LUDZIKI Im bliżej granicy tym mniej narodów – silnych, głośnych, pewnych siebie - i tym więcej „małych” ludzi w ich mikroświatach. Ludzików. WSCHODNIA ESTONIA - 58°59′58″N 27°44′19″E Kiedy mówił, ciągle obracał zegarkiem w dłoni. Miałem wrażenie, że odlicza inny rodzaj czasu. Dostępny tylko tutaj. Co chwilę przerywał, znikając w dymie ogniska. Ja wiedziałem, że jutro jadę. Nie mogę tutaj zostać, zwariowałbym w tym miejscu przypominającym do nieprzytomności indiański port nad Amazonką. Z jego własnymi urojeniami, obrzędami, bogami. Własną historią. Lecz Nikolaj zostanie tu na zawsze i od zawsze tutaj jest. Wstyd mi, że nie potrafię dotrzymać mu kroku, czasem nawet, spojrzeć w oczy. Szczególnie, gdy patrzy na nurt Narwy i bełkoce swoją opowieść, po raz kolejny. Zapada noc, a mnie znowu nieswojo. Mam wrażenie, że Vasknarwa po zmroku się budzi. Że to jakiś zwarty organizm na końcu naszego świata, pulsuje i oddycha. Krąży na swojej orbicie dość daleko, by nie zostać dostrzeżona. Zmieniał się układ domów. Ulice prowadziły donikąd. Według mieszkańców Kurtnej (jakieś 100 kilometrów stąd) powinienem obawiać się duchów rycerzy. Trupów i resztek zwłok. Turystyczne popłuczyny. Jestem pewien, że wszystko co martwe uciekło na drugi brzeg Narwy. Patrzy stamtąd na wioskę, z bezpiecznej odległości, i nie chce wracać. Po raz pierwszy komuś w Rosji jest lepiej. Nikolaj był pewien, że i Dimie byłoby lepiej. Choć nie rozmawiał z nim o tym zbyt często. Aż do dnia, gdy matka wyrzuciła Dimę z domu. Lecz jego oczy - jak mówił Nikolaj - były już skierowane na rzekę. Za rzekę. I wtedy strzela ognisko, Nikolaj opowiada, a ja staram się wyłapać cokolwiek z jego pogranicznego bełkotu. - Ciało pływało jak tratwa - wzdycha Nikolaj. - Bujając się z jednej, na drugą stronę. Płynęło ku Narwie i Bałtykowi. Uciekało. Matka mówiła mi, że nie zapomni wron. Siedziały na plecach Dimy i darły się bez końca. Była pewna, że to w jej stronę. Za karę. Za każdy dzień, w którym o nim zapominała. W którym nie rozmawiała z nim. Bóg i ona, kobieta. Za egoizm. Za nieodpowiedzialność. Za brak miłości. Niezrozumienie. Ciało zawirowało, dość płynnie, jak w tańcu (on lubił tańczyć). Tutaj nie można być nijakim. Trzeba być mężczyzną, a ruskich, czy kozackich tańców odprawiać tu nie będzie. Bo już nie może. Nie ta Ruś, i nie te czasy. Ojciec znad Donu, stary kozaczyna, nauczył go wszystkiego, a ciało, znikało w oddali. Za budynkiem straży granicznej. Pamiętała, gdy uderzał drzwiami ostatni raz. Gdy tańczył przy oknie ostatni raz. Gdy ostatni raz widziała jego spojrzenie, wystraszone w drzwiach jej klasztornej celi. Pamiętała, że wiedziała, co zrobi i ostatnią łunę zachodzącego słońca, która pokazała jej ciało syna. Trzy razy wspominała, że kiwnął dłonią. - Na pewno, nie zostawiłby jej tak po prostu - Nikołaj szepcze. Był pewien, że nie kłamała. Znał jej spojrzenie. Tamtego dnia była szczera, nie rozmawiała z nim, modliła się. On był tylko postronnym słuchaczem: - Zbierałem drewno, jak dziś. A ona zaczęła krzyczeć. Nie przy rzece, ale przy bramie monastyru. Wtedy Nikolaj przybiegł. Miał dwadzieścia lat. Klęczała przed mozaiką i płakała. Opowiadała. Zawierzała wszystko Bogu. On tylko usłyszał, co mówiła patrząc w górę. Opowiedział to lekko, łamanym estońskim, którego nie znałem. Nie znał języka. Po prostu mówił. Gdzieś łyknął rosyjski, estoński przyszedł sam. Prawie mówiłby po angielsku, gdyby w Vasknarwie otwarto szkołę. Jednak nie otwarto. I dobrze - jak sam przyznał. Za dużo tego.