Perspektywy ponownie przyznano Szkole Głównej Handlowej. Mimo licznych wyróżnień w tej kategorii na kierunek ekonomia co roku decyduje się zaledwie garstka studentów SGH. t e ks t:

A L E K S A N D R A ŁU K A S Z E W I C Z

odczas gdy na Uniwersytecie Warszawskim najwięcej tegorocznych kandydatów ubiegało się o miejsce na Wydziale Ekonomii, w SGH ekonomię wybrało zaledwie 25 studentów. Sytuacja z 2017 r. nie jest wyjątkowa. Od samego początku kierunek nie cieszył się popularnością – wspomina prof. dr hab. Wojciech Pacho, jego opiekun na studiach licencjackich. Sytuacja na magisterce nie wygląda dużo lepiej – 49 spośród 1493 osób przyjętych na studia dzienne wybrało ekonomię, co stanowi zaledwie 3,3 proc. studentów. Brak popularności tego kierunku na najlepszej uczelni ekonomicznej w Polsce wydaje się absurdalny, dopóki nie zwrócimy uwagi na istotę poprawnego rozumienia nomenklatury – wyróżnienie jako uczelnia ekonomiczna nie odnosi się do konkretnego kierunku, lecz do ogółu nauk, w których skład wchodzą także zarządzanie, metody ilościowe w ekonomii i systemy informacyjne czy finanse i rachunkowość.

P

Przede wszystkim program Zarówno studenci, jak i profesorowie zauważają, że program kierunku jest już przestarzały, niedostosowany do potrzeb rynkowych i oczekiwań osób na niego aplikujących. W sierpniu tego roku samorządowa Komisja ds. Jakości Kształcenia opublikowała opracowanie zawierające uwagi studentów oraz absolwentów ekonomii. Podczas konsultacji spotkałam się z opiniami, że istnieje potrzeba skonstruowania programu kierunku ekonomia na studiach licencjackich od nowa – donosi w badaniu jego autorka, Agata Skorupka. Jako główny problem studenci wskazują nastawienie na ujęcie opisowo-teoretyczne, a nie na poznanie aparatu matematycznego, który pozwalałby na analizowanie ekonomii. Wiemy na przykład, czysto teoretycznie, o niektórych właściwościach macierzy, ale na zajęciach używamy albo ich ograniczonego wachlarza, albo nie mamy przerobionego tego, co akurat byłoby w danym przypadku potrzebne – wspomina Jan,

10-11

student trzeciego roku. Brakuje rozszerzenia mikro- i makroekonomii, istnieje za to zbyt dużo przedmiotów szczegółowych. Uczymy się wszystkiego po trochu zamiast czegoś szczególnie wnikliwie. Rozumiem pokazanie spektrum możliwości, jakie oferuje ekonomia, ale tak szczegółowe przedmioty powinny być kwestią ścieżki czy specjalizacji – dodaje Jan.

Biznesowa konkurencja Problem nie leży jedynie w programie. Zestawienie kierunku z tak poważnymi rywalami jak MIESI czy FIR również nie sprzyja wzrostowi jego popularności. Aplikujący na ekonomię na innych uczelniach dokonują takiego wyboru głównie ze względu na zainteresowanie tematem. Sytuacja w SGH wygląda nieco inaczej, gdyż kandydaci decydują często przez pryzmat prestiżu szkoły i obiecujących zarobków po jej ukończeniu.

Panuje przeświadczenie, że jeśli chce się być atrakcyjnym na rynku pracy tuż po studiach, to trzeba wybrać zarządzanie czy FIR. Uczelnia cieszy się ogromną popularnością, ale myślę, że ze względu na kierunki biznesowe. Panuje przeświadczenie, że jak chce się mieć konkretny fach w ręku, być atrakcyjnym na rynku pracy tuż po studiach, to trzeba wybrać zarządzanie czy FIR, a nie ekonomię, która nie daje takiego wejścia na rynek pracy – mówi prof. Wojciech Pacho. Studenci nie dostrzegają, że kończąc ten kierunek na poziomie licencjackim, mają ogromne spektrum wyborów na poziomie magisterskim. Po takich studiach ma się żelazne podstawy, żeby zajmować się czymkolwiek, co jest związane z gospodarką. Zajęcia w małych grupach zapewniają lepszy dostęp do wykładowców i umożliwiają wdanie się

w dyskusję, ale skutkują problemami natury organizacyjnej. Jest wiele przedmiotów przeznaczonych dla kierunku ekonomia, które cieszą się bardzo małą popularnością i z tego powodu nie są uruchamiane czasem nawet kilka semestrów z rzędu. Gdyby na kierunku było więcej studentów, pewnie i zainteresowanie niszowymi przedmiotami byłoby większe – zaznacza Dominika, studentka trzeciego roku. Alicja, absolwentka ekonomii, z tego względu nie ukończyła specjalizacji. W ostatnim semestrze przedmiot, którego mi brakowało, nie został otwarty. Nie chciałam już składać pisma o zajęcia indywidualne, po prostu zrezygnowałam z robienia specjalizacji – opowiada.

Perspektywa zmian Działania mające na celu poprawę sytuacji zostały już podjęte. Kierunek ekonomia jest oczkiem w głowie władz uczelni – zaznacza profesor Ryszard Rapacki, opiekun kierunku na studiach magisterskich. Powołana przez rektora komisja pracuje nad modyfikacją programu zgodnie z uwagami studentów przedstawionymi w badaniu Agaty Skorupki. Sugerowane zmiany to między innymi wprowadzenie większej liczby przedmiotów oferujących matematyczne i ekonometryczne instrumentarium, usunięcie z puli przedmiotów obowiązkowych tych najbardziej krytykowanych czy zaproponowanie rachunku prawdopodobieństwa jako obowiązkowego, wzorem programu na kierunku MIESI. To, co dzieje się w tej sprawie, idzie w bardzo dobrą stronę – mówi prof. Wojciech Pacho. Jeżeli diagnoza studentów jest prawdziwa, a my wychodzimy jej naprzeciw, to w rezultacie możemy otrzymać najlepszy na dziś program ekonomii. I wtedy sprawdzimy, czy wpłynie to pozytywnie na liczbę studentów na kierunku. Trzeba jednak zdać sobie sprawę, że na całym świecie osób studiujących czystą ekonomię nie jest dużo – podsumowuje. W tej sytuacji pozostaje wierzyć, że ekonomia należy do kierunków elitarnych, a jak wiadomo, elita zawsze jest nieliczna. 0


projekt pomoc / na bieżąco /

Projekt pomoc t e ks t:

H A N N A g Ó RC Z Y Ń S K A

Imponujące fajerwerki na kilkanaście minut rozświetliły niebo, dając sygnał do rozpoczęcia nowego roku. To wydarzenie może zachęcić do zmiany kartki w kalendarzu, a także podjęcia się nowego projektu. I to niekoniecznie biznesowego. Dobrze nakarm

Spełniaj marzenia

Wesprzyj miasto

Stoły podczas świąt Bożego Narodzenia uginały się pod ciężarem dwunastu potraw. Zarówno w okresie przedświątecznym, jak i na co dzień, domowymi posiłkami można podzielić się z potrzebującymi. Jadłodajnię dla osób ubogich i bezdomnych prowadzi między innymi Kapucyński Ośrodek Pomocy przy ulicy Miodowej. Wszyscy gotowi pomóc w przygotowaniu bądź wydawaniu posiłków są zaproszeni do kuchni ośrodka, która funkcjonuje każdego dnia w godzinach 8-13. Wolontariusze muszą spełnić jeden wymóg – wyrobić książeczkę sanepidu. Fundacja Kapucyńska proponuje także inne formy zaangażowania: organizuje spotkania z filmem czy poezją dla bezdomnych czy piątkowe zajęcia twórcze. Poszukuje również „Aniołów w Warszawie” – indywidualnych opiekunów osób bezdomnych, którzy budują relacje z podopiecznym i pomagają im wyjść ze stanu bezdomności.

Dzieci z wielu rodzin znalazły pod choinką długo wyczekiwane prezenty. Podopieczni Fundacji Mam Marzenie bardziej niż z zabawek ucieszą się ze spełnionego życzenia. Chore dzieci zrzeszone w fundacji zgłaszają się do organizatorów z konkretnymi pomysłami. Za pomoc w ich realizacji odpowiadają wyłącznie wolontariusze. Każdy z nich indywidualnie kontaktuje się z konkretnym maluchem i jego rodzicami oraz negocjuje oferty prezentowe ze sponsorami. Zanim zostanie dopuszczony do samodzielnej pracy charytatywnej, musi przejść trzymiesięczny okres próbny, podczas którego poznaje jednostkę od środka. Na zakończenie szkolenia decyduje, czy zamierza dołączyć do grupy wolontariuszy. Poza codzienną działalnością fundacja organizuje imprezy cykliczne. To podczas nich dzieci i wolontariusze dzielą się swoim doświadczeniem i uświadamiają, jak ważna jest profilaktyka zdrowotna.

Ci, którzy nadal szukają idealnego wolontariatu, mogą przejrzeć oferty w ramach inicjatywy „Ochotnicy Warszawscy”. Pomysłodawcy projektu pragną zachęcić mieszkańców stolicy do aktywności w ich najbliższym otoczeniu. Różnorodne formy wolontariatu zgromadzone są na jednym portalu – ochotnicy.waw.pl. Warszawiacy wspierają osoby starsze, dzieci z problemami zdrowotnymi czy zwierzaki porzucone w schroniskach. Działalność charytatywna w ramach akcji nie ogranicza się do codziennej rozmowy czy pielęgnacji potrzebujących. Swoje miejsce w warszawskich szeregach odnajdą prawnicy, specjaliści IT czy rehabilitanci. Centrum Komunikacji Społecznej Urzędu m.st. Warszawy, główny koordynator projektu, zachęca również do udziału w jednorazowych wydarzeniach, takich jak obchody rocznicy powstania warszawskiego czy finał Ligi Europy. 0

zją władz uczelni o przyznaniu mu tego prestiżowego wyróżnienia. Dodatkowo doszło do nieporozumienia, w wyniku którego większość studentów nie zjawiła się tego dnia na popołudniowych zajęciach. Ogłoszono bowiem z tej okazji godziny rektorskie, które w dniu przyznania tytułu odwołano. Sytuację tłumaczono złym przepływem informacji między Samorządem a dziekanatem. Prorektor dr hab. Krzysztof Kozłowski postanowił jednak usprawiedliwić wszystkich studentów nieobecnych tego dnia na zajęciach.

w projekcie. Nie znamy jeszcze daty rozpoczęcia budowy. W międzyczasie warto zapoznać się z pozostałymi dwunastoma kandydatami – jeden z nich wykorzystuje znany studentom SGH motyw piramidy, w sposób przywodzący na myśl film Transformers.

Na bieżąco t e ks t:

K ATAR Z Y N A S KO KOW S K A

Kontrowersyjny honoris causa 29 listopada prezes Związku Banków Polskich Krzysztof Pietraszkiewicz został uhonorowany tytułem doktora honoris causa Szkoły Głównej Handlowej. Wyróżniony jest autorem wielu rozwiązań prawnych i organizacyjnych dla polskiego sektora bankowego. Był członkiem władz nadzorczych instytucji zakładanych przy udziale Związku Banków Polskich, między innymi Krajowej Izby Rozliczeniowej S.A. Przy odbiorze tytułu Pietraszkiewicz wygłosił wykład Bankowość polska w procesie przemian społecznych, politycznych i gospodarczych oraz w obliczu wyzwań kolejnych dekad. Nie obyło się bez kontrowersji. Przed gmachem głównym SGH można było spotkać grono osób rozdających ulotki, w których oskarżano Pietraszkiewicza o lichwę i inne przestępstwa na tle finansowym. Jej twórcy posunęli się nawet do obwieszczenia prezesa głównodowodzącym międzynarodowej grupy szpiegostwa ekonomicznego oraz człowiekiem, który przyczynił się do rozbioru ekonomicznego Polski. Protestujący nie zgadzali się z decy-

Mała różowa W ubiegłym miesiącu został ogłoszony wynik konkursu Centrum przestrzeni innowacyjnej. 13 grudnia, spośród trzynastu projektów, władze uczelni wraz z zespołem architektów wyłoniły zwycięską koncepcję nowego budynku S. Po ogłoszeniu wyników pojawiły się komentarze krytykujące wygląd przyszłego budynku ( Jak dla mnie nadmorski kurort czy Wygląda jak piętrowy parking). Inni docenili dopasowanie kolorystyczne do budynku G i nowoczesne wnętrza

Nasz człowiek w FUE W trakcie obrad 2 grudnia, Forum Uczelni Ekonomicznych wybrało nowe prezydium. SGH będzie reprezentował Bogdan Marek, były Przewodniczący Samorządu Studentów, który został mianowany Członkiem Prezydium ds. Dydaktyki i Jakości Kształcenia. FUE jest jedną z komisji branżowych Parlamentu Studentów Rzeczypospolitej Polskiej zrzeszającą samorządy wszystkich pięciu polskich uczelni ekonomicznych. Jako członek Prezydium odpowiedzialny będę m.in. za konsultacje nowej ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, a jeśli zostanie ona wprowadzona - za przygotowanie samorządów studenckich na zmiany, które przyniesie. Głównym celem nowego Prezydium FUE będzie wzmocnienie naszej roli w PSRP – komentuje Bogdan Marek. 0

styczeń-luty 2018


/ wczoraj i dziś

Z archiwum MAGLA nr 3/1996

nr 14/1997

nr 22/1998

nr 22/1998

nr 22/1998

12-13


kalendarz wydarzeń /

patronaty A gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszcady? ;)

Kalendarz wydarzeń styczeń-luty 2018

Debata SGH vs UW – Społeczeństwo obywatelskie vs państwo opiekuńcze 11 stycznia Debata Oksfordzka jako forma sportu akademickiego? Przyjdź i przekonaj się! Serdecznie zapraszamy na debatę pomiędzy reprezentacjami SGH i UW, które zmierzą się z tezą „Opiekuńczość państwa szkodzi rozwijaniu się społeczeństwa obywatelskiego w Polsce”. Zwycięstwo zostanie przyznane w wyniku głosowania sędziów i publiczności. Debata odbędzie się 11 stycznia o godzinie 19:00 w Auli Głównej SGH – po więcej informacji zapraszamy na stronę: facebook.com/debatymiedzyuczelniane.

Przedsiębiorcza Kobieta 28 lutego Cenisz sobie rozwój? Chcesz osiągnąć w życiu sukces? Studenckie Forum Bussines Centre Club serdecznie zaprasza na „Przedsiębiorczą Kobietę”! Jest to świetna okazja do zdobycia nowej wiedzy, zainspirowania się historiami niezwykłych kobiet, a także możliwość nawiązania cennych kontaktów biznesowych. Dziewczyny, kalendarze w dłoń! Widzimy się 28 lutego! Więcej informacji już wkrótce – warto obserwować fanpage Przedsiębiorcza Kobieta Warszawa na Facebooku.

22. Urodziny MAGLA

II połowa lutego

Koniec sesji i urodziny magla – czemu nie świętować ich razem? Już wkrótce rozgrzejemy najzimniejszy miesiąc w roku i pobawimy się w klimacie kontrowersji z lat czterdziestych i pięćdziesiątych XX w. Jedyne, czego nam brakuje, to ty! Zakręć wąsa, wyciągnij z szafy zakurzoną bandanę i wpadaj świętować z nami finisz naukowych trudów i urodziny największego magazynu studenckiego w Warszawie. Więcej szczegółów już wkrótce, stay tuned…

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31

III INTERNATIONAL CONFERENCE ON COMPARATIVE LAW 16–17 lutego III International Conference on Comparative Law jest dwudniową konferencją prowadzoną w języku angielskim organizowaną przez Europejskie Stowarzyszenie Studentów Prawa ELSA Warszawa. W nadchodzącej edycji skupimy się na analizie porównawczej wybranych jurysdykcji pod kątem zagadnień z zakresu prawa handlowego. Projekt składać się będzie z części wykładowej oraz warsztatowej i odbędzie się w dniach 16–17.02.2018 roku w Warszawie. Więcej informacji: iccl.elsa.org.pl. Serdecznie zapraszamy!

Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów magiel, pisząc na: magiel.patronaty@gmail.com. Deadline na zgłoszenia do numeru marzec 2018: 10.02.2018 r.

styczeń-luty 2018


/ rok kobiet

Nowa seksmisja O kobietach dawno nie było tak głośno jak w minionym roku. W 2017 r. na szczyty władz dotarło wreszcie, że kobiety mają prawa obywatelskie, chętnie z nich korzystają i jeszcze gorliwiej ich bronią. Pytanie tylko, czy to wszystko wystarczy, aby wprowadzić nowy porządek? T e k s t:

e dy ta z i e l i ń s k a

aczęło się od wielkich protestów przeciwko władzy. Czarne Marsze organizowane w całej Polsce i Marsz Kobiet na Waszyngton pokazały, że kobiety czują się grupą dyskryminowaną, zagrożoną oraz pomijaną. Prawdopodobnie żaden z organizatorów nie spodziewał się, jak głośny będzie to sprzeciw – prawie trzy miliony osób manifestowało. Jednocześnie w 50 amerykańskich stanach. Demonstracja zaktywizowała kobiety na całym świecie – od Australii, przez Portugalię, po Meksyk. Na ulicach największych polskich miast pojawiło się niemal 100 tysięcy protestujących. I choć wydarzenia te miały kontekst polityczny i docelowo były wymierzone przeciwko władzy, to ujawniły także coś więcej – głęboki problem społeczny i kulturowy. W październiku 2017 r. „New York Times” i „New Yorker” przedstawiły efekty dziennikarskiego śledztwa w sprawie Harveya Weinsteina, oskarżając go o molestowanie aktorek i podwładnych. Afera Weinsteina dodała odwagi innym ofiarom seksualnych skandali. W mediach wciąż pojawiały się nowe nazwiska, z hukiem łamały się kariery największych sław. Chwilę potem na portalach społecznościowych spadła lawina traum i urazów, świadectw zachowań seksistowskich, przekraczających granice na rozmaite sposoby. Pierwszego dnia akcji #MeToo hasztag pojawił się na Twitterze pół miliona razy, na Facebooku – 12 milionów. Kampania zaczęła przenikać do mediów i stała się przedmiotem żywych dyskusji. Sprawa kobiet zamieniła się w problem ogólny, a feminizm przerodził się w ruch powszechny, który przeniknął także do życia codziennego.

Z

Więzienie kompetencji Kobiety bardzo często same się dyskryminują. Pomimo dużych ambicji wciąż brakuje nam pewności siebie, która pozwoliłaby obejmować wysokie stanowiska, przez co to właśnie mężczyźni dominują na tychże pozycjach. Z tego powodu bardzo ważnym elementem walki o równouprawnienie jest nie tylko edukowanie pa-

14-15

grafika:

m ag da l e n a ko s e w s k a

nów o naszej wartości, lecz także uświadamianie kobiet, że mogą aspirować równie wysoko co koledzy z pracy – mówi Anna Wietrzyk, odpowiedzialna za organizację projektu Tydzień Kobiet Sukcesu. Trudno się nie zgodzić – życie zawodowe kobiet jest zablokowane między innymi przez ich brak wiary we własne kompetencje. Niepewność, strach przed porażką powodują, że nie dają sobie szansy na sprawdzenie siebie. Łatwiej niż mężczyźni rezygnują.

Jeśli język przemocy przeniknął tak wysoko, to znaczy, że wcześniej dawano na niego ciche przyzwolenie.

Reporterka ABC News Claire Shipman oraz Katty Kay, jedna z najważniejszych dziennikarek amerykańskiej sekcji BBC World News, przez lata rozmawiały z najbardziej wpływowymi kobietami sukcesu w Ameryce. Bohaterki wywiadów reprezentowały rozmaite dziedziny – naukę, sport, biznes – ale połączył je jeden fakt: mimo tego, że ich sukces zawodowy był oczywisty, miały poczucie, że nie należały im się żadne zasługi.

Kariera – jak to się robi? Według danych GUS-u, mimo wciąż zmniejszającego się bezrobocia, wśród osób z wyższym wykształceniem kobiety reprezentowały dwa razy większą grupę bezrobotnych niż mężczyźni. Ta dysproporcja jest niezmienna od 2000 r. Wzrost gospodarczy Polski oraz rosnące kwalifikacje pań wciąż nie zmieniają ich sytuacji na rynku pracy. Na takie statystyki mają oczywiście wpływ kwestie reprodukcyjne. Łatwo zauważyć jednak, że od dziecka kobiety są socjalizowane jako te mające stanowić tło. W szkołach i w domach nietrudno usłyszeć, że dziewczynce czegoś nie wypada, wszelkie wychodzenie przed szereg jest natychmiast tłumione. Dziewczę-

ca łobuzeria jest potępiana, ale chłopięca wciąż mieści się w granicach normy. Jednak w życiu zawodowym bycie ulubioną i przykładną uczennicą wcale nie popłaca. Brak wiary kobiet we własne możliwości w dużej mierze wynika z wychowania. Dziewczynki mają być grzeczne i miłe. Chłopcy – pewni siebie i silni. Kulturowo panie, które osiągają sukces zawodowy są przedstawiane jako mało kobiece, zbyt pochłonięte karierą i pozbawione życia osobistego. Negatywny obraz promowany przez kulturę wpędza panie w nieuzasadniony lęk i odbiera wiarę w możliwość poradzenia sobie z życiowymi wyzwaniami – mówi Anna Czajka, koordynatorka Projektu Busola, zajmującego się monitorowaniem życia zawodowego kobiet. To społeczeństwo kreuje przecież modele zachowań, wzorce, stereotypy i konwenanse, których naprawdę trudno się pozbyć. Śladem stereotypowego myślenia o kobiecie idą oczywiście niektórzy pracodawcy. Lęk przed zatrudnieniem młodej kobiety, hipotetycznej młodej matki, prowadzi do obustronnego obłędu. Przyjęcie pracownika mogącego wkrótce zniknąć na dłuższy okres i perspektywa ponownej rekrutacji oraz szkolenia skutecznie odstraszają zatrudniających. Z drugiej strony panie niejednokrotnie rezygnują z pracy ze względu na sytuację rodzinną bądź odkładają upragnione macierzyństwo do czasu całkowitej stabilizacji finansowej. Często słyszy się też, że kobieta wybrała karierę zamiast założenia rodziny, a przecież jedno drugiego nie musi wykluczać. Potrzeba nam więcej obrazów kobiet, które są kobietami sukcesu i szczęśliwymi matkami. Negatywny obraz promowany przez kulturę wpędza panie w nieuzasadniony lęk i odbiera wiarę w możliwość poradzenia sobie z życiowymi wyzwaniami – zwraca uwagę Anna Czajka.

Zaniedbania feminizmu Co paradoksalne – ogromną winę za taki stan rzeczy ponosi feminizm. Działania na rzecz emancypacji kobiet długo nie obejmowały jednej z fundamentalnych kwestii w życiu wielu, jeśli


rok kobiet /

nie większości, kobiet. W sprawie macierzyństwa został zachowany status quo – problem długo nie był wyprowadzony do dyskusji o pozycji kobiet w społeczeństwie. Agnieszka Graff – jedna z czołowych polskich działaczek feministycznych – mówi, że miejscem, gdzie czuła się najbardziej dyskryminowana jako matka był właśnie feminizm. Dalej dodaje: Dziwiło mnie, że macierzyństwo jako temat budziło w środowisku zniecierpliwienie. Chciałam o tym mówić, ale moje znajome niespecjalnie chciały tego słuchać – wspomina. Bycie matką bardzo długo kojarzyło się ze społecznym przymusem, pozbawieniem autonomii. A przecież aby sytuacja na rynku pracy uległa radykalnej zmianie, potrzebne jest społeczeństwo, w którym macierzyństwo nie będzie dla kobiety kresem aspiracji, zawodową śmiercią. Zmiana kulturowa dokonuje się coraz intensywniej – ojcowie częściej pojawiają się z dziećmi na placach zabaw, u lekarza, uczestniczą w porodach i opiece. Przysługuje im również specjalny dwutygodniowy urlop ojcowski, który mogą wykorzystać w ciągu dwóch lat od narodzin dziecka. Rośnie też liczba mężczyzn, którzy decydują się na urlop tacierzyński. Mimo wszystko wciąż jest to niewielki odsetek. Od stycznia do kwietnia 2017 r. na urlop rodzicielski przeszło tylko 2 tysiące ojców i prawie 230 tysięcy matek. Osobiście spotkałem tylko jednego mężczyznę, który wykorzystał taką możliwość. Przyczyna była czysto pragmatyczna – jego żona miała większe zarobki, więc szybciej też wróciła do pracy – przyznaje Łukasz, pracownik korporacji i ojciec dwojga dzieci. Ojcowie tłumnie wracają jednak na łono rodziny, co jest efektem promowania nowego mo-

delu związków opartych na partnerstwie i wzajemnej wymianie obowiązków. Nasi rodzice żyli w chorym systemie. Nie mieli czasu skupiać się na innych elementach życia – musieli walczyć o przetrwanie. Teraz wszystko jest na wyciągnięcie ręki, dlatego mamy szansę zorganizowania sobie czasu w inny sposób – dodaje Łukasz. Mimo tego, że patriarchalny model rodziny powoli się wyczerpuje, to dyskryminacja wciąż pozostaje tematem aktualnym i bardzo gorącym.

Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet Wszystkie wydarzenia minionego roku pokazały, że w XXI w. seksizm wciąż jest żywy na tyle, żeby prezydent Stanów Zjednoczonych bez skrępowania chwalił się swoim dorobkiem w dziedzinie molestowania. Natomiast polski Minister Spraw Zagranicznych mógł pozwolić sobie na podsumowanie Czarnego Marszu wymownym, choć lakonicznym zdaniem: No niech się bawią. Bolesław Piecha, poseł PiS, stwierdził, że w Polsce problem molestowania nie istnieje, bo Polacy nie są tak frywolni jak Francuzi, a kobiety traktują z należną im estymą.

Magazyn „Time” przyznał tytuł Człowieka Roku ruchowi #MeToo.

cie, zamiast wyznaczyć granicę – zachichotał, zamiast powiedzieć „dyskryminacja”, powiedział – „żart, taka konwencja”. Tymczasem wszystko zaczyna się od słowa. Na podstawie języka budujemy naszą świadomość – tego faktu nie można ignorować. Te wszystkie wydarzenia pokazały, że dyskryminacja szerzy się na ogromną skalę i to, że zjawisko nie było werbalizowane, nie znaczy, że nie istniało, ale wydawało się normą. I tu jest ten punkt – większość kobiet nie czuła, że jest o czym mówić. Obawiały się, że nie zostaną potraktowane poważnie, bo wiadomo, „wkurzasz się – nie masz dystansu, poczucia humoru”; ale zaraz – ktoś ma wyznaczać granice mojego dystansu? – mówi Karolina, działaczka Amnesty International zajmująca się prawami kobiet. Okazuje się, że to nie jest problem ludzi z małych miasteczek, gdzie nie mówi się o dyskryminacji. Granice przekraczają także ludzie po studiach humanistycznych, co cały czas opowiadają o człowieku, społeczeństwie, antropologii i innych mądrych rzeczach… – i podaje przykład swojego prowadzącego, polonisty, który stwierdził, że „on też przecież może sobie powiedzieć, że czuje się molestowany przez studentkę, która przyjdzie w zbyt skąpym stroju”. Jesteśmy o krok od tego, żeby powiedzieć miała spódnicę, sama się prosiła.

Problem macho O ile postawa kobiet porusza, o tyle reakcja na nią pokazuje skalę problemu. Bo jeśli język przemocy przeniknął tak wysoko, to znaczy, że wcześniej dawano na niego ciche przyzwolenie. Ktoś nie zareagował w odpowiednim momen-

Nasza kultura została uwięziona w stereotypie macho. Społeczeństwo uwierzyło we wzorzec męskości oparty na dominującym charakterze i nieprzeciętnej sile. Ciekawe, że kobieta piastująca wysokie stanowiska i dobrze wykonująca swoje zadanie zawsze jest porównywana do faceta. Mówi 1 się – „baba z jajami” – zauważa Łukasz.

styczeń-luty 2018


/ rok kobiet

Trudno pozbyć się czegoś, co jest tak mocno osadzone w zbiorowej wyobraźni. Jedna z felietonistek największego pisma katolickiego w Polsce, Ludwika Kopytowska, pisze w swoim tekście: Kobieta nigdy nie będzie wzbudzała takiego autorytetu jak mężczyzna, nie dlatego, że na niego nie zasługuje, ale dlatego, że nie taka jest jej rola! Kobieta jest stworzona do bycia piękną, do bycia ozdobą rodziny, o którą troszczy się mężczyzna, który o nią walczy i za nią umiera. Doskonale dualistyczna rzeczywistość nie istnieje, a ko-

16-17

bieta i mężczyzna nie są idealnie dopełniającymi się puzzlami. Sprawa tożsamości jest dużo bardziej skomplikowana, a narzucanie tego rodzaju norm to forma opresji. Mężczyznom trudno natomiast sprostać wymogom tego wzorca, co sprawia, że coraz częściej czują się przytłoczeni, obciążeni i sfrustrowani, o czym wspomina Agnieszka Mrozik, opisując kryzys męskości po roku 1989. Bardzo łatwo psują sobie relacje z najbliższym otoczeniem, popadają w nałogi, ale także, jak wykazują niektóre badania (pisze o tym m.in. Anna Kubiak w książce Płeć. Między ciałem, umysłem i społeczeństwem), samookaleczają się – nie mogąc sprostać wymogom wzorca, a często chcą również w ten sposób pokazać swoją siłę. Model macho skutkuje też dyskryminacją. Opresja rodzi opresję. Mężczyźni coraz rzadziej są w stanie dopasować się do wypracowanych przez społeczeństwo norm – w czasach pokoju trudno jest im wykazać się w sztuce wojennej, a ich wybranki serca z reguły są niezależne i zdolne do tego, by samodzielnie o siebie zadbać. Reakcją na kryzys męskości staje się antyfeminizm, czyli obwinianie kobiet, szczególnie tych silnych i niezależnych, o problemy mężczyzn z ich własną tożsamością. Co więcej – rozpowszechnianie i promowanie takiej wizji świata doprowadza do tego, że z czasem jego treść się wyjaławia. Cmoknięcie, gwizdnięcie, poklepanie, niesmaczny żart – z całej skomplikowanej i bogatej w szlachetne ideały struktury wzorca ostaje się tylko tyle. Bo mężczyzna ma przecież nad kobietą dominować, ma ją adorować i zdobywać – do tego został stworzony. Dyskryminacja, seksizm, szowinizm czy wreszcie przemoc domowa nie są zatem winą mężczyzn. Nie są też winą kobiet. Są winą społeczeństwa, wciąż nie potrafiącego zrezygnować z szufladek, organizujących zespół cech właściwych dla obu płci. Podstawowym zadaniem jest przebudowanie sposobu myślenia opartego na paradygmacie kobieta/mężczyzna. Największy problem, gdy urodzisz się niedelikatną kobietą albo subtelnym męż-

czyzną – zwraca uwagę Zuzanna Radzik, działaczka feministyczna i teolożka. Naszym zadaniem nie jest jednak wpasowywanie się w role płciowe, ale funkcjonowanie w społeczeństwie opartym na dyskusji i logice.

Siła bezsilnych Przerwać milczenie nie jest łatwo. Kobiety, które doświadczyły jakiejkolwiek przemocy seksualnej muszą zmierzyć się nie tylko z oprawcami, lecz także z własnym lękiem, wstydem i wahaniem. Ale przede wszystkim z powszechnym niezrozumieniem. I to nie tylko mężczyzn, lecz także przedstawicielek swojej płci. Doskonale pokazuje to fala reakcji na akcję #MeToo, sprowokowaną przez aktorkę Alyssę Milano tuż po ujawnieniu afery Weinsteina: Jeżeli wszystkie kobiety, które były w jakikolwiek sposób molestowane seksualnie, napisałyby „ja też”, mogłybyśmy dać ludziom poczucie, jak wielki to problem. Media społecznościowe, dotychczas służące raczej przede wszystkim rozrywce, zalały wyznania straumatyzowanych kobiet. Wpisy spotkały się z różną reakcją. Od potępiania, przez prorokowanie fatalnych skutków, usprawiedliwianie się, aż do empatii i zrozumienia. Odczucia mężczyzn były co najmniej ambiwalentne: #MeToo raczej nie wzbudziło entuzjazmu, bo nagle okazało się, że wszyscy są ofiarami – mówi Michał, marketingowiec. Takie akcje oczywiście są potrzebne, ale ich jednorazowość sprawia, że pojutrze już nikt o tym nie będzie pamiętał. Nie wiem, czy to jest przebudzenie, czy rodzaj łańcuszka. Ale uważam, że to ciekawe, że kobiety nie boją się uzewnętrznić tak bardzo, co na pewno podnosi wagę akcji. Niezależnie od tego, z jakim oddźwiękiem spotkały się wpisy – ignorancją, potępieniem czy dyskredytacją – najważniejsza jest energia, jaką stworzyły kobiety przy okazji zdobycia się na tego typu zwierzenia. Opowiedzenie o problemie od nowa jest na pewno krokiem milowym w dyskusji na temat nadużyć seksualnych względem kobiet. Ale granice trzeba zacząć wyznaczać także w życiu codziennym. Poruszenie w mediach społecznościowych jest znaczącym sygnałem, ale tylko sygnałem. Dyskusja odbywa się w niezbyt wiarygodnej i anonimowej przestrzeni internetu. Media społecznościowe sprawiają, że łatwiej poczuć się częścią jakiejś społeczności. Jeśli dziesięć twoich koleżanek dodało taki wpis, to się nie boisz być jedenastą – komentuje Michał. ­#MeToo czy Czarne Marsze na pewno zaspokoiły instynkty wspólnotowe kobiet – pierwszy warunek rewolucji został zatem spełniony. Ale tego rodzaju inicjatywy można rozumieć wyłącznie jako czas na zebranie sił i procedurę przygotowawczą, preludium przed procesem gruntownej przebudowy rzeczywistości.


rok kobiet /

Dyskusje niedokończone Najbardziej wartościowy w tych akcjach jest dialog. Pod postami oznaczonymi hasztagiem #MeToo wywiązały się naprawdę ciekawe dyskusje – zauważa Michał. Sprowokowanie dyskusji w mediach społecznościowych spowodowało, że magazyn „Time” tytuł Człowieka Roku przyznał ruchowi #MeToo. Jednak reakcja na internetową kampanię pokazała również, jak wiele kwestii w społeczeństwie należałoby jeszcze omówić. Wrzenie pod postami udowodniło, że umiejętność prowadzenia dyskusji wciąż pozostaje lekcją do nadrobienia. Reakcje mężczyzn dziwiły i straszyły. Byli oczywiście i tacy, którzy wykazywali się empatią. Jednak z całą pewnością akcja miała liczne grono przeciwników. Ilość agresji, zacietrzewienia i frustracji pod postami była zastraszająca. Ale trzeba zaznaczyć, że wśród wątpiących były również osoby dysponujące solidnymi argumentami merytorycznymi. Tymczasem niektóre próby polemiki z ideą akcji napotykały na atak, napiętnowanie i oskarżenia o szowinizm oraz seksizm. Warto jednak zwrócić uwagę, że na ławie oskarżonych posadzono przede wszystkim mężczyzn. Kobiety rzadko uwzględniały męską perspektywę i utrwaliły tym samym dychotomię między płciami: on zawsze atakuje, ona zawsze jest bezsilną ofiarą. W ofiary godzić nie wypada – zamykano zatem możliwość otwartej debaty. Mimo emocjonalnego ładunku przekazu wciąż podlega on zasadom racjonalnej kontrargumentacji. Tym bardziej, że niektóre spośród wpisów mogły uchodzić za dyskusyjne. I choć bezdyskusyjnie były to doświadczenia bolesne i traumatyczne, to wyznanie nie wystarczy. Jednostronne eksponowanie przemocy i lekceważenie zdania drugiej strony nie służy ruchom sprzeciwiającym się dyskryminacji, na co zwracała uwagę jedna z czołowych działaczek feministycznych – bell hooks [właśc. Gloria Jean Watkins – przyp. red.]. Prawdziwa rewolucja zachodzi na drodze dyskusji i wymiany idei.

Przerwana lekcja edukacji seksualnej Do tego, aby zaszły zmiany, potrzebna jest przede wszystkim szersza świadomość, która nigdy nie jest wynikiem wyłącznie społecznych kampanii czy jednorazowych inicjatyw. Najważniejszą drogą jest edukacja, w Polsce ostatnio dość lekceważona i traktowana jako narzędzie gry politycznej. Nasza szkoła jest bardzo tradycyjna – za mało odpowiedniej edukacji od najmłodszych lat, za mało pokazywania różnych perspektyw – zwraca uwagę Karolina związana z Amnesty International. Na wczesnym etapie rozwoju inspiracją są rozmaite bodźce z różnych dziedzin życia, w tym

wiedza przekazywana na lekcjach polskiego, historii, przyrody czy wychowania do życia w rodzinie. Wszystkie praktyczne umiejętności, jakie wówczas posiądziemy, będą wykorzystywane w późniejszym życiu. Dlatego też równie ważne, co nauka pisania czy liczenia, są lekcje edukacji seksualnej. W mojej szkole było z tym miernie. Wiedzy nie przekazano raczej w dobry i racjonalny sposób – wspomina Michał. Potrzeba zmodernizowania nauczania seksualności jest wyraźnie dostrzegalna. W internecie nietrudno znaleźć niezależne inicjatywy, które z dużo większą subtelnością i przede wszystkim szczerością uświadamiają młodych ludzi. Wystarczy wymienić głośną ostatnio kampanię sex-ED zainicjowaną przez modelkę Anję Rubik czy filmy youtuberki PinkCandy, które swoją rzetelnością z pewnością przerastają typowe lekcje wychowania do życia w rodzinie. Nowy trend w dyskusji o seksie podchwyciła także katolicka część sieci. Coraz częściej pojawiają się vlogi dotyczące czystości, świadomego planowania rodziny, seksu bez antykoncepcji, uczulające na cielesność kobiety i mężczyzny i rozwiewające mity dotyczące pierwszego razu (m.in. na kanale FOR HER Polska pojawiła się seria Boskie Babki, chrześcijańską seksualnością zajmują się youtuberzy na kanale Początek Wieczności). Z całą pewnością jest to nowa jakość, ale także świadectwo głębokiego braku w polskiej edukacji.

wiedniej edukacji seksualnej nie da się uświadomić społeczeństwa. Co więc pozostaje? Bazowanie na stereotypach i przestarzałych modelach, które na pewno nie pomagają w rekonstrukcji sposobu myślenia o płci i prowadzą jedynie do różnego rodzaju wypaczeń. Projekty, kampanie, akcje mimo swoich niepodważalnych wartości mają jedną ogromną wadę – są tymczasowe. Społeczeństwa nie da się uzdrowić wyłącznie przez krótkotrwałą kurację. Potrzeba całego systemu reform, które niekoniecznie muszą być uprawomocnione przez ustawy. Powszechnie znana prawda głosi, że lepiej jest zapobiegać niż leczyć. Zanim dojdzie do przepychanek, rewolt i publicznego ostracyzmu, spróbujmy spokojnie i na nowo opowiedzieć historię o kobiecie i mężczyźnie. Świata nie można zmienić, ale zawsze można go uświadomić, a to daje lepsze efekty niż uporczywe próby zaprowadzenia w nim porządku. 0

Korepetycje z uświadamiania Internet, mimo że jest siłą, której oddziaływania nie da się ignorować, nigdy nie zastąpi klasycznej edukacji. Nie zapominajmy, że w gruncie rzeczy takie wartościowe treści są chlubnymi wyjątkami, drobnymi kroplami w oceanie brutalności, seksualizacji i poniżenia. Nawet najlepiej przeprowadzone kampanie społeczne nie zmienią rzeczywistości – ich przekaz nie dotrze do ludzi, którzy najbardziej by go potrzebowali. Homofob, seksista, szowinista nie zmienią swoich poglądów po obejrzeniu świetnie zrealizowanego filmu z celebrytą czy influencerem. I choć takie inicjatywy napawają entuzjazmem i odbijają się szerokim echem w mediach, to z przykrością trzeba stwierdzić, że nie można spodziewać się po nich realnych zmian. Ich wielką zasługą jest zwrócenie uwagi na problem, wyartykułowanie go oraz obnażenie braków w nauczaniu o życiu seksualnym. Nie dysponują jednak właściwościami, dzięki którym ich treść mogłaby wypełnić tę lukę. A bez odpo-

styczeń-luty 2018


EDUKACJA EKONOMICZNA

Co z naszymi emeryturami? Będą czy nie? „Emerytur nie będzie. Toniemy w długach. Dlaczego media i politycy nie potrafią mówić o ekonomii?”. Debata pod tym tytułem otworzyła III Krajową Konferencję Ogólnopolskiego Forum Mediów Akademickich, która w dniach 1-2 grudnia 2017 r. odbyła się w Krakowie. Goście przepytywani przez Bartka Godusławskiego z Dziennika Gazety Prawnej rozmawiali m.in. o fake newsach, systemie emerytalnym i o naszej własnej odpowiedzialności za zgromadzenie oszczędności na starość. potkanie zaczęło się od pytania, czy Zakład Ubezpieczeń Społecznych mógłby (czysto teoretycznie) zbankrutować. Jak przyznał,Wiceprezes ZUS – Paweł Jaroszek, to bardzo trudne zagadnienie. I tłumaczył, że Zakład jest tylko instytucją wykonującą powierzone jej ustawowo zadania. Niemożliwe zaś jest, by mogło dojść do bankructwa całego Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, z którego wypłacane są świadczenia, przekonywał gość debaty. W oszczędzaniu długoterminowym, a do takiego zalicza się odkładanie na emeryturę, najważniejsze jest zaufanie. To słowa Prezesa Zarządu Nationale-Nederlanden PTE – Grzegorza Chłopka. Dlaczego politycy i ekonomiści nie potrafią o tym rozmawiać? Chodzi o horyzont czasowy. Dla przyszłego emeryta to 40 lat oszczędzania. Dla polityka 4 lata do kolejnych wyborów. Szef największego w Polsce powszechnego towarzystwa emerytalnego zwracał uwagę, że system emerytalny to zobowiązania długoterminowe, które trudno zerwać. I to młodzi będą płacić za dziś zaciągane zobowiązania, co jest niebezpieczne. O potrzebie tworzenia stabilnych rozwiązań emerytalnych mówił także Paweł Jaroszek z ZUS. Systemy powinny działać przez 60 lat i w takiej perspektywie powinny być stabilne. Nie wiemy do końca ile będą wynosiły emerytury, wiemy tylko ile zapłaciliśmy składek – przyznał szczerze Wiceprezes Warszawskiego Instytut Bankowości – Waldemar Zbytek. I wspominał, jak w 1999 roku pisał pracę magisterską dotyczącą potrzeby stworzenia Otwartych Funduszy Emerytalnych. Jak wtedy wykazywał – były one potrzebne, ale pojawiało się jedno pytanie – czy wytrzyma to budżet państwa. Kilka lat temu, gdy OFE zaczęto częściowo likwidować, okazało się, że nie. Jak podkreślał reprezentant WIB, realizującego Projekt sektorowy „Bankowcy dla Edukacji”, koniecznie trzeba się przygotować na to, co nas czeka w przyszłości, a najważniejsze hasło to dywersyfikacja. Chodzi o to, żeby przekonać każdego do myślenia o swojej przyszłości. Uczestnicy dyskusji zgodzili się, że ciekawym rozwiązaniem, które może skłonić do dodatkowego odkładania na starość mogą okazać się pracownicze plany kapitałowe. To rozwiązanie, sprawdzone już w kilku krajach, angażuje do oszczędzania nie tylko przyszłego emeryta, ale także jego pracodawcę, a czasem również państwo.

fot. Aleksandra Skóra

S

fot. Aleksandra Skóra

Wiceprezes ZUS Paweł Jaroszek przypominał, że składki płacimy na własną przyszłość a nie „na ZUS”

fot. Adrianna Żołdak

fot. Aleksandra Skóra

Prezes Nationale-Nederlanden PTE Grzegorz Chłopek podkreślił, że najważniejsza w oszczędzaniu nie zawsze jest wysokość kwot, a konsekwencja i systematyczność.

Debata inauguracyjna III Krajowej Konferencji OFMA na Uniwersytecie Jagiellońskim

18-19

Debaty wysłuchało ponad 100 dziennikarzy mediów studenckich oraz studentów dziennikarstwa


kryzys parlamentarny w Niemczech /

POLITYKA I GOSPODARKA

Handel dziećmi to połączenie dzieci i wolnego rynku. Przeciwko któremu jesteś?

Dokąd zmierza Berlin?

Po wrześniowych wyborach parlamentarnych sytuacja polityczna Niemiec pokazuje, że u naszego zachodniego sąsiada nie wszystko wygląda tak jak dawniej. Czyżby to państwo słynące z politycznej stabilności zaczynało zmierzać w innym kierunku? T e k s t:

Piotr bartman

oniedziałek 20 listopada z pewnością nie należał do najlepszych dni w politycznej karierze Angeli Merkel. Po przedłużających się negocjacjach między frakcją CDU-CSU, Wolną Partią Demokratyczną (FDP) i partią Zielonych, Christian Lindner, lider FDP, wyszedłszy z obrad do dziennikarzy, obwieścił, że lepiej nie rządzić wcale, niż rządzić źle. Tym samym upadła nadzieja na zawiązanie koalicji między czterema partiami. Wszystko po wielogodzinnych rozmowach, podczas których udało się osiągnąć kompromis na wielu polach. O porażce negocjacji zadecydowały jednak kwestie migracyjne i klimatyczne.

ostatnie zjawiska, takie jak kryzys migracyjny czy gwałtowny wzrost liczby zamachów terrorystycznych zarówno w Europie, jak i w samych Niemczech. W obliczu zmniejszającego się stopnia pewności ludzi względem jutra politykom dużo łatwiej jest budować poparcie polityczne, czerpiąc ze strachu społeczeństwa przed różnego rodzaju zagrożeniami. Może to tłumaczyć wysoki wynik wyborczy Alternatywy dla Niemiec – AfD (12,6 proc.). Tym samym po raz pierwszy od czasów Republiki Weimarskiej partia głosząca poglądy nacjonalistyczne weszła w skład niemieckiego Bundestagu.

Koń trojański

Martin Schulz, lider SPD, zarzekał się początkowo, że nie widzi szans na powtórne zbudowanie koalicji z CDU-CSU. Powód był bardzo czytelny: spadek poparcia dla jego partii w ciągu dwóch ostatnich kadencji, kiedy to SPD pełniło funkcję koalicjanta ugrupowania Angeli Merkel. Wynik na poziomie 20,5 proc. jest najgorszym rezultatem tej partii w całej historii RFN-u. Do elit partyjnych dotarło jednak, że w tym przypadku gra toczy się o znacznie wyższą stawkę – państwu grożą przyspieszone wybory, które mogłyby skutkować spadkiem poparcia poniżej 20 procent. Również chadecy znajdują się w bardzo podobnym położeniu. Powtórka głosowania mogłaby się dla nich skończyć wynikiem słabszym od uzyskanego w i tak niezbyt udanych wrześniowych wyborach (32,9 proc.). Pozycja Angeli Merkel w partii nie jest już tak mocna jak kiedyś. Jeden z jej największych zwolenników, Horst Seehofer, lider CSU, odejdzie niebawem na emeryturę. Na razie środowisko polityczne związane z CSU jest świadome, że w obecnej sytuacji nie znajdzie się lepszy kandydat na stanowisko lidera partii i kanclerza. Merkel może więc liczyć na wsparcie, niezależnie od tego jaki

P

Kurz po nieudanych negocjacjach jeszcze na dobre nie opadł, a już zaczęły pojawiać się pytania o przyczyny klęski tej inicjatywy. Jedną z głównych były różnice programowe między FDP a Zielonymi. Sam Lindner w wywiadzie dla „Focusa” stwierdził, że jeszcze przed rozpoczęciem negocjacji pomyślał, że właśnie z uwagi na te różnice zawiązanie koalicji może się okazać nieosiągalne. Wiele mówi się też o tym, że FDP miało po prostu nadzieję na przyspieszone wybory, w których mogłoby osiągnąć lepszy wynik niż we wrześniowym głosowaniu (10,7 proc.). Rola posłusznego koalicjanta przestała już wystarczać tej partii, niegdyś uchodzącej jedynie za uzupełnienie parlamentu, w którym dominowały niepodzielnie CDU-CSU oraz SPD. W ostatnich wyborach w 2013 r. FDP wręcz nie zdołało przekroczyć progu wyborczego i nie dostało się do Bundestagu. Czasy się jednak zmieniły. Do parlamentu weszło tym razem aż sześć partii. Takie rozdrobnienie sceny politycznej pokazuje, że w pewnym stopniu zaniknęła stabilność postaw wyborców. Prawdopodobnie miały na to wpływ

Wielka Koalicja

scenariusz się spełni. Jedną z alternatyw jest utworzenie rządu mniejszościowego, co znacznie utrudniłoby jednak proces efektywnego rządzenia krajem. Coraz więcej spekuluje się również na temat możliwego powrotu Wielkiej Koalicji, a więc ponownych rządów CDU-CSU i SPD (tzw. GroKo od Große Koalition). Martin Schulz jest świadom tego, jak bardzo osłabł w partii po ostatnich wyborach. Media już wymieniają ewentualnych kandydatów na jego miejsce w SPD; on sam może zaś zapobiec temu czarnemu scenariuszowi w zasadzie tylko w jeden sposób – ponownie „żeniąc” partię z Unią.

Problemy zewnętrzne Przedłużone rozmowy koalicyjne w Niemczech spowodowały wstrzymanie prac Unii Europejskiej nad reformą unii walutowej. Brakuje zdecydowanej polityki względem sytuacji na wschodzie Ukrainy – ostatnie spotkanie Formatu Normandzkiego (przedstawicieli Niemiec, Francji, Rosji i Ukrainy) odbyło się ponad rok temu. Słabnie też pozycja Niemiec względem Turcji i Arabii Saudyjskiej. Rząd Merkel stara się o niestałe członkostwo państwa w Radzie Bezpieczeństwa ONZ w latach 2019–2020. Trudno jest jednak budować pozycję negocjacyjną, kiedy kanclerz pozostaje zajęta sprawami wewnętrznymi swojego kraju. Przedłużające się rozmowy negocjacyjne w kwestii zawarcia koalicji są więc dla Niemiec niekorzystne. Najbliższe tygodnie będą z pewnością sprawdzianem tego, w jakim stopniu niemieccy politycy cenią stabilność. Państwo nie może jednak pozostać w politycznym impasie, gdyż jest on dla kraju niekorzystny w sferze zarówno wewnętrznej, jak i zewnętrznej. Angela Merkel, słynąca ze swych zdolności do zawierania koalicji, będzie musiała raz jeszcze spróbować szczęścia podczas negocjacji. 0

styczeń–luty 2018


POLITYKA I GOSPODARKA / Paradise Papers

Kwity z raju W wyniku wycieku dokumentów znanego jako Paradise Papers w posiadaniu mediów znalazło się 1,4 TB danych na temat klientów spółek zajmujących się inwestycjami offshore. Na jaw wyszły tajne przedsięwzięcia osób z 67 krajów, w tym m.in. królowej Elżbiety. T e k s t:

K a r o l c h o i m

ie da się uciec od porównania niedawnego wycieku danych klientów kancelarii zajmujących się inwestycjami offshore do innego słynnego przypadku: Panama Papers. Tak nazywały się zbiorczo poprzednio ujawnione dokumenty z raju podatkowego, które o wiele mocniej wbiły się do powszechnej świadomości. We wspomnianych sytuacjach kluczową kwestią jest unikanie podatków przez znane osobistości z całego świata. W oba wycieki zaangażowało się Międzynarodowe Konsorcjum Dziennikarzy Śledczych (ICIJ), oba też dotyczyły olbrzymiej ilości danych i dokumentów. Nawet sama nazwa Paradise Papers nawiązuje do bardziej znanego odpowiednika – wszystko wskazywało na to, że sprawa powinna była odnieść medialny sukces.

N

Kwestia skali By w pełni zrozumieć skalę obojętności, należy przypomnieć sobie, co wynikło z poprzedniej afery. Do jej skutków można zaliczyć rezygnację ówczesnego premiera Islandii Sigmundura Gunnlaugssona, skazanie Lionela Messiego na 21 miesięcy więzienia w zawieszeniu oraz szereg śledztw wszczętych w dziesiątkach krajów, których obywatele byli uwikłani w skandal. Sama kancelaria odpowiedzialna za zamieszanie – Mossack Fonseca – praktycznie wstrzymała działalność i zajęła się głównie sporami prawnymi związanymi z wyciekiem informacji. Obecnie na jej stronie internetowej zastanie się niemal pustą witrynę, podczas gdy jeszcze nieco ponad dwa lata temu była to czwarta największa instytucja świadcząca tego typu usługi podatkowe na świecie. Istotą problemu najnowszego wycieku jest jednak to, że wbrew popularnemu porównaniu do Panama Papers nie ma on z „Kwitami z Panamy” wiele wspólnego oprócz chwytliwej nazwy i początkowego zainteresowania. Kluczowa jest legalność mechanizmów, których dotyczyły ujawnione informacje. Liczne nagłówki twierdzące, że Paradise Papers pogrążają królową Elżbietę w rzeczywistości mijają się z prawdą. O ile imiona brytyjskiej monarchini (prawdopodobnie najsłynniejszej osoby uwikłanej w aferę) oraz jej syna księcia Karola faktycznie pojawiają się w dokumentach, to po zgłębieniu tematu okazuje się, że żadne nielegalne działanie nie miało miejsca. Mimo że Elżbieta rzeczywiście była w posiadaniu inwestycji w brytyjskich terytoriach zamorskich – Kajmanach i Bermudach – to zapłaciła pełny należny podatek. Co istotne, omawiane inwestycje nie były nawet bezpośrednio powiązane z Elżbietą i Karolem, lecz z księstwami będącymi ich prywatną własnością. Dodatkowo, biorąc pod uwagę typową

20-21


Paradise Papers /

skalę działalności przy unikaniu opodatkowania, kwoty transakcji zwyczajnie nie imponują. Należące do Karola Księstwo Kornwalii przeznaczyło na bermudzkie inwestycje jedynie 113 500 dolarów w 2007 r. Przykład rodziny królewskiej jest wręcz nieporównywalny do funduszu Iana Camerona, ojca byłego premiera Zjednoczonego Królestwa. Dzięki pomocy 50 prawników od wczesnych lat osiemdziesiątych brytyjski polityk skutecznie unikał odprowadzania podatków od wielomilionowych zysków kapitałowych.

Wszyscy ludzie prezydenta Trumpa O wiele ciekawiej rysuje się obraz za Atlantykiem – w ujawnionych dokumentach znalazło się aż 13 nazwisk członków administracji, doradców i darczyńców na rzecz obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Do najbardziej prominentnych należą sekretarz stanu Rex Tillerson, członek zarządu Rezerwy Federalnej Randal Quarles oraz sekretarz handlu Wilbur Ross. Zwłaszcza wzmianki o tym ostatnim wzbudziły zainteresowanie, gdyż ujawniły jego powiązania z zięciem Władimira Putina (Kiryłem Szamałowem) oraz licznymi rosyjskimi oligarchami, na których Stany Zjednoczone nałożyły sankcje. W świetle wcześniejszych oskarżeń o związki stronnictwa Trumpa z Rosją była to prawdopodobnie najbardziej intrygująca kwestia, jeśli chodzi o amerykański aspekt Paradise Papers. Mimo wszystko temat ujawnionych informacji nie uzyskał oczekiwanego rozgłosu nawet w USA. Government Accountability Office (GAO – instytucja kontrolna Kongresu USA) wszczęło jedynie śledztwo w kwestii potencjalnego konfliktu interesów Rossa w związku z jego rosyjskimi inwestycjami. Relacje Rossa z Kremlem są na tyle nieoczywiste, że o wiele łatwiej skupić się na śledztwie dotyczącym zięcia Trumpa – Jareda Kushnera – który od dłuższego czasu oskarżany był o związki z Moskwą. Nawet uniwersytety – w założeniu uczące etycznego biznesu – pojawiły się w aferze Paradise Papers. Oxford, Cambridge, Rutgers, Yale czy Princeton to tylko wybrane z ponad 100 szkół wyższych posiadających inwestycje offshore. Ich zaangażowanie na Bermudach nie miało na celu jedynie zmniejszania kosztów. Uczelnie wyższe mogły chcieć ukryć niektóre swoje inwestycje. Partnerstwo zawiązane w 2006 r. przez Indiana University i Texas Christian University włożyło na przykład miliony dolarów w inwestycje bazujące na nieodnawialnych źródłach energii – ropie, gazie i węglu. Ten temat jest szczególnie wrażliwy, gdyż to właśnie uniwersytety pozycjonują się jako czołowe organizacje walczące z globalnym ociepleniem w imię zrównoważonego rozwoju.

POLITYKA I GOSPODARKA

Powtórka z rozrywki Łacińska sentencja nihil novi sub sole, czyli „nic nowego pod słońcem”, doskonale odzwierciedla reakcje społeczeństw na kolejne podejścia międzynarodowych przedsiębiorstw do agresywnej optymalizacji podatkowej. Prawie nikogo nie szokuje już przenoszenie przez Apple aktywów niematerialnych i prawnych do Irlandii, ucieczka przed amerykańską jurysdykcją w wykonaniu PokerStars czy wykorzystywanie cen transferowych przez Nike. Mechanizm stosowany przez tę ostatnią firmę polega na „przeniesieniu” zysku na spółkę offshore, np. poprzez płatności tantiemowe za korzystanie ze znaków towarowych należących do spółki w raju podatkowym. Tym samym spółka zmniejsza opodatkowany zysk, zwiększając ten nieopodatkowany. Jest to najpowszechniejsza metoda unikania podatków, używana w dziesiątkach wariacji przez setki firm z całego świata. Przy okazji bardzo trudno udowodnić, że głównym celem omawianej strategii jest oszustwo fiskalne, więc przedsiębiorstwa nie muszą się zazwyczaj martwić o potencjalne reperkusje prawne.

Bardzo trudno udowodnić, że głównym celem omawianej strategii jest oszustwo fiskalne. Zdają sobie z tego sprawę między innymi zarządzający Blackstone Group – jednym z największych funduszy private equity na świecie. Przy pomocy sieci spółek zależnych fundusz przekazywał przychody z wynajmu nieruchomości do funduszu trust zlokalizowanego w Jersey. Instytucja przenosiła też zyski korzystając z „pożyczek”, od których odsetki płaciła swoim firmom w Luksemburgu. Tam zysk nie podlegał opodatkowaniu. Naturalnie Blackstone nie zgodziło się z oskarżeniami o nieetyczność. W oficjalnym oświadczeniu firma prawnicza działająca w imieniu przedsiębiorstwa oznajmiła, że inwestycje są zgodne z międzynarodowymi regulacjami, struktury zostały nabyte od inwestorów instytucjonalnych, a same praktyki były używane od dziesięcioleci i tak naprawdę są całkiem powszechne. Możliwe, że ignorowanie oszustw podatkowych wynika ze skali problemu – Raport British Tax Justice Network szacuje, że w 2010 r. w rajach podatkowych ukryte były aktywa o łącznej wartości pomiędzy 21 a 32 bilionami dolarów. Kwota ta porównywalna jest do sumy PKB USA oraz Japonii. Wraca tu również kwestia legalności – działania podejmowane przez wymienione

w wycieku instytucje często podlegają prawom, które można dość luźno interpretować, sam prawodawca nie mógł zaś uwzględnić tysięcy technik, za pomocą których przedsiębiorstwa będą odsuwały od siebie widmo zobowiązań wobec państwa. Poza tym – nawet gdyby był w stanie to zrobić, uregulowanie wszystkich nadużyć fiskalnych zablokowałoby skutecznie handel międzynarodowy. Jest to wynik istnienia umów o unikaniu podwójnego opodatkowania, stanowiących podstawę prawną do korzystania z centrów offshore.

Trudna droga do raju Paradise Papers wywarły mimo wszystko dość istotny wpływ na światową politykę. W wyniku wycieku Unia Europejska przyjęła 5 grudnia 2017 r. swoją pierwszą, obowiązującą w całej wspólnocie, czarną listę rajów podatkowych. Prace nad nią zostały wprawdzie rozpoczęte już w 2016 r., ale skandal stanowił bodziec do przyspieszenia publikacji. Lista obejmuje 17 jurysdykcji (w tym Barbados, Panamę, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Tunezję), które nie współpracują z UE w sprawach podatkowych. Uwzględnia również 47 „szarych” krajów, które zobowiązały się zmienić swoje prawo fiskalne. Niestety, rozwiązanie wciąż posiada liczne niedociągnięcia. Akt nie przewiduje przede wszystkim żadnych istotnych sankcji – jest jedynie narzędziem do kontynuowania walki z unikaniem podatków. Wadę listy stanowi też jej niekompletność, którą krytykują niektórzy europarlamentarzyści. Przeciwnicy twierdzą, że zabrakło kilku najistotniejszych rajów podatkowych – np. brytyjskich terytoriów zależnych (Bermudów, Kajmanów, Brytyjskich Wysp Dziewiczych) czy krajów członkowskich znanych z luźnych reżimów podatkowych wykorzystywanych przez korporacje (Holandii, Irlandii, Luksemburga, Malty). Z drugiej strony politycy europejscy zauważają, że niektóre z krajów na liście podjęły już działania, by odsunąć od siebie oskarżenia o stosowanie nieuczciwej polityki fiskalnej. „Kwity z Panamy” były pewnego rodzaju ewenementem – nigdy wcześniej tematyka unikania podatków nie przebiła się do świadomości publicznej w tak dużym stopniu. Paradise Papers nie udało się powtórzyć sukcesu poprzednika. Możemy tu winić niski poziom edukacji finansowej społeczeństw lub ich krótkowzroczność i brak zainteresowania kwestiami podatkowymi. Rolę odgrywa też pobłażanie i hipokryzja legislatorów. Jedno jest pewne – pracownicy kancelarii prawniczych w rajach podatkowych jeszcze długo będą mieli dużo pracy. 0

styczeń-luty 2018


POLITYKA I GOSPODARKA

/ Chiny w Polsce

Chińska powtórka z rozrywki Chengdu, stolica chińskiej prowincji Syczuan, razem z naszą rodzimą Łodzią w znacznym stopniu przyczyniają się do ułatwienia i pogłębienia współpracy gospodarczej Państwa Środka z Unią Europejską. Co łączy te dwa oddalone od siebie o dziesięć tysięcy kilometrów miasta? t e k s t:

k ar o l i n a wój c i c k a

2013 r. Xi Jiniping, Przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej, wystąpił z propozycją zacieśnienia stosunków z Unią Europejską. Zaproponował utworzenie sieci tras handlowych: lądowej, morskiej i powietrznej, łączących Azję z Europą. Projekt nazwano Belt&Road, czyli inicjatywa Pasa i Szlaku. Nazwa tym samym odwołuje się do tradycji Jedwabnego Szlaku, dawnej trasy handlowej pomiędzy Chinami a Europą i Bliskim Wschodem. Nowy Jedwabny Szlak jest potężnym projektem gospodarczym, ekonomicznym i geopolitycznym – sposobem Państwa Środka na zwiększenie swoich wpływów na świecie i jednoczesne ograniczenie roli Stanów Zjednoczonych.

W

Centrala w Polsce Historyczny Jedwabny Szlak z powodzeniem wykorzystywany był przez całe stulecia do transportu dóbr takich jak złoto, papier czy oczywiście jedwab. Swoje znaczenie utracił jednak w XVII w., po odkryciu korzystniejszej dla portfela oraz krótszej drogi morskiej do Chin. W przypadku współczesnej wersji projektu to właśnie trasa lądowa ma wieść prym nad transportem morskim czy powietrznym. Trwający 14 dni transport kolejowy okazuje się bowiem szybszy o ponad połowę od morskiego oraz tańszy od lotniczego o nawet 30 proc. Początkowo Łódź miała stać się miejscem kluczowym z perspektywy inicjatywy Pasa i Szlaku – od czterech lat do stacji Łódź-Olechów przyjeżdża pociąg dostarczający do Europy dziesiątki kontenerów z produktami made in China. W 2016 r. takich pociągów przyjechało aż 400. W 2017 r. było ich już dwa razy więcej. Stąd towary są rozwożone po całej Europie – w dwa dni docierają do Skandynawii czy na Bałkany. Miasto było przygotowywane do dalszego rozwoju współpracy z Chińczykami poprzez m.in. wybudowanie terminalu przeładunkowe-

22-23

go. Do tego jednak nie dojdzie. Na początku 2017 r. Agencja Mienia Wojskowego odwołała sprzedaż działki, która miała zostać przeznaczona pod budowę terminala. Chińczycy zostali więc postawieni przed koniecznością wyboru innego partnera, który byłby skory do ścisłej współpracy w ramach inicjatywy Pasa i Szlaku.

i umacniania pozycji ChRL w Europie. Chińskie środowisko analityczne uznało, że przyczyną takiej decyzji jest dostrzeżenie przez Pekin zarówno wzrostu znaczenia państw regionu w Unii Europejskiej, jak i zmniejszenia różnic ideologicznych, które wcześniej hamowały współpracę.

Polska się odsuwa

Obie inicjatywy – Nowy Jedwabny Szlak i format 16+1 – wyznaczają podobne, równie ambitnie brzmiące cele. Mają stanowić „most do nowych możliwości”. Twórcy projektu oczekują ożywienia przepływu kapitału, towarów i usług między Azją a resztą świata. Promują również dalszą integrację rynkową i tworzenie nowych więzi między społecznościami. Różnica polega na tym, że w przeciwieństwie do 16+1 inicjatywa Pasa i Szlaku to dalej tylko mglista koncepcja. Stale dyskutuje się na temat kosztów inwestycji, które mogą wynieść nawet 100 miliardów dolarów, ale najważniejszy element inicjatywy pozostaje nieznany – nie wiadomo jak dokładnie miałyby przebiegać połączenia infrastrukturalne, na których ma się opierać cała koncepcja. Pomimo niejasności wokół Nowego Jedwabnego Szlaku Chińczykom na pewno nie można zarzucić braku aktywności związanej z „przygotowywaniem” środkowo-wschodniej części Europy do swoich inwestycji. Chińczycy angażują się m.in. u naszych południowych sąsiadów. Zainwestowali w sektor energetyczny, duże udziały mają także w turystyce – kupili m.in. czeskie linie lotnicze. Z kolei do Węgier przeniesiona została fabryka elektrycznych autobusów BYD. W Polsce zaangażowanie Państwa Środka jest znacznie mniejsze – poza sektorem spożywczym współpracy jest niewiele. Czy słusznie? Tego, czy dystans w stosunku do ChRL i pozostanie wiernym Stanom Zjednoczonym okażą się dla Polaków korzystne dowiemy się zapewne w dalekiej przyszłości. 0

Jeszcze w czerwcu 2016 r. Przewodniczący ChRL razem z Prezydentem Andrzejem Dudą witali przed terminalem PKP Cargo w Warszawie pociąg z Chengdu, który miał być symbolem polskiej akceptacji dla pełnego wdrożenia w życie inicjatywy Pasa i Szlaku. Prezydent zapewniał, że umiejscowienie Polski na drodze handlowej między Azją a Europą leży w interesie państwa – zarobić miałyby lokalne przedsiębiorstwa, wzrósłby także status kraju na arenie międzynarodowej. Innego zdania był jednak Antoni Macierewicz. To jego uznaje się za odpowiedzialnego za podjęcie decyzji o nieprzeznaczaniu łódzkiej działki pod chińskie inwestycje. Minister Obrony Narodowej swoją decyzję argumentował w wywiadzie dla jednej z polonijnych telewizji w Kanadzie stwierdzeniem, że ekspansja Chin zagrażałaby istnieniu Polski jako niepodległego podmiotu. Nieudana próba stworzenia w Łodzi europejskiej centrali dla Nowego Jedwabnego Szlaku nie jest odosobnionym przypadkiem dystansowania się Polski od współpracy z Państwem Środka – i to nie tylko w kwestii inicjatywy Pasa i Szlaku. W listopadzie 2017 r. podczas szczytu w Budapeszcie była już premier Beata Szydło zdecydowała o nieprzystępowaniu Polski do funduszu inwestycyjnego w ramach formatu 16+1, czyli współpracy regionalnej państw Europy Środkowo-Wschodniej z Chinami. Rozwiązanie, które państwom EŚW zaproponowały władze mocarstwa, miało być dalszym narzędziem ekspansji gospodarczej

Ostrożność czy strach?


...i biało-czerwoni na orbicie /

POLITYKA I GOSPODARKA

Polska leci w kosmos

W listopadzie bieżącego roku minęło 5 lat odkąd Polska dołączyła do Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA). To doskonały moment na podsumowanie polskich osiągnięć w dziedzinie eksploracji kosmosu i ocenę perspektyw rozwoju tej branży. T e k s t:

JAN F RANCI S Z E K A DAM S K I

yścig kosmiczny lat sześćdziesiątych był okresem pełnym dumnych wyczynów ludzkości – napędzanych zawziętą rywalizacją międzynarodową. Od tamtej pory obraz sektora kosmicznego uległ drastycznemu przeobrażeniu. W niepamięć odeszły dni, w których narodowe agencje kosmiczne rozporządzały niemal nieograniczonymi budżetami. Gdy zniknął bodziec polityczny, zniknęła także przychylność społeczeństwa dla wydatkowania miliardów na programy kosmiczne, nieprzynoszące namacalnych korzyści materialnych. W międzyczasie pojawiły się jednak zupełnie inne modele prowadzenia działalności gospodarczej i naukowej – na orbicie Ziemi i poza nią.

W

Narodowy wkład Większości Polaków państwowe dokonania w dziedzinie eksploracji kosmosu kojarzą się głównie z postacią Mirosława Hermaszewskiego – do tej pory jedynego naszego rodaka, który odbył lot kosmiczny. Od państwa o stosunkowo ograniczonym potencjale gospodarczym trudno oczekiwać rozbudowanego programu lotów kosmicznych. Dziesięciomilionowy budżet Polskiej Agencji Kosmicznej nie napawa optymizmem w porównaniu do 20 miliardów dolarów, którymi dysponuje w tym roku NASA. Relatywnie niski poziom wydatków nie jest jednak powodem do kompleksów. Polski wkład w eksplorację przestrzeni kosmicznej można zauważyć chociażby w przełomowej misji Rosetta – pierwszym w historii lądowaniu próbnika na komecie. Naukowcy z Polskiej Akademii Nauk pomogli opracować MUPUS – urządzenie, dzięki któremu lądownik mógł zmierzyć właściwości termiczne i mechaniczne powierzchni badanej komety. Opracowane przez naszych rodzimych naukowców instrumenty znalazły się także na pokładzie misji NASA – próbnika Huygens, który w 2005 r. wylądował na powierzchni Tytana. Polscy inżynierowie opracowali również kluczowy dla eksploracji Marsa łazik Curiosity. Wkład rodzimych

instytucji naukowych w budowę sond kosmicznych stanowi bezcenne doświadczenie w dziedzinie konstrukcji pojazdów kosmicznych.

Polska nisza Kluczowe znaczenie dla rozwoju gałęzi kosmicznej ma udoskonalanie związanych z nią nurtów kształcenia wyższego. Obecnie najbardziej obiecującym kierunkiem wydaje się inżynieria kosmiczna i satelitarna w Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie. Same studia nigdy nie zaowocują jednak odpowiednio wykształconą kadrą. Aby polski przemysł kosmiczny zasilili właściwie przygotowani inżynierowie i naukowcy, niezbędne jest zapewnienie im doświadczenia praktycznego. Drużyny z polskich uczelni rok w rok zajmują wysokie miejsca w prestiżowym konkursie konstrukcji łazików marsjańskich University Rover Challenge. Działające przy Politechnice Warszawskiej Studenckie Koło Astronautyczne przygotowuje się do wystrzelenia już drugiego satelity własnej produkcji. Pozostaje liczyć na to, że administracja szkolnictwa wyższego udzieli stosownego wsparcia ich inicjatywom. Aby uniknąć drenażu mózgów, polski przemysł kosmiczny musi zmierzyć się z kwestią specjalizacji. Taką potrzebę podkreślił na konferencji Ministerstwa Rozwoju Artur Bartłomiej Chmielewski, jeden z menedżerów przełomowego projektu Rosetta. Gdy konkurencję na rynku międzynarodowym stanowią giganci w rodzaju SpaceX, przedsiębiorstwa o niewyobrażalnym wprost potencjale badawczym i produkcyjnym, koniecznością staje się stworzenie produktu, który będzie niepowtarzalny. Według Chmielewskiego takim produktem mogą być miniaturowe satelity. Już w 2013 r. na pokładzie rosyjskiej rakiety Dniepr wystrzelony został pierwszy tego typu polski orbiter naukowy – ważący niespełna 6 kilogramów Lem. Polska ma już pewne doświadczenie w produkcji sprzętu kosmicznego, które stwarza obiecujące perspektywy inwestycji. Wyspecjalizowane polskie nanosa-

telity mogą w przyszłości nie tylko odbywać misje naukowe, lecz także prowadzić obserwacje Ziemi na potrzeby sektora rolniczego czy wspomagać nawigację na Bałtyku.

Kosmos na Ziemi W zmieniającym się przemyśle kosmicznym nie trzeba organizować własnych misji, aby stać się ważnym graczem. Zaledwie 30 proc. wartości tego sektora stanowią przedsięwzięcia związane z samymi lotami kosmicznymi. Reszta to downstream – usługi związane z przetwarzaniem i wykorzystywaniem danych pozyskanych z orbity. Nietrudno zgadnąć, że to właśnie tu swojej szansy upatrują polscy przedsiębiorcy, jako że inwestycje w downstream wiążą się z dużo mniejszymi wymogami kapitałowymi. Opublikowana przez Ministerstwo Rozwoju strategia rozbudowy przemysłu kosmicznego sugeruje, że istotnym czynnikiem napędzającym rozwój downstreamu powinien być wkład państwa. Cele w zakresie rozwoju sektora kosmicznego wyznaczone do osiągnięcia do 2020 r. przez podsekretarz stanu Jadwigę Emilewicz zakładają również osiągnięcie udziału w wysokości 3 proc. w europejskim rynku kosmicznym. Możliwości wykorzystania danych satelitarnych przez administrację państwową są wprost nieograniczone. Ministerstwo Rolnictwa może używać zdjęć z orbity w celu dokładnego pomiaru areału upraw, Ministerstwo Środowiska z pewnością doceni informacje dotyczące zanieczyszczenia powietrza czy powierzchni lasów. Państwo jest najlepszym klientem przedsiębiorstw zajmujących się obróbką danych satelitarnych, a odpowiednie inwestycje w programy wykorzystujące takie usługi stanowią bezcenny zastrzyk kapitału dla sektora. Budowanie przemysłu kosmicznego prawie od podstaw może wydawać się nadludzkim wysiłkiem, ale polscy naukowcy, inżynierowie i politycy stawiają pierwsze kroki w dobrym kierunku. Czas pokaże, czy uda się zaznaczyć obecność Polski na światowej scenie eksploracji przestrzeni kosmicznej. 0

styczeń-luty 2018


POLITYKA I GOSPODARKA / wojna domowa w Jemenie

Jemeńska matnia T e k s t:

ilku uzbrojonych Jemeńczyków kładzie na bagażniku pick-upa ludzkie ciało zawinięte w koc. Dookoła pojazdu biegają w amoku pozostali członkowie grupy, w tle słychać wykrzykiwane po arabsku hasła: Śmierć Izraelowi! i Chwała Bogu!. Nagranie, które wyciekło 4 grudnia 2017 r. do Sputnik News, przedstawiało członków islamistycznego ruchu Ansar Allah (nazywanego Huti, od nazwisk głównych ideologów). Natomiast w kocu znajdowało się ciało byłego prezydenta Jemenu – Aliego Abdullaha Saliha. Jego zgon stał się punktem zwrotnym w przebiegu walk o władzę nad arabską republiką.

K

Z nami albo przeciwko nam Salih pełnił funkcję prezydenta Jemenu przez ponad 20 lat, niemniej na fali protestów związanych z Arabską Wiosną został zmuszony do ustąpienia ze swojego stanowiska. Według ustaleń miał również opuścić kraj, nie zdecydował się jednak na

24-25

MAT E U S Z S KÓRA

ten krok. Swoją polityczną przyszłość powiązał z rosnącym na sile ruchem politycznym Ansar Allah. W 2015 r. po długotrwałych protestach jego członkowie szturmowali równocześnie siedzibę jemeńskiego rządu i pałac prezydenta Abd Rabbuha Mansura Hadiego, przejęli rzeczywistą władzę nad stolicą Jemenu (Sana) i okolicznym terytorium. Od tamtej pory uznawany przez społeczność międzynarodową prezydent Hadi przebywa w Rijadzie. W marcu 2015 r. koalicja utworzona przez Arabię Saudyjską rozpoczęła regularne ataki i blokadę morską terytoriów zależnych od Huti. Ansar Allah [arab. Wysłańcy Boga – przyp. red.] z założenia nie stanowił inicjatywy, której intencją było przejęcie władzy w kraju. Umiarkowany ruch Zajdów, mniejszości szyickiej w Jemenie, powstał w celu prowadzenia działalności oświatowej. Z biegiem czasu jego członkowie zaczęli otwarcie krytykować jemeński rząd, poddając szczególnej krytyce saudyjskie wpływy na politykę Jemenu oraz współpracę ze Stanami Zjednoczonymi.

Kulminacją ich wystąpień w 2004 r. był pierwszy otwarty konflikt z rządem. Rebelia zakończyła się zamordowaniem pierwotnego przywódcy Wysłańców Boga, Hussejna al-Hutiego. Od tamtego czasu grupa zradykalizowała się, dąży tym samym do wzmocnienia swojej autonomii w Jemenie. Do ponownego konfliktu z rządem doprowadził projekt reformy administracyjnej kraju. Państwo miało zostać podzielone na sześć jednostek, co oznaczało połączenie licznych jemeńskich prowincji. Zamieszkiwana głównie przez szyitów Saada miała być włączona do okręgu związanego ze stolicą. Nieudane negocjacje, a później demonstracje przeciwko działaniom rządu ostatecznie przekształciły się w powstanie.

Między Pjongjangiem a Teheranem Huti pozostawali w kruchym sojuszu z Salihem, który według nieoficjalnych źródeł wspierał zajdycki przewrót zarówno finanso-


wojna domowa w Jemenie /

POLITYKA I GOSPODARKA

Wojna domowa w Jemenie trwa nieprzerwanie od trzech lat. W sporze o to, czy przebieg konfliktu jest kolejnym etapem konkurencji Saudów z Iranem z pewnością można stwierdzić jedno – to jeden z największych współczesnych kryzysów humanitarnych. wo, jak i strategicznie. W sobotę 2 grudnia były prezydent wyszedł z inicjatywą rozmów pokojowych z Saudami, które mogły zakończyć długotrwały konflikt. Ten akt został odebrany przez Huti za zdradę, co doprowadziło do zamachu na życie Saliha. Jemeński konf likt bardzo szybko nabrał regionalnego charakteru. Przeciwko rewolucyjnemu rządowi natychmiast wystąpiła Arabia Saudyjska, stworzyła koalicję, w skład której weszły m.in. Stany Zjednoczone. Znaczna część Jemenu wciąż jest kontrolowana przez siły przychylne rządom Hadiego; w kraju stacjonują również jednostki Al-Kaidy. Z kolei Huti wspierani są przez Iran. Co prawda przedstawiciele rządu nie przyznają się do współpracy z Ansar Allah, wielokrotnie przechwytywano jednak informacje o dostawach broni z Iranu do Jemenu. Jemeńska wojna domowa bardzo szybko stała się kolejnym etapem wojny proxy, jaką Iran prowadzi z Ara-

bią Saudyjską. Oznacza to, że oba państwa walczą o wpływy na Bliskim Wschodzie poprzez wspieranie przychylnych im stronnictw finansowo i militarnie. Same nie prowadzą jednak otwartej wojny. Antyamerykańskie nastroje Ansar Allah wspiera również Korea Północna. DRKP już wcześniej dostarczała broń do arabskiej republiki – reżim Kimów wspierał wówczas Ludowo-Demokratyczną Republikę Jemenu. Tak brzmiała oficjalna nazwa państwa, które po przyłączeniu w 1990 r. do swojego północnego sąsiada stał się współczesną formą republiki. Kim Ir-Sen kontynuował jednak sprzedaż pocisków balistycznych do Jemenu – między innymi dlatego, że nieprzychylne nowemu państwu były Stany Zjednoczone (Jemen nie potępił irackiej agresji na Kuwejt w 1990 r.). Obecne relacje Huti z Koreą Północną są kolejnym przytykiem koreańskiej dyktatury w stronę USA i Arabii Saudyjskiej.

Chaos na horyzoncie Śmierć byłego prezydenta jedynie skomplikuje wielowymiarową wojnę w Jemenie. Stronnictwo związane z Salihem zapewne nieprędko podejmie się odnowienia współpracy z Huti – równie prawdopodobne wydaje się ich dołączenie do sił prorządowych, którym przychylna jest między innymi Arabia Saudyjska. Ktokolwiek ostatecznie zdobędzie władzę w Jemenie, będzie musiał skonfrontować się z katastrofą humanitarną spowodowaną przez wojnę. Według danych Banku Światowego pochodzących z 2014 r. niemal 19 proc. obywateli Jemenu żyje poniżej granicy ubóstwa. Z kolei według raportu ONZ z 2017 r. ponad 7 milionów mieszkańców jest zagrożonych głodem, a niemal milion – narażonych na zakażenie cholerą. Tymczasem w Jemenie w najbliższych miesiącach spodziewać się można jedynie nasilenia działań wojennych. 0

styczeń-luty 2018


POLITYKA I GOSPODARKA

/ prawny i ekonomiczny wymiar prostytucji

Biznes spod latarni Przychody z pracy około 40 milionów prostytutek na całym świecie szacuje się na 186 miliardów dolarów. Państwa europejskie przyjęły różne strategie radzenia sobie ze zjawiskiem nierządu – od całkowitej delegalizacji do opodatkowania i przyznawania pracownicom seksualnym świadczeń socjalnych. t e k s t:

MARTA NOWA KOW IC Z

tym państwie trudniej jest otworzyć bar z przekąskami niż burdel – powiedziała ponad rok temu Manuela Schwesig, wiceprzewodnicząca Socjaldemokratycznej Partii Niemiec. Podsumowuje to specyfikę niemieckich (ale również holenderskich i szwajcarskich) praw. Domy publiczne maja taką samą formę prawną jak każde inne przedsiębiorstwo, które oczywiście musi płacić podatek od działalności. Rynek usług seksualnych jest więc nie tylko legalny, lecz także, przynajmniej teoretycznie, w pełni regulowany. W założeniu miało to umożliwić pracownikom tego sektora zdobycie ubezpieczeń zdrowotnych i świadczeń emerytalnych oraz łączenie się w związki zawodowe.

W

Niemiecki bałagan Cele te nie zostały jednak osiągnięte – niewiele osób chce się przyznać do uprawiania nierządu, który wciąż wiążę się ze stygmatyzacją. Bezpośrednim efektem obowiązującego prawa jest za to intensywny rozwój wewnętrznego rynku usług seksualnych, czwartego co do wielkości na świecie. W 2014 r. Federalne Biuro Statystyczne oszacowało, że w Niemczech zyski z prostytucji wynoszą rocznie około 14,6 mld euro, co według statystyk powiększa produkt krajowy brutto o 7,3 mld euro (około 0,18 proc. PKB z tamtego roku). Mogłoby się wydawać, że legalny dostęp do usług seksualnych zmniejszy problem handlu ludźmi w celu eksploatacji seksualnej – jest jednak odwrotnie. Rynek powiększa się kosztem m.in. wzrostu liczby ofiar niewolnictwa. Warto wspomnieć, że w lipcu 2017 r. weszła w życie ustawa o obowiązkowej rejestracji każdej osoby zarabiającej nierządem. To zaostrzenie przepisów ma właśnie ograniczyć handel żywym towarem w celu wykorzystywania seksualnego.

Szara strefa Inny model – tolerowanej i legalnej prostytucji – przyjęto np. w Wielkiej Brytanii, Czechach i Portugalii. W tych krajach usługi seksualne wprawdzie nie są regulowane, lecz są dozwolone. Chociaż poszczególne systemy różnią się między sobą, zwykle w tych państwach zakazane jest prowadzenie domów publicznych i nakłanianie do prostytucji. Podobne rozwiązanie zastosowała Polska, gdzie pro-

26-27

stytucja nie jest karalna, ale funkcjonuje poza kontrolą państwa. Prowadzi to do kuriozalnych sytuacji, w których podatnicy deklarują uprawianie nierządu w celu zalegalizowania swojego majątku i uniknięcia płacenia od niego podatku. Policja nie szacuje nawet skali zjawiska – powiedziała o prostytucji Grażyna Puchalska z Komendy Głównej Policji (dla „Gazety Wyborczej”). Zgodnie z wymaganiami Eurostatu przy obliczaniu PKB należy jednak uwzględniać dochody osiągane w szarej i czarnej strefie, również w sektorze prostytucji. W 2014 r. GUS oszacował wartość niezgodnej z prawem działalności w tym sektorze na 657 mln złotych. W opozycji do legalizacji lub bliżej niesprecyzowanej akceptacji prostytucji stoi tak zwany model nordycki przyjęty w Szwecji, Norwegii, na Islandii oraz od 2016 r. we Francji. Różni się od wcześniej wymienionych systemów prawnych przede wszystkim przerzuceniem odpowiedzialności – przestępstwem jest kupowanie usług seksualnych, a nie ich oferowanie. Takie prawo ma na celu redukcję popytu na prostytucję, która postrzegana jest za ściśle związaną z przemocą wobec kobiet i brakiem równości płci. W 2014 r. szwedzki rząd podał, że od czasu wprowadzenia prawa w 1999 r. liczba osób zajmujących się prostytucją uliczną spadła o połowę. Z kolei według badań opublikowanych w 2012r. w „World Development” zmniejszyła się też liczba ofiar handlu ludźmi w celach eksploatacji seksualnej.

Rynek wolny tylko z nazwy Sytuacja na europejskim rynku usług seksualnych zmienia się w związku z tak zwanym kryzysem uchodźczym. Wśród kobiet prostytuujących się przeważają migrantki – ich liczba cały czas rośnie. Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji we Włoszech zaobserwowała wzrost o 600 proc. liczby potencjalnych ofiar handlu ludźmi w celu eksploatacji seksualnej. W samym tylko 2016 r. dwukrotnie wzrosła liczba kobiet z Nigerii, które zostały przywiezione do kraju w celu

świadczenia usług seksualnych. Wciąż brakuje oficjalnych danych z innych państw, media wielokrotnie opisywały jednak historie nielegalnych imigrantów lub uchodźców, którzy zmuszani są do prostytucji lub decydują się na nią, nie mogąc znaleźć innego źródła utrzymania.

Ciemna strona Prostytucja jest połączeniem seksu i wolnego rynku. Przeciwko któremu jesteś? – pytają publikacje feministyczne. Mimo argumentów o prawie do dysponowania własnym ciałem trudno jednak traktować nierząd jak każde inne usługi. Większość prostytutek zetknęła się w pracy z agresją fizyczną lub werbalną, cierpi również ich zdrowie psychiczne. Według publikacji niemieckiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych połowa przebadanych prostytutek miała objawy depresji, a 25 proc. rozważało samobójstwo. Według raportu opublikowanego przez Parlament Europejski głównymi powodami wyboru tego zawodu są bezdomność i pilne ekonomiczne potrzeby. Wśród osób oferujących usługi seksualne przeważają kobiety, a wśród klientów – mężczyźni. Zjawisko prostytucji jest zbyt złożone, by jednoznacznie stwierdzić, który model postępowania poprawia sytuację kobiet. Warto zastanowić się jednak, czy akceptacja prostytucji nie oznacza przymykania oczu na feminizację ubóstwa. 0


kultura /

Trochę kultury

Polecamy: 28 Książka Pisarz posty pisze

Polscy twórcy w social media

31 film Zdarzyło się w kinie... Rozwój światowej kinematografii

38 teatr (Nie)pozorni moraliści

fot. Jan Franciszek Adamski

Aktorzy Manifesto grają siebie

Manifest Chimery E wa E n f e r odacy Studenci! Dawno minęły czasy renesansu i miłości do wszelkich nauk! Czas powitać epokę dychotomii i przeświadczenia o własnej istotności! Bądźcie „humanistami” lub „ścisłowcami”, zapiszcie się do partii, przeczytajcie książeczkę i co najważniejsze wystrzegajcie się niecnych imperialistów innych dziedzin! Ścisłowcu! Nie będziesz czytał! Słowo czytane inne niż te w publikacjach naukowych nie ma wartości dla twego jakże logicznego i zorganizowanego umysłu. Epoka oświecenia zmieniła niewiele, w przeciwieństwie do żarówki – to twoje naukowe innowacje odmienią świat. Odrzuć opium dla mas w postaci książek i filozofii. Wykorzystaj swój dar jasnowidzenia, odkryj sekrety rzeczywistości. Nie zaprzątaj swojej głowy pustymi debatami fenomenologicznymi, polityką, ekonomią. Cokolwiek ludzie postanowią, świat będzie się kręcił, po części dzięki tobie. Kartony po twoich materiałach laboratoryjnych posłużą za schronienie opiomanom. Ci humaniści, unurzeni w swoich narkotycznych dywagacjach, pasożytują na odpadach społeczeństwa. Traktuj ich litościwie – w naturze również potrzebne są destruenty. Humanisto, wrażliwa duszo potrafiąca pojąć udręki poetów wyklętych! Jesteś wyczulony i otwarty, stanowisz kwintesencję ludzkości. Tylko ty umiesz rozpoznać i zrozumieć sztukę. Gardź kul-

R

Epoka oświecenia zmieniła niewiele, w przeciwieństwie do żarówki – to właśnie twoje naukowe innowacje odmienią świat.

turą masową i jej płytkością. Nie dopuszczaj do siebie przyziemności i prozaiczności – nauki „ścisłe” nałożyły na ludzką wyobraźnię kiełzno, któremu musisz uciec. Opędzaj się od nich i nigdy nie ustawaj w przypominaniu całemu światu, jak bardzo są one wstrętne i niemożliwe. W końcu umysł taki jak twój, zdolny do myślenia abstrakcjyjnego i prowadzenia wielogodzinnych debat, nie może być przystosowany do logicznego rozumowania. Jesteś człowiekiem pióra, posłańcem cierpiącego narodu. Twoją misją jest przekazywanie jego bólu. Dodawanie i mnożenie pozostaw technikom. I ty, biedna Chimero! Nie do końca wiesz, co robisz w tym świecie. Nie humanista, nie ścisłowiec, nauczyłaś się lawirować od obozu do obozu, zmieniając fartuch zależnie od okoliczności. Oto i jesteś – obserwator dwóch coraz bardziej napuszonych partii, które zrezygnowały już z prób rozmowy. Gdy rośnie w tobie desperacja i uczucie inności, pamiętaj, że to ty jesteś człowiekiem, o którym marzyli filozofowie. Nie jesteś sam – na każdym roku, na każdym kierunku otaczają cię pobratymcy, odmieńcy szukający swojego miejsca. Razem możemy udowodnić światu, że Humanizm i Ścisłość, dwie wielkie frakcje, zjednoczone potrafią tworzyć wielkie rzeczy. Wyjdźmy z ukrycia, zacznijmy zmieniać świat! Chimery wszystkich wydziałów, łączcie się! 0

styczeń-luty 2018


Książka

/ książka: udostępnij!

Ballada Mickiewicza „To lubię” była pierwsza!

Pisarz posty pisze Lubią poruszać tematy polityczne i społeczne, relacjonują przypadkowe spotkania z autobusów i pociągów, opisują batalie z firmą zajmującą się wykańczaniem wnętrz. Między jedną a drugą przygodą zdarza się im zaprosić czytelników na spotkanie autorskie albo napomknąć o nowej książce. T e k s t:

To m e k N a j dy h o r

iezależnie od tego, czy mamy do czynienia z odważnie prowadzonym profilem prywatnym, czy też ugrzecznionym fanpage’em, za który odpowiada wydawnictwo, zawsze musi się tam znaleźć odrobina autopromocji autora. Drętwe komunikaty zazwyczaj nudzą facebookową społeczność, więc pisarze i wydawnictwa starają się dbać o różnorodność treści i dostosowanie ich do odbiorcy. Jesteście już po porannej kawce?; U was też pada? – pyta admin fanpage’a Anny Ficner-Ogonowskiej, autorki książek obyczajowych i romansów. Jakub Żulczyk podrzuca fanom miłe słowa krytyków o swoich książkach oraz pyta o wrażenia z nowych odcinków Belfra, którego scenariusz współtworzy. Na prowadzonym przez Wydawnictwo Literackie fanpage’u Szczepana Twardocha często udostępniane są wpisy z prywatnego profilu autora. Niedawno wydawnictwo pochwaliło się również wywiadem pisarza dla Onetu o gorzko-ironicznym tytule: Jesteśmy tylko kawałkami mięsa na kawale skały, która pędzi przez kosmos.

N

Ważne sprawy Pisarzowi na Facebooku trudno uciec od polityki. Nawet jeśli zdecyduje się jej unikać, bardziej zaangażowani czytelnicy wciąż będą się domagać zabrania głosu w tej czy innej sprawie. Niektórzy nie mają jednak z tym problemu. Niemal każdy wpis na fanpage’u pisarki Manueli Gretkowskiej jest poświęcony aktualnym wydarzeniom politycznym (akcji #MeToo, Marszowi Niepodległości czy idei dekomunizacji przestrzeni publicznej). Jacek Dehnel w swoich wpisach porusza między innymi kwestie polskiej polityki historycznej, społeczności LGBT oraz kształtowania przestrzeni miejskiej. Szczepan Twardoch potraktował 11 listopada jako okazję do opublikowania manifestu w obronie języka śląskiego i Śląska w ogóle. Autor powieści i opowiadań fantasy Jacek Piekara wprawdzie na Facebooku nie publikuje, ale jego twitterowe wpisy na temat polskiej polityki nie pozostają bez echa na portalu. Admin fanowskiego fanpage’a pisarza zapytuje: Pan Piekara chyba znów napisał coś ciekawego, bo dostałem masę wyzwisk i gróźb (...). Jestem zupełnie poza tematem bo masa rzeczy na głowie, ktoś, coś? [pisownia oryginalna].

28-29

Grafika:

A l e k s a n d r a C z e rwo n k a

Historyjki Publikowane przez pisarzy i pisarki historie mogą dotyczyć właściwie wszystkiego – od dalekich podróży na krańce świata po kulisy spotkań na salonach. Największą popularnością niezmiennie cieszą się jednak scenki z życia codziennego, często rozgrywające się w komunikacji miejskiej albo osiedlowym sklepie. Pasażerka autobusu nie może powstrzymać się od uśmiechu na widok Łukasza Orbitowskiego, autora powieści i opowiadań, gdyż, jak tłumaczy, uwielbia pedałów. Jacek Dehnel regularnie opisuje swoje zmagania z głośnymi podróżnymi w pociągach PKP. Justynie Kopińskiej, autorce głośnej książki Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?, udaje się nakłonić kierowcę autobusu do otworzenia drzwi schorowanej staruszce wyzywając go od ch***w. Chyba się zatrudnię jako negocjator przy porwaniach ;) – komentuje pisarka. Podkoloryzowane? Bardzo możliwe, ale takie właśnie historyjki lubimy najbardziej.

Fotografie Pisarz to też człowiek i lubi czasem wrzucić selfie na fejsa. Łukasz Orbitowski pozdrawia fanów z pociągowej toalety, dworca w Szamotułach lub gdy akurat czerwoną karetką mknie

Doba pisarza

do Breslau – oczywiście na kolejne spotkanie z czytelnikami. Dzięki połączeniu kont na Instagramie i Facebooku obrazy Polski w obiektywie reportażysty Filipa Springera trafiają jednocześnie na obie platformy. Jacek Dehnel w przypływie emocji potrafi wstawić na swój profil kilkadziesiąt screenów internetowych komentarzy, które nieszczególnie przypadły mu do gustu. Ponadto jako posiadacz bogatej kolekcji starych fotografii, której całość udostępnia na swoim blogu, nieraz zaskakuje zabawnym wycinkiem prasowym z XIX w. lub przytacza historię rodzinną sprzed kilku pokoleń, aby skomentować aktualne wydarzenia. Według specjalistów od social media, rok 2017 był przede wszystkim rokiem wideo, 2018 ma należeć zaś do nowych form multimedialnych. Czy wkrótce będziemy mieli okazję podejrzeć warsztat polskich pisarzy w wirtualnej rzeczywistości albo oglądać relacje live z podróży na spotkania autorskie? A może wcale nie ma co się nastawiać na większe „otwarcie” ze strony twórców? W końcu pisarz przede wszystkim pisze. Twardoch informował kiedyś, oczywiście na Facebooku, że dopóki nie skończy książki, nie będzie odbierał telefonów i odpisywał na maile. Ani się golił. 0


literaci w czasach Facebooka /

KSiążka

Niewątpliwie Szczepan Twardoch jest jednym z najważniejszych polskich twórców współczesnych. Niewątpliwie sam Twardoch o tym doskonale wie. A gdyby ktoś śmiał zapomnieć – to na swoim profilu facebookowym wyżej wspomniany mu przypomni. Całkiem niedawno autor wrzucił na stronę tło z serduszkiem i cytat kończący się słowami: Polakom należy się Polska. Za karę. Wydaje się, że należy nam się też Twardoch, też trochę za karę. Nie można jednak upraszczać tak skomplikowanej osobowości, nawet jeśli to sam zainteresowany próbuje pozować z jednej strony na nieprzystępnego inteligenta, a z drugiej – na swojskiego ironistę. Jego wpisy – te lepsze – cechuje lekkość w opisywaniu absurdów świata zarówno literackiego, jak i społeczno-politycznego. Czasem zdarzają mu się toporniejsze uwagi; szczególnie ostatnio subtelność Twardocha można porównać do romantyzmu głównego bohatera Morfiny. Zachowuje się jak obrażone dziecko, któremu w piaskownicy zniszczono zamek, więc on w odwecie wysypuje z niej cały piasek. Autor wywleka bowiem skandale świata literackiego, komentuje zachowania innych pisarzy. Z drugiej strony – należy docenić felieton, w którym broni Jacka Dehnela (mimo braku sympatii między tymi panami). Wcześniej zdążył jednak wypomnieć swojemu koledze po piórze jego krytykę Króla i opatrzyć komentarzem, że może ona wynikać z zazdrości o wysoki wynik sprzedaży książki. Dehnel odpowiedział na swoim profilu i zaczęła się wymiana zdań. Ta facebookowoliteracka potyczka była zresztą jedną z ciekawszych listopadowych dyskusji w internecie. Niemniej Twardoch jest ważnym głosem w walce o szacunek do mniejszości śląskiej, jej języka i autonomii. Autor punktuje trudne nierozwiązane sprawy społeczne, nierzadko wyrzuca z komfortowego fotela, w którym czytelnik oddaje się lekturze jego twórczości. Twardoch wprowadził nową jakość do polskiego świata literatury. Przebojowy, bezkompromisowy, pewny siebie, a na dodatek ze smartfonem w ręku; a że przy okazji nieco próżny? No cóż – pisarz. M a r ta Dz i e dz i c k a

fot. Radosław Kaźmierczak dla Instytutu Książki

Król Szczepuś Jedyny

Na Facebooku Łukasz Orbitowski wypada autentycznie. Promocje książek i spotkań autorskich przeplatają się tam z anegdotami oraz eksponowaniem pasji, które, bądź co bądź, są nietuzinkowe i w pewien sposób wyróżniają autora Innej duszy. Miks rocka, siłowni i filozofii? Po drugiej stronie ciekłokrystalicznego ekranu bardzo rzadko siedzi ktoś, kto nie będzie się wstydził niedopasowania do ideałów wykreowanych przez media społecznościowe. Poza bezpośredniością i otwartością Orbitowski wygrywa jeszcze w jednym aspekcie – w jego tekstach nie widać tej chełpliwej, postsocjalistycznej opryskliwości, która dotknęła przynajmniej połowę polskich pisarzy odnoszących sukcesy. Nie znajdzie się tutaj ani zarozumiałości Sapkowskiego, ani śląskiej wyższości Twardocha. Wszystko jest przyjemnie zwyczajne, a różnice w poglądach naturalnie prowokują i rozwijają dyskusję. Zupełnie tak, jakby artysta nie stanowił osi świata, a jego dzieła nie tworzyły kolejnej biblii desperacko domagającej się wyznawców. Zresztą wystarczy spojrzeć w te gołębie oczy i uśmiechnąć się na widok wystającego spod koszulki tatuażu. Tak, Orbitowski jest fajny. Przez chwilę ma się nawet wrażenie, że ta »fajność« wynika z jakiegoś sprytnego zabiegu marketingowego. Ale tylko przez chwilę. Michał Rajs

fot. Krzysztof Dubiel dla Instytutu Książki

Orbita bokserskoliteracka

styczeń-luty 2018


Książka

/ literaci w czasach Facebooka

Jacek Dehnel: pisarz, poeta, malarz, kolekcjoner, tłumacz, działacz społeczny. Po prostu człowiek orkiestra! Jego znakiem rozpoznawczym, widocznym na niemal każdej fotografii, jest ubiór, którym nawiązuje do stylu ruchu dandysów. Na swoim facebookowym profilu autor publikuje zarówno wpisy o charakterze prywatnym, jak i publicznym. W swoich postach łączy najczęściej zjawiska współczesne z kontekstem historycznym. Porusza w nich kwestie związane z architekturą, sztuką, polityką i prawami osób homoseksualnych na świecie. W publikowanych tekstach stoi po stronie słabszych, będących ofiarami prześladowań ze względu na odmienną narodowość, orientację seksualną, inny wygląd czy różniące się poglądy. Jako osoba o lewicowych poglądach krytykuje zarówno nacjonalistów, jak i tak zwaną polską prawicę – robi to w sposób inteligentny oraz humorystyczny. Wielokrotnie pisze o sprawach kontrowersyjnych, wywołując w ten sposób dyskusję. Kiedy jego krytyka mitu o przedwojennej Warszawie jako „Paryża Północy” wywołała lawinę hejtu ze strony ludzi prawicy, ślepo wierzących w legendy o II RP mlekiem i miodem płynącej. Dehnel zna się zarówno na historii, jak i na sztuce; w wielu dziedzinach może być autorytetem. Na jego profilu znajdują się wytrawne, pełnowartościowe teksty, nie celebryty, ale intelektualisty. Jest to osoba, której należy się szacunek za to, że w wielu kwestiach idzie pod prąd, nie robi niczego pod publiczkę. Niektórzy mogą zarzucić Dehnelowi brak obiektywizmu, którego można by oczekiwać od człowieka tak wykształconego i oczytanego. Nie szuka on złotego środka między prawicą a lewicą. Czy powinno się jednak wymagać bezwzględnego braku subiektywizmu w prywatnych przemyśleniach artystów? M i k o ł a j S ta c h e r a

fot. Krzysztof Dubiel dla Instytutu Książki

Dandys XXI wieku

Większość współczesnych twórców korzysta z łatwo dostępnej formy ekspresji, jaką są posty na Facebooku. Autor Wzgórza Psów nie jest wyjątkiem. Wbrew pozorom to nie Jakub Żulczyk jest najważniejszy na swoim profilu. Wpisy dotyczące jego twórczości pojawiają się sporadycznie; zazwyczaj są to podziękowania za obecność na spotkaniach autorskich lub recenzje książek jego autorstwa. Częściej można trafić na posty będące komentarzami do aktualnych i ważnych tematów. Dlatego też obok sarkastycznej wypowiedzi na temat działań krajowych polityków pojawia się tekst o śmierci młodego muzyka. Równie często pisarz dzieli się przemyśleniami na temat ostatnio przeczytanych powieści i niedawno odkrytych utworów muzycznych. Wydaje się, że Żulczyk nie stara się nikogo udawać. Nie kreuje się na cynicznego, zmęczonego życiem artystę. Język postów daleki jest od literackiego, co czyni go bardziej naturalnym i sprzyja interakcji pisarz–czytelnik. Jego facebookowy profil jest miejscem, gdzie można poczuć się jak na spotkaniu z przyjaciółmi i podyskutować na tematy dotyczące zarówno sztuki, jak i polityki. Pisarz, zwracając się do obserwatorów jak do dobrych znajomych, skutecznie skraca dystans między sobą a swoimi czytelnikami. Po prześledzeniu jego strony niejedna osoba chętnie umówiłaby się z nim na kawę, aby kontynuować rozmowę rozpoczętą pod jednym z wpisów. Taki sposób prowadzenia konta pozwala autorowi trafić nie tylko do zaznajomionych z jego twórczością, lecz także do tych, którzy nigdy nie mieli w ręku jego książek. K ata r z y n a B r a n o w s k a

30-31

fot. wikimedia.org CC

Na kawie u Kuby


literaci w czasach Facebooka /

KSiążka

Ziemowit Szczerek, polski dziennikarz i pisarz, na swoim profilu na Facebooku skupia się na Polsce i Polakach. Analizuje, krytykuje i neguje działania władz i obywateli. Wypowiada się tak, jak w swoich książkach, nie boi się wulgaryzmów i mowy potocznej. Publikuje kilka razy dziennie – odnosi się zarówno do polityki, szczególnie polskiej, jak i do sytuacji z życia codziennego, religii. Stosunkowo rzadko wspomina jednak o literaturze. Jak sam pisze, komentuje rzeczywistość w świecie polskiej prawicy. Jest zafascynowany krajami Europy Środkowo-Wschodniej, do których odnosi się jego ostatnia książka Międzymorze. Bawi się formą, tworzy autorskie memy, najczęściej z Jarosławem Kaczyńskim w roli głównej, a obecną sytuację polityczną opisuje jako thriller polityczno-obyczajowy. Nigdy nie jest obojętny, mówi, co myśli i broni swojego zdania, a to dla wielu może być zniechęcające. W ostatnim roku jego profil zdominowały posty dotyczące tolerancji, zainspirowane zmieniającą się sytuacją w Europie. Większość z nich jest analizą polskiego społeczeństwa i rozważaniami dlaczego w państwie praktycznie jednolitym pojawia się tyle nienawiści do obcych, a także – z czego wynika niechęć Polaków do siebie nawzajem. Szczerek najczęściej krytykuje obecną władzę, niemniej działania opozycji również go nie zadowalają. Poza wpisami dotyczącymi polityki publikuje mniej kontrowersyjne przemyślenia. Często cytuje zasłyszane na ulicach rozmowy i wypowiada się o niedawno obejrzanych filmach czy serialach. Niestety, dla osób nie podzielających jego poglądów, te wpisy stanowią mniejszość. Ziemowit Szczerek jest pisarzem, którego się albo kocha, albo nienawidzi i ta sama zasada sprawdza się w przypadku jego twórczości na Facebooku. Warto jednak dać mu szansę, bo trzeba przyznać, że Szczerek jest po prostu zabawny. J a g o da L i b i o n k a

fot. wikimedia.org CC

Obywatel niepokorny

Filip Springer, jak przystało na reportażystę, na swoim facebookowym profilu dzieli się z fanami przemyśleniami z licznych podróży, przede wszystkim tych po Polsce. Autor Księgi zachwytów i Miedzianki nie skupia się jednak na przedstawianiu odwiedzonych przez siebie muzeów czy kościołów, lecz całą swą uwagę koncentruje na detalach życia codziennego i zwykłych, często dość kuriozalnych sytuacjach. Springer to świetny obserwator rzeczywistości, a jego wysoce rozwinięty zmysł estetyczny jest widoczny już w samej warstwie językowej tekstów – barwne opisy zdarzeń i postaci przywodzą na myśl widokówki wysyłane z podróży. Oczywiście, Springer, będący nie tylko reportażystą, lecz także fotografem, dba również o stronę wizualną swojego profilu, choć trzeba przyznać, że nie wszystkie zamieszczane przez pisarza zdjęcia prezentują wysoki poziom artystyczny. Nie jest to bynajmniej wada – wszak profil na Facebooku nie stanowi portfolio artysty, nie ma więc powodu, dla którego pisarz nie mógłby zamieszczać na nim również fotografii mniej udanych. Springer doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jako artysta musi wykorzystywać konto na Facebooku do promowania swojej twórczości, nie wzbrania się jednak przed prezentowaniem prywatnych poglądów na tematy społeczno-polityczne. Pisarz publikuje zazwyczaj krótkie refleksje dotyczące bieżących spraw, czasem kieruje do fanów pytania, co byłoby dobrym posunięciem, gdyby tylko autor odpowiadał na komentarze. M a r ta Paw ł o w s k a

fot. Krzysztof Dubiel dla Instytutu Książki i

Malując słowem i obrazem

styczeń-luty 2018


/ pierwsze ujęcia To wina drukarki, a nie moja

Zdarzyło się w kinie Rozdział I Początki kina zazwyczaj datuje się na rok 1895, kiedy to bracia Lumière skonstruowali kinematograf. Pierwszy ruchomy obraz powstał jednak kilka lat wcześniej, w 1888 r. I choć przedstawia bliskich reżysera przechadzających się w piękny dzień po ogrodzie, z filmem wiąże się kilka tajemnic, które rzucają cień na słoneczne popołudnie. T E K S T:

AG N I E S Z K A WOJ T U K I E W I C Z, Z U Z A N N A N YC

uż w 10 dni po nagraniu Roundhay Garden Scene zmarła jedna z występujących w filmie aktorek. Dwa lata później w niewyjaśnionych okolicznościach podczas podróży pociągiem zaginął reżyser. Przyjmuje się, że popełnił samobójstwo. Wiadomo jednak, że miał długi i wrogów, którym mogło zależeć na jego śmierci. Inna teoria głosi, że reżyser został zmuszony do wyjazdu, osiedlił się w Nowym Jorku, gdzie zmarł po kilku latach. Nigdy nie odnaleziono jego ciała ani bagażu, a cała historia po dziś dzień pozostaje zagadką. Kolejny z aktorów grających w produkcji, Adolphe Le Prince, również zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, postrzelony na Fire Island w stanie Nowy Jork. Dalej wszystko szło już nieco łatwiej.

J

Kino atrakcji Pierwsi twórcy filmowi nie musieli wkładać zbyt dużo wysiłku w to, by zabawić publiczność. Rozrywkę stanowiły już sam projektor oraz możliwość zobaczenia ruchomego obrazu. Wbrew powszechnym stereotypom ludzie odbierali film zupełnie naturalnie jako obraz, nie rzeczywistość. Historie o widzach uciekających z kina na widok pociągu to tylko utrwalone przez lata plotki. Szybko odkryto, że projekcje mogą przynosić zyski. Pierwszy płatny publiczny pokaz filmowy zorganizowali już w 1895 r. w Berlinie bracia Max i Emil Skladanowscy. Jako część te-

32-33

atru varieté zaprezentowali osiem krótkich filmów przedstawiających pokazy cyrkowe, atletów, skecze. Do dziś najpopularniejszym obrazem z tamtych lat jest mężczyzna boksujący się z kangurem. Pomysły na krótkie scenki jednak bardzo szybko się wyczerpały i już około 1910 r. nastąpił kres kina atrakcji. Zaczęły powstawać pierwsze filmy fabularne, w tworzeniu których prym wiedli iluzjonista Georges Méliès i hipnotyzer George Albert Smith. Przyczynili się oni do rozwoju kinematografii nie tylko jako interesującej nowinki technicznej, lecz także samodzielnej dziedziny sztuki, pozwalającej twórcy na realizację jego własnej wizji artystycznej.

Dziewczyny i diabły Georges Méliès kochał kinematograficzne triki. Do jego ulubionych sztuczek należał efekt transformacji, który polegał na wyłączeniu kamery, podmienieniu przedmiotów lub osób występujących w scenie i ponownym włączeniu kamery. W ten sposób najczęściej reżyser sprawiał, że znikała jego żona (Zniknięcie pewnej damy w Teatrze Robert-Houdin). Nie poprzestał jednak na tworzeniu efektów specjalnych. W swojej posiadłości w Montreuil wybudował pierwsze na świecie studio filmowe, w którym powstawały produkcje pełne magicznych sztuczek i diabolicznych postaci. Choć kinomani znają Mélièsa głównie z Podróży na Księżyc (warto obejrzeć wersję z nowoczesną ścieżką dźwiękową skomponowaną przez zespół Air na obchody stulecia obrazu w 2012 r.), tworzył też filmy taneczne (Piekielny cakewalk), reklamowe (Butelka dla niemowląt „Robert”) i erotyczne (Dama w kąpieli, która nie dość, że okazała się ubrana w bieliznę, to jeszcze momentalnie po wyjściu z wanny zarzuciła na siebie ogromny ręcznik). Jako wielbiciel rozmachu i feerii reżyser eksperymentował również z kolorem. Do

barwienia taśmy filmowej używał plakatówek i… rąk dwustu pracowni precyzyjnie nakładających na klatki odpowiednie odcienie.

Hipnoza Dobry film powinien wciągać widza bez reszty – doskonale wiedział o tym George Albert Smith. Ten były hipnotyzer odkrył, że na widownię bardzo silnie oddziałują zbliżenia i akcja równoległa, dzięki czemu przyczynił się do rozwoju sztuki filmowej. Poszedł też o krok dalej niż Georges Méliès w próbach uzyskania koloru – przy użyciu czerwonych i zielonych filtrów wyprodukował pierwszy prawdziwy film barwny (A Visit to the Seaside). Interesowały go jednak nie tylko dziwaczne, nowatorskie punkty widzenia jak obraz ze szkła powiększającego (Szkło powiększające babuni) czy teleskopu (Widok przez teleskop), ale także przewrotne historie dotykające sedna ludzkiej natury. W Niech zamarzę raz jeszcze badał fantazjogenne właściwości alkoholu, a w Nieszczęśliwym wypadku Mary Jane uśmiercał bohaterkę podczas prozaicznej czynności rozpalania pieca. Jego Pocałunek w tunelu dał natomiast widowni pierwszą w historii możliwość wyobrażenia sobie, co dzieje się między parą bohaterów, gdy ekran się zaciemnia… Innowator i znawca ludzkiej natury o zdolnościach parapsychologicznych z łatwością odnalazł się w kinie. Jednak mimo że George Albert Smith był zapalonym astronomem, to nie on wprowadził na ekran pierwsze gwiazdy. Podobno wszystko zaczęło się od Asty Nielsen i filmu Otchłań. Publiczność oszalała na punkcie ekranowej kusicielki. Jest wszystkim, wizją pijaka i marzeniem samotnego mężczyzny – napisał o niej poeta Guillaume Apollinaire. W 1910 r. magia kina zyskała ludzką twarz. Fani masowo chodzili na filmy z ulubionymi aktorami. Siła oddziaływania nowego wynalazku szybko została zauważona przez propagandzistów i polityków. Już kilka lat później Włodzimierz Lenin wypowiedział słynne zdanie: Kino jest najważniejszą ze sztuk. 0


recenzje /

Miłość w czasach postapokalipsy Film Bodo Koxa Człowiek z magicznym pudełkiem jest w zasadzie klasyczną historią o miło-

nawet gdy zmuszona jest recytować naprawdę żenujące kwestie. Również Piotr Polak

ści. Adam (w tej roli debiutujący na dużym ekranie Piotr Polak) przybywa nie wiadomo skąd do

sprawdza się w roli Adama; można więc mieć nadzieję, że ten znany miłośnikom filmu krót-

Warszawy roku 2030, wprowadza się do opuszczonej kamienicy i dostaje posadę sprzątacza

kometrażowego aktor ma przed sobą role w lepszych produkcjach.

w wielkiej, złowieszczej korporacji. Goria (Olga Bołądź) pracuje tam na wysokim stanowisku.

Człowiek z magicznym pudełkiem niestety nie spełnia wszystkich pokładanych w nim

Zgodnie z wszelkimi prawami gatunku ludzkiego powoli rodzi się między nimi uczucie. Trudno

nadziei. Ciekawy koncept podróży w czasie i trochę pomysłów przykrywa gruba warstwa

jednak zrozumieć, dlaczego cała konstrukcja dzieła została oparta na tak nieprzekonującym

klisz, bezcelowych nawiązań i scenariuszowej niezręczności. Warto jednak docenić próbę

i słabo napisanym romansie .

wskrzeszenia rodzimego kina science fiction i liczyć na kolejne, lepsze produkcje stawiają-

Rozwój związku – od pierwszego spojrzenia przez niezobowiązujący seks na tle walących się

ce pytanie: „Jacy będziemy kiedyś i jaki świat będzie nas otaczał?”.

M A R E K K AW K A

wieżowców aż po płacze i miłosne wyznania – został potraktowany niczym wątek trzecioplanowy. Scenariusz pełen jest nielogiczności i dziur, a także sprawia wrażenie, jakby Kox nie do końca wiedział, jaki film chce stworzyć. Dramatyczne sceny przeplatają się z niezręcznymi dialogami rodem z typowego filmu offowego. Nie pomagają też wtrącane co jakiś czas iście kabaretowe żarciki nawiązujące do dzisiejszej rzeczywistości politycznej naszego kraju. Drugi – i potencjalnie ciekawszy – filar filmu stanowi wizja Warszawy roku 2030. Kox prezentuje tu kilka ciekawych pomysłów, jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że całość zbudowana jest jakby z gotowych klocków zestawu „Mała Dystopia” i to nie

fot. materiały prasowe

do końca do siebie pasujących. Mieszanka Czarnego lustra, odrobiny Roku 1984 i Łowcy

androidów stanowi wizualną i ideową bazę dla przedstawionego świata. Trochę szkoda, że przedstawiona stolica wydaje się całkowicie wyprana z jakiegokolwiek lokalnego kontekstu, a zamiast tego wygląda jak typowa fantastyczno-naukowa wizja przyszłości. Być może – jak to zazwyczaj bywa w przypadku polskich produkcji – jest to po części kwestia skąpego budżetu? Duże wrażenie robią natomiast efekty specjalne. Panoramy zmienionej w gruzy Pragi, zbombardowane mosty na Wiśle czy ciężkostrawne nawiązanie do Podziemnego krę-

gu wyglądają nie gorzej niż niejeden hollywoodzki blockbuster. Na pochwałę zasługuje również muzyka włoskiego kompozytora Sandra di Stefana. Także aktorska strona filmu nie daje powodu do niezadowolenia. Olga Bołądź wypada całkiem wiarygodnie jako Goria,

Człowiek z magicznym pudełkiem (Polska) Gatunek: romans Premiera: 20.10.2017 ocena:

88 9 77

Pewnego lata we Włoszech Są lata 80. Komputery nie wyparły jeszcze książek i telewizorów, a w radiu króluje mu-

nadto możemy usłyszeć utwory Sufjana Stevensa. Ostatecznie Tamte dni, tamte noce

zyka disco. Elio przyjeżdża do położonej niedaleko Bergamo willi swojego ojca, aby spędzić

to dzieło pełne emocji i wdzięku. Oglądając film, mamy wrażenie, jakbyśmy czytali ja-

tam wakacje. Chce jeździć na rowerze wśród wiejskich pól, opalać się przy basenie, chodzić

kąś zaginioną powieść Marcela Prousta czy Jane Austen. Nietrudno więc odbyć podróż

na dyskoteki, a być może nawet się zakochać ...

pełną namiętności wykreowaną przez reżysera. Nie pozostaje więc nic innego, jak wy-

Film Tamte dni, tamte noce w reżyserii Luki Guadagnina opowiada historię siedemnastoletniego Elio. Każdego lata jego ojciec, profesor akademicki, miał w zwyczaju zapraszać na

jechać w lecie do Włoch (albo chociaż w Bieszczady) i wśród przepięknych krajobrazów zatopić się w morzu nostalgii.

TOMASZ DWOJAK

sześć tygodni do swojej willi położonej we Włoszech jednego ze swoich doktorantów. Tego lata do profesora przybywa beztroski i swobodny Oliver, będący zupełnym przeciwieństwem introwertycznego Elio. Po pewnym czasie między nimi rodzi się wzajemna fascynacja. Film urzeka swoim sielankowym i idyllicznym nastrojem. Akcja dzieła toczy się w bardzo spokojnym tempie, co akurat w przypadku filmu Luki Guadagnina jest ogromną zaletą. Powoli opowiadana historia pozwala bowiem skupić się na detalach, drobnych gestach i spojrzeniach, na powolnym rozwijaniu się uczucia między Eliem a Oliverem. Umieszczenie akcji w latach 80., podczas wakacji, „gdzieś” w słonecznych Włoszech tylko podbudowuje no-

fot. materiały prasowe

stalgiczny, a nawet arkadyjski klimat dzieła. Utwór Luki Guadagnina poprzez swój charakter może budzić więc skojarzenia z prozą Prousta. Brzmi pretensjonalnie? Być może; i rzeczywiście film z tego powodu może nie przypaść do gustu niektórym widzom. Choć co warto dodać, Luca Guadagnino w swoim dziele pozwala sobie także na humor i ironię. A to równoważy w kilku momentach podniosłe sceny. Reżysera należy także pochwalić za zebranie tylu poliglotów na planie filmowym. Nie było chyba od premiery Bękartów Wojny filmu, którego bohaterowie władaliby tak wieloma językami. Aktorzy posługują się bowiem angielskim, włoskim i francuskim, czasami nawet podczas jednej sceny. Ścieżka dźwiękowa, która znacząco pomaga w zbudowaniu atmosfery utworu, to przede wszystkim dość nietypowe połączenie przebojów włoskiego disco lat 80. oraz dzieł francuskich impresjonistów, m.in. Maurice’a Ravela czy Erika Satiego. W filmie po-

Tamte dni, tamce noce (Brazylia, Francja, USA, Włochy) Gatunek: melodramat Premiera: 26.01.2018 ocena:

8888 9 styczeń-luty 2018


/ podsumowanie roku ehhh, miało być fajnie, a znowu wyszedł piczforkcore

Najlepsze Blanck Mass - World Eater

1

34-35

T E K S T: A L E X

M A KOW S K I

T E K S T : M AC I E J

KO N D R AC I U K

Wydane przed trzema laty Too Bright zaskoczyło z pewnością niejednego, kto znał Mike’a Hadreasa, artystę nagrywającego pod szyldem Perfume Genius, jako wrażliwego singer-songwritera. Album był krzykliwy, chwytliwy i bezpośredni. Z No Shape, swoim najspójniejszymi najpełniejszym wydawnictwem, Perfume Genius idzie o krok dalej. Od otwierającego Otherside aż po kończące Alan artysta hipnotyzuje swoim pięknym falsetem, co eksponuje lekka, ale jednocześnie bogata produkcja. No Shape łączy to, na czym Perfume Genius dobrze się już zna (w szczególności ballady), z czymś zupełnie dla niego nowym ‒ składaniem hołdu swoim muzycznym bohaterom. I mimo ewidentnych inspiracji Kate Bush, Sade czy Princem, to Hadreas gra tu główną rolę i nie da sobie powiedzieć, że jest inaczej.

Tzusing - 東方不敗

9

KIERKLA

Drugi longplay rap-ekipy buja i to solidnie. BROCKHAMPTON odrobiło swoją lekcję od czasu debiutanckiej płyty, która, choć bardzo dobra, była dość mocno poszatkowana. Bardziej wydawała się kompilacją niż albumem z krwi i kości.W przypadku dwójki słowo-klucz to balans – płyta jest o wiele bardziej spójna, chłopaki postanowili zdecydowanie silniej postawić na swoją popową stronę, ale bez straty po stronie eksperymentów i kreatywności. Agresywne kawałki przeplatają się z poruszającymi, ostre zwroty gładko mieszają się z boysbandowymi refrenami, produkcja jest przejrzysta, uderzająca, przy okazji pokazująca westcoastowe korzenie grupy. Nawet skity (przepraszam, „sceny”) są ciekawe i dodają płycie klimatu. Palce lizać.

Perfume Genius - No Shape

7

T E K S T : M AC I E J

Phil Elverum to legenda w świecie muzyki niezależnej, jednak w obliczu tragedii każdy staje się najzwyklejszym człowiekiem na ziemi. W maju 2015 r. u jego żony Geneviève zdiagnozowano złośliwy nowotwór. Zmarła rok później w swoim pokoju w ramionach męża. A Crow Looked at Me nie jest pierwszym albumem traktującym o śmierci, ale jest na pewno jednym z najbardziej osobistych. Elverum przedstawia nam strumień świadomości o nowej codzienności. Jest to o tyle druzgocące, że brak tu jakiejkolwiek poetyckości – jesteśmy świadkami niewyobrażalnie intymnego dialogu ze zmarłą żoną, sobą czy całym światem. Phil chce, aby echo jego miłości rozległo się w nieskończoność i pomogło zagoić ranę spowodowaną tym, że… śmierć jest prawdziwa.

Brockhampton - SATURATION II

5

P I O T R C H ĘC I Ń S K I

Napisać notkę o najlepszej płycie roku to nie lada odpowiedzialność. Warto zatem zwrócić uwagę na odpowiedni dobór słów, ale paradoksalnie wszystkie użyte tu muzyczne terminy nie do końca będą odpowiadać rzeczywistości. Wszystko dlatego, że Blanck Mass na swoim trzecim albumie przedstawił muzykę niezwykle złożoną i wielowymiarową. Stwierdzenie, że słuchacz ma do czynienia z ciężką elektroniką nie odbiega od prawdy, ale jest jednocześnie dużym niedopowiedzeniem. Artysta z lekkością i niezwykłym wyczuciem żongluje gatunkami, od brutalnego power noise’u, przez melodyjny electro-industrial czy poszatkowany footwork, aż po melancholijny vaporwave. Z pozoru to album radykalny i trudny do przyswojenia, jednak przesłuchanie i próba zrozumienia tego materiału może być wyjątkową muzyczną przygodą.

Mount Eerie - A Crow Looked At Me

3

T E K S T:

T E K S T : M AC I E J

B U Ń KOW S K I

Pierwszy długograj Tzusinga nie zostawia jeńców. 東方不敗 to siedem pełnokrwistych, industrialowych techno-wariacji. Łącząc wojenne rytmy, metalowe piski a także wschodnioazjatyckie melodie, malezyjski producent stworzył jeden z najbardziej pociągających i porywających albumów tego roku. Dziwaczne, poskręcane sample, metaliczna perkusja i niepewność tego, co zaraz nadejdzie to kluczowe elementy. Artysta porzuca swój związek z acid techno na rzecz EBM, co zauważalnie zwalnia tempo piosenek, intensyfikuje jednak towarzyszące im uczucie niepokoju. To mechaniczny soundtrack, któremu nikt nie będzie w stanie się oprzeć.


podsumowanie roku /

albumy 2017 Slowdive - Slowdive

T E K S T : M AC I E J

KO N D R AC I U K

Pionierzy shoegaze’u powracają po ponad dwóch dekadach z nie lada albumem. Slowdive nie jest przesadnie ambitne, przynajmniej jak na standardy zespołu. Ale to właśnie łatwość w przyswojeniu wyróżnia ten krążek. Nie oznacza to wcale, że Brytyjczycy zdecydowali się na same utwory o typowo popowej konstrukcji. Nie można też powiedzieć, że stonowali swoje brzmienie, chociaż slow burnerów tu nie brakuje (chociażby finałowe Falling Ashes). Zespół gra z tą samą pasją co za młodu i kawałkami takimi jak eksplodujące gitarami No Longer Making Time, przepięknie rozkwitające Don’t Know Why czy słodziutkie Everyone Knows udowadnia, że wciąż jest w stanie dostarczyć najlepszy materiał w swojej karierze. Między członkami Slowdive czuć taką chemię, że aż trudno uwierzyć w to, na ile lat rozeszły się ich drogi.

Idles - Brutalism

T E K S T: P I O T R

C H ĘC I Ń S K I

Dawno nie było na Wyspach takiego debiutu. Panowie z Idles nie mają litości i bezpardonowo wyważają drzwi do świata rządzonego przez hipokrytów, złodziei oraz egoistów. W oszczędnych, ale jednocześnie dosadnych tekstach dostaje się zarówno politykom, jak i zwykłym ludziom. Lider grupy, Joe Talbot, często wykrzykuje słowa z niewypowiedzianym obrzydzeniem. Muzycznie można w tych utworach usłyszeć klasykę brytyjskiego punk rocka, ale wzbogaconą o inspiracje amerykańskim hardcore’em spod znaku Fugazi albo Hüsker Dü. Idles udało się wskrzesić punk i ponownie wykorzystać go jako formę buntowniczej ekspresji, a przy tym nie popaść w prostacki banał.

Arca - Arca

T E K S T : M AT E U S Z

T E K S T : M AT E U S Z

6

P I O T R R I AB OW

Cztery lata minęły, odkąd postać Keleli wzbudziła zainteresowanie po wydaniu mixtape’u Cut 4 Me, dwa – odkąd spotęgowała rosnący apetyt epką Hallucinogen. Debiutancki album miał za zadanie ukazać pełny obraz artystki. W efekcie otrzymujemy rewelacyjnie wyważone 54 minuty zarówno bardzo klasycznego, jak i eksperymentalnego future R&B. Od tanecznych, chwytliwych utworów, które przywołują na myśl Janet Jackson, po emocjonalne ballady i przeplatające je miniaturowe kompozycje, które dają słuchaczowi odetchnąć i wprowadzają kolejne sekcje, dzieląc je na etapy: związku, zerwania, ponownego zejścia z partnerem. Pierwszy long-play Keleli to doskonała pozycja, która korzystając z dokonań poprzednich dekad, jednocześnie przesuwa granice gatunku.

Remo Drive - Greatest Hits

4

P I O T R R I AB OW

Trzeci album wenezuelskiego producenta już na samym początku zapowiada wielką zmianę. Otwierający go utwór Piel jest wręcz szokujący, nawet dla znających twórczość Alejandra Ghersiego, a to ze względu na wprowadzenie kluczowego dla tej płyty elementu – głosu Arci. Niepozbawiony niedoskonałości śpiew po hiszpańsku, na tle swoich mrocznych, połamanych beatów i sampli instrumentów klasycznych pozwolił na wprowadzenie do katalogu Arci nowego rodzaju wrażliwości, wręcz intymnej romantyczności. Arca jest bez wątpienia najlepszym z dotychczasowych wydawnictw Ghersiego. Artysta po raz pierwszy pozwala słuchaczowi aż tak bardzo zbliżyć się do siebie i spojrzeć wewnątrz skonstruowanego samodzielnie świata.

Kelela - Take Me Apart

2

T E K S T : M AC I E J

8

KIERKLA

Ostatnio w internecie krąży mem „best times to listen to album”. Faktycznie Greatest Hits jest idealnym soundtrackiem do obrzucania jajkami domu swojej byłej. Jednocześnie mimo tego, że ukazał się w marcu, to chyba najbardziej wakacyjny album tego roku, który przywodzi na myśl długie patrzenie na zachodzące słońce. Chłopaki przygotowali wspaniałą mieszankę indie rocka i emo. Czuć też klimat grunge’owych nagrań, a nawet hardcore’u czy shoegaze’u. W Strawberita lekki klimat zostaje zastąpiony bujającym basem, Summertime miejscami przypomina American Football, pojawiają się indie-bangery jak Hunting for Sport. Remo Drive uwielbiają chwytliwe refreny i niebanalne mostki – chwała im za to, bo każdy kawałek z płyty mógłby być singlem.

10

styczeń-luty 2018


/ historia w teatrze moja indolencja w grudniu mnie wyprzedziła

Dyskusja o historii już dawno wyszła poza mury uniwersytetów. Pamięć jest na ustach wszystkich – polityków, dziennikarzy i szarych obywateli. Odmieniono już ją przez wszystkie przypadki. Jak z opowieścią o przeszłości poradził sobie teatr? T E K S T:

e dy ta z i e l i ń s k a

istoria zawsze ma swoich twórców i świadków. Teatr z kolei stoi przed poważnym dylematem, o czym właściwie powinien opowiadać. Może pójść drogą tzw. teatru dokumentalnego, adaptującego scenariusze, które jako materiał źródłowy wykorzystują prawdziwe dokumenty – wywiady, gazety, świadectwa, biografie. Jest jeszcze drugi sposób mówienia o minionym, wykorzystujący wydarzenia z przeszłości jako pretekst do opowieści o człowieku. W Polsce jednak z historią najlepiej rozlicza się wokół teatru, a nie na samej scenie.

H

Teatr non-fiction Jeśli spojrzeć na mijający rok, wśród premier teatralnych znalazło się wiele spektakli, które chociaż nie rozliczają nas z przeszłością, wskazują, że nie pozostaje ona bez echa w teraźniejszości. Opowieść o Jacku Kuroniu w Teatrze Powszechnym, dzienniki Białoszewskiego w Dramatycznym, życie Krzysztofa Komedy w Teatrze Nowym w Łodzi czy musical o Karolu Wojtyle. Kilka lat temu szerokim echem odbił się spektakl Krystyny Jandy na podstawie autobiografii Danuty Wałęsowej. W niemal każdym z tych spektakli wykorzystywane są media wizualne: filmy, autentyczne fotografie, nagrania audio. Takie rozwiązania stosuje się nie tylko ze względu na walory estetyczne – nowe media bardzo często wprowadzają kontekst współczesnych realiów. Skąd ta pogoń za dokumentalnością? Teoretyk teatru, Grzegorz Niziołek, mówi w wywiadzie do miesięcznika „Znak”: Niemal każdy teatr w Polsce czuje się teatrem narodowym. Oznacza to, że poczuwa się do obowiązku budowania ogólnego przekazu dotyczącego wspólnoty. Nawet częściowe doświadczenia stają się metaforą czegoś większego. Zostają automatycznie powiązane z szerszym horyzontem rzeczywistości. Polska scena jest mocno zakorzeniona w tradycji przednowoczesnej. Nasz teatr, podobnie zresztą jak czeski czy rosyjski, wykazuje bardzo silne związki z kulturą mieszczańską. Nastawio-

36-37

ny jest głównie na zaspokojenie estetycznych i emocjonalnych wymogów widza spragnionego kulturalnej oraz intelektualnej rozrywki. I w przeciwieństwie do niemieckiego czy amerykańskiego niechętnie angażuje się w sprawy społeczne w sposób bezpośredni. Niziołek zauważa: Teatr jest przestrzenią lękową – omija pewne obszary albo dotyka ich w sposób zawoalowany. Budzi emocje, ale nie pozwala artykułować, o co naprawdę chodzi w przedstawieniu, co jest jego właściwym tematem. Idealnie byłoby, gdyby teatr dokumentalny zapraszał publiczność do dyskusji tak, jak dzieje się to na zachodnich scenach. Gdyby czerpał z faktycznego materiału źródłowego, aby tworzyć swoje dzieła i opowiadać angażujące historie w bezpośredniej rozmowie z naszą obecną rzeczywistością. Z definicji jego zadaniem jest trzymanie lustra przed twarzą społeczeństwa, które odnajduje więzi z konkretnymi wspólnotami i historiami. Tymczasem mimo swej niefikcjonalności wciąż jakby nie miał odwagi rozliczyć się z przeszłością. Polityka czy historia umyka scenie nawet w dokumencie. Sztuka znowu zostaje sam na sam z bohaterem.

Historia opowiedziana przy okazji Pamięć indywidualna w teatrze jest czymś w rodzaju zabawki – interesujący, koniecznie bardzo młody bohater, outsider, osadzony w trudnej, ale ciekawej epoce staje się świetnym pretekstem do stworzenia zgrabnej opowieści. Historia może niekoniecznie łamie stereotypy lub przepracowuje wydarzenia, ale na pewno pielęgnuje nostalgiczny rys i wzmaga tęsknotę. W tych spektaklach obecny jest sentyment, pewien rodzaj melancholii, który każe twórcom odnajdywać w nawet najczarniejszej historii jakieś przebłyski dobra. Tęsknota za beztroską młodością okazuje się silniejsza niż resentymenty. Świetnym przykładem tego rodzaju pamięci są chociażby teatralne adaptacje powieści Kazimierza Brandysa Pożegnania i Antoniego Libe-

fot. Krzysztof Bieliński/ archiwum artystyczne Teatru Narodowego

Jak pamięta teatr? ry Madame. O ile literackie pierwowzory rozliczają się z przeszłością, o tyle wersje teatralne przepracowują już tylko pamięć o niej. Świat nieestetycznej, smutnej i jednoznacznie złej, wedle słów bohaterów, Polski Ludowej jest wypełniony muzyką, tańcem, sztuką. W dodatku bohaterowie nie są oderwani od współczesności – świetnie się ubierają i podążają za trendami w każdej dziedzinie. Orientują się w najnowszych modach literackich i muzycznych, wiedzą, co nowego w sztuce piszczy, mówią i czytają w językach obcych. A ich pamięć jest wybiórcza. Istnieją bowiem dwa rodzaje wspomnień: potrzebne i przyjemne. Trudno na pierwszy rzut oka stwierdzić, które są potrzebne. Ale łatwo wyciągnąć z archiwum pamięci to, co obiektywne, nieważne – radosny taniec dwudziestolatka, przyjazd ulubionego malarza do Polski, nocleg w domu ekscentrycznej gospodyni, szpiegowanie nauczycielki francuskiego. Wspomnienia, które niegdyś stanowiły jądro rzeczywistości, dzisiaj są jedynie średnio interesującą opowieścią. Znacznie atrakcyjniejsze wydaje się wyciąganie z przeszłości tego, co było jedynie tłem historii. Przedmioty mają krótką pamięć – nie pamiętają epok, do których należały. Z perspektywy współczesności są jedynie atrakcyjnym gadżetem z przeszłości.

Poza teatrem O przeszłości wciąż najchętniej dyskutuje się poza teatrem. Scena przemawia w sposób zawoalowany i niechętnie wprost przyznaje się do rozliczeń. W Polsce wciąż mamy potrzebę wyodrębnienia teatru jako medium osobnego. Nie chcę się zagalopować, ale za tym kryje się chęć obrony polskiej inności wobec zagrażającego nam imperializmu kulturowego – mówi Niziołek. Teatr, choć niewątpliwie prowokuje debatę, wciąż nie bierze za nią pełnej odpowiedzialności, jak zwraca uwagę teoretyk w swojej książce Polski teatr zagłady. Opisuje w niej fenomen spektaklu Nasza klasa, w którym scena przejęła język już przygotowany przez trwającą od lat


recenzje /

publiczną debatę. Znane fakty uległy w niej uwzniośleniu i estetyzacji, dając wrażenie, że już uporaliśmy się z problemem, że żałoba została odbyta, krzywdy naprawione, a wspólnota – odbudowana. Tymczasem do mitycznej wspólnoty sprzed tragedii narodowych nie ma już powrotu. Teatr wciąż nie wypracował własnego języka, który pozwoliłby na mówienie o trudnej historii Polski. Scena najczęściej wykorzystuje do rozliczeń warunki stworzone wcześniej przez wydarzenia sfery publicznej. Od tej reguły są oczywiście wyjątki, takie jak spektakl Umarła klasa Kantora sprzed ponad 40 lat czy Akropolis Grotowskiego. Przedstawienia historyczne głównie jednak kierują się strategią reprezentacji. Wciąż brak nowych głosów w debacie o historii. Trudno powiedzieć, skąd bierze się ten opór polskiego teatru, mającego przecież predyspozycje do stworzenia nowej jakości w sztuce. Pytanie, czy ta blokada nie istnieje w widowni, wciąż nieprzygotowanej na wypracowanie nowych sposobów patrzenia na historię.

Niemożliwe wspomnienie Przed laty kwestią obcowania z przeszłością zajął się Samuel Beckett. Jego Ostatnia taśma jest odczytywana jako dramat poświęcony kwestii pamięci. Pisarz próbował dotknąć tego fenomenu i odgadnąć, według jakich mechanizmów wspomnienia żyją w człowieku. Krapp, (główny bohater), w adaptacji Antoniego Libery przygotowanej dla Teatru Telewizji grany przez Tadeusza Łomnickiego, to samotny starszy człowiek, który od kilkudziesięciu lat nagrywa swoje refleksje na magnetofonową taśmę. Fabuła, ruchy sceniczne, rekwizytorium – wszystko to zostało u Libery ograniczone do minimum. Podstarzały bohater przez cały spektakl właściwie tylko odsłuchuje taśmy magnetofonowe, na których przez całe życie zapisywał swoje wspomnienia. Minęło tyle czasu, że nagrania jemu samemu mówią już niewiele, mimo że proces archiwizacji wspomnień był na tyle czasochłonny, że zastąpił realne życie. Beckett, Łomnicki i Libera w Ostatniej taśmie pozwalają doświadczyć fundamentalnej prawdy dotyczącej pamięci w teatrze i pamięci

w ogóle. Ale co pozostaje z ich opiniotwórczych wypowiedzi po latach? Ich monologi giną pośród atrakcyjniejszych rekwizytów historii. Krapp nie mówi przecież o przeszłości we własnej osobie. Przemawia za niego przedmiot – to on reprezentuje przeszłość. Pamięć indywidualną w teatrze przerobić jest bardzo łatwo. Ze wspomnienia nie ocala się zbyt wiele, istota ginie i pozostają tylko jakieś migawki przeszłości. Bo przedmioty mają krótką pamięć, ale w ostateczny rozrachunku łatwiej je ocalić od zapomnienia i stają się świadectwem życia, jedyną rzeczywistością przeszłości dostępną człowiekowi. Przeszłością nie możemy dowolnie rozporządzać, chociaż indywidualnie nie jesteśmy za nią odpowiedzialni. Jej przepracowanie i oczyszczenie wciąż jest dla sztuki czymś nowym. Twórcy ciągle stoją przed wyzwaniem, jak opowiadać o bolesnej przeszłości. Łatwo zaadaptować wspomnienia indywidualne, bo w nich materiałem zawsze jest człowiek z całą feerią emocji i przeżyć. Historia wspólnoty została ledwie tknięta. Żałoba w teatrze wciąż trwa i jeszcze długo pozostanie niezakończona. 0

Terror przez przypadek Co zrobić, gdy zewnętrzny świat odrzuca i rozczarowuje, a zamknięcie się w anarchi-

rządkowują się nawet buntownicy z zasady odrzucający powszechne zwyczaje. Prze-

stycznej wspólnocie nie wystarcza, by wyrazić frustrację? Na to pytanie próbowała

stawianie kamery odbywa się jednak często i niepotrzebnie skupia na sobie uwagę

odpowiedzieć Dorris Lessing wydając w 1985 r. powieść pt. Dobra terrorystka. Obecnie

widza odwracając ją od akcji. Wrażenie chaosu wywołane nadmiarem przedmiotów

powraca ono w nowym spektaklu Teatru Studio.

i nieporządkiem eskaluje, by osiągnąć punkt kulminacyjny w scenie finałowej, w któ-

Reżyserka - Agnieszka Olsten - zabiera widzów do zrujnowanego domu zamieszki-

rej mieszkańcy squatu zabierają się do przygotowania zamachu terrorystycznego.

wanego przez grupę buntowników. Nie są to jednak, jak można byłoby przypuszczać,

Zachowują się wówczas jak gromadka dzieci organizujących urodzinowe przyjęcie.

ekscentrycy-wolnomyśliciele, ale ludzie całkowicie przeciętni. Jedyne, co ich wyróż-

Nikt nie pyta o sens. Przedsięwzięcie odbywa się w atmosferze radosnego uniesienia,

nia to decyzja, by wzgardzić społecznymi regułami i żyć ideą. Jaką? Właściwie nie

w którym wszyscy krzątają się i tłoczą wokół stołu usłanego kolorowymi kabelkami.

wiadomo. Padają komunały o walce z systemem i ratowaniu wielorybów. Jest popier-

W efekcie tych działań wybucha jedynie butelka coca-coli; rzecz mogąca wpraw-

sie Marksa oraz zasada odrywania od ubrań wszystkich metek. Nie ma za to spójnej

dzie uchodzić za symbol kapitalistycznej konsumpcji, ale jednocześnie błaha i równie

opowieści o celach wspólnoty. Co gorsza, życie w niej nie daje członkom wsparcia

banalna jak hasła głoszone przez mieszkańców squatu. Ta scena mogłaby stanowić

i ukojenia, a jedynie budzi trudne emocje.

metaforyczne podsumowanie całego przedstawienia, w którym treść gubi się wśród

Mary (Dominika Biernat) i jej narzeczony Reggy (Bartosz Porczyk) – typowi przed-

słów, rekwizytów i zbędnych rozwiązań, ostatecznie zostając bez puenty. Z tego

stawiciele klasy średniej, którzy z ciekawości postanawiają dołączyć do grupy, nie-

względu spektakl (mający skądinąd udane, zabawne momenty) ostatecznie nie otwie-

ustannie doświadczają mieszanki ekscytacji, zażenowania i pogardy. Aspirujący do roli

ra przestrzeni do refleksji nad tematami, które porusza.

Karolina Mazurek

lidera Jasper (Krzysztof Zarzecki) złości się na wszystkich. Alice (Agnieszka Kwietniewska) – główna bohaterka powieści, na której oparty jest spektakl – poświęca się wykonując niemal wszystkie domowe prace, lecz zamiast wdzięczności doznaje lekceważenia. Problem wzajemnego niezrozumienia najsilniej ujawnia się w rozmowie Alice z Matką. Scena bolesnej konfrontacji dwóch bliskich sobie kobiet jest najbardziej poruszającą w całym spektaklu. Wszystko dzięki Dominice Ostałowskiej, która w roli Matki wyróżnia się na tle pozostałych aktorów swoją naturalnością i bezpretensjonalnością.

fot. Krzysztof Bieliński

Oprócz relacji między postaciami w przedstawieniu Agnieszki Olsten ważny jest stosunek mieszkańców squatu do przedmiotów. Scenę opanowuje natłok rzeczy, które, używane przez chwilę, piętrzą się później w nieładzie. Scenografia sprawia wrażenie, jak gdyby bohaterowie wzięli sobie za cel zapalczywy konsumpcjonizm, a nie jego zwalczanie. Momentami na scenie panuje chaos wymykający się spod kontroli nawet twórcom spektaklu. Widać to szczególnie wówczas, gdy aktorzy ustawiają kamerę (rejestrowany przez nią obraz wyświetlany jest na dwóch rzutnikach). Rozwiązanie pozwalające pokazać to, co w innym wypadku byłoby niedostrzegalne przynajmniej dla części publiczności ma jednocześnie nawiązywać do kultury selfie, której podpo-

Dobra terrorystka re ż . A g n i e s zk a O ls te n

Tea tr Studi o

ocena:

88877 styczeń-luty 2018


/ recenzje

fot. Magda Hueckel

(Nie)pozorni moraliści

Jestem aktorem: chodzę do teatru, gram swoje role i wracam do domu. Kwestia wypowiedziana przez Hendrika Höfgena ma kluczowe znaczenie dla zrozumienia najnowszego Mefisto. Reżyserka Anna Błońska przybliża jeden z najważniejszych problemów, z którymi borykali i borykają się aktorzy. T E K S T:

D o m i n i k T r ac z

eżyserka spektaklu czerpie inspiracje ze sztuki pod tym samym tytułem, wystawianej w Teatrze Powszechnym ponad trzy dekady temu. Aktorzy jawnie odwołują się do poszczególnych scen z niej pochodzących. Sztuką tą jest adaptacja głośnej powieści Klausa Manna. Jej główny bohater – Hendrik Höfgen – jest prowincjonalnym aktorem, nieznanym szerszej publiczności. Chore ambicje i żądza sławy torują mu drogę na szczyt popularności, za co przyjdzie mu jednak zapłacić wysoką cenę. Musi bowiem zdradzić własny światopogląd, wyzbyć się wszelkich wartości moralnych. Hendrik, wbrew własnym przekonaniom, staje się częścią polityki faszystowskiej.

R

W poszukiwaniu realizmu Nowy Mefisto nie odtwarza historii bohatera sztuki. Wyłuskuje esencję tragizmu Hendrika i przekłada ją na doświadczenia współczesnych aktorów, którzy również muszą zmierzyć się z podobnymi rozterkami. Aktorów, którzy podczas spektaklu udają, że nimi nie są. Nie wcielają się bowiem w fikcyjnych bohaterów – na scenie występują pod swoimi prawdziwymi nazwiskami. Cała konwencja tej sztuki opiera się na jak największym łamaniu barier między sceną a widownią. Karolina Adamczyk nie obawia się zejść ze sceny, aby zadać pytanie publiczności, czy kołysać się nad głowami widzów na podwieszonej pod sufitem huśtawce. Dla całej obsady igrasz-

38-39

ką jest chodzenie po fotelach tuż obok twarzy zapatrzonej publiczności. Nawet obsługa świateł jest ustalana już w czasie trwania spektaklu. Arkadiusz Brykalski ze sceny woła do osób odpowiedzialnych za obsługę techniczną, aby zapaliły dane ref lektory. Prosi swojego scenicznego przyjaciela, Oskara Stoczyńskiego, by włączył, przesunął lub wyłączył wiatraki, a czasami to on sam je obsługuje. Gra aktorska jest tutaj na najwyższym poziomie – Grzegorz Artman swoim końcowym monologiem wzbudza w widzach nie tylko niepokój, strach, lecz także współczucie. Arkadiusz Brykalski wspaniale sprawdza się w roli zagubionego aktora, momentami mówiącego słowami Hendrika Höfgena, zapożyczonymi wprost z pierwszej wersji Mefisto, wystawianej w Powszechnym. Sztampowe dialogi i monologi występują tu epizodycznie, głównie po to, by przypomnieć lub powołać się na konkretną scenę z poprzedniego Mefisto, który jest podstawą do wszelkich ref leksji zawartych w tym spektaklu. Większość wypowiedzi jest swobodna, zdaje się być improwizacją aktorów. Anna Błońska nie obawia się wprowadzenia nagości i wulgaryzmów do Mefisto. Uproszczona scenografia sprowadza się do piwnicznego pomieszczenia, gdzie za dekorację służy jedynie surowy napis POLSK A. Stworzony ze stalowych rur, potęguje wrażenie osamotnienia aktorów. Artyzm jest pozorny i nastawiony wyłącznie na tani efekt, co sugeruje

nieustannie powtarzająca się melodia Offenbachowskiego kankana.

Grać czy nie grać? Spektakl jest gorzkim rachunkiem sumienia aktorów. W chwili gdy artyści uzmysławiają sobie, że biorą udział w czymś, co dzieje się wbrew nim, zawstydzeni proszą o wybaczenie widzów. Przepraszają również za granie w scenach pochodzących z zupełnie innego spektaklu, mianowicie z głośnej i kontrowersyjnej sztuki Olivera Frljića Klątwy. Trudno powiedzieć, czym właściwie jest ta prośba o wybaczenie – rzeczywistym przyznaniem się do klęski artystycznej czy grą pozorów. Hendrik Höfgen – człowiek, który był gotów porzucić własne przekonania dla sławy, pieniędzy i rozgłosu, jest w każdym z nich. Pośród pytań o sens sztuki kryje się także temat niezwykle aktualny i powszechny – Mefisto porusza wiele wątków politycznych. Wybory parlamentarne w Polsce są zestawione z wyborem Hitlera na kanclerza Rzeszy w 1933 r. Tak jak Hendrik – grając – wszczepiał w umysły społeczeństwa ideologię faszyzmu, tak też współcześni aktorzy przekazują widzom postawę i ideologię, jaka przyświeca partii rządzącej. Bohaterowie Mefisto wyrażają swoje niezadowolenie z oddziaływania polityki na teatr, lecz trudno stwierdzić, czy nie jest to czasem kolejna próba oszukania widza. W spektaklu tym nic nie jest przecież takie, jakie może się wpierw wydawać i ocena prawdziwości wypowiadanych w Mefisto kwestii należy do widza. 0


lifestyle /

Styl życia Polecamy: 40 w subiektywie Za puszczę naszą i waszą Aktywiści w ofensywie do nielegalnej wycinki

44 czarno na białym Święte miasto trzech religii

Migawki z Jerozolimy

54 Warszawa Kres koszmaru architekta

fot. Michał Tajchert

Nowe życie Placu Defilad

Papierowy świat I g n ac y K aw ec ki łyszeliście o powieściach antyutopijnych? Oczywiście! Kto nie słyszał o Roku 1984 Orwella, część z Was pewnie zna też Nowy wspaniały świat. Huxleya Często spotykam się z porównaniami tych dwóch książek – autorzy tych zestawień szukają bardziej prawdopodobnej wersji przyszłości. Czy będzie nam dane żyć w totalitarnym molochu, gdzie „Wielki Brat Patrzy”? A może poddamy się otępieniu w poszukiwaniu stabilnego szczęścia? 451 stopni Fahrenheita przedstawia zupełnie inną wizję. W Polsce ta książka nie jest równie znana jak pozostałe dwie. Orwellowski świat terroru i ciągłej inwigilacji był znacznie bliższy ludziom żyjącym pod sowiecką okupacją, gdyż przypominał im codzienne zmagania z chorym systemem. Część z Was zapewne głowi się nad celem tego nieco przydługiego wprowadzenia. Prawda jest taka, że żyjemy w czasach, w których można by uznać tekst Raya Bradbury’ego za proroczy. Nie wiecie, o czym mówię? Pozwólcie, że opowiem o tym, co wydarzyło się w USA. Bret Weinstein z dnia na dzień stał się prawie milionerem. Wydawałoby się, że to całkiem nieźle. Cóż, nie do końca – otrzymane przez niego pieniądze są zadośćuczynieniem za to, że uniwersytet, na którym wykładał, nie uchronił go przed… atakiem studen-

S

Czy będzie nam dane żyć w totalitarnym molochu, gdzie „Wielki Brat Patrzy”?

tów. W dniu promowania zachowań antyrasistowskich biali studenci i wykładowcy mieli opuścić teren uniwersytetu. Weinstein odmówił, argumentując, że takie działanie jest właśnie dyskryminacją na tle rasowym. Rozwścieczony tłum studentów zwyzywał profesora biologii od rasistów, po czym przejął kontrolę nad biblioteką, żądając zwolnienia wykładowcy, na co rektor końcowo przystał. Z kolei w Kanadzie profesor Jordan Peterson, wykładowca psychologii na Uniwersytecie Toronto i Harvardzie, został ukarany za to, że wyraził swoje zdanie na temat prawa karzącego za użycie niewłaściwego zaimka wobec osób transpłciowych i nieidentyfikujących się z żadną płcią w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Natomiast asystentka na Uniwersytecie Wilfrid Laurier, która pokazała jeden z wykładów Petersona podczas zajęć o podobnej tematyce, została postawiona przed trzyosobowym trybunałem swoich zwierzchników. Grupy aktywistów blokują ponadto uniwersytety, na których mają występować kontrowersyjni mówcy – tacy jak Ben Shapiro czy James Comey. Czytając takie doniesienia, zaczynam się bać o wolność słowa. Na szczęście szybko przypominam sobie, że żyję w Polsce – a tutaj nasze problemy są trochę bardziej przyziemne i obracają się wokół broszek i atlasów kotów. 0

styczeń-luty 2018


/ aktywiści z Puszczy Białowieskiej Pewnie zasmieszkujesz z tego w belce, a ja tylko żartowałem

Za puszczę naszą i waszą Niedaleko Białowieży, w Pogorzelcach, ponad pół roku temu powstał Obóz dla Puszczy gromadzący osoby przeciwne jej wycince. Aktywiści, w mediach najczęściej przedstawiani z perspektywy brawurowych blokad, opowiadają, jak naprawdę wygląda życie w obozie i cięcia w Puszczy Białowieskiej. T e k s t:

A L E K S A N D R A C Z E RWO N K A

o jest naprawdę przerażające. Maszyna zostawia po sobie ogromne koleiny, zamiast leśnej ściółki – głębokie, poryte błoto. Droga zabudowana jest z dwóch stron pniami ściętych drzew, które tworzą ściany tak wysokie, że przez nie ledwo co widać. Są tam po prostu zręby, totalna pustka i bałagan – opowiada Kalina. W listopadzie, kiedy odwiedziła Obóz dla Puszczy, na własne oczy zobaczyła miejsca wycinek. Było to miesiąc po rozpoczęciu przez nią studiów etnologicznych na Uniwersytecie Warszawskim. Sprawą wycinki zaczęła interesować się kilka miesięcy wcześniej i długo nie potrafiła wyrobić sobie własnego zdania. Postanowiła pojechać do obozu. Do Pogorzelec, gdzie mieszkają aktywiści, wybrał się również Michał. W przeciwieństwie do Kaliny nie pojechał, żeby się upewnić. Studiowałem biologię i robię z niej doktorat, więc jestem osobą, która zna wartość przyrodniczą puszczy. Byłem w Białowieży i badałem przeróżne procesy, które tam zachodzą i byłoby to zupełnie nie w porządku, że kiedy dzieje się coś takiego, ja nic z tym nie robię – opowiada. Do obozu przyjechał w sierpniu i wracał jeszcze trzy razy. Oprócz tego działa w Warszawie, organizując między innymi spotkanie z aktywistami.

T

40-41

z dj ę c i a :

M AŁ G O R Z ATA K L E M E N S

Pojawiła się na nich również Kinga, stała bywalczyni Obozu dla Puszczy, a od niedawna również jego mieszkanka. Od czerwca, kiedy pierwszy raz trafiłam do obozu, moje życie wyglądało tak, że kiedy miałam jakąś pracę, gdzieś musiałam być o konkretnej porze, to byłam, a kiedy miałam wolne, jechałam do obozu. Porzuciłam mieszkanie, które wynajmowałam i teraz jestem w puszczy na stałe, czyli do kiedy jest potrzeba – mówi Kinga. Na co dzień zajmuje się szkoleniami antydyskryminacyjnymi, dzięki czemu może dowolnie zarządzać swoim czasem. A teraz chce go całkowicie poświęcić Puszczy Białowieskiej.

Stosy drewna Wszystko zaczęło się w 2015 r. od aneksu do Planu urządzenia lasu w nadleśnictwie Białowieża – wspomina Michał. Taki dokument sporządzany jest na dziesięć lat dla każdego nadleśnictwa i określa m.in. ilość drewna, która może zostać pozyskana. Aneks wprowadzony w 2015 r. zwiększał właśnie ten limit. Powstała koalicja organizacji pozarządowych na rzecz ochrony puszczy. Już wtedy w kręgu osób zaangażowanych zastanawiano się, co jeśli te apele, protesty, skargi do Komisji Europejskiej nic nie dadzą.

Rozważano scenariusz podobny do tego z Doliny Rospudy, czyli organizowanie blokad. Punktem zapalnym stało się wprowadzenie w maju 2017 r. do puszczy ciężkiego sprzętu, który radykalnie zwiększył rozmiar prowadzonych wycinek. W zeszłym roku w puszczy nie pracowały harwestery. Cały obóz tak naprawdę powstał w odpowiedzi na ich wprowadzenie – tłumaczy Michał. Uważa, że ta reakcja była uzasadniona. To wielkie maszyny – mówi. Takie kombajny do lasu. Każdy z nich jest w stanie wyciąć do 200–300 drzew dziennie. Harwestery są groźne dla puszczy również z innego powodu. Przez swoje gabaryty całkowicie niszczą leśne podłoże, co sprawia, że naturalna regeneracja lasu jest praktycznie niemożliwa. Na miejscu jest rozjeżdżona leśna droga, a powstałe koleiny, jeśli jest mokro, sięgają prawie do pasa. Najbardziej sugestywne są chyba jednak ilości drewna. W życiu nie widziałem tak wysokich stosów. To chyba najbardziej działa na wyobraźnię – opowiada Michał. Przerywa, żeby znaleźć zdjęcie zrębu. Pokazuje na nim stertę drewna, przy której stoi kilkanaście osób. Na podstawie wzrostu ludzi na fotografii próbuje oszacować wysokość stosu – wysoki na pięć metrów, a takich stosów jest po


aktywiści z Puszczy Białowieskiej /

kilka. A pod nim stoją obozowicze, wszyscy, którzy byli w sierpniu. Oburzona rozmiarami wycinki jest również Kinga. Wiem, w jakim tempie harwestery wycinają drzewa. A przecież Komisja Europejska, która mogłaby je powstrzymać, ma swoje procedury, na które potrzebuje czasu. Jeżeli nikt nie zareaguje, nikt z tym nic nie zrobi teraz, to po prostu puszcza zniknie – mówi Kinga. Wyobrażam sobie, że jakby nas tam nie było przez te pół roku, to te wycinki byłyby o wiele, wiele większe. A i tak wygląda to teraz przerażająco. Jest też dla nas ważne, żeby świat cały czas o tym słyszał. Główną funkcją, jaką spełnia obóz, jest nagłaśnianie wycinki puszczy i dokumentowanie jej nielegalności. Aktywiści, w mediach pokazywani zazwyczaj z perspektywy blokad, tak naprawdę najwięcej czasu poświęcają na patrolowanie lasu. W lecie, kiedy dni były długie, wychodziło się wcześnie rano, kiedy maszyny mogły zaczynać pracę – opowiada Michał. – Patrole sprawdzają, gdzie prowadzone są wycinki, czy wyjechał ciężki sprzęt. Kiedy już nie pracują harwestery, można pójść na patrol dokumentacyjny i zmierzyć obszar wycinki. Dokumentacja, którą robimy, to jest po prostu materiał dowodowy w tej sprawie i to jest ważne. Członkowie obozu liczą także słoje ściętych drzew, dzięki czemu mogą oszacować wiek roślin. Jest to jedna z ważniejszych kwestii prawnych, ponieważ na ścinanie ponadstuletnich drzew są nałożone dodatkowe ograniczenia. Ze względu bezpieczeństwa mogą być wycinane, ale absolutnie nie mogą być wywożone z lasu – mówi Kinga. Z ustaleń aktywistów wynika, że są. W patrolach uczestniczą prawie wszyscy, którzy odwiedzają obóz. Dla Kaliny były one szczególnie ważne. Podczas pobytu tam złożyłam sobie w głowie pełniejszy obraz tej sytuacji. Czas spędzony w obozie jest bardzo potrzebny i wzbogacający – przekonuje dziewczyna.

Pospolite ruszenie Kalina zachwyciła się obozem również z innego powodu. Decyzje podejmuje się wspólnie i to jest ogromny triumf demokracji. To było naprawdę piękne przeżycie. Chociaż Obóz dla Puszczy istnieje już ponad pół roku, wciąż za-

chował swoją pierwotną formę. Nie jest ani stowarzyszeniem, ani organizacją, lecz grupą ludzi, do których może dołączyć każdy. To taki ruch społeczny, pospolite ruszenie. Organizacja wewnątrz jest bardzo niehierarchiczna. Osoby, które przyjeżdżają do obozu, po prostu są tym obozem – mówi Michał. Decyzje zazwyczaj podejmuje się wieczorami podczas zebrań całej społeczności, na których osoby uczestniczące w patrolach opowiadają o tym, co zobaczyły. Jeśli były jakieś blokady, interwencje, wydarzenia, którymi warto podzielić się z innymi i ocenić, to to właśnie robimy – opowiada Kinga. Jeżeli w ciągu dnia odkryjemy w lesie jakieś działania, które są w naszej opinii nielegalne, to podejmujemy decyzję o akcji bezpośredniej lub w wersji minimum, robimy dokumentację, fotografujemy lub nagrywamy.

Dla niektórych funkcjonowanie w obozie może być trudne. Całe dnie zapełnione są patrolami, a trzeba też dbać o porządek i gotować. Obóz to przede wszystkim mnóstwo pracy, tu zawsze jest dużo do zrobienia. To nie tylko miła atmosfera wśród ludzi. Jeśli ktoś przyjeżdża do obozu, to się angażuje. Moim zdaniem nie można przedawkowywać takiego działania, bo to jest męczące – uważa Michał. Po dłuższym okresie osobom odwiedzającym obóz może przeszkadzać także wszechobecny kolektywizm. Wspólne są posiłki, obowiązki, a od kiedy na jesień aktywiści przenieśli się pod dach – także przestrzeń. Kinga, która na stałe mieszka w Teremiskach, gdzie teraz stacjonuje obóz, mówi: Poszczęściło mi się, że mam takie łóżko, do którego wracam

i zazwyczaj jest wolne. Jest duża rotacja i sporo osób przyjeżdża, więc z miejscami do spania bywa różnie. Na szczęście wszyscy staramy się, by osoby będące tu na dłużej miały komfort w postaci własnego materaca.

Nie czas żałować róż Ciągła wymiana ludzi jest w obozie na porządku dziennym. Za każdym razem spotyka się jakieś nowe osoby i zawsze znajdzie się kogoś, kto jest tam pierwszy raz – mówi Kalina. Według Michała przez obóz przewinęło się od maja około sześćset osób. W lecie było mnóstwo studentów, bo po prostu mogli być. Są osoby z całej Polski, ale i z zagranicy. Zaczynając od biologów, jak ja, czy ludzi bardziej profesjonalnie związanych z przyrodą, do osób, które wykonują wszystkie możliwe zawody świata. Jest może kilka osób, które są bardzo zaangażowane od początku, ale większość nie ma takich możliwości – kontynuuje Michał. Jedną z osób, które faktycznie mogły poświęcić się obozowi, jest Kinga. Wykonywanie wolnego zawodu pozwoliło jej przenieść się do Teremisek. Każdy przyjeżdża ze swoim zasobem – ja, mój intelekt, moje ręce, jak mam samochód, to samochód, rower, pies. Jeżeli jesteś w obozie, to i tak poświęcasz bardzo dużo swojego czasu prywatnego, wchodzisz w konflikt z prawem, zostawiasz na chwilę swoją rodzinę, pracę – opowiada Kinga. Michał opisuje to tak: Są ludzie, którzy mimo pracy na etacie biorą wolne, żeby działać. Kilka osób z tego powodu całkowicie zmieniło swój sposób życia, żeby się do obozu dostosować. Niektórzy nawet są w stanie zrezygnować z pracy. Jak się tam przyjedzie i wkręci, to człowiek wraca. To jest związane nie tylko z samą puszczą, lecz także z atmosferą i ludźmi. Tak było w przypadku Kaliny. Uważa, że nie była dość odważna, żeby pojechać do obozu sama, jednak kiedy znalazła towarzyszkę, wsiadły do autobusu z dnia na dzień. W piątek ustaliłyśmy, a w sobotę pojechałyśmy. Miałyśmy zostać do poniedziałku, ale życie i działalność tam były tak absorbujące, że zostałam do czwartku. 1

styczeń-luty 2018


/ aktywiści w Puszczy Białowieskiej

Kalina sądzi, że nie ona jedyna wybrała się do obozu z ciekawości. Każdy przyjechał tam z trochę inną historią i innymi oczekiwaniami, innym pomysłem, co by tu zrobić – mówi dziewczyna. Michał uważa, że warto przyjechać, aby skonfrontować rzeczywistość ze swoimi uprzedzeniami. Niektórzy rzucają pracę, wprowadzają się do obozu, ale to nie znaczy, że są szaleni. Byłabyś zdziwiona, ilu tam jest normalnych ludzi. Zresztą tacy porywczy czy agresywni ludzie nawet nie są obozowi potrzebni. Nie przydadzą się na patrolach, a ich obecność na blokadach mogłaby być zwyczajnie niebezpieczna. Ja sam się trochę bałem, że jak przyjadę, to poza mną będą tam sami weganie – opowiada Michał. Jednak różnice światopoglądowe nie wydają się dla mieszkańców obozu przeszkodą we wspólnym działaniu. Czasem rozmawiamy o polityce, ale wśród ludzi jest duża świadomość tego, że się różnimy, więc przykładamy wagę do tego, aby się wzajemnie szanować. O relacje w obozie warto dbać, bo spędzamy razem dużo czasu, chodzimy wspólnie na akcje i patrole – mówi Kinga.

Nie wywołuj wilka Zaufanie wśród obozowiczów jest ważne szczególnie wtedy, kiedy decydują oni o rozpoczęciu blokady. Zawsze dotyczy to ciężkiego sprzętu, przede wszystkim harwesterów, a czasem ciężarówek mających nielegalnie wywieźć drewno z lasu. Blokady odbywają się jedynie tam, gdzie wycinka jest łamaniem prawa: w drzewo-

42-43

stanach stuletnich, na siedliskach pewnych gatunków czy w niektórych typach lasu – mówi Michał. Decyzję podejmuje grupa akcyjna, a pozostałe osoby są informowane w ostatniej chwili. Nie chcemy, żeby to gdziekolwiek wyciekło.

W mediach to wygląda bardzo brawurowo, ale trzeba pamiętać, że blokada to przede wszystkim dużo siedzenia i czekania. Jeśli Straż Leśna będzie o tym wiedziała wcześniej, to się zjawi – tłumaczy Kinga. Zazwyczaj maszyny są pilnowane i aktywiści nie mogą się do nich przypiąć od razu. Dlatego opracowują strategie. W nocy poszliśmy do lasu w miejsce, o którym wiedzieliśmy, że maszyny tam przyjadą. Byliśmy schowani w krzakach i zamaskowani. Czekaliśmy na dobry moment, żeby mimo tego, że maszyny były obstawione strażnikami, po prostu do nich podbiec. Przypinał się ten, kogo nie złapał strażnik – opowiada Kinga. Każda osoba, która bierze udział w blokadzie, przechodzi wcześniej szkolenie bezpośredniej akcji bez użycia przemocy. Stawiamy tylko bierny opór. Trzeba się liczyć z tym, że jeśli zostanie się złapanym i wyproszonym, to nie można stawiać żadnego oporu czynnego, czyli dajemy się wyprowadzić – mówi Kinga. Na pewno łatwiej byłoby wysa-

dzić harwestera, ale nie robimy tego, bo jest to pokojowy protest – tłumaczy Michał. Osoby, którym uda się przypiąć do maszyn, chcą tam pozostać jak najdłużej. Ich kalkulacja jest prosta – kiedy maszyna jest zablokowana, nie pracuje, więc nie dochodzi do wycinki. W mediach to wygląda bardzo brawurowo, ale trzeba pamiętać, że blokada to przede wszystkim dużo siedzenia i czekania, czyli właśnie blokowania – robimy to własnymi ciałami. Blokowanie polega na tym, że maszyna nie może ruszyć, więc my też nie – opowiada Michał. W praktyce najdłużej, bo aż dwa tygodnie, trwała blokada wywozu drewna na Wilczej Trybie. Aktywiści i aktywistki zmieniali się, dopóki łańcuchy, którymi byli przypięci, nie zostały rozcięte przez Staż Leśną. W opóźnieniu tego miały pomóc używane przez obozowiczów rury. Bez nich bylibyśmy wyniesieni od razu. To jest taka metalowa rura, w której środku jest wspawany metalowy pręt. My mamy na nadgarstkach łańcuchy, do nich przyczepione karabińczyki na krótkim łańcuszku. Karabińczyk jesteśmy w stanie otworzyć dłonią i przypiąć się do prętu w środku rury, a z drugiej strony druga osoba. Zanim się wepniemy, przekładamy tę rurę przez jakiś element maszyny tak, żeby nas nie mogli przeciągnąć. Nikt poza mną nie jest w stanie odpiąć karabińczyka – opowiada Kinga. Dodaje, że wcześniej zamiast łańcuszków używali linek. Czasem rozmontowujący blokady strażnicy potrafili włożyć do środka rury nożyk i przeciąć linkę, jednak Kinga najgorzej wspomina co innego. Mimo że wie-


aktywiści w Puszczy Białowieskiej /

dzieli, jak to jest skonstruowane, i że nie ma sensu mnie szarpać, bo po prostu to wyrwie mi nadgarstek, szarpali z całych sił. To było okropnie bolesne. W takich sytuacjach, mimo że protest ma być pokojowy, krzyczysz, bo jesteś w totalnym bólu. Zdarzyło mi się dwa razy, że te linki, którymi akurat wtedy byłam przywiązana, zsunęły mi się przez nadgarstek. Tylko że za pierwszym razem trwało to półtorej godziny – opowiada. Kiedy Kalina była w obozie, nie uczestniczyła w żadnej blokadzie. To jest coś, w co nie każdy jest w stanie się zaangażować, coś już bardzo odważnego. Bardzo ciężkie fizycznie i psychicznie doświadczenie. W tym momencie nie mam na tyle odwagi – uważa. Wiąże się to również z konsekwencjami prawnymi. Aktywiści bowiem blokują coś, co samo w sobie jest nielegalne, często przebywają na terenie, na którym obowiązuje zakaz wstępu. Kinga podkreśla, że spotkała wiele osób, które nie były gotowe na działanie na granicy prawa, ale chciały pomóc w inny sposób. Ludzie, którzy przyjeżdżają do obozu, powinni chcieć pomóc w jakikolwiek sposób. Często rzucanie się na harwestera nie jest priorytetem – opowiada Michał. Istotnym aspektem działalności obozu są również akcje w mieście. Biolog wspomina, jak 9 listopada obozowicze protestowali w siedzibie Generalnej Dyrekcji Lasów Państwowych. To trochę smutne, że pół roku hardkorowego blokowania harwesterów w puszczy przechodzi właściwie bez echa, a wystarczy zrobić spokojny, bar-

dziej symboliczny protest w Warszawie i nagle zjeżdżają się telewizje i wszystkie media o tym trąbią przez dwa tygodnie.

Im dalej w las W lipcu 2017 r. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nakazał Polsce natychmiastowe wstrzymanie wycinki w Puszczy Białowieskiej do czasu wydania wyroku w sprawie o jej domniemaną nielegalność. Cięcia trwały. W listopadzie 2017 r. wydane zostało orzeczenie, w myśl którego za każdy dzień kontynuowanej wycinki do czasu wydania wyroku Polska będzie musiała zapłacić karę 100 tysięcy euro. Wszyscy mają nadzieję, że teraz już nie będzie blokad – mówi Kalina. Kinga, która w dniu ogłoszenia była w obozie, wspomina, że już pierwszego dnia po orzeczeniu, podczas patrolowania lasu, aktywiści natknęli się na zestaw maszyn. Byliśmy gotowi z banerami, żeby to nagrać. Po naszej interwencji po kilku czy kilkunastu minutach odjechały. Tego samego dnia minister Szyszko i dyrektor Lasów Państwowych mieli konferencję, w trakcie której zarzekali się, że dzisiaj żaden harwester nie wyjechał do pracy – opowiada Kinga. Już się nie pojawiły, za to w puszczy tną teraz pilarze. Na początku ministerstwo i Lasy Państwowe uzasadniały wycinkę w Puszczy Białowieskiej ochroną drzew przed chrząszczem kornikiem drukarzem. Atakuje on osłabione świerki, jednak naukowcy wielokrotnie

zwracali uwagę, że wycinane są drzewa martwe (tzw. posusz jałowy) już dawno opuszczone przez owada. Pytanie jest o to, co my chcemy tam chronić. Bo jeśli świerki, to trzeba wyciąć jak najwięcej świerków zarażonych, a nie martwych i opuszczonych przez kornika, wtedy inne nie będą zamierały. Ale w tym momencie warto powiedzieć, dlaczego ta puszcza jest cenna. Nie dlatego, że jest w niej dużo świerków. Tylko dlatego, że od setek lat działają tam nieprzerwanie naturalne procesy – mówi Michał. Obecnie głównym argumentem za wycinkami jest bezpieczeństwo publiczne, a zręby ograniczają się do bardzo rozległych pasów otaczających drogi. Nawet jeśli takie cięcia są konieczne, martwe drewno, które po nich zostaje, nie może być usunięte. Powinno zostać w lesie, m.in. aby dostarczyć materii organicznej wielu zagrożonym grzybom, śluzowcom czy owadom, które potrafią rozwijać się jedynie na nim. Kinga mówi, że chociaż miała nadzieję na zakończenie blokad, być może konieczne będzie zwrócenie w taki sposób uwagi na nielegalny wywóz drewna, który cały czas się odbywa. Jesteśmy tutaj też po to, żeby nie czuli się bezkarni – tłumaczy. Nie planuje opuścić obozu. Na szczęście nie wytniemy całej puszczy, bo około 60 proc. jest po stronie białoruskiej – mówi Michał. Prawie całe terytorium Puszczy Białowieskiej znajdujące się poza granicami Polski jest objęte ochroną częściową, a aż 39 proc. ochroną ścisłą. 0

styczeń-luty 2018


/ Jerozolima w obiektywie Gdybym spała, to śniłyby mi się legitki

Święte miasto trzech religii Dwa światy – współczesny i starożytny. Trzy religie – chrześcijaństwo, judaizm i islam. Podobno nazwa miasta pochodzi od hebrajskiego „szalom”, czyli ‘pokój’. Jednak pokoju zawsze brakowało w murach Jerozolimy. T E K S T i f o t o g r a f i e :

M a r c i n C z a j kow s k i

zrael w rok po proklamacji niepodległości w 1948 r. uznał Jerozolimę za swoją stolicę. Później, w 1967 r., zostało to potwierdzone poprzez połączenie arabskiej części miasta z najbardziej zabytkową – żydowską. Większość państw nie podziela jednak tego stanowiska, a miasto cały czas jest jednym z najbardziej zapalnych miejsc na świecie. Już w dwa tygodnie po ustanowieniu Izraela w wyniku walk oddziały Jordanii zajęły Wschodnią Jerozolimę, wypędzając z niej bądź wtrącając do obozów wszystkich Żydów. Do 1949 r. toczyła się I wojna arabsko-żydowska, która zakończyła się podziałem miasta na część wschodnią – arabską, i zachodnią – żydowską. Podział ten przetrwał do wojny sześciodniowej w 1967 r., kiedy to wojska izraelskie odzyskały część wschodnią, doprowadzając do zjednoczenia Jerozolimy. Od tego czasu miasto jest siedzibą prezydenta, parlamentu, rządu i Sądu Najwyższego. Jednocześnie dokument uchwalony przez Kneset (izraelski parlament) w 1980 r. potwierdza, że znajdujące się w Jerozolimie miejsca świę-

I

44-45

te wszystkich religii są nietykalne, a Izrael zobowiązuje się zapewnić do nich swobodny dostęp. Mimo wcześniejszych napięć od tego czasu chrześcijanie, żydzi i muzułmanie starają się koegzystować w Jerozolimie. Dość powiedzieć, że klucz do Bazyliki Grobu Pańskiego, domniemanego miejsca śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, znajduje się w rękach muzułmańskiej rodziny. Adeeb Jawad Joudeh Al Husseini codziennie o czwartej rano otwiera kościół, a później zamyka go o 19. Mówi, że Bazylika jest dla niego drugim domem.

Podzielone miasto Z kolei historyk Raymond Cohen porównuje nastroje w Jerozolimie do wełnianego swetra – kiedy pociągniesz za nitkę, cały się rozpadnie. Nitkę pociągnął prezydent Donald Trump, ogłaszając 6 grudnia 2017 r. rozpoczęcie procedury przeniesienia ambasady amerykańskiej z Tel Awiwu do Jerozolimy, tym samym uznając ją za stolicę Izraela. Trzy dni później polskie MSZ wydało ostrzeżenie dla podróżujących do Ziemi

Świętej, odradzając zapuszczanie się w te rejony. Decyzja Trumpa doprowadziła do protestów Palestyńczyków w strefie Gazy i Ramalli oraz do zamieszek w samej Jerozolimie. Prezydent Palestyny, Mahmoud Abbas, stwierdził, że Trump swoja decyzją pogrzebał wszystkie dotychczasowe starania o pokój z Izraelem. Jednocześnie Benjamin Netanjahu, premier Izraela, określił ten ruch jako historyczny. Tego dnia na ulicach Jerozolimy wyczuć można było niepokój. Hamas (polityczno-militarna, fundamentalistyczna organizacja palestyńska) zapowiedział trzy dni gniewu oraz następującą po nich intifadę, czyli protest zbrojny. Pod Ścianą Płaczu można było zobaczyć równie dużo Żydów co żołnierzy izraelskiej armii w pełnym uzbrojeniu. Przede wszystkim jednak w zaułkach Starego Miasta spotkać można było pielgrzymów. Na mocy wypracowanego przez dekady kompromisu obok siebie spacerowali wyznawcy trzech wielkich religii. I dla nich wszystkich Jerozolima była czymś więcej niż punktem zapalnym na mapie Bliskiego Wschodu. 0


Jerozolima w obiektywie /

styczeń-luty 2018


/ Jerozolima w obiektywie

46-47


Jerozolima w obiektywie /

styczeń-luty 2018


/ psychologia sportu Cieszcie się póki możecie, został tylko jeden dzień

Psycholog potrzebny od zaraz Co sprawia, że mimo takich samych kompetencji jeden zawodnik jest mistrzem świata, a drugi zajmuje odległą od podium pozycję? Ułamkiem przewagi wydaje się wsparcie mentalne. Anna ślęzak

eszcze kilkadziesiąt lat temu sportowcy współpracowali wyłącznie ze swoim trenerem. Szkoleniowiec zajmował się nie tylko treningiem, lecz także wsparciem psychologicznym zawodników. Często łączył jednocześnie funkcję wychowawcy, drugiego ojca oraz przyjaciela. Angażował się zarówno w sferę fizyczną, jak i mentalną. Nie było to jednak wsparcie profesjonalne. Kompetencje ówczesnych trenerów w najmniejszym stopniu nie dorównywały kwalifikacjom psychologów sportu. W dzisiejszych czasach status zarówno sportowca, jak i sztabu szkoleniowego uległ zmianie. Zawodnicy popularnością dorównują gwiazdom rocka czy kina. Presja wyniku jest ogromna, a w puli wygranej leżą gigantyczne pieniądze. Za sukces odpowiada już nie tylko duet zawodnik – trener, lecz także fizjoterapeuci, statystycy, lekarze oraz asystenci trenera. Kolejne rekordy świata, jak np. te ustanowione przez Usaina Bolta, który bieg na 100 metrów ukończył w czasie 9,58 sek., a na 200 metrów w 19,19 sek. dowodzą, że sportowcy zbliżają się do granic swoich fizycznych możliwości. Legendarny sprinter Walerij Borzow stwierdził, że nikt nie odbierze Usainowi Boltowi rekordów świata. Dla porównania Rosjanin, który w barwach ZSRR zdobył dwa złote medale olimpijskie w Monachium w 1972, dystans 100 metrów przebiegł w czasie 10,24 sek., a 200 metrów – 20,00.

J

48-49 magiel

Grafika:

a l e k s a n d ra m o ra ń da

Różnica jest zatem kolosalna. Za rozwojem motorycznym sportowców musi nadążyć głowa. Zawodnicy coraz częściej korzystają ze wsparcia mentalnego, które pomaga im scalić to, co wypracowało ciało, z tym, co potrafi ich umysł.

Ryba psuje się od głowy W ostatnich latach zainteresowanie psychologią sportu wyraźnie wzrosło – zarówno w Polsce, jak i na świecie. Efekty współpracy psychologów z zawodnikami są rozpowszechniane przez samych sportowców oraz media. Świadczy to o zapotrzebowaniu na „pracę nad głową” oraz uświadamia, że współpraca z psychologiem przynosi korzyść. Stanowi to dodatkowe wyzwanie dla specjalistów, których działanie jest niemal na bieżąco śledzone, komentowane i oceniane. Wykonywane przez nich czynności są zgodne z najnowszą wiedzą psychologiczną oraz wymogami metodologicznymi obowiązującymi w psychologii jako dziedzinie nauki. Wielu kibiców zastanawia się nad tym, jak wygląda relacja sportowca z psychologiem. Joanna Kotek, psycholog sportu oraz doktorantka Instytutu Psychologii Stosowanej Uniwersytetu Jagiellońskiego, w rozmowie z maglem stwierdza: Pierwszą i najważniejszą rolą psychologa jest rola wspomagająca. Psycholog może spełniać funkcję osoby, która przeprowadza interwencję w momencie, kiedy zawodnik przeży-

wa jakiegoś rodzaju kryzys. Nie jest to idealny sposób pracy, ale zdarza się często. Wybitnym sportowcem, który głośno opowiadał o zaletach współpracy z psychologami, był Adam Małysz. Skoczek bardzo często mówił o tym, że słynną metodę koncentracji na najbliższym skoku zawdzięcza Blecharzowi oraz Żołądziowi, analitykom odpowiedzialnym za przygotowanie mentalne sportowca. Podobnie jak Małysz, współpracę z psychologiem wysoko ceniła Otylia Jędrzejczak, która wielokrotnie podkreślała, że psychika sportowca jest równie ważna jak jego „fizyka”, często bowiem to ona decyduje o wynikach. Wola walki, wiara w siebie, siła skupienia, odporność na ból, zmęczenie – tym wszystkim rządzi głowa.

Zespół wespół Polscy siatkarze, którzy w 2014 r. sięgnęli po złoty medal mistrzostw świata, także podkreślali, że swój sukces w równej mierze zawdzięczają zarówno wysokiej formie sportowej, jak i współpracy z Jakubem Bączkiem, psychologiem sportu. Zawodnicy zaznaczali, że dzięki pracy z Bączkiem nauczyli się panować nad emocjami w najważniejszych momentach meczów oraz koncentrować się – podobnie jak Małysz – przede wszystkim na najbliższej czynności. Metody współpracy specjalistów ze

fot. flickr.com / CC BY 2.0

T E K S T:


psychologia sportu /e

sportowcami dyscyplin indywidualnych i drużynowych wydają się podobne. Joanna Kotek zapytana o różnice w pracy terapeuty z jednostką a grupą wyjaśnia: Z zawodnikami sportów drużynowych dużo częściej pracuje się podczas warsztatów dla całego zespołu, które zwykle dotyczą komunikacji czy funkcjonowania w grupie. Sportowcy biorą też udział w konsultacjach indywidualnych. Wtedy wyglądają one bardzo podobnie i rodzaj uprawianej dyscypliny nie ma większego znaczenia. W przypadku sportów indywidualnych też mamy zespoły. Wówczas zawodnik musi współpracować z członkami sztabu medycznego oraz technicznego. W obu przypadkach problematyka i konkretne rozwiązania są dostosowywane do poszczególnych sportowców i niezależnie od uprawianej dyscypliny wiążą się z byciem częścią drużyny.

Krzywdzące przeświadczenia Współpracy psychologa ze sportowcem wciąż towarzyszy wiele stereotypów. Według Kotek w środowisku sportowym nadal panuje przekonanie, że praca z psychologiem jest oznaką słabości i nieumiejętności poradzenia sobie z samym sobą. Terapeutka stwierdza, że w skrajnych przypadkach pada nawet argument „nie jestem wariatem”. A przecież to podobna sytuacja jak praca z fizjoterapeutą czy trenerem motorycznym nad poprawą funkcjonowania organizmu. Jedno z krzywdzących przekonań dotyczy roli terapeuty, którą rozumie się jako chwilową, gdzie zadaniem specjalisty jest „ugaszenie pożaru”. Psycholog może interweniować w przypadku kryzysu, ale najefektywniejszą współpracą jest ta długofalowa, oparta na idei treningu mentalnego i systematycznego nabywania przez zawodnika takich umiejętności, jakie podniosą sposób wykonania treningu – dodaje Kotek. Zdania w tej kwestii są podzielone. Jedni sportowcy utrzymują, że nie potrzebują pomocy mentalnej, inni wręcz przeciwnie. Piotr Żyła w rozmowie z dziennikarzem Telewizji Polskiej stwierdził, że psycholog za niego skoku nie wykona. Dr Dariusz Parzelski z SWPS skomentował wypowiedź skoczka następująco: Wiadome jest, że psycholog nie skoczy za żadnego zawodnika, ale to nie o to chodzi. To ma być proces pracy zawodnika, któremu towarzyszy psycholog. Parzelski podkreśla, że w profesjonalnym sporcie mówi się o czterech filarach: technice, taktyce, ciele i psychice, a ich równomierne rozwijanie ma ogromne znaczenie. Dodaje: Wielu ludzi jest przekonanych, że sportowcy pracują nad trzema pierwszymi filarami, a potem wstają i już są odporni psychicznie. A przecież to tak nie działa. Nad sferą psychiki też należy pracować, ponieważ to równorzędny fundament warsztatu. Podsumowując swoją wypowiedź, stwierdza, że nie każdy zawodnik potrzebuje psychologa, ale każdy potrzebuje psychologii.

Czy jest na sali lekarz? Sportowcem, o którym wyjątkowo często wspomina się w kontekście współpracy z terapeutą, a właściwie braku takiej relacji, jest Jerzy Janowicz. Tenisista o ogromnym potencjale, który bardziej niż z sukcesów zasłynął z nieumiejętności radzenia sobie z emocjami. Psycholog sportowy Kamil Wódka wypowiadał się na temat łamania rakiet na korcie, rzucania klawiaturą na publikowanych w sieci filmach oraz słynnego już zachowania Janowicza podczas jednej z konferencji. Tenisista stwierdził wówczas, że w obecności pewnego dziennikarza nie będzie się wypowiadał, po czym ostentacyjnie opuścił salę. Według Wódki zawodnik notorycznie pokazuje, że to emocje panują nad nim, a nie na odwrót. Janowicz daje świadectwo niedojrzałości emocjonalnej oraz boryka się z bliżej niezdefiniowanym problemem. Psycholog zwraca uwagę na to, że zachowanie Janowicza nie jest dowodem, że nie da sobie w kaszę dmuchać, asertywności i niezależności, lecz świadczy już o kłopocie z odbiorem świata. Wygląda, jakby Janowicz wojował z siłami, które niepotrzebnie wyolbrzymił w swojej głowie. Günter Bresnik, szkoleniowiec Dominica Thiema i trener-konsultant Janowicza w wywiadzie udzielonym „Przeglądowi Sportowemu” stwierdził, że tenisista oprócz tego, że nie zjawia się na treningach, to jest hardy, uparty i nie lubi słuchać. Dodał: Przy Jerzym czułem się trochę jak radio. Grało sobie, brzęczało gdzieś w tle, a on i tak robił wszystko po swojemu. Taka postawa jest kompletnie sprzeczna z moją filozofią. Szkoleniowiec ubolewa nad mentalnością Polaka, ponieważ – jak twierdzi – Jerzy to bez wątpienia nadal zawodnik z potencjałem na Top 10. Jeden z najlepiej poruszających się, najzwrotniejszych – jeśli nie numer 1 pod tym względem – wysokich graczy w tourze. Ma świetny serwis, znakomite uderzenia z forhendu i bekhendu, bardzo dobrą rękę, wyczucie i wolej. Te olbrzymie możliwości dostrzega u niego każdy, kto ma do czynienia z profesjonalnym tenisem. Dodaje jednak, że nigdy nie było przy nim osoby, która na co dzień by mu podpowiadała, pilnowała, czyniła go lepszym. On kogoś takiego bardzo potrzebuje. Szkoleniowiec zapewnia jednak, że nie można powiedzieć, aby Jerzyk się „skończył”. Bresnik nadal dostrzega w Janowiczu ogromne atuty, które niestety nie są wykorzystywane i stwierdza, że Jerzy to typ tenisisty, który przy regularnej pracy może szybko wrócić na najwyższy poziom. Szkoleniowiec zaoferował nawet Janowiczowi swoją pomoc, ten jednak nie chciał z niej skorzystać.

Nadzieja w zmianie Historia tenisa zna przypadki niegrzecznych chłopców jak chociażby John McEnroe czy Ilie Nastase. Różnica jest jednak taka, że ich zachowanie było intencjonalne, co pozwalało w podobnych sytu-

acjach szukać wytłumaczenia dla takich postaw, ponieważ po rozładowaniu emocji wracali do należytego stanu. Czyli: połamali rakietę, ale później przez kilka gemów czy setów byli w optymalnej dyspozycji. W przypadku Janowicza pozytywnych konsekwencji nie ma, jest za to równia pochyła. Młody Roger Federer początkowo także nie radził sobie z emocjami. Miał jednak wokół siebie ludzi, którzy skierowali go na właściwe tory i zapewnili współpracę z psychologami. Dzięki temu dziś legenda światowego tenisa stawiana jest za wzór sportowca, który potrafił się zmienić, ponieważ dostrzegł konieczność pracy nad sobą. Wszak tenis to nie tylko gra umiejętności, lecz także cierpliwości, konsekwencji, stabilności, pewności siebie. Także tego, jak ktoś daje sobie radę ze sobą – z pomocą psychologa lub nie. Jerzy Janowicz problemu zdaje się nie dostrzegać i zmieniać się też nie zamierza.

Nerwy na wodzy Wspomniany już psycholog Kamil Wódka odniósł się do agresywnych zachowań na korcie następująco: Swego czasu pracowałem z młodymi tenisistami. Gdy wyjaśniałem, że łamanie rakiety nie jest najlepszym rozwiązaniem, słyszałem, że przecież jakiś znakomity zawodnik zachował się właśnie w ten sposób. Na takiej samej zasadzie można powiedzieć, że istnieją piłkarze, którzy noc przed meczem spędzą na imprezie, a potem strzelą dwa gole. Nikt nie zastanawia się nad tym, co by było, gdyby ci piłkarze nie poszli na imprezę. Może zagraliby jeszcze lepiej? Tak samo jest z łamaniem rakiet. Współpraca z psychologiem, oprócz tego że stanowi antidotum na nieumiejętność radzenia sobie z emocjami, uświadamia także, że to nie głowa jest zależna od reszty, lecz reszta jest zależna od głowy. 0

styczeń-luty 2018


/ wywiad z Footrollem

Kanał pełen futbolu Piłka jest jedna a bramki są dwie – nie trzeba być zagorzałym kibicem, by znać te słowa Kazimierza Górskiego. O piłce nożnej można jednak powiedzieć o wiele więcej. Na YouTubie wydarzenia prosto ze światowych stadionów komentuje Maciej Krawczyk, twórca kanału Footroll. r oz m aw i a l i :

A n Na Ś l ę z a k , A da m H u g u e s

z dj ę c i e :

m arty n a k r ę ż e l

MAGIEL: Jak zaczęła się twoja przygoda z piłką nożną?

Skąd wzięło się zainteresowanie mediów twoją osobą?

Maciej „Dissblaster” Krawczyk: Piłkę nożną lubiłem już jako dzieciak, tyle że

Absolutnie nie szedłem w kierunku mediów. Jak mnie znaleziono? Trudno przemilczeć sytuację, gdy ktoś siedzi i regularnie nagrywa filmy, które ogląda parę milionów osób. Jeśli pracujesz w mediach, to musisz o tym wiedzieć.

wtedy kochałem kopać ją na piaskowym podwórku koło bloku. Na tym samym podwórku swoje pierwsze piłkarskie kroki stawiał obecny zawodnik Pogoni Szczecin Jarosław Fojut. Nie poszedłem jednak do szkółki piłkarskiej, czego poniekąd żałuję. Mimo to pasja została, teraz oglądam mecze, śledzę rozgrywki. Zawsze interesowały mnie głównie ligi europejskie i tak jest do tej pory. Dyskutowałem z kolegami o klubach i z każdym rokiem coraz bardziej się w to wkręcałem.

Co skłoniło cię do tego, żeby nagrywać filmy na YouTubie? To był trochę zbieg okoliczności. Założyłem bowiem fanpage i chciałem tam wrzucić piosenkę. Facebook miał wtedy bardzo słabe narzędzia do publikowania wideo, a wiedziałem, że na YouTubie zasięg filmów jest lepszy. Postanowiłem więc zaryzykować. Dzięki jednej piosence „wpadła” masa wyświetleń, subskrypcji, ale i tak kanał przez jakiś czas leżał odłogiem. Dopiero później zacząłem go udoskonalać pod kątem nowych, bardziej profesjonalnych formatów. Z czasem kanał zaczął się zbliżać do formy, w jakiej można śledzić go dzisiaj. Na razie nagrywam w domu, ale wygląda to przedziwnie i myślę, że fajniej byłoby po prostu usiąść w studio. To mój kolejny cel w ewolucji kanału.

Twoje ostatnie filmy coraz bardziej odchodzą od luźnego podejścia do komentowania sportu na rzecz bardziej merytorycznej oceny bieżących wydarzeń. Z czego wynika ta zmiana? Moje cechy charakteru pchają mnie do tego, aby filmy wyglądały bardziej profesjonalnie. Widzowie również stają się coraz bardziej wymagający, podobnie jak całe otoczenie sportowe na YouTubie. Chcąc osiągać lepsze zasięgi, muszę pracować nad jakością i merytoryką moich materiałów.

Jakie pieniądze wiążą się z taką działalnością i czy da się z nich utrzymać ? Jeśli chcesz zarobić 3 tysiące złotych na rękę z samego YouTube’a, nie licząc żadnych kontraktów reklamowych, umów sponsorskich, potrzebujesz około 3 milionów wyświetleń miesięcznie. To z każdym miesiącem się zmienia, ale mniej więcej takich wyników można się spodziewać. Należy przy okazji pamiętać, że YouTube sam decyduje o treściach, które będzie promować, a których nie. Jeśli zaś dochodzą wpływy z kontraktów reklamowych, to pieniędzy jest dużo więcej i portal przekształca się w firmę. Dojście do ostatniego etapu jest możliwe, trzeba tylko naprawdę dużo pracować.

Czy YouTube stał się już nowym medium i stanowi realną konkurencję dla kanałów sportowych lub będzie w krótkim czasie ich równorzędnym rywalem? Na to niestety dzisiaj nie ma szans. Chodzi przede wszystkim o prawa telewizyjne, które dają stacjom telewizyjnym realną przewagę nad kanałami internetowymi. Myślę, że YouTube to medium bardziej komentatorskie i w związku z tym publikujące tam osoby zamiast na wydarzeniach sportowych zmuszone są skupić się na otoczce wokół nich. Niestety finansowo nie mamy szans rywalizować z nadawcami telewizyjnymi. Chociaż kto wie, jak to będzie wyglądać w przyszłości.

Jakie było największe wyzwanie związane z działalnością twojego kanału?

Jak ludzie związani bezpośrednio z piłką nożną – zawodnicy, dziennikarze – odbierają twoje filmy?

Przewrotnie powiem, że największe wyzwanie to pogodzenie pracy nad kanałem i portalem z życiem osobistym. Gdy pracujesz na pełen etat, to po powrocie do domu masz czas dla siebie. Ja muszę wiedzieć, kiedy skończyć pracę. Do tej pory się uczę, żeby nie spędzać 24 godzin na dobę w robocie.

Miałem okazję skrytykować aktywność niektórych dziennikarzy sportowych w mediach społecznościowych i wydaje mi się że od tego czasu część z nich zaczęła śledzić moją działalność (śmiech). Często mam okazję zauważyć ich aktywność w odpowiedzi na moje tweety, takie jak komen-

50-51 magiel


wywiad z Footrollem /e

tarze i odpowiedzi. Jest to miłe, kiedy zgadzamy się co do konkretnego tematu, choć wciąż bardziej zależy mi na pozytywnych opiniach widzów.

Co sądzisz o szybkiej dominacji stacji ElevenSports w polskiej telewizji sportowej? Dlaczego rodzime stacje dały sobie tak łatwo odebrać prawa do transmisji najważniejszych europejskich lig, w tym uwielbianej przez Polaków Bundesligi? Rzeczywiście Eleven dość szybko zdominowała rynek. Ale wydarzenia ostatnich kilku lat pokazały, że tak naprawdę w tych negocjacjach nie ma świętości. Mówię tu o przejęciu spotkań reprezentacji przez Polsat. Zresztą podobnie było kilka lat temu z dominującą NC+. Teraz z kolei wyprzedził ich Polsat Sport i od przyszłego sezonu będzie pokazywać Ligę Mistrzów. Ta rywalizacja to ciągłe zmiany podyktowane jednym warunkiem – kto da więcej. To naturalna kolej rzeczy, ElevenSports zaoferowało większe pieniądze i wygrało.

Pozostańmy przy piłce na poziomie europejskim. Czy nadal uważasz, że 81 milionów euro wydane przez FC Barcelonę na Luisa Suareza to było za dużo w kontekście kwot przeznaczanych na transfery w ostatnim okienku?

prezentacji świetny. W tej chwili sprawdza się również organizacyjnie, jak będzie dalej – czas pokaże. Decydujące w kontekście jego końcowej oceny mogą być decyzje dotyczące szkolenia młodych talentów, które PZPN na czele z prezesem powinien podjąć.

Twoja Liga Typerów zachęca do obstawiania wyników meczów, jest również coraz więcej osób grających profesjonalnie, dla zysku. Jak oceniasz wzrost popularności bukmacherki wśród Polaków? Jeśli chodzi o mnie, to traktuję przewidywanie wyników jako formę rozrywki. Myślę, że jeżeli w którymś momencie zakłady stają się sposobem zarobku, to koniec zabawy dla grającego. W takiej sytuacji należy zamknąć konto i po prostu uciec. Grać powinno się jedynie dla sprawdzenia siebie. Niestety wielu nie potrafi we właściwym momencie skończyć z tą formą hazardu i traci naprawdę wiele – finansowo, ale nie tylko.

Czy mając takie nazwisko można nie umieć śpiewać? (Śmiech). Chyba jestem tego najlepszym przykładem. Chociaż bardzo się staram. 0

Po ostatnich wydarzeniach na rynku transferowym oceniam, że to nie było dużo. Wręcz uważam, że Barcelonie się to opłaciło. Natomiast kwoty, które pojawiły się na rynku transferowym w tym roku, są dla mnie wielką przesadą. Powiem krótko, Neymar nie jest moim ulubionym piłkarzem i myślę, że Paryż jest tylko przystankiem na jego drodze do Realu. Nie widzę szans na to, by wrócił do Barcelony. Co do pozostałych piłkarzy, takich jak Dembele – na ten moment nie możemy jeszcze nic o nim tak naprawdę powiedzieć. Kontuzja dość szybko wyeliminowała go w tym sezonie z gry i musimy poczekać z oceną.

Wiemy, że miałeś okazję w ostatnim czasie odwiedzać rosyjskie stadiony. Jak w związku z tym oceniasz infrastrukturę oraz przygotowanie gospodarza mistrzostw świata 2018 na przyjazd kibiców z całego świata? W porównaniu do informacji, którymi zasypują nas media, jest naprawdę dobrze. Rosjanie stworzyli stadiony na swoje potrzeby – nawet słynna trybuna poza stadionem ma sens, ponieważ po rozegraniu spotkań grupowych zostanie rozmontowana i dzięki temu stadion nie będzie świecić pustkami. Jest to wzorowane na rozwiązaniu z mundialu w Brazylii. Planując budowę tego stadionu, Rosjanie myśleli perspektywicznie – inaczej niż projektanci wielu inwestycji na Euro 2012, między innymi stadionu we Wrocławiu straszącego dzisiaj bardzo niską frekwencją. Poza tym połączenia lotnicze do Rosji są bardzo dogodne i dzięki ułatwieniom wizowym podczas mistrzostw będzie można wygodnie (i tanio) poruszać się pomiędzy miastami-gospodarzami.

Jak oceniasz Zbigniewa Bońka i wprowadzone przez niego zmiany po objęciu funkcji prezesa PZPN? Trudno mi to ocenić. W mediach pan Prezes urósł niemalże do roli Boga. Ale spójrzmy prawdzie w oczy – dobre oceny wynikają w dużej mierze z tego, jak dobrze prezentuje się nasza reprezentacja. Pan Boniek to oczywiście legenda i marketingowo jego wybór na to stanowisko był dla naszej re-

Świętuj nowy rok akademicki i nie trać czasu na gotowanie! W UberEATS zamawiasz jedzenie z ulubionych warszawskich restauracji a my dostarczamy je prosto pod Twoje drzwi. Możesz zamówić także na uczelnię. Pobierz aplikację i wybierz to, na co masz ochotę. Specjalnie dla studentów UW i SGH przygotowaliśmy kod promocyjny na darmową dostawę z UberEATS!

Darmowa dostawa z kodem

MAGIELEATS kod dla nowych użytkowników Kod promocyjny dla studentów UW i SGH, ważny przez 10 dni od zaaplikowania.

styczeń-luty 20187


PARTNER GŁÓWNY ŚWIĄTECZNEGO KONCERTU SGH

Emil Piłaszewicz/

Bankowość i CSR idą w parze! Dynamiczny rozwój firm sprzyja poprawie warunków życia lokalnej społeczności. O polityce CSR nakierowanej na edukację opowiadają Ilona Suska i Emilia Staniak – przedstawicielki Partnera Głównego XI edycji Świątecznego Koncertu SGH, czyli firmy BNP Paribas Securities Services. Rozumiem, że byłyście obecne na Świątecznym Koncercie SGH. Jak się Wam podobało?

MAGIEL:

Ilona Suska i Emilia Staniak: Zaskoczyła nas forma koncertu, choć trzeba przyznać, że była to miła niespodzianka. Podsumowując – super atmosfera, dużo ludzi, no i oczywiście świetny prowadzący! Byłyśmy też pozytywnie zaskoczone wysokim poziomem profesjonalizmu wszystkich wykonań świątecznych piosenek. Udało nam się nawet wypatrzyć naszych dawnych znajomych ze studenckich lat – miło było zobaczyć, że ludzie wciąż angażują się w tego rodzaju eventy, mimo że studia już za nimi.

Jak wygląda organizacja działań CSR w BNP Paribas Securities Services? W naszej firmie działa specjalna grupa dedykowana działaniom z obszaru CSR. To oparta na zasadach wolontariatu oddolna inicjatywa pracowników, którym zależy na szerzeniu idei społecznej odpowiedzialności biznesu. Nasz klub CSR działa właściwie od samego początku firmy – w tym czasie udało się nam z sukcesem przeprowadzić szereg akcji, które wciąż kontynuujemy. Mamy głowy pełne pomysłów, dlatego cały czas angażujemy się w nowe działania, dzięki którym możemy pomagać coraz większej ilości osób – stąd też właśnie pomysł na wsparcie Świątecznego Koncertu.

Jakie akcje już zorganizowaliście? Jedną z naszych sztandarowych akcji jest Bake&Sale, czyli pieczenie domowych ciast przez pracowników, które następnie są sprzedawane w naszych kuchniach, np. podczas przerw lunchowych. Dzięki zgromadzonym w ten sposób środkom możemy organizować kolejne CSR-owe akcje – przykładowo – wieczór z Mikołajem dla dzieci z sierocińca, które są pod naszą opieką. We wrześniu organizujemy z kolei Back2School – inicjatywę, w ramach której kupujemy wyprawki szkolne (tj. plecaki czy zeszyty) potrzebującym dzieciom. To, co motywuje nas najbardziej to ciepłe słowa ze strony organizacji, którym pomagamy oraz oczywiście uśmiech zadowolonych dzieci, który jest dla nas bezcenny. Taki pozytywny odbiór naszego wysiłku jest dla nas ogromną nagrodą i motywacją do dalszych działań.

Jakie są zalety działalności takiego klubu w obrębie firmy? Poza pomaganiem innym, CSR jest dla nas także formą integracji. Wspólnie przygotowując różnego rodzaju akcje poznajemy się, dzięki czemu przechodząc przez piętro nie widzimy tylko współpracowników, ale i swoich przyjaciół. To właśnie niepowtarzalna atmosfera jest jednym z wyróżników naszej firmy, z czego jesteśmy bardzo dumni. Działalność w grupie CSR jest także okazją do rozwoju umiejętności zarządzania projektami. Myślimy jednak, że najważniejsze jest realizowanie potrzeby serca. Po uśmiechu dziecka, iskierce w jego oku możemy zobaczyć, że nasze działania naprawdę ma sens.

W jaki sposób rozpowszechniacie informacje o organizowanych akcjach? Mocno stawiamy na wewnętrzną komunikację, dzięki której pracownicy na bieżąco wiedzą, co aktualnie dzieje się w firmie. W większości naszych dzia-

52-53

łów mamy też dedykowanych ambasadorów CSR, dzięki czemu pracownicy mogą z pierwszej ręki dowiedzieć się o aktualnych akcjach. Nasze doświadczenie pokazuje, że potrzeba osób, które zmotywują i zmobilizują innych do działania. Do niektórych po prostu trzeba bezpośrednio wyjść z inicjatywą, by zrobić coś dla dobra innych.

Czy istnieje konkretna misja Waszej działalności CSR, którą chcecie wypełnić? Naszą misją jest, by poprzez edukację walczyć z wykluczeniem społecznym dzieci i młodzieży, nie tylko tych pochodzących z Warszawy. Staramy się współpracować z organizacjami na terenie całego kraju – w tym roku pokazaliśmy stolicę dzieciom spod Częstochowy. Dużym szokiem było dla nas zeszłoroczne wyjście zorganizowane dla dzieci mieszkających na warszawskiej Pradze – okazało się, że nigdy nie miały okazji przejechać na drugą stronę miasta! Naprawdę ciężko to sobie wyobrazić. Chcemy więc angażować dzieci w różne działania i sprawić, by nie czuły się wykluczone ze względu na niesprzyjające warunki, w których żyją. Działamy też długofalowo – dostaliśmy grant z centrali firmy w Paryżu, dzięki któremu organizujemy 2-letni projekt tutoringowy, mający na celu zapewnienie naszym podopiecznym możliwości udziału w warsztatach rozwijających ich pasje sportowe czy umiejętności językowe.

A jak to wygląda przy rekrutowaniu nowych pracowników? Czy interesują się CSR od samego początku? CSR to stały element naszej kultury organizacyjnej, więc już na etapie rozmowy rekrutacyjnej czy też targów pracy zaznaczamy, że warto pomagać innym. Klub CSR nie jest jednak jedynym klubem, który u nas działa: mamy też kluby sportowe (np. szkółkę tenisa) czy stowarzyszenie Toastmasters, gdzie pracownicy trenują umiejętności prezentacji. Każdy znajdzie coś dla siebie.

Skąd bierze się zainteresowanie CSR we współczesnym świecie? Jesteśmy nowym pokoleniem, które ma zupełnie inne podejście do pracy, do firmy. Oczekujemy czegoś więcej od życia – zarówno prywatnego, jak i tego zawodowego. Akcje charytatywne pozwalają nam poczuć, że dbamy nie tylko o siebie, ale i o innych. To także doskonała okazja, by poznać nowych ludzi – dzięki temu, że w naszej firmie ponad 15% pracowników to osoby pochodzące z zagranicy, możemy za jednym zamachem poznać ich kulturę i zwyczaje. Pomaganie innym jednoczy!

Pewnie ta atmosfera ułatwia w jakimś stopniu rekrutację? Dla Millennialsów to nie pieniądze czy prestiż firmy są najważniejsze, a właśnie ludzie, z którymi będą pracować. Tworzymy młodą, nowoczesną firmę – zatrudniamy wielu studentów, a średnia wieku w niektórych zespołach nie przekracza trzydziestu lat. Takie wieści szybko roznoszą się poprzez tzw. marketing szeptany, nasi pracownicy mogą także rekomendować swoich znajomych dzięki wewnętrznemu programowi poleceń. Dzięki temu rozwijamy się tak dynamicznie – w niecałe 18 miesięcy zatrudniliśmy niemal 300 nowych osób. Jeśli więc szukacie firmy, w której wiele się nauczycie, a przy okazji nawiążecie nowe przyjaźnie i do tego będziecie mogli pomagać innym – nie możecie trafić lepiej. 0



/ zmiany wokół PKiN

Kres koszmaru architekta Zamiast gwarnych kawiarni, kin i teatrów w sercu stolicy znajduje się obecnie betonowa pustynia. To może się jednak już niedługo zmienić – wszystko wskazuje na to, że plac Defilad czeka prawdziwa rewolucja. T E K S T:

M ar ta Paw łow s k a

órujący nad miastem Pałac Kultury i Nauki jest postrzegany jako symbol Warszawy nie tylko przez turystów. Także wielu mieszkańców stolicy (w tym ci, którzy uważają dar Stalina dla narodu polskiego za prawdziwy koszmar architektoniczny) ma duże trudności z wyobrażeniem sobie centrum sprzed okresu pałacowego. Tymczasem obszar rozciągający się pomiędzy Alejami Jerozolimskimi i ulicami Świętokrzyską, Marszałkowską i Emilii Plater w okresie międzywojennym pełen był secesyjnych kamienic, luksusowych kawiarni czy cukierni, z których po 1945 r. niewiele jednak zostało. Od 1955 r. plac Defilad okazjonalnie gromadził ludzi obchodzących ważne wydarzenia państwowe, a w latach 90. spontanicznie powstał tam bazar. Dziś jednak, w czasach gdy nikt już nie defiluje, pusta przestrzeń w samym środku stolicy wydaje się niemalże martwa.

G

Pierwsze przymiarki Próbę uporządkowania przestrzeni wokół PKiN po raz pierwszy podjęto w 1992 r., kiedy władze Warszawy ogłosiły konkurs na stworzenie nowej koncepcji zabudowy centrum stolicy. Do Polski napłynęły projekty zespołów architektów z całej Europy, a nawet z Australii. Jury zdecydowało jednak o nagrodzeniu projektantów znad Wisły – Bartłomieja Biełyszewa i Andrzeja Skopińskiego. Urbaniści zaproponowali, by wokół pałacu wznieść szklane wieżowce, które z jednej strony przysłonią dominujący nad miastem socjalistyczny gmach, z drugiej zaś przyczynią się do nadania Warszawie bardziej nowoczesnego, kapitalistycznego charakteru. Pomysł ten spotkał się oczywiście z krytyką ze strony zwolenników rozbiórki Pałacu Kultury, którzy nie widzieli możliwości wkomponowania budynku w nowy wizerunek miasta. Znienawidzony przez wielu symbol sowieckiego ucisku od trzydzie-

54-55

Z dj ę c i e :

M ar z e n a s i w y

stu lat wciąż stoi jednak niewzruszony, a Biełyszew i Skopiński musieli się w końcu pogodzić z faktem, że ich projekt nigdy nie zostanie urzeczywistniony.

Niekończąca się historia Chociaż co kilka lat w mediach powraca dyskusja na temat zagospodarowania placu Defilad, do tej pory żaden pomysł nie przeszedł z etapu planowania w fazę realizacji. Można nawet odnieść wrażenie, że nad centrum Warszawy ciąży jakieś fatum. Plan zagospodarowania przestrzeni wokół Pałacu Kultury uchwalono już w 2006 r., kiedy w stołecznym ratuszu zasiadał Kazimierz Marcinkiewicz. Projekt zakładał stworzenie niskiej, tzw. warszawskiej zabudowy oraz wzniesienie Muzeum Sztuki Nowoczesnej – pomysł, do którego od samego początku inwestorzy nie byli jednak zbyt entuzjastycznie nastawieni. Urząd Miasta nie zdążył przekonać do swego planu potencjalnych wykonawców, a kiedy w 2007 r. władzę w stolicy przejęła Platforma Obywatelska, koncepcja przekształcenia placu Defilad zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Ratusz uznał, że drapacze chmur uczynią z centrum Warszawy prawdziwe zachodnioeuropejskie city. Jednak również ten pomysł nie mógł zostać zrealizowany, gdyż okazało się, że prawa do gruntów na placu Defilad posiadają spadkobiercy właścicieli przedwojennych kamienic.

Dobry klimat Od kilku miesięcy debata dotycząca nowego ukształtowania centrum Warszawy jest szczególnie żywa, co niewątpliwie ma związek z działaniami stowarzyszenia Miasto Jest Nasze oraz komisji reprywatyzacyjnej, która zajmowała się m.in. sprawą nielegalnego przekazania działek na placu handlarzom roszczeń. Po raz pierwszy

od wielu lat pojawiła się iskierka nadziei, że betonowa pustynia wokół Pałacu Kultury w końcu przestanie wyglądać jak porzucony plac budowy. Zmianom sprzyjają nie tylko wydarzenia polityczne, lecz także klimat społeczny – warszawiacy coraz głośniej zwracają uwagę na to, że centrum stolicy w obecnym kształcie jest wyjątkowo niefunkcjonalne.

Tchnąć życie Na początku listopada 2017 r. w konkursie na zagospodarowanie placu Centralnego (mającego rozciągać się między głównym wejściem do Pałacu Kultury a ulicą Marszałkowską) wyłoniono pięć najciekawszych – zdaniem jury – projektów. Chociaż autorzy prac stworzyli bardzo różnorodne wizje, wszyscy architekci pragnęli w jakiś sposób zneutralizować monumentalny charakter socrealistycznego gmachu górującego nad Warszawą. W prawie każdej propozycji przewija się postulat ożywienia centrum poprzez wkomponowanie w zabudowę większej liczby elementów przyrody. Na placu może pojawić się więcej drzew, trawników czy kandelabrów, powstał też pomysł stworzenia zbiornika przypominającego naturalne jezioro, a sam teren z jednej strony będzie ograniczony przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej, z drugiej zaś przez siedzibę Teatru Rozmaitości. Niezależnie od tego, który projekt ostatecznie zwycięży, jedno jest pewne już teraz – aby móc rozpocząć przebudowę, trzeba będzie zlikwidować parking znajdujący się od strony ulicy Marszałkowskiej i przenieść go pod ziemię. Historia pokazała już kilkukrotnie, że od ogłoszenia konkursu do wcielenia w życie założeń urbanistycznych jeszcze długa droga. Dlatego też, choć wydaje się, że warszawiacy nigdy nie byli tak bliscy otrzymania nowego centrum, nie należy zbyt wcześnie żegnać się z placem Defilad w obecnym kształcie. 0


kulturalny Pałac Kultury /

Muzeum naszego dzieciństwa

Dostarcza wspaniałej zabawy, która dawno przeminęła, ale której czar i urok wciąż wspominamy. Dziesiątki uroczych wnętrz, tysiące maleńkich drobiazgów, ponad 100 historycznych domów, sklepików i pokoi – wszystko to można znaleźć w Muzeum Domków dla Lalek. T E K S T:

N ata l i a And r e j u k

ejście do tego niezwykłego muzeum znajduje się na wewnętrznym dziedzińcu Pałacu Kultury i Nauki – pod arkadami od strony ulicy Emilii Plater. Jest to stosunkowo młoda wystawa, gdyż została otwarta w czerwcu ubiegłego roku. Niecodzienny koncept od razu zyskał aprobatę polskiej społeczności, co udowadniają liczne otrzymane nagrody oraz nominacja do prestiżowego wyróżnienia dla muzealników – Sybilli 2011.

W

Początki bywają różne Wszystko zaczęło się w 2007 r. od założenia strony internetowej Belle Époque (fr. piękna epoka) przez Anetę Popiel-Machnicką – osobę chętnie dzielącą się swoją pasją i wiedzą o dawnych domkach dla lalek, które kolekcjonuje i odnawia wraz ze swoimi dziećmi od wielu lat. Na początku wystawa wędrowała po całej Polsce, aż ostatecznie w 2016 r. doczekała się własnego miejsca przy placu Defilad w Warszawie. Po zakupieniu wejściówki zostaniemy poinformowani, że muzeum jest miejscem magicznym, a więc już samo wejście do niego musi takie być. Wystarczy zapukać do drzwi zielonej szafy, przestąpić wysoki próg i od razu znajdujemy się w innym świecie. Miejsce to działa niczym wehikuł czasu i przenosi do lat dzieciństwa. Oprócz samego zwiedzania wystawy muzeum oferuje inne ciekawe atrakcje w postaci warsztatów twórczych, organizacji urodzin lub spotkań dotyczących domu – nie tylko w kontekście budynku, lecz także jako symbolu rodziny i wspólnoty.

Historia…domków dla lalek? Sam motyw tych szczególnych zabawek brzmi nieco infantylnie, ale niejednego może zdziwić to, że historia domków dla lalek sięga epoki starożytności. Wiele z nich zostało odnalezionych na wykopaliskach w grobach małych dzieci. Pierwszą odnotowaną wzmiankę o tego rodzaju zabawkach odnajdujemy dopiero z roku 1558, kiedy to Albrecht V Bawarski postanowił sprawić swojej córce wyjątkowy

prezent. Niestety nie zachował się on do czasów współczesnych, ponieważ spłonął w pożarze w 1674 r. Początkowo te miniaturowe mieszkania bardziej przypominały gustowne dzieła sztuki z milionami starannie wykonanych i zdumiewających drobiazgów. Swój rozkwit domki dla lalek przeżyły na przełomie XVIII i XIX w., a po drugiej wojnie światowej produkowano je już fabrycznie na znacznie większą skalę, np. w niemieckiej firmie CACO czy VERO, bułgarskich zakładach CHEMIK w Sofii lub chociażby Spółdzielni Rzemieślniczej ROMADA w Kielcach.

Nie ma nic dziwnego w tym, że już od wielu lat domy dla lalek oprócz turystów fascynują także badaczy kultury i przemian społecznych, historyków czy architektów. W tych malutkich budowlach zamknięte są bowiem nie tylko małe mebelki, lecz także pewien czar i urok, które sprawiają, że nie da się przejść koło nich obojętnie. Wizyta w Muzeum Domków dla Lalek to świetny sposób na krótką lekcję historii pokazaną w rozmaitych kontekstach nie tylko życia codziennego, lecz także sakralnego, – można podziwiać tam miniatury ołtarzy i kościołów.

Wystawa (nie) dla dzieci W muzeum znajdują się domki dla lalek z całego świata, pogrupowane według tematów, takich jak sen i wypoczynek, szycie, medycyna, szkoła i nauka oraz wiele więcej. Pod każdym eksponatem można przeczytać kilkuzdaniowe opisy poszczególnych obiektów i dzięki temu poznać krótkie historie z nimi związane. W ten sposób dowiadujemy się m.in. o drewnianym domku w stylu Tudorów, wykonanym w późnych latach 40. XX w. dla Robiny Horton jako prezent od męża na rocznicę ślubu. Projekt nawiązuje do wyglądu ich pierwszego domu. Inna miniaturka została odnaleziona w opuszczonym mieszkaniu we Wrocławiu przez rodzinę przesiedleńców. Szczególną uwagę przykuwa również „mieszkanie pisarza”, w którym widać zacieki z rdzy oraz brudne kafelki w kabinie prysznicowej, a wszystkie miniaturowe książki zawierają prawdziwe kartki. Najstarsze eksponaty liczą sobie blisko 200 lat, ale można tu także znaleźć domki z XXI w. Bardzo dobre dopełnienie zawartości muzeum tworzy oddzielna, dużo mniejsza wystawa tymczasowa, tym razem nie domków, ale samych lalek. Pokazuje urocze figurki zebrane z wszystkich stron świata. Zgromadzone w jednym miejscu dają efekt niezwykłego dorobku kulturowego naszej cywilizacji. Da się z łatwością porównać stroje codzienne i ludowe, ubiory zakładane podczas ważnych świąt lub szaty ślubne z różnych zakątków Ziemi. Oprócz znanych nam bawarskich spodenek czy polskich spódnic z kwiatowymi wzorami można tutaj zobaczyć japońskie kimona lub słynne arabskie burki, natomiast lalki przedstawiające kulturę afrykańską są przystrojone w wisiorki czy koraliki. Muzeum Domków dla Lalek stwarza okazję do przeżycia inspirującego i urzekającego doświadczenia. Większość osób znajdzie tu coś dla siebie – jedni będą podziwiać ręcznie uszyte stroje z całego świata (często oryginalne) czy XIX i XX-wieczne wnętrza mieszkań charakterystycznych dla różnych grup społecznych, drudzy natomiast z dokładnością będą się przyglądać aspektom technicznym i sposobie wykonania miniatur. Wielbiciele sztuki z kolei nacieszą oko gustownym wykonaniem całości. 0

styczeń-luty 2018


/ zniknęła zagadka ulic

Minuta ciszy dla Czarnego Romana Wzbudzał zarówno strach, jak i sympatię warszawiaków. Spotkany na ulicy podobno niczym kominiarz przynosił szczęście. Niestety czasy legendarnego człowieka o tajemniczej przeszłości przeminęły, gdyż ten stały bywalec śródmiejskich kawiarni pożegnał się ze światem doczesnym. T E K S T:

Pat ryc ja Ś w i ę to n ow s k a

ostać kontrowersyjna i otoczona aurą niezwykłości nazywana przez warszawiaków Czarnym Romanem z uwagi na swoje kruczoczarne odzienie. Jego sylwetka mogła jawić się jako demoniczna, chociaż Czarny Roman był przede wszystkim osobą samotną, zwyczajnie łaknącą kontaktu. Z tego też powodu spędzał całe dnie w okolicy Marszałkowskiej, Chmielnej czy Starego Miasta, a ostatnio także Centrum Sztuki Współczesnej. Jeszcze jakiś czas temu, zanim podupadł na zdrowiu, był stałym bywalcem kawiarni, gdzie korzystał z możliwości spotkania się z ludźmi. Chociaż niektórzy mieli go za zwyczajnego menela, Czarny Roman cieszył się sympatią przechodniów – wielu spacerowiczów uśmiechało się czy wręcz machało do niego, a pracownicy odwiedzanych przezeń lokali częstowali go wrzątkiem, z którego parzył sobie rumianek bądź dziurawiec. Teraz, po śmierci stał się już prawdziwą legendą. Zgodnie z informacją podaną przez dziennikarza Cezarego Ciszewskiego zmarł 5 grudnia – jego ciało znaleziono pod CSW, gdzie tymczasowo mieszkał.

P

Tajniki żywota Chód ma szybki, styl bycia niebanalny. Raz jest w dobrym humorze i wtedy prawi komplementy lub błogosławi. Czasami jednak straszy apokalipsą lub wykrzykuje tajemnicze proroctwa: o dacie naszej śmierci czy złowrogim mordercy. Kim jest naprawdę? Reliktem minionego systemu: niegdyś bogatym cinkciarzem, dziś bankrutem? Okradzionym i porzuconym mężem? A może naukowcem, który uległ poważnemu wypadkowi? – pisał w opisie projektu Urban Legends Instytut Goethego. Stwierdzenie to najpełniej oddaje charakter zagadki, jaką stanowi przeszłość Jana Polkowskiego, bo tak brzmi prawdziwie imię warszawiaka ochrzczonego później mianem Czarnego Romana. Trochę niezasłużenie, bo zimą człowiek-legenda zaskakiwał kolorowymi kurtkami w przeróżne wzory. Do dziś niektórzy właściciele kantorów twierdzą, że dobrze pamiętają swojego byłego kolegę, który stał się bogaczem dzięki nielegalnemu handlowi zagranicznymi walutami. Niestety niedługo później wspólnicy go oszukali, Roman stracił wszystkie pieniądze i zwariował. Inna wersja

56-57

GRAFIKA:

K atar z y n a Ko ło dz i e j, D o m i n i k a WóJCIK

mówi, że żona zabrała cinkciarskie pieniądze, co doprowadziło Polkowskiego do choroby psychicznej. Znajdą się też i tacy, którzy podejrzewają, że przyczyną jego bankructwa było chorobliwe upodobanie do hazardu, a konkretniej pokera. Podobno skuszony licznymi wygranymi jednego dnia postanowił zaryzykować i postawić wszystko va banque. Przegrana sprawiła, że całkowicie się załamał, a klęskę zaczął poczytywać jako odpowiednik śmierci. Po wyjściu z kryzysu, głównie psychicznego, przedstawiał się pod pseudonimem „nieśmiertelny” bądź „świadomość nieśmiertelności mordu”. Zaintrygowani poziomem jego wykształcenia studenci z Uniwersytetu Warszawskiego przeprowadzili śledztwo, które wykazało, że Jan Polkowski studiował na Wydziale Polonistyki. Prawo do zaliczenia Czarnego Romana do swojego grona roszczą sobie też studenci Akademii Sztuk Pięknych. Przedstawiają oni dowody na to, że to właśnie ich uczelnię ukończył tajemniczy warszawiak.

Schizofrenik czy osobliwość? Emerytowany cinkciarz wzbudzał skrajne emocje. Przerażał tych, których ostrzegał przed ogromnym meteorytem mającym spaść na ziemię i zabić 120 tys. osób. Uciekali od niego ludzie, w obecności których wydawał z siebie dźwię-

ki imitujące zwierzęta czy na zmianę krzyczał i mamrotał coś pod nosem. Mimo to wielu darzyło go niezwykłą sympatią i do dziś z rozrzewnieniem wspominają rady, jakimi raczył przypadkowo zaczepionych przechodniów. Zgodnie z przekazami świadków mówił do nich per „aniołeczku”, odradzał picie alkoholu, zalecał spanie na twardym podłożu. Nigdy nie uciekał przed kamerą, do której opowiadał historie o „arcykurwie mordercy” bądź radził nacjonalistom, by zaczęli trenować jogę. Sam również chętnie gimnastykował się na skwerze Twardowskiego chwilę po tym, jak nakrzyczał na modnie ubranych nastolatków przechadzających się po ulicy Chmielnej. Mimo regularnych ćwiczeń dożył jedynie 62 lat. Ostatnie zdjęcia publikowane na jego fanpage’u na Facebooku ukazują, w jak słabej był formie przez ostatnie miesiące życia. Możliwe, że spowodowało to zmianę jego stylu bycia – zrezygnował ze swoich tradycyjnych czarnych okryć na rzecz strojów wzbudzających większą sensację, które składały się np. z różowego szlafroka i białych crocsów. Rzadziej też spotykano go na ulicach, co martwiło bardziej „zżyte” z nim osoby.

Pożegnanie legendy Odejście Czarnego Romana było szokujące dla dużej części mieszkańców stolicy. Pod postem Ciszewskiego obwieszczającym o jego śmierci pojawiło się wiele emocjonalnych wpisów, w których warszawiacy wspominali o tajemniczym bywalcu Śródmieścia jako o „księciu warszawskiego streetu”, a nawet nauczycielu. Niektórzy zaczęli wręcz głosić, że należy postawić mu pomnik. W grudniu odbyło się oficjalne pożegnanie Romana na Cmentarzu Wilanowskim podczas którego wspominano jego intrygujące losy. Kto teraz opowie ze swojego śpiwora, jak to płynął statkiem do Stanów Zjednoczonych, zwróci uwagę na problem gnijącej wątroby czy ponarzeka na zbyt duże spożycie makaronu we współczesnym świecie? Właściwie nic o nim nie wiemy, mimo to Czarny Roman stał się swego rodzaju fenomenem społecznym, który z pewnością odcisnął piętno na wizerunku Śródmieścia. Chociaż Warszawa straciła miejską legendę, to należy pocieszać się faktem, że Polkowski teraz trenuje swą ukochaną jogę w znacznie lepszym miejscu. 0


varia/

Na koniec Polecamy: 58 TEchnologie Części (bio)zamienne 63 felieton Mądrale Komplikować czy upraszczać 65 3po3 Relikty PRL-u Cenne pamiątki Warszawiaków pod lupą

Zimne pytania na styczeń Ż a n e ta L i c h o ń c z a k Dlaczego początek roku jest w środku zimy? Mniej więcej od listopada mamy ochotę na ciepłe swetry, gorącą czekoladę i zapachowe świeczki. Od marca żyjemy już na wiosennym haju. A środek zimy? W tym okresie zazwyczaj nie możemy patrzeć w kierunku rozgrzewającej herbaty, koce są w wiecznym nieładzie, a z parapetu wciąż zdrapujemy wosk. Jednak na świecie wszystko ma swój mniej lub bardziej absurdalny sens. Wyobraźcie sobie początek roku w maju. Słońce zagląda przez szpary w żaluzjach, w nasze nozdrza wlewa się zapach kwitnącego bzu, kolorowe motyle wymijają się z pszczołami zapylającymi kwiaty i… nawet alergia jest całkiem znośna. Dosłownie wszystko pobudza nasze zmysły i ochotę do życia. A w styczniu? Na samo hasło „początek roku” ludziom zaczyna odbijać. Przynajmniej pogoda chłodzi nasz irracjonalny zapał.

Kiedy lepiej się umiera?

Gdyby nie komercyjny jazgot, zima byłaby zwykłą, oziębłą damą, która rozchmurza się tylko od święta.

Pomyśleć, że to jesień zyskała miano królowej samobójców! Może i jest trochę smętna i zbyt melancholijna, ale chociaż serce ma złote. Przypatrzmy się lepiej zimie. Co jeśli odejmiemy od niej ten cały świąteczny kamuflaż? Gdyby nie komercyjny jazgot, zima byłaby zwykłą oziębłą

damą, która rozchmurza się tylko od święta. Oczywiście wszystkim na przekór, bo akurat na gwiazdkę mogłoby trochę poprószyć. Jeśli jeszcze macie wątpliwości, która z pór roku jest brutalniejsza, spójrzcie na buty emu.

Czy plany na nowy rok należało snuć przed styczniem, czy nie snuć ich wcale? Snuć to się może nitka ze starego prześcieradła albo człowiek po ulicy. Oba przypadki z reguły nie wyglądają zbyt optymistycznie. Podobnie bywa z planowaniem. Zastanówmy się lepiej nad tym, co chcemy kończyć, a co zaczynać. Zimowe plany są o tyle zabawne, o ile więcej chodzą po głowie niż własnymi drogami, a jeśli chciałyby chodzić na rzęsach, to okazuje się, że gonią za czymś totalnie na ślepo. To gdzie umiejscowiona jest ta legendarna Zmiana? Na moje oko gdzieś na odcinku pomiędzy „zrobię” a „robię”.

Czy początek koniecznie musi stać obok końca? Myśleliście kiedyś o tym, jak wiele zima ma wspólnego z niedzielą? Gdy wymieniamy wszystkie dni tygodnia, niedziela zawsze pada jako ostatnia. Spośród czterech koncertów Vivaldiego to zima dyktuje ostatnie nuty. I choć początek roku wypada w zimie, a niedziela to biblijny początek tygodnia, obie panie zamykają za sobą cały peleton. Ale tylko umownie. Bo wraz z nowym tygodniem nie zmieniają się nasze nawyki, wraz z końcem

styczeń-luty 2018

fot. Elwira Szczęsna

Sztuczne organy na zamówienie


TECHNOLOGIE

/ przyszłość transplantologii

Who you gonna call?

Części (bio)zamienne Haki zamiast dłoni, złote zęby czy drewniane protezy – tak wyglądała przeszłość transplantologii. Przyszłością mogą być produkowane masowo i dostępne niemalże od ręki wysokiej jakości organy. Autor:

Pau l i n a B a l a

rzeszczepy od wielu lat odgrywają istotną rolę w ratowaniu życia osobom, których narządy nie są w stanie dłużej pełnić swojej funkcji. Zakończony sukcesem zabieg potrafi dać chorym pacjentom szansę na doczekanie starości. Jednakże trudności ze znalezieniem odpowiedniego dawcy i związane z tym niekiedy nawet wieloletnie oczekiwanie powodują, że wielu ludzi nie udaje się uratować. Na szczęście wtedy technologia wyciąga do nas pomocną dłoń.

P

grafika:

j oa n n a dy rwa l

płana umożliwiająca jej poruszanie się), które miały ułatwić codzienne życie. Z popkultury natomiast wszyscy zapewne pamiętają drewniane kończyny piratów.

Przeszczepy przez wieki Choć transplantologia jako dziedzina medycyny intensywnie rozwija się dopiero od połowy XX w., to ludzie dużo wcześniej próbowali wprowadzić ten pomysł w życie. Według legend i podań już w IV w. p.n.e. Tsin Yue-Jen, chiński chirurg, z sukcesem przeszczepił serca między dwoma żołnierzami, którzy mieli ponoć serca nieodpowiedniej wielkości w stosunku do ciała. Z kolei w tradycji chrześcijańskiej pojawiają się opowieści o dwóch świętych, Damianie i Kosmie, którzy amputowali zakażoną gangreną nogę i na jej miejsce przyszyli choremu nową, pochodzącą od zmarłego. Przekazy historyczne wspominają o wielu badaczach, którzy na przestrzeni epok, czasami nawet mimo wyraźnego zakazu tego typu praktyk, przeprowadzali mniej lub bardziej udane próby przeszczepiania narządów. Prawdziwy rozwój transplantologii nastąpił dopiero po odkryciu grup krwi. Pozwoliło to lekarzom zrozumieć, dlaczego niektóre z narządów były odrzucane przez biorców. I choć od tego czasu z sukcesem przeszczepia się większość kluczowych narządów i tkanek, a przeżywalność pacjentów znacznie się zwiększyła, to nadal jest zbyt niska. Wiąże się to z czasem oczekiwania na dawcę ze zgodnością tkankową, a także późniejszymi problemami z przyjęciem się przeszczepu.

Człowiek maszyna Pomysł „sztucznych narządów” nie jest również odkryciem tego ani nawet zeszłego stulecia. Już w starożytnym Egipcie tworzono protezy (na przykład proteza palucha należąca do żyjącej między X a XIII w. p.n.e. córki ka-

58-59

urządzenie AbioCor. Pionierską operację wymiany pierwotnego narządu przez ten sztuczny przeprowadzono w 2001 r. Biorcą był 59-letni żołnierz, któremu ze względu na zaawansowaną chorobę serca pozostał mniej więcej miesiąc życia. Po zabiegu żył jeszcze 151 dni, niestety zmarł w wyniku udaru mózgu. Pozostałych trzynastu pacjentów zmarło średnio w ciągu pięciu miesięcy po przeszczepie w wyniku różnych powikłań zatorowo-zakrzepowych. Ze względu na krótką długość życia po zabiegu AbioCor zostało wyłączone z użytku. Od tego czasu różne firmy zaprezentowały swoje wersje sztucznego serca, a niektóre z produktów zostały dopuszczone do fazy testów klinicznych. Jedno z nich, stworzone przez firmę Carmat, po raz pierwszy zostało wszczepione pod koniec 2013 r. W zamierzeniu projektantów organ miał być sprawny przez około pięć lat, pierwszy pacjent zmarł jednak po 75 dniach. Istotnymi mankamentami urządzenia są masa i wielkość – ważące około 900 g (trzy razy więcej od zwykłego serca) urządzenie może zmieścić się jedynie w klatkach piersiowych osób otyłych, głównie mężczyzn. Wewnętrzne komory serca pokryte są wołową tkaną osierdziową, co ma zapobiec powikłaniom, jakie wystąpiły w przypadku AbioCor. Choć urządzenie firmy Carmat wciąż pozostaje w fazie testowej, po serii udanych prób stało się najbardziej zaawansowanym projektem sztucznego serca na świecie.

Potencjał drukarki

Kolejne wieki to dalsza praca nad transplantologią, jak próby opracowania w pełni autonomicznego sztucznego serca podjęte w XVIII w. przez francuskiego lekarza. Ze względu na ówczesny poziom wiedzy o medycynie oraz technologii narząd nie miał szans działać. Od tamtego czasu różni wynalazcy pracują jednak nieustannie nad stworzeniem lepszych wersji. Pierwszym mechanicznym sercem, które całkowicie zastąpiło prawdziwe, było amerykańskie

Choć sztuczne serca nie są jeszcze w powszechnym użyciu, z powodzeniem na większą skalę produkuje się inne, prostsze narządy. W tym miejscu istotną rolę odgrywa drukowanie 3D, które w relatywnie łatwy, szybki i tani sposób pozwala na stworzenie spersonalizowanych elementów. Narządami, które drukuje się najczęściej, są skóra, kości oraz chrząstki, np. nosy czy uszy oraz fragmenty żył. Od wielu lat druk 3D odgrywa szczególną rolę w rekonstrukcji szkieletu. Pozwala na odtworzenie twarzy osoby, która ucierpiała w wypadku, dzięki dokładnej symulacji na podstawie pozostałych fragmentów. Umożliwia również stworzenie zastępczych kości dla pacjenta chorego na nowotwór tej tkanki, w przypadku kiedy


przyszłość transplantologii / e-papier /

lekarze zmuszeni są do wycięcia danego fragmentu. W ten sposób uratować mogą chorego przed niepełnosprawnością. Rozwojowi bioprintingu sprzyja odkrycie metod pozyskiwania komórek macierzystych, które po wszczepieniu różnicują się na takie, jakie naturalnie powinny znajdować się w danym miejscu. Istotą tej metody jest to, że drukowane narządy zawierają w sobie komórki późniejszego biorcy, co eliminuje problem niezgodności tkankowej. W zależności od firmy skład mieszaniny, z której powstaje narząd, bywa odmienny. Co za tym idzie – różni się też sam druk i właściwości stworzonej części. Najbardziej klasyczny z pomysłów opiera się na drukowaniu naprzemiennie cienkich warstw komórek i odpowiedniego tworzywa sztucznego. Jedno z ulepszeń tej metody korzysta z mieszaniny termicznego hydro-

żelu z komórkami, którą drukuje się pożądany kształt, po czym usuwa zbędną substancję poprzez ochłodzenie jej do odpowiedniej temperatury. Dzięki temu w stworzonej tkance pozostają wyłącznie elementy organiczne. Jest to możliwe dzięki zastosowaniu specyficznych właściwości żelu, który w niższych temperaturach jest cieczą, a w wyższych ciałem stałym.

Dalsze możliwości Ciekawym pomysłem na drukowanie kości jest swoiste rusztowanie z biodegradowalnego polimeru. Jamki w strukturze przyszłej kości wypełnia się komórkami macierzystymi, po czym tak stworzony narząd wszczepia się do ciała biorcy. Komórki w ciele pacjenta różnicują się adekwatnie do funkcji, którą powinny pełnić i zajmują wolną przestrzeń pomiędzy elementa-

technologie

mi rusztowania. Polimer w tym czasie ulega degradacji, pozostawiając komórkom coraz więcej miejsca do zapełnienia. W rezultacie po upływie kilku do kilkunastu miesięcy wszczepiona kość nie różni się niemalże niczym od naturalnej. Także badania nad drukowaniem bardziej złożonych organów wchodzą ostatnio w zaawansowane stadia. Jest to możliwe dzięki stworzeniu drukarek 3D o rozdzielczości rzędu dziesiątek nanometrów (10−9). Pozwala to na odtworzenie skomplikowanej budowy wewnętrznej narządów i precyzyjne ułożenie każdej komórki, co umożliwi prawidłowe funkcjonowanie tkanki po wbudowaniu do ciała biorcy. To daje nadzieję, że w niedalekiej przyszłości każdy z nas będzie miał łatwy dostęp do „części zamiennych”. A dalszy rozwój nauki w tym kierunku może umożliwić zbudowanie człowieka w całości ze zsyntetyzowanych tkanek. 0

Książka z jedną kartką Konserwatywni miłośnicy książek zazwyczaj patrzą niechętnie w stronę czytników e-booków. Brakuje im zapachu papieru, szelestu przewracanych stron i „tego czegoś”. Mimo to coraz więcej fanów czytania przechodzi na elektroniczną stronę mocy. d o m i n i k a h a m u lc z u k

ostęp technologiczny dostrzegamy wszędzie, jego ofiarą padły więc również książki – choć w tym przypadku stało się to stosunkowo niedawno. Pierwszy czytnik z elektronicznym papierem (Sony Libre) wszedł na rynek w 2004 r. Od tego czasu ta alternatywna wersja czytania zyskała dużą popularność. Jej fani jako zalety podają przede wszystkim niewielki rozmiar i wagę – 500-stronicowa książka w miękkiej oprawie to prawie pół kilo. Tymczasem na e-książce nawet cała seria Pieśni lodu i ognia waży niewiele ponad 200 g.

P

Czarno-biała magia Największą popularnością na rynku czytników cieszy się Amazon Kindle. Podobnie jak urządzenia kilku innych firm korzysta z technologii E Ink rozwijanej przez E Ink Corporation. Zasada jej działania jest zaskakująco prosta. Atrament składa się z zawieszonych w cieczy kapsułek o średnicy ludzkiego włosa, z których każda zawiera dodatnio naładowane białe cząstki i ujemnie czarne. Jeśli w dane miejsce obwodu elektrycznego, na którym nadrukowany jest tusz, zostanie przyłożony ujemny potencjał, białe cząstki przemieszczają się na dno kapsułki, a czarne do góry, przez co piksel staje się ciemny.

Co najważniejsze, E Ink zużywa energię tylko podczas „drukowania” obrazu (np. przy zmianie strony), co sprawia, że jest bardzo energooszczędny w porównaniu z klasycznymi wyświetlaczami stosowanymi w telefonach. W trybie normalnej pracy Kindle może działać nawet kilka tygodni. E Ink stosowany jest nie tylko w czytnikach e-booków. W ciągu ostatnich lat na rynku pojawiły się próby stworzenia tabletu z wyświetlaczem E Ink, który połączyłby możliwość czytania z ręcznym robieniem notatek. Przykładami takich urządzeń są Digital Paper firmy Sony, Onyx Boox oraz Remarkable, który jest reklamowany jako tablet posiadający najmniej funkcji. Ideą, która przyświeca tym produktom, jest wyeliminowanie konieczności korzystania ze zwykłego papieru. Byłaby to zmiana korzystna zarówno dla środowiska, jak i użytkownika, który nie musiałby nosić przy sobie wielu ciężkich broszur. Jednak na razie tablety korzystające z e-papieru nie są popularne. Jednym z głównych powodów jest zapewne cena, która sięga nawet 800 dolarów. Wiele osób nie decyduje się więc na kupno urządzenia, skoro za tę samą kwotę można mieć wielofunkcyjny tablet.

Nie komplikujmy, sir Producent Onyx Boox chce posunąć się nawet dalej – na początku 2017 r. przedstawiony został prototyp Typewriter. Jest to urządzenie hybrydowe, które po odłączeniu klawiatury zmienia się z laptopa w zwykły czytnik. Ma działać na systemie Android 4.0, więc nie ograniczałby swojej roli tylko do czytnika i notesu. Będzie można zainstalować na nim aplikacje z Google Play, chociaż ze względu na specyficzny ekran nie wszystkie programy będą działały sprawnie. Nie jest to jednak jedyny produkt tego typu na rynku. Za „zaledwie” 550 dolarów można nabyć The Freewriter – podobną do zabawki dla dzieci maszynę z malutkim wyświetlaczem, której wyłączną funkcją jest pisanie, a i to tylko na bardzo podstawowym poziomie. Co więc przyciąga ludzi do urządzeń z wyświetlaczami E Ink? Poza wspomnianymi już wagą, wielkością i czasem pracy baterii paradoksalnie właśnie ograniczone możliwości są ich największą zaletą. Smartfony, tablety i laptopy rozpraszają mnogością aplikacji, trudno więc skupić się tylko na czytaniu lub pisaniu. Na czytniku e-booków jest to możliwe. Z tego powodu raczej nie należy spodziewać się, że producenci będą chcieli zanadto rozwijać funkcjonalności urządzeń wykorzystujących e-papier. 0

styczeń-luty 2018

fot. Henryk Niestrój CC

Autor:


CZŁOWIEK Z PASJĄ

Emil Piłaszewicz/

/ Józef Hen

Prawo i pięść to nowy początek. Zanim zapytam o początki powieści, muszę zagadnąć o dziewczynę z warkoczem z pierwszej sceny ekranizacji. Jak trafiła do filmu?

Magiel:

J ó z e f H e n : To była zaprzyjaźniona studentka SGGW. Była z Radomia, miała kłopoty finansowe. Spodobała się reżyserom. Dostała dniówkę, ale o warkoczu już nic nie powiem.

Myślę, że skoro ja już wiem, to czytelnikom też się należy. Warkocz jest oczywiście doczepiony. Już od lat jej nie widziałem, nie odzywa się, ale wiem, że jakoś się jej powodzi. To były lata 50., więc dziś bohaterka zbliża się do osiemdziesiątki.

Dlaczego napisał pan Toast [pierwotny tytuł Prawa i pięści – przyp. red.]? Sprawa pionierstwa bardzo interesowała mnie jako czytelnika jeszcze przed wojną, kiedy to nie było dla nas ważne. Lubiłem książki o osiedlaniu w Ameryce. Był taki norweski pisarz, Johan Bojer, wtedy bardzo sławny. Napisał książkę Nowa ojczyzna. Emigracja z Norwegii do Stanów Zjednoczonych była duża. To dziś świetnie urządzone państwo było wówczas krajem bardzo biednym. Lofoty [archipelag na Morzu Norweskim – przyp. red.] – ryby, kamienie i głód, więcej nic – wystarczy czytać Hamsuna. Wpływ miał też polski pisarz, Władysław Umiński, autor powieści Flibustierowie i Znojny chleb. Ta druga traktuje o polskich osadnikach w Ameryce. Mnie to bardzo zajmowało, lubiłem książki o głodzie. Kiedyś postanowiłem jeść chleb z wodą, choć jestem raczej ze średniozamożnego domu. Chleb przedwojenny był bardzo dobry, ale bez wody lepszy. Jakbym przewidywał swoją przyszłość, bo głód potem przeżyłem.

Wykorzystał pan w książce własne doświadczenia?

Pisarz, więcej niż ksiądz

Jeden z nich wyszedł za mną, poprosił do osobnego przedziału i mówi: Chciałbym się panu wyspowiadać. Odpowiedziałem: Ksiądz mnie?, a on: Pisarz to jest więcej niż ksiądz. – opowiada Józef Hen, pisarz. r o z m aw i a ł a : k a ja k l i m e k r e d a k c j a : paw e ł D r u b kow s k i

60-61

Należałem do tych, którzy forsowali Nysę 16 kwietnia 1945 r., byłem kronikarzem dywizji. Mogłem sobie siedzieć z tyłu i czekać na informacje, ale wolałem towarzyszyć żołnierzom. Mieliśmy świadomość tego, że wojna się kończy, bo już gdzieś tam w okolicach Lipska byli Amerykanie, koło Wiednia Rosjanie, a nam tu każą iść i ginąć. I dlatego w filmie Kwiecień [Józef Hen jest autorem książki i scenariusza do filmu – przyp. red.] Pieczka mówi: Kartofle trzeba sadzić, a ja tu mam zawracanie głowy z jakimś natarciem.

Prawo i pięść również bazuje na tym, co pan przeżył? Zostałem ze swoją dywizją po zwycięstwie w okolicach Jeleniej Góry i cały czas myślałem, że potrzebna jest jakaś powieść, która pokaże nasze pionierstwo. Wciąż nie mogłem złapać klucza. I pewnego dnia, czytając książkę Evelyna Waugha zrozumiałem, że nasze pionierstwo polegało nie na tym, żeby rąbać lasy czy orać ugory, tylko chronić to, co zastaliśmy. Trzy lata po wojnie brałem udział w wycieczce dla literatów organizowanej przez Orbis. Była to podróż śladami uzdrowisk, głownie dolnośląskich. Jak ta Polska była skomplikowana w tamtym czasie… Pełnomocnikiem rządu do spraw uzdrowisk dolnośląskich był hrabia Ignacy Potocki, któremu rok wcześniej zabrano Rymanów. Ale on się na tym znał i wykazywał lojalność. Wtedy poznałem te wspaniałe miejsca, a wcześniej widziałem opustoszałe miasta na zachód od Nysy po stronie, z której Niemcy uciekali na rozkaz Goebbelsa. W miejscowości Bischofswerda, nad samą granicą saksońsko-czeską, było właśnie tak pusto jak w filmie Prawo i pięść. Można było chodzić po mieszkaniach. W filmie już tego nie ma, ale jako że było tam ciemno, podpalono jakiś dom, który stał na rynku, żeby było coś widać.

To bardzo filmowa scena. Uświadomiłem sobie wtedy te różnice i w głowie od razu zobaczyłem tę grupę operacyjną. Ci ludzie jadący po dobytek to nie byli bandyci. Oni uważali, że to jest przejściowa sprawa. Dorobią się i po temacie. Powieść powstała bardzo szybko. Napisałem ją w 1962 r. Książka nie mogła się ukazać, ale że byłem już wtedy po kilku filmach – Krzyżu walecznych, Nikt nie woła, Kwiet-


autor Prawa i Pięści /

niu i Bitwie o Kozi Dwór – to czułem, że to jest coś pod ekranizację. Od razu napisałem scenariusz, który został na komisji scenariuszowej z wielkim aplauzem przyjęty. Członkiem komisji był profesor Jerzy Toeplitz, dyrektor szkoły filmowej w Łodzi, późniejszy założyciel kina australijskiego. Nicole Kidman i wszyscy inni wspaniali aktorzy z Australii istnieją pośrednio dzięki niemu. W filmie miał grać znany z Teatru Polskiego aktor, ale zmarł – Jasiukiewicz. Potem Lesiewicz miał grać…

Miał grać wtedy Keniga w Prawie i pięści, tak? Miał grać Keniga, tak. W powieści to jest Henryk Kenig [główny bohater – przyp. red.]. A ja po to zrobiłem tego Keniga, żeby go wciąż brali za volksdeutcha, to raz. Poza tym bardzo dużo jest Polaków Kenigów, ale przede wszystkim dla mnie ważny był pewien zecer, właściwie metrampaż w drukarni – Kenig, szeregowiec, z którym ja się zaprzyjaźniłem. Tak. No może mogę anegdotę o tej przyjaźni…

To może za chwilkę, bo chciałabym rozwinąć temat adaptacji. Pan zwykle pisał scenariusze na bazie swoich powieści. Czy to jest trudne zadanie? Uchodziłem za prozaika, z którego można kręcić filmy, zanim jeszcze pisałem. Ludwik Starski, Anatol Stern uważali, że ja to potrafię. Także to było dosyć naturalne. Powieść złożyłem do wydawnictwa MON, bo tam wydałem Kwiecień. Był konkurs, ja go wygrałem ex aequo z Żukrowskim. Tytuł zmieniono – film był kręcony pod tytułem Sześć pistoletów.

Może żeby było bardziej westernowo?

CZŁOWIEK Z PASJĄ

To jak naczelny Wydawnictwa Literackiego – bo oni chcieli to wydać – Skórnicki przyjedzie, to pani podpisze. Wniosek jest taki: ona nie znała ustroju, w którym mieszka i w którym szaleje. Bo jak zwykłem mówić, to był despotyzm łagodzony przez bałagan. No i dzięki temu bałaganowi wyszedł Toast. Skończono film, który zresztą na początku miał całkiem niezłe powodzenie. W końcu w kwietniu 1968 r. ukazał się artykuł atakujący powieść. Że toast – ale na czyją cześć? Na cześć Niemców! Pisano, że niemieckie mieszkania, które zwiedzają bohaterowie filmu, są duże, są w nich jasne meble i tak dalej. Czyli argument był taki, że Niemcy powinni byli mieszkać w norach jako osoby negatywne, natomiast Polacy w jasnych mieszkaniach. Ja do pułkownika Załuskiego mówię: Dlaczego on takie głupoty pisał? A on mówi: Bo nie miał argumentów. Ja mówię: No to po co pisał? Pan by tego nie napisał. On: Oczywiście, że nie. I tyle.

Wróćmy do filmu. Czy panu ten Holoubek do roli Keniga w ogóle pasował? Dla Holoubka pisałem Królewskie Sny. I był to jedyny przypadek, w którym najpierw pisałem scenariusz. Mówiono mi potem: Świetnie się czyta ten scenariusz, może wydrukujesz?. A ja mówię: O nie, nie, nie. Ja z tego zrobię książkę. Mam zresztą wiadomość, że jutro [rozmowa była przeprowadzona w połowie listopada – przyp. red.] podpisuję umowę na wznowienie Królewskich Snów. To dla mnie bardzo ważne, bo książka ukazała się trzydzieści lat temu w nakładzie 50 tys. egzemplarzy. Kiedy zacząłem ją pisać, powiedziałem w Czytelniku, w tym gronie, do Gucia: Słuchaj, piszę dla ciebie serial. On mówi: Jaki?. Ja mówię: Jagiełłę. Na co on: Zwariowałeś!? Ale potem, jak napisałem, to mówi: Daj przeczytać. No i bardzo chciał to zagrać. Uważam, że to rola jego życia. Tam, gdzie trzeba było powiedzieć coś mądrego, spokojnie, ale z wiarą, to Gucio był najlepszy.

Nie znała ustroju, w którym mieszka i w którym szaleje. Bo jak zwykłem mówić, to był despotyzm łagodzony przez bałagan. No i dzięki temu bałaganowi wyszedł „Toast”.

No jakiś tam tytuł, prawda? Natomiast powieść miała się ukazać, już była szczotka [drukarska – przyp. red.], ale jakiś dowcip, który ja tam dałem, stał się pretekstem. Bo panowie patrioci, obrońcy honoru, twierdzili, że ja pokazuję w tej powieści szabrowników, że szkaluję i tak dalej. No ale bez tego przecież nie byłoby westernu, bo tam bandyci po prostu są. A mimo to żaden Amerykanin nie powie, że westerny szkalują Amerykę. Przeciwnie.

Są mitem, który nadal buduje Amerykę. Tak, tak. W każdym razie Lesiewicz odstąpił, zaczął robić inne rzeczy. Wzięli to Hoffman i Skórzewski, wychowani przez Jerzego Bossaka na dokumentarzystów. Mieli już wtedy duże sukcesy, był wśród nich m. in. film Gangsterzy i filantropi.

Zresztą też z Holoubkiem, więc już się znali z tamtego filmu. I tak to poszło. Wtedy wiceministrem kultury był Tadeusz Zaorski, ojciec Janusza i Andrzeja. Polskie kino dużo mu zawdzięcza, a przyszedł do niego z finansów. On nie był... tego. Ale to on puścił Kanał, on puścił Popiół i diament. Dużo mu zawdzięczam, bo miał taki chwyt dobry i wystarał się dla mnie o odznaczenie. Dostałem order Polonia Restituta. I tam była ta pani, której nazwiska nie warto przytaczać, ale która rządziła Centralnym Urzędem Wydawniczym. Straszna baba, muszę powiedzieć.

To się wytnie. Straszna! I ona mówiła, że nie puściłaby tej książki nawet, gdyby na zebraniu w wydawnictwie MON grożono jej sześcioma pistoletami. Ale zobaczyła, że ja dostaję order. Mówię z Koźniewskim, że ona robi z tego jedno wydawnictwo w całej Polsce, kontroluje wszystkie wydawnictwa państwowe, które musiały mieć jej parafę, zgodę. I ona podeszła do mnie, bo myślała sobie, że ja muszę mieć jakieś poparcie, skoro dostaję order. I zaczyna mówić: Ach, panie Hen, ile my się znamy, i tak dalej. A ja bezczelnie odpowiadam: A kiedy „Toast” wydamy? Ona mówi: Ja nie mam nic przeciwko temu. Ja na to:

Z czego to wynika? Wierzy się, że on tak myślał. Mam zresztą przykład. On grał Montaigne’a w sztuce według mojej książki. Nigdy nie miałem do niego żadnych uwag, nigdy nie powiedziałem: Słuchaj, to jednak należałoby powiedzieć tak, a nie inaczej. On tak odczytywał mnie znakomicie, taka była w tym bliskość. Nie było to łatwe, bo Grzegorz Warchoł, reżyser Życia Kamila Kuranta, wymyślił sobie do tej roli świetnego aktora, Łomnickiego. Ja do niego mówię: Słuchaj. Przede wszystkim pisałem to dla Gucia. Poza tym Łomnicki zrobi ci perfekcyjną rolę, ale jednej rzeczy nie zdoła – nie przekona, że siedemnastoletnia dziewczyna się w nim zakocha. A Gucio przekona. Bo tak właśnie jest w tym filmie, Sońka Holszańska zakochuje się w swoim mężu, Jagielle, a ten ma wówczas siedemdziesiąt lat. Także czasem, ale to bardzo rzadko, scenarzysta ma wpływ. Na ogół nie ma żadnego.

Czy przy Prawie i pięści konsultował pan wiele rzeczy, czy też Skórzewski z Hofmannem mieli swoją wizję? Wydaje mi się, że w scenariuszu wszystko było jasne. Wiadomo było, jaka jest Hanka Skarżanka, kogo zagra Ewa Wiśniewska (jedna z jej pierwszych ról). Może miałem jakieś wątpliwości – nie do roli, ale do dialogów, które zostały przy Pietruskim [gra rolę Wijasa, jednego z członków grupy operacyjnej – przyp. red.]. Te postacie zostały zapisane, a najbardziej wyrazisty był Gołas [gra Smółkę, członka grupy operacyjnej – przyp. red]. Dla niego dopisałem scenę. Wszystko, co napisałem w powieści, wiemy dzięki obecności Keniga. To samo właściwie jest w scenariuszu. Z wyjątkiem jednej sceny, kiedy Smółka przychodzi do niby-doktora i mówi: Nie bierzmy tych rzeczy. A ten odpowiada: A co tu masz? Pistolet! Do zabijania! I Gołas po latach powiedział mi, że wziął rolę właśnie dzięki tej scenie. W niej mógł pokazać ten chłopski bunt. 1

styczeń-luty 2018


CZŁOWIEK Z PASJĄ

/ Józef Hen

Smółka jest w tym filmie ważną dla pana postacią? Jeśli ktoś słyszał o moich przygodach wojennych, to wie, że żyję dzięki szczęściu, dzięki przypadkom. Jest w Nowolipiu taka scena, że brakowało mi pieniędzy i dzięki temu przeżyłem. Mówią do mnie: I ty jesteś niewierzący… Ja odpowiadam: Tak jak nie ma wiary doskonałej, tak nie ma i niewiary doskonałej. Zawsze coś tam jest. Choć wiara Smółki była prymitywna, to pomyślałem sobie, że Kenig ma do czego się u Smółki odwołać. W pewnym momencie zachowanie Keniga zaczyna do niego przemawiać, mówi: Biłeś się, jakby o coś szło [W Prawie i pięści Kenig wdaje się z bójkę ze Smółką. Idzie o obronę dzieł kultury, czyli mienia państwowego – przyp,red.]. To go przekonało.

I tu Kwiecień i Prawo i pięść się przeplatają. Chciałem coś opowiedzieć o Franciszku Pieczce w związku z filmem Kwiecień. To rola, którą uwielbiam, w jego sentencji warto walczyć o krowy jestem prawie ja. Pieczka opowiadał mi, że postanowili pokazać Kwiecień jego matce, wiejskiej kobiecie. On tam na końcu leży w zbożu, umiera. A ona myślała, że pokazują wszystko, co działo się z Frankiem. Widząc tę scenę krzyknęła: Jezus, Maria! Franka mi zabili!.

Anegdot filmowych w pańskim życiu było parę… Szczyt socrealizmu. Komisja scenariuszowa. Omawiano treść skryptu Nikt nie woła. Przychodzi jeden z dyrektorów, który wcześniej był cenzorem i pyta: Ale dlaczego właściwie ona go kocha?! Kim on jest?! Nawet nie jest przodownikiem pracy! On tego nie rozumiał, że spojrzy dziewczyna na chłopca czy chłopiec na dziewczynę i kocha. On tego w ogóle nie rozumiał… Powiedziałem, że ona go kocha, bo jego ma grać Gerard Philipe. Rolę zagrał Henryk Boukołowski, nie Gerard Philipe, ale też jakoś dał radę. Taka była atmosfera. Akurat przy Nikt nie woła wszyscy byli w Zosi Marcinkowskiej zakochani. Łącznie z reżyserem, Kutzem, który nie bardzo się do tego przyznawał.

Prawo i pięść cieszyło się popularnością nie tylko w Polsce, prawda? Książka miała kilka przekładów zagranicznych. W NRD, choć sprzedawano ją i w Zachodnich Niemczech, Holandii. W Rosji, chyba jeszcze w ZSRR, książka ukazała się w nakładzie 300 tys. egzemplarzy w „Sielskoj Żyzni” razem z którąś z książek Alistaira MacLeana, autora Dział Navarony. I jego tam pewnie te ruble nie bardzo interesowały, bo same Działa Navarony zarobiły pewnie nawet na jego prawnuków, ale mnie interesowały. Dali mi jak za jeden nakład. Napisałem więc list do Tejchmy, ówczesnego ministra kultury: Nawet kupować nas już nie chcą. Najgorsze było to, że oni uważali, że Kenig to im nie pasuje. Zmienili mu nazwisko na Koniuch.

Przekładu na angielski jednak nie ma. Jakiś Szkot napisał do mnie list wiernopoddańczy, bo przeczytał tę powieść po holendersku. On wciąż chce napisać moją biografię. Nie wie jednak, czy to ma być historia Polski na tle mojego życia, czy moje życie na tle historii Polski. Tu jeszcze się nie zdecydował. Kiedy opublikowałem w „Odrze” fragment moich dzienników, w których fragment poświęciłem jemu, to jego żona powiedziała: Teraz to musisz sobie kupić wieczne pióro, bo będą cię zatrzymywać na ulicy, żebyś dał autograf. No miesiąc temu dostałem list, że żona go opuściła.

Planował przetłumaczyć Prawo i pięść na angielski? Nie, chodziło o opowiadania. Przysłał mi też plan biografii w języku angielskim. Tak by się stało, że miałbym biografię po angielsku. Napisałem mu, że naiwniak z niego itd. Niedawno rozmawiałem z Grzebałkowską, laureatką nagrody Nike za 1945. Wojna i pokój. Mówi: Oglądałam „Prawo i pięść”. Wszystko jak w mojej książce. Tak powiedziała (śmiech). Będzie zresztą w kontekście Prawa i pięści pisała książkę o Komedzie. Spotkaliśmy

62-63

się, choć o Komedzie niewiele mogę powiedzieć oprócz tego, że jak jego żona powiedziała kiedyś w Spatifie: Gdybyś ty [„Komedo” – przyp. red.] tam był w Hollywood, to on by tu siedział ze mną. Ale była pijana, więc…

Prawo i pięść 2. Czy był pomysł na dalszą część losów Keniga? Nie, nigdy takich planów nie było. Realizowałem po prostu kolejne pomysły – Odejście Afrodyty, Trzy romanse, Mgiełkę, a poza tym Boy. Zawsze bardzo się Boyem interesowałem. Byłem najmłodszym dzieckiem w rozczytanej rodzinie. Miałem dwie starsze siostry i brata. Każde z nas wypożyczało książkę w innej bibliotece, także w domu zawsze były na chodzie cztery książki. Moja starsza siostra zawsze czytała tego Boya, myślałem więc, że to co najmniej Arsene Lupin. Ale potem poznałem go ze Słówek. Kiedyś, przechodząc bazarkiem w okolicach Nowolipia, kupiłem u żydowskiego księgarza Wieczór siódmy flirtu z Melpomeną. Zacząłem czytać na ulicy. I tak tego Boya czytam do dziś, już ponad 80 lat. Można powiedzieć, że stałem się sui generis boyologiem.

No właśnie. Bo powieściopisarstwo to tylko jedna część pańskiej twórczości. Wbrew temu, co można by wywnioskować z Prawa i pięści, zawsze interesowało mnie pisanie o literaturze. Napisałem o Wellsie Marzenie i tragizm, o Gorkim Na dnie i wyżej, o Mickiewiczu, o George’u Bernardzie Shawie.

A Boy? Historia mojego pisania o Boyu rozpoczęła się w Paryżu w 1969 r. Jakoś udało mi się dostać paszport. Oni, czyli pałac Mostowskich, wiedzieli, że raczej nie wyemigruję. We Francji proponowano mi napisanie książki o sytuacji w Polsce. Nie zgodziłem się ze względu na rodzinę w Warszawie. Piotr Rawicz na moją prośbę sprezentował mi dwie książki, które bardzo chciałem przeczytać, a na które nie było mnie stać – każda kosztowała 30 franków, a za dobę hotelową płaciłem 17 franków. Po lekturze m.in. Friedricha uświadomiłem sobie, jak niewiele wiem. Pomyślałem, że skoro ja interesuję się Montaignem i „tyle tego”, to znaczy, że inni wiedzą jeszcze mniej, że trzeba napisać książkę o nim, Boy zaczeka. Zatelefonowałem do Czytelnika, zmieniono mi umowę. To było konieczne, bo kończył mi się wtedy paszport. Poszedłem z tą umową do konsula i – co ciekawe dla tamtych czasów – konsul podpisał ją i powiedział: Niech pan czasem zajdzie tu, bo nie ma z kim gadać. Inną książką, którą napisałem, był Pingpongista z okazji rocznicy Jedwabnego. W książce stworzyłem postać księdza, którego w Jedwabnem nie było, bo był facet chowający się za firanką. Ten mój ma wyrzuty sumienia. Innym bohaterem jest Polak mieszkający na Brooklynie, który przyjeżdża po latach z okazji odsłonięcia pomnika. Ksiądz, spotkawszy przyjaciela z dawnych czasów, prosi o spowiedź. Reakcja Polaka jest do przewidzenia: Ksiądz będzie mi się spowiadał? Na co ksiądz odrzeka: Sędzia to jest więcej niż ksiądz.

Skąd ten dialog? Wpływ prywatnego życia piszącego na wydarzenia w powieściach jest ogromny. W 1963 r. jechałem pociągiem do Wiednia. Towarzyszyli mi dwaj współpodróżni – księża. Po przekroczeniu granicy przebrali się w strój świecki, żeby nie drażnić Czechów. Jeden z nich wyszedł za mną, poprosił do osobnego przedziału i mówi: Chciałbym się panu wyspowiadać. Odpowiedziałem: Ksiądz mnie?, a on: Pisarz to jest więcej niż ksiądz. 0

Józef Hen właśc. Józef Henryk Cukier (ur. 8 listopada 1923 w Warszawie) – polski pisarz i publicysta żydowskiego pochodzenia, dramaturg, reportażysta, scenarzysta filmowy. Rozmowa odbyła się w Filmotece Narodowej – Instytucie Audiowizualnym


wielkie słowa, mała głowa / w styczniu chyba popłaczę się ze szczęścia #wkońcudino PS: uważajcie na nożyczki

Mądrale k atar z y n a ko ło dz i e j s z e f dz i a ł u f e l i e t o n

dy miałam kilkanaście lat, silnie przywiązałam się do słów Alberta Einsteina, który mówił, że upraszczanie jest cechą geniuszu. To były czasy, kiedy młodzież z wielkim zaangażowaniem uzupełniała swoje profile w mediach społecznościach, a cytaty były jedną z niezliczonych i ulubionych kategorii. Och, jak przyjemnie pochwalić się przed rówieśnikami znajomością paru zdań wypowiedzianych przez mądrych ludzi i tym samym połechtać swoje ego. Wygodnie podeprzeć się czyimiś wypowiedziami podczas argumentowania własnej opinii. Jeszcze lepiej, kiedy tym samym podkreśli się swoje obycie w świecie. Obecnie po prostu wypada kojarzyć szereg utworów literackich, muzycznych, obrazów czy filmów i jeszcze parę znanych postaci. Koniec i bomba, a kto (nie) czytał, ten trąba. W taki sposób można wyjść na człowieka posiadającego niezwykłą wiedzę. Jednak gdy nieustannie się o tym przypomina, pokazuje to też wyjątkowo wysokie poczucie własnej wartości. Niektórzy lubią przyozdabiać rzeczywistość w wielkie czy skomplikowane słowa. Tak jakby jej prostota była niewystarczająco dobra, a oni – za dobrzy na nią. Onieśmielają otoczenie, rozsiewając wokół siebie aurę wspaniałości. Strefa sacrum została starannie wydzielona i bardzo różni się od pozostałego profanum. W rzeczach zwykłych jest coś zbyt pospolitego, niedostatecznie doskonałego. Trzeba się wyróżniać. To bardzo przyjemnie być szczerze przekonanym o własnej wyjątkowości. Niektórzy nauczą się pokory i z tego wyrośną. Pozostali pozostaną sobą i mają do tego prawo. A ja mogę podchodzić do takich ludzi z dystansem, którego sami nie mają. Jeśli chciałabym napisać jakiś bardzo mądry tekst z dużą dozą prawdopodobieństwa oparłabym go na bardzo ważnej postaci Einsteina i jego dorobku naukowym albo użyłabym w tym celu ogromnej liczby trudnych słów i zdań wielokrotnie złożonych, co właśnie teraz uczyniłam. Całe szczęście świado-

G

Och, jak przyjemnie pochwalić się przed rówieśnikami znajomością paru zdań wypowiedzianych przez mądrych ludzi.

mie z tego zrezygnuję. W zasadzie jeśli chcemy być zrozumiani przez otoczenie, warto wyrażać się jak najprościej. Mamy myśl, którą chcemy przekazać. W zależności od użytych słów przekaz będzie inkluzywny (przeznaczony dla wszystkich) lub ekskluzywny (jedynie dla tych wybranych). Naturalnie z wiekiem i nabytą edukacją nasze słownictwo będzie się rozszerzać. Jednak zawsze warto mieć na uwadze odbiorców, chyba że ktoś lubi mówić do lustra albo ściany. Zawsze mnie zastanawiało, skąd biorą się źli nauczyciele. Im bardziej starają się wtłoczyć wiedzę w młode umysły, tym większą porażkę ponoszą. Tu nie chodzi o to, żeby rozumieć swoją dziedzinę z natury i od razu. Wtedy wszystko jest zbyt oczywiste i nie wiadomo, czemu miałoby coś tłumaczyć. Dowód pomijamy, bo jest banalny. O wiele łatwiej przekazać wiedzę, gdy wie się z własnego doświadczenia, jakie zagadnienia mogą sprawiać problemy i dlaczego tak się dzieje. Dobrzy nauczyciele rozumieją swoich uczniów, a dzięki temu potrafią skomplikowane przykłady ubrać w proste słowa. Chociaż do naszych obowiązków zawodowych nie należy przekazywanie wiedzy czy wychowywanie, zawsze możemy pójść za takim przykładem. Bardzo ludzcy i naturalni nauczyciele łatwo stają się autorytetami i cieszą się powszechnym szacunkiem. Skoro na potwierdzenie mojej tezy mam słowa samego A. Einsteina, autora obu teorii względności, co mogłoby pójść źle? W trakcie pisania tego felietonu zaczęłam szukać, jak dokładnie brzmiał tamten cytat. Moje zdziwienie było ogromne, gdy po paru latach zachwycania się odkryłam w końcu, że według Wikicytatów nic takiego z ust wielkiego fizyka nigdy nie padło. Co prawda nawiązywał on czasem do upraszczania czy ułatwiania – kwestia tłumaczenia. Jednak nie tak brzmiały jego wypowiedzi, miały nawet inny kontekst. Morał z historii jest taki, żeby sprawdzać słowa, na które się powołujemy, albo się nie wymądrzać. 0

styczeń-luty 2018


/ Nikodem Kramarz / Jakub Król How you doin’?

Kto jest Kim? Nikodem Kramarz Prezes SKN Ekonomii Politycznej

MIEJSCE URODZENIA: Bydgoszcz KIERUNEK I ROK STUDIÓW: Metody ilościowe w ekonomii i systemy

Prezes SKN Konsultingu

informacyjne, II rok SL

MIEJSCE URODZENIA: Żagań KIERUNEK I ROK STUDIÓW: Finanse i Rachunkowość, III rok SL WEDŁUG ZNAJOMYCH JESTEM: Mam nadzieję, że fajnym gościem,

jak mało w istocie wiedzą o tym, co w ich mniemaniu da się zaprojektować – Friedrich August von Hayek

który na pewno nie odmówiłby pomocy w nietypowych sytuacjach. GDYBYM NIE BYŁ TYM, KIM JESTEM: Byłbym prezydentem. ULUBIONY FILM: Ogniem i mieczem Jerzego Hoffmana ULUBIONA KSIĄŻKA: Wiedźmin Sapkowskiego. Pierwszy raz przeczytałem ją 15 lat temu i potem jeszcze 5 razy czytałem ją od nowa. Mam do niej sentyment. ULUBIONA PIOSENKA: T.N.T AC/DC ULUBIONY SPORT: piłka nożna ULUBIONY CYTAT: Kiedyś usłyszałem takie hasło – nie mam pojęcia, kto jest jego autorem i też nie wiem, czy powtórzę to słowo w słowo, ale przekaz jest jasny – że ważne jest, żeby żyć w zgodzie ze sobą, ale równocześnie tak, żeby codziennie wieczorem nie było wstyd spojrzeć w lustro.

Jak wyglądały początki SKN Ekonomii Politycznej?

Jak wyglądały twoje początki w SKN Konsultingu?

Na początku, jak to zazwyczaj bywa, był pomysł. Wraz ze znajomymi stwierdziliśmy, że na naszej uczelni brakuje koła, które skupiałoby ludzi zainteresowanych tematyką ekonomii i jej wpływu na polityczny świat. Każdy z nas, założycieli, w liceum był olimpijczykiem. Chcieliśmy móc się dalej rozwijać, zgłębiając to, co nas interesuje. Dostrzegliśmy wiele osób, które nie mogły znaleźć swojego miejsca w innych kołach, więc postanowiliśmy działać i założyć własne.

Wybrałem tę organizację, ponieważ została mi przedstawiona jako najlepsza na SGH, z najtrudniejszą rekrutacją. Potraktowałem to jak wyzwanie i dopiero potem wkręciłem się w działalność. Od razu spotkałem się z ciepłym przyjęciem. To były idealne warunki na start studiów – być otoczonym ambitnymi ludźmi i chcieć im dorównać, czy nawet przegonić, a równocześnie działać w przyjemnej atmosferze.

Jaki jest największy sukces tego koła?

Fakt, że oprócz mierzalnych korzyści, koło daje możliwości znalezienia przyjaciół. To są znajomości, o których wiem, że na pewno przetrwają okres studiów i będziemy się bawić na naszych weselach.

WEDŁUG ZNAJOMYCH JESTEM: towarzyski! GDYBYM NIE BYŁ TYM, KIM JESTEM: Byłbym pilotem. NAJWIĘKSZA ZALETA: poczucie humoru NAJWIĘKSZA WADA: Spóźniam się, notorycznie. ULUBIONY FILM: Dwunastu gniewnych ludzi Sidney Lumet ULUBIONA KSIĄŻKA: Poziom śmierci Lee Child ULUBIONA PIOSENKA: Lose Yourself Eminema ULUBIONA POSTAĆ FIKCYJNA: Raymond Reddington z serialu Blacklist ULUBIONY ARTYSTA: Tom Cruise ULUBIONY SPORT: bieganie ULUBIONY CYTAT: Osobliwym zadaniem ekonomii jest pokazanie ludziom

w

Jakub Król

Istniejemy na tyle krótko, że nie możemy pochwalić się jeszcze organizacją znanego eventu albo wielkiego projektu. Za sukces możemy uznać szybkość naszego powstania – od pomysłu na koło do inauguracji i przyjęcia nowych członków minęło niewiele ponad dwa miesiące.

O SKN Ekonomii Politycznej mało kto wie, że… mimo krótkiego czasu istnienia już ruszyliśmy z naszymi projektami!

Gdybyś mógł poprawić jedną rzecz w SGH, to byłaby to… przebudowa Wirtualnego Dziekanatu, szczególnie systemu deklaracji semestralnej.

64-65

Jaki jest największy sukces tego koła?

O SKN Konsultingu mało kto wie, że… koło ma rozbudowaną bazę absolwentów, którzy bardzo chętnie nam pomagają. To ogromna wartość, bo to są ludzie, którzy byli ambitni już na studiach, a obecnie podbijają świat biznesu.

Gdybyś mógł poprawić jedną rzecz w SGH, to byłaby to… administracja. Jest bardzo skomplikowana i nieraz powoduje ciężkie przeprawy. Gdyby to było bardziej przejrzyste, życie studentów na pewno byłoby łatwiejsze.


z przymrużeniem oka / belkę ocenzurowano

Relikty PRL-u Żeby coś mogło się zacząć, coś innego musi się skończyć. W tej odsłonie 3po3 bierzemy pod lupę relikty PRL-u, które wciąż zakłócają naszą kapitalistyczną harmonię życia. Pojawia się coraz więcej żądań, by zniszczyć je raz na zawsze. Czy naprawdę trzeba pozbywać się tych cennych pamiątek? Posłuchajcie naszych ekspertów. ocenzurowano

graf.: Aleksandra Czerwonka

fot. pl.wikipedia.org CC BY-SA 4.0

Metro

fot. commons.wikimedia.org/CC

PKiN

A gdy już wyrosłam z panieństwa, pozwalałam oglądać

łam na tarasie widokowym Pałacu im. Józefa Stalina i oczom

wona kokarda samotnie dyndała na zardzewiałym wie-

swym dziatkom bajkę o Misiu Uszatku. W zaciszu alkowy

mym ukazało się, niedostrzegalne jakoś z parteru, piękno

szaku mego panieństwa. I raz spotkałam jego – chłopca

śniłam jednak o innym Uszatku, którego uszko zdecydo-

mojej socjalistycznej Ojczyzny. Z zachwytu aż przechylił mi się

z czerwoną kokardą. Poczułam ekscytację, jak gdyby ożył

wanie nie dało się opisać jako „klapnięte”. Ach, cóż to były za

na głowie wianuszek z biało-czerwonych goździków, a nawet

Stalin, wtem on rozwinął tę swoją kokardę i wyciągnął z niej

sny... Ten dyskretny urok nomenklatury, to pełne pewności

lekko poluzowała się czerwona kokarda przypięta do ZMP-

gwoździe. Handlował gwoźdźmi. ZDRAJCA, po śmierci trafi

siebie spojrzenie… „Ucho Generała” – zwałam go w myślach.

-owskiego mundurka. Na prawo most, na lewo most, a dołem

za to do RFN-u... Przez takich jak on metro nie powstało.

I gdzież dziś znaleźć mężczyzn takiego wymiaru... Na szczę-

Wisła płynie... A WY TERAZ CHCECIE ZBURZYĆ POMNIK NAJPIĘK-

I DOBRZE! Nacjo zdradziecka, nie zasługujesz nawet na

ście są jeszcze konferencje, na których pojawiają się bohate-

NIEJSZEJ CHWILI MOJEGO DZIECIŃSTWA?!

czerwony autobus... i dlatego metro trzeba zburzyć.

rowie mej późnej młodości. Jeszcze Polska nie zginęła...

OCENA: 88777

OCENA: 88889

OCENA: 89777

Symbole są po to, by je niszczyć i stworzyć nowe, quasi-lep-

To pierwszy element do unicestwienia. Oczywiście! Jestem

Ja tu widzę wzór do naśladowania. Ponowne wprowadzenie

sze. O tak. Pewna delegacja wyjechała na wschód i poczuła

za. Codziennie widzę te zdradzieckie komunistyczne kolej-

Misia Uszatka do Telewizji Państwowej znacznie zwiększyłoby

się jak w domu, czym się bardzo zaniepokoiła. Odkrycie, że

ki do wejścia na bramkach w godzinach szczytu. Brzydzę

jej oglądalność i spełniałoby wszelkie wymogi zarządzających.

symbol polskiej stolycy jest tak powszechny u naszych

się nimi. I gdzie nas to zaprowadziło? Do ciemnego lasu,

I wilk syty, i owca cała, nie trzeba w ten łańcuch wplątywać

ulubionych sąsiadów, zburzyło cały światopogląd. Tylko

a nawet dwóch – Młocińskiego i Kabackiego. Metro kładzie

jeszcze lisa. Towarzysz mógłby też wesprzeć resort edukacji

co mają zrobić janusze nieruchomości, którzy podbijają

krzyżyk na całej Warszawce. Każda ze stacji stanowi do-

jako osoba z praktycznym doświadczeniem w dziesiątkach

stawkę dzięki widokowi na PKiN? Promować mieszkania

datkowo idealny punkt zebrań samobójców, którzy pragną

placówek. Uszatek również sprawdza wszelkie używki i udo-

z widokiem na… dziurę w środku miasta? A może dla stęsk-

zmienić losy obywateli i obywatelek wracających z pracy,

wadnia, że nie są one (od razu) śmiertelne, więc chętnie obalił-

nionych dorysują ten PRL-owski budynek na oknie?

w której coś robią i nie wyrabiają norm. Vive kapitalizm!

by profilaktykę zdrowotną. Tak jest, nie zmyślam!

OCENA: 88887

OCENA: 88888

OCENA: 77777

Wszystko zacznie się od wielkiego wybuchu. Podłożymy czte-

Rok 1990. Do Warszawy przybywa dziesięciu czerwonych

Miś Uszatek to diablo inteligentny i niezwykle wyrazisty

ry ładunki. Jeden w Collegium Civitas – socjologia to w końcu

towarzyszy. To podarunek od bratniego narodu, prosto z za-

przedstawiciel minionej epoki, który zna się z dziećmi NIE od

pierwszy krok na drodze do socjalizmu. Kolejne w Teatrze

kładów Mietrowagonmasz pod Moskwą. Wagony Serii 81 (te

dziś. Jego pocieszna twarzyczka, znana z Telewizji Polskiej

Studio i Kinotece. Czwarty w Muzeum Domków dla Lalek, gdzie

stare) nadal obsługują setki tysięcy warszawiaków dziennie.

lat 80., bez wątpienia ocieplała wizerunek komunistycznej

dziewczynki uczą się centralnego planowania gospodarki. 10,

Problemem nie są jedynie radzieckie pociągi. Samo istnienie

partii. Pamiętasz? Nawet jeśli pół dnia spędziłeś w kolejce po

9, 8, 7… budowla odrywa się od betonu i wyłaniają się silniki

metra jest przejawem myśli socjalistycznej. Wystarczy wsiąść

kiełbasę, a drugie pół na milicji tłumacząc, skąd ją wziąłeś –

odrzutowe … 6,5,4… nagle rozumiemy wizję architekta …3,

na stacji Centrum w poniedziałek o 7:55. Szare masy ludu pra-

wystarczyło włączyć teleodbiornik i posłuchać jego aksamit-

2,1, start! Rozpędzona rakieta za chwilę przechyli się i osiągnie

cującego kotłują się w niewygodnym składzie. Przyświeca im

nego głosu, by przypomnieć sobie, że Twoje trudy prowadzą

pierwszą prędkość kosmiczną. Orbita okołoziemska już i tak

jeden cel: zdążyć na 8:00. A gdzie miejsce na indywidualizm

Ciebie i ojczyznę do lepszego jutra. Po co marnować taki talent

pełna jest nietrafionych prezentów od narodu radzieckiego.

i wagony pierwszej klasy? Zburzyć, zasypać, zapomnieć!

oratorski, taki dar? Może nam się jeszcze przydać ten Uszatek.

Mati Marzyciel

OCENA: 87777

ZMP rozwiązali, w Warszawie mieli budować metro, a czer-

PRawilna Lewatywa

OCENA: 88888

Tych lat nie odda nikt... Pamiętam, jak po raz pierwszy stanę-

Poprzednia

OCENA: 87777

styczeń-luty 2018


Do Góry Nogami

jak orządu Doktorantów cieszyły się Sam do y bor wy że , ym o t y em bi choinkę W tym numerze nie napisz y też o tym, czyje popiersie zdo nim pom ws Nie . em ani ow res co roku ogromnym zainte torskiego. na posiedzeniach Kolegium Rek lu ag o m się wi mó co ani do na Spa PR ZY GO TO WA Ł:

LN Y RE DA KT OR NI EO DP OW IE DZ IA

w razie protudenciaki, nie wierzcie, że praw stuik czn rze m wa oże blemów pom ie mogli podenta – już wkrótce będziec ną piersią j. Swą walecz legać na Legii Akademickie mi się kolokwiami, ący iżaj zbl ed prz s obroni wa nych studentów stęp pod k a potem odeprze ata wa rać sze miejsca na Koźmina, którzy chcą zab problemy lokalowe, też ąże rynku pracy. Rozwi placu pozostałym po koszarując wszystkich na Akademickiej! nawoii Leg do budynku F. Dołącz jej strony internetowej. łuje Wielka Różowa ze swo wrobić w udział w tej się o Aż dziw, że SGH dał szeruje, ten ginie. szopce. Ale cóż, kto nie ma zy kreaty wamorząd jak zw ykle błyszc orządowe sam su cza o neg pew nością. Od rposzczuKo k ure infografiki zdobi Art kwatne, ade ej dzi bar naj jak tu rek. Nazwisko jest encję kur kon ą ażn pow jako że Arturek wygryzł i Po’ego cky Ro p Asa ka, iesz w postaci Leszka Esg ostan ma r ate boh obno mocnego Radosława. Pod sobie na Ma H. SG ta den stu wić odzwierciedlenie się), wydaje się bardzo koszulę i krawat (zgadza a się) i mimo pozorów adz (zg e zadowolony z siebi w niczyim życiu (też przydatności, nie zmieni nic ulubiona organijak o sam tak się zgadza). Czyli zia ied lnego. zacja Redaktora Nieodpow ostatnich wyedwo zapomnieliśmy o a już można ch, wy ądo orz borach sam a do następani tow rozpoczynać przygo y Regulanow ony adz row wp ie nych. Jeśli zostan y szykują inb e ejn kol , min Samorządu Studentów

S

S

L

666

cny Przewodniczący się już w maju. Czyżby obe uniknąć losu poce zaplanował już wakacje i ch kadencji organikcie przedników, którzy w tra Ameryce? zwoali sobie wycieczki po rzy nawet do ówi się, że są tacy, któ . Czasem jedzyć zlic ą rafi pot trzech nie okazuje się óch nak i policzenie do dw Różowej, iej elk Wi ent solw nie lada sztuką. Ab adł z teodp m, ere lion z ambicjami na zostanie mi yczyło dot Nie u. ani pyt gim leturnieju już po dru cia żby cho czy ści zno ono jednak heteroskedastyc ka. Nasz bohater usz pci Ko tr całek, a liczby siós przystało – najwyraź– jak na absolwenta SGH wczucie się w sytubo da, bie niej nie wie, co to przyszło mu z wyraźację ubogiej dziewczyny ba było iść na UW, trze o, nym trudem. Koleg o bardziej zmatematam ekonomia jest podobn tyzowana. na uczelnię – olicja, proszę przyjechać się w polszy sły takie słowa nieczęsto ch. A jedwy iato ośw h kac skich placów w SGH sa cau s ori nak przyznanie tytułu hon i wykręzeln Uc dze wła że i, ocj wzbudziło tyle em h gonyc szo pro nie się ciły numer 997, by pozbyć ująca test Pro i. zyk okr źne gro ści, którzy wznosili tki. ulo ę iątk pam ie na grupa pozostawiła po sob różniwy ter Ma a Alm za nas Według tego źródła ykł traktować oby wała człowieka, który przyw aktor NieodpowieRed ło. byd teli w Polsce jak uznać tego czasem za dzialny rozwa ża, czy nie atnio podrożała. 0 ost ina łow komplement – wo

M

P




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.