Numer 150 (SGH) (styczeń/luty 2015)

Page 1



spis treści / Mandarynkowym skrytożercom mówimy: STANOWCZE SMACZNEGO!

styczeń-luty 2015


SŁOWO OD NACZELNEGO Ale się zrobiłem sentymantalny!

04-05


fot. Aleksander Głowacki

aktualności /

Dźwięki ucichły, światła zgasły, lecz organizowany przez MAGLA Świąteczny Koncert SGH wciąż podtrzymuje w nas dobry nastrój. Już po raz ósmy studenci warszawskich uczelni zachwycili się nowymi aranżacjami świątecznych piosenek. Tłumy przed wejściem, brak wolnych numerków w szatni i sala wypełniona po brzegi są najlepszą rekomendacją. Dziecięcy uśmiech nadrzędnym celem i wyjątkową radością. Po raz kolejny włączyliście się w jedną z największych charytatywnych inicjatyw akademickich w Polsce. Dziękujemy! Finalne wykonanie Z kopyta kulig rwie wprawiło tłum w radosny ruch. Wierzymy, że 21890,55 PLN zebranych na rzecz Fundacji Mam Marzenie podczas Koncertu, Tygodnia Świątecznego, i wszelkich licytacji uskrzydlą niejedno dziecięce pragnienie. Chcesz przywołać dobre wspomnienia? Zajrzyj na www. świątecznie.org bądź sprawdź #ŚwiątecznyKoncertSGH.

fot.Aleksander Głowacki

Świąteczny Koncert SGH

styczeń-luty 2015


/ wywiad z nowym Przewodniczącym Samorządu Studentów Władza, sława, pieniądze.

Oddam się Uczelni Piotr Czajkowski, nowy przewodniczący Samorządu Studentów SGH, w swojej rozmowie z MAGLEM opowiada o tym, dlaczego zdecydował się kandydować, które spośród postulatów SGH Unite! są dla niego najważniejsze oraz tłumaczy nowy podział FRS-u. R O Z M AW I A L I : Z DJ Ę C I E :

M A R T Y N A KOZ I O R Z E M S K A , S Z Y M O N C Z E RWO N K A

A L E K S A N D E R G ŁOWA C K I

M A G I E L : Jak oceniasz kadencję swojej poprzedniczki? P I O T R C Z A J K O W S K I : Marta wprowadziła sporo zmian i usprawnień zarów-

no w samorządzie, jak i na zewnątrz. Na pewno dużo nowych rzeczy pojawiło się w kwestii jakości kształcenia. Po pierwsze, został wprowadzony urząd Rzecznika Praw Studenta, powstała Komisja Spraw Zasobów Ludzkich i wiele innych ciekawych kwestii, które od środka usprawniają prace samorządu. Pojawiła się nowa tożsamość wizualna, która też jest zasługą Marty.

Dlaczego postanowiłeś kandydować w tym roku na przewodniczącego? Złożyły się na to dwie rzeczy. Zawsze lubiłem działać. Poza tym, zawsze chciałem robić wielkie rzeczy. Kiedy ktoś mówił, że czegoś się nie da zrobić, bo np. będzie trudno, bo SGH to beton, bo po prostu się nie da – zawsze uważałem, że warto zawalczyć. Zdecydowałem się kandydować, bo mam doświadczenie zarówno w samorządzie studentów, w tym we współpracy z władzami, jak i w kole naukowym. Mam też wizję, jak SGH mogłoby wyglądać, gdybyśmy połączyli siły jako samorząd, organizacje studenckie i inni studenci. Żebyśmy zrobili coś razem.

SGH Unite! zgarnął 24 z 27 miejsc w radzie. Czy spodziewałeś się takiego wyniku? Jak myślisz, co na niego wpłynęło? Kilka rzeczy. Po pierwsze SGH Unite! nie jest ugrupowaniem wodzowskim. Tu nie chodziło o mnie. Najważniejsi byli ludzie, którzy chcieli połączyć siły. Jest to wiele osób z różnych organizacji studenckich, w tym ci, którzy tym organizacjom przewodniczą. Nasza siła opierała się na zupełnie różnych osobowościach i środowiskach. Druga rzecz to bardzo ambitny program wyborczy, który będzie naprawdę trudny do zrealizowania. Mam tego świadomość, ale w mojej opinii każdy z naszych celów jesteśmy w stanie osiągnąć.

06-07

Wspomniałeś, że SGH Unite! jest tworzone przez ludzi z różnych środowisk i organizacji. Czy nie boisz się, że dojdzie do rozłamu i nie będziecie się zgadzać w niektórych kwestiach? Nie ma takiego problemu. O ile Rada Samorządu Studentów SGH, która jest ciałem uchwałodawczym i doradczym dla samego Samorządu składać się będzie z ludzi z różnych środowisk, o tyle Zarząd będzie złożony przede wszystkim z aktywnych członków samorządu. Na poziomie operacyjnym mamy więc Zarząd, który jest jednolitym ugrupowaniem ludzi znających się i współpracujących ze sobą od dłuższego czasu. To zapewnia stabilność i jakość współpracy. Rada ma przede wszystkim debatować i tworzyć różnego rodzaju akty prawne. Dzięki temu, że ludzie pochodzą z różnych środowisk, będzie miała szersze spojrzenie na wiele kwestii. Koordynowaniem współpracy i spinaniem tego w jedną całość będę zajmował się ja. Wszyscy mamy wspólne idee. Jeśli ktoś się pod tym podpisał, to nie będzie miał powodów, żeby się z tego wyłamywać.

Czy możesz zdradzić, kto będzie twoim zastępcą? Nie ma jeszcze zastępcy. Doszedłem do wniosku, że zdecydowanie najlepszym pomysłem będzie rozpoczęcie działalności bez wiceprzewodniczącego. Będę obserwował pracę mojego zarządu i wybiorę osobę, która najlepiej będzie się odnajdywała w zadaniach należących do kompetencji przewodniczącego. To również zależy od tego, kto ile będzie miał czasu i jak duże będą wyzwania. Obecnie w Samorządzie jest niewiele osób, które miały szansę sprawdzić się w zadaniach charakterystycznych dla przewodniczącego, dlatego niewiadomo kto będzie w tym dobry.


wywiad z nowym Przewodniczącym Samorządu Studentów /

Wspomniałeś, że twoje postulaty są bardzo ambitne. Które z nich chciałbyś zrealizować w pierwszej kolejności? Dla mnie najciekawszym postulatem jest ten, który jest najtrudniejszy do zrealizowania, czyli SGH Start-up Challenge. Pomysł polega na tym, żeby przez rok współpracy z wykładowcami z SGH w ramach zajęć tworzyć biznesplan, a następnie przez kolejny rok go implementować, czyli po prostu założyć start-up. W SGH jest wielu praktyków biznesowych, którzy wiedzą, jak takie przedsięwzięcia powinny powstawać. Naszym celem będzie zachęcenie ich do współpracy przy tym projekcie oraz stworzenie warunków, w których będzie możliwa kooperacja kół naukowych, pracowników akademickich i organizacji na zewnątrz SGH, czyli dawców kapitału, np. funduszy inwestycyjnych czy różnego rodzaju organizacji rządowych i pozarządowych. Oprócz tego mamy zamiar zająć się prestiżowym projektem MUN, czyli symulacją obrad Organizacji Narodów Zjednoczonych. W tej sprawie zaczęliśmy już pracę razem z SKN-em Spraw Zagranicznych. Nie wiemy jeszcze, czy będziemy chcieli go organizować wewnątrz SGH, czy gdzie indziej, ale z pewnością możemy stwierdzić, że będzie tworzony przez studentów naszej Uczelni. To znakomite wydarzenie sprawi, że o SGH będzie głośno.

Kiedy studenci będą mogli z tego skorzystać? Chciałbym, aby pierwsza pilotażowa tura SGH Start-up Challenge wystartowała już na początku przyszłego roku akademickiego, ale to może być bardzo trudne. Pamiętajmy, że nakłada się to z reformą. Najprawdopodobniej od 1 października 2015 będziemy już w modelu trzech szkół, a nie pięciu kolegiów, co oznacza bardzo duże wyzwania administracyjne i organizacyjne dla Uczelni. To zdecydowanie utrudni nam wprowadzanie projektów, ze względu na obłożenie pracą pracowników akademickich. Dołożymy wszelkich starań, aby się udało.

Ważną rolę pośród Twoich postulatów pełni program mentorski. Czy możesz powiedzieć o nim coś więcej? Naszym celem jest wyłowienie ludzi, którzy mają ambicję pracować ciężej, włożyć więcej wysiłku w naukę i własny rozwój. Chcemy pomóc im się rozwijać, doskonalić poprzez współpracę z mentorami. W mojej wizji byłaby to grupa około 30-50 osób na roku. Tacy ludzie dostawaliby indywidualny tok studiów i opiekę mentora spośród kadry akademickiej. W ramach luźnych rozmów co kilka tygodni nauczyciel miałby możliwość poznać plany i ambicje owego studenta. Dzięki temu mógłby pomagać mu dobierać przedmioty, informować o możliwościach praktyk i doradzać w wyborze ścieżki kariery.

Czy zapoznawałeś się z postulatami przeciwników? Jak je oceniasz? Dlaczego blok wyborczy Przekop i partnerzy poniósł porażkę? Ponieśli porażkę dlatego, że brakowało w ich programie wyborczym ambicji i dużych zmian. Program był łatwy do zrealizowania i zostałby wprowadzony prawdopodobnie w całości, ale proponowane zmiany nie były jakościowe, tylko kosmetyczne. Tym niemniej było tam kilka ciekawych pomysłów. Mam na myśli stworzenie bazy dostępnych promotorów. To jest pomysł, który na pewno warto zrealizować. Drugim ciekawym postulatem jest zorganizowanie spotkań z alumnami, gdzie omawianoby, co można robić po SGH. Być może zostanie to zorganizowane przy współpracy z nami. Tamte pomysły nie przepadły.

Co sądzisz o tym, że Fundusz Ruchu Studenckiego na ten rok był określany przez poprzedni zarząd?

Wynika to z terminu wyborów, który musiał być dokładnie ustalony. Podział FRS nałożył się to na kadencję „starej” rady studentów. Nie będę dyskutować z faktami. To się już wydarzyło.

A nowy podział środków? Co o nim myślisz? Drugiego grudnia został uchwalony nowy podział procentowy dofinansowania ruchu studenckiego w kwotach 45 proc. – I filar, 35 proc. – II filar i 20 proc. – III. To jest zmiana w stosunku do zeszłego roku. Marta Łącka, która wprowadziła ten pomysł, bardzo mocno uargumentowała powód, dla którego nowy podział jest taki, jaki jest. Nadmienię, że został przegłosowany jednogłośnie, między innymi głosami studentów organizacji studenckich, którzy nigdy w samorządzie studentów nie działali. W zeszłym roku I filar samorządowy miał wykorzystane około 91 proc., III filar – 93 proc., a filar organizacji bodaj 57 proc. i to jeszcze z uwzględnieniem blokad, czyli środków, które jeszcze nie zostały rzeczywiście wydane. Jeżeli środki są nieefektywnie wykorzystywane lub w ogóle niewykorzystywane w II filarze to znaczy, że nie są tam potrzebne. Z tego co wiem, patrzy na to kanclerz. Liczby nie kłamią. Kiedy w zeszłym roku podobne zmiany były proponowane, byłem jedną z osób, które je zablokowały. Wtedy padła propozycja, żeby przesunąć 4 proc. z drugiego filaru do trzeciego. Argumentując przeciw tej zmianie, reprezentanci kół tłumaczyli, że poziom wykorzystania środków będzie znacznie wyższy. Minął rok i nic się nie zmieniło. Niezależnie od tego, czy jest to kwestia niedbałości, złego wykorzystania środków, czy może przejściowych trudności – formalności nie zostały dopilnowane. Są nawet projekty niewykorzystane, czyli takie, których odbycie się możemy poddawać w wątpliwość.

Jest aż tak źle? Dane pokazują, że od lat mamy dwie pule wykorzystane efektywnie i jedną nieefektywnie. Co roku pieniądze wracają do szkoły. De facto, z perspektywy organizacji studenckich, są niewykorzystane. W zeszłym roku z 250 tysięcy złotych, które były w drugim filarze, do szkoły wróci 100 tysięcy. Można za to zrealizować bardzo dużo ciekawych projektów z trzeciego filaru. Ciężko bronić tezy, że w drugim filarze pieniądze są wykorzystywane efektywnie. Zmiana była konieczna. Warto pamiętać, że zwiększony został III filar, więc pieniądze te nie idą tylko w ręce samorządu. Każdy może zgłosić tu swój projekt. Jeśli w tym roku wykorzystanie środków przez organizacje będzie większe, pomyślimy o powrocie do starego podziału.

Czy zamierzasz współpracować z ludźmi z opozycyjnego bloku oraz z poprzednimi przewodniczącymi Rady? Jestem otwarty na wszelką współpracę. Praca przewodniczącego wymaga dużego know-how i ogólnej znajomości szkoły od spraw dydaktycznych do administracji, dlatego pomoc każdej doświadczonej osoby będzie nam potrzebna. Ludzie z opozycyjnego bloku nie znikną.

Stwierdziłeś, że twoja wizja jest bardzo ambitna. Czy jesteś pewien, że jesteś gotowy i zdecydowany poświęcić tak dużą część swojego życia dla działalności na rzecz Uczelni? Znajdziesz na to czas? Już teraz 80 proc. mojego czasu „dedykuję” Uczelni. Od dwóch lat przychodzę do SGH około godziny 9 i wychodzę o 21, zatem nie będzie to dla mnie duża zmiana. Nie pracuję i nie zamierzam iść do pracy w trakcie kadencji. Mieszkam blisko. Nie mam praktycznie innych zajęć. Poukładałem moje życie tak, by przez ten rok oddać się Uczelni. Jestem pewien, że podołam czasowo. To prawda, że pomysły są ambitne, dlatego będę potrzebował wsparcia ze strony członków mojego bloku wyborczego, samorządu, kół i organizacji w realizacji postulatów, pod którymi się podpisaliśmy. 0

styczeń-luty 2015


/ podsumowanie kadencji Marty Łąckiej

To był rok pełen wyzwań

Minioną kadencję podsumowuje ustępująca z urzędu przewodniczącego Samorządu Studentów SGH Marta Łącka. Opowiadam MAGLOWI o tym, co uważa za największe sukcesy i porażki minionego roku.

R O Z M A W I A ŁY :

AG ATA S E R O C K A , W E R O N I K A T R AC Z Z DJ Ę C I E : A L E K S A N D E R G ŁOWA C K I

MAGIEL: Jaki był dla ciebie ten rok? Co Cię najbardziej zaskoczyło w roli Przewodniczącej Samo-

rządu Studentów?

MARTA ŁĄCKA: To był na pewno rok pełen wyzwań. Kiedy decydowałam się na

kandydowanie i wygrałam wybory, sądziłam, że jako Przewodnicząca nauczę się wiele w kwestiach organizacyjnych, jak łączyć obowiązki etc. Jednocześnie byłam przekonana, że relacje międzyludzkie przy współpracy z Samorządem nie będą stanowiły żadnych problemów, ale okazało się, że to jednak nie jest takie proste. Zarządzałam grupą ponad stu osób, z częścią porozumiewałam się bezpośrednio, ale z większością współpracowałam pośrednio i okazało się, że każdy ma tak różne oczekiwania, każdy jest inny i trudno sprostać oczekiwaniom wszystkich. Podobne trudności pojawiły się przy kontaktach z władzami Uczelni. Tu również pojawiają się różnice w stylu pracy, które wymagają indywidualnego podejścia, co pozwoliło mi w znacznie większym stopniu rozwinąć umiejętności interpersonalne niż organizacyjne.

Jak oceniasz współpracę ze swoim zespołem? Z perspektywy całej kadencji uważam, że współpraca, pomimo licznych wzlotów i upadków, układała się bardzo dobrze. Posunięciem, któ-

re przyszłemu Przewodniczącemu polecam wykorzystać również w przyszłości było zaangażowanie w pracę Zarządu większej liczby osób. To pozwoliło nam dużo lepiej podzielić obowiązki. Naturalną rzeczą były spadki motywacji i jako Przewodnicząca musiałam tym sytuacjom zaradzić. Przez ten rok staliśmy się prawdziwą paczką znajomych i wiem, że nasze drogi nie rozejdą się wraz z końcem kadencji. A co najważniejsze, oprócz wewnętrznej integracji Samorządu, udało mi się nawiązać bliższą współpracę z kołami i organizacjami naszej Uczelni. Dzięki RKiO miałam możliwość wysłuchania uwag organizacji, dowiadywałam się o problemach, które tak naprawdę okazywały się błahe. Wielokrotnie, mimo partykularnych interesów, zdołaliśmy osiągnąć kompromis. Tę kooperację oceniam pozytywnie.

Jaki był twoim zdaniem największy sukces tej kadencji? Podzieliłabym te sukcesy na trzy obszary. Jeśli chodzi o sprawy wewnętrzne, Samorząd rozwijał się intensywnie. Dokonaliśmy zmiany systemu wyboru koordynatorów projektów, dzięki której każdy może się wykazać. Ponadto, uruchomiliśmy cykl szkoleń prowadzonych zarówno przez starszych samorządowców, jak również przez firmy zewnętrze. Ten projekt będzie kontynuowany, bo dzięki niemu udało nam się nawiązać współpracę z alumnami Samorządu, czego uwieńczeniem była Gala Samorządowca. Biorąc pod uwagę kolejny obszar naszej działalności, czyli Studentów, tym sukcesem była realizacja rekordowej liczby postulatów wyborczych. Niewątpliwie możemy zaliczyć do nich przedłużone godziny pracy biblioteki w trakcie sesji, zapewnienie miejsc siedzących na korytarzach czy wydłużenie ważności hasła do Wirtualnego Dziekanatu. Ta ostatnia zmiana była postulowana przez studentów. Trzecim obszarem są organizacje i w tej kwestii uważam, że największym wyzwaniem, a jednocześnie sukcesem był proces zamiany siedzib organizacji. Dwadzieścia z nich ma wyremontowane pomieszczenia. Dokonaliśmy również zmiany podziału projektów na komercyjne, półkomercyjne i merytoryczne, o czym stanowi Załącznik nr 5 (do Zarządzenia Rektora nr 25 z dnia 30 maja 2014 przyp. red.). Na etapie finalizacji jest także kalendarz projektowy, dający możliwość znacznie lepszej promocji SGH dzięki projektom.

Jaka była największa porażka? Myślę, że najtrudniejszy i jednocześnie bardzo ambitny w realizacji był projekt stworzenia aplikacji mobilnej SGH. Rzeczywiście zaczęliśmy prace nad tym postulatem, zebraliśmy potrzebne informacje, jednak na każdym kroku napotykaliśmy bariery czy to ze strony finansowej, czy w końcu z braku pełnego zaangażowania. Jednakże pierwszym krokiem w kierunku pozytywnych zmian był, stworzony z inicjatywy dziekanów, system powiadomień e-mailowych i SMS-owych. W latach 2015-2017 czeka nas modernizacja całego systemu SGH-owego, aczkolwiek nie mogę zdradzać w tej chwili szczegółów. Plan ten zakłada przejście na zupełnie nową platformę tworzoną nie jak dotychczas przez naszych informatyków, a obsługiwaną z zewnątrz, co przybliży nas do utworzenia aplikacji.

Uchwalanie Funduszu Ruchu Studenckiego nie jest sprawą błahą; budzi również wiele kontrowersji. Wasz Zarząd decydował o tej sprawie dwukrotnie, ale nowy Samorząd nie będzie miał

08-09


podsumowanie kadencji Marty Łąckiej / pierwsze posiedzenie nowej Rady /

już wpływu na podział tych środków. Skąd taka sytuacja? Dlaczego nie było sprzeciwu ze strony samych kandydatów, skoro terminy były znane już wcześniej? Zarządzenie Rektora, jak podkreślałam na każdym zebraniu RKiO, jest dokumentem, który każda organizacja czy koło powinno znać. Dokument ten zawiera konkretny termin, a mianowicie 30.11, do kiedy to należy ustalić podział środków w ramach FRS. Niestety podczas ustalania daty wyborów wszyscy zapomnieli o tym przepisie. Ja natomiast na początku października zorientowałam się, że z dużym prawdopodobieństwem nie zdążymy do tego czasu przeprowadzić procedury wyborczej do końca. Dwójka kandydatów na przewodniczących była poinformowana o tym problemie, jednak, może ze względu na wizję utrzymania starego podziału, wydało się im to na tyle nieistotne, że w przedwyborczym zamieszaniu po prostu gdzieś im umknęło. Po przypatrzeniu się ilości wykorzystanych środków w poszczególnych filarach zadecydowaliśmy, że potrzebne są zmiany. W tym roku kwoty blokad nałożone na projekty wyniosły ponad 90 proc. w I i III filarze, natomiast w II już tylko 57 proc. W związku z tym byliśmy zmuszeni interweniować, aby poprawić sytuację, która powtarza się od lat. W zeszłym roku organizacje obiecywały poprawę, czego nie pokazały tegoroczne wyniki. Rada zmuszona była zmienić podział na 45-35-20, co obniżyło finan-

sowanie II filaru na rzecz III. Rzeczą, na którą zwróciliśmy uwagę Radzie Kół i Organizacji była, naszym zdaniem krzywdząca, odpowiedzialność zbiorowa. Są organizacje, które wykorzystały przyznane środki w 90 proc., natomiast inne nie wykorzystały ich w ogóle. Należałoby wprowadzić pewien rodzaj klasyfikacji, aby nie dochodziło do sytuacji, gdzie ponad 100 tysięcy złotych wraca do Uczelni, a nie jest przeznaczane na projekty studenckie.

Co sądzisz o tegorocznej kampanii wyborczej i co poradziłabyś nowemu przewodniczącemu? W zeszłym roku wspominałaś w wywiadzie, że chciałabyś, żeby w tym roku wystąpiły dwa bloki i tak też było. Jak to oceniasz? Uważam, że była to ogromna nauka dla wszystkich. Zdecydowanie na plus należy zaliczyć ogromną mobilizację ludzi. Niestety po raz kolejny zauważalna była nieświadomość studentów, co to jest Rada Samorządu Studentów i czym się ona zajmuje. Cieszę się bardzo, że mieliśmy okazję obserwować rywalizację dwóch bloków i mam nadzieję, że w przyszłości ta liczba zwiększy się do trzech. Moim zdaniem, jednak wiele z postulatów jest nie do spełnienia. Realizację założeń nowej Rady będziemy mogli ocenić za rok. Liczę, że nie poprzestaną oni na wygranej, ale realnie wpłyną na sytuację Uczelni i studentów. 0

Samorząd Studentów: pierwsze starcie

Pierwsze w tym roku akademickim posiedzenie Rady Samorządu Studentów zapowiadało się spokojnie – wybór Przewodniczącego miał być tylko formalnością. Rzeczywistość okazała się dużo bardziej emocjonująca. T E K S T:

ANNA LEWICKA

brady rozpoczęła Magdalena Śmiarowska, Przewodnicząca Komisji Wyborczej, która poinformowała o bezproblemowym przebiegu wyborów i pogratulowała nowo wybranym członkom Rady. Następnie zaprosiła Piotra Czajkowskiego – jedynego kandydata na Przewodniczącego Rady Studentów – do przedstawienia swojej wizji sprawowania tej funkcji.

O

Obietnice wyborcze Lider zwycięskiego bloku rozpoczął przemówienie od opisu swojego doświadczenia w organach Samorządu Studentów. Kolejny punkt wystąpienia dotyczył planowanych działań. Wśród nich warto wymienić wspieranie dużych projektów, które wpływają na pozytywny wizerunek Uczelni, docenianie osiągnięć najbardziej wybitnych studentów oraz przykładanie dużej wagi do współpracy między organizacjami studenckimi. Piotr Czajkowski podkreślił również, że – wbrew obawom niektórych samorządowców – jego celem jest partnerska współpraca, a nie niszczenie Samorządu. Swoje wystąpienie zakończył słowami: Z nieukrywaną dumą mogę powiedzieć: wiem, skąd jestem, co spotkało się z owacją na stojąco części widowni (w większości członków bloku wyborczego SGH Unite!). Jednak nie wszyscy ulegli temu entuzjazmowi. Ustępująca Przewodnicząca Rady Samorządu

Studentów, Marta Łącka, zwróciła uwagę na formalne niedociągnięcia przedstawionych propozycji. Jej uwaga o konieczności powołania Rzecznika Praw Studenta na pierwszym posiedzeniu Rady wywołała konsternację kandydata na Przewodniczącego – jak się okazało, przygotowywał on swoje propozycje w oparciu o stary regulamin (nowy został uchwalony w roku akademickim 2013/2014). Po konfrontacji zastrzeżeń z aktualnymi przepisami ustalono, że wybór Rzecznika może zostać przesunięty na kolejne posiedzenie, jednak konieczne jest przypisanie członkom Zarządu kompetencji określonych w regulaminie. Nie obyło się przy tym bez emocji – napięcie między obecnymi a dawnymi członkami Rady było wyraźnie dostrzegalne. Ostatecznie decyzja o sposobie podziału obowiązków została podjęta podczas przerwy, co stawia pod znakiem zapytania zasadność tych postanowień. Następnie nadszedł czas na pytania studentów. Większość dociekań dotyczyła rozwiązań wewnątrz Samorządu. Piotr Czajkowski zapowiedział przeciwdziałanie „walce o stołki”, likwidację komisji HR oraz promowanie pomysłów oddolnych, zgłaszanych m.in. przez studentów pierwszego roku. W tej części posiedzenia można było również zaobserwować mało przyjazne stosunki samorządowych frakcji.

Głosowanie Po udzieleniu odpowiedzi na pytania studentów nadszedł czas na głosowanie na Przewodniczącego oraz Zarząd. Wyniki trudno określić mianem zaskakujących: kandydaturę Piotra Czajkowskiego poparło 22 z 24 obecnych członków Rady, natomiast Zarząd został zaakceptowany jednogłośnie. Po głosowaniu zostały przedstawione sprawozdania z ubiegłorocznej działalności Samorządu. Gabriela Potępa poruszyła między innymi kwestię finansowania – w roku akademickim 2013/2014 wykorzystano 91 proc. z I i 93 proc. z III filaru FRS. Swoje wystąpienie miały także: Agnieszka Zielińska, Prezes Stowarzyszenia Samorządu Studentów oraz Marta Łącka, która podsumowała swoją kadencję. Ostatni punkt posiedzenia stanowiło wystąpienie ubiegłorocznego Rzecznika Praw Studenta, Gabrieli Przekop. Skończył się czas podsumowań, nadszedł czas na działanie. Pierwsze posiedzenie Rady pokazało, że wypracowanie wspólnego frontu nie będzie łatwe – a skoro problemem wydaje się uzyskanie zgody wewnątrz Samorządu, to jakie są perspektywy dla pomysłu Piotr Czajkowskiego, który zakłada współpracę między organizacjami? Podczas swojego wystąpienia Przewodniczący wielokrotnie podkreślał, jak wiele osób dało mu szansę – pozostaje nam mieć nadzieję, że uda mu się ją jak najlepiej wykorzystać. 0

styczeń-luty 2015



fot. archiwum prywatne

wywiad z nowym przewodniczącym PSPR /

styczeń-luty 2015



kalendarz wydarzeń /

PATRONATY

Kalendarz wydarzeń styczeń 2015

1 2 3 Inspiracja Roku SGH 5 stycznia Są zabawni, charyzmatyczni, sprawiają, że nawet największy leser przychodzi na każdy wykład… A może po prostu potrafią zaskoczyć, zainteresować? Wykładowcy są różni, a to głosowanie ma wyłonić tego, który, jak sama nazwa wskazuje, jest dla swoich studentów inspiracją. Serdecznie zapraszamy do wzięcia udziału w głosowaniu na najlepszego wykładowcę studium licencjackiego i magisterskiego! Głosowanie rozpocznie się 5 stycznia i trwać będzie aż do końca miesiąca. Na swoją inspirację można będzie oddać głos zarówno internetowo jak i przez papierowe formularze dostępne na standach magla, zaś za najlepsze uzasadnienia wyboru czekają nagrody!

4 5 6

Stage4You 4 stycznia Ruszają zgłoszenia do trzeciej edycji programu Stage4YOU na UW. Czas na Muzykę, realizowanego przez studencką telewizję Uniwerek.TV! Program ma na celu promocję kultury i twórczości młodych artystów z całej Polski. Nagrodą dla zwycięzcy, który jest wyłaniany w internetowym głosowaniu, jest występ na Juwenaliach UW oraz możliwość profesjonalnego nagrania płyty! Jak to zrobić? Wystarczy tylko wysłać zgłoszenie na stage4you@uniwerek.tv, najpóźniej do 4 stycznia. Wszelkie potrzebne informacje oraz regulamin programu znajdziesz na: http://www.uniwerek.tv/zgloszenia. Wyślij zgłoszenie i spróbuj, to czas na muzykę!

7 8 9 10 11 12 13

Noc Biologów UW 9 stycznia 9 stycznia 2015 roku na Wydziale Biologii Uniwersytetu Warszawskiego odbędzie się IV Ogólnopolska Noc Biologów. W budynku Wydziału przy ul. Miecznikowej 1 Noc zacznie się o godzinie 15.30, ale w Ogrodzie Botanicznym UW warsztaty rozpoczną się od godziny 10.00. Na gości czeka aż 25 wykładów, 16 laboratoriów, slajdowisko i niemal 15 interaktywnych wystaw. Wykłady i zajęcia poprowadzą pracownicy Wydziału Biologii oraz naukowcy z pokrewnych instytucji. Wydarzenie jest objęte Honorowym Patronatem Prezydenta M.St. Warszawy. Wstęp wolny – zapraszamy! Harmonogram i rezerwacje dostępne są na stronie www.nocbiologow.pl, zapraszamy też na stronę www.facebook.com

14 Publikacja Nie tylko praca 20 stycznia Praca „od do” czy „po co”? Coraz częściej nie ma już tego pytania; szukamy pracy z sensem, która pomoże zrealizować nasze cele, przede wszystkim spełniać nas samych. Zmieniają się wzorce, metody, styl i podejście do pracy. Znikają ograniczenia miejsca, czasu czy formy. Wraz z rozwojem technologii, kultury oraz świadomości schematy pracy znane z dawnych lat stają się nieaktualne. Dla wielu praca staje się hobby, dla innych musi coś znaczyć. Już w drugiej połowie stycznia ukaże się publikacja, pokazująca możliwości oraz specyfiki pracy w obszarze społecznej odpowiedzialności biznesu (CSR) oraz w przedsiębiorczości społecznej. W obu przypadkach celem pracy jest coś więcej, a mianowicie zmiana społeczna. Śledźcie aktualności na stronie organizatora www.sustainers.pl

15 16 17 18 19 20 styczeń-luty 2015


Informacja dla organizacji


Magiel najlepszym medium studenckim


/ 150 numer MAGLA Maria (Skład)owska Curie

styczeń 2011 MAGIEL zyskuje aktualny wygląd

grudzień 2006

150

październik 2011 MAGIEL trafia na UW

numerów temu

grudzień 1997 pierwsza kolorowa okładka

O tym, jak w latach 90. tworzyło się czasopismo, dlaczego jest niezależne i skąd się wzięła jego nazwa, a także o swoich odczuciach związanych ze 150 numerem opowiada Jacek Polkowski – założyciel i pierwszy redaktor naczelny Niezależnego Miesięcznika Studentów MAGIEL. R o z mawiali : z dj ę cia :

Aleksandra Gładka, Robert Szklarz

A l e k s a n d e r G łowac k i

Skąd pojawił się pomysł, żeby założyć w murach SGH czasopismo studenckie? magiel:

Wynikło to właściwie z dwóch czynników. Po pierwsze, smykałkę dziennikarską miałem od dawna. Jeszcze w czasach licealnych założyłem pierwszą gazetę. Ze względu na jej satyryczno-prześmiewczy charakter, nie zdołała się zbyt długo utrzymać. Za to pasja pozostała. Po drugie, miało to związek z moją pracą w Samorządzie Studentów. Gdy dostałem się na studia w SGH, w samorządzie uczelnianym od kilku lat funkcjonowała ta sama ekipa ludzi. Krążyły legendy o tym, jakimi funduszami obraca Fundacja Samorządu i jakie przekręty w niej się robiło. W tej atmosferze, wraz z grupą ludzi z różnych środowisk, postanowiliśmy stworzyć koalicję i startować w wyborach przeciwko starej ekipie. Naszym hasłem Jacek Polkowski:

grudzień 1995 pierwszy numer MAGLA

16-17

były wielkie zmiany. A ponieważ jednym z głównych zarzutów środowiska studenckiego wobec starego samorządu był kompletny brak polityki informacyjnej, nasza grupa postulowała utworzenie komisji odpowiedzialnej za komunikację ze studentami. Gdy wygraliśmy wybory z miażdżącą przewagą, trzeba było zrealizować tę obietnicę. Moi znajomi z samorządu wiedzieli, że mam zdolności dziennikarsko-redakcyjne, więc to właśnie mi powierzono obowiązek pokierowania nowoutworzoną Komisją Informacyjną. Zaczęliśmy od strony internetowej. Szybko nauczyłem się HTML-a, liznąłem trochę grafiki i prosta strona byłą gotowa. Później zdobyliśmy tablice informacyjne naprzeciwko portierni. Z czasem pojawiało się coraz więcej nośników do dyspozycji, a apetyt rósł w miarę jedzenia. Pewnego dnia padł pomysł – zróbmy gazetę!


150 numer MAGLA /

Jak wyglądały wasze początki?

I skąd się wzięły na to pieniądze?

Tak naprawdę, wszystkiego musieliśmy nauczyć się od zera. Zacząłem tworzyć magla z dwójką znajomych – Basią Bielską i Piotrem Helbichem. Skupiliśmy wokół siebie wiele osób spoza Samorządu, więc postanowiliśmy, że nasza gazeta będzie niezależna. Z braku własnego zaplecza musieliśmy korzystać z infrastruktury Samorządu, ale od początku postawiliśmy wyraźną granicę między naszą działalnością a tą organizacją. Z założenia w maglu miało być sporo miejsca dla Samorządu i Komisji Informacyjnej, ale miał on reprezentować wszystkie środowiska studenckie oraz różne opinie i poglądy. Dlatego już od pierwszych numerów zapraszaliśmy wszystkie organizacje uczelniane, aby współtworzyły z nami treść gazety. Oczywiście w Samorządzie to się nie podobało, więc dla wielu osób zacząłem być trochę niewygodny. Nadszedł czas, żeby starać się o własne pomieszczenie. Niestety, droga ku temu była długa i wyboista. Trzeba było więc znaleźć ścieżkę na skróty. Pewnej nocy z koleżanką Basią zostaliśmy w biurze Samorządu. Zakleiliśmy, centymetr po centymetrze, wszystkie ściany, okna, nawet komputery plakatami pozostałymi po Juwenaliach. Kiedy następnego ranka otworzyli drzwi, w kanciapie było zupełnie ciemno. Zapowiedzieliśmy, że nam odbiło i że będziemy tak robić cyklicznie, dopóki nie otrzymamy własnego biura. To poskutkowało natychmiast – wyrzucono nas z pomieszczenia Samorządu i zapewniono kanciapę na antresoli.

Zaczęliśmy myśleć o sponsorach, a w redakcji pojawiło się stanowisko osoby odpowiedzialnej za pozyskiwanie funduszy zewnętrznych. Pamiętam, z jakim zapałem koleżanka dzwoniła wtedy po firmach i umawiała spotkania. W efekcie znaleźliśmy kilka podmiotów zainteresowanych wspieraniem naszej gazety. Głównym sponsorem został wówczas ColgatePalmolive. Bez niego magiel by nie ewoluował. I to właśnie dzięki sponsorom wyszliśmy z drukiem poza Uczelnię i po roku działalności wydaliśmy nasz pierwszy numer z kolorową okładką. Zabawne jest to, że choć miało to być pismo wyłącznie dla studentów, to było ono rozchwytywane również przez pracowników Uczelni. Ponieważ jednak początkowy tysiąc egzemplarzy nie starczał dla wszystkich, to wielu wykładowców i pracowników administracji przychodziło do nas do redakcji prosić o jakieś zapasowe numery, bo wszystkie wyłożone na korytarzach już się rozeszły. Dlatego naszym zwyczajem stało się odkładanie kilkudziesięciu egzemplarzy „na potem” – aby nie odsyłać wykładowców z kwitkiem. Oczywiście konsekwencją takiej popularności była konieczność stopniowego zwiększania nakładu aż do 3 tys. egzemplarzy.

Jak wtedy wyglądało tworzenie MAGLA od strony technicznej? Na samym początku składaliśmy go w programie Word i drukowaliśmy na drukarce laserowej, przy włączonych wszystkich możliwych opcjach poprawiania jakości druku. Efektem były zwykłe biało-czarne kartki A4, z którymi szliśmy do Oficyny Wydawniczej SGH. Była tam wielka kserokopiarka na skalę przemysłową – właśnie na niej kopiowaliśmy 1000 egzemplarzy. Maszyna automatycznie dopasowywała odpowiednie strony, drukowała kartki A3, gięła je i składała w nowy numer. Zdarzało, że po zaniesieniu wydruków do Oficyny dostawaliśmy informację, że gazeta będzie zrobiona dopiero za kilka dni. To nam zupełnie nie pasowało, bo wtedy połowa tekstów byłaby już nieaktualna. W takiej sytuacji trzeba było sprytnie negocjować, dobierać często rozpaczliwe argumenty, a nie raz kończyło się na tym, że osobiście asystowałem pracownikowi przy maszynie, aby mieć pewność, że gazeta zejdzie z niej jeszcze danego dnia. I wyszło to na dobre gazecie, bo w czasie jednej takiej „asysty” zauważyłem na kserokopiarce opcję pozwalającą na polepszenie jakości zdjęć. Jak widać w archiwalnych numerach, tak nas to zachwyciło, że rozpoczęło się masowe wstawianie fotografii do artykułów.

W końcu MAGIEL zaczął być drukowany poza Uczelnią. Wraz z pokonywaniem kolejnych barier, nasz apetyt rósł. W pewnym momencie uznaliśmy, że trzeba przejść na wyższy, bardziej profesjonalny poziom – przestać pracować w Wordzie, zdobyć dodatkowe fundusze i nadać maglowi lepszą jakość poprzez drukowanie go w normalnej drukarni, a nie na kserokopiarce. Szczególnie, że Uczelnia coraz mniej przychylnie patrzyła na wykorzystywanie przez nas maszyny w Oficynie Wydawniczej, gdzie w pierwszej kolejności powinny być drukowane nie gazety, ale książki i skrypty. Zrozumieliśmy, że czas się naprawdę uniezależnić. Drukowanie magla poza Uczelnią miało jedną znaczącą wadę – konieczność płacenia gotówką. Dotychczas za druk w Oficynie Wydawniczej nic nie płaciliśmy. SGH zamawiała tony papieru na własne potrzeby, więc mogła kupić go troszkę więcej i wydrukować na nim gazetę raz na miesiąc. Teraz jednak musieliśmy mieć konkretne pieniądze. Samorząd, który dysponował uczelnianymi funduszami na organizacje studenckie, zadeklarował, że nas wesprze, ale zdecydowanie nie będzie pokrywać całości kosztów. Wytykano nam, że jesteśmy „niezależni”, więc sami powinniśmy poradzić sobie z tym problemem.

A co z samą nazwą MAGIEL? Czy kryje się za nią jakaś historia? Od początku nie mieliśmy żadnego sensownego pomysłu na tytuł. Dlatego postanowiliśmy najpierw złożyć gazetę w Wordzie i dopiero na końcu dodać nagłówek z nazwą. Samo składanie stron zajęło nam praktycznie całą noc. Gdy już skończyliśmy, zaczęło się wymyślanie nazwy. Niestety, im bardziej się wysilaliśmy, tym większe głupoty przychodziły nam do głów. Tej nocy nie byliśmy jednak sami w biurze Samorządu. My pracowaliśmy po jednej stronie pomieszczenia, a po drugiej pracowała Komisja Stypendialna, która musiała nad ranem wypuścić listy stypendiów do księgowości SGH. Przewodniczący Komisji wykazywał jednak większe zainteresowanie naszą pracą niż swoimi stypendiami. Cały czas dowcipkował i robił sobie z nas totalne jaja. Początkowo było to zabawne, ale później zaczęło nam trochę przeszkadzać. I tu dochodzimy do sedna tej opowieści. Tym przewodniczącym był bowiem Jarek Magielski, pseudonim „Magiel”. Z każdym jego kolejnym dowcipem odwracaliśmy się do niego wrzeszcząc: Magiel zamknij się! Daj nam pracować! Tak mijały godziny. No i gdy niebezpiecznie zaczął się zbliżać świt, a w makiecie gazety nadal pustką zionęło miejsce na tytuł, Jarek znów zaczął sobie z nas żartować. I wtedy wszyscy, jak jeden mąż, odwróciliśmy się do niego i krzyknęliśmy z dezaprobatą: Magiel! Po czym spojrzeliśmy na siebie i… decyzja została podjęta jednomyślnie. Później każdy był przekonany, że tytuł naszego miesięcznika pochodził od faktu, że coś przerabiamy, maglujemy. W rzeczywistości jednak jest to przezwisko chłopaka, który skutecznie, przez całą noc utrudniał nam pracę przy składaniu pierwszego numeru.

Jak wyglądała wtedy redakcja? Nigdy nie przeprowadzaliśmy żadnego postępowania rekrutacyjnego, ani nie dobieraliśmy ludzi z określonymi poglądami. Nasza grupa była istnym tyglem indywidualistów pochodzących z różnych środowisk i organizacji studenckich. Nierzadko były to osoby stanowiące swoje całkowite przeciwieństwo. Jednocześnie jako zespół doskonale się rozumieliśmy i współpraca szła jak po maśle. W naszej redakcji zawsze panował straszny bałagan. Kiedy zbliżała się przerwa między wykładami, schodził się cały zespół redakcyjny i to wraz ze znajomymi. Czajnik był w ciągłym użyciu, lały się hektolitry kawy i herbaty. Wraz z rozwojem gazety, do redakcji zaczęły lgnąć kolejne, coraz młodsze osoby. Jak grzyby po deszczu wyrastały kolejne działy: polityczny, turystyka, muzyka, filmy, felietony... Zaczęło się robić z tego poważne pismo.

styczeń-luty 2015


/ 150 numer MAGLA

i pokierowania Biurem Informacji i Promocji. I tak oto, pomimo zamknięcia rozdziału pod nazwą magiel, pozostałem na Uczelni – tym razem już jako jej oficjalny pracownik.

Czy doświadczenia wyniesione z redakcji MAGLA stały się wartościowe w karierze zawodowej?

Z drugiej strony, mieliśmy trochę takich osób, które kręciły się przy redakcji tylko dlatego, bo widziały że jest tu fajna atmosfera, masa super ludzi, że można ciekawie spędzić czas. Te osoby składały bardzo dużo deklaracji, po czym nic nie robiły, w niczym tak naprawdę nie pomogły. Z perspektywy lat widzę, że czas spędzony w maglu to były trzy lata bardzo ciężkiej, naprawdę profesjonalnej pracy. Ale przy tym bawiliśmy się doskonale i zawiązaliśmy przyjaźnie na całe życie.

Jak radziłeś sobie jako redaktor naczelny tak prężnie rozwijającego się tytułu? Osób przybywało, a wraz z nimi i pracy. Tak naprawdę pamiętam siebie jako osobę, która niemalże pracowała na dwie zmiany. Momentami śmiałem się, że chyba zatrudnię się w tym maglu. Ciągle nieprzespane noce, ślęczenie nad składaniem gazety... Na szczęście z biegiem czasu wprowadziliśmy zasadę, że każdy składa swój dział. Nie zmieniło to jednak faktu, że jako chory perfekcjonista zawsze przed wypuszczeniem gazety do druku musiałem wszystko ponownie sprawdzić, przeczytać każde zdanie, linijkę, poprawić stylistykę, przesunąć zdjęcie, pogrubić linię itd. Te trzy lata przepracowane jako redaktor naczelny zupełnie mnie pochłonęły. W pewnym momencie moje życie kręciło się wyłącznie wokół miesięcznika – na czas składania gazety rezygnowałem ze znajomych, z imprez, o wykładach już nie wspominając. I kiedy po 3 latach przekazywałem pałeczkę młodszemu pokoleniu, w moim życiu pojawiła się gigantyczna wyrwa. Trudno było sobie poradzić z faktem, że nagle nie trzeba nad niczym ślęczeć, niczego załatwiać, pilnować terminów. Nic tak bardzo nie wypełnia już czasu. Od razu zacząłem wysyłać CV do różnych firm tylko po to, by się zatrudnić i mieć jakieś zajęcie, które wypełni tę pustkę. I w dniu, w którym miałem iść na pierwszą rozmowę o pracę, odebrałem telefon z rektoratu z propozycją objęcia funkcji rzecznika prasowego SGH

18-19

Jeśli chodzi o same zdolności polonistyczne – to miałem je już we krwi, gdy przyszedłem do SGH. W maglu je tylko podszlifowałem. Z magla wyniosłem przede wszystkim umiejętności organizacyjno-zarządcze. Kierowałem tu licznym zespołem ludzi realizujących ogromne przedsięwzięcie. Każdego dnia mieliśmy do załatwienia wiele rzeczy. Podstawowymi były oczywiście prace redakcyjne, jak zbieranie materiałów, przeprowadzanie wywiadów, pisanie tekstów, obróbka grafiki, czy skład komputerowy gazety. Ale oprócz tego było również mnóstwo innych odpowiedzialnych zadań, jak np. „dopieszczanie” naszych sponsorów i szukanie nowych, by się rozwijać. Ciekawostką jest, że w pewnym momencie mieliśmy sponsora, który dostarczał nam cały papieru do druku gazety. To z kolei powodowało, że musieliśmy koordynować na czas dostawy tego papieru do drukarni. Punktem przerzutowym był pokój redakcji… Mogę dziś z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że pracowaliśmy jak zwykła, profesjonalna redakcja. Uzyskiwaliśmy akredytacje na różnego rodzaju imprezy, nawiązaliśmy współpracę z wytwórniami muzycznymi, dystrybutorami filmowymi i wydawnictwami. Ponadto sami organizowaliśmy różne wydarzenia, jak np. Plebiscyt na Polityka Roku, który wygrał Leszek Balcerowicz, czy Plebiscyt na Przedsiębiorcę Roku, który wygrała pani Irena Eris. Wszystkie nasze inicjatywy wymagały naprawdę dużej zaradności, przedsiębiorczości i pomysłowości de facto na każdym polu. Taka działalność wykształca w ludziach określone umiejętności, których nie nauczy się nikt podczas studiów, nie wiążąc się z żadną organizacją. Najbardziej wartościową rzeczą, której nauczyłem się w okresie kierowania maglem jest to, że zespołem zarządza się najlepiej, gdy jest się przyjacielem jego członków. Nie wyobrażam sobie siebie w roli wyniosłego szefa, patrzącego na wszystkich z góry, rozstawiającego ludzi po kątach, karcącego i notorycznie strofującego. Zawsze kładliśmy nacisk na dobrą atmosferę. W tamtym okresie nauczyłem się również pracy pod presją terminów. Przestałem bać się upływającego czasu, mając świadomość, że liczy się wyłącznie efekt końcowy. Ważne jest, aby zrobić wszystko, by projekt zakończył się ogromnym sukcesem. Wówczas nikt na zewnątrz nawet nie będzie miał podejrzeń, że ta super rzecz została wykonana tak naprawdę w ostatnim dopuszczalnym momencie. Po latach takiej pracy dziś obserwuję u siebie, że presja czasu mnie mobilizuje – wówczas mam najlepsze pomysły i dostaję przysłowiowego kopa.

Czy utrzymujecie nadal ze sobą kontakty? Jasne! Utrzymujemy ze sobą kontakty praktycznie do dziś. Wielu z nas uznaje ten okres za jeden z najpiękniejszych w swoim życiu. Dużo osób w maglu miało swoiste powołanie. Pomimo studiów w Szkole Głównej Handlowej, część z nich nie szukała pracy w wielkich międzynarodowych korporacjach – realizują się w mediach i marketingu. Widuję wielu z nich, czy z twarzy, czy z nazwiska w redakcjach, między innymi takich tytułów jak Rzeczpospolita czy Gazeta Wyborcza.

Najlepsze wspomnienie związane z MAGLEM ? Trudno wybrać jedno – jedyne. Najlepszym jest chyba wydanie pierwszego numeru. Nie można wyobrazić sobie większej emocji, niż przekucie swoich marzeń i pasji w coś namacalnego, co można porozkładać na wszystkich parapetach na Uczelni. Pamiętam jak przez kilka dni po wydaniu pierwszego magla cały czas go dotykałem, oglądałem, nie wierzyłem, że tak naprawdę to się udało. Zresztą nikt na początku nie wróżył nam powtórzenia sukce-


150 numer MAGLA /

su, czyli wydania drugiego numeru. Praktycznie przez cały ten czas mówiono mi, że redakcja się rozpadnie, szczególnie kiedy mnie w niej zabraknie. Ostatnio w chwili refleksji wspominałem sobie, jak bardzo cieszyliśmy się w redakcji z wydania 30 numeru, a to już 150! Od samego początku wierzyłem, że jeśli zadbamy o porządne podstawy, to nasza inicjatywa przetrwa. Mam na myśli nie tylko liczny i zgrany zespół, ale również zaplecze – pomieszczenie, sprzęt i wiedzę. Dlatego tak ważnym było dla mnie, żeby członkowie redakcji uczyli się składać pismo, obrabiać grafikę – tak, by każdy mógł coś zrobić. Chciałem, by te umiejętności były przekazywane z pokolenia na pokolenie.

Mając na uwadze jakość miesięcznika, zaproponowałem wprowadzenie kolegium redakcyjnego. Jego rolą miała być bieżąca ocena tekstów i dyskusja nad warsztatem autorów. Chcieliśmy móc uczyć się na swoich błędach i wzajemnie inspirować. Kolegium działa po dziś dzień.

Maciej Lisiecki – redaktor działu „Muzyka”, współtwórca konferencji Muzyka a Biznes, aktywny w latach 2005 – 2008; obecnie pracuje w konsultingu IT.

Jeszcze na początku tysiąclecia dostęp do Internetu na terenie SGH był ograniczony do kilku komputerów stojących na korytarzu. Bycie zaangażowanym w maglu dawało tą przewagę, że mogło się swobodnie korzystać ze sprzętu redakcyjnego (oczywiście pod warunkiem, że działał!). Dziś, w dobie smartfonów, brzmi to wręcz zabawnie, ale kiedyś tak wyglądała uczelniana rzeczywistość. Za czasów mojego zaangażowania, w redakcji urodziło się pierwsze „maglowe” dziecko – moja córka – Krysia. „Maglowe”, bo oboje rodzice byli zaangażowani w miesięczniku. Oczywiście po urodzeniu maleństwa już nie mogli uczestniczyć w życiu gazety tak intensywnie jak wcześniej. Krysia oczywiście jest utalentowana humanistycznie – pisze piękne wypracowania, dziś ma 12 lat.

Anna Paszko – w latach 2000 – 2004 zajmowała się pozyskiwaniem funduszy; obecnie pracuje jako analityk ds. Cen w branży telekomunikacyjnej

Co czujesz wiedząc, że czasopismo, które założyłeś wydaje właśnie 150 numer? Czuję nieskrywaną radość, że dzięki maglowi na stałe zapisałem się w historii tak znamienitej Uczelni jak SGH. Co ciekawe, przez 6 lat pracy na stanowisku rzecznika prasowego i kierownika Biura Informacji i Promocji zrobiłem dla Uczelni znacznie więcej, jednak na kartach historii SGH zapiszę się przede wszystkim jako „stwórca” magla. I z tego powodu rozpiera mnie duma. Może nie osiągnąłem w życiu takich rzeczy, jakie sobie na początku planowałem – nie jestem milionerem, ani prezesem międzynarodowej korporacji, ale stworzyłem w SGH coś, co – mam nadzieję – przeżyje mnie i kolejnych kilka pokoleń. To jest niesamowite uczucie. 0

Dni składania gazety od lat stanowią wdzięczny temat do wielu parodii. Na jednym z nich, kupiliśmy pełno zupek chińskich. W naszej kanciapie było tylko okrągłe akwarium na wizytówki z konferencji, plastikowe widelce i patyczki do baloników pozostałe po balu magla. To, co z tym ekwipunkiem mogła zrobić grupa wygłodniałych studentów, pozostawiam waszej fantazji.

Maciej Sosnowski – redaktor naczelny, założyciel archiwalnego działu „Gry bez prądu”, aktywny w maglu w latach 2007 – 2010; obecnie rzecznik prasowy portalu ZnanyLekarz.pl.

Przez ileś lat przyjaźniliśmy się z barem AS, zwanym również „Dziesiątką”, istniejącym w podziemiach przy Dworcu Centralnym. To było jedyne miejsce, do którego po zakończonym o 4 nad ranem składzie, gdzie można było uraczyć się piwem. Miejscówka cud malina – boazeria, koronka na stołach, automaty i Królewskie za 4 zł. Rządzący barem pan Edek i pani Ania witali się z nami z daleka. Raz przywitał się ze mną również bezdomny pan Robert, który wpadł na herbatę. Znaliśmy się z robionego kiedyś przeze mnie materiału o gazecie ulicznej Wspak, kolportowanej przez panów na Centralnym. Miny moich towarzyszy - bezcenne. Koniec „Asa” zawsze będę opłakiwać rzewnymi łzami.

Anna Ferensztajn – szef działu „Człowiek z pasją”, koordynator Media Studenta 2009, aktywna w latach 2008-2011; obecnie stażystka menadżerska w Unileverze.

Dominika Konopczak (1983-2013) Można powiedzieć, że Domi pełniła funkcję zastępcy RedNacza w 2004 roku, albo, że była redaktorem prowadzącym kilkunastu numerów magla. Ktoś mógłby dorzucić, że była odpowiedzialna za Dział Uczelnia przez ponad rok… ale to nie byłby nawet promil tego czym i kim Domi była dla magla i dla nas w tym czasie. Sklejała Redakcję, gdy najbardziej tego potrzebowaliśmy. Trzymała w szyku wszystkie sprawy małe i duże. Chyba jako jedna z pierwszych dostrzegła, że magiel to nie tylko grupa przyjaciół i zapaleńców-dziennikarzy, ale również organizacja, która potrzebuje struktur, projektów, zasad. To w dużej mierze dzięki jej zapałowi i charyzmie czasopismo przetrwało trudny okres początku poprzedniej dekady. Jednak magiel nie był jedyną miłością Domi. Kochała też góry i podróże. Ze swojej ostatniej podróży do Nepalu w 2013 roku już nie wróciła… Domi, spójrz, teraz magiel kończy już 150 numerów, ale przyjaźnie i więzi jakie pomógł zawiązać będą trwać jeszcze długo. Będzie Cię brakować na spotkaniach i pogaduchach starej ekipy redakcyjnej.

styczeń-luty 2015


fot. Janusz Roszkiewicz

/ rozmowa z Janem Majchrowskim

Nie anarchizuję Państwa Idealną sytuacją byłaby taka, która umożliwiłaby powtórzenie nie tyle wyborów, tylko głosowania, co do wyników którego istnieją uzasadnione podstawy do podważenia ich prawidłowości, z uwagi na niespotykanie wysoki odsetek głosów nieważnych – mówi w rozmowie MAGLEM dr hab. Jan Majchrowski. R O Z M AW I A Ł :

JA N U S Z R O S Z K I E W I C Z

MAGIEL: Spełnił pan obywatelski obowiązek 16 listopada? J A N M A J C H R O W S K I : Nie, nie spełniłem obywatelskiego obowiązku, tylko

skorzystałem z mojego obywatelskiego prawa i głosowałem w wyborach samorządowych.

Nie ma czegoś takiego jak moralny, obywatelski obowiązek uczestniczenia w wyborach? Jeśli prawa obywatelskie stają się obowiązkami, to sam obywatel staje się poddanym. Dobrze, kiedy ludzie uczestniczą w wyborach, pod warunkiem jednak, że są rzeczywiście obywatelami a nie tylko posiadaczami plastikowych dowodów osobistych, stwierdzających obywatelstwo polskie. Obywatel to człowiek świadomy, zaangażowany w sprawy wspólnoty, w której żyje, nieobojętny. Idzie głosować, by rzeczywiście dokonać wyboru, a nie żeby uczestniczyć w jakimś rytuale, polegającym na celnym wrzucaniu karteczek do pudełka ze szparką w lokalu wyborczym. Powinno nam wszystkim zależeć na tym, by los naszej wspólnoty zależał od ludzi, którzy są zdolni do dokonywania wolnych i przemyślanych decyzji. Nie na darmo Sołżenicyn powiedział, że demokracja to ustrój wolnych ludzi. A z tymi decyzjami wyborczymi różnie u nas bywa.

Zdaniem prof. Markowskiego dzięki przyrostowi głosów PSL koalicja utrzyma władzę we wszystkich sejmikach. Skąd wziął się tak drastyczny wzrost notowań w zestawieniu z jednoznacznymi sondażami Ipsos?

20-21

Nie wiem, czy nastąpił w ogóle jakikolwiek wzrost poparcia dla PSL-u. Wydarzenia przed wyborami wskazywałyby raczej na spadek poparcia a nie wzrost – przypomnijmy sobie choćby niezbyt zręczną wypowiedź ministra Sawickiego o „frajerach”. Tuż przed wyborami został ogłoszony sondaż opinii publicznej, który dotyczył wprawdzie wyborów parlamentarnych, a nie samorządowych, co tak zirytowało wicepremiera Piechocińskiego, i wskazywał on, że PSL oscyluje wokół kilku procent poparcia. Dlatego wcale nie jestem przekonany, czy nastąpił drastyczny wzrost poparcia dla PSL-u. Faktem jest natomiast, że w komunikacie o wynikach wyborów, mamy wskazanie większej liczby głosów, która przypadła PSL-owi.

A skąd mogła się wziąć ta większa liczba głosów? Odpowiem wykrętnie: z kart do głosowania.

Czy wybory powinny zostać powtórzone? Idealną sytuacją byłaby taka, która umożliwiłaby powtórzenie nie tyle wyborów, tylko głosowania, co do wyników którego istnieją uzasadnione podstawy do podważenia ich prawidłowości, z uwagi na niespotykanie wysoki odsetek głosów nieważnych. Taką procedurę reasumpcji głosowania stosowano choćby w Sejmie, kiedy na przykład nie zadziałał system liczenia głosów, albo kiedy pojawiły się wątpliwości, czy głosujący mieli


wybory jakich nigdy nie było /

świadomość, nad czym głosowali. Byłoby najlepiej, gdyby można było powtórzyć głosowanie w odniesieniu do sejmików województw. Problem polega na tym, że prawo wyborcze nie przewiduje wprost takiej możliwości, a wyniki zostały już ogłoszone.

Czy w takim razie czuje się pan, jak gdyby anarchizował państwo? Myślę, że wypowiadając moją opinię w tej sprawie nie anarchizuję niczego, ani nikogo – ani państwa, ani siebie, ani czytelników tego wywiadu. Szukanie rozwiązań, które pozwoliłyby sanować nienormalną sytuację, gdy z nieznanych przyczyn jedna piąta oddanych głosów w wyborach do sejmików okazała się obarczona błędem nieważności, nie jest anarchizowaniem lecz działaniem konstruktywnym.

Czy postulat PiS-u dotyczący skrócenia kadencji samorządów ustawą to dobry pomysł? To nie jest dobry pomysł, bo tu nie ma dobrego pomysłu. Problem polega na tym, że z tej sytuacji nie ma żadnego dobrego wyjścia, są tylko mniej lub bardziej złe. Między innymi dlatego, że mamy złą ustawę – Kodeks wyborczy. Dobra ustawa przewiduje nadzwyczajne okoliczności, które mogą mieć miejsce, a w tym wypadku niewątpliwie nastąpiły. Zła ustawa, to ustawa, która takich okoliczności nie przewiduje. Pomysł PiS-u nie jest pewnie dobrym pomysłem, ale pytanie, czy nie jest to lepsze rozwiązanie niż udawanie, że nic się nie stało. Nota bene uważam, że ten pomysł nie ma szans na realizację i to z przyczyn bardziej politycznych, niż prawno-konstytucyjnych.

Najpierw Prezesi TK, SN i NSA stanęli w obronie członków PKW twierdząc, że nie mają obowiązku kontrolowania systemów informatycznych. Mimo to wkrótce potem cała PKW podała się do dymisji – słusznie? Oczywiście. Państwowa Komisja Wyborcza musiała podać się do dymisji. To PKW odpowiada za organizację wyborów w Polsce, a nie firma informatyczna, taka, czy inna. Kompletnie nie widziałem, i nie tylko ja, możliwości dalszego funkcjonowania członków PKW na zasadzie, że nic się nie stało, i cieszę się, że ta refleksja do tych osób dotarła. I uważam – z szacunkiem dla nich – że dobrze zrobili składając rezygnację, i to przy braku wyraźnych bodźców ze strony prezydenta i wspomnianych prezesów. Warto zauważyć, że po dymisji Przewodniczącego PKW, kluczowe chyba znaczenie miała tu osobista decyzja jednego z sędziów – Stanisława Zabłockiego, który złożył dymisję sam, a kilka godzin później w jego ślad poszli pozostali członkowie PKW.

Czyli pan odbiera tę dymisję jako wzięcie odpowiedzialności za złą organizację wyborów?

dzieć sobie kilka miłych, nic nieznaczących słów, tylko na tym, żeby razem podjąć działania, tam gdzie jest wspólny mianownik. Takim wspólnym mianownikiem dla wszystkich odpowiedzialnych polityków w Polsce powinna być przejrzystość gry wyborczej. Gdy ewidentnie nastąpił problem, nie tylko z systemem informatycznym do liczenia głosów, lecz także gigantyczną skalą głosów uznanych za nieważne, należało rozmawiać ze wszystkimi zainteresowanymi. Dziwię się, że pani premier Kopacz, jej ugrupowanie, było pierwszym, które odmówiło rozmowy z opozycją polityczną. Przecież warto rozmawiać, że zacytuję tytuł znanego programu publicystycznego. Z tego naprawdę mogło coś dobrego wyniknąć, a odwracanie się plecami i krytykowanie polityków z bardzo różnych przecież opcji, jak SLD i PiS, za to, że podjęły one jakiś dialog, jest nieporozumieniem. Jest niezrozumieniem zasad państwa demokratycznego.

Czyli niewiele wyszło z tej współpracy? Podejrzewam, że całe mówienie o współpracy było elementem kampanii przedwyborczej.

Jak ministrom nowego-starego rządu wychodzi „odbudowa zaufania Polaków”? Któryś minister rzucił się panu w oczy jakimś oryginalnym pomysłem albo wyjątkowym sukcesem? Muszę powiedzieć, że jakoś nic nie przychodzi mi do głowy, chociaż bardzo chętnie bym coś takiego zobaczył, bo jestem państwowcem i zawsze się cieszę, jeśli rząd ma sukcesy. Sukcesy każdego rządu – rzeczywiste, a nie w sferze PR – są sukcesami każdego z Polaków, jaki by to nie był rząd. Życząc dobrze rządowi, życzymy dobrze sami sobie. Nie oznacza to, że mamy przyklaskiwać zachowaniom, które na taki poklask nie zasługują. To, co się stało jeszcze za rządu Donalda Tuska w odniesieniu do niektórych ministrów, było, użyję tego już niestety wyświechtanego określenia, skandalem. Czy obecnie, po „aferze taśmowej”, odbudowywane jest zaufanie? Nie widzę tego. Natomiast wpadka z wyborami, w sytuacji, w której rząd, czy większość parlamentarna, nie współpracuje z opozycją w kwestii rozwiązania problemu, nie zwiększa tego zaufania, dalej podważa zaufanie do państwa, sugerując, że ono „istnieje tylko teoretycznie”. Nie udawajmy, że nic się nie stało. Zdanie „Polacy, nic się nie stało” jest już dosyć skompromitowane. Nie należy iść tą drogą. To jest droga donikąd.

Ewa Kopacz powiedziała niedawno na konwencji partyjnej, że członkowie Platformy to najwspanialsi ludzie, jakich spotkała w polskiej polityce. Wspaniali ludzie w polityce to nie jest gatunek na wymarciu?

Tak, członkowie PKW ponieśli odpowiedzialność o charakterze politycznym. PKW to nie jest sąd. Jest to podmiot o charakterze organu administracji wyborczej i odpowiada za skutki, które pojawiły się w wyniku określonej organizacji wyborów.

Niestety, nie chodzę na konwencje Platformy Obywatelskiej, nikogo tam nie spotkałem i nie wiem, jacy ludzie tam chodzą.

A ze środowisk prawniczych słychać liczne głosy, m.in. prof. Łętowskiej, że ta dymisja nie jest wzięciem odpowiedzialności za złą organizację wyborów, tylko za pewną „niezborność w komunikacji z mediami”. Rozumiem, że pan tak tego nie odbiera?

To trudne pytanie. Odpowiem tak: warto, choćby dlatego, że człowiek może się dużo nauczyć i usiłować coś dobrego zrobić, ale jednocześnie trzeba mieć świadomość, że zdobywając określoną wiedzę, jak ta polityka wygląda naprawdę, ponosi się pewne wewnętrzne koszty. Ta wiedza po prostu boli. Jest to przygoda dla ludzi odpowiednio silnych wewnętrznie. Oczywiście nie mówię o karierowiczach, którzy idą do polityki, aby zrealizować własne ambicje albo interesy. Ci nie mają żadnych wątpliwości. 0

Przede wszystkim myślę, że tak nie odbierają tego sami członkowie Państwowej Komisji Wyborczej. Bo gdyby to była sama „niezborność w komunikacji z mediami”, to wystarczyłoby, żeby ktoś inny komunikował się wówczas z dziennikarzami. Ostatecznie wśród członków PKW byli na pewno tacy, którzy potrafili prawidłowo odmieniać liczebniki, nie mylić się przy czytaniu komunikatów i odpowiadać na pytania dziennikarzy.

Pomówmy o rządzie. Premier Ewa Kopacz prosiła opozycję o 100 dni współpracy. Jak szefowa rządu radzi sobie z rolą pojednawczyni polityków różnych opcji? Jeżeli proponuje się 100 dni współpracy, to warto tę współpracę podjąć. Współpraca nie polega na tym, żeby spotkać się razem przy kawce i powie-

Jako wojewoda lubuski w latach 1999-2000 miał pan osobiste doświadczenia polityczne. Czy w Polsce warto angażować się w politykę?

dr hab. Jan Majchrowski Doktor habilitowany nauk prawnych, magister nauk politycznych. Pracuje w Instytucie Nauk o Państwie i Prawie WPiA UW na stanowisku adiunkta oraz w Wyższej Szkole Administracji Publicznej w Ostrołęce jako profesor nadzwyczajny. W 1999 roku został pierwszym wojewodą lubuskim z ramienia AWS, którym pozostał do 2000 roku.

styczeń-luty 2015




/ między Brukselą a Kremlem

Między Brukselą a Kremlem

Mołdawia pozostaje jednym z czterech państw w Europie Wschodniej, nie będącym jeszcze członkiem Unii Europejskiej. Podczas listopadowych wyborów parlamentarnych mieszkańcy wybierali między związaniem się z Brukselą a pozostaniem w bliskiej strefie wpływów Rosji. Tym samym, decydowali o swojej tożsamości i perspektywach rozwoju. ALEKSANDRA GŁADKA

fot. Ion Bostan CC

T E K S T:

ołożona w międzyrzeczu Dniestru i Prutu Mołdawia zajmuje strategiczną pozycję na drodze łączącej Rumunię oraz Półwysep Bałkański z Rosją. Obszar ten, jako pomost między Europą i Azją, od wieków był areną walki o wpływy pomiędzy najsilniejszymi graczami politycznymi danych czasów, w tym Rosji. Począwszy od Cesarstwa Rzymskiego, poprzez Bizancjum, narody słowiańskie, Imperium Osmańskie, aż do obecnej rywalizacji modelu zachodnioeuropejskiego ze wschodnim – Mołdawia od setek lat poddawana jest ingerencji obcej myśli kulturowej, politycznej i społecznej.

P

Narzeczona Wschodu To właśnie wieloletnie starcie Rosji i Rumunii wywołało w mołdawskim społeczeństwie „zaszczepienie” poczucia przynależności do grona homo sovieticus. Co również znaczące, odziedziczyło ono po czasach socjalistycznych rosyjską mniejszość narodową, obejmującą współcześnie około 6 proc. populacji. Czynniki te determinują nastroje i preferencje polityczne – w ostatnich wyborach parlamentarnych prawie połowa ludności

24-25

opowiedziała się za ugrupowaniami o charakterze lewicowym. Sytuacja ta budzi silny niepokój wśród zagranicznych obserwatorów, mających na uwadze przytoczony w zeszłych miesiącach przez Rosję argument „konieczności obrony interesów” mieszkańców pochodzenia rosyjskiego, żyjących poza obecnymi granicami kraju. Generał Philip Breedlove, dowódca sił NATO w Europie, już we wrześniu ostrzegał: Mówiąc o „małych, zielonych ludzikach”, widzimy teraz wyraźnie dokładnie ten sam mechanizm działania znany z Krymu, znany ze wschodniej Ukrainy. Zaczynamy obserwować te same działania na terenie Mołdawii oraz Naddniestrza.

Kochanka Zachodu W ramach przeciwwagi dla zagrożenia rosyjskiej ekspansji, demokraci pragną zacieśnić współpracę z Unią Europejską, idąc śladem pozostałych państw Bloku Wschodniego. Zapoczątkowana w 1989 roku w Polsce fala ewolucji systemów społeczno-politycznych w Europie Wschodniej dotarła do Mołdawii dopiero w 1994 roku, kiedy rząd

Mircea Snegura podpisał z UE układ o współpracy i partnerstwie. Ponowne wzmocnienie integracji gospodarczej oraz politycznej nastąpiło w 2004 roku, wraz z przyłączeniem kraju do Europejskiej Polityki Sąsiedztwa. Krok ten umożliwił przeprowadzenie szeregu reform wewnętrznych przy wsparciu finansowym i technologicznym ze strony UE. Punktem zwrotnym w relacjach między Unią a Mołdawią jest 27 czerwca 2014 roku, kiedy podpisano umowę stowarzyszeniową.

Wybory Pomimo postępujących działań zjednoczenia, według danych International Republican Institute z czerwca 2014, jedynie około 46 proc. mołdawskiego społeczeństwa było zadowolone z działań proeuropejskiej koalicji, dysponującej wówczas 53 na 101 mandatami w parlamencie. Liczby te trafnie odzwierciedlają proporcję głosów w wynikach wyborów parlamentarnych, które miały miejsce pod koniec listopada ubiegłego roku. Centralna Komisja Wyborcza podała, że za Partią Socjalistów i Partią Komunistów Mołda-


korzyści z deflacji /

Przyszłość

wii opowiedziało się łącznie 38 proc. wyborców. Z kolei ugrupowania skłaniające się do zacieśnienia współpracy z Brukselą, tj. Partia Liberalna, Partia Demokratyczna i Partia Liberalno-Demokratyczna uzyskały łącznie 45 proc. poparcia.

nych niezgodnych z zamierzeniami Kremla. Kolejny raz w historii walka o wpływy największych graczy politycznych w sposób bezpośredni dotyczy kraju regionu Europy Wschodniej. 0

Obarczona dwoma regionami o charakterze separatystycznym Gaugazją, z którą stworzono dotychczas efektywną płaszczyznę współżycia i Naddniestrzem, w przypadku którego modus operandi może przybierać drastyczniejszy wymiar, Mołdawia nie ma szansy na zdobycie wysokiej pozycji na arenie międzynarodowej w innej formule, niż unijna – komentuje dr hab. Jerzy Witold Pietrewicz, Sekretarz Stanu w Ministerstwie Gospodarki. Z perspektywy tego niewielkiego kraju wybór wcale nie jest oczywisty. W oczach społeczeństwa może utożsamiać się niekiedy wręcz z oscylowaniem między „większym” i „mniejszym złem”. Rumunia - najbliższy przedstawiciel Unii z Europą, budzi jednoznaczne skojarzenia z długoletnim ciemiężeniem. Rosja – wisząca groźba narastających sankcji gospodarczych w przypadku podejmowania decyzji politycz-

Polaryzacja Wyniki wyborów, przeprowadzonych według opinii OBWE z zachowaniem respektu dla podstawowych wolności obywatelskich, nie doprowadziły do znaczącej zmiany sił politycznych. Podkreślają za to głęboki podział społeczeństwa na zwolenników kontynuacji działań stowarzyszeniowych z Unią Europejską i na tych, którzy swoją przyszłość upatrują w członkostwie w unii celnej z Białorusią, Kazachstanem i Rosją. Trwający podczas wyborów konflikt ukraiński, nałożone przez Rosję embargo na produkty rolne (główne źródło eksportu Mołdawii), czy wreszcie przeprowadzone przy wsparciu Kremla referenda w regionach deklarujących separatystyczne postawy, nie wpłynęły na znaczące przechylenie szali zwycięstwa na żadną ze stron.

Czy Kowalski zapłaci mniej? T E K S T:

W E R O N I K A R EC

W S K A Ź N I K C O N S U M E R P R I C E I N D E X (A N A L O G I C Z N Y M I E S I Ą C P O P R Z E D N I E G O R O K U = 1 0 0)

108 107 106

Opracowanie i źródło - NBP

105 104 103 102 101 100 99 2008

2009

ostatnich miesiącach ekonomicznym top tematem w mediach stała się obniżka stóp procentowych oraz deflacja. O ile ta pierwsza wiadomość nie zrobi na zwykłym przeciętnym Kowalskim większego wrażenia, bo po prostu nie wie, że kredyty będą tańsze, o tyle deflacja może brzmieć dosyć znajomo. Kowalski z pewnością przypomni sobie wiedzę ze szkoły i dojdzie do wniosku, że skoro inflacja oznacza wzrost cen, to deflacja pewnie ich spadek. Dodajmy jeszcze do tego realny wzrost płac, prognozy o stabilnym wzroście PKB. Nic tylko stwierdzić, że żyjemy w raju. W październiku bieżącego roku CPI wyniósł -0,6 r/r, natomiast PPI -1,2 r/r. Dane te pokazują brak presji popytowej i kosztowej w gospodarce. Spadkowi indeksu CPI oraz PPI towarzyszą niskie oczekiwania inflacyjne, zarówno przedsiębiorstw, jak i gospodarstw domowych. Prognozy NBP, zawarte w Raporcie o inflacji z listopada 2014 r. dotyczące inflacji są korzystne. Wskaźnik

W

2010

2011

2012

inflacji CPI ma wzrastać, by w 2016 roku osiągnąć 2,1 proc. Już na początku 2015 r. CPI ma być dodatni. Warto zaznaczyć, że od grudnia 2012 r. wskaźnik ten znajduje się poniżej celu inflacyjnego NBP i, nie licząc wzrostu w III kwartale 2013 r. systematycznie się obniżał. 3 grudnia 2014, na konferencji prasowej RPP, prezes NBP, Marek Belka określił politykę celu inflacyjnego NBP jako elastyczną, więc na deflację gorączkowo reagować nie trzeba. Dalej dowiadujemy się, że skutki deflacji na gospodarkę realną są nieznane. Czytając „Raport o inflacji” stwierdzamy, że będzie dobrze. Deflacja w naszym przypadku ma być krótkotrwała i nie będzie miała takich skutków jak w Japonii. Dlaczego? Tutaj warto zagłębić się w przyczyny tego zjawiska. Ogólnie rzecz biorąc istnieje szereg przyczyn, które sprawiają, że deflacja może być realnym zagrożeniem dla wzrostu gospodarczego. Jest to długotrwały spadek cen towarów i usług konsumpcyjnych, któremu towarzyszy istotne obni-

2013

2014

żenie oczekiwań płacowych i inflacyjnych. Dodajmy do tego recesję lub stagnację oraz zadłużone społeczeństwo i mamy przepis na nawet kilkunastoletni kryzys gospodarczy, patrz: Japonia. Deflacja w Polsce i strefie euro ma inne podłoże. U jej podstaw leży wzrost wydobycia ropy naftowej i gazu z łupków. Dodatkowo dzięki dobrym warunkom pogodowym podaż produktów rolnych wzrosła, więc ich ceny spadły. W Polsce sektor publiczny i prywatny nie jest tak zadłużony jak w strefie euro, więc prognozy dla nas są bardziej optymistyczne. Eksperci podkreślają, że deflacja ma mieć charakter przejściowy. Jedynym minusem będzie spowolniony wzrost gospodarczy. Wobec tego skąd ten rozdźwięk między optymistycznymi prognozami ekspertów, a stwierdzeniem, że skutki deflacji na gospodarkę realną są nieznane? Na razie można stwierdzić jedną rzecz: zwykły Kowalski będzie na pewno zadowolony, że za swój koszyk zapłaci mniej. 0

styczeń-luty 2015


Ostatni niezdobyty teren

Jeśli dzisiaj obudzilibyście się z nieodpartą chęcią zaryzykowania i znalezienia dla swojego biznesu nowych rynków, gdzie moglibyście zaspokoić potrzeby znaczącej liczby ludności (z minimalną, jeśli jakąkolwiek, konkurencją), mieć dostępny od ręki tani kapitał ludzki, a popyt znajdowałby się na trajektorii wzrostu, jest tylko jedno miejsce które spełnia wszystkie kryteria – Afryka.

T E K S T:

KAREN ASHLEY

becność Polski w Afryce była zazwyczaj marginalna. Nie jest to zaskoczeniem, biorąc pod uwagę wiele czynników – od względnie niskiego poziomu globalizacji polskich przedsiębiorstw, małej wiedzy o prowadzeniu działalności na tym kontynencie, aż do (nie tak dawno jeszcze) ograniczonego wsparcia rządu. Polski eksport do Afryki w 2013 roku wyniósł jedynie 1,4 miliarda USD, mniej niż 1 proc. całości. To wielka szkoda. Afryka subsaharyjska jest dzisiaj domem dla dziesięciu spośród dwudziestu najszybciej rozwijających się gospodarek na świecie. W ciągu ostatnim dziesięcioleciu średnia roczna stopa wzrostu przekraczała 5 proc., pomimo kryzysu ekonomicznego. Perspektywy także są dobre – Międzynarodowy Fundusz Walutowy przewiduje, że Afryka będzie rozwijać się w tempie 6 proc. do końca 2016 roku, pozostawiając w tyle światowy wzrost ekonomiczny. Największa w tym zasługa coraz liczniejszej klasy średniej, liczącej, według McKinsey Global Institute, już ponad 300 milionów konsumentów. Przewiduje się, że konsumpcja wzrośnie z 860 miliardów USD do 1,4 biliona w roku 2020, otwierając nowe i atrakcyjne rynki eksportowe. Polska może na wiele sposobów skorzystać z afrykańskiego okresu prosperity. Inwestorzy zainteresowani tym kontynentem powinni zwrócić szczególną uwagę na branże skupione na konsumencie, które są głównym katalizatorem wzrostu. Co więcej, w Afryce znajdziemy jedne z największych złóż surowców mineralnych. Ale jeśli chcemy poważnie myśleć o ekspansji na Czarny Ląd, Polska powinna zaznaczyć swój ślad już na tym wczesnym etapie boomu ekonomicznego. Przy bliższym spojrzeniu liczby są nieubłagane – przewaga polskich firm jest bezdyskusyjna. Oferują zarówno lepsze ceny, w stosunku do zachodnich konkurentów, jak i lepszą jakość w porównaniu do produktów chińskich.

O

26-27

Nie jest tak łatwo

Iść na całość?

Jednocześnie, przeszkody na jakie Polacy mogą napotkać są bardzo liczne – lecz do ominięcia. Polskie firmy będą musiały mierzyć się z korupcją, niezrozumiałą biurokracją, i szczątkową infrastrukturą transportową. Ale to nie wszystko – dodatkowo trzeba się dostosować się do zróżnicowanych konsumentów, słabych kanałów dystrybucji i olbrzymiej szarej strefy. W końcu, będą one nękane przez brak politycznej stabilności, niepokoje społeczne czy nietypowe zagrożenia jak np. ostatnia epidemia eboli. Te wyzwania będą różnić się w zależności od kraju. Choć brzmią groźnie, większość z nich może być kontrolowana dzięki dobrze przygotowanej strategii biznesowej. Przede wszystkim należy ocenić ryzyko występujące na danym rynku przed wejściem na niego. Brzmi jak oczywistość, ale polscy przedsiębiorcy często popełniają błąd, polegający na traktowaniu Afryki jak homogenicznego kontynentu, gdy w rzeczywistości sytuacje na poszczególnych rynkach diametralnie się różnią. Najłatwiejszym sposobem na ich pozyskanie jest wsparcie rządu i ambasad, coraz aktywniejszych izb handlowych bądź też wyspecjalizowanych doradców. Ci ostatni mogą przy tym pomóc odnaleźć się w zazwyczaj skomplikowanej siatce kontaktów, które ze względu na kulturę Afryki są kluczowe dla prowadzenia działalności. Jednak i oni będą niechętni pośredniczeniu w procesach korupcyjnych. Są one na Czarnym Lądzie powszechną praktyką – co wcale nie uzasadnia uczestniczenia w nich, bo w Zachodniej kulturze prawa zazwyczaj źle się to kończy dla zaangażowanych firm. Dlatego przedsiębiorstwa muszą mieć zarządzających, którzy skrupulatnie będą przestrzegać zasad etycznych, aby nie wplątać się w skandale korupcyjne. Zamiast tego, mogą dołączyć do niezależnych zrzeszeń branżowych, aby skutecznie lobbować za reformami.

Ryzyko może być skutecznie ograniczone już na etapie tworzenia strategii wejścia. Można je przeprowadzić na trzy sposoby: eksport przy braku zaangażowania kapitałowego na kontynencie, gdzie ryzyko jest niskie; pełne zaangażowanie kapitałowe w spółkę zależną, gdzie potencjalnie możemy stracić najwięcej, oraz projekty joint venture leżące pośrodku. Mimo że najbardziej kuszący zapewne byłby bezpieczny wariant eksportowy, to jego możliwości są bardzo ograniczone i wyklucza wiele sektorów – chociażby wydobywczy czy produkcyjny, a to one dają największe możliwości. Jednak większość liderów wzrostu ma niski profil ryzyka, przez co tworzenie w nich spółek zależnych lub joint venture jest najlepszą strategią inwestycyjną. Warto pamiętać, że pomimo błyskawicznie powiększającej się klasy średniej, dochody dużej części społeczeństwa w większości krajów są niskie. Wymusza to innowacyjność w ograniczaniu kosztów, wynikających z lokalnych trudności jak brak infrastruktury czy regulacje, żeby móc dostarczyć towary w rozsądnej dla konsumentów cenie.

Teraz albo nigdy! Polacy i tak są spóźnieni – są kraje dla których już teraz Afryka jest ważnym celem inwestycyjnym: Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, Francja, Indie. W Stanach Zjednoczonych inwestycje w Afryce stworzyły 250 000 miejsc pracy. Chiny są najbardziej agresywnym krajem, podbijając każdy rynek w prawie każdym lukratywnym sektorze, zwłaszcza infrastrukturze. Wszystkie te kraje ogromnie skorzystały na aktywnym zaangażowaniu w ten nieoczywisty kierunek inwestycyjny – a i tak patrząc na perspektywy rozwoju są to tylko przyczółki nadchodzących zysków. Polska nie może przegapić rzadkiej szansy – teraz albo nigdy! 0

fot. UK Department for Internal Development CC

/ Ostatni niezdobyty teren


kultura /


/ recenzje

Zrozumieć Hawkinga poznał Jane Wilde – studentkę tej samej uczelni i swoją przyszłą żonę – dowiaduje się, że ma przed sobą dwa, może trzy lata życia. Wsparcie i opieka ukochanej pomagają mu w dążeniu do odpowiedzenia na pytanie – co było na początku Wszechświata, oraz napisaniu jego najważniejszej pracy naukowej na temat tego, czego jednej z najbardziej znanych książek popularnonaukowych z zakresu astrof izyki – Krótkiej historii czasu. Od Wielkiego Wybuchu do czarnych dziur. Występ dwójki głównych aktorów – Eddiego Redmayne oraz Felicity Jones, został przez wielu doceniony i widzowie na całym świecie zachwycili się ich grą

Teoria Wszystkiego (Wielka Brytania, 2014)

fot. materiały prasowe

x x x yz

Ocena:

mogło by zabraknąć – czasu i jego natury. Stephen Hawking jest bowiem autorem

aktorską, jak i chemią, która była między ich postaciami. Transformacja Eddiego Redmayna w Stephena Hawkinga w f ilmie jest niesamowita. Nie tylko aktor jest bardzo podobny do naukowca z czasów jego młodości, lecz także ruchy pokazujące postęp choroby są bardzo realistyczne. Felicity Jones pokazała w f ilmie Jane Wilde, jako mocną, emocjonalnie wytrzymałą kobietę, która pokochała mężczyznę i po-

Reż. James Marsh

stanowiła być z nim do ostatnich jego dni i wspierała go wszystkimi siłami.

Premiera: 30 stycznia 2015

Film jest nie tylko fascynującą biograf ią naukowca, który chciał opisać historię czasu i znaleźć równanie wyjaśniające wszystko, co dzieje się wokół nas, ale także

Teoria Wszystkiego to brytyjski dramat biograf iczny w reżyserii nagrodzonego

jest to bez wątpienia historia o miłości, która inspiruje, opowieść o walce z cho-

Oskarem Jamesa Marsha, zainspirowany wspomnieniami Jane Wilde Hawking Podróż

robą, wspólnym przekraczaniu granic i niewyczerpanej nadziei. Nie jest on skie-

ku nieskończoności. Autorka opowiedziała w nich o swoim związku z byłym mężem,

rowany wyłącznie do odbiorców zainteresowanych f izyką i kosmosem ze względu

f izykiem teoretycznym i kosmologiem Stephenem Hawkingiem, o ich małżeństwie

na przejmujące pokazanie pogody ducha głównego bohatera i jego postawy wobec

i jego sukcesie w dziedzinie astrof izyki oraz o zmaganiu z jego chorobą – stwardnie-

ograniczeń jakie stwarza mu ciało oraz siły jaką daje kobiecie miłość. Film miał

niem zanikowym bocznym, które spowodowało u niego paraliż prawie całego ciała.

swoją premierę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto w 2014 roku

Film jest niezwykłą historią o studencie f izyki Uniwersytetu w Cambridge, który

i traf ił do kin zagranicą 7 listopada ubiegłego roku. Polska premiera odbędzie się

w wieku 21 lat musi zmierzyć się z diagnozą nieuleczalnej choroby. Niegdyś zdrowy,

30 stycznia 2015 r.

pełny zapału do realizowania planów i aktywny f izycznie Hawking, który dopiero co

K ATAR Z Y N A S R O Ś K L AK

Hard Knock Life która uprzykrza jej życie na każdym kroku. Pewnego dnia jednak dziewczynka zostaje uratowana przed wypadkiem drogowym przez biznesmana, który startuje w wyborach na burmistrza Nowego Yorku. Jego PR-owcy wpadają na pomysł by zaopiekował się on biedną dziewczynką. Ma to mu pomóc zwyciężyć w wyborach. troszczyć się o A nnie.

x x x yz

Moc Annie tkwi w głównej bohaterce zagranej przez niedawne odkrycie, Quvenzhané Wallis. Jedensastolatka znana z roli w f ilmie Bestie z południowych krain, za którą dostała nominację do Oscara za najlepszą pierwszoplanową rolę kobiecą fot. materiały prasowe

Ocena:

Z początku zdystansowany i pozbawiony emocji pan Stacks zaczyna naprawdę

Annie (USA, 2014) Reż. Will Gluck

Premiera: 25 grudnia 2014

udowadnia, że nie będzie gwiazdą tylko jednego f ilmu. Prowadzi cały f ilm, śpiewa, tańczy, płacze, biega, robi wszystko w bardzo naturalny sposób i z wielkim luzem. Towarzyszą jej m.in. Jamie Foxx i Cameron Diaz (której śpiew, jak się okazuje, nie jest tak zły jak aktorstwo). Oboje spisują się naprawdę dobrze a Cameron zagrała jedną ze swoich lepszych ról. To wszystko oprawione jest ramką musicalu – przejście z mowy na śpiew jest bardzo płynne i sprawia widzowi wielką radość. Może dlatego, że to taki f ilm – rodzinny, ciepły, świąteczny (choć akcja nie dzieje się w święta). Najbardziej popu-

Czy słowo remake kojarzy się komukolwiek pozytywnie? Raczej nie. Jednak Hol-

larne piosenki, które stały się już kultowe brzmią świetnie w nowym wykonaniu.

lywood wciąż usilnie próbuje nas przekonać do nowych wersji starych f ilmów. Tym

Po obejrzeniu f ilmu będziecie nucić It’s The Hard Knock Life czy Tomorrow przez

razem studio Sony wzięło na warsztat kultowy musical sprzed 32 lat.

kolejne kilka dni. Wraz z każdą piosenką nawet najzimniejsze serce topnieje tro-

Jest to już trzecia wersja f ilmu opartego na broadwayowskim spektaklu

chę bardziej. Bo ta historia zwyczajnie urzeka. Wiadomo, że jest wyolbrzymiona

z 1977 roku. Po raz kolejny obserwujemy losy jedenastoletniej A nnie, która

i wręcz zbyt bajkowa. Ale Annie taka ma być – ma opowiadać o tym jacy ludzie

została porzucona przez rodziców i żyje w rodzinie zastępczej. Akcja nie jest

mogliby być, ma przywracać w nas wiarę. I mimo ciężkiego ulicznego życia Annie

osadzona, jak w oryginale w latach 30., lecz we współczesności. Historia niczym

to właśnie pokazuje.

się nie różni – A nnie żyje w domu zastępczym pod opieką okrutnej pani Hannigan,

J A K U B WA N AT

28-29


Jim Jarmush /

American Nightmare

Jim Jarmusch wielkim reżyserem jest – wypadałoby zakrzyknąć, parafrazując Gombrowicza. Siwowłose enfant terrible amerykańskiego kina niezależnego, inspiracje czerpiące z dokonań francuskiej Nowej Fali oraz dzieł Yasujiro Ozu swoimi gorzkimi filmami na stałe wpisało się w historię kina. B A R T E K B A R TO S I K

ilmy Jarmuscha nie należą do przyjemnych i prostych w odbiorze. W ciężkiej formie estetycznej podaje na on talerzu te cechy ludzkiej osobowości, których istnienie poprzednie pokolenie starało się zanegować. Próżno u Jarmuscha szukać feerii barw, wielkich czynów, głębokich przeżyć, wiatru we włosach, tak charakterystycznego dla kina lat 60. i 70. Świat jest przedstawiony w odcieniach szarości. Ludzie pogrążeni są w marazmie – a włosy, lekko przetłuszczone, poruszyć może jedynie ironiczne kiwnięcie głową. Stany nie są utopią znaną z amerykańskiego snu, pięknym miejscem, gdzie spełniają się marzenia. Stany to brudne ulice, zaniedbane domy zamieszkane przez apatycznych ludzi bez twarzy.

F

Nic się nie dzieje Powątpiewanie w prawdziwość kolorowej idei wykreowanej przez pokolenie dzieci kwiatów pokazuje Jarmusch najdobitniej w swoim pierw-

szym pełnometrażowym filmie, zrealizowanymza pieniądze ze stypendium Nieustające Wakacje z 1980 roku. Reżyser pokazuje w nim dwa i pół dnia z życia Alliego Parkera, turysty na nieustających wakacjach. Allie nie ma domu, szkoły ani zawodu, sensem jego życia jest włóczęga. Jak sam twierdzi, wędrówki mają być remedium na dręczące go bezsenność oraz – paradoksalnie – samotność, którą stara się postrzegać jako swój świadomy wybór. Niezależnie jednak od tego, jaki dystans pokonuje, nie potrafi uciec od samotności. Nawet w trakcie spotkania ze swoją dziewczyną bohater wydaje się zupełnie nieobecny, zdystansowany wobec świata. Podczas wędrówek po Nowym Jorku, którego „złe” dzielnice są bohaterami nie mniej ważnymi niż sam Allie, spotyka cały kalejdoskop postaci, będących żywymi dowodami na fałsz, jakim okazał się amerykański sen. Weteran wojny wietnamskiej, z jej nieodwracalnym piętnem odciśniętym na psychice, ciężko chora matka czy uliczny saksofoni-

sta zdają się być przestrogą i świadectwem na to, że świat nie jest pomalowany na różowo. Jarmusch jest mistrzem w tworzeniu fascynujących filmów, w których nic się nie dzieje, czego najlepszym przykładem są właśnie Nieustające Wakacje. Najważniejszym wzorcem dla estetycznej sfery filmów Jarmuscha były dokonania Yasujiro Ozu, najbardziej japońskiego z japońskich reżyserów, a szczególnie jego magnum opus, Tokijska Opowieść. Statyczna, nisko ustawiona kamera, niespotykanie długie ujęcia wypełnione po brzegi codziennością i monotonią. Hitchcock powiedział kiedyś, że film to życie z wyciętymi kawałkami nudy. Można by żartobliwie odnieść to porównanie do dzieł Jarmuscha, mówiąc, że są one właśnie tymi wyciętymi kawałkami. Zarówno dla Ozu, jak i Jarmuscha miejsce akcji jest równie istotne, co losy bohaterów. Japończyk eksponuje w Tokijskiej Opowieści Tokio, symbolizujące zderzenie się tradycji z nowoczesnością, Jarmuscha zaś pociąga mroczna strona Nowego Jorku, uwypuklająca jeszcze wewnętrzną pustkę i marazm, w którym tkwi bohater. Podobne zespolenie miejsca akcji i bohatera jest typowe dla dokonań nowej fali francuskiej, z której Jarmusch merytorycznie i tematycznie czerpie. Stąd mamy film swobodnie skonstruowany, unikający motywowania zachowań bohaterów zdrowym rozsądkiem.

The End

fot. materiały prasowe

T E K S T:

Pełnometrażowy debiut Jarmuscha jest prawdopodobnie najlepszym spośród czterech (pozostałe to Poza prawem, Mystery Train i Inaczej niż w raju) wczesnych filmów kontestujących wprost idee pokolenia hippisowskiego oraz amerykański sen. Depresyjna atmosfera, potęgowana klimatyczną muzyką Johna Luriego, oraz zdjęcia Toma DiCillo, a także, oczywiście, cudowne dotknięcie geniuszem Jarmuscha sprawia, że o Nieustających Wakacjach naprawdę trudno jest zapomnieć. Jarmusch stał się ostatnio nieco mniej anonimowy wśród widowni środka za sprawą Only Lovers Left Alive. Film ten był niejako powrotem Jarmuscha do korzeni, głównie merytorycznie, ponieważ jego warsztat znacznie ewoluował od czasu Nieustających Wakacji. Niemniej warto przekonać się, jak zaczynał jeden z najwybitniejszych amerykańskich reżyserów. 0

styczeń-luty 2015




/ recenzje / styczeń-luty

Repertuar

Po której stronie grzechu jesteś?

warszawskich teatrów:

Annę Kareninę , Eugeniusza Oniegina , czy opowiada historię Olgi Spiesiwcewy.

Styczeń-Luty 2015

Podobnie było i tym razem: cztery spektakle na deskach Teatru Wielkiego–Opery Narodowej, a za każdym razem komplet na widowni. Na scenie zaś to, za

TEATR ATENEUM

Jacek Kaczmarski – lekcja historii Kolacja dla głupca

W progu Pocaunek

ocena:

Papieżyca – premiera

towe. Niemal wszystkie sceny zbiorowe w balecie Po

drugiej stronie grzechu są niesamowicie trudne, ale i perfekcyjnie wykonane. To jednak nie wszystko, co może oszołomić – Ejfman od początku buduje napięfot. Ewa Krasucka

Ja, Feuerbach

xxxxx

co uwielbia się Ejfmana – dynamiczne widowisko bale-

Tramwaj zwany pożądaniem

cie, które trzyma do ostatnich taktów. Nowością są jednak elementy wręcz akrobatyczne!

Po drugiej stronie grzechu jest zatem o krok bliżej nowoczesności niż typowe widowisko neoklasyczne. Wpływa na to także znakomita reżyseria świateł,

MAZOWIECKI TEATR MUZYCZNY

zaskakujące rozwiązania inscenizacyjne, ale i nieco

Po drugiej stronie grzechu

Edith i Marlene Spróbujmy jeszcze raz Wieczór mistrzów – spotkanie z Danutą Szaflarską

odmłodzony zespół. Przy tak doskonale wykreowa-

C h o r. B o r y s E j f m a n

nym spektaklu tylko jedna rzecz zakłóca jego odbiór:

Te a t r W i e l k i – O p e r a N a r o d o w a

Po drugiej stronie grzechu niewiele ma wspólnego z Braćmi Karamazow. Tym bardziej zaskakujące, ponieważ Boris Ejfman już drugi raz sięga po powieści

Polacy uwielbiają Borisa Ejfmana. Choć jeszcze bar-

Dostojewskiego. Ten genialny choreograf nauczył nas,

dziej uwielbiają jego balety. Ten rosyjski choreograf

że zawsze mówi coś istotnego o człowieku, o jego

Oniegin

przyzwyczaił nas do widowisk, jakich nie widuje się

jasnej i ciemnej stronie duszy. Tym razem zabrakło

Jak zostałam wiedźmą

na polskich scenach. Pełno w nich nie tylko karkołom-

chęci ze strony choreografa do takiej rozmowy. A sam

Oleanna

nie trudnych układów wykonywanych przez dosko-

Dostojewski stał się jedynie narzędziem, dzięki któ-

nałych tancerzy, lecz także treści. Bo Boris Ejfman

remu widz został oszołomiony zestawem genialnych

zawsze ma coś ważnego do powiedzenia swojemu

układów choreograf icznych.

widzowi. Nieważne, czy przekłada na język baletowy

J A K U B G O DZ I C

TEATR STUDIO

Rewizor Dwoje biednych rumunów mówiących po polsku Iluzje

Komicy ze Zbawixa

TEATR DRAMATYCZNY Rosyjski kontrakt – premiera Sprawa Dantona Rekonstruktor

Wesele Don Juan – premiera

ocena:

Szalbierz

xxxxz

Ożenek

improwizacji, stand-upów, bitwy na dubbing, czy w okresie świąt – wieczorów śpiewania kolęd. W najbliższym czasie fot. materiały prasowe

Jednocześnie

Klub Komediowy

Cudotwórca

TEATR NA WOLI Wszyscy moi synowie Madame Nasza klasa

32-33

teczny Longplay oraz Fabularny Przewodnik po rzeczywistości wolnorynkowej. Jest to miejsce, gdzie granica między aktorami a publicznością wyraźnie się zaciera, a interakcja pomiędzy nimi, zazwyczaj wraz z upływem spektaklu, coraz silniej się zawiązuje: Klancyk wychodzi na scenę, aby improwizować

Rzecz o banalności miłości Abslowent

odbędzie się również wieczór pod hasłem: Klancyk gra świą-

Nie było jeszcze takiego miejsca w Warszawie jak Klub

pod dyktando widowni. Pierwszy problem, jaki się pojawia,

Komediowy na Placu Zbawiciela, gdzie sztuka łączy się

to określenie miejsca rozgrywanych wydarzeń. Jakiś dow-

z dobrą zabawą, a teatr pełni również funkcję klubu. Obok

cipniś z drugiego rzędu rzuca donośnym głosem: Tartak!

Karmy, Charlotte i Planu B, miejsce to nieodwołalnie wchodzi

Tartak?! Boże, co może się tam wydarzyć?! Komicy jednak

do repertuaru szanującego się hipstera.

muszą wymyślić to na bieżąco w kilka sekund. W rezultacie

Już prawie rok niemal codziennie wieczorem w piwnicy

postaci wiszą pod sufitem w kokonach, mężowie mordują

pod numerem pierwszym zbiera się tłum młodych ludzi, aby

żony, a pracownicy są odurzani narkotykami – to wszystko

przy lampce wina obejrzeć grupę komików, którzy wyczy-

przy salwach śmiechu widowni.

niają niestworzone rzeczy na dość niepozornej scenie. Przy-

Jeśli nie ma się cierpliwości lub zapału do tradycyjnego

wołują oni dobrą tradycję kabaretu literackiego, nawiązując

teatru i wolałby się czerpać z kultury prezentowanej w bar-

w swoim charakterze do Kabaretu Starszych Panów czy

dziej rozrywkowy sposób, to z pewnością Klub Komediowy

Piwnicy pod Baranami. W stałym programie Klubu Kome-

jest miejscem dla was. W szczególności, że wieczory nie

diowego figurują m.in. improwizowany Klancyk, Hofesinka,

kończą się wraz z ostatnim słowem na scenie, ale przecho-

Stand-uperzy ze Stand-up Polska i Michał Kempa. Mamy

dzą w mniej oficjalne formy.

możliwość obejrzenia skeczy kabaretowych z ich udziałem,

M AR I A K Ą DZ I E L S K A


recenzje / repertuar styczeń-luty/

Inność budzi wrogość Iwona Księżniczka Burgunda to pierwszy dramat Witol-

Repertuar

warszawskich teatrów: Styczeń-Luty 2015

da Gombrowicza, wydany w Skamandrze w 1938 roku. Po raz pierwszy na deskach teatru został wystawiony w 1957 roku przez Halinę Mikołajską. Od tego czasu tekstem Iwony… zainteresowało się wielu reżyserów teatralnych, m.in. Atilla

TEATR WIELKI-OPERA NARODOWA

Keresztes (Teatr Śląski) oraz Agata Duda-Gracz (Teatr im.

Hamlet

Stefana Jaracza w Łodzi). W październiku 2014 miała miejsce rodowym w reżyserii Agnieszki Glińskiej. Iwona (Martyna Krzysztofik) to kobieta apatyczna, bezkształtna, pozbawiona seksapilu. Mimo to, z przekory i buntu przed ułożonym dworskim światem, oświadcza jej wiłowicz) i królowa Małgorzata (Ewa Konstancja Bułhak) nie są zachwyceni decyzją syna, ale dla dobrego PR-u zgadzają się na ślub. Iwona, swoim niedopasowaniem i bezczelną

ocena:

się książę Filip (Paweł Paprocki). Król Ignacy (Jerzy Radzi-

Sen nocy letniej Madame Butterfly

fot. Krzysztof Bieliński

premiera kolejnej odsłony tej sztuki, tym razem w Teatrze Na-

xxxxx

Nabucco

niedoskonałością, drażni cały dwór. Jej obecność demaskuje

Iwona, księżniczka Burgunda

sztuczność, rozmemłanie i grzechy wszystkich dworzan.

Te a t r N a r o d o w y

Z narzeczonej Iwona staje się zagrożeniem dla dotychczaso-

TEATR POWSZECHNY Jacobi i Leidental Sczury Portret Aalst – premiera Wojna i pokój Dziewczyny do wzięcia Rewizor

TEATR CAPITOL

wego porządku, a piękne zaślubiny przeistaczają się w pod-

znakomicie. Emanuje z nich niezwykła naturalność i całkowite

łe morderstwo.

oddanie sztuce. To dlatego publiczność klaskała, i klaskała,

Kocham Cię, ja Ciebie też nie

W przeciwieństwie do niedoskonałej Iwony, sztuka

i nie chciała przestać. Jestem pewna, że gdyby znalazła się

Tempus Fantasy

Agnieszki Glińskiej jest wręcz idealna. Rekonstrukcja dworu

chociaż jedna odważna osoba, to od całej sali sztuka zebra-

Życie Mariana

w Teatrze Narodowym robi wielkie wrażenie. Ogromnie pozy-

łaby owację na stojąco.

tywnym zaskoczeniem są również aktorzy – wszyscy grają

ANNA KALINOWSKA

Nine Król David – live! Improwizacje

Nigdy tak samo Reż. Jerzy Bończak Te a t r P o w s z e c h n y i m J a n a Kochanowskiego w Radomiu A u t o r: P a u l P o r t n e r

Kot w butach Dzieci z Bullerbyn Syrena music Plotka Skaza Królowa Śniegu Hallo Szpicbródka

fot. materiały prasowez

xxxxx

ocena:

Szalone nożyczki

TEATR SYRENA

TEATR NARODOWY Królwa śniegu – premiera Królowa Margot Iwona Księżniczka Burgunda Fortepian pijany

Kiedy wchodzimy na widownię, aktorzy już krzątają

przebywający w salonie. Tutaj właśnie rozpoczyna się

się po scenie. Gdy tylko sala zapełni się po brzegi – bo

rola widza. Zamienia się on w reżysera i aktora w jed-

Tango

zawsze pęka w szwach – rozpoczynają swoją grę. Pyta-

nym. Może wytykać nieścisłości w zeznaniach, zadawać

Śluby panieńskie

cie, dlaczego ten spektakl jest tak popularny. To właśnie

pytania podejrzanym czy wchodzić na scenę w celu we-

Milczenie o Hiobie

widzowie go tworzą. Od 1963 roku podbił on serca milio-

ryfikacji dowodów. Od tego momentu aktorzy są zdani

Fredraszki

nów, trafiając w ten sposób do Księgi Rekordów Guinessa

tylko na siebie i nastawieni na improwizację. Sprawia to,

Kotka na gorącym blaszanym dachu

jako najczęściej grana sztuka, a w Teatrze Powszechnym

że spektakl nigdy nie jest grany w ten sam sposób. Moż-

w Radomiu można go oglądać w reżyserii Jerzego Boń-

na go oglądać wielokrotnie i zawsze ma się wrażenie, że

czaka już czwarty sezon.

przyszło się na inną sztukę.

Szalone nożyczki to z pozoru zwykła komedia. Naj-

Odpowiedzi aktorów są błyskotliwe, a ich improwiza-

większą uwagę przyciąga zniewieściały fryzjer Tonio (Ja-

cja zawsze kończy się wybuchem salwy śmiechu na sali.

cek Łuczak). Nie może on spokojnie prowadzić swojego

Niezmiennie nawiązują do nowinek ze świata polityki

salonu, ponieważ właścicielka kamienicy, w której salon

i show-biznesu, kąśliwie je wyśmiewając. Ostatnim za-

się znajduje, to popularna pianistka. Ciągłymi próbami

daniem widowni jest wskazanie winnego. W jaki sposób?

uprzykrza życie fryzjerom. Skutkuje to niespodziewa-

Tego nie zdradzę. Trzeba sprawdzić samemu.

nym morderstwem, o które podejrzani zostają wszyscy

MAJA ZABIRZEWSKA

Pchła szachrajka

styczeń-luty 2015




/ top 10 świat

36-37



/ Odkrycia

T E K S T: A R K A D I U S Z K O WA L I K

Taylor Swift nie próżnuje i wydała (podobno) pierw-

Josh Homme ponownie na moment został aktorem. Po roli geja

szy na świecie interaktywny teledysk. Poprzez dedy-

w jednym z odcinków Portlandii tym razem zdecydował się na czy-

kowaną aplikację można wpływać na przebieg akcji

sto heteroseksualne cameo w brytyjskim serialu Toast of London,

i odkrywać różne ciekawostki z jej życia. Gratulujemy

gdzie zagra męża dawnej miłości tytułowego Stevena Toasta. Kon-

samoświadomości, bo na jej miejscu również odwraca-

flikt murowany, a z potężnie zbudowanym i nieprzebierającym

libyśmy uwagę od warstwy muzycznej.

w słowach Homme’em lepiej nie zadzierać. Jeśli ktoś ma wątpliwo-

Zgadnij kto to?

fot. materiały prasowe

Zdarzyło się w muzyce

ści to warto wpisać w Youtube frazę: Josh Homme pissed off. Tymczasem wielkimi krokami zbliża się album artysty z zespołu, który nawet nie musiał pytać Bowiego o współpracę. Mowa o Willu Butlerze z A rcade Fire, młodszym bracie Wina, lidera grupy (wokal Bowiego słychać w kawałku

Reflektor).

Muzyk zapowiedział już towarzy-

szące premierze tour, na razie tylko po Ameryce Północnej. Słuchając pierwszych kawałków jest duża szansa, że Will wyjdzie z cienia brata. Trzymamy kciuki! Chris Martin z Coldplay przyznał, że poprosił Davida Bowiego o nagranie wokali do jednej ze swoich piosenek, po tym gdy legendarny artysta powróci płytą The Next Day. Bowie jednak odmówił, odpowiadając: It’s not one of your best . Mogłoby to dać Martinowi do myślenia, bo od albumu Viva la Vida żaden utwór Coldplay nie jest już one of their best. Pozostaje im współpraca z „tuzami” pokroju Rihanny, czy Avicii. Aplikację wymyślił, także Jack White. Pozwala ona na oglądanie fragmentów jego koncertów w 3D na ekranie zwykłego smartfona z Androidem. Wystarczy mieć tylko Google Cardboard (tak, jest coś takiego), włożyć do niego telefon , przyłożyć do oczu i cieszyć się efektem Virtual Reality w bardzo prostej formie. Podobną aplikację wydał również Paul McCartney.

Odkrycia

W YBRAŁ: MIKOŁAJ MISZCZAK

ParaVan

Petite Noir

Kawałek: Wavin’ Dancefloor

Kawałek: Chess

Gatunek: noise pop, math rock

Gatunek: R’n’B

Brzmi jak: The XX, Foals

Brzmi jak: Bipolar Sunshine, Jungle

Do długo wyczekiwanych polskich debiutów czy nie-

Yannick Ilunga jest w jednej połowie Kongijczykiem

spodziewanych odkryć dołączył powstały w Lublinie Pa-

w drugiej Angolczykiem zamieszkałym w Kapsztadzie.

Paper Trees.

Gdy w 2012 roku podpisał profesjonalny kontrakt wy-

Wydawnictwo zostało poprzedzone premierami utworów

dawniczy z Domino Records, wytwórnia piała z zachwytu.

Black Milk i właśnie Wavin’ Dancefloor, które zyskać uzna-

Muzyk szybko odwdzięczył się za ofiarowane zaufanie

nie w oczach rodzimych redaktorów muzycznych. Lubel-

utworem

ski kwartet w swej twórczości połączył mathrockowe riffy

zał ze swoim hipnotyzującym wokalem. Nieprzerwanie

z regularną perkusją i bardzo klimatycznym wokalem. Ca-

od miesiąca do sieci trafiają utwory, które zwiastują jego

łość tworzy spójną kompozycję, która tylko dzięki spójno-

pierwszą EP’kę

ści zawdzięcza swoją melodyjność. Styl, który prezentuje

stycznia. W wypuszczanych kolejno Till We Ghosts, Disap-

ParaVan jest niewątpliwie nowością w Polsce, ale nie za-

pear czy Chess artysta zrezygnował z rodzimego stylu na

granicą. Pytanie czy w muzyce nie chodzi też o to, by mło-

rzecz bardziej przystępnego popu. Udanie uporządkował

dzi wirtuozi, którymi oczywiście są chłopcy z Lublina, in-

rzeszę dźwięków we wciągająca melodię wraz z górują-

spirowali się idolami, powielali setki pomysłów i łączyli je

cym wokalem, którym się bawi zmieniając to tonację, to

ze sobą?.

barwę swojego głosu.

raVan, który 1 grudnia zaprezentował EP’ke

38-39

Noirse,

w którym afrykańską perkusję zwią-

The King of Anxiety zapowiedzianą na 15

T E K S T:

JA N G R O M A DZ K I

ydawać by się mogło, że zimny i deszczowy listopad to najgorsza pora na festiwal. Przykład Le Guess Who? pokazuje, że może być inaczej. Od kilku lat grupa pasjonatów organizuje w Utrechcie festiwal typu indoor. Koncerty odbywają się w zadaszonych lokalizacjach - od małych klubów i kościołów po wielkie sale koncertowe. Najważniejszymi wydarzeniami pierwszego wieczoru były koncerty legendy niemieckiego industrialu - Einstürzende Neubaten oraz brytyjskiego Loop. Niemcy zaproponowali konceptualny, ciężkostrawny występ, którego tematem przewodnim była wojna. Seans momentami wciągał, ale niestety tematyka przytłaczała i po godzinie wyszedłem. Loop zgromadził znacznie mniejszą publiczność, ale to właśnie Anglicy zagrali koncert dnia – ostra, głośna, wiercąca muzyka oparta na repetycjach zachwyciła i zwiększyła popyt na zatyczki do uszu. Kolejny wieczór otworzyła Jenny Hval, która udowodniła, że ambientową muzyką można wyrazić silne emocje. Chwilę po dobrym występie Norweżki miałem przekonać się o ograniczeniu, jakie cechuje festiwale typu indoor – chętnych do obejrzenia koncertu kanadyjskiego Viet Cong było więcej niż miejsca w klubie. Zespół nie zawiódł, a widzom zapewne najbardziej zapadnie w pamięć rozgorączkowany wokalista, którego niespokojne zachowanie przywodziło na myśl Iana Curtisa. Najlepszy występ należał jednak do Parquet Courts. Ostatniego wieczoru Owen Palett czarował skrzypcami i pięknym wokalem. Podczas całego koncertu muzyk prowadził dialog z publicznością, która miała możliwość wpłynięcia na repertuar. W tej samej sali zagrała również St. Vincent, której dokładnie wyreżyserowane show nie pozwalało na interakcję z widownią. Festiwal został zakończony występem ikony tureckiego buntowniczego folku, Seldy Bağcan. Emocjonalne utwory w niezwykle przekonujący sposób przekazywały udrękę społeczeństwa pozbawionego wolności, demokracji i sprawiedliwości. Festiwal z pewnością można nazwać udanym. Wyborny line-up przyciągnął kilkanaście tysięcy widzów, a znakomita organizacja pozwoliła tysiącom ludzi przeżyć fantastyczny weekend. Na sukces niewątpliwie wpływ ma też lokalizacja – Utrecht jest pięknym, różnorodnym miastem. Obok festiwalu odbywał się też największy na świecie targ płyt winylowych. Przez te cztery listopadowe dni stolicą muzyki był Utrecht. 0

W


wywiad z Andriejem Lewickim /

KSIĄŻKA War. War never changes.

Fantasy w twardej okładce R O Z M AW I A Ł A :

fot. Fabryka Słów

Fantastyczne scenerie i światy od zawsze elektryzowały czytelników. Stanowią doskonałą odskocznię od codzienności, co jednak nie oznacza, że każda z tych sfer jest beztroska i kolorowa, wręcz przeciwnie – większość to mroczne i nieprzyjazne krainy. Taka właśnie jest postapokalipsa, która hipnotyzuje i zachęca do bezustannej lektury. M A R TA L I S

Jako doświadczony pisarz fantasy na pewno pan wie, co składa się na magnetyzm książek o tematyce postapokaliptycznej. MAGIEL:

ANDRIEJ LEWICKI: W takich książkach magnetyzuje przede wszystkim ryzyko

i fakt, że ma się do czynienia z inną niż otaczająca nas rzeczywistością. Dokładnie z tej samej przyczyny wielu ludziom wciąż podoba się w Robin Hoodzie to, że jest to przestępca, a nie skończony łotr. A to zwykłych, porządnych obywateli zawsze przyciąga. Tak samo jest z postapokalipsą. To gatunek, który zajął miejsce literatury przygodowej XX wieku – pozwala on przeżyć przygody, których normalni ludzie nie doświadczają, chyba że ktoś pojedzie w głąb Afryki, na safari, ale i tak mutantów tam nie spotka. Światy postapokaliptyczne nie są z założenia zupełnie martwe. Zawsze pozostaje w nich iskierka życia. To przyciąga do postapokalipsy czytelników – i mnie, pisarza, również.

rów na Zachodzie oraz pisania i czytania postapokalipsy na Wschodzie. Na Zachodzie życie przeciętnego obywatela jest o wiele lepsze i spokojniejsze, więc horror zarówno w literaturze, jak i w filmie jest sposobem wywołania emocji, których człowiek nie doświadcza w codziennym życiu. Na Wschodzie życie jest trochę cięższe i tych emocji mamy i tak pod dostatkiem, więc nikt nie chce niczego takiego jeszcze czytać. Jednak przy tym wszystkim nasze perspektywy na przyszłość są o wiele bardziej mroczne, więc postapokalipsa pokazuje nam właśnie taką przyszłość, która nie jest raczej szczególnie wesoła, ale też nie beznadziejna. Jedna i druga literatura spełniają swoją funkcję, to znaczy dostarczają ludziom emocji oraz napawają pewną nadzieją, optymizmem.

Czy powieści postapokaliptyczne mogą odkrywać w ludziach autodestrukcyjne fascynacje?

Czy skoro na Wschodzie ludzie nie są skorzy do czytania horrorów i pokrewnych gatunków, to oznacza, że książki o tematyce postapokaliptycznej mają większe szanse na zdobycie popularności na Zachodzie?

Zło zawsze bardziej ekscytuje niż dobro. Anioł jest z założenia nudny, o ile nie ma jakiejś mrocznej nuty w swoim charakterze. Natomiast Szatan jest zawsze romantyczny, intrygujący. Taki Władca Ciemności musi obowiązkowo hodować puszyste króliczki na tyłach swojego zamku – wtedy z zasady jest idealnym bohaterem.

Swego czasu postapokalipsa na Wschodzie była bardzo popularna głównie dzięki S.T.A.L.K.E.R.-owi – w mniejszym stopniu dzięki uniwersum Metra. Teraz ta moda trochę przeminęła. Na Zachodzie, szczególnie w Ameryce, postapokalipsa dopiero teraz zaczyna się rozwijać i zyskiwać popularność. Nie jestem znawcą fantastyki anglojęzycznej. Zobaczymy.

Tytułowy Łowca z Lasu to taki właśnie władca?

Dużo się mówi o tym, że rosyjski rynek wydawniczy znacznie różni się chociażby od europejskiego.

Nasz Łowca z Lasu jest tak naprawdę antybohaterem, jest typem dość egoistycznym, indywidualistą, który w dziewiędziesięciu procentach działa w swoim własnym interesie. Można powiedzieć, że w świecie mrocznej przyszłości mają szanse przeżyć dwa typy ludzi – z jednej strony komuniści-altruiści żyjący w wielkich komunach, pilnujący siebie nawzajem; z drugiej strony indywidualiści, którzy przetrwanie zawdzięczają sobie. Ci ostatni potrafią przy tym zbudować odpowiednie relacje z innymi podobnymi im jednostkami. Nie chcę może powiedzieć, że bycie takim egoistą, indywidualistą jest lepsze niż życie w społeczności ludzi, którzy się bronią, ale przynajmniej jest to ciekawsze dla literatury.

Rzadko bywa, by w książkach postapokaliptycznych dużą rolę odgrywała natura. Faktycznie, w Łowcy… rolę antagonisty gra las. Jest to natomiast jedynie niewielka widoczna część, ponieważ świat Survarium jest o wiele bogatszy, głębszy niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Las nie jest ani wrogiem, ani przyjacielem, jak mogłaby w niektórych fragmentach sugerować lektura książki. Najkrócej mówiąc: natura jest istotą czy też rodzajem świadomości mającej swoje własne, szerzej zakrojone cele.

Czy istnieją widoczne różnice między postapokalipsą pisaną na Zachodzie a tą powstającą na Wschodzie? Na Zachodzie dużo bardziej popularny i rozwinięty jest gatunek horroru i thrillera. Na Wschodzie czegoś takiego nie ma. Wydaje mi się, że podstawową różnicą jest motywacja, która prowadzi do pisania i czytania horro-

Różnic jest mnóstwo – począwszy od takiego detalu, że w Rosji cała fantastyka wydawana jest tylko w twardych okładkach, a na Zachodzie raczej w miękkich. W Rosji wydaje się masę tytułów w małych nakładach, biorąc pod uwagę wielkość kraju. Wydawnictwa w żaden sposób nie „opiekują się” książkami, w takim sensie, że nie organizuje się żadnej promocji ani dla książek, ani dla autorów. Wydawcy jedynie obserwują, która z tych licznych pozycji nagle, w jakiś zupełnie niezrozumiały, czarodziejski sposób zacznie sprzedawać się lepiej, a więc czymś zainteresuje czytelników i stanie się bardziej popularna. Wtedy zaczyna się ją wydawać w większym nakładzie.

Czyli można powiedzieć, że pisarze na rosyjskim rynku są jak bohaterowie postapokalipsy – przetrwają jedynie najsilniejsi. To dość mocne porównanie, ale chyba tak. Z tego co widzę, w Polsce podejście jest zupełnie inne. Książki nie są tu rzucane ławą na półki. Raczej wybiera się tytuły, które mają potencjał i mogą okazać się ciekawe. 0

Andriej Lewicki Pisarz science fiction i scenarzysta gier. Pochodzi z Ukrainy. Dzieciństwo spędził w Czarnobylu, często do niego wracał nawet po awarii w elektrowni jądrowej, co wpłynęło znacząco na jego twórczość. Jeden z najbardziej znanych autorów uniwersum S.T.A.L.K.E.R.-a.

styczeń-luty 2015


KSIĄŻKA


KSIĄŻKA


KSIĄŻKA

/ wywiad z Jakubem Winiarskim

Takie qui pro quo

Prawdziwy człowiek renesansu. Pisarz, poeta, nauczyciel, krytyk, redaktor w jednej osobie. Jakub Winiarski tylko MAGLOWI wyznaje, czym jest dla niego literatura, nauczanie i pasja, jaką jest pisanie. R O Z M AW I A Ł A :

A N N A M I T R OW S K A

MAGIEL: Jak głosi najbardziej znany longseller na świecie Na początku był słowo… ,

może więc zacznijmy od początku. Czym są dla ciebie książki?

JAKUB WINIARSKI: Jeśli chodzi o cudze tytuły, to jedne są przygodą i rado-

ścią, inne nudą. Zależy od książki. Moje są dla mnie, jeśli już zdarzy mi się o którejś pomyśleć, źródłem zdziwienia: To ze mnie to wyskoczyło? Poza tym wolałbym, żeby najbardziej znanym longsellerem na świecie był na przykład Don Kichot niż to dziełko, które ty umieszczasz na pierwszym miejscu.

Dlaczego postanowiłeś zostać poetą? I kiedy poeta zamienił się w prozaika? Niczego nie postanowiłem. Któregoś dnia, mając jakieś czternaście albo piętnaście lat, zacząłem w zeszycie pisać tak, że z lewej było równo, a z prawej postrzępione. Znaczy się: wiersz wyszedł. Byłem zachwycony. Przez chwilę. Niestety, choć zachwyt przeszedł, zły nałóg został. Minęło więc kilka lat i ukazał się tomik. Dwa lata później – drugi. A potem uznałem, że więcej nie mam co pisać w ten sposób. Dlatego Piosenki starego serca ukazały się dopiero czternaście lat po Obiektywie . Nie było też tak, że poeta zamienił się w prozaika . Myślę, że te dwa typy wypowiedzi istnieją równolegle. Tyle że mnie się znowu wierszy nie chce pisać. A proza? Dużo piszę dla siebie. Od zawsze. Tylko do wydawania tego w drukach zwartych mi się nie spieszy. Znam rynek. Rynek wydawniczy i rynek recenzji. Wiem, czego się mogę spodziewać. Dlatego wolę pisać, zamiast szukać wydawcy, a potem czekać, aż ktoś to zauważy. Pisanie bywa ciekawe. Wydawniczo-recenzencki biznes – nie.

Jak powstał pomysł na Loquelę? Czytałem wtedy dużo awangardowej prozy, takiej jak Młody poeta na zamku czy Kamień w pieluszkach Buczkowskiego albo Fale czy Pani Dalloway Woolf i nudziłem się. Z nudów przychodzą najlepsze pomysły. Odetnij sobie Internet, wyłącz telewizor, radio i komórkę – zaraz się robi ciekawie. Jak mówi klasyk: tylko czekaj cierpliwie w ciszy i spokoju, a świat zacznie wić się przed tobą w ekstazie. Interesowała mnie też kwestia pisania przy pomocy rygorów, jak robili literaci z OuLiPo. Zapisałem więc sobie kilkanaście rygorów, które miały mi pomóc w tworzeniu opowieści i zacząłem dzień po dniu pisać, trzymając się tego, co sam sobie tymi rygorami narzuciłem. Po trzech miesiącach wyszła z tego Loquela.

Jak uważasz, co czasopismo dało tobie, a co ty dałeś czasopismu? Poznałem ciekawych ludzi. Brałem udział w niebanalnych projektach. Miałem szansę pracować w dynamicznie rozwijającym się zespole, a nawet zarządzać nim. Wszystko, co było w ogłoszeniu o pracę (którego nie było), okazało się prawdą. (śmiech) A tak na serio, to dzięki pracy w „Nowej Fantastyce” stałem się jeszcze trudniejszy do zaklasyfikowania z moim pisaniem. Poeci, ci dostrzegający moje istnienie, zaczęli uważać mnie za od-zawsze-krypto-fantastę. Fantaści – za zbłąkanego poetę. Jedni i drudzy za nauczyciela pisania . Takie qui pro quo. W ten sposób także moje książki stały się, co oczywiste, jeszcze bardziej święte i nietykalne. (śmiech) Zresztą, więcej tego, co napisałem, mam w plikach, a nie w opublikowanych książkach, ponieważ, jak wspominałem: biznes wydawniczy – to nie dla mnie.

Czy w czasie twojej kariery nauczycielskiej: pojawili się ludzie, po których spodziewałeś się więcej? Na których książki zwłaszcza czekałeś? I zupełnie w drugą stronę – czy miałeś kiedyś moment, gdy pomyślałeś: nie, on/ona się nie nadaje do tego? Nigdy nie pomyślałem, że ktoś się do pisania nie nadaje. Uważam, że bycie dobrym nauczycielem pisania polega też na tym, że ma się świadomość własnych ograniczeń. I że się wie, że ktoś może pisać w sposób zupełnie inny od tego, co mnie się wydaje sensowne, a mimo to odnieść sukces i trafić do czytelników. Czy po kimś spodziewałem się więcej? Powiem tak: mam wrażenie, że ludzie dawali z siebie tyle, ile mogli. A ja do każdego starałem się podejść indywidualnie. 0 Pełna wersja wywiadu na www.magiel.waw.pl .

Nie byłem i nie jestem poetą. Zdarzało się, że pisałem teksty, które inni brali za poezję i które nawet ja sam nazywałem wierszami . Ba, jeździłem nawet w latach studenckich na poetyckie imprezy i miałem tak zwane wieczorki. A w 2010 roku to, co prawda, znów pisałem, ale nie myślałem o sobie jako o poecie . Więc kiedy zaproponowano mi pracę w „Nowej Fantastyce” na stanowisku redaktora naczelnego, poprosiłem tylko o dzień namysłu. Od zawsze stałem mocno na ziemi, nie było więc żadnego problemu z dostosowaniem się.

42-43

fot. Jakub Winiarski

Odejdźmy na chwilę od książek i przejdźmy do czasopism, ponieważ tutaj też odegrałeś swoją rolę. Dlaczego zdecydowałeś się dołączyć do „Nowej Fantastyki” w 2010 roku? Jak to się stało, że poeta zszedł na ziemię, prowadził czasopismo i został redaktorem naczelnym?

Jakub Winiarski (ur. 1974) Polski poeta, prozaik, trener pisarski. Wydał pięć dobrze przyjętych książek. Najnowsze jego dzieło to Piosenki starego serca z 2011 roku. Do 2013 roku redaktor naczelny „Nowej Fantastyki”.


styl życia / - Jak nie ma stolika na 17 osób, to nie idziemy!

styczeń-luty 2015


WARSZAWA

44-45 MAGIEL


WARSZAWA

styczeń-luty 2015




PO GODZINACH


Kronika Sportowa /

Sport na falach eteru Oj, strzelaj, prędzej, strzela… jest! Niemal każdy fan sportu kojarzy słynny tekst Tadeusza Pyszkowskiego. Legendarne nagranie od ponad pół wieku rozpoczyna Kronikę Sportową Polskiego Radia. Pod koniec ubiegłego roku audycja świętowała swoje 60. urodziny. T E K S T:

A DA M H U G U E S

dy w 1953 roku Konrad Gruda, 37letni wówczas dziennikarz, rozpoczynał pracę w redakcji sportowej Polskiego Radia, miał już w głowie pomysł na program, który podsumowywałby wydarzenia sportowe danego dnia. Zapewne wiele inspiracji, co do jego kształtu przyniosły mu poniedziałkowe wizyty w łaźni parowej przy ulicy Chmielnej w Warszawie. Spowity parą wodną, dowiadywał się, jakie wydarzenia sportowe interesują ludzi. Następnie zdobytą wiedzę wykorzystywał przy tworzeniu relacji radiowych. Wiele osób starszego pokolenia z sentymentem wspomina wieczory przy radiu, gdy o 21:00 większość radioodbiorników w polskich domach była nastawiona na Program Pierwszy. Audycja często była odpoczynkiem po mniej lub bardziej udanych próbach złapania fal Głosu Ameryki, zagłuszanych przez ówczesną władzę. To właśnie tam można było usłyszeć informacje ze świata sportu: sukcesy i porażki Polaków w różnych dyscyplinach, wywiady ze sportowcami i komentarze dziennikarzy. Kronika była przez długi czas jedynym źródłem tego typu informacji w kraju, gdzie władza kontrolowała media.

G

Złośliwość rzeczy martwych Praca dziennikarza sportowego przez długi czas była sporym wyzwaniem – tłumaczy Andrzej Janisz, od 30 lat tworzący relacje sportowe w Polskim Radiu. Dzisiaj dotarcie do reprezentanta Polski, który wygrał zawody w miejscu oddalonym o tysiące kilometrów od naszego kraju, nie stanowi żadnego problemu. Gdy w latach 70. dziennikarz chciał przeprowadzić z taką osobą wywiad, musiał zamawiać rozmowę międzynarodową i czekać na nią nawet 12 godzin! Jednym ze sposobów na skrócenie tego czasu było zapoznanie się z pracownicą centrali telefonicznej. Pozostawanie z nią w dobrych stosunkach dawało szanse na połączenie poza kolejką. Do

tego dochodziły kwestie techniczne. Magnetofony nie startowały lub szły z opóźnieniem, puszczano nie tę taśmę, co trzeba (i zamiast relacji z Mistrzostw Świata w siatkówce spragnieni informacji kibice mieli okazję wysłuchać bardzo ciekawego wywiadu z pisarzem) lub mikrofon nie działał. Dodatkowo dochodziła kwestia montażu materiału. Każdy z dziennikarzy musiał umieć obsługiwać tzw. montaż studyjny – specjalną maszynę służącą do składania materiału radiowego. O ile wprawa, z jaką ją używano rosła wraz z ilością pomontowanych przez dziennikarza taśm, o tyle problemu dostarczała ilość maszyn. Niejednokrotnie reporterzy musieli ustawiać się w kolejce do montażu, a i tak nie było pewne, czy zdążą posklejać materiał na czas. W dzisiejszych czasach, gdzie każdy pracuje na własnym komputerze i za pomocą telefonu lub Internetu może przeprowadzić rozmowę z nowym mistrzem przebywającym po drugiej stronie globu. Takie przypadki wydają się zamierzchłą historią.

Jak hartowała się stal W tworzeniu Kroniki Sportowej przez cały jej okres istnienia brali udział dziennikarze, których dzisiaj widzimy i słyszymy przy okazji różnych wydarzeń sportowych. Nazwiska takie jak Tomasz Zimoch, Bohdan Tomaszewski, Dariusz Szpakowski, Włodzimierz Szaranowicz czy wspomniany Andrzej Janisz budowały legendę Kroniki. Młodzi, niedoświadczeni reporterzy przechodzili szkołę życia, zanim dołączyli do elity dziennikarstwa sportowego. Jak wspomina Dariusz Szpakowski, aby dostać się do radia trzeba było się nachodzić, napukać, nastukać, naprosić. Bogdan Tuszyński, nasz profesor i nauczyciel, był superwymagający, ale był też wspaniałym człowiekiem i nauczycielem. Zawsze wpajał nam jedno: jest pan pracownikiem Polskiego Radia – wspomina. Niewiele brakowało, a najbardziej

znany polski komentator straciłby pracę w Polskim Radiu. Podczas swojego debiutu w Studiu S-13, audycji nadającej na żywo z różnych stadionów piłkarskiej ekstraklasy, powiedział: Arka Gdynia zremisowała z Odrą Opole 0 : 0, a do przerwy było 0 : 0. Logiczny błąd został wychwycony przez szefa Radiokomitetu Macieja Szczepańskiego, zwanego „krwawym Maćkiem”, z racji łatwości, z jaką dokonywał roszad w składzie. Na szczęście skończyło się na 57 dniach zawieszenia, chociaż były one pełne nerwów i napięcia. – mówi Szpakowski.

Na przekór czasom Dzisiaj wydawać by się mogło, że Kronika Sportowa Polskiego Radia straciła na popularności. W dobie Internetu i błyskawicznego obiegu informacji czekanie do 22:37 na podsumowanie wydarzeń sportowych minionego dnia jest dla niektórych anachronizmem. Nic bardziej mylnego. My w tej chwili nie konkurujemy z telewizją – tłumaczy Janisz. – Tu chodzi także o coś innego. To jest sportowe podsumowanie dnia. Bogdan Tuszyński kiedyś powiedział, co ma być w Kronice: jeżeli słucham Kroniki, to mam wiedzieć, co zdarzyło się w sporcie danego dnia. Najlepiej z oprawą dźwiękową. Jeżeli się nie uda, to słowem. Możliwie jak najszybciej i jak najwierniej bo to jest najważniejsze, żeby się nie prześlizgiwać, żeby czasami gdzieś zajrzeć, zobaczyć, dociec dlaczego. Codziennie ktoś inny prowadzi program, więc nawet sposób, w jaki wita się ze słuchaczami jest inny. Dużą rolę odgrywa także język, jakim posługują się reporterzy. Tajemnicą sukcesu jest sposób opisywania wydarzeń, pogody, atmosfery. Używanie określeń takich jak „alpejska zieleń” do opisu trawy dużo bardziej działa na wyobraźnię słuchacza niż zwykły „zielony”. To właśnie sprawia, że wielu słuchaczy z Polski i całego świata nadal z przyjemnością wysłuchuje tej legendarnej audycji. 0

styczeń-luty 2015


/ uzależnienia sportowców

Druga strona medalu Nawet najwięksi sportowcy mają swoje problemy. Jedni przejmują się krytyką po słabszym meczu, innym nie układa się w życiu osobistym. Próbują sobie z tym radzić w sposób, w jaki nie powinni tego robić. Alkohol, narkotyki, hazard – czyli o towarzyszach kariery sportowej. T E K S T:

PIOTR POTERAJ

iedy po całonocnej libacji budzisz się z bólem głowy, nie oczekujesz od życia zbyt wiele. Przecierasz oczy i widzisz coś, co można określić jednym słowem – chaos. Dom jest w totalnym nieładzie, ale podchodzisz do tego z obojętnością, bo to nie pierwszy raz w tym tygodniu. Dlaczego wstałem tak wcześnie? – pytasz samego siebie. Po chwili zagadka rozwiązuję się wraz z nasilającym się wołaniem. Niechętnie wychodzisz. Na szczęście to nie wkurzona sąsiadka ani właściciel z wypowiedzeniem, bo pewien czas temu kupiłeś sobie luksusową willę w Manchesterze. Z obojętnym wyrazem twarzy odbierasz kopertę od listonosza. Zanim przeczytasz, nalejesz sobie jeszcze whisky. Jesteś Irlandczykiem z Północy i szczycisz się tym, że pijasz 20-letnią Old Bushmills, ale ból głowy jest nie do zniesienia, więc niechętnie godzisz się na Jacka Danielsa. List jest z Francji. Nie napisała go twoja ciocia z Paryża, lecz Redaktor „France Football”, największego magazynu piłkarskiego w Europie. Okropną angielszczyzną informuje cię, że zostałeś wybrany Najlepszym Piłkarzem Świata.

K

Missing a lot Tak mógł wyglądać poranek George’a Besta gdzieś pod koniec 1968 roku. Niesamowity Irlandczyk znany był z tego, że oprócz zdobywania piłkarskich trofeów w barwach Manchesteru United, był nałogowym alkoholikiem i kobieciarzem. I used to go missing a lot – mawiał - Miss Canada, Miss United Kingdom, Miss World… Miał je wszystkie. Mówiono na niego „Piąty Beatles”. Wydałem mnóstwo kasy na alkohol, panienki i szybkie samochody. Resztę po prostu roztrwoniłem – żartował. Jednak wszystko, co dobre, szybko się kończy. Pierwsze bolesne skutki swojego

50-51 MAGIEL

trybu życia odczuł w 1975 roku, kiedy to został wyrzucony z Manchesteru United za nadużywanie alkoholu. Największy piłkarski talent XX wieku zmarł w 2006 roku, przechodząc po drodze przez transplantację wątroby. „El Beatle” przez kilkanaście ostatnich lat życia był cieniem człowieka. Dzisiejszy sport wręcz roi się od ludzi, którzy poszli jego śladem. Co ciekawe, oni coraz częściej zwierzają się opinii publicznej ze swoich nałogów. Ostatnie lata to prawdziwy zalew książek autobiograficznych znanych piłkarzy. Wśród nich nie brakuje też polskich autorów – reprezentantów kraju. Oprócz popularnego ostatnio Igora Sypniewskiego i Zasypanego, w cenie są między innymi Spalony Andrzeja Iwana, Fucking Polak Arkadiusza Onyszki czy też Kowal – prawdziwa historia Wojciecha Kowalczyka – wicekróla strzelców igrzysk olimpijskich w Barcelonie, „polskiego Besta”.

Nabieraliśmy kolorów Trzy dni wolnego to były tak naprawdę trzy dni picia, opalania się i imprezowania. (…) Szybko nabieraliśmy kolorków, nie tylko od słońca – pisał o „roztrenowaniu” po igrzyskach olimpijskich w Barcelonie „Kowal”. Co ciekawe, wśród imprezujących był też ówczesny poseł – Aleksander Kwaśniewski. Kowalczyk podkreśla jednak, że pił na umór tylko w czasach gry w Legii Warszawa. Taka była liga – zaznacza. Sypniewski nie był aż takim „ascetą” – pił nawet w dniu meczu Ligi Mistrzów. Chłopak przyniósł piwa i został chwilę pogadać. Patrzył zafascynowany i pytał, jak to jest grać w Lidze Mistrzów, co czuję przed występem w Teatrze Marzeń. Cóż... Odpowiadałem, że nie mogę się doczekać gry. Sączyłem browara i tłumaczyłem, że, moim zdaniem, ten cały Beckham, to nie jest wielki gracz.

Oj, musiał się zdziwić nie mniej niż ja sam, gdy później usłyszał moje nazwisko w pierwszym składzie, a potem zobaczył kilka akcji, w których kręciłem tym Beckhamem jak barankiem, biorąc na najprostszy zwód – na zamach.

Miliard został w kasynie Alkohol to nie jedyny wróg piłkarza. Nie mniej groźnym przeciwnikiem jest hazard. Pamiętam wyjazd do Warszawy, kiedy w ciągu trzech dni przegrałem w kasynie 100 tysięcy dolarów. To było wtedy około miliarda złotych – wspomina Andrzej Iwan. – Wracałem samochodem i myślałem, żeby nie odbić gdzieś w drzewo. Dzisiejsi piłkarze zarabiający ogromne pieniądze również nie odkładają ich do skarpety. Kamil Grosicki już w wieku 19 lat przebywał na odwyku, żeby po dwóch miesiącach od opuszczenia ośrodka zadebiutować w Reprezentacji Polski. Niedawno do uzależnienia od hazardu przyznał się Łukasz Burliga z Wisły Kraków. Przykłady można mnożyć i to nie tylko w futbolu. Alkohol, narkotyki, hazard – dla niektórych sportowców to plany na wieczór. Inni, bardziej „ambitni”, uzależniają się od środków wspomagających wydolność. Zawodowi pokerzyści biorą narkotyki, by pobudzać się w czasie wielogodzinnych rozgrywek. Nałogowcy funkcjonują we wszystkich dyscyplinach, stopniowo rozmieniając swoje kariery na drobne. Czemu akurat ci, na których wzorują się młodzi adepci sportu, tak rażąco odbiegają swoją postawą od jakiegokolwiek rozsądnego wzorca?

Brama do lepszego życia Dla wielu dzisiejszych gwiazd sport stał się ratunkiem przed biedą, więzieniem, ludzką obojętnością. Wszelkie próby postawienia się w ich sytuacji są bezskuteczne. Matka Mike’a Tysona,


uzależnienia sportowców / reprezentacja Polski w piłce nożnej /

jednego z najsłynniejszych bokserów wagi ciężkiej, była prostytutką. Ojciec wybitnego snookerzysty, Ronniego O’Sullivana, siedział w więzieniu za zamordowanie ochroniarza. Legendarny zawodnik NBA, Allen Iverson, urodził się, gdy jego matka miała 15 lat. Wszyscy od samego początku mieli pod górkę. Jedyne, czym dysponowali, był wielki talent, który otworzył im bramę do lepszego życia. Stopniowo przekształcali dziecięcą pasję i zabawę w zawód, pokonując bariery zarówno fizyczne, jak i mentalne. Kolejne etapy rozwoju wyniosły ich na szczyt. Wyżej już wejść się nie da, a upadki właśnie z tego miejsca są najbardziej bolesne. Blizny z przeszłości w przypadku sportowców goją się bardzo powoli. Rozpadające się rodziny, problemy z prawem, kolejne kary finansowe za wybryki to tylko niektóre z grzechów. Brukowce chętnie rozpisują się o rozbitych samochodach, bójkach w barze, „skokach w bok”. Paradoksem jest, że takie incydenty wręcz przysparzają sportowcom fanów, zamiast ich zniechęcać do siebie. Wszystkie trzy strony są więc zadowolone. Do czasu. Bycie pod ciągłą obserwacją opinii publicznej szybko nudzi się każdemu, nawet najbardziej kontrowersyjnemu zawodnikowi. Najpierw „życzliwe” rady, później „obiektywna” krytyka, a na koniec media wysmarują cię g..., a kibice wyszydzą – opowiada David James, były bramkarz reprezentacji Anglii. Nie każdy potrafi pogodzić się z sytuacją, w której zamiast słodkiego życia i komplementów pojawia się diagnoza choroby – depresja. Sztandarowym przykładem piłkarza, którego nadużywanie alkoholu doprowadziło do ciężkiej depresji, jest Paul Gascoigne. Najlepszy piłkarz w Anglii lat 90-tych po wielu kuracjach odwykowych wciąż nie może dojść do siebie. Gdy wydawało się, że wszystko wraca do normy, w sierpniu 2014 roku trafił do szpitala w Sandbacks, znaleziony na ulicy po 3-dniowej libacji alkoholowej. W czasie ostatnich lat kilkukrotnie próbował popełnić samobójstwo.

nie odwiedzał kasyn. Podobnie jest w przypadku włoskiego bramkarza Gianluigiego Buffona, mistrzyni olimpijskiej w narciarstwie alpejskim – Lindsey Vonn czy też Justyny Kowalczyk.

Daj z siebie wszystko Uzależnienia od alkoholu, narkotyków czy hazardu oraz depresja mają jedną wspólną przyczynę – presję. Sportowców od małego uczy się, by pokonać przeciwnika, dać z siebie wszystko. W momencie, gdy osiągają dorosłość i zaczynają swoje kariery, oprócz wymagań wobec siebie, muszą się zmagać z bezustannym naciskiem ze strony kibiców, prasy, agentów. Wielu uczono, by zaciskać wtedy zęby, nie dawać poznać po sobie oznak bezradności. Jestem bramkarzem reprezentacji, nie mogę iść leczyć się do kliniki – miał powiedzieć Enke przyjacielowi. Ponadto wielu fanów uważa, że sportowcy powinni sobie z tym radzić, bo zarabiają ogromne pieniądze. Przytaczając słowa brytyjskiego kibica na temat byłego gracza Liverpoolu, Stana Collymora: Na trybunach stadionu siedzą ludzie z dużo poważniejszymi problemami, tylko oni nie mają 20 tys. funtów tygodniowo na prywatne leczenie. Nic dodać, nic ująć. Te słowa świadczą tylko o ignorancji. Nie zapominajmy bowiem, że sportowiec jest też przecież zwykłym człowiekiem. A Collymore w końcu trafił do kliniki i ma się nienajgorzej.

Dotrzeć do umysłów Znani sportowcy byli, są i będą pod wielką presją i żadne pieniądze tego nie zmienią. Będąc osobami publicznymi, ciągle znajdują się pod ostrzałem prasy i kibiców. Chcemy oglądać osoby, które „są w czymś dobre” i wymagamy, by pokazali się nam z jak najlepszej strony w każdym meczu. Tymczasem one pracowały całe życie na swój sukces. Niektórzy sportowcy skrywają swoje problemy. Inni z kolei, gdy pensja z dnia na dzień rośnie kilkunastokrotnie, nie wiedzą, co robić z pieniędzmi i tracą je w kasynach. Błędem, jaki popełnia się w przygotowaniu 10-11letniego młodego sportowca do kariery, jest brak odpowiedniego wsparcia mentalnego. W Polsce zastanawiamy się, czy reprezentacja powinna mieć psychologa, nie mówiąc o odpowiedniej opiece trampkarzy. Świat sportu powoli przekonuje się o przydatności takiego rozwiązania. Rzecz w tym, żeby pamiętać, że zatrudnienie psychologa sportu, to nie tylko inwestycja w wyniki drużyny. To przede wszystkim wsparcie dla sportowców, którzy w kluczowym momencie będą w stanie wygrać najważniejszą rozgrywkę – z samym sobą. 0

Wydałem mnóstwo kasy na alkohol, panienki i szybkie samochody. Resztę po prostu roztrwoniłem – George Best

Testament Enkego To, czego nie zrobił Gascoigne, stało się udziałem Roberta Enkego. 10 listopada 2009 roku ciało bramkarza reprezentacji Niemiec znaleziono na dworcu kolejowym w Hannowerze, po tym jak rzucił się pod rozpędzony pociąg. Nazajutrz znaleziono list pożegnalny, w którym przepraszał żonę za długo skrywaną depresję, na którą cierpiał od śmierci swojej 3-letniej córeczki. Co warte podkreślenia, Enke nie był alkoholikiem, nie miał problemów z narkotykami, ani

Europejski kręgosłup S T E FA N S ZC Z E P Ł E K R Z E C Z P O S P O L I TA dyby rok temu ktoś mi powiedział, że po czterech meczach reprezentacja Polski w piłce nożnej będzie na pierwszym miejscu w swojej grupie eliminacyjnej, uznałbym to za dowód nieznajomości rzeczy. Sam w to nie wierzyłem, a teraz walę się w piersi – aż dudni. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że pierwsze miesiące pracy Adama Nawałki nie zapowiadały niczego dobrego. Trener powoływał zawodników po omacku, dawał szansę nawet tym, o których nie można było powiedzieć wiele dobrego. Nic dziwnego, że mecze, w których występowali, nie wzbudzały naszego entuzjazmu. Ta selekcja miała jednak sens, bo ostatecznie Nawałka wybrał tych, którzy gwarantują coś więcej, niż tylko bezproduktywne snucie się po boisku. Trener miał też szczęście, co w jego fachu jest ważne. Tak się bowiem złożyło, że w ostatnich miesiącach kilku polskich piłkarzy osiągnęło formę i pozycję w swoich klubach jak nigdy wcześniej. Kręgosłup reprezentacji składa się z zawodników znanych w Europie. W bramce Wojciech Szczęsny (Arsenal), przed nim Kamil Glik (Torino), dalej Grzegorz Krychowiak (Sevilla), Arkadiusz Milik (Ajax), Robert Lewandowski (Bayern). A jest przecież jeszcze Łukasz Piszczek (Dortmund) oraz leczący się miesiącami Jakub Błaszczykowski. Kiedy wygrywa się z Niemcami (fakt, że to nielogiczne), można już nie bać się nikogo. Ta wiara pomaga. I oby nic nie zmieniło się w następnych meczach. 0

G

styczeń-luty 2015


MAGIEL


– Przepraszam, piję od trzech godzin. – A my od trzech dni!

styczeń-luty 2015


WYWIAD

Emil Piłaszewicz/

/ Antoni Macierewicz

Chodźmy na Grzybobranie!

Nigdy nie poznałem Che Guevary

Rozmowa z Antonim Macierewiczem – kontrowersyjnym politykiem, którego działalność publiczna jest obiektem niekończących się dyskusji. MAGLOWI opowiada jednak o czymś innym – o Ameryce Południowej, zakładaniu Komitetu Obrony Robotników i o tym dlaczego internowanie było lżejsze od zwykłego więzienia. R O Z M AW I AL I : J Ę D R Z E J

54-55

WO ŁO C H OW S K I , WOJ C I EC H A DA M C Z Y K

FOTOGRAFIE: A LEKSA NDER

G ŁOWA C K I


Antoni Macierewicz /

WYWIAD

Jeżeli ksiądz kardynał może, i ja też mogę, iść na ulicę i demonstrować, bo jest tysiąclecie chrztu Polski, to dlaczego nie mogę demonstrować wtedy, jak zamknięto mi mojego kolegę studenta?

1

styczeń-luty 2015


WYWIAD




inaczej o bezdomnych / O! O, o o!.

Koraliki nadziei Autobus o tej porze nie jest zbyt tłoczny. Przepełnienie godzin „po pracy” minęło. Jest dobrze po dwudziestej. W tłumie zazwyczaj dociera do nas zbyt dużo bodźców, wobec czego uciekamy we własne zamyślenie. Gdy ludzi jest mniej, łatwiej coś zauważyć. T E K S T:

PAT RYC JA PAW L I K

FOTOGRAFIE:

F U N DAC JA K AP U C Y Ń S K A

styczeń-luty 2015




/ Jordania

62-63



/ Jordania

Olga Świątecka Rocznik ’87, absolwentka SGH, dziennikarka i fotograf. W latach 2010-2011 pełniła funkcję v-ce redaktor naczelnej MAGLA. Interesuje ją fotografia dokumentalna oraz sztuka reportażu. Współzałożycielka kolektywu fotograficznego PUAP collective. Aktualnie pracuje w agencji interaktywnej na stanowisku Social Media i PR Manager. Powyższe zapiski i fotografie powstały podczas jednej z samotnych podróży w stronę Izraela.

64-65


Jordania /

styczeń-luty 2015


/ co wypić po sesji Optymalizacja zwłok

66-67 MAGIEL



/ pisanie o emocjach Bogatemu to i gej siÄ™ ocieli.

68-69



Do Góry Nogami

dża SGH na FB może się pochwalić pej fan ego jaln ofic in adm że , tym a W tym numerze nie piszemy o rada Samorządu Studentów to był sza rw pie że , tym o ani , ów fan . ) rodzinie, że stuknęło mu 20 tys go głosowania (unieważnionego sze rw pie s cza pod że o, teg dla i jedna wielka farsa, między innym y że przegrał wybory, dosłownie dup ból jąc ma wy ądo orz sam on mu. nie było urny, oraz dlatego że bet rzeczy nowemu Przewodniczące ych kaw cie a kilk ł ąga yci pow i przekopał się przez regulamin PR ZY GO TO WA Ł:

LN Y RE DA KT OR NI EO DP OW IE DZ IA

– to wie cie , że ak a pro po tyc h rze czy teg o tek stu na a ani taw ws na chw ilę po Pra w Stu dena SGH nie ma Rz ecz nik do któryc h czy rze ych z t ta? Ta k, jes t to jed na ząc a Sanic od ew a Prz prz ycz epi ła się ust ępując H. SG morzą du Stu dentów

T

esz cze od no śnie kebaba – Re daktor Nieodpow iesię dzi alny zas tan aw ia aku go cze dla , nad tym rat pew ne osoby się bar – ły wa rso lwe zbu dzo tym ni ws zak że czy m się to róż wa sto czę od ie w zas adz li nia św ini akiem na Au Spa doc hronowej?

J

666

fot. Fotograf Nieodpowiedzialn

M

W

y

, to jed nym ówiąc o pie rw sze j rad zie był o wn ieów z nie wą tpl iwych hit o rad neneg wa sto gu zde ez sie nie prz prz erw ch jny ole rej ś z k go keb aba po dcz as któ ab ten keb że , dzą ier tw y órz w o bra dac h. Niekt y. Re rad tej ej m cał wpisy wa ł się w dek oru tro nak jed t jes y aln dzi dak tor Nieod powie chę zde gu stowa ny, szc zei gól nie że kon sumują cym eprz o jeg był keb aba łoż ony, czy li Re dak tor oNa cze lny ora z dru gi czł nek red akc ji. Tro chę żeonad a, ale z dru gie j str e ny w pew nym mome nci zarod ego sw do do szł o y ju pojedn ani a mi ędz mi wy no a ią ard sta rą gw prz eds taw icie lam i Ra dy, gdy ż do szł o do dziele nia się po siłk iem . Jak wid ać, na nie mo żna obr adowa ć e gło dn iak a, a ws zys tki dru na dzą cho od kłótnie gi tor, gdy na sal ę wc ho ie. zen dzi jed

a teg o tek stu mome ncie pows taw ani alny do sta ł dzi wie Re dak tor Nieod po ani a zie ebr od do FB na ie zapros zen ci SGH den stu j kit óre lonej ws tąż ki, dzi ęki tka nia spo as dcz po nić róż będ ą mo gli się wy forbyć to ała mi yżby św iąt ecz neg o SGH. Cz chn iki lite Po i tam den stu ed ma pre we ncji prz ci nie prz ysz li na darczy innych ucz eln i, by mowe żar cie ? 0

pó łpracownikom za ws c ują ięk dz a ąc icz dn wo Prze wysokości zadania. wspólną kadencję stanęła na


Management Trainee Programme

Masz solidne wykształcenie oraz doświadczenie zdobyte podczas staży i praktyk, wolontariatów lub w organizacjach studenckich? Mówisz biegle po angielsku i cechuje Cię wrodzona ciekawość oraz chęć poznawania nowych rzeczy? Jeśli tak, zaaplikuj na program menedżerski w Jeronimo Martins – Management Trainee Programme. Rozwiń z nami swój talent. Aplikacje na program będzie można składać na naszej stronie karierowej tylko do końca stycznia 2015

Follow us:



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.