10 minute read

Jak współpracować ze swoim głosem?

Przepełniona pozytywną energią i ciepłem, stawiająca na samorozwój, samoświadomość i odpowiedzialność w muzyce. Nie znosi sztampy i rutyny, a wprost przeciwnie ceni dojrzałość emocjonalną i otwartą głowę. Wie, że na niektóre rzeczy warto poczekać, coś przeżyć, doświadczyć i poznać wartościowe osoby na swojej drodze. Kim jest Zuzanna Babiak? Dowiedzcie się, bo może i Was skuszą lekcje śpiewu.

Zuza, Ty jesteś charakterną kobietą?

Advertisement

ZUZANNA BABIAK: Doceniam partnerstwo i poczucie, że ktoś może mnie wesprzeć, ale faktycznie – jestem silną babką (śmiech), z wypracowanym charakterem. Dawniej byłam mało asertywna. Jak wspominam moje lata szkoły podstawowej czy liceum, to widzę siebie jako osobę mającą zero asertywności.

Zawsze mama i babcia ciągnęły mnie do pionu. Nauczyłam się więc większej świadomości siebie.

A decyzyjności też się nauczyłaś?

Zawsze traktowano mnie w domu jako partnera do rozmowy, przegadywano wiele kwestii. Nie byłam tylko dzieckiem, które ma słuchać i ma narzucony kierunek myślenia, tylko dawano mi pole do manewru. Tworzyłam i nadal tworzę spójną trójcę: babcia – mama – ja. Teraz z perspektywy czasu doceniam takie traktowanie, bo bardziej świadomie patrzę na świat.

Przez 6 lat uczyłaś się gry na fortepianie w Ogólnokształcącej

Szkole Muzycznej I stopnia im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu, następnie w Ogólnokształcącej Szkole

Muzycznej II st. im. M. Karłowicza przez kolejnych 6 lat zgłębiałaś tajniki nauki na klarnecie. Zmieniłaś instrument klawiszowy na dęty, a ostatecznie zainteresowałaś się wokalistyką. Dlaczego taka zmiana?

Wszystko było niespodziewanym zbiegiem okoliczności, począwszy od pójścia do szkoły muzycznej. Nie miałam za sobą żadnego przedszkola muzycznego, żadnego przygotowania, dodatkowych lekcji muzycznych. Zawsze jednak lubiłam muzykę, doceniałam jej wartość. Moja babcia gra na pianinie, mama za młodu śpiewała w chórze, a ja dużo słuchałam muzyki, jeszcze z kaset. Babcia uczyła mnie grania prostych melodii na pianinie, które otrzymała od swojego taty, czyli mojego pradziadka. To pianino ma ponad sto lat i ma swoją duszę, a moja babcia ma 89 lat i w każde święta ukradkiem gra chociaż raz zestaw ulubionych kolęd. Rytuały muzyczne od zawsze były u mnie w domu, ale nikt mnie nie pchał do muzyki. To był mój wybór, chciałam zdawać do szkoły muzycznej, uparłam się i znalazłam się na liście przyjętych. Moja gra na pianinie była żenująca – trzeba to jasno powiedzieć! (śmiech) Zawsze ładnie frazowałam, miałam muzykalność, wolne utwory, które grałam – zachwycały słuchaczy, ale muszę się przyznać, że nie ćwiczyłam na fortepianie, tyle, ile było trzeba, dlatego zbyt wolno pracowały moje palce podczas grania. Pod kątem muzycznym dawałam zawsze dużo serca, dźwiękowo byłam całkiem dobra, ale jeśli chodzi o technikę – to dramat. (śmiech) Moja mama też mnie nie zaganiała do grania, bo w domu była duża dowolność i swoboda. Chciała, abym szła do przodu i uczyła się, ale nigdy nie stała nade mną i nie groziła palcem, abym trenowała. Ufała mi i powtarzała „to jest w Twojej intencji, musisz mieć motywację do tego”. Pytała się mnie czy chcę kontynuować tę muzyczną drogę, a ja uparcie kiwałam głową, że tak. Moja nauczycielka, pani Anna Paluszkiewicz, do której mam ogromny sentyment, gdy byłam w 5 klasie, zaproponowała mi klarnet. Poznałam wówczas mojego profesora Roberta Błoszyka, który zmienił moje patrzenie na muzykę. Pierwszy rok jakoś dobrze mi poszedł, zrobiłam szybki progres. Już w 6 klasie podstawówki grałam na klarnecie. Okazało się, że dęty instrument mi przypasował. Barwa też super, podobnie jak na fortepianie. Dawałam radę z utworami wolnymi, romantycznymi, gorzej już było z tymi szybkimi, skocznymi. Mam swój klarnet, różne ustniki, chociażby kryształowe, czy stroiki, po które jeździłam do pana Henia z Lukserwisu na Osiedlu Rusa. (śmiech) Jako nastolatka słuchałam jazzu. Zafascynowała mnie wolność, którą słyszałam w jazzowych solówkach. Prof. Błoszyk gra również na saksofonie, działa w jazzowym świecie i to on nauczył mnie, jak słuchać ludzi dookoła siebie. Bardzo dużo w moje życie wniósł właśnie ten profesor od klarnetu, bo dzięki niemu zrozumiałam muzyczne niuanse, wartości muzyczne. Nauczył mnie szacunku do ludzi od strony muzycznej, ale i życiowej, dużo ładnych i wartościowych rzeczy mi wpoił… właśnie o życiu… I dzięki temu tak mile wspominam ten klarnet, z którym nie zawsze miałam po drodze. (śmiech) Na pewno nie byłabym w tym punkcie życia, w którym jestem, jak nie poznałabym tego wykładowcę.

Ktoś mógłby powiedzieć, że to błąd i zmarnowałaś 12 lat życia, grając na instrumentach.

Uważam, że bez tych lat spędzonych w szkole, bez tych wszystkich osób, które spotkałam na swojej życiowej drodze, byłabym uboższa. Uboższa w doświadczenia, w naukę. Bardzo rozwinęłam się emocjonalnie.

Jak wystartowałaś w wokalu?

Poszłam na pierwszy casting na wokalistki w liceum i było to dla mnie duże przeżycie. Zawsze coś sobie podśpiewywałam w domu, ale to chodziło o wyćwiczony śpiew przed publicznością. Moja pewność siebie była na poziomie zero, ale stwierdziłam „lubię, to spróbuję”. Potem mój śpiew się rozhulał, napotkałam na świetną nauczycielkę,

Martę Podulkę. To cudowny człowiek o pięknych wartościach, który zaszczepił mi wiarę w siebie i przekazał dużo pozytywnej energii. Miałam indywidualne lekcje z Martą, które wiele dobrego mi przyniosły…I pierwszy raz wówczas nagrałam utwór; to był „Georgia on My Mind”, jazzowy numer i tak już poszło… Później trafiłam na Izę Polit, która przygotowywała mnie na egzaminy wstępne, Janusza Szroma, Barbarę Włodarską-Fabisiak i Łukasza Rynkowskiego, instruktora warsztatów wokalnych, który nauczył mnie pielęgnować swoją indywidualność, aby nie dać się zaszufladkować.

Zawzięłam się, podeszłam do egzaminów i dostałam się. Zaprzyjaźniłam się z dziewczynami z wokalistyki, byłyśmy cztery na roku, każda dobra w innych rewirach muzycznych. Dużo dał mi też wyjazd zagraniczny w ramach projektu Erasmus, znalazłam się w Bolonii. Poczułam się tam, że jestem z czystą białą kartą, po latach funkcjonowania w poznańskim hermetycznym środowisku muzycznym – i to mnie jakoś oczyściło, pomogło mi. Wyjazd na Erasmusa wiele mnie nauczył, przełamałam barierę językową, miałam nowych nauczycieli, byłam na zajęciach u Diany Torto. Był to dobry czas na naukę, i trudny, i piękny jednocześnie.

Uczestniczyłaś też w warsztatach wokalnych Hanza Jazz w Koszalinie, a przede wszystkim Cho-Jazz w Chodzieży. Co mogłabyś polecić osobom startującym w wokalu, pragnącym udoskonalać swój śpiew; od czego powinny zacząć? Należy wyjść poza swoje ramy, spróbować tego typu warsztatów muzycznych, z różnymi nauczycielami – artystami muzykami. Można tam poznać wiele ciekawych osób, co bardzo motywuje. Każde nowe warsztaty, koncerty, czy Jam Session dają możliwość zawiązywać zespoły muzyczne, rozwijać się, kształcić. Pamiętam muzyków jazzowych, którzy obecnie są top of the top, oni też jeździli na takie warsztaty do Puław, do Chodzieży, do Leszna. Aktualnie wykładają, prowadzą szkolenia, nauczają i grają, spełniając się w tym, co lubią i co czują. Warsztaty pozwalają nam poznać się od strony mniej formalnej, tu chodzi o czystą integrację międzyludzką, o przekazywanie nie tylko wiedzy, ale również intrygujących historii o życiu. Dobrze jest też jeździć na Jam Session, doświadczyć spotkań, atmosfery, wspólnego muzykowania. Co roku organizowane są spotkania z cyklu Jam Session w gorzowskim Jazz Clubie „Pod Filarami”; tam działa Marek Konarski oraz Bogusław Dziekański, dyrektor tegoż klubu, animator kultury i propagator jazzu. Te spotkania to złoto, zjeżdżają się tam ludzie z całej Polski. Rekomenduję też odwiedzanie Jazzu nad Odrą, tu nie ma warsztatów, ale ważne jest samo wsłuchanie się w zaprezentowane utwory, poznanie wykonawców. To wszystko otwiera umysł, uczy innego spojrzenia.

Z perspektywy czasu, co było dla Ciebie najtrudniejszym wyzwaniem? Sukcesem dla mnie jest, gdy śpiewam i kogoś to poruszy, wzruszy. Jestem daleka od konkursów, nie interesuje mnie rywalizacja ani weryfikacja, które tak naprawdę są często bardzo subiektywne. Uczestnictwo w Blue Note Poznań Competition 2020 było dla mnie dużym przeżyciem, ale nauczyło to mnie pokory i doświadczania nowych dla mnie sytuacji muzycznych. Mam taki dysonans między konkursami a swoim rozumieniem rozwoju osobistego, muzycznego. To było dla mnie osobiste wyzwanie, bezsprzecznie!

Natomiast muzycznym wyzwaniem było dla mnie przeżycie pierwszego roku na Akademii Muzycznej w Poznaniu. Bardzo emocjonalnie do tego podeszłam i wiedziałam, że muszę zasłużyć, aby tam być. Sama sobie stworzyłam ogromną presję i takim momentem zwrotnym był dla mnie koncert wokalistek, na którym zagrałam razem z prof. Katarzyną Stroińską-Sierant. Była moją akompaniatorką, a ja czułam, że grając razem „Georgia On My Mind”, mamy dobry kontakt na scenie.

Jaki koncert, jakie przedsięwzięcie muzyczne, w którym brałaś udział, wspominasz najcieplej?

Staram się robić klatki w pamięci z takich dobrych momentów. Pamiętam jak na 1 roku Akademii miałam przyjemność pracować z Januszem Szromem i uwielbiałam te zajęcia. Złoty człowiek, skarbnica wiedzy, zacięty w poszukiwaniu materiałów do książek. Na jednym z zajęć powiedział do mnie: „Ty będziesz śpiewać, Zuzia”. Te szczere słowa dały mi wielki impuls do działania. Właśnie wspólne granie z innymi muzykami, gdy czuję zrozumienie i ich sympatię, połączenie duchowe, to mnie uskrzydla – tu chciałabym przywołać chociażby współpracę z pianistą Patrykiem Matwiejczukiem. Naprawdę natrafiłam na cudownych ludzi, grając z nimi, poznając ten świat. Na ten moment zajęłam się bardziej uczeniem, niż graniem ale czerpię z tego ogromną satysfakcję. Nie skupiam się na liczbie grań, według mnie warto budować swoją świadomość, bo pewność siebie może się wycierać. Samoświadomość to akceptowanie siebie i tego, w jakim jesteśmy punkcie. Byłoby czymś strasznym stwierdzić, że „zjadłam wszystkie mądrości i umiem już wszystko!”. Mam cały czas motywację, aby się rozwijać, zagłębiać w temat i dostrzegać to, w czym jestem dobra. Im więcej spotykamy ludzi na swojej drodze, im bardziej doświadczamy, im więcej koncertów przeżyjemy, im więcej warsztatów będzie naszym miejscem wspomnień, tym łatwiej jest zbudować tę świadomość i stać się dzięki temu bogatszym wewnętrzne.

Mówimy o jazzie – w nim czujesz się mocna i lubisz śpiewać jazz. Jakie jeszcze inne gatunki muzyczne są Tobie bliskie?

Kocham jazz, ale weszłam też w tematy musicalowe, uczę aktualnie w Studio Piosenki Metro, prywatnie w mojej salce i w Performance Music Studio. Uwielbiam pracować z ludźmi i dodawać im energię do działania. Zapewne nie byłabym w stanie doświadczać tylu wspaniałości, jeśli nie poznałabym siebie. Musimy znać swój pion, swoje potrzeby, w tym, w czym jesteśmy dobrzy i sprawni. Wiele działamy z repertuarem Studia Buffo. Według mnie są to utwory ponadczasowe, pracujemy w grupach i powstaje spektakularna mieszanka osobowości.

Oczywiście, w większości to słucham mojego ulubionego jazzu i klimatów okołojazzowych, także soulu. Zawsze bliskie są mojemu sercu: Ella Fitzgerald, Etta James oraz Aretha Franklin. Polska alternatywa poszła naprzód i to też mnie interesuje. Ostatnio dużo uwagi poświęcam polskiej twórczości z dawnych lat: Agnieszce Osieckiej, Kabaretowi Starszych Panów czy Mieczysławowi Foggowi – to mnie bardzo ujmuje. Doceniam ponadczasową wartość piosenek i ich klasę. „W małym kinie” grałam na obronie swojego licencjackiego dyplomu.

W Poznaniu powraca się do muzyki Krzysztofa Komedy, inspiruje się jego twórczością, wspomina z rozrzewnieniem i wielkim szacunkiem. I Dionizy Piątkowski podczas Ery Jazzu organizuje koncerty poświęcone temu wybitnemu twórcy, i wykładowcy Akademii Muzycznej, i Stowarzyszenie Jazz Poznań, z inicjatywy którego wzięłaś udział w Maratonie Komedy. Czym dla Ciebie jest muzyka tego utalentowanego kompozytora, pianisty jazzowego, pioniera jazzu nowoczesnego w Polsce?

Z szacunkiem odnoszę się do jego twórczości. Podoba mi się przestrzeń, jaka jest w jego utworach i ten sznyt muzyki filmowej. Przełomowy moment, w którym poczułam muzykę Komedy, to kiedy pierwszy raz obejrzałam film z 1960 roku pt. „Do widzenia, do jutra” w reżyserii Janusza Morgensterna. Ze swoją muzyką zadebiutował na dużym ekranie Krzysztof Komeda i ten film mnie rozczulił. Scena Zbigniewa Cybulskiego – monolog przy zgaszonym świetle z dwoma ogarkami papierosów – to dla mnie majstersztyk. Natomiast „Rosemary’s Lullaby” (Kołysanka Rosemary) inaczej zwana „Sleep Safe and Warm” to kompozycja muzyczna Krzysztofa Komedy, którą wielu artystów zna i stara się zagrać unikatowo, a jest to bardzo trudne, przy tak wielu wykonaniach. Dodatkowo, ogromną wartość mają dla mnie wszystkie utwory, które Komeda stworzył z Agnieszką Osiecką, np. „Nie mów nic”, „Nie jest źle”, piękne ballady z tak ujmującym tekstem. A „Szara kolęda” ze słowami Wojciecha Młynarskiego i muzyką Komedy? Ten utwór mnie bardzo porusza, nawet jakby usunąć słowa… Uwielbiam u Komedy melodyjność, brak sztampy – jego twórczość pokazuje nam, co to znaczy dojrzałość muzyczna! To tyczy się i jazzu, i wokalu, że często mniej znaczy więcej.

Od kiedy jesteś nauczycielem śpiewu?

Zajmuję się profesjonalnie uczeniem już od siedmiu lat i zawsze wprowadzam to, do czego sama jestem przekonana. Dzięki temu jestem świadoma odpowiedzialności, jaka jest w byciu nauczycielem i zwyczajnie w przekazywaniu wiedzy.

W jakim wieku są osoby, które uczysz?

Przekrój wiekowy to najczęściej od 10 lat do 50 plus. Większość uczniów jest z przełomu liceum, początku studiów, osób tak do 30. roku życia.

Czego ich uczysz?

Chciałabym więcej jazzu, bo aktualnie dużo jest muzyki stricte rozrywkowej. Przygotowuję kilka uczennic na tegoroczne egzaminy wstępne na wokalistykę jazzową. Uczę też soulu, neo soulu – co już jest mi bliższe niż mainstreamowa muzyka. Nie podejmuję się nauki utworów złych, które negatywnie wpływają na mój układ nerwowy (śmiech). Staram się być otwarta na propozycje uczniów, to zapewne wynika z mojego dzieciństwa, jaki miałam dom i jak mnie zapraszano do dyskusji. Uważam, że to jest dobre, bo to uczy niezależności wszystkich, którzy do mnie przychodzą na lekcje. Jest u mnie duża dowolność – robimy playlistę na spotify, uczniowie wrzucają swoje ulubione utwory, a ja im swoje propozycje.

Jerzy Stuhr aktorsko wyśpiewywał nam przed laty „śpiewać każdy może, jeden lepiej lub trochę gorzej, ale nie o to chodzi jak co komu wychodzi”. Czy faktycznie śpiewać każdy może?

Prowadzę zajęcia z osobami, które śpiewają już wybitnie, inni amatorsko, ale przychodzą na zajęcia z pasji, z chęci odreagowania od codziennych obowiązków, od pracy.

Mam też takich uczniów, którzy śpiewają, ale kompletnie nie wiążą swojej pasji ze światem muzycznym, z zawodem. Mam jako na etacie, pielęgniarki, prawników, pracowników z branży IT, optyków – naprawdę osoby z różnych dziedzin, które po prostu kochają śpiewać i chcą śpiewać.

Jak ktoś do mnie przychodzi i już na wstępie twierdzi, że nie umie śpiewać, to ja wtedy mam misję (śmiech) i postanawiam zmienić jego podejście do swojego głosu, do muzyki. Jeśli ktoś śpiewa nieczysto, to nie znaczy, że w ogóle nie umie śpiewać, widocznie na ten moment nie potrafi trafiać w dźwięki, co często wiąże się z napięciami organizmu. Warto wspomnieć w tym miejscu o świadomości głowy, świadomości ciała i świadomości muzycznej. Są to trzy najważniejsze części i każdy z elementów musi być na satysfakcjonującym poziomie, aby nie blokować innych. Często spotykam się z uczniami, którzy są bardzo muzykalni, uzdolnieni, ale się bardzo spinają. Działamy wtedy nad rozluźnieniem ciała, aparatu mowy, nad zdrowym oddychaniem i czuciem ciała, co nie jest oczywiste. W sytuacjach, gdy potrzebuję działać z uczniami od strony logopedycznej posiłkuję się wtedy pomocą Joli Kosickiej, Mówki Sztuki. Jest to osoba, której ufam bezgranicznie w kwestiach logopedycznych. Nauka pracowania ze swoim ciałem

– jak to jest istotne! Warto uczyć się masażu języka, masażu buzi przed śpiewaniem, techniki mówienia. Nie można się blokować, trzeba krzyknąć, śpiewać, niech nasze domy tętnią muzyką. Nie mogę stwierdzić, że nauczę śpiewać każdego, kto do mnie przyjdzie, bo musiałbym skończyć takie kierunki, jak: psychologia, logopedia, fizjoterapia, a każdy uczeń przychodzi z zupełnie innym „zestawem bagaży”, ale mogę stwierdzić, że nauczę współpracować ze swoim głosem, a nie z nim walczyć. Każdemu polecam przyjść na lekcję śpiewu i chociaż spróbować wykorzystać swój potencjał i zobaczyć jak złożona jest praca nad głosem, a co za tym idzie praca ze sobą. Dzięki motywacji i systematyczności można osiągnąć wiele, czego jestem świadkiem, gdy patrzę na moich uczniów.

This article is from: