4 minute read

I Niepotrzebne energetyczne wojny

NIEPOTRZEBNE ENERGETYCZNE WOJNY

UCIESZYŁEM SIĘ, KIEDY REDAKCJA „ENERGETYKI CIEPLNEJ I ZAWODOWEJ” (ECIZ) ZAPROPONOWAŁA MI WŁASNĄ KOLUMNĘ W MAGAZYNIE. DLACZEGO? BO OBOK KILKU INNYCH PERIODYKÓW CZY PORTALI BRANŻOWYCH JEST JEDNYM Z OSTATNICH MIEJSC, W KTÓRYCH AUTORZY WCIĄŻ MAJĄ NADZIEJĘ, ŻE PO LEKTURZE ICH TEKSTÓW KTOŚ SPOJRZY NA ŚWIAT NIECO BARDZIEJ ŚWIADOMIE.

Advertisement

Raz na dwa miesiące zaprezentuję Państwu kilka spostrzeżeń dotyczących świata energetyki i przemysłu w nieco luźniejszej formie. Będę się jednak bardzo starał, żeby forma nie przesłoniła treści i żeby poziom moich tekstów nie odbiegał znacząco od wysokiego poziomu treści, do jakich przyzwyczaiła nas ECiZ. Tymczasem jednak – do rzeczy.

Wszędzie energetyka

Wspomniałem wyżej o świadomym spojrzeniu na świat i chciałbym ten wątek rozwinąć, ponieważ zauważyłem, że coraz trudniej rozmawia się Polakom o energetyce, będącej przecież dziedziną, która – jak żadna inna – wpływa na niemal wszystkie aspekty naszej aktywności życiowej. Wstajemy rano, włączamy radio, płytę indukcyjną, sprawdzamy wiadomości na naładowanym w nocy telefonie. W pracy włączamy komputer, operujemy maszyną, jedziemy do klienta samochodem czy tramwajem. Wieczorem włączamy serial na Netflixie, idziemy do kina, gramy w gry komputerowe czy czytamy książkę przy lampce nocnej. Nie da się w dzisiejszych czasach być energetyczną samotną wyspą, ponieważ koszt każdego produktu, każdej usługi, każdej aktywności zawiera w sobie zaszyty koszt energii elektrycznej, która pozwoliła wytworzyć produkt czy świadczyć usługę.

Plemienność podziału

Wydaje się więc, że wszyscy powinni być zgodni co do tego, że bezpieczeństwo energetyczne, a w tym w szczególności bezpieczeństwo dostaw, jest tematem absolutnie priorytetowym i trawestującym podziały polityczne. Nic bardziej błędnego! Stare podziały polityczne podzieliły również pomiędzy siebie poglądy na kwestie energetyczne. Plemienność tego podziału i jego bezrefleksyjny charakter są oczywiście widoczne już na pierwszy rzut oka. Jeżeli należymy do jednego obozu, to na 99% będziemy mieć takie, takie i takie poglądy na kwestie OZE, atomu, ETS czy Bóg jeden wie czego jeszcze. A jeżeli nasza „przynależność plemienna” jest inna, to w tych samych kwestiach będziemy mieć kompletnie inne zdanie. Ten jaskrawy podział jest szczególnie widoczny w ramach dyskusji online, gdzie notorycznie zwaśnione strony skaczą sobie do cyfrowych gardeł, przerzucając się linkami do „artykułów”, które „wyjaśniają”, „zamykają temat” czy też „demaskują”. Zauważyłem, że nader często poziom wiedzy takich dyskutantów jest odwrotnie proporcjonalny do poziomu ich zacietrzewienia. Nietrudno zauważyć, że ten rodzaj debaty jest destrukcyjny i do niczego niepotrzebny. Nie prowadzi też do żadnych konkluzji, ponieważ internetowa sieczka nie służy wypracowywaniu rozwiązań, a „oraniu” przeciwnika i jest w mojej ocenie dość trafnym obrazem powiedzenia o konsekwencjach grania w szachy z gołębiem.

Cofanie się w rozmowie

Jest to droga donikąd, nie wynika z niej nic pozytywnego poza samozadowoleniem internetowych trolli i w zasadzie cofa nas ona w rozmowie o przemyślanej i optymalnej transformacji. Koszty zmian poniesiemy wszyscy, dobrze byłoby więc, gdyby wszyscy dysponowali również rzetelną wiedzą w zakresie przyczyn i korzyści tych zmian. Jałowy spór pomiędzy członkami „team OZE” i „team atom” nie zwiększa poziomu tej wiedzy, a jedynie przyczynia się do pogłębienia stereotypów, półprawd i uproszczeń. Tymczasem świat nie jest czarno-biały. Każda z technologii dostępnych na rynku ma przecież swoje blaski i cienie. W niektórych warunkach jest korzystna, w innych powoduje zagrożenia lub koszty. Technologia fotowoltaiczna jest tania i produkuje energię w dużych ilościach w tzw. peaku, ale jest nieprzydatna w godzinach nocnych i mało przydatna w miesiącach z niewielkim nasłonecznieniem. Z kolei technologia jądrowa produkuje energię stabilnie i bez oglądania się na warunki pogodowe, ale inwestycje w nią są drogie, czasochłonne i uzależnione od bardzo licznych wymogów środowiskowo-lokalizacyjnych. Obie jednak przydadzą się w KSE i udzielenie wsparcia jednej nie musi oznaczać automatycznie pełnej wrogości wobec drugiej. Te energetyczne wojny są kompletnie bezsensowne i niepotrzebne. W zasadzie cieszą tylko jednego człowieka na świecie – mieszkającego za miedzą władcę kraju, z którego kupujemy 80% importowanych paliw kopalnych.

Jan Sakławski

Partner, radca prawny Kancelarii Brysiewicz, Bokina, Sakławski i Wspólnicy.

This article is from: