1 minute read

Wełniane dźwięki radości

Magdalena Ciesielska

To był jeden raz, a pamiętam doskonale. Podobno te wszystkie „pierwsze razy” zapadają w naszej pamięci najgłębiej, bo wtedy najbardziej przeżywamy. Początek wiosny. Drewniana szopa na końcu podwórka, a za nią maszyny rolnicze i dalej pola. Bezkres ziemi uprawnej, na której urośnie za jakiś czas żyto, pszenica, a po lewej stronie za stajnią – kukurydza. Stałam w kolejce, tak jak i moje rodzeństwo, kuzynostwo. Małe pędraki w początkowych latach szkoły podstawowej. Czuliśmy się w tym momencie bardzo ważni, bo mogliśmy uczestniczyć w strzyżeniu owiec. Wreszcie przyszła moja kolej. Oczekiwanie się opłaciło, aby poczuć tę odpowiedzialność i zaufanie przekazane przez dorosłych. Trzymałam owieczki, które zmieniały fryzurę, ubywało im niepotrzebnych kilogramów i gabarytowo zmniejszały się nie do poznania. Śmieszne chwile i wariactwo z nagłośnieniem owczych dźwięków. I to uczucie dotyku wełny, prawdziwej wełny, będącej zwierzęcym odzieniem. Najważniejszym wówczas dziecięcym pytaniem, które wybrzmiewało raz za razem, było „czy te owce nic nie boli?” „Nie, nie boli, to rutynowy zabieg, wręcz wskazany do oceny ich stanu zdrowia” – słyszeliśmy i oddychaliśmy z ulgą.

Advertisement

Lubię ssaki kopytne i te, o których śpiewa się „łapy, łapy cztery łapy, a na łapach pies kudłaty”. Przywiązuję się do tych stworzeń i dużych, i małych, strzyżących uszami, dostojnie kłusujących w dwutakcie, szczekających na powitanie i merdających radośnie ogonem. Mam swoje ulubione gatunki i rasy, te które darzę ogromną sympatią. Przytulam się do nich i szepczę do ucha miłe słowa, aby wiedziały, że są dla mnie ważne.

Barany – do nich też mam jakiś sentyment i zwyczajną słabość, do tych rogatych i upartych, których w rodzinie i wśród najbliższych jest sporo. Ale to już nie o zwierzętach mowa. (śmiech) Nie wchodzę w znaki zodiaku i horoskopy, bo to kompletnie nie moja specjalność, ale jedno wiem, że coś mnie przyciąga do urodzonych na wiosnę. Gdy dobrze się czuję w czyimś towarzystwie –odbieramy na tych samych falach, umiemy się pośmiać i wspólnie wzruszyć – i gdy zapytam, „kiedy się urodziłeś/urodziłaś”, otrzymuję odpowiedź „koniec marca” lub „w kwietniu”, już wiem, że to jest ten temperamentny splot osobowości, który mnie urzeka. Energia, zadaniowość, entuzjazm, zaangażowanie – te wartości i cechy charakterologiczne, które bardzo cenię. Swój do swego lgnie. Rogaty, choć z innej pory roku.

„Równie źle być szalonym entuzjastą jak śmiertelnie poważnym. I jedno, i drugie jest przejściowe. Nie należy nigdy tracić poczucia humoru” – napisała w swoim „Dzienniku” Katherine Mansfield. Niechaj radość, ta szczera, dziecięca obudzi się w nas na wiosnę. Wraz z ćwierkaniem ptaków niech przylecą nowe powody do uśmiechu i refleksja, ta prawdziwa, aby cieszyć się każdą chwilą, tym, co mamy i w jakim życiowym punkcie jesteśmy.

Z wiosennym słońcem, które niemrawo przebija się przez zachmurzone niebo, z dziecięcymi obrazami w pamięci, życzę wszystkim Baranom (i Owieczkom) niesłabnącego poczucia humoru, nawet jak są zmuszone do zmiany swego odzienia. A wszystkim Czytelnikom „Poznańskiego Prestiżu” wiosennych i wielkanocnych przyjemności.

This article is from: