Ten inny świat Tu jest Packhouse 1, na górze jest Packhouse 2. Pamiętaj, że przed każdym wejściem masz dokładnie umyć ręce i ubrać uniform - zastrzegła Agnieszka, polska szefowa, jedna z trzech najważniejszych osób na Packhousie w brytyjskiej firmie Berry Gardens, w której pakowaliśmy owoce na eksport. Ogromne lotnisko, sparaliżowane telefony, międzynarodowy tłum - tak, chyba właśnie to najlepiej zapamiętałem, wysiadając z samolotu. Heathrow robiło wrażenie - tyle maszyn, ludzi obsługujących ich, a horyzont pokrywał się z płytą lotniska. Jadąc drogą z lotniska można mieć wrażenie, że wylądowało się w zupełnie innym świecie. Wielka Brytania - już sam przymiotnik "wielka" musi coś sugerować – tak sobie przynajmniej myślałem, **************** - Cześć, jestem George - to jedne z pierwszych słów po angielsku, które usłyszałem. Z Georgem przy taśmie, pakowaliśmy owoce do skrzynek. Pochodził z Rumunii, miła koło trzydziestki i nie przestawał się uśmiechać. To on pierwszy rozpoczął rozmowę ze mną, spytał jak się nazywam, skąd pochodzę, na jak długo przyjechałem. Byłem pewny, że zaraz wyjadę. On przeciwnie. - Nie wiem, ile będę tu jeszcze siedzieć. Dopóki nie zarobię tyle, ile chciałbym - A ile chciałbyś? - Wystarczająco - odpowiedział. Owoce jechały na taśmie coraz szybciej. W firmie było jeszcze kilkunastu Rumunów. W tej statystyce mogli z nimi rywalizować tylko Bułgarzy. Właśnie z bułgarską rodziną mieszkałem. Małżeństwo Plamen i Borislava Diasowie oraz jej bratem Denis powitali mnie domowym obiadem, miłym gestem i ciepłym spojrzeniem. - Nie mieliśmy wyjścia. W kraju zostało dziecko, które trzeba utrzymać. W Bułgarii nie ma pieniędzy, możliwości, perspektyw. Musieliśmy przyjechać tutaj - mówiła Borislava z przejęciem, przyrządzając tradycyjne danie bułgarskie. - U nas nie jest bezpiecznie: mafia, korupcja, nielegalne interesy. Kto zapłaci, ten ma. A kto chce żyć uczciwie, to raczej musi wyjechać - dodaje Plamen, zjadając kolejną kromkę polskiego chleba, który na campingu, gdzie mieszkaliśmy, był bardzo popularny. Diasowie nienawidzą Anglii. Nie chodzi tu już o warunki, ale po prostu o środowisko i tęsknotę. Opuścili swojego synka i przejechali pół Europy, by pakować owoce.