Numer 182 Październik 2019 ISSN 1505-1714
www.magiel.waw.pl
s.18 /Temat numeru
Sieć w sieci
Darknet i narkotyki
s.42/Sztuka
Piet Mondrian
s.54/Technologie s.38/Warszawa
Wakacje ze śmiercią
Kosmiczny sen
spis treści / Ostatnią poetką, która otrzymała Nagrodę Nobla była Boba Dylani
11
30
43
52
Super Mario
Sex, drugs and nihilism
Obraz w obrazie
Kosmiczny sen
a Uczelnia
i Felieton
j Warszawa
q W Subiektywie
06 07 10
Przepraszam, którędy do dziekan a t u? Bez granic Feminizm na barykadzie
b Patronaty 10
e Film 24 26
28 30 31
Super Mario A rchitekci oświaty N i e z n a n a , l e c z f a s c y n uj ą c a Syg n a ł k o n t r a h a ł a s
Recenzje S e x , d r ug s a n d n i h i l i s m
32 34
36 38
Delirium bez dachu nad g ł ową Wakacje ze śmiercią
z Artykuł Sponsorowany 40
Q u o v a d is a b s o l we n c i e?
g Sztuka
F e s t i w a l o we l a t o 2 019 Maszyny od hitów Recenzje
f Książka
8 Temat Numeru 18
Wo l n o ś ć i s w o b o d a p o d p r e sj ą
d Muzyka
K a l e n d a r z w yd a r z e ń
c Polityka i Gospodarka 11 12 14 16
23
Literatura ko łem się toczy Recenzje
42 43
50
Kiedy obcy puka do drzwi
k Technologie 54
Kosmiczny sen
r Kto Jest Kim? 57
Marcin Demianiuk / Jan Kroszka
Piet Mondrian Obraz w obrazie
o Sport 45 47
Mł ode londyński lwy Zmag ania podczas nieobecności bogów
Sieć w sieci
t Wywiad 22
J o a n n a St o c k a – s z e f o w a d z i a ł u Korekta
Redaktor Naczelna:
Weronika Kościelewska
Zastępcy Redaktor Naczelnej:
Wydawca:
Stowarzyszenie Akademickie Magpress
Prezes Zarządu:
Dawid Dybuk dybukdawid@gmail.com Adres Redakcji i Wydawcy:
al. Niepodległości 162, pok. 64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com
Tomasz Dwojak, Aleksandra Łukaszewicz Redaktor Prowadzący: Katarzyna Kowalewska Patronaty: Martyna Matusiewicz Uczelnia: Katarzyna Branowska Polityka i Gospodarka: Wojciech Pypkowski Felieton: Joanna Alberska Film: Tomasz Dwojak Muzyka: Marek Kawka Książka: Aleksandra Dobieszewska Sztuka: Natalia Jakoniuk Warszawa: Katarzyna Kowalewska Sport: Jan Kroszka Technologie: Dominika Hamulczuk W Subiektywie: Marcin Kruk Do Góry Nogami: Redaktor Nieodpowiedzialny Kto Jest Kim: Katarzyna Gałązkiewicz Korekta: Joanna Stocka Dział foto: Aleksander Jura Dyrektor artystyczna: Zuzanna Nyc
Wiceprezes Zarządu: Marta Bolinska
Kruszyński, Angelika Kubicka, Paweł Kucharski, Michał
Tamkovich, Dominik Tracz, Tamara Wachal, Krzysztof
Skarbnik Zarządu: Lidia Żurańska
Kurowski, Aleksander Kwiatkowski, Maurycy Landowski,
Wanecki, Mateusz Wantuła, Klaudia Waruszewska, Artur
Zuzanna Laskowska, Natalia Lewandowska, Anna
Warzecha, Bogusław Waszkiewicz, Joanna Wąsowicz,
Lewicka, Filip Lubiński, Zuzanna Łubińska, Aleksander
Michał Wieczorkowski, Agnieszka Wojtukiewicz, Jędrek
Łukaszewicz, Alex Makowski, Kinga Marcinkiewicz,
Wołochowski, Wiktoria Wójcik, Aleksander Wójcik,
Martyna Matusiewicz, Karolina Mazurek, Wiktoria Motas
Dominika Wójcik, Roman Ziruk, Marcin Żebrowski
Dział IT: Paweł Pawłucki Dział PR: Laura Starzomska
Współpraca: Klaudia Abucewicz, Jan Adamski, Joanna Alberska, Natalia Andrejuk, Paulina Bala, Natalia Bartman, Magdalena Bednarska, Paulina Błaziak, Paweł Bryk, Kacper Chojnacki, Joanna Chołołowicz, Nikol Chulba, Justyna Ciszek, Julia Coganianu, Marcin Czajkowski, Marcin Czarnecki, Karol Czarnecki, Katarzyna Czech, Aleksandra Czerwonka, Aleksandra Daniluk, Julia Dmowska, Antonina Dybała, Joanna Dyrwal, Marta Dziedzicka, Kamil Dzięgielewski, Mateusz Fiedosiuk, Patrycja Gajda, Katarzyna Gałązkiewicz, Aleksandra Gładka, Jakub Gołdas, Cezary Gołębski, Michał Goszczyński, Hanna Górczyńska, Anna Grzanecka, Michał Hajdan, Sebastian Jagła, Natalia Jakoniuk, Kacper Maria Jakubiec, Robert Janowski, Jadwiga Jarosz, Joanna Jas, Aleksander Jura, Rafał Jutrznia, Maria Kadłuczko, Joanna Kaniewska, Oliwia Kapturkiewicz, Marta Kasprzyk, Marek Kawka, Maciej Kierkla, Maciej Kieruzal, Michał Klimiuk, Mateusz Klipo, Katarzyna Klonowska, Magdalena Kosewska, Weronika Kościelewska, Karolina Kręcioch, Dagmara Król, Kacper
Marlena Michalczuk, Kazik Michalik, Joanna Mitka, Monika Moczulska, Aleksandra Morańda, Sebastian Muraszewski,
Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania
Magda Niedźwiedzka, Magda Nowaczyk, Tymoteusz
i
Nowak, Julia Nowakowska, Zuza Nyc, Zofia Olsztyńska,
niezamówiony może nie zostać opublikowany
Michał Orlicki, Ernestyna Pachała, Marta Pashuk, Jarosław
na łamach NMS MAGIEL. Redakcja nie ponosi
Paszek, Małgorzata Pawińska, Marta Pawłowska, Paweł
odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam
Pawłucki, Izabela Pietrzyk, Paweł Pinkosz, Wojciech
i artykułów sponsorowanych.
skracania
niezamówionych
tekstów.
Tekst
Piotrowski, Jakub Pomykalski, Sara Przerwa, Iwona Przybysz, Wojciech Pypkowski, Anna Raczyk, Sabina
Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania
Raczyńska, Michał Rajs, Mateusz Piotr Riabow, Anna
kwietniowego prosimy przesyłać e-mailem lub
Roczniak, Karolina Roman, Weronika Roszkowska,
dostarczyć do siedziby redakcji do 10 października.
Agnieszka Salamon, Natalia Sawala, Ewa Skierczyńska, Katarzyna Skokowska, Noemi Skwiercz, Marta Smejda,
Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy.
Dominika Sojka, Aleksandra Sojka, Hanna Sokolska, Daria Sokołowska, Witold Solecki, Mikołaj Stachera,
Okładka: Joanna Chołołowicz
Rafał Stępień, Paweł Stępniak, Bartłomiej Stokłosa,
Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka
Marta Szerakowska, Mikołaj Szpunar, Urszula Szurko,
Współpraca: Maciej Szczygielski
Ula Szurko, Anna Ślęzak, Patrycja Świętonowska, Palina
Współpraca: Maciej Szczygielski
październik 2019
SŁOWO OD NACZELNEJ
/ wstępniak
Skórek będzie dobrze, nie starzej się jak mleko tylko plisss
PosTEMPOwy spokój W E R O N I K A KO Ś C I E L E W S K A R E DA K TO R N A C Z E L N A ycie to wieczne manewrowanie między wieloma zadaniami. A przynajmniej tak kiedyś myślałam. Potem przekonałam się, że istnieją ludzie, którzy koncentrują się na jednej rzeczy, a pozostały czas poświęcają na odpoczynek lub spotkania z przyjaciółmi. To właśnie nimi postanowiłam się zainspirować w te wakacje, ponieważ jakoś im tego spokoju pozazdrościłam. Moment, w którym człowiek pozwala sobie nie tyle trochę zwolnić, ile całkowicie wyhamować, umożliwia nam zmianę perspektywy. Nagle teksty, które przed wakacjami sprawdzane były o 24.00 w stanie zupełnego wyczerpania, są teraz czytane w środku słonecznego, choć powoli już jesiennego dnia. I okazuje się, że albo ktoś tu wyszedł z wprawy i nie widzi błędów, albo autorzy też odpoczęli i zaczęli nagle pisać jeszcze lepiej niż zwykle. Szkoda tylko, że to jedyny taki numer w roku i następne już jak zawsze będziemy robić między zajęciami, pracą, mając w perspektywie nadchodzące egzaminy i dwa semestry w jednym. Mam nadzieję, że i Wy, drodzy Czytelnicy, trochę odpoczęliście i 30 września ucieszyliście na widok wykładowców lub studentów. Może dzięki wspólnej pracy, biorąc oddech po następnym semestrze, poczujecie, jak wiele udało się Wam razem zdziałać. W trakcie semestru, robiąc osiem rzeczy równocześnie, trudniej będzie to dostrzec. Nie ma co się oszukiwać, że nieraz dopadnie nas wszystkich zmęczenie, a co za tym idzie – trochę zwątpienia. Osobiście postanowiłam, by moim mottem w tym semestrze – wbrew temu, jak ciężko on się zapowiada – stało się hasło, na które natknęłam się w te wakacje. Spokojnie zwiedzałam sobie Kraków, przekonana, że wszystko już tam widziałam, gdy nagle mieszkająca tam koleżanka zaprowadziła mnie na kolorowe schody pełne cytatów. Schodkowi z napisem W życiu jest coś więcej do zrobienia niż tylko zwiększać jego tempo (Gandhi) z wrażenia aż zrobiłam zdjęcie. Szkoda, że nie znałam go wcześniej. O co w życiu chodzi – ciągle nie wiadomo. Ale może faktycznie warto się nad tym częściej zastanawiać, a nie tylko cieszyć się, że skoro zapełniamy sobie dzień od 7.00 do 24.00 i jesteśmy tacy efektywni w swoich działaniach, to nie musimy szukać niczego więcej. Niektórzy mówią, że inspiracji do rozmyślania najlepiej szukać w książkach. Jednak ciężko się
Ż
Musimy wierzyć, że wyjdzie nam w tym roku coś fajnego, może nawet wyjątkowo bez wypalenia na finiszu.
04–05
je czyta w środku semestru. Zwłaszcza tak czyta, by je skończyć, bo rozpoczynanie jeszcze jako tako nam idzie. Alternatywnym źródłem refleksji mogą być też filmy i artykuły. Co do tych pierwszych, to wiele pozytywnych recenzji można znaleźć w maglowym dziale Film. Aż dwie oceny 5/5! – to się u nas często nie zdarza. Jeśli chodzi o artykuły, to polecam w tym numerze wszystkie! Reportaż w dziale W Subiektywie spowodował, że milczałam przez dziesięć minut, a w sumie czytając, zapomniałam, że powinnam go redagować. Tekst w dziale Technologie przyniósł mi tyle nowych informacji, że aż zaczęłam interesować się gorąco komentowanym w SGH kierunkiem zarządzanie przestrzenią kosmiczną. Artykuł okładkowy za to wywołał u mnie trzy miniwylewy, ale chyba każda naczelna by tak miała przy poruszanym temacie. Do czytania działów: Polityka i Gospodarka, Uczelnia, Sport i całej (zwłaszcza kulturalnej) reszty chyba nie muszę zachęcać. Zabrakło w tym numerze poruszenia tylko jednego tematu. O ile my, studenci SGH i UW, zwykle bez problemu rozpoczynamy pracę już na studiach, mamy szansę rozwijać się w wybranym kierunku i bez lęku spoglądamy w zawodową przyszłość, to nie wszyscy mają tyle szczęścia. Mowa tutaj o studentach medycyny, obecnych i przyszłych rezydentach, a potem lekarzach. Razem z Okręgową Izbą Lekarską w Warszawie po raz kolejny starają się oni zawalczyć o lepszą przyszłość systemu ochrony zdrowia. I nie walczą o owocowe czwartki, krótsze piątki, strefę relaksu w pracy czy wygodniejsze miejsce w open space. Walczą o godną pracę dla siebie i o dobrą opiekę medyczną dla nas wszystkich. Warto wesprzeć ich zwiększaniem świadomości swojej i innych, np. wchodząc na stronę polskatochorykraj.pl i podpisując manifest. Albo przynajmniej mówiąc o tym i nie udając, że nie widzimy ich problemów. Mogłam się spodziewać, że wstępniak na początku nowego roku akademickiego wyjdzie mi wzniośle, ale nie myślałam, że aż tak. Może to na fali obejrzanego przeze mnie niedawno filmu Maiden. Ale to chyba dobrze. Musimy wierzyć, że wyjdzie nam w tym roku coś fajnego, może nawet wyjątkowo bez wypalenia na finiszu. Odnosimy bowiem małe sukcesy każdego dnia, tylko zazwyczaj nawet nie mamy siły się z nich cieszyć jak należy. A na dyżurze w szpitalu to już w ogóle. 0
Polecamy: 08 UCZELNIA Feminizm na barykadzie
Kobiety walczące w Powstaniu Warszawskim
16 PIG Sygnał kontra hałas
Populizm we współczesnej polityce
18 TEMAT NUMERU Sieć w sieci
fot Aleksander Jura
Sprzedaż narkotyków w darknecie
październik 2019
UCZELNIA
/ początki studiowania
dzikie kuny, dzikie kaczki, moje laczki i polaczki
Przepraszam, którędy do dziekanatu? Nowy rok akademicki, nowy rozdział w życiu. Licencjat, praca magisterska i widmo sesji zimowej ponownie spędza sen z powiek studentów. Ten czas jest szczególnie trudny dla pierwszorocznych. T E K S T:
R A FA Ł J U T R Z N I A
GRAFIKA:
M AT E U S Z N I TA
USOS – wróg czy przyjaciel?
październiku na uniwersytecie dzieje się wiele. Podczas jesiennego zamieszania swojego miejsca w uniwersyteckiej strukturze poszukują przede wszystkim studenci pierwszego roku. Pierwszaki – wszyscy nimi kiedyś byli i prawie wszyscy, patrząc na siebie z perspektywy czasu, kręcimy głową z politowaniem. Debiutanci są zdezorientowani, zabiegani, przerażeni zmianami, które ich czekają. Jednocześnie z ekscytacją oczekują tego, co przyniesie im studenckie życie. Nowi znajomi, nowe otoczenie, a dla niektórych także nowe miejsce zamieszkania. Bez względu na to, jaką zmianę przynosi rozpoczęcie studiów – niewielką czy diametralną – pierwsze kroki na uczelni wyższej stanowią wyzwanie dla każdego. Z pomocą przychodzą samorządy studenckie, które organizują szkolenia dla pierwszorocznych, oraz starsi, empatyczni studenci wspierający w trudnych początkach.
W
Tak jak w przypadku szkoleń, to samorządy dokładają wszelkich starań, by wydarzenia włączające nowych studentów w życie uczelni nie kończyły się jedynie na obozie zerowym. Nie jest tajemnicą, że integracje studenckie dość często opierają się na wspólnym spożywaniu napojów procentowych. Oczywiście nie cały świat kręci się wokół bulwarów. W integracyjnej ofercie znajdują się też spotkania organizacji studenckich i kół naukowych, które w tym czasie poszukują nowych członków. To właśnie wtedy zawiązują się pierwsze znajomości, tworzą pierwsze grupy, które z mniejszymi lub większymi zmianami będą trwać przynajmniej na początku uniwersyteckiej przygody.
źródło: Freepik
Przyjaźń od pierwszego kieliszka
Pierwsze koty za płoty Tryb narzucany przez studia pod wieloma względami różni się od tego, co pierwszoroczni poznali w szkole średniej. Załamania i rozczarowania pojawiają się już na przełomie pierwszych dwóch miesięcy studiowania. Ich objawami są zmęczenie i wątpliwości, czy na pewno jest się wystarczająco dobrym, aby utrzymać się na uczelni. Ten etap zapoznawania się ze społecznością studencką jest najtrudniejszy i najbardziej emocjonalny. Niesie za sobą brutalne zderzenie pięknych wyobrażeń o studiowaniu z rzeczywistością, która niekiedy daleko odbiega od oczekiwań. Trzeba chodzić na zajęcia, które nie leżą w kręgu niczyich zainteresowań, a paczka poznana pierwszego dnia, ta, która miała być „twoją paczką znajomych”, nie przetrwa. Każdy we własnym tempie przyzwyczaja się do nowych sytuacji, które na niego czekają. Nie da się jednoznacznie określić, jak długo będzie trwać okres rozczarowań. Niektórzy wyjdą z niego bardzo szybko, przy okazji angażując się w dodatkowe działalności, takie jak koła naukowe czy samorządy studenckie; innym zajmie to o wiele dłużej, a swoją uwagę skupią w pełni na nauce, aby móc wdrożyć się w nowy tryb funkcjonowania. Są również studenci, którzy nie zaadaptują się nigdy, a ich przygoda z uczelnią skończy się po pierwszym roku albo, w niektórych przypadkach, semestrze. Czy da się zrobić coś z tym, aby ten proces był chociaż odrobinę mniej bolesny? Raczej nie. Nic tak dobrze nie stymuluje umysłu jak odrobina adrenaliny i nic nie jest w stanie tak pobudzić do usamodzielnienia się, jak wrzucenie na głęboką wodę. Nagrodą za początkowe trudy jest znalezienie się wśród tych, którzy z dumą mogą oznajmić: daliśmy radę.
06–07
Uniwersytecki System Obsługi Studiów to stworzony przez studentów dla nich samych system wirtualnego dziekanatu. Powstał na jednym z wydziałów UW, więc z założenia powinien być maksymalnie prostudencki, przejrzysty i łatwy do opanowania (samodzielnie lub z niewielką pomocą starszych roczników). Niestety pierwsza wizyta na USOSwebie z reguły kończy się niemalże natychmiastowym wylogowaniem ze strony. Powodem tego są: skomplikowany interfejs, ukryte opcje lub po prostu brak wiedzy na temat funkcjonowania systemu. Problemy pojawiają się już przy pierwszej rejestracji. Kilkukrotnie w ciągu roku trzeba wybrać grupy ćwiczeniowe (jeżeli nie mamy narzuconych grup dziekańskich – zależy od kierunku), zajęcia wychowania fizycznego czy lektoraty, a padający serwer i ograniczona liczba miejsc nie ułatwiają tego zadania. Byli uczniowie szkół średnich, przyzwyczajeni do gotowego planu zajęć, często nie wiedzą, jak rozsądnie zaplanować semestr. Jest to tym bardziej trudne, że rejestracje rozpoczynają się dużo wcześniej niż półrocze. Panika to dobra przyjaciółka rejestracji żetonowych. Aby jej uniknąć, zdecydowanie lepiej zapoznać się z procedurami, dopóki można zrobić to na spokojnie. Dobre relacje z USOSwebem ograniczą stres, gdy licznik odmierzający sekundy do rozpoczęcia rejestracji zatrzyma się, a strona wyświetli błąd serwera. Żetonowe niepowodzenia zdarzają się każdemu, więc nie warto się nimi aż tak przejmować i zrażać się do wirtualnego dziekanatu. Nie od razu Rzym zbudowano, a pierwszorocznych czeka jeszcze wiele rejestracji. Warto czerpać wiedzę od starszych studentów poznanych podczas studenckich integracji. Najważniejsze jest jednak to, by, słuchając rad innych, myśleć samodzielnie.
sztuka na UW /
UCZELNIA
Bez granic Tabula rasa, no limits i kolor pomarańczowy – tymi słowami opisałaby „OpenCall Magazine” jego Redaktor Naczelna, Hanna Kantor. Czym tak naprawdę jest magazyn stworzony przez studentów Uniwersytetu Warszawskiego? T E K S T:
K L AU D I A WA R U S Z E W S K A
zasopismo „OpenCall Magazine” bezapelacyjnie przyciąga wzrok – nie sposób nie zauważyć okładki z Lauren Lambert w pomarańczowym kostiumie od włoskiego projektanta, Alberta Zambellego. Mocną kolorystykę przełamują białe skały kopalni marmuru w górach Carrara. To, jak udało się przekonać zwyciężczynię brytyjskiego Top Model do pozowania do zdjęć przed obiektywem polskiej fotografki, pozostaje tajemnicą. Hania, tegoroczna absolwentka fotografii na Wydziale Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego i autorka sesji okładkowej, mówi ze śmiechem: o jej wygranej dowiedzieliśmy się dopiero podczas sesji. Nie jest to jedyna rzecz, którą zaskakuje magazyn.
C
Dream team Co „OpenCall” dał swoim twórcom? Zaletami pracy przy tworzeniu magazynu są: rozgłos w social mediach, nawiązywanie owocnych współpracy (zespołowi „OpenCall” udało się pracować m.in. z Romą Gąsiorowską) czy też dopilnowanie odpowiedniej jakości druku. Justyna wspomina o licznych wyjazdach na Tygodnie Mody, konferencjach czy targach związanych z modą i sztuką, w których nie uczestniczyłaby, gdyby nie była częścią redakcji magazynu.
Nazwa „OpenCall” nawiązuje do wolnych wyborów w sztuce i zdradza jednocześnie ideę magazynu. Stanowi odpowiedź na problem, z którym zderzają się młodzi i zdolni polscy artyści – z brakiem narzędzia, za pomocą którego mogliby pokazać innym swoje prace. Prace młodych polskich fotografów często są publikowane w prestiżowych zagranicznych pismach. W Polsce takiej szansy nie mają − tłumaczy Hanna Kantor, fotografka mody i pomysłodawczyni magazynu. W polskiej prasie królują nazwiska utalentowanych, ale wciąż tych samych twórców. „OpenCall” daje młodemu pokoleniu artystów możliwość zaistnienia w rodzimych kręgach, a także zyskanie pewnej renomy oraz, nierzadko, dofinansowań. Bez znajomości, jedynie dzięki talentowi i umiejętnościom. Justyna Smolarczyk, Dyrektor Zarządzająca pierwszej edycji magazynu, wyjaśnia: Każdy ma szansę. Wystarczy niebanalny pomysł. Prace, znajdujące się w magazynie, były nadsyłane w ramach otwartej rekrutacji, w której wzięło udział ponad trzystu twórców. Za preselekcję odpowiadała redakcja, ale ostateczną decyzję co do zawartości magazynu podjęli eksperci z odpowiednich dziedzin. Ze sztuki byli to między innymi: wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego i historyk sztuki Piotr Janowczyk oraz właścicielka galerii i kuratorka sztuki Stefania Carrozzini. Fotografie musiały natomiast zostać najpierw zaakceptowane przez znanego teoretyka fotografii Andrzeja Zygmuntowicza.
fot.: Hanna Kantor
Wolny wybór
Hania, zapytana o największe redakcyjne wyzwania, odpowiada: Wszystko było trudne. „OpenCall” był dla nas wszystkich pierwszym tak dużym projektem. To, co wydaje się łatwe na studiach, w praktyce już już takie nie jest. Tworzenie magazynu nie polega wyłącznie na zadbaniu o jego treść, przede wszystkim potrzebny jest zespół, z którym będzie się pracować i na którym można polegać – w przypadku „OpenCall Magazine” zebranie odpowiednich osób nie stanowiło problemu. Większość współtwórców, wywodząca się z koła naukowego Klatka B na Uniwersytecie Warszawskim, sama zgłosiła chęć pomocy po usłyszeniu pomysłu. W magazyn zaangażo-
wani byli nie tylko studenci oraz absolwenci UW, lecz także osoby z innych szkół wyższych, m.in. z Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, Uniwersytetu Wrocławskiego, VIAMODA w Warszawie oraz Uniwersytetu w Monachium.
Nie do przeoczenia Po prawie dziewięciu miesiącach pracy i zbiórek pieniężnych, „OpenCall Magazine” znalazł się w wersji papierowej nie tylko na półkach księgarni i concept store’ów w Warszawie, lecz także w często odwiedzanych przez znawców i miłośników sztuki największych placówkach i muzeach artystycznych w Mediolanie oraz Londynie. Osoby niepolskojęzyczne nie tylko mogą obejrzeć niesamowite fotografie, lecz także przeczytać artykuły o sztuce – wszystkie teksty są w dwóch wersjach językowych, polskiej i angielskiej. Redakcja zadbała też o tych, którzy w trosce o środowisko obawiają się marnowania papieru i wydała magazyn w wersji elektronicznej. Wszystkie punkty sprzedaży można znaleźć na stronie internetowej. Co tydzień ukazują się tam również artykuły, między innymi edytoriale modowe w ramach letniego cyklu OpenCall Weekly. Mimo że minęło już ponad pół roku od wydania pierwszej edycji magazynu, redakcja nie zwalnia tempa pracy. Nieustannie dba o swój wizerunek w social mediach, ale przede wszystkim wyszukuje nowe perełki wśród polskich twórców. Zadanie jest o tyle łatwiejsze, że artyści właściwie bez przerwy nadsyłają swoje prace. Strona magazynu na Facebooku, której grono obserwatorów wciąż rośnie, na bieżąco informuje o postępach. Nic dziwnego, że zapytana o plany zespołu na przyszłość, Hania odpowiada zdecydowanie: jeszcze większe otwarcie na działalność zagraniczną oraz podbicie internetu. Niestety nie chce zdradzić, w jaki sposób uda im się to osiągnąć. Pewne jest jednak to, że tak jak nie da się przejść obojętnie obok pierwszej okładki „OpenCall Magazine”, tak kolejnego sukcesu jego redakcji na pewno nie będzie dało się przeoczyć. Jeżeli jesteś artystą, który chciałby podzielić się swoją twórczość z innymi – „OpenCall Magazine” czeka na Twoje zgłoszenie. Prace można przesyłać na adres mailowy: kontakt@opencallmag.com0
październik 2019
UCZELNIA
/ historia
Feminizm na barykadzie Kobiety w Powstaniu były odważniejsze niż mężczyźni – powiedział prof. Zbigniew Kruszewski, który mając 16 lat stanął do walki pod pseudonimem „Jowisz”. Te stanowcze słowa, usłyszane w dzisiejszych czasach, mogą przepełniać współczesne kobiety uczuciem dumy. T E K S T:
K A R O L I N A B A Ł DYG A
GRAFIKA:
M AT E U S Z N I TA
zisiejsze kobiety niczym nie różnią się od tych z czasów wojny. Wśród walczących w Powstaniu były studentki, matki, nauczycielki, aktorki, poetki – przedstawicielki różnych zawodów i klas społecznych. 75 lat temu połączyło je to, że wszystkie znalazły się w walczącej o wolność Warszawie. Cechowała je ogromna odwaga i wiara, że ich czyny nie pójdą na marne. Współczesny feminizm może czerpać wzorce z ich postaw.
dziny. Miały takie same marzenia jak tysiące kobiet obecnie. Jednak wierzyły, że ich poświęcenie jest konieczne i nie pójdzie na marne. Musiały robić to, co robiły, żeby to ktoś inny mógł spełniać własne marzenia w wolnej Polsce. Najpiękniejsza postać feminizmu ukazała się właśnie podczas tych sierpniowych dni.
Ciche bohaterki
odwrócona była w lewo, a włosy
D
Jest osiemnasty dzień Powstania. „Jowisz’’ idzie kanałami na Mokotów. Przy życiu utrzymują go kostki cukru, które niósł w plecaku utopionym w ekskrementach sięgających podbródka. Idzie po trupach swoich kolegów i koleżanek, myśląc, że za chwilę sam do nich dołączy, zaczyna brakować mu sił. Chce utopić się w kanale. W tym momencie słyszy tylko głośne NIE wyrażające uparty sprzeciw. Jesteś mężczyzną, musisz żyć! Musisz żyć dla Polski, walczyć i organizować harcerstwo. To Marta, łączniczka i przewodniczka po kanałach, która siłą wyciąga go na powierzchnię. Dzisiaj profesor wspomina, że zawdzięcza jej życie. Marta w tych kanałach zginęła, a on, znając jedynie pseudonim bohaterki, nigdy nie odnalazł jej grobu, ani nie zdążył podziękować za ocalenie od śmierci. Takich kobiet jak Marta, cichych bohaterek, było w Powstaniu znacznie więcej.
Leżała na brzuchu, jej głowa miała zbryzgane krwią. Jeszcze godzinę temu była taka pogodna W pewnym momencie zawadziłem o coś prawym, zbolałym przedramieniem. To była Hanka Biała. Nie potrzebowała już pomocy. Leżała na brzuchu, jej głowa odwrócona była w lewo, a włosy miała zbryzgane krwią. To była chyba seria z broni maszynowej. Uchylone usta napełnione krwią zmieszaną z ziemią. Widoku Hanki Białej w tym stanie nie zapomnę nigdy. Przecież przed godziną ściągnęła mnie ze stanowiska bojowego na drugim piętrze korytarza szkolnego przy ulicy Spokojnej. Obserwowałem z okna cmentarz katolicki. Strzelałem do
wroga, ale on także ostrzeliwał moje okno. Hanka Biała była wtedy pogodna, jak zawsze energiczna, żywa. A teraz na tym przeklętym polu leży spokojna, nieruchoma. Oczekując wymarszu, pomyślałem o Hance Białej – ujrzałem jej smutną twarzyczkę. W głowie powstało pytanie: „dlaczego Hanka Biała poległa tak młodo, przecież miała zaledwie 18 lat?” – wspomina Stanisław Sieradzki „Świst”. „Świst”, opisując w ten sposób Hankę Białą, pokazuje również, jak były postrzegane inne młode walczące dziewczyny. Mimo sytuacji, w jakiej się znajdowały, potrafiły być pogodne i energiczne. Patrząc na nie, znaczenie słowa „służba” nabiera jeszcze większego sensu.
Będziesz żyła za nas obie Tosię Powstanie zaskoczyło w drodze od fryzjera przy ul. Pięknej. Czując od paru tygodni atmosferę zbliżającego się zrywu, postanowiła pozbyć się swoich długich, złocistych warkoczy. Wiedziała, że bez nich łatwiej zniesie niewygody walczącego miasta. Kierowała grupą sanitariuszek, z którymi miała przebić się ze Śródmieścia na lotnisko na Okęciu. Kiedy na ulicach rozgorzały walki, okazało się to misją samobójczą. Wykonanie zadania graniczyło z cudem. Odradzali jej to wszyscy. Tosia mimo wszystko postanowiła spróbować. Brawura? 1
Ulica jest pod ciągłym ostrzałem, a ja widzę, jak sanitariuszka pełznie po leżącego rannego, chociaż jedyne, co może dostać, to kula w głowę. Tam nie było żadnej kalkulacji, jedynie stuprocentowa bezinteresowność. Życie tego kolegi było dla niej cenniejsze niż własne i dla mnie to było zaprzeczenie wszelkim biologicznym prawidłom, instynktowi samozachowawczemu – mówi Juliusz Kulesza „Julek” Brawurowe zachowania kobiet w ekstremalnie trudnych sytuacjach nie były spowodowane brakiem umiejętności przewidywania następstw działań. Wręcz przeciwnie, te dziewczyny patrzyły dużo dalej niż inni. I tam, w oddali, widziały Polskę. Chciały żyć w wolnym kraju, móc się kształcić, spełniać zawodowo i zakładać ro-
08-09
źródło: freepik
Patrzyły w przyszłość
UCZELNIA
źródło: pixabay.com
wolontariat /
Niepotrzebne narażanie życia własnego i reszty młodziutkich dziewcząt? Nic z tych rzeczy – to było poczucie obowiązku. Tosia wiedziała, jaki rozkaz dostała przed Powstaniem i ile czasu wpajano jej, jak bardzo strategiczne miejsce jej przypadło. W myślach widziała już konających na lotnisku kolegów, pozostawionych bez pomocy. Podczas próby przejścia, pod ciągłym ostrzałem niemieckim, koleżanka zasłoniła ją własnym ciałem. Przyjęła na siebie serię z karabinu maszynowego. Umarła po pięciu godzinach. Tosia, dzisiaj 94-letnia Teodozja Kasińska, cały czas zastanawia się, dlaczego tamta dziewczyna w ostatniej chwili zdecydowała, że Tosia powinna żyć zamiast niej?
Bać się to nic złego Strach był dla nich czymś naturalnym, nie paraliżował. Możemy sobie dzisiaj zadawać pytanie, jak to jest przełamać w sobie barierę niepewności przed śmiercią i iść walczyć, nieść pomoc, będąc zupełnie pogodzonym z losem. Można się tego dowiedzieć, jedynie doświadczając podobnej sytuacji. 19-letnia Hania bała się iść po rannych przy ul. Bernardyńskiej na Sadybie. Zawahała się – co mogło się przytrafić każdemu. Przecież tak bardzo chciała żyć. Chciała jeszcze kiedyś zobaczyć swoją mamusię i uściskać rodzeństwo. Jej o trzy lata młodsza koleżanka o pseudonimie „Scarlett” postanowiła pokonać dwa demony jednocześnie.
Wzięła na siebie jej i swój strach, poszła tam za Hanię. 16-latka zdecydowała się iść na śmierć zamiast swojej starszej koleżanki. Przyczyn takiego postępowania można się tylko domyślać. Być może, po tym jak Niemcy zamordowali wcześniej całą jej rodzinę, „Scarlett” czuła się osamotniona i nie miała już nic do stracenia. Kiedy długo nie wracała do klasztoru, siostry zakonne zaczęły się o nią bardzo niepokoić. Po paru godzinach zobaczyły „Scarlett” niesioną na noszach. Krzyczała: Moje nogi, tak bardzo bolą mnie nogi. Bolały ją nogi, których nie miała. Zmarła w wyniku odniesionych ran.
Wolontariat żywą lekcją historii Przeżywając życie w czasie pokoju i próbując jedynie wyobrazić sobie, co naprawdę oznacza młodość przerwana przez spadające na głowę bomby, wciąż można czerpać wzorce z postaw tamtych ludzi. Zachowanie Polek w czasie wojny ma wpływ na współczesność, dzisiejsze kobiety noszą w sobie ich siłę i odwagę. Potrafią się jednoczyć i bronić siebie nawzajem. Dokonały czegoś wielkiego – zajmują najwyższe stanowiska, osiągają cele i spełniają marzenia, a ich głos słychać na całym świecie. Ci niesamowici ludzie, którzy przeżyli piekło II wojny światowej, nie są jedynie historią. Żyją pośród nas i czekają na kolejne pokolenia, chcące ich słuchać i przy nich być. Jedną z okazji do tego stanowi wolontariat w Muzeum Powstania Warszaw-
skiego. Wolontariuszem może zostać każdy, bez względu na wiek. Wystarczy wypełnić ankietę na stronie internetowej, zgłaszając tym samym chęć dołączenia do wielkiej wolontariackiej rodziny. Jedyne, czego potrzeba, to trochę wolnego czasu, bycie przygotowanym na własny rozwój, który dokonuje się pod wpływem spotkań z Powstańcami oraz pracy, w której instytucja wykorzystuje indywidualne talenty każdego z wolontariuszy, tak aby mógł robić to, w czym czuje się najlepiej. Ludzi pracujących w Muzeum z pasji, poświęcających na to swój czas wolny, jest ponad trzystu. Najmłodsi (od 8 do 10 lat) pomagają w ramach wolontariatu rodzinnego. Najstarsza wolontariuszka to Pani Zofia Czekalska „Sosenka” – 96-letnia sanitariuszka z Powstania Warszawskiego. Nawet podczas roku akademickiego studiujący wolontariusze, którzy są jedną z najliczniejszych grup w Muzeum, znajdują parę godzin w miesiącu, aby przyjść do tego przesiąkniętego historią miejsca. Bez ich pomocy ciężko byłoby kontynuować piękną tradycję comiesięcznych spotkań otwartych z Kombatantami, podczas których można wysłuchać ich historii. Każdy jest zaproszony, aby przyjść i ogrzać się w cieple powstańczych serc. Jeśli chcesz wiedzieć więcej, wejdź na stronę: 1944.pl/artykul/wolontariat,4526.html 0
październik 2019
PATRONATY
/ kalendarz wydarzeń
Your mess i mine kanciapo – czyli jak można przebić ścianę na wylot?
Kalendarz wydarzeń Piknik Międzynarodowy SGH 9 października Myślicie o wyjeździe na zagraniczną uczelnię, a może kończą się Wam pomysły na podróże? Wiemy, że internetowe poszukiwania możliwości potrafią przyprawić o ból głowy. Z pomocą przychodzi SKN Spraw Zagranicznych – 9 października na Spado odbędzie się 2. Piknik Międzynarodowy, podczas którego przedstawiciele ambasad wybranych państw opowiedzą wam o możliwościach edukacyjnych dla cudzoziemców i perełkach turystycznych, jakie u nich znajdziecie. Będzie też trochę lokalnej kuchni. Nie przegapcie!
Skład Magla 17–18 października Przygotowywanie formy graficznej numeru Magla jest od zawsze okazją do integracji i poznania innych członków redakcji. Osoby rekrutujące się mogą podczas składu zobaczyć, jak w praktyce wygląda praca nad stronami naszego miesięcznika. Często spotkanie jest też pierwszą okazją do napisania czegoś szybkiego, na puste pół strony. Wydarzenie odbywa się w kanciapie nr 64 na antresoli SGH. Warto przyjść i zobaczyć, czy praca nad tekstami to coś, co może Wam się spodobać.
Reforma dla Polski 18 października Co zrobić, aby Polska była dobrym i mądrym krajem? O tym dyskutujemy z przedstawicielami biznesu, nauki i organizacji pozarządowych na cyklicznych spotkaniach RdP. Poszukujemy, zapraszamy i współpracujemy z inspirującymi ludźmi, działającymi z pasją dla dobra i rozwoju Polski, aby zidentyfikować kluczowe bariery rozwoju i zaproponować sposoby ich praktycznego przełamania. Najbliższe spotkanie już 18 października o 19.00 w Sali G-110, po szczegóły zapraszamy na fanpage SKN Finansów i Makroekonomii.
Wyjazd integracyjno–szkoleniowy do Torunia 25–27 października Minął już miesiąc studiów, ale to wcale nie znaczy, że całą energię należy teraz przeznaczać na naukę. To wręcz idealny czas na integrację z nowo poznanymi ludźmi. Dobrą okazją ku temu jest wyjazd do Torunia z Maglem. Podczas Gry Miejskiej będziecie mogli poznać przeróżne zakątki miasta. Za to szkolenia umożliwią Wam rozwój Waszych zainteresowań. Do wyboru będą warsztaty projektowe, redakcyjne, graficzne oraz fotograficzne. Nie ma lepszej okazji do spędzenia weekendu w kreatywny sposób i superatmosferze.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31
Studiuję – głosuję! 13 października Październik zbliża się niemałymi krokami, co oznacza nie tylko powrót w uczelniane mury. W tym roku zajdziemy również do urn wyborczych! Dlatego Niezależne Zrzeszenie Studentów organizuje ogólnopolską kampanię informacyjną Studiuję – głosuję!. Jej celem jest zachęcenie studentów (mieszkających także poza miejscem zameldowania) do oddania głosu w nadchodzących wyborach parlamentarnych 13 października 2019 r. Serdecznie zapraszamy!
IV Konferencja Studentów WNE UW 18 października KNSG UW serdecznie zaprasza do wzięcia udziału w IV Konferencji Studentów WNE UW, która odbędzie się 18 października na Wydziale Nauk Ekonomicznych UW. Konferencja stwarza możliwość prezentacji prac dyplomowych oraz wyników badań przed publicznością oraz Kadrą Naukową. Otwarta dyskusja po każdej prelekcji jest doskonałą okazją do wymiany poglądów i poszerzenia swoich ekonomicznych horyzontów. Serdecznie zapraszamy! Więcej informacji na: facebook.com/knsguw/ oraz http://knsg.uw.edu.pl/.
Wielkie Zwiedzanie Warszawy 19–20 października Rozpoczęcie życia w Warszawie stanowi dla Ciebie nie lada wyzwanie? A może jesteś rodowitym warszawiakiem i uważasz, że wiesz o stolicy wszystko? Samorząd Studentów zaprasza na 11. edycję Wielkiego Zwiedzania Warszawy, które odbędzie się 19–20 października. Czekają na Ciebie tematyczne trasy z profesjonalnymi przewodnikami, najciekawsze warszawskie muzea, wspólny obiad, gra miejska, pub crawling oraz impreza w klubie. Zapraszamy do zakupu biletów od 10 października!
ML in PL Conference 22–25 listopada ML in PL Conference – trzecia edycja konferencji, której tematyką jest szeroko pojęta dziedzina uczenia maszynowego (ang. machine learning) odbędzie się w dniach 22–25 listopada w Warszawie. Uczestnicy będą mieli możliwość wysłuchania wykładów światowej klasy naukowców z takich instytucji jak DeepMind, OpenAI czy Uber AI, a także nabycia praktycznej wiedzy podczas warsztatów. Po więcej informacji oraz w celu rejestracji zapraszamy do odwiedzenia strony internetowej: www.conference.mlinpl.org
Informacja dla organizacji Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: magiel.patronaty@gmail.com. Deadline na zgłoszenia do numeru listopadowego: 10.10.2019.
10–11
koniec dekady Draghiego /
POLITYKA I GOSPODARKA good luck, and don’t fuck it up
Super Mario Zastał Europę w kryzysie, a zostawia z niekonwencjonalną polityką monetarną. W październiku kończy się kadencja Maria Draghiego – szefa Europejskiego Banku Centralnego. T E K S T:
M A R TA N OWA KOW I C Z
rzesień 2008 r. Kryzys finansowy, symbolicznie zapoczątkowany upadkiem amerykańskiego banku inwestycyjnego Lehman Brothers, szybko rozprzestrzenia się na inne kraje rozwinięte. Za kryzysem płynności i ograniczeniem finansowania bankowego przychodzi niepewność i głęboka recesja. Według baz Eurostat, OECD oraz Fed w 2009 r. PKB w krajach rozwiniętych spada średnio o ok. 4 proc. Problemami strefy euro stają się słaby wzrost gospodarczy i wysokie bezrobocie. Do tego regularnie obniża się stopa inf lacji i pojawia się groźba def lacji.
W
Z tymi problemami musiał zmierzyć się nowy przewodniczący EBC – Mario Draghi – wybrany na stanowisko w listopadzie 2011 r. Doświadczenie zdobył jako szef włoskiego banku centralnego, a wcześniej wiceprezes Goldman Sachs International. Kandydaturę Włocha wsparła sama Angela Merkel: Jest bardzo bliski naszym ideom kultury stabilności i solidnej polityki gospodarczej – powiedziała w jednym z wywiadów. Kontrowersje wzbudzała przeszłość Draghiego, zarzucano mu bowiem, że podczas pracy w Goldman Sachs pomagał niektórym krajom, w tym Grecji, ukryć ich faktyczny stan finansowy. Włoch stanowczo zaprzeczył swojemu udziałowi w tym procederze i mimo wątpliwości w 2011 r. został nowym przewodniczącym EBC. Początki kadencji Włocha były imponujące. W ciągu miesiąca dwukrotnie obniżył stopy procentowe, odwracając dotychczasową politykę ich podnoszenia. Kiedy to nie wystarczyło, w 2012 r. zadeklarował, że Europejski Bank Centralny jest gotowy zrobić wszystko co konieczne, by uratować euro. Uwierzcie mi, to wystarczy. Jak się okazało, faktycznie wystarczyło. Chociaż zapowiedziany przez niego program (Outright Money Transactions – skup rządowych obligacji, mechanizmem różniący się od luzowania ilościowego) nigdy nie wystartował, sama obietnica wystarczyła do uspokojenia inwestorów. Trwale spadła rentowność obligacji krajów strefy euro, a więc obniżyły się koszty rolowania długów – w szczególności Hiszpanii, Włoch i Francji. Ta deklaracja traktowana jest jako przełomowa. Niektórzy mówią wręcz, że ocaliła wspólną walutę.
fot. Wikicommons
Whatever it takes
Mario Draghi Niekonwencjonalne rozwiązania W obliczu braku płynności w sektorze finansowym i niskiego wzrostu gospodarczego EBC w marcu 2015 r. rozpoczął program skupu aktywów. Bank zaczął skupować co miesiąc rządowe i korporacyjne papiery dłużne o wartości 60 mld euro, a rok później tempo to przyspieszyło do 80 mld euro. W ciągu prawie czterech lat trwania programu EBC wpompował w sektor finansowy 2,6 bln euro. Skupowanie papierów wartościowych podwyższało ich cenę i zwiększało ilość pieniądza w systemie bankowym, a to z kolei prowadziło do obniżenia stóp procentowych. Pożyczki stawały się tańsze i przedsiębiorstwom oraz konsumentom łatwiej było wziąć kredyt. To z kolei napędzało wzrost gospodarczy i konsumpcję, co pozwalało na rozwój przedsiębiorstw, wzrost liczby miejsc pracy i w konsekwencji wzrost gospodarczy. Wisienką na torcie miał być wzrost cen i zbliżenie się do celu inflacyjnego Banku Centralnego – poniżej, ale blisko 2 proc. w średnim okresie. Działania EBC, choć kontrowersyjne, nie były wyjątkowe w skali światowej. Amerykański bank centralny (Fed) zareagował na kryzys znacznie szybciej i uruchomił podobny program już w grudniu 2008 r. Skupował m.in. dług przedsiębiorstw wspieranych przez rząd oraz tzw. MBS (Mortgage Backed Securities) – instrumenty związane z finansowaniem rynku nieruchomości. Do października 2012 r. Fed wpompował w sektor finansowy 2,74 bln dol. i dodatkowo od tego momentu skupował miesięcznie aktywa o wartości 85 mld dol.
Koniec epoki W 2018 r. EBC oficjalnie ogłosił, że kończy skup obligacji, choć wciąż będzie reinwestował zyski z tych papierów, które posiada. Mówi się
o sukcesie – nie potwierdziły się apokaliptyczne przewidywania hiperinflacji w związku z pompowaniem pieniędzy w gospodarkę. Aktualnie stopa inflacji wynosi 1 proc. i z prognoz wynika, że w najbliższym czasie nie wzrośnie. Analizy alternatywnych scenariuszy pokazują, że bez niekonwencjonalnych środków strefę euro czekałyby największy spadek PKB od czasu Wielkiego Kryzysu oraz prawie dwa lata deflacji. Co prawda inne analizy wskazują, że tamte analizy opierają się na złych modelach i są bezwartościowe, ale ekonomia to nie nauka ścisła. Jedno jest pewne – interwencja miała swoją cenę. Luzowanie ilościowe spowodowało bardzo duży wzrost zadłużenia, przede wszystkim rządów. W strefie euro przeciętne zadłużenie wzrosło z ok. 70 proc. PKB w 2008 r. do ok. 87 proc. w 2017 r. Pożyczone przez EBC pieniądze kiedyś będzie trzeba oddać. Dopóki stopy procentowe są niskie, zadłużenie nie jest problemem. Co będzie później? Jak powiedział Paul Krugman, zdobywca nagrody Nobla z ekonomii: Europa ma się teraz dobrze, w znacznym stopniu dzięki działaniom Draghiego. Ale nie ma żadnych rezerw, żadnej amunicji, aby poradzić sobie z czymś złym. A dzieją się złe rzeczy.
Gołębi śpiew Draghiego Wrzesień 2019 r. Najnowsze prognozy EBC pokazują, że gospodarka strefy euro będzie w słabej kondycji jeszcze przez co najmniej parę lat. Inflacja ma być wyraźnie niższa niż cel inflacyjny EBC. W związku z tym zostały zapowiedziane kroki mające stymulować strefę euro, m.in kolejna runda luzowania ilościowego. Program rozpocznie się w listopadzie i miesięcznie skupowane będą papiery wartościowe o wartości 20 mld euro. Mario Draghi ogłosił, że będzie to trwało tak długo, jak to konieczne. 0
październik 2019
POLITYKA I GOSPODARKA
/ reformowanie edukacji
Architekci oświaty Jednym z dominujących tematów polskiego dyskursu politycznego w ostatnich miesiącach była reforma edukacji. Teraz, gdy zaczyna ona funkcjonować w praktyce, możemy przyjrzeć się jej oraz porównać, na razie w ciemno, z systemami edukacji w innych krajach Europy. T E K S T:
WOJ C I EC H P Y P KOW S K I
dukacja to w tym roku temat głośny. Zarówno bezpośrednio przez jej reformę, jak i przez wiosenne protesty nauczycieli oraz letnie zmartwienia uczniów wybierających się do szkół średnich, w ramach „podwójnego rocznika” łączącego absolwentów ośmioletnich podstawówek i usuwanych już gimnazjów. Problem jest oczywiście wielowątkowy i dlatego trzeba mu się przyjrzeć na kilku płaszczyznach, nie tylko najbardziej emocjonalnej, czyli kłopotach nowych licealistów, czy najbardziej chyba medialnej, jak protesty nauczycieli.
E
Dynamika zmian Temat reformy szkolnictwa, na płaszczyźnie praktycznej polityki, powstał w 2014 r., wraz z publikacją programu Prawa i Sprawiedliwości. Mowa w nim była o planach wydłużenia nauki w szkołach średnich i podstawowych oraz wygaszeniu gimnazjów i tym samym zastąpieniu zmian z reformy edukacji z 1999 r. Był to dość popularny postulat. Według sondażu Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych (IBRiS), w 2015 r. aż 70 proc. Polaków było zwolennikami likwidacji gimnazjów. Już na przełomie lat 2016/2017 przeprowadzano przygotowania do reformy, dotyczące różnych detali systemu oświaty, m.in. kształcenia nauczycieli, sprawdzianów szóstoklasisty oraz obowiązku szkolnego sześciolatków. Od 2017 r. rozpoczęła się zaś zmiana między dawnym a obecnym modelem nauczania w Polsce.
Czytelnicy zapewne znają już jej przebieg. Zamknięto rekrutację do gimnazjów, pozostawiając szóstoklasistów na kolejne dwa lata w szkole podstawowej i przygotowywano się do funkcjonowania w ramach nowego systemu już zupełnie od roku bieżącego. Wiązały się z tym też zmiany w programie kształcenia. Paradoksalnie, choć proces zmian w edukacji nie był bardzo złożony koncepcyjnie, jego praktyczne wykonanie nie stało się przez to łatwiejsze. Całościowa zmiana modelu kolejnych poziomów nauczania wymusiła powstanie „podwójnego rocznika”, z którym oświata zmaga się już od tego roku. Tym samym problemem dla wielu osób jest dostanie się do wymarzonych szkół – dotyczy to nawet tych, którzy mogą się pochwalić względnie dobrymi wynikami w nauce i na egzaminach. Równolegle pojawiło się także przepełnienie wielu szkół oraz ich burs z powodu konieczności przyjęcia większej liczby uczniów. Zmiany doprowadziły do wielu reakcji medialnych, a także miały wpływ na nastroje społeczne. Krytyka odbywa się na wielu płaszczyznach. Oprócz problemów z miejscami dla chętnych uczniów w wielu szkołach wystąpiły braki w dostępie do podręczników w czasie reformy oraz trudności z opanowywaniem, nawet jeśli nie identycznego, to w sporej mierze porównywalnego materiału, w innym czasie niż dotychczas. Już podczas przygotowywania do wdrożenia reformy nastroje społeczne w stosunku do niej
fot. DS Bigham
zaczęły się zmieniać. W marcu 2017 r. sondaż Centrum Badań Opinii Społecznej (CBOS) wskazywał, że już tylko 57 proc. ankietowanych popiera reformę edukacji, której kluczowym punktem było właśnie wygaszanie gimnazjów. Tylko 34 proc. podchodziło do niej bez obaw, a z nadziejami. Jak podaje IBRiS, w lipcu tego roku już tylko 40 proc. Polaków pozostawało zwolennikami reformy. Zanim jednak zanalizujemy jeszcze raz jej skutki, warto przyjrzeć się systemom edukacji w innych krajach, szczególnie europejskich, postrzeganych jako takie o wysokiej jakości szkolnictwa.
Porównanie z Zachodem Poszukując rozwiązań oświatowych opartych na dwóch zasadniczych poziomach szkół, trzech poziomach szkół albo jeszcze innych opcjach, jak systemy mieszane, odkryjemy, że w Europie występują one wszystkie. Kierując się rankingiem Worldwide Educating For The
Sprostowanie Z przykrością informuję, że artykuł pt. Procenty i mandaty autorstwa Weroniki Czaplewskiej, który został opublikowany w majowo-czerwcowym numerze miesięcznika MAGIEL (nr 181), był obarczony istotnym błędem faktycznym. Autorka wskazała, jakoby ustawa o zmianie ustawy – Kodeks wyborczy, do którego odnosiła się opinia Biura Legislacyjnego Kancelarii Senatu z 23 lipca 2018 r. (druk nr 909) – ukończyła proces legislacyjny i weszła w życie, wprowadzając tym samym do ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego efektywny kilkunastoprocentowy próg wyborczy. W istocie 16 sierpnia 2018 r. Prezydent RP wykorzystał w stosunku do ustawy prerogatywę weta ustawodawczego, odrzucając ustawę między innymi ze względu na rażącą nieproporcjonalność rozwiązania notabene opisanego w opublikowanym tekście – prezydent.pl/aktualnosci/wypowiedzi-prezydenta-rp/wystapienia/art,489,oswiadczenie-prezydenta-wsnowelizacja-kodeksu-wyborczego-wprowadzajaca-zmiany-w-ordynacji-do-pe-.html. W związku z powyższym cały artykuł, włącznie z towarzyszącą mu infografiką, jest obarczony istotnym błędem i nie powinien był zostać opublikowany w miesięczniku. W związku z brakiem zmian w ordynacji do Parlamentu Europejskiego KW Wiosna Roberta Biedronia po otrzymaniu 6,06 proc. ważnych głosów w skali kraju mógł wprowadzić do Parlamentu Europejskiego trzech europosłów. Za niedopatrzenie serdecznie przepraszam.
M AT E U S Z S KÓ R A , S Z E F DZ I A Ł U P O L I T Y K A
12–13
I G O S P O D A R K A
reformowanie edukacji
Future Index 2018 zauważyć można, że 7 z 10 krajów z najwyższych pozycji rankingu zajmują kraje europejskie. Wygrywająca ranking Finlandia korzysta z dwupoziomowej oświaty – modelu zbliżonego do tego, który mamy w Polsce po reformie, przynajmniej strukturalnie. Oczywiście zbliżony jest on do wyobrażenia o nowej postaci szkolnictwa w naszym kraju, gdyż ze względu na dwa stopnie szkół branżowych należałoby określić polski system po reformie raczej mieszanym niż dwupoziomowym. To jednak, że Finlandia ze swoją edukacją dwupoziomową wygrywa ranking nie oznacza, że jest to od razu lepsze rozwiązanie. Kraje Europy wyróżniające się wysoką jakością szkolnictwa wykorzystują wszystkie możliwości. Poza Finlandią tylko Szwecja ma dwa etapy szkolnictwa nieakademickiego. Niemcy oraz Holandia zdecydowały się na system mieszany, z którego wcześniej korzystała też Finlandia. Chodzi w nim o to, że niektóre możliwe wybory szkół sprowadzą się w nich do tylko jednej szkoły ponadpostawowej, a inne do przechodzenia z jednej szkoły do drugiej. Wygląda to podobnie jak obecna różnica między liceami i technikami a dwupoziomowymi szkołami branżowymi w Polsce. Natomiast w Szwajcarii, Francji i Wielkiej Brytanii, podobnie jak w Polsce
fot. Adrian Grycuk
POLITYKA I GOSPODARKA
przed reformą, występuje edukacja trzyetapowa dla wszystkich. Nie można z tego względu zakładać z góry, że wprowadzenie dwupoziomowej struktury systemu nauki szkolnej w kraju samo w sobie podniesie jej poziom. Szczególnie że wykorzystują taką strukturę również kraje, które wcale nie dominują na świecie w dziedzinie jakości edukacji, jak Portugalia. Przeciwnie – obecność różnorodnych modeli wśród najlepszych krajów zbija takie wnioski. Nawet jeśli podział szkół ma wpływ na poziom nauczania, to jest to wpływ, który inne czynniki mogą przyćmić i często właśnie to robią. Nie chodzi o zwalczanie tego konkretnego rozwiązania w ramach systemu edukacji, ale jedynie o jego prawdopodobną niekompletność. Tej zaś w ramach reformy na tyle kontrowersyjnej oraz wpływowej zignorować nie można.
Przestrzeń polityczna, przestrzeń społeczna Temat reformy nie istnieje w próżni. Łatwo przejść od niego do strajku nauczycieli z bieżącego roku, nawet jeśli to nie ta sama sprawa. Oczywiście są powiązane, jako kluczowe wyzwania szkolnictwa w Polsce, ale nie stanowią tego samego problemu. Strajk jest kwestią wprawdzie wpływającą na społeczeństwo, ale głównie ekonomiczną. Reforma natomiast pozostaje kwestią tak politycznej rozgrywki na pewnych sentymentach, jak i kwestią faktycznie przyszłościowej oświaty. Nie jest zbyt odważną tezą to, że duże poparcie dla systemu oświaty pozbawionego gimnazjów wynika z nostalgii wielu osób za własną młodością, w której właśnie tak wyglądała nauka. Z pewnością dokładało się do tego także często negatywne postrzeganie młodzieży w wieku gimnazjalnym. Osoby w wieku dojrzewania ograniczone do własnego towarzystwa miały stawać się tylko bardziej rozwydrzone i buntownicze. Oczywiście opiera się to w sporej mierze na miejskich legendach o gimnazjalnych czasach, nie można jednak zupełnie odrzucać takiego poglądu bez odpowiedniego zbadania go. Ważne jest to, by patrzeć na problem z różnych stron, na przykład przez to, ile komfortu w dorastaniu zapewniało właśnie towarzystwo rówieśników o zbliżonych doświadczeniach. Pozostaje jednak na razie nierozstrzygalna kwstia: czy reforma była słuszna i skuteczna? Choć możemy już teraz ją punktować, zarówno w kwestii jakości jej przeprowadzenia, jak i najwcześniejszych jej skutków, to nadal nie możemy ocenić jej całościowo. To wymagać będzie faktycznego sprawdzenia reformy przez upływ czasu i zaobserwowania zmian poziomu jakości nauczania w Polsce.
Przepełnione bursy, brak miejsca na szkolnych korytarzach czy zmianowość prowadzenia zajęć to problemy widoczne od razu. Są one głównie organizacyjne, ale nie oznacza to, że można je traktować jako mniej poważne. Zaraz za nimi ujawnią się, być może pozytywne, a być może negatywne efekty reformy odsunięte w czasie. Wtedy dopiero, opierając się na odpowiedniej podstawie badawczej, będziemy mogli ocenić zmiany na poziomie merytorycznym.
Nawet jeśli podział szkół ma wpływ na poziom nauczania, to jest to wpływ, który inne czynniki mogą przyćmić i często właśnie to robią. Jedną kwestię można już dziś ocenić w zasadzie w całości. Chodzi o wydźwięk społeczny. Zmiana systemu zmniejszyła wśród Polaków poparcie dla oświaty bez gimnazjów. Choć nie podważa w ten sposób emocjonalnego stosunku do innych sentymentalnych kwestii w polityce, to pokazuje, jak łatwo mogą się one załamać w rzeczywistości. Co więcej, wielu młodych ludzi może podobnie emocjonalnie zapamiętać stres i komplikacje w realizacji swoich planów, których doświadczają z powodu reform. Jak dokładnie się to ukierunkuje? Trudno powiedzieć, ale niezbyt prawdopodobne jest, by kreowało pozytywne nastawienie do czegokolwiek. Wreszcie, może nie aż tak wyraźnie, ale jednak bardzo zrozumiale, wielu orędowników reformy mówiło o tym, że znajdą miejsca w szkołach średnich dla wszystkich uczniów, tylko niekoniecznie w liceach. Proces rekrutacji ma przesiać grupę osób, które dostaną się do danej szkoły. I rzeczywiście – jeszcze przed reformą wielu uczniów nie otrzymało wymarzonego miejsca, szczególnie w dobrych liceach. Tylko że wówczas udawali się do liceum nieco gorszego. Teraz być może zmuszeni będą wybrać inny typ szkoły, niezależnie od predyspozycji. Zwolennicy zmian nie wydają się tym jednak zmartwieni. Nie wszystko w reformie, będącej tematem nadal bieżącym, możemy ocenić już teraz. Pewne jej efekty będą widoczne dopiero po czasie. Nikt jednak nie każe podchodzić do tych przyszłych skutków z nadzieją, szczególnie wobec niezbyt pozytywnego dotychczasowego świadectwa. 0
październik 2019
/ wszystkie stany Azji Środkowej
f ot
. Ta
t ia
na
J em
i e li
an
ow
a
POLITYKA I GOSPODARKA
Nieznana, lecz fascynująca W polskiej przestrzeni medialnej niewiele uwagi poświęca się Azji Centralnej, mimo że ta część świata jest obszarem niezwykle interesującym i dynamicznie zmieniającym się. T E K S T:
egion ten, położony pomiędzy ważnymi graczami światowej sceny politycznej – Rosją i Chinami oraz Iranem i Afganistanem – rozciągający się na długości około 4 tys. km ze wschodu na zachód, ma powierzchnię zbliżoną do Europy. Jednak po 28 latach od uzyskania przez kraje Azji Centralnej niepodległości przeciętny Polak nie rozróżnia od siebie jej poszczególnych państw, być może na skutek zbliżonego nazewnictwa, i traktuje je przez pryzmat byłego ZSRR. Państwa te jawią się jako odległe, pewnie dlatego, że z wyjątkiem Kazachstanu nie dolecimy do nich bezpośrednimi połączeniami lotniczymi. Szkoda, bo wydaje się, że część polskich turystów, znudzonych tradycyjnymi kierunkami wypoczynkowymi, chętnie zwiedziłaby owiane aurą tajemniczości zabytki państw Azji Centralnej.
R
Kraina z baśni 1001 nocy i Wrota Piekieł Wyjazd do tego obszaru jest gratką dla miłośników niestandardowych wypraw, o różnych zainteresowaniach i upodobaniach turystycznych. Najciekawszą dla turystów częścią regionu jest Uzbekistan. Dziennikarze i blogerzy nazywają go „perłą” Azji Centralnej, krainą z baśni 1001 nocy. Na łamach brytyjskiego dzienni-
14–15
D R M A G DA L E N A S O B A Ń S K A- C WA L I N A , I N S T Y T U T B OY M A ka „The Telegraph” Uzbekistan został określony jako najbardziej fascynujący kraj, w którym nigdy nie byliście. To tam można naocznie przekonać się, jak destrukcyjna okazała się polityka gospodarcza ZSRR, która doprowadziła do ogromnej katastrofy ekologicznej Jeziora Aralskiego, zwanego w czasach swojej świetności morzem. Niegdyś czwarte pod względem powierzchni jezioro na świecie, na skutek prowadzonej przez Związek Radziecki polityki nawadniania pustynnych stepów Azji Środkowej w celu zwiększenia produkcji bawełny, stanowi obecnie zaledwie 1/10 swojej pierwotnej wielkości. Symbolem tej katastrofy jest Mujnak. Miejscowość niegdyś położona nad brzegiem tego zbiornika, dziś jest znacząco od niego oddalona. Znajdziemy tam „cmentarzysko” statków, które zamiast majestatycznie kołysać się na wodzie, pokryte rdzą stoją na piasku. Największym walorem Uzbekistanu są przepiękne zabytki, przypominające ilustracje w baśniach dla dzieci. Turystów nieustannie zachwycają obiekty wpisane na listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO: Iczan Kala (w mieście Chiwa), Centrum Historyczne miasta Buchary, Centrum Historyczne Szachrisabz, miasto Samar-
kanda – skrzyżowanie kultur - oraz Zachodni Tien-Shan. Ostatnie z tych miejsc leży nie tylko w Uzbekistanie, lecz także na terenie Kazachstanu i Kirgistanu. Tien-Shan jest jednym z największych łańcuchów górskich na Świecie. Góry Zachodniego Tien-Shan mają wysokość od 700 do 4503 m, odznaczają się różnorodnością krajobrazów, są domem dla wyjątkowo bogatej flory. Stamtąd właśnie pochodzi wiele uprawianych dziś roślin owocowych. Obszar zachwyca różnorodnością typów lasów i unikalnymi zespołami roślinności. Sąsiadujący z Uzbekistanem Kazachstan zaskakuje podobieństwem niektórych swoich atrakcji turystycznych do tych występujących w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Po pierwsze znajdziemy tam Kanion Szaryński, który porównuje się często do Wielkiego Kanionu Kolorado. Po drugie, tak jak na Przylądku Canaveral na Florydzie w USA mieści się baza statków kosmicznych i centrum NASA, w Kazachstanie możemy zwiedzić odpowiednik tego miejsca – kosmodrom Bajkonur. Tamtąd właśnie na podbój wszechświata startował Jurij Gagarin. Kolejnym krajem godnym odwiedzenia jest Turkmenistan. Tam, niedaleko wioski Derweze na pustyni Kara-kum, można zajrzeć do
wszystkie stany Azji Środkowej /
słynnych Wrót Piekieł. Podczas prowadzonych w tym miejscu wykopalisk geolodzy znaleźli złoże gazu. Podłoże, na którym ustawili platformę wiertniczą, zapadło się, zostawiając dużą dziurę. Aby zapobiec ujściu z niej trującego gazu, zdecydowano o jego podpaleniu. Wbrew początkowym oczekiwaniom, rozpalony ogień nie zgasł po kilku dniach. Za dwa lata minie pół wieku, odkąd ten gazowy „krater” rozpala fantazję obserwujących go turystów. Stolica Turkmenistanu – Aszchabad – zadziwia natomiast przybyszy swoją monumentalną architekturą i rekordową liczbą budynków z białego marmuru. Obrazu dopełnią sami mieszkańcy kraju, którzy charakteryzują się dużą gościnnością.
Rynek atrakcyjny dla biznesu, choć trudny Region Azji Środkowej jest atrakcyjny także pod względem gospodarczym, zarówno ze względu na jego strategiczne położenie na planowanym lądowym szlaku z Azji Wschodniej do Europy, jak i z uwagi na bogate zasoby surowców mineralnych. Według BP Statistical Review of World Energy 2019 na koniec 2018 r. całkowite udokumentowane rezerwy gazu naturalnego wszystkich krajów Azji Centralnej stanowiły aż 11 proc. zasobów światowych, przy czym absolutnym liderem regionu w tym przypadku jest Turkmenistan posiadający aż 9,9 proc. światowych zasobów. W tym roku uruchomiono tam pierwszy na świecie zakład produkujący benzynę syntetyczną z gazu. Spekuluje się, że turkmeński gaz zasili w przyszłości gazociąg Nordstream 2. Z raportu BP wynika również, że najwięcej ropy w regionie, bo 1,7 proc. światowych zasobów, znajduje się w Kazachstanie. Surowiec ten posiadają również Uzbekistan i Turkmenistan, lecz jest to udział istotnie mniejszy. Poszczególne kraje regionu znacząco różnią się między sobą, a postrzeganie ich jako jednolitego obszaru gospodarczego jest nieuprawnione. Przy porównaniu wielkości PKB per capita mierzonej według parytetu siły nabywczej w 2018 r. najlepiej wypadał Kazachstan, a najgorzej Tadżykistan. W rankingu Doing Business 2019 (opracowywanym przez Bank Światowy, oceniającym różne aspekty regulacji biznesowych wpływających na małe i średnie przedsiębiorstwa krajowe) wysokie 28. miejsce zajął Kazachstan, wyprzedzając o kilka miejsc Polskę, najgorsze zaś Tadżykistan – 126. Powszechnie występującym problemem regionu jest wysoki poziom korupcji, jako że państwa regionu plasują się w dolnej połowie rankingu Corruption Perceptions Index 2018.
Relacje z Unią Europejską Po upadku ZSRR region stał się areną, gdzie każdego dnia toczy się walka o wpływy polityczne i gospodarcze, nie tylko Mo-
POLITYKA I GOSPODARKA
skwy i Pekinu, lecz także Waszyngtonu oraz, w mniejszym stopniu, Unii Europejskiej. Po odkryciu tutejszego bogactwa oraz zmian politycznych Unia Europejska, która wcześniej raczej zaniedbywała relacje z tym regionem świata, przyjęła w 2007 r. kompleksową Strategię dla Azji Centralnej. Jak jednak zauważają eksperci, mimo wzrostu zainteresowania Brukseli Azją Centralną, w hierarchii ważności regionalnych polityk zagranicznych obszar ten dalej jest marginalizowany. Ponadto samej strategii zarzucano wiele pozorowanych działań oraz brak wewnętrznej spójności i ignorowanie różnic, występujących pomiędzy krajami regionu. Co pozytywne, jednym z jej założeń było ukierunkowanie polityki unijnej w regionie na dziedzinę nauki i edukacji. W 2008 r. uruchomiono Europejską Inicjatywę Edukacyjną dla Azji Centralnej, obejmującą trzy programy oświatowe, współgrające z Procesem Bolońskim: Tempus, Erasmus Mundus oraz Projects in Vocational
Największym walorem Uzbekistanu są przepiękne zabytki, przypominające ilustracje w baśniach dla dzieci.
Education and Training (VET). Rok 2019 obfituje w ważne wydarzenia na linii UE-Azja Centralna. 17 czerwca państwa członkowskie UE przyjęły nową strategię wobec Azji Środkowej. Następnie w ramach spotkania ministerialnego UE-Azja Centralna, przeprowadzonego w Biszkeku, zaprezentowano programy regionalne finansowane ze środków UE, które mają pomóc w osiągnięciu zróżnicowanych celów, takich jak: ochrona środowiska, działania dostosowawcze w związku ze zmianami klimatu, zrównoważona konsumpcja, produkcja energii, równość płci, zwalczanie terroryzmu oraz poprawa poziomu edukacji. Zakłada się m.in. wsparcie instytucji społeczeństwa obywatelskiego, ośrodków analitycznych, samorządów lokalnych, przedsiębiorców, organizacji kulturalnych, naukowych i organizacji młodzieżowych. W Biszkeku zorganizowano pierwsze Forum UE-Azja Środkowa. W wydarzeniu uczestniczyli przedstawiciele sektora prywatnego, społeczeństwa obywatelskiego, młodzieży, a także środowisk akademickich. Jednocześnie na początku 2020 r. w Kirgistanie planuje się przeprowadzenie pierwszego Forum Gospodarczego UE-Azja Centralna. Inicjatywa ta ma szansę stać się skutecznym
mechanizmem współpracy gospodarczej oraz inwestycyjnej między Unią a krajami regionu.
Miejsce Polski w relacjach z regionem Polska ma z Azją Centralną szczególną relację – stała się domem dla tysięcy naszych rodaków, którzy zsyłani byli na tamtejsze tereny przez władze ZSRR. Bolesne doświadczenia bardzo zbliżyły do siebie mieszkańców tych regionów. Przykładowo, tradycyjna melodia ludowa Szła dzieweczka do laseczka jest doskonale znana Kazachom. Polski eksport do krajów regionu w 2018 r. był na poziomie zaledwie ok. 2,8 mld zł. Sytuację ma poprawić uruchomienie biura handlowego Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu w Nur-Sułtanie. Z punktu widzenia polskich interesów w Azji Centralnej warto jest również na bieżąco monitorować programy UE dla regionu oraz informacje dotyczące forów współpracy. Jak wskazuje Narodowa Agencja Wymiany Akademickiej, promująca tegoroczną Polską Misję Edukacyjną do Uzbekistanu i Tadżykistanu, w ostatnich latach obserwowany jest dynamiczny wzrost liczby studiujących w Polsce obywateli tego regionu. Między 2014 a 2017 r. liczba mieszkańców tych krajów, studiujących w Polsce, zwiększyła się ponad dwukrotnie. W regionie istnieje duże zapotrzebowanie na powstawanie nowych placówek edukacyjnych – czy to szkół podstawowych, czy średnich, czy uczelni wyższych. Miejsce do realizacji swoich interesów znaleźli tu m.in. Chińczycy, Amerykanie, Rosjanie czy Koreańczycy. Być może także polskie uczelnie powinny rozważyć taki scenariusz ekspansji. Zarówno Polska, jak i Unia Europejska nie wykorzystują w pełni potencjału regionu Azji Centralnej, który wraz ze zmianami na politycznej i gospodarczej mapie świata będzie w najbliższych latach wzrastał. Historyczne związki mogą stać się podstawą do zbudowania lepszych relacji z regionem. Zmiany polityczne, następujące zarówno w Kazachstanie, jak i Uzbekistanie, mogą pozwolić na odkrycie tego obszaru przez naszych decydentów na nowo. 0 Instytut Studiów Azjatyckich i Globalnych im. Michała Boyma
Instytut Boyma to niezależny think tank zrzeszający analityków zajmujących się polityką, gospodarką i innowacjami w krajach rozwijających się, ze szczególnym naciskiem na A zję. Naszą misją jest przybliżenie polskiej opinii publicznej oraz liderom politycznym i biznesowym przemian zachodzących w państwach rozwijających się.
październik 2019
POLITYKA I GOSPODARKA
/ czym jest populizm?
Sygnał kontra hałas T E K S T:
JA K U B F E R E K
istopadowy, mglisty dzień 2018 r. Równie pochmurny z wyglądu Amerykanin zjawia się przed potężnym, wiktoriańskim budynkiem Sali Debat. Ma przemawiać do międzynarodowej intelektualnej śmietanki, wyselekcjonowanej przez prawie tysiącletnią uczelnię. Nim przekroczy bramę, mija na swojej drodze sporą grupę co bardziej krzykliwych spośród nich. Na transparentach, które trzymają, napisy: powstrzymać rasizm; faszyzm jest błędem, koniec debaty. Ich oburzenie nikogo nie dziwi. To studenci Oksfordu, a przyjechał do nich Steve Bannon. Według wielu mediów, siewca ksenofobicznych wypowiedzi, skrajny prawicowiec z misją radykalizacji Europy, były doradca Donalda Trumpa, którego protestujący znają jako otwarcie rasistowskiego lidera ruchu nienawiści z populistyczną personą. Pomimo że mianem populisty określa Trumpa wielu, a Bannon nazywa się tak sam, trudno dowiedzieć się, co dokładnie ten wyraz oznacza. Komentatorzy życia politycznego próbują czasem konstruować jakieś definicje, ale polityczni przeciwnicy na ogół wcale nie tłumaczą, co kryje się za tym słowem. Wydaje się, że mniej jest ważne, co znaczy „populista”, a ważniejsze, kto nim jest. Jeśli jednak dociekliwość nie pozwala tak łatwo ugasić pragnienia poznania definicji tego pojęcia, pozostaje sięgnąć do literatury specjalistycznej. Wśród nich Co to jest populizm?, autorstwa niemieckiego profesora politologii z Princeton, Jana Wernera Muellera, które już w samym tytule obiecuje ostateczne wyjaśnienie problemu1. Według Muellera populizm to szczególny rodzaj moralizującej wyobraźni politycznej i taki sposób postrzegania świata politycznego, który ustawia moralnie czysty i w pełni zjednoczony […] lud naprzeciw elitom, ukazywanym jako skorumpowane bądź [...] gorsze moralnie. Populistę mają zatem charakteryzować trzy cechy: krytyczny stosunek wobec elit, roszczenie sobie prawa do wyłączności w reprezentowaniu narodu i wykluczająca forma polityki tożsamości. Tu jednak powstaje zgrzyt. To, co Bannon mówi podczas swojego wystąpienia w Oxford Union, zdaje się nie całkiem pasować do definicji. Nieraz padają słowa o „prostym człowieku”, którego życie pogarsza się za sprawą elit, więc w związku z tym należy mu przyznać więcej wpływu. Ani razu Bannon nie określa jednak Trumpa jako wyłącznego reprezentanta prawdziwego ludu czy narodu. Kilkakrotnie podkreśla swój szacunek wobec lewicy, mówiąc: nie zgadzam się z nimi ideologicznie we wszystkim, ale podziwiam ich wytrwałość; wygrali w starym stylu, a to zdrowe dla naszego kraju.
fot. Paul Sableman
L
Informacja [1] Przytoczone cytaty pochodzą z książki J.W. Muellera Co to jest populizm? w przekładzie M. Sutowskiego, Wyd. Krytyki Politycznej z 2017 r.
16–17
Z kolei zaproponowana przez niego prezydentowi polityka „ekonomicznego i obywatelskiego nacjonalizmu” jest o tyle wykluczająca, o ile wykluczający jest sam nacjonalizm w jego banalnej, bardziej powszechnej formie – liderzy, których Mueller uznaje za demokratycznych, także publicznie wielokrotnie stwierdzali, że najważniejszy jest dla nich interes kraju czy narodu, który reprezentują. Poza tym jednak Bannon mówi o łączeniu ludzi, niezależnie od ich rasy, niezależnie od ich pochodzenia etnicznego, niezależnie od ich religii. Mówi o konieczności przekonywania do siebie nowych grup elektoratu – zupełnie przeciwnie do definicji Muellera, wg którego populiści stoją [...] na stanowisku, że kto realnie nie wspiera partii populistycznej, w ogóle nie może zostać uznany za prawdziwego członka narodu. Problem z tym, co mówią krytyczni wobec populizmu komentatorzy, leży gdzie indziej. Populizm – tak, jak go rozumieją jego przeciwnicy – nie dotyczy treści polityki. To tylko narracja, którą zdobywa się uwagę. Głosy zdobywa się inaczej. Tym, o czym się mówi, a nie jak się mówi. Dla wyborczych sukcesów Trumpa istotna pozostaje nośność postulatów. Liczy się program polityczny. Oczywiście nie chodzi tu o jego sensowność czy spójność, bo emocjonalny wydźwięk pozostaje ważniejszy. Ale Bannon diagnozuje: Chiny zaczęły wyprzedzać USA, cel to pokonać Chiny – Trump rozpoczyna wojnę celną, w której chodzi nie o cło, a o ludzką godność. Diagnoza: nasi sojusznicy za mało płacą na obronność. Cel: koniec z imperializmem, koniec z protektoratami. Działanie: normowanie stosunków z Koreą Północną. Diagnoza: klasa średnia zanika. Cel: maksymalizacja wartości obywatelstwa. Działanie: ograniczyć imigrację. Diagnoza – cel – działanie. Zbyt często politycy, dziennikarze, komentatorzy, a w ślad za nimi i ci, którzy polityki nie obserwują zawodowo, dają się ponieść retorycznej grze w wyzywanie – kto ma mordę zdradziecką, a kto jest populistą, kto używa rasistowskiego, a kto lewackiego języka. Jak oni nazywają nas i jak nazwać ich. Krótko mówiąc, za dużo się mówi o mówieniu – o tym kto, co i jakimi słowami powiedział i jak w związku z tym o nim mówić. Nic dziwnego, że kontrowersyjne wypowiedzi i polityczne narracje przyciągają uwagę. To, jak się mówi o świecie często decyduje o tym, kto sięgnie po władzę, ale tę władzę, choćby stanowiła cel sam w sobie, zawsze się następnie jakoś sprawuje. Populizm, nawet przyjmując definicję Muellera, jest tylko formą uprawiania polityki. Ostatecznie jednak ważniejsze, co jest jej treścią. 0
Trochę kultury
kultura /
Polecamy: 23 FELIETON Wolność i swoboda pod presją Indywidualna droga oswobodzenia
26 FILM Sex, drugs and nihilism Filmografia Gaspara Noégo
28 MUZYKA Festiwale
fot. Aleksander Jura
Festiwalowe lato 2019 – wspomnienia
Trdelnik nie jest czeski Z U Z A N N A JAC E W I C Z yobraźmy sobie, że jedziemy na wakacje. Możliwe, że nie sprawia nam to trudności, bo właśnie z nich wróciliśmy i wciąż tęsknimy za włoską plażą czy bieszczadzkim krajobrazem. Gdziekolwiek się wybraliśmy, chcieliśmy dowiedzieć się czegoś o nowym miejscu, spróbować tradycyjnego jedzenia, pozachwycać się widokami… Nie da się zaprzeczyć, że skomercjalizowanie miejsca, które odwiedziliśmy, w pewnym stopniu nam to ułatwiło. Trasa naszej górskiej wyprawy została dostosowana do turystów – mieliśmy gdzie odpocząć i o co się oprzeć przy bardziej stromym zejściu. W rezultacie nawet nie przeszkadzało nam, że zapłaciliśmy za całodzienny bilet wstępu do parku narodowego. Właściciele restauracji w mieście, w którym się zatrzymaliśmy, przewidzieli, gdzie pojawi się najwięcej turystów, dzięki czemu mogliśmy spróbować lokalnego jedzenia w trakcie spaceru po pięknym starym mieście. Komercjalizacja miejsc odwiedzanych przez turystów powinna jednak mieć swoje granice. Właściciele usług turystycznych coraz częściej przesadzają, co można zaobserwować na przykład w czeskiej Pradze. Miasto przyciąga odwiedzających piękną architekturą, zabyt-
W
Komercjalizacja miejsc odwiedzanych przez turystów powina jednak mieć swoje granice.
kami znanymi na całym świecie, a niektórych też piwem tańszym od wody. Okazuje się, że zapewnianie turystom autentycznych czeskich atrakcji nie wystarczy. Kilka firm oferuje przejażdżki po mieście zabytkowymi samochodami, które tak naprawdę nie pamiętają nawet wejścia w obecne tysiąclecie. Na każdym kroku można kupić trdelnik, czyli ciastko pochodzące z terenów dzisiejszej Rumunii, przedstawiane jako tradycyjny przysmak od lat produkowany w Czechach. Owszem, od lat, ale najwyżej kilkunastu! Podczas spaceru po praskim starym mieście trudno trafić na ulicę, na której nie znajdowałby się punkt oferujący tajskie masaże. Możemy więc poczuć się jak w Bangkoku, a po chwili przenieść się do Moskwy, dzięki rzędom matrioszek na wystawach sklepów z pamiątkami. Wiele rejonów ma mniejszy lub większy turystyczny potencjał i warto go wykorzystać. Ale coś jest nie tak, jeśli chcąc rzeczywiście doświadczyć lokalnej kultury, musimy zrobić porządny research na własną rękę albo porozmawiać z zaufanym mieszkańcem i zdecydowanie unikać popularnych przewodników dla turystów. 0
październik 2019
/narkotykowe Allegra To uczucie, kiedy mama ostrzegała cię w dzieciństwie przed osobami, które dają innym narkotyki za darmo, a jak jesteś dorosły, to okazuje się, że to ty jesteś tą osobą
Sieć w sieci Narkotyków boi się wielu. Nie tylko dlatego, że w parze z nimi idą głupie pomysły. Ludzie odczuwają strach również z powodu policji, naćpanego dealera, który sypie klientów, oraz kofeiny udającej amfetaminę. Co jednak, gdyby po ulubioną substancję wystarczyło przejść się do swojej skrzynki na listy? T E K S T:
MICHAŁ RAJS
GRAFIKI:
J OA N N A C H O ŁO ŁOW I C Z
dam (imię zmienione – przyp. aut.) patrzy przez okno. Policyjna skoda zatrzymuje się obok akademika. Dwie postaci wynurzają się z samochodu i krótko rozmawiają. Zanim przejdą przez drzwi, Adam chwyta swój pendrive i biegnie do łazienki. Nad muszlą klozetową zamiera, przenośny dysk trzęsie się w jego pobladłych palcach. Ktoś puka. Chwila wahania – może jednak plusk nie jest najlepszą opcją? Kto tam?, woła. No jak to kto, durniu. Wydech pełen ulgi. Wiedziałeś, że Janek znowu wdrapał się nago na balkon na najwyższym piętrze? Nawet gliny przyjechały popatrzeć. Ale już go ściągają, więc chyba nie zdążysz obejrzeć naszego batmana albinosa. Adam wytrzymywał podobne sytuacje zaledwie przez miesiąc. I wcale nie czuł się jak skrzyżowanie Jessiego Pinkmana z Elliotem Aldersonem. Nie. Czuł się jak dwuletni Rick Grimes, który musi się opędzić kawałkiem plastiku od hordy zombie i zamiast spać szesnaście godzin, śpi trzy. Oczywiście za dnia, bo w nocy nie zmruży oka. Każda syrena to w końcu kurczowe zaciśnięcie pendrive’a. A w Warszawie nie brakuje wypadków. Poza tym niewykluczone, że policja by się nie zapowiedziała. Scena jak z Kilera Machulskiego, potem komisarz Ryba w czerwonych rękawicach – niestety z Adama żaden Jurek. Drugi był trochę zbyt sprytnym taksówkarzem, pierwszy tylko okazyjnie sprzedawał narkotyki w internecie.
A
18-19
Zaczęło się łatwo i pięknie W teorii plan układał się pięknie, a tożsamość Adama chroniło wiele. Na początek VPN (Virtual Private Network – przyp.red.) – dzięki niemu operator nie widział adresów, na które wchodził Adam. Później przeglądarka Tor – tak, aby właściciel odwiedzanej strony nie
Wystarczyła krótka informacja, że przechwycono paczkę z kilkunastoma gramami marihuany zaadresowaną na jego nazwisko i pokój w akademiku
mógł dociec, skąd młody dealer się logował. Dodatkowo niemożliwy do złamania tanimi metodami klucz PGP – narzędzie do szyfrowania wiadomości składające się z dwóch podkluczy – publicznego i prywatnego (osoba posiadająca dostęp do klucza publicznego może jedynie zaszyfrować wiadomość, odszyfrować ją jest w stanie tylko i wyłącznie osoba mająca klucz prywatny; powszechna praktyka polega na udostępnieniu klucza publicznego – dany użytkownik ma wtedy pełną kontrolę
nad wszystkimi wiadomościami zaszyfrowanymi jego kluczem). I nagle, w tym cudownym tercecie, wszystko wsiąka w internetową pustkę. Nikt nic nie widzi, a policja, jeśliby chciała czytać maile, musiałaby spędzić wieki na rozszyfrowywaniu enigmy podrzędnego dealera. Wisienką na torcie był pendrive – przenośny sejf ze wszystkimi danymi użyty po to, by w razie nalotu szybko go uwolnić. Zabrany do przebadania dysk twardy z laptopa z najciekawszych rzeczy pokazałby pewnie parę dziwnych stron porno i nagranie dwóch całujących się na integralu kolegów.
Strach brzmi sensownie, strach brzmi realnie Kres słodkiemu zarobkowi Adama przyniósł telefon od przyjaciela. Konkretnie – z Urzędu Celnego. W lekko zawoalowany sposób powiedziano mu, że wszystko wiedzą i że ma przestać. Wystarczyła krótka informacja, że przechwycono paczkę z kilkunastoma gramami marihuany zaadresowaną na jego nazwisko i pokój w akademiku (sic!). Adam odpowiedział, że jego dane wyciekły w internecie i nic nie mógł zrobić. Ale sprzedawać przestał. Równie dobrze urząd mógł paczkę przepakować, wysłać dalej i poczekać, aż nasz przestraszony bohater uda się na pocztę, by przyłapać go na gorącym uczynku. Dlaczego zatem celnicy tego nie zrobili? Bo wymagałoby to więcej wysiłku, a młody dealer w całym tym systemie i tak niewiele znaczył.
narkotykowe Allegra/
Adam z racji tego, że nie mieszkał sam, nie posługiwał się fałszywym nazwiskiem. Koledzy wiedzieli przecież, co tak pachnie, mogliby znaleźć listek czy dwa. Dlatego powiedział im od razu. Zgodzili się, bo to przecież takie śmieszne. Niezbyt zabawne stało się dopiero wtedy, kiedy Adam zostawił ich przez nieustanną paranoję i manię prześladowczą. Istniało spore ryzyko, że skoro pochwalił się w akademiku swoją tymczasową profesją, a poza tym odstąpił paru osobom sztukę zielonego, to znajdzie się ktoś, kto nie będzie miał stalowych nerwów i go po prostu wyda. Można było sprzedawać dalej i próbować tego uniknąć. Wystarczyło zmieniać adresy, na które przychodził towar lub też zamawiać na cudze mieszkania, potem podkradać się z nożem do nieuzbrojonych w kamery skrzynek na listy i wyciągać stamtąd swoje przesyłki. Niestety taki nakład pracy i pieniędzy (wart kilka tysięcy złotych miesięcznie w bitcoinach) to zdecydowanie za dużo jak na możliwości studiującego dealera, a zwłaszcza dla jego poczucia bezpieczeństwa. Adam wybrał zatem najbardziej rozsądną opcję. Zdecydował się zakończyć tę przygodę i oszczędzić sobie zdrowia. W jego przypadku sprawdziło się panujące w narkotykowym środowisku przekonanie, że prędzej czy później wpadniesz – całe szczęście bez długofalowych, negatywnych konsekwencji. Za dużo rzeczy może pójść źle – czy to w internecie, czy poza nim. Trzymają się tylko grube ryby, a i te – jak pokazuje czas – żyją co najwyżej parę do kilkunastu lat. Właśnie dlatego dla karteli narkotykowych sprzedaż w internecie to najlepsza z dróg do konsumenta.
Niech (nie) żyją konsumenci Praktyka ekonomiczna w zbycie każdego produktu pokazuje, że sprzedający i kupujący walczą o dwie strony tej samej monety. Handlarz chce pozbyć się jak najgorszego towaru po jak najdroższej cenie, klient – jak najtaniej pozyskać najlepszy z możliwych. W przypadku osób, które na co dzień mają w sobie chociaż grosik uczciwości, tak idealnie, czy raczej, fatalnie, nie będzie. Tylko kto spodziewałby się uczciwości po mafii? Najlepszym tego przykładem jest zawartość kokainy w kokainie. Szczęście, jeśli zamiast części białego proszku jest tam kofeina – po prostu słabiej zadziała, a konsument będzie miał szansę poszukać gdzie indziej. Gorzej, jeżeli do kokainy dosypuje się do złudzenia przypominający ją środek do odrobaczania bydła – lewimazol – a narkotyk już tylko w trzydziestoprocentowym stężeniu wypływa z kolumbijskiego portu. Pomimo wątpliwego składu sprzedawanego towaru Warszawa słynie ze swoich zaporowych cen tej substancji – za gram płaci się ok. 400 zł.
Tak jak w przypadku kokainy wszędzie tam, gdzie sprzedaje się w tradycyjny sposób, substancje są rozrzedzane różnymi domieszkami lub substytutami. Zamiast amfetaminy jest kofeina, zamiast MDMA – neurotoksyczne dopalacze, zamiast grama marihuany gram niewysuszonej marihuany, a w zastępstwie heroiny – pożerające śluzówkę nosa i niszczące żyły chińskie wynalazki, których tamtejszy rząd już dawno zakazał. Dzieje się tak dlatego, że w wielkich miastach nie da się w prosty sposób zebrać bazy danych sprzedawców, ocenić ich wiarygodności ani utworzyć siatki powiązań między zwykłymi, wiecznie naćpanymi szeregowymi a narkotyzującymi się okazjonalnie lub dla sportu kapralami. A w internecie? Po to właśnie został stworzony.
A dostawców to ja mam na Allegro Liczba stron, na których można kupić narkotyki, nie jest przytłaczająca. Operujące
w Polsce internetowe sklepy wymieni każdy wtajemniczony. Wszystkie posiadają reklamy, cenniki, opinie, udogodnienia, rabaty ilościowe, opisy wysyłki z kilkoma opcjami do wyboru, zasady reklamacji, wzór, w który należy wpisać swój adres itp. Dostępne jest wszystko. Opioidy wszelkiej maści (od takich w woreczkach po takie w ampułkach), psychodeliki, takie jak grzyby, nasiona, ciecze, kartoniki. Poza tym depresanty, euforyki, stymulanty, nootropiki, benzodiazepiny, barbiturany, karty kredytowe, broń, przepisy DIY na glocki oraz metaamfetaminę i tysiące innych rzeczy. Człowiek czuje się jak w supermarkecie. W porównaniu z internetowym rogiem obfitości osiedlowy dealer, który dysponuje tylko fetą i viagrą na receptę mamy, staje się nudny, wręcz głupi i nieradzący sobie w życiu. Rząd zakazał mefedronu? I tak przyjdzie z Holandii. Kiedyś przecież był legal ny i spożywany przez trzynastolatki, które 1
październik 2019
/narkotykowe Allegra
odkryły, że lufę z przyrody można zagryźć czym innym niż Acodin. Trzeba było tylko pamiętać, że jeśli w piątek chcemy mieć źrenice jak denka od słoików, odpowiednie substancje należy zamówić z wyprzedzeniem. Sklepy w darknecie na tym właśnie zarabiają, że hurtownia sprzedaje towar do rąk konsumenta końcowego. Nie ma więc sensu dosypywać do niego na siłę witaminy C i tłumaczyć, że kwas ma to do siebie, że jest kwaśny. Półprodukty mają porównywalnie niską cenę w stosunku do ewentualnych zamienników z apteki lub sklepu z odżywkami dla sportowców. Nikt nie wymaga pełnej czystości substancji, nie każdy jest Walterem Whitem z Breaking Bad, nie każdy też decyduje się na syntezę śmiesznie prostej i zbywalnej jedynie w USA oraz Czechach metaamfetaminy. Są reakcje dużo trudniejsze i z tego powodu przy wielu substancjach widnieją oznaczenia 80% pure A+. Główną zaletą handlu narkotykami w darknecie jest to, że jeśli dany dostawca dobrze zabezpieczy się przed utratą danych, to staje się po prostu nie do namierzenia. Policja nie będzie przeglądała wszystkich nagrań z kilkuset placówek poczty w Amsterdamie, żeby porównać twarze kilkudziesięciu ludzi i na tej podstawie przystąpić do pierwszego kroku śledztwa – założenia sprawy. Wysłane przez nieistniejących ludzi z nieistniejących adresów paczki mogą nawet spłonąć na stosie przed komendą, a i tak producentów zaboli to tyle, ile prztyczek w nos. Tak jak supermarke-
20-21
ty w koszty wliczone mają to, że w ciągu dnia zginie parę butelek najtańszego wina oraz denaturat, tak sklepy w darknecie liczą się z tym, że część przesyłek przepadnie i klientom trzeba będzie zwrócić pieniądze.
Zamiast heroiny sprzedaje się pożerające śluzówkę nosa i niszczące żyły chińskie wynalazki, których tamtejszy rząd już dawno zakazał.
Złap mnie, jeśli potrafisz! Należy odróżnić sklepy od samych dostawców. Ci drudzy są zwykłymi sprzedawcami. Za to sklepy, to tak jak w przypadku Allegro jedynie platformy przekazujące dane do właściwych sprzedawców i z tego tytułu pobierające pewną prowizję. Handel bitcoinami lub innymi walutami odbywa się za pomocą modelu escrow (najbezpieczniejszego) lub modeli mieszanych, takich jak płatność z góry lub kombinacja dwóch poprzednich. Escrow zakłada, że konsument wpłaca walutę na konto sklepu, w momencie otrzymania przesyłki sprawdza ją i decyduje, czy otrzymał to, co otrzymać powinien poprzez potwierdzenie płatności. Jeśli towar się zgadza, sklep płaci
sprzedawcy. Jeżeli nie – zależnie od oferty – następuje częściowa lub pełna reklamacja. Należy zauważyć, że przez parę dni bitcoiny leżą na kontach sklepu. Przy obrotach rzędu kilkuset tysięcy dolarów dziennie, pięć dni to trzy, cztery miliony. Za darmo. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto by się temu oparł. Zwłaszcza w przypadku, gdy po piętach właścicieli sklepu depcze policja. Tak też było z jednym z marketów. Czując niebieski oddech na szyi właściciele-informatycy ukradli kilka do kilkunastu milionów dolarów w bitcoinach i uciekli. Był to desperacki ruch, który prawdopodobnie podarował im kilka miesięcy życia w ciągłym strachu. Wpaść musieli, bo kryptowaluty jak zwykle się zemściły. Pieniądz ma taką wartość, jak to, co można za niego kupić. Jeśli w sklepie na walentynki są wyłącznie prezerwatywy i ogórki małosolne, a wybranka ich nie cierpi, to poza ewentualną konkluzją, że na te ogórki nie potrzebujesz worka, bo nie chcesz zabijać dodatkowych delfinów, nie stać cię na nic oprócz dwóch powyższych produktów. Nawet gdybyś wyjął sztabkę srebra. Albo ofiarował pomnik ze złota. Albo miał na koncie 60 mln bitcoinów. Przy wciąż zaskakująco niskich obrotach i w większości małych depozytach wyprowadzenie dziennego zysku rzędu 30 tys. zł jest wręcz niemożliwe. Dlatego pieniądze leżą na kontach i tak naprawdę nie można ich liczyć do zysku. I właśnie przez przestoje przepływu pieniędzy na giełdach kryptowalut zaczyna się najwięcej policyjnych śledztw. W ten sposób złapani zostali właściciele Torepublic, jednej ze stron w darknecie. Nie żeby się nie przyłożyli. Bitcoiny sprzedawali na kilku polskich giełdach i wpłacali na kilka różnych kont bankowych. Wynajętych ludzi-słupów wysłali do bankomatów, ci odciągając swoją dolę oddali resztę. Problem w tym, że ruch był tak duży, że zainteresowała się tym policja. Ponieważ Torepublic było grupą przestępczą i zajmowało się nie tylko narkotykami, ale również dziecięcą pornografią, sprzedawaniem nagrań z ukrycia ze stosunków z przypadkowymi kobietami oraz na przykład, napadami (sic!), mobilizacja okazała się duża. Właściciele strony wypłacili bitcoiny jeszcze parę razy, w końcu na kontach mieli ich o wiele więcej. Policja natomiast zaczęła śledzić podstawionych przez Torepublic ludzi, zauważyła, że przychodzą pod jeden adres i sprawdziła, czy logowania z tamtejszego adresu IP dokonują się w tym samym czasie, co wizyty owiniętych trzydziestoma szalami nieznajomych. Potwierdzenie nadeszło bardzo szybko. Właściciel Torepublic mieszkał w domu z rodziną, która chyba nigdy nie weszła do jego pokoju. Miał tam około sześćdziesięciu laptopów, dwa kilogramy złota, narkotyki i kilkaset tysięcy złotych w gotówce.
narkotykowe Allegra/
Kałasznikow i heroina z dostawą do domu Brak płynności bitcoina to główna szansa w walce z przestępcami operującymi w internecie. Dlatego tak bardzo bronią i propagują oni wszystkie anonimowe kryptowaluty. Jedną z nich, wręcz idealną dla półświatka, jest Monero (inaczej XMR). W tamtejszym blockchainie nie da się bowiem wyśledzić transakcji. Jak przy bitcoinach trzeba liczyć się z prowizjami każdej z czterdziestu pralek, tak w przypadku XMR już nie. Powszechna zbywalność takiej waluty doprowadziłaby oczywiście do katastrofy. Przestępca, który sprzedaje heroinę przez internet mógłby – po otrzymaniu płatności – przejść się do pobliskiej piekarni i kupić ciasto francuskie. Sprzedawca dostałby swoje pieniądze, ale nie miałby pojęcia od kogo. Jedyna kontrola to ta, w której organy ścigania miałyby dostęp do wszystkich kont. A to jest nierealne.
Przestępca planujący napad na bank nie musi już ryzykować i osobiście kupować kałasznikowa. Może go zamówić do domu. Razem z amunicją. Właśnie dlatego jak grzyby po deszczu rosną nowe rozwiązania informatyczne, a narkotykowe markety zachęcają do korzystania z lepszych walut niż bitcoin. Odchodzą wtedy problemy z wirtualnym praniem brudnych pieniędzy, ewentualne wezwanie na świadka w procesie jakiegoś nieostrożnego dealera po czterech latach trafi do sześćdziesięciolatka, u którego wynajmowało się pierwsze mieszkanie. A casualowi użytkownicy MDMA będą mogli spać spokojnie, nawet gdyby ich pierwszym i ostatnim kontaktem ze światem substancji psychoaktywnych był nerwowy zakup syropu na kaszel w piątej klasie podstawówki. Niestety, nawet w myśl powtarzanej przez Korwina sentencji volenti non fit iniuria (łac. chcącemu nie dzieje się krzywda), nie musi być to wcale dobre rozwiązanie. Wiele mówi się o przedawkowaniach po spożyciu strychniny czy innych wypełniaczy worka z narkotykiem. Tylko czy rzeczywiście byłoby ich mniej w świecie, w którym do rąk piętnastolatka, który właśnie dostał nowy komputer, może bez większego problemu trafić najczystsza w internecie heroina?
Sieć w sieci w sieci w sieci Na razie dostępu do darknetu broni skomplikowanie samego procesu wejścia oraz ludzka niewiedza. Innymi słowy, nie każdy czytał, nie każdy wie, nie każdy obsłuży klucz PGP – choć i z tym markety dają sobie radę. Wreszcie nie
każdy zrozumie, dlaczego przy zamawianiu grozi mu najwyżej przechwycenie paczki, co i tak jest mniej prawdopodobne niż wpadka i przeszukanie na ulicy przez dwóch zmęczonych życiem funkcjonariuszy. Jednak poziom wiedzy powoli się zmienia. Darknet przestaje być przyczółkiem pedofilii i odpadów z 4chana, a staje się realnym miejscem, w którym operują przestępcy. Dzięki całkowicie legalnym VPN-om mogą oni swobodnie ukryć wszystkie swoje ruchy ograniczone do internetu i tym samym zmniejszyć ryzyko działań operacyjnych w rzeczywistości. Dotyczy to nie tylko dealerki. Przestępca planujący napad na bank nie musi już ryzykować i osobiście kupować kałasznikowa. Może go zamówić do domu. Razem z amunicją. Pomimo tego zdecydowana większość rozbojów nadal dokonuje się za pomocą tradycyjnych mafii, a grupa darknetowych zabójców na zlecenie to – poza jednym przypadkiem – oszuści i naciągacze. Zastanawiająca jest jednak następująca kwestia: czy narkotykowa prohibicja, która przez wiele lat raczej ostro traktowała wszystkich, w tym również tylko posiadających, nie przyczyniła się do podwyższenia wieku inicjacji w świecie substancji psychoaktywnych? Niestety istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że tak właśnie było. Wkrótce zaś darknet otworzy ścieżkę dealerskiej kariery przed tabletowymi dziećmi, których wcześniej odstraszyłoby widmo policjanta dzwoniącego po matkę. Już teraz reklamy dostawców nastawione są raczej na młodych ludzi, w okolicach osiemnastu, dziewiętnastu lat. Krzykliwe nazwy kolejnych, wspaniałych produktów to woda na młyn dla osób, które chcą się zabawić i nawet nie spojrzą na dawkowanie. A przyzwyczajeni do zmieszanych z solą kuchenną działek przedawkują i w najlepszym wypadku przeżyją wieczór koszmarów z własnym sercem. Dodatkowo, przy dłuższej relacji między szczęściem w pigułkach a konsumentem, narkotyki zawsze będą wymagały większych pieniędzy. Dlatego obok, w tym samym sklepie internetowym już czekają hakerzy z podrobionymi kartami kredytowymi, zestawy poradników do włamywania się na cudze konta z bitcoinami i wyprowadzania stamtąd małych sum pieniędzy oraz różne inne pomysłowe rozwiązania ograniczające się w większości do zwykłej kradzieży przez internet. Na nieszczęście wszystkich potencjalnie uzależnionych, mając narzędzia potrzebne do tego żeby czuć się bezpiecznie podczas zamawiania kilku gramów marihuany, nie potrzeba niczego, żeby zacząć kraść. A przecież wiadomo, że każda narkomania, nawet ta najpospolitsza – alkoholowa – kończy się właśnie tym: złodziejstwem. Ale podobno karma wraca. Dlatego można żywić nadzieję, że pieniądze znikną z konta tym, którzy narkotyków nie demonizowali. 0
październik 2019
WYWIAD
/ wywiad z szefową działu Korekta
Na straży bezbłędności Każdy z tekstów w MAGLU to praca autora i jednego z redaktorów naczelnych. Ale czy tylko? Z szefową Korekty, czyli działu niewidocznych na pierwszy rzut oka bohaterów MAGLA, rozmawiał Hubert Pauliński. Lepiej nie wiedzieć, jak bez pomocy Joanny Stockiej i jej działu wyglądałby ten numer. R O Z M AW I A Ł :
H U B E R T PAU L I Ń S K I
M A G I E L : Co wpłynęło na to, że postanowiłaś zająć się korektą tekstów? JOANNA STOCKA: Myślę, że największy wpływ miały moje studia. Na pierw-
szym roku polonistyki miałam zajęcia z kultury języka polskiego, na których uczyłam się zasad poprawnej polszczyzny. Chciałam sprawdzić swoją wiedzę w praktyce i korekta tekstów wydała mi się najlepszym pomysłem, by ten zamiar zrealizować.
Czy przed pracą w MAGLU sprawdzałaś już teksty? Jeśli nie liczyć sprawdzania prac znajomych, to nie. W MAGLU po raz pierwszy miałam styczność z różnorodnymi tekstami. Na studiach wybrałam specjalizację redaktorsko-wydawniczą i na drugim roku miałam ćwiczenia z redakcji tekstów. W tym czasie byłam już w MAGLU, więc miałam już pewne doświadczenie, które mogłam wykorzystać na zajęciach.
Jakie obowiązki miałaś na początku pracy w MAGLU i jak to się stało, że zostałaś szefową działu Korekta? Na początku zajmowałam się pierwszą korektą. Byłam nowym członkiem zespołu, więc ważne było, by ktoś bardziej doświadczony sprawdził teksty po mnie, żeby wyłapać błędy, które przeoczyłam. Z czasem sama stałam się tą bardziej doświadczoną osobą i mogłam już zajmować się drugą korektą. Od początku pracy w MAGLU robiłam również trzecie korekty, czyli poprawiałam teksty po składzie. Zaangażowałam się w pracę do takiego stopnia, że poprzednia szefowa, Marta Dziedzicka, powierzyła mi opiekę nad działem.
A jak teraz wygląda proces rekrutacji do działu Korekta? Gdzie należy się zgłosić? Obecnie najlepiej wziąć udział w rekrutacji do Magla, wypełnić formularz, wybrać swojego Buddy’ego i na początku zaznaczyć, że chce się spróbować swoich sił w korekcie tekstów. Aby zostać przyjętym, należy sprawdzić tekst próbny. Dzięki niemu mogę zobaczyć, jak dana osoba radzi sobie z korektą, z czym ma problem i zdecydować o jej przyjęciu do zespołu. Poza czasem oficjalnych rekrutacji, najłatwiej jest zgłosić się bezpośrednio do mnie - przez Facebooka. Można też napisać na nasz adres mailowy (magiel.korekta@gmail.com) albo skontaktować się ze mną za pośrednictwem innych członków redakcji.
Jak pracuje Korekta podczas powstawania MAGLA? Ile czasu zajmuje praca w tym dziale? Teksty dostajemy na naszą skrzynkę mailową od szefów działów i sprawdzamy je trzy razy - najpierw przechodzą dwie korekty na komputerze, następnie poprawiamy je po składzie, już na wydrukach. Artykuły po pierwszej korekcie trafiają z powrotem na naszą skrzynkę, by mógł je przejrzeć ktoś bardziej doświadczony i dopiero wtedy odesłać bezpośrednio do szefa działu. Praca trwa mniej więcej tydzień - kilka dni robimy dwie korekty, a trzecią zajmujemy się w niedzielę. Doświadczenie to bardzo rozwija umiejętności, ponieważ pracujemy razem w kanciapie MAGLA. Możemy zadawać sobie pytania i wspólnie rozwiązywać trudniejsze kwestie. Jest przy tym często dużo zabawy.
22-23
Czy w Korekcie są tylko osoby studiujące polonistykę? Nie. Są wśród nas osoby studiujące inne dziedziny, np. filologie, kognitywistykę, pedagogikę, a także studenci SGH. Kierunek studiów nie ma znaczenia. Jeśli ktoś lubi sprawdzać teksty i jest w tym dobry, to może spokojnie do nas dołączyć, niezależnie od tego, co studiuje.
Co daje ci praca w MAGLU? Dzięki MAGLOWI poznałam tajniki pracy w redakcji magazynu, zdobyłam doświadczenie. Mogę również wykorzystywać w praktyce wiedzę ze studiów. A poza tym spotkałam tu świetnych ludzi.
Czym oprócz pracy w MAGLU obecnie się zajmujesz? Rozpoczynam właśnie studia doktoranckie z literaturoznawstwa. A oprócz tego zajmuję się korektą zawodowo - pracuję w redakcji tygodnika, robiłam też korekty książek.
Czy planujesz swoją przyszłość połączyć z korektą tekstów? Chciałabym skupić się raczej na działalności naukowej, ale myślę, że oprócz tego będę nadal zajmować się korektą i rozwijać swoje umiejętności w zakresie pracy nad tekstami. 0
indywidualna droga oswobodzenia /
Wolność i swoboda pod presją ielu z nas ma tyle wakacyjnych planów, ile punktów w regulaminie Facebooka lub postanowień noworocznych (wszystkie do zrealizowania zanim dopadnie nas cichy zabójca wolnego czasu, czyli rok akademicki). I chociaż początkowi wakacji towarzyszy rozkoszne przeświadczenie, że czas rozliczeń jest jeszcze odległy, to w pewnym momencie pojawia się uczucie, jakby wymknęła nam się z rąk złota rybka, zanim zdążyliśmy ją poprosić o spełnienie trzech życzeń. W październiku zaś przychodzi sąd ostateczny skazujący na dziewięciomiesięczne potępienie. W tym roku przedsmak czasu rozliczeń dopadł mnie mniej więcej na półmetku wakacji. Zaczęło się niewinnie: towarzyskim spotkaniem z koleżanką ze studiów w klubie Resort. Żartobliwe pytanie o to, czy efektywnie wykorzystuje tegoroczne wakacje, potraktowała nadzwyczaj poważnie. Streściła mi trzy artykuły znanej badaczki, które przeczytała w ostatnim tygodniu, dwie dłuższe publikacje naukowe oraz najciekawsze pozycje z Nowych Horyzontów (które odwiedziła we Wrocławiu). Zrewanżowałam się następująco: streszczeniem okładkowego artykułu „Wysokich obcasów”, recenzją trzeciego sezonu Domu z papieru oraz anegdotką z weekendowego wyjazdu. Gdy nastała chwila ciszy, zdałam sobie sprawę, że mój słodki błogostan przeżywany w słonecznej krainie bez dłużących się wykładów, nauki po nocach i wejściówek właśnie został zakłócony. Niczym widmo Złego Pana stanęły mi przed oczami niezrealizowane plany samorozwojowe. Między nimi: stos zakurzonych książek przygotowanych do przeczytania w wolnej chwili, lista filmów do obejrzenia zapisana na stronie Filmwebu, czarna lista muzeów z wystawami, których w końcu nie odwiedziłam podczas wyjazdów, oraz cała reszta materiału dowodowego, dokumentującego letni brak produktywności. Wydawałoby się, że w wakacje tych, którzy sesję mają już za sobą, przestaje dręczyć egzystencjalne pytanie: uczyć się czy nie uczyć/ rozwijać się czy nie rozwijać. Wydawałoby się, że (przynajmniej pod względem edukacyjnym) nareszcie możemy się oddać dyktaturze „nicniemuszenia”. Niestety, chociaż postuluję wolność czasu wolnego i chociaż zasadniczo różnię się od mojej koleżanki w kwestii entuzjastycznego podejścia do studiów i edukacji, to jednak w tamtym momencie zrobiło mi się głupio. Zdałam sobie sprawę, że właśnie przepływa mi przez palce kolejny lepszy, szczęśliwszy, intensywniejszy lub przynajmniej pożyteczniejszy okres. Szybko oszacowałam, że przez lejek mojej wakacyjnej klepsydry przesypały się już setki zmarnowanych go-
W
dzin oznaczających zaprzepaszczoną szansę na dojście do szczytu samorealizacji. Gdy się nad tym zastanawiam, nie wiem, czego pragnęłabym bardziej: większej motywacji do robienia rzeczy pożytecznych, braku poczucia winy podczas czynności niepożytecznych czy znalezienia złotego środka, który jednak może okazać się dosyć mdły i bez połysku. Zadaję sobie pytanie, czy ja i moje pokolenie rzeczywiście powinniśmy podejmować pełną odpowiedzialność za dany nam czas, wykorzystywać każdą sekundę. Czy bezkarne marnowanie czasu istotnie zasługuje na potępienie, a jeśli tak, to dlaczego? Czy dlatego że wciąż tkwimy w oświatowym systemie opresji, który stara się zagarniać nasz wolny czas bez względu na zainteresowania (lub ich brak)? Czy może dlatego że ulegamy powszechnie panującemu trendowi, by wiecznie rozwijać kolejne kompetencje czyniące nas konkurencyjnymi na rynku pracy? A może mamy moralny obowiązek ciągłego samodoskonalenia? Czemu w październiku, poszukując straconych wakacji, zadam sobie pytanie: podróże, praca, wizyty u rodziny i przyjaciół zajęły mi sporo wolnego czasu, ale co się stało z resztą? Łaciński etymon słowa wakacje to vacatio, czyli uwolnienie, oswobodzenie. Wydaje się, że taka etymologia stoi w opozycji do każdej ze skrajnych postaw. Bez względu na to, czy jest to uwięzienie w czterech ścianach lenistwa, niewolnicze wręcz dążenie do zrealizowania Wielkiego Planu Samorozwojowego czy dręczenie się wyrzutami sumienia w okresie rozliczeń. Arystotelesowski złoty środek jak zwykle stanowi wygodne, acz mało konkretne rozwiązanie, które nie udziela odpowiedzi na istotę zagadnienia: co i dlaczego każe mi się rozliczać z mojego czasu. Na końcu tego tekstu chciałam utworzyć jakiś postulat, ale zniewolona niepewnością, czy powinien on dotyczyć większej swobody w wykorzystywaniu wolnego czasu, czy może większej samodyscypliny, zrezygnowałam z niego. Zamiast postulatu będzie życzenie powodzenia w opracowywaniu własnej indywidualnej drogi oswobodzenia. Także w ciągu roku akademickiego. 0
Katarzyna Kowalewska Marzy o lepszym, piękniejszym świecie, w którym doba ma więcej niż 24 godziny, a zjedzenie ciastka nie wyklucza jego posiadania. Chętnie przyjmie wskazówki, jak to pragnienie zrealizować.
październik 2019
FILM
/ recenzje
Strasznie wczoraj się napisałem. Pisałem reckę do piątej rano. Film mi się urwał jak pisałem zakończenie. Trochę się przespałem, ale musiałem wstać rano bo mam obowiązki. Mam naczowanie. Niektórzy mówią, że nie można pisać jak się ma naczowanie, ale to nieprawda. Można, tylko trzeba sprawdzić teksty. Na tym polega odpowiedzialność.
Kobiety na pierwszym planie jej tożsamości przed córką hrabiny – ma przyglądać się jej podczas wspólnego spędzania czasu, a potem odtwarzać jej rysy z pamięci. Proces przygotowywania portretu w piękny i zmysłowy sposób mówi o drodze, którą przechodzi rodzące się uczucie. Żeby mogło w pełni rozkwitnąć w swej najczystszej formie, obie strony muszą obnażyć przed sobą swoje prawdziwe oblicza. Inaczej ani uczucie nie będzie autentyczne, ani obraz udany. Poza romansem, który na poziomie zmysłowym wydaje się kobiecym odpowiednikiem Tamtych dni, tamtych nocy, Céline Sciamma – reżyserka i s cenarzystka (notabene za scenariusz do Portretu ... zdobyła nagrodę w Cannes) – prezentuje także inne wątki, bliskie dyskursowi feministycznemu. Mamy
fot. materiały prasowe
więc, ujęty w pewnym stopniu humorystycznie, wątek aborcji służącej Sophie
Portret kobiety w ogniu (reż. Céline Sciamma) Premiera: 18.10.2019
(Luàna Bajrami) oraz hołd złożony artystkom pominiętym przez męskocentryczny kanon historii sztuki. Pamięć zwraca im scena, w której Marianne przyznaje, że praca podpisana na wystawie godnością jej ojca została namalowana tak naprawdę przez nią. Zmysłowość jest w f ilmie Sciammy utkana z intymności uczucia głównych bohaterek i malarskiego sznytu. Reżyserka wraz z wszystkimi współtwórczyniami i współtwórcami tworzy obraz spójny i prosty, a zarazem mocny i wyrazisty. To
Marianne (Noémie Merlant) jest malarką. Przybywa do Bretanii do posiadłości
historia w całości o kobietach. Chciałabym oglądać takie w kinie częściej.
ANNA GIERMAN
hrabiny, która pragnie wydać swoją córkę, Heloizę (Adèle Haenel), za mąż. Warunkiem koniecznym do sf inalizowania matrymonialnej transakcji jest wysłanie potencjalnemu małżonkowi portretu Heloizy, na podstawie którego miałby zdecydować, czy chce się z nią ożenić. Ta jednak zbywa kolejnych przybywających na dwór malarzy; w ramach protestu przeciwko przymusowemu zamążpójściu odmawia pozowania. Z tego powodu Marianne jest proszona o zatajenie swo-
ocena:
88888
Żuławski razy dwa, czyli filmowy esej o Polsce Historia koncentruje się na nauczycielu polskiego i etyki – Marianie (Sebastian Fabijański). Został on wyrzucony ze szkoły za to, że w obronie kolegi z pracy groził uczniowi nożem. Prawdziwym marzeniem bohatera jest zostanie pisarzem, pisanie jednak niespecjalnie mu idzie. To alter ego samego młodego Żuławskiego – jego ojcem jest obecnie już zapomniany reżyser, przesiadujący w domu pod Warszawą i rozpamiętujący przeszłość (w tej roli rewelacyjny Daniel Olbrychski). Współlokatorami Mariana są jego równie biedni przyjaciele – chory na syfilis aspirujący muzyk Józef i Ania, która pracuje jako gosposia w nowobogackim domu w Zielonce zamieszkałym przez małżeństwo Jakubców (Marta Żmuda-Trzebiatowska i Borys Szyc). Fabuła jest jednak wyłącznie pretekstem, by pokazać to, co Żuławskich boli w polskim społeczeństwie najbardziej – wykluczenie najbiedniejszych, radykalizacja młodzieży (wątek kolegi Mariana, nauczyciela historii) oraz wzrost popularności ruchów
Mowa ptaków (reż. Xawery Żuławski) Premiera: 27.09.2019
fot. materiały prasowe
skrajnie prawicowych. Wreszcie zbytnia koncentracja na historii i martyrologii w dyskursie politycznym. Rozgoryczenie takim stanem jest wszechobecne na ekranie, choć nie zawsze wyrażone wprost. Nie dziwią więc starania, które miały doprowadzić do wykluczenia filmu z konkursu podczas festiwalu w Gdyni. Ostatecznie Mowa ptaków została dopuszczona do wrześniowego konkursu, choć przegrała rywalizację o Złote Lwy z Obywatelem Jonesem Agnieszki Holland. Szkoda, bo mało powstaje polskich filmów tak bezkompromisowych i zmuszających do myśle-
Mowa ptaków to film, który już od premiery na tegorocznym festiwalu Nowe Horyzon-
nia, balansujących na cienkiej granicy pomiędzy genialnością a pretensjonalnością i wy-
ty wywoływał skrajne emocje wśród widzów. Reżyser Wojny polsko-ruskiej (2009) tym
chodzących z tego zwycięsko. Zdecydowanie nie jest to film, który każdemu przypadnie
razem bierze na warsztat scenariusz pozostawiony przez jego ojca, legendę polskiego
do gustu z uwagi na obraną formę i momentami ciężką dla oka pracę kamery, nie jest to
kina – Andrzeja Żuławskiego. Tekst jest trudny, przesączony nie tylko nawiązaniami do
produkcja pozbawiona wad. Film Żuławskich jest jednak najlepszą współczesną polską
dzieł literackich, lecz także do życia osobistego twórcy czy sytuacji społeczno-politycz-
produkcją diagnozującą społeczeństwo, jak również doskonałym rozliczeniem młodego
nej w Polsce. W dodatku, w znacznej części, napisany wierszem.
Żuławskiego z artystycznym testamentem ojca.
HANNA SOKOLSKA
To film postmodernistyczny, z pozoru chaotyczny, mieszający gatunki, o epizodycznej fabule zawieszonej między fikcją a rzeczywistością. Część materiału jest nakręcona telefonem komórkowym jednej z bohaterek – licealistki Ali (Katarzyna Chojnacka), która śledzi głównego bohatera, co wprowadza wielokrotnie powracający motyw kina w kinie.
24–25
ocena:
88888
FILM
recenzje/
Powiedz wszystkim #metoo pozwoliły na wciągnięcie tematu pedofilii w Kościele do mainstreamu. Prezentowany na festiwalu w Berlinie film Dzięki Bogu w reżyserii François Ozona udowadnia, że problem ten dotyczy także „najstarszej córy kościoła” – Francji.
Dzięki Bogu przedstawia opartą na faktach historię ofiar francuskiego księdza-pedofila oraz ich walkę o ukaranie sprawcy. Film Ozona ma trzech głównych bohaterów, co pozwala reżyserowi na przedstawienie fabuły z różnych perspektyw: Alexandra – wyważonego pracownika banku wychowującego swoje dzieci w chrześcijańskiej tradycji, François – ekspresywnego ateisty – oraz bardzo inteligentnego, acz życiowo zagubionego, Emmanuela. Co ważne są to postaci zniuansowane i niewyidealizowane. Alexandrowi można zarzucić konformizm, François bywa zbyt porywczy, a Emmanuel to delikatny socjopata.
fot. materiały prasowe
Ozon z reporterskim wręcz zacięciem kreśli portret rodzin głównych bohaterów i pozo-
Dzięki Bogu (reż. François Ozon) Premiera: 20.09.2019
stałych ofiar. Poprzez szereg postaci przedstawia różne podejścia do działań głównych bohaterów: od całkowitego wsparcia po demotywację. Styl reżysera jest subtelny, nawet można powiedzieć, że dokumentalny. Wyjątek stanowią artystyczne retrospekcje, w których poprzez użycie podniosłej muzyki kościelnej reżyser tworzy pompatyczną aurę sacrum. Lecz nawet w tych scenach pozostawia on straszliwe czyny w sferze niedopowiedzeń i znaczących spojrzeń. Ozonowi bardzo dobrze udaje się przedstawić odcienie moralnej szarości i daleko
Problem pedofilii w Kościele katolickim to w ostatnich latach nośny temat wśród fil-
mu do wytykania pojedynczych sprawców. Winny jest nie tylko ksiądz-pedofil, lecz
mowców (i widzów). Za oceanem laureatem Oscara za najlepszy film w 2015 r. został
także kościelni hierarchowie przerzucający księży między parafiami i o czym rzadko
Spotlight Toma McCarthy’ego (co ciekawe w jednej ze scen filmu Ozona możemy dojrzeć
się mówi – także konformistyczne społeczeństwo, które obawia się podjęcia ryzyka
plakat tej produkcji). Z kolei w Polsce ogromną debatę publiczną wywołały Kler (2018)
i milcząco godzi się na taki stan rzeczy.
TOMASZ DWOJAK
Wojciecha Smarzowskiego i Tylko nie mów nikomu (2019) Tomasza Sekielskiego. Trudno się dziwić popularności, jaką zyskuje ten temat. Przez lata był to problem pomijany i przemilczany, dopiero postępująca laicyzacja czy też pośrednio pojawienie się ruchu
ocena:
88897
Oh Quentin, you can never tell przyjaciela Cliffa Bootha (Brad Pitt). W towarzystwie uroczej suczki Brandy próbują rozwinąć razem swoje kariery w Mieście Aniołów. Reżyser Wściekłych psów nawiązuje w tle do historii zabójstwa pięknej Sharon Tate. Widać, że banda Mansona odcisnęła piętno na Amerykanach. Do tej pory powstaje wiele dzieł opowiadających dzieje twórcy teorii Helter Skelter: chociażby nowy sezon Mindhuntera , który wyszedł w sierpniu tego roku, czy książka O’Neilla i Piepenbringa – Manson. CIA , narkotyki, mroczne tajemnice Hollywood wydana w lipcu w Polsce. Z pewnością sam f ilm Tarantino, który jeszcze przed swoją premierą narobił dużo szumu w Cannes, przyczynił się do wzrostu zainteresowania Rodziną. Struktura Pewnego razu w… Hollywood trochę przypomina założenie Bę-
kartów wojny. Kolejny raz Tarantino, niczym dobry ojciec, inspirując się prawdzi-
fot. materiały prasowe
wymi wydarzeniami, opowiada nam bajkę. Gdyby nie krew, można by powiedzieć,
Pewnego razu... w Hollywood (reż. Quentin Tarantino) Premiera: 16.08.2019
że na dobranoc, ponieważ niektórym mógłby się ten f ilm nieco dłużyć, jeśli nie wczuli się w klimat lat hippisów i pierwszego festiwalu Woodstock. Niesamowitą atmosferę wprowadza dobór utworów z tamtego okresu. Ścieżka dźwiękowa do f ilmu to jeden z najbardziej godnych uwagi albumów tego roku. Widz razem z Cliffem jeździ autem w rytm California Dreamin’ w pięknym wykonaniu José Feliciano czy też niemalże czuje zapach krwi w jednej ze scen przy wprowadzających w metaf izyczny nastrój organach w You keep me hangin’ on zespołu
Powolne lata 60. w Los Angeles przesiąknięte starym, psychodelicznym rockiem;
Vanila Fudge. A merykański kochanek X muzy pozwolił nam także podziwiać po raz
w powietrzu czuć zapach palonego słońcem asfaltu. Podstarzały kaskader zatraca się
kolejny piękno swojej drugiej miłości i fetyszu – kobiecych stóp. Zbliżenia na nie
w oparach tytoniu nasączanego LSD; aktor, którego pięć minut już dawno minęło, pró-
pojawiają się w wielu scenach, m.in. w samochodzie, w wiosce hippisów, w domu
buje przyrządzić margeritę; gdzieś z tyłu ktoś coś krzyczy o wojnie w Wietnamie.
Ricka. Brudne, czyste, latynoskie czy amerykańskie.
Już po raz dziewiąty Quentin Tarantino, niegdyś chłopak pracujący w wypoży-
Pewnego razu ... nie jest może opus magnum Tarantino, niemniej na pewno war-
czalni f ilmów porno, pokazuje na ekranie swój unikalny styl. Tym razem zaprasza
to zobaczyć nowe dzieło tego oryginalnego i bandyckiego umysłu. Oby nie dotrzy-
nas do świata Pewnego razu w… Hollywood , w którym znajdziemy mniej krwi, za to
mał słowa i ten f ilm nie był jego ostatnim. Przecież nigdy nic nie wiadomo, Quentin.
więcej ukrytych i sentymentalnych pstryczków w nos dla środowiska hollywoodz-
ALEKSANDRA DOBIESZEWSKA
kich gwiazd. Tarantino przedstawia historię dwóch najlepszych przyjaciół – aktora Ricka Daltona (Leonardo Di Caprio) oraz jego kaskadera, a zarazem najlepszego
ocena:
88889 październik 2019
FILM
/ Gaspar Noé
Nietrudno zachęcić do zapoznania się z filmografią Gaspara Noégo. Przykładowo Climax przedstawia imprezę, na której ktoś do ponczu dorzucił LSD, a Love to prawdziwie artystyczne porno. Filmy francusko-argentyńskiego reżysera skrywają jednak coś więcej niż tanią sensację. T E K S T:
TO M A S Z DWOJA K
aspar Noé przedstawił się światu krótkometrażowym filmem Carne (1991). Jego głównym bohaterem jest rzeźnik samotnie wychowujący córkę. Już w pierwszej, bardzo naturalistycznej scenie, Noé ukazuje konia wykrwawiającego się wodospadami czerwonej cieczy. Po czym przechodzi do ujęcia kobiety jedzącej steka.
G Mięso
Przemoc i agresja są obecne w Carne wszędzie: w zachowaniach postaci, w strumieniu świadomości głównego bohatera czy w telewizyjnych ramówkach. Patrząc z perspektywy czasu, styl Noégo wiele się nie zmienił (może w następnych
dziełach ukazane jest więcej seksu i substancji psychoaktywnych). Każdy jego kolejny film kipi od agresji i intensywnych obrazów. W 1998 r. Noé przedstawił na festiwalu w Cannes swój pierwszy pełny metraż – Sam przeciw wszystkim, kontynuację przygód rzeźnika. Widzowi przez cały film towarzyszą przepełnione nienawiścią, mizoginią i ksenofobią monologi głównego bohatera – sfrustrowanego mężczyzny w średnim wieku, trochę w typie postaci z powieści Michela Houllebecqa. Noé przyjmuje sposób patrzenia na świat swojego protagonisty (antagonisty?). W obu filmach panuje aura groteskowej wręcz beznadziei i brzydoty, przedstawionej tak, że nie sposób nie dostrzec odrobiny czarnego – ale jednak – humoru. Już w pierwszych dziełach Noégo przewija się skrajny nihilizm, który będzie jednym z powracających motywów w twórczości argentyńsko-francuskiego artysty. Reżyser zazwyczaj ukazuje swoich bohaterów w sytuacjach skrajnych, gdzie moralność wystawiana jest na próbę i traktowana bardzo relatywnie. Widać w tym pewną perwersyjną fascynację złem i transgresją, szczególnie w późniejszych dziełach reżysera. Filmy Noégo wywołują przede wszystkim dyskomfort i niepokój. Artysta opowiada historie poprzez obrazy silnie oddziaływujące na widza – i nie tylko wizualnie, lecz także emocjonalnie.
Climax: Sofia Boutella
Inferno
26–27
Wkraczając w pustkę: Nathaniel Brown
Dziełem, które wypromowało Noégo do arthouse’owej pierwszej ligi, okazał się film Nieodwracalne (2002). Reżyserowi do projektu udało się zaangażować Monicę Belluci oraz Vincenta Cassela, a ścieżkę dźwiękową stworzył Thomas Bangalter z duetu Daft Punk. Film znalazł się również w konkursie głównym na festiwalu w Cannes. Dzieło opowiada historię nawiązującą do nurtu rape and revange. Fabuła, prezentowana w odwróconej kolejności, ukazuje napaść na główną bohaterkę oraz brutalną zemstę jej chłopaka. Film składa się głównie z kilkunastu długich, kilkuminutowych ujęć, w tym chyba najbardziej kontrowersyjnego – prawie dziesięciominutowej sceny brutalnego gwałtu. Pierwsza (chronologicznie druga) część Nieodwracalnego przedstawia próbę zemsty partnera zgwałconej Alex – Marcusa. Roztrzęsiony i jednocześnie mocno pobudzony kokainą chłopak rusza z przyjacielem na ulice mrocznego Paryża. Bohaterowie podróżują przez kolejne kręgi miejskiego piekła aż dotrą do tego ostatniego – gejowskiego klubu BDSM – w którym zmiażdżą gaśnicą czaszkę domniemanemu sprawcy. W Nieodwracalnym Noé porzucił (chyba już na zawsze) małomiasteczkową gnuśność z poprzedniego filmu na rzecz mrocznej, wielkomiejskiej dżungli. Niektóre z jego filmów można interpretować jako krytykę libertynizmu czy hedonizmu – Alex wyszła sama z imprezy, ponieważ była sfrustrowa-
Love: Aomi Muyock, Karl Glusman, Klara Kristin (w tle)
Sex, drugs and nihilism
Gaspar Noé /
FILM
Climax
Gaspar Noé nie jest najbardziej płodnym twórcą. Jego następny pełny metraż – Wkraczając w pustkę – pojawił się dopiero w 2009 r. Głównym bohaterem filmu jest Oscar, dorabiający jako dealer. W czasie policyjnej obławy chłopak zostaje zastrzelony. Jego dusza opuszcza ciało i podróżuje w czasie i przestrzeni. Film otwierają ujęcia z perspektywy głównego bohatera. Noé w filmach często przyjmuje punkt widzenia swoich postaci. Ujęcia z jego dzieł są bardzo subiektywne i oddają percepcję bohaterów. W pierwszej scenie Wkraczając w pustkę reżyser nawet zaciemnia obraz, odwzorowując mrugnięcia. Słyszymy też oddech Oscara. A po zażyciu przez niego DMT naszym oczom ukazują się kolorowe fraktale. Jeżeli Nieodwracalne pokazywało agresywne pobudzenie spowodowane stymulantami, tak Wkraczając w pustkę to odwzorowanie działania psychodelików. „Trzeźwy” obraz widzimy właściwie wyłącznie przez pierwsze kilka minut. Reszta to kwasowy trip oraz inspirowane buddyzmem przedstawienie stanu agonii (w zachodniej kulturze psychodeliki utożsamia się często właśnie z tą religią). Miejscem akcji jest neonowe Tokio wraz z klubami nocnymi i domami publicznymi. W filmie po raz kolejny objawia się paradoksalny konserwatyzm reżysera. Mimo bardzo sugestywnych i pociągają-
Seks Już poprzednie filmy Noégo zawierały w sobie wiele seksu i cielesności (Wkraczając w pustkę zwieńcza kilkuminutowa sekwencja pokazująca kolejne pary uprawiające seks, w tym wytrysk z perspektywy pochwy). Jednak dopiero w 2015 r. reżyser wreszcie pozbył się hamulców i nagrał artystyczne porno. Głównym bohaterem filmu Love jest Murphy, który niedawno został ojcem. Pogrążony w apatii i monotonii wspomina swój poprzedni burzliwy związek. Love to opowieść pełna imprez, seksu, a także kiczowatych i pretensjonalnych rozmów. Noé nie zapomniał jednak, jak się kręci filmy. W scenach erotycznych jest sporo artyzmu, poczynając od światła, a na muzyce kończąc. Za ścieżkę dźwiękową do pierwszej z nich, otwierającej film, służy kompozycja Erika Satiego, mistrza muzycznego impresjonizmu. Z kolei w tej najlepiej wyreżyserowanej i oświetlonej, prawie dziesięciominutowej, obserwujemy trójkę głównych bohaterów, wijących się w erotycznej ekstazie w rytm psychodelicznego utworu Maggot Brain zespołu Funkadelic. W Love chyba najbardziej objawia się banalność treści filmów Noégo. Reżyser często umieszcza w swoich dziełach bardzo proste i oczywiste morały oraz przemyślenia. W niektórych przedstawia je dyskretnie, w innych, tak jak w Love, trochę mniej, więc przez to wypadają pretensjonalnie i bardzo młodzieńczo.
Love: Aomi Muyock, Karl Glusman
DMT
cych obrazów nihilizmu film najbardziej gloryfikuje rodzinną zażyłość Oscara i jego siostry.
LSD I kiedy wydawało się, że kariera Noégo znalazła się na potężnym zakręcie, reżyser nakręcił film Climax (2018), który przywrócił ją na właściwie tory. Dzieło przedstawia imprezę grupy tancerzy, na której ktoś do ponczu dorzucił psychodeliki. W Climax Noé krąży wokół swoich stałych motywów. Zarówno pod względem formy: ekwilibristyczne ruchy kamery, neonowe światła, długie ujęcia – tzw. mastershoty czy wszechobecna klaustrofobia – jak i pod względem treści: Noé po raz kolejny wrzuca swoje postacie do nihilistycznego środowiska, testując ich moralność, i dodatkowo serwuje im psychodeliczny bad trip, w którym bohaterów dopadają wszelkie wewnętrzne niepokoje. I po raz kolejny nie sposób nie dostrzec moralizatorskiego tonu reżyse-
Love: Aomi Muyock, Karl Glusman
na zachowaniem Marcusa, który zaczął podrywać inne kobiety i wyraźnie przesadził z kokainą. Wiele postaci Noégo to osoby przytłoczone wolnością. Mimo otaczającego ich nihilizmu bohaterowie poszukują wartości – miłości lub rodziny. Choć przez to ich porażka jest jeszcze większa. W filmie z 2002 r. stabilizuje się także styl wizualny dzieł Noégo. Wraz z intensyfikacją akcji (w Nieodwracalnym ten schemat występuje akurat w odwrotnej kolejności) ruchy kamery są w dziełach reżysera coraz bardziej ekwilibrystyczne. Światło zanika i staje się neonowe. Muzyka jest coraz szybsza, a wrażenie klaustrofobii coraz większe. Krótkie chwile spokoju Noé zapełnia intelektualnymi, delikatnie pretensjonalnymi – co niekonieczne musi być wadą – rozmowami, trochę w stylu filmów Jean-Luca Godarda. Jednak znaczna część dzieł argentyńsko-francuskiego twórcy to obrazy miotających się postaci będących pod wpływem narkotyków – stymulantów lub psychodelików – czy po prostu silnych emocji.
ra. W pewnych kręgach film ten mógłby funkcjonować jako apokaliptyczny obraz upadku (Europy? Francji?). A dlaczego „mógłby”? Climax to wciąż jednak bardzo perwersyjna i błyszcząca wizja zniszczenia, która konserwatywnych widzów odrzuci już po pierwszych scenach. Noé to jeden z najbardziej charakterystycznych współczesnych twórców. Jego dzieła są tak naszpikowane szokującymi obrazami, że nie sposób przejść obok nich obojętnie. Przejawia się w nich jednak krytyka libertynizmu. Może to rodzaj nowoczesnego, świadomego konserwatyzmu, który akceptuje zmieniający się świat, a jego celem nie jest zapobieganie szkodom lecz ich redukcja? To raczej dość akademicka dyskusja. Sama twórczość reżysera to przede wszystkim popis realizatorskiego rzemiosła. Niewielu jest twórców, którzy w tak przekonujący sposób potrafią pokazać skrajne emocje i intensywne przeżycia. A Noé bez wątpienia do nich należy. 0
październik 2018
/ festiwalowe lato 2019 salami z piklami - to dzieciak lubię
ierwsza edycja w ydarzenia organizowanego przez Follow the Step nie obyła się bez problemów. Po odwołaniu w ystępu przez headlinerów, Wu-Tang Clan, niektórzy wątpili nawet w to, czy w ogóle się odbędzie. Park Śląski przyjął jednak całą rzeszę gości skuszonych różnorodnym line-upem (trudno o inny festiwal, na którym mogą się spotkać fani
Pawła Domagały, Bedoesa, Kero Kero Bonito i drum‘n’bassu) oraz szeregiem dodatkow ych atrakcji – strefami chilloutu (świetny pomysł), bogatą ofertą gastronomiczną i atmosferą nowości. Minusem była słaba dostępność merchu w ystępujących artystów – oferta ograniczała się w zasadzie do kilku przypadkow ych w ykonawców i produktów własnych Festu. Wielką zaletą w ydarzenia okazała się zaś lokalizacja – Park Śląski jest naprawdę ciekaw ym miejscem, a dekoracja i oświetlenie podkręcały jego atmosferę, w szczególności w okolicy scen tanecznych. Do najlepszych w ystępów festiwalu moż-
na zaliczyć piątkow y koncert Viagra Boys, podczas którego szwedzki zespół – na czele z wokalistą Sebastianem Murphym – w ypocił z siebie litry spoży wanego na scenie popularnego lagera. Również Kero Kero Bonito nie zawiedli oczekiwań pomimo świecącego im prosto w oczy oślepiającego śląskiego słońca. ScHoolboy Q osuszył łzy po nieobecnym Wu-Tang Clanie, a show Sevdalizy zachw ycił publiczność Silesia Stage. Dobry początek! Ciekawe, co Fest zaproponuje polskiej publiczności w kolejnych latach. 0
od koniec lipca na płockiej plaży odbyła się 14. edycja festiwalu Audioriver. Wydarzenie przyciągnęło ponad 30 tys. gości z całej Polski i zamieniło mazowieckie miasto w prawdziwą stolicę muzyki elektronicznej. Nawet spacer ulicami obfitował w muzyczne doznania czy spotkania z ludźmi beztrosko bujającymi się do wciągających rytmów. Na samej plaży rozstawiono siedem scen, na których królowały techno i ho-
use. W namiocie Kosmos odnaleźli się fani mocnego, industrialnego techno – o udany rejw zatroszczył się między innymi rezydent kultowego berlińskiego Berghainu, Kobosil, który sprawił, że zgodnie z tytułem jednej z jego produkcji, wszyscy chcieliśmy być urodzeni w 1968 r. Wystąpiły tam także wschodzące gwiazdy polskiej sceny: VTSS i Sept oraz Francuz Shlømo czy brytyjski DJ i producent Blawan. W Circusie z kolei zaprezentowała się znana wszystkim fanom techno Belgijka Charlotte de Witte, ale najbardziej oczarował chyba występ ukraińskiego duetu ARTBAT. Ciężko opisać słowami magię, jaka wypełniła namiot w momencie, gdy do uszu widowni doleciały magiczne nuty remixu Return to Oz. Drugiego
dnia Scenę Burn skradł zaś niemiecki producent Oliver Koletzki, który wprowadził tańczących w trans swoim hipnotycznym setem. Do historii festiwalu z pewnością przejdzie występ Jona Hopkinsa, który tak zaczarował publikę na Main Stage, że nawet deszcz nie stanowił dla nikogo problemu. Na koniec warto wspomnieć także o energetyzujących popisach Black Sun Empire czy Catz ’n Dogz – chyba nikt, kto dotarł do Hybrid Tent, nie mógł powstrzymać nóg rwących się do tańca. Najbardziej wytrwali wcale nie musieli kończyć zabawy o 7 rano – after dalej trwał w LAZZ-ie, plenerowej wersji klubu Luzztro, a także na działającym całą dobę Audiopolu. 0
P
FESTIWALE
fot. Pexels
M A R E K K AW K A
P
28–29
PATRYCJA ŚWIĘTONOWSKA
tym roku żarty z nazwy festiwalu nasiliły się już przy ogłoszeniu pierwszego wykonawcy, którym okazała się legendarna grupa Kraftwerk. Jak się jednak okazuje, Tauron Nowa (Stara?) Muzyka to festiwal wciąż godny uwagi, nawet jeśli nie kieruje się już misją wytyczania nowych ścieżek. Największą zaletą imprezy pozostaje muzyczna różnorodność, pozwalająca jednego dnia słuchać jazzu, rozkoszować się ambientem, skakać do rapu i bujać się z nogi na nogę w rytm gorących setów techno i house. Do najbardziej udanych koncertów zaliczyć można: zglitchowaną wizję muzyki tanecznej Amnesia Scanner, świetne audiowizualne show Bjarkiego, ASMR-rap coucou chloe, powrót do tech house’owych korzeni Kamp!, showcase polskiej inicjatywy Oramics i oczywiście pokaz epokowych hitów autorstwa Kraftwerk. Miłym zaskoczeniem okazała się również darmowa woda. Za to rozczarowaniem numer jeden było z pewnością odwołanie koncertu Marie Davidson spowodowane awarią sprzętu artystki. Poza tym występ Yves Tumora odbył się bez zespołu, a dla części widowni nie starczyło okularów 3D, potrzebnych do pełnego odbioru wizualizacji Kraftwerk. Ostateczny werdykt: mocna siódemka. 0
W
J AC E K W N O R O W S K I
odobnie jak inni festiwalowi giganci, Open’er ponownie skusił dziesiątki tysięcy chętnych wyważonym miksem artystów. Tegoroczną edycję można określić jako rockowo-rapową, jednak w line-upie kryły się też perełki mające niewiele wspólnego z tymi gatunkami. Nie oznacza to, że w Gdyni nie wystąpili ani utalentowani MCs, ani zespoły w szczycie formy. Travis Scott zadowolił wszystkich głodnych trapowych wrażeń, a Stormzy jako zastępca zastępcy bez problemu udźwignął ciężar rozczarowania fanów Lil Uzi Verta i A$APa Rocky’ego. The Strokes i Interpol przypomnieli, dlaczego świat oszalał na punkcie post-punk revivalu kilkanaście lat temu. Przyziemni Vampire Weekend z kolei udowodnili, że ich mocarny katalog prezentuje się jeszcze lepiej w aranżacjach na żywo. Najlepsze występy należały jednak do artystów niekoniecznie oczywistych. Zadaszony Alter Stage schronił nie tylko przed ulewą, ale przeniósł festiwalowiczów do innego świata podczas koncertu jazzmana Kamasiego Washingtona. Robyn odegrała prawdziwy spektakl dla zmysłów, pozwalając nawet publiczności na moment przejąć główną rolę podczas ponadczasowego Dancing on My Own. Charyzmatyczna Rosalía dowiodła zaś, że jest prawdziwą supergwiazdą flamenco, a wykonanie show bogatego w choreografię to dla niej błahostka. Open’er to pewniak, na którego warto postawić nawet w ciemno. Co roku jest gwarancją rozrywki na światowym poziomie. 0
ie jest łatwo pisać o OFF-ie i jednocześnie nie brzmieć pretensjonalnie, kiedy za najlepsze występy na festiwalu odpowiadają: tanzański duet rapersko-elektroniczny i brytyjski dance-no wave, a do tego na głównej scenie tego samego dnia grają legendy britpopu oraz Zespół Pieśni i Tańca „Śląsk”. Ale zarazem na tej eklektyczności opiera się cały urok wydarzenia pod auspicjami Artura Rojka. Tegoroczna edycja nie odbiegała za bardzo poziomem od poprzednich. Line-up był bardzo przekrojowy, chociaż patrząc na headlinerów można było wyczuć lekki bias w kierunku gitarowym. Nadal jednak dało się znaleźć wśród artystów świetne akty hip-hopowe czy R&B. Slowthai rozkręcił pogo porównywalne do tego na koncercie Idles, a Tirzah urzekała swoim lekkim i eterycznym głosem. Black midi szaleńczo łączyli progowe jamy z math-rockowymi kalkulacjami, a Daughters nie bawili się w konwenanse i niemal przez cały występ walili z każdej strony hałaśliwymi, ciężkimi riffami i perkusją przyprawiającą o zawał. Z lżejszych występów Aldous Harding i Soccer Mommy otulały publikę swoimi aksamitnymi wokalami, które pozwalały na odsapnięcie po intensywnych koncertach. Tegoroczna edycja festiwalu okazała się bardzo solidna. Jeśli można z niej wyciągnąć jakieś wnioski, to taki, że w kolejnych edycjach warto byłoby dodać więcej artystów z bardziej niszowych i eksperymentalnych odnóg muzyki elektronicznej. Świetnie koncerty Bamba Pana i Lotic tylko pokazują, jak wiele taki repertuar może wnieść do całego doświadczenia festiwalowego. PS Woda była. 0
M AC I E J K O N D R AC I U K
A LEX MA KOWSKI
P
N
Polecane koncerty
Molchat Doma 7.10, Pogłos
Skepta 23.10, Progresja
Alameda 5 25.10, Wolskie Centrum Kultury
październik 2019
/ hitmakerzy
Maszyny od hitów Mimo dziesiątek tygodni królowania na szczycie listy „Billboardu” i setek znanych przebojów, mogą swobodnie przejść się po ulicy bez obawy o zostanie rozpoznanym. Kim są osoby pracujące „od kuchni” przy najpopularniejszych piosenkach ostatnich lat? T E K S T:
M AC I E J KO N D R AC I U K
ark Horse Katy Perry, Can’t Feel My Face The Weeknda i Shake It Off Taylor Swift mają ze sobą więcej wspólnego niż można przypuszczać. Wszystkie trzy nie tylko dotarły na pierwsze miejsce listy przebojów Billboard Hot 100, lecz także były współtworzone przez tego samego producenta. Ich sukces to nie kwestia szczęścia, lecz (nie dyskredytując oczywiście wkładu samych artystów) – efekt współpracy. Za piosenkami stoją bowiem również ludzie, którzy odkryli formułę na robienie przebojów.
Zawód: hitmaker Jeżeli dogłębniej przeanalizować listy przebojów ostatnich lat w celu sprawdzenia, kto pracował przy jakich utworach, szybko można zauważyć, że część nazwisk przewija się cały czas. Max Martin, Shellback, Benny Blanco czy Stargate. Artyści tacy jak Ariana Grande, Ed Sheeran, Taylor Swift lub Maroon 5 zwracają się do tych samych producentów, bo wiedzą, że z ich pomocą otrzymają pożądany rezultat, jakim jest potencjalny materiał na singla. Tym samym wykształciło się stanowisko hitmakera, czyli osoby mającej to zagwarantować. Statystyki efektywności mówią same za siebie. Aż kilkanaście procent ze wszystkich singli wyprodukowanych w tej dekadzie przez Maxa Martina zagościło na szczycie Billboard Hot 100. Jest on drugim – za tworzącym dla Beatlesów George’em Martinem – producentem z największą liczbą piosenek, które dotarły do pierwszego miejsca listy. Podobnie imponujące wyniki odnoszą wspomniani Shellback, Benny Blanco i Stargate, a także Greg Kustin i Cirkut, którzy niemalże co roku tworzą kilka megahitów. Wbrew pozorom, rola hitmakera nie sprowadza się do samego wyprodukowania utworu. Nie kończy on swojego zadania na poprztykaniu na klawiszach lub zrobieniu samego bitu. Jest on wielozadaniowcem – pracuje nie tylko nad produkcją, lecz także nad tekstem lub melodią, która jest często najważniejszym elementem utworu, a niekiedy nawet kieruje artystę, w jaki sposób ten powinien coś wykonać.
30–31
Max Martin
Receptura na przebój Pewnie nie jest to żadne zaskoczenie, ale nie istnieje konkretna formuła, której trzeba się trzymać. Jak przyznaje Max Martin, chodzi przede wszystkim o zachowanie balansu. Jeżeli to zostanie zastosowane, struktura piosenki nie ma znaczenia.
Kilkanaście proc. wszystkich singli wyprodukowanych w tej dekadzie przez Maxa Martina zagościło na szczycie Billboard Hot 100. Według Martina każdy element w budowie utworu powinien być traktowany jako oddzielny fragment jednej historii – ma nieco odbiegać od reszty, ale jednocześnie tworzyć spójną całość z pozostałymi częściami. Przykładowo, do rytmicznej zwrotki pasuje coś, co takie nie jest. Analogicznie: można stworzyć hit, którego melodia zwrotek i refrenu brzmi identycznie, ale różni się energią, dlatego słuchacz tego nie zauważa. To
fot. Emma McIntyre/Getty Images
D
stwarza iluzję wcześniejszej znajomości melodii, dzięki czemu odbiorca łatwiej przyswaja piosenkę. Odpowiedź może być również czysto matematyczna – tak twierdzi Bonnie McKee, songwriterka odpowiedzialna za hity Britney Spears i Katy Perry. Pozornie nieistotna liczba sylab w linijce ma tak duże znaczenie, że ich nadmiar lub niedobór może zmienić wydźwięk całej piosenki. Według McKee dwie występujące po sobie linijki powinny być swoimi lustrzanymi odbiciami. Dodanie lub odjęcie nawet jednej sylaby skutkowałoby zmianą całej linii melodycznej. Niektórzy trzymają się tej reguły tak ściśle, że przedkładają ją nawet ponad zasady gramatyczne, czego rezultatem są potworki typu now that I’ve become who I really are. Brzmi prosto? Nic bardziej mylnego. Nie bez powodu od lat słyszy się o kilku tych samych nazwiskach. Ich talent nie tylko tkwi w wykonywaniu wielu funkcji jednocześnie, ale także w tempie pracy. Fakt, z receptury może skorzystać każdy, ale tylko komuś pracującemu na pełnych obrotach niczym maszyny w fabrykach udaje się produkować hit za hitem. 0
recenzje /
Chociaż niektórzy mogą nie dopuszczać do siebie
x x yz z
ocena:
tej myśli, niewiele jest mainstreamowych artystek,
Taylor Swift Lover
Republic Records
ta kompozycja, wraz z soft-rockowym utworem tytułowym, jest naj jaśniejszymi punktem płyty.
którym def iniowanie swojej muzyki na nowo przy-
Szkoda jednak, że przy tak dobrych muzycznie pio-
chodzi tak łatwo jak Taylor. Od dekady wszystkie jej
senkach ujawnia się kolejny grzech Swift – tekstowa
albumy zaskakująco różnią się od siebie. Jasne, nie
monotematyczność i brak słownego polotu. Większość
są to transformacje tak charakterystyczne jak Para-
płyty traktuje o samej Taylor (szczytem jest ME! , w któ-
more czy choćby The 1975, ale na popowym poletku
rym tytułowe słowo pada jakieś trzysta razy) i jej mi-
Swift zdołała zmierzyć się już z chyba każdym moż-
łosnych uniesieniach w nowym związku (tytuł albumu
liwym podgatunkiem – od niewinnych, słodko-gorz-
jest bowiem nieprzypadkowy). Wrażenie egocentryzmu
kich, choć raczej nieco żenujących mariaży teen popu
podbija cała masa autoreferencji, dzięki którym z tek-
z country, przez wyraziste, elektropopowe szlagiery,
stów Swift wyłania się starannie kreślone uniwersum.
po romanse zarówno z synthwave, jak i agresywnym
Szkoda jednak, że tak mało fascynujące. Potencjalnych
electroclashem.
słuchaczy odrzuca nie tylko fatalny dobór singli, lecz
W tym kontekście Lover pozostawia wiele do życze-
także zbyt długi czas trwania albumowych nagrań.
nia – nie dzieje się w nim nic nowego, a stare patenty
Wydaje się więc, że Taylor nie ma ostatnio szczęścia
sprawdzają się dosyć rzadko. Dużo utworów grzęźnie
do dobrych decyzji i szczęśliwych zakończeń (vide afe-
w bagnie przeciętnych rozwiązań produkcyjnych – tra-
ra z prawami do własnej twórczości), więc jej udana
powe tło London Boy, pozbawione wyobraźni akordy
relacja z Joem Alwynem, jako swoista ostoja, musiała
utworu otwierającego albo nijaka linia syntezatorowa
stać się tematem przewodnim płyty. Szkoda, że w tak
You Need to Calm Down . Ratunek od całkowitej porażki
pięknych życiowych okolicznościach muzyka Swift jest
zapewnia „złota rączka popu” – producent Jack Anto-
wyjątkowo nijaka. Czy tylko celebryckie afery są w
noff. Chociaż nie zbliża się do poziomu, który osiągnął
stanie obudzić w niej pewność siebie i dzikość? Jeśli
na Melodramie Lorde czy tegorocznej płycie Lany Del
tak, to życzymy Taylor kolejnego głośno komentowa-
Rey, potraf i wykrzesać energię nawet z prostego pod-
nego sporu, chociaż może tym razem już nie z Kanye
kładu Paper Rings czy akustycznego szkieletu Death
Westem.
by a Thousand Cuts, a z False God tworzy dopracowaną
J AC E K W N O R O W S K I
dźwiękową mozaikę pełną inspiracji. Przy Cruel Sum-
Ile szaleństwa to zbyt dużo szaleństwa? Tropical Fuck
Who’s my Eugene? traktujące o strachu przed głęboką
Storm najpewniej zadało sobie to pytanie po fantastycz-
relacją i emocjonalnym uzależnieniu od drugiej osoby,
nym zeszłorocznym debiucie, który każdego uśmiech-
a kończąc na wisielczo-klimaktycznym Maria 93 , któ-
niętego słuchacza nastawionego na rockowe hymny
re można podsumować stwierdzeniem „teorie spisko-
à la AC/DC rzucał na beton i kopał po twarzy oraz brzu-
we są głupie”, ale historia zawarta w utworze jest
chu, krzycząc „o mój Boże, żyjemy w społeczeństwie!”.
warta wysłuchania (zwłaszcza jeśli agent Mossadu
blues-punkowe
brzmienie
A
Laughing
Death in Meatspace bardzo dobrze oddawało dzikość otaczającego świata, choć jednocześnie mogło być lekko przytłaczające.
spotykający się z córką neonazistowskiej legendy brzmi dla kogoś ciekawie). Nie znaczy to, że samą liryką stoi ten album. Zespół brzmieniowo jest jakimś cudem jeszcze bardziej cha-
Na nowym albumie TFS zamienia agresję na dynami-
otyczny, na granicy rozjazdu, a zarazem wyraf inowa-
kę, o wiele więcej jest tu przestrzeni do oddechu. Pa-
ny. Dalej słychać u TFS agresję, ale tym razem jest ona
radoksalnie można jednak uznać Braindrops za album
trochę bardziej zakamuf lowana pod takimi smaczkami
równie ciężki co debiut, chociażby dlatego, że nieco
jak sekcja smyczkowa zamykająca Maria 93 czy perskie
bardziej wycofane instrumentarium czy spokojniejsze
melodie w Desert Sands of Venus . Trzeba się trochę na-
piosenki pozwalają na większe skupienie nad tym, co
słuchać i nagłowić, żeby wydobyć pełnię dobroci z tej
zespół ma do powiedzenia. A jest tego dużo. Od Pa-
płyty, ale naprawdę warto.
ocena:
Szaleńcze
xxxxz
mer pomagała mu dodatkowo Annie Clark i to właśnie
Tropical Fuck Storm Braindrops
Flightless Records/Joyful Noise
radise , które bardziej niż raj brzmi jak poczekalnia w polskim szpitalu, w którym kolejkę zajmują 60-let-
A LEX MA KOWSKI
ni heroiniści ledwo trzymający się na nogach, przez
październik 2019
KSIĄŻKA
/ poezja vs proza
Co was boli? Czy aż tak to was boli, że NMS Magiel ma dziś szansę uczciwie na reklamach zarobić?.
Literatura kołem się toczy Rejestrują ulotność chwil, otwierają drzwi nowym rzeczywistościom i nieustannie walczą o swoją wartość. Trwający od wieków pojedynek między prozą a poezją nadal się nie kończy, a szala zwycięstwa przesuwa się raz na jedną, raz na drugą stronę. T E K S T:
K L AU D I A JA N U S Z E W S K A
K
oniec mroźnego stycznia 2014 r., obrzeża rosyjskiego miasta Irbid. Policja aresztuje ukrywającego się 53-letniego byłego nauczyciela, oskarżonego o zabójstwo swojego przyjaciela nożem kuchennym. Powodem zbrodni w amoku okazuje się pełna emocji kłótnia dotycząca literatury. A dokładniej – dyskusji na temat wyższości poezji nad prozą ( i odwrotnie). Fanatyk poezji w obronie swoich wartości doprowadza do rozlewu krwi, co chyba specjalnie dziwić nie powinno. W końcu, jak kiedyś stwierdził publicysta Stanisław Brzozowski: pisać trzeba krwią, trucizną, żółcią, na co kogo stać, byle nie limfą.
Literatura, czyli wszystkie sensowne twory słowne Czytamy inaczej niż kiedyś – krócej, szybciej i przede wszystkim wyjątkowo niecierpliwie. Półki w księgarniach pękają od nadmiaru sensacyjnych powieści kryminalnych i literatury młodzieżowej. Proza życia coraz chętniej współgra z tą literacką. Na rynku zaczęły pojawiać się nawet książki o tym, jak pisać (np. bestsellerowy poradnik Remigiusza Mroza), z którego wynika, że pisać każdy może. I może jest w tym ziarnko prawdy, bo przecież przy odrobinie wysiłku (i nieco większych znajomościach) książki wydają nawet aktorki z serialu M jak miłość. W każdym razie pole do popisu jest ogromne, bo ludzie czytają o wszystkim, nawet o tym, dlaczego sweter z sierści psa jest lepszy niż z owczej wełny. Nieładnie byłoby jednak nie wspomnieć, że na jednej, ukrytej pod ścianą półeczce znajdziemy mały kartonik z wdzięcznym napisem POEZJA. I w tym miejscu zaczynają się schody. Bo kogo by tu przeczytać? Mickiewicza i Słowackiego mamy w nadmiarze od czwartej klasy podstawówki. Pewnie, że chciałoby się coś świeżego, coś nowego, coś aktualnego. Nie zawsze chcieć to móc, bo przecież jak to? Poeta współczesny? Poradniki o tym, jak pisać wiersze, być może uda się znaleźć, ale czy warto się nimi sugerować? To już kwestia sporna.
Co było pierwsze, jajko czy kura? Poezja narodziła się w czasach antycznych, a dokładniej w Grecji, lecz jej początki są dość
32–33
niejasne. Powszechnie uważa się, że pierwszymi wielkimi poematami były Iliada i Odyseja, chociaż istnieją różne teorie na temat pochodzenia utworów Homera. Dodatkowo zastanawiający jest fakt istnienia w tym czasie ludowej poezji greckiej oraz oczywiście rozwoju wielkiej epiki w sąsiadujących z Grecją starszych cywilizacjach. Epika z kolei ukształtowała się z ustnych opowiadań ludowych o przeszłości, podań, legend, mitów, sag właściwych folklorowi różnych narodów. Nie bez powodu wśród filologów emocje wzbudza kwestia, od czego wszystko się zaczęło. Bazując na badaniach folkloru całego świata, można dowieść, że poezja i proza pojawiły się w literaturze jednocześnie. Jednak w czasach romantyzmu, gdy bezsprzecznie królowała liryka, kwestionowano tę tezę, głosząc koncepcję czasowego pierwszeństwa poezji nad prozą. Na przełomie XIX i XX w. w kontrze do romantycznych teorii stanął Tadeusz Zieliński, który twierdził, że to właśnie proza była prekursorem literatury wszelakiej. Wychodzi więc na to, że spór dotyczący pierwotności poezji czy prozy jest trudny do rozstrzygnięcia. Mimo że trudno jest udowodnić, co było pierwsze, trochę łatwiej stwierdzić, co było ważniejsze. Oczywiście wprost proporcjonalnie do mentalności danego społeczeństwa i panujących okoliczności. Poezja grecka prawie od razu po swych narodzinach stała się bardzo ważnym elementem życia społecznego. Była ona o tyle głęboko zakorzeniona w życiu społecznym polis, o ile ściśle i stale odnosiła się do mitów, stając się sposobem na wyrażenie indywidualnych doświadczeń i poglądów. Trochę inaczej sprawa miała się z prozą, której początki były dość liche (pierwsze powieści miały charakter awanturniczy i melodramatyczny), a jej prawdziwy rozwój nastąpił dopiero wraz z rozkwitem filozofii, prawa i historii. Tutaj rysuje się pierwsza różnica między poezją a prozą – sposób wyrazu. Bo raczej trudno jest pomylić wiersz z prozą… chociaż nie jest to niewykonalne.
Zaczyna się od chaosu… Pisze się z jakiegoś powodu, to oczywiste. Dziennikarze tworzą newsy do wiadomości (powiedzmy) publicznej, chłopak pisze SMS-y do dziewczyny z ciekawości, co u niej słychać, Urząd Skarbowy pisze list do pani Z., żeby zapłaciła za rachunki z zeszłego miesiąca, a pisarz? Po co prozaik, niczym William Faulkner, codziennie wieczorem garbi plecy nad biurkiem ze szklanką whisky i produkuje się do 5 rano? Musi istnieć powód, dla którego nocami włóczy się po parkach, lasach, dachach i obcych krajach z notesem w ręce (nie mówiąc o wygodnickich, którzy zupełnie zdali się na porady pisania zawarte w dostępnych książkach). Ernest Hemingway wstawał codziennie o 5.30 lub 6.00 i od razu zabierał się do pisania. Tworzył w każdej możliwej pozycji i bez względu na okoliczności. Codziennie spisywał swoje osiągnięcia, a jeśli to mu nie wychodziło, odpisywał na listy, byle tylko chwycić za pióro. Lew Tołstoj twierdził, że trzeba pisać codziennie – nawet jak nic nie przychodzi do głowy – żeby nie wypaść z rytmu. Widać, że potrzeba pisania wśród wielkich klasyków jest niepodważalna. W ich wypowiedziach pojawiają się pewne rady dla potomnych, ale w dalszym ciągu prozaicy rzadko odkrywają źródła tej potrzeby. Namiastkę odpowiedzi na to pytanie podarował nam George Orwell twierdząc, że pisanie książki przypomina straszliwą i wyczerpującą walkę, jest jak długie zmaganie się z bolesną chorobą. Nikt by nie przedsięwziął takiej rzeczy, gdyby nie był popychany przez jakiegoś demona, któremu nie może się przeciwstawić ani go zrozumieć. Nie są to zachęcające słowa dla przyszłych pisarzy, ale widać, że po prostu trudno jest wytłumaczyć ten niezdefiniowany stan potrzeby tworzenia. Jednak każdy, kto chwyta za pióro potwierdzi, że znacznie gorszy od straszliwego pisania jest dla twórcy stan jałowości, gdy pisać po prostu nie może. W ostatnich latach życia Teodor Parnicki no-
Po co prozaik, niczym William Faulkner, codziennie wieczorem garbi plecy nad biurkiem ze szklanką whisky i produkuje się do 5 rano?
poezja vs proza /
tował w swoich dziennikach, że życie bez pisania nie ma żadnego sensu. Tak więc po co prozaikom to tworzenie? Chyba właśnie po to, żeby żyć, chociaż wcale nie aż tak kolorowo jak większości czytelników się wydaje.
dziemy różnego rodzaju, pochodzenia oraz formy. Pewnie dlatego że dla każdego poety pisanie znaczy coś innego. I to właśnie jest poezja.
Ars Poetica Echo z dna serca, nieuchwytne, Woła mi: „Schwyć mnie, nim przepadnę, Nim zblednę, stanę się błękitne, Srebrzyste, przezroczyste, żadne!” Łowię je spiesznie, jak motyla, Nie, abym świat dziwnością zdumiał, Lecz by się kształtem stała chwila I abyś, bracie, mnie zrozumiał. Leopold Staff, Ars Poetica Wierszy o tytule takim samym jak Leopolda Staffa powstało całe mnóstwo. Poeci mają potrzebę pisania o tym, czym dokładnie jest dla nich poezja. Rzadziej znajdziemy utwory, w których piszą, w jaki sposób zabierają się do pisania, jeszcze rzadziej, jak mozolny może być to dla nich proces. Być może dlatego, że wiersz jest dziełem znacznie krótszym niż proza i częściej powstaje w nagłym przypływie szeroko rozumianej i nie do końca niezdefiniowanej weny. Chociaż nieraz po nieopanowanym szale pisania przychodzi moment fot. Ola Dobieszewska chłodnej oceny – wtedy często zaczynają się schody. Wszystkie wiersze są nieskończone i wszystkie nadają się do poprawki – twierdziła poetka Krystyna Miłobędzka. Jan Lechoń notował w swoim dzienniku, że pisze z wielkim trudem i prawie trzy tomy zapisał w poczuciu impotencji, wyczerpania i wypalenia.
Godziny przy piórze – one leczą rany. One też wstrzymują od ran zadawania. Stanisław Grochowiak, Ars Poetica Chyba żadne słowa nie opisują tego, czym może być dla poety proces twórczy wymowniej niż te Stanisława Grochowiaka. Z kolei Czesław Miłosz w swojej autorskiej Sztuce poetyckiej twierdzi, że: Ten pożytek z poezji, że nam przypomina Jak trudno jest pozostać tą samą osobą. Cytaty tego typu można by nieskończenie wymieniać, bo wierszy ars poetica w literaturze znaj-
KSIĄŻKA
Jednak proza poetycka nie okazała się jedynym rozwiązaniem, chociaż zapewne najtrafniejszym. Amerykański pisarz Charles Bukowski trudnił się zarówno pisaniem prozy, jak i wierszy. Te drugie budzą w opinii publicznej dość spore kontrowersje. Może dlatego że w tomikach Bukowskiego granica między liryką a epiką jest bardzo płynna i zależna wyłącznie od układu tekstu. Bez względu na to, jaki wiersz tego, dość płodnego, pisarza weźmiemy pod lupę, po zmianie jego formy z wersów na zdania uzyskamy prozę. W tym przypadku pozostaje jednak pytanie, czy to celowe działanie, czy po prostu zmysł urodzonego prozaika, który mimo prób nie potrafi się przestawić.
Jaki pan, taki kram
Proza poezji Niektórzy pisarze prawdopodobnie nie mogli się zdecydować, w którym rzemiośle czuli się lepiej i poszukali przeróżnych sposobów na znalezienie złotego środka, połączenie tych dwóch rodzajów literackich. Prawdopodobnie najlepszym rozwiązaniem okazała się proza poetycka, która łączy w sobie czysto fabularny układ zdarzeń z językiem nasyconym efektownymi środkami artystycznymi, dzięki czemu tekst zyskuje liryczny, ref leksyjny nastrój. Ponadto jest wyraźnie zrytmizowana. Ten typ literatury swój początek ten typ literatury miał już w romantyzmie, jednak szczególny wydźwięk zyskał w twórczości Brunona Schulza. Autor Sklepów cynamonowych nadał swojemu dziełu wyjątkowy klimat onirycznej bajki, która wprowadza czytelnika w zmetaforyzowany świat wyobraźni autora.
Mimo że zarówno poezja, jak i proza wywodzą się z antyku, bliżej im do kuzynostwa niż rodzeństwa. Być może właśnie ze względu na to w naprawdę wyjątkowych przypadkach potrafią żyć w symbiozie. Jednak częściej po prostu idą ramię w ramię, wymieniając się swoimi chwilami sławy. Całe szczęście, dość dobrze na tym wychodzą. Tak więc obrazu XXI w. specjalnie tłumaczyć nie trzeba – poezja powoli usuwa się w cień, proza przeżywa zaś swój renesans. Dziś krytycy prawie wyłącznie zajmują się autorami powieści, natomiast nawet najlepsi ze współczesnych poetów nie mają co liczyć na swoje pięć sekund. Fakt, że ostatnią poetką nagrodzoną nagrodą Nobla była Wisława Szymborska w 1996 r. (nie licząc nietypowego przypadku Boba Dylana) mówi sam za siebie. Ale najwyraźniej taka kolej rzeczy. Być może kolejny wiek będzie kopalnią nowych wieszczów narodowych, którym nawet Adam Mickiewicz nie dorówna. I niech tak będzie. Chyba że w obieg wejdą poradniki, jak pisać wiersze. Wtedy Mickiewicz przewróci się w grobie, słysząc słowo „poezja”, tak samo jak Gombrowicz, gdy kolejny potencjalny prozaik zasiada do biurka po przeczytaniu O pisaniu na chłodno. Swoją drogą, ukłony w stronę Remigiusza Mroza za nonkonformizm, bo według reżyserki Agnieszki Holland sztuka nie może być nawet letnia. Chociaż, kto wie, może po lekturze tego poradnika zmieniłaby zarówno zdanie, jak i profesję. 0
październik 2019
KSIĄŻKA
/ recenzje
Sylwester w środku lata Z półek znikają ostatnie butelki alkoholu, barmani
zbuntowanego miasta uświadamia, jak ważny jest dla ludzi alkohol. Na wszystkich szcze-
bacznie przyglądają się wskazówkom na zegarkach,
blach drabiny społecznej obrazuje, czym był i jest największy społeczny eksperyment
a wraz z nimi inspektorzy prohibicyjni, niektórzy
w dziejach USA. Autorka nie tylko łączy ze sobą fakty i płynnie przechodzi między ko-
z kelnerów i właściciele sklepów alkoholowych. Za-
lejnymi wydarzeniami, lecz także zadaje przy tym dużo pytań: Czy prohibicja była fikcją?
pominają o zmieniającym się dzisiejszej nocy prawie.
W jaki sposób przyczyniła się do tworzenia zorganizowanych grup przestępczych, które
To właśnie oni, chwilę po północy, zostają pierwszymi
pozostały składową częścią społeczeństwa Stanów na długo po jej zniesieniu? Jak bardzo
ofiarami zakazu.
hamowanie rewolucji obyczajowej przez konserwatystów przyczyniło się do jeszcze więk-
Na początku reportażu Zbuntowany Nowy Jork.
szego rozluźnienia norm społecznych?
Wolność w czasach prohibicji przedstawiono tezę, że
Książka Ewy Winnickiej to dobrze skomponowany reportaż historyczny, w którym jest
celem prohibicji miała być próba ocalenia konserwa-
miejsce zarówno na historię kraju, miasta, tłumu, jak i jednostki. Kontekst prohibicji staje
tywnej Ameryki i otrzeźwienia obywateli. Czy tak się
się de facto dla autorki pretekstem do opowiedzenia czytelnikowi czegoś więcej o tożsa-
stało? Odpowiedź można znaleźć w licznych książ-
mości Nowego Jorku przez pryzmat losu imigrantów, architektury i literatury.
kach i filmach. Jednak Ewa Winnicka zbiera informa-
Tekst jest pełen odniesień do kultury i śmiałych tez potwierdzonych mocną argumenta-
cje i dane z różnych źródeł w jednej książce. Autorka,
cją. Wydanie posiada wiele ciekawych archiwalnych zdjęć Nowego Jorku, które przeplatają
pisząc reportaż historyczny, odwołuje się do licznych
tekst i pozwalają na wyobrażenie sobie klimatu tamtych czasów. Po lekturze zdawać by się
tekstów kultury, w tym do najbardziej znanej powieści czasów prohibicji – Wielkiego Gats-
mogło, że zadawane pytania i poruszane w reportażu tematy są dziś wciąż aktualne. Choć-
by’ego Francisa Scotta Fitzgeralda. Robi to w taki sposób, że zarówno osoby nieznające
by poprzez próby legalizacji środków odurzających przez rząd w Meksyku w celu likwidacji
wielu przywołanych tekstów, jak i te tylko je kojarzące, nie gubią się w gąszczu kolejnych
przestępczości zorganizowanej. Zresztą, czy każdy zakaz powstały wskutek narzuconej
odniesień wplecionych w reportaż.
moralności nie zachęca do jego łamania?
Snuta przez dziennikarkę „Polityki” i dwukrotną laureatkę nagrody Grand Press opo-
Ewa Winnicka z rozmachem opisuje lata 20., pokazuje przy tym, że radykalizm nie
wieść o zbuntowanym mieście zaczyna się już w połowie XIX w. Wtedy to tworzy się unika-
zawsze prowadzi do zamierzonych z góry celów. Reportaż czyta się jak dobrą opowieść
towa polikultura Nowego Jorku, czyniąca z niego nie tylko najbardziej imponujące miasto
o mieście, które nigdy nie zasypia. Opowieść, w której czytelnik ma możliwość zerkania
świata, lecz także kolaż wielu poglądów i kolebkę współczesnego liberalizmu. Autorka na-
zarówno na wydarzenia społeczne, jak i na życie prywatne polityków, gangsterów oraz
stępnie płynnie przechodzi do rewolucji obyczajowej lat 20., walki konserwatystów i su-
artystów. Ta wielopłaszczyznowość czyni z książki swoistą makietę miasta i obyczajów
frażystek w ruchach trzeźwości, aż do momentu, kiedy alkohol staje się wrogiem publicz-
jego mieszkańców, do której mamy wgląd z różnych punktów widzenia, niemal przecho-
nym, a kolejne bary prześcigają się w sprzedaży trunków w najmniej oczywisty sposób,
dząc z dzielnicy do dzielnicy, przez ulice zbuntowanego miasta.
próbując oszukać czujne oczy stróżów prawa.
M I K O Ł A J S TA C H E R A
Ewa Winnicka doskonale zarysowuje tło historyczne wydarzeń oraz panujące nastroje społeczne. Dzięki temu książka zyskuje szeroki kontekst. Dziennikarka oprócz ukaza-
ocena: 8 8 8 8 9
nia czytelnikowi krajobrazu obyczajowego ówczesnych Stanów Zjednoczonych i portretu
W umyśle mordercy Właściwie historia ludzkości zaczyna się morderstwem. Kain z zimną krwią zabija Abla, ukrywa jego cia-
nie odnieść wrażenia, że szczególne znaczenie miała dla niego sprawa ATKID (seria morderstw od 1979 do 1981 w Atlancie).
ło i co najgorsze, nie przyznaje się do winy. Przez te
Zanim Jednostka Nauk Behawioralnych rozpoczęła swój projekt, powszechne było prze-
wszystkie lata nikt nie zastanowił się, co mogło być
konanie, że mordercą można się urodzić, a nie nim stać. Dopiero Douglas wraz z całym biu-
tego przyczyną. Może pierwszy brat na ziemi miał trud-
rem w Quantico udowodnił, jak wielkie znaczenie dla „rozwoju mordercy” ma jego środowi-
ne dzieciństwo? Może Ewa była nadopiekuńczą matką,
sko. Można nawet odnieść wrażenie, że każdy morderca jest podobny – pozbawiony ojca
która jednocześnie znęcała się nad nim i faworyzowała
mężczyzna, nad którym się znęcano, potem sam znęcał się nad zwierzętami i słabszymi.
Abla? Może Adam był wiecznie nieobecny ojcem, a chłop-
Mimo tych podobieństw reportaż ze spraw agenta FBI pokazuje przekrój postaci, niebez-
cy dorastali bez męskiego autorytetu? Być może Kain już
piecznych ludzi, ponadprzeciętnie inteligentnych morderców, którzy obsesyjnie pragną być
w dzieciństwie przejawiał psychopatyczne skłonności?
wyjątkowi. Im dalej brnie się w fabule reportażu, tym bardziej ma się wrażenie, że schodzi
W 2019 r. analiza psychologiczna stała się już czymś po-
się na kolejne poziomy dantejskiego piekła. Im dalej w las, tym więcej trupów. Można by za-
wszechnym. Jednak nie zawsze miała taką rangę.
dać pytanie, czy kiedy dokładnie przeczytamy reportaż Douglasa, będziemy wiedzieć, jak
Koniec XX w., John Douglas i Mark Olshaker rozpoczynają przełomowy projekt w Jedno-
się ukryć i nie dać złapać nawet za najgorsze zbrodnie. Nic z tych rzeczy. Mimo że w pewien
stce Nauk Behawioralnych w Quantico, siedzibie FBI. Od jednej rozmowy rozpoczyna się coś,
sposób czytelnik jest w stanie poznać działania FBI, to nie ma szans, aby ukrył się i prze-
co dziś pozwala uratować życie wielu osobom. Wywiad z Edem Kemperem – psychopatą –
chytrzył tych czy innych organów ścigania. Nauka, która płynie z Mindhuntera, jest dość
pozwala stworzyć profile psychologiczne morderców i wzorce ich zachowań. John Douglas
prosta: nieważne, co zrobisz i jak to zaplanujesz, nie ukryjesz się. Niewątpliwe osiągnięcie
powoli, aczkolwiek nieubłaganie, przeprowadza nas przez kolejne sprawy, wywiady i mor-
Douglasa stanowi udowodnienie, że bez względu na to, jak wyrafinowany i okrutny potrafi
derstwa. Pokazuje świat przestępców z ich perspektywy, mówi, o czym myślą. Autor przy-
być człowiek, jesteśmy w stanie wniknąć w jego umysł i w pewien sposób go zrozumieć.
tacza wiele spraw, które mrożą krew w żyłach. Przeprowadza na przykład rozmowę z Char-
Trzeba być tylko gotowym, by zejść w te najmroczniejsze odmęty ludzkiej psychiki.
lesem Mansonem, czy Davidem Berkowitzem. Najważniejsze jednak, że praca Douglasa
W I K T O R I A M O TA S
odkrywa modele zachowań, które pozwolą w przyszłości ratować życie potencjalnych ofiar. O czym myślą moredercy? To pytanie zadaje się niemal przy każdym prowadzonym przez agenta śledztwie. Choć autor nie zatrzymuje się na żadnym przypadku na dłużej, to trudno
34–35
ocena: 8 8 8 8 8
lifestyle /
Styl życia Polecamy: 38 WARSZAWA Wakacje ze śmiercią
Amatorzy tanatoturystyki kochają polską stolicę
43 SZTUKA Obraz w obrazie Motywy autotematyczne w malarstwie 45 SPORT Młode londyńskie lwy
fot. Aleksander Jura
Nowe oblicze Chelsea
Bez kotwicy J OA N N A A L B E R S K A yobraź sobie, że ze snu wyrwał cię właśnie zdecydowanie zbyt natarczywy dźwięk budzika. Prawą ręką sprytnie wyłączasz irytującą melodię, która jednak, dzięki Bogu, nad wyraz skutecznie spełnia swoje zadanie, a następnie z niechęcią kierujesz swoje stopy ku leżącym na podłodze kapciom (co poniektórzy ewentualnie mogą zakładać ciapy). Jedni nazwą opisany powyżej proces przykrym rytuałem inicjującym jeszcze gorszy, ponury dzień. Inni uznają go za początek nowego, fascynującego rozdziału przygody, jaką jest życie. Pozostali, o nieco niższym poziomie wyobraźni oraz ekspresji (i prawdopodobnie również ci normalni!), stwierdzą, że to po prostu zbiór nawyków. Bez wątpienia nawyki wykazują się nadzwyczajną siłą zakorzenienia w ludzkiej naturze. Prawdopodobnie nic nie opiera się modyfikacjom z takim uporem jak najbardziej stałe, przewidywalne, a dzięki temu bezpieczne elementy codziennego życia. Właśnie nic innego nie zapewni takiego spokoju ducha jak to metaforyczne zarzucenie kotwicy na nieustannie falującym oceanie hektolitrów ważnych i ważniejszych spraw do rozważenia oraz zadań do wykonania. Według naukowych badań, o których Charles Duhigg pisze w swojej książce Siła nawyku, ponad 40 proc. działań podejmowanych przez człowieka nie bazuje na świadomości ich wykonywania – są to aktywności nawykowe. I o ile, niewątpliwie, zgadzam się z opinią społeczną, że dzięki tego rodzaju aktywnościom nasz gatunek świetnie radzi sobie
W
Czy zatem od teraz powinniśmy martwić się naszym odruchem wiązania najpierw prawego, a dopiero potem lewego buta?
z ewolucją, rozwojem, a także dokonywaniem ważnych cywilizacyjnych zmian, o tyle obierając perspektywę szarego studenta rozpoczynającego rok akademicki, sprawy mają się nieco inaczej. Podobnie jak w większości przełomowych wynalazków ludzkości, tak i w nawykach drzemie pierwiastek stanowiący zagrożenie nawet dla najbardziej nieustępliwych jednostek. Rutyna, znana również jako cichy zabójca dobrej energii, entuzjazmu, a przede wszystkim przyjemnych zaskoczeń wynikających ze sporadycznej spontaniczności. Czy zatem od teraz powinniśmy martwić się naszym odruchem wiązania najpierw prawego, a dopiero potem lewego buta? Ani trochę. Ale czasem warto postawić wszystko na jedną kartę, zdobyć się na odwagę, zaszaleć… i zmienić tę kolejność! Modyfikacja nawyków to ciekawy eksperyment, który poddaje weryfikacji odporność i elastyczność na zmiany. Świat stale pędzi, zatem prawdopodobnie nie uda ci się dorównać mu tempa, jeżeli każde wejście do metra będziesz zawsze rozpoczynać z przyzwyczajenia od nakładania słuchawek, a podczas jedzenia każdego obiadu będziesz oglądać zawsze jeden odcinek Przyjaciół. Jak trudny może okazać się taki eksperyment? Cytując wspomnianego powyżej dziennikarza: Możemy zmieniać nawyki, jeżeli zrozumiemy, w jaki sposób działają. Czyli całość zamyka się w trzech prostych krokach: zauważ, zrozum… i zmień. Nic więcej. Niech jedynym nawykiem, nad którego sensem nigdy nie będziesz chciał się zastanawiać, stanie się nawyk nieustannego zmieniania starych nawyków. 0
październik 2019
WARSZAWA
/ styl życia: bezdomny
Rzucił studia i zamieszkał koło Patelni
Fot. pixavay.com
Dla części ludzi bezdomność jest wygodnym sposobem na życie. Przecież statystycznie zawsze ktoś coś wrzuci do kubeczka.
Delirium bez dachu nad głową Według danych demograficznych Warszawa i Łódź to jedyne polskie miasta, w których znacząco przybywa mieszkańców. Rachunek przypływów i odpływów ludności najczęściej nie uwzględnia informacji o warszawiakach, którzy hipotetyczny dach w mieszkaniu socjalnym zamienili na bezgwiezdne niebo, kawałek kartonu i stary koc. T E K S T:
MICHAŁ RAJS
brazy zmieniają się wraz z porami roku. Zima na Patelni, wokół Dworca Centralnego, w zakamarkach zimnych, lśniących wieżowców, w towarzystwie przysadzistego Warsaw Towers pachnie szybkimi oddechami ludzi spieszących do ciepłego metra. Lodowate dłonie pozbawione rękawiczek trą o siebie w pośpiechu. Przekleństwa sączą się z ust w kierunku wiecznie zbyt cienkich garniturów. Tylko najwytrwalsi Samarytanie zatrzymują się nad ciałem leżącym na ławce. Zastanawiają się, czy ciepło, które od niego bije, to wciąż ciepło, czy może po prostu parujący z nieboszczyka alkohol rozgrzewa powietrze. Inni patrzą na nich z pogardą i ignorują problem bezdomnych. Zimą znacznie łatwiej uznać, że on nie istnieje, bo wtedy większość niewidzialnych rezydentów ulic chowa się i czeka na cieplejsze dni. Latem bezdomni liczniej wychodzą na ulice. Okna dworca odbijają lipcowe słońce, podgrzewają Patelnię. Korpulentne Warsaw Towers i jego wyniośli bracia wypluwają spoconych lu-
O
36–37
dzi. Ci w krętych, zacienionych, pachnących piwem uliczkach mieszają się z tłumem nastolatków stroniących od tłoku nad Wisłą i bezdomnych zagnieżdżonych w labiryncie dróg do miejscowych Żabek. Dziwny jest ten widok – ci, którzy ciągle mają nadzieję, że dzisiejsze rozczarowanie pracą w korporacji będzie tym ostatnim, na jednym chodniku mijają się z tymi, którzy wierzą, że piwo, które trzymają w ręce, będzie ich ostatnim szczęściem – później wrócą przecież na ścieżkę trudnego, wyboistego życia i w ramach wiecznej obietnicy „wezmą się za siebie”.
Pomoc dla „wszystkich” To nie tak, że bezdomni są zupełnie niewidzialni w Warszawie i nie mogą liczyć na niczyją pomoc. Wręcz przeciwnie. W 2017 r. budżet miasta Warszawy wydał na nich około 11 mln zł. W swoich działaniach miasto wsparły także publiczne instytucje i osoby prywatne. Stolica pełna jest noclegowni oraz schronisk. Na blisko trzy tysiące zarejestrowanych w Warszawie bezdomnych przy-
pada w lecie 1400 miejsc noclegowych, co nie jest wcale takim złym wynikiem. Jednak żeby móc z nich skorzystać, trzeba spełnić określone wymagania. Do wielu noclegowni nie wpuszcza się pijanych lub potencjalnie niebezpiecznych osób. Wymóg higieny jest równie ważny – w pokoju, w którym stoi kilka łóżek, nie ma miejsca na gryzący zapach ostatniej czteromiesięcznej przygody. O wiele gorzej jest zimą – bardziej restrykcyjne wymogi w kwestiach takich jak higiena czy uzależnienia zwyczajnie zamykają wielu ludziom drogę do ciepłego i czystego łóżka. W trudnym czasie personel nie może sobie pozwolić na zwiastujących kłopoty gości. Bezpieczeństwo tych uczciwych jest najważniejsze. Butelka wina schowana pod wyświechtanym płaszczem jest zapowiedzią awantur i z jej powodu ludzie odbijają się od drzwi niektórych noclegowni. Choć oczywiście mogliby pozbyć się mocnej nalewki przechowywanej we flaszce po najtańszym grzańcu zaprawionym całą gamą siarczynów, wizja nieutrzymania łyżki do zupy
styl życia: bezdomny/
następnego ranka jawi się czymś znacznie gorszym niż kilka godzin w ujemnej temperaturze. Oprócz schronisk i noclegowni Caritas prowadzi w stolicy dwie łaźnie – jedną stacjonarną i jedną mobilną. Oprócz oczywistej usługi oferują one także strzyżenie oraz zestaw nowych ubrań i środków czystości. W placówkach można również liczyć na poradę psychologiczną oraz wsparcie modlitewne. Co więcej Warszawę w wielu miejscach patrolują strażnicy miejscy po to, aby jak najszybciej zgłaszać różnego rodzaju wypadki. Sprawdzają, czy zarejestrowanym bezdomnym nic nie jest, czasami przyniosą coś do jedzenia albo pomogą wstać i dadzą pić. Rzadziej – chwilę porozmawiają, pożartują. Natomiast w metrze bezdomni zmieniają się w śmiertelnych wrogów. Drażniący zapach w przeładowanym wagonie to tylko pretekst do podróży na powierzchnię, gdzie fetor ulotni się do atmosfery zamiast wsiąknąć w spocone ubrania innych pasażerów.
Poza kilkoma idealistami nad bezdomnym nie zapłacze nawet lekarz dokonujący sekcji zwłok. Bezdomny Al Capone Innym problemem, z którym zmaga się społeczność bezdomnych ze stolicy, jest mafia. I nie, nie chodzi o sprzedawanie metanolu albo testowanie, w jakich proporcjach można go zmieszać z etanolem, żeby potencjalny konsument nie zmarł w ciągu kilku następnych dni, ale o zajęcie najlepszych miejsc do żebrania i wysyłanie tam swoich ludzi. Jednakże nie są to „prawdziwi” przestępcy, którzy z pistoletem w ręku będą domagać się pieniędzy ze względu na swój, rzekomo, opłakany stan. Z plastikowymi kubeczkami od kawy w wyznaczonych miejscach usiądą kobiety, które nie nadają się do prostytucji albo są ciężarne, co budzi większe współczucie i zachęci przechodniów do hojnych datków. Wieloletni bezdomni, którzy nie zatracili się w swojej sytuacji na tyle, żeby całkowicie zaniechać myślenia, nigdy nie wejdą im w drogę. Jakkolwiek mafia wyłudzająca jałmużny ma raczej niewielki interes w walce z nimi, tak oni sami nie mogą liczyć na śledztwo, które przeanalizuje wszystkie możliwości śmiertelnego zatrucia. W końcu to bezdomni; poza kilkoma idealistami nie zapłacze nad nimi nawet lekarz dokonujący sekcji zwłok. Wzbudzający litość widok matek z dziećmi ze Wschodu albo niepełnosprawnych, którzy na klęczkach i pod grubym, przykrywającym nogi kocem są w stanie przesiadywać w niektórych miejscach po kilka godzin dziennie po to, żeby później zmienili
ich kolejni oszuści, to oczywiście żyła złota. Z tego powodu wiele grup przestępczych decyduje się na obsadzenie kolejnych przystanków metra swoimi ludźmi; czasem nawet można zaobserwować swego rodzaju walkę o wpływy. Rzecz jasna nie zmienia to wiele w aspekcie działalności samych nielegalnych organizacji – dużo wyższe zyski czerpią one z innych biznesów. Kłamstwo podstępem trafia w zwykłych ludzi, którzy niczego nieświadomi wrzucają drobniaki do mafijnej skarbony
Krzywdzące stereotypy czy reakcja obronna? W Warszawie i innych metropoliach bezdomność może być uznawana za… wygodną. Pieniądze dosłownie leżą na ulicy i wielu ludziom nie chce się przez to zmienić trybu życia. Na nic nie zda się argument siły, na nic nakaz sądowy ani nagminnie wystawiane mandaty – żadna terapia nie pomoże, jeżeli u pacjenta nie ma woli poprawy. Ta z kolei nie pojawi się, jeśli koczowniczy tryb życia i plakietka „Zbieram na piwo” przyciągnie parę uśmiechów i kilka monet. Zmiany personelu w trzydziestu okolicznych Carrefourach i Żabkach sprawiają, że kasjerzy nie zapamiętują twarzy klientów ani tego, że konkretny jegomość wykłócał się o cenę butelki wódki. I że droższy od tej butelki był przymusowy pobyt w izbie wytrzeźwień na Kolskiej. Także godziny otwarcia powyższych sklepów prędzej sprzyjają, niż przeszkadzają rozwojowi nałogu alkoholowego, który wśród bezdomnych z wieloletnim stażem jest zjawiskiem powszechnym. Wystarczy uzbierać wystarczający na osiem godzin zapas piwa i nie trzeba się martwić nocnymi dreszczami ani trzęsącymi się rękami. Niewielka grupa ludzi, którzy skorzystają z pomocy, praktycznie nie zmienia obrazu rzeszy tych, którzy wegetują, żywiąc się odpadkami miasta i jest im z tym dobrze. Niestety ogromna część społeczeństwa wydaje się nie zauważać owego życiowego lenistwa i traktuje je jako krzywdzący stereotyp, który wyrósł na żyznej glebie ludzkiej obojętności i znieczulicy. W swoich komentarzach powołują się na przykłady innych stolic. Paryż, Londyn czy Berlin przeznaczają na walkę z bezdomnością od kilkudziesięciu do kilkuset razy więcej pieniędzy niż Warszawa. Takie działania na pewno podniosły standard życia bezdomnych, ale także uczyniły posiadanie domu zbędnym. Oczywiście oczyściły przy tym ulice i sprawiły, że miasto jest „sterylne” i „zdatnedo zwiedzania” , ale dokonały tego kosztem losu tych, którzy zbierając śmieci oraz żebrząc, uzyskują wystarczająco dużo środków, żeby opłacić swoje nałogi. Resztę – wyżywienie, środki czystości – dostają bowiem za darmo. Rosnąca liczba ośrodków i schronisk oraz powoli zmieniające się w Polsce wykonywanie prawa dotyczącego posiadania narkotyków świadczy o tym, że Warszawa zamierza iść w ślady zachodnich stolic.
WARSZAWA
Przyszłość zależy od podejścia Przejście do poziomu opieki, który oferuje Berlin albo Paryż, nie dokona się szybko; niemniej na pewno spowoduje zmianę świadomości obywateli, a co za tym idzie – mniejsze zyski grup przestępczych. Zwykli przechodnie, wiedząc o szerokiej gamie środków przedsięwziętych, aby zapewnić wszystkim pozbawionym dachu nad głową ludziom wikt i opierunek, nie będą tak bezmyślnie dawali się nabierać na ciążowy brzuch złożony z kilku koców i starej piłki. Czy jednak nie stanie się to ze szkodą dla samych bezdomnych? Czy pomoc powinna zostać udzielona, mimo tego że duża część tej społeczności datki/ jałmużnę zwyczajnie przejada i nic z tego nie wynika? Wizerunek miasta i czyste ulice to jedno – ale co z przymykaniem oka na powszechny alkoholizm i jego konsekwencje? Praktyka pokazuje, że mimo wszystko, jeżeli celem jest publiczny porządek oraz pomoc wszystkim obywatelom, droga jest jedna. Nikt nie wymusi odwyku na bezdomnych, którzy okupują Dworzec Centralny i pozdrawiają uciekających przed nadgodzinami pracowników korporacji wokół Złotych Tarasów. Można tylko zadbać, żeby w pogoni za wieczną szczęśliwością i brakiem obowiązków nie szkodzili sobie w takim stopniu, w jakim robią to teraz. A poza tym żeby nie przeszkadzali swoim towarzyszom, którzy naprawdę chcą się z bezdomności uwolnić. Ponieważ bezdomność bardzo często ma swoje podłoże w braku relacji, ich staranne odbudowywanie powinno być podstawą powrotu do samodzielnej części społeczeństwa. Eksperci wielokrotnie podkreślają potrzebę terapii i nawiązywania nowych, nieobarczonych błędami przeszłości więzi również jeśli chodzi o bezdomnych, którzy nie są uzależnieni od używek i znaleźli się na ulicy z powodu niezależnego od nich zbiegu okoliczności. Niestety takich przypadków jest zdecydowana mniejszość.
Kartony wygody Przy całym współczuciu do wszelkiego nieszczęścia nie należy zapominać, że dla części ludzi bezdomność jest wygodnym sposobem na życie. Przecież statystycznie zawsze ktoś coś wrzuci do kubeczka. Patrząc na zamożność berlińskich i londyńskich „homelessów”, trzeba dojść do wniosku, że czysto finansowo bardziej opłaca się nie mieć domu w stolicy Anglii niż posiadać etat profesora w Warszawie. Czy brak sukcesów w wyciąganiu ludzi z ich własnego bagna oznacza jednak, że rękę, która pomaga zagubionym i pozostawionym sobie ludziom, należy odciąć? Raczej nie – w końcu, dopóki chociaż jeden bezdomny skorzysta z oferowanej pomocy, gra warta jest świeczki.0
październik 2019
WARSZAWA
/ amatorzy tanatoturystyki kochają polską stolicę
Wakacje ze śmiercią Łazienki Królewskie, Pałac Kultury i Nauki, Stadion Narodowy – to wciąż atrakcyjne miejsca dla turystów odwiedzających Warszawę. Ale czemu po drodze nie zahaczyć o cmentarz i nie zrobić zdjęcia tablicy upamiętniającej zagładę? T E K S T:
K ATA R Z Y N A KOWA L E W S K A
radycyjna turystyka określana mianem 3XS: sun, sea, sand (ang. słońce, morze, piasek) przechodzi do lamusa. Najnowszym hitem staje się obecnie 3XE: entertainment, excitement, education (ang. rozrywka, podniecenie i kształcenie). Dark tourism (ang. ciemna turystyka), czyli zwiedzanie miejsc związanych ze śmiercią, idealnie wpisuje się w tę kategorię. Refleksja nad sprawami ostatecznymi przemieszana jest z nastrojem grozy, ekscytacją i silnym wzruszeniem. Koniec z nudą spokojnej tafli Morza Martwego czy męczącym gwarem zatłoczonej plaży w Trójmieście. Polska z traumatycznym doświadczeniem II wojny światowej może konkurować ze Słonecznym Brzegiem czy Riwierą Francuską i olśniewać zagranicznych turystów mnogością miejsc upamiętniających śmierć. Warszawa zaś – zakrwawione serce Polski – pamiętające śmierć tysięcy powstańców i likwidację getta warszawskiego, to nie lada atrakcja tanatoturystyki.
T
Wskaźnik mroku Polscy blogerzy są wciąż zachowawczy w kwestii promowania mrocznej turystyki, ale zagraniczni propagatorzy tego typu wypoczynku nie mają takich oporów. I tak autor strony dark-tourism.com stworzył własne narzędzie do oceny „mroczności” danych miejsc. Darkometer rating (ang. wskaźnik mroku) ocenia warszawskie
38–39
GRAFIKA:
JA DW I G A WĄ S AC Z
getto na – bagatela! – 4/10. Dla porównania Auschwitz otrzymał „chlubną” ocenę 10 i tym samym znajduje się w top 20 miejscach związanych z ciemną turystyką wraz z Czarnobylem oraz Hiroszimą. Sama Warszawa jest oceniona na 7 (Berlin na 10), a wśród miejsc szczególnie godnych polecenia dla amatorów śmierci znajdują się: Umschlagplatz, Bunkier sztabu ŻOB-u zwany także Bunkrem Anielewicza, getto warszawskie, ściana getta i Pomnik Powstańców. Każde z nich posiada na stronie krótki opis wraz z lokalizacją dokładną co do sekundy geograficznej, przybliżonym czasem zwiedzania (ale zaleca się zarezerwowanie kilku dodatkowych chwil na kontemplację) oraz ewentualnymi kosztami. Dagney i Jeremy, autorzy bloga culturaobscura.com, są także zachwyceni mrocznym potencjałem stolicy. We loved every second we spent in the city (ang. pokochaliśmy każdą sekundę spędzoną w tym mieście) – piszą i tworzą własną listę top miejsc do odwiedzenia, która w dużej mierze pokrywa się z rankingiem dark-tourism. com, ale uwzględnia także Grób Nieznanego Żołnierza, Powązki i Cmentarz Żydowski.
Pamięć, katharsis czy tylko adrenalina? Autorzy obu blogów zdają sobie sprawę z wątpliwości etycznych, jakie mogą nasunąć się osobom stykającym się ze zjawiskiem tanatoturystyki. Autor serwisu dark-tourism przekonuje jednak,
że tanatoturyzm jest dobrą rzeczą (z ang. GOOD thing), która edukuje i poszerza horyzonty. Niemniej ocena getta warszawskiego na 4 w skali mroku może budzić ambiwalentne uczucia, zwłaszcza u osób, których bliscy doświadczyli ogromu cierpienia związanego z wydarzeniami sierpnia 1944 r. czy innymi tragicznymi epizodami z historii stolicy. Samo narzędzie, jakim jest darkometer, także nasuwa wątpliwości natury etycznej. Czy mroczność staje się czymś pożądanym, a tragiczne sensacje bestsellerem w sektorze turystyki? Czy miejsca tragicznych przeżyć mają być teraz oceniane w podobnej skali jak restauracje i hotele? Zwiedzanie miejsc tragedii może wzbudzić poczucie mistycyzmu – przekonują autorzy prac naukowych, w tym autorka powyższych słów – Anna Komsta – w artykule Problem dark tourism i jego możliwości w Polsce. Pielgrzymki śladem cierpienia lub śmierci towarzyszą nam od wieków. Odwiedzanie grobów najbliższych, miejsc męczeńskiej śmierci świętych są elementami naszej kultury. Może tanatoturyzm nie jest więc nowoczesnym wymysłem znudzonego i zmanierowanego pokolenia X, ale właśnie powrotem do korzeni i źródeł tożsamości, a także chęcią wglądu w istotę człowieczeństwa? Może chęć zetknięcia się ze śmiercią stanowi próbę odpowiedzenia na pytania o własną tożsamość oraz wiąże się z pragnieniem przeżycia XXI-wiecznego katharsis?
amatorzy tanatoturystyki kochają polską stolicę/
Wyjazd z widokiem na Tupolewa Dla amatorów ciemnej turystyki Warszawa to nie tylko dobre miejsce do zwiedzania, ale również wspaniała baza wypadowa. Można się stąd wybrać bezpośrednim busem do Góry Kalwarii, Palmir czy Smoleńska, do którego od 2010 r. są organizowane specjalne wycieczki turystyczno-kontemplacyjne. Zaczęło się całkiem naturalnie, wręcz zdroworozsądkowo. Po katastrofie lotniczej w 2010 r. ekipy telewizyjne i instytucje państwowe poprosiły o pomoc w zorganizowaniu wyjazdu do Smoleńska. Zainteresowanie wycieczką w miejsce tragedii przejawiały kolejne grupy ludzi i wkrótce część biur podróży zdecydowała się włączyć taką eskapadę do swojej oferty. Wspólnota 2000 przygotowała ofertę 5-dniowych wyjazdów do Katynia i Smoleńska z dojazdem autokarowym, zakwaterowaniem, wyżywieniem oraz przewodnikiem. Na zadumę, zapalenie zniczy i złożenie kwiatów pod pamiątkowym kamieniem wycieczkowicze mieli zaplanowane dwie godziny. Z oferty skorzystała m. in. (pionierska) grupa warszawskich gimnazjalistów. O wzroście zainteresowania miejscem wskazuje także to, że w okolicach wojskowego lotniska Smoleńsk-Siewiernyj nagle zaczęła rozbudowywać się infrastruktura noclegowa i gastronomiczna. Chociaż z perspektywy rynkowej jest to zjawisko jak najbardziej naturalne, to jednak może wzbudzać ambiwalentne uczucia. Zresztą wzrost zainteresowania objął nie tylko Smoleńsk, ale również Wawel (miejsce pochówku pary prezydenckiej) oraz Powązki (gdzie znajdują się pomniki pozostałych ofiar). Z marketingowego punktu widzenia wizerunek tych miejsc został „odświeżony” dzięki powiązaniu z bardziej aktualną tragedią. I jakkolwiek okrutnie
czy niepoprawnie to brzmi, oba te miejsca stały się… atrakcyjniejsze dla odwiedzających.
Jasna strona ciemnej turystyki Możliwe, iż jednym z najpoważniejszych zagrożeń związanych z dark tourism jest zatracenie przez ludzi swojego człowieczeństwa i chęć „sprzedawania” śmierci oraz cudzych tragedii jak zwykłego towaru – z niepokojem zauważa Anna Komsta w cytowanym już artykule. W publikacji przedstawia właśnie przykład Smoleńska, szczególnie kontrowersyjnego ze względu na wymiar polityczny. Autorzy prac naukowych nie ukrywają jednak, że dark tourism ma także wiele pozytywnych aspektów.
Czy tragiczne atrakcje stają się bestsellerem w sektorze turystyki? Jedną z pionierskich książek dotyczących ciemnej turystyki w Polsce jest Przestrzeń turystyczna cmentarzy – wstęp do tanatoturystyki Sławoja Tanasia. Tanatoturystyka, stanowiąca rodzaj turystyki kulturowej, wpływa na poszerzenie świadomości społecznej, odkrywanie dziedzictwa przez przekraczanie granic kulturowych [...]. Kontakt z przestrzenią śmierci może być dla turysty stymulujący, poprzez odkrywanie nieznanego dla niego świata, wielokrotnie niezrozumiałego i rodzącego obawy – pisze autor. Dochodzi także do wniosku, że Polska posiada ogromny potencjał, by przyciągnąć amatorów ciemnej turystyki, a nawet stać się jedną z najczęściej wybieranych destynacji. Wśród atrakcji wymienia między innymi właśnie Powązki.
WARSZAWA
Wzruszające jak śmierć Mufasy Jednymi z ważniejszych destymulant rozwoju dark tourism w Polsce jest głęboko zakorzeniona religia, która utrudnia postrzeganie śmierci i cierpienia jako atrakcji turystycznych, a także zbyt bogata przeszłość historyczna, mająca związek ze śmiercią milionów rodaków – pisze Anna Komsta w omawianym już artykule, ostrożnie stawiając niewygodną tezę. Wydaje się, że Warszawa jako nowoczesne miasto stołeczne powinna być jednym z pierwszych obszarów otwierających się na dark tourism. Jest to jednak miejsce szczególnie naznaczone piętnem historii, której spłycanie może być bolesne. Czy zatem powinniśmy się martwić, że do Warszawy będzie przyjeżdżać coraz więcej amatorów tanatoturystyki, by pokontemplować groby na Powązkach, odwiedzić Muzeum POLIN, zobaczyć Pomnik Powstania, zrobić zdjęcia i pochwalić się znajomym: To było naprawdę wstrząsające przeżycie. Pokochaliśmy to? Z ekonomicznego punktu widzenia – nie. Rozwój dark tourism w Polsce wiązałby się ze zwiększeniem dochodów w sektorze turystyki, a także renowacją starych, zapomnianych cmentarzy, krypt i tym podobnych miejsc. Udostępnianie cmentarzy do powszechnego zwiedzania może oczywiście zakłócać intymność osób, które przyszły tam uczcić pamięć swoich zmarłych. Ale może to właśnie stanowi wyzwanie dla Polski, by się tymi zmarłymi podzielić. Nawet jeśli wiąże się z tym płytkie poruszenie, ekscytacja podobna do tej czerpanej z horrorów czy komentarz: Wzruszyłem się jak podczas sceny śmierci Mufasy. Masowość często nie radzi sobie z odpowiednim uczczeniem sfery sacrum. Niemniej może poradziłaby sobie z obaleniem plotki o polskich obozach zagłady. 0
październik 2019
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
Quo vadis, absolwencie? Obecnie wielu spośród Was, być może, rozważa jak pokierować swoją karierą, aby maksymalnie wykorzystać wiedzę i umiejętności, zdobyte w trakcie studiów. Rynek pracy zmienia się przecież tak szybko. Chciałbym przedstawić Wam możliwości jakie stwarza outsourcing w branży nieruchomości. utsourcing – obecnie w tej branży, wg danych ABSL pracuje około 280 tys osób. W samej Warszawie działa 210 centrów usług wspólnych (SSC), które zatrudniają 50 tys. osób. Ten rosnący rynek oznacza dla Was wiele możliwości zarówno od strony branż, dla których centra dostarczają usługi, jak również od strony rozwoju kompetencji. Oczywiście, warto dobrze zastanowić się z jakim centrum warto związać się na kolejne lata, jaka branża nas interesuje czy do jakiego stopnia dane centrum zainwestuje w rozwój Twoich kompetencji. To, czego oczekuje rynek pracy podlega szybkim zmianom. Warto mieć to na uwadze, wybierając nowego pracodawcę.
O
Nieruchomości Dlaczego są tak ciekawe? Nieruchomości to największa grupa aktywów na świecie a ich globalna wartość stanowi trzykrotność globalnego PKB i jest 30% wyższa od wartości całego rynku kapitałowego. Każda nieruchomość generuje wiele możliwości dla specjalistów wspierających ją na różnych etapach życia tego produktu (m.in. projektowanie, budowa, adaptacja, najem, zarządzanie, sprzedaż). Więcej o tym na stronach firmy CBRE (cbre.com), którą reprezentuję. CBRE jest największą globalną firmą z sektora nieruchomości komercyjnych zatrudniającą 90 tyś. pracowników. Bycie największym to dla nas zobowiązanie. Zarówno wobec klientów, rozumiane jako zakres i jakość świadczonych usług, ciągłe dążenie do doskonałości i znajdowania nowych rozwiązań ale również wobec pracowników, aby zapewnić im zrównoważony rozwój osobisty i zawodowy, ciekawe wyzwania oraz bardzo dobre warunki finansowe odzwierciedlające ich wkład w budowę biznesu. W Polsce CBRE zatrudniamy 1,300 osób z czego CBRE Corporate Outsourcing ma już na pokładzie ponad 850 osób. Świadczymy dla klientów usługi w obszarach takich jak:
40–41
- finanse (zakupy, zobowiązania, należności, księga główna), - zarządzanie portfelem umów najmu, - zarządzanie projektami, - wdrażanie i utrzymanie systemów biznesowych, - audyt i zarządzanie ryzykiem, - analityka biznesowa, - obsługa HR i IT Naszymi klientami są największe firmy z listy Fortune 500 w tym gro największych banków.
Wyobraźmy sobie, jak może wyglądać Twoja przykładowa kariera u nas? Założmy, że po studiach dołączasz do zespołu zarządzania portfelem najmu, którego celem jest (1) zapewnienie kompletnego serwisu w obszarze zarządzania usługami najmu dla międzynarodowych korporacji, które wynajmują powierzchnię biurową oraz (2) obsługa zobowiązań i należności dotyczących najmowanych powierzchni, budżteowanie czy raportowanie. W rezultacie podejmiesz pracę w obszarze data management (usługi zarządzania umowami najmu) lub client accounting (obsłu-
ga finansowa umów najmu). Karierę ropoczynasz na poziomie analityka, który buduje wiedzę o portfelu nieruchomości komercyjnych najmowanych przez klienta lub rozwijasz doświadczenie w różnych aspektach finansowych, które wiążą się z użytkowaniem nieruchomości. Twój rozwój zaczyna się od wysokiej klasy szkoleń wprowadzających oraz szkoleń dodatkowych, które będziesz realizować w kolejnych miesiącach, aby sukcesywnie budować swoją wiedzę o tym rynku. Każda z dróg, o których piszę daje możliwość wejścia po kilku latach na poziom menedżerski lub ekspercki w zależności od Twoich mocnych stron i zainteresowań. Może zdarzyć się również i tak, że na pewnym etapie zapragniesz pójść w jednym z wielu innych kierunków, jakie oferujemy pracownikom w naszej organizacji. Zawsze pomożemy Ci w odnalezieniu właściwego miejsca w CBRE.
Czego oczekujemy od Ciebie? Przede wszystkim właściwego podejścia do pracy i szanowania wartości, które są fundamentem CBRE (Respect, Integrity, Service, Excellence). Szacunek i wzajemne zaufanie, czy uczciwość to absolutna baza to tego,
ARTYKUŁ SPONSOROWANY by dobrze funkcjonować w naszej rodzinie. Z drugiej strony naszą misją jest dostarczanie klientom najlepszych usług - stąd tak duży nacisk kładziemy na doskonałość w dostarczaniu serwisu i kreowaniu możliwości dla klientów i pracowników. Przyjmując kandydatów do pracy najwyższa wagę przywiązujemy do znajomości języków obcych.
CBRE jest największą globalną firmą z sektora nieruchomości komercyjnych zatrudniającą 90 tyś. pracowników. Bycie największym to dla nas zobowiązanie. W zależności od zespołu, do którego chciałbyś/chciałabyś dołączyć, istotny może być też kierunek ukończonych studiów. Nasza siedziba, CBRE House, znajduje się przy ulicy Domaniewskiej 30, gwarantując dogodny dojazd. Naszym centrum kieruje Barbara Huss-Kaniewska, Senior Managing Director,
nagrodzona za swoje osiągnięcia m.in. tytułem Business Centre Manager of the Year. Profesjonalizm oraz spójna wizja z pewnością wpłynęły na sukces firmy. Dzięki ciągłemu rozwojowi firmy nieustannie poszerzamy portfolio naszych usług, stwarzając nowe możliwości rozwoju kariery zawodowej – czego potwierdzeniem jest wysoki odsetek wewnętrznych rekrutacji i promocji na nowe stanowiska. Cenimy ludzi z pasją i zaangażowaniem, kreatywnych i innowacyjnych. Naszym pracownikom oferujemy możliwość zdobywania wiedzy i rozwijania swoich umiejętności w międzynarodowym środowisku. Oferujemy szeroki pakiet świadczeń pozapłacowych oraz wspieramy aktywność sportową naszych pracowników, jak i inicjatywy związane ze społeczną odpowiedzialnością biznesu oraz ochroną środowiska. Fakt, że w CBRE pracuje nadal wiele osób, które zaczynały pracę 10 lat temu świadczy o tym, że mimo osiągania wieku dojrzałości dla organizacji w naszej branży nadal jesteśmy młodzi duchem i zapraszamy każdego roku dziesiątki nowych pracowników, by razem z nami wypływali na wody fascynującego rynku, jakim są nieruchomości. 0
Forum Ekonomiczne e wrześniu tego roku odbyło się XXIX Forum Ekonomiczne w Krynicy-Zdroju. Jest to największa ekonomiczna konferencja w Europie Środkowo-Wschodniej. Corocznie gromadzi ponad 4500 międzynarodowych gości. Wśród nich można wymienić przedstawicieli gospodarczych, politycznych oraz społecznych kręgów tej części Europy. Misją Forum jest tworzenie atmosfery sprzyjającej rozwojowi współpracy między państwami członkowskimi UE i ich sąsiadami. 3 września, w ramach inauguracji, został przedstawiony raport Europa Środkowo-Wschodnia wobec globalnych trendów: gospodarka, społeczeństwo i biznes przygotowany przez ekspertów ze Szkoły Głównej Handlowej oraz Instytutu Studiów Wschodnich. Traktuje on o wybranych wyzwaniach, przed którymi stoją kraje regionu. Odpowiedziano w nim na nurtujące i ważne dla tego obszaru gospodarczego pytania dotyczące potencjału eksportowego rolnictwa, innowacji ekologicznych czy technologii mających pomóc rozwiązać problemy starzejącego się społeczeństwa. Kolejnym tematem podjętym w raporcie jest wyrównanie luki w poziomie zamożności między Europą Środkowo-Wschodnią a Europą Zachodnią − uznano to za największe
W
wyzwanie tego regionu. Według raportu Polska pod względem PKB na mieszkańca dobije do poziomu Niemiec za 21 lat, zakładając, że utrzyma poziom wzrostu gospodarczego. Dodano jednak, że kraj może spotkać się ze spowolnieniem gospodarczym, któremu przeciwdziałać można poprzez zniwelowanie kryzysu demograficznego, osiągnięcie stabilności podatkowej oraz wzmocnienie solidarności krajów regionu. Badacze zajęli się także między innymi trendami optymalizacji i uszczelniania systemów podatkowych, dynamiką rynku pracy oraz rozwojem rolnictwa. Omówiona została również walka z wykluczeniem inwestycyjnym niektórych obszarów, CSR na giełdach papierów wartościowych oraz rola analiz danych w państwach regionu. Raport został nazwany przez media „sensacyjnym”, a pisały o nim takie strony jak gazetaprawna. pl, businessinsider.com.pl czy forbes.pl. Na stronie
Marcin Kałkucki D yrek to r o p er a c y jny D zia ł u z a r z ą dz a nia um o w ami najmu
Forum Ekonomicznego można przeczytać: Marka SGH daje pewność, że badania zostały zrobione na najwyższym poziomie i ze skrupulatnością, na którą mogą sobie pozwolić tylko najlepsi. Po inauguracji goście mieli okazję wziąć udział w dyskusjach panelowych oraz wydarzeniach kulturalnych. W przerwach między aktywnościami zaproszeni mogli spróbować różnorodnych dań przygotowanych przez studentkę SGH Olę Nguyen, zwyciężczynię 7. edycji programu MasterChef. Oprócz tego zostały rozdane nagrody w takich kategoriach jak Człowiek Roku 2018, Firma Roku 2018 oraz Organizacja Pozarządowa Roku 2018. W pierwszej z nich, najbardziej prestiżowej, statuetkę otrzymał premier Polski Mateusz Morawiecki. Forum podsumowane zostało 5 września uroczystą Galą Zamykającą, podczas której ogłoszono laureata nagrody Organizacji Pozarządowej Roku 2018. Wyróżnienie w tej kategorii otrzymała Caritas Polska.0
październik 2019
SZTUKA /kompozycja z Żółtym, Niebieskim i Czerwonym
Piet Mondrian T E K S T:
K L AU D I A Z AWA DA
Jeden z najwybitniejszych malarzy holenderskich, pionier abstrakcji, twórca słynnych geometrycznych kompozycji, o którym w Polsce jednak prawie nikt nie słyszał. Co wiadomo o Mondrianie?
Piet Mondrian był twórcą neoplastycyzmu. W początkowym okresie malował głównie realistyczne pejzaże. Poprzez wpływy kubizmu w kolejnej fazie twórczości przeszedł do tworzenia dzieł obrazujących otoczenie, osiągał to dzięki wykorzystaniu poziomych i pionowych linii oraz kolorów: czerwonego, żółtego, niebieskiego, białego i czarnego.
W swoich dziełach Mondrian niejednokrotnie wyrażał muzykę. Robił to bezpośrednio – poprzez nadawanie seriom swoich obrazów tytułów takich jak Fox Trot czy Boogie-Woogie oraz pośrednio – poprzez obdarzenie kompozycji odpowiednim rytmem, jak w Molo i ocean.
Silny wpływ na prace artysty wywarła teozofia, zgodnie z którą treść sztuki abstrakcyjnej powinna ilustrować wewnętrzną i jednocześnie najistotniejszą strukturę rzeczywistości, odartą z osłaniających ją materialnych warstw.
Działanie świata według Mondriana opiera się na starciu dwóch antagonistycznych zjawisk: statycznego, materialnego czynnika żeńskiego (który w dziełach symbolizowały poziome linie) oraz duchowego, twórczego i dynamicznego pierwiastka męskiego – wyrażonego pionowymi prostymi kreskami.
Ostatni dokończony obraz artysty, Broadway Boogie-Woogie, przedstawia plan Nowego Jorku, którym Mondrian się zachwycał. Kompozycja ta jest jakby oderwana od całego systemu wartości, jakie wyznawał twórca. Zawiera w sobie bowiem niezwykłą, niepohamowaną radość i wzbudza sentyment – elementy te są skrajnie odmienne od surowości poprzednich geometrycznych dzieł.
42–43
Ostatnią niedokończoną kompozycję Mondriana, Victory Boogie-Woogie, interpretowano jako zapowiedź zwycięstwa aliantów w II wojnie światowej oraz upadek faszystowskiego kultu jednostki. Mondrian był niezwykle interesującym artystą, szczególnie ze względu na prawdę obecną w jego dziełach, które odzwierciedlały zachodzące w artyście przemiany.
metafory malarstwa w malarstwie /
SZTUKA
Obraz w obrazie Sztuka często odnosi się do otaczającej nas rzeczywistości, komentuje ją, krytykuje, rzadziej chwali. Nieustannie jednak staje się wypowiedzią o samej sobie. T E K S T:
K RY S T Y N A K A Z A N EC K A
brazy − zarówno te namalowane, jak i fotografie − filmy, reklamy od wieków kształtują nasz gust i wrażliwość estetyczną. Są również odzwierciedleniem poglądów i upodobań panujących w danej epoce. Nierzadko pełnią funkcję perswazyjną lub reprezentacyjną. Jednak niezależnie od celu, w jakim powstały, wpływają na postrzeganie rzeczywistości często w sposób, którego sobie nie uświadamiamy. W tym kontekście ciekawą grupę dzieł stanowią obrazy ukazujące obrazy, ponieważ zdają się oferować klucz do odczytania samych siebie, zdradzać, jak powinniśmy patrzeć na nie i ich odbiorcę. Autotematyzm malarstwa polegający na umieszczeniu w obrazie innego obrazu lub wizerunku tworzącego artysty sprawia, że dzieło może stać się komentarzem nie tylko do samego sieźródło: Wikimedia Commons bie, lecz także do malarstwa ogólnie i do kontekstu jego funkcjonowania. Co więcej, kompozycje te zachęcają do podjęcia refleksji nad relacją między dziełem a odbiorcą. Pokazują, że artysta, tworząc, uwzględnia obecność widza. Nie tylko mówi coś do niego, lecz także o nim i jego pozycji, a ponadto wciąga go w interakcję
źródło: Wikimedia Commons
O
Hans Holbein, Ambasadorowie
Zmiana perspektywy Obraz Hansa Holbeina Ambasadorowie słynie z wprowadzonego przez artystę środka stylistycznego zwanego anamorfozą. Zabieg ten polega na celowym zdeformowaniu wizerunku tak, by był on czytelny, gdy odbiorca zmieni kąt patrzenia lub
Willem van Haecht, Galeria Cornelisa van der Geesta
odbije obraz w zwierciadle wypukłym. Malowidło przedstawia dwóch mężczyzn zwróconych w stronę odbiorcy w otoczeniu symboli religijnych oraz renesansowych atrybutów nauk i sztuk. Wzrok przykuwa zdeformowany przedmiot znajdujący się u stóp ambasadorów. Aby ujrzeć go wyraźnie, należy patrzeć na obraz od dołu z prawej strony. Wówczas oczom widza ukazuje się czaszka, a postacie ambasadorów ulegają rozmyciu. Ciekawą interpretację tego dzieła proponują autorzy podręcznika Antropologia kultury wizualnej, w którym przywołują fragment książki Jacques’a Lacana. Zgodnie z tekstem anamorficzna czaszka łapie patrzącego w pułapkę poprzez pokazanie, że odbiorca został przywołany w obrazie. Konieczność zmiany pozycji uświadamia widzowi, że jest on cielesnym obiektem stojącym przed malowidłem. Kompozycja przejmuje władzę nad oglądającym, nakłania go do zmiany pozycji, a następnie uświadamia mu jego marność i nicość, czego symbolem jest wanitatywny motyw czaszki. Co więcej, zmiana pozycji odbiorcy pokazuje również, że to, co widzi, oraz sposób widzenia zależą od punktu obserwacji. Na ogół, patrząc, wybieramy tylko jedną wersję oferowaną przez obraz, przyjmujemy tylko jedną perspektywę, początkowo nawet nie jesteśmy świadomi innej możliwości. Umieszczenie anamorficznego przedmiotu w centrum dzieła zdaniem Lacana wskazuje, że celem malarstwa nie jest reali-
październik 2019
SZTUKA
/ metafory malarstwa w malarstwie
styczne odzwierciedlenie przedmiotu, a sposób ukazywania rzeczywistości jest pewną konwencją. Wśród twórców renesansowych panowało przekonanie, że metoda perspektywy linearnej, która powstała w oparciu o zasady geometrii i matematyki, pozwala ująć świat i ogarnąć go umysłem. Zatem obraz Ambasadorowie dowodzi, że perspektywa zbieżna jest jedynie konwencją, a nie właściwym sposobem odzwierciedlenia rzeczywistości. Co więcej, podważa nowożytne przekonanie, że człowiek zapanował nad światem, bo ogarnął go za pomocą reguł matematyki.
Praca nad wizerunkiem
tusie materialnym i społecznym, gdyż tylko one potrafiły ocenić wartość starannie dobranych eksponatów. Autoprezentacja za pomocą zgromadzonych przedmiotów nie kończyła się na chęci zaimponowania majętnością, miała również na celu pokazanie swojego dobrego i wyrafinowanego gustu.
O gustach się nie dyskutuje? Ukazanie pracowni artysty również staje się komentarzem do malarstwa. Przykładem takiego dzieła może być Atelier w łódce Édouarda Maneta. Obraz ukazuje impresjonistycznego artystę Claude’a Moneta przy pracy. Choć sam Édouard Manet nie należał do impresjonistów, to uchwycił sposób malowania przedstawiciela tego nurtu. Na obrazie Monet nie pracuje w atelier, lecz siedzi w łódce, obserwuje otoczenie i je maluje. Stara się uchwycić widok, odzwierciedlić aktual-
Innym przykładem obrazu w obrazie jest dzieło Willema van Haechta pt. Galeria Cornelisa van der Geesta . Malowidło przedstawia kolekcję bogatego kupca z Antwerpii, której kuratorem był sam van Haecht. Malarz uznawany jest za prekursora powstałej w XVII w. mody na obrazy ukazujące prywatne zbiory: płótna, rzeźby, przedmioty pochodzenia naturalnego, pamiątki z podróży. Namalowane dzieła van Haecht odwzorował z tak dużą dokładnością, że można je bez problemu zidentyfikować. Są to na przykład malowidło Jana van Eycka oraz oglądana przez grupę postaci Madonna z Dzieciątkiem Kissing Quentina Massysa. Édouard Manet, Atelier w łódce Wśród przedstawionych osób znajdują się arcyksiążę austriacki ne światło, kolorystykę i nastrój. Służą mu do Albrecht VII Habsburg z małżonką Izabelą, Petego szybkie, szkicowe pociągnięcia pędzla. ter Paul Rubens, Władysław IV Waza. Pozwala Impresjoniści sprzeciwiali się obowiązuto sądzić, że obraz galerii służył do budowania jącemu ówcześnie stylowi akademickiemu prestiżu i podkreślenia statusu społecznego jego opartemu na malunku z modela w pracowwłaściciela. Prezentował on bowiem nie tylko ni. Akademizm traktował jako punkt odnierozmiary swojej kolekcji oraz cenne zbiory, lecz sienia zasady oraz idee sztuki antycznej i retakże zaznaczał, jakie zacne osobistości odwienesansowej. Jego przedstawiciele uważali, że dzały jego galerię. należy malować wzniosłe tematy biblijne, miOczywiście kolekcja nie była dostępna dla tologiczne i historyczne w sposób przystający wszystkich. Mogły ją podziwiać jedynie osoby do ich treści. Stosowali idealizację, a malowao zbliżonym lub wyższym niż właściciel stane przez nich sceny często były patetyczne.
44–45
Według nich sztuka stanowiła wytwór intelektu; opierała się na konkretnych zasadach, które można było poznać i się ich nauczyć, a ich stosowanie pozwalało osiągnąć artystyczną doskonałość. Dlatego by ukazać naturę, artyści reprezentujący akademicki styl nie potrzebowali obserwacji na żywo. Malarstwo impresjonistyczne ze względu na swoją formę budziło sprzeciw odbiorców przyzwyczajonych do stylu akademickiego. Szkicowe pociągnięcia pędzla wywoływały wrażenie niedokończenia, niczym nie przypominały dopracowanych obrazów akademickich. Podejmowana przez impresjonistów tematyka dotyczyła codzienności. Artyści malowali stacje kolejowe, budynki, pejzaże z polami i łąkami, uliczki, a nie wzniosłe sceny historyczne i mitologiczne. Postulowali, by twócy nareszcie wyszli ze swoich pracowni, zaczęli obserwować naturę i odtwarzali ją taką, jaka jawi się w danej chwili. źródło: Wikimedia Commons Spór toczący się wokół impresjonizmu i akademizmu był sporem o sposób reprezentacji, o to, czy idealizować rzeczywistość, czy malować ją taką, jaką się widzi. Zadawano pytanie, jakie wątki należy podejmować w sztuce oraz czy kształtować gust i świadomość odbiorców za pomocą tematów z przeszłości, czy sobie współczesnych. Dzieła podejmujące motyw obrazu w obrazie często wyrażają panujący w danej epoce styl, jednocześnie stając się komentarzem do niego. Mówią coś o odbiorcy nie tylko swoich czasów, ale również współczesnym. Przede wszystkim jednak pokazują, że malarstwo i sposób reprezentowania rzeczywistości są oparte na konwencji powiązanej z kontekstem, w którym powstały. Ponadto, artyści często są świadomi danej maniery i celowo podejmują z nią dialog lub grę, pokazując, że zazwyczaj ją naturalizujemy i przyjmujemy jako jedyny właściwy sposób ukazywania. 0
The Blues w nowej odsłonie /
SPORT kiedyś napiszę tu coś śmiesznego, obiecuję
Młode londyńskie lwy Angielska Premier League powróciła! Po zwariowanym sezonie 18/19, który dostarczył nam niemałych emocji, możemy znów ekscytować się wyspiarską piłką. Po rocznej nieobecności do prestiżowego grona wraca utytułowana Chelsea, którą w tym sezonie ujrzymy w rozgrywkach Champions League w zupełnie nowej odsłonie. T E K S T O R A Z Z DJ Ę C I E :
T Y M O T E U S Z N OWA K
acznijmy jednak od początku, a właściwie od końca kampanii 2018/2019. „The Blues” pod wodzą włoskiego specjalisty Maurizio Sarriego kończą sezon na trzecim miejscu w tabeli przed takimi drużynami jak Tottenham, Arsenal czy Manchester United. Jest to równoznaczne z tym, że w następnym sezonie wystąpią w Lidze Mistrzów. Jednak to nie koniec. Równolegle z uzyskaną wysoką lokatą w rodzimych rozgrywkach, Chelsea wygrywa trofeum Ligi Europy, rozstrzygając finał na swoją korzyść aż 4 : 1 z… Arsenalem! Derbowe zwycięstwo zawsze smakuje podwójnie, a co dopiero w takich okolicznościach! Sezon więc został zakończony w bardzo dobrym stylu.
Z
Zmiana u steru Jednak im bliżej tzw. mercato, czyli okienka transferowego, tym częściej pojawiały się nowe spekulacje dotyczące zmian personalnych w klubach. I tym razem nie było inaczej. W pewnym momencie do internetu trafiła wieść, że Maurizio Sarri miał odejść z Chelsea. Trudno było w to uwierzyć, biorąc pod uwagę fakt, iż został jej trenerem dopiero w poprzednim roku. Z każdym dniem plotki nasilały się. Po pewnym czasie znaliśmy już domniemany kierunek Włocha – miał nim być Półwysep Apeniński, a w nim Turyn i trenowanie samego Cristiana Ronaldo.
Spekulacje nie wzięły się z niczego. Mimo dużego sukcesu londyńskiego zespołu w poprzednim sezonie współpraca na linii piłkarze-trener-kibice nie zawsze wyglądała kolorowo. Kibice zarzucali szkoleniowcowi wiele rzeczy: wybieranie tego samego składu w każdym meczu; łatwe do przewidzenia przez przeciwnika zmiany czy wystawianie na pozycji N’golo Kanté, (najlepszego defensywnego pomocnika na świecie) „synka trenera”, Jorginho. Pseudonim taki a nie inny, ponieważ Brazylijczyk z włoskim obywatelstwem pozyskany za 57 mln euro z Napoli nie dość, że mimo nierównej formy grał w każdym meczu, to w ustawieniu występował na domyślnym miejscu Kanté. Dla Sarriego był nie do ruszenia, a dla fanów Chelsea było to nie do zaakceptowania. Do wszystkich negatywów można było również dołączyć brak mocniejszej identyfikacji trenera z klubem, do czego zostali przyzwyczajeni fani zespołu prowadzonego w przeszłości przez takie temperamentne osobistości jak José Mourinho czy Antonio Conte. Miarka się przebrała i stało się tak, jak można się było spodziewać – kilka tygodni później Sarri wylądował w Turynie i został trenerem Juventusu. Fani odetchnęli z ulgą, ale był to dopiero pierwszy krok w rewolucji, na jaką czekała Chelsea…
Powrót Króla W międzyczasie, na zapleczu angielskiej ekstraklasy Derby County pod wodzą Franka Lamparda zajęło szóste miejsce na koniec rozgrywek i tym samym zakwalifikowało się do jej play-offów, dzięki którym miało szansę powrócić na najwyższy szczebel ligowy w Anglii – do wymarzonej Premier League. Po dramatycznym dwumeczu półfinałowym z Leeds drużyna z Derby zameldowała się w finale, który miał zostać rozegrany na Wembley. Na ostatniej prostej zespół Lamparda przegrał jednak w pojedynku z Aston Villą i musiał porzucić marzenia o wyśnionej pierwszej lidze. Tak zakończyła się pierwsza w życiu przygoda legendy „The Blues” zza linii bocznej. A był to dopiero debiutancki sezon na ławce trenerskiej „Lampsa”. Czemu zakończyła się tak szybko, skoro jak na popularne „Barany” było to całkiem przyzwoite osiągnięcie? Ponieważ do drzwi zapukała stara, a raczej odwieczna miłość, czyli... właśnie Chelsea! Po przenosinach Sarriego do Juventusu doszło do wielkiej debaty – kto powinien zostać trenerem londyńczyków? Było kilka propozycji, a wśród nich m.in. doświadczony Laurent Blanc. Fani jednak znali odpowiedź na to pytanie od samego początku. Na portalach zaczęło się ukazywać coraz więcej informacji, że to właśnie Frank Lampard miałby zostać szkoleniowcem 1
październik 2019
/ The Blues w nowej odsłonie
Chelsea. Mogło się to wydawać o tyle zaskakujące, że giganci ze Stamford Bridge nie mieli w zwyczaju takich posunięć. Zazwyczaj inwestowali w wyrobione już marki na rynku trenerskim. Wyjątkiem był Roberto Di Matteo, ale on jako trener tymczasowy wygrał Ligę Mistrzów! Działacze z pewnością zadali sobie kilka pytań przed podjęciem takiej decyzji. Bo przecież kto inny jak nie klubowa legenda, która wystąpiła w trykocie londyńczyków 648 razy? Kto inny jak nie osoba, której serce tętni niebieskimi barwami? Wcześniejszy szkoleniowiec, Maurizio Sarri, nie miał w sobie tej iskry, ognia w oczach, do którego przyzwyczajono wszystkich sympatyków „The Blues”. Była za to rutyna i monotonia. Może właśnie tego zabrakło? Prawdziwego ducha drużyny? Koniec końców nieuniknione stało się faktem i mimo wcześniejszych zaprzeczeń o możliwości podjęcia takiego wyzwania przez Lamparda i zapewnień chęci kontynuowania pracy w zespole z Derby, podpisał on kontrakt z Chelsea. Czy to oznacza, że w historii klubu zostanie napisany nowy rozdział – niepodobny do wcześniejszych, ale przez to właśnie tak bardzo poruszający? Jedno jest pewne – czcionka nigdy wcześniej nie była tak estetyczna, jak jest w tym momencie.
Powiew świeżości Bardzo szybko doszło do zmian w strukturach klubu. Z zespołem pożegnali się tacy piłkarze jak kolejny ulubieniec Sarriego, Gonzalo Higuain, wiecznie wypożyczany Tiemoué Bakayoko, a także Davide Zappacosta, David Luiz, Gary Cahill czy Danny Drinkwater. Jedni wypożyczeni, inni wytransferowani. Oczywiście na liście nie ma jednego ważnego nazwiska. Tak, to prawda. Z klubem pożegnał się także niezastąpiony Eden Hazard, który wyruszył na podbój Hiszpanii, przywdziewając biały trykot Realu Madryt. Belg osiągnął w barwach Chelsea prawie wszystko. Odejście przypieczętował dubletem w swoim ostatnim spotkaniu z Arsenalem. Prawdziwa legenda – bo jak inaczej nazwać piłkarza takiej marki? Chelsea zarobiła na nim 100 mln euro.
46–47
Klub bez wątpienia dokonał bardzo szybkiej, ale równie ryzykownej zmiany w składzie. Każdy z ekonomistów by rzekł, że pod względem finansowym londyńczycy zdecydowanie odetchnęli. Redukcja pensji oraz wielomilionowe przychody z tytułu transferów na pewno uzdrowiły budżet klubu. A więc jak wyglądały transfery do Chelsea? Jest w tym wszystkim jeden haczyk. Na zespół z Londynu przed letnim okresem został nałożony zakaz transferowy na dwa kolejne okienka – lato 2019 oraz zimę 2020. Skąd to całe szaleństwo? Restrykcje zostały nałożone na Chelsea, ponieważ FIFA stwierdziła, że klub narusza przepisy dotyczące międzynarodowego transferu i rejestracji zawodników poniżej 18 roku życia. Nieoficjalne źródła twierdzą jednak, iż CAS, Sportowy Sąd Arbitrażowy, do którego odwołują się reprezentanci londyńczyków, zniesie nałożoną karę i już tej zimy „The Blues” będą w stanie pozyskać nowych piłkarzy.
Czy w historii klubu zostanie napisany nowy rozdział? Jednak wróćmy do tematu nowych zawodników drużyny, bo ich, mimo zakazu, nie brakuje. Do pierwszego zespołu z młodzieżówki Chelsea dołączył utalentowany Mason Mount (20 lat). Anglik w tegorocznych rozgrywkach wpisywał się na listę strzelców już trzykrotnie (stan na 16 września – przyp. red.). Kolejnym wychowankiem akademii klubu, który na dobrą sprawę powraca do zespołu, jest Tammy Abraham (22). Na wypożyczeniu w Aston Villi w sezonie 18/19 zanotował aż 25 bramek w 37 występach! Zimą 2019 r. kontrakt z klubem podpisał również Christian Pulisic (21) – Amerykanin, który mimo swojego młodego wieku w poprzednich sezonach stanowił o sile ataku Borussi Dortmund. Po podpisaniu umowy Pulisic od razu został wypożyczony z powrotem do klubu, z którego przyszedł – Borussii Dortmund. Jest zatem realnym wzmocnieniem Chelsea dopiero
na obecny sezon. Z klubem na dłużej związał się także Mateo Kovačić (25) – Chorwat, którego początkowo jedynie wypożyczono z Realu Madryt, teraz na zasadzie transferu definitywnego zameldował się na Stamford Bridge. Jak to się stało? Sęk w tym, że rzeczywisty zakaz jest związany z rejestracją zawodników, a nie ich zakupem. Jako że Kovačić był wcześniej zarejestrowany w klubie, mógł przenieść się do Chelsea definitywnie. W klubie zostali również tacy zawodnicy jak Callum Hudson-Odoi (18), który swego czasu był mocno kuszony przez Bayern Monachium, czy Ruben Loftus-Cheek (23), z którym włodarze klubu wiążą wielkie nadzieje. Jak widać potencjał tej drużyny jest ogromny, a wielkie kariery jej zawodników dopiero przed nimi.
Wizja przyszłości W kampanii 19/20 na pewno ujrzymy zdecydowanie inne oblicze jednokrotnych zdobywców Ligi Mistrzów. W końcu klub stawia na młodzież, której potencjał bez wątpienia jest wielki. Nieprzypadkowo Chelsea Academy wygrała dwa razy z rzędu UEFA Youth League, odpowiednik seniorskiej Champions League, w sezonach 14/15 oraz 15/16. W ostatnich latach zgarnęła również tytuł juniorskiej Premier League w sezonie 17/18 oraz FA Youth Cup w tym samym roku. Klub także odszedł od swojej typowej polityki menadżerskiej, gdzie zawsze stawiał na szkoleniowców z uznaną renomą. W tym sezonie na ławce zasiądzie za to ktoś inny, ale jakże wartościowy. Chyba nie da się zastąpić osoby, dla której praca na Stamford Bridge to pasja najwyższej jakości. Kogoś z krwią koloru niebieskiego. Wielu profesjonalistów przychodzi i odchodzi – liczą jedynie pieniądze i statystyki. Ten przypadek jest zdecydowanie inny i tak bardzo w tym wszystkim wyjątkowy. Chelsea, mimo zakazu transferowego, dała kibicom nadzieję na coś zupełnie nowego, ambitnego. Jej młoda, gniewna armia z pewnością będzie kroczyć aż do ostatniego gwizdka na polu walki... 0
fot.: wikipedia commons
SPORT
wspomnienie poprzednich igrzysk w Tokio /
SPORT
źródło: Freepik
Zmagania podczas nieobecności bogów Październik 1964 r. Środek epoki gomułkowskiej. Zaczyna się jesień, a studenci wracają na uczelnie. Powiew świeżości i radości nadchodzi z odbiorników radiowych oraz popołudniowych wydań gazet. To tam można znaleźć wiadomości o sukcesach Polaków na drugim końcu globu. W odległym Tokio. T E K S T:
SEBASTIAN MURASZEWSKI
GRAFIKA:
oczątek lat 60. XX w. był jednym z najgorszych okresów zimnej wojny. W Berlinie został postawiony mur, który dzielił to miasto na pół przez niemal 30 lat. Kryzys kubański udało się załagodzić w ostatniej chwili, chociaż zagłada była tak blisko jak nigdy wcześniej. Mimo traktatów o ograniczaniu broni jądrowej świat cały czas obawiał się wybuchu wojny atomowej. Chwilowe odetchnienie i zapomnienie przyszło z kraju, który jako jedyny doświadczył takiego konfliktu na własnej skórze – Japonii.
P
Nowoczesne przygotowania Tokio uzyskało możliwość organizacji igrzysk w 1940 r., jednak ze względu na toczącą się wojnę japońsko-chińską Japończycy zrezygnowali z tego zaszczytu. Ostatecznie te igrzyska – jak i następne – w ogóle się nie odbyły z powodu trwających działań zbrojnych. Po II wojnie światowej zawodnicy z Kraju Kwitnącej Wiśni nie zostali dopuszczeni do brania udziału w pierwszych powojennych igrzyskach ze względu na współodpowiedzialność za wybuch wojny. Na olimpijskie areny wrócili w 1952 r. w Helsinkach. Siedem lat później stolica Japonii po raz kolejny została wybrana na gospodarza igrzysk. W boju o goszczenie najlepszych sportowców świata Tokio pokonało Detroit, Wiedeń oraz Brukselę. Głosowanie wyłaniające organizatora let-
M AT E U S Z N I TA nich igrzysk olimpijskich w 1964 r. odbyło się w niemieckim Monachium, na pierwszej sesji Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego w tym kraju w czasach powojennych. Nie była to jedyna symboliczna rzecz związana z tokijskimi igrzyskami. Znicz na Stadionie Olimpijskim podczas ceremonii otwarcia zawodów zapalił młody lekkoatleta Yoshinori Sakai, urodzony w Hiroszimie w dniu zrzucenia na to miasto bomby atomowej. Japończycy chcieli poprzez igrzyska pokazać nowy obraz swojego kraju. Nowoczesny i pokojowy, w pełni wolny od wojennej historii oraz ideologii. W tym celu wydano środki na odnowienie infrastruktury, szczególnie tej turystycznej i sportowej. Jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać nowe hotele, lotniska, autostrady. Szczytem transportowych możliwości Japonii była budowa najszybszego pociągu ówczesnych czasów, czyli Tokaido Shinkansen. Dzięki temu podróż na trasie Tokio–Osaka nie stanowiła problemu dla tysięcy kibiców i dziennikarzy z całego świata. Ci pierwsi mogli też śledzić rywalizację przed telewizorami. W celu umożliwienia transmisji z igrzysk na innych kontynentach pociągnięto kabel na dnie Pacyfiku. Przekazy przesyłano też drogą satelitarną. Do Polaków wieści z Tokio przychodziły w formie transmisji radiowych i doniesień prasowych. Telewizja Polska również transmitowała zmagania, ale z opóźnieniem 24 bądź 36 godzin.
W zespole siła Żeby uniknąć wysokich letnich temperatur, którymi cechuje się Japonia, sportowcy rywalizowali w październiku – zwanym w tym kraju „miesiącem nieobecności bogów”. Radosna atmosfera początku igrzysk nie udzielała się siatkarkom, których zmagania stanęły pod znakiem zapytania. Zainteresowanie tym sportem w Japonii sprawiło, że po raz pierwszy siatkówka znalazła się w programie olimpijskim. Wycofanie reprezentacji Korei Północnej z igrzysk początkowo pokrzyżowało te plany. Na szczęście stawkę pięciu drużyn uzupełniły Koreanki, tylko te z Południa, i zawody przeprowadzono bez większych problemów. Wszystkie mecze, oprócz jednego, zakończyły się wynikiem 3 : 0. Jedyne dłuższe spotkanie rozegrały Polki i Japonki. Nasze reprezentantki zdołały wyrwać przyszłym mistrzyniom olimpijskim seta. Nikomu więcej nie udała się ta sztuka. Ostatecznie reprezentacja Polski zdobyła brązowy medal. Był to pierwszy w historii krążek zdobyty przez polskich olimpijczyków w sportach zespołowych. Niezły występ zaliczyli również koszykarze. Reprezentacja Polski, która wówczas należała do jednych z najlepszych w Europie, w gronie szesnastu drużyn uplasowała się na szóstej pozycji. Podium było dokładnie takie samo jak cztery lata wcześniej. Najlepsi okazali się Amerykanie, którzy nie opuszczali pierwszego miejsca od momentu, kiedy koszykówka pojawiła się na 1
październik 2019
/ wspomnienie poprzednich igrzysk w Tokio
olimpiadzie. Druga była reprezentacja ZSRR. Trzecie miejsce przypadło Brazylijczykom.
Medale wyrwane z żużlu i z ringu Po raz ostatni w historii igrzysk zawody lekkoatletyczne rozgrywano na żużlowej bieżni. Okazało się, że szczęśliwej dla Polski. Nasi lekkoatleci zdobyli w Tokio osiem medali. Trzy z nich wywalczyła Irena Kirszenstein. Znana potem pod nazwiskiem Szewińska, najlepsza polska sportsmenka była pierwsza wraz ze swoimi koleżankami z reprezentacji w sztafecie 4x100 m oraz druga w biegu na 200 m i w skoku w dal. Osiągnęła to w wieku zaledwie 18 lat. Złoty medal zdobył również trójskoczek Józef Schmidt, który obronił tytuł mistrza olimpijskiego. Nie przeszkodziły mu w tym problemy zdrowotne: kilka miesięcy przed igrzyskami przeszedł operację kolana. Schmidt pobił w Tokio swój rekord olimpijski. Gwiazdą była także sprinterka Ewa Kłobukowska, która w sztafecie z Kirszenstein zdobyła złoto, a w biegu na 100 m srebro. W dalszej karierze przeszkodziły jej kontrowersje dotyczące jej płci, wynikające ze zbyt wysokiego poziomu hormonów męskich. Została zmuszona do przedwczesnego zakończenia swojej przygody z lekkoatletyką. Krótkie dystanse były mocną stroną Polaków. Męska sztafeta 4x100 m zdobyła srebro, a Wiesław Maniak zajął czwarte miejsce w biegu na 100 m. Najlepszy okazał się Amerykanin Bob Hayes z najlepszym czasem w historii. Porównując do dzisiejszych czasów, to tak jakby Polak rywalizował w finale olimpijskim z samym Usainem Boltem w szczytowej dyspozycji. Rekordzista świata wybrał potem futbol amerykański. Szło mu w tym sporcie całkiem dobrze, w 1971 r. wraz z Dallas Cowboys wygrał Super Bowl. Jego emerytura nie była jednak spokojna, został skazany za nielegalne posiadanie narkotyków.
Prawa ręka niesprawna? To boksuj lewą Były czasy, gdy Polska należała do grona pięściarskich potęg. To zasługa trenera Feliksa Stamma. Przez ponad 30 lat – poczynając już od czasów przedwojennych – wychował wielu mistrzów boksu. O jego klasie najbardziej świadczyły mistrzostwa Europy z 1953 r. rozgrywane w Warszawie, zaledwie dwa miesiące po śmierci Stalina. Pięć złotych medali to triumf, którego nikt się nie spodziewał, szczególnie że w trzech finałach Polacy pokonali pięściarzy radzieckich. 23 października 1964 r. przeszedł do historii polskiego sportu. Tego dnia nasi bokserzy zdobyli trzy złote medale. Na ringu w Tokio najlepsi okazali się Józef Grudzień, Jerzy Kulej i Marian Kasprzyk. Walka tego ostatniego była dramatyczna: Polak złamał kciuk po ude-
48–49
rzeniu prawym sierpowym. Trener Stamm kazał mu nie przejmować się urazem i walczyć drugą ręką. Udało się. Mistrzowie olimpijscy dostali premię w wysokości 30 dol. Grudzień chciał przywieźć swojemu półtorarocznemu synkowi kurtkę, jednak środki zdobyte na ringu nie były wystarczające do jej kupna. Z pomocą reszty ekipy bokserskiej udało się uzyskać zniżkę. Jak się potem okazało, jedyną w historii japońskiego domu towarowego.
Floretem, szablą, szpadą, szpiegostwem Mazurek Dąbrowskiego wybrzmiał również na planszy szermierczej. Pierwszy złoty medal olimpijski dla Polski w historii tej dyscypliny zdobył Egon Franke. Florecista w decydującej potyczce pokonał Francuza Jeana-Claude’a Magnana. Dodatkowo do dorobku medalowego doszło drużynowe srebro, także w florecie, oraz brąz drużyny szablistów.
fot. wikipedia commons
SPORT
Polacy byli mistrzami również szermierki na słowa – kilku naszych reprezentantów studiowało prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Wśród nich też ten największy i najlepszy – człowiek wielu talentów. Niestety czasami wykorzystywał je w niemoralnych celach. Jerzy Pawłowski został wybrany przez światową federację szermierzem wszech czasów. Siedmiokrotny mistrz świata. Pięciokrotny medalista olimpijski. Dwukrotny zwycięzca plebiscytu „Przeglądu Sportowego” na najlepszego sportowca Polski. Bohater narodowy, jeżdżący po Warszawie Mercedesem 300, mieszkający w pięciopokojowym apartamencie w samym centrum stolicy. Szpieg. Od 1950 r. współpracował z SB. Grał na dwie strony, zostając potem agentem CIA. W 1974 r. aresztowany pod zarzutami zdrady tajemnic państwowych. Uniknął kary śmierci dzięki pozycji towarzyskiej i znajomościom z urzędnikami. Został zwolniony z cięż-
kiego więzienia po dziesięciu latach. Odmówił udziału w wymianie agentów między Stanami Zjednoczonymi a Polską Rzeczpospolitą Ludową. Po wyjściu na wolność próbował wrócić do szermierki, ale władza odmawiała mu możliwości brania udziału w zawodach. Zmarł w 2005 r. Cztery medale zapewnili polskiej reprezentacji ciężarowcy. Złoto zdobył Waldemar Baszanowski, który powtórzył ten wyczyn na następnych igrzyskach w Meksyku. Niestety, rok po drugim sukcesie spotkała go życiowa tragedia. Prowadzony przez niego samochód wpadł do rowu. W wyniku wypadku zginęła żona Baszanowskiego, a on i jego syn zostali ranni.
Świat w rytmie sportu Letnie Igrzyska Olimpijskie w Tokio w 1964 r. przyniosły sławę wielu sportowcom. Larysa Łatynina po raz ostatni brała udział w imprezie takiej rangi. Radziecka gimnastyczka zdobyła sześć medali, łączny jej dorobek przez całą karierę dobił do osiemnastu krążków. Dopiero Michaelowi Phelpsowi ponad pół wieku później udało się poprawić ten wynik. Gimnastyka pełna była multimedalistek. Trzy złota na japońskich igrzyskach przypadły Věrze Čáslavskiej, która światową sławę zdobyła cztery lata później, biorąc ślub w czasie igrzysk w Meksyku oraz protestując przeciwko radzieckiej interwencji w jej kraju. Klasyfikację medalową wygrała reprezentacja Stanów Zjednoczonych z 90 krążkami na koncie. Drugie miejsce przypadło ZSRR, a trzecie gospodarzom. Polacy zdobyli siedem złotych, sześć srebrnych i dziesięć brązowych medali. Dało to siódmą pozycję wśród wszystkich ekip. W igrzyskach występowała Wspólna Reprezentacja Niemiec, złożona ze sportowców RFN i NRD. Późniejsze starty już były oddzielne, aż do 1992 r., gdy po raz pierwszy wystartowała reprezentacja nowych Niemiec. Zjednoczonych. Czy Polacy zdołają nawiązać na przyszłorocznych igrzyskach do sukcesów sprzed lat? Tak jak 55 lat temu, tak i teraz nadziei upatrujemy w występach lekkoatletów. Pewni występu w Tokio mogą być siatkarze. Za to siatkarki i koszykarze (w tym w debiutującej konkurencji 3x3) będą musieli powalczyć w kwalifikacjach do igrzysk. Oby japońskie areny znowu okazały się szczęśliwe dla naszych reprezentantów. 0
Informacja Wspomnieniem igrzysk z 1964 r. rozpoczynamy cykl artykułów, przygotowujący do przyszłorocznej „imprezy czterolecia” w Tokio. Co miesiąc będziemy publikować w MAGLU jeden tekst poświęcony letnim igrzyskom olimpijskim.
varia /
Varia
Polecamy: 50 W SUBIEKTYWIE Kiedy obcy puka do drzwi Czego potrzeba żeby zmienić świat
54 TECHNOLOGIE Kosmiczny sen
Historia podboju wszechświata
fot. Aleksander Jura
57 KTO JEST KIM Rozmowa z rozpoznawalnymi studentami
Przerwany wyścig życia SEBASTIAN MURASZEWSKI ocham sporty motorowe i nie jestem osamotniony w tej miłości. Miliony ludzi zbierają się na torach wyścigowych, trasach rajdowych czy przed telewizorami, aby śledzić swoich ulubieńców. Herosi, którzy potrafili ujarzmić kilkusetkonne maszyny, zawsze byli traktowani jak bohaterowie. Sobotnie popołudnie niczym się nie wyróżniało. Na trybunach toru Spa Francorchamps zebrały się setki tysięcy fanów, którzy po emocjonujących kwalifikacjach do wyścigu Formuły 1 postanowili obejrzeć zmagania młodszych kierowców w ramach wyścigu Formuły 2. Po zawodnikach starających się o angaż w najlepszej serii można było spodziewać się zaciętej walki. Nagle na ekranach pojawił się jednak dramatyczny widok. Bolidy, z których niewiele zostało, porozbijane na wiele części. Chaos. Wyścig został niemal natychmiastowo odwołany, postanowiono również nie pokazywać powtórek wypadku. Nie wróżyło to najlepiej. Mimo wszystko pojawiła się wiara. Wiara w to, że przy dzisiejszych standardach nic złego nie może się stać. Wiara w to, że plotki i informacje mówiące o dobrym stanie kierowców są prawdziwe. Niestety przedłużająca się cisza ze strony organizatorów została nagle przerwana. Tak jak życie jednego z kierowców.
K
Wiara w to, że przy dzisiejszych standardach nic złego nie może się stać.
Anthoine Hubert miał zaledwie 22 lata. Francuz wygrał dwa wyścigi F2 w tym sezonie i zapowiadał się na faworyta w przyszłym roku. Co można powiedzieć w takiej sytuacji? Zdania w stylu: Robił to, co kochał czy Sporty motorowe wiążą się z ryzykiem brzmią pięknie, ale są nie na miejscu. Czy wytłumaczymy tak rodzicom śmierć syna? Życie rodziny i bliskich już nigdy nie będzie takie samo. Podobnie jak kierowców, którzy uczestniczyli w zdarzeniu. Śmiertelne wypadki nie wydarzają się jednak wyłącznie w sportach motorowych. Na trasie kolarskiego Tour de Pologne życie stracił rówieśnik Huberta – Bjorg Lambrecht. Wypadek Duńczyka miał miejsce tam, gdzie nikt by się tego nie spodziewał – na prostej drodze. Kolejna rodzina w żałobie i środowisko z traumą. Tragedia w Spa na pewno wywołała dyskusje w sprawie bezpieczeństwa na torach. Zwróćmy uwagę, że nie pomogło nawet Halo – specjalna osłona głowy, wprowadzona po śmierci Jules’a Bianchiego, który zderzył się z dźwigiem. W porównaniu z poprzednimi latami zgonów na arenach sportowych jest coraz mniej. Niestety cały czas nie jesteśmy w stanie ich całkowicie wyeliminować. Dlatego sportowcom należy się najwyższy szacunek. Bez względu na to, czy im kibicujemy, czy nie. 0
październik 2019
W SUBIEKTYWIE
/ pomoc dla uchodźców
walentynki zabijają delfiny
Kiedy obcy puka do drzwi Temat uchodźców stopniowo znika z debaty publicznej, nie znaczy to jednak, że ich sytuacja się poprawiła. Chociaż nie są witani w Polsce z otwartymi ramionami, mogą liczyć na wsparcie fundacji oraz wolontariuszy. T E K S T:
JA N K R O S Z K A
amera pokazuje wnętrze warszawskiego autobusu. Naprzeciwko drzwi siedzi śniady chłopak z ciemnym zarostem i opaską na włosach. W pewnym momencie lekko nietrzeźwy mężczyzna zaczyna go zaczepiać. Padają proste żarty i obraźliwe stereotypy związane z kolorem skóry. Chłopak stara się to ignorować, ale w końcu spokojnie odpowiada. To jedynie dodaje mężczyźnie animuszu. Podchodzi bliżej, atmosfera staje się coraz bardziej napięta. Wokół cisza, ktoś patrzy w okno, ktoś w gazetę. Niektórzy spoglądają po sobie niepewnie, w ich myślach pojawia się troska. Nikt jednak nie reaguje. Wreszcie do ofiary podchodzi nastoletni chłopak i zaprasza go do oglądania meczu na swoim telefonie. Ten prosty gest, symboliczne podanie ręki, odstrasza agresora. Krótki spot o wymownym tytule (Zawsze możesz COŚ zrobić) miał promować zeszłoroczne Warszawskie Dni Różnorodności. Ich współorganizatorem była zajmująca się pomocą uchodźcom inicjatywa Chlebem i Solą. Wydaje się, że tytuł spotu mógłby być mottem jej założycieli.
K
Po pierwsze: pomoc Zaczęliśmy działać mniej więcej w 2013 r., kiedy w Syrii trwały walki, wkrótce wojna wybuchła także na wschodzie Ukrainy i dochodziło do nas coraz więcej informacji o tym, że uchodźcy potrzebują pomocy. Wraz z grupą znajomych – osób związanych z kulturą, mediami, uczelniami wyższymi – zaczęliśmy się tym interesować i zastanawiać, jak my, ludzie z naszymi umiejętnościami, możemy im pomóc. Pierwszym krokiem było zorganizowanie zbiórki sprzętów domowych, które zawieźliśmy na wschód Ukrainy oraz do Bułgarii, gdzie przechodził wówczas jeden ze szlaków uchodźczych. Tamtejsze władze na ośrodek dla uchodźców oddały niemal pusty budynek, który trzeba było od zera wyposażyć – o początkach działań fundacji opowiada koordynatorka Chlebem i Solą, Marysia Złonkiewicz. W 2015 r., kiedy kryzys migracyjny w Europie wybuchł z podwójną siłą, a w Polsce zbliżały się wybory, temat uchodźców został bardzo upolityczniony. Wtedy zobaczyliśmy, że jest nie tylko potrzeba pomocy konkretnym osobom, lecz tak-
50–51
że przeciwdziałania manipulacji tym tematem. Zorganizowaliśmy dwie manifestacje solidarności z uchodźcami, a po roku kolejną przeciwko przemocy, która wkrótce po medialnej nagonce zaczęła się pojawiać. Równocześnie działaliśmy pomocowo dla uchodźców przebywających w Polsce, stawaliśmy się coraz bardziej rozpoznawalni.
Przeciw dezinformacji Z Marysią Złonkiewicz spotykamy się w wypełnionym książkami mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. To tutaj swoją siedzibę ma Fundacja Polska Gościnność. Jak można przeczytać na stronie internetowej fundacji, jej misją jest tworzenie Polski otwartej i tolerancyjnej. Do osiągnięcia tego celu służą dwie ścieżki działań. Pierwsza z nich – realizowana pod nazwą Chlebem i Solą – dotyczy bezpośredniej pomocy uchodźcom znajdującym się w Polsce. Druga to kampania informacyjna prowadzona przez fakt-checkingowy portal uchodzcy.info. Można na nim znaleźć infografiki i raporty na temat kryzysu migracyjnego, a także praktyczne porady dotyczące możliwych form zaangażowania i pomocy. Celem portalu jest dostarczanie rzetelnych informacji i faktów oraz rozmontowywanie fake newsów. Chcemy obnażyć mechanizm zarządzania strachem w postaci stworzenia wroga z uchodźców – wyjaśnia Marysia.
Polacy dla uchodźców Chleb oraz sól jako symbole gościnności występują także w wielu innych kulturach. Dlatego uchodźcom, z którymi pracujemy, bardzo łatwo zapamiętać tę nazwę – mówi Marysia. Działania, które fundacja dla nich organizuje, przybierają różne formy: m.in. pomoc w wynajęciu i umeblowaniu mieszkania czy znalezieniu pracy. Fundacja reaguje także na bieżące potrzeby, które zgłaszają jej podopieczni. W zeszłym roku otrzymaliśmy prośbę o zorganizowanie kursu języka polskiego dla matek z małymi dziećmi. Ze względu na dzieci, które wymagały ciągłej opieki, kobiety nie mogły uczestniczyć w kursach organizowanych przez państwo. Dlatego znaleźliśmy lektorkę oraz wolontariuszy, którzy chcieli poświęcić swój czas i taki kurs się odbył – wspomina Marysia. Pomagamy także osobom, które nie dostały
ochrony międzynarodowej, mimo że są zagrożone w swoich krajach. Staramy się nagłośnić ich sytuację, tak aby dotrzeć do ludzi mogących podjąć decyzję o przyznaniu zgody na pobyt humanitarny. Poza wymienionymi formami pomocy Chlebem i Solą prowadzi także program korepetycji dla dzieci z rodzin uchodźczych. Obejmuje on obecnie prawie 70 dzieci, a ich liczba stale rośnie. Każdy podopieczny otrzymuje od fundacji specjalnie przeszkolonego wolontariusza, który dwa razy w tygodniu pomaga mu w lekcjach, prostszym językiem tłumaczy szkolne zagadnienia. Początki nie są proste, dziecko często zmienia szkołę, musi przyzwyczaić się do nowego środowiska, nowych kolegów i nauczycieli. Do tego wszystkiego dochodzi bariera językowa. To z pewnością nie pomaga w nauce – mówi Bogdan, wolontariusz, który od pół roku pracuje z 10-letnią Lindą z Czeczenii. Przed rozpoczęciem pracy z dziećmi wolontariusze biorą udział w obowiązkowych szkoleniach. Otrzymują na nich sporą dawkę informacji na temat procedury uchodźczej, pracy z dziećmi, a także tego, jak radzić sobie z różnicami kulturowymi. Ponadto mają możliwość stałego kontaktu z superwizorem oraz dziecięcym psychologiem. Przydaje się to szczególnie, kiedy wolontariusz staje się kimś więcej dla rodziny, której pomaga. Nieznajomość języka polskiego wśród rodziców sprawia, że osoba z fundacji wciela się często w rolę pośrednika między rodziną a szkołą. Chodzi na wywiadówki, a czasem także pomaga w radzeniu sobie z urzędowymi zawiłościami. Takie zbliżenie może jednak prowadzić do niezręcznych sytuacji. Marysia wspomina historię dziewczynki, która – chcąc ukryć swoje pochodzenie – przedstawiała wolontariuszkę jako swoją mamę. Pytana o miejsce urodzenia, uparcie odpowiadała, że jest... z Bydgoszczy. W tym roku fundacji udało się także zorganizować letnie wyjazdy dla dzieci objętych programem pomocy w lekcjach. W ramach projektu chcemy im zapewnić też trochę rozrywki, normalnego życia. Tak aby choć raz w roku miały możliwość wyjazdu na wakacje. Udało nam się wysłać pięcioro dzieci na obóz żeglarski, a dzięki wsparciu miasta Sopot mogliśmy zorganizować tak-
pomoc dla uchodźców /
że wyjazd nad morze dla piętnaściorga dzieci. Staraliśmy się też, żeby nie były to wakacje w zamkniętym gronie uchodźców, żeby dzieci nie izolować, dlatego codziennie miały warsztaty teatralne z polskimi dziećmi. Dla Marysi jedną z najważniejszych zasad w pracy z uchodźcami jest to, żeby ich nie wyręczać. Pomagać tylko w tych sytuacjach, których sami nie potrafią rozwiązać. Tak aby w przyszłości nie potrzebowali już żadnej pomocy. Wielką radość sprawia nam, kiedy uchodźcy, z którymi pracujemy, stają się na tyle samodzielni, że mogą sobie sami radzić i kiedy pojawiają się na kursach lub innych wydarzeniach już nie jako ich uczestnicy, ale jako prowadzący. Tak było np. w przypadku Sułtana z Afganistanu, który wraz z rodziną mieszkał w ośrodku dla uchodźców na Lubelszczyźnie. Dzięki pomocy Chlebem i Solą znalazł mieszkanie w Warszawie, a teraz można go spotkać przyrządzającego tradycyjne afgańskie potrawy w Kuchni Konfliktu w Śródmieściu. Niebawem będzie także prowadził warsztaty samodzielnego robienia latawców, rozrywki popularnej wśród afgańskich dzieci. Nie zawsze jednak taka samodzielność jest możliwa. Marysia podaje przykład starszej pani z Kurdystanu, która początkowo potrafiła mówić jedynie w południowokurdyjskim dialekcie sorani. Sukcesem na jej miarę jest to, że dwa razy w tygodniu pracuje, sprzątając w świetlicy Caritasu, coraz lepiej mówi po polsku, ma dach nad głową, poznaje nowych ludzi i z pomocą Chlebem i Solą jest w stanie się utrzymać.
Granica wstydu Działania fundacji są szczególnie ważne w obliczu tego, co dla uchodźców robi polskie państwo. A właściwie czego nie robi, ponieważ lista zaniedbań jest długa. Aby pokazać skalę ich dramatu – dramatu „zwykłego”, codziennego – prześledźmy kolejne etapy ich tułaczki. Ogromną trudność stanowi dla nich już sam wjazd do Polski. Większość uchodźców zmierzających do naszego kraju pochodzi z byłych republik radzieckich. Wśród nich najliczniejszą grupą są Czeczeni uciekający przed reżimem Ramzana Kadyrowa, ale dużo jest także Ukraińców czy Tadżyków. Dla mieszkańców tych państw Polska – jako wschodnia granica Unii − to pierwszy bezpieczny kraj. Dodatkowo mogą oni przebywać 90 dni bez wizy na Białorusi. Dlatego główny szlak migracyjny do Polski prowadzi przez przejście graniczne Brześć-Terespol. Drugim popularnym przejściem jest Medyka na polsko-ukraińskiej granicy. Zgodnie z Konwencją Genewską, ratyfikowaną przez nasz kraj w 1991 r., każdy, kto
W SUBIEKTYWIE
Wolontariuszka fundacji pomaga w nauce polskiego dziewczynom, które ze swoją rodziną uciekły do Polski, żródło: FB Chlebem i Solą
ze względów bezpieczeństwa obawia się powrotu do swojego kraju, ma prawo wjechania do Polski oraz ubiegania się o ochronę międzynarodową. Jego wniosek powinien zostać przekazany przez Straż Graniczną Urzędowi ds. Cudzoziemców, a taka osoba umieszczona w specjalnym ośrodku. Niestety praktyka wygląda zupełnie inaczej. Sytuacja wyraźnie pogorszyła się w 2016 r., od kiedy strażnicy na granicy w Terespolu sami podejmują decyzje i wpuszczają maksymalnie dwie rodziny dziennie. Pozostali wnioskujący odbijają się od symbolicznego muru i muszą wracać do Brześcia. Reportaże napisane na przełomie 2016 i 2017 r. przez Ludmiłę Annanikovą z „Gazety Wyborczej” ujawniły stosowane przez strażników praktyki. Niektóre historie są straszne, inne brzmią wręcz groteskowo. Nikomu jednak nie jest do śmiechu. Marysia wspomina historię biegacza, który był prześladowany w swoim kraju, na polską granicę przyjechał z kulą w nodze. Zapytany przez strażnika o powód wjazdu, powiedział o operacji, a w dalszej perspektywie znalezieniu pracy oraz powrocie do sportu. Strażnik wpisał do wniosku: uprawianie sportu i odesłał go z powrotem. Rekordziści próbują przejechać granicę po kilkadziesiąt razy. Marysia: To jest trudne zarówno psychologicznie, jak i fizycznie czy finansowo. Codziennie muszą jechać w tę i z powrotem pociągiem, rano pakują się, nie wiedząc, czy jeszcze tu wrócą. Jednocześnie mają świadomość, że im dłużej są na Białorusi, tym większe niebezpieczeństwo im grozi. Znamy przypadki ludzi, którzy byli torturowani w areszcie białoruskim, przez to, że władze polskie ich nie wpuściły. Są też historie osób, które były deportowane do swoich krajów i słuch o nich zaginął. Oczywiście, nie twierdzimy, że wszyscy powinni być wpuszczani, ale obecny system zależy w dużym stopniu od politycznych interesów.
W oczekiwaniu Kiedy uciekającemu uda się przekroczyć granicę, zostaje skierowany do jednego z dwóch ośrodków recepcyjnych: w Białej Podlaskiej lub w Dębaku pod Warszawą. Tam poddaje się go badaniom lekarskim, a następnie rozpoczyna się oczekiwanie na decyzję urzędu. Według przepisów postępowanie o przyznaniu ochrony międzynarodowej powinno trwać maksymalnie sześć miesięcy. W rzeczywistości jednak średni czas oczekiwania wynosi ponad dwukrotnie więcej. W tym czasie uchodźcy mają do wyboru dwie możliwości. Pierwsza z nich to zamieszkanie w jednym z dwunastu otwartych ośrodków. Większość z nich zlokalizowana jest przy wschodniej granicy lub w okolicach Warszawy. Zazwyczaj są one przepełnione i nie dają mieszkańcom żadnej prywatności. W związku z tym wiele osób decyduje się na szukanie mieszkania na własną rękę. Otrzymują wtedy skromny zasiłek od państwa – 750 zł dla jednej osoby, 1200 dla dwu- oraz 1350 dla trzyosobowej rodziny. Dodatkowo, przez pierwsze pół roku procedury uchodźczej nie mają prawa podejmować pracy, a ze względów logistycznych nauka języka jest dla nich również często utrudniona. Powoduje to, że – bez pomocy fundacji – nowoprzybyli są skazani na życie w ciężkich warunkach. Iza Klementowska w swojej książce Skóra. Witamy uchodźców pisze: [Uchodźcy] często nie są w stanie wynająć mieszkania, decydują się zamieszkać w opuszczonych domach, pustostanach bez wody i ogrzewania. Fundacja Ocalenie szacuje, że około dwudziestu proc. z nich otarło się o bezdomność. Marysia dodaje: Czekając na decyzję urzędu, ludzie żyją w ciągłej niepewności, strachu, czy będą mogli zostać. Nie wiedzą, co robić, czy uczyć się języka, w co inwestować swój czas. Czasami kilka lat żyją w zawieszeniu z jednym celem: żeby dostać ochronę. 1
październik 2019
W SUBIEKTYWIE
/ pomoc dla uchodźców
Razem można więcej To dobry moment, żeby spojrzeć na liczby, aby uzmysłowić sobie, o jakiej grupie ludzi mówimy. Według raportu przygotowanego przez Urząd ds. Cudzoziemców w zeszłym roku 4135 przyjezdnych złożyło w Polsce wniosek o udzielenie ochrony międzynarodowej. To blisko tysiąc mniej niż rok wcześniej oraz około trzy razy mniej niż w trakcie kulminacji kryzysu migracyjnego. Wśród nich 168 osób otrzymało status uchodźcy, a kolejne 207 inną formę ochrony (ochronę uzupełniającą lub zgodę na pobyt tolerowany). Łącznie zaledwie 9 proc. wnioskujących otrzymało decyzję pozytywną. Ponad połowa aplikacji została odrzucona. W takiej sytuacji wnioskujący ma dwa tygodnie na odwołanie, później grozi mu deportacja do kraju pochodzenia. W wielu przypadkach do kraju, w którym grożą mu tortury i prześladowania. Ostatnia nadzieja leży w dziennikarzach, aktywistach i zwykłych ludziach, którzy podpisując petycje, skłonią Urząd do zmiany decyzji. W zeszłym roku udało się nam wywalczyć, żeby pani z Czeczenii oraz jej niedowidzący syn dostali pobyt humanitarny, teraz w sierpniu otrzymał go chłopak z Afganistanu. Byli już przygotowani do deportacji, a w swoim kraju nie byliby bezpieczni – wspomina Marysia. Obecnie trwa akcja zbierania podpisów pod petycją przeciwko deportacji Azy i Adama z Czeczenii. Kobieta była torturowana, a jej syn porwany, oboje uciekają przed jej rodziną oraz ludźmi Kadyrowa. W Polsce Aza dostała wsparcie fundacji oraz wolontariuszy, jednak urząd uznał jej opowieść za niewiarygodną. Cała historia została szczegółowo opisana w tekście Dominiki Wielowieyskiej w „Gazecie Wyborczej”.
źródło: uchodzcy.info
Nie warto uciekać
52–53
W statystykach warto zwrócić uwagę także na dużą liczbę umorzonych wniosków. W większości dotyczą one ludzi, którzy bezprawnie opuścili Polskę i pojechali szukać szczęścia dalej na Zachód – licząc na lepsze warunki socjalne lub chcąc dołączyć tam do swojej rodziny. Taka decyzja jednak niesie za sobą spore ryzyko. W myśl podpisanych w Dublinie porozumień, państwo, przez które uchodźca wjechał do Unii, jest odpowiedzialne za rozpatrywanie jego wniosku. Dlatego inne państwa unijne mają prawo deportować takich uchodźców z powrotem do Polski. Do 2015 r. kraje Europy Zachodniej z tego prawa często nie korzystały, ale po kryzysie migracyjnym to się zmieniło. Kiedy uchodźca, który nielegalnie przekroczył granicę, zostanie odesłany do Polski, trafia zazwyczaj do strzeżonego ośrodka. Jak mówi Marysia Złonkiewicz, takie ośrodki przypominają więzienia o lekkim rygorze. Razem z dorosłymi przebywają tam także dzieci, do których
pomoc dla uchodźców /
W SUBIEKTYWIE
dwa razy w tygodniu przyjeżdża nauczyciel. Dzieci są dzielone na dwie kategorie wiekowe, siedmiolatki uczą się razem z dwunastolatkami. Takie lekcje to fikcja, właściwie można to nazwać pozbawieniem prawa do edukacji – z żalem w głosie mówi Marysia. Według prawa cudzoziemiec może być zamknięty w takim ośrodku przez 90 dni, ale później ten okres można w nieskończoność przedłużać. Staramy się, żeby ludzi stamtąd zwalniać, zapewnić im pomoc psychologiczną, ponieważ psycholog ośrodkowy wydaje opinie zgodne z tym, co chce usłyszeć straż graniczna – kontynuuje Marysia i podaje przykład mężczyzny po próbie samobójczej, który od psychologa otrzymał opinię, jakoby miał… pozytywne nastawienie do życia.
Strach się bać Kierunek działań Urzędu oraz Straży Granicznej niestety odzwierciedla nastroje dużej części polskiego społeczeństwa. Między innymi dlatego Iza Klementowska zdecydowała się napisać zbiór reportaży o uchodźcach w Polsce. Zajęłam się tą książką, żeby zbadać kondycję naszego społeczeństwa w momencie styku z inną kulturą, z ludźmi, którzy chcą do nas przyjechać, szukają bezpiecznego miejsca na ziemi i wydawało im się, że Polska jest takim krajem. Miałam też nadzieję, że pisząc o nich, przedstawiając ich historie, przekonam nieprzekonanych. Dane, które przytacza w książce, nie napawają optymizmem. W przeprowadzonym w 2006 r. przez TNS OBOP badaniu 72 proc. ankietowanych zgodziło się ze stwierdzeniem: „Polska powinna przyjmować uchodźców, ponieważ kiedyś Polacy sami musieli opuszczać swój kraj z obawy przed prześladowaniami i byli wówczas przyjmowani przez inne państwa”. Dziewięć lat później na to pytanie twierdząco odpowiedziało już tylko 45 proc. osób. Jednocześnie niepokojąco rośnie częstość występowania incydentów przemocy na tle rasowym. Według sprawozdań Prokuratury Krajowej liczba postępowań o przestępstwa popełnione z pobudek rasistowskich, antysemickich lub ksenofobicznych wzrosła w okresie od 2013 do 2017 r. prawie dwukrotnie. Co więcej, jak pokazują badania przeprowadzone przez Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich, 95 proc. takich przestępstw w ogóle nie jest zgłaszanych − głównie z powodu braku wiary w skuteczność działań policji. Marysia: Czasem szukam dla naszych podopiecznych mieszkań z ogłoszenia, ale kiedy mówię, że to dla uchodźców, ludzie odkładają słuchawkę. Podobnie jest z szukaniem pracy: mimo że brakuje pracowników, ludzie często boją się zatrudnić cudzoziemca. Iza: Bohaterowie mojej książki odczuwają to na własnej skórze. Pani Amina z Sudanu, która jest w Polsce od 20 lat, zauważyła, że w ostatnim cza-
Piknik na zakończenie roku szkolnego zorganizowany przez inicjatywę Chlebem i Solą / fot. Jan Kroszka
sie się pogorszyło, słyszy coraz więcej negatywnych komentarzy, ktoś groził, że ją pobije. Marysia: Najgorzej jest, kiedy wygląda się inaczej z powodu koloru skóry albo chusty. Ludzie się cały czas gapią, to nie jest fajne. Wielu uchodźców boi się po prostu iść po ulicy, żyje w ciągłym poczuciu zagrożenia.
Stoimy w ciemności… Zapytana o przyczyny takiego stanu rzeczy, Iza kręci głową. Można by długo wymieniać... Bardzo ciężko jest nam przyjąć kogoś, kto jest od nas trochę inny, czy to w kwestii koloru skóry, wyznania, czy orientacji seksualnej. Wszystko, co odbiega od tak zwanej normy, wzbudza w nas lęk, wszystko, co nowe, czego nie znamy, wzbudza w nas lęk. Stąd głównie bierze się ta niechęć do przyjmowania uchodźców. Jeden z bohaterów jej książki, mieszkający od 30 lat w Polsce syryjski socjolog Ziad Abou Saleh, nazywa to dosadniej: Sami [Polacy] zaczęliśmy myśleć o sobie dużo gorzej. Nie mamy zaufania do swojej wiary ani do swoich wartości, ani do swojego państwa. Nawet do samych siebie nie mamy zaufania. […] Ludzie wpadli w pułapkę wydumanych lęków.
…otoczeni światłem Ciepła czerwcowa niedziela. Na warszawskim Jazdowie przed jednym z domków grupa ludzi zaczyna rozstawiać stoły i krzesła. Wkrótce na polanę przychodzą kolejni goście: niektórzy z całymi rodzinami, inni z opiekunem. Mężczyźni rozpalają grilla, w tym czasie kobiety zapełniają stoły regionalnymi potrawami. Grupa chłopaków kopie piłkę między drzewami, ktoś puszcza bańki, ktoś organizuje grę w kapsle. Wolontariusze malują chętnym dzieciom twarze i pomagają w pompo-
waniu balonów. Wokół słychać niezrozumiały dla przeciętnego ucha szum – całą gamę języków, niczym na biblijnej wieży Babel. Tu jednak wszyscy doskonale się ze sobą dogadują. Trwa właśnie coroczny piknik na zakończenie roku szkolnego organizowany przez inicjatywę Chlebem i Solą. Dzieci, rodzice, wolontariusze oraz członkowie fundacji wspólnie spędzają to niedzielne popołudnie. I choć dzieli ich wiele, można znaleźć jedną cechę wspólną dla wszystkich uczestników pikniku. Uśmiech.
*** Symbolizowana przez chleb z solą gościnność to jedna z cech najczęściej przypisywanych polskiej kulturze. Kontakt z uchodźcami pozwala sprawdzić jej rzeczywistą wartość. Przybywają do nas ludzie, których wczoraj było straszne, dzisiaj jest trudne, a jutro – niepewne. Czy wyciągniemy do nich rękę? 0
Informacja Aza Abdulkhadzhieva z Czeczenii potrzebuje pomocy. Żeby zapoznać się z jej historią oraz podpisać petycję przeciwko jej deportacji, zeskanuj kod poniżej lub wejdź na: https://www.petycjeonline.com/nie_dla_deportacji_ azy_abdulkhadzhievej_i_jej_syna
październik 2019
TECHNOLOGIE
/ historia podboju kosmosu
Spaliłam ziemniaki bo śpiewałam Disneya
Kosmiczny sen Ludzie od zarania dziejów przekraczali kolejne granice i ruszali, żeby odkryć nieznane. Żeglarze, podróżnicy, polarnicy, alpiniści – powody ich wypraw były przeróżne, tak samo jak zakończenia – niejednokrotnie tragiczne. T E K S T: S E B A S T I A N M U R A S Z E W S K I
iedy wszystkie kontynenty, lądy, najwyższe szczyty uświadczyły obecności człowieka, nie oznaczało to końca eksploracyjnych dążeń. Przeniosły się one poza naszą planetę. Tam miał na nas czekać dobrobyt, rewolucje i – co najważniejsze – przygoda.
K
fot. NASA
Gründlich durchgecheckt Steht sie da Und wartet auf den Start. Alles klar !1 Wszystko zaczęło się od marzeń. Trzynastoletni Wernher von Braun zaczytywał się w popularnej w Republice Weimarskiej książce Hermanna Obertha Rakieta w przestrzeni międzyplanetarnej. Wtedy narodziła się jego pasja do rakiet. Pierwsza próba ich konstrukcji nie zakończyła się zbyt dobrze. Połączenie fajerwerków z wózkiem nie tylko nie zadziałało, lecz także wywołało hałas na zatłoczonej ulicy i interwencję policji. Skomplikowane wzory matematyczne w dziele Obertha były dla młodego Niemca niejasne, jednak nie zraziło go to. Chęć zrozumienia ich sprawiła, że matematyka i fizyka stały się jego pasją do tego stopnia, że w wieku 22 lat obronił doktorat. Wyczyny naukowe Wernhera stały się obiektem zainteresowania armii, gdy w samych Niemczech trwał okres gwałtownych zmian politycznych. Po dojściu do władzy NSDAP interesowała się nowymi rodzajami broni. Państwa ententy po zakończeniu I wojny światowej nałożyły obostrzenia na Niemcy w kwestii uzbrojenia, ale nie objęły nimi rakiet. Rozpoczęto prace nad pociskami rakietowymi Aggregat. Najbardziej udany produkt stanowiła A4, znana pod nazwą V-2. To pierwszy obiekt wysłany przez człowieka, który znalazł się w przestrzeni kosmicznej. Niestety zamiast radości i nowych odkryć, przynosił ludziom zniszczenie i śmierć. Rakiety budowali w nieludzkich warunkach więźniowie obozów koncentracyjnych. Dokładnej liczby ludzi, którzy ponieśli śmierć w wyniku prac, nie można ustalić do dziś. Potem tysiące rakiet V-2 zostało wystrzelonych w kierunku Londynu, Antwerpii, Lille, Paryża. W samej stolicy Wielkiej Brytanii liczba poszkodowanych w wyniku ataków wyniosła 10 tys. cywili. Von Braun, który należał do SS, będzie się tłumaczył po wojnie, że nie był w stanie nic
54-55
zrobić w sprawie traktowania przymusowych robotników. Prawdy na temat jego udziału w tym zbrodniczym procederze nie dowiemy się nigdy, sam naukowiec po wojnie zostanie zaś przejęty przez wojska amerykańskie. I tam wykorzysta swoje zdolności w pokojowy sposób. Ale o tym później.
Kosmiczny front zimnej wojny został otwarty przez ZSRR w 1957 r. Wystrzelenie satelity Sputnik 1, co może być zaskakujące, wywołało większą reakcję za granicami tego kraju niż w nim samym.
Miesiąc później na pokładzie Sputnika 2 znalazło się zwierzę – pies Łajka. Czworonóg przeżył sam start, ale po kilku godzinach lotu zmarło wskutek stresu. Jednak nawet bez tego Łajka nie miała szans na przeżycie – ówczesne możliwości techniczne nie pozwalały na ściągnięcie jej żywej na Ziemię. Więcej szczęścia mieli jej pobratymcy, czyli Biełka i Striełka, którzy spędzili dzień na orbicie i szczęśliwie wrócili na Ziemię. Oznaczało to, że podróż w kosmos nie stanowi żadnego zagrożenia dla istot żywych i bezpiecznie można wykonać kolejny krok w wyścigu kosmicznym. Rankiem 12 kwietnia 1961 r. świat obiegła informacja o locie pierwszego człowieka w przestrzeń kosmiczną. Jurij Gagarin w statku kosmicznym Wostok 1 okrążył Ziemię w ciągu niecałych dwóch godzin, przechodząc do historii i rozbudzając wyobraźnię ludzi po obu stronach żelaznej kurtyny. Trzy miesiące po swoim wyczynie pierwszy kosmonauta odwiedził Polskę, witany przez setki tysięcy ludzi na ulicach wielu miast.
Ground control to major Tom Commencing countdown, engines on 3 Do nieziemskiej rywalizacji dołączyło również drugie supermocarstwo. W Stanach Zjednoczonych kwestiami kosmosu z początku zaj-
mowała się wojskowa ABMA. Jednak latem 1958 r. prezydent Eisenhower podjął decyzję o utworzeniu Narodowej Agencji Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej, w przestrzeni publicznej znanej jako NASA. Jej celem było zdobycie prymatu w kosmosie; zimnowojenna atmosfera oraz sukcesy największego przeciwnika politycznego działały na ambicję Amerykanów. Prestiżowe zwycięstwo było warte każdej ceny. Między innymi dlatego sięgnięto po pomoc von Brauna, przemilczając czarne karty jego przeszłości. Niemiec zaprojektował rakietę Jupiter, przy pomocy której Amerykanie wynieśli na orbitę swojego pierwszego satelitę Explorer 1. Do wygrania kosmicznego wyścigu konieczne było jednak stworzenie wieloletniej strategii. W tym celu powstało Centrum Lotów Kosmicznych imienia George’a C. Marshalla, którego pierwszym dyrektorem został właśnie von Braun. Różnica między radzieckim a amerykańskim programem kosmicznym zmniejszała się, zaledwie miesiąc po Gagarinie pierwszy Amerykanin znalazł się w kosmosie. Stawka rosła.
Fly me to the Moon 4 Księżyc od wieków działał na wyobraźnię i inspirował. Na pobudzenie tych emocji wśród obywateli liczył John Fitzgerald Kennedy podczas swojego wystąpienia w maju 1961r. Za cel postawił wtedy wysłanie człowieka na Księżyc oraz jego bezpieczny powrót na Ziemię i osiągnięcie tego przed końcem dekady. Te słowa stały się swoistym testamentem prezydenta Kennedy’ego. Księżycowa misja miała być możliwa dzięki programowi Apollo. Początkowe próby lotów rakiet Saturn-Apollo zakończyły się sukcesem, chociaż nie obyło się bez problemów technicznych i opóźnień. Doszło do pierwszej tragedii w historii programu kosmicznego – podczas testów do misji załogowej w kapsule żywcem spłonęło trzech astronautów. Mimo że sam lot nie doszedł do skutku, misję nazwano Apollo 1. Wypadek spowodował zastój w podróżach kosmicznych i doprowadził do zmiany planów podróży na Księżyc. Podczas gdy Amerykanie mieli Apollo, Związek Radziecki sondę Zond. W ZSRR postawiono na wysyłanie próbników na Wenus, a później na Księżyc, z myślą o dalszych załogowych wy-
historia podboju kosmosu /
sieli powrócić na Ziemię w module księżycowym, który nie był do tego przystosowany; konieczne było wyłączenie prądu, pojawiły się problemy z brakiem wody i nadmiarem dwutlenku węgla. Szczęśliwe zakończenie było możliwe dzięki gigantycznej pracy i zaangażowaniu zespołu NASA oraz wskazówkom Mattingly’ego, który doskonale znał budowę statku kosmicznego i z Ziemi doradzał swoim kolegom. Na podstawie wydarzeń powstał kultowy film Apollo 13 w reżyserii Rona Howarda, który zdobył dwa Oscary w 1996 r., a w rolę astronautów wcielili się tej rangi co Tom Hanks czy Ed Harris. Ostatnią misją załogową na Księżyc był lot Apollo 17 w grudniu 1972 r. Od tej pory człowiek nie wrócił na Srebrny Glob.
Miliardy oczów w ciebie wpatrzonych Kosmos, kosmos 5 Lata 70. były okresem rozluźnienia w polityce zagranicznej. Stosunki między dwoma mocarstwami uległy sporemu odprężeniu, zaczęły pojawiać się pierwsze traktaty rozbrojeniowe. Niemożliwe stało się możliwe również w sferze kosmicznej. W 1972 r. podjęto decyzję o wspólnej misji USA i ZSRR. Przygotowania do misji Sojuz-Apollo trwały trzy lata. Oba statki połączyły się 17 lipca 1975 r.; kapitanowie załóg podali sobie ręce, doszło
do wspólnych eksperymentów naukowych, odwiedzin i posiłków. Misja stała się wielkim sukcesem politycznym. Wkróce na orbicie pojawili się również przedstawiciele innych nacji. Związek Radziecki we współpracy z innymi krajami przygotowywał misje w ramach programu Interkosmos. W czasie drugiej z nich w kosmos poleciał Polak wybrany spośród czterech kandydatów, którzy byli pilotami wojskowymi. Wszyscy zostali poddani szczegółowym badaniom w tak zwanym Gwiezdnym Miasteczku pod Moskwą, ale tylko jeden z nich uczestniczył w misji na statku Sojuz 30. 27 czerwca 1978 roku Mirosław Hermaszewski wraz z Białorusinem Piotrem Klimiukiem wystartowali z kosmodromu Bajkonur. Po ośmiu dniach lotu wrócili na Ziemię, a Hermaszewski stał się pierwszym i jak do tej pory jedynym Polakiem, który dostąpił zaszczytu podróży w kosmos.
There's a starman waiting in the sky He'd like to come and meet us 6 Po zakończeniu zimnej wojny większy nacisk położono na eksplorację Kosmosu za pomocą pojazdów bezzałogowych, jak chociażby Pathfinder. W lipcu 1997 r. sonda stała się pierwszym obiektem sterowanym z Ziemi, który wylądował na Marsie.
fot. NASA
prawach. Wśród radzieckich naukowców pojawiały się różne koncepcje dotyczące zorganizowania takiej ekspedycji. Zastanawiano się, czy statek powinien tylko okrążyć naturalnego satelitę Ziemi, czy też na nim wylądować. Starcia frakcji partyjnych, brak jednolitej instytucji zajmującej się sprawami kosmicznymi i problemy gospodarcze stały na drodze do realizacji tych planów. Do tego doszła śmierć głównego konstruktora rakiet w ZSRR – Siergieja Korolowa. Jego postać w przeciwieństwie do amerykańskich odpowiedników przez długi czas była owiana tajemnicą; podobno nawet matka Korolowa nie wiedziała, czym zajmuje się jej syn. Późniejsze próby rakietowe skończyły się niepowodzeniem, a po sukcesie Amerykanów Związek Radziecki porzucił pomysł wyprawy na Księżyc. Tymczasem Amerykanie uczyli się na błędach; w grudniu 1968 r. pierwszy raz okrążyli Księżyc, a osiem miesięcy później wylądowali na nim. 20 lipca 1969 r. przeszedł nie tylko do historii lotów kosmicznych, lecz także całej ludzkości. Wyczyn misji Apollo 11 śledziło na ekranach telewizorów 530 mln osób, w tym duża liczba Polaków, którzy jako nieliczni w bloku wschodnim mogli oglądać to wydarzenie. Późna pora transmisji (około czwartej rano polskiego czasu) oraz stosunkowo niska jakość obrazu, nawet jak na ówczesne standardy, była niczym w stosunku do przyjemności podziwiania Neila Armstronga i Buzza Aldrina przechadzających się po Srebrnym Globie. Ich kolega Michael Collins w tym czasie okrążał Księżyc w module dowodzenia. Von Braun triumfował. Jednak kilka lat później, już po zakończeniu programu Apollo, pojawiły się oskarżenia o uczestnictwo w zbrodniczych praktykach III Rzeszy. Ze względu na chorobę nowotworową, w wyniku której zmarł w 1977 r., nigdy nie zdołał wytłumaczyć się z tych zarzutów. Kolejne misje księżycowe nie cieszyły się w USA nawet częścią zainteresowania, jakie towarzyszyło pierwszej z nich. Opinii publicznej loty kosmiczne zdołały spowszednieć, poza tym zwracano uwagę na ich wysokie nakłady finansowe, które mogłyby być poświęcone na inne cele. Jeszcze tylko jedna misja wzbudziła potężne emocje. Ta, której nie udało się wylądować na Księżycu. Wyprawa Apollo 13 od początku napotykała trudności. Kilka dni przed jej startem doszło do zmiany jednego z pilotów, Thomasa K. Mattingly’ego. Miał on wówczas chorować na różyczkę, chociaż, jak się później okazało, wcale tak nie było. Chociaż Mattingly na Księżyc nie poleciał, jego późniejszy wkład w misję był nieoceniony. W trakcie podróży na Księżyc na statku doszło do eksplozji, wylądowanie na powierzchni Srebrnego Globu stało się niemożliwe. Astronauci mu-
TECHNOLOGIE
październik 2019
TECHNOLOGIE
/ historia podboju kosmosu
Przez trzy miesiące udało się utrzymać z nią łączność, która pozwalała na wysyłanie zdjęć i analiz gleby. Obecnie na Czerwonej Planecie przebywają liczne obiekty badawcze, a na orbicie kosmicznej znajduje się Kosmiczny Teleskop Hubble’a, pozwalający na obserwację wielu obszarów kosmosu. Wyścig i rywalizację zastąpiła współpraca. W 1998 r. wystartowała Międzynarodowa Stacja Kosmiczna (ISS), która jest efektem wspólnych prac Amerykanów, Rosjan, Kanadyjczyków, Europejskiej Agencji Kosmicznej, Japończyków oraz Brazylijczyków. Stała załoga ISS liczy sześciu astronautów. Transport jest realizowany za pomocą wahadłowców – promów kosmicznych wielokrotnego użytku. Niestety dwa statki tego typu uległy katastrofom. W 1986 r. na pokładzie promu Challenger zginęło siedmiu astronautów. 17 lat później podczas powrotu na Ziemię doszło do zniszczenia promu Columbia – zginęła cała siedmioosobowa załoga.
W przestrzeń kosmiczną zaczęły też wyruszać misje prywatnych firm i turyści. Ci ostatni mogli, oczywiście za skromną opłatą w wysokości od 20 do 35 mln dolarów, polecieć na pokładzie rosyjskiego Sojuza na dziesięciodniową wizytę na ISS. Z przyjemności dostępnej w latach 2001– 2009 skorzystało siedmiu chętnych. Kilka miesięcy temu NASA zapowiedziała wznowienie lotów komercyjnych. Istnieje również opcja dla mniej zamożnych: lot statkiem Virgin Galactic kosztuje 200 tys. dolarów, przy konieczności wpłaty 20 tys. zaliczki. Ofertą zainteresowane są między innymigwiazdy; wśród nich: Angelina Jolie, Katy Perry, Brad Pitt, Justin Bieber. Co prawda nie będzie to prawdziwa misja kosmiczna, ale dwuipółgodzinny lot w strefie suborbitalnej, w której przez sześć minut pasażerowie osiągną stan nieważkości. Projekt jest już rzekomo na ukończeniu, ale podobne oświadczenia nie należą do rzadkości. W przeszłości wygłaszały je firmy, którym nie udało się zrealizować tak dalekosiężnych planów. Najpoważniejszym konkurentem krajowych agencji kosmicznych jest amerykańska firma Spa-
fot. NASA
Is the life on Mars7
ceX, założona w 2002 r. przez miliardera Elona Muska, znanego jako twórcę PayPala oraz prezesa Tesla Motors. PayPal zmienił sposób płatności, Tesla zmienia motoryzację. SpaceX ma zrewolucjonizować podróże kosmiczne i wysłać ludzi na Marsa. Firma zaprojektowała rakietę Falcon, której w ramach jednej z misji udało się wysłać na orbitę samochód. Oczywiście marki Tesla. Następnym celem, planowanym na drugą połowę lat 20., jest utworzenie kolonii na Marsie. Do wielkich załogowych misji wraca także NASA. Według zapowiedzi prezydenta Trumpa Amerykanie po raz kolejny wylądują na Księżycu w 2024 r. Dziesięć lat później poleci pierwsza misja na Marsa. Oczywiście wiąże się to z ogromny-
mi problemami logistycznymi. Lot w jedną stronę miałby trwać pół roku. Ewentualna kolonizacja oznaczałaby konieczność stworzenia bazy zaopatrzeniowej na Księżycu oraz wymagałaby wysłania ogromnej liczby materiałów. Możliwe, że koloniści nie wróciliby już nigdy na Ziemię. Koszty są ogromne, ale będą tego warte. Niedawno świętowaliśmy 50. rocznicę lądowania człowieka na Księżycu. Oby takim epokowym wydarzeniem dla naszego pokolenia stał się udany lot na Marsa. Pokojowy triumf całej ludzkości oraz pokaz możliwości technologicznych i intelektualnych naszego gatunku. I, co najważniejsze, spełnienie naszych marzeń. 0
Dodatkowe informacje o śródtytułach 1
Gruntownie przetestowany [statek]/ stoi tam i czeka na start/ - wszystko w porządku! – Peter Schilling Major Tom (völlig losgelöst)
2
Ojczyzna słyszy, Ojczyzna wie – Dmitrij Szostakowicz opus 86
3
Kontrola lotu do majora Toma/ Odliczanie rozpoczęte/ Silniki włączone. – David Bowie Space Oddity
4
Zabierz mnie na Księżyc – Frank Sinatra Fly me to the Moon
5
Kobiety Łajka
6
Jest człowiek z gwiazd, czeka w niebie/ Chciałby przybyć i nas spotkać – David Bowie Starman
7
Czy jest życie na Marsie – David Bowie Life on Mars
Śródtytuły pochodzą z piosenek poświęconych kosmosowi bądź okołokosmicznych. Pełna playlista: open.spotify.com/playlist/6t0VfboZdP2h5SZRNHGHvp?si=VzX8S5iPQpeoEJ_sPEBooQ
56–57
Marcin Demianiuk / Jan Kroszka /
Kto jest Kim? Marcin Demianiuk
Jan Kroszka
Przewodniczący Koła Naukowego Języka Migowego i Kultury Głuchych
Szef działu Sport w Maglu
MIEJSCE URODZENIA: Łosice KIERUNEK STUDIÓW: Filologia polska WEDŁUG ZNAJOMYCH JESTEM: tym świrem od migania ULUBIONA KSIĄŻKA: Fale Virginii Woolf ULUBIONY FILM: Le fabuleux destin d’Amélie Poulain ULUBIONY CYTAT: Nie, no to nie do wiary. Nie, to być nie może. Osiem
w
MIEJSCE URODZENIA: Warszawa KIERUNEK I ROK STUDIÓW: Metody ilościowe w ekonomii i systemy informacyjne (uff )
WEDŁUG ZNAJOMYCH JESTEM: lepszy niż w rzeczywistości GDYBYM NIE BYŁ, TYM KIM JESTEM: może spełniłbym dziecięce marze-
lat podstawówki, cztery liceum, potem pięć bite studiów, dyplom z wyróżnieniem, dwadzieścia lat praktyki, i oto mi płacą, jak by ktoś dał mi w mordę, ja pie*dolę, ku*wa! Bracia poloniści, siostry polonistki, 130 było nas na pierwszym roku, myśleliśmy, że nogi Boga złapaliśmy, że oto nas przyjęto do szkoły poetów. Szkoła poetów, dżizus, ku*wa, ja pie*dolę! Przez pięć lat, stron tysiące, młodość w bibliotekach, potem bida, bida i rozczarowanie! – Marek Koterski, Dzień Świra, 2002
nia o sportowej karierze... Ale w mojej przyszłości jest jeszcze tyle niewiadomych, że wiele dróg jest wciąż otwartych. ULUBIONA KSIĄŻKA: Śmierć pięknych saren Oty Pavla ULUBIONY FILM: Casablanca ULUBIONA PIOSENKA: My way Franca Sinatry ULUBIONY ARTYSTA: Edward Stachura ULUBIONA POSTAĆ FIKCYJNA: Scooby doo ULUBIONY CYTAT: Życie to jednak strata jest – Stasiuka
Jakie były twoje początki w Kole?
Jak wyglądały twoje początki w Maglu?
W sumie siebie z początków w Kole pamiętam jako organizatora i dobrego ducha, który napędzał ludzi do odwiedzin.
Moja przygoda z Maglem zaczęła się od chęci napisania tekstu do Sportu i rozmowy z jego poprzednim szefem, Adamem. Długo myślałem nad pomysłem na temat artykułu i w koncu zdecydowałem się na reportaż o niszowej, ale bardzo ciekawej grze zespołowej – tchoukballu.
O Kole mało kto wie, że... …że jest otwarte na wszelkie inicjatywy związane z językiem migowym i kulturą Głuchych :)
Gdybyś mógł poprawić jedną rzecz na UW, to byłoby to… Zaangażowanie studenckiej braci. Pomimo tego, że na UW nieustannie dzieje się coś ciekawego – czy to właśnie spotkania kół naukowych, czy wizyty kogoś znanego, czy start jakiegoś aktywizującego projektu, przychodzi zawsze mało (jak na możliwości UW) osób. Byłoby super, gdyby więcej ludzi pokazywało swoje ambicje, udzielając się naukowo lub łącząc swoje zainteresowania/pracę z Uniwersytetem.
Jaki jest twój największy sukces w miesięczniku? Jestem w Maglu dopiero od roku, dlatego nie przypominam sobie takiego spektakularnego sukcesu. Mam nadzieję, że jest on dopiero przede mną.
Co ci się w Maglu najbardziej podoba? Papier, na którym wychodzi nasza gazetk... nasz miesięcznik.
O dziale Sport mało kto wie, że… W poprzednim numerze przez złośliwość losu stracił jedną, bardzo ładną stronę ;(
październik 2019
fot Aleksander Jura
DO GÓRY NOGAMI
październik 2019